Monitor Polonijny 2013/11-12

Page 1

i i n n t k e ę l i o P nast osiem .4 str

Janusz Zaorski: „Film powinien być rozmową twórcy z widzami“ str. 10


Szanowni Czytelnicy bieżącym roku redakcja „Monitora Polonijnego“ boryka się z poważnymi problemami finansowymi, o czym informowaliśmy już na łamach naszego pisma. Byliśmy nawet o krok od zawieszenia działalności wydawniczej, ale dzięki wsparciu Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP, przy wstawiennictwie Pana Ambasadora Tomasza Chłonia i Pana Konsula Radcy-Ministra Grzegorza Nowackiego, mamy zagwarantowane środki, wystarczające na tę działalność do końca roku. I właśnie za to wstawiennictwo chciałbym serdecznie podziękować naszym Przyjaciołom z Ambasady – Panu Ambasadorowi i Panu Konsulowi, bez pomocy których nie bylibyśmy w stanie utrzymać ciągłości wydawniczej naszego miesięcznika. Tym razem w Państwa ręce oddajemy numer podwójny „Monitora Polonijnego” – listopadowo-grudniowy. Na dwa oddzielne numery nie pozwoliła nam sytuacja finansowa. Co przyniesie rok 2014? Czy będziemy w stanie wydawać nasze polonijne pismo? Tego jeszcze niestety nie wiemy. TOMASZ BIENKIEWICZ, prezes Klubu Polskiego – Stowarzyszenia Polaków i Ich Przyjaciół na Słowacji, wydawcy „Monitora Polonijnego”

W

2

Święto Niepodległości w muzycznej oprawie undacja Cultura Animi, przy współpracy Instytutu Polskiego w Bratysławie oraz Centrum Języka i Kultury Polskiej w Bańskiej Bystrzycy, była organizatorem koncertów polskiej muzyki klasycznej, które wpisały się w tradycję odbywających się od siedmiu lat jesienią występów młodych polskich muzyków na Słowacji, Węgrzech (w ramach festiwalu muzyki polskiej w Győr) i w Austrii (w tym roku w pałacu Schönbrunn w Wiedniu). Działalność fundacji ma na celu wspomaganie rozwoju utalentowanych młodych muzyków, studentów i uczniów, poprzez organizację ich występów przed publicznością, także zagraniczną, udziału w festiwalach, warsztatach oraz rozwój szkolnictwa muzycznego. W tym roku na Słowacji odbyły się dwa koncerty: w Bratysławie i w Bańskiej Bystrzycy. W Bratysławie w siedzibie Instytutu Polskiego, w Bańskiej Bystrzycy – w gościnnych progach prężnie działającego Muzycznego Atrium (Hudobné átrium) przy Państwowej Bibliotece Naukowej. Dokładnie w Narodowe Święto Niepodległo-

F

ści, 11 listopada, w kameralnej sali Atrium rozbrzmiały utwory polskich kompozytorów, tworzących w czasie, kiedy Polski na mapie Europy nie było i kiedy to na straży narodowej tożsamości stała kultura – Fryderyka Chopina, Henryka Wieniawskiego, oraz tych, którzy tworzyli już po II wojnie światowej – Grażyny Bacewicz, Henryka Mikołaja Góreckiego, Romualda Twardowskiego. Zagrały pianistki Aleksandra Płaczek i Aleksandra Janusz oraz kwartet skrzypcowy „Primalia” w składzie: Natalia Jastrzembska, Karolina Rudaś, Magdalena Janiak i Paulina Bogus. Koncert w znakomity sposób uświetnił obchody jednego z najważniejszych w kalendarzu świąt Polaków, a ponadto był okazją do zaprezentowania polskiego dziedzictwa kulturowego słuchaczom słowackim. Spełnił też rolę edukacyjną – wśród zgromadzonych gości znaczną grupę stanowili bowiem studenci bańskobystrzyckiej poloJAKUB PACZEŚNIAK nistyki. Centrum Języka i Kultury Polskiej przy UMB w Bańskiej Bystrzycy

ZDJĘCIA: FUNDACJA CULTURA ANIMI

MONITOR POLONIJNY


Symbole świąt Bożego Narodzenia, czekoladowe mikołaje, ograne melodie kolęd na kilka tygodni przed świętami? To już chyba norma w dzisiejszym konsumpcyjnym świecie, nastawionym na zyski i dlatego nastrajającym do zakupów długo przed Wigilią. W tym roku redakcja „Monitora Polonijnego“ też z wyprzedzeniem przygotowała niektóre artykuły o tematyce świątecznej, ale bynajmniej nie z chęci zysku finansowego, ale… z braku funduszy na wydanie oddzielnego, grudniowego numeru. Dlatego w tym listopadowo-grudniowym numerze znajdą Państwo – jak co miesiąc – materiały z ulubionych rubryk stałych oraz takie, które nawiązują do Bożego Narodzenia i nie tylko, bowiem przed nami jeszcze jedno święto – 18-lecie „Monitora Polonijnego“. Tak, tak, 18 lat temu pod redakcją pani Danuty Meyzy-Marušiakovej powstał pierwszy numer naszego pisma. Wtedy zapewne zespół redakcyjny z dużym wyprzedzeniem myślał o koncepcji nowopowstającego wydawnictwa, jak i o tematach związanych ze świętami. Zajrzawszy do archiwum redakcyjnego, chcę przypomnieć Czytelnikom, co znalazło się w numerze z grudnia 1995 roku. A były to życzenia z okazji powstania pisma oraz życzenia świąteczne, składane przez ówczesnego ambasadora RP w RS Jerzego Korolca, pierwszy wpis „Od redakcji”, w którym Danuta Meyza-Marušiaková wyjaśniała koncepcję pisma, genezę jego tytułu oraz zachęcała do współpracy przy tworzeniu miesięcznika. Nie zabrakło też artykułu dotyczącego Klubu Polskiego, którego autorem był pierwszy jego prezes, Ryszard Zwiewka. Oprócz tego opublikowany został artykuł o blaskach i cieniach małżeństw mieszanych i kilka materiałów poświęconych Bożemu Narodzeniu. To już historia, dla wielu z nas wzruszająca, przywodząca wspomnienia tamtych czasów, osób, które odeszły… Podobnie jak 18 lat temu, tak i teraz publikujemy życzenia dla naszych Czytelników od ambasadora RP w RS, a także od obecnego i pierwszego prezesa Klubu Polskiego. „Osiemnastka“ to wyjątkowy moment, przekroczenie progu dorosłości, więc postanowiliśmy ją uczcić w wyjątkowy sposób, organizując Dyktando Polonijne, które odbędzie się 30 listopada i na które zapraszamy wszystkich. Tego samego dnia, ale trochę później, zaraz po ogłoszeniu Mistrza Polskiej Ortografii, będziemy wspólnie świętować jubileusz „Monitora“ (więcej szczegółów w „Ogłoszeniach”, str. 33). Będzie okazja do rozmów, życzeń, wspomnień… A tym z Państwa, którzy nie będą mogli wziąć udziału w dyktandzie ani spotkać się z nami po nim, już teraz życzymy wesołych świąt Bożego Narodzenia oraz miłej lektury naszego pisma. W imieniu redakcji

Piękni osiemnastoletni 4 Z KRAJU 4 Życzenia 5 OPOWIEŚCI POLONIJNEJ TREŚCI Ręcznie zdobione bombki 8 I ty możesz zostać Świętym Mikołajem 9 WYWIAD MIESIĄCA Janusz Zaorski: „Film powinien być rozmową twórcy z widzami“ 10 Z NASZEGO PODWÓRKA 13 Groby polskich żołnierzy z okresu I wojny światowej na cmentarzach Słowacji 19 Pożegnanie premiera 20 CZUŁYM UCHEM Powrót z i do przeszłości 20 WAŻKIE WYDARZENIA W DZIEJACH SŁOWACJI Gimnazjum w Revúcy 22 POLAK POTRAFI W tajnej służbie brytyjskiego wywiadu 23 KINO-OKO Podsłuchiwać czy nie? 24 SŁOWACKIE PEREŁKI Hallowenowa romantyka 25 MONITOR GOŚCI MNIEJSZOŚCI Naród wybrany 26 POLSKA MEDIALNA Śmierć tygodnika. Krajobraz bez Przekroju 28 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI Kilka trupów na jesienne wieczory 28 SPORT!? Wspomnienie 30 Pod reglami z Polski na Słowację 31 OKIENKO JĘZYKOWE Regulamin II Dyktanda Polonijnego 32 OGŁOSZENIA 33 ROZSIANI PO ŚWIECIE Czeska ziemia obiecana 34 MIĘDZY NAMI DZIECIAKAMI W czasie świąt dzieci się nie nudzą 35 PIEKARNIK Gemerska bomba 36

ŠÉFREDAKTORKA: Małgorzata Wojcieszyńska • REDAKCIA: Agata Bednarczyk, Agnieszka Drzewiecka, Ingrid Majeríková, Katarzyna Pieniądz, Magdalena Zawistowska-Olszewska KOREŠPONDENTI: KOŠICE – Urszula Zomerska-Szabados • TRENČÍN – Aleksandra Krcheň JAZYKOVÁ ÚPRAVA V POĽŠTINE: Maria Magdalena Nowakowska, Małgorzata Wojcieszyńska GRAFICKÁ ÚPRAVA: Stano Carduelis Stehlik ZAKLADAJÚCA ŠÉFREDAKTORKA: Danuta Meyza-Marušiaková ✝(1995 - 1999) • ADRESA: Nám. SNP 27, 814 49 Bratislava KOREŠPONDENČNÁ ADRESA: Małgorzata Wojcieszyńska, 930 41 Kvetoslavov, Tel./Fax: 031/5602891, monitorpolonijny@gmail.com PREDPLATNÉ: Ročné predplatné 12 euro na konto Tatra banka č.ú.: 2666040059/1100 REGISTRAČNÉ ČÍSLO: 1193/95 • EVIDENČNÉ ČÍSLO: EV542/08 • IČO: 30 807 620 Redakcia si vyhradzuje právo na redigovanie a skracovanie príspevkov • Realizované s finančnou podporou Úradu vlády Slovenskej Republiky

www.polonia.sk PAŹDZIERNIK 2013

3


M O N I T O R

P O L O N I J N Y

1 8 L A T

M O N I T O R

zy ktoś jeszcze pamięta najważniejsze wydarzenia 1995 roku? To, że od 1 stycznia za sprawą denominacji złotego zamiast szastać milionami, nagle zaczęliśmy wydawać skromniutkie złotówki?

Piękni osiemnastoletni

C

Że otwarto w Warszawie pierwszą linię metra, co z pewnością pomogło w myśleniu o stolicy jako metropolii, za to pozbawiono ją trolejbusów, odbierając tym samym miastu nieco uroku? Był to też rok, w którym prezydent Lech Wałęsa ustąpił pola Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, a z taśmy montażowej fabryki na warszawskim Żeraniu zjechały pierwsze samochody Daewoo, substytut światowego luksusu za rozsądną cenę. Marek Kamiński jako pierwszy Polak zdobył biegun południowy, a na Słowacji grupa zapaleńców doprowadziła do wydania pier wszego numeru „Monitora Polonijnego”. To już osiemnaście lat – twórczych, zmiennych i pełnych wyzwań, bowiem tworzenie prasy polonijnej rządzi się odmiennymi prawami niż zwykła praca dziennikarska. Ale każde pismo polonijne ma jeden cel – dotrzeć do czytelników ze swoją wizją świata, dzielić się z nimi wiedzą, jednoczyć rozproszone polskie dusze w poczuciu społecznej jedności.

Danuta Meyza-Marušiak, pierwsza redaktor naczelna „Monitora Polonijnego”, zmarła w lutym tego roku, miała ambitną wizję stworzenia pisma, w którym na trwałe miały być obecne polska historia i polska kultura, towarzyszące życiu czytelnika-emigranta. Żyć w nowych realiach, ale nie zapominać o ojczyźnie, nie tracić z nią więzi. Śledzić i przekazywać nastroje i osiągnięcia, którymi oddycha kraj rodzinny, popularyzować jego kulturę i nie wstydzić się zwyczajów – to sposób na satysfakcjonujące funkcjonowanie w codzienności emigracyjnej. Te założenia pionierów dziennikarskiej polsko-słowackiej współpracy kulturalnej z pewnością zostały spełnione – „Monitor” przez lata doskonalił swoją formę i treść, dzięki czemu w tym roku został nagrodzony prestiżową Nagrodą im. Macieja Płażyńskiego. Znawcy tematu – albowiem niby skąd zwykły czytelnik miałby to wiedzieć – uważają, że „Monitor” jakością treści i szaty graficznej wyróżnia się z większości pism polonijnych na świecie.

1995 prezydent RP, jest jedynym Polakiem wyróżnionym Pokojową Nagrodą Nobla.

PIĄTEGO PAŹDZIERNIKA minęło 30 lat od przyznania Lechowi Wałęsie Pokojowej Nagrody Nobla w uznaniu jego działań na rzecz wolności i demokracji. Wyróżnienie to 10 grudnia 1983 r. odebrali żona Wałęsy, Danuta, i jego syn Bogdan podczas gali w Oslo. Wałęsa, w latach 19904

LAUREATKĄ TEGOROCZNEJ Literackiej Nagrody „Nike” została Joanna Bator. Pisarkę uhonorowano za książkę „Ciemno, prawie noc“. Uroczystość wręczenia nagrody odbyła się 6 października w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. DNIA 7 PAŹDZIERNIKA zmarła Joanna Chmielewska, autorka poczytnych powieści kryminalno-

P O L O N I J N Y

1 8 L A T

Nasz osiemnastolatek naprawdę dorósł. A przecież dojrzewanie to proces niełatwy. Nietrudno o pomyłkę, niezrealizowany plan czy zabrnięcie w ślepą uliczkę. Wraz z upływającym czasem niektóre wątki i tematy straciły na aktualności, inne nie przeszły próby zainteresowania czytelniczego. Kilka razy zmieniała się szata graficzna pisma. Za to jeden dział rozrósł się ogromnie – to relacje ze spotkań z Polakami, z imprez popularyzujących polską kulturę, sztukę i zwyczaje.

Pierwszy numer „Monitora Polonijnego“ ukazał się osiemnaście lat temu

obyczajowych, takich jak „Lesio“, „Wszystko czerwone“ czy „Skarby“; miała 81 lat. Zadebiutowała w roku 1964 powieścią „Klin“; przełomem w jej twórczości stał się opublikowany w 1973 roku „Lesio“. Kolejne powieści to m.in. „Studnie przodków“, „Upiorny legat“, „Romans wszech czasów“, „Wszystko czerwone“ i „Skarby“. HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ pozostanie prezydentem Warszawy. Referendum o jej odwołanie, które odbyło się 14 października

i w którym wzięło udział ponad 343 tys. osób, okazało się jednak nieważne z powodu zbyt niskiej frekwencji. FILM ANDRZEJA WAJDY „Wałęsa. Człowiek z nadziei“, który wszedł na ekrany 4 października, okazał się hitem kinowym. W ciągu ponad tygodnia obejrzało go ok. 400 tys. widzów. Filmowa biografia przywódcy „Solidarności“ powstała na podstawie scenariusza Janusza Głowackiego. W rolę Wałęsy wcielił się Robert Więckiewicz, Danutę WałęMONITOR POLONIJNY


P O L O N I J N Y

Naprawdę się dzieje! „Monitor” dojrzał wraz z rozwojem życia kulturalnego Polaków na Słowacji, z potrzebą bycia ze sobą i wymiany życiowych doświadczeń rodaków w nowej ojczyźnie. To szczególnie ważne w przypadku rodzin, w których młodsze pokolenia Polskę znają już mniej, a choć do granicy nie jest aż tak daleko, to nie sposób śledzić na bieżąco wszystkiego, co się za nią dzieje. Dlatego „Monitor” od początku zbierał dla swych czytelników najważniejsze informacje, by wiedzy o kraju ojców nikomu nie brakowało. Redagowanie gazety w warunkach zmienności polityczno-finansowej przypomina czasami żeglowanie po oceanie – niby jest spokojnie, ale już za chwilę nadchodzi sztorm i wtedy najważniejsze jest, by przeżyć. I tak, drogi Czytelniku, bywało i bywa też z „Monitorem”. Chociaż gdy na pokład zaprasza się wyjątkowego gościa, to dba się o jego wygody i strawę duchową oraz o to, by zbytnio nie odczuł on zawirowań pogodowych. Drogi Nasz Gościu, Czytelniku, płyńmy więc dalej na spotkanie z jutrem, dorośli, chociaż wciąż z dziecięcym zapałem i marzeniami do spełnienia. AGATA BEDNARCZYK

sę zagrała Agnieszka Grochowska. W WIEKU 88 LAT zmarł 9 października pisarz Edmund Niziurski, twórca klasyki literatury młodzieżowej, autor „Księgi urwisów“, „Sposobu na Alcybiadesa“ i „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa“; spoczął 15 października na warszawskich Starych Powązkach. EUROPEJSKI TRYBUNAŁ Praw Człowieka w Strasburgu uznał, że nie może ocenić rosyjskiego ślePAŹDZIERNIK 2013

P

1 8 L A T

M O N I T O R

P O L O N I J N Y

1 8 L A T

ierwszy numer „Monitora Polonijnego“ ukazał się osiemnaście lat temu. Publikujmey życzenia z okazji tego jubileuszu, które dotarły do naszej redakcji.

Tomasz Chłoń

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

M O N I T O R

ambasador Polski na Słowacji Szanowni Państwo, Szanowna Redakcjo! Z maturą bywa różnie. Pamiętają Państwo, jak Czerwone Gitary śpiewały „Już za rok matura“? Z puentą o poprawce? Patrząc z perspektywy lat przekładałabym maturę w nieskończoność, byle tylko móc wiecznie cieszyć się studniówką i „osiemnastką“. Forever Young! Ale Forever Young jest tylko w piosenkach. Z drugiej strony, dojrzałość ma swoje zalety. Mówią, że w ars amandi najlepsi są ci po czterdziestce, którzy nabierają też potrzebnego dystansu do świata i do siebie. Ale znów z innej strony, to w wieku dojrzałym zaczynają nas coraz uporczywiej nurtować kłopotliwe pytania o sens... wielu spraw. A „osiemnastka“ to filozoficzna beztroska. Ha! Młodsi czytelnicy „Monitora“ w tym miejscu chyba ze mną się nie zgodzą, zarzucając mi amnezję. Jak to? Nie miał Pan problemów egzystencjonalnych?

dztwa z lat 1990-2004 ws. zbrodni katyńskiej, bowiem Rosja przyjęła Europejską Konwencję Praw Człowieka dopiero w 1998 r., a więc osiem lat po rozpoczęciu przez prokuraturę postępowania wyjaśniającego zbrodnię katyńską. Na nieprawidłowości w tym śledztwie wskazywały skarżące Rosję rodziny katyńskie. Trybunał podzielił argumentację rządu Rosji, który ponadto twierdził, że trybunał nie ma uprawnień do oceny śledztwa, ponieważ dotyczyło ono wydarzeń z 1940 r., czyli z czasu, gdy nie tylko nie

Miałem. Dziś, summa summarum, wydają się one jednak mniej znaczące, albowiem były to sytuacje wyjątkowe. Cóż, dziś to „Monitor Polonijny“ zdaje maturę. Czytelnicy oceniają jego dotychczasowy dorobek, a redakcja zastanawia się, który kierunek studiów wybrać, gdyż nie ma wątpliwości, że egzamin dojrzałości przebiegnie pomyślnie. To zasługa wszystkich związanych

było strasburskiego trybunału, ale również konwencji praw człowieka (weszła ona w życie w 1953 r.) W WARSZAWIE przez trzy dni obradowali laureaci Pokojowej Nagrody Nobla, którzy 23 października, na zakończenie szczytu, wezwali do całkowitego zakazu użycia broni jądrowej i ograniczenia wydatków na zbrojenia. Przyznawaną przez nich Nagrodę Pokoju odebrała amerykańska aktorka Sharon Stone. Obrady, w których udział wzięli m.in.

Dalajlama XIV, Frederik Willem de Klerk, Muhammad Yunus, Shirin Ebadi, odbyły się w 30. rocznicę przyznania Lechowi Wałęsie Pokojowej Nagrody Nobla. W DNIU 28 PAŹDZIERNIKA zmarł Tadeusz Mazowiecki, działacz opozycyjny, polityk, publicysta i były premier. Stanowisko to objął w 1989 roku jako pierwszy niekomunistyczny szef rządu. Miał 86 lat. Pochowano go 3 listopada na cmentarzu w podwarszawskich Laskach. MP 5


P O L O N I J N Y

z pismem – kolegium redakcyjnego, autorów, kolejnych redaktorów naczelnych. Ich praca została wszak doceniona prestiżową Nagrodą im. Macieja Płażyńskiego. Jako ambasador Rzeczypospolitej Polskiej na Słowacji chcę im wszystkim wyrazić serdeczne podziękowania i wdzięczność za to, że tworzą pismo, będące ważnym źródłem informacji o życiu Polaków i Polsce. A także, a może przede wszystkim za to, że są jednym z najważniejszych ośrodków na Słowacji, wokół których ogniskuje się dyskusja i refleksja o Polsce. I koncentrują myśli o niej. A Ona – Polska – staje się coraz fajniejsza. Jestem przekonany, że po maturze nadal będziemy wspólnie troszczyć się o słowacką Polonię i pielęgnować szczególne związki i sympatie między Polakami i Słowakami, między Polską i Słowacją. Łączą nas bowiem relacje rzadko spotykane w stosunkach międzynarodowych. A jak się nam powiedzie, to umocnimy je w sposób niezwykły – wspólną organizacją zimowych

1 8

L A T M O N I T O R ●

igrzysk olimpijskich w Krakowie i Tatrach w 2022 r. A jak zima, to i święta. Dlatego wszystkim Czytelnikom „Monitora“, jego Twórcom i wszystkim Polkom i Polakom na Słowacji pragnę przekazać w imieniu ambasady i swoim życzenia najlepszego Bożego Narodzenia! I Nowego Roku! Aby każdy dzień był wart podsumowania fragmentem piosenki Seweryna Krajewskiego „Jest taki dzień”!

P O L O N I J N Y

1 8

L A T

ZDJĘCIE: MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA

M O N I T O R

Andrzej Jagodziński I radca ambasady RP, dyrektor Instytutu Polskiego w Bratysławie Drogi „Monitorze“, Szanowni Czytelnicy „Osiemnastka” to zawsze duża sprawa. Dla człowieka oznacza, że od tego mementu jest on w pełni dojrzały, poważny i odpowiedzialny. A co oznacza dla pisma, które przecież od początku było poważne, dojrzałe i odpowiedzialne? Może to okazja do wspomnień i podsumowania doświadczeń? Może refleksja nad kolejnymi wyzwaniami? Z całego serca życzę „Monitorowi“, żeby „trzymał tak dalej” – żeby nadal był poważny i odpowiedzialny, ale też

Ryszard Zwiewka założyciel Klubu Polskiego, pierwszy jego prezes Wszystkim stałym i okazjonalnym czytelnikom „Monitora Polonijnego” składam serdeczne życzenia bożonarodzeniowe, by w radosnej atmosferze, przypominającej przyjście na świat Zbawiciela, wspomnieli w swych modlitwach i jutrzniach Tych, którzy w ostatnim roku odeszli, pozostawiając nam świeże bruzdy wspomnień.

tak samo dowcipny, atrakcyjny, ciekawy świata i ludzi. Żeby nadal łączył tutejszych Polaków i ich słowackich przyjaciół, bo to wciąż niezwykle ważna misja. Żeby pokazywał Polaków w Słowacji i na świecie i żeby informując, potrafił też bawić. Sto lat „Monitorze!“!! Korzystając z okazji proszę wszystkich Czytelników „Monitora“ o przyjęcie najserdeczniejszych życzeń wszelkiej pomyślności z okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Oby rok 2014 przyniósł tylko same dobre wiadomości!

Przekazuję również pozdrowienia i słowa podziękowania Szanownej Redakcji „Monitora Polonijnego” oraz kierownictwu Klubu Polskiego na szczeblu centralnym i regionalnym. W tym trudnym okresie, kiedy muszą Państwo intensywniej niż dawniej starać się o przychylność decydentów środków finansowych, życzę Państwu, by przedkładane projekty znalazły uznanie władz i – co najważniejsze – trafiały w potrzeby Polonii. Wszystkiego najlepszego z okazji świąt Bożego Narodzenia i 18. rocznicy wydawania „Monitora Polonijnego”.

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

MONITOR POLONIJNY


P O L O N I J N Y ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

M O N I T O R

Tomasz Bienkiewicz prezes Klubu Polskiego Szanowni Czytelnicy „Monitora Polonijnego“!

Kiedy kilka lat temu w moje ręce po raz pierwszy trafił „Monitor Polonijny“, byłem pozytywnie zaskoczony. Najpierw zauważyłem świetną szatę graficzną, później doceniłem treści, zebrane informacje, dotyczące działalności polonijnej, ciekawe wywiady ze znanymi osobistościami, które nawiązują do naszych realiów – Polaków mieszkających na Słowacji. „Monitor“ podbił też moje serce piękną polszczyzną, dobranymi słowami, wręcz dopieszczonymi. A mam z czym porównywać, bowiem przez kilka lat mieszkałem za granicą i sięgałem po różne wydawnictwa polonijne. Z czystym sumieniem mogę więc stwierdzić, że słowacka Polonia może być dumna ze swego pisma, dlatego w tym roku, kiedy dotarła do mnie informacja, że można zgłaszać kandydatury czasopism polonijnych do Nagrody im. Macieja Płażyńskiego, nie zawahałem się i zgłosiłem nasz miesięcznik. Kiedy po ustaleniach kapituły Nagrody dotarł do mnie werdykt jurorów, byłem zachwycony tym, że „Monitor“ został

Czesław Marek Sobek

LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

doceniony też w Polsce, w świecie dziennikarskim, i uzyskał tę prestiżową nagrodę. W tym roku „Monitor Polonijny“ skończył 18 lat. W dorosły wiek wszedł w trudnych czasach: okrojone dotacje, walka o środki i przetrwanie. Dlatego jego Redakcji życzę z całego serca przede wszystkim wytrwałości i optymizmu, zaś Czytelnikom wielu kolejnych numerów ulubionego pisma. A ponieważ zbliża się Boże Narodzenie, święta, które lubimy najbardziej, bowiem kojarzą nam się z domowymi przysmakami, szczególną atmosferą, spokojem i radością, pozwolą Państwo, że złożę Państwu życzenia – niech te święta będą spokojne, pogodne, pełne optymizmu.

Drodzy Czytelnicy!

reprezentant polskiej mniejszości w Radzie d.s. Mniejszości Narodowych w Kancelarii Rady Ministrów RS

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Jak ten czas szybko płynie; jeszcze nie tak dawno niemowlę, potem młodzieniaszek, a teraz, proszę, już pełnoletni. „Monitor Polonijny“, którego pamiętamy raczkującego, potem szukającego swojej formy, rozglądającego się po świecie, nabierającego sił na przekór trudnościom i przeszkodom, ma już 18 lat! Osiemnaście lat istnienia i działania na rzecz słowackiej Polonii, osiemnaście lat wytrwałości ludzi, którzy go tworzyli, osiemnaście lat wierności Czytelników. Miejsca i zdarzenia, które wspominamy z nostalgią, zmieniają się lub przemijają. Pozostają w naszej pamięci i na fotografiach. Natomiast słowo pisane pozostaje, niezmiennie trwa i żyje, świadcząc o naszej polskości, o naszej kulturze i tradycji. Dbajmy o to nasze polskie słowo

i pielęgnujmy je, pamiętajmy o naszych obyczajach i kulturze, dzielmy się nimi z innymi, uczmy ich nasze dzieci. Tutaj, na Słowacji, jesteśmy cząstką naszej ojczyzny i nie powinniśmy o tym zapominać. Dziękuję wszystkim dotychczasowym twórcom „Monitora Polonijnego“ za pracę, którą włożyli w jego redagowanie, dziękuję tym, którzy z determinacją walczyli o jego przetrwanie. Całej Redakcji życzę wiele radości i zadowolenia w dalszym tworzeniu „Monitora Polonijnego“, a Wam, drodzy Czytelnicy, radości z jego czytania. I proszę, pogłaszczcie Go czasem po wyjęciu z koperty, gdyż jest tego wart! Zaś z okazji zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia życzę wszystkim dużo zdrowia, jeszcze więcej szczęścia, a podczas łamania się opłatkiem przy wigilijnym stole pamiętania o tym, skąd jesteśmy. 7


Ręcznie zdobione bombki stawiała okazałe gwiazdy betlejemskie w doniczkach wokół olbrzymiej sztucznej choinki, która zdobiła hotelowy hol. Była to taka imitacja prawdziwych świąt, namiastka tego, w czym wyrastała. W słonecznej scenerii Wysp Kanaryjskich brakowało jej śniegu, mrozu, zapachu świerku. Ile by dała za to, by tamtą atmosferę przywołać przynajmniej na ten jeden dzień w roku. Tylko w swoim małym mieszkanku, które tu wynajmowała, na choince, oczywiście sztucznej (bo skąd w tej szerokości geograficznej wziąć prawdziwą!), wieszała jedną z bombek przywiezionych z Polski. Bombkę wyjątkową, albowiem zrobioną specjalnie dla niej przez jej matkę chrzestną, pracującą kiedyś właśnie w fabryce bombek. W dzieciństwie dostała trzy takie bombki z wymalowanymi przez ciotkę odręcznymi zdobieniami: na każdej z nich była postać małej dziewczynki, czyli jej, oraz bohaterowie z bajek i napis: „Dla Magdusi od cioci Jagody“. Te bombki wieszała na choince każdego roku, najpierw w domu rodzinnym, później w domu, który próbowała stworzyć ze swoim mężem, ale im nie wyszło… Smutnym symbolem końca małżeństwa stała się właśnie jedna z tych bombek, która rozbiła się, spadając z choinki, po tym, kiedy zatrzasnęły się drzwi za opuszczającym ją mężem. Kiedy podjęła decyzję o przeprowadzce na odległą wyspę, nie zdawała sobie sprawy, jak długo tu będzie. Wiedziała tylko, że musi zacząć żyć na nowo. Talent do języków miała zawsze, więc szybko znalazła pracę w restauracji ekskluzywnego

U

i Opowolioeśncijnej

p reści t

hotelu. Z roku na rok przyjeżdżało tu coraz więcej gości z Polski, a ona, wykazując się zdolnościami menadżerskimi, awansowała. Zarządzała sporą grupą kelnerów, ściągających tu do pracy z różnych części świata. Najczęściej byli to młodzi ludzie, szukający przygody, ulegający urokowi hiszpańskich wysp, gdzie sezon letni trwa cały rok. Opuszczając Polskę, spakowała tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ale o dwu bombkach od cioci Jagody nie zapomniała. - Przynajmniej będą mi przypominać Polskę i nasze dzieciństwo – odpowiedziała bratu, który pomagał jej przy pakowaniu. Kiedy wylądowała na miejscu ze smutkiem stwierdziła, że jedna z bombek podróży nie przetrwała. „Mam nadzieję, że to nie jest zły znak“ – pomyślała. Początkowo nowa rzeczywistość ją fascynowała, kilka miesięcy później pojawiły się różne obawy... Ona sama najbardziej obawiała się Wigilii, dlatego tego wieczora wzięła dyżur. I choć w Hiszpanii nie świętuje się 24 grudnia, był to wieczór jak każdy inny, było jej przykro, że wraca o północy do pustego mieszkanka, że gdzieś daleko jej znajomi, brat z rodziną spędzają Wigilię. Prawdziwą. Polską. Ze śniegiem, barszczem z uszkami, karpiem, opłatkiem… Ona siedziała w pustym mieszkaniu, zajadając samotność turonami – tradycyjnymi bożonarodzeniowymi hiszpańskimi słodyczami. I choć bliscy z Polski, narzekając często czy to na mrozy, czy to na pluchę, zazdrościli jej i Hiszpanii, i ciągłego lata, to ona dałaby wiele, by choć na chwilę przenieść się do Polski. Później poznała polskie małżeństwo. Obydwoje byli muzykami, umilającymi turystom pobyt na wyspie. Kilka Wigilii spędziła z nimi.

Cieszyły ją te wieczory. Niestety, w tym roku ich dzieci zdały maturę i rozpoczęły studia na lądzie… Ląd – marzenie każdego mieszkańca wyspy! W ślad za dziećmi udali się też jej przyjaciele. Została sama… Po nieudanym małżeństwie stroniła od mężczyzn, ale któregoś razu zdecydowała się na randkę. Wróciła rozczarowana. Nie było kwiatów, „gentlemen“ przybył na spotkanie w klapkach, krótkich spodenkach. Nie było romantyki, nie było czarowania i oczarowania… Zbliżały się kolejne święta. Wigilię postanowiła znów spędzić w pracy. Właśnie kończyła ozdabiać hotelowy hol. Podniosła głowę i w przeszklonej windzie zobaczyła znajomą twarz. Mężczyzna, będący w towarzystwie młodej damy, patrzył właśnie na nią. „Czy ja go znam?“ – pomyślała. I nagle ją olśniło! Przecież to Marek, „chłopak z sąsiedztwa”. - Magda, co za spotkanie! Co tu robisz? – zapytał mężczyzna, wychodząc z windy. – Poznaj, to moja córka – przedstawił jej nastoletnią towarzyszkę. Po wymianie kilku grzecznościowych zdań, umówili się na kawę. Spotkanie okazało się szalenie miłe. „Chłopak z sąsiedztwa“ nastroił ją optymistycznie. Jego pobyt na wyspie właśnie się zaczynał, więc obiecali sobie, że spędzą ze sobą trochę czasu. Były więc wycieczki po wyspie, spacery po plaży, nawet wspólne zakupy… - Nie było barszczu z uszkami, nie było tradycyjnej Wigilii, ale dla mnie to były szczególne święta – wyznał Marek w ostatni wieczór przed swoim odlotem. Zaprosiła go do swojego mieszkanka. Mężczyzna zwrócił uwagę na wiszącą na małej choince bombkę. Pamiętam te bombki, jeszcze z dzieciństwa, kiedy z rodzicami odwiedzaliśmy was. Jak ja ci ich zazdrościłem… - powiedział, uśmiechając się sentymentalnie. Kiedy rano wychodził, szepnął jej do ucha, że w dzieciństwie był w niej zakochany. Spojrzała na niego zdziwiona. Przed wyjściem jeszcze raz ją MONITOR POLONIJNY


przytulił. Próbował coś obiecywać, wspomniał o separacji z żoną, ale zamknęła mu usta. W pewnym momencie Marek odwrócił się niefortunnie i… potrącił choinkę. Ostatnia bombka z ręcznymi zdobieniami rozbiła się w drobny mak. „Oby to nie był zły znak“ – pomyślała. Potem były SMS-y, telefony... Marek próbował zdawać jej relację z sali sądowej, gdzie właśnie odbywał się jego proces rozwodowy. Coś szło nie tak. Źle to znosiła. Pewnego dnia poprosiła go, by już więcej nie dzwonił. Znów rzuciła się w wir pracy. Zbliżały się kolejne święta Bożego Narodzenia. W wigilijny wieczór, podobnie jak przed rokiem, miała dyżur w restauracji. No i odezwała się nostalgia. Miała nieuzasadnione nadzieje, że może znów pojawi się Marek, by spędzić święta z dala od Polski. Zapytała nawet recepcjonistkę, czy na liście gości nie pojawiło się przypadkiem jego nazwisko. Ale nie… Niestety. Posmutniała. Skończywszy dyżur, zmęczona przechodziła obok recepcji. - Masz tu paczkę – poinformowała ją koleżanka. Spojrzała zdziwiona. Wzięła małą przesyłkę i wsiadła do samochodu. Rozpakowała ją dopiero w domu. Była w niej ręcznie zdobiona bombka: obok postaci dziewczynki była też postać chłopca. I napis: „Dla Magdusi od Marka“. Odwróciła szklaną kulę… i zobaczyła jeszcze jeden napis: „Wyjdziesz za mnie?“. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

Z roku na rok coraz bardziej są widoczne różnice pomiędzy bogatymi a biednymi. Kontrasty te obserwujemy już w przedszkolu, gdzie to dzieci chwalą się, co mają w domu i dokąd jeżdżą na wakacje. Szkoła umacnia podział na biednych, których nie stać na markowe ubrania i sprzęt najnowszej generacji, oraz tych „pięknych i bogatych”, prezentujących swoje supernowe telefony, uczęszczających na modne zajęcia dodatkowe i urządzających urodziny w drogich klubach. Bieda i ograniczone radzenie sobie we współczesnych realiach powodują, że ludzie coraz częściej tracą sens życia i przestają odczuwać radość nawet z tych pozornie oczywistych faktów, jak posiadanie rodziny, dzieci czy obchodzenia różnych świąt w towarzystwie ich i przyjaciół. Z roku na rok na szczęście przybywa chętnych do bezinteresownego pomagania innym. I chociaż to zapewne kropla w morzu potrzeb, każda akcja, mająca na celu realne wsparcie potrzebujących, jest czymś ważnym dla obu stron. Jednym pozwala lepiej znosić codzienność, innych uczy wrażliwości na los drugiego człowieka. W tym przedświątecznym czasie w Polsce szczególnie aktywne stają się znane i sprawdzone organizacje – Caritas, Polska Akcja Humanitarna, Szlachetna Paczka. W dużych sklepach wystawia się kosze, do których można wrzucać produkty żywnościowe, rozdawane później najuboższym. Sprzedaż słynnych kartek świątecznych prowadzi Program Trzeci Polskiego Radia. A zaraz po Nowym Roku hucznie gra Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i z roku na rok bije kolejne rekordy wysokości zebranych przez wolontariuszy sum. Jerzy Owsiak, pomysłodawca tej akcji, został uhonorowany Medalem Szczytu Laureatów Pokojowej Nagrody Nobla. Przez dwadzieścia lat działalności Orkiestra zebrała ponad 140 miliony dolarów! To oczywiste, że przed Bożym Narodzeniem budzą się nasze sumienia, łatwiej dostrzec krzywdę dzieci i biedę innych. Często jednak wydaje się nam, że sami nie możemy zbyt wiele, a jednorazowa pomoc i tak niczego nie zmieni. To jednak nieprawda. Pieniądze, wrzucone do puszki w czasie kwesty, zapew-

I ty możesz zostać Świętym Mikołajem ne wspomogą inną dużą akcję, ale to jednak na naszą osobistą dobroczynność mamy największy wpływ. Wystarczy się rozejrzeć. Podpytać w pracy, w szkole, przedszkolu. Jestem przekonana, że nie trzeba długo szukać, by odnaleźć ludzi, którzy o nic nie proszą, choć pomocy potrzebują najbardziej. Można anonimowo dorzucić się do opłaty za przedszkole, za szkolne obiady czy wycieczkę któregoś z dzieci w potrzebie. Można upiec ciasto i ofiarować je z życzeniami „Wesołych Świąt”. Można wreszcie zrobić solidne porządki w szafach, wyprać ubrania i zabawki w dobrym stanie, a potem zanieść tam, gdzie ich potrzebują. Bez wstydu, odważnie. Świat rozwija się w szalonym tempie. Ale niezależnie od nowych technologii człowiek nadal potrzebuje drugiego człowieka. Zwykłego ludzkiego zainteresowania, ciepłego gestu. Dla tych, którzy chcieliby pomagać, ale nie mają odwagi, śmiałości, okres przedświąteczny jest idealny, by zacząć – nikt się wtedy nie wyśmiewa, nie krytykuje, a pożytku z takiego gestu dobrej woli jest zdecydowanie najwięcej. Każdy z nas może więc zostać Świętym Mikołajem, nawet jeśli w sympatycznego staruszka z białą brodą nie wierzy. Czym innym jest jednak wiara w drugiego człowieka, w moc małego ludzkiego gestu. Są ludzie, którzy wierzą, że dobro, którym obdarzamy innych, zawsze wraca… Może właśnie w chwili, gdy będziemy go najbardziej potrzebować? Niech życzenia „Wesołych Świąt” nie będą tylko sloganem, pustym hasłem, wygłaszanym przed Wigilią w telewizji, sklepie, pracy. Obserwujmy uważnie otoczenie i umiejętnie obdarowujmy radością inAGATA BEDNARCZYK nych.

9


Janusz Zaorski: „Film powinien być rozmową twórcy z widzami“ Pana najnowszy film „Syberiada polska“ to historia Polaków wywiezionych na Sybir. Taki los dotknął również kogoś z Pańskiej rodziny? Od mojej babci się dowiedziałem, że część naszej rodziny zginęła na Syberii. Nie mogłem w to uwierzyć. Miałem wtedy może siedem, może dziesięć lat. Do tego czasu żyłem w nieświadomości, bo w latach 50. nic złego nie można było powiedzieć o Związku Radzieckim, ponieważ to był nasz wielki brat. Rodzice pracowali, a mnie i mojego brata wychowywała babcia, która potajemnie mnie ochrzciła, ponieważ ojciec był w partii i lepiej było nie wtajemniczać go w to. Można więc powiedzieć, że uzyskana od babci informacja rozpoczęła w Pana życiu trwającą wiele lat drogę do realizacji filmu, którego premiera odbyła się na początku tego roku? Tak, bo czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Ten temat w moim życiu powracał. Kiedy jako reżyser w latach 70. wyjeżdżałem na różne zagraniczne festiwale, zawsze przed czy po projekcji podchodzili do mnie Polacy tam mieszkający, którzy tęsknili za krajem, chcieli dowiedzieć się, jak wygląda ulica, skwerek, który dla nich coś znaczył. Często rozmowy takie kończyły się nad ranem, w ich domach, do których mnie zapraszali. Podczas tych dyskusji okazywało się, że większość z nich otarła się o Syberię – ktoś z ich rodziny, rodzice, dziadkowie, wujek czy siostra dzielili los Sybiraków. Takich historii słuchałem w Australii, Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Europie. Zaczęły mnie one interesować. Czytałem wszystkie publikacje na ten temat, gromadziłem materiały.

„Chciałem zrobić epicką sagę o losach Polaków wywiezionych na Sybir”.

odczas Festiwalu Filmów Emigracyjnych EMiGRA Janusz Zaorski był jednym z honorowych gości. Przed pokazem swojej najnowszej produkcji, „Syberiady polskiej“, z entuzjazmem opowiadał o powstawaniu tego niełatwego filmu, nad którym pracował blisko 7 lat. Ale postawił na swoim, czego efektem jest wzruszający obraz opowiadający o wywiezionych na Syberię Polakach. Sporo scen zrealizowano w trudnych warunkach, bezpośrednio na Syberii, ale – jak twierdzi reżyser – tylko w ten sposób można było oddać autentyczność tamtych czasów. W Polsce film zyskał przychylne recenzje, a Zaorski jeździ teraz po świecie, by promować swoje dzieło. Na jego trasie ma się znaleźć też Bratysława. Zanim jednak to nastąpi, publikujemy wywiad z reżyserem, który oprócz „Syberiady” nakręcił takie filmy, jak „Piłkarski poker“, „Szczęśliwego Nowego Jorku“ czy „Matka Królów“.

P

Kiedy siedem lat temu producent złożył mi propozycję zrealizowania „Syberiady“, byłem przygotowany i nie musiałem czytać kilkudziesięciu książek na ten temat – znałem je już i wiedziałem, jak z nich skorzystać. Od razu miał Pan wizję, jak zrobić ten film? Zdawałem sobie sprawę, że muszę zrobić coś typowego, ale nie stereotypowego, w sposób prosty, ale nie prostacki, bo przecież to pierwszy film, który przeciera szlaki. Wiedziałem, że muszę go nakręcić realistycznie. Po prostu chciałem zrobić epicką sagę o losach Polaków wywiezionych na Sybir. Starałem się, by była ona zrozumiała zarówno dla nastolatków, jaki i dla starszych. W Polsce przez osiem miesięcy film obejrzało 400 tysięcy widzów. To bardzo dobry wynik jak na tak trudny temat. To nie jedna z komedii romantycznych, które ludzie chętnie oglądają w kinach, chcąc się odprężyć, szukając rozrywki. To film, który daje do myślenia, wzbudza refleksje. Byłem świadkiem, kiedy film oglądało paru Sybiraków. Oni płakali, nie wytrzymali i musieli wyjść z kina, bowiem bali się, że ich serca tego nie wytrzymają.

Trudno było zdobyć pieniądze na ten film? Było trudno. Sporo nas kosztowały przeloty na Syberię, hotele itd. Obliczyłem, że w Stanach Zjednoczonych taki film byłoby trzysta razy droższy. W Polsce jest o tyle dobrze, że mamy Polski Instytut Sztuki Filmowej, który dostaje półtora procent z reklam wszystkich telewizji, łącznie z satelitarnymi i kablowymi. Z PISF można otrzymać 49% procent środków na realizację filmu. To norma? Debiutanci mogą otrzymać więcej. Ponieważ „Syberiada“ jest filmem historycznym, koprodukcją, więc można było dostać jeszcze jakąś zwyżkę, ale resztę należało uzupełnić. I tu był problem, bowiem trudno przekonać sponsorów, producentów, by zainwestowali w film, w którym nie można pokazać żadnej marki samochodu czy telefonu komórkowego. Nie wszystkie sceny zostały zrealizowane. Początkowo planowałem, że film będzie trwał dwie i pół godziny, w efekcie trwa piętnaście minut krócej. Niektórych scen nie udało mi się nakręcić, ponieważ w ciągu realizacji materiału dziecięcy aktorzy zbyt urośli. MONITOR POLONIJNY


Motto tego filmu brzmi: „Nie odbiorą ci ojczyzny, jeśli nosisz ją w sercu“. To uniwersalne przesłanie, które z pewnością mocno rezonuje w tych, którzy mieszkają z dala od ojczyzny. O takich ludziach opowiada Pan też w filmie „Szczęśliwego Nowego Jorku“. Rozważał Pan kiedyś możliwość emigracji? Tak. Będąc studentem wydziału reżyserii, dowiedziałem się, że w przygotowaniu jest projekt na wzór Radia Wolna Europa – Wolna Europa Telewizyjna. To był koniec lat 60. Po marcu 1968 roku wszystko, co działo się w Polsce, było okropne, niegodne. Chciałem się więc zgłosić do tego projektu telewizyjnego, ale ten nie doszedł do skutku. Obecnie byłoby to możliwe, bo obraz przesyłany jest za pomocą satelity, wtedy jednak trzeba by było wozić kasety, co logistycznie było potwornie skomplikowane. Drugi raz rozważałem możliwość wyemigrowania w stanie wojennym, który mnie zastał w kraju. Ale właśnie pracowałem nad bardzo ważnym filmem „Matka Królów“. Musiałem go skończyć – uważałem, że to jest najważniejsze. Kiedy go skończyłem, był 1982 rok. A film przeleżał potem jeszcze kilka lat na półce. Przeleżał aż pięć lat! Później przez cztery lata nie miałem paszportu, więc nie mogłem wyjechać.

Którzy inni reżyserzy, według Pana, z sukcesem podjęli się tematów emigracyjnych? Jako udany oceniam serial „Londyńczycy“. Pierwsze odcinki robił emigrant ze Szwajcarii Greg Zbiński (obecnie mieszka w Polsce, bo tu się ożenił). Paweł Pawlikowski, który we wrześniu wygrał Festiwal Filmów Polskich filmem „Ida“, wyemigrował z Polski wraz z matką mając 15 lat. Fantastycznie opisał w filmie lata 60. Nikt w Polsce tego tak nie zrobił. Widać stop klatki z tego kraju, do którego mógł przyjechać dopiero po 1989 roku. On to zapamiętał rewelacyjnie! Pamiętam takie sklepy, lady, autobusy… Wyszedł przejmujący film. Jak Pan ocenia bliską Pańskiemu sercu Telewizję Polonia? Bardzo dobrze, bo ona wreszcie robi to, do czego została powoła-

na. Wymyśliłem program TV Polonia, będąc prezesem telewizji i nie konsultując tego z nikim. Parlamentarzyści mieli do mnie o to żal, ale po paru latach mi gratulowali, bo dzięki temu kanałowi byli znani za granicą. To TV Polonia ich pokazywała, kiedy przyjeżdżali do Sztokholmu, Bratysławy czy Pragi. Powiedział Pan kiedyś, że interesuje go człowiek przeciętny wobec przerastającej go sytuacji. Przykładem mogą być wspominane już filmy: „Matka Królów“ czy „Syberiada polska“, ale również monodram w wykonaniu Krystyny Jandy pt. „Danuta W.“. Jak doszło do tej współpracy? Zaproponowała mi ją Krystyna Janda. Znamy się od lat. Jej nieżyjący już mąż, operator, Edward Kosiński był moim przyjacielem i to on robił zdjęcia do „Matki Królów“. Kiedy pojawiła się książka Danuty Wałęsy, od razu ją przeczytałem, ale nie snułem żadnych planów reżyserskich z nią związanych. Nie miałem na to pomysłu. Ale zadzwoniła do mnie Krystyna i przedstawiła swój projekt. Ponownie przeczytałem książkę i wiedziałem, że idealnie nadaje się na monodram. Zrozumiałem, że można pokazać przeciętną kobietę wobec wydarzenia nieprzeciętnego. Pamiętałem wszystkie polityczne utarczki z czasów prezydentury Wałęsy. W tamtych czasach byłem prezesem do spraw radia i telewizji, sporo wiedziałem o kuchni politycznej. Poznałem też panią Danutę. Pamiętam pewne spotkanie w Belwederze, kiedy ona przeciwstawiła się mężowi. Bardzo mi się to spodobało i pomyślałem sobie, że ma charakter. Problemem w realizacji

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Czy widzów, naszych rodaków w Polsce, interesuje temat Polaków mieszkających za granicą?

Bardzo interesuje. Przecież „Szczęśliwego Nowego Jorku“ obejrzało 700 tysięcy widzów. To był rekord. Miałem ambicję stworzyć zapis myślenia Polaków u schyłku XX wieku: tych za granicą i tych w Polsce. W tym obrazie pokazałem życie gastarbaiterów na Greenpoincie i ich bliskich w kraju. Ci z Ameryki wysyłali kasety wideo, podkolorowując swoje życie, pokazując się na tle cudzego samochodu czy w czyimś mieszkaniu, by ci w kraju im zazdrościli. Z kolei oni mogli oglądać na kasetach miejsca w Polsce, które opuścili, rodziny, które na nich czekały.

11


monodramu była obfitość materiału, trudno było zdecydować, które partie książki wybrać. Uważałem, że pierwszy akt powinien mieć maksimum godzinę, a drugi 50 minut. W sumie pierwszy ma godzinę 10 minut, a drugi godzinę 20 minut. Proszę sobie wyobrazić, że Krystyna Janda gra przez dwie i pół godziny! To miara jej wielkiego talentu. A jak widzowie reagują? Od roku spektakle są wyprzedane. Jeśli Krystyna będzie miała siły i ochotę, to może grać panią Wałęsę do końca tego wieku.

„Prawicowa prasa na początku napisała o „Syberiadzie“ bardzo dobre recenzje, więc lewicowa objechała go, oceniła, że to dno“. stwo ludzi brać pod łokieć akademików, odwozić ich na i z projekcji itd. To kosztowna praca, a wiemy, że zawsze tych finansów brakuje. Rozmawialiśmy o wspomnieniach Danuty Wałęsy, a w tym roku ukazała się książka, mówiąca o tych samych wydarzeniach, ale widzianych z drugiej strony, autorstwa Moniki Jaruzelskiej – córki generała Jaruzelskiego. Pojawiły się też informacje, że być może na podstawie tej pozycji powstanie film. Myśli Pan, że to dobry pomysł? Według mnie ta książka jest bardziej impresyjna, nie jest tak behawioralna, jak to lubi film. Pani Monika uprawia innego rodzaju slalom między kartkami, więc decydujący głos należałoby oddać scenarzyście, który zdecydowałby, czy widzi możliwość zrobienia filmu na podstawie tej pozycji.

A propos Wałęsów, jak ocenia Pan film Andrzeja Wajdy „Wałęsa. Człowiek z nadziei“? To nie jest film dla mnie, to film dla młodych ludzi lub obcokrajowców. Ja to wszystko przecież wiem, oczekiwałbym bardziej skomplikowanego filmu, a on jest dosyć prosty, ale bardzo potrzebny. Cieszę się, że powstał i dotrze do widzów na świecie. To najwyższy stopień trudności, zrobić film o człowieku żyjącym, kiedy postać jest niejednoznaczna, impulsywna. Film mógłby otwierać 93 festiwale! Tyle otrzymał zaproszeń. To ewenement! Nie wiem, czy którykolwiek film, pokazany w Wenecji, został zaproszony aż na tyle festiwali. Każdy z organizatorów chciałby, by to właśnie ten film otwierał dany festiwal, najlepiej w obecności Wałęsy i Wajdy.

A Pan by się podjął reżyserowania takiego filmu? Nie, to nie jest mój temat, choć wiek XX bardzo mnie interesuje. Myślę, że Andrzej Wajda będzie miał jeszcze ciężkie życie z filmem o Wałęsie.

Ma szansę na Oscara? Będzie bardzo trudno. Zazwyczaj wygrywają tytuły, przynajmniej ostatnio, z mniejszych kinematografii. Jakby Akademia chciała pokazać, że mamy dobre serduszka, popieramy tych biedniejszych, jeszcze nie do końca zorganizowanych. Zawsze to jest loteria. Proszę pamiętać, że większość decydentów to ludzie zaawansowani wiekowo, natomiast ci młodsi pracują, robią filmy, często nie mają czasu obejrzeć wszystkich nominowanych produkcji. Właściwie to nikt nie daje rady obejrzeć wszystkich filmów. Dlatego tak ważna jest odpowiednia promocja. Musiałoby mnó-

Dlaczego? Ze względu na podziały polityczne. Nigdy nie byłem w żadnej partii – udało mi się. Nie lubię partyjniactwa, dla mnie państwowość jest ważna. Mojemu filmowi też się oberwało, ponieważ prawicowa prasa na początku napisała o „Syberiadzie“ bardzo dobre recenzje, więc lewicowa objechała go, oceniła, że to dno itd. Stałem się częścią rozgrywki między opcjami politycznymi.

Prawica przywłaszczyła sobie Pańskie dzieło? W prawicowym piśmie napisano, że to bardzo dobry film, zachęcając widzów do obejrzenia go. Tylko tyle. A to wystarczyło. Wielu stwierdziło, że ten Zaorski to chyba prawicowiec. A ja jestem, proszę pani, centrystą. I nikt mnie nie przeciągnie ani na lewo, ani na prawo. A fundamentalistów na skrzydłach nienawidzę. Czyli filmu o Smoleńsku też by Pan nie reżyserował? Myślę, że w tej chwili na pewno nie. Ten film po prostu przeszkodziłby w zjednoczeniu Polaków. Ja coś wiem na ten temat, bo film musi trafić w swój czas. Z niektórymi filmami mi się powiodło, jak na przykład z „Piłkarskim pokerem“, który nie traci na aktualności. „Matka Królów“ udała się, ale „Dziecinne pytania“, trzymane na półkach 9 lat, kiedy dostały się do kin, były passé, bowiem ich czas minął. Spotykamy się podczas pierwszej edycji festiwalu filmów emigracyjnych EMiGRA. Jak Pan ocenia tę inicjatywę? Generalnie jestem za wszelkiego rodzaju festiwalami, dniami filmu, ponieważ one są pretekstem, by zaprosić widzów do kin, by obejrzeli filmy, może coś przemyśleli albo uzupełnili. Widzę dużą oryginalność tego pomysłu i potencjał. Ten festiwal może się rozwijać w sposób harmonijny, zwłaszcza, że nie chodzi w nim tylko o filmy fabularne, które przecież na temat Polonii nie będą aż tak często realizowane, ale i o dokumenty, reportaże, których powstaje mnóstwo. Co roku można więc wybierać rodzynki z filmowego ciasta czy telewizyjnego zakalca i pokazywać je widzom. Film powinien być rozmową twórcy z widzami, a festiwal jest doskonałą okazją do takiej dyskusji. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, WARSZAWA

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

12

MONITOR POLONIJNY


Pamięć jako fundament przyszłości związku z 70. rocznicą zbrodni ludobójstwa na Wołyniu i w Galicji Wschodniej IPN ogłosił w pierwszej połowie bieżącego roku konkurs dla nauczycieli szkolnych i akademickich na scenariusz lekcji lub cyklu zajęć poświęconych tym tragicznym wydarzeniom. Laureaci (wśród nich niżej podpisany) w nagrodę pojechali w październiku na wycieczkę objazdową po Wołyniu. Jej program skupiał się wokół dwóch tematów: zbrodni wołyńskiej 1939-1945 i dziejów dawnej Rzeczpospolitej na Kresach Wschodnich. W ramach pierwszej części programu uczestnicy odwiedzili wybrane miejsca kaźni Polaków, mordowanych przez nacjo-

W

nalistów ukraińskich w czasie II wojny światowej, m.in. Ostrówki, Poryck (dzisiaj Pawliwka), Kisielin, Wiśniowiec, zobaczyli również miejsce, gdzie działała polska samoobrona w Przebrażu (dzisiaj Hajowe), która stała się symbolem skutecznego oporu wobec zbrodniczych działań OUN-UPA. Mentoramiprzewodnikami tej części byli Ewa Siemaszko (współautorka pracy „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945”) oraz dr Leon Popek (historyk IPN, autor m.in. „Wołyń. Ocalić od zapomnienia”). Druga część obejmowała wizyty w takich miejscach, jak Łuck (katedra, zamek Lubarta), Ołyka (zamek Radziwiłłów, kościół św. Trójcy), Ostróg (zamek Ostrogskich), Międzyrzecz Ostrogski (kiedyś obronny klasztor franciszkański, dziś monastyr prawosławny), Zbaraż (warowna rezydencja Zbarskich, pole bitwy z 1649 r., opisywany przez H. Sienkiewicza w „Ogniem i mieczem”), Wiśniowiec (park z pałacem Wiśniowieckich), Krzemieniec (Liceum Krzemienieckie, muzeum J. Słowackiego). LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

Dyskusje uczestników objazdu skupiały się na refleksji, dotyczącej tragicznej przeszłości sprzed 70 lat. Większość dawała wyraz swoim odczuciom, że to wciąż (za) mało znana karta w historii dwudziestowiecznej Polski i Europy. Karta zasługująca na pamięć szczególną, bo ofiarami niepojętej zbrodni byli niewinni, bezbronni ludzie, w tym tysiące dzieci, którzy w większości nadal czekają na godne uczczenie – a to należytym pochówkiem, a to pomnikiem, a to wreszcie odnotowaniem nazwiska na bezimiennych grobach. Wymiar zbrodni należałoby określić jako genocidium atrox, czyli ‘ludobójstwo okrutne’, dokonywane ze szczególnym bestialstwem mordy, których ofiarami była ludność cywilna w liczbie szacowanej nawet na 130 tys. osób. Wciąż pojawiają się pytania typu: co spowodowało, że żyjący w zgodzie z Polakami Ukraińcy uwierzyli ideologom nacjonalizmu i zaczęli mordować swoich sąsiadów, tylko dlatego że byli Polakami, dlatego że żyli na terenie, który miał być terytorium czystej etnicznie Ukrainy. Scenariusze zajęć laureatów konkursu mają być opublikowane na stronach internetowych Biura Edukacji Publicznej IPN, by mogły być wykorzystane i realizowane podczas zajęć w szkołach i na uczelniach, w tym zagranicznych, gdzie naucza się polskiej historii czy polskiej kultury. JAKUB PACZEŚNIAK Uniwersytet Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy

ZDJĘCIE: ANNA MARIA JARINA

Chór Camerata z Wieliczki w katedrze św. Marcina w Bratysławie

niedzielę, 13 października, w katedrze św. Marcina w Bratysławie wystąpił polski chór Camerata z Wieliczki. Camerata jest amatorskim chórem mieszanym, z wyraźną przewagą głosów żeńskich, mającym w swoim repertuarze ponad 200 utworów. Koncertował nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami: w Czechach, Niemczech, na Litwie, w Rosji, Łotwie, Estonii czy Austrii, a także we Włoszech i Francji. Na Słowacji Camerata wystąpiła już po raz kolejny. Chór rozpoczął mszę świętą hymnem „Gaude Mater” w opracowaniu Teofila Klonowskiego, czym wzbudził zachwyt obecnych. Oprócz znanego na Słowacji repertuaru chóralnego „Ave Verum” czy „Panis Angelicus” przedstawił też utwory polskie, które zabrzmiały przepięknie w doskonałej akustyce gotyckiej katedry św. Marcina. Po mszy rozległy się ogromne brawa, za które – w imieniu chórzystów – głębokim ukłonem podziękowała dyrygent Izabela Szota. ANNA MARIA JARINA

W

13


Kolejny przystanek nej na Drodze Jedwab

ystawa prac Stefanii Gajdošovej-Sikor skiej, zatytułowana „Droga Jedwabna“, po prezentacji w Bratysławie i Trenczynie dotarła do Koszyc, skąd pochodzi jej autorka. Malowane na jedwabiu obrazy powstawały w Koszycach, choć są odzwierciedleniem podróży artystki w czasie, spotkań z różnymi ludźmi w różnych miejscach świata. Zwiedzający wystawę mogą podzi-

jej otwarciu, które miało miejsce 15 listopada nie zabrakło przedstawicieli polskiej ambasady – konsula radcy-ministra Grzegorza Nowackiego i attaché wojskowego Zbigniewa Komańskiego, a także innych

W

wiać nie tylko twórczość abstrakcyjną, ale i portrety bliskich, ważnych dla autorki osób. Tę artystyczną ucztę przygotował dla mieszkańców i turystów, odwiedzających Koszyce – Europejskie Miasto Kultury 2013, Klub Polski. Wystawa prezentowana jest w Muzeum Wschodniosłowackim. Na

ełna suwerenność państwa jest złudzeniem. Żaden kraj nie jest w stu procentach suwerenny, bo żaden nie jest w stanie zagwarantować sobie bezpieczeństwa, nie wchodząc w układy z innymi państwami – uważa wybitny socjolog, filozof i eseista Zbigniew Bauman. Podczas spotkania 5 listopada w Instytucie Polskim Bauman tłumaczył, że nie istnieje państwo, które jest w stanie poradzić sobie bez pomocy innych; żyjąc w stanie izolacji. Kontakty z innymi krajami są niezbędne w każdej sferze jego funkcjonowania, nie tylko w zakresie wspomnianego już bezpieczeństwa, ale również w kwestii ekonomii, gospodarki, obronności, a nawet – zwłaszcza w dobie Internetu – kultury. Na spotkania, prelekcje, debaty chodzę odpowiednio wcześniej, by

P

14

gości specjalnych – artystki polskiego pochodzenia Zdenki Zaborskiej-Błońskiej, pracowników szkoły artystycznej, w której pracuje Stefania GajdošováSikorska, jej podopiecznych, a nawet jej nauczycieli ze szkoły średniej, no i oczywiście rodaków z Klubu Polskiego. O muzyczną oprawę wernisażu zadbał młody wirtuoz gitary, 11-letni Dominik Sikorski. Wystawę można oglądać do 15 grudnia 2013. URSZULA SZABADOS zdjęcia: Jakub Gajdoš, Stefania Gajdošová-Sikorska

Projekt zrealizowano z finansowym wsparciem Ambasady RP w RS

Europejskie laboratorium zająć miejsce, poobserwować przybywających ludzi. Tak było też w tym przypadku. Sala Instytutu Polskiego w Bratysławie zapełniała się, a wręcz przepełniała, bowiem nazwisko profesora Baumana przyciągnęło rzesze zainteresowanych! Zygmunt Bauman urodził się w Polsce, ale od 40 lat jego domem jest Wielka Brytania. Uważany jest za jednego z najbardziej oryginalnych i wpływowych socjologów naszych czasów, twórcę koncepcji postmodernizmu (ponowoczesności – to termin, którym on sam najczęściej operuje), zaangażowanego komentatora i publicystę. W Polsce jest postacią bardzo kontrowersyjną ze względu

na powojenną działalność w komunistycznym Korpusie Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jest też laureatem wielu prestiżowych nagród i odznaczeń, m.in. Europejskiej Nagrody Amalfi, którą otrzymał za pracę „Nowoczesność i zagłada”, Nagrody im. Theodora W. Adorno i Nagrody Księcia Asturii, a także autorem i współautorem wielu książek; najnowsza z nich, wydana w 2013 roku, nosi tytuł „Płynna inwigilacja. Rozmowy”. Bauman podczas spotkania podniósł kwestię spadającego zaufania do instytucji rządowych oraz coraz mniejszego poczucia przynależności do struktur europejskich. „Nie choMONITOR POLONIJNY


ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Leszek Możdżer ZNÓW ZDOBYŁ SERCA BRATYSŁAWSKIEJ PUBLICZNOŚCI bratysławskiego koncertu Możdżera sala słowackiego radia była wypełniona po brzegi. Wśród słuchaczy zauważyłam osoby, które częściej pojawiają się na scenie, niż na widowni, np. Mariana Vargę, legendę słowackiej sceny muzycznej, grającego – podobne jak Możdżer – na instrumentach klawiszowych. Trio Możdżer-DanielssonFresco rozpoczęło koncert utworem, który miał wprowadzić ogólny nastrój całego programu. Zohar Fresco zaczął od przedstawienia swoich instrumentów perkusyjnych – jakże skromnych wizualnie – prezentu-

dzi o to, co trzeba zrobić (aby poprawić sytuację – przyp. od red.), ale kto ma to zrobić. Mamy teraz siłę, która nie podlega kontroli politycznej, natomiast w polityce tej siły brakuje“ – powiedział prelegent i podkreślił, że efektem takiego stanu rzeczy jest spadek zaufania do rządu, polityki i – co za tym idzie – instytucji europejskich, natomiast wzmacnia się poczucie lokalnej tożsamości.

jąc, co potrafi z nich wyczarować. Zaśpiewał też pierwszy utwór, bardzo delikatnie, jakby chcąc sprawdzić akustykę sali. Lars Danielsson, stojący pośrodku sceny, pełnił funkcję łącznika między fortepianem a instrumentami perkusyjnymi. Podczas całego koncertu pozostawał w stałym muzycznym dialogu ze skupionym na swojej grze Leszkiem Możdżerem i pogrążonym w rytmie swoich bębnów Zoharem Freskiem. Najmłodszy z tria, Polak Leszek Możdżer potwierdził swoją wirtuozerię gry na fortepianie: to liryczne

„Obecnie znajdujemy się w okresie, w którym czujemy, że stare sposoby rozwiązywania problemów nie wystarczają, ale brakuje nam nowych“ – powiedział też Bauman. Zwrócił uwagę na to, że Europejczycy mają wspólne interesy, ale nie wartości. Na koniec ściszył głos i przyrównał Europę do wielkiego laboratorium, przed którym stają duże wyzwania. ZDJĘCIE: ADRIANA MAJKA

rzed rokiem Leszek Możdżer wystąpił w wielkiej sali Słowackiego Radia w ramach wyszehradzkiej współpracy Mosty – Gesharim w towarzystwie Czeszki Ivy Bittowej (śpiew, skrzypce), Słowaka Oskara Toroka (trąbka) i Węgra Mihalyego Drescha (saksofon). W tym roku, 10 października, wystąpił w tej samej sali, tym razem ze swoim Trio Możdżer-Danielsson-Fresco. Zespół, w skład którego oprócz Polaka wchodzą szwedzki kontrabasista Lars Danielsson i izraelski perkusista Zohar Fresco, powstał w 2004 roku. Po raz pierwszy wystąpił pod nazwą Dream Team na festiwalu jazzowym w Warszawie. Ma na swoim koncie już 3 płyty („The Time”, „Between us and the light”, „Live CD&DVD”). Najnowszy album wyjdzie za miesiąc i przede wszystkim utwory z tej płyty zostały zaprezentowane na bratysławskim koncercie. Podczas tegorocznego

P

piano pianissimo, to znów dynamiczne staccato… tak lekkie, sprawiające wrażenie jakby ręce artysty uciekały po klawiszach przed nim samym, nieposłuszne woli ich szczerze tym rozbawionego właściciela. Możdżer nie tylko wspaniale grał, ale i prowadził konferansjerkę. Przyznaję jednak, że niektóre treści, deklarowane w tytułach utworów, były dla mnie trudne do odczytania w dźwiękach, jak na przykład: „She told she was a painter, that of course wasn´t true” (‘Powiedziała, że jest malarką, co oczywiście nie było prawdą’). Na koniec trio zagrało „Finish suffering” (‘Koniec cierpienia’), autorstwa Larsa Danielssona, co odebrałam jako przekorne pytanie, skierowane do słuchaczy, czy się na koncercie dobrze bawili, czy też może cierpieli. Odpowiedź muzycy otrzymali od razu, zmuszeni owacjami na stojąco do biANNA MARIA JARINA sów.

Podobne wnioski płynęły z wystąpienia drugiej uczestniczki spotkania, polskiej socjolog Aleksandry Jasińskiej-Kani, która przedstawiła wyniki swoich badań. Jasińska-Kania wskazała na to, że w Polsce spada identyfikacja jednostek jako części świata (w Czechach i na Słowacji jest ona nieco wyższa), za to rośnie poczucie przynależności do społeczności lokalnej i miejsca, w którym żyją badani. Moderatorem spotkania był Ladislav Volko, socjolog, pierwszy dyrektor Instytutu Słowackiego w Warszawie. Współorganizatorem przedsięwzięcia zorganizowanego przez Instytutu Polski w Bratysławie był Wydział Komunikacji Masmedielnej Uniwersytaeu św. Cyryla i Metodego ADRIANA MAJKA w Trnawie. Tłumaczenie: KATARZYNA PIENIĄDZ 15


by uczcić kolejną rocznicę odzyskania niepodległości Polski, ambasador RP w Bratysławie Tomasz Chłoń zaprosił gości na koncert Orkiestry Muzyki Nowej pod batutą Szymona Bywalca, który odbył się w ramach Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Współczesnej „Melos-Étos“. W programie zabrzmiały zarówno utwory słowackie, np. „Préférence per 9 strumenti” Juraja Beneša czy „Mutácia” Ilji Zeljenki, jak i polskie, np. „Łańcuch I”

Nietradycyjne obchody Narodowego Święta Niepodległości

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

A

Witolda Lutosławskiego czy „I” Cezarego Duchnowskiego. Z zainteresowaniem przywitano też słowackie premiery Lukáša Borzíka oraz kompozycję Agaty Zubel, która podczas tegorocznej 60. Międzynarodowej Trybuny Kompozytorów UNESCO w Pradze otrzymała najwyższą nagrodę. Przy okazji warto podkreślić, że pierwsza edycja Melos-Étos odbyła się pod patronatem polskiego festiwalu Warszawska Jesień.

Tegoroczna, dwunasta już edycja, przebiegała pod hasłem „Muzyka jest wszędzie”. W jej ramach odbyło się 20 koncertów, a jednym

z nich był właśnie koncert goszczącej w Bratysławie Orkiestry Muzyki Nowej, istniejącej od roku 1996, znanej dobrze poza granicami kraju, która większość słowackich słuchaczy zaskoczyła swoim młodym wiekowo składem. Roman Berger, wybitny kompozytor i myśliciel polskiego pochodzenia, szczerze pochwalił polskich muzyków, cicho przyznając, że dzięki nim zmienił zdanie o kompozycji Witolda Lutosławskiego „Łańcuch I“,

który dotychczas uważał za godny raczej szuflady niż uszu słuchaczy. Zaś ambasador Tomasz Chłoń po koncercie podziękował artystom za skojarzenia, które wywołała w nim prezentowana muzyka. Wspomniał niektóre z polskich zrywów niepodległościowych, a także żołnierzy, którzy oddali swoje życie, biorąc m.in. udział w różnych współczesnych misjach pokojowych. Pamięć ich, po odśpiewaniu polskiego hymnu, uczczono minutą ciszy. Miłym akcentem spotkania było wręczenie Joannie Matloňovej medalu Amicus Legationis (‘przyjaciel ambasady’) w dowód uznania za promocję Polski na Słowacji i integrację środowiska polonijnego. Laureatce składamy gratulacje! Przypominamy też, że w latach 1999-2004 była ona redaktor naczelną „Monitora Polonijnego“, a obecnie prowadzi portal internetowy www.slovakforum.eu. ANNA MARIA JARINA

Festiwal zup w Koszycach pośród czternastu potraw, prezentowanych przez czternaście narodowości, biorących udział w festiwalu zup, zorganizowanym 12 października br. w Koszycach – Europejskiej Stolicy Kultury 2013, pierwsze miejsce zajął pol-

S

16

ski przysmak – góralska zupa bryndzowa! Zupę tę wystawiło polskie stoisko „Karczma – Młyn“. Przypomnijmy, że w ubiegłym roku Polacy zajęli III miejsce ze swoim żurkiem. HELENA GEREC MONITOR POLONIJNY


W 70. urodziny Lecha Wałęsy ech Wałęsa – niezwykła historia elektryka ze stoczni gdańskiej, przywódcy legendarnej »Solidarności«, nagrodzonego Pokojową Nagrodą Nobla, prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej” – tak brzmiał tekst na zaproszeniu na debatę z okazji 70. urodzin Lecha Wałęsy, którą zorganizowały Biblioteka Uniwersytecka w Bratysławie, Mulitifunkcyjne Centrum Kultury i Agencja Artystyczna Yksa. Debata ta odbyła się 10 października w siedzibie biblioteki. Gośćmi, którzy licznie zebranej publiczności przybliżyli postać Lecha Wałęsy, byli: dziennikarka Małgorzata Wojcieszyńska, politolog Juraj Marušiak oraz socjolog Michal Vašečka. Moderatorem wieczoru był

„L

dziennikarz Peter Turčík, który przypomniał zebranym dawne czasy „Solidarności“, prezentując m.in. występy Jana Pietrzaka czy Marka Grechuty, śpiewających piosenki o wolności, które w tamtych czasach wzmacniały w Polakach wiarę w przyszłość. Juraj Marušiak nakreślił sytuację w Polsce w latach 70., opisując pozorny dobrobyt za czasów Edwarda Gierka. To wprowadzenie było punktem wyjścia do zrozumienia okoliczności powstania „Solidarności“. Małgorzata Wojcieszyńska wskazała na cechy charakteru przywódcy „Solidarności“, które pozwoliły mu skupić wokół siebie nie tylko robotników, stoczniowców, ale też inteligentów. Michal Vašečka z kolei wspo-

od koniec września, podczas festiwalu teatralnego Divadelná Nitra, miałem okazję być jednym z uczestników debaty „Načo pamäť?” (‘Po co komu pamięć?’). Ogólna refleksja z tej

P

minał o antypolskiej propagandzie, prowadzonej w Czechosłowacji w obawie, by duch rewolucyjny nie dotarł również i do niej. „Myślę, że celowo wymyślano wtedy poniżające Polaków dowcipy, np. dotyczące braku artykułów spożywczych w Polsce, by zniechęcić Czechów i Słowaków do podobnych działań“ – mówił Vašečka.

ZDJĘCIA: PETER PROCHÁZKA

debaty odnosiła się oczywiście do znanej definicji pamięci, według której wiedza o przeszłości ma służyć temu, by w przyszłości nie powtarzać błędów historii. Ta refleksja została

„Po co komu pamięć?”

ZDJĘCIE: CTIBOR BACHRATÝ

LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

Uczestnicy debaty podkreślili też rolę Kościoła i papieża Jana Pawła II w przemianach w Polsce i całej Europie. Nie zabrakło też wspomnień, dotyczących obrad okrągłego stołu i pierwszych częściowo wolnych wyborów w Polsce. Oddzielnym tematem był czas prezydentury Lecha Wałęsy. Na koniec Małgorzata Wojcieszyńska przybliżyła zebranym współczesną działalność Wałęsy i zachęciła do obejrzenia najnowszego filmu Andrzeja Wajdy „Lech Wałęsa. Człowiek z nadziei“. Podczas spotkania bohater wieczoru jawił się nie tylko jako wielki przywódca, lecz także jako zwykły człowiek, ale z charyzmą. red.

uzupełniona o spostrzeżenia, wskazujące na pamięć jako czynnik budujący bądź podtrzymujący tożsamość zarówno narodów, jak i jednostek, które dzięki niej mają możliwość odkrywania w historii przodków również własnych bogactw czy własnych możliwości, będących z kolei istotną siłą napędową na przyszłość. Podkreślone zostało też to, iż pamięć nie powinna być wybiórcza ani podległa politycznej poprawności, natomiast błędy przeszłości winny być zawsze rozliczone. JAKUB PACZEŚNIAK Uniwersytet Mateja Bela w Bańskiej Bystrzycy 17


mochodu, jego podróż do ojczyzny jest bardzo skomplikowana“ – żalili się rodacy z Koszyc. Konsul uspakajał i zapewniał, że polscy dyplomaci pracują nad tym, by uczulić słowackie władze na nurtujące Polaków problemy. Następnego dnia goście z ambasady wraz prezes

Klubu Polskiego w Koszycach Stefanią GajdošovąSikorską i Urszulą Szabados udali się na cmentarz miejski w Koszycach w celu złożenia wieńców na grobach polskich żołnierzy, poległych na ziemiach słowackich podczas I wojny światowej. URSZULA SZABADOS ZDJĘCIA: URSZULA SZABADOS

Spotkanie

Klubu Polskiego w Koszycach onsul radca-minister Grzegorz Nowacki i attaché wojskowy Zbigniewa Komański zawitali do Koszyc, gdzie 14 listopada w restauracji „Rosto” spotkali się z członkami Klubu Polskiego. Tematem ich rozmów były kwestie

K

podwójnego obywatelstwa, złej opinii o polskiej żywności oraz braku połączeń kolejowych i autobusowych na trasie Koszyce – Rzeszów czy Koszyce – Kraków. „Jesteśmy odcięci od Polski, choć to przecież tak blisko. Ale jeśli ktoś nie posiada sa-

Święto Niepodległości w Nitrze cmentarzu wojskowym z I wojny światowej w Nitrze dnia 17 listopada odbyło się uroczyste złożenie wieńców. W uroczystości udział wzięli konsul radca-minister Grzegorz Nowacki, attaché obrony płk Zbigniew Komański, burmistrz Nitry Jozef Dvonč, zastępca brygady obrony przeciwlotniczej wojsk słowackich w Nitrze ppłk Jozef Panko, nitrzańska Polonia oraz mieszkańcy miasta. W ten sposób uczcili oni pamięć tych, którzy zginęli podczas I wojny światowej. Na

Na

18

grobach polskich żołnierzy zapalono też znicze na znak, że pamięć

o nich nigdy nie zginęła. Po tej uroczystości i mszy świętej nitrzańska Polonia spotkała się u ojców salwatorianów, gdzie była okazja do rozważań na temat historii naszej ojczyzny. Warto podkreślić, że opiekę nad grobami polskich żołnierzy w Nitrze sprawują studenci, co bardzo cieszy i świadczy, że i młode pokolenie jest zaangażowane w opiekę nad miejscami pamięci narodowej. ROMANA GREGUŠKOVÁ Zgodnie z życzeniem autorek, ich honorarium zostanie przeznaczone na działalność administracyjną szkółki polonijnej w Nitrze.

MONITOR POLONIJNY


Groby polskich żołnierzy z okresu I wojny światowej na cmentarzach Słowacji mentarze wojenne i groby żołnierzy z okresu I wojny światowej związane są na terenie Słowacji z ciężkimi bojami w rejonie Karpat, które toczyły się na froncie austriackowęgiersko-rosyjskim.

C

Polacy nie mieli w tym czasie własnego państwa i kiedy wybuchła I wojna światowa, jako poddani – żołnierze ówczesnych państw zaborczych – musieli walczyć po obu stronach frontu, często przeciwko sobie. Szczególnie krwawy przebieg miały działania wojenne w latach 19141915. Rozstrzygające znaczenie dla ich wyniku miała tzw. operacja w rejonie Gorlic, na południowych ziemiach polskich, gdzie w maju 1915 r. zostały odparte przez armie państw centralnych, Niemiec i Austro-Węgier, wojska rosyjskie, próbujące się przebić na Nizinę Węgierską. Po stronie austriackiej walczyły dwie armie, liczące ponad 100 tys. żołnierzy, oraz 11. armia niemiecka, sprowadzona z frontu zachodniego, w której składzie znajdowała się 12. dywizja piechoty, złożona głównie z Polaków (pochodzących z terenów Wadowic, Cieszyna, Nowego Sącza i Tarnowa). Połączone siły austriacko-niemieckie liczyły łącznie około 217 tys. żołnierzy, a wojska carskie zaledwie 80 tys. żołnierzy. W bitwie gorlickiej zginęło około 20 tysięcy żołnierzy obu walczących stron. Dalsze działania wojenne spowodowały klęskę Rosjan i oswobodzenie całej Galicji Zachodniej, w tym odzyskanie Lwowa. Poległych żołnierzy chowano w płytkich prowizorycznych grobach, a część ciał pozostawiono nawet na pobojowiskach. W celu uporządkowania pól bitewnych ówczesne austriackie ministerstwo wojny zbudowało potem cmentarze wojenne. LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

Natomiast ciężko rannych żołnierzy wywożono na tyły frontu, do szpitali polowych, utworzonych na terenach obecnej Słowacji, gdzie często umierali i tu byli chowani. Polscy żołnierze polegli w latach 1914-1918 spoczywają na cmentarzach słowackich razem z innymi żołnierzami walczących stron, którzy pochodzili z Czech, Słowacji, Bośni, Chorwacji, Serbii, Rumunii, Ukrainy, Mołdawii, Austrii, Węgier, Niemiec i Rosji. Po zakończeniu I wojny światowej w wyniku prowadzonej na cmentarzach (w dużych miejscowościach) akcji ekshumacyjnej z powodów sanitarnych tworzono zbiorowe mogiły żołnierskie. Na niektórych z nich znajdują się dziś pomniki lub centralne krzyże, zawierające inskrypcje na temat liczby pochowanych oraz ich narodowości. Jednakże wiele grobów zostało już zapomnianych bądź uległo dewastacji. Ambasada RP w Bratysławie celem zachowania pamięci o poległych polskich żołnierzach, którzy są pochowani na terenie Słowacji, podejmuje od lat działania związane z ewidencjonowaniem żołnierskich mogił, wspieraniem poczynań lokalnych władz słowackich dotyczących odnowienia tablic pamiątkowych oraz uporządkowania otoczenia grobów i pomników. Z okazji Dnia Odzyska-

Do czasów obecnych zachowały się i otoczone są opieką groby polskich żołnierzy z tego okresu na następujących cmentarzach: Cmentarz Wojenny Kopčany – Bratislava Petržalka 11 Polaków Cmentarz Wojenny Molmoš – Nitra 31 Polaków Cmentarz Miejski –Trenčin kwatera z I wojny światowej 58 Polaków Cmentarz Główny – Prešov kwatera zbiorowa 1521 żołnierzy I wojny świat., w tym 226 Polaków Cmentarz Centralny – Košice XI kwartał zbiorowy okresu I wojny światowej – ogółem 6421 pochowanych, w tym 561 Polaków Cmentarz Miejski – Rimavská Sobota 57 Polaków, Cmentarz Miejski – Nové Zámky 7 Polaków nia Niepodległości, będącego jednocześnie rocznicą zakończenia I wojny światowej, przedstawiciele Ambasady RP oddają każdego roku hołd poległym Polakom, składają wiązanki i zapalają znicze w miejscach ich spoczynku. Do tych poczynań przyłączają się również, jak np. w Nitrze, przedstawiciele miejscowej Polonii. GRZEGORZ NOWACKI

ZDJĘCIA: DOMINKA GREGUŠKOVÁ

19


adeusz Mazowiecki (1927-2013) – człowiek-symbol, bezdyskusyjnie jeden z najważniejszych polskich polityków na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat – zmarł 28 października. Był negocjatorem podczas obrad Okrągłego Stołu, pierwszym niekomunistycznym premierem nie tylko w Polsce, ale i w całym bloku państw socjalistycznych.

T

Miał świadomość tego, że sprawowanie urzędu premiera w ówczesnej sytuacji politycznej będzie ogromnie trudnym wyzwaniem. „Panie Krzysztofie, jak być premierem, mając z jednej strony Wałęsę, a z drugiej Jaruzelskiego? Przecież pana szef będzie się do wszystkiego wtrącał” – mówił do sekretarza Lecha Wałęsy, Krzysztofa Pusza, po otrzymaniu propozycji objęcia stanowiska prezesa Rady Ministrów. Ostatecznie ofertę przyjął, zaznaczając jednocześnie, że chce być szefem rządu o mocnej pozycji i faktycznym wpływie na losy państwa. „Mogę być premierem dobrym lub złym, ale nie zgodzę się być premierem malowanym” – powiedział krótko przed obję-

ciem funkcji szefa rządu. Nie chciał być zależny ani od Lecha Wałęsy, ani od komunistów, którzy wciąż mieli wielkie wpływy w Polsce. Wielokrotnie zresztą powtarzał później, że woli być premierem w stylu brytyjskim – odgrywać kluczową rolę i mieć faktyczną władzę, niż w stylu francuskim, czyli być postacią o drugorzędnym znaczeniu. Obejmując stanowisko szefa rządu, chciał szybko przystąpić do wprowadzania niezbędnych zmian. Zaznaczył, że nie zamierza skupiać się na przeszłości, ale chce intensywnie pracować nad budowaniem Polski na nowych zasadach. „Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to,

Pożegnanie premiera co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania” – mówił podczas przemówienia w Sejmie. Krytycy Tadeusza Mazowieckiego bardzo często wykorzystywali przeciwko

Powrót z i do przeszłości łyta – legenda. Zapowiadana i nagrywana od piętnastu lat. Partie instrumentalne zarejestrowano w 2001 roku, ale brakowało wokalu. Edyta Bartosiewicz wyjaśniała, że pracuje nad odzyskaniem swojego głosu, nad jego brzmieniem, gdyż nie jest z niego zadowolona. Premierę albumu wielokrotnie przekładano, wreszcie w październiku 2013 stał się on faktem, bowiem „Renovatio” – taki nosi tytuł – trafił na sklepowe półki.

P

20

Wiele się zmieniło od końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy Edyta BartosieCzulym wicz święciła swoje najuchem większe triumfy. Nagrane wtedy przez nią płyty sprzedawały się na pniu, wielokrotnie osiągając status złotych i platynowych – np. „Sen” sprzedał się w nakładzie 600 tysięcy egzemplarzy, co oznacza, że uzyskał status potrójnej platynowej płyty, „Szok ‘n’ show” roz-

niemu sformułowanie „gruba linia” (z niewyjaśnionych przyczyn zmienione i częściej przywoływane jako „gruba kreska”), argumentując, że oznacza ono pobłażliwość w stosunku

szedł się w liczbie 400 tysięcy egzemplarzy. Wspominam o tym, bo i album „Renovatio” dwa dni po premierze pokrył się złotem za... 15 tysięcy sprzedanych egzemplarzy. Tak, polski rynek fonograficzny w niczym nie przypomina tego, który przed laty na długo opuściła Edyta Bartosiewicz (nie licząc gościnnych występach tu i ówdzie). Zmieniły się też muzyczne upodobania odbiorców; zmienili się artyści – dziś gwiazd, które wówczas przeżywały swoje złote lata, albo już nie ma, albo w niczym nie przypominają siebie samych (vide: Agnieszka Chylińska). Edyta BartoMONITOR POLONIJNY


do funkcjonariuszy komunistycznej dyktatury i nierozliczenie zbrodni, nadużyć oraz innych niemoralnych działań, których się w czasach PRL dopuścili. W obliczu takiej interpretacji swoich słów Tadeusz Mazowiecki tłumaczył, że miał na myśli „(…) rewolucję pokojową, a nie rewolucję (...), w której zwycięzcy spychają pokonanych do takiej pozycji, jaką im samym stwarzały dawne warunki: obywateli drugiej kategorii”. Wspomniana „gruba linia” miała oznaczać „zaoferowanie demokracji wszystkim i być fundamentem nowego porządku”. Budowanie owego nowego porządku nie obyło się bez problemów. W wywiadzie dla „Monitora Polonijnego” (całość ukazała się na łamach naszego pisma w numerze 7/2009) Tadeusz Mazowiecki wspominał, że stworzenie rządu i znalezienie odpowiednich kandydatów na szefów poszczególnych resortów było niezwykle trudne. „Niektórzy mi zarzucali, że trwało to (konstrukcja rządu – KP) za długo, ale nie było łatwo sformuło-

wać pierwszy rząd. Wtedy, w przeciwieństwie do późniejszych czasów, ludzie nie pchali się do władzy. Wszyscy mówili mi, że będą mi doradzać, ale odpowiedzialności nie chcieli brać, więc musiałem namawiać, np. Leszka Balcerowicza, Krzysztofa Skubiszewskiego”. Po personalnych przepychankach udało się w końcu zbudować nową Radę Ministrów. W jej skład weszło – poza premierem – ponad dwudziestu ministrów. Jedenastu z nich reprezentowało obóz solidarnościowy, po czterech ZSL (Zjednoczone Stronnictwo Ludowe) i PZPR (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza), trzech – SD (Stronnictwo Demokratyczne); bezpartyjnym ministrem był Krzysztof Skubiszewski. W tempie ekspresowym rząd Tadeusza Mazowieckiego zdołał przeprowadzić szereg istotnych reform. Zmieniono ustrój polityczny, godło i nazwę państwa (z PRL na RP) oraz konstytucję. Wprowadzono również pakiet ustaw gospodarczoustrojowych, potocznie zwany planem Balcerowicza.

siewicz ze swoim „Renovatio” wraca tak, jakby tych kilkunastu lat LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

Plan miał doprowadzić do stabilizacji ekonomicznej kraju; przede wszystkim opanowania szalejącej inflacji oraz umożliwienia przekształcenia gospodarki centralnie sterowanej na rynkową. Społeczeństwo akceptowało te zmiany i uważało je za pozytywne – na początku kadencji rządu jego politykę popierało 80 procent. Polaków. Tadeusz Mazowiecki piastował stanowisko premiera do stycznia 1991 roku. Przyczyną upadku jego rządu był przede wszystkim konflikt z Lechem Wałęsą, czyli tzw. wojna na górze, co doprowadziło do podziału obozu solidarnościowego i niespodziewanej rywalizacji obu polityków w wyborach prezydenckich w 1990 roku. Jeszcze jako premier, na miesiąc przed ustąpieniem z urzędu, Mazowiecki został przewodniczącym nowej partii na polskiej scenie politycznej – Unii Demokratycznej. W pierwszych całkowicie wolnych wyborach do Sejmu w 1991 roku ugrupowanie to uzyskało najwyższe w skali kraju poparcie wśród komitetów wyborczych.

przerwy nie było, jakby wybudziła się, niczym Maks i Albert z „Seksmisji”, z hibernacji i oczekiwała świata, który zapamiętała sprzed eksperymentu. „Renovatio” mogłoby powstać w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. To Edyta Bartosiewicz w klimatach, w których zdecydowanie czuje się najlepiej; podążająca utartymi ścieżkami, bez poszukiwania nowych brzmień, bez śledzenia trendów. Lekko zachrypnięty głos wokalistki wciąż fascynuje i jest jakością samą w sobie. Teksty, poza kilkoma ocierającymi się o infantyl-

Z Unią Demokratyczną (przekształconą później w Unię Wolności) Tadeusz Mazowiecki był związany do 2002 roku. Później, w 2005 roku, został jednym z założycieli Partii Demokratycznej – demokraci.pl, jednak wobec braku sukcesów i marginalnego znaczenia tego ugrupowania wycofał się z działalności partyjnej i od września 2010 aż do śmierci był doradcą prezydenta Bronisława Komorowskiego ds. polityki krajowej i międzynarodowej. Tadeusz Mazowiecki zostanie zapamiętany jako wyważony, uczciwy i szanujący adwersarzy, ale jednocześnie stanowczy polityk. Pełen odwagi do działania w trudnych warunkach, na pewno ryzykujący i popełniający błędy, ale przecież działający w zupełnie nowej, nieznanej rzeczywistości. Dzięki jego strategii Polska po latach komunizmu relatywnie bezboleśnie odzyskała wolność – polityczną i gospodarczą – i w krótkim czasie stała się ważnym członkiem Unii Europejskiej. Trudno nie uznać tego za sukces. KATARZYNA PIENIĄDZ

ność, trzymają niezły poziom. Ale całość jest bardzo zachowawcza i – niestety – archaiczna. In plus wyróżniają się jedynie „Italiano” i „Cień”, ale to, po piętnastu latach czekania i rozbudzających apetyt doniesieniach o szlifowaniu materiału w studio, po prostu za mało, by „Renovatio” słuchać bez poczucia rozczarowania i niedosytu. Rozgłośnie radiowe pewnie będą piały z zachwytu nad tą płytą, której autorka dla wielu ma status artystki kultowej, ale moim zdaniem jest ona ledwie przyzwoita. KATARZYNA PIENIĄDZ 21


❶ tną część stanowili świado-

Gimnazjum w Revúcy evúca to małe miasto na pograniczu środkowej i wschodniej Słowacji, czyli starego, historycznego Gemera. Niełatwo do niego dotrzeć, bowiem omijają je główne drogi. Ale warto pokonać wszelkie niedogodności, by w jego centrum poczuć dech historii.

R

Uwagę przyciąga przede wszystkim XIX-wieczny budynek z tablicą: „Tu mieściło się pierwsze słowackie gimnazjum”. Rzeczywiście, pierwsza słowacka szkoła średnia powstała właśnie w Revúcy. W trudnej historii narodu słowackiego, w powolnym procesie narodowej emancypacji był to bardzo ważny moment. Gimnazjum istniało 12 lat. Potem realizujące madziaryzacyjną politykę władze w Peszcie, dla których było ono cierniem w oku, zamknęły je. W decyzję tę zaangażowany był osobiście węgierski premier, który przy okazji wypowiedział pamiętne słowa: „Żaden naród słowacki nie istnieje”. Revúca w połowie XIX wieku była dość dobrze prosperującym ośrodkiem wydobycia i produkcji rudy żelaza. Miasto miało cie22

kawą, a jednocześnie typową dla ziem słowackich historię. W XIV wieku dotarli tam niemieccy osadnicy, którzy założyli tu warsztaty sukiennicze. W XVI wieku na Gemer dotarli Turcy. W nieodległej Rimavskiej Sobocie założyli lokalne centrum administracyjne. W samej Revúcy się jednak nie pojawiali, ale kazali sobie płacić coroczny haracz. W okolicznych dolinach od XVI wieku wydobywano rudę w tzw. hamrach i wytapiano ją w dość prymitywnych piecach, stawianych przez miejscowych fachowców. Z nieurodzajnych ziem w górskich dolinach ciężko było wyżyć. Toteż tutejsi ludzie wyspecjalizowali się w furmaństwie. Można ich było spotkać w całej byłej austriacko-węgierskiej monarchii. Od 1807 działało w Revúcy Stowarzyszenie Żela-

WAŻKIE WYDARZENIA W DZIEJACH SŁOWACJI

zne, powstałe w wyniku połączenia sił kilkudziesięciu miejscowych przedsiębiorców. Stowarzyszenie wybudowało nawet dwa wielkie piece hutnicze. Ruda żelaza przyczyniła się do zniwelowania w okolicy najgorszej biedy. W 1812 roku do Revúcy przybył pastor Samuel Reuss, gorliwy patriota słowacki, który poświęcił życie na opisanie środkowej Słowacji – jej historii, ludowych opowieści, mineralogii, ornitologii. Probostwo w Revúcy stało się punktem zbornym słowackich narodowców. W 1822 roku Reuss założył pierwszą chyba ludową słowacką bibliotekę. Na starość, w latach 50tych, widząc postępującą madziaryzację i cierpiąc z powodu braku wykształcenia ludu słowackiego, zaczął popularyzować ideę założenia słowackiego gimnazjum, czyli instytucji, która mogłaby kształcić przyszłych słowackich nauczycieli, księży, urzędników i aptekarzy. Przekonał radę miejską Revúcy, której isto-

Samuel Reuss

mi narodowo Słowacy, aby przeznaczyła dość sporą sumę – 24 tysięcy złotych w srebrze – na budowę tzw. szkoły realnej, czyli szkoły średniej, ale nie dającej matury, to znaczy prawa do dalszych studiów. Jego parafia ewangelicka zadeklarowała bezterminowe wypłacanie pensji jednemu nauczycielowi. Jeden z synów pastora, Julius, który był architektem, za darmo przygotował projekt budynku szkoły. Drugi z synów, L’udovít, który po studiach został wikarym w parafii ewangelickiej u ojca, opracował historię Słowaków i pracował nad słownikiem języka słowackiego. Był on na tyle znany, że w roku 1855 przyjechała do niego z Czech Božena Němcová, znana autorka „Babički”, aby namówić go na wydanie w Pradze opowiadań historycznych jego autorstwa. Idea powstania słowackiego gimnazjum stała się realna, gdy zaangażował się w nią Štefan Marko Daxner. To jeden z nielicznych Słowaków z wyższym wykształceniem, prawnik, który 10 maja 1848 roku zorganizował ogólnosłowacki zjazd w Liptowskim Mikulaszu, na którym przyjęto pierwszy narodowy program Žiadosti slovenského národa. Za słowacką aktywność, którą węgierscy powstańcy traktowali jako

Štefan Marko Daxner

August Škultéty MONITOR POLONIJNY


zdradę i kolaborację z Austriakami, został skazany na karę śmierci. Wyzwolony z więzienia przez wojska austriackie został jednym z dowódców korpusu słowackiego istniejącego do listopada 1849 roku. Po tym, jak fala rewolucyjna opadała, został urzędnikiem państwowym i to dość wysokim – objął funkcję zastępcy komisarza żupy w Rimavskiej Sobocie. Jako urzędnik austriacki pozostał wierny ideałom słowackim i lobbował za założeniem słowackiego gimnazjum. Wybrał środkową Słowację, Gemer. Szkołę chciał założyć w Revúcy albo w Tisovcu. We współpracy z rodziną Reussów udało mu się zrealizować swoją ideę na początku 1862 roku. Wiosną pozyskał poparcie kościoła ewangelickiego, który całą akcję objął patronatem, a 16 września nastąpiło uroczyste otwarcie szkoły w Revúcy. Na początku powstały tu tylko dwie klasy: pierwsza i druga. Dyrektorem placówki został August Škultety, także ewangelicki ksiądz, proboszcz z Rozložnej, poeta, autor zbioru „Słowackie historie”. Szkoła utrzymywała się z dotacji różnych słowackich miast i wsi oraz datków osób prywatnych. Często były to zupełnie drobne sumy, zbierane od rolników podczas nabożeństw. Niektórzy zamiast pieniędzy dawali na potrzeby szkoły żyto albo ziemniaki, wykorzystywane w szkolnej stołówce. W pierwszym roku nauki do szkoły uczęszczało 42 uczniów: 32 do klasy pierwszej i 10 do drugiej. Uczyło ich 4 nauczycieli. ANDRZEJ KRAWCZYK dokończenie w następnym numerze „Monitora“ LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

imo ogromnego ryzyka nocna przeprawa przez Tatry, mająca być dla Skarbek swoistym sprawdzianem, powiodła się. Kolejne zadania i operacje, w których uczestniczyła, wymagały jeszcze więcej doświadczenia, sprytu i odwagi. Jak choćby wtedy, gdy przeprowadzała pięciu czeskich oficerów do Jugosławii. Na nieszczęście ich samochód się zepsuł i cała grupa została skontrolowana przez Niemców. Wyposażona w fałszywe dokumenty Skarbek nie tylko zachowała zimną krew i nie zdekonspirowała Czechów, ale udało się jej namówić niemiecki patrol, by pomógł im przepchnąć samochód przez granicę! Innym razem, w pociągu z Krakowa do Warszawy, natknęła się na grupę niemieckich żołnierzy. Traf chciał, że miała w plecaku ulotki dla polskiego podziemia; ich odnalezienie podczas rewizji mogło się dla niej skończyć tylko w jeden sposób –rozstrzeleniem. Sytuacja wydawała się bez wyjścia. Nie mając wiele do stracenia, Skarbek rozpoczęła rozmowę z młodym oficerem Wehrmachtu, który siedział obok niej. Udając słodką panienkę i wykorzystując swój niekwestionowany urok osobisty, owinęła go sobie wokół palca i poprosiła, by wziął jej plecak do swojego bagażu. Wyjaśniła, że wiezie w nim herbatę dla chorej matki i bardzo się boi, że zostanie ona zarekwirowana przez patrol. Żołnierz pomógł jej – przewiózł paczkę w swoim bagażu i zwrócił ją Skarbek na dworcu w Warszawie, nie sprawdzając, co było w niej ukryte. Za jedną z najbardziej wyrafinowanych akcji Krystyny Skarbek bez wątpienia uznawane jest brawurowe uwolnienie Francisa Cammaerta z rąk Niemców w sierpniu 1944 roku. Cammaert, brytyjski agent organizujący ruch oporu we Francji, wraz z dwoma współpracownikami wpadł w zasadzkę Gestapo. Zapadła decyzja o rozstrzelaniu go, więc Skarbek miała przeraźliwie niewiele czasu na działanie. Skontaktowała się z Albertem Schenckiem, łącznikiem między Gestapo a francuską prefekturą. Za 2 miliony franków zgodził się on zorganizować jej spotkanie z szefem Gestapo, Maxem Waemem. Skarbek postawiła wszystko na jedną kartę – przyznała Waemowi, że jest brytyjską agentką i zaproponowała układ. W zamian za uwolnienie Cammaerta Waem miał otrzymać gwarancję nietykalności po wkroczeniu wojsk alianckich i uciec, dokąd będzie miał

M

POLAK POTRAFI

W tajnej służbie brytyjskiego wywiadu ochotę. Wtedy losy wojny były już przesądzone, więc propozycja Skarbek wydawała się Niemcowi atrakcyjna. Przystał na proponowane przez nią warunki i na godzinę przed zaplanowaną egzekucją Cammaert został uwolniony. Powojenna rzeczywistość okazała się dla Skarbek brutalna. Została zdemobilizowana w kwietniu 1945 roku. Nie mając wówczas brytyjskiego obywatelstwa (uzyskała je dopiero później), otrzymała odprawę w wysokości 100 funtów. Jej poczucia niesprawiedliwości i osobistej klęski nie osłodziły ani osobiste podziękowania Winstona Churchilla, ani przyznane jej ordery. W Wielkiej Brytanii jej przygoda ze szpiegostwem była skończona; po zmianie władzy i rozwiązaniu Secret Operations Executive wywiad nie był zainteresowany korzystaniem z jej usług. Z kolei do komunistycznej Polski, jako arystokratka, w dodatku była współpracowniczka obcego wywiadu, nie mogła już wrócić. Jej sytuacja była tak dramatyczna, że aby przeżyć, imała się różnych zajęć – była telefonistką, pokojówką, sprzedawczynią w londyńskim domu towarowym Harrods... W końcu znalazła stałą pracę jako stewardesa na statkach rejsowych, pływających do Nowej Zelandii i RPA. To zajęcie ani nie zaspokajało jej ambicji, ani nie wykorzystywało jej możliwości – pocieszała się jednak, że dzięki niemu może zobaczyć przynajmniej kawałek świata. Podczas jednego z takich rejsów poznała irlandzkiego stewarda Dennisa Muldowneya. Oszalał na jej punkcie i, obsesyjnie zakochany, poprosił ją o rękę. Gdy odmówiła, dźgnął ją nożem. Zginęła na miejscu. Muldowneya skazano na karę śmierci. KATARZYNA PIENIĄDZ 23


ym razem nie będzie o filmie polskim, ale o koprodukcji, której tematyka jest nam bliska i w której Polacy też maczali palce.

T

Czesko-słowacko-polski obraz Juraja Nvoty, zatytułowany „Konfident“ (tytuł oryginalny „eŠteBák”), obejrzałam na wiedeńskim Lets Cee Film Festival. Film opowiada o komunizmie i choć temat ten był już wielokrotnie wykorzystywany, to trzeba przyznać, iż ta wersja jest wyjątkowo udana – łączy dramat z komedią,

a takie mariaże najlepiej trafiają do widza. Główny bohater (przekonujący Jiří Mádl) jest z zawodu radiotechnikiem. Po zakończeniu obowiązkowej służby wojskowej dostaje pracę na małym lotnisku i prowadzi spokojny tryb życia. Ponieważ jest też dobrym fachowcem, to służby specjalne chcą go zwerbować do podsłuchiwania współobywateli. Adamowi nie w smak donosicielstwo, ale… Jego młoda żona Ewa (Miška Majerníková) doświadcza represji bezpieki, w związku z czym w zamian za 24

Podsłuchiwać czy nie?

pozostawienie jej w spokoju bohater zgadza się na współpracę. Służby bezpieczeństwa oferują młodemu małżeństwu

także pomoc w osiągnięciu stabilizacji finansowej, zaś Adam donosi nawet na najbliższych. Coraz częściej jednak ma wyrzuty sumienia, za do-

bra materialne płaci rozterkami moralnymi, stając wobec wyboru: być czy mieć. Kiedy dociera do niego szkodliwość takiego postępowania, jest już za późno. Ale czy na pewno? Może jednak uda się odkupić grzechy i naprawić błędy? Film trzyma w napięciu, ale nie jest jedynie sensacją. Wątek rozdarcia moralnego, dobrze poprowadzony i świetnie zagrany, wprowadza go na drogę dramatu psychologicznego. Smaczku dodają elementy komediowe, które łagodzą trudny temat. Miłym zaskoczeniem jest pojawienie się na ekranie Macieja Stuhra w roli Jacka. To chyba pierwsze wcielenie polskiego aktora w rolę czarnego cha-

rakteru. Jak się okazuje, pomimo chłopięcej twarzy miłego chłopca Stuhr jest w tej roli bardzo przekonujący. „Konfident” to, podobnie jak polskie „80 milionów”, dobrze pokazany obraz czasu komunizmu. Nie uderza w mentorski, martyrologiczny ton, ma dobrze skrojoną, wciągającą fabułą z historią w tle i rozdartym wewnętrznie bohaterem. Warto podkreślić, iż realizatorzy fil-

mu zadbali też o najmniejsze detale, odzwierciedlające ówczesną rzeczywistość, czego efektem jest wspaniała scenografia i wyjątkowe kostiumy. Polecam, bo warto obejrzeć! MAGDALENA MARSZAŁKOWSKA

MONITOR POLONIJNY


Halloweenowa

romantyka

Słowackie iedawno spędziłam weekend z grupą perełki przyjaciół w drewnianym domku gdzieś w środku lasu. Opowiadaliśmy sobie mroczne historie i właśnie wtedy przypomniała mi się przygoda, która miała miejsce kilka lat temu.

N

Mój znajomy zaproponował mi muzyczne spotkanie na Pajštúnie. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, iż miało się ono odbyć w ruinach średniowiecznego zamku w najmroczniejszą noc w roku, w Halloween. Propozycja spędzenia wieczoru na zamku w tak wyjątkową noc wydała mi się niezwykła i bardzo ekscytująca. Późnym popołudniem wybrałam się więc z chłopakiem 20 km na północ od Bratysławy do wsi Borinka. Po półgodzinnym marszu czerwonym szlakiem przez bukowy starodrzew dotarliśmy na wierzchołek wapiennej skały, na której znajdowały się ruiny XIII-wiecznego zamku. Kiedyś należał on do systemu grodów granicznych – miał chronić północno-zachodnie granice państwa węgierskiego. Strzegł też najważniejszych szlaków handlowych, zwłaszcza głównej drogi, wiodącej z Brna do Bratysławy. Nie wiadomo dokładnie, kto go wybudował. O jego powstaniu krąży wiele legend. Od IV wieku władali nim hrabiowie ze św. Jura i Pezinka, LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

ście resztek murów wokół centralnego dziedzińca zajęło nam tylko kilka minut. Do dziś zachowały się fragmenty zewnętrznych ścian pałaców i fortyfikacji, okna, wykusze i południowa brama. Był słoneczny i ciepły dzień, jednak jesienne słońce szybko skryło się za horyzontem i pojawił się księżyc, którego blask dodał zamkowi posępności i tajemniczości. Pod jedną ze ścian palił się czerwony znicz, potęgując nastrój grozy. A kiedy z pobliskich zarośli doleciał dziwny szelest, dostałam gęsiej skórki, a po plecach przeszedł mi dreszcz. To była na szczęście grupa młodych ludzi, do której dołączyliśmy i która najwyraźniej nic sobie nie robiła z panującego mroku i ślizgających się po wiekowych murach cieni. Razem graliśmy i śpiewaliśmy, ogrzewając się przy ognisku i zajadając kiełbaski, a echo niosło nasz gromki śpiew daleko. To było niesamowite przeżycie, ot, taka halloweenowa romantyka.

którzy na przestrzeni wieków go rozbudowywali i przebudowywali. W połowie XVIII w. na zamku wybuchł pożar, jednak doszczętnego zniszczenia dokonały w 1809 roku wojska napoleońskie, wysadzając zamek w powietrze. Stojąc na wysokości 486 m n.p.m. podziwialiśmy malownicze widoki na okoliczne wzgórza Małych Karpat, Nizinę Zahorską oraz na dolinę Strumienia Stupawskiego. Podczas sprzyjającej pogody można stąd dojrzeć nawet szczyty austriackich Alp. Obej-

Zauroczeni atmosferą straciliśmy poczucie czasu i choć hulał zimny wiatr, to przytuleni przesiedzieliśmy przy ognisku całą noc w oczekiwaniu na świt. Nad ranem przemarznięci schodziliśmy z góry, błądząc wśród drzew i mgły. Na szczęście dzięki dobremu zmysłowi orientacji szczęśliwie dotarliśmy do Borinki, by złapać pierwszy autobus do Bratysławy. Pajštún to ulubione miejsce wycieczek mieszkańców słowackiej stolicy i okolic. O każdej porze roku można tu spotkać piechurów, rodziny z dziećmi i amatorów górskiej wspinaczki. Spędzenie nocy w tym miejscu to wyczyn ekstremalny, ale na weekendowy piknik serdecznie polecam. MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA 25


Pierwsza Słowaczka w rodzinie

26

P

i

W jej rodzinnym domu celebrowano jedynie najważniejsze święta żydowskie. „Na Słowacji, oprócz rabinów w Bratysławie i w Pieszczanach, chyba tylko pięć osób prowadzi ortodoksyjne domy“ – wyjaśnia moja rozmówczyni i dodaje, że taki styl życia jest obwarowany wieloma przykazami i zakazami, np. pobożni mężczyźni

n itor odczas konferencji na temat mniejszościach Mo narodowych, która odbyła się 20 września br. w Koszycach (relację z niej publikowaliśmy ci oś w październikowym „Monitorze“), Viera Kamenická sj z e ni m zaprezentowała mniejszość żydowską. Jej wystąpienie było wzruszające. Postanowiłam więc spotkać się z nią, by na łamach „Monitora“ przedstawić losy tej najmniejszej mniejszości na Słowacji, która wg ostatniego spis powszechnego liczy 631 osób. Umówiłyśmy się w Muzeum Żydowskim w Bratysławie, gdzie pani Viera pracuje od początku jego istnienia. Już w windzie, wiozącej nas do jej gabinetu, z entuzjazmem opowiadała, że właśnie przygotowuje zajęcia dla dzieci ze szkół podstawowych, których tematem jest żydowski ślub. śc

Celebrowanie świąt

Naród wybrany go

Jej rodzina ze strony matki pochodziła z Budapesztu – dziadek przyjechał do Bratysławy, by budować tu tory tramwajowe. Ojciec z kolei pochodził z rodziny niemieckojęzycznej, z austriackiego Eisenstadt. Ona jest pierwszą osobą z rodziny, która urodziła się na ziemiach słowackich trzy lata po II wojnie światowej. To ona uczyła słowackiego swoją mamę; ojciec chodził do szkół w Brnie, więc język słowacki opanował z łatwością. Dla każdego z rodziców pani Viery to było drugie małżeństwo. Pierwszy mąż matki naszej rozmówczyni został zamordowany podczas wojny w obozie w Mauthausen. „Mama całe życie prowadziła z Panem Bogiem cichą wojnę, nie mogła mu tego wybaczyć“ – łamiącym się głosem opisuje pani Viera. Z kolei ojciec rozwiódł się ze swoją pierwszą żoną ze względu na jej bardzo ortodoksyjny styl życia. Przyrodnia siostra pani Viery przyszła na świat w obozie pracy w Seredi. To z nią łączą ją bardzo silne więzi. W domu siostry przeżywała też wszystkie święta w pełnym, ortodoksyjnym obrządku. Rodzice wychowywali panią Vierę w głębokiej tolerancji, otwartości na różne wyznania, stąd wśród jej przyjaciół są ludzie różnych wyznań i poglądów. Ale ona pamięta też sytuację z dzieciństwa, kiedy po raz pierwszy odczuła, że jest „inna“, bowiem dzieci biegały za nią i przezywały „Żidlą“. „Było to dla mnie nieprzyjemne, ale mój tato wyjaśnił mi, że takim ludziom trzeba współczuć, a nie odpłacać im za ich głupotę, bo nie pochodzenie jest ważne, ale to, co człowiek osiągnie“ – wspomina pani Viera.

powinni ich przestrzegać aż 613! „We współczesnym świecie to bardzo trudne, szczególnie dla osób pracujących zawodowo, które nie są w stanie poświęcić np. całego dnia na sprzątanie, robienie zakupów, gotowanie przed szabasem, który zaczyna się w piątek wieczorem. Potem należy już tylko się modlić, wyciszyć, nie wykonywać żadnej pracy, nawet jedzenia nie można podgrzewać“. Spora część żydowskich rodzin celebruje takie święta jak Jom Kippur, Rosz ha- Szana, Purim i Pesach. Wtedy schodzi się cała rodzina, by zasiąść przy wspólnym stole, na którym nie brakuje typowych dań, przygotowywanych na różne sposoby głównie z ryb, ale i wędzonej gęsiny, warzyw, chleba bez zakwasu, czyli macy. Nie wszyscy gotują dania z koszernych produktów, bowiem te są na Słowacji trudno dostępne. Ci, którym na tym zależy, jeżdżą na zakupy do Wiednia. Dziś można utrzymywać temperaturę dań na specjalnych płytach grzewczych, dawniej babcia mojej rozmówczyni przechowywała garnki z potrawami pod pierzyną, by nie trzeba było ich podgrzewać.

pomniano“ – opisuje pani Viera i wraca do czasów wojny, kiedy to w 1941 roku zaczęły się deportacje Żydów. Nawet ci, którzy Żydami się nie czuli, zmienili swoje nazwiska, zasymilowali się ze słowackim środowiskiem, ponosili konsekwencje swojego pochodzenia, bowiem za Żydów uznawano wszystkich tych, którzy do trzeciego pokolenia mieli żydowskich przodków. Moja rozmówczyni ze łzami w oczach zastanawia się, jak ci, którzy wojnę przeżyli, byli w stanie wyjaśnić sobie, że coś takiego spotkało ich naród. „Niektórzy chcieli wymazać z pamięci fakt, że są Żydami, i rozpoczęli nowe życie“ – opisuje i jako przykład podaje rodzinę swojej przyjaciółki z dzieciństwa, która dopiero jako dorosła dowiedziała się od swojej matki staruszki, że jest Żydówką. „Jej mama przeżyła obóz w Auschwitz, jej pierwszy mąż tam zginął. Po powrocie do domu usunęła wszystkie pamiątki, świadczące o pochodzeniu, a swoją córkę wychowywała jako Słowaczkę, dopiero na starość, kiedy człowiek staje się bardziej sentymentalny, wyjawiła swoją tajemnicę“ – opisuje pani Viera.

Żydowskie pochodzenie

Jak w witrynie sklepowej

„Prezes naszej organizacji zwykł mawiać, że w momencie, gdy Żydzi zapominali, kim są, zawsze im to przy-

„Wielu dziś pyta, dlaczego Bóg nie wybierze sobie innego narodu, bo bardzo ciężko jest być tym wzoroMONITOR POLONIJNY


W gruzach Pani Viera w 1967 roku skończyła szkołę artystyczną (umelecká priemyslovka) i podjęła pracę w Wojewó-

dzkim Instytucie Zabytków. Jednym z pierwszych jej zadań było fotografowanie dzielnicy żydowskiej tuż przed jej wyburzeniem. W tym miejscu wybudowano potem trasę szybkiego ruchu, prowadzącą z Nowego Mostu do centrum. „Na moich oczach burzono synagogę. Widziałam stojących i płaczących ludzi. Ja też płakałam“ – wspomina. Bratysławską synagogę wybudowali Żydzi za własne pieniądze. Istnieją dokumenty, świadczące o tym, że społeczność żydowska prowadziła zbiórkę na ten cel, oferując m.in. odpłatne miejsca siedzące dla wiernych. „Nie ma prawa narzekać ten, kto się nie odezwie, kto cierpi w swoim wnętrzu, bo kogo to interesuje? – pyta na głos. – Byłam wtedy bardzo młoda, wiedziałam, że każdy sprzeciw groził niebezpieczeństwem“. Pani Viera nadal, po tylu latach nie kryje oburzenia, że Słowacy, by wybudować w centrum nowe drogi, zlikwidowali tyle zabytkowych budynków. Z ulgą jednak dodaje, że na szczęście zamek bratysławski, który też miał być rozebrany, udało się ocalić.

Emigracja Kilka razy w życiu nadarzały się pani Vierze okazje do wyjazdu za granicę. Po raz pierwszy jej rodzice, tuż po jej urodzeniu, mieli wyjechać do Australii. Nic z tych planów nie wyszło, jej mama bowiem nie była w stanie podjąć decyzji o emigracji. Z kolei w 1968 roku pani Viera wraz z mamą przebywały w Wiedniu, gdzie miały mieszkanie i pracę w fabryce kapeluszy, którą zapewnił im ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

wym, na który zwrócone są wszystkie oczy jak na witrynę sklepową“ – konstatuje pani Viera i wraca do wymogów, opisanych w Starym Testamencie, które są nałożone na Żydów. „Wybrany naród to nie tylko przywileje, ale też obowiązki i kary“ – wyjaśnia, dodając, że wyjątkowość narodu żydowskiego wynika z tego, że wciąż przed czymś uciekał. Żydzi nauczyli się, że wiedza, którą zdobędą, jest tym, czego im nikt nie odbierze, stąd obowiązkiem każdego ojca jest kształcić synów. Na moje pytanie o wykształcenie córek pani Viera odpowiada, że każdy ojciec, mając wykształconych synów, z pewnością nie będzie chciał mieć głupich córek. Przykładem może być siostra naszej bohaterki, która na Słowacji pracowała jako onkolog w klinice. Była jedyną kobietą w męskim gronie i… „tą Żydówką“. To spowodowało, że doskonaliła się w swoim fachu, starała się być lepsza niż jej koledzy, bowiem wiedziała, że zawsze będzie musiała udowadniać, że zasługuje na zajmowane stanowisko. Kiedy przeprowadziła się do Izraela, zaczynała od początku. Dziś jest tam dyrektorem ubezpieczalni zdrowotnej. Może dlatego pęd do wiedzy, zaszczepiony w Żydach, przynosi efekty, choćby w postaci Nagród Nobla? Podobno najwięcej zyskali ich właśnie Żydzi.

jej wuj. „Mama wcześniej była właścicielką salonu z kapeluszami w Bratysławie, ale komuniści go jej odebrali“ – wspomina. W Wiedniu mogła więc pracować w swoim fachu, ale panią Vierę ciągnęło do Bratysławy, gdyż nie mogła sobie wyobrazić, że nigdy nie wróci do tego miasta. Podobnie było, kiedy niedawno próbowała zamieszkać ze swoją przyrodnią siostrą w Izraelu. Po dziesięciu miesiącach wróciła na Słowację. „Tu jest moje miejsce. Okazało się, że nie potrafię żyć bez spacerów po bratysławskich uliczkach, spotkań ze znajomymi z dzieciństwa, przyjaciółmi“ – opisuje.

Chatam Sofer „Nie wiem, czy osiągnęłam sukces w życiu, ale jestem zadowolona: przygotowuję wystawy, piszę książki, nadal fotografuję“ – konstatuje Viera Kamenická. Jej droga zawodowa od lat jest związana z zabytkami. Od 1993 roku pracuje w Muzeum Żydowskim. Tu oprowadza wycieczki w języku węgierskim, słowackim, niemieckim. Przygotowuje programy edukacyjne dla dzieci. Z zadowoleniem opowiada historię muzeum, które na początku zajmowało tylko jedno z pięter, ale pod koniec lat dziewięćdziesiątych uzyskało do dyspozycji cały budynek – jedną z dwóch perełek architektury żydowskiej, zachowanej na ulicy Żydowskiej. „Na dwóch piętrach mamy ekspozycje, w suterenie symboliczny cmentarz, gdzie wyjaśniamy zwiedzającym, jak chowani są Żydzi, jakie obrzędy temu towarzyszą “ – opisuje moja rozmówczyni, oprowadzając nas po salach wystawowych. Wspomina też o pomieszczeniu na modlitwy oraz o izbie poświęconej słynnym osobistościom żydowskim. I tu dochodzimy do bardzo ważnego momentu w życiu mojej rozmówczyni, bowiem największą fascynacją pani Viery jest jeden z najznamienitszych Żydów w dziejach tego narodu, który mieszkał w Bratysławie, Chatam Sofer. „Kedy miałam 5 czy 6 lat razem z ojcem poszłam do jego grobowca. Panowała tam ciemność, wokół stali i modlili się na czarno ubrani panowie z pejsami. To było przeżycie, któ27


ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

Organizacje żydowskie

re wywarło na mnie bardzo silne wrażenie“ – wspomina Kamenická. Postać Sofera przewijała się w jej życiu wielokrotnie, bowiem w latach 70. na prośbę osób, które starały się o odrestaurowanie jego grobowca, przygotowywała dokumentację fotograficzną tego miejsca. „Spędziłam w tych ciemnościach dwa tygodnie, nie było tam prądu, zdjęcia mogłam robić tylko z lampą błyskową, którą musiałam trzymać w skórzanej rękawiczce, bowiem panowała tam tak duża wilgoć“ – opisuje. Ale właśnie temu ultraortodoksyjnemu rabinowi zawdzięcza sporo, bowiem ze zdjęciami jemu poświęconymi objechała wiele zakątków na świecie.

Organizacje żydowskie działają w kilku miastach na Słowacji. Prezesem stojącym na ich czele jest Igor Rintel. Oficjalnie w Bratysławie liczą one 400 członków płacących składki członkowskie. Ich siedziba mieści się przy ulicy Panenskej 4, w odnowionych pomieszczeniach, gdzie działają różne kluby. „Ja chodzę do klubu Jachat, co znaczy Razem, działa tu też Klub Seniorów, Klub Młodzieży Żydowskiej, Klub Ukrywanych Dzieci, które dziś mają około 80 lat“ – wymienia pani Viera. Każdy z klubów organizuje swoje programy, biesiady. Najaktywniejsi są seniorzy, którzy spotykają się co tydzień w środy i debatują o polityce i kulturze. Zazwyczaj rozmawiają po słowacku, niektórzy po węgiersku. Po hebrajsku mało kto mówi i choć były organizowane kursy językowe, to ich uczestnikom trudno było zgłębić tajniki tej mowy. Pani Viera zna hebrajski, choć żartuje, że po hebrajsku potrafi czytać i pisać, ale nic nie rozumie. Mniejszość żydowska wydaje książki, czasopismo (w języku słowackim), organizuje wystawy i spotkania. Na tego rodzaju aktywność czerpie dotacje z Kancelarii Rady Ministrów RS. W tym roku otrzymała wsparcie w wysokości 60 tysięcy euro. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA

Polska

medialna ierwszy numer „Przekroju” ukazał się 15 kwietnia 1945 roku w Krakowie. W powojennej, trudnej rzeczywistości pismo z założenia lekkie i zabawne, ale inteligentne, zostało przyjęte entuzjastycznie. Twórcą i pierwszym redaktorem naczelnym (aż do roku 1969) był Marian Eile, przed wojną redaktor „Wiadomości Literackich”, i to pod jego kierownictwem „Przekrój” przeżywał swój najlepszy okres. Do grona współpracowników należeli wówczas m.in. Konstanty Ildefons Gałczyński i Jerzy Waldorff. To właśnie Eile zdecydował się zamieszczać na łamach „Przekroju” prace młodego, mało znanego rysownika Sławomira Mrożka. Nie była to jedyna postać, zaliczana później do „wielkich”, którą odkrył i wypromował Eile. Współpracowników dobierał rozważnie i dbał, by pismo konse-

P

Kilka trupów na jesienne wieczory Jednym słowem to człowiek orkiestra. Ostatnio, jako naczelny tygodnika „Wprost”, zasłynął z upublicznienia tzw. sprawy Fibaka, o której chyba większość z Państwa zapewne słyszała, a jeśli nie, to napiszę tylko, że to właśnie on ujawnił, iż jednym z zajęć znanego polskiego tenisisty jest poznawanie ze sobą młodych dziewcząt z bo28

ylwester Latkowski imał się wielu rzeczy – był biznesmenem, kręcił teledyski, filmy, dokumenty, pisał teksty społeczne i polityczne, ba, siedział nawet w więzieniu!

S

gatymi starszymi panami. Nie będę ukrywać, ale dopiero po aferze z Fibakiem nazwisko Latkowskiego odświeżyło się w mojej pamięci. Wcześniej nawet nie

wiedziałam, iż zajmuje się on także beletrystyką – bardziej znany mi był jako autor filmów dokumentalnych. No cóż, jestem tylko człowiekiem, a plotka i sen-

sacja mają swoją siłę. W związku z tym, będąc w polskiej księgarni, kupiłam kryminał „Czarny styczeń”, wydany w 2012 roku przez Świat Książki, napisany właśnie przez naczelnego „Wprost”. Pomyślałam, że warto, byśmy dali sobie szansę… I była to świetna decyzja! Mówiąc banalnie, książkę czyta się dobrze, szybko i chce się wiedzieć, co będzie na następnej stronie. A czego można chcieć MONITOR POLONIJNY


ŚMIERĆ TYGODNIKA. KRAJOBRAZ BEZ „PRZEKROJU” kwentnie trzymało wysoki poziom. „Dobre pismo robi się przeciwko czytelnikom, o stopień wyższe niż czytelnicy. Oni się powoli podciągają i kochają swój tygodnik” – mawiał i zgodnie z tym założeniem prowadził „Przekrój”. Czytelnicy faktycznie pokochali tygodnik lekko ironiczny, ale nie jadowity; wysokiej jakości teksty poświęcone kulturze i literaturze i świetne rysunki wspomnianego Sławomira Mrożka, Zbigniewa Lengrena (twórcy słynnego Profesora Filutka) oraz Daniela Mroza. Podobała się rubryka poświęcona modzie, w której Barbara Hoff, twórczyni Hofflandu, prezentowała Polakom najnowsze trendy; dużym zainteresowaniem cieszyły się porady z zakresu savoir-vivre’u, dawane przez Jana Kamyczka, czyli ukrywającą się pod tym pseudonimem Janinę Ipohorską. W latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia „Przekrój”, już pod wodzą Mariana Czumy (redaktorem naczelnym „Przekroju” był 27 lat), cieszył się renomą i statusem kultowego tygodnika, a jego nakłady sięgały imponujących 700 tys. egzemplarzy. Złe czasy dla „Przekroju” nastały krótko po roku 1989 . Do tej pory tygodnik z Krakowa był dla Polaków wyrocznią w wielu kwestiach, powiewem świeżości i źródłem nowinek więcej od powieści kryminalnej? „Czarny styczeń” jest napisany sprawnie, a autor udowadnia, że jest dobrym rzemieślnikiem słowa. Główną zaletą książki jest świetnie skrojona postać głównego bohatera, Filipa, którego charakter nie jest jednoznaczny, co czyni go ciekawszym. Z jednej strony Filip należy do półświatka, jest byłym więźniem, ale z drugiej strony jest ścigany za LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

oraz trendów zza żelaznej kurtyny. Po upadku komunizmu stało się jasne, że w dotychczasowym kształcie przestanie być dla czytelników nowoczesny i atrakcyjny. Niestety, pomysłu na to, jak w „nowych czasach” powinien ukształtować się profil pisma, nie było. Czytelnikom, zwłaszcza z młodszego pokolenia, przestał wystarczać nimb kultu i piękna przeszłość „Przekroju”. Sprzedaż pikowała, a to w czasach gospodarki wolnorynkowej jest absolutnie nie do przyjęcia. W 2002 roku upadający tytuł kupiło szwajcarskie wydawnictwo Edipresse i zdecydowało o przeniesieniu jego siedziby z Krakowa do Warszawy. W związku z przeprowadzką z pisania dla tygodnika zrezygnowało wielu dziennikarzy. Rozpoczął się burzliwy czas nieustających roszad personalnych. Po spokojnych dziesięcioleciach w latach 2000-2013 „Przekrój” miał dwunastu (sic!) redaktorów naczelnych, wśród nich m.in. Piotra Najsztuba, Mariusza Ziomeckiego i Romana Kurkiewicza. Każdy z nich miał inny pomysł na ratowanie tytułu; w efekcie pismo się szamotało, chcąc dorównać konkurencyjnym tytułom, i coraz bardziej traciło swoją tożsamość. Nie miało zaplecza finansowego i personalnego, które pozwo-

morderstwa, do których nie przyłożył ręki. Jest więc bohaterem, który – choć jest bandytą – jest niewinny. Lubimy go, bo nie jest nudnym pięknym i czystym jak łza księciem z bajki na białym koniu. Jest życiowo przegrany, bezrobotny, samotny, zamknięty w sobie, a dzięki urokowi bad boya chyba seksowny, bo kobiety do nie-

liłoby mu konkurować z tygodnikami opinii – „Newsweekiem”, „Polityką” i „Wprost”. Nie sprawdził się jako pismo typu people, nie dał sobie rady jako pismo kulturalne. W 2009 roku Edipresse pozbyło się tygodnika, sprzedając go Grzegorzowi Hajdarowiczowi. Ten zdecydował o przeprowadzce części redakcji z powrotem do Krakowa. Przez kolejne cztery lata „Przekrój” próbował jeszcze walczyć o czytelników; czasem wydawało się, że jest szansa na odrodzenie jego potęgi. Jednak sprzedaż wciąż utrzymywała się na poziomie nieprzynoszącym zysków. Nakład był nieporównywalnie mniejszy niż przed laty; wynosił ok. 44 tys. egzemplarzy, a i tak sprzedawano ok. 18 tys. Dla porównania – liderem wśród ogólnopolskich tygodników jest obecnie „Newsweek”, którego sprzedaje się ok. 137 tys. egzemplarzy. Kilka tygodni temu Hajdarowicz zdecydował o zamknięciu nierentownego pisma i zwolnieniu całej redakcji. Ostatni numer „Przekroju” ukazał się 30 września. Jest już nowy właściciel, który zapowiada, że odbuduje tygodnik, ale nie zamierza do niego dokładać. I że może „Przekrój” wróci na wiosnę, ale… „nie jest to termin wiążący”. Jak miałby wyglądać, kto miałby zostać naczelnym – nie wiadomo. Katarzyna Pieniądz

go lgną. Ściga go policja i wszystkie mafie środkowoeuropejskie od Moskwy po Berlin. W powieści pojawia się też handel żywym towarem, prostytucja, skorumpowani policjanci, spasieni mafiosi i trzydzieści dwa kilo kokainy. Trup co prawda nie ściele się gęsto, ale jak się już pojawia, to porządnie zmasa-

krowany. Bohater jest introwertycznym twardzielem, a jego kochanka rudowłosym wampem. Może razem tworzą stereotypową parę, w ogóle sporo w powieści stereotypów, ale… jak kryminał, to kryminał! Latkowski to nie Dostojewski, a jego książka, którą można przeczytać np. w drodze z Polski na Słowację (lub odwrotnie) dostarcza dobrej rozrywki. MAGDALENA MARSZAŁKOWSKA 29


Wspomnienie który uderzył w słup wiadukolejny rok pozostawił tu w pobliżu stołecznego lotpo sobie puste miejsca w świecie sportu. Odeszli niska im. Fryderyka Chopina. zarówno znani, jak i ci roTrzykrotny mistrz świata w lakujący nadzieję – mężowie, synowie, taniu precyzyjnym miał 59 lat. przyjaciele... Pozostały wspomnienia. Wacław Nycz był światowej klasy piMijający rok zadawał nam bolesne lotem, trzykrotnym mistrzem świata ciosy właściwie co kilka tygodni. w lataniu precyzyjnym i mistrzem I choć nie sposób tu wymienić wszyEuropy (1985, 1987, 1992). Wygrywał stkich, których pożegnaliśmy, uczcijindywidualnie i drużynowo. Startomy ich, wspominając choćby kilku. wał też w konkurencji rajdowo-nawiNa początku marca br. śmierć pod gacyjnej, był drużynowym mistrzem Broad Peak ponieśli Maciej Berbeka świata w nawigacji (1988). Przez i Tomasz Kowalski. Piątego marca większą część kariery sportowej 2013 r. podczas zejścia po zdobyciu związany był z Aeroklubem Rzeszczytu Berbeka i Kowalski oddzielili szowskim. się od schodzących szybciej kolegów Z kolei 7 kwietnia br. zmarł jeszcze i nie zdołali wrócić na noc do obozu. niezbyt znany kibicom Antoni JuraBiwakowali w ekstreWacław Nycz malnych warunkach, Kowalski na grani na wysokości ok. 7960 m n.p.m., a Berbeka najprawdopodobniej na przełęczy na 7900 m n.p.m. Berbeka był widziany następnego dnia rano na ścianie Stanisław Szozda pod przełęczą, która prowadziła do obozu. Ósmego marca szek, zaledwie 15-letni zawodnik Klu2013 r. kierownik wyprawy oficjalbu Sportowego Wisła-Ustronianka. nie poinformował, że obu himalaZnaleziono go martwego w pobliżu istów uznaje za zmarłych. Ciało Kodomu. Przyczyną zgonu było wychłowalskiego odnaleziono w lipcu br. dzenie organizmu… Juraszek w tym sezonie zajmował piąte miejsce na grani, na której ponoć spędził w klasyfikacji generalnej LOTOS Cup ostatnią noc, i pochowano go 100 m w skokach narciarskich. Trenował też niżej. Ciała Berbeki nie odnaleziokombinację norweską. Był w czołówno. W trakcie wyprawy było trochę ce skoczków swej kategorii wiekowej niedociągnięć technicznych i orgai wielką nadzieją polskich skoków nizacyjnych. Za błąd kierownika wynarciarskich. prawy uważa się brak wymuszenia W wieku 57 lat 30 maja br. zmarł na uczestnikach wyprawy i tragaAndrzej Józef Nowak, hokeista, rerzach wniesienia tlenu medycznego prezentant Polski, olimpijczyk. Wraz do najwyżej położonego obozu. z drużynami, w których grał na pozyWspominano, że Berbeka pomimo cji obrońcy, zdobył siedem tytułów swoich 59 lat nie przeszedł przed mistrza Polski. Był zawodnikiem Podwyprawą sprawnościowych badań hala Nowy Targ i Zagłębia Sosnowiec, lekarskich, a jednak wziął udział występował w niemieckich klubach w wejściu na szczyt. W dniu 17 kwietnia br. w wypadku w Deggendorf, Esslingen i Liebezell. W reprezentacji Polski rozegrał samochodowym zginął wybitny pilot 50 meczów, strzelił 5 goli. UczestniWacław Nycz. Prowadził samochód,

K

30

czył w igrzyskach olimpijskich w Sarajewie w 1984 roku. Na marcowej tragedii w najwyższych górach świata nie skończył się tragiczny okres polskiego himalaizmu. Siódmy lipca br. przyniósł kolejną smutna wiadomość. Na stoku Gaszerbrum I w pakistańskim Karakorum zginął Artur Henryk Hajzer, 51-letni taternik, alpinista i himalaista. Jeden z najbardziej znanych polskich ludzi gór, twórca projektu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015, kierownik wypraw działających w ramach tego projektu. Wspinał się od roku 1976 w Tatrach, potem w Alpach. Na najwyższych szczytach debiutował w 1982. Był w zespole, który 3 lutego 1987 roku dokonał pierwszego zimowego wejścia na Annapurnę. Wspinał się z legendami polskiego himalaizmu, m.in. z Jerzym Kukuczką, Wandą Rutkiewicz, Adamem Bieleckim, Ryszardem Wareckim. W sumie zdobył siedem ośmiotysięczników. Podczas ostatniej swojej wyprawy na Gaszerbrum I, wycofując się z obozu III do II, odpadł ze ściany Kuluaru Japońskiego. Potwierdził to Marcin Kaczkan, który widział spadającego Hajzera, odnalazł i zidentyfikował jego ciało. Kto z nas nie słyszał nazwiska Szozda? Kolarz szosowy Stanisław Szozda zmarł 23 września br. we Wrocławiu. Miał 63 lata. Lista jego sukcesów, dających ogromną radość kibicom, jest imponująca. Zwyciężył w Wyścigu Pokoju w 1974, był drugi w 1973 i 1976, zwyciężał też w Tour de Pologne, był dwukrotnym srebrnym medalistą olimpijskim w wyścigu drużynowym na 100 km (Monachium 1972 i Montreal 1976), a także dwukrotnym drużynowym mistrzem świata amatorów (1973 i 1975), brązowym medalistą drużynowym w 1971 i 1977, wicemistrzem świata amatorów w 1973 w wyścigu indywidualnym. Zwyciężał w wielu wyścigach w Europie i Afryce Północnej. Uczcijmy ich pamięć. Uczcijmy pamięć wszystkich sportowców, którzy już odeszli… ANDRZEJ KALINOWSKI Zgodnie z życzeniem autora jego honorarium zostanie przekazane na nagrody dla dzieci, które biorą udział w konkursach „Monitora”

MONITOR POLONIJNY


Moim zdaniem taką rolę może spełniać pomysł przedłużenia na Słowację Drogi pod Reglami, która dziś wiedzie z Zakopanego do wylotu Doliny Chochołowskiej, czyli kończy się zaledwie kilometr przed słowacką granicą. Wystarczy jednak dobudować dwa kilometry szlaku, by połączyć istniejącą Drogę pod Reglami z leśną drogą w słowackiej Orawskiej Dolinie Cichej, prowadzącą do kurortu Oravice. Z technicznego i finansowego punktu widzenia koszty projektu są niewielkie, a efekt w postaci poprawy dostępności komunikacyjnej tej części polsko-słowackiego pogranicza bezcenny. Przystąpienie Polski i Słowacji do strefy Schengen było niewątpliwie epokowym wydarzeniem – od tego momentu można przekraczać granicę nie tylko na przejściach granicznych, ale też w każdym innym miejscu. No właśnie. Formalne ograniczenia co prawda zniknęły, ale pozostała bariera fizyczna, bowiem brak jest nie tylko dróg, ale nawet zwykłych leśnych czy polnych ścieżek, które dochodziłyby z obu stron do granicy, umożliwiając jej przekroczenie. Z punktu widzenia Polaków mieszkających na stałe w Bratysławie, Koszycach czy Żylinie, prezentowany problem może wydawać się sztucznym. No tak, może i fajnie byłoby przekraczać granicę na tej przedłużonej Drodze pod Reglami, ale co to tak naprawdę zmieni? Ile razy w życiu skorzystamy z tej drogi? Raz, dwa, może w porywach pięć? Jednym słowem, nie ma o co kruszyć kopii. LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

Pod reglami

z Polski na słowację

olsko-słowackie relacje potrzebują konkretnego projektu, który popchnie je do przodu. To może być nawet mała i łatwa do realizacja inwestycja, ale taka, która będzie trwałym przykładem, że jednak polsko-słowackie sąsiedztwo nie ogranicza się tylko do nagonki na polską żywność i zapewnień prezydentów o tym, jak się przyjaźnimy.

P

Jeśli patrzeć na tę kwestię tylko w kategoriach doraźnych, to może rzeczywiście tak jest. Ale brak takich lokalnych leśnych ścieżek, którymi dałoby się bez problemu przejść z Polski na Słowację, to problem nie tylko Podhala i Orawy, ale całego polskosłowackiego pogranicza. I skoro nie da się korzystać z tych najprostszych możliwości, jakie daje układ z Schengen, to trudno oczekiwać, by polsko-słowackie stosunki kwitły w bardziej zaawansowanych aspektach. Przedłużenie Drogi pod Reglami do słowackich Oravic oczywiście nie będzie remedium na nieciekawy stan intensywności polsko-słowackich kontaktów, ale może stać się pewnym symbolem, precedensem, za którym pójdą kolejne tego typu działania. Tym bardziej, że największe polskosłowackie uprzedzenia występują właśnie na pograni-

czu, w rejonie Zakopanego i Orawy. Ich przyczyna tkwi w przeszłości, czyli w konflikcie granicznym z lat 1918-1920, słowackiej agresji na Polskę w 1939 roku i powojennej działalności kontrowersyjnego komendanta Józefa Kurasia „Ognia”. Dlatego jakiekolwiek inicjatywy, mogące poprawić polsko-słowackie relacje na tym problematycznym terenie, są na wagę złota. Wydaje się, że dla realizacji pomysłu przedłużenia Drogi pod Reglami istnieją wszelkie potrzebne przesłanki. Już teraz osoby, które znają dobrze te okolice, mogą bez problemu pokonać pieszo lub rowerem

problematyczny odcinek między wylotem Doliny Kościeliskiej a końcówką Orawskiej Doliny Cichej na Słowacji. Oba punkty dzielą – jak już wspomniałem – zaledwie 2 km. Na tym odcinku istnieją już wydeptane ścieżki i mostek nad Potokiem Chochołowskim, wystarczyłoby więc wyznaczyć tu tylko szlak turystyczny. Zapytani o to właściciele terenu, czyli Wspólnota Leśna z Witowa, pozytywnie odnieśli się do tego pomysłu. „Chcecie wyznaczyć tu szlak i zapłacicie za to? Nie mamy nic przeciwko” – zaznaczyli włodarze Wspólnoty. Równie pozytywnie odnieśli się do pomysłu włodarze gminy Kościelisko oraz liczni aktywiści. Skoro tak, to w czym problem? Otóż problem w tym, kto na to wszystko wyłoży pieniądze. Moim zdaniem inicjatywę w tym zakresie powinni przejąć nasi prezydenci: Komorowski i Gašparovič, którzy już od kilku lat spotkają się właśnie w Oravicach i sąsiedniej gminie Kościelisko. Prezydencki patronat nad wytyczeniem tu szlaku, łączący się ze znalezieniem środków w budżecie centralnym na jego wytycznie, byłby idealnym zwieńczeniem polityki, którą obaj prezydenci starają się od kilku lat prowadzić – na razie niestety nie wychodząc poza same deklaracje. JAKUB ŁOGINOW

31


Regulamin II Dyktanda Polonijnego 1. Informacje ogólne. tym roku „Monitor Polonijny” obchodzi osiemnaste urodziny. Z tej okazji redakcja pisma postanowiła zorganizować takie trochę hipsterskie (kto jeszcze nie wie, co to znaczy, niech zajrzy do następnego numeru „Monitora”, w którym w tej rubryce będzie mowa m.in. o tym modnym przymiotniku) urodziny, a w ich ramach m.in. drugą edycję Dyktanda Polonijnego. Przypominamy, że pierwsze Dyktando Polonijne odbyło się w listopadzie 2011 r. i cieszyło się dużym zainteresowaniem zarówno Polaków mieszkających na Słowacji, jak i ich przyjaciół oraz rodowitych Słowaków, a także przedstawicieli innych nacji. Ponieważ dyktando to nie tylko zabawa, ale i konkurs z nagrodami, zatem aby nie było żadnych niedomówień i nieporozumień, poniżej publikujemy jego regulamin, przygotowany przez autorkę niniejszej rubryki Marię Magdalenę Nowakowską, która jest także autorką naszych dyktand. Jaki tekst przygotuje nam w tym roku i czym nas zaskoczy, przekonamy się już 30 listopada. Tego dnia wręczymy też nagrody mistrzom ortografii w poszczególnych kategoriach i poznamy Mistrza II Dyktanda Polonijnego. Wszystkich chętnych serdecznie zapraszamy do zmierzenia się z polską pisownią! Jej mistrz jest wśród nas!

W

32

Organizatorem II Dyktanda Polonijnego jest redakcja miesięcznika „Monitor Polonijny” i Klub Polski – Stowarzyszenie Polaków i Ich Przyjaciół na Słowacji. Honorowy patronat nad II Dyktandem Polonijnym sprawuje Ambasador RP na Słowacji Tomasz Chłoń. II Dyktando Polonijne odbędzie się 30 listopada 2013roku o godz. 11.00 w pomieszczeniach Instytutu Polskiego w Bratysławie (Nám. SNP 27). Konkurs ma na celu propagowanie kultury języka ojczystego oraz zasad poprawnej pisowni. Tekst dyktanda zostanie opracowany na podstawie obowiązujących zasad pisowni i interpunkcji, zawartych w aktualnych słownikach ortograficznych PWN.

2. Zasady uczestnictwa. W dyktandzie mogą wziąć udział obywatele polscy, mieszkający na stałe lub tymczasowo na Słowacji (lub za granicą), oraz obywatele słowaccy (i innych państw), którzy zgłoszą chęć uczestnictwa w II Dyktandzie Polonijnym do 28 listopada pod adresem: mwobla@gmail.com bądź pod numerem telefonu: 0905 623 064. Nie mogą wziąć w nim udziału laureaci indywidualni Dyktanda Polonijnego z 2011 roku.

3. Jury. Nad przebiegiem dyktanda czuwać będzie komisja konkursowa z przewodniczącą dr Marią Magdaleną Nowakowską. Komisja ta zajmie się w szczególności prawidłowym przebiegiem dyktanda, ogłoszeniem listy nagrodzonych, interpretacją postanowień niniejszego regulaminu oraz rozstrzyganiem związanych z dyktandem sporów.

4. Przebieg II Dyktanda Polonijnego. Zadaniem uczestników II Dyktanda Polonijnego jest poprawne napisanie tekstu dyktanda. Tekst dyktanda zostanie odczytany przez przewodniczącą komisji konkursowej. Nie wolno dyktowanego tekstu pisać wersalikami, czyli wielkimi literami drukowanymi. Podczas pisania tekstu dyktanda uczestnikom nie wolno korzystać z żadnych pomocy naukowych ani słowników, porozumiewać się między sobą, opuszczać sali przed zebraniem prac, korzystać z jakichkolwiek urządzeń elektronicznych (telefonów komórkowych, notesów, laptopów itp.). Ewentualne poprawki w tekście należy nanosić przez skreślenie wyrazu błędnego i napisanie powyżej wersji poprawnej. Skreślenia muszą być wyraźnie zaznaczone. Również w poprawkach nie wolno używać wielkich drukowanych liter.

Ogłoszenie wyników i wręczenie nagród odbędzie się w dniu przeprowadzenia konkursu.

5. Zasady oceny. Ocenie podlegać będzie zarówno poprawność ortograficzna, jak i interpunkcyjna. W pierwszej kolejności oceniane będą błędy ortograficzne, z uwzględnieniem podziału na błędy I stopnia (niezgodna z normą pisownia rz, ż, ó, u, h, ch, ę i ą, pisownia łączna i rozdzielna, pisownia małą i wielką literą, opuszczenie wyrazu) i II stopnia (inne błędy, np. pisownia głosek bezdźwięcznych na miejscu dźwięcznych, brak oznaczenia miękkości, opuszczone pojedyncze litery, przestawienie wyrazów w zdaniu, zniekształcone końcówki wyrazów itp.). Błędy interpunkcyjne będą traktowane jako błędy ortograficzne II stopnia. Wszelkie nieczytelne i niejednoznaczne zapisy wyrazów, grup wyrazowych i znaków interpunkcyjnych będą interpretowane na niekorzyść piszącego. Zwycięzcy zostaną wyłonieni w kilku kategoriach: obywatele polscy, obywatele słowaccy (i inni), uczniowie szkoły podstawowej, uczniowie gimnazjum, uczniowie liceum, słowaccy studenci uczący się języka polskiego itp. O zwycięstwie w danej kategorii zdecyduje bezbłędne napisanie tekstu dyktanda lub popełnienie w nim najmniejszej liczby błędów. MONITOR POLONIJNY


Z okazji 18-lecia „Monitora Polonijnego“ jego redakcja oraz Klub Polski Bratysława we współpracy z Instytutem Polskim w Bratysławie zapraszają na

Dyktando wyłoni też Mistrza II Dyktanda Polonijnego. Zostanie nim pojedyncza osoba, która napisze tekst dyktanda bezbłędnie lub popełni najmniej błędów. Jeśli na podstawie napisanych przez uczestników konkursu prac nie będzie można wyłonić zwycięzcy (będzie kilka prac bezbłędnych lub prac z tą samą liczbą błędów), komisja konkursowa może podjąć decyzję o przeprowadzeniu dogrywki w postaci pisania kolejnego tekstu. Możliwości wglądu do prac konkursowych na żądanie ich autorów będzie możliwe w czasie określonym przez komisję konkursową.

II Dyktando Polonijne pod patronatem ambasadora rp na słowacji tomasza chłonia Dyktando rozpocznie się 30 listopada (sobota) o godz. 11.00 w Instytucie Polskim w Bratysławie (Nám. SNP 27). Przeprowadzi je dr Maria Magdalena Nowakowska z Katedry Lingwistyki Stosowanej i Kulturowej Uniwersytetu Łódzkiego. W dyktandzie mogą wziąć udział wszyscy (oprócz laureatów poprzedniego Dyktanda Polonijnego), tzn. Polacy mieszkający za granicą, Słowacy, a także przedstawiciele innych narodowości, młodzi, trochę starsi, a także ci najstarsi, uczniowie, studenci oraz przedstawiciele najróżniejszych profesji. Przewidywane jest wyłonienie mistrzów w poszczególnych kategoriach i jednego Mistrza II Dyktanda Polonijnego. Nagrody ufundowała redakcja „Monitora Polonijnego“ wraz z Instytutem Polskim w Bratysławie oraz Ambasadą RP w RS. Fundatorem nagrody głównej – dwudniowego pobytu dla dwóch osób w apartamencie w Thermal Parku Bešeňová – jest Taduesz Frąckowiak – konsul honorowy RP w Liptowskim Mikulaszu. Zgłoszenia chętnych do pisania dyktanda przyjmowane będą do 28 listopada pod adresem: mwobla@gmail.com lub pod numerem telefonu: 0905623064. Ogłoszenie wyników dyktanda nastąpi 30 listopada o godzinie 16.30 w instytucie polskim w Bratysławie. Po nim zapraszamy na występ znanego polskiego aktora Grzegorza heromińskiego (znanego m.in. z filmów „Kingsajz“ czy „U Pana Boga w ogródku“), który przedstawi monodram „Emigracja na wesoło“. Ostatnim punktem programu będzie koncert petra adamova oraz tomasza olszewskiego z polskim i międzynarodowym repertuarem, którzy w andrzejkowy wieczór, także 30 listopada, wystąpią o godzinie 19.00 w Bratysławie w lokalu „La Vecchia bottega” (ul. Medena 17). SErDEcznIE zaPraSzamy! Projekt dofinansowany przez ambasadę RP w RS oraz Kancelarię Rady Ministrów RS.

6. Uwagi końcowe. Organizatorzy zapewniają dyskrecję wyników dyktanda i jednocześnie zastrzegają sobie prawo do opublikowania listy zwycięzców z podaniem imienia i nazwiska tych osób. Wszelkie sprawy, które nie zostały objęte powyższym regulaminem, rozstrzyga przewodniczący komisji.

Klub Polski Nitra serdecznie zaprasza na dziecięcą akademię, która odbędzie się 6 grudnia 2013 roku o godz.16.30 w Pastoralnym Centrum Wolnego Czasu w Nitrze.

WYBÓR Z PROGRAMU INSTYTUTU POLSKIEGO NA GRUDZIEŃ Ë ERROR: TEATR GRODZKI 30 listopada, godz. 17.00, Bratysława, Pisztoryho palác, Štefánikova 25 W ramach VII Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Społecznych i Bezdomnych „Error” będzie można zobaczyć 9 spektakli teatralnych i 2 filmy. Polskę będzie reprezentować Teatr Grodzki z grupą aktorów niesłyszących, którzy zaprezentują przedstawienie „Rękoczyny”. Więcej informacji: www.divadlobezdomova.sk, www.teatrgrodzki.pl. LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

Ë MARCIN OLAK TRIO i CROSSING BORDERS 3 grudnia, godz. 19.30, Koszyce, Kasarňe – Kulturpark, Kukučínova 2 • Koncert Marcin Olak Trio - „Crossing Borders, Lutosławski i jazz“ w ramach cyklu „Jazz v Kasarňach”. Marcin Olak Trio to jeden z najciekawszych zespołów na nowej polskiej scenie jazzowej. To, co go wyróżnia spośród innych, to oryginalne instrumentarium i stylistyka. Ë QUASARS ENSAMBLE 3 grudnia, Bratysława, Instytut Polski, Nám. SNP 27 • Koncert muzyki kameralnej Quasars Ensemble • W programie utwory Witolda Lutosławskiego, Romana Bergera i Ivana Buffy

Ë WYSTAWA TYPOGRAFII: TOMASZ BIERKOWSKI, MARCEL BENČÍK 11 grudnia 2013 – 10 stycznia 2014, Bratysława, Instytut Polski, Nám. SNP 27 • Wystawa typografii Tomasza Bierkowskiego z Katedry Projektowania Graficznego ASP w Katowicach oraz Marcel Benčík z Katedry Komunikacji Wizualnej VŠVU w Bratysławie Ë WROCŁAW KOSZYCOM • 13 grudnia, Koszyce, Bábkové divadlo, Tajovského 4 • Zakończenie EHMK 2013 w Koszycach - program kulturalny pod nazwą: Wrocław Koszycom, przygotowany przez artystów z Wrocławia, Europejskiej Stolicy Kultury 2016 33


Czeska ziemia obiecana Kiedy zaczęłam studiować bohemistykę, niektórzy stukali się w głowę. „A co ty po tych studiach będziesz robić, dziecko?”. Ale mnie ten kierunek i tak wydawał się bardziej pragmatyczny niż początkowo planowana polonistyka czy kulturoznawstwo. Wyjazd na stypendium do Czeskiej Republiki był dla mnie kwestią oczywistą. Zwłaszcza kiedy zauważyłam, że po dwóch tygodniach wakacyjnej pracy w Czechach moja znajomość języka rozwinęła się bardziej, niż po dwóch semestrach spędzonych na uczelni w Polsce. W końcu gdzie najlepiej się uczyć czeskiego, jeśli nie w ojczyźnie Hrabala? Wybór uczelni nie był trudny – oczywiście Uniwersytet Karola w Pradze. Kto nie chciałby studiować na jednej z najlepszych uczelni w Europie? Początki nie były łatwe. Wrocław, w którym wcześniej studiowałam, wydawał mi się przytulny i malutki. Praga przytłaczała mnie swoim ogromem. Nie mogłam wyobrazić sobie życia w mieście, o którym nie wiedziałam, gdzie się kończy, a gdzie zaczyna. Ale rok postanowiłam wytrzymać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że po kilku miesiącach zakocham się w tym mieście, zdam tu egzaminy na studia, przy okazji znajdę pracę, a w tramwaju spotkam swoją drugą połówkę. I zostanę tu nie rok, ale cztery lata, a zapowiada się, że i dłużej. Studia w Pradze, zgodnie z oczekiwaniami, miały zbawienny wpływ na moją 34

zesi mają wszystko „naj-”. Najsmaczniejsze i najtańsze piwo na świecie, najśmieszniejsze komedie w historii kinematografii, najbardziej liberalny i wyzwolony kraj, najpiękniejszą stolicę w Europie, najbardziej przyjazny obywatelom system podatkowy. A co mają Polacy? Najbardziej wyidealizowany obraz Czeskiej Republiki.

C

znajomość czeskiego. No, może przeceniam tutaj wpływ samych studiów. Jak mawia jeden z moich profesorów, niektórzy uczą się języka w bibliotece, a inni w knajpie. W moim przypadku druga metoda okazała się o wiele bardziej skuteczna. Uczyłam się czeskiego wszędzie: na ulicy, w sklepie, z gazet, z filmów, z zasłyszanych rozmów. Po prostu chłonęłam. Oczywiście początki były różne. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że autobus spóźni się z důvodu zacpy, szczerze współczułam kierowcy z powodu jego problemów tra-

wiennych. Na szczęście byłam świadoma odmiennych znaczeń podobnie brzmiących w obu językach słów, więc udało mi się uniknąć typowych polsko-czeskich wpadek językowych. W Polsce w ostatnich latach panuje moda na Czechy – to swoiste czechofilskie szaleństwo. Już kiedy zaczynałam studia we Wrocławiu, Czesi budzili sporą sympatię Polaków, ale teraz – mam wrażenie – ta sympatia osiąga poziom niezdrowej fascynacji. Niezdrowej, bo bezkrytycznej i opartej na wyobrażeniach, które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Czechy co prawda są dość liberalnym państwem, ale wbrew wyobrażeniom polskiej młodzieży marihuany nie można kupić tutaj w każdym kiosku, a zakaz picia alkoholu obowiązuje w większości miejsc publicznych. Również wyprawy na porno-party nie należą do czeskich weekendowych rytuałów, mimo że kiedyś na takiej imprezie przyłapano córkę czeskiego prezydenta. Czeski odpo-

wiednik ZUS nie jest dużo tańszy od tego w Polsce, a jednoosobową działalność szybciej zakłada się w Warszawie niż w Pradze, więc przenoszenie firmy do Czech nie będzie wielką oszczędnością. W knajpkach rzadko można spotkać profesora dyskutującego z robotnikiem o losach wszechświata, a permanentny uśmiech, przylepiony do twarzy Czecha, ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co „szmaticzku na patyczku” z parasolką. Polacy, którzy postanawiają się tutaj przeprowadzić, doznają zapewne szoku, kiedy pęka bańka mydlana ich czechofilskich wyobrażeń. Ale rozczarowanie nie musi trwać długo, bo jest tutaj parę rzeczy, które naprawdę istnieją i mają pozytywny wpływ na jakość życia. Po ważne dokumenty nie trzeba jeździć do miasta oddalonego o 100 km, ale można je dostać na prawie każdej poczcie w tzw. Czech-Pointach. Segregowanie śmieci jest elementem codzienności, a nie ewenementem na skalę wojewódzką. Podróżni, którzy chcą wejść do autobusu, nie przypuszczają na niego szarży, ale spokojnie ustawiają się w kolejce. To tylko parę przykładów tego, że wbrew pozorom powodem wygodnego życia w Czechach nie jest wyłącznie liberalizacja. Inną kwestią, która może zasmucić polskiego imigranta, jest fakt, że miłość Polaków do Republiki Czeskiej nie jest odwzajemniona. Wiedza Czechów na temat naszego kraju ogranicza się do Krakowa MONITOR POLONIJNY


i Lecha Wałęsy. Niedawno rozszerzyła się jeszcze o afery związane z eksportowaną z kraju nad Wisłą żywnością, z których czeskie media urządziły sobie prawdziwą ucztę. Jednak w ostatnim czasie medialny image Polski znacznie się poprawił. Dużo pracy w tworzenie pozytywnego wizerunku naszego kraju, jak i zrzeszanie naszych rodaków w Pradze, wkłada Instytut Polski. Wielu gromadzi wokół siebie również Polska Parafia Dominikanów. Ale Polacy, jak to Polacy, lubią trzymać się w grupie, więc gromadzą się również sami, w czym aktywnie pomagają im portale społecznościowe. Dotyczy to przede wszystkim Polaków nie mówiących po czesku, którzy zazwyczaj pracują tu w korporacjach czy międzynarodowych firmach i obywają się bez czeskiej społeczności. Wspólny język i wspomnienie smaku żurku zawsze zbliża na emigracji, nawet jeśli od Polski nie dzieli nas ocean. Być może Czechy nie są ziemią obiecaną kreowaną w polskich stereotypach, być może Praga czasem męczy tętniącym turystycznym ulem, być może bez względu na to, jak długo będę uczyć się czeskiego, zawsze będę mieć krátký zobák, ale czuję, że teraz tu jest moje miejsce. Tutaj studiuję, pracuję i żyję. A w wolnych chwilach tłumaczę Macourka. Bo skoro Polacy tak kochają Czechy, to przecież dla Macha i Šebestovej oszaleją, prawda? MARTA SZEWCZYK, Praga, Czechy LISTOPAD - GRUDZIEŃ 2013

łaściwie już jesienią zaczyna się oczekiwanie na św. Mikołaja i Boże Narodzenie. Prezenty są bardzo przyjemne, jednak nie najważniejsze… W tym roku marzy mi się zestaw klocków „Lego Friends”, ale jeśli dostanę coś innego, to też będę zadowolona. Tym bardziej, że wiele dobrego już się wydarzyło w ostatnim czasie. Kilka dni temu w naszym domu pojawiła się Figa, suczka-znajda, która trafiła do nas ze schroniska dla zwierząt aż spod Łodzi. Teraz należy do naszej rodziny i jest bardzo szczęśliwa, a my wraz z nią. Moja młodsza siostra Hesia niecierpliwie czeka na Wigilię, bo jedno z wierzeń mówi, że zwierzęta w tę wyjątkową noc przemawiają ludzkim głosem… Mnie się wydaje to niemożliwe, ale fajnie jest powyobrażać sobie, co by nam Figa powiedziała. Ostatnio rozmawiałyśmy z mamą o różnych tradycjach bożonarodzeniowych. My z Hesią uwielbiamy piec pierniczki, a potem przystrajać nimi choinkę, razem z kuzynkami i kuzynami z Boguchwały lubimy także przebierać się za postaci z szopki i wspólnie śpiewać kolędy. Na naszym stole wigilijnym zawsze muszą być pierogi z grzybami i kapustą, a wśród nich jeden niezwykły z... sianem. Wiele śmiechu i radości towarzyszy wybieraniu pierogów

W

W czasie świąt dzieci się nie nudzą z półmiska. Babcia Marta mówi, że na czyj talerz trafi ów pieróg, tego w nadchodzącym roku czeka szczęście. Ilekroć u dziadków – rodziców mojego taty – wyciągały taki pieróg ciocie, to w następnym roku rodziły się im dzieci. Kiedy ciocia Anita miała już troje moich kuzynów w domu i spostrzegła, że to znowu ona „wylosowała” pierożka z sianem, to połówkę szybciutko wrzuciła na talerz siedzącej obok siostry. I wiecie co? W tym roku urodziły mi się dwie kolejne kuzynki – jedna u cioci Anity, druga u cioci Gosi. Już czekam z niecierpliwością na wyjazd świąteczny do rodziny, do kuzynostwa, żeby im pokazać naszą Figę, z której jestem taka dumna i z którą wszyscy będziemy się bawić… Dziewięcioro dzieci i Figa. BEATA OŚWIĘCIMSKA I SONIA PACZEŚNIAK

letnim numerze „Monitora Polonijnego“ ogłoszone zostały wyniki konkursu na najpiękniejszą bajkę. Konkurs ten, adresowany do dzieci i młodzieży, zorganizowała redakcja „Monitora Polonijnego“ we współpracy ze Szkolnym Punktem Konsultacyjnym w Bratysławie. W poprzednich numerach naszego pisma opublikowane zostały prace Zuzi Lackovej, która zajęła pierwsze miejsce, i Izy Lackovej – drugie miejsce. Tym razem przedstawiamy pracę Alexandry Fifikovej (14 lat), uczennicy gimnazjum Szkolnego Punktu Konsultacyjnego w Bratysławie, laureatki trzeciego miejsca.

W

„Ptak “ Żył sobie raz jeden ptak. Miał na imię Tomek i pochodził z Indii. Kiedy był już starszy, postanowił znaleźć płytką rzekę. Długo szukał, aż znalazł. Była tam też pewna wróżka o imieniu Zuzia. Ona powiedziała, że ptak może mieć trzy życzenia, dotyczące rzeczy, których najbardziej pragnie. - Najbardziej chciałbym być człowiekiem, gdyż nie bawi mnie już bucie ptakiem.

Chciałbym mieć piękną dziewczynę, która by mnie kochała. A na koniec dobry samochód! I jeździć nim po drogach, by poznawać świat – powiedział Tomek. Wróżka Zuzia się zgodziła, ale Tomek miał jeszcze coś zaśpiewać. Szczęśliwy ptak wesoło śpiewał, skakał i tańczył. Zuzia zaś dotrzymała słowa i spełniła jego trzy życzenia. Tomek, już nie jako ptak, ale człowiek, żył długo i szczęśliwie. Warto mieć marzenia! 35


Nie jest łatwo myśleć o codziennych sprawach, gdy na dworze zimno, wiatr i deszcz. Najchętniej by się wtedy poleżało, pospało, a tu do pracy trzeba chodzić, sprzątać, no i gotować,

bo rodzina głodna. Pani Maria Sikorska z Revúcy poleca nam jadło w sam raz na chłody, proste, sycące, ale pełne zapachów i aromatów, które rozweseli nam szare dni i doda energii.

Gemerskie pyzy z dynamitem Składniki na ciasto • 3 kg surowych, startych ziemniaków • 1 kg ziemniaków gotowanych w łupinach • 1 jajko • 1 – 2 garście bułki tartej • czosnek, sól, pieprz, majeranek do smaku

nadzienie, czyli dynamit: • 1 kg słowackiej dobrej kiełbasy • 1 kg wieprzowiny • ok. 30 dag wędzonej karkówki • 3 ząbki czosnku • 1 jajko • sól, pieprz

Sposób przyrządzania Najpierw przygotowujemy ciasto: surowe starte ziemniaki odcedzamy na sitku, ale wyciekającej z nich wody nie wylewamy – przyda się później. Dodajemy starte ugotowane ziemniaki, jajko, bułkę tartą oraz przyprawy, wszystko mieszamy i wyrabiamy na gładką masę.

Następnie przygotowujemy mięso – mielemy wszystkie rodzaje, dodajemy rozdrobniony czosnek, jajko i przyprawy. Dobrze mieszamy. Z mięsa formujemy małe kulki, które otaczamy masą ziemniaczaną, tworząc większe kule, mieszczące się w dłoni. Te otaczamy w mące. W większym garnku gotujemy wodę, doprawioną 3 ząbkami czosnku, 3 listkami laurowymi, solą oraz skrobią, pozostałą po odcedzeniu

ziemniaków. Wrzucamy nasze pyzy na wrzątek i delikatnie mieszamy. Gotujemy 20 min. na małym ogniu. Kiedy wypłyną na wierzch, wyjmujemy, wkładamy do miseczki i przykrywamy. Gemerskie bomby możemy podawać z cebulką, słoninką lub rodzajem sosu zwanego kysel. Wystarczy wtedy do wywaru, w którym gotowały się pyzy, dodać mleka zaciągniętego mąką.

To idealny obiad na zimne dni! W Revúcy podaje się go na święto Trzech Króli, co wcale nie dziwi, bo po swojej długiej drodze do Dzieciątka zmęczeni monarchowie musieli przecież coś porządnego zjeść. Smacznego! AGATA BEDNARCZYK


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.