Magazyn nurkowy Perfect Diver nr 38 nurkowanie, kursy nurkowania, sklep nurkowy

Page 30


nr 38

2 (38)/2025

cena 33,00 zł

cena z dostawą

na terenie PL 45 zł

Wojciech Zgoła

Żegnamy zimę, witamy wiosnę!

Zima powoli odchodzi w zapomnienie, a my cieszymy się na cieplejsze dni i nowe nurkowe przygody. Ale zanim na dobre zanurzymy się w wiosenne plany, wspominamy jeszcze nurkowania podlodowe – wyjątkowe, wymagające, a jednocześnie dające niesamowite wrażenia. W tym numerze znajdziecie artykuły poświęcone właśnie tej formie eksploracji – to nasze pożegnanie zimy, choć myślami jesteśmy już przy słońcu i cieplejszych wodach.

Otwieramy wydanie podróżą do Macedonii Północnej, gdzie czekają na nas krystaliczne wody Jeziora Ochrydzkiego oraz źródła rzeki Crn Drim w pobliżu Monastyru św. Nauma. To miejsce łączące niezwykłą historię z podwodnym pięknem.

Dalej przenosimy się na Archipelag Revillagigedo (znany bardziej jako

Socorro), który przyciąga miłośników dużych pelagicznych stworzeń, oraz na Malediwy – ale w ujęciu praktycznym: kiedy jechać i jak się przygotować, by w pełni cieszyć się tym rajem.

Nie zabraknie też mocniejszych wrażeń – RPA w tym numerze to realizm i adrenalina. Fale, prądy i rekiny sprawiają, że to jedno z najbardziej wymagających, ale i najbardziej ekscytujących miejsc do nurkowania.

Wśród porad i ciekawostek sprawdzamy, po co nam argonówka, przyglądamy się kolejnemu „ptasiemu nurkowi” i odkrywamy mniej znane, lecz warte uwagi Jezioro Ołów oraz zauważamy i podziwiamy Liliowce.

A to jeszcze nie wszystko – resztę odkryjecie sami. Zapraszamy do lektury i e-nurkowania!

Spodobało Ci się to wydanie? Postaw nam wirtualną kawę buycoffee.to/perfectdiver Odwiedź naszą stronę www.perfectdiver.pl, zajrzyj na Facebooka www.facebook.com/PerfectDiverMagazine i Instagrama www.instagram.com/perfectdiver/

10 ODKRYJ CENTRA NURKOWE Z PERFECT DIVER

PODRÓŻE

12 Macedoński OCHRYD zachwyca!

32 Archipelag REVILLAGIGEDO czyli meksykańskie Galapagos

40 RPA, cztery dni w jednych majtach

48 MALEDIWY

22 Pod taflą lodu. Kurs instruktorski CMAS okiem fotografa podwodnego

30 Spotkanie dealerów ECN-Systemy Nurkowe

SŁODKA WODA WYDARZENIA

26 Podlodowe nurkowanie na zbiorniku KOPARKI w Jaworznie

62 Jezioro OŁÓW

64 Zjawisko BLUE MIND. Jak kontakt z wodą wpływa na naszą psychikę

Redaktor Naczelny Nurek techniczny Geografia świata i podróże Reportaż Reklama

Tłumacze języka angielskiego Opieka prawna Grafik

Wydawca PERFECT DIVER Sp. z o.o. ul. Folwarczna 37, 62-081 Przeźmierowo redakcja@perfectdiver.com ISSN 2545-3319

WOJCIECH ZGOŁA TOMEK KULCZYŃSKI ANNA METRYCKA DOMINIKA ABRAHAMCZYK reklama@perfectdiver.com AGNIESZKA GUMIELA-PAJĄKOWSKA, ARLETA KAŹMIERCZAK, PIOTR WITEK, TOMEK KULCZYŃSKI Adwokat JOANNA WAJSNIS BRYGIDA JACKOWIAK-RYDZAK

MAGAZYN ZŁOŻONO KROJAMI PISMA

Montserrat (Julieta Ulanovsky), Open Sans (Ascender Fonts), Noto Serif, Noto Sans (Google)

DRUK

Wieland Drukarnia Cyfrowa, Poznań, www.wieland.com.pl

DYSTRYBUCJA sklep internetowy sklep.perfectdiver.pl redakcja@perfectdiver.com

Podoba Ci się ten numer magazynu, wpłać dowolną kwotę! Wpłata jest dobrowolna. PayPal.Me/perfectdiver

FOTOGRAFIA NA OKŁADCE Wojciech Zgoła

MIEJSCE Jezioro Ochryd, Macedonia Północna Lokowanie produktu ECN-Systemy Nurkowe

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych, nie odpowiada za treść ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo do skracania, redagowania, tytułowania nadesłanych tekstów oraz doboru materiałów ilustrujących. Przedruk artykułów lub ich części, kopiowanie tylko za zgodą Redakcji. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za formę i treść reklam.

WOJCIECH ZGOŁA

Pasjonat nurkowania i czystej natury. Lubi mawiać, że podróżuje nurkując. Pływać nauczył się jako niespełna 6-cio letni chłopiec. W wieku 15 lat zdobył patent żeglarza jachtowego, a nurkuje od 2006 roku. Zrealizował ponad 800 zanurzeń w różnych regionach Świata. Napisał i opublikował wiele artykułów. Współautor wystaw fotograficznych. Orędownik pozostawiania miejsca pobytu czystym i nieskalanym. Propagator nurkowania. Od 2008 r. prowadzi swoją autorską stronę www. dive-adventure.eu. Na bazie szerokich doświadczeń w 2018 roku stworzył nowy Magazyn Perfect Diver, który od 7 lat, z powodzeniem, wychodzi regularnie co 2 miesiące w języku polskim i angielskim.

Absolwentka Geografii na Uniwersytecie Wrocławskim, niepoprawna optymistka… na stałe z uśmiechem na ustach 

Nurkuję od 2002 roku czyli już ponad połowę swojego życia  Zaczynałam nurkowanie w polskich wodach, do których chętnie wracam w ciągu roku – i sprawia mi to ogromną przyjemność!:) Do Activtour trafiłam chyba z przeznaczenia i zostałam tutaj na stałe… już ponad 10 lat! Z zamiłowaniem spełniam ludzkie marzenia przygotowując wyprawy nurkowe na całym świecie!  Osobiście – latam i nurkuję w różnych morzach i ocenach kiedy tylko mogę, bo to jedna z miłości mojego życia Od początku istnienia magazynu PD przelewam swoje wspomnienia z wypraw nurkowych na papier dzieląc się swoją pasją z innymi i nie potrafię przestać pisać;) Od 2023 na stałe w redakcji PD – mając nadzieję przynieść jej trochę „świeżej krwi”;) Spełnione nurkowe marzenie: Galapagos! Jeszcze przede mną… Antarktyda! Jeśli nie nurkuję to wybieram narty, tenisa albo mocne, rockowe brzmienia;)! Motto które bardzo lubię to: „Bądź realistą – zacznij marzyć”!:) anna@activtour.pl; www.activtour.pl

stała współpraca

SYLWIA KOSMALSKA-JURIEWICZ

Podróżniczka i fotograf dzikiej przyrody. Absolwentka dziennikarstwa i miłośniczka dobrej literatury. Żyje w zgodzie z naturą, propaguje zdrowy styl życia, jest joginką i wegetarianką. Angażuje się w ekologiczne projekty, szczególnie bliskie jej sercu są rekiny i ich ochrona, o których pisze w licznych artykułach oraz na blogu www.blog.dive-away.pl Swoją przygodę z nurkowaniem zaczęła piętnaście lat temu przez zupełny przypadek. Dzisiaj jest instruktorem nurkowania, odwiedziła ponad 60 państw i nurkowała na 5 kontynentach. Na wspólną podróż zaprasza z biurem podróży www.dive-away.pl, którego jest współzałożycielem.

Dla Tomka nurkowanie zawsze było największą pasją. Zaczął swoją przygodę w wieku 14 lat, rozwijając się został instruktorem nurkowania rekreacyjnego, technicznego, Instruktorem pierwszej pomocy oraz technikiem branży nurkowej. Aktualnie prowadzi 5* Centrum Nurkowe COMPASS DIVERS Pobiedziska koło Poznania, gdzie przekazuje swoją wiedzę i umiejętności początkującym oraz zaawansowanym nurkom, co sprawia mu ogromną radość i satysfakcję z bycia częścią ich podwodnej przygody…

Zarażona pasją do nurkowania przez Perfect Diver. Wciąż poszerza swoje nurkowe umiejętności. Choć jest zdecydowanie ciepłolubna, zakłada suchy skafander i eksploruje również zimniejsze zbiorniki. Ulubione nurkowania to te z dużą ilością zwierzaków! Ostatnio bierze pod wodę telefon w obudowie i próbuje swoich sił w amatorskim fotografowaniu. Zaciekawiona medycyną nurkową. Zawodowo mgr pielęgniarstwa – instrumentariuszka.

Zoopsycholog, badacz i znawca behawioru delfinów, oddany idei ochrony delfinów i walce z trzymaniem ich w delfinariach. Pasjonat M. Czerwonego i podwodnych spotkań z dużymi pelagicznymi drapieżnikami. Członek Dolphinaria-Free Europe Coalition, wolontariusz Tethys Research Institute oraz Cetacean Research & Rescue Unit, współpracownik Marine Connection. Od ponad 15 lat uczestniczy w badaniach nad populacjami dzikich delfinów, audytuje delfinaria, monitoruje jakość rejsów whale watching. Jako szef projektu „Free & Safe” (wcześniej „NIE! dla delfinarium”) przeciwdziała trzymaniu delfinów w niewoli, promuje etyczny whale & dolphin watching, szkoli nurków z odpowiedzialnego pływania z dzikimi delfinami, popularyzuje wiedzę na temat delfinoterapii przemilczaną bądź ukrywaną przez ośrodki zarabiające na tej formie animaloterapii.

WOJCIECH A. FILIP

Nurkuje od 35 lat. Spędził pod wodą ponad 16 tysięcy godzin, z czego większość nurkując technicznie. Był instruktorem i instruktorem mentorem wielu organizacji m.in. CMAS, GUE, IANTD, PADI. Współtworzył programy szkoleniowe niektórych z tych organizacji. Jest profesjonalistą z ogromną wiedzą i doświadczeniem praktycznym. Uczestnik wielu projektów nurkowych, w których brał udział jako lider, eksplorator, pomysłodawca czy prelegent. Jako pierwszy Polak nurkował na wraku HMHS Britannic (117 m). Jako pierwszy eksplorował głęboką część jaskini Glavas (118 m). Wykonał serię nurkowań dokumentujących wrak ORP GROM (110 m). Dokumentował głębokie (100–120 m) części zalanych kopalń. Jest pomysłodawcą i konstruktorem wielu rozwiązań sprzętowych podnoszących bezpieczeństwo w nurkowaniu.

Jest Dyrektorem Technicznym w firmie Tecline, gdzie m.in. kieruje placówką badawczo-szkoleniową Tecline Academy. Jest autorem kilkuset artykułów o nurkowaniu oraz książek dotyczących diagnostyki i napraw sprzętu nurkowego. Nurkuje w rzekach, jeziorach, jaskiniach, morzach i oceanach na całym świecie.

WOJCIECH JAROSZ

Absolwent dwóch poznańskich uczelni – Akademii Wychowania Fizycznego (specjalność trenerska –piłka ręczna) oraz Uniwersytetu im. A. Mickiewicza, Wydziału Biologii (specjalność biologia doświadczalna). Z tą pierwszą uczelnią związał swoje życie zawodowe próbując wpływać na kierunek rozwoju przyszłych fachowców od ruchu z jednej strony, a z drugiej planując i realizując badania, popychając mozolnie w słusznym (oby) kierunku wózek zwany nauką. W chwilach wolnych czas spędza aktywnie –jego główne pasje to żeglarstwo (sternik morski), narciarstwo (instruktor narciarstwa zjazdowego), jazda motocyklem, nurkowanie rekreacyjne i wiele innych form aktywności, a także fotografia, głównie przyrodnicza.

Dawno dawno temu w odległej galaktyce był chaos…

…czyli natłok myśli i zachwytów po moim pierwszym zanurzeniu głowy pod wodę w 2005 roku, w postaci INTRO, na wakacjach w Egipcie. Już wtedy całkowicie się „zatopiłem” w podwodnym świecie i chciałem, żeby odbijał on coraz większe piętno na moim życiu. 2 lata później zrobiłem kurs OWD, który dostałem w ramach prezentu z okazji 18 urodzin, a z czasem pojawiały się kolejne kursy i doskonalenie umiejętności.

„Fotografia” pojawiła się niewiele później, ale początkowo w formie jednorazowego podwodnego „kodaka” z którego zdjęcia wychodziły oszałamiająco niebieskie 

Nie jestem wielbicielem jednego typu nurkowania, choć największą słabość mam na ten moment –do dużych zwierząt pelagicznych. Wyspy Galapagos były do tej pory moją najlepszą okazją do sfotografowania tak wielu gatunków morskiej fauny. Pasję nurkowo-fotograficzną dzielę ze swoją buddy, która prywatnie jest moją żoną  IG: luke.divewalker; www.lukedivewalker.com

Laura jest dziennikarką, trenerem instruktorów, nurkiem CCR i jaskiniowym. Przez ponad dekadę rozwijała swoją karierę nurkową, zdobywając wiedzę i doświadczenie z różnych dziedzin. Jej specjalnością są profesjonalne szkolenia nurkowe, ale pasja do środowiska podwodnego i jego ochrony skłania ją do odkrywania różnych miejsc na całym świecie, od głębin Cieśniny Lombok, jaskiń w Meksyku i wraków na Malcie po Malediwy, gdzie prowadzi centrum nurkowe nagrodzone przez ministerstwo turystyki tytułem najlepszego centrum nurkowego na Malediwach. Aktywnie przyczynia się do promowania ochrony środowiska morskiego, biorąc udział w projektach naukowych, kampaniach przeciw zaśmiecaniu oceanów i współpracując z organizacjami pozarządowymi. Znajdziesz ją na: @laura_kazi_diving www.divemastergilis.com

PRZEMYSŁAW ZYBER

Fotografuję – bo lubię, filmuję – bo to mnie kręci, piszę – bo lubię się dzielić, szkolę – bo wspieram rozwój, podróżuję – bo uwielbiam odkrywać nowe. www.facebook.com/przemyslaw.zyber www.instagram.com/przemyslaw_zyber/ www.deep-art.pl

Nurkuje od zawsze, nie pamięta swoich pierwszych nurkowań. Jedyne co pamięta, że od zawsze nurkowanie było jego pasją. Całe dzieciństwo spędził nad Polskimi jeziorami, które do dziś woli od dalekich destynacji. Z wielkim sukcesem zamienił pasję w sposób na życie i biznes. Ciekawość świata i ciągłe dążenie do doskonałości i perfekcji to główne cechy, które na pewno mocno mu przeszkadzają w życiu. Zawodowy instruktor nurkowania, fotograf, filmowiec. Twórca Centrum Nurkowego DECO, Course Director PADI, TecTrimix Instructor Trainer TECREC.

METRYCKI / Luke Divewalker
LAURA KAZIMIERSKA
DOMINIK DOPIERAŁA

Zodiakalna waga. Entuzjastka zdrowego stylu życia, lubiąca aktywny wypoczynek. Miłośniczka podwodnego świata i fotografii podwodnej. Pracownik HR, a po godzinach Instruktor nurkowania SDI, Mentor Witalny, Diet coach. Dzięki pasji związanej z psychologią, pracą z ludźmi oraz umiejętności słuchania, wie, że wszystko zaczyna się w głowie. Niezwykle ceni sobie umiejętność podwodnego porozumiewania się bez słów. Woda pomogła jej poznać, zupełnie nieznane jak dotąd możliwości ruchowe, a przełamanie własnych ograniczeń, jak i uczenie się czegoś nowego w naturalnym środowisku, w kontekście obcowania z przyrodą, pomogło jej w odbudowaniu kondycji psychicznej. Wspólniczka szkoły nurkowej https://wewelldiving.pl

Z wykształcenia biolog, zaangażowany w badania nad rakiem w Czeskiej Akademii Nauk w Brnie. Wykonywany zawód pozwolił mu podróżować po całym świecie i odwiedzać miejsca uważane za najlepsze miejsca nurkowe. Fotografia podwodna stała się częścią jego życia, odkąd zanurkował na Wielkiej Rafie Koralowej Australii. Jego „pupilem” jest Canon 80D (obudowa Ikelite, „rybie oko” i snoot RETRA). Otrzymał „Wyróżnienie Honorowe” na jednym z najbardziej prestiżowych konkursów fotografii podwodnej Ocean Art 2020 (Underwater Art). Niektóre z jego podwodnych zdjęć są przetwarzane za pomocą kreatywnych narzędzi, poprzez połączenie fotografii podwodnej i oprogramowania cyfrowego, aby stworzyć urzekające – czasem nawet surrealistyczne – obrazy.

Jego zdjęcia są regularnie publikowane w magazynach nurkowych i prezentowane na wystawach. Uważa, że pokazywanie publiczności podwodnych zdjęć mogłoby zwiększyć społeczną świadomość w zakresie ochrony mórz. Więcej zdjęć podwodnych, a także informacje o autorze można znaleźć na jego stronie internetowej http://michalstros.cz

JACEK KUBIAK

Ma 45 lat i jest żonaty, od 25 lat pracuje zawodowo w branży metalurgicznej, nurkuje od 2009 roku i nurkowanie stało się dla niego sposobem na życie i pasją. Mieszka w Kętrzynie, a związany jest z Klubem Mazursharks.

Jestem podróżniczką i nurkiem technicznym, a świat odkrywam zarówno na lądzie, jak i pod wodą. Nurkowaniem zajmuję się od 16 lat. Z racji tego, że z zawodu jestem fotografką, od pierwszego zanurzenia towarzyszy mi aparat. Zaczynałam od nurkowań rekreacyjnych, ale z czasem zdobyłam uprawnienia full trimix i full cave, co pozwala mi eksplorować jaskinie, wraki i duże głębokości. Pod wodą odnajduję spokój, który trudno znaleźć na powierzchni. Każde nurkowanie to dla mnie nie tylko przygoda, ale też okazja, by zatrzymać na fotografii niezwykły podwodny świat. e-mail: barbaraglenc.foto@gmail.com

Z wykształcenia i zawodu jestem pielęgniarzem oraz menadżerem ochrony zdrowia, a fotografia to moja pasja, której poświęcam każdą wolną chwilę. Odkąd zacząłem nurkować w 2019 roku, aparat stał się nieodłącznym elementem moich podwodnych przygód. Chcąc uchwycić piękno podwodnego świata w pełnej krasie, sięgnąłem po lustrzankę Canon 5D Mark II, a dziś moim głównym sprzętem jest Canon R6. Nieustannie poszukuję nowych miejsc i wyzwań, aby doskonalić swój warsztat. Moje zdjęcia nie powstałyby jednak bez wsparcia przyjaciół, którzy towarzyszą mi od początku i często wcielają się w role modeli. Jestem również mocno związany ze środowiskiem syren w Polsce. Specjalizuję się w ich fotografii, starając się uchwycić podwodne piękno tej społeczności i oddać jej wyjątkową magię. Od początku swojej nurkowej przygody jestem związany z lubelską Szkołą Nurkowania Napoleon Arka Kowalika, a od 2025 roku mam przyjemność pełnić rolę Ambasadora oświetlenia nurkowego DivePro. @michalmuciek https://facebook.com/michal.muciek

ALDONA DREGER
BARBARA GLENC
MICHAL ŠTROS
MICHAŁ MUCIEK

OCHRYD zachwyca! Macedoński

Gdyby ktoś zawiązał Ci oczy i w ciszy przetransportował nad brzeg tego niesamowitego akwenu, a tu uwolnił wzrok i słuch, mógłbyś być pewny, że znajdujesz się nad urokliwą zatoką Morza Śródziemnego.

KOLOR WODY, DELIKATNA BRYZA, SKAŁY I SŁOŃCE NA

BEZCHMURNYM NIEBIE…

Dopiero wejście do wody i jej smak otworzyłby szerzej

Twoje pojmowanie 

Był rok 356 przed Chrystusem. W Pelli, głównym ośrodku politycznym i kulturalnym Mecedonii, gdzie znajdował się królewski pałac, urodził się chłopiec. Jego rodzicami byli Olimpiada – księżniczka z Epiru oraz Filip II Macedoński – król.

Chłopcu nadano imię Aleksander. Jego matka, Olimpiada, była kobietą ambitną, silną i wpływową, a to miało bezpośredni wpływ na wychowanie i ambicje dorastającego Aleksandra. Rósł i mężniał obserwując ojca, który był niezwykle utalentowanym władcą. Filip II był genialnym strategiem i reformatorem. Stworzył falangę macedońską, ulepszoną wersję falangi greckiej. Była ona później podstawą sukcesów zarówno ojca, jak i pojętnego syna, który od wczesnych lat życia przyswajał każdą naukę w jakiej uczestniczył. Aleksander, trochę później, już jako młodzieniec, zdobył mistrzowskie wykształcenie pod okiem Arystotelesa. W roku 336 przed Chrystusem, gdy Aleksander miał 20 lat, jego ojciec został zamordowany przez Pauzaniasza, jednego ze swoich ochroniarzy. Młody i ambitny Aleksander obejmuje tron, a jego marzeniami jest podbój świata. Właściwie od razu zaczyna przygotowania do najazdu na Persję, a ostatecznie dociera

aż do Indii. Aleksander Wielki umiera młodo, osiągając zaledwie 32 lata.

Aleksander Wielki nie przegrał ani jednej bitwy, a swoje imperium zbudował w ciągu 10 lat. Żadne inne nie powstało tak błyskawicznie i nie obejmowało tak ogromnego obszaru w tak krótkim czasie. Dzisiaj miasto Pella znajduje się w Grecji, a do najbliższego przejścia granicznego z Macedonią Północną jest 60 km.

To właśnie pomnik Aleksandra Wielkiego, siedzącego na koniu, podziwiamy w Skopje stolicy Macedonii Północnej. Jest to właściwie monument „Wojownik na koniu”, który znajduje się na Palcu Macedonii. Można do niego dotrzeć na przykład mostem kamiennym. Sam cokół ma 10 m wysokości, a wysokość postaci jeźdźca to 12 m. Pomnik został odsłonięty w 20 rocznicę ogłoszenia niepodległości przez Macedonię Północną, 8 września 2011 roku.

Naszą podróż rozpoczynamy dużo wcześniej, bo korzystamy z zaproszenia redakcji przez Jovana z Centrum Nurkowego Amfora. Uzgadniamy termin i sprawdzamy połączenia. Najlepiej byłoby pojechać samochodem, ale to wydłużyłoby całą

eskapadę o dobre 4 dni. Patrzymy na przelot z Warszawy i Berlina do Tirany w Albanii lub do Skopje. Ostatecznie decydujemy się na lot Berlin-Skopje. Na lotnisku wynajmujemy samochód i od razu kierujemy się na pierwszy nocleg w stolicy. Jesteśmy głodni, a że hotel mamy na uboczu, a w restauracji trwa wesele – nie ma możliwości zjedzenia kolacji… Obsługa organizuje nam sałatkę z ziemniaków ;) czyli chipsy i jakieś orzeszki, do tego bierzemy tutejsze wino, colę, soki i wodę.

Poranek jest bardzo wczesny, bo około 5:40 budzi nas muezin, bardzo dobitnie i głośno odśpiewujący wezwanie do modlitwy. Okazało się, że zaraz przy hotelu jest meczet. Po śniadaniu i wymeldowaniu jedziemy do centrum stolicy. Parkujemy auto i na kilka godzin zanurzamy się w placach, uliczkach, gwarze i śmieciach Skopje. To ostatnie poważnie nas zatrważa. Takiej ilości śmieci w mieście (i to stolicy!), właściwie wszędzie, jeszcze nie widziałem. A wielka szkoda, bo miasto jest ładnie położone nad rzeką Wardar, która delikatnie meandrując przelatuje przez nie, ma ponad 2000 lat historii (kiedyś Skupi) i jako historyczne i kulturowe centrum kraju, łączy wpływy bałkańskie, osmańskie i europejskie. Z atrakcji wymienię tylko niektóre. Spacerujemy

po Kamiennym Moście, który jest symbolem Skopje łączącym stare i nowe miasto. Obchodzimy Plac Macedoński, schodzimy w pobliże rzeki Wardar, wracamy zahaczając o Starą Czarsziję i obserwujemy Twierdzę Kale. Wczesnym popołudniem kierujemy się na Ochryd. Po drodze odwiedzamy jednak jeszcze Kanion Matka – świetne miejsce na wycieczkę, wspinaczkę, pływanie kajakiem, czy smakowanie pieczonych kasztanów. Kanion Matka jest malowniczym wąwozem rzecznym utworzonym przez rzekę Treskę. Otoczony stromymi skałami i bujną roślinnością przyciąga

turystów i miejscowych. Dlaczego Matka? Wybudowano tu tamę i przez to powstało sztuczne jezioro. W kanionie znajduje się kilka średniowiecznych monastyrów, a Matka Boska jest ważną postacią w prawosławiu, co mogło wpłynąć na nazwę. Etymologicznie nazwa może pochodzić od starosłowiańskiego słowa lub nazwy związanej z lokalnymi legendami i dawnymi mieszkańcami regionu.

My oczywiście patrzymy na to niesamowicie urokliwe miejsce również pod kątem nurkowym. Jak się okazuje, można tu zorganizować nurkowanie, ale trzeba trafić w dobrą pogodę bez

Powierzchnia: 358 km2

deszczu od kilku dni, żeby woda była w miarę przezroczysta, by podziwiać faunę i florę. Tutaj znajduje się też jaskinia Vrelo, jedna z najgłębszych podwodnych jaskiń Europy. Jest pełna stalaktytów i stalagmitów i wciąż nie została dokładnie zbadana.

Skopje i jej okolice, mniej więcej do połowy drogi w kierunku Ochrydu, pokazują nam dużo meczetów i dość dużo flag albańskich. Momentami, gdy ktoś przyśnie w samochodzie i się nagle obudzi, może pomyśleć, że znajduje się w Albanii, a nie w Macedonii Północnej. Od Skopje w kierunku Ochrydu prowadzi autostrada, która kończy się w pewnym momencie, ale jej budowa trwa. Ilość śmieci maleje w miarę zbliżania się do celu naszej podróży.

Późnym wieczorem docieramy pod wskazany adres w Ochrydzie. Serdecznie wita nas Jovan Sekuloski, właściciel Centrum Nurkowego Amfora, nad którego siedzibą (na 2 piętrze) mieszkamy. Po szybkim rozpakowaniu, a mamy apartament dla 4 osób, dwie sypialnie, łazienka i aneks kuchenny oraz przedpokój, idziemy poszukać baru lub restauracji. W końcu decydujemy się na jakąś lokalną knajpę, by na końcu uśmiechnąć się spoglądając na rachunek. Ceny w Macedonii Północnej są niskie, a jedzenie pyszne.

Śpimy smacznie, a następnego dnia robimy poranne zakupy i serwujemy sobie śniadanie. Ok 9:30 ruszamy za Jovanem w kierunku Bazy Amfory zlokalizowanej nad samym jeziorem, które podziwiamy po prawej stronie od drogi przez kilkanaście minut. Parkujemy i Jovan pokazuje nam okolicę i bazę nurkową. Centrum Nurkowe Amfora graniczy, albo raczej współdzieli

Długość: 30,4 km

przestrzeń, z Muzeum Zatoki Kości (Bay of Bones Museum). Baza jest dobrze przygotowana, jest możliwość wypożyczenia całości sprzętu. Jest przygotowana do prowadzenia nurkowań technicznych i rekreacyjnych. Mamy do dyspozycji dwa zodiaki. Miejscówka nadaje się również do robienia intro. Robimy 5 kroków wychodząc z bazy w kierunku tafli jeziora i już do niego wchodzimy. Dno jest kamieniste, woda czyściutka, a widoczność na dobre 15-20 m. Dno opada delikatnie bez gwałtownych obniżeń i ścian. Płynąc bardziej na prawo jesteśmy w stanie osiągnąć dość szybko 40 czy 50 m głębokości.

Szerokość: 14,8 km

Głębokość maksymalna: 286 m

Jezioro Ochrydzkie jest jednym z najstarszych i najczystszych jezior w Europie. Miasto Ochryd jest wpisane na listę UNESCO, zarówno ze względu na swoje zabytki, jak i wyjątkowy ekosystem jeziora. Akwen ma około 3 miliony lat i jest jednym z najstarszych jezior na świecie. Jest niezwykle czyste i bogate w endemiczne gatunki, np. pstrąga ochrydzkiego. Można tu uprawiać różne sporty wodne, pływać, nurkować, żeglować czy pływać przy pomocy wioseł.

W jeziorze żyje 8 gatunków endemicznych. Oprócz wspomnianego pstrąga ochrydzkiego (Salmo letnica) możemy tu spotkać między innymi: płaszicę (Alburnus scoranza), golca ochrydzkiego (Salmo ohridanus) zwanego również łososiem ochrydzkim,

barbusa ochrydzkiego (Barbus ohridanus) – z rodziny karpiowatych, czy klenia ochrydzkiego (Leuciscus ohridanus). Z bardziej znanych i występujących w różnych akwenach słodkowodnych, spotkamy tu węgorza europejskiego, karpia, czy np. leszcza. Ciekawe, że źródła podają, że można tu spotkać szczupaki, jednak miejscowi tego nie potwierdzają. My również ani razu nie spotkaliśmy szczupaka ani okonia.

Kilka razy nurkujemy pod Muzeum, które stoi na palach. My przepływamy przez środek podziwiając grę światła i ławice ma-

łych ryb. Podążając za przewodnikiem, a jest nim Jovan lub jego ojciec – założyciel tego miejsca Micio – obserwujemy różne artefakty i kości. Nie wolno nam ich dotykać, ale obserwować już tak :) Wciąż niesamowicie zachwyca nas widoczność i przejrzystość. Temperatura wody wynosi 18 st. C (do 22 m głębokości). Innym razem płyniemy zodiakiem w kierunku granicy z Albanią przez jakieś 20 minut. Docieramy do Trpejtsa i nurkujemy w miejscu, gdzie dno schodzi do ponad 200 m głębokości. Zodiaka zostawiamy na kotwicy na głębokości około 6 m

z Brygidą na pokładzie, a we czwórkę: Jovan, Dominika, Waldek i ja, wskakujemy do wody i nurkujemy. Jovan prowadzi nas (oczywiście po briefingu) zgodnie z zapowiedzią po stromej skalistej ściance do głębokości około 40 m. Tutaj temperatura wody to 7 st. C, a widoczność na poziomie około 12 m. Gdy zbliżamy się do deko wypłycamy do około 20 m głębokości i tu spotykamy ławice tysięcy ryb głównie 2 gatunków. Są to endemiczne klenie i płaszice. Największe z nich mają jakieś 10 cm i niestety mamy je pod światło słońca.

W przerwie Jovan podpływa na plażę i wskazuje nam gdzie zjemy lunch. Jest prześwietnie. Cisza i spokój, słoneczko, temperatura powietrza 22 st. C i delikatna, ciepła bryza. Bardzo dobre jedzenie (talerz świeżych pomidorów z cebulką i tutejszych serów, do tego dip czosnkowy na jogurcie, przypieczony chleb i oliwa.

Płynąc zodiakiem gonimy kormorany i czaple siwe, z rzadka spotykamy rybaków na swoich łódkach, którzy nas pozdrawiają. Nurkujemy jeszcze w miejscu obok bazy. Z prawej strony. Tu znajdują się ogromne amfory. Jedna z nich, niepołamana leży na głębokości 34 m, inne do głębokości ponad 40 metrów już połamane. Trzeba się tu pilnować z ilością powietrza jeśli nurkuje się z jedną butlą ;)

Odpływając jeszcze dalej na prawo i trzymając się głębokości 6–10 m szukamy z Micio węgorzy. Jest dzień, więc leżą ukryte i śpią. Spotykamy kilka pokaźnych dziur, do których można włożyć rękę po ramię. Tu w pewnym momencie zaskakuje nas dość silny prąd. Mamy już mniej niż 100 bar w butach więc decydujemy się na bezpieczne wynurzenie (z głębokości ok 5 m) i kawałek płyniemy po powierzchni. Gdy prąd znika, zanurzamy się i kontynuujemy nasze nurkowanie w kierunku bazy. Na samym końcu leżą tu ogromne głazy, pokryte często żywo zielonymi glonami, omułkami i ślimakami. Można tu zrobić kilka ciekawych ujęć. Wynurzamy się mijając uprzednio trzciny z lewej strony. Nurkowanie (pod wodą) trwało ponad 90 minut.

Ogólnie jesteśmy zachwyceni Ochrydem, tak miastem, jak i jeziorem. Codziennie zwiedzamy kolejne fragmenty małej aglomeracji i okolice. Sprawdzamy tutejszą kuchnię i jej potrawy. Między Ochrydem a Bazą Amfory znajduje się taka restauracja o nazwie Utarna Terrace, do której trzeba wjechać dość stromą drogą utwardzoną. Jest szansa, że traficie stolik na tarasie z pięknym widokiem np. na zachodzące słońce, które przebije w końcu taflę jeziora. Jedzenie wyborne podawane w naczyniach kamionkowych.

Osoby nienurkujące będą miały co robić. Ochryd to idealne miejsce na świetne, tanie i smaczne wakacje. Jest gdzie spacerować, można popływać łódką czy stateczkiem, wybrać się do jakiegoś monastyru, wejść na któreś ze wzgórz, odwiedzić kilka plaż wokół jeziora.

Niesamowitym miejscem, to już na koniec, są źródła św. Nauma. Można tam dojechać drogą SH3 wzdłuż Jeziora Ochrydzkiego. Jest to dystans około 29 km na południe od miasta. Opcją jest skorzystanie z rejsu stateczkiem, co jest popularne wśród turystów. O nurkowaniu w źródłach św. Nauma usłyszałem od Rafała Dymczyka, którego tu pozdrawiam. Niezwłocznie poprosiłem Jovana, by zorganizował nam nurkowanie również tam.

***

Był mniej więcej 830 rok, gdy na świat przyszedł kolejny chłopiec. Stało się to prawdopodobnie na terenie Cesarstwa Bizantyjskiego. Co wiemy na pewno? Że był uczniem świętych Cyryla i Metodego, że dołączył do nich w młodym wieku i brał udział w ich misji chrystianizacyjnej oraz pracy

nad stworzeniem alfabetu słowiańskiego. W tym czasie przyjął imię Nauma. W roku 885, po śmierci Metodego i prześladowaniach uczniów Cyryla i Metodego w Wielkich Morawach, Naum znalazł schronienie w Bułgarii. W roku 893 dotarł nad Jezioro Ochrydzkie, gdzie w pobliżu źródeł rzeki Crn Drim w latach 893-900 św. Naum założył monastyr. Był to jeden z ważniejszych ośrodków edukacyjnych i duchowych regionu. Mnich prowadził tu szkołę, gdzie kształcono przyszłych duchownych i nauczycieli piśmiennictwa słowiańskiego. Św. Naum zmarł w 910 roku i został pochowany w klasztorze, który do dziś nosi jego imię i jest ważnym miejscem pielgrzymkowym i turystycznym. Żeby zobaczyć malutki monastyr trzeba wejść na teren kompleksu, który dzisiaj stanowi hotel, restauracja i inne zabudowania, dlatego z trasy monastyru nie widać, trzeba wejść pomiędzy te zabudowania. Idąc od parkingu przez bramę, mijamy stragany z różnymi pamiątkami, możemy skosztować i kupić rakiję, są też restauracje, również takie na wodzie! W jednej z nich po nurkowaniu jemy lunch.

Dzięki Jovanowi wjeżdżamy samochodami pod samo wejście do wody. Przygotowujemy się, ubieramy i klarujemy sprzęt. Ma

być zimno, bo przez cały rok woda jest tutaj na stałym poziomie temperaturowym 10/11 st. C. Na dworze cieplutkie 25 st. C, zero wiatru, czyste niebo i pełne witaminy D promienie słoneczne. Głębokość nie przekracza 8 m. Idziemy za Jovanem. Wejście jest trudne, bo ziemia tworzy próg, z którego wielkim krokiem wchodzimy do wody. Ale bezpieczniej jest przysiąść i zsunąć na tyłku.

Poprawiamy maski. Z poziomu powierzchni wygląda to średnio. Rośliny, gałęzie drzew, jakiś osad z kory, liści i pyłu… Zanurzamy głowę. Zimne igiełki kłują w odsłonięte części twarzy. Mamy wytrzymać pierwsze 3 minuty, a to potem już damy radę, z uśmiechem mówi Jovan. Oczy otwierają się nam na całą

możliwą szerokość. To jest inny świat. Widoczność nieograniczona na dobre 70 m. Wydaje się, że nagle znaleźliśmy się w magicznym świecie Narni albo raczej Shire – rodzinnej miejscowości hobbita Bilbo Bagginsa czy Frodo z powieści Tolkiena. Kolory zielone są soczyste, miejscami znajdują się zwalone drzewa, porośnięte pnie. Gdzie indziej rosną proste, jak tyczki trzciny. W ogóle nie widać tego, że jesteśmy w wodzie. Gdyby nie zimno i wydychane bąble… Dno pokryte jest roślinnością, czasem piaskiem i kamieniami. Wokół tańczą wodorosty, a malutkie rybki przemykają z rzadka pomiędzy nimi. Przyglądając się baczniej można dostrzec wypływające bąble wody, wydobywające się z podziemnych szczelin. Te źródlane gejzery poruszają drobne

Na hasło „Perfect Diver” w CN AMFORA otrzymacie 10% zniżki na nurkowanie w sezonie 2025!

W miesiącach wakacyjnych do września woda akwenu ma nawet 25 st. C.

ziarenka piasku, tworząc hipnotyzujące wzory przypominające migoczące srebrem fontanny.

Rzeka Crn Drim w tym właśnie miejscu (południowy kraniec Jeziora Ochrydzkiego) wpada do jeziora i przez około 30 km jej wody mieszają się z wodami jeziora, po czym wypływa z Jeziora Ochrydzkiego w mieście Struga, które znajduje się na północnym brzegu jeziora. Jest to jedyne naturalne ujście jeziora, a miasto leży nad rzeką, tworząc malownicze kanały i mosty.

Źródła św. Nauma formują jeden z najbardziej niezwykłych podwodnych krajobrazów Macedonii Północnej. Jezioro Ochrydzkie jest perełką Bałkanów wartą odwiedzin i nurkowania.

POD TAFLĄ LODU

Kurs Instruktorski CMAS okiem fotografa podwodnego

Tekst i zdjęcia MICHAŁ MUCIEK

ZAMARZNIĘTA TAFLA JEZIORA KORTOWSKIEGO (POLSKA), TEMPERATURA BALANSUJĄCA WOKÓŁ ZERA ORAZ EKSCYTACJA

UCZESTNIKÓW – TAK ROZPOCZYNA SIĘ KURS INSTRUKTORA

PODLODOWEGO KDP/CMAS MPL, ORGANIZOWANY PRZEZ AKP

SKORPENA NA TERENIE OLSZTYŃSKIEGO CAMPUSU KORTOWO.

JAKO FOTOGRAF PODWODNY MIAŁEM NIEPOWTARZALNĄ OKAZJĘ UCHWYCIĆ TĘ NIEZWYKŁĄ PRZYGODĘ W OBIEKTYWIE.

Piątkowy przyjazd i wieczorne rozmowy

W piątek w południe razem z Arkiem Kowalikiem – doświadczonym instruktorem oraz właścicielem Szkoły Nurkowania Napoleon – pakujemy cały sprzęt i wyruszamy z Lublina. Przed nami około czterech godzin podróży. Podobnie jak my, pozostali uczestnicy kursu zjeżdżają się w piątkowy wieczór i meldują się w Hotelu HP Park Olsztyn. To idealny moment na pierwsze rozmowy, wymianę doświadczeń i integrację.

W klubowej siedzibie SKORPENY instruktorzy i kursanci dzielą się historiami z dotychczasowych nurkowań. Każdy ma swoje podejście do nurkowania podlodowego, a doświadczeni instruk-

torzy chętnie przekazują praktyczne wskazówki. Ze swojej strony staram się przybliżyć wszystkim tajniki fotografii podwodnej.

Dzień 1: Wykłady, przygotowania i pierwsze zanurzenie Sobotni poranek zaczyna się intensywnymi wykładami. Uczestnicy z uwagą słuchają prelekcji dotyczących teorii nurkowania podlodowego, procedur bezpieczeństwa, ratownictwa oraz organizacji nurkowań w ekstremalnych warunkach. Omawiane są także aspekty psychologiczne nurkowania w ograniczonej przestrzeni oraz techniki zarządzania zespołem.

Po części teoretycznej kursanci zapoznają się z procedurami awaryjnymi, takimi jak utrata kontaktu z liną asekuracyjną, poszukiwanie alternatywnego wyjścia na powierzchnię oraz techniki samoasekuracji. Symulację sytuacji awaryjnych pod wodą, w tym utrata orientacji i odpowiednie reakcje w krytycznych momentach, stanowią kluczowy element przygotowań.

Następnie ruszamy nad jezioro Kortowskie. Szef szkolenia, Instruktor CMAS M3 Marcin Dąbrowski oraz Paweł Laskowski z AKP Skorpena, rozpoczynają część praktyczną odprawą techniczną. Po omówieniu procedur awaryjnych i przygotowaniu sprzętu przystępujemy do wycinania dwóch przerębli – jednego dla przyszłych instruktorów nurkowania podlodowego, drugiego dla nurków rekreacyjnych, którzy chcą uzyskać uprawnienia Płetwonurka Podlodowego KDP/CMAS.

Lód ma kilkanaście centymetrów grubości – wystarczająco, by utrzymać ciężar sprzętu i nurków. Praca przy wycinaniu przerębli wymaga użycia pił i specjalnych świdrów. Po ich przygotowaniu miejsca nurkowań zostają oznaczone i zabezpieczone linami oraz bojami. Wycięte tafle lodu są ustawiane pionowo na bokach przerębli, aby były widoczne z daleka.

Kursanci intensywnie trenują procedury awaryjne, takie jak poszukiwanie zaginionego nurka, auto ratownictwo oraz komunikację poprzez linę asekuracyjną.

Sobotni dzień to również czas na fotograficzną dokumentację „powierzchniową”. Wieczorem przeglądam pierwsze zdjęcia i rozpoczynam ich obróbkę, analizując ujęcia i planując kolejne sesje.

Dzień 2:

Zaawansowane techniki i egzamin

Niedzielny poranek rozpoczynamy od wycinania kolejnych przerębli i przygotowań do następnej części praktycznej. W oczekiwaniu na swoją kolej wejścia pod lód zauważam grupę morsów, która pojawiła się przy brzegu w specjalnie przygotowanej przerębli. Nie zastanawiając się długo, biorę aparat fotograficzny i dołączam do nich, robiąc krótką, ale dynamiczną sesję zdjęciową. Paweł Laskowski nie może powstrzymać się od żartu, że wyglądam jak fotograf Playboya i specjalnie dla morsów przyjechałem szukać modelek. Śmiechom nie ma końca! Kolejne godziny kursu koncentrują się na zaawansowanych technikach ratownictwa podlodowego, ewakuacji poszkodowanego oraz zarządzaniu zespołem nurkowym. Pod lodem kluczowe znaczenie ma komunikacja ograniczona do sygnałów linowych i światła latarek. Kursanci doskonalą umiejętność przekazywania sygnałów asekuracyjnych i współpracy w trudnych warunkach. Zwieńczeniem kursu jest egzamin – zarówno teoretyczny, jak i praktyczny. Marcin Dąbrowski podkreśla, że szkolenie jest

wymagające, ale jego ukończenie daje ogromną satysfakcję oraz otwiera nowe możliwości w nurkowaniu technicznym.

Podsumowanie

Dla mnie jako fotografa podwodnego była to niezapomniana przygoda – praca w ekstremalnych warunkach, uchwycenie emocji kursantów i magicznego świata pod lodem to doświadczenie, które zapamiętam na długo.

Osobiście również zdobyłem uprawnienia Płetwonurka Podlodowego! Mój sprzęt fotograficzny – Canon R6 w solidnej, wodoodpornej obudowie Marelux oraz oświetlenie DivePro dostarczone przez sklep nurkowy Extreme Divers – sprawdziło się świetnie, okazało się idealne do podlodowych warunków, a ich światło znakomicie podkreślało strukturę lodu.

Niska temperatura nie stanowiła problemu dzięki odpowiedniemu wyposażeniu. Suchy skafander Santi E.Lite Plus w połączeniu z ocieplaczem grzewczym BZ400 oraz ogrzewanymi rękawicami zapewnił komfort cieplny nawet w lodowatej wodzie. Mocna bateria gwarantowała długotrwałe działanie systemu grzewczego, co pozwalało skupić się na szkoleniu i doskonaleniu umiejętności, zamiast walczyć z zimnem. Odpowiedni sprzęt to klucz do komfortowego i bezpiecznego nurkowania w ekstremalnych warunkach.

Dzięki takim inicjatywom, jak Centralny Kurs Instruktora Podlodowego KDP/CMAS MPL, społeczność nurków podlodowych dynamicznie się rozwija. To nie tylko prestiż, ale także nowe umiejętności i możliwość prowadzenia własnych szkoleń.

Serdeczne podziękowania dla ekipy KDP CMAS oraz Klubu SKORPENA za profesjonalną organizację i wsparcie.

Jeśli tak rozpoczyna się rok, to cały zapowiada się niezwykle emocjonująco!

Do zobaczenia pod lodem i pod wodą!

SŁODKA WODA

PODLODOWE NURKOWANIE NA ZBIORNIKU

KOPARKI w Jaworznie

(luty 2025)

Tekst i zdjęcia BARBARA GLENC

Zimowa przygoda pod lodem

Od kilku lat czekaliśmy na idealne warunki do prawdziwego nurkowania podlodowego – takiego, że można wejść na lód, własnoręcznie wykonać przerębel i zejść pod jego powierzchnię. Tegoroczna zima wreszcie nam to umożliwiła. Od dłuższego czasu monitorowaliśmy temperatury, a gdy w końcu pojawiły się odpowiednie warunki, wystarczył jeden telefon do kilku znajomych – decyzja zapadła błyskawicznie. Spotykamy się następnego dnia, by zanurkować i zrealizować wyjątkową sesję zdjęciową pod lodem.

Jako fotograf nie mogłam się doczekać, by uchwycić zimowy podwodny świat w obiektywie. Wiedziałam, że lód i przejrzysta woda stworzą unikalną scenerię, której nie sposób spotkać w innych warunkach.

Przygotowania i bezpieczeństwo

Maksymalna głębokość zbiornika Koparki (Jaworzno, Polska) to 18,5 metra, ale nurkowanie podlodowe rządzi się swoimi prawami – ważniejsze od głębokości są widoczność, temperatura i przede wszystkim bezpieczeństwo.

Jakie warunki zastaliśmy?

Widoczność: rewelacyjne 15 metrów

Temperatura wody: 3°C

Temperatura powietrza: 2°C

Grubość lodu: 10 cm

Na miejsce wybraliśmy punkt nad rozdzielnią, gdzie wykonaliśmy przerębel. Jest to jakieś 5–7 od brzegu. Użyliśmy do tego piły spalinowej, wycinając otwór w charakterystyczne okręgi, co nie tylko ułatwiało operowanie linami, ale również dawało świetne efekty wizualne pod wodą.

Bezpieczeństwo było dla nas priorytetem. Wchodząc na lód, zabezpieczaliśmy się linami, a do mocowania używaliśmy śrub lodowych. W przeręblu umieściliśmy linę z błyskaczem, aby ułatwić orientację i powrót na powierzchnię.

Przebieg nurkowania

Nasza sześcioosobowa ekipa miała pełne uprawnienia jaskiniowe (Full Cave), dlatego całe nurkowanie przeprowadziliśmy zgodnie z zasadami nurkowania jaskiniowego. Używaliśmy

kołowrotka, poręczując całą trasę pod lodem. Aby zwiększyć bezpieczeństwo, zdecydowaliśmy się na wykonanie drugiego przerębla nad zatopioną koparką, znajdującego się w połowie zbiornika. Dzięki temu mieliśmy dodatkowe wyjście awaryjne. Pod wodą panowały niesamowite warunki – lód nad głowami tworzył piękne refleksy świetlne, a przejrzysta woda pozwalała dostrzec każdy detal zatopionych konstrukcji. Dla mnie jako fotografa było to jedno z najbardziej wyjątkowych doświadczeń. Kadry, które udało się uchwycić, pokazały nie-

zwykły świat zimowego nurkowania, pełen surowego piękna i magicznej gry świateł.

Podsumowanie

Nurkowanie podlodowe na Koparkach to doświadczenie, które warto przeżyć. Odpowiednie przygotowanie, sprawdzony sprzęt i zgrana ekipa to klucz do sukcesu. Warunki w tym roku pozwoliły nam zrealizować wyjątkową sesję, a atmosfera pod lodem była nie do opisania. Dziękuję całej ekipie za wspólne nurkowanie.

NOWOŚCI

ZE ŚWIATA NURKOWANIA

zaprezentowane na spotkaniu dealerów

ECN-Systemy Nurkowe w Deepspot

18 marca 2025 roku w Deepspot, najgłębszym basenie Europy, odbyło się wyjątkowe wydarzenie branżowe – spotkanie dealerów ECN-Systemy Nurkowe. W centrum uwagi znalazły się nowości sprzętowe na sezon 2025 od marek należących do grupy Huish Outdoors. Wśród zaproszonych gości nie zabrakło międzynarodowych przedstawicieli – Darrella Hepplewhite’a, Dyrektora Strefy EMEA Huish Outdoors, oraz Yuliany Borg, International Account Managera Bare Europa.

Podczas spotkania zaprezentowano innowacyjne rozwiązania od marek takich jak Atomic Aquatics, Bare, Hollis, Oceanic, Zeagle, Stahlsac oraz latarki Oceama. Uczestnicy mieli nie tylko okazję poznać sprzęt „na sucho”, ale też przetestować go bezpośrednio w wodzie – w tym rebreathery Hollis Prism 2, najnowsze automaty oddechowe, jackety i uprzęże sidemount.

Spotkanie miało również wymiar edukacyjny – krótką, inspirującą prelekcję wygłosił redaktor naczelny naszego magazynu Perfect Diver, Wojciech Zgoła.

To wydarzenie było doskonałą okazją do wymiany doświadczeń, testów najnowszych technologii oraz integracji środowiska nurkowego. ECN-Systemy Nurkowe zapowiada publikację materiałów foto i wideo z wydarzenia – warto śledzić ich media społecznościowe.

Więcej informacji o sprzęcie i partnerach ECN znajdziecie na: www.nurkowanie-ecn.pl

Zdjęcia na stronach
Nurkowe

Archipelag

REVILLAGIGEDO

czyli meksykańskie Galapagos

Ponad 400 km od meksykańskiego lądu, na południowy-zachód od Półwyspu Kalifornijskiego znajduje się miejsce niezwykłe. Niby nic, 4 wulkaniczne wyspy na środku

Pacyfiku. JAK TRAFISZ NA DOBRĄ

POGODĘ – TO WŁAŚNIE TU

ZACZYNA SIĘ TWOJA BAJKA. JAK

TRAFISZ NA GORSZĄ – PRZYGOTUJ

SIĘ NA OSTRĄ JAZDĘ.

To miejsce pełne energii, gwarantujące dużą dawkę adrenaliny. Ekscytujące, wymagające, a dla doświadczonego nurka bardzo satysfakcjonujące. Niewiele jest innych destynacji na świecie, w których można spotkać tak imponującą gamę wielkich morskich stworzeń – humbaki, olbrzymie manty, rekiny młoty czy rekiny wielorybie, a tutaj – jest to wszystko! Nurkowanie w Meksyku kojarzone jest przede wszystkim z półwyspem Jukatan i cenotami, czyli lejami zapadliskowymi wypełnionymi wodą z niesamowitą grą świateł. Ale Meksyk to nie tylko Zatoka Meksykańska i Morze Karaibskie. Przenieśmy się na zachodnią część kraju. Tam, na Oceanie Spokojnym, znajdują się wyspy: Socorro, Roca Partida, San Benedtico, Clarión. To cztery wulkaniczne wyspy tworzące słynny Archipelag Revillagigedo (trudna nazwa ale do wymówienia). Wy-

Tekst ANNA METRYCKA
Zdjęcie Edward Wronka

spy te reprezentują szczyty wulkanów, które wynurzają się nad powierzchnię wody. Oferują unikalny ekosystem i przyciągają ogromne ławice ryb oraz duże gatunki pelagiczne, dzięki którym przypadł wyspom przydomek „Małe Galapagos”. Archipelag w 2016 roku został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Sezon na „Socorro” – tak kolokwialnie nazywany jest ten archipelag, opiewa od listopada, do maja/czerwca. Aby dotrzeć do tego wyjątkowego miejsca należy przylecieć do regionu Los Cabos na półwyspie Kalifornijskim. Ten odizolowany, jałowy, odludny, usiany górami i pustyniami teren, oddzielający zatokę Kalifornijską od Oceanu Spokojnego, niegdyś był zapomnianą częścią Meksyku. Dziś, należy do najszybciej rozwijających się regionów turystycznych kraju. To miejsce z idealnym klimatem

i całoroczną średnią temperaturą o wysokości 25°C. W tym miejscu spotyka się Pacyfik z Morzem Korteza, co tworzy bardzo bogaty i zdywersyfikowany morski ekosystem. Takie aktywności jak wędkowanie, nurkowanie, surfing, kajakarstwo i inne wodne sporty przyciągają do Los Cabos amatorów wypoczynku na świeżym powietrzu z całego świata. To tutaj odbywają się największe na świecie zawody w łowienie marlina!

W regionie Los Cabos leżą malownicze miasteczka: Cabo San Lucas na południowym krańcu, San José del Cabo ok. 32 km na północ, ale także La Paz czy Todos Santos. Miasta te oddzielone są od siebie tzw. „Korytarzem resortów” pełnym luksusowych hoteli oraz pól golfowych. Cabo San Lucas znane jest ze swoich białych plaż – plaży Kochanków (Playa del Amor) i Rozwodników (Playa El Médano) oraz „El Arco”, tzw. łuku skalnego na południowym krańcu Półwyspu Baja. Todos Santos jest kolebką wielu utalentowanych pisarzy, rzeźbiarzy, rzemieślników oraz poetów. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku miasto zostało okrzyknięte przez malarzy oraz pisarzy amerykańskich miejscem wymarzonego odpoczynku, wielu z nich obecnie posiada tu swoje rezydencje. Aktualnie w miasteczku mieści się ponad dwadzieścia galerii sztuk oraz wielka liczba typowych meksykańskich sklepików z wyrobami rzemieślniczymi i pamiątkami. Ciekawą atrakcją turystyczną jest znajdujący się w miasteczku Hotel California. Legenda głosi, że był on inspiracją dla grupy The Eagles do napisania słynnej piosenki w 1976 roku… ale wszyscy wiemy, jak z tymi legendami bywa. La Paz natomiast, to idealne miejsce na zanurkowanie z lwami morskimi, czy snorkling z rekinami wielorybimi. Będąc w Cabo San Lucas w okresie od stycznia do kwietnia – nie można nie skorzystać z „whale watchingu” czyli oglądania wielorybów! Uwierzcie, że tylko jadąc samochodem wzdłuż wybrzeża zobaczycie wyskakujące z wody wieloryby, a co dopiero kiedy jesteście na oceanie! Firm oferujących tego typu wycieczki jest oczywiście od groma. Za niewielką opłatą można z samego rana wypłynąć 10-12-osobową

Zdjęcie Anna Metrycka
Zdjęcie Edward Wronka

łodzią z portu w Cabo San Lucas w ślad za humbakami. Skiperzy przecinają wodę wzdłuż i wszerz, aby złapać choć jedną „chwilę” z humbakiem w roli głównej – i to się udaje!:) Mimo, iż spędza się na łodzi kilka godzin – warto swoje odczekać, bo widok wyskakującego wieloryba zapiera dech w piersiach! Ale to przedsmak tego, czego można spodziewać się 400 km dalej… Nie ma żadnych śladów aktywności ludzkiej na wyspach przed odkryciem archipelagu w 1533 r. przez hiszpańskich podróżników. Dotarli oni jednak tylko do wysp znanych obecnie pod nazwami Socorro i San Benedicto. Roca Partida została dostrzeżona w 1542 przez Ruya Lópeza de Villalobosa, hiszpańskiego odkrywcę. Ostatnią wyspę archipelagu, Clarión, odkryto dopiero w 1779. Aby przeżyć jedne z najlepszych nurkowań w swoim życiu trzeba płynąć ok 27 h łodzią safari. To spory kawałek drogi, ale przy dobrej pogodzie nie ma się czego obawiać.

Tabletki na chorobę morską sprawdzają się, a załoga zabawia Gości prezentacjami o życiu morskim w tym niezwykłym miejscu. Jeśli natomiast zdarzy się, że „droga” do celu lub do domu przypada na mówiąc delikatnie – kiepską pogodę, nie patrz za okno. Fale potrafią dochodzić do kilku metrów, talerze „latają” po stołach. Niektórzy znoszą taką pogodę lepiej, niektórzy gorzej, ale jedno jest pewne – te nurkowania są warte wszystkiego.

„Najbliższą” wyspą od lądu jest San Benedicto, 390 km od brzegu. Jest trzecią pod względem wielkości wyspą archipelagu, długa na ok. 4 km. Posiada 2 wulkaniczne szczyty –w jednym z nich znajduje się krater. Ostatnia erupcja wulkanu znajdującego się tutaj przypada na rok 1952, w wyniku której życie na wyspie uległo niemalże całkowitemu zniszczeniu. Ale za to podwodą… życie powala na kolana.

San Benedicto stała się sławna wśród nurków na całym świecie dzięki nurkowaniu znanemu jako El Boiler. To szczyt pokryty koralami i patrolowany przez niezliczone ilości mant i rekinów! Boiler aż się gotuje! Wyglądająca jak podwodna góra wyspa, znana jest ze stacji czyszczenia mant. Nie ma tu spektakularnych, kolorowych raf. Tu nurkujesz głównie w toni… kręcąc się wokół własnej osi. Prawdziwą magią archipelagu są niesamowite spotkania z gigantycznymi mantami – te łagodne olbrzymy zdają się naprawdę lubić interakcję z nurkami i wykazują naprawdę duże zainteresowanie człowiekiem, jakiego nie widziano nigdzie indziej na świecie. Manty oceaniczne (nie rafowe) o rozpiętości 6–7 metrów to tutaj „normalka”. Podczas jednego nurkowania 5–6, czasem 8 mant szybuje pomiędzy płetwonurkami, bacznie ich obserwując. Z nieznanych przyczyn manty w San Benedicto sprawiają wrażenie, że lubią bawić się z nurkami. Przepływają obok z małą prędkością i zatrzymują się nad wydychanymi przez nurków… bąbelkami. Uważa się, że cieszą się tym uczuciem w taki sam sposób, w jaki ludzie reagują na ła-

Zdjęcie Anna Metrycka
Zdjęcie Anna Metrycka

Edward

skotanie. Zatem będąc pod nimi macie praktycznie gwarancję, że będą wracać w miejsca gdzie bąble uderzają w ich brzuchy. Spotkacie tu manty o ubarwieniu: „szewron” oraz „czarne”. Manty o ubarwieniu „szewron” na wierzchniej stronie są czarne, ale mają białe lub szare łaty. Brzuch jest biały z szarymi lub czarnymi pasami. Manty o ubarwieniu „czarnym” na wierzchniej stronie są jednolicie czarne. Ich spodnia strona może być również jednolicie czarna, czarna z białymi cętkami lub biała z czarnymi lub

szarymi cętkami. Indywidualne ubarwienie każdej manty jest równie unikalne, jak odcisk palca człowieka. Manty oceaniczne od mant rafowych różnią się wielkością, czarnym ubarwieniem wokół pyska, kształtem. Przy San Benedicto podpływały tak blisko, ze trzeba było robić uniki, a karta na aparacie – skończyła się w mig. Są to stworzenia bardzo inteligentne – patrzą Ci w oczy, są samoświadome. Jako jedne z nielicznych stworzeń rozpoznają swoje odbicie. Jakby tego było mało – na jednym Zdjęcie Edward Wronka

Zdjęcie
Wronka

z nurkowań w tym miejscu otoczyło nas stado rekinów młotów. Pływały wokół nas tworząc swojego rodzaju tornado, zaganiając nas do środka. Ogromne, kilkumetrowe rekiny młoty nie są tak płochliwe jak w innych miejscach na świecie. Pływały tak blisko, że wszystko wydawało się surrealistyczym snem. Cały spektakl odbywał się na głębokości 15-20 m, aż do wykończenia powietrza w butli.

Drugim nurkowiskiem przy San Benedicto jest El Canyon – miejsce gdzie „dzieje się wszystko”! Trudno opisać emocje słowami, nie oddają one prawdziwego stanu umysłu i stanu emocjonalnego, w jakim się tutaj znajdujesz. Widoczność nie jest najmocniejszą stroną tego spotu nawet pomimo dobrej pogody, a jeśli trafisz na gorszą – silny wiatr ściąga do wody jasny pył ze zbocza wulkanu co powoduje, że pod wodą jest… biało  Ale to szczegóły. To co najważniejsze – dopiero przed nami. Cały

obszar jest domem dla homarów, ośmiornic i jackfishów. Nurkowania toczą się wokół tzw. cleaning stations w których zobaczymy rekiny galapagoskie, żarłacze szare, rekiny srebrzyste, rekiny jedwabiste i rekiny młoty!! Wszechobecne są też skalary Clarion, które czyszczą różnych przedstawicieli fauny z pasożytów. Patrząc na rekini kocioł nie zapominaj obejrzeć się za siebie lub popatrzeć w dół, bo tam prawdopodobnie przepłynie dywan rekinów młotów! Czy to Galapagos? Nie, cały czas znajdujemy się w Meksyku! Stopniowo wypłycając się pod koniec nurkowania natrafiliśmy oczywiście na manty i… delfiny butlonose. To kolejne „charakterystyczne doświadczenie” w tym rejonie, czyli pływanie z grupą delfinów butlonosych. To gatunek, który każdy z nas bardzo chciał zobaczyć. Przewodnicy ostrzegali nas, że delfiny są tu ciekawskie, zabawne, ale czasem to tylko złudzenie  Potrafią tak „rozkochać” w sobie nurka, że dopiero dźwięk komputera na 40 m ocuci go z tego zauroczenia  Delfiny potrafią niepostrzeżenie „ściągnąć” człowieka w dół, po czym po prostu odpłynąć. Nam udało się je spotkać kilkukrotnie – pozowały do zdjęć i filmów, nie uciekały, płynęły jak zaczarowane, a my z nimi.

Socorro. Wyspa jest wulkanem tarczowym, którego ostatnia erupcja miała miejsce w 1993 roku. Wyłania się z morza na wysokość ponad 1000 m n.p.m. Jej zbocza i teren jest pełen bruzd, małych kraterów i wąwozów. Znajdują się tu także strumienie i kopuły lawowe. Wyspa Socorro została odkryta przez hiszpańskiego odkrywcę Hernando de Grijalva w Boże Narodzenie 1533 roku. Odkryta ponownie w 1608 roku, została nazwana Isla Socorro („Wyspa Pomocy”) przez odkrywcę Martína Yañeza de Armidę. Dużo później, na początku XX wieku, dyrektor California Academy of Sciences w San Francisco, zaczął promować naukowe badania wyspy, która znajduje się 440 km na południo-

Zdjęcie Edward Wronka
Zdjęcie Edward Wronka

wy zachód od najdalej na południe wysuniętego punktu Baja California i 700 km od kontynentalnej części Meksyku. W latach 60. wyspa Socorro – wraz z duńską bazą Nord na Grenlandii, Wyspą Wielkanocną, Wyspą Heard na Oceanie Indyjskim i stacją Mawson na Antarktydzie – była stacją w programie triangulacji satelitarnej utworzonym przez United States Coast and Geodetic Survey. Ten wczesny system geodezyjny oparty na przestrzeni kosmicznej był prekursorem dzisiejszego Globalnego Systemu Pozycjonowania (GPS). Obecnie na wyspie Socorro znajduje się stacja morska, która została założona w 1957 r. i ma populację 250 pracowników i rodzin. Będąc przy Socorro zrobicie najprawdopodobniej tylko 3 nurkowania, ponieważ łodzie muszą przejść inspekcje wojskową. Załoga informuje Gości, że żołnierze mogą sprawdzać całą łódź, łącznie z kabinami i walizkami. To standardowa procedura, którą po prostu trzeba zaakceptować. Ale czym tak naprawdę charakteryzuje się Socorro? Na pewno (ponownie) dużą ilością mant, ośmiornicami, kolorowymi ławicami skalarów, przepływającymi rekinami białopłetwowymi i srebrzystymi, czy rekinami młotami. Od listopada do grudnia, lub na koniec sezonu prawdopodobnie spotkasz tu rekiny wielorybie! 120 km na zachód od Socorro leży samotny szczyt, Roca Partida. Znajduje się na szerokiej, płaskiej górze podwodnej, zwanej guyot (podwodna góra w kształcie stożka) na głębokości 80 m. Skała wystaje z morza na 30 m i ma 100 m szerokości. Rozpoznawalna jest z daleka, poprzez biały nalot okrywający praktycznie całą wystającą część wyspy. Skąd ta biała barwa?

Zdjęcia na stronie Jarosław Gołembiewski

To guano, czyli odchody ptaków które w niezliczonych ilościach przesiadują na skale. Przynajmniej czymś się wyróżnia  Roca Partida jest kolejnym magnesem dla życia morskiego w tym rejonie. Chociaż manty często uważane są za główną atrakcję archipelagu, strome ściany skalne wysp, opadające głęboko w otwarty ocean, skrywają też inne gatunki. Nurkując na Roca Partida można odnieść wrażenie, że niemal każda szczelina jest domem dla ogromnych muren, klanu gigantycznych langust lub grup… śpiących rekinów białopłetwych! Widok rekinów białopłetwych leżących jeden na drugim na skalnych półkach to coś, co zostanie w waszej pamięci na zawsze! Łącznie było ich kilkadziesiąt! Na jednej z półek, tuż przy rekinach znajdowało się „gniazdo” langust – kilkanaście sztuk kotłowało się w jednym miejscu, z jedną „królową Matką” wyraźnie odznaczającą się rozmiarem od innych. Światło latarek i lamp aparatów fantastycznie eksponuje ich kolory. Widok – obłędny! Przy Roca Partida spotkacie także rekiny jedwabiste, srebrzyste i galapagoskie, patrolujące skalne szczyty. Jeśli zaplanujesz swoją podróż między styczniem a kwietniem, w tym rejonie masz sporą szansę na spotkanie z humbakami (!), a jeśli między kwietniem a czerwcem istnieje szansa, że natkniesz się na ławice setek rekinów młotów! Od stycznia do kwietnia humbaki migrują ze swoich żerowisk na dużych szerokościach geograficznych, m.in. z Alaski, aby wykorzystać wyspy Revillagigedo jako tereny rozrodcze i do wykarmienia potomstwa. W ostatnich latach odnotowano wiele spotkań nurków z humbakami, w szczególności

w Roca Partida, gdzie wieloryby wykazały niezwykłą tolerancję wobec nurków. Czy spotkaliśmy humbaka pod wodą? Tak! Ale tylko kilka osób wraz z naszą przewodniczką zdążyła uchwycić wieloryba swoim okiem, pozostała część dostrzegła zaledwie jego cień… był piekielnie szybki. Ale nic straconego. Podczas tej styczniowej wyprawy mierzące 12–15 m humbaki wykazywały bardzo dużą aktywność, a my mogliśmy je podziwiać z pokładu łodzi lub… z jacuzzi. Te ważące 25–40 ton giganty zabawiały nas skokami ponad powierzchnię wody pokazując swój biały brzuch i uderzając cały ciałem lub płetwą ogonową o taflę wody!

Poprzez skoki pozbywają się pasożytów lub po prostu, robią to dla zabawy. To absolutnie jedne z najpiękniejszych stworzeń na naszej planecie. Humbaki posiadają charakterystyczne fiszbiny – wystrzępione płyty przy podniebieniu którymi oddzielają kryl czyli małe ryby i krewetki od wody. Potrafią otworzyć jamę gębowa do wartości, która równa się objętości wieloryba! Mogą żyć nawet 100 lat…

Wulkaniczne wyspy archipelagu są surowe i dość jałowe, a na stromych klifach żyje tysiące ptaków. Dopiero pod wodą zyskują na wartości. Tutaj znajduje się Królestwo mant. Przewodnicy nurkowi na przestrzeni czasu „zbudowali” wręcz magiczną relację z tymi stworzeniami, co pozwala na niesamowicie bliskie interakcje. Naukowcy z całego świata zjeżdżają się w ten region, aby badać zachowanie i biologię mant. Ze względu na położenie geograficzne pomiędzy dwoma ekoregionami i występującymi tu prądami oceanicznymi, archipelag ma jedną z największych populacji gatunków ryb w Meksyku. Jest domem dla 251 gatunków ryb! Zobaczycie tu ławice Jacków, barrakudy, ryby wahoo, marliny, a nawet polujące tuńczyki żółtopłetwe! Nie można nie wspomnieć o Clarion angelfish. Tę endemiczną rybę można znaleźć tylko w Revillagigedo. Zadaniem tego gatunku w tym regionie jest prowadzenie „lokalnego” SPA, ponieważ prawie zawsze można je zobaczyć czyszczące skórę, zęby i skrzela większych przedstawicieli fauny.

Archipelag Revillagigedo jest nazywane meksykańskim „Małym Galapagos” ze względu na swój unikalny ekosystem, który przyciąga duże zwierzęta pelagiczne. Jest jednym z najlepszych na świecie miejsc do nurkowania, porównywalnych z innymi spotami na Pacyfiku, mianowicie Galapagos w Ekwadorze, Wyspą Kokosową w Kostaryce i Malpelo w Kolumbii. To taka „Fantastyczna Czwórka”. Zwierzęta migrują pomiędzy tymi rejonami, a spotkań z nimi – po prostu nie da się opisać słowami. Pomimo wulkanicznego środowiska, stromych skalnych ścian, prądów i czasem zimnej wody Oceanu Spokojnego, „Socorro” przenosi nas w inny wymiar. W okresie od listopada do czerwca jest szansa na zobaczenia 12 gatunków rekinów (w tym również tygrysiego), mant oceanicznych, delfinów, ogromnych ławic ryb. Listopad i grudzień to miesiące z najcieplejszą temperaturą wody, sięgającą 26-27 st. C. To najlepszy czas na zobaczenie rekinów wielorybich! Styczeń-kwiecień to sezon humbaków, ale woda spada do 20-22°C. Oprócz mant, delfinów i rekinów możemy zobaczyć wieloryby, które podróżują na południe w okresie migracji. Maj i czerwiec to mix wszystkiego: mant, delfinów, ławice rekinów młotów, ławice rekinów jedwabistych, galapagoskich, rekinów wielorybich. Niezależnie od sezonu – Revillagigedo nie zawiodą Cię. Bezkres oceanu. Wiatr ściąga mi czapkę z głowy, fale rozbijają się o burtę statku. Gdzieś w oddali słychać pieśni humbaków, niosące się nawet na kilka tysięcy km. Mówią o zakresie terytorialnym, o lokalizacji osobników godowych do rozrodu. Odstraszają rywali, przywołują samice. Niosą jakiś przekaz, dla każdego inny. Dla mnie pieśni tych majestatycznych istot mówią o tym, że Archipelag Revillagigedo to miejsce szczególne. To miejsce, które wybrały wieloryby, również na swój dom.

Zdjęcie Jarosław Gołembiewski
Zdjęcie Anna Metrycka
Zdjęcie Anna Metrycka

W NURKOWANIU POCIĄGA MNIE

SPOKÓJ, CISZA, MOŻLIWOŚĆ

MEDYTACJI ORAZ NOWE

WYZWANIA. Z DRUGIEJ ZAŚ

STRONY CIĄGNIE MNIE DO ADRENALINY, PRZYGÓD, DYNAMICZNYCH SYTUACJI.

UWIELBIAM WALKĘ Z PRĄDAMI, WIĘKSZE GŁĘBOKOŚCI, NURKOWANIE POD STROPEM

ORAZ AKCJĘ.

Przeglądając FB natknąłem się na ofertę last minut: „Ostatnie miejsca na wyjazd do RPA i nurkowania z rekinami.” To był impuls… Jadę! Przecież żyje się tylko raz! Szybki telefon czy są jeszcze miejsca, i już po chwili przelew leciał światłowodem.

Ekscytująca myśl, że mogę znaleźć się oko w oko z rekinami, a przy okazji rozszerzyć portfolio, rozgrzała ten zimny

jesienny czas, jak nic innego wówczas. Na fali ekscytacji dotrwałem do wyjazdu, nie mogąc doczekać się kiedy przyjdzie mi wypróbować pod wodą nowy aparat i obudowę.

Lecimy…

Organizatorem wyjazdu jest centrum nurkowe z Suwałk i praktycznie nikogo z uczestników nie znam, oprócz kumpla, który też się załapał.

Spotykamy się na lotnisku i już po paru słowach rozmowa toczy się, jak byśmy się znali od lat. Wszyscy sympatyczni i uśmiechnięci więc wróży bardzo dobrze. Jak zapewne wiecie, bagaż fotografa nie jest malutki i nie mieści się do jednej torby. Oczywiście mam dwie. W jednej praktycznie cały sprzęt do fotografii podwodnej, a w drugim sprzęt nurkowy. W podręcznym tylko baterie oraz sam aparat. Zaplanowana jest jedna przesiadka w Katarze. Samolot z Warszawy ma opóźnienie i na lotnisku robią nam korytarz, abyśmy zdążyli na samolot do RPA. Już po chwili siedzimy wygodnie i odlatujemy. Oczywiście po wylądowaniu kierujemy się w stronę odbioru bagażu.

Serio???

Praktycznie wszyscy odbierają bagaż. Taśma pusta, a moich toreb nie ma. Nie ukrywam, że wbija mi się drobny stresik. Ponieważ mam zawsze w torbach AIRTagi, sprawdzam, gdzie był ostatnio mój bagaż. W tym momencie podchodzi obsługa lot-

niska i mówi „przepraszamy, ale Pana bagaż został w Katarze”. Dopada mnie z jednej strony zdenerwowanie i strach o sprzęt, z drugiej zaś strony spokój, że wiedzą gdzie jest i że mi go przywiozą. Niestety drugą złą wiadomością jest, że najwcześniej mogą mi go dostarczyć za dwa dni.

Wiecie co to oznacza?!

Dwa dni nurkowe bez swojego sprzętu nurkowego, a co gorsza bez możliwości fotografowania oraz kręcenia filmów. Przed tym wyjazdem kupiłem cały nowy sprzęt foto i się już paliłem do pierwszych testów, a tu taka sytuacja. Biorę tę wiadomość na klatę i zmierzamy do hotelu. Droga z lotniska wywołuje pierwszy szok. Jest zupełnie inaczej niż w moich wyobrażeniach. Spodziewałem się dziczy, gęstego zalesienie, kiepskiej infrastruktury dróg. A tu: gęsta sieć świetnych autostrad, teren nisko pagórkowaty, raczej skromnie zalesiony. Co jakiś czas mijamy potężne miasta, gdzie wysokie szklane biurowce otoczone są blaszanymi slamsami. RPA jest bardzo niebezpieczne. Przestępczość jest na porządku dziennym, ale nie wiedziałem, że aż tak. Podjeżdżamy pod hotel, który jest ogrodzony wysokim płotem zwieńczonym drutem kolczastym pod napięciem. Przewodnik uświadamia nam, że nie chodzimy sami po mieście, tylko w kilkuosobowych grupkach i po zmroku nie opuszczamy hotelu. Nawet spacer przy rozgwieżdżonym niebie po plaży jest zabroniony.

Ale jazda…

Zaczynamy pierwszy dzień nurkowy. Tutejsze centrum nurkowe wiedząc, że mój sprzęt nurkowy nie dotarł proponuje mi swój, za co jestem im bardzo wdzięczny. Ponieważ woda ma temperaturę 22-23 stopnie zabrałem do bagażu suchy skafander, techniczne płetwy oraz skrzydło sidemount. No cóż, jako zastępstwo otrzymuję piankę 3mm, jacket oraz płetwy kaloszowe. Na szczęście guide się nade mną lituje. Daje mi swoje buty nurkowe i normalne płetwy, widząc moje w oczach. W RPA na nurkowanie wypływa się niedużą motorówką „ribem” z brzegu plaży, a nie z portu. Zastanawiam się, jak skiper wypłynie przy 3-4 metrowych falach. Warunki pogodowe mamy skrajne i każdego dnia decyzja o wypłynięciu wisi na włosku.

Trzymajcie się!!!

Sprzęt nurkowy jest już w motorówce doskonale zabezpieczony i przywiązany. Wskakujemy do środka. Skiper rozdaje wszystkim kamizelki ratunkowe. Informuje jak powinniśmy zachowywać się na łódce. Trzeba włożyć stopy w specjalne pasy, zamocowane do podłogi i trzymać się lin na burtach motorówki naprawdę mocno. Myślałem, że przesadza, nic bardziej mylnego. W napięciu czekamy na płytkiej wodzie tuż obok brzegu. Motorniczy wpatruje się w ocean. Na co czeka? Wypatruje mniejszej fali i przerw między nimi. Po chwili rozlega się głos. „Trzymać się!!!” Ryk dwóch gigantycznych silników oraz potężny odrzut rozpę-

dza nas w stronę fal. Napięcie sięga zenitu. Na pierwszej fali wyskakujemy. Druga zaś wybija nas w powietrze, a motorówka staje pionowo.

Nie

jestem na to przygotowany

Motorówka opada, a kolejna fala zalewa cały pokład. Motorniczy dodaje gazu i przedzieramy się za strefę przybrzeżną. Fale dalej są olbrzymie, ale przynajmniej nie załamują się próbując nas wywrócić. Pędzimy pomiędzy falami robiąc gęste zakręty. Czeka nas 40 minutowa przeprawa po wzburzonym oceanie do miejsca zanurzenia. Gęste zakręty i wyskoki na falach sprzyjają chorobie morskiej. Już po chwili niektórzy bledną. Chyba nikt nie jest gotowy na takie warunki. Dopływamy do miejsca zanurzenia.

To nie dla mięczaków

Po dopłynięciu przyszedł czas na uspokojenie emocji. Trudno jest rozluźnić zaciśnięte pięści. Lina odciśnięta na dłoniach, a stopy w końcu mogą się uwolnić z pasów. Założenie sprzętu na kołyszącej się łupinie, na cztero metrowych falach – to ko-

lejne wyzwanie. Przed wskoczeniem do wody, przechodzimy przeszkolenie. Pierwsze nurkowanie będzie odbywało się w toni, na głębokości 12 metrów z karmieniem rekinów. Poinformowano nas, jak zachowywać się przy drapieżnikach, jak się ustawiać i czego absolutnie nie wolno robić.

3, 2, 1 hop

Ponieważ na 20 minut przed wskoczeniem do wody, została spuszczona kula z rybami, rekiny już na nas czekają. Ich cienie widać z powietrzni, co potęguje napięcie. Wskakujmy. I już po chwili koło nas pływa majestatycznie kilka rekinów z gatunku Black Tip – żarłacz czarnopłetwy. Zachowują się spokojnie, wiedzą, że zaraz będą karmione i szczerzą zęby. Nasz przewodnik wyciąga z kuli ryby. Rekiny bez pośpiechu podpływają i jednym haustem połykają przekąskę. W pewnym momencie widzę ich 8 sztuk. Mają z trzy, może trzy i pół metra. Przepiękne widowisko. Często zdarza mi się, że rekin podpływa i obrywam z płetwy ogonowej. Nie są agresywne. Nie patrzą na nas jak na deser. Czuję się bardzo bezpiecznie.

Teraz trzeba wyjść

Nurkowanie trwa 45 minut. Ryby się skończyły. Trzeba wychodzić. Ponieważ uwielbiam lewitować w wodzie, nie spieszy mi się do naszej rozkołysanej łupinki i obserwuję co się dzieje pod łódką. Rewelacyjne widowisko. Uczestnicy nurkowania trzymający się motorówki i próbujący się na nią wdrapać, a pomiędzy nogami ogromne rekiny. Wraz ze skończeniem się pokarmu rekiny nie odpływają. Towarzyszą nam do samego odpłynięcia. Jakby liczyły, że może w motorówce jeszcze coś zostało.

Płyniemy dalej

Przeskakujemy do kolejnej lokalizacji. Falowanie sprawia, że raz po raz osoby mało odporne na bujanie, nęcą rekiny swoim śniadaniem. Drugie nurkowanie jest głębsze. „Polujemy” na rekiny odpoczywające w jaskini na dnie. Głębokość 38 metrów i krytyczne prądy. Nurkowałem już w dużych prądach na Malediwach, ale te w RPA to zupełnie inna bajka. Tutejsze prądy osiągają prędkość do 60 km/h. Dno jest płaskie więc nie ma mowy, żeby się czegoś chwycić.

Przed wskoczeniem do wody kolejny instruktarz. Musimy wskoczyć równo na ujemnej pływalności i z pełną prędkością zanurzenia znaleźć się na dnie. Kto nie wskoczy do wody równo z wszystkimi odpada. Kogo zaboli ucho odpada. Kto zgubi z pola widzenia przewodnika odpada.

Tu nie ma miękkiej gry. Warunki są skrajne, prądy okrutne, a wizura trzy metry. Przewodnik płynie z gigantycznym kołowrotkiem z liną, do której jest przymocowana plastikowa bojka. Za nią podąża skiper.

Torpeda w dół

Wszyscy równo wskakujemy do wody. Ile sił w nogach płyniemy w stronę dna, nie spuszczając przewodnika z oczu. Przez prąd dno ucieka nam sprzed oczu tak, jakbyśmy lecieli nad nim samolotem. Niesamowite uczucie. Przewodnik walczy z prądem i ogromnym kołowrotkiem. Stara się dociągnąć nas do jaskini pełnej rekinów. Nie mam pojęcia jak oni to robią, bo przy wizurze trzy metry i prędkości prądu to arcy trudne. Trafiamy. Jaskinia znajduje się poniżej dna więc praktycznie po wpłynięciu do niej, nie odczuwamy prądu. Można się wyciszyć i uspokoić.

Oczom nie wierzę

Jaskinia ta, to duże okrągłe zagłębienie które w połowie przykrywa strop. Wpływamy. W oddali widać cienie krążących olbrzymich rekinów. To Ragger Tooth Sharks odmiana rekina o specyficznym uśmiechu. Ich zęby wystają z paszczy co potęguje odczucie zagrożenia. Nic bardziej mylnego. Są sympatyczne, nieagresywne i raczej płochliwe. Były ich tam dziesiątki, tłocząc się pod stropem i chowając przed prądem. Wpływam między

te czterometrowe giganty i czuję się bezpiecznie. Po ich zachowaniu widzę, że nie muszę się niczego bać. Pływają dookoła mnie, nie raz wpadając na mnie i się ocierając. Kilka razy znowu oberwałem z płetwy. Są dosłownie wszędzie. Na dnie legowiska można znaleźć całą masę ich zębów. Wystarczy chwilkę poszukać i cztery duże zęby zasilają moje pamiątki z wypraw.

Deco goni nieubłaganie

Ponieważ jaskinia znajduje się na głębokości 38 metrów, czas bez dekompresji jest bardzo krótki. A przy dobrej zabawie upływa jeszcze szybciej. Dajemy się zatem, porwać prądowi i wytracić małe deco w toni. Podczas wynurzania rozglądamy się za innymi rodzajami rekinów. Zatrzymując się na 10-tym metrze. Czekamy na rekina Black tip. Moją uwagę przykuwa jednak coś zupełnie innego. Dostrzegam przed maską różne malutkie stworzenia. Widzę je pierwszy raz. Najróżniejsze odmiany zooplanktonu. Niektóre mają 2 cm niektóre nawet 5 cm. Są praktycznie przezroczyste, a ich kontury ozdobione jakby setkami kolorowych diód. Mienią się jak tęcza. Niektóre ruszają się jak meduza, inne jak wąż. Zaledwie w jednym decymetrze sześciennym wody można znaleźć kilka różnych gatunków. Jest to widowisko na równi ekscytujące jak spotkanie z rekinami. Żałuję, że nie mam aparatu z obiektywem macro. Szerokokątny obiektyw nie radzi sobie z tak małymi obiektami pozbawionymi kontrastów.

Wracamy na plażę

Powrót jest równie ekscytujący co wypłynięcie. Po raz kolejny zakładamy kamizelki ratunkowe. Skiper wyczekuje na dobry moment, aby z całą prędkością wbić się w plaże, nie dając szans falom nas wywrócić. Pada hasło „Trzymajcie się!” i potężny ryk siników znowu potęguje napięcie. Praktycznie na grzbiecie trzy metrowej fali zbliżamy się do plaży. Skiper nie wyhamowuje.

Z pełnym impetem wbija się w ląd. Gdyby nie pasy trzymające stopy, można by było lecieć jak Małysz. Będąc już na suchym lądzie mam ochotę ucałować piasek jak papież.

Szczęście w nieszczęściu

Na drugi dzień z entuzjazmem maszeruje do bazy nurkowej. Niestety sztorm miesza w naszych planach. Nurkowanie odwołane ze względu na zbyt wysokie fale i brak możliwości wypłynięcia. Co za nieszczęście myślę, bo znowu mam ochotę stanąć oko w oko z rekinami. Z drugiej zaś strony szczęście, bo dziś popołudniu przyjeżdża mój sprzęt fotograficzny, nurkowy oraz wszystkie ciuchy. Nie stracę kolejnego dnia nurkowego. Organizatorka wyjazdu szybko proponuje wycieczkę, aby nie tracić czasu.

Po południu z niecierpliwością wpatruję się w telefon śledząc lokalizator umieszczony w moich torbach. Mój spokój i uśmiech powiększa się odwrotnie proporcjonalnie do dystansu bagażu

ode mnie. Odzyskuję sprzęt nurkowy i fotograficzny. Nareszcie. W końcu założę czystą bieliznę.

Zaczynamy zabawę

Kolejnego dnia stawiam się w pełnym swoim zestawie nurkowym jak i z aparatem pod ręką w bazie nurkowej. Mamy zielone światło, możemy wypływać. Wiem jaka będzie walka z oceanem, więc zabezpieczam sprzęt fotograficzny na motorówce i razem z kolegą trzymamy go z całych sił. Ocean nie daje za wygraną. Tym razem znowu próbuje nas zrzucić z fal niczym kowboja z ujeżdżanego mustanga. Scenariusz z poprzedniego dnia nurkowego się powtarza, Jedno nurkowanie z karmieniem, a drugie w zagłębieniu pełnym rekinów. Mając aparat w ręku, suchy skafander i butle SM przy boku, jest mi zdecydowanie wygodniej, cieplej i…

W końcu jestem w swoim żywiole

Odpalam światła i robię sesje. Rekiny spokojnie przepływają przed obiektywem. Domyślam się, że to nie jest ich pierwsza sesja. Nie uciekają. Spokojnie jeden po drugim przepływają. Dają mi czas na przygotowanie parametrów. Robię zarówno zdjęcia jak i nagrywam filmy (efekty możecie oglądać na zdjęciach oraz

na moim kanale YT). Drugie nurkowanie z karmieniem. Akcja jest bardzo wartka. Rekiny w szybkim tempie pływają w każdą stronę. Jest to wyzwanie zarówno fotograficzne jak i filmowe. W kolejnych dniach chociaż jedziemy w inne miejsce, ale nurkowania są podobne. Oprócz kilku gatunków rekinów spotykamy żółwie, ławice ryb, kilka dużych Grouperów. Raf praktycznie nie ma. Oprócz glonów oraz rzadko występujących korali niefotosyntezujących, nic tu nie spotkamy. Raz wpadłem na spory ukwiał z rodziną błazenków, okrutnie tarmoszonych przez fale. Wpadamy również na ławicę Barakud. Wracając Skiper wyciąga rękę w stronę horyzontu. Co on tam wypatrzył, myślę. Skręca riba w innym kierunku. Nie wierzę!!! Napotykamy Humbaki. Ogromne wieloryby wyskakują ponad fale i z potężnym pluskiem uderzają w taflę wody. Absolutnie piękne widowisko!

I znowu sztorm

Ponieważ w kolejnym dniu znowu Neptun nie jest łaskawy, musimy zmienić palny. Jedziemy na świetną wycieczkę do Parku Narodowego. Główną atrakcją oprócz zwierząt jest ogromny park linowy z tyrolkami. Byłem już wielokrotnie w takich miejscach, ale to przerosło moje oczekiwania. Lecimy między szczytami gór. Niektóre odcinki liczą 1,5 km długości i są na wysokości 600 m

nad ziemią. Bawię się jak dziecko. Kolejną atrakcją jest wizyta na farmie krokodyli. Za niskim płotkiem mamy je praktycznie na wyciągnięcie ręki. Oglądamy ich karmienie i uczestniczymy w wykładzie na ich temat. Wisienką na torcie jest restauracja. W menu wyłącznie dania z krokodyli. Trzeba skosztować. Zaskoczeniem jest, że mięso krokodyla smakuje bardziej jak rybie, a nie zwierzęce. Przy wyjściu oczywiście sklepik z pamiątkami. Tu zaczyna się kolejna przygoda. Rozglądając się po sklepie z pamiątkami, zauważam, że na półce leży…

Czaszka krokodyla

Oczy mi się zaświeciły bardziej niż moje lampy video. Taka pamiątka z RPA to by było coś. No… ale jak to przewieźć do Polski. Przecież to jest karalne i idzie się za to siedzieć. Pytam ekspedientki, czy mogę legalnie to przetransportować. „Oczywiście”, słyszę w odpowiedzi. „Wystawiamy certyfikat i śmiało można z tym legalnie podróżować”. Więc proszę zapakować. Czaszkę z wystającymi zębami pakuję do podręcznego, a do kieszeni certyfikat. Na lotnisku mój bagaż przejeżdża przez skaner. Widzę rozszerzające się oczy celniczki, niczym oczy Kota w butach z bajki Shrek. Co to jest? pyta i woła ochroniarzy. Ja ze stoickim spokojem wyciągam certyfikat. Po chwili dostaję dokument i czaszkę z powrotem.

Uff myślę, udało się…

Niestety, nie do końca. Na lotnisku w Katarze ponownie procedura monitoringu bagażu podręcznego. Celnik w czasie prześwietlenia bagażu również robi duże oczy. Dzwoni od razu po policję. Otacza mnie 6 policjantów. „Proszę Pana o bilet i paszport” – słyszę. Oj robi się gorąco. Wyciągają czaszkę. Zasypują mnie pytaniami. Wyciągam certyfikat i wszystko tłumaczę. Jest druga w nocy. Moja grupa odeszła do kolejnego gate-u. Ja tłumaczę się policji, że to legalne, że z farmy, czyli hodowli, a nie kłusownictwa. Oglądają certyfikat, dzwonią, sprawdzają. Sytuacja robi się napięta. Czas ucieka, a zaraz mam drugi lot. Pokazuje zdjęcia z farmy. Cały czas są nieprzekonani. Na szczęście na zdjęciach zrobionych telefonem jest lokalizacja. Google maps lokalizuje dokładnie „Farma krokodyli”. Pokazuje zdjęcia ze sklepu i kolekcje czaszek na półkach. Po 45 minutach odpuszczają. Otrzymuję paszport i bilet. „Jest Pan wolny” – słyszę. Na szczęście na lotnisku w Warszawie nikt już nie sprawdza bagażu.

Podróż pełna przygód

Wyjazd do RPA wspominam bardzo miło. Pomimo drobnych przygód i przeciwności losu, zapamiętam go jako wspaniałą przygodę. Fascynujące spotkanie z rekinami, krokodylami, Humbakami, loty tyrolką nad głębokimi dolinami. Ponieważ uwielbiam adrenalinę, spodobały mi się ekstremalnie mocne prądy oraz lawirowanie ribem pomiędzy wielkimi falami. Choć właśnie z tego powodu nasza grupa nurkowa wykruszała się z dnia na dzień. Jadąc na nurkowania do RPA musisz być gotowy na ekstremalne warunki. Twoje umiejętności muszę być na poziomie bardziej niż zaawansowanym. Osoby ze stażem poniżej 100 nurkowań i bez praktyki w prądach mogą sobie nie dać rady. Przynajmniej w warunkach jakie my zastaliśmy w Oceanie Spokojnym. Nie ukrywam, że ze względu na bezpieczeństwo ogromnego sprzętu fotograficznego, cieszyłem się z powrotu z ostatniego nurkowania.

Smakosze odnajdą tu swoje miejsce. Tutejsze restauracje serwują świetne dania. Steki i owoce marzą są na porządku dziennym. Ceny średnio o połowę niższe niż w polskich restauracjach. Czy wrócę do RPA? Nie wiem. Byłem, widziałem, zaliczyłem. Bardziej odpowiada mi klimat Meksyku. Czuję się tam bardziej bezpiecznie. Pogoda nie robi psikusów. Nawet w deszczowe dni można nurkować w cenotach. A wypływając na Morze Karaibskie również spotkamy rekiny.

MALEDIWY

CO PRZYCHODZI WAM DO

GŁOWY, KIEDY SŁYSZYCIE HASŁO

„MALEDIWY”? Pewnie domki na wodzie, cudowne plaże, biały piasek miękki jak mąka… Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że dla wielu osób to jedno z największych marzeń urlopowych. Prawdziwy

„Top 10” na liście każdego, kto choć trochę podróżuje.

Ale jak wygląda wycieczka na Malediwy w formie safari nurkowego? Czego można się spodziewać? Jaką porę roku wybrać? Czy jedzenie będzie nam smakować? Chcecie się tego wszystkiego dowiedzieć – i wiele więcej? Zapraszam do lektury!

Już na wstępie zaznaczę, że o nurkowaniu na Malediwach można by napisać całą książkę. Różnorodność fauny i flory morskiej, specyficzne miejsca, prądy… W samym Perfect Diver znajdziecie już pewnie dziesiątki artykułów na ten temat. Dlatego chciałbym opisać Wam dokładnie, z czym wiąże się taka przygoda. Co mnie zaskoczyło, co zdziwiło – i spróbuję dać Wam kilka rad, jak się do takiego wyjazdu choć trochę przygotować.

Kiedy jechać na Malediwy?

Najpierw warto zastanowić się, jaki jest najlepszy termin wyjazdu oraz jakie mamy opcje podróży. Na Malediwach nie występują klasyczne pory roku – zamiast tego mamy monsuny. Są to, najprościej mówiąc, zmiany kierunku wiatrów, które przynoszą różne warunki atmosferyczne.

Wyróżniamy dwa monsuny:

1. Monsun południowo-zachodni – trwa od maja do października. To okres, w którym nie chcemy planować naszego wyjazdu. Charakteryzuje się gwałtownymi zmianami pogody, tropikalnymi burzami i długotrwałymi opadami deszczu. Jednym słowem – wszystkim, czego chcielibyśmy uniknąć podczas pobytu.

Tekst i zdjęcia TOMEK KULCZYŃSKI

2. Monsun północno-wschodni – zaczyna się w listopadzie i trwa do marca. To właśnie wtedy warto zaplanować podróż, by trafić na najlepszą pogodę.

Wybór wydaje się prosty, ale uwierzcie mi – w rzeczywistości sprawa wygląda inaczej. Po pierwsze, w dzisiejszych czasach nie możemy być niczego pewni pod względem pogody. Wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie. Zmiany klimatu powodują, że granice pór roku się zacierają. U nas zimy niemal zniknęły – opowieści babć i dziadków o 50 cm śniegu i mrozach trwających trzy miesiące dzisiejsza młodzież traktuje jak bajki, bo nigdy czegoś takiego nie doświadczyła. Nawet majówki w Polsce są chłodniejsze niż 10 lat temu.

Na Malediwach jest podobnie. Do tego dochodzi stale rosnący poziom wód, który w przyszłości może sprawić, że archipelag całkowicie zniknie z powierzchni ziemi.

Safari nurkowe – jak to wygląda w praktyce?

Przede wszystkim odrzućmy opcję nurkowania z brzegu. Wyobraźcie sobie, że lecicie do hotelu na uroczym atolu i w ciągu dnia robicie nurkowanie. Brzmi dobrze? Owszem, ale w praktyce to tylko mała namiastka tego, co można zobaczyć pod wodą.

Jeśli chcecie przeżyć pełnię wrażeń, najlepszą opcją jest łódź safari, na której spędzicie tydzień. Przy takim nurkowaniu zawsze znajdzie się sposób na dostosowanie się do warunków pogodowych – jeśli wiatr wieje z północy, popłyniecie na południową stronę wyspy, gdzie będzie spokojniej. Wtedy pogoda ma kluczowe znaczenie – bo na otwartym oceanie nie ma już możliwości schowania się przed wiatrem czy prądami. Termin, w jakim nurkowaliśmy, to pierwszy tydzień grudnia. Ma to swoje minusy – po wylądowaniu w Male, stolicy Malediwów, czekaliśmy pół godziny na płycie lotniska, aż przestanie padać. Cała obsługa po prostu schowała się przed deszczem, a kapitan oznajmił, że musimy czekać. Po wyjściu z lotniska zobaczyliśmy port (tak, tutaj ludzi na lotnisko dowozi się łódkami), gdzie fale były tak duże, że pasażerowie mieli spore trudności z zejściem na ląd. Do tego dochodził deszcz i temperatura 30 stopni. Wyobraźcie to sobie sami. Na szczęście następnego dnia było już pochmurno, ale bez deszczu, a od trzeciego dnia do końca naszego pobytu świeciło słońce.

Taka pogoda na łodzi wiąże się jednak z chorobą morską. Tutaj załoga spisała się na medal – zawsze znajdowali osłonięte miejsce, gdzie nie wiało. Gdy przeprawialiśmy się między atolami i na kilka godzin wpływaliśmy na otwarty ocean, załoga z wyprzedzeniem informowała o konieczności zażycia tabletek

przeciwwymiotnych, które były dostępne na łodzi. Nie działały one tak skutecznie jak te z Egiptu – bardziej usypiały – ale na otwartym oceanie bujało tak mocno, że talerze spadały z półek! Warto dodać, że gdybyśmy polecieli trzy tygodnie później, czyli na początku stycznia, całe Male było zalane – i to nie tak, że po prostu padało, ale do poziomu klęski żywiołowej! Uchylając rąbka tajemnicy, grupa, która była tydzień po nas, czyli w drugim tygodniu grudnia, już na pierwszym nurkowaniu zobaczyła rekina wielorybiego (cream de la cream świata podwodnego, do którego jeszcze wrócę).

Jeszcze jednym minusem grudniowego terminu jest to, że po powrocie do Polski zostały dokładnie cztery dni robocze przed świętami Bożego Narodzenia. W efekcie grudzień pod względem pracy był całkowicie zawalony, a wielu ludzi nie mogło sobie pozwolić na ten termin.

Niedogodne terminy, ulewne deszcze, monsuny – po co to wszystko? I tutaj dochodzimy do sedna sprawy, czyli do jedzenia. Udało nam się trafić na okres, w którym w wodzie było mnóstwo planktonu – a to oznaczało małe ryby, które przyciągały większe drapieżniki – a te przyciągały nas! Co prawda przez ten plankton widoczność pod wodą nie była najlepsza, do tego stopnia, że po pierwszym nurkowaniu słyszałem głosy, iż w Egipcie jest lepsza – i rzeczywiście tak było. Będąc już przy tym temacie, rafy w Egipcie też są ładniejsze – to opinia, z którą się zgadzam, bo każdy ma swoje zdanie i to jest piękne w nurkowaniu. Jednak Malediwy nie są miejscem, do którego jedzie się oglądać rafy lub mieć krystalicznie czystą wodę –tutaj przyjeżdża się zobaczyć DUŻE ZWIERZĘTA. Jeśli chodzi o widoczność, to jasne, można się trochę poskarżyć, ale nawet z planktonem jest ona o wiele lepsza niż w większości miejsc w Europie i na świecie, nie mówiąc już o Polsce. Zobaczcie zresztą sami na zdjęciach.

Trasa, którą płynęliśmy, to Best of Maldives – jedna z najdłuższych dostępnych tras. Jest najbardziej uniwersalna, bo można tu spotkać niezliczoną ilość fauny i flory morskiej, a dodatkowo, pływając między atolami, widzimy słynne resorty z domkami na wodzie. Podczas

pobytu i rozmów z załogą wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że najlepsza jest trasa południowa – tam jest znacznie mniej łodzi safari. Czasem musieliśmy zmieniać plany, bo na miejscu docelowym było już kilka łodzi i robiło się tłoczno. Prawda jest taka, że w tym wszystkim ogromne znaczenie ma szczęście. Możemy wybrać najlepszy termin, najlepszą załogę, ale jeśli zabraknie nam odrobiny szczęścia, nawet najlepsza trasa nie pomoże.

Zanim zanurzymy się pod wodę, pozostaje jeszcze jedna bardzo ważna kwestia – nasze doświadczenie nurkowe. Malediwy nie są miejscem na łatwe i przyjemne nurkowanie. Trzeba mieć solidne umiejętności, wiedzieć, czego się spodziewać pod wodą, i zachować opanowanie. Malediwy słyną z PRĄDÓW – i to wcale nie jest bułka z masłem. Słabe i spokojne prądy to świetna zabawa – nie męczą, bo możemy po prostu zawisnąć w toni i pozwolić, by prąd wykonał za nas całą robotę. Niestety, często zdarzają się bardzo silne prądy, w których trzeba używać specjalnych haków rafowych. To jest już męczące, bo wymaga sporego wysiłku przy kopaniu płetwami. Nurkowanie w prądzie nie wybacza błędów – jeśli słabo zaczepimy hak i się oderwie, albo przestrzelimy miejsce, nie ma powrotu. Prąd jest tak silny, że nie da się przeciw niemu płynąć.

Kolejnym wyzwaniem jest głębokość nurkowań, a co za tym idzie – zużycie powietrza. Cała nasza grupa wymieniła butle z 12 l na 15 l, a i tak niektórzy mieli problemy ze zu-

życiem. My nurkowaliśmy w konfiguracji sidemount i uważam, że to idealne rozwiązanie na takie wyprawy, chociaż wchodzenie na łódź w tej konfiguracji nie należy do najprzyjemniejszych. Do tego dochodzi jeszcze kwestia czasu bezdekompresyjnego, który bardzo szybko się kończy. Nurkowanie na zwykłym powietrzu mocno ogranicza, dlatego nitrox to podstawa. Malediwy to nie jest destynacja dla początkujących nurków. Nie będę tutaj określał poziomu zaawansowania stopniami, bo wszyscy wiemy, że kluczową rolę odgrywa tu doświadczenie i obycie pod wodą. Im łatwiejsze dla nas będzie nurkowanie, tym więcej przyjemności z niego wyniesiemy.

Bardzo ważnym elementem safari jest załoga. My trafiliśmy na międzynarodową ekipę, a ich podejście i światopogląd były zdecydowanie na plus. Już na samym początku mieliśmy krótką pogadankę na temat karmienia zwierząt i związanych z tym konsekwencji. Oznajmiono nam, że jeśli spotkamy kogoś z tubylców, kto praktykuje dokarmianie, po prostu odpływamy i nie bierzemy w tym udziału – nawet jeśli ich jedzenie przyciągnęło naprawdę ciekawe okazy. Wybieraliśmy miejsca, gdzie zazwyczaj nikogo nie było, a jeśli odwiedzaliśmy bardziej znane lokalizacje, staraliśmy się to robić wcześnie rano, zanim pojawiła się większa liczba nurków. Bardzo podobało mi się również to, że załoga współpracowała z organizacjami ochrony środowiska i dokumentowała manty, które spotykaliśmy podczas nurkowania.

Dzień na safari kręci się wokół nurkowania… i jedzenia! W skrócie: nurkujemy i jemy. Poza tym nie ma zbyt wielu innych zajęć – wieczorem rozmowy i tyle. Na Malediwach fajne jest to, że mamy naszą łódź, a dodatkowo cały czas podąża za nami mniejsza łódka, zwana Dhoni, na której znajduje się cały sprzęt nurkowy. Jest także trzecia, najmniejsza łódka – Dinghy, która jest ciągnięta za łodzią. Korzystaliśmy z niej głównie do schodzenia na bezludną wyspę oraz przy zejściu na zwiedzanie Hulhumalé – sztucznej wyspy przy stolicy Malé. Na Dhoni znajduje się również kompresor. Nurkowanie zaczynało się od przejścia na tę mniejszą łódź i podpłynięcia nią dokładnie nad miejsce nurkowe.

Na jednym ze zdjęć znajduje się nasz cały grafik nurkowy – kto już tam był, może sobie porównać i odzwierciedlić go na mapie. Ja opiszę nurkowania jako całość, bo – jak już wspominałem – informacji i opisów starczyłoby na książkę. Nasze pierwsze nurkowanie odbyło się w pobliżu jednego z pierwszych resortów na Malediwach, w odległości pozwalającej na dostrzeżenie stolicy Malé. Ku zaskoczeniu wszystkich, potrzebowaliśmy znacznie mniej balastu niż w takiej samej konfiguracji w Morzu Czerwonym – oczywiście ze względu na inne zasolenie wody. Na moje pytanie o temperaturę wody, załoga odpowiedziała z uśmiechem: „Cały rok w okolicach 30 stopni.”

dawał wszystkim znak, abyśmy mieli odpowiednią ilość czasu na jego przypięcie.

Wiecie, jak wygląda check dive, czyli nurkowanie sprawdzające. Dokładnie się wyważyliśmy, sprawdziliśmy sprzęt i mogliśmy ruszać dalej w głąb atoli. Od drugiego nurkowania każdego dnia pojawiało się coraz więcej niesamowitych wrażeń.

Widzieliśmy manty na cleaning station – to specjalne miejsce, gdzie manty udają się, by oczyścić się z pasożytów. Można to porównać do ludzkiej kąpieli – my wchodzimy do wanny czy pod prysznic, a manty żyjące w symbiozie z innymi organizmami morskimi oczyszczają się na tych stacjach. Nie są w stanie zatrzymać się w miejscu, tak jak my utrzymujemy neutralną pływalność – gdyby się zatrzymały, po prostu opadłyby na dno. Są tak zbudowane, że muszą się nieustannie poruszać, dzięki czemu cały czas zdobywają pożywienie, filtrując wodę. W cleaning station manty nie mogą się zatrzymać, więc pływają w kółko, wykonując ruch przypominający beczkę – góra, dół. Oglądanie tego „tańca” to majestatyczny widok, a podziwianie mant w nocy było jeszcze bardziej niesamowite.

Pianka 3 mm w zupełności wystarcza, choć nie polecam krótkiej ze względu na prądy i możliwość otarć. Na naszej łodzi były haki rafowe, ale mieliśmy też własne. Na drugim nurkowaniu, w lekkim prądzie, przeszliśmy krótkie szkolenie z ich obsługi. Mała podpowiedź: poprosiliśmy przewodnika, by przed użyciem haka

Podczas postoju łodzi po zmroku na płytkiej wodzie (około 8 metrów) załoga włączyła bardzo mocne światła skierowane do wody. Przyciągnęło to mikroorganizmy i plankton, a za nimi przypłynęły manty, które zaczęły swój wyjątkowy pokaz. Na dnie rozkładaliśmy latarki i w bezruchu obserwowaliśmy zapierający dech w piersiach spektakl. Najwytrwalsi spędzili pod wodą nawet półtorej godziny.

Kolejnymi bohaterami wyjazdu na Malediwy były rekiny. Będąc całkowicie szczerym, było ich tyle, że czasami rozpoznanie

różnych gatunków stanowiło nie lada wyzwanie. Mieliśmy okazję nurkować z rekinami wąsatymi (nurse shark). Te zupełnie nie przejmują się niczym – przepływając, zahaczają płetwą, obijają się o nurków, po prostu dużo się dzieje.

Główna zasada dotycząca kontaktu z mantami i rekinami przypomina trochę reguły obowiązujące w muzeum – nic nie dotykamy! O ile manty w ogóle nie szukały kontaktu, to rekiny wąsate nie miały żadnych oporów. Dla odmiany rekiny rafowe, zarówno białopłetwe, jak i czarnopłetwe, trzymały się na bezpieczną odległość.

Aby zobrazować ich ilość i różnorodność, podczas wyprawy dzieliliśmy je na małe i duże, te o wrednych lub normalnych oczach, przerażające albo zabawne. Jednego osobnika analizowaliśmy nawet na nagraniu, ponieważ po jego brzuchu było widać, że zjadł coś większego – zastanawialiśmy się, co to mogło być.

Pozostałe życie podwodne można opisać jednym słowem – przerośnięte. Same błazenki (czyli tzw. „rybki Nemo”) były wielkości polskich okoni. Żółwi było tak dużo, że przestawały robić jakiekolwiek wrażenie. Wśród egzotycznych stworzeń trafiliśmy na m.in. boksującą krewetkę – bardzo ciekawe stworzenie – oraz rybę kamień (stonefish), której wredny wygląd był wręcz przerażający.

Mureny! Mnóstwo gatunków, niesamowita różnorodność kolorów i oczywiście, imponujące rozmiary. Kolokwialnie mówiąc – wszystkiego było na pęczki. Dodatkowo przewodnik zawsze

wypatrzył coś niezwykłego w miejscach, w których normalny człowiek nigdy by nie pomyślał, że może być coś ciekawego.

Ostatnim świętym Graalem każdego wyjazdu na Malediwy, jak wspominałem wcześniej, jest rekin wielorybi! Znam ludzi, którzy byli tam pięć razy i nie mieli szczęścia go spotkać. To na tyle kultowe zwierzę, że w każdym sklepie z pamiątkami można znaleźć maskotki, magnesy, breloczki czy nawet ubrania z jego wizerunkiem. Rekin wielorybi trafił nawet na oficjalny banknot, uznany za jeden z najładniejszych na świecie.

Poszukiwania rekina wielorybiego odbywają się zwykle na powierzchni. Dopływa się do miejsc, gdzie kończy się szelf oceaniczny i zaczynają się płytkie wody – to właśnie tam można mieć szczęście go spotkać. Nikt do końca nie wie, dlaczego rekiny tam przebywają. Jedna z teorii głosi, że Malediwy są swego rodzaju przedszkolem dla młodych osobników – większość z nich nie osiągnęła jeszcze pełnych rozmiarów, a dorosłe rekiny spotyka się rzadko.

Całe poszukiwania przypominają trochę turystyczny autobus objeżdżający stolicę. Płyniemy donią (łodzią), wychodzimy na górny pokład i obserwujemy. W rzeczywistości to załoga wypatruje rekina, a reszta ekipy po prostu się relaksuje. Żeby nie było za łatwo, w okolicy jest jakieś trzydzieści innych łodzi robiących dokładnie to samo – konkurencja jest spora!

Kiedy ktoś wypatrzy rekina na powierzchni, wszystko dzieje się błyskawicznie – zakłada się maskę, fajkę, płetwy i wskakuje

do wody. Trzeba działać szybko, bo inne łodzie również natychmiast kierują się w to miejsce. Na odprawie załoga nie miała żadnych skrupułów – jeśli inna łódź by znalazła rekina, to od razu płyniemy w ich stronę.

Niestety, nam nie udało się go znaleźć na powierzchni. Jednak mieliśmy ogromne szczęście – do bardzo bliskiego spotkania doszło pod wodą! Kiedy zapytałem załogę, kiedy ostatnio widzieli rekina wielorybiego będąc w sprzęcie pod wodą, odpowiedzieli, że... dwa miesiące temu. Aż 80% na-

szej grupy miało okazję go zobaczyć, ale nagle stwierdził, że się zwija – i tyle go widzieliśmy.

Na koniec chciałem jeszcze opisać jedno wyjątkowe miejsce nurkowe, położone tuż przy atolu, na którym znajduje się fabryka przetwórstwa tuńczyka. Istnieje ona od dziesiątek lat, a jak to bywa w takich miejscach – wszystko, co nie trafia do puszki, ląduje w oceanie.

Życie morskie w tym rejonie jest jeszcze liczniejsze niż w innych miejscach. Podczas jednego z nurkowań nagle zrobiło się ciemniej – tak jakby słońce zaszło za chmury. Ale to nie były chmury – to była ławica płaszczek, tak gęsta, że całkowicie odcięła dostęp światła.

Kolejną atrakcją tego miejsca, a wręcz lokalną legendą, jest murena bez dolnej szczęki! Nikt nie wie, jakim cudem jeszcze żyje, ale mówią o niej wszyscy – i zawsze tam była.

Na koniec, już na przystanku bezpieczeństwa, mieliśmy okazję zobaczyć delfina. Był bardzo nieśmiały, co podobno jest typowe dla tych, które żyją w tym regionie. Dowiedzieliśmy się, że bliskie spotkania z delfinami są tu raczej rzadkością.

Zbierając wszystko w całość, uważam, że Malediwy jak najbardziej zasługują na miano światowej destynacji nurkowej. Nurkowanie tutaj wymaga dużego doświadczenia ze względu na silne prądy oraz głębokości. Logistyka nie jest najłatwiejsza, a same nurkowania bywają wymagające. Bardzo

dużą rolę odgrywa tutaj dobre planowanie oraz odrobina szczęścia, które podczas naszej wyprawy zdecydowanie nam dopisało.

W ciągu pierwszych trzech dni safari zobaczyliśmy wszystkie główne atrakcje. Podczas nocnego pokazu tańca mant widzieliśmy aż cztery, a dodatkowo zaczęły podpływać rekiny i żółwie, zaciekawione całym widowiskiem. Mieliśmy też okazję zobaczyć rekina wielorybiego będąc pod wodą. W jednej z rozmów z przewodnikiem bardzo się śmialiśmy, gdyż mówił, że zazwyczaj nurkowanie wygląda tak, że podczepiamy się na hakach i przez 40 minut podziwiamy przepływające rekiny. U nas tych rekinów nie było kilka, a całe ławice!

Żeby nie było, że tylko my mieliśmy takie szczęście – grupa po nas również widziała rekina wielorybiego pod wodą, a do kolejnej przypłynął on na nocny pokaz mant.

Jestem niesamowicie zadowolony z naszej wyprawy na Malediwy. Uważam, że mimo kilku niedogodności mieliśmy okazję zobaczyć o wiele więcej niż na przeciętnej wyprawie. Pamiętajcie – podróże kształcą i rozwijają, dlatego zwiedzajcie, ile tylko się da!

Na koniec chciałbym serdecznie podziękować Ani Metryckiej z biura Activtour za organizację wycieczki oraz, jak zawsze, za bezcenne rady.

•Kursy nurkowania rekreacyjnego i technicznego

•Autoryzowany serwis sprzętu nurkowego

• Powietrze / Nitrox / Tlen / Hel do 300 Bar

•Sklep stacjonarny

•Wyprawy nurkowe

ul. Kolejowa 2, 62-010 Pobiedziska, k/Poznania

LILIOWCE

Kwiaty Rafy

Liliowce należą do typu szkarłupni (Echinodermata), do którego zaliczają się również jeżowce, rozgwiazdy i wężowidła. Większość nurków zwraca na nie jedynie pobieżną uwagę, zwykle omijając je w poszukiwaniu bardziej interesujących obiektów.

JEDNAK KRYJE SIĘ W NICH ZNACZNIE WIĘCEJ NIŻ MOGŁOBY SIĘ WYDAWAĆ!

Na pierwszy rzut oka liliowce mogą wyglądać jak rośliny z pierzastymi liśćmi. W rzeczywistości są jednak zwierzętami – morskimi bezkręgowcami! Ich „liście” to w rzeczywistości ramiona, które mają liczne drobne odgałęzienia, nadające im pierzasty wygląd. W przeciwieństwie do strzykw, jeżowców i wężowideł, które żerują na dnie oceanu, liliowce filtrują wodę. Wykorzystują do tego swoje długie, pierzaste ramiona, którymi wychwytują unoszące się w wodzie mikroskopijne cząsteczki pokarmu. Ramiona rozchodzą się promieniście od centralnej części ciała, przypominając szprychy w kole roweru, a ich liczba jest zazwyczaj wielokrotnością pięciu.

Liliowce czasami przestają się odżywiać i zwijają swoje ramiona – na przykład, aby ukryć się przed drapieżnikami. Niektóre gatunki przez cały dzień trzymają ramiona zwinięte, a rozwija-

Tekst i zdjęcia MICHAL ŠTROS
Czerwony liliowiec (Himerometra robustipinna) na koralowcu

ją je dopiero w nocy, kiedy są mniej widoczne. Liliowce mogą również odrzucać część ramion, aby uciec przed zagrożeniem – jest to powszechne zachowanie wśród szkarłupni, a podobną technikę stosują również rozgwiazdy.

Liliowce mogą przyczepiać się do rafy za pomocą drobnych „nóżek” zwanych cirri. Jednak, gdy oderwą się od koralowca, dzieją się niezwykłe rzeczy – potrafią unosić się w wodzie, a nawet „chodzić”, przypominając małe, poruszające się tryfidy.

Jednym z najbardziej fascynujących zjawisk, jakie zaobserwowałem podczas moich pierwszych nurkowań w okolicach raf Gili Gede (Indonezja), była ogromna liczba liliowców. Były dosłownie wszędzie – przyczepione do skał oraz miękkich i twardych koralowców. Obserwowałem je, podziwiałem ich żywe kolory, ciekawe i niezwykłe pozy, a w końcu zacząłem je fotografować.

Zdecydowałem się fotografować je nie nowoczesnymi obiektywami, lecz starymi, zmodyfikowanymi szkłami, w których przedni element został odwrócony, aby nadać zdjęciom bardziej artystyczny charakter. (W tym artykule nazywam je „zmodyfikowanymi obiektywami vintage”). Po raz pierwszy opisałem tę nową technikę fotografii podwodnej w brytyjskim magazynie DIVE Magazine w wydaniu letnim 2023 roku (https://divemagazine.com/underwater-photography/ unique--effects-of-modified-digital-lenses-underwaterffbclidIwZXh0bgNhZW0CMTAAAR2VaAjBduMXMbciZq-4-vOgWloc5CK03hn8mdM6g-Pu4_WtBCg6FCI998M_aem_uHMU-D9D_iI3KBUER2Vn9w). W skrócie, zmodyfikowane obiektywy vintage można wykonać samodzielnie, używając obiektywu Helios 44-2/3 lub Mir-1b (oba produkowane w byłym Związku Radzieckim około

Zwinięte ramiona liliowca
Zbliżenie na ramiona liliowca

Ornate ghost pipefish w pobliżu liliowców

40 lat temu), usuwając przedni element, odwracając go i ponownie montując. Tak zmodyfikowany obiektyw ma największą ostrość tylko w centrum kadru, a ostrość stopniowo maleje ku brzegom, tworząc spektakularny efekt tzw. „swirly bokeh”. Korzystając z obiektywów vintage, nie można polegać na autofokusie (którego w nich nie ma) ani na manualnym ustawianiu ostrości (ponieważ obiektywy są trwale zamocowane w obudowie). Jeśli nie posiadasz specjalnie zaprojektowanego urządzenia do ustawiania ostrości, musisz powoli zbliżać się do fotografowanego obiektu pod wodą, korzystając z dobrej lampy. Następnie należy delikatnie poruszać aparatem do przodu i do tyłu, aż obiekt znajdzie się w idealnym punkcie ostrości – co wcale nie jest łatwym zadaniem!

Liliowce często służą za schronienie dla wielu małych stworzeń – krewetek, krabów czy ryb, takich jak ornate ghost pipefish lub crinoid clingfish, które chowają się pod ich pierzastymi ramionami, unikając czyhających wokół drapieżników. Wokół liliowców zaobserwowałem również wiele innych gatunków, takich jak skorpeny, kostery gruzełkowate oraz ślimaki nagoskrzelne. Dostrzeżenie tych barwnych, a czasem dziwacznych mieszkańców rafy to nie lada gratka – stanowią one doskonały temat do makrofotografii. Choć nowoczesne obiektywy makro najlepiej sprawdzają się w fotografowaniu niewielkich organizmów ukrywających się wśród liliowców, to zmodyfikowane obiektywy vintage z odpowiednimi dioptriami oddają piękno tych stworzeń w pełnej okazałości.

Fotografowanie liliowców przy użyciu zmodyfikowanych obiektywów vintage pozwala uzyskać oszałamiające, niemal abstrakcyjne obrazy. Niektóre z liliowców wyglądają jak perły nanizane na nić, migoczące żywymi kolorami i kształtami, które jeszcze bardziej podkreślają estetykę podwodnego świata. A wszystko to z magicznie rozmytym tłem! Magiczna rafa – ślimak nagoskrzelny Hypselodoris tryoni na rafie

FOURTH ELEMENT INNOWACJA I JAKOŚĆ W ŚWIECIE NURKOWANIA

JET – TECH FINS

Fourth Element stworzył klasyczne płetwy typu JET – TECH FINS, których wagę oraz parametry z pewnością docenią przede wszystkim nurkowie techniczni.

Płetwy cechuje unikalny styl i ciekawe wzornictwo, co w dzisiejszych czasach z pewnością nie jest bez znaczenia. Do płetw przymocowana jest przywieszka ze wszystkimi niezbędnymi informacjami dla użytkownika. Posiadają na końcu pióra wygodne otwory do zamocowania ich przy pomocy karabinka i specjalnej taśmy np. do uprzęży w celu wygodnego przenoszenia jak i ich transportu.

TECH FINS wykonane są z naturalnej gumy o unikalnym gradiencie gęstości. Według projektantów przekłada się to na bardzo wygodny kalosz i optymalną sztywność pióra płetwy, co zapewnia bardzo dobrą wydajność podczas nurkowania.

Pióro płetwy wykonane jest w różnej grubości gumy dzięki czemu maksymalnie optymalizowana jest jego wydajność. Wykonana z gumy termoplastycznej metodą ciśnieniową a nie jak przy większości płetw tego typu metodą wtryskową.

Płetwa Fourth Element TECH FINS została wykonana w całości z materiałów pochodzących z recyklingu.

Wentylowana konstrukcja hydro-flow pozwala na przepływ wody wzdłuż płetwy, redukując opór i zmęczenie podczas pływania. W płetwach znajdują się usztywniające szyny i żebra, które wprawiają, że pióro płetwy jest prowadzone przez wodę tak, aby zmaksymalizować zwrot wkładanej energii.

Twórcy zaprojektowali płetwę tak, aby była nieco szersza, co przekłada się na więk-

szą manewrowość bez utraty mocy. Dzięki odpowiednio dobranej długości płetwy pozwala ona nurkowi na dużą zwrotność i ułatwia pakowanie oraz transport. Długość płetwy bez sprężyn to około 50 cm. Płetwa wejdzie nam praktycznie do każdej torby nurkowej w której przewozimy sprzęt.

Płetwy Fourth Element TECH FINS mają lekko ujemną pływalność i stworzono je z myślą o nurkach technicznych.

Kalosz w płetwach wykonany jest w górnej części z miękkiej gumy dzięki czemu nie ma ucisku na podbicie stopy oraz idealnie dopasowują się do kształtu butów. Jest to bardzo wygodne i komfortowe rozwiązanie nie występujące u innych producentów.

Płetwa, przy pracy nogi pod wodą, a szczególnie pływaniu metodą kraulową, się przemieszcza w górnej części i dzięki tej miękkiej części nic nas nie uciska przy długich nurkowaniach.

TECH FINS przeznaczone są dla nurków na wszystkich poziomach wyszkolenia pływających w suchym skafandrze.

Płetwy prezentują się bardzo ciekawie i nawiązują do wzornictwa znanego z innych elementów wyposażenia marki Fourth Element. Na górze płetwy znajduje się logo Fourth Element. Z tyłu płetwy znajduje się wytłoczony rozmiar.

Na początku kalosza znajduje się mały otwór wentylacyjny, który zapobiega zasy-

saniu się buta w płetwie. Dzięki niemu zawsze komfortowo wyjmiemy naszego buta z płetwy.

Płetwa posiada specjalne otwory, przez które przepływa woda i dzięki którym mamy lepszą siłę ciągu i wydajność. Całość wieńczą sprężyny z profilowanymi gumowymi nakładkami na których końcu umieszczony jest wytrzymały praktyczny uchwyt do zakładania i zdejmowania płetw.

Sprężyny mają jeszcze zaletę, że przy kompresji butów neoprenowych automatycznie dociskają naszą stopę o zmniejszoną grubość neoprenu. Sprężyny są mocowane do płetw przy pomocy wytrzymałego i praktycznego mocowania. Mocowanie to jest zamontowane przy pomocy praktycznych śrub, które w razie potrzeby możemy wykręcić. Dzięki nim łatwo założymy i zdejmiemy płetwy w każdych warunkach, a podczas nurkowania będą się dobrze trzymały stopy. Zastosowanie sprężyn gwarantuje również solidność i niezawodność.

Przy konfiguracji twinset lub rebreather i dwa stage doskonale dają sobie radę.

Waga płetw na powierzchni waha się między 2.06 kg przy rozmiarze M do 2,9 kg przy rozmiarze XXL.

Płetwy posiadają delikatnie ujemną pływalność, która przy rozmiarze M wynosi 0.34 kg a przy rozmiarze XXL 0.5 kg.

CECHY:

´ gumowe nakładki na pięcie z naturalnej gumy,

´ sprężyny ze stali nierdzewnej, ´ miękka kieszeń na stopę, ´ wentylowana konstrukcja hydro flow, ´ dla wymagających użytkowników.

MATERIAŁ:

´ kauczuk naturalny, ´ sprężyna ze stali nierdzewnej.

Płetwy na ten moment występują w trzech wersjach kolorystycznych:

´ czarne z czarnym chwytem na sprężynach,

´ grafitowe z pomarańczowym chwytem na sprężynach, ´ oraz niebieskie z niebieskim chwytem na sprężynach.

Podsumowując jest to bardzo ciekawa płetwa na rynku nurkowym. Płetwa ta powinna zaspokoić oczekiwania wymagających użytkowników. Jest to zapewne płetwa, która na rynku spowoduje zamieszanie w płetwach technicznych i na pewno jest w ich czołówce.

FOURTH ELEMENT w Polsce

Wyłącznym dystrybutorem produktów Fourth Element na terenie Polski jest firma EXTREME DIVERS. Dla wszystkich zainteresowanych zakupem lub uzyskaniem dodatkowych informacji, kontakt z dystrybutorem możliwy jest poprzez e-mail: info@extremedivers.pl lub telefonicznie pod numerem: 667 341 349

Jezioro

OŁÓW

Tekst i zdjęcia JACEK KUBIAK

Jezioro znajduje się na północnych obrzeżach miasta Ryn w województwie warmińsko-mazurskim. Wikipedia podaje niby, że maksymalna głębokość to 40 m, jednak w ostatnich latach, przy niskim stanie wód, można złapać maksymalnie 38 m. Dookoła jeziora prowadzi szlak na piesze i rowerowe wędrówki, nas jednak interesują najlepiej dostępne i najbardziej interesujące miejsca pod względem nurkowym. Są tu dwa kąpieliska, południowe i północne.

Południowa plaża miejska miasteczka Ryn posiada molo, a północna, ta od strony lasu, zaznaczona jest nawet w google maps jako nurkowisko.

JEZIORO OŁÓW JEST CIEKAWĄ PROPOZYCJĄ DLA KAŻDEGO NURKA. NIE CHODZI TYLKO O BATYMETRIĘ, ALE O RÓŻNORODNE UKSZTAŁTOWANIE TERENU – W TYM STROME ZBOCZA I ŚCIANKI.

Dla nurków ceniących sobie przede wszystkim florę i niegłębokie nurkowania dobrą opcją jest plaża południowa. Znajduje się tu rozległa zatoka z bardzo zróżnicowaną roślinnością, osiągającą imponujące długości, tworząca coś w rodzaju podwodnej dżungli.

Północna plaża, czyli „nurkowisko”, jest dobrze dostępna, dojedziemy pod samą wodę. Plusem tego wejścia jest kilkunastometrowe łagodne zejście, a następnie strome zbocza, dzięki czemu szybko można dostać się do głębin jeziora. Dla miłośników poręczówek, na wprost wejścia trafiamy na poręczówkę, która od 5 m poprzez drogowskazy, wielką oponę, drewnianą łódkę i samochód osobowy doprowadza nas do pucharu na 38 m, najgłębszego miejsca w jeziorze. Dla nurków lubiących filmować iłowo-glinowe ścianki, tworzące ciekawe formacje skalne, także są konkret-

ne pozycje. Jedna idąc prawym zboczem w kierunku południowym na głębokości 8-10 m, a druga za pucharem idąc w kierunku południowym tworzy okrąg, coś w rodzaju nasypu o średnicy około 50 m. Dzieje się to na głębokości od 12-16 m. Jezioro jest bardzo dobrze zarybione, idealne na nocne nurki. Przeważają drapieżniki, szczupaki i okonie ale nie brakuje płoci, miętusów i linów. Wielbiciele raków też będą mieli co oglądać.

Na jeziorze obowiązuje strefa ciszy co dodatkowo pozytywnie wpływa na bezpieczeństwo osób nurkujących. Nie ma tu ani bazy, ani centrum nurkowego, także planując swoje nurkowania należy pamiętać, że musimy być samowystarczalni. Kolejnym plusem jest brak opłaty bazowej Jezioro Ołów jest idealnym miejscem dla nurków ceniących sobie ciszę i spokój, z dala od zatłoczonych baz.

Zjawisko „BLUE MIND”

Jak kontakt z wodą wpływa na naszą psychikę

MOJA HISTORIA Z WODĄ

BPamiętam moment, gdy po raz pierwszy zanurzyłam się pod wodę. Hałas świata zewnętrznego nagle się wyciszył, a ja poczułam coś, czego nie doświadczyłam od dawna – spokój.

ył to dla mnie przełomowy moment – pierwszy krok do nowego świata. Pomimo lekkiego niepokoju, związanego z odkrywaniem tego, co nieznane, wiedziałam, że woda ma w sobie coś więcej niż tylko fizyczną przestrzeń do eksploracji. Stała się dla mnie miejscem mentalnego resetu, ucieczką od stresu i codziennego zgiełku.

Tekst i zdjęcia ALDONA DREGER

Pod wodą znalazłam coś, czego brakowało mi na powierzchni – ukojenie, wolność i przestrzeń tylko dla siebie.

Z czasem zrozumiałam, że woda to potężne narzędzie uzdrawiania. Ujęła mnie jej moc, a doświadczenie Blue Mind – stanu głębokiego relaksu i wyciszenia – było tak przełomowe, że postanowiłam związać swoje życie z nurkowaniem zawodowo.

Czym jest Blue Mind?

Blue Mind to termin stworzony przez dr. Wallace’a J. Nicholsa, biologa morskiego i autora książki pod tym samym tytułem. Zjawisko to opisuje stan psychiczny, który występuje, gdy jesteśmy w bliskim kontakcie z wodą – zarówno z morzem, jeziorem, rzeką, jak i innymi zbiornikami wodnymi. Co więcej, nie musimy nawet bezpośrednio zanurzać się w wodzie – samo przebywanie w jej pobliżu może przynieść ukojenie i poprawić nastrój.

Dziś, gdy większość z nas funkcjonuje w stanie ciągłego napięcia – tzw. Red Mind – kontakt z wodą może być antidotum na nadmierną stymulację i przebodźcowanie. Red Mind to stan, w którym odczuwamy stres, napięcie i przeciążenie informacjami – coś, co stało się codziennością we współczesnym świecie. Woda działa jak naturalny reset dla naszego umysłu, pozwalając na chwilę wytchnienia i wewnętrznej harmonii.

Jak woda wpływa na naszą psychikę?

Nasz mózg reaguje na kontakt z wodą w sposób wyjątkowy. Woda, zwłaszcza w swoim naturalnym, spokojnym stanie – czy to delikatnie falujące morze, czy ciche jezioro o wschodzie słońca – wywołuje stan głębokiego relaksu.

Redukcja stresu i napięcia

Badania pokazują, że kontakt z wodą obniża poziom kortyzolu – hormonu stresu – co przekłada się na zmniejszenie lęku i napięcia. To dlatego tak często wybieramy wodę jako miejsce wypoczynku – zarówno podczas wakacji, jak i w codziennym relaksie.

Naturalny „reset” dla mózgu

Wystarczy usiąść nad wodą i wsłuchać się w jej rytm. Szum fal, spokojny nurt rzeki czy plusk kropli deszczu mają niezwykłą moc – stopniowo wyciszają goni-

twę myśli i pozwalają umysłowi na regenerację. To właśnie wtedy w głowie zaczynają się pojawiać nowe pomysły, inspiracje, których wcześniej nie byliśmy świadomi.

Pobudzenie kreatywności i koncentracji

Woda sprzyja kreatywnemu myśleniu. Wielu artystów, pisarzy czy naukowców przyznaje, że ich najlepsze pomysły pojawiały się właśnie podczas spacerów nad wodą czy kąpieli. Stan umysłowego wyciszenia, który wywołuje kontakt z wodą, pozwala myślom płynąć swobodniej i otwiera przestrzeń na innowacyjne rozwiązania.

Połączenie z naturą

Bliskość wody pozwala nam poczuć się częścią natury. Obserwowanie fal, kropli deszczu wpadających do jeziora czy słońca odbijającego się w powierzchni wody sprawia, że doświadczamy chwili obecnej. To jeden z powodów, dla których nurkowanie, pływanie czy nawet zwykłe moczenie stóp w wodzie działa na nas tak kojąco.

Nurkowanie a Blue Mind

Pływanie w jeziorze czy spacer nad brzegiem morza może przynieść ukojenie, ale to właśnie nurkowanie przenosi nas na zu-

pełnie inny poziom doświadczania Blue Mind. Pod wodą nie ma telefonów, wiadomości ani nieustannego szumu informacyjnego. Jest tylko oddech, cisza i uczucie lekkości. To stan niemal medytacyjny, który dla wielu osób staje się jedyną okazją do całkowitego oderwania się od stresów codzienności.

Poczucie nieważkości – brak grawitacji i swobodne unoszenie się w wodzie daje niepowtarzalne uczucie relaksu i odprężenia.

Bliskość z podwodnym światem – obserwowanie różnych zwierząt morskich, mant, żółwi czy koralowców wpływa na nas równie terapeutycznie, co kontakt ze zwierzętami na lądzie. Skupienie na oddechu – nurkowanie wymusza powolny, głęboki oddech, co działa podobnie jak techniki mindfulness i pomaga redukować stres.

Podsumowanie

Zjawisko Blue Mind to nie tylko teoria – to doświadczenie, które zmienia życie. Dla jednych to chwila spokoju nad brzegiem jeziora, dla innych – wejście pod wodę, gdzie można zostawić za sobą wszystko, co na powierzchni.

Niektórzy wybierają ocean, inni rzekę czy basen. Niezależnie od miejsca – woda ma moc uspokajania, resetowania umysłu i przywracania równowagi. Może dlatego tak wielu z nas instynktownie do niej wraca. Bez względu na to, gdzie jesteś.

fotografowanie nurkowanie

wykłady konkurs

SPOTKANIE FOTOGRAFÓW PODWODNYCH

7-8 czerwca 2025

Jezioro Niedackie

www.podwodnekadry.pl

IDF MEETING 2025 KONFERENCJA NURKOWA

Piątek 11 kwietnia Sobota 12 kwietnia

OD 16:00 Rejestracja uczestników

19:00 Kolacja

7:00 - 8:45 Śniadanie

9:00 - 9:45 Sebastian Dobrowolski Dekada IDF

10:00 - 10:45 Konrad Kępka Nurkowanie osób z niepełnosprawnością - jak niemożliwe przemienić w możliwe?

11:00 - 11:45 dr hab. Piotr Dynowski Czy nauka potrzebuje płetwonurków? Działania Fundacji Naukowe Badania Podwodne

12:00 - 12:45 Ariel Łukaszewski Back Mount, Side Mount i Chest Mount - ewolucja czy ślepy zaułek?

13:00 - 13:45 kmdr por. Patryk Kiedrowski Nurek bojowy XXI wieku

14:00 - 15:15 Obiad

15:30 - 16:15 dr Zdzisław Sićko Wypadki śmiertelne w nurkowaniu / Medyczne aspekty budowy tuneli komunikacyjnych

16:30 - 17:15 Bartłomiej Pitala W najgłębszej jaskini Grecji. Eksploracja Sintzi

17:30 - 18:15 Marcin Jamkowski Porcelanowy wrak z Bananowej Wyspy. Sierra Leone

18:30 Ognisko i koncert szantowy

Niedziela 13 kwietnia

7:00 - 8:45 Śniadanie

9:00 - 9:45 Wojciech Zgoła Macedonia Północna i nie tylko nurkowanie

10:00 - 10:45 Anna Metrycka Galapagos - republika zwierząt

11:00 - 11:45 Przemysław Zyber Ukryte skarby Jukatanu

12:00 - 12:45 Piotr Ławrynowicz Freediving - wpływ głębokości na organizm człowieka

13:00 - 13:45 lek. Mikołaj Wróbel Kwalifikacja medyczna do nurkowania

14:00 - 14:45 dr Jarosław Kur Ryzyko w ratownictwie nurkowym

15:00 Zakończenie i rozjazd uczestników

SZUWAROWE WIERCIPIĘTY

Tekst i zdjęcia WOJCIECH JAROSZ

Mignęło coś między trzcinami, przysiadło na chwilkę, oczkiem bystrym zerknęło przez rozsuniętą na moment podmuchem wiatru zasłonę szuwarów i zniknęło nie wiadomo gdzie. Małe było, a nawet maleńkie, koloru trudnego do określenia, może brązowo-oliwkowo-szare?

No nie dało szansy w swym krótkim przemknięciu na dłuższe przyjrzenie się. Człowiek nieopatrznie mrugnął i już po spotkaniu. Trzeba będzie cierpliwie poczekać nad zarośniętym trzciną brzegiem na kolejną migawkową

obserwację przemykającej w gąszczu nadwodnych zarośli dyskretnej ptaszyny. Tak wyglądają bliskie spotkania (na szczęście nie trzeciego stopnia) z trzcinniczkiem (Acrocephalus scirpaceus). Jest to dość bliski krewny trzciniaka, a jego biologia zbliżona jest pod wieloma względami, szczególnie tymi związanymi z zajmowanym siedliskiem, do rokitniczki, brzęczki czy podróżniczka, o których to gatunkach pisaliśmy już w Perfect Diver. Innymi słowy, trzcinniczek jest jednym ze składników, zresztą zgodnie z nazwą, trzcinowej menażerii, czyli szuwarowego drobiazgu czyniącego z trzcinowiska rozśpiewaną salę koncertową. W tym nadwodnym rozśpiewaniu najciekawsze jest to, że głosy przedstawicieli różnych gatunków często wyraźnie różnią się od siebie, przenikając i uzupełniając się niczym sekcje instrumentów orkiestry symfonicznej na przykład podczas wykonywania znakomitego

Karnawału Zwierząt Camille Saint-Saënsa (szczególnie części dziesiątej „Ptaszarnia”, co by pozostać w kręgu istot pierzastych, czy też najbardziej znanej części siódmej „Akwarium”, bo w końcu krążymy cały czas wokół ekosystemów nadwodnych). Śpiew trzcinniczka, rzecz jasna samca, jest przyjemniejszy w odbiorze od brzęczenia brzęczki, a także mniej trzeszcząco-skrzeczącej pieśni trzciniaka. Mierząc ją ludzkimi kategoriami wydaje się pozbawiona melodii, a nawet zauważalnego rytmu. Jest to trzcinniczkowe śpiewanie za to na pewno różnorodne, bo są w nim i gwizdy, są wibracje, są mocniejsze i słabsze dźwięki wyśpiewywane w całkiem szybkim tempie. Można z czystym sercem stwierdzić, że możliwości trzcinniczek ma i robi z nich użytek, zupełnie jak jego kuzyni, by zwabić partnerkę, no i oznaczyć wokalnie swe terytorium. Gdy nie jesteśmy zbyt mocno opatrzeni i nieczęsto ptaki trzcinowe podglądamy, to właśnie

po głosie trzcinniczka najłatwiej rozpoznamy. To jego swoista wizytówka, tym bardziej, że niechętnie pokazuje się w eksponowanych miejscach na dłużej, choć wcale aż tak płochliwy nie jest. Jego dystans ucieczki to ok. 10 m, co daje szanse na zauważenie go pośród trzcin, ale zazwyczaj na momencik, bo częściej niż my mu, to on przygląda się nam z bezpiecznego gąszczu. Właśnie, bezpiecznego, bo maskujące ubarwienie i skryty tryb życia mają zapewnić trzcinniczkom niewykrywalność przez radary drapieżników. Chętnych na chapnięcie trzcinniczka nie brakuje, a atak może nadejść w zasadzie z każdej strony, w tym z powietrza. Trzcinowiska są regularnie patrolowane zarówno przez wrogie lotnictwo, tj. pta-

sich drapieżców (błotniaki, jastrzębie, krogulce, a nocą np. płomykówki), jak i naziemne jednostki podstępnej piechoty, a więc stwory z sierścią i bez skrzydeł, wśród których nie można nie wspomnieć o obcym najeźdźcy w postaci norki amerykańskiej. Uwolniona przez człowieka do środowiska sieje spustoszenie w szeregach wodnej i nadwodnej awifauny. Nie mając zbyt wielu naturalnych wrogów i posiadając łatwość adaptacji do różnorodnych warunków norka jest od lat trudnym przeciwnikiem dla tych, którzy chcieliby jej usunięcia z siedlisk, w których być jej nie powinno.

Trzcinniczki spotkamy nad wszelkimi zbiornikami wodnymi, których brzegi porastają pasy szuwarów i oczeretów, cza-

sem wiklinowe zarośla. Ponad wszystko preferuje miejsca porośnięte trzciną (w końcu skądś jego nazwa gatunkowa się wzięła) i pałką wodną, dość chętnie w miejscach, gdzie niedaleko do miejsc zadrzewionych, które gwarantują bogactwo pokarmu. Jak większość ptasiej braci zamieszkującej tego typu siedliska, trzcinniczek żywi się owadami i innymi bezkręgowcami, z rzadka urozmaicając dietę o elementy roślinne (szczególnie w tych momentach sezonu, gdy owadów już jest wyraźnie mniej). Populacja trzcinniczka w Polsce i innych krajach regionu jakoś się trzyma, i choć wysokie liczebności osiąga w takich miejscach jak Biebrzański czy Narwiański park Narodowy, to nadal ptaki te spotkamy nad wieloma jeziorami, stawami rybnymi czy nawet niewielkimi oczkami wodnymi (zdjęcia trzcinniczków załączone do artykułu zostały wykonane w okolicy stawów hodowlanych zlokalizowanych w centralnej Wielkopolsce). Ważne, by były to miejsca, w których trzcinowiska nie są niszczone, gdzie suche rośliny z poprzedniego sezonu nie są usuwane, bo po przylocie na miejsca odbywania lęgów, wśród nich trzcinniczki się kryją i próbują zorganizować swój ptasi dom, czyli założyć gniazdo, w którym będzie miało szansę narodzić się kolejne trzcinniczkowe pokolenie. Budową gniazda zajmuje się głównie samica i czyni to w sposób osobliwy. Zbiera roślinny materiał w postaci suchych fragmentów roślin, namacza je w wodzie i oplata nimi kilka blisko rosnących pędów trzcin. Konstrukcja wykańczana jest w kunsztowny sposób, by brzegi były zaokrąglone, a wnętrze wyścielone miękkim materiałem. Co ciekawe samiec, jedynie towarzyszy samicy podczas budowy, co najwyżej podając z rzadka jakiś element konstrukcyjny. Być może samica uznaje, że kompetencje jej wybranka nie są wystarczające, by powierzyć mu wykonawstwo tego kluczowego z punktu widzenia zapewnienia bezpieczeństwa ptasiej młodzieży przedsięwzięcia. Monolog pani trzcinniczkowej mógłby brzmieć na przykład tak: jeśli mam ci tłumaczyć jak wybrać odpowiednie źdźbło, w jaki sposób je właściwie namoczyć, a później jeszcze może pokazać ci jak je wpleść, by wszystko trzymało się jak należy, tylko

po to, aby na koniec i tak po tobie poprawiać, to wybacz najdroższy, ale zrobię to sama, a ty mi się tu ino nie pałętaj pod skrzydłami! A może samiec ustawia się w roli nadzorcy i pilnuje, aby wybranka nie odleciała zanadto w swych zapędach architektoniczno-dekoratorskich?

Wszystko wskazuje na to, że samiec rzeczywiście pilnuje samicy, ale nie z powodu chęci upewnienia się, że gniazdo zostanie zbudowane zgodnie z trzcinniczkowymi normami, a raczej po to, by zapobiec umizgom innego samca, czy też uchronić swą wybrankę przed podstępnym raptem. Co więcej, pilnowanie samicy jest używaną przez ornitologów nazwą zachowania samca, które to zachowanie trwa zazwyczaj do czasu złożenia jaj.

U trzcinniczków dominuje monogamiczny model związku, ale opisywane były przypadki poligynii (odmiana poligamii, kiedy to jeden samiec pozostaje w relacji z więcej niż jedną samicą). Badacze ptasich zachowań zauważyli, że trzcinniczki w Europie Środkowej rzadziej praktykują

tego typu „skomplikowane” związki, w porównaniu do ptaków z Europy Zachodniej i Południowej. Tłumaczy się to gorszymi warunkami pokarmowymi, tj. mniejszą zasobnością siedlisk położonych w chłodniejszych rejonach kontynentu. Skoro już o geografii, to warto wspomnieć, że trzcinniczka zwyczajnego spotkać można w Europie od Pirenejów aż po Don, z wyłączeniem dużej części Wysp Brytyjskich i Skandynawii. Poza Europą trzcinniczki odbywają lęgi także na Bliskim Wschodzie, w Azji Środkowej i w Afryce Północnej. Poza sezonem lęgowym, europejskie populacje migrują najczęściej do Afryki Subsaharyjskiej. Jest to dla nich długotrwająca podróż, z licznymi postojami na uzupełnienie zasobów energetycznych. Wiadomo jednak, że przelot nad Saharą odbywa się jednym skokiem, co każe z uznaniem spojrzeć na wytrzymałość tych maleńkich lotników (ważą średnio ok. 13 gramów). W wielu miejscach Globu można natknąć się na inne gatunki trzcinniczków, a także

blisko z nimi spokrewnionych pozostałych gatunków z rodzaju Acrocephalus, a więc wodniczek, zaroślówek, łozówek, tamaryszek, namorzynków i wielu rozmaitych trzciniaków.

Kończąc przywołam raz jeszcze Karnawał Zwierząt Saint-Saënsa, bo jest tam także część 9 – „Kukułka w głębi lasu”. Wspominam o tym dlatego, bo kukułka nie zawsze siedzi w głębi lasu. Przylatuje również na tereny zajmowane przez trzcinniczki, gdzie próbuje namierzyć ich gniazda. Domyślają się już Szanowni Czytelnicy w jakim celu. Tak, trzcinniczki są częstymi gospodarzami dla kukułek, co oznacza, że są one ofiarami lęgowego pasożytnictwa, próbując wyżywić kukułcze pisklę, które wylęgło się z podrzuconego jaja.

Nasłuchujcie trzcinniczka śpiewającego pośród szuwarów (bo przecież nie tylko chrząszcz brzmi w trzcinie), może uda się go nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć.

Jeśli tak, szybko patrzcie, bo za moment najpewniej już go tam nie będzie!

BUTLA NA ARGON

Niewielka butla, która napełniona jest zwykle… powietrzem

Czy warto jej używać?

Jak dobrać jej pojemność?

Czy argon grzeje?

Argonówka – tak potocznie nazywa się w Polsce butlę do inflacji suchego skafandra.

Zazwyczaj ma niewielką pojemność (1–3 litrów) i jest mocowana z boku, w dolnej części płyty przy użyciu pasów mocujących przeznaczonych do tego celu. Wyposażona w zawór, mały automat z zaworem bezpieczeństwa i wąż do zasilania skafandra .

Wersje o większej pojemności mocowane są do jednej z butli na plecach, albo pomiędzy butlami twinsetu.

Argonówka powinna być napełniona gazem, którym nurek może zasilać swój suchy skafander.

Czy to oznacza, że są gazy którymi nie należy napełniać suchego skafandra?

Odpowiedź już za kilka linijek.

Po co komuś butla z argonem?

W argonówce powinien znaleźć się argon.

Dlaczego argon?

Argon ma niską przewodność cieplną, co powoduje, że po „przepłukaniu” nim suchego skafandra, nurek wolniej będzie tracił ciepło niż w skafandrze napełnianym powietrzem.

Natomiast w sytuacji kiedy nurek nie używa dodatkowej butli do napełniania suchego skafandra, a napełniałby go trimiksem, którym oddycha, to odprowadzenie ciepła będzie bardzo szybkie, odczucie zimna pojawi się niemal od razu i pogłębi się wraz z czasem nurkowania. Nawet niewielka zawartość helu, a trimiks składa się w dużej mierze z helu, w mieszaninie daje odczucie zimna powodujące wrażenie nurkowania w zimnej wodzie bez ocieplacza.

WNIOSEK 1

Jeżeli nie używasz trimiksu, użycie butli z argonem jest dyskusyjne.

PRZEWODNOŚĆ CIEPLNA DLA NIELUBIĄCYCH

FIZYKI

Gaz o wysokiej przewodności cieplnej (np. powietrze) szybko odprowadza ciepło od ciała do otoczenia, co oznacza, że w suchym skafandrze napełnionym powietrzem utrata ciepła będzie szybsza niż w gazie o niskiej przewodności cieplnej (np. argon), który słabo przewodzi ciepło, nie odprowadza go tak szybko od ciała nurka, więc pomaga dłużej utrzymać wyższy komfort cieplny w skafandrze.

Czy inflacja suchego skafandra powietrzem jest gorsza od inflacji argonem?

Powietrzówka vs argonówka.

Powietrze ma o 47% wyższą przewodność cieplną (przewodzi 1,47 razy więcej ciepła) niż argon, co oznacza, że szybciej odprowadza ciepło od nurka. W rezultacie, stosowanie argonu jako gazu izolacyjnego w suchym skafandrze pomaga ograniczyć utratę ciepła i dłużej utrzymać komfort termiczny. Aby jednak odczuć ten efekt, należy najpierw usunąć powietrze ze skafandra i zastąpić je argonem.

Poniżej procedura skutecznego stosowania argonu. Oprócz argonówki napełnionej argonem, na powierzchni będzie potrzebna dodatkowa, kilkulitrowa butla z argonem.

UŻYCIE ARGONU DO INFLACJI SUCHEGO SKAFANDRA

1. Po zapięciu suchego skafandra, zakręć całkowicie zawór nadmiarowy.

2. Napełnij skafander argonem z dodatkowej butli, a następnie naciskając zawór nadmiarowy opróżnij go robiąc głęboki przysiad i krzyżując ramiona. Powtórz to 4–5 razy „wypłukując” powietrze z wnętrza skafandra, ocieplacza i bielizny. Tym sposobem zastąpisz powietrze argonem. Zadbaj, aby do wnętrza skafandra nie dostało się powietrze.

3. Im większą pojemność gazową ma twój ocieplacz (jest „grubszy/cieplejszy”) , tym więcej razy przepłucz skafander.

PRZEWODNOŚĆ CIEPLNA DLA LUBIĄCYCH

WIEDZIEĆ WIĘCEJ

HEL ma bardzo wysoką przewodność cieplną – około 0,15 W/(m•K) w temperaturze pokojowej.

POWIETRZE: 0,025 W/(m•K) (czyli przewodność cieplna helu jest 6 razy wyższa niż powietrza)

ARGON: 0,017 W/(m•K) (czyli przewodność cieplna helu jest 9 razy wyższa niż argonu).

W/(m•K) w uproszczeniu, jednostka ta określa, ile watów ciepła przenika przez materiał o grubości

1 metra na każdy metr kwadratowy powierzchni, gdy różnica temperatur po obu stronach wynosi 1 K (lub 1°C, ponieważ różnica temperatur w kelwinach i stopniach Celsjusza jest taka sama).

Zwróć uwagę na istotną sprawę.

Przewodność cieplna większa o 6 razy nie oznacza, że nurkowi będzie 6 razy zimniej.

Oznacza, że w określonych warunkach gaz może przewodzić ciepło nurka 6 razy szybciej.

WNIOSEK 2

Używanie argonu ma sens tylko wtedy, jeżeli przed nurkowaniem zamienisz powietrze z wnętrza skafandra, ocieplacza i bielizny na argon.

Pojemność argonówki

W czasie mojego nurkowania na HMHS Britannic leżącego na ponad 100 m głębokości, do inflacji suchego skafandra używałem butli o pojemności 0,85 litra napełnionej do 230 bar. Bez problemu wystarczyło mi gazu na całe, blisko 4 godzinne nurkowanie.

Dlaczego o tym wspominam?

Jeżeli twoje profile nurkowe mają kształt zbliżony do litery „U”, to butla do inflacji suchego skafandra o pojemności 1 litra będzie dobrym wyborem również na nurkowania głębokie. Będzie tak dlatego, że dodajesz gazu do skafandra tylko w fazie zanurzania, czyli na początku nurkowania.

Jeżeli jednak, twoim podstawowym źródłem wyporu jest suchy skafander, to może się okazać, że na nurkowanie na wraku koparki, leżącym na 15 metrach, argonówka o pojemności poniżej 1 litra będzie miała niewystarczającą pojemność m.in. dlatego, że wiele osób stosujących suchy skafander jako podstawowe źródło wyporu dodaje i wypuszcza gaz ze skafandra dużo częściej.

Kiedy większa pojemność argonówki ma znaczenie?

W czasie nurkowań o zmiennym profilu głębokości np. w jaskiniach, gdzie wielokrotnie zanurzamy się i wynurzamy o kilkanaście, a czasem kilkadziesiąt metrów. Każda taka zmiana wymaga operowania całym gazem dopuszczanym do skafandra. Jeżeli wiesz, że tak będą wyglądały twoje profile – zastosuj butlę o pojemności 3 litrów albo większą.

JAK SPRAWDZIĆ ILE GAZU POTRZEBUJĘ W BUTLI DO ZASILANIA SUCHEGO SKAFANDRA?

Przygotuj niewielką, napełnioną butlę z powietrzem. Oblicz ile litrów gazu zawiera (1 litrowa butla, napełniona do 100 barów, zawiera ok. 100 litrów gazu).

Zrób normalne nurkowanie i sprawdź ile gazu pozostało w butli. Przelicz na litry to co zużyłeś i pomnóż przez 200 bar. Wynik, to minimalna pojemność twojej argonówki.

Niebezpieczeństwa związane z zasilaniem suchego skafandra z niezależnych butli

1. Użycie butli zawierającej dużą zawartość tlenu w połączeniu z uszkodzonym systemem ogrzewania elektrycznego może zwiększać ryzyko zapłonu w przypadku iskrzenia.

Zapobieganie: nie wkręcamy dodatkowych węży do zasilania suchego skafandra w automaty butli bocznych z gazami dekompresyjnymi.

2. Niewłaściwie dobrana pojemność butli.

Jeżeli popłynąłeś w jedną stronę jaskini, a ilość syfonów była wystarczająca

żeby opróżnić butlę z argonem, to pojawia się realne niebezpieczeństwo urazów ciśnieniowych spowodowanych przez skafander.

Zapobieganie: cóż, niektóre osoby mogą powiedzieć, że właśnie dlatego mają dodatkowy wężyk do skafandra w stage.

3. Brak zaworu bezpieczeństwa w automacie zasilającym suchy skafander. Każdy automat zasilający suchy skafander powinien być wyposażony w zawór bezpieczeństwa. Zapobiega on rozerwaniu węża LP gdyby automat uległ awarii związanej ze wzrostem ciśnienia międzystopniowego. Używanie bezpiecznika dotyczy nie tylko małych automatów do argonu, ale także automatów używanych zwykle do oddychania, a zastosowanych w butlach argonowych. Zawór bezpieczeństwa powinien być wkręcony w port LP w I stopniu.

PODSUMOWANIE

Argon to gaz o właściwościach wartych poznania, jednak zanim się zdecydujesz na jego wykorzystanie rozważ czy będziesz umiał przygotować cały zestaw do zasilania skafandra w taki sposób, aby w pełni wykorzystać właściwości tego szlachetnego gazu.

Jeżeli nie nurkujesz z użyciem helu, to warto przeanalizować inwestycję w zestaw do argonu zawierający dodatkową, powierzchniową butlę z argonem do przepłukiwania skafandra. Bez niej używanie argonu nie ma sensu. WAF

PS.

Jeżeli nie miałeś do tej pory możliwości zapoznania się z zasilaniem skafandra z zewnętrznej butli, zapraszam do Akademii Tecline na przymiarkę argonówki.

Jeżeli taki outfit będzie odpowiedni, możesz sprawdzić jak się z nią nurkuje. Do zobaczenia!

https://teclinediving.eu/pl/akademia-tecline/#/

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.
Magazyn nurkowy Perfect Diver nr 38 nurkowanie, kursy nurkowania, sklep nurkowy by perfectdiver - Issuu