Monitor Polonijny 20211/10

Page 1

ISSN 1336-104X

Ach, ł y b o t co ncert za ko str. 14


Spotkałem papieża To

był ogromny zaszczyt. Miałem bowiem cześć reprezentować Klub Polski na spotkaniu z papieżem Franciszkiem i prezydentem Republiki Słowackiej Zuzaną Čaputovą.

Kiedy dwa tygodnie temu zobaczyłem w skrzynce mailowej zaproszenie z Pałacu Prezydenckiego, w pierwszym momencie pomyślałem, że to pomyłka. Potem zrozumiałem, że to nie mnie zapraszają, ale za pośrednictwem mnie wszystkich nas, należących do polskiej mniejszości na Słowacji. 2

Przed przyjazdem szczególnego gościa w ogrodzie Pałacu Prezydenckiego panowała elektryzująca atmosfera. Siedziałem wśród prawdziwych osobistości życia politycznego i publicznego i widziałem, że również one są przejęte w oczekiwaniu na szczególne spotkanie. Nie wiedziałem, czego się spodziewać, ale wiedziałem, że papież Franciszek roztacza wokół siebie niesamowitą aurę. W końcu zabrzmiał hymn papieski i weszła pani prezydent wraz z papieżem. Pierwsza zabrała głos pani prezydent. Podziwiam ją za spokój, rozwagę i godne reprezentowanie naszego kraju. To przemówienie było jednym z jej najlepszych! Mówiła o potrzebie pojednania, o współczuciu, o tym, że należy przedłożyć pokojową komunikację nad waśnie i spory. Mówiła głównie o potrzebie przynależności, której w tych czasach

chyba najbardziej potrzebujemy. Papież Franciszek siedział obok niej i widać było, jak uważnie słucha jej słów. Po przemówieniu prezydent Čaputovej podszedł do mównicy, choć przed jego fotelem stał przygotowany mikrofon. Był to wspaniały wyraz szacunku. Dopiero później dowiedziałem się, że takie jego zachowanie nie było zaplanowane.

Zastanawiałem się, o czym papież będzie mówił. Nie spodziewałem się, że jego przemówienie będzie aż tak osobiste, przenikające do głębi duszy. Główna myśl jego wystąpienia dotyczyła chleba i soli. Papież przekonywał, że chlebem powinniśmy się dzielić, a nie go gromadzić, i że mamy być solą, dzięki której pożywienie zyska na smaku. Mówił o tym, że Słowacja ma potencjał stać się prawdziwym centrum Europy, takim, które będzie potrafiło łączyć. Wyczuwało się, że papież, mówiąc o nas – mieszkańcach Słowacji – miał ogromną wiedzę na nasz temat, jakby zajrzał do naszych duszy, zapoznał się z naszymi rozterkami i problemami. Ten dzień długo pozostanie w moich wspomnieniach. Nie dlatego, że widziałem tylu celebrytów i że siedziałem wśród VIP-ów, ale dlatego, że czułem się zaszczycony, iż bezpośrednio do mnie, do mojej duszy przemawiał Wielki Człowiek. MAREK BERKY, prezes Klubu Polskiego na Słowacji

MONITOR POLONIJNY


Co to były za emocje! Co za koncert! I jacy goście! Gdyby na naszych monitorowych łamach istniała rubryka w stylu „Śmietanki“, to tym wydarzeniem byśmy ją zapełnili w całości. Ale nie będzie nic z brukowych doniesień, kto był jak ubrany, kto z kim przyszedł, komu co się nie powiodło (choć nie zabraknie tu informacji o pewnym... falstarcie). Okraszoną pięknymi zdjęciami relację z koncertu, dzięki której premierę płyty „Tu i tam“ można przeżyć jeszcze raz, znajdą Państwo na str. 14. A warto, gdyż jest to jedno z największych przedsięwzięć Klubu Polskiego, w które zaangażowały się dwa zespoły muzyczne, kilku śpiewaków, kilku instrumentalistów z najwyższej słowackiej półki. Jest to zatem efekt twórczej współpracy słowackiej Polonii i zaprzyjaźnionych z nią Słowaków. Relacji z wydarzeń, które odbyły się we wrześniu jest więcej niż zwykle, bo przecież właśnie w tym miesiącu miały miejsce spóźnione Zielone Świątki (str. 10), Narodowe Czytanie „Moralności Pani Dulskiej“ (str. 12) czy spotkanie małych Polonusów w żylińskiej bibliotece (str. 13) i tych bratysławskich ( str. 9). No i relacja prosto z Gdyni – z Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych (str. 18). W październiku przygotowaliśmy też coś dla grzybiarzy (str. 4 i 30). I nie chodzi o rubrykę kulinarną, bo w tej tym razem przysmak prosto z Wielkiej Brytanii (str. 32). No a jeśli już mowa o smakach, to w rubryce „Retrohity“ porównanie dwóch specjałów: paprykarza szczecińskiego i słowackiej treski, czyli sałatki z dorsza (str. 28). W „Słowackich perełkach“ natomiast dotrzemy do... wioski duchów (str. 24), a w „Wywiadzie miesiąca” znajdą Państwo chyba długo oczekiwaną rozmowę z Weroniką Gogolą, polską pisarką mieszkającą w Bratysławie. Rozmawiamy o jej najnowszej książce o Słowacji, zatytułowanej. „UFO nad Bratysławą“, która ma się ukazać w Polsce 13 października. Czekają Państwo na nią? Myślę, że po przeczytaniu rozmowy (str. 5) z jej autorką od razu zapragną Państwo sięgnąć po tę pozycję! Ja już nie mogę się doczekać. Poza tym w numerze inne propozycje rubryk lubianych przez małych i dużych Czytelników „Monitora“, do lektury których w imieniu całego zespołu redakcyjnego serdecznie zachęcam.

Krwawiący ząb, palce umarlaka, krowi język, czyli co skrywają nasze lasy 4 Z KRAJU 4 WYWIAD MIESIĄCA Czy UFO nad Bratysławą zniszczy elitarność Słowacji?5 Z NASZEGO PODWÓRKA 9 KINO-OKO Złote Lwy dla filmu „Wszystkie nasze strachy" 18 ROZMOWY Z NINĄ Byle do wiosny! 20 Widowiska za grubą kasę 20 CZUŁYM UCHEM Pewien obywatel - Obywatel GC 22 BLIŻEJ POLSKIEJ KSIĄŻKI Wieczory z mistrzem 22 SŁOWACKIE PEREŁKI Wioska duchów 24 OKIENKO JĘZYKOWE Repetitio est… 25 KRZYŻÓWKA 26 Autobusy transgraniczne powrócą, ale nie zawiozą nas na szlaki górskie w Tatrach 27 RETROHITY Legendy bez ości 28 OGŁOSZENIA 29 MY SŁOWIANIE Koszyk pełen słownictwa 30 Między nami dzieciakami Mamo, tato, sprawdzam! 31 Piekarnik Łyżką dookoła świata – Wielka Brytania 32

ŠÉFREDAKTORKA: Małgorzata Wojcieszyńska • REDAKCIA: Agata Bednarczyk, Alina Kabele, Basia Kargul, Natalia Konicz-Hamada, Arkadiusz Kugler, Katarzyna Pieniądz, Magdalena Zawistowska-Olszewska KOREŠPONDENTI: KOŠICE: Magdalena Smolińska TRENČÍN: Aleksandra Krcheň • JAZYKOVÁ ÚPRAVA V POĽŠTINE: Maria Magdalena Nowakowska, Małgorzata Wojcieszyńska GRAFICKÁ ÚPRAVA: Stano Stehlik ZAKLADAJÚCA ŠÉFREDAKTORKA: Danuta Meyza-Marušiaková † (1995 - 1999) • VYDAVATEĽ: POĽSKÝ KLUB ADRESA: Nám. SNP 27, 814 49 Bratislava • IČO: 30 807 620 • KOREŠPONDENČNÁ ADRESA: Małgorzata Wojcieszyńska, 930 41 Kvetoslavov, Tel: 031/5602891, monitorpolonijny@gmail.com BANKOVÉ SPOJENIE: Tatra banka č.ú.: SK60 1100 0000 0026 6604 0059 • EV542/08 ISSN 1336-104X • Redakcia si vyhradzuje právo na redigovanie a skracovanie príspevkov • náklad 550 ks • nepredajné • Realizované s finančnou podporou Fondu na podporu kultúry národnostných menšín • „Projekt finansowany ze środków Kancelarii Prezesa Rady Ministrów w ramach konkursu Polonia i Polacy za Granicą 2021”. Publikacja wyraża jedynie poglądy autorarów i nie może być utożsamiana z oficjalnym stanowiskiem Kancelarii Prezesa Rady Ministrów oraz Fundacji Pomoc Polakom na Wschodzie”. Laureat Nagrody im. Macieja Płażyńskiego w kategorii redakcja medium polonijnego 2013 Vydané 27. 9. 2021

PAŹDZIERNIK 2021

3


Krwawiący ząb, palce umarlaka, krowi język,

CZYLI CO SKRYWAJĄ NASZE LASY

W

iedzieliście, że październik to najdłuższy ze wszystkich miesięcy? A co to są te paździerze? No bo chyba od nich pochodzi nazwa dziesiątego miesiąca. Paździerze to pozostałości po obróbce lnu lub konopi. Ale jak to możliwe, że październik jest najdłuższym miesiącem w roku kalendarzowym? Otóż jest on dłuższy o godzinę od innych 31-dniowych miesięcy, gdyż w czasie jego trwania następuje zmiana czasu letniego na zimowy, dzięki czemu zyskuje „dodatkową” godzinę. Dziesiąty miesiąc roku to także znakomity czas na przygotowywanie pachną-

31 sierpnia odbyły się uroczyste obchody 41. ROCZNICY podpisania tzw. porozumień sierpniowych i powstania NSZZ „Solidarność”, które to dwa fakty zapoczątkowały demokratyczne przemiany w Polsce i Europie. W Gdańsku odbyły się uroczystości z udziałem władz miasta oraz b. prezydenta, pierwszego przewodniczącego „S“ Lecha Wałęsy. Gościem była też wice4

cych i aromatycznych wspaniałości, które zamknięte w słoiczkach będą cieszyć nas smakiem lata w dżdżyste i chłodne dni. Ja z radością słodzę sobie mroźne poranki konfiturą z gruszki, musem z jabłek, ciastem z orzechami czy herbatką z dzikiej róży, a wieczory umilam sobie rozgrzewającą nalewką z pigwy. To właśnie w październiku warto przygotować przetwory domowe z kapusty, dyni, buraków, żurawiny czy grzybów. A jeśli już o grzybach mowa, to któż nie lubi suszonych lub marynowanych brązowych kapeluszy lub risotta z grzybami leśnymi, pierogów z prawdziwkami,

szefowa Komisji Europejskiej Věra Jourová. Uroczystości zakończyły się pod historyczną Bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej. Premier Mateusz Morawiecki uczestniczył w posiedzeniu Zarządu Gdańskiego NSZZ „S“ w historycznej sali BHP Stoczni Gdańskiej, gdzie 41 lat temu podpisane zostało porozumienie między strajkującymi robotnikami a delegacją rządową. 1 września, w 82. rocznicę wybuchu II wojny światowej odbyły się uroczyste obchody na WESTERPLATTE oraz w WIELUNIU. W uroczystościach na Westerplatte wziął udział premier Mateusz Morawiecki; rozpoczęły się one dźwiękiem syren alarmowych przed 4.45, kiedy to 1 września

grzybów w śmietanie, jajecznicy z kurkami czy jesiennej zupy grzybowej. To właśnie niepowtarzalny smak, zapach i prozdrowotne właściwości grzybów sprawiają, że w październiku do lasów ruszają tłumy grzybiarzy. Niektórzy traktują grzybobranie jako aktywny wypoczynek na łonie przyrody, inni jako rozrywkę lub całkiem niezły zarobek, gdyż obecna tzw. dniówka grzybowa w Polsce to nawet 300 złotych. Ale kupione przy drodze lub na targu grzyby nie mają waloru tych samodzielnie zebranych, bo grzybobranie to także wielka przygoda. Do dziś pamiętam z dzieciństwa, jak mój wujek pożyczył autobus „ogórek“ z pracy i całą wielką rodziną pojechaliśmy na grzyby. Wspominam też, jak będąc małą dziewczynką, po raz pierwszy razem z babcią i mamą czyściłam maślaki. Lasy w październiku pełne są borowików, podgrzybków, maślaków, opieniek, kurek czy koźlarzy, zwaZDJĘCIA: MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA

1939 r. nastąpił niemiecki atak na polską Wojskową Składnicę Tranzytową. Z kolei w uroczystościach w Wieluniu uczestniczył prezydent Andrzej Duda. W swoim wystąpieniu podkreślił, że Wieluń jest symbolem terroru wojennego i okrucieństwa. O godzinie 4.40 1939 roku nastąpił tu atak niemieckich samolotów bombowych na szpital Wszystkich Świętych. Zginęło wówczas ok. 1200 osób, a 75% zabudowy miasta legło w gruzach Od 2 września w przygranicznym pasie z Białorusią, w części woj. podlaskiego i lubelskiego, obowiązuje STAN WYJĄTKOWY. Obejmuje on 183 miejscowości i ma potrwać 30 dni. Został wpro-

wadzony na mocy rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy na wniosek rządu, argumentującego jego konieczność prowadzoną przez Alaksandra Łukaszenkę „wojną hybrydową“ oraz rosyjskimi ćwiczeniami wojskowymi „Zapad”. Na granicy z Białorusią powstaje ogrodzenie, które ma uniemożliwić dostanie się do Polski imigrantów m.in. z Bliskiego Wschodu. 13 września w wieku 82 lat zmarła KRYSTYNA KOŁODZIEJCZYKZIĘBIŃSKA, aktorka filmowa i teatralna. Znana jest z seriali „Chłopi”, „Zmiennicy”, „Miodowe lata”, „Samo życie”, „Złotopolscy” i „39 i pół”, a także z ról w filmach „Kogelmogel”, „CK-Dezerterzy” czy „Pogoda na jutro”. MONITOR POLONIJNY


nych kozakami. Spotkać można też grzyby zachwycające barwnymi kapeluszami albo te o nietypowej woni, jak mleczaj smaczny o charakterystycznym zapachu śledzi lub kolczakówka piekąca zwana krwawiącym zębem, ponieważ z młodych okazów wypływa jaskrawoczerwony sok, przypominający krew. Są też grzyby o dziwnym kształcie lub nazwie, jak pochwiak okazały, gołąbek wymiotny, próchnilec maczugowaty, nazywany palcami umarlaka, borowik ponury, inaczej siniak lub grzyb czarci, albo sarniak sosnowy, zwany krowim językiem lub krowią gębą. Czy takie same grzyby znajdziemy w słowackich i polskich lasach i jak po słowacku nazywają się znane polskie grzyby, dowiedzą się Państwo z artykułu „Koszyk pełen słownictwa” w rubryce „My Słowianie“ (str. 30). A co powiedzą Państwo na grzybobranie o każdej porze roku? Móc tak wybrać się na spacer do lasu i wypełniać grzybami koszyczek, nawet gdy za oknem nieprzyjazna aura? Z grą planszową „Grzybobranie” to możliwe. Grałam w nią, będąc dzieckiem, gram w nią i dziś, a dzięki temu mogę zbierać grzyby przez cały rok! Życzę Państwu koszyków pełnych grzybów oraz przyjemnego i smacznego października! MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA 15 września Komitet Polityczny PiS przyjął uchwałę „W sprawie PRZYNALEŻNOŚCI POLSKI DO UNII EUROPEJSKIEJ oraz suwerenności RP“, w której wykluczono możliwość Polexitu. Podkreślono w niej, że miejsce Polski jest w UE oraz NATO. „Nasza ojczyzna potrzebuje zakotwiczenia w strukturach euroatlantyckich. Taka jest polska racja stanu i polski interes narodowy“ – głosi uchwała. Wcześniej pojawiły się krytyczne wobec UE wypowiedzi kilku polityków PiS, które były komentowane przez opozycję jako zapowiedź możliwego wyjścia Polski z UE. „Wykluczamy zatem możliwość Polexitu. Przypisywanie nam zamiaru wyjścia z Unii Europejskiej PAŹDZIERNIK 2021

Czy UFO nad Bratysławą zniszczy elitarność Słowacji?

Z WERONIKĄ GOGOLĄ O JEJ NOWEJ KSIĄŻCE

Da

się w niej zakochać? Ma w sobie południowość, jest bardziej wyzwolona, choć niektórzy nią gardzą. Słowacja w nowej odsłonie nabiera rumieńców. Dla niej Weronika Gogola porzuciła polską tożsamość, by określić się na nowo – po słowacku.

Czekaliśmy na Ciebie. Jak to? Każdy kraj, który ma słabszy PR, potrzebuje swojego Mariusza Szczygła. A Słowacja do takich krajów należy. śmiech Wiesz, o co chcę zapytać? Nie chcę być Mariuszem Szczygłem w spódnicy! Chcę być Weroniką Gogolą. Jesteś Weroniką Gogolą i napisałaś książkę o Słowacji, czego Szczygieł nie chciał zrobić, bo uznał, że Słowacja jest zbyt podobna do Polski. Pamiętam, czytałam ten wywiad i strasznie mnie Szczygieł tym wkurzył! Pomyślałam sobie wtedy: O, nie! Takiego wała!

jest kłamliwym zabiegiem propagandowym totalnej opozycji, nie mającym odzwierciedlenia w faktach“ – podkreślono. 18 września szef PO Donald Tusk zaapelował do szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego o wpisanie do konstytucji zapisu, że decyzja dotycząca wyjścia Polski z UE wymaga w Sejmie większości 2/3 głosów. 17 września w 82. rocznicę agresji sowieckiej na Polskę w Białymstoku otwarto MUZEUM PAMIĘCI SYBIRU. Premier Mateusz Morawiecki w liście do uczestników uroczystości podkreślił, że przymusowe deportacje obywateli polskich do Rosji to jedna z najtragiczniejszych kart naszych dziejów. Jak

ocenił, „to dramat, który wciąż pamiętamy i który do dziś jest dla nas niezabliźnioną raną“. 20 września Trybunał Sprawiedliwości UE postanowił, że Polska ma płacić Komisji Europejskiej 500 TYS. EURO dziennie za niewdrożenie środków tymczasowych i niezaprzestanie wydobycia węgla brunatnego w kopalni Turów. Skargę przeciwko Polsce ws. rozbudowy kopalni Turów wniosły w czerwcu do TSUE Czechy, domagając się też wstrzymania wydobycia. Rzecznik rządu Piotr Müller poinformował, że polski rząd nie zamknie kopalni w Turowie. Jak zaznaczył, wstrzymanie jej prac zagroziłoby stabilności polskiego systemu elektroenergetycznego.

22 września Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji zdecydowała o PRZEDŁUŻENIU KONCESJI dla telewizji TVN24. Stacja TVN wniosek o przedłużenie koncesji złożyła w na początku lutego 2020 r.; jej ważność kończyła się za kilka dni. 9 września Senat odrzucił nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji, która zmienia zasady przyznawania koncesji na nadawanie dla mediów z udziałem kapitału spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Nowelizacją zajmie się ponownie Sejm. Podczas prac nad nowelizacją w całej Polsce odbywały się protesty przeciw „lex TVN“ i w obronie wolnych mediów. MP 5


Dlatego wzięłaś się za pisanie książki o Słowacji? Sama zapewne wiesz, że Polacy mają bardzo nikłą wiedzę o Słowacji. Oczywiście, Polacy mieszkający na Słowacji mają o niej pojęcie, ale dla innych to tabula rasa. Mieszkam tu kilka lat i niektóre rzeczy mnie denerwują w spojrzeniu Polaków na Słowację, miałam więc poczucie, że jest jakaś luka do wypełnienia. W Polsce, owszem, wyszło kilka książek o Słowacji, ale w wydawnictwach naukowych, które czyta bardzo wąska grupa odbiorców. Czyli „Ufo nad Bratysławą“ to książka dla mas? Dla osób, które nie wiedzą nic o Słowacji. Tak bym chciała. Na zasadzie: przed wyjazdem do jakiegoś kraju, o którym nie mam pojęcia, na dworcu kupuję książkę, żeby się dowiedzieć czegoś o tym kraju. To mi pomaga odczytać pewne kody, które w danym kraju obowiązują. W Twojej książce jednym z takich kodów jest były premier Vladimír Mečiar. Co ten kod powie przeciętnemu Kowalskiemu? Mečiar prawie że otwiera tę książkę. Bo czasy mečiaryzmu są dla mnie kluczową odpowiedzią, dlaczego Słowacja dziś wygląda tak, jak wygląda. Nie da się wytłumaczyć bolączek Słowacji bez tej wiedzy. Ja o Mečiarze dowiedziałam się dopiero, jeżdżąc na Słowację, i byłam zszokowana. Czym? Uderzyło mnie to, że ja jako mała dziewczynka mieszkająca w Polsce, żyłam zupełnie czymś innym niż mój mąż Słowak i jego rówieśnicyoni byli przesiąknięci mečiarowską propagandą. Do jakiego stopnia? Tak jak dzieci przesiąkają propagandą. W moje ręce trafiła książeczka, którą napisał mój mąż, mając 6 lat. „Mała księga polityków i Mečiara” Potem obejrzałam film dokumentalny Terezy Nvotovej, która dokładnie pokazała mechanizm oddziaływania byłego premiera. 6

Gdzie indziej dzieci bawią się w wojnę, na Słowacji bawiły się w Mečiara! Co Cię w nim uderzyło? To, że dzieci, będąc na trzepaku, bawiły się w Mečiara. Tak jak gdzie indziej bawią się w wojnę, to na Słowacji - w Mečiara! A potem do tego te „dzieci republiki“, które urodziły się po północy w nowym państwie, powstałym po podziale Czechosłowacji. To, że Mečiar się z nimi spotykał co roku, obdarowywał lalkami Barbie, wykorzystywał propagandowo. Ja pamiętam niesamowite pęknięcia w rodzinach, kiedy to o Mečiara kłócono się nawet przy stole podczas rodzinnego obiadu i zrywano więzi. Udało Ci się to też uchwycić? Czy dziś już nikt do tego się nie przyznaje? To pęknięcie jest zaznaczone symbolicznie, bo jak się wsiadało do taksówki, to na podstawie tego, jakiego radia słuchał taksówkarz, w takim kierunku szła rozmowa. Jak słuchał Radia Twist - to można było krytykować Mečiara, jak innej opcji - wiadomo było, że Mečiar będzie chwalony. A jak to według Ciebie przełożyło się na dzisiejszą Słowację? Mnie zainteresował schemat powtarzalności, który Fico przeniósł do polityki, a który właśnie Mečiar zapoczątkował. Słowacja była na bardzo niebezpiecznym zakręcie - groziło jej, że nie wejdzie do Unii Europejskiej. Do NATO wchodziła później niż kraje Grupy Wyszehradzkiej! No właśnie. Miałam poczucie, że w tej książce trzeba wytłumaczyć takie podstawy, by móc dyskutować o Słowacji. A jednak w mniemaniu wielu Słowacja jest podobna do Polski. Bo my się najczęściej porównujemy z Czechami. Jesteśmy czechofilami, a o Słowacji nie chcemy się dowiedzieć niczego więcej, bo zakładamy, że jest taka sama jak Polska.

W czym jest inna? Kiedy patrzymy na siebie poprzez kontakty przygraniczne, to jasne górale z jednej i z drugiej strony Tatr są tacy sami mentalnie. Orawiacy przypominają naszych górali, mają te same piosenki, ich języki brzmią podobnie. Mogłaby istnieć osobna republika Tatralandia i nic by się nie stało (śmiech). Mnie fascynuje na Słowacji to, że na tak małym terenie spotyka się tak wiele kultur i tę różnorodność czuje się w życiu codziennym. Tu nie ma takiego monolitu, który na siłę jest nam w Polsce wpajany od małego. A to nie jest tak do końca. Teraz w Polsce popularnością cieszą się publikacje o Kaszubach, Ślązakach, bo chcemy się o sobie dowiedzieć czegoś więcej. My nie jesteśmy tacy sami, jak w piosence disco polo: „…bo wszyscy Polacy to jedna rodzina“. Słowacja jest dobrym przykładem, że różnorodność jest fajna. Rozmawiamy w przededniu wydania książki „Ufo nad Bratysławą“ (wyjdzie 13 października w wydawnictwie Czarne - przyp. red.) i z zapowiedzi wiem, że będzie w niej mowa o trzech morzach „słowackich“. Niech zgadnę, o jakie chodzi: Liptowską Marę i Adriatyk? Z trzecim musisz mi pomóc. Idę dobrym tropem? Nie. Liptowska Mara jest bardzo interesująca i zastanawiałam się, czy o niej pisać. Ale natrafiłam na fajne reportaże z czasów, kiedy likwidowano wioski, by powstał ten zbiornik wodny, więc uznałam, że WERONIKA GOGOLA (ur. 1988) – absolwentka ukrainoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Za debiutancką powieść „Po trochu“ otrzymała Nagrodę Conrada oraz była nominowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus, Nagrody Literackiej „Nike” i Nagrody Gryfia. Książka w tym roku doczekała się tłumaczenia na słowacki („Po troškách“ - wydawnictwo Slovart). W październiku w wydawnictwie Czarne wyjdzie jej druga książka „Ufo nad Bratysławą“. Mieszka w Bratysławie. MONITOR POLONIJNY


To temat rzeka. Gdybym ja tu przyjeżdżała z tą wiedzą, byłoby mi łatwiej pewne rzeczy zrozumieć. Bo przecież mniejszość węgierska jest tutaj bardzo liczna i to jest bardzo ciekawe, jak wyglądają relacje mieszanych rodzin, jak się z tym żyje. Ty masz dłuższe doświadczenie i pewnie byś zwróciła uwagę na inne zagadnienia - dałabyś czytelnikom inne klucze do Słowacji. Ja po moich pięciu, sześciu latach w tym kraju miałam poczu-

Co??? Tak, to autentyk! Naprawdę o tym się rozmawiało. Cena wysyłki około dwóch i pół tysiąca euro. Można to sobie wygooglować. Tym tekstem zamykam książkę i to jest literacko najlepszy tekst. To samograj. Tam jest tyle znaczeń, które rzeczywistość przyniosła, ja nie musiałam niczego w żaden sposób naginać.

cie, że muszę poruszyć właśnie te, a nie inne tematy. Choć, oczywiście, zdaję sobie sprawę, że nie wszystkich zagadnień dotknęłam. O niektórych powinien napisać ktoś mądrzejszy ode mnie. Czytelnicy dzięki Tobie dowiedzą się też o bardzo nietypowych zawodach, które odbywają się na Słowacji – zawodach... w kopaniu grobów. O co chodzi? O tych zawodach dowiedziałam się ze słowackiego filmu dokumentalnego „Cooltúra“. Polecam obejrzenie go. Od jakiegoś czasu w Trenczynie odbywają się międzynarodowe zawody w kopaniu grobów. I to są zawody Grupy Wyszehradzkiej. Nie ma piękniejszej metafory niż ta, że wszystkie kraje V4 kopią groby. Ale jak pojechałam na miejsce, to dowiedziałam się jeszcze czegoś, podczas konferencji prasowej dowiedziałam się o możliwości wysyłania prochów zmarłych w kosmos. Z pomocą aplikacji będziemy mogli śledzić, gdzie mama albo tata właśnie przelatują.

Nie ma piękniejszej metafory niż ta, że wszystkie kraje V4 kopią groby! Zdajesz sobie sprawę, że chyba najbardziej ciekawymi tej książki jesteśmy my - Polacy mieszkający na Słowacji? Intryguje nas, czy nasze spostrzeżenia się pokryją, co zauważyłaś innego itd. Tak! Ja też jestem bardzo ciekawa, na ile będą się zgadzać z moimi tezami, a gdzie będą uważać, że przegięłam, albo że się mylę. Każdy ma prawo do swojego spojrzenia na Słowację. Jak obserwuję moich znajomych z Polski tutaj, ich posty na portalach społecznościowych, to widzę, jak ich punkt widzenia zależy od powodu, dla którego znaleźli się w tym kraju. Ten, kto podjął świadomą decyzję o przyjeździe tutaj, będzie bardziej stał po stronie Słowaków, może być nawet słowakofilem. Ale jeśli kogoś sytuacja życiowa zmusiła do przeprowadzki, to wcale nie musi być szczęśliwy.

ZDJĘCIE: STANO STEHLIK

nie będę przepisywać cudzych tekstów. Może kiedyś doczekają się tłumaczenia na polski? Za to zainteresowała mnie Zemplinská širava, która też jest określana jako słowackie morze. Drugie – zgadłaś, to Adriatyk. A trzecie – Balaton. Bo mnie w sumie bardzo interesują stosunki słowacko-węgierskie, o których Polacy nie mają pojęcia. Nic nie wiedzą o Uhorsku, a Słowacy są w tym kontekście czarną dziurą.

A jak to było z Tobą? Emigracja serca? Nie, właśnie nie! To nie była emigracja serca i tym bardziej to było niezrozumiałe dla Polaków. Albo inaczej: emigracja serca – owszem – jeśli idzie o miłość do kraju. Ja po prostu, studiując ukrainoznawstwo, pojechałam na Erasmus do Preszowa. Wszyscy uważali, że jestem nienormalna, że mając do wyboru Pragę, wybrałam Preszów, który jest wielkości Tarnowa. I w ogóle co tam będę robić? A ja się tam zakochałam w Słowacji! Ja się tu dobrze czuję i wiedziałam, że tu muszę wrócić. I tu nie chodzi o to, że nie ma tutaj rzeczy, które 7


Znalazłam swoją tożsamość i ona jest słowacka. mnie wkurzają, bo jest ich mnóstwo. Ale mam wrażenie, że znalazłam swoją tożsamość i ona jest słowacka. I ta miłość Cię trzyma do dziś? Tak. Dopiero po dwóch latach poznałam swojego męża Słowaka, co jeszcze bardziej mnie tu umocowało. Prawdopodobnie na zawsze. No i mam polsko-słowacką córkę. Ale zanim założyłam rodzinę, przyjechałam tu do pracy. Wręcz przyleciałam na skrzydłach, choć dobrze wiemy, że nie chodziło o emigrację ekonomiczną. Ja tu przyjechałam do bardzo dziwnej pracy. Czyli? Pewna pani z Krakowa chciała tu otworzyć sklep alkoholowy i ja jej w tym pomogłam, choć w ogóle na tym się nie znałam. Niezły początek! Ten sklep to był pretekst do przyjazdu. Odpowiedziałam na ogłoszenie, kiedy skończyłam ukrainoznawstwo w Krakowie. Byłam w totalnej czarnej dziurze, jak każdy człowiek po skończeniu kierunku nikomu niepotrzebnego. Pracowałam wtedy na kasie w Ikea. Nie da się gorzej! Nikomu nie polecam (śmiech). Nie wiedziałam, co dalej. Po przeczytaniu ogłoszenia w dwa tygodnie się spakowałam, by być tu.

Dlaczego tak sądzisz? Polacy słyną za granicą z tego, że Polak Polaka jednak będzie poszukiwać, a potem będą się gromadzić, będą sobie pomagać i będą jakoś kultywować kulturę. Ja tego nie potrzebuję. U mnie doszło do załamania tożsamościowego, polegającego na tym, że ja z tej Polski zwiałam Wrzuciłaś wszystkich Polaków do jednego wora z napisem: Nie lubię? Mam wąską grupę znajomych Polaków, mieszkających tu lub przyjeżdżających tutaj, z którymi się spotykam. Nie wyszukuję specjalnie polskich wydarzeń. Nie wyszukujesz czy stronisz od Polaków? Jestem antyklerykalna, a środowiska polonijne bardzo źle mi się kojarzą z politycznymi i katolickimi tematami. Ponieważ tych rzeczy bardzo nie lubię, dlatego nie zamierzam wchodzić w jakieś konflikty. Mam niewyparzoną gębę, więc może lepiej, że nie pojawiam się na jakichś imprezach. Według mnie tutejsza Polonia nie jest definiowana przez pryzmat wiary. Może z wyjątkiem grupy z Nitry? To, że w Nitrze tak jest, to w ogóle mnie nie dziwi. W mojej książce cały

rozdział poświęciłam Nitrze, ponieważ tam pracowałam jako tłumaczka przy musicalu o Janie Pawle II. To jest bardzo dobry pretekst do poruszenia tematu wiary. No właśnie, jak postrzegasz tutejszy katolicyzm? Niektórzy mi zarzucają, że zbyt śrubuję ten temat w mojej książce. Słowacja jest konserwatywnym katolickim krajem, ale nie jest tak konserwatywna i katolicka jak Polska. Bardzo tu od tego odetchnęłam. Piszę o tym w tym rozdziale o morzach. Na przykład przyglądając się, jaki mają Słowacy stosunek do ciała ludzkiego. Polacy bardziej wstydzą się swojego ciała. To widać na plażach, w szatniach na basenach czy pod prysznicami. I to właśnie wynika z polskiego katolicyzmu. A jak w Polsce dotrzeć na plażę nudystów, to jest to śmieszne, bo ci ludzie z kolei są tacy dumni z siebie i obnoszą się z tym swoim niby-wyzwoleniem! A tu? Jak jadę do Senca, na Vajnory, Zlaté Piesky, nikt się nie przejmuje, czy kobiety są toples. Nikt na to nie zwraca uwagi. Tu jest jednak większy luz. Taka większa południowość. Jak opowiadam w Polsce o Słowacji, to tro-

Znałaś słowacki? Jestem samoukiem, uczyłam się go, będąc w Preszowie. Sklep udało się założyć, ale potem splajtował. Był usytuowany na przeciwko pałacu prezydenckiego, czyli w takim miejscu, które wabi wszystkich zagranicznych biznesmenów. Obserwuję je – wszyscy tam po czasie plajtują. Poznałaś tutejszą Polonię? Jesteś jej ciekawa? Wiem, że to zabrzmi okrutnie, ale nie jest mi to potrzebne do życia. 8

MONITOR POLONIJNY


chę mi nie wierzą. I – niestety – co mnie bardzo irytuje, wciąż obserwuję pogardę względem Słowacji. Takie podśmiewywanie się z niej. Nawet jak tu przyjechał mój ojczym, to ocenił, że Bratysława to Rzeszów lat 80. Z taką dumą jakąś. A ja zawsze jak lwica bronię Słowacji.

Co na to mąż? Był pierwszym recenzentem? Nie. Mamy 15-miesięczną córkę, która nie przespała jeszcze żadnej całej nocy. Mamy dyżury nocne w noszeniu jej. W takich warunkach nie miałabym odwagi zmuszać męża do czytania mojej książki.

A co Cię denerwuje na Słowacji? Tak zwane usługi gastro, w skrócie mówiąc. W Polsce są one na o wiele wyższym poziomie. Bratysława powoli się rozkręca, ale do Warszawy jest jej bardzo, bardzo daleko. Powstają nowe miejsca, ale jeśli chodzi o usługi to jakiś dramat! W Polsce czujesz się zaopiekowany, nawet jak się zbliża czas zamknięcia lokalu. Kiedyś jako studentka pracowałam w gastro w Polsce i dla mnie to było nie do pomyślenia, żeby wygonić kogoś z lokalu, bo trzeba go zamknąć. Ja byłam uczona tak: „Dziewczyno, pracujesz w barze, jak przyjdzie o 3 w nocy zakochana para, zamówi małe piwo i będą się godzinę całować, to ty z nimi siedzisz. Taka praca! A jak się nie podoba to idź do innej!“. A tu na Słowacji zdarzyły mi się naprawdę kuriozalne sytuacje.

Po wydaniu książki oczekujesz większego zainteresowania Polaków Słowacją? Do tej pory było ono nikłe. Było wzmożone po zabójstwie Kuciaka.

Wciąż obserwuję pogardę względem Słowacji. Myślisz, że Słowacy będą Cię za tę książkę kochać? A może raczej spoglądać na Ciebie spode łba? Nie jestem pewna, czy w ogóle jest sens tłumaczenia tej książki na słowacki. Mam takie poczucie, że w niej są zawarte same oczywistości. Ja tam tłumaczę słowa: skutok sa nestal. Dla Słowaka to przecież zrozumiałe. Ale to może być interesujące, jak ich postrzega Polka! Pewnie tak, nas też przecież interesuje, jak nas odbierają zagraniczni historycy, jak piszą o Polsce. Jeśli chodzi o grupę hejterów, to jestem pewna, że będą mówić, jaka to jest zła książka, ile zawiera błędów! Jestem na to przygotowana. Myślę, że będzie ich dużo (śmiech). Nie przejmuję się tym. PAŹDZIERNIK 2021

Temu morderstwu też poświęcasz rozdział? Tak. Zainteresowała mnie reakcja Słowaków, którzy w końcu zebrali się w sobie i poszli protestować. Bo z tym u nich to akurat różnie jest. Myślę, że w Polakach jest większa wola protestu. Dlaczego? Słowacy są zbyt pohodoví (‘wygodni’ - przyp. red.) Oni tak przeczekują. To taka niefajna cecha. A może czasami fajna? Trudno ocenić. Wtedy się pisało o nich w Polsce. No i tematem też jest prezydentka Čaputová, której Polacy Słowakom zazdroszczą. O niej też będzie krótki tekst, ale bardzo trudno się pisze o polityku, który jest w porządku. Weronika Gogola zainteresuje Polaków Słowacją? Nie chcę celować w wysokie C, żeby potem nie oberwać po uszach. Będę szczęśliwa, jak kogoś książka zaciekawi i dzięki niej postanowi, że tu przyjedzie. Czy będzie wielki bum? Tego nie wiem. Ale czy ja tak naprawdę tego chcę? W kontekście tego, co mówiłam o swoim separatyzmie i chowaniu się przed Polakami, to może ja nie chcę, żeby tak dużo ich tu przyjeżdżało? (śmiech). To może jednak zachowajmy sobie tę Słowację dla siebie? (śmiech) No chyba tak będzie lepiej (śmiech). Słowacja elitarna, tylko dla wybranych (śmiech). MAŁGORZATA WOJCIESZYŃSKA

Klub Małego

Polaka

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

J

esienią 2018 roku rozpoczął działalność Klub Małego Polaka, oferujący naukę języka polskiego dla najmłodszych. Zajęcia te od początku odbywały się w soboty, czyli w czasie, kiedy w Szkole im. Jana de La Salle w Bratysławie odbywają się lekcje Szkoły Polskiej. Liczną grupą dzieciaków zaopiekowała się Agnieszka Krasowska. W tym roku, po kilku latach pracy na rzecz krzewienia języka polskiego wśród najmłodszej Polonii zastąpi ją Bożena Miczek-Majka. Za niesamowite serce i zaangażowanie podziękowała Agnieszce wiceszefowa Klubu Polskiego Małgorzata Wojcieszyńska podczas zlotu polonijnego w Kočovcach. Były słowa uznania, niejednemu nawet łezka w oku się zakręciła. Do podziękowań dołączamy się i my, a nowej pani nauczycielce życzymy wytrwałości i zadowolenia z pracy z najmłodszymi bratysławskimi Polonusami. RED.

Bożena Miczek-Majka 9


Odlotowe spotkanie weekendowe CZYLI JAK KLUB POLSKI ZIELONE ŚWIĄTKI W T YM ROKU ZREALIZOWAŁ

I

ntrygujące rozmowy, śpiewy przy gitarze, inspirujące zajęcia w plenerze, zabawy i tańce – tak wyglądało tegoroczne spotkanie z okazji Zielonych ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

Świątek, które udało się zrealizować w dniach 3-5 września. Ta ciesząca się dużą popularnością impreza polonijna odbyła się, podob-

10

nie jak w poprzednich latach, w stylowym ośrodku Słowackiego Instytutu Technicznego w Kočovcach koło Beckova.

Spotkanie zielonoświątkowe zaplanowane pierwotnie na czerwiec długo nie mogło się odbyć z uwagi na obostrzenia pandemiczne. Dlatego gdy tylko ustalono nowy termin, rezerwacja miejsc na imprezę odbyła się w szalonym tempie. Do Kočoviec zjechali rodacy z różnych zakątków Słowacji: z Bratysławy, Kvetoslavova, Dunajskiej Lužnej, Pezinka, Dubnicy nad Wagiem, Trenczyna, Bań-

MONITOR POLONIJNY


i w tym roku wzbudziła ogromne zainteresowanie i dostarczyła wielu emocji i śmiechu zarówno wśród młodszych, jak i starszych. Spotkanie polonijne w Kočovcach zakończyło się już tradycyjnie wspólnym zdjęskiej Szczawnicy, Revucy odległych Medzilaborec i Koszyc, a nawet z Wiednia, Wrocławia czy Budapesztu. Na uczestników tegorocznej imprezy czekało mnóstwo atrakcji. Dla dzieci przygotowano jazdę na koniach, wieczór filmowy, gry i zabawy na świeżym powietrzu, które poprowadził

Ivo Zima, warsztaty plastyczne ze Stenią Gajdošovą-Sikorską, podczas których dzieci tworzyły barwne obrazy metodą marmurkowania, czy zabawy niespodzianki z Tomaszem Olszew-

gul po krótkiej przemowie wręczył wszystkim dzieciom prezenty, spośród których oprócz kart podarunkowych furorę zrobiły kolorowe samolociki beztrosko lądujące na krzewach i drzewach. Również z tego powodu impreza ta zostanie zapamiętana jako „odlotowa”. Dorośli natomiast w urokliwym pałacowym parku mo-

gli oddać się ćwiczeniom ciała i ducha, czyli jodze, fantastycznie poprowadzonej przez małżonkę konsula panią Jolantę Kargul, lub uczestniczyć w prezentacji kosmetyków. Piotr Starosielec przygotował dla wszystkich dyskotekę, zaś loterię z atrakcyjnymi nagrodami poprowadziła Dorota Cibińska. Loteria fantowa również

ciem, które z pewnością będzie miłą pamiątką i przyjemnym wspomnieniem pierwszego wrześniowego weekendu. Podziękowania należą się zarówno organizatorom za ich zaangażowanie i poświęcony czas, zwłaszcza Agnieszce Krasowskiej, jak i wszystkim uczestnikom tej wyjątkowej imprezy Klubu Polskiego, dzięki którym była ona pełna wrażeń i niepowtarzalnych chwil. Już teraz zapraszam za rok. Do zobaczenia! MAGDALENA ZAWISTOWSKAOLSZEWSKA ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

skim, który nauczył dzieci ZDJĘCIE: STANISŁAW KARGUL kilku słów w języku migowym, w tym międzynarodowego gestu oznaczającego „jestem w niebezpieczeństwie”. Od kilku lat spotkanie z okazji Zielonych Świątek połączone jest z obchodami ZDJĘCIE: STANISŁAW KARGUL Dnia Dziecka, dlatego konProjekt realizowany z finansowym wsparciem Funduszu wspierającego kulturę mniejszości narodowych sul RP w RS Stanisław Karoraz w ramach Funduszy polonijnych Minis ter s twa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej PAŹDZIERNIK 2021

11


Ach ta dulszczyzna!

C Z Y L I N A R O D O W E C Z Y T A N I E W B R A T Y S Ł AW I E

Czytający: Zbyszko – Mário Kyseľ • Mela – Júlia Batmendijnová • Taradachowa – Halina Medveď • Hanka – Silvia Békesová • Pani Dulska – Monika Olech Juliasiewiczowa – Małgorzata Wojcieszyńska • Hesia – Zuzana Obertová • Dulski i Narrator – Ryszard Zwiewka

N

ajpierw była próba – w przededniu nagrywania, czyli 16 września – i to mocno wyczerpująca, bo aż ponaddwugodzinna! Ale należało nie tylko przećwiczyć tekst Gabrieli Zapolskiej „Moralność Pani Dulskiej“, zapoznać się z występującymi aktorami, ale też wybrać odpowiednie pomieszczenie do realizacji nagrania i koncepcję, jak całość zarejestrować kame-

rą. Za to był odpowiedzialny Stano Stehlik, zaś za całością przygotowań stała Teresa Lukačová z Instytutu Polskiego, która przy-

dzieliła role uczestnikom Narodowego Czytania, przygotowała teksty i czuwała nad przebiegiem przedsięwzięcia. Obecność właściciela najbardziej radiowego głosu wśród Polonii – Ryszarda Zwiewki – który wcielił się w rolę narratora, była gwarancją sukcesu. Jak się później okazało, scenicznych gwiazd zebrało się więcej. W tytułową Dulską wcieliła się wicedy-

rektor Instytutu Polskiego Monika Olech. I trzeba przyznać, że był to występ imponujący! „Zazwyczaj obowiązki zawodowe nie pozwalają mi brać aktywnego udziału w Czytaniu Narodowym, tym razem było inaczej i naprawdę bardzo dobrze się bawiłam. To moja pierwsza taka rola, mam nadzieję, że nie ostatnia, bo dzięki niej odkryłam w sobie nową umie-

Między półkami bibliotecznymi J

ZDJĘCIE: SILVIA SUBIAK WTOREKOVÁ

12

ak się zachować w bibliotece? Jak znaleźć odpowiednią książkę na półce? Jak w ogóle powstają książki? Jak z nich korzystać? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań można było usłyszeć 18 września podczas pierwszych powakacyjnych zajęć Polskiego Przedszkola w Żylinie, a konkretnie w Bibliotece Wojewódzkiej. Tam właśnie Stowarzyszenia Bonita – Polska Szkoła Językowa, a konkretnie jego szefowa Silvia Subiak Wtoreková zorganizowała spotkanie maluchów, po ustaleniach oczywiście z dyrektorką biblioteki Katarzyną Šušoliakovą. Dzieci otrzymały Karty Czytelnika,

zajrzały do wszystkich zakamarków bibliotecznych, zapoznały się z niektórymi postaciami bajkowymi, również tymi pochodzącymi z literatury polskiej, dzięki czemu mogły wybrać najciekawsze z nich. Potem przyszedł czas na zajęcia przeprowadzone przez szefową stowarzyszenia. Miały one charakter nie tylko teoretyczny, ale i praktyczny – dzieci tworzyły zakładki do książek, przygotowywały układanki postaci bajkowych. „Ten rozdaj zajęć języka polskiego, polegający na obcowaniu z książkami bezpośrednio w bibliotece, uważam za alternatywę wobec skomputeryzoMONITOR POLONIJNY


jętność“ –mówiła Olech. Z ramienia Klubu Polskiego – partnera wydarzenia, zaproszonego do współpracy przez Instytut Polski – w Czytaniu Narodowym wzięła udział Małgorzata Wojcieszyńska, która wcieliła się w rolę Juliasiewiczowej, a także powiedziała parę zdań na temat autorki dzieła. „Żyła, podobnie jak większość z nas, na przełomie wieków, tyle że sto lat wcześniej. Można powiedzieć, że Zapolska była skandalistką; żywiła niechęć do mężczyzn, co nie przeszkodziło jej dwukrotnie wyjść za mąż. Marzyła o karierze aktorskiej, z mniejszymi lub większymi sukcesami występowała na scenach Warszawy, Lwowa a nawet Paryża“ – opowiadała o pisarce. Ale, jak wiadomo,

sławę przyniosła jej twórczość pisarska i dzięki dramatowi „Moralność Pani Dulskiej“ na stałe zagościła w świadomości Polaków i słowniku – pojęcie „dulszczyzna“ bowiem do dziś ma się dobrze w polszczyźnie, pełniąc funkcję synonimu do „podwójnej moralności”, „obłudy”, „hipokryzji”, „zakłamania” czy „dwulicowości”. Przypomnijmy, że Narodowe Czytanie to akcja, odbywająca się z inicjatywy prezydenta RP od roku 2012, podczas której co roku we wrześniu czytany jest wybrany polski utwór literacki. Narodowe Czytanie odbywa się w różnych miejscowościach w Polsce, ale i poza jej granicami. „To nie pierwsze Narodowe Czytanie w Instytucie Polskim w Bratysławie. Jest to ważna impreza, ponieważ popularyzuje perełki literatury polskiej, pozwala skupiać wokół instytutu i aktywizować ludzi znających język polski oraz Polonię“ – mówiła wicedyrektor Olech. Nic więc dziwnego, że oprócz przedstawicieli

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

Polonii biorą w tym wydarzeniu udział również Słowacy, jak na przykład Zuzana Obertová, adiunkt w Katedrze Filologii Słowiańskich na Uniwersytecie Komeńskiego. „Ponieważ uczę literatury polskiej i co roku omawiam ze studentami tę sztukę, to chętnie wzięłam udział w przedsięwzięciu, wcielając się w rolę Hesi“ – mówiła Obertová, która w Narodowe Czytanie włączyła się już po raz kolejny, przygotowując w latach poprzednich krótkie wykłady na temat pisarzy, których dzieła były czytane. Udział w wydarzeniu zachwalała też Júlia Batmendijnová, lektorka niemiec-

kiego, tłumaczka języka polskiego. „Po raz pierwszy dostałam taką propozycję aktorską i był to dla mnie nie tylko zaszczyt, ale i świetna zabawa, ponieważ tekst jest dowcipny, no i dodatkowo była to ciekawa lekcja sceniczna, gdyż znalazłam się w gronie osób, które profesjonalnie podeszły do wyzwania“ – zachwalała tłumaczka. Co dodać? Pozostaje tylko zaprosić na stronę polonia.sk, na kanał „Monitora Polonijnego“ na YouTube bądź do sieci społecznościowych Instytutu Polskiego lub Klubu Polskiego, by obejrzeć polsko-słowacką interpretację „Pani Dulskiej“. RED.

CZYLI BAJKOWY POCZĄTEK ROKU SZKOLNEGO W POLSKIM PRZEDSZKOLU W ŻYLINIE wanego świata, w którym dzieci spędzają przed ekranami długie godziny“ – oceniła Subiak Wtoreková, zwracając uwagę na higienę rozwoju psychicznego dzieci, ich potrzeby emocjonalne, które kontakt z żywym słowem wzbogaca. „Czytając dziecku książki, wspomagamy rozwój jego umiejętności społecznych, wzmacniamy jego poczucie własnej wartości, uczymy języka, wzbogacamy słownictwo i motywujemy do samodzielnego czytania, co z kolei rozwija jego wyobraźnię, ułatwia naukę i – co najważniejsze – zapobiega uzależnieniu od mediów” – przekonywała Wtoreková, podkreślając, że czytanie PAŹDZIERNIK 2021

w języku polskim jest najlepszą drogą do wzbogacania słownictwa. Odwiedziny w Bibliotece Wojewódzkiej w Żylinie to nie tylko ciekawy pomysł na rozpoczęcie nowego roku szkolnego w Polskim Przedszkolu, ale i efekt współpracy, zainicjowany przez Silvię Subiak Wtorekovą, która podarowała bibliotece napisaną przez siebie książeczkę Uczniaczek (Školáčik. Dzięki temu polskie maluchy trafiły do najlepszej biblioteki na Słowacji, bowiem to właśnie ta biblioteka została wyróżniona przez minister kultury Republiki Słowackiej Natálię Milanovą RED. jako Biblioteka Roku 2020.

ZDJĘCIE: ZUZANA POLLÁKOVÁ

13


Ach, co to był za koncert

ZDJĘCIE: AGNIESZKA STEFAŃSKA

J

eśli ktoś z naszych czytelników obudził się w drugą sobotę września, wahając się, czy wybrać się wieczorem na koncert Klubu Polskiego, promujący jego najnowszą autorską płytę pod tytułem „Tu i tam”, i nie zdecydował się na ten krok, to dziś może być pewien jednego – to nie była dobra decyzja.

ZDJĘCIE: ROBERTA PORADA

Podejrzewam, że gdy w 2020 roku Stano Stehlik i Małgorzata Wojcieszyńska – autorzy projektu „Tu i tam” – tworzyli z pomocą Anny Porady muzykę i teksty na płytę, nawet im się nie śniło, że na zwieńczenie pracy i oficjalny chrzest powstałego albumu przyjdzie im poczekać aż do 11 września 2021 roku. Tego bowiem dnia nastąpiło ono w formie koncertu w Domu Kultury „Zrkadlový Háj”, zrealizowanego z przytupem i finansowym wsparciem z Polski i ze Słowacji. Warto dodać, że był to także pierwszy koncert, na którym mogliśmy się spotkać na żywo, by w ten sposób uczcić 25 - lecie „Monitora Polonijnego“ (przypominamy, że wiosną udało nam się „spotkać“ z tej okazji tylko online). Tylu znakomitych artystów i gości słowackiej Polonii już dawno nie uda-

ło się zgromadzić w jednym miejscu. Na jednej scenie spotkał się zespół JABLCO w składzie: Ján Morávek – fortepian, śpiew, Miroslav Kyselica – gitara, Tomáš Letenay – perkusja, Viktor Vlasák – gitara basowa, śpiew, Stanislav Stehlik – flet, z gościnnym towarzyszeniem Mariána Jaslovskego na saksofonie, oraz kwartet Laugaricio w składzie: Marek Berky – 1. skrzypce, Fero Černý – 2. skrzypce, Roman Rusnák – altówka, Robert Kováč – wiolonczela. Świetnych instrumentalistów wsparli wokalnie zarówno dobrze znani wśród Polonii wykonawcy, jak i debiutanci: Ewa Sipos, Łukasz Cupał, Natalia Konicz-Hamada, Marián Hamada, Mania Hamada, Apolonia Żak i Andrea Cupał. Nagłośnieniem zajął się nieoceniony Juraj Lehuta, a na widowni zasiedli m.in. konsul RP na Słowacji Stanisław ZDJĘCIE: ROBERTA PORADA

14

MONITOR POLONIJNY


Kargul, były minister kultury Republiki Słowackiej Ladislav Snopko oraz szefowa Funduszu wspierającego kulturę mniejszości narodowych Alena Kotvanová. Gdy parę minut po 19.00 rozbrzmiały pierwsze rockowe dźwięki utworu „Na fali” i rozległ się chropowaty tenor Łukasza Cupała w połączeniu z głębokim altem Ewy Sipos, szmer licznie zgromadzonej publiczności ucichł niemal natychmiast. Salę wypełniła fala entuzjazmu. Wchodząca po chwili na scenę lekko drżącym krokiem, aby oficjalnie rozpocząć koncert, gospodyni wieczoru, Małgorzata Wojcieszyńska, mogła odetchnąć z ulgą – ten wieczór należał do niej i zgromadzonych przez nią i Stana Stehlika artystów. Następnie na podium pojawiła się znana wśród czytelników „Monitora”, ale nieznana wśród odbiorców kultury polonijnej na Słowacji niżej podpisana i wykonała piosenkę o miłości „Kochaj albo rzuć”. Jednak jeszcze ciekawszym debiutem okazał się występ dwóch uczennic klasy IV Szkoły Polskiej przy Ambasadzie RP w Bratysławie, Mani Hamady i Poli Żak, przy wsparciu Andrei Cupał. Wspaniały PAŹDZIERNIK 2021

ZDJĘCIA: ROBERTA PORADA

utwór „Tu i tam”, zaśpiewany w trzech językach – słowackim, polskim i węgierskim – poruszył najczulsze struny wśród zgromadzonych, odwoływał się bowiem do doświadczenia rozdarcia między dwoma krajami, znanego większości gości obecnych na sali. Dodatkowo Mani i Poli należały się szczególnie gromkie brawa, ponieważ był to ich pierwszy w życiu występ z zawodowymi muzykami, grającymi na żywo. Poradziły sobie z tym wyzwaniem… śpiewająco. Po nich na scenie pojawili się goście specjalni, którzy w serdecznych słowach życzyli wydawnictwu Klubu Polskiego powodzenia. „Wszystkim uczestnikom projektu chciałbym po-

gratulować. Jest on świetnym przykładem, jak połączyć Polaków i Słowaków. Myślę, że jeszcze niejedna płyta Klubu Polskiego przed nami. Aż sam jestem ciekawy, co to będzie następnym razem“ – mówił konsul Stanisław Kargul, który nie krył zadowolenia z bycia ojcem chrzestnym albumu. Także były minister kultury Ladislav Snopko chwalił projekt za łączenie kultur. „Mosty, które łączą osobiste i profesjonalne losy, są wielką wartością i taka jest też wasza historia“ – docenił. Panowie dokonali symbolicznego chrztu płyty, posypując ją muszelkami. I było to nie tylko nawiązanie do treści kilku utworów, ale ZDJĘCIE: AGNIESZKA STEFAŃSKA

15


i pochodzenia niektórych artystów, którzy przenieśli się na Słowację znad Bałtyku. Do nich należą niżej podpisana oraz Ewa Sipos, która zaśpiewała łącznie sześć piosenek, zarażając publiczność swoją żywiołową energią i spontanicznością. Jednak „Leśna samba” w jej wykonaniu wprowadziła odbiorców w zupełnie inne rejony, pełne zadumy i nostalgii. W tym nastroju pozostali, wysłuchując najbardziej wzruszającego duetu tego wieczoru, czyli ojca i córki, Mariána i Mani Hamadów, śpiewających „Kołysankę”. Towarzyszyły im tylko instrument klawiszowy imitujący harfę i kwartet smyczkowy, szczególnie wzmacniające refleksyjność prezentowanego utworu. Piosenka opowiadająca o miłości i pełnej ufności relacji między tatą a jego córeczką sprawiła, że niejednemu słuchaczowi zakręciła się łza w oku. ZDJĘCIE: AGNIESZKA STEFAŃSKA

Równowagę przywrócił energetyczny kawałek „Muza mi w duszy gra” w wykonaniu nieokiełznanego Łukasza Cupała. Porwał on publiczność do wspólnego klaskania i oszołomił porywającą solówką, dialogującą z solo instrumentalistów. Emocji nie zabrakło również podczas piosenki „Cha-cha nastolatki”, którą w zastępstwie nieobecnej na koncercie Basi Kargul wykonała z niesamowitą lekkością i humorem Ewa Sipos. Niewątpliwie drzemie w niej nieustannie nastoletnia fantazja i werwa. Tymi podzieliła się z publicznością również w dwóch następnych utworach – „Na bursztynowym szlaku” i „Ekstaza”. Ten drugi, wykonany w duecie z Viktorem Vlasákiem, szczególnie wyróżniał się na tle pozostałych za sprawą intrygujących tureckich brzmień. Mało tego, wykonany został w dwóch językach – polskim i słowackim. Język słowacki pojawił się też w pogodnej piosence, przypominającej stare prawdy o świecie, pt. „Po nocy przychodzi dzień”, wykonanej przez Natalię Konicz-Hamadę i Jána Morávka. Wcześniej jednak jeszcze raz porwał publiczność swoim rockowym pazurem żegnający się tego wieczora z polonijną sceną na Słowacji Łukasz Cupał w utworze „Co się tak czepiasz?”. Każda piosenka przybliżała finał tego wspaniałego wieczoru, na który organizatorzy przygotowali coś wyjątkowego. Zanim jednak do niego doszło, na scenie pojawiło się aż czworo wykonawców – Natalia KoniczHamada, Ewa Sipos, Łukasz Cupał i Marián Hamada – którzy zaprezentowali się w piosence „Hej, człowieku”. I choć zaczęli od małego falstartu, to atmosfera panująca na sali spra-

ZDJĘCIE: AGNIESZKA STEFAŃSKA

wiła, że stał się on tylko zabawnym akcentem przed kolejną dawką radości i pozytywnych wibracji, prowokującym publiczność do żywiołowych reakcji i gromkich oklasków. W końcu nastąpił finał. Miał on formę popisu instrumentalnego wszystkich muzyków, wykonujących dobrze znaną i lubianą „Odę do radości”, będącą jednocześnie hymnem Unii Europejskiej. Gdy po wszystkim wyraźnie wzruszona Małgorzata Wojcieszyńska ponownie wychodziła na scenę, brawom nie było końca. Szybko dołączyli do niej wszyscy artyści występujący tego wieczora oraz ci, którzy z różnych przyczyn nie mogli wystąpić, ale przyczynili się do powstania płyty „Tu i tam”. Ten polsko-słowacki projekt to esencja naszego bycia na emigracji, w gromkich oklaskach odbijało się echo bogactwa doświadczeń każdego członka słowackiej Polonii. Przeżycia tego wieczora zostaną z nami na bardzo długo. Na szczęście ich maleńkie odpryski w postaci zdjęć wykonanych przez nieocenioną Agnieszkę Stefańską oraz Roberta Poradę, a także relacji przygotowanej przez Słowacką Telewizję i wreszcie samej płyty „Tu i tam” będą nam o nich przypominać jeszcze dłużej. NATALIA KONICZ-HAMADA

ZDJĘCIA: ROBERTA PORADA

Projekt realizowany z finansowym wsparciem Funduszu Wspierającego Kulturę Mniejszości Narodowych oraz S towar zyszenie „Wspólnota Polska“. CD „Tu i tam“ nagrano dzięki wsparciu Funduszu Wspierającego Kulturę Mniejszości Narodowych oraz Ambasady RP w RS 16

MONITOR POLONIJNY


Biała noc W

piątkowy wieczór, 17 września, w Bratysławie rozświetlono około 60 instalacji świetlnych w ramach wydarzenia Biała Noc. Polskim gościem był Marek Radke, malarz, fotograf i artysta zajmujący się intrygującymi instalacjami. Radke na Słowację przybył z Niemiec, gdzie obecnie mieszka. I nie jest to jego pierwsza wizyta w stolicy Słowacji, bo już 10 lat temu wystawiał w galerii Instytutu Polskiego. I tym razem, podobnie jak i poprzednio, jego instalacja świetlna w oknie czytelni Instytutu Polskiego intry-

gowała. Zatrzymywali się przy niej przechodnie, by podziwiać świetlne barwne kulki. „To dzieło, jak każda instalacja, to dla mnie niespodzianka“ – tak o swoim obrazie przestrzennym mówił sam jego autor, nie kryjąc podekscytowania, towarzyszącego oczekiwaniu na ostateczny efekt pracy. Przekonywał, że za każdym razem, w zależności od miejsca czy użytych elementów, PAŹDZIERNIK 2021

dzieło wygląda inaczej. „Często bywa tak, że w jednym pomieszczeniu pewien element jest umieszczony na suficie, a na innej wystawie może stać na

ZDJĘCIA: STANO STEHLIK

dole“ – wyjaśniał. Również okno wystawowe Instytutu Polskiego stworzyło nową scenerię dla jego pracy. „I to jest intrygujące, bo nigdy człowiek nie wie, jaki będzie efekt ostateczny, jak światło zadziała, czy lampy, których użyję, będą odpowiednie“ – tłumaczył artysta. Radke najchętniej używa jarzeniówek, ale z uwagi na ich rozmiary aż 120 centymetrów - musiał z nich zrezygnować, ponieważ trudno je przetransportować. Zmiana koncepcji, czyli wymiana lamp jarzeniowych na mniejsze, okazała się udana, a sam ar-

tysta w przededniu Białej Nocy dokonał próby, oświetlając ulicę Klobučnicką. Intrygujące dzieło będzie można podziwiać do 3 października, każdego wieczoru od 19 godziny do północy. MW


C

zerwony dywan w tym roku był skromniejszy. Aktorzy wyraźnie mniej błyszczeli w światłach reflektorów, choć przyjechali znani: Sonia Bohosiewicz, Weronika Książkiewicz, Małgorzata Foremniak, Dorota Stalińska, Sławomira Łozińska, Maciek Stuhr, Jan Frycz, Piotr Głowacki, Jacek Braciak, Adam Woronowicz, Dawid Ogrodnik, Robert Więckiewicz, Jacek Poniedziałek, Sebastian Fabijański. Pojawili się też młodzi zdolni, których nazwiska warto zapamiętać: Tomasz Ziętek, Adrianna Chlebnicka, Jacek Beler, Michał Sikorski. W trzech konkursach pokazano łącznie 41 filmów. W konkursie głównym o Złote Lwy ubiegało się 16 filmów, wybranych z 40 zgłoszonych do konkursu, które oceniało jury z przewodniczący Andrzejem Barańskim – klasykiem polskiego kina, ubiegłorocznym laureatem Platynowych Lwów za całokształt twórczości. Osobne składy jurorów oceniały 21 filmów krótkometrażowych i 5 filmów mikrobudżetowych. Wydarzeń towarzyszących festiwalowi – debat, spotkań, promocji książek, otwarcia wystaw – było ponad dwadzieścia. Jubileusz 75-lecia pracy artystycznej obchodziła uroczyście Barbara Karfftówna, która debiutowała w Gdyni w roku 1946. Z tej okazji pokazano film biograficzny „Krafftówna w krainie czarów” – piękny, liryczny obraz ze szczerymi wyznaniami aktorki, zrealizowany przez Remigiusza Grzelę, Macieja Kowalewskiego i Piotra Konstantinowa. W Gdyni prezentowano też cykle filmowe: Polonica, Filmy z Gdyni, Polska klasyka, Gdynia dzieciom. Platy-

Złote Lwy dla filmu „Wszystkie nasze strachy" ŁUKASZA RONDUDY I ŁUKASZA GUTTA nowe Lwy wręczono Agnieszce Holland, której twórczość gdyński festiwal od lat przyjmuje z uznaniem. Poziom tegorocznego festiwalu był dobry, o czym świadczy choćby to, że z konkursu głównego mogę Państwu zarekomendować co najmniej dziesięć filmów wartych obejrzenia. Na 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych czekano z niecierpliwością, szczególnie po pandemicznych doświadczeniach ubiegłego roku i festiwalu online. Był więc w tym roku najazd widzów na Gdynię filmową mimo obostrzeń epidemicznych – do dyspozycji oglądających było tylko 75 procent miejsc na widowni w trzech obiektach festiwalowych. W polskim kinie nastąpiła pokoleniowa zmiana warty. I to wyraźnie potwierdził tegoroczny festiwal. Najwięcej było filmów reżyserów, prezentujących swój drugi film i debiutantów. Mistrzowskie kino twórców starszego pokolenia prezentowano na specjalnych pokazach. Centrum jak zwykle mieściło się w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Spore zamieszanie zrobił jeszcze przed festiwalem film Wojtka Smarzowskiego „Wesele 2”, który dystrybutor wycofał z konkursu głównego jeszcze przed kwalifikacjami. Natomiast dużym zainteresowaniem widzów cieszył się polski kandydat do Oskara,

czyli film o zabójstwie Grzegorza Przemyka w 1983 roku, zatytułowany „Żeby nie było śladów”, w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego ze świetną rolą Tomasza Ziętka. To był film od początku typowany do Złotych Lwów, bowiem dramatyczny i dobrze sfilmowany pokazuje bardzo wnikliwie mechanizmy działania władzy, uruchamiającej swój cały aparat przemocy przeciwko kilku osobom. Scenariusz Kai Krawczyk-Wnuk powstał na podstawie świetnego reportażu Cezarego Łazarewicza. Wśród pretendentów do najwyższych nagród znalazł się też „Hiacynt” – mój faworyt. Film Piotra Domalewskiego, w którego obsadzie znalazł się również Tomasz Ziętek. Ten film nawiązuje do słynnej akcji polskiej służby bezpieczeństwa w latach 80., kiedy to w Polsce „katalogowano” homoseksualistów. Wydarzenia historyczne posłużyły reżyserowi do opowiedzenia historii o młodym milicjancie z zasadami, który wpadł na trop seryjnego mordercy gejów, a potem sam się uwikłał. Film „Hiacynt” zdecydowanie warto obejrzeć. Do filmów zwracających uwagę na tym festiwalu warto zaliczyć te, oparte na autentycznych wydarzeniach społecznych. Należą do nich „Sonata” Bartosza Blaschke, opowiadająca o losach niesłyszącego Grzegorza Płonki z Murzasichle, który mimo ograniczeń


skończył szkołę muzyczną i wygrał konkurs pianistyczny, oraz autobiograficzna opowieść Konrada Aksinowicza „Powrót do tamtych lat”, o ojcu alkoholiku i tragedii rodzinnej widzianej oczyma dorastającego nastolatka, którego zagrał Teodor Koziar. W tym filmie świetna rola Maćka Stuhra jako ojca alkoholika, mitomana, zadręczajacego siebie i rodzinę. Poruszające na 46. festiwalu były filmy o aktualnych czasach i wydarzeniach. „Inni ludzie” – rapowany musical według powieści Doroty Masłowskiej pod tym samym tytułem, to film z doskonałymi pomysłami muzycznymi Marka Aureliusza Teodoruka, czyli AURO, o przerażającej pustce blokowiska i rodzinnego domu, o braku miłości, o niedostosowaniu się do świata pozornie uporządkowanego. Główna rola Jacka Belera na pewno warta zapamiętania. Również poruszająca jest „Lokatorka” w reżyserii Michała Orłowskiego, film o bezwzględnej prywatyzacji kamienic w Warszawie i o tajemniczej śmierci Janiny Markowskiej. Film oparty na wydarzeniach z lat 80. Także „Moje wspaniałe życie” ze świetną Agatą Buzek w roli głównej jest warte obejrzenia. To historia nauczycielki, która prowadzi podwójne życie, bo nie umie i nie chce podporządkować się narzuconym rygorom. Poruszający jest też film Łukasza Ronduda i Łukasza Gutta „Wszystkie nasze strachy” – odważny, mocny i dobrze zagrany, o problemach walki z homofobią. Na pewno warto ten film zauważyć. W kanonie historycznym mieściły się dwa filmy, ale tylko jeden polecam –

to historia żydowskiego działacza politycznego Zygielbojma, który w Londynie w 1943 roku w proteście na obojętność świata wobec Holokaustu popełnił samobójstwo. W tym filmie bardzo ciekawą kreację stworzył Wojciech Mecwaldowski, któremu partneruje piękna Karolina Gruszka.

Filmów rozrywkowych na tym festiwalu nie było zbyt wiele. „Bo we mnie jest seks” Katarzyny Klimkiewicz to opowieść o Kalinie Jędrusik i klimatach Warszawy lat 60. Film z zabawnymi i pikantnymi szczegółami, a w roli Kaliny Jędrusik urodziwa Maria Dębska. Bardzo rozrywkowy natomiast jest „Najmro”, czyli opowieść o wielkim oszuście PRL Zbigniewie Najmgrodzkim, który rabował Pewexy, kradł samochody i 29 razy uciekał milicji. Świetna i zabawna rola Dawida Ogrodnika, a reżyser Mateusz Rakowicz stworzył kino, które się dobrze ogląda. Polecam. Gorzej tym razem wypadł film Kingi Dębskiej „Zupa nic” – też opowieść o czasach PRL-u, absurdalnych sytuacjach i tęsknotach za domowym spokojem. Z filmów pokazywanych w konkursie głównym uwagę zwraca też kino

artystyczne, które raczej nie będzie miało szerokiej widowni, ale od strony formalnej jest ciekawym eksperymentem i wydarzeniem. Prezentują je dwa filmy: „Przejście” w reżyserii Doroty Lamparskiej, czyli przyglądanie się sobie po śmierci, i film „Mosquito State” Filipa Jana Rymszy, reżysera od lat mieszkającego w Stanach Zjednoczonych, którego opowieść o osaczeniu bogatego człowieka przez obsesje niczym przez atakujące komary jest artystyczną przypowieścią. W konkursie filmów krótkometrażowych były same hity. Naprawdę mamy świetne dokumenty, warto je oglądać – spis tytułów można znaleźć na stronie internetowej festiwalu. W kinie mikrobudżetowym były też niespodzianki. Dobrze ocenione zostały filmy „Piosenka o miłości” w reżyserii Tomasza Habowskiego czy „Po miłość” Andrzeja Mańkowskiego. Na 46. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych zjechało do Gdyni ponad 700 przedstawicieli branży filmowej, akredytowało się ponad 250 dziennikarzy polskich i zagranicznych oraz ponad 300 obserwatorów i gości festiwalu z Polski i ze świata, m.in. USA, Kanady, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Czech, Węgier, Holandii, Szwecji, Finlandii i Litwy. I choć są to liczby znaczące, gdyński festiwal odczuwał skutki pandemii; było mniej kolorowo, mniej hucznie, bez wielkich bankietów i spotkań w nocnych klubach, bez blichtru i taniego snobizmu, który zazwyczaj towarzyszy polskim festiwalom. ALINA KIETRYS, Gdynia


Byle do wiosny! Rozmowy No

z Niną

i co? Znowu lato za nami, a mnie zaczyna być smutno, bo za chwilę szybciej będzie ciemno i nie będę mogła biegać po naszym ogrodzie. Chociaż z tym bieganiem to tak różnie bywa. Trochę brak mi energii, bo jestem po prostu cięższa! Tak, w końcu przytyłam i mam przyzwoitych 45 kilogramów! Biorąc pod uwagę mój wiek – prawie 17 lat – to i tak ważę niewiele, ale jednak zdecydowanie to lepsza waga niż długo utrzymująca się poprzednia – 35 kilo, będących efektem ponaddwuletniej terapii olejkami CBD, która w moim przypadku nie dała spodziewanych rezultatów, natomiast spowodowała niechciane skutki uboczne. Rodzice więc postanowili powrócić do konwencjonalnego leczenia, no i po prostu dostaję moje stare lekarstwa, a stan mojego zdrowia nieco się poprawił. Ustąpił jadłowstręt i zaczęłam jeść z apetytem swoje ulubione dania! Mam też mniej ataków podczas jedzenia, więc mogę się po prostu najeść jak człowiek! Ale rodzice i tak mnie karmią, bo pewnie się boją, że może mnie złapać ta głupia epilepsja, jak otworzę usta! No i rzeczywiście, czasami tak się zdarza jeszcze, że mnie łapie. Niestety. Kilka miesięcy temu – jak jeszcze używałam olejków – dostałam silnego ataku podczas jedzenia. Przy mojej diagnozie to normalne, że ataki zdarzają się podczas jedzenia, ale ten był wyjątkowo silny, a ja nie mogłam zła20

pać tchu. Pamiętam, jak rodzice starali się wyjąć mi jedzenie z ust, ale daremnie. Moje mięśnie były sztywne, a szczęki mocno zaciśnięte. Nie mogłam oddychać, bo skurcz paraliżował mi tchawicę. Pomalutku zaczęłam odchodzić w podróż do innego świata – słyszałam tylko bezradny płacz rodziców... A potem już nic. Z letargu obudziły mnie szybki wdech i wydech. Atak się skończył, a ja złapałam oddech. „Żyję!“ – pomyślałam. Mama mnie w tym utwierdziła okrzykiem: „Ona oddycha!“. Podobno trwało to tylko 30 sekund, ale było to najdłuższe 30 sekund w naszym życiu. Jestem więc i nie zamierzam się więcej dusić, choć… ze mną to nigdy nic nie wiadomo. Na szczęście moje lekarstwa teraz działają i pomimo że jestem bardziej śpiąca i mam trochę popsuty humor, to i tak wolę to niż te horrory w nocy, kiedy nie spałam i nie mogłam się najeść! No.. i to tyle nowego. Zaczyna się jesień, straszą nas następną falą jakiejś delty, a ja sobie myślę, byle do wiosny! Może będzie lepiej? A Wy? Co Wy sobie myślicie? NINA

Widowiska za grubą kasę

CZYLI EUROPEJSKIE PUCHARY PIŁKARSKIE

K

luby piłkarskie oczekują coraz większych „porcji” z piłkarskiego „tortu” w postaci gratyfikacji finansowych za awanse do kolejnych rund rozgrywek. Wiąże się to z coraz większym zainteresowaniem stacji telewizyjnych i licznych sponsorów, np. Mastercard, Gazprom, Nissan, Kia, PlayStation, Heineken czy bank Santander, którzy stopniowo, lokując coraz większe środki finansowe, oczekują coraz większej liczby widowisk na wysokim poziomie.

Mistrzowie i nie tylko

ZDJĘCIA: EWA SIPOS

Liga Mistrzów (Champions League) od kilkunastu lat na dobre zagościła w sercach piłkarskich kibiców. W jej rozgrywkach biorą udział najlepsze klubowe zespoły piłkarskie z Europy, w których grają najlepsi piłkarze świata. Obecna nazwa rozgrywek pojawiła się w roku 1992 i do 1999 roku mogli w nich brać udział wyłącznie mistrzowie poszczególnych państw. W 1992 roku udział w Lidze MONITOR POLONIJNY


Mistrzów brało 8 zespołów, wyłanianych w eliminacjach, od 1994 – 16 drużyn, od 1997 – 24, a od 1999 aż 32, w tym do udziału dopuszczono nie tylko mistrzów, ale również drużyny zajmujące drugie, trzecie, a nawet czwarte miejsca w końcowej tabeli najwyższego szczebla ligowego najsilniejszych federacji. Dopuszczenie do udziału w Lidze Mistrzów i innych rozgrywkach pucharowych uzależnione jest od rankingu UEFA za 5 poprzednich lat, w którym uwzględniane są wyniki wszystkich klubów z danego kraju we wszystkich pucharach (Liga Mistrzów, Liga Europy oraz najnowsze rozgrywki - Liga Konferencji Europy, które zadebiutowały w tym roku). Liga Mistrzów posiada swój hymn, który grywany jest przed każdym meczem pucharowym. Jest to adaptacja hymnu koronacyjnego Georga Friedricha Händla „Zadok the Priest”, dokonana przez Tony’ego Brittena w 1992 roku, która została wykonana przez Royal Philharmonic Orchestra. Refren śpiewany jest w trzech oficjalnych językach UEFA: angielskim, francuskim i niemieckim, a pełna wersja utworu trwa około trzech minut. Wcześniej Champions League nazywano Pucharem Europy Mistrzów Krajowych, a skrótowo Pucharem Europy albo Pucharem Mistrzów. Rozgrywki, jako pierwsze z europejskich pucharów klubowych w drużynowych konkurencjach sportowych, przeprowadzono w roku 1955 z inicjatywy Gabriela Hanota, francuskiego dziennikarza sportowego z gazety „L’Équipe”. W ich ramach mecze rozgrywano typowym systemem pucharowym, tj. w formie dwumeczu (mecz „u siebie” i „na wyjeździe”), po którym zwycięzca awansował do kolejnej rundy, a przegrywający odpadał z rywalizacji. Pojedynkiem finałowym było jedno spotkanie, organizowane na neutralnym stadionie. Najwięcej zwycięstw do tej pory odniosły kluby hiszpańskie – aż 18, kolejne miejsca w tej klasyfikacji zajmują: Anglia – 14 trofeów, Włochy – 12, Niemcy – 8 i Holandia – 6, z czego Ajax Amsterdam zdobył 4 puchary. Niekwestionowanym rekordzista wśród klubów jest Real Madryt, który aż 13 raPAŹDZIERNIK 2021

zy zdobywał to trofeum, a dodatkowo 3 razy grał w finale. Inni wielokrotni zdobywcy tego pucharu to: AC Milan – 7 razy, Bayern Monachium i FC Liverpool – po 6 razy i Barcelona – 5 razy. Ostatni tytuł w 2021 roku zdobyło Chelsea Londyn po zwycięstwie 1:0 nad Manchester City w meczu finałowym, rozegranym na stadionie Estádio do Dragčo w portugalskim Porto.

UEFA, a następnie Ligi Europy. Od 2021 roku ponownie rozgrywane są trzy europejskie turnieje pucharowe, bowiem utworzono Ligę Konferencji Europy (UEFA Europa Conference League). W fazie grupowej tych rozgrywek uczestniczą 32 zespoły, w pierwszej kolejności są to drużyny z niższych w rankingu federacji krajowych UEFA.

Puchary drugiej kategorii

Money, money, money….

Dla drużyn, które w rozgrywkach krajowych uplasowały się tuż za mistrzem w 1971 roku utworzono rozgrywki pod szyldem Puchar UEFA. Od 2009 roku rozgrywki te przyjęły nazwę Ligi Europy. Aktualnie udział w nich biorą 32 zespoły, wyłaniane w eliminacjach, do których kluby mogą się dostać również na podstawie rankingu klubowego UEFA. Nieoficjalnie za poprzednika tego pucharu uważa się Puchar Miast Targowych, który był rozgrywany w latach 19551971. Rozgrywki zostały utworzone w celu promocji targów międzynarodowych, a w turnieju startowały początkowo drużyny reprezentujące miasta targowe. Z czasem dołączyły do nich również zespoły zajmujące wysokie pozycje w ligach krajowych, które nie zakwalifikowały się do startu w Pucharze Europejskich Klubów Mistrzowskich. Innymi oficjalnymi rozgrywkami prowadzonymi w latach 1960–1999 przez UEFA był Puchar Zdobywców Pucharów. Do udziału w nim były uprawnione drużyny, które zdobyły krajowy puchar. Często się zdarzało, że w tych rozgrywkach startowały drużyny z niższych lig, np. Stal Rzeszów czy Miedź Legnica. Od 1999 roku zdobywcy krajowych pucharów uczestniczą w rozgrywkach Pucharu

Wszystkie kluby biorące udział w rozgrywkach pucharowych, począwszy od 1. rundy eliminacyjnej aż do finału, mogą liczyć na wysokie nagrody finansowe. Gradacyjnie w zależności od prestiżu poszczególnych pucharów gratyfikacje wyglądają następująco: - Liga Mistrzów – od 2800 000 euro za udział w pierwszej rundzie eliminacji do 15,25 mln euro za awans do rozgrywek grupowych, gdzie za każdy kolejny mecz aż do finału klub może uzyskać 2,9 mln za zwycięstwo lub 900 000 euro za remis; - Liga Europy – za awans do fazy grupowej 3,6 mln euro, za wygrany mecz w dalszej fazie rozgrywek 630 000 euro, a za remis 210 000; - Liga Konferencji Europy – za udział w I rundzie eliminacji 150 000 euro, II runda – 350 000, III runda – 550 000, IV runda – 750 000, faza grupowa – 2,9 mln, wygrany mecz w dalszych rozgrywkach – 500 000, a remis – 166 000 euro. Cyfry robią wrażenie, zwłaszcza na naszych, niezbyt bogatych klubach. Z dokonaniami polskich klubów w europejskich rozgrywkach pucharowych zapoznamy się w następnym miesiącu. W obecnym sezonie jedynie Legia Warszawa przebiła się do fazy grupowej pucharów, a konkretnie do Ligi Europy. Swój pierwszy mecz rozegrała w Moskwie z tamtejszym Spartakiem, z którym już w 2011 roku sobie poradziła. Teraz nasza drużyna też wygrała 1:0! Trzymajmy kciuki za kolejne mecze Legii i miejmy nadzieję, że również wiosną 2022 roku będziemy mogli jej kibicować w kolejnych rundach pucharowych! STANISŁAW KARGUL 21


W

historii polskiej fonografii można znaleźć całkiem sporo przykładów dzieł, które osiągnęły taki poziom artystyczny, że ze spokojnym sumieniem można je określić mianem arcydzieł. Niewielu jest jednak artystów, którzy poziom ów osiągali niemal na zawołanie. Jednym z nich był bez wątpienia Grzegorz

Czulym uchem

Pewien obywatel - Obywatel GC Ciechowski. Urodzony w 1957 roku w Tczewie muzyk, poeta, kompozytor, producent jest jedną z najbardziej ciekawych postaci w polskiej kulturze, a jego dorobek artystyczny i twórcza odwaga onieśmielają i onieśmielać będą jeszcze długo. Obywatel G.C. to pierwszy poboczny projekt Grzegorza Ciechowskiego poza macierzystą formacją Republika. Właściwie powstał on na gruzach zespołu, który rozpadł się z powodu niedotrzymania przez lidera zobowiązań wobec reszty muzyków. Ponieważ Republika miała już status gwiazdy, zarezerwowane terminy w studio, kontrakt na płytę, Ciechowski za namową ówczesnej partnerki, aktorki Małgorzaty Potockiej oraz swojego menadżera Jacka Sylwina zdecydował się stworzyć projekt zupełnie solowy. W zamyśle miał on nawiązywać do dorobku Republiki, co wyraziło się już w samej nazwie

projektu, która jest po prostu grą skojarzeń: Republika, Obywatel, Grzegorz Ciechowski, Obywatel G.C. Tak! Tak! to drugi album wydany pod szyldem Obywatel G.C. Ciechowskiemu udało się zaprosić do współpracy naprawdę wybitnych artystów, prawdziwy crème de la crème muzyków sesyjnych. I tak na płycie możemy usłyszeć Michała Urbaniaka, Tomasza Stańkę, Wojciecha Karolaka, Johna Portera, Marka Surzyna, Krzysztofa Ścierańskiego, Agnieszkę Kossakowską, Rafała Paczkowskiego odpowiedzialnego za samplowanie i programowanie, José Torresa, Adama Wendta i Małgorzatę Potocką. Mało brakowało, a w sesji nagraniowej pojawiłby się również Herbie Hancock, który wraz z Urbaniakiem występował w tym czasie na Jazz Jamboree. Niestety, okazało się, że Hancock nie dostał pozwolenia od władz na występy poza festiwalem.

Wieczory z mistrzem

N

awet gdy mam dużo pracy, wieczorami najlepiej odpoczywam, czytając. Jesienią, po zmroku godziny nie zawsze są przyjemne – deszcz zacina i tłucze o szyby, myśli krążą wokół jakichś nie do końca wesołych tematów… Październikowe smuteczki najlepiej rozwiewa sprawdzona literacka rozrywka. Dlatego kiedy przerzucając książki w domowej biblioteczce, natrafiłam na tom opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza, zdmuchnęłam kurz z okładki i zaszyłam się w fotelu. Iwaszkiewicz to niekwestionowany król prozy dwudziestego wieku, wnikliwy obserwator człowieka i jego zmagań z namiętnościami życia. Autor wszechstronny, rozmiłowany w klasyce 22

i pięknej formie, niezależnie od tego, czy to poezja, proza, czy eseje. Nastrój, który potrafił stworzyć w najmniejszych formach epickich – opowiadaniach – sprawia, że czytelnik od pierwszej strony książki daje się wciągnąć w świat już nieco zapomnianej pierwszej połowy dwudziestego wieku. Bohaterowie jego prozy to na ogół ludzie bliżej nieokreślonej prowincji. Ich świat zewnętrzny poznajemy głównie przez opisy klimatu najbliższego otocze-

nia, a skomplikowane życie wewnętrzne często pozostaje niedopowiedziane, jedynie zaakcentowane spojrzeniem lub pochyleniem ramion. Oczywiście Iwaszkiewicz ma w swoim dorobku opowiadania mistrzowskie. „Brzezina”, „Panny z Wilka”, „Kochankowie z Marony” czy „Matka Joanna od Aniołów” są nadal czytane (również jako szkolne lektury), a ponadto zostały sfilmowane przez genialnych polskich reżyserów.

Ale zachwyt mogą budzić również utwory mniej znane, wystarczy wspomnieć, iż wszystkie opowiadania Iwaszkiewicza zostały zebrane aż w sześć tomów, więc każdy czytelniczy gust powinien zostać zaspokojony. Mnie urzekła nowelka pt. „Biłek”, opowiadająca o miłości samotnego człowieka do towarzyszącego mu od lat konia. Jednocześnie jest to historia częstej ludzkiej bezwzględności i obojętności na uczucia starszych ludzi, zwłaszcza MONITOR POLONIJNY


Album został wydany nakładem wytwórni płytowej Polskie Nagrania „Muza” w 1988 roku. Za szatę graficzną odpowiadał Alek Januszewski, nadworny grafik Tonpressu. Warto dodać, że był on tylko wykonawcą, ponieważ autorką całej koncepcji wizualnej projektu oraz wizerunku Ciechowskiego była Małgorzata Potocka. w najbliższej rodzinie, gdzie brak zrozumienia i akceptacji jest szczególnie dotkliwy. Nieco inną tematykę podejmuje opowiadanie pt. „Młyn nad Lutynią”. To jedna z trzech „młyńskich” kreacji pisarza, które zresztą również zostały sfilmowane. Oto w trakcie wojny, gdzieś w Wielkopolsce, rozgrywa się rodzinny dramat. Wnuk młynarza czuje się Niemcem, imponuje mu tężyzna i odwaga okupantów. A gdy dziewczyna, którą darzy uczuciem, odrzuca jego zaloty właśnie ze względu na niemieckie sympatie chłopaka, ten – w ślepej złości – postanawia zemścić się w najbardziej okrutny sposób. Cóż mogą zrobić krewni młodzieńca? Starotestamentowym zwyczaPAŹDZIERNIK 2021

Utwory zawarte na płycie, choć bardzo różne stylistycznie, jako całość są bardzo spójne, co powoduje, że jej odsłuch, przynajmniej w moim odczuciu, odbywa się jakby na jednej fali. Otwierający album tytułowy Tak... Tak... To ja to w zasadzie evergreen, okraszony hammondem Karolaka i saksofonem Wendta, który zna chyba każdy. Jest to jednocześnie jedyny utwór, który stylistyką nawiązuje bardzo mocno do utworów Republiki i jest grany w całości przez żywych muzyków. Pozostałe utwory korzystają z nowych w owym czasie technik komponowania poprzez samplowanie i programowanie. Po tej eksplozji przychodzi klimatyczna i senna jak upalne popołudnie osadzona na chłodnym syntetycznym basie i kongach Torresa Podróż do ciepłych krajów. Umarłe słowa to świetny przykład użycia sampli na płycie. Mocno industrialny Ani ja, ani ty momentami kojarzy mi się z brzmieniem powstałego w tym samym roku zespołem Nine Inch Nails. Przypadek? Kolejna w zestawieniu Depesza do

jem wymierzą mu sprawiedliwość. Opowiadania Iwaszkiewicza przypominają naszyjnik, w którym każdy koralik wygląda inaczej, ale jednocześnie intryguje, zadziwiając precyzją wykonania. Różnorodna tematyka tych małych form – miłość, starość, samotność, kryzys wiary – sprawia, że z każdym nowym tytułem wiemy, iż dostaniemy w prezencie literacką ucztę, która nie jest w stanie znudzić. Nawet mroczna „Matka Joanna od Aniołów”, chociaż podejmująca trudne egzystencjalne zagadnienia, jest przede wszystkim zaskakującym przykładem horroru, w którym żaden bohater nie jest jednoznacznie określony jako dobry lub zły. Czytelnicy widzą

producenta urzeka wręcz klimatem lat 80. i zakończona jest świetnym jammem zaproszonych muzyków. Po niej następuje ikoniczne Nie pytaj o Polskę. Jeden z najważniejszych utworów w historii polskiego rocka. Płytę zamykają galopująca Piosenka kata oraz brodwayowskie Skończymy w Niebie. A teksty, Drogi Czytelniku, w każdym utworze są wybitne! Nie można nie znać tego albumu. ŁUKASZ CUPAŁ

w tym opowiadaniu również przykład marnej kondycji człowieka wobec najważniejszych życiowych filarów – wiary i zasad moralnych. Na rynku wydawniczym dzieła Iwaszkiewicza nadal zajmują ważne miejsce.

Wiele jest ich w bibliotekach, gdzie prawdopodobnie przegrywają z nowościami współczesnych pisarzy i literackich celebrytów. Jednak – jak wiadomo – klasyka się nie starzeje, a może nawet zaskoczyć. Zaryzykujecie? AGATA BEDNARCZYK

23


Wioska Duchów

W

swoich podróżach po Słowacji często wracam na południe kraju, a konkretnie na Wyżynę Krupińską w dolinie rzeki Litawy, gdzie za każdym razem odkrywam coś ciekawego. Nie inaczej było, gdy wybrałam się zwiedzać ruiny olbrzymiego zamku Čabrad, usytuowanego na skalnym urwisku nad wsią Čabradský Vrbovok. W drodze na zamek nieoczekiwanie zatrzymałam się w dawnej wiosce pod zamkiem, określanej jako… wioska duchów. Moją uwagę zwróciła budowla w stylu wczesnego klasycyzmu na planie krzyża greckiego, skryta wśród

24

olbrzymich drzew. Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, iż składa się ona z portyku z czterema kolumnami jońskimi, trójkątnego szczytu z tympanonem oraz inskrypcją z chronogramem nawiązującym do założyciela Franciszka Koháriego, do rodziny którego przez wieki należał zamek Čabrad. Zaintrygowana weszłam do środka. W kaplicy św. Stefana Króla, która pochodzi z 1813 roku i obecnie należy do Kościoła katolickiego, pozostało niewiele. Rozkradzione i zdemolowane wnętrze straszyło pustką. Jedynie sklepienia kolebkowe i fasety stiukowe przypominały o dawnym pięknie budowli. W spisie zabytków z 1967 roku znalazłam informację o wyposażeniu kaplicy, na które niegdyś składał się XIX-wieczny ołtarz główny z obrazem w chmurze, przedstawiający św. Stefana Króla, ambona, kamienne świeczniki oraz cztery ołtarze boczne z obrazami św. Józefa, św. Antoniego, św. Panny Marii i św. Joachima namalowane przez J. Strammera w 1835 roku. Tuż obok kaplicy stał nagrobek z XIX wieku, zapewne ostatni pozostały z istniejącego tu dawniej

Słowackie perełki

życiem. Wyobraziłam sobie, jak dawno temu krzątali się tu ludzie, wokół słychać było muzykę, a z karczmy dobiegał gwar. Na przestrzeni lat stało tu 25 domów. Rzeka Litawa odsłoniła fundamenty jednego z nich, którego pochodzenie oszacowano na XVII wiek. Odnaleziono także pozostałości dwóch młynów, szkoły i parafii. W XIX wieku bezpośrednio pod zamkiem istniała huta szkła, która jako pierwsza w Królestwie Węgier używała węgla, a nie

ZDJĘCIA: MAGDALENA ZAWISTOWSKA-OLSZEWSKA

cmentarza. Zastanawiałam się, co tak wielka kaplica robi u podnóża zamku, gdyż zazwyczaj każda twierdza posiadała swój budynek sakralny w obrębie murów obronnych. Dopiero po zapoznaniu się z burzliwą historią miejsca, zrozumiałam, iż kaplica św. Stefana Króla zastąpiła kaplicę zamkową po jego pożarze. Gdy zamek podupadł, wieś stopniowo zaczęła tracić na znaczeniu, ale nadal pełna była życia. W kaplicy pod zamkiem msze odprawiano jeszcze w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Kiedy się przyglądałam stosom kamieni, zawalonym i rozsypującym się domom i kaplicy, aż trudno mi było uwierzyć, że kiedyś ta pańszczyźniana wieś tętniła

drzewa. Wytwarzane tu butelki były napełniane wodą mineralną, a większość produkowanego szkła użytkowego i dekoracyjnego trafiała na dwór cesarski. Hutę zamknięto w lat 30. XX wieku z powodu kryzysu gospodarczego, a budynki fabryczne przebudowano na mieszkania. Ostatni mieszkańcy opuścili to miejsce w połowie lat 60. ubiegłego wieku. Młodzi ludzie wyprowadzili się do miast, a starsi poumierali. Osada nie ma dziś nazwy, ale wolontariusze z obywatelskiego stowarzyszenia „Rondel”, którzy zajmują się odnową zamku, określają ją jako wioska duchów. Dziś pozostałości kamiennych murów giną w wysoMONITOR POLONIJNY


T

kiej trawie, plątaninie chwastów i krzewów, a jedynymi ich mieszkańcami są jaszczurki z lubością wygrzewające się w promieniach słońca. Obszar ten należy bowiem do Narodowego Rezerwatu Przyrody z piątym, najbardziej ścisłym stopniem ochrony dla występujących tu ośmiu gatunków gadów i dziewięciu gatunków płazów. Miejsce zapomniane tonie w ciszy i jedynie od czasu do czasu jakiś turysta zakłóca spokój tego osobliwego miejsca. MAGDALENA ZAWISTOWSKA-

PAŹDZIERNIK 2021

Repetitio est…

ak, tak, proszę Państwa, to znów ja, ze swoimi uwagami na temat polszczyzny. Długo nie pisałam, bowiem wydawało mi się, że przez kilka lat prowadzenia „Okienka językowego” wyczerpałam już listę podstawowych problemów, z którymi borykają się zwykli użytkownicy języka polskiego. Okazuje się jednak, że te stare problemy są stale aktualne, a na dodatek pojawiają się nowe, jak choćby te ze słownictwem dotyczącym COVID-19, koronawirusa, pandemii itd., o czym pisałam w dwu ostatnich numerach naszego miesięcznika. Myślałam wówczas, że to będzie taki mój „wtręt” na aktualny temat i na tym moje językowe dywagacje się skończą, przynajmniej te w „Monitorze”. Jednak redaktor naczelna pisma poprosiła mnie, bym swoją rubrykę kontynuowała, gdyż ponoć cieszyła się ona Państwa zainteresowaniem. Nie wiem, czy to nie aby branie mnie pod włos, ale stwierdziłam, że skoro istnieje zapotrzebowanie na tego rodzaju wiedzę, to należy to wykorzystać i pisać, pisać, pisać… Nie twierdzę, że moje swego rodzaju felietony są genialne, ale zawsze to lepiej, gdy czytelnicy przeczytają je, bo może coś im w głowach zostanie, niż mieliby marnować czas na lekturę bezsensownych wypocin czy wypowiedzi jakichś blogerów, vlogerów i innych (pseudo)celebrytów, czyli ludzi znanych z tego, że są znani, których (nie chcę ich wszystkich wrzucać do jednego worka!) polszczyzna po prostu „uwiera”. Ktoś może spytać, skąd mam informacje na ten temat. Otóż, przyznaję się, niekiedy sięgam do wspomnianych wyżej przekazów medialnych, by… z żalem stwierdzić, że tak naprawdę na marne idą wszelkie starania o poszanowanie własnego języka i jego poprawność. Dziś bowiem publikuje każdy! Choćby pisząc posty lub komentarze do nich na portalach społecznościowych. Mówi też każdy, bo każdy używa języka w przestrzeni publicznej. A różne podmioty bazują na tym, choćby poprzez tworzenie rankingów najczęściej popełnianych błędów językowych. Okazuje się, iż błąd językowy pojawia się w Internecie co 6 sekund, a internauci popełniają ich dziennie średnio…

14 188!!! Takie dane opublikowała marka Nadwyraz.com, promująca poprawną polszczyznę i literaturę polską. Łączna liczba zauważonych i przeanalizowanych przez nią błędów wyniosła w ciągu 12 miesięcy 5 192 736!!! Największymi źródłami błędów w polskim Internecie są Facebook (31,5 proc. zgromadzonego materiału), Twitter (26 proc.) oraz YouTube (16 proc.). Na dalszych miejscach w zestawieniu znalazły się różne portale, fora dyskusyjne, Instagram, recenzje, Wykop i blogi. Co ciekawe, liczba popełnianych błędów systematycznie rośnie, zaś te, które znalazły się w czołówkach wcześniejszych rankingów, wcale nie zniknęły, a to oznacza, że owe nieprawidłowości przywarły do codziennego języka, są popełniane powszechnie i – niestety – w sposób zautomatyzowany. Najczęściej pojawiają się błędy ortograficzne, ale nie te, dotyczące konwencjonalnej pisowni, np. ochędożyć czy gżegżółka (któż dziś wie, co te słowa oznaczają, i ich używa!), lecz te, dotyczące zapisu cieszących się ogromną frekwencją partykuł: na pewno, naprawdę, w ogóle, czy łącznej lub rozdzielnej pisowni nie z innymi wyrazami. A przecież tak łatwo choćby „wygooglować” owe formy, by sprawdzić ich poprawną pisownię. Jacek Wasilewski, w swoim artykule o języku urzędników i polityków (Gazeta Wyborcza, 20.09.2021), napisał: Słowa są jak strój. Raz: zdradzają deficyty - nieudolne użycie słowa bywa niczym spodnie założone tył na przód. Dwa: ujawniają przerost ego - jakby mały pies wchodził na budę, żeby nadąć swój rozmiar. A ja ze swej strony dodam, że stwierdzenie owo dotyczy nie tylko słownictwa, ale języka w ogóle. Dlatego też, biorąc pod uwagę starą sentencję łacińską: Repetitio est mater studiorum (‘powtarzanie jest matką wiedzy’), postaram się, poczynając od następnego numeru „Monitora”, w niniejszej rubryce znów przybliżać Państwu stare i nowe problemy, które sprawia nam nasz język ojczysty. MARIA MAGDALENA NOWAKOWSKA 25


Jesienne motywy w „Monitorze“, więc nie może ich zabraknąć również w krzyżówce. A ta - jak zawsze - specjalnie skrojona na miarę naszych czytelników. Zapraszamy więc do zabawy! Hasło październikowej krzyżówki zostało ukryte w polach, oznaczonych numerami w następującej kolejności: 30 - 3 - 17 - 3 - 19 - 1 - 18 - 6 - 31 - 22 - 21 - 16 - 28 - 32 - 4 - 9 - 5 - 25 - 20 - 2 - 27 - 7 - 10 - 24 - 21 - 29 - Ó - 11 - 14 - 26 - 13 - 15 - 23 - 2 - 33. Nagrody książkowe zostaną rozlosowane wśród tych, którzy przyślą prawidłowe rozwiązanie krzyżówki na adres: monitorpolonijny@gmail.com. Prosimy, by w mailu podać imię, nazwisko i adres pocztowy. Hasło krzyżówki z poprzedniego numeru „Monitora“ brzmiało: Po wakacjach wypoczęty, gotowy na jesienne smęty T.O., red.

Poziomo 2. czasowy; określony w czasie 3. rodzaj pantofla 7. elegancja pradziadka 8. niemiecki cesarz 10. depesza nadana drogą radiową 11. elekcyjny król Polski 17. zamek patentowy 18. motyl ze wstążki 20. dowódca ataku na Pearl Harbor

26

Pionowo 25. podanie piłki w grze 27. zbieg, dezerter 28. stwór, którego może spotkać himalaista 29. Kacper, Melchior i …. 30. sioło 31. głupiec, jakich mało 32. autobus małego formatu 33. rozkosz, satysfakcja

1. mieszanie się 2. pospolicie prukwa, raszpla 3. rzeczne zakole 4. federacja, kartel, konsorcjum 5. bilardowe uderzenie 6. żywioł górski 9. ujście bez szwanku 12. herbaciana prowincja Chin z Kunmingiem

13. broda lub baczki 14. grubas w sawannie 15. lokal z mrożonymi smakołykami 16. wyrok bogów 19. dzieło Straussa 21. wycięcie części napletka w celach leczniczych lub obyczajowych 22. atak na wroga 23. filologia hiszpańsko-portugalska 24. „czaruje“ węże 26. stolica Szkotów

MONITOR POLONIJNY


Autobusy transgraniczne powrócą a l e n i e z a w i o z ą n a s n a s z l a k i g ó r s k i e w Ta t r a c h

W

akacje już dawno za nami, a popularne tatrzańskie autobusy transgraniczne nadal nie wróciły na trasę. Władze Małopolski i Kraju Żylińskiego zapowiadają powrót połączeń, ale w nowej formule, która budzi wiele kontrowersji. Według wstępnych zapowiedzi autobusy transgraniczne powrócą w grudniu. Konieczna będzie jednak przesiadka na granicy, w polu, a autobus i tak nie zawiezie nas w słowackie Tatry. Prace nad samorządowymi autobusami transgranicznymi rozpoczęły się w 2017 roku z inicjatywy Województwa Małopolskiego i były odpowiedzią na liczne prośby strony społecznej. Celem projektu było stworzenie sieci samorządowych połączeń, które dotyczyłyby zwłaszcza rejonu szlaków tatrzańskich. Efektem tych prac było uruchomienie decyzją wicemarszałka Małopolski Łukasza Smółki pierwszej pilotażowej linii transgranicznej, prowadzącej z Bukowiny Tatrzańskiej do Dolnego Kubina. Autobusy na tej linii ruszyły w listopadzie 2019 i kursowały do końca 2020 roku, po czym linia została zlikwidowana. Urząd marszałkowski tłumaczy to brakiem partycypacji finansowej ze strony Kraju Żylińskiego i brakiem poparcia w Żylinie dla tego projektu. W ciągu kilkunastu miesięcy pilotażowa linia transgraniczna okazała się ogromnym sukcesem, mimo że autobusy kursowały w trudnym okresie pandemii. Linia łączyła popularne polskie i słowackie miejscowości turystyczne: Zakopane, Kościelisko, PAŹDZIERNIK 2021

Oravice, Zuberec, Dolinę Rohacką, Orawskie Podzamcze. Szczyt frekwencji był latem i wczesną jesienią zeszłego roku, w okresie względnego poluzowania obostrzeń epidemicznych. Największym powodzeniem cieszyły się wypady na trasie Zakopane, Kościelisko – Dolina Rohacka w słowackich Tatrach Zachodnich. Obecnie w tę część Tatr nie ma jak się z Polski dostać, chyba że samochodem, co mocno obciąża środowisko. Dlaczego zatem popularna linia została zlikwidowana? Według władz Małopolski przez lata 2019 i 2020 Kraj Żyliński nie wykazał zainteresowania wsparciem tego projektu; linia była finansowana w całości przez urząd marszałkowski w Krakowie, również na słowackim odcinku. Władze regionalne w Żylinie twierdziły wręcz, że nic o niej nie wiedzą i że jest to samowolna działalność Małopolski, z którą nie mają nic wspólnego. Dopiero po wielu interwencjach ze strony posłów, dyplomatów i społeczności polskiej na Słowacji Kraj Żyliński wyraził gotowość do rozmów z Małopolską – na miesiąc przed końcem pilotażu, gdy było już za późno. Małopolski marszałek Witold Kozłowski zaproponował przewodniczącej Kraju Żylińskiego Erice Jurinovej przeprowadzenie wspólnego przetargu unijnego na obsługę trasy w dotychczasowej formule, tak by oba regiony solidarnie płaciły za swój odcinek trasy, jednak ta odrzuciła tę propozycję, zgadzając się jedynie na skoordynowanie rozkładów jazdy słowackich

i polskich autobusów na granicy. Kraj Żyliński odrzucił też postulaty strony społecznej (w tym złożonej w tej sprawie petycji), by słowackie autobusy skomunikowane z polskimi kursowały po starej trasie, a więc by zajeżdżały w Tatry: do Oravic i Doliny Rohackiej. „Kraj Żyliński nie widzi takiej potrzeby” – odpisała w odpowiedzi na zapytanie prasowe rzeczniczka żylińskiej żupy. Według aktualnej koncepcji Kraj Żyliński wydłuży o 400 metrów trasę już istniejących autobusów Trstená – Suchá Hora tak, by kończyły bieg kilka metrów za granicą państwa, po polskiej stronie. Tam będzie można przesiąść się na polski autobus do Bukowiny Tatrzańskiej. W sierpniu 2021 władze Małopolski i Kraju Żylińskiego podpisały w tej sprawie list intencyjny. Pasażerowie korzystający rok temu z pilotażowych połączeń są tymi decyzjami zawiedzeni. Nowa trasa autobusu nie była bowiem z nikim konsultowana i omija słowackie Tatry. Pilotaż z lat 2019-2020 był efektem niemal dziesięcioletnich starań strony społecznej oraz zaangażowanych w cały proces urzędników i ekspertów. Tymczasem nowe rozwiązanie jest sprzeczne z wynikami prowadzonych przez Małopolskę badań i konsultacji z lat 2017-2018. Ankietowani z Małopolski i Słowacji zgłaszali wówczas potrzebę autobusów łączących Zakopane i Kościelisko z Oravicami i Doliną Rohacką – teraz czują się zignorowani i pominięci. JAKUB ŁOGINOW 27


„K

to go nie spróbował, ten nie wie, jak smakowały podróże turystyczne za czasów PRL-u“ – tą wypowiedzią mojej znajomej sprzed lat otwieramy kolejny odcinek „Retrohitów”, w którym będzie mowa o klasyku rybnym z Polski, a przy okazji także o klasyku słowackim. Panie, Panowie, na stoły wjeżdżają znane przekąski rybne!

Legendy bez ości pozostających przy krojeniu dużych mrożonych rybich bloków. W pierwszym oryginalnym paprykarzu poza mięsem różnych gatunków ryb afrykańskich była sprowadzana z Bułgarii pulpa pomidorowa, papryczka pima, warzywa i oczywiście ryż. Przepis na oryginalny paprykarz szczeciński spisał w 1968 r. Bogusław Borysowicz. Według niego paprykarz szczeciński zawierał 40 % ryby.

Lata 70. – złote gody paprykarza

Obowiązkowo lądował w plecaku Paprykarz szczeciński, bo o nim mowa, to jeden z najbardziej znanych produktów żywnościowych. Konserw z paprykarzem nie mogło zabraknąć w plecakach turystów, stąd śmiało mogę stwierdzić, że paprykarz zwiedził każdy zakątek Polski i nie tylko. Paprykarz powstał w czasach złotego okresu polskiego rybołówstwa w latach 60. ubiegłego wieku, kiedy to do Polski zaczęto sprowadzać połowy z odległych krańców świata. Jego autorstwo przypisuje się Wojciechowi Jakackiemu. Pierwszą konserwę wyprodukowano w 1965 roku, a produkcja taśmowa ruszyła w 1967 roku. Zajęły się nią Zakłady Przetwórstwa Rybnego „Gryf” w Szczecinie, gdzie owa konserwa rybna obok nazwy „paprykarz“ zyskała przydomek „szczeciński”.

Afrykański pierwowzór Pierwowzorem paprykarza był zachodnioafrykański przysmak o nazwie czop-czop, zawierający rybę, ryż oraz ostrą przyprawę pima. Początkowo paprykarz produkowano ze ścinki rybnej – kawałków ryb 28

się inni, próbując nawiązać do kultowego dania w puszce, ale jak to zwykle bywa – oryginał jest tylko jeden. Co ciekawe, nazwa konserwy weszła do języka obiegowego, a paprykarzami zaczęto nazywać fanów szczecińskich klubów sportowych.

Treska tresce nierówna Polak usłyszawszy słowo „treska” nie pomyśli o przysmaku z ryby, ale raczej o dopinanych włosach. Z kolei dla Słowaków treska jest synonimem „nieba w gębie“. Jak do tego doszło, że Słowacy wymyślili sałatkę z ryby morskiej, jakiej nie stworzył nikt nigdzie na świecie, choć sami nie posiadają dostępu do morza? Jeszcze w latach 40. ubiegłego wieku uruchomił swoją działalność zakład przetwórstwa rybnego wraz z octownią w Bratysławie. To miejsce było punktem wyjściowym do tego, by kilkanaście lat później wyprodukowano pierwszą sałatkę rybną.

Retro

Hity

Pierwszego grudnia 1968 r. puszka rodem ze Szczecina otrzymała prestiżowy znak jakości „Q”. Zaczęły się złote czasy paprykarzu, który eksportowano aż do 32 krajów świata, m.in. do ZSRR, Danii, USA, Japonii, Jordanii, Liberii, Węgier, Wybrzeża Kości Słoniowej czy Togo. Ciekawostką jest, że odpowiednik paprykarza, wzorowany na szczecińskim, był produkowany w Kolumbii. Paprykarzem szczecińskim w latach 70. zajadał się każdy. Jego niespotykany smak i niezwykły skład sprawiły, że zachwycano się nim nie tylko w kraju, ale i za granicą. Stał się też obowiązkowym prowiantem każdego polskiego turysty i wczasowicza.

Zmierzch jakości W latach 80. bywało, że niegdyś rozchwytywany paprykarz był jedynym – obok octu – produktem na sklepowych półkach. Niestety w tym czasie znacząco spadła jego jakość. To, co kiedyś było smaczne i bardzo lubiane, traciło zaufanie konsumentów. Fakt, że podejrzewano, iż w puszce mogą znajdować się przemielone skażone ryby, fragmenty kręgosłupów i płetw, tylko pogłębiał niechęć do niegdyś kultowej konserwy. Z początkiem lat 90. zjechała z taśm produkcyjnej ostatnia puszka produkowanego przez „Gryf“ paprykarza szczecińskiego. Dziś produkcją paprykarza zajmują

Nakarmić naród sałatką Jej powstanie jest ściśle powiązane ze znaczącym spadkiem konsumpcji ryb na Słowacji, co spowodowane było wysoką ceną importowanego surowca oraz niskimi zarobkami konsumentów. Ówczesne władze musiały pamiętać również o tym, że przodownictwo w pracy na rzecz socjalizmu wiąże się z ogromnym wysiłkiem fizycznym, więc sałatka z dorsza miała być odpowiedzią na zapotrzebowanie kaloryczne i wartości odżywcze pracują-

MONITOR POLONIJNY


cego ludu na Słowacji. W ten sposób przedsiębiorstwo „Ryba“ stworzyło smaczną sałatkę z dorsza i majonezu. Oryginalny jej przepis wymyślił bratysławski kucharz i cukiernik Július Boško. W tym okresie dorsza w majonezie nazywano dorszem w remoulade.

Słowacki specjał Mimo że dorsz, a zwłaszcza dorsz alaskański, jest rybą morską, poławianą na Oceanie Spokojnym, na wschód od wybrzeży Ameryki Północnej, a Słowacja nie posiada dostępu do morza, dorsz w majonezie jest tu jak ryba w wodzie. W czasach komunistycznych treskę sprzedawano po całej Słowacji, zaś w Czechach pojawiła się jedynie w Ostrawie i na Zaolziu, gdzie zamawiali ją miejscowi Słowacy, którzy pracowali w ostrawskich kopalniach. Przez długie lata pozostawała sałatką sensu stricte słowacką, która nie zrobiła kariery za granicami kraju. Z biegiem czasu Polacy mogli spróbować treski na różnych międzynarodowych targach spożywczych. Tradycyjny słowacki przysmak do dziś przygotowuje się go według receptury sprzed lat. A jaka to receptura? Sałatka powstaje z gotowanego mięsa ryb, gotowanych warzyw, majonezu i octu. Na Słowacji są dwa zakłady produkcyjne – w Żylinie i Koszycach – i każdy z nich przygotowuje treskę o różnym stopniu kwaśności.

Co poda bufetowa? Treska, obowiązkowo s rožkom, czyli z rogalem to królowa barów mlecznych i bufetów. Często serwowana na tekturowej tacce, w kubku czy w woskowym papierze. Zawsze sprzedawana na wagę, dopiero w ostatnich latach zagościła także na półkach supermarketów – w specjalnych opakowaniach. Jeśli narobiłem Państwu apetytu, to zachęcam do udania się do najbliższego baru. Ciekawe, co dziś zaserwuje pani bufetowa? ANDREJ IVANIČ PAŹDZIERNIK 2021

Ogłoszenia

Przyjaźń

bez granic

Klub Polski w Trenczynie zaprasza na XIX edycję tradycyjnej imprezy pod hasłem „Przyjaźń bez granic“, która odbędzie się w sobotę, 2 października. Tego dnia o godz. 15.00 w holu trenczyńskiego Urzędu Wojewódzkiego odbędzie się wernisaż prac Stefanii Gajdošovej Sikorskiej, wystąpi kwartet Laugaricio oraz zespół Dvojité Ž. Wystawa będzie można ogladać do 31 października.

Uwaga! Organizatorzy zastrzegają sobie możliwość zmian w programie ze względu na sytuację pandemiczną

Poznajmy się, proszę

Klub Polski we współpracy z Instytutem Polskim zaprasza na kolejne spotkanie z serii „Poznajmy się, proszę“, które odbędzie się 26 października (wtorek) o godz. godzinę 18.00. Tym razem gośćmi Małgorzaty Wojcieszyńskiej będą artyści malarze – ojciec i córka, czyli Jan Berger i Xenia Beregerová. Celem projektu jest przedstawienie wybitnych osobistości ze świata kultury, Polaków mieszkających na Słowacji bądź Słowaków polskiego pochodzenia. WSTĘP WOLNY – zgodnie z obostrzeniami epidemiologicznymi dla osób zaszczepionych, z negatywnym testem lub ozdrowieńców (do 180 dni od przebycia COVID-19), dzieci do 12 roku życia - bez ograniczeń lub zgodnie z innymi, aktualizowanymi obostrzeniami pandemicznymi.

Premiera teledysku do „Kołysanki“ Klub Polski zaprasza 5 listopada (piątek) na premierę teledysku do piosenki „Kołysanka“ (muzyka Stano Stehlik, słowa Małgorzata Wojcieszyńska) z najnowszej płyty Klubu Polskiego pt. „Tu i tam“. Reżyseria: Juraj Lehuta, scenariusz: Małgorzata Wojcieszyńska. W realizacji udział wzięli słowaccy aktorzy Dominika Morávkova i Ján Morávek oraz Polacy mieszkający na Słowacji. Szykują się duże emocje i niespodzianki! Nie przegapcie tego! Wstęp wolny – zgodnie z obostrzeniami epidemiologicznymi dla osób zaszczepionych, z negatywnym testem lub ozdrowieńców (do 180 dni od przebycia COVID-19), dzieci do 12 roku życia - bez ograniczeń lub zgodnie z innymi, aktualizowanymi obostrzeniami pandemicznymi.

Ruszył Klub Małego Polaka w Bratysławie Od 18 września (sobota) wznowił swoją działalność Klub Małego Polaka, w ramach którego organizowane są zajęcia prowadzone w języku polskim w formie gier i zabaw. Godzinne spotkania odbywać się będą w soboty o godz. 13.00 w Szkole im. Jana de La Salle w Bratysławie (ul. Detvianska 24), a prowadzić je będzie Bożena Miczek-Majka. Zajęcia są bezpłatne i mogą w nich brać udział dzieci od 3 do 5 roku życia. Zgłoszenia udziału prosimy przesyłać na adres: bozenamiczek@gmail.com. W razie pytań prosimy kontaktować się pod numerem telefonu +421 950 290 488. 29


Koszyk pełen słownictwa

Zupełną klasyką jest czubajka kania, na Słowacji znana jako bedľa vysoká. Chociaż dzisiaj niemożliwe byłoby skojarzenie tych dwóch nazw, dawniej ów gatunek w języku polskim posiadał ich o wiele więcej. Należała do nich również o wiele podobniejsza do słowackiej „bedłka wysoka”, wywodząca się wraz ze słowackim odpowiednikiem z prasłowiańskiego bdla, oznaczającego... czubajkę. W tym wypadku Słowacy zostali wierniejsi naszym wspólnym korzeniom! W rodzinie mojej słowackiej żony zazwyczaj robiło się kotlety kaniowe. Tak było i w tym roku: ojciec Veleski otoczył cały kapelusz w panierce i usmażył. Cały dom potem pięknie pachniał grzybami. Kurka – poprawnie wprawdzie nazywana pieprznikiem jadalnym – jest już znacznie bardziej zrozumiała. Słowacy bowiem w swoich atlasach grzybów oznaczają ten grzyb jako kuriatko je30

Opieńka, której pełnia tworzenia owocnika wypada akurat na październik, na Słowacji znana jest jako podpňovka (dosł. podpniówka). Przepisy z opieńką są pokładane za dość nietradycyjne, ponieważ gatunek ten wymaga przetworzenia cieplnego, by stał się jadalny. Doceniane są jednak jej właściwości lecznicze, a i na stołach pojawia się coraz częściej. Jedliście już sałatkę ziemniaczaną z opieńkami?

Pychoty ze słoików Przechodząc do grzybów typowo wykorzystywanych do przetworów, przedstawiamy podgrzybka brunatne-

MY

go. Podobnie jak w Polsce, suchohríb hnedý (dosł. suchogrzyb brązowy) jest częstym składnikiem marynat. Innym cenionym gatunkiem, często używanym podczas marynowania, jest mleczaj rydz, po słowacku rýdzik pravý. Wspólne określenie wywodzi się z prasłowiańskiego ryď, które oznaczało ‘rudy, czerwonożółty’. Nazwa zapewne pochodzi od czerwonawego kapelusza, ale nie nam to osądzać. Na koniec zostawiliśmy być może najpopularniejszy grzyb polskiej kuchni. Borowik szlachetny, na Słowacji oznaczany jako hríb smrekový (dosł. grzyb świerkowy), często poddawany jest procesowi suszenia, przez co staje się świetną przyprawą lub dodatkiem do potraw. Mniam!

Lasy znane i cudze Nazwy grzybów w na-

E

Bedłka z kurką

dlé. Podobieństwa widoczne są również w kuchni. Wielu Słowaków wespół z Polakami ze smakiem wspomnieć może o domowej jajecznicy z kurkami (mojej ulubionej). Po prostu palce lizać!

OWIA SŁ

NI

H

uby, hríby czy grzyby? Kurki, bedełki, podgrzybki i wiele innych. Kto z Państwa wybiera się na grzybobranie? Spieszymy z pomocą w zakresie grzybowego nazewnictwa, które w naszych językach jest podobne, ale jednak nieco się różni. Poza tym, czy takie same grzyby znajdziemy w słowackim i polskim lesie?

szych językach są bardzo interesujące, szczególnie w porównaniu z nazwami drzew. Te same grzyby i drzewa można było od zamierzchłych czasów znaleźć na rdzennych ziemiach polskich i słowackich, jednak gdy nazwy tych drugich najczęściej wydają się nam znajome – dub, lipa, orech, jaseň, javor – grzyby często wywołują w nas konsternację. Już samo słowo hríb stanowi pułapkę, bowiem według nazewnictwa botanicznego słowackie hríby to polskie borowiki. Na oznaczenie całego królestwa grzybów Słowacy używają określenia huby, które to słowo w języku polskim nazywa specyficzne grzyby nadrzewne. W języku słowackim to rozróżnienie ma charakter botaniczny, bowiem w języku potocznym Słowacy używają obu tych słów naprzemiennie. A więc Słowak, który zbierał hríby może powiedzieć też, że był na hubach. Jednak nic straconego. Przyuczcie się miejscowych nazw, wybierzcie się ze słowackimi grzybiarzami do lasu, a ze swoich zbiorów sprawcie rodzinie radość w postaci grzybowych przysmaków! VELESLAVA OPUK i FILIP LEON OPUK PolishSlovak.eu MONITOR POLONIJNY


Co

ZDJĘCIA: NATALIA KONICZ-HAMADA

było dziś w szkole? Masz coś zadane? Lekcje odrobione? Z czego ta ocena? Materiał na pamięć opanowany? – Uff, szkoła zaczęła się na dobre. Mama i tata kochają swoje dzieci nad życie i ze wszystkich sił starają się za nimi nadążyć, ale prawda jest taka, że sami chodzili do szkoły już dość dawno, więc nie zawsze potrafią zadać te właściwe pytania.

ZDJĘCIA: ARCHIWUM RODZINNE

Mamo, tato, sprawdzam!

Autorka w podstawówce

PAŹDZIERNIK 2021

Dziś mam zatem dość nietypową propozycję – spróbujmy na jeden dzień… zamienić się rolami. Niech rodzice staną się na chwilę odpytywanymi, a dzieci sprawdzającymi ich wiedzę. Tata wie wszystko z matematyki? Ortografia nie ma przed mamą tajemnic? Tata znakomicie odróżnia mitozę od mejozy, a mama zna wszystkie stolice świata? Przekonajmy się! Drogie dzieci, weźcie kartkę oraz długopis i przygotujcie dla rodziców test sprawdzający ich wiedzę. Ustalcie starannie punktację i skalę ocen, żeby nie było miejsca na żadne wymówki! Macie ochotę na sięgnięcie po jakiś trudniejszy temat z podręcznika? Nie ma sprawy, dajcie tylko rodzicom godzinkę na przygotowanie się do sprawdzianu. A potem włączcie minutnik, rozdajcie testy i… czas start! Mamo, tato! Sprawdzam! A co po wystawieniu ocen? Niech ta nietypowa zamiana ról będzie dla całej rodziny okazją do dobrej zabawy i szczerej rozmowy. Przypomnijcie rodzicom ich dawne szkolne czasy, spytajcie o wspomnienia, opowiedzcie o waszych szkolnych trudnościach i radościach, a po wszystkim sięgnijcie po stare zdjęcia mamy i taty ze szkolnej ławki. Doświadczenie szkoły może bowiem nas łączyć, a nie dzielić, chociaż rodzic występuje po latach w innej roli niż jego dziecko. Najważniejsze to wczuć się w to, co przeżywa druga strona, spojrzeć na sytuację jej oczyma. I rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać. A że czasem dziecku lub rodzicowi wpadnie do dzienniczka pała? No cóż, każdemu się zdarza. Zawsze można ją poprawić. NATALIA KONICZ-HAMADA 31


Dziś w naszym „Piekarniku” absolutna klasyka. Przepis stary, szacowny, kojarzący się z podróżami przez wietrzne wzgórza Wielkiej Brytanii. Jajka po szkocku – bo o nich mowa – przygotowała dla nas pani Izabela Kobylarz.

Samo danie pochodzi w XVIII wieku i na początku było sprzedawane w eleganckim londyńskim domu towarowym jako przekąska podróżna. Później spowszedniało, ale ostatnio znowu stało się bardzo popularne.

Jajka po szkocku SKŁADNIKI (na 4 porcje):

ZDJĘCIA: IZABELA KOBYLARZ

• 400 g mięsa mielonego wieprzowego • 6 jajek • 2 łyżeczki musztardy • 6 liści świeżej szałwii • 1 szklanka bułki tartej • 2 łyżki mąki • sól i pieprz • olej do głębokiego smażenia

SPOSÓB PRZYRZĄDZANIA Cztery jajka gotujemy na miękko, a potem przekładamy do wody z lodem i obieramy. Następnie w zimnej wodzie wstawiamy do lodówki; dobrym pomysłem jest przygotowanie jajek dzień wcześniej i przetrzymanie ich w lodówce. Mięso mielone mieszamy z musztardą oraz posiekaną wcześniej szałwią. Doprawiamy solą i pieprzem, dzielimy na cztery porcje.

Na talerzykach osobno przygotowujemy mąkę i bułkę tartą. W miseczce roztrzepujemy pozostałe 2 jajka. Jajka wyjmujemy z lodówki, obtaczamy w mące. Na posmarowaną olejem dłoń nakładamy porcję mięsa i każde jajko obkładamy nim tak, by zostało w nim dokładnie zamknięte. Potem taką kulę

Jajka po szkocku to mistrzostwo uniwersalności. Mogą być podawane na ciepło i na zimno, elegancko i piknikowo. Dodatki również są dowolne – majonez, chrzan, musztarda, pikle, sos pieczeniowy – cokolwiek wam przyjdzie do głowy.

zanurzamy w roztrzepanym jajku, a na koniec panierujemy bułką tartą. W wysokim garnku rozgrzewamy olej. Gdy osiągnie ok. 170 stopni, ostrożnie zanurzamy w nim jajka (oleju musi być tyle, by jajka nie wystawały) i smażymy je około 6 minut, aż się ładnie zarumienią.

Ja już biegnę do sklepu po składniki. A Wy? Smacznego! AGATA BEDNARCZYK


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.