Kuba – wyspa pełna niespodzianek TUŻ PRZED UBIEGŁOROCZNYMI ŚWIĘTAMI BOŻEGO NARODZENIA PRZYSZEDŁ NAM DO GŁOWY PEWIEN SZATAŃSKI POMYSŁ: A MOŻE BYŚMY WYBRALI SIĘ TAM, GDZIE JEST CIEPŁO, SŁOŃCE ŚWIECI NIE ZA MOCNO, ALE TAK W SAM RAZ, PLAŻE SĄ PIĘKNE, PALMY SZUMIĄ, A CIEPŁY WIATR OWIEWA OPALONE CIAŁA? SZYBKO PRZESZLIŚMY OD SŁOWA DO CZYNU I RAZEM Z MOJĄ CUDOWNĄ PARTNERKĄ AGNIESZKĄ ORAZ JEJ FAJNYM SYNEM ANTKIEM WYBRALIŚMY… KUBĘ. OBIECYWAŁA WSZYSTKO TO,
P ODRÓŻE
NA CO LICZYLIŚMY, DO TEGO MOC WRAŻEŃ, ALE I RÓŻNYCH NIESPODZIANEK. NIE POMYLILIŚMY SIĘ.
50
Znajomi, którzy już na wyspie byli od dawna mawiali: „jedź, to być może ostatnia szansa zobaczyć na żywo socjalizm”. Ale zawsze machałem lekceważąco ręką. Bo co to dla mnie za atrakcja? Co ja socjalizmu nie widziałem? Urodziłem się w tym ustroju, wychowałem, studiowałem. Wiele pamiętam i na pewno nie zapomnę. Ale chciałem, aby Agnieszka z Antkiem zobaczyli jak i czym kończą się utopijne marzenia o najcudowniejszym ustroju wiecznej szczęśliwości i sprawiedliwości na Ziemi. No to ruszamy! Początek naszej podróży – port lotniczy Katowice – Pyrzowice. Pierwsza informacja na pokładzie
LOT-owskiego dreamlinera o wdzięcznym i swojskim imieniu „Franek” była zaskakująco przyjemna – lot zamiast prawie 11 godzin potrwa tylko 9,5 godziny. Wylądowaliśmy po godzinie 23 czasu miejscowego na lotnisku w Varadero, na północy Kuby. Szybka odprawa, pomiar temperatury, bagaże do taksówki i jedziemy do hotelu. Trafia nam się całkiem sympatyczny pokój niedaleko części basenowo-rozrywkowej. W barze przy recepcji impreza na całego. Grupa rosyjskich turystów, strumienie lokalnego alkoholu i głośna muzyka. Oczywiście próbujemy oryginalnego, kubańskiego mohito. I wielkie rozczarowanie.