Numer 192 (UW) (styczeń-luty)

Page 1

Niezależny Miesięcznik Studentów

Numer 192 Styczeń–luty 2021 ISSN 1505-1714

www.magiel.org.pl

s.11 / Temat numeru

Wykluczeni ze świata Komunikacyjne dziury na mapie Polski


COMING SOON! Więcej informacji na: facebook.com/MuzykaBiznes


spis treści / piszę tę belkę pod wpływem mikrochipa

18

34

Świat po Trumpie

Pięć literackich okazji, by dobrze zacząć rok

a Uczelnia 06 07 08 10

e Film

J a k t o je s t b yć s t u d e n t e m? I l e z a r o b i my p o s t u d i a c h? N i e c h ż y je n a m B U W ! C z y je s t e ś g o t o w y d o w y p r a w y, s t u d e n c i e?

8 Temat Numeru 11

25 26 28

T ig r a y s k i e p o z o r y Św i a t p o Tr u m p i e W ł a d z a k u p uje m e d i a P o ls k a p i o n k i e m w w ę g i e r s k i e j grze o tron

Prezes Zarządu:

Laura Starzomska l.starzomska1@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

Przez duszę do mózgu

i Felieton

t Człowiek z Pasją

Ta c y s a m i c z y i n n i ? Zegarniszcz

j Warszawa 44 47

St o ł e c z n y e k l e k t y z m W t r ó jk ą c i e b e r m u d z k i m

Ta k i m us i c a l z d a r z a s i ę t y l k o O n c e Re Exist Wspomnienia w ruinie

q Reportaż

34 35 36

P i ę ć l i t e r a c k i c h o k a z ji , b y d o b r z e zacząć rok C o ś n o we g o i c o ś s t a r e g o Recenzje

52 54

37 38 39 40 41

Granie to działanie Ta t w a r z w yg l ą d a z n a j o m o Bogolany - tradycja zaklęta w tkaninie Dorsz jest wielki Pop-artowy danse macabre

48

N i e us t a j ą c e w a k a c j e Futbolowi herosi

Antek Trybus, Zuzanna Łubińska, Aleksandra Sojka Redaktorzy Prowadzący: Jan Kroszka, Urszula Szurko, Katarzyna Kowalewska Patronaty: Zuzanna Dwojak Uczelnia: Maria Jaworska Polityka i Gospodarka: Kajetan Korszeń Człowiek z Pasją: Michalina Kobus Felieton: Aleksandra Orzeszek Film: Aleksandra Marszałek Muzyka: Marek Kawka Książka: Dominik Tracz Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Michał Rajs Sport: Michał Jóźwiak Technologia i Społeczeństwo: Michał Wrzosek Czarno na Białym: Wojciech Piotrowski Reportaż: Aleksandra Dobieszewska Gry: Michał Goszczyński

60

Dobrej baletnicy nie przeszkadza rąbek u spódnicy M u z yc z n a p o d r ó ż E r y k a M r o c z k o

61 62 64

Wyścigówki na baterie Piłkarscy consiglieri Piłkarski tarot

66 68

P r z e z d us z ę d o m ó z g u E m p a t i a (n i e) je s t d o b a n i

70 71

Nie taki Diablo straszny... Recenzje

o Sport

k Gry

t 3po3

g Sztuka

Kajetan Korszeń

58

k Technologia i społeczeństwo

Żo łnierz jest... kobietą

op Czarno na Białym

f Książka

Zastępca i Zastępczynie Redaktora Naczelnego:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Stołeczny eklektyzm

29 30 32

Redaktor Naczelny:

Wydawca:

66

42 56

Przemiana kobiety w stylu koreańskim Recenzje F i l m o we i m p e r i u m Kiedy można p łakać nad rozlanym m l e k i e m?

d Muzyka

W y k lu c z e n i z e ś w i a t a

c Polityka i Gospodarka 16 18 20 21

24

44

72

Ta n o c d o i n n yc h je s t n i e p o d o b n a

73

Anna Korytowska / Jan Świsłocki

74

Do Góry Nogami

2 Kto jest Kim?

v Do Góry Nogami

3po3: Julia Kieczka

Demidziuk, Natalia Derewicz, Aleksandra Dobieszewska,

Anna Pyrek, Anna Raczyk, Michał Reczek, Jan Rochmiński,

Kto Jest Kim: Laura Makuch

Paweł Domitrz, Tomasz Dwojak, Julia Faleńczyk, Zuzanna

Piotr Rodak, Karolina Roman, Maria Rybarczyk, Weronika

Figura, Natalia Giczela, Małgorzata Giemza, Anna Gondecka,

Rzońca, Iga Rzyśkiewicz, Natalia Saja, Natalia Sawala, Mate-

Karolina Gos, Oliwia Górecka, Aleksandra Grodzka, Marta

usz Skóra, Zofia Smoleń, Aleksandra Soćko, Hanna Sokolska,

Grunwald, Antonina Gutowska, Dominika Hamulczuk, Kacper

Mikołaj Stachera, Adam Stelmaszczyk, Katarzyna Stępień,

Maria Jakubiec, Maria Jakubiec, Aleksandra Jakubowicz, Gra-

Joanna Stocka, Jan Stusio, Agata Sucharska, Alicja Surmiak,

żyna Jakubowska, Natalia Jankiewicz, Zuzanna Jankowska,

Marcjanna Szczepaniak, Piotr Szłapka, Mateusz Tchórzewski,

Wiceprezes ds. Partnerów: Janina Stefaniak

Klaudia Januszewska, Ewa Jędrszczyk, Ewa Juszczyńska,

Zuzanna Tomiczek, Antek Trybus, Maja Turkowska, Klaudia

Pełnomocnik ds. Projektów: Monika Pasicka

Rafał Jutrznia, Karol Kanigowski, Marta Kasprzyk, Arkadiusz

Waruszewska, Alicja Wieteska, Agata Wiśniewska, Michał

Dział IT: Paweł Pawłucki

Klej, Paulina Kocińska, Wiktoria Kolinko, Izabela Kołakowska,

Włosowicz, Jacek Wnorowski, Adam Woźniak, Dominika

Kuba Kołodziej, Julia Kosiedowska, Lena Kossobudzka, We-

Wójcik, Maria Wróbel, Marek Wrzos, Klaudia Wziątek, Paweł

ronika Kościelewska, Katarzyna Kośmińska, Julia Kotowska,

Zacharewicz, Agata Zapora, Krzysztof Zegar

Dział Foto: Aleksander Jura Dział Grafika: Milena Mindykowska Dyrektor Artystyczna: Zuzanna Nyc Wiceprezes ds. Finansów: Julianna Gigol

Dział PR: Anna Halewska Korekta:

Mateusz Klipo

oraz Agnieszka Traczyk,

Mateusz Kozdrak, Łukasz Kozłowski, Marcin Kruk, Łukasz

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Kinga Marcinkiewicz, Julia Jurkowska, Piotr Holeniewski,

Kryska, Nina Kubikowska, Patryk Kukla, Nicola Kulesza,

i

Gabriela Kot, Michalina Czerwińska, Aneta Sawicka, Natalia

Gabriela Kurczab, Anna Lewicka, Aleksandra Łukaszewicz,

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Gębka, Monika Pasicka, Weronika Kędzierska, Justyna

Faustyna Maciejczuk, Alex Makowski, Martyna Matusiewicz,

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Jaworska, Aleksandra Krupińska, Aleksandra Sowa,

Julia Medoń, Rafał Michalski, Aleksandra Morańda, Sebastian

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Muraszewski, Rafał Murawski, Wiktoria Nastałek, Natalia

i artykułów sponsorowanych.

Nieróbca, Mateusz Nita, Tymoteusz Nowak, Marta Olesińska,

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania

Aleksandra Orzeszek, Iwona Oskiera, Magdalena Oskiera,

marcowego

Karolina Owczarek, Bartłomiej Pacho, Aleksandra Pałęga,

dostarczyć do siedziby redakcji do 22 lutego

Paulina Paszkiewicz, Wiktoria Pietruszyńska, Agnieszka Pie-

Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy

trzak, Paweł Pinkosz, Miłosz Piotrowski, Natalia Piwko, Jakub

Okładka: Aleksander Jura

Mateusz Wolny, Dorota Dyra, Zuzanna Palińska, Jakub Białas, Aleksandra Kos, Martyna Borodziuk, Arkadiusz Bujak

Współpraca: Kacper Badura, Maria Boguta, Sarah Bomba, Jakub Boryk, Katarzyna Branowska, Filip Brzostowski, Maciej Buńkowski, Joanna Chołołowicz, Maciej Cierniak, Klaudia Cieślewicz, Marcelina Cywińska, Ewa Czerżyńska, Albert

Płecha, Jakub Pomykalski, Zuza Powaga, Alicja Prokopiuk,

skracania

niezamówionych

prosimy

przesyłać

tekstów.

e-mailem

Tekst

lub

Makieta pisma: Maciej Simm, Olga Świątecka

styczeń–luty 2021


SŁOWO OD NACZELNEGO / wstępniak tupu tup po śniegu

Wsiąść do pociągu... K A J E TA N KO R S Z E Ń R E DA K TO R N A C Z E L N Y ydaje się, że niespełna trzy tygodnie temu, gdy wkraczaliśmy w nowy rok, wszyscy myśleliśmy tak samo – wraz z minięciem północy przez wskazówki milionów zegarów miało dojść do nagłej zmiany, czyli odejścia koronawirusa i szybkiego powrotu na uczelnie. Stare problemy zostały jednak z nami, a umowna granica kalendarzowa jak co roku okazała się tylko ozdobą tej krótkiej grudniowej przerwy od codzienności. Tymczasem zaskoczenie przyszło z całkiem innej strony, gdyż nadeszła „bestia ze wschodu”. Nie taka bestia straszna jak ją malowali, ponieważ, gdy całą Polskę przykryła warstwa tak utęsknionego białego puchu, na naszych twarzach pojawiła się radość. Czar zimowej aury pryska, gdy mieszka się daleko od czynnych linii kolejowych, a jedyny przewoźnik autobusowy dojeżdżający do najbliższego przystanku postanawia zwinąć interes. Poświęcenie dużej części swojego dnia na pieszą eskapadę, byleby dostać się do swojego miejsca pracy, stanowi problem dla milionów Polek i Polaków. W postnoblowskiej Polsce Olgi Tokarczuk jakikolwiek ruch i przemieszczanie od razu przywołuje na myśl Biegunów. Jednak codzienne bolączki wszystkich, którzy nie mogą cieszyć się sprawnym transportem, nie przypominają tych krótkich historii słynnej pisarki. Ze styczniowo-lutowego tekstu okładkowego ( Wykluczeni ze świata, s. 11) dowiecie się, jak przez ostatnie 30 lat (a nawet więcej) komunikacja publiczna zanikała na rzecz samochodów. W Warszawie większość osób korzysta z przy-

W

Poświęcenie dużej części swojego dnia na pieszą eskapadę, byleby dostać się do swojego miejsca pracy, stanowi problem dla milionów Polek i Polaków.

stanku tramwajowego pod blokiem. Niestety na prowincji cztery kółka stały się niezbędne, jeśli chce się szybko przemieszczać, zwłaszcza na dalsze odległości. Od wejścia Polski do Unii Europejskiej po naszych drogach jeździ już ponad dwa razy więcej samochodów, a w nieco krótszym czasie, bo w latach 2014–2017, zniknęły ponad 2 tys. linii autobusowych. Na szczęście kwestia, niewątpliwie kluczowa dla zwiększenia inkluzywności społeczeństwa wobec mieszkańców „Polski powiatowej”, coraz cześciej jest tematem poruszanym w przestrzeni publicznej. Olga Gitkiewicz w Nie zdążę , przemierzyła nasz kraj wzdłuż i wszerz, dokumentując głęboko zakorzenioną ruinę komunikacji zbiorowej i niechęć decydentów do naprawy takiego stanu rzeczy. W książce wydanej nakładem „Krytyki Politycznej” pt. Ostre cięcie. Jak niszczono polską kolej Karol Trammer uderza w jeden szczególny środek transportu, który słowa „rozwój” zdecydowanie dawno już nie zaznał. Muszę przyznać, że w tym całym systemie lokalnej komunikacji opuszczonym gdzieś na boku, jak PGR-owskie budynki, i poprzecinanym przez nowe autostrady, kolej ma wyjątkową magię. Pojazdy szynowe suną po torach całkowicie niezależnie od reszty otoczenia. Dzięki temu przez okna wagonu możemy obserwować świat zewnętrzny toczący się całkowicie bez nas. Stajemy się na czas podróży obserwującym wszystko narratorem, z jednym wyjątkiem – co kilka sekund zmienia się nasza historia. ***** Jak mogliście zauważyć na naszym profilu facebookowym, pojawił się nowy zespół Redaktorów Naczelnych. Mogę was zapewnić, że w tym i nadchodzących sześciu numerach będziemy dążyć do utrzymania wysokiego poziomu pisma będącego efektem pracy wszystkich naszych poprzedników. 0

04–05


Polecamy: 8 UCZELNIA Niech żyje nam BUW!

21. urodziny Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie

11 TEMAT NUMERU Wykluczeni ze świata Komunikacyjne dziury na mapie Polski

16 PIG Tigrayskie pozory

fot. Jakub Boryk

Wojna domowa w Etiopii

styczeń–luty 2021


UCZELNIA

/ przetrwać lockdown

jak tam misiaki wasze postanowienia noworoczne??

Jak to jest być studentem? Mimo że pandemia miała być okazją do robienia rzeczy, na które zwykle nie mamy czasu, to często okazuje się, że ten plan nie do końca udało się zrealizować. Czy istnieje sposób na poprawienie jakości swojego życia w trakcie lockdownu? T E K S T:

M A R I A JAWO R S K A

oniedziałek, godz. 7.50. Przenikliwy dźwięk budzika znienacka zaczyna torturować twoje uszy. Próbując go uciszyć jedną ręką, drugą sięgasz po laptopa, aby włączyć wykład, który za chwilę się zacznie. Walcząc z opadaniem powiek jak z ołowiu, zaczynasz się zastanawiać, czy pół nocy spędzone z Netflixem to był rzeczywiście dobry pomysł. Po kilku godzinach zajęć, przerywanych przygotowaniem śniadania, przeglądaniem mediów społecznościowych i odpisywaniem na wiadomości, postanawiasz odpocząć, oglądając swój ulubiony serial. Jednak nie na długo, bowiem masz dziś jeszcze zaplanowany webinar i robienie projektu na zajęcia, a potem czeka na ciebie kilkadziesiąt stron do przeczytania. Oczywiście, wszystko online. Późnym wieczorem, leżąc w łóżku z ziołowymi torebkami na spuchniętych oczach, dziwisz się, dlaczego właściwie czujesz się zmęczony, mimo że nie podjąłeś żadnego wysiłku fizycznego. A może właśnie dlatego?

P

GRAFIKA:

bardziej beznadziejnych sytuacjach. Tymi najczęściej wymienianymi była elastyczność, większa samodzielność studiowania i okazja do poznania przydatnych narzędzi technologicznych.

...albo że niedobrze Jak widać, ocena sytuacji, w jakiej znaleźli się studenci, nie jest jednoznaczna, choć rokowania na przyszłość są dość dobre, a wielu wykładowców, korzystając z dostępnych narzędzi sprawia, że zajęcia są ciekawe i angażujące. Ostatecznie największym problemem zdaje się fakt, że większość naszego życia spędzamy wpatrzeni w monitor, do minimum ograniczając aktywność fizyczną.

To nie ma tak, że dobrze... Opinie studentów dotyczące studiowania online są podzielone. Z badania Postawy młodych osób wobec finansów i nauki w trakcie pandemii przeprowadzonego w połowie października 2020 r. przez Research & Grow dla Biura Informacji Kredytowej wynika, że 39 proc. studentów jest zadowolonych z takiej formy przekazywania wiedzy. Odmiennego zdania było 41 proc. ankietowanych, natomiast pozostałe 20 proc. nie miało na ten temat jednoznacznego zdania. Niemalże tak samo rozkładają się odpowiedzi na pytanie o chęć kontynuowania zdalnej nauki. Niecałe dwie piąte studentów odpowiedziało zdecydowanie tak lub raczej tak, natomiast nieco większy odsetek społeczności akademickiej jest temu mniej lub bardziej przeciwny. Z tego samego badania wynika, że tym, czego najbardziej brakuje nam w nauce zdalnej jest brak spotkań towarzyskich, co jako powód wskazało aż 61 proc. ankietowanych. Odczuwamy też brak kontaktu z prowadzącymi zajęcia, konkretnego przekazywania wiedzy i poczucia studenckiej wspólnoty. Takie odpowiedzi nie dziwią, bowiem duża część z nas się z nimi utożsamia. Widzimy też jednak zalety, których słusznie należy doszukiwać się nawet w, wydawałoby się, naj-

06–07

Zdążyliśmy już doświadczyć zjawiska zwanego zoom fatigue, które oznacza zmęczenie długotrwałymi video konferencjami. Ten ukuty już jakiś czas temu, ale – z wiadomych przyczyn – rozpowszechniony dopiero niedawno termin, nie odnosi się oczywiście tylko do użytkowników Zooma, ale wszystkich platform służących do spotkań online. Zmęczenie zdalnymi konferencjami wynika nie tylko z faktu, że poddajemy się działaniu niebieskiego światła – choć niewątpliwie jego wpływ na wzrok nie jest najkorzystniejszy – ale również z potrzeby większego zaangażowania w rozmowę przez kamerkę. Taka komunikacja wymaga większego skupienia, ogranicza możliwości ruchu i kontaktu pozawerbalnego. Stres nierzadko wywołują też problemy techniczne, z którymi użytkownicy borykają się dość często. Zoom fati-

M I L E N A M I N DY KOW S K A

gue to nie tylko fizyczne i psychiczne zmęczenie oraz brak skupienia. Konsekwencje, jakie niesie za sobą to zjawisko to rozdrażnienie powodujące niechęć do pracy i zmniejszenie efektywności działania. Od wszechogarniającej apatii i braku motywacji do aktywności już tylko krok do stanów depresyjnych. Okazuje się, że czas, którego dzięki lockdownowi miało wystarczyć na wszystko, ucieka przez palce i rozmywa się pomiędzy konferencjami online, a nauka, praca i rozrywka zlewają się w jedną bezkształtną masę.

Życie to nie tylko Zoom Co więc powinniśmy zrobić, aby jak najbardziej ustrzec nasz organizm przed negatywnymi skutkami tego, co miało uchronić nasze zdrowie, ale w rzeczywistości je naraża? Przede wszystkim racjonować czas spędzany online. Jeśli nie ma takiej potrzeby, nie warto marnować czasu na nieefektywne zajęcia, które pozbawiając nas czasu i energii, nie dają nic w zamian, szczególnie jeśli materiał możemy opanować w bardziej odpowiadający nam sposób. W planowaniu czasu warto wykorzystać prawo Parkinsona, które mówi, że praca rozszerza się tak, aby wypełnić czas dostępny na jej ukończenie. Oznacza to, że jeśli zaplanujemy nadprogramowy czas na wykonanie czynności, o której wiemy, że nie pochłonie go aż tyle, to i tak zostanie on w pełni wykorzystany. Parkinson uważał, że brak aktywności nie musi być koniecznie równoznaczny z odpoczynkiem. O wiele bardziej opłaca się więc wcześniej zaplanować dokładnie ile czasu potrzebujemy na wykonanie obowiązków, aby potem móc cieszyć się zasłużonym odpoczynkiem i móc naładować baterie. Niezwykle istotne są regularne przerwy w pracy i ich odpowiednie wykorzystanie. Zbawienna jest tu aktywność fizyczna, która jest szczególnie ważna w zachowaniu odpowiedniej postawy, zagrożonej przez ciągłe siedzenie przed komputerem, a także w utrzymaniu odporności w zimowym okresie. Możliwości są pozornie mocno ograniczone – sporty drużynowe narażają na bliski kontakt z wieloma osobami, a bieganie z maseczką na twarzy może prędzej skończyć się uduszeniem niż poprawą kondycji i odporności. Jest to jednak szansa, by spróbować czegoś nowego – być może domowy fitness lub stretching okaże się kolejną nieodkrytą dotychczas 1


Ekonomiczne Losy Absolwentów UW /

pasją. Dla zachowania zdrowia i dobrego samopoczucia warto pamiętać o odpowiednim odżywianiu. To również szansa na odkrycie nowej pasji, idealnej do realizowania w małym gronie znajomych, jaką jest gotowanie, a przy tym odkrywanie nieznanych wcześniej smaków. Ostatnią, lecz nie najmniej waż-

ną, rzeczą, o którą warto zadbać, jest nasz sen, którego jakość zależy m.in. od wyciszenia przed położeniem się do łóżka. Aby ją poprawić, na godzinę przed zaśnięciem warto odstawić laptopa oraz telefon i spędzić czas z książką i kubkiem korzennej herbaty lub leżąc w pachnącej wannie.

UCZELNIA

Brzmi jak utopia? Zapewne tak. Warto jednak próbować i nie dać się załamać pandemicznej rzeczywistości. I oczywiście pamiętać o kontakcie ze znajomymi, bo przecież większość z nas, gdyby miała powiedzieć, co ceni w życiu najbardziej, powiedziałaby, że ludzi. 0

Ile zarobimy po studiach? Wynagrodzenie świeżo upieczonych absolwentów najlepszego uniwersytetu w Polsce różni się znacznie pomiędzy kierunkami i zależy od wielu czynników. Najważniejsze jest jednak doświadczenie. T E K S T:

M A R I A JAWO R S K A

przeprowadzonego w 2018 r. Ogólnopolskiego Badania Wynagrodzeń wynika, że Uniwersytet Warszawski znalazł się w czołówce uczelni, po ukończeniu których absolwenci zarabiają najwięcej w ciągu pierwszego roku pracy. Uplasował się na czwartym miejscu, za Szkołą Główną Handlową, Politechniką Warszawską oraz Politechniką Wrocławską, wyprzedzając uczelnie techniczne, takie jak Politechnika Gdańska czy Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie. Mediana miesięcznych zarobków wynosiła 4100 zł brutto – jest to kwota o 400 zł niższa od mediany krajowej. Warto zaznaczyć, że badanie objęło tylko osoby zatrudnione na umowę o pracę. Utrzymującym się trendem jest więc przodowanie UW w rankingu najlepszych pod względem zarobków uniwersytetów.

Z

Portfel absolwenta Zebrane i uśrednione dane nie określają jednak zbyt precyzyjnie sytuacji finansowej absolwentów w przypadku tak rozbudowanej instytucji, jaką jest UW, gdzie – mimo zauważalnego w ostatnich latach spadku liczby studentów – wciąż uczy się ponad 40 tys. osób. Aby dowiedzieć się więcej o możliwościach finansowych, jakie dają konkretne kierunki, warto prześledzić statystyki w systemie monitorowania Ekonomicznych Losów Absolwentów. Najświeższe dostępne dane dotyczą osób, które dyplom uzyskały w 2018 r. Zawarte tam informacje wskazują, że wydziałem, na którym najbardziej opłaca się studiować jest Wydział Matematyki, Informatyki i Mechaniki. Najbardziej intratnym kierunkiem dla absolwentów z 2018 r. była bioinformatyka i biologia systemów. Mediana kwoty, jaką zarobili w ciągu pierwszego roku po ukończeniu studiów II stopnia robi wrażenie – to nieco ponad 11,2 tys. zł. Kolejnym opłacalnym kierun-

GRAFIKA:

kiem na MIM-ie jest informatyka – po ukończeniu magisterki jej absolwenci zarabiali ponad 9,6 tys. zł. Co ciekawe, na kolejnych miejscach, pomiędzy informatyką i ekonometrią na WNE oraz matematyką na MIM-ie, znalazła się socjologia stosowana i antropologia społeczna, po ukończeniu której świeżo upieczeni magistrowie zarabiali średnio nawet 6,5 tys. zł. Tradycyjnie dobre stawki na progu kariery zawodowej gwarantują kierunki związane z finansami czy zarządzaniem.

Przede wszystkim doświadczenie Niezwykle istotnym czynnikiem mającym wpływ na dobry finansowy start po zakończeniu studiów jest doświadczenie, jakie zdobywamy w ich trakcie. Często związany jest z tym fakt, czy studiujemy stacjonarnie, czy zaocznie, jednocześnie odbywając praktyki. Szczególnie mocno widać to w przypadku kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Absolwenci zaocznego dziennikarstwa – którzy rozpoczynali naukę jeszcze na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych – mając za sobą doświadczenie zawo-

M I L E N A M I N DY KOW S K A

dowe, zarabiali średnio 5,3 tys. zł, podczas gdy osoby równolegle kończące te studia na kierunku dziennym i nieposiadające doświadczenia mogły liczyć jedynie na 2,4 tys. zł. W przypadku prawa, jest to różnica pomiędzy medianą 6,7 tys. i 3,6 tys. zł. Nieco mniejsze, aczkolwiek również widoczne dysproporcje, można znaleźć w przypadku kierunków takich jak zarządzanie czy związanych z finansami.

Nie tylko pieniądze Przytoczone dane dotyczyły absolwentów, którzy zdobyli dyplomw 2018 r. Jak zatem prezentują się zarobki z wcześniejszych lat? Okazuje się, że bioinformatyka dopiero co zdążyła wspiąć się na szczyt rankingu. W poprzednich latach prowadziły w nim: Humanitarian Action (kierunek prowadzony przez WPiA oraz Instytut Stosunków Międzynarodowych WNPiSM), informatyka oraz finanse, inwestycje i rachunkowość. Rokrocznie niezmiennie wysoko plasuje się także ekonomia i zarządzanie. Natomiast na końcu rankingu najczęściej znajdują się takie kierunki jak historia sztuki, muzykologia, kulturoznawstwo, czy etnologia i antropologia kulturowa. Mediana zarobków ich absolwentów często nie przekracza 2 tys. zł. Analizy zapewne mówią nam wiele o przyszłości, jaka czeka nas po ukończeniu wybranego przez nas kierunku. Nie należy się jednak przerażać, jeżeli okaże się, że nasze studia nie rokują na dobre zarobki w przyszłości. Pamiętajmy, że ranking ELS ukazuje losy absolwentów zaledwie przez pierwszy rok po uzyskaniu dyplomu – potem pensje najczęściej rosną. Poza tym, gwarancja wysokiej pensji często nie jest jedynym czynnikiem kierującym naszym wyborem. Warto pamiętać, że ważna jest również satysfakcja z pracy oraz rozwój, jaki zapewnia nam kierunek związany z naszymi zainteresowaniami. 0

styczeń–luty 2021


UCZELNIA

/ 21. urodziny BUW-u

Niech żyje nam BUW! 15 grudnia minęło 21 lat odkąd Biblioteka Uniwersytecka mieści się w swojej siedzibie na Powiślu. Jest ona największym gmachem Uniwersytetu Warszawskiego i zgromadziła jeden z najliczniejszych księgozbiorów akademickich w Polsce. T E K S T:

W I K TO R I A P I E T R U S Z Y Ń S K A

becnie BUW pełni funkcję nie tylko klasycznego miejsca wypożyczania książek – oprócz nauki do sesji kojarzy się studentom z zajęciami wychowania fizycznego czy przerwą na kawę i drugie śniadanie. Same początki Biblioteki sięgają roku 1816. Powstała ona wraz z utworzeniem Królewskiego Uniwersytetu Warszawskiego, a w 1818 r. uzyskała charakter biblioteki publicznej. Jej siedziba mieściła się wtedy w Pałacu Kazimierzowskim. W czasach zaborów była ona zamknięta, następnie przekształconaw Bibliotekę Główną, podporządkowaną Carskiemu Uniwersytetowi – zyskała także nowy gmach. W trakcie II wojny światowej połączono ją z Biblioteką Narodową oraz Ordynacji Krasińskich tworząc Staatsbibliothek Warschau . Podczas okupacji wspierała ona tajne nauczanie, udostępniając zbiory działającym w stolicy podziemnym uczelniom: Warszawskiej i Poznańskiej. W 1990 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego zdecydował, aby dochody z wynajmu siedziby byłego KC PZPR przeznaczono na budowę budynku Biblioteki. Następnie rozpisano konkurs architektoniczny na jej nowy gmach. Zwyciężył projekt Marka Budzyńskiego i Zbigniewa Badowskiego. Oddanie do użytku współczesnej siedziby BUW-u nastąpiło w grudniu 1999 r. i otworzyło nowy etap w dziejach całej społeczności uniwersy-

O

08–09

GRAFIKA:

teckiej. Obecny budynek na Powiślu został poświęcony przez Jana Pawła II, a w 2001 r. przemówienie wygłosił w nim nawet ówczesny prezydent USA – George W. Bush.

Historyczne zbiory Po utworzeniu Biblioteki w 1816 r., zbiory do niej należące miały przede wszystkim charakter humanistyczny. BUW zyskała wtedy również prawo do egzemplarza obowiązkowego, które posiada do dzisiaj. Najcenniejsze pozycje, umieszczone wtedy w Gabinecie Rycin, składały się między innymi z kolekcji króla Stanisława Augusta Poniatowskiego i Stanisława Kostki Potockiego. Po upadku powstania listopadowego owy Gabinet Rycin, kolekcję numizmatyczną oraz katalogi i inwentarze wywieziono z Warszawy do Petersburga. W 1915 r. po ewakuacji uczelni do Rostowa nad Donem, po raz kolejny przewieziono te unikatowe rękopisy w inne miejsce.W chwili rozpętania się II wojny światowej Biblioteka była w posiadaniu około miliona jednostek zbiorów. Konflikt przyniósł jej mnóstwo strat, które w pierwszych latach powojennych starano się nadrobić. Przejmowano również porzucone księgozbiory – głównie poniemieckie i podworskie. Dane z 2017 r. pokazują, że w BUW-ie oraz 41 bibliotekach wydziałowych Uniwersytetu znajduje się ponad sześć milionów pozycji. Oprócz

M A R T Y N A B O R O DZ I U K

tradycyjnych książek, liczba ta obejmuje gabinety Zbiorów Specjalnych, w których znaleźć można chociażby stare druki, mapy, atlasy czy fotografie. Od 2007 r. funkcjonuje również wypożyczalnia w formie elektronicznej, zwana w skrócie e-BUW.

Hinc omnia Współczesny budynek Biblioteki jest laureatem licznych, prestiżowych nagród, wyróżnień w konkursach architektonicznych oraz plebiscytach mieszkańców Warszawy. Koncepcja, różnorodność oraz łączenie funkcjonalności z przenikaniem się natury i kultury budowli, zachwyca wielu Polaków. Gmach BUW-u został wykonany ze spatynowanej miedzi, a jego zielony kolor łączy się z elementami zewnętrznymi budowli z ogrodem, który sprawia wrażenie, jakby wspinał się na dach, oraz elewacjami, które pokryto miedzianymi siatkami. Niecodzienny efekt dają również taf le szkła, w których odbija się roślinność. Architektura budynku nie jest pozbawiona symboli czy nawiązań. Elewację od ulicy Dobrej zdobi osiem tablic zwieńczonych fryzem z napisem Biblioteka Uniwersytecka . Nawiązują one do stron ksiąg oraz prezentują fragmenty ich tekstów, na przykład staropolskiego Wykładu cnoty Jana Kochanowskiego czy arabskiej Księgi zwierząt Al-Dżahiza.1


21. urodziny BUW-u /

Wejście do gmachu zdobi przeniesiony z dawnej budowli fragment stalowej konstrukcji magazynowej, który umieszczono tam w 2004 r. Symbolizuje on łącznik między przeszłością a współczesnością. Ponadto, nosi on miano jedynego w Polsce przykładu XIX-wiecznego rusztu bibliotecznego. „Uliczkę”, czyli przejście do głównej części Biblioteki z krytego pasażu, wieńczy otwarta księga z patynowanego brązu. Jest to symbol Uniwersytetu, na którym widnieją słowa Hinc omnia [łac. stąd wszystko]. Na poziomie pierwszym, przy schodach prowadzących do holu katalogowego, wyróżniają się cztery kolumny z rzeźbami autorstwa Adama Myjaka. Przedstawiają one wybitnych polskich filozofów szkoły lwowsko-warszawskiej – Kazimierza Twardowskiego, Jana Łukasiewicza, Alfreda Tarskiego i Stanisława Leśniewskiego. Owe rzeźby zdobią inskrypcje, zawierające fragmenty tekstów z ich dzieł. Wyjątkowym miejscem w budynku jest także tradycyjny japoński pawilon herbaciany. Został on podarowany przez firmę Kyoei Steel Zakładowi Japonistyki i Koreanistyki Wydziału Orientalistycznego UW i umieszczony na drugim poziomie Biblioteki. Pawilon zaprojektował Teruhito Iijima, a jego otoczenie zbudowano, wzorując się na tradycyjnej architekturze japońskiej. Użyto w tym celu naturalnych materiałów, takich jak drewno czy bambus. Prowadzone są tam zajęcia uniwersyteckie o tematyce japońskiej kultury „drogi herbaty” oraz ogólnodostępne warsztaty chanoyu .

Ogród dachowy Ogród znajdujący się na dachu Biblioteki Uniwersyteckiej cieszy się ogromną popularnością, szczególnie w okresie wiosennymi letnim. Słynie on z tarasu widokowego, z którego ujrzeć można panoramę Warszawy, Most Świętokrzyski i Wisłę. Odwiedzający to miejsce mogą także dostrzec przez specjalne okna lub szklany dach wnętrze Biblioteki z górnej perspektywy. Studenci, mieszkańcy stolicy oraz turyści często wybierają tę zieloną przestrzeń na spacer i chwilę odpoczynku. Organizowane są tam również koncerty, kino letnie czy gry miejskie. Ponadto, jest on jednym z największych ogrodów dachowych w Europie – zajmuje powierzchnię ponad jednego hektara. Zaprojektowany został przez architekta krajobrazu Irenę Bajerską, a otworzono go w czerwcu 2002 r. Składa się z dwóch części: górnej oraz dolnej, połączonych ze sobą strumieniem z kaskadowo spływającą wodą. Główną atrakcję stanowią tam staw, fontanna oraz granitowe rzeźby Ryszarda Stryjeckiego z cyklu Szkic sytuacyjny, które nawiązują do motywów kosmologicznych. Ciekawostką jest to, że sam górny ogród również podzielono na kilka części, które różnią się formą, kolorem i zapachem. Ogród złoty, osadzony od strony północnej, skomponowany jest z żółto i pomarańczowo kwitnących krzewów. Ogród srebrny, umiejscowiony od wschodu, obsadzony jest głównie srebrzystolistnymi wierzbami, a ogród karminowy, zajmujący stronę południową, składa się przeważnie z różowo i czerwono kwitnących zarośli. Ostatnią

UCZELNIA

częścią jest ogród zielony, który znajduje się nad „rogalem komercji”, od strony ulicy Dobrej. Ozdabiają go głównie zawciąg nadmorski, pięciornik krzewiasty oraz irga. Dopełnieniem całości jest ogród wejściowy, który prowadzi prosto na dach Biblioteki. Wszystkie te elementy połączone są kładkami, ścieżkami oraz mostkami.

Źródło kultury Na terenie Biblioteki organizowanych jest wiele wydarzeń kulturalnych czy edukacyjnych, takich jak odczyty, pokazy oraz spotkania z autorami. Przed pandemią BUW zapraszała czytelników na Autorskie czwartki, gdzie na temat swojej książki wypowiadała się na przykład dr Karolina Smoderek. Ponadto, w oranżerii budynku odwiedzający wielokrotnie mają szansę podziwiać wystawy obrazów, rysunków, plansz i zdjęć. W gmachu zagościły dzieła Witolda Gombrowicza czy Stanisława Wyspiańskiego. BUW wspiera także Centrum Krwiodawstwa czy DKMS, organizując zapisy chętnych na oddanie krwi czy szpiku. Akcją, która cieszy się chyba największą popularnością wśród studentów jest BUW dla sów. Młodzi ludzie spędzają wtedy całe noce wśród półek bibliotecznych, ceniąc sobie ciszę i odpowiedni nastrój na naukę do egzaminów. Dodatkowo, Biblioteka prowadzi swój kanał na YouTube, na którym można obejrzeć między innymi pokazy obiektów ze zbiorów specjalnych czy rezultaty badań prowadzonych nad nimi. 0

styczeń–luty 2021


UCZELNIA

/ prawa studenta

Czy jesteś gotowy do wyprawy, studencie? Wymień prawa i obowiązki, które posiadasz jako student. Jeśli do głowy nie przychodzi ci nic prócz: bawić się jakby nie było jutra i wykorzystywać strategię Zakuć Zdać Zapomnieć (nie sprawdza się, jeśli studiujesz medycynę), to nie jest to wcale nic dziwnego. Czytaj dalej, jeśli chcesz dowiedzieć się, dlaczego jako studenci nie zdajemy sobie sprawy z naszych praw i obowiązków i gdzie możemy szukać odpowiedzi.

T E K S T:

PAT RY K K U K L A

GR AFIK A :M I L E N A

M I N DY KOW S K A

rzed wyruszeniem w jakąkolwiek podróż należy się do niej w odpowiedni sposób przygotować. Dość dobrą praktyką jest zapytanie się osoby bardziej doświadczonej: takiej, która ma wiedzę na temat wybranego miejsca podróży o porady, ciekawostki bądź ostrzeżenia. Analogię podróży możemy odnieść do praktycznie każdego obszaru ludzkiego życia. Dziwne jest więc to, że jako studenci nie przygotowujemy się w żaden szczególny sposób na pełnienie tej roli, która przez wielu uważana jest za najlepszy czas życia. Ani też nie jesteśmy przygotowani do niej przez nikogo. Bycie studentem to w końcu szereg przyjemności i praw (np. ukochanych zniżek studenckich), ale również obowiązków. Kto z nas jednak wie, jakie one dokładnie są? Przypomnij sobie, początek 1. roku studiów licencjackich. Dostajesz się na wymarzony przez siebie kierunek na jednej z najlepszych uczelni w kraju. I nagle przygniata cię wysyp informacji. Pierwsze miesiące na uczelni to czas, który możemy śmiało określić przebodźcowaniem. I wśród tych wszystkich rzeczy pojawiają się jeszcze kwestie formalne, o które jako student musimy zadbać. Problem w tym, że w większości przypadków nikt nam nie pomaga, nikt nie informuje, co i gdzie powinniśmy załatwić. I dokładnie tak samo dzieje się w przypadku praw i obowiązków studenta. Nikt o tym nie wspomina, przez co niespecjalnie jako studenci 1. roku jesteśmy tym obszarem zainteresowani. A kiedy już porwie nas wir nauki i innych aktywności studenckich, zapominamy nawet, że coś takiego jak prawa i obowiązki istnieje. Przypominamy sobie o tym kiedy czegoś naprawdę potrzeba, a może się okazać, że jest już za późno. Ignorantia iuris nocet – nieznajomość prawa szkodzi. Nie chodzi tutaj o kruczki prawne, które z mogą dotknąć nas z bardzo małym prawdopodobieństwem, a o takie rzeczy jak: przenoszenie i uznawanie punktów ECTS, usprawiedliwianie nieobecności na zajęciach, czy otrzymanie stypendium socjalnego, dla osób niepełnosprawnych czy stypendium rektora.

P

10–11

Idealnie byłoby więc gdybyśmy jako studenci mieli jakąś instytucję, która zadbałaby o nasze interesy. Wydawać by się mogło, że jest to proste, jednak pojawiają się istotne problemy. Wynikają one przede wszystkim z faktu, że wiele instytucji nie reprezentuje tylko interesów studentów. Weźmy na przykład jakąkolwiek uczelnię wyższą. Kształcenie studentów to tylko jedna z wielu ról, które musi spełniać. Uczelnia wyższa musi kształcić i promować kadry uczelni czy prowadzić działalność naukową, świadczyć usługi badawcze oraz prowadzić

transfer wiedzy i technologii do gospodarki. Ma ona swoje interesy i nie zawsze muszą się one pokrywać jeden do jednego z interesami studentów. Podobnie jest, jeśli zaczniemy analizować poszczególne jednostki uczelni. Kiedy nie wiesz, kogo zapytać o pomoc, zapytaj Panią z Dziekanatu. Tak by to wyglądało w świecie idealnym. Ale zdarza się, że Panie z Dziekanatu również mają inne priorytety niż studenci. I jeśli jakiś student będzie zadawał zbyt dużo (pozornie głupich, a tak naprawdę wynikających z niewiedzy) pytań, mogą stracić cierpliwość do petenta. Można jednak znaleźć kilka instytucji, które starają się podejmować chociaż w części bezstronne działania na rzecz studentów. Jedną z nich jest ostatnio osławione Ministerstwo Edukacji, Nauki

i Szkolnictwa Wyższego, które stworzyło stronę studia.gov.pl. Tam studenci mogą znaleźć poradnik jakie studia wybrać oraz jakie prawa i obowiązki posiadają. Mogą również dowiedzieć się więcej na temat możliwości otrzymania stypendiów, jak i znaleźć link do strony Parlamentu Studentów RP. Jest to druga instytucja, która stara się pomagać studentom. Parlament Studentów RP jest organizacją skupiającą wszystkie samorządy studenckie w kraju. Znany jest on głównie z działań Rzecznika Praw Studenta. Ten interweniuje w przypadkach łamania praw studentów na uczelniach oraz podejmuje działania prewencyjne zmierzające do zwiększania świadomości w zakresie praw i obowiązków studentów. PSRP to instytucja, która ma wizję i cel swojego działania. W 2020 r., zdając sobie sprawę z problematyczności obszaru praw i obowiązków studenta i wiedząc, że obszar ten nie jest przez nikogo zagospodarowany, przygotował kampanię Studenckie prawa – jasna sprawa!. Inicjatywa ma bardzo duży potencjał. Przede wszystkim odpowiada na problemy studentów. Ma również wsparcie finansowe. Na stronie internetowej projektu studenci znajdą kilkadziesiąt artykułów na takie tematy jak: prawa studenta wynikające z umowy najmu, świadczenia dla studentów a COVID-19 czy ubezpieczenie zdrowotne. Na stronie znajduje się również sekcja FAQ. Można również znaleźć bezpośredni kontakt do Rzecznika Praw Studenta. Szkoda tylko, że przez 1,5 roku działalności projektu, udało się napisać tylko 40 artykułów i opublikować kilkanaście postów dotyczących kampanii. Ale jak to mówią – nie można mieć wszystkiego. Jako studenci potrzebujemy miejsca i instytucji, która będzie naszym drogowskazem i pokaże gdzie możemy szukać przydatnych informacji. Trzymamy więc kciuki za projekt Studenckie prawa – jasna sprawa! i inne tego typu inicjatywy. Bo chociaż wydaje się, że mogłyby zdziałać znacznie więcej, to najważniejszy jest fakt, że działają. 0


wykluczenie komunikacyjne / morsowałem

Wykluczeni ze świata Wieczne zmęczenie, stres, dojazdy i porażające koszty. To wszystko dotyka prawie 14 mln Polaków mieszkających w gminach, które nie organizują żadnej formy publicznego transportu zbiorowego. Wykluczenie komunikacyjne jest problemem wpływającym na więcej aspektów życia, niż większości ludzi się wydaje.

T E K S T:

M AC I E J C I E R N I A K

Z DJ Ę C I A : A L E K S A N D E R J U R A , M I L E N A M I N DY KOW S K A , Z U Z A N N A N YC

styczeń–luty 2021


artosz pracuje w zakładzie metalurgicznym w dużym mieście 40 km od wsi, w której mieszka. Czasem jeździ na zmianę dzienną, czasem na nocną. Zarabia całkiem nieźle, więc stać go na samochód, jego utrzymanie oraz eksploatację. Po rodzicach odziedziczył dom z gospodarstwem, więc nie może od zaraz przeprowadzić się do miasta. Gdyby chciał, musiałby zostawić wszystko za sobą. Jeszcze kilka lat temu do jego wsi z miasta dojeżdżał PKS – w godzinnych odstępach wczesnym rankiem i późnym popołudniem, a w ciągu dnia i w niedzielę raz na 2–3 godziny. Obok Bartosza mieszka pani Krystyna z dorosłym synem Mariuszem. Mariusz pije, jak prawie każdy mężczyzna we wsi. Co jakiś czas łapie jakąś fuchę w okolicy, w zasięgu dojazdu rowerem. Najbliższy przystanek rzadko jeszcze jeżdżącego prywatnego PKS-u znajduje się 4 km dalej. Ponad godzina spokojnym krokiem. Rowerem trochę krócej, ale kto porwie się na taką wyprawę w letnią ulewę czy przy ujemnej temperaturze? Poza tym, co zrobić z rowerem, kiedy siedzi się w pracy w mieście? Wieźć zapchanym busem czy przypiąć koło przystanku, zostawiając go na pastwę lokalnych złodziei? Tego rodzaju dylematy znacznie utrudniają Mariuszowi stanie się produktywne funkcjonowanie, a także wyjście z nałogów dających mu jedyną uciechę w bezczynne dni.

B

Za komuny to było… co godzinę PKS W czasach minionego ustroju w większości gmin funkcjonował jakiś przemysł. A to dawało lokalnej ludności poczucie przynależności i bezpieczeństwa. Zakłady pracy organizowały przewozy pracowników do fabryk lub przetwórni, a na potrzeby niezatrudnionych w lokalnym przemyśle jeździły regularne połączenia autobusowe, docierające do innej wioski czy miasta wojewódzkiego. Często też PKS-em można było dotrzeć z jednego krańca Polski na drugi.

12–13

Wbrew powszechnemu przekonaniu połączenia te nie musiały być wcale dotowane z publicznej kasy – ogromna liczba pasażerów czyniła je opłacalnymi, a dodatkowo dzięki wiecznie rosnącemu popytowi na przewozy przemysł produkcji autobusów rozwijał się dynamicznie, na czele z zakładami Jelcz pod Wrocławiem i Autosan w Sanoku. Boom na PKS-y zaczął się w latach 60., gdy blok wschodni nawiązał bliską współpracę z bliskowschodnimi producentami ropy naftowej. Do gomułkowskiej Polski ropa napływała odtąd wartkim strumieniem, a zakłady w Jelczu zaczęły produkować legendarne „ogórki” – model Jelcz RTO. Po dojściu do władzy Edwarda Gierka w 1970 r. rozwój sieci połączeń autobusowych nie wyhamował – w dekadzie prosperity i szybkiego rozwoju gałęzi przemysłu ogólnopolskie przedsiębiorstwo posiadało około 30 tys. sprawnych pojazdów i zatrudniało ponad 150 tys. osób (więcej niż największy dzisiejszy pracodawca – Poczta Polska).

Kolejne dekady utwierdziły Polskę na pozycji jednego z najbardziej zmotoryzowanych krajów Europy.

Jednak rządy Gierka okazały się również początkiem końca dla PKS-ów. W ramach programu zakładającego produkcję samochodów na zagranicznych licencjach na masową skalę, z taśmy FSO zaczęły zjeżdżać setki tysięcy ikonicznych „maluchów” – Fiatów 126p. Nagle każdy mógł mieć własne auto. Mógł, bo teoretycznie dla każdego miało starczyć, a w praktyce w kolejkach na przydział czekało się latami. Nie zahamowało to jednak pędu, z jakim Polska ulegała motoryzacji – w roku 1970 zarejestro-

wanych nad Wisłą było 2,3 mln samochodów osobowych, a w 1980 r. – już ponad 5,2 mln. W dekadzie poprzedzającej upadek systemu socjalistycznego wskaźnik zmotoryzowania Polaków urósł o kolejny rząd wielkości – w roku 1990 samochód miał już co czwarty Polak. Statystycznie rzecz biorąc, na czteroosobową rodzinę, stanowiącą w tamtych latach standard społeczny, przypadał jeden samochód. Dalszym motorem tego procesu był zakrojony na szeroką skalę program budowy autostrad i dróg ekspresowych, w ramach którego w latach 2006–2019 zwiększono sieć dostępnych dróg szybkiego ruchu ponad czterokrotnie. Łączyły one najważniejsze ośrodki miejskie i miały jeszcze silniej zachęcić ludność do korzystania z samochodów prywatnych na dłuższych odcinkach. Jedną ze stereotypowych polskich cech jest wygodnictwo, więc w miarę jak samochody stawały się coraz bardziej dostępne, coraz więcej ludzi przesiadało się na nie z PKS-ów i pociągów. Kolejne dekady ostatecznie utwierdziły Polskę na pozycji jednego z najbardziej zmotoryzowanych krajów Europy. W 2019 r. na 1000 mieszkańców przypadało już 635 samochodów. To druga najwyższa wartość spośród krajów europejskich powyżej miliona mieszkańców, zaraz za dużo rzadziej zaludnioną Finlandią. Jednak zależnie od miejsca w Polsce liczby są rozbieżne. Najwyższe wartości wskaźnik wykazuje w ziemskich powiatach województwa dolnośląskiego – nawet 864 w powiecie bolesławieckim. Tymczasem w najniżej umiejscowionym w tabeli Wałbrzychu jest to jedynie 338 samochodów na 1000 mieszkańców. Rozbieżności te nie wynikają wcale z poziomu dochodów czy gęstości zaludnienia. Niewiele lepiej niż Wałbrzych prezentują się stosunkowo bogate miasta jak Bytom i Świętochłowice, a biedne powiaty: kraśnicki czy kazimierski (najuboższy w Polsce), wykazują wartość na poziomie ponad dwukrotnie wyższym niż Wałbrzych. Skąd takie dysproporcje?


wykluczenie komunikacyjne /

Przeszkody, przeszkody, przeszkody W 1990 r. z kolei w Polsce skorzystało około miliarda pasażerów. Natomiast nigdzie nie są dostępne dane na temat komunikacji autobusowej. Można jednak wywnioskować z metryk dla późniejszych lat opisujących obie formy komunikacji, że wynosiła ona trzy lub nawet cztery razy więcej. W 2004 r. było to już odpowiednio 300 mln i 800 mln pasażerów. Po wstąpieniu Polski do Unii liczba pasażerów dalej malała, z oczywistego względu, ponieważ ubywało mieszkańców kraju. Zamykano kolejne linie kolejowe, w tym regionalne, to kolejne PKS-y upadały. W 1990 r. jedno ogólnonarodowe przedsiębiorstwo przekształcono w 176 niezależnych spółek. Te z nich, które umiejscowione były w rzadziej zaludnionych lub silniej zmotoryzowanych regionach, zaczęły po kolei upadać niczym kostki domina trącone jakby od niechcenia przez centralne władze kraju, czujące niewyjaśniony wstręt do tego środka transportu. Tylko nieliczne pozostały w rękach Skarbu Państwa. Właśnie one utrzymały swoje funkcjonowanie najdłużej – między innymi PKS Łódź i PKS Częstochowa. Na miejsce bankrutujących spółek publicznych (w tym komunalnych) wślizgiwać zaczęły się spółki prywatne. Należy tu zaznaczyć, że nazwa PKS nie jest zarezerwowana wyłącznie dla przewoźnika publicznego, gdyż jej rozwinięcie brzmi: Przedsiębiorstwo Komunikacji Samochodowej. Z punktu widzenia klasyfikacji ekonomicznej PKS-em jest każde przedsiębiorstwo wykonujące przewozy zbiorowe pojazdami silnikowymi jeżdżącymi na kołach. Także czysto teoretycznie osoba, z przyzwyczajenia od dekad używająca wobec prywatnego przedsiębiorstwa powyższej nazwy, nie jest w błędzie. Praktycznie jednak między prywatnymi a publicznymi spółkami zachodzi podstawowa różnica, wynikająca z zasięgu dostępności usług. „Prywaciarze” nigdy nie dojadą wszędzie tam, gdzie 40 lat temu jeździł PKS, gdyż zwyczajnie im się to nie kalkuluje. Przewozy wykonywać będą tylko tam, gdzie jest to opłacalne – na trasach łączących duże, blisko siebie położone ośrodki miejskie oraz tych przebiegających przez tereny, na których duża wieś leży obok dużej wsi, jak w południowej Małopolsce. Ponadto polskie prawo nie ułatwiało im przez dłuższy czas działania, ograniczając fundusze na dopłaty z tytułu ulg ustawowych dla dzieci i studentów. Obecnie w wielu, nawet gęsto zaludnionych gminach, nie jeździ żadna forma publicznego transportu zbiorowego poza „gimbusem”, przeznaczonym przecież wyłącznie dla dzieci i młodzieży. Mało tego, kolejne ustawy obwarowywały coraz to liczniejszymi płotkami możliwości za-

wiązywania związków komunikacyjnych przez sąsiadujące jednostki samorządowe. Tak było w przypadku ustawy o Publicznym Transporcie Zbiorowym z 2011 r., która dopiero w późniejszej nowelizacji przekazała (i to jedynie jednemu rodzajowi związku między samorządami – metropolii) środki na realizację celu powiązywania swoich systemów komunikacji. W efekcie niecałe 10 proc. powiatów uruchomiło jakąkolwiek formę komunikacji na swoim obszarze.

Skutki

silnej

społeczeństwa zanieczyszczenie

motoryzacji to

m.in. powietrza,

otyłość i mniej konkurencyjny dla zatrudnionych rynek pracy. Dalszych patologii systemu wspierania lokalnej komunikacji samochodowej, jak np. braku definicji „niskich” i „wysokich” potoków pasażerskich (współczynnika potencjalnej liczby osób poruszających się po danej trasie w określonej jednostce czasu) czy też zwlekania z uchwalaniem planów transportowych (koniecznych do zawarcia umowy na przewozy między przewoźnikiem a samorządem), nie sposób dokładnie opisać na kilku stronach. Warto więc w tym miejscu wymienić konsekwencje utrzymującego się patologicznego status quo.

Jedno z drugiego wynika Kiedy w latach 70. zmotoryzowanie polskiego społeczeństwa wzrastało, wybuchł entuzjazm – w silnie zakompleksionym względem USA i szeroko pojętego Zachodu społeczeństwie, własny samochód osobowy nie był zwyczajnym narzędziem do poruszania się z punktu A do punktu B, lecz – symbolem statusu. Trend ten w dużej mierze utrzymał się do dziś, jednak już bardziej jako swojego rodzaju syndrom sztokholmski. W niektórych regionach powstał w zasadzie przymus posiadania samochodu, wynikający z braku innych alternatyw transportowych po obcięciu połączeń PKS. W wielu mniej zurbanizowanych powiatach niepisanym warunkiem otrzymania zatrudnienia jest posiadanie samochodu, gdyż potencjalny pracownik bez własnego silnikowego środka transportu zostanie uznany za niedyspozycyjnego. Wybrzmiewa tu chichot historii – dziadkowie i rodzice obecnego pokolenia 18-latków, zachłyśnięci możliwością posiadania własnego auta, z własnego wyboru masowo wysiadali z autobusów i pociągów. Natomiast ich wnuki i dzieci muszą swoje pierwsze zarobione w dorywczych pracach pieniądze wydać na samochód. Innej możliwości poruszania się między ważnymi dla codziennego życia miejscami zwyczajnie nie mają. To zachłyśnięcie się Ameryką nastąpiło w typowo polski sposób – bez zagłębienia się w szczegóły i na podstawie powierzchownych, ujrzanych w hitach kinowych cech. Dzisiejsza patologia polskiego systemu jest jak lustro wobec patologii systemu amerykańskiego, mając jednakże zasadniczo inne źródła. Po pierwsze, w Stanach Zjednoczonych przed erą samochodów komunikacja międzymiastowa opierała się na kolejach regionalnych – Interurbanach, przypominających dzisiejsze polskie Regio. Po drugie, w Polsce poziom urbanizacji jest dużo niższy. Nadmienić jednak trzeba, że amerykańskie miasta w wyniku silnej suburbanizacji mają często gęstość zaludnienia podobną do polskich województw. Po trzecie, zaś podmioty, które doprowadziły do upadku systemów w obu krajach, były różne. W Polsce nie podjęto odpowiednich kroków legislacyjnych, co wynikało najprawdopodobniej z braku woli politycznej. W Stanach zaś katalizatorem były zakusy potężnych korporacji zarabiających na tym, by na pojedynczego człowieka przypadało jak największe zużycie ropy naftowej oraz aby pojedynczy człowiek zajmował jak największą część pojazdu silnikowego – najlepiej cały. Korporacje te, jak pisze w swojej książce Miasto szczęśliwe Charles Montgomery, wykupywały na szeroką skalę systemy tramwajowe, stanowiące dotychczas kręgosłupy wewnątrzmiejskich systemów 1

styczeń–luty 2021


/ wykluczenie komunikacyjne

transportu, by później zamykać je szybkimi cięciami. Powodowało to przesiadanie się osób zamieszkałych wokół tychże linii na auta, a w dłuższej perspektywie przeprowadzki na przedmieścia, gdzie nigdy nie ma problemu z miejscem na zaparkowanie swojego samochodu pod domem, a do tego panują względne cisza i spokój. Społeczności wiejskie, relatywnie dużo mniej liczne od miejskich niż w Polsce, uprawiając odwieczną mimikrę miejskich trendów, również masowo wzbogacały się o auta, którymi odtąd poruszały się między swoimi ranczami a większymi ośrodkami miejskimi. Czynniki te w latach 50. i 60. ostatecznie doprowadziły do upadku Interurbanów spowodowanego zbyt niskim popytem na przewozy. Gdy jednak rolnictwo, będące źródłem utrzymania większości społeczności wiejskich, padło ofiarą mechanizacji, farmerzy zaczęli masowo przeprowadzać się do miast, tworząc z nich istne lewiatany i windując swym popytem ceny nieruchomości. Te z kolei coraz bardziej wypychały ludność na przedmieścia, przyczyniając się do powiększenia powierchni miast i zmniejszenia gęstości zaludnienia. Dziś przeciętny czas dojazdu Amerykanina do pracy to znacznie ponad 40 min., podczas gdy tuż po II Wojnie Światowej nie przekraczał on 20 min. To właśnie w Stanach Zjednoczonych znajduje się największe miasto, w którym nie funkcjonuje absolutnie żadna forma publicznego transportu zbiorowego – Arlington w Teksasie, liczące ponad 600 tys. mieszkańców.

Szkodliwy wpływ Kilka skutków tak silnej motoryzacji społeczeństwa oraz niskiego wskaźnika skomunikowania transportem zbiorowym zostało już wyżej wymienionych. Jednakże oprócz rynku pracy, który jest mniej konkurencyjny dla zatrudnionych oraz przymusu posiadania własnego środka lokomocji występuje kilka innych rezultatów. Wydaje się, że tkwią dużo głębiej, w społecznych sieciach zależności efektów takiego stanu rzeczy. Po pierwsze, jak dowodzi badanie Sheldona Jacobsona, statystyka i analityka danych z Uniwersytetu w Illinois, wskaźnik zarejestrowanych samochodów osobowych na tysiąc mieszkańców wykazuje 99-procentową korelację ze wskaźnikiem otyłości. Korelacja ta ukazała się oczom badacza po porównaniu powyższych wskaźników dla poszczególnych hrabstw USA. Sam fakt jej występowania nie jest rzecz jasna żadnym zaskoczeniem, gdyż wiadomo, że możliwość poruszania się bezpośrednio z punktu A do punktu B, bez konieczności ponoszenia praktycznie żadnego wysiłku fizycznego, generuje coraz mniejszą aktywność

14–15

fizyczną wśród populacji. Szokuje jednak stopień tej przyczynowości. Pozbawienie populacji minimum dobowego ruchu, jakie dawniej spełniane było podróżą na przystanek, z przystanku do pracy i z powrotem, poskutkowało niechlubnym osiągnięciem USA – jedną z największych liczb osób otyłych wśród państw rozwiniętych. Drugą kwestią, jaką należy poruszyć, jest zanieczyszczenie powietrza. Wiadomo, że samochody, emitując duże ilości spalin, przyczyniają się do pogorszenia jakości wdychanego przez

nemu powietrzu, ale też klimatowi całej planety, wyrządzają przydomowe piece, od których przecież uzależnione są suburbia wielkich aglomeracji, niemające najczęściej dostępu do ogrzewania centralnego. Obecne w blokach i kamienicach kaloryfery ogrzewane dzięki miejskim elektrociepłowniom, również tym działającym na węgiel kamienny, mają wielokrotnie wyższą efektywność, wyższe standardy filtrowania gazów, niższą utratę ciepła i niższe emisje w przeliczeniu na mieszkańca niż jakikolwiek piec domowy. Przekładając to na warunki Warszawy, 78 244 mieszkańców Wawra generuje kilkukrotnie więcej gazów cieplarnianych, niż 82 484 mieszkańców Ochoty. Nie można winić mieszkańców przedmieść za ilość emitowanych przez nich gazów cieplarnianych. Na przedmieścia zostali oni wypędzeni wzrastającymi kosztami życia, wynikającymi ze zwiększonego popytu generowanego przez ludność napływową z prowincji. Czemu więc ludność ta napływa aż tak wartkim strumieniem? Otóż dlatego że w jej małych ojczyznach odcięto możliwość poruszania się tanio i efektywnie do miejsc pracy, których notabene również na masową skalę ubyło. Czy wynika to ze specyfiki polskiej wersji kapitalizmu, kulejącej formuły wsparcia regionów z budżetu państwa czy może z naturalnej kolei rzeczy? Na to pytanie ekonomiści nie odpowiedzieli jeszcze jednoznacznie. Są jednak kraje na Starym Kontynencie, które można stawiać za przykład dobrego zarządzania komunikacją lokalną.

Wzory do naśladowania

Poprzednie pokolenia, zachłyśnięte możliwością posiadania własnego auta,

wysiadały

masowo

z autobusów i pociągów. mieszkańców miast powietrza. Samo poruszanie się autami nie jest jednak, wbrew obiegowej opinii, głównym problemem. Dużo większe emisje wykazuje zlokalizowany w miastach i ich okolicach przemysł – wszystkie zarejestrowane na terenie Polski samochody osobowe emitują o ponad 25 proc. mniej gazów cieplarnianych niż jedna elektrownia w Bełchatowie (27 mln w porównaniu do 38 mln ton CO2 w 2016 r.). Nie należy przy tym wykluczać przyszłego trendu wzrostowego, w miarę jak rozrastać się będą uzależnione od automobilu przedmieścia. Jednakże o wiele większą szkodę nie tylko lokal-

Kolej wspomniano już kilkukrotnie – nie bez powodu. Sytuacja publicznych przewoźników kolejowych po gigantycznych spadkach w latach 90. i dołku osiągniętym w drugiej połowie pierwszej dekady XXI w. zaczęła szybko się poprawiać. W 2019 r. liczba wykonanych przewozów przekroczyła już swoją wartość z przedednia wstąpienia do Unii Europejskiej. PKP po ogromnych inwestycjach, dokonywanych zarówno za rządów poprzedniej, jak i obecnej władzy, cieszy się ogromną popularnością podróżnych. Jeszcze większą pracę wykonali przewoźnicy samorządowi, zaczynający dominować na rynku przewozów kolejowych. Tymczasem są w Europie państwa, w których główne krajowe przedsiębiorstwa kolejowe biorą także odpowiedzialność za inne formy transportu. Mowa tu między innymi o SNCF, narodowym przewoźniku Republiki Francuskiej, który w 2020 r. zaczął obsługiwać lokalne połączenia autobusowe flotą ponad 2 tys. autobusów operujących w ramach programów TER Citi – zapewniającego szybki dostęp do centrów dużych miast, TER Krono – łączącego centra miast nieskomunikowanych koleją, oraz TER Proxi – penetrują-


wykluczenie komunikacyjne /

cego tereny wiejskie i dowożącego z nich do stacji kolejowych. Usługi te zostały uruchomione w odpowiedzi na niezadowolenie wyrażane przez długie lata przez lokalnych i ogólnokrajowych polityków. Protestowali oni przeciw okrajaniu przez centralę SNCF połączeń lokalnych, mających kolosalne znaczenie w komunikacji wewnątrzregionalnej. Należy przyznać, że nasze rodzime PKP widocznie ma w planach wzorowanie się na francuskim gigancie. Po fali bankructw samorządowych PKS-ów dyrekcja polskiej kolei zaczęła wykupywać ich tabor oraz elementy infrastruktury, czyli dworce i centra logistyczne. Tak było w przypadku PKS Częstochowa, kilkakrotnie bliskiemu upadku, w końcu przez pandemię i zmniejszony popyt na świadczone przez nie usługi, stało się niewypłacalne wobec kierowców oraz koncesjonariuszy i stanęło na skraju przepaści. Nie było objęte państwowym Funduszem Rozwoju Przewozów Autobusowych, więc nie miało co liczyć na wsparcie z budżetu Skarbu Państwa. Pomocy, nawet po głośnym apelu pracowników przedsiębiorstwa, odmówił sam minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Wówczas do akcji wkroczyło PKP, które kupiło od PKS działkę z budynkiem dworca w centrum Częstochowy. Co prawda nie za 70, a za 12,6 mln złotych, lecz kwota ta pomogła przedsiębiorstwu kontynuować świadczenie swoich usług oraz wypłacić zaległe oraz bieżące pensje kierowcom i innym pracownikom. Natomiast w Niemczech rozwiązano problem lokalnego transportu w diametralnie inny sposób – systemem szybkich kolei podmiejskich i regionalnych, zwanych S-Bahn (niem.

Schnelle Bahn – Szybka Kolej), będących zarazem pierwowzorem polskich sieci SKM. Działają one niezależnie od sieci połączeń regionalnych i międzymiastowych, obsługiwanych przez odpowiednie spółki-córki Deutsche Bahn. W Polsce funkcjonuje pięć systemów, które w warunkach naszego zachodniego sąsiada mogłyby być zakwalifikowane jako S-Bahn: SKM Warszawa, SKM Trójmiasto, Łódzka Kolej Aglomeracyjna oraz krakowska Szybka Kolej Aglomeracyjna i podkarpacka sieć o zbliżonej nazwie.

Gęsta sieć kolei regionalnych na Ziemiach Odzyskanych po 1990 r. była konsekwentnie uszczuplana.

W Niemczech funkcjonuje ich szesnaście, jeżdżących po w sumie 4767 km zelektryfikowanych linii. Nie obsługują one jedynie największych miast – charakterystyczne zielone litery S można zobaczyć na mapach komunikacyjnych nie tylko okolic Berlina, Zagłębia Ruhry czy też Monachium, ale też Drezna, Magdeburga oraz Rostocku, porównywalnych liczbą ludności odpowiednio do Wrocławia, Radomia i Torunia. Zrozumiałe jest, że Polska – przy środkach nieporównywalnie mniejszych niż te we Francji czy w Niemczech – nie jest w stanie realizować tak

szeroko zakrojonych projektów infrastrukturalnych jak owe kraje. Zasadnym jednak byłoby odtwarzać funkcjonujące dawniej rozwiązania, jak na przykład gęstą sieć kolei regionalnych na Ziemiach Odzyskanych, która po 1990 r. była konsekwentnie uszczuplana, zamiast skupiać się na wielkich projektach, takich jak sieć międzymiastowej kolei dużych prędkości albo Centralny Port Komunikacyjny. Zaczynać należy od podstaw. I z tych podstaw tworzyć szkielet. Nawet kręgosłup składa się z kilkudziesięciu mniejszych kości.

Ból naprawy Pędząc ku mitycznemu Zachodowi, zatraciliśmy się w chciwości posiadania wszystkiego tego, co posiadać powinien bogaty naród. Samochody posiadamy o 25 proc. częściej od Niemców i o 40 proc. częściej niż statystyczny Norweg, gdy jednocześnie jesteśmy od nich odpowiednio dwukrotnie i trzykrotnie biedniejsi. Marząc o konkurencyjnym wobec upragnionego Zachodu poziomie życia, skazaliśmy na wieczną biedę tych spośród nas, którzy nie zamieszkują największych miast. Pragnąc luksusu, odmówiliśmy dużej części społeczeństwa podstawowych wygód, takich jak dojazd do pracy czy szkoły poza gminą. Patrząc w przyszłość naszego kraju, powinniśmy się zastanowić, jaką cenę gotowi jesteśmy zapłacić za nasze wyobrażenia o niej. I ile zapłacą nasi wykluczeni komunikacyjnie rodacy, od których często, mimo oddzielających nas ledwie kilkunastu, kilkudziesięciu kilometrów, dzieli w rzeczywistości tak wiele. 0

styczeń–luty 2021


POLITYKA I GOSPODARKA

/ etniczny pożar w Etiopii

w każdej polskiej gminie powinna stanąć mamucia skocznia narciarska

Tigrayskie pozory T E K S T:

M I C H A Ł W R ZO S E K

Rok 2020 jako okres w historii politycznej świata mógłby się wydawać sensacyjną fikcją – światowa pandemia, bezprecedensowa recesja, dwukrotne zniknięcie północnokoreańskiego dyktatora, nowy sezon serialu pt. Brexit oraz wojna domowa wywołana przez laureata pokojowej Nagrody Nobla. No właśnie, wydawać, bo ostatnie wydarzenie to po prostu szara rzeczywistość kraju, w którym rządzi ten laureat. óg Afryki, czyli najdalej wysunięta na wschód część kontynentu (nie licząc może tylko wysp, które też się do niego zaliczają) jest bez wątpienia rejonem biednym. Jak wiele miejsc w Afryce jest targany konfliktami zbrojnymi. Podobnie, jest on zamieszkany przez liczne grupy etniczne mające niekiedy sprzeczne interesy, które często przyczyniają się do wcześniej wspomnianych zatargów. Jak niemalże cały Czarny Ląd padł też ofiarą linijki i ołówka europejskich kolonizatorów w XIX i XX w., co raz na jakiś czas dodatkowo dolewa oliwy do ognia. Pomimo spełniania tych wszystkich cech, Etiopia wydaje być krajem trochę innym. Krajem, który pomimo ogromnego wzrostu liczby ludności nieskorelowanego zbyt mocno ze wzrostem gospodarczym, klęsk głodu, notorycznego łamania praw człowieka, dekad autorytaryzmu oraz konfliktów z choćby Erytreą, jest regionalnym liderem i pewnego rodzaju sojusznikiem dla państw europejskich. W końcu etiopska państwowość przerwana została tylko raz – przez Włochy w latach 30. XX w. – a wtedy, gdy rewolucja goniła rewolucję, Etiopia istniała i była względnie stała w stosunku do swoich dużo bardziej chwiejnych sąsiadów. W końcu jest to państwo, w którym obok siebie żyją wyznawcy różnych religii. Nie brak w nim rzezi motywowanych tą różnorodnością, jednakże Etiopia nie stała się areną dla sporów tak wyraźnych i krwawych jak choćby ten w Nigerii. Przez ostatnie 30 lat etiopski kocioł zdawał się nieco ochładzać – konflikty etniczne, choć wciąż obecne, były coraz lepiej zażegnywane, udało się zakończyć wojnę domową i konflikt z Erytreą. Ten ostatni, rozwiązany w 2000 r. porozumieniem z Algieru, trwał de facto do 2018 r. Wtedy Etiopia niespodziewanie ogłosiła odstąpienie swemu nadmorskiemu sąsiadowi terenów przygranicznych przyznanych w ramach tego dokumentu, do tamtej pory wciąż uznawanych za etiopskie. Doprowadziło to do otrzymania pokojowego Nobla przez premiera Abiy Ahmeda Aliego, którego perswazja i dyplomacja wygasiły kolejne z ognisk płonących w obrębie

R

16–17

quasi-trójkątnego półwyspu na wschodzie Afryki. Stan ten trwał trochę ponad rok. Spokój zaburzył znów północny rejon kraju, a konkretniej żołnierze Tigrajskiego Ludowego Frontu Wyzwolenia, którzy w swoim CV mają już wpisane podważanie rządów w Etiopii. O co tym razem poszło?

Jądro ciemności Zacznijmy jednak od cofnięcia się mocno w przeszłość. Wielu z nas bowiem mogło się zastanawiać – skąd wziął się taki kraj jak Erytrea? Druga połowa XIX w. była okresem intensywnej kolonizacji Afryki przez europejskie przedsiębiorstwa oraz mocarstwa. Etiopskie imperium było wówczas rządzone przez cesarza Jana IV Kassę. Tereny na północ od rzeki Mareb takie jak Zula czy Massawa zostały utracone przez Abisynię (proto-Etiopię) już w XVI w. na rzecz osmańskich Turków. Następnie tereny tamte przeszły w ręce Egiptu, który, wykorzystując okazję, jaką była wojna domowa w cesarstwie, podbił tereny Keren i wyżyn Bogos (dzisiejszy zachód Erytrei) w 1872 r. Dwa lata wcześniej włoska firma żeglarska zajęła niewielki fragment lądu przy zatoce Assab nad Morzem Czerwonym. W sprawy regionu wtrąciła się również Wielka Brytania tłumiąca wówczas powstanie Mahdystów w Sudanie. W 1884 r. podpisała ona wraz z Egiptem umowę gwarantującą wolny tranzyt towarów przez port w Massawie w Etiopii w zamian za zakończenie konfliktu z jej egipskim sojusznikiem oraz pomoc w ewakuacji wojsk walczących z powstaniem. W 1885 r. z pomocą Włoch Brytyjczycy okupowali rejon Massawy, a w 1889, kiedy śmierć abisyńskiego cesarza spowodowała chaos w Etiopii, Italia ustanowiła na tym terenie kolonię ze stolicą w Asmarze. 2 maja podpisany został Traktat z Uccialli pomiędzy skonfliktowanymi Etiopią i Włochami, legalizujący dominację tych drugich nad swą nową kolonią w zamian za wsparcie polityczne i militarne cesarza Menelika przez europejskie państwo. Została ona nazwana od grecko-łacińskiej nazwy Morza Czerwonego – Erytrea. Pokój nie trwał długo. W połowie lat 90. XIX w., za panowania cesarza Menelika II, krótko po wiel-

kim głodzie, który zabił 1/3 populacji kraju, doszło do pierwszej wojny włosko-etiopskiej. Wskutek tej wojny, wygranej m.in. dzięki zwycięstwu w bitwie pod Aduą, Etiopczycy umocnili swoją niepodległość, skonkretyzowali granicę z Erytreą, a także częściowo ukrócili imperialne zapędy Królestwa Włoch, które jednak zyskało nowe protektoraty na terenie dzisiejszej Somalii w 1896 r. Drugie podejście do podbicia Etiopii miało miejsce w połowie lat 30. XX w. Po wielu prowokacjach i incydentach włoskie wojska atakujące z dwóch stron zdobyły stolicę cesarstwa, Addis Abebę. Zbiegły z kraju cesarz Haile Selassie poprzez swoje apele do Ligi Narodów stał się szeroko rozpoznawalną figurą, a walka w sprawie swego okupowanego przez faszystowskie Włochy kraju przyniosła mu tytuł Człowieka Roku magazynu „Time”. Okupacja trwała do 1941 r., a niepodległość etiopskie państwo odzyskało dzięki inwazji Wielkiej Brytanii oraz walce miejscowych powstańców. Cesarz Selassie ponowił zniesienie w kraju niewolnictwa, które po raz pierwszy nastąpiło za rządów Włoch. Natomiast w 1952 r. dokonał on kolejnego ważnego z punktu widzenia naszego tematu ruchu – wtedy to zawiązana została federacja z Erytreą. Nadmorskie państwo zostało anektowane dekadę później. Była ona punktem zapalnym trzydziestoletniej wojny domowej, która w efekcie przyniosła niepodległość dawnej włoskiej kolonii. Na dłuższą metę, niezależność ta nie zakończyła konfliktu rozpoczętego na początku lat 60.

Kto tasuje i rozdaje Etiopia jest krajem wielonarodowym i wieloreligijnym. Było to jedną z najważniejszych przyczyn przekształcenia kraju w republikę federalną. Niecałe dwie trzecie spośród 109 mln obywateli to chrześcijanie (w większości należący do Etiopskiego Kościoła Prawosławnego), a około 1/3 to muzułmanie. Sam premier Abiy Ahmed pochodzi z mieszanej, islamsko-prawosławnej rodziny (by uczynić sytuację jeszcze barwniejszą, jest on protestantem). Dwie największe grupy etniczne Etiopii to Oro-


etniczny pożar w Etiopii /

mo i Amhara stanowiące również po około trzeciej części społeczeństwa dawnej Abisynii. Kolejną jest ludność Tigray zamieszkująca region o tej samej nazwie. Pomimo posiadania odrębnej kultury, języka, zajmowania dość sprecyzowanego terytorium i względnie silnej tożsamości, Tigrajczycy nie są grupą szczególnie wyróżniającą się spośród innych wchodzących w skład etiopskiego społeczeństwa. W większości (ponad 90 proc.) są oni wiernymi chrześcijańskich kościołów, głównie prawosławnymi. Podziały etniczne, jak to zazwyczaj dzieje się w przypadku Afryki, wiążą się z udziałem we władzy. Tym sposobem premier Abiy Ahmed jest pierwszym w historii premierem z plemienia Oromo, które pomimo największej liczebności było zdominowane przez Amharów czy nawet Tigrajczyków. Odzwierciedleniem tej dominacji jest choćby status języka amharskiego jako lingua franca w etiopskich miastach. Rządzący Etiopią od 1916 r. cesarz Haile Selassie został zdetronizowany w 1974 r. wskutek wieloletniej suszy, niezadowolenia chłopów ze swej pozycji oraz kryzysu naftowego, przyczyniającego się do nagłego wzrostu cen paliwa, niedoborów pożywienia oraz niepokojów społecznych i rozruchów. Władzę przejął Derg, czyli popierana przez Związek Radziecki tymczasowa wojskowa rada administracyjna mająca na celu ustanowienie w Etiopii jednopartyjnej dyktatury zgodnej z ideologią marksizmu-leninizmu. Co ciekawe, nowemu rządowi nie udało się zażegnać wszystkich targających Etiopią problemów. Wręcz przeciwnie, pojawiło się wiele nowych ze zbrojnym sprzeciwem wobec Czerwonego Terroru, który przemienił się w wojnę domową, oraz najazdem Somalii odpartym przy pomocy innych komunistycznych sojuszników na czele. Sukces w wojnie z agresorem ze wschodu nie wystarczył, by uspokoić sytuację. Wewnętrzna wojna w Etiopii trwała do 1991 r. Oprócz konserwatywnych i demokratycznych stronnictw, przeciwko Dergowi wystąpili inni Marksiści-Leniniści: z Erytrei i Tigrayu. Wojna domowa została wygrana przez koalicję Tigrajskiego Wyzwoleńczego Frontu Ludowego z demokratycznymi stronnictwami Amharczyków, Oromo oraz ludów południowej Etiopii, a erytrejscy separatyści wywalczyli swemu państwu suwerenność. Derg został pokonany, a lewicowa koalicja etnicznych federalistów rządziła krajem do 2019 r.

Nie rzucim ziemi skąd nasz ród W 2020 r. Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia zaatakował etiopskie bazy wojskowe znajdujące się na terenie Tigrayu. By móc zrozumieć, dlaczego do tego doszło, należy wyjaśnić trzy kwestie – czemu Tigray się buntuje, jak wygląda etiopski federalizm oraz co wydarzyło się od 2019 r. za rządów Abiy Ahmeda. Pierwsza sprawa swe wytłumaczenie znajduje, gdy cofniemy się do rządów cesarza Menelika II. Wte-

POLITYKA I GOSPODARKA

dy to ten północny region zaczął być coraz mocniej ignorowany przez centralę w Addis Abebie. Lokalne elity oraz chłopi, silnie utożsamiający się ze swą małą ojczyzną, nie byli (delikatnie mówiąc) z tej sytuacji zadowoleni. W latach 1942–43 doszło do zbrojnego powstania przeciwko przywróceniu imperialnej władzy, co stało się pewnego rodzaju mitem założycielskim dla nacjonalistycznych ruchów tigrajskich intelektualistów. Jednym z takich ruchów był Polityczny Związek Tigrajczyków założony w 1972 r. na Uniwersytecie Haile Selassie I w Addis Abebie. Z czasem stał się on coraz bardziej radykalny, by w 1974 r. przekształcić się w postulujący niepodległość regionu Front Wyzwolenia Tigrayu. Ruchem o podobnym, choć bardziej marksistowskim profilu była TUSA (Związek Tigrajskich Studentów Uniwersyteckich). Istnienie tego rodzaju ruchów inspirowało zakładanie kolejnych, aż 18 lutego 1975 r. powstał Tigrajski Ludowy Front Wyzwolenia, który z czasem stał się dominującą siłą w regionie. Do dziś obsadza on regionalny rząd Tigrayu.

Tigrajski rząd regionalny uznał w związku z tym premiera Abiy Ahmeda za nielegalnego władcę.

Etiopski federalizm jest federalizmem etnicznym. Oznacza to, że każda z grup składających się na społeczeństwo Etiopii ma relatywnie dużą autonomię i jest administracyjnie (w miarę możliwości) odseparowana od pozostałych grup. Podobnie rzecz miała się choćby w Jugosławii – granice republik i regionów autonomicznych opierały się na kryteriach narodowościowych i historycznych. W przypadku ponad 100-milionowego państwa w Rogu Afryki, autonomia ta posunęła się do stopnia przyzwolenia dla regionów na posiadanie swoich własnych armii. Z tej okazji skorzystał oczywiście Tigray i dzięki temu regionalny rząd mógł zaatakować bazy wojskowe należące do centralnego. Czemu to zrobił? Rządzący Etiopią od 1991 r. Etiopski Ludowy Rewolucyjny Front Demokratyczny (ww. koalicja lewicowych organizacji przeciwnych rządom Dergu) został w 2019 r. zastąpiony przez Partię Dobrobytu, a na jej lidera wybrano skłonnego do reform premiera Abiy Ahmeda. Partia Dobrobytu nastawiona jest na bardziej centrystyczne, liberalne i pro-rynkowe rozwiązania niż jej poprzednik. Jej celem jest również odejście od dominującego w Etiopii federalizmu etnicznego na rzecz jedności narodowej pomimo różnic. W skład partii weszły wszystkie tworzące dotychczasową koalicję ugrupowania (oraz kilka mniejszych, reprezentujących inne plemiona) – oprócz Tigrajskiego Ludowego Frontu Wyzwolenia, który nie jest przychylny temu kierunkowi rozwoju państwa.

Ku lepszemu(?) Punktem zapalnym konfliktu okazały się wybory do parlamentu, przełożone początkowo z maja na sierpień 2020, następnie odłożone na bliżej nieokreślony termin w 2021 r. Przyczyną tych zmian była pandemia COVID-19. Tigrajski rząd regionalny uznał w związku z tym premiera Abiy Ahmeda za nielegalnego władcę i zorganizował we wrześniu wybory lokalne, uznane przez rząd centralny za nieważne. W odpowiedzi rządząca regionem milicja zaatakowała etiopskie obiekty wojskowe 4 listopada. 24 dni później premier Abiy Ahmed Ali ogłosił zdobycie stolicy Tigrayu, Mekelle. Rządzący Tigrayem front ogłosił jednak, że nie podda się, dopóki nie odzyska regionu z rąk najeźdźcy. Operacja militarna w Tigrayu ukazała poprawę stosunków pomiędzy Etiopią a Erytreą. Kraje, które ledwo dwa lata temu unormowały stosunki, wznowiły dyplomację i handel między sobą, współpracują dziś w obliczu kryzysu. Państwo, które jeszcze do niedawna wydawałoby się oczywistym sojusznikiem dla tigrajskich separatystów, dziś udostępnia swe terytorium dla wojsk sąsiada, by ten mógł przypuścić atak na zbuntowany region od północy, a nawet samo wysyła tam swoją armię. Konflikt ten ma jednak jeszcze inną, ciemniejszą stronę. Oprócz naruszenia granicy Sudanu przez Etiopię, są to też dokonywane przez każdą ze stron zbrodnie wojenne oraz ogromny kryzys humanitarny. Do Sudanu uciekło 50 tys. uchodźców, a dostawy środków pomocowych od UNICEF zostały wstrzymane dla nawet 2,3 mln dzieci. Obozy dla pozbawionych domu uchodźców stanowią duże zagrożenie, jeśli chodzi o rozprzestrzenianie się koronawirusa. Niestety, jest to jedna z kwestii, która ciąży każdemu pogrążającemu się w konflikcie państwu Afryki. Ironia losu? Ciężko tak nazwać ten konflikt. Pomimo otrzymania pokojowej Nagrody Nobla, premier Abiy Ahmed Ali jest jednak byłym żołnierzem, który niekiedy nie przypomina gołąbka pokoju. Jego reformatorskie ukierunkowanie ku jedności, wolności oraz nowoczesności może napawać optymizmem, nie należy jednak zapominać, że rządzi on państwem, w którym różne organy notorycznie łamią prawa człowieka, a wiele grup może wciąż czuć się traktowanymi niesprawiedliwie – jak miało to miejsce w przypadku protestujących o miejsca pracy i większy wpływ na władzę Oromo w 2016. Konflikty takie jak ten trwający obecnie w Etiopii mogą nam, siedzącym spokojnie w Europie, przypomnieć, jak długa droga przed Etiopią oraz całą Afryką do stabilności i pokojowego rozwoju. Przed premierem Abiy Ahmedem stoi ogromne wyzwanie – w końcu w przeciągu najbliższych 40 lat populacja jego kraju ma ulec podwojeniu. Czymkolwiek się nie wydają, tego rodzaju konflikty są jedynie kolejnym rozdziałem tej długiej i wielowątkowej opowieści o dziejach pewnego miejsca gdzieś na świecie. Niestety. 0

styczeń–luty 2021


POLITYKA I GOSPODARKA

/ rozmowa z byłym ambasadorem Polski w USA

Świat po Trumpie Joe Biden wie, że globalnych problemów nie da się rozwiązać przez działanie jednego państwa w imię własnego interesu – mówi Ryszard Schnepf, były ambasador RP w USA. R O Z M AW I A Ł :

M AC I E J M AC H

MAGIEL: Rok 2020, w którym Donald Trump miał walczyć o reelekcję, przyniósł mu same kłopoty – pandemię, potem zabójstwo George’a Floyda i zamieszki. Czy coś jeszcze utrudniło mu kampanię? R Y S Z A R D S C H N E P F : Na pewno pandemia i wahanie w narracji – nie ma, jest,

groźna, niegroźna. Jak zwykle w przypadku USA, ważna była gospodarka, której zaszkodził wiosenny lockdown. Do tego okazało się, że konflikt handlowy z Chinami nie przynosi wcale wielkich korzyści, jakie były zapowiadane, a import tamtejszego aluminium czy komponentów farmaceutyków jest po prostu niezbędny. Część społeczeństwa odkryła na nowo, że gospodarka jest globalna i nie da się tak po prostu przeciąć nitek, jakie łączą tak potężny kraj jak USA z resztą świata. Najważniejsze wydaje mi się to, że wzrosła mobilizacja w środowiskach, które do tej pory nie wierzyły w swój wpływ na politykę albo nie traktowały jej poważnie. Przede wszystkim czarna społeczność, która mimo formalnego równouprawnienia czuła się dyskryminowana w miejscach pracy czy na uczelniach – i to znalazło swój wyraz w wystąpieniach ulicznych po zabójstwie Floyda. Afroamerykanie doszli do wniosku, że trzeba spróbować coś zmienić i zagłosować. Zwiększyła się też mobilizacja środowisk latynoskich. To sprawiło, że do wyborów poszła rekordowa liczba Amerykanów i przyniosło też pewną zmianę geografii politycznej. Ohio i Floryda, do tej pory uważane za stany rozstrzygające wynik wyborów, zdecydowanie opowiedziały się za Trumpem. Za to inne stany, takie jak Georgia czy Arizona, dotychczas republikańskie, zmieniły kolor albo są na granicy jak Teksas.

Co dobrego i co złego zostawia po sobie Trump Ameryce i światu? Duże znaczenie dla Amerykanów na pewno miała reforma podatkowa. Najwięcej dała ona wielkim korporacjom, które otrzymały pokaźne zwroty podatków. Ale również ci mniej zamożni dostali 500, 600, 700 dol. rocznie więcej. Trudno mi znaleźć jakieś inne pozytywy. O głównych minusach wewnętrznej polityki powiedziałem przy poprzednim pytaniu. Co do reszty świata, to na pewno Donald Trump nie traktował serio Unii Europejskiej. Padło wiele obraźliwych słów. Wydawało się, że woli on walczyć z Brukselą, Niemcami czy Francuzami niż z rzeczywistymi problemami. Z polskiego punktu widzenia, za prezydentury Trumpa przybyło jeszcze więcej wojsk amerykańskich do Polski. To dobrze, chociaż warto pamiętać, że zabiegały o to też poprzednie rządy, a kluczową decyzję podjął jeszcze Barack Obama – za czasów jego następcy została ona po prostu wcielona w życie. Dla Polaków oczywiście liczy się też bezwizowy wjazd do USA uzyskany w 2019 r., chociaż tak naprawdę zawdzięczamy go sami sobie. Żeby uzyskać ten przywilej, wskaźnik odrzuconych podań o wizę składa-

18–19

nych przez mieszkańców danego kraju musi spaść poniżej 3 proc . W Polsce w 2012 r. było to powyżej 10 proc., później spadliśmy do ośmiu, sześciu, ale wciąż brakowało nam sporo. Próbowaliśmy lobbować za zmianą amerykańskiego prawa i stosowaniem bardziej ulgowych taryf dla sojuszników USA. To się nie udało, bo oprócz nas były też inne kraje sojusznicze, bardziej problematyczne z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa. W końcu w 2020 r. udało nam się zejść poniżej 3 proc. Tutaj ambasada amerykańska ma swój wkład – na pewno pomogła w obniżeniu odsetka odrzuceń, mobilizując różne instytucje, żeby więcej ludzi składało wnioski. To dość niecodzienne środki i możemy się oczywiście z tego cieszyć. Natomiast z punktu widzenia bezpieczeństwa całego państwa, na pewno zaszkodziło nam podważanie przez Trumpa spójności NATO. Decyzje o pozaplanowym przenoszeniu wojsk zapadały bez uzgodnień z partnerami Sojuszu, co powodowało zamieszanie. Nasza wiarygodność wśród europejskich członków NATO z pewnością się obniżyła, bo okazało się, że jesteśmy w stanie przyjąć jakieś rozwiązania z jednym członkiem paktu, nie komunikując tego pozostałym. To było egoistyczne zachowanie, a przecież nie chcielibyśmy, żeby nasi sojusznicy byli egoistami, gdy nam będzie coś zagrażało.

Biden prawdopodobnie będzie musiał się zmierzyć z opozycyjnym Senatem [w dniu wywiadu nie były jeszcze znane wyniki drugich tur w stanie Georgia – przyp.red.]. W Sądzie Najwyższym przeważają sędziowie przegłosowani przez Republikanów. Jaki to może mieć wpływ na działania prezydenta? Oczywiście opozycyjna większość w którejkolwiek z izb stwarza dyskomfort. Natomiast administracja generalnie jest przyzwyczajona do takich sytuacji. Często się zdarzało, że przynajmniej jedna izba była w opozycji do prezydenta. Co w praktyce oznacza utrzymanie republikańskiej większości w Senacie? Chociażby kłopoty przy nominacji niektórych urzędników, przykładowo kandydaci na ministrów, czyli sekretarzy poszczególnych departamentów w administracji, muszą uzyskać akceptację właściwej komisji senackiej. Czasami procedury się przez to wydłużają. Jednak Biden mądrze stawia na ludzi o dużym doświadczeniu i dorobku. Takie kandydatury jak np. Tony Blinken bardzo trudno będzie odrzucić – jego dotychczasowa kariera i zdolności w dużej mierze gwarantują mu gładkie przejście przez komisję. Oczywiście pewne złośliwości mogą się pojawiać i utrudniać prezydentowi ruszenie pełną parą. Może też się zdarzyć, że mobilizacja czarnoskórych wyborców zostanie utrzymana i obie dogrywki w Georgii wygrają Demokraci. Wtedy będziemy mieli równowagę sił i decydujący głos w Senacie


rozmowa z byłym ambasadorem Polski w USA /

będzie miał jego przewodniczący, którym jest wiceprezydent USA. Co do Sądu Najwyższego, który pełni też funkcję trybunału konstytucyjnego, to Donald Trump jest pierwszym prezydentem amerykańskim, który zdołał mianować trzech sędziów. Pamiętajmy o tym, że ranga sędziego Sądu Najwyższego jest w USA bardzo wysoka. To funkcja dożywotnia. Gdy ktoś staje się sędzią, to pracuje już wyłącznie na swój wizerunek. Na pewno mianowani przez Trumpa sędziowie nie będą chcieli być zapamiętani tylko z tego, że zostali mianowani przez Trumpa. Może to rzeczywiście mieć znaczenie w przypadku rozstrzygania kwestii dotyczących całej amerykańskiej federacji czy sprawach obyczajowych, np. aborcji. Natomiast Biden nie jest politykiem, który kierowałby się jakimiś radykalnymi poglądami i podejmował takie inicjatywy, które Sąd Najwyższy chciałby blokować. To jest człowiek o bardzo umiarkowanych poglądach i dużym doświadczeniu. Właśnie dlatego był w stanie zjednoczyć różne środowiska Partii Demokratycznej – od wyraźnej lewicy po frakcję zachowawczą – i wygrać ze swoim kontrkandydatem. Bernie Sanders być może byłby ciekawszy i wzbudziłby więcej emocji, ale raczej by przegrał.

Jakich zmian ze strony Bidena możemy się spodziewać w relacjach, które Trump ustanowił z UE i krajami NATO? Biden będzie na pewno próbował w tych relacjach przywrócić znaczenie prawdy. Przez cztery lata Ameryka i świat żyły w cieniu fake news, które były przedstawiane jako oczywista prawda. Liczba przekłamań, jaka pojawiła się na najwyższym poziomie administracji, jest gigantyczna. Teraz na pewno będziemy mieli zmianę stylu działania: nie będzie rozpalania i gaszenia pożarów na Twitterze, rzucania się od prawa do lewa. Biden i przyszły sekretarz stanu zdają sobie sprawę, że globalnych problemów, jak choćby pandemii, nie da się rozwiązać przez działanie jednego państwa w imię swojego własnego interesu. To musi być działanie wspólne, przynajmniej grupy państw. W związku z tym polityka zagraniczna Bidena będzie polityką multilateralną: powrót do działalności w ONZ, do paryskiego porozumienia w sprawie klimatu i prawdopodobnie do porozumienia o denuklearyzacji Iranu. Pewnie wróci też do jakiejś formy rozmów handlowych z Chinami, choć nie będzie to łatwe. Będzie też próba w miarę konsekwentnych działań wobec Korei Północnej – trudno powiedzieć jakich, ale na pewno nie będą to wahania między groźbami a listami miłosnymi. Przechodząc do Europy, Biden i Blinken [Anthony Blinken – nowy sekretarz stanu USA – przyp.red.] świetnie ją znają i wygląda na to, że wiedzą coś, co wydawało mi się oczywiste, a czemu zaprzeczał Trump, czyli że USA potrzebują UE tak bardzo, jak UE potrzebuje USA. Za czasów Obamy Amerykanie rozpoczęli rozmowy o wolnym handlu z UE i były one bardzo trudne. W takich działach jak własność intelektualna, przemysł spożywczy czy farmaceutyczny uzgodnienie wspólnego stanowiska było właściwie niemożliwe. Ale prowadzono dialog – potem przerwał go Trump. Ciężko będzie wrócić do niego w czasach odbudowywania gospodarek po pandemii, gdy wszyscy będą raczej chcieli się chronić przed importem. W dalszej przyszłości zapewne temat powróci, choć można się spodziewać, że negocjacje będą wyczerpujące.

POLITYKA I GOSPODARKA

nie było właściwie żadnego postępu. Teraz oczywiście Amerykanie na pewno nie odmówią dalszego negocjowania, ale myślę, że ważniejsze będzie dla Waszyngtonu złagodzenie napięć w relacjach z UE, z Niemcami czy Francją. To zapewne tam Biden skieruje pierwsze kroki.

Pół roku temu w trakcie naszej kampanii wyborczej słyszeliśmy, że świetne osobiste relacje Andrzeja Dudy z Donaldem Trumpem gwarantują bezpieczeństwo Polski. Duda wywalczył reelekcję, Trump nie. Czy rzeczywiście coś może się poważnie zmienić w naszych relacjach z Amerykanami? Osobiste uczucia pomiędzy prezydentami nie mają tu aż takiego znaczenia. Ich podkreślenie miało odegrać pewną rolę w kampaniach wyborczych. To wzajemne zaangażowanie w kampanie wyborcze było ponadprzeciętne. Mam nadzieję, że ta praktyka się nie utrwali, bo groziłaby ingerencją w wybory u teoretycznie równoprawnych partnerów. Co do bezpieczeństwa, to w gruncie rzeczy pozostaje takie, jakie było. Wzmocnienie amerykańskiej obecności w Polsce będzie postępowało według planu, który był opracowany jeszcze nawet zanim Andrzej Duda zasiadał w Pałacu Prezydenckim. Na pewno rozlokowanie wojsk w naszym kraju ugruntuje naszą pozycję jako normalnego, już nie nowego, członka Sojuszu. Jeśli chodzi o relacje z samymi Amerykanami i administracją Bidena, to zobaczymy, kto zostanie nowym ambasadorem i jakie będzie miał instrukcje. Przekonamy się o tym prawdopodobnie w drugiej połowie roku. Tak czy inaczej, polskie władze – jeśli utrzymają dotychczasowy kurs w pewnych kwestiach – mogą mieć z nowym ambasadorem problem i będzie to rzutować na atmosferę stosunków polsko-amerykańskich. Warto jednak pamiętać, że nie jesteśmy najważniejszym krajem w amerykańskiej polityce zagranicznej i nie pochłaniamy aż tyle uwagi.

Na koniec klimat. Biden zapowiedział powrót do porozumienia paryskiego, z którego Trump wystąpił. Możemy się spodziewać kolejnych działań w tej sprawie? Myślę, że Joe Biden nie ma wyjścia. Znaczna część środowisk, które poparły go w wyborach, oczekuje takich działań. Biden nie może ich zawieść. Czeka go tutaj oczywiście bardzo trudna przeprawa, przede wszystkim z lobby energetycznym, ale nie tylko. Amerykańska gospodarka ogólnie potrzebuje renowacji – nowszych i ekologicznych technik produkcji czy nowszej infrastruktury, zaniedbywanej od lat 90. Wszystkiego naraz nie uda się zrobić. Biden będzie musiał pozyskać przychylność biznesu dla spraw klimatu różnymi zachętami, dopłatami, ulgami, żeby przestawiał się powoli na czystsze technologie. Ale ostatnio, na przykład, okazało się, że energetyka słoneczna może być w USA tańsza od węglowej – wzmocnienie tego trendu zdecyduje o tym, że będą się dokonywały zmiany. 0

Brytyjczycy opuszczają UE i będą chcieli zawrzeć porozumienie handlowe z USA. Jak zapatruje się na to Biden? Czego możemy się spodziewać w relacjach brytyjsko-amerykańskich? Tradycyjna współpraca brytyjsko-amerykańska oczywiście będzie kontynuowana. Z całą pewnością w dziedzinie bezpieczeństwa Brytyjczycy mają uprzywilejowaną pozycję w stosunkach z Ameryką. Rządy się zmieniają, a to porozumienie trwa – Pentagon utrzymuje politykę bezpieczeństwa w pewnych ryzach i tak będzie dalej. Trudno przesądzać, co się stanie w sprawie umowy handlowej. Londyn najpierw musi do końca ułożyć sobie stosunki z Unią Europejską i podejrzewam, że to przede wszystkim będzie absorbować uwagę brytyjskich polityków. Za czasów Trumpa, który zapowiadał, że już zaraz porozumienie będzie osiągnięte, negocjacje toczyły się bardzo powoli,

Ryszard Schnepf Polski dyplomata, były ambasador RP m. in. w Hiszpanii i USA. Dwukrotnie sprawował urząd wiceministra spraw zagranicznych (2005–06, 2007–08), uczestniczył razem z Kazimierzem Marcinkiewiczem w negocjacjach nad budżetem Unii Europejskiej na lata 2007–13.

styczeń–luty 2021


/ medialne zakupy prezesa Orlenu

Władza kupuje media Wszędzie tam, gdzie właściciel jest przedstawicielem władzy publicznej, media nie są wolne. Dziennikarz nie może się zastanawiać, czy, poruszając jakiś temat, wyleci z pracy – mówi nam Krzysztof Katner, wydawca portalu tustolica.pl i redaktor naczelny kilku lokalnych gazet w Warszawie. Przykładów powiązania mediów z władzą nie trzeba daleko szukać – zaczniemy w Legionowie, przez Orlen, na Facebooku kończąc. dy 7 grudnia prezes PKN Orlen, Daniel Obajtek z dumą ogłosił, że państwowa spółka paliwowa przejmuje koncern medialny Polska Press, spełniła się rządowa obietnica. W ręce spółki (de facto rządu) trafi najprawdopodobniej 20 dzienników regionalnych, 220 lokalnych tygodników, ok. 500 witryn online i – co za tym idzie – dane 17,5 mln użytkowników, korzystających z tychże portali. Echa tej transakcji słychać do dziś. Opozycja okrzyknęła zakup z amachem na wolne media , a zwolennicy rządu z dumą mówili o repolonizacji mediów. Do głosu doszli też umiarkowani optymiści. Ich zdaniem, silna obecność zagranicznego kapitału na rynku medialnym zrodziła mnóstwo patologii, a takie działanie ze strony władz może pozytywnie wpłynąć na chociażby stabilność finansową mniejszych wydawnictw. Czy rzeczywiście polscy dziennikarze piszą (lub pisali) pod niemieckie dyktando? 75 proc. właścicieli prasy w Polsce to podmioty zachodnie – głosił w 2016 r. tygodnik „Do Rzeczy”. Trudno się nie zgodzić. Właścicielem dużego odsetku nie tylko naszych gazet, ale i stacji radiowych, telewizyjnych czy portali jest kapitał zagraniczny, najczęściej niemiecki. Dyskusja na temat tego, czy jest to rozwiązanie zdrowe, trwa od lat, a biorą w niej udział również naczelni ważnych tytułów. Popieram ideę tylko polskich mediów, bo jestem patriotą gospodarczym. Nie popieram idei repolonizacji mediów, ponieważ nie wierzę, że da się to zrobić legalnie – pisał w czerwcu 2019 Jakub Kralka, redaktor naczelny portalu bezprawnik.pl. Nawet gdyby tak było, wiem w jak instrumentalno-propagandowy sposób polscy politycy traktują media i boję się, że zrepolonizowane będą im znacząco bardziej uległe. Z drugiej strony, bardzo dobrze ma się wojenna retoryka i straszenie Niemcami. Skandaliczną okładkę „Faktu” z Andrzejem Dudą, Tomasz Sakiewicz określił realizowaniem niemieckiego interesu przez niemieckie media. Nie ma to żadnego precedensu w jakimkolwiek innym kraju, chyba, że mielibyśmy na myśli sytuacje okupacji czy wojny.

G

20–21

Ci źli Niemcy? Zdaniem Krzysztofa Katnera, wydawcy i redaktora naczelnego kilku lokalnych gazet w Warszawie, niemieckość polskiej prasy nie sięga wcale tak daleko. W gruncie rzeczy ogranicza się do wyników sprzedaży. Można się oczywiście doktoryzować na temat, czy niemiecki właściciel był dla dzienników regionalnych dobry, czy zły. Moim zdaniem – choć ich lokalność niewątpliwie ucierpiała na rzecz łatwych w odbiorze treści wspólnych (tańszych) – to uratował ich obecność na rynku, bo zapewne bez tego wydawcy i jego strategii większość tych gazet dawno by zbankrutowała. Z mojego doświadczenia na rynku mediów lokalnych wynika, że zagranicznych właścicieli interesuje najbardziej arkusz Excel z wynikami finansowymi, a nie treść artykułów, więc dziennikarze nie mieli dylematów czy poruszać dany temat, czy nie. A właśnie o te dylematy się rozchodzi. Gdy Orlen ogłosił przejęcie grupy Polska Press, spływać zaczęły przeważnie anonimowe wypowiedzi dziennikarzy z mniejszych miejscowości. Ich wyznania miały jeden wspólny mianownik – bali się o przyszłość swoich redakcji. Nie są to ogólnopolskiej sławy publicyści, ani reporterzy znani z ekranów. Świat mediów lokalnych to świat umów na zlecenie, całych stron reklam i płatnych ogłoszeń, stale malejącej liczby odbiorców i – nie oszukujmy się – świat mało lukratywny. Trzyma go przy życiu autentyczność i poświęcenie ze strony tych mniej znanych dziennikarzy, którzy boją się, że państwowy właściciel nałoży swoje wymagania. Jak wygląda to w praktyce? Rzućmy okiem na niezwykle interesujący przypadek z Legionowa.

Rzecznik prasowy do kwadratu Wydawana tam „Miejscowa na weekend” choć udaje zwykły tabloid o lokalnych sprawach, w rzeczywistości jest fundowana przez miejską spółkę komunalną. Dowiemy się z niej o bieżących wydarzeniach, nowym przystanku autobusowym, nasadzeniach drzew, przebudowie ulicy, ale też poczytamy o prezydencie miasta – co istotne – w sa-

T E K S T:

K AC P E R B A D U R A

mych superlatywach. Radni (w szczególności ci z PiS), a nawet dziennikarze konkurencyjnych mediów na łamach „Miejscowej” są konsekwentnie wyśmiewani. O tajemniczej gazecie z Legionowa pisał portal tustolica.pl: Niedawno jedna z agencji zajmująca się marketingiem samorządowym przyznała tygodnikowi „Miejscowa na weekend" tytuł najlepszej gazety w kraju. Bezpłatny tygodnik udający niezależną prasę, opisujący sukcesy urzędującej władzy drukowany jest za pieniądze podatników. Władze Legionowa obwieściły ten sukces na billboardach, także finansowanych z miejskich podatków.

Najlepsza gazeta Szybko okazało się, że przychód z reklam „Miejscowej” jest tak niski, że gazeta nie jest w stanie na siebie zarobić. Podatnicy dokładają zatem do PR-owego skrzydła władzy samorządowej, którą chwalą nawet hasła na billboardach. Miejska spółka KZB gazetę wydaje, choć nie ujawnia, jak duże pieniądze na to przeznacza. Nie wiedzą tego też legionowscy radni – ci sami, na których gazeta nie pozostawia suchej nitki. Gdy w 2017 r. opozycyjny radny Józef Dziedzic nieoczekiwanie złożył mandat, „Miejscowa” odleciała: (...) ze źródeł zbliżonych do Rady Miasta Legionowo wiadomo, że kolejne inwestycje i inicjatywy realizowane w innych okręgach wyborczych mogły uświadomić mu jego własną nieudolność jako miejskiego radnego. (...) Niestety, były już wkrótce radny swą nieudolność w sprawowaniu mandatu zrzuca na innych. (...) Wtóruje mu przewodniczący NMNS Bogdan Kiełbasiński, nadal rozgoryczony, że nie otrzymał mandatu zaufania od mieszkańców swojego okręgu, węszący wszędzie spiski i układy. Choć reklamodawcy nie sypią groszem, czytelnicy się znajdują. Niepozorna gazeta jest dystrybuowana w tysiącach egzemplarzy do skrzynek w spółdzielniach mieszkaniowych – jak przyznaje prezes KZB – na koszt spółdzielni. Do mieszkańców trafia co tydzień, prosto pod drzwi.

fot. Radosław Drożdżewski

POLITYKA I GOSPODARKA


medialne zakupy prezesa Orlenu /

POLITYKA I GOSPODARKA

Legionowo jako miniatura kraju?

Wielki Orlen patrzy

Nie chodzi o parówki

Warto pamiętać, że „Miejscowa” była kiedyś gazetą prywatną. Zmiana repertuaru nastąpiła wraz z przyjęciem publicznych pieniędzy. Najprawdopodobniej tytuły z grupy Polska Press czeka to samo. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której „Gazeta Krakowska” czy „Dziennik Bałtycki” już wkrótce rozpoczną promowanie lokalnych działaczy PiS, a podczas wyborów samorządowych będą wspierać wskazanych przez partię kandydatów na prezydentów miast – mówi red. Krzysztof Katner. Dodajmy do tego, że spółka Polska Press wchodzi na listę politycznych łupów, w której zarząd, redaktorzy naczelni i dziennikarze wymieniani są po każdej zmianie władzy centralnej w Polsce. Jest jeszcze silny aspekt gospodarczy. Nie da się ukryć, że dotowanie poszczególnych mediów przez duże państwowe spółki to tworzenie nieuczciwej konkurencji na rynku, wszystko na niekorzyść mniejszych i prywatnych wydawnictw. Zagrożona będzie nie tylko mniejsza prasa, ale też prywatność użytkowników. Portale należące do Polska Press odwiedza 17,5 mln internautów. Ich dane są wyjątkowo agresywnie pozyskiwane przez zainstalowane na stronach wtyczki. Na ich nadzwyczaj wysoką liczbę zwrócili uwagę badacze z Fundacji Panoptykon.

Prawnicy z Fundacji Panoptykon – jak sami mówią – kontrolują kontrolujących. Gdy badali udział Facebooka w wyborach do Sejmu 2019 r., nie stwierdzili, aby polskie partie polityczne sięgały po mikrotargetowanie. Zabiegów takich dopuszczano się przy okazji referendum w sprawie Brexitu czy wyborów prezydenckich 2016 r. w Stanach. Orlen może nie chcieć odstawać od zagranicznych gigantów. Choć informacje o czytelnikach pozyskuje każdy portal, serwis czy strona internetowa, to te z grupy Polska Press robią to wyjątkowo dociekliwie. Używając narzędzia The Markup Blacklight, badacze odnaleźli 13 ukrytych trackerów reklamowych w serwisie dziennikpolski24.pl, a nawet 21 na dziennikzachodni.pl. Dla porównania, na portalu Komputer Świat działają jedynie trzy takie wtyczki. Jak ocenia Panoptykon – Dostęp do danych czytelników mediów internetowych tworzy ryzyko manipulacji – nie tylko na poziomie jednostki (przez pokazanie jej komunikatu dopasowanego do jej zainteresowań czy obaw), ale również na poziomie społecznym. Wiedza o prawdziwych (a nie deklarowanych) zachowaniach, zainteresowaniach i preferencjach dużych grup ludzi jest niewątpliwie wartościowa.

Przez zainstalowanie np. wtyczki Facebook Pixel reklamodawcy mogą trafniej dotrzeć do klientów, wyświetlając im w mediach społecznościowych interesujące ich reklamy. Reklamę można jednak zastąpić politycznym przekazem sprofilowanym pod nas przez np. Facebooka – Tymczasem, nadal mało wiemy o tym, jak dobierane są sponsorowane treści (również te polityczne). Kryteria targetowania i mechanizmy działań platform internetowych są spowite tajemnicą – ocenia fundacja. Zakup Polska Press przez Orlen stał się punktem wyjścia do szerszej, trwającej od lat dyskusji nad prywatnością w sieci. Tym razem nie chodzi o hot-dogi ani o parówkowy portal. Abstrahując od zapewnień rządzących o przywróceniu polskich mediów w polskie ręce, sytuacja nie przedstawia się dobrze. O tym, co robiono przed laty, by jej uniknąć przypomina red. Katner: Byłem bardzo młody, kiedy likwidowano RSW Prasa-Książka-Ruch, ale doskonale pamiętam, w jakim celu to zrobiono. Chodziło o pluralizm mediów i odebranie ich władzy państwowej. Zakup spółki Polska Press przez Orlen to proces odwrotny. Naszych czytelników uspokajamy – Magiel nie zamierza akceptować żadnej propozycji kupna. Nas się nie da kupić. Czytać można za darmo – na stronie internetowej lub w papierze, do czego gorąco zachęcamy. 0

Polska pionkiem w węgierskiej grze o tron Pogorszenie stanu finansów publicznych, a co za tym idzie – zatrzymanie rozwoju wielu polskich miast. Studenci nie pojechaliby na Erasmusa, a na deser Polska nie otrzymałaby 260 mld zł. To wszystko stałoby się, gdyby

T E K S T:

elenowela pod tytułem „Weto albo śmierć” stała się paliwem dla narracji antyunijnej, która przybrała niewyobrażalne rozmiary po prawej stronie sceny politycznej. Rzekoma walka o zachowanie suwerenności Polski w Unii Europejskiej nigdzie nas tak naprawdę nie doprowadziła, bo budżet został uchwalony wraz z przewidywanym w projekcie dodatkowego rozporządzenia mechanizmem praworządności. Podstawowym pytaniem jednak jest to, czy obóz Zjednoczonej Prawicy nie ucierpiał-

T

R A FA Ł J U T R Z N I A

by bardziej na wecie niż na jego braku. Bo to, że na nieuchwaleniu budżetu UE ucierpiałaby przede wszystkim Polska – nie pozostawia wątpliwości.

Awantura o kasę Projekt budżetu unijnego na lata 2021–2027 został opublikowany w maju 2018 r. Można więc uznać tę datę za początek wielkiej bitwy, jaką Węgry i Polska toczyły z pozostałymi 25 państwami członkowskimi Unii Europejskiej. W projekcie uwzględniony został tzw. mechanizm warunkowo-

fot. Pixabay

doszło do planowanego przez rząd Zjednoczonej Prawicy zawetowania budżetu Unii Europejskiej.

ści politycznej, który uzależniał wypłatę środków unijnych od przestrzegania zasady praworządności w państwach członkowskich. Dbałość o respektowanie zasad państwa prawa nie jest zresztą niczym nowym, mającym za zadanie utrudnić PiS-owi budowanie „Polski plus”. Rządy prawa zostały uwzględnione w Traktacie z Maastricht jako jedna z podstawowych wartości UE. W traktacie, którego Polska – wstępując do wspólnoty kilka lat po jego ustanowieniu – stała się sygnatariuszem. Komisja Europejska, proponując mechanizm praworządności, języczkiem u wagi uczyniła kwestię rozdysponowywania 1

styczeń–luty 2021


fot. Wikimedia Commons

POLITYKA I GOSPODARKA

Trudna relacja bratersko-siostrzana Trudna, bo niełatwo jest stwierdzić, czy afera wokół weta to przejaw bratersko-siostrzanej solidarności pomiędzy Węgrami a Polską, czy raczej relacja wasalska, w której pierwsze skrzypce gra premier Węgier Viktor Orban. Biedny Mateusz, nadal będzie cierpiał – powiedział Orban na konferencji prasowej po szczycie UE, na której Polska i Węgry odstąpiły od weta. Jednocześnie był szczęśliwy, że mógł walczyć po stronie Polaków. Taka narracja, stawiająca Orbana nad Morawieckim, bardzo dosadnie pokazuje, że relacje polsko-węgierskie być może nie są na tyle partnerskie, jak mogłoby się wydawać. Rządy obu państw, pod przewodnictwem Viktora Orbana i Mateusza Morawieckiego, zwracały uwagę na niedostateczne zdefiniowanie praworządności i nowopowstałych instrumentów jej ochrony. Według premierów istnieje ryzyko wykorzystania owych narzędzi do celów politycznych, a dokładniej do „ukarania państw niewygodnych”, mimo że rozporządzenie wskazuje bardzo szczegółowo, co kryje się pod terminem państwa prawa. Węgry przodują w rankingu nadużyć przy wydawaniu pieniędzy pochodzących z funduszy UE. Podczas, gdy w Polsce wskaźnik ten wyniósł 0,12 proc., na Węgrzech prawie 4 proc. unijnych pieniędzy zostało rozdysponowane z naruszeniem prawa. Nie wydaje się być to ogromnym odsetkiem, jednak robi wrażenie, gdy porówna się go do średniej unijnej, wynoszącej 0,36 proc. To przede wszystkim w interesie Orbana leżało więc zablokowanie mechanizmu praworządności. Polska była pionkiem, który miał tworzyć wrażenie, że Węgry nie walczą same.

ną koalicją trzech różniących się partii. Kaczyński nie lubi, gdy na osi politycznej pojawia się ktoś bardziej na prawo od niego, dlatego problematyczna stała się obecność Zbigniewa Ziobry. To właśnie jego ugrupowanie stosowało najostrzejszą retorykę w całym sporze o weto. Słynne słowa weto albo śmierć padły z ust posła Solidarnej Polski, Janusza Kowalskiego. Ziobro poniekąd narzucił całemu obozowi rządzącemu narrację o Niemczech, dążących do odebrania Polsce suwerenności i federalizacji Unii Europejskiej. Z tak skrajnym stanowiskiem nie po drodze wewnątrzpartyjnej frakcji Morawieckiego oraz Porozumieniu Gowina.

Weto umarło jak pozycja Polski w UE Okazało się, że wybierać pomiędzy wetem a śmiercią nie trzeba, ponieważ w wyniku negocjacji pomysł weta umarł śmiercią naturalną. Kompromis zawarty w grudniu zakłada, że samo stwierdzenie naruszenia praworządności nie będzie wiązało się z uruchomieniem mechanizmu, którego wprowadzenie zostało wydłużone o co najmniej dwa lata. Negocjacje przedstawione zostały jako wielki sukces Polski i Węgier, choć idea ochrony praworządności pozostała dokładnie taka sama. Ponownie, to Orban wygrał batalię, ponieważ wybory parlamentarne na Węgrzech odbędą się w 2022 r., więc nic nie przeszkodzi mu w ponownym objęciu władzy – a na pewno nie zamrożenie środków unijnych. 0

Ziobro na pierwszym planie Na początku rządów Zjednoczonej Prawicy wydawało się, że liczy się przede wszystkim Jarosław Kaczyński, stojący na czele Prawa i Sprawiedliwości. Zgrzyty w obozie rządzącym pokazały jednak, że PiS nie może już uważać się za hegemona prawicy. Obóz rządzący stał się realfot. Wikimedia Commons

funduszy unijnych przez państwa członkowskie. Argumentowała to przede wszystkim tym, że tam, gdzie nie respektuje się m.in. zasad niezawisłości sędziowskiej oraz niezależności sądów, powstaje znaczne ryzyko złego rozporządzania takimi środkami. Mechanizm spowodowałby więc szybsze i skuteczniejsze nakładanie sankcji za łamanie zasad praworządności. I faktycznie – takie działanie może wzbudzać niepokój wśród rządzących naszym krajem, których reformy są co najmniej wątpliwe, gdy rozpatruje się je pod kątem poszanowania prawa. Mimo tego w lipcu 2020 r. Polska zgodziła się, że taki mechanizm jest potrzebny. Dlaczego? Ponieważ zasada „pieniądze za praworządność” dotyczyć ma przede wszystkim przypadków niewłaściwego wykorzystywania środków pochodzących z funduszy unijnych. Gwoli ścisłości, Polska w ubiegłych latach bardzo dobrze korzystała z unijnych pieniędzy – przypadków nieodpowiedniego wydatkowania było mniej, niż wynosi średnia dla całej Unii Europejskiej. Jednak w listopadzie Polska wraz z Węgrami zapowiedziała weto dla unijnego budżetu. Z jakiego powodu? Z powodu pojęcia praworządności i stosowania tej zasady nie tylko w stosunku do nadużyć z przeszłości, ale także w przypadku „potencjalnego ryzyka nadużyć” w przyszłości. Brak jednomyślności, a więc niemożność uchwalenia budżetu, doprowadziłby do uruchomienia procedury prowizorium finansowego. Takowe doprowadziłoby do sytuacji, w której nie mogłyby ruszyć żadne nowe projekty finansowane ze środków unijnych. Co oznaczałoby to dla studentów? Chociażby brak powołania „Nowego Erasmusa”.

/ weto albo śmierć

22–23


kultura /

Trochę kultury Polecamy: 26 FILM Filmowe imperium

Przedwojenna potęga produkcji filmowej

33 MUZYKA Re Exist Ponowne narodziny mongolskiego szamanizmu

40 SZTUKA Dorsz jest wielki fot. Nicola Kulesza

Norweskie miasteczko Vardø

W Polsce jak w dżungli M A R E K K AW K A ierwszy był skrzydłokwiat. Potem monstera, chamedora, peperomia, figowiec, epipremnum, patyczak, awokado (pierwsze), awokado (drugie), drzewko liczi, zielistka, pieniążek, dracena i najnowszy nabytek – paprotka nefrolepsis. Do tego jeszcze parę sukulentów... Czasy pandemii sprzyjają rośliniarstwu – z musu więcej czasu spędzamy w domu, dzięki czemu łatwiej dbać o doniczkowe dzieci, a i jakoś przyjemnie spędza się cały dzień przed ekranem otoczonym żywą zielenią. Ale może kryje się w tym coś więcej? Najpopularniejsza polska grupa o roślinach, Polish Jungle, ma ponad 75 tys. członków chwalących się domowymi kolekcjami, proszących o diagnozę ewidentnie podupadłych na zdrowiu okazów i narzekających na markety malujące sprejem sukulenty. Na uczelniach, w miejscach pracy, a nawet w Maglu powstają programy wymiany roślinek. Badania rynku wskazują, że domowa zieleń to jedna z niewielu branży, której nie zabijają demoniczni millenialsi (i pokolenia od nich młodsze). Pets are the new kids – ten sformułowany parę lat temu slogan zmienia się dzisiaj

P

Na uczelniach, w miejscach pracy, a nawet w Maglu powstają programy wymiany roślinek.

w plants are the new pets. Trudno się dziwić: zieloni przyjaciele zazwyczaj wymagają uwagi tylko raz na parę dni, nie sikają na dywan i nie gryzą ładowarek. Można im nadawać imiona, kupować akcesoria (ręcznie robione doniczki, pięknie plecione makramy), wrzucać na Instagram… W pędzącej późnokapitalistycznej rzeczywistości, gdzie czas wolny – a zwłaszcza taki regularny – staje się rzadkim dobrem, opieka nad zwierzęciem jest coraz trudniejsza. Jeśli dodamy do tego rynek mieszkaniowy, który wymusza częste przeprowadzki, a do tego zdominowany jest przez właścicieli reagujących na zwierzęta jak jamnik na listonosza, to nic dziwnego, że mania rośliniarstwa podbija serca coraz większej grupy ludzi. Skrzydłokwiat czy zielistka nie wskoczą nam do łóżka w nocy ani nie pomachają ogonkiem na nasz widok, nie zamruczą też przy podlewaniu. Są to jednak bezsprzecznie żywe organizmy. Warto więc czasem puścić Plantasię , album Morta Garsona stworzony z myślą o roślinach, i zapuścić korzenie, starając się poczuć bliskość z zielonymi przyjaciółmi. 0

styczeń–luty 2021


FILM

/ kobiety w kinie koreańskim

jazz akademicki

Przemiana kobiety w stylu koreańskim Baseball girl, reż. Choi Yun-Tae

Kobiety zawsze były, są i będą ważną częścią koreańskiego kina. Pomimo faktu, że kinematografia tego kraju świętowała swoje 100-lecie zaledwie kilka lat temu, to wizerunek i sposób przedstawiania płci pięknej na dużym ekranie przeszedł ogromną metamorfozę. I tak z bezradnego brzydkiego kaczątka wyrósł piękny łabędź w postaci silnej kobiety, która pomimo wielu przeszkód, potrafi walczyć o swoje. T E K S T: N ATA L I A M ŁO DZ I A N OW S K A le zacznijmy od początku. Liczne wojny, wieloletnia okupacji i cenzura sprawiły, że południowokoreańska kinematografia nie mogła swobodnie się rozwijać. Za początek kina w tym kraju uznaje się rok 1919, kiedy to powstał pierwszy tzw. „kino-dramat”. Jednak przełomowym momentem w historii wczesnego kina koreańskiego był debiut Lee Wol-hwa w melodramacie The Vow Made below the Moon (1923, reż. Yoon Baek-nam). Była ona pierwszą aktorką, która zagrała rolę kobiecą w koreańskim filmie. Czy to oznacza, że wcześniejsze dzieła składały się tylko z ról męskich? Otóż nie. W tym okresie, z powodu dyskryminacji ze względu na płeć, kobiety nie mogły pojawiać się na dużym ekranie, więc wszystkie żeńskie role były grane przez mężczyzn – w strojach kobiecych i z odpowiednim makijażem. Dopiero debiut tej wybitnej aktorki pozwolił innym kobietom pojawić się na dużym ekranie.

A

Dwa oblicza kobiety We wczesnej koreańskiej kinematografii wykształciły się dwa obrazy kobiety: dobra żona i matka oraz kobieta nikczemna – femme fatale i uwodzicielka w jednym. Ten pierwszy wizerunek opierał się na konfucjanizmie i jego zasadach. Kobieta powinna przyjmować postawę wyrażającą posłuszeństwo i uległość wobec męża i zawsze podążać za nim. W ten sposób kobiety stały się ofiarami swoich czasów i ucieleśnieniem wytrzymałości, heroizmu. Filmem, który najlepiej obrazuje ten okres w życiu wielu kobiet, jest Spinning the Tales of Cruelty towards Women (1983, reż. Lee Doo-yong). Jest to obraz traktowania kobiet w sztywno patriarchalnych

24–25

strukturach. Film pokazuje jak zaślepienie konwencjami i zasadami konfucjanizmu może doprowadzić do katastrofy. Wraz z upływem czasu w kinematografii koreańskiej zaczęto przedstawiać przeciwieństwo obrazu dobrej żony i matki. Były to kobiety z wyższej klasy, które w poszukiwaniu niezależności finansowej porzucały swoje pozbawione miłości małżeństwa z autorytarnymi mężczyznami, a tym samym uciekały od obowiązku macierzyństwa. Oczywiście postępowanie takie było niezgodne z zasadami i mocno potępiane. Dlatego też finalnie te kobiety zostawały ukarane. Pierwowzorem tego nowego wizerunku stał się film The Aema Woman (1982, reż. Jeong In-yeob). Drugim obrazem była kobieta nikczemna – femme fatale, czyli kobieta przynosząca mężczyźnie zgubę, oraz uwodzicielka. I taki obraz został przedstawiony w trylogii koreańskiego reżysera Kim Ki-younga. Ukazywał on kobiety jako te, które uwodzą, wykorzystują seksualnie mężczyzn, niszczą ich idealne rodziny i perfekcyjne życie.

W pogoni za zmianą Tragiczny los kobiet w południowokoreańskiej kinematografii trwał aż do momentu pojawienia się komedii romantycznej Marriage Story (1992, reż. Kim Eui-suk). Główna bohaterka, tego filmu o lekkiej fabule jest radosna, pewna siebie, pełna nowych inicjatyw, a co najważniejsze – ma własną pracę, czyli przeciwieństwo tego, co do tej pory było można zobaczyć w koreańskich filmach. Skąd taka nagła zmiana? Otóż kinematografia każdego kraju jest zwykle mocno związana

z jego historią. Tak też było i w tym przypadku. Lata 90 XX w. przyniosły zmianę roli kobiety w społeczeństwie – coraz bardziej wkraczała ona do sfery publicznej. Dlatego też w filmach zaczęto przedstawiać kobiecą postać, której kariera jest równa karierze mężczyzn. Pod koniec lat 90. zaczęto ingerować w stereotypowy obraz dobrej żony i matki. Porzucono obsesję dotyczącą przekonania, że kobieta, która opuściła rodzinę powinna zostać ukarana oraz że matka powinna poświęcać się dla swojej rodziny. Późniejsze produkcje przedstawiały płeć piękną jako zamężne kobiety z karierą zawodową i własną niezależnością finansową. Było to odzwierciedleniem zmian społecznych, które w tym okresie miały miejsce w Korei Południowej. Od kilku lat koreańscy reżyserzy coraz częściej skupiają się na tym, aby ukazać kobiety jako silne i niestrudzone, które pomimo licznych przeszkód, są w stanie osiągnąć swoje cele. I tak na przykład w filmie Baseball Girl (2020, reż. Choi Yun-Tae) opowiedziano historię młodej kobiety, która pragnie dołączyć do profesjonalnego zespołu baseballu – sportu zdominowanego przez mężczyzn, co zdaje się być barierą nie do pokonania. Jednak ona sama, świadoma drzemiącego w niej potencjału, pozostaje uparta, nigdy nie ulegając zniechęcaniu wywoływanemu przez rodzinę i społeczeństwo. Pomimo faktu, że wciąż w kinie koreańskim dość popularny pozostał obraz kobiety jako cnotliwej, idealnej żony i matki to można zauważyć, że coraz więcej twórców próbuje przełamać ten stereotyp i podążać za postępem, jednocześnie starając się w sposób wiarygodny odzwierciedlić rzeczywistość. 0


recenzje /

FILM

Panie Dulskie trzepią dywany Fabuła opiera się na trzech okresach życia bohaterów, a brak chronologii wprowadza lekki chaos. Minęła dobra chwila, zanim pojęłam, kto jest kim i co właściwie wnosi do fabuły. Jednak te przeskoki czasowe stanowią dla siebie nawzajem uzupełnienie, opowiadają kompletną historię z kilku perspektyw. Film jest połączeniem kina obyczajowego, kryminału i komedii. Nie ma banałów i ciągnięcia wątków na siłę. Sporo tam zwrotów akcji, przewrotności, elementów zaskoczenia. Natomiast trochę za mało uwagi poświęcono najmłodszym członkom rodu. Dowiadujemy się tylko tyle, że młodzi Dulscy nie mają zamiaru trzymać swojego życia prywatnego pod kluczem,

Panie Dulskie, reż. Filip Bajon

skoro wystawiając je na widok publiczny, mają szansę na sławę i bogactwo. W końcu ci, którzy skrywają pod dywanem najwięcej brudów do wytrzepania, są najbardziej interesujący medialnie. Pytanie, czy Bajon może stawać w szranki z Zapolską? Opisując, czym dokładnie objawia się

Gabriela Zapolska napisała Moralność Pani Dulskiej w 1906 r., wkładając kij w sam środek

dulszczyzna XXI w. byłby zmuszony wbić drugą szpilę w mentalność Polaków. Wspomniana już

mentalnego mrowiska części Polaków. Hipokryzja, obłuda, fałsz, dwulicowość… a to wszystko

postawa „po trupach do sukcesu” (dosłownie oraz w przenośni) niejako reprezentuje socjolo-

w imię nienagannej opinii społecznej, pochwał sąsiadów, zazdrości koleżanek i łez wzruszenia

giczne kuriozum dzisiejszego świata, aczkolwiek zanurzyć się w ten temat głębiej to jak pory-

proboszcza lokalnej parafii. Zasada jest prosta. W domu niech się dzieje, co chce – pod warunkiem,

wać się na dorównanie autorce pierwowzoru. Jak wiemy, grozi to artystycznym samobójstwem,

że skrzętnie zamiecione nie zaczyna wystawać spod dywanu. Ponad sto lat później przywary

i to na oczach odbiorców.

dulszczyzny bywają nadal aktualne. W tym cały fenomen. Filip Bajon poszedł o krok dalej. Jego Panie Dulskie to wizja drzewa genealogicznego Dulskich, które przetrwało do obecnych czasów. W tej rodzinie prym wiodą kobiety. Rządzą, dyktują, roz-

Niemniej produkcja jest ciekawa, o ile nie nastawiamy się na styczność z dziełem wiekopomnym. Nie jest to kino moralizatorskie, lecz saga obyczajowa, w której pierwsze skrzypce grają i ostatnie słowo mają Panie Dulskie.

kazują, są władzą ostateczną. Żadnej z nich nie należy ignorować. W rolę pań wcieliły się kolejno:

T E K S T: M ALW I N A K R AW I E C

Krystyna Janda, Katarzyna Figura i Maja Ostaszewska. Pierwszy zarzut, z jakim się spotkałam przed obejrzeniem filmu to zbyt mała różnica wieku między aktorkami, aby ich kreacje babci, matki i wnuczki mogły wyjść wiarygodnie. Czy faktycznie? W moim odczuciu nie, choć charakteryzacja mogłaby być bardziej wyrazista.

Panie Dulskie (reż. Filip Bajon) Premiera: 15.09.2015

Sercem akcji jest słynna kamienica. Ciągle posiada nienaruszony przedwojenny styl. Nie wiem, czy w ten sposób starano się przywołać klimat epoki Zapolskiej, czy raczej symbolicznie przeka-

ocena:

88887

zać, że niektóre rzeczy pozostają niezmienne, naturalnie przechodzą na kolejne pokolenia.

Dlaczego człowiek zabija? tym kątem. Przykładowo Ted Bundy miał tragiczne dzieciństwo. Urodził się wskutek nieudanej aborcji, co mogło nieodwracalnie wpłynąć na kształt jego przyszłej psychiki. Ponadto ojciec bił Teda i według relacji bliskich był poważnie zaburzony. To skłoniło doktor Lewis do refleksji, że nie tylko Ted Bundy, ale również inni seryjni zabójcy w większości dopuszczali się okropnych czynów ze względu na urazy psychiczne odniesione jeszcze w dzieciństwie. Jest to zupełnie nowe spojrzenie na mentalność morderców, których zachowania poza potępianiem możemy nie tyle usprawiedliwić, co próbować zrozumieć. Ponadto główna bohaterka dostrzegła u swoich

Psychika mordercy, reż. Alex Gibney

pacjentów schorzenia, które wcześniej były uznawane za fikcyjne albo w ogóle nie były brane pod uwagę. Chodziło o zaburzenia dysocjacyjne tożsamości, które po dziś dzień są poddawane w wątpliwość zarówno przez uczonych, jak i opinię publiczną. Na nagraniach archiwalnych

Psychika mordercy to film dokumentalny, który powstał w 2020 r. Wyreżyserowany

możemy zaobserwować różne rozmowy psycholożki z zabójcami. Co ciekawe, widać jak w trakcie

przez zdobywcę Oscara, Alexa Gibneya, opowiada o karierze zawodowej doktor Dorothy

przesłuchań zmienia się ich zachowanie, sposób mówienia, charakter pisma oraz dobór słów, co

Otnow Lewis, która przez wiele lat zajmowała się psychologią kliniczną. W swoim portfo-

wprowadza widza w niemały szok i niepokój. Utwierdza to główną bohaterkę oraz odbiorcę w

lio ma rozmowy z wieloma seryjnymi zabójcami, którzy cierpieli na schorzenia psychiczne.

przekonaniu, że ci więźniowie nadają się do intensywnego leczenia, a nie na karę śmierci. Dlatego

Wśród nich byli chociażby Joseph Paul Franklin, Arthur Shawcross czy Ted Bundy. Doktor

doktor Lewis przez lata pracowała jako biegły sądowy, starając się przekonać ławę przysięgłych,

Lewis przybliża nam psychikę morderców oraz analizuje ich motywy. Stara się odpowie-

że śmierć tych ludzi nie jest adekwatnym rozwiązaniem.

dzieć na pytanie dlaczego z zimną krwią pozbawiali życia innego człowieka oraz przede wszystkim, czy ktokolwiek z nas może się stać taką osobą. Dorothy Lewis przez 40 lat swojej pracy próbowała zrozumieć, dlaczego jedni ludzie

Psychika mordercy to świetny dokument, który ogląda się z zapartym tchem. Wspomnienia głównej bohaterki i jej współpracowników urozmaicają produkcję, a cały film został doskonale nagrany i zmontowany. Dla fanów kryminalistyki jest to pozycja obowiązkowa.

zabijają, a inni nie... Argumentacja, że są to osoby chore psychicznie jej nie wystarczała, co

T E K S T: M AC I E J N O W I C K I

skłoniło ją do głębszych refleksji. Lewis starała się dowiedzieć, skąd wzięły się te schorzenia i czy przesłuchiwanych przestępców coś łączy. Pierwsze rozważania na ten temat rozpoczęła podczas pracy w sądowym szpitalu dla nieletnich. Miała wówczas możliwość rozmowy z wieloma młodocianymi przestępcami, którzy w większości mieli przerażające dzieciństwo.

Psychika Mordercy (reż. Alex Gibney) Premiera: 18.11.2020

Wielokrotnie pojawiało się znęcanie fizyczne i psychiczne, poparzenia lub inne tortury. Okazało się, że również w przypadku seryjnych zabójców taka zależność miała miejsce, co dla odbiorcy

ocena:

88888

może być dużym zaskoczeniem, bowiem nikt wcześniej nie analizował psychiki mordercy pod

styczeń–luty 2021


FILM

/ kino niemieckie w latach 20

Filmowe imperium W latach 20. Niemcy były europejską stolicą filmową. Dziennie średnio 2 mln osób chodziło tu do kina, a niemieckie wytwórnie produkowały więcej filmów niż reszta Europy razem wzięta. Podczas gdy państwo powstawało z ruin wojennych, krajowe kino kwitło. T E K S T:

Gabinet Doktora Caligari, reż. Robert Wiene hcąc prześledzić przyczyny rozwoju kinematografii w powojennych Niemczech, warto cofnąć się do roku 1917. To wtedy powstała wytwórnia UFA, czyli Universum-Film Aktiengesellschaft. Była ona częściowo własnością państwową, a częściowo – prywatnych spółek. Miała produkować filmy propagandowe o I wojnie światowej, jednak rozłam wśród zarządu doprowadził do zmiany obranego kierunku. Deutsche Bank, czyli jeden z akcjonariuszy, po wojnie postawił interesy finansowe nad militarnymi – ostatecznie UFA miała więc produkować rentowne filmy rozrywkowe.

C

W wyścigu z Hollywood Początkowo produkowano głównie dramaty historyczne i kostiumowe. Tak rozpoczęła się kariera Ernsta Lubitscha, który w 1918 r. wyreżyserował Oczy mumii Ma oraz Carmen, a w 1919 r. Madame DuBarry. W produkcjach wystąpiła Pola Negri, a rola kochanki Ludwika XV okazała się jej pierwszym wielkim scenicznym sukcesem. Ogromną popularnością cieszył się również film Sumurun z 1920 r. – Pola Negri wcieliła się tam w wędrowną tancerkę, a Lubitsch – w zakochanego w niej żebraka. Reżyserko-aktorski duet zyskał rozgłos nie tylko w Niemczech, ale także w Stanach. One Arabian Night (to pod tym tytułem wypuszczono Sumurun w Ameryce) uznano za jedną z najlepszych produkcji 1920 r. I chociaż film mocno się zestarzał, a motywy orientalne mogą dziś kłuć w oczy, to był on wspaniałym otwarciem nowego dziesięciolecia niemieckiej kinematografii, którą po wojnie odcięto od zagranicznego eksportu. Niemiecki widz łaknął kina, a świetnie wyposażona, jak na tamte czasy UFA, odpowiedziała na tę potrzebę. W 1921 r. UFA została sprywatyzowana i od tego czasu, produkowała około 600 filmów rocznie (do dziś przetrwało tylko ok. 10 proc. z nich). Na początku lat 20. UFA dysponowało dwoma studiami filmowymi – jednym w dzisiejszym Berlinie-Tempelhof, drugim w Po-

26–27

tsdamie-Babelsburgu, obecnie najstarszym produkującym filmy studio wielkoskalowym (działającym od 1912 r.).

Wśród fantastycznych scenerii To właśnie w Babelsburgu powstała między innymi scenografia do imponującego wizualnie Metropolis z 1927 r. Zanim jednak przyszedł czas na największe osiągnięcie filmowe Fritza Langa, artysta nakręcił tu w 1921 r. Zmęczoną Śmierć dla Decla-Bioscop AG (które w tym samym roku sprzedało Babelsberg wytwórni UFA). Bernhard Goetzke w tytułowej roli wypadł znakomicie – przerażająco, nieludzko, przejmująco (to w tej kreacji część teoretyków filmowych doszukuje się już przejawów zainteresowania Fritza motywem maszyny). W Babelsburgu Lang nawiązał współpracę z producentem Erichem Pommerem, który zaproponował mu podpisanie kontraktu z UFA. Dla wytwórni w 1922 r. zrealizował Doktora Mabuse, a w 1924 r. – dwie części Nibelungów. W obu filmach w pierwszoplanowych rolach obsadził Goetzkiego. Lang pokochał Babelsburg – w przeciwieństwie do wychodzącego „w miasto” Friedricha Murnaua, lubował się w zamkniętych atelier i w wystylizowanych, geometrycznych scenografiach. Murnau jednak nie trzymał się od Babelsburgu zupełnie z daleka i realizował tu część swoich produkcji. Scenografie w Babelsbergu budowali między innymi Robert Herlth, Walter Röhrig i Erich Kettelhut. Ich projekty współtworzyły wymowę dzieł i stanowiły ważny walor artystyczny. Bez nich niemiecki ekspresjonizm nie odniósłby swojego sukcesu.

W krainie zjaw, snów i podświadomych lęków Kino niemieckie lat 20. kojarzy się głównie z ekspresjonizmem. Jednak to wcale nie Gabinet Doktora Caligari zainicjował ten nurt, ale – znacznie wcześniejszy, choć nie tak głośny – Student z Pragi z 1913 r. w reżyserii Stellana Rye, pełen aluzji do twórczości Johanna Wolfganga Goethego, Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna i Edgara Allana Poego. W rolę główną (studenta i jego demonicznego sobowtóra) wcielił się wtedy Paul Wegener, aktor teatru Maxa

K ATA R Z Y N A KOWA L E W S K A

Reinhardta, cenionego reżysera teatralnego, którego dorobek artystyczny inspirował ekspresjonistów (Wegener wraz z Carlem Boesem w 1920 r. wyreżyseruje własny film ekspresjonistyczny, czyli Golema). Za filmy preekspresjonistyczne uznaje się także Nerwy Roberta Reinerta z 1919 r., z ekspresjonistyczną sekcją wstępną, oraz Lalkę w reżyserii Ernsta Lubitscha z 1919 r. Jednakże stale romansujący z gatunkiem komedii reżyser, potraktował estetykę ekspresjonistyczną raczej parodystycznie. Ekspresjonizm ponadto królował już w sztukach wizualnych oraz w teatrze. Jednak dopiero premiera Gabinetu Doktora Caligari 26 lutego 1920 r. stała się filmowym przełomem dla tego nurtu w świecie kinematografii. Opowieść o doktorze-zbrodniarzu, której początkowo nie wróżono większego powodzenia ze względu na eksperymentalny sposób realizacji, przyciągnęła do kin rzesze widzów i inspirowała kolejnych twórców. Zainicjowała trend zwany kaligaryzmem, czyli wizję świata pełną szaleństwa i grozy, której źródła z łatwością można wyśledzić w dziełach romantycznych i modernistycznych. W filmach kaligarystycznych kluczową rolę odgrywała ekspresjonistyczna dekoracja, silne kontrasty, gra światłocienia oraz specyficzny makijaż postaci. Przy okazji warto pamiętać, że ekspresjonistyczne filmy często nie były czarno-białe. Taśmę malowano na kolor sepii, odcienie niebieskiego i zielonego, by podkreślić subiektywność doznań czy pokazać zmianę pór dnia. Gabinet Doktora Caligari rozpoczął też modę na narrację ramową, obecną np. w Zmęczonej śmierci, w której narrację „zewnętrzną” stanowi historia miłości pewnej młodej kobiety do niedawno poślubionego męża, a narrację „wewnętrzną” tworzą trzy przypowieści. W każdej z nich bohaterka w różnych epokach i miejscach próbuje uratować swojego ukochanego z tym samym skutkiem, z jakim ze śmiercią 36 lat później zmierzy się rycerz Antonius Block w Siódmej Pieczęci Ingmara Bergmana (a charakteryzacja Bengta Ekerota w roli śmierci ma zaskakująco wiele wspólnego z charakteryzacją Bernharda Goetzkego).


kino niemieckie w latach 20 /

W świecie ludzkich dramatów

cesami modernizacyjnymi – technologią, arZ ekspresjonizmu i inspiracji działalnością Maxa chitekturą, maszynami, a ponadto problemami Reinhardta (a także utworami Henrika Ibsena oraz społecznymi najczęściej związanymi z życiem Augusta Strindberga) wkrótce narodził się gatunek w mieście. W 1923 r. Karl Grune zrealizował zwany Kammerspiel. Jego twórcy korzystali ze środ- dwa filmy w tej pionierskiej wówczas i stanoków realistycznych i naturalistycznych, by ukazać wiącej opozycję dla ekspresjonizmu konwenpogłębione portrety psychologiczne bohaterów, wy- cji: Schlagende Wetter – opowiadający o losach wodzących się najczęściej z średniej warstwy miesz- młodej matki nieślubnego dziecka oraz Uliczańskiej, którzy nie mogą uciec przed przezna- ca, w której mężczyzna pada ofiarą prostytutczeniem. Preferowali też zupełnie inny rodzaj gry ki i jej wspólników. Najbardziej znanym twóraktorskiej – bardziej wyważonej, pozbawionej pa- cą Neue Sachlichkeit jest Georg Wilhelm Pabst, tosu i przerysowania. Friedrich Wilhelm Murnau, poruszający w swej twórczości problemy aborzaczynający jako asystent Reinhardta, później two- cji, prostytucji czy uzależnienia od narkotyków. rzący wybitne ekspresjonistyczne produkcje tj. Nos- W filmie Zatracona ulica z 1925 r. ukazał proferatu – symfonia grozy (wariacja historii Draculi) blem nierówności społecznych i to, jak ubóstwo z 1922 r. oraz Faust z 1926 r., świetnie odnajdywał może popychać ludzi do działania wbrew sobie. się też w gatunku Kammerspiel. Nakręcił między innymi wybitny film Portier z Hotelu Atlantic z 1924 r. Tytułowy bohater ze względu na podeszły wiek zostaje zdegradowany w hotelowej hierarchii, spotyka go coraz więcej upokorzeń i staje się on ofiarą ostracyzmu. Niektórzy badacze czytają to jako metaforę wykluczenia, które przeżywał sam Murnau, niemogący publicznie ujawnić swojej homoseksualnej orientacji. Rytm 21, reż. Hans Richter Studio UFA, wówczas kolaborujące z hollywoodzkimi dystrybutorami, wymusiło na Murnau dopi- Jedną z głównych ról zagrała Greta Garbo. sanie happy endu, który znacznie odstaje od całości Nowa Rzeczywistość rozwijała się główdzieła. Z kolei w 1925 r. artysta zrealizował Świę- nie w drugiej połowie lat 20. i z tego okresu toszka na podstawie dramatu Moliera. W konwen- warto zapamiętać, uwielbiany przez berlińczycji Kammerspiel utrzymane są również filmy Szyny ków, film eksperymentalny Waltera Ruttman(1921), uchodzące za pierwszy film w tym gatunku, na Berlin. Symfonia wielkiego miasta z 1927 r., oraz Sylwester (1922) Lupu Picka. ukazujący dobę w pulsującej życiem metroW polskich źródłach Kammerspielfilm czę- polii. Dzieło ujawnia zarówno fascynację, jak sto uznaje się za podgatunek filmów ekspresjo- i krytykę postępu – widać tu związek z Ulicą ; nistycznych, jednak w źródłach niemieckich twórcy nurtu byli zaintrygowani fenomenem podkreśla się odrębność tego nurtu, zaznacza- współczesnego miasta, ale zdawali sobie sprając raczej, że wyrósł on z ekspresjonizmu i roz- wę z jego patologii. wijał się wobec niego równolegle. I chociaż około Wielu historyków kina wskazuje na pokre1924 r. Kammerspiel zaczęło wygasać, to wciąż wieństwo filmów Nowej Rzeczywistości z nurinspirowało wielu twórców kina psychologicz- tem filmów proletariackich, ukazujących pronego i to jemu składa hołd przepiękny Niebieski blemy środowisk robotniczych, a których Anioł Fritza Langa z Marleną Dietrich w tytuło- popularność skończyła się w 1933 r. wraz z dojwej roli kobiety fatalnej. ściem nacjonalistów do władzy. Innym „kuzynostwem” tego nurtu są filmy górskie, promoW wielkim mieście, na ulicy, w górach wane przez UFA, których akcja rozgrywa się Trzecim silnym i ważnym nurtem w kinie nie- w wysokogórskim plenerze i zawiera motywy mieckim lat 20. jest Nowa Rzeczywistość. Twórcy wspinaczek oraz zjazdów narciarskich. Pierwtego kierunku mieli na celu opisywanie i komen- szym takim filmem jest Góra przeznaczenia towanie współczesności. Byli zafascynowani pro- z 1924 r. w reżyserii Arnolda Fancka.

FILM

Wyblakli na kartach historii kina Analizując kino niemieckie pierwszej połowy lat 20., warto wspomnieć o dwóch, niesłusznie zapomnianych, postaciach. Pierwszą z nich jest Hans Richter, eksperymentalny reżyser filmowy, artysta wizualny, pisarz, mający powiązania z francuską awangardą. To właśnie on wprowadzał elementy dadaistyczne do swoich filmów. Jego Rytm 21 z 1921 r. to jeden z pierwszych czysto abstrakcyjnych filmów – na jego kadry składają się figury geometryczne. Sam reżyser twierdził, że to pierwszy naprawdę abstrakcyjny film, ale współcześni badacze uważają, że artystę ubiegli włoscy futuryści, a także Walter Ruttmann ze swoim Lichtspiel Opus 1 (dzieło Richtera ze względu na wyraźną inspirację malarstwem Kazimierza Malewicza jest jednak znacznie ciekawsze). W kolejnych latach stworzył także Rytm 23 oraz zaginiony do dziś Rytm 25. Twórczość Hansa Richtera wielu historyków kina zalicza do nurtu tzw. kina absolutnego bądź abstrakcyjnego (będącego przeciwieństwem kina przedstawiającego). Drugą postacią, niestety pomijaną się w historii kina, jest Lotte Reiniger, reżyserka, która ubiegła Walta Disneya. Oprócz efektów specjalnych do filmów, tworzyła udźwiękowione animacje dla dzieci techniką sylwetkową, czyli wycinanych kształtów. Jej najbardziej znane produkcje to krótkometrażowy Kopciuszek z 1922 r., a przede wszystkim pełnometrażowe Przygody Księcia Achmeda z 1926 r. Inspirowany Baśniami tysiąca i jednej nocy film to prawdopodobnie najstarsza zachowana pełnometrażowa animacja. Disneyowski Aladyn z 1992 r. składa cichy – i anonimowy – hołd dziełu Reiniger. Pionierskich postaci niemieckiego kina lat 20., które można by przywoływać, jest znacznie więcej. Warto pamiętać że ten okres wiąże się z rozkwitem ekspresjonizmu. Ciekawie przebiega śledzenie związków między filmowym boomem lat 20. w niemieckim kinie, a późniejszą złotą erą Hollywood (gdy wygasa pierwsze, błyszczy drugie), a także porównywanie eksperymentów filmowych niemieckich oraz francuskich awangardzistów. Początek lat 20. w Niemczech to czas zabawy formą, eksplozja pomysłów i nowych technik. Powrót do tych barwnych i tętniących różnorodnością czasów, to uczta dla kinomanów zainteresowanych historią kinematografii. 0

styczeń–luty 2021


FILM

/ o miłości w filmach i w życiu

Kiedy można płakać nad rozlanym mlekiem? T E K S T:

Z U Z A N N A ŁU B I Ń S K A

GRAFIKA:

ozlewanie mleka jest dla wielu smutną codziennością. Każdemu zdarza się przecież przypadkiem potrącić pełną szklankę oblewając tym samym cały swój outfit czy też kupić karton mleka, który powolutku przecieka, powiększając białą plamę naokoło. Ewentualnie rozlewanie można zaplanować albo z ogromnym hukiem rzucić butelką mleka o podłogę. Pytanie jednak, który z tych sposobów jest najbardziej przykry i dlaczego wszyscy zgodzą się, że jest to sytuacja, gdy mleko wylewa ktoś inny, a nam pozostaje jedynie bezrefleksyjnie stać w mlecznej kałuży i patrzeć na rozwój wydarzeń? Czy wtedy można już płakać nad rozlanym mlekiem?

tylko płynami ustrojowymi wyciekającymi z panów w ich ostatnich minutach na ziemskim padole. Umarli. To właśnie ten huk rzucanej butelki z mlekiem. Ktoś mógł przecież coś zrobić. Ktoś. Coś. Wiele niewiadomych, ale to wcale nie musiało się tak skończyć. Niestety pomoc zazwyczaj nadchodzi o ułamek sekundy za późno, gdy już raz potraktowana młotkiem czaszka, na przykład ta z serialu Undoing, czeka na kolejne ciosy, a kotki w worku, którym tytułowy Szarlatan uderzał o głaz, przestają wydawać jakiekolwiek dźwięki. Smutne? Owszem. Ale w tych sytuacjach wystarczyło, żeby ktokolwiek stał obok, a pewnie udałoby się uniknąć tragedii. Większe dramaty mają miejsce, gdy nikt nie jest w stanie pomóc.

Liczba smutnych zdarzeń na świecie przytłacza. Są wszędzie. Jest ich mnóstwo. Z pewnością (podobnie jak sposobów na rozlanie mleka) więcej niż dziesięć. Czego zatem jest dziesięć? Przykazań Bożych, które chyba w założeniu miały eliminować źródła nieszczęść. A także filmów ateisty Krzysztofa Kieślowskiego powstałych na przełomie lat 80. i 90. jako seria dumnie nosząca miano Dekalogu. Każda produkcja jest filmową interpretacją jednej z mojżeszowych zasad. W każdej polski mistrz dokumentalnego dramatu przedstawia widzom inną, ale na podobnym poziomie dołującą rzeczywistość. Mimo tego, że wszystkie filmy z Boskiej serii są krokiem w stronę katharsis, tylko dwa z nich doczekały się rozwinięcia i substytucyjnego tytułu. Krótki film o zabijaniu oraz Krótki film o miłości. Obie pozycje obrazują ludzkie tragedie – śmierć i miłość. Tylko co jest bardziej rozpaczliwym koszmarem? Dwa morderstwa czy obnażenie braku miłości?

Chciałem Panią zobaczyć – powiedział rozmarzony nieustannie patrząc na jej blond loki. Mnie Pan chciał zobaczyć? – odpowiedziała, używając przy tym lekko wyśmiewającego tonu, akcentując wyraźnie pierwszy wyraz i szybko odwróciła się na pięcie. Typowo. Kobieco. Kobiety chyba tak robią. Są, a potem nagle, ni stąd ni zowąd, odchodzą bez pożegnania. Pani wczoraj płakała! – zawołał za nią On, młody Olaf Lubaszenko. Skutecznie, bo wtedy Ona – Grażyna Szapołowska – znów spojrzała w jego stronę. Zawróciła i zaczęła drążyć temat. Typowo. Kobieco. Jednak wszystko tylko po to, by za chwilę powiedzieć… spierdalaj. Znów – typowo, kobieco. Tym razem przynajmniej się pożegnała. Poprzedniego wieczoru bohaterka Krótkiego filmu o miłości faktycznie płakała. Na domiar złego właśnie nad rozlanym mlekiem. A On wszystko widział, bo od pewnego czasu obserwował przez lornetkę jej okna. Dojrzała kobieta nie chciała romansu ze stalkującym ją licealistą. Czy to już ten prawdziwy dramat? Nie, smutek przychodzi dopiero w momencie, w którym Grażyna Szapołowska wypowiada kwestię, w którą potajemnie się wierzy, ale nie do końca wypada się przyznawać: Miłość? Tego nie ma.

R

Pierwszy z nich – o zabijaniu – mówi stricte o pozbawianiu ludzi życia, wręcz chorobliwej żądzy do zatrzymywania ich tętna. Najpierw umiera Bogu ducha winny taksówkarz, a potem jego oprawca. Obydwaj giną w dość nieciekawych okolicznościach, ale 20-letni Jacek przynajmniej całkowicie legalnie – na szubienicy dzięki władzom PRL-u. Karę śmierci zniesiono w Polsce dopiero wraz z wejściem w życie obecnie obowiązującego kodeksu karnego z 1997 r. Czym jednak różni się ona od zaciskania sznura na szyi starszego mężczyzny prowadzącego taksówkę? Chyba

28–29

Zagubiony On ostrożnie przesuwa delikatne dłonie po nagich kobiecych nogach. A Ona tuż po kulminacyjnym momencie szczytu rozkoszy pyta znudzona – Już? – a następnie bez krztyny emocji dodaje: To wszystko. Cała miłość. Możesz iść do łazienki, wytrzyj się, tam jest ręcznik.

G A B R I E L A K U RC Z A B

Zero miłości, zero przywiązania. Nie ma niczego, o czym marzą małe dziewczynki. Jest tylko orgazm, o którego istnieniu pewnie nawet nie wiedzą. Czysto fizyczne potrzeby i nic poza nimi. Wszystko po to, żeby czuć się ważnym. W jaki sposób – to już obojętne. Ale każdy dąży do bycia potrzebnym. Czasem nawet angażuje się w dziwne inicjatywy, żeby tylko okazać się istotnym elementem układanki, w której bycie potrzebnym zaczyna się od logowania do służbowej poczty, a kończy osiem godzin później wyłączając komputer. Ale to już inna smutna historia, o której póki co nie powstał żaden krótki film. A może wyśniona potrzeba miłości kreowana przez każde love story to kwestia czasu? Pamiętaj, abyś nigdy nie wierzył w takie rzeczy; nie wolno ci! Ludzie, którzy myślą, że z czasem dopiero staną się sobie potrzebni, powinni odejść od siebie i zapomnieć kroków, które ich wiodły ku sobie. Matka Marka Hłaski uważała, że nie. A Marek Hłasko w opowiadaniu Dom mojej matki pisze, że wie, że jego matka nie była nigdy kochana przez żadnego mężczyznę. Ups, ktoś rozlał mleko. Albo wręcz wszyscy mężczyźni rozlewali je przez całe jej życie, a ona mogła tylko stać i patrzeć jak minuta po minucie jej krótki film o miłości trwa w najlepsze. Jak to nigdy nie usłyszała, że jest kobietą czyjegoś życia? Przecież to… smutne. Smutniejsze od uderzeń młotkiem w głowę, zaciskania liny na czyjejś szyi, czy nawet od masakrowania małych kotków w filmie Agnieszki Holland. Smutniejsze, bo nikt nie jest w stanie pomóc przy rozgrywaniu uczuciowej gry. Więc czy nie lepiej zgodzić się ze słowami blondynki z lokami i uwierzyć, że miłości po prostu nie ma? Wtedy naszym jedynym smutkiem pozostanie brak Burgera Drwala w całorocznej ofercie McDonald’s albo myśl, że program Motel Polska jest realizowany z naszych podatków. Również przykre, ale chyba jednak nie bardziej niż uświadomienie sobie bycia idealnym przykładem na poparcie tezy z filmu Kieślowskiego. Łezka powoli popłynęła po policzku. Chwilę później wpadła do kałuży rozlanego mleka, w której już od dawna stoi każde uosobienie słów Szapołowskiej. 0


tańczą, grają i śpiewają / halo? MAGIEL? dmuchnijcie mi w żagiel

Taki musical

zdarza się tylko

Once

On i Ona. Spotykają się w Dublinie. Zakochują się w sobie. Ona – Czeszka. Imigrantka zarobkowa. Sprzedaje kwiaty na ulicy. Gra na pianinie. On natomiast jest Irlandczykiem, komponuje piosenki i gra na gitarze na jednej z dublińskich alei. Czyżby to początek kolejnej oklepanej historii romantycznej na wzór tych z amerykańskich filmów? Nie tym razem, ponieważ tych dwoje nigdy nie będzie razem… T E K S T:

N ATA L I A JA N K I E W I C Z

łówną rolę odgrywa tu muzyka. To ona jest aktorem pierwszoplanowym. On i Ona to tylko marionetki w jej rękach, które wykonują napisany już przez los zapis nutowy. A w tym przypadku jest to utwór na dwa instrumenty – gitarę i fortepian. Czeszka i Irlandczyk nieświadomie stają się wykonawcami tego dzieła. Podczas wspólnego grania muzyka porusza u bohaterów pewne struny, które wprawione w ruch, wyzwalają głęboko skrywane emocje. Tym samym sprawia to, że zostają obdarci z wszelkiego fałszu, nieprawdy i bezwiednie zdejmują maskę, za którą ukrywali się przez wiele lat. Stają się nadzy – autentyczni. Wtedy to okazuje się, co tak naprawdę gra im w duszy. Muzyka łączy ludzi o podobnej wrażliwości. Najpierw wprawia w drgania głęboko w nich schowane struny, które zaczynają wybrzmiewać. Wtedy staje się jasne, czy ich barwy do siebie pasują. Jeśli tak, to zaczyna iskrzyć i wytwarza się tzw. chemia. Uczucie rodzące się między bohaterami jest czyste i autentyczne. Najprawdziwsze. Rozwija się ono z każdym kolejnym spotkaniem, podczas którego komponują, śpiewają, słuchają i dyskutują. W centrum ich wspólnej galaktyki jest muzyka, a Oni – jak planety – krążą wokół niej, pobierając energię do dalszych działań. To jest światło ich życia i źródło. Centrum. Czeszka i Irlandczyk. To dwa różne charaktery, dwie różne przeszłości i dwie odmienne przyszłości. Ona bowiem ma dziecko, a On zadrę w sercu, którą sprawiła mu miłość jego życia, porzucając go i wyjeżdżając do Londynu. Prawda, szczególnie bolesna i wstydliwa, ciężko przechodzi przez gardło. Pojawia się nierzadko bariera językowa lub emocjonalna czy też po prostu strach przed jej wyjawieniem. Czasem słowa są niewystarczające, nieadekwatne, za małe, lub ich brak. Wtedy pojawia się muzyka, jako instrument do wyjawienia światu swoich uczuć w jedynej i niepowtarzalnej formie. Tak też robią bohaterowie musicalu. Aby dać upust emocjom, ubierają je w muzyczną formę. W ten sposób powstają piękne, bo prawdziwe, piosenki, które na koniec stają się dowodem i symbolem ich niesamowitej relacji.

for. Sara Krulwich

G

Cristin Milioti i Steve Kazee w nowojorskim przedstawieniu Once Musical Once (który powstał na podstawie filmu o tym samym tytule) osiągnął spektakularny sukces, zgarniając przy tym mnóstwo prestiżowych nagród, m.in. osiem statuetek Tony, trzy Drama Desk Awards, czy nagrodę Grammy. Przepis był prosty – przemycić na scenę prostotę i piękno. Zdecydowano się odejść od wysublimowanych melodii, piorunujących gór, charakteryzacji, błyskotek, cekinów i peruk. Zamiast tego postawiono na skromność, prostotę, autentyczność i świeżość. Prawdę. Muzyka bowiem odzwierciedla dusze bohaterów – ich wrażliwość i delikatność. Szczególnie jest to widoczne w piosence Falling Slowly, która notabene zdobyła Oscara w swojej kategorii. I to wcale nie jest utwór w stylu tego z filmu Kraina Lodu… Ten musical cechuje też ogromna pomysłowość twórców. Scena to mianowicie bar, gdzie podczas przerwy widzowie mogą wypić drinki serwowane przez samych aktorów. Na tym ich rola oczywiście się nie kończy. Przedstawienie to wymaga bowiem wiele od wykonawców. Ci muszą umieć tańczyć, śpiewać, świetnie grać aktorsko, a przy tym grać na instrumencie. Akordeon, banjo, ukulele, cajon, pianino, gitara, skrzypce, wiolonczela, kontrabas. Nie ma osobnego zespołu czy orkiestry. To aktorzy akompaniują sobie nawzajem, śpiewają chórki, a czasem mają też solówki.

Wszystko dzieje się na oczach widzów. W efekcie dobranie obsady jest nie lada wyzwaniem. Znalezienie muzyka, który umie świetnie śpiewać, tańczyć i grać aktorsko graniczy z cudem. Żaden z tych komponentów nie może odbiegać poziomem od reszty. Co więcej, w przypadku głównych bohaterów samo dobre wykonanie nie wystarcza, bo między nimi musi być jeszcze wyzwolona przez muzykę tzw. chemia. W życiu, jak w musicalu, muzyka potrafi mówić – i to więcej niż tysiąc słów. Warto próbować odkrywać drugiego człowieka za jej pomocą, bo wtedy łatwiej dotrzemy do jego wnętrza. Muzyka, której słuchamy czy którą komponujemy, odzwierciedla naszą duszę i aktualny stan emocjonalny. Czasem na zadane pytanie jak się czujesz?, zamiast szukać odpowiedzi w gąszczu słów, wystarczy podesłać link z utworem i powiedzieć – tak. Tak właśnie się czuję. Dodatkowe słowa okażą się najzwyczajniej zbędne. To właśnie dlatego muzyka towarzyszy nam nieprzerwanie od samego początku naszego istnienia. Tworzymy ją, kiedy chcemy coś zakomunikować światu, a brakuje odpowiednich słów. Nie bez powodu wiele osób pisze piosenki po bolesnych rozstaniach, a w kościołach śpiewane są utwory na cześć Stwórcy. Muzyka ma spotęgować znaczenie wypowiadanych słów. Nawet tych najprostszych. 0

styczeń–luty 2021


/ o czym szumią stepowe wiatry

Re Stepy mongolskie wydają się niespokojne. Nieskończone w ludzkich oczach morze ostnic, kostrzew i innych traw stepowych szumi odmętnie. Trawersujące je gromady renów jeżą sierść. Wśród nich kroczą duchy przodków, poganiające swe widmowe stada. Zwykły śmiertelnik nie ma wglądu w ich pośmiertną rzeczywistość, to one muszą go wybrać. Naznaczyć, zaprosić do stanięcia na pograniczu dwóch światów. Po tej stronie wybraniec nazywany szamanem (mong. böö – ten, który wie) widzi więcej, jest przekaźnikiem. T E K S T:

A N T E K T RY B U S

ultura mongolska bierze swój początek w tradycyjnej hodowli zwierząt. Zmiana łowieckiego trybu życia na pasterski, poprzez udomowienie gatunków otaczających pierwotne społeczności protomongołów, ukonstytuowało nowe formy kultu. Były to narodziny tengrystów – czcicieli niebios, wierzących, że w każdy byt wpisany jest integralny duch. Wraz z rozwojem klanowej struktury społecznej, świat duchowy stał się bardziej skomplikowany. Od tego momentu najwyższą grupę stanowiło w nim 99 bóstw – tngri, spo-

fot. Jacqueline Macou/Pixabay

K

30–31

śród których 55 określonych jako „białe” odnosiło się życzliwie do swych wyznawców, zaś pozostałe 44 „czarne” bóstwa siały w nich postrach i przerażenie. Chociaż wierzyli w nie wszyscy, to jedynie elity społeczne miały przywilej przyzywania ich – komunikowania się z nimi. Niżej w tengryjskim panteonie znajdowały się Duchy Większe oraz Duchy Stróżujące. Złożone odpowiednio z przodków o wyższej i niższej randze społecznej, czuwały nad swoimi potomkami stawiającymi czoło przeciwnościom losu jeszcze w materialnym

świecie. Każdy klan posiadał swój unikatowy zestaw patronów, którzy przypisani do charakterystycznych miejsc, takich jak góra czy strumień, stanowili jedyną w swoim rodzaju świadomość kulturową. Ta, zakorzeniona tak silnie pod mongolskimi czaszkami, zaprawiona w bojach na połowie globu stanowi od kilku tysięcy lat niezatarty mem. Pomimo to całkiem niedawno była ona bliska zaniku. Pod koniec lat 30 XX w. mongolskie władze ludowe pod wpływem silnych nacisków ze strony ZSRR przeprowadziły ma-


o czym szumią stepowe wiatry /

Exist sowy projekt ateizacji narodu. Eksterminacji zostało poddane duchowieństwo m.in. buddyjscy lamowie, których nauki, jeszcze w czasach Kublai-Khana zostały inkorporowane do mongolskiego systemu wierzeń, tworząc nurt żółtego szamanizmu. Jakikolwiek przejaw religijności był traktowany w tamtym jako zabobon oraz przejaw wrogości wobec nowo ustalonego ustroju. Szamani oraz osoby chcące pozostać w więzi ze swoimi przodkami miały dwie możliwości – oddawać się praktykom w zaciszu ogniska domowego lub wędrować w góry. Nie dziwi więc fakt, że w okresie satelictwa wobec ZSRR w Mongolskiej Republice Ludowej działało zaledwie dziesięciu szamanów. Zeitgeist zdmuchnął jednak czerwonego kolosa na glinianych nogach. Spod jego zmurszałej skorupy, po 70 latach hartowania się w odosobnieniu, odrodził się mongolski szamanizm. Było to zjawisko potężne. Z dziesięcioosobowej garstki wyrosła ponad dziesięciotysięczna społeczność, na łonie której zawiązały się liczne związki wyznaniowe.

Świadkiem religijnego renesansu potomków Czyngis-chana jest artysta dźwięku Davaajargal Tsaschikher. Urodzony w Ułan Bator w 1988 r. jest rówieśnikiem mentalnej przemiany swojego narodu, objawienia tego, co przez zeszły wiek zakrywało widmo przymusowej ateizacji. Całe zjawisko zawiera się w tytule jego solowego albumu Re Exist. Pradawne rytuały mongolskich szamanów, które umożliwiają człowiekowi komunikację oraz połączenie ze światem natury oraz duchów, stanowią centralny punkt zainteresowania Tsaschikhera. W swych wypowiedziach podkreśla silne uczucia, które wzbudza w nim postać szamana. Spotkanie z nim jest dla niego najgłębszą formą porozumienia z tym, co nieuchwytne, tu na Ziemi. Zawarte w 74 minutach muzyki doświadczenie stawia słuchacza w obliczu niezgłębionej tajemnicy, o której nieliczni spośród nas są w stanie opowiedzieć. Medytacyjne kompozycje, oparte na symbiozie instrumentarium tradycyjnego ze współczesnym, wydają się prowadzić nas poza.

Stajemy się świadkami reinkarnacji, zmartwychwstania, będącego osią tengryjskich wierzeń. Artysta dzieli się z nami swoim poczuciem, że dusze drzemiące zarówno w człowieku, jak i innych elementach natury, nie umierają na zawsze. Według Davai musi istnieć inny wymiar czasu i przestrzeni, w którym przebywa nowe stworzenie, odrodzone po trudach ziemskiej wędrówki. Po przesłuchaniu Re Exist wychodzę z założenia, że przymiot bycia osobą wcale nie jest nieodzowny w byciu łącznikiem ze światem niewidzialnym. Postępująca cyfryzacja przenosi spirytualizm w zupełnie inny wymiar. Odbiorca jest w stanie obcować z tengryjską metempsychozą dysponując jedynie współczesnymi fetyszami w postaci głośnika bluetooth oraz subskrypcji Spotify premium. Gdy wyposażony w nie, zawędruje na przecięcie linii horyzontu odludzia wraz z kompozycjami Tsaschikher’a, dostrzeże zmęczonymi oczyma majaki. Zapewne poganiające swe stada. 0

styczeń–luty 2021


/ konceptualny ambient

Wspomnienia w ruinie Do ambientu przylgnęła łatka „muzyki do windy”, ewentualnie „muzyki z lotnisk”, w nawiązaniu do słynnego albumu Briana Eno. I chociaż gatunek ten z pewnością świetnie sprawdza się w roli muzyki tła, są artyści, którzy nadają mu zgoła inny charakter. Ich twórczość zachęca do słuchania w skupieniu, oddania się pełnemu działaniu zmysłów i uruchomienia wyobraźni. Oto mający własną narrację ambient konceptualny, traktujący o walce z przemijaniem i batalii o gasnące wspomnienia. T E K S T:

Abul Mogard (rzekomo)

JAC E K W N O R OW S K I

ierwsze minuty filmu Śmierć człowieka pracy Michaela Glawoggera. Ukraińscy górnicy na własną odpowiedzialność eksplorują nieczynne szyby kopalni, aby wydobyć resztki węgla, mogące zapewnić im i ich rodzinom utrzymanie. Obiad jedzą na leżąco, przez kilka godzin ich ruchy są niebywale ograniczone przez niski strop. Gdyby się zawalił, zostaliby pod nim pogrzebani na zawsze. Jeśli uda im się bezpiecznie wyjść z kopalni, nie czeka ich wcale świętowanie i pławienie się w sukcesie. Tylko zwykła codzienność, gorąca herbata, zaspokajający podstawowe potrzeby posiłek, chwila odpoczynku i widmo konieczności powrotu do kopalni kolejnego dnia, jeśli tylko chcą móc dalej wiązać koniec z końcem. Ten obraz akcji dziejącej się na postindustrialnym, a jednak wiejsko wyglądającym tle, napawa ogromną melancholią, rodzącą ból. Nie tylko wywołany dającymi się doświadczyć niemal fizycznie warunkami, w jakich pracują górnicy, ale przede wszystkim świadomością beznadziejności ich sytuacji. Nie pracują dla samospełnienia czy z entuzjazmu. Pracują, aby przeżyć.

P

Melancholia pracy Serbia to nie Ukraina, a Abul Mogard wcale nie jest górnikiem. Ale jego życiorys wyjątkowo silnie rezonuje z przedstawioną we wstępie opowieścią. Mogard mieszka w Serbii, gdzie przez całe życie pracował w zakładzie metalurgicznym. Po przejściu na emeryturę zdecydował, że zacznie tworzyć muzykę, bo brakowało mu w otoczeniu dźwięków środowiska swojej pracy – warkotów, świstów, metalicznych dronów. Interesował się też elektrotechniką i budował m. in. własne transmitery radiowe. Pierwszą kasetę wydał w 2012 r. w wytwórni VCO. Jakiś czas później zaczął też koncertować. To właśnie koncerty są największą siłą Mogarda. Podczas nich objawia się obezwładniający potencjał jego kompozycji. One przerażają, rozkładają słuchacza na czynniki pierwsze, doprowadzają do

32–33

płaczu. Artysta chowa się za płótnem, nie pokazuje się publiczności, zamiast tego wystawiając ją na spotkanie z czystym dźwiękiem, który ma tak wiele do przekazania. Z powodzeniem przenosi w niemal opustoszałe, wyeksploatowane rejony, w których pełne trudu życie toczy się swoim rytmem. Ukrywa się w nim powtarzalność dnia codziennego i monotonia wykonywanej przez dziesiątki lat pracy. Wyłania się strach przed niebezpieczeństwem wykonywanego zawodu, strach, który z każdą przepracowaną dekadą się oddala, pozostawiając po sobie tylko wypalenie, smutek i coraz prędzej nadchodzące widmo końca, często będącego jedynym wytchnieniem. Cała legenda Abula Mogarda i skojarzenia, które budzi jego twórczość w połączeniu z jego historią, aż się proszą o zweryfikowanie osobistego patrzenia na kontekst przy słuchaniu muzyki. Szczególnie na gruncie ambientu, który jest muzyką tła, ale też muzyką ilustracyjną, która najlepiej funkcjonuje jako dopełnienie – obrazu, filmu, grafiki, historii, a nawet idei czy strzępka informacji. Twórczość Abula dopełnia jego życiorys i absolutnie nie jest ważne, czy jest on prawdziwy czy nie. Liczy się to, jak bardzo jest w stanie podbić wrażenia płynące ze słuchania muzyki i opowiedzieć działającą na emocje historię.

Niknące wspomnienia Kontekst odgrywa kluczową rolę również u innego ambientowego artysty. Jest nim The Caretaker, pochodzący z Wielkiej Brytanii, a obecnie stacjonujący w Krakowie. Od swoich pierwszych wydawnictw James Leyland Kirby (bo tak naprawdę się nazywa) przedstawiał spójny zestaw inspiracji i obserwacji, zwieńczony jasną deklaracją tematyki swojej twórczości: rozgrzebywanie młodzieńczych wspomnień z perspektywy starszej osoby, trwałość i jakość pamięci, choroby z nią związane, muzyka sal balowych z początku ubiegłego wieku, Lśnienie i Karnawał dusz. The Caretaker wszystkie te aspekty głęboko rozpracowywał w swojej dyskografii, obejmującej dwie dekady i prawie 20 albumów.

Zaczęło się od Selected Memories From The Haunted Ballroom, pierwszej części „ballroomowej trylogii”, którego tytuł zamyka w sobie gros inspiracji i tematów interesujących Caretakera. Jednocześnie album okazał się pierwszą próbą ugryzienia tematu, który piętnaście lat później wróci w bardziej doszlifowanej formie i da Jamesowi międzynarodową rozpoznawalność. Ale w międzyczasie był jeszcze jeden bardzo ważny epizod – trylogia o amnezji, czyli materiał, który w zasadzie nie mógłby funkcjonować bez kontekstu, w którym został zawieszony. Pourywane dźwiękowe strzępki, budujące klimat bardziej fakturą i chaotyczną strukturą niż de facto brzmieniem. Już pierwszy album z tego zestawu z amnezją pogrywa dwojako: z jednej strony próbuje pojedynczymi kompozycjami kreować strzępki wspomnień, które są wyraźnie zarysowane, dostępne na wyciągnięcie ręki, ale będące jednak za zasłoną chropowatych szmerów i zniekształceń. Natomiast z drugiej strony sam materiał jest tak długi (prawie cztery godziny), że słuchacz zapomina, co słyszał pół godziny temu, wraca do poprzednich utworów, gubi się w gąszczu siedemdziesięciu dwóch ulotnych kompozycji. Nie może z porozrzucanych puzzli wspomnień ułożyć całego obrazu ze spójną narracją. Czy tak właśnie czuje się osoba z amnezją? Kolejny projekt Leylanda stanowi niejako syntezę jego poprzednich dzieł. An Empty Bliss Beyond This World to próba uchwycenia percepcji osób z chorobą Alzheimera. Złożony z nagrań przedwojennej muzyki balowej i jazzowej (tzw. dixieland) album wyróżnia się edycją i miksem, które mają oddawać sposób, w jaki muzykę lat młodzieńczych pamiętają osoby starsze cierpiące na zespół Alzheimera. Dla nich skrawki dźwiękowych wspomnień niosą ze sobą również widma minionych miejsc, osób czy przeżytych niegdyś emocji. Sam materiał źródłowy pochodzi z archaicznych, podniszczonych płyt, ale James dodatkowo nim manipuluje, zapętlając niektóre fragmenty kilkukrotnie, dodając trzaski, zacięcia, przeskoki, urywając utwory w trakcie. Dla słuchacza


konceptualny ambient /

obcowanie z tą płytą staje się szansą wejścia w skórę kogoś, kto żyje innym życiem. Pozwala też doświadczyć swoistej migawki z jego egzystencji: jego radości, trosk, chwil oddechu, ale i chaosu. Album stał się jedną z płyt definiujących dekadę i przełomowym dziełem Caretakera. Po czymś takim pozostało tylko mierzyć wyżej. Efektem takiego myślenia okazało się sześciopłytowe wydanie Everywhere at the End of Time. Studium przypadku powoli rozwijającej się demencji, choroby, która zabiera głównie starszym osobom resztki godności i skazuje ich na wieczną samotność, nawet gdy przebywają wśród bliskich. Od początku projekt powstawał z myślą o tym, że stanie się ostatnim dziełem Caretakera, który po jego wydaniu zakończy karierę. To dodatkowo wzmacniało siłę przekazu. A ta jest naprawdę rażąca. Na przestrzeni sześciu albumów ukazany jest powolny postęp choroby, która zaczyna od lekkiego mieszania we wspomnieniach, potem coraz łapczywiej je pożera, w zamian zostawiając ich wykrzywione obrazy. W końcu zjada zachłannie wszystko, czego efektem jest całkowity chaos, a w końcu pustka.

All my dreaming… Pierwsze części mają wiele ze starszych utworów Caretakera. Przetworzone ballroomowe brzmienie wprowadza w klimat bardziej idylliczny niż niepokojący. Od początku jednak coś zaczyna zgrzytać. Kawałki utworów uciekają, rozmywają się, zapętlają, Pierwsze oznaki utraty pamięci stają się coraz bardziej zauważalne, chociaż na początku nieakceptowane. Zanikają wspomnienia mniej istotne, potem bardziej, ostatnie tchnienie wydają reminiscencje najważniejszych chwil życia. Ostatnie tchnienie świadomości.

okładki kolejnych części Everywhere at the End of Time

… torn to pieces Części od czwartej do szóstej są określane jako post-awareness. Świadomość zanikła. Wspomnienia wracają jako jednolita masa – gęsta, zaplątana, czasem gwałtowna, a wręcz przerażająca. Strach i przerażenie się wzmagają, To, co znane, brzmi jak nieznane. Rzeczywistość traci zarys. Umysł chorego dryfuje gdzieś w przestrzeni. On sam zamyka się w sobie. Spod płaszcza chaosu wyłaniają się pojedyncze dźwięki pianina czy trąbki. Te części są też znacznie dłuższe – ponownie więc Caretaker oddziałuje na słuchacza nie tylko fakturą dźwięku i klimatem, ale również poczuciem zagubienia w przestrzeni – trzy części, dwanaście utworów, razem cztery godziny zatopienia w chaosie. Wspomnienia rozpadają się w niebyt, zostaje po nich tylko cisza. To masywne podsumowanie ważnej i monumentalnej kariery, panie Kirby.

Historia rozpadu Motyw rozpadu to kanwa, na której opiera się najważniejsze dzieło legendy ambientu – Williama Basinskiego. Mowa o The Disintegration Loops,

serii czterech albumów o fascynującej historii. Zaczęła się w 1980 r., gdy Basinski nagrywał na taśmy fragmenty, a w zasadzie pętle dźwięków z radia krótkofalowego i odgłosów przypadkowo napotkanych urządzeń i miejsc. Dwie dekady później postanowił zdygitalizować swoje archiwa i uruchomił taśmy na dyktafonie cyfrowym. Okazało się, że te w trakcie odtwarzania powoli się rozpadały. Taśma się kruszyła, namagnesowana powłoka odpadała i dźwięk powoli zanikał. Stało się tak z każdym nagraniem, które Basinski umieścił w dyktafonie. Tak właśnie powstały „taśmy rozpadu”, które William poddał jeszcze drobnej obróbce i wydał w postaci czterech albumów. Nie mógł jednak przewidzieć tego, co stało się w trakcie. Proces dezintegracji przeniósł się z mikroskali pracowni Basinskiego do makroskali całego świata, a w szczególności do Nowego Jorku – nastał bowiem pamiętny dzień 11 września 2001 r. To wydarzenie ściśle łączy się z The Disintegration Loops. Rankiem pamiętnego dnia mieszkający na Brooklynie Basinski ukończył pracę nad płytami. Symbolicznym zwieńczeniem wysiłku była obserwacja z dachu mieszkania zapadających się wież World Trade Center. Artysta ustawił też kamerę, która nagrała kilka godzin nowojorskiego nieba pochłaniającego dym po niedawnej tragedii i powoli zanurzającego się w mroku nocy. Obrazy z tego filmu znajdują się na okładkach kolejnych części The Disintegration Loops, a całość nagrania dołączono też do części pierwszej – niejako w formie asystującego wideo, które stanowi tło dla dźwięku. Jednak nawet bez tego obrazu i bez tego tła The Disintegration Loops to pełne studium rozpadu. Nie tylko tego, co stare, ale też tego, co mimo swojej nowości nie jest w stanie uratować starego. Rozpadu w czasie, rozpadu w przestrzeni, powolnego zaniku. Uważne słuchanie tego, jak kilkusekundowy loop z każdym powieleniem brzmi coraz mniej wyraźnie i mniej charakterystycznie. Jak zaciera się granica między kolejnymi zapętleniami. Basinski konfrontuje słuchacza z tkwiącymi głęboko w nim lękami. Bo w końcu wszystko się rozpada, zanika, urywa. Takie są prawa przyrody. 0

styczeń–luty 2021


KSIĄŻKA

/ co czytać w 2021?

idk co tu napisać, pomysłu brak

Pięć literackich okazji, by dobrze zacząć rok W 2021 r. warto wkroczyć z literackim przytupem – podpowiadamy więc co czytać, by poszerzyć swoje horyzonty T E K S T:

ALEKSANDRA ORZESZEK

akończył się grudniowy okres czytania Dickensa, z naciskiem na sztandarową Opowieść wigilijną . Jednak większość zna już historię Scrooge’a i Marleya, więc warto również pochylić się nad innymi godnymi poznania pozycjami. Dla wielu czytelników klasyka czy też literatura piękna mylnie kojarzą się tylko i wyłącznie z lekturami szkolnymi. To błąd myślowy, wpływający na pewną traumę literacką i obawę do sięgania po książki z potocznie zwanej wyższej półki. Zapomina się jednak, że w środku zostały ukryte barwne historie, psychologicznie rozbudowani bohaterowie i odpowiedzi na nurtujące ludzkość pytania. Dobrej literatury jest zbyt wiele, by streścić ją na zaledwie kilku stronach i stworzyć ranking. Jakakolwiek segregacja jest zbyt upraszczająca i subiektywna, by móc się jej podjąć. Dużo trafniejszym pomysłem byłoby wymienienie autorów wartych uwagi w trwającym już 2021 r. oraz ich dzieł, których najważniejsi przedstawiciele zostali ukazani w dalszej części artykułu. Propozycje te pozwolą na chwilę oderwać się od klaustrofobicznej, „covidowej” codzienności i zapomnieć, że świat jest na razie przysłonięty ochronną maską. Może lepiej ukryć się między kartami niezwykłych powieści?

Z

Magiczna samotność Boom na literaturę iberoamerykańską zachęca do wyróżnienia wspaniałej i egzotycznej twórczości Gabriela Garcii Marqueza. Sto lat samotności, samotności, które jest wędrówką do krainy wyobraźni, gdzie autor powoli odkrywa tajemnice Macondo i Buendiów, to sztandarowy przykład powieści napisanej w nurcie realizmu magicznego, który pozwala na odczuwanie ciągłego niepokoju egzystencjalnego spowodowanego m.in. zarazą bezsenności, jaka dotknęła całą wioskę, czy pożarciem syna jednego z bohaterów przez mrówki. Autor z lubością pozostawia czytelnikowi wiele pytań, które w efekcie tworzą sieci powiązań i zależności między rodzinami, tym samym pozwalając odbiorcy pojąć istotę z pozoru zwyczajnej czynności, jak na przykład nadawanie imienia. W trakcie ca-

34–35

i poczuć magię dobrej prozy. GRAFIKA:

łej lektury szczególnie ważne wydają się odpowiedzi na intrygujące z perspektywy fabuły pytania, a wśród nich: Jakie tajemnice przywożą ze sobą Cyganie? Dlaczego mężczyzna przywiązał się do drzewa? No i najważniejsze – dlaczego samotność trwa aż sto lat i co się za tym kryje?

Zachwyt detalem Coś dla perfekcjonistów i estetów. W stronę Swanna to jedna z siedmiu powieści Marcela Prousta, zawarta w cyklu W poszukiwaniu straconego czasu. czasu . Autor zachwyca się w niej detalami i udowadnia, że nawet pojedyncze drzewa, smak magdalenki czy witraż katedry mogą być same w sobie sztuką. Wystarczy bowiem bodziec, by podążyć za luźnymi skojarzeniami bohatera i stworzyć wiele reminiscencji. W stronę Swanna dla niektórych może stanowić niełatwą przeprawę, spowodowaną chociażby barokowym przepychem opisów, jednak ukończona lektura, oprócz satysfakcji, wzbudza doznania estetyczne, kryjące się za słowami ułożonymi w łańcuchu niezwykle precyzyjnych zdań. Bo twórczość Prousta jest po prostu doskonała i piękna.

Pułapka w psychice Szklany klosz Sylvii Plath to idealna lektura dla czytelników, którzy potrafią wykazać się dozą empatii. Powiedzenie, że jest ona powieścią o depresji, całkowicie spłyciłoby interpretację tej książki. Głęboka introspekcja, elementy biograficzne, przejmujące opisy przeżyć to zaledwie ułamek literackiego piękna i psychicznej wnikliwości autorki. Plath jest bowiem pisarką-psychoterapeutką, która potrafi pisać o emocjach, przede wszystkim tych trudnych. Jej powieść to historia o niebezpieczeństwach, które mogą się pojawić, gdy strach i ból zostają zepchnięte w głąb duszy, by zagłuszyć emocjonalne rozterki. Szklany klosz jest rewolucyjnym tytułem, który zmienił postrzeganie depresji jako choroby związanej z różnymi patologiami. Autorka uzmysławia, że nawet popularna, dobrze prosperująca, piękna i bogata dziennikarka może być nią dotknięta, że status materialny czy pozycja społeczna wcale nie są sprzężone

D O M I N I K T R AC Z

z różnego rodzaju zaburzeniami psychicznymi. Nawet mając wszystko, można nie czuć spełnienia.

Nowa edukacja Kolejny warty poznania pisarz to Hermann Hesse. Jego Gra szklanych paciorków zawiera opis ciekawego modelu edukacji. Powieść bowiem przenosi czytającego do XXV w., do Kastalii – wydzielonego terenu Europy, gdzie mieszkają erudyci, inteligenci i artyści. To utopijna wizja przyszłości, ilustrująca idealizm autora, jego nadzieje, że człowiek skupi się na rozwoju własnego ducha zamiast wyniszczającej technologii, stawiając cnotę na pierwszym miejscu. Jednak czymże jest tytułowa, tajemnicza gra szklanych paciorków? Autor stopniowo odkrywa karty i przedstawia jej zasady na stronach swojej powieści – zasady mistyczne, zawoalowane i mgliste, co tylko zachęca do dalszej lektury.

Ironiczny humor Na koniec coś lżejszego, ale nie mniej wartościowego. Kurt Vonnegut to nie tylko autor Rzeźni numer pięć, pięć, której zawdzięcza swoją popularność. Kocia kołyska (obok Gry szklanych paciorków)) jest kolejną wizją przyszłości, któpaciorków rej znajomość zdaje się dziś koniecznością, podobnie jak największych antyutopii, a wśród nich Rok 1984 Orwella lub Mechanicznej Pomarańczy Burgessa. Ironiczna narracja, groteskowe sceny w para-totalitarnym świecie sprawiają, że przez książkę się płynie. Język bawi i zachwyca, a krótkie rozdziały-sceny nie pozwalają oderwać się od wartkiej akcji. Kocia kołyska to nie tylko science-fiction, lecz przede wszystkim satyra polityczna, ośmieszająca totalitaryzm i państwa militarne, oraz powieść antywojenna, która opisuje powstanie lodu-9, jego istotę i działanie. *** Literatura pozwala uwierzyć, że izolacja nie musi być tak straszna. Nie wychodząc z domu, można wędrować po Macondo, poczuć smak magdalenki we Francji, usłyszeć nie swoje myśli i wybrać się w przyszłość, do czego całą Redakcją zachęcamy. 0


recenzja /

KSIĄŻKA

Coś nowego i coś starego Surrealizm, spekulacje, nostalgia, humor – to tylko niektóre z określeń, jakimi można opisać najnowszy zbiór opowiadań Harukiego Murakamiego. Autor zabiera czytelnika w światy, które nie do końca są zgodne z jego oczekiwaniami. Mimo to trudno jest nie znaleźć w nich elementów bliskich sercu odbiorcy. ALEKSANDRA KALICIŃSKA

rzy okazji premiery najnowszej książki autora, Pierwsza osoba liczby pojedynczej, warto przyjrzeć się bliżej twórczości tak nietuzinkowego pisarza, jakim jest Murakami. Dość późno rozpoczął on swoją przygodę z pisaniem, a „objawienia”, jak sam mówi, doznał na meczu baseballowym. Szczyt swojej popularności w Polsce autor osiągnął wraz z wydaniem Norwegian Wood – poruszającej powieści realistycznej, którą czyta się z zapartym tchem. Książka porusza bardzo ważne oraz jednocześnie trudne tematy, takie jak samobójcza śmierć przyjaciela czy problemy psychiczne dotykające osoby dopiero wchodzące w dorosłość. Poznawszy styl pisarski Murakamiego, nie oczekuje się kontynuacji historii, jednak nie jest to powód, aby czuć się rozczarowanym – wręcz przeciwnie, czytelnik odczuwa potrzebę kolejnego spotkania z autorem poprzez jego dzieła.

P

Kto chce zrozumieć poetę, musi pojechać do kraju poety Sercem opowiadań tradycyjnie jest Japonia, co stanowi okazję do zanurzenia się zarówno w realiach tokijskiego rozgardiaszu, jak i w unikalnym klimacie wyspiarskich miejscowości. Bohaterami wszystkich książek Murakamiego są mężczyźni i to przez ich perspektywę czytelnik wsiąka w przedstawiony świat. Najczęściej są oni studentami (Na południe od granicy, na zachód od słońca) lub mężczyznami w sile wieku (Śmierć Komandora). Charakterystyczną cechą stylu pisarskiego autora jest to, że nigdy nie szczędzi szczegółów, pozwala sobie na wnikliwe opisy miejskiej topografii pełnej nazw sklepów, barów, kolejnych dworców kolejowych oraz innych miejsc, w których przebywa bohater. W jego narracji istotną rolę pełnią utwory muzyczne, towarzyszące większości opowiadań. Są to zróżnicowane gatunkowo kawałki rozciągające się od jazzu, poprzez muzykę klasyczną, aż po beatlesowskiego rocka. Murakami zwraca także uwagę na takie detale jak kształt broszki przypiętej do marynarki czy rodzaj poezji uprawianej przez jedną z bohaterek. Ogromną rolę w opisywanych historiach odgrywają kobiety: dziewczyny, żony, kochanki. Autor poświęcił im nawet osobną książkę o intrygu-

jącym tytule Mężczyźni bez kobiet. Czytelnikowi może się wydawać, że mają one pewną przewagę nad bohaterem, a często wręcz stają się femme fatale. Murakami czyni je fascynującymi postaciami. Wystarczy im krótkie spotkanie z płcią przeciwną, by wzbudzić w niej potrzebę poznania i nawiązania bliższej relacji. To właśnie te próby zrozumienia kobiet stają się głównym tematem opowiadań. Zazwyczaj opisywane historie nie mają definitywnego zakończenia w stylu klasycznego happy endu. Autor starannie dobiera język opowiadania do panującego w nim klimatu. Opisy scen miłości są delikatne, wręcz intrygujące. Obcowanie z dziełami Murakamiego to doświadczenie smutku, pewnej nostalgii, a przede wszystkim refleksji nad własnym życiem. Jednocześnie łatwo jest wejść w klimat opowiadań, można przerwać lekturę w dowolnym momencie i wrócić do niej za jakiś czas, nie wybijając się przy tym z rytmu.

Wszystko zależy od punktu widzenia Już od pierwszych stron czytelnik rozpoznaje charakterystyczny styl i manierę pisarską Murakamiego. Opowiadania With the Beatles i Charlie Parker Plays Bossa Nova poruszają bliskie sercu autora tematy muzyki. Bohater Murakamiego często robi coś zupełnie sprzecznego ze swoimi deklaracjami, co doprowadza do niezwykłych wydarzeń, np. decyduje się nigdy więcej nie rozmawiać z nieznajomą kobietą przy barze, a gdy łamie swoje postanowienie, niespodziewanie zostaje mu przypomniana jego dawna miłość. Opowiadania ze zbioru nie niosą jednego przesłania, raczej mówią wielogłosem morałów, przez które autor chce przekazać, że nie warto długo zastanawiać się nad działaniem, ponieważ czas jest nieubłagany, a innym razem pisze: Po to masz rozum, żeby zastanawiać się nad trudnymi kwestiami. Żeby jakoś pojąć to, co niezrozumiałe. Murakami wyraźnie podkreśla w swej twórczości, że nie należy oceniać człowieka bez wcześniejszego poznania go. Za każdym stoi jakaś historia, która ukształtowała go w taki, a nie inny sposób. Z opowiadań płynie piękne i mądre przesłanie, które nie traci na wartości, mimo upływu lat.

Mistrz w prostej formie i głębokiej treści W każdym kolejnym opowiadaniu można odnaleźć znajomą nutę nostalgii. Czytając, poznajemy bohaterów, w których przy odrobinie szczęścia dostrzeżemy najbliższych. Pierwsza osoba liczby pojedynczej przenosi w znajomy dla fanów Murakamiego świat pełen tęsknoty i nostalgii, do którego nie chcieliby trafić, lecz gdy już się tam znajdą, nie chcą z niego odejść. Po raz kolejny zostajemy wprowadzeni w japońską rzeczywistość – jej zwyczaje i kulturę. Trudno o bardziej magiczne i intrygujące tło dla opowiadań. Mimo znajomych motywów Murakami nie zawodzi i stale ma do powiedzenia coś istotnego. Podczas lektury warto zatrzymać się na chwilę i poddać pod rozwagę przekaz, który pisarz pozostawił czytelnikom: I tak dotarłem do tego tu i teraz, gdzie naprawdę istnieję jako ja w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Gdybym choć raz wybrał przeciwny kierunek, pewnie by mnie tu teraz nie było. 0

źródło: materiały prasowe

T E K S T:

Pierwsza osoba liczby pojedynczej Haruki Murakami Wydawnictwo MUZA Warszawa 2020 ocena:

88887 styczeń–luty 2021


KSIĄŻKA

/retro-recenzje

Koniec biblijnego świata Stephen King jest już autorem legendarnym.

ry, wyjęte żywcem ze starych filmów Universalu, nie budzą większej grozy niż kichnięcie,

milionach

a zwykła posiadówka ze znajomymi może być początkiem końca świata. Później, w Na gra-

egzemplarzy, przy czym praktycznie każda została

nicy, swoim przedstawieniem powołania bohaterów autor zdaje się aspirować na drugiego

zekranizowana z lepszym bądź gorszym efektem.

Tolkiena, a powolne zbieranie się kingowskiej Drużyny Pierścienia (oraz jej antytezy) w oni-

Na podstawie grozy Króla Horroru ( jak nieoficjalnie

ryczny sposób oczarowuje czytelnika, jakby ten nie miał do czynienia ze zwykłym post-apo,

nazywa się autora) powstało m.in. ikoniczne

lecz fascynującą hybrydą międzygatunkową, która swoim rozmachem burzy utarte sche-

Lśnienie Stanleya Kubricka i Carrie Briana DePalmy,

maty. Jest to zaledwie preludium do prawdziwej wojny, bo trzeci rozdział – Bastion – roz-

czyli

które zawsze już zapisały się

dmuchany do rozmiarów fundamentalno-religijnego przykazania, nie bierze jeńców. Monu-

w światowej kinematografii. W połowie grudnia

mentalność historii łamie kości, skrywane emocje wyciskają łzy, a przekrojowość powieści

poprzedniego roku Josh Boone (Gwiazd Naszych

nie daje o sobie zapomnieć na długo po lekturze. Dodawszy do tej zabójczej literackiej

Wina) zaprezentował swoją ekranową interpretację

mieszanki charakterystyczny, gawędziarski styl opowiadania Kinga, czytelnik otrzymuje

głośnego i objętościowo kolosalnego (ponad 1100 stron!) Bastionu, co stanowi

książkę kompletną, potrafiącą zadowolić nie tylko oddanych fanów science fiction, ale też

świetną podstawę do tego, by bliżej przyjrzeć się literackiemu pierwowzorowi.

osoby poszukujące powieści ważnych, na swój sposób filozoficznych.

źródło: materiały prasowe

Jego

książki

filmy,

sprzedają

się

w

King swoje opus magnum napisał jako czwartą powieść w karierze. Książka przed-

Ostatecznie Bastion stanowi najbardziej udany projekt autora, urzekający rozbudowa-

stawia nieprzyjazny świat zdziesiątkowany przez śmiertelną odmianę grypy (zwaną Ka-

nym światem i wielowymiarowymi bohaterami, z którymi żal się rozstawać w momencie

pitanem Tripsem), w którym Dobro i Zło to nie tylko puste słowa przytaczane setki razy

lektury ostatniej z ponad tysiąca stron. To bezwzględny dowód na to, że King wielkim pi-

w literaturze, lecz sposób funkcjonowania nowej rzeczywistości. Ci którzy ocaleli z zarazy

sarzem jest (a przynajmniej cieszy się tą opinią wśród zwolenników inteligentnej beletry-

dzielą się bowiem na dwa obozy. Pierwszy – godnych obywateli usiłujących odbudować cy-

styki) i może być uczciwie uważany dziś za jedną z najjaśniejszych gwiazd współczesnej

wilizację według dawnych zasad, powołanych do działania przez czarnoskórą staruszkę –

literatury.

DOMINIK TRACZ

i drugi – zwyrodnialców mających za nic podstawowe zasady moralne, którym przewodzi Mroczny Człowiek, notabene postać pojawiająca się później u Kinga, jako jeden z kluczowych czarnych charakterów w serii Mroczna Wieża. Obie siły muszą zatem stawić sobie

Bastion

czoła, bo na szali leży przyszłość podupadającego świata. W tych realiach przysłowiowa

Stephen King

walka Dobra ze Złem nabiera zupełnie nowego, alegorycznego wymiaru.

Wydawnictwo Albatros

Bastion podzielony został na trzy części, z których każda mogłaby stanowić odrębną,

Warszawa 2015

pochłaniającą bez reszty, historię. W Kapitanie Tripsie King po mistrzowsku dawkuje napięcie i przeraża trywialnymi aspektami codzienności. Pokazuje, że wampiry i inne potwo-

ocena:

88888

źródło: materiały prasowe

Czy miłość da się kupić? Magda i Piotr Mieśnikowie wprowadza-

od narkotyków, przemoc fizyczną i psychiczną, choroby weneryczne i AIDS, choroby psy-

ją czytelnika w tajniki najstarszego zawodu

chiczne, aż po zinstytucjonalizowany handel ludźmi. Wielu osobom za sprawą tzw. afery

świata, przedstawiając prostytucję z różnych

dubajskiej może się wydawać, że prostytutki mają łatwy zarobek, podróżują po świecie i lu-

perspektyw. Każda historia, choć wszystkie

bią to, co robią, a potem dzięki zdobytym bogactwom stają się celebrytkami. Oczywiście

posiadają wspólny mianownik, jest zupełnie

były i takie przypadki, jednak przede wszystkim uderzająca w tej książce jest niesłychana

odmienna, zaskakująca i wywołuje u odbiorcy

ilość cierpienia, które jest nierozerwalnie związane z seksbiznesem. Wydaje się, że autorzy

silne emocje, jak obrzydzenie (przy opisach

nie bez powodu przytaczają pod koniec reportażu historię swojego kolegi seksoholika, któ-

gwałtu czy przekraczania granic), ale przede

ra jest zwieńczeniem ludzkiej degrengolady przewijającej się przez cały tekst.

wszystkim smutek, bo zawarte w niej rela-

Osobiste relacje bohaterów przeplatają się z fragmentami akt i kulisami spraw krymi-

cje nie dość, że są tragiczne same w sobie, to

nalnych, cytatami z raportów oraz ze statystykami. Całość uzupełniają rozmowy z eksper-

nie mają również szczęśliwego zakończenia.

tami: ginekologiem i seksuologiem, jednak są to tylko dwa krótkie rozdziały, więc wyraźnie

Wszystkie wstrząsające opowieści skłaniają do refleksji nad istotą człowieczeństwa, pokazują bowiem, że nikt nie jest święty – ani ksiądz, ani policjant.

brakuje analizy psychologicznej i głębszego wniknięcia w osobowości bohaterów. Chociaż treść nie jest lekka i przyjemna, to wciąga czytelnika niczym bagno czy ruchome

Autorzy dogłębnie wniknęli w świat nierządu – w reportażu pojawiają się relacje pro-

piaski. Mieśnikowie świadomie nadali swojej pracy kontrowersyjny tytuł, bo jak udowadnia-

stytutek, które opowiadają o swoich motywacjach, codzienności i o klientach, są tu także

ją, „płatna miłość” to przecież oksymoron. Prostytutki. Tajemnice płatnej miłości to dobry

historie z perspektywy alfonsów. Mieśnikowie podeszli do tematu kompleksowo – spisali

reportaż, opisujący świat seksu za pieniądze – okropny i brudny. Najgorsze jednak wydaje

słowa prostytutek każdego pokroju: kobiet, mężczyzn, osób transseksualnych, korzysta-

się to, że książkę czyta się jak beletrystykę, ponieważ odbiorcy trudno uwierzyć, że takie

jących ze sponsoringu, tych pracujących w agencjach czy zarabiających „na własną rękę”,

rzeczy dzieją się naprawdę.

ANTONINA GUTOWSKA

„tirówek” stojących na drogach, niepełnoletnich, w podeszłym wieku, kobiet zadowolonych ze swojego życia oraz takich, które zostały przez kogoś zmuszone do pracy seksu-

Prostytutki. Tajemnice płatnej miłości

alnej. Czytając reportaż odnosi się wrażenie, że naprawdę wnika się w rzeczywistość osób

Magda Mieśnik, Piotr Mieśnik

świadczących płatny seks, głównie dzięki temu, że autorzy w żaden sposób nie wygładza-

Wydawnictwo WAB

li wypowiedzi, tylko zachowali wręcz rynsztokowy język, urozmaicony sformułowaniami

Warszawa 2020

ze slangu więziennego. Dziennikarze przedstawili różne mechanizmy rządzące seksbiznesem: poprzez gotowość zrobienia wszystkiego dla pieniędzy, popadanie w uzależnienia

36–37

ocena:

88887


studenci szkół teatralnych w czasie pandemii /

SZTUKA

Umówiony byłem na wiele spotkań, ale postanowiłem zostać w domu i ufarbować brwi.

Granie to działanie Zamknięcie instytucji kultury skutecznie uniemożliwiło społeczeństwu namacalny kontakt ze sztuką. Są jednak tacy, którzy nie tylko nie chcieli, ale wręcz nie mogli odsunąć kultury na dalszy plan. Studenci szkół teatralnych codziennie uczą się tworzyć na scenie. Chcieli robić to z ludźmi i dla ludzi – na razie pozostały im jedynie ekrany komputerów. T E K S T:

J U L I A J U R KOW S K A

nalezienie osoby, która nie narzeka na zdalne nauczanie, z dnia na dzień staje się coraz trudniejsze. Wielu z utęsknieniem wypatruje chwili, gdy wyjdzie z domu i usiądzie w ławce, zamiast oglądać po raz setny nagrany uprzednio wykład. Uczniom szkół teatralnych pandemia zabrała nie tylko miejsce edukacji, ale również możliwość namacalnego kontaktu z pasją. Zamiast stać na scenie wraz z kolegami z roku, siedzą przed monitorami i przemawiają prosto do kamery, często nawet nie widząc twarzy swojego rozmówcy. Tworzą teatr, jakiego wcześniej nie było i którego, mają nadzieję, nigdy więcej nie będzie. Doświadczenia semestru letniego nauczyły wiele, zarówno wykładowców, jak i samych studentów w kontekście pracy nad etiudami teatralnymi (krótkie grupowe sceny). Opóźnienia łącza odbierają całą naturalność gry – dialog zamienia się w monolog z wyuczonymi pauzami. Aby przerwać komuś w pół słowa, należy zacząć mówić szybciej, niż normalnie by się o tym pomyślało. To, że cała grupa łączy się na wideokonferencji, jest jedynie lichą namiastką wspólnej pracy w sali. Nie można czerpać z emocji drugiej osoby, która, zamiast stać obok, może być nawet setki kilometrów dalej. Takie odizolowanie sprowadza tworzenie ról jedynie do matematycznego rozłożenia postaci na czynniki pierwsze bez faktycznego wcielenia się w nią. To wszystko, mimo że skłócone z wizją teatru jaką znamy, nie jest aż takie trudne do zrealizowania, biorąc pod uwagę, że w planach są również zajęcia taneczne czy muzyczne. I tak kilkumetrowy pokój zamienia się w siłownię lub salę baletową, a dźwięki, rozpoznawane na zajęciach kształcenia słuchu, zanim trafią do ucha muszą przejść przez mikrofon i głośnik. Jednak na czele wyścigu o tytuł największego absurdu znajdują się zajęcia z partnerowania, które mają przygotowywać do współpracy z drugą osobą, na przykład przy podnoszeniach. Obecnie realizuje się je w pojedynkę.

Z

Wystawieni na próbę Aktorstwo jest rzemiosłem. Talent, choć niewątpliwie pomocny, nie jest gwarancją

sukcesu. To ciężka praca i niezliczone godziny prób sprawiają, że aktorzy podziwiani przez nas na deskach teatrów zdają się być tam urodzeni. Czy czas spędzony na e-zajęciach będzie tak samo owocny? Trudno być optymistą. W normalnych czasach każde zajęcia są próbą, a egzamin „małym spektaklem”. Te odbywające się w formie zdalnej najczęściej są indywidualne, by zapewnić jak najlepszą jakość

E-zrozumienie Nauka w szkole teatralnej to nie tylko tworzenie ról, ale przede wszystkim opanowanie wspólnego języka z wykładowcą, co jest szczególnie istotne w przypadku osób planujących pracę w teatrze plastycznym, w którym obraz jest ważniejszą formą przekazu niż słowo. Największe wyzwanie stoi przed studentami pierwszego roku, ponieważ nie mieli oni okazji poznać terminologii, stojąc obok prowadzącego, który mógłby bezpośrednio pokazać, o co mu chodzi – w końcu ruch w teatrze jest jedną z najistotniejszych kwestii. Obecnie początkujący aktorzy próbują odtwarzać dynamikę w przestrzeni z dwuwymiarowego ekranu, za wskazówki mając uwagi wypowiadane w języku, którego nie rozumieją. Mimo najszczerszych starań, zweryfikowanie postępów nie zawsze jest jednoznaczne, a wpływ na to ma chociażby taki niuans jak światło w pokoju – zupełnie inne od tego kontrolowanego przez profesjonalistów w teatrze.

Spojrzenie w przyszłość

źródło: Wikimedia Commons

połączenia sieciowego. Taka forma kształcenia odbiera studentom możliwość analizowania wystąpień swoich kolegów, inspirowania się ich pomysłami czy interpretacjami. Powszechną formą egzaminu jest zarejestrowanie wystąpienia przed kamerą. Takie nagrania są powtarzane przez studentów po kilka razy, bo w każdym materiale można znaleźć jakieś niedociągnięcie. Nie trzeba przypominać, że w „prawdziwym” teatrze nie ma miejsca na powtórki – liczą się intuicja oraz doświadczenie zdobyte podczas tworzenia licznych postaci i doskonalone podczas prób. I tu koło się zamyka.

Pytanie o wizję teatru po pandemii jest dla młodych artystów pytaniem trudnym. Mimo że nie zdobyli jeszcze zawodu, już muszą martwić się o sens jego istnienia. Zdecydowana większość ludzi przeżyje bez teatru, natomiast teatr nie istnieje bez widzów. Wiadomo, że spadek sprzedaży biletów znajdzie swoje odzwierciedlenie w powstawaniu mniejszych, tańszych produkcji. Jednak przede wszystkim teatr jest spotkaniem twarzą w twarz. Wiele spektakli, zwłaszcza komediowych, czerpie energię z reakcji publiczności i wystawianie ich przy pustej widowni mija się z celem. Nie jest wykluczone, że podobnie jak zdołaliśmy przywyknąć do wielu internetowych dziedzin życia, tak i teatr online na stałe zagości w naszych domach. Na wszystko niestety potrzeba czasu. Już wkrótce na castingach studenci szkół teatralnych zostaną zapytani o doświadczenie w branży, którego w zaciszu swoich pokoi nie zdobyli tyle, ile starsi koledzy spędzający dzień i noc na deskach teatru. 0

styczeń–luty 2021


SZTUKA

/ ikony w pamięci zbiorowej

Ta twarz wygląda znajomo Otoczenie rozpoznaje się po znajomo wyglądających budynkach, ale także po… twarzach. Zauważenie tych wizerunków może przez przypadek powiedzieć więcej o danym miejscu niż niejedna mapa. T E K S T:

ANNA CYBULSKA

lond loki i pieprzyk. I może jeszcze dla pewności czerwona szminka. Kogo widzisz? Ktoś ma wątpliwości, że mowa o Marilyn Monroe? To jeszcze inaczej. Tym razem polskie podwórko – mężczyzna z wąsem i w mundurze. Bingo, jeśli pomyślałeś o Józefie Piłsudskim. Ale jeśli postać znajdowałaby się na czerwonym tle, to chyba do głowy przychodzi inny Józef, prawda? Diabeł tkwi w szczegółach. A może tak naprawdę tylko one

B

źródło: Store norske leksikon

się liczą? Przecież gwiazda Jak poślubić milionera? to jednak ktoś więcej niż atrakcyjna blondynka. A marszałek musiał kiedyś zdejmować ten mundur. W obu przypadkach skomplikowane biografie zostały sprowadzone do obrazów składających się z właściwie kilku elementów. Tak właśnie działa ikonizacja.

Gra w pamięć, gra w rozumienie Całe lata życia i dokonań zamknięte w jednym wyobrażeniu. Jeśli się zastanowić, podobnie działają loga marek. Wszechobecny marketing, czerpiący zyski z obejmowania niemal wszystkiego prawami autorskimi, właściwie stał się naszą codziennością. Tysiące koszulek i plakatów z podobizną „MM” to źródła wielkich dochodów dla przemysłu bazującego na magicznym słówku copyrights. Kobiecość na sprzedaż? Gdyby w grze trzeba było wymienić kobietę naukowca, istnieje spore prawdopodobień-

38–39

stwo, że odpowiedź brzmiałaby: Maria Skłodowska-Curie. Czasami można odnieść wrażenie, że innych mądrych kobiet nie było na świecie, a na pewno nie w Polsce. Chociaż raczej odkrycia to jednak męska branża… Przecież Tesla, Edison, no i Einstein… Oczywiście Skłodowska-Curie też, ale to raczej chlubny wyjątek. A może po prostu jedna z pierwszych odważnych kobiet, która uwierzyła w swoją inteligencję? Chociaż do Francuskiej Akademii Nauk nigdy nie została przyjęta.

mi? Panowie romantycy trzymają się nieźle (ach, te coroczne Dziady!), ale gdyby zagadnąć przechodnia, czy rozpoznaje Żeromskiego albo Gombrowicza… O Orzeszkową lub Zapolską chyba strach pytać. Niepokój mogą też wywołać pytania o mroczne ikony. Ostatecznie bardziej znajomo wygląda Piłsudski czy mężczyzna też w mundurze, ale z charakterystycznym zaczesem i wąsikiem? Istnieje całe muzeum poświęcone największym złoczyńcom w historii. A kto pamięta o ofiarach tych

źródło: Wikimedia Commons

źródło: Wikimedia Commons

Kraj nad Sekwaną całkiem ciepło przyjął za to pewnego „polskiego” muzyka. Powszechnie wiadomo, że jak polski kompozytor, to jedynie ten z orlim nosem i pod wierzbą. Koniecznie płaczącą. To nic, że nazwisko Chopin brzmi niezbyt polsko – przecież te mazurki i polonezy są jawnym dowodem patriotyzmu. Za to jakoś niechętnie opatruje się stemplem made in Poland postać – podobno świetnie grająca na fortepianie utwory Chopina! – jaką był Feliks Dzierżyński.

zbrodniarzy? Pamięć człowieka jest kapryśna, a pamięć zbiorowa po prostu lubi to, co wielkie i głośne. A moralność, jak pisał Nietzsche, to wymysł słabych. Obrazy dobrze zapisują się w naszych umysłach. Na pewno szybciej niż zawiłe biografie. Wystarczy skupić się na jednym czy dwóch szczegółach i już wizerunek został utrwalony. Jednak, jak by nie było, na status ikony trzeba pracować. Poświęcić zdrowie w laboratorium, znosić palenie skóry po rozjaśnianiu włosów żrącą substancją, nie przespać nocy przy wymyślaniu znaczenia dla tajemniczej liczby „44” albo zrezygnować z malarstwa na rzecz stworzenia piekła na ziemi… Bez obaw, istnieje spora szansa, że i te wysiłki objęte prawami autorskimi przyniosą zyski. Gorzej z tymi, których życiorysy są zbyt poplątane, żeby odmalować je na jednej ikonie. A nawet jeśli uda się je utrwalić, to nie bez powodu mówi się, że historię piszą zwycięzcy. 0

Precz z mej pamięci! [...] pamięć nie posłucha À propos działaczy różnego rodzaju… Przechodzisz ulicą w dowolnym mieście w kraju nad Wisłą. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że to ulica Adama Mickiewicza. W końcu te bokobrody i rozwichrzony włos… A ten drugi wieszcz to chyba ten z kitką, wąsikiem i w rozchełstanej koszuli? No dobrze, a co z innymi polskimi pisarza-


tradycyjne tkaniny z Mali /

SZTUKA

Bogolany - tradycja zaklęta w tkaninie W Mali rodzi się dziecko. Jest małe i bezbronne. Przed nim świat pełen niebezpieczeństw i pokus, lecz teraz leży w rękach swoich rodziców, dla których jest oczkiem w głowie. Chcą mu zagwarantować jak najlepszy byt, dlatego po narodzinach owijają je w pełną mocy tkaninę – bogolan. T E K S T:

K A M I L K U S Z TA L

ztuka Afryki już od dłuższego czasu inspiruje i pociąga Zachód. Zaczyna również odgrywać ważną rolę na rynku aukcyjnym oraz w świecie mody. Jej dusza niejednokrotnie wręcz hipnotyzuje odbiorcę. Jest dla niego świeża i różnorodna, ale często też niezrozumiała. Otwiera różne perspektywy patrzenia na kontynent afrykański – kolebkę ludzkości. Warto więc w czasach triumfującej popkultury poświęcić chwilę na obcowanie z tradycyjnymi wytworami Afryki, dzięki którym troszkę lepiej możemy zrozumieć ten kawałek świata.

S

Czym jest bogolan? Bogolany, a właściwie bògòlanfini, to tradycyjna błotna tkanina z Mali (Afryka Zachodnia). Nazwa wywodzi się z języka Bambara i powszechnie tłumaczona jest jako ,,błotne/ziemne odzienie”. Sam proces powstawania bogolanu, tłumaczący pochodzenie nazwy, jest dosyć skomplikowany, lecz dzięki temu jeszcze bogatszy kulturowo. Tradycyjnie tkaniem płótna zajmują się mężczyźni, zaś farbowanie leży w obowiązku kobiet (dziś podział ten nie jest tak rygorystycznie przestrzegany). Proces powstawania bogolanu wygląda następująco: najpierw mniejsze pasy tkaniny podlegają kąpieli w wywarze z ugotowanych liści drzewa n’gallama, który barwi je na jasnobrązowy, piaskowy kolor. Po wysuszeniu zszywając je nadaje się im ostateczny kształt. Teraz zaczyna się najpiękniejsza część – ozdabianie. Wzory powstają przez naniesienie sfermentowanego błota (bogo) tradycyjnym rysikiem – calame (obecnie używanego zamiennie z różnymi narzędziami, np. szczoteczkami do zębów). Następnie warstwa błota zostaje zmyta mydłem, jednak dzięki

reakcji między błotnym osadem a wywarem z liści n’gallama wzory utrwalają się i zachowują swój ciemnobrązowy bądź czarny kolor. Skrupulatny proces powoli dobiega końca. Dzięki niemu małe skrawki tkaniny stały się piękną szatą. Szatą, która jest nie tylko wierzchnim odzieniem, lecz także źródłem potężnej mocy. Bogolan powstaje z ziemi i to przez nią jest obdarzony niezwykłą siłą. Ma działanie terapeutyczne i chroni swojego posiadacza, dlatego noszony jest przez chłopców i dziewczynki

dzić strudzonego myśliwego do źródła wody). To szerokie spektrum tematyczne pokazuje, jak wiele znaczeń może mieć bogolan i do jak wielu aspektów życia codziennego mogą odnosić się namalowane na nim znaki.

Tradycyjna tkanina w nowoczesnym świecie

Bogolany bardzo szybko przyciągnęły uwagę szerszego grona twórców. Rękodzieło o wielowiekowej tradycji stało się inspiracją dla projektantów mody. Jednym z popularniejszych twórców sięgających po tę tradycyjną tkaninę był Chris Seydou, pochodzący właśnie z Mali, którego produkty trafiają na rynki Stanów Zjednoczonych czy Europy. W latach 70. XX w. w Mali powstał kolektyw artystów o nazwie Grupa Bogolan Kasobané. W języku Bambara kasobané oznacza niewola skończona, jesteśmy wolni, co nawiązuje do wykorzystywania przez twórców materiałów naturalnie występujących w Mali. Jej członkowie przemierzają kraj w poszukiwaniu tradycyjnego alfabetu wzorów, kolorów i sposobów tworzenia, by nie przepadły w odmętach wszechobecnej dzisiaj komercjalizacji. Tradycyjny proces grafika: Magdalena Hryniewiecka powstawania bogolanów przemiepo obrzezaniu. Od razu po urodzeniu owija się nia się niestety w masową produkcję, a one same nim dziecko, ponieważ chroni je przed złymi stają się produktem eksportowym, który można siłami i groźnymi duchami, dla których nowozakupić przez internet (nawet w Polsce), by wyrodek może być łakomym kąskiem. Tkaniny te korzystać je jako element dekoracyjny mieszkań. są także używane przez myśliwych jako kamuTym, co jest w stanie ocalić tradycyjny proflaż. Odzwierciedlają status oraz charakter ich ces powstawania bogolanów oraz ich wyjątwłaściciela. Wzory mają swoje konkretne znakową moc jest wiedza i świadomość. Odkryczenia – jedne symbolizują odwagę, inne odnowanie sztuki to wielka odpowiedzialność. Nie szą się do mitologii, a jeszcze inne do głębokich możemy sobie pozwolić na powierzchowne aspektów kulturowych takich jak rodzinna mipostrzeganie dziedzictwa innych kultur. Piękłość czy przychylność losu (np. „Łokieć Igunym wzorom towarzyszy ich historia i dusza. any” – wierzy się, że Iguana może doprowaNie dajmy im przepaść. 0

styczeń–luty 2021


SZTUKA

/ festiwal Komafest

Dorsz jest wielki Północ Skandynawii kojarzy się zazwyczaj ze śniegiem, zimnem, zorzą i nocami polarnymi. Pewne norweskie miasto jest dowodem na to, że powinni się nią zainteresować nie tylko amatorzy sportów zimowych, lecz także pasjonaci sztuki ulicznej. T E K S T:

ALEKSANDRA KRUPIŃSKA

ardø intryguje już za sprawą swojego położenia. Leży na wyspie za kołem podbiegunowym, a na wschód sięga dalej niż Petersburg czy Stambuł. Znajduje się w strefie klimatu arktycznego. Co ciekawe, aż do 1972 r. można było do niego dotrzeć jedynie drogą morską. Przez ponad 100 lat intensywnie rozwijało się tam rybołówstwo i przetwórstwo ryb, ale pod koniec lat 90. rynek zaczął się załamywać. Rybacy wraz z zatrudnionymi w przetwórniach kobietami znaleźli się pod ścianą, stracili główne źródło utrzymania. Duże oddalenie od innych skupisk ludzkich i brak znaczącego zapotrzebowania na siłę roboczą w innych branżach sprawiły, że mieszkańcy zaczęli masowo opuszczać Vardø, rozpoczynając tym samym wielki proces wyludniania miasta.

V

Domy duchy Od 1975 r. populacja miasta spadła o połowę. Wyjeżdżający pozostawili po sobie rzędy opuszczonych domów. Wystawione na arktyczny klimat, niezamieszkane przez lata budynki niszczały. Lokalne władze rozważały ich rozbiórkę. Wówczas na scenie pojawił się Pøbel. Chociaż jego pseudonim oznacza chuligana, a o mieście usłyszał dzięki rozgrywającym się w nim zawodom w rzucaniu śnieżkami, jego plan wobec Vardø w żaden sposób nie był związany z łobuzerstwem. Norweski artysta ze Stavanger postanowił za zgodą mieszkańców dać domom nowe życie, a samo miasto wybudzić ze śpiączki. Tak właśnie powstał street-artowy festiwal Komafest [norw. koma – śpiączka, fest – impreza], w który zaangażowani zostali artyści z całego świata. Spacerując po mieście, co krok można się natknąć na efekty pracy 12 twórców. Artyści przybyli na północ Norwegii w lipcu 2012 r., a już po drugiej nocy od ich przyjazdu na jednej ze ścian portowych budynków pojawiło się zdanie Cod is great [ang. dorsz jest wielki]. Przekształcenie utartej frazy God is great i zastąpienie Boga dor-

40–41

szem tak spodobało się lokalnemu kucharzowi, że wytatuował sobie napis na przedramieniu. Dzięki festiwalowi Vardø przyozdobiły jednak nie tylko przewrotne hasła. Pochodzący z Portugalii Vhils zajmuje się na co dzień carvingiem, czyli grawerowaniem, drapaniem nawierzchni. Określany bywa współczesnym miejskim archeologiem odkrywającym kolejne warstwy ulicznego piękna. W Vardø spod jego rąk wyszły wyryte w drewnie i tynku portrety rybaków. Inspirowane zdjęciami mieszkańców miasta oddają im hołd i wyrażają ich tęsknotę za morzem.

Bohater na rencie Sam inicjator festiwalu specjalizuje się w technice szablonu. Dekorowanie porzuconych budynków rozpoczął od podobnego do Komafestu projektu przeprowadzonego na Lofotach z norweskim artystą o pseudonimie Dolk. Wspólnie zrealizowali też zlecenie ozdobienia dworców w Oslo i Trondheim. Poza tym popularność przyniosły mu grafiki przedstawiające superbohaterów w podeszłym wieku – Batman na wózku inwalidzkim prowadzonym przez Robina czy zdejmujący maskę Spiderman opierający się o balkonik to tylko niektóre przykłady. To Pøbel stoi też za umieszczeniem znaku wyciszonego mikrofonu na gwieździe Donalda Trumpa w hollywoodzkiej Alei Sław. Jego reakcją na pandemię koronawirusa był z kolei mural przedstawiający parę całującą się w maseczkach. Miał dodać ludziom otuchy i przekazać trochę pozytywnej energii. Komafest z 2012 r. doczekał się kontynuacji rok później. Pøbel poprosił mieszkańców miasta, aby narysowali coś czerwonego na 150 białych płótnach. Wystawił je potem w jednym z pustych sklepów, a jako że kolorem przypominały mu strużki krwi, całość zatytułował Blood bank [ang. bank krwi]. Cztery lata po pierwszym wydarzeniu Pøbel postanowił skupić się

na zamkniętych sklepach wzdłuż głównej ulicy Vardø. Zaaranżował je w taki sposób, aby z zewnątrz wyglądały na wciąż działające. Festiwal nie odbywa się jednak cyklicznie, a jego kolejne odsłony sprawiają raczej wrażenie artystycznych zrywów głównego pomysłodawcy.

Miasteczko festiwalowe Obecnie Komafest to nazwa kierowanej przez norweskiego artystę organizacji zajmującej się projektami artystycznymi w społecznościach zmagających się z centralizacją i prywatyzacją zasobów naturalnych. Zorganizowany przez niego festiwal o tej samej nazwie nie był jednak jedynym odbywającym się w Vardø. A to wszystko mimo faktu, że miasto wydaje się dość nietypowym wyborem na zlokalizowanie tego typu wydarzeń. Od 30 lat organizowany jest tam też festiwal Pomorców. Koncentruje się on na współpracy handlowej, która przez dziesięciolecia była podtrzymywana przez zamieszkujących tę okolicę Norwegów i Rosjan z północy Półwyspu Kolskiego. Była zaawansowana do tego stopnia, że na jej potrzeby wykształcił się pidżynowy język norwesko-rosyjski, ułatwiający komunikację. Poza tym każdej zimy organizowane są w mieście zawody w Yukigassen, japońskim sporcie polegającym na walce na śnieżki. Wydarzeniu towarzyszą koncerty i inne spotkania kulturalne. W listopadzie natomiast, gdy miasto spowite jest niemal wszechogarniającą ciemnością, na cztery dni zamienia się ono w arktyczną stolicę jazzu. Na scenach kilku lokali od 1997 r. organizowane są liczne koncerty. Vardø jest więc prawdziwym kulturalnym centrum regionu. Choć jest niepozorne i obecnie liczy zaledwie nieco ponad 2000 mieszkańców, organizowanych jest w nim wiele godnych uwagi wydarzeń. Mimo że przyciągają one coraz więcej turystów, to jednak podstawowym odbiorcą była i będzie ludność lokalna. Sztuka dla miasta, nie miasto dla sztuki. 0


Andy Warhol w innym wydaniu /

SZTUKA

Pop-artowy danse macabre Wszyscy znamy pop-artowe obrazy Andy’ego Warhola przedstawiające Marilyn Monroe, butelki Coca-Coli czy puszki z zupą firmy Campbell. Te kolorowe, pozornie błahe odbicia codzienności odcisnęły piętno na postrzeganiu Warhola jako jednokierunkowego artysty. Jednak jak on sam siebie widział? Co ukrywał pod konwencją pop-artu? T E K S T:

N ATA L I A S A JA

arhol bardzo wcześnie zrozumiał mechanizm wytwarzania obrazów i zaakceptował symulację sztucznej natury rzeczywistości, którą poznał dzięki wykorzystaniu powtarzanej bez końca reprodukcji. Z dużą dozą obojętności głosił, że wszystko jest piękne i w konsekwencji staje się medialną pożywką. Twórczość Warhola odbija równoległy świat ruchomych dekoracji, technologicznego pejzażu mediów masowych i reklamy. Jego najbardziej znane obrazy (m.in. te przedstawiające produkty kapitalistycznego systemu oraz wystylizowane portrety gwiazd) powstały w czasie, kiedy był celebrytą i uczestnikiem świata spektaklu, gdyż jak sam mówił – nikt nie umknie przed mechanizmem komercyjnych mediów. Swą na pozór afirmującą strategią artystyczną dążył do przewrotu, obnażał ukryte mechanizmy nowoczesnego społeczeństwa ery przemysłu, konsumpcji i czasu wolnego. Warhol został niebywale spłycony przez pop-artowskie interpretacje. Ten najbardziej obarczony traumą artysta XX w. przedstawiany jest zazwyczaj jako wesołkowaty twórca banalnych obrazów kultury masowej. Jednak w jego twórczości przewijały się również wątki związane z krytyką kapitalizmu, a także panicznym lękiem przed śmiercią.

W

Fascynacja katastrofą

Peruki strachu

Chorobliwa fascynacja śmiercią została odzwierciedlona w serii Death and Disaster, w której Warhol wykorzystał zdjęcia wypadków samochodowych, krzeseł elektrycznych, wybuchów bomb atomowych, a także ofiar zamieszek na tle rasowym czy samobójstw. Za materiał źródłowy posłużyły mu gazety oraz policyjne archiwa. Mechaniczne powtarzanie tych zniekształconych obrazów na wielkich płótnach ilustrowało niepokoje, które są nieodłączną częścią współczesnego życia. W pracach Warhola istnieje rodzaj typowe-

Warhol dzięki autoportretom stał się ikoną niczym Marilyn Monroe. Stworzył swój własny wizerunek, za którym potem się ukrył. Prawdopodobnie dlatego od lat 50. X X w. zaczął nosić peruki. Początkowo robiąc to w celu ukrycia ubytków. Jednakże z czasem starał się podkreślać ich sztuczność, nosząc je w taki sposób, aby odsłaniały przebłyski jego prawdziwych włosów. Z biegiem lat jego fryzury stawały się coraz bardziej „dramatyczne”, przechodząc z ciemnego blondu w platynę i wreszcie srebrzystobiały odcień. Warhol, przeczuwając schyłek swojego życia, na rok przed śmiercią stworzył wizjonerskie autoportrety trumienne. Na negatywach z serii Fright Wig głowa artysty jest odizolowana od reszty ciała i unosi się na ciemnym tle, co metaforycznie potęguje grozę związaną z odejściem ducha od ciała. Uwieczniony na nich artysta ma włosy spięte w niemal maniakalny sposób, a przerażające spojrzenie sprawia, że wygląda, jakby właśnie konfrontował się ze śmiercią. Ta seria była predykcyjnym i ostatnim twórczym tchnieniem Warhola na temat ludzkiej śmiertelności.

Śmierć Warhola

Śmierć przez tuńczyka Na pierwszy rzut oka wydaje się, że pop-art nijak związany jest ze śmiercią. Jednak praca Tuna Fish Disaster, która została stworzona zaledwie rok po kultowej serii puszek z zupą firmy Campbell, przedstawia ciemną stronę konsumpcji amerykańskiego społeczeństwa. Na obrazie znajdują się wizerunki dwóch kobiet zmarłych w wyniku zjedzenia zatrutego tuńczyka. Obok nich ironicznie stoją puszki z tym śmiercionośnym produktem. Artysta zwrócił uwagę na to, że katastrofy takie jak ta mogą przydarzyć się każdemu człowiekowi w dowolnym momencie. Warhol podważa zatem nieomylność systemu kapitalistycznego i obnaża złamanie obietnicy wielkich koncernów, dotyczącej ochrony konsumentów przed szkodliwymi produktami.

źródło: Adobe Spark

go dla artysty powtórzenia, które poniekąd uwydatnia traumę rzeczywistości i nie pozwala odbiorcy zapomnieć o oglądanym obrazie.

Czaszki Od lat 60. XX w. motyw kruchości życia zaczął odgrywać ważną rolę w twórczości Warhola. 3 czerwca 1968 r. został postrzelony przez Valerie Solanas, co odcisnęło ogromne piętno na jego psychice. Od tamtego momentu artysta miał jeszcze większą obsesję na punkcie własnej śmierci niż wcześniej. Warto również zaznaczyć przełomowość roku 1976; wtedy na jego obrazach zaczęła pojawiać się ludzka czaszka – tradycyjny symbol śmiertelności i swoiste memento mori.

Śmierć stała się jednym z najczęściej występujących motywów w sztuce Warhola, a jej widmo powracało do niego także w codziennym życiu. Artysta nienawidził szpitali, czuł namacalny strach przed nimi z powodu traumy po stracie ojca, a także szokującego postrzelenia w 1968 r. Zmarł samotnie, wcześniej wytrwale stawiając czoła swoim lękom. Według niego operacja w środowisku szpitalnym oznaczała brak powrotu. Ostatecznie jego obawy okazały się słuszne. Śmierć Andy’ego Warhola nastąpiła w mniej niż 24 godziny po udanej operacji usunięcia woreczka żółciowego. 22 lutego 1987 r. zmarł jeden z najbardziej wanitatywnie myślących artystów XX w., obserwator i badacz najbardziej traumatycznego tematu ludzkiej egzystencji. 0

styczeń–luty 2021


/ świat oczami reportażysty

Tacy sami czy inni? óżnimy się. Każda rasa, każdy naród, każda społeczność. Każdy człowiek. Chcielibyśmy dowiedzieć się, jak myślą ludzie na drugim końcu świata. Mogą w tym pomóc otwarte granice czy konsumpcyjny styl życia nakierowany na dalekie podróże. Oprócz tego ludzi innych kultur spotykamy przecież na ulicach, uczelniach czy w pracy. Odczuwamy w stosunku do nich całą gamę emocji. Boimy się ich, unikamy, może czegoś zazdrościmy. Jednocześnie pozostają oni niesamowicie intrygujący. Inność jest jak zwierciadło, w którym przeglądamy się my i nasza kultura. To dzięki niemu rozumiemy lepiej samych siebie. Nie możemy bowiem określić swojej tożsamości, dopóki jej nie skonfrontujemy. Istnieją takie jednostki, które chcą o innych kulturach nie tylko więcej wiedzieć, ale i je poznać i opisać. Nawet w dzisiejszych czasach człowiek żyje głównie w obrębie swojej małej ojczyzny. Ryszard Kapuściński mawiał: nie ogarniam świata. A przecież zwiedził połowę kuli ziemskiej i napisał o tym mnóstwo reportaży. Jednak doskonale też wiedział, że nigdy nie dowie się o nim wszystkiego. W zasięgu ręki było zbyt wiele miejsc, zbyt wiele języków, kultur i historycznego dziedzictwa. Rozumiał po prostu, że świata nie da się pomieścić w ludzkich dłoniach. Pisanie reportaży – jakaż to ważna praca. Robić wszystko, aby została pamięć o innych ludziach, wydarzeniach. Inspiracją do niej są pytania. W zetknięciu z czymś nowym i nieznanym nie wiemy, co się dalej wydarzy, jak to wszystko się potoczy, jak zakończy. Tyle pytań! Wręcz niekończąca się liczba pytań! Jest mianowicie taki człowiek, być może nawet jeden na tysiące, którego to wszystko dręczy. Staje się osobą nie do wytrzymania. Chodzi w kółko, ożywiony i pochłonięty ideą. Reportażysta. To człowiek-droga, wiecznie niespokojny. Szuka czegoś, sam do końca nie wie czego. Wie jednak, że musi coś znaleźć, musi coś opisać dla innych. Zarówno w Polsce, jak i na świecie jest wielu pisarzy, którzy tworzą reportaże. Jedni zajmują się historią, drudzy podróżami, jeszcze inni sprawami kryminalnymi. Wszystkich natomiast łączy jedno. Pragną ukazywać rzeczywistość taką, jaka jest, trudną i piękną, brutalną i intrygującą. Każdy reportażysta w swojej pracy chce dotrzeć przede wszystkim do drugiego człowieka. Owszem, ogląda architekturę, podpatruje przyrodę. Zawsze

R

42–43

szuka tam ludzi, zwierciadeł, w których zobaczy swoją duszę. To z nimi chce rozmawiać, ich słuchać, ich obserwować. Jak to wygląda? Reportażysta nie wychodzi z inicjatywą i nie zarzuca pytaniami. Stara się zaś zniszczyć niewidzialną granicę między nim a nieznaną osobą. Granicę kulturową, językową, światopoglądową? Te też, ale przede wszystkim chce zbudować poczucie bezpieczeństwa, wzbudzić zaufanie do siebie, pokazać, że inność nie jest przeszkodą, ale inspiracją do zawarcia bliższego kontaktu. Często świadomie wzbudza ciekawość. W końcu zaczyna rozmowę. Najważniejsze dla niego to uważnie słuchać i sprawić, żeby druga osoba otworzyła się i sama zaczęła mówić. Później musi uważnie słuchać, wykazać empatię i wreszcie zapamiętać opowieści. Każdy człowiek jest kłódką. Literatura faktu jest kluczem. Czytając książkę o pozycji kobiet w Iranie, odkrywamy sekrety organizacji społeczeństwa w kraju tak bardzo odległym kulturowo. Otwieramy książkę o Grzegorzu Przemyku – dowiadujemy się, jak obca nam osoba przemierzała kilkadziesiąt lat temu stolicę tymi drogami, którymi chodzimy dzisiaj. Wreszcie zaglądamy do historii Lampedusy – wyspy będącej naocznym świadkiem współczesnego kryzysu migracyjnego. To wszystko jest tak dalekie, ale jakże bliskie. Czytając reportaże, mamy wrażenie, że na moment przenosimy się do opisywanego miejsca. Ich bohaterowie niemal stają nam przed oczyma. Wszystko jest tak realne, że możemy zapomnieć, że nadal czytamy książkę. To właśnie niezwykła moc reportażu, który zasługuje na miano dowodu istnienia. Człowieka i świata. Mimo ogromu informacji o innych kulturach w internecie, nie wiemy nic o życiu jednostek. A przecież pojedynczy człowiek też jest kulturą. Reportaż skraca drogę, pokonuje kilometry, strefy czasowe, omija bariery językowe. To sprytny wynalazek, który pomaga jednym zrozumieć drugich. 0

Magdalena Oskiera Czyta głównie literaturę faktu, w tym wywiady i reportaże. Cieszy się, że nadchodzący rokinnych dostałludzi, patronat Lema, bo od Uwielbia słuchać historii życia w szczególności dawna uważa, żeróżnych polscy gracze skrajnie nieprzedstawicieli kultur,Counter-Strike narodowości są i religii.


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 44 WARSZAWA W trójkącie bermudzkim Czy bierzemy udział w gentryfikacji Pragi?

49 REPORTAŻ Żołnierz jest... kobietą fot. Karolina Gos

Studentki polskich uczelni wojskowych

53 FELIETON Zegarniszcz

W pogoni i ucieczce przed czasem

Najgorszy rok świata? M ich a lin a Ko b us edia ogłosiły rok 2020 najgorszym rokiem świata. Pandemia koronawirusa doprowadziła do śmierci wielu ludzi, kryzysu gospodarczego i upadku wielu firm. Poza zarazą wydarzyło się sporo równie negatywnych wydarzeń. Pożary w Australii, wybuch w Bejrucie, do tego dodajmy zaostrzenie ustawy aborcyjnej w Polsce, kryzys na Białorusi oraz protesty Black Lives Matter. Na koniec roku kolejna niespodzianka – Etna się budzi i grozi erupcją. Źle, masakrycznie, tragicznie – z obecnym rokiem kojarzą nam się wyłącznie negatywne myśli i emocje. Jednak czy aby na pewno był to najgorszy rok świata? Nic nie jest czarno-białe, również w przypadku 2020 roku. Pozwolę sobie zrobić przegląd paru pozytywnych wydarzeń i zmian. Na pierwszy ogień idzie wygrana Joe Bidena w wyborach prezydenckich w USA. Zostając w temacie Stanów, był to również dobry rok dla amerykańskiej demokracji – osiągnięto najwyższą frekwencję w wyborach prezydenckich od 120 lat. W klimacie zmian politycznych, Komisja Europejska przyjęła nową strategię na rzecz równości płci, a przechodząc do ,,rzeczy nie z tej Ziemi”, przedsiębiorca i wizjoner Elon Musk zrealizował swoją historyczną misję SpaceX. Jednak to w medycznym sektorze wydarzyło się najwięcej. Drugi w historii pacjent został wyleczony z AIDS, lekarze dokonali postępu we wcześniejszym diagnozowaniu choroby Alzheimera, a przełomowy lek na Ebolę został dopuszczony do użytku. Na koniec roku zaś doczekaliśmy się wynalezienia szczepionki na koronawirusa. Biorąc pod lupę pozytywne wydarzenia z Polski, mimo wiszących nad nią chwilowo czarnych chmur, sejm uchwalił nowelizację

M

Na koniec roku zaś doczekaliśmy wynalezienia koronawirusa.

szczepionki

na

ustawy o ochronie zwierząt, a w niej zakaz hodowli norek na futra oraz występowania zwierząt w cyrkach. Skupiając się na wydarzeniach sportowych, przypomnijmy takie sukcesy jak historyczna wygrana Igi Świątek w French Open czy niedawne „przyznanie Robertowi Lewandowskiemu tytułu najlepszego piłkarza świata”. A szok i niedowierzenie z obszaru kultury? Taco Hemingway udzielił wywiadu dla słynnego ,,The New York Times”.A co w związku z lockdownem? Zabrzmi to abstrakcyjnie, ale miał pozytywny wpływ na ekologię. Poziom zanieczyszczenia w miastach znacznie spadł, do Wenecji wróciły delfiny, a w Indiach poprawiła się jakość powietrza, co pozwala zobaczyć Himalaje z pobliskich wiosek po dziesięcioleciach ich niewidoczności. Moje ukochane powiedzenie brzmi: na świat trzeba patrzeć przez różowe okulary i ta optymistyczna mantra sprawdziła się również w rzeczywistości pandemicznej. Nie ma złych czasów, a jedynie trzeba się przyzwyczaić do takich, jakie są. Czy to był zły rok? Nie, to był rok pokory i cierpliwości. Trzeba było odłożyć na potem wszystkie plany, cele, ambicje bądź zmienić życie o sto osiemdziesiąt stopni. Docenić małe rzeczy, zdrowie, rodzinę i siebie samego. Największą zmianą było przeniesienie naszego codziennego życia w wirtualną rzeczywistość. Wszystko się odbywało na normalnych zasadach, tylko że online: szkoła, festiwale, praca, egzaminy. Czy faktycznie rok 2020 był najgorszym rokiem? Tego nie jestem pewna. Może w jakimkolwiek stopniu wyplenił ludzką chciwość, egoizm i konsumpcjonizm. Jednak ocenę zostawiam wam samym. 0

styczeń–luty 2021


WARSZAWA

/ Warszawa matką różnic

I żadnego zdjęcia schronu atomowego?

Stołeczny eklektyzm Wielu z nas miało pudełko pełne klocków Lego, które nie należały do żadnego zestawu. Służyły do tworzenia własnych konstrukcji bez podpierania się określoną instrukcją. Można było puścić wodzę fantazji. Gdyby spojrzeć na Warszawę w kontekście takiego nie-zestawu Lego, zauważamy, że niektóre budynki pochodzą jakby z innych kompletów. T E K S T:

M AT E U S Z TO B I A S Z WO L N Y

Z DJ Ę C I A :

WOJ C I EC H KO C H A Ń S K I

liceum, omawiając Panią Bovary, rozmawialiśmy o obrazie miasteczka Yonville. Kolega, zapytany jak jest ono przedstawione, odpowiedział, że panuje w nim niekonsekwencja architektoniczna, co polonistka skwitowała: czyli po prostu kicz!. Czy jest tak, że jeżeli elementy układanki ze sobą nie współgrają, od razu klasyfikujemy coś jako mniej wartościowe? Spójrzmy na koloryt warszawskiej architektury z bardziej historycznego punktu widzenia. Niektóre ulice w Warszawie pamiętają czasy Sasów, gdzieniegdzie wyłania się relikt działań wojennych, a kiedy się odwracamy – wielki projekt komunistycznej zabudowy mieszkaniowej. Zaraz obok pnie się w górę drapacz chmur, który za wszelką cenę chce przysłonić kłujące w oczy blokowiska i zrujnowane kamienice. Zawsze proponuję znajomym, od których usłyszę, że Warszawa jest nijaka, brzydka i niepoukładana, żeby wyobrazili sobie pustynię – otchłań bez kamienia na kamieniu, a na niej około 100 tys. ludzi (mniej więcej tyle, ile zamieszkuje dzisiaj Kalisz). Ci ludzie, z ogromną wolą walki, napędzani lokalnym patriotyzmem, chęcią pójścia pod prąd w ciągu 70 lat zbudowali nie wieżowiec, nie osiedle, a miasto.

W

Poeta pisał, że Warszawa, traktując rzecz jak najbardziej serio, ma prawo pretendować do rangi jednego z cudów dzisiejszego świata. Nie sposób się nie zgodzić. Ja postrzegam Warszawę jako miasto niezwykle młode. Jej obecny wizerunek jest w ogromnym stopniu zdefiniowany przez zniszczenia II wojny światowej. Warszawa długo nie znała wolności – zwłaszcza architektonicznej – żyła pod mimowolną opieką swojego brata zza wschodniej granicy. Toksyczna relacja sprawiła, że stolica gdzieś zatraciła swój charakter. Dlatego tak ważne dziś jest to, aby zachowywać jej naturalny koloryt. I. Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich, przekornie zdobiące Rondo de Gaulle’a mają przypominać o pierwotnym charakterze traktu Jerozolimskiego, który prowadził do położonej na zachodzie, poza terenem miasta, osady żydowskiej. Słynna palma obchodziła ostatnio swoje osiemnaste urodziny. Przez prawie całą ostatnią dekadę towarzyszyła wszystkim marszom, była w sercu wydarzeń niczym najdokładniejszy dziennikarz. Bez wątpienia nie grozi jej FOMO (fear of missing out). W centrum zainteresowania w „innych” czasach był za to, chowający się za nią nieskromnie niczym zachodzące słońce zaraz przed napisami w komedii romantycznej, Dom Partii. Monstrualny budynek, postawiony na zlecenie jedynej słusznej władzy, dzisiaj cieszy się obecnością najlepszych lokali. W zderzeniu z piaskową elewacją Muzeum Narodowego przypomina, że władza lubiła towarzystwo sztuki, i na odwrót.

II. Jedna z influencerek – której główny obszar zainteresowań leży daleko od urbanistyki – zwróciła uwagę na bezsens zawieszenia kilku tabliczek z nazwą ulicy Próżnej jedna nad drugą. Mój wewnętrzny miłośnik szukania śladów po różnych okresach historycznych – z których każdy coś po sobie w Warszawie zostawił – zaczął się zastanawiać. Takim małym gestem nie tylko pokazuje się, jak zmieniał się taki nieznaczny, lecz efektowny element architektury na przestrzeni lat, lecz także zwraca się uwagę przechodniom, że ulica, po której stąpają, ma do zaoferowania więcej, niż to, co funkcjonuje przy niej dzisiaj.

III. Pałac Kultury i Nauki budzi dzisiaj sporo kontrowersji. Mimowolnie stał się wzorem, do którego porównywany jest każdy nowo powstały budynek w jego sąsiedztwie. Nie da się spojrzeć na panoramę stolicy bez zauważenia wyjątkowości jego formy – innej od bardziej proporcjonalnych młodszych braci. Zejdźmy na ziemię i stańmy u podnóża budynku rozlewającego się od Alej do Świętokrzyskiej. Urbaniści lat 70. ubiegłego wieku postanowili wzbogacić centrum miasta kolejnym wielkim projektem, aby monstrualność pałacu nie raziła tak bardzo w oczy. Do smukłego PKiN-u przysiadł się nie-

44–45


Warszawa matką różnic /

co bardziej rozlazły Dworzec Centralny. Wydawałoby się, że szereg wielkich konstrukcji jest już wystarczającej długości. Nic bardziej mylnego. Trzy dekady później wpraszają się w krajobraz Złote Tarasy. Walka o to, który „moloch” przyćmi resztę trwa, a nam pozostaje zachwycać się mnogością wielkich inwestycji – pozostałości po XX w. – których pomysłodawcom bez wątpienia przyświecała idea go big or go home. IV. Szyllerowski „Poniatoszczak” zyskał neorenesansowe wieżyce, które miały spełniać funkcje obronne, na zlecenie rosyjskich władz wojskowych. Przy jednej z nich w 1963 r. znalazł swoje miejsce modernistyczny przystanek kolei średnicowej Powiśle. Zwieńczony z jednej strony wejściem z gustownym kapeluszem (lub spodkiem – jak kto woli), z drugiej – zawadiacką grzywką, na którą nieśmiało spogląda z góry znany „Młotek”. Takiego towarzystwa Powiślu na pewno zazdroszczą stacje Ochota i Stadion, które również wyszły spod ręki Arseniusza Romanowicza i Piotra Szymaniaka.

V. Postawiony na początku XIX w. Teatr Wielki według koncepcji klasycystycznej nie przetrwał bombardowań 1944 r., ale za sprawą Bohdana Pniewskiego, który zaraz po wojnie zakasał rękawy i zaprezentował propozycję odbudowy jednej z najważniejszych instytucji kulturalnych kraju – trochę na przekór, bo z niemal dwa razy większą kubaturą – gmach wzniósł się z gruzów, a na niezagospodarowanym terenie od strony placu Piłsudskiego zyskał swego rodzaju drugi, majestatyczny front. Cieszył oko Warszawiaków i był kolejną majestatyczną budowlą okalającą wielki plac po Pałacu Saskim, ale jedynie do 2003 r. Sześć poczwórnych kolumnad przysłonięto równie imponującym projektem, który odbija w swojej szklanej, ząbkowanej elewacji harmonijny układ „pleców” Teatru Wielkiego. Można się szczycić, że mamy w Warszawie – zaraz obok opery – swój własny Metropolitan projektu Normana Fostera, odpowiedzialnego za takie realizacje jak słynny londyński The Gherkin, czy oddany niedawno Apple Park w Cupertino.

WARSZAWA

VI. To jedno z moich ulubionych miejsc, gdzie wręcz po chamsku Warszawa mówi: Spójrz na mnie. Jestem wstrząśnięta, niezmieszana. Kto już zauważy taki kadr, nie przejdzie w podobnym miejscu stolicy obojętnie. Zlewa się tutaj gmach Filharmonii Narodowej w socrealistycznym kostiumie z modernistyczną fasadą bloku z wielkiej płyty, a całej laurce towarzyszy wodospad szklanej elewacji dobrze znanego budynku przy ulicy Moniuszki, oddanego do użytku kilkanaście lat temu. Można to nazwać miszmaszem, bałaganem, choć dla mnie to warszawski sznyt. VII. Gdzie indziej forma silnie klasycyzującego baroku z XVII w. sąsiaduje bezpośrednio z oddanym kilka miesięcy temu do użytku hotelem, aby na końcu zderzyć swoją fasadę z modernistycznym blokiem mieszkalnym? Tylko w Warszawie – a dokładniej przy Tamce. Wycieczka zakorkowaną ulicą pod górę budzi konsternację, jeśli pomyśli się o architekturze. Pozostały na ceglanym wzniesieniu Zamek Ostrogskich zdominował krajobraz, w którym, jak nieproszeni goście, rozsiadły się budynki z okresu PRL-u oraz te najświeższe. 1

styczeń–luty 2021


WARSZAWA

/ Warszawa matką różnic

VIII. Sklep Centrali Przemysłu Regionalnego w pawilonie przy rondzie Dmowskiego ogłosił, że zwija interes. Budynek, zewsząd oklejony banerami reklamowymi, pamięta czasy rozwiniętego PRL-u i był – razem z położoną po przeciwnej stronie ronda Rotundą – jednym z punktów orientacyjnych stolicy. Jak podchodzi nowy inwestor do niegdyś ikonicznego miejsca? Tak, jak narzuca mu miejski planista. Budynek ma zostać zburzony, ale odbudowany w tej samej formie. Co zastąpi dumną Cepelię? Nic innego jak szósty w obrębie kilometra McDonald’s. Warto się cieszyć, że forma zostanie taka sama, a że treść jest zgoła inna – no cóż, taki znak czasów. IX. Kamienica Lejba Osnosa wydaje się być koszmarem dla architektów, ale przede wszystkim dla estetów, którzy lubią myśleć o zabudowie wokół ronda ONZ, jako zagłębiu biznesu osadzonym niemalże w katalogu popisów współczesnej architektury. Szklane wieżowce okalające stary budynek z pretensją i niemocą spoglądają w dół na niechcianego starszego brata. Historia budynku jest nie mniej imponująca – zbudowany przed wojną, w 1940 r. został włączony do getta. 70 lat później wysiedlono z niego mieszkańców, żeby w 2019 r. wpisać go do rejestru zabytków. Można się dwoić i troić, ale kamienica jest nie do ruszenia, jak dom Carla Fredricksena z filmu Odlot. X. Niektórzy wolą, gdy „nowe” zmiata „stare” z powierzchni ziemi. Ci, którzy zauważą jednak wartość płynącą z tego, co można by zachować, podchodzą do rewitalizacji z należytym szacunkiem. Prywatny inwestor zdecydował się zachować ostrzeliwaną niegdyś ścianę. Reszta kamienicy przy Hożej 72 została odnowiona z zachowaniem przedwojennej koncepcji. Kontrast skłania do refleksji.

Zamiast debatować nad estetyką miasta, warto nauczyć się dostrzegać piękno w kontrastach. Nie interpretujmy niekonsekwencji architektonicznej Warszawy jako bałaganu, lecz nauczmy się rozumieć ją jako niezwykły walor, swego rodzaju świadectwo dojrzałości. Warto otworzyć oczy na to, co różne, niepasujące, bo niekiedy właśnie te elementy tworzą charakter miejsca – stają się jego wizytówką. Dzięki temu możemy zrozumieć nie tylko historię, lecz także teraźniejszość. Śp. dr Marek Ostrowski, który zapoczątkował zajęcia z varsavianistyki na Wydziale Biologii UW, na jednym z wykładów wyświetlił slajd z prostym zdaniem: Czynnik, który stworzył Warszawę. Dla każdego może to oznaczać coś innego. Dla mnie kontrasty w architekturze są tym, co tworzy stolicę dzisiaj, i na co składa się to, co zostało z przeszłości. 0

46–47


czy i ty należysz do gentryfikatorów? /

WARSZAWA

W trójkącie bermudzkim Gentryfikacja Pragi podzieliła jej mieszkańców. Jedni chcieliby myśleć, że wstają już z kolan, inni – że nie wolno odwracać wzroku od problemów dzielnicy. W sporze towarzyszą im wybawcy-inwestorzy. Tylko czy Praga potrzebuje wybawienia? T E K S T:

M I C H A L I N A C Z E RW I Ń S K A

a Brzeskiej można zjeść wege-obiad za 28 zł. Krzesła trochę niewygodne, wiadomo, siedzisz tyłkiem na pełnej drzazg palecie albo stołku szukanym kilka miesięcy, tylko po to, żeby klimat był bardziej z odzysku. Na wegańską kaczkę i kotlety z boczniaka czekamy chyba pół godziny. Rozglądam się po innych stołach, wszyscy czekają. Przy jednym troje znajomych – rodziców, którzy wychowują swoje dzieci bezstresowo i chyba lubią improwizacje jazzowe, a dwie panie były na Manifie już 20 lat temu. Gdzie indziej dwaj młodzi chłopcy studiujący (jeśli cokolwiek) na ASP. No i my, ze wspomnieniem ubiegłego lata i z psem w tęczowej smyczy. Niestety kaczka przychodzi zimna a kotlety zbyt małe.

N

Brama Za to dwa kroki dalej można się najeść za niewielkie pieniądze. Brzeska jak lustro weneckie stoi między Pyzami Flakami Gorącymi a bramą, za którą można kupić hel. Nie trzeba długo myśleć nad tym, która strona widzi drugą, a która tylko swoje odbicie. Do Pyz przychodzę zawsze na leniwe z sosem waniliowym i owocami leśnymi. Latem siadam przed lokalem, jesienią w środku, ale przy szybie. Widzę, kto wchodzi w bramę i widzę ich wzrok, kiedy z niej wychodzą. Czasem przyjeżdżają Uberem albo taksówką. Kilka pięter ponad bramą na balkonie stoi trzech wychudzonych, zmęczonych robotników. Palą papierosy. Mogą nie być robotnikami, właściwie mogą tam po prostu mieszkać i być zmęczeni mieszkaniem ponad bramą. Żeby tam mieszkać, muszą przez nią przejść, a wiemy już, co to znaczy i ile kosztuje. Innym razem w bramę wjeżdża stary Volkswagen z plandeką, z radia leci głośno muzyka, jest ciepło i wesoło. Z auta wyskakują chłopaki, wyciągają krzesła plażowe, na jednym sadzają wielkiego misia, takiego, którego można dostać na walentynki. Zaczynają wnosić rzeczy na piętro. Czuć jakąś nową, inną energię, może nawet optymizm. Czy nie wiedzą, gdzie są? Czy wiedzą doskonale, a to ze mną jest problem, że próbuję ich patronizować, myśląc, że wiem więcej o miejscu, w którym oni uczyli się chodzić, dostawali kosza i pewnie nieraz w twarz, w którym teraz zakładają rodzinę?

Fantazje gentryfikatorów Gdy przychodzę po sześciu miesiącach na Brzeską, znajduję tam, oprócz tego co zawsze – bramy i Pyz – galerię sztuki i studio tatuażu, gdzie nie da się zrobić dziary za mniej niż trzy stówy. Są też lody rze-

mieślnicze i coraz mniej prażan. Smutno się na to patrzy, ale pewnie jeszcze smutniej urodzonym w trójkącie bermudzkim traci się pracę i miejsce do życia. Jestem częścią problemu. Moja fascynacja prostymi i tanimi kluskami to w gruncie rzeczy fetyszyzacja stylu życia, o którym nie pisze się w „Wysokich Obcasach”, o którym nie mam pojęcia. To wybieranie smacznych fragmentów czyjejś rzeczywistości i ignorowanie całej reszty, która powoduje, że prażanie żyją najkrócej ze wszystkich warszawiaków. Do miejsca, które tak chwalę, latem zwalają się turyści z zagranicy, a ja nie jestem od nich inna ani lepsza. Zostawiam pieniądze w rodzimych biznesach, m.in. u szewca na Inżynierskiej, którego miejsce pracy można by pomylić ze sklepem dla kibica Legii, ale cztery razy tyle jestem w stanie wydać w kawiarni speciality na Kłopotowskiego w jedne wakacje. Swoimi zachciankami, mimo szczerej nienawiści do gentryfikatorów, stwarzam popyt na usługi fantazyjne i zwykłym ludziom do niczego niepotrzebne. Pora spojrzeć prawdzie w oczy: jestem jedną z nich.

Światełko w tunelu Ktoś mógłby napisać, że przemiana Pragi jest korzystna, że dzielnica ma przed sobą świetlaną przyszłość. W tym optymistycznym podejściu nikt jednak nie uwzględnia jej pierwotnych mieszkańców. Dla kogo jest ta przyszłość? Komu służy wycinanie setek drzew obszaru Natura 2000 i budowa wału przeciwpowodziowego przy Wybrzeżu Helskim? Idąc śladami spekulantów nieruchomościami, pozwolę sobie przewidzieć przyszłość. W pierwszej kolejności skorzystają na tym deweloper Port Praski i jego inwestycja. W końcu mieszkańcy apartamentowców są warszawiakami, o których się dba i których powódź dotknąć nie powinna. To nie Kiepscy, to raczej Bulionerzy. Ktoś inny mógłby dodać, że z pozytywnych zmian, tj. trawników pod linijkę i równego chodnika przy stacji Metro Stadion Narodowy, korzystają przecież tak samo rodowici prażanie i miałby rację. Tylko że to nie jest prawdziwa troska, bo kiedy w grę wchodzi ich zdrowie i życie, inwestorzy widzą tylko zysk i mnożący się kapitał. No ale jak to?

Wspólny front poszkodowanych Inicjatywa Ratujmy Pragę, która wyraźnie sprzeciwia się powstaniu w skrzydle B Szpitala Praskiego ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności i zmagających się z chorobami uzależnienia od narkotyków i alkoholu, jest dla deweloperów co najmniej sprzy-

jająca. Dziwnym trafem właścicielem nieistniejącej już domeny ratujmyprage.pl była agencja reprezentująca Centrum Praskie Koneser – kolejne przedsięwzięcie kierowane stricte do masowo przybywających do dzielnicy gentryfikatorów. Agencja odcięła się od treści publikowanych na stronie, choć pozostał niesmak i uzasadnione wątpliwości. Komu zależy na tym, żeby ośrodek nie powstał akurat w tym miejscu? Szkoda by było, gdyby zainwestowane w „naprawę” wizerunku Pragi miliony zepsuł, jak mówią niektórzy mieszkańcy, burdel czy przytułek dla narkomanów. Ich zdaniem najlepiej byłoby przenieść ośrodek do Wilanowa albo jeszcze dalej, na obrzeża miasta, jak wysypisko śmieci. Wydaje się, że zapominają o klientach z Brzeskiej, do których ta forma wsparcia jest chyba najbardziej kierowana. Przyjmują myślenie małych dzieci bawiących się w chowanego, jeśli nie widzę czegoś, to znaczy, że to nie istnieje.

Stan ciężki, ale stabilny Znam osobę, dla której taki ośrodek mógłby okazać się pomocą. Pochodzi z zamożnej rodziny, z innej części Warszawy i chodzi na Brzeską. Jest po drodze do pracy. Kiedy lockdown zabrał jej możliwość działania i nie dał nic w zamian, niewiele trzeba było, żeby znów przeszła przez bramę. Nawroty to część choroby uzależnienia, którą można znaleźć w klasyfikacji chorób ICD-10, która jest zbadana i którą można leczyć zarówno farmakologicznie jak i psychoterapią. Skuteczna i trwała poprawa stanu zdrowia zaczyna się najczęściej od organicznej chęci i gotowości pacjenta. Nie da się żadnej osobie ani żadnemu miejscu dać wsparcia bez wyraźnej prośby. Nie pomoże tu żadne magiczne zaklęcie ani deweloper-czarodziej; to, jakie zmiany jest w stanie przejść Praga, powinno zależeć tylko od niej samej, od mieszkańców, ruchów lokatorskich i wszystkich osób zaangażowanych w budżet partycypacyjny. Co pozostaje nam, gentryfikatorom? Wątpliwa moralnie jest droga, którą podążamy, ale żeby zachować choć trochę ludzkiej przyzwoitości, nie pozwólmy na to, by małe, wieloletnie, praskie biznesy upadały przez nasze zaniechanie. Odwiedzajmy je, kupujmy w nich, sprawmy, by właściciele dotrwali do emerytury. Nie kupujmy mieszkań w nowej zabudowie, sprawdzajmy, czy właściciel odrestaurowanej kamienicy nie pozbył się lokatorów w okrutny i niezgodny z prawem sposób. Starajmy się nie odwracać wzroku od problemów prażan, bo one tak po prostu nie znikną. 0

styczeń–luty 2021


REPORTAŻ

/ kobiety w wojsku

Święta kończą się dopiero wtedy, gdy pierwsze komórki pleśni pojawiają się na sałatce jerzynowej

Żołnierz jest... kobietą Co sprawia, że maturzystka decyduje się pójść na studia wojskowe, a nie cywilne? Czym się kieruje i jakich poświęceń będzie wymagała od niej ta decyzja? O trudach bycia w wojsku, największych przeciwnościach i o tym, jak sobie z nimi poradzić opowiada pięć studentek – dziewczyn, które z pasji zakładają mundur, aby dbać o bezpieczeństwo swoich rodaków. T E K S T:

AG N I E S Z K A WA R C H A Ł

GRAFIKA:

M A JA T U R KOW S K A

Wojsku Polskim, według danych dla 2019 r., służyło 6732 kobiet, co stanowi ok. 7 proc. wszystkich zawodowych żołnierzy. To wzrost o ok. 10 proc. w stosunku do poprzedniego roku. Z roku na rok coraz więcej dziewczyn startuje do wybranej przez siebie uczelni: Wojskowej Akademii Technicznej w Warszawie, Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie, Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu czy też do Kolegium Wojskowo-Lekarskiego Uniwersytetu Medycznego w Łodzi.

W

Pola, II rok studiów, kierunek: Inżynieria Bezpieczeństwa, Akademia Wojsk Lądowych we Wrocławiu (AWL) Kobieta w wojsku powinna być optymistką. Odpowiednie postrzeganie otaczającej rzeczywistości to podstawa, szczególnie w wojsku. Mój obecny świat to dyscyplina, wykonywanie rozkazów i twarde stąpanie po ziemi. Pewność siebie, ambicja oraz stanowczość to cechy, które ukształtowały mnie i mój charakter na mocniejszy niż był kiedyś. Po maturze planowała pójść na studia związane ze sztuką. W końcu uczęszczała do Ogólnokształcącej Szkoły Sztuk Pięknych w Lublinie, w której rozwijała swoje artystyczne talenty. Wszystko zmieniło się w jej osiemnaste urodziny, gdy tata wreszcie, zgodnie ze swoją wcześniejszą obietnicą, zabrał ją pierwszy raz na strzelnicę. To był przełomowy moment, w którym Pola zdecydowała się pójść na studia wojskowe. Wybór padł na Akademię Wojsk Lądowych im. gen. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu. Proces rekrutacji składał się z wielu etapów. Pierwszym z nich były badania lekarskie, a następnym testy sprawnościowe, które obejmowały bieg na 800 m i po „kopercie”, a także przepłynięcie dystansu 50 m stylem dowolnym. Osoby, które tak jak Pola nie zdawały na maturze języka angiel-

48–49

skiego, musiały dodatkowo napisać test sprawdzający jego poziom. Ostatnim, najważniejszym etapem była rozmowa kwalifikacyjna, podczas której ubiegający się o przyjęcie do szkoły wojskowej musieli zaprezentować swoje dotychczasowe osiągnięcia – w formie np. dyplomów czy zaświadczeń ukończonych kursów. Pytano ich również o motywację do służby wojskowej. W przypadku Poli rozmowa kwalifikacyjna miała kluczowe znaczenie w wyborze kierunku,

jakim jest inżynieria bezpieczeństwa, gdyż takie rozwiązanie zarekomendowała jej komisja. Po otrzymaniu pozytywnej decyzji o dostaniu się na AWL, pierwszym etapem wdrażania się w strukturę i specyfikę wojska było podstawowe szkolenie wojskowe – „unitarka”. To intensywny kurs, który zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym przygotowuje przyszłego podchorążego do służby według określonych, surowych zasad panujących w wojsku.

Pola, źródło: archiwum prywatne

Mój obecny świat to dyscyplina, wykonywanie rozkazów i twarde stąpanie po ziemi. Na pewno nie był to łatwy okres w moim życiu. Musiałam zmienić swój dotychczasowy sposób myślenia, z wrażliwego na bardziej stanowczy. W liceum plastycznym byłam przyzwyczajona do tego, że atmosfera była swobodna, a ja na swój sposób mogłam wyrażać samą siebie. W wojsku jest nieco inaczej. Wszystko było dla mnie nowe – ludzie, zasady czy codzienne czynności, które trzeba było o danej porze wykonywać.


REPORTAŻ Pobudka codziennie o 5.30, później poranny bieg (czyli „zaprawa”), następnie apel, zajęcia z musztry, zapoznawanie się z regulaminami czy z zasadami taktyki ogólnej – tak wyglądała codzienność Poli na „unitarce” przez kolejne sześć tygodni. Oprócz tego bardzo restrykcyjnie sprawdzano porządek w salach oraz wygląd zewnętrzny przyszłych oficerów. Łóżka musiały być idealnie pościelone (bez widocznych zagnieceń), a buty wypastowane na połysk. Dla każdego wyczekiwanym dniem była niedziela – wolna od zajęć i przeznaczona na spotkanie się z bliskimi. „Unitarka” to był okres próby mojego charakteru, ćwiczenia własnej psychiki, ale ten czas pokazał mi również to, że ludzie potrafią sobie pomagać w trudniejszych warunkach. Pola, dotychczas przyzwyczajona do środowiska artystycznego, w którym większość stanowiły dziewczęta, musiała nauczyć się funkcjonowania w surowym, wojskowym świecie zdominowanym przez mężczyzn. Nauczyło mnie to różnego spojrzenia na świat i podejścia do życia. Dojrzałam i spoważniałam – w dobrym tego słowa znaczeniu. Patrząc z perspektywy czasu, nie zmieniłabym swojego wyboru.

Natalia , IV rok studiów, kierunek: Elektronika i Telekomunikacja, Wojskowa Akademia Techniczna w Warszawie (WAT) Moim głównym założeniem przy wyborze studiów było połączenie pasji do sportu oraz chęci rozwoju w kierunku technicznym, ponieważ preferowałam przedmioty ścisłe. Dziś ostatecznie mogę powiedzieć, że podjęłam właściwą decyzję, która, jak zakładam, powinna zaprocentować w przyszłości. Elektronika daje bardzo dużo możliwości i szerokie pole rozwoju. Natomiast mundur, który jest nieodłącznym elementem na Natalia, źródło: archiwum prywatne

źródło: Archiwum Uniwersytetu Medycznego w Łodzi

studiach oraz świadomość, że jestem żołnierzem, sprawiają, że czuję się wyjątkowa i dumna, mogąc reprezentować Wojsko Polskie. W środowisku Natalii mówiło się, że trudno dostać się do Wojskowej Akademii Technicznej. Do rekrutacji podeszła bardzo rzetelnie, regularnie ćwicząc, aby móc osiągnąć jak najlepsze rezultaty podczas testów sprawnościowych. Najbardziej była niepewna wyników badań lekarskich, na które nie miała wpływu. Gdy pełna obaw sprawdziła rezultaty rekrutacji, nie dowierzała. Zrobiła to

Co cię nie zabije to cię wzmocni. jeszcze raz, aby upewnić się, czy to na pewno jej nazwisko znajduje się na liście przyjętych na studia. Potem zadzwoniła do rodziny i wszystkich znajomych. „Unitarka” była dla niej pewnego rodzaju testem tego, czy podoła pod względem wytrzymałościowym i czy jej się to spodoba. Za wszelką cenę starała się nie odstawać od grupy i na każdym kroku dawała z siebie wszystko. Szybko złapała dobry kontakt z dziewczynami z pokoju. Razem się wspierały i motywowały, co było bardzo pomocne w trakcie szkolenia. Trudne momenty? Było ich sporo. Zaczęło się od zwykłego obtarcia od butów, którego nie chciałam nikomu zgłaszać, żeby nie wyjść na mięczaka. Później tego żałowałam, bo z czasem robiły mi się coraz większe rany, a ból był nie do wytrzymania. Starałam się trzymać powiedzenia „co cię nie zabije, to cię wzmocni”. Musiałam więc przyzwyczaić się do ciężkich ćwiczeń i biegania w mundurze. Było to dla mnie wyzwaniem, mimo że ze sportem mam do czynienia od wielu lat.

Natalia, raz albo dwa razy w roku, odbywa praktyki zawodowe w Centrum Szkolenia Łączności i Informatyki w Zegrzu, gdzie uczy się obsługi specjalistycznego sprzętu, na którym w przyszłości będzie pracować w jednostce, do której trafi. Głównie są to radiostacje i aparatownie. Codzienność życia w pododdziale tj. obowiązek pełnienia służby, udział w uroczystościach czy przedsięwzięciach związanych z sytuacją epidemiologiczną, które (w obecnym czasie) wspierają studenci, a także wiele zajęć sportowych, wiążą się z wieloma ograniczeniami. Często dla młodego człowieka w wojsku, ich zaakceptowanie bywa po prostu trudne. Pobudka na kompanii Natalii jest codziennie o 5.45, później bieganie ok. 3 km po terenie WAT-u. Po powrocie przychodzi czas na poranną toaletę oraz śniadanie. Następnie o 7.30 na placu apelowym dowódca przeprowadza zbiórkę, podczas której czyta rozkaz odnośnie pełnienia służb i omawia najważniejsze kwestie. Następnie odbywają się zajęcia programowe. Tydzień jest podzielony na cztery dni zajęć politechnicznych i jeden dzień wojskowy, w trakcie którego żołnierze pobierają broń z magazynu, wkładają na siebie całe oporządzenie i razem z dowódcą plutonu idą na strzelnicę. W tym dniu odbywają się też zajęcia z innych przedmiotów, które przygotowują studentów do działania w terenie i walki z wrogiem. Studia w Wojskowej Akademii Technicznej zapewniają podwójne wykształcenie – politechniczne oraz wojskowe. Po ukończeniu studiów Natalia otrzyma więc dwa dyplomy: tytuł magistra inżyniera oraz patent oficerski wraz z mianowaniem na stopień podporucznika. Jak sama mówi, wojsko nauczyło ją rozsądniej patrzeć na różne sytuacje, czy wydarzenia w jej życiu. Stała się bardziej zorganizowana i odpowiedzialna. W mundurze potrafi czuć się kobieco – chodzenie w szerokich spodniach i ciężkich butach w niczym jej nie przeszkadza. Na koniec dodaje: 1

styczeń–luty 2021


/ kobiety w wojsku

Zuzanna, źródło: Archiwum Lotniczej Akademii Wojskowej

My kobiety, musimy być zdeterminowane, uparte i ambitne. Pomimo tego, że jesteśmy dobrymi strategami, myślę, że często ulegamy wpływom i opiniom, które w wojsku czasem wydają się być nieobiektywne. Dlatego musimy być silne, odporne psychicznie i zdystansowane wobec wielu rzeczy. Musimy wierzyć w siebie i swoje możliwości, bo nie jesteśmy „gorsze” od mężczyzn, jedynie często, bez uzasadnienia, mniej pewne siebie.

Zuzanna, V rok studiów, kierunek: Lotnictwo i Kosmonautyka, specjalność: pilot samolotu odrzutowego, Lotnicza Akademia Wojskowa w Dęblinie Na początku marzyła o lotnictwie cywilnym, z czasem wojsko stało się dla niej bardziej ekscytujące. Wybór Lotniczej Akademii Wojskowej w Dęblinie był oczywisty. Rekrutacja przebiegała podobnie jak na innych uczelniach wojskowych, z tym że wymagania zdrowotne dla przyszłych pilotów są bardziej restrykcyjne. Zuzia otrzymała najwyższą kategorię zdrowia – A dodatkowo, podczas rozmowy kwalifikacyjnej musiała odpowiedzieć na trzy wylosowane przez siebie pytania dotyczące lotnictwa. Gdy już dostała się na uczelnię i zobaczyła swoje nazwisko na liście pilotów samolotów odrzutowych, była szczęśliwa i lekko zszokowana. W mniejszym stopniu czuła przerażenie faktem, że wyjeżdża na studia ponad 400 km od rodzinnego domu. Poligon wojskowy wspomina pozytywnie. Były to coroczne, dwutygodniowe ćwiczenia ze strzelania, taktyki wojskowej i przetrwania. Uczono ją jak poprawnie i szybko przyjmować różne postawy strzeleckie, przeprowadzić rozpoznanie czy organizo-

50–51

wać zasadzki. Musiała umieć się zamaskować i ukryć w lesie tak, aby nikt jej nie znalazł. W ramach jednego zadania miała zbudować pułapkę na wylosowane wcześniej zwierzę, znaleźć sposób na pozyskanie wody, rozpalić samodzielnie ognisko oraz przyrządzić posiłek z prowiantu, który dostała tj. z surowego kurczaka, jajek, mąki oraz soli. Po raz pierwszy usiadła za sterami podczas praktyk lotniczych po drugim semestrze. W tym samym miesiącu na Diamondzie DA-20 wykonała swój pierwszy samodzielny lot. Na czwartym roku przeszła sześciomiesięczne szkolenie z pilotowania samolotem wojskowym PZL-130 Orlik. Pod okiem instruktora uczyła się latać w formacji, bez widoczności, polegając jedynie na przyrządach, czy też wykonywać skomplikowane figury akrobacyjne w powietrzu, wytrzymując jednocześnie przeciążenia przekraczające 5G. Jakie jest jej marzenie? Bycie pierwszą Polką, która zasiądzie za sterami F-16. Według Zuzi, wojsko przestaje być typowo męskim środowiskiem. Coraz więcej kobiet decyduje się na służbę, dzięki czemu staje się pracą dla każdego, bez względu na płeć. Nie zmienia to jednak faktu, że w swojej grupie „odrzutowców” jestem jedyną kobietą wśród 14 facetów. Nie wiem czy muszę im cokolwiek udowadniać, ale myślę że po części reprezentując w grupie damski pierwiastek, podświadomie czuję taką potrzebę. Po prostu

Natalia, II rok studiów, Kierunek lekarski w ramach Ministra Obrony Narodowej, kierunek wojskowo-lekarski, Uniwersytet Medyczny w Łodzi Co było moją motywacją do tego, aby pójść na studia wojskowe, a nie cywilne? Cóż, od zawsze chciałam nosić mundur. Uważam, że to niesamowite – móc reprezentować swój kraj i nosić flagę na ramieniu. Dodatkowo specyfika mojego kierunku umożliwia mi pomoc osobom w potrzebie, co zawsze uważałam za fajną sprawę. Dużą motywacją była też chęć pokazania, że warto podejmować trudne wyzwania i wejść w – niedawno jeszcze zamkniętą dla kobiet – służbę dla RP.

Udowodniłam, że mam jaja. Rekrutacja na studia wojskowo-lekarskie była dwuetapowa. Z uwagi na to, że ten kierunek na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi podlega pod Akademię Wojsk Lądowych we Wrocławiu, kandydaci muszą spełniać kryteria stawiane przez obie uczelnie. Zaczyna się od wyrobienia książeczki wojskowej (mężczyźni wyrabiają ją z obowiązku, kobiety same muszą się po nią zgłosić). Następnie trzeba przejść badania psychologiczne i lekarskie, a przede wszystkim bardzo dobrze napisać matu-

Trzeba znać swoje miejsce w szyku.

chciałabym być traktowana na równi z nimi. Zależy jej aby pokazać, że bycie kobietą wcale nie oznacza, że gorzej lata lub uczy się wolniej od mężczyzn. Na pytanie, jaka powinna być kobieta w wojsku, Zuzia odpowiada, że musi być zdecydowana i konsekwentna. Zdarzają się sytuacje, gdy niektórzy próbują udowodnić dziewczynom, że są zbyt słabe na wojsko, a ich miejsce jest w domu. Ważne, żeby w takich momentach nie brać wszystkiego do siebie, robić swoje i dążyć do postawionych sobie celów. Kobieta nie tylko powinna mieć cechy przywódcze, ale też być przygotowana na to, że przez pierwsze lata służby będzie musiała wykonywać rozkazy swoich przełożonych. W wojsku jest hierarchia i trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Trzeba mieć własne zdanie, szczególnie jeśli jest się kobietą, otoczoną przez niemalże samych mężczyzn.

Natalia, źródło: UMED

REPORTAŻ

rę z biologii, chemii, matematyki czy fizyki. Kryterium stanowią też testy sprawnościowe, jednak normy są niższe od tych wymaganych dla chłopaków, przez co połowa roku Natalii to dziewczyny. Po tym, jak dostała się na swój wymarzony kierunek, podobnie jak reszta zakwalifikowanych kandydatów, została skierowana na „unitarkę”.


kobiety w wojsku /

Było ciężko. Podczas biegania tempo ustanawiał dowódca – zazwyczaj mężczyzna, więc trzeba było nadążać za jego tempem. Chodziliśmy z wyposażeniem, które do lekkich nie należało, przez co dla niejednej osoby stanowił ogromny problem. Generalnie na szkoleniu podstawowym zawzięłam się i postanowiłam pracować równo z facetami. Wtedy też nastąpił najtrudniejszy moment podczas całego szkolenia podstawowego, czyli konflikt w naszym plutonie. Przestaliśmy współpracować, co utrudniało nam funkcjonowanie. Poszło głównie o słabszą kondycję dziewczyn, jak też o głupie komentarze i docinki ze strony chłopaków na nasz temat. Radzenie sobie w tego typu sytuacjach, jak również niezależność, silna psychika i odpowiedzialność to cechy, które według Natalii kobieta musi posiadać, będąc w wojsku. Nie może unikać żołnierskich obowiązków, ani bać się rozkazów wydawanych przez dowódcę, czy też przywołania do porządku żołnierzy. Poważnie musi traktować fakt, że nosząc na co dzień mundur, reprezentuje swój kraj na zewnątrz. W swojej kompanii Natalia bywa określana jako „kompanijna mamusia”, gdyż wykazuje się szczególnym zaangażowaniem w pomoc innym podchorążym i doprowadzeniem do końca spraw zleconych przez dowództwo. Koleżanki i kolegów z akademika traktuje jak rodzinę. Powiadają, że wyrazu «żołnierz» się nie odmienia. Znaczy to, że bez względu na płeć, kobiety muszą pracować równo, gdyż mają płacone tyle samo. Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że zdobycie zaufania nie było łatwe. Na każdym kroku pokazuję chłopakom, że mogą na mnie liczyć tak samo mocno, jak na siebie wzajemnie. Kadra nie boi zlecić mi jakiegoś zadania, bo wiedzą, że wykonam je prawidłowo. Udało mi się odnaleźć w tym męskim świecie – jak to mówią, udowodniłam, że „mam jaja”. Oprócz tego, trzeba się dobrze uczyć i pokazywać, że w nauce mamy równe szanse. Medycy nie mają typowych wojskowych praktyk. W lipcu odbywa się szkolenie wojskowe, a w sierpniu lub wrześniu – praktyki lekarskie. Natalia pierwsze doświadczenie ma już za sobą. Opiekowała się chorymi w szpitalu, wykonywała pracę taką samą jak pielęgniarki. Po ukończeniu studiów chce wyjechać na zagraniczną misję.

REPORTAŻ

Zuzanna (po lewej), źródło: Archiwum Akademii Marynarki Wojennej

Wojsko pokazało mi, że praca w zespole jest bardzo ważna i nie wszystko da się zrobić samodzielnie. Pomimo jego wad, oceniam je pozytywnie. Mogę również śmiało powiedzieć, że jest otwarte dla kobiet, jednak nie każda się tu odnajdzie.

Zuzanna, III rok studiów, kierunek: Systemy Informacyjne w Bezpieczeństwie, specjalność: cyberbezpieczeństwo, Akademia Marynarki Wojennej w Gdyni (AWM) Od małego przebywała w świecie wojskowych, gdyż pochodzi z rodziny o tego typu tradycjach. Fakt ten zadecydował, że zapragnęła dostać się na AMW. Złożyła podanie o przyjęcie na studia tylko tam. Gdy dowiedziała się o jego pozytywnym rozpatrzeniu, odetchnęła z ulgą. Nie chciała wylądować na morzu i pracować na okręcie, więc wybrała kierunek związany z cyberbezpieczeństwem. Wydawał się interesujący, a przede wszystkim przyszłościowy. Dawał również większe możliwości co do wyboru miejsca, w którym mogłaby służyć po szkole. Zachęcający był również fakt, że po ukończeniu studiów, jako żołnierz zawodowy, będzie miała zapewnioną stabilną pracę. Według Zuzi, podstawową różnicą między byciem na studiach wojskowych, a na cywilnych jest to, że uczelnia staje się mieszkaniem, a plan dnia jest starannie ułożony i wypełniony różnego rodzaju aktywnościami. W wojsku uczęszczanie na codzienne zajęcia to

obowiązek. Dzień zaczyna się „zaprawą”, która rozpoczyna się o 5.40 i trwa do 6.00. Później jest pora na śniadanie, uroczyste podniesienie flagi państwowej i o 8.05 rozpoczynają się wykłady. Zdaniem Zuzi kobieta może odnaleźć się w typowo męskim świecie, jakim jest wojsko. Wszystko zależy od jej nastawienia. Musi więc z dystansem podchodzić do pewnych sytuacji, czy zaczepek ze strony mężczyzn. Oczywiście nie ma przyzwolenia

Pomimo tego, że jestem żołnierzem, jestem też kobietą. na seksizm, ani tym podobne. Zawsze powtarza, że pomimo tego że jest żołnierzem, jest też kobietą i każda ze studentek wojskowych powinna o tym pamiętać. Według niej, żeńska płeć odgrywa ważną rolę w wojsku, gdyż wyróżnia ją konsekwencja w działaniu oraz dobra organizacja. Nie poszłam do wojska po to, aby komuś coś udowodnić, ani żeby z kimś rywalizować, w szczególności z chłopakami. Natury nie da się oszukać. Pod względem fizycznym jesteśmy trochę słabsze, w związku z tym ciężko jest nam dorównać mężczyźnie. W przypadku nauki to co innego – każdy ma równe szanse. 0

karabin msbs grot, autor grafiki: Maja Turkowska

styczeń–luty 2021


CZARNO NA BIAŁYM

/krajobraz polskich nadrmoskich kurortów

Nieustające wakacje T E K S T I Z DJ ĘC I A : Z U Z A N N A N YC

Nadmorskie miasteczka są jak z pocztówki. Z jednej strony trochę tandetne, nastawione na turystykę. Z drugiej - położone nad wielką wodą, oferują obcowanie z naturą. Ustka i Rowy to porty morskie, położone na historycznym Pomorzu Zachodnim i najpopularniejsze kurorty w tej części wybrzeża. Latem przypominają mrowiska, ale poza sezonem wakacyjnym są bardzo spokojne. Właśnie wtedy najlepiej uwypukla się ich sceneria: kolorowe statki, małe kawiarnie i morze w niezliczonej ilości odcieni niebieskiego.

52–53


styczeń–luty 2021


CZARNO NA BIAŁYM

/ murale i legendy

Futbolowi herosi T E K S T I Z DJĘC I A : TO M A S Z DWOJA K

Przez jednych kochani, przez drugich znienawidzeni. Barwne postacie zarówno na boisku, jak i poza nim. Wielbieni długo po zakończeniu karier. Na zawsze w pamięci kibiców.

Diego Maradona grał w SSC Napoli w latach 1984–1991. Największe sukcesy z klubem: Mistrzostwo Włoch – 1986/87, 1989/90 Puchar Włoch – 1986/87 Puchar UEFA – 1988/89

54–55


murale i legendy /

CZARNO NA BIAŁYM

Kazimierz Deyna grał w Legii Warszawa w latach 1966–1978. Największe sukcesy z klubem: Mistrzostwo Polski – 1968/69, 1969/70 Puchar Polski – 1972/73 Półfinał Pucharu Europy – 1969/70

styczeń–luty 2021


/ zegar świata

Zegarniszcz 17:11 To dzisiaj! Nareszcie! Przygotowywałem się do tego dnia od wczoraj. Miałem wszystkie niezbędne narzędzia, silną wolę działania, kapcie na nogach i katar… miałem katar. Nie no, w takim stanie nie będę po ludziach łaził. Jeszcze ich zarażę. Chociaż czy można w ogóle zarazić katarem? – zapytałem się w myślach, lecz nikt nie odpowiedział. Zresztą, nieważne. Przekładam plan na jutro! – krzyknąłem na całe mieszkanie, tak jakby ktoś miał mnie usłyszeć, ale po chwili przypomniałem sobie, że nie tylko w myślach mieszkam sam. To dzisiaj! W końcu! Przygotowywałem się do tego dnia od wczoraj… albo od przedwczoraj. Sam nie wiem, bo przedwczoraj przygotowywałem się do wczoraj, a nie do dzisiaj. Więc chyba dopiero od wczoraj przygotowywałem się do dzisiaj. Nadal miałem silną wolę działania oraz kapcie i co prawda zwalczyłem katar, ale musiałem do tego zużyć chusteczki, które zaliczałem do tej pory do grupy „niezbędnych narzędzi”. No i miałem rację, bo okazały się przydatne. 22:18 Postanowiłem rozpocząć swoją misję, a chusteczki kupić po drodze w kiosku. Po 20 minutach byłem już po drugiej stronie miasta. Zaparkowałem i zorientowałem się, że… upłynęło 20 minut. Zasmucony tym faktem nieświadomie dolałem do strumienia czasu kilka własnych łez, po czym uderzyłem w pokazujący godzinę wyświetlacz w samochodzie i udałem się do pierwszego lepszego mieszkania. Poszedłem do windy. Zaraz po mnie weszła do niej dość urocza kobieta. Natychmiast się ode mnie odwróciła i zaczęła wzrokiem doceniać czystość podłogi. W momencie gdy miałem już do niej zagadać, okazało się, że nie znalazłem w sobie na tyle odwagi, by zdobyć się na tak poważny krok interpersonalny. Na szczęście po kilku sekundach drzwi windy otworzyły się, co dało mi szansę na zrobienie innego kroku i udanie się do docelowego mieszkania. Wychodząc na korytarz, dostrzegłem, że moja niedoszła żona ma przy nadgarstku zegarek i to działający. Przed wejściem do mieszkania wyjąłem wszelkie przeszkadzające myśli z głowy i zawinąłem je w chusteczkę. Odetchnąłem głęboko i czas start. Tfu, nieczas start! Siłą wszedłem do środka i nie zważając na krzyki lokatorów wykonałem swoje zadanie. Wychodząc, zatrzasnąłem drzwi od klatki schodowej – tych do mieszkania nie mogłem, bo je wyważyłem. Spokojnym krokiem przeszedłem na drugą stronę ulicy. Kątem oka dostrzegłem zbliżające się radiowozy, a kątem ucha usłyszałem ich syreny. Po chwili wsiadłem do swojego samochodu i odjechałem. Tak zaczęła się kolejna rutyna mojego życia. Każdego dnia atakowałem w innym

56–57

mieście. Każdego dnia tylko jedno mieszkanie. To była moja misja, moje przeznaczenie. W telewizji codziennie słyszałem: Kolejny atak Zegarniszcza – tak zwie się mężczyzna, który napada mieszkania polskich rodzin po to, by… zabierać im wskazówki z zegarków. Na miejscu zdarzenia zawsze zostawia 23,13 zł oraz notatkę o treści: Czasu chyba nie pokonam, ale może chociaż go osłabię. Jak się kiedyś z nim pobiłem, to zegarek mu zabrałem. Zegarniszcz Ciaśniej Jeżdżąc tak dzień po dniu, tydzień po tygodniu, zegarek po zegarku, coraz bardziej dostrzegałem, że czas jakoś się tym wszystkim nie przejmuje. Osiem dni temu widziałem jak chadzał po Starym Mieście. Próbowałem dostrzec w nim jakąś słabość, nerwy albo chociaż lekką niepewność. Lecz nim byłem w stanie cokolwiek zauważyć, on zdążył upłynąć. Po którejś z kolei relacji telewizyjnej wyszedłem na balkon. Spojrzałem na zegar Pałacu Kultury. Nadal nie rozgryzłem swojej kajzerki oraz tego jak zdejmę jego wskazówki. Udałem się w róg balkonu i doszedłem do leżącego tam wniosku, że gdyby nie czas, to nie mógłbym nawet zaplanować moich akcji na poszczególne dni. Przypomniałem sobie też wszystkie zegarki, które do tej pory zniszczyłem, wszystkie wskazówki, które zabrałem, wszystkie lata przepracowane u zegarmistrza i każdą chwilę, która była tą, a teraz jest tylko tamtą. Przypomniałem sobie o tym, że teraz jestem, a jutro może już nie. O tym, że chciałem osłabić czas, a zostałem tylko jego niewolnikiem i walczę w jego imieniu. O tym, że każda sekunda jest małą sztuką i niszcząc jej symbol, tylko umacniam jej niewidoczną wartość. O tym, że przecież czas to strumień, jakże strumień zatrzymam? Przypomniałem sobie. Pozostawało odpowiedzieć na pytanie: co ja zrobię z tyloma wskazówkami? Hm, może to one w końcu nadadzą mi jakiś kierunek… No i czemu ta kajzerka jest taka twarda? Hm, najwyraźniej jej termin przydatności zdążył upłynąć. 0

Szymon Podemski Na śniadanie zwykle zjada płatki z mlekiem. Kiedyś zadzwonił na swój Cieszy się, ale że głos nadchodzący rokpowiedział dostał patronat Lema, bo od stary numer, w słuchawce tylko: Nie przepraszadawna uważa,jest żenapolscy gracze Counter-Strike są skrajnie my, przeszłość szczęście niedostępna. dzwonić później. nie-


varia /

Varia

Polecamy: 58 CZŁOWIEK Z PASJĄ Muzyczna podróż Eryka Mroczko Rozmowa o pierwszej płycie

62 SPORT Piłkarscy Consiglieri Super-agenci piłkarscy

64 TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Empatia (nie) jest do bani

fot. Karolina Gos

Inicjatywy wspierające w czasach pandemii

Nie otwierajcie oczu KAROLINA NIEMIRKA eżeli ktoś kiedykolwiek zastanawiał się, kiedy dzieci po raz pierwszy otwierają oczy, to gwarantuję, że zaraz po urodzeniu. Konkretniej – chwilę przed wydaniem pierwszego krzyku. Ludzie mówią, że to przez bolesny pierwszy wdech małe dzieci płaczą, ale moim zdaniem, to właśnie przez otwarcie oczu. Nie robiłam żadnych badań, ale mam równie silne argumenty w postaci przemyśleń. Smutno brzmi moja teza, ale jeszcze smutniejsze jest to, że ze wszystkich momentów, w których otwieramy oczy w życiu, to pierwsze nie jest wcale najgorsze i najbardziej bolesne, bo boli tylko ciało, a nie dusza. Ja swoje oczy miałam zamknięte bardzo długo (nie te prawdziwe, rzecz jasna), bo prawie przez całe, dotychczasowe życie. Kiedy nadeszła wyczekiwana samodzielność, zaczęły otwierać się na nowo. Sprawy oczywiste stanęły pod znakiem zapytania, a ja miałam okazję przyjrzeć się rzeczywistości przez rozchylone powieki. Było mi dane zobaczyć, że ludzie potrafią być bezlitośni, ale widziałam też tych, chętnych poruszyć dla mnie niebiosa. Widziałam paraliżującą tęsknotę będącą przy tym muzą. Szczere przyjaźnie obracane w żart i te kruche stające się ostoją. Pierwszy raz widziałam prawdziwy ból i prawdziwą niesprawiedliwość, które są przecież potomkami sukcesu i woli walki. I chyba widziałam też prawdziwą miłość. No właśnie –

J

Niemoc jest najgorszym, co może być rzucone pod nogi człowieka, a zwłaszcza tego z nie do końca jeszcze otwartymi oczami.

chyba. W każdej z tych sytuacji oczy otwierały mi się nieco szerzej. Szerzej i szerzej. Aż w końcu miałam ochotę (nieraz niepowstrzymaną) wydać okrzyk podobny do krzyku tego noworodka, tylko kilka razy bardziej dramatyczny, bo w końcu noworodek czuje tylko ból fizyczny, a jego wewnętrzne oczy są jeszcze słodko zamknięte. I oby jak najdłużej. Otwieranie oczu nie jest łatwe. Obok pięknego widoku zawsze stoi szkarada. W parze ze szczęściem wędrują wyrzeczenia. Nie lubię uczucia otwieranych oczu, a mam wrażenie, że wciąż nie widzę wszystkiego. Czasami informacja łagodząca nie nadchodzi i po raz kolejny musisz zweryfikować swoje spojrzenie na świat, bo prawdy, na których je budowałeś, okazują się nie mieć nic wspólnego z prawdą. Niemoc jest najgorszym, co może być rzucone pod nogi człowieka, a zwłaszcza tego z nie do końca jeszcze otwartymi oczami. Celem mojej rozprawy jest rozsądzenie, jak to jest z poznawaniem świata i, choć bardzo bym chciała zakończyć ją pozytywnie, obawiam się, że konstruktywna odpowiedź leży poza moim polem widzenia. Jako że wciąż wędruję z przymrużonymi powiekami i nie jestem zachwycona kolejnymi rozszerzeniami, dam Wam radę, na którą mnie aktualnie stać: nie otwierajcie oczu zbyt wcześnie, nie róbcie tego. 0

styczeń–luty 2021


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ parę słów o balecie

Ludzie z pasją są zajebiści, change my mind

Dobrej baletnicy nie przeszkadza rąbek u spódnicy Balet wyróżnia się na tle innych stylów tańca swoim osobliwym charakterem i możliwością wyrazu. Choć wymagający i czasochłonny, znajdą się i tacy tancerze, którzy chcą go połączyć ze swoim codziennym życiem i studiami. O balecie, jego charakterystycznych cechach i nauczaniu opowiada Karolina Mazurek. T EK S T: K A RO LI N A OWC Z A RE K M A G I E L : Czym jest dla Ciebie balet? K A R O L I N A M A Z U R E K : Jest po prostu moją pasją. W tym momencie zajmuję się tyloma rzeczami, że czasami czuję się, jakbym prowadziła kilka żyć na raz. Balet jest jednym z nich.

Czy pamiętasz swoje pierwsze zajęcia baletu? Cała moja przygoda z tańcem zaczęła się, kiedy miałam 11–12 lat. W telewizji leciał pierwszy sezon You can dance – nie oglądałam go, ale na pewno dużo osób pamięta trend, jakim zrobił się wtedy taniec. Na początku chodziłam z moimi siostrami ciotecznymi na zajęcia z tańca jazzowego, potem kilkakrotnie w różne miejsca, ale nigdzie nie zostałam na długo. Po kilku miesiącach postanowiłam, że spróbuję baletu. Zapisałam się na zajęcia do studia przy Ogólnokształ-

cącej Szkole Baletowej i zostałam tam prawie całe gimnazjum. Nie pamiętam już dokładnie mojej pierwszej lekcji, ale kojarzę, która pedagożka ją prowadziła. Byłam wtedy ubrana zupełnie nieadekwatnie do lekcji klasyki. Ponad dwa lata temu wróciłam do baletu, dołączyłam do zespołu i zaczęłam uczyć dzieci. Moja przerwa była spowodowana wieloma rzeczami. Wydaje mi się, że czasami byłam sfrustrowana na zajęciach, czułam, że nie wszystko było dobrze tłumaczone.. Nie było też „tego czegoś”, co by mnie tam trzymało, jak na przykład spektakle. Wtedy byłam dużo młodsza i ciężko mi nazwać te emocje, ale chyba o to właśnie chodziło. Potem szybko skupiłam się na nauce do matury. Od czasu do czasu przychodziłam na pojedyncze zajęcia, ale dopiero kiedy na studiach przyśniło mi się, że jestem na próbie do J eziora łabędziego , to stwierdziłam, że chcę do tego wrócić. Wiem, że brzmi tandetnie, ale w sumie naprawdę mnie to zmotywowało.

Co jest najprzyjemniejszą częścią tej pracy? Spektakle, uczenie tańca, a może coś innego? Masz jakieś ulubione wspomnienie związane z baletem? Najprzyjemniejszą częścią są na pewno spektakle (no może poza ekspresowymi przebierkami). Pojawia się wtedy ogromny stres, bo wiem, że trzeba zdążyć ze wszystkim na czas – a jego jest naprawdę mało. Muszę założyć cały kostium, pointy (pantof le używane w balecie z twardym noskiem umożliwiającym taniec na czubkach palców), a także zmienić dodatki na głowie bądź rękawki. Bardzo lubię też nasze próby do spektakli i lekcje poświęcone tylko skokom oraz piruetom. Uwielbiam też

58–59


jezioro łabędzie wersja prawdziwa /

uczyć. Przyznam nieskromnie, że czuję się dobrą nauczycielką. Mam sprawdzone techniki tłumaczenia i potrafię się wczuć w osobę, dla której dane zagadnienie jest zupełnie nowe. Mam dużo wspaniałych wspomnień, ale myślę, że na zawsze zapamiętam pierwsze wyjście na scenę, kiedy dopiero dołączyłam do zespołu.

Wolisz pracować z młodymi tancerzami czy z osobami starszymi? Pracuję tylko z dziećmi do około szóstego roku życia. W związku z tym, staram się, aby na zajęciach było jak najwięcej zabawy i przemycam w niej podstawy klasyki. Chcę, żeby osłuchały się z muzyką i mogły na tych zajęciach wyrazić siebie. Na przykład zadaję moim uczennicom ćwiczenie, w którym pracują nogi i mają się one poruszać w określony sposób, ale proponuję im, żeby dodały do tego wymyślony przez siebie ruch rąk. Ich ulubioną częścią zajęć jest zdecydowanie zabawa w berka, ale mój warunek jest taki, że mają się ganiać w pas couru, czyli „dreptaniu na palcach”, gdzie nogi są cały czas złączone. Wtedy mam pewność, że dziewczyny nie zrobią sobie krzywdy biegając po sali, dodatkowo ucząc się baletu i mając z tego frajdę.

Jakie trudności napotykasz na zajęciach w dobie COVID-19? W tym roku miałyśmy bardzo mało spektakli – tylko cztery do początku marca, potem była przerwa do września. Udało nam się wystawić trzy przedstawienia i znowu nie występujemy… Grudzień to sezon na wystawianie spektaklu Dziadek do orzechów, który w tym roku niestety się nie odbył. Brakuje mi tego, bo na tym spektaklu mamy zawsze pełną widownię i czuje od niej naprawdę wyjątkowy feedback. Wszyscy znają muzykę z Dziadka i ma on ten wyjątkowy, świąteczny klimat.

Co niezwykłego balet może wnieść do naszej codzienności? Co odróżnia go od innych rodzajów tańca? Myślę, że balet uczy pokory przez to, że jest i niesamowicie wymagający, i konsekwentny. Na lekcjach panuje też nietypowa atmosfera. Dla mnie jest ona naturalna, ale dla osób z zewnątrz niektóre rzeczy są zaskakujące. Kiedyś koleżanka opowiadała mi, że była na zajęciach gimnastyki z elementami baletu, tak zwany fit balet . Wspomniała, że na koniec były brawa. Uznałam, że to zupełnie podobnie jak na lekcji klasyki. Ona odpowiedziała: tak, pani prowadząca powiedziała, że mamy sobie bić brawo. Wtedy mocno się zdziwiłam, bo u nas uczestnicy lekcji biją brawo pedagogowi. To, co odróżnia balet od innych rodzajów tańca, to jego „matematyczny” charakter. W pierwszej klasie szkoły baletowej dzieci uczą się ustawienia ciała i stania w pozycjach. Jeśli ktoś nie jest przekonany do baletu, to szybko może się znudzić. Nazwałabym ten etap ,,uczeniem się liczb”. Potem poznaje się coraz bardziej złożone pas (w balecie oznacza to każdy ruch). Tak, jak najpierw uczymy się dodawania, potem mnożenia, potęgowania i logarytmów, tak najpierw zaczynamy od nauki podstawowych pas oraz pozycji rąk i nóg, a następnie stopniowo dodawane są do nich bardziej zaawansowane elementy. Są to praktycznie te same, podstawowe pas , ale na przykład noga podnoszona jest wyżej albo dodawany jest obrót. Cała lekcja klasyki jest też zbudowana w taki sposób. Pierwsza połowa odbywa się przy drążku i kolejność wykonywania ćwiczeń jest zawsze taka sama. Zaczynamy od plie ( francuskie określenie dla pracy nóg stosowane w tańcu klasycznym), a następnie od tendu ( jeden z podstawowych ruchów baletowych) i kolejne ćwiczenia są ich rozwinięciem. W ten sposób dobrze się też rozgrzewa ciało. Część lekcji wykonywana przy drążku pozwala dobrze się ustawić i pracować nad techniką. Druga część – na środku sali – to ćwiczenia bardziej przestrzenne i taneczne. Wtedy też pracujemy nad piruetami i skokami – od małych, przez średnie, po duże.

CZŁOWIEK Z PASJĄ

Planujesz związać swoją przyszłość z baletem czy raczej pozostanie on hobby realizowanym w wolnym czasie? Będę tańczyć tak długo, jak to będzie możliwe. Chciałabym nadal chodzić na balet będąc białowłosą babcią. Jeśli będąc starsza, za kilkadziesiąt lat, też będę tego pragnęła, to zrealizuję ten plan (śmiech). Widziałam jakiś czas temu filmik, na którym 75-letnia Maja Plisiecka, rosyjska primabalerina, ćwiczy adagio przy drążku i dodatkowo mnie on umocnił w tym postanowieniu.

Czy gdybyś mogła cofnąć czas, to coś byś w swoim życiu zmieniła? Chciałabyś wtedy ukończyć szkołę baletową? Gdy zastanawiam się nad możliwością cofnięcia czasu i pójścia do szkoły baletowej, moja pierwsza myśl brzmi: oczywiście, że tak! Ale im dłużej to rozważam, tym bardziej staje się to złożone. Po pierwsze, ukończenie Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej nie gwarantuje absolwentowi pracy w teatrze. Dostaje się tam mniej niż połowa rocznika. Może być tak, że uda nam się dostać pracę, ale w innym mieście lub kraju. Na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat balet za granicą zaczął się rozwijać znacznie szybciej niż w Polsce, więc trzeba liczyć się z tym, że aby dorównać tancerzom z zagranicy, trzeba dokształcać się dodatkowo i jeździć na wiele konkursów. Po drugie, częstym problemem są kontuzje. Nie każdy organizm jest przystosowany do tak intensywnych treningów. Na to wszystko składa się wiele czynników, część z nich jest od nas niezależna. W takich chwilach myślę też o tym, że idąc do szkoły baletowej nie poznałabym moich przyjaciół. Poznałabym pewnie innych znajomych, ale nie zamieniłabym ich nigdy ze swoimi. W końcu uznaję, że takie rozmyślanie nie ma sensu biorąc pod uwagę to, że teraz naprawdę jestem bardzo wdzięczna za wszystko, co mam. Mam lekcje klasyki, które lubię i widzę, że naszej pedagożce na nas zależy, wierzy w swoich uczniów i daje nam dużo uwag. Biorę udział w spektaklach i tańczyłam w choreografiach, które były moim marzeniem: jako wiła z Giselle, w Dziadku do orzechów czy Grand Pas Hongrois z Rajmondy.

Karolina Mazurek Absolwentka MIESI na studiach licencjackich, studentka E-biznesu na studiach magisterskich w SGH. Pracuje w ŁYKO – małej, polskiej firmie produkującej lnianą odzież domową i pościel. Oprócz baletu uwielbia memy (im dziwniejsze i bardziej wielowarstwowe, tym lepiej), spotkania z przyjaciółmi i telewizję z lat 90. i 00.

styczeń–luty 2021


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ z miłości do muzyki

Muzyczna podróż Eryka Mroczko Jak urzeczywistnić swoje marzenia, nagrać debiutancką płytę i zaplanować występy? Czy trzeba poświęcić się tej jednej rzeczy, jaką jest muzyka, czy też da się to pogodzić z życiem codziennym? Okazuje się, że nie jest to aż takie trudne, jak by się wydawało. O swojej pasji do muzyki i drodze do wydania pierwszej płyty opowiada Eryk Mroczko. T E K S T:

ANNA ADAMIAK

M A G I E L : Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką i śpiewaniem? E R Y K M R O C Z KO : Kiedy byłem jeszcze w podstawówce, rodzice kupili mi keyboard, ale wtedy nie miałem ani motywacji, ani chęci do grania. Wróciłem do niego dopiero po latach. Jakoś pięć lat temu brałem lekcje gry na gitarze, ale po roku zacząłem ćwiczyć samodzielnie. Jak już nauczyłem się trochę grać na gitarze, zacząłem stawiać pierwsze kroki w kierunku nagrywania tego, co robię. Na reszcie instrumentów nauczyłem się grać sam. Kiedy zaczynałem występować z zespołami, praktycznie zawsze byłem gitarzystą. Jakoś w międzyczasie zdałem sobie sprawę, że po prostu lubię śpiewać, ale nigdy się tego nie uczyłem, czasem dostawałem jakieś rady. Generalnie od zawsze byłem samoukiem.

W jakich zespołach grałeś? Występowałeś przed szerszą publicznością? Zacząłem od grania na gitarze w orkiestrze Państwowej Szkoły Muzycznej w Łomży, ale była to orkiestra dęta, więc byłem tam trochę „na doczepkę”. W pierwszej klasie liceum grałem z zespołem The Basement z Zambrowa, a później razem z Jackiem Bochenko stworzyliśmy zespół The Firewalk, w którym grałem na basie. W międzyczasie wystąpiłem z Tomaszem Traczykiem w Polskim Radiu Białystok, a przez rok zastępowałem jeszcze wokalistę w zespole Smoothni. W liceum występowałem również z moim bratem. Teraz brakuje mi grania na żywo przed publicznością, bo jest to zupełnie coś innego, niż granie samemu dla siebie. Mogę zdradzić, że będę miał solowy koncert w klubie studenckim Politechniki Warszawskiej Amplitron pewnie w tym roku.

Czy podczas pracy nad płytą otrzymałeś wsparcie jakieś konkretniej wytwórni muzycznej lub studia? Ktoś pomagał Ci w jej tworzeniu? Płytę nagrywałem samodzielnie. Pomogła mi Wiktoria Perzanowska, która zaśpiewała w piosence Pogłos, która znalazła się na albumie. W pisaniu tekstów wspomagał mnie Mikołaj Rajkowski, on też tworzył teledyski dostępne na YouTubie. Moja dziewczyna, Julka, jak i rodzice okazali mi spore wsparcie. Wpływ na ostateczny efekt miało dużo więcej osób, ale bardziej w kwestii odsłuchiwania wersji próbnych i doradzania. Moi współlokatorzy słuchali, bo musieli, ale też mi bardzo pomogli, bo samemu można by oszaleć. Zbierałem się z wydaniem płyty już ze trzy lata, ale dopiero w zeszłym roku uznałem, że mam faktycznie coś, co jest fajne i można z tego stworzyć cały album.

Słuchając Twojej płyty można zauważyć, że wszystkie utwory są w klimacie kosmosu i podróży. Czy stąd się wzięła nazwa płyty? Tak. Jestem miłośnikiem zespołu Pink Floyd i albumów koncepcyjnych. Podoba mi się założenie, żeby wszystkie piosenki tekstowo szły w jakimś jednym kierunku, były w podobnej stylistyce, tworzyły całość. Na swoją płytę wybrałem temat podróży, a słowo „rajza” jest synonimem zarówno podróży, jak i imprezy. Słowo, które wybrałem, zmusza odbiorców do zastanowienia się nad jego znaczeniem.

60–61

Jesteś w stanie określić, w jakim gatunku muzycznym tworzysz? To trudne pytanie, bo z grubsza jest to alternatywna muzyka. Nie boję się nazwania jej też popową, bo kojarzy mi się z czymś popularnym, a jak chyba każdy twórca chciałbym, żeby wszystko, co robię, było popularne. Ciężko mi ją jakkolwiek zakwalifikować, ale ostatecznie na serwisach streamingowych „ochrzciłem” ją elektroniczną alternatywą.

Jakie miałeś realne oczekiwania wobec tej płyty? Czy chciałeś ją po prostu nagrać i zobaczyć, jak zostanie odebrana przez słuchaczy? Przede wszystkim chciałem już udostępnić wybrane piosenki. Początki były najbardziej entuzjastyczne, zwłaszcza gdy nagrałem tytułowa Rajzę, a później było już coraz ciężej. Pracowałem nad albumem ponad rok i mogę dziś powiedzieć, że jestem zadowolony z ogólnego odbioru. Ludziom moja muzyka się spodobała, a to było dla mnie najważniejsze. Chciałem, żeby ten, kto jej posłucha, znalazł w niej coś dla siebie. Dostałem też sporo wskazówek, co i jak powinienem poprawić, więc dzięki temu doświadczeniu sporo się nauczyłem. Aktualnie moja płyta jest dostępna na wszystkich platformach streamingowych.

Jakie masz plany wobec swojej kariery muzycznej? Mam materiał na następne dwie płyty, który wymaga dopracowania. Myślałem, że już w styczniu udostępnię kolejne utwory, ale niestety zdalne nauczanie i politechnika ostudziły mój zapał. Chciałbym wydać latem wakacyjny album ze starszymi tekstami, bardziej popowy, wesoły, gitarowy, ale zarazem melancholijny. Doświadczenia wyniesione z bycia członkiem zespołów, jak i mój album, przekonały mnie, że muzyka jest moim hobby. Kocham grać, ale nie chciałbym robić tego dla pieniędzy ani z przymusu. Widzę swoją przyszłość w zawodzie związanym z moimi studiami, a tworzyć wolę wtedy, gdy mam wenę, a nie kiedy muszę.

Czy masz jakieś rady dla osób, które chciałyby nagrać swoją pierwsza płytę? Przede wszystkim trzeba zacząć od piosenki, która nam się podoba. U mnie pojawiła się Rajza, którą czułem i już to dalej szło. Trzeba ciągle eksperymentować, miksować. Po nagraniu trzeba sprawdzić, czy piosenka dobrze brzmi np. w samochodzie, na słuchawkach w metrze i czy nie warto czegoś poprawić. Dopiero po pięciu latach grania udało mi się wydać pełny album. Potrzebny jest komputer z oprogramowaniem muzycznym np. DAW (Digital Audio Workstation), mikrofon oraz klawisze. Z takim zestawem możemy robić muzykę do woli. Najprawdopodobniej większość utworów, które lecą w radiu jest robione na klawiszach, tylko brzmią, jakby tam było tysiąc instrumentów. Polecam każdemu nagrywanie i odsłuchiwanie siebie, bo z tego możemy się najwięcej nauczyć. Prób i błędów było i będzie zawsze bardzo dużo, ale ja cały czas coś tworzę i się nie poddaję.

Eryk Mroczko Eryk Mroczko – 21-letni student Politechniki Warszawskiej, poza uczelnią interesuje się muzyką. Gra na gitarze, basie, klawiszach, perkusji, w sierpniu zadebiutował płytą Rajza.


wyścigówki bez Kubicy /

SPORT Macie tę kolkę jeszcze?

Wyścigówki na baterie Na ulicach miast na całym świecie coraz częściej widzimy pojazdy z napisem hybrid. Samochody hybrydowe, a nawet w pełni elektryczne stają się popularniejsze z roku na rok. Nie inaczej jest z autami wyścigowymi. Od początku poprzedniej dekady serie wyścigowe stają przed trudnym wyborem – przekształcić obecne napędy i kazać drużynom budować nowe generacje pojazdów, czy zostać przy silnikach spalinowych? Jest jeszcze trzecia opcja czyli… tworzenie nowych serii wyścigowych. T E K S T:

ormuła E, bo o niej mowa, to seria która powstała w 2012 r. Przez dwa kolejne lata konstruktorzy biorący udział w zawodach, dopracowywali swoje pojazdy, aby mogły pojechać w inauguracyjnym Grand Prix Pekinu we wrześniu 2014 r. Bolidy wykorzystywane podczas wyścigów FE to w pełni elektryczne, jednomiejscowe samochody – w 2014 r. miały one zaledwie 190 kW mocy. Prędkości wykręcane przez te auta nie dorównywały tym z Formuły 1. Ale przecież nie taki jest tego zamysł; wyścigi kartingów również potrafią być pasjonujące. Najważniejsza jest walka na torze i jak najmniejsze różnice między ekipami, a tego w FE nie brakuje. Pierwsze sezony Formuły E przyniosły sporo innowacji i niestandardowych rozwiązań. Jednym z nich jest attack mode, z którego kierowca może skorzystać podczas Grand Prix. Przejeżdżając przez nieoptymalną, z punktu osiąganego czasu, trasę pokonywania zakrętów, pojazd otrzymuje dodatkowe kilkadziesiąt kilowatów mocy, co wzmaga emocje podczas wyścigu. Przywołuje to może na myśl gry typu Mario Kart ale, prawdę mówiąc, trudno uznać to za wadę. Warto też zaznaczyć, że ze względu na ograniczenia technologiczne, w latach 2014–2017 kierowca musiał… przesiadać się do drugiego bolidu w trakcie ścigania! Baterie były po prostu zbyt małe, aby wytrzymać całe Grand Prix. Mogliśmy wówczas obserwować kierowców biegnących ze zużytego pojazdu do drugiego, w pełni nałado-

F

A L B E R T N OWA K

wanego auta. Za nimi oczywiście, grono mechaników gotowych zapiąć pasy bezpieczeństwa. Od 2018 r., czyli sezonu w którym zadebiutowała druga generacja bolidów FE, baterie wytrzymują już całe wyścigi. W 2022 r. ma zostać wprowadzona nowa generacja aut, tzw. Gen3. Więcej mocy (300–350 kW), lepsze akumulatory i możliwości szybkiego ładowania baterii. Seria chce z powrotem wprowadzić zjazdy do alei serwisowej, jako dodatkowy element strategiczny w czasie zawodów. Oprócz zaawansowanych i nowatorskich technologii oraz pasjonujących wyścigów, Formuła E niesie ze sobą ideę. Od samego początku FE miało być impulsem w walce z emisją dwutlenku węgla do atmosfery. W końcu te pełne elektroniki auta są nieszkodliwe dla środowiska. Formuła E stała się pewnego rodzaju ruchem społecznym, z którym sympatyzować zaczyna coraz więcej celebrytów, takich jak Ellie Goulding czy Leonardo DiCaprio. Ograniczanie emisji gazów cieplarnianych to bowiem problem niezwykle istotny nie tylko na torach wyścigowych, które mają jedynie niejako wytyczać motoryzacyjne trendy.

Co na to rajdy? Trzeba postawić sprawę jasno: WRC spóźniło się z elektryfikacją o dobre kilka lat. Wszystkie większe serie wyścigowe już dawno przeniosły się na napędy hybrydowe, a niektóre myślą już powoli o całkowitym odejściu od silników spa-

linowych. W Rajdowych Mistrzostwach Świata dalej natomiast jak w lesie. Pierwsze pomysły co do zastosowania jakiegokolwiek prądu w silniku, padły stosunkowo niedawno. Wiemy jedynie że w niedalekiej przyszłości, w samochodach rajdowych, obok silnika spalinowego, znajdzie się silnik elektryczny o mocy 100 kW. Ma być on wykorzystywany na specjalnych odcinkach, czy podczas testów. Kierowcy i właściciele ekip są niemal jednomyślni. Problemem towarzyszącym wdrożeniu elektrycznych silników w samochodach WRC nie będzie ich zbyt mała moc. Podczas niektórych rajdów jej zwiększenie byłoby wręcz bezużyteczne. Brakuje jednak jakiejkolwiek klarownej wizji ze strony FIA. Pojawiają się różne argumenty przeciw modyfikacjom. Auta będą wolniejsze (bateria też swoje waży), dźwięk elektrycznych silników będzie ustępował odgłosom spalinowych, ale tak naprawdę, jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… no właśnie. W tej chwili w WRC pozostały tylko trzy zespoły fabryczne. Żadnej prywatnej ekipie nie opłaca się inwestować w rajdy, a dorzucenie nowej technologii do aut raczej w tym nie pomoże. Z drugiej strony FIA twierdzi, że zmniejszenie kosztów jest jednym z celów na przyszłość. Największa seria rajdowa jest w rozkroku. Niby plany są, ale konkretów już mniej, dlatego w 2021 r. najprawdopodobniej nic się nie zmieni i jeśli już mielibyśmy oczekiwać ewolucji napędowej, to najwcześniej w 2022 r. Pozostaje tylko czekać… na cokolwiek. 0

styczeń–luty 2021


SPORT

/ za kulisami wielkiej piłki

Piłkarscy consiglieri Londyn, wtorkowy wieczór stycznia 2020 r. W jednej z restauracji w ekskluzywnej dzielnicy Mayfair schodzą się goście. Atmosfera wśród nich jest bardzo przyjazna – serdecznie się witają, żartują między sobą, śmieją się. Jednak z pozoru nieistotna, zwykła kolacja to pretekst do poważnych, biznesowych rozmów, których konsekwencje będą liczone w setkach milionów. Tej grupie przewodzą bowiem tuzy, takie jak Mino Raiola czy Jorge Mendes – współcześni superagenci piłkarscy. T E K S T:

o określenie – superagent, może wydawać się wyolbrzymione, ale jeśli zagłębimy się w działania m.in. wyżej wymienionych panów, szybko zrozumiemy, dlaczego nadano im taki przydomek. Wyjdźmy więc od definicji. Kogo w ogóle można nazwać agentem piłkarskim? W najprostszych słowach jest to osoba reprezentująca klub lub zawodnika, szczególnie podczas negocjacjach transferowych. Taka praktyka miała miejsce już w latach 60., ale współczesny agent ma o wiele więcej obowiązków – PR, kontrakty reklamowe, a nawet rekrutacja osób, które będą pracować razem z jego zawodnikiem np. fizjoterapeutów. Tym samym przejmuje obowiązki klubu, co zdecydowanie zwiększa jego znaczenie i prestiż. Być może jednak bardziej istotne jest, jak swoimi działaniami potrafi stworzyć ogromną siatkę znajomości, a kontrakty piłkarzy traktować jako aktywa. W samym 2019 r. opłaty za pośredniczenie przy transferach wyniosły w sumie 653 mln dolarów, a pośród agentów powoli wytwarza się niemalże oligopol, gdzie najwięksi pośrednicy tworzą ogromne koncerny reprezentujące setki piłkarzy. Dochodzimy więc do sytuacji w której kluby, choć często niechętnie, muszą negocjować z Mendesem, bądź Raiolą, bo najlepsi piłkarze trafiają pod skrzydła topowych agentów, którzy podchodzą do rozmów ze zdecydowaną przewagą. FIFA widzi w tym problem. Rynek transferowy reguluje często kilka osób, co prowadzi do ogromnych dysproporcji. Z tego powodu organizacja przedstawiła swoją propozycję reformy, która zastrzega między innymi, maksymalną wartość prowizji agenta (10 proc. wartości transferu) oraz zakaz reprezentowania więcej niż jednej strony negocjacji. Jak dotkliwe są te restrykcje idealnie obrazuje transfer Paula Pogby z Juventusu do Manchesteru United, który opiewał na, rekordowe na tamte czasy (2016 r.), 105 mln euro. Mino Raiola za bonus oraz reprezentowanie każdej z trzech stron zarobił wtedy, według różnych źródeł, od 20 do 40 mln.

Właśnie dlatego odbyła się wspomniana kolacja w Londynie – rynek superagentów został zagrożony, a ci na pewno łatwo nie oddadzą władzy i pieniędzy na które pracowali latami.

Młody Mino Raiola - fot. Wikipedia Commons

T

62–63

JA N R O C H M I Ń S K I

„On jest jak z rodziny Soprano” To była pierwsza myśl Zlatana Ibrahimovicia o Mino Raioli, gdy młody Szwed zaczynał zyskiwać renomę w Ajaxie Amsterdam i szukał agenta, który będzie potrafił godnie go reprezentować. Podczas ich pierwszej rozmowy Zlatan był nieco zszokowany wyglądem Milo który, lekko mówiąc, był nieadekwatny do wagi spotkania. Agent spytał wtedy Ibrahimovicia, czy zegarek który nosi jest bardzo drogi. Gdy usłyszał odpowiedź twierdzącą, spytał ile bramek strzelił gracz Ajaxu w tym sezonie. Był wtedy luty i rozgrywki nie układały się idealnie dla napastnika, który zaliczył jedynie sześć trafień. Mino popatrzył na niego drwiąco: 6 bramek i nosisz tak drogi zegarek? Nie jesteś tego wart. Gdy Raiola poprosił Zlatana o chwilę przerwy, by odebrać telefon, Ibra powiedział mężczyźnie umawiającego spotkania z potencjalnymi agentami, że resztę

może odwołać, bo on chce tylko Raiolę. Historia ta została spisana na stronach biografii Ibrahimovicia wydanej w 2011 r. Dziennikarz który poznał Raiolę i Szweda, mówi że w ciągu dwóch tygodni od premiery książki dostał 15 telefonów od profesjonalnych piłkarzy błagających go, by poznał ich ze sławnym Mino. Mino Raiola to najsławniejszy i najbardziej kontrowersyjny agent piłkarski świata. Urodził się w Salerno we Włoszech, lecz szybko wraz z rodziną wyemigrował do niderlandzkiego Haarlem, gdzie pomagał ojcu prowadzić restaurację. Jak sam przyznaje: znałem niderlandzki lepiej niż ojciec, więc de facto wszelkie sprawy związane z prowadzeniem biznesu załatwiałem sam. To pozwoliło mu zostać genialnym negocjatorem. Jako agent piłkarski, zaczynał w pośredniczeniu przy transferach między włoskimi i holenderskimi klubami; dużo ludzi się dziwiło, po co holenderskim klubom Włosi, a Mino po prostu był wizjonerem. Wiedział, że w przyszłości narodowość piłkarza będzie miała dużo mniejsze znaczenie, jeśli gracz będzie prezentował odpowiedni poziom. Następnie zaczął nadzorować większe transakcje jako przedstawiciel agencji Sports Promotions, pomagając znaleźć klub takim zawodnikom jak Wim Jonk czy Dennis Bergkamp. Gdy odłączając się od agencji zaczął pracować samodzielnie, jego pierwszym poważnym ruchem było ściągniecie Pavla Nedveda – gwiazdy reprezentacji Czech – ze Sparty Praga do rzymskiego Lazio. Pięć lat później Nedvěd grał już dla Juventusu gdzie zdobył Złotą Piłkę – nagrodę dla najlepszego piłkarza na świecie. Dla Raioli Czech był wyjątkowy z innego powodu; jego ambicja, determinacja i ciężka praca stały się wyznacznikami, które próbował wpoić każdemu piłkarzowi jakiego reprezentował. Chciał by jego klienci weszli mentalnie na poziom, na którym nie akceptują żadnej porażki. Później nauczył tego Ibrahimovicia. Ujął go tym, że miał czelność wytknąć mu lenistwo. Obecnie Raiola zarabia na piłkarskiej agenturze kilkadziesiąt mln euro rocznie. Wiele graczy zabiega o to, by zechciał ich reprezentować, a gdy przed-


za kulisami wielkiej piłki /

Cesarz portugalskiego imperium Gdy w 2016 r. chiński konglomerat Fosun kupował angielski klub Wolverhampton Wanderers, tylko nieliczni wiedzieli o powiązaniach Jorge Mendesa z nabywcami. Według Reutersa, pół roku przed przejęciem Wolves, Chińczycy kupili za 42 miliony euro 15 proc. udziałów w agencji Portugalczyka – GestiFute. Jorge odwdzięczył się od razu, organizując w Szanghaju nieoficjalne wydarzenie dotyczące promocji młodych talentów, pod pretekstem którego zapoznał ludzi z Fosun z ważnymi postaciami europejskiej piłki, w tym jednym ze swoich najważniejszych klientów – José Mourinho. Od tego czasu Wolverhampton awansowało do najwyższej klasy rozgrywkowej, a Mendes sukcesywnie wprowadza do zespołu piłkarzy będących klientami jego agencji. W drużynie znajduje się obecnie dziewięciu Portugalczyków i zaledwie pięciu Anglików. Nawet sam trener, Nuno Espírito Santo, jest klientem oraz bliskim przyjacielem Jorge. Panowie poznali się w 1996 r., gdy superagent pracował jeszcze w klubie nocnym w Portugalii i, mimo średnich umiejętności Nuno, Mendes załatwił mu angaż w hiszpańskim Deportivo La Coruña. W przeciwieństwie do Raioli, Jorge Mendes zaprzyjaźnia się z klubami. Taką postawą stworzył ogromną siatkę kontaktów, którą cechują niepisane umowy partnerskie. Dzięki niemu Wolverhampton ściągało piłkarzy na preferencyjnych warunkach, dominując na zapleczu angielskiej Premier League. Jednakże gdy przyjaciele z FC Porto zgłosili się po pomoc do szefa GestiFute,

gdyż groziła im kara finansowa związana z regulacjami FIFA, Portugalczyk wywindował cenę 18-latka bez żadnego doświadczenia – Fabio Silvy, którego kupiło, rzecz jasna, Wolverhampton. Trzeba podkreślić, że Fabio to nie jest zły zawodnik, a jego potencjał sięga naprawdę wysoko, niemniej jednak cena 35 mln euro to przede wszystkim zasługa Jorge. Anglicy przez lata kupujący piłkarzy za pół darmo spłacili swój dług, a FC Porto właśnie go zaciągnęło. I tak właśnie się to kręci w GestiFute. Podobne powiązania z Mendesem mają kluby takie jak Valencia, Atlético Madryt, Monaco, czy połowa drużyn z Portugalii. Zresztą w swojej ojczyźnie Jorge Mendes jest absolutnym dominatorem, do tego stopnia, że ludzie pracujący w piłce boją się go krytykować. Nic dziwnego, skoro najcenniejszym klejnotem w koronie Mendesa jest Cristiano Ronaldo. Napastnik Juventusu

Jorge Mendes na rozdaniu Globe Soccer Awards w 2013 r. - fot. Wikipedia Commons

stawi swoją ofertę, bardzo trudno mu odmówić. Mino chętnie oferuje swoje usługi młodym graczom z gwiazdorskim potencjałem. Przykładami są Erling Braut Haaland czy Matthijs de Ligt, którzy wygrali nagrodę dla młodego gracza sezonu – Golden Boy Award odpowiednio w 2018 i 2020 r. Oprócz nich w swojej „stajni” posiada graczy takich jak Paul Pogba, Zlatan Ibrahimović czy Gianluigi Donnarumma. Trzeba jednak przyznać że Mino, który jest dla graczy niemalże jak rodzina, jest również bezpośrednią przyczyną konfliktu FIFA z agentami piłkarskimi. Kontrowersyjny Włoch nigdy nie gryzie się w język, a na swoim koncie ma spory z Guardiolą, Kloppem, czy prezesem Napoli, którego przyrównał do Mussoliniego. W maju został zawieszony w swojej funkcji, najpierw przez włoską federację, a potem przez FIFA, lecz po miesiącu wyrok uchylono. Jedni kochają go za jego otwartość i szczerość, inni uważają za twarz zniszczenia futbolu przez pieniądze. Mino Raiola polaryzuje futbolowe społeczeństwo, jednak żaden z jego klientów nie narzeka ani na swojego agenta, ani na kontrakty, które wynegocjował.

jest związany z agentem praktycznie od początku, bo negocjował on jego transfer ze Sportingu do Manchesteru United w 2003 r. Od tego czasu dba o wszystkie kontrakty Ronaldo i zapewnia mu należyty splendor i rozgłos. W zamian za swoją pracę jako prezent ślubny otrzymał od gwiazdora… wyspę leżącą niedaleko Grecji. Zresztą, sam też mógłby ją kupić – w 2019 r. rzekomo zarobił ponad 100 mln euro na prowizjach z transferów. Mówią o nim, że spędza nawet 18 godzin przy telefonie, którego używa jak centrum dowodzenia, by negocjować transfery, zawierać umowy i radzić tym, którzy tego potrzebują oraz są gotowi zapłacić. Ma koneksje z chińskim rządem, który chce stworzyć futbolowe mocarstwo oraz z niezliczoną ilością ludzi w futbolu, a i tak największą sensację wzbudza jego współpraca

SPORT

z FC Famalicção. Mało znany klub, którego głównym akcjonariuszem został izraelski miliarder Idan Ofer, korzystając z przyjaźni właściciela z Mendesem, ściągnął kilkunastu piłkarzy, o których wcześniej mógłby jedynie pomarzyć. Nowy dyrektor sportowy Famalicão odpowiedział, że krytyka takich działań niezbyt ich obchodzi, a oni sami działają w zgodzie z rynkiem i niezależnie od GestiFute; po prostu korzystają z ich usług, jak może każdy. Niedawno portugalski agent odebrał na gali Globe Soccer Awards nagrodę koronującą ostatnie 20 lat jego pracy a podczas pandemii, jako jeden z nielicznych, radził sobie nie gorzej niż przed nią. Niektórzy mówią, że Jorge Mendes jest transferowym Midasem i mimo głosów krytyki, pasmo jego zwycięstw trwa i pewnie trwać będzie.

Wzloty i upadki Niestety nie zawsze jest tak kolorowo, czego idealnym przykładem jest afera na naszym własnym podwórku, z udziałem Roberta Lewandowskiego i Cezarego Kucharskiego. Niegdyś owocna współpraca, przeobraziła się w pozwy i procesy sądowe. W dużym skrócie, obaj panowie czują się oszukani – Robert oskarża Cezarego o ukrywanie przed nim działań na jego aktywach, a Cezary mówi do Roberta w prywatnej rozmowie, której nagranie wyciekło, że jeśli nie odda mu należytych pieniędzy, to ten opowie jakimi przestępcami podatkowymi są państwo Lewandowscy. Niezależnie od tego, kto ma rację w tym sporze skutek jest taki, że najlepszy piłkarz 2020 r. zmienił agenta, a Cezary Kucharski reprezentuje już tylko jednego klasowego zawodnika – Krystiana Bielika i wydaje się, że ta afera nie poprawiła zaufania gracza Derby County do swojego menadżera. Nowy agent Roberta – Pini Zahavi, którego Kucharski skrytykował, nazywając amatorem, pytanie o komentarz do słów polskiego menedżera skwitował mówiąc, że nie obchodzą go słowa jakiejś „płotki” i prosi o poważne pytania. Miał prawo się tak zachować, w końcu Zahavi zaczął rozdawać karty w światowym futbolu, gdy Kucharski grał w takich klubach jak Stomil Olsztyn, czy Górnik Łęczna. Nie chodzi o to, by umniejszać polskim rozgrywkom. Cezaremu trafiła się kura znosząca złote jajka. Izraelczyk posiada takich cały kurnik. Taka historia, choć niekompletna, pokazuje jak szybko można przebyć w tym świecie drogę „od zera do bohatera”. Agent piłkarski musi być politykiem, prawnikiem i inwestorem w jednym, a przy okazji znać bardzo dużo ludzi i ciągle walczyć o nowe asy do swojej talii. Pozycja niektórych superagentów zaczyna przerażać ludzi zarządzających futbolem, dlatego chcą dokładniejuregulować ich działania. Droga do tego nie będzie jednak prosta – najważniejsi gracze, jak Mendes, czy Raiola, już zastanawiają się jak będą obchodzić nowe regulacje. 0

styczeń–luty 2021


SPORT

/ powrót do przyszłości

Piłkarski Tarot Rozpoczęliśmy niedawno okres karnawału, czas więc nieco się zabawić. Podejdźcie jednak do tego artykułu z lekkim przymrużeniem oka. Gdybym potrafił przewidywać przyszłość, nie pisałbym przecież tego tekstu. Znienawidziliby mnie bukmacherzy, ja pokochałbym zaś malediwskie plaże. T E K S T:

Polska dotrze do ćwierćfinału Euro 2021 W rok 2021 należy wejść z pewną dawką optymizmu. Powszechnie nazywa się takie podejście „dmuchaniem balonika”, jednak ja byłbym daleki od stosowania owej nomenklatury. Wielkie piłkarskie imprezy, jak sama nazwa wskazuje, należy przecież celebrować, cieszyć się futbolowym świętem. Nikomu nie zaszkodzi założyć raz na dwa lata różowe okulary i spojrzeć na boiskowe wydarzenia sercem, nie rozumem. Przechodząc jednak do rozważań czysto merytorycznych – skład naszej reprezentacji (jak mawia pan Jerzy Brzęczek) absolutnie nie ustępuje kadrze Szwedów, a tym bardziej Słowaków. Dejan Kulusevski, Emil Forsberg czy Milan Škriniar to bez dwóch zdań gracze bardzo wartościowi; nie powinni wzbudzać w nas jednak panicznego strachu. Słowacja na Euro załapała się rzutem na taśmę, remisując dwukrotnie w regulaminowym czasie gry w pojedynkach z Irlandią oraz Irlandią Północną, drużynami absolutnie przeciętnymi. Dopiero kolejno rzuty karne oraz dogrywka, pozwoliły reprezentantom 5,5 milionowego państwa na otrzymanie turniejowej kwalifikacji. W sześciu spotkaniach w ramach Ligi Narodów, w grupie ze Szkocją, Izraelem oraz Czechami

64–65

M I C H A Ł J ÓŹ W I A K

ponieśli cztery porażki, odnosząc przy tym tylko jedno zwycięstwo. Szwedzi w swojej grupie przegrali razy pięć, zmagali się jednak ze znacznie mocniejszymi oponentami, dlatego nie należy więc przykładać tej samej miary do wyników obu ekip. Zakładając wyjście z drugiego miejsca w grupie, co jest, jakby nie patrzeć, opcją zdroworozsądkową, w pierwszym spotkaniu fazy pucharowej musielibyśmy zmierzyć się z drużyną, która uplasuje się na drugiej pozycji w grupie D. Bezkonkurencyjna wydaje się Anglia, najprawdopodobniej trafilibyśmy więc na Chorwatów lub Czechów. Bałkańska drużyna to wciąż aktualny wicemistrz świata, pamiętać należy jednak, że trzon ówczesnej kadry jest w tej chwili bardzo daleko od szczytu swoich piłkarskich umiejętności. W ostatniej edycji Ligi Narodów ponieśli, podobnie jak Szwecja, pięć porażek, cudem unikając degradacji z najwyższej dywizji. Wielkie problemy mogą czyhać na nas jednak w ćwierćfinale, gdzie potencjalnym rywalem byłby zwycięzca „grupy śmierci”, w skład której wchodzą Francja, Niemcy czy Portugalia. Ciężko postawić nas w starciu z ekipą Les Bleus na pozycji faworyta, dlatego za racjonalne uznałem zakończenie tej wakacyjnej przygody na lipcowym ćwierćfinale.

Robert Lewandowski nie zdobędzie Złotej Piłki Piszę te słowa z ogromnym bólem serca, jednak czuję się zobowiązany wspomnieć o najważniejszym indywidualnym wyróżnieniu przyznawanym w futbolowym świecie. Należy bowiem spojrzeć na tę sprawę trzeźwo. Nagroda przyznawana przez „France Football” jest przecież składową dobrego występu na Euro lub mundialu oraz odniesienia ewentualnego triumfu w Lidze Mistrzów (pomijam w swoich rozważaniach, dla prawdopodobnie bardzo szkodliwego uproszczenia, kwestię medialności oraz rozpoznawalności poszczególnych graczy). Bayernowi obronić tytuł najlepszej drużyny w Europie będzie bardzo trudno, jeszcze trudniej będzie wznieść się na absolutne wyżyny piłkarskiego geniuszu u boku pana selekcjonera Jerzego Brzęczka. Nagrodę zgarnie najprawdopodobniej lider najmocniejszej ekipy na Starym Kontynencie, którym na tę chwilę wydaje się zaledwie 22-letni Kylian Mbappé. Jest to zawodnik niezwykle szanowany przez światowe media, a sama wizja znalezienia się zawodnika PSG w piątce najmłodszych zdobywców nagrody (aktualnym rekordzistą jest Brazylijczyk – Ronaldo, który otrzymał złotą statuetkę w wieku zaledwie 21 lat), wydaje się dodawać tej kwestii dodatkowej pikanterii.


powrót do przyszłości /

Bayern Monachium nie obroni tytułu najlepszej drużyny Starego Kontynentu Zinédine Zidane udowodnił kilka lat temu, że nie ma rzeczy niemożliwych i nawet całkowicie zadowoloną ze swoich osiągnięć drużynę, da się doprowadzić do kolejnych triumfów. Co więcej, Bawarczycy nie wydają się nasyceni swoimi zeszłorocznymi wynikami. Zwycięstwo w Bundeslidze to przecież dla ekipy z Monachium chleb powszedni, a sukces w najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na świecie jedynie ten głód rozbudził. Niezwykle trudno utrzymać jednak koncentrację i tężyznę fizyczną piłkarzy na najwyższym możliwym poziomie, szczególnie, że letnia przerwa, która powinna zostać przeznaczona na godziwą regenerację oraz przygotowanie na trudy kolejnego sezonu, została znacznie skrócona. Wśród potencjalnych faworytów tegorocznych rozgrywek trudno wskazać klarownych faworytów. Obecny sezon jest bowiem bardzo obfity we wszelkiego rodzaju kontuzje oraz urazy, które z dnia na dzień mogą znacznie przetrzebić kadry najmocniejszych zespołów. Pucharowy system rozgrywek wspiera, w pewnym stopniu, przypadkowość i zmusza wręcz zespoły do utrzymywania równej formy przez cały czas trwania rozgrywek. Jedno poślizgnięcie może zaważyć na kwestii odpadnięcia z turnieju. Niezwykle głodne sukcesu wydaje się PSG, w grze na pewno do ostatniej chwili będą się liczyć kluby Premier League, a przecież nie można zapomnieć o niespełnionych ambicjach drużyny z Piemontu – Juventusu. Drużyna z Paryża zyskała niedawno doskonałego szkoleniowca, który, przy odpowiednich transferach, może być rozwiązaniem na długoletnie bolączki katarskich właścicieli.

Lionel Messi pozostanie w Barcelonie Prawdopodobnie najgłośniejsza plotka transferowa ostatniej dekady zatacza ostatnio w mediach coraz szersze kręgi. Mówi się o transferze Argentyńczyka do PSG czy Manchesteru City, co spowodowane jest nie tylko zawirowaniami ostatniego okienka transferowego, ale i kończącym się wraz z ostatnim dniem czerwca 2021 r. kontraktem zawodnika. Trudno wyobrazić sobie odejście Leo z katalońskiego klubu, ale przecież również niemal nikt nie podejrzewał, że transfer Cristiano Ronaldo do ekipy Bianconerich się urzeczywistni. Jorge Messi, ojciec oraz jednocześnie agent 33-letniego Argentyńczyka nie raz naciskał jednak na prezydium hiszpańskiego zespołu, aby wymusić podwyżkę lub zwiększyć swoje klubowe koneksje. Maksyma més que un club wydaje się coraz mniej aktualna i niezgodna z rzeczywistością. Argentyńczyk stał się bowiem ikoną, która swoimi blaskiem przyćmiewa niekiedy kataloński zespół. Okres rządów Josepa Marii Bartomeu wpędził Blaugranę w niemałe tarapaty i niezależnie od tego, kto zostanie nowym prezydentem klubu, nie pozwoli na wypuszczenie najcenniejszego z klejnotów z katalońskiej skarbnicy. Nie ma bowiem na świecie zawodnika, który załatałby dziurę pozostawioną po odejściu geniusza z Rosario. Nikt również nie ma wystarczająco dużych cojones, aby podjąć decyzję tak niepopularną w środowisku katalońskich socios.

******** Jaka jest zaś Wasza „prawda futbolu”? Zanotujcie swoje przewidywania związane z powyższymi tematami na wolnej kartce papieru, lub podzielcie się nimi ze mną na Instagramie (@mj.jz). 0

SPORT

Bundesliga Bayern Monachium La Liga Atletico Madryt Premier League Manchester City Serie A Juventus Liga Mistrzów PSG Mistrzostwa Europy Francja Złota Piłka Kylian Mbappé

styczeń–luty 2021


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

/ duchowość

Halo, szukam dziewczyny, oczekiwania: średnia ocen powyżej 6.00 w plebiscycie na Miss Magla i zabawna belka w dziale

Przez duszę do mózgu Religie, wiary, rytuały, energie – wszystko sprowadza się do jednego. W świecie pełnym możliwości, duchowość daje ludziom siłę. A gdyby tak udać się w podróż pełną nauki i filozofii, żeby zastanowić się nad tym, jaki wpływ mają doznania i praktyki na ludzkie życie? T E K S T:

M I C H A L I N A KO B U S

uchowość to szerokie pojęcie dające wiele perspektyw. Obejmuje ono poczucie połączenia z czymś większym niż człowiek, szukając przy tym odpowiedzi na pytania o egzystencję i sens życia. Innymi słowy, jest to uniwersalne ludzkie doświadczenie – coś, co dotyka wszystkich. Ludzie mogą opisywać doświadczenie duchowe jako święte, poza ich zasięgiem lub po prostu jako głębokie poczucie życia i wzajemnych powiązań. Niektórzy mogą czuć, że ich życie duchowe jest ściśle związane z domem modlitwy – kościołem, synagogą czy meczetem. Inni mogą znaleźć pocieszenie w osobistej relacji z Bogiem, siłą wyższą. Jeszcze inni szukają sensu poprzez swoje związki z naturą lub sztuką. Podobnie jak poczucie celu, własna definicja duchowości może zmieniać się przez całe życie, dostosowując się do osobistych doświadczeń i relacji. Jednak wiara w coś, czy bycie uduchowionym, ma bardzo duży wpływ na życie człowieka – w szczególności na jego zdrowie psychiczne. Co więcej – aby podeprzeć tę tezę, naukowcy przeprowadzili badania nad zachowaniem mózgu człowieka pod wpływem doświadczeń duchowych.

D

Wiara a mózg Teolodzy, naukowcy oraz filozofowie od lat próbują zrozumieć jaki wpływ na ludzi ma szeroko pojęta duchowość – zarówno w aspekcie psychicznym, jak i fizycznym. Na całym świecie społecznie akceptowalne jest przekonanie, że bycie uduchowionym to jeden z najważniejszych elementów kultury. Nadaje to strukturę i znaczenie zachowaniom, systemom wartości i doświadczeniom życiowym. Okazuje się, że istnieją badania, które pokazują, jak wiara, spirytualizm i duchowość wpływają na zdrowie psychiczne człowieka – dowiedli tego między innymi naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Utah, wykorzystując do badań rezonans magnetyczny. Duchowość aktywuje u człowieka ośrodek przyjemności w mózgu. Jest to obszar, na który działają także takie aspekty jak miłość, seks, narkotyki, muzyka czy rozrywka. Oprócz tego naukowcy odkryli, że odczucia duchowe są związane z przyśrodkową korą

66–67

GRAFIKA:

M A R TA S O B I EC H OW S K A

przedczołową, która jest miejscem podejmowania osądów i kolebką moralności. Dodatkowo okazało się, że duchowe doznania aktywują

Wyznanie czy wiara w siłę natury nie ma tu znaczenia. obszary mózgu odpowiedzialne za koncentrację. Poza Uniwersytetem w Utah, obserwacje na temat wpływu duchowości na ludzki mózg przeprowadzone zostały także już 20 lat temu w MayoClinic. Badania te różniła wykorzystana metoda naukowa. Tak komentują swoje obserwacje naukowcy z MayoClinic: Większość badań wykazała, że zaangażowanie religijne i duchowość wiążą się z lepszymi wynikami zdrowotnymi, w tym większą długowiecznością, umiejętnościami radzenia sobie ze stresem, jak i jakością życia związaną ze zdrowiem (nawet podczas śmiertelnej choroby) i mniejszym lękiem, depresją, samobójstwem. Kilka badań wykazało, że zaspokojenie duchowych potrzeb pacjenta może przyspieszyć powrót do zdrowia. Wniosek nasuwa się jeden – to, co uznawane jest przez kogoś za słuszne, jego osobista duchowość, jest jego manifestem, stylem życia, daje mu radość, a to, w co wierzy, umacnia go w poglądach i samopoczuciu. Wszystkie emocje, które są wywołane przez jego duchowość, wpływają na mózg w ten sam sposób. Nie ma znaczenia, jakiego jest wyznania.

Niewidzialna siła Od dawien dawna wielu naukowców, filozofów i teologów podejmuje temat jakim jest energia życiowa – określana jako prana, mana, najpopularniejsze chińskie Qi (Chi), ale także często definiowana po prostu jako aura, duch. Jak widać, każda kultura, czy przekonanie, ma swój odpowiednik. Jednak wszystkie sprowadzają się do stwierdzenia, że energia życiowa jest energią metafizyczną, nieodłącznym elementem wszechświata, tematem, który skłóca ze sobą naukowców i społeczeństwa. Choć faktycznie niewidzialna i poniekąd magiczna, jest

ona niczym innym jak falami elektromagnetycznymi, które przepływają przez ludzkie ciało. Mózg przekazuje informacje ścieżkami neurologicznymi poprzez wytwarzanie niewielkich impulsów energetycznych. Tam, gdzie takie impulsy występują, znajdują się pola elektromagnetyczne o bardzo niskiej częstotliwości. Naukowcy uważają, że każda komórka może komunikować się z innymi komórkami za pośrednictwem fal elektromagnetycznych. Niesamowitą informacją jest to, że można na takie fale wpłynąć, a co za tym idzie – mieć wpływ na komórki, narządy, a nawet funkcje całego ciała i mózgu! W społeczeństwie panuje zwyczaj opisywania relacji z drugą osobą jako bijącej dobrą bądź złą energią. Co ciekawe, jest to słuszne, gdyż badania przeprowadzone na Uniwersytecie w Bielefeld, udowodniły, że ludzie są cały czas pod wpływem energii otoczenia – otrzymywanej od innych osób i świata. Jednak według Barbary Moore, autorki książki Oczyszczanie Energetyczne, nie ma czegoś takiego jak zła i dobra energia. Podział ten jest zbędny. Autorka pisze w książce, że może być ona nieodpowiednia bądź zastała, a określanie jej mianem dobrej/złej wprowadza poczucie negatywności, lęku, dyskomfortu. Patrząc na codzienne i przyziemne sytuacje, można stwierdzić, że ktoś, kto może być dla innej osoby


duchowość /

Osoba lecząca poprzez dotyk, a nawet na odległość, ma zdolność uzdrawiania chorego człowieka przy użyciu energii. określone są mianem bioenergoterapii. Te metody są zagadnieniami kontrowersyjnymi, gdyż osoby ich niepopierające zarzucają uzdrowicielom bycie znachorami, szamanami, szarlatanami, a nawet okłamywanie pacjentów (a zdarzają się również oszuści!). O swoich metodach uzdrowiciele z National Federation of Spiritual Healers piszą w następujący sposób: Zabieg polegający na przekazywaniu energii przez uzdrowiciela do odbiorcy. Jest to samoleczenie poprzez rozluźnienie ciała, uwolnienie napięć i wzmocnienie własnego układu odpornościowego organizmu. Uzdrowienie jest naturalne i nieinwazyjne z zamiarem wprowadzenia odbiorcy w stan równowagi i dobrego samopoczucia na wszystkich poziomach. Uzdrawiania energetycznego nie należy wiązać z żadną konkretną religią, bo nie jest to uzdrawianie wiarą. Słowo „duchowy” (spiritual) pochodzi od łacińskiego słowa spiritus oznaczającego „tchnienie życia”. Aspekt duchowy odnosi się do indywidualnej energii duchowej działającej na głębokim poziomie ludzkich ciał. Proces leczenia obejmuje przepływ energii, która nie pochodzi od samego uzdrowiciela, ale łączy się on z wszechświatem, w którym krąży ona wszędzie, by uzdrowić umysł, ciało i ducha. Mimo wielkiego rozpowszechnienia tej metody leczenia ludzi na świecie, medycyna akademicka wciąż nie chce jej uznać za metodę w pełni skuteczną.

Moc świadomości, czyli medytacja Pierwsze co przychodzi na myśl ludziom, gdy słyszą słowo medytacja to praktykowanie jogi i wschodnie kultury. Może i słusznie, bo właśnie stamtąd się ona wywodzi. Jednak medytacja jest coraz bardziej powszechna w psychoterapii, a także w codziennym życiu ludzi, którzy

mogą nie wyznawać wschodnich religii czy nawet nie ćwiczyć jogi. Istnieje aż 13 technik medytacji, a każda ma ten sam cel – oczyszczenie umysłu, wyzbycie się napięć, wyciszenie się, rozluźnienie. Nie musi być to wcale siedzenie po turecku z zamkniętymi oczami. Co więcej, David Nichtern, słynny nauczyciel buddyzmu, autor, kiedyś utalentowany muzyk, uważa, że medytacja dla każdego człowieka może być czymś innym – modlitwą, powtarzaniem mantry, bieganiem czy nawet pływaniem. Jednak Nichtern podkreśla w swoich wypowiedziach ważną rzecz – medytacja to nie tylko wyciszenie umysłu i relaks, ale także bycie bardziej świadomym tego, co się dzieje wokół nas, bycie mniej oceniającym i bardziej sprawiedliwym. Istnieje wiele badań prowadzonych przez różnych naukowców, którzy wykazali jak pozytywny wpływ medytacji na zdrowie psychiczne. Badacze z Harvardu opublikowali w ra-

„energetycznej anatomii człowieka”, a miejsca, gdzie znajdują się poszczególne „centra energetyczne” opisują jako czakry, których jest aż siedem. Wschodnia kultura bardzo przywiązuje wagę do tego, czym one są, jak je oczyszczać i o nie dbać. Istotna jest też praktyka otwierania czakr, dzięki której człowiek może stać się bardziej świadomy i oczyszczony ze złych myśli. Choć metafora, jaką są czakry, jest piękna, nie można jednak zapominać, że ich istnienie nigdy nie zostało potwierdzone naukowo. Z tej przyczyny często są one krytykowane, głównie przez Kościół katolicki.

porcie z 2011 r., że medytacja ma wpływ na późniejszy proces przetwarzania informacji i zdobywania nowej wiedzy oraz lepszą pamięć. Co więcej, badania z Uniwersytetu Carnegie Mellon wykazały, w jaki sposób może ona polepszyć koncentrację oraz decyzyjność. Jednak jej najważniejszą zaletą jest zmniejszenie u ludzi lęku społecznego. Udowodnili to naukowcy z Uniwersytetu Stanford, którzy poddali 14 osób dwumiesięcznemu treningowi medytacji. Po kursie uczestnicy osiągnęli mniejszy poziom lęku społecznego i dodatkowo stali się bardziej pewni siebie (The Journal of Cognitive Psychotherapy). Kolejnym jej atutem jest obniżenie poziomu kortyzolu – hormonu stresu. Medytacja wiąże się również z przekonaniami kultur wschodnich, że ciało człowieka jest jedną, wielką siecią kanałów energetycznych zwanych meridianami. Ludzie porównują to do

duchowości na zdrowie psychiczne oraz to, jak działa na obszary mózgu, potrzeba jeszcze dokładniejszego sprecyzowania informacji na temat mechanizmu tych reakcji i odpowiedzi na pytanie czy wpływają one na fizyczność człowieka. Co najważniejsze, potwierdzone jest, że duchowość może przyczyniać się do poprawy zdrowia psychicznego, a jak powszechnie wiadomo – wszystko zaczyna się od zdrowej głowy. Daje ona ludziom siłę, umacnia ich moralnie, jest dla nich oderwaniem od rutyny. W świecie wielkich możliwości potrzebne jest podążanie swoją duchową ścieżką i prawdą. I nieważne, czy ma to jakieś swoje określenie takie jak Bóg, Allah, Duch Święty, stwórca, energia życiowa, siła wyższa – ważne, że człowiekowi z tą wiarą lepiej się żyje, a jak to mówią: wiara czyni cuda. 0

Nieskończona dyskusja Dyskusja na temat roli, jaką odgrywa duchowość w zdrowiu człowieka była i będzie trwać. Jak podaje autor książki Medicine, religion, and health, Harold George Koenig, pomimo wielu badań, które udowadniają wpływ

fot. Chrisi1964, Wikimedia Commons

najwspanialszy, nie musi być tak samo postrzegany przez kogoś innego i jest to zupełnie normalne. Barbara Moore w swojej książce słusznie precyzuje czytelnikom jak powinni odbierać ludzi i miejsca, w których czują się dobrze bądź źle. Tłumaczy też, że szeroko pojęte oczyszczanie energetyczne, powinno zacząć się od czynienia dobra. Jednak najbardziej kontrowersyjną odnogą tematu energii jest wykorzystywanie jej w medycynie niekonwencjonalnej. Takie praktyki

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

styczeń–luty 2021


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

/ empatia

Empatia (nie) jest do bani Rok 2020. Było źle. Pandemia trwała w najlepsze. Ludzie na całym świecie wychodzili protestować na ulice, bojąc się jednocześnie zarażenia koronawirusem. Relacje międzyludzkie często wisiały na włosku z powodu długotrwałej izolacji albo przez kłótnie o kwestie polityczno-społeczne. Wbrew pozorom bycie empatyczną osobą przez cały ten czas mogło tylko pogorszyć sytuację. Na szczęście były jeszcze inicjatywy, które wyszły temu problemowi naprzeciw. T E K S T:

B AR T ŁO M I E J M AT U S I K

ak empatia, zdolność pozwalająca nam zrozumieć innych i poczuć ich emocje, może pogarszać nasze samopoczucie? Odpowiedź tkwi w samej definicji. Wyobraźmy sobie, że idziemy na spotkanie do psychoterapeuty. Mówimy mu o naszych traumach czy codziennych bolączkach, o których nie powiedzielibyśmy najbardziej zaufanemu przyjacielowi. Spędzamy z nim 50 minut. Jesteśmy dzisiaj jego trzecim pacjentem, po nas ma kolejnych dwóch. Tak spędza następne trzy dni. Nazajutrz prowadzi spotkania grupy wsparcia dla osób w żałobie. W jakim stanie znajdowałby się, gdyby w trakcie tych wszystkich spotkań odczuwał ból i cierpienie swoich pacjentów? Po tygodniu zacząłby szukać nowej pracy. Empatia doprowadziłaby go do wypalenia emocjonalnego. To samo możemy czuć my, słuchając codziennie o tym, że nasi bliscy mogą zachorować lub umrzeć, ludzie tracą źródła dochodu, a telefony zaufania są cały czas zajęte.

J

68–69

FOTOGRAFIA:

M AG DA L E N A O S K I E R A , F U R K A N Y I L D R I M

Empatia a współczucie Przytoczony przykład oraz samą krytykę empatii opisuje psycholog Paul Bloom. W swojej książce Against Empathy: The Case for Rational Compassion odróżnia on empatię (w org. empathy) od miłosierdzia/współczucia (w org. compassion). Choć w pierwszym momencie wszystkie te słowa możemy uznać za synonimy, Bloomowi nie chodzi o samo nazewnictwo. Podkreśla on, że empatia i współczucie to dwa różne procesy psychologiczne. Pierwszy z nich (empathy) pozwala nam odczuwać emocje innych, „wejść w ich buty”. Drugi natomiast powoduje, że chcemy drugiej osobie pomóc, zatroszczyć się o nią, nie zawsze odczuwając jej ból. Nie oznacza to, że nagle powinniśmy uznać empatię za coś złego. Chcemy się cieszyć z sukcesów bliskich nam osób, jak i rozumieć ich smutek. Bloom podkreśla, że empatia jest nam potrzebna, ale najzwyczajniej ją przeceniamy. Oczywiście nie jest to jedyna teoria psychologiczna opisująca empatię. Sam autor

również spotyka się z jej krytyką i nie każdemu podoba się jego podejście do jednej z najbardziej wychwalanych ludzkich zdolności. Warto jednak jest się jej przyjrzeć ze względu na badania ją potwierdzające oraz jej częste odzwierciedlenie w naszym realnym życiu.

Colours of diversity Żyjemy w czasach, w których mamy nieograniczony dostęp do mediów. Nic się tak nie sprzedaje jak kontrowersyjne tematy, wywołujące w nas emocje (zob. tytuł artykułu). Bańki informacyjne prowadzą do powielania szkodliwych stereotypów i uprzedzeń na temat innych ludzi, kultur i religii. Naprzeciw temu wyszło Stowarzyszenie Youth Human Impact, którego celem jest organizowanie ogólnopolskich i międzynarodowych projektów o charakterze edukacyjnym, społecznym i przedsiębiorczym. YHI, wraz z organizacjami wspierającymi z Włoch, Bułgarii i Turcji, zorganizowało wymianę młodzieżową w ramach programu Erasmus+ pt. Colours of diversity – Share your story. Celem wy-


empatia /

miany było zbudowanie dialogu międzykulturowego i międzyreligijnego poprzez metodę storytellingu, polegającą na przedstawieniu danego problemu poprzez doświadczenia jednostki. W projekcie wzięło udział 27 uczestników. Wśród nich znajdowali się obywatele Polski, Włoch, Turcji, Bułgarii, Syrii, Iraku, Bangladeszu, Rumunii oraz Pakistanu. Wszyscy uczestnicy przyjechali do miejscowości Konstancin-Jeziorna, gdzie mieszkali wspólnie przez dziewięć dni. Pod okiem facylitatorów (organizatorów i prowadzących zajęć, którzy odpowiadali za koordynowanie pracy grupowej uczestników) brali oni udział w przeróżnych aktywnościach, takich jak: Teatr Uciśnionych (służący przedstawieniu problemów społecznych, z którymi spotykają się często osoby dyskryminowane, za pomocą sztuki teatralnej), gra miejska, zajęcia grupowe, nagrywanie filmów. Każde ćwiczenie poprzedzone było wprowadzeniem teoretycznym i kończyło się na wspólnej refleksji. Magdalena Oskiera, koordynatorka wymiany, zapytana, dlaczego wybrała taką tematykę, odpowiedziała: Zawsze uwielbiałam słuchać historii innych ludzi. Chciałam skonfrontować ze sobą przedstawicieli różnych krajów i religii oraz dać im przestrzeń do spotkania się i zrozumienia. Uważam, że powinniśmy próbować zrozumieć inność i dążyć do dialogu.

Przekraczanie linii Zrozumienie i dialog. Piękne słowa, które mogłyby być świetnym przykładem współczucia opisywanego przez Blooma. Pytanie, czy się sprawdziły. Jedną z aktywności, które przeprowadzono w trakcie wymiany, była gra Crossing the line (pl. Przekraczanie linii). Polegała ona na tym, że linia dzieliła podłogę na dwie części. Wszyscy uczestnicy stali naprzeciwko niej. Gdy jeden z facylitatorów czytał pytanie, osoby, które odpowiadały „TAK”, miały prawo przekroczyć linię i stanąć ty-

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

łem do reszty. Po zrobieniu tego mogły odwrócić się i dopowiedzieć jakiś komentarz, natomiast współuczestnicy, którzy nie przeszli przez linię, nie mogli nic powiedzieć. Po wszystkim osoby wracały na swoje miejsce, a prowadzący czytał kolejne pytanie. Zaczęło się od niewinnych pytań o posiadanie rodzeństwa albo zwierzęcia. Ich trudność się jednak zwiększała. Uczestnicy przyznawali się do bycia osobami LGBT+, brania narkotyków, posiadania myśli samobójczych czy wewnętrznej chęci zniszczenia komuś życia. Komentarzom (albo ich braku) osób, które zdecydowały się przyznać, towarzyszyły cisza i wzrok innych. Na samym początku byłam pewna, że nie przekroczę linii, bo uważam się za osobę nieśmiałą. Nie odważyłabym się przyznać przed tak dużą grupą nieznanych osób, że zmagałam się kiedyś z problemem, z którymi ludzie mierzą się codziennie. Kiedy jednak reszta osób tak często przekraczała linię, zrozumiałam, że całe ćwiczenie nie polega na byciu ocenianym, a na pokazaniu swoich problemów. Od tego momentu, po przekroczeniu linii czułam się swobodniej – tak całą aktywność komentuje Paola, uczestniczka z Bułgarii. Sam przekroczyłem tę linię wiele razy. Nie czułem jednak ulgi. Czułem ciężar. Ciężar rzeczy, do których nie tylko przyznałem się przed sobą, ale przed grupą zupełnie nieznanych mi osób. Były momenty, w których chciałem zacząć łkać na środku sali, po czym uciec. Ale nie zrobiłem tego. Ćwiczenie to wpłynęło jednak na mnie, jak i na dynamikę całej grupy.

Wykresy życia Z każdym kolejnym zadaniem podczas projektu coraz więcej osób pozwalało sobie na wypowiedzenie się i opowiedzenie swojej historii. Reszta uczestników słuchała, nie oceniała. Pozwalała się wypowiedzieć. Bloom powiedziałby, że nie

tylko okazywała empatię, ale i współczucie. Ludzie z różnych części globu, różnych wyznań i doświadczeń, w środku pandemii zmieniającej porządek wcześniej znanego nam świata, chciała się wspierać. I robiła to.

Wszyscy zaczęliśmy o siebie dbać. Jedną z innych aktywności, która udowodniła to zaangażowanie było ćwiczenie, które możemy roboczo nazwać „Wykresami życia”. Uczestnicy zostali podzieleni na trzyosobowe grupy. Każdy dostał zadanie narysowania na kartkach dwóch wykresów punktowych. Jeden punkt odpowiadał jednemu znaczącemu wydarzeniu z życia danej osoby. W ten sposób powstawały dwa wykresy: jeden z pozytywnymi i jeden z negatywnymi sytuacjami. Następnie przeszliśmy do pracy w grupach. Każdy został poproszony przez facylitatora prowadzącego aktywność o opisanie swoich wykresów dwójce pozostałych członków zespołu. Ich zadaniem było wysłuchanie historii życia osoby mówiącej, po czym okazanie wsparcia i przekazanie informacji zwrotnej. Po zrobieniu tego wszyscy zebrali się w jedną grupę, a osoby chętne mogły przedstawić swoje diagramy na forum. Byłem jedną z osób, które się na to zdecydowały. Nigdy wcześniej nie miałem okazji powiedzieć tak dużemu gronu o trudnych przeżyciach z mojej przeszłości i jestem sobie wdzięczny za niezmarnowanie tej możliwości. Teraz wiem, że w tym momencie byłem świadkiem tego, co Bloom nazwał współczuciem. Inni uczestnicy mogli odczuwać empatię, zrozumieć mnie i nic z tym nie zrobić. Było inaczej. Wysłuchano mnie i dawano do zrozumienia, że nie jestem z tym wszystkim sam. Wymiana ta była dla nas momentem oderwania się od rzeczywistości, w którego trakcie pozwoliliśmy sobie na bezwzględne bycie sobą. Doświadczenie to niewątpliwie nas zmieniło. Zrozumieliśmy, że w każdym z nas drzemie głęboka potrzeba troski i autentyczności. W całej tej rzeczywistości, która wygląda na prolog do kolejnej powieści Kinga, pragniemy nie być sami, bo boimy się, co przyniesie przyszłość. Co więcej, mamy tego świadomość jako społeczeństwo. Empatia nas zmęczyła. Chcemy współczucia. Chyba nadeszła pora się o siebie zatroszczyć. 0

Informacja Artykuł powstał we współpracy ze Stowarzyszeniem Youth Human Impact w ramach projektu „Colours of diversity – share your story!”, finansowanego ze środków programu Erasmus+.

styczeń–luty 2021


GRY

/ felieton

Biedny CD Projekt i jego akcjonariusze...

Nie taki Diablo straszny… Odkąd gry komputerowe rozpowszechniły się na skalę masową, zaczęły być postrzegane jako niepożądana forma rozrywki, która zabiera cenny czas, powoduje uzależnienie, demoralizuje, wywołuje wrogie nastawienie do życia, a także uzależnia (Polcyn-Matuszewska, 2015). T E K S T:

braz gracza-maniaka, najczęściej otyłego, z grubymi okularami, aspołecznego, siedzącego nieustannie przed ekranem komputera jest stale obecny w kulturze popularnej, wzmacniając tym samym krytyczne podejście do gier. I chociaż ich nadużywanie faktycznie może przynieść negatywne skutki (PCPS, 2012), to jednak nie można zapominać o pozytywnym aspekcie gier, który bywa często ignorowany. Z uwagi na różnice w charakterze rozgrywek wielo- i jednoosobowych, w artykule skupiono się na grach w trybie single player.

Z U Z A N N A PA L I Ń S K A

GRAFIKA:

M AT E R I AŁY P R AS OW E

rowanie staje się intuicyjne, początkowo wymaga od gracza precyzji i skupienia. Zatem rozwijane są zdolności, takie jak: spostrzeganie, widzenie peryferyjne i wyobraźnia przestrzenna, koordynacja wzrokowo-ruchowa oraz refleks (Polcyn-Matuszewska, 2015).

O

Ucz się, ucz! Korzyści z grania ujawniają się w ich edukacyjnym walorze. I mowa tu nie tylko o serious games, tworzonych w innym celach niż typowa rozrywka, np. dydaktycznym. Gry symulacyjne pokazują jak funkcjonuje mechanizm czy system społeczny, gospodarczy lub ekonomiczny, gry sportowe uczą zasad i reguł dyscyplin sportowych (Stasieńko, 2007). Gry historyczne, dzięki wprowadzeniu akcji w konkretną epokę, umożliwiają jej poznanie i odkrywanie ciekawych informacji na dany temat. Nierzadkie nawiązania do mitologii, religii czy innych tekstów kultury obecne w grach fabularnych poszerzają horyzonty i pozwalają nabrać świeżego spojrzenia na rzeczywistość. No bo jak tu nie nucić Animalsów, wchodząc do Tawerny Wschodzącego Słońca, albo nie uciekać z przerażeniem, widząc Elżbietę Batory i to jeszcze w formie demona? Przecież od razu wiadomo, że z tego spotkania nie może wyniknąć nic dobrego!

Bezmyślna roz(g)rywka? W trakcie grania w gry rozwijane są liczne umiejętności i zdolności. Korzystne zmiany zachodzą również w zdolnościach poznawczych dzięki usprawnieniu różnych procesów myślowych, takich jak porównywanie, uogólnienie, wnioskowanie. Dzięki graniu następuje także rozwój wielozadaniowości (Small i Vorgan, 2011) oraz umiejętności rozwiązywania problemów (Ulfik-Jaworska, 2005). Planowanie strategii i zdolność logicznego myślenia są

70–71

11bit Studios - Frostpunk The Rifts (2019)

kluczowe: nie wystarczy na ślepo bezsensownie zabijać napotkanych wrogów. Trzeba wykazać się umiejętnością podejmowania taktycznych decyzji i planowania strategii – może bowiem okazać się, że jeden krok w niewłaściwą stronę zaprowadzi w ślepy zaułek bez wyjścia, a źle wymierzony atak zrani nie tylko wrogów, ale także sprzymierzeńców. Na polu bitwy liczy się nie tylko szybkie podej-

Aby zaatakować przytrzymaj klawisz W i wciśnij spację, jednocześnie przytrzymując prawy przycisk myszy, by przybliżyć widok i poprawić celność, a następnie strzelaj lewym przyciskiem myszy…

Ty brutalu! Grom komputerowym zarzuca się obecność agresji i drastycznych scen sprawiających, że gracze, początkowo naśladujący zachowania postaci, z czasem zaczynają się w ten sam sposób zachowywać (Brosh, 2006). Badania na ten temat dostarczają niejednoznacznych wyników. Jak wskazuje Katarzyna Krystanek (2004), długotrwałe korzystanie z gier może sprzyjać przenoszeniu wzorców zachowania do realnego świata, także tych pozytywnych. Jakie to może mieć znaczenie dla graczy? Dużą część rozgrywek zaczyna się od zera – rozwój postaci, przechodzenie na kolejne poziomy, zdobywanie kolejnych osiągnięć – wszystko to wymaga czasu. Bez włożenia wysiłku i starań przejście gry nie jest możliwe. Zatem konsekwencja w działaniach, cierpliwość, umiejętność odraczania gratyfikacji są ważnymi umiejętnościami, a dzięki grze następuje ich rozwój, nawet jeśli bodźcem do tego jest np. zabijanie potworów.

Zło (nie)konieczne mowanie decyzji, ale też zręczność. Ważne więc, aby móc swobodnie i szybko poruszać się bohaterem po mapach i korzystać z jego umiejętności. Zaznajomienie się ze sterowaniem oraz jego opanowanie są pierwszym krokiem do zwycięstwa. Nawet jeśli ste-

Activision - Call of Duty: Black Ops Cold War (2020)

Jak widać, gry mogą być formą relaksu, odgrywają znaczącą rolę w procesie kształtowania się osobowości, a ponadto przyczyniają się do rozwoju różnych umiejętności praktycznych (Litwinowicz, 2006). I chociaż ich nadużywanie może przynieść negatywne konsekwencje, to same w sobie nie są ani złe, ani dobre. To, jaki wpływ wywrą na człowieka, zależy przede wszystkim od sposobu ich wykorzystania. Decydując się na tą formę rozrywki, należy podjąć rozważny wybór, polegający na dostosowaniu treści gry do wieku i poziomu rozwoju gracza. Tylko wtedy bowiem można w pełni skorzystać z potencjału drzemiącego w grach i zaprzyjaźnić się z Najwyższym Złem. 0 T E K S T W R A Z Z L I T E R AT U R Ą N A W W W


recenzje /

GRY

Największa wtopa w historii? OCENA:

88887 Cyberpunk 2077 fot. materiały prasowe

PRODUCENT: CD Projekt RED WYDAWCA PL: Cenega PLATFORMA: PlayStation 4, Google Stadia, PC (recenzowana platforma), Xbox One

P R E M I E R A : 1 0 G R U D N I A 2 02 0

Cyberpunk 2077 to prawdopodobnie jedna z najbardziej oczekiwanych gier w historii rozrywki elektronicznej . Została zapowiedziana ponad 8 lat przed ostateczną datą premiery, która już wielokrotnie była przekładana, ale dzięki agresywnej kampanii marketingowej, gra stała się widoczna praktycznie wszędzie w przestrzeni publicznej. Świat Cyberpunk oparty jest na założeniach znanych z kart papierowego RPG Cyberpunk 2020, który od lat 90. ma swoje grono fanów, również nad Wisłą. Równoległa rzeczywistość pełna złych korporacji, cyber-wszczepów i nowoczesnej broni w niczym nie przypomina „naszego” 2020 r. Twórcy – by nie wchodzić w konflikt z wyobrażeniami wielbicieli oryginalnego RPG – przesunęli zegar o 57 lat do przodu. Korporacje są bardziej złe, wszczepów jest więcej, a o broni można mówić godzinami. Fabularna strona gry to jeden z jej największych atutów. Do wyboru mamy trzy ścieżki: nomada, ulicznego punka lub człowieka korporacji, i jak to zwykle w grach CD Projekt Red – większość wyborów, jakie napotkamy na swojej drodze, wpływa na to, jak zakończy się nasza przygoda. Znakomicie prezentuje się również sfera wizualna. W porównaniu do materiałów jakie prezentowane były na początku drogi CP2077, widać spory skok jakościowy. Wszystkie najnowsze technologie, jak HDR i Ray Tracing, są w pełni wspierane i wykorzystywane. Pełne

neonów Night City podziwiamy głównie z perspektywy pierwszej osoby, gdyż rozgrywka jest utrzymana w konwencji shooter RPG. Nie ma jednak róży bez kolców. Wersja gry dostępna w dniu premiery, nawet z powszechną w branży łatką premierową – miała spore problemy z optymalizacją i błędami wszelkiego rodzaju. Początkowe problemy, widoczne zwłaszcza w wersjach konsolowych, spotkały się z negatywnym odbiorem ze strony wielu graczy. W rezultacie sam CD Projekt Red zapowiedział wsparcie przy realizacji zwrotów, jednocześnie ogłaszając prace nad dalszą optymalizacją, która ma w przeciągu około dwóch miesięcy wyciągnąć grę na prostą. CP2077 najlepiej funkcjonuje obecnie na usługach gry w chmurze – Google Stadia lub GeForce NOW , które są obecnie najlepszymi sposobami zapoznania się z tym tytułem. Rozwiązanie to pozwala bawić się w stabilnej liczbie klatek na sekundę bez znaczących spadków w płynności Jeśli jednak zależy nam na świetnej historii, a błędy jesteśmy w stanie jakoś przełknąć, to jest to jedna z lepszych gier RPG jakie wyszły w ostatnich latach. Gdyby nie usilne próby wydania gry jeszcze w roku 2020 – byłby to z pewnością tytuł iście przełomowy. Warto dać CP2077 szansę, szczególnie gdy twórcy zajmą się problemami wieku dziecięcego. MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

Planszówka nie do końca bez prądu OCENA:

88889 Posiadłość Szaleństwa (druga edycja) fot. materiały prasowe

PRODUCENT: Fantasy Flight Games WYDAWCA PL: Galakta PLATFORMA: Planszówka z dodatkową aplikacją dostępną na PC/Telefon

PREMIERA: 1 SIERPNIA 2016

Fantasy Flight Games stworzyło grę, obok której ciężko przejść obojętnie. Posiadłość Szaleństwa pełnymi garściami czerpie z twórczości H.P. Lovecrafta, tworząc zagadkowy świat grozy i nieprzewidywalnych zwrotów akcji. Jednak to nie tylko niezwykły klimat sprawia, że ten tytuł jest tak wyjątkowy na polskim rynku planszówek. Podstawowa wersja gry obejmuje kafle do modułowego budowania planszy, figurki bohaterów oraz potworów, karty postaci, karty gry, kości, a także bezpłatną aplikację dostępną na telefon lub PC. To hybrydowe rozwiązanie umożliwia graczom rozgrywkę w stylu klasycznego RPG z mistrzem gry w postaci SI (sztuczna inteligencja). Rozpoczynając swoją przygodę z Posiadłością Szaleństwa mamy do wyboru cztery scenariusze na różnych poziomach trudności. Aplikacja przeprowadza nas przez proces wyboru bohaterów, przedmiotów i nadzoruje najważniejsze wydarzenia w poszczególnych turach. Dzięki temu, że SI czuwa nad graczami, całość jest przyjazna w odbiorze nawet dla początkującego użytkownika. Papierowa instrukcja składa się z kilkunastu stron, co przy klasycznych podręcznikach RPG, które obejmują ich nawet kilkaset, jest prawie niczym. Planszówka umożliwia udział od 1 do 5 osób, z której każda wciela się w rolę badacza, szukającego prawdy na temat tajemniczych, magicznych zdarzeń. Gracze zaczyna-

ją przygodę jako zespół jak w typowej grze kooperacyjnej, a cel jest prosty – uciec i o ile to możliwe, rozwiązać zagadkę. Rzadko jednak okazuje się to być tak łatwe. W trakcie mogą pojawić się zdrajcy, a opętani szaleństwem bohaterowie będą dążyć do realizacji swoich własnych planów. Przegrane są częste, a śmierć czy okaleczenie badaczy to codzienność, jak to u Lovecrafta bywa. Niestety sama gra jest dość droga, choć w mojej opinii warta wydanych pieniędzy. Jedyne co jest zdecydowanym minusem całego zestawu, to raczej słabo wykonane figurki i ich podstawki, które nie chcą się trzymać. Dodatkowo FFG oferuje rozszerzenia w formie realnej, gdzie można dokupić kolejne moduły plansz i scenariusze oraz wirtualnej, gdzie kupuje się tylko kolejne historie do rozegrania w aplikacji. Jest to gra na wiele godzin udanej rozrywki, a w zależności od towarzystwa możemy przechodzić ten sam scenariusz wielokrotnie. Dzięki wykorzystaniu SI każda partia będzie się trochę od siebie różnić i pojedyncze zwycięstwo nie gwarantuje, że będziemy w stanie powtórzyć sukces kolejnym razem. Posiadłość Szaleństwa (druga edycja) to dopracowany tytuł, który szybko się nie znudzi i zapewni zabawę zarówno amatorom, jak i bardziej zaawansowanym graczom. N ATA L I A G I C Z E L A

styczeń–luty 2021


3PO3

/ z przymrużeniem oka

teraz nie ma już czasu na sen,

Ta noc do innych jest podobna Może być już ciemno, ale niekoniecznie wszystko jedno. To, co w ciągu dnia upychamy po kątach naszych umysłów, nocą wychodzi z cienia i przypomina o swoim istnieniu w formie dziwacznego snu lub męczącej bezsenności. AUTORKA: SALDZIEDUDALMA

AUTORKA: JULIA CULLEN

Urodziny

Przed świtem

Ulica wiejska – znany wszystkim budynek, a dokładnie sala posiedzeń. Siedzę sobie gdzieś z tyłu i obserwuję co się dzieję. Obok mnie siedzi moja przyjaciółka oraz Donald Tusk. Jest trochę gwarno, ale nie przesadnie. Donald Tusk, jak gdyby nigdy nic, wręcza mi pudełko prezentowe. Ja odbieram je i czekam na dalszy rozwój wydarzeń. Zamieszanie trwa jeszcze chwilę. Nagle wszyscy cichną i rozbrzmiewa hymn Rosji*. Na salę wchodzi Władimir Putin. Ja wraz z premierem Tuskiem idę przywitać gościa i podarować mu urodzinowy prezent. Wszyscy śpiewają sto lat i są bardzo uhahani. Czy to początek czarnego komedio-thrilleru o polsko-rosyjskich perypetiach w dziwnym wydaniu? Nie – to sen około 12 letniej dziewczynki. Do tej pory nie wiem się, co mój mózg miał wtedy na myśli. Być może nie ma sensu się nad tym zastanawiać (mam nadzieję, że jednak jest, bo tyle czasu ile poświęciłam na rozmyślanie o swoich snach, to szkoda by mi go było…).

Spanie nie jest dla mnie zbyt oczywistą rzeczą. Jedna z moich pościeli jest w owieczki, a inna w dinozaury. Wydawać by się mogło, że pomaga to w zaśnięciu. Można liczyć stado na poszewce albo chociaż liczyć na koszmar z potworami. Jednak zawsze, gdy kładę się spać, dopada mnie stres przed wstawaniem. Niejeden raz zdarzyło mi się zaspać na coś ważnego. Udało mi się nawet kiedyś przespać egzamin z makroekonomii, co prawda przez to, że uczyłam się poprzedniego dnia do późnej nocy. Zagwarantowałam sobie w ten sposób drugą poprawkę. Pierwszą była stata. Obie zdałam, ale ile dodatkowego stresu mi to przysporzyło. Czasami tak się boję, że na coś nie zdążę, że wolę już w ogóle nie iść spać. Raz na jakiś czas takie skrajne wykończenie daje zupełnie inny rodzaj skupienia, który ogólnie doceniam. Jednak bycie wrogiem ze swoim zegarem biologicznym na dłuższą metę nie przynosi nic dobrego.

Sen = utwór Analiza naszych snów jest trochę jak analiza wierszy. Czy należy je interpretować dosłownie? Czy kryje się za nimi jakaś głębsza prawda? Co podmiot snu miał na myśli? Czy podmiot snu jest autorem (nami) czy jest fikcyjny? Fascynacja snem jest czymś ultra ciekawym, chociaż wydaje mi się, że bawienie się w drugiego Freuda psuje całą zabawę.

Nieprzyjemności Najgorsze jest jednak uczucie, kiedy przebudzicie z myślą: ale będzie sen do opowiedzenia. Ale idziecie spać dalej i po wstaniu już go nie pamiętacie. To może zepsuć cały dzień. Staracie się wtedy za wszelką cenę przypomnieć sobie o czym śniliście, bo wiecie, że coś wam się śniło (i to coś fajnego), ale nic z tego. Czasem sobie coś dopowiadacie, ale to już nie to samo. No cóż, tak bywa. Będą kolejne noce i kolejne szanse na przygody. Czasami sny mogą być nieprzyjemne. I nie chodzi mi tylko o łóżkowe mary. Dla mnie najgorsze sny to rozkminy. Sądzę, że każdy spotkał się z tym zjawiskiem. Nie są to sny, po których macie różne przemyślenia – takie są super. W snach-rozkminach wpół na jawie próbujecie rozwiązać całkowicie absurdalny problem. Często w jakiś nietypowy sposób związany z tym nad czym za dnia spędziliście mnóstwo czasu lub czeka was to w niedalekiej przyszłości. Może być to na przykład (jak w moim przypadku) rozwiązywanie rachunku zysków i strat, w którym zamiast liczb pojawiały się literki, które trzeba było ułożyć w odpowiedni sposób. Sny rozkminy męczą bardziej niż nieprzespana noc. Nie polecam. Mimo wszystko życzę wszystkim dużo spanka (wypoczęte ciało to lepsza odporność) oraz miłych snów, bo to jedyne dalekie podróże, na które możemy sobie w tych czasach pozwolić. 0 *w sumie nie wiem, czy to był hymn Rosji, czy jakaś podniosła muzyka, która nie była hymnem Polski i była grana w obecności Prezydenta Rosji

Zimą problemy ze spaniem są jeszcze gorsze. Często nie widzę słonecznego światła przez kilka dni. Pobudka o 14 (o nie, przespałam pół dnia, teraz muszę zrobić tyle rzeczy!) sprawia, że o odsłonięciu żaluzji myślę dopiero wtedy, gdy nic to już nie da. Mogę brać dużo witaminy D w pastylkach, które smakują jak jakieś pyszne cukierki, ale wciąż nie nasyca mnie to pozytywnym nastawieniem do życia. Jedną z moich prywatnych metod walki z bezsennością są filmiki na YouTubie. Głupio się przyznać, ale ja naprawdę lubię słuchać ASMR. Najbardziej te, w których przez półtorej godziny mówią o spaniu i powtarzają jakieś głoski, które przyjemnie brzmią do ucha. Wszystko oczywiście szeptem. Innym gatunkiem długiego metrażu do zasypiania jest odrestaurowywanie starych, zniszczonych obrazów. W przeciwieństwie do ASMRów istotna jest tutaj jakakolwiek jasność ekranu. Najlepiej minimalna, żeby powieki miały warunki do niespodziewanego zmrużenia. Co ciekawe, można też zadziałać wręcz przeciwnie– wykorzystując światło jako fortel. Gaszenie lamp jest sygnałem, że mówimy sobie dobranoc, więc na złość ciało upiera się, że w takim razie to jednak nie dam nam zasnąć. Ale nie będzie tak, gdy oszukamy swoje ciało i spróbujemy zasnąć przy zapalonym oświetleniu. W ciągu dnia, kiedy jest jasno, marzymy o tym, by była już pora spania, więc takie kłamstewko dla mózgu może być skuteczne. Dodam, że kiedyś nawet odniosłam w taki sposób sukces, ale nie jest to rozwiązanie do wielokrotnego wykorzystania. Pranki nie działają dwa razy. Poza tym nie chcemy zostawiać zapalonych żarówek na tyle godzin, by nie zaszkodzić planecie i portfelowi. Tak wygląda moje życie i moje noce. Może po prostu jestem wampirem i nie potrzebuję snu? A może moje eksperymenty na próbie składającej się z codziennych Julek od kilku miesięcy kiedyś dadzą jakiś wynik? 0 Tło: wallpapercave.com

72–73


w

Anna Korytowska / Jan Świsłocki /

Kto jest Kim? Anna Korytowska Współprowadząca programu Polki

Jan Świsłocki

Prezes Koła Naukowego Starożytnego Egiptu i Nubii Kemet

MIEJSCE URODZENIA: Gdynia KIERUNEK STUDIÓW: Dziennikarstwo i medioznawstwo specjalizacja telewizyjna, III rok ULUBIONA MUZYKA: : Let It Be – The Beatles ULUBIONY FILM: Notting Hill, reż. Roger Michell ULUBIONA KSIĄŻKA: Mały Książę Antoine’a de Saint-Exupéry’ego ULUBIONY CYTAT: Dobrze widzi się tylko sercem – Antoine de Saint-Exupéry ULUBIONY ARTYSTA: Harry Styles

Dlaczego powstał program Polki? Razem z moją przyjaciółką Julią Niemiec zauważyłyśmy pewien podział w naszym społeczeństwie. Już od paru lat jest on dosyć wyraźnie widoczny. Różnorodność nie jest powszechnie akceptowana. Jeżeli o czymś się nie mówi, to daje się przyzwolenie na niezauważenie. Dlatego postanowiłyśmy, że pokażemy właśnie tę różnorodność. Pokażemy, że są różne kobiety i mogą one mieć różne wybory, różne drogi i mają do tego prawo. Mamy zaszczyt być prowadzącymi programu Polki, czyli pierwszej niezależnej serii rozmów i reportaży o polskich kobietach realizowanej w Sekielski Brothers Studio. Nie chcemy kobietom mówić jakie są – program ma stworzyć przestrzeń do tego, by one same opowiedziały o sobie. Taka różnorodność jest piękna i to chcemy pokazać.

Jakie to uczucie być współprowadzącą własnego programu? Nie jestem w stanie w to uwierzyć. Pół roku temu byłam na wakacjach w odwiedzinach u Julki w górach. Godzinę przed moim wyjazdem piłyśmy herbatę i któraś rzuciła hasło: A może byśmy zrobiły razem program?. Zaczęło się od żartów, ale później zobaczyłyśmy, że Sekielscy otwierają studio, więc zdecydowałyśmy do nich napisać i już jakoś na poważnie się to potoczyło. Mimo że już byłyśmy w studiu i widziałam, że to jest realne, to naprawdę trudno w to uwierzyć, bo to spełnienie marzeń i na dodatek mogę to robić z przyjaciółką. Więc myślę, że przede wszystkim czuję ogromną wdzięczność.

W jakiej formie będzie można oglądać/słuchać program? Przede wszystkim będą to rozmowy video, ale podcasty też będą. Docelowo chcemy zrobić reportaże, czyli jechać w Polskę i pokazać dzień z życia kobiety. Różne bohaterki i historie, też różne miejsca w Polsce.

Na koniec jeszcze pytanie o ciebie – jak lubisz spędzać wolny czas? Bardzo lubię tańczyć, uwielbiam też chodzić po górach i jeździć na nartach. Często też można mnie przyłapać w parkach spacerującą i przytulającą się do drzew.

MIEJSCE URODZENIA: Warszawa KIERUNEK STUDIÓW: Archeologia, specjalizacja: egiptologia, V rok ULUBIONA KSIĄŻKA: Diuna, Frank Herbert ULUBIONY FILM: Maverick Richard Donner ULUBIONY CYTAT: nie mam konkretnego cytatu, ale kieruję się ogólną zasadą, że nigdy nie można być niczego pewnym w stu procentach.

ULUBIONA ARTYSTA: Gustav Klimt ULUBIONA PIOSENKA: muzyka popularna lat 80.

Opowiedz mi proszę o nazwie koła naukowego. Kemet po egipsku znaczy „czarna ziemia”. Egipcjanie w ten sposób nazywali swoją ojczyznę, dlatego tak też zostało nazwane to koło naukowe.

Jak wygląda działalność Kemetu? Co roku organizujemy różne wydarzenia. Jednym z nich jest Sympozjum Młodych Egiptologów. Organizujemy je we współpracy z kołami naukowymi Uniwersytetu Wrocławskiego oraz Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Już od ośmiu lat na tych konferencjach archeolodzy przedstawiają wyniki swoich badań, a uczestnicy mają możliwość poznania ludzi ze środowiska archeologicznego. Równie ważne są wycieczki. Rok temu pojechaliśmy do Berlina. W tym roku mamy zamiar wybrać się do Muzeum Narodowego, gdzie jest nowo otwarta galeria starożytności. Jakiś czas temu zainicjowałem też cykl spotkań, których tematem przewodnim była Egiptologia w praktyce. Zapraszamy na nie ludzi, którzy się specjalizują w różnych dziedzinach, np. opracowywaniu ceramiki albo hieroglifach. Na spotkaniach nie tylko omawiana jest historia Egiptu i suche fakty, tylko przede wszystkim rozmawiamy o tym, jak zajmowanie się egiptologią wygląda jako praca codzienna.

Czyli jak wygląda codzienna praca archeologa? Nie tylko szuka się artefaktów i kopie w ziemi. Trzeba też dokumentować znaleziska i posiadać często wiedzę specjalistyczną z konkretnej dziedziny. Ja już pracowałem na kilku wykopaliskach. Bardzo ciekawe były inskrypcje znalezione na obiektach ceramicznych w Bułgarii w obozie legionowym Cesarstwa Rzymskiego. Mnie jednak najbardziej interesuje architektura. Jednym z najlepszych przeżyć archeologicznych było dla mnie to, że miałem okazję odsłaniać świątynię Afrodyty na Cyprze. To jedna z najciekawszych rzeczy, które miałem szansę odsłaniać własnymi rękoma, zobaczyć na własne oczy.

styczeń–luty 2020


Do Góry Nogami ch ze stypendiami, czy zmianie o śmiesznych kierunkach, drama W tym numerze nie napiszemy y… ego. No, może jednak napiszem nazwy Uniwersytetu Warszawski iesznego kieto nigdy nie studiował śm rzuci kamierunku, niech pierwszy dium naukoniem… i odda swoje stypen z kierunku związanego we biednemu Studentowi owiedzialny nie mógł z prawem. Redaktor Nieodp az większą liczbę udopozostać obojętny na cor Studenta, który nie stępnianych postów przez pendium naukowego. otrzymał należnego mu sty l do wszystkich CzyZdecydował się więc na ape i śmiesznych kieenc telników: jak śmiecie absolw uować swoją naukę na runków I stopnia kontyn ku związanym z prastudiach II stopnia na kierun starać się o stypendium wem na UW i w dodatku odzić tutaj ze swoimi naukowe?! Jak śmiecie przych opublikowanymi , z średnimi wynoszącymi 5.0 innymi osiągnięciami, artykułami naukowymi i na trudnym kierunskoro wiecie, że Student był i to jemu należy się styku związanym z prawem dentowi Uniwersytetu pendium?! Poważnemu stu i okradanie ze stypenWarszawskiego nie przysto ów trudnych kierundiów naukowych absolwent . Redaktor Nieodpoków związanych z prawem ie przeprosić Studenta wiedzialny chciałby osobiśc prawem za zachowanie z kierunku związanego z runków. absolwentów śmiesznych kie na stypendium biórka 800 zł miesięcznie długo – obnaukowe rozpocznie się nie i chcecie jeśl serwujcie stronę MAGLA, nych chwilach. Tak, dowesprzeć Studenta w trud przedsiębiorczemu zabrze przeczytaliście, dzięki elni, stypendium narządzaniu budżetem ucz miesięcznie więcej niż ukowe wyniesie aż 10 zł

K

Z

dło donosi, że to i tak rok temu. Anonimowe źró otrzyma przeciętny stuzdecydowanie więcej niż się nie spać po nocach dent SGH. Jednak opłacało ków podczas zeszłoroczi wkuwać stosy podręczni ieszny kierunek. nej sesji… lub skończyć śm biednego Study wszyscy żyli historią a przyszła (nie) denta, rejestracja żetonow zaskoczyła stuspodziewanie i jak zawsze dzą, że przyjdzie na nią dentów. Niby wszyscy wie nie spodziewa dwa dni pora, ale jednak nikt jej się ia pierogów, czy podprzed Wigilią podczas lepien or Nieodpowiedzialny czas nauki do sesji. Redakt tracji, gdy już nie było sam dowiedział się o rejes nawet na pły wanie dla miejsc na żadne zajęcia, ine. Dobrze, że absolśredniozaawansowanych onl zapewne nie zaliczą wenci śmiesznych kierunków związanym z prawem, sesji zimowej na kierunku Redaktora Nieodpoto znajdzie się jakiś WF dla wiedzialnego. lądaliście na eśli w ostatnim czasie nie zag , to nie martwstronę UW na Facebooku aktor Nieodcie się – Wasz ulubiony Red Was, a teraz podzieli się powiedzialny zrobił to za szokujących komenz Wami jednym z najbardziej nim czasie. Zapropotarzy, jakie przeczytał w ostat u o zmianę nazwy iosk nowano w nim złożenie wn Uniwersytet WarszawUW (i to nie na UwU) na Podobno taka zmiana ski im. Pewnego Księdza. mi atutami marketinwiązałaby się z dodatkowy aktor Nieodpowiedzialgowymi, ale niestety Red lazł…0 ny jeszcze żadnych nie zna

G

J

666


Zapraszamy do zapisywania się na najlepszy newsletter z wieściami ze świata, jaki aktualnie można znaleźć w Internecie. Formularz zapisu znajdziesz na stronie na facebooku:

MAGIEL go global .

Trwają również zapisy do teamu naszego newslettera. Jeśli lubisz wyszukiwać ciekawe artykuły w obcym języku, u nas poczujesz się jak ryba w wodzie! Kontakt: magielgoglobal@gmail.com



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.