Genesis report 2 numer sierpień

Page 1

Testujemy wino | ABC track days | Przyglądamy się ikonie polskiego designu Sierpień 2013

Genesis Report Nowy Wymiar Luksusowego Stylu Życia

Wywiad

595

Z Rudimental

Testujemy

Abartha Delphie 46CC Lotusa Evore

W Australii Pokonując Canning Stock Route.

www.genesisreport.com

Byliśmy


Spis Treści

Genesis Report Nowy wymiar luksusowego stylu życia

18

Artykuły 50

Luksus Po Polsku czyli Delphia 46CC

24

Wielki Powrót Modzelwskiego

62

Lotus Evora S

80

Polacy słyną z produkcji wysokiej jakości luksusowych jachtów. Mieliśmy okazję przetestować jedną z najciekawszych konstrukcji zbudowanych przez słynną stocznię Delphia Yachts.

Roman Modzelwski to bez wątpienia jedna z ikon Polskiego designu. Opisujemy historię wskrzeszenia jednego z jego projektów. kultowego, już fotela RM58.

Testowaliśmy auto, które zostało stworzone przez jedną z najbardziej utytułowanych brytyjskich marek motoryzacyjnych.

56

Abarth 595 | Bez problemu zdobywa sympatię swoim pozornie łagodnym charakterem oraz prezencją, na

pierwszy rzut oka urzeka detalami i stylem. Po głębszym poznaniu pierwsze wrażenie schodzi jednak na dalszy plan, jego oblicze jest diametralnie inne.


Spis Treści

Genesis Report Nowy wymiar luksusowego stylu życia

80

8

46

Artykuły 40

Magiczny Meksyk

18

Audioriver & Rudimental

74

Być jak Dover czyli CSR

58

Whatever It Takes

36

ABC track days

Kraj ludzi otyłych, w którym prowadzona jest Narodowa Kampania Walki z Głodem. Meksyk - kraj absurdów

Odwiedzamy Australię, by przemierzyć legendarną Canning Stock Route. Trasę, która budzi respekt.......................

Podczas Audioriver naszej ekipie udało się porozmawiać z pozytywnymi chłopakami z Rudmiental. Zdradzili nam, jak odnieśli sukces.

Nie ma niczego lepszego, niż możliwość połączenia przyjemnego z pożytecznym, taki właśnie jest najnowszy projekt Vincente Galadia i 21 st century leaders.

Co jakiś czas, każdy z nas, chce pojechać zdecydowanie szybciej niż, pozwalają na to przepisy. Tłumaczymy w jaki sposób jeździć po torze wyścigowym i z jakimi kosztami to się wiąże.

70

86

Reggae na piaskach | Odwiedziliśmy jeden z ciekawszych festiwali Reggae. Na szczęście pogoda nie pokrzyżowała nam planów i mogliśmy dać się porwać muzyce.


Od Redakcji

Mateusz Galimski Nowy wymiar luksusowego stylu życia am przyjemność oddać do państwa dyspozycji M owoc naszej wytężonej pracy. W drugim numerze testujemy najciekawsze zdobycze techniki. Nie zapominamy o dziedzictwie polskiej sztuki użytkowej, której ucieleśnieniem jest wskrzeszenie projektu awangardowych foteli RM 58. Przeprowadzamy wywiad z artystami zespołu Rudimental, którzy na dzień dzisiejszy zdobyli uznanie u ponad 100 000 0000 słuchaczy. Nie zapominamy także o podróżach do Meksyku. Mamy też okazję przebyć blisko 2200 kilometrów po legendarnej trasie Canning Stock Route, o której nawet najbardziej zagorzali Australijscy podróżnicy mówią z respektem. Te i wiele innych tematów znajdziecie w tym numerze naszego czasopisma. Zapraszam do lektury.

Weronika Majek |

Dziennikarz, copywriter, fotograf. Przez lata testowała sposoby życia w innych częściach świata. W tym numerze przeprowadza wywiad z artystami z zespołu Rudimental. Z kim chcieliby nagrać kolejną płytę, i jak znaleźli się na muzycznych szczytach przeczytacie na stronie 16. Opisuje też dla Was swoją podróż po Meksyku - kraju kontrastów, którego medialny wizerunek często nie pokrywa się z tym, co można zobaczyć podczas podróży.

Marcin Długołęcki |

Redaktor prowadzący dział moto, w tym miesiącu do testów otrzymał drapieżnego Abartha 595. O tym, jak ocenia auto spod znaku skorpiona oraz czy, przy wzroście ponad 2 metrów, mógł się w nim zmieścić, przeczytacie w artykule na stronie 74.

Marcin Milczarek |

Jest zdeklarowanym wielbicielem polskiej sztuki i wzornictwa. Wolne chwile spędza przed albumami sztuki (albo muzycznymi? fotograficznymi, jakimi?) urozmaicając sobie czas przeprowadzaniem wywiadów z polskimi artystami. W tym miesiącu rozmawiał z żoną nieżyjącego już Romana Modzelewskiego - projektanta, który na przełomie lat ‚60 i ‚70 stworzył jeden z najbardziej charakterystycznych symboli polskiej sztuki użytkowej.


Klaudia Kaźmierczak |

Od lat związana z modą, niedawno odkryła także swoje zamiłowanie do muzyki. W tym miesiącu możecie przeczytać jej relację z gorącego, jak złote promienie słońca, festiwalu Reggae Na Piaskach.

Bartosz Głowacki |

Layout designer i fotograf. Meloman. Trudno znaleźć fascynata, który potrafiłby wydać równie wysokie kwoty na elektronikę. W tym numerze zobaczycie jego zdjęcia w artykule poświęconym samochodom zabytkowym, a już niebawem będzie także testować różne nowości ze świata Hi-Fi.


Genesis Report Nowy wymiar luksusowego stylu życia

Redakcja Redaktor Naczelny Mateusz Galimski mateuszgalimski@genesisreport.com +48691511441 Zastępca Redaktora Naczelnego Weronika Majek weronika.majek@genesisreport.com

Dział Moda Redaktor Prowadzący Dział Moda Marcin Milczarek marcinmilczarek@genesisreport.com Konsultant Działu Moda Mariusz Briański mariuszbrianski@genesisreport.com Konsultant Działu Moda Magdalena Kosman magdalenakosman@genesisreport.com

Dział Kultura Redaktor Prowadzący Dział Kultura Klaudia Kaźmierczak klaudiakazmierczak@genesisreport.com

Dział Moto Redaktor Prowadzący Dział Moto Marcin Długołęcki marcindlugolecki@genesisreport.com

Dział Design Redaktor Prowadzący Dział Design Patryk Karimowicz patrykkarimowicz@genesisreport.com

Marketing & Reklama Zastępca Redaktora Naczelnego Weronika Majek weronika.majek@genesisreport.com +48729357577

Uwagi Redakcji Opinie wyrażane w tym piśmie są opiniami autorów i nie muszą odzwierciedlać stanowiska Genesis Report lub Genesis Resort. Autorzy mogą utrzymywać relacje biznesowe, na przykład świadczyć usługi konsultingowe dla firm o których piszą. Redakcja nie odpowiada za treść reklam i materiałów promocyjnych przygotowanych przez firmy. Autorami komentarzy i tekstów napisanych na podstawie zebranych informacji są Mateusz Galimski, Tomasz Pilarz, Przemysław Kowalski, Weronika Majek, Marcin Długołęcki, Anna Eichelkraut, Bartosz Głowacki, Marcin Milczarek, Klaudia Kaźmierczak, Patryk Karimowicz, Michał Synowiec.

Wskazówki Dla Autorów Zachęcamy potencjalnych autorów do zwrócenia uwagi na zbiór redakcyjnych wskazówek dla autorów, opublikowany na naszej stronie internetowej. Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych.

Prawa Autorskie I Reprodukcja

Copyright © 2013 portal Genesisreport.com . All rights reserved. Wszystkie prawa zastrzeżone. Treść pisma nie może być kopiowana, rozpowszechniana lub archiwizo- wana w jakiej kolwiek formie mechanicznej lub elektro- nicznej bez zgody wydawcy. Cytowanie części artykułów lub ich omówienia w jakiejkolwiek formie drukowanej bądź elektronicznej bez zgody wydawcy (Portal www.genesisreport.com) narusza prawa portalu genesisreport.com i jego reprezentanta.

Adres Redakcji I Wydawnictwa Portal Genesisreport.com reprezentowany przez Mateusza Galimskiego Grażyny Bacewicz 117, 92-413 Łódź tel:+486915114441 email: redakcja@genesisreport.com

Numer 2 Sierpień 2013 ISSN 2300-5092




Artysta Innowator

ROMAN MODZELEWSKI TO ARTYSTA, KTÓRY NIE BAŁ SIĘ EKSPERYMENTOWAĆ. W JEGO OBRAZACH MOŻNA ZNALEŹĆ WPŁYWY IMPRESJONIZMU I KUBIZMU. W SWOICH PROJEKTACH, JAKO PIERWSZY, WYKORZYSTAŁ TWORZYWO SZTUCZNE I TEN MATERIAŁ BARDZO CZĘSTO POJAWIAŁ SIĘ W JEGO TWÓRCZOŚCI. JESZCZE W TRAKCIE STUDIÓW MIAŁ NA SWOIM KONCIE KILKA REALIZACJI W METALOPLASTYCE. PREKURSOR W DZIEDZINIE PROJEKTOWANIA PRZEMYSŁOWEGO, SZTUKI UŻYTKOWEJ. SWOJĄ OGROMNA WIEDZĄ DZIELIŁ SIĘ ZE STUDENTAMI ŁÓDZKIEJ ASP. Z ROZMOWY Z ŻONĄ ARTYSTY, WERĄ MODZELEWSKĄ, DOWIEMY SIĘ JAKIM BYŁ PARTNEREM W DOMU I W PRACY, I CZYM BYŁA DLA NIEGO ŁÓDZKA UCZELNIA. Rozmawiał Marcin Milczarek z Werą Modzelewską


Marcin Długołęcki

10

Genesis Report Sierpień 2013


Sztuaka

Artysta Innowator

W wywiadzie z żoną Werą Modzelewską

MM: Która dziedzina sztuki była Romanowi Modzelewskiemu najbliższa? WM: Podstawą było malarstwo. W młodości rysował, malował i marzył, by zostać artystą malarzem. Konsekwentnie dążąc do celu, rozpoczął studia w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie u prof. Felicjana Kowarskiego. Poza obowiązkowymi kierunkami, po uzyskaniu absolutorium, kontynuował naukę w pracowniach ceramiki, tkactwa i metaloplastykę. W 1937r. uczelnia brała udział w Międzynarodowej Wystawie Sztuki i Techniki w Paryżu, w tej wystawie uczestniczył także mój mąż. Każda dziedzina sztuki szalenie go fascynowała i każdej z nich dawał kawałek swojego serca. MM: Roman Modzelewski poruszał się swobodnie w każdej dziedzinie sztuki. Jakim był artystą? WM: Roman Modzelewski lubił eksperymentować. Nie widział się w roli artysty jednego kierunku, uważał, że musiałoby to być szalenie nużące. Zawsze zwracał uwagę na nowe zjawiska, tendencje i kierunki. Dlatego też męża prace są tak wielobarwne. Przykładem może być tworzywo sztuczne, które, jako jeden z pierwszych, wykorzystał w rzeźbach i projektowaniu foteli RM 57 i RM 58. Był przekonany, że tworzywo sztuczne idealnie będzie się nadawało do produkcji mebli i znajdzie wielu zwolenników. Materiał ten był nie tylko trwały i lekki, ale jego główną zaletą była plastyczność - każdy, nawet najbardziej fantazyjny kształt, można było z niego uzyskać. Do dziś mam w domu dwa fotele RM58, biały i czerwony, z roku 1970, po tylu latach użytkowania, wyglądają prawie jak nowe. Sierpień 2013 Genesis Report 11


Design

MM: W pracy jaki styl dominował. WM: Mąż realizował się w wielu dziedzinach sztuki. Był portret, jego praca dyplomowa w ASP u profesora Felicjana Kowarskiego. Niedawno odnaleziono ten portret w magazynach warszawskiej uczelni. Niestety, wybuch wojny pokrzyżował mężowi plany i dyplom zrobił dopiero w 1946 roku. Skłaniał się ku nowoczesności, uwielbiał abstrakcję, konstruktywizm, kubizm. Często sięgał po metaloplastykę, technikę, którą upodobał sobie już w trakcie studiów, przy swoich pierwszych projektach. Roman Modzelewski i Henryk Grunwald, jako jedyni przed wojną, samodzielnie wykonywali metaloplastykę. Jedna z większych prac, będąca efektem ich współpracy, to kraty w Sądach Grodzkich w Warszawie przy ulicy Leszno 53/55 (dzisiejsza al. Solidarności 127). Wykonał też metaloplastykę dla Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz, w powstałym po wojnie, Instytucie Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie. Projektował też plakaty, warto wspomnieć o szczególnie ważnym dla nas plakacie, jaki zrobił na 35-lecie harcerstwa polskiego. Uroczyste obchody odbywały się w Spale, pod patronatem prezydenta Mościckiego. Mąż, jako były harcerz, był bardzo dumny, że plakat jego projektu oficjalnie promował ten jubileusz. Dziś jest on w zbiorach Muzeum Narodowego w Wilanowie. MM: Czy była pani jakoś zaangażowana w proces twórczy męża, była pani pierwszym recenzentem? WM: Oczywiście, że byłam. Wiedziałam o każdym projekcie męża, bardzo często dyskutowaliśmy na temat jego pracy artystycznej, nieraz się spieraliśmy, czy pójść w danym kierunku, czy nie. Mąż liczył się z moją opinią, nawet wtedy gdy wiedział, że ma rację, a ja, jak to kobieta, czasem intuicyjnie podchodziłam do pomysłów Romana. Niektórymi od razu byłam zachwycona, do innych musiałam się przekonać. Zawsze wierzyłam w profesjonalizm męża, podziwiałam jego innowatorskie podejście do pracy, wyprzedzające czas. Byłam zachwycona pomysłem budowy jachtów z tworzywa sztucznego. Powstały dwa typy jachtów „Biały” i „Amulet”, mój mąż zbudował je od podstaw. „Biały” wykonano w dwóch egzemplarzach, jeden należał do nas, a drugi do prof. Włodzimierza Ciesielskiego, pływa na nim do dziś. Jacht ten zrobiony był na podstawie projektu drewnianego jachtu angielskiego konstruktora Tackera, tyle, że w wersji z laminatu. Jacht „Biały” był pierwszym jachtem z tworzywa sztucznego w Polsce. Zarówno „Biały”, jak i „Amulet” pływają po dziś dzień.

12

Genesis Report Sierpień 2013



Design

MM: Jak praca twórcza wpływała na państwa życie rodzinne, towarzyskie ? WM: Mąż zawsze chciał mieć prawdziwy dom, który starałam się mu stworzyć. Dlatego głównie zajmowałam się domem, nie pracowałam na etacie. Co nie znaczy, że nie udzielałam się artystycznie; jedną z moich pasji było robienie biżuterii. Zawsze u nas toczyło się życie towarzyskie, gdyż mój mąż był osobą bardzo koleżeńską. Mieliśmy duże grono przyjaciół, do których należeli m.in. koledzy męża, jeszcze z czasów studiów, Roman Man i słynny operator Stanisław Wohl oraz Kazimierz Konrad. Bywali również wykładowcy łódzkiej ASP, Prof. Stefan Krygier, Prof. Stanisław Fijałkowski, Prof. Jan Szczepański, Prof. Antoni Starczewski i wielu innych. Pewnie nie skłamię, jak powiem, że całe środowisko kulturalne Łodzi u nas gościło. Oboje z mężem bardzo lubiliśmy te spotkania. To były piękne czasy, żyło się wolniej, nikt nigdzie nie pędził. Odwiedzaliśmy się często bez wcześniejszego uprzedzenia, nie każdy miał telefon, ale było wiadomo, że o danej godzinie można było zastać nas w domu. Prowadziliśmy dom otwarty, gdzie gości przyjmowało się z otwartymi ramionami. Roman Modzelewski miał nad naszym mieszkaniem pracownię. Otwarta przestrzeń dawała wiele możliwości, nie tylko do pracy, ale również do organizowania przyjęć, kilkakrotnie odbywały się tam bale. Przychodziła też młodzież akademicka, głównie żeby posłuchać muzyki. Mąż bardzo starał się zdobywać wszelkie nowości jakie pojawiały się za granicą. Miał ogromną kolekcję płyt i taśm. Wśród niej takie perełki, jak płyta znakomitego saksofonisty Stana Getza czy Duke’a Ellingtona. Chodziło się też do kawiarni Hotelu Grand, najwięcej przyjaciół można było spotkać po godzinie 17. Codziennie o tej godzinie odbywały się koncerty fortepianowe, wykonywane przez studentów Akademii Muzycznej. MM: Roman Modzelewski był nie tylko artystą malarzem, ale też melomanem? WM: Tak, ogromnie kochał muzykę, nawet w trakcie pracy słuchał płyt. Wydaje mi się, że jeśli nie zostałby artystą malarzem, to z pewnością zostałby dyrygentem. Przede wszystkim, miał bardzo dobry słuch muzyczny i ogromną wrażliwość na dźwięki. Potrafił też doskonale grać na skrzypcach, a to dzięki przedwojennemu wychowaniu. W tamtych czasach dbano o to, żeby młodzież rozwijała swe talenty i już w szkole na lekcjach muzyki, młodzież uczyła się grać na instrumentach. Roman Modzelewski szczęśliwie wybrał skrzypce, które towarzyszyły mu przez wojnę i mam je do dziś. Niestety, nie są już w tak dobrym stanie, by można było na nich grać. Bo tak się nieszczęśliwie złożyło, że były kilkakrotnie zalane. Przechowywaliśmy je w pracowni męża na honorowym miejscu. Zostały zalane wodą cieknącą ze świetlików. Bardzo chciałabym je poddać renowacji, bo to piękna i szczególna dla mnie pamiątka, po moim mężu Romanie Modzelewskim. MM: Wspominała pani o ogromnej kolekcji płyt z muzyką, jaką udało się mężowi uzbierać, czy był jakiś rodzaj muzyki, który bardziej preferował? WM: Płyt była ogromna ilość, a taśmy zajmowały 12 stojaków. Zdobywał je od znajomych z zagranicy, przyjaciele z radia nagrywali nam na kasety całe koncerty i wszystkie nowe przeboje, jakie grało Polskie Radio. Podstawą była oczywiście klasyka, muzyka poważna, opera, jazz. Jednym z jego ulubionych kompozytorów był Ignacy Jan Paderewski, niezwykle doceniany w Stanach Zjednoczonych.

14 Genesis Report Lipiec 2013 14

Genesis Report Sierpień 2013


Design

MM: Jaki był Roman Modzelewski? WM: Był osobą obdarzoną ogromnym poczuciem humoru, duszą towarzystwa. W pracy był perfekcjonistą, skupionym na projekcie. Szukał wyciszenia tylko przed ważnymi korektami, egzaminami i wykładami. Wtedy musiał mieć ciszę i spokój. Kochał swój zawód pedagoga i swoich studentów. MM: Roman Modzelweski był wszechstronnym artystą, czy miało miejsce jakieś wydarzenie, które bezpośrednio wpłynęło na kierunek jego twórczości. WM: Przewartościował swoje spojrzenie na sztukę, które wyniósł z ASP w Warszawie w momencie, gdy poznał Władysława Strzemińskiego. Wybitna osobowość, obdarzona ogromnym talentem i wiedzą na temat malarstwa i sztuki w ogóle. Człowiek, który ogromnie zasłużył się dla kultury łódzkiej i naszej Akademii Sztuk Pięknych. Był jednym z współtwórców łódzkiej uczelni. Pasją Władysława Strzemińskiego była sztuka, w swojej pracy artystycznej i naukowej doszedł do niesamowitych rezultatów, opracował teorię unizmu w sztuce. Mąż w wielu sprawach zgadzał się z nim, może nie zawsze byli zgodni w kwestiach metod realizacji jakiegoś przedsięwzięcia, ale zawsze Władysław Strzemiński był dla niego wielkim autorytetem. Zresztą już przed wybuchem wojny mówiło się, że sztuka musi odegrać większą rolę w życiu codziennym społeczeństwa polskiego, tę tendencję z powodzeniem udało się wykorzystać Strzemińskiemu. Twórcy swe działania powinni skierować bardziej w stronę użytkową tak, by ich dzieła miały praktyczne zastosowanie w wielu dziedzinach życia. Zakładano, że projektowanie przemysłowe wraz z rozwojem przemysłu odegra znaczącą rolę. I w tym założeniu w jakim sztuka powinna pójść obaj panowie byli zgodni. MM: Jak mąż zareagował na plan zamknięcia Akademii Sztuk Pięknych? WM: W momencie gdy chciano zlikwidować Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi mój mąż obejmował stanowisko rektora. Jako jedyny kategorycznie sprzeciwił się temu pomysłowi, bo on cały czas wierzył, że ta uczelnia ma ogromny potencjał, który tworzyli nie tylko pracownicy naukowi ale również studenci i absolwenci. Doskonale wiedział, że zamknięcie uczelni wiąże się ze zwolnieniami wspanialej kadry naukowców i wielką stratą dla kształcenia młodzieży i Łodzi. Jego stanowczy głos w sprawie przekonał nowo wybranego Przewodniczącego Miejskiej Rady Narodowej pana Edwarda Kazimierczaka i dzięki temu Akademia Sztuk Pięknych istnieje do dziś. W tym czasie chciano męża przekupić propozycją objęcia stanowiska profesora na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie oraz obiecywano mu dom na Saskiej Kępie. Mąż kategorycznie odrzucił tę ofertę, był człowiekiem nieprzekupnym, nie chciał opuszczać swojego ukochanego miasta Łodzi. MM: Jaki pomysł miał Roman Modzelewski na łódzką uczelnię? WM: Postawił na program Grupy „a.r”, uważał że każdy dobry projektant powinien być również dobrym artystą. Przez okres studiów prowadzone były przedmioty z kierunków artystycznych, a po trzecim roku dodatkowo wprowadzono projektowanie przemysłowe. Nowatorski program studiów dawał studentom pełne wykształcenie artystyczne i zawód projektanta. Z takim dyplomem absolwent miał od razu zatrudnienie w przemyśle. Lipiec 2013Genesis Report 15


Design

MM: Zapewne była to ogromna rewolucja zarówno dla samych studentów jak i wykładowców. WM: Może i była, ale mąż był przekonany o słuszności drogi dla łódzkiej uczelni, choć było mu żal zlikwidowanych wcześniej przez Ministerstwo Kultury kierunków. Uczelnia rozpoczęła współpracę z Politechniką Łódzką, co dla innych ośrodków było by nie do pomyślenia. Zatrudniono młodych inżynierów, głównie inżynierów z Wydziału Włókiennictwa np. prof. Witolda Łuczyńskiego, Prof. Parafianowicza i dr Tarchalskiego.Byli oni zatrudnieni do wprowadzenia studentów w arkana przemysłowe. Współpraca między ASP a Politechniką Łódzką układała się znakomicie, wielu absolwentów Politechniki w krótkim czasie zastępowało na stanowiskach dyrektorów z awansu politycznego. Rozwiązanie to dawało obopólne korzyści dla uczelni i przemysłu włókienniczego w Polsce. Wspierali oni rozwój ASP chociażby poprzez pomoc w uzupełnieniu zaplecza maszynowego na uczelni. MM: Wprowadzona przez Romana Modzelewskiego innowacja przekładała się na jakość kształcenia, ale czy dawała jakieś sukcesy w indywidualnej działalności studentów. WM: Oczywiście że tak, zmieniła całkowicie ich podejście do samego warsztatu, który był na coraz wyższym poziomie. Ogromnym sukcesem okazała się wystawa w Zachęcie, która pokazała szerszej publiczności prace łódzkiego ośrodka. Ukazały się bardzo entuzjastyczne recenzje, a uczelnia w nagrodę dostała pieniądze na budowę nowego gmachu. MM: Jakie wartości Roman Modzelewski starał się zaszczepić w młodych, przyszłych artystach? WM: Na pewno była nią pokora. Mąż uważał, że młody człowiek staje się artystą dopiero w momencie ukończenia studiów. Ma on wtedy wiedzę na temat swoich możliwości. Mąż niechętnie podchodził do prezentacji twórczości młodego artysty jeszcze w trakcie nauki, uważał że to może wichrować psychikę młodego człowieka. Oczywiście w szkole odbywały się wydziałowe wystawy na koniec roku, porównywano wtedy osiągnięcia każdego z nich. Studia na ASP to okres eksperymentu z techniką i formą ekspresji, po to by student stał się artystą świadomym, ukształtowanym. I dopiero po zakończeniu edukacji powinien zapracować na własne nazwisko. MM: Jak wyglądała relacja Pani Męża ze studentami? Opierała się ona na zasadzie uczeń- mistrz, czy obowiązywały bardziej partnerskie relacje? WM: Każdemu wykładowcy na uczelni, także i mojemu mężowi, zależało na zbudowaniu autorytetu. Autorytet ten miał się opierać na wiedzy, jaką starał się przekazywać kolejnym pokoleniom. Szczególnie dbał o to, aby jak najwięcej nauczyć, wyciągnąć ze studenta to, co ma najlepszego, jego potencjał. Mąż absolutnie nie aprobował relacji mistrz-uczeń, uważał, że trzeba kierować się indywidualnością, nie kopiować profesora, tylko czerpać z własnych pomysłów, z własnych głów i talentów, bo tylko wtedy jest się prawdziwym artystą.

16 Genesis Report Lipiec 2013 16

Genesis Report Sierpień 2013

Marcin Długołęcki

MM: Czy pracownia Romana Modzelewskiego nadal funkcjonuje ? WR: Niestety, nie jest to już nasza pracownia. Po śmierci męża zdałam ją, gdyż nie byłam w stanie jej utrzymać. Władze Łodzi postąpiły ładnie godząc się, abym to ja wskazała osobę, która odziedziczy pracownię Romana Modzelewskiego. Dziś należy do pracownika uczelni, Piotra Kucharskiego.


Lipiec 2013Genesis Report 17


18

Genesis Report Sierpień 2013


Pasja i

Wytrwałość

SPECJALNIE DLA WAS CZŁONKOWIE RUDIMENTAL ZDRADZAJĄ, JAK W KRÓTKIM CZASIE PODBILI SERCA MILIONÓW EUROPEJCZYKÓW.

Rozmawiała Weronika Majek | Zdjęcia: Weronika Majek


Kultura

Pasja i Wytrwałość

W: Udało wam się sprawić, że D’n’B zagościł na antenach najpopularniejszych polskich stacji radiowych, numer „Waiting all night” leci raz na godzinę. To niewiarygodne. Pierce: To świetne uczucie. To niesamowite, że możemy robić muzykę, która podoba się w innej części Europy, czy nawet świata. Ciężko na to pracowaliśmy, Amir – To muzyka naszego podwórka. DJ Locksmith – Cieszy nas, że ludzie w Polsce doceniają nasze produkcje. Muzykę, która powstała pod wpływem inspiracji z naszego życia. To przyjemność być tutaj dzisiaj i grać dla tak wielu ludzi. W: Inspirują was różne gatunki muzyki, ale to, co pojawiło się na albumie „Home” zaliczane jest do nurtu D’n’B. Dlaczego postawiliście na ten rodzaj dźwięków? Kesi – Nie tylko D’n’B. Gramy muzykę o różnych odcieniach. Można usłyszeć tam soul, house, garage. Dźwięki, przy których dorastaliśmy, teraz zaczęliśmy grać, ale w swoim stylu. Amir – prawdziwi fani D’n’B mogliby nie zgodzić się z tym, że gramy ten gatunek. Mixujemy drumy i jungle, ale nasza płyta to kombinacja muzyki klubowej i soul, nie tylko elektronika, mamy na scenie też instrumenty. Pierce - To co nas określa to unikalny styl, możesz rozbierać to na czynniki pierwsze, ale w końcu to i tak jest po prostu Rudimental Style. I to właśnie chcemy pokazywać na przeróżnych festiwalach, na całym świecie. W: Zapraszacie do współpracy wielu wokalistów. Kogo możemy spodziewać się w następnym singlu? Amir – Lubimy pracować ze świetnymi artystami. W pierwszym albumie zaprezentowaliśmy wielu utalentowa-

20

Genesis Report Sierpień 2013

nych wokalistów, John Newman, Ella Eyre, Sinead Harnett. Wszystkie numery, właściwie poza „More than anything” z Emeli Sande, zrobiliśmy z zaproszonymi artystami. Mamy taki pomysł, żeby stworzyć własną wytwórnię, odkrywać nowe talenty, stworzyć dla nich platformę rozwoju, możliwości pokazania się. W: Jakieś nazwiska? Amir – Szukamy. DJ Locksmith – To trudne, wciąż jesteśmy zajęci promocją albumu „Home”. Jak będzie więcej czasu, zajmiemy się przygotowaniem dla Was albumu numer 2, 3 i 4. W: A wymarzeni artyści? Pierce - Ludzie, których muzyka towarzyszyła nam w życiu. The Fugees, Lauren Hill, Wyclef – to byłoby niezwykłe. Wkrótce ruszamy do Stanów, więc mam nadzieję, że otworzy się przed nami parę zamkniętych do tej pory drzwi... Amir – Zawsze chciałem pracować z Sade, to byłoby świetne, Lauren Hill, Leona Lewis jest dobra, jest wielu niesamowitych ludzi, ale wiesz, zawsze staramy się słuchać, co najlepiej pasuje do muzyki, do naszych numerów, często nasze kawałki czekały sporo czasu, zanim odnaleźliśmy odpowedniego wokalistę. Ktokolwiek by to nie był, musimy się zgrać, zrozumieć muzycznie. W: Na płycie pojawił się Alex Clare. Niesamowity wokal. Kesi– Jest świetny. Ma niesamowity uduchowiony głos. To był zaszczyt, gościć go w studio. Bardzo klimatyczny człowiek, chętnie zaprosimy go ponownie.


W: Zdradzicie mi swoją metodę na rozwój zawodowy? Dla was produkcja muzyczna to teraz praca na pełen etat – pozazdrościć. Kesi – zaczęliśmy od grania na instrumentach. Jako dzieciak grałem na pianinie, potem odkryłem, że komputery są ok, pojawił się keyboard, a potem to już ciągła praca, codziennie. Amir – często pojawiały się pytania o to, jak udaje nam się razem pracować, ale kiedy komponujemy, robimy to jako zespół. Każdy z nas także produkuje swoje dźwięki, które potem miksujemy. Pierce – robimy razem muzykę od lat, nie od roku. Około 7 lat temu ciężko pracowaliśmy w studio, wkładaliśmy pieniądze we własne projekty, mając przy tym pracę, na pełen, lub na pół etatu. Było ciężko, ale to jest niesamowite, warto było, bo teraz urzeczywistniamy nasze marzenia. Ostatnie dwa lata były niezwykłe. W 2012 „Feel the love” numer 1 w UK, w 2013 „Waiting all night” i album „Home” na topie... Amir... - nie tylko w UK, też inne kraje Europy, Australia, etc. To były dwa niezwykłe lata. Wcześniej pracowaliśmy poza sceną, z wieloma artystami, ale „Feel the love” podniosło nas na wyższy poziom. On the top. I planujemy tu zostać. Rudimental: Zdecydowanie. Zostajemy na topie! Pierce - I bardzo lubimy Polskę, wrócimy tu na pewno, bo pogoda jest fantastyczna.

W: Byliście już tutaj kiedyś? Amir – Jako DJ, dwa razy. Reakcja publiczności zawsze była bardzo energetyzująca. Nie byłem tu wcześniej, ale odpowiedź na muzykę była wtedy świetna, skakałem po scenie, rewelacyjna atmosfera, już nie możemy doczekać się dzisiejszego koncertu.

Sierpień 2013 Genesis Report 21


Pasja i Wytrwałość


Kultura

Audioriver Weronika Majek rozmawia z rzecznikiem festiwalu Audioriver Łukaszem Naporą

W: Co wyróżnia tegoroczny festiwal, na tle poprzednich edycji? ŁN: Przede wszystkim jest wyprzedany. To się jeszcze nie zdarzyło. W tym roku mieliśmy wielkie combo: Kalkbrenner i Hawtin. A Rudimental to już kura znosząca złote jaja. W: Festiwal w liczbach? ŁN: Kiedyś liczyliśmy, ile paliwa szło, innych rzeczy, ale to jest bardzo trudne, taka impreza to duży organizm. W: Coś nietypowego? ŁN: W tym roku jest bardzo spokojnie, z nowych rzeczy – dodaliśmy aplikację mobilną, która też się zacięła, tak jak sieć komórkowa w Płocku, przez ten natłok ludzi, co jest ważne – mamy śnieg! I zjeżdżalnię do snowboardu. Można skoczyć w środku lata na snowboardzie. Ja nie skaczę, bo jestem świeżo po rehabilitacji, ale mamy śnieg na Audioriver.

Sierpień 2013 Genesis Report 23


Wielki Powrót Modzelewskiego Mówiono o nim wizjoner, artysta awangardowy. Polski projektant sztuki użytkowej, malarz, wykładowca na ASP w Łodzi. Jego projektami foteli zachwycił się sam Le Corbusier. Zrządzeniem losu, tylko niektóre pomysły udało się wprowadzić na rynek, wiele z nich zakończono na etapie prototypu. Niedawno ruszyła pełną parą produkcja, kultowych dziś, foteli RM 58.

Tekst: Marcin Milczarek | Zdjęcia: Vzór Design

24

Genesis Report Sierpień 2013


foto: Vzór

Sierpień 2013 Genesis Report 25


Design

w

ubiegłym roku przypadła setna rocznica urodzin artysty i, z tej okazji, firma Vzór postanowiła przypomnieć Polakom, jakie meble na przełomie lat ‚50 i ‚60 projektowali nasi designerzy. Ponowny debiut RM 58, po ponad pięćdziesięcioletniej przerwie, spotkał się z olbrzymim zainteresowaniem klientów. W dzisiejszych czasach szczególną uwagę zwraca się nie tylko na materiał i jakość wykonania danego przedmiotu. Ważną rolę odgrywa samo nazwisko projektanta. Polskie wzornictwo przemysłowe w ostatnich latach zdobyło ogromną rzeszę fanów, w kraju i na świecie. Kluczowym wydarzeniem dla projektantów minionej dekady, często niedocenianych przez „system”, była wystawa zorganizowana w Muzeum Narodowym w Warszawie pod hasłem „Chcemy być nowocześni. Polski design 1955-1968”. Wśród produktów pokazano także kilka przedmiotów autorstwa Modzelewskiego, w tym fotel o opływowych, organicznych kształtach - RM 58. Założyciele firmy Vzór, pasjonaci designu produktowego, dążą do stworzenia kolekcji, która będzie składała się z projektów ikon polskiego wzornictwa. Kolekcja ta, w przyszłości, będzie tworzona również przez współczesnych twórców, ale teraz inicjatorzy swoją uwagę skupiają na projektantach minionej dekady. Vzór chce wypromować polskich twórców, a w ich produkty tchnąć drugie życie. Miłośnikom designu dają możliwość cieszenia się danym projektem w czterech ścianach własnego domu, a nie tylko w trakcie zwiedzania wystaw, w muzeum. Kluczowe w tym przedsięwzięciu będą sylwetki i dorobek projektantów, a nie kategorie powiązanych ze sobą produktów. Firma w swojej ofercie posiadać będzie klasyki z lat ‚50.

26

Genesis Report Sierpień 2013



Design

RM58 to nowatorski projekt Romana Modzelewskiego ( nazwę każdego mebla tworzą inicjały projektanta i rok powstania), będący, unikatowym na skale światową, przykładem całkowicie uformowanej, w całości zamkniętej skorupy siedziska, stworzonym przy wykorzystaniu, nowatorskiej wtedy, technologii tworzyw sztucznych. Materiał, z którego dziś jest wykonywany fotel, różni się od zastosowanego w pierwotnej wersji. Modzelewski w prototypie zastosował włókna szklane i żywicę epoksydową, których nikt wcześniej nie wykorzystał do realizacji mebli. Firma Vzór do produkcji wykorzystała współczesny materiał polietylen, który w połączeniu z technologią ratoformatowania, w idealny sposób zastępuje laminat poliestrowo-szklany. Fotel dostępny jest w sprzedaży w wersji lakierowanej na wysoki połysk i matowej, w oryginalnej gamie kolorystycznej m.in. czerwony, biały i czarny. W niedługim czasie pozostałe dwa projekty Romana Modzelewskiego, również trafią do produkcji seryjnej. Mowa jest o RM 56 - fotelu z organicznie uformowanym siedziskiem, wykonanym ze sklejki, do dziś stawianym za przykład możliwości plastycznego wykorzystania tego materiału w produkcji mebli. Projektant za fotel RM 56, w roku 1957, otrzymał II nagrodę w kategorii mebli indywidualnych, na II Ogólnopolskiej Wystawie Architektury Wnętrz w Warszawie. RM56 posiadał również druga wersję w tworzywie sztucznym, został wykonany w winidurze. Jedyny mebel, jaki został zrealizowany w technice tapicerowanej, to fotel RM57. W projekcie tym, można się doszukać zamiłowania do abstrakcji, cała kompozycja fotela opiera się na liniach prostych i geometrycznych kształtach. Roman Modzelewski w swych projektach skupiał się, przede wszystkim, na tym, aby każda rzecz była nie tylko atrakcyjna pod względem formy, ale również komfortowa. Tylko w takim przypadku mogły one spełnić swoją funkcję użytkową,na czym bardzo mu zależało. 28 Genesis Report Lipiec 2013 28

Genesis Report Sierpień 2013


foto: Vz贸r

Lipiec 2013Genesis Report 29


IDEALNE PROPORCJE Zdjęcia: Jakub Woźniak Stylizacja: Mariusz Briański Modelka: Sandra/ Bonjour Model Management

30

Genesis Report Sierpień 2013



Idealne Proporcje

32

Genesis Report Sierpień 2013



Idealne Proporcje

Genesis Report Sierpień 2013

Marcin Długołęcki

34

Bluzka: Zara Kolekcja Spodnie: Zara Kolekcj Torebka: Zara Kolekcj Sandały: Salamander K


a Lato 2013 40$ ja Lato 2013 60$ ja Lato 2013 50$ Kolekcja Lato 2013 100$


ABC

Track Days

KAŻDY Z NAS, OD CZASU DO CZASU DAJE UPUST SWOIM WYŚCIGOWYM AMBICJOM I WCISKA DO OPORU PEDAŁ GAZU PĘDZĄC PO PUBLICZNYCH DROGACH. POMIJAJĄC FAKT, IŻ SPRAWIA TO MNÓSTWO FRAJDY, TAKIM ZACHOWANIEM STWARZAMY ZAGROŻENIE, ZARÓWNO DLA NAS, JAK I INNYCH UCZESTNIKÓW RUCHU. GDZIE, W TAKIM RAZIE W NASZYM KRAJU MOŻNA W LEGALNY SPOSÓB WYKORZYSTAĆ PEŁEN POTENCJAŁ NASZYCH SAMOCHODÓW? NA TORZE WYŚCIGOWYM. Tekst: Mateusz Galimski | Zdjęcia: Marcin Długołęcki

36

Genesis Report Sierpień 2013



Motoryzacja

ABC Trackdays

N

iestety tutaj sprawy się komplikują. Na dzień dzisiejszy, jedynym torem z prawdziwego zdarzenia jest Tor Poznań, innymi obiektami, na których organizowane są track days są Tor Kielce oraz niedziałające lotniska, na przykład to w Ułężu. Za odpowiednio wysoką opłatę, kilka razy w miesiącu, mamy możliwość pościągania się naszym samochodem pod okiem instruktorów przez większą część dnia. O tym, co musimy wiedzieć na ten temat postaram się przybliżyć w swoim artykule.

Pierwszy raz |

W momencie kiedy pojawiamy się na torze po raz pierwszy, musimy poznać pewne zwyczaje i reguły, wszystko to powinno zostać nam przedstawione przez organizatorów przed rozpoczęciem jazd. Należy również pamiętać, że jazda po torze jest niemałym obciążeniem dla samochodu, dlatego jeżeli nasze auto jeździ na oponach, na których często uskuteczniamy burnout przed biurem należałoby je zmienić, to samo tyczy się klocków i tarcz. To dwie kluczowe kwestie, zarówno dla zadowalających czasów jak i przede wszystkim naszego bezpieczeństwa. Przed wjazdem na tor należy zawsze sprawdzić poziom oleju i płynu chłodzącego. Jeżeli tego nie zrobimy, wielce prawdopodobne, że samochód opuści tor na lawecie. Ważnym warunkiem, który musimy spełnić jest pomiar poziomu głośności, nasz 38

Genesis Report Sierpień 2013

samochód nie może emitować więcej niż 96 dB w 2/3 maksymalnych obrotów silnika. Kaski dla kierowcy i ewentualnego pasażera są również obowiązkowe.

Pierwsza jazda | Przed właściwymi jazdami po

torze, odbywają się szkolenia, które dla amatorów są obowiązkowe, a dla osób doświadczonych dobrowolne. Jednak z moich obserwacji wynika, że osoby z doświadczeniem nie chcą sobie odmówić przyjemności doskonalenia techniki jazdy. Wszyscy uczestnicy dzieleni są na specjalne grupy, w zależności od samochodu, którym dysponują i ze względu na deklarowane umiejętności. W czasie szkolenia mogą jednak zostać przeniesieni do bardziej lub mniej zaawansowanej grupy. Szkolenie polega na podzieleniu toru na sekcje, w których grupa jedzie gęsiego za instruktorem i słucha wskazówek dotyczących optymalnego toru jazdy. Szkolenie trwa zazwyczaj od 2 do 3 godzin, w zależności od ilości uczestników. Początkujący mają także możliwość zaproszenia instruktora na fotel pasażera i zrobienia z nim kilku kółek w celu poprawy umiejętności. Według mnie, właśnie ten element daje najwięcej pewności i gwarancję tego, że nie popełnimy poważnego błędu, który mógłby doprowadzić do zjechania w żwir, bądź przeszlifowania pobliskiej bandy.


Motoryzacja

Zabawę czas zacząć | Na torze królowały głównie

911-ki, więc nie byliśmy odosobnieni. Każda z grup wjeżdża na tor na 20-minutowe sesje, łącznie, podczas jazd konkursowych, na tor wjeżdżaliśmy pięciokrotnie. Zabawa była przednia! My, dzięki Bogu, przejechaliśmy bezwypadkowo, jednak jeden raz na torze pojawiła się czerwona flaga, gdy kierowca stracił panowanie nad pojazdem i w spektakularny sposób skończył swoją sesję na bandzie. Podczas przejazdu innych grup, wielokrotnie ktoś zaliczał wypad w żwir, bądź na trawę, nie były to, na szczęście, poważne incydenty.

Ile to kosztuje | Wliczając koszt samego uczestnictwa (około 500zł), dojazdu, zużycia (niecałkowitego)

opon i klocków, można śmiało powiedzieć, że przy aucie klasy Porsche 997, jeden wypad na track day, to koszt ponad 3 000 zł. Należy jednak pamiętać, że po kolejnych wizytach koszta mogą wzrosnąć, gdy bieżnik opon odejdzie w niepamięć, podobnie jak wydajność wspomnianego układu hamulcowego. Często też, w trosce o lepsze wyniki uczestnicy decydują się usprawniać swoje samochody, ale to już osobny temat. Emocje jakie daje możliwości współzawodnictwa i poznania ograniczeń swoich i swojego samochodu są bezcenne. Jednym słowem, prawdziwa męska przygoda i możliwość nawiązania wielu przyjaźni z ludźmi, dla których motosport to styl życia. Czego chcieć więcej?

Sierpień 2013 Genesis Report 39


Magiczny Meksyk Tekst: Weronika Majek | Zdjęcia: Weronika Majek

40

Genesis Report Sierpień 2013


TRZECIE, PO TOKIO I SEULU NAJWIĘKSZE MIASTO ŚWIATA JEST STOLICĄ ZJEDNOCZONYCH STANÓW MEKSYKAŃSKICH. NA STYKU KULTUR, PEŁNE RÓŻNORODNOŚCI, FASCYNUJĄCE MIEJSCE, W

Sierpień 2013 Genesis Report 41

Weronika Majek

JESZCZE KILKU RANKINGACH WYSUWA SIĘ NA PROWADZENIE.


Magiczny Meksyk

W

czerwcu tego roku Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa opublikowała raport, z którego wynika, że Meksykanie wyprzedzili mieszkańców Stanów Zjednoczonych w rankingu otyłości wśród najbardziej zaludnionych narodów naszej półkuli. Carlos Slim Helu, telekomunikacyjny magnat z Meksyku, w 2013 znalazł się na szczycie najbogatszych ludzi świata magazynu Forbes, gdy uzbierał o 7 mld dolarów więcej, niż Bill Gates. Meksykanie pobili rekordy Guinessa zarówno w kategorii największa enchilada (70 metrów), jak i w kategorii największej klasy tanecznego fitnessu. Ponad 6500 ludzi zrobiło sobie trening w mieście. Zarazem prezydent Enrique Peña Nieto ogłosił w tym roku program Narodowej Kampanii Walki z Głodem a w Tabasco dramatycznie wzrosła ilość zachorowań na dengę. Kraj na pograniczu północy i latynoskiego południa, oferuje swój specyficzny poziom absurdu. Duże auta, szerokie ulice, ogromne hotelowe pokoje, a nawet szklanki soku w rozmiarze amerykańskim, jakimś cudem nie kolidują jednak z antycznymi budowlami, wytworami niezwykłej kultury lokalnej i tradycyjnymi targami.

42

Genesis Report Sierpień 2013



Magiczny Meksyk

EL De Efe| tak mieszkańcy nazywają stolicę, czyli Mexico City, założone w XIVw. przez

Azteków. Distrito Federal to miasto ogromne, rozłożyste, kolorowe i fascynujące. Nigdy wcześniej i nigdy później nie stałam w tak ogromnych korkach, będących tam udręką codzienności. Słońce grzeje, ale nie jest upalnie, niekiedy wręcz chłodno – efekt położenia stolicy na blisko 2500 m. n.p.m. D.F. wymaga czasu, a ja jestem podróżnikiem niespiesznym, zazwyczaj flegmatycznie delektuję się urokami życia w odwiedzanych przeze mnie miejscach. Nie wyobrażam sobie jedno- czy dwutygodniowej wycieczki, w ramach której turysta chciałby poznać Meksyk. Sama stolica to kopalnia niesamowitości, wciąga, i wymaga kilkunastu dni, żeby choć powierzchownie poznać jej tajemnice. Kilku punktów na mapie miasta nie można pominąć. Jeżeli ktoś chce zwiedzić Muzeum Antropologiczne tylko raz w życiu, i już nigdy więcej nie zawracać sobie czymś takim głowy – nie warto marnować czasu w setkach podobnych instytucji rozsianych na całym globie. Warto wybrać Museo Nacional de Antropología, nie tylko po to, by z bliska obejrzeć słynny kalendarz równie słynnych Majów. Tym bardziej, że po powrocie do współczesności przyjemnie jest iść na spacer po Chapultepec, ogromnym parku. Spragnieni natury odnajdą piękne zielone przestrzenie Ogrodu Botanicznego i ZOO, spragnieni kultury Muzeum Rufino Tamayo, Muzeum Sztuki Współczesnej i Historyczne. Na terenie parku organizowane są koncerty, warsztaty, dyskusje i festiwale. Jest to jedno z ulubionych miejsc na weekendowy odpoczynek mieszkańców miasta. W pobliżu można znaleźć Foro Shakespeare – niewielki, ale uroczy teatr. Mimo bardzo ubogiej znajomości hiszpańskiego, spektakl nie był dla mnie stratą czasu. Kto nie widział dzielnicy Coyoacán, ten nigdy nie był w Mexico City. Nie chodzi jedynie o to, by zwiedzić dom, w którym Frida Kahlo i Diego Rivera tworzyli, kłócili się, kochali i oddawali rewolucjom, czy też willę Trockiego, na której ścianach są wciąż widoczne ślady jego krwi, po skutecznym zamachu Ramóna Mercadera. Coyoacán to najpiękniejsza część miasta, klimatyczne kamienice, skwerki, brukowane ulice, kolorowe ściany kafejek, teatrów, galerii, restauracji i sklepików przeróżnych, uzależniają ludzi wrażliwych na estetykę i święty spokój. Zmęczeni pędem centrum i Zócalo odnajdą tu ciszę i urokliwe miejsca. To jest moje ulubione miejsce w D.F. 44

Genesis Report Sierpień 2013



Magiczny Meksyk

Dla podróżnych, którzy nie boją się zjechać z utartych szlaków i mają nieco więcej czasu, niż kilka dni, ciekawym miejscem może być Los Dinamos na północy miasta. Dzielnica i park na wzgórzach położonych jeszcze wyżej, niż centrum, zaskakują architekturą, oraz pozwalają spojrzeć na miejski splendor z góry. Wspaniałym miejscem jest Museo De Arte Carillo Gill. Trafiłam tam na bardzo ciekawe ekspozycje – jedna związana ze sztuką karykatury, a druga z tematem bardzo trudnym – fabryk należących do międzynarodowych korporacji, gdzie ludzie traktowani są gorzej, niż niewolnicy. W czasach, gdy niewolnik był towarem luksusowym, warto było o niego dbać. Dziś ludzi traktuje się gorzej, niż kiedykolwiek. Śmiech zamknięty w puszce – to jeden z elementów tej multimedialnej instalacji, którą pamiętam do dziś, a Yoshua Okón to artysta urodzony w Meksyku i znany na świecie. Każdy turysta prędzej, czy później wróci do centrum, a tam będzie włóczył się po Zócalo – jednym z największych placów miejskich na świecie. Nie napiszę, że nie warto, gdyż zarówno Muzea rozsiane wokół placu, jak i ruiny, knajpki, czy kawiarenki są warte uwagi, ale gdybym miała czas, by zwiedzić tylko kilka miejsc, Zócalo zostawiłabym sobie na inny termin. Dla mnie najbardziej fascynującym zjawiskiem tam, był Targ Na Gwizdek: w centrum miasta, handlarze rozkładali i składali swoje towary na gwizd chłopaków stojących na czujce. Patrol policji, gwizd, zwijanie manatków, gwizd, rozwijanie manatków, gwizd, zwijanie – i tak w kółko, tuż koło budynku Palacio Nacional. Niesamowite. Napiszę o tym placu więcej w drugiej części opisu mojej podróży. Warto też zwiedzić UNAM – kampus Uniwersytetu robi wrażenie, a na budynkach możemy podziwiać murale, których część wyszła spod ręki Orozco. Przy okazji ocenimy też dyplomy młodych artystów. Płynnie możemy przejść od tematu sztuki do kwestii sztuki kulinarnej. Nie bez przyczyny bohaterem jednej z instalacji na wspomnianej wystawie było chili.

46

Genesis Report Sierpień 2013


CHILLI|

Papryczka jest skarbem narodowym, można znaleźć ją w przeróżnych kształtach, rozmiarach i kolorach, a jak zdradził mi Alberto, Meksykanie mają co najmniej kilkanaście słów na określenie różnych poziomów ostrości tego warzywa. Drugim narodowym skarbem jest kukurydza, nieco inna, niż znany nam gatunek. Kuchnia jest bogata i to dosłownie – typowy meksykański obiad składa się z czterech, a co najmniej trzech dań, plus absurdalne ilości napojów. Warto spróbować takie dania, jak: chiles en nogada (nadziewane chili obsypane pestkami granatu, w kolorach flagi meksykańskiej), chimichanga, prawdziwe enchiladas, najlepiej z ulicznej budy, a na deser dulce de tejocote. Z owoców upodobałam sobie jeszcze sapote, szczególnie w wersji czarnej. Bardziej eleganckiego owocu natura nie stworzyła. Targi z jedzeniem to temat na osobny esej – mnogość gatunków mango, bananów, egzotycznych warzyw i szalonych przysmaków atakuje zmysły (i portfele). Dla ekstremalnych smakoszy godne polecenia będą pasikoniki (chapulines ), przekąska wyjątkowo popularna w stanie Oaxaca. Oaxaca to przepiękne miesce. Poza upodobaniem mieszkańców do spożywania owadów zamiast chipsów, można znaleźć tam więcej zaskakujących rzeczy

Sierpień 2013 Genesis Report 47


Magiczny Meksyk

Zanim jednak zaczniemy przemieszczać się pomiędzy stanami pamiętajmy, że są to osobne jednostki administracyjne. Czym objawia się to w praktyce – na przykład tym, że jeśli kupimy kartę sim w Mexico City, to w Oaxace zapłacimy koszty roamingu, nawet podczas rozmowy z koleżanką z Coyoacán. Oaxaca to stan ze stolicą w mieście Oaxaca, w której trafiłam na spore zamieszanie. Jeden z wydziałów lokalnego Uniwersytetu obchodził rocznicę, zbliżał się Dia De los Muertos, kilka zamożnych rodzin wyprawiało Quinceañera (bardzo strojne 15 urodziny) swoim córom, przez co miasto zamieniało się chwilami w jedną wielką salę balową, a na to wszystko doszedł jeszcze protest mieszkańców okolicznych wiosek i miasteczek, przeciwko rządowi, atakom wojskowym na ludność i podatkom.

48

Genesis Report Sierpień 2013

Po miejskim zamieszaniu odpoczywałam w Monte Albán – na pobliskich ruinach miasta Zapoteków i Mixteków wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Cały dzień to za mało, by oddychać historią i zachwycać się antycznym wzornictwem. Można tam spacerować godzinami, zrobić milion zdjęć i jeszcze chcieć wracać. Zalecam kapelusze i kremy z wysokim filtrem – trudno odnaleźć choć kilka centrymetrów cienia. Zalecam też uzbrojenie się w odporność na lokalnych handlarzy – to, co sprzedają nie jest zabytkowe, ani historyczne, a jeżeli jakimś cudem by było, wywożenie będzie nielegalne. Tak, czy owak, ten biznes nie jest wart zachodu. Meksyk to nie jest kraj, który można zwiedzić na szybko, zobaczyć wszystko naraz.


Nie da się też go opisać w jednym artykule. W następnym numerze opowiem, dlaczego warto już teraz rezerwować bilety na koniec października/początek listopada – kiedy to Meksykanie oswajają się ze śmiercią na swój niepowtarzalny sposób, o rozkoszach plażowania, ale też niedoli morskich żółwi, które w połowie października wychodzą na ląd składać jaja, co często kończy się dla nich tragicznie, a także o magicznym miejscu w sercu Meksyku; miejscu, w którym pojawiają się szamani, Indianie i czarownice, a gdzie można kupić wszystko, co tajemnicze, od złotego proszku, po spray na rozmnażanie pieniędzy.

Sierpień 2013 Genesis Report 49


LUKSUS PO POLSKU

Delphia 46 CC

Tekst: Mateusz Galimski

50

Genesis Report Sierpień 2013


Sierpień 2013 Genesis Report 51


DLelphia otus 46cc

P

oruszając temat rynku dóbr luksusowych w naszym kraju grzechem byłoby nie wspomnieć o gałęzi, w której Polska znajduje się od kilku lat w ścisłej czołówce. Nasz kraj przoduje we wdrażaniu najnowszej technologii i produkcji luksusowych jachtów. Niestety większość produkowanych u nas jachtów sprzedawana jest na zachód, a tylko nieliczne egzemplarze trafiają na polski rynek, niemniej jednak poruszając temat żeglarstwa nie można zapomnieć o jednej z największych firm zajmującej się produkcją luksusowych jachtów, jaką jest Delphia. Początki tej stoczni sięgają pierwszej połowy lat 90 kiedy to dwaj bracia Wojciech i Piotr Kot zaprojektowali i zwodowali swój pierwszy jacht Sportinę. Ich kolejne konstrukcje stawały się strzałami w dziesiątkę i tak stopniowo ta mała stocznia stawała się liderem na światowym rynku jachtów żaglowych.

52

Genesis Report Sierpień 2013


Dzisiaj dostarcza ponad 150 jachtów rocznie i co chwilę poszerza swoje portfolio o nowe konstrukcje. Dlatego czułem się zaszczycony, mając możliwość popływać na jednej z ciekawszych konstrukcji tej polskiej stoczni. Delphia 46CC to 14.5 metrowa esencja luksusu, która w harmonijny sposób łączy w sobie cechy krążownika i morskiego jachtu mogącego bez przeszkód radzić sobie na najbardziej wymagających akwenach. Cechą, która w znaczący sposób wyróżnia go spośród konkurencji jest zastosowanie deck salonu. Jest to podwyższenie salonu przy jednoczesnym zastosowaniu panoramicznego oszklenia kabiny. . Dzięki takiej konstrukcji Delphia pozwala cieszyć się urokami żeglowania zarówno na cieplejszych jak i mniej przyjaznych akwenach, dając możliwość spożywania posiłków w przytulnym salonie, podczas rejsu po norweskich fiordach bądź bez przeszkód stanie się azylem w upalne dni na słonecznej riwierze.

LUKSUS I FUNKCJONALNOŚĆ| Delphia już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie jachtu, który ma za zadanie zaspokoić potrzeby nawet najbardziej wymagających klientów. Pokład wykonany jest z tekowego drewna, a detale oraz dynamiczna sylwetka powodują, że każda osoba, która choć raz wejdzie na jej pokład, szybko zapragnie powrócić. Po wejściu na pokład i zajęciu miejsca (w zagłębieniu) można zauważyć, że nawet najmniejszy fragment takielunku ma swoje miejsce i, co istotne, jest on na tyle dyskretnie wkomponowany w linię pokładu, że nie powinien w żaden sposób wpływać na komfort poruszania się po jachcie. Wielkościowo zoptymalizowane, hydrauliczne koło sterowe, wraz z, w pełni wyposażoną, centralną kolumną, dają sternikowi świetne warunki pracy, a załodze wygodę przemieszczania się bez obaw o to, że będą sobie nawzajem przeszkadzać, podczas zmiany halsu. Jednak cała magia Delphi zaczyna się po wejściu do jej wnętrza, Sierpień 2013 Genesis Report 53


w którym znajduje się stonowany, lecz utrzymany w luksusowym stylu, salon, pełniący również rolę jadalni. Nieopodal, do naszej dyspozycji mamy w pełni wyposażoną kuchnię, w której nie zabraknie takich detali, jak zmywarka czy ekspres do kawy, co tworzy bardziej wrażenie luksusowego apartamentu, niż luksusowego jachtu. Warto wspomnieć o wysuwanej platformie rufowej, która daje dwójce osób bezpieczny i komfortowy dostęp do wody, niemniej jednak ma swoje ograniczenia, i w przypadku płetwonurków przestrzeń, jaką oferuje, może okazać się nie wystarczająca. Kabiny są bardzo przestronne, sprawiają wrażenie ciepłych i przytulnych, a także, ponadczasowych, co jest dosyć istotne biorąc pod uwagę fakt, że jacht kupuje się na lata. Do dyspozycji załogi dostępne są 2 kabiny z łóżkami małżeńskimi oraz mała kabina, czyli teoretycznie jacht jest dla 6 osób, jednak w praktyce, bez większego problemu, na pokładzie można zaokrętować 3 kolejne osoby, które odnajdą się na luksusowych i niebywale miękkich kanapach.

ELEKTRONIKA|

54

Genesis Report Sierpień 2013

Marcin Długołęcki

Poruszając temat elektroniki chciałbym zaznaczyć, że decydując się na zakup tego typu jednostki, do dyspozycji dostajemy konfigurator, niewiele odbiegający od tego, który otrzymujemy podczas zakupu Rolls-Royce’a. Poziom wyposażenia zależny jest tylko od zasobności naszego portfela, ale na liście opcji mamy dostęp do rozbudowanego systemu rozrywki, w którego skład mogą wchodzić telewizory plazmowe, wysokiej klasy nagłośnienie, cała masa mniej lub bardziej zaawansowanego sprzętu radionawigacyjnego czołowych marek (Raymarine, Garmin, Navtex), rozbudowany autopilot pozwala nam przez dłuższy czas skoncentrować się na nawigacji i komunikacji radiowej, zaś radar zminimalizuje ryzyko kolizji. Nie bez znaczenia jest też hydro ster, który pozwala bez problemu manewrować w nawet najbardziej zatłoczonych marinach. Ciekawostką jest tu funkcja hold, która pozwoli jednej osobie zacumować jacht bez obaw o to, że uderzy burtą podczas cumowania.




PODSUMOWANIE| Według mnie, Delphia to zupełnie inny poziom luksusu, a przy okazji funkcjonalność, niewygórowana cena i świetne właściwości nautyczne. Ich gwarancją jest wieloletnie doświadczenie w produkcji jachtów stoczni Delphia, ale przede wszystkim 30-letnie doświadczenie Andrzeja Skrzata i pasja, jaką włożył w projekt tej jednostki. Delphia posiada w swoim asortymencie większą jednostkę, ale nie jest ona tak funkcjonalna i przyjazna w użytkowaniu, jak Delphia 46CC. Jak na mój gust, w ofercie polskich stoczni nie ma drugiego takiego jachtu i szkoda tylko, że w Polsce potencjalnych klientów mógłbym wyliczyć na palcach jednej ręki. Wierzę jednak, że w najbliższym czasie, ta sytuacja ulegnie zmianie.

Marcin Długołęcki

Długość całkowita: 14.06m Szerokość: 4,48m Całkowite zanurzenie: 2,25m Wysokość masztu nad linią wody: 20,15m Ciężar: 13050kg Balast: 4630kg Silnik: Volvo Penta Moc: 110KM Zbiornikpaliwa: 350L Zbiornik wody: 700L Grot: 54,60 m2 Genua: 60.50 m2 Projekt jachtu: Andrzej Skrzat Stylizacja wnętrza: Schanaase Interior Design


Whatever It Takes Przyjemność i Satysfakcja Tekst: Przemysław Kowalski




Smak

Firma Wine Direct, czołowy importer oraz dystrybutor win, wprowadza do Polski absolutną nowość.‘Whatever it Takes” to unikalny projekt tworzony przez 21st Century Leaders Foundation, do którego zaproszono znane osobistości i liderów społecznych XXI wieku. Celem inicjatywy jest zbieranie funduszów na walkę z ubóstwem i głodem wśród dzieci oraz ochronę środowiska. Do tej pory organizatorom kampanii udało się zgromadzić wokół tej szczytnej inicjatywy ponad 600 wybitnych osób – aktorów, muzyków, polityków, noblistów, sportowców, biznesmenów, artystów, kreatorów mody, pisarzy.Jednym z elementów projektu jest wspólna inicjatywa organizatorów i hiszpańskiej winnicy Vicente Gania, która z tej okazji przygotowała specjalną, limitowaną serię win z apelacji D.O. Valencia. Ze sprzedaży win, minimum 450 000 euro będzie przekazane na cele kampanii. W części kampanii związanej z winem swoich wizerunków użyczyli George Clooney, Pierce Brosnan, David Bowie, Coldplay, Penelope Cruz, Charlize Theron. Pomagali oni również w zaprojektowaniu sześciu niezwykłych butelek. Kolekcja nie jest dostępna w sieci detalicznej, a jedynie przeznaczona do dystrybucji dla odbiorców instytucjonalnych, w ramach zestawów upominkowych i jest zaprezentowana w specjalnym katalogu, wraz z innymi propozycjami firmy Wine Direct, w wersji elektronicznej oraz drukowanej. Więcej informacji:

p.kowalski@jakpragnewina.pl tel. +48 606 417 344

Marcin Długołęcki

Sierpień 2013 Genesis Report 61


Lotus Evora S Tekst: Mateusz Galimski | Zdjęcia: Marcin Długołęcki

62

Genesis Report Sierpień 2013


-MATEUSZ GALIMSKI Sierpień 2013 Genesis Report 63

Marcin Długołęcki

„Evora to typowe auto dla gentlemana XXI wieku”


Lotus Evora S

Marcin Długołęcki


Motoryzacja

Lotus Evora

Filozofia Collina Chapmana w realiach XXI wieku

G

dy dowiedziałem się, że przyjdzie mi jeździć Evorą, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Lotusy od zawsze kojarzyły mi się z autami, które służą do jazdy po torze, zaś czteromiejscowy samochód, w żaden sposób nie pokrywał się z tym stereotypem. Kiedy przyjechałem do Warszawy w celu wypróbowania Evory, traktowałem ją bardziej jako ciekawostkę, a mając na względzie jeszcze kilka, droższych i tańszych, alternatyw, Lotusa miałem na końcu swojej listy samochodów tej klasy. Trudno opisać, jakie było moje zdziwienie, kiedy zająłem miejsce za kierownicą. Evora prezentuje się wspaniale. Jej stylistyka, ukazując ducha dzisiejszych czasów, równocześnie podkreśla charakterystyczne dla Lotusów elementy klasyczne. Auto jest niskie i szerokie, zaś linia nadwozia przypomina nam, że mamy do czynienia z prawdziwym samochodem sportowym. Evora to typowe auto dla gentlemana XXI wieku. Z jednej strony dynamiczna stylistyka powoduje, że nawet stojąc, Evora wygląda tak, jakby właśnie pokonywała zakręty w Grand Prix Monaco, z drugiej strony potrafi się ukryć w miejskiej dżungli, podkreślając dobry smak jej właściciela. Przód auta, podkreślony charakterystycznymi dla marki owalnymi wlotami powietrza, nadaje mu agresywnego charakteru, przełamując nieskazitelną bryłę. Długie drzwi, harmonijnie wkomponowane w bok auta, zwężając się, przechodzą w szeroki błotnik, podkreślony ostro ściętymi wlotami powietrza. Warte uwagi jest samo oszklenie kabiny, poprzerywane czarnymi słupkami, do złudzenia przypominające oszklenie samochodów w Le Mans. Jednak żaden element Evory nie jest tak drapieżny, jak jej tył. Tylna szyba kryjąca 3.5 litrowe V6, ze zmysłowymi wlotami powietrza, współgra ze zintegrowanym spojlerem i okrągłymi światłami wkomponowanymi w kompozytową karoserię. Jakby tego było mało, zwieńczeniem tyłu jest dyfuzor z centralnie zamontowanym wydechem, który jest dobrze znany wszystkim użytkownikom Lotusów. Sierpień 2013 Genesis Report 65


Lotus evora S

„Z tyłu nie ma co liczyć na więcej miejsca na tylnym fotelu niż dla jednego dorosłego lub dwójki małych dzieci, ale chyba nikogo nie powinno to dziwić” -MATEUSZ GALIMSKI 66

Genesis Report Sierpień 2013


Lotus Evora

Marcin Długołęcki

Wnętrze

Jazda

Wchodzenie do Evory wymaga niemałej gimnastyki, ale po zajęciu miejsca, oczom ukazuje się jedno z najlepiej wykonanych wnętrz, z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia. Pozycja za kierownicą jest wprost fenomenalna, a sprawdzone fotele Recaro nie zawiodą nas podczas pokonywania zakrętów i kilkugodzinnych tras. Miłym akcentem jest fakt, iż 6 biegowy automat, zamiast dźwigni rodem z lat ‚80, posiada panel z przyciskami, odpowiadający ustawieniu dźwigni w „automacie”. Szkoda, że Lotus, przy kwocie 330 tysięcy złotych, każe sobie dodatkowo płacić za nawigację czy tempomat, ale w momencie, kiedy zdecydujemy się na tak zwany „Tech Pack” i, według mnie, obowiązkowy Premium Pack Sport, otrzymamy przepiękny samochód i zamkniemy się w kwocie podchodzącej pod 350 tysięcy złotych. Co za to otrzymamy? Lepszy system audio, nawigację Pioneera z obsługą Bluetooth, tempomat, monitor ciśnienia w oponach, wnętrze obszyte skórą wraz z boczkami i deską rozdzielczą, a co najistotniejsze – fotele przeszyte kontrastującą skórą, wraz z przetłoczeniami, do złudzenia przypominającymi karbon. Tylne fotele, którymi tak szczyci się Lotus, w rzeczywistości są oddzielną opcją, za którą trzeba zapłacić kilkanaście tysięcy złotych, jednak według mnie jest to opcja obowiązkowa, pozwalająca nam cieszyć się Lotusem, nawet zawożąc nasze dziecko do szkoły. Nie ma co liczyć na więcej miejsca na tylnym fotelu, niż dla jednego dorosłego lub dwójki małych dzieci, ale chyba nikogo nie powinno to dziwić.

Evora wspaniale się prowadzi, czucie samochodu porównywalne jest z Elise, tylko z tą różnicą, że przejechanie po torach tramwajowych, nie doprowadzi nas do uszkodzeń kręgu szyjnego i nad naszym bezpieczeństwem czuwa ESP oraz ABS. Zawieszenie Evory jest po prostu fenomenalne i udowadnia, że mamy do czynienia z prawdziwym Lotusem. Zautomatyzowana skrzynia biegów zaskakująco dobrze sprawdza się w korku i pozwala na gładkie ruszanie, bez zbędnych szarpnięć, które charakteryzują tego typu rozwiązania. Niestety, pierwszy minus skrzyni można dostrzec po przełączeniu w tryb Sport. Odnosiłem wrażenie, że po wciśnięciu łopatki, musiałem poczekać około sekundy, zanim wybrany przeze mnie bieg zostanie aktywowany. Lotus z pewnością musi to dopracować, oby nie kosztem trybu Auto, który fenomenalnie sprawdza się na naszych drogach, adaptując się do aktualnego stylu jazdy. Kolejnym majstersztykiem jest system ESP. Evora lubi być podsterowna, ale za to „przyjemne wychylenie” odpowiada ESP, który jest tak spasowany, że dając nam frajdę z jazdy, powoduje, że kierowca cały czas ma kontrolę nad tym, co robi, a przy okazji, każda ucieczka tyłu jest stopniowo tłumiona, bez zbędnych szarpnięć mogących przy równoczesnej próbie stłumienia podsterowności przez kierowcę, doprowadzić do zmiany toru jazdy i wypadku. Lotus pozwala kierowcy do granic wytrzymałości odkrywać jego limity. Jeżeli chodzi o przyśpieszenie i silnik, na papierze wszystko wygląda dobrze. 276 koni mechanicznych i 350 NM pozwala na sprint od 0 do setki w 5 sekund. Jednak, prowadząc ją, miałem wrażenie, jakby potencjał tej 3.5 litrowej v-szóstki nie został w pełni wykorzystany, przez rezygnację ze sportowego pazura na rzecz komfortu, powodując, że standardowa Evora jest jak na samochód sportowy trochę zbyt nudna i mało ostentacyjna.

„Odnosiłem wrażenie, że po wciśnięciu łopatki muszę czekać około sekundę zanim wybrany przeze mnie bieg zostanie aktywowany” -MATEUSZ GALIMSKI Sierpień 2013 Genesis Report 67


Motoryzacja

Zabawa zaczyna się od S Lotus Evora S, to zupełnie inny poziom, w porównaniu z normalną Evorą. Nie ma sensu zastanawiać się nad normalną Evorą, jeżeli możemy pozwolić sobie na S-kę. Evora S to nie tylko dodatkowe 69 KM i kilka „smaczków” stylistycznych, ale, co najważniejsze, auto o zupełnie innym charakterze, zbliżonym bardziej do super samochodu. W Evorze S niemal każdy element został poddany ulepszeniu. Jedną z najbardziej odczuwalnych zmian, jakie zaszły w S-ce, jest zmiana oprogramowania automatycznej skrzyni biegów (IPS), która w trybie Sport nareszcie pozwala cieszyć się pełnym potencjałem samochodu. Dodatkową zaletą jest rzadziej wtrącający się ESP, który nawet w trybie Normal pozwala nam, w zdecydowanie większym stopniu, cieszyć się jazdą. Co najistotniejsze, jazda Evorą stała się nie tyle szybka, co emocjonująca. Warto też zaznaczyć, że dodatkowa moc nareszcie pozwala nam ze spokojnym sumieniem wydać 400 000 zł, bez obaw o to, że na najbliższych światłach zostaniemy wyprzedzeni przez usportowionego sedana. W Evorze S nie brakuje też niedociągnięć. Przyśpieszenie jest na tyle płynne, że brakuje dzikości, która w przypadku auta o takiej stylistyce i rodowodzie powinna być obowiązkowa, z pewnością takie rozwiązanie sprawdza się na torze, ale nie daje aż takiej frajdy z codziennej jazdy. Warto zaznaczyć, że Lotus, dążąc do nadania Evorze sportowego charakteru, zmodyfikował układ wydechowy, nareszcie pozwalając 356 koniom mechanicznym wydać dźwięk godny Lotusa, jednak nadal brakuje mu drapieżności, której spodziewałbym się po tej marce. Według mnie Evora S to dla Lotusa wielki krok naprzód i samochód ma naprawdę wielki potencjał, jednak S-ka nadal cierpi na chorobę wieku dziecięcego i to, co Lotus oferuje w Evorze S, winno zostać zawarte w jej podstawowej wersji. Jednak, przede wszystkim, Evora S to auto niebanalne, które skierowane jest dla mężczyzny w średnim wieku, lubiącego od czasu do czasu wcisnąć pedał gazu do oporu, ale ceniącego sobie komfort, funkcjonalność i dość często używającego Evory, jako samochodu na co dzień, mogącego dowieźć dzieci do szkoły. Podsumowując, kiedy chcesz przeznaczyć na samochód do 400 000 zł, warto zainteresować się tą propozycją. Na pewno należy skorzystać z możliwości jazdy próbnej, w jednym z kilkudziesięciu salonów Lotusa w Europie, bo warto choć raz zasiąść za kierownicą jednej z ikon brytyjskiej motoryzacji i poczuć ducha marki założonej przez Colina Chapmana.

68

Genesis Report Sierpień 2013


Marcin Długołęcki


Pasja Z

Klasą

Tekst: Mateusz Galimski | Zdjęcia: Bartosz Głowacki


Sierpień 2013 Genesis Report 71


Motoryzacja

Pasja z Klasą

zysk i przyjemność w jednym

K

upując sportowe auto u lokalnego dealera, musimy liczyć się z tym, że po kilku latach nasze oczko w głowie będzie warte ułamek tej ceny, którą przyszło nam zapłacić wcześniej. Sprawy mają się inaczej, gdy posiadamy unikatowy egzemplarz w nienagannym stanie technicznym i wizualnym. Wtedy możemy spodziewać się, że w przeciągu dekady auto zyska miano ikony, a jego cena przekroczy nawet kilkukrotnie wartość jego zakupu. W cyklu artykułów poświęconych klasycznej motoryzacji, postaramy się przybliżyć Wam, na czym polega budowanie kolekcji samochodów zabytkowych, gdzie je kupować oraz jak należy je, w należyty sposób, pielęgnować. Dodatkowo, na bieżąco będziemy Was informować o wszystkich zlotach i eventach klasyków, a całość dopełnią wywiady z osobami, które miłość do klasycznych samochodów mają we krwi oraz kształtowały sport motorowy w naszym kraju i na świecie. Interesują nas tylko te samochody, które zyskały status ikony i miały wpływ na motoryzację, i jej współczesną formę. Udowodnimy Wam, co łączy Volkswagen Golfa GTI z Bugatti Veyron oraz pokażemy, że inwestowanie w samochody klasyczne jest lepsze, niż inwestycja w złoto, z tą różnicą, że autem możemy się cieszyć, a złoto inwestycyjne to tylko wykres na ekranie naszego komputera. Gotowi na przygodę? W następnym numerze możecie spodziewać się pierwszego artykułu.

72

Genesis Report Sierpień 2013


Bartosz GĹ‚owacki

Lipiec 2013 Genesis Report 73


Być jak Drover CANNING STOCK ROUTE

czyli wyprawa po blisko 2 200 kilometrowym odciku australijskiej pustyni Tekst: Michał Synowiec

74

Genesis Report Sierpień 2013



Być jak dover

A

ustralia nie bez przyczyny jest mekką off-roadu. Byle jaki parking pod supermarketem to, odnosząc się do polskiej rzeczywistości, zlot samochodów terenowych. Widzimy wszelkiej maści Toyoty, Nissany, Land Rovery, Mitsubishi – każdy mniej lub bardziej przerobiony i wyposażony. Po prostu tutaj samochód terenowy jest jednym z podstawowych narzędzi pracy lub środkiem do poruszania się. Jeśli są samochody, są także i odpowiednie dla nich drogi, czyli miejsca, gdzie dobra opona, rama i reduktor stanowią o wartości auta. I właśnie o jednej takiej drodze jest ta opowieść. Przemierzyłem już do tej pory wiele australijskich szlaków, wiele dróżek i odległych obszarów, nadszedł więc czas na pewne ukoronowanie moich outback’owych podróży. Warto zmierzyć się z jakąś tutejszą legendą, żeby było ciekawie i przygodowo. Zaczynam więc poszukiwania i, w końcu, wybór pada na Canning Stock Route. Po pierwsze - nie można tam jeździć samochodami z wypożyczalni, tylko trzeba mieć własne (co, dla mieszkańca drugiego końca świata, jest pewnym utrudnieniem), po drugie - długość trasy to ok 2200 km, po trzecie - trzeba przejechać trzy pustynie i posiadać autonomiczność na ok 14-19 dni, gdyż nie ma po drodze żadnych homestead’ów, stacji benzynowych i osiedli ludzkich (poza aborygeńskim śmietnikiem o nazwie Kuwanitji), po czwarte - nigdy nie wiadomo, jakie warunki pogodowe zastanie się na miejscu, a to bardzo wpływa na tempo poruszania oraz trudności terenowe. I w końcu po piąte - większość Australijczyków mówi o tej drodze z trwogą, opowiadając o żyjących tam smokach, jednocześnie pukając się w czoło na pomysł, żeby nią jechać. Jednak dla mnie, jest to raczej tylko dodatkowa zachęta, rzucam wiec pomysł w środowisku i zbieram małą ekipę 3 doświadczonych podróżników. Wyprawa jest niezobowiązująca i wspólna – także wspólny cel mamy jeden - przejechać CSR, a jak to się uda, z racji posiadania własnego auta na miejscu, każdy może realizować dalszy indywidualny program. Jedziemy.

Wysyłamy samochody

Pierwszy problem to dostarczenie samochodów. Samo wysłanie aut kontenerami nie stanowi kłopotu, nasze obawy wzbudza rygorystyczne (podobno) przestrzeganie prawa przez AQUIS czyli australijskie służby odpowiedzialne za kwarantannę. Otóż boją się oni wprowadzenia na kontynent obcych nasion, roślin, owadów lub zwierząt, a wiadomo, że samochód terenowy jeździ w błocie, więc nie da się go do końca domyć lub wyczyścić. Co więcej, wszystkie nasze auta, w ciągu kilku lat, przemierzyły parę kontynentów i są prawdziwą „bombą biologiczną”. Czyścimy więc samochody na tyle, na ile możemy i wsadzamy w kontenery. Półtora miesiąca później w Perth, po kilku dniach oczekiwania i symbolicznego odkażania, udaje nam się odzyskać auta w nienaruszonym stanie. Teraz tylko dopuszczenie do ruchu w Australii (przejście przez takie śmieszne badania techniczne, czyli: czy wszystkie światła są, czy klocki hamulcowe są grube, czy pasy działają, czy masz prawo jazdy), naklejenie z tyłu znaczka „Left Hand Drive”, zakupy paliwa oraz żywności, i w drogę. Po kolejnych kilku dniach jesteśmy już w Wilunie, skąd zaczynamy naszą przygodę z Canning Stock Route. 76

Genesis Report Sierpień 2013

Back To Basics

Kilka słów o tej trasie. CSR to szlak wytyczony i zbudowany przez Alfreda Canninga i Huberta Trotmann’a w latach 1906-1910, w celu dostarczania nowych stad krów w rejon Kimberley oraz odbioru wyhodowanego bydła, w Perth. W tym czasie Australia nie posiadała portów na północy (poza Darwin) nadających się do eksportu bydła a na Kimberley były najlepsze i największe farmy. Nadludzki wysiłek budowniczych polegał na zbudowaniu 51 studni podstawowych i kilkunastu dodatkowych, wzdłuż szlaku biegnącego przez trzy pustynie: Gibsona, Piaszczystą i Tanami. Studnie kopane były w odległości jednego dnia marszu przeciętnej krowy i były także miejscami obozowisk poganiaczy. W tych czasach zawód Drovera, czyli poganiacza, był jednym z najbardziej poważanych w outback’u, gdyż, aby przeprowadzić Mob, czyli przepęd stada liczącego ponad 2 tysiące sztuk, trwający nawet do 2,5 miesiąca, trzeba było wykazać się niemałym doświadczeniem, siłą i odwagą oraz odpornością na trudy. Także znać się na psychice krowy oraz psychologii całego stada, sztuce przetrwania w buszu, być świetnym jeźdźcem i tropicielem oraz, po prostu, dobrym pastuchem.


. Złoty czas Mob’ów oraz romantyzmu zawodu Drovera to początek XX wieku i okres międzywojenny, aż do czasu zbudowania dróg i rozpowszechnienia się ciężarówek. Ostatni przepęd bydła Canning Stock’iem odbył sie w 1959 roku. W latach 80-tych, gdy coraz powszechniejsze stało się używanie samochodów terenowych, coraz więcej osób próbowało zmierzyć się z CSR przy pomocy auta, co wielokrotnie powodowało konieczność przeprowadzenia akcji ratunkowych. W końcu, w 1990-1991 roku, grupka zapaleńców ponownie oznaczyła cały szlak i wyremontowała kilkanaście studni w północnej części trasy tak, aby można było współcześnie podziwiać kunszt i determinację pierwszych osadników.

No to w drogę…|Wyruszamy ze Studni 1, która leży zaraz

Autor (po lewej) z uczestnikiem wyprawy

za Wiluną. Pierwszy odcinek, aż do Studni 5 nie stanowi kłopotu, kręta droga w buszu, samochody obładowane zapasami wody i paliwa więc jedziemy wolno - generalnie nudno. Fotografujemy po drodze wszystkie ciekawostki, znaki, pamiątki po poprzednikach, czyli to, co nie pasuje do pustyni i się wyróżnia. Zaliczamy jedną studnię za drugą. Jest sucho jak pieprz ale kurz i skamieniała czerwona glina pokazuje, co może tutaj się dziać, gdyby chociaż trochę popadało. Pierwszy nocleg mamy miedzy studniami 6 i 7, w miejscu zwanym Windlich Springs. Jest to brzeg uroczego koryta rzeki wypełnionego wodą, pamiątka pory deszczowej, która świadczy niezbicie o tym, że na tej pustyni jest woda. Po zasłużonym odpoczynku jedziemy dalej. Spotykamy po drodze samotnego „Easy Rider’a” przemierzającego Toyotą pustynię, nigdzie się nie spieszącego, z radością żyjącego po swojemu. Kilka słów zamienione z nim uświadamia nam, że wszyscy w promieniu kilkuset kilometrów, już o nas wiedzą, dzięki komunikatSierpień 2013 Genesis Report 77


Być jak dover

-tom w radiu UHF - jesteśmy jak biali ludzie na Marsie, na dodatek samochodami na dziwnych numerach i bez kierownicy (po normalnej stronie). I trzeba na nas uważać oraz pomagać, jak żółtodziobom, bo możemy sobie zrobić krzywdę w buszu - przecież w Polsce znamy tylko śnieg i białe niedźwiedzie. Na szczęście potrafimy także dobrze i przekonująco opowiadać o wielkich camel-spiderach, które wciągają ludzi pod piasek na pustyni oraz krwiożerczej czupakabrze, którą można także i tutaj poczuć w nocy na swojej szyi, więc po kilku następnych spotkaniach w Ozzami, komunikaty radiowe przekazują dalej, że jednak trochę się znamy na pustyni, off-roadzie oraz świecie i - generalnie - można z nami pogadać. Co Zrobić Gdy samochód się zepsuje |Następne dni to kolejne studnie, piach, wydmy, wraki spalonych samochodów i ..... tarka. Głęboka na 20 cm, o częstotliwości ok 50 cm. Tak wiec mamy dwie możliwości: jechać 80-90 km/h ryzykując urwanie czegoś, ale za to mając komfort ciszy i szybkości poruszania się, lub powolna jazda 20 km/h. 78

Genesis Report Sierpień 2013

wolna jazda 20 km/h. Tą pierwszą opcję wybiera jedna z naszych załóg, pokonująca CSR, jako samotna wyprawa Campus Australia Expedition i trzymająca się około pół dnia drogi z przodu. Przy całym kunszcie kierowcy, ta decyzja, już po niedługim czasie, przynosi kilka awarii w ich Land Roverze. Reszta ekipy, czyli pozostałe trzy samochody, wybiera drugą opcję, czyli: powoli, ale do przodu, a pewnego wieczoru przy ognisku, po kolejnej satelitarnej konferencji i sprecyzowaniu olejowych potrzeb chłopaków na czele, określa się wesoło wyprawą Campus Rescue Team. I, summa summarum, średnia prędkość pokonywania Canninga, wychodzi nam jednakowa. Trudność CSR nie polega na tym, że trzeba codziennie walczyć z błotem, zdobywać pieczątki i punkty, lub topić się w wodzie, chociaż - gdyby popadało, walka byłaby ostra. Szlak ten pokonuje się przez ok. 2 tygodnie, będąc zdanym tylko na siebie, co znaczy, że trzeba wieźć wszystko na pace, mieć doświadczenie i być dobrze przygotowanym. Jednego jest tylko pod dostatkiem na tych pustyniach - wody. Oczywiście, dzięki


studniom, które w większości są doskonałymi, czynnymi źródłami. Zasadniczy kłopot przy pokonywaniu CSR to kwestia cierpliwości, jaką muszą wykazać się podróżnicy. Powolna i ostrożna jazda minimalizuje prawie do zera możliwość awarii (przy sprawdzonym lub nowym aucie), a trzeba pamiętać, że ewakuacja, lub jakakolwiek poważna pomoc, jest tam, jeżeli nie niemożliwa, to bardzo droga. Tankowanie na środku pustyni | Mniej więcej na środku Canning Stock’u jest pewne fajne miejsce zwane „Fuel Dumb”. Jest to umowny punkt przy Studni 23, gdzie, po dużo wcześniejszym zamówieniu, Australijczycy dostarczają paliwo w 200l beczkach. Co prawda, wszyscy mamy paliwa na styk, aby przejechać całość, zapobiegawczo jednak zamawiamy dwie beczułki przedniego oleju napędowego – wszak nie znamy warunków po drodze, i nie wiemy, jakie tak naprawdę będzie spalanie w naszych autach. Pomysł okazuje się bardzo dobry, bowiem fajnie jest znaleźć pełną beczkę opisaną własnym nazwiskiem, na środku niczego. Miłe jest także to, że dzięki dolewce, paliwa starcza nam na wiele więcej, niż sam

CSR, a do tego jego cena okazuje się być dużo atrakcyjniejsza, niż zakupy u Aborygenów. Trzy pustynie | Canning Stock Route można podzielić na trzy części. Pierwsza charakteryzuje się dużą ilością drzew, jest zielono i gliniasto, jest dużo farm oraz bydła, a przez całą drogę wszędzie wciska nam się kurz. Taka jest Pustynia Gibsona. I tutaj często występują powodzie, które bardzo utrudniają, a czasami wręcz uniemożliwiają przejazd CSR. Druga, środkowa, to Wielka i Mała Pustynia Piaszczysta, czyli mniejsze i większe wydmy ze słonymi jeziorami pośrodku. Generalnie tarka i zabawy w piachu, bowiem wydm do pokonania jest kilkaset. Nie stanowią one może wielkiego problemu, bowiem są niskie, niemniej uważać trzeba. Trzecia część to pustynia Tanami, czyli nieskończone morze traw ciągnące się po horyzont. Tutaj także często występują powodzie, a objechać takie rozlewisko, to kilkadziesiąt/kilkaset kilometrów jazdy na azymut przez pustynię ryzykując przebicie opony ostrymi patykami, lub zatkanie chłodnicy spinifexem. Canning Stock, jak na tutejsze warunki, jest jednym z bardziej urozmaiconych szlaków w Australii, codziennie zmienia się krajobraz i codziennie spotykamy coś nowego. Noclegi…| Teoretycznie nocować można do dwóch kilometrów od szlaku wzdłuż całej drogi. Takie jest prawo, regulujące stosunki z Aborygenami. Natomiast na dostęp do niektórych ciekawych miejsc, także noclegów położonych w pewnym oddaleniu od drogi, trzeba mieć specjalne pozwolenie, którego posiadanie ,większość Australijczyków, zwyczajnie ignoruje. Ale cóż, Aborygeni w dalszym ciągu nie są tu powszechnie traktowani, jak ludzie, mimo oficjalnych praw i zapewnień rządu. Teoretycznie biwaki możemy więc zakładać, gdzie popadnie, niemniej wzdłuż całej trasy można znaleźć miejsca brzydkie, ładne, ładniejsze i te najładniejsze. Brzydkie, to te w ostrej trawie, bez możliwości znalezienia drewna na opał i powodujące przy każdym kroku tumany kurzu, na których trzeba zatrzymać się z przymusu aby nie jechać nocą. Ładne, to małe zatoczki przy drodze, znalezione przypadkiem w momencie zachodu słońca i umożliwiające w miarę swobodne rozbicie obozowiska. Te ładniejsze to ocienione miejsca wśród drzew trawiastych, nad okresową wodą, z ładnym widokiem oraz niesamowitym wschodem i zachodem słońca (np. koło Lake Disappoitment ). Natomiast te najładniejsze, to urocze polanki wśród skał nad potoczkiem lub jeziorkiem (Durba Springs, Windlich Springs, Brenden Hills), niektóre odrestaurowane studnie (Nr 6, 12, 26, 49), czy piękne wydmy koło studni 30. I dlatego po drugim dniu już wiemy, że noclegu szukamy w konkretnych miejscach, a celujemy tak, aby rozbić obozowisko na godzinę, półtorej przed zachodem słońca. I tak powinno się tutaj jeździć, bowiem taki styl podróży preferują wszyscy, którzy przemierzają Canning Stock Route. To już koniec…|Po 12 dniach nieprzerwanej jazdy, walki i przedzierania się przez pustynie, docieramy do Bililuny, aborygeńskiej osady położonej przy Tanami Road. Zaraz za nią znajduje się Wolfie Creek, drugi co do wielkości krater meteorytowy na świecie, który obieramy na ostatni nocleg na szlaku Canninga. Spotykamy się tutaj wszyscy tzn. Robert i Krzysiek (LC 80), Włodek i Ania (Patrol GR), Michał, Piotrek i Jacek (LR Campus) oraz ja, Brzyd i Kaśka (LR Discovery), aby przy wieczornym posiłku podzielić się wrażeniami i pożegnać. Tutaj nasze ścieżki się rozchodzą, więc wzajemnym opowieściom nie ma końca. Dalsza droga, to następne kilka tysięcy kilometrów przez outback, które każdy z nas jeszcze przez kilkanaście dni pokona, niemniej jest to temat na następną opowieść. W każdym razie duchy Droverów z początków zeszłego wieku i aborygeńscy szamani, tym razem pozwolili nam na przejazd ,nie żądając opłaty w postaci pozostawienia na szlaku „Pomnika Polskiego Off-roadu” (zepsutego lub spalonego samochodu). Mam nadzieję, że następnym razem także okażą nam swoją łaskę, bowiem Canning Stock Route jest jednym z najładniejszych i bardziej wymagających szlaków Australii. Warto tu wrócić. Sierpień 2013 Genesis Report 79


Abarth

595

Jest prawdziwym Włochem. Bez problemu zdobywa sympatię swoim pozornie łagodnym charakterem oraz prezencją, na pierwszy rzut oka urzeka detalami i stylem. Po głębszym poznaniu pierwsze wrażenie schodzi jednak na dalszy plan, jego oblicze jest diametralnie inne. Tekst: Marcin Długołęcki | Zdjęcia: Marcin Długołęcki

80

Genesis Report Sierpień 2013



Motoryzacja

Abarth 595

Włoski Temperament, kobieca intuicja

O

becna na rynku od kilku lat pięćsetka, to kolejny przykład reanimacji samochodu z dawnych lat, niewątpliwie bardzo udany. Spora liczba stylistycznych nawiązań do modelu z 1957 roku, tworzy spójną całość, a ogromne możliwości indywidualizacji dodają jej polotu. Wkrótce po premierze Fiata Trepiuno zwiastującego nadejście Nuova 500, koncern postanowił przywrócić kolejną legendę, tym razem motorsportu – markę Abarth. Nie trzeba było długo czekać na pojawienie się Abartha 500, auta które przeczy jakiejkolwiek logice. Testowana przez nas wersja 595 Turismo, ma niezaprzeczalnie ekskluzywny charakter, odrobinę mniej sportowy od modelu Competizione posiadającego twarde, kubełkowe fotele Sabelt oraz customowy wydech Monza. Turismo oferuje prawie pełne możliwe wyposażenie z dziedziny komfortu, dostępne w Abarth 500, dodając do tego między innymi specjalne, dwukolorowe malowanie i kilka elementów wnętrza, wykończonych skórą z logo tej specjalnej edycji. Pozycja za świetnie ukształtowaną kierownicą jest nieco zbyt wysoka, chociaż na pewno docenią ją właścicielki pięćsetki, podobnie jak łatwe do wyczucia sprzęgło.

82

Genesis Report Sierpień 2013


Marcin Długołęcki


Marcin Długołęcki


Motoryzacja

Po odpaleniu zimnego Abartha, skutkującym groźnym warknięciem dobiegającym z podwójnego wydechu, spokojnie włączyłem się do gęstego do ruchu. Pierwsze wrażenie? Oprócz twardego (lecz nieprzesadnie) zawieszenia, jeździ się nim całkowicie zwyczajnie, jak każdym Fiatem, co wskazuję, jako zaletę. Po wyjechaniu z zakorkowanych arterii, elektroniczny wskaźnik temperatury silnika ustabilizował się w połowie skali, czas więc pozwolić turbinie 1.4 litrowego 160 konnego T-jeta na odrobinę wysiłku. Po wciśnięciu przycisku Sport, kierownica zaczęła chodzić z przyjemnym oporem, a reakcja na gaz zmieniła się nie do poznania. Przy przekroczeniu 3000 obrotów, mały, gadżeciarski i stylowy samochód na zakupy dobitnie pokazuje, że skorpion w logo znajduje się niebezpodstawnie. Jazda w tym trybie naprawdę wywołuje uśmiech i nieustannie prowokuje do sprawdzania granic możliwości swoich i auta, a to wszystko dzieje się w akompaniamencie strzałów z wydechu. Abarth świetnie czuje się w mieście, gdzie ze względu na mikroskopijne rozmiary, osiągi i precyzję prowadzenia, bezstresowo można wykonać niemal każdy manewr. Na autostradzie jest już trochę gorzej, zdecydowanie brakuje szóstego biegu, przez co zużycie paliwa i hałas przy wyższych prędkościach nie wypadają zbyt korzystnie, podobnie jak wrażliwość na podmuchy boczne. Jednak jazda po równych, krętych, pozamiejskich drogach, jak najbardziej spotkała się z moją aprobatą, to zdecydowanie idealne środowisko dla 595. Nawiązując do wstępu, włoskość Abartha 595 Turismo to, przede wszystkim, połączenie wyrafinowanego designu, zwinności w ciasnych uliczkach i dwóch, odmiennych twarzy, opatrzone kilkoma, nietrudnymi do zaakceptowania wadami. Potrafi być grzecznym, wzbudzającym pozytywne uczucia ludzi autem miejskim, jak i pokazać, że potrafi znacznie więcej. Dostarcza kierowcy prostych, pozytywnych emocji i frajdy, a to jest chyba najważniejsze w tego typu samochodach, których nie kupuje się rozsądkiem, a sercem.

Sierpień 2013 Genesis Report 85


Kultura

Reggae Na Piaskach Chill w dobrym stylu

Tekst: Klaudia Kaźmierczak | Zdjęcia: Monika Kutkowska

L

ipiec to środek wakacji i prawdopodobieństwo dobrej pogody. Nic więc dziwnego, że właśnie w tym okresie odbywa się najwięcej koncertów i festiwali. 20 lipca wybraliśmy się do Ostrowa Wielkopolskiego na Festiwal Reggae na Piaskach, organizowany z okazji 30-lecia Reggae w Polsce. Kilka dni przed festiwalem gospodarze informowali, że w dzień imprezy pogoda będzie idealna, jednak nauczeni doświadczeniem, do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy, czy natura okaże się dla nas łaskawa. Na szczęście w dzień festiwalu słońce wypełniło niebo i można było oddać się rytmom reggae bez obaw o to, że przemokniemy do suchej nitki. Bujali się nie tylko młodzi, ale też całe rodziny z małymi dziećmi. W strojach dominowały kolory rasta rewolucji: zielony, żółty i czerwony, choć nie zabrakło też indywidualistów pozbawionych marley’owskiej symboliki. Na scenie zagrali : Izrael, Rokosz, Bakshish, Gedeon Jerubbaal, Vavamuffin, a muzyki można było posłuchać od wczesnych godzin popołudniowych do późnych godzin wieczornych. Niespodzianką dla wszystkich był Ras Luta, który wystąpił akustycznie pierwszego dnia festiwalu. Drugiego dnia odbył się Konkurs Młodych Talentów imienia Ryszarda Sarbaka, w tym roku wygrany przez zespół Roots Rockets, najlepszy z pięciu uczestniczących, ale też zwycięski w kategorii fair play. Muzycy zapomnieli piecyków, i tylko dzięki uprzejmości konkurentów z Ayarise mogli zagrać, za co odpłacili przekazaniem wygranej statuetki. Kto wie, może już w następnym sezonie będzie to gwiazda letnich festiwali, tak jak zwycięska w 2011 roku ekipa Raggafaya, która w tym roku wypełniała line-up’y wielu imprez. Zabawy dostarczył też Turniej Siatkówki Plażowej – teraz już nieodłączny, choć nieco poboczny element tego muzycznego spotkania, w tym roku z rekordową liczbą ośmiu zespołów! Rozkosze muzyczne warto uzupełniać o inne przygody. Zalew Piaski Szczygliczka, po procesie oczyszczania wody, zachęca do pływania, a linowy Park Przygód pozwala na wakacyjne szaleństwo, nawet najbardziej ekstremalnym duszom. Z pewnością jest to jedna z imprez, które warto wklepać na stałe w swój napięty, festiwalowy grafik.

86

Genesis Report Sierpień 2013


Monika Kutkowska

Monika Kutkowska


Miejsce na twoją Reklamę Zadzwoń do nas już dziś a my przygotujemy specjalnie dla ciebie ofertę dostosowaną do potrzeb twojej firmy. Zadzwoń: +48 729 357 577 Redakcja@genesisreport.com


Genesis Report www.genesisreport.com Nowy wymiar luksusowego life stylu


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.