Numer 196 (UW) (październik)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów Numer 196 Październik 2021 ISSN 1505-1714

www.magiel.org.pl

s.14 / Temat numeru

Cyrograf na kwadrat Wszystkie problemy wynajmu mieszkań



spis treści / Trwa orientation week, ale rano na zajęciach będzie kwik

12

25

Życie po węglu

20 Nowe/stare medium 2 2 O tym, jak inaczej stworzyć człowieka 23 Chłopiec z latawcem

c Polityka i Gospodarka St o n e w a l l, c z y l i h i s t o r i a n a r o d z i n r e w o l u c ji Życ i e p o w ę g lu

8 Temat Numeru 14

Cyrograf na kwadrat

i Felieton 18

Tr z e c i a w o jn a ś w i a t o w a

t Człowiek z Pasją

f Książka

0 6 Lato w mieście 08 Zamieszkać w akademiku

12

Przestrzeń wspólna

Providence

a Uczelnia

10

44

36

q Reportaż 39

d Muzyka 24 25 26

W ś r ó d z ł o t yc h p a l m , czyli festiwal f ilmowy od środka

o Sport

M a g i a p o l a t a c h? Providence Proszę się obudzić Panie West

42

g Sztuka

2 8 Gdzie (czy) są granice? 2 9 Toxic Madonna, szczury i dzieci z balonami. 30 31

Z o b a c z yć c z ł o w i e k a w c z ł o w i e k u

Jak d ł ugie jest 15 sekund? – o fenomenie druż yny Went y

p Czarno na Białym 44

Przestrzeń wspólna

Redaktor Naczelny:

Kajetan Korszeń

Wydawca:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Zuzanna Dwojak zuzanna.dwojak@magiel.waw.pl Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Antek Trybus, Zuzanna Łubińska, Aleksandra Sojka Redaktor Prowadzący: Jacek Wnorowski Patronaty: Natalia Młodzianowska Uczelnia: Maria Jaworska Polityka i Gospodarka: Kacper Badura Człowiek z Pasją: Michalina Kobus Felieton: Aleksandra Orzeszek Film: Rafał Michalski Muzyka: Jacek Wnorowski Książka: Julia Jurkowska Sztuka: Anna Cybulska Warszawa: Michał Rajs Sport: Mateusz Kozdrak Technologia i Społeczeństwo: Michał Wrzosek Czarno na Białym: Wojciech Piotrowski Reportaż: Maciej Cierniak Gry: Michał Goszczyński 3po3: Julia Kieczka

j Warszawa 48

Rodzina Montana

k Technologia i społeczeństwo 51 53

Wywiad z ojcem odbudowy Jak zhakować każdy język obcy?

k Gry

5 4 Gamescom i devcom 2021 55

Pandemic Edition Recenzje

t 3po3 Tr a k t a t o i s t o c i e s i e d z e n i a

2 Kto jest Kim? 57

Wiktoria Saracyn / Grzegorz Paciecha

v Do Góry Nogami 58

Zł ote P almy i chirurgiczne maseczki Na granicy Recenzje

Zastępca i Zastępczynie Redaktora Naczelnego:

Jak zhakować każdy język obcy?

56

Czyli galeria paradoksów Banksy’ego Treść niezamierzona Więzi damsko-damskie – recenzja spektaklu Posprzątane

e Film 32 33 34

53

Kto Jest Kim: Paulina Hubertowicz Dział Foto: Aleksander Jura Dział Grafika: Milena Mindykowska Dyrektor Artystyczna: Karolina Gos Wiceprezes ds. Finansów: Bartłomiej Pacho Wiceprezes ds. Partnerów: Natalia Machnacka Pełnomocnik ds. Projektów: Tymoteusz Nowak Pełnomocnik ds. Promocji: Aleksandra Marszałek Dział IT: Paweł Pawłucki Dział PR: Anna Halewska Korekta:

Piotr Holeniewski

oraz Jakub Białas,

Natalia Gębka, Kacper Jakubiec, Mateusz Klipo, Lena Kossobudzka, Jan Kroszka, Natalia Sawala, Agnieszka Traczyk,

Współpraca:

Maria Boguta, Sarah Bomba, Martyna Borodziuk, Jakub Boryk, Katarzyna Branowska, Filip Brzostowski, Arkadiusz Bujak, Maciej Buńkowski, Joanna Chołołowicz, Klaudia Cieślewicz, Marcelina Cywińska, Michalina Czerwińska, Ewa Czerżyńska, Albert Demidziuk, Natalia Derewicz, Aleksandra Dobieszewska, Paweł Domitrz, Tomasz Dwojak, Dorota Dyra, Julia Faleńczyk, Zuzanna Figura, Natalia Giczela, Małgorzata Giemza, Julianna Gigol, Anna Gondecka, Karolina Gos, Oliwia Górecka, Aleksandra Grodzka, Marta Grunwald, Antonina

Gutowska, Dominika Hamulczuk, Maria Jakubiec, Aleksandra Jakubowicz, Grażyna Jakubowska, Natalia Jankiewicz, Zuzanna Jankowska, Klaudia Januszewska, Justyna Jaworska, Ewa Jędrszczyk, Julia Jurkowska, Ewa Juszczyńska, Rafał Jutrznia, Karol Kanigowski, Marta Kasprzyk, Weronika Kędzierska, Arkadiusz Klej, Paulina Kocińska, Wiktoria Kolinko, Izabela Kołakowska, Kuba Kołodziej, Aleksandra Kos, Julia Kosiedowska, Weronika Kościelewska, Katarzyna Kośmińska, Gabriela Kot, Julia Kotowska, Katarzyna Kowalewska, Mateusz Kozdrak, Łukasz Kozłowski, Marcin Kruk, Aleksandra Krupińska, Łukasz Kryska, Nina Kubikowska, Patryk Kukla, Nicola Kulesza, Gabriela Kurczab, Anna Lewicka, Natalia Łopuszyńska, Aleksandra Łukaszewicz, Faustyna Maciejczuk, Alex Makowski, Kinga Marcinkiewicz, Martyna Matusiewicz, Julia Medoń, Aleksandra Morańda, Sebastian Muraszewski, Rafał Murawski, Wiktoria Nastałek, Natalia Nieróbca, Mateusz Nita, Tymoteusz Nowak, Marta Olesińska, Iwona Oskiera, Magdalena Oskiera, Karolina Owczarek, Bartłomiej Pacho, Zuzanna Palińska, Aleksandra Pałęga, Monika Pasicka, Paulina Paszkiewicz, Wiktoria Pietruszyńska, Agnieszka Pietrzak, Paweł Pinkosz, Miłosz Piotrowski, Natalia Piwko, Jakub Płecha, Jakub Pomykalski, Zuza Powaga, Alicja Prokopiuk, Anna Pyrek, Anna Raczyk, Michał Reczek, Jan Rochmiński, Piotr Rodak, Karolina Roman, Maria Rybarczyk, Weronika Rzońca, Iga Rzyśkiewicz, Natalia Saja, Aneta Sawicka, Mateusz

Do Góry Nogami

Skóra, Zofia Smoleń, Aleksandra Soćko, Hanna Sokolska, Aleksandra Sowa, Mikołaj Stachera, Laura Starzomska, Adam Stelmaszczyk, Janina Stefaniak, Katarzyna Stępień, Joanna Stocka, Jan Stusio, Agata Sucharska, Alicja Surmiak, Marcjanna Szczepaniak, Piotr Szłapka, Urszula Szurko, Mateusz Tchórzewski, Zuzanna Tomiczek, Antek Trybus, Maja Turkowska, Klaudia Waruszewska, Alicja Wieteska, Agata Wiśniewska, Michał Włosowicz, Jacek Wnorowski, Mateusz Wolny, Adam Woźniak, Dominika Wójcik, Maria Wróbel, Marek Wrzos, Klaudia Wziątek, Paweł Zacharewicz, Agata Zapora, Krzysztof Zegar Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania i

skracania

niezamówionych

tekstów.

Tekst

niezamówiony może nie zostać opublikowany na łamach NMS Magiel. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam i artykułów sponsorowanych. Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub dostarczyć do siedziby redakcji do 22 października Okładka: Nicola Kulesza Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

październik 2021


SŁOWO OD NACZELNEGO / wstępniak na polskiej granicy umierają ludzie, więc dzisiaj na belce żartu nie będzie

Powrót - na jak długo? K A J E TA N KO R S Z E Ń R E DA K TO R N A C Z E L N Y oczątek roku akademickiego jak zawsze wiąże się z poszukiwaniem lokum do zamieszkania. Liczba osób studiujących, pomimo spadków w ostatnich latach, znacząco przewyższa tę w latach Polski Ludowej. Tej zmianie nie towarzyszył jednak wyraźny wzrost miejsc w akademikach. To zmusza prawie każdego przeprowadzającego się do nowego miasta w celu pobierania edukacji do wynajmowania pokoju lub całego mieszkania. W wyniku tych zmian urosło ogromne pole do nadużyć, na którym funkcjonują oszuści wykorzystujący nadmierną niewiedzę najemców. W tekście okładkowym Cyrograf na kwadrat (s. 12) dekodujemy sposoby, których używają wynajmujący mieszkań w celu osiągnięcia nadmiernych korzyści kosztem studentów i studentek. Najbardziej zaskakuje fakt, do jakich niekonwencjonalnych ruchów posuwają się oszuści – postaraliśmy się pokazać, jakie schematy kierują nimi i co należy robić by uchronić się przed negatywnymi skutkami takich działań. Nie zapomnieliśmy jednak, że część z Was nadal będzie szukać miejsc w domach studenta. W tekście Zamieszkać w akademiku (s. 8) w dziale Uczelnia UW możecie przeczytać charakterystyki wszystkich akademików Uniwersytetu Warszawskiego i poznać historie ich dawnych oraz obecnych mieszkańców.

P

Powrót na studia to co roku jakieś nowe otwarcie, jeszcze jeden początek cyklu.

ul. Stalowa w wakacyjnym słońcu

04–05

Powrót na studia to co roku jakieś nowe otwarcie, jeszcze jeden początek cyklu. Zawsze wpływa na nasze postrzeganie świata, jednak w tym roku, myślę, w szczególności. Gdy pod koniec września miałem okazję zobaczyć aulę pełną ludzi pierwszy raz od ponad półtora roku, nie spodziewałem się, że poczuję się tak nieswojo. Jeszcze bardziej niezwykłe było dla mnie wysłanie Magla do druku. Mimo że powszechne są zakłady, kiedy w wyniku IV fali czeka nas kolejne zamknięcie uczelni, to mam nadzieję, że wzięcie do rąk papierowego wydania naszego miesięcznika sprawi Wam ogromną radość. Po deszczowym sierpniu i chłodnym wrześniu macie prawo liczyć na ogrzanie się w październikowe wieczory. Mogą Wam pomóc podwójne wspomnienia z festiwalu filmowego w Cannes: Złote palmy i chirurgiczne maseczki (s. 32), Wśród złotych palm, czyli festiwal filmowy od środka (s. 39). Tymczasem gdy zaczną grzać kaloryfery, przypomnijcie sobie, jakie jest źródło tego ciepła. Odejście od węgla jest nadal nie rozwiązaną kwestią i nie dziwnym jest zastanawianie się, czy rząd znalazł na nią odpowiedź – więcej w tekście Życie po węglu (s. 12). A to tylko namiastka, tego, co możecie znaleźć w najnowszym Maglu. 0


Polecamy: 10 POLITYKA I GOSPODARKA Stonewall, czyli historia narodzin rewolucji Historia walki o prawa osób LGBTQ+

14 TEMAT NUMERU Cyrograf na kwadrat

Wszystkie problemy wynajmujących mieszkania

21 FELIETON Trzecia wojna światowa

fot. Wojciech Piotrowski

Wojna, w której żyjesz

październik 2021


UCZELNIA

/ wakacyjne atrakcje dla studentów

w ten jesienny piękny dzionek towarzyszy mi minionek

Lato w mieście Zachody słońca na schodkach przy Wiśle, długie letnie noce i zdarte gardła po koncertach… To wszystko już przeminęło, ale wspomnienia pozostają wciąż żywe. Jak wakacje spędzali studenci UW? T E K S T:

W I K TO R I A P I E T R U S Z Y Ń S K A

Z DJ Ę C I A :

U N I W E R E K .T V

niwersytet Warszawski to nie tylko OGUN-y, lektoraty czy egzaminy, ale też mnóstwo okazji do integracji i wspólnej zabawy. W okresie wakacyjnym Samorząd Studentów UW nie próżnuje i wymyśla dla swoich kolegów i koleżanek różne atrakcje muzyczne i kulturalne. W ich organizacji pomaga mu przede wszystkim telewizja Uniwerek.tv czy Kultura UW. W tym roku chwilowo opanowana sytuacja pandemiczna oraz szczepienia pozwoliły na powrót do wielu kultowych wydarzeń oraz wyjazdów, które nie były możliwe do zrealizowania w 2020 r.

U

Powrót Letniej Sceny Akademickiej Letnia Scena Akademicka to projekt organizowany przez Samorząd Studentów. Jego poprzednia edycja odbyła się kilka lat temu. W tym roku trwała osiem dni i obejmowała pokazy filmowe, występy muzyczne, pokazy stand-upu oraz silent disco. Jednym z filmów, które można było zobaczyć na Małym Dziedzińcu UW była Skłodowska w reżyserii Marjane Satrapi. Film ten przedstawia historię

polskiej noblistki Marii Skłodowskiej-Curie. Kolejną produkcją oglądaną przez studentów był Palm Springs w reżyserii Maksa Barbakowa, czyli opowieść o niekończącej się imprezie, pełnej niespodziewanych zwrotów akcji. Po każdym skończonym seansie miała miejsce dyskusja na temat obejrzanego filmu. Natomiast w ramach występów artystycznych na Letniej Scenie Akademickiej zagrali finaliści konkursu muzycznego Stage4YOU – zespoły NO SUGAR, Other Minds oraz Klisze. Dodatkowo, odbywały się pokazy stand-upu, które prowadzili Michał Kutek, Maciej Brudzewski, Mieszko Minkiewicz czy Klub Komediowy. Ostatniego dnia wydarzenia studenci bawili się na silent disco. Zagrali tam KÆS Dj, Dj Pierr oraz DJ PLK. Każdy z nich specjalizował się w innych gatunkach muzycznych. Nie zabrakło tam r&b, deep house’u, a nawet klasyków lat 90. i 00.

Święto studentów pod parasolką Po prawie dwóch latach przerwy wróciły Juwenalia Uniwersytetu Warszawskiego. W zeszłym roku przez panujące wtedy obostrzenia, można było obejrzeć jedynie transmisję z Wirtualiów Warszawskich. Wtedy nagrywano na żywo kon-

06–07

certy w Klubie Stodoła. W tym roku zaś studenci i ich przyjaciele mogli posłuchać muzyki na żywo, na kampusie przy Krakowskim Przedmieściu. Tego dnia na dziedzińcu UW odbyły się występy zespołów takich jak Wilki czy Bitamina. Swój koncert miał wtedy również Baranovski. Nie zabrakło zwycięzców konkursu muzycznego Stage4YOU z 2020 i 2021 r. – zespołu Hai oraz wokalistki Mayi Krav. To właśnie występ na Juwenaliach UW był jedną z nagród w rywalizacji organizowanej przez telewizję Uniwerek.tv. Pogoda tego dnia nie sprzyjała koncertom w plenerze, padało przez prawie cały czas trwania wydarzenia. Studentom jednak to nie przeszkodziło – przyszli oglądać występy w kurtkach przeciwdeszczowych lub z parasolkami. Transmisję na żywo z wydarzenia można było oglądać na Facebooku telewizji Uniwerek.tv. Co ciekawe, same Juwenalia pochodzą od łacińskiego słowa Iuvenalia, co dokładnie oznacza igrzyska młodzieńców. Nazwa ta pochodzi od igrzysk przeprowadzanych w starożytnym Rzymie. Juwenalia jako święto studentów pojawiły się w Polsce w XV w. w Krakowie i są obchodzone zazwyczaj w maju. W przeszłości studenci w dni swojego święta nie tylko bawili się i kon-


wakacyjne atrakcje dla studentów /

certowali, ale także brali udział w zajęciach sportowych i w Wielkiej Paradzie Studentów, która przechodziła ulicami miasta. Ponadto, w wielu miejscowościach w te dni odbywało się również symboliczne przekazanie studentom kluczy do bram miasta.

Spotkanie z naturą W wakacje studenci licznie odwiedzali Ogród Botaniczny Uniwersytetu Warszawskiego. Historia tego miejsca sięga roku 1818. Był on położony na terenie dawnych Ogrodów Królewskich, w północnej części Łazienek. Jego powierzchnia wynosiła 22,5 ha i obejmowała także teren szklarni królewskich wraz ze Starą Pomarańczarnią. Obszar Ogrodu został wtedy podzielony na trzy części: naukową – poświęconą systematyce roślin, pomologiczną – gdzie utworzono kolekcję drzew owocowych, służącą edukacji przyszłych ogrodników, i spacerową – dla szerokiej publiczności. Ogród Botaniczny, który wtedy powstał, zyskał sławę wykraczającą poza granicę kraju. W 1916 r. miejsce to przeszło pod zarząd odrodzonego Uniwersytetu Warszawskiego. W 1965 r. Ogród został wpisany do rejestru Zabytków Kultury i Nauki miasta stołecznego Warszawy. Mimo wielu trudnych lat, które obejmowały wojnę i częsty brak funduszy, obecnie bogaty jest on w kolekcje róż, roślin

leczniczych oraz użytkowych. Wyremontowana został również szklarnia. Oprócz zwiedzania tego miejsca na własną rękę, latem można było też wziąć udział w zorganizowanych spacerach z edukatorami i przewodnikami. W letnie soboty odbywały się cykliczne spotkania zatytułowane W cieniu tropików, które prowadziła Joanna Bogdanowicz. Podczas tej wędrówki spacerowicze przyglądali się roślinom takim jak kakaowiec, figowiec, wanilia, granat, papaja, ananas czy bawełna. Letnim niedzielom zaś towarzyszył spacer Odkryj ogród z Ewą Siedlarczyk. Podczas niego można było poznać dokładnie charakterystykę zarówno rodzimych roślin, jak i tych pochodzących z innych stref klimatycznych. W niektóre wakacyjne noce organizowana była również wędrówka Tropem nocnych zapylaczy z prowadzącym Mateuszem Skłodowskim. Ten klimatyczny spacer z latarkami pozwalał na dokładne przyjrzenie się życiu motyli nocnych. Oprócz Ogrodu Botanicznego, studenci mogli także wybrać się na spacer do Ogrodu Biblioteki Uniwersyteckiej.

Coś dla nowych studentów Minione wakacje przyniosły tak wyczekiwany przez wielu studentów powrót obozów zerowych i wszelkich wyjazdów integracyjnych. Pierwszoroczni mogli w tym roku po-

UCZELNIA

jechać między innymi na Letni Campus UW, czyli kultowy wyjazd organizowany przez Samorząd Studentów. Studenci drugiego roku, którzy z przyczyn pandemicznych nie mieli zorganizowanego takiego obozu rok temu, mogli także skorzystać z oferty. Wyjazd trwał tydzień, a jego uczestnicy wzięli udział m.in. w szkoleniach z zakresu praw i obowiązków studenta, mieli okazję poznać władze rektorskie oraz oczywiście brali udział w grach i zabawach integracyjnych. Poszczególne wydziały również organizowały swoje integracje. Wydział Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii zorganizował obóz zerowy w Bachotku, a Wydział Prawa i Administracji zaprosił swoich świeżo upieczonych studentów do Lidzbarka. Instytut Studiów Europejskich, Instytut Profilaktyki Społecznej i Resocjalizacji oraz Instytut Stosowanych Nauk Społecznych zorganizowały kolejną edycję obozu zerowego SielpiaCAMP. Wszystkie te wyjazdy pozwoliły na poznanie się nowych studentów nie tylko między sobą, ale również ze starszymi kolegami i koleżankami z Samorządu. Istnieje szansa, że w przyszłym roku uda się pożegnać pandemię na dobre, a wtedy jeszcze więcej okazji do integracji, podróży i tworzenia wspólnych wspomnień będzie stać dla nas otworem. 0

październik 2021


UCZELNIA

/ prawda i mity o domach studenta

Zamieszkać w akademiku Dla niektórych są nieodłącznym elementem studiów, kojarzą się z dobrą zabawą, zawieraniem nowych przyjaźni i najlepszymi latami w życiu. Inni wolą omijać je szerokim łukiem, a na samo ich wspomnienie ciarki przechodzą im po plecach. Jaka jest prawda o legendarnych domach studenckich? T E K S T:

M A R I A JAWO R S K A

GRAFIKA:

N E L A S AW I C K A

iele osób, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę zwaną życiem w wielkim mieście, której pretekstem lub prawdziwą przyczyną są studia, staje przed dylematem, gdzie na jej wstępie zamieszkać. I nieważne, czy sam zainteresowany zarzeka się, że w tym miejscu będzie tylko spał, czy planuje urządzić tam swoje osobiste centrum dowodzenia światem – życie i tak pewnie zweryfikuje jego plany, o czym już każdy aż nazbyt dobrze się przekonał. Najrozsądniej jest więc nie liczyć na zbyt wiele, ale myśleć o swoim potencjalnym gniazdku ze zdrowym rozsądkiem. Szczególnie, gdy już zdecydujemy się na mieszkanie w domu studenckim.

W

Który akademik wybrać? Uniwersytet Warszawski oferuje swoim studentom 2425 miejsc w sześciu akademikach położonych w różnych miejscach stolicy. Czy to wystarczająco dużo? Jeśli wiemy, że na kierunkach licencjackich i magisterskich na UW studiuje ponad 40 tys. osób, a do tego jeszcze 2,4 tys. doktorantów, odpowiedź nasuwa się sama. Co prawda w planach jest budowa nowoczesnego akademika na 300 osób na Służewiu, ale to wciąż kropla w morzu potrzeb. Dla porównania, na Politechnice Warszawskiej studiuje nieco ponad 30 tys. studentów, a liczba miejsc w akademikach jest ponad dwukrotnie większa niż na UW. Natomiast Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego chwali się, że dla swoich 18 tys. studentów ma zapewnione 4 tys. miejsc noclegowych. Ceny w pokojach wahają się od 335 zł do 700 zł. Zależą one od warunków, jakie panują w danym domu studenckim oraz od liczby osób w pokoju. Wybierając swoje wymarzone lokum, warto zapoznać się ze specyfiką każdego z nich, chociaż zdecydowanie nie warto się nastawiać, że otrzymamy to, o czym marzyliśmy. Najbardziej pożądany, ze względu na wysoki standard, segmenty z kuchnią i łazienką w całym budynku oraz atrakcyjną lokalizację, jest Dom Studencki nr 4 przy ulicy Zamenhofa. Z malowniczego Muranowa, gdzie zlokalizowany jest akademik, można dojechać na kampus główny UW w 18 mi-

08–09

nut. Komfort życia w pokojach z segmentami jest nieporównywalnie lepszy, niż w przypadku, kiedy przygotowanie śniadania wiąże się z wyprawą na drugi koniec korytarza i targaniem ze sobą całego zestawu garnków, a codzienny rytuał mycia poprzedzony jest staniem w kolejce do wspólnych pryszniców. Niestety jednak nie każdemu będzie dane cieszyć się bliskością kuchni, łazienką dzieloną jedynie z sąsiadem i tym podobnymi luksusami. Lwia część amatorów akademików musi nastawić się, że znaczną część swojego życia będą spędzać w którymś z molochów przy ulicy Żwirki i Wigury – Żwirku bądź Muchomorku. Poza połowicznym skojarzeniem z jedną z arterii Warszawy, kompletnie nic nie łączy tych gmachów z bajkowymi skrzatami. Oba mieszczą w sumie około tysiąca mieszkańców. To, co mają ze sobą wspólnego, to pokoje o dość średnich standardach, takie też wspólne łazienki oraz ubogo wyposażone kuchnie. I mimo że trudno tam znaleźć piekarnik czy kuchenkę mikrofalową, to na pewno dużym plusem jest widok na Pole Mokotowskie. No, chyba że akurat ktoś ma pokój z drugiej strony. Błędem byłoby jednak twierdzić, że miejsce to jest najgorszym, co można ugrać na rejestracyjnej loterii. Bo przecież nie w każdym DS-ie, tak jak na Żwirkach, jest winda, która zawiezie miesz-

kańców aż na dziesiąte piętro, a także oddalony o zaledwie kilkadziesiąt metrów przystanek, z którego autobus zabierze ich z kolei w podróż przez ścisłe centrum wprost na Krakowskie Przedmieście. Pod względem komunikacji wyżej wymienionym akademikom tylko odrobinę ustępuje DS nr 3 na ulicy Kickiego, z którego w pół godziny dojedziemy do centrum zarówno autobusem, jak i tramwajem. Legendarny Kic składa się z dwóch budynków położonych po obu stronach niezbyt ruchliwej ulicy. Taka lokalizacja zapewnia spory komfort mieszkańcom, którzy podobnie jak pewien artysta mieszkający tu w latach 80., mogą wyglądać przez okna czterech pięter budynku i obserwować Grochów budzący się z przepicia. Na Kickiego 12 znajdziemy segmenty zarówno dwupokojowe, jak i jednopokojowe, natomiast w stojącym naprzeciwko budynku nr 9, brak powyższych rekompensują całkiem przyzwoite warunki, które panują tu od przeprowadzonego niedawno remontu. Dla tych, którym nie zależy na codziennym ekspresowym dotarciu do centrum, idealnie sprawdzi się DS nr 5 na Smyczkowej, w pobliżu Toru Wyścigów Konnych Służewiec. Akademik położony jest pięć minut spacerem od Wydziału Zarządzania UW. Wadą jest brak


prawda i mity o domach studenta /

segmentów, natomiast zdecydowanym plusem są blisko położone przystanki autobusowe i tramwajowe, a także stacja metra oddalona o dziesięć minut drogi. Równie mało osiągalny jak Zamenhof okazuje się być DS nr 6 – Radomska. Wszystkie pokoje znajdują się w segmentach, które najczęściej przydzielane są doktorantom. Miejsce to jest uważane za oazę spokoju, idealną dla tych, którzy chcą w pełnym skupieniu poświęcić się pisaniu prac dyplomowych. Zamenhof i Radomska to akademiki najlepiej przystosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnością ruchową. W tym pierwszym znajduje się aż 30 miejsc dla takich osób, a w drugim 16. Dodatkowe miejsca dla OzN znajdziemy również w Żwirku i Muchomorku.

Więcej zalet... Zapytałam o największe zalety mieszkania w akademiku kilka osób, które mają za sobą takie doświadczenia. Cena – odpowiada bez wahania Gabrysia, która przez prawie dwa lata mieszkała w DS-ie na ulicy Kickiego na Pradze. Warunki nie są tragiczne, trzeba się tylko przyzwyczaić. Jest też naprawdę dobry dojazd na uczelnię i do centrum miasta – wymienia dalej. Dobrą lokalizację punktuje też Adrian, który przez rok mieszkał w Muchomorku przy Żwirki i Wigury. Podkreśla, że łatwe i szybkie połączenie z Kampusem Głównym to jeden z największych plusów tego akademika. Najbardziej doświadczona z moich rozmówców jest Daria. Mieszkała już w trzech domach studenckich UW – Kicu, Zamenhofie i Radomskiej. Mając takie porównanie, uważa, że najlepiej mieszka się tam, gdzie są zgrani współlokatorzy. Najmilej wspomina pobyt w Kicu, mimo że przed remontem panowały tam najgorsze warunki bytowe. Integracja w tym miejscu stała na najwyższym poziomie i mimo że w Zamenhofie czy na Radomskiej pokoje były ładniejsze i miały własne łazienki, to klimat nie dorównywał temu z praskiego Kica.

montów, jak choćby na Kickiego. Byłam zaskoczona, jakie ładne były łazienki – świeżo wyremontowane i czyste. Wiele pokojów było tuż po remoncie. Panie sprzątające bardzo dbają o porządek na korytarzach i w częściach wspólnych – opowiada Gabrysia, która do Kica wprowadziła się w 2019 r. Jednak, jak się okazuje, remonty były zmorą lokatorów przez kilka poprzednich lat. Wymiana okien w grudniu czy kaloryferów w marcu, najścia członków ekipy remontowej w najmniej odpowiednich momentach – to coś, czego doświadczyła Daria. Wspomina, że spadający sufit i niedziałające żarówki w łazience idealnie opisują akademik przed remontem. Na szczęście po zakończeniu prac odczuwalne są ich pozytywne efekty. Co może być gorszego od remontu w środku zimy? Chyba tylko nieznośny lokator. Wcale nie musi być on amatorem głośnej muzyki i częstego picia. Wystarczy, że ma inny tryb życia niż nasz – spanie w dzień, nietolerowanie zapalonej lampki po 23 lub niesprzątanie po sobie to wystarczające powody żeby doprowadzać współlokatora do granic wytrzymałości psychicznej.

Przygoda życia czy ostateczność? Zdania na temat mieszkania w akademiku są podzielone. Polecam to doświadczenie. Każdy powinien przekonać się na własnej skórze, jak wygląda takie życie. Jednak muszę przyznać, że kiedy zamieszkałam już w swoim mieszkaniu, odetchnęłam z ulgą – mówi Gabrysia. Mimo że przed wyjazdem na studia do Warszawy w ogóle nie chciała słyszeć o akademiku, to kiedy w końcu postanowiła spróbować tam zamieszkać, okazało się, że to ciekawe doświadczenie. Przyznaje jednak, że była nieco rozczarowana zbyt słabym poziomem integracji. Oczekiwania dotyczące niezapomnianych imprez nie do końca się sprawdziły. Bardziej entuzjastycznie do sprawy podchodzi Daria. Zdecydowanie polecam. Wiele się dzieje,

UCZELNIA

jest potem, co wspominać, poza tym można poznać świetne osoby – mówi. Podkreśla, że oczywiście zdarzają się nieprzyjemne sytuacje, jak wchodzenie do pokojów bez pukania, uciążliwe remonty, a nawet podglądacze we wspólnych łazienkach. Jak mówi, takie sytuacje są nie w porządku tym bardziej, że, mieszkając we wspólnym domu, wszyscy powinni się szanować. Jednak przyznaje, że kiedy mieszka się z odpowiednimi osobami, można naprawdę spędzić tu wspaniały czas swojego życia. O wiele bardziej sceptyczny w tej kwestii jest Adrian. Nie jestem sentymentalistą. Niektórzy mówią, że każdy powinien tego spróbować. Nie zgadzam się z tym. Jeśli kogoś stać na wynajem wygodniejszego mieszkania, to niech to zrobi. Są lepsze atrakcje w życiu niż mieszkanie w akademiku – mówi. Jednak mimo wszystko Adrian przyznaje, że jest to dobra opcja, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy i nabrać życiowego doświadczenia. Nawet pół roku mieszkania w akademiku dużo zmienia w późniejszym podejściu do życia i warunków, w jakich się mieszka. Będąc na niskobudżetowej wycieczce w Neapolu, mieszkałem w koedukacyjnym 10-osobowym pokoju wraz z osobami z całej Europy. Dzięki doświadczeniu z akademika było mi o wiele łatwiej przetrwać w takich warunkach. To świetna lekcja życia pod tym kątem. – opowiada mój rozmówca. Opinie mieszkańców są idealnym podsumowaniem rozważań, czy warto mieszkać w akademiku. Zapewne, gdyby zapytać innych osób, każdy miałby odmienne odczucia, opinie i historie do opowiedzenia. Dlatego nie ma jednej odpowiedzi na pytanie, czy zamieszkanie w domu studenta jest dobrym wyborem, tak samo jak nie ma jednej prawdy o nich. Czy Kic jest rzeczywiście tak legendarny, jak mówią jego dawni mieszkańcy? Czy kąpiel w Żwirku zostawia traumę na długie lata? Czy lokator z pokoju może zostać twoim przyjacielem? Na te i inne pytania można odpowiedzieć, po przekonaniu się o tym na własnej skórze. 0

...czy wad? A co zdaniem mieszkańców warto zmienić w domach studenckich UW? Jakbym znalazł bogatego inwestora, kazałbym wyburzyć akademik i postawić nowy – odpowiada Adrian. Jeśli zaś miałbym biedniejszego inwestora, po prostu bym go wyremontował. Na liście rzeczy do poprawy Adriana znalazło się m.in. wyposażenie kuchni, meble w pokojach, temperatura wody czy podejście pań sprzątających. Spadająca słuchawka od prysznica oraz rozpadające się biurko nie są wszak pożądaną rzeczą w miejscu własnego zamieszkania. Jednak do niektórych domów studenckich dotarła już fala wyczekiwanych re-

październik 2021


POLITYKA I GOSPODARKA

/ prawa wywalczone buntem

fot. Andie Nordgren / Wikimedia Commons

Sulejów, Sulejów, odkręć leja, kochaj gejów

Stonewall, czyli historia narodzin rewolucji Dziś na budynku Stonewall Inn powiewają tęczowe flagi. Mieszkańcy na ścianach lokalu wieszają antydyskryminacyjne plakaty. Umieszczane są słowa wsparcia. Nie ma większego symbolu walki o prawa osób LGBTQ+ niż Stonewall – klub odrzuconych przez społeczeństwo, którzy postanowili tym razem odeprzeć atak władzy. T E K S T:

R A FA Ł M I C H A L S K I

erwersja seksualna może być przedstawiana jedynie w negatywny sposób – głosił jeden z punktów niesławnego Kodeksu Haysa. Lata 20. dla Hollywood to dekada skandali i afer. Setki (jeśli nie tysiące) przypadków mobbingu, wykorzystywania kobiet, przemocy psychicznej i fizycznej. Branża filmowa musiała zareagować, by ratować swój wizerunek. Stąd w 1934 r. największe ówcześnie studia, we współpracy z Kościołami protestanckimi i katolickimi – wydają swoisty kodeks postępowania. Autocenzura – jasne wskazanie, co w filmie może się znaleźć, a jakich tematów nie wolno poruszać. Niezastosowanie się groziło wykluczeniem ze współpracy z dystrybutorami i kinami. Zapis dotyczący perwersji seksualnej był ważny wyjątkowo – chodziło wszakże o promocję tradycyjnego modelu rodziny, pozytywnych wartości. Pożądanym wręcz było, by zaburzającym ten ład (najczęściej osobom nieheteronormatywnym), nadać łatkę złoczyńców i psychopatów. Przypomnijmy sobie Rope Hitchocka czy The Seven Year Itch Wildera. W latach 60. ten

P

10–11

topos ewoluuje i coraz częściej możemy obserwować protagonistów – młodych, wrażliwych, ekscentrycznych – których los zależy, na koniec, od orientacji. Trwanie przy homoseksualizmie miało być karane (Tea and Sympathy Minnelliego), nawrócenie (zazwyczaj symbolizowane początkiem związku z osobą płci przeciwnej) – przynieść zbawienie i szczęśliwą przyszłość.

Kino a prawa obywatelskie Kodeks Haysa nie był novum – bazował na, ówcześnie archaicznych i częściowo zapomnianych, Sodomy Laws – Prawach Sodomii. Dziedzictwie systemów sprawiedliwości czasów kolonialnych. Pokrótce – szeregu zakazów (stanowych) dot. obnoszenia się i aktów między osobami tej samej płci. Co to oznaczało w praktyce? Tutaj sprawa jest niejednoznaczna. Sam Washington miał wszakże wielu przyjaciół, o których było wiadomo, że utrzymują bliskie relacje z innymi mężczyznami. Dużo zależało od hrabstwa; same przepisy dot. homoseksualistów nie były ujednolicone. Często sądy nie miały pewności co do ich wykładni. Uogól-

niając więc – zakazana była promocja (tzn. pisanie w pozytywnym świetle) w prasie, a i osoba zgorszona czyimś zachowaniem mogła wszcząć postępowanie karne. Wszystko zmienia się w latach 30. XX w., w których powoli w debacie publicznej zaczynają dominować związki religijne. Powrót Sodomy Law stał się faktem, a deportacja do Polski za „nieprzyzwoitość” Evy Kotchever – symbolem nowych czasów. Puentą zaś stał się Kodeks Haysa.

Lobbing i polityka... W latach 40. homoseksualizm zaczął być klasyfikowany jako choroba psychiczna – co dyskwalifikowało tę grupę społeczną ze służby wojskowej. Podczas rekrutacji pytania o seksualność nie tylko padały, ale wymagano na nie szczegółowych odpowiedzi. Żołnierz przyłapany na akcie „sodomii” stawał przed sądem wojskowym, a od 1943 r. normą stało się też wydalanie z jednostek oraz wysyłanie do zakładów psychiatrycznych i na kwarantannę. Po wojnie postanowiono ujednolicić przepisy. Tak powstało MPC – Model Penal Code – projekt ujednolicenia przepi-


prawa wywalczone buntem /

sów karnych w całych Stanach (1962 r.). Wśród setek zmian obejmujących procedurę sądową w teorii usuwał on sankcje za consensual sodomy (tłum. sodomia dobrowolna), ale obejmował nią solicit to sodomy (tłum. nagabywanie do sodomii). W praktyce oznaczało to, że dozwolony był akt homoseksualny, acz zakazane było: zachęcanie (zaproszenie) do tego aktu, dzielenie się tą informacją, publiczne przyznawanie się czy jakiekolwiek inne zachowanie, które organ władzy może uznać za potencjalnie wskazujące na korzyść płynącą z takiej relacji. Zapis ten to skutek lobbingu konserwatystów w American Law Institute (które redagowało MPC). Podobna sytuacja miała miejsce w 1953 r. i towarzyszyła opublikowaniu Executive Order 10450 Prezydenta Eisenhowera – który wpisał homoseksualistów i transseksualistów do kategorii grup wywrotowych – a co za tym szło, odcinało możliwość kariery dla osób LGBTQ+ we wszelkich instytucjach federalnych i w znacznej większości tych stanowych. Innym przykładem może być 1965 r. – gdy Prezydent Johnson dopisał do Immigration and Nationality Act seksualne odchylenia jako podstawy medycznej do odmowy imigrantom wjazdu do USA. Wszystko to w imię reaktywowanych Sodomy Laws. Mimo wszystko na horyzoncie pojawiły się jaskółki zmian. W 1958 r. Sąd Najwyższy USA orzekł, że ONE, Inc. – jedna z pierwszych publikacji skierowanych do homoseksualistów – jest chroniona przez pierwszą poprawkę. W Kalifornii SN udzielił podobnej ochrony kultowemu erotycznemu filmowi Kennetha Angera Fireworks.

...i przyszła kontrkultura W swojej książce Toward Stonewall: homosexuality and society in the modern western world Nicholas Edsall pisze: to w tej dekadzie kultura gejowska zaczyna się zakorzeniać. Z własnymi postawami, językiem, stylem i zachowaniami. Podziemie LGBTQ+ idealnie wpisuje się w antykapitalistyczne i anarchizujące postawy kontrkultury – co prowadzi do współpracy i z hipisami, i z Czarnymi Panterami. Powstające przez ostatnie lata grupy aktywistów – pokroju Mattachine Society – ciągle powiększają grono członków. Władza federalna szybko zauważyła wzrost popularności tej wywrotowej społeczności – stąd Departament Stanu, we współpracy z FBI, zaczął program infiltracji. Była to operacja, której twarzą został Joseph McCarthy – człowiek znany z polowania na komunistów w strukturach władzy, który w latach 60. opracował listę osób podatnych na szantaż (w domyśle – agentury Radzieckiej). Znaleźli się na niej: anarchiści, studenci działający w lewicujących grupach, członkowie komunistycznych młodzieżówek. I, rzecz jasna, osoby LGBTQ+. Zadaniem służb

POLITYKA I GOSPODARKA

porządkowych – w tym, w szczególności, policji – było rozbijanie takowych społeczności wszelkimi dostępnymi sposobami (nie wspominając już chociażby o systemowym usuwaniu z uniwersytetów i szkół przedstawicieli mniejszości seksualnych). W samym sercu tych starć i walk był Nowy Jork – bastion i stolica podziemnej kultury LGBTQ+. Z kultową dzielnicą Greenwich Village na Manhattanie. Charles Kaiser, autor The Gay Metropolis: The Landmark History of Gay Life in America pisze wprost: to była metropolia dla setek tysięcy ludzi. Centrum świata uczącego otwartości, uczciwości i życia bez wstydu. Nie można więc się dziwić, że miejsce to było pod szczególną jurysdykcją służb. Władze Nowego Jorku próbowały stłumić życie w Greenwich Village przepisami o szczególnych sankcjach za homoseksualizm w zakładach publicznych. Cofnięciem w 1964 r. koncesji na alkohol w barach. Powołaniem tajnej policji. Społeczność LGBTQ+ jednak znalazła nieoczywistego sojusznika – lokalne mafie. To one prowadziły zamknięte bary dla homoseksualistów (dystrybuując, czasem nielegalnie zdobywany, alkohol). To mafie przekupywały także jednostki policji – by zdobywać informacje o planowanych nalotach czy akcjach. Aż w końcu doszło do przesilenia.

23 czerwca 1969 r. Godziny nocne. Do baru znajdującego się na Dolnym Manhattanie wchodzą cztery osoby. Tajna policja. O nalocie zarządcy przybytku nie wiedzieli – przez co nie zdołali chociażby ukryć zapasów (nielegalnego) alkoholu. Parędziesiąt minut analizy – zbierania materiału dowodowego. O godzinie 1.20 ów policjanci ujawniają się, łączą z jednostką pozostającą na zewnątrz – i rozpoczyna się spisywanie oraz procedura skuwania osób transpłciowcyh. Tym razem jednak czynności nie przebiegły zgodnie z planem. Ponad 200 osób w Stonewall Inn zaczęło blokować wyjścia i „wyrywać” złapanych. Policja musiała użyć siły i wezwać dodatkowe posiłki. Na miejscu więc gromadziły się kolejne grupy wsparcia, a obok nich zaczął gromadzić się także tłum zainteresowanych zamieszaniem mieszkańców Greenwich Village. David Carter, uczestnik tamtych wydarzeń, pisał: policjanci byli przerażeni liczbą zebranych ludzi. Bali się wręcz wychodzić z baru – chcieli uniknąć linczu! Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, a policjanci, wynosząc zatrzymanych, dopuszczali się coraz bardziej siłowych metod. Jedna z wynoszonych kobiet sprawiała wybitnie wiele problemów. Wyrywała się. Cztery razy

udało jej się prawie uciec. By ją uspokoić, jeden z policjantów postanowił uderzyć pałką teleskopową w głowę. Upadając na ziemię, zdołała tylko wykrzyknąć do tłumu: czemu wy nic nie robicie? Jak na rozkaz: w kierunku funkcjonariuszy zaczęły lecieć butelki po piwie i cegły. Odpowiedzią było wezwanie kolejnych posiłków i polecenie siłowego stłumienia protestu. The Tactical Patrol Force – jednostka specjalna, próbowała odepchnąć tłum, oczyścić ulice. Rzucano się na pojedyncze osoby w celu ich zamknięcia w radiowozach. Dochodziło do regularnych bijatyk uzbrojonych policjantów i półnagich protestujących. A na wietrze unosiła się piosenka w rytm Ta-Ra-Ra Boom-De-Ay wyśmiewająca organy ścigania. Wojna na ulicach trwała do czwartej nad ranem. Do dziś trudno stwierdzić, ile osób zostało rannych – wielu protestującym, często dzięki pomocy osób postronnych, udawało się uciec. Drugiej nocy zebrały się już tysiące ludzi. Kolejnych nocy miały miejsce kolejne manifestacje. Cała dzielnica została oplakatowana hasłami wzywającymi do rewolucji. Na ulicach rozsypano tysiące ulotek. Allen Ginsberg stwierdził: to był najwyższy czas, by coś zmienić. Nie mogliśmy całe lata siedzieć cicho! Prawda?. Wydarzenia w Stonewall sprowokowały powstanie dziesiątek nowych grup aktywistów – jak Gay Liberation Front. Zaczęto dystrybuować pierwsze magazyny o tematyce LGBTQ+ – m.in. Gay. A w pierwszą rocznicę zorganizowano Gay Pride. Nie tylko w Nowym Jorku, ale też Los Angeles czy Chicago.

Co dalej? W przyszłości społeczność LGBTQ+ zostanie zdziesiątkowana przez epidemię AIDS. Władza federalna im nie pomoże. Nowe pokolenie polityków zawiedzie. H.W. Bush zostanie storpedowany przez własną partię za wspieranie mniejszości seksualnych. Bill Clinton i Demokraci pozwolą na uchwalenie skrajnie konserwatywnych przepisów ograniczających homoseksualistom służbę w wojsku. Symbol Stonewall jednak pozostanie – kolejne rocznice będą hucznie obchodzone. Wydarzenia opisywane we wspomnieniach i obrazowane w filmach. To, co stało się tej czerwcowej nocy, zbuduje wiarę w całym pokoleniu. Legenda zaś tekstem fundacyjnym dla tej generacji prawników i aktywistów, która w XXI w. wywalczy równouprawnienie. Gdy w 2003 r. Sąd Najwyższy USA w sprawie Lawrence v. Teksas ostatecznie zdelegalizuje wszelkie formy Sodomy Law, główna prawniczka Lambda Legal powie: Sąd przyznał się do błędów z przeszłości. Walczyliśmy o to od 1969 r. 0

październik 2021


POLITYKA I GOSPODARKA

/ trudne odejście od węgla

fot. Anna Uciechowska

Życie po węglu

Masowe bezrobocie, spadek konkurencyjności, emigracja młodych mieszkańców – to tylko niektóre problemy, z którymi w najbliższych latach mogą mierzyć się regiony górnicze. Transformacja energetyczna Unii Europejskiej jest nieunikniona. Przeprowadzenie jej w sposób sprawiedliwy powinno stanowić priorytet dla politycznych decydentów. T E K S T:

JA N K R O S Z K A

a początku sierpnia tego roku ukazała się pierwsza część najnowszego, szóstego raportu IPCC (Sixth Assessment Report). Ta stworzona przez ekspertów z organu ONZ, Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC), publikacja stanowi podsumowanie obecnej wiedzy o klimacie oraz jego zmianach. Jej autorzy przeanalizowali w tym celu blisko 14 tys. prac naukowych na ten temat. Jedną z najważniejszych konkluzji płynących z raportu jest pewność tego, o czym mówiło się od dawna – to działalność człowieka stanowi przyczynę globalnego ocieplenia. Zaryzykuję stwierdzenie, że jest to najważniejszy dokument, który został opublikowany od lat; dokument, którym absolutnie wszyscy powinniśmy się przejąć – mówiła w Zielonym Podcaście biolożka Diana Maciąg, członkini stowarzyszenia Pracownia na rzecz Wszystkich Istot. – To taki „czerwony alarm” dla ludzkości. Myślę, że można go nazwać raportem ostatniej szansy. Taką terminologię w odniesieniu do Raportu IPCC można uznać za w pełni adekwat-

N

12–13

ną, biorąc pod uwagę inny wniosek, do którego dochodzą jego autorzy. Stwierdzają oni, że jedynie radykalne obniżenie emisji gazów cieplarnianych w obecnej dekadzie może pozwolić uniknąć przyszłego wzrostu średniej globalnej temperatury o co najmniej 1,5 stopnia Celsjusza. Stabilizacja klimatu będzie wymagała silnej, szybkiej i trwałej redukcji emisji gazów cieplarnianych oraz osiągnięcia zerowej emisji CO2. Ograniczenie innych gazów cieplarnianych i zanieczyszczeń powietrza, zwłaszcza metanu, może przynieść korzyści zarówno dla zdrowia, jak i klimatu – powiedział Panmao Zhai, współprzewodniczący I grupy roboczej IPCC.

Pożegnanie z węglem coraz bliżej Dla procesu transformacji energetycznej większe znaczenie od prognoz naukowców mogą mieć jednak prawne regulacje oraz postanowienia politycznych decydentów. Na tym polu również coraz częściej pytanie o odejście od węgla nie brzmi czy?, ale kiedy?. Na szczeblu unijnym dużym krokiem w tę stronę było przyjęcie podczas konferen-

cji klimatycznej w grudniu 2015 r. porozumienia paryskiego, które podpisało 190 krajów. Ten dokument zawierał deklarację podjęcia działań mających na celu złagodzenie zmian klimatycznych. Pięć lat później unijni przywódcy zwiększyli swoje ambicje w tej kwestii. Zgodnie z uchwalonym przez Parlament Europejski przed kilkoma miesiącami prawem klimatycznym Unia Europejska do 2050 r. ma osiągnąć neutralność klimatyczną, czyli zerową emisję gazów cieplarnianych netto. Z kolei do 2030 r. ta emisja ma zostać ograniczona o 55 proc. względem 1990 r. Polskie władze co prawda przez dłuższy czas starały się udawać, że problem transformacji energetycznej ich nie dotyczy, jednak obecnie wprost mówią o jej konieczności. Świadczyć może o tym przyjęta w lutym tego roku przez rząd Polityka energetyczna Polski do 2040 r. (PEP 2040), która ma stanowić jasną wizję strategii Polski w zakresie transformacji energetycznej, tworząc oś dla programowania środków unijnych związanych z sektorem energii (cytat za rządową stroną internetową). Koszty tej transformacji są coraz wyższe i wciąż będą ro-


trudne odejście od węgla /

POLITYKA I GOSPODARKA

z trzech województw. Są to regiony, dla których kopalnie węgla kamiennego oraz brunatnego, a także elektrownie nimi zasilane, stanowią (lub stanowiły, jak w przypadku podregionu wałbrzyskiego) ważny element lokalnej gospodarki: siedem podregionów z Górnego Śląska,

Finansowy impuls z Brukseli

podregion koniński oraz podregion wałbrzyski. Polski rząd negocjuje, aby środki z Funduszu trafiły również do województw lubelskiego (podregion lubelski), łódzkiego (podregiony piotrkowski i sieradzki) oraz małopolskiego (podregion oświęcimski), a także podregionu jeleniogórskiego. Środki FST to impuls do rozpoczęcia procesu transformacji i zbudowania szerokiego wsparcia społecznego w regionach, które będą odczuwały jego skutki. Dlatego tak ważne jest, aby wsparciem FST zostały objęte regiony węglowe we wszystkich sześciu województwach zależnych od wydobycia węgla – mówił przed kilkoma tygodniami sekretarz stanu w Ministerstwie Funduszy i Polityki Regionalnej, Waldemar Buda.

fot. Greenpeace / Bogusz Bilewski

snąć. To błąd ostatnich 15 lat – graliśmy na czas, co skutkuje zapóźnieniem w tym zakresie. Nowa perspektywa finansowa powinna jednak przynieść nowe możliwości. – mówił na ten temat Minister ds. Unii Europejskiej Konrad Szymański podczas wrześniowego Forum Ekonomicznego w Karpaczu.

Tą nową perspektywą, o której wspominał minister Szymański, jest Fundusz na rzecz Sprawiedliwej Transformacji – instrument finansowy w ramach unijnej polityki spójności wspierający realizację Europejskiego Zielonego Ładu i dedykowany regionom węglowym. Jego całkowity budżet na lata 2021–2027 wynosi 17,5 mld euro, a Polska będzie jego największym beneficjentem. W tym okresie nad Wisłę ma trafić ok. 4,4 mld euro, które mają pomóc w łagodzeniu społecznych, gospodarczych i środowiskowych skutków transformacji w kierunku gospodarki zeroemisyjnej (przy założeniu, że Polska przyjmie cel osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r.). Obecnie aż 75 proc. polskiego miksu energetycznego stanowi węgiel (najwięcej w UE), a rodzimy sektor górniczy zatrudnia wielu pracowników (według opracowania Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach liczba miejsc pracy w przemyśle okołogórniczym wynosiła w grudniu 2020 r. 110–130 tys.), więc poradzenie sobie ze wspomnianymi skutkami będzie dla naszego kraju dużym wyzwaniem. Według propozycji Komisji Europejskiej ze stycznia 2020 r., do wsparcia z Funduszu wyznaczono dziewięć podregionów węglowych

Liderzy i maruderzy transformacji Dotychczas akceptację Komisji Europejskiej otrzymały plany jedynie trzech polskich regionów górniczych: Śląska, subregionu wałbrzyskiego i wschodniej Wielkopolski. To właśnie ostatni z nich jest często podawany jako wzorowy przykład regionalnej strategii transformacji energetycznej. W zeszłym roku Zespół Elektrowni Pątnów-Ada-

mów-Konin SA (GK ZE PAK) zadeklarował stopniowe zamykanie odkrywek węgla brunatnego, porzucenie budowy nowych i zamknięcie elektrowni węglowych do 2030 r. Zgodnie z nową strategią koncern planuje przejść na odnawialne źródła energii oraz wodór. Proces transformacji tego regionu węglowego trwa zresztą już od lat – w ostatniej dekadzie liczba pracowników ZE PAK spadła o 60 proc., a emisja dwutlenku węgla, licząc od 2015 r. – o 55 proc. Do odejścia od węgla przygotowuje się również elektrownia w Bełchatowie. W czerwcu br. zarząd województwa łódzkiego przyjął projekt Terytorialnego Planu Sprawiedliwej Transformacji Zagłębia Bełchatowskiego, który zakłada wygaszenie bełchatowskiej elektrowni do 2036 r. i zakończenie eksploatacji węgla do 2038 r. Polska Grupa Energetyczna odniosła się pozytywnie do tych planów przy założeniu otrzymania unijnego wsparcia. Na przeciwległym biegunie transformacji energetycznej znajduje się kopalnia w Turowie (podregion jeleniogórski). O tym przypadku było ostatnio głośno z powodu czesko-polskiego sporu, w wyniku którego Trybunał Sprawiedliwości UE podjął decyzję o karze dla Polski w wysokości 0,5 mln euro za każdy dzień pracy kopalni. Mimo unijnego nakazu wstrzymania wydobycia węgla, Turów, którego właścicielem również jest PGE, ostatecznie otrzymał przedłużenie koncesji wydobywczej do 2044 r. i wykreślił się tym samym z puli regionów, które mogą uzyskać środki z FST.

Sprawiedliwa transformacja jedynym rozwiązaniem Transformacja energetyczna jest procesem, którego nie można zatrzymać. Dla regionów węglowych w krótkim okresie może ona oznaczać liczne wyzwania i społeczno-gospodarcze problemy. Przykłady Wałbrzycha (ponad 30 proc. bezrobocia w pierwszej dekadzie XXI w.) oraz północno-wschodniej Anglii pokazują, jakie ryzyko dla lokalnych społeczności niesie ze sobą nieprzygotowane odejście od węgla. Zadaniem, które stoi obecnie przed polskim rządem, jest zapobiegnięcie realizacji takiego scenariusza – przeprowadzenie sprawiedliwej transformacji. 0

Informacja Więcej informacji na temat sprawiedliwej transformacji polskich regionów węglowych oraz stojących przed nimi wyzwań można znaleźć w raportach organizacji pozarządowych: Fundacji Instrat, Instytutu Badań Strukturalnych oraz WWF Polska.

październik 2021


TEMAT NUMERU

/ wszystkie problemy wynajmu mieszkań

każda tragedia ma swoje miejsce

Cyrograf na kwadrat Czy to możliwe, aby pośrednik od ośmiu lat oszukiwał klientów, ale nie popełniał przestępstwa? Podobno nie warto walczyć o małe sumy, bo „gra jest niewarta świeczki”. Dlatego tak wiele oszustw przy wynajmie mieszkań nie zostaje zgłoszonych. Tą postawą karmimy oszustów i pozwalamy, aby kolejne osoby podpisały cyrograf na wymarzony lokal. T E K S T:

2019 r. miałem przyjemność być ofiarą kilku oszustw mieszkaniowych. Po dwóch latach bezproblemowego wynajmu rzeczywistość przypomniała się z nawiązką i poznałem całe spektrum oszustów. Pośredników, którzy wzięli pieniądze z góry i zniknęli. Właścicieli mieszkań, którzy chcieli pokazać umowę dopiero przy jej podpisaniu. Poznałem nawet czarodziei, którzy uważali, że wrzesień ma 33 dni. Wszystkich tych ludzi łączyła niepohamowana pewność siebie. Ich metoda to przyciśnięcie, przekonanie lub przestraszenie. Na mnie ta strategia działała. Dałem się wpędzić w pułapkę. Aby samemu pozbyć się problemu, musiałem go sprzedać komuś innemu. Zostałem wciągnięty w grę, w której każdy najemca przegrywa. Wygrywa właściciel. Pamiętam poczucie przytłoczenia. Myśl, że nie ma sensu walczyć. I pewnie poddałbym się, gdyby nie to, że w 2021 r. znany mi naciągacz ponownie wyszedł na żer. I przypomniałem sobie, jak sam dałem się oszukać. Milczenie o problemach karmi kolejne. Trzeba nie tylko szukać ostrzeżeń – ale również ostrzegać innych. Przechodząc przez pięć etapów wynajmu, warto wiedzieć, na co uważać w poszczególnych krokach.

W

W sieci ofert Poszukiwania rozpoczynamy najczęściej w przestrzeni cyfrowej. Utworzenie excela, w którym będziemy zestawiać ze sobą oferty, zapobiegnie porównywaniu 40 zakładek. To szczególnie wygodne przy wynajmowaniu lokum ze znajomymi. W arkuszu można porównywać: stosunek standardu do ceny, skomunikowanie, infrastrukturę w otoczeniu. Nie warto tego robić zbyt wcześnie, bo wówczas wiele czasu spędzimy na przeglądaniu ofert, które i tak nie będą nas dotyczyć. Im piękniejsza jest oferta, tym większa czujność jest wskazana. Bo pośrednicy na tym etapie zwykli być bardzo bezczelni. Tak jak wspomniany we wstępie jegomość...

14–15

A R K A D I U S Z K L E J

Z DJ Ę C I A :

N I CO L A K U L E S Z A

Paweł (imię zmienione przez redakcję) pomaga znaleźć wymarzone mieszkanie. Opisy oszustwa jego biznesu pojawiały się w mediach już od 2013 r. Byli nawet dziennikarze, którzy próbowali sprawę nagłośnić – bezskutecznie. Paweł regularnie tworzy nowe firmy, nie tylko w Polsce. Niedawno stworzył dwie nowe strony WWW, które wyglądają dokładnie tak samo. Oficjalnie pobiera pieniądze za dostęp do informacji. Wielu jego klientów inaczej rozumie ten biznes i nazywa go seryjnym oszustem. Paweł umieszcza na portalach mieszkaniowych świetne oferty. Doskonałe lokalizacje, dobre warunki. Jedyne co trzeba zrobić, to założyć konto na stronie i zapłacić ok. 210 zł za dostęp do danych właściciela mieszkania. Pośrednik ma pojęcie o pozycjonowaniu w internecie (SEO). Wystawia swoim stronom i firmom kilka pozytywnych recenzji. Na forach internetowych też są pozytywne opinie. Jednak, patrząc na sygnatury czasowe tych wpisów, łatwo odnieść wrażenie, że są to komentarze dodane przez tę samą osobę z kilku kont. Takie fałszywe oceny wystarczą jednak, aby uśpić czujność kogoś – kto na szybko szuka potwierdzenia tego, że właśnie znalazł ofertę życia. Pan Paweł sprytnie wykorzystuje luki prawne. Bez zgody właścicieli mieszkań bierze ich zdjęcia oraz dane i umieszcza na swojej stronie. Do tego dosypuje trochę fałszywych „ super okazji”, które sam umieszcza na portalach z ogłoszeniami. Po zwabieniu na swoją domenę kontaktuje się telefonicznie i przekonuje do zapłacenia ww. 210 zł za możliwość „rezerwacji” i kontaktu z właścicielem. Ale co innego wynika z regulaminu portalu. Umowa skonstruowana jest tak, że w świetle prawa świadczy usługę dostępu do danych. Nie jest odpowiedzialny za ich poprawność. Na papierze nie jest pośrednikiem – chociaż w rozmowie mówi, że na jego stronie można zarezerwować i wynająć mieszkanie.

W trakcie badania działalności Pawła redakcji udało się dotrzeć do dwóch takich oszustów. Scenariusz obu ataków opiera się na skuszeniu ofertą, która jest tak dobra, że oślepia naszą czujność. Gdy jesteśmy zabiegani, a przed oczami pojawia się cudowna opcja (która zaraz zniknie), o wiele łatwiej jest podjąć pochopną decyzję. Jeśli ktoś oczekuje pieniędzy za kontakt do właściciela mieszkania lub na poczet opłaty rezerwacyjnej – trzeba być podejrzliwym. Warto sprawdzić, czy numer kontaktowy podany w ogłoszeniu nie figuruje w internecie jako numer powiązany z oszustwami. To, że coś jest legalne, nie oznacza od razu, że jest uczciwe. Świetnie oddają to dwa słowa, które już dawno wyszły z potocznej polszczyzny – geszeft oraz szwindel. Pierwsze wywodzi się od słowa geschäft, które pierwotnie odpowiadało wyrazowi interes. Słowo szwindel zaś dotyczyło interesów nieuczciwych – gdy jedna strona wykorzystuje niewiedzę drugiej, aby zarobić. Gdyby ofiara szwindlu wiedziała to, co wie oferent – nie zgodziłaby się na zawarcie umowy. Można to sprowadzić do imperatywu moralnego Kanta i zapytać: czy chciałbyś, aby wszystkie portale działały na takich zasadach, na jakich działa twój? Proponujesz klientom geszeft czy szwindel?

Casting na najemcę Gdy już z gąszczu ofert wyłonisz wymarzoną, zaczyna się drugi etap gry. Rozmowa, podczas której musisz wykazać, że spośród grona zainteresowanych, to właśnie tobie warto powierzyć lokal. Jeśli masz przed sobą oglądanie mieszkań w innym mieście, najlepiej wybrać dzień lub dwa i wówczas umówić się na całą serię spotkań. To okazja, aby sprawdzić ciśnienie wody (szczególnie ciepłej), ilość gniazdek elektrycznych, oraz to, jak dużo światła wpada do mieszkania za dnia. Można dopytać, jakie meble oraz sprzęty AGD są na wyposażeniu mieszkania, a jakie są własnością poprzedniego wynajmującego.


wszystkie problemy wynajmu mieszkań /

Jeśli to możliwe, obejrzyj mieszkanie z kimś doświadczonym w tym temacie. Zapytaj właściciela o to, jakie dokładnie rachunki za media płacili poprzedni wynajmujący. W trakcie castingu właściciel może pytać o dochody, o to czy palisz, lub czy masz zamiar mieć w mieszkaniu zwierzęta. Wykluczone są pytania o poglądy polityczne, stan cywilny czy religię. Gdy casting prowadzą przyszli współlokatorzy, wykorzystaj tę okazję, aby poznać ich i ocenić, czy znajdziecie wspólny język. Niektórzy uważają, że to, z kim będziesz mieszkać w trakcie studiów, ma większe znaczenie niż to, na jakie studia właściwie pójdziesz. Gdy współlokatorami są studenci tej samej uczelni, możesz czerpać z ich doświadczenia pełnymi garściami i uchronić się od wielu błędów.

Prawda z papieru Nikt uczciwy nie będzie bał się pokazać umowy z wyprzedzeniem. Przed jej podpisaniem warto zdobyć kilka informacji o wynajmującym (osobie udzielającej lokalu). W przypadku firm warto zapoznać się z recenzjami dostępnymi w internecie. Sprawdź, czy na grupach z ogłoszeniami w danym mieście nie było ostrzeżeń. Jeśli w umowie znajdują się jakiekolwiek podejrzane zapisy – zawsze możecie skonsultować je z darmową pomocą prawną. Kluczowym dokumentem jest protokół zdawczo-odbiorczy. Opisuje on, jakie jest wyposażenie mieszkania i w jakim stanie się ono znajduje. To szczególnie ważne, aby wspólnie wylistować ewentualne uszkodzenia. Warto dopilnować, aby umowa jasno określała odpowiedzialność za bieżące naprawy w mieszkaniu. Zapis o przerzuceniu całej odpowiedzialności na najemcę (czyli tego, kto korzysta z lokalu) jest bardzo niekorzystny. Jeśli właściciel tego oczekuje, warto rozważyć ubezpieczenie. Jednorazowa naprawa zmywarki lub wizyta hydraulika to kilkaset złotych. Szczególnie w starszych mieszkaniach trzeba na to uważać.

Gdy umowa zakłada, że to właściciel odpowiada za naprawy, warto z góry ustalić z nim sposób postępowania. Często będzie chciał wysłać tam „swojego” technika, który oceni, czy problem wynikał z normalnego użytkowania, czy może omyłkowo ktoś nasypał do zmywarki środka do przeczyszczania rur. Jeśli wolisz, aby któreś punkty umowy brzmiał inaczej – poinformuj o tym właściciela z wyprzedzeniem. Tu pomaga komunikacja mailowa. Rozmowy telefoniczne i ustne mogą zostawić wiele niejasności, które skomplikują proces. Wielu właścicieli będzie oczekiwało ryczałtu za media. Umowa powinna określać, co ile ryczałt będzie rozliczany. Jeśli nie rozumiesz jakichś zapisów umowy – sprawdź, co oznaczają zanim podpiszesz umowę. Lepiej poświęcić 12 minut na doczytanie, niż przez 12 miesięcy żałować pośpiechu. Problemy z umowami nie są tylko polską domeną. Pewna studentka w Delft (Holandia) wynajmowała mieszkanie z przyjaciółmi. Sprawę obsługiwała agencja, którą polecał jej uniwersystet. Firma zaproponowała jej mieszkanie w dobrej lokalizacji. Wszystko było w porządku, do momentu pierwszej wpłaty. [AAF]: Nagle dostaliśmy polecenie, abyśmy wszyscy zapłacili z jednego konta. Każde z nas było w innym kraju. Okazało się, że same koszty przelewów międzynarodowych instant wyniosą nas dodatkowe dwieście złotych. Gdy przekazaliśmy informację, że takie wymaganie jest dla nas problemem – agencja bez naszej wiedzy weszła do mieszkania, gdzie były nasze rzeczy i zmieniła w nim zamki. Mieliśmy szczęście, bo wśród nas był Belg i, korzystając z kontaktów jego rodziców, szybko znaleźliśmy pomoc prawną. Po kilku tygodniach przepychanek prawnych okazało się, że agencja złamała lokalne prawo, wynajmując nam to mieszkanie. Miejscowe regulacje mówiły o tym, że w tej oko-

TEMAT NUMERU

licy wynajmować można tylko mieszkanie „jednostkom rodzinnym” – nie zaś kilku pojedynczym osobom. Co najlepsze – tu są całe grupy pośredników nastawionych na osoby z zagranicy. Wychodzi na to, że każda umowa wynajmu, jaką tu podpisałam, była na swój sposób niezgodna z prawem. Trzy razy wynajmowałam w Delft mieszkanie i za każdym razem napotykałam nowe problemy. To bardzo niebezpieczny układ, bo póki płacisz i jest miło, to wszyscy siedzą cicho – ale, gdy cokolwiek się stanie, z automatu znajdujesz się na przegranej pozycji.

Codzienność w kwadracie Gdy opadnie kurz po wszystkich formalnościach, zaczyna się codzienność. Czasem coś się zepsuje, ale właściciel objaśnił, co w takiej sytuacji robimy. Czasem policja zapuka, bo z mieszkania obok wydobywa się zapach marihuany, który dało się poczuć w suszarni. Jednak sprawy nie zawsze pójdą tak gładko. Rozliczenie mediów może zamienić się w niemałą przygodę. [MK]: Właścicielka stwierdziła, że nie potrzebuje umowy, a pieniądze woli dostawać w gotówce. Nawet nie chciała moich danych osobowych. Przez kilka miesięcy wszystko było OK, aż pewnego dnia dostałam od właścicielki wiadomość, że przez ostatnie dwa lata zapomniała podliczyć liczniki za ogrzewanie i teraz mamy jej zapłacić 3000 złotych. Sytuacja zrobiła się bardzo napięta. Gdy miałam z nią rozmawiać, to miałam gulę w gardle. Wydawało mi się, że ona próbuje mnie „zamęczyć”, abym zgodziła się na jej warunki. Skończyło się na tym, że mój chłopak z nią rozmawiał, bo ja nie miałam siły już się kłócić. Jeśli właściciel mówi o tym, że wystarczy mu umowa ustna, a pieniądze chce przyjmować gotówką – zawsze macie prawo oczekiwać od niego pokwitowania przyjęcia pieniędzy. W razie konfliktu będzie to dla sądu dowodem na zaistnienie ustnej umowy najmu. 1

październik 2021


TEMAT NUMERU

/ wszystkie problemy wynajmu mieszkań

Ale, niezależnie od dowodów, za każdym podpisem stoi człowiek. Jeden ze studentów zapytany o ten temat powiedział: [PS]: Gdy ludzie z powodu pandemii tracą pracę lub zrywają umowy, nie przejmując się konsekwencjami, to, ogólnie, relacje pogrążają się w chaosie. Właściciele zawsze byli nieufni wobec najemców. Teraz stają się ich wrogami. Przypominają sobie o wszystkich możliwych uszkodzeniach. Nie chcą brać na siebie kosztów w niepewnych czasach. To samo ze współlokatorami. Nie znasz dnia ani godziny, gdy okaże się, że twój ziomek przestanie płacić. Bo wie, że jest w sytuacji materialnej, w której nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Często za takimi sytuacjami stoją tragiczne wydarzenia. Pamiętam, jak pracodawca mnie oszukał i nie miałem jak zapłacić czynszu. W takich momentach presja i pretensje w niczym nie pomogą. W idealnym świecie takiej osobie należy spróbować pomóc. Ale Polska roku 2021 to na pewno nie jest idealny świat. Założenie wzajemnego zaufania – pewnej pierwotnej uczciwości społecznej – upada. Osoba, która postawi przykazanie miłości ponad traktowaniem z wzajemnością, zostanie oszukana przez wszystkich. Czy ktokolwiek stanie wtedy w jej obronie? Czy będzie miała siłę, aby poprosić o pomoc?

Zakończenie relacji Każdy koniec to nowy początek. Podczas wyprowadzki pomyśl, co podobało ci się w tym lokalu, a czego masz już zdecydowanie

16–17

dość. Może to być pragnienie słońca ogrzewającego twarz na najwyższym piętrze w pokoju pełnym okien. Albo myśl o tym, aby mieszkanie dzielić z czworonogiem. Lub pewność, że już nigdy nie zamieszkasz wyżej, niż na drugim piętrze (w budynku bez windy). Każdą relację warto zakończyć pozytywnie. Muzyka może uświetniać pożegnalną imprezę pełną pysznego jedzenia. Albo długa nocna rozmowa i samotna świeca zbuduje niezapomniane wspomnienia. Trzeba się delektować i cieszyć z małych spraw. Nie wiesz nigdy, jakim mieszkaniem będzie kolejny traf. Jednak, nim rozpłyniesz się ostatecznie – musisz rozwiązać umowę. Klasyką tego momentu jest dyskusja na temat kaucji oraz stanu mieszkania. W kontekście końca relacji, warto odróżniać dwa pojęcia. Rozwiązanie umowy dzieje się za porozumieniem stron i wymaga, aby obie strony zgodziły się na jego warunki. Wypowiedzenie zaś jest jednostronne. W sytuacjach określonych w umowie i przepisach prawa jedna ze stron może drugiej wypowiedzieć relację. Dlatego tak ważnym jest, aby, jeśli wynajmujemy mieszkanie na czas określony, ustalić okres wypowiedzenia, czyli to, z jakim wyprzedzeniem musisz zakomunikować właścicielowi, że chcesz się wyprowadzić. Niestety wyprowadzka zawsze rodzi konflikt interesów i może być tak, że właściciel zrobi wszystko, aby zredukować swoje koszty. Moja bliska znajoma miała okazję do przekonania się o tym w bardzo nieprzyjemny sposób.

[ES]: We wrześniu 2020 r. rozwiązywałam umowę, wyprowadzając się kilka tygodni wcześniej niż było to ustalone. Był kolejny najemca – wszystko wydawało się być w porządku. W dniu rozwiązania umowy właścicielka powiedziała, że prześle mi faktury, na podstawie których rozliczymy media i wtedy wypłaci kaucję. Przez kilka tygodni mnie zbywała, aż wreszcie wysłałam jej wezwanie. Właścicielka za wszelką cenę szukała kosztów, by nie oddać nam kaucji i ryczałtów za media, które pobrała. Z ryczałtami był problem już wcześniej. Umowa wskazywała, że będziemy je rozliczać co pół roku, jednak, gdy w styczniu poprosiłam o bilans, właścicielka unikała tematu i ciągle opóźniała sprawę. Okazało się, że było to częścią jej planu. Gdy po kilku tygodniach przedstawiła mi lakoniczny dokument, liczby na nim zupełnie nie zgadzały się z moimi wyliczeniami. Dopiero wtedy zrozumiałam, z kim mam doczynienia. Właścicielka podała wspólnocie mieszkaniowej fałszywą liczbę lokatorów. Próbowała policzyć mi koszta mediów za lipiec i sierpień, chociaż wprowadziłam się do mieszkania od 29 września. To wszystko sprytnie połączyła z faktem, że nie rozliczyła ryczałtów za media i potraktowała je jako część kaucji. Aby zabrać jak najwięcej, wszędzie szukała kosztów. Podliczyła koszty sprzątania i prania dywanów. Sprzątanie nigdy się nie wydarzyło, a od kolejnego lokatora dowiedziałam się że dywany zostały wyrzucone. Pierwszego dnia najmu okazało się, że łóżko jest uszkodzone (czego nie odnotowałam wcześniej), właścicielka powiedziała że nie ma problemu. Jej mąż za kilka dni to naprawił. Jednak potem okazało się że policzyła sobie kolejne pieniądze z kaucji, uznając to za „dodatkowe naprawy”. Do tego stwierdziła, że wszystkie ściany są do odmalowania i zabrała za to kolejne 1000 złotych. Wtedy przypomniałam sobie, że poprzedni lokatorzy kontaktowali się ze mną w sprawie ścian, ale wtedy nie wiedziałam, o co chodzi. Skontaktowałam się z osobami, które mieszkały przed nami i przekazali mi, że właścicielka odliczyła im od kaucji 500 złotych, również na malowanie ścian. Ścian nigdy nie pomalowała, a w moim protokole odbioru napisała, że ściany są czyste. W tym samym czasie wzięła pieniądze od poprzednich lokatorów (na malowanie), mówiąc, że ściany są brudne. Malowanie nigdy się nie wydarzyło. Dodatkowo okazało się, że właścielka im też policzyła za media ponad 2000 złotych więcej, niż wynikało to z dokumentów które przedstawiła. Wówczas dowiedziałam się, że wzieła od nich pieniądze za media w miesiącach, za które próbowała policzyć również mi.


wszystkie problemy wynajmu mieszkań /

To wszystko było trudne do zrozumienia. Dostawałam niewyraźne zdjęcia monitora jako potwierdzenie jakiegoś rachunku. Przedstawiała mi dokumenty z poprzednich lat, twierdząc, że dotyczą okresu, w którym ja wynajmowałam. Gdy prosiłam ją o dokładne rozliczenie – mówiła że nie ma takiego obowiązku i jak mi się nie podoba, to mogę pójść na drogę sądową. Gdy ponownie zapytałam o rozliczenie, właścicielka wysłała do mnie pismo, w którym stwierdziła, że jednak nie rozwiązaliśmy prawidłowo umowy (bowiem rozwiązanie nie było na piśmie), więc dolicza mi czynsz za kilka tygodni, gdzie mieszkała tam następna osoba. Ja czułam się już bezsilna. W rozmowach straszyła mnie mężem prawnikiem. Skontaktowałam się z Akademicką Pomocą Prawną, ale dowiedziałam się że niewiele można tu zrobić. Wejście na drogę sądową to masa nerwów. Zostałam potraktowana tak samo, jak lokatorka przede mną. Dziś zastanawiam się, co będzie z kolejnym wynajmującym. Kiedyś nie sądziłam, że tacy ludzie istnieją. Mam nauczkę na przyszłość.

Zmowa i umowa Wiele z tych historii łączy wspólny motyw – ustne porozumienia inne niż zapisy w umowie. Czasami celem takiej praktyki jest uniknięcie podatków, innym razem lenistwo właściciela lokalu. We wszystkich takich sytuacjach najemca jest na przegranej pozycji. Właściciel ma przewagę nie tylko prawną, ale przede wszystkim doświadczenia. Wie, co powiedzieć, abyśmy czuli się bezpiecznie. Wie, co krzyknąć, aby zastraszyć. Dodatkowym problemem jest to, że oszustwa na niską sumę stają się grą nie wartą świeczki. Policja nic z nimi nie zrobi, a procesy sądowe będą trwać miesiącami. Jeśli będziesz jedyną uczciwą osobą w szemranym układzie, może ci się oberwać zarówno od właściciela obiektu, jak i od współlokatorów, którzy nie będą się przejmować tym, ile problemów stworzą. Dlatego dobra umowa ma chronić wszystkie strony.

Po drugiej stronie cyrografu Lokatorzy, którzy przestają płacić. Tacy, którzy zostawili mieszkanie do generalnego remontu. Specjaliści dorabiający sobie klucze, a potem okradający kolejnych lokatorów. Spryciarze, którzy podali fałszywe dane do umowy, wynieśli meble i zniknęli bez śladu. To właśnie takie doświadczenia sprawiają, że właściciele są nieufni. Takie podejście jest jedyną ochroną przed najbardziej perfidnymi oszustami. Ludźmi podpisującymi z premedytacją umowy, z których nie mają zamiaru się wywiązać. Jeden z właścicieli, z którym rozmawiałem, powiedział, że bardzo brakuje mu możliwości zweryfikowania najemcy. Technologii, w której uczciwy wynajmujący mógłby udowodnić swo-

ją pozytywną historię, a perfidny naciągacz nie byłby w stanie jej ukryć – nieważne w jakim kraju założy kolejną firmę.

Don’t hate the player hate the game Wszystkie te historie dzieją się na konkretnych portalach. I to od ich podejścia zależy, czy z roku na rok będzie coraz bezpieczniej. Zamiast mieć pretensje do ludzi, którzy w tym systemie działają, warto pomyśleć, jak zmienić system. Strony pośredniczące w wynajmie mogłyby edukować klientów. Informować o Rzeczniku Praw Konsumenta i źródłach nieodpłatnej pomocy prawnej. Portale mogłyby w procedurze zgłaszania kogoś jako oszusta podpowiadać, gdzie szukać wsparcia – co zdaniem jednej z moich rozmówczyń mogłoby się bardzo przydać. [MW]: Gdy wyprowadzałam się z niezbyt fajnego mieszkania, zobaczyłam, jak jego właścicielka wmawia kolejnym lokatorom, że wrzesień ma 33 dni. Były to osoby spoza polski – średnio rozumiejące, co się dzieje. Gdybym mogła – znalazłabym nawet link z tą ofertą i zgłosiła sytuację. Rozwiązaniem tego problemu mogłaby być możliwość zgłoszenia problemów z ofertą po dłuższym czasie. Nawet jeśli problemy nastąpiłyby dopiero podczas rozwiązywania umowy, można wówczas ostrzec innych użytkowników przed próbą oszustwa Z roku na rok jest w tym zakresie coraz lepiej. Pojawiają się powiadomienia, gdy wychodzimy w podejrzane linki. Czaty w aplikacjach automatycznie ostrzegają nas, gdy otrzymujemy instrukcję, która może być próbą wyłudzenia. Warto pomyśleć o tym bardziej filozoficznie. Da się autorytarnie blokować pojedyncze oszustwa, ale to edukacja może sprawić, że ludzie nie będą dawali się w nie wciągać. Technologia autorytarna chroni lokalnie – edukacja wspiera globalnie. Oba podejścia są potrzebne. Gdy oszuści kopiują zdjęcia z prawdziwych ogłoszeń na swoje strony – można o tym poinformować portal i właściciela obiektu. Dodatkowo najwięksi pośrednicy mogą wykorzystać zaawansowane algorytmy do polowania na oszustów i naciągaczy. To, jak zbudowany jest interfejs, też ma duże znaczenie. Przykładowo – portale mogą wymagać od wystawiających określenia stylu wyboru najemcy (casting, kto pierwszy

TEMAT NUMERU

ten lepszy, licytacja ceną itp.). Wiele osób nie marnowałoby czasu na przyjazd z innego miasta, aby wziąć udział w niepewnym castingu. Wiele platform (YouTube, Facebok) wprowadza system weryfikacji dużych użytkowników. Portale, które borykają się z nawracającymi oszustami mogłyby wymagać weryfikacji osób wystawiających wiele ogłoszeń. Niezależnie, czy robi to agencja, czy osoba prywatna, możliwość poznania opinii wcześniejszych korzystających wydaje się niezwykle wartościowa. Pomogłaby w takim przypadku odznaka „ sprawdzony pośrednik”, której zdobycie wymagałoby kilkunastu recenzji z autentycznych (działających) kont.

To my piszemy przyszłość Zamiast rozmawiać o tym, ile jest zła na świecie, lepiej zapytać o to, co możemy z nim robić. Jak w wielu tematach, początkiem jest przerwanie milczenia. Jeśli pośród znajomych łatwiej znaleźć kogoś, kto miał problemy przy wynajmie, niż nie miał – to jest źle. W bardzo wielu z tych spraw niewiedza staje się źródłem problemów. Czasem ktoś próbował być sprytny, ale obróciło się to przeciwko niemu. Oto pytanie – czy lepiej abyśmy milczeli – czy lepiej pozwolić sobie na „ przyznanie się” do wszystkich błędów. Milczenie i bierność są pokarmem dla status quo. Politycy mogą pilnować, by prawo nie pozwalało na ciągnięcie tego samego szwindlu przez osiem lat. Projektanci największych portali pośredniczących mogą zmieniać zasady cyfrowej gry. Oszuści czują się w internecie jak ryba w wodzie, bo są anonimowi. Większości oszustw nie da się popełnić jawnie, podając imię i nazwisko. Trudno ukarać oszusta, który balansuje na granicy prawa. Jednak, jeśli będziemy zgłaszać oszustwa, ostrzegać przed nieuczciwymi praktykami oraz poprawiać zabezpieczenia – możemy sprawić że zastawienia takiej pułapki będzie znacznie trudniejsze. Ukrócimy druk cyrografów. Bo to my piszemy przyszłość. 0

październik 2021


/ taka zwykła codzienność

Trzecia wojna światowa udzę się rano i już nic mi się nie chce – w sumie gdzieś to już słyszałem. I zanim zdążę otworzyć oczy, wpadam w pułapkę większego niechcenia. Wystarczy, że tylko pomyślę – cały świat wymaga ode mnie, żeby mi się jednak chciało. Przecież niechcenie jest sprzeczne z naturą człowieka. Świat jest taki piękny, drzewa takie zielone, a ptaszki tak cudnie ćwierkają za oknem. Wstań, przebiegnij 5 km, pościel łóżko, weź prysznic, zażyj witaminy – od razu poczujesz się lepiej, uświadomisz sobie, że masz jakąś wartość. Aż chciałoby się przesłuchać utworu Fitter Happier od Radiohead albo zatrzymać wykład jednego z coachów motywacyjnych. Ale jak ma mi się chcieć, kiedy od samego rana czuję się jakbym był zamknięty w paradoksalnej pułapce świata, na poligonie kolejnej wojny światowej, która, o zgrozo, nie jest relacjonowana w mediach. Z jednej strony żyję w rzeczywistości, w której codziennie podejmowane są działania zmierzające ku zniszczeniu wartości per se i nieustannemu tworzeniu konfliktów. W polityce, szkołach, na ulicach, w pracy. Maszeruje się ze sloganami na ustach, które nijak mają się do faktów. Rządzi się strachem przed nieznanym, czymś lub kimś innym. A z drugiej strony, na wyciągnięcie ręki mam ten piękny, cukierkowy świat unoszący się w przestrzeni kabli i fal elektromagnetycznych, mówiący zażyj mnie i pozwól sobie poczuć się lepiej. Kiedy ulegam pokusie wielominutowych sesji z Instagramem albo YouTubem, które tak łatwo mogą mnie przenieść tak daleko, daleko stąd. W świat lepszy, ładniejszy, pełen kolorów, a jednocześnie gdzie wszystko jest takie proste, takie czarno-białe. I jakby z synergii tych obu światów wyłania się moja bańka. Pełna paradoksów, przeciwności i szarości, niczym rzeczywistość. Gdzie do mojej głowy dobijają się komunikaty – przecież nikt Ci nie każe, żeby Ci się chciało. Pozwól sobie odpuścić i odpocząć. Weź głęboki wdech i wydech, zrelaksuj się, pomyśl o tym co tu i teraz. Żyj chwilą. A jakby naprzeciw temu, wchodzę do biura i wymaga się ode mnie stu procent, a nawet dwustu i trzystu. Tak wiele jak tylko można ze mnie wycisnąć, nie zważając na to, ile z siebie chcę lub potrzebuję dać. Gdy próbuję szukać pomocy, zacznę pytać się kogokolwiek o poradę, to zawsze otrzymam inną odpowiedź. Jedni powiedzą że to depresja albo dołek emocjonalny, inni – wrażliwość na otaczający świat, a jeszcze inni –

B

18–19

dorosłość. I, żeby do tego pakietu doszła odpowiedzialność, to trzeba tylko pamiętać, aby wstawać rano. Ale czy ktokolwiek pytał mnie, czy chcę być dorosły, czy chcę być odpowiedzialny? Rzeczywistość nie pytała. Co najgorsze – rzeczywistość wykreowana przez nas samych. Mówimy o niej, że przybrała taki, a nie inny kształt i nic nie możemy. Ba, uciekamy się do stwierdzeń, że nic nie można na to poradzić. Słyszymy z ust wujka kiwającego się przy wigilijnym stole – no tak to już jest. Co zrobisz, nic nie zrobisz. Trzeba nauczyć się z nią żyć. A jest to równocześnie chyba największe kłamstwo cywilizacyjne. Bo dlaczego mamy się nauczyć funkcjonować w systemie, który sami stworzyliśmy. Nad którym nie panujemy, a żeby usprawiedliwić błędy tysięcy lat mówimy: ale przecież nie możemy nic z tym zrobić. Zrzucamy odpowiedzialność za rzeczywistość na samą rzeczywistość i czujemy się z tym dobrze. I gdy ktoś ośmieli się powiedzieć, że nie chce żyć w takim świecie, jaki zastał, że system, w którym funkcjonujemy jest wadliwy, to jest albo naiwny i dziecinny, albo co gorsza – stał się lewakiem i po prostu neguje wartości wypracowane przez dziesięciolecia. Wmawia nam się, że jakiekolwiek zmiany są albo niepotrzebne, zajmą one lata, jeśli nie dziesięciolecia, lub wymaga się zbyt nagłych i drastycznych zmian. Wystarczy spojrzeć na kryzys klimatyczny, gdzie teoretycznie mówi się o nim poważnie od 5–7 lat, a w praktyce w opracowaniach naukowych, mediach i kulturze problem jest obecny już od lat 90. XX w. Jako ludzie mamy jednak to do siebie, że lubimy upychać problemy w szereg różnych kategorii: nie wydarzy się za naszego życia, a co z gospodarką? czy za trudne do rozwiązania i wiele innych. Sam wraz ze swoim tokiem myślowym wpadam w którąś z tych szufladek. I po tej wieloletniej walce na poligonie moich komórek, cierpieniu o miliony i za miliony, które trwało tak faktycznie kilkanaście sekund, otwieram oczy, wstaję, myję się, jem śniadanie i wychodzę. Idę gdzieś, tak jak codziennie gdzieś podążają miliardy ludzi. Z myślą, że jakoś to będzie, jakoś się wszystko ułoży. Nie wiem jeszcze co, ale tak z pewnością się stanie. 0

Patryk Kukla Rozdarty między kilkoma światami, ale sam nie jest pewny między którymi. Zmienia pasje i zainteresowania tak często, jak wymienia się szczoteczki do zębów. Lubi pisać, więc to po prostu robi.


kultura /

Trochę kultury Polecamy: 20 KSIĄŻKA Nowe/stare medium

Jak rozwijał się komiks w Polsce Ludowej? fot. Aleksander Jura

24 MUZYKA Magia po latach? Słów kilka o powrocie Abby

30 SZTUKA Treść niezamierzona

Wystawa Beksińskiego w Praskim Koneserze

Autorska teoria Niebieskiej Ciszy ALEKSANDRA ORZESZEK

Cisza podziałała na mnie przygnębiająco. Nie ta na zewnątrz, ale ta, co była we mnie samej. ~ Sylvia Plath azwijmy ją na razie Niebieską Ciszą. Zapytacie, czym jest i jak ją odróżnić od zwykłej ciszy, która zapada po ostatnim brzęku głuchego dzwonu czy wraz ze stanowiącym amen. To nie jest zwykły bezgłos pojawiający się po ostatniej oktawie ani pustka gdzieś na środku pustyni, gdy milknie nawet szepczący wiatr. Niebieska Cisza pojawia się po stracie kogoś ważnego. Człowiek dalej pędzi, ale jego życie wydaje się bardziej głuche, czegoś pozbawione – takie mniej. Mniej spokoju, mniej pozytywnego hałasu. I wtedy dochodzi do momentu, że, gdy wracasz do domu, czujesz głuchą ciszę. Właśnie – przeżywasz ją gdzieś w środku, trwa, jakby była namacalnym uczuciem, a nie bezdźwiękiem, od którego niemal brzęczy w uszach. Może nadejść po stracie bliskiego przyjaciela. Wtedy chce się tęsknie zanucić: Give anything to hear half your breath, jak z I’ll be missing you . Wszystko, byle wypełnić ciszę. Niebieską Ciszę. Mimo że inni są dookoła,

N

Człowiek dalej pędzi, ale jego życie wydaje się bardziej głuche, czegoś pozbawione – takie mniej.

mimo że słychać szum metra, gwar miasta, ty i tak przeżywasz poczucie głuchości. Bo nie słyszysz tego jedynego przyjaznego głosu. Podobny stan przeżywamy po zerwaniu. Znika głęboka więź, która nadawała życiu swojej melodii. Uschnięte płatki róż opadają, przypominając, że są kiczowatym symbolem czegoś nieodgadnionego. Miłość nie szuka poklasku, sama nim jest – wystarczająco głośna, by poczuć ją w każdym zakamarku ciała. Przypomina koncert pełen wysokich i niskich tonów, niespodziewanych pauz, nierzadko rzewnego zawodzenia skrzypiec. Niedziwne więc, że dwoje ludzi po odejściu cierpi na stan Niebieskiej Ciszy. Nagle to wszystko zniknęło i trzeba wyłowić inną, nową nutę. Ostatnią przyczyną Niebieskiej Ciszy jest śmierć kogoś ważnego dla naszej duszy – członka rodziny, idola, znajomego... Ostateczny brak tej osoby karmi nasz smutek, który wygłusza pozostałe emocje. Jest wtedy cicho. Przerażająco, żałośnie, bez odwrotu cicho. Niech puentą będzie kolor. Jak mogłam skojarzyć niebieski z omnipotentną ciszą? Kolor oceanu wypełnia większość kuli ziemskiej – tak samo ten stan wypełnia w większości twoje, moje życie. Jest w nas samych, jak zauważyła Sylvia Plath. 0

październik 2021


KSIĄŻKA

/ komiks w PRL-u

ciekawe czy zdążę do soboty do 10

Nowe/stare medium Okres PRL, mimo że w ostatnim czasie stał się pewnym mitycznym, zdemonizowanym tworem, z pewnością nie sprzyjał swobodnemu rozwojowi jakichkolwiek gałęzi, pni czy konarów sztuki. Nie inaczej byłoby w przypadku komiksu, gdyby nie fakt, że ten popkulturowy gatunek okazał się niezwykle przydatnym narzędziem w robotniczych rękach Kraju Rad. T E K S T:

JA K U B K A L E TA

yobraźcie sobie, że macie 12 lat i po czasochłonnym procesie przekonywania rodziców ci w końcu kupują wam używanego iPhone’a SE I generacji. Instalujecie TikToka i nagrywacie swoją pierwszą niskobudżetową krótkometrażową produkcję, w której wykonujecie drillową choreografię do jednego z utworów Josefa Bratana. Pełni twórczej dumy, chwalicie się mamie i tacie swoim debiutem. Ci jednak w furii zaczynają pełną zbędnego patosu rozprawę na temat szkodliwych, amerykańskich – mamo, ale tiktok jest chiński – tym gorzej, komunistycznych w dodatku! – mediów, które mają na celu kontrolę młodych umysłów. Od tej pory, aby nie zabijać w dziecku kreatywności i pokazywać innym użytkownikom aplikacji szlachetne wartości, dostajecie zgodę na tworzenie jednego filmiku tygodniowo na temat odgórnie narzucony. W ostatnią sobotę zatem stworzyliście pasjonującą etiudę na temat bezpiecznego przechodzenia przez pasy, a już za cztery dni nadejdzie premiera filmiku o hejcie w internecie.

W

Czar prysł To może niezbyt górnolotne porównanie trafnie obrazuje kondycję komiksu w realiach Polski Ludowej. W okresie międzywojnia gatunek ten, podobnie jak obecnie memy, był silnie zakorzenionym elementem w kulturze masowej – łamy ówczesnych gazet prawie zawsze zawierały stałą rubrykę poświęconą humorystycznym paskom. Były to wówczas najczęściej przerysowane lub dostosowane do polskich realiów komiksy zagraniczne. Jednym z przejawów takiej kulturowej asymilacji było spolszczanie tytułów i imion bohaterów, co nierzadko prowadziło do interesujących efektów. Przykładowo poczytny szwedzki komiks Adamson (imię jednej z głównych postaci) w Polsce, w zależności od wydawnictwa, nosił tytuł: Agapit Krupka, Przypadki Mikołaja Doświadczyńskiego czy Ildefons Kopytko.

20–21

Nie brakowało także twórczości krajowej, zazwyczaj opartej na wypracowanych zagranicznych schematach (choć zdarzały się także naprawdę oryginalne pozycje, wystarczy wspomnieć o dobrze znanym Koziołku Matołku). W tym przypadku protagoniści komiksów najczęściej należeli do specyficznego i licznego w słabej gospodarczo II RP środowiska bezrobotnych homo viator. Cechowała ich fajtłapowatość połączona z wrodzonym sprytem. Tak skonstruowanym bohaterem jest łudząco podobny do belgijskiego Tintina Bezrobotny Froncek – ten sympatyczny katowicki cwaniaczek, typowy Ślązak, ima się różnych robót, aby wyzwolić się z jarzma biedy. Jako że komiks niczym zwierciadło (co prawda raczej krzywe) odbija aktualną sytuację społeczno-gospodarczą, smutna jest świadomość, że bohater ten nie był jedynie tuszem na papierze – w owych czasach Bezrobotnych Froncków było dużo więcej.

Władza stanęła zatem przed z pozoru trudnym do rozwiązania paradoksem: komiks be, jednak całkiem pożyteczne i przystępne be.

Jeżeli komiks w dwudziestoleciu był odpowiednikiem memów, to jego powojenna kontynuacja stała się młodzieżowymi demotywatorami, które pokazują na lekcjach nauczyciele – z tą różnicą, że w tym przypadku jest to nawet urocze. W nowym systemie komunikacja z obywatelami za pomocą schematycznych, klarownych w przekazie mediów była istotnym czynnikiem budowania radzieckiej mitologii. Funkcję tę raczej z mniejszym powodzeniem pełniły plaka-

ty. Nieraz trudno było bowiem na jednej planszy zawrzeć informacje o tym, kim jest władza, wróg władzy, obywatele i to, jak ci ostatni mają się zachowywać w stosunku do pozostałej dwójki. Poza tym należy znaleźć sposób, aby dotrzeć do najmłodszych towarzyszy. W tym miejscu zbawienny okazuje się właśnie komiks – koślawe dziecko zepsutego Zachodu przepełnione przemocą i seksem. Władza stanęła zatem przed z pozoru trudnym do rozwiązania paradoksem: komiks be, jednak całkiem pożyteczne i przystępne be. W jaki sposób więc powiedzieć a, czyli pozbawić go tego złowieszczego, kapitalistycznego czynnika? Przede wszystkim – redukcja jakichkolwiek konotacji z Zachodem. Komiks w Polsce nie był zatem komiksem a historyjką obrazkową. Problem nomenklatury rozwiązany. Następnie, w tym samym celu, należy zmienić formalną strukturę. W międzyczasie gatunek ewoluował. Praktycznie w każdej zachodniej historii tego typu obecne były dymki dialogowe, natomiast pierwsze kolorowe paski za rządów Bieruta były ich pozbawione – tekst, jeżeli był potrzebny, umieszczano pod częścią graficzną. Gdy tylko ustabilizowała się sytuacja polityczna, wytyczono szczegółowe zasady na temat roli komiksu w nowej, światłej krainie pseudosocjalizmu. Gdy w 1949 r. przekształcono gazetę „Świat Przygód” w harcerski „Świat Młodych”, na zebraniu Wydziału Prasowego ZG ZMP (Związku Młodzieży Polskiej) uchwalono takie założenie: 2. Pismo przygotowuje młodzież do poznania marksizmu-leninizmu. Pismo jest narzędziem przebudowy harcerstwa (…) w kierunku masowej organizacji młodzieży, wychowującej się na budowniczych socjalistycznego państwa (…). Podobne instrukcje dostały wszystkie redakcje w kraju. Zgodnie z tym zarządzeniem pojęcie sztuka dla sztuki przestaje istnieć. Każda cząstka artyzmu ma mieć jasno określony cel – ostro uderzać w zaplutych karłów reakcji i mięk-


komiks w PRL-u /

ko okalać chwałą ojców, synów i córki narodu. Bohaterów komiksowych tworzono więc dychotomicznie: po jednej stronie stali orędownicy ludu – przedstawiciele służb publicznych, harcerze, robotnicy; po drugiej zaś – szpiedzy, kułacy, reakcjoniści czy bikiniarze – subkultura, która dziś (a przynajmniej parę lat temu) zapewne otrzymałaby etykietę hipsterów. Taki stan utrzymywał się przez cały okres stalinizmu i raczej trudno było znaleźć w nim prawdziwy kunszt, krzepką akcję i jej zaskakujące zwroty.

Powiew świeżości Zaskakującym zwrotem w dziejach historyjek obrazkowych okazały się natomiast lata odwilży. W pierwszych latach po procesie desakralizacji wielkiego Gruzina (jak się okazało nie takiego wielkiego – miał 164 cm wzrostu) historyjki obrazkowe zyskały aprobatę wyższych instancji, które w pełni dostrzegły w nich propagandowy potencjał. Kiedy w 1957 r. w „Świecie Młodych” ukazał się pierwszy odcinek serii Romek i A’tomek (jeszcze bez znanej małpy), kierownik Wydziału Prasowego KC PZPR miał powiedzieć o nim: Mojemu synowi bardzo się podoba. To nawet pożyteczne. Można kontynuować. W następnych latach debiuty artystyczne zaliczyli jedni z najbardziej znanych polskich twórców komiksowych tacy jak Janusz Christa (Kajko i Kokosz) czy Bogusław Polch (Kapitan Żbik, Funky Koval). Oczywiście dalej nie było mowy o pełnej swobodzie twórczej – bohaterowie musieli mieć robotniczy rodowód, a ich przygody miały zawierać duży ładunek radzieckiej parenezy. Na początku lat 60. Papcio Chmiel, znany jeszcze pod pseudonimem Dziadek Chmiel, dostał możliwość wydania pierwszej osobnej księgi z przygodami Tytusa. Wraz z zielonym światłem otrzymał on także od Wydawnictwa Harcerskiego listę motywów, które musiały znaleźć się na 56 stronach kolorowej książeczki:

ga IV, będącą swego rodzaju laurką na cześć Ludowego Wojska Polskiego, wydana została w okresie krwawych wydarzeń z marca ‘68. Z kolei wraz z rozpoczęciem świeżych i pełnych nadziei rządów Edwarda Gierka w twórczości Chmielewskiego dawało się odczuć wyraźne pobrzmienia propagandy sukcesu – z pochwałą narodowego przemysłu i pewnym otwarciem na Zachód.

Oczywiście dalej nie było mowy o pełnej swobodzie twórczej – bohaterowie musieli mieć robotniczy rodowód, a ich przygody miały zawierać duży ładunek radzieckiej parenezy. Polscy plastycy z ambicjami komiksowymi stanęli zatem przed dylematem, a właściwie trylematem: odejść od tworzenia narracyjnych pasków, podporządkować się władzy i jej wizji gatunku czy wyemigrować i swobodnie kreślić na obczyźnie. Trudno jednak było wówczas tworzyć jakąkolwiek możliwą do wydania sztukę, która byłaby wolna od partyjnej ingerencji. Pierwsza opcja oznaczałaby więc raczej całkowite odejście od branży kreatywnej i oddanie się choćby sadzeniu marchwi. Warunki życia rolników we wczesnym PRL-u nie należały jednak do najprzyjemniejszych – straty po wojnie, agresywna próba kolektywizacji czy nieurodzaj w latach 60. sprawiły, że życie na wsi dalekie było od teokryckiej sielanki. Przeprowadzka za wielki mur berliński również nie była realistyczną opcją – wejście w zachodni rynek, pełen cenionych rysow-

KSIĄŻKA

ników i konkurujących ze sobą wydawnictw graniczyło z cudem. Ze wszystkich polskich twórców jedynie Grzegorz Rosiński osiągnął głośny, międzynarodowy sukces dzięki rysunkom do legendarnego Thorgala.

Zabawa w kotka i myszkę Z braku lepszych perspektyw większość autorów zdecydowała się więc na niechętną współpracę z partyjnym systemem. Aby nie zwariować do reszty, polscy twórcy komiksowi często „puszczali oczko” uważnemu odbiorcy, przemycając w świat przerysowany treści, które nie spodobałyby się krytycznym cenzorom. Przykładowo, w Niezwykłych przygodach Michasia Pogody Bogdana Brzezińskiego i Jerzego Karolaka twarz jednego z bohaterów – służącego z Wyspy Grubasów – łudząco przypomina ówczesnego I Sekretarza KPZR, Nikitę Chruszczowa. Parędziesiąt lat później podobny zabieg zastosował Bogusław Polch w Funky Kovalu, obdarzając rzecznika prasowego futurystycznego kraju twarzą Jerzego Urbana. Grzegorz Rosiński zaś, tworząc serię o Kapitanie Żbiku, w jednym z odcinków pozbawił tytułowego milicjanta czapki. Cóż, zawsze coś. Po tym trudnym początku nowej rzeczywistości potem było już tylko lepiej. Z czasem zaczęły powstawać pierwsze magazyny w całości poświęcone komiksowi i coraz to nowi autorzy debiutowali często bardzo świeżymi pozycjami. Nie da się jednak zaprzeczyć, że lata PRL, mimo nie zawsze sprawiedliwego ich demonizowania, porządnie zahamowały rozwój gatunku (i nie tylko gatunku). Na koniec nie obejdzie się więc bez morału: gdy następnym razem ciarki cringe’u przelecą was obejrzawszy jeden z filmików na TikToku, zastanówcie się, czy wolelibyście zamiast tego oglądać pogadankę o hejcie w internecie. 0

Tytus, Romek i A’tomek. Księga 1

1. Romek i A’Tomek mają być w mundurkach harcerskich i mieć czerwone chusty. 2. Romek i A’Tomek robią test, czy Tytus nadaje się do ZHP. 3. Życie obozowe i harcerski bieg terenowy. 4. Igrzyska sportowe, urządzenie kąpieliska. 5. Harcerz miłuje przyrodę, hodowla zwierzątka. 6. Pomoc słabszym na szlaku „Niewidzialnej Ręki”. 7. Własny grosz, zarabianie pieniędzy na obóz. 8. Ochrona zabytków i walka z przesądami. Każda kolejna księga zawierała inny temat przewodni, który patrząc na serię z szerszej perspektywy, odpowiadał nastrojom społeczno-politycznym danego okresu PRL. Księ-

październik 2021


KSIĄŻKA

/ stworzenie człowieka

O tym, jak inaczej stworzyć człowieka Powrót na uczelnię w okresie chłodu, deszczu i pumpkin spice latte może sprowadzić na drogę pytań egzystencjalnych – po co to wszystko? A jeśli pytania zahaczą o początek problemów, tj. stworzenie człowieka, warto zainteresować się wersją inną od tej propagowanej przez kulturę zachodnią. T E K S T:

MARIA KRÓL

ajowie wyznawali bogaty panteon bogów. Jako pierwszy Europejczyk opisał go Diego de Landa (nawracający na chrześcijaństwo w Ameryce Łacińskiej) w Relacion de las cosas de Yucatan – szesnastowiecznym dziele, które później odegrało znaczącą rolę w czytaniu glifów przez współczesnych badaczy. Ale to Popol Vuh (czyt. Popol Wuj), święta księga Majów Kicze, zawsze będzie najważniejszym, bo praktycznie jedynym, źródłem mitologii, zbiorem opowieści dotykających kultury Kicze z każdej strony. Znajdziemy w niej najdokładniejsze mity o stworzeniu, o królestwie Kicze, a nawet opisy podboju hiszpańskiego. Tak więc, jak według Kicze stworzyć świat?

M

Pierwsza próba Na samym początku była cisza, a nie chaos, jak w innych znanych nam mitologiach. Panował wyłącznie wszechprzenikający spokój w postaci bezchmurnego nieba i niezmąconego morza. W tej niezmąconej wodzie, otoczeni jasnością, znajdowali się Stwórca i Twórca (inaczej Rodzice bądź Tepeu i Gucumatz), którzy, przebudziwszy się, wdali się rozmowę, a słowo stało się ciałem. Połączyli swoje myśli, decydując się na wzbogacenie otaczającą ich przestrzeń wszelkimi formami życia. Po utworzeniu gór i lasów przyzwali zwierzęta, którym nadali umiejętność mowy, ale niestety nie takiej, jakiej pierwotnie oczekiwali. Majańscy bogowie chcieli uwielbienia, a ćwierkanie, ryczenie czy sapanie sprawdzało się w tej roli nijak. Skazali więc zwierzęta na śmierć – jeśli nie są w stanie wypowiedzieć boskich imion, ich ciała będą składane w ofierze. Nieuwielbieni Rodzice potrzebowali więc ciągle kogoś, kto by się do nich modlił i ich karmił. Ubrudzili sobie ręce błotem, z którego ulepili pierwszego człowieka. Jednak szybko się zorientowali, że nie była to dobra decyzja. Błotnisty człowiek nie mógł obracać szyją, rozpadał się i gdziekolwiek się pojawił, zostawiał po sobie kałuże wody.

Druga próba Załamani roztrzaskali szybko swoje dzieło i o pomoc poprosili Ixpiyacoc i Ixmucané, babki dnia i babki zorzy – wróżbitki. Wysłuchawszy

22–23

porad, zdecydowali się zamienić błoto na drewno i sitowie. Kukły wyglądały… jakoś. Potrafiły chodzić, chociaż tylko na czterech kończynach, ponieważ inaczej nie były w stanie ustać, nie miały krwi ni mięśni i szybko wychudły. Ważne, że żyły i się mnożyły. Co się bogom nie podobało? Kukły nie posiadały duszy ani rozumu, toteż nie miały celu. Szybko zapomniały o swoich stwórcach. Za karę spuszczono na nie potop i deszcz smoły wraz z demonami, ożywionymi sprzętami domowymi i rozwścieczonymi zwierzętami szukającymi zemsty za wcześniejsze wzgardy i głód, którego doświadczyły przez „człowieka”. Ci, którym udało się zbiec i uniknąć śmierci, schowali się w lesie, gdzie po dziś dzień można spotkać ich potomków – małpy. Czyżby Majowie już przed Darwinem wiedzieli, że ludzie i małpy to bracia?

wierzchnię ziemi, gdzie urodziła „Bohaterskich Bliźniaków” – Hunahpu i Ixbalanque, dwóch urwisów, w krwi których płynęło zamiłowanie do zabijania potworów i gry w piłkę. Lata później chłopcom rzucono piłkarskie wyzwanie w świecie Xibalby, jednak ci okazali się przerosnąć zdolności zabójców ich ojca i wuja – przybyli, zobaczyli i odbili szczątki. Zwycięzcy wspięli się na powierzchnię ziemi, by potem wznieść się jeszcze wyżej, stając się Słońcem i Księżycem.

Kukurydza daje sens życiu Czemu piłka jest tak istotna w legendzie, która miała przecież dotyczyć stworzenia człowieka? Otóż Hun Hunahpu został przywrócony do życia jako bóg kukurydzy, w której poszukiwaniu Bohaterskie Bliźnięta odbyły podróż do podziemi. Ostatni człowiek, ten udany, składał się z mieszanki białej i żółtej kukurydzy, dzięki której potrafił myśleć, chodzić, nie rozpadał się, obracał szyją, a co najważniejsze – miał duszę i wiedział, że aby życie było mu miłe, musi wielbić swoich Stwórców. Przywodzi to na myśl ukochaną bajkę z dzieciństwa – Pocahontas, w której Anglicy przybyli w poszukiwaniu swojego sensu istnienia, czyli złota, na co zdziwiona bohaterka wskazała kukurydzę – jej drogocenne złoto.

Słowem można wpłynąć na rzeczywistość

Hun Hunahpu O istocie futbolu W tym momencie Popol Vuh odeszła od tematyki człowieka, a uwaga czytelników zwróciła się w kierunku pechowej gry w piłkę Hun Hunahpu i Vucub Hunahpu, zwykłej pary bliźniaków zaproszonej do świata podziemnego Xibalba na mecz z władcami krainy. O ile nie jest powiedziane, kto wygrał i czy było to zwycięstwo uczciwe, o tyle mowa jest o poćwiartowaniu, złożeniu w ofierze braci i zawieszeniu głowy Hun Hunahpu na drzewie. Panna Xquic, w ciąży ze wspomnianą wiszącą głową, zbiegła na po-

Liczne są opisy początków człowieka, jako że, niezależnie od kultury, uważa się nas za stworzenia zasługujące na szczególne narodziny. Jakże fascynujące jest jednak „słowo”, powtarzające się i w Biblii, i w Popol Vuh jako podstawa tworzenia. A panteon majański? Bogów jest co niemiara, czasem są związani z nocą lub dniem, kiedy indziej z czterema stronami świata. Uosabiają ciała niebieskie lub nawiązują do sił przyrody. Przy czym jeszcze nie wszyscy bogowie zostali odczytani i nazwani z hieroglifów. Mimo piękna historii, nie zaleca się samodzielnego mieszania białej i żółtej kukurydzy. Apokalipsą ludzkości ma być przecież opanowanie przez sztuczną inteligencję czy wojna z obcymi, nie ryzykujmy wyparcia przez człowieka numer 2. Natomiast może warto rozważyć kukły z drewna, w końcu małpy są zagrożone wyginięciem. 0


recenzja /

KSIĄŻKA

Chłopiec z latawcem Khaled Hosseini w swoich książkach porusza ważne, a dziś szczególnie aktualne problemy Afganistanu. Opisane przez niego postaci i ich życiorysy są czasem zbyt straszne, by wierzyć w ich realność. T E K S T:

A N G E L I K A G R A B OW S K A

am autor Chłopca z latawcem pochodzi z Afganistanu, jednak już w wieku 15 lat wyemigrował z rodzicami do Ameryki. Tam zaangażował się w pomoc uchodźcom – jest Wysłannikiem Dobrej Woli w Biurze Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do spraw Uchodźców (UNHCR). Założył także Fundację Khaleda Hosseiniego, która niesie pomoc humanitarną mieszkańcom jego ojczyzny, a także Syrii. Działalność dobroczynna znajduje odzwierciedlenie w jego twórczości, w której traktuje o strapieniach uchodźców (Modlitwa do morza), o braku praw afgańskich kobiet i ich bezradności (Tysiąc wspaniałych słońc) oraz o fatalnych konsekwencjach wojny w Afganistanie (Chłopiec z latawcem).

Głównym bohaterem powieści jest Amir – posiadający wydawałoby się wszystko, poza miłością. To właśnie ogromna potrzeba bycia kochanym determinowała jego życie, a wątpliwa moralnie postawa oraz popełnione złe czyny bezpowrotnie wpłynęły na jego psychikę i dalsze życie – przez nie, a może dzięki nim, poznał mroczne sekrety swojej rodziny. Właśnie one powodowały, że książka potrafiła zaskoczyć i trzymać w napięciu. Pisząc Chłopca z latawcem, Khaled Hosseini pozwolił sobie na nieoczekiwane zwroty akcji, które, intrygując czytelnika, zachęcały do dalszej lektury. Z pewnością fabuła nie była monotonna – skupiała się także na wątkach postaci pobocznych, co dodatkowo ją ubogacało i podnosiło jej walory literackie.

Książka do poduszki?

Kolejnym atutem powieści jest kreacja głównego bohatera na człowieka nieidealnego – popełniającego błędy i podejmującego bolesne dla innych decyzje. Ta niedoskonałość czyni go postacią z „krwi i kości”, z którą łatwiej jest się utożsamić, a na pewno wyobrazić sobie w realnym świecie. Osoba Amira jest przepełniona tragizmem – skrzywdzony krzywdzi innych. Znając jedynie fakty o czynach chłopca, szybko można byłoby go osądzić i przypiąć łatkę „złego, bogatego dzieciaka”. Jednak, zagłębiając się w jego historię, czytelnik zauważa sytuacje oraz deficyty, które wpłynęły na podejmowane przez niego decyzje, kształtując jego osobowość. Jest to panoramiczny obraz, dzięki któremu można przyjrzeć się jego postaci z dystansu i dokonać własnej oceny, która z pewnością nie powinna być zero-jedynkowa.

S

Chłopiec z latawcem z pewnością nie należy do lekkiej, przyjemnej literatury, którą można przeczytać w jeden wieczór przed snem – sięganie po nią dla samego czytania nieco mija się z celem. Jest to powieść, która nie opiera się na dynamicznym tempie akcji czy fascynującej historii miłosnej. Autor niejednokrotnie poświęca wiele miejsca szczegółowym opisom zniszczonego miasta czy wewnętrznych przeżyć bohaterów, co mimo spowalniania biegu wydarzeń, pozwala znakomicie je pogłębić. Dzięki temu otwiera przestrzeń do refleksji, uderzając wstrząsającymi scenami, wobec których nie da się obojętnie przesunąć kartki na następną stronę. Sięgając po tę lekturę, powinno być się cierpliwym czytelnikiem, który nie czerpie radości jedynie z liczby przeczytanych książek, ale z całego procesu czytania i tego, czego podczas niego może dowiedzieć się o sobie samym i świecie.

Antypowieść? Skoro tyle w książce refleksji i przemyśleń, można wysunąć pochopny wniosek, że jej fabuła na wzór XX-wiecznej francuskiej mody pisarskiej jest ograniczona do minimum, skupiając się przede wszystkim na emocjach. Hosseiniemu udało się jednak połączyć wiele aspektów, dzięki którym książka stała się bestsellerem – ciekawą treść, obraz Afganistanu oraz barwne charaktery.

Antybohater?

sieli skonfrontować się z powszechnie panującym widokiem śmierci – brutalnych mordów, zbiorowych egzekucji, burzeniem domów, całych miast i codzienną obawą o to, co przyniesie jutro. Były to sceny, które u wrażliwego odbiorcy wywołają poczucie bezsilności wobec przejmującego okrucieństwa. Autor zadbał bowiem o ich dobitność, jak choćby przerażający opis meczu, podczas którego obrzucono cudzołożników kamieniami. Hosseini nie ucieka w patos bądź mityczny heroizm. Ludzie na kartach jego książki nie biegli na ratunek, nie wygłaszali melancholijnych przemówień – byli zwyczajnie przerażeni.

Czy warto? Czytelnik chcący lepiej poznać sytuację panującą w Afganistanie, zastanowić się nad przyczynami podejmowanych przez ludzi decyzji albo pochylić się nad relacjami międzyludzkimi z pewnością będzie usatysfakcjonowany lekturą Chłopca z latawcem. Dzisiaj książka jest szczególnie aktualna – przejęcie władzy w Afganistanie przez talibów powtórzyło się, a tragiczne obrazy z powieści mają miejsce właśnie w tym momencie, w realnym świecie, w państwie oddalonym od nas o kilka tysięcy kilometrów. Ofiarami zaś nie są już bohaterowie powieści, a prawdziwi ludzie. 0

Portret Afganistanu W fabułę powieści autor wplótł obraz Afganistanu opętanego przez destrukcyjną siłę konfliktu zbrojnego – od sowieckiej interwencji do przejęcia władzy przez talibów. I choć głównym wątkiem w utworze było życie Amira, to okropne obrazy wojennego życia co raz wysuwały się na pierwszy plan. Sparaliżowani ciągłym strachem o własne życie bogatsi nierzadko decydowali się na ucieczkę z kraju. Zostawiali to, na co pracowali całe życie i zaczynali wszystko od nowa w obcym miejscu. Ci, którzy zostali, mu-

Chłopiec z latawcem Khaled Hosseini Wydawnictwo Albatros Miejsce i rok wydania: Poznań, 2020 r. ocena:

88887 październik 2021


/ o powrotach po latach nie mogę spać / składanie mam dziś w planach

ABBA - I Still Have Faith in You

Magia po latach? Średnia długość przerwy pomiędzy kolejnymi wydawnictwami artystów wynosi od dwóch do trzech lat. Co jednak z tymi, którzy zwlekają dekadami? Czy da się odtworzyć tę samą jakość, a może lepiej po prostu siedzieć cicho? ABBA przychodzi z odpowiedzią. T E K S T:

M AC I E J KO N D R AC I U K

amma mia, niby wszyscy wiedzieli, że to się wydarzy, ale i tak jest szok i niedowierzanie: ABBA powróciła z nowym materiałem. Po 40 latach. Będzie cały album i seria koncertów hologramowych. Równie monumentalnego comebacku w historii muzyki chyba nie było, chociaż podobne powroty, tylko na mniejszą skalę, już miały miejsce. Pozostaje tylko pytanie – czy było warto?

M

Thank you for the music Spekulacje na temat potencjalnej reaktywacji Abby ciągnęły się już od 2016 r., kiedy grupa pokazała się publicznie po raz pierwszy od rozpadu na początku lat 80. Mimo wcześniejszych deklaracji, że nigdy nie powrócą do wspólnego grania, był to pierwszy znak, że coś może być na rzeczy. I faktycznie było. Dwa lata później Szwedzi ogłosili, że nagrali dwie nowe piosenki. Ich wydanie miało być pierwotnie związane z premierą specjalnego programu telewizyjnego, jednak plany te zmieniono przez opóźnienia w produkcji. Dalsze zwlekanie i okazjonalne napomknięcia o nowym materiale w wywiadach sugerowały jednak, że szykuje się coś większego. No i stało się. Voyage, dziewiąty studyjny krążek Abby, ma się ukazać jeszcze w listopadzie tego roku. Tworząc album, grupa postawiła na tradycyjne podejście, pisząc, komponując i nagrywając wszystko bez pomocy nikogo z zewnątrz. Gościnnego wersu Ty Dolla $igna czy produkcji Jacka Antonoffa zatem tu nie znajdziemy, ale obok dziewięciu premierowych kompozycji na płycie pojawi się ich pierwsza świąteczna piosenka.

24–25

Dwa pierwsze single stylistycznie nie odstają aż tak bardzo od dawnych szlagierów Abby – jeden z nich to power ballada rodem z Eurowizji, a drugi to enigmatyczny disco-throwback. Podczas wywiadu na konferencji zapowiadającej album Björn i Benny potwierdzili, że oba kawałki pojawią się na setliście przyszłorocznej serii koncertów wirtualnych awatarów zespołu. Nasuwa się jednak pytanie, czy nowy materiał trafi do kanonu twórczości grupy? A może to zwykła komercyjna zagrywka mająca podbić sprzedaże albumu i biletów? W każdym razie o odcinanie kuponów Szwedów posądzić nie można, bo znalazłoby się kilka prostszych sposobów na zarobienie pieniędzy niż spędzanie lat nad tworzeniem nowego materiału czy pracami nad nadchodzącym show.

Who can live without it? Motywacje za powrotami po kilku dekadach są różne, jednak u słuchaczy budzą nie tyle nadzieje, co często wątpliwości. Czy było to w ogóle potrzebne? Czy kogoś to jeszcze obchodzi? Czy po tylu latach można nagrać coś godnego dotychczasowego materiału? Niektórym się udało. Wydane w 2014 r. po 20-letniej przerwie The Endless River Pink Floydów zadebiutowało na pierwszym miejscu list najlepiej sprzedających się albumów w 21 krajach. Wprawdzie płyta spotkała się z mieszanymi reakcjami, ale przynajmniej odbiła się szerokim echem i przyniosła odpowiedź na nurtujące wszystkich pytanie: jak legendy muzyki będą brzmieć wykorzystując nowoczesną technologię? Gilmour i Waters w swoich solowych karierach także zaliczyli podobne powroty. Eagles swoim pierwszym krążkiem od 27 lat osiągnęli większy sukces od

kultowego Blackout Britney, które zostało wydane w tym samym tygodniu, co ich Long Road Out of Eden. „Zreaktywowani” Steely Dan z kolei zgarnęli w 2001 r. trzy statuetki Grammy, w tym za album roku, za ich pierwsze dzieło od dwóch dekad, Two Against Nature. „Comebackowe” krążki shoegazowców My Bloody Valentine oraz Slowdive (srebro w maglowej topce albumów 2017 r.) zdobyły zaś uznanie krytyków i fanów, dumnie prezentując się na równi z poprzednimi pozycjami w dyskografiach zespołów. Z drugiej strony trudno wymazać z pamięci powroty, które okazały się totalnymi flopami. What The... punkowców z Black Flag (warto dodać, że w niepełnym i zmienionym składzie), pierwszy album od niemalże trzech dekad, jest uznawane za dzieło rujnujące ich dotychczasowe dziedzictwo. Podobnie znienawidzone było zresztą The Weirdness Iggiego Popa i spółki z The Stooges, które ukazało się 34 lata po ich poprzedniej płycie. Inne krążki, jak wydane w ubiegłej dekadzie It’s About Time grupy Chic Nila Rodgersa czy Déjà Vu Giorgia Morodera, ich pierwsze albumy od lat 90., spotkały się z krytyką za ślepe podążanie za trendami. Czasem jednak takie rozwiązanie wydaje się korzystniejsze niż powracanie z materiałem tak nieistotnym, że nie ma on własnej strony na Wikipedii. A jak będzie z Abbą? Na pewno kasowo. Voyage już bije szczyty popularności, w kilka dni po zapowiedzi sprzedając blisko sto tysięcy kopii w przedsprzedaży w samej Wielkiej Brytanii, stanowiąc tym samym rekord w historii grupy Universal. Co z samym materiałem? Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, ocenimy to już 5 listopada. 0


Providence

T E K S T:

A N TO N I T RY B U S

abierzmy nasz język ciut dalej niż nasza codzienność zwykła go zabierać. Spróbujmy przy użyciu słów, wiernych nośników myśli, wejść odrobinę głębiej w niepoznane, skryte pod cielskiem zwyczajności zjawiska jawiące się jako nadnaturalne. Im bardziej przerażające fenomeny będziemy starali się opisać językiem, tym bardziej będzie on nikł w naszych oczach, uwydatniając swoje wybrakowanie w próbie opisu Nieznanego. Człowiek postawiony względem niewypowiedzianego horroru będzie uciekał się do odmiennych form komunikacji. Podejmie próbę wyrażenia „tego czegoś” językiem sztuki, ewentualnie skończy jak zamknięci w ośrodkach dla obłąkanych bohaterowie Lovecrafta. Szaleńcze partie wioli wiły się w dół kamienicy przy Rue d’Auseil, szepcząc dużo więcej, niż jest w stanie wyszeptać jakikolwiek śmiertelnik o zgrozie doświadczanej przez głuchoniemego Niemca – Ericha Zanna. Spod jego palców wychodziła muzyka mająca swe źródło w najczystszym strachu. Grał nieziemsko, delirycznie, histerycznie, a przecież nie roniąc najsubtelniejszych nawet znamion swego muzycznego geniuszu. Żyjąc w obliczu faktów wykraczających poza naszą rzeczywistość, jedynie poprzez swe chimeryczne kompozycje był w stanie jakkolwiek się z nimi skonfrontować. Muzyka Zanna była de facto przełożeniem na formy naszej rzeczywistości, niewysławialnej przestrzeni, przed którą ów człowiek został postawiony. Niestety żadnemu z utworów Niemca nie było dane się zachować. Podzieliły one enigmatyczny los budynku, w którym Erich Zann mieszkał. Oczywiście wiele osób próbowało uzyskać dostęp do Nieznanego, nawiązać z nim relację, podobną do tej zannowskiej, jednakże próby te kończą się jedynie na epigonicznych dziełkach, oddających cześć jedynej w swoim rodzaju grze mistrza.

Z

okładka albumu F#A#∞ Godspeed You! Black Emperor

H.P. Lovecraft w muzyce /

Twe migotliwe światła co noc widzę Choć przestrzeń i czas między nami; Bo tyś mą duszą moje ty Providence I zawsze przy mnie zostaniesz! - H.P. Lovecraft, fragm. Providence Chcąc obcować z tym, z czym zetknął się ów geniusz wioli, moim skromnym zdaniem należy zacząć od wysłuchania interpretacji Muzyki Ericha Zanna w wykonaniu Kirszenbaum. Odczyt tego kultowego opowiadania H.P. Lovecrafta w klimatycznej krakowskiej księgarni z podłogą z trzesz-

Okładka opowiadania Muzyka Ericha Zanna czącej klepki urozmaicony został nastrojowym podkładem duetu. Smyczkowa panika skrzypiec oraz pasaże gitarowe wplecione w zbijający z tropu ambient nadały w moich oczach zupełnie inny wymiar czytanej historii. Jej odbiór stał się pełniejszy, a ja sam przez chwilę poczułem się studentem metafizyki odwiedzającym w nabożnym podnieceniu klitkę Ericha Zanna, przepełnioną muzyką wykraczającą poza nasz świat. Siła oddziaływania pisarstwa Samotnika z Providence, pomimo że za jego życia niezauważana przez mu ówczesnych, współcześnie stała się na tyle po-

tężna, że spokojnie można mówić o takim nurcie w popkulturze, jak ten lovecraftowski. Wielcy i naprawdę maluczcy muzycy znajdowali nieziemskie pokłady inspiracji w mitach Cthulhu i jego pochodnych. Odwołuje się do nich Metallica (The Call of Ktulu, The Thing That Should Not Be), odwołuje się do nich Iron Maiden (należy się przyjrzeć nagrobkowi Eddiego na okładce koncertowego Live After Death), wreszcie odwołuje się do nich Electric Wizard (Dunwich, Weird Tales:...), każda z tych gwiazd metalu na swój charakterystyczny dla siebie sposób. Godnym uwagi z grona zainspirowanych jest według mnie niedoceniony Howls of Ebb grający muzykę przypominającą macki, które ośliźle obwiązują się wokół ciała, wciągają ofiarę w odmęty ciemnych oceanów, pod których powierzchnią w cyklopowych miastach drzemią Wielcy Przedwieczni. W ciut mniej sztampowym opisie przekłada się to po prostu na etykietkę: psychodeliczny death metal. H.P. Lovecraft swą twórczością zdestabilizował znany nam porządek świata. Dzięki jego niezwykłej, przypisanej nielicznym, umiejętności zabierania języka ciut dalej, wpuścił do naszego świata nowy wymiar grozy. Poznaliśmy coś wymykającego się naszemu pojęciu, a zarazem silnie rezonującego ze zbiorową podświadomością. Nie bez przyczyny współcześni okultyści tacy jak magowie chaosu z Iluminatów Thanaterosa czy Ezoteryczny Zakon Dagona, bezpośrednio zaczerpnięty z Widma nad Innsmouth, korzystają z lovecraftiańskiej symboliki w swoich praktykach. Odczuwalne jest to również w muzyce, tej w duchu Zanna, obecnie zróżnicowanej gatunkowo jak cała muzyczna scena, a jednak posiadającej mimo wszystko ten sam wspólny pierwiastek konfrontacji z Nieznanym. Czcze słowa zmierzone z nim blakną, osuwają się w jego mrok, pozostaje muzyka, dźwięki kompozycji kończącej debiutancki album F#A#∞ kanadyjskiego Godspeed You! Black Emperor – Providence, rodzinnego miasta Lovecrafta. 0

październik 2021


/ Kanye West i jego nowy album

Proszę się obudzić Panie West 29 sierpnia światło dzienne ujrzał album Donda Kanyego Westa. Trwająca ponad rok saga zmiany terminów premiery dobiegła końca, jej efekt podzielił krytyków, a niektórzy zaczęli się zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego wokół Kanyego zawsze jest tak głośno i czy całe to oczekiwanie miało ostatecznie sens. T E K S T:

JAC E K W N O R OW S K I

ożna powiedzieć, że od premiery albumu Yeezus w 2013 r. Kanye trzyma się bardzo osobliwego sposobu zapowiadania swoich płyt. Wtedy właśnie ogłosił The Life of Pablo (jeszcze pod tytułem So Help Me God), które ukazało się ostatecznie trzy lata później. Kolejne płyty powtarzały ten schemat, również Donda, która mogła być zapowiadanym Jesus Is King Part II, a już na pewno wyewoluowała z God’s Country. Stało się to w połowie ubiegłego roku, kiedy Kanye przedstawił okładkę albumu, który miał być poświęcony pamięci jego zmarłej przed czternastoma laty matki, Dondy West. O Dondzie, chociaż nie bezpośrednio, opowiadał już album 808 & Heartbreak, na którym artysta w emocjonalny sposób stawał twarzą w twarz ze smutkiem spowodowanym utratą matki i rozbiciem związku z projektantką mody Alexis Phifer. Jednak Donda jest o Dondzie w znacznie mniejszym stopniu niż o innych tematach (chociaż na płycie są obecne sample jej wypowiedzi): przede wszystkim o wierze i doświadczeniach z niej płyną&cych, jak również o problemach z byciem w świetle reflektorów, relacji z mediami, z Kim Kardashian, własnej kondycji psychicznej czy zmarłych, których Kanye stara się upamiętnić (Kobe Bryant, Jonah Ware).

M

Kontrowersja goni kontrowersję W nazwie kryje się jednak pierwsza poważna kontrowersja i zgrzyt – Kanye album zatytułowany imieniem swojej matki potraktował jako pretekst do epatowania swoim narcyzmem i egocentryzmem. Czy ktokolwiek się tego po nim spodziewał? Tak, każdy, ale wciąż pozostawia to spory niesmak. A to skupianie uwagi na so-

26–27

bie artysta próbował osiągnąć wszystkimi metodami. Od tych łagodniejszych, jak tweetowanie na temat albumu czy ciągłe przekładanie daty premiery, po te mniej gustowne: zaproszenie na płytę wielokrotnie oskarżanego o przemoc na tle seksualnym Marilyna Mansona i autora homofobicznych komentarzy DaBaby’ego oraz zarzucanie wytwórni po premierze albumu, że wydała materiał bez jego zgody. Kanye musi być w centrum uwagi i nie obchodzi go, jakimi sposobami to osiągnie. Trudno taką postawę pochwalać.

ścią zdjęcia Kanyego ze studia, sampel utworu Globglogabgalab, który lata temu był internetowym viralem, w outro Remote Control, intro albumu (powtórzone sześćdziesięciokrotnie przez Syleene Johnson imię Donda) czy zbudowanie w Chicago repliki domu Kanyego na potrzeby jednego z listening parties. To zresztą inna kwestia warta uwagi. Trzeci odsłuch płyty (już w Chicago) przebiegał w niemal teatralnej atmosferze, z mnóstwem rekwizytów i odegranymi scenkami (ślub z Kim, sa-

Pierwsza, druga i ostateczna okładka albumu Donda Megalomania i memy Na megalomanię Kanyego trzeba też spojrzeć z drugiej strony: cała swoista akcja promocyjna albumu była jednym z najbardziej nietypowych wydarzeń ostatnich lat. Artysta po pierwszym listening party płyty na stadionie w Atlancie wynajął cały obiekt i zamieszkał w jego murach, dokładniej zamknął się w pokoiku przypominającym więzienną celę, poświęcając się wyłącznie ukończeniu płyty (być może stąd wziął się tytuł jednego z utworów, Jail, chociaż bycie metaforą stanu psychicznego Kanyego również wchodzi w grę). To tylko jeden z memogennych momentów „czasów okołodondowych”, do innych należą z pewno-

mospalenie). Daleko mu było do sztywnych, niemal biznesowych w klimacie listening parties wielu artystów, które bywają często traktowane jako spotkanie grupki wybranych. U Kanyego wszystko odbyło się z rozmachem i masowo, nie po raz pierwszy zresztą. Zdjęcia z tej imprezy jeszcze długo nie znikną z internetowego krajobrazu.

Kanye vs Drake Komercyjny sukces Dondy bardzo szybko został przykryty przez wyniki nowego albumu Drake’a (Certified Lover Boy, czy, jak niektórzy wolą, Certyfikowany Kochacz). Nie dziwne więc, że panowie nie pałają do siebie


fot. Apple Music

Kanye West i jego nowy album /

Kanye West płonie

formację o ukrywanym przed światem synie Drake’a, Adonisie, który w dodatku miał być „użyty” w promocji nowej linii butów Adidas (stąd Adidon: połączenie słów Adonis i Adidas). Jakby tego wyrachowania ze strony Drake’a było za mało, Pusha ujawnił też jego zdjęcia w blackface. Wielu krytyków stwierdziło po tym, że kariera Kanadyjczyka jest zniszczona. Po pewnym czasie nastroje się jednak uspokoiły i rynek muzyczny o wszystkim zapomniał. Niedawny okres dorzucił kolejną niedorzeczną sytuację: Drake doprowadził do nieoficjalnej premiery utworu Life of the Party Kanyego i Andrégo 3000, który w istocie jest atakiem na Kanadyjczyka. Trudno o bardziej widowiskowy przykład strzału w stopę, który jednocześnie jest swoistym zamknięciem etapu Dondy w mediach. Dodatkowo Kanye udowodnił, że nie ogląda się w kreowaniu swojej persony i podejmowaniu decyzji za nikim i niczym, czego nie można powiedzieć o Drake’u, czekającym specjalnie z premierą albumu na wydanie Dondy.

fot. Apple Music

sympatią. Powodów takiego stanu rzeczy jest jednak więcej niż jedynie sprzedażowa rywalizacja. Beef między raperami trwa od lat, wzajemna niechęć była często podbijana (przez media społecznościowe, publiczne wypowiedzi, dobieranie współpracowników, jak nielubiącego Drake’a Pushy T, czy w końcu zaczepki w utworach). Udział Pushy T w tej walce gigantów poskutkował przed laty kompletnym nokautem Drake’a. Na produkowanym przez Kanyego albumie DAYTONA znalazł się utwór Infared, w którym Pusha zarzucał Drake’owi korzystanie z usług ghostwriterów. Na odpowiedź Kanadyjczyka nie trzeba było długo czekać, bo już po kilku godzinach pojawił się Duppy Freestyle odnoszący się do zarzutów i atakujący duet Pusha & West. Drake nie spodziewał się jednak, że w ten sposób tylko wystawił się na ostrzał: mający premierę kilka dni później The Story of Adidon przeszedł do historii jako jeden z najlepszych diss tracków. Pusha ujawnił w nim in-

Kanye West i jego towarzysze pracują nad albumem w pokoju na stadionie

Muzyczna jakość O Dondzie znacznie więcej mówi się w kontekście kontrowersji i widowiska, niż muzycznego albumu, którym w istocie jest. Kanye po raz kolejny okazał się sprawnym reżyserem i dyrygentem, zachęcił do współpracy kilka tuzinów współpracowników, w większości wyciągnął z nich co najlepsze, a sam wtopił się w tłum głosów i produkcji na płycie. Brzmieniowo zresztą bardzo eklektycznej, bo czerpiącej, podobnie jak The Life of Pablo, z różnych okresów twórczości Kanyego. Jest więc i syntezatorowy minimalizm, i gospelowe rozbuchane hymny, i eksperymentalny hip-hop. West najlepiej sprawdza się właśnie jako „wielki układacz”, który dopasowuje do siebie style, osobistości i mocne elementy głośnych nazwisk muzycznego mainstreamu: do Hurricane zaangażował mistrza hooków The Weeknda, w Off the Grid udało mu się spleść agresywny bit z post-rapem Playboia Cartiego, uduchowionego 24 nie można sobie wyobrazić bez udziału Sunday Service Choir, a na monumentalnym Jesus Lord do formy wraca niemogący wyjść z długiej stagnacji producent Gesaffelstein. Całej płycie można co prawda zarzucić nadmierną długość i niewykorzystanie potencjału niektórych wersów czy podkładów, jednak jest to dzieło dopracowane o niebo lepiej niż choćby Jesus Is King. Dziwią więc bardzo surowe oceny recenzentów (średnia na Metacritic jest niewiele większa od wspomnianego JIK ). Nie dziwi natomiast fakt, że zarówno recenzenci, jak i fani, mogą mieć Kanyego po prostu dość. Trzymanie wszystkich w niepewności, ciągłe grzebanie przy utworach (Hurricane miało około 10 różnych wersji przed oficjalną premierą), brak poszanowania dla ofiar takich osób jak Marilyn Manson czy kontrowersje dla samych kontrowersji, nawet jeśli są powodowane zaburzeniami psychicznymi, nie mogą być przez nie usprawiedliwiane. Panie West, pora na ogarnięcie się, być największym showmanem współczesnej popkultury można również bez krzywdzenia innych i nadmiernych kontrowersji. 0

październik 2021


SZTUKA

/ refleksje o granicach w sztuce

Keine Grenzen/Żadnych granic

Gdzie (czy) są granice? Jak podaje Słownik języka polskiego: sztuka ż III 1. «twórczość artystyczna, której wyrazem są dzieła z zakresu

literatury, muzyki, malarstwa, architektury, rzeźby itp., odpowiadające wymaganiom piękna, harmonii, estetyki i pobudzające do rozmyślań». Czy coś tak nieuchwytnego jak sztuka da się zamknąć w słownikowej definicji i wyznaczyć jej granice? I kto ma decydować, gdzie te granice przebiegają – artyści czy odbiorcy, wszyscy razem czy każdy z osobna? T E K S T:

W E R O N I K A K Ę DZ I E R S K A

ako ludzie lubimy wszystko nazywać, definiować, wyznaczać granice – to pozwala nam się odnaleźć, uporządkować chaos, mieć pewność, co jest jakie. Wolimy raczej odpowiedzi od pytań, pewność od wątpliwości. I tu pojawia się sztuka, która chociaż ograniczana w słownikowych definicjach, raczej nie mieści się w konkretnych słowach. Sztuka stawia pytania, ma powodować emocje i pobudzać do rozmyślań. Stąd też niełatwo wyznaczać jej granice i powiedzieć wprost, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Kwintesencją sztuki jest wolność, przez wielu uznawana za podstawową wartość. Jak więc powiedzieć, gdzie ta wolność się kończy? Kto powinien o tym decydować? I wreszcie – czy bez przekraczania granic sztuka (lub jakakolwiek inna dziedzina życia) mogłaby się rozwijać na przestrzeni dziejów?

J

został uznany za bulwersujący i wulgarny, bo został namalowany inaczej niż dotychczasowe akty (przede wszystkim przedstawiał prawdę – antyczną boginię zastąpiła zwyczajna dziewczyna), a dziś jest uznawany za kamień milowy w dziejach malarstwa. Z kolei Claude Monet, ostro krytykowany za swoją Impresję, wschód słońca, dziś znany jest z zapoczątkowania nowego kierunku w sztuce. Ostatecznie wszyscy wielcy zyskali sławę i uznanie właśnie dzięki temu, że przekraczali granice i tworzyli coś nowego. Pojawia się jednak pytanie, czy skoro już tyle granic zostało przekroczonych, to czy współcześni artyści mogą po-

suwać się jeszcze dalej. Czy istnieje jakaś ostateczna granica wyznaczająca koniec?

publicznego oporu, jaki wywołała instalacja Katarzyny Kozyry Piramida zwierząt. Rzeźba składająca się z wypchanych zwierząt, koguta, kota, psa i konia, ustawionych jedno na drugim, połączona z filmem ukazującym ubój konia, została skrytykowana z powodu wątpliwej poprawności etycznej. Co prawda zwierzęta nie zostały zabite dla celów artystycznych, jednak użycie ich ciał zostało uznane za przekroczenie granicy. Pojawiło się pytanie: czy wolność artystyczna człowieka jest ważniejsza od godności zwierzęcia? Choć poruszana przez Kozyrę problematyka zabijania zwierząt, czy śmierci w ogóle, bez wątpienia wymaga reprezentacji w sztuce, sposób jej przedstawienia wybrany przez artystkę oraz proces twórczy mogą być uznane za nieodpowiednie. Szczególnie gdy porówna się Piramidę zwierząt na przykład do Krzyczenia owiec Banksy’ego – dzieła poruszającego ten sam temat, wzbudzającego emocje, podnoszącego świadomość, ale z wykorzystaniem pluszowych zwierząt, a więc bardziej poprawnego etycznie. Z drugiej strony można zastanowić się, czy intensywność dyskusji, jaką wywołała instalacja Kozyry, nie świadczy właśnie o wielkości dzieła. Dylemat dotyczący tego, czy artystka przekroczyła granice sztuki każdy musi jednak rozstrzygnąć według własnej moralności.

Wolność i/lub moralność

Moja granica, twoja granica

Sztuka współczesna może być uznawana za trudną w odbiorze, niezrozumiałą dla przeciętnego odbiorcy. Artyści i artystki coraz częściej rezygnują z cieszących oko krajobrazów czy kunsztownych portretów na rzecz dzieł wzbudzających emocje, komentujących współczesność, prowokujących, a chyba taka jest ich rola w dzisiejszych czasach – mają poruszać sumienia i rozpoczynać dyskusję. Ponadto, twórcy coraz odważniej szukają środków wyrazu, przesuwając granicę coraz dalej i dalej, co sprawia, że pojawia się niebezpieczeństwo zatracenia moralności. Właśnie ta kwestia była powodem

Sztuki bez wątpienia nie można zamknąć w równaniu lub konkretnych słowach. Na pytanie, gdzie znajdują się jej granice (o ile w ogóle istnieją), nie da się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Prawdopodobnie dla każdego granice między wolnością artystyczną a odpowiedzialnością moralną, między sztuką a niesztuką, będą przebiegały w innych miejscach. Coś, co dla kogoś jest już bulwersujące, dla kogoś innego może być po prostu nowatorskie. Ostatecznie to właśnie te różnice doprowadzające do dyskusji czynią sztukę tak poruszającą i niezbędną dla funkcjonowania społeczeństwa. 0

Od jaskini w Lascaux do ulic Banksy’ego Romanizm, gotyk, renesans, barok, rokoko, klasycyzm, romantyzm, realizm, ekspresjonizm, kubizm, surrealizm – to tylko niektóre przystanki na drodze do współczesności. Sposób tworzenia i pojmowania sztuki zmieniał się dość dynamicznie na przestrzeni lat, a było to możliwe dzięki ludziom wykraczającym poza schematy. Gdyby wszyscy artyści pozostawali w obrębie wytyczonych wcześniej granic, trzymali się tego, co znane, epoki i nurty w sztuce nigdy by się nie zmieniały. Jako odbiorcy wciąż obserwowalibyśmy takie same dzieła, jakie oglądali ludzie przed wiekami. Tu należałoby wrócić do problemu definiowania sztuki i ocenić, czy artysta powinien dbać o zachowanie piękna i harmonii, czy raczej wzbudzać w odbiorcy emocje. Analizując historię sztuki, można postawić hipotezę, że artystów i artystki powinna cechować skłonność do buntu, chęć przekraczania granic. W końcu większość najbardziej znanych nazwisk w świecie sztuki należy do tych, którzy wyłamywali się ze schematów, często wzbudzali kontrowersje i byli niedoceniani za życia. Kobiecy akt stanowiący część Śniadania na trawie Édouarda Maneta

28–29


Banksy w galerii /

SZTUKA

Toxic Madonna, szczury i dzieci z balonami. Czyli galeria paradoksów Banksy’ego T E K S T:

d maja do września tego roku w Centrum Praskim Koneser można było podziwiać ponad 100 prac kontrowersyjnego brytyjskiego streetartowca. Wystawa The Art of Banksy. Without Limits składała się z niewielu oryginalnych dzieł artysty oraz licznych zdjęć, szablonów, rzeźb i instalacji – w tym bardzo znanych prac, takich jak Girl with Balloon, Bomb Hugger, Police Kids, Pulp Fiction czy Flower Thrower. Ponadto wyświetlane były filmy o twórczości Brytyjczyka, które zdecydowanie bardziej przyciągnęły moją uwagę niż prezentowane prace. Zasadniczym problemem wystawy było to, że starała się naśladować coś, czym nie była. Udawała zbiór dzieł street artu, który jednak tak naprawdę zawierał tylko kilka prac bezpośrednio wykonanych przez Banksy’ego. I tu zaczyna się lista paradoksów, które z jednej strony są właśnie tym, co przyciąga uwagę (i tłumy), a z drugiej strony sprawiają, że wychodząc z wystawy, nie do końca wiadomo, co o tym wszystkim myśleć...

O

M AŁ G O R Z ATA G I E M Z A

Lody o smaku pierogów Paradoks numer jeden to sam fakt istnienia tej wystawy. Warto zacząć od tego, że najprawdopodobniej Banksy nawet nie wiedział o jej istnieniu, nie mówiąc już o autoryzacji. Poza tym integralną częścią Banksy’ego, jako artysty, jest jego anonimowość oraz uciekanie od zorganizowanych eventów czy galerii pełnych ludzi podziwiających jego prace. Mówiąc szczerze, próba przeniesienia street artu na ściany muzeum to bardzo nieudany pomysł – chyba że mówimy o happeningach Banksy’ego, podczas których artysta wieszał swoje prace w takich miejscach jak Tate Modern w Londynie i Museum of Modern Art w Nowym Jorku. Jedną z jego głośniejszych akcji było umieszczenie w paryskim Luwrze swojej wersji Mony Lizy, która zamiast twarzy miała uśmiechniętą żółtą buźkę – co ciekawe, straże muzeum zauważyły tę instalację dopiero po trzech dniach(!). Oglądanie street artu za szybą w ramie tak, jak przedstawiono go w Koneserze, jest dla mnie jak jedzenie lodów o smaku pierogów – można, ale po co?

Artystyczny nieład Kolejnym paradoksem jest zdecydowanie sama sztuka Banksy’ego. Mimo że znam jego twórczość od dawna i podziwiam go za odwagę, kreatywność i łączenie sztuki z bieżącymi problemami ludzkości, to mam wiele zastrzeżeń. Jednym z nich jest to, że jego dzieła nie pozostawiają absolutnie nic niedopowiedzianego, bijąc po twarzy swoim przekazem. Choć street art polega na tym, żeby od pierwszego, nawet szybkiego, spojrzenia wykrzyczeć przekaz artysty – co pomysłowe prace Banksy’ego robią naprawdę dobrze – to po obejrzeniu czterdziestego piątego (nie mówiąc już o setnym) obrazka, który przekazuje dokładnie to samo co piętnaście poprzednich, staje się to co najmniej nużące. W tym przypadku nie jest to wina samego Banksy’ego, który przecież

celowo nie umieszczał swoich prac w jednym miejscu i czasie obok siebie, ale może pomysłu na tę wystawę czy chęci pokazania jak najwięcej na małej przestrzeni. Dlatego też dużo bardziej podobały mi się filmy, które zdecydowanie lepiej oddawały klimat, który Brytyjczyk kreuje swoją sztuką i działalnością niż wysprejowane z szablonu instalacje „Banksy’ego” odtworzone jeden do jednego na ścianach Konesera.

No regrets Ostatnim paradoksem jest to, że mimo mojego niezbyt pozytywnego nastawienia do tej wystawy i pomysłu na nią, uważam, że zdecydowanie warto było zobaczyć na własne oczy to, o czym słyszy się w mediach i widzi na Instagramie od tylu lat. Innymi słowy, miło jest doświadczyć fenomenu Banksy’ego na własne oczy i odkryć jego prace na nowo pomimo tego, że są znane na całym świecie i prawie wyskakują nam z lodówki. Ta wystawa zdecydowanie wzbudza dwuznaczne uczucia – z jednej strony była (na swój sposób) zachwycająca, a z drugiej co krok coś okropnie mnie irytowało i nie pozwalało w pełni skupić się na pracach Banksy’ego, które bądź co bądź są elementem współczesnej sztuki i świata. Być może jednak dobrze się stało, że wystawa wzbudziła takie emocje, bo chyba właśnie o to w sztuce chodzi, żeby nie była nam obojętna. 0

październik 2021


SZTUKA

/ Beksiński w Koneserze

Treść niezamierzona Chodzi mi o atmosferę, o nastrój muzyczny. Tak mi się wydaje, że postrzegam bardzo muzycznie każdy obraz. Być może inni tego tak nie widzą, być może inni widzą inaczej muzykę… Tak o swojej twórczości mówił Zdzisław Beksiński, którego wystawę można było odwiedzić tego lata w Praskim Koneserze. Stanowiła ona największą czasową wystawę sanockiego mistrza. Wystawione zostało tam ponad 70 prac artysty, w tym dzieła z kolekcji prywatnych, niepokazywane wcześniej. T E K S T:

H E L E N A D ŁU G O K ĘC K A

eksiński jest uważany za jednego z najbardziej oryginalnych polskich twórców współczesnych i z takim poczuciem wychodzi się z tej wystawy. Można by się wręcz pokusić o stwierdzenie, że swoją zróżnicowaną działalnością zasługuje na miano człowieka renesansu. Choć w jego dorobku dominują obrazy, zajmował się również rzeźbą, fotografią oraz grafiką komputerową. Bogactwo zainteresowań artystycznych wynika częściowo z ukończenia studiów architektonicznych. Ten kierunek nie był jednak jego własnym wyborem – pierwotnie marzył o reżyserstwie w Wyższej Szkole Filmowej, lecz jego ojciec się na to nie zgodził. Twierdził, że nie przyniesie to synowi korzyści w przyszłości. Mimo to Beksiński do końca życia interesował się filmem i fotografią. Należał do Polskiego Towarzystwa Fotograficznego i wygrywał szereg konkursów międzynarodowych. Jego fotografie przedstawiały ludzkie postacie w niecodziennych pozach – skulone lub owinięte sznurkami. Kadrował ciała w taki sposób, by tworzyły wrażenie fragmentaryczności oraz zdeformowania. Często rolę modelki na fotografiach odgrywała żona artysty, Zofia. Działalność artystyczna nie przynosiła jednak Beksińskiemu wystarczająco dużych zarobków, by mógł się z niej utrzymać. Sytuacja finansowa zmusiła go do pracy w sanockiej fabryce autobusów „Au-

B

30–31

tosan”. Tworzone przez niego projekty pojazdów wyróżniały się nowatorską stylizacją i ergonomicznymi rozwiązaniami. Mimo to znacząco bardziej pochłaniały go jego pasje artystyczne. Coraz poważniej zaczął traktować malarstwo, w związku z czym zorganizował pracownię w swoim mieszkaniu. Już od początku szedł w kierunku sztuki awangardowej, jednocześnie uciekając przed przypisywaniem go do pewnych nurtów – wręcz irytowało go bycie określanym jako surrealista lub symbolista. Beksiński o swojej sztuce mówił: Zdecydowanie uciekam od określeń, że jest to sztuka symboliczna, bo nie określam niczego przez nic. Co prawda, z rzeczą, którą maluję, wiąże się pewien system prostych skojarzeń. Te pierwsze skojarzenia kilku przedmiotów przedstawionych na obrazie zderzają się ze sobą, tworząc pozory treści, ale to nie jest treść zamierzona przeze mnie. (Z. Beksiński, 1997)

wającymi dramat zainscenizowany przez światło. Odgrywały niemą rolę bez cech indywidualizmu. Osoba jawiła się jako manekin wyrażający swoją postawą cierpienie lub samotność. Mogło to stanowić próbę Beksińskiego na wyrażenie kondycji współczesnego człowieka, choć artysta nie potwierdzał takiej interpretacji.

Wrodzona oryginalność

Deformacja jako sposób istnienia Zdecydowanie największy rozgłos przyniósł mu okres fantastyczny. To, co najważniejsze dla jego twórczości, związane było z przedstawieniem figury ludzkiej. Wokół niej i przez nią kreował psychologiczną atmosferę. Postaci ludzkie były przeważnie elementami szerszego planu, rekwizytami odgry-

Zadziwiające jest to, że twórca w żaden sposób nie dążył do stworzenia dzieła przyciągającego uwagę, lecz ta oryginalność wypływała jako wypadkowa przelania myśli na płótno. Jego obrazy emanują tajemniczością i rodzą wiele pytań. Sama z moimi znajomymi doszukiwałam się przeróżnych interpretacji i symboliki zawartej w jego sztuce. Pewne elementy zdawały się nawiązywać do tematyki biblijnej, inne do śmierci. Jednak sam Beksiński twierdził, że nie zastanawiał się nad znaczeniem swoich prac. Jak mówi jego przyjaciel, Wiesław Ochman: Malarstwo stanowiło dla niego chleb powszedni, coś co kształtuje jego egzystencję. To, że ludzie odczytują jego obrazy jako efekt pracy genialnego artysty już mniej go interesuje. Gdy stawał przed sztalugą, nie wiedział, jaki będzie ostateczny kształt obrazu. Artysta uważał, że obraz sam w sobie jest przedmiotem godnym kontemplacji, a wszelkie interpretacje są narzucane przez innych. Nie chciał poprzez swoją twórczość nic przekazywać, jedy-


teatr w twoim domuł/

nie wyrażać towarzyszące mu emocje. Dlatego też jego obrazy bywają nazywane pejzażami wewnętrznymi.

Wystawowa „perełka” Na wystawie najbardziej moją uwagę przykuł nieprezentowany wcześniej obraz. Przedstawia on stojącego na tle morza mężczyznę z pająkiem na czole. Z oddali wyłania się ciemna postać. Patrzenie na niego elektryzowało mnie, napawało niepokojem i, choć wiele dzieł artysty wywołuje podobny efekt, za tym kryje się niezwykła historia. Obraz

stanowił własność prywatną pewnego kolekcjonera sztuki, który po obejrzeniu całej wystawy postanowił podzielić się swoją „perełką”. Dzieło zostało ustawione w istotnej części ekspozycji, ponieważ to niezwykła okazja, by pokazać szerszej publiczności nieznaną dotychczas pracę.

Sztuka niejasności i niepewności W sztuce Beksińskiego najistotniejszym elementem jest nastrój, dlatego też jego prace najlepiej kontemplować w ciszy i spokoju.

SZTUKA

Choć obrazy budzą wiele pytań, odnalezienie na nie odpowiedzi wydaje się czymś niemożliwym. Podanie gotowego rozwiązania nie było celem artysty. Właśnie z tego powodu wystawa staje się unikalnym i znaczącym doświadczeniem w życiu zwiedzającego. Niezwykle istotną myślą w rozumieniu twórczości Beksińskiego jest jego słynne powiedzenie: Inni składają się z przekonań, ja składam się z wątpliwości . 0

Więzi damsko-damskie - recenzja spektaklu Posprzątane Losy czterech kobiet, z całkowicie różnych światów, splatają się w skutek nieoczekiwanego zwrotu wydarzeń. Jak, pomimo przeciwności losu, narodzi się ich przyjaźń? T E K S T:

A D R I A N N A Z A JĄC

osprzątane to spektakl w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej, będący adaptacją sztuki Sarah Ruhl. Powstał we współpracy z Narodowym Instytutem Audiowizualnym i Telewizją Polską. Choć sztuka zadebiutowała już wcześniej na polskiej scenie, tym razem zdecydowano się przedstawić ją w formie nieco bardziej przypominającej film – przemyślana praca kamery, zmiany lokacji i widoczny montaż dodają kinowej dynamiki. Bohaterów możemy zobaczyć nie tylko w klasycznym ujęciu ze statycznej kamery, znanym z większości produkcji Teatru Telewizji – postaci przedstawiają się widowni, siedząc wprost przed obiektywem, co sprawia, że przełamują tak zwaną „czwartą ścianę”. Przypomina to formę znaną raczej z sitcomów niż teatru.

P

Samowystarczalne Wchodzimy w świat kobiet, które wiodą dość zwyczajne życie na amerykańskim przedmieściu. Lane (Agata Kulesza) to zapracowana i zmęczona lekarka. Jej mąż (Piotr Adamczyk), wykonujący tę samą profesję, nie ma czasu na życie rodzinne. Oboje zdecydowali poświęcić się obowiązkom zawodowym, dlatego Lane zatrudnia Mathilde (Dominika Kluźniak) do pomocy w domu. Ta charyzmatyczna, niespełniona komiczka wyjechała z ojczystej Brazylii w poszukiwaniu zarobku – nie czerpie jednak przyjemności z pracy, gdyż sprzątać nienawidzi. Opowiada za to wybitne żarty, wciąż poszukując dowcipu idealnego. Mathilde w obowiązkach wyręcza siostra lekarki, Virginia (Aleksandra Konieczna), która w tajemnicy przed Lane

czyści jej mieszkanie. Robi to, bo uwielbia porządki. W powtarzalnych czynnościach odnajduje spokój dający poczucie ucieczki od pogłębiającej się bezczynności i beznadziei. Pewnego dnia mąż lekarki postanawia porzucić żonę dla swojej pacjentki, Any (Wiktoria Gorodeckaja), która wkracza w życie bohaterek z własnymi problemami. Mimo niesprzyjających okoliczności, więzi między kobietami zaczynają się zacieśniać. Bohaterki budują nową relację z Aną, która odnajduje w nich potrzebne wsparcie, a co więcej, zaczynają też lepiej rozumieć siebie nawzajem. W zawiłe wydarzenia wprowadza nas wspaniała obsada, która ukazuje prawdziwe i szczere postaci. Uwagę przyciąga zwłaszcza Agata Kulesza – na twarzy aktorki doskonale rysują się skrajne emocje, z którymi zastajemy jej bohaterkę.

śmierci, gdy jej stan znacznie się pogarsza. Charles postanawia więc wyruszyć na poszukiwanie cudownej substancji, która wyleczy jego ukochaną. Z jednej strony robi to, aby jej pomóc, z drugiej jednak znów znika, uciekając tym samym od problemu. To nie on zmierzy się z jej cierpieniem i okaże potrzebną uwagę. Mężczyzna ucieka przed tym, co tu i teraz, by znaleźć rozwiązanie, które pozwoli mu uniknąć konfrontacji z trudną sytuacją.

Po każdej wojnie ktoś musi posprzątać Tytułowy rytuał sprzątania pojawia się w sztuce jako powtarzany motyw układania życia na nowo. To historia o empatii, współprzeżywanym cierpieniu i potrzebie bycia z drugim człowiekiem. 0 Spektakl dostępny jest na platformie Ninateka.

Gdzie ci mężczyźni? Pytanie, które zadaje Danuta Rinn w swojej piosence, staje także przed naszymi bohaterkami – w tym dramacie mężczyźni są nieporadni i niepotrzebni. Charlesa (Piotr Adamczyk), który zostawia Lane dla Any, poznajemy jako nieobecnego męża. Nowa miłość wzbudza w nim jednak zachwyt i pomaga odkryć nowe pokłady energii. Zdaje się, że w nowym związku nie popełni już tych samych błędów i znajdzie dla Any czas i uwagę. Wszystko układa się aż do nadejścia kryzysu, jakim jest choroba Any. Bohaterka staje w obliczu

październik 2021


FILM

/ festiwal w Cannes

( jako że tym razem na papierze, to możemy zaoferować miejsce na wpisanie własnej belki)

Złote Palmy i chirurgiczne maseczki Do Cannes po raz kolejny zawitali najlepsi twórcy i twórczynie z całego świata. W trochę innych okolicznościach niż zazwyczaj jednak wciąż z wieloma ciekawymi dziełami. T E K S T I Z DJ Ę C I A :

TO M A S Z DWOJA K

ajbardziej prestiżowy festiwal filmowy powrócił w tym roku, po przerwie spowodowanej przez (wciąż chyba trwającą) pandemię koronawirusa. Tegoroczna edycja przyniosła kilka zmian. Zamiast standardowo w maju festiwal odbył się tym razem w lipcu. Ze względów bezpieczeństwa wszyscy uczestnicy musieli przedstawiać certyfikat zaszczepienia, bądź negatywny wynik testu PCR (odnawiany co dwa dni). Organizatorzy zrezygnowali również z kolejek na seanse – rozwiązania anachronicznego i w canneńskim wykonaniu dość kastowego (oczywiście nie wszyscy stali w tych samych kolejkach) – na rzecz systemu rezerwacji elektronicznej, co niewątpliwe ucieszyło wszystkich studentów zaprawionych w bojach z wszelkimi USOS-ami czy wirtualnymi dziekanatami. System oczywiście rządził się swoimi prawami – niektórzy szczęśliwcy rezerwowali wejściówki już w kilka sekund po odblokowaniu możliwości wybierania biletów, natomiast inni obserwowali ładujące się długimi minutami strony. Na tych, którym udało się zarezerwować wejściówki, czekało wiele obiecujących premier.

N

Julia wśród Goliatów Konkurs główny obfitował w dzieła canneńskich weteranów. Swoje najnowsze dzieła zaprezentowali m.in. Apichatpong Weerasethakul, Asghar Farhadi, Jacques Audiard czy ulubieniec publiczności – Wes Anderson. Z Cannes ze Złotą Palmą za najlepszy film ku zaskoczeniu wielu wyjechała jednak Julia Ducournau. Artystka na pewno wstrzeliła się w ekstrawaganckie gusta tegorocznego szefa jury – amerykańskiego reżysera Spike’a Lee (swoją drogą, kreacje jakie przygotował na festiwal zasługują na oddzielny artykuł. Reżyser rozpoczął od różowego garnituru,

32–33

a zakończył na zestawie w klasycznym kolorze, jednak niby zamalowanym w połowie pociągnięciami malarskiego pędzla – czymś pomiędzy impresjonizmem a testowaniem kredek w sklepie papierniczym). Julia Ducournau niewątpliwie stworzyła dzieło bezkompromisowe. Poruszające aktualne kwestie, chociażby patriarchatu czy tożsamości płciowej. Jednak w bardzo kampowej stylistyce kina eksploatacji. Jeśli chodzi o największe zaskoczenie festiwalu to z Ducournau może śmiało konkurować Gaspar Noé (recenzja Vortex s. 34). Reżyser znany ze skrajnie hedonistycznych filmów zaprezentował na festiwalu przejmujący portret starości, zdecydowanie najdojrzalsze dzieło w swojej karierze. Ze swojego reżyserskiego emploi wyszedł też wspomniany już prawie siedemdziesięcioletni Audiard. W oparciu o scenariusz przygotowany m.in. wraz z Céline Sciammą – autorką Portretu kobiety w ogniu , nakręcił bardzo autentyczny (i estetyczny) film o perypetiach miłosnych i samotności współczesnych młodych dorosłych. Podobne tematycznie dzieło stworzył Joachim Trier. Protagonistką, jego Najgorszego człowieka na świecie jest dwudziestoparoletnia Julie (świetnie zagrana przez Renatę Reinsve, która za swoją rolę otrzymała Złotą Palmę). Główna bohaterka to bardzo dobrze napisana (i zagrana) postać – trochę marzycielka, rozdarta, wciąż poszukująca drogi dla siebie. Tak autentyczna, że niektóre osoby utożsamiające się z nią podczas seansu mogą poczuć się personalnie zaatakowane. Natomiast jeśli chodzi o Farhadiego i Weerasethakula, to otrzymaliśmy jeszcze więcej tego, do czego obydwoje zdążyli przyzwyczaić widzów. Farhadi wciąż ściga się z braćmi Dardenne kto nakręci bardziej niejednoznaczną moralnie eseistyczną opowiastkę. Z kolei re-

żyser z Tajlandii wciąż gra w swojej lidze, jeśli chodzi o impresyjność i niespieszność dzieł. Na koniec warto wspomnieć o filmie który najprawdobniej wzbudzi w Polsce ogromne kontrowersje. Mowa o Benedetcie Paula Verhoevena. Film przedstawia opartą na faktach historię bardzo bogobojnej zakonnicy. O, to idealny film dla widzów w katolickim kraju – można by powiedzieć po tym krótkim opisie. Sęk w tym, że główna bohaterka ma w klasztorze kochankę, a film obfituje w wiele obrazoburczych scen. Choć trzeba dodać, że dzieło można też krytykować z tej drugiej strony politycznego sporu za tzw. male gaze.

W Cannes w Grand Théâtre Lumière Cannes to dość niewielkie miasto (zamieszkuje je ok. 70 tys osób). Na czas trwania wydarzenia jego przestrzeń jest zatem niemal całkowicie przejęta przez festiwal. Plakaty gęsto zdobią główne arterie czy lokale usługowe – zarówno salony fryzjerskie jak i małe sklepy spożywcze, a na ulicach co chwilę mija się osoby z akredytacjami zawieszonymi na szyi. Kameralność miasta ma też swoje minusy – gdy cały filmowy światek zjeżdża się do tak małej przestrzeni, trudno o miejsca w hotelach w przystępnej cenie. W czasie trwania wydarzenia wyczuwalny był delikatny niepokój. Od czasu zamachów z 2015 r. w Paryżu i z 2016 r. w pobliskiej Nicei tereny festiwalowe stale są patrolowane przez policjantów z bronią maszynową. Obowiązkowe maseczki w salach kinowych z kolei przypominają o pandemii. Cannes wciąż jednak czaruje swoją magią. Przepięknymi, operowymi salami, gwiazdami na każdym kroku i pobliską plażą, na której po zakończonych seansach można odpocząć, wypić szampana i porozmawiać ze znajomymi o obejrzanych filmach. Oby przyszła edycja odbyła się w trochę spokojniejszych czasach. 0


Dwa Brzegi /

FILM

Na granicy Piotr Głowacki z rowerkiem i w czerwonych bermudach na gali otwarcia, Kinga Dębska z pieskami oraz czescy lokalsi z czekoladkami. Przegląd filmowy Kina na Granicy, po roku przerwy, powrócił z jeszcze bardziej rodzinną atmosferą niż w ubiegłych latach. T E K S T:

I WO N A O S K I E R A

d 1999 r. w polskim i czeskim Cieszynie odbywa się przegląd Kina na Granicy. Miasto dzieli rzeka Olza, a łączy je Most Przyjaźni, na którym przy przejściu granicznym, można zrobić sobie symboliczne zdjęcie. Maj, a w tym roku przełom lipca i sierpnia, to wyjątkowy czas, który jednoczy narody i kultury oraz sprawia, że w jednym mieście wszyscy zaczynają mówić tym samym, filmowym językiem. To największy przegląd produkcji kinowych z Polski, Czech i Słowacji, a także jedyne wydarzenie, na którym nie ma fotoreporterów i ścigających artystów dziennikarzy.

O

Czas start Swoją wizytę odwiedzający Cieszyn widz powinien zacząć na Wzgórzu Zamkowym przy ul. Zamkowej 3. To tu znajduje się główne centrum dowodzenia, tam kupimy festiwalowe gadżety oraz odbierzemy akredytacje i bilety. To także najczęstsze miejsce kulturalnych dyskusji i wymiany myśli. Spotkanie grającego z dziećmi w piłkę Piotra Głowackiego czy kryjącego się przed burzą Lecha Dyblika jest tutaj na porządku dziennym. Oddająca co rok psy pod opiekę wolontariuszom Kinga Dębska, w tym dorzuciła do przechowania jeszcze pościel. Aktorzy, reżyserzy, świat kultury oraz widzki i widzowie czują się tutaj bardzo swobodnie nie tylko dlatego, że spotykają się z troską i przyjacielską rozmową ze strony organizatorów, ale też dlatego, że to lokalizacja z terenami zielonymi oraz pyszną kawą.

Czym prędzej do teatru Po odebraniu akredytacji i miłych pogawędkach, czas przyjrzeć się ofercie filmowej. A ta z każdym rokiem jest coraz bogatsza. Znajdziemy w niej retrospektywy (w tym roku odbyły się przeglądy twórczości Andrze-

ja Żuławskiego oraz Janusza Gajosa), filmy, które z przyczyn pandemicznych w kinach były tylko chwilowo (Biały potok, Zabij to i wyjedź z tego miasta), czeskie, krótkie metraże poruszające tematykę migracji, a także ciekawe rozmowy, jak te poświęcone trudnej tematyce pracy z ciałem i scen erotycznych. Cały festiwal kończy zaś blisko dwudziestoosobowa debata z przedstawicielami z całej branży filmowej, poświęcona przyszłości polskiego kina. Na otwartą dla widzów dyskusję Quo vadis polskie kino, zostali zaproszeni, m.in. dziennikarz Janusz Wróblewski, kostiumograf ka Dorota Roqueplo czy aktorka Maria Dębska. Wszystkie projekcje odbywają się w wielu lokalizacjach polskiego i czeskiego Cieszyna (Kino Central, K ASS, Kino Piast), jednak najwięcej hucznych wydarzeń toczy się w Teatrze im. Adama Mickiewicza po polskiej stronie, który jest jednocześnie drugą najliczniej obleganą lokalizacją.

Cieszyńskie gale W teatrze odbywa się gala otwarcia, choć galą jest ona tylko z nazwy. Panuje na niej tak przyjemna atmosfera, że trudno nie nazwać jej spotkaniem przy rodzinnym stole u babci. Twórcy przychodzą bez zaproszeń, bogatych strojów i galowego makijażu, a trampki, kucyk na głowie, krótkie spodenki i plecaczek to elementy charakterystyczne cieszyńskich uroczystości. Burmistrzynie przecinają klisze Sztuki kochania, przegląd Kina na Granicy zostaje otwarty. Na projekcjach filmowych swobodnie usiądziemy przy Andrzeju Chyrze czy Aleksandrze Muskale, wspólnie się pośmiejemy i porozmawiamy o odczuciach. Po wieczornych seansach, krętymi uliczkami skromnego miasta, po cichu przechadza się polski dyrektor programowy, Łukasz Maciejewski, z Tomaszem Kotem. Przed objęciem funkcji dyrektora przez wspomnianego krytyka filmowego wydarzenie to

miało mniejszą promocję. Od kilku lat stało się głównym punktem odwiedzin branży filmowej, która chce odetchnąć od zgiełku wielkiego miasta. Wiele osób podkreśla jednak, że szkoda, że sobowtóra Maciejewskiego nie ma po czeskiej granicy, która jest skromniej reprezentowana. Warto jednak przyznać, że obie strony starają się, jak tylko mogą.

Odczucia lokalsów Pośród doznań kulturalnych warto zwrócić uwagę na cieszyńską społeczność. W kulminacyjnej fazie miasto tętni życiem, a Browar Zamkowy momentalnie się zapełnia. Gdy festiwal zbliża się ku końcowi, sprzedawczyni cukierni zauważa, że wchodzący, zaprzyjaźnieni goście powoli pakują swoje walizki. Kino na Granicy to duża promocja regionu dla obu państw. W Cieszynie zwykłe zjedzenie czekoladek z lokalnymi czeskimi stałymi bywalcami ławeczek przeistacza się w czystą przyjemność. 0

październik 2021


FILM

/ recenzje

Długi film o umieraniu Vortex nie ucieknie zapewne od porównań z Miłością Hanekego – innym filmem o tym, jak to Panu Bogu starość się nie udała. Z tym, że dzieło Noégo jest utworem dużo bardziej surowym i naturalistycznym. Przedstawiającym skrajnie prozaiczny wymiar starości, raczej unikającym efekciarstwa. Stąd znaczna część dzieła jest niewątpliwie nużąca i frustrująca (niczym starość – można by dodać). Pod względem formy Vortex jest jednak utworem dość oryginalnym. Noé znany jest z wielu eksperymentów z ruchem kamery, montażem itd. Często można odnieść

Vortex reż. Gaspar Noé

wrażenie, że warstwa formalna jest dla reżysera f ilmu Climax ważniejsza od treści dzieł (co oczywiście nie musi być czymś złym). W f ilmie Vortex – być może ze względu na ciężar gatunkowy historii – Noé ograniczył eksperymenty z formą do minimum. A właściwie do jednego pomysłu. Przez cały utwór obraz podzielony jest na

Na festiwalu w Cannes premierowy pokaz Vortex miał odbyć się w piątek o 23. Zapewne w głowach wielu fanów twórczości Noégo (w tym piszącego te słowa) pojawiła się

pół, a losy pary głównych bohaterów obserwujemy równolegle. Zabieg ten ciekawie dopełnia narrację i pozwala wybrzmieć dużo mocniej niektórym scenom.

myśl, że to idealna pora na seans. Filmy francusko-argentyńskiego reżysera zazwyczaj

Noé pokazał wiele razy, że potraf i tworzyć utwory dewastujące emocjonalnie.

bywają emocjonalnie przytłaczające, ale są także perwersyjnie hedonistyczne. Pełne im-

Jednak chyba nikt (pewnie włącznie z samym reżyserem) nie spodziewał się, że na-

prez, cielesności, używek i skrajnych doświadczeń. I tak często są odbierane – jak coś,

kręci on kiedykolwiek f ilm tak surowy, szczery pod względem emocji, obdarty z ar-

co można obejrzeć w poszukiwaniu „mocnych wrażeń” – transgresywnej przyjemności

tystowskiego ego, i w którym nawet awangardowa forma ostatecznie służy jedynie

obserwowania czegoś, czego samemu nie miałoby się odwagi zrobić. Jakie musiało być

dopełnieniu opowiadanej historii.

zdziwienie, gdy nowe dzieło Noégo, zamiast kolejnym narkotycznym tripem, okazało się

T E K S T: T O M A S Z D W OJ A K

bardzo naturalistycznym dziełem o starości i umieraniu. Głównym bohaterem filmu francusko-argentyńskiego twórcy jest starsza para – kry-

Vortex (reż. Gaspar Noé) Premiera: 16.07.2021

tyk filmowy (Dario Argento) oraz psychiatrka (Françoise LeBrun). Małżonkowie są na takim etapie życia, w którym ich codzienna egzystencja naznaczona jest w znacznym stopniu przez choroby – demencję żony i problemy z sercem męża – a dobowy rytm wyznaczają godziny przyjmowania leków.

ocena:

88889

Kogo na wilka nie stać, niech do lasu nie wchodzi ten odnosi się głównie do japońskich filmów animowanych, które cechują się m.in. specyficznym sposobem projektowania postaci oraz charakterystycznym stylem wykonania samej animacji. Filmy i seriale, które produkowane są na ich podobieństwo – ale powstały poza Japonią, określa się mianem amerime. Strona estetyczna wygląda jednak naprawdę dobrze, sceny walki czy lokacje są dopracowane i całość robi wrażenie. Natomiast jest małe ale. Podczas seansu miałam wrażenie, że oglądam kolejny odcinek Castlevanii, a nie samodzielną produkcję,

Wiedźmin: Zmora Wilka reż. Kwang Il Han

w dodatku powiązaną z Wiedźminem. Styl wykonania czy choreografia scen walki były bardzo podobne w przypadku obu produkcji. Nasuwa się więc pytanie o to, czy następne animacje, na które pokusi się platforma, będą tworzone według tego samego wzoru. Chodź

HBO miało Grę o Tron, Amazon Studios pracuje nad serialem osadzonym w Śródziemiu, a Netflix intensywnie rozwija uniwersum Wiedźmina. Zmora Wilka udowadnia jak wielki potencjał tkwi w świecie stworzonym przez Sapkowskiego.

dla mnie są to mankamenty, to innym widzom to podobieństwo może się podobać. Mocnym punktem filmu jest podejście do problemu rasizmu, fanatyzmu czy źródła zła, jednak nie są one tak eksponowane jak kwestie społeczno-kulturowe w powieściach Sap-

W filmie poznajemy Vesemira – mistrza i przybranego ojca Geralta. Z książek wiemy o nim nie-

kowskiego, w których de facto stanowią główny temat opowieści. Tutaj są one wyłącznie

wiele, a to pozwoliło na stworzenie scenariusza, który byłby spójniejszy z wizją serialu. Dostali-

tłem. Ogólny odbiór filmu może być podobny do serialu. Jednym się on spodoba, inni zaś

śmy więc opowieść o człowieku, którego życie kręci się wokół pieniędzy. Najpierw sprawdziłby czy

będą narzekać. Mimo kilku uwag, Zmora Wilka to dobra propozycja na wieczorny seans.

mieszek złota jest odpowiednio ciężki, a dopiero potem udzielił pomocy. Postawa mało szlachetna, ale czego spodziewać się po kimś, kto tak pragnął bogactwa, że porzucił dotychczasowe życie

T E K S T: PAU L I N A M A Ń K O

i dobrowolnie dołączył do wiedźminów. Po latach zyskał poklask i pieniądze, których tak bardzo pragnął, ale ceną za nie była utrata niemal wszystkich bliskich mu osób.

Wiedźmin: Zmora Wilka (reż. Kwang Il Han) Premiera: 23.08.2021

Film będzie oceniany przez fanów, którzy znają już historię cechu wiedźmińskiego, oraz tych, którym spodobał się serial, ale nie znają jeszcze uniwersum. Tytuł ten jest jednocześnie spin-offem i prequelem dla serialu. Za scenariusz odpowiadał Beau DeMayo, nad produkcją czuwała m.in. Lauren Schmidt Hissrich, a reżyserował Kwang Il Han ze studia Mir. Ciekawa jest sama forma filmu, dostaliśmy bowiem animację. Celowo używam słowa animacja, chodź w opisie przeczytamy, że jest to anime. To, że film został wykonany w technice animacji, nie czyni z niego od razu anime. Termin

34–35

ocena:

88887


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 36 CZŁOWIEK Z PASJĄ Zobaczyć człowieka w człowieku Rozmawiamy o pomaganiu

fot. Wojciech Piotrowski

39 REPORTAŻ Wśród złotych palm, czyli festiwal filmowy od środka Zaglądamy do Cannes raz jeszcze

44 CZARNO NA BIAŁYM Przestrzeń wspólna Kogo można spotkać na Kopie Cwila?

Opowieść o zatraceniu

M a ria B o g uta

to Jednostka. Zwyczajna istota, która mierzy się na co dzień z pozornie nieistotnym dylematem. Jednostka kocha samotność. Daje jej ona bowiem przestrzeń, by nazywać rzeczy, które na co dzień dostrzega. A co ważniejsze, pozwala jej na tworzenie oraz szukanie rozwiązań. Jest więc jak bezpieczna przystań, w której można ukryć się przed nadciągającą z zewnątrz nawałnicą. Jednostka świadomie wybrała samotność na swą życiową towarzyszkę. Głównie dlatego, że zapewnia jej ona poczucie komfortu, którego nie dostarcza przebywanie wśród ludzi. To właśnie w samotności czuje się najbardziej spełniona. Z drugiej strony Jednostka nie znosi bezruchu i stagnacji. Nieustannie przemierza świat w poszukiwaniu tego, czego dotąd nie odkryła. Pragnie bowiem doświadczyć jak najwięcej. Z tej przyczyny Jednostka ma w swej głowie dysonans. Chęć izolacji od reszty społeczeństwa bezustannie kłóci się w niej z dążeniem ku temu, co dla niej nowe oraz potrzebą stawiania sobie coraz to nowych wyzwań. Umie jednak pogodzić w sobie owe sprzeczności. Wie bowiem, że samotność i doświadczenie, choć z pozoru tak różne, nie wykluczają się wzajemnie. Jednostka od lat obserwuje świat i korzysta z zewnętrznych przekazów, jakie jej oferuje. Słyszy przy tym często o wszędobylskich, pochłaniających otoczenie trendach. Dzień

O

Jednostka kocha samotność. Daje jej ona bowiem przestrzeń, by nazywać rzeczy, które na co dzień dostrzega.

w dzień widzi wokół siebie zbitą ludzką masę podążającą za nimi niczym stado posłusznych owiec. Dostrzega zbiór pustych, lustrzanych oczu. Boi się go. Nie chce być jego częścią. Sądzi, że straciłaby wówczas świadomość tego, kim jest, a nie ma dla niej nic bardziej przerażającego niż zapomnienie. Jednakże cała ta chmara zastanawia ją. Jednostka chciałaby odkryć, co tak naprawdę kieruje tłumem. Czy rzeczywiście składa się on z istot, które padły ofiarą ślepego podążania za tym, co modne? Co jeśli ten moloch stanowi zbiór Jednostek, które za wszelką cenę pragnęły odróżnić się od reszty świata tylko po to, by odkryć, że wcale nie są tak niepowtarzalne, jak sądziły? Być może jest on czymś innym, niż mogłoby się z zewnątrz wydawać. Być może nie tworzy wcale aż tak jednolitej masy. Jednostka to naiwne stworzenie. Nie wie bowiem, że nadużywanie samotności również może prowadzić ku zatraceniu. Chwilami tak bardzo zapamiętuje się w samorozwoju i chęci ucieczki od ludzi, że zapomina, że na świecie może być coś więcej. A przy tym bardzo przeraża ją utrata pamięci. Ot, taka hipokryzja. Nie jest jednak dla niej za późno. Wciąż może przypomnieć sobie, że w życiu nie chodzi wyłącznie o ucieczkę przed tłumem lub ślepe podążanie za nim. Jeśli tylko zapragnie, będzie mogła odciąć swoje myśli od otaczającej ją masy i obrać za cel coś innego niż samotność. Wszystko zależy od jej własnych chęci. 0

październik 2021


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ bezinteresowne dobro

pamiętajcie o podbiciu legitymacji studenckich

Zobaczyć człowieka w człowieku Możemy ich spotkać na poczcie, w parku, na ulicy. Jak wygląda życie osób z niepełnosprawnością intelektualną i czego możemy się od nich nauczyć? Na te pytania odpowiadają Anna Soćko i Sylwia Walendziewska, pracownice Ośrodka Pomocy Społecznej Dzielnicy Bemowo. Obie panie są zaangażowane w Projekt PIKONI (Punkt Informacyjno – Koordynacyjny dla Osób z Niepełnosprawnością Intelektualną). Od samego wejścia Ośrodek emanuje pozytywną energią – na drzewach zawieszone są kolorowe ozdoby, przy drzwiach stoją biblioteczka i kwiaty. T E K S T:

N ATAL I A ŁO P U S Z Y Ń S K A

Z DJ Ę C I A :

M A RC I N TO K A R S K I

MAGIEL: Czym jest dla pani pomoc społeczna? ANNA SOĆKO: Dla mnie pomoc społeczna ma dwa wymiary. Jednym z nich

jest ustawa o pomocy społecznej oraz przepisy, które regulują pracę Ośrodka i w granicach których musimy działać. Z drugiej strony pomocą społeczną są dla mnie ludzie, którzy tutaj przychodzą. Myślę sobie, że bez takiego indywidualnego spojrzenia na te osoby, na ich potrzeby, trudności, zasoby, byłaby to zwykła korporacja. Więc muszą być spełnione te dwa warunki: prawo, które daje jakąś formę, określa ramy, w których działamy, a z drugiej strony wrażliwość i empatia. Myślę, że obraz człowieka po obydwu stronach, to znaczy w osobach które przychodzą po pomoc i w osobach, które tutaj pracują, daje pełny wizerunek Ośrodka Pomocy Społecznej. SYLWIA WALENDZIEWSKA: Może troszkę zmienię to pytanie, bo powiem bardziej,

jak bym chciała, żeby ludzie odbierali pomoc społeczną. Pragnęłabym, żeby ona nie była kojarzona tylko z dawaniem pieniędzy. Chciałabym, żeby była bardziej kojarzona z tym, że udzielamy wsparcia. I to wsparcie może być naprawdę różne: wsparcie specjalistyczne (np. pomoc psychologa), pomoc usługowa, materialna. Nie jesteśmy tylko od przyznawania pomocy finansowej. Widzę, jak ta pomoc zmienia się na przestrzeni lat, jak prężnie działa Ośrodek Pomocy Społecznej w Dzielnicy Bemowo. Udzielane wsparcie jest także dostosowane do potrzeb różnych grup osób – osób z niepełnosprawnościami i po kryzysach psychicznych, rodzin z dziećmi i innych. Bardzo bym chciała, żeby ludzie znali tę ofertę i żeby z niej korzystali.

Czyli rozwija się to na przestrzeni lat, jest coraz więcej możliwości... A.S.: Rozwijając myśl koleżanki, chciałabym powiedzieć o zadaniach, któ-

re ja realizuję. Jestem organizatorem społeczności lokalnej, więc zajmuję się między innymi wspieraniem osób, które tę społeczność tworzą. Widzę z jak wielu form poza takimi, które się zwyczajowo kojarzą z pomocą społeczną, można u nas skorzystać. Na przykład dzisiaj w sali, w której rozmawiamy, będzie kino, które wcześniej było plenerowe, ale niestety pogoda w sierpniu nie dopisuje. To jest spotkanie dla mieszkańców dzielnicy, którzy niekoniecznie muszą korzystać z naszej pomocy. Po prostu mogą oni spotkać się i spędzić miło czas, poznać osoby, które też mieszkają w tej okolicy. Myślę sobie, że tradycyjne spojrzenie na pomoc społeczną obejmuje tylko część zadań, jakie tu realizujemy.

Bardzo potrzebna jest pewnie taka przestrzeń, gdzie lokalna społeczność może się zintegrować. S.W.: To jest jeden z naszych głównych celów w projekcie. Wspieranie pro-

cesu integracji środowiska lokalnego, zauważanie i wspieranie osób, które

36–37

potrzebują pomocy np. osoby z niepełnosprawnością, seniorzy... Idziemy z duchem czasu! W Ośrodku Pomocy Społecznej zatrudnionych jest wielu specjalistów i nie oferujemy tylko stricte pomocy finansowej.

A co w takim razie było inspiracją do uruchomienia projektu i skąd się wziął pomysł na to przedsięwzięcie? A.S.: To jest idea i dzieło warszawskich organizacji i instytucji, które na co dzień

wspierają osoby z niepełnosprawnością intelektualną. Często pierwsza możliwość wsparcia tych osób i zadbanie o ich przyszłość to instytucjonalna forma wsparcia, czyli na przykład umieszczenie w domu pomocy społecznej. Tymczasem osoby, które najbliżej pracowały z takimi rodzinami zauważyły, że bardzo duże znaczenie ma wspierająca, życzliwa społeczność wokół nich. Może ona sprawić, że te osoby po śmierci swoich opiekunów czy rodziców będą mogły funkcjonować w społeczności, w której żyły do tej pory. Głównym założeniem tego projektu jest stworzenie możliwie wspierającej społeczności lokalnej, takich kręgów wsparcia wokół osób z niepełnosprawnością intelektualną. S.W.: Głównym zadaniem projektu jest to, żeby dla tych osób dostępne były

wszystkie możliwe formy wsparcia. Mamy bardzo rozwiniętą ofertę na terenie Warszawy, jednak często osoby niepełnosprawne intelektualnie nie są tego świadome. Ich rodzice są często osobami w podeszłym wieku i nie wiedzą, gdzie i z jakiej pomocy mogą korzystać. Super, że Biuro Pomocy i Projektów m.st. Warszawy wpadło na pomysł, żeby po prostu pomagać tym osobom, a nie tylko dawać im pieniądze. Zależy nam na zapewnieniu wsparcia specjalistycznego (np. psychologa, prawnika czy dietetyka). Pomagamy także opiekunom tych osób. Oni zajmują się i przebywają ze swoimi dziećmi czy podopiecznymi przez 24 godziny na dobę. Potrzebna jest im chwila odpoczynku i oddechu.

Czyli pomoc zarówno dla osób z niepełnosprawnością, jak i dla opiekunów, bo jednak obie strony tego potrzebują. A.S.: Projekt daje możliwość bezpośredniej pracy z osobami z niepełnospraw-

nościami i z ich rodzinami. Bardzo ważna jest edukacja, wsparcie i informowanie pracowników instytucji i organizacji działających w poszczególnych dzielnicach nt. oferty wsparcia dostępnej dla osób z niepełnosprawnością, ale też nt. ich potrzeb i ograniczeń, sposobu funkcjonowania, posiadanych przez nie zasobów i możliwości. Osoby z niepełnosprawnością pojawiają się przecież w różnych miejscach, takich jak przychodnia, sklep, poczta itp. Projekt realizują miasto stołeczne Warszawa, Stowarzyszenie „Otwarte Drzwi”, ale też Warszawskie Cetrum Pomocy Rodzinie we współpracy z czterema ośrodkami pomocy społecznej (z dzielnic Bemowo, Białołęka, Wilanów i Wola).


z miłości do pomagania /

To też w pewien sposób poszerza świadomość społeczną, prawda?

CZŁOWIEK Z PASJĄ

A.S.: Zdecydowanie.

zmiany, który wymagał dużo odwagi. Wcześniej pracowałam też z osobami z różnymi niepełnosprawnościami.

S.W.: Podejmowane przez nas działania służą temu, abyśmy wszyscy

S.W.: Ja byłam pracownikiem socjalnym „z krwi i kości”, pracowałam

oswoili się z zagadnieniami związanymi z niepełnosprawnością intelektualną. To naprawdę nie jest nic strasznego. Te osoby żyją zwyczajnie, są takie jak my. Mają takie same potrzeby jak inni. Chciałyby po prostu iść z kimś do parku, do kina czy na kawę, i usiąść, porozmawiać, zobaczyć normalny świat.

w tym zawodzie prawie sześć lat. W ramach dodatkowego zajęcia byłam także asystentem osób starszych i pracowałam z nimi w sposób terapeutyczny. Z czasem zobaczyłam, że mam dość tych papierów (śmiech). Chciałam w sposób dla mnie namacalny wspierać ludzi i im pomagać.

Na pewno ważna jest dla tych osób integracja z innymi, żeby ich tak nie oddzielać tylko przez swoje – często błędne – przekonania i założenia. S.W.: To nie jest tak, że to tylko my musimy coś dawać tym osobom. One

tak naprawdę mają dużo więcej do zaoferowania, niż się może wydawać. Kiedy chodzę do swoich podopiecznych, widzę, ile oni mają empatii w sobie. Posiadają też wiele zainteresowań, którymi naprawdę mogą się podzielić. Trzeba tylko dać im szansę i nie podcinać skrzydeł. Czasem osoby z niepełnosprawnością traktujemy jak dzieci, a to są dorosłe osoby, które mają swoje potrzeby i zasoby. A.S.: Z jednej strony takie osoby są często traktowane przez innych jak

małe dzieci, a z drugiej trzeba pamiętać też o ich niepełnosprawności i, co się z tym wiąże, nie rzucać ich od razu na głęboką wodę. Trzeba im dawać ambitne i motywujące zadania, ale dostosowane do ich możliwości. Uważam nawet, że mogą być zwyczajnie partnerami w zmianach, które chciałyby wprowadzić do swojego życia lub które im proponujemy. S.W.: Te osoby często mają niską samooce-

nę. Docenienie ich zasobów przez rodziców, ale także przez osoby z zewnątrz, w tym także przez wspierających ich psychologów, terapeutów, opiekunów, pomaga dostrzec ich własne możliwości, aż widać, jak „rosną im skrzydła”… A.S.: I nagle same podejmują działania. Oczywiście to jest dostosowane

do możliwości tych osób, ale zmiany są zauważalne. S.W.: Odkrywają swoje pasje: gotowanie, fotografowanie, malowanie, ro-

bienie biżuterii.

A.S.: Pracuję już 23 lata w obszarze pomocy społecznej, wykonywałam

przez ten czas bardzo różne prace – od prowadzenia biura po pracę w bezpośrednim kontakcie z klientem. Jednak widzę, że miejsce, w którym obecnie pracuję, dużo mi daje. Przez kontakt z osobami z niepełnosprawnością intelektualną zmieniam też swoje własne schematy myślenia.

A co daje najwięcej satysfakcji w pracy z osobami z niepełnosprawnością intelektualną? A.S.: Patrzenie na ich zmianę i na to, jak ludzie się otwierają. Często przy-

chodzą osoby, które na początku pracy tylko siedzą i bardziej słuchają, podczas kiedy opiekun mówi w ich imieniu. Po miesiącu zaczynają same opowiadać o tym, co ich interesuje, pasjonuje. Myślę też, że te osoby bardzo wiele mnie uczą jako trenera. Takiej autentyczności, tego, że tutaj nie można „czytać z kartki”. S.W.: Myślałam, że mam w sobie

dużo empatii, ale dzięki moim podopiecznym uczę się być coraz bardziej otwartą osobą. Sama otrzymuję od swoich podopiecznych wiele wsparcia, oni w relacji z innymi osobami oddają tę życzliwość i uwagę, którą sami otrzymują. To jest cudowne! A.S.: Ja często dostaję od tych osób

SMS-y, o treści na przykład: Pozdrawiam, wszystkiego dobrego, miłego dnia. S.W.: To chyba pokazuje nam, co jest ważne w życiu. Często pędzimy za pieniędzmi, za tym światem, chcemy mieć różne rzeczy... A te osoby uczą nas, żeby się zatrzymać, dostrzec ludzi wokół. Wszystko po to, żeby doświadczać i doceniać to, co jest.

Bardzo poszerzające horyzonty...

Czy wydarzyło się coś podczas waszej pracy, co szczególnie miło wspominacie? Wydaje mi się, że długo możecie opowiadać (śmiech).

A.S.: W ogóle praca w tym projekcie jest taka otwierająca, przynajmniej

A.S.: Miałam w tym projekcie przyjemność przeprowadzania wywiadów

dla mnie. Wcześniej nie miałam aż tak regularnego kontaktu z osobami z niepełnosprawnością i teraz w sposób szczególny zauważam, jak wiele te osoby potrafią.

z osobami z niepełnosprawnością jako część kampanii społecznej. To, co usłyszałam wtedy od tych osób, słowa, które kierowały do mieszkańców, bardzo mnie ujęły. Mówili o potrzebie życzliwości, empatii, ale też o swoich pasjach i zainteresowaniach, z czym się borykają na co dzień. To było dla mnie dużym przeżyciem. Jedna z osób, z którą rozmawiałam, w pewnym momencie wyraziła potrzebę, aby zaśpiewać dla widzów live’u prowadzonego na Facebooku. Pięknie zaśpiewała piosenkę Dżemu. Wczoraj gdzieś ją usłyszałam. Utwór znany jest pewnie wielu osobom, ale dla mnie ma teraz taki osobisty wymiar.

Negatywne skojarzenia i postrzeganie społeczne sprawiają, że wydaje się, że osoby z niepełnosprawnością niewiele mogą same zrobić. Po rozmowie z wami widać, że mają bardzo duże możliwości. Trzeba im tylko troszeczkę pomóc i dać wiarę w siebie, bo to tak naprawdę już jest w nich. Jak w takim razie zaczęła się wasza przygoda z projektem? A.S.: Przechodziłam taki czas w życiu, kiedy myślałam nad tym, żeby coś

zmienić. Odczuwałam, że moje umiejętności i możliwości nie są do końca wykorzystywane. Pomyślałam, że to chyba dobry moment. W projekcie pracuję od roku, zaczęłam w trakcie pandemii. Był to dla mnie taki czas

S.W.: Tak jak pani wspomniała, wiele rzeczy można tu wymieniać i trud-

no wybrać jedną. Chyba najbardziej zapamiętam nasze spotkania

1

październik 2021


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ bezinteresowne dobro

A.S.: To może być też okazja, żeby zobaczyć pomoc spo-

łeczną od wewnątrz i przekonać się, na czym ona tak naprawdę polega.

Możliwości są prawie nieograniczone, tylko trzeba mieć empatię, chęci i lubić ludzi. A.S.: Myślę że dla każdego coś się znajdzie. Ważne jest, aby

pamiętać, że jeśli ktoś do nas przychodzi, to nie jest zostawiony sam sobie. Jesteśmy tu i ja, i Sylwia, i inni pracownicy Ośrodka. Można się sprawdzić w pracy z ludźmi, w organizowaniu wydarzeń, prowadzeniu zajęć... Potem można w miejscu pracy powiedzieć, że ma się doświadczenie w tej dziedzinie, co często jest atutem.

Czyli też sprawdzenie siebie i zdobywanie doświadczenia, co zawsze jest ważne. Dzięki temu można też poznać siebie. A z jakimi trudnościami może się spotkać wolontariusz? A.S.: Na pewno trzeba brać pod uwagę kwestie, któ-

z uczestnikami w ramach grupy aktywizującej Coffee Time. Powiedzmy sobie szczerze, ten projekt jest adresowany do dorosłych osób z niepełnosprawnością intelektualną. Często te osoby kończą szkoły specjalne, ale potem wracają do domu, są na rencie i zamykają się w tych domach i w samych sobie. Fajne jest to, że dzięki temu projektowi łatwiej mogą znaleźć swoje miejsce w społeczności. A.S.: Myślę, że szczególnie wartościowe są takie miejsca, które pozwalają

tym osobom także na samodzielność. Tym ludziom daje to przyjemność i okazję do bycia z innymi.

Dla kogo w takim razie jest przeznaczona praca w wolontariacie i kto odnalazłby się w takiej roli? A.S.: W tym projekcie jest bardzo dużo przestrzeni dla ludzi, którzy chcą

wspierać osoby z niepełnosprawnością. Po pierwsze w sposób bezpośredni – wyjście na spacer, pogadanie, poczytanie, wspólne gry i zabawy. A z drugiej strony organizujemy wydarzenia lokalne o charakterze integracyjnym. Wolontariusze mogliby pomóc przy organizacji takich spotkań. Od września będziemy prowadzić klub dla osób z niepełnosprawnością intelektualną i osób z ich otoczenia, w którym będą różnego rodzaju zajęcia oraz wycieczki i wyjścia do ciekawych miejsc. Myślę, że to też będzie przestrzeń, gdzie wolontariusze będą mogli nas wesprzeć. W tym projekcie jest też bardzo dużo miejsca na realizację własnych pomysłów. Jeśli ktoś chciałby wnieść coś od siebie, ma pomysł na jakieś działanie na rzecz tych osób, jak najbardziej może się do nas zgłosić.

re są związane ze specyfiką osób z niepełnosprawnością. Czasami są to osoby poruszające się na wózku, co wymaga od wolontariusza siły fizycznej. Mogą doświadczać objawów o charakterze neurologicznym. Jednak zawsze wolontariusz ma wsparcie. Koordynator wolontariatu wspiera wolontariuszy na każdym etapie współpracy z Ośrodkiem. S.W.: Pamiętajmy też, że niepełnosprawność intelektualna może się

różnie przejawiać. Opiekunowie dobrze znają swoich podopiecznych, dlatego warto z nimi rozmawiać, bo mogą wiele podpowiedzieć na temat kontaktu z tymi osobami.

Zatem nie ma gór nie do pokonania, trzeba tylko chcieć. A jak możemy zmienić postrzeganie osób z niepełnosprawnością w oczach innych ludzi? A.S.: To, o czym już wcześniej wspominałyśmy, czyli spotkania osobiste

z taką osobą, wyjście poza swoje schematy. Jak zaczynałam pracę też miałam obawy, które rozwiały się na pierwszym spotkaniu. Kluczowe jest poznawanie tych osób. S.W.: Myślę, że cały ten wywiad opiera się na wskazówkach, jak można to

robić. Najważniejsze jest to, aby zobaczyć, że ci ludzie są wokół nas. Odważyć się przełamywać swoje schematy myślenia. A.S.: Zrobić pierwszy krok. 0

O projekcie ,,Warszawski zintegrowany model wsparcia środowiskowego osób dorosłych z niepełno-

S.W.: Ja ze swojej strony chciałabym dodać, że jest to praca dla osób, które

sprawnością intelektualną – testowanie i wdrażanie modelu” – projekt jest adresowany

mają w sobie empatię, chęć poznawania ludzi i rozwijania pasji. Można też w trakcie zajęć dla tych osób podzielić się swoimi zainteresowaniami i spróbować przekazać je innym. Każdy wolontariusz ma swoje indywidualne zasoby i każdy znajdzie w tym projekcie dla siebie miejsce.

do dorosłych osób z niepełnosprawnością intelektualną, z całościowymi zaburzenia-

Sylwia Walendziewska Sylwia Walendziewska – asystentka rodziny osoby z niepełnosprawnością intelektualną, mediator rodzinny, psycholog, członek Polskiego Towarzystwa Terapii Poznawczej i Behawioralnej (PTTPB). Pasjonatka podróży po Polsce.

38–39

mi rozwoju i z niepełnosprawnością sprzężoną oraz do osób z ich otoczenia.

Anna Soćko Anna Soćko – organizatorka społeczności lokalnej, psycholog, coach, trener zmiany. Pasjonatka pieszych wędrówek i rękodzieła.


festiwal w Cannes /

REPORTAŻ

Nazywam się Minion, bo za Miniony kocham i cierpię katusze (bo się uduszę). I dupa, bo w dobrej belce musi być dupa

Wśród złotych palm, czyli festiwal filmowy od środka Dobiegający zewsząd gwar, a przede wszystkim czerwony dywan przed Pałacem Festiwalowym oznacza tylko jedno – Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes powrócił! Choć w reżimie sanitarnym spowodowanym pandemią COVID-19, znów można było zachwycić się wielką sztuką filmową i blaskiem gwiazd światowego formatu. Za nami 74. edycja festiwalu. T E K S T:

A L I C JA U T R ATA

annes, małe, na co dzień spokojne miasto na Lazurowym Wybrzeżu, co roku w maju staje się jednym z najbardziej obleganych miejsc na mapie Francji. Prasa, amatorzy kina, a przede wszystkim profesjonaliści z branży filmowej i gwiazdy zjeżdżają się tu w jednym celu – by stawić się na festiwalu filmowym. To jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych bezsprzecznie stało się największą atrakcją turystyczną i prestiżową wizytówką miasta. Rzeczywiście, festiwal przyciąga tłumy z całego świata, gdzie oprócz ważnych osobistości przemysłu filmowego czy ludzi zafascynowanych tą dziedziną sztuki znajdziemy rzesze gapiów marzących o spotkaniu celebrytów. Tak właśnie buduje się niesamowita i jedyna w swoim rodzaju atmosfera festiwalowego Cannes, którą warto poczuć na własnej skórze.

C

ca do swojej tradycyjnej formy. Niestety, pandemia nie pozwoliła, by odbył się on w 2020 r., a i teraz postanowiono przenieść wydarzenie ze standardowego, majowego terminu na wakacyjny. Wszystko przebiega jednak sprawnie, organizatorzy pomyśleli o wszelkich środkach ostrożności, aby bezpiecznie przeprowadzić tegoroczną edycję festiwalu w tym trudnym pandemicznym czasie. Każdy z uczestników musi się do nich dostosować, jeśli chce zostać wpuszczonym na teren festiwalu – do sal kinowych i słynnego Pałacu Festiwalowego – a ochrona bacznie pilnuje zasad i porządku. Jak znależć się wśród szczęśliwych uczestników? Choć akredytacja przyznawana jest głównie poważnym osobom z branży filmowej i prasie, to osoby „z zewnątrz” również mogą zasmakować festiwalu od środka. No właśnie, jakim sposobem?

Wielki powrót

Wstęp dla szaraków

Jest lipiec 2021 r. Po rocznej przerwie Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes wra-

Festiwal Filmowy w Cannes prowadzi program Three Days in Cannes i oferuje trzydniową

akredytację dla osób spoza grona zajmujących się filmem profesjonalistów. Warunkiem aplikowania jest wiek od 18 do 28 lat oraz pasja do filmu. Należy napisać list motywacyjny uzasadniający prośbę o uczestnictwo w festiwalu i prezentujący miłość do kina. Nie ma na niego szablonu, trzeba więc wykazać się kreatywnością i liczyć na to, że notka wpadnie w gusta czytających. Przywilejem jest samo uczestnictwo w festiwalu, natomiast resztę kosztów – podróży, zakwaterowania i wyżywienia – kandydat musi ponieść sam. Ogromnym plusem okazała się jednak darmowa komunikacja miejska dla festiwalowiczów, która znacząco zmniejszyła wydatki uczestników na miejscu. Odpowiedź na zgłoszenie przychodzi po kilku dniach, zatem szybko można przejść do planowania swojej podróży. Podczas aplikowania należy wybrać jedną z dwóch sesji programu. Pierwsza odbywa się na samym początku festiwalu – w tym roku był to 7–9 lipca, czyli dzień po uroczystym otwarciu. Druga sesja przypada natomiast na drugi tydzień. Repertuar obu 1

październik 2021


REPORTAŻ

/ imprezy w pandemii

sesji oczywiście różni się, ponadto ogłaszany jest na krótko przed rozpoczęciem festiwalu, dlatego jest to ślepy strzał i można nie trafić na premiery wymarzonych filmów.

W covidowych warunkach

Nie wszystko dla wszystkich W dniu rozpoczęcia festiwalu uczestnicy programu Three Days in Cannes nie mieli wstępu na jego uroczyste otwarcie. Większość decydowała się zatem na zwiedzanie. Cannes jest naprawdę malutkie. Całe miasto można dokładnie zwiedzić w zaledwie kilka godzin. Poza portem, główną promenadą pełną luksusowych hoteli, palm, kwitnących krzewów i kwiatów nie ma zbyt wiele do oglądania. Warto udać się jeszcze na punkt widokowy w obrębie Starego Miasta, po drugiej stronie portu. Rozciągająca się stamtąd panorama zapiera dech w piersiach. Zadziwiać może, jak bardzo Cannes różni się w poszczególnych miejscach, nawet w obrębie samego centrum. Z jednej strony mamy bardzo drogie restauracje czy sklepy największych domów mody, z drugiej, na ślicznych, francuskich uliczkach znajdziemy bazarowe stoiska i stragany z przekąskami. Oprócz zwiedzania można było również wybrać się na wieczorne

kino plenerowe. Jak na tradycję festiwalu przystało o 21.30, przez cały okres trwania festiwalu, organizowane jest Cinéma de la plage. Są to projekcje filmów na otwartej przestrzeni, a dokładniej, jak sama nazwa wskazuje, na rozciągającej się wzdłuż Promenady La Croisette plaży. Jest to jedna z najsłynniejszych plaż we Francji, która przyciąga wczasowiczów do miasta swoim pięknym, złotym piaskiem, podczas gdy większość francuskich plaż poszczycić się może wyłącznie kamieniami. Wstęp na widowisko jest wolny i każdy może rozkoszować się filmem całkowicie za darmo. Kierując się tego wieczoru na plażę, można było natrafić właśnie na inaugurację Festiwalu na czerwonym dywanie. Podczas gali wszystkie ulice odbiegające od Pałacu Festiwalowego są zabarykadowane i zamknięte, a ruch jest mocno utrudniony. Na chodnikach natomiast tłum oczekuje gwiazd. Nie ma wówczas co liczyć na spacer głównym deptakiem przy Promenadzie, gdyż jest to najlepszy celebspotting w całym Cannes. Pozostaje wybór tylnych ścieżek lub przeciskanie się przez wiwatującą i skandującą gromadę.

Cannes to nie tylko festiwal Festiwalowe dni były pełne emocji i wrażeń. Zdecydowanie był to bardzo intensywny okres, męczący, ale jakże satysfakcjonujący. Przy odrobinie wysiłku dało się obejrzeć średnio pięć filmów dziennie, od rana (często już od 8) do późnego wieczora, a nawet nocy. Na seanse należało Zdjęcia: pexels.com oraz zbiory autorki

Bez wątpienia tegoroczna edycja festiwalu różniła się od poprzednich – konieczne było dostosowanie się do pandemicznej rzeczywistości. Jednym z covidowych środków ostrożności było internetowe biuro biletowe, ograniczające do minimum tradycyjne kolejki przed terenem festiwalowym. Bilety pojawiały się na stronie dwa dni przed seansami i udostępniane były z puli codziennie o 7 rano. Otrzymać je można było na dwa sposoby. Bilety na seanse odbywające się w głównej sali kinowej – Grand Théâtre Lumière – przyznawane były losowo przez komputer. Na resztę seansów należało jednak uważnie polować, ponieważ udostępniane były na zasadzie kto pierwszy, ten lepszy. Poranna walka o bilety przyprawić mogła o zawrót głowy, jednak nawet w takich warunkach większość widzów mogła zobaczyć sporą część filmów ze swoich list must watch. Oprócz obowiązkowego noszenia maseczek w salach kinowych i na terenie Pałacu Festiwalowego, kolejnym z wymogów narzuconych na uczestników festiwalu było posiadanie certyfikatu covidowego lub negatywnego wyniku testu PCR wykonanego w przeciągu ostatnich 48 godzin. Nawet osobom będącym

już po pierwszej dawce szczepionki nie pozostawało nic innego jak badanie się co drugi dzień. Na szczęście testy nie były dużym problemem, ponieważ gwarantował je za darmo rząd francuski. Dodatkowo, tuż obok Pałacu Festiwalowego zorganizowano dedykowany namiot laboratoryjny. Przed wizytą należało wypełnić formularz na stronie internetowej laboratorium, następnie przyjść ze swoją przepustką, a wyniki otrzymywało się mailowo w ciągu sześciu godzin.

40–41


imprezy w pandemii /

więc pojawiać się z zapasem czasu – na elektronicznych biletach podana była zalecana godzina przybycia, której warto było się trzymać. Festiwal mocno przestrzegał ustalonej rozpiski godzin seansów i niemożliwe było dotarcie na miejsce spóźnionym. Przed wejściem na salę kinową konieczne było przejście bramkami przez kontrolę, co mimochodem tworzyło spore kolejki. Nie należy się ich jednak obawiać, ruch szedł dosyć sprawnie, a kolejkowanie jest jedną z głównych „atrakcji” festiwalowych, oddających jego ducha. Pierwszym obejrzanym przeze mnie filmem była Annette Leosa Caraxa, która poprzedniego dnia otwierała Festiwal. Kierowałam się zatem do Grand Théâtre Lumière, największej sali kinowej w Cannes, mieszczącej prawie 2,5 tys. osób, przechodząc prosto przez czerwony dywan. Premiery filmowe zaplanowane są zawsze na popołudnie, więc poranne seanse odbywały się bez udziału paparazzi na dywanie. Pozwalano wtedy festiwalowiczom na własne zdjęcia i wideo, które później w ciągu dnia były zabronione. Przed wejściem na salę obsługa skanowała bilety, a już w środku chętnie pomagała w odnalezieniu swojego miejsca w tej ogromnej przestrzeni. Sala miała dwa poziomy – parter i balkon – i wyglądem przypominała bardziej salę w teatrze, niż w kinie. Każdy film otwierało intro Festiwalu w Cannes, któremu, ku mojemu zdziwieniu, towarzyszyły gromkie oklaski publiczności. To samo działo się podczas

napisów końcowych i powtarzało się za każdym razem, we wszystkich salach kinowych Festiwalu. To jest właśnie ta festiwalowa natura, która łatwo wchodzi w krew i z którą trudno się pożegnać wraz z powrotem do domu. Długie wiwaty były nieodłączną częścią festiwalu i, chodząc następnie do polskich kin, trzeba potem kontrolować ten wyuczony odruch.

Wydarzenia pokrewne W środku Pałacu Festiwalowego znajdowały się dwie sale kinowe. Wchodząc do Pałacu pierwszy raz, wybierałam się właśnie do jednej z nich. Sale te nie różniły się zbytnio od zwykłych sal kinowych. Szczerze, sam Pałac nie robi większego wrażenia i niektórych może zawieść. Niezbyt piękny, szklano-betonowy budynek wewnątrz również nie robi wrażenia. W środku można poczuć się po prostu jak w nowoczesnej galerii handlowej. Na poszczególne piętra wjeżdża się schodami ruchomymi, można też wybrać schody tradycyjne. Oprócz kina znajdziemy tam liczne sale konferencyjne, a na piętrze -1 można odebrać darmową tote bag lub plecak (w zależności od rodzaju akredytacji) i francuskie magazyny filmowe.

Na czerwonym dywanie Wspomniałam już, że premiery filmowe odbywają się popołudniami. Spotkać na nich można twórców odpowiedzialnych za film oraz obsadę

REPORTAŻ

a na czerwonym dywanie pojawiają się już paparazzi. W przeciwieństwie do gali, nie trzeba mieć wtedy na sobie formalnego stroju – wystarczą zwykłe, casualowe ubrania. Później natomiast odbywają się dwie wieczorne premiery, czyli gale. Wymagany jest wówczas elegancki strój wieczorowy – bez niego nie dostaniemy się na czerwony dywan mimo posiadania biletu. Dla mężczyzn jest to zawsze smoking, kobiety zaś mogą wybierać między sukienką a garniturem, ale obowiązkowe są obcasy. Bardzo trudno jest otrzymać zaproszenie na wieczorną premierę. Tak jak na pozostałe seanse bilety losowane są tutaj komputerowo, ale pula dla mojego programu była bardzo mała. Dla chętnych bez biletu przewidziana była last minute queue. W zależności od tego, ile wolnych miejsc zostawało na sali kinowej, tyle osób było wpuszczanych z kolejki. W takiej kolejce ludzie ustawiali się na najgłośniejsze premiery Festiwalu już na kilka godzin przed. Na czerwony dywan jest się wpuszczanym po kolei. Idąc przed siebie, można kątem oka dostrzec przybywające limuzynami gwiazdy kina, ustawiające się potem do zdjęć na dywanie. Następnie wchodzące do sali sławy witane są głośnymi i długimi brawami, a po filmie obdarowywane są kilkuminutowymi owacjami na stojąco. Ja miałam szczęście i udało mi się wylosować bilet na jedną z gal. Spacer czerwonym dywanem w pięknym stroju, wśród paparazzi i ważnych osobistości jest jednym z najbardziej wyjątkowych momentów i esencją festiwalowego przeżycia. 0

październik 2021


SPORT

/ złota era szczypiorniaka

Boguś Wenta, nie ma klienta

Jak długie jest 15 sekund? o fenomenie drużyny Wenty Piłka ręczna w Polsce przez długi czas była sportem pozostającym w cieniu innych dyscyplin. Wynikało to m.in. z braku osiągnięć w tej dziedzinie. Wszystko zmieniło się jednak w 2007 r., kiedy szczypiorniści zdobyli srebrny medal Mistrzostw Świata. Pamiętny turniej skierował wzrok mediów, a przede wszystkim kibiców, w stronę drużyny prowadzonej przez Bogdana Wentę. Wkrótce okazało się, że to dopiero przedsmak tego, co miała nam zaprezentować. T E K S T:

A N G E L I K A G R A B OW S K A

olakom nie udało się zakwalifikować na Mistrzostwa Świata w 2005 r., jednak gdy dwa lata później uzyskali awans, wykorzystali go niemal w pełni, zdobywając pierwszy w historii polskiej piłki ręcznej mężczyzn srebrny medal MŚ. W grupie C Polska mierzyła się z Argentyną, Brazylią oraz Niemcami. Biało-czerwoni z każdego z meczów wyszli zwycięsko. Z Argentyną Polska przeważała znacznie, o czym dowodzi końcowy wynik 29:15. Z Brazylią również uzyskali wysoką przewagę (31:23) i choć ostatni mecz

P

Kadra Polski na MŚ w 2007: Karol Bielecki (rozgrywający), Mateusz Jachlewski (skrzydłowy), Mariusz Jurasik (skrzydłowy), Bartosz Jurecki (obrotowy), Michał Jurecki (rozgrywający), Patryk Kuchczyński (skrzydłowy), Rafał Kuptel (rozgrywający), Zbigniew Kwiatkowski (obrotowy), Krzysztof Lijewski (rozgrywający), Marcin Lijewski (rozgrywający), Artur Siódmiak (obrotowy), Sławomir Szmal (bramkarz), Grzegorz Tkaczyk (rozgrywający), Tomasz Tłuczyński (skrzydłowy), Adam Weiner (bramkarz), Damian Wleklak (rozgrywający)

z Niemcami okazał się bardziej wymagający, to i w tym przypadku Polacy zwyciężyli ostatecznie 27:25. Po doskonałej grze w grupie, w której nie stracili nawet jednego punktu, awansowali do fazy zasadniczej z pierwszego miejsca. Tam, mimo porażki z Francją 22:31, ponownie znaleźli się na pierwszym miejscu, dzięki wygranym z Islandią, Tunezją oraz Słowenią. W ćwierćfinale zmierzyli się z Rosją, którą pokonali tylko jedną bramką, 28:27. W półfinale drużyna Wenty zwyciężyła z Danią 36:33 i tym samym 4 lutego 2007 r. rozegrała finałowe spotkanie, w którym uległa Niemcom 24:29. Mimo porażki,

42–43

był to niewątpliwy sukces naszej reprezentacji, który znacząco zwiększył zainteresowanie piłką ręczną w Polsce i pozwolił na jej dalszy rozwój. Z tego względu na Mistrzostwa Świata w 2009 r. reprezentacja Polski jechała jako jedna z czołowych drużyn, mająca zawalczyć o najszlachetniejszy kruszec. Do Norwegii pojechało także znacznie więcej polskich dziennikarzy, a przed telewizorem zasiadło liczniejsze grono kibiców. Apetyty rosły w miarę jedzenia. Jednak czy było to korzystne dla samych zawodników? Czy przegrane występy w grupie były skutkiem presji,

Mimo porażki, był to niewątpliwy sukces naszej reprezentacji, który znacząco zwiększył zainteresowanie piłką ręczną w Polsce i pozwolił na jej dalszy rozwój. a może zwyczajnej niedyspozycji bądź braku szczęścia? Los, a właściwie gra szczypiornistów, mimo początkowych trudności, szybko uległa zmianie, wraz z którą napisana została jedna z piękniejszych historii polskiego sportu. Jedno jest pewne, emocji nie brakowało. Ale zacznijmy od początku.

Mistrzostwa Świata 2009 Polska trafiła do grupy C, w której rozegrała trzy zwycięskie spotkania: z Algierią, Rosją i Tunezją, przegrywając jednak z Macedonią różnicą jednej bramki 29:30 oraz z Niemcami 23:30. Taki bilans dał Polakom awans do fazy zasadniczej z zerowym dorobkiem punktowym – zwycięstwa odniesione nad ekipami nie biorącymi udziału w dalszej części impre-

zy traciły bowiem na znaczeniu wraz z zakończeniem pierwszej fazy turnieju. Wobec tego szanse na awans do ćwierćfinału były jedynie matematyczne. Wciąż jednak istniały, a to dawało nadzieję na odwrócenie biegu wydarzeń. W meczu o wszystko z Danią Polacy dali popis swoich umiejętności. Grali na najwyższym poziomie, a jedną bramkę zdobył nawet bramkarz – Sławomir Szmal. Z pewnością był to mecz poprawiający morale w polskiej drużynie. W spotkaniu z Serbią Polska dominowała i wygrała z ogromną przewagą – 35:23.

Kadra Polski na MŚ w 2009: Karol Bielecki (rozgrywający), Rafał Gliński (skrzydłowy), Bartłomiej Jaszka (rozgrywający), Mariusz Jurasik (skrzydłowy), Bartosz Jurecki (obrotowy), Michał Jurecki (rozgrywający), Mariusz Jurkiewicz (rozgrywający), Patryk Kuchczyński (skrzydłowy), Krzysztof Lijewski (rozgrywający), Marcin Lijewski (rozgrywający), Adam Malcher (bramkarz), Artur Siódmiak (obrotowy), Sławomir Szmal (bramkarz), Tomasz Tłuczyński (skrzydłowy), Damian Wleklak (rozgrywający), Daniel Żółtak (obrotowy)

Sportowy horror Meczem, który przeszedł do historii, było niewątpliwie spotkanie z Norwegią. Obie drużyny, aby awansować do półfinału, potrzebowały wygranej. Remis nie był korzystny dla żadnej ze stron, dlatego oba zespoły były zmobilizowane i gotowe, aby walczyć z całych sił do ostatniego gwizdka. Mecz był wyrównany – pierwsza połowa zakończyła się remisem. W drugiej Norwegia zaczęła przeważać i zbudowała sobie dwubramkową przewagę na dwie minuty przed końcem spotkania. Nadzieja na zwycięstwo zaczęła się oddalać, jednak niesamowita gra Polaków zdziałała


złota era szczypiorniaka /

SPORT

fot. Steindy

cuda. Zaczęli nadraBogdan Wenta (po prawej) i Daniel Waszkiewicz – asystent trenera, 2010 r. ze złamaną ręką, co dobiać stracone bramskonale obrazowało, jak ki, ale, jeżeli chciemocno zdeterminowali wygrać, nie mogli ni byli piłkarze Wenpopełnić żadnego ty. Mecz zakończył się błędu w obronie. oczywiście zwycięstwem Musieli być nieomylPolaków 31:23, co dało ni i właśnie tacy byli. ogromną radość zarówRozgrywali szybkie, no kibicom, jak i, rzecz skuteczne akcje, nie jasna, zawodnikom. pozwalając swoim Wygrana miała podwójrywalom zrobić tego nie słodki smak – nigdy samego. W 59 miprzedtem reprezentacja nucie i 24 sekundzie Polski nie zdobyła meRafał Gliński zdobył dalu na MŚ dwa razy ze skrzydła 30. punkt z rzędu. dla Polaków, doprowadzając tym saWszystko, co dobre, mym do remisu. Było kiedyś się kończy… to jednak wciąż za Współpraca polskiej kamało – co gorsza, to Norwegowie mieli piłkę. Kolejny mecz, tym razem z Chorwacją, był rówdry z Wentą, zakończyła się w 2012 r., kiedy sam W 59 minucie i 45 sekundzie selekcjoner Nornie emocjonujący, jednak kontrowersje budziły dezrezygnował z funkcji selekcjonera reprezentawegii poprosił o czas, który również i polskiemu zecyzje sędziów, którzy skutecznie powstrzymywali cji Polski, którą prowadził od 2004 r. Dzięki niespołowi dał możliwość na naradę ze swoim trenekażdą próbę zbudowania przewagi przez Polaków. mu mogliśmy przez wiele lat cieszyć się sukcesami rem. Wenta przewidział, że Norwegowie zagrają va I choć zawodników spotkała niesprawiedliwość, Polaków i przeżywać niesamowite emocje, które banque – zdejmą bramkarza, aby wprowadzić domusieli pogodzić się z porażką i skupić na tym, wspominać będziemy jeszcze długo. Drużyna ta, datkowego zawodnika z pola. Dla Polaków oznaco jeszcze było przed nimi – na meczu o brązowy oprócz umiejętności i gry na najwyższym, świaczało to pustą bramkę przeciwników, a więc idealtowym poziomie, walczyła zawsze z sercem do ną okazję do zdobycia punktu. Przerywać i mamy ostatniej sekundy spotkania. Chęć walki, oddapustą bramkę. Tylko spokojnie. Mamy dużo czasu nie i doskonała komunikacja między zawodnika– powiedział Wenta do swoich zawodników 15 semi sprawiły, że drużyna Wenty stała się legendą, kund przed końcem spotkania. Słowa te są wspoa rozgrywane przez nich mecze często nazywano minane przez wielu kibiców do dzisiaj. Wymyślo„horrorami”, gdyż niejednokrotnie o wyniku deno nawet nową jednostkę czasu – „1 wenta” miała cydowały dramatyczne końcówki. I choć zmienił oznaczać 15 sekund. Zawodnicy zrealizowali niesię trener, bo w 2012 r. został nim Michael Biegler, mal wszystko, o czym powiedział im trener. No to „horrory” wciąż były znakiem rozpoznawczym może oprócz polecenia tylko spokojnie. Gdy udało reprezentacji Polski. W 2015 r. podczas MŚ w Kaim się przejąć piłkę, Artur Siódmiak nie podał do medal z Danią. To właśnie przed tym spotkaniem tarze rozegrali niesamowite spotkanie z Hiszpanią, biegnących na kontrę kolegów, lecz przerzucił piłkę Karol Bielecki, jeden z czołowych zawodników gragdzie po dogrywce wywalczyli brązowy medal. przez całe boisko, która szczęśliwie trafiła do pustej jący na rozegraniu, ogolił włosy na głowie. Jak sam Obecnie drużyna jest prowadzona przez Patrybramki Norwegów. Sędzia zakończył spotkanie, później mówił, potrzebował zmiany, ponieważ turka Rombla, ale dotychczas nie udało się jej poa wtedy wszyscy zawodnicy oraz sztab szkoleniowy niej nie należał do najlepszych w jego wykonaniu. wtórzyć osiągnięć swoich poprzedników. Wszystwbiegli na boisko i rzucili się na zdobywcę zwycięZmiana przyniosła pożądany efekt. Bielecki rozeko jednak przed nimi – w 2023 r. rozegrane skiego gola. Ich radość była nie do opisania. Były to grał fantastyczne spotkanie – strzelił dziesięć brazostaną MŚ, których gospodarzami, wspólnie ze chwile, na które sportowiec czeka całą karierę. Wemek, dzięki czemu został wybrany MVP meczu. Szwecją, będą właśnie Polacy. Z niecierpliwością szli do półfinału i wciąż liczyli się w walce o medale. Bartłomiej Jaszka wystąpił zaś w tym spotkaniu czekamy na kolejne sportowe emocje i sukcesy. 0

„Mamy dużo czasu” – powiedział Wenta do swoich zawodników 15 sekund przed końcem spotkania.

Wyniki reprezentacji prowadzonej przez Wentę na wielkich imprezach:

Mistrzostwa Europy:

Igrzyska Olimpijskie:

2006 r. – 10. miejsce 2008 r. – 7. miejsce 2010 r. – 4. miejsce 2012 r. – 9. miejsce

Mistrzostwa Świata: 2005 r. – brak kwalifikacji

2008 r. – 5. miejsce

2007 r. – 2. miejsce 2009 r. – 3. miejsce 2011 r. – 8. miejsce

październik 2021


CZARNO NA BIAŁYM

/ obywatele Kopy Cwila

Idziemy po zajęciach pozbierać kasztany?

Przestrzeń wspólna T E K S T: A LE KSA N D R A C Z A J K A Z DJĘC I A : JA N C Z A J K A @JAS C Z AJ K A pędzając czas w tak ograniczonej liczbie pomieszczeń i miejsc, w pogrążonej w lockdownie Warszawie, Janek zaczął zastanawiać się, czym właściwie jest przestrzeń wokół niego. Jaka jest jej substancja, jakie są jej właściwości? W poszukiwaniu kontaktu zwrócił się przede wszystkim w stronę ludzi. Jaka jest ich relacja z przestrzenią wokół? Czwartek wieczór, idę do pokoju obok. Widok raczej mi znany – brat siedzący nad komputerem, na ekranie obcy ludzie pozujący do jego obiektywu. Niektórzy się uśmiechają, inni chyba nie wiedzą, że są bohaterami i przykuli uwagę jego obiektywu – patrzą gdzieś w dal albo stoją tyłem. Najpierw próbuje mi tłumaczyć, składa słowa w pokrętne zdania, których nie rozumiem ani ja, ani nawet chyba on. W końcu kończy wywód, mówiąc nie po to robię zdjęcia, żeby tłumaczyć je słowami. Przyznaję mu rację – nie na tym polega fotografia, aby sprowadzić ją do pojęć. Dlatego piszę to ja, a nie Janek – ubieram tylko w inny sposób to, co on potrafi oddać obrazem. Obok naszego bloku jest park – niby nic szczególnego, ale przecież nie ma drugiej takiej Kopy Cwila. Każdy szanujący się miesz-

S

44–45

kaniec Ursynowa przynajmniej raz nie do końca legalnie spożywał tam trunki. Podczas budowy „modelowego” zespołu osiedli w czasach Edwarda Gierka inżynier Henryk Cwil wpadł na pomysł pozbycia się wykopów spod osiedli i uszkodzonych prefabrykatów by utworzyć kultową górkę. Wybierając się na spacery człowiek widzi tu dużo ludzi – niektórych po raz pierwszy, inni są jej stałymi bywalcami. Oprócz postaci można też zobaczyć ich akcje i czyny. Ci ludzie zazwyczaj nie idą do parku, żeby usiąść i tylko… siedzieć. Każdy z nich wnosi do

niego swoje historie, pasje i plany. Każdy z nich zdecydował się odkrywać przestrzeń wokół siebie. Po co? Jak tę przestrzeń wykorzysta i jak się w niej czuje? Zdjęcia Janka próbują odpowiedzieć na te pytania. Człowiek rzadko zastanawia się nad tym, co wydaje się oczywiste – nie zastanawiamy się nad przestrzeniami, które są obok nas, nie myślimy o miejscach, które często odwiedzamy jak o miejscach wyjątkowych. Dlatego tym bardziej warto przejrzeć fotografie Janka – aby na chwilę przystanąć i zadać pytanie – gdzie jestem i co zamierzam tu robić? 0


obywatele Kopy Cwila /

CZARNO NA BIAŁYM

październik 2021


CZARNO NA BIAŁYM

46–47

/ obywatele Kopy Cwila


varia /

Varia Polecamy: 58 WARSZAWA Rodzina Montana 62 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Wywiad z ojcem odbudowy „Rozmowa” z Józefem Sigalinem

64 GRY Gamescom i devcom 2021 Pandemic Edition Relacja z targów nadal zdalnych

Czy to przypadek? N ATA L I A JA R M U L

Chyba każdy z nas doświadczył kiedyś sytuacji, która nie była zaplanowana, a w jakiś sposób wpłynęła na jego życie.

zy to przypadek, że piszę właśnie ten tekst? Przeglądając ze znudzeniem na twarzy Facebooka w niedzielny wieczór, niespodziewanie natknęłam się na ogłoszenie szefowej działu dotyczące wolnego miejsca na działówkę w październikowym wydaniu. Dawno niczego nie pisałam, więc w mojej głowie automatycznie pojawiło się krótkie: dlaczego nie?. Czy to przypadek, że dołączyłam do Magla? Zaraz po maturze dowiedziałam się o nim od przyjaciela, który z największym zafascynowaniem opowiedział mi o organizacji, możliwości poznania nowych ludzi i zrobienia z nimi czegoś ciekawego. Początkowo nie byłam przekonana do tego pomysłu. Czy to przypadek, że dostałam się na kierunek studiów, który pozwolił mi odkryć, co naprawdę mnie interesuje? Na ten pierwszego wyboru zabrakło mi 0,6 punktu w procesie rekrutacji. Czy to przypadek, że poznałam swoją pierwszą miłość? Nikt nie przewidział tego, że w tym samym czasie postanowimy zaczerpnąć świeżego powietrza na imprezie, po czym zaczniemy rozmawiać. A przynajmniej tak mi się wydaję – nie planowałam tego, więc czy był to po prostu przypadek? Można by wymieniać tak w nieskończoność. Chyba każdy z nas doświadczył kiedyś sytuacji, która nie była zaplanowana, a w jakiś sposób wpłynęła na jego życie. Myślimy wtedy, jak niezwykły jest fakt, że o tak ważnym wydarzeniu zadecydował niekiedy drobny zbieg okoliczności. Jednak mimo wszystko ludziom wydaje się często, że są niczym panowie własnego losu. Chcą lub przynajmniej próbują wierzyć w to, że wszystko, co ich w życiu spotyka, jest wynikiem podjętych przez nich decyzji. Jest też grupa tych, którzy wierzą, że pewna siła wyższa sprawuje nad

C

fot. Aleksander Jura

W raperskim zoo

nimi opiekę i ich los został już gdzieś wcześniej zapisany. Dlaczego tak trudno przychodzi nam oddanie się przypadkom, jak łódź na wietrze oddaje się falom? Człowieka przeraża jego kruchość, myśl, że o najważniejszych chwilach w jego życiu może zadecydować właśnie on – przypadek. Ludzie potrzebują poczucia pewnego rodzaju kontroli nad własnym życiem. Czy możliwe, by trzepot skrzydeł motyla gdzieś w Singapurze mógł wywołać burzę nad Karoliną Północną? Według teorii efektu motyla – tak. Jej twórca Edward Lorenz za pomocą równań matematycznych pokazał, jak z pozoru niewinny wpływ jednych wydarzeń na drugie może skutkować lawiną kolejnych. Jednak nie trzeba być matematykiem, by zauważyć, że niekiedy najmniej spodziewane, najmniejsze wydarzenia w czyimś życiu, mogą być początkiem prawdziwych rewolucji. Nie chodzi tu o kwestionowanie czyjejś wiary, przekonań lub sposobu bycia. Chodzi przede wszystkim o docenienie ulotnych chwil każdego dnia, a czasem wyłącznie o ich dostrzeżenie i zaakceptowanie. Czy to przypadek, że czytasz właśnie ten tekst? Być może tak. Być może początkowo nie planowałeś zatrzymać się na tej stronie na dłużej. Być może po lekturze przypomnisz sobie o sytuacji, osobie lub filmie, o którym nie pomyślałbyś wcześniej. Większość najpiękniejszych i najważniejszych chwil szczęścia w naszym życiu przychodzi właśnie niespodziewanie. Nie mamy na nie wpływu. Nikt nie jest w stanie kontrolować tego, co wydarzy się jutro. Niezależnie od tego, czym kierujemy się w podczas naszego codziennego funkcjonowania, wszyscy zgodnie możemy przyznać, że życia się nie planuje, ono się po prostu dzieje. Co należy zrobić w związku z tym? Tak naprawdę wiele nie trzeba. Otwórz szeroko oczy i idź przez życie, kolekcjonując po drodze przypadki. 0

październik 2021


WARSZAWA

/ w raperskim zoo

E, byku, chyba zapomniałeś się spisać w spisie powszechnym

Rodzina Montana Kultura to w pewnym sensie pokarm dla duszy. Im więcej jemy i im lepszy mamy duchowy metabolizm – żeby nie przytyć – tym lepiej poruszamy się w sferach życia nieogrodzonych wyprawą do młocińskiej Żabki i imprezą u znajomego na Wrzecionie. Kultura uczy nas spoglądać w nowy, zaproponowany przez siebie sposób. Czasem robi to jednak zbyt skutecznie. cale nie tak dawno temu Gambit Królowej przegnał ludzi z pastwiska pandemicznej nudy na czarno-białe pola. Hype był ogromny, szachy z miejsca zyskały ogrom zainteresowania, a obostrzenia w pracy i w szkole umożliwiły rozłożenie szachownicy obok pliku z niedokończonym raportem. Posiadacze Netfliksa przestawili się z oglądania kompilacji memów na wystukiwanie matów w prze-

Autorska bezrefleksja Zapewne twórcy serialu – zakładając, że w ogóle wyobrażali sobie wariant z odniesieniem sukcesu – byli świadomi tego, że mogą jakoś wpłynąć na zachowania publiki. Zapewne też nie przejęli się tym, co w tej kwestii wymyślili, bo to tylko szachy i stary motyw femme fatale. Nie ma się co dziwić, zresztą wydaje się, że Netflix po serii ofensywnych ideologicznie produkcji potrzebował czegoś „dla wszystkich”, a przynajmniej dla tych, którzy wahali się, czy odnowić subskrybcję. Z polskich rzeczy

MICHAŁ RAJS

podobny sukces odniosło Ślepnąc od świateł, chociaż z wiadomych względów raczej nie zaktywizowało warszawiaków i nie opróżniło mokotowskich magazynów kokainy. Najlepsze scenki zgromadziły fanów na YouTubie, Kamil Nożyński przyszedł pomilczeć do Kuby Wojewódzkiego i w zasadzie tyle. Stało się tak, ponieważ powieść Żulczyka, mimo że stylizowana na realistyczną, została zestandaryzowana do potrzeb przeciętnego czytelnika, który pragnie akcji, a nie chowania się po krzakach. Czufot. Adam Borkowski / unsplash.com

W

T E K S T:

rwach między jedną intelektualną drzemką a drugą. Szachy tymczasowo wpasowały się w klimat spotkań towarzyskich, tym samym przestały być atrybutem dziwaków, którzy nie mają pojęcia co to takiego e-czytnik, zaś książki nabywają zazwyczaj w antykwariacie, w nadziei na notatki poprzednich właścicieli. Stan ten trwał dobre kilka miesięcy, aż obostrzenia i wiecznie ta sama plansza z wiecznie tymi samymi figurami ustąpiły pod naporem kolejnej internetowej mody. Oczywiście, szachowy epizod nie za wiele zmienił, bo też wiele zmienić nie mógł. Gra królów to zabawa, w której rzadko kiedy można mieć pretensje do przeciwnika, że ten oszukiwał, więc wydłubanie oczu z zawiści grozi wyłącznie zawodnikom ze światowej czołówki. Normalni i spokojni gracze podają sobie ręce i zapominają o partii szybciej niż o sześćdziesiątym z rzędu tweecie. Kolejne starcie wymaga przecież absolutnego skupienia.

48–49


w raperskim zoo /

To czy taką „reklamę” ktokolwiek chciałby obejrzeć to pytanie dla przyszłych twórców. Trendów przewidywać się nie da, także lepiej dmuchać na zimne i nie przemycać na ekrany czegoś, z czego tłumaczyć trzeba się będzie w sądzie jeszcze zanim to efemeryczne coś zwiraluje i podbije wszystkie odbiorniki wszechświata. Minimalna doza wyobraźni – taka, która zauważa wpływ działań na drugiego człowieka – to zwykła bariera wejścia na rynek.

Lepsze niż kredyty

Bo czy nastolatkowie mają jakikolwiek problem z dostępem do takiej na przykład pornografii, gdy nie ma jej w kinach, telewizji ani radiu? Nie. Kto głosował za tym, żeby nie mieli? Dorosłe społeczeństwo. Czy oprócz pornografii znalazłoby się w treści emitowanej przez środki masowego przekazu parę innych kulturalnych wysepek? Takich, które nie stoją w poprzek linii światopoglądowej rządzących, tak jak książki kucharskie Wujka Festera, ale mogą i prawdopodobnie szkodzą odbiorcy, zważywszy zwłaszcza na to, że jest nim dziecko?

Czy można to obejść? Jasne. Skoro finansiści znaleźli sposób, żeby wciskać kredyty na mieszkania bezdomnym, to czy w ogóle istnieje coś niemożliwego? Fakt, świat nie dojrzał jeszcze do chwilówek dla młodych, ale konta już są, więc wystarczy, że stopy procentowe zaczną wrzeszczeć, a banki w ogólnym hałasie bardzo ładnie poproszą o kilka nowych przywilejów i ani chybi uczeń podstawówki będzie mógł sobie wziąć tablet na raty.

fot. Adam Borkowski / unsplash.com

ło się więc, że to ta sama, warszawska rzeczywistość, ale wygładzona i pod warstwą zniewalającego make-upu. Poza tym, sama wymowa Ślepnąc od świateł jest raczej antynarkotykowa, co potwierdza życiorys autora powieści, który na własnej skórze poznał paraliżującą siłę uzależnienia od kolumbijskiego zdzieracza śluzówki. Z drugiej strony, serial, który wprost nakłaniałby do produkcji albo zażywania narkotyków, prędzej czy później musiałby się zmierzyć z wyciem w mediach i symboliczną reakcją rządzących. Skoro dało się zakazać reklam piwa, to z reklamami ćpania poszłoby ekspresowo.

WARSZAWA

Ekipa gang X Biorąc pod uwagę, że grupka przyjaciół Friza serio nagrywa to, co nagrywa i to jeszcze z uśmiechem na ustach, a na ekipowe lody rzuciły się dzieci, które w szkole są na etapie tabliczki mnożenia, całą sytuację przeboleć dość łatwo, nawet gdy się jest rodzicem. Większość podopiecznych w przeciągu kilku lat się nawróci i będzie chciała zapomnieć o przykrym incydencie w postaci taczki papierków z logiem Korala wyściełających wyjście z kościoła po pierwszej komunii świętej. Z ekipą jest w końcu jak z rodziną – człowiek traci zainteresowanie cudzymi, kiedy zakłada własną.

Kryminalne zagadki na dobranoc Znowu, płonnym jest utyskiwanie na dostępność gangsterskiego rapu w dobie dostępu do wszystkiego, czego dusza zapragnie. I niby na jakiej podstawie zakazać komukolwiek opowiadania o swoim życiu? Banalne, ale po takim Rogalu DDL widać, że mniej więcej wie, o czym rapuje, a nagłówki informujące o jego konfliktach z prawem co jakiś czas przypominają, że to nie bajki, tylko samo życie. I nawet jeśli Rogal w którymś z kawałków zachęca do 1

październik 2021


/ w raperskim zoo

przechodzenia na ciemną stronę mocy, to jego przekaz stanowi jedynie mały wycinek całości. Jednak wyłącznie w przypadku, gdyby reszta tekstów również opisywała prawdziwe życie autorów, co się zwykle nie dzieje.

Podmiot liryczny I tu leży pies pogrzebany . Dzieci tego nie rozumieją. Dzieci są naiwne. Dzieci puszczają w kółko Dwutakt, jako dźwięk budzika ustawiają policyjną syrenę, ale już Wisłostradą nie jadą Jaguarem, bo rodziców nie stać. Dudniące w słuchawkach Sin City fascynuje ich i przeraża. Do momentu, kiedy kończą trzynaście lat i zaczynają podejrzewać, że w teledyskach rolę banknotów grają papierki z polskiej wersji Monopoly albo wypożyczony od znajomego kasjera w osiedlowym sklepie utarg z jednego dnia. Wtedy drogi są dwie – uwierzyć podmiotowi lirycznemu albo oddzielić etap muzycznego dzieciństwa grubą kreską i poszukać czegoś nowego. Ta druga opcja to niby coś, przez co każdy przejść musi, jednak zaskakująca liczba osób wybiera właśnie wariant pierwszy, sądząc, że łatwiej i wygodniej dopasują się do społecznego organizmu.

na i zamiast o ugryzieniu przez zmutowanego pająka marzy o pierwszym udanym napadzie na jubilera. Ci, którzy są już nieco starsi, przymykają oczy albo uważają wrogość wobec policji i prawa za uzasadnioną. I okej, niech tak będzie, niech każdy wyraża swoje zdanie, ale jeśli autor tekstu stylizuje podmiot liryczny na siebie, to za deklaracjami powinno coś iść.

fot. Adam Borkowski / unsplash.com

WARSZAWA

Robię oh no O gustach się nie dyskutuje, gusta weryfikuje czas. Jagodzianki sprzedadzą się w jeden poranek lepiej, niż którekolwiek dzieło Bacha, ale Bach będzie słuchany przez pół wieczności, Jagodzianki zaś do momentu, w którym ich tekst przestanie śmieszyć, a zacznie denerwować. I tak, życie można przeżyć, jedząc tylko słodkie wypieki – ocena konsekwencji zdrowotnych zależy od osobistych preferencji –- ale na pewno istnieje grupa ludzi, która chce być fit i dożyć sędziwych stu dwudziestu lat. Żeby ci nieszczęśnicy mieli się czym karmić, potrzebne są ośrodki kulturalne, miasta nasycone sztuką wyższą. Gdyby nawet traktować ten fake’owy gangsterski „flex” z Dwutaktu i Nie ma co po tobie zbierać w kategoriach fantastyki, niemożliwym jest, żeby na tak przygotowanej glebie cokolwiek wyrosło. Owszem, disco polo też więcej z kultury wyniosło, niż wniosło, ale chyba żaden wokalista specjalizujący się w tym gatunku muzyki nie miał w konkretnej grupie wiekowej rozpoznawalności na poziomie papieża. Dzisiaj każdy uczeń podstawówki wie, kim jest Malik Monta-

50–51

Mafia Przypomina to znaną grę. W nocy – na Youtubie – warszawska mafia się budzi, dyskutuje, planuje zabójstwa, ale w dzień – poza internetem – największymi bandziorami okazują się jak zwykle narodowcy albo pseudokibice. Ktoś unikający niebezpiecznych miejsc i konfliktowych zdarzeń może wcale tego nie zauważyć i inhalować sztuczny, instagramowy świat, rojący się od kryminalistów, lecz nieznający słowa „wyrok”. Obawiam się jednak, że na dłuższą metę taki rozjazd między oczekiwaniami a rzeczywistością doprowadzi do tego, co stało się wannabe, najlepszą grą komputerową wszechczasów, czyli Cyberpunkiem 2077. Warszawa nie stanie się Tokio wyposażonym w afrykańsko-wschodnioeuropejską, oszczepniczą wersję yakuzy. Tak jak Night City nie otworzyło pikselowych granic swobody działania. Przyszłość zadecyduje, czy zawód przyszłych przyjezdnych, odkrywających, że w stolicy jest zwyczajnie wpłynie jakoś na percepcję miasta w innych regionach Polski. Zapewne, jeśli w ogóle to zrobi, to w niewielkim stopniu, bo ci, którzy uwielbiają chłonąć ten wykreowany przez media nastrój, najszybciej Warszawę opuszczają. 0


„rozmowa” z Józefem Sigalinem /

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Kajetan Korszeń, przyczyna wielu zgorszeń

Wywiad z ojcem odbudowy

Był postacią ze wszech stron niejednoznaczną. Żyd, komunista-ideowiec, pod koniec życia Józef Sigalin (domena publiczna).

zainteresowany katolicyzmem. Politruk, który najlepiej czuł się, projektując i nadzorując budowę osiedli i mostów, oraz pisząc książki o historii najnowszej. Promotor socjalistycznego modelu rodziny, który miał nieślubną córkę. Przede wszystkim Józef Sigalin był jednak człowiekiem, który chciał odcisnąć swoje piętno na Warszawie. Znając jego dzieła i historię życia, można nawet hipotetyzować, jak odpowiadałby na pytania zadawane w wywiadzie. „ R O Z M A W I A Ł”:

M AC I E J C I E R N I A K

MAGIEL:

Na początek chciałbym pogratulować panu zdobycia trzydziestej ósmej lokaty w plebiscycie Wyborczej na Warszawiaka Stulecia. Musi to być ogromny zaszczyt, biorąc pod uwagę pańską złą prasę pochodzącą jeszcze z czasów stalinowskich. J ÓZ E F S I G A L I N : Zaskoczyło mnie, że w ogóle znalazłem się w tym zesta-

wieniu. W końcu już pod koniec lat 50. moje projekty i założenia były ze wszech stron krytykowane, po pierwsze za przeideologizowanie w treści i przesadny monumentalizm w formie, generujący koszty, które miały być minimalizowane w nowym ustroju, o który tyle walczyliśmy. Pałac Kultury i Nauki, co prawda projektu Lwa Rudniewa, ale nadzorowany przeze mnie razem z Heńkiem Janczewskim, od lat próbuje się przysłonić czymś większym, bardziej monumentalnym i zaburzyć jego dominację nad panoramą. On oraz MDM były przez dekady pokazywane jako przykłady marnotrawstwa czasów Bieruta i oderwania ówczesnej władzy od rzeczywistych potrzeb. Sam jednak widziałem Bolesława na spotkaniach pracowni, gdzie żywo interesował się najdrobniejszymi szczegółami naszych przedsięwzięć. Ale nie o tym. Wygłosowana dla mnie lokata w plebiscycie z pewnością oznacza, że w czasie jego prowadzenia nastroje wobec stylistyki lat 50. i naszych założeń prospołecznych przeżywały podobny renesans, co na początku dekady pierwszego sekretarza Gierka. Po nastu latach rządów skąpego towarzysza Gomułki znów rozpaliło się zamiłowanie do monumentalnych form, znacznie jednak odbiegających od tych znanych z socrealizmu. Dlatego powierzono właśnie mi zadanie zaprojektowania i nadzoru nad budową Trasy Mostowej Łazienkowskiej.

Do tematu zawodu związanego z budową Trasy Łazienkowskiej wrócimy jeszcze za chwilę. Teraz chciałbym jednak zapytać, czemu w zasadzie, poza oczywistymi naciskami ze strony „bratniego” Związku Radzieckiego, zdecydowaliście się na uskutecznianie takiego budownictwa? Umieszczanie słowa „bratniego” w cudzysłowie w tym kontekście jest trochę nie na miejscu, gdyż faktycznie korzystaliśmy w ogromnej mierze z dużego doświadczenia inżynierów radzieckich w dziedzinie odbudowy zniszczonych miast – oni mieli za sobą również zrównane z ziemią Stalingrad czy Krzywy Róg. Uczyli nas, jak korzystać z gruzów ze zniszczonych budynków do budowania całkowicie nowych założeń, przy wykorzystaniu tzw. gruzobetonu. Ich ekspertyza okazała się też nieoceniona przy budowie pierwszego odcinka metra, które przecież miało zostać zrealizowane w koncepcji metra głębokiego. Nie zostało dokończone, a szkoda, lecz doświadczenie, którego nabrali nasi inżynierowie, budując na początku lat 50. targówecki odcinek kolejki podziemnej, zwanej wówczas Koleją Szybką Miejską, pozwolił w latach 70. i 80. zbudować dziś funkcjonujące odcinki metra bez żadnej pomocy z zewnątrz. Istotne były także żywotne potrzeby Warszawy. Tak powstała trasa WZ, która do dziś pozostaje jednym z kręgosłupów komunikacyjnych miasta, zarówno pod względem trans-

portu kołowego, jak i tramwajowego. Jeśli zaś chodzi o monumentalizm budowli. Myśmy musieli pokazać, że jesteśmy w stanie zapewnić robotnikom wszystkie te wygody, które dotychczas mieli tylko kapitaliści i arystokraci. Ale nie chodziło tylko o infrastrukturę – prąd, wodociągi, kanalizację czy ogrzewanie, ale również o to, by poczuli, że Partia dba o nadanie im godności. Tę godność symbolizować miało zdobienie „pałaców”, w których robotnicy mieli mieszkać i spędzać wolny czas. Chcieliśmy, żeby poczuli się jak arystokraci, których nienawidzili, ale też nie czuli się w tych domach nieswojo – stąd przykazanie, by budować socjalistycznie w formie, narodowo w treści. Ważna była też koncepcja budowy tzw. z rosyjska mikrorajonów, w luźnym tłumaczeniu minidzielnic. Podział nowo budowanych osiedli na takie subdywizje ułatwiał rozplanowywanie wszystkich elementów potrzebnych do życia socjalistycznemu obywatelowi – sklepów, domów kultury, komunikacji publicznej czy szkół dla robotniczych dzieci. W takiej koncepcji były realizowane pierwsze wielkowymiarowe osiedla na Mokotowie, jeszcze w połowie lat 40. Tak dobudowaliśmy potem osiedle Koło II do przedwojennej kolonii WSM. I tak budowaliśmy cały Muranów, mający już mniej wspólnego z modernizmem sensu stricto, a więcej z socrealizmem – szczególnie okolice skrzyżowania alej Świerczewskiego i Marchlewskiego przy kinie Femina [dzisiejszych al. Solidarności i Jana Pawła II – przyp. red.] oraz Nowotki [dzisiejszej Andersa – jw.]. Robotnicy więc, poza dojazdami do pracy oraz wizytami u znajomych czy wiecami pierwszomajowymi, nie musieli w zasadzie opuszczać najbliższego otoczenia swoich mieszkań, żeby załatwić codzienne sprawy, a nawet ponapawać się trochę kulturą. Tak samo przygotowany pod zwykłych obywateli robotników był MDM, szczególnie jego część określana jako Latawiec.

A ostatecznie zamieszkali tam oficjele partyjni i osoby związane z wierchuszką. To był mój pierwszy zawód związany z realnym wprowadzaniem socjalizmu w Polsce. Byłem szczerze zaskoczony, gdy zobaczyłem nazwiska na liście przydziałów do mieszkań na Marszałkowskiej. Zdecydowanej większości z nich nie powinienem był znać ze zjazdów partyjnych i posiedzeń władz państwowych. Drugim zawodem była nagonka, jaka spotkała nas po referacie Chruszczowa. Właściwie cała nasza praca z ostatnich siedmiu lat została określona jako przeżytek, niepotrzebne marnotrawstwo środków i budownictwo przesycone ideologią. Z dnia na dzień z królów, którzy jednym gestem mogli zadecydować o zburzeniu lub budowie osiedla, staliśmy się pariasami, którzy musieli się starać o jakąkolwiek pracę zarobkową. Do tego doszedł dysonans poznawczy związany z poznańskim czerwcem ‘56, który pozostawił mnie z pytaniami w rodzaju tego: jak to możliwe, że Partia, z nazwy nawet robotnicza, strzela do protestujących robotników?. Czarę goryczy przelały wydarzenia na Węgrzech, które otworzyły mi oczy. Sam stałem w kolejce do punktu krwiodawstwa. Chciałem wtedy wystą-

październik 2021


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

/ „rozmowa” z Józefem Sigalinem

Oddanie do użytku MDM i Placu Konstytucji, 22 lipca 1952 (domena publiczna).

A potem przyszedł Gierek, a wasze włosy znów porwał wiatr.

pić z PZPR, naprawdę chciałem, byłem już o krok. Ale powstrzymał mnie lęk, co będzie z moimi obiema rodzinami, które w takim wypadku straciłyby środki do życia. Pozostałem partyjny wyłącznie ze względów oportunistycznych, po pierwsze osobistych, rodzinnych, a po drugie, żeby dalej móc budować Warszawę.

Z czego wtedy żyliście? Przez jakiś czas siedziałem w biurach, ale potem utworzono dla mnie specjalne stanowisko do spraw budowy mostu pod Cytadelą i tras dojazdowych do niego. Była to praca najbliższa mojemu ówczesnemu marzeniu – zawiadowania całym wybrzeżem Wisły. Trasa, nazwana później imieniem prez. Starzyńskiego, była nie lada osiągnięciem – zbudowaliśmy ją w niecałe dwa lata, to była pierwsza tak skomplikowana inwestycja od odwilży ‘56. Na nieszczęście dla nas, w Warszawie przebywał wtedy akurat sekretarz Chruszczow, którego przemówienie w Pałacu Kultury przyćmiło otwarcie mostu. Kolejny afront ze strony Partii – pozwolili nam ustalić datę oddania trasy na dokładnie ten sam dzień, aby tylko nie za bardzo przydać nam chwały. Po zakończeniu inwestycji objąłem stanowisko nadzorcy ds. realizacji tras mostowych. Rozpaliłem się wtedy ideą wzniesienia dwóch nowych przepraw – Mostu Świętokrzyskiego oraz Łazienkowskiego razem z planowaną jeszcze przed wojną Trasą Łazienkowską mającą spoić Ochotę i południowe Śródmieście z Grochowem. Rzecz jasna skąpstwo czasów Gomułki pozwoliło rozpocząć budowę dopiero, kiedy władzę przejął sekretarz Gierek.

Czy pracowaliście wtedy nad innymi przedsięwzięciami? Jak najbardziej, nawet poza Warszawą. Pod koniec lat 60. zlecenia na opracowanie założeń urbanistycznych dostawałem z takich miast jak Wrocław, Lublin, Toruń czy Białystok. Do dziś ślady moich projektów są widoczne w tamtejszych siatkach ulic. Najważniejsze pozostawały jednak dla mnie warszawskie mosty. W 1966 r. z Belgii wrócił mój serdeczny przyjaciel Janek Knothe, z którym dwadzieścia bez mała lat wcześniej projektowaliśmy razem WZ-kę. Znów ruszyliśmy na podbój szkicowników i modeli trójwymiarowych. Znów poczuliśmy wiatr we włosach. Trochę jednak nasze czupryny – moja już trochę przerzedzona (śmiech) – oklapły, kiedy fundusze ucięto, a projekty zawieszono. Najbardziej o ich przyszłość bałem się na fali antyżydowskich czystek 1968 r., jednak stanowiska utrzymałem, głównie dzięki wieloletnim deklaracjom narodowości polskiej, a także faktycznym umiejętnościom mojego zespołu i moim zdolnościom organizacyjnym. Być może więc od wyjazdu z kraju uratował mnie też ten rok studiów na waszej uczelni (śmiech). Niestety, mojej rodziny od zwolnień i przymusowych urlopów oszczędzić się nie udało.

52–53

Można tak powiedzieć. Nowy sekretarz ze Śląska musiał udowodnić narodowi, że nie jest taki jak Gomułka, za którego bieda była niemiłosierna. Chciał budować osiedla na setki tysięcy ludzi, chciał budować imponujące trasy, chciał puszczać szybkie pociągi. Jego marzeniom mieszkańcy Ursynowa, Gocławia, Bródna czy Bemowa zawdzięczają dach nad głową. Innym z tych marzeń miasta między Warszawą a Katowicami zawdzięczają dostęp do trasy szybkiego ruchu, zwanej pieszczotliwie Gierkówką. A jeszcze innym cała Polska zawdzięcza szybki korytarz kolejowy, łączący Warszawę ze Śląskiem i Krakowem, możliwość przesiadki na wygodnym stołecznym Dworcu Centralnym, a także okazję do zwiedzania sal odbudowanego Zamku Królewskiego. Mimo tych śmiałych planów, Gierek potrzebował jednak propagandowej inwestycji w samej stolicy, macierzy Partii, której zaufanie musiał zdobyć na jej poletku. Dlatego zdecydował się na wznowienie inwestycji w Trasę Łazienkowską. Osobiście z nim rozmawiałem na ten temat i wyraził głębokie zainteresowanie kwestiami komunikacyjnymi, jakie otworzyć miała przed Warszawą ta przeprawa. Razem z zespołem zaczęliśmy więc załatwiać wszystkie potrzebne sprawy. Zatrudniliśmy przedsiębiorstwa budowlane, otrzymaliśmy niezbędne pozwolenia. Rzecz jasna nie ja byłem oficjalnie kierownikiem budowy, moje nazwisko za bardzo kojarzyło się ze stalinizmem, nawet czysto fonetycznie. Formalnie stanowisko to objął mój dawny podopieczny, Rysiek Ostrowski. Sam zabiegał o to, by pracować pod kierownictwem inż. Sigalina. Tym większym ciosem było, kiedy po niecałych dwóch latach budowy odsunięto mnie od niej i wysłano na emeryturę. Widać potrzebny im byłem tylko ze względu na posiadane kontakty i umiejętności organizacyjne, a budowę potrafili dokończyć sami. Niestety, nie posłuchali mnie odnośnie trwałości materiałów, bagatelizując moje rady, mówili, że najwyżej zamkniemy aleję na parę lat.

I dziś ta ich buta odbija się czkawką, bo już teraz trzeba most burzyć i stawiać praktycznie od nowa. Ano tak. Tak się dzieje, gdy za bardzo się patrzy na pieniądze, na tu i teraz. Mi nigdy nie chodziło o stanowiska, o honory, o to, żeby stojącego na postumencie, zobaczył mnie Breżniew, przejeżdżając przez zbudowany przeze mnie most. Zawsze chodziło mi o to, żeby warszawiakom żyło się jak najlepiej, by socjalizm dał im jak najwięcej tego, czego wcześniej nie mieli. Partia mnie jednak zawiodła, odsuwała coraz bardziej, a przez jeszcze jakiś czas podsuwała monumentalne projekty jak przynętę, by za chwilę je wygasić. Tak było w przypadku wielkiego kompleksu wypoczynkowo-sanatoryjnego, który miał się ciągnąć od Otwocka po Saską Kępę. Po tym policzku poczułem się jak mężczyzna, który po czterdziestu latach dopiero dowiedział się, że wziął dziwkę za żonę. [autentyczny cytat ze wspomnień przyjaciela Sigalina, Stanisława Jankowskiego – przyp. red.] Nie spotkał mnie co prawda taki zły los jak Mariana Spychalskiego, który niczym pionier Dzikiego Zachodu na wozie opancerzonym pierwszy wjeżdżał do zrujnowanej Warszawy, nadzorował bezpośrednio jej odbudowę, a bierutowska administracja odwdzięczyła mu się więzieniem. Czułem jednak nieopisaną gorycz wobec niewdzięczności, która mnie napotkała.

Józef Sigalin nie żyje już od prawie czterdziestu lat, jednak jego duch dalej tkwi w budowlach rozsianych po całej Warszawie. Drogi czytelniku, kiedy kolejnym razem spojrzy na ciebie stojące pośrodku Warszawy oko Stalina, pamiętaj, kto sprawował kontrolę nad jego budową i tygodniami woził radzieckich architektów po Polsce, by monstrualna budowla jak najbardziej przypominała te znane Polakom, choćby ze zdjęć z Zamościa, Krakowa czy Kazimierza Dolnego. Kiedy pójdziesz do knajpy na Placu Konstytucji, nie zapomnij, komu zawdzięczasz podcienie, pod którymi możesz się schronić przed deszczem, czekając na przydział stolika przez kelnera. A przede wszystkim dostrzeż mapę Warszawy oczyma tego wybitnego architekta, który większość swojego życia poświęcił temu, by miasto było jak najlepsze dla wszystkich, którzy je zasiedlają. 0


nauka języków obcych /

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

Jak zhakować każdy język obcy? Nauka języka obcego może być niesłychaną przyjemnością, o ile wiemy, jak do niej podejść. Nieraz czytamy w internecie o poliglotach znających ich więcej niż 15. Jak więc zacząć naukę od podstaw i się w tym nie pogubić? T E K S T:

IZABELA KRÓL

ajważniejsza jest motywacja, bez niej ani rusz. Możemy ją zwiększać poprzez ustanawianie sobie konkretnych celów i nagradzanie się za spełnienie ich. Bardzo często wymagamy od siebie za dużo, w konsekwencji cel nie zostaje zrealizowany i następuje spadek mobilizacji. Należy więc, metodą prób i błędów, znaleźć złoty środek. W dalszej kolejności istotnym krokiem jest zdobycie informacji o języku naszych zainteresowań. Istnieje wiele blogów językowych, może to być też po prostu przeczytanie podstawowych informacji na Wikipedii.

N

Podstawy podstaw Chodzi o przygotowanie się na to, co nas czeka. Możemy sprawdzić, jak wygląda gramatyka, czy występuje na przykład deklinacja, czy pojawiają się akcenty, czy obecne są rodzajniki, ile jest czasów i trybów. Następnym ważnym krokiem jest dobór materiałów. Ważne jest, żeby nie było ich za wiele. Posiadanie pięciu podręczników sprawia, że nauka staje się chaotyczna. Najlepiej jest zastosować kombinację podręcznika lub samouczka (w obu przypadkach koniecznie muszą być odpowiedzi do ćwiczeń leksykalno-gramatycznych), aplikacji do nauki języka i książki do nauki czytania dla dzieci z nagraniem. Powtarzanie w równym tempie z lektorem daje naprawdę bardzo duże efekty.

Gdy słowa nie zostają w głowie Podczas nauki warto zacząć używać aplikacji do nauki stosujących kombinację dwóch technik: active recall testing (aktywne przywoływanie) oraz – spaced repetition system (powtórki w interwałach). Active recall jest metodą nauki aktywnej, gdyż polega w pewnym sensie na odpytywaniu. Jest to bardzo efektywna metoda, nasz mózg jest zmuszony do przywołania czegoś z pamięci w krótkich odstępach czasu. Spaced repetition to system powtórek, który w odpowiednich interwałach pozwala utrwalić nowe wyrażenia. Wszystko to jest ściśle związane z krzywą zapominania. Obrazuje ona, jak szybko zapomina się dane słowo z uwzględnieniem odpowiedniej ilości powtórek. Według teorii Ebbinghausa, twórcy krzywej zapominania, mózg w przeciągu paru dni po zakończeniu nauki, zapomina prawie 90 proc. przyswo-

GRAFIKA:

N ATAL I A ŁO P U S Z Y Ń S K A

jonych treści. Jednak możemy z tym wygrać, dzięki systematycznym powtórkom. Zdaniem Ebbinghausa, lepiej jest robić częste powtórki z dłuższymi przerwami, niż uczyć się dużej ilości materiału naraz czy też w krótkich odstępach. Wynika to z faktu, że nasz mózg musi mieć czas na przyswojenie i usystematyzowanie tej wiedzy. Przykładowymi aplikacjami, które stosują tę metodę, są Duolingo, Memrise czy SuperMemo. Kolejnym krokiem jest zmiana języka najczęściej używanych przez nas aplikacji typu Facebook i Instagram. Warto jest też zaobserwować różne językowe profile na Instagramie i zapisywać posty w celu późniejszej nauki. Należy angażować się poprzez odpowiadanie na komentarze w obcym języku lub branie udziału w instagramowych quizach i transmisjach na żywo. Na Facebooku istnieje też wiele grup wsparcia językowego takich jak Language Exchange, Językowa Siłka czy Język w rok, gdzie możemy wymieniać się wiedzą oraz zadawać pytania.

Mówić każdy może, trochę lepiej, trochę gorzej Przerobienie samego podręcznika nie sprawi, że nauczymy się mówić. Aby nauczyć się mówić trzeba… mówić. Warto uprzedzić naszego współrozmówcę, że dopiero zaczynamy przygodę z językiem, ale też bardzo chętnie przyjmiemy wszystkie wskazówki. Znalezienie partnera językowego jest w obecnych czasach banalnie proste. Jeśli chodzi o naukę słownictwa, należy uczyć się zdań, a nie słów. Zasada zdanie niewypowiedziane, nie zostanie zapamiętane ma olbrzy-

mie znaczenie. Warto mówić do siebie czy też do swojego odbicia w lustrze. Język to narzędzie do porozumiewania się, uczmy się więc najpierw najczęściej używanych przez nas słów z życia codziennego. Większość podręczników i repetytoriów cechuje się kategoryzacją i podziałem na działy. Możemy więc umieć bardzo dobrze dział Rodzina, a nie znać odpowiednika słowa gruszka w języku obcym. Zacznijmy na przykład od naklejenia karteczek na meble w celu nauki słownictwa, przetłumaczenia naszego ulubionego przepisu czy piosenki. Nie uczmy się słownictwa z listy – to strata czasu. Całe to zanurzanie się w nauce języka to tak zwana immersja językowa. Immersja to ciągłe otaczanie się językiem i przyswajanie go w naturalnej formie. Jest wiele szkół prywatnych, które uczą języka metodą immersji. Tam wybrany język nie jest traktowany jako przedmiot, tylko jak inny środek komunikacji, który jest naturalnie przyswajany. Immersja jest trochę jak powrót do dzieciństwa, ponieważ musimy znowu stać się dziećmi i postrzegać świat, jak gdybyśmy się go uczyli od nowa. Powinniśmy się nauczyć od dzieci tego, że błędy nie są czymś złym. Nie istnieje coś takiego jak nauka języka bez błędów.

Żeby język obcy nie był obcy Bardzo istotna jest systematyczność w nauce języka. Starajmy się trzymać zasady piętnastu minut – lepiej codziennie poświęcić piętnaście minut na naukę, niż jedną godzinę raz w tygodniu. Jeśli nie mamy na to kompletnie sił w danym dniu, wykorzystajmy czas na krótką powtórkę. Oglądanie filmów i słuchanie podcastów jest też bardzo przydatne, pamiętajmy jednak, że jest to nauka pasywna i, wykonując te czynności, nie uczymy się mówić. W wielu większych miastach, jak na przykład w Warszawie, znajdują się biblioteki językowe, w których znajdziemy filmy, książki i czasopisma obcojęzyczne. Kluczowe w całym procesie nauki jest dopasowanie jej do naszych potrzeb. Nie uczmy się rzeczy, które w danym momencie nie są nam potrzebne. Pamiętajmy też: każdy z nas był kiedyś początkującym i mylił się w najprostszych zdaniach. Starajmy się być wyrozumiali dla innych i zarażajmy wszystkich dookoła pasją do nauki języków. Bo, jak mówi znany cytat: iloma językami mówisz, tyle razy żyjesz. Jeśli znasz tylko jeden, żyjesz tylko raz. 0

październik 2021


GRY

/ relacja

Odliczanie do grania w czasie lockdownu – 3... 2...

Gamescom i devcom 2021 Pandemic Edition

Masowe wydarzenia w realu to nadal pieśń przyszłości, biorąc pod uwagę szalejącą na świecie pandemię. Nie jest więc specjalnym zaskoczeniem, że tegoroczne edycje targów gier wideo Gamescom oraz konferencji branżowej twórców gier devcom ponownie odbyły się w trybie zdalnym. T E K S T: M I C H A Ł

G O S ZC Z Y Ń S K I

G R A F I K A : M AT E R I AŁY

o już drugi rok z rzędu, kiedy to blisko 400-tys. tłum nie odwiedził tradycyjnie w sierpniu targowych hal w niemieckiej Kolonii. Największa tego typu impreza w Europie jest organizowana w tym mieście od 2009 r. Podczas ostatniej edycji przed pandemią – w 2019 r. odwiedziło ją ponad 373 tys. osób. Nie dziwi więc, że dla twórców zainteresowanych dużym europejskim rynkiem tego segmentu branży rozrywkowej, Gamescom jest miejscem, gdzie po prostu trzeba się pokazać. Od 2017 r. targi poprzedzane są konferencją branżową devcom, która stanowi swoiste forum wymiany myśli twórców elektronicznej rozrywki oraz sposób na zdobycie kontaktów i wiedzy dla zainteresowanych tematem studentów lub domorosłych twórców gier.

P R AS OW E

T

Nowa rzeczywistość – Gamescom Tegoroczna edycja targów odbyła się w dniach 25–27 sierpnia i za pośrednictwem różnych kanałów zdalnych gracze z ponad 180 państw na świecie mieli okazję podziwiać największych twórców gier oraz niezależnych deweloperów, którzy często produkowali gry na własny rachunek. Galę otwarcia ponownie poprowadził Geoff Keighley, który przyciągnął blisko 6 mln widzów. Oczywiście poza samymi prezentacjami twórcy zapraszali na zamknięte spotkania dla prasy za pośrednictwem dedykowanych platform i narzędzi networkingowych.

Farming Simulator 22 – wrażenia

Nowa rzeczywistość – devcom Dzięki doświadczeniom z zeszłorocznej edycji konferencji organizatorzy wydarzenia postawili na szereg mniejszych eventów, które podtrzymywały zainteresowanie właściwym devcomem, a które organizowali na przestrzeni ostatnich 12 miesięcy. Podejście okazało się skuteczne, gdyż ponad 2 tys. osób odwiedziło konferencję, by posłuchać ponad 250 prezentacji i rozmów z twórcami z różnych fragmentów branży gier wideo. Po raz kolejny konferencja była też okazją do rozdania nagród Global Industry Game Award, gdzie w prawie 40 kategoriach rywalizowali twórcy z całego świata. Podobnie jak w poprzednim roku już teraz zapowiadane są kolejne mini-eventy pod egidą devcomu, z których najbliższy Art & Animation Summit odbędzie się już w dniach 24–25 listopada. Niestety również zdalnie.

54–55

Symulator farmera to jedna z najpopularniejszych gier z gatunku symulacji na świecie. Gdy targi odbywały się jeszcze w Kolonii, stoisko z nową edycją FS zawsze było oblegane przez graczy, którzy mieli też okazję zobaczyć prawdziwe maszyny rolnicze idealnie odwzorowane w samej grze. Najnowsza edycja, której premiera planowana jest na 22 listopada 2021 r., ma wprowadzić cały katalog ulepszeń i no-

nowych płodów rolnych – winogron, oliwek i sorgo. Niestety, ze względu na kategorię wiekową w grze nie da się wyprodukować wina… Ale od czego jest strefa modderów. Z pewnością okaże się to tylko kwestią czasu. Oczywiście nowe rośliny wymagają również nowego sprzętu – licencjonowane ciągniki, maszyny do uprawy winorośli czy oliwek zostały w pełni przeniesione do gry. Twórcom udało się nawet wprowadzić bardzo nowoczesny kombajn rolniczy, którego premiera miała miejsce zaledwie kilka tygodni temu. Dla wielbicieli klimatów rolniczych będzie to z pewnością interesujący tytuł.

Zombie Cure Lab – wrażenia Innym intrygującym, wręcz nietypowym tytułem ogłoszonym na Gamescomie był Zombie Cure Lab od Thera Bytes. Ta pozornie typowa gra, w której budujemy swoją bazę, w tym wypadku laboratorium mające być ostatnią nadzieją w walce z apokalipsą zombie. Jednak tym razem nie skupiamy się na ich ostatecznej eliminacji, a próbie wyleczenia i odwróceniu procesu zombifikacji. Następuje to stopniowo i atakujących zombie możemy przemienić w humbie, czyli hybrydę zombie i człowieka. Nie atakują już nas, a ponadto mogą wykonywać proste czynności dla rozbudowy naszej bazy. Co ważne – gracz ma sporo możliwości wprowadzania zmian w wyglądzie swoich humbie, a twórcy zapowiadają już spory zestaw elementów kosmetycznych. Gra dopiero została zapowiedziana, więc sporo informacji na jej temat z pewnością pojawi się w najbliższych miesiącach. Na ten moment start wczesnego dostępu został przewidziany na drugi kwartał 2022 r.

Co dalej? wości. Przede wszystkim całe środowisko jest teraz przedstawione w trójwymiarze, a praca maszyn została wzbogacona o efekty cząsteczkowe, dzięki którym wszystko wydaje się trochę bardziej realistyczne. Twórcy poświęcili również sporo czasu na poprawę oprawy audio, którą w wielu wypadkach nagrali praktycznie od zera. Zupełną nowością jest wprowadzenie

Termin przyszłorocznej edycji targów został już zapowiedziany. Wielu twórców liczy, że będzie to już edycja przynajmniej hybrydowa, gdzie nareszcie będzie można bezpośrednio wymieniać się informacjami i emocjami związanymi z elektroniczną rozrywką. Jak będzie w rzeczywistości – czas pokaże. A tymczasem nie pozostaje nic innego, jak zasiąść z padem przed konsolą czekając na te wszystkie rozbudzające wyobraźnię tytuły. 0


recenzje /

GRY

Średniowieczna młócka po sieci OCENA:

88887 Chivalry II fot. materiały prasowe

PRODUCENT: Torn Banner Studios WYDAWCA PL: Koch Media Poland PLATFORMA: PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series (recenzowana na Xbox Series X), PC

P R E M I E R A : 8 C Z E R W C A 2 02 1 R .

Seria Chivalry to reprezentant niszowego, lecz w ostatnich latach zyskującego popularność gatunku sieciowych gier akcji opartych o rywalizację między graczami, w których, zamiast karabinów i materiałów wybuchowych, nasi wojownicy w starciach używają broni białej oraz różnego rodzaju broni miotanej, charakterystycznej dla okresu średniowiecza. W odróżnieniu jednak od np. konkurencyjnej serii Mount & Blade fabuła jest jedynie tłem dla batalii rozgrywanych na obszernych mapach dla 64 graczy, a zamiast na rozbudowanych dialogach, twórcy skupili się na dopracowaniu mechanik związanych ze starciami między graczami. Najwięcej uwagi poświęcono oczywiście walce z użyciem różnego rodzaju ostrzy i broni obuchowych. Gracze mają do dyspozycji trzy rodzaje uderzeń, które w połączeniu z ruchem gwarantują mnogość kombinacji możliwych do wykorzystania w bezpośrednim starciu z przeciwnikiem. Oczywiście zadawane nam ciosy możemy blokować lub po prostu próbować ich unikać, ale wcześniej czy później dosięgnie nas wroga broń lub zabłąkana strzała posłana przez łucznika. Dynamizm starć jest duży i, o dziwo, nie różni się wiele od podobnych gier opartych o współcześniejsze wymysły techniki zbrojnej. Wybieramy klasę postaci, ekwipunek i odradzamy się w polu właściwym dla naszej drużyny, by próbować zdobyć kolejny fragment

mapy lub osiągnąć cel przewidziany dla danej strony, np. przesunięcie wież oblężniczych. Mimo że zabawa skupiona jest wyłącznie na rozgrywce dla wielu graczy, to do zrobienia jest całkiem sporo. Każda z klas ma drzewko broni, jakie możemy odblokować wraz z kolejnymi bitwami stoczonymi w roli np. łucznika czy rycerza. Dzięki temu łuk możemy w pewnym momencie zamienić na kuszę, a dla rycerza odblokować możliwość ciskania garnków z olejem służących za średniowieczne granaty. Wszystko to przedstawione jest w oprawie, której twórcy nie muszą się wstydzić. Gra działa wyjątkowo płynnie na Xbox Series X, ale nawet na konsolach poprzedniej generacji radzi sobie nieźle. Animacja nie spowalnia nawet przy większych starciach, gdzie wielu odzianych w zbroję wojowników odcina sobie kolejne kończyny. Co do ścieżki dźwiękowej, to została ona dobrana odpowiednio do epoki, w której odgrywa się akcja. Podobnie inne dźwięki, w tym okrzyki bojowe rycerzy, pogłębiają immersję i możemy się poczuć, jakbyśmy zamiast pada trzymali w dłoniach potężny dwuręczny miecz. Warto więc sięgnąć po najnowsze dzieło Torn Banner Studios. Szczególnie jeśli połączenie klimatu średniowiecza z rywalizacją multiplayer wydaje się nam pociągające. MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

Powrót Króla po 30 latach? OCENA:

fot. materiały prasowe

King’s Bounty II

King’s Bounty II to pozornie druga część tytułu wydanego w 1990, który garściami czerpał z serii Heroes of Might & Magic, łącząc strategię turową z elementami gier RPG. W 2008 r. seria została reaktywowana przez 1C Entertainment pod tytułem King’s Bounty: The Legend, a następnie w okresie 2009–2014 wydano kolejnych kilka dodatków i samodzielnych gier w ramach serii King’s Bounty. Jednak dopiero teraz możemy mówić o pełnoprawnym sequelu. W King’s Bounty II wcielamy się w jednego z trzech predefiniowanych bohaterów, z których każdy posiada trochę inne pochodzenie, „klasę postaci” i podejście do świata. Jednak w trakcie rozgrywki możemy ich nieznacznie zmieniać poprzez podejmowanie stosownych decyzji, które mogą sprawić że świat, w tym nasze wojska, będzie nas trochę inaczej odbierał. Bohaterem kierujemy z perspektywy trzeciej osoby, w ten sposób eksplorując miasta i inne lokacje. Jest to spora nowość dla tej serii, ponieważ dotychczas trzymała się ona głównie rzutu izometrycznego. Kiedy jednak napotkamy przeciwników, to widok zmienia się na opartą o heksagony mapę, gdzie pojawiają się nasze oddziały oraz jednostki przeciwnika.

PRODUCENT: 1C Entertainment WYDAWCA: Cenega S.A. PLATFORMA: : PlayStation 4, PlayStation 5, Xbox One, Xbox Series (recenzowana na Xbox Series X), PC, Nintendo Switch

P R E M I E R A : 2 4 S I E R P N I A 2 02 1

Nasz bohater w samym starciu udziału nie bierze (poza możliwością rzucenia zaklęcia), ale skupia się na wydawaniu rozkazów, ponieważ to właśnie taktyczne podejście do każdego ze starć prowadzi do zwycięstwa nad przeciwnikami. Strategii jest wiele, możemy wykorzystywać ukształtowanie terenu lub próbować zajść rywala od tyłu, by zdobyć przewagę. Walki nie trwają długo, ale bez znajomości mechaniki rozgrywki w tym trybie może nie być zbyt łatwo. Warto więc na początku skupić się na zapamiętaniu jak należy walczyć, by wraz z rosnącym poziomem trudności uniknąć nieprzyjemnych zaskoczeń. King’s Bounty II wygląda naprawdę ładnie, scenerie które eksplorujemy są zróżnicowane, a mapy taktyczne zbudowane z często animowanych elementów zadbanych w każdym detalu. Oprawa zdecydowanie nie odbiega od obecnych standardów i nie można się do tego przyczepić. Niestety zdarzają się czasem irytujące błędy, które potrafią trochę namieszać w rozgrywce. Warto więc dbać o regularne zapisy stanu gry. Wielbiciele turowych strategii i gier RPG nie powinni przechodzić obojętnie obok tego tytułu. Ciężko ocenić, czy jest to dobry sequel, czy raczej poprawna samodzielna gra. Niemniej jednak z nowym tytułem od rosyjskiego studia 1C Entertainment można spędzić dużo dobrego czasu. MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

październik 2021


3PO3

/ z przymrużeniem oka

Przecież muchy nie umieją siedzieć.

Traktat o istocie siedzenia Jak sie-dzisz masz? To za-leży? Nic się nie stało? Nie wiadomo, o co chodzi. Ciało człowieka jest jednocześnie naszą codziennością, ale też ciekawą, nieskończoną kombinacją położeń.

AUTORKA: ŻEGNAM

dyby istniała skala pozycji człowieka, zaczynałaby się, gdy jest on w poziomie – leżąc, a kończyłaby się na pionie, gdy stoi. Słońcem w tym układzie byłoby siedzenie. Stanowi ono zielony/fioletowy/pomarańczowy kolor połączony z dwóch podstawowych. Albo kątem prostym na drodze z kąta zerowego do półpełnego. Albo krzyczeniem, szepcząc. Albo kucykiem w świecie fryzur. Stanie to wyjściowy układ ciała do chodzenia, które uznać można za symbol ruchu i aktywności. Leżenie z kolei prowadzi do zaśnięcia, a więc odpoczynku i bierności (jeśli zaśnie się na stojąco, można zrobić screenshota). Większość pracy umysłowej kojarzy się ze spędzaniem czasu na krześle przy biurku. Muszę do tego usiąść – czeka mnie jakaś robota. A jednak siedzenie przywołuje także myśl o relaksie lub bezczynności. Mylące może być stwierdzenie stanie w miejscu jako stagnacji. Być może zamiast doszukiwać się usystematyzowania dynamiki pozycji, można przyznać, że każdy z trzech głównych rodzajów dzieli się na gatunki, które występują także w różnych klimatach. Weźmy przykładowo siad na czymś w stylu krzesła,

G

gdzie nogi są opuszczone, ale założone jedna o drugą. Jeśli siedzi się tak w niewygodnych objęciach ławek na uczelnianej auli, odczuwa się to jako tortury i czeka się, by znowu móc rozprostować nogi. Jednak ta sama pozycja na kanapie w domu to szczyt rozkoszy po ciężkim dniu chodzenia i załatwiania obowiązków. Możliwe, że siedzenie działa na emocje jak piorunochron – uziemia je, powstrzymując pożar. Zanim powie się komuś coś szokującego, doradza się wpierw zajęcie miejsca. Negatywne emocje widocznie osłabiają nogi, pozytywne raczej je wzmacniają. Siadam ze złości. Skaczę z radości. Wieża radości, wieża samotności to swoisty eklektyzm, oksymoron. Wieża to pion, to stanie, to radość, co więc za awangardowy pomysł wychodzący ze sztywnych ram płaszczyzn uczuć z dodaniem tam negatywu samotności! Zazwyczaj więc dopasowujemy styl siedzenia do tego, co zamierzamy robić. W tym wydaniu 3po3 doradzimy Ci, co zrobić w zależności od tego, jaką pozycję przybierasz w tym momencie. 0

SZYBKIE PORADY NA PODSTAWIE MIEJSCA NA LUB W KTÓRYM SIEDZISZ (LUB NIE) TERAZ:

Aktualnie

Na podłodze

Na kanapie

Wybieraj dziś schody, nie warto czekać na windę.

Na jakiegoś rodzaju krześle

Leżysz Na plecach

Przestaw kolejność swojego dnia – jeśli najpierw rano myjesz zęby, a potem jesz śniadanie – zjedz najpierw śniadanie, potem umyj zęby, a jeśli najpierw jesz – umyj wcześniej zęby

Czy nie pora już wymienić szczoteczkę do zębów?

56–57

Stoisz

Usiądź.

Coś innego Na brzuchu

graifika strzałki: pixabay

Siedzisz

Pilnuj, żeby dobierać w tym tygodniu skarpetki do pary.

Rozejrzyj się wokół siebie – jeśli widzisz coś w kształcie trójkąta, to wypij zaraz herbatę. Zjedz jutro coś pysznego.


Grzegorz Paciecha / Wiktoria Saracyn / nieistotne skąd jetseś, ani kogo kurwa znasz, jeśli lubisz się najebać, to jesteś jednym z nas

Kto jest Kim? Wiktoria Saracyn

Grzegorz Paciecha Prezes Koła Naukowego Komparatystyki Prawniczej

Rzeczniczka Praw Studentów i Studentek MISH

fot. Zuzanna Ganczewska

MIEJSCE URODZENIA: Żywiec

MIEJSCE URODZENIA: Warszawa

KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Prawo i stosunki międzynarodowe

KIERUNEK I ROK STUDIÓW: Prawo, Filologia Klasyczna (w ramach MISH)

(III rok)

ULUBIONA MUZYKA: fortepianowa – koncert fortepianowy nr 2 c-moll op. 18

ULUBIONA MUZYKA: w tym tygodniu Black and Red, Reignwolf

S. Rachmaninoffa

ULUBIONY FILM: Dracula z Garym Oldmanem

ULUBIONY FILM: Czarny Łabędź, reż Darren Aronofsky

ULUBIONA KSIĄŻKA: Mistrz i Małgorzata, Michaił Bułhakow

ULUBIONA KSIĄŻKA: Wymyślanie wrogów, Umberto Eco

ULUBIONY ARTYSTA: wybór jest zbyt trudny

ULUBIONY ARTYSTA: Fryderyk Chopin

Na czym polega rola Rzeczniczki Praw Studenta MISH? MISH współtworzą różne jednostki. Jego specyfika sprawia, że potrzeba kontak-

Czym zajmuje się Koło Naukowe Komparatystyki Prawniczej?

tu nie tylko z władzami kolegium MISH, ale tez z innymi jednostkami. Różne zasa-

Nasze koło zrzesza osoby zainteresowane prawem, zarówno publicznym jak

dy studiowania, samodzielne układanie planu studiów – wolność może okazać się

i prywatnym, a szczególnie patrzeniem na nie w nieco szerszym kontekście.

również trudnością dla studentów i studentek. Rolą Rzecznika jest wspomaganie

Działania Koła odnoszą się do analizy w ujęciu prawnoporównawczym wszel-

w odnalezieniu się w rzeczywistości uniwersyteckiej. W szczególności teraz, gdy

kich gałęzi prawa w poszczególnych systemach prawnych – Polski oraz różnych

rejonów

świata,

jak

np.

prawa

kontynentalnego,

common

law

czy

osoby idące na drugi rok studiów nigdy nie były na kampusie. Dlatego moja pra-

w

ca jest dodatkowo ważna.

prawa szariatu. Zakres tematyczny spotkań organizowanych przez Koło Naukowe Kom-

Co cię skłoniło do objęcia tego stanowiska?

paratystyki Prawniczej jest silnie zróżnicowany, ale każdorazowo ich punktem wspólnym

Skłoniły mnie namowy osób, które pełniły funkcje w Samorządzie. Natomiast podstawo-

jest nacisk położony na studia komparatystyczne nad współczesnym prawodawstwem.

wą rzeczą, która miała wpływ na moją decyzję była pamięć o tym, jak na początku studiów

Jeśli

pod-

Kasia Waradzyńska i Dominika Kuna – ówczesne Rzeczniczki MISH, a później UW – poma-

tak-

gały studentom i studentkom, w tym i mi. Byłam zachwycona ich działaniami, widziałam,

jąć

chcesz współpracę

spotkać z

się

renomowanymi

ze

znakomitymi kancelariami

ekspertami, prawniczymi,

a

że rozwinąć swój warsztat naukowy, serdecznie zapraszam do naszego Koła.

że osoba, do której można się zwrócić z jakimś problemem, jest bardzo potrzebna.

Co cię skłoniło do dołączenia do koła?

Jakie są najczęstsze problemy, z jakimi zgłaszają się do ciebie studentki i studenci?

Zdecydowanie niezwykle interesujący i rozległy obszar zainteresowań tematycz-

Są różne typy problemów. Najczęściej dotyczą one międzydziedzinowości studiów. MISH

nych poruszanych w kole, niezwykła atmosfera oraz świetni ludzi, którzy twoją KNKP.

ma odrębne zasady studiowania od regulaminów studiów UW. Moja pierwszorzędną rolą

Jakie macie plany na nadchodzący semestr?

jest udzielanie informacji studentom i studentkom odnośnie do obowiązujących przepi-

Planów mamy bardzo wiele, ponieważ zależy nam na szerokiej promocji działań na-

sów, a także pomoc w załatwianiu codziennych problemów. Ale dodatkowo 5–10 proc.

szego koła oraz dotarcia do wielu nowych odbiorców. Planujemy liczne spotkania me-

spraw stanowią sprawy indywidualne, które wymagają pochylenia się nad nimi i kon-

rytoryczne z zaproszonymi gośćmi, debatę ekspercką na temat aktualnych proble-

taktu z odpowiednimi władzami. Jestem osobą, która załatwi wszystkie problemy,

mów wymiaru sprawiedliwości oraz jego możliwych zmian, warsztaty prawnicze

które da się załatwić.

z kancelariami Dentons oraz DZP, a także organizację ogólnopolskiej konferencji naukowej.

W jaki sposób studentki i studenci mogą czerpać wiedzę na temat swoich praw?

W jaki sposób najchętniej spędzasz czas?

Przede wszystkim czytać regulamin studiów. Jest to dokument, który każdy powinien

Muszę przyznać, że czasu wolnego mam bardzo mało, ponieważ staram się być ak-

mieć z tyłu głowy – albo dodany do ulubionych w przeglądarce. Kolejną rzeczą jest czy-

tywny w jak największej liczbie obszarów i inicjatyw. Wielką przyjemność spra-

tanie zasad studiowania. Warto również czerpać z doświadczenia starszych kolegów

wia mi natomiast granie na fortepianie, które jest moim sposobem na odpoczynek.

i koleżanek, pamietajmy jednak, że sprawy indywidualne lepiej załatwiać indywidualnie, a nie kierować się precedensami. 0

październik 2021


i m a g o N y Do Gór lny potwierdza

dpowiedzia n. Redaktor Nieo ia zm iach as cz i yl cz wsze, na polskich uczeln za a ni co da , ła to yk w ze er do m h W tym nu i wymaganyc tyczące kwalifikacj do a ni ie es ni do e najnowsz us quo. dla obecnego stat y yw at rn te al ia w i przedsta

O D P O W IE D Z IE N R O T K A D E R P R Z YG O TO W A Ł:

IA L N Y

stać nory możemy prze przy ok azji – cz o Urbana? Nie mamy eg ej i pomalizować Jerz kink shamingować za informacji dobr e nie go ko ni ni aczynamy od al , you za mia ru niedawna oficj pracoza mi, ale c'mon żytecznej. Od nia na dupę z us . Wyobraźcie sobie, omii by ze tr on pa ek ęć na ch się etrzeba znać an that, kids H. Już od jaki ca n do better th dzieci będą robiły sobie zdję ykładowca w SG iast tego trzeba w j je ze ny as ko w ja W t ba ać w m tny, za że za 30 la yły plotki, że za obić dobry nest ta ki inteligen goś czasu krąż bo zr Kursk im, bo je Ja k chcecie humoru i inz al a ć ci zi od ch , ko ów idział. umieć np. szyb ych kołnierzyk i tyle w życiu w ajcie M agla, a ja k chcecie ży eszcie dla biał ie yt cz do to na i, tworking w ar sprawa stała się jasna. Otw y cj m en za telig pras cie tej iadczenia, to za yk a Vegi. ale teraz wresz ne niemal możliwości. W ciowego dośw tr Pa dy ła o zo yk ńc sm w pi ko ce ji es ra to ni ne ju ż wkrót naszej redakc ęp w st y em uj w eto lni, – chwili przygo prośbą o rozważ do spraw ucze wiencji SGH z racając jeszcze at ulować w ładz om, do Jego Rektoro acy kilku osób, które co praw gr pr kmonchcieliśmy po nie przyjęcia do y ekonomicznej, ale mogą fa go nied aw no re one ą dz ie zo sz w w ad ą er aj ow Pi m pr o. pr ze eg pr w ły da nie io by śc to ie dopodobn ać coś war g ni SGH. Praw ji da łoby się w ię cej tycznie zaoferow cie będzie oczy wiście Youn w ło si tu liś za ych realiz ac kandydatką na wspaniała (plz, call me), a po i st udenjekt y, na któr ponieważ now e mają ist o, w ko un er iz Leosia, która je pieniążków niż te wszystkie m w ni i ni zy sk ać w icej pr zedniej si ło tym zarobi wię razem wzięte i to jeszcze uczc nie w id zieli po w yż sz ych lat nigdy nie zo ci ry yk ie tr ci z anistry i bank są również Pa ia porów na nia, a za lic zyli W F, ale ta k cz y in kandydatami ć bo ii) i mum ia , og dz ej ol ś w cj wie. Silnymi co no so ę ą z si a cz ci a ba ziłby zaję oro zacz yn Sk b. lu jo Po od zy Vega (poprowad nowagi poglądów. Mumia Le go ej pr cz ej – w st ielk iej Róż ow Lenina – dla ró turalnie nie żyje (i dobrze), je piw nicach W chcielibyśmy za apelować w ż na ni że , to ca nina, mimo zyski z biletów Mokotowsk im ym je st brąz owa ciec z lecą ąerować większe , cz al ie W en y ni w stanie w ygen zę się nie śmiać z jej lewicuj hn aś Jo yj w to o . Nie je st pros też ów by an ło kr ia by os m ch łe Le zy ys g Open’er, więc js o Youn z ta mte Niegłupim pom an. Moż e skor cych przekonań. ego korepetytora Pawła Now r, smak nie te ić ta k, żeby le ke ob zr ę si an oby zn m ło ty da te , es ać ni ch To je zatrudnienie ł. 0 ma pr zy oś by nas nauczy ujawnienia jego lz, sponsor us). ka – może czeg ało Bacardi (p znością ci ec ni ko z ć do za u ią głoby się w by go w końc ci tedy skarbówka tożsamości, a w ko najlepiej zarabiający studen a ja ę. tk zu zr padła, ale chyb o y zrobić na nieg w kraju możem

Z

A

W

Pulsu Biznesu Niedawna okładka

666




Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.