30 minute read

PERCEPCJA KOŁA w Gdańsku PERCEPCJA KOŁA – reacja z wystawy – Radosław Jaśnikowski

„PERCEPCJA KOŁA”

94

Advertisement

POST SCRIPTUM Luty 2020 roku rozpoczął się niezwykle ciekawym wydarzeniem artystycznym. Nadbałtyckie Centrum Kultury w Gdańsku zgromadziło w jednym dniu wielu wspaniałych artystów oraz ich prace – dzieła niebanalne, gdyż... okrągłe. Ale też niebanalne, ponieważ o fantastycznym kunszcie artystycznym, wizualnie prezentujące się niesamowicie. Ten fakt wykorzystało wielu pasjonatów sztuki, stąd podczas wernisażu pojawił się tłum ludzi, setki osób z różnych zakątków Polski. Jak to jest więc z tą naszą sztuką? Wiele instytucji kultury narzeka, że sztuka nie jest popularna, że mało osób pojawia się na wernisażach, wystawach. Artyści płaczą, że nikt nie kupuje ich sztuki, ciężko z tego wyżyć. A tutaj, 1 lutego w NCK-u w Gdańsku? Inny świat! Tłumy na wernisażu, wielu znawców i pasjonatów sztuki, a artyści, jak się z nimi rozmawia, sprzedają wszystko co namalują, galerie i kolekcjonerzy tylko czekają na ich nowe dzieła. Wymaga to głębszej analizy, której dokonam innym razem, ale niewątpliwie jest to ciekawy temat.

Idea tej wystawy powstała w głowach Państwa Małgorzaty i Adama Krużyckich. Nie mieli w swojej kolekcji okrągłego obrazu, więc zaczęli zastanawiać

A PERCEPCJA SZTUKI

się, którego artystę poprosić o jego namalowanie. Nie mogli się zdecydować, więc ostatecznie zaangażowali w to 35 wybitnych malarzy i jedną fantastyczną rzeźbiarkę. Bazując na doświadczeniu z podobnego cyklu wystaw pt. „Metamorfoza” sprzed 3 lat, wtedy poświęconemu pamięci Zdzisława Beksińskiego, Państwo Krużyccy postanowili stworzyć i zorganizować coś niebanalnego.

W 2017 roku ich pomysł polegał na tym, że czołowi polscy artyści nurtu Realizmu i Magicznego Realizmu mieli namalować obraz zatytułowany „Metamorfoza”. W tegorocznej edycji tematyka była już dowolna, ale artystów ograniczał kształt koła. W malarstwie takie prace określane są jako tondo (z języka włoskiego: talerz, krąg), rozpowszechnione zostały w okresie włoskiego renesansu. Każdy z zaproszonych artystów, wiele miesięcy temu, dostał okrągłe podobrazie i miał z tego stworzyć charakterystyczne dla niego dzieło, własną wizję postrzegania swojej sztuki zamkniętej w kole.

Artyści świetnie wywiązali się ze swojego zadania, aczkolwiek metod interpretacji i technik wykorzystania tego kształtu było wiele. Niektórzy z artystów namalowali swoje obrazy zamykając je po prostu w granicach koła, ale byli też i tacy, którzy kształt wykorzystali pod kątem kompozycji całego obrazu. Karol Bąk w kole usadowił jakby wyrzeźbioną kobietę-anioła, podobnie Łukasz Jaruga usadowił tam kobietę, tyle że koło zostało splecione z roślin i gałązek. Zbigniew Hinc ukazał widok na miasto z wnętrza okrągłej studni, Marcin Kołpanowicz przedstawił monumentalne budowle tworzące koło, a Anna Wypych wykorzystała okrąg dla ukazania kobiety wychodzącej do nas jakby z innego miejsca na ziemi. Ciekawą wizję koła w swoim obrazie pt. ”Co zobaczysz, gdy zajrzysz do wnętrza czarnej dziury?” przedstawił Jarosław Jaśnikowski. Podzielił go na kilka kręgów. Pierwszy to świat wyjęty z obrazów artysty, który wchodzi w interakcje z czarną dziurą i powoli jest przez nią wchłaniany. Kolejny krąg to procesy kwantowe, w których materia z pierwszego kręgu przybiera formę rożnych stanów energetycznych. Trzeci krąg, to już jest czarna dziura, gdzie znana nam fizyka traci jakikolwiek sens. Tam jest tylko wielka niewiadoma. Wszystko zapada się w ostatnim kręgu, w osobliwości czarnej dziury... Ale jest tam jeszcze coś, tylko trzeba zajrzeć w sam środek obrazu, do czarnej dziury. Kto będzie miał możliwość, niech popatrzy w to specjalne miejsce w centrum obrazu Jarosława Jaśnikowskiego.

95 POST SCRIPTUM Kompozycyjne wykorzystanie koła można dostrzec również u Tomasza Sętowskiego, gdzie kobieta namalowana w charakterystycznym dla tego artysty stylu staje się planetą, u Leszka Sokoła i jego zakręconym, niedzielnym świecie, czy u Dariusza

Artyści znani z Percepcji Koła mają potencjał, żeby zaistnieć nie tylko na polskim rynku sztuki, ale mogą też osiągać sukcesy na międzynarodowych festiwalach artystycznych

Ślusarskiego w obrazie „Ziemia planeta ludzi”. Osobną kategorią jest rzeźba wybitnej artystki – Katarzyny Bułki-Matłacz. Ona również wyraźnie posłużyła się kształtem koła, wspaniale wykorzystując szlifowane szkło w dziele pt. „Nanocząsteczka”.

Oczywiście nie można powiedzieć, że inni artyści zrobili to źle lub gorzej, gdyż ich obrazy są świetne i niewątpliwie kształt koła miał wpływ na kompozycję ich obrazów. Można jednak dostrzec u artystów różne podejście do wykorzystania okrągłego kształtu w ich dziełach.

96

POST SCRIPTUM Niewątpliwie wernisaż wystawy „Percepcja Koła” można uznać za sukces artystyczny i organizacyjny. Uroczystego otwarcia dokonała kurator wystawy, Zastępca Dyrektora Nadbałtyckiego Centrum Kultury, Pani Renata Malcer-Dymarska oraz pomysłodawca tego wydarzenia – Pan Adam Krużycki. W imieniu artystów głos zabrał Marcin Kołpanowicz, dziękując za organizację tej wystawy oraz, dowcipnie nawiązując do kształtu koła, życząc okrągłych sum za sprzedane obrazy. Zaprezentowani zostali poszczególni artyści, którzy wychodzili na schody pokazując się licznie zgromadzonej publiczności. Niestety nie wszyscy mogli przyjechać. Niektórym kolidowały terminy innych wernisaży (Katarzyna Bułka-Matłacz, Karol Bąk, Dariusz Miliński, Daniel Pielucha), Leszka Sokoła i Dariusza Ślusarskiego wzmogła choroba, a Roch Urbaniak jechał, jechał, ale ze względu na niezbyt miłe przygody na trasie, niestety nie dojechał. Pozostali nieobecni artyści zapewne również mieli ważne powody swej absencji. Pojawiło się i tak wielu z nich, dokładnie 17 osób:

Katarzyna Adamiak-Jaśnikowska, Iwo Birkenmajer, Maja Borowicz, Arkadiusz Dzielawski, Andrzej Gosik, Łukasz Jaruga, Jarosław Jaśnikowski, Marcin Kołpanowicz, Marzena Machaj, Krzysztof Powałka, Michał Powałka, Alicja Rekowska, Zbigniew Seweryn, Mira Skoczek-Wojnicka, Edward Szutter, Jacek Szynkarczuk, Anna Wypych.

Było wiele okazji, żeby porozmawiać z artystami, zapytać o tajniki ich twórczości, zrobić sobie zdjęcie, czy po prostu poznać i pogratulować pięknych prac. Z tłumu można było wyłowić wiele znanych w kręgach sztuki twarzy kolekcjonerów, inwestorów, przedstawicieli instytucji kulturalnych, wydawnictw artystycznych czy też sympatyków sztuki, którzy są niemalże na każdym wernisażu.

Małgorzata i Adam Krużyccy byli niezwykle zadowoleni z frekwencji i jeszcze podczas wernisażu snuli plany na kolejną wystawę za 2-3 lata. W swoim przemówieniu, czy też w rozmowach kuluarowych, Adam Krużycki mówił, że „Metamorfoza” to było zbieranie doświadczeń i powstała bardzo dobra wystawa, „Percepcja Koła” to już naprawdę świetna wystawa, natomiast trzecia edycja ma być czymś iście niesamowitym. Podczas uroczystego otwarcia brzmiało to dokładnie tak: „Po Metamorfozie, która, że tak powiem, była trochę spontaniczna, to ta wystawa jest już taka specyficzna, a myślimy o tej trzeciej. Mamy taki pomysł na trzecią wystawę, ale myślimy, żeby to było jeszcze bardziej spektakularne przedstawienie, żeby to można było porównać do kupna samochodu. Jak się kupuje pierwszy samochód, to człowiek się cieszy, że ten samochód jeździ. Drugi samochód, to się jeździ i jest wygodny. A trzeci samochód: jeździ, wygodny i ma trochę ‚extrasów’, żeby sąsiadowi też tak trochę szczęka opadła, więc tak właśnie planujemy, żeby taka była ta trzecia wystawa.” Trzymamy za słowo! Widać więc, że coś ciekawego już się tli głowach Państwa Krużyckich. Trzeba dodać, że ta wystawa, która w Nadbałtyckim Centrum Kultury będzie dostępna do zwiedzania do 22 lutego, nie kończy się tylko na Gdańsku. Będzie jeździć po innych miastach Polski pokazując piękno sztuki i promując ją w najlepszym wydaniu. Bądźcie czujni, bo nie znacie dnia ani godziny, kiedy „Percepcja Koła” zawita do waszego miasta...

W Polsce tego typu cykle wystaw, które jeżdżą potem po różnych miastach, cieszą się coraz większą popularnością, stąd i powstaje ich coraz więcej. Kiedyś mieliśmy objazdową wystawę „Surrealiści polscy”, która krążyła po Polsce w latach 1995-1997. W tym wieku, w nurcie Magicznego Realizmu, zostało to zapoczątkowane w 2011 roku przez galerię sztuki Bator Art Gallery ze Szczyrku z cyklem wystaw „Magical Dreams”. We wrześniu 2019 roku mieliśmy już 5-tą edycję, tradycyjnie rozpoczynającą się wernisażem w galerii u Państwa Batorów. Potem dzieła jeżdżą nie tylko po Polsce, ale też do muzeów i galerii w Austrii i Niemczech. Jednak w przypadku „Magical Dreams” do udziału w wystawach zapraszani są artyści z całego świata, którzy przedstawiają po kilka swoich dzieł. W ostatniej edycji, z polskich artystów, których prace można też podziwiać w Gdańsku, udział wzięli: Karol Bąk, Katarzyna Bułka-Matłacz, Arkadiusz Dzielawski, Jarosław Jaśnikowski, Marcin Kołpanowicz, Tomasz Kopera, Graszka Paulska, Tomasz Sętowski i Grzegorz Stec. Aktualnie, od 14.02.2020 do 21.03.2020 wystawę „Magical Dreams V” można oglądać we Włocławku, w Centrum Kultury „Browar B”. Wystawa zawita następnie do Wiener Neustadt, Zetel, w czerwcu wróci do Polski, do Krakowa, by we wrześniu zakończyć swoje tournee w Deutsches Hopfenmuseum w Wolnzach.

W 2017 roku swoje sukcesy święciła wspomniana już „Metamorfoza”. Ciekawostką jest, że w maju wystawa trafiła do Radomia, w którym pojawiło się wielu zwiedzających. Na bazie tego sukcesu, kuratorka Małgorzata Ziewiecka, przy współpracy z władzami samorządowymi Radomia, rok później zorganizowała osobną wystawę zatytułowaną „W poszukiwaniu piękna”. Zaproszono wielu artystów znanych z „Metamorfozy”. Wernisaż w majową Noc Muzeów 2018 roku przyciągnął tłumy ludzi, przyjechało również wielu artystów. Można więc powiedzieć, że „Metamorfoza” stała się inspiracją do kolejnego wydarzenia artystycznego zakończonego niewątpliwym sukcesem.

Również w 2018 roku powstał ciekawy projekt „Niepodległa Suwerenna” z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Zainaugurowany został wernisażem w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku w dniu 6 listopada. Patronat Narodowy objął Prezydent RP, Andrzej Duda. Wystawa zawitała do kilku miast w Polsce. Swoje prace przedstawiło ponad 30-tu polskich artystów, w tym znani z „Percepcji Koła” Karol Bąk, Łukasz Jaruga, Marcin Kołpanowicz, Dariusz Miliński, Daniel Pielucha, czy Grzegorz Stec.

Czy to nadrealizm, czy surrealizm, czy magiczny realizm,

artyści tych nurtów, a właściwie ich dzieła, mają szeroką publikę, wernisaże przyciągają rzesze ludzi, a galerie sztuki i kolekcjonerzy czekają na swoją kolej, by móc kupić obraz danego artysty.

98

POST SCRIPTUM wił się cykl trzech wystaw „Realizm a zmysły mami” związany z częstochowskim kręgiem sztuki i tylko w tym mieście miał swoje odsłony: preludium w Ośrodku Promocji Kultury „Gaude Mater”, rozwinięcie w Muzeum Częstochowskim i finał w Konduktorowni. Pomysłodawcą i kuratorem tego Festiwalu Sztuki był znany z „Percepcji Koła” Arkadiusz Dzielawski. I co ciekawe, pomysł narodził się podczas wernisażu „Metamorfozy”. Artysta, przeglądając katalog wystawy, naliczył siedmiu albo ośmiu twórców z Częstochowy i pomyślał, że warto byłoby zrobić podobną wystawę w tym mieście. Od idei do realizacji minęło 2,5 roku, ale powstał bardzo ciekawy projekt, który możliwe, że kiedyś ewaluuje i swym zasięgiem obejmie inne miasta, a udział wezmą w nim również wybitni artyści spoza Częstochowy. Póki co, inauguracja wypadła okazale.

2020 rok to obchody roku św. Jana Pawła II związane z 100 rocznicą Jego urodzin. Z tej okazji zaproszono dwunastu artystów malarzy, w tym znanych z „Percepcji Koła” Karola Bąka i Marcina Kołpanowicza, żeby, jak to określają organizatorzy, „…środkami sztuki współczesnej, z wrażliwością i temperamentem właściwym naszej epoce, wyrazili ponadczasowe religijne tematy”. Ta wystawa to odpowiedź na „List do artystów”, napisany w 1999 r. przez papieża Jana

Pawła II, w którym zachęcał ich, by powrócili do źródła inspiracji, jakie stanowić może Sacrum. Inauguracja miała miejsce 10 stycznia w Kielcach, a 15 lutego przeniosła się do Muzeum Magicznego Realizmu „Ochorowiczówka” w Wiśle.

Jak możemy zauważyć, polska sztuka w różnych odmianach realizmu, ma się dobrze. Czy to nadrealizm, czy surrealizm, czy też magiczny realizm, artyści tych nurtów, a właściwie ich dzieła, mają szeroką publikę, wernisaże przyciągają rzesze ludzi, a galerie sztuki i kolekcjonerzy czekają na swoją kolej, by móc kupić obraz danego artysty. Oczywiście mam tu na myśli artystów z najwyższej półki, których wielu z nich zaprezentowało się podczas „Percepcji Koła”. Ale ta „półka” jest pojemna, jest wielu zdolnych artystów, którzy już wkrótce mogą osiągnąć ten poziom. A ci najlepsi szukają możliwości, by ewaluować i coraz częściej pokazywać się w świecie. I często skutecznie się pokazują. Obraz “Tęsknota” Maji Borowicz zwyciężył w międzynarodowym konkursie artystycznym na wystawie Art Revolution Taipei na Tajwanie w 2014, a w 2018 roku jej trzy obrazy: “Kruchość istnienia”, “Cień przyszłości” i “Ślad przeszłości” zajęły I miejsce w międzynarodowym konkursie Artavita podczas Art Miami Week w Stanach Zjednoczonych. Obraz „Gigapolis” Jarosława Jaśnikowskiego otrzymał główną nagrodę jury i tytuł Grand Prix prestiżowego Salonu Sztuki Safadore w MontDore w 2019 roku. Artysta niedawno wrócił z kolejnej edycji tego festiwalu, podczas którego zasiadał już w jury. Katarzyna Bułka-Matłacz została Laureatką Pierwszej Nagrody (złoty medal), na Salon d’Atuomne Coubron - Paris za rzeźbę „Sen o Wenecji” (2013 r.), a za znaną nam rzeźbę „Nanocząsteczka” została wyróżniona na Konkursie „NanoArt” w Paryżu (2017 r.). Wiele wyróżnień w zagranicznych konkursach otrzymała również Anna Wypych. Z całą pewnością artyści znani z „Percepcji Koła” mają potencjał, żeby zaistnieć nie tylko na polskim rynku sztuki, ale mogą też osiągać sukcesy na międzynarodowych festiwalach artystycznych, jak również zdobywać serca kolekcjonerów z Europy, Azji, Ameryki… Tylko trzeba ze swoją sztuką trafić na odpowiednie osoby. Ale to już temat na inne rozważania… [RJ]

Autor Artykułu: Radosław Jaśnikowski (ur. 1980 r.) – pasjonat i promotor polskiej sztuki, właściciel Wydawnictwa Artystycznego „Lux Artis”, obejmującego swym patronatem wiele wydarzeń kulturalnych, związanych głównie z Magicznym Realizmem.

wernisaż wystawy „Percepcja koła” można uznać za sukces artystyczny

i organizacyjny

Bursztyn

Piotr Sobaczyński

Są rodzaje bursztynu wielokrotnie droższe od złota. To najdroższy minerał w Europie.

Jarek: Bursztyn nazywany był kiedyś “Złotem Północy”. Pozyskiwano go nie tylko nad morzem, ale też w głębi kraju, nad Narwią. To po bursztyn zapuścił się kiedyś do Polski sam Neron podczas słynnej Wyprawy Bursztynowej. Czym bursztyn jest dla Ciebie? I dlaczego bursztyn..?

Ja nie musiałem jak Neron wyprawiać się gdzieś daleko. Jestem Gdynianinem. Bursztyn był zawsze w pobliżu. Był legendą dla moich przodków i jest legendą dla mnie. Określenie “Złoto Północy “ jest nazwą, co najmniej obraźliwą. Są rodzaje bursztynu wielokrotnie droższe od złota. To najdroższy minerał w Europie. Znajdujemy go w szerokim pasie Północnej Europy. Od niemiecko-duńskiego wybrzeża Morza Północnego poprzez Niemcy, Danię, Polskę, Łotwę, Litwę, Estonię, Białoruś aż po Finlandię. Nie ma pewności czy Neron zapuścił się nad Bałtyk, czy nad Morze Północne. Samo morze ma z bursztynem tyle wspólnego, że go wydobywa z ziemi. Jak górnik.

Jarek: Pewności nie ma nawet z historią taką sprzed ośmiu (Smoleńsk i różne wersje tego samego zdarzenia), czy osiemdziesięciu lat (spory dotyczące II Wojny Światowej), a co dopiero mówić o dwóch tysiącach. Jednak są zapisy w kronikach rzymskich na temat Lechii i naszego morza (nazywanego wówczas Morzem Sarmackim), więc będę się upierał.

Wiem, że historia to Twój konik, więc nie dam się sprowokować do polemiki historycznej (śmiech)

Beata: Nigdy nie widziałam w Twoich pracach połączenia bursztynu ze srebrem do czego przyzwyczaiły nas firmy jubilerskie. Dlaczego?

Po prostu nie i już! Bursztynu nie oprawa się w srebro! Kwas bursztynowy zawarty w nim w reakcji elektrolizy ze srebrem w styczności z ludzkim ciałem wydziela azotki i azotany srebra. To jest trucizna! W Prusach istniał zakaz oprawiania bursztynu w srebro pod karą śmierci! Protestanckie pracownie bursztynnicze w czasach wojen religijnych z rozmysłem produkowały monstrancje z bursztynu i srebra. Ksiądz katolicki spożywając hostię z takiej monstrancji miał duże szanse przenieść się na łono Pana. W końcu lat 60 ubiegłego wieku, wobec olbrzymiego zapotrzebowania rynku na bursztyn, zaczęto stosować inne żywice kopalne. A także tani bursztyn pośledniego gatunku poddawany głębokiej obróbce termicznej i chemicznej. I to właśnie to od lat 60-tych jest pakowane w srebro. Utworzono Normy Handlowe, które uznają, że inne żywice kopalne i robione z nich tworzywa sztuczne są bursztynem. Kalafonia z Dominikany (ta sama, z której robi się lakiery do samochodów, stosuje do nacierania smyków do skrzypiec i używa do lutowania) nazwana została Bursztynem Dominikańskim i zalała rynki światowe. Jest ona do 10 000 razy tańsza od bursztynu. Dociążona srebrem w majestacie Norm Handlowych jest sprzedawana jako bursztyn. Dla mnie sam pomysł oprawiania minerału, który jest naturalny, szlachetny i przyjazny człowiekowi w trujące srebro, jest pomysłem kuriozalnym! Bursztyn od wieków leczył. I tak powinno pozostać!

Jarek: Wykonywanie biżuterii jakoś automatycznie kojarzy mi się z kobietą. Skąd u Ciebie miłość do biżuterii? A może właśnie wzięła się z miłości do kobiet?

Ja sam łowię bursztyn, z którego później robię biżuterię . Uwierz mi, że to jest zajęcie dla prawdziwego mężczyzny. Nigdy nie rozważałem relacji kobieta a biżuteria, natomiast kobieta jest zawsze inspiracją. A piękna kobieta podwójnie. Byłem w życiu zakochany wielokrotnie. Czy miłość inspiruje artystę? Dla mnie natchnieniem jest wszystko. Przyroda, malarstwo, muzyka. Zdarza się, że dopiero po zrobieniu biżuterii okazuje się ona doskonale pasująca do konkretnej osoby, choć często inspiruje mnie ktoś, kogo znam. Wtedy biżuteria wychodzi najpiękniej.

(Dyskretnie puszczam oko do Beaty, a Piotr udaje, że tego nie widzi.) (Mam wątpliwości dotyczące tej elektrolizy. Pamiętam ze szkoły, że do tego potrzebny jest prąd stały, ale nie chcę denerwować Piotra, bo się lekko pobudził. W tym stanie napięcia z pewnością dałby radę wejść w reakcję. Co najmniej z pytającym.)

Beata: To, co robisz jest zupełnie inne, niż biżuteria lansowana przez media i nasze rodzime celebrytki. Co myślisz o tych maleńkich ozdóbkach noszonych masowo przez Polki?

Uwielbiam kobiety, ale... Moim zdaniem Polki mają najgorszy w Europie gust w doborze biżuterii. 92% ozdób jest produkowanych w Tajlandii. Wzornictwo jest wynikiem nowoczesnej technologii w masowej produkcji. Nie ma nic wspólnego ze Sztuką czy Pięknem. Ma być tanio i przy jak najmniejszej stracie materiałów! Stąd te misie, koniczyna i gwiazdki wycinane z blachy w milionach sztuk. Trudno nawet mówić o estetyce przy czymś rodem z katalogów wysyłkowych lub odpustowych

straganów. I do tego ten pęd, by mieć to samo, co wszystkie kobiety na ulicy i w TV. A w TV cóż... każdy widzi co jest. I dlatego jakie mamy celebrytki, taką i biżuterię na ulicach.

(Pod tym się nie podpisuję. Polki są najpiękniejsze i już! Tym gustem, to sobie Piotr teraz nagrabił. Ja się odcinam.)

Beata: Jesteś Rybakiem Bursztynu, projektantem biżuterii, znawcą sztuki...to pobudza wyobraźnię! A wokół Ciebie pełno pięknych kobiet, bo to w większości one są Twoimi klientkami. Czy zdążają się sytuacje, gdy to nie o bursztyn chodzi, a o bursztynnika?

(Daję Piotrowi rozpaczliwe znaki, żeby nie odpowiadał. W tym pytaniu jest pułapka!)

Tak, bursztyn pobudza wyobraźnię. Zdarzyło się i tak, że po prelekcji i pokazowym, nocnym łowieniu bursztynu, jedna z pań zaprosiła mnie (bo noc była chłodna) na rozgrzewającą herbatę. Pierwsze, co zrobiła zamiast herbaty, to ściągnęła majtki. Czuję się wielokrotnie jak Indiana Jones wśród studentek. Odbierany jestem jako “partia do wzięcia” z barwnym życiem i ogromnym majątkiem jubilera. Matrymonialne oferty są częste. Nie kpię z tych pań. Mają po prostu swoje wyobrażenie na mój temat.

(No i dupa. Wygadał się. Swoją drogą, to mu zazdroszczę. Nie tylko tych pań od zdejmowania majtek, ale też partnerki, która wcale nie jest na niego wściekła. Patrzy na niego z miłością.)

Beata: Powiedziałeś, że bursztyn od wieków leczył. Czy masz na myśli słynną “nalewkę bursztynową”?

A gdzież tam! Miałem ciotkę, Kaszubkę. Ta naczytała się porad ojca Klimuszki i uwierzyła, że nalewka jest w stanie jej pomóc. W Rewie nazbierała bursztynu, bo znała się na rzeczy i wiedziała, że to co sprzedają na straganach jako “bursztyn na nalewkę” wcale bursztynem może nie być. Zgodnie z przepisem wrzuciła garść bursztynu na kwartę (ok 1l) spirytusu. Po trzech miesiącach zlała płyn i tą miksturą nacierała “bolesne kolana”. Bóle po 10 min przechodziły jak ręką odjął. Po pewnym czasie nalewka była się skończyła. Cierpiąca ciotka sięgnęła po czysty spirytus. O dziwo! Pomogło tak jak po bursztynówce! Na spotkaniu rodzinnym opowiedziała tę historię. Jeden wuj zaś skomentował: “Kochana, to przecież zwykły alkoholizm kolan!” W bursztynie, który jest w 80% mieszaniną piankowych elastomerów powstałych naturalnie w cyklu

Krebsa, występują również inne substancje typu estry, jak i też zjonizowany ujemnie kwas bursztynowy. Kwas bursztynowy na poziomie molekularnym jest ogromną cząsteczką, która poprzez jonizację ujemną zmniejsza się i w pewnych warunkach może dotrzeć do KAŻDEJ komórki naszego ciała. Sam, podobny do substancji wytwarzanych przez ludzką tarczycę, pobudza metabolizm na poziomie komórkowym. A teraz prościej. .. Kwas bursztynowy działa rewitalizująco, odmładzająco, reguluje pracę organów, działa przeciwzapalnie. W czasach Zarazy, to właśnie cechy bursztynnicze Gdańska i Królewca miały obowiązek grzebania zmarłych. Oni bowiem nie zarażali się! W nalewce natomiast kwas bursztynowy staje się alergenem. Dlatego zgodnie ze staropolskim przepisem na

sporządzenie tabaki, aby wzmocnić efekt kichania, liście tytoniu moczono w bursztynówce. Na Kaszubach do tej pory tak właśnie robi się tabakę. Francuzi na ten przykład dla wzmocnienia tabaki do tytoniu dodawali utartego pieprzu. Są różne sposoby dostarczania kwasu bursztynowego do komórek naszego organizmu. Najprostszy sposób, to ten najstarszy. Codzienne noszenie bursztynu bezpośrednio na ciele. Dotyk, wycieranie się o ludzkie ciało bursztynu, powoduje wnikanie zjonizowanego (poprzez styczność z ludzkim ciałem i jego PH) kwasu bursztynowego do organizmu. Tysiące lat temu koraliki bursztynowe noszono na co dzień, a w przypadku zranienia czy poparzenia zdejmowano i wygotowywano w tłuszczu. Do tej pory można kupić w aptece podobnie robioną Maść Bursztynową, cudownie gojącą oparzenia. Nie ma tam natomiast nalewki. I jeszcze jedno. Bursztyn nie tylko leczy, ale i pobudza. Jest doskonałym afrodyzjakiem! Może stąd tyle wielbicielek...bursztynu.

(Piotr zna się na rzeczy, co wnioskuję po używaniu przez niego wielu mądrych słów – muszę wygooglać „Cykl Krebsa” – więc się z tą elektrolizą już finalnie zamknę. A tak zupełnie serio, to cudowni i przesympatyczni ludzie, a Piotr jest autentycznym znawcą i miłośnikiem biżuterii z bursztynu. Muszę to teraz spisać, mając nadzieję, że Czytelnicy będą równie poruszeni i zaciekawieni jak ja. Albo wrzucę nagranie sekretarce redakcyjnej. Tylko, żeby przy przepisywaniu tekstu tych moich uwag nie zamieściła. Toż to byłaby katastrofa!) [JP] Jarosław Prusiński

Kwas bursztynowy działa rewitalizująco, odmładzająco, reguluje pracę organów, działa przeciwzapalnie.

Ekologia czy Ekologizm? Felieton Jarka Prusi ńskiego

Na początek tego felietonu przedstawię Wam główne postaci, żeby jakoś uporządkować ten tekst. Na początek – Ekolog. Ekolog zwykle nie ma zęba z przodu, bo go stracił w walce o środowisko, przykuwając się do drzew łańcuchem, blokując drogi albo trywialnie, wymieniając się na argumenty nieco mocniejsze niż tylko werbalne. Nie ma też wykształcenia, ale ma ZAPAŁ. Sztuczny zbiornik Siemianówka przeciwko któremu Ekolog kładł się na drodze, blokując budowlańców w obronie zamieszkujących łąki motyli, jest obecnie jednym z najciekawszych i najbujniej rozwiniętych ekosystemów w Europie. Druga ważna postać, to Całkiem Ważny, Apolityczny, Niezależny i Altruistyczny Kapitalista. W skrócie – CWANIAK. Współdziałanie tego tandemu polega na tym, że Ekolog coś wymyśla, a Cwaniak natychmiast wprowadza to w życie w trosce o środowisko naturalne, co oczywiste i naturalne. Jeśli w morzach i oceanach dryfują miliony plastikowych butelek, to Cwaniak znajduje od razu panaceum. W butelki da się mniej plastiku! Tak mało, żeby urywały się rączki, a butelka nie chciała stać w pionie o własnych siłach. Nikt nie będzie pyszczył, bo to w trosce o ekologię przecież. Co prawda w morzach dalej będzie dryfować taka sama ilość butelek, ale za to Cwaniak więcej zarobi.

Ostatnio ekologia wylewa się wręcz z mediów i trudno mi w milczeniu wysłuchiwać rozmaitych głupstw. Ostatnimi symbolami walki o środowisko stały się sztućce jednorazowe i foliowe torebki. Jeśli zapakujemy swoje serki, wędlinki, szampony, kefiry i 100 innych produktów zapakowanych w PLASTIK w jutowy worek zamiast reklamówki, to z pewnością poprawimy środowisko. Zwłaszcza, że każde z tych opakowań zawiera nawet 100 razy więcej plastiku niż jednorazowa torebka. Samochody elektryczne także mają poprawić, choć emitują 3 lub 4 razy więcej zanieczyszczeń od samochodów z silnikami spalinowymi (w ujęciu globalnym). Na Islandii bodajże mają niedługo jeździć wyłącznie elektryczne auta. Przypomnę więc – prąd elektryczny należy najpierw wyprodukować w elektrowniach ze sprawnością około 40% (silnik spalinowy ma sprawność sięgającą 95%), przesłać drutami (straty przesyłowe), zmagazynować (ołowiowe akumulato

ry, których produkcja szkodzi środowisku), a potem wykorzystywać częściowo do napędzania auta elektrycznego, a częściowo do wożenia setek kilogramów akumulatorów.

Wroku 1974 planetę Ziemia zamieszkiwało 4 mld ludzi. Teraz jest 7,6 mld. Każdy z nas jest przyczyną zatruwania tej planety. Ogrzewamy domy (gaz też nie jest ekologiczny – jeśli w to uwierzyliście, to Was okłamano), kupujemy jedzenie, ubrania, tysiące mniej lub bardziej potrzebnych przedmiotów, zużywamy prąd, gaz i zanieczyszczamy wodę. Chodzimy po betonowych chodnikach, jeździmy po asfaltowych ulicach. Każdej godziny uczestniczymy w procesie rozkładu planety. Cwaniacy chcą zarabiać, my z tego korzystamy. Dzień po dniu, godzina po godzinie. Czasem, dla jaj, ktoś rzuci ochłap w postaci jednorazowych torebek. I my się cieszymy, że teraz będzie lepiej. Nie będzie! Za kolejne 50 lat populacja ludzi znowu się podwoi. Będzie nas 16 mld. I utopimy się we własnych fekaliach.

Prawdziwym działaniem na rzecz planety byłoby stopniowe zmniejszanie populacji poprzez prowadzenie polityki promowania modelu rodziny 2+1. Albo jeszcze lepiej 3 +1 lub 4 +1. Środowiska nie stać na to, żeby każdy miał swój domek z ogródkiem. Lepsze byłyby większe rodziny. Dwie pary mieszkające w jednym domu (najlepiej bliźniaku) to 50 ton betonu i innych tworzyw mniej i tony pyłów mniej na ogrzewanie. Nasi przodkowie uprawiali stadny model życia, bo jest tańszy. I jest bardziej ekologiczny. Zamiast jeździć do kochanka, palić litry paliwa i jeszcze kombinować, jakby to ukryć, żyjąc w stresie (a potem łykać chemiczne leki psychotropowe) lepiej kochanka mieć na miejscu. A jeśli Wasz mąż ma kochankę, to ją z nim współdzielcie. Niech będzie to kochanka wspólna. Wspólne jest zawsze tańsze, prostsze i bardziej ekologiczne. I koniecznie chodźcie nago (gdy jest ciepło), bo mniej ubrań = czystsze środowisko. Główne przyczyny zanieczyszczeń, to: Przemysł, Transport, Energetyka. Wykorzystanie potencjału energetyki wodnej w Polsce to zaledwie 5%. Fotowoltaika jest sensowna mniej więcej tak samo jak samochody elektryczne. Jedynie woda i wiatr są w tej chwili ekologiczną alternatywą

No, to co jest z tą ekologią? Jeśli chcemy radykalnie zmniejszyć emisyjność z PTE, to pomoże tylko zmniejszenie populacji plus dodatkowo zmiana modelu rodziny, który się sprawdzał w czasach pierwszych osadników, a teraz nas na niego nie stać. Trójka, czwórka lub piątka dorosłych (dziadkowie się nie wliczają) plus maksymalnie dwójka dzieci, to model ekologiczny i przyszłościowy. Że się nie podoba? O, kochani! Albo się coś robi albo się udaje, że się coś robi. Cwaniak na pewno zaproponuje Wam kolejne proekologiczne rozwiązania. Tego jestem pewien. Po torebkach i sztućcach przyjdzie czas na butelki, strzykawki, igły, rękawiczki. No, po co jednorada się odbyć przez skyp’a albo i przez telefon), pod każdym większym miastem zorganizować parkingi, żeby można zostawić samochód i przesiąść się na (tani lub darmowy) tramwaj. Długo można wyliczać, co da się zrobić. Da się dużo. Wspomnę tutaj, że dość zabawne jest to, że młoda Szwedka, która podróżuje po świecie, namawiając ludzi do ratowania planety, jest przyczyną zatruwania tej planety. Choć możliwe, że w tym przypadku zyski będą większe od strat. Nie chcę tego przesądzać.

Program przyjęty przez UE o zero-emisyjności, to kolejna próba łapania się prawą ręką za lewe ucho. Kraje zachodnie przeniosły produkcję do Chin i teraz udają dziewice. A Chiny oczywiście są na innej planecie, nie na Ziemi. Tak pewnie myśli przeciętny zjadacz ślimaków, czy też sznycli z kartofelsalate.

Albo się coś robi albo się udaje, że się coś robi.

zowe? Się zrobi wielorazowe! 10 razy droższe w dodatku. A i tak wiadomo, że się to będzie niszczyło i tłukło. Cwaniak sprzeda kolejne komplety, nie ma problemu. Jeśli będzie trzeba, to się i trumnę sprzeda. I miejsce na cmentarzu. Biznes na człowieku zaczyna się od momentu poczęcia aż do jego śmierci. Dla jednych to biznes, dla innych PTE. Sami sobie wybierajcie, w co chcecie wierzyć. Transport (o tym jeszcze nie wspomniałem) – należy obrzydzać turystykę, a nie ją reklamować, wprowadzić obowiązek płacenia za spotkania służbowe przez firmę zapraszającą (wtedy się cudownie okaże, że 90% spotkań

107 POST SCRIPTUM A ja oczywiście mogę, tak jak inni, poudawać, że będzie dobrze. „Teoria Okna” mówi o tym, że żadna cywilizacja nie jest w stanie podróżować na odległości międzygwiezdne, bo zanim będzie do tego zdolna, to się sama unicestwia. Dlatego nie odwiedza nas sympatyczny Iti, co chce do domu. Dlatego my nie odwiedzimy nikogo. Czy teoria jest słuszna? Dowiemy się za góra 100 lat, gdy populacja Ziemi wyniesie 32 mld. Oczywiście planeta będzie próbowała się oczyszczać. Będą niespotykane kataklizmy: trzęsienia ziemi i potopy, nowe wirusy, które wytępią miliony. Ale liczba ludności będzie wciąż wzrastać i wzrastać. Parapet „okna” jest już blisko. [JP]

Alek Rogoziński w TEATRZE DRUGA STREFA 5 Lat pracy pisarskiej Ewelina Kwiatkowska-Tabaczyńska

Aleksander Rogoziński to jeden z najpopularniejszych pisarzy komedii kryminalnych. 18 stycznia świętował 5- lecie swojej pracy pisarskiej w TEATRZE DRUGA STREFA. Zaproszeni goście mieli przyjemność obejrzeć spektakl „Raz, dwa, trzy…giniesz ty!” na podstawie książki Alka. Z niesamowitą ciekawością chłonęłam całkiem nowe doświadczenia, obserwowanie reakcji widzów, samego autora niebywałe przeżycie. Choć spektakl widziałam już po raz drugi ponownie mnie zaskoczył, zachwycił, fantastyczna gra aktorów , odtwarzanie ról znanych mi z książki niesamowite.Dobór aktorów niezwykle trafiony, gra na najwyższym poziomie, po prostu fenomenalne przeżycie. Wśród gości byli Anna Kasiuk, Agnieszka Lis, Jacek Galiński, Maciej Radel i wielu oddanych czytelników z całej Polski. Podczas przemowy w wzruszający sposób autor podziękował swoim bliskim i zdradził mały sekret kto będzie czytał jego najnowszą książkę w wersji audiobooka „Miłość ci wszystko wybaczy” będzie czytana przez cudowny głos Macieja Radela.Po oficjalnej części na gości czekał przygotowany przepyszny tort i masa słodkości wykonanych przez niezawodnego Pawła Płaczka, po prostu palce lizać.Wspólnym rozmowom nie było końca, wzruszeń co nie miara i duma z tego fantastycznego człowieka. Jeśli macie ochotę obejrzeć tą wspaniałą, wesołą sztukę serdecznie zapraszam do Teatru Druga Strefa. [EKT]

O psychologii w Sopocie

Po raz drugi wyruszam do Sopotu, za każdym razem jednak nad morze kieruje mnie literatura. Człowiek, emocje, mechanizmy działania, próba określenia zjawisk widocznych we współczesnym świecie, tajniki wiedzy psychologicznej.

Przyznam, że ta tematyka nie jest dostatecznie reprezentowana. O psychologii mówi się za mało, widać to w przypadku zagrożeń płynących chociażby z aktywności w wirtualnej rzeczywistości.

Brakuje często prawidłowej i wczesnej reakcji. Zapewne za mało wiemy o sobie, nie potrafimy zapanować nad lękiem, targają nami niezrozumiałe emocje. O tym między innymi debatowali wybitni znawcy tematu.

Podczas II Festiwalu Książki Psychologicznej mogliśmy wysłuchać licznych wystąpień, jak również uczestniczyć w debatach dotyczących intrygujących kwestii, i to zaledwie w ciągu dwóch dni, 25 i 26 października. Organizatorzy festiwalu to wydawnictwo Smak Słowa we współpracy z Uniwersytetem SWPS w Sopocie. Pierwszy dzień poświęcony był między innymi życiu w sieci, zastanawiano się między innymi jak budować autorytet w świecie wirtualnym (Piotr Bucki) oraz próbowano odpowiedzieć na pytanie, kim są ludzie z pokolenia iGen (prof. Tomasz Grzyb), dodam tylko, że to ludzie urodzeni po 1995 roku, smartfon jest dla nich naturalnym narzędziem, a sieć pełni bardzo ważną funkcję w życiu. Na koniec dnia odbyła się debata o plusach i minusach życia w sieci, którą poprowadził Michał Janiszewski z radia TOK FM. Drugi dzień psychologicznych refleksji dotyczył miejsca psychologii w złożoności świata społecznego. Mogliśmy dowiedzieć się między innymi, czym jest pamięć zbiorowa oraz jaki udział mają w tym emocje (prof. Tomasz Maruszewski). Naszą uwagę mogła też zwrócić kwestia polskiego myślenia spiskowego wokół Okrągłego Stołu. W czasie wykładu poruszana była między innymi rola myślenia spiskowego w polityce oraz budowaniu świata (prof. Mirosław Kofta). Tutaj również nie zabrakło debaty, rozprawiano o mowie nienawiści i pogardy oraz możliwościach powstrzymania tego niepokojącego zjawiska. Debatę poprowadziła Dorota Wodecka, dziennikarka Gazety Wyborczej. Mam wielką nadzieję, że festiwal będzie kontynuowany, poszerzany będzie też zakres omawianych tematów. Być może warto byłoby zaprosić badaczy języka. Byłbym bardzo ciekawy jak wygląda analiza językoznawcza emocji, w jaki sposób można zwerbalizować to, co odczuwamy. Oprócz tego można też pokusić się o zaproszenie twórców, którzy specjalizują się w prozie psychologicznej, gatunek zdawałoby się dzisiaj pozostawiony trochę na uboczu. Niezmiennie korzystna jest lokalizacja, Sopoteka znajduje się bowiem na sopockim dworcu, spotkania ze znawcami tematu to trochę jak spotkanie przy kawie, każdy może skorzystać z tej bogatej oferty. [RK]

Robert Knapik

Nic nie boli tak jak życie

Gdy ktoś, kto mi jest światełkiem

Gaśnie nagle w biały dzień

Gdy na drodze za zakrętem

Przeznaczenie spotka mnie

Czy w bezsilnej złości łykając żal

Dać się powalić

Czy się każdą chwilą bawić

Aż do końca wierząc, że

Los inny mi pisany jest

Okruchy GORZKIEJ CZEKOLADY

Morze ciemności

Elżbieta Sidorowicz – Adamska

Te słowa piosenki pod tytułem Niepokonani pochodzącej z repertuaru zespołu Perfect zdają się najpełniej oddawać tematykę i problematykę debiutanckiej książki Elżbiety Sidorowicz-Adamskiej zatytułowanej Okruchy gorzkiej czekolady. Morze ciemności opublikowanej nakładem Wydawnictwa Zysk i Spółka w 2019 roku, będącej piękną, acz zarazem straszliwą historią, nakreśloną z językowym rozmachem fikcyjną opowieścią, która jednocześnie staje się boleśnie realna…

Rodzice siedemnastoletniej Ani Kielanowicz postanawiają spełnić marzenie o nowym i szczęśliwym domu, dlatego – kiedy tylko nadarza się sposobność – kupują stary dworek w ruinie otoczony świerkami i dużym ogrodem. Piękne widoki rozciągające się wokoło mają zrekompensować wszelkie niedogodności związane z brakiem wody i gazu na czele. Niestraszne są one dla Andrzeja – architekta, męża i ojca, który obiecuje swym kobietom życie jak w bajce, ochoczo zabierając się za realizację zamierzeń, projektując przestronne, nowoczesne wnętrza mające tchnąć nowe życie w stare mury.

Jednak pewnego dnia, sielankowe życie rodziny burzy tragiczny w skutkach wypadek samochodowy, w którym giną Andrzej i Barbara, co sprawia, że świat Ani nie tyle chwieje się w posadach, co raczej rozsypuje się, a ze sporych rozmiarów kupki odłamków przebijają gorzko – czekoladowe okruchy. Czego? Wiary we własne siły? Nadziei na wbrew wszystkiemu szczęśliwą przyszłość, a może miłości bez granic?

Pisarka z postawionymi pytaniami bezlitośnie każe mierzyć się nie tylko Ani, lecz także towarzyszącym jej czytelnikom nie mogącym ani na chwilę pozwolić sobie na bierność.

Dodatkowo, w toku rozwoju zdarzeń, trudno oprzeć się wrażeniu, że postać nad wiek dojrzałej nastolatki stanowi alter ego Autorki, która – o czym pisze na karcie podziękowań zamieszczonej na końcu książki – straciła rodziców w czasie jej powstawania, co z kolei upoważnia, by opisana przez nią historia mogła stanowić przyczynek do zgłębienia naszego życia, przez co duży, acz pusty dom bohaterki krzyczy swoją ciszą. Choć w przenośni – to jednak staje się azylem, który każdy może wypełnić swoimi cząstkami trosk i lęków. Wystarczy tylko do niego wejść… Ania wspaniałomyślnie na to pozwala, snując swą opowieść w pierwszej osobie, co dodatkowo wzmaga emocjonalny jej odbiór, szarpiąc boleśnie najczulsze struny wrażliwości.

Dowiadujemy się bowiem, że dziewczyna została na świecie zupełnie sama, ponieważ bliskie osoby nie poczuwały się do obowiązku zapewnienia jej choćby odrobiny ciepła. Przyjaciółka Barbary – Jagoda, wyjeżdża za granicę, a przyrodnia siostra rodzicielki – Iwona, pod pozorem opieki nad małoletnią, czyha jak wygłodniała wilczyca na spadek po jej rodzicach, dążąc do sprzedaży domu, który – choć dla Ani jest wszystkim – dla niej jedynie stanowi źródło problemów.

Taki stan rzeczy nie uchodzi uwadze pani Barskiej – polonistki liceum plastycznego, do którego uczęszcza Ania. Decyduje się ona zostać jej prawnym opiekunem, co stanowi preludium wielu problemów całej rodziny Barskich, której od tej pory Ania też jest częścią.

Bardzo wymowny staje się fakt, że na kartach powieści, sklasyfikowanej krzywdząco jako literatura młodzieżowa, ani razu nie pada imię wychowawczyni, co może stanowić znak próby uświadomienia odbiorcom, że mimo iż czasem bywa bardzo źle, to jednak każdy ma szansę spotkać na swej drodze anioła stróża pokroju pani Barskiej, któremu brak skrzydeł rekompensuje z nawiązką posiadanie morza empatii i dobroci.

To ważne, zwłaszcza, jeśli – gdziekolwiek się nie obrócimy, to jak Ania czujemy na plecach zimny oddech śmierci, a duży piec w dużym domu, stawia duży opór nie dając ciepła, a – jakby tego było mało – w ogromnym ogrodzie i ze smakiem urządzonym salonie – współczesny danse macabre odtańcowują ci, którzy odeszli. Grzęznę w tych śmierciach, atakują mnie ze wszystkich stron. Henrietta, Stefania, Miller, moi rodzice, tańcząca Małgosia, ksiądz Antoni, za dużo, za dużo już tego – wyznaje Ania, by za chwilę od pani Barskiej móc usłyszeć: Buduj wokół siebie sieć z ludzi. Nigdy nie wiadomo, w którym momencie ci się to przyda, jako kontakt, jako wsparcie, wspomożenie pamięci.

Młoda dziewczyna słucha mentorki, wytrwale sklejając swój świat popękany na drobne kawałki i wiążąc więzi ludzkiej sieci, do której wpadają: sąsiedzi - Joasia, Kuba i ich córeczka Ola oraz babcia Klementyna, Sebastian i Janek Barscy, nowa przyjaciółka Poleczka, zakochany bez wzajemności Michał i jego siostra Bemolka, pan Wojtek Jasiński – oddany przyjaciel taty, panie Krysia i Natalia – bratnie dusze mamy, a nawet przygarnięta kotka Zadyma, co stopniowo przydaje jej pewności, że drobne gesty budują porządek świata, nie zawsze idealnego, ale dającego nadzieję na to, że kiedyś salonowy danse macabre zastąpi walc odtańczony radośnie z mężczyzną najbliższym sercu, tak jak ona zakochanym w palecie barw malowanych, bądź powstałych pod naporem wprawnych palców tworzących anioła, ale to bliżej nieokreślone kiedyś, wszak zanim to nastąpi, trzeba by jeszcze ułożyć się z Bogiem.

Elżbieta Sidorowicz-Adamska przemyca bowiem na karty swej powieści bardzo wartościową myśl, mianowicie: (…) wszyscy wierzą. Nawet jeśli nie wierzą w Boga, to wierzą w coś innego. Człowiek jest stworzony do wiary, choć czasem cholernie nie chce się do tego przyznać.

Lektura Okruchów gorzkiej czekolady. Morza ciemności uświadamia tę prawdę nienachalnie, acz wymownie, dlatego konkludując – warto spytać siebie: czy w pędzie zgotowanym przez współczesny świat znajduję czas i siły, by starać się moją niewiarę zastąpić wiarą w Boga, w anioły bez skrzydeł, które chcąc czynić dobro wyciągają do mnie swoje ciepłe dłonie? A czy zawsze sam wierzę także w innych i w samego siebie? Warto podjąć niełatwą próbę odpowiedzi na te pytania, które z całą pewnością przybliżą nas do spotkania ze sobą na nowo, co zaprocentuje, a na końcu życiowej drogi pozwoli ze sceny zejść niepokonanym. [IN]

Iwona Niezgoda

This article is from: