ISSN 1336-104X
m e t o r w o p zc yli tam i z str. 28
NOWY FILM JOANNY KOŻUCH O MORZU, KTÓREGO JUŻ NIE MA
Marcin Bieniada za komuny przepłynął Dunaj i dotarł na Zachód str. 12 str. 5
Niedaleko pada jabłko od jabłoni? że niedaleko pada jabłko od jabłoni, usłyszeć można było zaraz na początku spotkania z Janem Bergerem i jego córką Xenią Bergerovą, będącym kolejnym z cyklu „Poznajmy się, proszę“, którego celem jest przedstawienie i przybliżenie szerokiej publiczności wybitnych, utalentowanych Polaków mieszkających na Słowacji lub Słowaków polskiego pochodzenia, a który realizowany jest przez Klub Polski we współpracy z Instytutem Polskim w Bratysławie.
To,
ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
Gospodyni spotkania Małgorzata Wojcieszyńska nie bez przyczyny nawiązała do wspomnianego już powiedzenia o jabłkach, gdyż odzwierciedla ono sytuację rodziny Bergerów – zarówno ojciec, jak i jego córka są artystami malarzami, wyjątkowymi osobistościami świata bratysławskiej bohemy. Utalentowanym członkiem tejże rodziny był zmarły pod koniec ubiegłego roku kompozytor Roman Berger, brat Jana, który dzięki muzyce i wspomnieniom był niejako obecny podczas spotkania w Instytucie Polskim w Bratysławie. O jego drodze życiowej opowiadał nie tylko brat Jan, ale i obecny na sali Ewald Danel, szef Słowackiej Orkiestry Kameralnej. Podczas wieczoru zabrzmiały między innymi Pieśni z Zaolzia, które Roman
Berger napisał na kwartet smyczkowy specjalnie z okazji 10-lecia Klubu Polskiego. Życie rodziny Bergerów, choć bardzo utalentowanej, nie było usłane różami. Ojciec malarza i kompozytora przeżył dwa obozy koncentracyjne – był w Oświęcimiu i Dachau, a w okrutnych czasach komunizmu zmuszono go, by z godziny na godzinę opuścił wraz z rodziną Zaolzie i przeniósł się do Bratysławy. Ówczesnym władzom nie podobali się bowiem ludzie wierzący, na dodatek Polacy. „Mnie wtedy Bratysława urzekła. Panowała w niej południowa atmosfera, przed domami stały palmy w donicach, kolorystyki dodawali jej ludzie – nasi sąsiedzi mówiący w różnych językach: po niemiecku, węgiersku, francusku, słowacku, a do tego my mówiący po polsku“ – tak o swoich pierwszych wrażeniach ze słowackiej stolicy opowiadał Jan Berger, który wraz z rodzicami przybył do niej na początku lat 50. ubiegłego wieku jako młody chłopak, jeszcze dzieciak. I to miasto dało mu możliwości rozwoju. Trudniej miał jego starszy o 14 lat brat Roman, który w związku z koniecznością przeprowadzki musiał przerwać
studia w Polsce. Jego talent rozwijał się dalej, często w mrocznych zaułkach komunistycznej Czechosłowacji. Inny start miała Xenia Bergerová, dla której Bratysława jest domem, zaś celem ucieczek od niego był Kraków, gdzie przez pół roku studiowała. Na koniec wieczoru zaproszeni goście mówili o swojej tożsamości narodowej. „Ja nie mam żadnego dylematu, jestem Polakiem“ – mówił Jan Berger, choć w Polsce nigdy nie mieszkał i legitymuje się słowackim paszportem. Z kolei jego córka Xenia czuje się już Słowaczką z polskimi korzeniami. Bez względu na to, jaki paszport kto posiada, ważne jest to, co człowiekowi w duszy gra. A Romanowi grała ta polska nostalgiczna nuta, Jan zaś opisuje barwnie rzeczywistość pędzlem i nie inaczej jest w przypadku Xenii – wielobarwność jej prac na pewno nie jest przypadkowa. Wielobarwne rozmowy z bohaterami spotkania miały swój dalszy ciąg także po jego oficjalnym zakończeniu, bowiem ich barwność wywarła na widzach takie wrażenie, że ci jeszcze długo potem rozkoszowali się nastrojem panującym tego wieczoru w Instytucie Polskim. RED.
Projekt realizowany z finansowym wsparcie Funduszu wspierającego kulturę mniejszości narodowych
Y
Ten listopadowy numer „Monitora“ jest szczególny. Szczególnym go czyni wywiad z Marcinem Bieniadą, Polakiem, który w 1982 roku uciekł z Bratysławy na Zachód, przeskakując druty kolczaste, przepływając Dunaj, ryzykując życie (str. 5). W listopadzie w Czechach i na Słowacji będzie głośno o tamtych czasach, ponieważ zbliża się kolejna rocznica aksamitnej rewolucji, dlatego tym bardziej cieszy to, że i my do tej rocznicy możemy nawiązać i to w taki sposób. Przygotowaliśmy też reportaż z wizyty w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku (str. 9), wpisując się w ten sposób w obchody 40. rocznicy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. W tamtych czasach zostajemy też dzięki recenzji filmu „Hiacynt“ w reżyserii Piotra Domalewskiego (str. 24). W numerze znajdą Państwo także inne szczególne recenzje: nowej płyty Klubu Polskiego „Tu i tam“ (str. 28) oraz książki Weroniki Gogoli „Ufo nad Bratysławą“, opisującej kraj, w którym przyszło nam żyć (str. 22). Polecamy też jeszcze jedno szczególne dzieło, stworzone przez Polkę mieszkającą w Bratysławie – mowa o filmie animowanym Joanny Kożuch „Było sobie morze“, który właśnie wszedł na ekrany słowackich kin (str. 12). Jesteśmy bardzo dumni, mogąc na łamach „Monitora“ przedstawiać szczególnie utalentowanych naszych rodaków mieszkających i tworzących na Słowacji bądź tych polskiego pochodzenia. Do tych drugich należą Jan Berger i jego córka Xenia. Oboje są artystami malarzami, którzy gościli w kolejnym odcinku cyklu spotkań z serii „Poznajmy się, proszę“, realizowanym przez Klub Polski i Instytut Polski w Bratysławie (str. 2). W numerze znajdą Państwo także relacje z kilku wydarzeń adresowanych do dzieci – pasowania na ucznia (str. 15) i Dnia Dwujęzyczności w Szkole Polskiej (str. 14) oraz wizyty policjantów w Polskim Przedszkolu w Żylinie (str. 13). Sporo więc radości i pozytywnych emocji w tym numerze „Monitora“, choć nie unikamy też tematów trudnych. Do nich należą problemy z depresją (str. 4) czy smutne karty historii Polaków, którzy stracili życie na Słowacji podczas ostatnich wojen (str. 16). A w „Rozmowach z Niną“ dowiadujemy się, jak wyglądała wizyta naszej autystycznej bohaterki w szpitalu (str. 19). Jak zatem Państwo widzą i my cenimy sobie różnorodność, co widać w treści artykułów zamieszczonych w niniejszym numerze „Monitora“, do lektury których gorąco zachęcam w imieniu całego zespołu redakcyjnego.
Nie oceniam. Akceptuję 4 Z KRAJU 4 WYWIAD MIESIĄCA Marcin Bieniada wspomina, jak za komuny przepłynął Dunaj i dotarł na Zachód 5 Komuna zamknięta w olbrzymim statku 9 Z NASZEGO PODWÓRKA 10 O chłopakach, którym zabrakło szczęścia 16 ROZMOWY Z NINĄ Urodziny przypieczętowane guzem 19 OKIENKO JĘZYKOWE Wielkie czy małe 20 Nasi w pogoni za europejskimi trofeami 20 Morskie oblicze Słowacji 22 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI Klucz do Słowacji 22 KINO-OKO „Hiacynt” – film pozornie tylko historyczny 24 SŁOWACKIE PEREŁKI Niemy świadek dawnych czasów 25 KRZYŻÓWKA 26 RETROHITY Biała kawa, bez... kawy 27 CZUŁYM UCHEM Tu i tam, czyli tam i z powrotem 28 OGŁOSZENIA 29 MY SŁOWIANIE Idzie zima 30 MIĘDZY NAMI DZIECIAKAMI Co nas łączy, co nas dzieli? 31 PIEKARNIK Łyżką dookoła świata – Litwa 32
Na okładce obraz Xenii Bergerovej „Neónový sen“, który tworzy też okładkę CD „Tu i tam“
ŠÉFREDAKTORKA: Małgorzata Wojcieszyńska • REDAKCIA: Agata Bednarczyk, Alina Kabele, Basia Kargul, Natalia Konicz-Hamada, Arkadiusz Kugler, Katarzyna Pieniądz, Magdalena Zawistowska-Olszewska KOREŠPONDENTI: KOŠICE: Magdalena Smolińska TRENČÍN: Aleksandra Krcheň • JAZYKOVÁ ÚPRAVA V POĽŠTINE: Maria Magdalena Nowakowska, Małgorzata Wojcieszyńska GRAFICKÁ ÚPRAVA: Stano Stehlik ZAKLADAJÚCA ŠÉFREDAKTORKA: Danuta Meyza-Marušiaková † (1995 - 1999) • VYDAVATEĽ: POĽSKÝ KLUB ADRESA: Nám. SNP 27, 814 49 Bratislava • IČO: 30 807 620 • KOREŠPONDENČNÁ ADRESA: Małgorzata Wojcieszyńska, 930 41 Kvetoslavov, Tel: 031/5602891, monitorpolonijny@gmail.com BANKOVÉ SPOJENIE: Tatra banka č.ú.: SK60 1100 0000 0026 6604 0059 • EV542/08 ISSN 1336-104X • Redakcia si vyhradzuje právo na redigovanie a skracovanie príspevkov • náklad 550 ks • nepredajné • Realizované s finančnou podporou Fondu na podporu kultúry národnostných menšín • „Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2021”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorarów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie”. Laureat Nagrody im. Macieja Płażyńskiego w kategorii redakcja medium polonijnego 2013 Vydané 29. 10. 2021
LISTOPAD 2021
3
Depresja, taka cicha przyjaciółka... Przychodzi niespodziewanie. Rozsiada się w Twoim ulubionym fotelu. Zajmuje półkę w szafie. Później zapełnia cały Twój pokój swoimi niespokojnymi myślami. Zadomawia się. Twój dom, staje się jej domem. /Kamila Olga/
Nie oceniam
Akceptuję
iesiąc temu ze łzami w oczach oglądałam w telewizji wypowiedź nastolatki, która w wyniku depresji rzuciła się pod pociąg. Na szczęście przeżyła, ale zamiast zgrabnych dziewczęcych nóg ma dziś dwa kikuty. Choć dziewczyna próbuje ułożyć sobie życie na nowo, to do końca życia będzie musiała mierzyć się z konsekwencjami swojej decyzji, którą podjęła w chorobie.
M
24 września ruszyła REJESTRACJA NA SZCZEPIENIA trzecią dawką szczepionki przeciw COVID-19 dla osób powyżej 50. roku życia oraz medyków. Skierowania będą wystawiane automatycznie wszystkim zaszczepionym sześć miesięcy po ostatniej dawce. W sobotę, 23 października, badania potwierdziły 6274 nowe przypadki zakażenia koronawirusem w Polsce. Naj4
Listopad to najmniej lubiany miesiąc roku, uważany przez wielu za najbardziej smętny i ponury. Babie lato i złotą jesień mamy już za sobą, a do radosnych świąt Bożego Narodzenia jeszcze daleko. Dni są krótkie, a aura nas nie rozpieszcza. I wtedy wiele osób dopada depresja. Warto pamiętać, że depresja nie jest chwilowym obniżeniem nastroju, jesiennym marazmem czy przejściowym smut-
kiem, jak myśli wiele osób, ale podstępną chorobą, dotykającą ludzi bez względu na wiek czy płeć. Depresja mieszka w wielkich i małych domach, jeździ drogimi samochodami i chodzi pieszo. Coraz częściej dotyka młodzieży. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia zmaga się z nią prawie 350 milionów ludzi na świecie. Trwająca od zeszłego roku pandemia COVID-19, długotrwałe lockdowny, utrata pracy i rozbite związki odbiły się na kondycji psychicznej wielu osób, a depresja osiągnęła drugie miejsce w rankingu najczęściej występujących chorób na świecie. W ankiecie przeprowadzonej przez Uniwersytet Komeńskiego w Bratysławie aż 72 % studentów stwierdziło, że w wyniku pandemii ich zdrowie psychiczne uległo pogorszeniu. Szacuje się, że już 4 miliony Polaków chorują na depresję. W minionym roku mieszkańcy kraju nad Wisłą kupili na receptę 20,7 mln opakowań antydepresantów, czyli ponad milion więcej niż rok wcześniej. Problem jest poważny, więc co roku prowadzone są kampanie społeczne. W październiku po raz kolejny ruszyła w Polsce kampania „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję”, która pojawiła się w mediach i na ulicach miast. Kampania mówi,
więcej zachorowań odnotowano na Lubelszczyźnie i na Mazowszu. Zmarło 75 osób.
Polski z UE może decydować tylko referendum lub większość 2/3 głosów w Sejmie i w Senacie.
1 października prezydent Andrzej Duda podpisał rozporządzenie przedłużające o 60 dni STAN WYJĄTKOWY w części województw podlaskiego i lubelskiego, przy granicy z Białorusią. Stan wyjątkowy na tym obszarze obowiązywał od 1 września. Rząd argumentował, że został on wprowadzony w związku z tym, że reżim Alaksandra Łukaszenki prowadzi „wojnę hybrydową“, używając do tego migrantów.
7 października TRYBUNAŁ KONSTY TUCYJNY - po wniosku premiera Mateusza Morawieckiego - orzekł, że przepisy europejskie w zakresie, w jakim organy UE działają poza granicami kompetencji przekazanych przez Polskę, są niezgodne z Konstytucją. Opozycja uznała, że wyrok TK oznacza możliwość wyjścia Polski z UE.
1 października szef PO DONALD TUSK zapowiedział złożenie projektu zmian w Konstytucji, gwarantujących, że o ewentualnym wyjściu
8 października SENAT RP w przyjętej rezolucji zadeklarował, że będzie stał na straży interesu narodowego, którym jest dalsza obecność Polski w Unii Europejskiej. Jak podkreślono, członkostwo w UE
zwiększa dobrobyt i bezpieczeństwo Polski. 9 października podczas KONGRESU ZJEDNOCZENIOWEGO SLD i Wiosny współprzewodniczącymi Nowej Lewicy zostali wybrani Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń. 10 października w Warszawie odbyła się MANIFESTACJA W OBRONIE OBECNOŚCI Polski w UE, zwołana przez lidera PO Donalda Tuska w reakcji na wyrok TK. „Czuję się zobowiązany podnieść alarm spowodowany decyzjami pseudo-Trybunału i partii rządzącej, która już bez owijania w bawełnę podjęła decyzję o wyprowadzeniu Polski z Unii Europejskiej. Oni chcą wyjść z UE, by bezkarnie gwałcić MONITOR POLONIJNY
prawa obywateli i zasady demokracji“ – oświadczył Tusk. 14 października Sejm uchwalił ustawę O BUDOWIE NA POLSKIEJ GRANICY, będącej jednocześnie granicą zewnętrzną UE, barier zabezpieczających przed nielegalną migracją. Szacowany koszt inwestycji to 1 mld 615 mln zł. 15 października w wieku 81 lat zmarł aktor PAWEŁ NOWISZ, znany z ról w takich filmach jak „Kiler“, „Fuks“, „Chłopaki nie płaczą“, „Pieniądze to nie wszystko“. Od wielu lat grał też w serialu „Barwy szczęścia“. 19 października w PARLAMENCIE EUROPEJSKIM w Strasburgu odbyLISTOPAD 2021
Marcin Bieniada wspomina, jak za komuny przepłynął Dunaj i dotarł na Zachód igdy wcześniej ani nigdy potem nie przeżył takiego strachu. Mógł zostać zastrzelony, tak jak ponad 400 osób, które z komunistycznej Czechosłowacji próbowały ucieczki na Zachód. W 1982 roku 23-letni Marcin Bieniada odważył się przeskoczyć drut kolczasty w Devinie i przepłynąć Dunaj.
N
ZDJĘCIE: STANO STEHLIK
jak leczyć depresję, wspierać osoby nią dotknięte oraz wskazuje na możliwości skorzystania z bezpłatnej pomocy psychologa, psychoterapeuty czy psychiatry. Nową ambasadorką kampanii została znana piosenkarka i kompozytorka Urszula Dudziak, która otwarcie wypowiadała się o chorobie córki. Piosenkarka zachęca, by nie wstydzić się pomocy specjalistów i przede wszystkim nie oceniać, ale akceptować. Twarzami kampanii „Twarze depresji. Nie oceniam. Akceptuję” są także Andrzej Seweryn, Krzysztof Cugowski, Małgorzata Serafin, Piotr Zelt, Marek Plawgo i Marta Kielczyk, którzy albo zmierzyli się z tą chorobą sami, albo poprzez swoich bliskich. Dziś dodają otuchy innym i zachęcają do leczenia. Temat jest trudny i smutny, podobnie jak listopad, ale nie da się go unikać. Znany polski aktor Olaf Lubaszenko powiedział: „Walka z depresją najgorsza jest w listopadzie“. Nie bagatelizujmy problemu, reagujmy i wspierajmy. Urszula Dudziak zaś przekonuje: „Jest wyjście. Kochajcie swoje życie, kochajcie swoje zdrowie! Żeby je odzyskać, szukajcie pomocy. Ta pomoc jest, uwierzcie w to”. MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA
ła się debata w związku z wyrokiem polskiego TK. Wzięła w niej udział szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen oraz premier Mateusz Morawiecki, który zapewnił, że najwyższym prawem w Polsce jest Konstytucja i nie ma od tej zasady wyjątku. Oświadczył też, że integracja europejska to dla Polski wybór cywilizacyjny i strategiczny. „Tu jesteśmy, tu jest nasze miejsce i nigdzie się stąd nie wybieramy“ - mówił premier. Szefowa KE oceniła natomiast, że wyrok polskiego TK „przykłada siekierę do korzeni jedności UE”. W debacie europosłowie różnych frakcji podkreślali swoje wsparcie dla Polaków; zwracali uwagę, że Polska to znacznie więcej niż PiS oraz, że PE będzie
wspierać Polaków, aby zagwarantować im ich prawa. Domagali się też od szefowej KE sankcji wobec Polski, m.in. wstrzymania polskiego KPO. 21 października ogłoszono wyniki XVIII Międzynarodowego KONKURSU PIANISTYCZNEGO im. Fryderyka Chopina. Pierwsze miejsce zajął Bruce (Xiaoyu) Liu z Kanady, drugie zdobyli ex aequo Alexander Gadjiev, reprezentujący Włochy i Słowenię, oraz Kyohei Sorita z Japonii. Na trzecim miejscu uplasował się Martin Garcia Garcia z Hiszpanii. Laureatami czwartej nagrody zostali ex aequo Japonka Aimi Kobayashi oraz Polak Jakub Kuszlik, na piątym miejscu znalazła się Leonora Armellini z Włoch,
a na szóstym JJ Jun Li Bui reprezentujący Kanadę. 24 października zmarł w wieku 70 lat aktor KRZYSZTOF KIERSZNOWSKI. Występował w kilkunastu teatrach, między innymi w Teatrze Ochoty, Studio, Rampa, Capitol. Popularność przyniosły mu filmowe role w komediach Juliusza Machulskiego, między innymi „Vabank“, czy „Wąskiego“ w serii filmów „Kiler“. Zagrał też w takich filmach jak „Statyści“, „Cześć, Tereska“. Występował też w wielu serialach: „Blondynka“, „Barwy Szczęścia“, „Twarzą w Twarz“. Za najlepszą drugoplanową rolę w filmie „Statyści“ otrzymał w 2006 Złote Lwy, a rok później Orła. MP 5
W jego historii znajdziemy zwroty akcji, wezbrane wiry rzeki, a nawet metody stosowane przez Winnetou! Słowacy i Czesi kręcą o nim filmy. My przedstawiamy jego historię w przededniu 40. rocznicy wprowadzenia w Polsce stanu wojennego i w czasie, kiedy Europa świętuje 32. rocznicę upadku muru berlińskiego i aksamitnej rewolucji. Warto było tak ryzykować? Tak! To, że to zrobiłem, do dziś sprawia mi wielką satysfakcję. Mogli przecież Pana zabić! Wtedy uważałem, że lepiej, żeby mnie zabili, niż gdybym miał żyć w syfie! Na granicach czechosłowackich zastrzelono ponad 400 osób! Pewnie, gdyby mi przyszło stanąć oko w oko ze strażą graniczną z bronią w ręku, bałbym się tak, jak wszyscy inni. Strach był? Największy, jaki w życiu przeżyłem! Choć nikt do mnie nie strzelał. Aż tak źle Panu było w Polsce? Miałem dosyć tego stanu wojennego, tej komuny i tych ludzi parszywych. Jaka była Polska za komuny? Nienawidziłem komuny. Myślałem wtedy, że wszystko było winą tej komuny. Dziś Pan myśli inaczej? Teraz sobie myślę, że chyba jednak uciekłem z przyczyn ekonomicznych, bo Polska wtedy była bardzo biedna. Przypominała Afrykę. Trzeci świat. Nie było gdzie mieszkać. W jednym trzypokojowym mieszkaniu mieszkali moi rodzice, ja i siostra. Dorastaliśmy, było coraz ciaśniej. Próbowałem szczęścia zarobkowego w Niemczech Zachodnich. Wystarczyło mi popracować dwa miesiące w roku, by żyć jak król w biednej, komunistycznej Polsce. Ale jak generał Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny, to odciął mnie od mojego źródła utrzymania. 6
A co Pan robił w Niemczech? Byle co. Byłem gastarbeiterem, czyściłem fasady. Dostawałem 9 marek za godzinę na rękę. To były niesamowite pieniądze dla Polaka. W Czechosłowacji było lepiej niż w Polsce? Czechosłowacja to już coś innego! Czechosłowacja była na innym poziomie i dlatego ludzie tu nie stawiali aż takiego oporu. Tak sobie myślę. Pana tato – chemik – w 1982 roku dostał pracę w Duslo w Šali. Nie mógł Pan tu zostać, skoro było materialnie lepiej? Nie wpadłem na to! Ale komunistyczna Czechosłowacja to był pewien rodzaj więzienia. Ludzie mieli tu wielkie psychologiczne problemy. Można powiedzieć, że żyli za drutem jak zwierzęta. Krótko ich trzymano. W zamian za to pozwalano im jako tako materialnie żyć. To dla mnie też nie było dobre wyjście. Jak Pan sobie wyobrażał świat po ucieczce na Zachód? Znałem ten świat, wiedziałem, że to nie jest żaden raj. Od początku byłem gastarbeiterem. I zostałem nim do dziś. W Wiedniu? Tak. W Austrii nadal zarabia się sporo więcej niż w Polsce, choć minęło 30 lat od przemian ustrojowych. Pracuję w Wiedniu jako taksówkarz przez dwa miesiące w roku, resztę czasu mam wolne. Tak żyłem przez większość swojego życia.
Lepiej, żeby mnie zabili, niż gdybym miał żyć w syfie!
To przenieśmy się w czasie, do sierpnia 1982 roku. Jak długo planował Pan ucieczkę na Zachód? Od wprowadzenia stanu wojennego, czyli od grudnia 1981 roku. Na początku chciałem płynąć kajakiem na Bornholm, czyli 100 kilometrów po Morzu Bałtyckim. Nie miałem pojęcia o pływaniu po morzu, więc pewnie nic by z tego nie wyszło. Pod koniec lutego ojciec dostał pracę w Duslo w Šali i wtedy wpadłem na pomysł, żeby spróbować ucieczki przez Dunaj. Liczyłem na to, że granica na Dunaju nie będzie tak mocno strzeżona jak na Morawie. I rzeczywiście tak było. Były wprawdzie zasieki, druty kolczaste z sygnalizacją i patrole. Były jakieś punkty wartownicze, ale ja ich nie widziałem. I to dawało mi nadzieję, że dam radę. Trenował Pan pływanie? Od wiosny, dzień w dzień. Nawet dla treningu przepłynąłem brudną Wisłę z jednego brzegu na drugi. Jaka była koncepcja zbliżenia się do Dunaju? Najpierw chciałem zrobić obwód zastępczy z miedzianego drutu i przeciąć przynajmniej jeden drut z sygnalizacją i jeden zwykły w tym płocie granicznym. Nawet kupiłem nożyce do cięcia drutu. Potem skakałem z dachu samochodu ojca. Kilka razy jeździłem do Devína, żeby obejrzeć teren. Aż wreszcie wpadłem na pomysł z latarnią, na którą mnie podsadzała moja młodsza siostra. To trenowaliśmy z nią po nocach w Šali. Tak ćwiczyliśmy, aż doszliśmy do czasu, kiedy cała operacja trwała 50 sekund: wejście, skok i do widzenia! Rodzice o tym wiedzieli? Nic! Zupełnie nic. Jak potem, po ucieczce zareagowali? Mama parę nocy nie spała, brała środki nasenne. Dopiero po czterech dniach wysłałem telegram z informacją, że przeżyłem. Mnie w życiu niewiele wychodziło, a tu nagle coś mi wyszło! Mieli z tego satysfakcję. MONITOR POLONIJNY
Pańska siostra odegrała tu kluczową rolę! Bez siostry by się to nie udało. Najpierw ją podsadziłem na latarnię, potem sam wspiąłem się wyżej, by stanąć na jej ramionach. Wtedy, z odpowiedniej wysokości mogłem wykonać skok tak, żeby pokonać płot z sygnalizacją.
Przeżyłem!!! Jakbym się drugi raz urodził.
Siostra nie spanikowała? Nie, gdzie tam! To ona w ostatecznym momencie powiedziała do mnie: Skacz! Wahał się Pan? Tak, przyszedł moment zawahania, ale dzięki niej skoczyłem. Ona nie bała się w ogóle, dla niej to była przygoda i zabawa. Ale ona nie uciekła. Ona tylko - i aż! Panu pomogła. Dlaczego? Miała tylko 16 lat. Nie miała tak trudnego charakteru jak ja i jakoś lepiej się odnajdowała w komunie. A ja byłem przeciwko wszystkiemu. To są chyba względy charakterologiczne. Ona się dobrze uczyła, skończyła prawo, była przez całe życie sędzią do spraw karnych, ma męża, dwoje dzieci. Ale to o Panu kręcą filmy! No, trochę tam kręcą (śmiech). Nie sądzę, żeby to było dużo. Muszę przyznać, że interesują się mną tylko Słowacy i Czesi, co mnie bardzo cieszy.
ZDJĘCIE: STANO STEHLIK
A Polacy? Jest Pan bohaterem w Wągrowcu, skąd Pan pochodzi? A może w Warszawie, gdzie ma Pan dom? Nie. W Wągrowcu, jak bym się wygadał, to by o mnie napisali. A w Warszawie kiedyś coś tam opowiadałem o tej ucieczce dla Polskiego Radia. Z kolei stacja TVN proponowała drogą produkcję o mojej ucieczce, ale ze wszystkiego nagle się wycofali. Nic z tego nie wyszło.
LISTOPAD 2021
Wróćmy do 1982 roku. Doczytałam się, że robiąc plan strategiczny ucieczki, inspirował się Pan przygodami Winnetou? Tak (śmiech). Zapamiętałem z książek, że Winnetou posługiwał się pieprzem, żeby zatrzeć tropy, więc
kazałem siostrze też go rozsypać, by zmylić psy patrolowe. Co się wydarzyło, kiedy przeskoczył Pan przez druty kolczaste? Przez jakiś czas leżałem w trawie. Czekałem, aż nadjedzie miejski autobus, którym miała odjechać do Bratysławy moja siostra. Kiedy go usłyszałem, byłem pewien, że siostra się uratowała. Wtedy zacząłem się czołgać w kierunku Dunaju. Pływanie w tak rwącej rzece po ciemku musiało być okropnym przeżyciem. Tak, niósł mnie prąd rzeki i bałem się, że odniesie mnie do Petržalky. Na dodatek w pewnym momencie, parę metrów przed sobą zobaczyłem dużą barkę towarową, płynącą pod prąd! Wcześniej w ogóle nie słyszałem silników. Zaskoczyło mnie to wtedy. Uratowało mnie tylko szczęście. Na czym ono polegało? Silny prąd spychał mnie z powrotem do słowackiego brzegu. Kiedy pojawiła się ta barka, ona tak jakoś zmieszała wody, że jakimś cudem dostałem się do silnego prądu i zacząłem się zbliżać do austriackiego brzegu. O której godzinie rozpoczął Pan swoje nowe życie? Była 23 godzina, gorące lato, gorąca noc. Woda też ciepła. Wyjście z rzeki wcale nie było takie łatwe, bo prąd był tak silny, że kilka razy musiałem się łapać kamieni, żeby zmniejszyć swoją prędkość. Mało brakowało, a pogruchotałbym się o te kamienie. Parę razy stosowałem to specyficzne hamowanie, aż wreszcie wyszedłem na brzeg. Od razu Pan wiedział, że to Austria? Nie, dlatego szedłem ostrożnie. Dopiero, gdy zobaczyłem zagrodę, a w niej samochód z austriacką rejestracją, wiedziałem, że jestem w Austrii. Po kilku kilometrach dotarłem do tablicy z napisem Hainburg. Ulżyło Panu wtedy... Nooo! To było uczucie... Przeżyłem!!! Jakbym się drugi raz urodził.
7
Granice były, ale nie dla mnie.
Jak przywitał Pana Hainburg? Chciałem tam przenocować, ale dwa hotele, które tam znalazłem, były zamknięte. Tam, gdzie dziś jest duże centrum handlowe, wtedy była fabryka tytoniu. Z klimatyzacji wydostawało się na zewnątrz ciepłe powietrze, więc mogłem sobie tam wysuszyć ciuchy. Potem poszedłem na policję.
Był Pan 23-latkiem, który zaczynał na Zachodzie nowe życie. Spełniły się Pańskie młodzieńcze marzenia? Myślę, że miałem przewagę kilku lat nad pozostałymi Polakami. Ale chyba niespecjalnie tę szansę wykorzystałem. Nie miałem predyspozycji, żeby robić jakąś karierę. I nie jest to niczyja wina. Zrobiłem tyle, na ile mi starczyło talentu (śmiech).
Pomogli Panu? Tam chciałem tylko zapytać, gdzie mógłbym przenocować. Byłem ostrożny, bo wiedziałem, że na przykład Finowie wyrzucali radzieckich uciekinierów z powrotem za granicę. Obawiałem się, że Austriacy też by mogli tak postąpić ze mną. Zapytałem tylko o nocleg, ale policjant mi poradził, żebym spał w samochodzie. Młody, zaspany, chciał się mnie pozbyć. Poszedłem na stację kolejową i tam spędziłem noc w poczekalni.
Co było potrzebne, oprócz odwagi i tężyzny fizycznej, żeby dokonać ucieczki? Potrzebny był „wnerw“ na komunę? Tak. Ale wielu było ludzi, którym „wnerw“ nie wystarczył. Byli wnerwieni, poszli na granicę, skoczyli na druty i zostali zabici. Albo złapani. Trzeba było „wnerw” skombinować z racjonalnym przygotowaniem. Ja też popełniłem pewne błędy, których dziś bym nie zrobił.
To czym jest szczęście? Szczęście według Theodora Fontane to gęsta zupa, ciepły kąt z łóżkiem i gdy nic nie boli. Taka jest jego teoria i chyba to mi najbardziej leży. Ale Pani pytanie było o wolność. Hm... Do wolności trzeba dorosnąć. Jak ktoś nie ma co jeść, to nie będzie myślał o wolności, ale o jedzeniu.
Co na przykład? Powinienem się posmarować na czarno, żeby twarz nie świeciła w ciemności i wziąć ze sobą kompas, bo bardzo błądziłem na półwyspie między Devinskim ramenem a Dunajem.
Poczuł się Pan w Austrii wolnym? Austria miała swoje problemy, walczyła z nazizmem. Połowa Austriaków to byli naziści, którzy mieli krew na rękach. Ci sami, którzy wcześniej, podczas wojny zabijali, potem żyli sobie spokojnie w tym kraju.
Co Pan czuje, kiedy widzi Pan, że teraz Dunaj po obu stronach należy do wolnych krajów i nikt nie musi uciekać? Jest żal, że Pan musiał przedzierać się do normalnego świata? Czuję satysfakcję, że sobie z tym poradziłem. Granice były, ale nie dla mnie. Nie mam do nikogo żadnego żalu.
Po tych wszystkich doświadczeniach, myśli Pan, że jest gdzieś raj na ziemi? Raju nie ma, ale patrząc na ruchy ludności, to jednak miliony, jeśli nie miliardy, marzą o tym, żeby dostać się do Europy Zachodniej. Być może nas ludzi na nic więcej nie stać, niż na ten zachodnioeuropejski styl życia? MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA
Znał Pan niemiecki? Tak mniej więcej. Od dziecka uczył mnie go mój dziadek.
ZDJĘCIE: STANO STEHLIK
Co było dalej? Wsiadłem do pociągu, dojechałem do obozu dla uciekinierów. Już na jesień zahaczyłem się w pracy w Wiedniu, wynajmowałem na spółkę z kolegą mieszkanie, a po kilku latach zdobyłem mieszkanie spółdzielcze, które mam do dzisiaj. I jest mnie na nie stać ze zwykłej pracy robotnika. To wtedy zacząłem jeździć na taksówce.
Czym jest dla Pana wolność? Hm, na takie pytanie nie byłem przygotowany. To takie pytanie, jak to o szczęście. Niech się Pani zapyta, czym jest szczęście, bo kiedy Słowacy kręcili o mnie film, to reżyser kilka razy o to mnie pytał. Wtedy nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć, teraz już wiem.
8
Komuna zamknięta
w olbrzymim statku
CZYLI ODWIEDZINY W EUROPEJSKIM CENTRUM SOLIDARNOŚCI tara brama nr 2 z napisem Stocznia Gdańska, stare przejście z okienkiem dla portiera - jakby czas się zatrzymał tu kilkadziesiąt lat temu. No a przed bramą - oczywiście pomnik Poległych Stoczniowców. Tylko budynek obok to dla nas nowość. Czujemy się podekscytowani, mogąc wkroczyć w jego progi. Po tylu latach znowu w Gdańsku!
S
Wałęsa obecny nie tylko duchem „Europejskie Centrum Solidarności (ECS) powstało w 2007 roku jako centrum dziedzictwa Solidarności, ale także innych ruchów społecznych
LISTOPAD 2021
Budynek w kształcie olbrzymiej łodzi zachwyca, bo idealnie wkomponowuje się w teren stoczni. „Przetarg wygrało biuro architektoniczne z Gdańska, a główny architekt to nasz miejscowy twórca, związany ze stocznią, gdzie w młodości pracował, dzięki czemu idealnie nawiązał swoim projektem właśnie do tematu stoczni“ – wyjaśnia Dziekan i dodaje, że budynek ma kształt statku, ale jakby jeszcze niedokończonego, bo przed końcową fazą piaskowania, stąd ten jego rdzawy kolor. Zachęca też do zwiedzenia nie tylko ekspozycji wewnątrz budynku, ale i do nieodpłatnego wjechania windą na szóste piętro, na dach budynku, gdzie znajduje się taras widokowy. Stąd z jednej strony rozpościera się widok na miasto, z drugiej na żurawie stoczniowe. Ten widok zachwyca, a przestrzeń zagospodarowana ciekawą roślinnością dodaje całości dodatkowej elegancji.
Od suki po telefon Kuronia
i obywatelskich w całym regionie Europy Środkowej“ – mówi Kacper Dziekan z Wydziału Kultury Obywatelskiej w ECS. Tu mają swoje miejsce nie tylko wystawy stałe, dostępne dla zwiedzających, biblioteka, archiwum, mediateka, ale również biura organizacji obywatelskich. „To także przestrzeń na innego rodzaju działalności, dla organizacji samorządowych, grup nieformalnych, by pobudzać aktywności obywatelskie i społeczne“ – wyjaśnia nasz przewodnik. Przechodząc korytarzami sektora biur, zauważam napis: Instytut Lecha Wałęsy. „Tak, tu znajduje się nie tylko Instytut, ale i Biuro Lecha Wałęsy, w którym pracuje były prezydent“ – potwierdza Dziekan. ECS zostało otwarte w sierpniu 2014 roku w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych.
W ECS znajduje się ekspozycja stała, która w przestrzeni sześciu sal przedstawia współczesną historię Polski, powstanie ruchu solidarnościowego oraz jego dziedzictwo. „Na wystawie stałej znajdziecie też historie komunizmu innych krajów, w tym w Czechosłowacji, aż po jego upadek“ – zwraca naszą uwagę Dziekan. Zwiedzając wystawę, nie sposób nie zauważyć staranności w doborze eksponatów z dawnych lat. Znajduje się tu na przykład stara „suka“ milicyjna, którą odwożono na komisariaty zatrzymanych.
ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
Już w holu widzimy tłumy turystów, stojących w kolejce do kasy. Niesamowite, że są takie miejsca, które przyciągają ludzi chłonnych historii. Już sam olbrzymi hol robi wrażenie – nowoczesny, wymuskany, przemyślany. Tu znajduje się gustowny sklepik z różnego rodzaju pamiątkami i akcesoriami solidarnościowymi, kawiarnia, a w tle widać przeszkloną windę, z której obserwować będziemy Centrum z różnych wysokości. I jeszcze ta niesamowita biblioteka za przeszkloną olbrzymią ścianą!
Statek z tarasem widokowym
9
W oddzielnym pomieszczeniu stoi replika okrągłego stołu, przy którym na początku 1989 roku obradowali komuniści z opozycją. Obok niego stare kamery telewizyjne. Kiedy pytam naszego przewodnika, którą ekspozycję lubi najbardziej, od razu wskazuje na salę B. „Kiedy po Centrum oprowadzam ja, najdłużej się zatrzymuję właśnie w tej sali, bo ona opowiada, co poprzedzało powstanie Solidarności“ – odpowiada i zwraca
uwagę na oryginalne biurko Jacka Kuronia, otoczone książkami, plakatami i zdjęciami, przedstawiającymi akcje KOR. „No i dodatkowo można podnieść słuchawkę telefonu i posłuchać rozmów Kuronia“ – dodaje.
„Niech żyje Białoruś“ Nie bez znaczenia są też te części wystaw, które mówią o międzynarodowych projektach. „Sala F opowiada historię innych krajów zza żelaznej kurtyny, ich drogę do wolności, rozpad Związku Radzieckiego, a w jej
Łączy nas polskość
„Nie tylko fake news, ale także odbiorca w pułapkach wiarygodności” czy „Nie tylko co pisać, ale także jak sprawić, aby nas rozumiano i słuchano” to tylko niektóre z intrygujących tematów prelekcji IV Światowego Forum Mediów Polonijnych, które odbyło się w sobotę 25 września, gromadząc przy laptopach i smartfonach ponad stu przedstawicieli mediów polonijnych z 30 krajów, w tym także ze Słowacji. W tym roku bowiem, podobnie jak w poprzednim, ze względu na pandemię Forum Mediów Polonijnych odbyło się w formie wirtualnej na platformie komunikacyjnej. Zorganizowane zosta10
ło przez Zrzeszenie Organizacji Polonijnych w Szwecji, reprezentowane przez jego prezes Teresę Sygnarek, oraz Europejską Unię Wspólnot Polonijnych, reprezentowaną przez jej prezydenta Tadeusza Adama Piłata, przy partnerskim wsparciu Stowarzyszenia „Wspólnota Polska”, reprezentowanego przez prezesa Dariusza Piotra Bonisławskiego. Patronat honorowy objęło Polskie Towarzystwo Komunikacji Społecznej. Po przywitaniu i krótkiej inauguracji nastąpiła najbardziej wyczekiwana część spotkania, czyli wykłady ekspertów. Wśród interesujących zagadnień znala-
centrum znajduje się labirynt, na którego ścianach widnieją napisy - fragmenty praw człowieka w ponad 60 językach, w tym po słowacku“ – snuje swą opowieść Dziekan. Zachęca też, by wybierając się do Gdańska, sprawdzać na stronie internetowej ECS kalendarz imprez. „Organizujemy wiele wydarzeń, konferencji, koncertów czy spotkań autorskich z pisarzami“ – wymienia. Pod koniec lata powstała tu wystawa pod hasłem „Niech żyje Białoruś“, którą będzie można zwiedzać przez cały rok.
CZYLI IV ŚWIATOWE FORUM MEDIÓW POLONIJNYCH zły się tematy, takie jak: „Nie tylko jak opowiadać, storytelling a crowdfunding”, przedstawiony przez dr Elżbietę Pawlak-Hejno, adiunkt w Katedrze Komunikacji Medialnej Uniwersytetu Marii Curie Skłodowskiej w Lublinie, czy „Nie tylko dyskurs medialny. Jak mówić w mediach o kulturze”, który omówiła znana dziennikarka i pisarka Grażyna Lutosławska. Z kolei Piotr Marek z CEO Grupa Tipmedia, założyciel największej w Polsce grupy mediów lokalnych i właściciel Truso Media, przedstawił nowe rozwiązania technologiczne związane z Internetem i funkcjono-
waniem stron i portali, natomiast redaktor naczelny czasopisma CKM Paweł Jaśkowski podczas swojego wykładu mówił o sztuce dobierania tytułu, który powinien zachęcić i zaciekawić czytelnika. Niezmiernie ciekawy program tegorocznego forum skierowany był do dziennikarzy, redaktorów, blogerów, freelancerów, a także reporterów radia i telewizji. Podczas kilkugodzinnego spotkania każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Mnie najbardziej podobał się wykład o języku polskim w przestrzeni publicznej, podczas którego prof. Paweł Nowak, kierownik Zakładu LingwiMONITOR POLONIJNY
All for Jan w Gdańsku Europejskie Centrum Solidarności w pierwszym roku działalności odwiedziło 300 tysięcy osób. Największe zainteresowanie jest latem. Oprócz Polaków najchętniej tu przyjeżdżają Niemcy, ale są też goście ze Skandynawii, Czech, Węgier, Słowacji czy z Obwodu Kalingradzkiego. „Mamy też projekty dotyczące obszaru V4, dzięki którym np. w konkursie literackim nominowany był Martin Šimečka za książkę dotyczącą transformacji współczesnej Słowacji“ – wymienia Dziekan. Głośnym echem
odbiło się tu też zabójstwo Jána Kuciaka i jego narzeczonej. „Odbyło się wtedy międzynarodowe forum, podczas którego podejmowano wszystkie aktualne tematy, a jego uczestnicy nosili przypinki All for Jan, by wyrazić solidarność z dziennikarzami, którzy oddali życie za dochodzenie do prawdy“ – wspomina.
go księcia Wiliama z małżonką, którzy w swojej podróży odwiedzili Berlin, Warszawę i Gdańsk. ECS otwierał ówczesny prezydent RP Bronisław Komorowski. Na co dzień pracuje tu w swoim biurze Lech Wałęsa. A podczas obchodów w 2015 roku, upamiętniających zakończenie II wojny światowej, odbyło się tu posiedzenie prezydentów 8 krajów. ECS to niebanalne miejsce na mapie europejskiej, pokazujące w nowoczesny sposób, jaki był świat za żelazną kurtyną i jak ten świat wygląda po jej zdarciu. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, Gdańsk
(Nie)zwykli goście ECS ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
styki i Psychologii Instytutu Ekspertyz Kryminalistycznych „Analityks”, mówił, jak pisać, ale także jak sprawić, aby nas rozumiano i słuchano. Podczas tegorocznego forum dyskutowano także o sytuacji mediów polonijnych, o ich ważnej funkcji informacyjnej, zwłaszcza w dobie pandemii, oraz istotnej roli łączenia ludzi na emigracji. Poruszono kwestie społecznej odpowiedzialności i etyki językowej. Zwrócono szczególną uwagę na obecne niedocenienie mediów polonijnych, mimo że to właśnie one odgrywają jedną z najbardziej kluczowych ról w podtrzymywaniu polskości, wzmacnianiu poczucia wspólnoty narodowej oraz popularyLISTOPAD 2021
Centrum odwiedzają nie tylko polscy goście. Do jednych z głośniejszych wydarzeń należała wizyta brytyjskie-
zacji kultury i historii Polski. Jak zauważyła jedna z uczestniczek forum, to „Polska, polskość żyją poza Polską dzięki mediom polonijnym”. Emocje wzbudziła debata uczestników forum, zatytułowana „Quo vadis media polonijne?”, która odbyła się na zakończenie spotkania. Zebrane podczas niej konkluzje i postulaty stano-
wiły materiał do Komunikatu i Raportu Uchwał i Wniosków. Podczas debaty omówiono m.in. tematy dotyczące sytuacji i przyszłości mediów polonijnych, ich finansowania po zmianie instytucji wspierającej Polonię, niezależności oraz dzielenia mediów na Wschód i Zachód. I chociaż podczas tegorocznego IV Światowe-
go Forum Mediów Polonijnych jego uczestnicy nie mogli spotkać się osobiście, to tych kilka godzin spędzonych w sobotnie popołudnie online okazało się ważnym czasem, poświęconym na pogłębianiu wiedzy dziennikarskiej, wymianie opinii oraz poszerzaniu horyzontów. Partnerami IV edycji forum był Instytut Nauk o Komunikacji Społecznej i Mediach Uniwersytetu Marie Curie Skłodowskiej w Lublinie, grupa Tipmedia i Fundacja Bona Notitia. Patronat medialny sprawowała Polonijna Agencja Informacyjna i Światowe Stowarzyszenie Mediów Polonijnych. MAGDALENA ZAWISTOWSKAOLSZEWSKA 11
Ktoś kiwa głową, ktoś nie mówi nic
N OW Y F I L M J OA N N Y KO Ż U C H O M O R Z U , K T Ó R E G O J U Ż N I E M A
nimowany film naszej rodaczki Joanny Kożuch pt. „Było sobie morze“ (po słowacku: Bolo raz jedno more) wszedł na ekrany słowackich kin 14 października i jest wyświetlany w całym kraju jako support innego filmu, fabularnego, pt. „Cenzorka“ w reżyserii Petra Kerekesa (ten film został wystawiony przez Słowaków jako kandydat do Oscara). „Bardzo jestem zadowolona z tej transakcji wiązanej, gdyż w ten sposób dotrzemy do większej liczby widzów“ – cieszy się Joanna. I choć według niej każdy z filmów jest zupełnie inny, to jednak coś je łączy. „Głównych bohaterów spotykamy w takich sytuacjach, w których byśmy nie chcieli się znaleźć, kiedy życie ich przerasta i każdy z nich walczy o nową szansę i ludzką godność“ – opisuje twórczyni.
A
O czym jest film naszej rodaczki? Historia rozgrywa się w Uzbekistanie, na brzegu suchego Jeziora Aralskiego, zwanego Morzem Aralskim, kiedyś czwartego największego jeziora na świecie, które w wyniku ludzkiej głupoty zaczęło wysychać. „To, że jeziora czy morza wysychają, to się zdarza, ale to wyschło bardzo szybko, co spowodowali ludzie“ – mówi Joanna, która pierwszy raz miasto portowe Mojnak odwiedziła w 2008 roku. Od tego czasu nosiła się z projektem realizacji filmu o dawnym porcie rybackim i jego mieszkańcach. Do miasta wracała jeszcze dwukrotnie. Prace nad filmem rozpoczęła ponad trzy 12
lata temu. „Realizacji filmu nie sprzyjała sytuacja związana z pandemią, ale daliśmy radę“ – uśmiecha się z zadowoleniem Joanna. To ciekawe, że Polka mieszkająca na Słowacji zrealizowała film o ludziach z tak daleka, którzy dla przeciętnego człowieka zdają się być obcy, a ich problemy nietutejsze i niedzisiejsze. „Owszem, historia dzieje się strasznie daleko, a my ją oglądamy, siedząc w ciepłym, mięciutkim fotelu, ale to, co dotyczy tamtych ludzi, ten schemat działań, który ich dotyka, wcale nie jest nieznany i odległy. To schemat graczy przy stole, którzy grają w grę polityczną lub biznesową, albo w obie naraz. I podejmują jakąś głupią decyzję albo ktoś kiwa głową, ktoś nie mówi nic, co powoduje, że durne plany zaczynają być realizowane“ – opisuje artystka. Jej film dotyczy jednej z największych ekologicznych katastrof, ale jednostkowo przygląda się ludziom, których tragedia dotyka. Ich życie diametralnie się zmienia w skutek czyjejś gry. To nie decydenci borykają się z problemami, ale zwykli ludzie, którzy muszą sprostać nowym wyzwaniom i walczą o ludzką godność. „O wielkiej historii opowiadam przez pryzmat zwykłych ludzi, którzy nie są temu winni, że urodzili się tam, gdzie się urodzili“ – wyjaśnia Kożuch i porównuje to do skomplikowanej sytuacji uchodźców, którzy znaleźli się na białorusko-polskiej granicy. „Dlatego tak ważne jest, kogo wybieramy, by decydował o nas, kto będzie zasiadał u władzy“ – przestrzega twórczyni. Jej bohaterowie także nie są temu winni, że urodzili się nad morzem i całe wcześniejsze życie dostosowali do tego, by żyć z morza. „Przecież to jasne, że kapitan statku nie chce żyć na piasku, bez dostępu do wody, a z drugiej strony wsiąść do pociągu w poszukiwaniu nowego życia wcale nie jest mu tak łatwo, bo niby do kogo ma jechać?“ – pyta artystka, choć dobrze wie, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Jej bohaterowie tam, gdzie się urodzili, mają swoje domy, swoje rodziny, przyjaciół. „Podobnie jest z uchodźcami,
ZDJĘCIE: STANO STEHLIK
którzy w akcie strasznej desperacji decydują się sprzedać wszystko, kupić bilet i polecieć do nowego świata z wiarą, że tam im będzie lepiej, a tam wpadają w pułapkę“ – mówi Kożuch. Nie wyklucza, że część uchodźców należy odesłać z powrotem do ich kraju, ale najpierw im trzeba pomóc. Jej film stał się też poniekąd głosem dotyczącym aktualnych wydarzeń, które rozgrywają się całkiem niedaleko stąd, choć początkowo wcale nie było to jej zamiarem. Do słowackich kin weszła 16-minutowa wersja filmu, którego akcja kończy się w 2014 roku. Obecnie Joanna pracuje nad wersją telewizyjną, 26-minutową, dłuższą o jedno opowiadanie, która zahacza o bardziej współczesne wydarzenia. Nasza rodaczka jest pełna oczekiwań, jak daleko z filmem uda jej się dotrzeć. Data wejścia na polski rynek zależy od warunków, jakie zaoferuje polski koproducent. Przed Joanną otwierają się też inne rynki, bowiem obecnie jest na etapie podpisywania umowy z międzynarodowym dystrybutorem. Trzymamy mocno kciuki za polską artystkę z Bratysławy! A naszych czytelników zapraszamy do słowackich kin, by obejrzeli film Joanny Kożuch. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA
MONITOR POLONIJNY
ojazdy policyjne, w tym motocykl na lekcjach z języka polskiego? Czy to możliwe? Okazuje się, że tak! Takie niekonwencjonalne zajęcia odbyły się 10 października w Polskim Przedszkolu, konkretnie w Paľovej budzie w Żylinie. Tego dnia lekcje odbywały się i w sali, i na dworze, gdzie dzieci mogły dokładnie obejrzeć wszystkie pojazdy i ich dotknąć. Troje policjantów z Okręgowego Inspektoratu Ruchu Drogowego w Żylinie przygotowało dla polsko-słowackich maluchów Dzień
P
Uwaga!
Policja w Polskim Przedszkolu!
ZDJĘCIA: SILVIA SUBIAK WTOREKOVÁ, DARINA KÚRŇAVOVÁ, AGNIESZKA TROMPETA, AGNIESZKA HAVLOVÁ
Bezpieczeństwa z Policją. Stróże prawa wyjaśniali, na czym polega ich praca, co jest bezpieczne dla dzieci, a co nie. Jeden z policjantów zaprezentował mundur policyjny, opisując go w języku polskim. Ostatnia część lekcji poświęcona była słownictwu, którym
posługują się policjanci, akcesoriom policyjnym oraz sygnalizacji świetlnej. Sporo uwagi poświęcono znakom drogowym, w ten sposób uczulając maluchy na bezpieczeństwo na drogach. Na koniec dzieci otrzymały upominki z elementami odblaskowymi i oznaczeniami, które wykorzystają w drodze do przedszkola lub szkoły. RED.
Ksiądz profesor Tadeusz Zasępa we wspomnieniach
„Miał odwagę, wielkie plany i cele, dzięki którym dziś uczelnia posiada nowoczesną bibliotekę“ – tak 27 września ks. prof. Tadeusza Zasępę, byłego rektora Uniwersytetu Katolickiego w Ružomberku, wspominał prof. Jaroslav Demko, obecny rektor tejże uczelni, podczas konferencji okolicznościowej, przypominającej działalność i osiągnięcia naukowe księdza profesora, założyciela Katedry Dziennikarstwa UK i zarazem profesora KUL w Lublinie, który zmarł 5 lat temu. LISTOPAD 2021
Poinformowano, że w najbliższych dniach ukaże się nowe wydanie Ewangelii św. Łukasza, dedykowane właśnie ks. prof. Tadeuszowi Zasępie. W konferencji uczestniczyli m.in. rektor Uniwersytetu Katolickiego prof. Jaroslav Demko, przewodniczący Rady Naukowej studiów slawistycznych Słowackiej Akademii Nauk prof. Róbert Lapko oraz konsulowie honorowi RP Tadeusz Frąckowiak i Ján Hudacký. Ambasadę RP reprezentowała I radca Monika Walczak, która odczytała list ambasadora RP Krzysztofa Strzałki na temat dokonań ks. prof. Tadeusza Zasępy w pogłębianiu współpracy polsko-słowackiej na polu naukowym, jak i społecznym. Konferencję o charakterze wspomnieniowym przygotowali pracownicy naukowi Katedry Dziennikar-
stwa Wydziału Filozoficznego UK w Ružomberku. Jak podkreślił kierownik katedry dr Pavel Izrael, ks. prof. Tadeusz Zasępa był wielkim erudytą z dużym poczuciem humoru, był też świetnym pedagogiem, który każdego spotkanego człowieka traktował w sposób wyjątkowy. Był kapłanem z wizją i misją. Podczas konferencji zostały również pokazane fragmenty filmu dokumentalnego „Pan rektor”, nakręconego przez dwóch absolwentów UniRED. wersytetu Katolickiego.
13
Dwujęzyczność – to jest to! 6 lat z inicjatywy nowojorskiej fundacji Dobra Polska Szkoła (obecnie DSNY Foundation) w trzeci weekend października obchodzony jest Polonijny Dzień Dwujęzyczności. To ważna data w kalendarzu Polaków żyjących poza granicami kraju, ponieważ jest okazją do celebracji
Od
dwujęzyczności polonijnych rodzin i przypomnienia sobie jej znaczenia, do dumy ze znajomości języka polskiego i podtrzymywania więzi z naszą polską ojczyzną. Ponieważ podobne cele przyświecają na co dzień nauczycielom ze Szkoły Polskiej przy Ambasadzie RP w Bratysławie, obchodów tego wydarzenia nie mogło zabraknąć również i tam.
Na uczniów 16 października czekały w szkole liczne atrakcje. W ostatnich tygodniach poszczególne klasy przygotowywały prace na wystawę pt. „Mój dwujęzyczny świat”, która stanęła w korytarzu szkoły. Dzieci mogły zapoznać się z uczniowskimi tłumaczeniami polskich wierszy i związków frazeologicznych na język słowacki, obejrzeć słowniczek nazw zwierząt, przygotowany przez pierwszoklasistów, zestawienia podobieństw i różnic między naszymi dwoma ojczyznami, a nawet rozwiązać krzyżówkę z hasłem „dwujęzyczność”. Dzieci mogły także zapoznać się z czasopismem „Monitor Polonijny”, wydawanym przez słowacką Polonię, zajrzeć do polsko-słowackiego słownika i sprawdzić swoją znajomość poszczególnych słówek, przyjrzeć się licznym polskim i słowackim wydawnictwom, a nawet porównać te same książki polskich autorów wydane w obu językach. ZDJĘCIA: NATALIA KONICZ-HAMADA PRZEMYSŁAW BOCHEN
14
Głównym punktem programu były spotkania poszczególnych klas z zaproszonymi gośćmi. Tego dnia odwiedzili szkołę Mária Vargová i Marián Hamada, będący przedstawicielami słowackiego Krajowego Centrum Koordynacji Przeciwdziałania Przemocy wobec Dzieci, i rozmawiali z uczniami na temat praw dziecka oraz bezpieczeństwa dzieci w Internecie. Pogadanki by-
ły bardzo pouczające, były też okazją do docenienia naszej dwujęzyczności, ponieważ Mária Vargová mówiła po słowacku (jej wypowiedź na język polski tłumaczyła Natalia Konicz-Hamada, szkolna bibliotekarka), a Marián Hamada – Słowak z urodzenia – mówił po polsku. Oprócz ciekawych treści goście przekazali uczniom również przepiękne koszulki i inne wartościowe materiały, więc radości było co nie miara. Uśmiech na twarzach jeszcze bardziej rozpromieniał, gdy w szkolnej fotobudce przyszło sfotografować się z kolegami z klasy, a także z rodzicami, którzy akurat przyszli do szkoły. Ową fotobudkę zorganizowała szkolna bibliotekarka z pomocą szkolnego taty, Piotra Chrzanowskiego. Przebierankom i przyjmowaniu wesołych póz do zdjęć nie było końca, zwłaszcza wśród młodszych klas, ale i starsi uczniowie dobrze się bawili. We wszystkim zresztą towarzyszyli im nauczyciele. Radosne obchody Polonijnego Dnia Dwujęzyczności w Szkole Polskiej w Bratysławie były wyraźnym sygna-
łem, że po prawie roku zamknięcia i nauczania w trybie zdalnym nauczyciele, dzieci i rodzice wracają do szkoły z nową energią i chcą być razem – mimo wszelkich utrudnień. A dwujęzyczność i dwukulturowość to ich supermoc. NATALIA KONICZ-HAMADA MONITOR POLONIJNY
ZDJĘCIE: AGNIESZKA STEFAŃSKA
Pasowanie pierwszoklasistów
obota, 16 października, była wyjątkowym dniem dla kilkorga pierwszaków ze Szkoły Polskiej przy Ambasadzie RP w Bratysławie. Maluchy zostały oficjalnie włączone do grona uczniów. Dzięki uprzejmości dyrekcji Instytutu Polskiego w Bratysławie ceremonia ta mogła odbyć się w wyjątkowym miejscu – w budynku Instytutu, znajdującym się w sercu Starego Miasta. Uroczystość uświetnili swoją
S
obecnością wyjątkowi goście: ambasador RP na Słowacji Krzysztof Strzałka oraz konsul RP na Słowacji Stanisław Kargul. Na tak ważnym wydarzeniu nie mogło także zabraknąć przedstawicieli Klubu Polskiego oraz „Monitora Polonijnego”, czyli Małgorzaty Wojcieszyńskiej i Stana Stehlika. Ten ostatni wraz z Agnieszką Stefańską oraz Wiktorem Żakiem zadbali także o utrwalenie uroczystości na mediach cyfrowych. Uroczysta oprawa oraz dekoracje były zasługą Petera Kobesa, Piotra Chrzanowskiego i Krzysztofa Majki oraz Bożeny MiczekMajki, wspaniałej wychowawczyni pierwszoklasistów. LISTOPAD 2021
Samego aktu pasowania na ucznia dokonał konsul Stanisław Kargul, a ambasador Krzysztof Strzałka wręczył dzieciom miłe upominki i powitał ich w gronie społeczności szkolnej. Na koniec kilka ciepłych słów do nowych uczniów skierowały dyrektor Szkoły Polskiej przy Ambasadzie RP w Bratysławie Monika Holzwieser oraz redaktor naczelna „Monitora Polonijnego” Małgorzata Wojcieszyńska. Ten wyjątkowy dzień na pewno głęboko zapadnie w pamięć naszych maluchów i ich rodziców. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do początku – tuż przed uroczystym wystąpieniem uczniów, otwierającym akademię, dało się odczuć wśród nich lekkie napięcie i tremę, które na szczęście szybko zastąpiły pewności
siebie i odwaga, a zgromadzeni goście mogli usłyszeć: Raz, dwa, trzy – teraz My! Uczeń? Jak to pięknie brzmi! Raz, dwa, trzy, cztery, pięć – Na naukę mamy chęć. Te radośnie wypowiedziane słowa dobrze wróżą naszym uczniom na początku ich drogi edukacyjnej. Wszyscy mamy nadzieję, że pójdą w ślady swoich starszych kolegów i koleżanek, przynoszących chlubę naszej szkole. Zaraz po uroczystym pasowaniu pierwszaków przyszedł czas na wyróżnienie czterech uczennic, które dotarły do trzeciego etapu międzynarodowego Konkursu Recytatorskiego „Słowem – Polska”, zorganizowanego przez Kancelarię Prezydenta RP pod patronatem Pierwszej Damy. W trakcie konkursu wszyscy trzymaliśmy mocno kciuki za nasze reprezentantki, a tego dnia cieszyliśmy się razem ZDJĘCIE: AGNIESZKA STEFAŃSKA
z nimi z ich sukcesu. Mania Hamada, Pola Żak, Ewa Masár i Nikola Marcinka otrzymały z rąk pana ambasadora pamiątkowe dyplomy i nagrody. Możemy być dumni z naszych uczniów zarówno tych starszych, jak i tych najmłodszych. Rośnie nam piękne nowe pokolenie ludzi ambitKRZYSZTOF GRUCA nych i zdolnych. ZDJĘCIA: STANO STEHLIK
nie podróż dookoła świata, ale w zaświaty. Prawie półtora tysiąca kilometrów w dwa dni. Tylko po Słowacji i tylko do wybranych miejsc. Szaleństwo? Może trochę, ale jednak przeplatane chwilami zadumy, bo za każdym razem zatrzymujemy się nad czyimś losem. Nad losem setek ludzi. Kiedy rozmawiamy o ludzkich losach ogólnie, nie robi to aż takiego wrażenia, dopiero losy pojedynczych ludzi pokazują ich tragedię. Tym bardziej, że w większości ci ludzie to młodzi chłopcy, którzy dopiero zaczynali swoje dorosłe życie i nie mieli dostatecznie dużo szczęścia...
To O chłopakach, którym zabrakło
szczęścia
Jest jeszcze ciemno, kiedy wsiadam do samochodu, który pachnie kwiatami. Zarówno cały bagażnik, jak i część tylnych siedzeń wypełniają biało-czerwone wieńce oraz znicze. W sumie tych wieńców jest 13, zaś zniczy 36. Rozpoczynamy dwudniową podróż po Słowacji, podczas której odwiedzimy 13 miejsc pamięci poległych żołnierzy - od Komarna, przez Levice, Rimavską Sobotę, Michalovce, Humenne, Koszyce, Radatice, Preszów, Levočę, Novovesską Hutę, po Bańską Bystrzycę. Poznamy też konkretne historie, które - co tu dużo mówić - są tragiczne. Bo czymże jest wojna? „Za każdym razem, kiedy stoję nad grobami tych żołnierzy, ogarnia mnie zaduma i refleksja. Uświadamiam sobie, że gdybym się urodził w tamtych czasach, to być może i ja bym tu był pochowany“ – mówi konsul RP w RS Stanisław Kargul na cmentarzu w Levicach, gdzie miejsce wiecznego odpoczynku znaleźli żołnierze polegli podczas I wojny światowej. „Ich tragedia polegała nie tylko na tym, że musieli iść na wojnę, ale również na tym, że w I wojnie światowej podział na dobrych i złych w przypadku Pola16
ków nie był taki jednoznaczny, gdyż nasi żołnierze walczyli po obu stronach frontu, wcieleni do różnych armii. Zdarzało się, że Polak walczył przeciwko Polakowi“ – dodaje attaché wojskowy RP w RS Robert Bala. Co roku reprezentanci ambasady polskiej w okresie poprzedzającym Dzień Zmarłych wybierają się w dwulub trzydniową podróż po Słowacji, by oddać hołd poległym na obczyźnie Polakom i pokazać, że Polska o nich pamięta. „Zależy nam na tym, by wieńce były przed 1 listopada, wyjeżdżamy więc z odpowiednim wyprzedzeniem, bo dopiero na miejscu okazuje się, że niektóre z grobów trzeba jeszcze posprzątać“ – mówi Robert Bala i wyjaśnia, że najtrudniej zadbać o te z nich, które są daleko na wschodzie.
byśmy mogli dotrzeć do celu. Zaraz obok tej ruchliwej trasy znajduje się miejsce szczególne, które od codziennego zgiełku odgradza żywopłot. Za nim znajduje się pomnik z polską tablicą upamiętniającą smutne czasy. „Polscy legioniści zginęli właśnie tu i tu zostali pochowani przy ówczesnej średniowiecznej kapliczce, która stała się herbem i symbolem naszej dzielnicy Ťahanovce w Koszycach“ – mówią przedstawiciele władz osiedla, którzy przybyli na miejsce, by wraz z Polakami oddać hołd poległym.
Tragedia kontra zysk Większość miejsc, które odwiedzamy, to miejsca pochówku żołnierzy, którzy oddali swoje życie podczas I wojny światowej. Niektóre z nich są
Zestrzelony nad Słowacją Bohaterowie! Ale byli to przecież młodzi chłopcy, którzy chcieli żyć. Swoje umiejętności, zdolności poświęcili walce o wolność i lepsze jutro. Lepszego jutra nie doczekali, choć pewnie każdy z nich miał jakieś plany na przyszłość, kiedy skończy się wojenny koszmar. Co musieli czuć por. obs. Edward Porada i kpr. pil. Marian Piasecki, którzy 6 września 1939 roku wsiedli do samolotu i polecieli w kierunku Słowacji? Był to lot rozpoznawczy. Początek wojny. Niestety, samolot, którym lecieli, został zestrzelony. Ich pochowano w Preszowie.
Obok ruchliwej ulicy Ulica prowadząca do centrum Koszyc zostaje na jednym pasie przyblokowana samochodami policji i innymi, MONITOR POLONIJNY
trasie podczas podróży po grobach często spotykamy wieńce, słowackie, brytyjskie, rosyjskie czy niemieckie, bo w ten sposób każde z państw daje sygnał, że pamięta o tamtych trudnych czasach i ludziach“ – mówi Bala.
Nie powrócili
bardzo oryginalne, jak na przykład to w Bańskiej Bystrzycy, gdzie tamte czasy symbolizuje jakby zardzewiały kontener. Tu można wejść po schodach, by z góry obejrzeć miejsce wiecznego spoczynku żołnierzy i poznać ich nazwiska. Niesamowite wrażenie. „W Polsce najczęściej mówi się o I wojnie światowej w kontekście odzyskania niepodległości, ale to przecież był też czas wielu ludzkich tragedii“ – twierdzi pułkownik Bala.
Na 32 hektarach Od towarzyszącego nam zarządcy koszyckiej nekropolii dowiadujemy się, że cmentarz zajmuje aż 32 hektary! Pochowanych tu jest ok. 300 tysięcy osób (Koszyce liczą obecnie 280 tysięcy mieszkańców). Oprócz oryginalnego pomnika, upamiętniającego żołnierzy poległych podczas I wojny światowej (aż 561 z nich to Polacy!), przedstawiającego umierającego żołnierza w okopach, znajduje się tu też grób z czasów II wojny światowej. Pochowano w nim kapitana Klemensa Konstantego Gucwę, ps. „Góral”, kuriera AK, postrzelonego na granicy GG i Państwa Słowackiego, zmarłego w wyniku odniesionych ran w Bratysławie 18 marca 1941 r. Kiedy tak stoimy nad jego grobem, dołącza do nas konsul honorowy w Koszycach Konrad Schonfeld. Rozmawiamy nie tylko o czasach wojen, ale i o praktycznych sprawach dotyczących troski o miejsca pamięci, porządkowania ich, renowacji. Wszystkie one świadczą bowiem również o naszym stosunku do historii. „Na naszej LISTOPAD 2021
Kiedy wyruszamy z Koszyc do Radatic, które leżą niedaleko Preszowa, już po drodze się dowiaduję, że to miejsce wyjątkowe. Niedaleko stąd, na Hajnikovej Łące rozbił się samolot brytyjski, na pokładzie którego byli polscy piloci. „Ich historia wywarła na mnie olbrzymie wrażenie, szczególne po tym, jak dotarłem do dokumentów polskiej załogi, w których przy nazwisku każdego z członków widnieją adnotacje o godzinie wylotu, zaś informację o czasie lądowania zastępuje krótki zapis: Nie powrócili“ – opisuje pułkownik Bala. Do dziś nie poznaliśmy celu lotu tej ośmioosobowej polskiej załogi, która wyleciała z Brindisi w kierunku Polski, prawdopodobnie na Śląsk. „Czynimy starania, by dotrzeć do odpowiednich materiałów w Wielkiej Brytanii, żeby dowiedzieć się więcej“ – informuje attaché. Może ci żołnierze mieli dokonać zrzutu żywności. „Podobno, według opisu świadków zdarzenia, przy rozbitym samolocie znaleziono pocztówki i listy pisane po polsku oraz czekolady, ale te, z uwagi na zanieczyszczenie paliwem, nie nadawały się do konsumpcji“ – opisuje Gabriela Viazanková, starostka gminy Radatice, z którą spotykamy się przed pomnikiem poległych lotników.
Zrzuty Było Boże Narodzenie 1944 roku. Zaraz potem, 28 grudnia, ośmioosobowa załoga, dowodzona przez kpt. Franciszka Kryszczaka, wsiadła do samolotu, by wykonać zadanie. Paradoksem jest to, że wojna zmierzała ku końcowi... „To była wielka odwaga, by lecieć nad całą walczącą Europą, aby dokonać zrzutu nad Polską“ – mówi Bala. Najczęściej takie samoloty zrzucały sprzęt i materiały wojskowe, niekiedy broń lub spadochroniarzy. Loty trwały ok. 10–11 godzin, w czasie których samoloty przebywały trasę 2900 – 3100 kilometrów tam i z powrotem. Samolot z polską załogą miał wyznaczoną trasę: Brindisi – Morze Adriatyckie – Belgrad – Szeged – Miskolc – Prešov – Bardejov – Przemyśl – Lublin. Powrót do Brindisi miał się odbyć przez Użhorod, Nowy Sad, Belgrad, Czarną Górę,
ZDJĘCIA: MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA
17
Trafiony
felkę. Nietypową. Jest ona wykonana z bardzo cienkiej blachy i ma nietypowy kształt. „Ktoś z naszych mieszkańców ją przyniósł. Jest prawdopodobnie wykonana z blachy samolotu, który tu się rozbił“ – mówi. Co ciekawe, zachowały się tylko niewielkie szczątki samolotu, które wkomponowano w stojący przed urzędem gminy pomnik. Reszta prawdopodobnie posłużyła do produkcji sprzętów codziennego użytku, jak znaleziona szufelka. Starostka planuje otwarcie minimuzeum, w którym znajdować się będą także i takie rekwizyty.
O godzinie 20.55 czasu środkowoeuropejskiego, podczas przelotu nad linią frontu pomiędzy Miskolcem (Węgry) a Gelnicą (Słowacja) samolot został dostrzeżony i ostrzelany przez niemiecki myśliwiec. Trafiony przeleciał jeszcze ówczesną granicę pomiędzy Węgrami i Słowacją, kierując się na Preszów. Uszkodzenie maszyny było bardzo poważne. Gwałtownie traciła wysokość. Lewe skrzydło ogarnęły płomienie, potem nastąpił wybuch lewego silnika i pożar lewego skrzydła. O godzinie 21.15 samolot spadł na Hájnikovą Łąkę i stanął w płomieniach. Nikt katastrofy nie przeżył.
Terenowymi wozami Na miejsce tamtej tragedii można dojechać tylko samochodem terenowym i tylko w dogodnych warunkach atmosferycznych. „We wrześniu odbywa się tam spotkanie upamiętniające katastrofę, w której biorą udział przedstawiciele polskiej i brytyjskiej ambasady, a także słowackiego ministerstwa obrony oraz poczet flagowy z Polski“ – opowiada attaché Bala i dodaje, że na owe uroczystości przyjeżdża z Mielca siostrzenica pilota Bolesława Urama. „Gmina od około
Ktoś dawno temu Jest już ciemno, kiedy wysiadam z samochodu, który nadal pachnie kwiatami. Dwudniowa podróż po Słowacji szlakiem poległych polskich żołnierzy dobiega końca. Jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie mogę przestać myśleć o losach młodych ludzi, którzy stracili życie podczas ostatnich wojen. Musimy o nich pamiętać. Musimy odwiedzać te miejsca. To przecież część naszej historii. MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA, Komarno, Levice, Rimavska Sobota, Michalovce, Humenne, Koszyce, Radatice, Preszów, Levoča, Novovesska Huta, Bańska Bystrzyca
10 lat nagłaśnia tamto smutne wydarzenie, starając się w ten sposób uczyć historii, co daje efekt w postaci większej świadomości i zainteresowania tym, co tu się wydarzyło“ – mówi starostka Viazanková. Przez długie lata o tej historii milczano, choć mieszkańcy Radatic wiedzieli, że dawno temu w ich okolicy rozbił się samolot. Dopiero František Onofrej (obecnie mieszkający w Preszowie), który jako dziecko był świadkiem katastrofy samolotu z polską załogą, opisał ją i dzięki temu gmina mogła całe wydarzenie nagłośnić.
Przez gminę Radatice przejeżdża mnóstwo turystów, tędy prowadzi trasa Słowackiego Powstania Narodowego. Sporo osób zatrzymuje się przed pomnikiem. „Od kiedy wydarzenie to nagłaśniamy w mediach i organizujemy spotkania rocznicowe, dużo się zmieniło. Nawet dzieci w szkole czy przedszkolu wiedzą o katastrofie, co jest bardzo ważne, bo młode pokolenie nie wie, co to znaczy iść na wojnę i oddać życie za kogoś, za ojczyzną“ – mówi Viazanková i dodaje: „Trzeba ludziom uświadamiać, jak kruche jest życie”.
Szufelka Kiedy siedzimy w urzędzie gminy Radatice i przeglądamy dokumenty z tamtych lat, starostka przynosi szu18
ZDJĘCIA: MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA
Nagłaśnianie
MONITOR POLONIJNY
Guz wielkości mandarynki Mama twierdzi, że dostałam ataku, który mnie „wyłączył“ tak, że całą swoją wagą uderzyłam w ścianę. Niestety, aż takiej twardej głowy nie mam, żeby się jej nic nie stało. Stało się! Zraniłam się i to bardzo dokuczliwie. No po prostu masakra!!! Krew lała mi się z głowy tak, że nie można było jej zatamować. Na dodatek rana zaczęła powiększać się w oczach. Powstał guz wielkości mandarynki. Ja tego wtedy nie widziałam, ale mama zrobiła zdjęcia do dokumentacji. Potem je wszystkim pokazywała. Ja wam tu ich raczej nie pokażę, bo nie wiem, jak mocne żołądki macie.
Pod narkozą Pojechaliśmy więc do szpitala. Rodzice zachowywali wielką rozwagę i spokój. Ani ja, ani mama nie płakałyśmy. Tata miał wszystko pod kontrolą. Oboje z mamą doskonale wiedzieli, co mają robić. Najpierw musieliśmy iść na pogotowie. Wszyscy tam byli bardzo uprzejmi. Nawet pan ochroniarz się do mnie uśmiechnął, mimo że nie miałam LISTOPAD 2021
Urodziny
przypieczętowane guzem
maseczki na twarzy – bo autyzm mnie usprawiedliwia. Następnie zostaliśmy przyjęci na oddział. Tam zrobili mi kilka badań i podali narkozę. Najpierw tomografia mózgu, a potem operacja. Nie miałam na szczęście pękniętej czaszki, tylko ranę do wyczyszczenia i zaszycia. Nawet testu na COVID-19 nie musieli mi robić, bo wtedy jeszcze testy nie były potrzebne.
watnym pokoju. Mnie jednak jeść zakazano. W tym szpitalu wszyscy byli dla nas bardzo mili. Nawet pokój mieliśmy tylko dla siebie. Aż mi było trochę głupio, że ja taka miła dla nich nie byłam. No ale się nie dało, bo – wiecie – wszystko przez ten autyzm. Tylko mamie pozwoliłam, by mnie trzymała, jak mi wbijali igłę, by podłączyć mnie do kroplówki. Tata z kolei miał tyle siły, by mnie trzymać, kiedy mi robili rentgen krwawiącej głowy. Wtedy to mnie bardzo bolało. Jednak nikomu z nich nie udało się mnie zatrzymać, kiedy postanowiłam zdjąć z głowy bandaż. Zdejmowałam go zresztą za każdym razem, kiedy mi go zakładano. Aż w końcu wszyscy zrozumieli, że ze mną nie wygrają i że ja tego bandaża na głowie nosić nie będę.
Odwaga Kiedy boli dusza Mamę i tatę bardzo bolała dusza. Ale później, kiedy im powiedziano, że moja głowa jest cała, dostali takiego endorfinowego kopa, że zapomnieli o całym smutku. Byli po prostu szczęśliwi, że nic gorszego się nie stało. Mama co prawda była zmęczona, ale uśmiechała się miło do tatuśka, a on się cieszył, że tam może być z nami. Do tej pory tylko mama zostawała ze mną w szpitalu. Tym razem było inaczej, bo pomimo pandemii mogliśmy być wszyscy razem, jak na rodzinę przystało.
Minipiknik w szpitalu Rodzice sobie zrobili taki minipiknik w naszym pry-
Na drugi dzień puścili nas do domu. Dopiero wtedy mama zaczęła wszystko przeżywać. Słyszałam, jak pyta się ojca, czy będą mogli żyć bez strachu. Co się stanie, jak to wszystko się powtórzy. Na koniec powiedzieli sobie, że bać się jest rzeczą ludzką, ale prawdziwą odwagą jest spojrzeć
z Niną
Rozmowy
ZDJĘCIA: EWA SIPOS
bliżają się moje siedemnaste urodziny, ale ja wciąż pamiętam te ubiegłoroczne. Były... nietypowe. Adrenalinowe. Spędziłam je wraz z rodzicami w szpitalu. Całą dobę na bratysławskich Kramarach. Musieliśmy jechać do szpitala, bo doszło do bardzo głupiego wypadku. Głupiego, ponieważ nie bardzo wiem, jak i kiedy stało się to wszystko. Ale efekty były... nieciekawe.
Z
strachowi w oczy i iść do przodu. Myślę, że są odważni. Lepiej się im patrzy temu strachowi prosto w oczy, kiedy najpierw spojrzą w swoje oczy. I to podobno nazywa się „miłość”.
Perły Mama jest wyczerpana. Bardzo starała się być silna, ale teraz jest tak zmęczona – twierdzi, iż brakuje jej hormonu szczęścia. Tata śpi ze mną w pokoju, na materacu, żeby mnie chronić przed ewentualnym kolejnym upadkiem. Mój przyjaciel Emanuel też z nami mieszka. Widziałam, jak co noc pochyla się nad łóżkiem mamy i płacze razem z nią. Powiedział mi, że z tych łez zrobi perły. Wszystkie delikatnie odkłada do specjalnej szkatułki. Przyznaję, że do teraz nie wiedziałam, że perły powstają z łez. Pewnie dlatego są takie drogocenne, bo to bardzo boli, kiedy się rodzą. Ludzie też są drogocenni, bo jak przychodzą na świat, to to też boli. Tak czy siak, ja czuję się już całkiem dobrze, a rana się szybko goi.
W oczekiwaniu na cud No i jeszcze coś. Rodzice bardzo sobie życzyli, by zranienie spowodowało cud w mojej głowie. No wiecie, żeby mi się polepszyło. Jak na razie nic się nie zmieniło, ale w cuda i tak nie przestanę wierzyć. Dziś na dworze pada silny deszcz. Moja polska babcia mówi, że to niebo płacze, więc pewnie na świecie znów zrodzi się dużo pereł. NINA 19
Wielkie czy małe tekstach pisanych przez Polaków chyba najbardziej denerwuje mnie niepotrzebne używanie wielkich liter, a właściwie ich nadużywanie. To jakaś mania!!! Polacy je po prostu uwielbiają. Mam wrażenie, iż najchętniej wielkimi literami zapisywaliby wszystkie rzeczowniki, jak to jest w języku niemieckim. Na szczęście jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, by tak też zapisywać czasowniki. Przypatrzmy się zatem ponownie (kiedyś już o pisowni małą i wielką literą w „Monitorze” było) zasadom obowiązującym w tym zakresie. Najprościej zajrzeć do słownika ortograficznego. Ale którego? Tych na rynku wydawniczym jest sporo i z reguły, nabywając takowy, nie zastanawiamy się, kto jest jego autorem i kto go wydał. A przecież często są to słowniki o charakterze autorskim, a zatem preferujące zdanie autora pod tym względem. Nie zawsze jest bowiem tak, że wszyscy językoznawcy mają identyczne zdanie na interesujący nas temat, niektórzy mają odmienne, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy o pisowni wielką czy małą literą nie decydują względy składniowe czy znaczeniowe. Ja zatem polecam przypomnienie sobie zasad, zawartych w Wielkim słowniku ortograficznym PWN z zasadami pisowni i interpunkcji pod redakcją Edwarda Polańskiego (Warszawa 2016 i aktualizacje). W jednym z jego rozdziałów dotyczących polskiej pisowni zawarte są zasady określające, co należy pisać wielką literą, a co nie. Tych zasad jest sporo i większość z nich nie budzi wątpliwości. Najbardziej oczywista jest ta, biorąca pod uwagę względy składniowe, która mówi, iż: „Wielką literę stosuje się na początku każdego wypowiedzenia rozpoczynającego tekst oraz na początku każdego wypowiedzenia następującego po kropce”. Nie do końca oczywiste są już zasady uwarunkowane znaczeniem, dotyczące np. pisowni niektórych nazw geograficznych np. Pustynia Błędowska – pustynia Gobi, przymiotników dzierżawczych od nazw własnych, np. mickiewiczowski – Mickiewiczowski, nazw firm, marek i typów wyrobów przemysłowych, np. samochód marki Ford – mam forda. Są też zasady liberalne,
W
20
czyli pozwalające na zapis nazwy dwojaki – małą albo wielką literą. Te dotyczą np. nazw pospolitych użytych w funkcji nazw własnych, np. mały kapral – Mały Kapral (w obu przypadkach chodzi o Napoleona), srebrny glob – Srebrny Glob (mowa o Księżycu), czy też nazw okresów, epok i prądów kulturalno-filozoficznych, np. renesans – Renesans, romantyzm – Romantyzm (zawsze jednak: Młoda Polska!). Ale są też zasady uwarunkowane względami uczuciowogrzecznościowymi, które – teoretycznie (!) – pozwalają na zapis wszelakich nazw wielkimi literami. Użycie wielkiej litery jest w tym przypadku indywidualną sprawą piszącego, wyrazem jego postawy uczuciowej (szacunku, miłości, przyjaźni) w stosunku do osób, do których pisze lub w stosunku do tego, o czym pisze. Nie razi mnie pisownia wielkimi literami zwrotów grzecznościowych w jakiejkolwiek korespondencji (Ty, Ciebie, Państwo, Pan, Pani itp.), ale już notoryczna pisownia np. Ojczyzna, Matka, Papież (co ciekawe, pisowni wielką literą używa się zwykle tylko w odniesieniu do Jana Pawła II), Naród, Prezydent czy Ambasador doprowadza mnie wręcz do furii. Nie znoszę tego! Oczywiście, są teksty, w których i ja użyję w powyższych przykładach wielkiej litery, ale nie przesadzajmy!!! W większości tekstów taka pisownia nie ma żadnego uzasadnienia. Kierując się względami uczuciowymi możemy zapisywać wielką literą także nazwy wydarzeń historycznych, które wg zasad znaczeniowych zapisujemy literą małą. Dziś jednak daje się zauważyć, iż są różne kategorie takich wydarzeń – te, wplatające w obecną politykę historyczną Polski, i te, które w prowadzonej polityce nie mają znaczenia. Zapis tych drugich nie stanowi problemu, bo kogóż dziś interesuje np. powstanie krakowskie (z 1848 r.) czy bitwa pod Grunwaldem (1410 r.). Ale nazwy takich wydarzeń, jak powstanie warszawskie czy bitwa warszawska, według niektórych małymi literami zapisywać wręcz nie wypada. A ja się pytam DLACZEGO??? Jaka jest różnica pomiędzy wojną trzydziestoletnią a II wojną światową, wpływająca na częsty zapis tej drugiej wielkimi literami (II Wojna Światowa)? Czy chodzi rzeczywiście o uwydatnienie naszego szacunku do tegoż wydarzenia? Nie dajmy się zwariować!!! Ten szacunek można wyrazić w inny sposób. A póki co szanujmy wielkie litery, nie nadużywając ich!!! MARIA MAGDALENA NOWAKOWSKA
tym miesiącu kontynuujemy tematykę europejskich rozgrywek pucharowych w piłce nożnej. Tym razem przyjrzymy się jak sobie w nich radzą polskie kluby.
W
Liga Mistrzów W obecnych czasach, gdy rozgrywki Ligi Mistrzów nie są przeznaczone wyłącznie dla najlepszych drużyn z poszczególnych krajów zrzeszonych w Europejskiej Unii Piłkarskiej UEFA, awans do nich mistrza Polski graniczy z cudem, a inaczej rzecz ujmując – jest nie lada wyczynem. Od 1992 roku, gdy w wyniku reformy rozgrywek pucharowych UEFA powołała do życia Ligę Mistrzów, nasze kluby tylko trzykrotnie uczestniczyły w fazie grupowej tego pucharu. Dwa razy udało się to osiągnąć Legii Warszawa. Najpierw w sezonie 1995/1996, po pokonaniu w ostatniej rundzie eliminacyjnej szwedzkiego IFK Göteborg (1:0 i 2:1) legioniści zajęli drugie miejsce w grupie za Spartakiem Moskwa, eliminując norweski klub Rosenborg Trondheim i faworyzowanego mistrza Anglii Blackburn Rovers. W ćwierćfinale zagrali z Panathinaikosem Ateny z Krzysztofem Warzychą w składzie i ulegli w dwumeczu (0:0 i 0:3), odpadając z dalszych rozgrywek. Co ciekawe, Warzycha strzelił Legii dwie bramki. W następnym sezonie mistrzem Polski został Widzew Łódź. On także przebrnął przez sito eliminacyjne i zagrał w Lidze Mistrzów. Niestety, Widzewowi nie udało się powtórzyć sukcesu Legii i odpadł już w fazie grupowej, plasując się za Atletico Madryt i Borussią Dortmund, a wyprzedzając jedynie rumuński klub Steua Bukareszt, z którym odniósł jedyne zwycięstwo (2:0). MONITOR POLONIJNY
Nasi w pogoni za europejskimi trofeami
Na kolejny występ polskiego klubu w Lidze Mistrzów musieliśmy poczekać aż do roku 2016. Wtedy to ponownie Legia Warszawa osiągnęła ten cel. W kolejnych rundach eliminacyjnych była lepsza w dwumeczach od mistrzów: Macedonii -Zrinjski Mostar (1:1 i 2:0), Słowacji – AS Trenčín (1:0 i 0:0) oraz Irlandii – Dundalk FC (2:0 i 1:1). W rozgrywkach grupowych wiodło się różnie (Borussia Dortmund – 0:6 i 4:8, Real Madryt – 1:5 i 3:3, Sporting Lizbona – 0:2 i 1:0). Zwycięstwo w ostanim meczu ze Sportingiem zapewniło Legii trzecie miejsce w grupie i odpadnięcie z Ligi Mistrzów, ale… dało awans do 1/16 rozgrywek Ligi Europy. A tam w lutym 2017 roku Legia rozegrała wyrównany dwumecz z Ajaxem Amsterdam (0:0 i 0:1).
Puchar Europy Mistrzów Krajowych W rozgrywkach poprzedzającej Ligę Mistrzów formy rywalizacji dedykowanej wyłącznie zdobywcom mistrzostwa swojego kraju, polskie drużyny również nie odnosiły spektakularnych sukcesów, ale dwukrotnie dotarły do półfinału, co na polskie warunki było sporym osiągnieciem. Udało się to Legii Warszawa (w sezonie 1969/1970) oraz WiLISTOPAD 2021
dzewowi Łódź (w sezonie 1982/1983). Ponadto w sezonie 1967/1968, w ćwierćfinale tego pucharu zagrał Górniki Zabrze, a także Ruch Chorzów (1974/1975) oraz Wisła Kraków (1978/1979).
Puchar Zdobywców Pucharów W Pucharze Zdobywców Pucharów, w którym do roku 1999 uczestniczyli zdobywcy krajowych pucharów, polski klub osiągnął największy sukces. A mianowicie w sezonie 1969/1970 Górnik Zabrze dotarł aż do finału, po drodze eliminując znane kluby: Olympiakos Pireus, Glasgow Rangers, Lewski Spartak Sofia i AS Roma. W wielkim finale, rozegranym w strugach deszczu w dniu 29 kwietnia 1970 roku na wiedeńskim Praterstadion, Górnik przegrał 1:2 z Manchesterem City. Mecz wzbudził wielkie emocje w Polsce, gdzie od lat czekano na sukces polskich piłkarzy. W składzie Górnika zagrali późniejsi złoci medaliści olimpijscy z Monachium i zdobywcy trzeciego miejsca na mistrzostwach świata w 1974 roku: Hubert Kostka, Stanisław Oślizło, Włodzimierz Lubański, Jerzy Gorgoń i Zygfryd Szołtysik. Sześć lat później do ćwierćfinału dotarł Śląsk Wrocław, ale uległ włoskie-
mu SSC Napoli (0:0 i 0:2). Ostatnim większym osiągnięciem polskiego klubu w tym pucharze był awans Legii Warszawa do półfinału w sezonie 1990/1991. Po sensacyjnym wyeliminowaniu w ćwierćfinale włoskiej Sampdorii Genua (1:0 i 2:2), w półfinale w kwietniu 1991 roku Legia okazała się gorsza od późniejszego triumfatora tych rozgrywek – Manchesteru United (1:3 i 1:1).
Puchar UEFA i Liga Europy W tych rozgrywkach polskie kluby również nie mogą się pochwalić szczególnymi wynikami. Z wcześniejszych lat warto odnotować awans Ruchu Chorzów do ćwierćfinału Pucharu UEFA w roku 1974 oraz Stali Mielec w roku 1976. Śląski klub zmierzył się w nim z holenderskim Feyenoordem Rotterdam i odpadł, ale po bardzo wyrównanym pojedynku. Po remisie w pierwszym meczu (1:1) w drugim padło identyczne rozstrzygniecie i dopiero w dogrywce Holendrzy strzelili chorzowianom dwa decydujące o awansie gole. Klub z Mielca przegrał zaś z niemieckim Hamburgerem SV (1:1 i 0:1). W późniejszych latach, gdy w wyniku reformy rozgrywek w roku 2002 utworzono etap fazy grupowej, tylko nielicznym polskim klubom udało się do niej dostać. W sezonie 2004/2005 dokonała tego Amica Wronki, ale przegrała wszystkie mecze grupowe. W sezonie 2006/2007 w fazie grupowej zagrała Wisła Kraków i wygrała jeden mecz. Kolejny postęp to zasługa Lecha Po-
znań. W sezonie 2008/2009 w rozgrywkach grupowych Lech wygrał jeden mecz, dwa zremisował, jeden przegrał, a w końcowym rezultacie awansował do kolejnej rundy, gdzie przegrał dwumecz z włoskim Udinese Calcio (2:2 i 1:2). Cztery lata później ten sam klub powtórzył swoje osiągnięcie – awans do 1/16 rozgrywek, ale rozgrywki zmieniły już swoją nazwę na Liga Europy. Tym razem Lech uległ portugalskiemu klubowi Sporting Clube de Braga (1:0 i 0:2). Rok później po raz pierwszy dwa polskie kluby (Legia Warszawa i Wisła Kraków) przebrnęły elimanacje Ligi Europy. I – o dziwo obydwa – nie odpadły na etapie fazy grupowej, ale dopiero w następnej rundzie: Legia ze Sportingiem Lizbona (2:2 i 0:1), a Wisła z belgijskim Standard Liège (1:1 i 0:0). W kolejnych latach Legia jeszcze trzykrotnie grała w fazie grupowej: w sezonach 2013/2014, 2014/2015 i 2015/2016, ale tylko raz udało się jej awansować do dalszego etapu (w lutym 2015 roku przegrała w 1/16 z Ajaxem Amsterdam – 0:1 i 0:3). Do tego należy dodać także jeden awans Lecha Poznań w 2015 roku, ale bez większych sukcesów: 1 zwycięstwo, 2 remisy oraz 3 porażki i w rezultacie brak awansu do kolejnej rundy. Później obserwowaliśmy totalną niemoc polskich klubów. Dopiero w tym roku Legia Warszawa ponownie gra w Lidze Europy i jak na razie spisuje się bardzo dobrze. Na półmetku fazy grupowej jest liderem swojej grupy z 3 punktami przewagi nad SSC Napoli i Leicester City FC oraz czterema nad Spartakiem Moskwa. STANISŁAW KARGUL 21
Morskie oblicze Słowacji olskie szanty na Dunaju to flagowa impreza Klubu Polskiego w Bratysławie, która od lat cieszy się popularnością wśród słowackiej Polonii i nie tylko. Szerokie wody Dunaju przypominają nam nasz polski Bałtyk i całą otoczkę z tym związaną – szum fal, bezkres wody, marynarskie pieśni. Okazuje się jednak, że Słowacja mimo braku dostępu do morza ma z gospodarką morską wiele wspólnego. I nie mam tu na myśli jedynie popularnych wśród Słowaków wyjazdów wakacyjnych nad Adriatyk, ale także całkiem konkretną obecność Słowacji na Bałtyku, również za sprawą słowackich marynarzy, kształcących się na polskich uczelniach morskich. Gospodarka morska to przede wszystkim porty morskie i żegluga, dzięki którym możliwa jest wymiana handlowa ze światem. Przy czym o ile transport towarów między Słowacją a Francją czy Niemcami odbywa się głównie drogą lądową, to już w relacjach z Chinami, Skandy-
P
nawią, Wielką Brytanią czy USA transport morski jest niezbędny. Słowacka gospodarka bardzo mocno opiera się na przemyśle, a ten jest wyjątkowo zglobalizowany – aż 74% słowackiej produkcji jest kierowana na eksport, równocześnie słowackie fabryki będące częścią globalnych koncernów są zależne od dostaw podzespołów z całego świata (głównie z Chin). Aby to wszystko funkcjonowało, konieczny jest
transport słowackich towarów oraz produktów importowanych na Słowację przez porty morskie. Które? O to właśnie toczy się walka m.in. między portami niemieckimi, holenderskimi, rumuńskimi i polskimi, przy czym pozycja portów w Gdańsku i Gdyni w obsłudze słowackiej gospodarki jest całkiem mocna i ma bardzo duże perspektywy. Sytuacja polskich portów poprawiła się diametralnie dzięki inwestycjom, które znacznie skróciły czas dostawy towarów ze Słowacji do portów Trójmiasta. Powstała autostrada A1, budowana jest droga ekspresowa S7 (Chyżne – Kraków – Warszawa – Gdańsk), zmodernizowano linie kolejowe z Katowic i Krakowa nad morze. A będzie jeszcze lepiej, bo za kilka lat ma zostać otwarta nowa magistrala kolejowa Podłęże – Piekiełko, która usprawni przewóz towarów (i ludzi) między Koszycami, Krakowem i polskim wybrzeżem. Słowacja ma nawet własną banderę morską, narodowy rejestr statków (rejestr morski) i jedną z najlepszych w Europie ustaw o żegludze morskiej. Dzięki temu pod słowacką
Klucz do Słowacji zadko zdarza mi się czytać książki zdobyte niemalże w sekundę po premierze. Tę zauważyłam w zapowiedziach mojego ulubionego wydawnictwa, a tytuł przywołał wspomnienia sprzed kilkunastu lat, kiedy to przeżywałam swoją słowacką przygodę.
R Z tym większą przyjemnością zagłębiłam się w lekturze najnowszej publikacji Weroniki Gogoli pt. „Ufo nad Bratysławą”. Pomyślałam sobie, iż może odnajdę na kartach tej książki coś, co towarzyszyło mi w czasie blisko dwuletniego pobytu na Słowacji – odczucie zadziwienia pomieszanego z zachwytem. No i udało się – odbyłam wzruszającą podróż do przeszłości, ale jak w każdej podróży, pozna22
łam również kilka dotąd nieznanych mi faktów, przeżyłam nowe zdziwienia i nowe zachwyty. Weronika Gogola z ogromną dbałością o informacyjny detal snuje rozważania na temat Słowacji i Słowaków. Kilkanaście opowieści, osadzonych na kanwie najistotniejszych dla zrozumienia tego regionu spraw, przypomina nieco wirtualne wycieczki – siedząc wygodnie na kanapie, można
być jednocześnie nie tylko w wielu geograficznych punktach, ale i również przemieszczać się w czasie. Spoglądamy na przykład na rzeczone bratysławskie UFO, jednak opowieść nieoczekiwanie zakręca, byśmy mogli poczuć specyfikę nieistniejącej dzielnicy żydowskiej, posłuchać ludzi, którzy jeszcze pamiętają to i owo. Bo chociaż książka Gogoli jest – momentami naprawdę zabawną – udaną analizą
„natury słowackości”, to przede wszystkim opiera się na spotkaniach z drugim człowiekiem: znanym i przypadkowym, przyjacielskim i zdystansowanym. Miszmasz tych wszystkich cech, w bardzo określonych proporcjach, tworzy wyjątkowość słowackiego społeczeństwa, jego specyficzny charakter, który autorka stara się odkryć. W tej układance nie zabrakło niczego – szczerze się MONITOR POLONIJNY
banderą jest zarejestrowanych około 100 jednostek morskich – statków i jachtów. O dziwo, to więcej niż statków pod polską banderą!!! Według danych słowackiego Ministerstwa Transportu na Słowacji zarejestrowanych jest około 1500 marynarzy – obywateli Słowacji. Pływają oni na statkach po całym świecie, a wykształcenie zdobywali na zagranicznych uczelniach morskich. Wielu Słowaków studiowało na uczelniach morskich w Gdyni i Szczecinie, które zresztą nadal kształcą słowackich obywateli. Słowacja posiada również własne instytucje morskie: wspomniany już rejestr morski, ośrodki naukowo-badawcze, szkoleniowe i certyfikacyjne. Specyfika zawodu marynarza wymaga prowadzenia regularnych szkoleń, potwierdzania i odnawiania certyfikatów zawodowych. Część z nich odbywa się w słowackich ośrodkach (np. teoria i ćwiczenia, które można odbyć na lądzie), jednak część siłą rzeczy musi się odbywać w ośrodkach zagranicznych – w miastach nadmorskich. Ministerstwo transportu bardzo sobie chwali współzachwyciłam rozdziałem poświęconym miłości do wody, tak deficytowej w kraju gór i pogórza. „Słowackie morze jest w Chorwacji, chorwackie góry są na Słowacji” – brzmiało hasło reklamowe, które widziałam na billboardzie każdego ranka, gdy w Bratysławie wychodziłam z domu. Czytając o kultowych akwenach i jeziorach, o radości z bycia nad wodą, przypomniałam sobie, jak bardzo ten element słowackiej tożsamości wydawał mi się podobny do polskich tęsknot i kierunków. I znowu zauroczył mnie literacko-historyczny wiraż, jaki zaserwowała czytelnikom autorka – postać Milana Rastislava Štefanika i jego surferskie oblicze opisane w poświęconym LISTOPAD 2021
pracę w tym zakresie z polskimi urzędami morskimi i ośrodkami kształcenia marynarzy przy uczelniach morskich w Gdyni i Szczecinie, w których to co roku praktyki, kursy i szkolenia odbywa od kilku do kilkunastu obywateli słowackich. Słowacja bierze również udział (głównie jako obserwator) w pracach morskich organizacji mię-
wodzie rozdziale stało się pretekstem do wygłoszenia tezy, która bardzo do mnie przemawia: Słowacy unoszą się na fali historii, licząc, że w końcu wyrzuci ich ona na bezpieczny brzeg, wszak w oku cyklonu jest najbezpieczniej. Dla mnie to kwintesencja tej książki, taki klucz do Słowacji. Muszę przyznać, że chociaż nie lubię polityki, spora dawka reporterskiej wnikliwości na tym polu okazała się w prozie Gogoli jak najbardziej na swoim miejscu. Może Słowak zbywa wewnętrzne polityczne wiry machnięciem ręki, jednak Polakowi ten krótki przepis na polityczny kociołek swojego południowego sąsiada bardzo się przyda, zwłaszcza że nadal
dzynarodowych, takich jak Międzynarodowa Organizacja Morska, HELCOM (Komisja Helsińska ds. Bałtyku), Rada Państw Morza Bałtyckiego, a także współtworzy unijną politykę morską. Ma też wpływ na czystość Bałtyku poprzez dopływy Wisły – m.in. rzekę Poprad. Tu również współpraca z Polską jest bardzo istotna. JAKUB ŁOGINOW
niewiele wiemy o sobie, nie wychodząc poza utarte stereotypy. No, może obecność młodej i dziarskiej prezydentki zainteresowała moich rodaków nieco bliżej – ale nie
mogę mieć pewności, czy to uznanie nie było podyktowane elegancją i determinacją w noszeniu maseczki pod kolor kostiumów, podczas gdy w Polsce politycy na ogół migali się od maseczek, jak mogli. Gdyby ci, którzy wybierają się w podróż, najpierw poczytali sobie co nieco o ludziach i kraju, do którego zamierzają jechać, byłoby idealnie. Błysk zrozumienia w oczach zastąpiłby ogniki lekceważenia czy innych emocji i może z takich kontaktów wyklułoby się w końcu jakieś sympatyczne porozumienie. Życzę autorce, by jej książka wniosła w ten proces istotny wkład. Dobrze, że powstała. AGATA BEDNARCZY 23
olecam Państwu film niezwykle poruszający, który bardzo dobrze się ogląda. „Hiacynt” jest filmem dla dorosłych widzów, którzy w prezentowanej historii zauważą inne ważne problemy, a nie tylko sensacyjny, zręczny thriller. Scenariusz filmu jest dziełem Mariusza Ciastonia, który na tegorocznym festiwalu w Gdyni odebrał indywidualną nagrodę właśnie za ten film. Jak wieść niesie, „Hiacynt” był jednym z dwóch kandydatów w kategorii najlepszy film międzynarodowy polskiej komisji ds. Oskara. (ostatecznie wybrano „Żeby nie było śladów”.)
P
To kryminalna opowieść osadzona w latach 80., ale dziwnie współczesna, nieobojętna na to, o czym się teraz w Polsce mówi. Bardzo szybko więc można odnaleźć w niej nawiązania do aktualnych problemów środowisk LGBT. To film zrealizowany bardzo sprawnie przez Piotra Domalewskiego, reżysera, który już wcześniej udowodnił („Cicha noc” czy „Jak najdalej stąd” były obsypane nagrodami), że potrafi robić naprawdę interesujące kino. I „Hiacynt” trzyma w napięciu. Od kilku dni można go oglądać na Natflixie. Robert – młody milicjant, chłopak z wpływowego domu, przestrzegający jednak ważnych dla niego zasad (znakomita wręcz rola Tomasza Ziętka), wpada na trop seryjnego mordercy 24
film pozornie tylko historyczny gejów. Próbuje prowadzić uczciwe śledztwo. W trakcie działań operacyjnych poznaje Arka (bardzo ciekawa rola Huberta Miłkowskiego), chłopaka którego wykorzystuje jako swego informatora. Ta znajomość zmienia jednak zupełnie życie zawodowe i emocjonalne Roberta. I właśnie jego wewnętrzne dylematy i rozterki stanowią prawdziwy temat filmu. Wydarzenia z akcji „Hiacynt” stanowią natomiast ważne tło historyczne, określając zawodowy świat Roberta. Scenariusz filmu powstawał przez lata, między innymi na podstawie zachowanych dokumentów i relacjach prasowych z lat 80. Główne materiały operacyjne akcji „Hiacynt” ponoć zaginęły w czasach „sprzątania po PRL”. Mariusz Ciastoń i Piotr Domalewski szukali więc bardzo długo przede wszystkim żyjących świadków tamtych wydarzeń, spotykali się z nimi, rozmawiali.
Akcja „Hiacynt” rozpoczęła się w połowie listopada 1985 roku. Milicja Obywatelska, prawdopodobnie we współpracy z SB, przeprowadziła ogólnopolską akcję przeciwko środowiskom homoseksualnym. Na polecenie gen. Czesława Kiszczaka, ówczesnego szefa MSW, sprawdzano wszelkie możliwe miejsca spotkań osób o odmiennej orientacji: parki, miejskie szalety, łaźnie publiczne, kawiarnie. Gejów wyciągano z domów, siłą doprowadzano na MO i godzinami przesłuchiwano, upokarzając, strasząc, grożąc, że o ich preferencjach seksualnych poinformowani zostaną najbliżsi, a także osoby, z którymi się spotykają i pracują. Zastraszeni w ten sposób podpisywali oświadczenia, tzw. karty homoseksualistów. Wielogodzinne przesłuchania milicji łamały niejeden charakter, bo pytano o najintymniejsze szczegóły, dręczono, bito. W rezulta-
cie spisano ponad 11 tysięcy osób. Bohater filmu mówi: „Nie wolno się bać życia”, więc tzw. różowe teczki, których ponoć w archiwach IPN i Policji może być nawet ponad 12 tysięcy, nie powinny być przekleństwem na przyszłość. Ale czy złamani i poniżeni są w stanie uwolnić się od tamtej traumy? Film o akcji „Hiacynt” to również film o miłości, namiętności, przyjaźni, trudnych relacjach rodzinnych, m.in. o autorytecie ojca (warto odnotować wyrazistą rolę Marka Kality), który nagle przestaje być ważny dla Roberta, o milicyjnym partnerze, z którym bohater bada sprawę zabójcy gejów (Tomasz Schuchardt w popisowej roli) i któremu ufa, a który okazuje się człowiekiem marnego gatunku. Bardzo gorzko brzmi zdanie wypowiadane przez tego ostatniego: „Polacy nie mogą znieść, gdy inni Polacy są szczęśliwi”. „Hiacynt” Piotra Domalewskiego jest na pewno filmowym wydarzeniem tego roku. Nie jest to obraz łatwy, ale ważny. A jeśli do tego dodamy świetną warstwę muzyczną – pop z tamtych lat – i znakomite zdjęcia Piotra Sobocińskiego jr. to czeka Państwa prawdziwa uczta filmowa. A Tomasz Ziętek w roli Roberta triumfuje w tym filmie aktorsko. ALINA KIETRYS
MONITOR POLONIJNY
Słowackie perełki
ostatnim artykule opisałam swój nieplanowany postój w dawnej wiosce pod zamkiem. Dziś zabiorę Państwa troszkę dalej i wyżej, czyli do jednego z najrzadziej odwiedzanych słowackich zamków, który położony jest w odludnym miejscu na wysokim skalnym urwisku, gdzie wznosi się majestatycznie nad miejscowością Čabradský Vrbovok, ok. 35 km od uzdrowiska Dudince. Čabraď to pozostałości średniowiecznego zamku, zbudowanego w XIII wieku jako gród warowny na południu Słowacji, w zachodniej części Wyżyny Krupińskiej, w dolinie rzeki Litawy. Pierwsza pisemna wzmianka o nim pochodzi z 1276 roku. Jego zadaniem
W
ZDJĘCIA: MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA
Niemy swiadek ` dawnych czasów
była kontrola i ochrona przebiegającego tu szlaku handlowego, wiodącego do słowackich górniczych miast, położonych w środkowej części kraju. W kolejnych stuleciach zamek przechodził z rąk do rąk. W XVI wieku stał się własnością arcybiskupa esztergomskiego Tomáša Bakóca, z którego inicjatywy przebudowano go na ufortyfikowaną twierdzę. Kilka razy próbowali zdobyć go Turcy. Sto lat później właścicielem zamku stała się rodzina Koháry, która doprowadziła do jego upadku. Zwykle przyczyną upadku wielkich średniowiecznych warowni były pożary wywołane przyczynami naturalnymi, np. uderzeniem pioruna, lub eksplozja materiałów wybuchowych podczas toczących się wojen. Ale zamek Čabraď podpalił w 1812 roku jego właściciel Frantiśek Koháry, który po przeprowadzce do wygodniejszego pałacu w Świętym Antonie nie chciał wydawać pieniędzy na utrzymanie twierdzy. Od tego czasu zrujnowana i zaniedbana warownia zaczęła LISTOPAD 2021
popadać, stając się domem dla bujnej roślinności oraz wielu gatunków płazów i gadów. Od zapomnienia uratowali ją wolontariusze z obywatelskiego stowarzyszenia Rondel, którzy starają się ocalić ruiny przed całkowitym rozpadem. Członkowie tej organizacji we współpracy z gminą Čabradský Vrbovok od 2000 roku organizują i zabezpieczają podstawowe prace porządkowe i konserwatorskie na zamku. Z zaciekawieniem przyglądałam się pracy wykonywanej z wielką pasją przez członków grupy Rondel, którzy swój wolny czas przeznaczają na odkrywanie i zachowanie dla kolejnych pokoleń historii tego miejsca. To właśnie dzięki ich pracy mogłam oglądać pozostałości twierdzy, m.in. zachowane dwie czworoboczne wieże zachodnie z XV wieku oraz jedną ścianę donżonu z XIII stulecia. Wyobrażałam też sobie, jak ponad 20 lat temu ochotnicy musieli wyrąbywać sobie meczetami przejście do zamku górnego i jakie musiały towarzyszyć im emocje, gdy w końcu mogli podziwiać jego pozostałości w pełnej okazałości. Zamek górny składał się kiedyś z dziedzińca, budynków mieszkalnych, pałacu i potężnego bastionu. Przyglądając się masywnym ścianom zamku
górnego i średniowiecznego podzamcza, imponującym fragmentom konstrukcji i ogromnym pozostałościom zewnętrznych obwarowań aż trudno mi było uwierzyć, że tę wielką twierdzę, która skutecznie broniła się przed tureckimi najazdami, podpalił jej właściciel.
Jak każdy zamek z pewnością i ten miał swoje podziemne przejścia i korytarze. Być może są one ukryte w zaroślach u podnóża dawnej warowni, z której dziś roztacza się malowniczy widok na okolicę. Panuje tu cisza i swoista atmosfera dawnych czasów. Odwiedzając ten niezwykły zabytek kultury, ma się wrażenie jakby czas zatrzymał się w miejscu. Będąc w okolicy, nie przegapcie tej osobliwej perły regionu Hont i Krupińskiej Planiny, gdyż – jak stwierdził archeolog Albert Loydl ze Słowackiej Akademii Nauk: „Čabraď ma to, czego chyba żaden ze słynnych zamków nie ma. Wygląda prawie tak samo, jak trzysta lat temu”. MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA 25
Tym razem hasło krąży wokół tematów późnojesiennych. Kto ciekaw, niech zabiera się do rozwiązywania łamigłówek. Hasło listopadowej krzyżówki zostało ukryte w polach, oznaczonych numerami w następującej kolejności: 6 - 23 - 21 - 26 - 28 - 18 - 2 - 20 - 31 - 24 - 33 - 1 - 13 - 15 - 32 - 9 - 30 - 19 - 10 - 20 - Ł - 35 - 11 - 8 - 29 - 16 - 34 - 5 - 4 - 25 - 22 - 14 - 17 - 3 - 7 - 12
Poziomo 2. chrupiąca nowalijka 4. granica lustra 7. ewangelista 9. trzyliterowy ból 12. utajone szyderstwo 14. miniżaróweczka 16. imię autora „Przedwiośnia“ 18. wampir z Transylwanii 19. bykolud z labiryntu 20. sprzeczka 21. zamek patentowy
Nagrody książkowe zostaną rozlosowane wśród tych, którzy prawidłowe rozwiązanie krzyżówki przyślą na adres: monitorpolonijny@gmail.com. Prosimy, by w mailu podać imię, nazwisko i adres pocztowy. Życzymy udanej zabawy! T.O., red.
Pionowo 23. nosi łopaty 24. Rewiński lub Gajos 27. sąsiad Izraela 30. przeciwieństwo konkretu 31. cecha obcokrajowa, cudzoziemska
32. w Krakowie Nowa 33. złudny, iluzoryczny, urojony 34. angielska dynastia 35. rodzaj kary
1. gad z Komodo 3. cześć, uwielbienie 5. ostra przyprawa 6. spódnica i żakiecik 8. Janosik zza oceanu 10. imię kniaziów Ruskich 11. leczy rany 13. spadł, uciekając
15. ostra laska 17. kraj fiordów 20. ukochana Tadeusza Soplicy 22. napis nagrobkowy 25. na przykład klasy zerowej 26. tubylec z Australii 28. sposób opowiadania 29. zmywa lakier
U tych, którzy rozwiązali krzyżówkę z ubiegłego numeru „Monitora”, jesienne motywy zapewne wywołały uśmiech na twarzy, gdyż jej rozwiązaniem było hasło: W mym wiklinowym koszyku grzybów bez liku.
MONITOR POLONIJNY
esienią coraz częściej sięgamy po gorące napoje, jest więc to dobry pretekst, by napisać o jednym z nich. Takim, którego smak i zapach zapada w pamięci na długie lata. Szczególnie wtedy, gdy jest to smak dzieciństwa. Dla mnie to zapach poranków, a konkretnie śniadań u babci, za którymi, co tu dużo mówić, tęsknię. Białą kawę, bo tak ją nazywano, pamięta na pewno niejeden z nas. Towarzyszka naszych dziecięcych śniadań, a tak naprawdę zastępczyni prawdziwej kawy – kawa zbożowa.
J
Jak to się zaczęło? Kawa zbożowa zawitała do Polski z Prus pod koniec XVIII wieku i od tego czasu w kwestii produkcji tego napoju niewiele się zmieniło. Pierwsza fabryka takiej kawy w Polsce powstała z inicjatywy Ferdynanda Bohma w 1818 roku we Włocławku.
Produkowano w niej kawy z prażonego zboża z dodatkiem cykorii. Roślinę tę najpierw sprowadzano z Holandii, niedługo potem rozpoczęto jednak własną uprawę na obrzeżach Włocławka. Historia pierwszej fabryki kawy zbożowej na Słowacji zaczęła się w 1845 roku, kiedy to w Seredi ulokowano pierwszą cukrownię na Węgrzech. Po kilku zmianach właścicieli i programów LISTOPAD 2021
Biała kawa,bez... kawy produkcyjnych w 1920 roku fabryka ta została kupiona przez firmę Heinrich Franck i Synowie, która przebudowała ją na zakład przetwórstwa korzeni cykorii i palarnię kawy. Franck dostarczał suszoną cykorię do swoich zakładów produkcyjnych w całej Europie jako podstawowy surowiec do produkcji bezkofeinowych ziaren kawy palonej. Przedtem jednak poszerzył swoją działalność również o tereny Galicji. W 1910 roku firma Henryk Franck i Synowie założyła Fabrykę Środków Kawowych S.A. w Skawinie, by już rok później wyrabiać w niej kawę zbożową. W wiekach XIX i XX kawa zbożowa na dobre zagościła w polskich i słowackich domach. Przedsiębiorstwo założone przez Henryka Francka odnosiło sukcesy, o czym świadczą poziomy zatrudnienia, np. w 1939 roku zatrudniano tam 658 pracowników, a roczna produkcja kawy i cykorii wynosiła około 7500 ton.
która była tańsza. Zainspirowali się Holendrami, którzy przygotowują napój zwany cykorką już od 1690 roku. I chociaż fabryki palonej kawy na terenach Słowacji i Polski powstały dużo wcześniej, to renesans kawy zbożowej nastąpił w czasie wojny. Podstawowy przepis na produkcję napoju opracowali w czasie II wojny światowej eksperci z fabryki substytutów kawy Francka w czeskich Pardubicach. Na szczęście nawet po wojnie napój ten nie został całkowicie wyparty przez prawdziwą kawę, która znów stała się dostępna.
Co to za mieszanka? Kawa zbożowa to mieszanka, składająca się z korzenia cykorii, buraka cu-
krowego, rozdrobnionego jęczmienia i żyta. Szczególnie ważny w tej mieszance jest korzeń cykorii, ponieważ trudno go znaleźć w innych spożywanych przez nas pokarmach. Ów korzeń jest absolutnym cudem dla ludzkiego organizmu – zawiera inulinę, pomocną w wielu problemach związanych z zapaleniem dróg moczowych, kamieniami nerkowymi, zaparciami czy utratą apetytu. Zbożówka jest jak najbardziej wskazana dla osób, których jelita nie są w stanie przyswoić glutenu. Z początku kawę zbożową sprzedawano tylko w opakowaniach papierowych, sypaną. Z biegiem czasu dotarła do nas w postaci saszetek, a kiedy w 1971 roku polscy naukowcy opracowali recepturę rozpuszczalnej kawy zbożowej Inka, nikt nie przypuszczał, że stanie się ona aż tak popularna. Inka, mimo ugruntowanej pozycji rodzimych gatunków kawy zbożowej, dotarła również na rynek słowacki, gdzie można ją kupić w wybranych sieciach sklepów Wszystkim życzę pogodnych chwil nad filiżanką kawy zbożowej. ANDREJ IVANIČ
Retro
Hity
Z nagłej potrzeby W trudnych czasach wojny niewielu było stać na prawdziwą kawę. Dlatego zwykli ludzie przerzucili się na mieszankę cykorii, 27
ym razem „czułym uchem” posłuchamy naprawdę wyjątkowej, płyty, która jest nam bliższa niż inne ujęte w tym cyklu, płyty, która jest po prostu nasza. Jedenastego września tego roku w Domu Kultury „Zrkadlový háj” w Bratysławie miała miejsce premiera kolejnej płyty, powstałej z inicjatywy Polskiego Klubu, noszącej tytuł Tu i tam. To już drugie wydanie Największej Polsko-Słowackiej Orkiestry Świata pod batutą Stana Stehlika i zespołu JaBlCo. Swoim tytułem nawiązuje do poprzedniego Za górami, za lasami, za Tatrami. Na płycie oprócz zespołu JaBlCo (w składzie Stano Stehlik, Ján Morávek, Miroslav Kyselica, Tomáš Letenay i Viktor Vlásak) usłyszeć możemy głosy znane z poprzedniego krążka, czyli Ewę Sipos, Tomasza Olszewskiego oraz mnie, autora tego tekstu, a także nowy, niezwykle utalentowany narybek tejże orkiestry, czyli Natalię Konicz-Hamadę, Mariána Hamadę, Manię Hamadę, Justynę Pilip, Basię Kargul, Apolonię Żak i Anię Cupał. Oczywiście nie mogło zabraknąć gwiazd muzycznej sceny i zaproszonych gości, więc mamy tu niezastąpiony Laugaricio Quartet pod batutą Marka Berkyego i w aranżacji Adriána Harvana, mistrza basowych nut Juraja Grigláka, Mariana Jaslowskiego oraz Ladislava Banga na saksofonach, Christiana Deetersa na harmonijce, Eddy’ego Portella na perkusjonaliach oraz solistki Jitkę SaparaFischerovą i Barborę Berkyovą. Za warstwę tekstową odpowiedzialne są Małgorzata Wojcieszyńska oraz Anna Porada. Opracowanie graficzne przygotował Stano Stehlik wykorzystując na okładce i w broszurce obrazy Xénii Bergerovej oraz jedną ilustrację Štefánii Gajdošovej. W tym telegraficznym skrócie, starając się nie pominąć nikogo, pragnę podkreślić, jak bardzo wymagająca musiała być realizacja
T
28
czyli tam i z powrotem
projektu w czasie pandemii z tak dużą liczbą uczestników i jakim zaangażowaniem musieli się oni wykazać. Pamiętam, jak sam, omijając polnymi drogami patrole policji stojące na granicach powiatów, jechałem na nagranie swoich partii. Pierwszą płytę tworzyliśmy bardzo blisko siebie, w małej sali prób, znaliśmy wszystkie piosenki od A do Z. Tym razem pracowaliśmy z wersjami demo z odtworzenia, a końcowy efekt oraz wszystkie utwory mogliśmy usłyszeć dopiero na płycie. Album otwiera piosenka Na fali, która niesie mnie i Ewę Sipos dynamicznym groovem na pianinie a’la Stevie Wonder. Całości dopełniają
wpadające w ucho melodie oraz rewelacyjne solówki na saksofonie. Kołyszące i pięknie zaśpiewane przez Natalię Konicz-Hamadę Kochaj alCzulym bo rzuć uderza przepięuchem knym refrenem, ale o tym, że Stano Stehlik jak nikt inny potrafi komponować piękne melodie, i tym razem nie trzeba przypominać. Piosenka tytułowa Tu i tam jest wyjątkowa z dwóch powodów. Śpiewają ją najmłodsze wokalistki – Mania Hamada, Pola Żak i Ania Cupał – ale, co ważne, śpiewają ją po słowacku, po polsku i po węgiersku. Latynoskie rytmy są na krążku częste, więc przy Leśnej sambie znowu możemy popracować bioderkami. Chwytająca za serce Kołysanka zakręci łezką w oku każdego ojca, który ma córkę. Ja mam dwie, więc wiem, o czym piszę. To uroczy duet taty i córki, Mariana i Mani Hamadów. W piosence Muza mi w duszy gra daję wyraz temu, że bez śpiewu nie umiem żyć. Z kolei Miro Kyselica udowadnia, że gitara nie ma przed nim tajemnic. W piosence Cha-cha nastolatki Basia Kargul przypomina, jak to kiedyś było beztrosko. O tym, jak to jest Na bursztynowym szlaku śpiewa z kolei Ewa Sipos, a w podróż Pociągiem snów zabiera nas Justyna Pilip – oba utwory są cudownie rozmarzone. Głos Tomka Olszewskiego zawsze wprawia mnie w poetycki nastrój, tym razem w rytmie samby z ważnym tekstem. Niby banalna ta Banalna lala, ale nic bardziej mylnego. Pamiętacie piosenkę C’est la vie z poprzedniej płyty? Był to duet
Zainteresowanych nabyciem płyty „Tu i tam“, wydanej przez Klub Polski w wykonaniu zespołu JABLCO, kwartetu Laugaricio oraz polskich i słowackich śpiewaków, prosimy o przesłanie zamówienia z podaniem adresu pocztowego na mail: monitorpolonijny@gmail.com lub o kontakt telefoniczny pod numerem telefonu: 0907 139 041. Płyta zostanie wysłana za pobraniem (po słowacku – na dobierku) w cenie 10 eur. Można także ustalić przez telefon osobisty odbior przesyłki. MONITOR POLONIJNY
Ewy Sipos i Viktora Vlásaka. Oto mamy ciąg dalszy w orientalnej i zmysłowej Ekstazie. Damsko-męskie rozterki są również tematem rockowego Co się tak czepiasz, gdzie rewelacyjne solówki zagrali maestro Juraj Griglak na basie i Ladislav Banga na saksofonie. A po nich znowu w rozmarzone terytoria zabiera nas Natalia Konicz-Hamada w wyliczankowym duecie z Jankiem Morávkiem pod tytułem Po nocy przychodzi dzień. Kulminację płyty stanowią trzy utwory. Najpierw przepięknie zaaranżowany na kwartet smyczkowy i wykonany przez Laugaricio Quartet W kinie życia, w którym miałem przyjemność zaśpiewać. Ale to, co wyróżnia ten utwór, to partie operowe, które śpiewają solistki Jitka Sapara-Fischerová i Barbora Berkyová oraz harmonijka ustna Christiana Deetersa ze swobodną wariacją na temat motywu Man with a harmonica Ennio Morricone z filmu Pewnego razu na Dzikim Zachodzie. To utwór, który wprowadza nową jakość do płyty i zdobi ją niczym brylant. Po nim następuje wspólne wykonanie piosenki Hej, człowieku z bardzo mocną melodią, która, raz usłyszana, już nigdy cię nie opuści. Płytę kończy kolaż-wariacja jazzowa na temat Ody do radości i Mazurka Dąbrowskiego. Utwór grany już od dawna przez zespół JaBlCo na koncertach nareszcie znalazł swoje miejsce na krążku i dobrze, bo prezentuje się znakomicie. Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na postacie Juraja Lehuty, który odpowiedzialny jest za realizację, miks i mastering płyty, człowieka orkiestry, który ogarnął realizatorsko całe przedsięwzięcie, oraz Stana Stehlika, któremu w duszy gra. Jeżeli nie macie jeszcze płyty Tu i tam i nie słyszeliście jej, koniecznie musicie to zmienić. Warto jest mieć ją na półce. To namacalne świadectwo nie tylko istnienia nas, Polaków żyjących na Słowacji, ale braterstwa kultur, splatających się w tej części Europy, która jest naszym domem. Gorąco polecam! ŁUKASZ CUPAŁ LISTOPAD 2021
Życzenia Teresce Lukáčovej z okazji okrągłego jubileuszu życiowego najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia, powodzenia w życiu zawodowym i osobistym Życzą przyjaciele z Klubu Polskiego
Ogłoszenia
Gratulacje dla szczęśliwych rodziców – Silvii i Jarka Subiaków – których rodzina powiększyła się 19 października o trzecią córeczkę. Alio Subiaková, witaj wśród nas! Niech życie przynosi Ci tylko piękne chwile, bądź zdrowa i szczęśliwa! Przyjaciele z Klubu Polskiego
Premiera teledysku do „Kołysanki“
Klub Polski przygotował kolejny wideoklip, tym razem do „Kołysanki“ (muz. Stano Stehlik, słowa Małgorzata Wojcieszyńska) z najnowszej płyty Klubu Polskiego „Tu i tam“. Jego reżyserii podjął się Juraj Lehuta, a scenariusz napisała Małgorzata Wojcieszyńska. W klipie występują znana słowacka aktorka Dominika Morávková, jej mąż (również aktor i muzyk) Ján Morávek oraz córka Amalia, a także – z szeregów słowackiej Polonii – tancerka Natalia Matwij. Podczas wieczoru wystąpią także wykonawcy „Kołysanki“, ojciec i córka, czyli Maroš Hamada i Mania Hamada. Wszystkich artystów zobaczyć będzie można na żywo
5 listopada (piątek) o 18.30 w Instytucie Polskim w Bratysławie (Nám. SNP 27).
Szykują się duże emocje i niespodzianki! Nie przegapcie tego. Wstęp na pokaz wolny – zgodnie z obostrzeniami epidemiologicznymi dla osób zaszczepionych, z negatywnym testem lub ozdrowieńców (do 180 dni od przebycia COVID-19), dzieci do 12 roku życia - bez ograniczeń lub zgodnie z innymi, aktualizowanymi obostrzeniami pandemicznymi.
Klub Małego Polaka w Bratysławie W soboty odbywają się w formie gier i zabaw zajęcia z języka polskiego w Klubie Małego Polaka. Godzinne spotkania mają miejsce po godz. 13.00 w Szkole im. Jana de La Salle w Bratysławie (ul. Detvianska 24), a prowadzi je Bożena Miczek-Majka. Zajęcia są bezpłatne i mogą w nich brać udział dzieci od 3 do 5 roku życia. Zgłoszenia udziału prosimy przesyłać na adres: bozenamiczek@gmail.com. Pytania prosimy kierować pod nr telefonu: +421 950 290 488. 29
Słowak podzieli się z wami, iż jest mu zima, dobrym pomysłem będzie zaproponowanie mu ciepłej kurtki albo włączenie grzejnika.
Kurz i śnieg
My
raz z listopadem przychodzą pierwsze mrozy. Chłód i coraz krótsze dni skłaniają do refleksji, a nas do kolejnych rozważań językowych, tym razem związanych z ogrzewaniem.
Centralne kurzenie Wraz z opadającymi wskaźnikami termometrów zaczyna rosnąć temperatura w grzejnikach. Kaloryfer, jak bywa często taki grzejnik nazywany, po słowacku znany jest jako radiátor. Z tym pomocnym urządzeniem często związane jest centralne ogrzewanie i tu pojawia się zabawna wstawka językowa. Centralne ogrzewanie to po słowacku ústredné kúrenie. Kúrenie i kúriť przez bardzo długi czas kojarzyło mi się z ‘kurzem’, co podczas wielu rozmów z moją słowacką żoną doprowadzało mnie do śmiechu. Czyż nie brzmi to śmiesznie, gdy po dotknięciu radiátora pada nagle pytanie: Macko, už kúria? (‘misiu, grzeją już?’) Gdy usłyszałem to po raz pierwszy, patrząc na żonę z pytającym spojrzeniem, pomyślałem, dlaczego ktoś miałby chcieć nas stąd wykurzyć. To by chyba oznaczało, że nas tu zbytnio nie lubią. 30
e
W
ni
Idzie zima
owia Sł
Okazało się, że pozornie odrębne znaczeniowo kurzyć i kúriť mają wspólne pochodzenie. Wywodzą się z prasłowiańskiego czasownika kuriti, który oznaczał ‘palić, dymić, kadzić’. Wygląda na to, że wyraz w języku polskim dość mocno odszedł od pierwotnego znaczenia i przyjął raczej znaczenie przenośne. W końcu kłęby kurzu bez problemu mogą przypominać obłoki dymu, unoszącego się w powietrzu... chociaż jest to obraz dość nieprzyjemny.
skim, oznacza porę roku, drugie natomiast niską temperaturę otoczenia. Zrównoważenie słowa zima z panującym chłodem nastąpiło najpewniej wtórnie, ponieważ w języku prasłowiańskim, z którego pochodzi ten wyraz, oznaczał on wyłącznie porę roku. Zatem warto pamiętać, że jeśli
Każda pora roku przynosi nam mnóstwo zabawy i zagwozdek językowych, jesienne przymrozki dodają tu od siebie nutę zmylenia. To niesamowite, jak pierwotne znaczenia niektórych słowiańskich słów, np. te związane z paleniem, mogą się zmienić, rozchodząc się w zupełnie różne strony... Na koniec jeszcze jeden powód do śmiechu – od kiedy dni stały się chłodniejsze, codziennie słyszę od żony: Je mi zima, zakúriš, prosím?, co oznacza ‘zimno mi, włączysz ogrzewanie, proszę?’ – ale mnie w głowie od razu tworzą się abstrakcyjne scenariusze pełne śniegu i kurzu. Mam nadzieję, że u was w domu už kúria! VELESLAVA OPUK i FILIP LEON OPUK PolishSlovak.eu
Jest mi zima Podczas chłodniejszych dni żona często mówi: Je mi zima. Niezależnie od tego, czy rzeczywiście jest zima, czy raczej wiosna, jesień, a nawet lato. O co jej zatem chodzi? Otóż wyraz zima (uwaga! „zi” wymawiane jest jak w słowie „zignorować”) po słowacku ma dwa znaczenia. Pierwsze z nich, wspólne z językiem polMONITOR POLONIJNY
le razy słyszeliście pytanie od słowackiego przyjaciela albo polskiej ciotki, czy Słowacy i Polacy są do siebie podobni? A ile razy zastanawialiście się dłużej nad odpowiedzią, jak to rzeczywiście jest? Nie ma między nami żadnych różnic? A może nie ma między nami żadnych elementów wspólnych? Polonijny Dzień Dwujęzyczności organizowany od kilku lat w każdy trzeci weekend października sprawił, że stanęłyśmy przed tym pytaniem wraz z moją córką. Szczerze? Początkowo miałyśmy kompletną pustkę w głowach. Jakie jest nasze zdanie na ten temat? Jak my postrzegamy polską i słowacką kulturę? Jak odbieramy powiązania między nimi? Gdzie stawiamy akcenty? Myślę, że wbrew pozorom wcale nie ma jednej odpowiedzi na zadane w tytule niniejszego artykułu pytania. Odpowiedź może zależeć od środowiska, w którym się wychowujemy, od tradycji, które są pielęgnowane w naszych rodzinach, a nawet od naszych zainteresowań, które mogą rzucać silniejsze światło na jedne zagadnienia, a odsuwać w cień inne.
I
LISTOPAD 2021
Jedno jednak wiem na pewno – znalezienie odpowiedzi na pytanie, co łączy Polaków i Słowaków, a co ich dzieli, to znakomite ćwiczenie, pozwalające jeszcze mocniej zakotwiczyć się w swoim otoczeniu, jeszcze lepiej zrozumieć swoją polskość i słowackość, niezależnie od tego, czy mamy ją we krwi, czy też wynika ona z przebywania na słowackiej ziemi. Spytacie być może, po co to wszystko. Dla innych – by wreszcie odpowiedzieć tym wszystkim ciekawskim przyjaciołom, jak to z tymi Polakami i Słowakami jest, a tym samym ponieść maleńki kaganek oświaty. I przede wszystkim dla siebie – by docenić to zarówno polskie, jak i słowackie dziedzictwo, które jest naszym udziałem, by przeżywać głębiej, by patrzeć uważniej. Ja już wiem, co nas łączy, a co nas dzieli. A wy? NATALIA KONICZ-HAMADA
31
ZDJĘCIE: NATALIA KONICZ-HAMADA
, y z c ą ł s a Co n ? i l e i z d s a co n
Listopadowe obiady powinny podnosić na duchu. W zalewie światowych kulinarnych nowinek przyrządzenie absolutnej klasyki jest wypróbowanym sposobem na udaną biesiadę. Litewska potrawa, zaproponowana przez panią Elżbietę Monkiewicz, kojarzy mi się
przede wszystkim z kuchnią mojej mamy, która nauczyła mnie robić zrazy, i dzisiaj, chociaż na ogół jemy zupełnie inne potrawy, to aromatyczne mięsne danie nadal budzi przy stole wiele pozytywnych emocji.
Zrazy litewskie SKŁADNIKI (na 4 porcje): • • • • • • • • • • •
400 g polędwicy wołowej 50 g boczku wędzonego 1 cebula 1-2 kromki czarnego chleba żytniego 1-2 łyżki musztardy 2 łyżki mąki do panierowania 150 g kwaśnej śmietany tłustej sól świeżo mielony czarny pieprz topione masło do smażenia 400-500 ml bulionu warzywnego
• 2-3 listki laurowe • pół łyżeczki ziaren pieprzu czarnego • kilka gałązek tymianku
SPOSÓB PRZYRZĄDZANIA Do nadzienia kroimy w drobną kostkę cebulę, boczek i chleb. Patelnię rozgrzewamy na średnim ogniu, zmniejszamy ogień, wkładamy boczek i smażymy, cały czas mieszając, aż wytopi się tłuszcz, dodajemy cebulę i chleb, lekko obsmażamy.
Kroimy mięso na plastry o grubości około 1-1,5 cm, bijemy tłuczkiem tak cienko, jak to możliwe. Solimy, pieprzymy, cienko smarujemy musztardą. Na tak przygotowane plastry mięsa kładziemy nadzienie i zawijamy w rulonik. Można go spiąć drewnianym patyczkiem lub związać nitką kulinarną. Zrazy obtaczamy w mące i smażymy ze wszystkich stron, aż nabiorą pięknego złotego koloru. Potem przenosimy je do głębszego naczynia, by je jeszcze poddusić.
Dodajemy liście laurowe, tymianek i pieprz, zalewamy bulionem i gotujemy pod przykrywką na wolnym ogniu ok. 45 min. W razie potrzeby uzupełniamy płyn. Na koniec trochę gorącego płynu mieszamy ze śmietaną i wlewamy do garnka, zagotujemy aż sos zgęstnieje. Zrazy można podawać z gotowanymi ziemniakami, kaszą perłową, kiszonymi ogórkami, kapustą lub sałatką z buraczków. Smacznego! AGATA BEDNARCZYK