
3 minute read
Kącik satyryczny
from POST SCRIPTUM
Satyra prawdę mówi, względów się wyrzeka – Ignacy Krasicki
NIC DO POWIEDZENIA...
Advertisement
Choć świat w pierdolnik się obrócił Satyra zabija, nie obraża – Stanisław Jerzy Lec nie dając szans na przemyślenia, i wszystkich korci, by się kłócić; ja nie mam nic do powiedzenia. Bo nie rozumiem, co wypada przemilczeć, a co głosić jawnie. Wiem swoje, ale po co gadać, gdy nie wiadomo, czy poprawnie. Dzisiaj na każdy niemal temat, albo – użyjmy słowa – “problem”, obowiązuje jakiś “schemat”; no to pierdzielę... nic nie powiem. Często mnie uczy doświadczenie, że jakiś pan lub jakaś pani, na każde moje wystąpienie z tą “poprawnością” się przychrzani. I nuż pouczać, co właściwe, a co uczucia onych rani i co jest według nich nobliwe, a co zrównuje mnie z chamami. Jakbym brutalem był w alkowie albo miał charakterek zbója, więc w duchu myślę – nic nie powiem; skoczyć możecie mi... albowiem wszystkich poprawnych politycznie, z osobna oraz całej grupy zdanie szanuję, lecz faktycznie – wisi mi ono... symbolicznie. I choć na koniec się powtarzam, wiedząc że to niewiele zmienia; swój światopogląd tu wyrażam, nie mając nic do powiedzenia. Zbigniew Nadratowski

Uszlachcony chłop – Maćko z Zawoi do alkowy przybywać zwykł w zbroi; mawiał: “Toć nie sromota, kiedy w lędźwijach ochota, ślachcie dyć goła rzić nie przistoi.”
W gąszczu chaszczów przybrzeżnych nad Biebrzą pan gżegżółek się zagził raz z piegżą; kszyk zaś z czyżyków rzeszą podniósł krzyk, iż wszak grzeszą, aż się inni tym peszą, co nie gżą.
Pewien pielgrzym w czasie hadżdżu marzł dotkliwie i mókł na dżdżu, myśląc: „Gdzieś mam taki hadżdż, kiedy zimno i pada dżdż”wkurzony i bliski płaczdżu.
Renata Cygan Zbigniew Nadratowski
O PEWNEJ POETCE


Z pewną poetką nie chce nikt zostać za żadną cenę, bo nie dość, że wciąż wenę ma, to wciąż ma też migrenę.
Poetka bardzo płodna jest, jej wierszy nikt nie zliczy. Raz, gdy czytała je, to pies powiesił się na smyczy.
Słysząc te wiersze kaktus zwiądł, pół litra się wypiło, tak wzruszył się, że wysiadł prąd i ciemno się zrobiło.
Przyszedł elektryk – chłop jak dąb, na imię miał Eugeniusz. I go poraził, lecz nie prąd, a tej poetki geniusz.
Elektryk skonał, ale wpierw dopuścił się herezji, bo błagał, by go chował ksiądz lecz prozą, bez poezji.
Choć trup się wkoło gęsto słał, a łeb poetce pękał, ona tworzyła wierząc, że ma głębszy sens ta męka.
Gdybym mógł, Nobla bym jej dał, dorzucił cztery Nike, byleby była z nami już. Nie ciałem, lecz pomnikiem.
Dobrych poetek wiele znam, więc was przestrzegam jeno, przed tą, u której miesza się migrena razem z weną.
Mariusz Parlicki

ROZBIÓR, CZYLI ANALIZA,
CO ZNACZENIA SŁÓW PRZYBLIŻA
AKTÓWKA – teczka redaktora Playboya. CUDZOŁOŻNIK – gość hotelowy. SEKRETARKA – tajemnica Arkadiusza. STRIPTIZERKA – rozebrana karetka reanimacyjna.PAPIEŻ – czułe pożegnanie ukochanego z jednoczesnym poleceniem wykonania przepierki. MONITOROWANIE – przeprowadzanie Moniki przez szyny.NALEWKA – jeszcze jedna pozycja erotyczna rodem z sawannyGENITALIA – urocze wcięcie w pasie Eugenii. MUZYKANT – przekręt córki Zeusa. ZAKONNICA – tyły husarii.
KATASTROFA – zwrotka smutno napisana przez oprawcę grafomana.



KARMIENIE ŁABĘDZI
Świeci miękko la luna wśród trzciny, zmrok różowy szybuje jaskółką, chociaż wilgoć i kłują jeżyny, ja przykucam z nadzieją i... z bułką.
Przyszłam, aby zobaczyć łabędzie, tudzież czaple (też ładne, choć siwe), i jedyne co miałam na względzie, to móc ptactwo pokarmić pieczywem.
Cisza wokół (a jakże) – jak makiem. Zmrok się łasi jak kot na przyczółkach, wieczór zawisł nad głową okrakiem, a tu nic. Tylko ja i ta bułka!
Ptactwo wodne olewa mnie z góry, ziąb przeszywa, a w trawie wiatr plumka. Już rozsnuwam scenariusz ponury, no bo tkwię jak ten kloc. (Ja i bułka!)
Brak łabędzia doskwiera jak krosta, ściska żal, niczym w gardle gugułka, ja samotnie zasysam swą rozpacz, (wilgoć rosy zasysa też bułka).
Ściskam w dłoni mój wyrób z piekarni, łabędź gdzieś tam rechocze nieczuły. Gwiazdy świecą jak miejskie latarnie. Łykam łzy. Z łzami kęs mokrej buły... Renata Cygan
Rysunki:
Konrad Wieczorkowski

LIMERYKI
Pewien Maj z miejscowości Cancun czcił the sun, water, oraz the moon. Znosił bogom ofiary i odprawiał był czary aż go zmiótł szalejący tajfun.
Do Mileny z rogatek Nieświeża pedant Jan się na serio przymierzał. Lecz à propos higieny wąty miał do Mileny, bo z tym u niej, to “średnio na jeża”.