

Rozpoczynamy walkę o mundial! W dwóch pierwszych meczach kwalifikacji do mistrzostw świata 2026 zagramy na PGE Narodowym w Warszawie z Litwą oraz Maltą. Wszyscy wyznaczamy jasny cel – zwycięstwa. Głęboko wierzymy, że kadra narodowa prowadzona przez selekcjonera Michała Probierza zagra z wielką pasją i zaangażowaniem. Od pierwszego do ostatniego gwizdka! To nasze pierwsze spotkania w tym roku, a więc początek wielkiego grania. Chcemy od razu nadać ton tym kwalifikacjom i potwierdzić, że Polska gra o najwyższe cele. Start będzie bardzo ważny, dlatego tak istotna jest pełna koncentracja. W piłce nożnej ogromne znaczenie ma wsparcie trybun. W trakcie tych meczów
wprowadzamy elementy zorganizowanego dopingu na domowych spotkaniach reprezentacji Polski. Już na początku roku zleciłem odpowiednim departamentom w PZPN podjęcie działań w tej sprawie. Zaprosiliśmy do biura federacji przedstawicieli Stowarzyszenia Kibiców Reprezentacji Polski „To My Polacy!”. Zaproponowaliśmy rozwiązania, które w pilotażowej formule wcielimy w życie już podczas najbliższych meczów z Litwą oraz Maltą. Wierzę, że kibice poniosą naszą reprezentację do zwycięstwa. Wspólnie do celu! Łączy nas piłka!
Prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej
Wydawca: Polski Związek Piłki Nożnej, ul. Bitwy Warszawskiej 1920 r. 7, 02-366 Warszawa, tel.: 732 122 222, fax: +48 (22) 55 12 240, e-mail: pzpn@pzpn.pl, wsparcie@pzpn.pl; www.pzpn.pl, www.laczynaspilka.pl.
Redaktor naczelny: Paweł Drażba. Redakcja: Emil Kopański, Jacek Janczewski, Szymon Tomasik, Rafał Cepko, Norbert Bandurski, Rafał Byrski, Piotr Kuczkowski, Adrian Woźniak, Piotr Wiśniewski, Andrzej Klemba, Tadeusz Danisz, Piotr Chołdrych, Jaromir Kruk.
Projekt okładki: Rafał Jagielski. Skład graficzny: Piotr Przychodzeń.
Foto: Archiwum PZPN, Łukasz Grochala, Cyfrasport, Paula Duda, East News, PAP, 400mm.pl.
Marcin Bułka 04.10.1999
OGC Nice 90/199
4/0 BRAMKARZ
Jan Bednarek 12.04.1996
Southampton FC 77/189
65/1 OBROŃCA
Paweł Dawidowicz 20.05.1995
Hellas Verona 80/189
17/0 OBROŃCA
Mateusz Skrzypczak 22.08.2000
Jagiellonia Białystok 77/186
0 OBROŃCA
Bartłomiej Drągowski 19.08.1997
Panathinaikos AO 74/191
2/0 BRAMKARZ
Bartosz Mrozek 23.02.2000
Lech Poznań 79/190
0 BRAMKARZ
Bartosz Bereszyński 12.07.1992
UC Sampdoria 77/183
57/0 OBROŃCA
Jakub Kiwior 15.02.2000
Arsenal FC 80/189
31/1 OBROŃCA
Mateusz Wieteska 11.02.1997
PAOK FC 77/187
4/0 OBROŃCA
Łukasz Skorupski 05.05.1991
Bologna FC 84/187
14/0 BRAMKARZ
Matty Cash 07.08.1997
Aston Villa 79/185
15/1 OBROŃCA
Kamil Piątkowski 21.06.2000
Kasimpasa SK 86/191
6/1 OBROŃCA
Mateusz Bogusz 22.08.2001
CD Cruz Azul 68/175
2/0
POMOCNIK
Przemysław Frankowski 12.04.1995
Galatasaray SK
70/176
47/3 POMOCNIK
Jakub Moder 07.04.1999
Feyenoord Rotterdam
78/188
31/2 POMOCNIK
Sebastian Szymański 10.05.1999
Fenerbahce SK
58/174
41/5 POMOCNIK
Robert Lewandowski 21.08.1988
FC Barcelona
79/185
156/84 NAPASTNIK
Jakub Kamiński 05.06.2002
VfL Wolfsburg 71/179
18/1 POMOCNIK
Jakub Piotrowski 04.10.1997
Łudogorec Razgrad
84/188 10/2 POMOCNIK
Kacper Urbański 07.09.2004
AC Monza 69/181
11/0 POMOCNIK
Krzysztof Piątek 01.07.1995
Istanbul Basaksehir 77/183
33/12 NAPASTNIK
Dominik Marczuk 01.11.2003
Real Salt Lake 74/180
1/1 POMOCNIK
Bartosz Slisz 29.03.1999
Atlanta United 70/179 14/0 POMOCNIK
Adam Buksa 12.07.1996
FC Midtjylland 78/191
20/7 NAPASTNIK
Karol Świderski 23.01.1997
Panathinaikos AO 77/184
38/11 NAPASTNIK
17.03.2025
Michał Probierz Selekcjoner reprezentacji Polski
Robert Góralczyk Drugi trener
Michał Bartosz Trener asystent
Andrzej Dawidziuk Trener bramkarzy
Sebastian Mila Trener asystent
Mateusz Oszust Trener przygotowania fizycznego
Radosław Gwiazda Trener przygotowania fizycznego
Hubert Małowiejski Trener analityk
Jakub Rejmoniak Specjalista video/IT
dr Jacek Jaroszewski Szef sztabu medycznego
Paweł Bamber Sztab medyczny
Adam Kurek Sztab medyczny
Marcin Bator Sztab medyczny
Wojciech Herman Sztab medyczny
Radosław Marcińczyk Zastępca szefa kuchni
Tomasz Kozłowski Dyrektor komunikacji
Paweł Sidorowicz Asystent kierownika technicznego
Mateusz Chmielnicki Asystent kierownika technicznego
Jakub Mieleszkiewicz Realizacja
„Łączy nas piłka”
Robert Siwek Ochrona
Wojciech Zep Sztab medyczny
Tomasz Leśniak Szef kuchni
Emil Kopański Rzecznik prasowy
Paweł Kosedowski Kierownik techniczny
Łukasz Gawrjołek Kierownik reprezentacji
Adam Delimat Realizacja
„Łączy nas piłka”
Radosław Badowski Ochrona
STARCIAMI Z LITWĄ ORAZ MALTĄ
REPREZENTACJA POLSKI ROZPOCZNIE
BATALIĘ O AWANS DO TURNIEJU FINAŁOWEGO MISTRZOSTW ŚWIATA,
KTÓRY W 2026 ROKU ZOSTANIE ROZEGRANY
W USA, KANADZIE I MEKSYKU.
– W PIŁCE NOŻNEJ NIGDY NIE JEST ŁATWO.
SZANUJEMY RYWALI, ALE NASZYM CELEM
SĄ ZWYCIĘSTWA I AWANS
– MÓWI SELEKCJONER MICHAŁ PROBIERZ.
Przed nami pierwsze mecze kwalifikacji do turnieju finałowego mistrzostw świata. To dla kadry nowe otwarcie?
Jesteśmy na pewno bardzo pozytywnie nastawieni przed rozpoczęciem tej rywalizacji. Nasz cel na marcowe zgrupowanie jest bardzo prosty: chcemy wygrać oba spotkania i w komfortowej sytuacji przystępować do kolejnych meczów. Nie możemy stracić koncentracji choćby na moment, musimy w pełni
wykorzystać nasz potencjał. W piłce nożnej nigdy nie jest łatwo. Szanujemy rywali, ale naszym celem są zwycięstwa i awans na mistrzostwa świata. Zdajemy sobie sprawę z tego, że każda strata punktów może nas kosztować jego brak, dlatego zrobimy wszystko, aby jak najlepiej przygotować się do pierwszych meczów. Musimy bronić lepiej niż w Lidze Narodów i strzelać więcej goli. Zapraszam wszystkich kibiców na sta-
dion, z kompletem publiczności zawsze gra się przyjemniej.
Czy absencje kilku zawodników nie są problemem? W marcowych meczach nie zobaczymy między innymi Piotra Zielińskiego, Nicoli Zalewskiego i Sebastiana Walukiewicza.
Trzeba być gotowym na takie sytuacje. Taka jest piłka, zawodnikom przytrafiają się
urazy. Piotrek wypadł nam już wcześniej, a tuż przed zgrupowaniem kontuzji doznał Sebastian. W jego przypadku to niegroźny problem mięśniowy, ale niestety, wykluczył go z udziału w marcowych meczach. Jeśli chodzi natomiast o Nicolę, miał kłopoty zdrowotne, ale byliśmy cały czas w kontakcie i umawialiśmy się, że jeżeli zagra w weekend w ligowym meczu z Atalantą, przyjedzie do Warszawy. Niestety, po konsultacji z lekarzem Interu okazało się, że nie jest jeszcze w pełni gotowy, dlatego nie było sensu, by pojawił się na zgrupowaniu. Całej trójce życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia. Musimy jednak być na takie sytuacje przygotowani. Wierzę, że powołani w miejsce Sebastiana i Nicoli piłkarze, czyli Mateusz Skrzypczak i Dominik Marczuk, odpowiednio zastąpią swoich kontuzjowanych kolegów. Myślę, że dokonaliśmy optymalnego wyboru i powołaliśmy taką kadrę, która da nam teraz najwięcej. Kontuzje to utrudnienie, ale z pewnością cieszyć może pana zwyżkująca forma wielu kadrowiczów. Zwłaszcza Jakub Moder może imponować w barwach nowego klubu.
Zgadza się. Jego powrót do gry na takim poziomie jest bardzo dobrą informacją. Wspieraliśmy go cały czas, nawet wówczas, gdy
nie występował regularnie w Brighton & Hove Albion. Wielokrotnie podkreślałem, że nie możemy pozwolić sobie na rezygnację z tak utalentowanego zawodnika. Zimą zmienił klub, odgrywa bardzo ważną rolę w Feyenoordzie, gra na poziomie Ligi Mistrzów, zdobywa bramki. Wierzę, że będzie silnym punktem reprezentacji na lata. To bardzo uniwersalny piłkarz, w kadrze występował już jako „szóstka”, „ósemka”, a nawet „dziesiątka”. Potrafi świetnie utrzymać się przy piłce, bardzo dobrze radzi sobie w ataku pozycyjnym. Chcemy wykorzystać jego atuty i potencjał w jak największym stopniu.
Sporo mówiło się także o Mattym Cashu i braku powołań. Tym razem zawodnik Aston Villi powraca do kadry. Nieco bawiły, ale i nieco irytowały mnie plotki o domniemanych problemach w naszych relacjach. Nie ma pomiędzy nami jakiejkolwiek złej krwi. Po prostu w ostatnim okresie przed każdym zgrupowaniem zmagał się z kontuzjami i nie mógł być powoływany. Teraz jest w pełni zdrowy, do naszej dyspozycji, więc wraca do kadry. Rozważam jego kandydaturę do gry na wahadle, ale wiele wyjaśni się dopiero po treningach. Szkoda jedynie, że będzie ich tak mało, ale taka jest specyfika pracy z reprezentacją. Zawsze
chciałoby się, by jednostek treningowych było więcej, ale z tym boryka się każdy selekcjoner kadry narodowej. Cieszę się jednak, że wszystkie treningi będziemy mogli odbyć na PGE Narodowym. Bardzo serdecznie dziękuję władzom obiektu za stworzenie takiej możliwości. To dla nas niezwykle istotne ze względów logistycznych.
Tym razem powołania otrzymało tylko dwóch zawodników z PKO BP Ekstraklasy – Bartosz Mrozek i Mateusz Skrzypczak. W listopadzie piłkarzy z polskiej ligi było pięciu. Skąd taka zmiana?
To kwestia, która pojawia się zawsze, choć w różnych konfiguracjach. Jeśli jest mało zawodników z Ekstraklasy, padają pytania, dlaczego tak mało. Jeżeli powołujemy więcej, pojawiają się zdania, że jest ich za dużo. My powołujemy zawodników na podstawie ich dyspozycji oraz tego, ile mogą wnieść do zespołu. Wielu piłkarzy wyjeżdża z polskiej ligi w młodym wieku, stąd także pewna dysproporcja. Nie możemy jednak patrzeć przez pryzmat przynależności klubowej. Liczy się to, jak dany zawodnik się prezentuje i jak pasuje do naszej koncepcji. Drzwi do kadry nie są na pewno zamknięte. To, że przeprowadziliśmy
pewien etap selekcji nie oznacza, że nikogo nowego w reprezentacji Polski nie zobaczymy. Jeżeli ktoś będzie się prezentował bardzo dobrze na murawie, zaproszę go na zgrupowanie. Każdy piłkarz z polskim obywatelstwem ma taką możliwość. Reprezentacja nie jest klubem, mamy możliwość zmian co zgrupowanie, więc w przypadku, gdy ktoś zasłuży na powołanie, na pewno je otrzyma.
Jak na chłodno oceni pan postawę zespołu w minionym roku?
Zabrakło dobrych wyników, to na pewno. Z meczu na mecz potrafiliśmy jednak stwarzać coraz więcej sytuacji bramkowych, ale często brakowało nam skuteczności. Borykaliśmy się także z problemami w grze defensywnej, nad tym na pewno musimy cały czas pracować. Mimo niepowodzenia w Lidze Narodów uważam, że drużyna cały czas się rozwija. Przechodzimy zmiany, które czasami są bolesne, ale konieczne. Teraz przed nami kolejny etap, czyli kwalifikacje do mundialu. Każdy piłkarz marzy o występie na tak wielkiej, międzynarodowej imprezie. Musimy udowodnić, że na to zasługujemy i wywalczyć ten awans na boisku.
ROZMAWIAŁ EMIL KOPAŃSKI
KAPITAN REPREZENTACJI POLSKI ROZGRYWA JEDEN
Z NAJLEPSZYCH SEZONÓW W KARIERZE. W TYM ROKU
SKOŃCZY 37 LAT, ALE POTRAFI GRAĆ EKONOMICZNIE
I EFEKTYWNIE. TRENER WIE, JAK GOSPODAROWAĆ SIŁAMI
NAPASTNIKA I W EFEKCIE ROBERT LEWANDOWSKI STRZELA
GOLA CZĘŚCIEJ NIŻ RAZ NA 90 MINUT. A DO TEGO BIJE
KOLEJNE REKORDY I PRZEKRACZA GRANICE. TERAZ CZAS
NA WYSTĘPY W KADRZE NARODOWEJ, KTÓRA ROZPOCZYNA
KWALIFIKACJE DO MISTRZOSTW ŚWIATA.
Poprzedni sezon w Barcelonie był dla Lewandowskiego przeciętny. Choć 26 goli w 49 występach w La Liga i Lidze Mistrzów to dla wielu napastników byłby szczyt marzeń, na Polaka spadła krytyka. Hiszpańskie i polskie media zastanawiały się, czy to już czas, że „Duma Katalonii” będzie szukała nowej dziewiątki. Plotkowano o wcześniejszym zakończeniu kontraktu czy transferze do Arabii Saudyjskiej. Tymczasem zespół objął trener Hansi Flick, który doskonale zna Lewandowskiego i potrafi wykorzystać jego umiejętności. Obaj pracowali ze sobą przez dwa sezony w Bayernie Monachium. I to właśnie u Flicka Polak zawsze grał najskuteczniej (w sumie 117 bramek w 109 występach). W sezonie 2019/2020 został królem strzelców Ligi Mistrzów (15 goli), a w kolejnym pobił, wydawało się nieosiągalny, rekord Bundesligi Gerda Muellera (zdobył 41 bramek). – Znam go bardzo dobrze, pracowałem z nim wcześniej. Jest w stu procentach sprawny fizycznie i pracuje z wielką intensywnością. Jeśli jesteś w formie i pozytywnie nastawiony, to potrafisz zrobić różnicę. Wie, jak strzelać i wywierać presję. Znam najlepszą wersję Lewandowskiego i właśnie takiego Roberta widzę też w Barcelonie – zapewniał Flick w klubowych mediach. Lewandowski potrafił w tym sezonie zdobyć m.in. hat-tricka w La Liga (z Deportivo Alaves), dziewięć bramek w Lidze Mistrzów, a najlepszym występem był najważniejszy mecz w Hiszpanii i jeden z najsłynniejszych na świecie – El Clasico. Barcelona zdominowała Real Madryt na jego terenie, wygrała 4:0, a Lewandowski zdobył dwie bramki. Od hiszpańskich mediów dostał niemal notę marzeń – „dziewiątkę”. Wcześniej to właśnie dziennikarze skazywali Lewandowskiego na emeryturę. Tymczasem napastnik Barcelony i reprezentacji Polski przeżywa drugą młodość. Gra trochę mniej niż w poprzednich sezonach, coraz częściej schodzi wcześniej z boiska, ale bez problemu godzi się czasem z rolą rezerwowego. Zdaje sobie sprawę z upływających lat i widzi też podejście trenera. Flick woli niekiedy posadzić 37-letniego napastnika na ławce w meczu z ligowym średniakiem, by mieć go bardziej wypoczętego na Ligę Mistrzów. I tak na przykład z walczącą o utrzymanie Valencią wszedł na pół godziny,
a trzy dni później był w podstawowym składzie w spotkaniu z Atalantą Bergamo. Zabrakło go w kadrze na mecz z Osasuną (w ostatniej chwili został odwołany ze względu na śmierć lekarza gospodarzy, Carlesa Miñarro Garcii. – red.), a wystąpił przeciwko Benfice. W poprzednim sezonie Lewandowski rozegrał 31 pełnych spotkań (na 49 występów). W tym 17 (na 40). – Robert jest w świetnej formie. Przeciwko Osasunie zdecydowaliśmy, że odpocznie. Podczas treningu odczuwał dyskomfort związany ze zmęczeniem – wyjaśniał Flick. Takie podejście daje świetne efekty. Lewandowski jest niemal tak skuteczny, jak w szczytowym okresie w Bayernie Monachium. Strzela średnio 0,87 bramki na mecz
– lepsze miał cztery sezony od wyjazdu z Polski. Jeśli jednak policzyć, jak często trafia do siatki w przeliczeniu na minuty, to zdobywa gola co 89 minut. Tylko w ostatnich trzech latach w Bayernie robił to trochę częściej (patrz ramka na str. 19). Jeśli utrzyma taką skuteczność, może zbliżyć się nawet do 50 bramek w sezonie.
Polak jest też efektywny i precyzyjny. W Lidze Mistrzów oddał trzynaście celnych strzałów, z których dziewięć zakończyło się bramką. Jest czwarty w klasyfikacji strzelców – wyprzedzają go jego klubowy kolega Raphinha (11 goli) oraz Harry Kane i Serhou Guirassy (po 10). W La Liga jest na czele klasyfikacji najskuteczniejszych przed m.in. Kylianem Mbappe. Także w hiszpańskiej ekstraklasie
jest bardzo efektywny – 40 celnych uderzeń i 22 bramki. Wspomniany Francuz zdobył 20 goli, a celnych strzałów oddał aż 62. – Robert jest niesamowity w polu karnym. Ma łatwość w zdobywaniu bramek. Nie potrzebuje wielu okazji, by trafić do siatki – podkreślał trener Flick w klubowych mediach. W tym sezonie Barcelona m.in. dzięki bramkom Lewandowskiego, Raphinhi i Lamine Yamala wciąż może sięgnąć jeszcze po trzy trofea. Na razie zdobyła Superpuchar Hiszpanii po wygranej 5:2 w finale z Realem Madryt (Polak zdobył gola i miał asystę). Właśnie awansowała do ćwierćfinału Ligi Mistrzów i w walce o półfinał zagra z bliską sercu Lewandowskiego Borussią Dortmund. Jest też w półfinale Pucharu Króla. W hiszpańskiej
Na początku rozgrywek Robert Lewandowski został najskuteczniejszym Polakiem w La Liga – wyprzedził Jana Urbana (49 goli). Przekroczył też barierę 700 bramek w całej seniorskiej karierze – od polskiej A-Klasy, przez Ekstraklasę, Bundesligę, La Ligę po Ligę Mistrzów. Jest w czołowej dziesiątce wszech czasów pod tym względem. To wciąż nie wszystko. Jako trzeci zawodnik w historii zdobył więcej niż sto goli w Lidze Mistrzów. Wyprzedzają go tylko Cristiano Ronaldo i Leo Messi.
ekstraklasie Katalończycy są liderem, ale rywalizacja jest bardzo zacięta, bo różnice punktowe między Barceloną, Realem i Atletico Madryt są minimalne.
To jest też sezon, w którym kapitan reprezentacji Polski pokonuje kolejne bariery i bije kolejne rekordy. Na początku rozgrywek został najskuteczniejszym Polakiem w La Liga – wyprzedził Jana Urbana (49 goli). Przekroczył też barierę 700 bramek w całej seniorskiej karierze – od polskiej A-Klasy, przez Ekstraklasę, Bundesligę, La Ligę po Ligę Mistrzów. Jest w czołowej dziesiątce wszech czasów pod tym względem. To wciąż nie wszystko. Jako trzeci zawodnik w historii zdobył więcej niż sto goli w Lidze Mistrzów. Wyprzedzają go tylko Cristiano Ronaldo i Leo Messi.
Marzec to czas na pierwsze zgrupowanie reprezentacji w tym roku. Lewandowski w kadrze występuje już od 17 lat. Cztery razy zagrał w niej w mistrzostwach Europy, a dwa w mistrzostwach świata. Za każdym razem był najlepszym strzelcem polskiego zespołu w kwalifikacjach, a dwukrotnie całych eliminacji. Teraz meczami z Litwą i Maltą biało-czerwoni rozpoczną walkę o awans na mundial w 2026 roku. To może być siódmy wielki turniej dla Lewandowskiego. Forma klubowa daje nadzieję, że jest w stanie poprowadzić narodową drużynę prosto na mistrzostwa świata.
średnia bramek na mecz
średnia liczba minut potrzebna na strzelenie gola
PODCZAS ZIMOWEGO OKIENKA TRANSFEROWEGO
Z OPCJI PRZENOSIN DO INNEGO KLUBU SKORZYSTAŁO
KILKU REPREZENTANTÓW POLSKI. BARDZO DOBRE
WEJŚCIE W NOWYCH BARWACH ZANOTOWAŁ MIĘDZY
INNYMI JAKUB MODER, KTÓRY W FEYENOORDZIE
ROTTERDAM DOSTAJE SZANSĘ REGULARNYCH
WYSTĘPÓW. PIERWSZE TROFEUM W KARIERZE MOŻE
RÓWNIEŻ WYWALCZYĆ PRZEMYSŁAW FRANKOWSKI
– NOWY NABYTEK GALATASARAY SK. SPRAWDZAMY, CO SŁYCHAĆ U KADROWICZÓW.
Kamil Piątkowski
Po przenosinach z Rakowa Częstochowa do Red Bull Salzburg Kamil Piątkowski trzykrotnie zmieniał barwy klubowe – za każdym razem austriacki zespół wypożyczał go do innego kraju. Pierwszy raz otoczenie zmienił trafiając do KAA Gent. W Belgii Piątkowski rozegrał kilkanaście spotkań, miał szansę rywalizacji również na poziomie międzynarodowym, po czym wrócił do Salzburga i udał się na kolejne wypożyczenie, tym razem do występującej w La Liga Granady. Po hiszpańskim epizodzie Piątkowski powrócił do Salzburga i dostawał szanse występów, także w Lidze Mistrzów. Z końcem stycznia klub ogłosił jednak, że Polak ponownie zostanie wypożyczony. Tym razem obrał kierunek turecki, trafiając do drużyny Kasimpasy. W nowych barwach klubowych z miejsca stał się
podstawowym graczem. Jego wypożyczenie do Turcji potrwa do końca sezonu 2024/2025.
Włochy na Grecję w minionym okienku transferowym zamienił Mateusz Wieteska. Polski defensor w bieżącym sezonie w Italii nie mógł liczyć na regularne występy na Półwyspie Apenińskim. W barwach Cagliari Calcio zagrał w pięciu meczach Serie A, a w pozostałych rywalizacjach siadał na ławce rezerwowych, stracił też kilka meczów przez kontuzję. Wieteska przeniósł się do Grecji, zostając zawodnikiem PAOK-u i dzieli teraz szatnię z Tomaszem Kędziorą, z którym także tworzy duet środkowych obrońców. Wieteska, co najważniejsze, jest podstawowym zawodnikiem i walczy o podium ligi greckiej.
Mateusz Bogusz
Zawodnik urodzony w Rudzie Śląskiej stał się bardzo rozpoznawalną postacią w rozgrywkach MLS. W Stanach Zjednoczonych był jednym z kluczowych zawodników Los Angeles FC, w barwach którego sięgnął po US Open Cup. Warto też podkreślić, że Bogusz bardzo dobrymi występami zapracował sobie na powołanie do reprezentacji Polski, w której zadebiutował w ubiegłym roku w spotkaniu z Chorwacją. Zimą zdecydował się zaś zmienić barwy klubowe i – co ciekawe – nie powrócił do Europy, jak wcześniej Przemysław Frankowski czy Karol Świderski, a pozostał w Ameryce Północnej, zamieniając ligę amerykańską na meksykańską. Polski pomocnik podpisał kontrakt z Cruz Azul, w którym zadebiutował na początku lutego. Bogusz do meksykańskiego klubu trafił na zasadzie transferu definitywnego.
Przemysław
Nie było dane Przemysławowi Frankowskiemu, aby w dotychczasowej karierze świętować chociażby zdobycie jednego trofeum. Teraz będzie miał ku temu dogodną okazję, gdyż przeszedł do klubu, który co roku bije się o najważniejsze tytuły krajowe. Frankowski przeniósł się z RC Lens do Galatasaray SK, zostając kolejnym Polakiem, który zasilił ligę turecką. Nowy pracodawca Frankowskiego to jeden z najbardziej utytułowanych i rozpoznawalnych klubów. Gdy przylatywał do Stambułu, na lotnisku panowało istne szaleństwo, a sam Frankowski dał krótkie przesłanie kibicom. – Jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem dołączyć do tej drużyny. To jeden z największych zespołów na świecie. Będę dawał z siebie wszystko w tym klubie każdego dnia – powiedział pomocnik. Losy tytułu mistrzowskiego w ubiegłym sezonie rozgrywały się pomiędzy Galatasaray SK i Fenerbahce, tak samo jest w bieżących rozgrywkach. Na tę chwilę bliżej sukcesu jest nowy klub Frankowskiego.
Jakub Moder Dobiegła końca przygoda Jakuba Modera na Wyspach Brytyjskich. Pomocnik, który rozegrał kilkadziesiąt meczów na poziomie Premier League, miał duże problemy, żeby odbudować się po poważnej kontuzji i wrócić do wyjściowego składu Brighton & Hove Albion. Moderowi bardzo brakowało regularnej gry, przez co zdecydował się, że opuści Anglię i przeniesie się do Holandii, zostając graczem Feyenoordu Rotterdam. W nowym otoczeniu pomocnik odnalazł się znakomicie i wreszcie zaczął grać, zostając nawet wyróżniającą się postacią. Co więcej, zadebiutował w Lidze Mistrzów UEFA, a jego występ w spotkaniach z AC Milan odbił się szerokim echem. W kolejnej rundzie Champions League zdobył nawet bramkę z rzutu karnego przeciwko Interowi Mediolan. Feyenoord został jednak
wyeliminowany przez mistrza Włoch. Teraz przed Moderem i jego kolegami klubowymi pozostała walka w Eredivisie, by ponownie zająć miejsce dające prawo gry w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie.
Nicola Zalewski
Bohaterem niespodziewanego transferu został Nicola Zalewski, który miał trudności, aby na dłużej przebić się do wyjściowego składu AS Roma. Polak odszedł więc z rzymskiej drużyny, ale nie zmienił ligi, choć o tym spekulowano. Trafił do jeszcze mocniejszego zespołu, jeszcze bardziej utytułowanego. Zalewski dołączył do Piotra Zielińskiego w Interze Mediolan. Debiut w nowych barwach klubowych miał bardzo dobry. Co prawda usiadł na ławce rezerwowych w meczu z AC Milan, ale wszedł na końcówkę spotkania i zanotował
asystę. Jego podanie było kluczowe, bo udało się uratować remis z rywalem zza miedzy. Niestety kariera Zalewskiego w nowym klubie wyhamowała, gdyż zmaga się z urazem, który wyeliminował go również z marcowego zgrupowania reprezentacji Polski.
Na Stary Kontynent powrócił Karol Świderski, który przez ostatnie kilka sezonów zapisywał się w kartach Charlotte FC. W Stanach Zjednoczonych „Świder” nie chciał jednak kontynuować kariery. W międzyczasie trafił na wypożyczenie do Serie A, do Hellasu Werona, po czym wrócił jeszcze do USA. Ostatecznie opuścił rozgrywki MLS i przeniósł się do ligi, którą doskonale zna. To właśnie z greckiego
PAOK-u trafił do USA, świętując wcześniej mistrzostwo Grecji i dwukrotnie krajowy
puchar. Teraz dzieli szatnię z Bartłomiejem Drągowskim w Panathinaikosie AO. Poza grą w Lidze Konferencji UEFA, dla „Koniczynek” kluczowa jest też rywalizacja w lidze greckiej. Klub Świderskiego i Drągowskiego walczy, aby zająć miejsce premiowane występami w Lidze Mistrzów w przyszłym sezonie.
Obiecujący ubiegły sezon w Bolonii miał Kacper Urbański. Młody pomocnik swoimi występami zapracował sobie nawet na powołanie na mistrzostwa Europy w Niemczech. Niestety w bieżącym sezonie dużo się zmieniło, bo z klubu odszedł trener Thiago Motta, który stawiał na Urbańskiego, a stery w Bolonii przejął Vincenzo Italiano. Urbański nie grał już tak często, przez co musiał się rozglądać za nowym pracodawcą, aby mieć też szansę powołań na zgrupowania drużyny narodowej. – Regularna gra jest dla mnie najważniejsze. Chcę się cały czas rozwijać – mówił. Ostatecznie trafił do klubu walczącego o utrzymanie w Serie A. Do AC Monza został wypożyczony do końca sezonu 2024/2025.
JACEK JANCZEWSKI
– NAJWIĘKSZYM PROBLEMEM MOJEJ KADENCJI
BYŁA SYTUACJA, W KTÓREJ ZAWODNICY
MAŁO GRALI W KLUBACH – PRZYZNAWAŁ
MICHAŁ PROBIERZ W ROCZNICĘ SWOJEJ PRACY
NA STANOWISKU SELEKCJONERA
REPREZENTACJI POLSKI. TRENER WIELOKROTNIE
PODKREŚLAŁ, ŻE DLA JEGO ZAWODNIKÓW
REGULARNE WYSTĘPY CO TYDZIEŃ
SĄ KLUCZOWE. PROBLEM MIAŁ Z TYM CHOCIAŻBY
JAKUB MODER. WSZYSTKO ODMIENIŁO SIĘ
JEDNAK, JAK ZA DOTKNIĘCIEM CZARODZIEJSKIEJ
RÓŻDŻKI, GDY POMOCNIK TRAFIŁ
DO FEYENOORDU ROTTERDAM, KLUBU, W KTÓRYM ZACHWYCAŁ NIEJEDEN POLAK.
Kiedy na początku 2021 roku Jakub Moder, bijąc rekord transferowy PKO BP Ekstraklasy, przenosił się z Lecha Poznań do Brighton & Hove Albion, był wschodzącą gwiazdą polskiej piłki. Miał już za sobą sześć meczów w drużynie narodowej, a nawet bramkę zdobytą w towarzyskim spotkaniu z Ukrainą. Świat stał przed nim otworem, a on doskonale korzystał z okazji. Dość szybko zaadaptował się w Wielkiej Brytanii i zyskał zaufanie Grahama Pottera. Wystarczyły dwa ligowe epizody i 90 minut w Pucharze Anglii, żeby Polak znalazł się w wyjściowym składzie na mecz prawdopodobnie najlepszej ligi świata. Moder świetnie odnalazł się w roli lewego wahadłowego i grał we wszystkich spotkaniach już do końca sezonu. Nic więc dziwnego, że pojechał także na EURO 2020 i wystąpił w meczach ze Słowacją oraz Hiszpanią.
A było tak pięknie… Jeszcze lepszy był kolejny sezon. Wychowanek Lecha grał w Brighton regularnie i dużo, strzelał gole (dwa), zaliczał asysty (cztery, wszystkie przy bramkach zdobytych przez Neala Maupay), świetnie zagrał w barażowym meczu ze Szwecją i pomógł biało-czerwonym awansować do mistrzostw świata. W Katarze jednak nie zagrał, bo 2 kwietnia 2022, w meczu z Norwich City, doznał poważnej kontuzji. Zaledwie kilkadziesiąt sekund po wejściu na boisko walczył o górną piłkę z Teemu Pukkim, a po wyskoku upadł i chwycił się za kolano. Boisko opuścił w asyście lekarzy, a do szatni został zwieziony na noszach. Po dokładnych badaniach okazało się, że zerwał więzadło krzyżowe. Już sama ta diagnoza była druzgocąca dla pomocnika wyrastającego powoli na jednego z czołowych graczy drużyny narodowej. Wykluczała go bowiem z debiutanckiego występu w mistrzostwach świata. Później jednak wcale nie było lepiej, bo podczas leczenia kontuzjowanego kolana pojawiły się komplikacje. Moder musiał przejść kolejną operację. Ostatecznie stracił ponad 1,5 roku, bo do gry wrócił dopiero jesienią 2023 roku.
Jak Kuba kadrze, tak kadra Kubie
Po tak długiej przerwie Polak potrzebował czasu, by odzyskać pełnię sił. A o rytm meczowy było tym trudniej, że w Brighton zmienił się trener – Grahama Pottera zastąpił Roberto De Zerbi. „Mewy” stały się jedną z rewelacji Premier League i Moderowi trudno było o grę w większym wymiarze czasowym. Był jednak potrzebny reprezentacji Polski, a na EURO 2024 wystąpił we wszystkich spotkaniach fazy grupowej. Okupił je jednak kolejnym urazem, który skomplikował mu przygotowania do sezonu 2024/2025. Choć nie był w pełni sił, to jednak za wszelką cenę chciał pomóc drużynie narodowej. Ta odwdzięczyła mu się więc, kiedy Moder nie grał w klubie. – Kuba w trakcie mistrzostw Europy złapał kontuzję. Teraz podaliśmy mu więc rękę i dostał powołanie do kadry, mimo problemów w klubie. Jest nam potrzebny, to bardzo ważny element reprezentacji – podkreślał selekcjoner Michał Probierz przed wrześniowymi meczami Ligi Narodów ze Szkocją oraz Chorwacją. Rzeczywiście, powołania do drużyny narodowej pomagały Moderowi, bo choć nie był gotowy do gry przez 90 minut, to jednak pojawiał się na boisku na znacznie dłuższy okres, niż w klubie. Najbardziej pomógł mu jednak zimowy transfer do Feyenoordu Rotterdam. Z jednego nadmorskiego miasta 25-latek trafił do kolejnego, ale klimat w robotniczym, portowym mieście na zachodzie Holandii zdaje się służyć mu o wiele bardziej niż ten w południowoangielskim kurorcie. Przede wszystkim w Rotterdamie mu zaufano, czego najlepszym dowodem jest długość kontraktu. Były piłkarz m.in. Lecha Poznań i Odry Opole podpisał umowę do końca sezonu 2027/2028, co pokazuje, że w Feyenoordzie jest traktowany jako zawodnik z perspektywą gry na lata. – Cieszę się, że wybrał nasz klub, bo miał jeszcze wiele innych ofert – przyznawał Dennis te Kloese, dyrektor generalny Feyenoordu.
Pochwały od legendy
Działacze Feyenoordu cieszyli się jeszcze mocniej już wkrótce, bo obecność
Polaka nadspodziewanie szybko okazała się nie do przecenienia. Liczne kontuzje w zespole sprawiły, że Moder już w debiutanckim spotkaniu z Ajaksem Amsterdam wybiegł w podstawowym składzie i nie oddał tego miejsca do teraz. Polak po niepewnych pierwszych grach w nowych barwach zaimponował w meczu rundy pucharowej Ligi Mistrzów. Pomógł Feyenoordowi pokonać AC Milan 1:0. – Spokój w przygotowaniach do rewanżu i kolejnych meczów to w dużej mierze zasługa Modera. Można mu powierzyć każde zadanie i wiadomo, że je zrealizuje. Świetnie gra w defensywie, ale jest też dynamiczny i swobodny w grze do przodu – chwalił Polaka Johan Boskamp, były reprezentant Holandii i trzykrotny zwycięzca Eredivisie z Feyenoordem. Pomimo wracających do zdrowia kolejnych zawodników, Moder ma niepodważalną pozycję w zespole prowadzonym od niedawna przez Robina van Persiego. Spełnił tym samym swoje marzenie o występach w Lidze Mistrzów. Choć z Lechem grał już w Lidze Europy, to kiedy w tych rozgrywkach występowało Brighton, pomocnik był akurat kontuzjowany. Bieżącej zimy jednak rozegrał cztery spotkania w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Po zachwytach za postawę przeciwko Milanowi, nie mniejsze pochwały zebrał także za starcie z Interem Mediolan. Feyenoord wprawdzie przegrał w dwumeczu 1:4, ale Moder zdobył bramkę na San Siro. Polak najpierw wywalczył rzut karny, a następnie pewnie go wykorzystał. Po blisko dwóch latach straconych na leczeniu kontuzji i roku spędzonym na ławce w Britghton & Hove, Jakub Moder odbudował się w Holandii i strzelił gola w Champions League.
31-krotny reprezentant biało-czerwonych odnalazł się zatem w miejscu, w którym świetnie radziło sobie już wielu rodaków przed nim. Spośród Polaków najwięcej meczów dla klubu z Rotterdamu rozegrał Jerzy Dudek, który w latach 1996-2001
całej ligi. W tym czasie stał się też podstawowym bramkarzem reprezentacji Polski, a później występował w Liverpoolu i Realu Madryt.
Mistrzostwo kraju z Feyenoordem wywalczył także Sebastian Szymański, który spędził w Rotterdamie wyłącznie sezon 2022/2023. Kibice klubu do dziś go jednak uwielbiają, a aktualny piłkarz Fenerbahce SK zachował z Holandii na tyle pozytywne wspomnienia, że mógł zarekomendować Moderowi transfer do Feyenoordu, o czym opowiadał wychowanek Lecha.
Trofea dla klubu znad Mozy zdobywali także Euzebiusz Smolarek (Puchar UEFA 2002) oraz Tomasz Rząsa (Superpuchar
skiego, Michała Janoty, Marka Saganowskiego czy Kamila Miazka, ale oprócz tego ostatniego, wszyscy mieli okazję zagrać dla pierwszej drużyny 16-krotnych mistrzów Holandii i zdobywców Pucharu Europy.
Jakub Moder jest więc kolejnym Polakiem, który w klubie z Rotterdamu realizuje marzenia. Spełniły się także nadzieje selekcjonera Michała Probierza oraz kibiców reprezentacji biało-czerwonych o regularnej grze uzdolnionego pomocnika. Rotterdam służy kolejnemu Polakowi, a kolejny Polak znów imponuje w Rotterdamie.
NORBERT BANDURSKI
OGNIWA RYWALIZUJĄCYCH O MISTRZOSTWO WIELKICH
FIRM, ZAWODNICY WYCHODZĄCY TU NA PROSTĄ
PO TRUDNIEJSZYCH CHWILACH W SWOICH KARIERACH
– TURCJA STAŁA SIĘ W TYM SEZONIE ZIEMIĄ OBIECANĄ
DLA NASZYCH PIŁKARZY. ZAWODNICY SUPER LIG
W MECZACH Z LITWĄ I MALTĄ.
W składach zespołów rywalizujących w tureckiej ekstraklasie jest 10 Polaków: Jan Biegański, Przemysław Frankowski, Jakub Kałuziński, Kacper Kozłowski, Mateusz Lis, Krzysztof Piątek, Kamil Piątkowski, Jakub Słowik, Sebastian Szymański i Patryk Szysz. Niemal połowa z nich (Frankowski, Piątek, Piątkowski, Szymański) otrzymała od Michała Probierza powołania na spotkania z Litwą i Maltą. Pierwszym Polakiem nad piłkarskim Bosforem był Janusz Kupcewicz. Później dobrą markę biało-czerwonych budowali tam m.in. Roman Kosecki, Roman Dąbrowski (znany w Turcji jako Kaan Dobra) czy seryjnie sprowadzani do Trabzonsporu Mirosław Szymkowiak, Arkadiusz Głowacki, Paweł i Piotr Brożkowie oraz Adrian Mierzejewski. – Później temat wyhamował przy okazji ciągłych zmian Turków w temacie limitów obcokrajowców oraz kilku gorszych epizodów Polaków na tamtejszych boiskach. Dzisiejszemu renesansowi na pewno sprzyjają spektakularne wejścia w ligę
Szymańskiego i Piątka, czy to jak bardzo rokują Kozłowski i Kałuziński, ale także po prostu dobry stosunek jakości do ceny. Polacy nie są wśród najlepiej zarabiających piłkarzy ligi, a jednocześnie nie generują w ostatnich latach tak spektakularnych wpadek, jak często gwiazdy sprowadzane z lig TOP 5 – analizuje pasjonat i znawca tureckiego futbolu Filip Cieśliński. Krzysztof Piątek trafił do Basaksehiru przed sezonem 2023/24, po kilku chudszych latach kariery i kłopotach ze znalezieniem swojego miejsca na piłkarskiej ziemi. Wygląda na to, że znalazł je w Stambule. – Mój cel był taki, żeby przychodząc tu odbudować formę, dobrze żyć i mieć spokój w głowie. Odnalazłem to i wszystko idzie w dobrym kierunku – mówił niedawno Mateuszowi Święcickiemu w wywiadzie dla „Meczyków”.
Już debiutancki sezon w Turcji miał co najmniej niezły – w 34 ligowych spotkaniach strzelił 17 goli. Eksplozja formy nastąpiła jednak w obecnych rozgrywkach. Już w lutym 33-krotny reprezentant Polski miał w dorobku 18 goli. W ostatnich tygodniach pistolety nieco się naszemu
snajperowi zacięły, ale wciąż jest on wiceliderem klasyfikacji strzelców Super Lig.
– Piątek chwilowo zwolnił, ale jest to jedna z pierwszych „zadyszek”, jakie zdarzają mu się na tureckiej ziemi i bezpośrednio wiąże się też z gorszym okresem Basaksehiru, który de facto o nic w tym sezonie już nie walczy. Poza tym polski snajper imponował regularnością i sowicie odpłacał się za zaufanie, jakie dostał od trenera i klubu słynącego z... zupełnego braku kibicowskiej presji. Pozostaje w czołówce walczących o koronę króla strzelców, a rywalizuje z nie byle kim, bo z Victorem Osimhenem, Ciro Immobile, Youssefem En-Nesyrim czy Edinem Dzeko – analizuje Cieśliński. – Nasz napastnik trafił do Basaksehiru ze sporym bagażem doświadczeń i klub wykonał rewelacyjną pracę, żeby stworzyć mu warunki do powrotu do swojej najlepszej formy, za co odpłaca się do dziś. Wyłącznie jego decyzją wydaje się być teraz to, czy wróci na europejską karuzelę, czy pozostanie w miejscu, które daje mu pełen komfort – dodaje nasz ekspert.
Także Szymański przeniósł się do ligi tureckiej latem 2023 roku. W przeciwieństwie do Piątka, trafił do klubu będącego namiętnością milionów fanów, czyli Fenerbahce, w dodatku prowadzonego przez Jose Mourinho, a więc trenera, obok którego nie sposób przejść obojętnie. Pierwszy sezon w wykonaniu byłego gracza m.in. Legii Warszawa, Dynama Moskwa czy Feyenoordu Rotterdam to 10 goli w 37 ligowych meczach. W tym na razie niespełna 26-letni pomocnik trafił do siatki rywali tylko dwa razy i dołożył do tego pięć asyst.
– Szymański ma za sobą kolejne okno, w którym głośno mówiło się o jego odejściu, jednak wiara Jose Mourinho w Polaka spowodowała, że został w Fenerbahce i walczy z klubem o mistrzostwo – podkreśla Cieśliński. – Portugalczyk bardzo mu ufa i zdaje się zaczynać budowanie składu właśnie od Polaka, niezależnie czy ten występuje na „dziesiątce”, skrzydle, w środku pola czy, jak czasem ostatnio, na
wahadle. Czas współpracy z „Mou” to obniżenie liczbowej zdobyczy Szymańskiego, ale Polak zdaje się rozwijać jako piłkarz, co wykorzysta, gdy wreszcie wyfrunie do lig TOP 5. Fenerbahce możemy uznać za trampolinę. Już po świetnym pierwszym sezonie zainteresowanie czołowych klubów było realne, potem mogło odrobinę wyhamować ze względu na gorsze liczby, ale zaryzykuję stwierdzenie, że nadal ma mocne ligi na wyciągnięcie ręki. Transfer
życia pozostaje przed nim. Fenerbahce nie odda go jednak za bezcen – twierdzi nasz rozmówca.
„Żółto-niebiescy” rywalizują w tym sezonie o tytuł z lokalnym rywalem, czyli prowadzącym obecnie w tabeli Galatasaray. Zdobywca Pucharu UEFA w 2000 roku, by zwiększyć swoje szanse na triumf na krajowym podwórku, ściągnął zimą m.in. Przemysława Frankowskiego. Niespełna 30-letni wahadłowy lub boczny obrońca
trafił nad Bosfor właśnie z jednej z lig TOP 5, po trzech i pół roku pobytu w RC Lens. „Franek” w ligowym debiucie w nowych barwach zaliczył asystę i gra po 90 minut. – Frankowski z marszu został podstawowym zawodnikiem Galatasaray, uzupełniając zmierzający po kolejne mistrzostwo gwiazdozbiór. Polak jest aktywny, sprawnie włącza się do akcji ofensywnych i ożywia grę swoimi dośrodkowaniami. Czasem brakuje go z tyłu,
a jego drużyna złapała przed finiszem ligi delikatną zadyszkę, ale możemy być pewni, że Frankowski do samego końca będzie grał tu o najwyższe cele – nie ma wątpliwości Cieśliński. Sporo w ostatnich miesiącach działo się też w karierze Kamila Piątkowskiego. Środkowy obrońca jesienią wrócił do reprezentacji, co podkreślił pięknym golem strzelonym Szkocji w meczu Ligi Narodów. Później zamienił Red Bull Salzburg na Kasimpasę, gdzie gra regularnie i znacznie więcej niż w Austrii. – Piątkowski doświadcza tureckiego szaleństwa od pierwszych tygodni obecności w nowym klubie. Jego drużyna masowo traci, ale i zdobywa gole. Polak zawinił przy niewielu z nich, ale tak żywej gry od bramki do bramki nie doświadczył prawdopodobnie jeszcze nigdzie w karierze. Jeśli oczekiwano od niego, że ustabilizuje linię obrony Kasimpasy, to trudno oceniać dotychczasową przygodę jednoznacznie pozytywnie. Jeśli wychodzimy jednak z założenia, że gra się jak przeciwnik (lub trener) pozwala, to aktywności Piątkowskiemu odmówić nie można – uważa nasz ekspert. Kacprowi Kozłowskiemu, który tym razem został powołany do kadry U-21, zaczęto przypinać łatkę z napisem „zmarnowany talent”. Letnia przeprowadzka do Turcji i pierwsze miesiące spędzone w leżącym blisko granicy z Syrią Gaziantepie każą jednak wstrzymać się z takimi osądami. – Nie mogę powiedzieć, że jestem całkowicie zadowolony z miejsca, w którym obecnie jest moja kariera. Gdy podpisywałem kontrakt z Brighton, moim celem była gra w Premier League. Dziś myślę, że było dla mnie trochę za wcześnie, żeby to osiągnąć. Natomiast uważam, że ruch, który teraz wykonałem, pozwoli mi wrócić na piłkarski top. Było kilka innych ofert z Turcji, odezwały się też dwa kluby z amerykańskiej MLS, ale to bardziej w formie zapytania niż z propozycją umowy. Gaziantep był najbardziej konkretny, najbardziej zdecydowany. Przedstawili cały plan na mnie i drużynę. Dało się odczuć, że mnie tam chcą. Bardzo naciskali, nie
byłem tam opcją, a głównym celem. Dlatego się zdecydowałem. Widzę, że w tym klubie mogę zrobić kolejny krok i za rok, dwa znów pójść do przodu. Czuję się tam bardzo dobrze. Drużyna też mi odpowiada. Zebrały się podobne charaktery – mówił nam we wrześniu pomocnik. Gdy tylko 21-latek jest zdrowy (a z powodu urazów nie mógł przyjechać na dwa ostatnie zgrupowania reprezentacji), gra, strzela i asystuje. – Kozłowski miał w Gaziantepie spore wyzwanie. Z jednej strony zdecydowanie wyróżnia się jakością, z dru-
giej jednak gra na pozycji, która wcześniej przez lata była zarezerwowana dla lidera drużyny, Alexandru Maxima. Trener Selcuk Inan znajduje jednak sposób, by zmieścić na boisku obu piłkarzy, a Polak powoli nabija kolejne punkty w klasyfikacji kanadyjskiej. Wyróżnia się aktywnością i próbami dryblingu – mówi Cieśliński.
Ostatnio turecki klimat służy więc polskim piłkarzom. Czas przekuć dobrą formę znad Bosforu na punkty w kwalifikacjach do mistrzostw świata.
SZYMON TOMASIK
Sharing the love of the game across generations
MISTRZOSTW ŚWIATA. PRZED
REPREZENTACJĄ POLSKI
KOLEJNE PODEJŚCIE DO
WALKI O PRZEPUSTKI NA
MUNDIAL, NA KTÓRY W TYM
STULECIU POJECHALIŚMY
CZTEROKROTNIE. POCZĄTEK
RYWALIZACJI O WYJAZD
NA TURNIEJ W STANACH
ZJEDNOCZONYCH, KANADZIE
JEDNAK RÓŻNIŁ OD
POPRZEDNICH ELIMINACJI.
INACZEJ NIŻ BYWAŁO DO TEJ
PORY, ZACZYNAMY BOWIEM
OD DWÓCH SPOTKAŃ PRZED
WŁASNĄ PUBLICZNOŚCIĄ.
NA PIERWSZY OGIEŃ NIE
IDĄ RÓWNIEŻ NAJSILNIEJSI
GRUPOWI RYWALE.
ELIMINACJE MŚ 2002
(Korea Płd. i Japonia)
Może tym razem się uda? Takie pytanie stawiali sobie kibice reprezentacji Polski na początku września 2000 roku i były one jak najbardziej zasadne. W końcu biało-czerwonych na najważniejszej piłkarskiej imprezie globu nie było wtedy od ponad 14 lat i występu drużyny prowadzonej przez Antoniego Piechniczka na turnieju w Meksyku. Zmagania o Puchar Świata
we Włoszech (1990), Stanach Zjednoczonych (1994) i Francji (1998) nasi piłkarze oglądali w telewizji. Fatalną serię miał przerwać wybrany dość niespodziewanie na selekcjonera Jerzy Engel. Optymizm w narodzie był jednak umiarkowany, bo zmagania zaczynaliśmy na trudnym terenie w Kijowie, a to właśnie drużyna z Andrijem Szewczenką na czele wydawała się najsilniejszym rywalem Polaków w grupie. Skończyło się jednak miłym zaskoczeniem
i zwycięstwem nad Ukrainą
3:1. Co ważne, miesiąc później nasi piłkarze potwierdzili swoje ambicje w Łodzi i pokonali takim samym wynikiem Białoruś po hat-tricku Radosława Kałużnego. Sześć punktów w dwóch pierwszych meczach eliminacji – taki początek zmagań o mundial w tym stuleciu zdarzył się dotychczas tylko raz i znacząco przyczynił się do sukcesu naszej drużyny.
(Niemcy)
Już po losowaniu grup i ustaleniu terminarza kolejnych eliminacji stało się jasne, że o równie udany początek będzie niezwykle trudno, bowiem w drugiej kolejce czekała nas konfrontacja ze zdecydowanym faworytem, a zarazem rywalem, z którym wygraliśmy tylko raz – reprezentacją Anglii. Oczywiście do starcia na legendarnym Stadionie Śląskim żaden z piłkarzy nie podchodził ze spuszczoną głową i brakiem wiary w sukces. Tym bardziej, że to na tym obiekcie w 1973 roku, po bramkach Roberta Gadochy i Włodzimierza Lubańskiego, pokonaliśmy „Synów Albionu”. Zespół prowadzony przez Pawła Ja -
nasa miał za sobą efektowną wygraną 3:0 w Belfaście z Irlandią Północną, co zdecydowanie podbudowało morale w drużynie. Boisko niestety znów boleśnie zweryfikowało nasze nadzieje, choć wygrana gości wcale nie była oczywista. Szczególnie w pierwszych minutach po przerwie, kiedy na 1:1 wyrównał Maciej Żurawski. O porażce 1:2 przesądził jednak samobójczy gol Arkadiusza Głowackiego. W ostatecznym rozrachunku, zgodnie z oczekiwaniami, to Wyspiarze zajęli pierwsze miejsce w grupie. Polacy ustąpili im jednak zaledwie o punkt, co również pozwoliło wywalczyć awans. W pokonanym polu nasz zespół zostawił Austrię, Irlandię Północną, Walię i Azerbejdżan.
(Republika Południowej Afryki)
To nie był dobry początek i to nie były dobre eliminacje. Choć można było się spodziewać, że będzie inaczej. Leo Beenhakker, który poprowadził reprezentację Polski do pierwszego w historii awansu na mistrzostwa Europy (w Austrii i Szwajcarii w 2008 roku), mimo słabego występu w finałach, pozostał na stanowisku i miał kontynuować pracę również w zmaganiach o przepustki na pierwszy w dziejach afrykański mundial w RPA. Fortuna nam sprzyjała, bowiem wśród Słowacji, Słowenii, Czech, Irlandii Północnej i San Marino trudno było wskazać rywala, który „na papierze” byłby poza zasięgiem podopiecznych holenderskiego selekcjonera. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna,
a w końcowej klasyfikacji udało się wyprzedzić tylko amatorów z malutkiej, europejskiej republiki położonej na Półwyspie Apenińskim. Zwiastunem niepowodzeń mógł być falstart we Wrocławiu, gdzie nasza drużyna zaledwie zremisowała 1:1 ze Słowenią. Niewielkim usprawiedliwieniem mógł być fakt rozgrywania spotkania w ponad 30-stopniowym upale. W drugiej kolejce Polacy znów nie zachwycili, ale wywieźli komplet punktów z Serravalle. O wygranej 2:0 w San Marino z pewnością nikt by dzisiaj nie pamiętał, gdyby nie fakt, że właśnie tam, 10 września 2008 roku, pierwszy mecz w koszulce z orłem na piersi rozegrał Robert Lewandowski. Zdobył również premierową bramkę i rozpoczął marsz po miano najskuteczniejszego piłkarza w historii biało-czerwonych.
(Brazylia)
Od gorącego wyjazdu kadra Waldemara Fornalika rozpoczęła eliminacje mundialu 2014. Pierwszy przystanek w drodze do Brazylii (do której Polacy ostatecznie nie dotarli) zlokalizowany został w Podgoricy, gdzie gospodarze postanowili zgotować biało-czerwonym prawdziwe piekło. I niestety nie chodziło o wyrafinowaną i intensywną grę Czarnogórców, a o skandaliczne zachowanie kibiców, którzy poza fanatycznym dopingiem, z którego są znani, zaprezentowali pokaz agresji m.in. obrzucając
petardami bramkarza Przemysława Tytonia. Nerwowa atmosfera udzieliła się również piłkarzom. Obie drużyny kończyły mecz w osłabieniu (w ekipie gości czerwoną kartkę zobaczył Ludovic Obraniak). Po remisie 2:2 nasza drużyna mogła dopisać do swojego konta tylko punkt. Dorobek powiększyła cztery dni później we Wrocławiu, gdzie pokonała 2:0 Mołdawię. Wiara w sukces w eliminacjach, po rozczarowaniu, jakim były finały EURO 2012, nie była jednak duża, o czym świadczył fakt, że Stadion Miejski wypełnił się wówczas w niewiele ponad połowie.
12 lat przerwy i wystarczy! Trwające od mundialu w Niemczech oczekiwania na udział w finałach skończyły się w Rosji, za sprawą drużyny prowadzonej przez Adama Nawałkę. Mistrz Polski jako piłkarz i jako trener z krakowską Wisłą, został pierwszym selekcjonerem, który wprowadził biało-czerwonych do dwóch wielkich imprez z rzędu (nikt przed nim nie awansował do następujących po sobie mistrzostw Europy i mistrzostw świata). Co więcej, bardzo dobra dyspozycja naszej drużyny na EURO 2016 we Francji (gdzie dotarła do ćwierćfinału), ponownie rozkochała w niej kibiców.
Na tych, którzy widzieli już Polaków w roli jednej z czołowych ekip globu, kubeł zimnej wody na inaugurację eliminacji wylał… Kazachstan. Na sztucznej murawie w dalekiej Astanie, goście prowadzili do przerwy dwoma bramkami, ale po zmianie stron roztrwonili przewagę i do kraju wrócili z zaledwie jednym oczkiem. Korzystny wynik zaczął wymykać się z rąk kadrze Nawałki również na PGE Narodowym w Warszawie. Hat-trick Roberta Lewandowskiego wystarczył jednak do zwycięstwa nad Danią 3:2 – najtrudniejszym grupowym rywalem w tych eliminacjach.
(Katar)
To miało być nowe otwarcie. Po wywalczeniu awansu na przełożone o rok z powodu pandemii COVID-19 EURO 2020, niespodziewanie z funkcją selekcjonera pożegnał się Jerzy Brzęczek, a stery przejął Paulo Sousa. Zanim jednak udał się z drużyną na turniej finałowy jubileuszowego europejskiego czempionatu, nietypowo rozpoczęły się eliminacje kolejnego mundialu. Debiutancki mecz w Budapeszcie od początku nie układał się po naszej myśli, ale portugalski trener biało-czerwonych zaskoczył ofensywnymi zmianami,
które ostatecznie pozwoliły na wywalczenie punktu (3:3). Trzy dni później Sousa poprowadził kadrę do pierwszej wygranej. 3:0 w Warszawie z outsiderem grupy – Andorą, traktowano jednak jako obowiązek. Wbrew oczekiwaniom przygoda szkoleniowca z Półwyspu Iberyjskiego nad Wisłą nie przyniosła sukcesów. Na mistrzostwach Europy nie wyszliśmy z grupy, a eliminacje mundialu skończyliśmy na miejscu barażowym. Awans do turnieju w Katarze Polska wywalczyła już pod wodzą Czesława Michniewicza, bo Sousa zrezygnował z funkcji selekcjonera i podjął pracę w brazylijskim Flamengo.
(Stany Zjednoczone, Kanada, Meksyk)
Stojąc u progu walki o awans do mistrzostw świata 2026, należy zwrócić uwagę na kilka faktów, które odróżniają te eliminacje, od poprzednich rozegranych w XXI wieku. Format rywalizacji sprawia, że czekają nas mecze tylko z czterema rywalami. Grupa ma zdecydowanego faworyta (po rozstrzygnięciach w ćwierćfinałach Ligi Narodów UEFA będzie nim trzecia w rankingu FIFA Hiszpania lub siódma Holandia). Pozostali przeciwnicy biało-czerwonych zajmują zdecydowanie niższe pozycje:
69. Finlandia, 142. Litwa i 168. Malta (wobec 35. Polski). Z tego powodu trzeba dobrze rozpocząć zmagania. Nie tylko dlatego, że do Warszawy przyjeżdżają dwa najniżej notowane zespoły, ale również korzystając z faktu, że oba spotkania rozegramy u siebie. W tym wypadku, inaczej niż w popularnym powiedzeniu, ważne będzie nie tylko to, jak polscy piłkarze skończą eliminacje, ale również jak je zaczną. Bo stawką w każdym spotkaniu będą przecież trzy punkty. Bezpośredni awans wywalczy zwycięzca grupy. Drużynę, która zajmie drugą pozycję, czekają baraże. PIOTR KUCZKOWSKI
HISTORIA MECZÓW
POLSKI Z LITWĄ
SIĘGA POCZĄTKU
LAT 90. I LICZY PRAWIE
32 LATA. W TYM CZASIE
DOSZŁO DO 11 SPOTKAŃ:
PIĘĆ KOŃCZYŁO SIĘ
ZWYCIĘSTWAMI
BIAŁO-CZERWONYCH, CZTERY REMISAMI, A DWUKROTNIE
TRIUMFOWALI RYWALE.
ALE Z LITWINAMI NIGDY
NIE MIERZYLIŚMY SIĘ
W MECZACH O PUNKTY.
PO RAZ PIERWSZY
DOJDZIE DO TEGO
21 MARCA
NA PGE NARODOWYM
W WARSZAWIE, GDZIE
OBIE EKIPY BĘDĄ
RYWALIZOWAŁY
W KWALIFIKACJACH
DO MISTRZOSTW ŚWIATA
2026. PRZEŚLEDŹMY,
JAK WYGLĄDAŁY
DOTYCHCZASOWE POTYCZKI.
Premiera w Brzeszczach
Zaczęło się w Brzeszczach, małym miasteczku w województwie małopolskim. Na kameralnym stadionie Górnika doszło do premierowego spotkania Polska – Litwa. Był 31 marca 1993 roku. Od ponad trzech lat kraj naszych rywali był niepodległym państwem. Wcześniej, od zakończenia II wojny światowej, znajdował się pod jarzmem Związku Radzieckiego. Niemożliwym była więc wtedy gra z Litwinami na boisku piłkarskim.
Mecz w Brzeszczach, co zrozumiałe, wzbudził ogromne zainteresowanie. Większość mieszkańców wybrała się tego dnia na obiekt Górnika. Kadra Andrzeja Strejlaua sprawiła jednak psikusa. Około siedem tysięcy widzów było świadkami niespodziewanego remisu 1:1. Wszystko, co najważniejsze, wydarzyło się w pierwszej połowie. W 11. minucie prowadzenie Polakom dał Piotr Świerczewski, dla którego był to premierowy gol w reprezentacji i… zarazem ostatni. Litwini odpowiedzieli pół godziny później trafieniem Eimantasa Poderisa. Było to jedyne spotkanie drużyny narodowej w Brzeszczach.
i pierwszy wyjazd
Po prawie dwóch latach doszło do kolejnego meczu: tym razem w Ostrowcu Świętokrzyskim. 15 marca 1995 r. Polacy odnieśli premierowe zwycięstwo. Litwini, którzy bardzo dobrze radzili sobie w eliminacjach EURO 1996, przylecieli do Polski bez wielu kluczowych zawodników grających w zachodnich klubach. Osłabienia były widoczne na boisku. Już do przerwy gospodarze prowadzili trzema bramkami (Sylwester Czereszewski, Tomasz Wałdoch i Tomasz Wieszczycki). Litwa odpowiedziała chwilę po przerwie (Remigijus Pocius), a wynik na 4:1 ustalił Waldemar Jaskulski.
W drugiej połowie lat 90. zmierzyliśmy się z Litwinami jeszcze dwukrotnie: w 1997 roku. W Walentynki spotkanie odbyło się na... Cyprze. Z powodu zimy i niesprzyjających warunków atmosferycznych obie drużyny udały się do ciepłych krajów, aby tam przygotowywać się do kwalifikacji do mistrzostw świata. Skład naszego zespołu odbiegał od optymalnego. Selekcjoner Antoni Piechniczek wystawił w Ayia Napie wielu rezerwowych (po-
dobnie jak rywale). Mecz nie cieszył się zainteresowaniem kibiców, których na stadionie pojawiło się raptem… 200. Do piknikowej atmosfery dostosowali się piłkarze. Wynik 0:0 najlepiej obrazuje boiskowe poczynania.
Siedem miesięcy później (29 września) doszło do kolejnego starcia Polska – Litwa. Tym razem w Olsztynie. W zespole biało-czerwonych zaszły spore zmiany. Selekcjonerem nie był już Piechniczek, który pożegnał się ze stanowiskiem pod koniec nieudanych eliminacji mundia-
lu we Francji. Kadrą dowodził Janusz Wójcik. A na stadionie Stomilu jego wybrańcy pewnie wygrali 2:0 po golach Cezarego Kucharskiego i Wojciecha Kowalczyka.
Każda passa kiedyś się jednak kończy. Po pięciu meczach bilans był korzystny dla biało-czerwonych: 3 wygrane, 2 remisy, bramki 10-3. Starcie numer 5 odbyło się 14 grudnia 2003 r. na Malcie. W Ta’ Qali Polacy zwyciężyli 3:1. Nic nie wskazy-
wało więc na to, by niżej notowany rywal sprawił problemy naszemu zespołowi w kolejnym meczu. 2 maja 2006 roku w Bełchatowie doszło jednak do niespodzianki. Drużynę prowadzoną przez Pawła Janasa, która szykowała się do mundialu w Niemczech, spotkał zimny prysznic. Na stadionie GKS-u przegrała 0:1 po golu Andriusa Gedgaudasa w 14. minucie. Kadrowicze żegnani byli przez blisko 5,5 tysiąca kibiców przeciągłymi gwizdami.
Aż trudno uwierzyć, że od pierwszego spotkania z Litwą musiało minąć prawie 18 lat, by Polska wreszcie zagrała na jej terenie. Wcześniejsza wyjazdowa potyczka – z 7 lutego 2009 r. – zakończyła się remisem 1:1 (bramka Pawła Brożka). Ale doszło do niej w portugalskim Faro. Za sterami polskiej drużyny zasiadał Leo Beenhakker.
Tym, który jako pierwszy – i jak dotąd jedyny – poprowadził reprezentację Polski w spotkaniu przeciwko Litwie na jej boisku, był Franciszek Smuda. 25 marca 2011 roku w Kownie wybrańcy „Franza” doznali trudnej do wytłumaczenia porażki. Litwini oddali zaledwie dwa celne strzały na bramkę Sebastiana Małkowskiego i...cieszyli się z goli. biało-czerwoni przegrali 0:2.
Przed ważnymi wydarzeniami
Wielkimi krokami zbliżały się udane eliminacje EURO 2016, jednak wyniki meczów poprzedzających ich rozpoczęcie nie napawały optymizmem. Niektórzy nie wierzyli, że drużyna prowadzona przez Adama Nawałkę zdoła zakwalifikować się do mistrzostw Europy. Ostatnim sprawdzianem przed wyjazdową potyczką z Gibraltarem (7:0), było towarzyskie starcie z Litwą na PGE Arenie w Gdańsku (6 czerwca 2014 r.) Do przerwy biało-czerwoni przegrywali, ale w drugiej połowie odwrócili losy rywalizacji i wygrali 2:1, po trafieniach Arkadiusza Milika i Roberta Lewandowskiego.
Eliminacje zakończyliśmy na drugim miejscu w grupie i awansowaliśmy na EURO we Francji. Uznano więc, że skoro Litwa przyniosła nam szczęście przed kwalifikacjami – a trener Nawałka był przesądny – to właśnie ona jako ostatnia sprawdzi formę Polaków przed wylotem na mistrzostwa. Spodziewano się gradu bramek i podniesienia morale zespołu. Jednak 6 czerwca 2016 r. na stadionie Wisły w Krakowie kibice nie zobaczyli goli. A co gorsza, kontuzji doznał jeden z kluczowych piłkarzy – Kamil Grosicki. Istniało ryzyko, że „Grosika” może ominąć turniej życia. Na szczęście zdołał się pozbierać, a z EURO odpadliśmy dopiero w ćwierćfinale.
Po raz ostatni Polska grała z Litwą 12 czerwca 2018 r. na PGE Narodowym w Warszawie. Był to pierwszy przypa-
dek, by od premierowej potyczki, mecz pomiędzy tymi drużynami odbył się w stolicy naszego kraju. Litwini ponownie mieli sprawdzić formę biało-czerwonych przed ważnym turniejem: mundialem w Rosji. Trener Nawałka
starał się oszczędzać graczy pierwszej jedenastki, ale to w głównej mierze oni przesądzili o efektownej wygranej
4:0. Dwa gole strzelił Robert Lewandowski, a po jednym Dawid Kownacki i Jakub Błaszczykowski.
Teraz Polska otwiera nowy rozdział w historii. Premierowo zagra z Litwą o punkty. Stawką będzie awans do przyszłorocznych mistrzostw świata w Kanadzie, Meksyku i Stanach Zjednoczonych. ADRIAN WOŹNIAK
TO BYŁA WIĘCEJ NIŻ UDANA
KARIERA NA BOISKU. BO SKORO WYGRYWA SIĘ LIGĘ MISTRZÓW,
STRZELA REGULARNIE GOLE W LIDZE
HISZPAŃSKIEJ I KILKUKROTNIE
ZOSTAJE NAJLEPSZYM
ZAWODNIKIEM W KRAJU, TO TRUDNO NIE MÓWIĆ O PIŁKARSKIM SPEŁNIENIU.
SELEKCJONER
REPREZENTACJI LITWY, O KTÓRYM MOWA, NIEGDYŚ UTYTUŁOWANY ZAWODNIK, OD PONAD DWUNASTU LAT PRACUJE NA TO, BY NAZWISKO JANKAUSKAS
NIE KOJARZYŁO SIĘ WYŁĄCZNIE Z SUKCESAMI LITEWSKIEGO FUTBOLU NA POCZĄTKU XXI WIEKU.
Właśnie lata 2002-2004 zapisały się złotymi zgłoskami w historii piłkarskiej Litwy. Wtedy to Edgaras Jankauskas, reprezentujący barwy FC Porto, wygrał Ligę Mistrzów. Jest jedynym jak dotąd przedstawicielem tego nadbałtyckiego kraju, któremu udała się ta sztuka. To był czas, kiedy ekipę „Smoków” trenował Jose Mourinho. Snajper z Litwy triumf swojej drużyny (3:0) oglądał z ławki rezerwowych. Z Porto Jankauskas wygrał także Puchar UEFA, dwukrotnie był mistrzem kraju, zdobywał Puchar oraz Superpuchar Portugalii.
Tytuł najlepszej drużyny w kraju osiągnął też z Żalgirisem Wilno i Club Brugge. Występował ponadto w Realu Sociedad czy OGC Nice. Swoją pieczęć postawił w kadrze – w 58 występach strzelił 10 goli. Jedno z najcenniejszych trafień w koszulce reprezentacyjnej zaliczył z Belgią w eliminacjach mistrzostw świata 2006. Nigdy nie zagrał przeciwko biało-czerwonym, za to jako selekcjoner prowadził reprezentację w dwóch meczach z Polską. Od dwóch lat po raz drugi kieruje drużyną narodową, w której obowiązki głównego trenera pełnił wcześniej w latach 2016-2018 i wówczas jego podopieczni rywalizowali z Polakami.
Jankauskas w wielu wywiadach podkreślał, że piłka nauczyła go, jak radzić sobie z emocjami. – Dzisiaj mamy większy dostęp do psychologii sportu, ale w moich czasach nie było takiej pomocy. Musieliśmy radzić sobie sami, znaleźć własne sposoby na przetrwanie trudnych chwil. Trenerzy również nie mieli wystarczającej wiedzy, jak pomóc zawodnikom. Futbol to nie tylko przygotowanie fizyczne, techniczne i taktyczne – według mnie to właśnie psychika jest decydująca. Jeśli piłkarz nie jest psychicznie silny, po porażkach zacznie tracić swoje umiejętności, co odbije się nawet na jego zdrowiu i podatności na kontuzje – opowiadał w podcaście „Football O'Clock”.
Nie bez powodu tak bardzo w swojej pracy i życiu odwołuje się do mentalnej siły. To, zdaniem Jankauskasa, jest klucz do osiągania sukcesów, jakich sam osiągnął wiele w trakcie zawodniczej kariery. – Czytałem wywiad z Perem Mertesackerem, który
mówił, że przed meczami nie mógł wyjść z toalety, bo stres i wątpliwości zjadały go od środka. Jeśli nie masz z kim o tym porozmawiać, strach cię pochłonie. Najpierw musisz go zaakceptować – i to nie jest nic złego. Zawodnicy często mówią „nie boję się, nie przejmuję się”, ale prawda jest inna. W moich czasach mówiło się: „Jeśli się boisz, to nie jesteś mężczyzną”. Ale to nieprawda – ci, którzy mówili, że niczego się nie boją, zazwyczaj niczego w życiu nie osiągnęli – mówił obecny selekcjoner Litwinów.
Litewski Figo
Gdy był w okresie premium swojej kariery, popełnił błąd, który mocno na nim ciążył. Zadbali zresztą o to kibice, którzy w Portugalii nie wybaczają przenosin z klubów odwiecznie ze sobą rywalizujących. Jankauskas zamienił Benficę na FC Porto. W oczach jednych
Bramkarze
Edvinas Gertmonas (Universitatea Cluj)
Marius Adamonis (FC Südtirol)
Mantas Bertašius (Banga Gorżdy)
Obrońcy
Edvinas Girdvainis (SV Sandhausen)
Kipras Kažukolovas (FK Astana)
Klaudijus Upstas (Hegelmann Kowno)
Pijus Širvys (NK Maribor)
Artemijus Tutyškinas (NK Celje)
Dominykas Barauskas (Górnik Łęczna)
Justas Lasickas (NK Olimpija)
Edgaras Utkus (Cercle Brugge KSV)
Pomocnicy
Giedrius Matulevičius (Žalgiris Wilno)
Matas Vareika (Pjunik Erewan)
Domantas
Antanavičius (Hegelmann Kowno)
Titas Milašius (Pogoń Siedlce)
Artūr Dolžnikov (SK Sigma Ołomuniec)
Fedor Černych (Žalgiris Kowno)
Paulius Golubickas (Radomiak Radom)
Gvidas Gineitis (Torino FC)
Matijus Remeikis (Botew Płowdiw)
Napastnicy
Gytis Paulauskas (Dinamo Batumi)
Armandas Kučys (NK Celje)
Manfredas Ruzgis (KF Vora)
i drugich fanów stał się kimś na podobieństwo Luisa Figo. – Nie zdawałem sobie sprawy, jak wielki chaos wywoła ten transfer. Widziałem, jak Figo przenosił się z Barcelony do Realu, ale nie wiedziałem, że w Portugalii to również jest sprawa ogromnej wagi. Nie byłem przecież żadną supergwiazdą, po prostu miałem dobry sezon. A jednak – moje walizki na lotnisku były obklejone obraźliwymi napisami, dostawałem listy pełne nienawiści. Kiedy wracałem do Lizbony, czułem się nieswojo. Nie chcę mówić, że było niebezpiecznie, ale nie było to przyjemne – relacjonował. Wbrew pozorom, presja trybun w Lizbonie, kiedy pojawił się na stadionie w roli gościa – zawodnika „Smoków”, zbudowała go psychicznie. Takie doświadczenie pozwoliło mu poznać się od strony tego, który musi i potrafi radzić sobie z negatywnymi bodźcami.
Motywacja, czyli metodologia
Odpowiedzią na umiejętnie zarządzanie emocjami jest szkoleniowa kariera Jankauskasa. W trakcie pierwszej kadencji w reprezentacji Litwy za cel obrał sobie pomaganie zawodnikom w stawaniu się lepszymi – w klubach, na treningach, w kadrze. Za priorytet potraktował motywowanie podopiecznych swoimi doświadczeniami oraz uświadamianie ich, że droga do celu prowadzi przez poświęcenia. – Chcę, aby zawodnicy znaleźli wewnętrzną motywację. To silniejsze niż krzyki z boku. Chcę, by sami rozumieli, jakie są nasze cele. A jeśli porównywać mnie do Šarūnasa (Šarūnas Jasikevičius – legendarny trener koszykówki z Litwy – przyp. red.). Koszykówka i piłka nożna to zupełnie różne dyscypliny. W koszykówce trener jest bliżej akcji, sam mecz jest bardziej dynamiczny i trener może go bardziej zmieniać. Na stadionie, przy dużej liczbie kibiców, przekazywanie informacji jest trudniejsze. W przerwie można powiedzieć więcej, ale do tej pory zawodnikom nie brakowało motywacji – powiedział Jankauskas. I tak odpowiednia motywacja stała się głównym instrumentem i metodologią pracy tego 50-latka z Litwy, ikony tamtejszej piłki i jedynego Litwina z sukcesem w Champions League. PIOTR WIŚNIEWSKI
DOTYCHCZAS ZALEDWIE JEDEN LITEWSKI PIŁKARZ
ROZEGRAŁ W REPREZENTACJI PONAD 100 MECZÓW. WKRÓTCE MOŻE DO NIEGO DOŁĄCZYĆ
FEDOR ČERNYCH, OBECNY
KAPITAN KADRY, ZNANY Z WYSTĘPÓW
W GÓRNIKU ŁĘCZNA
I JAGIELLONII
BIAŁYSTOK.
Černych do tej pory zaliczył 97 występów w kadrze. To tylko o cztery mecze mniej od historycznego osiągnięcia Sauliusa Mikoliunasa – ten 40-letni dziś obrońca rozegrał 101 meczów w drużynie narodowej. Z drugiej strony, były zawodnik „Jagi” legitymuje się drugim wynikiem w reprezentacji, jeśli chodzi o zdobyte bramki. Černych strzelił 15 goli dla kadry, żeby dorównać Tomasowi Danileviciusowi, brakuje mu tylko czterech trafień. Dokładnie cztery, tyle że asysty, dzisiejszy kapitan Litwinów zanotował w premierowym sezonie występów w Jagiellonii. Dołożył do tego trzy gole. W następnym sezonie (2016/17) zdobył już tuzin bramek i był to jego najlepszy pod tym względem wynik w karierze. Pobił wówczas o jednego gola swój wcześniejszy dorobek z Górnika Łęczna. Ani wcześniej, przed Polską, ani potem, po wyjeździe z Polski, nawet nie zbliżył się do takich liczb. W tym momencie jest piłkarzem Żalgirisu Kowno.
Ojciec chrzestny Černych, urodzony w Rosji (Moskwa), pochodzący z litewskiej rodziny, wychował się w Wilnie, mieście, skąd wywodzą się dziadkowie Fedora od strony matki, dobrze posługuje się językiem polskim. – W bloku, w którym mieszkałem w Wilnie, miałem wielu kolegów i znajomych mówiących w waszym języku. To od nich nauczyłem się wielu słów – mówił w wywiadzie.
Polska jako kraj zajmuje ważne miejsce w sercu Černycha. Raz ze względu na lata gry nad Wisłą, dwa z powodu wspomnień, które pozostawił. A jedno z nich łączy go z selekcjonerem biało-czerwonych Michałem Probierzem. Pracowali razem w „Dumie Podlasia” – Jak się dowiedziałem, że Probierz został trenerem reprezentacji, napisałem z gratulacjami. No i że będę śledzić jego losy – opowiadał i dodał, że nigdy nie zapomni o Jagiellonii: – Oglądam dużo meczów Ekstraklasy, głównie Jagiellonii, mam kontakt z Tarasem Romanczukiem, w końcu jestem chrzestnym jego syna. A z transferem Černycha do klubu z Białegostoku (chodzi o pierwsze podejście – drugie miało miejsce po powrocie z Rosji, z Dynama Moskwa) wiąże się zabawna historia, którą zawodnik podzielił się w rozmowie z baltyckifutbol.pl: – Na koniec sezonu zawsze dają
nam listę do wypełnienia, gdzie jest najlepsza murawa; najlepszy stadion; najlepszy trener; trener, z którym chcesz pracować; trener, z którym nie chcesz pracować; najlepsi piłkarze. Wszystko wymieniłem, ale gdy doszedłem do trenera, z którym nie chcę pracować, to tak naprawdę nie znałem nikogo takiego. Zawsze, jak oglądałem „Jagę”, i gdy w telewizji pokazywali Michała Probierza, to myślałem o nim, że jest żywiołowy. Do klubu przyjechaliśmy po dwutygodniowym urlopie kończącym sezon. Kilka dni trenowaliśmy i dzwoni do mnie telefon. Odbieram i słyszę: „Cześć. Jestem Michał. Chcesz do mnie przyjść?”. Byłem skołowany, ale odpowiedziałem: „No tak, chcę”. Odpowiedział mi, że prezes do mnie zadzwoni. Siedziałem wtedy z chłopakami i myślałem: „Jaki Michał? Chyba Probierz, bo innego nie znam”. No i wyszło tak, że później razem pracowaliśmy, i że jest to najlepszy trener, który mnie prowadził.
Marzenia spełnione z nawiązką
Obecnie (w reprezentacji) pracuje z Edgarasem Jankauskasem, który lata temu (2016 rok) powierzył mu opaskę kapitańską. Wkrótce może wystąpić w innej roli – dwukrotnego rekordzisty kadry – w liczbie występów i goli. I pomyśleć, że swój debiut w kadrze ocenił kiedyś bardzo źle. Czuł, że może to być jego pierwsza i ostatnia gra w reprezentacji. Jak bardzo się mylił w swojej ocenie, pokazują jego indywidualne liczby w drużynie narodowej.
– Bywały gorsze chwile, lecz zawsze z chęcią i nadziejami pojawiałem się na zgrupowaniach. Chciałbym w kadrze grać jak najdłużej. U nas tylko jeden piłkarz zaliczył sto występów w reprezentacji, ale kto wie – może go dogonię. Liczę na kolejne powołania, jako dziecko marzyłem o reprezentowaniu Litwy, by zaliczyć jeden mecz, teraz te marzenia spełniam z nawiązką. Doczekałem się czasów, kiedy gramy na pięknym stadionie w Kownie, czujemy wsparcie kibiców, są jak nasz dwunasty zawodnik. W Wilnie na sztucznej murawie gra nie dawała takiej przyjemności, różnie bywało z frekwencją – mówił portalowi sportowy24.pl.
O nim samym akurat można powiedzieć, że jest wzorem do naśladowania dla rodaków. PIOTR WIŚNIEWSKI
GDYBY SIĘGAĆ
PAMIĘCIĄ
GŁĘBOKO WSTECZ,
TO Z BYŁYCH I OBECNYCH
REPREZENTANTÓW LITWY, KTÓRZY POJAWILI SIĘ NA
LIGOWYCH BOISKACH
W NASZYM KRAJU, MOŻNA
UTWORZYĆ NIE TYLKO
CAŁĄ JEDENASTKĘ, ALE
NAWET KILKA DRUŻYN.
ŁĄCZNIE W POLSCE NA RÓŻNYCH SZCZEBLACH
GRAŁO PONAD TRZYDZIESTU
REPREZENTANTÓW LITWY, A SIEDMIU Z NICH MA
W SWOIM DOROBKU
PO KILKADZIESIĄT MECZÓW
W KADRZE. NIEKTÓRYM
TRUDNIEJ BYŁO PRZEBIĆ
SIĘ W NASZYM KRAJU
NIŻ W REPREZENTACJI, INNI DOPIERO W POLSCE
WYPŁYWALI NA GŁĘBOKIE, PIŁKARSKIE WODY.
Jednym z takich przykładów jest Titas Milasius, który niejako łączy oba kraje. 24-letni pomocnik jest jednym z nielicznych graczy, który na naszych boiskach ma już spore doświadczenie, ale debiut w reprezentacji Litwy zaliczał w momencie, gdy nie występował w Ekstraklasie. Było to w marcu 2022 roku, w meczu z San Marino, gdy skrzydłowy był zawodnikiem pierwszoligowego Podbeskidzia Bielsko-Biała. – Debiutu w Ekstraklasie nie będę miło wspominał, bo z Wisłą Płock przegraliśmy w Poznaniu aż 0:4. W kadrze jednak było inaczej. Z San Marino było bardzo spokojnie, nie popełniłem żadnego błędu, a dodatkowo zakończyłem mecz z asystą. Kilka dni później zagrałem z Irlandią w Dublinie. Tamtejszy stadion na 50 tysięcy zrobił na mnie ogromne wrażenie. To było wspaniałe przeżycie. Dla takich chwil warto trenować i się starać – wspomina gracz pierwszoligowej Pogoni Siedlce, który dzisiaj zdobywa sobie coraz mocniejszą pozycję w kadrze naszych najbliższych rywali. Milasius pod względem drogi piłkarskiej, którą przebył, może uchodzić za wyjątek wśród Li-
twinów. Już w wieku jedenastu lat przyjechał do Polski. gdzie rozpoczął treningi w FCB Escola Varsovia. Po dwóch latach co prawda musiał wrócić do ojczyzny ze względu na przepisy, jednak jako piętnastolatek ponownie trafił do Warszawy. Od tamtej pory mieszka i gra w naszym kraju, a zbliżający się mecz z Polską będzie dla niego zapewne ogromnym wydarzeniem. – Wiele Polsce zawdzięczam. Ukształtowałem się tu piłkarsko, cały czas tutaj gram, więc to będzie dla mnie szczególny mecz – mówi 24-letni piłkarz, który ma na swoim koncie osiem występów w pierwszej reprezentacji Litwy, ale tylko jeden mecz zagrał od pierwszej do ostatniej minuty, z Kosowem jesienią ubiegłego roku. W reprezentacji zanotował jedną asystę.
W kadrze na marcowe spotkania eliminacyjne MŚ znalazł się także Paulius Golubickas, którego mogą kojarzyć kibice z Radomia. 25-letni pomocnik zimą dołączył do ekstraklasowej ekipy, ale na razie zbyt często na ligowych boiskach w Polsce się nie pokazuje. Jesienią ubiegłego roku w kadrze naszych sąsiadów grali również Artemijus Tutyški-
nas (zimą zamienił Łódzki Klub Sportowy na słoweńskie NK Celje) czy też 27-letni Dominykas Barauskas (Górnik Łęczna). I chociaż zawodników z polskimi śladami w piłkarskim CV w obecnej kadrze jest zdecydowanie więcej, między innymi Edvinas Girdvainis (w przeszłości Piast Gliwice) i Justas Lasickas (dawniej Jagiellonia Białystok), to największy wpływ na ligowy krajobraz w naszym kraju miało siedmiu reprezentantów Litwy. Ten najnowszy przykład to oczywiście Fedor Černych, który łącznie w naszym kraju spędził ponad sześć lat. Obecnie gra w Żalgirisie Kowno, jesienią był powoływany do reprezentacji swojego kraju. – Jako dziecko marzyłem o reprezentowaniu Litwy, by zaliczyć chociaż jeden mecz w narodowych barwach, teraz te marzenia spełniam z nawiązką. Doczekałem się tych najlepszych dla mnie czasów, to spełnienie marzeń – mówi gracz, który w przeszłości reprezentował między innymi Jagiellonię Białystok, gdy jej trenerem był… Michał Probierz. Ekipa z Podlasia walczyła wówczas o najwyższe ligowe
cele. Wicemistrzostwo Polski zaowocowało również tytułem piłkarza roku na Litwie dla Černycha. – Cały czas trzymam kciuki za Jagiellonię, mam tam wielu znajomych – mówi ofensywny gracz, który w Polsce reprezentował również barwy Górnika Łęczna. 33-latek na naszych boiskach po raz ostatni zagrał w 2022 roku, a łącznie zdobył 36 bramek. W reprezentacji Litwy do tej pory zanotował 15 trafień. Szlaki dla kolejnych reprezentantów Liwy przecierał Aidas Preiksaitis oraz trio grające wówczas w Polonii Warszawa: Gražvydas Mikulėnas, Donatas Vencevičius i Tomas Žvirgždauskas. Preiksaitis do Polski przyjechał na początku 1998 roku, już jako ukształtowany gracz i reprezentant Litwy, a jego pierwszym klubem w naszym kraju był GKS Katowice. – Początkowo mało kto w to wierzył, że mówimy o reprezentancie kraju. Wówczas były takie czasy, że trudno było pewne rzeczy zweryfikować, a na boisku Aidas nie wyglądał najlepiej. Z czasem jednak się to zmieniło – słychać do dzisiaj
przy Bukowej. Później Preiksaitis grał jeszcze w Stomilu Olsztyn, KSZO Ostrowiec Świętokrzyskim, Wiśle Płock oraz Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. W reprezentacji Litwy zaliczył 48 meczów i zdobył trzy bramki. Pozostali wspomniani piłkarze, chociaż nie wszyscy jednocześnie, w drugiej połowie lat 90-tych przyjechali do stolicy. Najpierw na początku 1997 roku Mikulėnas i Žvirgždauskas, a następnie latem dołączył do nich Donatas. W 1998 roku świętowali z „Czarnymi Koszulami” wicemistrzostwo Polski, dwa lata później dokładając tytuł najlepszej drużyny w lidze, co nie uszło uwadze najważniejszych osób w litewskiej piłce. „Miki” jesienią 1997 roku zaliczył debiut w reprezentacji, w meczu… z Polską. W kadrze zaliczył dwanaście gier.
Pod tym względem znacznie lepiej prezentuje się reprezentacyjny dorobek Vencevičiusa (33 mecze w kadrze A) oraz przede wszystkim Tomasa Žvirgždauskasa. Ten
ostatni w drużynie narodowej ma rozegranych 56 meczów, a do tego trzeba dodać jeszcze wiele sukcesów klubowych, między innymi mistrzostwo Polski i Puchar Polski z Polonią Warszawa. W dorosłej reprezentacji Litwy zadebiutował 26 czerwca 1998 roku w przegranym 1:2 towarzyskim meczu z Azerbejdżanem. Vencevičius grał nie tylko w Polonii Warszawa, ale również w Górniku Łęczna. Dzisiaj to aktywny trener, również z przeszłością w naszym kraju.
Do Polonii Warszawa nowi piłkarze trafili już jako ukształtowani zawodnicy, z wyrobioną marką w swoim kraju. – Momentalnie dali się polubić. Szybko się zaaklimatyzowali, nie było z nimi żadnych większych problemów. Może również dlatego, że od razu trafili do klubu w duecie. W Polonii była wówczas również mocna paka, więc piłkarsko szybko się odnaleźli – wspominali po latach byli piłkarze Polonii Warszawa, a „Miki” z miejsca stał się idolem kibiców, czy to przy ulicy Konwiktorskiej, czy też w kolejnych latach, w Katowicach, Płocku, czy Chorzowie. Łącznie na ekstraklasowych boiskach w Polsce zdobył 32 bramki. Z czasem do ekipy ze stolicy dołączył jeszcze Robertas Poskus, który mając
w CV między innymi Hamburger SV, trafił do Widzewa Łódź, a następnie właśnie do Polonii. W reprezentacji Litwy wystąpił 43 razy, zdobywając osiem bramek.
W sezonie 2010/2011 gwiazdą Ekstraklasy był Darvydas Šernas, który strzelił dla Widzewa Łódź 10 goli. Następnie brylował w barwach Zagłębia Lubin, by wyjechać do tureckiego Gaziantepsporu. W reprezentacji Litwy zaliczył 47 występów, w których pięć razy trafił do siatki. Z grona piłkarzy w przeszłości grających w polskiej lidze najwięcej występów w reprezentacji Litwy ma obecnie na swoim koncie wspomniany Černych. Do „setki” zbliża się także Arvydas Novikovas, były zawodnik Jagiellonii Białystok i Legii Warszawa. Z tym drugim klubem w 2020 roku świętował mistrzostwo Polski. – To było dla mnie najważniejsze w tym sezonie. Chciałem wygrać rozgrywki ligowe i do tego godnie reprezentować nasz kraj. Oba cele udało się spełnić
– mówił niespełna pięć lat temu, gdy wyjeżdżał z Polski do Turcji. Zawodnikowi, który debiutował w kadrze w 2010 roku, reprezentacyjny licznik zatrzymał się na 96 występach i w klasyfikacji rekordzistów zajmuje trzecie miejsce. Ostatni mecz w reprezentacji Litwy zagrał w połowie ubiegłego roku, w towarzyskiej potyczce z Estonią. Blisko sto występów w kadrze ma również Andrius Skerla. Wyniku na pewno już nie poprawi, gdyż obecnie 47-latek zajmuje się trenowaniem innych. W Polsce świętował zdobycie Pucharu Polski z „Jagą” (również za kadencji Michała Probierza), właśnie Skerla zdobył jedyną bramkę w finałowym meczu z Pogonią Szczecin. O jego pozycji w klubie z Podlasia świadczy fakt, że przez długi czas był zastępcą kapitana, a łącznie w Ekstraklasie zaliczył 116. występów.
ANDRIUS SKERLA MOŻE POCHWALIĆ SIĘ PIĘKNĄ KARIERĄ.
GRAŁ W SILNYM PSV EINDHOVEN, Z KTÓRYM ZDOBYŁ
MISTRZOSTWO HOLANDII W 2000 ROKU. WYWALCZYŁ
PIĘĆ TROFEÓW Z ŻALGIRISEM WILNO, A TAKŻE DWA
Z JAGIELLONIĄ BIAŁYSTOK – PUCHAR I SUPERPUCHAR
POLSKI W 2010 ROKU. 84-KROTNY REPREZENTANT LITWY
MA WIELKI SENTYMENT DO NASZEGO KRAJU, W KTÓRYM
SPĘDZIŁ CZTERY I PÓŁ SEZONU. PO ROKU W KORONIE
KIELCE TRAFIŁ NA PODLASIE, GDZIE BYŁ JEDNYM
Z LIDERÓW „JAGI”, PROWADZONEJ PRZEZ… MICHAŁA
PROBIERZA. OSTATNIO SKERLA ODEBRAŁ NAGRODĘ
DLA NAJLEPSZEGO TRENERA W SWOJEJ OJCZYŹNIE.
Z POWODZENIEM PROWADZI TERAZ KLUB HEGELMANN, AKTUALNEGO WICEMISTRZA LITWY.
Co słychać u najlepszego trenera na Litwie?
Dziękuję, wszystko dobrze. Mamy za sobą z Hegelmann naprawdę porządny okres przygotowawczy i wierzę, że nasz wysiłek nie pójdzie na marne. Ligę zaczęliśmy od porażki 0:2 z FK Banga, zespołem który parę dni wcześniej po karnych przegrał mecz o Superpuchar Litwy z Żalgirisem Wilno. Pierwsze spotkanie nam nie wyszło, ale już w kolejnym pokazaliśmy się dużo korzystniej i pokonaliśmy Panavezys 2:1. Mierzymy w czołowe lokaty, a zapowiada się bardzo wyrównany sezon. We wszystkich klubach doszło do wielkich zmian kadrowych, odeszło mnóstwo piłkarzy, na ich miejsce przyszli nowi. Faworytem wydaje się być Żalgiris Kowno, który dobrze płaci zawodnikom i ma solidną kadrę, ale tak naprawdę wszystko może się zdarzyć.
Liga litewska się rozwija?
Nie jesteśmy w stanie konkurować ze średnimi europejskimi ligami, bo tam są znacznie większe pieniądze. Z reguły jak ktoś się u nas wybija, to od razu odchodzi, jak na przykład Kameruńczyk Steve Kingue, który poszedł do Radomiaka Radom, do polskiej Ekstraklasy. U was może się wypromować jeszcze bardziej i grać na pięknych stadionach i przy licznej publiczności. Na Litwie jest z tym problem, brakuje nam nowoczesnych obiektów, a na ligę nie przychodzi zbyt wielu kibiców. Oczywiście, są wyjątki, a fanów na pewno pojawia się więcej na meczach w europejskich pucharach i naszej drużyny narodowej. Piłka nożna nie jest najpopularniejszym sportem na Litwie, choć na pewno na zainteresowanie nią wpłynęłyby dobre wyniki reprezentacji, czego brakuje.
Dlaczego wasze rozgrywki ligowe zdominowali obcokrajowcy?
Trzech Litwinów musi wychodzić w pierwszej jedenastce, taki jest wymóg. Kilku kolejnych ma być jeszcze na ławce. Za mało moich rodaków jest konkurencyjnych dla cudzoziemców, ci najzdolniejsi
szybko wyjeżdżają, a zawodnicy z innych krajów traktują naszą ligę jako miejsce do promocji. Stąd też można się wybić, szczególnie, gdy bierze się udział w europejskich pucharach.
Litwie brakuje zdolnej młodzieży?
Brakuje nam systemu szkolenia z prawdziwego zdarzenia, lecz uważam, że sytuacja stopniowo ulega poprawie. W NFA Kaunas pokazała się nasza perełka, Gvidas Gine-
itis, dziś piłkarz włoskiego Torino FC. Szybko dostrzeżono, że ten chłopak ma to coś i teraz gra coraz więcej i lepiej w Serie A. Ja jestem nim zachwycony, ma bardzo dobrą technikę, przegląd pola, świetne podanie, w dodatku jest dobry w pojedynkach główkowych. Widać, że drzemią w nim wielkie rezerwy, ale jest pracowity. Ma 20 lat i można go nazywać gwiazdą naszej drużyny narodowej. Podoba mi się też gra Armanda Kucysa, napastnika Celje, który rewelacyjnie poczyna sobie w Lidze Konferencji UEFA. On też startował w futbolu u nas, w Panevezys, potem wyjechał do Szwecji, wrócił na Litwę, pokazał się w Żalgirisie Kowno i poszedł do Celje, gdzie robi furorę. Już strzela gole dla kadry i też pokazuje, że można coś osiągnąć w futbolu zaczynając przygodę na Litwie. Nasze kluby poprawiają się w kwestiach szkolenia, a wielu młodych litewskich piłkarzy zdobywa szlify za granicą, szczególnie w Wielkiej Brytanii. W przyszłości, nawet takiej niedalekiej, skorzysta na tym nasza reprezentacja.
Dlaczego Litwa prowadzona przez Edgarasa Jankauskasa osiąga niezbyt dobre wyniki?
Nie tylko ja się nad tym zastanawiam, bo Litwa nie gra źle, ale nie wygrywa. Stawiamy się teoretycznie dużo lepszym zespołom od nas, są okazje, brakuje przede wszystkim skuteczności. Jak sobie spojrzałem, to ostatnie cztery mecze przegrywaliśmy różnicą jednego gola. Z Rumunią u siebie prowadziliśmy, lecz pozwoliliśmy się ograć. W eliminacjach EURO 2024 zagraliśmy bardzo dobrze przeciw Węgrom, w Kownie było już 2:0 dla nas, niestety przeciwnik doprowadził do remisu 2:2. Pod wodzą Jankauskasa byliśmy w stanie pokonać Bułgarię na jej terenie 2:0, a takie wyniki pokazują, że na Litwę każdy musi uważać. Taktycznie wygląda to pozytywnie, umiemy zmieniać ustawienia, mamy określone plany, ale jak już mówiłem, zdobywamy zbyt mało bramek. To jest najważniejszy element piłki nożnej i myślę, że u nas się to poprawi.
Jak ocenia pan szansę Litwy w meczu z Polską w Warszawie?
Faworyt tego meczu jest jeden – Polska. Wasi piłkarze grają w bardzo mocnych ligach, w silnych klubach, macie gwiazdy. W sumie dziwi mnie, że nie wyszła wam ostatnia edycja Ligi Narodów, spadliście
z dywizji A, a nie jesteście słabsi od Szkocji. Tak czasami jednak bywa, jak się przebudowuje skład, odbywa się to niekiedy kosztem wyników. U was się wymaga awansu na mundial, pewnie też wysokiej wygranej z Litwą. To jest jednak piłka i nie można zabierać nadziei drużynie prowa-
dzonej przez Edgarasa Jankauskasa. Mnie się udało w roli zawodnika ograć Polskę, w 2011 roku w Kownie towarzysko 2:0. Grali Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski, Łukasz Piszczek, Kamil Glik – duże nazwiska, ale ten wieczór należał do nas. Teraz chyba jest większa
dysproporcja w umiejętnościach, ale zespół Jankauskasa czyni progres.
Kiedy Litwa awansuje na wielką imprezę?
Mojej generacji się nie udało, choć w eliminacjach byliśmy w grze o drugie miejsca w grupach, sprawialiśmy niespodzianki. Marzyłem, aby zagrać w dużym turnieju, ale skończyło się na marzeniach. Mimo tego jestem dumny z mojej reprezentacyjnej kariery, bo poznałem wielu wspaniałych ludzi, pograłem na pięknych stadionach, przeciw wielkim zespołom.
Który ze swoich występów w barwach Litwy wspomina pan najlepiej?
W Neapolu z Włochami, w 2006 roku, zaraz po tym, jak Italia zdobyła mistrzostwo świata w Niemczech. Przed spotkaniem z nami prezentowali kibicom trofeum, fani szaleli, a myśmy im zepsuli fetę. Gianluigi Buffon, Fabio Cannavaro, Andrea Pirlo, Gennaro Gattuso, Daniele De Rossi, Antonio Cassano, Filippo Inzaghi – wielkie nazwiska, a tu z nami przegrywali po golu Tomasa Danileviciusa. Wyrównali po akcji Cassano z Inzaghim, ale już nie zdobyli kolejnych goli, skończyło się wynikiem 1:1. Byliśmy szczęśliwi wracając do kraju, niestety parę dni później ulegliśmy u siebie Szkocji 1:2. W reprezentacji mierzyłem się z gigantami takimi, jak Włochy, Hiszpania, Francja, a debiutowałem w wygranym 4:0 towarzyskim spotkaniu z Indonezją. Wiele lat grałem w drużynie narodowej, jestem z tego dumny. Żałuję, że nie mogę być na meczu w Warszawie, bo tego samego dnia mój klub rozgrywa sparing. Obejrzę spotkanie reprezentacji spokojnie w telewizji i na pewno odżyją wspomnienia, bo mam też wielki sentyment do Polski.
Dobrze się pan czuł w naszym kraju? W 2007 roku, parę dni przed przejściem do Korony Kielce, wystąpiłem w meczu Vetry Wilno z Legią Warszawa w Pucharze Intertoto, który został przerwany z powodu burd kibiców. Zaraz po nim dostałem ofertę z Korony, która miała wielkie aspiracje. Kielecki klub działał szybko i udało się
dopiąć transfer. Zadebiutowałem w spotkaniu z Jagiellonią Białystok, zaliczyłem udany sezon, z dwoma trafieniami w Ekstraklasie. Mieliśmy silny zespół, z Marcinem Kusiem, Edim Andradiną, Hermesem, Marcinem Kaczmarkiem, Cezarym Wilkiem, bramkarzem Wojtkiem Kowalewskim, ale Korona została karnie zdegradowana z najwyższej ligi, a po mnie sięgnęła Jagiellonia. Można powiedzieć, że barw nie zmieniłem, oba kluby są żółto-czerwone. Z drużyną z Białegostoku sięgnąłem po dwa trofea, a o bramce strzelonej w finale Pucharu Polski z Pogonią Szczecin w Bydgoszczy kibice „Jagi” przypominają mi do dziś. Kamil Grosicki szalał wtedy w ataku, ale jedynego gola uzyskałem ja. Po końcowym gwizdku była niesamowita radość. „Grosik” nadal błyszczy, jest gwiazdą Pogoni, podziwiam go. Z Jagiellonią triumfowałem również w Superpucharze Polski w 2010 roku, zagrałem bardzo dobrą partię z Lechem Poznań, też było 1:0 po trafieniu niezawodnego Tomka Frankowskiego. Szkoda, że odpadliśmy w eliminacjach Ligi Europy z Arisem Saloniki, bo nie byliśmy gorsi od Greków, ale tych wspaniałych wspomnień z „Jagi” uzbierało mi się masę. Jestem
dumny z tego, co mój były klub wyprawia teraz w Lidze Konferencji UEFA.
Zaskoczyło pana to, że Jagiellonia dotarła aż do ćwierćfinału tych rozgrywek?
Jagiellonia to już porządny europejski klub. Jej wyniki nie są dziełem przypadku. Na rynku transferowym też sobie poczyna bardzo dobrze, a sprowadzenie Afimico Pululu okazało się strzałem w dziesiątkę. Adrian Siemieniec wykonuje fantastyczną pracę, umie wydobyć bardzo wiele z piłkarzy i zarządzać drużyną. Pomaga mu mój przyjaciel, legenda Jagiellonii – Rafał Grzyb, z którym cały czas utrzymuję kontakt. Jak tylko czas pozwala, pojawiam się na spotkaniach Jagiellonii i z dumą patrzę na piękny stadion i całą otoczkę wokół klubu, który tak pięknie się rozwija i mam przekonanie, że dużo przed nim, tak jak przed polską Ekstraklasą. Stworzyliście wspaniały produkt i nie dziwię się, że wielu litewskich zawodników marzy, aby u was grać. Szansą do wypromowania się dla niektórych będzie też mecz Polska – Litwa w Warszawie. Życzę kibicom jak najlepszego spotkania.
ROZMAWIAŁ JAROMIR KRUK
NIE PROWADZIŁ
PROFESJONALNEJ
DRUŻYNY, OD NIEDAWNA MA
LICENCJĘ UEFA PRO, W WOLNYM CZASIE
MALUJE OBRAZY,
A TERAZ ZOSTAŁ
RZUCONY
NA GŁĘBOKĄ WODĘ.
KIM JEST EMILIO DE LEO, NOWY SELEKCJONER
REPREZENTACJI MALTY?
Kiedy UEFA losowała grupy eliminacji mistrzostw świata, Maltańczycy nie mieli selekcjonera. W jesiennych meczach drużynę narodową prowadził tymczasowy szkoleniowiec – Davide Mazzotta, a w styczniu stałym trenerem ogłoszony został Emilio De Leo, który dotąd samodzielnie prowadził tylko jeden zespół – Aquilotto Cavese. Nie dość, że było to w sezonie 2011/2012, to na dodatek w amatorskich rozgrywkach. De Leo poprowadził tę drużynę do awansu na ósmy poziom ligowy we Włoszech.
Emilio De Leo życiorys ma wyjątkowo nietypowy, bo w tym samym czasie, w którym przygotowywał swój zespół do ostatniego meczu dziewiątej ligi, analizował również grę m.in. Xabiego Alonso, Jordiego Alby, Sergio Ramosa czy Davida Silvy. Hiszpanie byli bowiem pierwszym rywalem reprezentacji Serbii, odkąd zespół objął Sinisa Mihajlović. Wybitny niegdyś serbski piłkarz m.in. Interu Mediolan właśnie De Leo wybrał jako jednego z asystentów, którzy w sztabie drużyny narodowej odpowiadali za rozpracowywanie przeciwników. Żeby zrozumieć jak do tego doszło, trzeba cofnąć się o jeszcze kilkanaście lat. Pochodzący z okolic Neapolu De Leo nigdy nie był piłkarzem. Jak wielu Włochów, kochał jednak piłkę nożną, więc został trenerem. Prowadził lokalne zespoły młodzieżowe, a jednocześnie był taktycznym maniakiem, który znakomicie trafił w czas rozwoju internetu. Oglądał mecze, a potem przygotowywał analizy, które zamieszczał w jednym z portali dla włoskich trenerów (kilka lat później „przerzucił się” na nagrywanie filmików i publikowanie ich w sieci). Pisanie artykułów do branżowego portalu dodało pewności siebie urodzonemu w 1978 roku De Leo. Na tyle, że postanowił przesłać kilka artykułów zawodowym szkoleniowcom. Większość wiadomości do profesjonalnych trenerów przeszła bez odpowiedzi, ale na jedną z nich zwrócił uwagę Fausto Salsano, były piłkarz m.in. Sampdorii Genua i AS Roma. De Leo miał nieco szczęścia i sprytu, bo być może Salsano nigdy nie spojrzałby na analizy młodego trenera,
gdyby ten na początku wiadomości nie zaznaczył, że obaj pochodzą z tego samego miasta – Cava de' Tirreni. Kiedy już nawiązali relacje, De Leo przygotował kilka analiz najbliższych przeciwników Interu Mediolan, w którym pracował wówczas Salsano. Był on z materiałów na tyle zadowolony, że przedstawił De Leo pierwszemu trenerowi Interu – Roberto Manciniemu, oraz jego asystentowi – Sinisy Mihajloviciowi. De Leo nie został wprawdzie włączony do sztabu słynnego klubu, ale od czasu do czasu za pośrednictwem Salsano pomagał Manciniemu w rozpracowywaniu przeciwników zarówno Interu, jak i później, kiedy Mancini i Salsano pracowali już w Manchesterze City. Do Anglii nie pojechał z nimi Mihajlović, który wcześniej został pierwszym trenerem Bologna FC. Pamiętał o De Leo i niejednokrotnie prosił o wsparcie w analizie rywali. – Pracowałem na odległość. Najpierw z Mancinim i Salsano, u których kilka razy byłem w Manchesterze, a później z Mihajloviciem. Spotykaliśmy się
w Bolonii raz w tygodniu i zlecał mi pewne zadania polegające na analizie. Tak powstało między nami zaufanie – tłumaczył De Leo, gdy został jednym z asystentów Mihajlovicia w Milanie.
Pomaganie Serbowi w Bolonii nie było jednak jeszcze początkiem stałej współpracy. Asystentem Mihajlovicia odpowiedzialnym za przygotowywanie taktyki pod konkretnego rywala był Dario Marcolin. Po zakończeniu pracy z Mihajloviciem w Fiorentinie, postanowił on sprawdzić się w roli pierwszego trenera. Kiedy Serb dostał propozycję prowadzenia swojej ojczystej reprezentacji, musiał więc znaleźć nowego analityka. Skontaktował się z pracującym w dziewiątej lidze De Leo.
Od tamtej pory Emilio stał się jednym z najbardziej zaufanych asystentów Mihajlovicia. Pracowali wspólnie w reprezentacji Serbii, Sampdorii Genua, Milanie, Torino, Sportingu Lizbona i w końcu w Bolonii. Wspólnie uratowali klub przed spadkiem, jednak w lipcu 2019 Mihajlović ogłosił, że
Bramkarze
Rashed Al-Tumi (Sheriff Tiraspol)
Henry Bonello (Ħamrun Spartans FC)
James Sissons (Melita FC)
Obrońcy
Myles Beerman (Sliema Wanderers FC)
Jean Borg (Sliema Wanderers FC)
Steve Borg (Ħamrun Spartans FC)
Ryan Camenzuli (Ħamrun Spartans FC)
James Lee Carragher (Wigan Athletic FC)
Adam Magri
Overend (Sliema Wanderers FC)
Zach Muscat (Şanlıurfaspor)
Enrico Pepe (Gżira United FC)
Carlo Żammit Lonardelli (Floriana FC)
Kurt Shaw (Hibernians FC)
Pomocnicy
Jake Azzopardi (Valletta FC)
Matthew Guillaumier (Stal Mielec)
Brandon Paiber (Valletta FC)
Steven Pisani (Sliema Wanderers FC)
Alexander Satariano (Birkirkara FC)
Teddy Teuma (Stade de Reims)
Napastnicy
Joseph Mbong (Ħamrun Spartans FC)
Paul Mbong (Birkirkara FC)
Kyrian Nwoko (Sliema Wanderers FC)
Basil Tuma (Reading FC)
Mattia Veselji (FK Smederevo 1924)
Trent Buhagiar (Kepez Gence)
Ilyas Chouaref (FC Sion)
choruje na białaczkę. Pozostał wprawdzie pierwszym szkoleniowcem klubu, ale w spotkaniach, w których nie mógł uczestniczyć ze względu na pobyt w szpitalu na kolejnych sesjach chemioterapii, Bologną wspólnie dowodzili De Leo oraz drugi z asystentów, Miroslav Tanjga. Choć De Leo nigdy nie był więc pierwszym trenerem profesjonalnego zespołu, to jednak poprowadził drużynę w 19 meczach Serie A.
Po odejściu Mihajlovicia z Bolonii, a następnie jego śmierci, De Leo postanowił rozpocząć pracę na własne nazwisko. W grudniu 2023 roku otrzymał licencję UEFA Pro, gdy we włoskiej szkole trenerów obronił pracę dyplomową pod tytułem „La Grande Bellezza” – „Wielkie Piękno”. Porównywał w niej piłkę nożną do innych dziedzin sztuki (podkreślał, że futbol jest jedną z nich). – Nawet w czymś tak trywialnym, jak przygotowanie taktyki na kolejny mecz, można znaleźć piękno – mówił De Leo dla „Corriere di Bologna”. W pracy dyplomowej porównał Erica Cantonę do Salvadora Dalego, technikę malowania Jacksona Pollocka z techniką gry Paula Gascoigne’a, a geniusz Johana Cruyffa zrównał z geniuszem Vincenta van Gogha. Malarstwo jest tak wielką pasją selekcjonera reprezentacji Malty, że w wolnych chwilach zajmuje się tworzeniem reprodukcji słynnych dzieł. Piękno ma teraz za zadanie wprowadzić do reprezentacji Malty. Wydaje się to karkołomne, jeśli wziąć pod uwagę, że to 168. drużyna w rankingu FIFA, a większość jej zawodników gra w rodzimej lidze (jednym z nielicznych wyjątków jest Matthew Guillaumier ze Stali Mielec). Bjorn Vasallo, prezes maltańskiej federacji, otwarcie przyznał, że celem Maltańczyków jest awans do dywizji C Ligi Narodów, a potem dalszy rozwój futbolu w tym kraju. Szansę na zrealizowanie pierwszego z celów De Leo będzie miał w marcu 2026 roku, gdy Maltańczycy zmierzą się z Luksemburgiem w barażowym dwumeczu o grę w dywizji C Ligi Narodów. Kwalifikacje do mistrzostw świata mają więc niejako przygotować drużynę do tej rywalizacji. NORBERT BANDURSKI
GOLE STRZELANE
KUWEJTOWI, ESTONII,
GRECJI, CZY MOŁDAWII
PRZECIĘTNEGO KIBICA
MOŻE NIE POWALĄ,
ALE BRAMKI ZDOBYTE
PRZECIWKO
AS MONACO, TUDZIEŻ
MONTPELLIER HSC
KAŻĄ JUŻ PRZEZ INNY PRYZMAT SPOJRZEĆ
NA TEDDY'EGO TEUMĘ, WYSTĘPUJĄCEGO
NA CO DZIEŃ
W LIGUE 1. TYM WIĘKSZĄ
UWAGĘ WZBUDZA
TEN ZAWODNIK,
ZWAŻYWSZY ŻE JEST
REPREZENTANTEM MALTY.
Piękny wyspiarski kraj na Morzu Śródziemnym dorobił się zawodnika, występującego na co dzień w czołowej lidze Europy, by nie napisać świata. I nie jest to bynajmniej piłkarz grający sporadycznie na poziomie francuskiej ekstraklasy, tylko dostający regularne w niej szanse. Mało tego, Teuma w trwającym sezonie był wielokrotnie kapitanem Stade Reims. Z opaską na ręku pojawił się na murawie m.in. w meczu z RC Lens, gdy po drugiej stronie boiska biegał Przemysław Frankowski, wtedy jeszcze reprezentujący barwy klubu ze Stade Felix-Bollaert.
Skuteczny gracz środka pola
„Dzięki większej swobodzie pozycyjnej często operuje między liniami, pomagając w wyprowadzaniu piłki od obrony do ataku. Jest niezwykle skuteczny w grze na małej przestrzeni i może pełnić rolę rozgrywającego drużyny – żaden zawodnik w Ligue 1 nie stworzył więcej drugorzędnych okazji bramkowych w sezonie 2023/24 niż Teuma (22)” – analizował grę Maltańczyka fotmob.com. Jeszcze ciekawiej wygląda boiskowa charakterystyka tego zawodnika we wspomnianym portalu: „Teuma jest sercem każdej akcji. Świetnie porusza się
po półprzestrzeniach, stając się opcją do rozegrania, a następnie błyskawicznie rozgrywa piłkę do dynamicznych napastników. Dysponuje szerokim wachlarzem podań, potrafiąc zagrywać zarówno krótkie, jak i długie piłki do partnerów. Jego kolejnym atutem są stałe fragmenty gry – szybko przejął rolę ich wykonawcy w Reims, a jego precyzyjne dośrodkowania idealnie odpowiadają napastnikom”.
Teuma na koncie ma kilkadziesiąt meczów w Ligue 1 i może pochwalić się niezłym wynikiem skuteczności, gdy weźmiemy pod uwagę łączną liczbę spotkań w tych rozgrywkach wobec liczby trafień. Tych ostatnich zaliczył siedem. Jeszcze lepszą skutecznością wykazał się do tej pory w europejskich pucharach. Grając ze Stade Reims w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów oraz Lidze Europy (sezon 2022/23), strzelił cztery gole i zanotował cztery asysty. Wszystko to w jedenastu spotkaniach. Jak na środkowego pomocnika – liczby okazałe.
Zresztą cała jego kariera, na tle kolegów z kadry, wygląda bardzo okazale. Wprawdzie futbolowe początki 41-krotnego obecnie reprezentanta Malty dotyczą niższych lig we Francji (Hyeres FC, US Boulogne, Red Star FC), to już późniejsze lata wiązały się z dużym awansem sportowym. I także wywalczonym awansem. Od sezonu 2018/19 Teuma przywdziewał trykot Royale Union Saint-Gilloise, z którym po sezonie 2020/21 dostał się do najwyższej klasy rozgrywkowej w Belgii. Tam jako zawodnik Union SG znaczył dużo, bo był piłkarzem podstawowego składu, który poza licznymi występami imponował liczbami (kolejno: 6 goli i 9 asyst; 10 goli i 12 asyst). Nic dziwnego, że wartość Teumy wzrosła... dziesięciokrotnie w porównaniu z czasami, kiedy przechodził z Red Star FC do Royale Saint-Gilloise. Wówczas Belgowie zapłacili za niego 350 tysięcy euro. To był rekord transferowy ustanowiony za maltańskiego piłkarza. Cztery lata
później kosztował Stade de Reims 3,6 miliona euro. Cały czas mówimy o reprezentancie Malty, w którego żyłach płynie także francuska krew. Urodził się bowiem we Francji, mając korzenie w kraju ze stolicą w Valletcie. Prawdziwą przygodę z piłką rozpoczął w wieku 24 lat. Pomimo tego, mając niespełna 32 lata, dorobił się interesującej kariery. – Gdyby ktoś powiedział, że będę tam, gdzie jestem dzisiaj, trudno byłoby mi to sobie wyobrazić. Ale ostatecznie wszystko przyszło naturalnie, dzięki ciężkiej pracy i wierze w siebie. Zawsze chciałem odnieść sukces w piłce nożnej, to było w mojej mentalności – chcieć więcej. Gdy podpisałem swój pierwszy zawodowy kontrakt, mimo że było to moje dziecięce marzenie, nie chciałem się na tym zatrzymać, chciałem jeszcze więcej. Zawsze chcę się rozwijać i iść naprzód. Szczerze mówiąc, może to zabrzmi dziwnie, ale do tej pory jeszcze do końca nie dociera do mnie, że jestem profesjonalnym piłkarzem – opowiadał Teuma w jednym z wywiadów.
Jeszcze mając 19 lat, łączył grę w piłkę z byciem kierowcą dostawczym w rodzinnej rzeźni. – Zawsze byłem ambitny, twardo stąpałem po ziemi. Wiedziałem, że z wiekiem będzie mi coraz trudniej zostać profesjonalnym piłkarzem. Dlatego przestałem się uczyć. Wychowanie, jakie otrzymałem od ojca, nie pozwalało mi siedzieć w domu i nic nie robić, zwłaszcza że piłka nożna w tamtym momencie nie pozwalała mi jeszcze zarabiać na godne życie. Nie powiem, że była to konieczność, ale ze względu na moje wychowanie, było to logiczne, że poszedłem do pracy. Pracowałem więc w firmie mojego ojca przez ponad rok – mówił.
Reprezentacyjny rozdział Teuma otworzył w 2020 roku. Zadebiutował w kadrze w spotkaniu z Wyspami Owczymi. I chciałby w niej osiągnąć jak najwięcej.
PIOTR WIŚNIEWSKI
MARCEL ZAPYTOWSKI SEZON 2023/24 SPĘDZIŁ
NA MALCIE W ZESPOLE BIRKIRKARA FC. 24-LETNI
BRAMKARZ ZAGRAŁ W NIM 25 SPOTKAŃ W TAMTEJSZEJ
PREMIER LEAGUE (10 CZYSTYCH KONT), DO TEGO TRZY W KRAJOWYM PUCHARZE, JEDNO W SUPERPUCHARZE
I DWA W KWALIFIKACJACH DO LIGI EUROPY. NASTĘPNIE WRÓCIŁ DO KORONY KIELCE, ALE SENTYMENT DO MALTY
POZOSTAŁ. MA NA TEJ WYSPIE MNÓSTWO KOLEGÓW, TAKŻE REPREZENTANTÓW KRAJU I NIE WYKLUCZA,
ŻE KIEDYŚ TAM JESZCZE WRÓCI. NA RAZIE CIESZY SIĘ Z TEGO, ŻE DOJDZIE DO SPOTKAŃ POLSKI Z MALTĄ W KWALIFIKACJACH DO MISTRZOSTW ŚWIATA.
Jaki poziom prezentuje Malta?
To nieprzewidywalna reprezentacja, w tamtym roku wysoko przegrała tylko towarzysko z Czechami, ale generalnie stawia zażarty opór każdemu. Oglądałem na żywo jej mecze ze Słowenią i Białorusią na stadionie Ta Quali. Ze Słowenią grającą w składzie z Janem Oblakiem Maltańczycy prowadzili 2:1, grali naprawdę dobrze i ostatecznie zremisowali 2:2, co należy uznać za sukces, bo ich rywal fajnie pokazał się na EURO 2024, gdzie w 1/8 finału dopiero po karnych wyeliminowała go Portugalia. Malta powinna pokonać Białoruś, miała wiele sytuacji, ale nie dopisała skuteczność. Nie da się nie zauważyć, że jest u nich problem ze strzelaniem goli. Luke Montebello, najlepszy snajper najwyższej ligi maltańskiej, dla kadry nie trafił jeszcze ani razu, choć rozegrał ponad 30 meczów. Mój niedawny klubowy kolega Paul Mbong jest od niego o sześć lat młodszy, a trafił w drużynie narodowej już dwa razy. Pamiętam, że gol z Ukrainą dał mu wiele radości, bo nawet w tym spotkaniu Malta prowadziła i grała dobrze, ale ostatecznie przegrała 1:3. Po Czechach, mimo zdobycia gola, nie był już tak zadowolony, klęska 1:7 zabolała. Duże możliwości ma Kemar Reid, urodzony na Jamajce, też gwiazda ligi, choć – co ciekawe – w reprezentacji czekający na trafienia. Moim zdaniem Maltę stać na więcej niż pokazują to wyniki, kilku kadrowiczów gra w dobrych klubach. Ceni się środkowych pomocników – Teddy Teuma dobrze spisuje się we francuskim Reims, a Matthew Guillaumier w PKO BP Ekstraklasie, w Stali Mielec.
Jak ocenia się Guillaumiera?
„Guli”, bo tak mówi się na niego na Malcie, też grał w Birkirkara FC, potem wyjechał do Włoch, do Sieny i skorzystał z propozycji Stali Mielec. Sprawdza się w Ekstraklasie, to charakterny, dobrze wyszkolony technicznie piłkarz, który przeciera szlaki innym, bo wielu maltańskich zawodników jest zainteresowanych grą w polskiej lidze. Na przykład Paul Mbong, gwiazda Birkirkara FC. Kiedyś miał ofertę z Partizana Belgrad, ale nic nie wyszło z transferu. O Polsce dużo dobrego słyszał od Matthewa Guillaumiera, ode mnie też.
Będzie okazja spotkać się w Warszawie przy okazji przyjazdu kadry Malty na eliminacje do mundialu.
Maltańczycy cieszyli się z wylosowania Polaków w grupie kwalifikacji do mistrzostw świata 2026?
Dla nich gra na takich stadionach, jak Wembley w Londynie czy Narodowy w Warszawie, to wielkie przeżycie. Na Malcie ogromną popularnością cieszy się Robert Lewandowski, jest podziwiany. Znani są także Piotr Zieliński i Nicola Zalewski z Interu, wielu moich znajomych z Birkirkara FC wspominało o Krzysztofie Piątku, o jego bardzo dobrym okresie w AC Milan. „Rossoneri” mają na Malcie mnóstwo fanów, co chwilę ktoś lata stąd na mecze do Mediolanu. Serie A w telewizji jest puszczana non stop, podobnie jak angielska Premier League. Maltański futbol bierze dużo z Włoch, a także z Anglii, choć ostatni trzej selekcjonerzy pochodzą z Italii. Bardzo dobrze oceniało się pracę Michele Marcoliniego, byłego zawodnika Atalanty Bergamo, który podniósł poziom taktyczny reprezentacji. Po nim chwilę był Davide Mazzotta, teraz jest Emilio De Leo, który zaliczy debiut z Finlandią na ta Quali. Moim zdaniem Maltę stać na więcej niż pokazują jej wyniki, ale tu się nikt nie łudzi, że nagle wygra z Polską. My mamy piłkarzy o wiele lepszych, grających w najmocniejszych ligach, ale znam Maltańczyków i wiem, że będą grać niesłychanie ambitnie. Na pewno za cel stawiają sobie zdobycie w tych eliminacjach kilku punktów, nastawią się na potyczki z Litwą i będą liczyć, że urwą coś komuś mocniejszemu.
Dla nich mecze z silnymi przeciwnikami, jak na przykład Polska, to okazja do pokazania się i wypromowania.
Liga maltańska rośnie w siłę?
Kluby z tego kraju sięgają po coraz lepszych piłkarzy i znanych trenerów. W sezonie, w którym ja występowałem w Birkirkara FC, do Floriany La Valletta przyszedł Mauro Camoranesi, mistrz świata z 2006 roku z Włochami. Dawna gwiazda Juventusu zdominowała media, było o nim głośno, a miejscowi nie ukrywali dumy, że ktoś taki u nich pracuje. Dziś Camoranesi jest na Cyprze, na pewno jednak zrobił dobrą reklamę Malcie. Tutaj
państwo nie pomaga klubom tak, jak gdzie indziej, są problemy z infrastrukturą, ale dzieci garną się do futbolu. Mam wrażenie, że każdy chce grać w piłkę. Jak swoje mecze rozgrywa drużyna narodowa, śledzi to cały kraj. Trudno wyobrazić mi sobie, co byłoby, gdyby Malta osiągnęła jakiś sukces. Pewnie wywołałoby to szaleństwo.
Jesteś zadowolony z sezonu spędzonego na Malcie?
Pewnie, bo spełniłem swoje marzenie – zagrałem w europejskich pucharach. Mogliśmy w kwalifikacjach do Ligi Europy pokonać słoweński NK Maribor, po remisie na wyjeździe 1:1, u siebie prowadziliśmy 1:0, niestety daliśmy sobie wbić dwa gole w koń-
cówce i przegraliśmy 1:2. Bolało to, bardzo, ale jeszcze bardziej odpadnięcie w półfinale
Pucharu Malty ze Sliemą. W dogrywce mieliśmy „dwustuprocentową” okazję, a parę minut po niej przeciwnik zdobył jednego gola. Żałowałem straconej szansy na trofeum, poprzez ligę nie udało się też zakwalifikować do kolejnej edycji europejskich pucharów, ale zbierałem dużo pochlebnych recenzji i zanotowałem 10 czystych kont. Trzeba było jednak wracać do Polski, do Korony Kielce, może jednak w przyszłości znów zagram na Malcie? To świetny kraj do życia, ludzie są otwarci, życzliwi, pomocni, mają świetną kuchnię, na pewno też atutem jest pogoda. Miło będzie obejrzeć spotkania Polski z Maltą w eliminacjach mundialu.
Maltańczycy wspominają mecze z kwalifikacji mistrzostw świata 1982?
Jeden ze starszych kibiców opowiadał mi o spotkaniu z 1980 roku z Gzira, które zostało przerwane, bo miejscowi fani rzucali na boisko kamieniami. Polska wygrywała 2:0, FIFA utrzymała wynik. Wtedy mieliśmy bardzo mocną reprezentację, a nie tylko starsi sympatycy mówią bardzo pozytywnie o naszych gwiazdach. Grzegorz Lato, Zbigniew Boniek, Jan Tomaszewski, Władysław Żmuda – to nie są anonimowe postacie. Szanują nas i uważają za bardzo dobrą drużynę, bo osiągaliśmy sukcesy.
ROZMAWIAŁ JAROMIR KRUK
REPREZENTACJA POLSKI ROZEGRAŁA DOTYCHCZAS W KWALIFIKACJACH DO MUNDIALI NA PGE NARODOWYM 13 SPOTKAŃ. NIBY TO „TYLKO” 13, ALE CIEKAWOSTEK
I STATYSTYK (CZĘSTO ZASKAKUJĄCYCH) BYŁO ZNACZNIE
WIĘCEJ. ZATEM PO RAZ KOLEJNY URUCHAMIAMY WEHIKUŁ CZASU I RUSZAMY, TYM RAZEM, W NIEODLEGŁĄ PRZESZŁOŚĆ, BY PRZYPOMNIEĆ KILKA Z NICH.
Trzy mundialowe kampanie i trzech selekcjonerów. W eliminacjach MŚ 2014 biało-czerwonych prowadził Waldemar Fornalik. Awans na mundial w Rosji to zasługa Adama Nawałki, a w pierwszej fazie kwalifikacji do turnieju w Katarze na trenerskiej ławce siedział Portugalczyk Paulo Sousa. W zwycięskim barażu ze Szwecją (2:0 na Stadionie Śląskim) kadrę prowadził już Czesław Michniewicz.
W latach 2012-2021 biało-czerwoni rozegrali na Narodowym 13 meczów w el. MŚ.
Osiem z nich wygrali, trzy zremisowali i dwa przegrali. Najlepiej z trenerskiej trójki wiodło się na warszawskim obiekcie kadrze Nawał-
ki, która była nie do zatrzymania i wygrała wszystkie pięć spotkań. Fornalik i Sousa nie mogą pochwalić się aż taką skutecznością.
Waldemar Fornalik
17.10. 2012, Polska – Anglia 1:1 (Kamil Glik)
22.03.2013, Polska – Ukraina 1:3 (Łukasz Piszczek)
26.03.2013, Polska – San Marino 5:0 (Robert Lewandowski 2, Łukasz Piszczek, Łukasz Teodorczyk, Jakub Kosecki) 06.09.2013, Polska – Czarnogóra 1:1 (Robert Lewandowski)
Bilans: 4 mecze: 1 zwycięstwo – 2 remisy – 1 porażka, bramki: 8-5.
Adam Nawałka
08.10.2016, Polska – Dania 3:2 (Robert Lewandowski 3)
11.10.2016, Polska – Armenia 2:1 (bramka samobójcza, Robert Lewandowski)
10.06.2017, Polska – Rumunia 3:1 (Robert Lewandowski 3)
04.09.2017, Polska – Kazachstan 3:0 (Arkadiusz Milik, Kamil Glik, Robert Lewandowski)
08.10.2017, Polska – Czarnogóra 4:2 (Krzysztof Mączyński, Kamil Grosicki, Robert Lewandowski, bramka samobójcza)
Bilans: 5 meczów: 5 zwycięstw – 0 remisów – 0 porażek, bramki: 15-6.
Paulo Sousa
04.09.2021, Polska – Albania 4:1 (Robert Lewandowski, Adam Buksa, Grzegorz Krychowiak, Karol Linetty)
08.09.2021, Polska – Anglia 1:1 (Damian Szymański)
09.10.2021, Polska – San Marino 5:0 (Karol Świderski, bramka samobójcza, Tomasz Kędziora, Adam Buksa, Krzysztof Piątek)
15.11.2021, Polska – Węgry 1:2 (Karol Świderski)
Bilans: 4 mecze: 2 zwycięstwa – 1 remis – 1 porażka, bramki: 11-4.
W sumie 13 meczów: 8 zwycięstw – 3 remisy – 2 porażki, bramki: 34 – 15.
„Lewy” daleko przed
O tym, że Robert Lewandowski „wybitnym piłkarzem jest”, wiedzą wszyscy. O tym, że wciąż śrubuje własne rekordy w liczbie występów i goli w drużynie narodowej, też powszechnie wiadomo. Ale stwierdzenie, że PGE Narodowym to jego „piłkarski dom”, nie będzie nadużyciem. Zresztą niech przemówią liczby. Z 13 spotkań rozegranych przez biało-czerwonych w kwalifikacjach do mistrzostw świata na warszawskim obiekcie, „Lewy”
zagrał w… 12. Opuścił tylko mecz z Węgrami (15 listopada 2021 roku) i nasza drużyna przegrała 1:2.
Piłkarze z największą liczbą meczów:
12 – Robert Lewandowski, 10 – Grzegorz Krychowiak, 9 – Kamil Glik, 7 – Jakub Błaszczykowski, Kamil Grosicki, Łukasz Piszczek, Maciej Rybus, 6 – Karol Linetty, Arkadiusz Milik, Piotr Zieliński, 5 – Łukasz Teodorczyk, Wojciech Szczęsny.
W kwalifikacjach do mistrzostw świata na PGE Narodowym zagrało w sumie 57 piłkarzy w reprezentacji Polski.
Ale jeszcze bardziej Lewandowski „odjechał peletonowi” w liczbie strzelonych goli. Z 34 bramek naszej drużyny na Narodowym zdobył… 13 (w tym 6 z karnych). Kolejni piłkarze mają po… dwa trafienia.
13 – Robert Lewandowski, 2 – Adam Buksa, Kamil Glik, Łukasz Piszczek, Karol Świderski, 1 – Kamil Grosicki, Tomasz Kędziora, Jakub Kosecki, Grzegorz Krychowiak, Karol Linetty, Krzysztof Mączyński, Arkadiusz Milik, Krzysztof Piątek, Damian Szymański, Łukasz Teodorczyk i 3 samobójcze.
6 z tych 34 goli strzelili dla Polski piłkarze, którzy weszli z ławki rezerwowych. Najbardziej spektakularne było trafienie Damiana Szymańskiego w doliczonym czasie gry w starciu z Anglią (2021). Rezerwowy biało-czerwonych wykorzystał kapitalne dośrodkowanie Roberta Lewandowskiego i efektowną „główką” doprowadził do remisu (1:1).
Gole rezerwowych: Jakub Kosecki, Łukasz Teodorczyk (San Marino, 2013), Karol Linetty (Albania, 2021), Damian Szymański (Anglia, 2021), Adam Buksa, Krzysztof Piątek (San Marino, 2021).
Zadebiutował w reprezentacji Polski w meczu el. MŚ, miało to miejsce na PGE Narodowym i jeszcze strzelił gola. Ten swoisty „hat-trick” udał się na razie tylko Adamowi Buksie w meczu z Albanią (2021). W naszym zestawieniu uwzględniliśmy także piłkarzy, którzy swojego premierowego gola w kadrze strzelili w meczu el. MŚ rozgrywanym na Narodowym, albo
debiutowali na tym obiekcie w kwalifikacjach do mundialu.
Debiutanckie gole na PGE Narodowym: Łukasz Piszczek (Ukraina, 2013), Jakub Kosecki (San Marino, 2013), Adam Buksa (Albania, 2021), Damian Szymański (Anglia, 2021), Tomasz Kędziora (San Marino, 2021).
Debiutanci na Narodowym: Kamil Wilczek (Armenia, 2016), Jan Bednarek (Kazachstan, 2017), Adam Buksa (Albania, 2021), Radosław Majecki (San Marino, 2021).
Polacy najskuteczniej w kwalifikacjach do mistrzostw świata spisywali się zwykle… w październiku. A z jakim rywalem szło im najlepiej? Na pewno z San Marino, bo oba mecze zakończyły się efektowną wygraną 5:0 (2013 i 2021). W tym drugim spotkaniu po raz 57 – i ostatni – zagrał w kadrze Łukasz Fabiański.
Rywale: Anglia– 2, Czarnogóra – 2, San Marino – 2, Albania – 1, Armenia – 1, Dania – 1, Kazachstan – 1, Rumunia – 1, Ukraina – 1, Węgry – 1.
Mecze z podziałem na miesiące (zwycięstwa – remisy – porażki):
Marzec: 1-0-1
Czerwiec: 1-0-0
Wrzesień:
Czas na subiektywny i obiektywny ranking innych ciekawostek związanych z występami biało-czerwonych w kwalifikacjach do mistrzostw świata na PGE Narodowym. Ciąg dalszy nastąpi po meczach z Litwą i Maltą.
Najwyższa wygrana: 5:0 z San Marino (x2).
Najwyższa porażka: 1:3 Ukraina.
Najwięcej goli: Polska – Czarnogóra 4:2.
Najlepsza jedenastka (wg liczby rozegranych spotkań):
Wojciech Szczęsny (5 meczów) – Maciej Rybus (7), Kamil Glik (9), Jan Bednarek (4), Łukasz Piszczek (7) – Grzegorz Krychowiak (10) – Kamil Grosicki (7), Piotr Zieliński (6), Jakub Błaszczykowski (7) – Arkadiusz Milk (6), Robert Lewandowski (12).
RAFAŁ BYRSKI
MISTRZOSTWA ŚWIATA W MEKSYKU, USA I KANADZIE
BĘDĄ WYJĄTKOWE. PODCZAS AŻ 39 DNI RYWALIZACJI
48 DRUŻYN ROZEGRA ŁĄCZNIE REKORDOWE
104 MECZE. OD OTWARCIA TURNIEJU
NA ESTADIO AZTECA, GDZIE MISTRZOWSKI
PUCHAR WZNOSIŁ PELE, A MARADONA
OSZUKIWAŁ „RĘKĄ BOGA”, AŻ PO NOWOJORSKI FINAŁ Z PRZERWĄ WYPEŁNIONĄ WYSTĘPAMI ARTYSTÓW. BĘDZIE SPEKTAKULARNIE.
Turniej na miarę kontynentu Amerykański mundial będzie pod wieloma względami piłkarską rewolucją. Jeszcze nigdy w turnieju nie brało udziału tak wiele drużyn, a na ostatnich mistrzostwa świata w USA było ich o połowę mniej. Rekordowa jest też skala całego kontynentu, na którym grać będą finaliści, a liczba spotkań sprawia, że będzie można spędzić rekordową liczbę godzin przed telewizorami. Zaplanowano dni z czterema, a nawet sześcioma meczami. To wszystko na 16 stadionach, od kanadyjskiego Vancouver, przez USA, aż do Guadalajary i Meksyku. Drużyny rywalizujące w grupach nie będą jednak przemierzać całego kontynentu. Zagrają w jednej z trzech geograficznych stref turnieju, co i tak oznacza najczęściej ponad trzy godziny lotu pomiędzy miastami gospodarzami. Większość, bo aż 78 spotkań, odbędzie się w USA, gdzie wszystkie stadiony przekraczają widownią 60 tysięcy. Największe areny, giganty, mieszczą nawet ponad 80 czy 90 tys. widzów. Co ciekawe, tym razem na mundial nie został wybudowany żaden nowy stadion.
MŚ 2026:
Atlanta Boston Dallas
Filadelfia Houston
Kansas City Los Angeles
Miami Nowy Jork
San Francisco Seattle
Toronto Vancouver
Meksyk Monterrey
Guadalajara
Mundiale w Meksyku dobrze wspominają w Argentynie i Brazylii. Te drużyny wygrywały tam turnieje, a Brazylijczycy dwukrotnie trafiali do Guadalajary. Czy trafią tam i tym razem? Mistrzostwa w USA również wygrali piłkarze z Brazylii, za to w Argentynie ten turniej chcą raczej zapomnieć, bo po skandalu z Diego Maradoną, drużyna odpadła już w 1/8 finału. Mundial w 2026 roku nie będzie miał jednak wiele wspólnego z poprzednimi mistrzostwami w Ameryce Północnej. W piłce dużo się
zmieniło, choćby wprowadzono weryfikację VAR, która dziś mogłaby unieważnić słynne zagranie ręką Maradony i zmienić bieg historii. Tym razem futbol trafia też na największe amerykańskie stadiony, które na co dzień przyciągają tłumy inną odmianą tego sportu. Z największą w historii liczbą drużyn z całego świata i meczami na ogromnym kontynencie, ten mundial będzie gigantyczną, globalną imprezą, jakiej futbol jeszcze nie widział. Nowa formuła sprawia też, że rośnie prawdopodobieństwo bicia nowych
2026 – ważne daty:
Otwarcie: 11 czerwca 2026, Meksyk
Finał: 19 lipca 2026, Nowy Jork
rekordów i indywidualnych wyczynów. To może być także ostatni taniec wielkich gwiazd piłkarskich boisk. Ronaldo i Messi mogą pożegnać się z wielkim futbolem w spektakularnych okolicznościach.
Przyszłoroczne mistrzostwa świata będą najbardziej różnorodne w historii. Już sama rozpiętość turnieju jest niesamowita, stadiony dzieli od siebie nawet
1970, Meksyk – złoto: Brazylia
1986, Meksyk – złoto: Argentyna
1994, USA – złoto: Brazylia
blisko 5 tysięcy kilometrów, od kanadyjskiej Kolumbii Brytyjskiej, przez Montreal, Kansas, San Francisco czy Miami, aż po górskie, meksykańskie pasma Sierra Madre i stolicę Meksyku. Inne będą kultury, zwyczaje i widoki, a gospodarze będą mówić w trzech językach. Nowe zasady kwalifikacji promują większą liczbę zespołów z innych kontynentów i stref eliminacyjnych, choćby z Oceanii. Na mundialu zameldują się więc ekipy z całego świata, w tym zapewne także debiutanci. Futbol na swoim najważniejszym turnieju będzie reprezentowany w sposób dotychczas niespotykany, a nowości ma być znacznie więcej. Już choćby zapowiedzi wielkiego muzycznego przedstawienia w przerwie meczu finałowego pozwalają spodziewać się najbardziej… kolorowego mundialu w historii. Nie tylko pod względem flag, strojów i kultur, ale także emocji i tego, co będzie się działo na boiskach i wokół turnieju. Od rozpoczynającego eliminacje meczu Polska – Litwa do startu mundialu, pozostaje 447 dni. Czas – start! PIOTR CHOŁDRYCH
3 kraje
16 stadionów
39 dni
48 drużyn
104 mecze