Numer 191 (UW) (grudzień)

Page 1

www.magiel.org.pl

Numer 191 Grudzień 2020 ISSN 1505-1714

s.12 /Wspomnienia

Powrót do przeszłości 25-lecie Magla



spis treści / STOP deMENtażowi Edukacji!

14

32

Na marginesie

Ulotne prawdy

a Uczelnia 06 07 08 10

Na pomoc studentom G d y n a u c z y s z s i ę l i c z yć c z a s , to zawsze wyliczysz tyle, żeby starczył o go na wszystko Siła słów studenta

Powrót do przeszłości Rysowana historia Magla

c Polityka i Gospodarka 19 20

22 23

P r o t e s t y k o b i e t a r e w o lu c ja Propaganda stara ale jara, czyli jak T VP pokazała Strajk Kobiet? Funkcjonowanie banków w dobie z e r o w yc h s t ó p p r o c e n t o w yc h B a t t l e f o r t h e s o u l o f n a t i o n?

i Felieton 24 50

Le porno Do zobaczenia

52

W pogoni za widzem Recenzje Nie dotykać, to klasyk O ś m i u w s p a n i a ł yc h Cały świat to widzi

o Sport

32 34 35 36

U l o t n e p r a wd y M u z yc z n y d z i e ń ś w i s t a k a Kształcąca moc dźwięku Recenzje

38 40 42 43

B yć k o b i e t ą C z y Z ł y j e s t d o b r y? Plotki potraf ią zabijać Retro-recenzje

44

Kontemplując neandertalczyka i kilka innych eksponatów M a l o w n i c z e k r a j o b r a z y d e w a s t a c ji ś r o d o w is k a R e w o lu c ja p o n a d p o d z i a ł a m i Gdyby nie lockdown, nie byłabym artystką

f Książka

Na marginesie

46 48 49

Jan Kroszka

Zastępczynie Redaktora Naczelnego:

Stowarzyszenie Akademickie Magpress

Prezes Zarządu:

Laura Starzomska l.starzomska1@gmail.com Adres Redakcji i Wydawcy:

al. Niepodległości 162, pok. 64 02-554 Warszawa magiel.redakcja@gmail.com

54 57

P l a n uje s z k a r i e r ę w f i n a n s a c h? Firma doradcza o zasięgu globalnym to strzał w dziesiątkę

Skazani na Pekin Net f lixowy szach mat

j Warszawa 58 61

S k r a jn y b r z e g Św i ę t a k o r e s p o n d e n c y j n e

q Reportaż 62

Pandemia nam ciąży

p Czarno na Białym 66

Nowa strefa komfortu

g Sztuka

Redaktor Naczelny:

Wydawca:

Poznajmy bliżej Erasmus+!

2 Artykuł sponsorowany

Zachowana magia kina

d Muzyka

8 Temat Numeru 14

26 27 28 29 30 31

70

Skrajny brzeg

e Film

C z y O G U N m o ż e b yć p r z y je m n y?

8 Wspomnienie 12 13

58

Katarzyna Kowalewska, Urszula Szurko, Aleksandra Sojka Redaktorka Prowadząca: Maria Jaworska Patronaty: Zuzanna Dwojak Uczelnia: Maria Jaworska Polityka i Gospodarka: Kajetan Korszeń Człowiek z Pasją: Michalina Kobus Felieton: Zuzanna Łubińska Film: Aleksandra Marszałek Muzyka: Marek Kawka Książka: Dominik Tracz Sztuka: Natalia Jakoniuk Warszawa: Michał Rajs Sport: Michał Jóźwiak Technologia i Społeczeństwo: Michał Wrzosek Czarno na Białym: Wojciech Piotrowski Reportaż: Urszula Szurko Gry: Michał Goszczyński 3po3: Julia Kieczka

t Człowiek z Pasją 70

P o z n a jm y b l i ż e j E r a s m us+ !

k Technologia i społeczeństwo

73 Przegrałeś 74 R o z g r z e s z e n i e g i e r k o w s z c z y z n y 75 K r y z y s w i z e r u n k o w y, c z y l i z k i m 77

p o l i c ja t r z y m a s z t a m ę J a k z a je d n y m p o c i ą g n i ę c i e m p o z b yć s i ę w ł o s ó w i p i e n i ę d z y

k Gry 78 79

Powitanie nowego zielonego potwora Recenzje

t 3po3 80

B a jk i , k t ó r e k o l o r o w y n i e s i e w i a t r

2 Kto jest Kim? 81

E w a G r a b e k / K a s i a St ę p i e ń

v Do Góry Nogami 82

Do Góry Nogami

Kto Jest Kim: Laura Urraca-Makuch

Klaudia Januszewska, Julia Januszyk, Joanna Jas, Ewa

Stępień, Joanna Stocka, Jan Stusio, Alicja Surmiak, Marcjanna

Korekta: Mateusz Klipo

Jędrszczyk, Rafał Jutrznia, Marta Kasprzyk, Arkadiusz Klej,

Szczepaniak, Mikołaj Szpunar, Jakub Szydelski, Anna Ślęzak,

Aleksandra Kłos, Paulina Kocińska, Wiktoria Kolinko, Kuba

Oliwia Świątek, Mateusz Tchórzewski, Zuzanna Tomiczek,

Kołodziej, Maciej Kondraciuk, Lena Kossobudzka, Jędrzej

Antek Trybus, Julia Uszyńska, Mateusz Wantuła, Klaudia

Koszyka, Weronika Kościelewska, Katarzyna Kośmińska,

Waruszewska, Zofia Wereśniak, Alicja Wieteska, Paulina

Julia Kotowska, Mateusz Kozdrak, Alek Kozłowski, Łukasz

Winiatowska, Agata Wiśniewska, Michał Włosowicz, Paulina

Kozłowski, Łukasz Kryska, Nina Kubikowska, Patryk Kukla,

Wojtal, Mateusz Wolny, Adam Woźniak, Alicja Woźnica, Jacek

Wiceprezes ds. Partnerów: Janina Stefaniak

Nicola Kulesza, Anna Lewicka, Aleksandra Łukaszewicz,

Wnorowski, Dominika Wójcik, Maria Wróbel, Marek Wrzos,

Pełnomocnik ds. Projektów: Monika Pasicka

Faustyna Maciejczuk, Alex Makowski, Laura Makuch, Maciej

Klaudia Wziątek, Paweł Zacharewicz, Agata Zapora, Klaudia

Dział IT: Paweł Pawłucki

Markowski, Martyna Matusiewicz, Julia Medoń, Marlena

Zawada, Krzysztof Zegar,

Dział Foto: Aleksander Jura Dział Grafika: Milena Mindykowska Dyrektor Artystyczna: Zuzanna Nyc Wiceprezes ds. Finansów: Julianna Gigol

Dział PR: Anna Halewska

Michalczuk, Kazik Michalik, Rafał Michalski, Kamil Mientus, Aleksandra Morańda, Sebastian Muraszewski, Rafał Muraw-

Redakcja zastrzega sobie prawo do przeredagowania

Współpraca:Klaudia Abucewicz, Kacper Badura, Maria

ski, Marta Musidłowska, Wiktoria Nastałek, Natalia Nieróbca,

i

Mateusz Nita, Tymoteusz Nowak, Iwona Oskiera, Magdalena

niezamówiony może nie zostać opublikowany

Oskiera, Michał Orlicki, Aleksandra Orzeszek, Karolina

na łamach NMS MAGIEL. Redakcja nie ponosi

Owczarek, Aleksandra Pałęga, Bartłomiej Pacho, Paulina

odpowiedzialności za treści zamieszczonych reklam

Paszkiewicz, Marta Pawłowska, Wiktoria Pietruszyńska,

i artykułów sponsorowanych.

Boguta, Sarah Bomba, Martyna Borodziuk, Maciej Buńkowski, Klaudia Cieślewicz, Maciej Cierniak, Klaudia Cieślewicz, Tomasz Chmielewski, Ewa Chojnacka, Kacper Chojnacki, Joanna Chołołowicz, Karol Czarnecki, Katarzyna Czech, Aleksandra Czerwonka, Paweł Domitrz, Tomasz Dwojak,Dorota Dyra, Julia Faleńczyk, Mateusz Fiedosiuk, Zuzanna Figura, Natalia Giczela, Małgorzata Giemza, Anna Gierman, Wiktoria Godlewska, Wojciech Godlewski, Karolina Gos, Urszula Grabarska, Aleksandra Grodzka, Marta Grunwald, Antonina Gutowska, Piotr Holeniewski, Kacper Maria Jakubiec, Grażyna Jakubowska, Natalia Jankiewicz, Zuzanna Jankowska,

skracania

niezamówionych

tekstów.

Tekst

Agnieszka Pietrzak, Izabela Pietrzyk, Paweł Pinkosz,

Artykuły, ogłoszenia i inne materiały do wydania

Miłosz Piotrowski, Jakub Pomykalski, Zuza Powaga, Alicja

październikowego prosimy przesyłać e-mailem lub

Prokopiuk, Anna Pyrek, Anna Raczyk, Michał Reczek, Piotr

dostarczyć do siedziby redakcji do 1 stycznia

Rodak, Jan Rochmiński, Karolina Roman, Maria Rybarczyk,

Druk pokrywają w całości sponsorzy i reklamodawcy

Weronika Rzońca, Natalia Saja, Nataliia Sawala, Aneta

Okładka: Aleksander Jura

Sawicka, Mateusz Skóra, Marta Smejda, Zofia Smoleń, Hanna Sokolska, Mikołaj Stachera, Adam Stelmaszczyk, Katarzyna

Modele :

Karolina Owczarek, Monika Pasicka, Paweł Pawłucki

grudzień 2020


Słowo od naczelnych / wstępniak JK: pozdrawiam fanów (wszystkich trzech)

Staraliśmy się kultywować rzetelne dziennikarstwo i wierzymy, że MAGIEL także za kolejnych kadencji zachowa takie standardy.

To

dzięki

wielu

pokoleniom

studentów tworzących MAGLA nasze czasopismo może funkcjonować w obecnej formie.

Pożegnanie JA N K R o s z ka , K atar z y na Kowa l e w s ka , U r s z u l a S z urko Z E S P Ó Ł R E DA K TO R Ó W N A C Z E L N YC H o nasz ostatni wspólny numer w tym składzie redaktorów i redaktorek naczelnych. Cieszymy się, że przez ten rok prowadziliśmy Magla i mieliśmy możliwość patronować wartościowym tekstom poruszających bardzo różne tematy i często przejawiających społeczne zaangażowanie. Staraliśmy się kultywować rzetelne dziennikarstwo i wierzymy, że Magiel – także za kolejnych kadencji przyszłych studenckich pokoleń – zachowa takie standardy, mimo że sytuacja staje się coraz trudniejsza, a dziennikarze i dziennikarki wykonujący swój zawód w naszym kraju narażają się na zatrzymanie i akty nadużyć ze strony funkcjonariuszy. Wierzymy w misję dziennikarstwa jako czwartej władzy oraz w to, że nasza praca, realizowana w najlepszych intencjach, dostarczała nie tylko wiedzę i rozrywkę, ale także zwiększała świadomość tego, co dzieje się wokół nas. Z założenia Magiel to czasopismo apolityczne – w ramach rekrutacji nikt nie pyta nowych członków o ich poglądy. W obecnych czasach postanowiliśmy jednak zabrać głos w wielu kwestiach, które dotyczą polityki godzącej w podstawowe prawa człowieka. Jedną

T

04–05

z naszych naczelnych wartości jest rzetelność, a także wiara w to, że pisaniem można zmienić świat na lepsze, a przynajmniej – można w ten sposób takie zmiany zapoczątkować. Nasza kadencja przypadła na czas szczególny, zarówno z powodu sytuacji społeczno-politycznej w Polsce, jak i ogólnoświatowej pandemii COVID-19. Po zamknięciu uniwersytetów naszą działalność przenieśliśmy do sieci. Mamy nadzieję, że wkrótce Magiel wróci na uczelnie, jednak po ponad pół roku możemy powiedzieć, że przywykliśmy do nowej formy wydawania. Ten numer jest wyjątkowy jednak także z innej przyczyny – w grudniu mija równo 25 lat od powstania pierwszego numeru Magla. Kiedy nasi starsi koledzy zaczynali wydawać „studencką gazetkę” w murach SGH, większości obecnych członków redakcji nie było jeszcze na świecie. 191 numerów później Magiel jest jednym z największych studenckich miesięczników w Polsce i zrzesza w swoich szeregach także studentów innych warszawskich uczelni. Pamięć o historii ma dla nas duże znaczenie, dlatego postanowiliśmy uczcić ćwierćwiecze naszego czasopisma. W związku z tym, poprosiliśmy dwóch byłych

Maglowiczów o napisanie swoich wspomnień związanych z jego historią. Publikacja ich tekstów to nie tylko okazja, by przybliżyć początki naszego czasopisma, ale także symbolicznie uhonorować pracę wielu pokoleń studentów tworzących Magla wraz z jego tradycją. To dzięki nim nasze czasopismo może funkcjonować w obecnej formie. Tworzenie magazynu z tak długą i bogatą historią stanowiło dla nas zaszczyt, ale również odpowiedzialność – mamy nadzieję, że jej sprostaliśmy. Przyszedł jednak również dla nas czas na przejście na „emeryturę”. Jesteśmy przekonani, że zostawiamy nasz miesięcznik w dobrych rękach, a maglowa sztafeta pokoleń będzie trwać jeszcze wiele lat. Dziękujemy czytelnikom, czytelniczkom, współpracownikom i współpracowniczkom za to, że byli z nami przez ten trudny, covidowy rok. Najbliższe numery opublikują już nasi następcy, jeszcze w formie zdalnej, lecz liczymy, że niebawem powrócimy do formy drukowanej. Tymczasem życzymy przyjemnej, ale i pożytecznej lektury, a także – Wesołych Świąt, podczas których dystans fizyczny nie przełoży się na dystans społeczny. 0


Polecamy: 12 Wspomnienie Powrót do przeszłości 25-lecie Magla

14 Temat numeru Na marginesie Praca seksualna studentów

fot. Aleksander Jura

20 PIG Propaganda stara, ale jara Jak TVP pokazała Strajk Kobiet?

listopad 2020


UCZELNIA

/jaki OGUN wybrać??

jaka piękna i długa reklama Apartu

Czy OGUN może być przyjemny? T E K S T:

a l e k s a n d r a g r o dz k a

grafika:

m i l e n a m i n dy kow s k a

GUN to słowo, które niejednego studenta Uniwersytetu Warszawskiego przyprawia o dreszcze. Dla niewtajemniczonych – jest to skrót od ogólnouniwersyteckich przedmiotów, które studenci UW muszą zaliczyć ponadprogramowo. Mają one na celu poszerzać nasze zainteresowania, dlatego podczas rejestracji (na większości kierunków) nie możemy wybierać przedmiotów z własnego wydziału. Co semestr każdy ze studentów zmaga się z problemem, jakim jest znalezienie idealnego OGUN-a. Głównym czynnikiem, branym zawsze pod uwagę, jest sposób zaliczenia. Wyróżniamy zaliczenie na obecność, napisanie krótkiej pracy (najczęściej eseju) czy w najgorszym wypadku, egzamin. Oczywistą kwestią jest to, że studenci najchętniej sięgają po te przedmioty, na których wystarczy sama obecność. Kolejnym czynnikiem są punkty ECTS, ponieważ każdy wydział wymaga wyrobienia określonej ich liczby. Dopiero na trzecim miejscu znajduje się tematyka OGUN-a, jednak nie trzeba ukrywać, że i ona jest ważna. Kto z nas chciałby spędzać półtorej godziny tygodniowo na zajęciach, które nie wzbudzają w nas ciekawości, a po ćwiczeniach mieć wrażenie, że straciliśmy cenny czas? Dlatego przyszliśmy wam z pomocą i stworzyliśmy listę najciekawszych OGUN-ów. Podzieliliśmy je na kategorie: ścisłe, humanistyczne i społeczne.

O

Humanistyczne: Nazwa: Inteligencja Emocjonalna – praktyka i teoria Prowadzący: dr Piotr Sokołowski Punkty ECTS: 4 Zaliczenie: obecność Opis przedmiotu: Na zajęciach studenci zgłębiają tajniki ludzkiego umysłu. Mogą poznać procesy, podczas których dochodzi do zawierania wszelkich relacji międzyludzkich i dowiedzieć się, co wpływa na nasze wybory. Ponadto prowadzący podczas zajęć chce podjąć próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy Inteligencja Emocjonalna (EQ) jest dziedziczona genetycznie, czy też zostaje nabyta podczas procesu socjalizacji. Opinie: Prowadzący bardzo ciekawie opowiada o psychice i pracy mózgu. Na zajęciach przeprowadzanych było dużo testów dotyczących naszej asertywności czy też emocjonalności – Kasia, studentka drugiego roku.

Nazwa: Mafia? Nie, dziękuję. Organizacje mafijne na terenie Niemiec Prowadzący: Beata Ptaszyńska Punkty ECTS: 3 Zaliczenie: obecność Opis przedmiotu: Prowadząca próbuje wprowadzić studentów w świat mafii, jednak, jak sama podkreśla, ma to być bezpieczna podróż. Na zajęciach opowiada z ogromną pasją o takich organizacjach jak Cosa Nostra czy Ndrangheta, a także o rytuałach przyjęcia i stosunkach mafiosów do religii. W dalszej części zajęć dowiadujemy się, w jaki sposób organizacje te działały na terenie Niemiec. Opinia: Nawet jeżeli nigdy nie interesowaliście się tematem mafii, to z całego serca mogę wam ten ogun polecić. Prowadząca opowiada bardzo ciekawie o historii najbardziej znanych włoskich mafii (które są tematem pierwszych zajęć) – Ola, studentka drugiego roku.

Ścisłe: Nazwa: Chemia morza i regionów polarnych Prowadzący: dr Agnieszka Dąbrowska Punkty ECTS: 2 Zaliczenie: krótka prezentacja na wybrany temat oscylujący wokół morza oraz egzamin (prowadząca przedstawia wcześniej, co się na nim pojawi)

06–07

Opis przedmiotu: Na zajęciach poruszane są takie tematy jak: problemy zanieczyszczenia Morza Bałtyckiego czy topnienia lodowców; życie zwierząt zamieszkujących morza: ryb, fok i morświnw. Prowadząca opowiada również o swoich podróżach po morzach. Ważną kwestią poruszaną na zajęciach jest też ekologia i związane z nią tematy, np.: zanieczyszczenie mikroplastikiem czy skutki nadprogramowego połowu ryb. Opinia: Naprawdę bardzo polecam ten ogun! Prowadząca jest wielką pasjonatką morza, dzięki czemu opowiada o nim z dużym zamiłowaniem – Ola, studentka drugiego roku

Nazwa: Fizyka dnia codziennego Prowadzący: prof. dr hab. Ryszard Kutner, dr Paweł Trautman, mgr inż. Jan Szczepanek Punkty ECTS: 3 Zaliczenie: Zależy od tego, jaką chcemy uzyskać ocenę. Na 3: przedstawienie swoich notatek z zajęć; na 4: przygotowanie dwóch eksperymentów i opisanie ich w formie krótkiego raportu; na 5: przygotowanie większej liczby eksperymentów niż w zaliczeniu na 4. Opis przedmiotu: Na zajęciach stacjonarnych dwóch prowadzących przedstawiało proste eksperymenty, po których omawiane były zjawiska oraz prawa fizyczne. Natomiast podczas zajęć online studenci oglądali filmy naukowe oraz słuchali wykładów, tym razem bez eksperymentów. Opinia: W semestrze letnim 2020 uczęszczałam na ten OGUN. Z racji tego, że jestem po mat­fizie, ta opcja bardzo mi się spodobała. Zachęcam wszystkich, nie tylko fanów fizyki, do zapisania się. Można dowiedzieć się dużo ciekawych rzeczy! – Natalia, studentka drugiego roku

Społeczne: Nazwa: Akademia Filmu Dokumentalnego Docs Against Gravity cz. 1 oraz cz. 2 Uwaga: PŁATNY Prowadzący: dr hab. Jacek Wasilewski, Kaja Klimek, Klaudia Gniady Punkty ECTS: 4 Zaliczenie: dwie prace udzielające odpowiedzi na pytania podane po filmie: maksymalnie trzyminutowy film oraz krótki esej Opis przedmiotu: W trybie stacjonarnym zajęcia odbywają się raz w tygodniu w kinie Luna, natomiast obecnie w dniu zajęć prowadząca wysyła link do filmu oraz publikuje live’a, na którym omawiane są kwestie poruszane w filmie. 1


praca Komisji ds. zapomóg na UW /

UCZELNIA

Opinia: Polecam wszystkim osobom, które interesują filmy dokumentalne.

Opis przedmiotu: UW wyszło ze wspaniałą inicjatywą, jaką jest wyjaśnienie

Poruszane są przeróżne tematy, od życia bogatych ludzi po historię polaroidów. Każdy znajdzie coś dla siebie, a przy okazji poszerzy swoje horyzonty, oglądając filmy niezwiązane z naszymi zainteresowaniami – Ola, studentka drugiego roku.

studentom, jak poważnym problemem jest ocieplenie klimatu. Zajęcia prowadzone są w formie online przez profesorów zajmujących się odmiennymi dziedzinami związanymi z tą tematyką, dlatego też na zajęciach poruszane są kwestie od strony chemicznej, fizycznej, biologicznej, ekonomicznej oraz ekologicznej. Opinia: Niesamowicie ciekawe podejście do problemów związanych z klimatem. Myślę, że każdy student powinien odbyć taki kurs – Ola, studentka drugiego roku. 0

Nazwa: Klimatyczne ABC Prowadzący: dr Magdalena Budziszewska Punkty ECTS: 2 Zaliczenie: Po każdych zajęciach należy rozwiązać quiz z możliwością nieskończonel liczby podejść. Zaliczenie przedmiotu kończy się egzaminem.

Na pomoc studentom Niespodziewane problemy finansowe dotykają studentów nie tylko w trudnym czasie pandemii. Warto wiedzieć, gdzie w razie kłopotów zwrócić się o pomoc. tekst:

m a r i a jawo r s k a

ytuacja związana z koronawirusem skutkowała masową utratą zatrudnienia zarówno przez studentów, jak również przez ich rodziny. W tych trudnych warunkach mogą oni liczyć na wsparcie socjalne ze strony uniwersytetu. Ważną pracę w tym zakresie wykonuje Komisja ds. zapomóg działająca przy Samorządzie Studentów UW.

S

Student w potrzebie Według Regulaminu świadczeń dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego, zapomoga to jednorazowa, bezzwrotna pożyczka, przyznana studentowi lub doktorantowi, który z przyczyn niezależnych od siebie znalazł się przejściowo w trudnej sytuacji życiowej powodującej kosztowne i krótkotrwałe trudności w studiowaniu. W ciągu roku akademickiego można otrzymać ją maksymalnie dwa razy. Wnioski o jej przyznanie można składać elektronicznie w systemie USOS, w trakcie obu semestrów. Zgodnie z regulaminem sytuacje, w których student może otrzymać zapomogę, to m.in. utrata zatrudnienia, wypadek losowy, choroba lub śmierć kogoś z rodziny, co skutkuje utratą dochodu. Dostatecznym powodem jest również utrata pomocy medycznej niezbędnej do studiowania, takiej jak okulary korekcyjne czy sprzęt rehabilitacyjny. W trakcie pandemii pojawiły się nowe potrzeby wymagające natychmiastowego zaspokojenia, aby móc kontynuować naukę – chodzi oczywiście o laptopy i inny sprzęt elektroniczny. Po wybuchu pandemii na zakup tych narzędzi również można było pozyskać dofinansowanie. Nie należy mylić zapomogi ze stypendium socjalnym, wypłacanym regularnie przez cały semestr. Jego wysokość zależy od sytuacji finansowej stu-

grafika:

denta – dochód na osobę w jego rodzinie nie może przekraczać 1050 zł netto miesięcznie. W przypadku zapomogi czynnik ten nie ma znaczenia. Warto wspomnieć, że pobieranie świadczeń takich jak stypendium nie wyklucza możliwości otrzymania zapomogi. Aktualnie wnioski o zapomogę rozpatrywane są wyłącznie online. Lista niezbędnych dokumentów może być inna dla każdego, ze względu na różnorodność przypadków, w których przysługuje świadczenie. Niekiedy ich liczba może wydawać się przytłaczająca, jednak nie warto się poddawać. W razie potrzeby Komisja ds. zapomóg rozwiewa wszelkie wątpliwości.

W morzu dokumentów W trakcie pandemii liczba wniosków napływających do komisji zwiększyła się pięciokrotnie w porównaniu z poprzednim rokiem akademickim. Działo się tak głównie na skutek utraty przez studentów dochodu w rezultacie kryzysu. Mimo to każdy, kto potrzebował pomocy, otrzymał ją. Nasz uniwersytet jest bardzo dobrze zorganizowany, jeśli chodzi o pomoc materialną, więc nie było spraw bardziej i mniej ważnych. Wszystkie wnioski, które do nas spływały, dzieliliśmy

m i l e n a m i n dy kow s k a

pomiędzy członków Komisji ds. zapomóg – mówi Małgosia Wasilewska, przewodnicząca Komisji ds. zapomóg. Obecnie w komisji zasiada pięć osób, studentek UW, pracujących tam na zasadzie wolontariatu. Działalność w samorządzie łączą z własnymi studiami i innymi zajęciami. W szczycie zainteresowania świadczeniami, musiały mierzyć się z większą ilością obowiązków oraz dynamicznie zmieniającymi się przepisami. Często pracowały do późnych godzin nocnych, aby przejrzeć wszystkie wnioski i pomóc jak największej liczbie osób. Same opracowały mechanizmy, które usprawniały pracę oraz ułatwiły procedurę składania wniosków. Powstał m.in. poradnik dla studentów na temat korzystania z urzędów drogą internetową. Nowe metody świetnie się sprawdziły, pomimo że na początku dziewczyny były lekko przerażone setkami maili spływających do nich każdego dnia. Liczba członków zespołu zwiększyła się zaledwie o dwie osoby – teraz łącznie jest ich pięć. Niestety współpraca dotycząca spraw socjalnych nie jest aż tak popularna wśród studentów, ponieważ wiąże się z dużą ilością żmudnej pracy z dokumentami. Mam jednak nadzieję, że się to zmieni, ponieważ komisje ds. pomocy materialnej przy Samorządzie Studentów są bardzo ważne – mają realny wpływ na pomoc studentom – ocenia Małgosia. Praca w komisji, pomimo że bywa wymagająca, daje mnóstwo satysfakcji z pomagania innym. Wiele osób jest wdzięcznych za pomoc w otrzymaniu środków finansowych, niezbędnych szczególnie w czasach COVID-19. Dobrze wiedzieć, że w trudnych sytuacjach uniwersytet nie pozostawia swoich studentów i doktorantów samych sobie. 0

grudzień 2020


UCZELNIA

/ jak studiować dwa kierunki i nie zwariować?

Gdy nauczysz się liczyć czas, to zawsze wyliczysz tyle, żeby starczyło go na wszystko Wiele osób zastanawia się nad studiowaniem dwóch kierunków jednocześnie. Targają nimi emocje, pojawiają się wątpliwości, czy da się to pogodzić z pracą, albo czy będą mieli czas na spotkania towarzyskie. W tej rozmowie Rafał przedstawi wam realia studiowania na dwóch wydziałach oraz łączenia tego z dwiema (!) różnymi pracami. r oz m aw i a ł a :

k l au d i a w z i ąt e k

grafika:

M AGI E L : Dwa kierunki, dwa miejsca pracy. Dwa to Twoja szczęśliwa liczba?

R A FA Ł : O dziwo, nie. Trzy to moja szczęśliwa liczba, dlatego zastanawiam się, czy nie zacząć trzeciego kierunku. Za trzecim razem zdałem egzamin na prawo jazdy, jechałem wtedy autem nr 3, a wszystko to 3 października. Tego samego dnia moi rodzice mają rocznicę ślubu.

Powiedz jeszcze, że urodziny masz trzeciego dnia miesiąca. Zgadza się – 3 sierpnia!

m i l e n a m i n dy kow s k a

rierę, to tutaj. Po drugie – byłem zakochany we Wrocławiu, bo nigdy nie byłem w Warszawie. Kiedy w trzeciej klasie gimnazjum po raz pierwszy wysiadłem na Dworcu Centralnym i popatrzyłem na miasto tętniące życiem, pomyślałem, że to jest miejsce, w którym chcę mieszkać. Pomimo że nie jest świetnie zaaranżowane i zbudowane, bo na jednej ulicy mamy piękną kamienicę, rozpadający się budynek i nowoczesny biurowiec, dobrze się tutaj czuję. Ma to swój urok, nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej.

Dlaczego politologia połączona z dziennikarstwem?

Jeden kierunek jest alternatywą drugiego czy w przyszłości chcesz to połączyć?

Głównie z chęci połączenia różnych rodzajów nauki. Politologia to wiedza teoretyczna o polityce i umiejętność jej analizowania. Zawsze wychodziłem z założenia, że student na kierunku dziennikarskim nauczy się zadawać pytania, ale nie będzie wiedział, o co pytać, jeżeli nie będzie miał jakiejś dodatkowej wiedzy.

Wydaje mi się, że te kierunki nie mogą być alternatywą dla siebie, bo są zbyt zbliżone. Wiedza, którą otrzymuję na dziennikarstwie i na politologii, się uzupełnia, z czego wynika liczba przedmiotów, z których mogłem przepisać ocenę. Ponadto kiedyś to była jedna jednostka – Wydział Nauk Politycznych i Dziennikarstwa. Połączenie tych dwóch kierunków daje dwie drogi: dziennikarstwo polityczne albo polityka dziennikarska, czyli np. pełnienie funkcji rzecznika prasowego partii. Ale same umiejętności, zdobywane na politologii i dziennikarstwie, nie mogą być dla siebie alternatywą.

Od początku wiedziałeś, że chcesz studiować dwa kierunki?

Mam wrażenie, że łączenie dwóch kierunkow robi się coraz modniejsze, bo jeden studiować może każdy.

I tak, i nie. Początkowo rekrutowałem się na journalism and information studies na WDIiB-ie, ale kierunek nie został utworzony. Składałem dokumenty na stosunki międzynarodowe, na które się nie dostałem. Na szczęście awaryjnie aplikowałem też na politologię i nie żałuję, że się tam dostałem. Jednak już wtedy wiedziałem, że dziennikarstwo będzie drugim kierunkiem.

Mówiłeś, że dziennikarz musi nie tylko wiedzieć jak, ale też o co zapytać. Dziennikarstwo polityczne było twoim oczywistym wyborem czy rozważałeś inne opcje? Już w liceum wiedziałem, że dziennikarstwo to droga, którą chce podążać. Przez długi czas rozważałem dziennikarstwo muzyczne we Wrocławiu, ale u mnie w domu od dziecka pojawiała się polityka. Mama zabierała mnie na wybory, co wieczór oglądaliśmy wiadomości, zawsze byliśmy na bieżąco z wydarzeniami. Poniekąd ukształtowało to mój światopogląd. Wiedziałem, że polityka na tyle mnie interesuje, lubię o niej opowiadać i pomyślałem, że jednak chciałbym być dziennikarzem politycznym. I to się sprawdziło, bo na politologii czuję się wyśmienicie.

Myślałeś o Wrocławiu, ale studiujesz w Warszawie. Dlaczego? Po pierwsze – Warszawa to medialne centrum Polski. Jeżeli robić ka-

08–09

Który kierunek jest wyznacznikiem planu, grafiku w pracy? Politologia. Ale tylko ze względu na to, że teraz, na trzecim roku studiów, dostaję gotowy plan, nie mam grup zajęciowych do wyboru, bo politologia jest małym kierunkiem. Na dziennikarstwie studiuje ponad 100 osób, więc możliwości mam trochę więcej. W zeszłym roku musiałem jeszcze pamiętać, żeby odpowiednio się zarejestrować na obydwu kierunkach, pamiętać o terminach. Teraz jest trochę łatwiej, ale są też minusy. Nakładają mi się dwa przedmioty i nie jestem w stanie tego zmienić, ale dogadałem się z prowadzącą, że będę miał więcej nieobecności.

Jak traktujesz studiowanie dwóch kierunków? Zawsze czuję nieśmiałość, mówiąc o dwóch kierunkach. Ludzie myślą, że skoro studiuję dwa kierunki, to na pewno lubię się tym chwalić i uważam się za nie wiadomo kogo. To rzeczywiście jest trudne, ale niesamowicie kształcące i przede wszystkim możliwe do wykonania. Kiedy patrzę na to, ile osób z dziennikarstwa w tym roku rozpoczęło drugi 1


jak studiować dwa kierunki i nie zwariować?/

kierunek, schodzi ze mnie napięcie, bo widzę, że nie jestem w tym sam. Mam wrażenie, że łączenie dwóch kierunków robi się coraz modniejsze, bo jeden studiować może każdy. Nigdy nie uważałem, że to powód do podziwiania mnie. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale daję sobie radę, a to jest najważniejsze.

A co jest najtrudniejsze w połączeniu dwóch kierunków i dwóch prac? Przez długi czas najtrudniejsze było przemieszczanie się między wydziałami. W poniedziałek miałem zajęcia na dziennikarstwie (WDIiB – ul. Bednarska), potem na politologii (Kampus Główny – Krakowskie Przedmieście) i znów na dziennikarstwie. W normalnych warunkach zajmuje to całą przerwę. a ja miałem poważną kontuzję nogi w zeszłym roku, więc potrzebowałem więcej czasu. Co za tym idzie, czasami się spóźniałem. Zdarzyło mi się też zapomnieć, że mam danego dnia zajęcia, wysyłałem grafik do pracy i nagle okazywało się, że musiałem wykorzystać nieobecność. A te nieobecności często mi się przydawały, kiedy trzeba było się uczyć na zaliczenie innego przedmiotu. To trudne, kiedy musisz zdecydować, na jaki przedmiot nie iść, żeby móc nauczyć się na kolokwium. Nie ukrywajmy, tych zajęć jest dwa razy więcej, dlatego czasem trzeba coś poświęcić. Natomiast jedna z moich prac to realizacja wywiadów, czyli ma związek z moimi studiami i pasją. Druga to praca w gastronomii – zajęcie czysto zarobkowe, jednak tę pracę niedługo zakończę, aby skupić się na tym, co najbardziej mnie pociąga.

UCZELNIA

Wybrałeś wariant kilku lat poświęcenia życia towarzyskiego dla uczelni, a potem chcesz odwrócić role? Miałem w liceum nauczyciela historii, który nam powiedział: Słuchajcie! To są trzy lata liceum i pięć lat studiów. Przyłóżcie się, dajcie z siebie wszystko, a potem możecie robić, co chcecie. I tak staram się działać. Wolę nie zrobić drzemki, bo wyśpię się za cztery, pięć lat. Moja mama mi powtarza, żebym ostro pracował i miał w życiu lepiej od niej. Staram się to robić, codziennie daję z siebie sto procent . Mam nadzieję, że to w przyszłości zaowocuje i nie będę musiał pracować w gastronomii.

Z jaką reakcją wykładowców spotykasz się, kiedy potrzebujesz zmienić grupę albo masz więcej nieobecności? Spotkałem się tylko z jedną negatywną reakcją, nie mogłem się dogadać z wykładowczynią. Ale na szczęście ten przedmiot już za mną. Raz też spotkałem się wręcz z podziwem ze strony wykładowcy, który bardzo negatywnie oceniał dziennikarzy studiujących tylko dziennikarstwo i myślących, że mogą się wypowiadać na tematy polityczne. Zgłosiłem się wtedy i powiedziałem, że dlatego studiuję dziennikarstwo i politologię. Usłyszałem, że to dobrze, że jestem ambitny i że to zapamięta. W większości spotykam się z neutralnymi reakcjami. Nie ma problemu, żebym wysłał jakąś pracę później albo miał więcej nieobecności. Wykładowcy zdają sobie sprawę, że, będąc studentem dwóch kierunków, mam więcej obowiązków.

Na co brakuje ci czasu?

A w kwestii przepisywania ocen?

Na sen. Muszę też czasem wybierać, czy chcę mieć odrobinę życia towarzyskiego kosztem lepszego lub jakiegokolwiek przygotowania się na kolejny dzień. Brakuje mi czasu na powroty do domu rodzinnego, nad czym ubolewam. Ostatnio musiałem opuścić zajęcia, żeby wrócić do Warszawy o normalnej porze. Najbardziej na łączeniu tych wszystkich elementów cierpi życie towarzyskie.

Zazwyczaj też wszystko przebiega bez problemu. Raz zdarzyła mi się sytuacja, że musiałem podejść do egzaminu nieprzygotowany, bo wykładowca tydzień wcześniej stwierdził, że jednak sylabusy się nie pokrywają. W pierwszym terminie oczywiście nie zdałem, ale w drugim zaliczyłem na trójkę. Warto też podkreślić, że poprawki się zdarzają i to nie jest nic strasznego. Trzeba przysiąść do drugiego terminu, nauczyć się i zdać.

Perspektywa Rafała nie różni się mocno od punktu widzenia Kasi, która jest studentką III roku polonistyki i II roku dziennikarstwa. Mówi, że dla niej to jak studiowanie jednego, rozszerzonego kierunku. Dodatkowym elementem w życiu Kasi jest muzyka. Dziewczyna gra na kilku instrumentach, udziela się w zespołach. W wolnych chwilach wspina się po górach. Czasem brakuje jej czasu na oglądanie wiadomości czy czytanie gazet. Jednak ma już pomysł na dalszą edukację i nadal zamierza łączyć dwa kierunki, więc chyba nie żałuje swojego wyboru.

Studiowanie dwóch kierunków jest możliwe. Często sylabusy przedmiotów się pokrywają i można przepisać ocenę, co oznacza o jeden egzamin mniej w sesji. Nie jest łatwo, ale w życiu trzeba sobie stawiać ambitne cele. Warto pamiętać, dlaczego wybraliśmy takie rozwiązanie i w trudnych momentach przypominać sobie o tym. 0

grudzień 2020


UCZELNIA

/ media studenckie

Siła słów studenta Media często określa się jako czwartą władzę, lupę, przez którą można przyjrzeć się istotnym zagadnieniom, zapomnianym historiom, a także skosztować świata, do którego nie można wejść. Istotne jest, by pozostały niezależne, wolne i prawdziwe. Właśnie te dewizy przyświecają mediom studenckim, dalekim od korporacyjnego ucisku, tworzonym z zamiarem przedstawienia świata z perspektywy studenta, takim jaki jest. T E K S T:

a nn a R AC Z Y K

arto poddać pod dyskusję zagadnienie o roli i istotności mediów studenckich na świecie. Polska, jako kraj z bogatą historią, znajduje w niej miejsce na akademickie środki przekazu, wiedząc jak ważne jest wsłuchanie się w głos młodego narodu. Pierwsze wydania prasy studenckiej sięgają początku XX w., jednak na tamten czas można określić ją mianem raczkującej. Nie może umknąć uwadze fakt, że największy rozkwit mediów studenckich datuje się na okres ożywionych zmian politycznych i ustrojowych. Konkluzja jest jasna – młodzież odczuwa potrzebę dzielenia się spostrzeżeniami w momentach krytycznych i nie ukrywa owoców swoich przemyśleń.

W

Nr 0001/1918

fot. raport „Media studenckie i akademickie w Polsce. Wczoraj – dziś – jutro”

Początki dziennikarstwa studenckiego nie są jasno sprecyzowane. Na taki stan rzeczy miało wpływ wiele czynników, m. in. problem z dokładną terminologią określającą media studenckie, trudności z kategoryzo-

waniem ich, jak również komplikacja w dostępności materiałów źródłowych. Częstym zjawiskiem była również niestałość w działaniach studentów i ich słomiany zapał w tworzeniu treści, jednak rozwój ten nabrał tempa po zakończeniu drugiej wojny światowej. Powrót na uczelnie nie tylko młodych, lecz także dorosłych, pragnących dokończyć edukację, wiązał się z powstaniem różnorodnych treści łączących pokolenia. Prym wiodło czasopismo „Po Prostu” drukowane przez 11 lat, aż do 1957 r., gdy Władysław Gomułka zarządził jego likwidację. Spotkało się to z wielkim niezadowoleniem ze strony społeczności studenckiej i wywołało rozruchy. Młodzi, bez strachu przed cenzurą i państwową propagandą, stali się swoistym wentylem bezpieczeństwa wobec prasy i kultury oficjalnej – jak pisał w latach 70. Andrzej Buck. Twórczość mediów studenckich w czasach PRL nabrała konkretnej formy. Powstały oficjalne instytucje zrzeszające młodych dziennikarzy, z których najbardziej liczącą się było Zrzeszenie Studentów Polskich (ZSP). Działalność tej organizacji opierała się na pomocy finansowej i organizacyjnej innym inicjatywom studenckim. Przykładem takich wydarzeń jest festiwal FAMA, organizowany do dziś w nadmorskiej miejscowości Świnoujście.Wydarzenia polityczne sprawiły, że na działalność studencką nałożono kontrolę i większą cenzurę, niż miało to miejsce wcześniej. W roku 1973 ZSP przekształcono w Socjalistyczny Związek Studentów Polskich, a dziewięć lat później, po ogłoszeniu stanu wojennego, zarządzono jego likwidację. Po odrodzeniu w 1982 r. ZSP ustąpiło wpływów na rzecz samorządów studenckich i klubów dziennikarskich oferujących szerszą edukację i rozwój.

Nie tylko prasa Okładka Czasopisma „Student” z 1989 r.

10–11

Nie można zapomnieć, że media studenckie to również radio i telewizja. Pierwszy z tych środków przekazu swoje początki datuje na

lata 50. XX w. – to właśnie wtedy studenci zaczęli prowadzić radiowęzły. Tym najbardziej liczącym się był Radiosłupeł z Białegostoku. Radio studenckie cieszyło się największą popularnością w latach 60. i 70. Na tamten czas aż 3,5 tys dziennikarzy było zatrudnionych w 130 rozgłośniach radiowych. Zainteresowanie taką formą działalności studenckiej znacznie zmalało po wzroście konkurencji ze strony firm komercyjnych. W latach 90. odbiorcy mieli już więcej alternatyw dla Polskiego Radia, a w konsekwencji wiele akademickich studiów radiowych zostało zamkniętych. Dziś najbardziej popularnymi są Radio Kampus z Uniwersytetu Warszawskiego, Radio Mors z Uniwersytetu Gdańskiego oraz Radio Centrum z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Rozgłośnie te kierowane są do odbiorcy interesującego się życiem akademickim, kulturą oraz wydarzeniami z miast rodzimych i nie tylko. Słuchacz odnajdzie tam różne gatunki muzyki oraz twórczość młodych polskich artystów. Po tym, jak w latach 90. ograniczono działalność radia, powstało miejsce dla telewizji studenckiej. Praca z obrazem, filmem i montażem spotkała się z dużą aprobatą zarówno ze strony samych studentów, jak i reszty odbiorców. Media studenckie łączą osoby z różnych kierunków i tak jest również w przypadku telewizji. Uniwersytet Jagielloński, tworząc UJOT TV, zaangażował osoby interesujące się dziennikarstwem, operowaniem kamerą, montażem, grafiką czy public relations. Co więcej, UJ na początku działalności swojej telewizji, współpracował ze znanymi redakcjami, takimi jak RMF FM czy TVP Kraków. Kolejną wartą uwagi telewizją studencką jest Kurier Akademicki emitowany przez TVP3 Poznań. Uniwersytet Poznański od 2011 r. tworzy piętnastominutowe materiały dotyczące życia studenckiego w Poznaniu, ale również w innych miastach uniwersyteckich. Telewizja angażuje 40 osób stale pracujących nad materiałem do codwutygodniowych programów.


media studenckie /

UCZELNIA

Internet, sieć łącząca wszystko i wszystkich, również odgrywa istotną rolę w rozwoju mediów studenckich. To możliwość połączenia prasy, radia, telewizji i fotografii w jednym miejscu. W obecnych czasach, gdy dostęp do uczelnianych murów jest ograniczony, trudno byłoby wyobrazić sobie funkcjonowanie organizacji studenckich bez internetu. Każde z tych mediów ma obecnie swój odpowiednik w sieci. Sam MAGIEL od czasu zawieszenia zajęć w formie stacjonarnej, jest wydawany tylko i wyłącznie w wersji elektronicznej. Każde radio, oprócz obecności w eterze, ma możliwość odsłuchu online. Co więcej, telewizje studenckie mają kanały na platformie YouTube, a to daje im większy wachlarz możliwości. Nie mają ograniczeń czasu antenowego, dzięki czemu powstaje więcej materiałów, a te uczelnie, które nie miały perspektyw na zaistnienie w prawdziwej telewizji, uzyskały szansę na tworzenie bez ograniczeń. Oprócz przeniesienia tradycyjnych mediów do świata online, powstały portale internetowe. Przykładem jest strona podprąd.pl tworzona przez studentów Politechniki i Uniwersytetu Gdański. Jest ona kontynuacją ogólnopolskiego magazynu dostępnego na ponad 20 uczelniach. Portal ma na celu poruszanie tematów bliskich społeczności akademickiej, pomoc świeżo upieczonym studentom w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości, a także analizę istotnych tematów. Internet sprawił, że treści tworzone na poszczególnych uczelniach są dostępne dla wszystkich. Ułatwia to współpracę między ośrodkami akademickimi, dzięki czemu można realizować tak różnorodne projekty.

Wspólnota i rozwój Studenckie inicjatywy medialne często są nieformalne, rozproszone i zdecentralizowane. Niestety, te cechy nie służą ich rozwojowi, utrzymaniu ciągłości czy konkurencyjności. Co więcej, taki stan rzeczy utrudnia monitorowanie osiągnięć, tworzenie badań, statystyk czy wpływu ich działalności na społeczeństwo. Nie wspominając już o finansowaniu czy dostępie do warsztatów edukacyjnych i zajęć z doświadczonymi, znanymi dziennikarzami. W odpowiedzi na te potrzeby powstało Ogólnopolskie Forum Mediów Akademickich. Zostało powołane podczas jubileuszu 20-lecia Parlamentu Studentów RP w 2015 r. Celem założenia owej organizacji było zacieśnienie współpracy pomiędzy mediami studenckimi z całej Polski, otwarcie ich na partnerów zewnętrznych, szlifowanie umiejętności dziennikarskich oraz planowanie dalszego rozwoju mediów studenckich. OFMA oprócz samej konferencji, określanej jako święto dziennikarzy studenckich, organizuje trzy flagowe projekty. Pierwszym z nich jest Studencka Strefa Medialna – inicjatywa towarzysząca ważnym wydarzeniom i kongresom. Podczas pierwszej edycji w 2017 r.

fot.: pixabay.com

Medium obecnych czasów

studenci z 15 różnych redakcji z całej Polski mieli możliwość przeprowadzenia briefingu prasowego z ówczesnym wicepremierem oraz ministrem nauki i szkolnictwa wyższego. Ponadto studenci zobowiązani byli do zrealizowania relacji z Narodowego Kongresu Nauki w Krakowie, który angażował 3 tys. uczestników ze świata akademickiego, społecznego i polityki. Kolejnym projektem tworzonym przez OFMA jest cotygodniowa audycja radiowa w warszawskim Radio Kampus. Program dotyczy zagadnień z zakresu ekonomii, bankowości, cyberbezpieczeństwa czy oszczędzania. Audycja w przystępny dla wszystkich sposób przedstawia kluczowe zagadnienia ze świata nauk ekonomicznych. Jej atutem jest emisja w aż sześciu miastach uniwersyteckich. Nie sposób nie wspomnieć o ostatniej, lecz równie ważnej inicjatywie OFMA, jaką jest Aktywny Student. Kampania porusza podobne tematy co pozostałe wydarzenia, jednak z założenia ma dotrzeć do szerszego grona studentów. Celem ostatniej edycji miało być zaangażowanie 250 tys. studentów, 50 mediów studenckich, 40 organizacji młodzieżowych oraz 30 instytucji z otoczenia społeczno-gospodarczego.

ny. Według analizy wykonanej przez Uniwersytet Ekonomiczny w Katowicach pracodawcy oczekują od absolwenta studiów wyższych umiejętności miękkich, takich jak zdolność komunikacji ustnej i pisemnej, których często brakuje kandydatom. Co więcej, student należący do mediów uczelnianych bierze czynny udział w kreowaniu opinii. Rola mediów studenckich w przedstawianiu świata jest istotna i niezwykle wyraźna. Od początków ich działalności w XX w. zaznaczano ich potencjał i rzetelność w prezentowaniu treści. Dzisiejszy student ma szerszy wachlarz możliwości i narzędzi w realizacji zadań dziennikarskich i powinien je wykorzystywać. Media akademickie pełnią rolę kronikarza zapisującego na kartach historii wydarzenia kulturalne, społeczne a nawet polityczne, z życia uczelni. Ta różnorodność i nietuzinkowość czyni je kluczowym puzzlem w układance młodego społeczeństwa. 0 W ramach działań edukacyjnych:

Dobry krok Według badania przeprowadzonego przez S. Gawrońskiego na temat oceny studiów wyższych w Polsce, 93,5 proc. respondentów określa edukację wyższą jako zbyt teoretyczną, oderwaną od rzeczywistości i pozbawioną przydatnych narzędzi. Wykładowcy ubolewają nad testową formą egzaminów, twierdząc, że pisanie prac, esejów i raportów rozwija i pogłębia wiedzę studenta, doskonaląc przy tym jego zdolności do wyrażania myśli. Uczestnictwo w tworzeniu treści w studenckich mediach poszerza zakres umiejętności studenta nie tylko o kunszt pisarski, ale również komunikacyj-

We współpracy z:

Informacja Materiał powstał we współpracy z Warszawskim Instytutem Bankowości w ramach projektu „OFMA – rozwój kompetencji dziennikarzy studenckich”. Więcej informacji można znaleźć w raporcie „Media studenckie i akademickie w Polsce. Wczoraj – dziś – jutro”.

grudzień 2020


URODZINY MAGLA

/ to już 25 lat

Powrót do przeszłości Z okazji 25 urodzin Magla zapytaliśmy byłych maglowiczów o wspomnienia związane z naszym czasopismem

M

AGIEL to najlepsza rzecz, jaka mogła się zda-

pierwszy jedno z najprzyjemniejszych wydarzeń w SGH – Świą-

rzyć SGH. Zawsze będę to powtarzał. Na uczel-

teczny Koncert. Pierwsze edycje odbywały się na Auli Spado-

ni, często nazywanej kuźnią menedżerów, to

chronowej. Dziś z łezką w oku śledzę przygotowania do już

właśnie ta mała kanciapa na antresoli jest kreatywnym hu-

14. edycji. Tylko ekipa MAGLA może robić tak wyjątkowe rzeczy.

bem, który przyciąga wyjątkowych ludzi.

Sam przecierałem oczy ze zdumienia, że od pomysłu do realiza-

Pierwsze tygodnie na każdych studiach to intensywny

fot. Krystian Lipiec

czas. Wielką Różową wyróżnia przyciąganie ludzi szcze-

Krzysztof Rzyman Koordynator pierwszego Koncertu Świątecznego

cji minęło tylko kilka miesięcy. Koncert od pierwszej edycji był wydarzeniem na wysokim poziomie.

gólnego typu – tych ambitnych, zorientowanych na karie-

To dzięki MAGLOWI zdecydowałem, że będę dziennikarzem.

rę, crème de la crème. Więc oprócz standardowych wyzwań

Przepracowałem osiem lat w redakcji gospodarczej Polskiego

pierwszoroczniaka, takich jak zorientowanie się w planie za-

Radia. Miałem „romans” z radiem Kampus. Do dziś nie rozstałem

jęć, przepisanie się do innej grupy czy odkrywanie imprezo-

się z tym zawodem, choć już w innej formie. Nagrywam Zielony

wych okolic w nowym mieście, każdy chce robić coś jeszcze.

Podcast i otworzyłem studio podcastowe Studio Plac. Doświad-

SKN-y, Samorząd, organizacje – wszyscy się gdzieś zapisują.

czenie zdobyte w redakcji pomogło mi założyć i prowadzić wła-

MAGIEL był inny. Tego nie robiło się dla zdobywania punktów

sną firmę. Kawiarnia STOR ma już sześć lat, a od roku ma także

czy dostania się na staż do wymarzonej korporacji.

drugą lokalizację.

Pamiętam pierwszą wizytę w redakcji. Przyszedłem po-

I dlatego gdy dziś wspominam studia w SGH, to myślę głów-

wiedzieć, że okładki wyglądają fatalnie i na pewno da się to

nie o MAGLU. Tam przesiedziałem najwięcej godzin, zdecydowa-

zrobić lepiej. I tak już zostałem: w kanciapie (oficjalnie po-

nie więcej niż na jakimkolwiek przedmiocie czy w którejkolwiek

koju 64) na antresoli głównego budynku razem z Frytką,

auli. Wieczory, weekendy, przerwy. Do tego wyjazdy. W zasa-

Palowskim, Dubrawską i całą zakręconą ekipą ze starszych

dzie była to pełnoetatowa praca. Nie żałuję żadnej godziny, któ-

roczników. W podobnym czasie pojawili się Rege, Robak,

rą spędziłem w redakcji. Choć bywało różnie. Przeciągający się

Golba i reszta ludzi z mojego roku. To był rok akademicki

na całą noc skład kolejnego numeru. Kłótnie podczas przygoto-

2005/2006. Wzięliśmy się wtedy za nowy layout i logotyp

wań do urodzin MAGLA. Szukanie sponsorów do wydarzeń. Te

MAGLA. Logo, z tego co widzę, przetrwało do dziś.

z pozoru bardzo błahe sprawy okazały się najlepszą lekcją, jaką

Nie minęły dwa lata w MAGLU, a organizowaliśmy po raz czym kojarzy się SGH? Dziewiętnastoletniemu

Z

cyjną do wymarzonego Klubu Inwestora, bo akurat zdarzyły się

mnie przychodziły na myśl szklane biurowce,

one w tym samym czasie.

maklerzy w białych koszulach i czerwonych szel-

Później musiałbym wspomnieć o coraz większym zaanga-

kach, wykresy, ogromne korporacje – ogólnie szeroko pojęty

żowaniu w życie redakcji, przyjaźniach trwających do dzisiaj

świat ekonomii i finansów. Zupełnie natomiast nie kojarzyła

(jedna z nich przerodziła się w małżeństwo) i grupie świet-

mi się ona z dziennikarstwem. Z inwestowaniem, debatowa-

nych ludzi, która sprawiała, że chciało mi się dla MAGLA robić

niem, politykowaniem w Samorządzie Studentów – tak, ale nie

coraz więcej, aż w końcu zostałem jego redaktorem naczel-

z dziennikarstwem.

nym. Tak bardzo mnie pochłonął, że już jak skończyłem studia,

Studentów UW, szczególnie kierunków uważanych za hu-

młodsi koledzy i koleżanki musieli mnie upominać, że trzeba

manistyczne, jakoś łatwiej sobie wyobrazić w redakcji jednego

wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Zresztą parę lat później nie bez

z największych mediów studenckich w Polsce. Po prostu tam

satysfakcji obserwowałem, jak sami mają z tym problemy.

pasują. Wydaje się, że MAGIEL jest po prostu naturalnym eta-

Nie to jednak chcę tym tekstem powiedzieć. Przynajmniej

pem ich kariery. Kontynuacją tego, co robili wcześniej i wstę-

nie dzisiaj, bo mam do dyspozycji tylko jedną stronę. Dzisiaj

pem do tego, co będą robili później.

chcę powiedzieć, jak bardzo mylne wyobrażenie o SGH miałem

Dla ówczesnego mnie, studenta pierwszego roku SGH, do-

wtedy w 2010 r., kiedy pierwszy raz przekraczałem bramy

łączenie do redakcji nie było kontynuacją niczego, co robiłem

swojej Alma Mater. Czas studiów, szczególnie pierwsze lata,

wcześniej. Nie miałem nawet bloga. Interesowałem się finan-

to nie są szklane wieżowce, białe kołnierzyki i open space’y.

sami, ekonomią, miałem za sobą pierwsze próby inwestowania

Studia na SGH to organizacja konferencji, obdzwanianie

na giełdzie. Krótko mówiąc, dobrze wiedziałem, na jaką uczelnię

ekspertów w poszukiwaniu informacji i ubieranie ich w słowa,

idę i dlaczego. A jednak ze wszystkich organizacji studenckich

gonienie deadline’ów, żeby wyrobić się projektem i planowanie

poszedłem do MAGLA, do redakcji studenckiego miesięcznika.

czasu, by nie musieć ich gonić, wchodzenie w konflikty z Sa-

dostałem od uczelni. 0

Robert Szklarz Redaktor naczelny Magla w latach 2014-2015

W tym miejscu mógłbym zamieścić sentymentalną opo-

morządem Studentów i rozwiązywanie ich przy butelce wód-

wieść o przypadku. Jak na samym początku roku poszedłem na

ki, budowanie koalicji i „liczenie głosów” przed wyborami do

denckiemu, a redakcja mieszcząca się w pokoju 64 jest jego

imprezę, która okazała się spotkaniem redakcji. Jak wkręciłem

władz organizacji studenckiej, tłumaczenie działowi rekrutacji

integralną częścią. Co więcej, wszystko to przygotowuje do

się w towarzystwo, potem zacząłem pisać o polityce i gospo-

jednej z firm Wielkiej Czwórki, że Redaktor Nieodpowiedzialny

zmagań w szklanych biurowcach w niemniejszym stopniu, co

darce, bo to było zgodne z moimi zainteresowaniami. Mógłbym

już nigdy nie będzie się śmiał z ich firmy i mogą z czystym ser-

wykłady i ćwiczenia. Esgiehowicz nazwie to umiejętnościami

kontynuować opowieść, dochodząc do momentu, gdy ani się

cem kupić tę reklamę na całą stronę...

miękkimi, które ciężko zdobyć gdziekolwiek indziej.

obejrzałem, a byłem tak wkręcony w tę organizację, że wolałem

To wszystko to jest MAGIEL. SGH jest uczelnią wyjątkową,

jechać na jej wyjazd integracyjny, niż iść na rozmowę kwalifika-

dzięki unikalnemu, niezwykle dynamicznemu ruchowi stu-

12–13

Dziś, kiedy słyszę, że dziennikarstwo nie pasuje do SGH, tylko się uśmiecham. SGH i MAGIEL pasują do siebie doskonale. 0


A U T O R : D O M I N I K AWÓ J C I K / @t e a o f e y e s P a mi ę t a s z , j a k , wy g r y wa j ą c wy b o r yd os a mo r z ą d u , o b i e c a l i ś my i n f o r mo wa ć s t u d e n t ó wot y m, c os i ęd z i e j en au c z e l n i ? E j , s t a r y ! N o P r z y b y ł e m, z o b a c z y ł e m z wy c i ę ż y ł e m

N oi n i ez r o b i l i ś myt e g o

R z u c i ł e mwa mt y l eś wi e t n y c hp o my s ł ó w, awa mn i e wd z i ę c z n y mn i c s i ęn i ep o d o b a

E hd o b r ac h o d ź , z a k ł a d a myg a z e t ę

M a g i e l !

M A G I E L

M a g l o ws k i c i c h ob ą d ź ! S t u d i o wn i k ! A r t y k u ł yz ł o ż o n e , t y l k od a l e j n i ema my n a z wyg a z e t y

M a g l o ws k i c i c h o ! N oa l e . . .

I l et e g oj e s t ?

C oc o ?

1 5 , 9 0

M a mys p o n s o r a !

C z y l i 1 0 0 0g a z e t r a c z e j z t e g on i ewy d r u k u j e my

I my d ł owp ł y n i e d l aws z y s t k i c h !

J a k i e g os p o n s o r a ?

T e ż t a kmy ś l ę , a l ek u r c z ęn i e wi e mc z e g o

P a l mo l i v e C o l g a t e , s t ą dt omy d ł o

O K Ł A D K I !

N on i b yf a j n yt e nma g i e l , a l e j a k b yc z e g o śb r a k o wa ł o P r z y d a ł a b ys i ęn a mo s o b n ar e d a k c j a , an i ews z y s t k ows a mo r z ą d z i er o b i my

N a s t ę p n e g od n i ar a n o

N i ed a d z ąn a mp o k o j u . N oc h y b a , ż e . . . C h y b a , ż ec o ?

C h y b aż ez r o b i myc o śt a k g ł u p i e g o , ż en a swy r z u c ą

E e e . . . . ?


Na marginesie Czworo bohaterów, cztery historie. Łączy je status studenta, codzienne życie w cieniu i nieustanny lęk – o to, żeby nikt ich nie skrzywdził, a rodzina i społeczność nie dowiedzieli się, jak zarabiają na swoje wydatki. Oto oni – polscy pracownicy seksualni. Ludzie żyjący obok nas, a jednak na uboczu. Jakie są ich obawy? Z czym muszą mierzyć się w swojej pracy? Czy rzeczywiście są tak źli i niemoralni, jak próbuje kreować ich społeczeństwo? T e k s t:

N ata l i a S awa l a

iedziela wieczór, pierwszy listopada. Wracam po dniu Wszystkich Świętych do domu, do Warszawy. W drodze piszę posty na trzech facebookowych grupach z prośbą o pomoc w zebraniu materiałów do artykułu o studentach oferujących usługi seksualne za pieniądze. W przeciągu kolejnych kilku godzin otrzymuję ponad 900 reakcji, wiele cennych rad i opinii nt. używanego języka, a także kontakt do nich – Zuzanny, Darii, Luizy i Marcela. Chcą opowiedzieć mi o swojej pracy bez wstydu i cenzury. Proszą mnie jedynie o ukrycie swoich danych osobowych i motywują to tak: wiem, że wywiad jest anonimowy, ale proszę nie nazywaj mnie ..., bo boję się, że moja rodzina mogłaby o mnie pomyśleć, czytając ten artykuł. Zgodnie z tą prośbą wszelkie szczegóły mogące ujawnić ich tożsamość zostały zmienione.

N

Początki Zaczynają pracę w okolicach 19–20. urodzin. Wyjątkiem jest Marcel, który w branży pojawił się niejako przypadkowo, przez kolegę z liceum, który na żartobliwą uwagę Marcela, że może mu zapłacić za nagie zdjęcia, zdecydował się naprawdę to zrobić. Jak mówi: Potem już jakoś poszło. Szukałem na własną rękę – najpierw próbowałem ze znajomymi, którzy za seks

14–15

z dj ę c i a :

N i co l a K u l e s z a

dawali mi pieniądze, później z osobami spotkanymi na imprezach na zasadzie „hej, mam ochotę na seks”, „chcesz, to chodź, ale płacisz”. Pytani o motywy rozpoczęcia pracy, studenci mówią głównie o wysokim wynagrodzeniu osiąganym stosunkowo niskim kosztem oraz o tym, że nigdzie indziej nie udałoby im się tyle zarobić, mając wyłącznie wykształcenie średnie. Zuzanna ujmuje to tak: Zaczęłam, mając około 20 lat, głównie z powodu łatwych pieniędzy, bo, chociaż nigdy mi ich nie brakowało, to zawsze fajnie jest mieć dodatkową stówkę czy dwie. Myślę, że powodem, który sobie wpół uświadamiałam, była też chęć poczucia akceptacji. Tego, że komuś się podobam, że ktoś mnie chce i jest w stanie za mnie zapłacić. To i poczucie kontroli, bo to ja stawiałam warunki, wybierałam klientów, miejsce oraz formę spotkania. Branży uczyli się sami. W Polsce istnieje co prawda rynek agencji towarzyskich, jednak jest on częścią czarnego rynku ze względu na obowiązujące przepisy prawa – przede wszystkim art. 204 § 1 kodeksu karnego stanowiący, że: Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, nakłania inną osobę do uprawiania prostytucji lub jej to ułatwia, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5 oraz art. 204 § 2 mówiący: Karze określonej w § 1 podlega, kto czerpie korzyści majątkowe z uprawiania prostytucji

przez inną osobę. W Polsce brakuje profesjonalnych placówek przekazujących wiedzę o zawodzie nowicjuszom, zapewniających im ochronę czy uczących, jak stawiać własne granice i ustalać sposoby rozliczeń z klientem. Jak zwierza się Luiza: Gdyby to było możliwe, chciałabym dołączyć do jakiejś mniejszej agencji – teraz pracuję sama tylko dlatego, że boję się takich miejsc. Boję się, że będę miała narzucone zasady albo nie będę mogła zrezygnować, kiedy będę tego chciała. Tak rzeczywiście dzieje się często. Menedżerowie agencji towarzyskich to niejednokrotnie osoby związane ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, sami tworzący reguły gry, wyzyskujący i krzywdzący swoich pracowników. Słyszy się wtedy o bezpodstawnym zabieraniu części wynagrodzenia, zmuszaniu do pracy, a także zastraszaniu przy próbie odejścia od pracodawcy. Nie jest wobec tego niczym dziwnym, że zamiast zatrudniać się w takim miejscu i ryzykować ewentualne nieprzyjemności, moi rozmówcy woleli sami zgłębiać tajniki zawodu. Początki nie przysparzały im dużych problemów. Zuzanna zaczynała na GaduGadu, gdzie próbowała sprzedawać bieliznę i buty fetyszystom i gdzie umawiała się na kamerki, jednak ze względu na dużą liczbę naciągaczy przeniosła się na portal DateZone, którego klienci mają bardziej uczciwe podejście i raczej nie naciągają


praca seksualna wśród studentów /

pracowników na darmowe usługi. Daria założyła konto internetowe z ciekawości. Luiza zaś, straciwszy nagle pracę, przypomniała sobie post z jednej z facebookowych grup opowiadający o realiach branży i dzięki temu zdecydowała się na zawodową metamorfozę.

Prostytucja a prawo

Realia

zycznych. Jest to związane z art. 2 ust. 4 ustawy o PIT, stanowiącym iż przedmiotów ustawy nie stosuje się przychodów wynikających z czynności, które nie mogą być przedmiotem prawnie skutecznej umowy. Tego typu interpretacja potwierdza, że według organów państwowych seks za pieniądze uznawany jest za sprzeczny z zasadami współżycia społecznego.

Częstotliwość pracy moich rozmówców jest zróżnicowana – niektórzy celują w spotkania codziennie, inni wolą pracować rzadziej, np. raz na tydzień. Aktualnie problem stanowi pandemia, przed którą strach znacznie ogranicza popyt na usługi oferowane twarzą w twarz. Klienci w niepewnym czasie zarazy

Takie postawienie kwestii prostytucji przenosi świadczenie usług seksualnych niejako do “szarej strefy” bez możliwości odprowadzania podatków i składek na podstawowe ubezpieczenia społeczne, jednak nie umożliwia karania pracowników seksualnych w sposób bezpośredni. Pozwala to na funkcjonowanie stron internetowych, na których można zareklamować swoje usługi i umówić się na spotkanie z klientami. Najpopularniejszą z nich jest platforma Roksa, na której osoby z branży mogą założyć profil oraz opisać oferowane usługi i ich stawki, a także opublikować podstawowe dane osobowe, zdjęcia czy preferowane godziny pracy. Aktualnie na tym portalu zamieszczonych jest ponad 13 tys. anonsów osób z różnych miast i w różnym wieku (jego rozpiętość waha się od 18. do 65. roku życia).

wybierają coraz częściej Internet, koncentrując się na stronach oferujących seks-pokazy, gdzie ryzyko zarażenia jest zerowe. Przed każdą sesją muszą się przygotować. Jak opowiada Zuzanna: Przed spotkaniem zawsze brałam prysznic, ubierałam się ładnie – zawsze w krótką spódniczkę i buty na obcasie – malowałam się i włączałam kamerkę albo wychodziłam o umówionej godzinie. Ważne jest tutaj wywarcie określonego, pozytywnego wrażenia na kliencie. Spotkania odbywają się w różnych miejscach – w wynajętych mieszkaniach, pokojach hotelowych, a nawet samochodach. Marcel przebieg sesji opisuje tak: Na początku zwykle się witamy i wymieniamy jakieś typowe uprzejmości, co tam u nas itp., a potem przechodzimy do rzeczy. Często rozmawiamy też dłużej po wszystkim. Mimo wszystko lubię jednak wiedzieć, kim jest 1

Wejście w sektor usług seksualnych nie jest w Polsce trudne – w świetle prawa karnego prostytucja świadczona samodzielnie nie jest bowiem zakazana. Problem pojawia się w momencie wystąpienia sporu pomiędzy usługodawcą a jego klientem – np. konfliktu o podłożu finansowym, w którym usługobiorca odmawia zapłaty za otrzymaną usługę. Wtedy to, rozpatrując sprawę, sądy z reguły powołują się na art. 58 § 2 kodeksu cywilnego: nieważna jest czynność prawna sprzeczna z zasadami współżycia społecznego. Zawarta w powyższym przepisie klauzula generalna odsyła interpretatora prawa do systemów

pozakodeksowych – zbioru norm moralnych, religijnych czy społecznych. W świetle polskiej kultury, opartej w znacznej części na katolickim kanonie wartości, podkreślającym wyższość czystości nad doświadczeniami fizycznymi, można oceniać, że sądy będą traktować prostytucję właśnie jako niezgodną z zasadami współżycia społecznego. Konsekwencją takiej linii orzecznictwa będzie uznanie umowy o świadczenie tego typu usług za nieważną i niewywołującą skutków prawnych. Może to oznaczać w praktyce, że pozwany usługodawca będzie zmuszony do zwrócenia całości wynagrodzenia usługobiorcy ze względu na fakt, iż pieniądze wypłacone za seks będą interpretowane jako bezpodstawne wzbogacenie. Warto dodać, że zgodnie z interpretacją Dyrektora Izby Skarbowej w Katowicach z 7 kwietnia 2015 roku dochody z prostytucji nie podlegają opodatkowaniu od osób fi-

grudzień 2020


/ praca seksualna wśród studentów mój klient, więc staram się chociaż trochę poznać te osoby. Możliwość spotkań z klientami z różnych środowisk, w różnym wieku i o różnych poglądach to jedna z rzeczy, które pracownicy seksualni cenią sobie w tej branży najbardziej. Uwielbiam słuchać, i to, jak bardzo ludzie są inni, jest dla mnie bardzo ciekawe. Lubię też poznawać, jak różne są wśród mężczyzn preferencje dotyczące wspólnego spędzania czasu. Mam ogromną satysfakcję, że sama uczę się kontaktów z ludźmi, otwartości i asertywności, bo miałam z tym wcześniej problemy. Dzięki pracy w tej branży bardzo podniosła mi się samoocena, jestem pewniejsza siebie, nauczyłam się mówić „nie” i stawiać własne warunki – opowiada Daria. Chociaż moi rozmówcy dostrzegają plusy swojej pracy, żaden z nich nie traktuje jej długoterminowo. Myślą raczej o zakończeniu jej w momencie ukończenia studiów lub kontynuowania jej po tym terminie wyłącznie jako część uzupełniającą, nie zaś podstawowe źródło utrzymania. Na ich postawę wpływa wiele czynników. Pierwszym z nich jest wspomniany wyżej brak uregulowania prostytucji. Powoduje on szereg konsekwencji związanych z niemożliwością odprowadzania podatków i składek na podstawowe ubezpieczenia społeczne skutkującą pozbawieniem prawa do bezpłatnej opieki medycznej, problemami z Urzędem Skarbowym, a w późniejszym terminie – z wypłatą emerytury czy posiadaniem bardzo niskiej wiarygodności finansowej, niezbędnej do wykazania np. przy bankowej umowie o kredyt. Daria opowiada: Póki się uczę, jestem ubezpieczona, ale gdy tylko skończę

16–17

szkołę, już nie będzie to tak wyglądać. To sprawia, że jestem jakby „poza systemem”. Podobne problemy zauważa też Marcel: Brak mi emerytury i ubezpieczenia. Nie lubię tego, że pracy seksualnej nie traktuje się jako zawodu, przez co słabo odczuwa się bezpieczeństwo. Faktem jest niestety również to, że przestępstwa na tle seksualnym są traktowane jeszcze mniej poważnie niż w przypadku normalnych osób.

Pierwszą rzeczą, którą sobie powiedziałam, gdy zaczynałam tak pracować, było to, że prawdopodobnie wydarzy się coś złego. Coś bez mojej zgody.

chodzą do nadużyć w ramach pracy jak do czegoś nieodłącznego i “naturalnego”, starając się zadbać o swoje bezpieczeństwo raczej we własnym zakresie. Dlatego przed każdym spotkaniem na wszelki wypadek zaopatrują się w paralizator i gaz pieprzowy, żeby w razie eskalacji sytuacji być gotowym na natychmiastową reakcję. Jak wspomina Luiza: Pierwszą rzeczą, którą sobie powiedziałam, gdy zaczynałam tak pracować, było to, że prawdopodobnie wydarzy się coś złego. Coś bez mojej zgody. To nie tak, że to akceptuję, bo to nieprawda. Ale nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi i wolałam się od początku nastawiać, że może się coś takiego wydarzyć. Wtóruje jej Marcel, który swoją historię o gwałcie kwituje słowami: Nie zgłosiłem tego nikomu, bo wiem, jak działa policja. Wiem, że nic by mu nie zrobili. Sam też przyjąłem to jako coś, co po prostu się zdarza.

Wykluczenie Stwierdzenie Marcela może wydawać się przesadzone, jednak nie jest dalekie od prawdy. Niestety, nadużycia ze strony klientów pracowników seksualnych są na porządku dziennym. Każdy z moich rozmówców doświadczył chociaż jednej niebezpiecznej lub nieprzyjemnej sytuacji w przeciągu pierwszego roku od rozpoczęcia pracy. Mowa tu o szerokiej gamie niepoprawnych zachowań – począwszy od nagrywania i rozpowszechniania materiałów audiowizualnych ze spotkań w internecie, poprzez odmowę zapłaty czy zdjęcie prezerwatywy bez otrzymanej na to zgody, po agresję słowną, nadużycia siłowe i gwałty. Sprawia to, że pracownicy seksualni pod-

Przeświadczenie o braku profesjonalnej pomocy i liczenie wyłącznie na samego siebie nie bierze się znikąd – jest wytworem jasno sformułowanych uprzedzeń społeczeństwa wobec pracowników seksualnych. Uprzedzeń widocznych wyraźnie w każdej internetowej dyskusji o prostytucji, w wypowiedziach polityków (warto przypomnieć słynne pytanie Andrzeja Leppera: no jak można zgwałcić prostytutkę?) czy nawet w codziennie używanym pejoratywnym języku odnoszącym się do ludzi z branży jako „upadłych” czy „szmat”. Jak mówi Zuzanna: Największy minus tej pracy to wyrzuty sumienia i poczucie winy w sytuacjach, gdy słyszysz o tym, że „prostytutki nie mają god-


praca seksualna wśród studentów /

ności, a sprzedawanie swojego ciała to samoponiżenie”. Nawet jeśli nie są to słowa kierowane bezpośrednio do ciebie, to i tak jest to dosyć popularne przekonanie w społeczeństwie i boli. Przez tego typu uwagi społeczeństwo niejako odbiera pracownikom seksualnym wolność do decydowania o sobie i własnym ciele, próbując zapędzić ich sumienia w ramy moralności opartej na zaściankowej wersji fasadowego katolicyzmu. Duża część Polaków chce malować zły i demoniczny obraz osób zajmujących się płatnym seksem. Chce pokazać ich jako tych, z którymi coś jest nie tak, tych, których trzeba nawrócić lub potępić. Jak mówiła Święta Ladacznica (dziennikarka Krytyki Politycznej, zajmująca się problemem prostytucji, jej postrzegania i unormowania) w jednym ze swoich artykułów: Jesteśmy obywatelami gorszej kategorii. Ludziom przeszkadza to, że ośmielamy się nie być biednymi ofiarami, które należy uratować przed samozagładą. Pracowników seksualnych dyskryminuje się w Polsce na szeroką skalę – zarówno słownie, jak i w kwestiach prawnych, pozbawiając ich szansy na lepszą ochronę własnego zdrowia czy finansów. Jest to w zasadzie transakcja wiązana – uważając daną grupę za gorszą, niemoralną czy niepasującą do ogólnie przyjętego schematu zachowań, zaczynamy traktować ją jako margines społeczny. Nie zastanawiamy się nad przeżyciami indywidualnych osób, nad tym, z jakimi problemami muszą się mierzyć czy nad motywami stojącymi za obraniem przez nich takiej, a nie

innej ścieżki. Spychamy je po prostu z horyzontu naszego widzenia, a w momencie wypłynięcia na światło dzienne obrażamy, aż nie schowają się z powrotem.

Przed każdym spotkaniem na wszelki wypadek zaopatrują się w paralizator i gaz pieprzowy, aby być gotowym na natychmiastową reakcję. Fundamentalne przekonanie o wyższości jednych poglądów nt. seksualności nad innymi i nadanie im ważnego znaczenia poprzez silną reprezentację osób o podobnych zasadach w społeczeństwie buduje tutaj jeszcze jeden ważny problem – pozwala na dehumanizację i utowarowienie pracowników seksualnych. Powoduje to szkodliwy precedens etyczny – osoby z branży zaczynają być wtedy postrzegane jako niedoznające krzywdy lub godzące się na jej doznawanie. Jako ludzie bez granic i bez możliwości powiedzenia słów nie pozwalam. Jak wspomina Luiza: Największą wadą tej pracy jest chyba nastawienie części klientów. To, że nie traktują świadczonej przeze mnie usługi jako usługę, tylko jako produkt i próbują się ze mną targować bądź prosić o "zniżkę". Dużym minusem jest też kwestia nieposzanowania granic. Często spotykam

się z tym, że ktoś się ze mną umawia i myśli, że może wszystko. A są przecież rzeczy, których nie lubię albo nie robię, bo zwyczajnie nie chcę, ale podczas spotkania „nie" czasem nie wystarcza. Później często słyszę, że, broniąc swoich granic, odnoszę się do kogoś w agresywny sposób, chociaż tak naprawdę to ta osoba nie pozostawia mi wyboru. Negatywne nastawienie społeczne sprawia, że raczej nie mówią innym o wybranej ścieżce zawodowej. Ograniczają się raczej do pojedynczych osób, najbliższych przyjaciół. Nie wyobrażają sobie przekazania swojej rodzinie informacji o tym, że zajmują się pracą seksualną. Jak mówi Daria: Tylko bliscy znajomi wiedzą. Na szczęście nikt nie próbował mnie umoralniać albo krytykować. Rodzina nie wie, czym się zajmuję. Bardzo się boję, że kiedyś to wyjdzie na jaw. Marcel odpowiada w podobnym tonie: Nie ukrywam tego, ale i się tym specjalnie nie chwalę. Jak ktoś zapyta, na pewno odpowiem, że to robię.

Change is gonna come (?) Patrząc na gamę rozwiązań prawnych związanych z prostytucją, polskie podejście do problemu plasuje się mniej więcej w połowie stawki. Stoi pomiędzy całkowitą prohibicją obowiązującą za wschodnią granicą naszego państwa, a dekryminalizacją i pełnym unormowaniem charakteryzującymi kraje, takie jak Niemcy, Turcja, Austria, Szwajcaria, Węgry, Holandia czy Łotwa. Nie oznacza to jednak, że jest to rozwiązanie optymalne. Jak wspominałam powyżej, brak 1

grudzień 2020


/ praca seksualna wśród studentów

regulacji prawnych w przypadku płatnego seksu prowadzi do szerokiej dyskryminacji pracowników seksualnych, zmniejszenia ich bezpieczeństwa i wtłoczenia ich w szarą strefę. UNAIDS w swojej rezolucji „Zapobieganie i leczenie HIV i innych zakażeń przenoszonych drogą płciową u osób świadczących usługi seksualne w krajach o niskim i średnim dochodzie” już w 2012 r. publikuje „zalecenia dobrych praktyk” wzywające do depenalizacji prostytucji i eliminacji niesprawiedliwego traktowania w świetle prawa. Według nich, rządy winny roztoczyć szczególną ochronę nad osobami z tej grupy w celu zapobiegania ich dyskryminacji, doświadczania przemocy i innego rodzaju naruszeniom ze względu na wysokie ryzyko występowania takich zachowań w ich kierunku. Większość z moich rozmówców chciałaby pełnego unormowania swojej pracy. Luiza zapytana o tę kwestię odpowiada: Bardzo dużo by się dla mnie wtedy zmieniło. Już nie musiałabym omijać tak bardzo tematu, jak zarabiam pieniądze, gdy mnie ktoś o to zapyta. Czułabym się bezpieczniej. W podobnym tonie wypowiada się Marcel: Bardzo bym tego chciał, bo, mimo że praca w szarej strefie jest czasem przyjemna, to ma jednak swoje minusy. W przypadku pełnej legalizacji można by w końcu normalnie mówić o tym, co się robi i uzyskać pomoc w różnych skrajnych przypadkach. Przykład Niemiec i ich przejścia z rozwiązania bazującego na unikaniu problemu do dyskusji społecznej i pełnego unormowania pokazuje jasno, że tego typu zmiana rzeczywiście realnie pomaga pracownikom seksualnym w zwiększeniu własnego bezpieczeństwa i walce z dyskryminacją. Przeprowadzona

16-17

tam w 2017 r. nowelizacja prawa stawiała za główny cel nie walkę z procederem samej prostytucji, a ochronę pracowników przed przemocą i wyzyskiem. W jej myśl osoby pracujące w branży zaczęły się rejestrować, właścicieli domów publicznych zaczęły odwiedzać regularne kontrole, a klienci zaczęli być zmuszani do używania prezerwatyw. Na pracowników został nałożony obowiązek zarejestrowania

Niemcy już cztery lata temu zrozumieli, że prostytucji nie da się zatrzymać – zalegalizowali domy publiczne i opodatkowali usługi seksualne.

we właściwym urzędzie co dwa lata oraz wykonywania raz na rok badań zdrowotnych potwierdzających ich dobry stan fizyczny. Co więcej, na otworzenie domu publicznego od 2017 r. wymagane jest urzędowe pozwolenie. Wnioskodawcy są prześwietlani pod kątem wcześniejszej karalności – w momencie wykrycia nielegalnej działalności bądź innych zatargów z prawem licencja nie jest udzielana. W domach narzuca się też minimalne standardy pracy, takie jak ściany działowe między pokojami, zamki w drzwiach czy bezwzględny brak tolerancji dla agresji i przemocy. Zakazano również praktyk polegających na tym, że po uiszczeniu jednej opłaty klient może korzystać z usług dowolnej liczby kobiet lub

mężczyzn. W dalszym ciągu w prawie niemieckim pozostał zapis o karalności procedur zmuszania osób do prostytucji bądź korzystania z usług osób zmuszanych. Pozwolenie na działanie domów publicznych, kontrola ich funkcjonowania przez państwo czy opodatkowanie usług seksualnych pozwoliło jednak na znaczną poprawę bezpieczeństwa i komfortu pracowników seksualnych. Rząd niemiecki zrozumiał już prawie cztery lata temu, że prostytucji nie da się zatrzymać. Jest to zjawisko od wieków funkcjonujące w społeczeństwie. Penalizacja zrzeszonych działań (w formie agencji towarzyskich i domów publicznych) spycha je jedynie na czarny rynek pełnego nadużyć, przemocy i strachu, a niedopowiedzenia prawne w odniesieniu do samodzielnie świadczonych usług kształtują system braku zaufania i pozostawienia części obywateli na pastwę losu. Polski ustawodawca powinien zadać sobie pytanie – czy w imię obrony zasad chrześcijaństwa można zostawiać kogokolwiek za sobą i odmawiać mu podstawowych świadczeń. Idealistycznie bowiem, zgodnie z art. 32 § 2 Konstytucji RP nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny. Czy dzisiaj rzeczywiście tak jest? Zuzanna, Daria, Luiza, Marcel i wielu innych pracowników seksualnych raczej się z tym nie zgodzą. Ile czasu musi minąć, abyśmy odrzucili dzielące nas różnice i włączyli każdego do społeczeństwa na równych prawach niezależnie od jego poglądów, orientacji seksualnej czy – tak jak w tym przypadku – ścieżki kariery? Mam nadzieję, że niewiele. 0


Strajk Kobiet /

POLITYKA I GOSPODARKA

Porada od działu Polityka i Gospodarka: przy świątecznym stole nie poruszajcie ani polityki, ani gospodarki. W razie niedosytu po wigilijnej kolacji poczytajcie MAGIEL

Protesty kobiet a rewolucja W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami niecodziennych wydarzeń. W związku z kontrowersyjnym wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego społeczeństwo okazało swoje niezadowolenie codziennymi manifestacjami. Jakie będą dalsze losy protestów i działania władzy? T E K S T:

od koniec października, po wyroku TK Julii Przyłębskiej, na ulice polskich miast i wsi wyszły setki tys. kobiet. Dotychczas wszelkie czarne protesty kończyły się tak szybko, jak zaczynały. Tym razem jest jednak inaczej. Na ulice wyszły nie tylko kobiety. Towarzyszą im mężczyźni, a także całe grupy zawodowe, które w przeszłości rząd potraktował bezwzględnie. Protestuje większość Polek i Polaków.

P

Konsternacja prawicy

N i n a K u b i kow s k a

Z DJ Ę C I E :

Aleksander Jura

rego rękach ważą się losy postulowanych zmian i którego głos powinien być decyzyjny w kluczowych kwestiach. Od 30 lat w Polsce podobne wydarzenia nie miały miejsca, więc jest to niewątpliwy przełom, ale nadal taki, który bez lidera nie ma przyszłości. Zapewne dlatego inicjatorki protestów zajęły się powoływaniem Rad Konsultacyjnych Strajku Kobiet, z których każda ma zajmować się poszczególnymi obszarami funkcjonowania, m.in. edukacją. Strajk Kobiet ogłosił nabór ekspertek/ów i aktywistek/ów do działań w nowopowstających organach, aby lepiej koordynować wszelkie inicjatywy i dopuścić do głosu każdą i każdego z nas.

Uliczne manifestacje trwają nieprzerwanie od 22 października. Idąc ulicą, nie sposób przeoczyć błyskawic i plakatów Strajku Kobiet wiszących w oknach. Obserwujemy niespotykaną dotąd zmianę w zachowaniu policji, której zdarza się również buntować przeciwko wspomaganiu rządu, ochraniając protestujących. W marszach idą przecież ich matki, żony i córki. Także niektórzy posłowie Prawa i Sprawiedliwości wyrażają dezaprobatę dla wyroku TK i nie rozumieją „wyższego planu” politycznego Prezesa, a wręcz dotkliwie odczuwają jego negatywne skutki. Głównym z nich jest nienotowany dotychczas drastyczny spadek poparcia Zjednoczonej Prawicy, co może przełożyć się katastrofalnie na wyniki przyszłych wyborów parlamentarnych. Ponadto stwarza większe możliwości przekupywania ich przez opozycję, której warunki mogą wydać się obecnie korzystne.

Prawo i Sprawiedliwość zostało zaskoczone skalą niezadowolenia społeczeństwa. Ewidentnymi oznakami bezradności rządu było wyprowadzenie na ulice Warszawy wojska mającego wspomagać polską policję (w kwietniu wojsko miało wspomagać walkę z pandemią), a także projekt ustawy autorstwa Andrzeja Dudy o dopuszczeniu możliwości przerwania ciąży przy ciężkich uszkodzeniach płodu. W tym momencie można zadać sobie jednak pytanie, czy był to krok zaplanowany dużo wcześniej przez PiS (aby odwrócić uwagę opinii publicznej od nieudolności działań rządu w sprawie pandemii) czy nagły odruch mający ratować sytuację, kiedy pojawiły się pierwsze spadki sondażowe.

Rady Konsultacyjne

Polska policja

Jednak wszyscy dobrze wiemy, że zmiany mogą rozpocząć się na ulicy, ale muszą kończyć się w strukturach władzy, bo to ona definitywnie przesądza o ich losach. Obecnie duże nadzieje pokłada się w liderkach strajku. Chociaż one same mówią, że strajk jest oddolny i społeczny, a każdy głos ma równą wartość, to tak duża grupa ludzi wymaga przywództwa. Przywództwa, w któ-

Z nieoficjalnych doniesień wynika, że prezes Prawa i Sprawiedliwości – Jarosław Kaczyński, zażądał od policji podejmowania radykalnych kroków tj. rozpędzania tłumu i posługiwania się środkami przymusu fizycznego. Spotkał się ze sprzeciwem wyższej rangi funkcjonariuszy, którym grozić może utrata stanowiska pracy, jak w przypadku szefa policji, któremu grozi

Działania rządu

dymisja. Zatem policjanci również opowiedzieli się po różnych stronach barykady. Ci wspierający rząd nieustannie bulwersują opinię publiczną. 10 listopada w godzinach porannych doszło do zatrzymania starszej kobiety należącej do grupy Polskie Babcie, która szła ulicą Nowy Świat w Warszawie w kierunku zgromadzenia z okazji miesięcznicy katastrofy smoleńskiej. Jedyna rzecz, która mogła przykuć czyjąś uwagę to tęczowa torba. Poza tym detalem zachowanie kobiety nie budziło jakichkolwiek podejrzeń. Mimo to została brutalnie zatrzymana przez kilku policjantów i zawieziona do komisariatu przy ul. Wilczej, skąd wyjść mogła dopiero po kilku godzinach. Pozostaje pytanie, czy władza, która bez powodu ściga osoby mające odmienne poglądy, działa w zgodzie z własną konstytucją i jest państwem prawa?

Prawicowi uczestnicy protestów Uczestnicy protestów nie tracą werwy i widzą szanse na realne zmiany, ale, jak to bywa podczas każdego wielkiego ruchu społecznego, pojawiają się wewnętrzne spory, które częściowo udaje się zażegnać m.in. dzięki powstaniu wyżej wymienionych rad. Radykalizm wyroku zbuntował nawet część żelaznego dotychczas elektoratu PiS, który aktualnie protestuje przeciwko niemu. Natomiast reszta postulatów niekoniecznie mieści się w ich spektrum zrozumienia tj. równość małżeńska czy zupełna legalizacja aborcji. Tutaj pojawia się pewnego rodzaju konflikt interesów. Obie strony wiedzą, że do pewnego momentu droga do celu jest wspólna, zatem w kwestii podstawowego problemu rozbieżność poglądów nie powinna wpłynąć na współpracę. Niezaprzeczalnym jest, że od przeszło 30 lat w Polsce nie było porównywalnie wielkiego zrywu, a my, jako obserwatorzy bieżących wydarzeń, z niecierpliwością czekamy na ich skutki. 0

grudzień 2020


POLITYKA I GOSPODARKA

/ propaganda na antenie TVP

Takie określenia mogłyby równie dobrze znaleźć się na łamach „Gazety Polskiej”, tymczasem jest to oficjalna informacja podana w głównym wydaniu Wiadomości państwowej telewizji. Z każdym kolejnym dniem przekaz stawał się coraz mocniejszy. Prowadzący informowali o wojnie, w której pierwszym przeciwnikiem jest kościół, wojnie cywilizacji śmierci z cywilizacją życia, próbach podpalenia Polski, rozkręcaniu emocji do granic możliwości.

Lewacki faszyzm chce zniszczyć Polskę

czyli jak TVP pokazała Strajk Kobiet? T E K S T:

K ac p e r B a d u r a

Metody i hasła bliźniaczo podobne do tych z PRL-u – mówi lektor, ukazując Strajk Kobiet w materiale głównego wydania Wiadomości na antenie Telewizji Polskiej z 29 października. Rzeczywiście, podobieństwo jest uderzające. Twórcy ówczesnego Dziennika Telewizyjnego korzystali z tych samych uniwersalnych i niezwykle skutecznych metod, by tworzyć programy informacyjne, w których nie ma informacji. oza raportami o koronawirusie, Strajk Kobiet stanowił główny punkt programu każdego wieczornego wydania Wiadomości w dniach 23–31 października. Niekiedy Telewizja Polska poświęcała strajkom nawet 1/3 czasu antenowego. Jednocześnie z żadnego z tych serwisów nie wynikało, ile dokładnie osób protestowało. Z jakimi postulatami? W których miastach? Kto ich poparł? Co napisały o tym zagraniczne media? Nie znalazło się miejsca na ukazujące skalę protestów ujęcia z lotu ptaka czy na oddanie głosu chociaż jednej uczestniczce, o organizatorkach nie wspominając. Zamiast tego otrzymaliśmy nieuczciwą publicystykę autorstwa pracowników TVP i moralizatorskie nauki od „ekspertów”, czyli najczęściej dziennikarzy zaprzyjaźnionych mediów. Śladowe ilości informacji, za to masa opinii – rzecz jasna – krytycznych. Widz nie musi wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło. Powinien natomiast mieć na ten temat wyrobione konkretne zdanie. Z materiałów Telewizji Polskiej płynie prosty, choć momentami sprzeczny przekaz. Ludzie (a raczej agresywna masa) wykorzystali wyrok Trybunału Konstytucyjnego, by podjąć kolejną

P

20–21

desperacką próbę uderzenia we władzę. Jednocześnie emocje podsycali lewicowi aktywiści. Podczas tych nocnych zamieszek łatwo rozpoznać twarze, które biorą udział w niemal każdym proteście, bez względu na to, czego on dotyczy. I tak od pięciu lat. – mówi lektor.

Miastem przeszedł chaos Sobotni protest z 24 października określony został kolejną niespokojną nocą, a jego uczestników motywował – jak informuje prowadzący – totalny chaos. Od niedzieli autorzy materiałów przestali się patyczkować i zaczęli wprost nazywać protestujących lewackimi bojówkarzami, zadymiarzami, a ich działania bardzo dobrze skoordynowanymi atakami na kościoły, duchownych i wiernych. Informacje zastąpiły oceny i opinie – prowadzący Michał Adamczyk mówił o zwolennikach zabijania dzieci, którzy przekroczyli kolejne granice, a także o skandalicznych zachowaniach. Skończył program bez ogródek – Nazywana zabiegiem aborcja zawsze jest uśmierceniem nienarodzonego dziecka. Zawsze jest też tragedią matki i rodziny, której dotyka.

Wraz z rosnącą frekwencją protestów pojawił się kolejny historyczny wątek. Zwolennicy aborcji eskalują żądania – domagają się jej w każdym momencie, na żądanie i wprost odwołując się do symboliki znanej z nazistowskich Niemiec – zapowiadał program Michał Adamczyk. Później autor materiału mówił o apelu Jarosława Kaczyńskiego wzywającego do obrony kościołów, a także o spontanicznie formujących się samoobronach w odpowiedzi na bierność policji. Cały czas w materiałach powracał wątek pandemiczny – prezenterzy przypominali, że protesty są nielegalne, uczestniczą w nich siewcy śmierci, a unosi się nad nimi wirusowa chmura. Zapewniano widza, że uczestnicy Strajku Kobiet kierują się wyłącznie chaosem i chęcią obalenia rządu. Porzucili wszelkie wartości i – podobnie jak przedstawiciele ustrojów totalitarnych – niszczą kościoły i prześladują chrześcijan. Walka z kościołem, bezczeszczenie świątyń, obelżywe okrzyki i chełpienie się rozpoczęciem wojny – to wszystko, choć w Polsce od lat niewidziane tak intensywnie, już było. Zlikwidowanie religii było podstawowym celem totalitaryzmów – niemieckiego nazizmu i sowieckiego komunizmu. Kto teraz ruszył do otwartej walki z kościołem? – pytał prezenter, zapowiadając program.

Agentura i lobbyści Za wszystkim stoi rzecz jasna opozycja i mroczne, bliżej nieokreślone siły. W materiałach wielokrotnie padały sugestie, jakoby protesty wcale nie były oddolne, a w istocie służyły czyjemuś politycznemu interesowi. Ponadto ich uczestnicy to w większości młode osoby, które dały się zmanipulować. Choć pracownicy TVP nie udzielili głosu żadnej uczestniczce Strajku, sami wypowiedzieli się w imieniu młodzieży – Frekwencja protestów jest coraz niższa, bo wielu młodych ma dość skrajnie lewicowych ugrupowań, które zawłaszczyły protest i mówią innym, kim być i jak żyć. Marta Lempart przedstawiona została jako biznesmenka, wcześniej pracująca w rządzie, (a jakże) Donalda Tuska, której zależy wyłącznie na chaosie. Internetową zbiórkę na działania Ogólnopolskiego Strajku Kobiet prowadzący nazwał działalnością przynoszącą prywatnie kapitał nie tylko polityczny.


propaganda na antenie TVP /

W późniejszych serwisach pojawiły się niepodparte dowodami pomówienia, jakoby Lempart miała na sumieniu podejrzane biznesy. Wreszcie, telewizja posunęła się do zwykłego kłamstwa – Kije bejsbolowe, pałki teleskopowe, gaz, a nawet młotek – to przejęty przez policję arsenał uczestników tzw. pokojowych demonstracji, zwolenników zabijania dzieci przed narodzeniem – powiedział lektor, opisując piątkowy „Marsz na Warszawę". Zapomniał wspomnieć, że opisany sprzęt należał do kiboli, którzy na protestujących napadli, jak informował sam rzecznik Komendanta Głównego Policji, Mariusz Ciarka. Sprostowanie nigdy się nie pojawiło. Podobnie, jak nigdy TVP nie powiedziała, ile dokładnie wyniosła frekwencja Strajku Kobiet, choć Policja takie dane opublikowała. Mowa o kilkuset tysiącach demonstrantów w całym kraju, co oznacza największe demonstracje od 1989. Jak można nie wspomnieć o tym słowem? Owszem można – robiono to już 40 lat temu.

Partia z narodem, naród z partią W latach 50. Władysław Gomułka dostrzegł możliwości, jakie daje telewizja w kształtowaniu życia politycznego społeczeństwa. Tym samym kilkanaście tys. odbiorników telewizyjnych w PRL zaczęło odbierać nie tylko słynne Teatr Telewizji czy Kabaret Starszych Panów, ale i utworzony z polecenia przewodniczącego KC PZPR Dziennik Telewizyjny. Licząca wówczas dwudziestu dziennikarzy redakcja miała określony sposób działania. Szczególną wagę przywiązujemy do rozwoju tych form dziennikarstwa, które można by objąć mianem informacji kwalifikowanej. […] Wśród widzów przeważa pogląd, że pożyteczniejsza od informacji zdawkowej jest taka, która wyjaśnia tło, przyczyny, a niekiedy nawet przewiduje skutki wydarzeń – pisał naczelny Dziennika Tadeusz Haluch. Owa informacja kwalifikowana stała się filarem DTV, który w połowie lat 70. osiągnął szczyt popularności – oglądało go wówczas 11 mln widzów. Główne założenia dziennikarstwa PRL (jeśli można je tak nazwać) opracował stojący na czele Komitetu do spraw Radia i Telewizji Maciej Szczepański. Poza formalnym ustaleniem co mogą mówić dziennikarze państwowej stacji, za kluczowe uznał on umacnianie zaufania społeczeństwa do partii i władzy ludowej poprzez, z jednej strony ukazywanie jej polityki w odpowiednim, pozytywnym świetle, z drugiej poprzez zwalczenie nieprzychylnych jej poglądów i koncepcji. Przez lata polska propaganda rosła w siłę, a prawdziwym wyzwaniem okazały się dla niej strajki na wybrzeżu w sierpniu 1980 r. i następujący po nich „Karnawał Solidarności”.

POLITYKA I GOSPODARKA

Podobieństwo jest uderzające W obliczu strajków 1980–1981, telewizja nie miała wyjścia – musiała je pokazać – mówi nam historyk i dziennikarz, profesor SWPS Adam Leszczyński – DTV robił jednak wszystko, żeby umniejszyć ich znaczenie i zasięg oraz zdyskredytować strajkujących (a zwłaszcza ich przywódców). Mówił więc np. o „warcholstwie” oraz o tym, że protesty szkodzą krajowi, ponieważ niszczą gospodarkę. Wzywał do „dialogu” i „spokoju”. Przywódcy strajków byli więc: manipulatorami, agentami obcych sił (opłacanymi), wrogami Polski i Polaków, osobami skorumpowanymi, nieuczciwymi i o ogólnie podłych charakterach. Strajkujący byli zaś przedstawiani jako osoby zmanipulowane i otumanione przez „cynicznych graczy” – mówi profesor. – Podobnie jak dziś, także wówczas uciekano się do kłamania wprost, żeby przedstawić strajki w złym świetle (DTV np. straszył, że „Solidarność” zamierza używać przemocy i pokazywał rzekome magazyny z łańcuchami, pałkami i innymi tego typu narzędziami). Podobieństwo do retoryki Wiadomości dziś jest uderzające.

W latach 50. Władysław Gomułka dostrzegł możliwości, jakie daje telewizja w kształtowaniu życia politycznego społeczeństwa.

gicznymi, peryfrazami i niedopowiedzeniami. Stoczniowcy gdańscy mieli prowodyrów, stanowili niewielkie grupy wichrzycieli, a na wznieceniu niepokoi społecznych zależało pewnym środowiskom, wrogom wszelkiej maści, wcześniej rozjuszonym syjonistom. Byli to awanturnicy i warcholstwo, wreszcie element antysocjalistyczny. Uczestnicy Strajku Kobiet to uliczni zadymiarze i lewacka rebelia , reprezentują lewacki faszyzm, posłanki Lewicy to lewackie ekstremistki, ich postulaty – roszczenia , piorun w logo Strajku – odwołanie do symboliki znanej z nazistowskich Niemiec , a prawo do aborcji – prawo do mordowania dzieci nienarodzonych. Atak kiboli na protestujących to regularna bójka na rzekomo pokojowym marszu , a przeciwnicy Strajku – obrońcy życia, milcząca do tej pory większość i formujące się spontanicznie samoobrony. Trwa festiwal luźnych asocjacji. By skutecznie przekonać, komunikaty należy powtarzać. I tak TVP codziennie zaczyna program od tych samych słów – o atakach na kościół, duchownych i wiernych. W retoryce tej (jak w każdej innej propagandzie) jest jedna wielka sprzeczność – nasz wróg jest jednocześnie słaby i silny. Strajkujący są z jednej strony niebezpieczną dla wiary i kraju barbarzyńską siłą , której poświęcamy znaczną część antenowego czasu, z drugiej – nieudolnie, po raz wtóry próbują przejąć władzę, we współpracy z opozycją i zagranicą . Metody wręcz podręcznikowe.

Co z tym możemy zrobić? Metody podręcznikowe Podobna jest nie tylko retoryka, ale i mechanizmy. W obu przypadkach informowania (a raczej opowiadania) o strajkach, mamy do czynienia z wybiórczym komentowaniem rzeczywistości. Materiał zawiera tezę, a wypowiadający się eksperci (najczęściej są to inni dziennikarze) tylko ją potwierdzają. Zamiast długich ujęć, ukazujących skalę protestów, telewizja pokazuje krótkie, pasujące do narracji fragmenty z np. wyjątkowo agresywnymi jednostkami. Sami strajkujący nie mają nawet szansy wypowiedzieć się do kamery. Ich motywacje tłumaczy natomiast autor materiału bądź rzeczony „ekspert”, przez co informacja ustępuje opinii, tworząc coś na kształt publicystyki, do tego nieuczciwej, bo nie uwzględniającej racji drugiej strony. Manipulacja najbardziej widoczna jest jednak na poziomie językowym. Zarówno wtedy, jak i dziś, spiker zalewa widza wszelkiej maści określeniami wartościującymi, ma-

Na Wiadomości nie można machnąć ręką, uznając, że nikt nie traktuje ich poważnie – jest odwrotnie. Według raportu Wirtualnemedia.pl we wrześniu serwis TVP oglądalnością przebił Fakty TVN. Telewizję Polską należy zatem śledzić, jest ona bowiem szczególnie niebezpieczna – opowiada o wydarzeniach (przeważnie) prawdziwych, jednak robi to na modłę obozu rządzącego, tłumacząc w ten sposób rzeczywistość. By się bronić przed tym, musimy zwracać uwagę na słownictwo, zabiegi retoryczne, sposób ukazywania faktów i – przede wszystkim – zestawiać z innymi programami oraz informacjami z mediów internetowych. Tylko w ten sposób staniemy się wyczuleni na manipulację, obecną – bądźmy szczerzy – nie tylko w tym konkretnym medium. W czasie stanu wojennego, Solidarność próbowała nawet zachęcać ludzi do widocznego bojkotu telewizji: o 19.30 masowo wychodzono na spacer – mówi historyk. Rzeczywiście, gdy władza próbuje nam wmawiać, jak powinniśmy myśleć, wieczorny spacer nie jest złym pomysłem. 0

grudzień 2020


POLITYKA I GOSPODARKA

/ zerowe stopy procentowe a banki

Funkcjonowanie banków w dobie zerowych stóp procentowych Zewsząd słyszymy o korzyściach obniżenia stóp procentowych dla kredytobiorców. Jak jednak ta decyzja wpłynie na funkcjonowanie banków? Czy faktycznie możemy spodziewać się kolejnego kryzysu tych instytucji? Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy mogliśmy zauważyć wiele negatywnych skutków tak drastycznej obniżki. T E K S T:

Pau l i n a Pa s zk i e w i c z

2020 r., w ramach przeciwdziałania negatywnym skutkom pandemii COVID-19, Narodowy Bank Polski trzykrotnie podjął decyzję o obniżeniu stóp procentowych. Posunięcie to miało doprowadzić do ożywienia gospodarki, polepszenia sytuacji osób zadłużonych, a także poprawienia warunków zaciągania pożyczek na finansowanie projektów, dotyczących walki z negatywnym wpływem pandemii. Ostatnia obniżka nastąpiła w maju. Wtedy wartości stóp procentowych zbliżyły się do zera. Ta decyzja zdziwiła wielu ekonomistów.

W

Znaczenie stopy procentowej

Koszty, zagrożenia i kryzys banków Zgodnie z wyliczeniami analityków z firmy EY, decyzje Rady Polityki Pieniężnej mogą kosztować łącznie polski system bankowy co najmniej 3,1 mld. złotych. Wiele banków czerpie znaczne zyski z odsetek kredytowych klientów, a także zarabia na depozytach. Nowe, niższe stopy procentowe narzucają na banki obniżone maksymalne oprocentowanie pożyczek, tym samym obniżając zyski z ich udzielania. Paradoksalnie, sytuacja ta niekoniecznie musi przełożyć się na lepsze warunki zaciągania kredytów, ponieważ banki z dużo większą szczegółowością będą musiały zrewidować klientów co do ich wiarygodności. Zmuszone są również brać pod uwagę fakt, że część udzielonych pożyczek może zostać niespłacona, z powodu niewypłacalności kredytobiorcy. Należy także uwzględnić środki, niezbędne do opłacenia kadry pracowniczej. Sytuacja ograniczenia maksymalnej stopy procentowej jest więc dla nich znacznym utrudnieniem. Problem z depozytami jest natomiast nieco bardziej złożony. Banki, czerpiące źródło utrzymania przede wszystkim z nich, straciły główne źródło przychodów.

Stopa depozytowa, która obecnie wynosi 0,00 proc., wyznacza stopę, po jakiej banki przyjmują depozyty od klientów indywidualnych bądź firmowych. Do tej pory banki, skupiające się na depozytach, czerpały zyski z tego, że pieniądze otrzymane od klientów były przeznaczane na depozyty udzielane na rynku międzybankowym, po wyższych stawkach oprocentowania. Zarobki takiego banku można było określić jako różnice w stopie depozytowej, obowiązującej na rynku międzybankowym, a stopie depozytowej dla klientów bankowych. Obecnie niektóre krótkoterminowe stawki WIBID i WIBOR, opisujące ceny obowiązujące na rynku międzybankowym, spadły poniżej zera. Doprowadza to do sytuacji, w której banki na depozytach zamiast zyskiwać, zaczynają tracić pieniądze, będące znaczącym źródłem ich utrzymania. Największy problem dotyczy małych banków, a także spółdzielczych, które już przed kryzysem często miały problem z rentownością. Sytuacja taka może się okazać dla nich zbyt dużym obciążeniem i zmuszone będą do ograniczenia kadry pracowniczej i zamykania oddziałów. Duże instytucje finansowe powinny utrzymać działalność, nawet przy spadku przychodów. Nic nie zapowiada jednak, aby sytuacja zmieniła się w najbliższym czasie, co zmusi banki do zmiany ich dotychczasowej strategii, która nie była oparta na funkcjonowaniu w świecie stóp procentowych bliskich zeru. Będzie to dla nich z całą pewnością sporym wyzwaniem. 0

fot. Andrzej Barabasz

Co taka sytuacja oznacza dla instytucji finansowych, takich jak banki? Aby odpowiedzieć na to pytanie, najpierw należy zrozumieć różnice między poszczególnymi rodzajami stóp procentowych. Najogólniej rzecz ujmując, stopa procentowa wyznacza cenę za pożyczenie pieniądza. Warunkuje zarówno stawkę, po której klient będzie mógł zaciągnąć kredyt, jak również kwotę, którą zarobi bank. Wyróżniamy stopę referencyjną, lombardową, depozytową, redyskontową i redyskonta weksli. Najważniejszymi, w przypadku banków komercyjnych, są stopy: referencyjna i depozytowa. Ta pierwsza, to podstawowa stopa operacji międzybankowych, wyznacza również odsetki ustawowe, a tym samym stopę maksymalnego oprocentowania kredytu konsumenckiego. Natomiast stopa depozytowa jest najniższym możliwym oprocentowaniem na rynku bankowym i określa oprocentowanie depozytów, jakie składają banki komercyjne w banku centralnym (NBP).

Zgodnie z decyzją Rady Polityki Pieniężnej z 28 maja 2020 r., stopy procentowe spadły do następujących wartości w skali rocznej: stopa referencyjna 0,10 proc., stopa lombardowa 0,50 proc., stopa depozytowa 0,00 proc., stopa redyskonta weksli 0,11 proc., a stopa dyskontowa weksli 0,12 proc.

22–23


rozliczenia po wyborach w USA /

POLITYKA I GOSPODARKA

Battle for the soul of nation? Pamiętam, jak cały w emocjach siadałem o drugiej w nocy przed telewizorem, by obejrzeć pierwszą debatę prawyborczą w partii Demokratycznej. 20 kandydatów. Pytanie, czy odnaleźli się po porażce w 2016 r. T E K S T:

R a fa ł M i c h al s k i

emokraci mieli od początku jeden cel – za wszelką cenę pokonać urzędującego prezydenta. Podczas primaries wręcz spopularyzowano termin electability – który z kandydatów jest najchętniej wybieralny. To w tym kontekście trzeba odczytywać nominację byłego wiceprezydenta w administracji Obamy – Joe Bidena. Nie porwał partii programem czy wybitnymi wystąpieniami. Demokraci zwyczajnie doszli do wniosku, że będzie miał największe szanse na zdobycie utraconego elektoratu.

D

Przywódca na czasy kryzysu Prezydenturę Donalda Trumpa trudno określić jako spokojną, ale 2020 r. obnażył wszystkie jej słabości. Stany Zjednoczone nie były przygotowane na COVID-19, przez co dzisiaj mówimy o ponad 200 tys. ofiar śmiertelnych. Kiedy zaś wybuchły protesty po śmierci George’a Floyda, głowa państwa postanowiła odpowiedzieć na nie w sposób prowokacyjny i nieodpowiedzialny – nazywając protestujących skrajnie lewicowym ekstremizmem czy grożąc użyciem wojska, do stłumienia zamieszek. Zaufanie do prezydenta zaczęło spadać, a te dwa tematy zdominowały całą kampanię wyborczą i stały się podstawą narracji Bidena. Wizja dwóch prezydentur – tak mówił. Nie było miejsca na rzeczową dyskusję, merytoryczne spory. Programy skąpe w konkrety, operowanie ogólnikami. Liczyły się emocje i ta sytuacja bardzo odpowiadała Bidenowi, który musiał zebrać jak najszersze grono wyborców. Mógł unikać tematów, które dzielą, jak np. stosunek do aborcji czy reformy społeczne. Odciął się od ruchu defund the police (ograniczenia wydatków na utrzymanie policji), a zamiast rozszerzać kontrowersyjne Obamacare, zaproponował jego głęboką reformę i rozszerzenie filaru publicznej opieki zdrowotnej, Bidencare. Bardzo prosty przekaz: jestem liderem na trudne czasy. Adresatami jego słów stali się biali mieszkańcy przedmieść. Ci, którzy najbardziej obawiali się recesji i ta część elektoratu, która cztery lata temu wybrała Trum-

pa. Demokraci wrócili więc niejako do swych korzeni – ugrupowania nastawionego na ekonomię. Z drugiej strony był Trump, dla którego tegoroczne wybory oznaczały referendum: Czy Amerykanie chcą takiego kraju?. Była to ciągła defensywa – krytykowali go nie tylko polityczni oponenci, ale też lekarze, naukowcy, dyplomaci. Nie miał więc miejsca na budowanie ruchu.

Wielkie słowa i większe wpadki To nie była efektowna kampania. Starły się w niej dwa sposoby prowadzenia polityki. Z jednej strony Biden, którego działalność opierała się głównie na lokalnych spotkaniach, wydarzeniach zdalnych, czyli na kontakcie z wyborcą u podstaw. Jako polityk, znany był przez lata zarówno z wielu niefortunnych wypowiedzi, jak i z ciągnących się za nim kontrowersji. Warto pamiętać, że od lat 70. utożsamiał się z konserwatywnym skrzydłem w partii Demokratycznej, a wyrażał poparcie m.in dla busing – tworzenia i utrzymywania oddzielnych placówek szkolnych dla dzieci czarnoskórych (których symbolem były autobusy, wożące do szkoły dzieci jedynie danego koloru skóry). A obok tego był Trump i to już bardziej skomplikowana sytuacja. Tydzień w tydzień amerykańska publika była świadkiem kolejnych afer, skandali i dyskusyjnych decyzji prezydenta. Fatalny i obśmiany przez internautów występ w programie „Axios”, rzekoma obraza weteranów (losers), zatajanie przez Biały Dom daty pozytywnego wyniku testu na koronawirusa. A debaty? Will you Shut Up Man? Bidena, które padło podczas pierwszej dyskusji, idealnie spuentowało pierwszy etap kampanii Trumpa, jak i jego cały występ w niej – głośny i agresywny. Republikanom pomogły jednak dwie rzeczy. Nominacja Amy Coney Barret do Sądu Najwyższego (wakat po zmarłej Ruth Bader Ginsburg) wprowadziła naturalnie tematy bliskie tej partii. Przez chwilę zaczęto rozmawiać o reformach systemowych. Przez chwilę, bo sondaże Trumpa były coraz gorsze i gorsze. Nie pomagał nawet taniec do YMCA zespołu Village People,

ani rzekomy wyciek maili syna Bidena – Huntera, który miałby mieć powiązania z oligarchami moskiewskimi. Sztab Republikanów miał już tylko jeden pomysł – grę na polaryzację.

Nowy początek? Na ten moment, wiadomo tyle, że Joe Biden zostanie prawdopodobnie 46. Prezydentem USA. Trudno stwierdzić, czy będą próby odwołania się do sądów ze strony sztabu Trumpa i jak będzie wyglądać przekazanie władzy. Patrząc na dane, jakimi obecnie dysponujemy, można już wyciągnąć pewne wnioski. W tegorocznych wyborach wzięła udział rekordowa liczba wyborców, a sam Biden zdobył najwyższy wynik w popular vote w historii. Trump też nie może mówić o porażce – w tej statystyce plasuje się na drugim miejscu. To o wiele lepsze wyniki, niż zakładały sondaże (które znów mocno się myliły). Demokrata wypadł fatalnie na Florydzie, ale przy tym odzyskał Rust Belt i osiągnał naprawdę zaskakująco dobry wynik w Teksasie. Można zakładać, że jest to wynik bardzo neutralnej światopoglądowo kampanii oraz skupienia się głównie na sprawach gospodarczych i zdrowotnych. Należy jeszcze krótko wspomnieć o Senacie: rozczarowanie dla „Niebieskich”. Mimo ogromnych funduszy, nadal mogą nie odzyskać większości. Na szersze ref leksje przyjdzie czas, lecz teraz można zauważyć pęknięcia w obu ugrupowaniach. Czy Demokraci będą chcieli kontynuować liberalny kurs, spychając w cień lewicę i socjalistów? Czy konserwatyści wyprą populistów u Republikanów? Tu będą tarcia i szukanie nowej tożsamości. Nadchodzą nowe czasy i trudny moment dla Ameryki – kraj jest skłócony, a w oddali widać problemy gospodarcze. Żaden z kandydatów nie zaproponował konkretnych zmian, wszystko było wykalkulowane. 3 listopada nie pożegnaliśmy Trumpa. Będzie obecny w polityce, a duch jego dziedzictwa zmienił kraj i trudno nam jeszcze pojąć, jak głęboko te tarcia docierają. Bitwa o duszę Ameryki zakończona, teraz czas na jej uzdrowienie. 0

grudzień 2020


/ werbalne pornole

Le porno a początek trzy zagadki. Co to jest – nieuzależniające, silniejsze niż morfina i posiadające znikomy procent jej skutków ubocznych? Dalej – co jest tańsze niż psychiatra, socjalizuje, pomaga schudnąć i na pewno nie powoduje raka płuc? I wreszcie – co takiego pozwala lepiej poznać samego siebie, ma ujemny wpływ na przestępczość i nie odrywa od życia społecznego? Odpowiedziami na pewno nie mogą być heroina, tytoń i pornografia. Na pewno. Wystarczy przejść się po Dworcu Centralnym, spojrzeć w RTG palacza i przeklikać się przez pierwsze dziesięć filmów w trendach na Pornhubie żeby – nawet jeżeli samemu nie chce się rezygnować z przyjemności – podjąć decyzję o niepolecaniu jej nikomu dla jego dobra. Problem w tym, że Dresera, Marlboro i Bayeru nie obchodziło żadne „dobro” poza zyskiem firmy. Poważne i rzetelne przetestowanie działania heroiny kosztowałoby firmę 20 lat dochodów ze sprzedaży cudownych syropów na kaszel. Podobnie byłoby w przypadku papierosów i wypatrywania pierwszych oznak nowotworu nadjeżdzającego z prędkością zdezelowanego forda escorta. Poza tym, trafna prognoza skutków konkretnych działań wymaga niesamowitej wyobraźni, której zdecydowanej większości społeczeństwa brakuje tak bardzo, że chyba bardziej się nie da. Pod tym względem pornografia nie wydawała się inna; stworzona w celu swobodnego korzystania z przywilejów ciała, w oczach wielu miała zredukować liczbę napaści seksualnych i „rozładować” człowieka emocjonalnie, usypiając szalone libido. Teoretycznie. W przeciwieństwie do heroiny i tytoniu już na starcie okazało się, że branża pornograficzna nie przyciąga naukowców, a osoby korzystające z narkotyków, głównie metamfetaminy. Wpływ tej używki szczególnie dobrze widać dzisiaj, kiedy strony pornograficzne udostępniają swoje statystyki – zdecydowanie zbyt duża część „produkcji” (jak na liczebność tej „populacji”) pochodzi z USA i Czech, dwóch największych rynków zbytu ice. W sławnym Skid Row w Los Angeles mieszka wielu bezdomnych z przeszłością utopioną w żarówce. Zbierając śmieci, kradnąc i prostytuując się, zarabiają na dwa dni wspominek o dawnym, wyuzdanym amoku, którego ich obecne ciało nie może powtórzyć. A to, że wylądowali w prowizorycznie rozbitym na ulicy namiocie, zawdzięczają wyłącznie szeroko rozumianemu pechowi w postaci mniejszej fotogeniczności albo szybszej degeneracji organizmu. Niestety, rzadko kiedy zdarza się, żeby media zajęły się tymy tematami łącznie. Wiadomości o kolejnych samobójstwach i przedawkowaniach trzeba zbierać z niszowych stron

N

24–25

o zdrowym żywieniu albo bieganiu, a okazjonalne artykuły CNN i BBC idą po linii najmniejszego oporu, nierzadko tej samej, którą przedstawia Brazzers albo Naughty America. Czy jednak podły charakter branży musi koniecznie oznaczać jej zły wpływ na całe społeczeństwo? W licznych badaniach nie wykazano korelacji między oglądaniem porno a wzrostem liczby gwałtów i molestowań czy agresywnych zachowań. Trudno tu zatem mówić o szkodach społecznych, takich jak choćby w przypadku tych spowodowanych nadużywaniem alkoholu. W dodatku, jeśli seksualne spełnienie potraktujemy tak samo jak inne potrzeby fizjologiczne, to takie badania okażą się zupełnie bez sensu. Nikt przy zdrowych zmysłach nie sprawdza, czy z powodu nadwagi zaczęto okradać KFC. Ma się rozumieć, przymus jest większy, ale zdolność do ewentualnej ucieczki przed konsekwencjami – wprost przeciwnie. Poza tym, naprawdę niewielu ludzi jest zdolnych do napadania na przypadkowe, obce kobiety; sprawcami większości gwałtów są osoby z otoczenia ofiary. Brak jakiejkolwiek szczątkowej relacji często powstrzymuje potencjalnego przestępcę, zaś osoby korzystające z pornografii znacznie rzadziej w takowe wchodzą. Dlatego trzeba patrzeć na te związki, które mimo wszystko zaistniały, zderzyły się ze zjawiskiem. Okazuje się, że bezpośrednich efektów jest dużo, ale żaden z nich nie powinien umknąć uwadze opinii publicznej. Na problemy z osiągnięciem wzwodu przepisuje się sildenafil, na te z orgazmem zaleca się ostrzejszy seks, zdradę leczy się rozwodem, a rozwód i nieumiejętność ponownego wejścia w intymną relację – filmami w Full HD za zaoszczędzone na podręcznikach dla dzieci i randkach pieniądze. Część środków trafia też do terapeutów, którzy chyba dopiero teraz zaczynają rozumieć skalę problemu. W Stanach Zjednoczonych blisko połowa osób do 30 roku życia jest uzależniona od pornografii. Połowa. Bo porno jest wszędzie, trochę jak odwrotność Świętego Graala, idealna używka kapitalizmu, darmowa, dostępna zarówno w domu jak i w toalecie w pracy, niepowodująca marskości wątroby, nieutrudniająca pracy intelektualnej, cicha i spowszedniała. Młodych ludzi, nastolatków nikt już nie pyta, czy oglądają. Nie ma po co. Za dziesięć lat zgłoszą się sami. 0

Michał Rajs Cieszy się, że rok 2021 dostał patronat Lema, bo od dawsię, że rok dostał patronat Lema, bo od naCieszy uważa, że nadchodzący polscy gracze Counter-Strike są skrajnie dawna uważa, że polscy gracze Counter-Strike są skrajnie nieniedocenieni.


kultura /

Trochę kultury Polecamy: 30 FILM W pogoni za widzem Jak wygląda przyszłość kina?

38 KSIĄŻKA Być kobietą Emancypacji kobiet w literaturze okiem Redakcji

49 SZTUKA Gdyby nie lockdown, nie byłabym artystką fot. Zuza Nyc

O pozytywnych skutkach pandemii

Ja i mój awatar K ATA R Z Y N A KOWA L E W S K A powiedz coś o sobie – kiedyś to wyzwanie wywoływało we mnie atak paniki. Dziś, słysząc to pytanie, uśmiecham się do swojej komórki. Klik, odpalam przedłużenie mojej pamięci, przerwane neurony stykają się, a impuls dociera we właściwe miejsce równocześnie z załadowaniem się odpowiedniej strony. Augmented reality to już przecież codzienność. Przeglądam Facebooka (w przypadku rozmowy formalnej mogę posiłkować się LinkedInem), następnie odpalam portale Filmweb i Lubimy Czytać. Sprawdzam historię odtwarzania na Spotify i na YouTubie. Z tęsknotą spoglądam na ikonkę Instagrama – ciągle nie mogę się przyzwyczaić, że po seansie Social dilemma usunęłam swoje instagramowe konto w ramach spontanicznego, ale niezbyt efektywnego zwiększenia ochrony danych w Internecie; ostatecznie sięgam tylko do prywatnej galerii zdjęć w telefonie. Media społecznościowe mówią mi nie tylko to, co robiłam, gdzie byłam, co lubię. Podpowiadają mi także, co chciałabym zrobić, za co – jako osoba wiecznie niezdecydowana i pragnąca robić tysiąc rzeczy w jednej chwili – jestem im bardzo wdzięczna. Tak, dzięki mediom społecznościowym mogę opowiedzieć o sobie naprawdę sporo (a wraz ze mną znaczna część internautów, ale chętnie łudzę się, że jednak ktoś nad tym jakoś czuwa).

O

Lubię osobę, którą przedstawiają mi internetowe algorytmy, w oparciu o przekazywane im dane.

*** Jednak odkąd przeprowadziłam się do Niemiec, mój skrupulatnie wypracowany stan równowagi toż-

samościowej rozchwiał się. W historii Spotify widzę dziwne tytuły obcych piosenek, które podobno są moimi ulubionymi, a ja słuchałam ich po prostu z ciekawości w ramach poznawania lokalnej kultury i zapętlałam po kilka razy, by wychwycić słowa. Algorytm Filmwebu w przypadku niemieckojęzycznych filmów wariuje i większość tytułów zupełnie nie odpowiada moim zainteresowaniom (a przecież ja naprawdę chciałabym dowiedzieć się czegoś o współczesnym niemieckim kinie). W serwisie Lubimy Czytać wiele niemieckojęzycznych książek w ogóle nie funkcjonuje lub ma jedną ocenę na krzyż. A na Facebooku wciąż widzę więcej wydarzeń z Warszawy (którymi rzeczywiście jestem zainteresowana) niż z Berlina (a jeśli nawet jakieś wydarzenie mi się pojawia, bardziej odpowiada ono gustom moich nowych znajomych niż moim). Oczywiście za pół roku wszystko się „wyrówna” i ja znowu będę mogła znaleźć w serwisach internetowych odpowiedź na to, kim jestem i co chcę robić. A może powstanie jakiś ogólny międzynarodowy profil zrzeszający wszystkie podserwisy i zmiana kulturowa nie będzie już dla internetowych systemów problemem? Albo jakiś haker przejmie kontrolę nad serwerami w różnych krajach, zintegruje je i będzie nam polecał wydarzenia, na które my posłusznie pójdziemy? A może to już się w znacznej mierze stało, tylko jest mi z tym bardzo wygodnie i lubię osobę, którą przedstawiają mi internetowe algorytmy w oparciu o przekazywane im dane? Czasami tylko nachodzi mnie wątpliwość, czy jestem to ja, czy mój awatar. 0

grudzień 2020


FILM

/ o kinie słów kilka

rampi rampi aman doktor

Zachowana magia kina Spytani o typowe skojarzenia z kinem odpowiemy – popcorn, ogromna sala oraz długie reklamy. A także film, który stanowi źródło rozrywki. Czy musi to być jedyny obraz kina jaki przychodzi na myśl? Są miejsca, które przypominają, że film sam w sobie może stać ponad pozostałymi wyznacznikami. t e k s t:

a l e k s a n d r a pa ł ę g a

iedy pojawiały się pierwsze filmy, niewiele osób wróżyło przetrwanie tej formie sztuki. Powszechnie uważano, że jest to tania rozrywka dla mas, która dość szybko się znudzi i ulegnie zapomnieniu. Historia pokazała, jak mylny był ten pogląd. Obecnie co roku powstaje dziesiątki tysięcy produkcji, zaś branża filmowa staje się jedną z najprężniej rozwijających się. Najlepiej o popularności kina świadczy fakt, że dość powszechną formą spędzania czasu z przyjaciółmi jest właśnie wyjście na seans filmowy. Najczęściej wybiera się multipleksy, takie jak Multikino lub Helios. Kojarzone są one z zapachem popcornu, szeleszczeniem paczek chipsów oraz cichym rozmowami, a przede wszystkim z filmami mainstreamowymi, czyli z produkcjami nastawionymi na zysk, które mają przyciągnąć jak największą liczbę widzów. Bardzo często film staje się więc jedynie pretekstem do spotkania. Czasem jednak można czuć się przytłoczonym sposobem, w jaki funkcjonują wielkie sieci kinowe. Są momenty, kiedy człowiek ma ochotę obejrzeć wartościową produkcję wśród osób, które podzielają jego gusta. Spędzić czas w sali bez zapachów i szelestów, skupiając się tylko na filmie. Tam, gdzie prezentowane tytuły, to dzieła ambitne i skierowane do widza chcącego przeżyć katharsis. Te, których celem nie jest zdobycie rozgłosu ani zysku, lecz niesienie konkretnego przesłania.

K

grafika:

ży. Na stronie internetowej Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych można dowiedzieć się o szczegółach tych wydarzeń. Obecnie na listę wpisanych jest 71 kin studyjnych. Czy to dużo? Trzeba ocenić samemu. Mówiąc o kinach studyjnych, nie sposób nie wspomnieć o DKF-ach, czyli Dyskusyjnych Klubach Filmowych. Spotkania Klubów odbywają się najczęściej tuż po zakończonym seansie. W ich trakcie można spotkać się z pasjonatami kina, którzy chcą wymienić uwagi na temat obejrzanej chwilę wcześniej produkcji.

26–27

z upadkiem w Polsce komunizmu. Po otwarciu się na zachodnią kulturę i początkach kin sieciowych kina studyjne zaczęły podupadać. Powodem zmiany na gorsze jest przede wszystkim większa przystępność multipleksów. Mają one atrakcyjniejszą ofertę, dostosowaną do oczekiwań masowego odbiorcy, częściej wypuszczają premiery, posiadają wiele korzystnych promocji, a także profesjonalną reklamę w mediach tradycyjnych i społecznościowych. Z pewnością stanowią one lepszą alternatywę, ale tylko jeśli kino traktujemy jako rozrywkę.

Gdzie zacząć?

Alternatywna możliwość Tu z pomocą przychodzą kina studyjne. Małe, często niezależne, które można znaleźć w każdym większym mieście. Większość z nich należy do Sieci Kin Studyjnych i Lokalnych. Ich głównym celem jest promocja oraz rozpowszechnianie kultury filmowej. Bardzo często to właśnie te kina są organizatorami wielu znanych festiwali filmowych a także programów edukacyjnych, kierowanych przede wszystkim do dzieci i młodzie-

m i l e n a m i n dy kow s k a

Krótka, bogata historia Idea narodziła się dawno. W Europie pierwsze kina tego typu powstawały już w latach 20.; w Polsce dopiero w 50., w czasów PRL-u. Szybko zaczęły zyskiwać na popularności. Za prekursora uznaje się założyciela łódzkiego Kina Adria – Bogusława Lewickiego. Przez wiele lat kina te cieszyły się ogromną popularnością, jednak ich złote czasy skończyły się wraz

Wizyta w kinie studyjnym może stać się miłą odskocznią od codzienności. Warto choć raz poczuć prawdziwy klimat tego miejsca i pozwolić sobie na obejrzenie filmu w zupełnie innej atmosferze. Produkcje, które są tam wyświetlane, gromadzą miłośników kina, którzy chcą obejrzeć coś więcej niż film rozrywkowy. Każde kino studyjne ma swój własny i niepowtarzalny urok. W samej tylko Warszawie jest wiele miejsc godnych polecenia – wśród nich Muranów, Luna lub Iluzjon. Warto zerknąć na ich aktualne repertuary, gdyż często oprócz najnowszych filmów puszczają także starsze produkcje. Dobrym pomysłem będzie też udanie się do takiego kina w czasie trwającego festiwalu filmowego, kiedy to można obejrzeć tytuły młodych twórców oraz się z nimi spotkać. Kina studyjne potrzebują uwagi publiczności szczególnie teraz. Kiedy ponownie zostaną otwarte, tylko widzowie będą mogli uchronić je przed bankructwem. Duże sieci zawsze sobie poradzą, bowiem nawet podwyższenie cen biletów nie zniechęci ludzi. Jednak kino ambitne będzie w stanie się obronić tylko z pomocą widzów. Może następnym razem zamiast niezobowiązującej rozrywki, warto wybrać kino niedoceniane, a bardziej wartościowe w swojej istocie. 0


walka o kina studyjne /

FILM

W pogoni za widzem Pandemia jest ogromnym wyzwaniem zarówno dla multipleksów, jak i kin studyjnych. Wydaje się jednak, że ich przyszłość już dawno została przesądzona. Co obecnie dzieje się w świecie kinematografii? Czy jest jeszcze szansa dla teatrów filmowych? TEKST:

Anna pyrek

Fundusz ma wspomóc tych znanych artystów istoria kina sięga już XIX w., kiedy oraz osoby z branży audiowizualnej, które przez to z pierwszych pokazów filmowych pandemię nie mogą rozwijać swojej kariery. Być uciekała widownia nieprzyzwyczajomoże jest to odruch dobrej woli. Nie da się jedna do tak realistycznych obrazów. Od tego czasu nak pominąć faktu, że platformom także zależy wiele się zmieniło, a pojęcie jest obecnie głębona profesjonalistach, którzy będą mogli współko zakorzenione w kulturze. W niejednym kinie pracować przy produkcji ich projektów. działy się sceny romantyczne, rozgrywały pojedynki, pojawiało się ono w wierszach, na obrazach. Jednak nic nie zmienia się szybciej od poA jednak wojna? trzeb współczesnego konsumenta. Pierwsze kino Wsparcie branży nie wystarczyło, aby zyskać samochodowe powstało w 1915 r. Jego miejsce przychylność dyrektora generalnego Vue Cinezajęły multipleksy, które zdążyły już wyprzeć mas (międzynarodowa sieć kin, które znajdustarsze kina studyjne. Jednak również multiją się m.in. w Wielkiej Brytanii oraz Polsce), pleksy muszą mierzyć się z nowym zagrożeniem. Tima Richardsa. Być może również upatrywał W 1997 r. na scenie zadebiutował kolejny gracz – w tym interesu samych platform streamingoNetflix. Na początku był jedynie platformą, któwych. Na ostatnim CJ Cinema Summit porej użytkownicy mogli wypożyczać płyty DVD wiedział, że żaden z filmów Netfliksa nie nadaonline. Dopiero w 2007 r. rozpoczął działalność wałby się do pokazania na dużym ekranie. streamingową, z której w tym momencie korzyNie po raz pierwszy osoba związana z branżą stają już 193 mln użytkowników na całym świecie. Co ciekawe, Netflix stał się również elementem kultury. Mało jest bowiem osób nieznających powiedzenia Netflix and chill, które zainspirowało markę lodów Ben&Jerry’s do stworzenia smaku o takiej nazwie. Naturalna wydaje się więc obawa branży kinematograficznej, że kino domowe, które oferują platformy streamingowe takie jak Netflix, doprowadzi Kino Atlantic, fot. Karolina Gos do zamknięcia i zapomnienia tradycyjnych „teatrów filmowych”. Odczuwalne jest to zwłaszcza w czasach filmową wypowiada się o serwisie nieprzychylpandemii, kiedy premiery filmowe są przesuwanie. Wcześniej Steven Spielberg stwierdził, że ne, publiczność niechętnie idzie do kina, gdzie produkcje Netfliksa nie powinny móc rywamusi spędzić cały seans w maseczce, podczas lizować o Oscary, a festiwal filmowy w Cangdy platformy VOD (video on demand) oferunes nałożył na tę platformę restrykcje. Odczuć można duże napięcie, zwłaszcza teraz, gdy kina ją komfort i bezpieczeństwo. Netfliksowi zalei wytwórnie walczą o przetrwanie. ży jednak na utrzymaniu się w branży audiowiTymczasem coraz więcej twórców zwraca się zualnej, dlatego, aby ją wspomóc, przekazał na w stronę animacji, ponieważ nie są wtedy zaten cel blisko 2 mln funtów. Fundusz Film and leżni od restrykcji związanych z przebywaniem TV charity wsparły również Amazon, BAFTA, na planie filmowym. Reed Hastings, współzaBBC Studios, Sky Studios, Sony Pictures Enterłożyciel platformy Netflix, wydaje się nie przejtainment, ViacomCBS i prywatne podmioty.

H

grafika:

m i l e n a m i n dy kow s k a

mować sytuacją. Jak sam twierdzi, to właśnie platformy streamingowe są przyszłością. Jednocześnie wskazuje na to, że firmie nie zależy na niszczeniu lokalnych działalności kinematograficznych, lecz na zapewnieniu widzom wyboru. Netflix jest jednym z największych beneficjentów pandemii. W tym roku przybyło 34 mln nowych użytkowników, około 4 mln więcej niż w poprzednich latach. Hastings może więc pozwolić sobie na spokój i pewność, że widzowie są stale spragnieni jakościowych i dostępnych wszędzie produkcji. Pandemia nie ma według niego żadnego wpływu na przyszłość branży kinematograficznej.

Kulturalna mapa stolicy Na naszym podwórku również rozgrywa się batalia – batalia o małe kina. Oczy Warszawiaków skupiają się na kinie Atlantic. Na początku września pojawiła się informacja, że nieruchomość przejmuje spółka Max-Film, która w tym miejscu planuje wybudować pięciopiętrowy budynek z kinem w podziemiach. Ta sama spółka jest winna zamknięcia już kilku kin studyjnych na terenie Warszawy. Wzbudziło to niepokój i sprzeciw miłośników kina Atlantic, które stanowi nieodłączny dla wielu element krajobrazu ulicy Chmielnej. Nie spodobało to się również aktywiście Janowi Śpiewakowi, który złożył wniosek o wpisanie kina Atlantic do rejestru zabytków. Przychylny temu okazał się Mazowiecki Kurator Zabytków, który poinformował, że rozpoczęło się sprawdzanie, czy budynek spełnia wymogi formalne, aby się w rejestrze znaleźć. Wydaje się, że jest to historia z happy endem. To powinno napawać optymizmem miłośników tradycyjnego kina, ponieważ najlepsze są te małe w rozterce i w udręce, z krzesłami wyściełanymi pluszem czerwonym jak serce, z których wychodzisz zatumaniony, zasnuty, zakiniony, przez wietrzne peryferie wędrujesz i myślisz, że najlepsze te małe kina, gdzie wszystko się zapomina. 0

grudzień 2020


FILM

/ recenzje

Czas na zmianę Kluczem do interpretacji filmu jest jego tytuł. To upływający czas stanowi główny temat. Wchodzenie w dorosłość naznaczone jest popełnianiem błędów. Brak perspektyw na przyszłość prowadzi do podejmowania decyzji ostatecznych. Jedno wydarzenie determinuje nie tylko całe życie, ale także życie wszystkich bliskich. Fox w pewnym momencie mówi: dla białych [sędziów – dop.] to jest tylko wyrok. W tym zdaniu skrywa się sedno myśli Time – system sprawiedliwości zapomniał o ludziach. To fundamentalne oskarżenie, bardziej wymowne niż kolejna krytyka administracji

Time, reż. Garrett Bradley

Trumpa czy Obamy. Postać męża pojawia się jedynie jako wspomnienie albo głos ze słuchawki. Bohater jest nieobecny w życiu swojej rodziny. Nie uczestniczy w dojrzewaniu synów; nie widzi, jak jego dzieci zdobywają zawód. Poszatkowana forma narracji uwydatnia tylko pustkę, poczucie tęsknoty. Czy to miesiąc po wyroku, czy dziesięć

Są takie filmy, o których naprawdę trudno się opowiada. Przełamujące granice. Eks-

lat – jak nie było bliskiej nam osoby, tak jej nie ma.

perymentujące z formą. Jednym słowem – wyjątkowe. Taki jest też dokument Time

Time uderza mocno, ponieważ pokazuje najbardziej intymny rodzaj tragedii – świa-

poruszający temat systemowego rasizmu w Stanach Zjednoczonych i pozwalający nam

domość, że nie zobaczymy już bliskiej nam osoby. Za co ta kara? – pyta się Rich. Czym

spojrzeć na ten problem z innej perspektywy.

jest ta sprawiedliwość? – możemy dopowiedzieć.

Reżyser Garrett Bradley przedstawia postać Fox Rich – samotnej kobiety, która

Ciężko oceniać ten dokument tak jak tradycyjny film. Jest bardzo osobistym wyzna-

oprócz wychowywania dzieci od lat stara się o zwolnienie z więzienia męża, skazanego

niem – historią o upadku autorytetu państwa. Ważnym obrazem, szczególnie w czasach

na 60 lat pozbawienia wolności. Współpracuje z prawnikami, stara się mediować z sę-

ruchu Black Lives Matter.

dzią. Udziela się także jako aktywistka społeczna mówiąca o problemie dyskryminacji

T e k s t: R a fa ł M i c h a l s k i

w systemie sprawiedliwości.

Time nie posiada jednolitej struktury i nie ukazuje losów rodziny w sposób chro-

Time (reż. Garrett Bradley) Premiera: 25.01.2020

nologiczny. Bliżej mu do mozaiki. Publiczne wystąpienia Fox mieszają się tu z wywiadem, monologi przerywane są przez wideodzienniki. Czarno-biały filtr podkreśla ekspresyjność formy; a kiedy tylko muzyka klasyczna zaczyna rymować się z manifestem politycznym – widz dostrzega, że ma do czynienia z epicką w formie kroniką.

ocena:

88887

Toast po duńsku moralizowanie czy ukazanie upadku człowieka. W f ilmie alkohol pozostaje reakcją na problemy, a nie ich przyczyną. Obraz pełen jest ambiwalentnych uczuć – z jednej strony scena, w której nauczyciel proponuje zestresowanemu uczniowi drinka albo dwa przed egzaminem, wzbudza śmiech, z drugiej – moralną wątpliwość. Nie ma tu łatwej klasyf ikacji – alkohol towarzyszy bohaterom w momentach największej euforii, jak i najmroczniejszych dramatów. Nie stanowi jednak czynnika def iniującego postaci – służy bardziej uwypukleniu ich charakterystycznych cech. Vinterbergowi udaje się niełatwa sztuka empatycznego i wielowymiarowego uję-

Na rauszu, reż. Thomas Vintenberg

cia bohaterów, których łatwo można by zamknąć w stereotypowych ramach. Duża tu zasługa aktorów – choć wszyscy grają nauczycieli z tej samej szkoły, zmagających się z kryzysem wieku średniego, każdy posiada osobisty rys i wzbudza naszą

Thomas Vinterberg, jeden z twórców manifestu Dogmy 95 , po realizacji raczej

sympatię z różnych powodów. Co więcej, na uwagę zasługuje realizacja, szczególnie

chłodno przyjętego przez krytyków f ilmu o katastrof ie łodzi podwodnej Kursk , po-

f inałowa scena tańca na nabrzeżu, stanowiąca swoiste katharsis. Niektórzy zarzu-

wraca z nowym projektem. Podczas 20. edycji festiwalu Nowe Horyzonty widzowie

cali f ilmowi brak powagi i zbyt luźne podejście do tematu alkoholu jako narzędzia,

mogli obejrzeć kameralny dramat o przekraczaniu norm społecznych.

z którego trzeba umieć mądrze korzystać. Ale czy każdy bohater f ilmu o używkach

Fabuła skupia się na historii czterech przyjaciół, nauczycieli w średnim wieku, którzy postanawiają przeprowadzić nietypowy eksperyment. Sprawdzają hipotezę,

musi skończyć w rynsztoku albo na odwyku? W końcu, jak powtarzali bohaterowie, pił też i Churchill, i Hemingway.

jakoby człowiek urodził się z za niskim o pół promila poziomem alkoholu we krwi. Postanawiają przez tydzień utrzymywać się w stanie nietrzeźwości. Mads Mikkelsen,

t e k s t: U r s z u l a S z u r k o

z którym reżyser pracował już przy rewelacyjnym Polowaniu , wciela się w rolę Martina. Dla niego rozpoczęcie eksperymentu jest wybawieniem – z pogrążonego w marazmie nauczyciela historii staje się pełnym pasji ulubieńcem uczniów, zaczyna więcej czasu spędzać z rodziną i stara się naprawić relacje z żoną, z którą oddalają się od

Na rauszu (reż. Thomas Vinterberg) Premiera: 22.01.2021

wielu lat. Jednak alkoholowi daleko do cudownego antidotum na bolączki istnienia, jakim zdaje się bohaterom na początku. W przeciwieństwie do klasycznych dramatów o uzależnieniu, jak chociażby rodzima Zabawa, zabawa Kingi Dębskiej, Vinterberg nie daje się zapędzić w proste

28–29

ocena:

88889


FILM

Nie dot ykać, to k la s yk Rebeka, reż. Ben Weathley a platformie Netflix zagościła w ostatnim czasie Rebeka , ekranizacja kultowej dziś powieści Daphne du Maurier i jednocześnie, co bardziej kontrowersyjne, kolejna odsłona historii sfilmowanej swego czasu przez legendę kina – Alfreda Hitchcocka. Głównie z powodu wskrzeszania wielkiego dzieła reżysera już z początkiem prac nad tegoroczną odsłoną Rebeki dało się usłyszeć wiele opinii, w zdecydowanej większości oskarżających Bena Wheatleya, autora remake’u, o świętokradztwo. Czy ostatecznie wzburzone reakcje krytyki znalazły uzasadnienie w finalnej wersji produkcji Netflixa? Rebeka (2020) w odniesieniu do pierwowzoru z 1940 r. zdaje się jego bliską kuzynką – nieidentyczną, może mniej dojrzałą, ale równie intrygującą. Wheatley bowiem do hitchockowskiego arcydzieła nie obawiał się dodać wielu wątków, pominiętych przez autora

N

oryginalnej adaptacji. Poszedł nawet o krok naprzód i zaprezentował sceny, które przez panującą w latach 40. cenzurę i znacznie ograniczone możliwości realizacyjne były niemożliwe do nakręcenia przy okazji pierwszej filmowej adaptacji. Natomiast z innej strony widz zaznajomiony z historią może poczuć znużenie wynikające z braku zabiegów, które gwarantowałyby mu niezapomniane wrażenia. Intryga bowiem pozostaje ta sama, co we wcześniejszych odsłonach opowieści du Maurier, przez co każdy kolejny seans pozbawia odbiorcę możliwości wsiąknięcia w historię i suspens, który za sobą niesie. Z tego powodu wynika zapewne nastawienie krytyki, zarówno polskiej, jak i tej zagranicznej, zgodnie określającej dzieło Wheatleya jako nudne, stanowiące bardziej reklamę firmy wnętrzarskiej (lub zajmującej się konfekcją damską) niż faktycznie ambitny projekt filmowy.

W rzeczywistości Rebeka (2020) jest względnie wiernym odwzorowaniem hitchcockowskiego klasyka, do którego reżyser z ochotą dokłada własne inspiracje i ostatecznie tworzy produkcję wpisaną doskonale we współczesny sposób filmowania. Zachwycającą zarówno pod względem scenograficznym, kostiumowym, jak i reżyserskim, jeśli pod uwagę brać umiejętne budowanie napięcia. Wprawdzie pod kątem artystycznym Rebece (2020) daleko do ikony kina lat 40., jednak nie należy odmówić Wheatleyowi zręczności w opowiadaniu historii, czemu zresztą dał wyraz przy okazji swoich poprzednich produkcji (Lista płatnych zleceń). W adaptacji powieści du Maurier z niebywałym wysmakowaniem przedstawił on osaczenie głównej bohaterki, jej początkową, zachwycająco romantyczną relację z panem de Winterem i finalną przemianę, której realizacja zakrawa o najbardziej szokujące produkcje kryminalne, głównie te w klimacie noir. W rezultacie Rebeka to kawał porządnego kina, oddziałującego na każdego odbiorcę w zgoła odmienny sposób. Mimo drobnych uchybień scenariuszowych wciąż stanowi doskonały materiał na filmowy wieczór z winem i Netflixem, szczególnie jeśli odbiorca lubuje się w klasycznych intrygach, okraszonych solidną dawką suspensu. 0 t e k s t:

D o m i n i k t r ac z

Rebeka (reż. Ben Wheatley) Premiera: 16.10.2020 ocena:

88887

Rebeka, reż. Ben Weathley grudzień 2020


FILM

/ Proces siódemki z Chicago

Proces siódemki z Chicago, reż. Aaron Sorkin

Ośmiu wspaniałych ówi się, że filmy historyczne zawierają zazwyczaj więcej informacji o czasach, w których były kręcone, niż o tych, które przedstawiają. Proces siódemki z Chicago nie jest wyjątkiem. Nietrudno dostrzec tu analogie do współczesności, a i twórcy nie kryją się szczególnie z tym, jaki wydźwięk ma ich film. Najnowsze dzieło Aarona Sorkina – scenarzysty m.in. The Social Network , Moneyball czy Steve’a Jobsa – przedstawia upolityczniony proces lewicowych aktywistów oskarżonych o wywołanie zamieszek podczas Krajowej Konwencji Demokratów w 1968 r. Sorkin po raz kolejny udowadnia, jak sprawnie pisze scenariusze i jak duże ma wyczucie tempa opowieści – w czym pomaga mu także równie precyzyjny montaż. Twór-

M

com wystarcza tylko parę minut dynamicznie zmontowanej ekspozycji, aby zarysować kilka wyrazistych postaci i umieścić historię w odpowiednim kontekście. Reżyser bardzo dobrze odnajduje się w przedziwnej (przynajmniej dla nihilistycznych Europejczyków), typowo amerykańskiej hybrydzie względnie lekkiego kina rozrywkowego, a jednocześnie zaangażowanego. Choć w wielu miejscach twórcy stosują skrajnie efekciarskie i populistyczne zabiegi, aby poruszyć publiczność, to nie sposób odmówić im skuteczności. Z kolei główni bohaterowie to radosna grupka barwnych postaci. Mamy młodych lewicowych intelektualistów, którzy odpowiadają na niezadane pytanie, co by było, gdyby bohaterowie American Pie zaczęli czytać

TEKST:

to m a s z dwoja k

na studiach Marksa i Sartre’a, są również cool hippisi oraz kochający ojciec, szef drużyny harcerskiej. Nie zapominajmy także o przywódcy Czarnych Panter, który w każdej chwili może zostać zamordowany przez policję albo segregacjonistów. Na szczęście twórcy są świadomi dysproporcji krzywd (w czym zapewne duża „zasługa” negatywnych opinii, które spadły na filmy takie jak Służące czy Green Book) i nie banalizują rasizmu oraz unikają figury „białego wybawcy”. Ponadto każda z głównych postaci dostaje scenę, w której działa wbrew swojemu archetypowi – te nieliczne fragmenty nadają filmowi głębię i większą refleksyjność. Jednak w wielu momentach trudno nie wyczuć naiwnego patosu, konformizmu, wzajemnego klepania się po plecach i utwierdzania widza w przekonaniu, że byłby po dobrej stronie. Choć czy jest to wadą? Warto zadać pytanie – szczególnie aktualne w kontekście ostatnich wydarzeń – jak dużego radykalizmu, kontestacji albo, jak to się ładnie mówi w pewnych środowiskach – kaszkieciarstwa – oczekujemy od osób wypowiadających się publicznie, na przykład artystów czy polityków… 0

Proces siódemki z Chicago (reż. Aaron Sorkin) Premiera: 16.10.2020 Proces siódemki z Chicago, reż. Aaron Sorkin

30–31

ocena:

88897


Proces siódemki z Chicago, reż. Aaron Sorkin

o Procesie siódemki z Chicago inaczej /

FILM

Cały świat to widzi Protesty na ulicach. Ludzie stojący twarzą w twarz z perspektywą śmierci podczas swojej pracy. Rząd, który ignoruje obywateli. O tym opowiada nowy film Sorkina. I nie tylko on. ok 1960. 8 Listopada. Stany Zjednoczone. Przed północą „New York Times” ogłasza zwycięstwo Johna Fitzgeralda Kennedy’ego z partii Demokratycznej w wyborczym wyścigu i porażkę jego przeciwnika, republikanina Richarda Milhouse’a Nixona. Dzięki amerykańskiemu systemowi Kolegium Elektorskiego, ledwo ponad 100 tys. głosów różnicy (0,17 proc. wszystkich) przełożyło się na 84 głosy elektorskie więcej (16 proc. wszystkich). Trzy lata później, po zabójstwie Kennedy’ego, prezydentem zostaje jego wiceprezydent Lyndon B. Johnson. Rozpoczyna swój plan Wielkiego Społeczeństwa jako jeden z New Deal Coalition, demokratów idących w ślad szerokich programów społecznych Franklina Delano Roosevelta. W 1965 r. podpisuje Voting Rights Act mający umożliwić osobom czarnoskórym w południowych stanach faktyczny, a nie tylko teoretyczny, udział w wyborach. Mowa tutaj o tak zwanych Prawach Jima Crowa, które od osób czarnoskórych oczekiwały np. odpowiedzenia w dziesięć minut na trzydzieści pytań specjalnie niejasnego testu czy wymuszały prawnie opłaty za możliwość głosu. I można powiedzieć, że wszystko byłoby w porządku, gdyby historia skończyła się tutaj. Ale VRA nie zakończył dyskryminacji osób czarnoskórych. Co gorsza, w tym samym roku wydarzyło się coś jeszcze.

R

Zdarzyło się wtedy Ósmego marca 1965 r. trzy i pół tys. amerykańskich „marines”, członków słynnego Korpusu Piechoty Morskiej, wylądowało w Południowych Wietnamie. Ameryka dolała oliwy do ognia, kontynuując konflikt rozpoczęty rok po II Wojnie Światowej. W wojnie w Wietnamie zginęło ponad 2 miliony osób w tym 58 318 tys. Amerykanów znajdujących się prawie 14 tys. kilometrów od domu. Trzy lata później miał miejsce Krajowy Komitet Partii Demokratycznej – oficjalne wybranie kandydata na prezydenta Demokratów przez zdobytych przez niego delegatów podczas wcześniejszych prawyborów (primaries). Przez pięć dni i pięć nocy wypowiedzi członków komitetu spotykały się z coraz to większą represją ze strony policji. Skończyło się brutalną pacyfikacją. W marcu 1969 r. osiem osób zostało oskarżonych o kon-

spiracje i celowe przekroczenie granic stanowych w celu wszczęcia zamieszek. Tak zwane „Chicago Seven” i afroamerykanin, członek Partii Czarnych Panter (ówcześnie lewicowej grupy wykorzystującej prawa 2. poprawki do Konstytucji USA – legalnego posiadania broni – oraz szeroko zakrojonej pomocy społecznej w celu kontrowania anty-czarnoskórego rasizmu obecnego w amerykańskim społeczeństwie). Niedługo potem rozpoczął się skrajnie niesprawiedliwy proces przeciwko członkom czterech progresywnych grup występujących przeciwko wojnie w Wietnamie: Abbiemu Hoffmanowi i Jerry’emu Rubinowi z Youth International Party (Yippies); Tomowi Haydenowi, Renniemu Davisowi oraz Johnowi Froines i Lee Weinerowi z SDS (Students for Democratic Society); Davidowi Dellingerowi (ogromnemu zwolennikowi non-violence, który nie brał udziału w II Wojnie Światowej); oraz Bobby’emu Seale, wymienionemu wyżej członkowi i do tego współzałożycielowi Partii Czarnych Panter (razem z Huey P. Newtonem).

Zdarzyło się dziś Wyżej wspomniane wydarzenia stały się tematem filmu Proces Siódemki z Chicago Aarona Sorkina, który wyszedł na netflixowe ekrany po kilku latach ciężkiej produkcji. W członków tamtejszych wydarzeń wciela się grono aktorów nie największej, ale też w żadnym stopniu nie najmniejszej sławy. Film wręcz idealnie wpisuje się w atmosferę 2020 r. Roku, który już widział i będzie widział jeszcze wiele tragedii. Zaczęło się od australijskich pożarów lasów spowodowanych pogłębiającym się kryzysem klimatycznym. 35 osób zmarłych bezpośrednio, około 445 pośrednio (np. z powodu długotrwałej inhalacji dymem). Potem w Stanach Zjednoczonych wybuchły protesty przeciwko amerykańskiej policji, która od wielu lat bezpodstawnie zabija swoich obywateli (w zdecydowanej większości czarnoskórych). Podczas trwania samych protestów z przyczyn politycznych zginęło 25 osób, w tym 11 na samych demonstracjach. Według bazy danych Fatal Force, tworzonej przez Washington Post od 2015 r., ponad 5750 amerykańskich obywateli zostało zastrzelonych przez policję. Wreszcie w Polsce, pod koniec października Trybunał Konstytucyjny, którego legalność od 2015 r. jest co najmniej wątpliwa, za niekonstytucyjny uznał przepis umożliwiający kobietom

TEKST:

k r z y s z to f z e g a r

aborcję w przypadku ciężkich wad płodu. Tym samym skazując ponad tysiąc kobiet rocznie na rodzenie dzieci, których długość życia obejmuje kilka dni, jeśli nie kilka godzin. A to wszystko na tle epidemii koronawirusa, która do tej pory spowodowała ponad 1,25 mln zgonów na całym świecie. Bez wątpienia też większość zmarłych to „walczący na linii frontu” lekarze i lekarki, pielęgniarze i pielęgniarki. Ujęty w Procesie Siódemki z Chicago wycinek kilku lat jednego z wielu krajów świata nie jest, niestety, tak nam odległy. Może mamy lepsze ekrany w telewizorach, żeby widzieć co się dzieje zagranicą. Może mamy lepsze telefony, żeby szybciej wiedzieć co znowu dzieje się w tym państwie. Ale nadal mamy te same okna, za którymi coraz częściej mają miejsce wydarzenia podobne tym z USA lat 60. Dla nieporadnych rządzących między bezsensownymi śmierciami w Wietnamie a koronawirusem różnicy nie ma. To problem, nie tragedie. Tak samo protesty nie są traktowane jako skutek powiększanych przez nich tragedii, tylko znowu jako problem.

Skończy się protestami? Obywatelski „spacer” nie jest, niestety, obecnie rozumiany jako naturalny element demokracji. Wyrażanie sprzeciwu w najprostszy sposób z możliwych. Proste zorganizowanie się i powiedzenie Nie. Nie wojnie w Wietnamie, nie cięciom funduszy instytucji socjalnych czy wreszcie nie pogwałcaniu podstawowych praw człowieka. Rząd obdarza realną opozycję mianem komunistycznych radykałów. Sprawiedliwości pozostawia tylko pozory. Dobitnie stara się każdemu udowodnić, że posiada durkheimowski monopol na przemoc. Nawet jeśli w tle mają umrzeć ludzie niezwiązani z opozycją albo nawet ci, którzy stać mogą ramię w ramię z rządem! Rządzący z ogromną chęcią wykorzystują mechanizmy władzy w taki sposób, żeby szczerze przejętych cudzymi tragediami obywateli przemienić w anarchistycznych radykałów, którzy zkomunizują twoje życie. Tak przynajmniej było w tej Ameryce Nixona. A teraz? A teraz zachęcam każdego do przynajmniej obejrzenia Procesu Siódemki z Chicago. A jeśli ktoś właśnie skończył oglądać i czuje brak satysfakcji z zakończenia, to dobrze. Bo ta historia nadal trwa. 0

grudzień 2020


/ wywiad z Marcinem Barskim mam dla was super przepis na ciasto

Ulotne prawdy Porzucone i niechciane, ale wciąż pełne życia i głosu. Stare kasety magnetofonowe skrywają prawdę o transformacji ustrojowej i polskiej relacji z katolicyzmem i kapitalizmem. Ukazują subiektywność ludzkiego doświadczenia oraz przemijanie, a może i strzegą prawdy o prawdzie. Marcin Barski zbiera je i publikuje na swoim blogu Taśmy Prawdy. R O Z M AW I A Ł :

M AR E K K AW K A

MAGIEL: Czym są Taśmy Prawdy? MARCIN BARSKI: Taśmy Prawdy to blog, gdzie publikuję fragmenty nagrań, głównie prywatnych, znalezionych na niepotrzebnych, porzuconych kasetach magnetofonowych, które od lat zbieram na śmietnikach, na pchlich targach, na strychach. Zrobiła się z tego bardzo duża kolekcja. W pewnym momencie trzeba było coś z nią zrobić, więc założyłem bloga. W założeniu codziennie, przez rok, miałem wrzucać jeden fragment kasety. W ostatnich tygodniach jestem na małym kasetowym detoksie, ale jeszcze to nadrobię. Potrzebowałem go, żeby sobie poukładać te nagrania w różne kategorie, pozbierać notatki. Myślę, że powstanie z tego jakiś dłuższy tekst, być może książka – na razie próbuję poukładać te wszystkie sensy w jakąś schludną całość właśnie przy pomocy bloga.

Ile kaset masz w kolekcji? (śmiech) Wiesz co, nigdy ich nie liczyłem. Jest ich ponad dwadzieścia dość dużych pudeł. Myślę, że tam są z dwa tysiące tych kaset. Na pchlich targach zazwyczaj nie ma możliwości sprawdzenia kasety przed zakupem, więc kupuje się mnóstwo rzeczy absolutnie niepotrzebnych. Myślę, że z 80 proc. kolekcji jest w zasadzie do wyrzucenia, nie ma tam nic wartościowego ani ciekawego. Ale za to reszta… ach, czary.

Wcześniej zajmowałeś się field recordingiem. Jak widzisz Taśmy Prawdy? Jest to dla ciebie bardziej projekt artystyczny czy raczej badanie antropologiczne? Wiesz co, nie traktuję tego w ogóle jak projektu artystycznego. Na początku rzeczywiście miałem jakieś takie pomysły, że trzeba coś z tym zrobić: miksować, pokazywać ludziom, grać koncerty… Wyszła nawet płyta Wanda’s Dream z fragmentami tych nagrań, zagrałem parę takich pseudo-koncertów, na których puszczałem ludziom wycinki z tych kaset. Okazało się, że to jest rzeczywiście bardzo przyjemne i ciekawe doświadczenie, ale nie w pełni opowiada to, co na tych kasetach się zawiera. Tam jest praktycznie wielki kawał historii. Każda epoka ma swój soundscape. Znamy go albo z własnego doświadczenia, albo z archiwów historii ogólnej – wiemy na przykład, czego się słuchało w latach 80., jak się reagowało na tę muzykę, do czego ona służyła. Kasety z mojej kolekcji zawierają strzępy kultury, która nie jest opisana, choć z pewnością była dla kogoś ważna. Na blogu pojawiają się więc też fragmenty kaset muzycznych, ale od samej muzyki dla mnie istotniejsze jest to, w jaki sposób ludzie do nich podchodzili i do czego one im służyły. Widać, że ktoś faktycznie bardzo potrzebował tych nagrań, skoro je sobie kopiował, zachowywał na własny użytek, nieraz miksując je, układając w przedziwne czasami kompilacje, konstelacje, które mają osobne znaczenie. Dla mnie jest to więc badanie, czy też zastanowienie się nad przeszłością.

W eseju Sermons Over Modern Talking piszesz o swoim ojcu, emigrancie do USA, który wysyłał rodzinie kasety m.in. z nagranymi dźwiękami amerykańskich miast. Czy tak zaczęło się twoje zainteresowanie field recordingiem, pejzażami dźwiękowymi? Te kasety były w moim domu od dzieciństwa. Leżały gdzieś na dnie szafy, aż przy którejś kolejnej przeprowadzce, sześć czy siedem lat temu, znalazłem je ponownie. Przypomniały mi tę rodzinną historię, ale także społeczną rolę ka-

32–33

set w czasach mojego dzieciństwa, które przypadło na lata 80. Jako podstawowy środek kontaktu z muzyką były bardzo ważnymi przedmiotami. Gdy po tych trzydziestu latach przesłuchałem je ponownie, zdałem sobie sprawę, że to jest zapis zupełnie nieprywatny. Opowiadanie świata – ojciec nie lubił pisać, więc jeździł z tym dyktafonem i opowiadał różne historie. To był moment, w którym zastanowiłem się, czy ktoś inny też czegoś takiego nie robił i co jeszcze można znaleźć na takich kasetach. Zacząłem to skupywać. W ciągu pierwszych paru tygodni trafiłem na „sen Wandzi” [więcej o tej kasecie można przeczytać w eseju Sermons… – przyp. red.]. To mnie absolutnie przekonało, że to jest właśnie ta droga. Gdy znalazłem te kasety, przypomniały mi się też dziecięce eksperymenty: gdzieś na przełomie podstawówki i liceum wkładałem kasetę do dyktafonu, szedłem sobie na przykład do szkoły i nagrywałem całą drogę, w ogóle nie zastanawiając się dlaczego, po co i tak dalej. Z czasem w naturalny sposób przerodziło się to w pasję do field recordingu, do muzyki eksperymentalnej, współczesnej. W pewnym momencie jednak zdałem sobie sprawę, że im więcej nagrywasz, tym więcej tworzysz artefaktów zalegających na dysku komputera. Doszedłem do wniosku, że już nie mam potrzeby nagrywania świata, bo cały świat jest tak potwornie nagrany, że należy teraz grzebać w tych dyskach czy kasetach i znajdować rzeczy, które się przeoczyło wcześniej. Więc teraz już prawie nie nagrywam.

Cały świat jest nagrany… Często te kasety brzmią zresztą, jakby nagrano je dla samego nagrania, dla uświęcenia momentu, a nie po to, by ktoś ich słuchał. Często rozmawiamy w kontekście tych kaset o fotograficznej koncepcji momentu decydującego. W tym wypadku to jest ten moment, w którym… szukam słowa, bo nie jest to artysta i nie jest to twórca… osoba nagrywająca naciska przycisk nagrywania z jakiegoś powodu, który uważa za ważny. My nie jesteśmy w stanie dociec, dlaczego ten moment był ważny, nigdy się nie dowiemy, możemy tylko spekulować na ten temat. Sam fakt stawia tę osobę właśnie w takiej określonej roli: czy to jest artysta? Raczej nie. Czy my jesteśmy odbiorcami? Raczej też nie, bo to nie zostało zrobione z myślą o nas, to zostało porzucone. To jest taki skrawek rzeczywistości, po którym nikt się nie spodziewał, że będziemy słuchać go sobie na blogu. Dzięki temu te nagrania są też pozbawione interpretacji. To jest właśnie mój problem z field recordingiem – jak nagrywasz coś ze świadomością, że robisz to dla kogoś, aby zarchiwizować jakiś moment, to siłą rzeczy takie nagranie będzie zawsze twoją interpretacją. Staniesz z mikrofonem w odpowiednim miejscu, będziesz próbował włączyć w najlepszym momencie i wyłączyć, gdy ci się wyda, że to już nie jest istotne, co się dzieje poza mikrofonem. Stąd nazwa Taśmy Prawdy. Bo to jest prawda, która dzieje się niezależnie od jednostkowych wyobrażeń o rzeczywistości. Ona gdzieś tam się przedostała na te nagrania, właśnie dlatego, że one zazwyczaj były robione bez konkretnego celu, często przez przypadkowe naciśnięcie nagrywania. A to, co my możemy zrobić, to się nad nimi zadumać, zinterpretować je i wyciągnąć te wszystkie rzeczy, które prawdopodobnie ludziom nagrywającym do głowy by nie przyszły. To, jak brzmi miasto w tle, jakieś tam rozmowy, to,


MUZYKA

fot. Sygnał/Szum

wywiad z Marcinem Barskim /

z jakim akcentem ludzie mówią na tych nagraniach, to wszystko są cholernie ważne informacje. One są teoretycznie drugoplanowe, ale budują audiosferę przeszłości, nad którą normalnie byśmy się nie zastanawiali, bo nie mielibyśmy do niej dostępu. Nie wiem – ty masz, na przykład, potrzebę dowiedzenia się, po co były robione te nagrania?

Nie, wolę to sobie wymyślić. (śmiech)

Cieszę się, że wspomniałeś o nazwie, bo bardzo mi się ona podoba. Kojarzy się może trochę spiskowo, może z jakąś wielką aferą, a w zasadzie pasuje do tej małej prawdy nagranej na tych taśmach. Ta nazwa jest dwupoziomowa – dotyka tego, co przed chwilą powiedziałem, ale też jest trochę żartobliwym puszczeniem oka do tych, którzy uważają, że nagrania terenowe robione w jakimś konkretnym celu mają naprawdę jakąś wielką ważność. Każde nagranie robione celowo, z premedytacją, staje się interpretacją audiosfery, a nie prawdą samą w sobie. Nawet te słynne nagrania z restauracji, po których upadały rządy – to też jest zinterpretowany przez gest nagrywającego fragment rzeczywistości. Te fragmenty, które zostały wybrane, wyrwane z kontekstu i medialnie przeanalizowane, zupełnie odbiegają od tego, o czym panowie w restauracjach rozmawiali, mimo że oczywiście wszystkie te słowa zostały wypowiedziane.

Z oczywistych przyczyn większość twojej kolekcji pochodzi z epoki, którą możemy za Olgą Drendą nazwać duchologiczną – późnego PRL i wczesnej III RP. Jaki obraz tych czasów wyłania się z kaset? Doszedłem do wniosku, że 1989 r. był kluczowym momentem nie tylko jako transformacja polityczna, gospodarcza, społeczna, ale także jako przejście od kultury audialnej do wizualnej. Te kasety z lat 80., nawet te, które odrzucam, są zupełnie inne niż te z lat 90. i później. Mają inną realizację i inny sens. Przy chronologicznym ułożeniu widać, jak w ciągu dwóch lat wszystko się zmienia. Kasety stają się bardziej kolorowe, słychać też, że są to kopie oryginału albo profesjonalnego pirata. Nie są to już kopie którejś z kolei kopii, zniszczonej przez wiele głowic magnetofonowych albo nagrania z radia. Natomiast na starszych kasetach te zniszczenia opowiadają bardzo ważną historię.

W części fragmentów na blogu rzeczywiście ważną rolę odgrywa sam nośnik albo jego stan czy zniszczenia na nim. Ostatnio wrzuciłeś kasetę z kursem dla członków PZPR, na której nagrano muzykę popową. Pamiętam też kuriozalnie zniekształconą piosenkę Great Balls of Fire. Myślisz, że Taśmy Prawdy mają potencjał na filozoficzne studium nad przemijaniem nośników w stylu Basinskiego? Te zniekształcenia bywają bardzo efektowne, bardzo malownicze i poruszające na wiele sposobów, zwłaszcza gdy zgrywają się z treścią. Na samym początku przygody z tą wielką kolekcją uważałem, że są one jednym z głównych tematów, stąd płyta Wanda’s Dream brzmi tak, jak brzmi. Ona jest złożona w zasadzie z samych zniekształceń i za ich pomocą opowiada pewną historię. Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że to jest estetyzowanie tych nagrań. Jeżeli chcemy zrobić działania artystyczne z nimi związane, to te zniekształcenia

będą bardzo ważnym elementem. Natomiast jeżeli chcemy zastanowić się antropologicznie nad zawartością tych kaset i opowiadaną historią, to te zniekształcenia muszą stać się przezroczyste. Musisz przestać o nich myśleć. Jasne, one opowiadają pewne rzeczy, wiadomo że na przykład słynne kazania księdza Popiełuszki na totalnie zniszczonej kasecie świadczą o tym, że ta kaseta była ukrywana albo przekazywana z rąk do rąk, milion razy odtwarzana…. Pytanie, czy możemy interpretować, czy raczej opisywać fakty. Wiesz, to są oczywiście rzeczy dźwiękowe, natomiast teraz zupełnie nie czytam ich na poziomie dźwiękowym. Wiem, że to zabrzmi pretensjonalnie, ale to jest czytanie trochę tak, jak się czyta książki. To, co się dzieje w sferze audio, jest mniej istotne niż to, co merytorycznie, tekstowo możemy wyciągnąć z tych nagrań. One przez ten rodzaj słuchania stają się tekstem. Więc im bardziej je odestetyzowujemy, tym bardziej one się tekstualizują. Jezu, jak mi się powiedziało, przepraszam. (śmiech) Zacząłem robić taką rzecz, że próbuję odnajdywać ludzi z tych kaset. Znalazłem taką kasetę, której nie było jeszcze na blogu. Jest strasznie zniszczona, nagranie jest praktycznie nieczytelne, natomiast gdzieś spod tych szumów i trzasków słychać kogoś opowiadającego po angielsku o walijskich pieśniach ludowych. W którymś momencie pojawiło się tam nazwisko tego człowieka. Wygooglowałem go – okazało się, że na którymś uniwersytecie w Walii jest profesor o tym samym nazwisku. Zupełnie od czapy napisałem do niego: Panie profesorze, mam takie nagranie, czy rozpoznaje się pan na nim, a jeśli tak, to jakie są to okoliczności? Dostałem bardzo długiego, bardzo pięknego i wzruszającego maila. Oczywiście okazało się, że to on. Napisał, że dla niego jest potwornie wzruszające po 30, 40 latach trafić na coś, co jest kompletnie zniszczonym fragmentem jego osobistej historii. I że bardzo ładnie zgrywa się to z ówczesnym miejscem jego pracy podczas nagrywania tej kasety. Była to grupa teatralna o nazwie Faint Recollections – słabe, ulotne wspomnienia. A wiec tak, zniekształcenia potrafią dodawać niesamowitych znaczeń, zupełnie przypadkiem otwierać nowe drogi dla rozmowy o tych taśmach albo do interpretowania ich.

Myślę, że dlatego to jest bardzo cenne przedsięwzięcie. Posty na blogu są pierwszym wtórnym spojrzeniem na bardzo dużą część z tych nagrań, pierwszym spojrzeniem pod kątem czytania z nich czegoś. Jedna rzecz, o której trzeba natychmiast zapomnieć przy pracy z prywatnymi kasetami, to jest ocenianie – czy to jest ładniejsze, czy brzydsze. Oczywiście nie mówię o muzyce, coachingach czy nagraniach religijnych – tam jest mnóstwo kuriozalnych rzeczy, których nie da się wybronić w żaden sposób, mimo że staram się o nich pisać z sympatią. To jest też bardzo ciekawe w kontekście tego, co się teraz dzieje. Te kasety religijne pokazują, jak długą drogę Kościół przeszedł do tego momentu, w którym ludzie wyszli na ulice i zaczęli się burzyć przeciwko chrześcijańskiej nauce. Może było zupełnie inaczej – w mojej kolekcji są kasety, które ktoś wyrzucił, więc może próbka nie jest reprezentatywna. Ale u mnie jest bardzo dużo muzyki i nauczania prolajferskiego, antyaborcyjnego – już we wczesnych latach 80. Są przekuriozalne piosenki śpiewane przez braci zakonnych udających małe dzieci pytające: dlaczego mnie nie chciałaś? 1

grudzień 2020


/ świąteczne przeboje

I cała kaseta, ta akurat bodajże z 1981 r., jest poświęcona temu zagadnieniu. Nagle widać bardzo wyraźnie, że ta dychotomia w społeczeństwie, między tymi, którzy są za i przeciw, istnieje od bardzo dawna. Już wtedy ktoś przeżywał ten temat na tyle mocno, żeby wejść do studia i nagrać całą kasetę muzyki. W późniejszych nagraniach ta tematyka cały czas wraca, podobnie jak bardzo dosłownie i prosto rozumiany patriotyzm, który też jest bardzo ważnym elementem dzisiejszej debaty… Tak więc cała historia tej myśli prawicowej jest w tych kasetach bardzo czytelna.

Cofnijmy się na chwilę do początku – mówiłeś, że 80 proc. taśm w twojej kolekcji nigdy nie znajdzie się na blogu. Co znajduje się na tych odrzutach? Większość tego co odrzucam, to po prostu muzyka. Jest też bardzo dużo kaset coachingowych, kaset z muzyka religijną. Tak więc coaching, religia i muzyka pop – możemy sprowadzić kulturę do tych trzech elementów i będziemy wszystko wiedzieć o latach 90. (śmiech) Są też kasety, których absolutnie, za żadne skarby nie mogę upublicznić, bo są tak prywatne, tak intymne, że byłoby to bardzo nie fair w stosunku do osób, które je nagrywały. Bardzo piękny i bardzo intymny jest fragment z takiej ka-

sety, gdzie para się kłóci przez 45 minut – całą stronę kasety. Kłócą się o to, jak ułożyć relacje, o to co sobie zrobili złego w życiu… Rozmawiając upijają się. Są coraz bardziej pijani, ich głosy i argumenty coraz bardziej się rozjeżdżają, zwłaszcza mężczyzny. Natomiast jest taki przepiękny fragment: w którymś momencie kłótni facet stwierdza, że czegoś tam nie powiedział i mówi: czekaj, to cofnijmy taśmę, posłuchajmy. Nagranie się zatrzymuje, potem wraca i mówi: tak, przepraszam, powiedziałem to i tamto. To jest niesamowicie piękny moment, który bardzo bym chciał komuś pokazać, ale bez kontekstu nie ma sensu, a w kontekście po prostu nie mogę go upublicznić.

Masz ulubioną kasetę? Wiesz, to się cały czas zmienia. W zależności od nastroju i dnia. Na przykład dzisiaj rano serdeczny kolega wysłał mi maila, że słuchał płyty i fragment „rozmowy z ojcem” zrobił na nim duże wrażenie. Nie słuchałem tego od roku, powtórzyłem to sobie i akurat dzisiaj ona jest dla mnie bardzo ważną taśmą o różnych kontekstach. Ale wiesz, każdy fragment ma coś niezwykle istotnego w sobie, więc nie umiałbym wskazać jednej… No, może ten „sen Wandzi”, ale to zbyt oczywiste. 0

Muzyczny Dzień Świstaka Prawie wszystkie są znane na pamięć. Kojarzą się z zapachem świeżo upieczonych ciasteczek i szczęśliwym czasem, spędzonym w gronie najbliższych, na który czeka się przecież cały rok. Witajcie, świąteczne piosenki! T E K S T:

E WA J Ę D R S ZC Z Y K

zasadzie sezon świąteczny zaczyna się już na początku listopada i trwa w najlepsze aż do Bożego Narodzenia. Rodzi to wiele emocji – pozytywnych bądź negatywnych, ponieważ ludzie dzielą się na entuzjastów i sceptyków tego szaleństwa. Pierwsi z nich uwielbiają kilkutygodniowe przygotowania do kolacji wigilijnej i pakowanie prezentów, a drudzy są tylko podenerwowani nadmiarem obowiązków, a co za tym idzie, powodowanym przez to dodatkowym stresem. Nie zmienia to jednak faktu, że klimatyczna muzyka towarzyszy pewnie każdemu z nas w tym wyjątkowym okresie. Dlatego warto zwrócić uwagę na to, czego właściwie słuchamy każdego roku – jak się okazuje, oprócz kolęd są to piosenki pop nagrane dwadzieścia, jeśli nie trzydzieści, czterdzieści lat temu. Co sprawia, że są niezmiennie popularne i ponadczasowe? Czy ich nieustanna emisja może mieć jakieś nieprzewidziane konsekwencje?

W

fot. Gerd Altmann/Pixabay

Urok lat wcześniejszych Gdy jechałam ostatnio samochodem, w radiu został puszczony wielki przebój – All I Want For Christmas Is You autorstwa Mariah Carey. Pomyślałam: Znowu ona?! Wtedy właśnie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego jest to ta sama piosenka, która gościła w moich głośnikach rok, jak i pięć lat temu. W głowie zrodziło mi się kilka przemyśleń związanych z tym pytaniem.

34–35

Pierwsza oczywista odpowiedź może brzmieć: pragniemy wprowadzić się w przytulny, zimowy klimat. Niestety, z roku na rok jest to trudniejsze z powodu coraz mniejszych opadów śniegu. Otacza nas wtedy tylko wszechobecna szarość za oknem i melancholia, więc każdy dąży do rozweselenia siebie, a trzeba przyznać, że piosenki świąteczne są do tego idealne. Cała magia świąt leży w uczuciu nostalgii. Ludzie w tamtym momencie pragną poczuć się kochani, być w domu rodzinnym i wiedzieć, choć przez chwilę, że wszystko będzie w porządku. Nie bez kozery w przedostatnim tygodniu grudnia prawie połowa z 200 topowych piosenek na serwisie streamingowym Spotify zawiera właśnie taką tematykę. Cała świąteczna otoczka przenosi nas oczyma wyobraźni do czasów dzieciństwa, gdzie naszym głównym zmartwieniem było to, ile prezentów przyniesie nam Święty Mikołaj. Bez wątpienia przyczyniają się do tego piosenki chociażby takich grup jak Wham! czy Shakin’ Stevens. Dla pokolenia naszych rodziców jest to bezcenne wspomnienie okresu młodości, pierwszych zauroczeń i miłości przy blasku choinkowych światełek. Ach… Aż ciarki przechodzą po plecach. Kolejną przyczyną naszego uwielbienia dla starych hitów wydaje się być od niedawna popularne zafascynowanie młodych ludzi okresem lat sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Szukamy odzwierciedlenia tamtych czasów nie tylko w ubiorze, filmach, popkulturze, ale przede wszystkim w muzyce. Założę się, że więk-

szość z nas na świątecznym spotkaniu ze znajomymi chętniej puściłaby oryginalną wersję Santa Baby w wykonaniu Earthy Kitt niż unowocześniony cover Ariany Grande (chyba że ktoś jest wielkim fanem Ariany Grande). Skoro jesteśmy już w temacie coverów: ich rosnąca z roku na rok liczba jest niezaprzeczalnym dowodem na to, że próby osiągnięcia podobnej sławy dla nowych piosenek skazane są na fiasko. Czy to dobrze, czy źle – oceńcie sami. Na koniec chciałabym poruszyć jeszcze jeden aspekt urokliwych brzmień dzwoneczków i głośnego ho, ho, ho wydobywającego się z ust Świętego Mikołaja w utworach o tematyce świątecznej. Jak wszyscy dobrze wiemy, każdy medal ma dwie strony, więc nawet w tak pozytywnym temacie występują mniej przyjazne aspekty. Weźmy pod uwagę to, jak odwiedziny w sklepach z różnym asortymentem, zaczynając od odzieży, a kończąc na kosmetykach, wpływają na nasze zmysły. Przyjemna dla ucha muzyka, słodkie zapachy i uśmiech na twarzy sprzedawcy to tylko kilka czynników, które sprawiają, że nie jesteśmy w stanie powstrzymać się od zakupu konkretnej rzeczy – nawet jeśli portfel na to nie do końca pozwala. Wpadamy w wir kupowania mniej potrzebnych rzeczy, ponieważ myślimy, że kiedyś na pewno ich użyjemy bądź podarujemy w prezencie dalekiemu krewnemu. Spójrzmy też na ten cały proces z perspektywy osoby zatrudnionej jako doradca klienta czy sprzedawca. Coraz więcej słyszy się o tym że nad-


oto twój mózg na muzyce /

mierne słuchanie muzyki świątecznej może być niezdrowe. Jeśli się nad tym głębiej zastanowić, to rzeczywiście, jeśli zapętlilibyśmy sobie kilka piosenek i odtwarzali je przez osiem godzin, mogłoby to być w pewnym momencie irytujące i bardzo rozpraszające. Jednak rozwiązanie tego problemu

wydaje się dosyć trudne, bo trzeba by nauczyć się ignorowania tych dźwięków. Zostawmy jednak tę dywagację i skupmy się na tym, ile radości i miłych wspomnień przynosi słuchanie świątecznych przebojów. Odpłyńmy myślami do tych pięknych chwil relaksu i spró-

bujmy się rozluźnić. Bez względu na to, czy lubicie słuchać coveru Let it snow! Let it snow! Let it snow! w wersji Michaela Bublé, czy jesteście zwolennikami staromodnych brzmień Elvisa Presleya, życzę wam przyjemnych dla ucha i duszy świąt Bożego Narodzenia! 0

Kształcąca moc dźwięku Słuchamy jej na co dzień w bardzo różnych miejscach – zarówno w domu czy w samochodzie, jak i na koncertach, na weselach lub choćby podczas pobytu w kawiarni. Ilu z nas ma jednak świadomość, jak ważną rolę muzyka odgrywa w formowaniu naszej osobowości już od najmłodszych lat? Jest ona bowiem nie tylko tłem wzbogacającym naszą codzienność, ale również sztuką posiadającą ukrytą, wychowawczą moc. M AR I A B O G U TA

uż starożytni myśliciele zwrócili uwagę na wpływ muzyki na ludzkie emocje i zachowania. Towarzyszyło im przekonanie, że poszczególne brzmienia, rytmy i skale mają swój określony wyraz – ethos. Co za tym idzie, mogą w zależności od swojego charakteru wywierać pozytywny lub negatywny wpływ na słuchaczy. Opisując w Państwie ustrój utopijnego kraju rządzonego przez filozofów, Platon przypisywał muzyce rolę narzędzia służącego do modelowania nastrojów obywateli przez władzę. Arystoteles tymczasem traktował ją jako źródło wychowania moralnego. W zależności od sposobu oddziaływania na człowieka dzielił przy tym muzykę na trzy kategorie określane wówczas mianem stylów – kształtujący moralność styl wychowawczy, oczyszczający duszę z niepożądanych emocji styl entuzjastyczny oraz styl praktyczny, pełniący funkcję rozrywkową.

J

Magia wysokiej częstotliwości Starożytni filozofowie dali początek rozważaniom na temat oddziaływania muzyki na człowieka. Nie potrafili jednak udzielić odpowiedzi na jedno zasadnicze pytanie – jak wpływa ona na funkcjonowanie naszych mózgów? Zbadania tej kwestii podjął się w połowie XX w. francuski lekarz i uczony, prof. Alfred Tomatis. Wykazał on, że ludzkie uszy nie służą wyłącznie do słyszenia i słuchania, gdyż stymulują także równowagę, postawę ciała, orientację przestrzenną, język, mowę oraz głos. Co więcej, uczestniczą w przygotowaniu mózgu do świadomego odbierania bodźców z otoczenia. Obecność narządów słuchu w ciele odgrywa zatem ważniejszą rolę, niż moglibyśmy przypuszczać. Ale co właściwie daje nam odbiór muzyki? Badania przeprowadzone przez prof. Tomatisa wykazały, że na znajdujących się w uchu wypustkach włosowych komórek słuchowych narządu Cortiego dźwięk przeobrażony zostaje w impulsy elektrycz-

ne. Im większa jest przy tym jego częstotliwość, tym więcej komórek zmysłowych zaczyna na niego reagować. Czy wiedzieliście, że odgłosy o najwyższych częstotliwościach pobudzają do działania ponad 24 tys. tych komórek? Co za tym idzie, wyższe dźwięki powodują wytwarzanie większej liczby impulsów nerwowych, podnosząc przy tym poziom aktywności mózgu. Pobudzenie staje się jeszcze silniejsze wówczas, gdy słuchaniu muzyki towarzyszy ruch (np. taniec). Tymczasem dźwięki niższe działają na nas dezaktywująco, powodując wyczerpanie i senność. Prof. Tomatis udowodnił, że brzmienia o wysokiej częstotliwości stymulują działanie kory mózgowej. Mają więc pozytywny wpływ na koncentrację, pamięć, rozwój kreatywności i zdolności organizacyjnych, wzrost motywacji do działania oraz normalizację napięcia mięśniowego, a tym samym korektę postawy ciała. Sporo tego, prawda? Ciekawym zjawiskiem jest również odkryty przez tego badacza efekt Mozarta. Analizując twórczość kompozytorów muzyki klasycznej uczony odkrył, że dzieła twórcy Czarodziejskiego fletu są szczególnie bogate w dźwięki o wysokich częstotliwościach. Według prof. Tomatisa ich słuchanie zapewnia człowiekowi poczucie wewnętrznej spójności i pozwala mu w pełni skupić się na chwili teraźniejszej. Francuz sądził również, że muzyka ta wspomaga aktywizację sprzyjających uczeniu się fal beta w mózgu. Wiadomo już więc, czego najlepiej słuchać przed kolokwium. Kwestia efektu Mozarta do dziś budzi jednak kontrowersje – sami psychologowie twierdzą, że krótkotrwały efekt uzyskany w jednym badaniu obrósł legendą, która nie ma potwierdzenia w faktach.

Dźwięk – wybitny nauczyciel Z biegiem czasu zauważono też, że muzyka potrafi wywierać pozytywny wpływ na dzieci z niepełnosprawnością czy specjalnymi potrzebami. Badania naukowe wykazują, że słuchanie odpowiednio

dobranych dźwięków w połączeniu z ćwiczeniami ruchowymi wpływa na poprawę koncentracji podczas nauki u szczególnie nadpobudliwych maluchów. Prof. Wiesława Sacher zwraca również uwagę na inne możliwości edukacyjnych działań muzycznych. Wzmacnianie odbioru bodźców u dzieci z uszkodzeniami słuchu poprzez kontakt z dźwiękami o zróżnicowanej barwie, dynamice i wysokości może spowodować udrożnienie znajdującego się w uchu kanału, a tym samym poprawę zdolności słyszenia. Realizowane w ramach lekcji śpiewu ćwiczenia głosowe pomagają tymczasem skorygować wady wymowy oraz zaburzenia mowy. Z kolei taniec bywa wykorzystywany między innymi podczas rehabilitacji osób z niepełnosprawnością ruchową. Muzyka może przydać się jednak w pracy z każdym dzieckiem, bez względu na stopień jego psychicznej i fizycznej sprawności. Istnieją rozmaite ćwiczenia rozwojowe wykorzystywane m.in. podczas zajęć w szkołach i przedszkolach, w których odgrywa ona bardzo ważną rolę – na przykład znana niemal wszystkim gra w „gorące krzesła” wspomagająca refleks oraz koncentrację. Wszelkie zabawy dźwiękowo-ruchowe oparte np. na nauce choreografii poprawiają u najmłodszych pamięć ruchową oraz uczą wyrażania siebie poprzez taniec. Zadania związane z wystukiwaniem rytmu zwiększają natomiast zdolność słuchowego zapamiętywania różnych kombinacji. Warto wspomnieć również o pewnym trudniejszym ćwiczeniu, polegającym na interpretacji tytułu utworu oraz próbie skojarzenia z nim jego „zawartości”. Poprzez tego typu analizę dzieł muzycznych dzieci uczą się rozumienia pewnych zjawisk i problemów. Najlepiej sprawdza się to w pracy z melodiami o szczególnie obrazowym charakterze, takimi jak Cztery pory roku Vivaldiego czy VI Symfonia Pastoralna Beethovena. Samo słuchanie rozmaitych utworów może przyczynić się też do zwiększenia u maluchów zdolności skupienia uwagi na dźwiękach oraz wrażliwości na otoczenie. 1

grudzień 2020

fot. kalhh/Pixabay

T E K S T:


/ recenzje

Moc, która nie zna granic W głowie się nie mieści, jak wiele potrafi uczynić muzyka. Wykorzystana w odpowiedni sposób może posłużyć zarówno celom rozrywkowym, jak i terapeutycznym czy wychowawczym. Co więcej, kształtuje ona u ludzi pewne cechy i zdolności już od najwcześniejszych lat ich życia. Nie ma znaczenia, czy należymy do grupy pasjonatów tej dziedziny, osób tworzących ją amatorsko

lub zawodowo, czy też tych, którzy nie czują, że mają z nią wiele wspólnego. Choć nie wszyscy zajmujemy się muzyką na co dzień, dam głowę, że każdy, kto uczęszczał do przedszkola czy szkoły podstawowej, doświadczył w życiu pracy z nią. Co za tym idzie, to między innymi dzięki niej posiadamy takie, a nie inne predyspozycje. Kształtująca moc dźwięku jest zatem znacznie silniejsza, niż można by przypuszczać. 0

x x x yz

ocena:

szukasz podsumowania roku? znajdziesz je na stronie www 28 grudnia Róisín Murphy, dobrze znana zarówno z kariery solowej,

jąc This is sane / this is mad. Fani Kubrickowskiej Mechanicznej

jak i z działalności w zespole Moloko, po czteroletniej przerwie

pomarańczy z pewnością upodobają sobie ten kawałek, bo jest

powraca na scenę muzyczną z niebanalną, brzmiącą wręcz

on łudząco podobny do A Clockwork Orange Theme.

futurystycznie płytą Róisín Machine. Już sama szata graficz-

Niestety, po tych dwóch utworach nasza podróż dobiega

na okładki może sugerować powrót do lat 80., kiedy kluby

końca – wracamy na Ziemię. Co prawda cały album nasycony

zapełnione były kolorowo ubranymi nastolatkami, chcącymi

jest elektroniką charakterystyczną dla ostatnich dekad XX w.,

usłyszeć żywe, taneczne brzmienia. Czy włączając ten album,

co może dalej trzymać nas w oderwaniu od rzeczywistości,

poczujemy się jak w innej dekadzie? Zdecydowanie tak, cho-

jednak nie wyjdziemy poza nowopoznany undergroundowy

ciaż może to nie być ani era, ani miejsce, które znamy.

Róisín Murphy Róisín Machine Skint/BMG

klub. Shellfish Mademoiselle, Incapable, We Got Together, Nar-

Murphy już na samym wstępie Simulation, śpiewając This is

cissus – rytmy z tych utworów przypominają te, które znamy

a simulation / this is a lonely illusion, przypomina nam, że zmie-

z wcześniejszych płyt. Electropop niezmiennie towarzyszy

rzymy się z obcą nam czasoprzestrzenią. Dzięki łagodnym,

wokalistce już od początków jej kariery i nie zapowiada się na

elektronicznym dźwiękom i spokojnemu, wręcz monotonnemu

to, żeby coś uległo zmianie. Powtórzenie raz wypracowanych

wokalowi możemy poczuć się jak podczas domówki organi-

schematów nie oznacza jednak, że sama płyta jest pozba-

zowanej na statku kosmicznym. Mało tego, gdy po wstępie

wiona polotu. Wciąż możemy dostrzec w niej powiew świe-

poczujemy się już całkowicie zrelaksowani, Simulation bardzo

żości, przejawiającej się choćby we wcześniej wspomnianych

płynnie przechodzi w następny utwór – najczęściej słuchane

utworach z początku albumu. To wtedy artystka pokazuje,

na Spotify zaraz po wypuszczeniu płyty Kingdom Of Ends. Wła-

że mimo wszystko jest skłonna eksperymentować z brzmie-

śnie w nim kosmonautka proponuje nam zażycie dawki LSD.

niami, co pozwala nam sądzić, że jej przyszłe projekty będą

Pomieszczenie staje się kolorowe i powoli rozmywa nam się

naprawdę ekscytujące.

WIKTORIA KOLINKO

społów. Można by się czepiać, że w tej sytuacji nawet cytacik z Rejsu nie pomaga, ale pomimo że te melodie już się gdzieś

na zewnątrz, zakręć się wokół jakichś niedookreślonych kon-

słyszało, to jednak album Jocelyn Packard nie bazuje na nich,

strukcji, przez które przepływa biały dym przemysłowy. W tym

a raczej stawia je w szerszym kontekście. Momentami wypa-

miejscu wszystko jest jakieś takie dziwnie znajome, jak Have

da to naprawdę przekonująco, szczególnie gdy da się wyłapać

a great day! z Lynchowych ust. Niezależnie od tego, gdzie bę-

dźwięki przywodzące na myśl soundtrack do Firewatcha. To

dzie się ono znajdowało, a co za tym idzie – i ty, z uniżonością

właśnie wtedy muzyka chłopców ujmuje słuchacza, a dualizm

śledź wirujące nad tobą masy cząstek <niebo>. Pozwól, aby

gatunków zaczyna niezrozumiale szeptać, prowadząc go

zaciążyły, docisnęły cię do gruntu tak mocno, aż zaswędzi

w miejsca takie jak to z wstępnych zdań tej recenzji. Jednak-

w nosie, a przed oczami pojawią się gwiazdki (tudzież mroczki).

że na Nothing is Solid składają się też fragmenty zupełnie

Wtedy w świadomości zajdzie coś na kształt Nothing Is Solid

nieciekawe. Pojawiają się pod postacią dłużyzn, do których

experience. Ulotny ciężar, wielki strzęp łuszczącego się billbo-

po kilku odsłuchach nie chce się już wracać. Gdyby na płycie

ardu przy autostradzie przebiegającej przez przestrzeń bazo-

pojawiło się mniej przeciętności połączonej z hołdowaniem

wą, zredukowaną do niewyraźnych doświadczeń typu drone.

takim tuzom jak GY!BE i EITS, zaproponowałbym klanowi

Na tym odludziu muzyka kołuje nad słuchaczem, zwisa

Jurgów otwarcie szampana. Ba, sam bym go im posłał, piejąc

nad nim niczym rozpraszająca się za odrzutowcem smuga.

z zachwytu. Tak czy siak, ziomale z Opusu mogą skleić solidną

Świadkiem tego jest ten cały bezduch kontestowany, który

pionę – mają w końcu w swej słoniowej stajni kolejne wydaw-

złośliwcy określą wyeksploatowanym brakiem inwencji, czyli

nictwo na bardzo dobrym poziomie.

post-rockowymi gitarkami spod znaku długonazwych ze-

xxxxz

Zanim przeczytasz nadciągający szlaczek znaczków, zadbaj o doświadczenie. Wyjrzyj przez okno, a najlepiej wyjdź

ocena:

w oczach, a Murphy dodatkowo podgrzewa atmosferę, śpiewa-

A NTEK TRYBUS

Na stronie MAGLA znajdziesz także wywiad Antoniego Trybusa z zespołem Jocelyn Packard.

36–37

Jocelyn Packard Nothing Is Solid Opus Elefantum


xxxxz

ocena:

Z bólem serca przyznaję, że nastoletnie lata spędziłem

Ghostemane ANTI-ICON Blackmage

perkusja, która w utworach takich jak Lazaretto czy Va-

na maniakalnym słuchaniu metalu i, jak na radykalnego

gabond przywodzi na myśl metalcore – tym bardziej, że

kuca w tym wieku przystało, uważałem większość pozo-

znajdziemy w nich charakterystyczne dla niego breakdow-

stałych gatunków muzycznych za chłam. Rok 2018 wspo-

ny. Dopełnienie stanowią ostre gitarowe riffy oraz spora

minam jako pierwsze nieśmiałe próby wyjścia poza swoją

ilość niepokojących efektów, które idealnie wpasowują

strefę komfortu – za namową kolegów spróbowałem wy-

się w mroczny klimat albumu. Usłyszymy tu m.in. sample

leczyć fiksację na punkcie metalu za pomocą rapu. Było to

z utworu blackmetalowej grupy Mayhem, łomoczące glit-

nie lada wyzwanie. Przez długi czas zwyczajnie nie potrafi-

che w stylu Code Orange, a nawet odległe odgłosy wymio-

łem przekonać się do odmiennego wokalu i generowanego

towania. Najbardziej ekscytujący jest jednak wieloposta-

komputerowo podkładu muzycznego. Gdy Spotify polecił

ciowy wokal Ghostemane’a, zmieniający się częściej niż

mi Ghostemane’a, doznałem (mimo bycia ateistą) istnego

obostrzenia związane z pandemią – w Hellrap mamy do

objawienia. W albumie zatytułowanym N/O/I/S/E muzyk

czynienia z szybkim rapem, Hydrochloride zawiera ener-

zaprezentował słuchaczom niezwykle udany miks rapu,

giczne growle, a zamykająca krążek akustyczna ballada

industrialu i właśnie metalu. Przepełniona agresywnym

Falling Down wyróżnia się emocjonalnym śpiewem. W Me-

wokalem, głośnym przesterem, a nawet gitarą płyta od

lancholic natomiast głos wokalisty stopniowo przeradza

razu trafiła na listę moich czołowych odkryć muzycznych.

się z udręczonych szeptów w złowrogie, zniekształcone

Nic zatem dziwnego, że na jego tegoroczny album czeka-

warstwą hałasu krzyki.

łem z niecierpliwością.

Ghostemane od zawsze inspirował się odmiennymi

Powiem krótko: ANTI-ICON to jedna z najbardziej ory-

rodzajami muzyki, czerpiąc garściami z charakterystycz-

ginalnych płyt, jakich miałem przyjemność posłuchać

nych dla nich elementów. Rezultatem jest unikalny ANTI-

w tym roku. Sposób w jaki Ghostemane płynnie porusza się

-ICON, umiejętnie skomponowany oraz połączony w jedno

między gatunkami naprawdę zasługuje na uznanie – nie

spójne dzieło, które przyciągnie zarówno fanów rapu, jak

sposób precyzyjnie zaklasyfikować tego albumu do jed-

i metalu – tworząc międzygatunkowy most podobny do

nego muzycznego nurtu. Warstwa dźwiękowa jest bardzo

tego, jakim na początku XXI w. był nu metal.

K U B A K O Ł O DZ I E J

zróżnicowana – jej bazę stanowi ciężka, ale dynamiczna

wił się enigmatyczny komunikat. Dzwoniąc pod wskaza-

z początków XXI wieku, rap-rockowy kolaż zdecydowa-

ny na nim numer, można było połączyć się z Maciejem

nie znalazł się na odpowiedniej kartce z kalendarza. Jest

Poredą, wokalistą Lordofonu. Oprócz krótkiej rozmowy

to projekt, który z przyjemnością można puścić między

z muzykiem infolinia oferowała także przedpremierowy

kolejnymi, dłużącymi się e-zajęciami, ale także podczas

odsłuch dwóch utworów zwiastujących najnowszą płytę

spaceru wśród opadających liści. Wywołuje u odbiorców –

duetu. Sami autorzy sugerowali, by przeżyć to doświad-

momentami gorzki, ale mimo wszystko – uśmiech, będący

czenie za pomocą legendarnego, choć dziś już raczej ko-

ostatnimi czasy coraz bardziej deficytowym towarem.

jarzonego z klimatami retro, aparatu BlackBerry. Ta ory-

Jednak paleta emocji i przemyśleń, jakiej autorzy użyli

ginalna akcja promocyjna nie tylko przyciągnęła uwagę

do stworzenia swojego dzieła, jest zdecydowanie bardziej

odbiorców, lecz także trafnie naszkicowała przed nimi

złożona. Płyta jest zróżnicowana nie tylko pod względem

obraz nadchodzącego projektu.

stylistycznym. Imponuje również rozpiętość tematyczna –

Koniec oczekiwania nastąpił w październiku – wów-

poczynając od ironicznych spostrzeżeń na temat kalejdosko-

czas swoją premierę miał długogrający album Koło.

powo zmieniających się trendów w popkulturze, kończąc na

Zdaje się, że Lordofon nie bez powodu upodobał sobie

próbach ubrania w słowa problemów naszego pokolenia.

jesienno-zimowy okres. Końcówka roku przepełniona

Choć w niejednej linijce odnalazłem swoje odbicie, to wpra-

jest tęsknotą za przygasającymi już promieniami słońca

wione ucho może doszukać się w Kole także kilku lirycznych,

oraz urokliwą letnią aurą. Podobne odczucia przywołuje

infantylnych naiwności czy średnio trafionych diagnoz spo-

muzyka warszawskiego duetu, która łączy nostalgię

łecznych. Mimo to album nadrabia drobne niedociągnięcia

do bezpowrotnie utraconej młodzieńczej beztroski z

pomysłową koncepcją, nieschematycznymi rozwiązaniami

próbami pogodzenia się z zastaną rzeczywistością.

i po prostu zaraźliwą energią emanującą z wokalu Macieja

Koło jest jak pobudka w pierwszy dzień roku szkolnego

Poredy oraz produkcji Michała Jurka. Koło jest powidokiem

po szalonych wakacjach, ale też jak wieczór spędzony

dawnej działalności duetu, który swoją artystyczną przygo-

z przyjaciółmi na wspominaniu „starych dobrych cza-

dę zaczynał od punkowo-garażowych brzmień. Romans ich

sów”. Znajdziemy tu zarówno bezkompromisowe linijki

poprzedniej stylistyki z rapem zaowocował eklektycznym

(Figaro), humorystyczny braggowy numer o zwierzę-

tworem, dającym Lordofonowi szansę na zakotwiczenie się

tach (Zoo), jak i peany na cześć drobnych przyjemności,

w polskiej branży muzycznej na stałe.

wyśpiewywane przy akompaniamencie ciepłych gitaro-

Róisín Murphy Róisín Machine Skint/BMG

xxxxz

Ten nietuzinkowy, czerpiący garściami inspiracje

ocena:

We wrześniu na warszawskim pawilonie Cepelii poja-

Lordofon Koło

Asfalt Records

MIŁOSZ PIOTROWSKI

wych akordów (Kobayashi).

grudzień 2020


KSIĄŻKA

/ piekło kobiet

najmniejszy przeżuwacz świata: myszo-jeleń

Być kobietą Polska symfonia emancypacji wybrzmiewa coraz głośniej. Wyraża złość, bezsilność i zawód postawą rządzących, którzy zamiast łączyć – dzielą, zaostrzają nierówności społeczne i odbierają kobietom podstawowe prawa człowieka. W odpowiedzi na aktualne wydarzenia Redakcja Działu Książka rozmawia o emancypacyjnej roli literatury. T E K S T:

D O m i n i k t r ac z, a l e k s a n d r a o r z e s z e k , a n n a p y r e k , z u z a n n a to m i c z e k

Grafika:

m i l e n a m i n dy kow s k a

ominik Tracz: Wszyscy wiemy, co działo się ostatnio na ulicach Warszawy i innych polskich miast. Jednak wyjątkowo nie chciałbym się skupiać zanadto na kwestiach politycznych, tylko na psychologicznych. Obecna sytuacja na pewno niesie za sobą duży bagaż emocjonalny zarówno dla kobiet, jak i często dla wspierających je mężczyzn i środowisk proaborcyjnych. Co według was mogłoby przynieść pokrzepienie albo służyć dobrą radą? Innymi słowy – porozmawiajmy trochę o samej literaturze.

D

Anna Pyrek: Myślę, że koniecznie trzeba przy tej okazji wspomnieć o Simone de Beauvoir i jej Drugiej płci, która obecnie uważana jest za ważny głos drugiej fali działań emancypacyjnych. Autorka w swojej książce niejednokrotnie powoływała się na gałąź feminizmu egzystencjalnego i zakładała równość obu płci w wolności. Zgodnie z tezami Simone obecnie znana forma emancypacji, czyli symetryczność w relacji z mężczyznami, wytworzyła się poprzez kulturę i historię, stanowiąc nową wersję feminizmu. D.T.: Co możesz ogólnie powiedzieć o pierwszych znanych publikacjach feministycznych? A.P.: Jednym ze starszych głosów emancypacji w literaturze jest Klementyna Hoffmanowa, chociaż osobiście nie zgadzam się z przypisywaniem jej znacznych zasług. Do literackich początków można też zaliczyć krytykę nierówności płci w Poddaństwie kobiet, które J.S. Mill napisał wraz ze swoją żoną Harriet. D.T.: Dlaczego się nie zgadzasz? A.P.: Hoffmanowa rozumiała feminizm w sposób dość ograniczony. Nawet bardzo ograniczony. Pomimo że z jednej strony mówiła o ekonomicznym uniezależnieniu się kobiet, to zwracała uwagę na ich prawdziwą rolę i wartości konserwatywne oraz katolickie. W rezultacie oprócz tego, że była silną kobietą, nie wniosła

38–39

żadnych większych zmian do dyskursu. Zgadzam się zatem z inną matką polskiego feminizmu, Narcyzą Żmichowską, dzisiaj zapomnianą, jednak nie mniej ważną, która swojego czasu stała w opozycji do założeń Hoffmanowej, twierdząc, że pisarka zarzuca „męski punkt widzenia”, konserwatyzm i brak patriotyzmu. Sama zaś postulowała kształcenie dziewcząt, by mogły one podejmować świadome decyzje i spełniać się w innych funkcjach społecznych niż zwyczajowe role żony i matki. Przy tej okazji przypomniała mi się jeszcze jedna książka – kojarzycie Małe kobietki?

nizmu. Co ciekawe, opisuje ona walkę kobiet w Afryce, tym samym niszcząc szkodliwe stereotypy, zgodnie z którymi potomkinie Wenus nie domagają się swoich praw na tych terenach. Drugą moją propozycję stanowi zbiór esejów Rebecci Solnit Mężczyźni objaśniają mi świat, czyli współczesna publikacja mająca na celu przedstawienie prawdziwego oblicza feminizmu, a nie jego wizji w prawicowej świadomości. Szczególnie dużo uwagi autorka poświęca w esejach sytuacji w Stanach Zjednoczonych, czyli akcji #YesAllWomen, w której kobiety dzielą się swoimi przeżyciami z molestowaniem seksualnym i gwałtem w tle.

Zuzanna Tomiczek: Tak! I książkę, i film! A.P.: No właśnie. Tutaj jest duży dysonans, bo w książce bohaterki ostatecznie osiągają szczęście dopiero wtedy, gdy wyjdą za mąż. Faktycznie w pierwszej części pojawia się wątek feministyczny, ale mało kto decyduje się nakręcić kontynuację Małych kobietek i przedstawić wydźwięk całej serii książek. Z.T.: Ja z kolei chciałabym powiedzieć jeszcze o literackim klasyku, Annie Kareninie Lwa Tołstoja. Z jego dziełem wiąże się ciekawa historia, bowiem autor zamierzał napisać powieść, która stanowić będzie krytykę feminizmu, potępienie Anny za zdradę, której się dopuściła. Jednak w procesie twórczym bohaterowie wymknęli się Tołstojowi spod kontroli, czego rezultatem była kreacja głównej postaci, kochającej, lecz niezdolnej, by tkwić w związku bez miłości. Z historii o dziewczynie, która miała stanowić antagonistkę, przez wzgląd na jej dążenie do wydostania się z norm społeczno-kulturowych, powstała epopeja z wyraźnym wątkiem feministycznym, co pozwala na zaliczenie jej do tego zestawienia. Aleksandra Orzeszek: Przechodząc na grunt dużo bardziej współczesnych książek w tematyce feminizmu, warto też wspomnieć o Wszyscy powinniśmy być feministami Chimamandy Adichie, która stanowi wykłady na temat femi-

D.T.: W takim razie chciałbym się jeszcze odnieść do Mężczyźni objaśniają mi świat, bo skoro mowa o akcji #YesAllWomen, to nie należy pominąć też ruchu #MeToo, który został nagłośniony po oskarżeniu producenta filmowego Harveya Weinsteina o liczne gwałty i molestowania kobiet. I przy tej okazji powiem o Złap i ukręć łeb Ronana Farrowa, czyli reportażu, który demaskuje właśnie tę sprawę. Ronan jest synem znanej hollywoodzkiej aktorki Mii Farrow i reżysera Woody’ego Allena. Zatrudniony jako reporter śledczy w telewizji NBC postanowił zająć się tematem molestowania seksualnego kobiet. Dochodzenie zaprowadziło go do postaci wcześniej wspomnianego Weinsteina, osoby potężnej na rynku, niemalże nietykalnej. Farrow opisuje wszystkie swoje poczynania zmierzające do postawienia producenta w stan oskarżenia, nie ukrywając licznych perypetii skutecznie utrudniających mu pracę. Przełożony Ronana „uciął łeb” tematowi, przez co reportażysta musiał udać się do konkurencyjnej telewizji, przez długi czas będąc na celowniku rosyjskiej organizacji wywiadowczej, śledzącej i zastraszającej go. W efekcie książkę czyta się jak wciągający kryminał, tym straszniejszy, gdy czytelnik zda sobie sprawę, że wszystkie te wydarzenia miały miejsce naprawdę. Jednocześnie Farrow w przytoczonych rozmowach z ofiarami Weinsteina przedstawia niesamowitą siłę i odwagę kobiet,


piekło kobiet /

które zdecydowały się opowiedzieć swoje historie, mimo że przez całe życie chowały się w cieniu, straumatyzowane i przerażone. A.O.: Skoro już poruszyłeś temat reportażu, to przypomniało mi się Z nienawiści do kobiet Justyny Kopińskiej, o tym, jak traktowano kobiety w wojsku. Autorka pokazuje w swojej książce, że problem gwałtu nie jest tylko zagraniczną bolączką, ale dotyczy także polskiej rzeczywistości i należy mówić o nim głośno. Z.T.: Nie możemy także pominąć Kwiatu pustyni, czyli powieści dotyczącej modelki, która ucieka z ortodoksyjnej muzułmańskiej rodziny, by poświęcić się swojej pasji niezależnie od barier narzucanych przez tradycję. A.P.: Ciekawe jest też to, że powstała druga część tej książki. To znaczy, może nie druga, ale też odnosząca się do tematyki pierwowzoru. Autorka opisuje bowiem, jak starała się uratować pewną dziewczynkę przed obrzezaniem. Dziewczynkę, która zagrała samą siebie w filmowej ekranizacji Kwiatu pustyni. Dla mnie to jest nie-

samowite, jak kobiety w fundacji Desert Flower (ang. Kwiat Pustyni – tłum. red.) walczą o wolność i niezależność, tym samym jednocząc się w swoich działaniach, łączących je bardziej niż cokolwiek innego. Książka w efekcie pokazuje misję organizacji oraz portretuje społeczeństwo, które często utrudnia walkę o własne prawa. Zwraca również uwagę na zakłamanie Unii Europejskiej, która mówi, że wspomaganie feminizmu jest ważne, ale jednocześnie niewiele robi w tym kierunku. Jaki jest tego przejaw? Pomimo wielu inicjatyw w państwach, w których nierówności istniały, istnieją nadal, co podważa skuteczność działań UE na tych terenach. Ponadto ekonomia Unii jest ekonomią „męską”, a przecież to kobiety są odpowiedzialne za 80 proc. światowego popytu, bo w końcu to właśnie one częściej robią zakupy. Warto też wspomnieć, że UE swego czasu dużo mówiła o tym, że obrzezanie kobiet w Afryce jest niewskazane, lecz mimo słów sprzeciwu nie podjęto inicjatyw zmierzających do zatrzymania podobnych działań, na przykład poprzez symboliczną pomoc fundacji Kwiat Pustyni (której założycielka niejednokrotnie zapraszana była na spotkania unijne). Książ-

KSIĄŻKA

ka przedstawia ponadto kwestię wolności ludów afrykańskich, nadal uznawanych za mniej „ucywilizowane”. Autorka mówi wprost, że biały Europejczyk wskazujący na to, co należy zrobić, niczego nie zmieni, bo to ludzie muszą znać swoją wolność i stworzyć najlepszy dla siebie świat. D.T.: Warto też zapoznać się z filmem na podstawie książki w reżyserii Sherry’ego Hormanna, który zebrał ciepłe reakcje krytyki i zdobył nagrodę publiczności na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w San Sebastian. Od siebie dodam jeszcze, że nie wspomnieliśmy o książce chyba najbardziej znamiennej dla obecnych czasów, czyli antyutopijnej Opowieści podręcznej. Dzisiaj coraz częściej słyszy się o tym, że Polska staje się Gileadem. Krajem, w którym kobieta znaczy tyle, co nic, a wolność i równość to maksymy dawno zapomniane. Jednak wolę odpuścić sobie dłuższe rozważania na temat powieści Atwood, ponieważ jej pełna recenzja znajduje się w sekcji Retro-recenzji (s. 43). Ze swojej strony dziękuję za miłą dyskusję i liczę, że spotkamy się jeszcze, żeby porozmawiać o literaturze. 0

grudzień 2020


KSIĄŻKA

/ Rok Tyrmanda

Czy Zły jest dobry? Wąską uliczką niesie się warsiaska przyśpiewka, przy akompaniamencie pijackiego rechotu i dźwięku tłuczonej butelki. Tę rubaszną libację przerywa rozdzierający krzyk, którego namacalnym następstwem jest strużka krwi, płynąca strumykiem, jakby torowała sobie drogę pomiędzy szczelinami bruku… Nagle w ciemności rozżarzają się do białości dwa punkty – oczy Złego. Brzmi jak Peaky Blinders? Może... ale w rzeczywistości jest dużo lepsze! T E K S T:

a n to n i n a g u tow s k a

eopold Tyrmand – człowiek legenda polskiego świata artystycznego lat 50. XX w., dziś w znacznej mierze zapomniany. Zasłynął jako barwny ptak w kolorowych skarpetkach, wyróżniający się na tle szarej PRL-owskiej rzeczywistości, przeciwko której się buntował. Zaliczano go do bikiniarzy, którzy charakterystycznym, jaskrawym ubiorem wyrażali niezadowolenie z ustroju, umiłowanie dla zachodniej popkultury i jazzu, propagowanego w Polsce właśnie przez Tyrmanda.

L

A wszystko zaczęło się gdy... Pewnego wieczoru, jakich wiele podczas kwarantanny, postanowiłam przejrzeć domową biblioteczkę. Przejechałam palcami po grzbietach – jedne nowe, inne nadgryzione zębem czasu. Zupełnie przypadkowo wybrałam pozycję o intrygującym tytule: Zły. Okładka mojego wydania w ogóle nie wyglądała zachęcająco, całkiem oldschoolowa i do tego bez opisu, a jedynie z cytatem Gombrowicza: Powieść kryminalna, romans brukowy? Ależ tak i gorzej nawet: romans z bruku zrujnowanego i z rozdołów. A jednak to lśni, tryska, brzmi, śpiewa… Romantyczny księżyc unosi się nad ruiną miasta i dochodzące z nor, jam, zamków mordobicia stają się – znowu! – poetyczne. Tyrmand jest najdoskonalszą kontynuacją naszej romantycznej poezji, on prze-

40–41

gr a f i k a :

m a r t y n a b o r odz i u k

jął jej pióropusz, on pisze jej ciąg dalszy. Zachęciło was? Mnie tak! I choć to wszystko, co wiedziałam wtedy o tej powieści, postanowiłam umówić się z nią na randkę w ciemno. Bardzo się cieszę, że ją wybrałam (a może to ona mnie?), bo jak przekonałam się później, nie dość, że 2020 r. jest Rokiem Leopolda Tyrmanda, to książka okazała się tak wciągająca, że zarwałam dla niej nockę.

Wyjątkowa lektura? Zły został wydany w 1956 r. i akcja powieści również toczy się w latach 50. XX w., czyli w czasach, kiedy słowo bestseller nie było tylko chwytliwym hasłem marketingowym, tak jak dzisiaj. To książka legenda, praktycznie nieznana millenialsom i pokoleniu Z, co jest niezwykle smutne, bo Zły stanowi kawał (760 str. w moim egzemplarzu) wyśmienitej literatury! Od samego początku klimat powojennej Warszawy, odradzającej się niczym roślina kiełkująca na zgliszczach, całkowicie pochłania czytelnika. Przyjemnie jest również wrócić myślami do miejsc, w których bywało się przed pandemią i zobaczyć je oczami wyobraźni w zupełnie innym świetle – brudnych, niechlujnych, otrzepujących się z wojennego kurzu, a także nowych, dopiero powstających, masywnych i nowoczesnych budowli. Warszawa była i jest wyjątkowa, pełno w niej sprzeczności – zabyt-

kowe kamienice wymieszane są z ordynarnymi prostopadłościanami postkomunistycznych blokowisk, a wszystko to zaskakująco łączy się ze sobą, niczym w patchworku. Tyrmand przeprowadza czytelnika ciemnymi uliczkami; od lepianek na Marszałkowskiej, aż do bielejącego w środku miasta masywu o kolumnach wysokości czynszowej kamienicy, który ma dzisiaj tak samo dużo zwolenników, jak i przeciwników, zupełnie jak w czasach PRL-u. Nie bez powodu Tyrmand poświęcił stolicy zaszczytne miejsce w swojej powieści. Niech nie zmyli was tytuł! To nie Zły jest głównym bohaterem książki, tylko to miasto – autor kochał Warszawę całym sercem i właśnie jej dedykował swoje dzieło. Wartka akcja poprzeplatana jest wspaniałymi, poetyckimi opisami. Przenoszą one czytelnika wprost do PRL-u, a część z nich ukazuje absurdalność tamtych czasów, której Tyrmand nie mógł oczywiście ujawnić wprost... I chwała mu za to, że słowo po słowie obrazuje realia ówczesnego życia i sprawia, że całkowicie można się w nim zatracić, zapominając o współczesności. Chociaż fabuła nie wydaje się szczególnie skomplikowana, to wciąż potrafi porwać i zaskoczyć czytelnika. Od pierwszych stron autor wprowadza odbiorcę w przestępczy światek. Początkowo nie jest nawet tak groźnie – zaczepki słowne, przepychanki, drobne kradzieże. Potem będzie tylko lepiej: wyłudzanie pieniędzy,


Rok Tyrmanda /

mordobicia, zorganizowana działalność przestępcza i zabójstwa. Autor wspaniale wykreował postacie z krwi i kości i chociaż jest ich wiele (na szczęście najważniejsze przedstawiono na początku powieści, niczym w dramacie), to nie są tekturowe, co – można odnieść wrażenie – we współczesnej literaturze jest coraz rzadsze. Barwne opisy wyglądu i charakteru bohaterów sprawiają, że są oni „jacyś”, a ich wyjątkowość nie pozwala, by zlewali się w bezkształtną masę i mylili czytelnikowi. W Złym pojawiają się osoby z różnych środowisk społecznych, posługujące się innym językiem i mające zupełnie odmienną mentalność: z jednej strony można zaobserwować świat bandytów, którzy mają jasno określoną hierarchię i funkcjonują na zasadach przedsiębiorstwa, z drugiej są „dobrzy” bohaterowie, a losy obu tych światów splatają się w zaskakujący sposób. Przez całą lekturę czytelnika aż skręca, by wreszcie dowiedzieć się, kim jest tytułowy Zły, jak wygląda, jak się nazywa i jaka jest jego historia. Tyrmand stosuje ciekawy zabieg literacki: nie zdradza szczegółów dotyczących głównej postaci i dzięki temu do samego końca trzyma odbiorcę w niepewności. Z tego samego powodu pojawia się ogromny problem z klasyfikacją: z jednej strony Zły wymierza kary stołecznym rzezimieszkom, dokonuje samosądów, z drugiej zaś stoi na straży sprawiedliwości i chce wyzwolić Warszawę spod panowania złoczyńców. To typ dwoistego bohatera, któremu czytelnik chętnie kibicuje, bo na drodze przestępstwa paradoksalnie czyni dobro. Gdyby jednej intrygującej postaci było mało, to pojawia się jeszcze tajemniczy pan w meloniku, który jest kwintesencją niepozorności i zawsze nieoczekiwanie zjawia się się w miejscu wydarzeń, dzięki czemu można się zastanawiać nad jego niejasną rolą aż do grande finale. Trudno określić, czy to kryminał, western, czy romans, ale jedno jest pewne – to książka z gatunku tych, których lektura wywołuje za-

równo uśmiech, jak i wypieki na twarzy. Zabawa słowem, w której Tyrmand osiągnął mistrzostwo, połączona z niezwykłą intrygą, to przede wszystkim wspaniała rozrywka na długie, zimowe wieczory, choć nie jest to płytka powiastka, a raczej satyra na ówczesne społeczeństwo i władzę PRL-u. Mimo że książka została wydana aż 64 lat temu, to przez swoją wielowymiarowość i wielowątkowość w żaden sposób nie ustępuje wielu współczesnym kryminałom czy „akcyjniakom”. Śmiało można by zrobić bardzo dobrą filmową adaptację Złego, która doczekałaby się wielu nagród; jest to historia, która spełnia wszystkie warunki, by porwać odbiorcę i sprawić, że na długo zapadnie mu w pamięć. Jak powiedział jeden z bohaterów: nic nie wiesz, to najgorsze – a zarazem najlepsze w tej książce. Odpowiadając na tytułowe pytanie: Czy Zły jest dobry – książka tak, a bohater?

Exegi monumentum? Leopold Tyrmand przedstawił w Złym realia życia codziennego w PRL-u, które były mu doskonale znane. Na podstawie życiorysu tego niezwykle ciekawego człowieka, można by napisać powieść sensacyjną: studiował we Francji, wrócił do Polski w 1939 r., a przed wojną uciekł do Wilna, gdzie zaangażował się w konspirację. Trafił do więzienia i został prawie zesłany na Syberię. Udało mu się jednak zbiec, przez co był zmuszony koczować w lasach, na pograniczu Litwy i Białorusi. Cudem wyrobił lewy paszport i udając Francuza, wyjechał do Niemiec na roboty. Ukrywał swoje żydowskie pochodzenie, by przeżyć wojnę. Postanowił pojechać do Szwecji, ponieważ chciał stamtąd trafić do Wielkiej Brytanii, w której przebywał Rząd Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie. Podobno został marynarzem na statku Kriegsmarine i trafił do norweskiego obozu jenieckiego. Następnie powrócił do Polski, w której rozpoczął karierę jako dziennikarz „Przekroju”,

KSIĄŻKA

publicysta i warszawski reporter. W „Tygodniku Powszechnym” pisał reportaże o stolicy, którą bardzo kochał. Dzięki spostrzegawczości Tyrmanda i jego lekkiemu pióru w Złym, można szczegółowo poznać to miasto i realia tamtych czasów. Autor bardzo lubił przemycać w swojej twórczości wątki autobiograficzne. Choć w Złym jest ich najmniej, to także stanowią niebagatelny aspekt spisanej historii. W książce pojawia się także alter ego autora – jest nim zgryźliwy redaktor naczelny Edwin Kolanko, który nie rozumiał kobiet (sam Tyrmand miał problemy w relacjach damsko-męskich, wdawał się w wiele romansów, ale nie traktował kobiet po partnersku). Wyrzucano go z gazet za bezkompromisowe poglądy i sprzeciw wobec komunizmu, przez co nie było mu dane zostać w Polsce redaktorem naczelnym. Najważniejsze dzieło Tyrmanda, czyli Dziennik 1954, w którym opisał życie w ustroju socjalistycznym, z uwagi na cenzurę ukazało się w Polsce dopiero w latach 80. Natomiast Zły został wydany na fali odwilży w roku 1956 i w jeden dzień stał się bestsellerem. W 1965 r. pisarz wyjechał do Ameryki i Polacy niejako o nim zapomnieli – niektórzy w latach 90. pamiętali, że był taki twórca, ale jego książki nie trafiły do kanonu lektur szkolnych, nie pisano o nim i nie tworzono na temat jego dzieł programów telewizyjnych. Został niejako wymazany z pamięci zbiorowej, co było efektem komunistycznej polityki historycznej. W USA stał się za to znanym anglojęzycznym publicystą, jednak w listach do Stefana Kisielewskiego martwił się, że w Polsce nikt o nim nie pamięta. Dlatego nie zapominajmy o Leopoldzie Tyrmandzie i czytajmy jego dzieła, bo był wspaniałym pisarzem, publicystą i fascynującym człowiekiem. Aby oddać mu hołd w 2020 r., który przecież jest jego rokiem, przeczytajmy chociaż jedną książkę tego autora. 0

grudzień 2020


KSIĄŻKA

/ recenzje

Plotki potrafią zabijać Niewinnie rzucone słowa na spotkaniu towarzyskim nie pociągną za sobą żadnych konsekwencji. W końcu to tylko jakieś pogłoski, prawda? Lesley Kara w swojej powieści obnaża mechanizm działania tytułowej plotki. W I K TO r ia p iet r u s z y ń s ka

rzeprowadzka do nadmorskiego Flinstead ma być dla Joanny i jej synka Alfiego szansą na nowy rozdział w życiu. Początki bywają jednak trudne, szczególnie gdy powinno się zrobić dobre wrażenie wśród innych matek. Od jednej z nich Joanna pierwszy raz słyszy o Sally McGowan – dziewczynie, która w przeszłości zamordowała dziecko, a teraz prawdopodobnie mieszka w okolicy pod nowym nazwiskiem. No właśnie, prawdopodobnie. Wiadomość ta wstrząsa kobietą, która postanawia podzielić się szokującą nowiną na spotkaniu klubu książkowego. Nieświadomie wprowadza tym samym w ruch domino, zmieniając na dobre życie swoje i mieszkańców miasteczka. Pogłoska zaczyna szerzyć się wśród niewielkiej społeczności, przez co mieszkańcy Flinstead zaczynają nabierać podejrzeń wobec siebie nawzajem. To, co główna bohaterka przekazuje innym jako prawdopodobieństwo, oni odbierają jako fakt. Joanna w coraz większym stopniu odczuwa niepokój związany z niekontrolowanym obrotem spraw, szczególnie gdy otrzymuje niepokojące tweety z pogróżkami. W efekcie tytułowa plotka wywraca do góry nogami życie całego, do tej pory spokojnego i niczym niewyróżniającego się, miasta.

P

Tempo akcji Autorka Plotki prezentuje wielu bohaterów wraz z ich barwnymi życiorysami. Wprawdzie początkowo można odnieść wrażenie, że niektórzy z nich nie mają żadnego wpływu na przebieg wydarzeń i w rezultacie ich udział w opowieści jest całkiem zbędny, jednak ostatecznie ubarwiają w znacznym stopniu warstwę fabularną powieści. Dużo lepiej wygląda kwestia napięcia, które pisarka stopniowo buduje przez całą długość książki. Akcja najpierw toczy się spokojnie, potem delikatnie nabiera tempa po to, aby na samym końcu eskalować. Co chwilę pojawiają się nowe podejrzenia, a dobrze znane postacie nagle zaczynają zachowywać się inaczej niż zwykle. Czytelnik, podążając tropem głównej bohaterki, wielokrotnie błądzi, starając doszukać się prawdy, zupełnie jakby autorka celowo próbowała skupić uwagę odbiorcy na nieodpowiednich wątkach i osobach, by w finale zaszokować go nieoczekiwanym zwrotem akcji – co z powodzeniem jej się udaje.

42–43

Życie po wyroku Plotka porusza ważny problem systemu resocjalizacji, mianowicie losy morderców po wyjściu na wolność. Zabójca, mimo odbycia wyroku i wewnętrznej przemiany, pozostaje zwierzyną łowną. Za pośrednictwem postaci Michaela – dziennikarza spragnionego sensacji – czytelnicy poznają działanie programu ochrony tożsamości. Reakcja społeczeństwa na wiadomość o żyjącej wśród nich przestępczyni to mieszanina strachu i nienawiści. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę miejsce, w którym toczy się akcja powieści – małe miasteczko, gdzie większość ludzi zna się wzajemnie. Osoby z niewiadomą przeszłością stają się podejrzanymi, otrzymują listy z pogróżkami, a ich życie zawodowe zostaje postawione pod znakiem zapytania.

Najmłodsza morderczyni Lesley Kara, pisząc swoją powieść, inspirowała się prawdziwą historią Mary Bell. Kobieta w 1968 r., jako jedenastoletnia dziewczynka, udusiła czteroletniego Martina Browna oraz trzyletniego Briana Howe’a w odstępie zaledwie kilku miesięcy. Dziewczyna prawdopodobnie planowała obydwa zabójstwa, bowiem ciało drugiej ofiary okaleczono (posiadało ono wyryte żyletką inicjały MB). Podczas zbrodni towarzyszyła dziewczynce jej niewiele starsza przyjaciółka – Norma. Mary również, tak jak książkowa Sally, nachodziła rodzinę jednego ze zmarłych chłopców, prosząc o możliwość zobaczenia go w trumnie, oraz często odwiedzała miejsca swoich zbrodni. Porozrzucała ona także w żłobku karteczki, w których przyznawała się do winy: I murder so THAT I may come back (ang. Zabiłam i zrobię to ponownie – tłum. red.). Przyczyny przerażających czynów dziewczynki poszukiwano w jej wczesnym dzieciństwie – matka nie zajmowała się nią należycie, a nawet kilka razy próbowała zabić córkę, pozorując nieszczęśliwy wypadek. Mary była także wykorzystywana seksualnie i zmuszana do odbywania stosunków z obcymi mężczyznami od czasu, kiedy skończyła pięć lat. Historia dziewczynki wstrząsnęła opinią publiczną, uznano ją za najmłodszą morderczynię na świecie. Niektórzy twierdzą, że patrząc

na zdjęcia Mary, można dostrzec szaleństwo kryjące się w oczach. Do dzisiaj szokują słowa przez nią wypowiedziane: Murder isn’t that bad, we all die sometime anyway (ang. Morderstwo wcale nie jest takie złe, bo i tak kiedyś umrzemy – tłum. red.).

Na pewno thriller? Plotkę czyta się płynnie, a ciekawość towarzyszy każdemu, kto po nią sięgnie. W gronie odbiorców powieści pojawiają się jednak wątpliwości co do klasyfikacji tej pozycji jako thrillera. Z założenia gatunek ten ma wywoływać u odbiorcy wzmożone uczucie napięcia, podniecenia, zaskoczenia, oczekiwania i niepokoju. W tym przypadku autorka nie zaskakuje czytelnika cały czas, za to dawkuje napięcie, skutecznie wywołując dreszcze i wypieki na twarzy. Poświęca ona także mnóstwo uwagi na zwyczajne życie bohaterów, co niektórym może wydawać się niepotrzebne. Faktycznie, prawdopodobnie trafniej byłoby uznać Plotkę za powieść obyczajową z domieszką grozy. Nie umniejsza to jednak treści, którą zaprezentowała czytelnikom Lesley Kara, co czyni jej powieść pozycją wartą przeczytania, aby przekonać się, jak krzywdzące mogą być słowa. 0

źródło: materiały prasowe

T E K S T:

Plotka Lesley Kara Wydawnictwo Otwarte Kraków 2019 ocena:

88887


retro-recenzje /

KSIĄŻKA

źródło: materiały prasowe

Piekło kobiet z lat 80. Opowieść podręcznej to antyutopijna pozy-

codzienność głównej bohaterki, odbiorca zaczyna domyślać się, jakie zasady panu-

cja obowiązkowa na półce każdej feministki. Po-

ją w patriarchalnym społeczeństwie. Styl pisania Atwood jest prosty, ale nie prymi-

wieść napisana w 1985 r. przez Margaret Atwo-

tywny. Nic dziwnego, że Opowieść podręcznej autorstwa 77-letniej laureatki ogrom-

od opowiada historię Fredy, jednej z tytułowych

nej liczby nagród, cieszącej się 1,5-milionową publicznością na Twitterze, odbiła się

podręcznych – płodnych kobiet należących do ka-

szerokim echem w 1985 r. i do dziś zaliczana jest do klasyków literatury światowej

sty, której zadaniem było pełnienie roli ubezwła-

przedstawiających antyutopijne wizje. W wielu biblioteczkach całkiem zasłużenie

snowolnionych surogatek. Oczami głównej boha-

stoi zaraz obok Roku 1984 Orwella oraz Nowego wspaniałego świata Huxleya.

terki czytelnik poznaje republikę Gilead, w której

Przyprawiającą o dreszcz wizję świata Atwood stworzyła inspirując się licz-

potomkiniom Ewy za czytanie grozi odcięcie dłoni,

nymi podróżami do Berlina Zachodniego i Czechosłowacji. W owym czasie w USA

miłość jest uważana za dewiację, a gra w Scrabble

oraz w Anglii umacniały się ugrupowania konserwatywne, w Iranie niezależne i wy-

za bezbożną rozrywkę. W 2017 r. platforma stre-

kształcone kobiety stawały się okutymi w chusty niewolniczkami teokratycznej

amingowa HBO GO stworzyła serialową adaptację dzieła kanadyjskiej pisarki.

republiki stworzonej przez ajatollahów.

W tym alternatywnym uniwersum brak wolności kobiet uzasadniany jest błędnie in-

Na fali ostatnich wydarzeń w Polsce warto pochylić się nad książką Atwood – przerazić

terpretowanym cytatem z Biblii. Szczególne znaczenie ma fragment z Księgi Rodzaju, opo-

rzeczywistością, która w tym momencie wcale tak futurystyczna się nie wydaje i odnaleźć

wiadający historię Racheli (z hebrajskiego ,,owieczka”), która, będąc bezpłodną, pozwa-

pokrzepienie w dodającej otuchy Fredzie (będącej żartem – połączeniem języka hiszpań-

la zbliżyć się Jakubowi do niewolnicy Bilhy, a nawet własnej siostry Lei, tylko po to, żeby

skiego i łaciny), a później tatuującym ją sobie feministkom dewizie: Nolite de bastardes car-

powiększyć rodzinę. Przez liczne wojny i skażenie środowiska radioaktywnymi odpadami

borundorum! (Nie daj się draniom! – tłum. red.).

ALEKSAN D RA D O BIESZEWSKA

reżim wprowadza rozwiązania mające na celu wyjście z zapaści demograficznej oraz zbudowanie nowego, lepszego moralnie systemu, powracającego do realiów sprzed rewolucji seksualnej lat 50. XX w. Podręczne chodzą w czerwonych uniformach, ich twarze skryte są

Opowieść podręcznej

za białymi ,,kotarami”, każde spojrzenie i słowo, wymykające się poza narzucony kanon,

Margaret Atwood

traktowane są jako próba obalenia obowiązującego ładu. Styl życia kobiet w tym społe-

Wydawnictwo Wielka Litera

czeństwie to rutynowa wegetacja, która przypomina rytm dnia zwierząt w hodowli.

Warszawa 2020

Wartości powieści Atwood dodaje wyjątkowa narracja prowadzona w formie pamiętnika Fredy. Czytelnik nie ma informacji podanych ,,na tacy”. Z każdą kolejną stroną opisującą

ocena:

88887

Człowiek czy robot? Historia napisana w latach 60. XX w. przez

źródło: materiały prasowe

Anthony’ego

Burgessa

zasłynęła

zarówno

alia polszczyzny poprzez stworzenie językowych hybryd często skomplikowanych na tyle, że sięgnięcie do słownika na końcu książki zdaje się obowiązkowe.

w świecie literackim (niedługo po publikacji

Ostatecznie Mechaniczna pomarańcza to, pełne wzbogacających świat neologi-

powieści), jak i filmowym, dzięki brawurowej

zmów, językowe Ferdydurke współczesności i jedna z najważniejszych antyutopii

adaptacji w reżyserii Stanleya Kubricka. Me-

w ogóle. Książka Burgessa po niespełna sześćdziesięciu latach nadal zadziwia uni-

chaniczna pomarańcza obecnie stawiana jest

wersalizmem skrytym w alternatywnej rzeczywistości, której wcale nie tak daleko

bowiem obok największych antyutopijnych ty-

do świata znanego obecnie. Historia rozpowszechniona przez wybitny obraz Kubric-

tanów, takich jak Rok 1984 George’a Orwella,

ka szokuje, zadziwia i przeraża nie tylko bestialstwem świata, w którym żyje głów-

Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya i Opo-

ny bohater, ale i tym, jaką karę zmuszony jest przyjąć. W efekcie opowieść o Alek-

wieść podręcznej Margaret Atwood. W swojej

sie stanowi współczesną parabolę o moralnym upadku, odczłowieczeniu i skutkach

osobliwej wizji Burgess przedstawia świat al-

działania bezlitosnej rządowej manipulacji. Autor nie dość, że zaserwował publice

ternatywny, jednak łudząco podobny do rzeczywistości. Codzienność w powieści

wciąż aktualną wizję przyszłości, to obudził w czytelnikach przerażającą refleksję,

przesycona jest brutalnością, erotyzmem i zepsuciem moralnym. W takim świecie

że to oni sami, podobnie jak Alex DeLarge, mogą stać się ofiarami, trybikami w wiel-

żyją bohaterowie książki, którzy zdają się wcale nie dostrzegać przykrego obra-

kiej machinie zepsucia, która niszczy zarówno alternatywny świat Burgessa, jak i ten

zu rzeczywistości. Młody Alex DeLarge wraz ze swoimi kompanami (nazywanymi

współczesny czytelnikowi.

Dominik tracz

pieszczotliwie „braciszkami”) jest owocem zdegenerowanego środowiska, chętnie korzystającym z możliwości „starej, dobrej agresji”. Gdy główny bohater poddany zostaje terapii, mającej na celu uwarunkowanie go w taki sposób, by był niezdolny do czynienia zła, ujawnia się ostateczny wydźwięk powieści, przerażający, ale i ważny z perspektywy współczesnego czytelnika. Autor, pod pretekstem historii Alexa, zadaje pytanie, co stanowi istotę człowieczeństwa. Czy pozbawiona wyboru jednostka jest jeszcze człowiekiem czy już maszyną – za-

Mechaniczna Pomarańcza

programowaną i obleczoną organiczną skórą niczym mechaniczna pomarańcza?

Anthony Burgess

Okraszając całokształt dzieła szaleńczo różnorodną nowomową, łączącą język angielski z rosyjskim, autor tworzy stylistycznie wielobarwny świat, niemożliwy do

Wydawnictwo Vis-a-vis Kraków 2016

zrozumienia w pełni po jednorazowej lekturze. Wielka w tym zasługa polskiego tłumacza, Roberta Stillera, który precyzyjnie przełożył esencję języka Burgessa na re-

ocena:

88887 grudzień 2020


SZTUKA

/ krytyka muzeum

Dzisiaj muzeum to już nie jest zbiór przedmiotów, ale wielka opowieść. To potężne medium, które kształtuje wyobraźnię o przeszłości.

Kontemplując neandertalczyka i kilka innych eksponatów Zawsze miałam ambiwalentny stosunek do muzeów. Po miesiącu intensywnych odwiedzin w kolejnych berlińskich instytucjach zadałam sobie źródło: Wikipedia Commons

pytanie: W czym ja właściwie uczestniczę i na jakie pułapki się narażam? T E K S T:

k ata r z y n a kowa l e w s k a

Z dj ę c i a :

ości leżące za szklaną szybą mają ponad 8,5 tys. lat. Nie układają się w wyprostowany ludzki szkielet, ale raczej w jakąś pokraczną formę. Sylwetka jest skulona, nogi zgięte w kolanach, przytulone do korpusu. Czaszka odchylona do tyłu, jak gdyby zawieszona w piasku, ponieważ archeologom udało się znaleźć tylko 2 z 7 kręgów szyjnych. Tak wyglądał człowiek prehistoryczny? Nie, tak wygląda szkielet Homo aurignaciensis hauseri w Nowym Muzeum w Berlinie („nowy” jest budynek, ekspozycja dotyczy głównie starożytności, a częściowo także prehistorii i średniowiecza). Wkoło postaci leżą porozsypywane odłamki, których nie potrafię zidentyfikować, nawet gdy czytam podpis klasyfikujący je jako grave goods, czyli przedmioty, z którymi chowano zmarłych. Chociaż cenię idee naukowe wpisane w tę wystawę, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w prezentowaniu kości jest coś obscenicznego. Niezręcznie czuję się także przed innymi elementami wystawy, między innymi przed bezmyślnie wpatrującym się we mnie popiersiem neandertalczyka o nienaturalnie gładkiej gumowej skórze.

K

*** Muzeum etymologicznie oznacza miejsce bądź świątynię poświęconą muzom – patronkom sztuki. Muzeum Aleksandryjskie, zwane także Muzejonem, było instytutem naukowym założonym w III w. p.n.e. w Aleksandrii, na który składała się m.in. Biblioteka Aleksandryjska. Od samego początku funkcja estetyczna muzeów była więc nierozerwalnie połączona z funkcją naukową. W oświe-

44–45

JosÉphine E. ceniu, które chętnie korzystało z antycznych wzorców, powrócono do tego pojęcia, by określać nim prywatne zbiory przedmiotów, z których wiele miało wartość historyczną. Instytucja muzeów rozwijała się więc wielotorowo i być może dlatego dziś muzeami nazywa się szeroki wachlarz inicjatyw, które znacznie się od siebie różnią – od galerii sztuki, przez muzea poświęcone konkretnym wydarzeniom historycznym czy zjawiskom, po turystyczne ciekawostki (na przykład muzea figur woskowych, w których eksponaty nie przedstawiają właściwie żadnej historycznej czy kulturowej wartości). Im szersze pole działań, tym łatwiej o krytykę. Tak jest też z muzeami, które, mimo pełnienia ważnych funkcji społecznych i edukacyjnych związanych z przechowywaniem dorobku kulturowego i kształtowaniem wrażliwości odbiorców, nie są wolne od skaz w swoim funkcjonowaniu. Mój ostatni histeryczny (aż do zachłyśnięcia się) zryw wizyt muzealnych, by zdążyć przed lockdownem, przypomniał mi o części zarzutów kierowanych przeciwko tym instytucjom. Jednym z nich jest izolacja eksponatów w muzeach historycznych i uprzedmiotowienie ich. Za skrajny przykład można uznać eksponowanie ludzkich kości. Jak bardzo to, że potrafimy czytać, pisać i organizować społeczeństwo w większe struktury, definiuje nasze człowieczeństwo? Nie wystawialibyśmy tych szkieletów na publiczny pokaz, gdyby były one 8 tys. lat starsze. Świadczy to o tym, jak różny stosunek mamy do cywilizacji przedpiśmiennej i piśmiennej, do tej walczącej każdego dnia głównie o przeżycie i do tej tworzącej kulturę w jej dzisiejszym popularnym rozumieniu. Czy słusznie?


krytyka muzeum /

Mnie, jako humanistce, a w dodatku literaturoznawczyni z wykształcenia, przyjęcie takiej perspektywy powinno być bliskie. Mimo tego nie potrafię się z nią pogodzić. Na wystawie Nowego Muzeum czułam wyraźnie swoją kolonialną perspektywę i to, że wielu artefaktów nie potrafiłam zaklasyfikować jako „sztuki”. Gdy wpatrywałam się w jedno lśniące i jedno puste oko Nefretete, miałam świadomość, że popiersie egipskiej królowej to arcydzieło – jest piękne według klasycznych, współczesnych kryteriów, a ponadto (co równie ważne) jest znane ze swej niezwykłej urody. Ale czy za minione arcydzieło można uznać także stojącą w sąsiedniej sali rzeźbę przedstawiającą, już nie tak atrakcyjnych fizycznie, faraona i jego małżonkę? A podobne do siebie figury Egipcjan i fragmenty waz? Czy to wytwory typowe dla tego okresu, czy jednak wyjątkowe? Nie mam żadnych kompetencji, by oceniać wytwory epoki tak bardzo minionej i odległej mi kulturowo, a pojedyncza wizyta w muzeum (ani nawet ich seria) tych kompetencji mi nie dostarcza. Co więcej, kierując się własnym osądem, zbyt rzadko wykraczam poza własne ograniczenia światopoglądowe i skazuję się na kolonialne (bądź rasowo-gatunkowe, jak w przypadku artefaktów prehistorycznych) uprzedzenia. *** Od pewnego momentu muzealnych odwiedzin krytyczne wątpliwości nachodziły mnie coraz częściej. Gdy podczas mojej wizyty w Muzeum Stasi nie czułam się nakierowywana ani skłaniana do udziału w spójnej, ciągłej i atrakcyjnej emocjonalnie narracji, odniosłam wrażenie chaosu i zagubienia. Widząc pojedyncze eksponaty, połączone nicią jednego czasu historycznego, ale nie jednej opowieści, nie potrafiłam ułożyć ich w spójną całość oraz odpowiednio przyswoić. Przyszłam, oczekując wystawy-spektaklu, takiego jak na przykład w Muzeum Powstania Warszawskiego. Tymczasem mijałam poszczególne pokoje pełne gadżetów służących do śledzenia obywateli Niemieckiej Republiki Demokratycznej, tablic

Zbyt często instytucje kierują się istniejącymi schematami i konwencjami zamiast wyznaczać nowe kierunki badań czy próbować nadążyć za współczesnością.

z biogramami urzędników, mebli, które w Polsce można spotkać jeszcze w wielu mieszkaniach, i bezskutecznie próbowałam połączyć ze sobą poszczególne fragmenty komunistycznego krajobrazu. Czy problemem był brak przewodnika? I tak, i nie – teoretyczny wstęp do wystawy odbył się na zewnątrz muzeum, by zapobiec zagrożeniu epidemicznemu. Prawdopodobnie, gdyby oprowadzanie odbyło się wewnątrz, byłoby mi łatwiej poruszać się po ekspozycji. Ale robiłabym to kluczem przewodnika, nie swoim. Tymczasem może właśnie owa niepełność była siłą tych niesatysfakcjonujących odwiedzin. W Polsce aż zbytnią popularnością cieszą się tak zwane muzea narracyjne, które zapraszają widzów do udziału w swego rodzaju spektaklu. Najczęściej spektaklu czarno-białego, z tylko nielicznymi odcieniami szarości, w którym widz-uczestnik jest wyraźnie nakierowywany na to, co ma myśleć i jak wartościować. Badacze mówią nawet o odgrywaniu na wystawach teatru historii w celu prowokowania silnych, ale łatwych emocji, które blokują krytyczne podejście. Emocje zaś niebawem po wyjściu wyparowują. Zostaje tylko zbiór zdjęć w galerii telefonu. Tych muzealnych pułapek można zaobserwować znacznie więcej – brak wrażliwości na różnice kulturowe, wykluczenie innych perspektyw, elitarność (często także klasowość, ponieważ w przypadku wyższych cen biletów nie każdy może sobie pozwolić na ich zakup), lakoniczność podpisów dobranych pod przeciętnego odbiorcę (a w praktyce pod nikogo, bo są one albo zbyt oczywiste, albo odwołują się do wiedzy, której przeciętny turysta nie posiada), estetyzacja bądź epatowanie cierpieniem. Muzea nastręczają problemów także z perspektywy feministycznej – w historii zapisani są najczęściej mężczyźni, niewiele instytucji podejmuje trud przepisania kanonów i uwzględnienia roli kobiet na równi z rolą mężczyzn. Zbyt często instytucje kierują się istniejącymi schematami i konwencjami zamiast wyznaczać nowe kierunki badań czy próbować nadążyć za współczesnością. Czy to oznacza, że zamiast pójść do muzeum lepiej przeczytać dobrą naukową książkę dobraną do swojego poziomu wiedzy i zainteresowań? Czasami (ale nigdy w galeriach sztuki współczesnej) nasuwa mi się taka wątpliwość. Może nawet w przypadku szczególnie źle urządzonych instytucji jest ona słuszna. Niemniej wystawy, mimo swoich wad, oferują taką formę doświadczenia i kontaktu, której nie zapewni żadna publikacja, czy to drukowana, czy internetowa. I dlatego równie namiętnie chodzę do muzeów, co z pasją je krytykuję. 0

SZTUKA

źródło: Wikipedia Commons

grudzień 2020


SZTUKA

/ sztuka i środowisko

Malownicze krajobrazy dewastacji środowiska Współcześni artyści podejmują próbę zaprezentowania aktualnych problemów i często wykazują tendencję do tworzenia stymulujących wizualnie, pięknych kompozycji, które obrazują horror oglądanych zdarzeń. W kręgu ich zainteresowań znajduje się między innymi kryzys klimatyczny, który obecnie poddawany jest procesowi estetyzacji. T E K S T:

n ata l i a s a ja

hoć kwiaty zwykle kojarzą się z pięknem, to w tomiku Charlesa Baudelaire’a Kwiaty zła , zostały one skontrastowane ze złem pod różną postacią, m.in. zbrodni, upodlenia, cierpienia i śmierci. Nietuzinkowy, wieloznaczny tytuł odnosi się do próby odnalezienia piękna w brzydocie i złu. Brzydota, określana pięknem negatywnym, jawi się jako coś „przyjemnego” i zachwyca wzrok. Artystyczna doskonałość dzieła decyduje o jego wartości i wpływa na jego percepcję. Zatem warto skoncentrować uwagę na twórczości, która oswaja odbiorcę z niebezpiecznymi widokami, przyciąga go i hipnotyzuje nierealnym przerysowaniem katastrof oraz różnego rodzaju nieszczęść.

C

dziełem, przynajmniej jeśli spojrzy się na nie abstrakcyjnie. Te słowa świadczą o potencjale artystycznym zawartym w obrazach katastrof żywiołowych i cywilizacyjnych, takich jak tornada, pożary czy właśnie wybuchy bomb atomowych.

Lekkostrawny konsumpcjonizm Debata naukowa na temat zmian klimatu już dawno odeszła od podstawowego pytania, czy zmiany te mają miejsce, czy też nie. Kwestię otwartą stanowi teraz to, jak szybko postępuje globalne ocieplenie i w jakim stopniu winę za to ponoszą ludzie. Działacze na rzecz

Niebezpieczne piękno Gazety i inne publikacje wykorzystują zdjęcia katastrof, aby ukazać ludziom ogrom klęski i dewastacji. Niejednokrotnie jednak zdarza się, że tragiczne zjawiska są z natury tak estetyczne, że nawet gros osób jest w stanie zachwycić się ich pięknem. W 2018 r. Matt Bierner stworzył graficzne przekształcenia obrazów pochodzących z filmów, które zarejestrowały testy nuklearne wykonane w połowie XX w. Dla artysty była to okazja do przekształcenia dowodów na istnienie najbardziej niebezpiecznej broni, jaką kiedykolwiek stworzono, w sztukę. Na swoim blogu napisał: Wiele z tych filmów jest zaskakująco pięknym

46–47

zmian klimatu borykają się z wyzwaniem, jak przedstawić zagrożenia, które pojawiają się na horyzoncie. Fotograf i aktywista z Seattle, Chris Jordan, odwiedził wysypiska śmieci, aby sfotografować

ogromne stosy wyrzucanych produktów, takich jak: szklane butelki, telefony komórkowe, ładowarki, zmiażdżone samochody. Praca zatytułowana Uruchamianie liczb łączy statystyczne dane dotyczące problemu masowej konsumpcji z ich wizualnym odzwierciedleniem w postaci składowisk odpadów. Wybór kadrów wraz ze spójną kolorystyką tworzy przyciągające wzrok kompozycje – czasem abstrakcyjne, a niekiedy bardziej usystematyzowane. Jordan podkreśla, jak bardzo konsumpcjonizm zawładnął ludzkością. W swoich pracach ostrzega przed następstwami nieświadomych materialistycznych zachowań oraz ich konsekwencjami, które są w dużej mierze niewidoczne. Artysta odnajduje dowód na trwającą apokalipsę w zwolnionym tempie oraz maluje niepokojący obraz odpadów, które może wytworzyć rozwinięte społeczeństwo. Ten widok przeraża, a jednocześnie przyciąga i fascynuje – nawet wydaje się mrocznie piękny. Aktualnie liczba ludności zbliża się do 8 mld, zatem zwiększenie każdego indywidualnego aktu konsumpcji przekłada się na szybką i wszechogarniającą degradację świaźródło: Wikipedia Commons ta przyrody. Prace Jordana to zbiorowy portret nas samych, ponieważ wspólnie dokonujemy tego ogromnego dzieła zniszczenia. Jednakże każdy z nas jest anonimowy i przez to nikt nie ponosi odpowiedzialności za swoje czyny.


sztuka i środowisko /

Śmieciowe kompozycje Alejandro Durán tworzy kompozycje ze śmieci zebranych wzdłuż meksykańskich wybrzeży. Po zebraniu znacznej ilości odpadów artysta grupuje przedmioty na podstawie ich kolorystyki, a następnie używa ich do tworzenia efektownych instalacji. Obrazy Durána są oszałamiające właśnie z powodu silnego zderzenia, jakie wywołują kolory plastikowych materiałów przytłaczające naturalne piękno, m.in. zieleń otaczającej roślinności, plamiste brązy i szarości skał. Artysta tworzy więc kontrastowe zestawienia między naturalnymi odcieniami krajobrazu, a sztucznym blaskiem przedmiotów stworzonych przez człowieka. Grupując śmieci w masy niepasujących i krzykliwych kolorów, anektuje pierwotne otoczenie. Fotografie są dodatkowo wyretuszowane za pomocą obróbki koloru oraz innych technik komputerowych, co wzmacnia istniejące już efekty estetyczne. Prace Durána podkreślają rosnące niebezpieczeństwo związane z zanieczyszczeniem oceanów. Zwracają uwagę na napięcie powstałe pomiędzy pięknem środowiska naturalnego i ogromną skalą negatywnego działania człowieka w wyniku dynamicznie rozwijającej się cywilizacji.

między świeżą, niebieską wodą a trucizną zalewającą piękno białej kry polarnej. Powstałe obrazy są jednocześnie oszałamiające i przerażające. Z punktu widzenia sztuki uwagę widza przyciąga nie tylko równowaga barw, lecz także stymulująca wizualnie, abstrakcyjna kompozycja. Jeżeli jednak spojrzymy na to z perspektywy ochrony środowiska, ten cykl artysty staje się upiornym przypomnieniem o skutkach globalnego ocieplenia.

Hipnoza Wręcz hipnotyzująca odbiorcę, trójkanałowa instalacja wideo Johna Akomfraha Morze szaleństwa prezentowana w 2019 r. w warszawskiej Zachęcie udokumentowała wiele świadectw dewastacji natury. Trwający 48 minut film przedstawiał ocean jako miejsce zarówno terroru, jak i piękna, prowokując ogrom wrażeń empirycznych. Dynamicznie zmieniające się niezwykle nasycone kolory, błyskające w ciemnej sali całkowicie odrywały odbiorcę od rzeczywistości. Część wideo – trwająca jedynie około 7 minut – obrazowała drastyczne sceny, które na chwilę

Harmonia Pod koniec 2019 r. fotograf Matthew Abbott zarejestrował widok ogromnych pożarów szalejących w Australii, które podsycane były rekordowymi temperaturami, suszą i wiatrem. Jego najbardziej znane zdjęcie przedstawia przerażający obraz kangura, który próbuje uciec przed rozprzestrzeniającym się ogniem. Harmonijna kompozycja tej fotografii poniekąd odwraca uwagę od prezentowanego problemu i wzbudza w odbiorcy chęć estetycznej kontemplacji.

Abstrakcja Timo Lieber natomiast poprzez fotografię opowiada historie o kruchości naszej planety. Jego najnowszy projekt – Topnienie – dokumentuje ogromną liczbę jezior powstałych z powodu topnienia lodowców na Grenlandii. Artysta zarejestrował zmiany klimatu w czasie rzeczywistym oraz uderzający kontrast

cuciły widza z transu. Oszałamiające obrazy życia nadmorskiego zostały skontrastowane z widokami wielorybów zabijanych przez kłusowników, myśliwych polujących na niedźwiedzie polarne oraz dryfujących ciał utopionych emigrantów.

Niewinne pandy? Z kolei Paulo Grangeon w swojej twórczości skupia się na zaprezentowaniu problemu malejącej populacji pand. Artysta wraz z wielką liczbą małych, papierowych atrap podróżuje po świecie i wykonuje im fotografie. Prezentowana przez niego mnogość pand przypomi-

SZTUKA

na zwykłe stado, ale tylko zanim do odbiorcy dotrze fakt, że jest to w rzeczywistości cała światowa populacja tego gatunku. Można wówczas dostrzec skalę prezentowanego zjawiska. Troska o środowisko naturalne zeszła jednak na dalszy plan wobec chęci realizacji tego dzieła i nie skłoniła autora do oszczędności w zakresie materiału zużytego na rzecz własnej produkcji. Czy sprowadzanie za każdym razem do innego miejsca dziesiątek kilogramów biodegradowalnego materiału tylko po to, aby pokazać problem wymierania gatunków, jest tym, czym powinni zajmować się proekologiczni artyści? Mimo że Grangeon w procesie tworzenia atrap wykorzystuje tworzywa przyjazne środowisku, to jednak wciąż za sprawą ich transportu przyczynia się do degradacji środowiska naturalnego.

Co dalej? Artystyczna reprezentacja zmian klimatu to jedno z poważniejszych wyzwań stojących przed sztuką współczesną. Przedstawione fotografie dotyczące wybranych problemów środowiskowych oraz ekologicznych mają na celu wywołanie w odbiorcy pożądanych emocji. O wiele łatwiej jest jednak podziwiać estetyczną wizualizację obumierania natury niż aktywnie działać, aby temu zapobiec. Odbiorcy często przyjmują rolę biernych obserwatorów, gdyż uczestniczenie w procesie naprawczym nie stanowi dla nich upragnionej formy źródło: Wikipedia Commons spędzania czasu. Artyści podejmujący się przedstawienia tematów, takich jak masowe zanieczyszczanie planety tworzywami sztucznymi czy zjawisko topnienia lodowców, powinni również poddać krytyce własną działalność, gdyż często sami przyczyniają się do pogłębienia każdego z tych problemów. Wydaje się, że w obliczu wszystkich nakreślonych problemów, twórcy pragnący wpływać na otaczającą rzeczywistość muszą prowokować odbiorców nie tylko do kontemplacji, lecz także do podejmowania ważnych i potrzebnych działań mających na celu zatrzymanie katastrofy klimatycznej i ekologicznej. 0

grudzień 2020


SZTUKA

/ sztuka transparentów

Rewolucja ponad podziałami Jesteśmy świadkami rewolucji na ogromną skalę. Protesty w Hongkongu, demonstracje w USA, walka o demokrację na Białorusi i oczywiście Strajk Kobiet w Polsce to tylko niektóre przykłady z tego roku. Każdy ruch społeczny rozwija się, formuje i zmienia. Jakie więc strategie stosowane są w celu wypracowania jednolitego frontu i zjednoczenia ludzi? T E K S T:

m a r i a ry b a r c z y k

ażdy już zdążył wyrazić w internecie opinię na temat tego, jak powinien wyglądać ciąg dalszy demonstracji po ogłoszeniu wyroku TK, czyli według wielu: największych od 1989 r. protestów w Polsce. Czy w zaistniałych okolicznościach można przeklinać czy jednak nie wypada? Czy „Jebać PiS” może być hasłem jednoczącym zarówno kobiety i środowiska LGBTQ+, jak i taksówkarzy i kibiców? Czy jednak powinno się wybrać slogan nawiązujący do zakazu aborcji? Jakie flagi powinniśmy nosić ze sobą i o co walczyć w pierwszej kolejności?

K

Wypierdalać Słowem Roku 2020 Duże kontrowersje, jeżeli chodzi o formę protestów, wywołuje ich ogólnopojęta „wulgarność”. Przejawia się ona w „dewastowaniu miasta” poprzez graffiti, w przekleństwach na banerach, a także w „niesmacznych” działaniach, jak wylewanie na ulice czerwonej farby symbolizującej krew albo performance Spacer artystów Ani Bielawskiej i Łukasza Stanka, którzy przeszli nago Starówkę z wypisanymi na ciele obelgami kierowanymi w stronę protestujących. Wiemy, że w sztuce artyści awangardowi wykorzystują łamanie tabu i efekt szoku w celu zwrócenia uwagi na istniejące problemy polityczne. Wyżej wspomniany performance był niewątpliwie zainspirowany działalnością Mariny Abramović i Ulaya, pary performerów, których prace dotyczące m.in. energii i cielesności nierzadko balansowały na krawędzi życia i śmierci. Wylewanie na ulice czerwonej farby może z kolei kojarzyć się z działaniami Hermanna Nitscha i akcjonistów wiedeńskich, którzy pragnęli zwrócić uwagę na problemy dotyczące religii i kon-

48–49

sumpcjonizmu. Graffiti natomiast już od czasów starożytnych było formą wyrażania uczuć na ulicy. Współcześnie tę formę sztuki wykorzystuje znany artysta Banksy. Jego prace I don’t believe in global warming czy mural przedstawiający uchodźczynię, które zwracają uwagę na kryzys klimatyczny i migracyjny, są oficjalnie uznane za wartościową sztukę, mimo że powstały tak jak każde graffiti – nielegalnie i wbrew konwencji. Kwestią dyskusyjną może być to, czy protesty powinny być miejscem takich działań i czy są one efektywne; jednak, jak widać, istnieją niezliczone przykłady użycia wulgarnego języka albo estetyki szoku, by zwrócić uwagę społeczeństwa na określone problemy.

Postulaty na pierwszym planie? Problemy protestujących Amerykanów okazują się bliskie naszym, mimo że walczą oni o pozornie inne prawa i z innym systemem. W maju 2020 r. światem wstrząsnęło tragiczne wydarzenie. Czarnoskóry George Floyd został zamordowany przez policjantów. Oprócz jego nazwiska na protestach skandowano także „Justice for Breonna Taylor” – hasło ku pamięci kobiety zastrzelonej we własnym domu dwa miesiące wcześniej. W 2014 r., jako odłam oddolnego Black Lives Matter, powstało Say Her Name. Rozłam był reakcją na pomijanie kobiet w walce dotyczącej przemocy policji wobec czarnoskórych Amerykanów, a w późniejszych latach do tego ruchu przyłączyły się także środowiska LGBTQ+, walczące o pamięć i sprawiedliwość dla kobiet nieheteroseksualnych i transpłciowych, które nie znalazły dla siebie miejsca w głównym nurcie protestów. Jedną z najsłynniejszych akcji pod hasłem #SayHerNa-

fot.Patryk Kukla

me był odbywający się w różnych amerykańskich miastach happening, podczas którego uczestnicy symbolicznie zakleili usta taśmą klejącą, by zwrócić uwagę na problem przemilczania doświadczeń kobiet związanych z brutalnością policji. Z kolei w Hongkongu podczas trwających od marca 2019 r. protestów przeciwko nowym przepisom dotyczącym ekstradycji, powstało hasło „five demands not one less”. Slogan zaczął pojawiać się na banerach i murach, a na jego podstawie powstał również wymowny gest. Symbol pięciu palców prawej ręki i jednego lewej zaczął jednoczyć demonstrujących po niemal pół roku protestów ulicznych, które rozpoczęły się jako niescentralizowany, oddolny ruch. Znak niósł za sobą jednoznaczny przekaz – protesty nie ustaną, dopóki władza nie zgodzi się na wszystkie z pięciu postulatów. Było to świadome podejście. Wybór tego hasła i polityki Do Not Split był reakcją na przebieg odbywających się pięć lat wcześniej protestów, podczas których różne jednoczące się grupy krytykowały siebie nawzajem, osłabiając tym samym moc ruchu. Graficzna reprezentacja to na przykład graffiti z kropkami w konfiguracji 5+1 albo plakaty obrazujące slogan przy użyciu środkowego palca. Ukazuje to, że nie tylko w Polsce mówi się władzy, że ma wy*******ać. Hasła z transparentów Strajku Kobiet, choć z założenia mające jednoczyć ludzi, zdają się coraz bardziej ich dzielić. Wydaje się, że stanęliśmy w rozkroku. Otuchy może nam jednak dodać fakt, że nie my jedni mierzymy się z takimi problemami i krytyką. Śledząc wydarzenia z całego świata, można nawet odnieść wrażenie, że jest to nieodłączna część społecznych rewolucji, dzięki której każdy z ruchów sprzeciwu może wypracować unikalną dla siebie formę. 0

fot.: Tymoteusz Nowak


dlaczego podczas pandemii budzą się w nas artyści /

SZTUKA

Gdyby nie lockdown, nie byłabym artystką Czyli dlaczego dopiero w dziwnych czasach budzą się w nas pokłady twórczości i nowe pomysły? T E K S T:

M a ł g o r z ata g i e m z a

awet nie mówcie, że nie spróbowaliście czegoś nowego podczas lockdownu. Może wreszcie zajrzeliście w kuchenne czeluści, odkopaliście ze strychu starą maszynę do szycia babci albo nagraliście krótkometrażowe dzieło, i nie mówię tu o filmiku na TikToka. Jeżeli nie, to na pewno znacie kogoś z waszego otoczenia, kto nagle odkrył w sobie pasję do czegoś nowego albo odkurzył zapomniany talent, na przykład namalował pierwszy obraz. Dla „zwykłych śmiertelników” jest to faktycznie okres odkrywania swoich nowych twarzy i eksperymentowania ze sposobami na nudę. Jednak nie sposób przeoczyć wszechbytującego kryzysu, który odbija się na ludziach żyjących ze swoich talentów np. na piosenkarzach. O koncertach mogą zapomnieć, a trudno uwierzyć, że granie do ekranu telefonu na live streamingu jest szczytem ich marzeń. Muzea, teatry i kina wymyślają coraz to nowe inicjatywy, żeby nie zbankrutować, licząc przy tym niepowetowane straty – istny koszmar. Jednak nie wszyscy mają się tak fatalnie. COVID-19 to zdecydowanie czas youtuberów, którzy zazwyczaj i tak nagrywali ze swojego domu – teraz mają na to więcej czasu. Influencerzy i instagramowicze startują w niepisanym konkursie na najlepsze zdjęcie czy TikToka stworzone w domowym zaciszu, w każdym razie nie na rajskich wakacjach na Bali – a to wszystko bez pomocy sztabu makijażystów i scenografów. Nie zapominajmy o aktorach, którym lockdown sprawia nie mniej problemów, a mimo to powstały np. Domówka u Dowborów, Zostań w domu! czy inne miniseriale kręcące się wokół podobnej tematyki i coraz to bardziej kreatywne. Zarówno te nowe serie, jak i klasyczne serialowe tasiemce urato-

N

wały nam humor niejeden raz podczas tego zwariowanego czasu. Zapewne nie wniosły one za wiele do naszego życia, ale kto nie spędził pierwszych tygodni lockdownu na zgłębianiu mrocznych zakamarków Netflixa, niech pierwszy rzuci pilotem.

La la lockdown Polscy muzycy zachwycili wszystkich swoją inicjatywą, czyli koncertami na żywo ze swoich domów, z których pieniądze przeznaczone zostały na rzecz osób starszych i samotnych. Kwarantanna na na, bo tak nazywała się ta seria, cieszyła się ogromną popularnością i nic w tym dziwnego, bo mogliśmy usłyszeć takich artystów jak: Krzysztof Zalewski, Mery Spolsky czy Karaś/Rogucki. W międzyczasie #hot16challenge2 okazał się kuźnią talentów lub wręcz przeciwnie, a przyciągnął jeszcze więcej osób niż pierwsza edycja. Kto nie słyszał o Ostrym cieniu mgły lub nie widział rapującej Anji Rubik, prof. Matczaka czy Krystyny Czubówny nawet nie wie, co traci. Oprócz wspólnych inicjatyw, wydanych zostało dużo utworów opisujących emocje związane z lockdownem czy też będące dzieckiem mnóstwa wolnego czasu, który spadł na nas znienacka. Jak się okazuje, pandemia stała się dla muzyków natchnieniem – nie tylko COVID-19 sam w sobie stał się chodliwym tematem, ale cała aura, która towarzyszy dzisiejszym wydarzeniom i nastrojom społecznym, okazała się źródłem inspiracji.

DIY: Picasso Lockdown to czas świetnych pomysłów. Challenge, który wymyśliły: Muzeum Getty’ego w Los Angeles, Rijksmuseum w Amsterdamie, MET w Nowym Jorku i Hermitage Museum w Sankt

Petersburgu po prostu zachwyca! Te światowej sławy muzea zachęcały swoich followersów do odtworzenia dzieł m.in. Picassa, Van Gogha, Vermeera czy Klimta, aby powstrzymać ich od zwariowania podczas zamknięcia. Ludzie mieli za zadanie wybrać swoje ulubione dzieło z któregoś z biorących udział w akcji muzeów i zrobić sobie zdjęcie tak, aby jak najwierniej przedstawić oryginał. Kreatywność i dobra zabawa były motywem przewodnim, zaznajamianie ludzi ze sztuką wyszło naturalnie i niezwykle humorystycznie. Warto sprawdzić efekty pod hasztagiem #betweenartandquarantine – gwarancja śmiechu do łez! Bardzo ciekawe jest również to, jak szybko wielkie koncerny np. odzieżowe zareagowały na zmiany w otaczającej nas rzeczywistości. Kto by pomyślał, że można zrobić stylowe dresy czy kapcie i tym samym wypromować trendy ubiór domowy. Wystarczyło parę tygodni, by marki wpadły w szał twórczy i nie tylko one! Sklepy budowlane i meblowe nie narzekały na ogromne zainteresowanie, które po rozpoczęciu lockdownu tylko narastało. Obudzili się w nas dekoratorzy wnętrz i ogrodów, bo przecież nikt nie lubi spędzać czasu w brzydkiej przestrzeni. Budzenie się twórczości jest nie tylko inspirujące dla innych, ale również bardzo satysfakcjonujące dla nas samych. Zarażanie innych (wiem, że to dość niefortunne sformułowanie w dobie COVID-19) kreatywnością okazuje się niezwykle udanym rozwiązaniem na teraz. Nie zaryzykuję stwierdzenia, że potrzebowaliśmy, aby rzeczywistość trochę zwolniła i dała nam czas na nowe pomysły, ale na pewno da się zauważyć wiele fascynujących inicjatyw, które w „normalnych” czasach nie miałyby racji bytu. Kto wie, co przyniosą nam kolejne miesiące, bo jak dotąd na brak rozrywki nie mogliśmy narzekać. 0

Kto nie spędził pierwszych tygodni lockdownu na zgłębianiu mrocznych

fot.: pxhere.com

zakamarków Netflixa, niech pierwszy rzuci pilotem. grudzień 2020


/ sztuka pustki

Do zobaczenia yłączone z użytku, opustoszałe balkony i loże napawały żalem, a ja zastanawiałam się, gdzie te czasy, w których widz siedzący przede mną zasłaniał aktorów, a ja musiałam wychylać się i przekręcać głowę. Gdy oczekiwałam na rozpoczęcie sztuki Woyzeck, obracała się to w bok, to w tył, w celu złapania kontaktu wzrokowego z pozostałymi, oddalonymi ode mnie widzami. Często był to wzrok skierowany w próżnię. Teatr Narodowy jeszcze nigdy tak dobitnie nie napawał mnie strachem. Jednak dopiero w Teatrze Studio, 6 listopada, ostatniego dnia przed zamknięciem placówek kulturalnych, uświadomiłam sobie, z czego ten lęk tak naprawdę wynika. Kiedy zasiadłam na widowni, oddalenie i brak bliskości pozostałych koneserów teatru sprawił, że zaczęłam nerwowo rozglądać się wokół siebie. Przypomniałam sobie moją styczniową, przedpandemiczną wizytę w Teatrze Polskim na spektaklu Król i zdałam sobie sprawę z tego, że długo nie powrócę do czasów zapełnionych sal i głośno klaszczącej publiczności. Wtedy, 6 listopada, od kolejnych widzów dzieliło mnie osiem krzesełek, cztery w prawo i cztery w lewo. Nie miałam możliwości wymiany kilku krótkich zdań z panem obok, jak miało to miejsce wcześniej. Odgrywaną na moich oczach sztukę oglądałam przez pryzmat pandemicznych obostrzeń. Jasno rozpalone i niezgaszone światła na sali sprawiły, że do spektaklu zostałam zaproszona niespodziewanie, tak samo jak niespodziewana było dla mnie decyzja rządu. Następnie przeżyłam prawdziwą huśtawkę nastrojów, rozpoczynając od wybuchu śmiechu, przechodząc przez żal i płacz, kończąc na smutnym zwątpieniu. Siedząc w drugim rzędzie, czułam jak energia i wzrok aktorów dogłębnie mnie przeszywały, a sama treść przedstawienia miała podwójny wymiar. Metafizyka dwugłowego cielęcia, bo to ten spektakl wspominam, idealnie oddaje wrażenie zamknięcia, w jakim znajdujemy się w obecnym czasie. Będąc stale w bańce bezpieczeństwa, brakuje nam wychodzenia do ludzi i przestrzeni do realizowania swoich pasji. Scenografia z przemieszczającymi się drzwiami, na których co jakiś czas gasło i zapalało się słowo EXIT, oddaje ścisk i duszność sytuacji, w któ-

W

50–51

rej znajduje się cały świat. Aktorom w wielu momentach ograniczano miejsce na scenie lub tłumiono je za pomocą drzwi, pogłębiając tym samym metafizyczny lęk u widza. Wykorzystanie prostokątów i kwadratów, jeszcze bardziej uwypuklało to, jak racjonalna jest konieczność podporządkowania się przez społeczeństwo decyzjom, na które nie ma ono wpływu. Czy skazani tylko na depresję i lęk potrafimy jeszcze cieszyć się tym, co niesie nam nieznana przyszłość? To pytanie wychwyciłam ze spektaklu, ale nie znalazłam na nie odpowiedzi w samej sztuce. Niemniej przebywając w teatrze, zrozumiałam w końcu, że sama go tworzę. Dzięki widzom przedstawienie trwa i nawet jeżeli nie jesteśmy w stanie zasiąść w czerwonych krzesłach i spoglądać na powoli odsłaniającą się kurtynę, mamy pełne prawo do tego, żeby się tymi widzami stać. Teatr jako instytucja kultury ma uwrażliwiać zarówno twórców, jak i odbiorców. Ma stawiać pytania, ale nie dawać łatwych odpowiedzi. W końcu, ma kształtować nasze normy moralne i uczyć szanować je wszystkie, bez wyjątku. Zakończenie spektaklu było ciche, rozproszone i niezauważalne. Kiedy wszyscy odtwórcy ról wyszli na scenę, być może po raz ostatni w tym roku, uśmiechnęłam się i zaczęłam głośno klaskać. Ci nie pozostali dłużni i gromkimi brawami nagrodzili wytrwałą publiczność. Ich lekko zamglone oczy przepełniał ból, że to już koniec. Z ust Eweliny Żak padły słowa: do zobaczenia, a od jednego z aktorów usłyszeliśmy: dziękujemy. Światła zgasły, a ja poczułam się jeszcze bardziej niepewnie. Gdy opuściłam teatr i zmierzałam do metra, licznie rozpalone światła wozów policyjnych, stojących przy Pałacu Kultury i Nauki, nie pozwoliły mi na wyzbycie się tej niepewności. Wręcz przeciwnie, czułam się jeszcze bardziej stłumiona i ograniczona. Może to czas, abyśmy dostrzegli, że sami odgrywamy teatr – teatr życia codziennego – pomyślałam. 0

Iwona Oskiera Z zainteresowaniem odkrywa niedostępne kulisy teatru. Wierzy, że nawet jeżeli sztuka nie ratuje życia, to jest w stanie uratować czyjąś duszę.


lifestyle /

Styl życia Polecamy: 54 SPORT Skazani na Pekin Futbol po chińsku

58 WARSZAWA Skrajny brzeg

Czy na warszawską Pragę trzeba iść z obstawą? fot. Zuza Nyc

62 REPORTAŻ Pandemia nam ciąży

O tym, jak zmęczenie i rutyna odbierają nam ogląd sytuacji

Zaplątani w choinkowe lampki W I K TO R I A N A S TAŁ E K dy we wrześniu przeglądając TikToka, natknęłam się na filmik z uroczym It’s Beginning To Look A Lot Like Christmas w tle, trochę się zszokowałam – Ale jak to, to już czas na świąteczny nastrój? Tak szybko?! Być może ludzie potrzebowali w ten sposób zapomnieć o otaczającej nas, dobijającej covidowej rzeczywistości, bo za tym filmikiem jak domino poszły kolejne. Świąteczny trend na długo królował na głównej – a to wszystko jeszcze w czasie akademickich wakacji. I tak jak z początku jakże przyjemne było poczucie zbliżającego się Bożego Narodzenia, po czasie złapała mnie silna konsternacja: No dobrze, ale jeśli rozpoczynamy ten świąteczny hurraoptymizm tak wcześnie, to czy nie zużyjemy go do nadejścia tych prawdziwych świąt? Będziemy umieli je jeszcze docenić? Z czasem refleksji poddawałam coraz to liczniejsze zachowania na rynku. Wczesną jesienią zawieruszyłam się przy sklepowej alejce ze świeczkami o zapachu ,,świątecznego domu”. Tuż obok – figurki Mikołaja, małe reniferki, foremki na pierniki. Marketingowcy dotychczas pilnowali się, aby z bożonarodzeniowym boomem zaczekać do listopada i dopiero wtedy buchnąć nam w twarz czerwono-zielonym brokatem. Tymczasem nie trzeba było długo czekać, aby ta fala rozlała się po

G

Głęboko wierzę, że da się otrząsnąć z tej presji perfekcyjności i zaufać temu, co naprawdę najważniejsze.

sklepach i mediach jak szalona. Zewsząd zaczęły atakować mnie reklamy z przeszczęśliwymi rodzinami przy świątecznym stole, ludźmi tańczącymi w śniegu czy dziećmi piszczącymi pod choinką. Poczułam, że nie wytrzymuję tej presji. Że to za wcześnie, za dużo, zbyt fałszywie. Umówmy się – kiedy ostatnio widzieliśmy chociażby śnieg na Gwiazdkę? Odnoszę wrażenie, że już jakiś czas temu jako społeczeństwo gdzieś się zagubiliśmy, zaplątaliśmy się w te choinkowe lampki. Dlaczego corocznie tak łatwo wpadamy w pułapkę komercjalizacji i idealizacji świąt? A może ich istotą jest właśnie wszystko to, co nieidealne – przypalony bigos cioci, temperatura jak na wiosnę i babcia wciskająca nam łuski do portfela? Czy święta bez obrazków rodem z Pinteresta dalej mogą być piękne? I czy tak żarliwie wyczekiwana magia świąt jeszcze w ogóle istnieje? Głęboko wierzę, że tak. Wierzę, że da się otrząsnąć z tej presji perfekcyjności i zaufać temu, co wtedy naprawdę najważniejsze: bliskości rodzinie, wspólnocie, nadziei… Szczególnie w tym roku, kiedy święta będą zupełnie inne niż zazwyczaj, nie zapominajmy o tej prawdziwej magii świąt. Wystarczy tylko zatrzymać się na chwilę i odetchnąć głęboko. Ona istnieje, naprawdę. Pomyśl o tym, wyczekując pierwszej gwiazdki. 0

grudzień 2020


ARTYKUŁ SPONSOROWANY

/ kariera w finansach

belka sponsorowana, zgłoszenia na kolejnny numer przyjmujemy w siedzibie redakcji

Planujesz karierę w finansach?

Firma doradcza o zasięgu globalnym to strzał w dziesiątkę Globalny zasięg, międzynarodowa jakość, standaryzacja świadczonych usług – to tylko namiastka korzyści, jakie daje praca w firmie doradczej. Niezaprzeczalnie wszystkie z nich oferuje firma Baker Tilly TPA. T e k s t:

a r t y k u ł s p o n s o r owa n y

ybierając kierunek studiów związany z finansami, wiele młodych osób nie potrafi od razu sprecyzować, jak chcieliby, aby wyglądała ich kariera zawodowa. Pierwsze kroki kierują często w stronę audytu bądź doradztwa biznesowego. Czasem trudno im zdecydować, która z tych ścieżek będzie bardziej satysfakcjonująca. Co więcej, również sama uczelnia nie pomaga w podjęciu decyzji, pokazując korzyści płynące z pracy w obu tych dziedzinach. Jest wyjście z tej trudnej sytuacji. Jakie? Praca w firmie, która łączy audyt z doradztwem biznesowym. Taki model pracy oferuje właśnie firma Baker Tilly TPA. Tu nie musisz wybierać „albo-albo” – w jednym dziale zdobywasz doświadczenie z dwóch dziedzin.

W

Integracja pozwala na rozwój Marka TPA nie jest nowością na polskim rynku. Działamy na rynku usług profesjonalnych już ponad 15 lat. Dotychczas wszystkie nasze usługi doradcze oferowaliśmy pod jedną, międzynarodową marką TPA. Kilka lat temu podjęliśmy decyzję o integracji z globalną siecią Baker Tilly International. Dzięki temu, od tego roku nasi audytorzy i doradcy biznesowi będą mogli oferować swoje usługi pod szyldem Baker Tilly TPA. Natomiast zespoły doradztwa podatkowego, outsourcingu, księgowości i płac oraz doradztwa dla sektora nieruchomości, niezmiennie pracują jeszcze pod marką TPA. Mimo że działamy pod dwoma markami, jesteśmy jedną zintegrowaną firmą z blisko 300-osobowym zespołem audytorów, doradców podatkowych, biznesowych oraz księgowych. Bycie częścią globalnej sieci, znajdującej się w TOP10 światowych firm doradczych, pozwala naszym pracownikom na dostęp do ogromnej wiedzy i najlepszych praktyk rynkowych, a dla naszych klientów oznacza nie tylko zasięg, ale także wystandaryzowaną obsługę na najwyższym poziomie – komentuje Krzysztof Horodko, Partner Zarządzający TPA i Baker Tilly TPA. Jednocześnie wskazuje, że to dodatkowe korzyści, zarówno dla klientów firmy, jak i jej pracowników. Tym ostatnim firma oferuje pracę w międzynarodowym środowisku, możliwość korzystania ze sprawdzonych i wystandaryzowanych na poziomie globalnym wzorców, któ-

52–53

re oczywiście swą specyfiką są dostosowane do warunków lokalnych, a także unikatową wiedzę zdobywaną podczas realizacji ciekawych projektów. To pozwala w jednym czasie poznać perspektywę pracy w Polsce i poza nią.

Only sky is the limit Niebagatelne znaczenie ma fakt, że pogłębiając integrację z Baker Tilly International przeszliśmy na zupełnie inny poziom doradztwa. Obecna, trudna do przewidzenia rzeczywistość – bo zdominowana codziennymi doniesieniami o sytuacji wywołanej koronawirusem – nie pozwala na wprowadzanie dodatkowych ograniczeń, zwłaszcza w obszarze doradztwa i współpracy z przedsiębiorcami. Nie można skupiać się tylko na jednej dziedzinie czy fragmencie działalności biznesowej klientów. Dlatego też postawiliśmy na pracę w połączonych zespołach: audytu i doradztwa biznesowego. Pozwala to na szerokie spojrzenie na aktywność klienta i zaoferowanie mu kompleksowej, skrojonej na jego obecne potrzeby usługi. Z kolei członkom takich zespołów pozwala to na rozwój w obu dziedzinach – podkreśla Krzysztof Dziekoński, Partner w Baker Tilly TPA z biura warszawskiego. Tak sprofilowana ścieżka kariery nie wprowadza ograniczeń i nie zmusza do podejmowania trudnych wyborów – szczególnie na początku kariery zawodowej.

Nie samą pracą człowiek żyje Dodatkowo, w Baker Tilly TPA przykłada się niezwykle dużo uwagi do zaplecza wykonywanej pracy. Firma dba o zachowanie równowagi między pracą a życiem prywatnym (work-life balance) dystansując się od stereotypowej opinii o firmach consultingowych, jaka powszechnie panuje. Pracownicy mogą liczyć na bogatą ofertę świadczeń pozapłacowych czy ciekawe spotkania integracyjne z kolegami z biura. To pracownik powinien wybrać, z jakiej oferty benefitów chce skorzystać. Stąd pomysł na kafeterię benefitów w naszej firmie. Co to oznacza? Pracownik tak jak w kawiarni wybiera to, co chce, lubi lub potrzebuje. Do dyspozycji ma m.in. opiekę medyczną, kartę multisport, czy bank punktów, które można wymieniać na przykład na

bilety do kina, pobyt w SPA czy voucher na zakupy w wybranych sklepach – wymienia Monika Tuzimek, Partner w Baker Tilly TPA z biura warszawskiego. A to nie koniec profitów pracowniczych. Baker Tilly TPA finansuje naukę języków oraz zapewnia w biurze świeże owoce. Pracownicy mogą też liczyć na spotkania integracyjne czy aktywność sportową, np. wspólne treningi siatkówki. To, co jednak chyba najważniejsze, to unikatowa atmosfera pracy. Sami pracownicy podkreślają, że zdobywanie profesjonalnej wiedzy i doświadczenia, poprzez pracę w zespołach wzajemnie się wspierających, spędzających wspólnie czas także po pracy (grając w planszówki, czy uczestnicząc we wspólnych treningach piłki siatkowej, o biegach nie wspominając) daje dużo szybsze efekty i pozwala na skuteczne wdrożenie w nowe, zawodowe obowiązki. Działa także niezwykle motywująco i zachęca do zdobywania kolejnych umiejętności i doświadczeń – dodaje Monika Tuzimek.

Żadne warunki nie są dla nas przeszkodą Warto też dodać, że w dzisiejszej, trudnej rzeczywistości pandemii koronawirusa, Baker Tilly TPA nie ma żadnych problemów z koniecznością przejścia na tryb pracy zdalnej (która została wprowadzona w polskich firmach w marcu br. decyzją rządu). Firma zdała egzamin z takiej formy pracy celująco. Codziennością jest używanie nowoczesnych aplikacji i platform do współpracy wewnątrz firmy, a także w relacjach z klientami. W parze z pracą na odległość idą jednak nieustanne – ale pozytywnie ocenianie przez pracowników – starania o samopoczucie pracowników, ich komfort poza biurem oraz utrzymywanie stałej komunikacji w zespołach i między nimi. Szczególną opieką otaczani są nowi pracownicy, tak aby proces ich adaptacji przebiegał bezproblemowo, a początek pracy na nowych stanowiskach wiązał się tylko z miłymi wspomnieniami. Jeśli jesteś zainteresowany jak wygląda to w rzeczowości, nic prostszego – zaaplikuj na jedno z naszych ogłoszeń, przejdź pozytywnie proces rekrutacji z naszym sympatycznym działem HR i… zapraszamy do współpracy! 0



SPORT

/ futbol za Wielkim Murem

Diego, nie ma znaczenia to, co zrobiłeś ze swoim życiem. Najważniejsze jest to, jak pięknym uczyniłeś nasze.

Skazani na Pekin Nic nie fascynuje nas tak jak przyszłość. To, co niewypowiedziane i niezapisane. Kiedy na kartach historii futbolu swoją obecność zaznaczyć chcą więc Chiny, należy się tym planom przyjrzeć. Potraktujcie ten artykuł jako przepowiednię z ciasteczka z wróżbą1. Smacznego! T E K S T:

utbol w fantastyczny sposób napędza konsumpcję klasy średniej, co znakomicie wpisuje się w główne cele gospodarcze Chin. Spowolnienie wzrostu PKB azjatyckiego giganta, które możemy w ostatnich latach obserwować, zmusza liderów Chińskiej Republiki Ludowej do podejmowania odważnych decyzji inwestycyjnych, które pozwolą utrzymać czołową pozycję najludniejszego państwa świata w wyścigu o miano światowego lidera. Coraz większy nacisk jest więc kładziony na sektor usługowy – przemysł wypoczynkowy, rozrywkowy czy merchandising – niegdyś zaniedbane, aktualnie stają się priorytetami chińskiej władzy. Sport to bowiem zdrowie, szczególnie państwowego budżetu. Wartość światowego rynku sportowego wyniosła w ubiegłym roku niemal 0,5 bln dol. Co więcej, nic nie zapowiada spowolnienia wzrostowego trendu sektora. Znaczna część wpływów pochodzi z Państwa Środka, a jak dobrze wiadomo – pieniądz rządzi światem. Chińczycy mają olbrzymi wpływ na decyzje podejmowane przez zwierzchników najbardziej prestiżowych rozgrywek na świecie. Wystarczy tu wspomnieć o rocznym zakazie transmitowania rozgrywek NBA, spowodowanym tweetem dyrektora generalnego Houston Rockets, wspierającego protestujących w Hong Kongu czy o zerwaniu umów sponsorskich z Mesutem Özilem, który na swoim Instagramie sprzeciwił się represjonowaniu Ujgurów. Zarówno władze najlepszej koszykarskiej ligi świata, jak i zwierzchnicy niemieckiego piłkarza momentalnie odcięli się od nieprzychylnych chińskiej władzy publikacji.

Kolebka futbolu? Kiedy w piłkarskiej literaturze przytaczany jest temat korzeni tego sportu, eksperci niemal jednogłośnie wspominają Anglię, która może się pochwalić zarówno najwcześniejszym usankcjonowaniem przepisów, najstarszą federacją, jak i najbardziej wiekowymi klubami piłkarskimi. Nie jest to myślenie pozbawione logiki, to właśnie Anglicy bowiem rozpropagowali futbol będący bezpośrednim

54–55

m i c h a ł j óź w i a k

protoplastą tego znanego nam obecnie. Jednak korzenie „piłki kopanej” sięgają znacznie głębiej. Około 2000 r. p.n.e, za rządów Żółtego Cesarza, czyli Huanga Ti, ćwiczenia zbliżone w dużym stopniu do znanej nam dobrze dyscypliny sportu służyły chińskim wojskom jako znakomita zaprawa wojenna. Boiskowa rywalizacja miała wzmocnić tężyznę fizyczną żołnierzy, przygotować do walki na polu bitwy, ale i kształcić w wojownikach ducha zespołu. Pierwszy zbiór przepisów został opracowany przez samego generała, otrzymując niezwykle dumnie brzmiącą nazwę cu ju, co znaczy ni mniej, ni więcej jak „kopać piłka”. Sama futbolówka skonstruowana była z ośmiu kawałków skóry wypchanych piórami i sierścią, a spotkania odbywały się na specjalnie przygotowanych do tego boiskach. Około 200 r. p.n.e. piłka nożna osiągnęła w Chinach szczyt popularności. Istniał nawet program treningowy, uwzględniający dziewięć stopni przygotowania sportowego. W tamtych czasach, tj. za panowania dynastii Han, powstał także podręcznik do na1

uki piłki nożnej. W 25 rozdziałach jego autorzy zawarli wszystko, co było potrzebne, aby rozegrać mecz. Drużyny liczyły co najmniej dziesięciu graczy, choć najczęściej było ich więcej. Mianowano bramkarza oraz kapitana zespołu, który rozpoczynał grę. Podręcznik zawierał opis ponad 70 typowych zagrań oraz wspominał o 11 naruszeniach przepisów, potępianych i uznawanych za faule. Nierzetelnych graczy usuwano z boiska i mianowano xiao ren, co oznacza „podłe typy”. Początkowo strzelano tylko do jednej bramki – dziury w ścianie z desek, ale z czasem pojawiła się także i druga. Surowo zakazywano łapania piłki ręką, rzucania nią lub podbijania otwartą dłonią. W pierwszym wieku naszej ery powstał najstarszy wiersz, obrazujący początki najpopularniejszej dyscypliny sportowej na świecie. Ówczesny chiński poeta Li Yu pisał: Piłka jest okrągła, a boisko kwadratowe, jak niebo i ziemia. Piłka leci nad nami jak księżyc, gdy dwie drużyny stoją naprzeciw siebie. Mianowani kapitanowie drużyn zajęli swoje miejsca. Zgodnie z przepisami nie ma przywilejów dla krewnych, nie ma miejsca dla stronników. Obecna jest zaś determinacja i zimna krew – bez błędów i zaniedbań. A skoro jest to potrzebne do piłki nożnej, o ileż bardziej do walki i życia. Od publikacji tego jakże wiekopomnego dzieła minęło niemal dwa tys. lat, nie ma jednak wątpliwości, że piłkarski duch wciąż płonie w chińskich przywódcach. Nie sposób nie wspomnieć, że Mao Zedong pełnił obowiązki bramkarza w szkolnej drużynie piłkarskiej, a Deng Xiaoping – mąż stanu ChRL z lat 80. – rozegrał niejeden mecz na pozycji skrzydłowego. Co więcej, niemal każdy następca Mao Zedonga starał się wykorzystać potencjał, jaki drzemie w piłce nożnej. Żadnemu się to nie udało. Wizja budowania tożsamości narodowej oraz zyskiwania międzynarodowego respektu poprzez piłkarskie sukcesy wciąż pozostaje odległą mrzonką. Nie ma jednak na świecie człowieka bardziej zdeterminowanego by ten stan rzeczy zmienić, niż Xi Jinping.

Ciasteczka z wróżbą wcale nie wywodzą się z Chin! Ich ojczyzną jest Japonia, Chińczycy spopularyzowali jednak owe wyroby

na targach w San Francisco w roku 1915, zapewniając Amerykanów, iż nietypowe wypieki są ich rodzimą tradycją


futbol za Wielkim Murem /

Chińska szklana kula Ambitny plan przywódcy państwa środka opiera się na pracy u podstaw, z poszanowaniem czasu, który potrzebny jest do wychowania pokolenia uzdolnionych piłkarzy. Podzielony został na trzy etapy, z kamieniami milowymi określonymi kolejno na rok 2020, 2030 oraz 2050. Gigantyczne fundusze przeznaczone zostały na wybudowanie dziesiątek tysięcy boisk oraz niemal 20 tys. szkółek piłkarskich. Ta najdroższa, jak i najbardziej spektakularna, zarządzana jest przez najwybitniejszą chińską drużynę XXI w. – Guangzhou Evergrande. W skład wartego 185 mln dol. centrum treningowego wchodzi 50 boisk piłkarskich, na których swoje umiejętności szlifuje regularnie 2,5 tys. młodych adeptów, a kadra trenerska obejmuje 40 hiszpańskich specjalistów, którzy znaleźli się w kraju dzięki współpracy klubu z Realem Madryt. W ciągu najbliższych pięciu lat Chiny chcą wyprowadzić na boiska 50 mln obywateli. W całym kraju nadano szkoleniu młodzieży priorytet, a doskonalenie swoich piłkarskich umiejętności stało się w wielu szkołach obowiązkiem. Jest to plan zbudowany na pobudkach znacząco odbiegających od tych, które przyczyniły się do rozwoju popularności sportu w Brazylii czy Argentynie, gdzie futbol jednoznacznie kojarzony jest z przyjemnością i czasem wolnym. Celem na rok 2030 jest równorzędna rywalizacja z najmocniejszymi rywalami z Azji – Koreą Południową oraz Japonią. Chiny pragną wypromować zawodników dorównujących poziomem sportowym Heung Min-Sonowi czy Hidetoshiemu Nakacie. Nic nie zapowiada aktualnie spektakularnych sukcesów. W drużynach pięciu najlepszych europejskich lig nie występuje ani jeden Chińczyk! Co prawda w ubiegłym sezonie mogliśmy na hiszpańskich stadionach oglądać Wu Leia,

rozgrywającego swój debiutancki sezon w drużynie Espanyolu, ale drużyna ze stolicy Katalonii w wyniku słabych występów została zdegradowana do Segunda Division. Jest to jednak postać, która mimo przeciętnych jak na europejskie standardy umiejętności piłkarskich, prezentuje światu potencjał chińskiego rynku. Pierwszy mecz Wu Leia w barwach Espanyolu obejrzało bowiem 40 mln widzów, mimo jedynie 12 minut spędzonych przez gracza na murawie. Dla porównania, poprzedni mecz Los Pericos obejrzało łącznie 177 tys. widzów. Porównywalne liczby w Hiszpanii są w stanie osiągać jedynie Real Madryt oraz FC Barcelona. I to tylko w meczach z największymi. 2030 to również setna rocznica pierwszego mundialu, wielkiego marzenia Xi Jinpinga. Organizacja mistrzostw świata oznacza dla kraju nie tylko niebywały prestiż, ale i olbrzymie możliwości finansowe. Patrząc na wybór gospodarza mundialu 2022 – Kataru, wizja chińskiego turnieju nie jest tak nierealistyczna, jak mogłoby się wydawać. Dalekosiężne plany Chin są jednak znacznie bardziej spektakularne. W roku 2050, reprezentacja kraju środka ma stać się rzekomo jednym z piłkarskich gigantów, stając na równi z najbardziej uznanymi europejskimi markami. W tym celu wprowadza się w Chinese Super League wiele ograniczeń, które mają wymusić na drużynach inwestycję w młodzież. Nakaz gry bramkarza chińskiego pochodzenia czy limity płacowe mają ograniczyć olbrzymie wydatki klubów oraz hamować sprowadzanie do kraju zagranicznych zawodników o uznanych nazwiskach. Chińskie kluby sprawnie jednak omijają niekorzystne dla nich ograniczenia. Wysokie bonusy i premie płacowe nieuregulowane w ustawach czy pośrednictwo firm trzecich są praktyką bardzo powszechną. To właśnie dlatego zawodnicy tacy jak Oscar, Cedric Bakambu czy Hulk inkasują za swoją grę

SPORT

ponad 20 milionów dolarów rocznie. Głośne nazwiska przyciągają jednak wysokie dofinansowania bogatych sponsorów, co sprawia, że futbolowy biznes jest w Chinach rentowny. Zarówno w Chinach, jak i w rozgrywkach Azjatyckiej Ligi Mistrzów, najlepiej radzi sobie Guangzhou Evergrande Taobao, drużyna której nazwa przewinęła się już w akapicie poświęconym szkoleniu młodzieży. W ciągu ostatnich dziesięciu lat, aż osiem razy sięgnęli oni w Chinach po tytuł mistrzowski, zdobywając przy tym dwa tytuły klubowego mistrza Azji. W samej drużynie występuje jednak aż pięciu naturalizowanych zawodników, co staje się coraz poważniejszym problemem dla drużyny narodowej. Kibicom trudno utożsamić się z przyjmującymi chińskie obywatelstwo Brazylijczykami, którzy coraz częściej zaczynają stanowić o sile kadry. Nazwiska takie jak Ai Kesen (wcześniej Elkeson) czy Fei Nanduo (uprzednio Fernandinho) nie są powszechnie znane europejskim kibicom, jednak wciąż wyróżniają się na tle często nijakich, urodzonych w Chinach zawodników. Trzeba bowiem podkreślić, że kultura kibicowska czyni w Państwie Środka olbrzymie postępy. Stadion jest jednym z niewielu miejsc, gdzie możliwa jest ekspresja szczerych, nieskrępowanych niczym emocji. Na trybunach coraz częściej pojawiają się grupy zorganizowanych fanatyków, którzy dopingują swoich ulubieńców w rytm popularnego w Chinach punk-rocka. Ze względu na bardzo rygorystyczne prawo, niemożliwe jest oczywiście wniesienie na stadion materiałów pirotechnicznych czy transparentów, ale śmiało można powiedzieć, że Chińczycy robią wszystko, co w ich mocy, aby zachować na trybunach ducha piłkarskiego święta. Jest to przecież, obok koszykówki, którą na piedestał wprowadził Yao Ming (jeden z najwyższych koszykarzy w historii!), najbardziej popularny sport w Chinach. 1

grudzień 2020


SPORT

/ futbol za Wielkim Murem

Futbolowa karta przetargowa Inter Mediolan, AC Milan, Southampton, Wolverhampton oraz, co może wydawać się intrygujące, Slavia Praga – wszystkie te kluby łączy struktura własnościowa, w której kluczową rolę odgrywają olbrzymie chińskie konglomeraty, nazywane niekiedy „szarymi jednorożcami”. Nie jest to może zbyt wdzięczny termin, ale znakomicie obrazuje piętno jakie owe spółki odciskają na światowym rynku. Chińska władza pieczołowicie kontroluje ich funkcjonowanie; Anbang (swego czasu jedna z największych spółek holdingowych na świecie) została, w wyniku działalności sprzecznej z państwowym interesem, przejęta przez chiński rząd (co ciekawe, jeden z najbardziej ikonicznych hoteli na świecie, londyńska Waldorf Astoria, również jest aktualnie własnością Komunistycznej Partii Chin). Były właściciel firmy, Wu Xiaohui, został zaś skazany na 18 lat więzienia za rzekomą defraudację oraz oszustwa podatkowe. Xi Jinping, głowa państwa, jest powszechnie uważany za najbardziej wpływowego i autokratycznego władcę Chin od czasów panowania jednego z największych zbrodniarzy w historii ludzkości – Mao Zedonga. Nie można być pewnym, czy druga, a zarazem ostatnia, kadencja chińskiego lidera nie wydłuży się o kilka, a może i nawet kilkanaście lat – Komunistyczna Partia Chin proponuje bowiem zniesienie limitów długości sprawowania władzy. Bardzo ważną rolę na tej piłkarsko-politycznej szachownicy pełni firma inwestycyjna Fosun, właściciel jednej z czołowych angielskich

56–57

drużyn – Wolverhampton Wanderers. Klub położony jest w West Midlands, trzeciej największej konurbacji w Wielkiej Brytanii, regionie niezwykle istotnym strategicznie, łączącym północ oraz południe kraju. Jest to prężnie rozwijający się obszar, intensywnie chłonący inwestycje infrastrukturalne, pełniący kluczową rolę we flagowym brytyjskim projekcie – budowie łącza kolejowego High Speed 2. Wolverhampton to zaś była siedziba Carillion – spółki która, przed okrzykniętą jako największa w historii likwidacją, odpowiedzialna była za owo przedsięwzięcie. Całkowity koszt programu przekroczy najpewniej kwotę 60 mld dol., co czyni go niezwykle apetycznym kąskiem dla chińskiego rządu oraz powiązanych z nim szarych jednorożców – w szczególności firmy Fosun, która jest jednym z najważniejszych partnerów strategicznych China Railway Construction Corporation. Chińczycy inwestowali już zresztą w brytyjską siatkę transportową, usprawniając ruch na linii Southampton-Birmingham, co pozwoliło na sprawniejszy transport chińskich produktów z jednego z największych głębokowodnych portów do jednego z największych hubów towarowych w Wielkiej Brytanii. Warto również wspomnieć, że zarówno Southampton FC, jak i FC Birmingham zostały stosunkowo niedawno przejęte przez majętnych chińskich właścicieli. Być może jest to przypadek, ale absolutnie nie można wykluczyć wpływu zmian właścicielskich na przeprowadzane inwestycje. Chiny wykorzystywały już bowiem futbol jako

kartę przetargową. Finansowanie budowy stadionów na Puchar Narodów Afryki w Ghanie, Angoli czy Gabonie – krajów bogatych w surowce naturalne takie jak ropa naftowa czy mangan (niezbędny do produkcji żelaza lub stali), pozwoliło Chinom zacieśnić swoje relacje biznesowe oraz podpisać wiele lukratywnych umów. Dość powiedzieć, że 14,2 proc. całkowitego eksportu Gabonu stanowi aktualnie wymiana z azjatyckim gigantem. Zapoczątkowaną w 2008 r. strategię inwestycji w afrykańskie rozgrywki mógł przerwać, znacznie uboższy w pożądane surowce, Egipt. Jednym ze sponsorów turnieju został jednak Huawei, co stanowiło podstawę do wdrożenia w Afryce sieci 5G.

********

Nie wszystkie kropki są połączone, tak jak i nie wszystkie działania czy zdarzenia wzajemnie na siebie oddziałują. Należy jednak te połączenia tworzyć, bo świat, mimo niekwestionowalnego wpływu czarnych łabędzi, zdarzeń ciężkich do przewidzenia, bywa niebywale logiczny i spójny. Trudno przewidzieć przyszłość, choć wciąż najłatwiej zakładać, że jest ona wypadkową zdarzeń, które mają miejsce w teraźniejszości. Czy Chiny spełnią swoje piłkarskie ambicje? Jaki jest plan partii komunistycznej względem zagranicznych inwestycji? Wciąż trudno odpowiedzieć na te pytania, nie sposób jednak zaprzeczyć, że rola futbolu, jako uniwersalnego narzędzia negocjacyjnego rośnie. Xi Jinping jest tego w pełni świadomy i skrzętnie tę wiedzę wykorzystuje. 0


Gambit królowej /

SPORT

Netflixowy szach mat Netflix znowu to zrobił. Podczas gdy nad Europą zawisło widmo drugiego lockdownu, a areny sportowe po raz kolejny zaczęły pustoszeć, na platformie pojawił się serial, który podbił serca widzów i zachęcił do śledzenia nowej dyscypliny sportu. Wiosną na ekranach królował Ostatni taniec, teraz czas na Gambit królowej. T E K S T:

o sukcesu Gambitu królowej przyczyniła się walnie Anya Taylor-Joy. 24-letnia aktorka perfekcyjne wcieliła się w rolę Beth Harmon, dziewczyny, która od najmłodszych lat borykała się z problemami rodzinnymi, brutalnymi realiami sierocińca, uzależnieniami i pojedynkami z arcymistrzami szachowymi (rolę najlepszego z nich odegrał Marcin Dorociński). Jednym z ważniejszych fragmentów serialu jest scena nauki gry przez dziewięcioletnią Harmon, gdy w arkany szachów wprowadza ją starszy woźny. Kto z nas nie uczył się ruchów figur na szachownicy przy wsparciu dziadków? Serial oparty jest na książce Waltera Tevisa. Autor powieści wydanej w 1983 r. mocno inspirował się losami Roberta Fischera, Borisa Spasskiego i Anatolija Karpowa, a oprócz tego konsultował się z profesjonalnymi szachistami. W serialu również można zauważyć rękę znawców gry. Po premierze analizy wielu partii znalazły się na YouTube’ie, a eksperci docenili scenarzystów za realizm rozgrywek. Entuzjastycznego przyjęcia Harmon przez sowieckich kibiców również nie powinno się traktować jako filmowy wymysł. Wystarczy przypomnieć, jak Rosjanie podeszli do występów amerykańskiego pianisty, Harveya Van Cliburna. Amerykanin wygrał w 1958 r. Międzynarodowy Konkurs Muzyczny im. Piotra Czajkowskiego odbywający się w Moskwie. Publiczność była zachwycona jego grą, a jury przed przyznaniem mu nagrody skonsultowało się z Nikitą Chruszczowem. I Sekretarz KPZR postanowił docenić kunszt artysty zza oceanu.

Herosi szachownicy Serialowa bohaterka ma wiele wspólnego z jednym z najlepszych i zarazem najbardziej ekscentrycznych szachistów w historii – Bobbym Fischerem. Fischer samodzielnie nauczył się gry w wieku 6 lat, studiując znalezioną instrukcję. Poświęcił się wyłącznie szachom, ana-

sebastian muraszewski

lizował partie znalezione w książkach, co martwiło jego matkę. Jako ośmiolatek wytrzymał 15 minut w symultanie z mistrzem Szkocji, a w wieku 13 lat wygrał juniorskie mistrzostwa Stanów Zjednoczonych. Niedługo później powtórzył to osiągnięcie w kategorii seniorskiej, a w zawodach międzynarodowych zdobył tytuł arcymistrzowski. Fischer zawzięcie uczył się języków obcych, by móc poznać taktyki szachistów z innych państw. Młody talent stawał się coraz bardziej krnąbrny, zarzucał radzieckim szachistom zmowę podczas spotkań i celowe granie na remis w wewnętrznych pojedynkach. Starał się doprowadzić do zmian w Turnieju Pretendentów. Podczas swojej jedynej wizyty w Polsce w 1962 r. pokonał wybitnego polskiego szachistę, Bogdana Śliwę. Rezygnował z coraz większej liczby turniejów, a w tych, w których występował, grał bezbłędnie. Na początku lat 70. postanowił wrócić do starć z największymi, zaskakując świat znakomitą grą podczas meczu ZSRR – Reszta Świata. Starał się usprawnić szachy, które uważał za zbyt schematyczne, wymyślając losową odmianę gry, znaną jako Chess960. Uwielbiał szachy błyskawiczne, bezproblemowo radząc sobie z sowieckimi gwiazdami. Taką samą dominację pokazał w zreformowanym Turnieju Kandydatów, pokonując wszystkich konkurentów. Same przygotowania do meczu o mistrzostwo świata również były dalekie od normalnych – Fischer miał spore wymagania finansowe oraz organizacyjne. Ostatecznie do meczu doszło w 1972 r. w Reykjavíku, a starcie Spasski – Fischer śledził cały świat. Zaczęło się od błędu Amerykanina w pierwszej partii i nieprzyjścia na drugą, Fischer domagał się wyniesienia z sali kamer telewizyjnych. Wrócił do szachownicy i bez problemów zdobył tytuł. W USA wybuchł szachowy szał, a kluby przeżywały apogeum zainteresowania.

Co ciekawe, Fischer oficjalnie do szachownicy już nigdy nie zasiadł. Przedstawił listę swoich żądań odnośnie meczu z Anatolijem Karpowem. FIDE (Międzynarodowa Federacja Szachowa) zgodziła się na większość z nich, jednak wyraziła sprzeciw przy punkcie mówiącym o tym, że w przypadku remisu 9:9 Fischer zachowuje tytuł. Amerykanin nie przystąpił do pojedynku i zniknął z życia publicznego. Wrócił po 20 latach, gdy w Jugosławii rozegrał ponowny mecz z Karpowem, po raz kolejny odnosząc zwycięstwo. Jugosławia była wtedy obarczona sankcjami ONZ i USA, zatem powrót Fischera do ojczyzny nie wchodził w grę. Do śmierci przebywał na emigracji. Zmarł w 2008 r. w mieście, w którym odniósł swój największy sukces – Reykjavíku.

Gambit na wyciągnięcie palca Obecnym mistrzem świata jest Magnus Carlsen, który obronił tytuł dwa lata temu w meczu z Fabianem Caruaną. Wszystkie partie klasyczne w tym spotkaniu zakończyły się remisami, ale to Norweg okazał się lepszy w dogrywce, która składała się z trzech partii szachów błyskawicznych. Carlsen uwielbia improwizację, jest również jednym z najlepszych graczy na świecie w Fantasy Premier League, grze opartej na przewidywaniu osiągnięć graczy w rozgrywkach ligi angielskiej (punkty zdobywa się za bramki, asysty oraz czyste konta wybranych przez siebie zawodników). Polskim numerem jeden jest Jan-Krzysztof Duda, który w październiku wygrał partię z Norwegiem i przerwał jego passę 125 klasycznych partii bez porażki. Serial sprawił, że zainteresowanie szachami wzrasta w wykładniczym tempie. Naukę i rywalizację mogą zapewnić dwie platformy: chess.com i Lichess. Ta pierwsza skupia się na użytkownikach premium i jest bardziej intuicyjna, z kolei Lichess oferuje darmową analizę każdej rozegranej partii. Z bezpłatnych lekcji można skorzystać również na stronie Chesstempo. Zatem pozostaje zadać jedno pytanie, które padło również z ust serialowej bohaterki: zagramy? 0

grudzień 2020


WARSZAWA

/ dla wszystkich przestraszonych najsławniejszej warszawskiej dzielnicy

T E K S T:

Skrajny brzeg

Z U z a n n a Łu b i ń s k a

fu. Ktoś właśnie splunął na chodnik. Patrzyłam, jak jego ślina powoli wypełnia szpary między kostką brukową. Kilka centymetrów w prawo, a zmieszałaby się z krwią zdechłego gołębia. Musiał zginąć niedawno, krew nie zdążyła jeszcze porządnie zastygnąć i miała kolor jasnej czerwieni. Nie chciałam narażać się na zbędny, makabryczny widok, uniosłam więc wzrok. Niestety tylko po to, żeby zobaczyć, kto przed chwilą opluł miasto stołeczne – millenials w garniturze. Jak zwierzęta z orwellowskiego Folwarku patrzyłam to na ślinę, to na człowieka, potem znów na świnię i na człowieka, ale już nie mogłam się połapać, kim on właściwie jest. Tło tej sceny było równie odrażające jak ona sama. Za mężczyzną roztaczał się widok na betonową dżunglę pełną migających billboardów i nieudolnego graffiti zdobiącego wątpliwe cuda architektury. Zmysł wzroku nie był mi w stanie dostarczyć żadnych pozytywnych bodźców. Chyba już czas skupić się na innym zmyśle, wytężyć słuch, poznać melodię miasta… Kiedyś byłam ZAGUBIONA! Nie wiedziałam czego naprawdę CHCĘ! Aż w końcu pojawił się ON! I odmienił MOJE ŻYCIE! Dzień dobry, może chciałaby Pani wesprzeć hodowlę pandy mniejszej w Indiach Wschodnich? A ma Pani 2 złote? Jestem samotną matką, wyrzucili mnie z ośrodka za picie, ale te 2 złote to będzie na jedzenie, obiecuję. WY-PIER-DA-LAĆ! WY-PIER-DA-LAĆ! Nie, temu zmysłowi też lepiej podziękować. Może zapach uratuje to miejsce? – pomyślałam, kierując się do tramwaju, żeby jak najszybciej uciec z tego jarmarku zacofanej Europy. Po drodze natrafiłam na kałużę. Opuściłam wzrok i widząc żółtawą ciecz, w głębi duszy nadal miałam nadzieję, że to rozlany sok jabłkowy. Jednak roztaczająca się dookoła woń moczu doszczętnie pogrzebała resztki wiary. W cokolwiek. Do tramwaju wsiadła też grupa młodych osób z elektrycznymi hulajnogami. Wszyscy w przebraniach karierowiczów z gatunku zarabiam 17zł/h, ale już stać mnie na jeżdżenie z aktywowanym Limem komunikacją miejską. Standardowa podróż: ty i ludzie, których motywacji nie rozumiesz, ale powoli i tak zaczynasz dołączać do ich grona. To właśnie tutejszy świat, jedz albo sam zostaniesz zjedzony. Rekiny biznesu tylko czekają. Aura przyziemności

T

58–59

fot. Agata Zapora

fot. Agata Zapora

Dzień dobry, ja chciałbym się zorientować w cenie biletów na mecz Sparta Praha..


dla wszystkich przestraszonych najsławniejszej warszawskiej dzielnicy /

powróciła, gdy do wagonu powolnie wtoczył się pan w łachmanach na miarę balu u Królowej Kucy. Mężczyźnie z trudem udało się włożyć do tramwaju także balkonik z trzema starymi kaloryferami. Po co mu te kaloryfery? Może wiózł je dla swojej królowej? Faktycznej odpowiedzi brak, ale jestem pewna, że jego spiritus movens miał więcej sensu niż ten współpasażerów. Tymczasem, ci zerkali na niego za każdym razem, kiedy któryś z grzejników nie wytrzymywał jazdy po krzywych torach i z hukiem spadał na ziemię. W konsekwencji całą drogę patrzyli na niego z pogardą. Wysiedli. W tramwaju zostałam tylko ja, starszy mężczyzna i trzy kaloryfery. W jego oczach widać było utęsknienie, z którym patrzył na drugi, lepszy brzeg rzeki. Jeszcze moment, a znajdziemy się w rajskiej krainie. Mój współpasażer

spojrzał przez ramię w tył. Śródmieście... – powiedział z pożałowaniem i przewrócił oczami. Przed nami roztaczała się już malownicza panorama. Nagle zza chmur wyjrzało słońce, a jeden z jasnych promieni oświetlił tabliczkę z nazwą dzielnicy wywołując uśmiechy na naszych twarzach. PRAGA PÓŁNOC – głosił niebieski napis. Minąwszy go, tory nagle stały się prostsze, kaloryfery przestały spadać, cały świat stał się jakby piękniejszy. Jeszcze chwilę podziwialiśmy mieniącą się wszystkimi kolorami tęczy przyrodę prawego brzegu Wisły, by za moment wysiąść na tym samym przystanku. Gdzie indziej mógłby jechać tak przedsiębiorczy pan łachmaniarz, jeśli nie na Szmulowiznę. Wystarczyło, że drzwi tramwaju tylko lekko się uchyliły, by do wnętrza wpadł zapach mlecznej czekolady z pobliskiej fa-

WARSZAWA

bryki Wedla. Dzięki błogiemu aromatowi, czekanie, aż mężczyzna upora się ze swoimi tobołkami, nie stanowiło dla maszynistki żadnego problemu. Mijając jej kabinę, wymieniłyśmy przyjazne spojrzenia, po czym poszłam dalej w stronę mieszkania. Witryny praskich sklepików emanowały ciepłym światłem zapraszającym do wnętrz pełnych zabytkowych mebli i porcelany z innej epoki. Mimo pory roku, zdawało się, że prawobrzeżna przyroda nadal celebruje środek lata, a skrzypiące pod nogami złoto-czerwone klonowe liście tylko potęgują bajkowość jesiennej scenerii. Pod osiedlową Żabką stał wyłącznie przemiły pan sprzedawca, z którym jak zawsze życzyliśmy sobie miłego dnia i smacznej kawusi. Żadnych kiboli, meneli, nikt mnie po drodze nie zgwałcił ani nie napadł. Nie dostałam 1

fot. Rafał Murawski

grudzień 2020


WARSZAWA

/ dla wszystkich przestraszonych najsławniejszej warszawskiej dzielnicy

podkreślić, scenarzyści wymyślili, że od razu po otwarciu drzwi taksówki napadnie ją banda. W polskich produkcjach Praga wciąż przedstawiana jest jako wylęgarnia warszawskiej patologii. Pewnie dlatego tak słabo wypada w rankingach. W maju jeden z warszawskich portali przeprowadził sondaż dotyczący bezpieczeństwa w różnych dzielnicach miasta. Zwycięzcą rankingu okazał się Wilanów, ostatnia była Praga-Północ. Tymczasem ja mieszkam tu już prawie dwa lata i nadal żyję. Co więcej, przez ten czas nikt mnie nawet nie zaczepił. Praga emanuje spokojem. Dzielnica się rozwija, rewitalizuje. To właśnie tutaj dzieje się wiele wydarzeń kulturalnych, takich jak te w Pradze Centrum czy w Koneserze, do tego coroczny festiwal Otwarta Ząbkowska i Lato na Pradze. Miasto wydało miliony na renowacje elewacji przedwojennych kamienic, bo widzi w uroczych uliczkach potencjał, który powoli zaczynają dostrzegać również inwestorzy.

W tej dzielnicy nie ma rzeczy, które mogą się nie podobać. Nawet delikatna doza adrenaliny podczas wieczornego spaceru z metra do mieszkania z protestowym transparentem ma swój specyficzny urok i wprowadza odrobinę atrakcji do bezbarwnego świata. Podoba mi się tutaj niemal wszystko. Jedyny mankament stanowi mural na bloku naprzeciwko moich okien. Czy wiesz, że budynek, na który patrzysz, zwany JAMNIKIEM, został wybudowany w 1970 roku i jest to najdłuższy prosty budynek w Warszawie? Ma 506 metrów! Tak, wiem. Na pomarańczowego jamnika już nie mogę patrzeć. Jednak, jak to zwykle bywa, wszystko zależy od punktu widzenia. Oby więc społeczeństwo i popkultura jak najszybciej zmieniło swoje postrzeganie prawej strony Wisły. Nawet na mojej kanapie da się usiąść tak, żeby oczom ukazywała się wyłącznie zielona łąka i Dworzec Wschodni w oddali. 0

fot. Rafał Murawski

też kosy pod żebra. Cud? Nie, codzienność. Praga od dawna nie wygląda już jak kolebka uczestników Marszu Niepodległości. Niestety takie stereotypy nadal obecne są w społeczeństwie, bo w dalszym ciągu kreuje je popkultura. PRO8L3M w piosence Przebój nocy wspomina specyfikę handlu autami klepanymi w skaryszewskim bloku. Czy biznes był legalny czy nie? Autora **** to obchodzi, na giełdę i tak pojechał pijany. Kuba Wojewódzki w rozmowie z Januszem Palikotem, usłyszawszy, że były polityk i producent alkoholi trafił kiedyś na Pragę, zaczyna mu współczuć. Nawet w serialu z 2020r., Chyłka, jadąc na drugą stronę Wisły, najpierw dzwoni do znajomego policjanta, żeby w razie czego wiedział, gdzie szukać jej skostniałego ciała. Najlepiej jednak, gdyby stróż prawa robił za jej bodyguarda, bo przecież wybiera się ona w niebezpieczną podróż, z której nie wiadomo, czy ujdzie z życiem. Żeby to

60–61


tradycja przydatna w czasie pandemii? /

WARSZAWA

Święta korespondencyjne Bez wątpienia tegoroczne święta będą magiczne. Na pewno nie zabraknie rozświetlonego Krakowskiego Przedmieścia czy wzmożonego ruchu na warszawskich targowiskach. Czego nie doświadczymy? Czy możemy coś zrobić, by załatać pustkę, z którą przyjdzie się nam zmierzyć? Nie pierwszy raz historia nas uczy, jak postępować w czasach największej potrzeby. Trzeba tylko umieć czytać ukryte na jej kartach wskazówki. M At e u s z to b i as z wo l n y

arszawa widziała już wiele niecodziennych świąt Bożego Narodzenia. Wspomnieć należy o wigilii 1898 r., kiedy odsłonięciu pomnika Adama Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu towarzyszyły manifestacje młodzieży nieprzychylnej fałszywemu „świątecznemu podarkowi” od zaborcy. Pamięta się również święta w 1929 r., gdy „Kurier Warszawski” oznajmiał, że choinka [na Rynku Starego Miasta] oświetlona będzie z czterech stron za pomocą reflektorów wojskowych, by uniknąć incydentu z poprzedniego roku, kiedy skradziono żarówki z elektrycznych łańcuchów świetlnych. W czasach wojennych, jeśli 24 grudnia wypadał w niedzielę, zdarzało się, że skromne wigilie obchodzono dzień wcześniej. Pasterki odprawiano rankiem w związku z nałożoną przez Niemców godziną policyjną. W latach 60. sprowadzono do stolicy 170 tys. drzewek – które można było kupić m.in. na placu Piłsudskiego – w cenach odgórnie nałożonych przez urząd. Bez wątpienia tegoroczne święta też będą niezwykłe. Karty historii naszego miasta jak zwykle otwierają się w czasach największej potrzeby i pokazują, jak stawiać czoła wyzwaniom.

W

Magia pocztówki Dokładnie 120 lat temu, 1 grudnia, Towarzystwo Dobroczynności wystawiło do publicznego wglądu 60 tys. ilustrowanych kart pocztowych w jednej z sal stołecznego ratusza. Obecnie nie byłoby w tym nic dziwnego, ale w 1900 r. wystawa niegodnej majestatu urzędu pocztowego „kartki” budziła spore kontrowersje, a także nieustępujące zainteresowanie warszawiaków. Tym, co odróżniało karty pocztowe od tych znanych nam dziś, była niezwykła fantazja, którą mistrzowie sztuki plastycznej przelewali na awers karty. Na pocztówkach widniały bukiety kwiatów zwieńczone damskimi twarzami, kolaże przedstawiające Warszawę-kobietę-motyla czy unoszący się nad miastem listonosze. Przemysł pocztówkowy za-

wsze starał się uwzględniać charakter lokalny i miejscowy folklor, stąd często pojawiał się na nich wizerunek miasta stołecznego. Moda na pocztówki dopiero rozpowszechniała się w Europie. Obce Polsce zjawisko nie miało nawet swojej nazwy. Na początku patrzono na zuchwały wynalazek z przymrużeniem oka (w końcu treść korespondencji widoczna jest dla każdego, komu trafi w ręce!). Jednym z tych, którzy nie wierzyli w sukces pocztówek był Bolesław Prus, który nadesłał do „Kuriera Warszawskiego” propozycje nazwy dla kart pocztowych. Wśród nich znalazły się wyśmiewające jej fenomen nalistek, oszczędnica, kartocha czy nasilające jej jawny charakter niedyskretka, odsłonka, naguska oraz oglądka. Debata nad polskim odpowiednikiem niemieckiej Correspondenz-Karte nabierała takiego rozpędu, że zdecydowano się ogłosić konkurs na nazwę dla nowego wynalazku. Decyzją odwiedzających wystawę, karty pocztowe stały się pocztówkami, mimo – według niektórych – mylącego znaczenia, kojarzącego się ze skrzynką pocztową, znaczkiem lub urzędniczką. Co ciekawe, pod pseudonimem Marii B., zwyciężczyni plebiscytu, krył się nie kto inny, jak Henryk Sienkiewicz. Otrzymał – jak można się łatwo domyślić – popularny w tamtych czasach album na pocztówki. Przedmiot użytkowy, na punkcie którego oszalała Warszawa, był również obiektem kolekcjonerskim.

Co w Warszawie kupowano Minęło kilkadziesiąt lat od wejścia pocztówki do powszechnego obiegu. Fascynacja misternie projektowanymi korespondencyjnymi kartami graficznymi zdążyła opaść, a Warszawa na nowo – jak co roku – wrzuciła wyższy bieg z końcem grudnia, by oddać się przygotowaniom do Bożego Narodzenia. W międzywojniu wybierano się do nieistniejącego już Pasażu Simonna między ulicami Długą a Nalewki. Nieustającą popularnością

cieszył się dom mody Bogusława Hersego na rogu ulic Marszałkowskiej i Kredytowej. Dom Braci Jabłkowskich przy okazji zakupowej gorączki kusił amatorów sportów zimowych reklamą w „Tygodniku Ilustrowanym”. Narty z więźbami, pierwszorzędnie wykonane można było dostać za 52 zł, a do kompletu skarpetki do nart – eleganckie za jedyne 5,50 zł. Biedniejsi mogli kupić upominki i artykuły spożywcze na żydowskim bazarze na Placu Krasińskich. W 1960 r. „Stolica” polecała stylowe komplety sztućców rodzimej produkcji, a dwa lata później kusze na piłki do ping ponga dla najmłodszych – co miało być spowodowane rosnącą popularnością ekranizacji Krzyżaków w reżyserii Aleksandra Forda. Lata 70. to czas wielkich domów towarowych, m.in. Centrum i Sezamu, dzięki którym warszawiacy mogli ograniczyć czas spędzany na przedświątecznych sprawunkach do jednego miejsca, oferującego pełną gamę produktów.

Inne święta Nie wiadomo, czy tak, jak w dwudziestoleciu międzywojennym, dane nam będzie w pełni oddać się zakupowej gorączce i zatracić wśród tłumów przemierzających bez opamiętania centra handlowe (fakt, że dzisiaj wspominamy to z utęsknieniem, wydaje się sam w sobie ironiczny). W 1863 r. Józef Ignacy Kraszewski we wstępie do kalendarza wydawanego przez Warszawskie Towarzystwo Dobroczynności pisał o licznych klęskach, jakimi kraj nasz dotknięty został. Słowa, które zdają się trafnie odzwierciedlać naszą rzeczywistość roku 2020, przynoszą nadzieję i prowokują do spojrzenia na dzisiejszą Warszawę z innej perspektywy. Jeśli dane nam będzie spędzić święta z dala od bliskich lub bez możliwości zakupu wymarzonych prezentów, pamiętajmy, że zawsze zostają pocztówki oraz o tym, by na wzór zapomnianej już instytucji (powstałej w wigilię 1814 r.) być dla siebie po prostu dobrocznynnym. 0

grudzień 2020

źródło: Polona

T E K S T:


REPORTAŻ

/ skutki koronawirusa

Pandemia nam ciąży Gdy wszyscy są zamknięci w swoich czterech ścianach, a możliwość zarażenia jest kreowana na jedyne obecnie zagrożenie, w oddali czai się na nas inny wróg, może potężniejszy. Jeśli nie będziemy się wspierać i starać wzajemnie zrozumieć, będzie rósł w siłę. T E K S T:

K a j e ta N ko r s z e ń

odziennie budzimy się i czekamy tylko na godz. 10.30, aby przeczytać kolejny dobowy raport Ministerstwa Zdrowia. Temu, kto wstanie później, udaje się zyskać jeden dzień bez stresowanie się rekordowym wynikiem zakażeń. Gdy przed oczami przelewają się nam rzędy liczb, tracimy poczucie, że za każdym pojedynczym zakażeniem, kwarantanną, wykonanym testem, na którego wynik można czekać dniami i nocami, kryje się historia zwykłej osoby. Znowu wraz z tymi zwykłymi ludźmi, pojawiają się następne osoby, ich bliscy, przyjaciele czy sąsiedzi. Każdy przeżywa pandemię inaczej, gdyż na każdego nakłada ona inne obciążenia. Niemożliwe jest ich uniknięcie, skoro skutki tego kryzysu przenikają wszelkie dziedziny naszego życia. Wydział Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego przygotował raport pod nazwą Stresory, radzenie sobie oraz symptomy zaburzenia adaptacyjnego w czasie pandemii COVID-19 pod kierownictwem dr hab. Małgorzaty Dragan. Jego wyniki dają

C

62–63

z dj ę c i a :

N I CO L A K U L E S Z A

jednoznaczną odpowiedź na pytanie, czy wszyscy odczuwamy wyzwania, jakie niesie za sobą obecny stan rzeczy.

Zdrowie jest najważniejsze Ania jest studentką na University of the Arts London, więc początek pandemii zaskoczył ją w Wielkiej Brytanii. Wpierw nie odczuwała zbyt dużego zagrożenia związanego z narastającym problemem i dopiero z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc zaczęła coraz bardziej czuć oddech COVID-19 na plecach. Proporcjonalnie z rosnącą liczbą zasłyszanych historii o bliskich i znajomych, którzy mieli kontakt lub złapali wirusa, moja świadomość i zaniepokojenie zwiększają się – mówi. Jednak podkreśla, że teraz, będąc znowu w Londynie (przez kilka miesięcy przebywała w Polsce), nie czuje się szczególnie narażona na zakażenie – jej praca znajduje się w okolicy mieszkania, więc nie korzysta z transportu publicznego. Mimo to, jest jej przykro, że nie każdy przestrzega nawet podstawo-

wych zasad higieny: Za każdym razem, gdy timer obwieszcza czas ponownego umycia rąk, moi koledzy z pracy wyrażają swoją irytację. Jak podkreśliła w rozmowie ze mną dr hab. M. Dragan – Stresory [czynniki wywołujące stres psychiczny lub fizjologiczny – przyp. red.] są wpisane w życie człowieka. Zauważyła jednak, na co zresztą wskazuje raport z badania pod jej kierownictwem, że podczas pandemii następuje ich nasilenie i zwiększenie ilości. Małgorzata, lekarka nefrolog, przechorowała COVID-19 w czerwcu. Mówi, że była świadoma, że ze względu na wykonywany przez siebie zawód jest na to bardziej narażona. Odsuwałam jednak tę myśl od siebie i myślałam, że nie będzie mnie to dotyczyło. O zakażeniu dowiedziała się dzięki przesiewowemu badaniu w kierunku SARS-CoV-2 przeprowadzonemu przez szpital, w którym pracuje. W pierwszym momencie przeżyła wielkie zaskoczenie, potem pojawiła się naturalna panika, wynikająca z nagłej sytuacji. Duży strach wystąpił u niej jednak nie


skutki koronawirusa /

REPORTAŻ ap ot iko

w związku z zagrożeniem życia, ze względu na wysoką odporność towarzyszącą jej do tej pory, lecz przed utratą zarobkowania, co może być wynikiem długotrwałej izolacji. Niepewność u wszystkich jest potęgowana również przez kryzys ekonomiczny i problemy finansowe wywołane działaniami podjętymi w celu walki z pandemią – mówi dr hab. Dragan. Według raportu aż 41 proc. ankietowanych czuło obciążenie w znaczącym lub umiarkowanym stopniu, wynikające z utraty albo zagrożenia utraty dochodów, natomiast 43 proc. badanych dostrzegło brzemię niedostatecznej pomocy finansowej ze strony rządu.

Instytucjonalny chaos

nie pomagała tym izolowanym. W przypadku Małgorzaty, odosobnienie trwało zarówno w trakcie, jak i długo po przechorowaniu COVID-19. Przyjaciele boją się ciebie, traktują cię jak osobę trędowatą. Nawet po powrocie do pracy i do „ludzi” odczuwaliśmy z mężem i synem ich strach przed nami. Często izolacja nie była narzucana. W takiej sytuacji znalazły się setki studentów i studentek z Polski przebywających za granicą. Miałam zresztą już dużo wcześniej kupiony bilet do Polski na przerwę wielkanocną – mówi Ania. Sama odległość od domu rodzinnego wpływa nie tyl-

Niezwykłe, że pomimo ogromnej liczby wiadomości o nadchodzącym zamknięciu granic oraz zatrzymaniu ruchu lotniczego, linie lotnicze, którymi miałam wracać, w żaden sposób nie informowały, jakoby coś miało zagrażać mojej podróży do Polski – przyznaje młoda studentka. Z czasem państwa europejskie pozamykały się na cztery spusty i odwróciły do siebie plecami. Tylko przez nieliczne punkty, jak wyrwy w granicach, ich obywatele przedostawali się do swoich ojczyzn, niczym piasek przez wąski środek klepsydry. Mając w perspektywie

ko na nich, ale również na ich bliskich przebywających w Polsce. Moja mama zadzwoniła zapłakana do mnie, że zamykają granice, że nie będę mogła wrócić do domu na święta. Ku mojemu zaskoczeniu przyznała jednak, że kwarantanna naniesiona na nią po powrocie do Polski okazała się wybawieniem i momentem wytchnienia. Co ciekawe, zdecydowanie bardziej niespokojne i pełne zwrotów akcji, godne hollywoodzkiego thrillera doświadczenia spotkały ją, gdy starała się dostać do kraju.

nieuniknione godziny spędzone w kolejkach, Ania rozpoczęła poszukiwania możliwości powrotu. Jej pierwotny plan opierał się na przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej pieszo. I tak naprawdę to był jedyny pewny punkt całej koncepcji. Wszystko przed, czyli trasa z Londynu do granicy, i po, a mianowicie przedostanie się (z nałożoną prawdopodobnie kwarantanną) do domu na Podkarpaciu, było zbiorem wielu opcji i wariantów. Ich dobranie, byłoby nie lada wyzwaniem dla nawet najlepszych speców od logistyki. 1

Dystans (a)społeczny Na samym początku pandemii spotykałem się często z głosami, że pobyt w domu pozwoli odetchnąć od natłoku myśli – o problemach w pracy, niskich zarobkach. Jak się okazało – nic bardziej mylnego. Pierwszą oznaką, że choroba ta źle wpłynie na moje relacje z innymi, była sytuacja, która nastąpiła od razu po tym, jak szef oznajmił mi o moim dodatnim wyniku badania w kierunku koronawirusa. Wszyscy koledzy wokół się przestraszyli i odsunęli ode mnie natychmiastowo. Starałam się ich zrozumieć, jednak było to dość przykre – wspomina Małgorzata. Nie spodziewała się jednak, że ten krótki epizod będzie wstępem do doświadczeń, które mogą się okazać momentami nawet bardziej traumatyczne niż sama choroba. Izolacja w domu była dla mnie dużym obciążeniem, musiałam się ukrywać przed mężem i synem. Spędziłam dwa tygodnie w jednym pokoju z łazienką. Ze względu na kolejne procedury moja rozmówczyni odbyła pełny miesiąc izolacji społecznej. Ten czas głęboko odbił się na mojej psychice. Jakakolwiek perspektywa powtórzenia tak długiego odosobnienia wywołuje u mnie paniczny lęk. Odliczałam każdy dzień i minutę, żeby wyjść. Według dr hab. Dragan kluczowe w trakcie pandemii jest utrzymywanie więzi społecznych na wszelkie sposoby, które umożliwiają nam m.in. nowinki technologiczne. Kontakt przez Zooma nie zastąpi nam spotkania fizycznego, jest też bardziej męczący. Jednak z braku alternatywnych możliwości, ważne jest, żeby chociaż w taki sposób utrzymywać więzi międzyludzkie. Zresztą już w marcu Światowa Organizacja Zdrowia postulowała o rychłą zmianę terminologii i reklamowanie nie dystansu społecznego, ale fizycznego. Podkreślano, że alienacja nie jest przydatnym orężem w walce z wirusem i że wspieranie się nawzajem w tej sytuacji, zwłaszcza przez internet, ma zasadnicze znaczenie. Dokładnie z takim samym podejściem wszyscy zaczynaliśmy lockdown. Niestety bardzo często to druga strona

grudzień 2020


REPORTAŻ

/ skutki koronawirusa

Na szczęście dla Ani, zorganizowany został program bezpiecznych powrotów #LOTdodomu. W tym miejscu dobre informacje się kończą, gdyż spędziła dużo czasu na infolinii, czekając na połączenie. Dzwoniłam kilkanaście razy dziennie. Byłam po prostu bezsilna w tej całej sytuacji – mówi. Z początku ogromną niepewność wywoływał również brak informacji o konkretnych terminach lotów z Anglii. Ostatecznie jednak za kwotę 600 zł zdobyła upragniony bilet. Stresowała się jeszcze przed samym wejściem na pokład samolotu, gdy mierzono jej temperaturę. Faktycznie była jedna osoba, która nie została wpuszczona do samolotu. Gdy jednak już wystartowaliśmy, poczułam ulgę, że wracam. Na lotnisku odebrano ode mnie tylko oświadczenie o miejscu odbywania kwarantanny i mogłam spokojnie wrócić do domu. Jedyną instytucją, której nazwa przewija się przez chyba każde wydanie dzienników informacyjnych, jest Państwowa Inspekcja Sanitarna, bardziej znana pod zwyczajowym skrótowcem sanepid (od San-itarny i Epid-emiologiczny). Moja rozmówczyni, Małgorzata, przyznała, że kosztowała ją dużo zdrowia. Z ich strony odczuwalny był chaos i brak zorganizowania, a kontakt niestety jest przymusowy. Pomimo nierozgarnięcia osób reprezentujących sanepid, musiałam wykonywać wszystkie ich polecenia. Spotkała się z sytuacją, w której dzwoniono do niej dwukrotnie w tej samej sprawie. Ukazuje to tylko brak jakiejkolwiek komunikacji wewnętrznej. W przypadku Małgorzaty poinformowano ją o nałożeniu izolacji dwa razy – w dwa inne dni. Oznacza to, że pomimo pierwszego terminu zakończenia swojej separacji od innych domowników, musiała przyjąć nowy termin, wydłużony o dodatkową dobę, co w jej sytuacji, wcześniej już opisywanej, stanowiło kolosalną różnicę. Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna utworzyła wymogi, niespotykane w innych częściach

64–65


skutki koronawirusa /

Polski. Na moją bohaterkę nałożono dodatkowe dwa tygodnie izolacji, już po otrzymaniu wyników negatywnych. Absurdalne wymagania Małgorzata odebrała jako ciosy. Dla mnie były to trudne chwile, z drugiej strony słuchawki zaś, brak współczucia. Dodzwonienie się i zdobycie jakiegokolwiek uzasadnienia było prawie niemożliwe. Ustalenie ostatecznego terminu było dla mnie męką – opowiada i wyjaśni mi, że najbardziej typową frazą, jaką można usłyszeć po drugiej stronie słuchawki dzwoniąc do Sanepidu jest: Dzisiaj się nie da, proszę dzwonić jutro. Można odnieść wrażenie, że coraz bardziej wkraczamy w świat „nie da się”. Jak mówi dr hab. M. Dragan, to, co spotyka wszystkich kontaktujących się z sanepidem, stanowi ogromne obciążenie dla psychiki każdej z tych osób. Dzieje się tak, gdyż te doświadczenia stanowią utratę zaufania do instytucji, która odpowiada za podstawowe poczucie bezpieczeństwa wszystkich obywateli. Obecna sytuacja ukazuje jednak jeszcze jeden problem – poziom niedofinansowania, z jakim borykają się Państwowa Inspekcja Sanitarna i wszystkie jej odgałęzienia. Kompletny brak przygotowania do tak wymagającego kryzysu jest jednak widoczny nie tylko tam. R o z m a w i a m z Małgorzatą już kilka miesięcy po jej chorobie, gdy znowu może w pełni pracować. Jej zawód lekarki nie przypomina jednak tego, który tak bardzo lubiła przed pandemią. W tej chwili służba zdrowia jest bardzo przeciążona. Przekaz władzy to jedno, a rzeczywistość skrzeczy. Gdy opowiada mi o sytuacji na oddziale klinicznym, na

Obraz odchodzących pacjentów nam lekarzom i lekarkom spowszedniał. Z wycieńczenia zanika współczucie i żal dla ludzi. którym pracuje, zaczynam rozumieć, że koncepcja dedykowanych szpitali istnieje tylko na papierze. Nasza bohaterka codziennie wisi godzinami na telefonie, by w końcu skontaktować się z obiektami, które w teorii mają przyjmować pacjentów z wykrytą obecnością wirusa SARS-CoV-2. Pękają one jednak w szwach, dlatego przerzucają lekarzy takich jak Małgorzata między sobą. Jeszcze gorszy okazuje

się fakt, że nawet jeśli znajdzie się gdzieś miejsce, to graniczące z cudem jest znalezienie transportu medycznego, który takiego pacjenta przewiezie. Przyznaje mi, że normalną jest sytuacja, gdy pacjenci chorujący na COVID-19 upychani są po kątach na zwykłych oddziałach. Można by spytać, do czego zmierzam, opisując jeśli nie tragiczną, to bardzo ciężką sytuację polskiego systemu ochrony zdrowia. Przecież codziennie donoszą nam o tym portale internetowe, programy publicystyczne czy audycje radiowe. Otóż kryzys panujący w chyba każdym szpitalu ma bardzo duży wpływ na osoby, które w razie zagrożenia życia lub zdrowia mają się nami zaopiekować. Osoby ze służby zdrowia są na pierwszej linii frontu – przyznaje dr hab. Dragan – na ich psychikę składa się mnóstwo czynników. Liczy się nie tylko zagrożenie, ale również podatność oraz odporność na częsty widok osób w ciężkim stanie.

W tym przypadku czynnikiem chroniącym również jest wsparcie społeczne. W ich przypadku to wsparcie jest szczególnie ważne. Moja rozmówczyni, lekarka nefrolog, opowiada mi sytuację, w której jej pacjentka wymagała podłączenia respiratora. Jedyne, co mógł zaoferować anestezjolog, to przedpotopowe urządzenie. Wszystkie inne były już zajęte. Dodatkowo z braku miejsc, pacjentka musiała zostać na moim oddziale. Jedyny kontakt z anestezjologiem miałam przez telefon – opowiada. – Widok umierających osób jest na pewno ciężki, zależy to jednak od charakteru. W rozmowie przyznaje mi jednak coś, czego nie spodziewałbym się usłyszeć w XXI w.: Gdy znaleźliśmy się w ostatnich tygodniach u kresu wytrzymałości fizycznej i psychicznej, obraz odchodzących pacjentów nam [lekarkom i lekarzom] spowszedniał. Z wycieńczenia zanika współczucie i żal dla ludzi. Panią Małgorzatę znam, również jako lekarkę, już od dłuższego czasu. To, co mówi na końcu, pokazuje mi, jak obecny stan służby zdrowia odbiera przyjemność z wykonywania zawodu, który dla wielu jest powołaniem: Codziennie idę do pracy z wielkim ściskiem w żołądku i bólem w sercu.

REPORTAŻ

Pokłosie Widząc obrazki z polskich szpitali, domów opieki, jak i zwykłe zdjęcia z domów, zastanawiam się, z czym wszyscy wyjdziemy z tego trudnego okresu. To, co przewiduję, patrząc rok, półtora w przód, nie jest zbyt budujące. Już za dużo tekstów pojawiło się o tym, jakie wnioski możemy wyciągnąć z pandemii, by nasze życie stało się lepsze i takie pewnie będzie. Ale jednocześnie czeka nas szeroko zakrojony kryzys zdrowia psychicznego Polek i Polaków. Raport z badania Stresory, radzenie sobie oraz symptomy zaburzenia adaptacyjnego w czasie pandemii wyróżnia trzy główne zaburzenia, które mogą pozostać w społeczeństwie na długo. Pierwszym jest zaburzenie adaptacyjne, którego wystąpienie uznano za wysoce prawdopodobne u 15,8 proc. ankietowanych. Autorzy jako kolejny wyróżniają Zespół Stresu Pourazowego, szerzej znany jako PTSD. Warto zwrócić uwagę na to, że zaburzenie, które w społecznej świadomości raczej kojarzone jest z żołnierzami wracającymi z misji czy osobami, które przetrwały ekstremalne katastrofy, może się stać dość powszechne i dotknąć teraz każdego z nas. Badanie pokazało, że ponad 38 proc. wśród przepytanych osób mówiło o wystąpieniu przynajmniej jednego z objawów charakterystycznych dla PTSD. Nadchodzi również ryzyko najgorszego – analiza zespołu z Wydziału Psychologii UW wykazała pojawienie się myśli samobójczych u 20,7 proc. badanych w miesiącu poprzedzającym ankietę. W głowie każdego pojawia się zapewne pytanie, co można zrobić, by ratować wszystkich z opresji? Przecież muszą funkcjonować rozwiązania, które pomogą wymagającym opieki. Niestety przyszłość nie maluje się w jasnych barwach. Opieka psychiatryczna jest niedofinansowana, a teraz, gdy priorytetem jest ratowanie życia, zeszła na jeszcze dalszy plan. Możliwości państwowe są w tym zakresie ograniczone – mówi dr hab. Dragan. Co nam w takim razie zostało? Musimy zadbać sami o siebie nawzajem, na wszelkie sposoby, nawet te najbardziej chałupnicze. Najważniejsze, to korzystać ze wszystkich możliwości wsparcia, gdy tylko go potrzebujemy – jedną z oddolnie zorganizowanych akcji jest sieć Facebookowych grup, lokalnych i ogólnopolskiej Widzialna Ręka. W tak trudnych chwilach izolacji, bezradności i niepewności, gdy instytucje zawodzą, mamy niezwykłą okazję do budowy społeczeństwa obywatelskiego i inicjującego działania. A kiedy wszystko wróci do normy, będziemy znowu cieszyć się sobą nawzajem. 0

grudzień 2020


CZARNO NA BIAŁYM

/ gotowanie less waste

Nowa strefa komfortu Tekst dla tych, którzy w przedzimiu i drugiej fali pandemii zapomnieli o tym jak wyglądają wakacje, spotkania z ludźmi i jedzenie na mieście. T E K S T i z dj ęc i a : Ja KU B B O RY K azdów to osobliwe osiedle drewnianych domków, postawione dla budowniczych Warszawy po roku 1945. Położone jest na skraju Parku Ujazdowskiego, jakieś 400 m od Sejmu. Kilka lat temu determinacja aktywistów uchroniła je od zburzenia, a dziś wiele osób i organizacji współtworzy tam społeczność Otwarty Jazdów. Między innymi Ania Bielawska (aktywistka, malarka, studentka kulturoznawstwa w Instytucie Kultury Polskiej UW) ze swoim Error Bistro (Antywasting Machine Permanent

J

66–67

Live Act). W czasie wydarzenia wszyscy ludzie dobrej woli mogą wspólnie z nią przygotować i zjeść wegański posiłek. Powstaje on pod natchnieniem chwili z produktów, które trafiły do kosza, ale zostały uratowane oraz z tych wyhodowanych na żyznych glebach Jazdowa przez ekipę Motyka i Słońce. Do tego nienachalne brzmienia od zaprzyjaźnionego muzyka Botanica. Wydarzenia z tego cyklu oczywiście mają na celu walkę z marnotrawstwem (więc i ze zmianami klimatu) poprzez „przesuwanie

granicy wstrętu”, czyli po prostu oswajanie nas z jedzeniem z odzysku. Jednak przede wszystkim chodzi w nich o przyjemne spędzenie czasu. Jak twierdzi sama organizatorka, prawdziwa walka o zmiany odbywa się innymi metodami. Niestety ostatnio boleśnie się o tym przekonujemy. Na zdjęciach spotkanie z 2 sierpnia 2020.


gotowanie less waste /

CZARNO NA BIAŁYM

grudzień 2020


CZARNO NA BIAĹ YM

/ gotowanie less waste

jazdow.pl @ejazdow.pl @errorbistro @sayyestobotanica @motyka.i.slonce rrorbistro @sayyestobotanica @motyka.i.slonce

68–69


varia /

Varia Polecamy: 73 TEchnologie i społeczeństwo Sekty

77 TEchnologie i społeczeństwo Jak za jednym pociągnięciem pozbyć się włosów i pieniędzy O znaczeniu kobiecej depilacji

80 3po3 Bajki, które kolorowe niesie wiatr Kto i co zmyśla?

fot. Aleksander Jura

Blue Whale Challenge

Permanentne zmęczenie patriarchatem N ATA L I A S A JA becnie wszyscy znajdujemy się w stanie wymuszonej stagnacji oraz wynikającej z niej hybrydowości egzystencji. Rzeczywistość nieustannie fluktuuje, a my chwiejnie balansujemy pomiędzy normalnością i skrajnością, na wierzchołku podświadomej traumy powodowanej obcowaniem z realnością śmierci. Relaks pozornie zastąpił stres, którego jednak nie potrafimy zredukować, a jego wyzwalaczy nie możemy się pozbyć. Paradoksalny brak czasu, zanik relacji międzyludzkich, rozproszenie uwagi i syndrom zoomizmu – tak aktualnie wygląda studencka rzeczywistość, w której niełatwo się odnaleźć. Czym jeszcze jesteśmy zmęczeni? Nadmiarem kofeiny? Przepracowaniem? Brakiem snu? Chorobą? Niezrealizowanymi bądź niedorealizowanymi ambicjami? A może wszystkim i niczym, czyli światem wkoło pełnym napięć związanych z sytuacją społeczną, ekonomiczną, pandemiczną? Osobiście jestem zmęczona: patriarchatem, utratą kontroli, sytuacją polityczną w moim kraju, brakiem tolerancji, lękiem o przyszłość. Ponadto: kryzysem i absurdami rzeczywistości. Wykańcza mnie nadmiar bodźców – tych mniej i bardziej wartościowych, nieperfekcyjny perfekcjonizm, a także ambicje, które powoli zanikają i których nie mam już za dużo. Mam dość ciągłego bólu głowy oraz przykrywania grubą warstwą korektora worków pod oczami. Jestem zmęczona uczestnictwem w wojnach o prawa i zniesienie dysproporcji płciowych, a także wszystkimi nierównościami i niesprawie-

O

Irytuje mnie, że Google poprawia żeńską końcówkę na jej męski odpowiednik i że wciąż istnieją osoby, które uważają kobiety za gorszy gatunek człowieka.

dliwościami, których doświadczam, których jestem świadkiem lub do których się przyczyniam. Irytuje mnie, że Google prawie za każdym razem absurdalnie poprawia żeńską końcówkę na jej męski odpowiednik i że wciąż istnieją osoby, które uważają kobiety za gorszy gatunek człowieka. Każdego dnia notuję w pamięci przypadki dyskryminacji ze względu na płeć – w telewizji, internecie, radiu i życiu codziennym. Bezsilność staje się wyczerpująca. Bycie kobietą jest wyczerpujące. *** Jako kobiety nieustannie walczymy z patriarchatem – systemem, który działa przeciwko nam. Codziennie jesteśmy degradowane, ponieważ po prostu jesteśmy kobietami, znosimy ignorowanie i wyśmiewanie przez mężczyzn. Ponadto od dzieciństwa jesteśmy społecznie przystosowywane, aby czuć wstyd z powodu wszystkiego oraz by poświęcać się, służyć innym ludziom, a także zaspokajać ich potrzeby, tym samym spychając na margines własne. Bycie kobietą w Polsce to walka o to, by być słyszaną ponad naszymi męskimi współobywatelami. Nie wiem, czy ten rok będzie tym, w którym opisywany przestarzały system społeczny zostanie ostatecznie zburzony, czy też tym, w którym zostanie on wzmocniony. Czy uda się nam odeprzeć maszynerię zbudowaną, aby trzymać kobiety z dala od równi praw i władzy? A może po prostu będziemy musiały stłumić emocje, zignorować zmęczenie i pogodzić się z polską (i nie tylko) mizoginią? 0

grudzień 2020


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ Erasmus+ od kuchni

Pozdrawiam Szanowną Panią Oliwię Jaworską

Poznajmy bliżej Erasmus+! Czym jest międzynarodowa wymiana młodzieży w ramach Erasmus+? Czy warto wziąć w niej udział? Jakie przygody czekają na uczestników? O tym, jakie nowe umiejętności zdobyła podczas projektów, dlaczego zwiedzała Amsterdam z zawiązanymi oczami i jak złapała stopa w Turcji, opowiada nam Natalia Górniak, uczestniczka kilkunastu takich inicjatyw. r oz m aw i ał a: mag dalen A o s kiera

z dj ęc i a p o c h o dz ą z a rc h i w u m n ata l ii g ó r n i a k

MAGIEL: Jaką wartość, twoim zdaniem, mają projekty Erasmus+? NATALIA GÓRNIAK: Myślę, że projekty Erasmus+ stwarzają możliwość spo-

nii, którego tematem przewodnim było przeciwdziałanie mowie nienawiści i dyskryminacji. Oprócz młodzieży z Polski i Rumunii, w projekcie uczestniczyli także Turcy, Włosi i Hiszpanie. Wierzę, że był to dla mnie moment przełomowy, w którym zdałam sobie sprawę, że tworzone przez Erasmus+ wielokulturowe środowisko osób ciekawych świata, otwartych na drugiego człowieka i jego doświadczenia stanie się istotnym elementem w moim życiu. Niedługo później podjęłam współpracę ze Stowarzyszeniem Youth Human Impact, aby móc realizować i szerzyć moją pasję do wymian międzynarodowych także od strony organizacyjnej. Jest to organizacja pozarządowa działająca w Warszawie o zasięgu lokalnym jak i międzynarodowym, zajmująca się organizacją projektów edukacyjnych i społecznych dla młodzieży i dorosłych.

tkania osób z wielu stron świata, i to nawet nie opuszczając Europy. Są to ludzie otwarci, ambitni i choć tak różni od siebie, to przyświeca im podobna wiara w szerzenie wiedzy oraz umacnianie dialogu międzykulturowego.

Jakie były twoje pierwsze doświadczenia z projektami międzynarodowymi? Idea wymiany międzynarodowej była mi bliska już od dawna. Jako nastolatka wyjeżdżałam na polsko-niemieckie wymiany językowe, w liceum uczestniczyłam w projekcie z młodzieżą z Francji, a następnie uzyskałam stypendium Erasmus+ na studia częściowe kolejno w Niemczech i Austrii. O tym, że pod nazwą „Erasmus+” kryje się o wiele więcej niż tylko powszechnie znane stypendium dla studentów, przekonałam się ponad trzy lata temu. To wtedy dowiedziałam się o programie Youth in Action (Młodzież w Działaniu) i o możliwości aplikowania na wymiany zagraniczne, prowadzone metodą edukacji pozaformalnej. Na wymianę może wyjechać każda osoba w wieku od 13 do 30 lat, mieszkająca w krajach UE i krajach partnerskich. Są one w pełni finansowane przez Komisję Europejską, trwają od 5 do 21 dni. Organizują je instytucje pozarządowe i to właśnie z nimi należy się kontaktować, aby dostać się na projekt. Erasmus+ obejmuje też kursy treningowe, czyli szkolenia dla osób które pracują z młodzieżą, o tym w jaki sposób wykorzystywać techniki edukacji pozaformalnej w codziennej pracy. Jako studentka lingwistyki stosowanej już od pierwszego roku studiów szukałam dodatkowego pola do realizacji pomysłów, najchętniej w międzynarodowym środowisku. Dalszy bieg wydarzeń zdecydowanie przerósł moje oczekiwania. Na mój pierwszy projekt, wymianę młodzieżową, wybrałam się z ramienia organizacji Fraternitas z Sanoka. Był to świetnie zorganizowany projekt w Rumu-

70–71

Ile różnych krajów zwiedziłaś i jak dużo narodowości poznałaś dzięki programowi Erasmus+? Dzięki Erasmus+ odwiedziłam kraje takie jak Holandia, Belgia, Rumunia, Serbia, Turcja, Włochy, Portugalia, Dania, Luksemburg i Cypr. Trudniej mi natomiast wymienić wszystkie narodowości, z którymi się spotkałam, zwłaszcza, że na wymiany mogą przyjeżdżać nie tylko osoby urodzone w danym kraju, ale również imigranci i ekspaci mieszkający na terenie państwa biorącego udział w projekcie. Momentem, który szczególnie zapadł mi w pamięć, było poznanie młodych uchodźców z Syrii, którzy od kilku lat mieszkali i kontynuowali naukę w Europie, między innymi na uczelni artystycznej. Rozmawiając z nimi o tęsknocie za utraconym domem, za rodziną, a także o ich marzeniach i ambicjach, próbowałam pojąć ich doświadczenia z perspektywy Europejki, dla której bezpieczeństwo i możliwość samorealizacji są niekwestionowanymi prawami. Dowiedziałam się, z jakimi wyzwaniami i emocjami zmagają się oni na co dzień. Miałam też okazję poznać wielu trenerów i pracowników młodzieżowych np. z Ukrainy czy Rosji, którzy realizują się w sektorze edukacji, prowadzą swoje przedsiębiorstwa i odnoszą sukcesy poza granicami ojczystego kraju.


Erasmus+ od kuchni /

W ilu projektach łącznie uczestniczyłaś i który z nich wspominasz najlepiej? Byłam do tej pory na 14 projektach, w tym na wymianach młodzieżowych i kursach treningowych. Obecnie podróżowanie jest częściowo ograniczone. Taka sytuacja jest oczywiście uzasadniona, ale mam nadzieję, że jak najszybciej będziemy w stanie wrócić do normalnej działalności. Nic nie zastąpi atmosfery przebywania z nowo poznanymi ludźmi przez całą dobę, jak to ma miejsce podczas wyjazdów – wspólna praca, imprezy i zawieranie silnych więzi w zaledwie kilka dni. Każdy z projektów, w których uczestniczyłam, był na swój sposób wyjątkowy, ponieważ tworzyli go przede wszystkim uczestnicy. Są natomiast dwa, do których powracam myślami szczególnie często – jeden z nich to wymiana młodzieżowa w Kapadocji w Turcji, a drugi to kurs treningowy dla pracowników w Luksemburgu. W Kapadocji wszystkie aktywności odbywały się na otwartej przestrzeni z widokiem na słynne wulkaniczne formacje skalne i unoszące się nad nimi dziesiątki kolorowych balonów. Nieziemska sceneria, warsztaty z przedsiębiorczości w tradycyjnej, tureckiej jurcie i kreatywne aktywności integracji zespołów złożyły się na naprawdę wyjątkowy projekt. Do tego mieliśmy sporo czasu wolnego, który mogliśmy wykorzystać na zwiedzanie pobliskich miasteczek i rajd quadami po skalnym mieście. Zaś kurs treningowy w Luksemburgu był dla mnie jako początkującej trenerki/facylitatorki prawdziwą kopalnią wiedzy. Trenerzy okazali się być młodymi ludźmi o wszechstronnej wiedzy i umiejętnościach, którym nie brakowało empatii i pokory wobec wykonywanego zawodu. Uczestnicy tego projektu byli niesamowicie inspirującymi ludźmi, w dużej mierze pracującymi w sektorze edukacyjnym, w tym w programie Erasmus+. Wnieśli oni wiele do projektu poprzez swoje cenne doświadczenie, umiejętności słuchania i przekazywania wiedzy, a przede wszystkim niespożytą energię, życzliwość i chęć wprowadzania pozytywnych zmian w swoim otoczeniu.

Jakie życiowe lekcje wyniosłaś z programu Erasmus+? Projekty w dużej mierze ukształtowały mój światopogląd, miały wpływ na moje decyzje życiowe i to, kim jestem dzisiaj. Dzięki nim

CZŁOWIEK Z PASJĄ

dowiedziałam się wiele o moim charakterze, umiejętnościach i słabościach. Stały się dla mnie drogą ku rozwojowi osobistemu i zainspirowały do pracy nad sobą. Przekonałam się o tym poprzez uczestnictwo w warsztatach i aktywnościach, wyjście z własnej strefy komfortu, jak również dzięki szczerym rozmowom z innymi uczestnikami, z którymi wymienialiśmy się obserwacjami. Moim zdaniem przeżycia związane z wymianami są zawsze indywidualne i właśnie to czyni je tak wartościowymi. Aby zyskać z programu jak najwięcej, niezbędne są dwie rzeczy na start – pozytywne nastawienie i chęć aktywnego uczestnictwa. Projekty mają za zadanie rozwijać kompetencje kluczowe na rynku pracy i umiejętności miękkie uczestników. Wymiana to znakomita okazja by otworzyć się przed nowymi ludźmi, niejednokrotnie z zupełnie różnych środowisk i dać im się poznać takimi, jakimi jesteśmy. Mamy szansę wzajemnie czerpać z odmienności perspektyw i życiowych doświadczeń. Oczywistymi zaletami wymian są zdobywanie wiedzy o innych kulturach czy uświadomienie sobie, że chociaż pochodzimy z innych stron świata to mamy ze sobą zaskakująco wiele wspólnego. Projekty pokazały mi jednak coś więcej. Zaobserwowałam, że stereotypów narodowych nie da się do końca złamać, one zawsze były i zapewne długo będą istniały w społecznej świadomości. Istotne jest, aby nauczyć się rozpoznawać schematy myślenia, mieć do nich dystans i wyciągać z nich konstruktywne wnioski, które pozwolą nam lepiej wspólnie funkcjonować w międzynarodowym środowisku. Nauczyłam się również, że w kontakcie z osobami prezentującymi postawy ksenofobiczne, skuteczniejsze od krytyki jest poszerzanie świadomości tej osoby i rozwiewanie obaw. Agresja nierzadko wynika bowiem ze strachu oraz braku wiedzy. Mieć umysł i serce otwarte na świat i na ludzi – tego właśnie uczy Erasmus+.

W projektach o jakiej tematyce brałaś udział i czy we wszystkich dziedzinach od początku się odnajdywałaś? Który z nich był przełomowy? Projekty, w których brałam udział, poruszały bardzo różne zagadnienia istotne dla Unii Europejskiej. Począwszy od integracji grup mniejszościowych, mowy nienawiści, samoświadomości, przez kształtowanie postaw obywatelskich i przedsiębiorczych, po ekologię, zrównoważony rozwój czy rolę sportu i aktywności fizycznej. Przyznam, że nie we wszystkich tematach czułam się jak ryba w wodzie i czasem nie miałam fachowej wiedzy. Szczególnym wyzwaniem był dla mnie kilkuetapowy projekt o przedsiębiorczości w sporcie E4Sport+ współorganizowany przez Stowarzyszenie Youth Human Impact oraz portugalską organizację l’APOGESD, w którym pełniłam zarówno rolę uczestniczki, jak i przedstawicielki organizacji partnerskiej. Jeden z etapów projektu zakładał zorganizowanie przez nasze stowarzyszenie aktywności dla lokalnej społeczności. Razem z koleżanką przeprowadziłyśmy warsztat dla kobiet o przedsiębiorczości w branży sportowej. Przygotowanie do niego wymagało ode mnie poszerzenia wiedzy na temat rynku sportowego w Polsce, jak i zapoznania się z aktualnymi statystykami i podstawami 1

grudzień 2020


CZŁOWIEK Z PASJĄ

/ Erasmus+ od kuchni

teoretycznymi ekonomii. Był to mój debiut w roli facylitatorki, czyli osoby, która wspiera uczestników podczas pracy grupowej, prowadzi dyskusję, ułatwia komunikację, ale nie przekazuje wiedzy merytorycznej tak jak trener. Dzięki niemu dowiedziałam się, że jestem w stanie nie tylko zdobyć wiedzę z nieznanego mi obszaru, lecz także z sukcesem przekazać ją innym. Dzięki pełnionej kilkukrotnie roli team leadera odkryłam w sobie umiejętność zarządzania grupą. Przekonałam się, że czasem warto jest improwizować i próbować swoich sił w dziedzinach, które zdają się nie być stworzone dla nas. Pewnego razu spędziłam dzień w Amsterdamie z zawiązanymi oczami do krótkometrażowego dokumentu studentów czeskiej filmówki. Innym razem prowadziłam wywiad na migi z lokalną społecznością w Serbii. Jeszcze kiedy indziej zagrałam anarchistkę z prowizorycznym irokezem na głowie. Na jednym z projektów złapaliśmy z piątką innych uczestników stopa na tureckiej prowincji i przejechaliśmy w bagażniku na kartonach po jajkach (nie polecam, ale i nie żałuję). Na jeszcze innej wymianie stworzyłam odręcznie plakat motywacyjny (dotychczas przekonana, że nie mam za grosz zdolności plastycznych). Innego dnia zatańczyłam w nadmorskim barze portugalski taniec czy nauczyłam się od deski do deski tekstu tureckiej piosenki. Może nie we wszystkim staniemy się ekspertami, ale grunt to satysfakcja, że się spróbowało. A wtedy możemy się pozytywnie zaskoczyć.

Czy nadal utrzymujesz kontakt z osobami poznanymi na wymianach? Podczas projektów poznałam mnóstwo wspaniałych i ciekawych osób. Chociaż nie sposób być w bliskim kontakcie ze wszystkimi, to ze sporą częścią z nich mam systematyczny kontakt dzięki mediom społecznościowym. Kilku z nich mogę z radością nazwać swoimi przyjaciółmi. Aktualnie mieszkają w Australii, Włoszech, Grecji, Gruzji, Rosji, Jordanii czy Turcji. I choć ostatnio szczególnie da

72–73

się odczuć fakt, że dzieli nas wiele kilometrów, to jednak myśl, że tam daleko ktoś na nas czeka i o nas pamięta, jest bezcenna!

Komu polecasz udział w wymianach międzynarodowych programu Erasmus+ i dlaczego? Udział w inicjatywach Erasmus+ polecam absolutnie wszystkim młodym ludziom, którzy chcą od życia czegoś więcej. Osoby ciekawe świata, ambitne i chętne do podjęcia działania, gotowe do komunikacji w języku angielskim, a także pełne empatii i szczerze lubiące ludzi, będą miały okazję przeżyć coś niezapomnianego i zdobyć wszechstronną wiedzę. Przedstawiając program Erasmus+ jako górę lodową, podróże i imprezy byłyby zaledwie wierzchołkiem – głębiej zaś można odkryć rozwój zawodowy, długotrwałe relacje i doświadczenie życiowe.

Jak widzisz swój udział w projektach Erasmus+ w najbliższej przyszłości? Gdy tylko sytuacja się ustabilizuje, planuję powrót do organizacji i czynnego udziału w projektach Erasmus+. Chciałabym nadal rozwijać się jako pracownik młodzieżowy, zwiększać swoje kompetencje i szkolić poprzez udział w kursach treningowych oraz prowadząc własne warsztaty podczas projektów. Wierzę w to, że przyszłość należy do wymiany międzynarodowej oraz integracji międzykulturowej, szczególnie w świetle rozwoju procesu globalizacji i ułatwionej mobilności. Projekty otworzyły mi wiele drzwi i chcę teraz wskazać je innym. 0

Natalia Górniak Z wykształcenia lingwistka, tłumaczka języka niemieckiego i angielskiego, z zamiłowania osoba pracująca z młodzieżą, koordynatorka i uczestniczka projektów w ramach programu Erasmus+. W swojej działalności promuje ideę wolontariatu i dialogu międzykulturowego. Zajmuje się amatorsko fotografią podróżniczą, interesuje się kulturą Orientu, europejskimi festiwalami filmowymi i kinem offowym.


Blue Whale Challenge /

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO Powiem szczerze, ta cała sprawa z niebieskim wielorybem mnie przeraża

Przegrałeś Z łaciny – kierunek , droga, ale również iść za kimś, towarzyszyć, odcinać się. Z etymologii słowa sekta można wnioskować, że jest to coś związanego z podróżą, poszukiwaniem. Niestety, często finałem jest tragedia, do której prowadzi zaufanie nieodpowiednim osobom. Wyprawa po odnalezienie siebie, własnego ja kończy się jego zatraceniem.

ojęcie sekty jest trudne do zdefiniowania, co wynika przede wszystkim z dużego zróżnicowania tych organizacji. Jakie są najczęstsze cechy charakteryzujące sektę? Charyzmatyczny, odznaczający się wybitnymi zdolnościami manipulacyjnymi przywódca, dla którego członkowie zrobiliby wszystko; niemożność odnalezienia się w otaczającym świecie przez jej członków, którzy po dołączeniu do niej znacząco zmieniają swój styl życia. Często są to osoby bliskie załamania nerwowego, potrafiące uwierzyć w najdziwniejszą tezę, jeżeli tylko ktoś wystarczająco głośno i przekonująco ją głosi. Sekty cechuje również dobrowolność w sprawie podjęcia decyzji o dołączeniu do nich.

P

Ścieżki bólu Blue whale challenge to zjawisko występujące od kilku lat w świecie social mediów. Jest to w pewnym sensie gra, w której stawką jest życie, ponieważ jej cel stanowi odebranie go sobie przez gracza. Możliwość zostania częścią tego systemu dają aplikacje lub portale społecznościowe. Po dołączeniu, graczowi przydzielany jest „opiekun”, który prowadzi nowego użytkownika w rozgrywce, codziennie przydzielając mu nowe zadania. Początkowo: wstawanie bardzo wcześnie rano, oglądanie strasznych i brutalnych filmów czy słuchanie psychodelicznej muzyki. Z każdym kolejnym dniem zadania stają się coraz trudniejsze i popychają uczestnika w narastającą dezorientację, ułatwiającą kontrolowanie go. Z czasem wymusza się na graczu zachowania autoagresywne, okaleczanie siebie, a zdarza się, że i innych osób z jego otoczenia. Przewidywany czas gry to mniej więcej 50 dni, a finałem jest samobójstwo uczestnika.

Dwa zła Co ma wspólnego makabryczna aplikacja z sektą? Przede wszystkim, jest ona przezna-

M at e u s z Koz d r a k

czona dla osób, które zatraciły sens życia, poszukujących nadziei, wybawienia, łatwo podlegających manipulacjom. Użytkownikami są najczęściej nastolatkowie, którzy muszą na co dzień zmagać się z problemami takimi jak: zaburzenia emocjonalne, depresja, złe stosunki z rodziną, toksyczne relacje z rówieśnikami. Do podobnie poszkodowanych osób próbują trafić sekty. Często obiecują poprawę satysfakcji z życia oraz rozwiązanie dotychczasowych problemów. Do tego jednak nie dochodzi, gdyż prawdziwym celem tych organizacji nie jest niesienie pomocy, a wyzyskiwanie swoich członków. Najczęściej ciągną ich na samo dno lub tworzą iluzoryczne wrażenie, że wszystko jest tak, jak być powinno, popychając ich w wyimaginowany świat, w którym tracą kontakt z rzeczywistością. Biorąc udział w Blue whale challenge, otrzymujemy od początku swojego własnego „przywódcę”. Nie musi być on urodzonym mówcą emanującym charyzmą, wystarczy, że będzie na tyle przekonujący, by przytrzymać gracza przy rozgrywce. Blue whale pozwala przekuć ból psychiczny w fizyczny, co daje ujście negatywnym emocjom. Na ciałach ofiar tej gry znajdowano ślady wyciętych na skórze znaków przypominających płetwala. Zrobienie sobie takiej rany było oczywiście jednym z zadań. Znak miał też na celu pokazanie przynależności do grupy użytkowników tej aplikacji.

Kira Cały proceder jest dobrowolny, można w każdej chwili do niego dołączyć, jak i z niego zrezygnować. Sama gra nie sprowadzi „zdrowej” psychicznie osoby na ścieżkę samozagłady. To, co czyni ją wybitnie obrzydliwą, to branie za cel osób zranionych i dobijanie ich. Jeden z twórców gry przyznał, że stworzył ją po to, by oczyścić świat. Osoba z „kompleksem Boga” i zdolnościami informatycznymi uznała, że niektóre osoby są

jedynie biologicznymi odpadami, których życie jest nic niewarte. Stworzył więc narzędzie, które umożliwia im pozbycie się go. Twierdził, że ofiary były szczęśliwe, że mogły umrzeć. Do takich sytuacji dochodziło w znanych sektach takich jak np. Brama niebios, gdzie członkowie przed grupowym samobójstwem nagrywali taśmy, na których radośnie opowiadali, jacy są szczęśliwi, nie mogąc doczekać się swojej śmierci i przejścia na drugą stronę.

Jeden z twórców gry przyznał, że stworzył ją po to, by oczyścić świat. To nie koniec Jak w wielu przypadkach, rozwój technologiczny przynosi pozytywne i negatywne skutki. Możliwość szybkiego, darmowego łączenia się z innymi osobami na całym świecie jest niewątpliwie ogromnym sukcesem. Jak wyglądałoby nasze życie w czasie obecnego lockdownu bez możliwości kontaktu on-line z innymi? Każdy siedziałby zamknięty w swoich czterech ścianach z możliwością rozmowy co najwyżej z domownikami. Jednak wspomniane nieograniczone opcje praktycznie anonimowego kontaktu przez internet mogą potencjalnie zostać wykorzystane przez nieodpowiednie osoby, które będą stwarzać zagrożenie dla innych, nieświadomych, użytkowników. Daje to sposobność do tworzenia się różnego rodzaju zrzeszeń. W najbliższym czasie możemy być świadkami powstawania takich tworów jak Blue whale challenge, które roboczo można nazwać „e-sektami” – czyli wirtualnych organizacji przypominających w działaniu te prawdziwe sekty. 0

grudzień 2020

Zdjęcie: Wikimedia Commons

T e k s t:


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO / szare bloki

Rozgrzeszenie gierkowszczyzny Znajdziemy je w każdym polskim mieście, miasteczku, a nawet w części większych wsi. Mieszka w nich ponad połowa mieszkańców naszego kraju. Dla kultury hiphopowej są kolebką i częstym tematem utworów. Bloki. Wielu uważa, że są przeżytkiem i paskudnym wtrętem w miejski krajobraz, nie wiedząc jednak, co im tak naprawdę zawdzięczamy. T e k s t:

asowe budownictwo zbiorowe istniało już w XIX w., kiedy fabrykanci budowali powtarzalne, wielomieszkaniowe budynki dla pracowników swoich zakładów. Jednak ze względu na ograniczone możliwości zatrudnienia, a także finansowania takich osiedli, na wschodzie Europy nie powstawało ich tak dużo jak chociażby w Wielkiej Brytanii czy Niderlandach. Dopiero po I Wojnie Światowej narodziła się idea taniego budownictwa mieszkalnego dostępnego dla wszystkich. Jej ojcem był Charles-Édouard Jeanneret-Gris, znany szerzej jako Le Corbusier. Założenia nowoczesnego (na tamte czasy) miasta opisywał w latach 20. i 30., ale skodyfikowane razem zostały w 1933 r. w ramach Karty Ateńskiej.

M

Karta Ateńska

M ac i e j C i e r n i a k

wygodę mieszkańców, wynikającą z ciągłego hałasu pracujących maszyn, ciężarówek dostawczych przywożących materiały i ogólnego niebezpieczeństwa (w niektórych zakładach operowano wysokimi temperaturami i ciężką aparaturą). Dlatego architekci pod przewodnictwem Le Corbusiera, wśród których byli tak wpływowi projektanci jak Walter Gropius i Cornelis van Eesteren, zdecydowali, że w mieście przyszłości strefy mieszkalne powinny być oddzielone od przemysłowych, biurowych i rozrywkowych poprzez zastosowanie zieleni rekreacyjnej. Mimo to, miały być zlokalizowane stosunkowo blisko siebie, by ograniczyć czas dojazdu do pracy. Ważną rolę miał też odgrywać transport miejski, mający sprawnie przewozić ludzi między strefami mieszkalnymi a użytkowymi. Kolejnym postulatem była duża gęstość zaludnienia, której nie należy jednak mylić z dużą gęstością zabudowy. Ten konflikt planowano rozwiązać, budując wielokondygnacyjne jednostki mieszkalne, oddzielone od siebie partiami zieleni,

Poza wąskim gronem architektów i urbanistów, niewielu wie, jakie są jej założenia. A szkoda, ponieważ w naszym rejonie świata ma wpływ na więcej aspektów naszego codziennego życia niż konstytucja czy nawet teksty wyznawanych przez nas religii. Karta powstała jako wyraz niezadowolenia przedwojennych architektów i urbanistów z sytuacji mieszkaniowej ludności miast w tamtych czasach. Wielodzietne rodziny mieszkały w ciasnych klitkach wewnątrz kamienic umieszczonych w zwartej zabudowie, gdzie często występowały podwórka-studnie, ograniczające dostęp światła słonecznego do okien mieszkań. Brakowało również miejsca na zieleń, gdyż kamienice ze względów finansowych budowane były jak najciaśniej i z jak najpełniejszym wykorzystaniem zakupionych działek. Z tego samego powodu nie było miejsc, w których ludność mogłaby spędzać wolny czas, rozwijać zainteresowania i bawić się z dziećmi. Spory problem stanowiło też umiejscowienie zakładów przemysłowych, często dzielących ściany z budynkami mieszkalnymi. Taka sytuacja powodowała duże zanieczyszczenie powietrza, a także nie- Jednostka marsylska Le Corbusiera, fot.: Wikimedia Commons

74–75

na których rosnąć miały drzewa i krzewy, a między nimi stać ławki i place zabaw. W takich blokach miałyby znajdować się również wewnętrzne miejsca rekreacji, takie jak biblioteki, baseny, kluby dla mieszkańców czy nawet pasaże handlowe.

Karta w praktyce W rzeczywistości przed II Wojną Światową zrealizowano tylko kilka projektów w duchu Karty Ateńskiej. Jak pokazało doświadczenie budowy pierwszego bloku spełniającego wszystkie te kryteria, tworzenie ich na szeroką skalę w takim bogactwie byłoby za drogie, by na mieszkanie w nich było stać zwykłych robotników, dla których przecież miały być przeznaczone. Wybudowano więc kilka osiedli z taniego materiału – wielkiej płyty – i nie wyposażono ich we wszystkie opisane w powyższym akapicie wygody. Czołowym przykładem jest wzniesione w 1934 r. osiedle La Muette w Drancy we Francji. Dopiero przymusowe ustanowienie w krajach Europy Środkowej systemu gospodarczo-politycznego zwanego socjalizmem realnym, przyniosło spełnienie postulatów Le Corbusiera na szeroką skalę, choć w okrojonej formie. Z początku budowano duże, zwarte pod względem urbanistycznym projekty miast socjalistycznych z budynkami z cegły o wysokości średnio pięciu kondygnacji. Później jednak tempo układania cegieł nie było wystarczające dla głodu mieszkaniowego wchodzącego właśnie w dorosłość pokolenia powojennego wyżu demograficznego, dlatego władze uciekły się do dużo tańszej i szybszej metody budowy z wielkiej płyty. Wtedy zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu osiedla Tysiąclecia – tak nazwane są wielkie blokowiska w Katowicach, Krakowie, Poznaniu, Białymstoku czy Częstochowie. Dobrze skomunikowane, z idealnie gęstą infrastrukturą rozrywkową i edukacyjną (szkoły „tysiąclatki”), a także z dużymi, jak na owe czasy, mieszkaniami (średnia


kryzys wizerunkowy policji /

około 50 m2) były marzeniem każdego dwudziestolatka z pokolenia baby boomu. A potem władzę w Polsce objął Edward Gierek…

Gierek Przez jednych uznawany za mesjasza narodu. Przez wielu innych za trwoniciela publicznych pieniędzy i nieudolnego biznesmena. Obie strony mają trochę racji, ale I Sekretarzowi PZPR, Edwardowi Gierkowi, nie można odmówić jednego – zasług dla polskiego budownictwa mieszkaniowego. Przez dziewięć lat jego rządów rocznie oddawano średnio ponad 200 tys. mieszkań, a w rekordowym 1978 r. – 283 tys., co pobito dopiero w 2017 r. W ciągu dwunastu miesięcy dano nowy dom ponad siedmiuset tysiącom Polaków i Polek! I nie były to ciasne klitki, jak te budowane dzisiaj na zamkniętych osiedlach, ścieśnionych do granic możliwości, bloków, a przestronne (średnio 62,6 m2 w całym kraju, a 51,2 m2 w miastach wo-

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

jewódzkich), można by rzec, apartamenty, mogące spokojnie pomieścić ojca, matkę i dwójkę dzieci. Między blokami znalazło się dużo przestrzeni wpuszczającej do mieszkań upragnione słońce i mieszczącej, oprócz zieleni, również place zabaw, sklepy, szkoły i ośrodki rekreacji. Gdy spojrzymy dziś na zdjęcie satelitarne warszawskiego Bródna czy łódzkiej Retkini, z łatwością zobaczymy, jak funkcjonalne i komfortowe mogą Łódzkie osiedle Retkinia, fot.: Google Maps być te osiedla. Dziś jednakże bezrobocie jest kilkukrotnie niżZła reputacja gierkowskich blokowisk jest resze niż wtedy, a ocieplane i remontowane bloczyska liktem lat 90., kiedy wszechobecna bieda i beznadostają nowe życie. Zanim więc zaczniemy krytydzieja najbardziej uwidoczniła się w miejscach zakować architekturę lat 70. i wyklinać Gierka za zemieszkałych głównie przez pracowników dopiero szpecenie naszych miast, zaznajommy się z historią co upadłych zakładów. Wtedy też narodził się poltych szarych klocków, które zewsząd nas otaczają, ski hip-hop, traktujący głównie o biedzie i wyklua może będziemy w stanie je docenić. 0 czeniu społecznym.

Kryzys wizerunkowy, czyli z kim policja trzyma sztamę? Według badania przeprowadzonego przez Centrum Badań Opinii Społecznej, polska policja cieszy się wysokim zaufaniem społeczeństwa – aż 71 proc. respondentów pokłada wiarę w jej działania. Czy rzeczywiście tak jest? T e k s t:

J u l i a Ko tow s k a

1990 r. nowo utworzonej instytucji policji powierzono trudne zadanie – zerwanie z dotychczasowym obrazem represyjnego organu, jaki przez lata utrwalała wśród społeczeństwa milicja obywatelska. Świeżo mianowani policjanci musieli nie tylko zbudować od podstaw zaufanie społeczne, ale przede wszystkim odciąć się od balastu afer, zbrodni i prześladowań, jakich dopuszczali się ich poprzednicy. Policjanci podjęli wyzwanie stworzenia nowego wizerunku funkcjonariusza, który w końcu będzie postrzegany przez społeczeństwo jako stróż prawa – sprawiedliwy i niezależny od władzy.

W

Od milicji do policji Analizując okres funkcjonowania policji, można powiedzieć, że udało jej się niejako zbudować prestiż zawodu – przejawiało się to głównie przez wypełnianie liczby wakatów oraz coraz wyższy odsetek osób deklarujących zaufanie wobec instytucji. Zgodnie z wynikami sondażu przeprowadzonego przez Ośrodek Badania Opinii Publicznej, już w ciągu trzech lat od transformacji ustrojowej poziom zaufania wzrósł z 53 proc. do aż 74 proc. Mimo że wiarygodność in-

zdj ę cia :

aleksander jura

formacji z badań opracowywanych przez wyżej wspomniany podmiot należy traktować z lekkim przymrużeniem oka (częste odchylenia wyników publikowanych od tych rzeczywistych), to jednak bez wątpienia można stwierdzić, że opinia o policji uległa poprawie, dzięki czemu ta stała się poważanym organem. Do czasu.

Co się stało z naszymi „stróżami prawa”? Właściwie trudno wskazać jeden konkretny moment, kiedy działania policji zaczęły być porównywane do działań milicji. Patrząc chociażby na wydarzenia, jakie miały

Proces instrumentalizacji politycznej służb trwa od lat, jednak w ostatnim czasie wydaje się być coraz poważniejszy. miejsce w tym roku, doliczymy się wielu przykładów nadużyć władzy ze strony funkcjonariuszy. W trakcie Strajku Przedsiębiorców doszło do agresywnych interwencji z użyciem siły

i gazu, uczestnicy byli ścigani i zatrzymywani na ulicach Warszawy. Usprawiedliwieniem akcji policyjnej było stwierdzenie nielegalnego charakteru manifestacji na mocy rozporządzenia związanego z sytuacją epidemiologiczną. Należy dodać, że w tym samym czasie w Garwolinie odbyła się niczym niezakłócona wizyta prezydenta, w której uczestniczyło kilkadziesiąt osób. Kolejny głośny skandal wydarzył się w sierpniu w związku z serią zatrzymań po aresztowaniu aktywistki Margot. Bezwzględność działań policji została opisana w raporcie Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur. Ujawniono szereg naruszeń praw osób zatrzymanych, m.in. stosowanie środków przymusu niewspółmiernych do zachowań zatrzymanych, takich jak rzucanie na ziemię w celu założenia kajdanek, wulgarne i homofobiczne komentarze oraz utrudniony dostęp do pomocy prawnej. Większość osób nie została odpowiednio poinformowana o przysługujących im prawach. Niektórzy byli przesłuchiwani w nocy. Interwencje policji, choć już mniej agresywne, zostały też podjęte w stosunku do protestujących przeciwko orzeczeniu 1

grudzień 2020


TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

/ kryzys wizerunkowy policji

Trybunału Konstytucyjnego. W tym przypadku funkcjonariuszom zarzucano przede wszystkim brak odpowiedniej reakcji w trakcie konfrontacji demonstrantów z bojówkarzami broniącymi wejścia do Bazyliki św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Niektórzy mężczyźni z organizacji narodowych nie przestrzegali nakazu noszenia maseczek w przestrzeni publicznej, za co nie zostali ani pouczeni, ani ukarani mandatem. Październikowe protesty były kulminacją skojarzeń policji z obecnie panującą władzą. Coraz więcej manifestantów, ukazując to na niesionych transparentach, zwracało uwagę na problem upolitycznienia tej instytucji.

Eskalacja chaosu W środę 18 listopada pokojowy charakter kolejnej odsłony strajków pt. Blokada Sejmu został zakłócony przez agresywne interwencje służb. Funkcjonariusze gęstym kordonem otoczyli protestujących na Placu Powstańców Warszawy. Kiedy uczestnicy próbowali wydostać się z pułapki, doszło do przepychanek i szarpanin. Dopiero uprzednio wylegitymowane osoby były wypuszczane. W tłum demonstrantów włączyli się nieumundurowani policjanci z „Wydziału Chaos” (jednostka służby kontrterrorystycznej), by w odpowiednich momentach wymierzyć im ciosy pałkami teleskopowymi. Działania służb miały na celu oddzielenie od siebie poszczególnych grup manifestantów, jednak w praktyce okazały się chaotyczne i zupełnie nieprzemyślane. Brutalne interwencje doprowadziły jedynie do eskalacji konfliktu.

76–77

W poszukiwaniu leku na epidemię w hierarchii Czy zatem każdy policjant dziś jest zły? Oczywiście, że nie. Problem tkwi w systemie. Policja jest typowo hierarchiczną formacją, co oznacza, że działania jednostek zajmujących najniższe szczeble ograniczają się do wykonywania spływających z góry rozkazów. W takiej strukturze kluczowe jest odpowiednie przywództwo, ponieważ to jego decyzje wpływają na funkcjonowanie całej struktury. Zatem, aby uzdrowić „niezdrową” formację, należy przede wszystkim rozpocząć od reform najwyższych

stanowisk. W maju bieżącego roku Rafał Jankowski, przewodniczący NSZZ Policjantów, złożył w sejmie petycję dotyczącą budżetu Policji (powiązanie finansowania z ustawowo określoną stawką procentu PKB) oraz ustanowienia kadencyjności Komendanta Głównego Policji. Według związkowców, takie rozwiązania umocniłyby apolityczność instytucji. Panujące okoliczności epidemiologiczne stały się wygodnym usprawiedliwieniem dla skrócenia czasu trwania kursu podstawowego, jaki musi przejść każdy nowo przyjęty policjant. Redukcja szkolenia z ponad półrocznego do zaledwie dwumiesięcznego pozbawia funkcjonariuszy możliwości odpowiedniego przygotowania do pełnienia służby. Brak wiedzy i niewystarczająca praktyka szkoleniowa skutkuje nieadekwatną, często brutalną interwencją. Postępujący proces degradacji wizerunkowej służb skutkuje największym od lat kryzysem wakatowym. Niewystarczająca liczba przyjęć nowych kandydatów na stanowiska tłumaczona jest obecnie epidemią koronawirusa, ale, jak wiemy, nie jest to jedyny, a na pewno nie najważniejszy powód tak niskiego wyniku. Budowany przez lata fundusz zaufania społeczeństwa do policji jest roztrwaniany każdorazowo, gdy dochodzi do wplątania instytucji w spory ideologiczne. Cierpimy na tym przede wszystkim my – obywatele, ponieważ pozbawia się nas organu, który powinien stać na straży naszego bezpieczeństwa. Działanie we wrogim środowisku skutecznie utrudni pracę funkcjonariuszy, czego skutkiem będzie niechybny wzrost przestępczości czy nawet wymierzanie sprawiedliwości we własnym zakresie. 0


historia depilacji /

TECHNOLOGIA I SPOŁECZEŃSTWO

Jak za jednym pociągnięciem pozbyć się włosów i pieniędzy Depilacja – kapitulacja. Dla wielu kobiet depilacja jest bowiem nierówną walką podsycaną tylko przez świat mody i biznesu. Czy mają one w ogóle szansę odnieść gładkie zwycięstwo? Jeżeli tak, to za ile czasu i pieniędzy? T e k s t:

N ata l i a ja n k i e w i c z

ako studenci doskonale wiemy, że pisanie prac zaliczeniowych bywa trudne. Zajmuje dużo czasu i trzeba się do niego dobrze przygotować. Sama myśl przyprawia człowieka o dreszcze, szczególnie jeśli esej ma być w klasycznym akademickim stylu. Nierzadko też odwleka się to zadanie do ostatniej chwili. Podobnie uciążliwa jest depilacja. Jest bolesna, droga i chętnie się z nią zwleka, mając cichą nadzieję, że może przyjdzie sroga zima i trzeba będzie chodzić w spodniach. Co więcej, jej efekty są krótkotrwałe – gdy tylko uda się pozbyć niechcianych włosów, znowu trzeba je golić. Pisanie esejów i depilację, z pozoru tak różne, wiele łączy. Bo tak jak pisze się pracę uzasadniając, że „czego się nie robi dla zaliczenia”, tak samo kobiety mogą westchnąć i powiedzieć „czego to się nie robi dla urody?”.

J

Higienicznie, pragmatycznie, pięknie, skromnie Wydawać by się mogło, że moda na depilację pojawiła się niedawno. Nic bardziej mylnego, jej pionierkami były bowiem już starożytne Egipcjanki. Goliły dosłownie wszystko, pozbywając się nawet włosów z głowy. Czyniono tak oczywiście ze względów higienicznych i praktycznych. Początkowo depilacja była związana z doskwierającymi upałami. Wkrótce jednak pojawił się kolejny powód, dla którego należało usuwać owłosienie. Gładkie ciało zaczęło być utożsamiane z pięknem. Włosy zaburzały poczucie estetyki, więc stworzono teorię, że czai się w nich zło. Europejki opowiedziały się natomiast w średniowieczu po stronie praktyki, więc praktycznie się nie goliły. Zgodnie z hasłami o skromności i czystości głoszonymi przez Kościół, kobiety nosiły piękne, szerokie, bogato zdobione suknie, które opatulały je od szyi aż do ziemi. Przy tylu warstwach tiulu, halek i koronek świat pod sukienką żył własnym życiem, jak fauna i flora w parku narodowym. Wszystko rozwijało się bez przeszkód dzięki temu, że zostało objęte, jakże subtelną i dystyngowaną, ochroną materialną. Również w tym przypadku praktyka stanowiła punkt wyjścia dla teorii. Tym razem jednak wygolone łono rzekomo stawało na drodze do zbawienia. Ciało i depilacja stały się te-

matem tabu. Długie suknie przez setki lat świetnie pełniły swoją funkcję. Kobiety pięknie wyglądały, a przy tym nie miały kompleksów związanych z wyglądem. Taki strój, zakrywający każdy wręcz skrawek kobiecego ciała, czynił na dodatek niewiastę niedostępną. Te zakazane owoce średniowiecznych czasów nierzadko pobudzały męską wyobraźnię...

Nie wiadomo, o co chodzi? Nie byłoby tego tekstu, gdyby człowiek nie znalazł sposobu, jak się na depilacji dorobić. A ponieważ takowy istnieje, to też i biznes świetnie się kręci. Wszystko zaczęło się w 1915 r. po publikacji reklamy w czasopiśmie „Harper’s Bazaar”. Piękna pani dumnie pokazuje jedwabiście gładkie pachy i tym samym w jednej chwili staje się obiektem westchnień kobiet i mężczyzn. Pierwszy raz zareklamowano wtedy produkt do usuwania włosów tak szerokiemu gronu odbiorców. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Pojawienie się tego obrazka zbiegło się w czasie z modą na szlafroki bez rękawów. Stopniowo kobiety zaczęły się odsłaniać i zrzucać kolejne warstwy tkanin. Była to więc idealna okazja do rozkręcenia biznesu. W 1943 r. aktorka Betty Grable pokazała nogi. Długie, piękne, blade, a co najważniejsze, o-g-o-l-o-n-e nogi. Świat oszalał, a artystka stała się symbolem seksu. Firmy wytwarzające żyletki i inne produkty do depilacji w mig zareagowały na wschodzące trendy promowane przez gwiazdy. Kobiety coraz śmielej pokazywały kolejne partie swojego ciała, a koncerny coraz chętniej na tym zarabiały. Moda na odsłanianie nóg nie była wyłącznie efektem stopniowej liberalizacji obyczajów, lecz także zmiany sytuacji na świecie. W latach 40. zabrakło bowiem materiału na pończochy. Jednak i to nie stanęło ostatecznie na przeszkodzie w byciu atrakcyjną kobietą. Wystarczyło przecież ogolić nogę i namalować markerem szew. No właśnie. Trzeba było ogolić nogi. W ten sposób do końca lat 40. kobiety, oprócz mężem, dziećmi, obiadami i sprzątaniem, zajęły się także depilacją pach i nóg. Stopniowo skracały się kobiece spódnice. Od tych do ziemi odeszła między innymi Coco Chanel,

która na salony wprowadziła spódnice przed kolano. Krok po kroku, a może raczej kawałek po kawałku, obszar podlegający depilacji zaczął się rozszerzać. Kolejna odsłaniana część ciała oznaczała kolejną żyłę złota dla wielkich koncernów. Skoro widać, to trzeba dbać. Czyż nie? Aktualnie nogi, ręce, bikini, wąsiki, brwi, pachy – każdy skrawek naszego ciała może się pochwalić dedykowaną linią produktów do depilacji i późniejszej pielęgnacji. Najlepiej użyć 50 różnych kremów, żeby dostatecznie zabalsamować swoje ciało. Strach przed zmarszczkami po takiej liczbie reklam w telewizji ma szansę znaleźć się niedługo na szczycie rankingu najczęstszych lęków kobiet w przedziale wiekowym 20–50.

Być Afrodytą, czyli renesans bis Obecnie trudno wyobrazić sobie top modelkę z włosami pod pachami. Próbowano tego jakiś czas temu, ale ostatecznie pomysł został mocno skrytykowany. Dzisiejsze poczucie estetyki zakorzeniło się już zbyt silnie w społeczeństwie. Niestety, promowanie wizerunku wpędzającego wiele kobiet w kompleksy jest na rękę koncernom czy gabinetom kosmetycznym, które głównie z nich się utrzymują. Żyletki, żele, pianki, paski, woski, maszynki elektryczne, lasery i coraz to nowsze wynalazki, Wszystko produkowane jest w jednym celu. Moda i chęć poczucia się piękniejszą rozkręciły cały ten włoski przemysł. Kobiety, chcąc zbudować pewność siebie i dogonić ideały, wpadają w spiralę niekończącej się depilacji. Aby wyleczyć się z tych kompleksów, dziewczyny sięgają po szeroką gamę produktów. Wszystko po to, aby poczuć się piękną. Kiedyś wszystkie chciały być jak Betty – z ogolonymi nogami, a dzisiaj – jak promowane przez media wyretuszowane celebrytki. Odkrywane jest całe ciało, więc całe powinno być bez skazy. Można powiedzieć, że wracamy do poczucia estetyki z czasów starożytności, z jednym wyjątkiem – nie wyrywamy sobie włosów z głowy. Z każdej strony zalewa nas fala propozycji, jak stać się Afrodytą XXI w. – aż włos się jeży, jak wokół wszyscy suszą o to głowę... A to wszystko dlatego, że zaczęto dzielić włos. I to więcej niż na czworo. 0

grudzień 2020


GRY

/ xbox series x

W styczniu rok przywitamy recenzją Cyberpunk 2077, czy jednak nie?

Powitanie nowego zielonego potwora Rok 2020 przyniósł to, na co czekało wielu graczy – dziewiątą generację konsol do gier video. Po siedmu latach królowania przedstawicieli starszego pokolenia – PlayStation 4, Xbox One oraz Nintendo Switch, jak również ich kolejnych iteracji ze zmianami designu, a nawet parametrów technicznych – w listopadzie 2020 r. zadebiutowały: Xbox Series S, Xbox Series X oraz PlayStation 5. T E K S T: M I C H A Ł

G O S ZC Z Y Ń S K I

Ze względu na cykl wydawniczy, w tym numerze zajmiemy się konsolami Microsoftu, których sprzedaż wystartowała 10 listopada 2020 r. Microsoft na rynek domowych konsol gier video wkroczył z przytupem w 2001 r., dając światu Xboxa – konsolę zbudowaną w oparciu o architekturę znaną z komputerów osobistych, co było sporą nowością, gdyż większość konsol projektowano dotychczas od podstaw na bazie dedykowanych rozwiązań. Po sporym sukcesie, jaki firma odniosła na rynku amerykańskim, linia konsol Microsoftu wzbogaciła się o Xboxa 360, a następnie Xboxa One. Każda z tych konsol miała swoje kolejne edycje wraz z postępującą miniaturyzacją, a w przypadku Xboxa One – również z przyrostem mocy w postaci Xboxa One X, który stał się najwydajniejszą konsolą ósmej generacji.

Tym razem dwie konsole od samego początku Nowa generacja w przypadku Microsoftu to od razu dwie konsole różniące się wymiarami i parametrami technicznymi. Najmocniejsza Xbox Series X jest prawdopodobnie najwydajniejszym sprzętem tego typu dostępnym na rynku. O tym, czy specyfikacja techniczna opisana w dokumentacji sprawdzi się w świecie rzeczywistym, dowiemy się pewnie dość szybko, w miarę pojawiania się dedykowanych gier na każdą z dostępnych platform. Czarna wieża kryje w sobie dość zaawansowane podzespoły, z listą których można zapoznać się, zaglądając do przygotowanej w tym celu tabelki. Model Cena Procesor Układ graficzny

Xbox Series X

Xbox Series S

2249 zł 1349 zł dedykowany Zen 2, dedykowany Zen 2, 8-core, 3.8 GHz 8-core, 3.6 GHz AMD RDNA 2, 12 AMD RDNA 2, 4 teraflops, 1.8 GHz teraflops, 1.6 GHz

Pamięć R AM

16 GB

10 GB

Dostępna pamięć

1 TB

512 GB

4K, 60 FPS / 8K,

1440p, 60 FPS /

120 FPS

1440p, 120 FPS

Wyświetlanie sugerowane /maksymalne

Dane techniczne zaczerpnięte z serwisu Benchmark.pl (https://www.benchmark.pl/aktualnosci/xbox-series-x-vs-xbox-series-s.html)

78–79

Równocześnie na rynek trafił też Xbox Series S. Ta dość niewielka konsola, z mniejszym dyskiem i brakiem napędu, jest rozwiązaniem budżetowym, które nadal umożliwia przeskoczenie do nowej generacji, chociaż nie na takim samym poziomie jak droższy o 900 zł Series X. Oba sprzęty mają na pokładzie technologię Ray Tracing oraz szybkie dyski SSD, korzystające z architektury Velocity. Zapewnia ona duże prędkości transferów, w tym funkcję Quick Resume, umożliwiającą powrót do gry po kilku sekundach od wstrzymania rozgrywki.

Przede wszystkim jednak gry

Bez telewizora 4K nie podchodź?

Najnowsza część cyklu Assassin’s Creed pokazuje, jak mogą wyglądać gry z kolejnej generacji. Zdecydowanie większe pole widzenia oraz płynna animacja w 60 klatkach na sekundę pozwalają cieszyć się przygodami Eivor – głównej bohaterki lub bohatera, w zależności od wyboru gracza, na najwyższym możliwym poziomie.

Największa różnica pomiędzy generacjami będzie do zauważenia dla posiadaczy telewizorów z rozdzielczością 4K, HDR i Dolby Vision oraz Atmos. Tutaj potężny kombajn Series X naprawdę zrobi różnicę, wyświetlając obraz w maksymalnie 120 klatkach na sekundę (co oczywiście zależy od gry i możliwości telewizora). Jednak nawet posiadacze słabszych odbiorników powinni być zadowoleni, gdyż większość tytułów z odpowiednimi łatkami bez problemu będzie trzymać 60 FPS w rozdzielczości 1080p. Kompatybilność wsteczna to jedno z lepszych zagrań ze strony MS w nadchodzącej generacji. Mimo dość mizernej biblioteki dedykowanych tytułów na Series X/S gracze mają dostęp do praktycznie pełnej listy tytułów z Xbox One, oraz do większości tytułów z Xbox 360 oraz pierwszego Xboxa z 2001 r. Znaczna część z tych gier wykorzysta nowe możliwości sprzętowe i według zapewnień producentów ma „chodzić” najlepiej w historii. Gier we wstecznej kompatybilności są tysiące, więc każdy będzie mógł sprawdzić swoje ulubione tytuły i korzyści, jakie zapewni nowa konsola MS. Do tego wszystkiego Microssoft oferuje abonament Game Pass, który daje dostęp do około 100 gier, a w najwyższym pakiecie – Ultimate – również do grania na PC oraz w chmurze xCloud na telefonach komórkowych i tabletach z systemem Android. Wedle zapewnień twórców wszystkie gry od developerów związanych bezpośrednio z MS będą dostępne w ramach tego abonamentu od dnia ich premiery. A ich liczba stopniowo rośnie.

Twórcy starali się zapewnić też inne formy rozrywki – na konsoli dostępna będzie większość popularnych platform streamingowych. Jednak nawet najlepszy sprzęt do domowej rozrywki jest niczym bez gier, jakie da się na nim odpalić. Tych nie ma niestety zbyt dużo, w większości są to tytuły z poprzedniej generacji z poprawkami, które ulepszają grafikę czy optymalizację danych gier. Pełne recenzje poniższych tytułów odpalanych na XSX znajdą się na naszej stronie internetowej (kod QR).

Assassin’s Creed Valhalla

Watch Dogs Legion Ubisoft przoduje w dostarczaniu gier na nową generację, wydając blisko siebie dwie duże produkcje. Akcja trzeciej część serii Watch Dogs Legion rozgrywa się w Londynie przyszłości, gdzie jaskrawe neony, widoczne w każdej części miasta, wyglądają pięknie z włączonym Ray Tracingiem.

Yakuza: Like a Dragon W przypadku 7. już części Yakuzy efekt XSX nie jest aż tak piorunujący – tryb 1080p to praktycznie stałe 60 FPS, nawet przy niezwykle efektownych ciosach specjalnych, jakie możemy w tej grze zadawać. Tryb 4K to już jednak spadek do 30 FPS.

Czy warto? Kupowanie nowych konsol w dniu premiery może być ryzykowne, z powodu potencjalnego niedopracowania pierwszych egzemplarzy. Na dodatek w przypadku Series X/S nie zobaczymy (przynajmniej przez jakiś czas) tytułów ekskluzywnych, przygotowanych wyłącznie z myślą o nowej generacji. Jeśli jednak nie miało się jeszcze okazji postawić pod TV którejś z konsol MS, to Xbox Series X/S może być dobrym punktem wejścia.0


recenzje /

GRY

Właściwe zwieńczenie VII klasy OCENA:

88887 The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel IV fot. materiały prasowe

PRODUCENT: Nihon Falcom Corp / NIS America WYDAWCA PL: NIS America PLATFORMA: PlayStation 4 (recenzowana na Pro), 2021 – PC, Nintendo Switch

P R E M I E R A : 27 PA Ź DZ I E R N I K A 2 02 0

The Legend of Heroes to uznana seria japońskich RPG, której historia trwa już po-

system Orbment znany z innych gier Trails. Każdy z bohaterów ma takie urządzenie z sze-

nad 30 lat i może być porównana do innych wielkich tego gatunku – Final Fantasy czy

regiem otworów. Możemy je wypełniać zdobywanymi kryształami Quartz, posiadającymi

Dragon Quest . Ta konkretna część – The Legend of Heroes: Trails of Cold Steel IV – to

różne atrybuty. Ich właściwe ułożenie odblokowuje kolejne umiejętności dla naszych po-

czwarty i ostatni element tetralogii opowiadającej o przygodach uczniów klasy VII

staci lub podwyższa statystyki. System początkowo wydaje się dość skomplikowany, ale

Akademii Wojskowej Thors.

po pewnym czasie można się do niego przyzwyczaić.

Fabuła rzuca nas w wir wydarzeń tuż po zakończeniu trzeciej części gry. By móc zo-

Sama grafika utrzymana jest w konwencji anime z elementami cel shading’u –

rientować się w świecie imperium Erebonia i dotychczasowych losów Rean Schwarzera,

techniki mającej nadać przedstawianemu obrazowi wrażenie ręcznie rysowanego.

dobrze jest znać poprzednie odsłony. Dla osób, które nie miały tej możliwości, twórcy

Za dźwięk odpowiadają weterani z Falcom Sound Team jdk, działający od ponad 30 lat

przygotowali wprowadzenie streszczające wcześniejsze epizody. Rozgrywka jest dość

w tym segmencie rynku. Można się więc spodziewać, że przygotowany przez nich so-

klasyczna dla gier tego gatunku. Mamy dziesiątki zadań pobocznych i różnorakich aktyw-

undtrack idealnie wpasowuje się w klimat jRPG.

ności do wykonania. Możemy gotować, łowić ryby, czy grać w minigry karciane.

Trails of Cold Steel IV to prawdopodobnie jeden z ostatnich tytułów jRPG na obecną

Najwięcej czasu poświęcimy na eksplorację świata i pokonywanie napotkanych prze-

generację konsol. Gracze, którzy mieli już okazję poznawać losy naszych bohaterów

ciwników. Walki odbywają się w systemie turowym, tak jak w poprzednich częściach

w poprzednich odsłonach, będą zainteresowani zwieńczeniem ich historii, a inni wielbi-

cyklu. Do wyboru jest szeroki wachlarz ataków i ciosów specjalnych, których animacje

ciele tego gatunku mają dla siebie soczysty kąsek, od którego mogą rozpocząć zabawę.

to jeden z dużych plusów technicznej strony tego tytułu. Rozwój postaci zapewnia nam

MICHAŁ GOSZCZYŃSKI

Król może być tylko jeden OCENA:

88889 Apex: Legends fot. materiały prasowe

PRODUCENT: Respawn Entertainment WYDAWCA PL: Electronic Arts Polska PLATFORMA: PC (recenzowana platforma), PlayStation 4, Xbox One

P R E M I E R A: 4 L U T E G O 2 0 1 9 R . ( N AJ N O W S Z Y D O DAT E K - 4 L I S T O PADA 2 02 0 R .)

Apex: Legends zadebiutował na rynku ponad półtora roku temu, stając w szranki z innymi

gier są kuszące graczy zrzuty zaopatrzenia w losowych miejscach mapy, jak również wiele opcji

tytułami z gatunku battle royale, takimi jak Fortnite czy PUBG. Gra bardzo szybko zyskała na

modyfikacji działania znalezionej broni. Mimo tego podobieństwa, Apex niemal pod każdym

popularności, podbijając serca wielu fanów sieciowych strzelanek. Jednak czy przez ten czas

względem prześciga konkurencję – począwszy od dostarczanej frajdy, a kończąc na świetnej

twórcom udało się rozwinąć grę i utrzymać jej popularność? Z okazji aktualizacji Apexa i wydania

optymalizacji, która pozwoli prawie każdemu uruchomić tytuł na swojej maszynie. W Apexie

sezonu siódmego, warto zastanowić się, czy pozycja ta jest wciąż czymś świeżym na dynamicz-

mamy do wyboru 15 postaci. Każda z nich posiada trzy różne umiejętności przydające się na

nie rozwijającym się rynku gier wideo.

polu bitwy. Skille te są niezwykle pomocne w starciach oraz podczas poruszania się po świecie

Gra wykorzystuje tradycyjną formułę gier BR. Na początku meczu lecimy pojazdem

i mogą być aktywowane co jakiś czas odpowiednim klawiszem. Na uwagę zasługują też różno-

powietrznym nad obszarem rozgrywki, a następnie w dowolnym momencie wyskaku-

rodne, zabawne linie dialogowe, dobrze oddające charakter danego bohatera. Sama rozgrywka

jemy z niego i zaczynamy poszukiwania przedmiotów i polowanie na oponentów. Wraz

pozostaje bez zarzutu.. Odwiedzane lokacje są różnorodne i dobrze zaprojektowane, akcja jest

z biegiem czasu ściga nas jednak strefa, która kurczy się i tym samym wyznacza pole na

wszechobecna i zawsze towarzyszą jej niemałe emocje. Sezon siódmy wprowadził do gry mapę

mapie (w każdym meczu inne). Wygrywa oczywiście ten zespół (dwu- lub trzyosobowy),

utrzymaną w futurystycznym stylu, jak również nową postać i długo wyczekiwany crossplay,

który najdłużej pozostanie żywy na polu bitwy.

umożliwiający posiadaczom konsol wspólną grę z „pecetowcami”.

Strzelanka studia Respawn Entertainment łączy wszystkie najlepsze cechy gier battle royale

Z przyjemnością stwierdzam, że Apex: Legends to najlepsza gra battle royale dostępna

w jeden spójny produkt. W przeciwieństwie do PUBG nie doświadczymy tu powolnej rozgrywki.

na rynku. Nie tylko jest ona niezwykle dopracowanym produktem, ale również zapewnia

Chowanie się i czekanie na przeciwników w budynkach również ma niewiele sensu, ponieważ

niezliczone godziny dobrej zabawy z przyjaciółmi. Na dodatek można w nią grać za darmo.

gra jest bardzo dynamiczna, a ciągłe bycie w ruchu jest premiowane. Cechą wspólną tych dwóch

Jest warta polecenia każdemu fanowi strzelanek online!

K U B A K O Ł O DZ I E J

grudzień 2020


3PO3

/ z przymrużeniem oka

podczas składania zjedzono 6 czekoladowych bejbimikołajów owiniętych folia....... / teraz już 7

Bajki, które kolorowy niesie wiatr W prezentowej gorączce pamiętajmy, że nie wszystko trzeba kupować. Może pora wykorzystać aluminiowe papierki po tych wszystkich czekoladowych Mikołajach i sprawić najbliższej osobie wielofunkcyjną czapkę DIY? Autor: ja n niezbędny

Autorka: BAJKAR A

Dobranocki na niedziele wieczur

Bajka o trzech foliach (making of)

Jest niedziela wieczur, minęła 21, jest zielona poświata… – klasyk. Dobrze wiem, o co w tym wszystkim chodzi. Chociaż Ator używa tylko narzędzi logicznych do analizy teorii spiskowych, to jednak dobrze wie, że to wszystko trzyma się kupy. W tym miejscu puszczam oczko do tych, którzy też dobrze wiedzą. Cieszy również fakt, że takie gwiazdy jak Edyta Górniak czy Ivan Komarenko zrzuciły klapki z oczu i nie chcą być prowadzone jak baranki na rzeź. Wraz z nimi ostrzegam Was, nim obudzicie się z chipem w ręku: zróbcie porządny RISERCZ. W internecie, jeśli się dobrze poszuka, można natknąć się na niezależnych szamanów i znachorów. Już po jednym ich filmiku czujecie jak kajdany, którymi jesteście skuci przez Babilon, pękają. To dzięki nim dowiedziałem się, że należy długo wpatrywać się w słońce – codziennie pół godziny czerpania czystego DMT z natury. Bez mrużenia oczu, ponieważ tylko wtedy szyszynka jest skutecznie dekalcyfikowana, a Twoje trzecie oko zaczyna trzepotać niczym skrzydła odrodzonego feniksa. Musisz zrozumieć, że żaden lekarz Ci o tym nie powie. Im chodzi o to, żebyś pozostał głupi; chcą Cię trzymać jak pieska na uwięzi. Nie powiedzą Ci, że możesz się uleczyć sam, nakładając sobie ręce na głowę. Wystarczy wyłączyć telewizję i włączyć myślenie. Ewentualnie Toola, jeśli lubisz sobie odjechać na spirali Fibonacciego w stylu Joego Rogana. Pytasz mnie, co sądzę o COVID? „Plandemia” – to wszystko zostało zaprojektowane przez Billa Gatesa i żydomasonerię z Kapitolu dawno temu. Ten cały Bilderberg i ich satanistyczne ceremonie w tunelu Gotarda. Pamiętasz igrzyska olimpijskie w Londynie w 2012 r.? Oni tam wszystko pokazali. No bo proszę Cię – kto normalny pokazywałby, jak dzieci na szpitalnych łóżkach gonią potwory przypominające wirusa. Wystarczy dodać dwa do dwóch. Teraz to jest tak, że dzieci się tego nie uczy. Ludzi się po prostu ustawicznie ogłupia, żeby nie umieli wyciągać logicznych wniosków. No i popatrz: szczepionki na COVID jakoś się nagle pojawiły; hmm, ciekawe skąd. A maseczki, te kagańce! Chłopie, proszę Cię – to, co teraz robimy na ulicy, to teatr. Ja to tylko dlatego noszę, że nie chcę, żeby mi mandat przyrżnęli.

Gdyby powstała bajka o kuchennych przyrządach, to byłaby ona o trzech siostrach: papierze do pieczenia, folii spożywczej i folii aluminiowej. Najstarsza siostra miałaby wielki talent do gotowania. Wszystko, czego by się dotknęła, kończyłoby się sukcesem. Każda pomyłka by się jej upiekła. Środkowa siostra byłaby wyjątkowo inteligentna. Potrafiłaby przejrzeć człowieka na wylot, a na każdy problem znajdowałaby odpowiednie rozwiązanie. Mimo tego, nie rwałaby się do pracy i unikała obowiązków. Trzecia siostra miałaby potwornego pecha do wpadania w kłopoty. Całe życie porównywałaby się do rodzeństwa i czułaby się gorsza. Wszyscy w miasteczku (bo bajki chyba zwykle tam mają miejsce) okazywaliby jejniechęć i nikt by się z nią nie przyjaźnił. W tym momencie wymyślania opowieści należałoby pomyśleć, co da szansę dziewczynce pokazać się od lepszej strony. Może srebrzyste włosy mające niezwykłe właściwości? Może przez doskwierającą samotność spędzałaby czas w pobliskim lesie i dzięki obserwacjom natury wyczuła nadchodzący kataklizm? A może podsłuchałaby w tym lesie niecne plany czarownicy, która rzucała urok na niewinnych ludzi w wiosce? Inna fabuła zakładałaby wynalazek inżynierów, który miał usprawnić funkcjonowanie mieszkańców, ale okazało się, że emituje fale radiowe doprowadzające ludzi do obłędu. Najmłodsza siostra dzięki swoim magicznym włosom, które wcześniej powodowały psucie się elektrycznych urządzeń, teraz była jedyną osobą odporną na działanie fal i mogła wyłączyć niebezpieczną maszynę. Albo lepiej – uszyła mieszkańcom czapki ze swoich niezwykłych włosów i mogli dzięki temu przetrwać inwazję kosmitów. Zakończenie byłoby szczęśliwe, kryzys zażegnany, dziewczynka doceniona, siostry zjednoczone. Należy dopasować fabułę, aby miała ona sens, ale też nie była zbyt brutalna ani nowoczesna. Przecież to bajka. Chociaż w bajce bohater może też poświęcić się dla rodzinnej wioski i na zawsze czuwać nad nią chociażby jako księżyc albo gwiazda na niebie. Czasami można poczuć się bezpieczniej z myślą, że w kuchennej szufladzie znajduje się tarcza przed wszystkim, co złe. Warto jednak odróżniać zmyślone historie od prawdy, nawet jeśli jest ona niewygodna, a cały fałsz pasuje po prostu do schematu. 0

Zależna opinia wprost z Babilonu: To naprawdę przykre uczucie słyszeć od bardzo dobrych znajomych kilkugodzinne wywody w tym stylu. Sztywne zasady myślenia spiskowego omotują ich umysły niczym oślizgłe ośmiornice i wysiorbują jakiekolwiek połączenia z rzeczywistością. Gdy kolega chce Cię poczęstować wodą, która była przez kilka godzin strukturyzowana na specjalnych mandalach, to zaczynasz kminę, czy ziomal jest już o jeden sztach za daleko czy Ty o jeden za blisko od poznania prawdy. Coś przewraca się w Tobie, gdy słyszysz, że jest różnica w smaku między wodą zwykłą, a tą strukturyzowną. Jakbyś pił wodę wprost z górskiego źródła, nawet inni ziomale to potwierdzają. Tak że, jakby co, swoją mandalę już wydrukowałem i idę strukturyzować wodę z Czajki. Jeśli przeżyję, dam Wam znać o wynikach. 0

Obrazki i tło: freepik.com, pikpng.com, pngtree.com

80–81


w

Ewa Grabek / Kasia Stępień /

Kto jest Kim? Ewa Grabek

Koordynatorka eventów Koła Naukowego PR

Miejsce urodzenia: Białystok Kierunek studiów: Dziennikarstwo i medioznawstwo, specjalność PR i marketing medialny, III rok

Ulubiona muzyka: : Jestem wielką fanką popu. Od Lady Gagi do Riny Sawayamy, czasami K-pop. Co kilka miesięcy tworzę nowe playlisty ulubionych piosenek, więc ten repertuar ciągle się zmienia.

Ulubiony film: Wyśnione Miłości, Xavier Dolan Ulubiona książka: Trudno mi wybrać jeden tytuł, ale mogę wskazać ulubionego pisarza – Carlos Ruiz Zafón

Ulubiony cytat: Normalność prowadzi do smutku, Phil Lester

Co lubisz robić w wolnym czasie? Trudno mi rozdzielić wolny od „niewolnego”, bo dużo siedzę w Internecie. A teraz całe życie toczy się w Internecie: pracę mam online, uczelnię też. Poza tym jestem wielką fanką kultury internetowej, lubię obserwować youtuberów, słuchać podcastów. Jednak jak już się odłączam, to w wolnym czasie lubię pojechać pod namiot, w góry albo nad morze. Kiedy znajdę na to czas, to maluję też portrety abstrakcyjne. Odkryłam, że kiedy maluję farbami, to jestem bardzo wyciszona, niczym się nie denerwuję, jak przy medytacji.

Co nowego planuje Koło Naukowe PR? Cykl spotkań dla PR-owców – byłych, przyszłych, obecnych lub po prostu dla osób zainteresowanych tematyką. Jest to o tyle nowe, że mają być one organizowane wraz z PSPR (Polskie Stowarzyszenie Public Relations) i SAPR (Stowarzyszenie Agencji Public Relations). Żadna inna organizacja branżowa nie współpracuje w tak bliski i bezpośredni sposób ze studentami, więc na pewno będą to bardzo wartościowe spotkania.

W który projekt koła jesteś aktualnie najbardziej zaangażowana? Organizuję zrzutkę pieniędzy dla Domu Pomocy Społecznej „Na Przedwiośniu” (na Wawrze). Jest to działanie bardziej świąteczno-charytatywne niż PR-owe. Jednak dzięki działalności członków Koła Naukowego PR wiele ludzi się o tym dowiaduje i mamy możliwość pomagania najbardziej potrzebującym. Brak bliskości i odwiedzin rodziny bardzo dotknął podopiecznych DPS-u, a dodatkowo brakuje im podstawowych środków higienicznych. Z zebranych pieniędzy chcemy zakupić te produkty i podarować im je na święta, to są naprawdę podstawowe rzeczy. Mam nadzieje, że uda się zebrać tyle, żeby móc dorzucić słodycze i uczynić ten podarunek trochę bardziej świątecznym.

Kasia Stępień

Członkini Forum Młodych Dyplomatów

Miejsce urodzenia: Katowice Kierunek studiów: Prawo, II rok Ulubiona książka: Poczwarka, Dorota Terakowska Ulubiony film: 25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy, Jan Holoubek ULUBIONY CYTAT: Osoba, która nigdy nie popełniła błędu, nigdy nie próbowała niczego nowego – Albert Einstein

Ulubiona artystka: Julia Wieniawa. Wiem, że być może jest to niepopularna opinia, ale bardzo ją podziwiam. Pomimo wszelkiej krytyki, jaka nieraz ją spotyka, ona się nie poddaje – dalej tworzy, realizuje się i robi to, co kocha. Mimo że nie zawsze jej twórczość, jak na przykład muzyka, przypada mi do gustu, podziwiam ją jako osobę i jako artystkę. Ulubiona piosenka: Lubię wracać tam gdzie byłem, Zbigniew Wodecki

Jak wygląda działalność w Stowarzyszeniu Forum Młodych Dyplomatów? Jest to apolityczne, ogólnopolskie stowarzyszenie zrzeszające młodych ludzi z różnych uczelni, które szerzy wiedzę z wielu dziedzin, w szczególności dotyczącą dyplomacji oraz stosunków międzynarodowych. Forum pozwala rozwijać się studentom, których interesują właśnie dyplomacja oraz stosunki międzynarodowe, ale nie są to warunki konieczne, żeby odnaleźć się w tym stowarzyszeniu – najogólniej mówiąc, wystarczy być ciekawym świata. Organizujemy najróżniejsze konferencje, spotkania z ekspertami i prelegentami, projekty; przykładowo, dziełem Forum Młodych Dyplomatów jest projekt Młodzieżowego Delegata RP do NATO.

Dlaczego, jako student lub studentka, warto się zaangażować w działania tego stowarzyszenia? Panuje tu rodzinna atmosfera, jest to świetna możliwość zdobycia nowych kontaktów oraz nabycia nowych umiejętności. Pod kątem rozwoju własnych kompetencji, członkowie Forum mogą zostać członkami grup regionalnych oraz grup językowych, angażować się w najróżniejsze projekty, organizować spotkania z kluczowymi dla państwa i świata osobistościami, poznać dyplomatów z różnych stron świata oraz zobaczyć z bliska lub usłyszeć o tym, jak wygląda ich praca. Jestem przekonana, że każdy, kto dołączy do Forum, jest w stanie odnaleźć w nim swoje miejsce, oczywiście w szczególności, jeżeli kierunek studiów pokrywa się z tematycznie z tym, czym się zajmujemy. Warto jednak pamiętać, że aspekty związane z dyplomacją, jak na przykład protokół dyplomatyczny, przydają się w każdej dziedzinie życia i zaangażowanie się w Forum Młodych Dyplomatów może być bardzo rozwijające niezależnie od tego, co studiujemy.

grudzień 2020


Do Góry Nogami

lety z małym twistem. Żeby iedzialny poleca odgrzewane kot Na święta Redaktor Nieodpow o i TVN na podzielonym ekranie. rów wystarczy włączyć TVP Inf dostać się do świata magii i cza co podwyższa poziom głupoty „A” („X” na DualShocku) znaczą Podłączcie też pady. Mashowanie ba w domu. drugiego programu. Wygrywa oso PR ZY GO TO WA Ł:

LN Y RE DA KT OR NI EO DP OW IE DZ IA

jej dzi sia j bronić . W już tyl ko jed en mo że y (lub Niełun a to jed yne naini ster zdrow ia Nie dzieln ku lua rac h mówi się , że ow ied zia lreg o mo żna zni szdzielsk i, Re dak tor Nie odp rzę dzie, za pomocą któ nie daw no u by PiS w wię ksz ych ny nie pam ięta) ogłosi ł czy ć hor kru ksy (sie dzi tan ą z nam i dłu żej, dru gie go bra ta prz y Ma zurka, że ma sec zki zos wiadomo. Rz ecz mi ast ach), utr zymują ce , sce nar ius z ma sz nie ale do kie dy – dok ład nie życ iu. Có ż, Niepo żąd any u wy łąc znie ci, któ e ust aw ić par ę gło jasna, spr zeciwi li się tem got ow y, wa rto by jes zcz koment arz am i pod skiej i pu ści ć z nic h rzy żyw ią się fol iar ski mi śni ków na Ma rsz ałk ow z uży tkown icy okuamy kciuk i. art yku łam i na Onecie ora Ha nsa Zim me ra. Trz ym cy żyjący jak w We larów od dziew ięciu miesię dno im się dzitym ws zys ttru hw ilec zkę , a gdz ie w mgle He sse go. W sum ie a prz yn ajpre ss ze wz glę du na kim był Ron? He rm ion wić – podobno Vision Ex ęć. Ok azuje ceny soc zewek na pomn iej po zow ała do zdj rosnąc y popyt winduje u) zam ach zor gan isów paleol itycznych. ziom najwy ższ y od cza się , że na Rona (ve l. Lo iata zm ien ił nawet d Teleporta cji MiejSposób postrz ega nia św zow ał ZT M, czy li Za rzą wy tłu ma czy ć to, że liwości, cor az czę ściej sam Mi nister Spr aw ied skich. Bo jak ina cze j trując ych proku rarow ie tw ierdzą jedpok azując się bez koncen nas i kry sta licz ni boh ate k zapisów z kamer, tor skie spojrzenie bryli. no, a ZT M dru gie ? Bra ku rat ury (to aupro bra k zaw iad om ien ia do na wsponie licz y, wy bac zcie), iestety, ten sam człow iek tor stw a Ordo Iur is się o kon iec zc ma cki Du ckd emn ien ie Nie dzielsk iego k św iad ków – tak wię bra nos a odposię ws zys tki m wynoś ci zak rywania ust i morta się gaj ą dalej, niż e wą tpi w bli źni arny kla syk dla dzieci: wiedział, cyt ują c popula daje. A jeż eli kto ś jes zcz wobec lud zi, to prawhis tor ii – ory gin alny Twarz , którą mu szę nosić cze po dobień stw o obu bione zw ier zę. Ta kwie, czy chciał tym dziwa ma ska . Ni kt nie Tom Rid dle też mi ał ulu wy klu czone. Ma kto ś j próby poc hw ycenia naw iąz ać do nieud ane że po zos tan ie kot a jes t nn icz y pisow ski sąd że jak aś pan i? i postaw ien ia prz ed stro nu me r do Ne vil le’a ? Mo ter a i czy zapow iepol skiego Ha rry ’ego Pot rego tak namo żen ie wy siłków w cał ym tym chaosie, z któ dział w ten sposób wz o (książ nęł nego nr 0,5 (po prz eprawdę nic nie wy nik celu ścigan ia Niepoż ąda wa na, kas a bin arność). Co jedka Suc hanow wy promo cin ku ze wz gle du na nie dy, to to, że Niepo w cęt ki, wy rok nienak pow inien wie dzieć każ wylądowała na kontac h ego. Nie tak daw no pra ktyczn ie wygas zożąd any pla nuje coś wielki opubli kowany, protesty tów zabaw ił się wyysłow ia, że naprawdę temu na jed nym z protes ne, jak gdy by w my śl prz ze stojąc ego samochoy wsz yst ko zostało po cierac zką , wy rywają c ją wiele trz eba zrobić , żeb ow ied zia lny zastai kto tu jest goś ć? du i prę dko uciekając . No sta remu) Re dak tor Nie odp y uto żsa miać z ponaw ia się, kogo należa łob nam ier zył o . Choć w zas adz ie ech chc iał, że jeg o blu zę stacią Korneliu sza Knota ied zia ne. Raczej sta ło się japow Ok o Wy kopu i dla teg o „za sta naw ia się” to du żo dak tor Nieji „w yśl ij syg nat urę sne , że to wła śnie on . Re szu ka adresu. Albo opc r tele fonu w wiadoże Niepo żąd ane mu od powie dzi alny licz y, pac zkomatu, kod i nu me itterze”. Ta k – Do wą zło ść w tw órc ze ud a się prz eku ć sporto mo ści pry watnej na Tw atorzy dow ied zie h sknoci łeś na ma kdzi ała nie . Ma glowi inf orm nald. W lepszych cza sac i tak ci się prz yda . epa stnych po dzieli się bow iem, że w prz sa. Ale melon ik na św ięta la swojej łysinie/ wa w Wa rsz aw ie uk ryt o mi ach sie dziby PKO Mę żcz yzn a z kla są nie poz ężycow ą łun ę uk radrogi. 0 sta roż ytny art efa kt – ksi Pol sce sta nąć w połow ie ych bra ci, z któryc h dzion ą prz ez nie sła wn

M

C

N

W

P

666


ŚWIĄTECZNY KONCERT SGH

OSOBNO, ALE RAZEM! 15 grudnia 2020, 20:00 koncert online Posłuchaj koncertu, weź udział w warsztatach i spotkaniach, wylicytuj magiczne upominki... Odwiedź nas na Facebooku! Nieś magię świąt wraz z nami i wesprzyj facebook.com/swiatecznesgh Fundację Dajemy Dzieciom Siłę!

Patroni Medialni

Partnerzy Logistyczni oraz Licytacji i Loterii

Partner Główny - BNP Paribas

Partnerzy wydarzenia

NATURALNA ŚWIECA �rost� � na����

facebook.com/swiatecznesgh

@swiateczny_koncert_sgh

youtube.com/SwiatecznyKoncertSGH

swiatecznie.org


44–45

kliknij i zobacz...


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.