qfant-specjalny3

Page 69

Horyzonty Wyobraźni Zaraz zniknęła. Rozległo się tylko głuche trzaśnięcie drzwiami, a później nigdy już jej nie zobaczyłam. — …wypuszczą Kamikaze, tego jednego jestem pewien. Nasza era się kończy. *** Za zasłoniętymi, białymi roletami tańczyły cienie. Krzyki nie cichły nawet nocą, pełne haseł i ideałów. Bała się wychodzić z domu; zamknięci w małym bloku stylizowanym na europejską kamienicę chcieli przeczekać. Mała Nomine wciąż płakała, schowana w swojej kryjówce zbudowanej z koców i trzech krzeseł. Aki zrezygnowany wzdychał. Ona płakała ze strachu i zagryzała wargi. Brakowało im wszystkiego; zapasy się kończyły, czasem odcinano prąd, czasem ciepłą wodę. Sayuri lękała się nawet włączyć telewizor, byleby nie usłyszeć o tym, co się działo na świecie. Jeszcze nigdy się tak nie bała. Dziwiło ją to, bo przecież powinna się cieszyć. Ta radość jednak gdzieś znikała przepędzona przez strach. Wydawało jej się, że wreszcie wszystko odzyskała — męża, rodzinę — ale skoro prawie straciła swój świat, czemu miano jej go nie odebrać? — Aki, mówiłam — wyszeptała, opierając się o blat kuchennego stołu — mówiłam ci, a ty mi nie wierzyłeś. Aki z żalem podszedł do okna i odchylił lekko zasłonę. To, co tam zobaczył, wcale go nie pocieszyło, bo westchnął jeszcze dosadniej. Gdy patrzył na żonę, wyglądał na tak bezradnego, jakim nigdy go wcześniej nie widziała. — Miałaś rację. Co teraz? — Nie wiem — powiedziała, odgarniając sztywny materiał i wyglądając przez szybę. Tłum nie malał. — Boję się wychodzić, teraz, gdy trwa całe to zamieszanie. Cyrk. Ludzie giną stratowani — pokręciła głową — za wszelką cenę chcą ich dorwać. — Przecież i tak ich nie zabiją. — Ale mogą torturować. Boski Wiatr może i jest gotowy, Ataki o to zadbał, ale… Podziwiam go — załkała cicho. — Nie bał się wyjść. Pracował nawet po tym wszystkim… A ja… Mąż przytulił ją bez słowa. — Nie martw się, Sayuri. To wszystko się skończy i znów będziemy mogli być szczęśliwi… — Szczęśliwi… Zastanawiała się później, czemu to słowo miało w sobie tyle goryczy. Nic potem nie miało być już takie samo. *** Minęło jeszcze siedem dni, siedem ponurych, cichych dni, podczas których wsłuchiwaliśmy się w narastające krzyki za oknem. Media

nie mówiły o niczym innym — o strajkach, wreszcie wielkim bojkocie wojska, które piętnastego zrobiło szturm na parlament. Pokazywali ujęcia, jak wielki gmach stara się bronić, ale i tak w niczym to nie pomogło. Patrzyliśmy z pewną obojętnością w ekran, wiedząc, co to oznacza. Później były jakieś konferencje, ustalanie warunków… Czternastego lipca reporter ubrany w schludny, szary garnitur ogłosił: — Wirus Kamikaze ma zostać wypuszczony. Tak, jak myśleliśmy. — Szlag — mruknął Greg. Popatrzył na pusty rzeźbiony fotel z czerwoną pufą, który zazwyczaj zajmowała Nina. Gdy się odezwał, w jego głosie brzmiały prawie że emocje: — No i tak to się skończy? Po prostu? — Widocznie. Westchnęłam. — Ciekawe co z innymi — szepnęłam. — Co z Ukim? Clarą? Co z Niną, Bradem, Gwen? A reszta? Nas jest cz… troje, tak? Śladem Grega popatrzyłam na fotel. — Innych wyłapali czy też się gdzieś ukrywają? — Zawsze byliśmy tylko maszynami… Pozbywają się nas, bo już nie jesteśmy potrzebni. — Oto ludzkość. — Słowa Artura zawisły między nami jak smog. — Piękna, rozwinięta rasa, która rządzi wszystkim wedle siebie. — I zabija, gdy już się kimś znudzi. — Czymś, Greg-kun. Czymś. Gdy tylko słowa Artura zgubiły się w ciszy, poczułam coś dziwnego, dziwne ukłucie. Czy to uczucie? Może… Wiedziałam, że ma rację. Cokolwiek nie zrobiliśmy, zawsze byliśmy „czymś”. Udawaliśmy, całe nasze istnienie udawaliśmy ludzi, by tylko zbliżyć się do nich choć na milimetr. Teraz widzieliśmy, ile było to wszystko warte. — Miło było was poznać. Uśmiechnęłam się do Grega, a Artur rzekł z powagą: — Mi ciebie też, Greg-kun, mi ciebie też. — Ile to może trwać? — Krótko, nie martw się. Śmierć podobno jest jak zasypianie. Śmierć została nam obiecana. Czekaliśmy na nią może godzinę. W samotności i zapomnieniu. My, tania siła robocza, przyjaciele człowieka, gdy jeszcze było to wygodne. Pamiętam zmęczone spojrzenie Grega, Artur gładził wąsy w konsternacji. Siedziałam w fotelu jak posąg, nieruchoma, zimna i odrętwiała. Protesty nie cichły, za oknem krzyczano coraz głośniej. — Wiecie — mruknął pod koniec Artur. — Gdyby tylko ludzie szanowali życie tak, jak mówią… Potem zasnęliśmy. Może daleko było śmierci to tego określenia, choć… Tak, byliśmy marzeniem. Ale już nie ich.

Kamila Jurkiewicz Rocznik 1991. Przemyślanka z urodzenia. Obecnie studiuje w Krakowie i planuje zostać chemikiem. Uwielbia książki (czytać, wąchać i pisać), zainteresowana folklorem słowiańskim oraz fantastyką we wszelakiej postaci. Debiutuje dwoma opowiadaniami na łamach tego numeru Qfanta.

Boski wiatr

69


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.