Świt ebooków nr 7/8

Page 1


REDAKCJA Redaktor naczelny: Maciej Ślużyński Sekretarz redakcji: Aleksandra Jursza Skład i łamanie: Oficyna wydawnicza RW2010 Zespół redakcyjny: Oficyna wydawnicza RW2010 Współpraca: Bartosz Adamiak, Awiola, Magdalena Białek, Ciernik i Pokrzywnica, Monika Cukiernik, Robert Drózd, Anna Głód, Paweł Grys, i10, Aleksandra Jursza, Łukasz Kotkowski, Marta Kor, Kazimierz Kozłowski, Konrad T. Lewandowski, Tomasz Mróz, Ksenia Olkusz, Adam Podlewski, Justyna Poluta, Honorata Rybakiewicz, Łukasz Sporyszkiewicz, Magdalena Ithilar Stawniak, Magdalena Szumna, Magdalena Świerczek, Jakub Winiarski, Anna Wójcik, Agnieszka Żak.

ISSN 2300-5645

WYDAWCA Oficyna wydawnicza RW2010 Os. Orła Białego 4 lok. 75 61-251 Poznań marketing@rw2010.pl www.rw2010.pl Serdecznie zapraszamy do współpracy wszystkich recenzentów, blogerów, dziennikarzy, autorów, księgarzy i wydawców. Propozycje tekstów lub linki do tekstów należy nadsyłać na podany adres poczty elektronicznej. W sprawach reklamy w magazynie – prosimy o kontakt na podany adres poczty elektronicznej.


Spis treści SŁOWO WSTĘPNE......................................................................................................8 Maciej Ślużyński: Misja – sprzedać ebooka.............................................................9 FELIETONY...............................................................................................................10 Adam Podlewski: Nerd na salonach........................................................................11 Apostezjon jest w nas..........................................................................................11 Człowiek, badacz, miłośnik.................................................................................14 Robert Drózd: Przygotujcie się na zmiany w polskich księgarniach......................16 Strona zamówienia po zmianach.........................................................................17 Informacja o prawach przysługujących klientowi...............................................18 Wyrażenie zgody na rozpoczęcie świadczenia....................................................20 Dziwne napisy na przyciskach............................................................................21 Co o tym sądzę?...................................................................................................22 Agnieszka Żak: Stała cena książki a e-bookowy abonament – francuskie problemy .................................................................................................................................23 Tomasz Mróz: Permanentny kryzys czytelnictwa, czyli Platon w praktyce...........25 Powiązane wpisy:................................................................................................27 Łukasz Kotkowski: Dobra książka obroni się sama? Otóż nie, czyli jak wydawnictwa promują książki.................................................................................................28 Jakie opcje ma pisarz w czasach Internetu?........................................................28 Jakie opcje daje zatem self-publishing?..............................................................30 Czy to oznacza, że sprawa jest beznadziejna?.....................................................31 i10: Jak zostać pisarzem..........................................................................................32 Agnieszka Korol: Smoczy los.................................................................................40 E-WYDAWCY............................................................................................................44 KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ – prezentacja laureatów!................45 Maciej Ślużyński: Nasz pierwszy konkurs – garść refleksji...................................48 NOWY KONKURS – ZAPRASZAMY!!!.............................................................51 Lista jurorów w konkursie na polską współczesną powieść obyczajową...............54 WIEŚCI Z RYNKU.....................................................................................................59


Łukasz Sporyszkiewicz: Czytnik PocketBoook Aqua, czyli godny konkurent Kindle’a.........................................................................................................................60 WYGLĄD...........................................................................................................60 FORMATY AKCEPTOWANYCH DOKUMENTÓW.......................................62 WRAŻENIA UŻYTKOWNIKA.........................................................................63 KOMUNIKACJA................................................................................................65 „Gazeta Wyborcza” na PocketBooku Aqua.........................................................68 „Polityka Cyfrowa” i PB Aqua............................................................................69 Podsumowanie.....................................................................................................69 Magdalena Szumna: Recenzja budżetowego czytnika Lark Freebook 6.1.............71 Wygląd i wymiary...............................................................................................72 Sterowanie...........................................................................................................74 Co znajdziemy w głównym menu.......................................................................76 Biblioteka........................................................................................................77 Zakładki...........................................................................................................78 Menadżer plików.............................................................................................79 Obrazy.............................................................................................................80 Ustawienia.......................................................................................................81 Ulubione..........................................................................................................83 Wyszukaj.........................................................................................................84 Instrukcja.........................................................................................................84 Szybkość (??) działania.......................................................................................86 Ustawienia dla ebooków – menu książki............................................................88 3 Tryby odświeżania i ghOsting......................................................................90 Kroje czcionek, marginesy, wielkość liter i odstępy między wierszami.........90 „Czasami się gubię”............................................................................................93 Podsumowanie.....................................................................................................94 ANALIZY...................................................................................................................96 Robert Drózd: Stała cena książki............................................................................97 Wydawcy i dystrybutorzy....................................................................................99 Księgarnie i czytelnicy......................................................................................100 Rozwiązanie: jedna minuta dla książki?............................................................102 Robert Drózd: Relacja z konferencji #ocalksiazki na temat ustawy o stałej cenie na nowości..................................................................................................................104 Wystąpienia na konferencji...............................................................................105 Mit małej księgarni i ten pasożytniczy internet.................................................106


Gdzie w tym jest czytelnik?..............................................................................108 Konrad T. Lewandowski: Małość, żałość, obojętność, czyli biurokratyczny sen o kulturze...............................................................................................................110 Myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi! .....................................................111 Sorry, taką mamy kulturę urzędniczą!...............................................................112 Ich to zupełnie nie obchodziło...........................................................................113 Nie byłem w stanie walczyć o wszystko...........................................................114 Tymczasem, na pierwszej stronie, zaczynamy od anachronizmu... ..................115 Coś we mnie pękło!...........................................................................................116 Odsunięto mnie od opracowania redakcyjnego mojej książki..........................118 Robert Drózd: Oto funkcje, których polskie księgarnie z e-bookami nie mają, a powinny.....................................................................................................................121 Informowanie o nowych wersjach e-booków....................................................121 Informowanie o wygasających licencjach.........................................................122 Masowe ściąganie całej biblioteczki.................................................................122 Możliwość nabycia wersji papierowej z rabatem..............................................123 Informowanie o seriach wydawniczych............................................................123 Format PDF dla małych ekranów......................................................................124 Kolejne życzenia...............................................................................................124 NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI.....................................................................................126 Premierowe tytuły oraz zapowiedzi......................................................................127 Tytuły w nowej szacie graficznej..........................................................................135 RECENZJE................................................................................................................146 Marta Kor: Odrobina groteski w polskim wykonaniu, czyli Fabryka wtórów – Tomasz Mróz.............................................................................................................147 Magdalena Ithilar Stawniak: Szlachcic na zagrodzie............................................149 Paweł Grys: „Mojra” Spontane (...........................................................................151 Aleksandra Jursza: Wokół mnie niebieskość ........................................................152 Ksenia Olkusz: Park Juraszkowy..........................................................................154 Kazimierz Kozłowski: Wizja kusi, ale…..............................................................157 Dwugłos, czyli Niedoczekanie w dwóch odsłonach recenzenckich......................159 Honorata Rybakiewicz: Osiem wariantów rzeczywistości ...............................159


Ksenia Olkusz: Doczekać Niedoczekania i…...................................................161 Dwugłos, czyli Do diabła z bogiem w dwóch odsłonach recenzenckich..............165 Magdalena Stawniak: Gdzie diabeł nie może, pisarza pośle ............................165 Ksenia Olkusz: Och, Boże!!..............................................................................166 Adam Podlewski: Epos antytrolli..........................................................................172 Anna Głód: Rozmowy z dystansu.........................................................................174 Bartosz Adamiak: Ten się śmieje, kto umrze ostatni – Ela Graf #czytamselfpublisherów....................................................................................................................177 Awiola: Pijany skryba – K. A. Kowalewska..........................................................179 Aleksandra Jursza: Był sobie Pan Misio...............................................................181 Kieszenie przeszłości w Antykwariacie z ciekawą książką...................................183 Magdalena Białek: Per aspera ad astra..................................................................185 Wiktoria Kacprzak: Jak wychować dziecko dwujęzyczne?..................................187 Justyna Poluta: Podróż na sto stóp........................................................................188 Anna Wójcik: Nowoczesna miłość........................................................................189 WYWIADY...............................................................................................................191 Robert Drózd: Wywiad z Jackiem Dukajem: o czytnikach, przyszłości książki i Starości aksolotla.................................................................................................192 Szablą, wąsem, orientem i herosem, czyli Ksenia Olkusz wypytuje Dawida Juraszka o jego literackie peregrynacje...........................................................................197 Marta Kor: Luźne Pogaduchy z Marcinem Przybyłkiem, autorem, który na każdym kroku mnie zadziwia .............................................................................................205 Jakub Winiarski: „Idę zapuścić brodę”. O pisaniu, napisaniu i wydaniu książki rozmowa z Kasią Kowalewską...................................................................................216 Bartosz Adamiak: Z Elą Graf o Agencji Dimoon..................................................225 Ciernik i Pokrzywnica: Raz tradycyjnie, raz selfpublishingowo – wywiad z Aleksandrem Kowarzem...............................................................................................228 Antykwariat z ciekawą książką: Aneta Rzepka – wywiad....................................230 Monika Cukiernik przedstawia zespół ENCOREEN............................................233 SELF-PUBLISHING.................................................................................................237 Agnieszka Żak: W UK self-publishing to już mainstream....................................238 Agnieszka Żak: Zmiany na platformie dla self-publisherów w Virtualo..............240


Ciernik i Pokrzywnica: Aleksander Kowarz Samemu Bogu chwała....................241 PROZA......................................................................................................................245 Paweł Pollak: Zbyt krótkie szczęście....................................................................246 Aneta Rzepka: Kieszenie przeszłości (fragment powieści)...................................260 Katarzyna Kowalewska: Przez żołądek do Obierca (fragment powieści Pijany skryba)..........................................................................................................................274 Dariusz Kankowski: Powrót (fragment powieści Re-Horachte. Martwy chłopiec)............................................284 Prolog................................................................................................................284 Zapomniana przepowiednia...............................................................................284 Nowy początek..................................................................................................291 Alan Akab: Lekcja przetrwania fragment powieści Świat pułapka. Lekcja przetrwania.........................................303 Tomasz Mróz: Szary cień (fragment powieści).....................................................321 Przygotowania...................................................................................................321 Misja..................................................................................................................321 Ela Graf: Sprawa Mitzie del Bosco (fragment powieści Agencja Dimoon)...................................................................327 Bartłomiej Trokowicz: Dzień dobry, Bobry! (fragment powieści Pan Misio).............................................................................354 ESEJE........................................................................................................................359 Magdalena Świerczek: Problemy etyczne w literaturze fantastyczno-naukowej Stanisława Lema.........................................................................................................360 Wstęp.................................................................................................................361 Rozdział I: Specyfika literatury science fiction.................................................362 Rozdział II. Literatura SF Stanisława Lema – charakterystyka, wyodrębnienie problematyki etycznej.......................................................................................383 Rozdział III. Lemowskie przewidywania a czasy obecne i etyczny horyzont przyszłości.........................................................................................................413 Zakończenie.......................................................................................................437 Bibliografia:.......................................................................................................439


SŁOWO WSTĘPNE


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Misja – sprzedać ebooka Miło mi zaprezentować pierwszy w naszej historii podwójny numer naszego Magazynu. Powodem „podwojenia” nie jest tylko ważkość tematu wiodącego, czyli ogół zagadnień dotyczących sprzedaży ebooków (czy – szerzej – „produktów kultury”), lecz również objętość numeru: ponad 400 stron. Spróbowaliśmy zanalizować ogół zjawisk, zachodzących na rynku ebooków, ze szczególnym uwzględnieniem sprawy absolutnie kluczowej dla dalszego rozwoju. Nie ukrywajmy, najważniejsze jest zawsze dotarcie do potencjalnego odbiorcy; dotarcie nie tylko z komunikatem o produkcie (czemu poświęciliśmy poprzedni numer), ale przede wszystkim – z produktem. Jest oczywiste, że ze względu na specyfikę ebooka jako „towaru” tu właśnie kryje się największa siła i zarazem największa jego słabość. Siłą jest powszechna dostępność i bardzo krótki czas oczekiwania na realizację zakupu, słabością zaś – koszt tego przedsięwzięcia, bo ebook sprzedawany w sieci jest przez prawodawstwo traktowany jako usługa i przez to obłożony najwyższą możliwą stawką podatku VAT. O próbach podejmowanych w celu zmiany tego stanu rzeczy pisaliśmy już wcześniej, ale nadal dobrych wieści nie ma i sytuacja wydaje się być „węzłem gordyjskim”, którego nikt nie ma odwagi przeciąć. Oczywiście sprzedaż bez reklamy – to zjawisko, które nie występuje we współczesnym świecie. Zmartwię być może wszystkich, którym jakimś cudem udało się „wsadzić” swojego ebooka na przykład do Amazonu; sam ten fakt nie zagwarantuje Wam miliona dolarów, a na pewno poskutkuje usunięciem utworu zamieszczonego wbrew obowiązującemu tam regulaminowi. Oficyna wydawnicza RW2010 przystępuje w sierpniu do testowania dwóch największych w Polsce platform sprzedaży, o czym na pewno będziemy informować jeszcze nie raz i chętnie podzielimy się wynikami – o ile jakieś będą. Bo sprzedaż ebooków – to jest pięta achillesowa całej branży. Tym uważniej powinniście przeczytać kilka artykułów z bieżącego numeru naszego magazynu; zobaczcie, co i jak robią inni, którym mimo wszystko jakoś udaje się cały czas utrzymywać w czołówce i od kilku lat z powodzeniem sprzedawać ebooki w ilościach może jeszcze nie zatrważających, ale już widocznych, także na kontach bankowych autorów.

9


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

FELIETONY

10


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Adam Podlewski: Nerd na salonach Z prawdziwym smutkiem przywitałem wiadomość o śmierci profesora Edmunda Wnuka-Lipińskiego, i sądzę, że wśród polskiego fandomu, odczucie owo było powszechne. Autor Trylogii Apostezjonu odszedł 4 stycznia 2015, a jego śmierć wpisała się w medialnym przekazie w czarną serię – straty kilku znanych i cenionych ludzi nauki oraz kultury na przełomie 2014/15. W mediach był wspominany jako socjolog i opozycjonista; jego aktywność fandomowa przewijała się na marginesie pamiątkowych notek, ale nie doczekała należnej uwagi. O Profesorze pisali jego koledzy, współpracownicy i studenci – ludzie, którzy znali Go i cenili za te najpowszechniej kojarzone aspekty publicznego dorobku. Brakuje mi jednak wspomnienia tej twórczej, a przecież dla nas równie ważnej strony życia Wnuka-Lipińskiego. Pisarstwa.

Apostezjon jest w nas Profesor napisał trzy powieści, dobrze znane i pamiętane przez starsze pokolenie fanów. Wir Pamięci ukazał się w roku 1979, Rozpad połowiczny w 1988 i Mord założycielski rok później. Poza kilkoma krótkimi formami, jest to cała spuścizna literacka autora. Nie można jednak powiedzieć, że Wnuk-Lipiński traktował swoje pisarstwo jako błahą rozrywkę, przypadkowe hobby, podrzędne wobec pracy, działalności społecznej i poważnych zainteresowań. Chyba dla każdego, kto zna Trylogię Apostezjonu, oczywistym jest, że te trzy powieści powstały dzięki skrzyżowaniu pasji i ciekawości autora z historią; stanowią naturalny kanał, którym autor opisywał otaczającą go rzeczywistość, swoje nadzieje i obawy wobec niej. Rzadko kiedy dobra science-fiction powstaje inaczej. Zapytany na Polconie 2013, czy zamierza wrócić do literatury fantastycznej, udzielił wymijającej odpowiedzi. Być może większość zgromadzonych na sali potraktowała dyplomatyczne „być może” za deklarację, iż Profesor do Krainy Fantastyki wracać nie chce. Jednak uważam za ściślejsze pytanie: czy kiedykolwiek ją opuścił? Wir Pamięci uznawany jest za jedną z powieści ustanawiających gatunek polskiej fantastyki socjologicznej. Ta odmiana SF, choć powszechnie kojarzona i rozpoznawana, nie jest tak łatwo definiowana, jak się zdaje. Wiele zawdzięcza ona Lemowi, którego późne teksty o Ijonie Tichym dotykają już tych problemów, które stanowić będą główny punkt odniesienia dla twórców z lat osiemdziesiątych. Jednak najbardziej kojarzonym Ojcem-założycielem tej polskiej szkoły pisania jest z pewnością Janusz A. Zajdel. Autor Paradyzji z pewnością pozostaje tym słownikowym odniesieniem dla gatunku fantastyki socjologicznej. Złożyło się na to kilka czynników (o których, jakiś czas

11


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

temu, pisałem na łamach „Teologii Politycznej Co Miesiąc” 1) i nie bez powodu Janusz Zajdel, zasłużony działacz fandomu i aktywny przez praktycznie całe dojrzałe życie twórca, stał się ikoną polskich fantastów. Jednak, nie odbierając w niczym zasług Lemowi i Zajdlowi, warto przypomnieć, że to Wir Pamięci na dobre rozpoczął tę niezwykłą epokę w polskiej literaturze. Ponad dekadę temu Wnuk-Lipiński przybliżył czytelnikom „Newsweeka” własną definicję uprawianego gatunku: Cała współczesna fantastyka socjologiczna tym różni się od prozy głównego nurtu, że albo dzieje się w przyszłości, albo w egzotycznym miejscu, albo też w przyszłości w egzotycznym miejscu. Nie jest to więc ani „tu”, ani „teraz”, tylko „gdzie indziej” i „kiedyś”. Takie oderwanie od codziennych realiów pozwala autorowi stworzyć świat od podstaw (pod warunkiem, że ów świat ma swoją wewnętrzną logikę). Kwestie, które w codziennych realiach mogłyby być odczytywane jako doraźna, niemal publicystyczna wizja rzeczywistości, nabierają cech uniwersalnych. Stają się metaforą ludzkiego losu, przygodnego, zanurzonego w historię swojego czasu i będącego igraszką w trybach Systemu2. W tym świetle warto jeszcze raz zastanowić się nad Trylogią Apostezjonu. Powieści, choć nie zyskały sławy Paradyzji czy Limes Inferior, były dla ówczesnego czytelnika (i powinny być dla nas) równie ważne. Pierwszy tom cyklu ukazał się przed najbardziej znanymi powieściami Zajdla. Nie zawsze jest uważany za w pełni uformowany przejaw „polskiej szkoły”, a to z kilku powodów. Jednym z nich jest owo przypisanie autora do świata nauki, bardziej niż literatury. Socjolog Wnuk-Lipiński był po prostu szerzej kojarzony niż fantasta Wnuk-Lipiński; w oczach niektórych nie uchodziło, aby poważany naukowiec mieszał to, co uznawano za dorobek poważny, z tym, co nazywano twórczością hobbistyczną. W pewnym stopniu Wnuk-Lipiński padł ofiarą własnej oryginalności, bo Wir Pamięci czytano z początku przez pryzmat klasycznych dystopii i wszelkie odejścia od formuły uznawano bardziej za ciekawy eksperyment niż świadomą wizję twórcy. Także jego działalność społeczna i polityczna, doradztwo „Solidarności” i uczestnictwo w obradach Okrągłego Stołu automatycznie przypisały Wnuka-Lipińskiego do głównego nurtu medialnego. Przekonanie o bezpośrednim i niepowstrzymanym wpływie historii oraz bieżącej polityki na literaturę czasem przeszkadza w docenieniu dzieła jako literatury, a nie tylko wypowiedzi publicystycznej czy kronikarskiej. Z pewnością późniejsze pisarskie milczenie autora nie pomogło w należytym docenieniu powieści z lat osiemdziesiątych. Był to niezawiniony błąd fandomu, nie dość wyraźne odczytanie, czym była Trylogia Apostezjo1

Adam Podlewski, My z niego wszyscy? Fantastyka socjologiczna w roku zajdlowskim, "Teologia Politycznej Co Miesiąc", nr 2.

2

http://www.newsweek.pl/science-fiction-jako-opis-socjologiczny,45744,1,1.html (dostęp: styczeń 2015) 12


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nu. Fantastyczna twórczość Wnuka-Lipińskiego nie stanowiła przecież jakiegoś rozrywkowego bajania, ale pozostała dobrą SF – dziełem realizmu rozszerzonego. Już Wir Pamięci pokazał, że Wnuk-Lipiński nie jest dobrym pisarzem oraz socjologiem, ale jest dobrym pisarzem, ponieważ jest socjologiem. Dokonał konstrukcji społeczeństwa Apostezjonu jak naukowej analizy – przez przyjęcie arbitralnych założeń, ale i następną konsekwencję w ich rozwijaniu. Autor skupił się na pewnych uniwersalnych aspektach odgórnie moderowanego społeczeństwa, ludzi, którym władza (niezależnie od złych czy dobrych motywacji) chce grzebać w głowie śrubokrętem. Dlatego owe sławne pastylki, numerowane koktajle i zestawy obiadowe pełnią tak istotną rolę w świecie Wnuka-Lipińskiego. Zderzenie natury człowieka ze sztucznością (rozumianą na wiele sposobów) stanowi oś zainteresowań autora. Nawet w Mordzie Założycielskim, powieści uznawanej za najbardziej inspirowaną prawdziwymi wydarzeniami politycznymi, owo poszukiwanie modus operandi człowieka w systemie społecznym i politycznym wciąż gra pierwsze skrzypce. Nie uważam, aby stwierdzenie, iż Wnuk-Lipinski napisał Trylogię Apostezjonu jako manifest, wezwanie do działania czy nawet zbeletryzowaną relację wydarzeń, było słuszne. Autor nie pisał o dysydentach, enklawach wolności i buncie legendarnego, a w rzeczywistości tworzącego swoją tożsamość dynamicznie „szarego człowieka”, bo było to dobre, piękne, prawdziwe i moralnie słuszne. Było przede wszystkim fascynujące. Tak jak filozofia, literatura rodzi się ze zdumienia, a dobra literatura – ze zdumienia popartego próbą zrozumienia. Warto pamiętać, że powieści Wnuka-Lipińskiego bronią się nie tylko jako świadectwo jakiejś epoki, teksty podgatunku fantastyki socjologicznej, ale fantastyka jako taka. I to zawsze stanowi największy sukces autora: odzew u czytelnika z innego miejsca, momentu, pokolenia, osiągnięcie uniwersalizmu. Co więcej, można dziś czytać powieści Wnuka-Lipińskiego z dreszczykiem nowego zrozumienia. Choć wiele (ale nie tak wiele, jak byśmy chcieli) zmieniło się w politycznej rzeczywistości przez ostatnie trzydzieści lat, jest w dzisiejszym społeczeństwie dość Apostezjonu, aby zastanowić się nad fantazjami i przewidywaniami autora raz jeszcze. Oderwanie człowieka od naturalnego środowiska i tradycyjnych więzi społecznych, zagrożenia niesione przez zbyt konsumpcyjny i rozrywkowy tryb życia, uniwersalne dramaty wyobcowanego z prawdziwego świata intelektualisty czy podziały społeczne, często rozgrywane przez władzę nie zniknęły w jakimś magicznym momencie naszej historii, ba!, nie dają się zamknąć za państwową granicą czy barierą różnicy kulturowej. A przecież inspiracja, bodziec do nowego spojrzenia na rzeczywistość jest nieodłącznym zadaniem dobrej literatury fantastycznej.

13


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Człowiek, badacz, miłośnik Edmund Wnuk-Lipiński był człowiekiem nie tylko wielkiej kultury intelektualnej, ale i nienagannej kultury osobistej. Jego aktywność medialna, która niszczy przecież maniery oraz akademicki sposób bycia wielu ludzi kultury i nauki, nie odcisnęła na Nim piętna. Mimo jednoznacznych i, w świetle tematyki swojej twórczości, kontrowersyjnych poglądów politycznych (ten dawny kontestator i polityczny sceptyk zaangażował się zdecydowanie w poparcie obecnej władzy), wyrażał je w sposób, którego bardzo brakuje polskiej debacie publicznej – bez zbędnych emocji, pustych gestów i zawsze żywą, przyjemną dla ucha polszczyzną. To, niestety!, jest coraz rzadsze w naszych środkach masowego przekazu i, być może, stanowi wezwanie dla ludzi pióra do walki o mikrofon i kadr kamery. Z Profesorem nie miałem wiele do czynienia bezpośrednio – ostatni raz widziałem Go na warszawskim Polconie w 2013, gdzie odbierał zaległą statuetkę Zajdla (za Rozpad Połowiczny). Panel, w którym uczestniczył Wnuk-Lipiński, doskonale zaprezentował to ciepłe i szczere oblicze autora. Był naturalny i uprzejmy w relacjach z fanami i kolegami z fandomu, w tym z obecnym na sali Rafałem A. Ziemkiewiczem, z którym wszak mógłby się kłócić o tysiące spraw związanych z bieżącą polityką. A co jeszcze ważniejsze, szacowny profesor tego wieczora okazał się po prostu fantastą, jednym ze szczerych uczestników konwentu, razem z szarą bracią fandomową celebrującym to nasze święto. Przy okazji nie krył wzruszenia z owej uroczystości, czyniącej zadość jemu i innym pechowym laureatom, którzy swego czasu nie mogli zostać odpowiednio docenieni na forum fandomu. Widząc Profesora tego wieczoru, zrozumiałem, że mam do czynienia „naszym człowiekiem”, w każdym calu. Niezależnie od kariery naukowej, doświadczanych pokus i bagien medialnego życia politycznego czuł się na Polconie jak wśród swoich, i my czuliśmy, że nie jest gościem, ale uczestnikiem. Ten obraz naturalnego i znajdującego się we właściwym miejscu pisarza będzie ze mną, kiedykolwiek wspomnę Edmunda Wnuka-Lipińskiego.

14


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

15


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Przygotujcie się na zmiany w polskich księgarniach Wpis pochodzi z bloga Świat Czytników

Dwudziestego piątego grudnia wchodzi w życie nowa ustawa o prawach konsumenta. Wnosi ona dla nas jako klientów trochę dobrego, ale jednocześnie może skomplikować zakupy. Pod koniec grudnia w wielu polskich e-księgarniach oraz innych sklepach internetowych będziecie mogli zauważyć liczne zmiany. Niektóre sklepy przesłały już swoim klientom nowe regulaminy – inne pewnie to zrobią w najbliższych dniach. Pojawi się pewnie wiele pytań o sens takich zmian – ale niekoniecznie kierowanych we właściwym kierunku. W tym artykule postaram się przedstawić, co i dlaczego się zmieni. Przede wszystkim – to nie wymysł księgarni – a spełnienie wymogów Ustawy z dnia 30 maja 2014 r. o prawach konsumenta, która z kolei oznacza wprowadzenie w polskim prawie kilku dyrektyw unijnych. Podobnie zrobiło już wiele krajów Unii. 16


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Generalnie celem ustawy jest to, aby nam wszystkim było lepiej. UOKiK przygotował specjalną stronę prawakonsumenta.uokik.pl, gdzie możemy przeczytać o tym, co nas czeka po 25 grudnia. Warto się z nią zapoznać, również jeśli nie kupujemy w sieci, bo ustawa zmienia też np. zasady gwarancji i rękojmi. Korzystam tu m.in. z informacji przesłanych przez Publio, które dziś uruchomiło specjalną stronę z prezentacją zmian z punktu widzenia klienta księgarni.

Strona zamówienia po zmianach Wyobraźmy sobie, że kupujemy e-booki. Dodaliśmy je do koszyka, zalogowaliśmy się w księgarni i teraz widzimy stronę podsumowania zamówienia. Tak wyglądać będzie w Publio.

Kliknij aby powiększyć. Poza tradycyjnymi danymi płatnika, mamy też nowe pola.

17


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Informacja o prawach przysługujących klientowi

W przewijanym okienku widzimy mnóstwo informacji, które sklep musi przekazać klientowi, zgodnie z następującym fragmentem ustawy: Art. 12. [Obowiązki przedsiębiorcy] 1. Najpóźniej w chwili wyrażenia przez konsumenta woli związania się umową na odległość lub poza lokalem przedsiębiorstwa przedsiębiorca ma obowiązek poinformować konsumenta w sposób jasny i zrozumiały o: 1) głównych cechach świadczenia z uwzględnieniem przedmiotu świadczenia oraz sposobu porozumiewania się z konsumentem; 2) swoich danych identyfikujących, w szczególności o firmie, organie, który zarejestrował działalność gospodarczą, a także numerze, pod którym został zarejestrowany; 3) adresie przedsiębiorstwa, adresie poczty elektronicznej oraz numerach telefonu lub faksu jeżeli są dostępne, pod którymi konsument może szybko i efektywnie kontaktować się z przedsiębiorcą; [...] 15) kodeksie dobrych praktyk, o którym mowa w art. 2 pkt 5 ustawy z dnia 23 sierpnia 2007 r. o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym oraz sposobie zapoznania się z nim; [...] 18) wysokości i sposobie złożenia kaucji lub udzielenia innych gwarancji finansowych, które konsument jest zobowiązany spełnić na żądanie przedsiębiorcy; 19) funkcjonalności treści cyfrowych oraz technicznych środkach ich ochrony; 18


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

20) mających znaczenie interoperacyjnościach treści cyfrowych ze sprzętem komputerowym i oprogramowaniem, o których przedsiębiorca wie lub powinien wiedzieć; [...] Ustawa wylicza 21 punktów, do których przeczytania sklepy muszą zmusić swoich czytelników. Momentami są to rzeczy ważne i potrzebne, a momentami straszne pierdoły. W wielu przypadkach to są informacje, które sklep i tak podaje w innych miejscach. Na przykład: na czym polega zabezpieczenie e-booków – to znajdziemy w pomocy, a jaka firma realizuje zamówienie – w regulaminie czy stopce. Efektem ustawy jest jednak to, że wszystkie informacje trzeba powtórzyć w jednym miejscu, tak jakby to sprawiło, że klient je przeczyta... Choć oczywiście mogą się przydać po zakupie, gdy natrafimy na jakiś problem, bo mamy też tam szczegóły na temat reklamacji. Warto w tym miejscu zauważyć, że powyższy wymóg likwiduje możliwość kupna jednym kliknięciem. A ściślej – będzie potrzebnych kilka kliknięć. W przypadku Publio będzie nadal dostępna opcja szybkiego zakupu, ale po kliknięciu przycisku na stronie produktu zobaczymy okienko ze wszystkimi informacjami i zgodami, które wymusza ustawa. Polskie prawo dokonało tego, co nie udało się Amazonowi, którego patent na one-click obowiązuje tylko w Stanach. Te same informacje o naszych prawach otrzymamy na maila, zgodnie z artykułem: Art. 21. [Przekazanie konsumentowi potwierdzenia zawarcia umowy] 1. Przedsiębiorca ma obowiązek przekazać konsumentowi potwierdzenie zawarcia umowy na odległość na trwałym nośniku w rozsądnym czasie po jej zawarciu, najpóźniej w chwili dostarczenia rzeczy lub przed rozpoczęciem świadczenia usługi. Teraz rzecz zabawna – choć niedotycząca e-booków. Wspomniane 21 punktów obowiązywać będzie również sprzedawców telefonicznych. Jeśli zadzwoni do Was jakaś miła pani i zaoferuje np. nowy pakiet na telewizję – to przed dokonaniem przez Ciebie zakupu będzie musiała przeczytać wszystkie informacje o Twoich prawach, nawet jeśli puści to z automatu, całość zajmie pewnie z 10 minut.

19


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Co więcej – umowy telefonicznej nie będzie można zawrzeć bez otrzymania przez klienta na „papierze lub trwałym nośniku” (może być załącznik do maila) wszystkich umów i potwierdzenia przez niego chęci zakupu. Sądzę, że te zmiany skutecznie zniszczą branżę telemarketingu w Polsce, czego mi specjalnie nie żal, bo mam serdecznie dość dzwoniących do mnie handlowców.

Wyrażenie zgody na rozpoczęcie świadczenia

Nowa ustawa wprowadza termin 14 dni na zwrot zakupionego towaru, zamiast wcześniejszych 10. To dla kupujących produkty fizyczne na pewno dobra zmiana. Co z e-bookami? Otóż okazuje się, że zgodnie z ustawą rozpoczęcie korzystania z publikacji elektronicznej oznaczać będzie... rezygnację z 14 dni na zwrot – i sklep musi mieć na to wyraźną zgodę klienta. Jeśli klient nie zaznaczy odpowiedniego pola – to przez 14 dni ma prawo odstąpić od umowy, ale nie dostanie pliku do pobrania... Art. 38. [Wyłączenie prawa odstąpienia od umowy ] Prawo odstąpienia od umowy zawartej poza lokalem przedsiębiorstwa lub na odległość nie przysługuje konsumentowi w odniesieniu do umów: [...] 13) o dostarczanie treści cyfrowych, które nie są zapisane na nośniku materialnym, jeżeli spełnianie świadczenia rozpoczęło się za wyraźną zgodą konsumenta przed upływem terminu do odstąpienia od umowy i po poinformowaniu go przez przedsiębiorcę o utracie prawa odstąpienia od umowy. Prawda, że głupie? Jasne. Ale księgarnie muszą się tego przepisu trzymać. Oczywiście nie zmienia to faktu, że księgarnia może na własną rękę zgodzić się na indywidualne potraktowanie sprawy – jeśli np. kupimy książkę dwa razy albo pomylimy się.

20


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dziwne napisy na przyciskach

Zauważyliście pewnie przycisk „Kupuję i płacę”. Czemu takie dziwne sformułowanie? Zacytujmy artykuł 17 ustawy. Art. 17. [Umowa zawierana na odległość nakładająca na konsumenta obowiązek zapłaty] 1. Jeżeli umowa zawierana na odległość, przy użyciu środków komunikacji elektronicznej, nakłada na konsumenta obowiązek zapłaty, przedsiębiorca ma obowiązek dostarczyć konsumentowi w sposób jasny i widoczny, bezpośrednio przed złożeniem przez konsumenta zamówienia, informacji, o których mowa w art. 12 ust. 1 pkt 1, 5, 16 i 17. 2. Przedsiębiorca zapewnia, aby konsument w momencie składania zamówienia wyraźnie potwierdził, że wie, że zamówienie pociąga za sobą obowiązek zapłaty. 3. Jeżeli do złożenia zamówienia używa się przycisku lub podobnej funkcji, muszą być one oznaczone w łatwo czytelny sposób słowami „zamówienie z obowiązkiem zapłaty” lub innego równoważnego jednoznacznego sformułowania. 4. Jeżeli przedsiębiorca nie spełnia wymagań określonych w ust. 2 lub 3, umowa nie zostaje zawarta. Określenie „zamówienie z obowiązkiem zapłaty” spowodowało straszliwy popłoch wśród właścicieli sklepów internetowych. Czy zamiast „kup teraz” mają być takie potworki językowe? Jest tutaj furtka oznaczająca „równoważne jednoznaczne sformułowanie” – i mądre głowy doszły do wniosku, że można napisać „Kupuję i płacę”.

21


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Co o tym sądzę? Założenia ustawy, czyli ochrona praw konsumenta, są szczytne. Ale ile osób przeczyta te wszystkie informacje, jakkolwiek mogą być przydatne? Ile osób będzie miało pretensje do księgarni, że ta każe im rezygnować z prawa do zwrotu, gdy tymczasem to wymóg ustawowy? A co właściwie by się stało, gdyby księgarnia zignorowała takie pomysły i działała tak jak dotychczas? Polska jest takim dziwnym krajem, gdzie na „obronie konsumentów” robi się często niezły biznes. Powstał szereg „stowarzyszeń obrony konsumenta”, które po prostu... szantażują sklepy, w których regulaminach znajdą np. tzw. klauzule niedozwolone. Metoda szantażu jest prosta – albo kilkaset złotych opłaty dla takiego stowarzyszenia, albo pozew. Temat poruszał dość często Dziennik Internautów. Sklepy o tym głośno nie mówią, bo i nie ma się czym chwalić, ale takie praktyki są powszechnie znane, choć nie wiem, czy dotknęły którejkolwiek księgarni. Dlatego wszystkie większe sklepy będą starały się trzymać przepisów ustawy, nawet jeśli może nam to trochę utrudnić zakupy. Choć jak widzimy – starają się, aby utrudnień było jak najmniej.

22


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Żak: Stała cena książki a e-bookowy abonament – francuskie problemy Tekst pochodzi z blogu autorskiego Agnieszki Żak.

W 1981 r. we Francji wprowadzono tzw. Prawo Langa – czyli ustawę o stałej cenie na nowości książkowe. Od tamtej pory Francja jest regularnie przywoływana jako przykład kraju, który z powodzeniem wprowadził regulację na rynku wydawniczym. Dyskusja o przyjęciu podobnych rozwiązań toczy się obecnie w Polsce, o czym pisałam tutaj. Jednym z argumentów przeciwników stałej ceny jest to, że Prawo Langa przyjęto we Francji w zupełnie innych czasach, gdy rynek był inaczej ukształtowany i dziś, w dobie nowych technologii, nie ma sensu kopiować tych zasad w Polsce. Jak się okazuje – mają rację. Mimo wieloletnich doświadczeń ze stałą ceną francuski rynek wydawniczy ma właśnie nowy problem. Dziewiętnastego lutego br. francuska minister kultury Fleur Pellerin ogłosiła, że wszelkie serwisy oferujące nielimitowany abonament na czytanie e-booków, takie jak Kindle Unlimited, Youboox, YouScribe, Izneo (odpowiedniki polskiego Legimi) łamią przepisy o stałej cenie na nowości książkowe. Chodzi o to, że ceny e-booków w tych usługach są ustalane przez serwisy, a nie przez wydawców. Tym samym – działają nielegalnie. Oficjalny raport na ten temat (w języku francuskim) znajdziecie tutaj. Łatwo zauważyć, że w tym wypadku Prawo Langa działa na korzyść starego modelu sprzedawania książek/e-booków, blokując powstawanie nowych form dostępu do treści. Wiele osób uważa, że tak jak Spotify zmienił rynek muzyki, tak serwisy subskrypcyjne zmienią sposób, w jaki kupujemy i czytamy książki. Dlatego prawnik Youboox Emmanuel Pierrat próbował interpretować przepisy na korzyść e-booków. Jego zdaniem Prawo Langa obejmuje tylko książki papierowe, ponieważ odnosi się do kupna fizycznego przedmiotu – w zamian za opłacenie określonej ceny stajemy się właścicielami egzemplarza książki. Tymczasem w modelu abonamentowym wykupujemy zaledwie licencję na przeczytanie cyfrowej kopii. Rzeczywiście nie jest to do końca to samo – jednak z punktu widzenia prawa i minister Pellerin – ważniejszy wydaje się być właściciel praw do książki niż jej forma (zresztą podobne rozumienie problemu Francuzi pokazali w przypadku VAT-u na książki drukowane i e-booki, co się akurat chwali). Oznacza to, że gdyby to wydawca założył swój własny serwis subskrypcyjny zamiast współpracować z kolejnym dystrybutorem, jego biznes byłby całkowicie legalny. Warto też zaznaczyć, że ustawa o stałej cenie książki nie obejmuje ani self-publishe23


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rów, ani książek opublikowanych przez zagranicznych wydawców – a jedynie tytuły wydawców francuskich. I tu pojawia się problem, a na imię mu Amazon. Prace nad raportem dotyczącym legalności działania serwisów subskrypcyjnych zaczęły się w styczniu 2015 r., niedługo po wprowadzeniu we Francji przez Amazon usługi Kindle Unlimited. Wcześniej inne, ale francuskie, serwisy działały od lat. Rząd starał się więc przede wszystkich ochronić rodzimych wydawców przed konkurencją amerykańskiego giganta. Tyle że może odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Amazon podobno pracuje nad założeniem własnego domu wydawniczego we Francji, co pozwoliłoby mu ominąć niewygodne prawo. Firma miałaby skupywać prawa do książek i – już jako wydawca, nie dystrybutor – sprzedawać je w modelu abonamentowym. Na takie rozwiązanie nie stać ich konkurencji. Warto też zauważyć, że wiele tytułów w Kindle Unlimited to tytuły self-publisherów. Czy Amazon rzeczywiście planuje taki ruch? Zobaczymy – wszystkie serwisy mają trzy miesiące na dostosowanie swoich usług do prawa.

24


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tomasz Mróz: Permanentny kryzys czytelnictwa, czyli Platon w praktyce Wpis pochodzi z bloga Autora.

Co roku publikuje się statystyki, które świadczą o totalnym upadku czytelnictwa w Polsce. Prezentowany jest i opłakiwany przez garstkę zapaleńców niski odsetek ludzi czytających więcej niż jedną lub przynajmniej jedną książkę rocznie. Sądzę, że wraz z rosnącą grupą ludzi nieczytających powinno się wprowadzić kilka dodatkowych kategorii, ustalających pewną hierarchizację wśród naszych polskich wtórnych analfabetów. Mam na myśli szereg pytań sondujących, jak daleko ludzie oddalili się od literatury. A w dalszych zamierzeniach, jak trudnym zadaniem będzie nawracanie ich na drogę czytelnika. I tak kolejno, respondenci kategoryzowaliby się w swoim czytelniczym niebycie według poniższych pytań. Czy widział/a Pani/Pan w tym roku ekranizację jakiejś książki? Pozytywna odpowiedź dawałaby podstawy do stwierdzenia, że dana osoba utrzymuje jakikolwiek kontakt z literaturą, choćby na ekranie, oraz zdaje sobie sprawę, że filmy powstają na bazie książek. To może być również swego rodzaju płomyk nadziei, że kiedyś po nie sięgnie. Kolejna kwesta to: Czy widział/a Pani/Pan w tym roku książkę? Jest to podchwytliwe pytanie, ponieważ można założyć, że książkę można fizycznie zobaczyć w wielu miejscach. Odpowiedź negatywna daje w tym wypadku odsetek ludzi, którzy świadomie lub nie pomijają w swoim postrzeganiu świata istnienie książek. Ot, na przykład, idąc w markecie, zastanawiają się, co to są za kolorowe, pudełkowate, papierowe kształty w wielkich koszach z napisem „Wszystko po 9,99”. Prowadząc dalej tę intelektualną grę, można by się dopytywać: Czy Pani/Pan widział/a lub wie o istnieniu w Pani/Pana otoczeniu osoby, która w ostatnim roku czytała książkę? Tu wprawny badacz mógłby określić szanse na tak zwany marketing szeptany, kiedy czytający dziwak z sąsiedztwa zachęci kogoś do lektury. A ten zachęcony, po kilkudniowej walce wewnętrznej, z zarzuconym na oczy głębokim kapturem, pójdzie do księgarni i wyszepcze konspiracyjnym tonem tytuł polecanej książki. Jaki to ma sens? Jak bardzo powinniśmy się zajmować przyczynami braku chęci do czytania? Bo jak na razie wszelkie analizy tego zjawiska wydają się być sztuką dla sztuki. Po prostu, czytanie przestało być rozrywką masową. Przegrało batalię z filmami i grami komputerowymi. Pismo obecnie służy do przekazywania niektórych infor25


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

macji, zapisu poważnych rzeczy, ustaleń, ustaw, kontraktów, a w formie niskiej do szybkiej wymiany informacji i komentarzy w internecie, najczęściej pozbawionych prawidłowej gramatyki, interpunkcji i tradycyjnej formy. Czy to źle? Odpowiem przewrotnie: dobrze dla niektórych. Na przykład dobrze dla deweloperów oferujących mieszkania. Po kilkudziesięciu latach nieczytania znacznej części społeczeństwa umowa sprzedaży mieszkania będzie musiała być podzielona na trzy części. Część pisana dla wszystkich, którzy chcą czytać warunki „od dechy do dechy”, wraz z karami, obostrzeniami i ryzykiem. Tu odpadnie gros klientów, którzy nie będą w stanie przebrnąć tych zapisów ze zrozumieniem. Dla nich zaplanuje się część drugą, również pisaną, zawierająca optymistycznie brzmiące streszczenie umowy wraz z adnotacją „O resztę spytaj swojego prawnika, najlepiej przed podpisaniem”. I tak wiadomo, że większość nie spyta, a już na pewno nie przed podpisaniem. A potem, w przypadku kłopotów, obudzi się, żądając, aby rząd i parlament zajął się ich nieprzewidywalną niedolą. Jednak to funkcjonuje już dzisiaj, w każdym kontrakcie mamy zapisy tak zwanym „małym drukiem”. Nowością zaś będzie trzecia część umowy – obrazkowa, przeznaczona dla przeważającej większości kupujących. Sprzedający umieści tam wizualizację oferowanego mieszkania, a klient będzie stawiał krzyżyk przy piktogramie przedstawiającym kciuk skierowany w górę. Potem oczywiście będzie zobowiązany przelać przedpłatę ze swojego konta, zarządzanego również w sposób obrazkowy, i pozostanie mu zachować nadzieję, że deweloper nie wyrzuci go ze swojej listy znajomych przed sfinalizowaniem kontraktu. W ten sposób spełni się koncepcja Platona, planującego rządy filozofów. Państwo miałoby funkcjonować tam w postaci garstki mędrców decydujących o losach wszystkich. Kierują oni osłaniającą ich armią i przytłaczającą większością żywicieli, od czasu do czasu „lajkujących” jakieś ważne wydarzenie ogłoszone przez nadzorców. Już słyszę te oburzone głosy: „Wyhamuj człowieku! Jak ktoś czyta, to od razu mędrzec i od razu rządzi światem? Co za koncepcja Plutona? Wolne żarty!”. Dobrze. Może się zagalopowałem, może nie jest tak źle i świat jest jeszcze poukładany „po staremu”. Ale ja na wszelki wypadek czytam przynajmniej tę jedną książkę rocznie. Bo nie znasz dnia ani godziny, kiedy będą nas dzielić na rządzących i rządzonych, a wtedy lepiej wiedzieć co się podpisuje.

26


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Powiązane wpisy: 1. Początek 2. Krwawy Courier 3. Legenda 4. Życie na wysokich obrotach

27


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Łukasz Kotkowski: Dobra książka obroni się sama? Otóż nie, czyli jak wydawnictwa promują książki Artykuł pochodzi z serwisu Spider'sWeb Jest pewna prawda, która funkcjonuje we wszystkich dziedzinach handlu, niezależnie od branży – dobry produkt nie wystarczy. Trzeba go jeszcze umiejętnie sprzedać. A żeby tego dokonać, w naturalnej kolei rzeczy potrzebna jest odpowiednia promocja. Jakie opcje w tym zakresie mają pisarze? To zależy od sposobu, w jaki zdecydowali się wydać swoją książkę. Choć dla wielu ludzi jest to ideologicznie nie do przyjęcia, nie ma co się oszukiwać – książka to też produkt. W dodatku taki, który wchodzi na wiecznie przesycony rynek. Gdybyśmy oceniali czytelnictwo jak inne branże, to łatwo można dojść do wniosku, że każda książka napisana od jakichś 50 lat jest niepotrzebna – przecież napisano już wszystko, o wszystkim. Na szczęście rynek książki rządzi się zupełnie innymi prawami, a nieustanna potrzeba poznawania dobrych historii czy edukowania się drzemiąca w czytelnikach sprawia, że każdego roku na sklepowych półkach przybywa tysięcy pozycji. Nie ma co ukrywać, że to rynek bardzo zatłoczony. Dlatego każda nowo wydana książka musi toczyć zażartą walkę o przetrwanie i zaskarbienie sobie uwagi masowego odbiorcy. Ileż razy na forach przeczytałem zdanie „dobra książka sama się obroni”. Otóż nie, to tak nie działa. Bo żeby dobra książka mogła się bronić, musi najpierw mieć przed czym. Ktoś najpierw musi to dzieło przeczytać, a niepromowane książki zazwyczaj kończą pokryte kurzem, wciśnięte w najbardziej odległy kąt księgarni. By potem wrócić do wydawcy i leżeć latami w magazynach dystrybutorów. Skuteczna promocja – jak wszędzie – jest kluczem do udanej sprzedaży.

Jakie opcje ma pisarz w czasach Internetu? To w dużej mierze zależy od tego, jaką drogę wydawniczą obrał. Pomimo cyfryzacji i boomu na ebooki, w dalszym ciągu to wydawcy tradycyjni wiodą na rynku prym, i to oni mają największe pole do popisu jeśli chodzi o marketing.

28


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zupełnie inaczej jest z self-publisherami, którzy usiłują wypromować swoje dzieło na własną rękę. Owszem, dysponują oni sporym wachlarzem możliwości (o czym za chwilę), lecz w perspektywie są w stanie osiągnąć raptem ułamek tego zasięgu, jaki osiąga duży wydawca. Zapytałem o te różnice Marcina Baniaka, dyrektora działu promocji Wydawnictwa Literackiego: Kiedy myślę o self-publishingu i o wydawaniu książek w dużym wydawnictwie, widzę z jednej strony rozklekotaną drezynę, a z drugiej rozpędzoną lokomotywę. Autor współpracując z dużym wydawcą właściwie może być pewny, że otrzyma wsparcie, i to na kilku poziomach. Praca z autorem zaczyna się od pracy nad samym tekstem, czyli od profesjonalnej redakcji książki, korekty, projektu graficznego itd. Ostatnimi ogniwami tego łańcuszka są promocja i dystrybucja. Tak jak pisałem wcześniej, różnice leżą przede wszystkim w zasięgu, jaki jest w stanie uzyskać self-publisher, w porównaniu do tradycyjnego, dużego wydawcy: Co do dystrybucji, chyba wszystko jest jasne – self-publishing to w gruncie rzeczy ograniczona, wąska grupa potencjalnych odbiorców. Ktoś, kto decyduje się na taką formę działalności pisarskiej, musi sobie zdawać sprawę, że o jego dziele dowie się niewielu czytelników. Głównym kanałem jest tu oczywiście Internet. Co innego duży wydawca – wydawnictwom prężnie działającym na rynku zależy, aby ich produkt był dostępny we wszystkich najważniejszych kanałach. Duże sieci księgarskie, ale i księgarnie stacjonarne, księgarnie internetowe, hurtownicy – self-publishing raczej nie połapie tych wszystkich nitek i nie zapewni należytej ekspozycji nowego tytułu. Podstawową różnicą pomiędzy self-publishingiem a wydawaniem tradycyjnym jest też fakt, iż na sukces książki pracuje nie tylko wydawca. To cała sieć połączeń, grupy ludzi, których działania ostatecznie skutkują udaną kampanią promocyjną książki. Self-publisher, nawet taki z dużym zapleczem finansowym, nie jest w stanie utworzyć podobnej sieci: Wydając książkę w self-publishingu, pisarz nie ma też praktycznie żadnego wsparcia promocyjnego: może oczywiście przygotować sobie stronę internetową, założyć profil FB, prowadzić nawet bardzo aktywną działalność w mediach społecznościowych, tylko że nie przełoży się to na końcowy sukces. Duży wydawca to profesjonalnie zaplanowana i realizowana kampania informacyjna, to mailingi do kilkuset dziennikarzy w całym kraju, to kontakty z dziennikarzami, które owocują omówieniem, bądź recenzowaniem książek w mediach, to działania w Internecie, mediach społecznościowych; przygotowanie i produkcja ewentualnych materiałów promocyjnych, czyli standów, pla29


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

katów. To organizacja spotkań autorskich... self-publishing nie zapewni żadnego z tych działań. Marcin Baniak nie neguje idei samopublikowania, lecz podkreśla, że tą drogą nie można zajść daleko: Czy to oznacza, że self-publishing nikomu się nie przyda? Samo zjawisko, co do idei, jest pozytywne i inspirujące. I wierzę, że wkrótce w tym nurcie pojawi się nowe gorące nazwisko, autor albo autorka, pisarz, który podbije rynek. Ale żeby ten rynek podbić, będzie musiał przejść do mainstreamowego wydawcy.

Jakie opcje daje zatem self-publishing? Sporo z nich pokrywa się z tym, co tak czy inaczej robią wydawcy – mowa tu oczywiście o kampanii w Internecie i mediach społecznościowych. Aby jednak osiągnąć jakiekolwiek efekty, pisarz musi zbudować dookoła siebie społeczność, a to – jak wiadomo – wymaga bardzo dużo czasu i pracy. Nie bez powodu największym sukcesem samopublikowania cieszą się w Polsce i na świecie pozycje napisane przez ludzi, którzy wcześniej przez lata prowadzili blogi czy kanały na YouTube. Oni poświęcili dużo czasu na to, aby poprzez swoje działania w Internecie zbudować bazę czytelników. Mając rozległe, potencjalne grono odbiorców, marketing ich książki w zasadzie odbywa się sam, ponieważ mając zaangażowaną społeczność, muszą tylko odpowiednio ją pokierować. Tymczasem pisarz, który dopiero co rozpoczyna swoją działalność w Internecie, staje przed naprawdę trudnym wyzwaniem. Przede wszystkim, choć jest to prawda trudna do przełknięcia, to debiutującego pisarza... nikt w Internecie nie szuka. Nikt go nie potrzebuje. Nikt o nim nie słyszał. Dlatego debiutując w tradycyjnym wydawnictwie, pisarz zyskuje przede wszystkim pierwszą grupę odbiorców, do których dotrze za niego wydawca. Wydawca zaprezentuje światu nowego twórcę, pokaże jego dzieło, a czytelnicy zdecydują, czy jest ono warte ich uwagi. Podczas gdy pisarz próbuje wszystko zrobić sam, jego szanse... dość drastycznie spadają, a zbudowanie podobnej bazy potencjalnych czytelników może zająć długie lata, albo nie udać się wcale. Przechodząc jednak do konkretów, self-publisher ma kilka możliwości: założyć bloga i starać się o jego poczytność, publikować inne teksty na portalach o dużym zasięgu, 30


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

licząc na to, że w ten sposób przyciągnie do siebie czytelników, aktywnie działać w mediach społecznościowych i rozsyłać swoje dzieła do blogów książkowych, żeby zyskać kilka słów recenzji. Tutaj opcje się w zasadzie wyczerpują, jeśli mówimy oczywiście o self-publishingu bez przesadnych nakładów finansowych. Wiadomo, że dysponując odpowiednio dużą kwotą, pisarz może pokusić się o wynajęcie usług agencji PR, która zajmie się promocją za niego – mało który początkujący twórca może sobie jednak pozwolić na coś takiego, a tutaj przede wszystkim mówimy właśnie o takich pisarzach.

Czy to oznacza, że sprawa jest beznadziejna? Nie do końca. W jednej z kolejnych części tego cyklu przedstawię historie self-publisherów, którym udało się odnieść spektakularny sukces w świecie literatury, jednakże... nie są to przypadki rodzime. Rozważanie, dlaczego za naszymi granicami udaje się samopublikować, a u nas nie, zostawię sobie na inną okazję, jednak uniwersalnym pozostaje jeden fakt: decydując się na self-publishing, trzeba być świadomym ogromu pracy przy promocji książki. Dlatego jeśli zależy nam na jak największym gronie czytelniczym (a komu nie zależy?) w zasadzie jedyną, pewną drogą jest dobra umowa z dużym, uznanym wydawcą, który odpowiednio zadba o losy naszej książki. Decydując się na samopublikowanie, pomimo wszystkich możliwości współczesnego Internetu, z góry skazujemy swoją książkę na dotarcie do bardzo niewielkiej grupy odbiorców. Czytaj również inne teksty z cyklu Pisarz w czasach Internetu, żeby dowiedzieć się, jak napisać i wydać własną książkę.

31


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

i10: Jak zostać pisarzem... Wpis pochodzi z bloga i10.

Sporo czytam. Moim zdaniem dzięki czytaniu człowiek się rozwija, a to, co w nim rozwija się najszybciej, to jego wyobraźnia. Opinia ta odróżnia mnie od Franciszka Kacyniaka – człowieka, który w wydawnictwie Vectra wydał książkę pod tytułem „Osiem”. Książka podobno okazała się sukcesem. Gdybyście przejrzeli internet – stwierdzilibyście, że zbiera pozytywne recenzje, a przyglądając się tym recenzjom bliżej... na razie nie przyglądajmy się im bliżej. Książka posiada swój profil na FB: https://www.facebook.com/pages/Osiem-Franciszek-Kacyniak/1505131126441867? fref=ts Podobnie jak człowiek, którego nazwisko widnieje na okładce: https://www.facebook.com/franciszek.kacyniak?fref=ts Ale do rzeczy: – (...) Ja sam nie kupuję, ani nie pożyczam książek – mówi pan Kacyniak w jednym z udzielonych wywiadów – minus tego taki, że niewiele czytam. Ale jest i plus, że nie powielam stylu innych pisarzy, bo ich po prostu nie znam. Tam, gdzie pan Kacyniak znajduje plusy ja widzę minus namalowany ławkowcem. Jednak do przeczytania „Osiem” zachęciła mnie Czytelniczka Joasia (pozdrawiam), która podesłała mi dwie strony z sugestią bym ABSOLUTNIE KONIECZNIE poznał całość. Tak czynię.

32


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„Osiem” opowiada o życiu mężczyzny przeżywającego kryzys dojrzewania i będącego nieodpowiedzialnym, marzącym o zdradzeniu swojej kobiety gnojem. Banał. Jedyne, co w „Osiem” mnie urzekło to sporo zabawnych fragmentów gry słownej i celnych spostrzeżeń. Urzekły mnie, bowiem sam je napisałem. A tak się niestety składa, że nie nazywam się Franciszek Kacyniak, tylko całkiem inaczej. Książka zaczyna się niezrozumiałym wstępem i właściwie od razu daruję sobie komentowanie jego wartości merytorycznej czy... artystycznej. „Autor” podjął się tego zadania na bardzo wielu forach i skoro chciało mu się chwalić samemu – musi w swój kunszt wierzyć. Skupię się na podkreśleniu zbieżności treści (wydanej jesienią 2014) książki z blogiem. Zatem Asia podesłała mi to:

Pamiętacie tekst o wyjściu do kina? 33


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

http://www.idziesiec.pl/2014/06/o-tym-jak-z-najmilsza-poszlismy-do-kina.html: (...) – i10, nie uważasz, że zbyt rzadko wychodzimy razem? – ...i w bardzo nieprzezroczysty sposób stanęła pomiędzy mną a zawierającym ów stenogram monitorem. – No – spróbowałem wychylić się trochę w prawo, jednak widok zasłonięty był definitywnie, choć nie mogłem nie spostrzec, że w sposób kształtny. – Co „no”? – doleciało z góry. – To, co powiedziałaś – wychylenie w lewo też nie pomagało, za to bardziej widoczny stawał się odsłonięty fragment biodra. – Zgadzam się z tobą, kochanie. Zawsze się zgadzam. – Doskonale. Więc zaproś mnie do kina. – Czemu? – odsunąłem się razem z fotelem i oczom moim ukazała się jedynie prawa krawędź ekranu. Ta z reklamami. Zaś stojąca przed nią cała postać Najmilszej oświetlona była od tyłu bladoniebieskim światłem. Jakby sylwetka superlaski z przyszłości przysłanej żeby mnie zamordować... – Nie słuchasz mnie, prawda? – Oczywiście. Znaczy... – popatrzyłem na nią – ...oczywiście, że cię słucham. Chcesz iść do kina. Idź. Pozwalam. W ostatniej chwili uchyliłem się przed spopielającym spojrzeniem. Miejsce, w którym jeszcze przed momentem trzymałem głowę – poczerniało i zaczęło się dymić. – Nie proszę cię o pozwolenie i10, tylko stanowczo, jasno, wyraźnie i nieubłaganie żądam, żebyś mnie zaprosił. – No wiem przecież, wiem – spojrzałem na nią i zarechotałem. – A mogę cię zaprosić, a ty pójdziesz z Monisią? – Nie – superlaska tupnęła. – Zaproś mnie Z TOBĄ! Za rzadko gdzieś wychodzimy... ...właściwie musiałbym Wam wkleić cały tekst z bloga. Franciszek Kacyniak wyciął z niego kilka słów, kilka zmienił i całość nazwał Rozdziałem 5. U niego też skończyło się zrywaniem źle przyklejonych naklejek. Po tej lekturze przyglądam się książce bliżej. Druga strona pierwszego rozdziału:

34


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tekst na blogu: http://www.idziesiec.pl/2013/09/o-tym-jak-robiem-zupe.html (...) Rzucam okiem na kartkę. Najmilsza bazgroli jak lekarz. Cierpiący na dysleksję niewidomy wędrowny arabski lekarz wielbłądów. Ale praktyka czyni z mistrza mistrza, więc trochę deszyfruję (...) Ta sama strona:

na blogu: najmilsza.html:

http://www.idziesiec.pl/2013/09/o-tym-jak-zgodziem-sie-zeby-

Są takie chwile w życiu, kiedy mężczyzna musi podnieść głowę, zacisnąć zęby i dalej zmierzać drogą, którą zawsze zmierzać zamierzał. A ponieważ to nie była jedna z takich chwil, po prostu zawiozłem dziewczyny do najlepszej drogerii, jaką znam. (...) Książka:

Blog: http://www.idziesiec.pl/2013/09/efekt-motyla.html ...Duża Gęba siada koło niej, obie obwieszone złotem, pierścieniami, łańcuchami jak choinki. „W maju”? – myślę. Tu pozwolę sobie poczynić uwagę: zmiana maja na marzec zniszczyła dowcip. Połowa moich znajomych w marcu nadal ma choinki i nie zobaczyliby w tym nic śmiesznego. A w maju... no kto ma choinkę w maju? Idźmy dalej. Książka:

35


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Na blogu: http://www.idziesiec.pl/2013/09/o-tym-jak-obejrzaem-mecz.html (...)Więc kiwam głową minimalnie krzywiąc usta, żeby wyglądało, że myślę (...) Teraz dłuższy fragment książki:

I dla porównania blog: http://www.idziesiec.pl/2014/02/o-tym-jak-sprzedawalemodzywki.html (zwracam uwagę, że platforma blogowa w każdym adresie po „idziesiec.pl/” dodaje miesiąc i rok opublikowania wpisu) – Poproszę coś dla mojego Piotrusia – powiedziała stając w drzwiach. – Byle nie to co ostatnio, bo nie chciał żreć. 36


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pierwsza myśl – przysłał ją wybredny wnuczek robiący masę. Sam mógł skubaniec przyleźć, a nie babcią się wysługuje! Druga myśl – ale co chce kupić? Pewnie odżywkę, a tego są setki – więcej białka, mniej białka, z dodatkami, bez dodatków, smaki też są różne, który konkretnie nie przypadł do gustu wyrodnemu Piotrusiowi? Nie zgadnę. – Piotruś napisał jakąś kartkę? Zapadło milczenie. W ciszy klekotał wiatrak zamontowanej nad drzwiami nagrzewnicy. Patrzyłem na babcię, babcia patrzyła na mnie. Głucha może? – Co? – odezwała się pierwsza. – Czy Piotruś napisał, co ma pani kupić? – starałem się mówić głośno i wyraźnie – Albo powiedział? Mamy sporo środków – wskazałem za siebie palcem z miną, wyrażającą żal, że mamy aż tyle środków – i sporo smaków. – Mój kot nie pisze i nie mówi – to był głos osoby, która nie pozwoli robić z siebie wariatki. Piotruś zmienił się w Wojtusia. Niech żyje (iście franciszkańska) kreatywność. Na kolejnej stronie trafiam na opis samochodu. Otóż auto „autora” książki...:

Matiza już znacie, dość dokładnie został opisany na przykład tutaj: http://www.idziesiec.pl/2013/09/o-samochodzie.html (...) Zacząłem od rzeczy najważniejszych – obszedłem samochód i po kolei sprawdziłem koła. Były wszystkie. Przy okazji zauważyłem, że auto coraz bardziej przypomina geparda. Zwłaszcza na progach i na nadkolach rude cętki zrobiły się mocno widoczne. (...) Pierwszą rzeczą jaką zobaczyłem stawiając bagaże przy pojeździe była kałuża oleju. Drugą i trzecią rzeczą też były kałuże oleju. Olej leciał wszędzie... Zabawna gra słów w książce:

37


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

I na blogu: http://www.idziesiec.pl/2013/12/awaria-pradu.html Spojrzałem w kalendarz i pierwsze, w czym się zorientowałem, to że nie mamy kalendarza, w który mógłbym spojrzeć... Książka:

Blog: http://www.idziesiec.pl/2013/09/efekt-motyla.html Źle wróży godzina spotkania, dwunasta dziesięć, czyli na jedną osobę mają chyba przeznaczone dziesięć minut brutto, minus wejście, wyjście, zostaje osiem minut, co to za rozmowa, z Eminemem? I tutaj, po rozmowie telefonicznej (głównego bohatera z... no, zgadnijcie z kim? z dentystą!) akcja książki zaczyna się robić mętna i mdła, a czytanie zaczyna męczyć. Poza tym na widok takiego użycia napisanych przeze mnie słów chce mi się rzygać. Ale jesteśmy dopiero na początku! Przewracam na chybił trafił i znajduję kolejny fragment... I kolejny... Na razie odkładam książkę na półkę. Wrócimy do niej. Franciszek Kacyniak podpisuje egzemplarze „swojego” dzieła w księgarniach całej Polski. Zwykle w Empikach. Nie wiem, czy pisze tam swoje nazwisko, czy podpisuje się moim pseudonimem, może powinien? 38


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wiecie co? Żyć się, kurwa, odechciewa. Edit: CIĄG DALSZY

39


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Korol: Smoczy los Przez tysiące lat, w wyobraźni ludzi smoki przybierały różne kształty. Były podobne do węży, jaszczurek, krokodyli, kogutów, lub były po prostu zlepkiem różnych zwierząt. Już u Sumerów bogini Tiamat była przedstawiana jako smoczyca. Jedna jej połowa stała się niebem, a druga ziemią. Gdyby przyjąć tę mitologię jako prawdę, uznalibyśmy, że wszystko, co nas otacza, jest smokiem. W Chinach smoki były uważane za najdoskonalsze, najodważniejsze i najmądrzejsze ze zwierząt. Miały ciało węża, łuski rybie, rogi wołu, pysk wielbłąda, uszy byka. Z przodu orle szpony, z tyłu dwie nogi tygrysa, a oczy demona. Chiński smok mógł zmieniać swoją postać, potrafił latać lub kąpać się w wodzie. Był symbolem olbrzymiego państwa i jego władców – cesarzy. Sympatia do smoków rozprzestrzeniła się po całej Azji, tylko liczba smoczych palców się zmieniała. W Chinach i w Tybecie smoki mają zwykle pięć palców, koreańskie i indonezyjskie po cztery, w Japonii zostało im po trzy na każdą łapę. W starożytnej Grecji smoki występowały w wielu mitach, zwykle były to paskudy, z którymi należało walczyć. Przydawały się jednak czasami też do obrony przeróżnych skarbów. Pewien stugłowy smok o wdzięcznym imieniu Ladon był niemal nie do pokonania. Nie tylko był bardzo silny, ale także bardzo czujny, gdyż nigdy nie zasypiał. Bogini Hera nakazała mu strzec złotych jabłek w ogrodzie Hesperyd. Ladon miał jednak pecha, bo jedenastym zadaniem Herkulesa było zdobycie tych jabłek. Mimo że Herkules był herosem, czyli półbogiem i pokonał już wiele bestii, nie odważył się walczyć z tym smokiem. Poprosił o pomoc tytana Atlasa, który na pewno nie był ułomkiem, gdyż zajmował się podtrzymywaniem na swoich barkach nieba. Atlas zabił Ladona i zdobył złote jabłka. Tymczasem Herkules „potrzymał” mu niebo. Z ran smoka trysnęła krew. Z każdej kropli wyrosło drzewo, zwane draceną. Z pokręconych pni wyrastają smocze głowy – gałęzie. Przy zranieniu z dracen wypływa czerwony sok, który przypomina krew. Smocze drzewa potrafią przetrwać setki lat. Natomiast niejaki Kadmos, znany między innymi z tego, że był ojcem pięknej Europy (uprowadzonej swego czasu przez Zeusa, przeistoczonego dla niepoznaki w byka), zabił groźnego smoka oszczepem. Za radą bogini Ateny wyjął mu wszystkie zęby i posiał je w ziemi. Wyrośli z nich wojownicy. Podobnie sprawa się miała z Jazonem. Ów odważny bohater, z grupą innych podobnych do niego śmiałków, wyruszył statkiem na wyprawę, by zdobyć złote runo. Po wielu niezwykłych przygodach przybył do Kolchidy. Król Ajetes nie chciał oczywi40


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ście oddać złotego runa, dlatego wymyślił chytry plan. Postawił Jazonowi warunki wydawałoby się nie do spełnienia. Jednym z nich było właśnie zasianie smoczych zębów i pokonanie wojowników, którzy z nich wyrośli. Jazon rzucił pomiędzy nich kamień i wojowie pokłócili się między sobą o to, kto go rzucił. Zaczęli ze sobą walczyć i wszyscy zginęli (jak mówi klasyk: „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”). Ostatnią przeszkodą w zdobyciu złotego runa był straszliwy smok, który strzegł go w świętym gaju Aresa. Tym razem wymyślono inny sposób na bestię. Smok został uśpiony – albo przy pomocy specyfiku nasennego przebiegłej Medei, albo przez Orfeusza, który zaśpiewał mu kołysankę. Również w naszej słowiańskiej mitologii, o której tak często zapominamy, pojawia się smok, zwany żmijem. Najczęściej występował w podobnej postaci, jak i w innych kulturach świata, czyli olbrzymiego gada za skrzydłami. Z jednej strony był uosobieniem władcy zaświatów Welesa, albo wręcz ucieleśnieniem chaosu. Bywał także postrzegany jako istota pomagająca ludziom lub też jako strażnik wód i zasiewów. Występowały w słowiańskich wierzeniach również straszne smoki powietrzne, które ukazywały się ludziom pod postacią ptaka albo człowieka pokrytego łuską, ze skrzydełkami i wężowym ogonem. Tak więc żmije były w naszej mitologii bardzo różne. Jedne sprzyjały ludziom jako demony opiekuńcze, inne wywoływały straszne w skutkach klęski. Można było z nimi walczyć lub przyjaźnić się. Nie były więc postrzegane jako czyste zło. Dopiero chrześcijaństwo zaczęło przedstawiać smoki (a w Średniowieczu wierzono święcie, że istnieją) jako istoty będące uosobieniem diabła. Już w Apokalipsie św. Jana siedmiogłowy smok jest wcieleniem samego szatana. Tak też chrześcijaństwo będzie odnosić się do wszystkich mitycznych postaci. Do tej pory czci się św. Jerzego, który jakoby pokonał złego smoka. Potwór ów zamierzał skonsumować księżniczkę (wcześniej pożarł inne panny, ale z ludu, więc kto by się nimi przejął). Prawdziwym powodem, dla którego Jerzy Zwycięzca został świętym, było to, że mając wiele do stracenia – jako znany żołnierz, trybun ludowy i arystokrata – przeciwstawił się swemu władcy. Cesarz Dioklecjan prześladował chrześcijan. Święty Jerzy staną w ich obronie, za co został skazany na tortury i ścięcie. W Polsce najbardziej znanym jest smok wawelski. Pierwszy napisał o nim Wincenty Kadłubek, następnie Jan Długosz, Marcin Bielski i wielu innych. Smok ten również lubował się w pożeraniu owiec i dziewic, czyli istot uważanych dawniej za łagodne i naiwne. Obecnie, co do owiec, możemy się częściowo zgodzić, natomiast jak wykazały ostatnie badania nieocenionych amerykańskich uczonych, młode kobiety zmieniły się od tamtych czasów diametralnie. Smok wawelski został pokonany przez dwóch synów Kraka, lub też, jak dowodzą najnowsze pogłoski, zgładził go szewc Dratewka, zwany również Skubą, przy pomo41


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

cy wypchanego siarką baranka. Potwór połknął ten kąsek, lecz zawartość zaczęła go palić żywym ogniem. Niestrawność próbował ugasić wodą z Wisły. Tak się napił, że pękł. Szewczyk miał później z czego szyć buty. Do Polski zawitał również smok zwany bazyliszkiem. Ten typ smoka przewija się w wielu mitach, bajkach i podaniach nie tylko na terenach zamieszkiwanych przez Słowian. Bazyliszek wykluwał się z jaja, które złożył siedmioletni kogut. Było ono wysiadywane przez jaszczurki, węże lub ropuchy przez dziewięć lat. Nic też dziwnego, że posiadał dziób koguta, lub był do niego bardzo podobny, i choć nie należał do największych smoków, uważano go za ich najstraszliwsze wcielenie. Miał on bowiem właściwość niezwykłą: na kogo spojrzał, ten zamieniał się w kamień. Warszawski bazyliszek zamieszkiwał piwnicę kamienicy przy Krzywym Kole, na Starym Mieście. Wielu nieostrożnych wędrowców zeszło do tej piwnicy i nigdy z niej nie wróciło. Jedna z wersji tej legendy głosi, że bazyliszka pokonał odważny szewczyk (znów!), który zabił smoka lustrem. Potwór spojrzał w zwierciadło i zamienił się w kamień. I tym razem trzeba było uciec się do podstępu, a nie walki bezpośredniej. Bazyliszki wszakże do końca nie wymarły, gdyż często pojawiają się nawet we współczesnej literaturze. Spotykamy je w powieści J. K. Rowling „Harry Potter i Komnata Tajemnic”, w „Świecie Dysku” Terrego Pratchetta czy też u Andrzeja Sapkowskiego w sadze o wiedźminie. Oprócz bazyliszka występuje u niego kuroliszek, który jest mylony z tym pierwszym. Wszelkiego rodzaju smoki występują nieustająco w literaturze zarówno tej dla dzieci, jak i dla starszych czytelników. Skąd w ogóle ludzie, w różnych częściach świata, fantazjowali w podobny sposób o takich stworach? Zapewne zainspirowani odnalezionymi kośćmi dinozaurów i innych dawno wymarłych zwierząt. Ale tak naprawdę smoki istnieją! Mają do trzech metrów długości, okryty łuskami tułów, wielką przerażającą szczękę, w której znajduje się sześćdziesiąt zębów! Mają też ostre pazury u czterech łap i długi niebezpieczny ogon. W ślinie tego potwora czają się najbardziej zajadłe bakterie. Po ugryzieniu ofiara, nawet jak zdoła uciec, wkrótce słabnie, więc smok może ją dopaść i spokojnie pożreć. Już chyba domyślacie się, o jakich smokach tu mowa. Oczywiście to warany z Komodo, największe jaszczury, jakie żyją na naszej planecie. Inne publikacje Autorki na temat smoków [przy. red.]: Leksykon smoków, czyli poradnik dla początkujących smokolubów

42


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jak wydać książkę w Krainie Smoków Truskawkowy smok Niegrzeczna księżniczka

43


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E-WYDAWCY

44


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ – prezentacja laureatów! P I E RW S Z E M I E J S C E Krzysztof Golczak: SZCZĘŚCIARZ Przy każdym morderstwie odpowiedzi na wszystkie pytania znają dwie osoby: sprawca i ofiara. Po samobójstwie partnera podkomisarz Robert Jastrzębski próbuje odnaleźć się w nowej dla niego rzeczywistości. Przymusowy urlop nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Pozostaje liczyć na to, że kolejne dochodzenie przy wsparciu młodych sił śledczych poprawi sytuację. W Poznaniu, niemal pod nosem komendy, ktoś zastrzelił spokojnego biznesmena w jego własnym mieszkaniu. Wszystko wskazuje na to, że ofiara jest przypadkowa, a raczej nic sugeruje istnienia racjonalnego motywu zbrodni. Trudna sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy w równie niejasnych okolicznościach ginie osoba powiązana z ofiarą. Żmudne, drobiazgowe śledztwo nabiera nowego wymiaru. Czyżby Jastrzębskiemu trafił się pierwszy seryjny zabójca w jego długiej policyjnej karierze? A może to niezwykły zbieg okoliczności? Czy kontakty podkomisarza z miejskim półświatkiem zaowocują obiecującymi tropami? A może inteligentny, cyniczny i dotąd skuteczny podkomisarz poniesie spektakularną porażkę? Szczęście zdaje się sprzyjać sprawcy, pech prześladuje policję, a nieregulaminowy flirt z niesfornym świadkiem grozi kłopotami. „Szczęściarz” to miejski kryminał w starym dobrym stylu. Policjant, ofiara, śledztwo, morderca. Dobro kontra zło. I jeszcze coś pomiędzy...

45


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

DRUGIE MIEJSCE Sebastian Imielski: SZKOŁA NA WZGÓRZU Szkoła uczy i karze niepokornych. Posada w Zespole Szkół w Sławinie jest dla Sylwestra Cichego szansą na nowy początek po osobistych niepowodzeniach. Młody nauczyciel szybko przekonuje się, że życie na kaszubskiej prowincji dalekie jest od sielanki. Szkoła – zarządzana surową ręką przez małżeństwo Mechów – kryje w sobie wiele tajemnic. Bohater zagłębia się w nie, gdy w nieznanych okolicznościach przepada bez wieści jedna z uczennic. Wbrew dyrekcji szkoły Cichy angażuje się w poszukiwania. Analizuje historię placówki i odkrywa, że dwadzieścia pięć lat wcześniej zniknęła i nigdy nie została odnaleziona inna dziewczyna. Belfer przekonany, iż przypadki obu uczennic się łączą, prowadzi swoje dochodzenie. Pomaga mu dziennikarz trójmiejskiego brukowca Karol Zawada, przed laty zajmujący się sprawą zaginionej uczennicy. Co się stało z dziewczynami? Zostały porwane? Czy jeszcze żyją? A może uciekły, jak sugeruje policja? Nerwowe reakcje pewnych osób oraz dramatyczny rozwój wydarzeń dowodzą, że badanie przeszłości Sławina wyraźnie komuś zagraża. Czyżby na teranie spokojnego miasteczka grasował morderca? Cichy i Zawada są pewni swoich teorii – dlatego z narażeniem zdrowia, a nawet życia angażują się w jego zdemaskowanie. „Szkoła na wzgórzu” to zgrabne połączenie powieść detektywistycznej i obyczajowej. W małomiasteczkowej scenerii rozgrywają się wielkie dramaty i rozciągnięte w czasie tragedie.

46


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

TRZECIE MIEJSCE Grzegorz Bartos: CUKIERECZEK Poszukiwanie, które staje się obsesją, mężczyzna, który nie ma czasu do stracenia, i kobieta, dla której warto żyć. Gerard Burzyński, policjant z wydziału dochodzeniowo-śledczego radomskiej Jedynki prowadzi prywatne śledztwo w sprawie zaginięcia Eweliny Frankowskiej – byłej mistrzyni kickboxingu. Przemierza zakamarki „miasta z wyrokiem”, jego zaułki, ślepe ulice, torowiska, Planty. Poszukiwanie Cukiereczka to dla niego znacznie więcej niż praca, więcej niż zadanie – w grę wchodzi uczucie. Czeka go niełatwa przeprawa, bowiem porywacz, postać z cienia, obdarzył swoją ofiarę równie silnym afektem. „Współczuję temu, kto spróbuje jej zrobić krzywdę” – mówi o Frankowskiej jej stary trener. Cukiereczek walczy od trzynastego roku życia. Dziewczyna, która wychowała się w najgorszej dzielnicy miasta, weszła na sam szczyt sportów walki i... zrezygnowała. Dlaczego? „Pies z martwego miasta”, szukając tropów, dotyka niejednej tajemnicy związanej z byłą mistrzynią. A zegar tyka. Gerard ma coraz mniej czasu, aby odkryć, kto jest stalkerem. „Cukiereczek” to thriller o obsesji. Powieść kryminalna o poszukiwaniu odpowiedzi. Przejmujący obraz szaleństwa i portret miasta skazanego na śmierć.

47


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Nasz pierwszy konkurs – garść refleksji Teraz mogę to napisać z cała odpowiedzialnością; pierwszy konkurs literacki, zorganizowany przez Oficynę wydawniczą RW2010 uważam za zakończony. I z tego właśnie powodu pozwolę sobie na garść refleksji, przeplataną okruchami wspomnień... Pomysł konkursu narodził się... dokładnie nie pamiętam, więc jako datę rozpoczęcia przyjmijmy 30 września 2013 roku; wtedy właśnie założona została całkowicie tajna grupa dyskusyjna w serwisie Facebook.com, dzięki której mogliśmy przede wszystkim przekazać ideę, zgromadzić członków jury, prowadzić wspólne dyskusje i obrady, a na koniec – wyłonić zwycięzców. Sama idea konkursu była – nieskromnie przyznam – dość karkołomna; chcieliśmy, aby członkami jury byli znani i uznani Autorzy, którzy nie tylko wyłonią spośród nadesłanych powieści troje laureatów, ale również pomogą nam w promocji ich nagrodzonych prac. A że najbardziej zwariowane pomysły udają się tylko wierzącym w nie wariatom, więc... postanowiliśmy uwierzyć w siebie i po prostu to zrobić. Do prac jury zaproszenie przyjęło – nomen omen – trzynaście osób. I tu jest miejsce na osobne, gorące podziękowania, bo bez Nich to by się nigdy nie udało! Członkowie jury (w kolejności alfabetycznej): Katarzyna Bonda, Marta Guzowska, Agnieszka Hałas, Anna Klejzerowicz, Agnieszka Krawczyk, Iwona Mejza, Adrianna Michalewska, Alicja Minicka, Romuald Pawlak, Katarzyna Rogińska, Marcin Rusnak, Jacek Skowroński, Konrad Staszewski.

48


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kochani! Jeszcze raz wielkie, wielkie podziękowanie dla Was wszystkich za zaangażowanie i wkład. A wkład był niemały! Każdy z jurorów „podarował” nam jedno swoje opowiadanie. Zebraliśmy trzynaście doskonałych tekstów, które ukazały się w formie ebooka jako antologia „Kryminalna 13”. Autorzy-jurorzy zgodzili się, abyśmy cały zysk ze sprzedaży antologii przeznaczyli na kampanię reklamową dla laureatów konkursu. O kwotach nie wypada tutaj mówić, ale jedno stwierdzić wypada; zgromadziliśmy dzięki wspaniałomyślności jurorów dość środków, by taką kampanię przeprowadzić w zakresie gwarantującym dotarcie z przekazem do kilkudziesięciu tysięcy odbiorców! Na konkurs nadeszło dwadzieścia siedem prac, z których nasz zespół redakcyjny wybrał dziesięć najlepszych, a te z kolei zaprezentowano Szacownemu Jury. Obrady przebiegły sprawnie, a jurorzy byli dość jednomyślni, więc trzy nagrodzone powieści zostały wybrane praktycznie przez aklamację. Chciałbym też poświęcić kilka zdań nagrodzonym powieściom; nie, to nie będą recenzje, raczej wrażenia z lektury. „Szczęściarz” to klasyczny kryminał policyjny, ze śledztwem, dobrą znajomością realiów i psychologii, którego akcja dzieje się w Poznaniu. „Szkoła na wzgórzu” to bardzo starannie zbudowana i opisana intryga kryminalna, w której rozwiązaniu mają swój udział nauczyciel tytułowej szkoły i dziennikarz. „Cukiereczek” zaś to psychologiczne studium stalkera, zrealizowane po mistrzowsku i z wielką dbałością o psychologię. Właśnie w tej chwili ebooki trafiają do Waszych rąk i na Wasze czytniki, a prace nad papierowymi wersjami są już mocno zaawansowane i mam nadzieję, że jeszcze przed Świętami książki trafią do Was. A my... szykujemy nowy konkurs, o szczegółach którego możecie przeczytać poniżej. Tym razem do współpracy w charakterze jurorów zaprosiliśmy najaktywniejszych polskich blogerów książkowych, a nasz apel spotkał się z odzewem przerastającym 49


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nasze oczekiwania; prace w nowym konkursie oceniać będzie 46 jurorów. A rezultaty – mam nadzieję – będziecie mogli poznać już w przyszłym roku.

50


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

NOWY KONKURS – ZAPRASZAMY!!!

Regulamin konkursu na polską współczesną powieść obyczajową organizowanego przez Oficynę wydawniczą RW2010 i wydawnictwo SUMPTIBUS Poznań 2015

1. Oficyna wydawnicza RW2010 i wydawnictwo SUMPTIBUS ogłaszają konkurs na polską współczesną powieść obyczajową. 2. Konkurs jest otwarty; mogą wziąć w nim udział wszyscy zainteresowani, po spełnieniu warunków z p. 3. 3. Warunkiem wzięcia udziału w konkursie jest nadesłanie do 31 października 2015 roku na adres admin@rw2010.pl utworu spełniającego następujące kryteria: a) współczesna powieść obyczajowa, b) objętość minimum 150 stron (240 000 znaków ze spacjami), c) dostarczona w jednym z czterech formatów: DOC, DOCX, RTF, ODT, d) wysłana mailem na wskazany adres poczty elektronicznej, e) z załączonymi w treści maila danymi kontaktowymi Autora, oraz

51


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

f) oświadczeniem, że jest to utwór oryginalny, niepublikowany i Autor posiada do niego pełnię materialnych praw majątkowych, i g) oświadczeniem, że przyjmuje do wiadomości oraz akceptuje regulamin konkursu. 4. Kolegium redakcyjne w dniach od 2 listopada do 31 grudnia 2015 roku dokona wstępnej selekcji nadesłanych utworów, wyróżniając spośród nich te, które przy spełnieniu wymienionych w p. 3 kryteriów gwarantują jednocześnie odpowiedni dla potrzeb publikacji poziom literacki. 5. Wyróżnione utwory zostaną przekazane wszystkim jurorom, którzy wybiorą spośród nich w drodze głosowania trzy najlepsze utwory. 6. Każdy juror będzie mógł przyznać pięć, trzy i jeden punkt odpowiednio najlepszemu, drugiemu z najlepszych i trzeciemu z najlepszych jego zdaniem utworów. Członkowie jury w ciągu 60 dni ocenią utwory i poinformują Organizatora o rezultatach swojego głosowania. 7. W jury konkursu zasiądą wyłącznie blogerzy, którzy zgłosili swój udział do jury na grupie dyskusyjnej w portalu społecznościowym i pozytywnie przeszli etap weryfikacji. 8. Nagrodą dla wyróżnionych w konkursie prac będzie możliwość ich publikacji w Oficynie wydawniczej RW2010, pod warunkiem zaakceptowania przez Autora standardowych warunków umowy wydawniczej. Dodatkowo utwory nagrodzone zostaną w wydawnictwie SUMPTIBUS poddane procesowy kwalifikacji do druku i jeśli przejdą pozytywnie tę procedurę – zostaną skierowane do druku i dystrybucji na ogólnych zasadach. 9. Oficyna wydawnicza RW2010 i wydawnictwo SUMPTIBUS zastrzegają sobie prawo do innego podziału nagród, nieprzyznania nagrody głównej i odwołania konkursu w przypadku braku zainteresowania ze strony uczestników. 52


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

10. O wynikach konkursu poinformujemy 1 marca 2016 roku na naszej stronie www.facebook.com/RW2010pl i www.facebook.com/sumptibus

53


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Lista jurorów w konkursie na polską współczesną powieść obyczajową Agata Kądziołka, Naczytane, http://naczytane.blogspot.com/ Agnieszka Bruchnal, Niekończące się marzenia, http://agaaa006.blogspot.com/ Agnieszka Krizel, Recenzje Agi, http://nietypowerecenzje.blox.pl/html Agnieszka Markiewicz, Litera-Tour, http://literatour2.wordpress.com/ Alicja Podkalicka, „A safe, warm place with books”, http://asafewarmplacewithbooks.blogspot.com/ Alicja Wlazło i Monika Syminowicz, Zostać pisarzem, http://www.zostacpisarzem.pl/ Alicya Oss, Alicya w Krainie Słów, http://alicyawkrainieslow2.blogspot.com/ Aneta Rzepka, Spacer między książkami, http://recenzje-elwira.blogspot.com/ Angeline Caligo, Świat jest moim wyobrażeniem, ttp://amor-tollittimorem.blogspot.com Anna Deręgowska-Watza, Świat książek Goldenrose, http://swiatksiazek.wordpress.com/ Anna Goo, Moje życie, moje hobby i moja literatura, http://ganna-g.blog.pl/ Anna Grzyb, Pisaninka, http://asymaka.blogspot.com/ Anna Karowicz, Kto czyta – nie pyta, http://kto-czyta-nie-pyta.blog.pl/ Anna Sikorska, Górowianka, http://annasikorska.blogspot.com/ Dorota Lińska-Złoch, Przeczytanki, http://przeczytanki-czekolada.blogspot.com/ Grażyna Grzesiak, Recenzje, http://graz2007.blog.pl/ 54


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Hanna Agnieszka Greń, Książkolubna, http://ksiazkolubna.blogspot.com/ Irena Bujak, Zapatrzona w książki, http://zapatrzonawksiazki.blogspot.com/ Iza Filety, Filety z Izydora, http://filetyzizydora.blogspot.com/ Joanna Gutocka, Świat widziany moimi oczami, http://swiatwidzianymoimioczyma.blogspot.com/ Joanna Peczeniuk, Literacki świat JoKo, http://literackiswiatjoko.blogspot.com/ Justyna Gul, Qultura słowa, http://qulturaslowa.blogspot.com/ Karim Jazeer, Czytam więc jestem, http://www.czytamwiecjestem.pl/ Karolina Krakowiak, Lotta w świecie książek, http://lottaczyta.blox.pl/html Katarzyna Kłunduk, Czytam bo lubię, http://kindloteka.blogspot.com/ Katarzyna Mastalerczyk, Z pasją o dobrych książkach, http://kasiekmysli.blogspot.com/ Klaudia Skiedrzyńska, Nowe Horyzonty, http://nhoryzonty.blogspot.com/ Krystyna Meszka, Literacki świat Cyrysi, http://cyrysia.blogspot.com/ Łukasz Maludy, Trochę wolniej, http://trochewolniej.pl/ Madzia Osz, Ogród książek Mad, http://ogrodksiazekmad.blogspot.com/ Magdalena Majcher, Przegląd czytelniczy, http://przeglad-czytelniczy.blogspot.com/ Małgorzata Chlipała, Blask książek, http://www.blaskksiazek.pl/ Małgorzata Gwara, Zapiski z przypomnianych krain, http://zapiski-zprzypomnianych-krain.blogspot.com/ Małgorzata Pyzik, Mix książkowy, http://jezyna122.blogspot.com/

55


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marika Kachelska, Po Książkach Mam Kaca, http://pannakac-pisze.blogspot.com/ Marta Kor, Okiem MK, http://okiemmk.com/ Marta Magda Wróbel, Książki z nadzieją, http://ksiazkaznadzieja.pl/ Marta Mrowiec, Na regale u Marty Mrowiec, http://martamrowiec.pl/ Mery Orzeszko, Archiwum Mery Orzeszko, http://archiwummeryorzeszko.blogspot.com/ Monika i Paulina Rozborskie, Books&Culture, http://books-culture.blogspot.com/ Monika Piotrowska-Wegner, Zwyczajnie i szaro, http://monweg.blog.onet.pl/ Ola Jesiołowska, Aleksandrowe myśli, http://aleksandrowemysli.blogspot.com/ Patryk Obarski, Moje bestsellery, http://moje-bestsellery.blogspot.com/ Paulina Matysiak, Zaginam rogi, http://zaginamrogi.pl/ Paulina Stoparek, Redaktor na Tropie, http://redaktornatropie.pl/ Rafał Siemko, Booklips, http://booklips.pl/ Silviana, Recenzje Silviany, http://recenzje-silviany.blogspot.com/ Widleta Magdalena Umecka, Subiektywnie o książkach, http://www.subiektywnieoksiazkach.pl/

56


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

57


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

58


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WIEŚCI Z RYNKU

59


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Łukasz Sporyszkiewicz: Czytnik PocketBoook Aqua, czyli godny konkurent Kindle’a Tekst pochodzi z bloga BezDruku

Czytnik PocketBook Aqua jest pierwszym, z jakim miałem styczność, niepochodzącym ze stajni Amazon. Muszę przyznać, że na pierwszy rzut oka robi bardzo pozytywne wrażenie. Cieszę się, chcą się odróżnić od tego, co proponuje Kindle, i oferują własne rozwiązania. Zapraszam do lektury testu czytnika PocketBook (PB). Jak sama nazwa wskazuje, Aqua jest readerem wodoodpornym. W ramach testów narażałem go na wilgoć i kontakty z cieczą. Aqua zdał je bez problemu. Wrażenie zrobił na mnie test prezentujący jego zalety na tegorocznych Targach Książki w Krakowie. Aqua był tam przez cały czas zanurzony w akwarium. Po wyciągnięciu go z wody działał bez zarzutu.

WYGLĄD Czytnik wielkością jest zbliżony do Kindle Classic. Posiada sześciocalowy ekran eInk Pearl o rozdzielczości 800×600. Do minimum ograniczona jest ilość klawiszy. Na dolnej, bocznej krawędzi posiada przycisk Power oraz port micro USB z bardzo dobrze dopasowaną zaślepką. 60


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Klawisze PocketBook Aqua:

Aqua jest urządzeniem dotykowym, wyposażonym także w klawisze fizyczne ukryte pod gumowym panelem znajdującym się pod ekranem. To już dwie cechy, które stanowią przewagę nad propozycją Amazona. Obie są często postulowane przez czytelników ebooków i oczekiwane w nowych generacjach Kindle. Jednak kolejne edycje czytników Amazon nie posiadają ani wodoszczelności, ani fizycznych klawiszy. Mimo że jestem zadowolony ze swojego Paperwhite II, to nadal tęsknię za możliwością klasycznego przerzucania stron w moim nieodżałowanym Kindle Keyboard. Druga rzecz to wodoodporność. Rozumiem chęć i przyjemność korzystania z czytnika podczas kąpieli. Ta cecha nie przydaje się wyłącznie w wannie, ale także w warunkach bojowych, szczególnie na plaży, gdzie czytnik, bez specjalnych wysiłków posiadacza, może nabrać piachu pod obudowę. Sam używam Kindle praktycznie wszędzie i uważam brak możliwości czytania na plaży czy w kąpieli za dużą niedogodność. Przy okazji muszę zaznaczyć, że PB posiada na pokładzie oprogramowanie oparte na Linuksie. Nie możemy więc korzystać z usług abonamentowej Legimi czy aplikacji z Google Play.

61


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

FORMATY AKCEPTOWANYCH DOKUMENTÓW PocketBook może się pochwalić ogromną ilością obsługiwanych formatów plików: PDF, EPUB (wliczając pliki z zabezpieczenie Adobe DRM); FB2, FB2.ZIP, DOC, DOCX, TXT, DjVU, RTF, HTML, HTM, CHM, TCR, PRC, MOBI, ACSM. Mnie zainteresowały te najbardziej przyjazne tekstowi czytanemu... Strona tygodnika „Polityka” w PDF na czytniku Aqua:

Kontynuacja strony Polityki na PB Aqua:

Testowałem dwa formaty: ePub i PDF. Ten drugi, mimo że atrakcyjne wyglądający wizualnie, jest zupełnie nie do użytku, tzn. nie do czytania Nie znalazłem w menu czytnika żadnych narzędzi powiększających tekst powiedzmy do szerokości kolumny. Aqua zupełnie nie nadaje się do czytania tego typu plików. Podobnie zresztą jak Kindle. Szkoda czasu, nerwów i wzroku. Lepiej jest z klasycznymi plikami tekstowy62


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mi w PDF, ale w tym przypadku również to żadna przyjemność. Mimo na pierwszy rzut oka słabo widocznego tekstu pliku PDF, w menu „Tryb czytania” możemy dopasować kolumnę do ekranu Aqua. Dokładnie ta funkcja została opisana PocketBook Aqua w teście Świata Czytników. Naprawdę dużym plusem jest możliwość korzystania na Aqua z ebooków w formacie ePub zabezpieczonych DRM. Wiem, to niuans. Powiecie „przecież jest Calibre” itp. Zgadzam się, mnie jednak polskie eKsięgarnie bardzo rozleniwiły. Automatyczna wysyłka ze sklepu na czytnik zniechęciła mnie do zabawy softem, ściąganiem zabezpieczeń i konwertowaniem do mobi. Aby móc korzystać z ebooków zabezpieczonych cyfrowo, wystarczy raz podpiąć naszego PocketBooka do komputera i autoryzować urządzenie przy pomocy programu Adobe Digital Editors. Po autoryzacji, wszelkiego rodzaju zabezpieczone treści wysyłane na nasz czytnik, trafiają bez problemu. Co pewnie zauważyli Kindlowcy, nie wspomniałem nic o najbliższym im formacie mobi. Aqua, tak jak chyba wszystkie wspierające format ePub pomijają format czytników Amazona. W rzeczywistości ePUB (bez cyfrowych zabezpieczeń) i mobi, to zbliżone formaty cyfrowe o podobnej funkcjonalności.

WRAŻENIA UŻYTKOWNIKA W porównaniu do Kindle PocketBook to kombajn, który przy pierwszym kontakcie przytłacza. Dosłownie wszystkiego jest dużo: począwszy od formatów dokumentów obsługiwanych przez czytnik, poprzez wielopoziomowe menu, na grach kończąc. Takie bogactwo przypomina trochę tablet z einkiem. Po kontakcie z PocketBookiem zauważyłem, że taki urodzaj funkcji nie zawsze jest wskazany. Ilość czcionek, w których możemy przeczytać tekst, porównywalna jest z tą dostępną w MS Word. Co za dużo, to niezdrowo. Dobre 5 minut zajęło mi odpowiednie sformatowanie tekstu. Ten kto lubi czytać, a nie dysponuje nadmiarem czasu, wie, że 5 minut to dla czytelnika cenny czas.

63


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wybór czcionek PocketBook Aqua:

Nie jestem zwolennikiem rozbudowywania ponad miarę ereaderów, jednak dostępne w Aqua gry (szachy, Solitare, Sudoku) mogą stanowić fajny dodatek oraz pokusę i konkurencję w starciu z lekturą. Jak już wspominałem, bardzo dużą zaletą jest zostawienie, obok dotyku, klawiszy fizycznych znajdujących się pod czterema gumowymi przyciskami. O ile przy geście dotyku Aqua działała często z opóźnieniem, to klawisze fizyczne reagowały wzorowo. Od czasu do czasu dotyk nie reagował na polecenie. Dopiero po chwili i kilkakrotnym wykonaniu gestu przeskakiwał od razu o kilka stron. Przy okazji podczas testów nie mogłem znaleźć precyzyjnego sposobu przejścia o kilka czy kilkanaście stron w ebooku. Menu konfigurowania klawiszy w Aqua:

64


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Klawisze fizyczne mają jeszcze jedną ważną funkcję: są konfigurowalne. Zrzuty ekranu w tym teście zrobiłem właśnie dzięki odpowiedniej konfiguracji klawiszy. Mapowanie jest dwustopniowe: przy krótszym lub dłuższym naciśnięciu klawiszy pod ekranem możemy wywołać różne funkcje: włącz/wyłącz, przejście do menadżera zadań, zablokowanie klawiatury, przejście do menu głównego czy wspomniany już tutaj zrzut ekranu.

KOMUNIKACJA Jak wspominałem wcześniej, to mój pierwszy kontakt z innym producentem czytników niż Amazon. Funkcja „Send to Kindle” jest dla mnie podstawowym sposobem wysyłania ebooków na czytnik. Bałem się, że tutaj stanie się nim kabelek USB. Jakże się zdziwiłem, gdy okazało się, że ekosystem PocketBooka posiada nie tylko bliźniaczy „Send to PocketBook”, ale także synchronizację z Dropboxem i własną eKsięgarnię. Niestety system rejestracji w poszczególnych usługach jest zbyt skomplikowany. Każdą trzeba aktywować i rejestrować się w niej osobno. To duży dyskomfort w porównaniu do Kindle Store, gdzie jedną rejestracją zyskujemy dostęp do wszystkich usług: od zakupu ebooków, po wysyłkę plików na czytnik.

65


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Opcje synchronizacji w PocketBook Aqua:

Sama konfiguracja „Send to PocketBook” jest o wiele prostsza niż w przypadku bliźniaczej usługi Amazon. Podczas wysyłki z księgarni obsługującej ten system nie musimy nic robić poza wskazaniem naszego maila powiązanego z usługą w domenie pbsync.com. Przed wysłaniem ebooka na czytnik, w celu weryfikacji, najpierw dostaniemy mail autoryzacyjny z pytaniem, czy akceptujemy danego nadawcę do wysyłania nam treści. Zatwierdzenie (kliknięcie na link) powoduje, że za chwilkę otrzymujemy na czytnik wysłany mailem ebook. Przy kolejnych zakupach/wysyłkach nie mamy już żadnych ograniczeń i ebooki wpadają na PocketBooka bez problemu czy jakiś niepotrzebnych dodatkowych weryfikacji. Jedyne, co trzeba pamiętać, to by ręcznie włączyć Wi-Fi w naszym czytniku. Tryb automatyczny jakoś trudno zaskakuje. Podczas testów czytnika użyczonego przez firmę Prcontext eKsięgarnia wydawnictwa Helion Ebookpoint.pl, jako pierwsza na polskim rynku, wprowadziła wysyłkę treści na PocketBooka. Muszę zrugać tutaj cały nasz rynek eKsięgarski. Przed Ebookpointem żadna eKsięgarnia nie zdecydowała się na wysyłanie swoich książek na Czytnik inny niż Kindle. Co ciekawe, nawet te firmy, które sprzedają czytniki tej firmy nie oferują obsługi Pocketbooka. Na ostatnich Targach Książki w Krakowie Agorowe Publio intensywnie promowało model Aqua. Obecnie poprzez Gazetę Wyborczą sprzedaje cyfrowym prenumeratorom model 623 HighLight Touch. Grupa Foksal (empik, Virtualo, Gan66


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dalf), mająca w swojej ofercie czytniki PB, również się nie kwapi, by rozszerzyć dystrybucję ebooków o tego producenta. Jak pokazuje artykuł Cyfranka, nasi południowi sąsiedzi – Czesi nie mają problemów, by takie rozwiązanie stosować i dostarczać ebooki także na inne platformy niż Kindle. Czy eKsięgarniom zależy na tym, by wspierać Amazona i jego Kindla? Czy naprawdę nie chcą czytnikowej konkurencji na rynku ebooków? Właśnie dlatego tym bardziej się cieszę, że Ebookpoint tak szybko zareagował. Na marginesie muszę zaznaczyć, że wysłane mailem pliki na PocketBooka dochodzą na czytnik szybciej (przynajmniej w moim przypadku) niż te wysłane przez usługę Amazona. Panel główny czytnika PocketBook Aqua:

W pierwszej części testu skupiłem się na opisaniu i skomentowaniu głównych funkcji PocketBook Aqua. Drugą chcę poświęcić na opisie próby przeniesienia swoich nawyków czytelniczych z używanego stale Kindle’a na reader innego producenta. Zapraszam do swych spostrzeżeń z tego przeprowadzanego na sobie eksperymentu. Na początku o tym, jak czytam: lektura „Gazety Wyborczej” w ramach prenumeraty z Publio, Tygodniki: „Polityka” nabywana w ramach abonamentu z „Polityki Cyfrowej”, „Tygodnik Powszechny” z Kindle Store oraz ebooki z polskich eKsięgarni. „Tygodnik Powszechny” wypadł z ebookowego testu ze względu na to, że nie jest 67


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dostępny poza sklepem Amazona, choć nie byłoby problemem pobrać go w ePUB, choćby z Publio.

„Gazeta Wyborcza” na PocketBooku Aqua Największe nadzieje wiązałem z czytaniem dziennika Michnika. Publio jako jeden z nielicznych oferuje automatyczną wysyłkę treści na Dropbox. Liczyłem, że tą drogą łatwo będzie można przesłać gazetę na PocketBooka. Niestety spotkał mnie srogi zawód. Jeśli zdecydujemy się ustawić wysyłkę treści z Publio na Dropbox, eKsięgarnia utworzy nam nowy folder na naszym koncie w tej usłudze o nazwie Apps, w którym znajdziemy „aplikację” Publio. W niej umieszczone są foldery w których gromadzone są treści wysyłane z księgarni Agory. Super. Przykładowy fragment artykułu z PBAqua:

Niestety osobny folder o nazwie Aplikacje, w której znajdziemy bliźniaczą appkę nazwaną tym razem „Dropbox PocketBook”, w którym lądują treści wysłane przez usługę Dropbox PB. W przypadku Kindle w nocy Publio dostarcza nowy numer „Wyborczej” na czytnik. Jak dostarczyć go w warunkach bojowych (np. w drodze do pracy) na nasz PocketBook? Stworzyłem małą instrukcję, jak czytać, a raczej dostarczać prasę codzienną („Wyborczą”, „Metro”) Publio na Aqua: 68


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

1. Uruchamiamy w Publio automatyczną wysyłkę na Dropbox. 2. Rano wchodzimy na nasze konto „w chmurze” (na szczęście są aplikacje na smartfony obsługujące tę usługę), przenosimy plik interesującego nas wydania z apki Publio do PocketBook Drobox. 3. Następnie bierzemy naszego Aqua i aktywujemy dostęp do dostępnej sieci WiFi (lub udostępniamy internet z naszego smartfona). 4. Pobieramy plik dziennika z Droboxa i... ...uff możemy już czytać. Niestety nasze kombinacje i żonglerka mogą nam zabrać cały czas przeznaczony na lekturę w podróży. Męczące, ale jednak da się. Nie wyobrażam sobie wykonywania tylu kombinacji każdego poranka. Dziennik na czytniku PB wygląda bardzo dobrze. Tekst jest czytelny i konfigurowalny pod indywidualne potrzeby czytelników. Dobrze działa także spis treści, którego „linki” bezbłędnie przenoszą do treści danego artykułu.

„Polityka Cyfrowa” i PB Aqua Gorzej jest z „Polityką Cyfrową”, która także ma w pogardzie użytkowników czytników innych niż Kindle. Tutaj wydawca nie oferuje innej zautomatyzowanej formy wysyłki niż tygodnik w formacie mobi na Kindle. Nie ma możliwości wysłania plików „w chmurę”. Alternatywą jest pobranie tygodnika na dysk (w formacie: mobi, ePub, PDF) i dopiero wysłanie na reader. W warunkach bojowych wręcz niewykonane. Na szczęście „Polityka” jest tygodnikiem. Nie musimy więc dostarczać go na PB codziennie. Do tego nowy numer jest dostępny – nie jak to ma miejsce w przypadku „Wyborczej” w środku nocy – wieczorem we wtorek. Wgranie kabelkiem lub ręczne umieszczenie w folderze Dropboxa PocketBook – uciążliwe, jak w przypadku gazet pochodzących z Publio. Kto nie potrzebuje zalet „Polityki Cyfrowej” (wybranych artykułów w mp3 czy dostępu do archiwum), może oczywiście kupić w Publio tygodnik z wysyłką na Dropboxa. Teksty z „Polityki” wyglądają praktycznie identycznie jak te z „Wyborczej”.

Podsumowanie Po ponad dwutygodniowym korzystaniu z PB Aqua mam kilka uwag.

69


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Trudno mi się czyta na czytniku bez podświetlenia ekranu. Eink wydaje się ciemny, a lampki typu Kandle II, którą używałem kiedyś w swoim Classicu, niewiele dają. Po chwilowym powrocie do ekranu bez podświetlania śmieszy mnie polityka Amazonu, który wbrew logice stawia na moim zdaniem drugorzędną funkcję, jaką jest dotyk. Wiele osób narzeka na brak klawiszy fizycznych w PW. Nie widziałem za to krytycznych uwag o podświetleniu ekranu. Myślę, że lepszy Classic z klawiszami i podświetleniem niż bez klawiszy i bez oświetlenia, jak to jest w przypadku jego następcy. Jako użytkownik korzystający stale ze sprzętu Amazona myślałem, że reszta firm jest daleko w tyle za liderem i jedyne, co robi, to mniej lub bardziej go naśladuje. Myliłem się. PocketBook naprawdę nie odstaje od Kindle. Posiada czasami nawet bardziej rozbudowane funkcje niż ten pochodzący od Bezosa (synchronizacja z Dropbox). Z drugiej strony twórcy PB mogliby troszkę uprościć menu swojego sprzętu, bo naprawdę trudno jest się połapać w menu, menu kontekstowym i ustawieniach, nie wspominając o wyglądzie i zarządzaniu kolekcją ebooków. Trudno mi było dotrzeć intuicyjnie do niektórych funkcji. Instrukcja obsługi jest konieczna do tego, by poznać wszystkie funkcje PB Aqua. Moim zdaniem ekran początkowy widoczny na screenie w tytule wpisu nie jest szczytem przejrzystości i czytelności. Nagana należy się prawie wszystkim rodzimym eKsięgarniom oferującym ebooki. Wszyscy są po prostu niepoważni, nie oferując funkcji typu Send to Pocketbook. Czy wy nie widzicie, że w ten sposób wspieracie wcześniejszą lub późniejszą swoją konkurencję? Czego brakuje PB, by dorównać Amazonowi? Pełnego ekosystemu z dobrą synchronizacją. Mam prawo wymagać od producenta, bym książkę rozpoczętą na Aqua mógł kontynuować na tablecie. Nie znalazłem ani na stronie PocketBook, ani w sklepach systemu Android czy iOS aplikacji współpracującej z czytnikiem. Co prawda: jest aplikacja o tej samej nazwie, jest czytnikiem ebooków, obsługuje Adobe Editors, ale z producentem Aqua ma niewiele wspólnego. Na pewno nie współpracuje wspomniana apka z czytnikami firmy Pocketbook. I jeszcze jedna rzecz, która mnie drażni. Czytnik działa troszkę za wolno. Podczas testów nie mogłem szybko przewinąć książki o pięć stron, bo czytnik na chwilę zamierał, po to, by nagle wykonać skok do przodu o bliżej niesprecyzowaną liczbę stron. Podsumowując: czytnik PocketBook Aqua to dobry sprzęt stanowiący alternatywę dla dominatora Kindle. Patrząc na specyfikację sprzętu, widać, że producent stara się oferować to, czego brakuje czytnikom stajni Bezosa. Do sukcesu brakuje tylko nawiązania współpracy z polskimi eKsięgarniami nie tylko w zakresie sprzedaży sprzętu, ale także także dystrybucji treści na czytniki.

70


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Magdalena Szumna: Recenzja budżetowego czytnika Lark Freebook 6.1 Tekst pochodzi z bloga eKundelek.pl

Coraz więcej producentów czytników, z Amazonem na czele, stawia na czytniki z ekranami dotykowymi. Jednak zawsze na rynku będzie trochę budżetowych czytników, których obsługa będzie polegała na przyciskach. Kiedy prezentowaliśmy unboxing czytnika, pojawiły się komentarze, że może warto trochę dołożyć i kupić Kindle Classic. Jednak po wycofaniu Classica z Amazonu cena jego następcy wzrosła, przez co cena Larka robi się bardziej atrakcyjna i może budzić większe zainteresowanie. Dzisiaj przyjrzymy się budżetowemu czytnikowi Lark Freebook 6.1.

71


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wygląd i wymiary Dokładne wymiary czytnika to: 16,4 cm x 11 cm x 0,84 cm.

Waga 165 g jest niższa niż podana przez producenta w specyfikacji produktu i jest zbliżona do Kindle Classic (170 g).

72


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tył oraz ramka wokół ekranu czytnika jest wykonana z chropowatego, czarnego plastiku. Jest odporna na zarysowania, na mojej nie ma żadnych skaz nabytych podczas użytkowania. Chropowatość zapobiega nadmiernemu „palcowaniu się” czytnika i żeby nazbierać takie ślady jak na poniższym zdjęciu, trzeba się trochę natrudzić.

73


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przy próbie wygięcia czytnika słyszymy lekkie trzeszczenie, mogące trochę wystraszyć, ale Lark pozostaje sztywny.

Sterowanie Na początku ciężko mi było się przyzwyczaić do braku przycisków do zmieniania stron, jednak po pewnym czasie przestało sprawiać mi to różnicę. Tak samo jak kolejność przycisków, która jest inna niż ta w Kindle Classic, do której przywykłam. Zdarzało się, że chciałam wcisnąć przestrzeń między przyciskami kierunkowymi jako enter.

74


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przyciski ciężko nazwać ergonomicznymi. Są niewielkich rozmiarów i osobom o większych palcach korzystanie z takich przycisków może sprawiać problem. Tłoczone kształty ikonek w gumie są bardzo ciężko wyczuwalne, lepsze byłyby standardowe okrągłe przyciski, nawet schowane pod warstwą gumy.

75


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Omyłkowe przyciśnięcie czy mimowolne przewijanie stron raczej się nie zdarza. Czasami zdarza się natomiast, że czytnik „nie słucha” polecenia, tzn. wciskałam strzałkę do przodu, a on wracał na poprzednią stronę albo wyskakiwało okienko wyszukiwania wraz z klawiaturą ekranową. Na początku myślałam, że to wina etui (używałam Tuff-LUV dla Kindle), następnie, że to może jakiś nieznany mi skrót. Niestety jeżeli chodzi o skróty, to żadna kombinacja przycisków nic nie wywoływała, ani odświeżenia, ani zrzutów ekranu. Na temat skrótów nie znalazłam żadnych informacji. Czytnik da się obsługiwać jedną ręką, zarówno prawą, jak i lewą.

Co znajdziemy w głównym menu Do menu głównego wchodzimy ze stromy domowej, wybierając przycisk menu.

76


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

BIBLIOTEKA W Bibliotece, jak sama nazwa wskazuje, mamy dostęp do wszystkich naszych ebooków. Są one przedstawione w postaci listy bądź miniaturek okładek (Okładki). Niestety okładki wczytują się jedna po drugiej, co trochę trwa, dlatego lepszym rozwiązaniem jest używanie listy. Książki możemy posegregować według tytułu, autora, czasu ostatniego używania (ostatnio czytane) czy po dacie dodania.

77


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Z menu kontekstowego możemy również przejść do Ulubionych i Wyszukiwania. ZAKŁADKI Czytając ebooka, w łatwy sposób możemy wybierać w menu książki Dodaj zakładkę i dodać znacznik pomagający nam szybciej znaleźć potrzebną stronę. Lista zakładek ze wszystkich książek znajduje się w menu głównym.

78


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Po wybraniu tytułu przechodzimy na listę zakładek w danej książce. Zakładka jest oznaczona numerem strony, fragmentem, datą i godziną utworzenia.

Korzystając z menu kontekstowego, możemy usunąć poszczególne lub wszystkie zakładki. MENADŻER PLIKÓW W menadżerze znajdziemy wskaźnik zapełnienia pamięci wewnętrznej i zewnętrznej, czyli karty mikroSD.

79


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

OBRAZY Na Larku możemy przeglądać również pliki graficzne; oczywiście wszelkie zdjęcia i obrazki będą wyświetlane w odcieniach szarości. Wszystkie grafiki możemy wyświetlać jako listę bądź miniaturki, a także sortować według daty, nazwy, typu.

80


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Po przejściu na konkretny obrazek możemy go powiększać za pomocą polecenia przybliż (możemy dokonać trzykrotnego przybliżenia ), obrócić, a także sprawdzić jego właściwości.

Nie ma problemu z wyświetlaniem nawet dużych zdjęć (powyższe zdjęcie ma rozmiar 7,1 MB), są czytelne, chociaż o jakiejś większej „głębi szarości” musimy zapomnieć. Teoretycznie z czytnika dość łatwo możemy zrobić elektroniczną ramkę. Wystarczy otworzyć jakikolwiek obrazek, wybrać pokaz slajdów i czas ich zmiany. Uwaga! Na slajdach są wyświetlane surowe zdjęcia, tzn. bez rotacji i przybliżeń. USTAWIENIA W ustawieniach, jak to zwykle bywa, możemy ustawić opcję zasilania (czyli po jakim czasie czytnik ma zostać całkowicie wyłączony, a po jakim przejść w stan uśpienia), datę i godzinę, zmienić język, a także sformatować urządzenie lub przywrócić ustawienia domyślne.

81


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Znajdziemy tu również szczegółowe informacje o urządzeniu oraz adnotację, czy została dokonana autoryzacja DRM.

82


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ULUBIONE Tu szybko znajdziemy ebooki, które oznaczyliśmy jako ulubione. W ten sposób mamy do nich szybki dostęp, bez potrzeby wertowania całej biblioteki. Ebooki do ulubionych dodajemy z poziomu książki, wybierając w menu Dodaj do ulubionych; w lewym górnym rogu pojawi się wtedy gwiazdka.

UWAGA! Dodanie książki do ulubionych nie powoduje, że zostanie ona umieszczona w jakimś katalogu po podłączeniu urządzenia do komputera, więc nie możemy zrobić np. backupu tylko ulubionych książek, musimy wybrać je ręcznie. WYSZUKAJ W tym miejscu znajduje się wyszukiwarka ebooków, która wyświetla nam listę ebooków, w których tytule znajduje się dane słowo. Do skorzystania z niej należy użyć klawiatury ekranowej, która działa troszkę opornie i może zniechęcać do wpisywania długich tytułów. Jednak czasami wystarczy jedno słowo, żeby odnaleźć poszukiwanego ebooka. Wskazówka: Wpisując frazę w wyszukiwarce, gdy skończymy pisać, zamiast przechodzić na DONE, można od razu przycisnąć „return”; klawiatura wtedy zniknie i możemy zatwierdzić wpis przyciskiem „enter”.

83


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

UWAGA! Zdarza się, że wpisywanie słów na klawiaturze utrudniają przeskoki niezgodne z kierunkiem wybranej strzałki oraz zamykanie klawiatury w momencie przechodzenia na kolejną literę. INSTRUKCJA Do Larka została dołączona papierowa instrukcja, również w języku polskim. Jest ona dużo krótsza niż ta znajdująca się w pamięci urządzenia. Do tej z czytnika mam przede wszystkim dwa zastrzeżenia. Nie jest dostępna w języku polskim (a tylko po angielsku), co stoi trochę w sprzeczności z polskim interfejsem. Drugim zastrzeżeniem jest fakt, że instrukcja to plik pdf, co bardzo negatywnie wpływa na komfort jej czytania.

zauważył Adam-S i Cyfranek, okazuje się, że reflow pdf jest dostępny. Wystarczy wcisnąć przycisk menu, a następnie opcję Tylko tekst. Jeszcze raz dzięki za czujność.

84


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Szybkość (??) działania Na początku miałam problem z uruchamianiem czytnika; trwało to ponad 3 minuty, co dla mnie było czasem zbyt długim. Lubię czytać w wolnych chwilach, a takie czekanie, aż się włączy, było bardzo uciążliwe. W trakcie użytkowania czytnika udało mi się jednak coś na to poradzić. Najpierw, żeby przyśpieszyć możliwość sięgnięcia po książkę, wyłączyłam w Ustawieniach Automatyczne wyłączanie czytnika (Menu główne → Ustawienia → Ustawienia zasilania). Pomogło, chociaż mam wrażenie, że to czuwanie wpływa na częstość ładowania czytnika. No chyba że ograniczenie marnowania 3 minut spowodowało, że więcej stron przerzuciłam. Jednak receptą na długie włączanie się czytnika tak naprawdę było przeniesienie na komputer katalogu z darmowymi lekturami. Katalog Lektury to 2235 plików, więc takie obciążenie mogło spowalniać czytnik. Po tym zabiegu czytnik włącza się nieporównywalnie szybciej, a raczej dwóch tysięcy książek na raz czytać nie będziemy. Ja wrzuciłam na czytnik ok. 20 książek, które chcę czytać w najbliższym czasie. UWAGA! Przegranie katalogu na mikroSD i włożenie jej do czytnika nie przyśpieszy jego uruchamiania. Po długim uruchamianiu trzeba czekać jeszcze na załadowanie pamięci zewnętrznej. 85


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przy okazji dodam, że jest różnica między przejściem w stan uśpienia a całkowitym wyłączeniem czytnika. Po wybudzeniu wracamy na stronę, na której byliśmy przed uśpieniem. Natomiast po wyłączeniu i ponownym włączeniu czytnika jesteśmy na stronie głównej.

86


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

● uruchomienie po całkowitym wyłączeniu (z katalogiem Lektury: 3 min 20 s ● uruchomienie po całkowitym wyłączeniu (po usunięciu katalogu Lektury): 19,2 s ● wybudzenie z uśpienia: 1,8 s ● przerzucenie strony z odświeżeniem: 1,4 s ● przerzucanie 10 stron z odświeżaniem co stronę: 14,8 s ● przerzucanie 10 stron z odświeżaniem co 3 strony: 13,6 s ● przerzucanie 10 stron z odświeżaniem co 5 stron: 12,4 s ● otwarcie książki (3,1 MB): 9,2 s ● czas potrzebny na obrócenie ekranu w książce: 5,4 s. ● wejście do menu: 1,2 s ● otwarcie obrazka (7,1 MB): 3,2 s ● czas potrzebny na obrócenie obrazka: 3,3s Zastanawia mnie, po co w czytniku jest wejście na dodatkową kartę pamięci, skoro nadmiar ebooków tak spowalnia włączanie urządzenia, o ładowaniu biblioteki nie wspominając. No cóż, żyjemy w czasach, w których im większa pojemność, tym lepiej, dlatego dla producentów tak ważna jest możliwość dodania informacji o możliwości rozszerzenia pamięci.

Ustawienia dla ebooków – menu książki Dla każdego ebooka na czytniku można dopasować ustawienia. Pisząc dla każdego, mam na myśli dla każdego indywidualnie. Czyli jeżeli nie podoba się nam domyślna czcionka albo wolimy większe odstępy między wierszami, musimy zmienić to dla każdego pliku oddzielnie. Nie ma możliwości zmiany ustawień dla całej biblioteki naraz. Jest to oczywiście męczące, jednak z drugiej strony możemy rotację, marginesy, wielkość i rodzaj czcionki dostosować do danej książki. Przydaje się to, gdy z czytnika korzystają dwie osoby czytające różne treści – i np. jedna woli większe litery i małe marginesy, a druga małe litery i większe odstępy między znakami.

87


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W menu książki możemy dodawać/usuwać zakładki, dodać plik do ulubionych, znaleźć informacje o książce, zmienić orientację ekranu. Znajdziemy możliwość przejścia do spisu treści ebooka, a także innej strony (trzeba podaj jej numer. Warto zauważyć, że „strony” w ebooku nie są równoznaczne za stronami papierowymi, dla różnych formatów (epub i mobi) ten sam tytuł może mieć różną ilość stron.

88


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jest także możliwość wyszukania słowa w całym pliku. Znowu posłuży nam do tego klawiatura ekranowa. Dodam, że szukane frazy wpisujemy bez polskich liter, dlatego są problemy ze znalezieniem słów z polskimi ogonkami. Gdy są prezentowane wyniki wyszukiwania, na górnej belce zamiast tytułu znajduje się napis wyszukaj. Wyniki wyszukiwania przeglądamy za pomocą strzałek; na stronę z danym wynikiem dostajemy się, wciskając enter; aby wyjść z trybu wyszukiwania należy wybrać return.

Ciekawą opcją jest Auto przewracanie, gdzie możemy ustalić, z jaką częstotliwością 1–5 minut mają się zmieniać strony. Co prawda z tej opcji jakoś nie zdarzyło mi się korzystać, ale może być ona przydatna, kiedy chowamy się pod ciepłą kołdrę i nie chce się nam wystawić nawet palca, aby przewinąć stronę. Może być problem z dobraniem częstotliwości, ale zawsze możemy sobie pomóc przyciskiem kierunkowym. Opcja ta wyłącza się po wyjściu z książki. 3 TRYBY ODŚWIEŻANIA I GHOSTING Czytnik ma możliwości wyboru częstości odświeżania. Przypomnę tylko, że pełne odświeżenie to mignięcie na czarno całego ekranu. Czym rzadsze odświeżanie, tym większe prawdopodobieństwo pojawienia się tzw. ghostigu, czyli pozostałości na nowej stronie po poprzedniej. Znowu odświeżanie co stronę może być trochę drażniące i lekko spowolnić przerzucanie stron.

89


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W Larku są 3 tryby odświeżania: co stronę, co 3 strony i co 5 stron. Dodam, że ghosting jest widoczny dopiero przy 4 stronie, najbardziej po obrazkach. KROJE CZCIONEK, MARGINESY, WIELKOŚĆ LITER I ODSTĘPY MIĘ DZY WIERSZAMI Niestety Lark ma mało czcionek do wyboru, a dokładnie dwie: szeryfową i bezszeryfową sans Serif. Na poniższym rysunku od lewej są przedstawione czcionki: w formacie EPUB, szeryfowa w MOBI oraz sans Serif w MOBI.

90


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W plikach o rozszerzeniu EPUB, nie można zmienić kroju czcionki, tzn. niezależnie od ustawień wyświetlana jest czcionka szeryfowa. Rozmiar czcionki możemy wybierać z pośród 6 dostępnych: mała, średnia, duża, XL, XXL, XXXL. Różnica między najmniejszą a największą wynosi 2,6 mm. Czcionka mała literka „z” ma 0,9 mm, a w rozmiarze XXXL 3,5 mm, mierzenie odbywało się na ebooku w formacie EPUB.

Zarówno odstępy między znakami, jak i marginesy mają trzy stopnie: małe, średnie, duże. Różnice są przedstawione na poniższych zdjęciach. 91


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Trochę szkoda, że ustawienia związane z czcionką, wielkością liter są tak porozrzucane po menu, a nie zostały skupione w jednym miejscu.

„Czasami się gubię” Na koniec jeszcze raz podkreślę: największą wadą mojego Larka jest to, że podczas przewijania stron zdarza mu się najpierw na krótką chwilę zawiesić (do 2s), a potem zamiast przejść na następną stronę, przeskakuje na stronę poprzednią. Dzieje się tak niezależnie, czy przewijam strony strzałką do góry, czy w bok. Jest jeszcze druga odsłona tego problemu. Zamiast przejścia na kolejną stronę – wyskakuje okienko Wyszukaj. W tym wypadku trzeba użyć 2 razy przycisku „return”, a to zabiera trochę czasu i może denerwować, szczególnie podczas czytania trzymających w napięciu fragmentów.

92


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie wiem, czy jest to przypadłość tylko mojego modelu i wina leży po stronie przycisków kierunkowych, czy jest to wada wszystkich Freebooków 6.1. Dodam, że cofając się, na taki problem nie natrafiłam.

Podsumowanie Lark Freebook 6.1 spełnia najważniejsze funkcje czytnika: ma niemęczący wzrok ekran eInk, jest lekki, mieści dużo ebooków, bateria trzyma około 3 tygodni, można powiększać czcionki, robić zakładki. Niektórym będzie brakować możliwości robienia notatek czy słownika. Brak tego ostatniego, powoduje, że czytnik nie pomoże nam w nauce języków obcych, poprzez czytanie tekstów w oryginale. Producenci czytników promują swoje urządzenia, wgrywając na nie ebooki z portalu wolnelektury.pl. Z jednej strony to świetna reklama, jednak Lark na tym manewrze trochę traci, bo tak wolne uruchamianie czytnika może druzgocąco wpłynąć na jego ocenę. Niewątpliwym plusem urządzenia jest pełny interfejs w języku polskim. Dla części użytkowników jest to kluczowy argument przy wyborze czytnika. Niska cena i dostępność w księgarniach stacjonarnych może zachęcić do jego kupna wszystkich lubiących czytać, którzy nie potrzebują dodatkowych funkcjonalności, jak wysyłka ebooków za pomocą maila, słownik czy możliwość robienia notatek. Ten czytnik służy do czytania, a chyba do tego ma służyć. 93


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przygotowując tę recenzję, wielokrotnie porównywałam Larka do Classica, jednak postanowiłam rozdzielić to na dwa artykuły. Mała popularność czytnika sprawia, że bardzo mało jest dodatkowych akcesoriów dla niego. Nawet Lark, który ma dedykowane etui do swoich tabletów, dla tego modelu nic nie przygotował.

94


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ANALIZY

95


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Stała cena książki Wpis pochodzi ze strony Świat czytników

Pomysł części wydawców i dystrybutorów, aby ustalić stałą cenę na nowości wciąż powraca przy różnych okazjach. Dziś będzie o dyskusji w Senacie i analizie skutków. Czego by o tej ustawie nie mówić – to najważniejsza jest ścieżka legislacyjna. Parę dni temu, 17 marca 2015, zebrała się senacka Komisja Kultury i Środków Przekazu. Tematem posiedzenia było Czytelnictwo w Polsce. Jaki jest jego faktyczny stan i dlaczego konieczna jest regulacja rynku książki? – a poza senatorami wypowiadali się przedstawiciele rynku książki, głównie ci lobbujący za jej wprowadzeniem. Na stronie Senatu znajduje się nagranie z posiedzenia Komisji. Trwa ponad dwie godziny i jeszcze go nie przesłuchałem, ale relacjonują je m.in. Dziennik Internautów oraz Lubimyczytac.pl. Na spotkanie wybrała się też szefowa tego serwisu, Iza Sadowska. Pierwsze jej wrażenia: Po wczorajszym posiedzeniu odnoszę wrażenie, że przeważająca część rynku książki jest za i przychylnie patrzy na ustawę o jednolitej cenie książki. A także potrafi aktywnie lobbować na jej rzecz. Nie wiem, według jakiego

96


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

klucza Senat zapraszał gości, ale prawie wszyscy zabierający głos przedstawiali ustawę w samych superlatywach. I podsumowanie: Jaki był wynik spotkania? Siedmiu senatorów jednogłośnie zagłosowało za jak najszybszym rozpoczęciem prac i w rezultacie za wprowadzeniem ustawy oraz podkreśliło, że mają możliwość bardzo szybko ją wprowadzić (nawet jeszcze w tej kadencji – czyli przed najbliższymi wyborami). Trzeba się więc liczyć z tym, że ustawa o książce zostanie niedługo wprowadzona w życie. Jak wiemy, przedstawiciele PIK nie ukrywają, że ustawa o stałej cenie miałaby objąć w przyszłości e-booki. Dlatego nie warto tego tematu ignorować, choć na początku może nas nie dotyczyć. Przypomnę, że na ten temat było już tutaj kilka artykułów: 1. Maj 2013: Pożegnamy promocje? Wydawcy i księgarze chcą stałych cen na nowości! 2. Listopad 2013: Projekt ustawy o cenie stałej na książki – niby nas nie dotyczy, ale i tak możemy się obawiać. 3. Maj 2014: Ustawa o stałej cenie na książki – za kilka lat obejmie także ebooki! 4. W październiku 2014 pisałem o liście otwartym Polskiej Izby Książki pod sugestywnym hasłem „Polska książka potrzebuje ratunku”. Niedawno dostałem z PIK informację, że z końcem lutego cała akcja się zakończyła, zbierając ponad 2300 podpisów. Ten ostatni wpis był jednym z rekordowych pod względem liczby komentarzy na Świecie Czytników. Nie dziwię się, bo na pomysł stałej ceny można patrzeć z rozmaitych perspektyw. Ostatnio bardzo ciekawą analizę: Co nam da stała cena na książki, raczej niewiele – opublikował w Lubimyczytac.pl Marcin Zwierzchowski i warto ją tutaj przybliżyć. Zaczynamy od pytania – dlaczego akurat książka ma być uprzywilejowana i co, jeśli ustawa nie zadziała? Będąc złośliwym, aż chciałoby się zapytać, co jeżeli ustawa nie wypali, co jeżeli nie odniesie oczekiwanego skutku? Powstanie nowa? O obowiązkowym skupie książek przez rząd albo konieczności zakupu przynajmniej 97


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

jednej książki miesięcznie na gospodarstwo domowe? Bo przecież „książka to nie jest zwykły produkt”, jak powtarzają zwolennicy ustawy. Jasne. Podobnie film, komiks, muzyka, obraz, zdjęcie, nawet ten artykuł nie jest zwykłym produktem. I co? Mamy zamiar objąć parasolem ochronnym całą twórczość? A ustawa może nie zadziałać – jak donosi np. Dziennik Internautów, w Izraelu nastąpił spadek sprzedaży książek, choć to było związane nie tylko ze stałą ceną, ale też z upadkiem jednej z sieci sprzedaży.

Wydawcy i dystrybutorzy Według autora ustawa rzeczywiście może zahamować wzrost cen okładkowych, bo dzisiaj rzeczywiście ceny te podnosi się głównie po to, aby było z czego schodzić przy promocjach. Szczególnie absurdalnie sprawa wygląda na rynku e-booków. Tutaj sytuacja jest tak chora, że bez rabatu na starcie nie ma jak handlować. Eksperyment przeprowadziło wydawnictwo Powergraph. Przez kilka miesięcy oferowali e-booki w niskich cenach, nie promocyjnych, ale okładkowych. Sprzedaż? Taka sobie. Potem ceny podnieśli, od razu jednak dając kilkadziesiąt procent rabatu. Mimo iż w takiej „promocji” e-booki kosztowały więcej niż ceny okładkowe partii z pierwszej części eksperymentu, sprzedaż poszybowała w górę. Przecież to jakaś paranoja! Wie o tym Powergraph, ale co ma robić wydawca, skoro rabat to dla klienta warunek konieczny? Dołącza do reszty, zawyża ceny i od razu je obniża. Powtórzmy: to chore. O tym samym napisał niedawno na swoim blogu Rafał Kosik, szef Powergraphu: To jest chore, a efektem jest po prostu taka wstępna cena e-booka, która zakłada przyszłe promocje. Czyli podnieśmy ceny dwukrotnie, żeby móc sprzedawać za pół ceny. Brzmi idiotycznie, ale działa. Ludzie zdecydowanie chętniej kupują coś, co kosztowało 40 PLN, ale jest dostępne w promocji za 20 PLN (niezbędne są wielkie litery PROMOCJA), od czegoś, co na starcie kosztuje 20 PLN. To jest już chyba temat dla socjologa, czemu ludzie dokonują takich wyborów. Wygląda na to, że niedługo będziemy mogli sprawdzić, jak to wyjdzie w rzeczywistości, bo ustawa o stałej cenie książki pewnie przejdzie. W tym przypadku, jak zwykle zresztą, jestem ostrożnym pesymistą. 98


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie jest więc tak, że z tym się nie można nie zgodzić. Jeśli zamiast o walce cenowej zacznie się mówić więcej o zawartości książek – to może pomóc czytelnictwu. Swoją drogą gdy w kinach pojawia się ewidentny hit, to ludzie bez szemrania wydają kilkadziesiąt złotych za bilety dla dwóch osób. Dlaczego nie chcą wydać tyle na książkę? No ale przecież obniżenia cen okładkowych ustawa nie zagwarantuje, a księgarnie nadal będą chciały konkurować ofertą. Jak pisałem kiedyś przy swojej analizie projektu ustawy, jakim problemem będzie wyrwać z książki ostatnią stronę i tym samym w majestacie prawa uczynić ją „używaną”? Zwierchowski wpadł na ten sam pomysł i dorzuca jeszcze kolejne: Wydawca szykuje dwie edycje nowej powieści, gdzie jedna ma cenę np. 39,90 zł, a druga (na wyłączność dla Empiku) już 29,90 zł. Problem z głowy. To się nie opłaci? W porządku. Więc może za książkę Rowling zapłacicie 45 zł, ale wydawca tak dogada się z konkretnym sprzedawcą, że 30% z tej ceny przy zakupie automatycznie wraca na waszą kartę lojalnościową. I rzecz najważniejsza, czyli marża dystrybutora: Problem widzę też w tym, że skoro obecnie wydawcy dają dystrybutorom i 50% rabatu, to czy bez argumentu promocji taki dystrybutor od razu zejdzie do 20%? Nie. Może do 45%, może do 40%, ale z pewnością nie będzie to łatwe i przyjemne dla wydawcy. A pamiętajmy, że najwięksi dystrybutorzy są za ustawą. Krzywdy im więc nie zrobi.

Księgarnie i czytelnicy Czy ustawa uratuje małe księgarnie? Niekoniecznie. Duże sieci mają to do siebie, że nie tylko jest tam taniej (acz nie zawsze) – przede wszystkim jednak są pod ręką, w centrach handlowych, po drodze z pracy itd., kuszą też innymi zakupami. No a księgarnie w małych miastach nie mają sieciowej konkurencji – co więc zmieni ustawa? Zmusi czytelników do kupowania w tych księgarniach? Co gorsza: Paradoksalnie wręcz ustawa może uderzyć w małe księgarnie, bo będzie nakładać na nie obowiązek sprowadzenia na życzenie klienta dowolnego dostępnego na rynku tytułu, i to w cenie okładkowej. Czyli jeżeli koszt sprowadzenia pojedynczego egzemplarza będzie wysoki, to księgarz oberwie po kieszeni? A co, jeżeli ktoś książkę zamówi, ale się rozmyśli i nie będzie chciał kupić? Księgarz go zmusi? Jasne. 99


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Po co właściwie to całe sprowadzanie na żądanie? Uwaga, rewelacja: już teraz można sobie zamówić, co się chce, często poniżej ceny okładkowej. To się nazywa księgarnia internetowa. Jeżeli zaś ktoś nie ma internetu, to może skorzystać z niego w bibliotece. Jeżeli ktoś nie ma karty kredytowej, to może zamówić za pobraniem. Po co więc ta ustawa? Powiedziałbym bardziej dosadnie – zapis o ściąganiu przez księgarnie dowolnych książek jest kopią z innych ustaw powstałych w erze przedinternetowej – i lobbyści starają się ignorować fakt, że żyjemy już w XXI wieku. Takie myślenie życzeniowe, że zapisami da się zmienić rzeczywistość. Idziemy dalej. Skąd pomysł, że brak rabatów zmusi księgarzy do poszerzenia oferty o pozycje niszowe, tym bardziej gdy nie będzie można ich oferować w promocji? Jak to ma działać? Już to sobie wyobrażam, jak czytelnicy rzucają się na ambitną literaturę po 50 złotych, w sytuacji gdy jej nie zamawiali, kiedy była po 35 zł, włączając w to wysyłkę. No dobrze, załóżmy, że cena okładkowa spadnie do tych 35 złotych. Co to właściwie zmieni? Jest jeszcze jeden problem. Co zaś mnie najbardziej martwi, mocno po uszach dostaną księgarnie samych wydawców. Bo według mnie zdrową sytuacją jest taka, w której za pośrednictwem swojej strony internetowej wydawca sprzedać może sporą część nakładu. Uniezależnia go to od dystrybutorów. Ustawa ten trend jednak wyhamuje, bo tak jak inne księgarnie internetowe, księgarnie wydawców będą przegrywać ze stacjonarnymi. Wydawcy więc znowu stracą samodzielność. No właśnie, każdy specjalista od handlu powie, że sprzedaż dla konsumentów (B2C) nie może podważać sprzedaży hurtowej (B2B), ale w przypadku wydawców możliwość ominięcia dystrybutora, którą dał przecież internet, powinna być jednym z najważniejszych kierunków rozwoju. I to ustawa im zabiera. Tu dodam coś z perspektywy Świata Czytników – większość wydawców ma swoje księgarnie z e-bookami, ale rozmowy na temat ich obecności np. w porównywarce były zwykle mało owocne. Odnoszę wrażenie, że wielu wydawców woli płacić dystrybutorowi jego marżę, zamiast bezpośrednio promować swoją księgarnię. Wśród

100


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nielicznych wyjątków jest Helion, który od dawna docenia możliwość bezpośredniego dotarcia do czytelników. Zaletą ustawy mogłoby być to, że wydłuży czas życia książki – dziś dramatycznie krótki. Tak naprawdę dopiero po roku zacznie się konkurencja między księgarniami, warto będzie więc starsze książki promować i wracać do nich.

Rozwiązanie: jedna minuta dla książki? Według Zwierzchowskiego regulacja ceny książki nie rozwiąże podstawowego problemu, jaki jest w Polsce – czyli ogólnego spadku czytelnictwa. Wiara w to, że ludzie nie czytają, bo książki są za drogie, ilustruje tylko część rzeczywistości. Problemem jest brak miejsca dla książki w przestrzeni publicznej. Jak to się dzieje, że gdy do księgarń trafia „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, to nagle okazuje się, że takie książki chce czytać 400 000 osób? Jak to możliwe, że po premierze serialu „Gra o tron” lawinowo przybyło ludzi, którzy sięgnęli po książki Martina? Efekt było widać w warszawskim metrze – nie chodzi o to, że ludzie zazwyczaj czytający przerzucili się na Martina, ale o to, że generalnie przybyło ludzi czytających. Cud? Nie. Efekt obecności tych tytułów w zbiorowej świadomości. No właśnie – książki są zupełnie wyrugowane z przestrzeni publicznej, nie rozmawia się o nich, żaden polityk z książką się nie pokaże, a jeśli już nawet jakąś przed wyborami napisze, to głównie po to, aby reklamy „książki”, czy raczej jego wizerunku, obchodziły zgrabnie ograniczenia kampanii wyborczej. Coraz większa w narodzie jest świadomość bezsensu czytania. W jednym z podsumowań badań czytelnictwa słyszałem, że w odpowiedziach wiele osób nie kręci już, że „nie ma czasu”. Nie. Oni walą prosto z mostu, że czytanie jest im po prostu niepotrzebne. Dlaczego tak się dzieje? Zwyczajnie – nikt im nie dał dobrego przykładu. Lekcje języka polskiego do czytania zniechęciły. Na forach czasami pojawiają się pytania: jak zachęcić nastolatka do czytania w sytuacji, gdy dzięki szkole na książki nie jest w stanie patrzeć? Zwierzchowski ma rozwiązanie: Co więc można zrobić? Zamiast podpisywać się pod projektem ustawy o stałej cenie książki, przygotować petycję skierowaną do polityków, ludzi 101


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mediów, celebrytów nawet, przede wszystkim zaś samych mediów, telewizji, by nie pomijali książek. By się z nimi pokazywali, by chwalili się lekturami, by w Faktach TVN-u, Wiadomościach czy Wydarzeniach poświęcać 1 minutę na materiał mówiący o tym, że do księgarń trafiła warta uwagi pozycja. 1 minuta. To tak dużo? Wywalcie materiał o stepującej małpie albo serfującej wiewiórce, a się zmieści. Zgadzam się, że książek w mediach praktycznie nie ma, dlatego tak się ucieszyłem, gdy doniesiono mi, że o e-bookach mówi się w telewizyjnym serialu czy pisze w Fakcie. Ale czy uwierzę, że książki zaczną nagle pojawiać się w programach informacyjnych? Bardzo rzadko oglądam telewizję, a włączenie Wydarzeń czy Wiadomości parę razy w ciągu ostatnich miesięcy było dla mnie doświadczeniem bolesnym. Są to już dziś niemal wyłącznie programy rozrywkowe, nastawione na rozbudzanie emocji, epatowanie sensacją, przyciąganie ciekawostkami. W porównaniu z nimi PRL-owski Dziennik Telewizyjny, którego czasami przypomina TVP Historia, był wzorcem szerokiej perspektywy. Włączenie „stacji informacyjnych” nie poprawia sytuacji – ich model działania polega na wałkowaniu tych samych tematów, nawet jeśli nie ma się nic do powiedzenia, i to zastępuje głębszą analizę. Jak w tej sytuacji namawiać kogoś do przeczytania np. książki o Ukrainie? 300 stron, stracone parę godzin! Przecież widz w tej sytuacji nie obejrzy dwóch filmów i godziny reklam. Jaka to strata dla nadawcy. Właścicielom wielkich koncernów medialnych nie jest zresztą potrzebny widz czytający, mający swoje zdanie, umiejący zadawać pytania. Nie, najlepiej, aby jedynym źródłem jego wiedzy o świecie była macierzysta stacja TV. Dlatego „1 minuta dla książki” mogłaby wiele zmienić – ale w dzisiejszej sytuacji realizacja tego pomysłu jest równie nierealna, co wpływ stałej ceny książki na wzrost czytelnictwa.

102


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Relacja z konferencji #ocalksiazki na temat ustawy o stałej cenie na nowości Artykuł pochodzi ze strony Świat czytników

Wybrałem się dziś do Sejmu na zaproszenie Polskiej Izby Książki, która razem z PSL zorganizowała konferencję „Ocal książki”, poświęconą słynnej już ustawie. Jeśli jeszcze nie wiesz, czym jest Ustawa o książce, czy raczej o jednolitej cenie nowości – odsyłam do poprzednich wpisów na ten temat. Na spotkanie przybyło kilkadziesiąt osób, głównie przedstawicieli wydawców i księgarzy, również dziennikarze. Polityków chyba najmniej, poza firmującym swoją osobą ustawę Arturem Dębskim jeszcze paru posłów. Spotkanie prowadziła Hanna Maria Giza z Polskiego Radia. Jak widzicie z powyższego zdjęcia, sama akcja #ocalksiazki promowana jest dość oryginalnymi hasłami. Stała cena na nowości ma ocalić Wołodyjowskiego. Niby jak? Czy on przypadkiem od dawna nie jest już w domenie publicznej i ma stałą cenę zero? Ale przejdźmy do samego spotkania.

103


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wystąpienia na konferencji Konferencja dzieliła się z grubsza na dwie części – pierwsza o rynku książki w Polsce, druga o samej ustawie. Na temat rynku padło dużo słusznych twierdzeń. Zaczęła Małgorzata Karolina Piekarska, która zwracała uwagę na to, że literaturę w dzisiejszych czasach, co jest absurdalne, mierzy się „słupkami oglądalności”. Wydawnictwa nadszarpują swoją markę, wydając chłam – a czytelnicy nie wiedzą, gdzie jest literatura wartościowa. Opowiedziała historię o książkach Hemingwaya i Gravesa znalezionych na podłodze w toalecie w pewnej bibliotece, bo czekały na wycofanie ze zbiorów. Nikt ich nie wypożyczał. Tekst całego wystąpienia znajdziemy na blogu MKP. No i zdanie: że więcej Polaków nie miało książki w ręku, niż głosowało w I turze wyborów. I może to rządzącym zależy na ogłupieniu Polaków? Ten temat kontynuował Łukasz Gołębiewski, twierdząc, że np. pod względem edytorskim książki w takich Czechach są lepsze niż Polsce – bo Czechy dają wsparcie państwa dla branży książkowej. Tymczasem u nas „kiedy my wyciągaliśmy rękę, politycy podawali nam nogę”, nawiązując do słynnej debaty prezydenckiej. Wreszcie zaapelował do polityków: „jeśli nie możecie zrobić nic więcej, dajcie nam tę ustawę”. Link do prezentacji Gołębiewskiego (PDF). Grzegorz Kasdepke zauważył, że tam gdzie upadają księgarnie, zmniejsza się liczba wypożyczeń w bibliotekach, bo po prostu okazja zakupowa stwarza czytelnika. Nie wszyscy będą kupowali w internecie. O tym samym mówił Tomasz Brzozowski – że trzeba wyrównać szansę dostępu do książki. Nawet wielkie sieci handlowe, które walczyły na promocje, teraz wyzbyły się wątpliwości. No a „myślenia nie zastąpi wyszukiwarka Ceneo”. Zauważyliście, że nic jeszcze nie wspominam o ustawie? Nieprzypadkowo, bo pierwsze cztery wystąpienia właściwie o niej nie mówiły – jakby przyjmowano za pewnik, że ustawa pozwoli odetchnąć polskim księgarniom i uratować czytelnictwo w Polsce. Najbardziej chyba merytoryczne wystąpienie o skutkach ustawy miała Sonia Draga, która po prostu pokazała, jak to wygląda w krajach Europy Zachodniej. We Francji (jest ustawa) na jedną księgarnię przypada 22 tysiące osób. W Wielkiej Brytanii (brak ustawy) – jest już 60 tysięcy osób. Stwierdziła nawet, że największe zagrożenie rynku wydawniczego jest w Polsce i Wielkiej Brytanii. Tam ustawę zniesiono w 1995 roku i od tego czasu ceny okładkowe regularnie rosły, tymczasem Amazon zdobył 60% rynku książki papierowej i 85% e-booków. Link do prezentacji Dragi (PDF). 104


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Według Dragi system, w którym ceny nie są chronione, premiuje po prostu sprzedaż bestsellerów i przekłada się to na mniejszą ofertę produktową w księgarniach. Temat kontynuował mec. Maciej Ślusarek, który wyjaśnił, że porozumienia w sprawie cen były w krajach europejskich od dawna – zaczęto je konkretyzować w formie ustaw dopiero w latach 70. i 80., gdy jako zmowy cenowe stały się niedozwolone. Owszem jest to ograniczenie konkurencji, ale wyższy od niego jest interes publiczny, bo już w szóstym artykule konstytucji czytamy „Rzeczpospolita Polska stwarza warunki upowszechniania i równego dostępu do dóbr kultury”. Dodał też, że dziś mało kto mówi, że taki PISF wpływa na konkurencję w przemyśle kinowym, skoro jego działalność sprawiła, że Polacy oglądają dziś masowo polskie filmy, co jeszcze kilkanaście lat temu było nie do pomyślenia. Padło jeszcze ciekawe zdanie, że ustawa obejmie audiobooki – choć jak rozumiem, te, które zostały wydane w formie fizycznej, a nie obejmie e-booków, bo według prawa to jest usługa. Pozwala to wnioskować, że jeśli Unia zmieni w końcu definicję ebooka, to może być tak, że szybko pod ustawę podpadną. Spotkanie podsumował szef PIK, Włodzimierz Albin, przyznając, że w dyskusji „my wydawcy uchodzimy za chciwych idiotów” – tymczasem mamy w Polsce rynek książki wielkości rynku Mleka Łaciatego.

Mit małej księgarni i ten pasożytniczy internet Prowadząca spotkanie Hanna Maria Giza opowiadała o tym, że marzy jej się „mała księgarenka w której pachnie książką jak chlebem” – i że to ma zagwarantować ustawa. Obawiam się tylko, że to są pomysły wzięte z popularnej literatury, gdzie malutkie księgarnie oznaczają miejsca dla pasjonatów, miejsca spotkań, okazję na filiżankę herbaty ziołowej wypitej bez pośpiechu. Owszem, w dużych miastach, gdzie jest miejsce na dowolną niszę. Jak jest w mniejszych? Zacytuję spory fragment z bloga Pawła Pollaka, bo dobrze określa, co mam na myśli. Druga wątpliwość to taka, że zwolennicy ustawy biorą swoje pobożne życzenia za rzeczywistość. Mam u siebie na osiedlu taką małą księgarnię: jest ona wszystkim, w tym sklepem papierniczym i kramem z błyskotkami, ale na pewno nie centrum promocji książki i czytelnictwa. I po ustawie nic się nie zmieni, bo właściciele nie są tym po prostu zainteresowani. Książka to dla nich taki sam towar jak ryza papieru do drukarki czy zawieszka z jakąś głupawą sentencją. Co klient kupi, to im szczerze tą zawieszką wisi, byleby 105


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kupił i marża była odpowiednia. Moja koleżanka poszła im truć dupę, że obok mieszka pisarz, który umieścił akcję swojej książki na tymże osiedlu, i dla czytelnika z tego osiedla będzie to atrakcyjna powieść, to patrzyli na nią jak na wariatkę. Przecież trzeba by czytelnikowi o autorze i książce opowiedzieć (a może najpierw, o zgrozo!, ją przeczytać), a po co, skoro można na wystawie dać Miłoszewskiego czy Grishama i każdy klient sam wie, że to znane nazwisko i warto kupić. Zarobek ten sam, a bez wysiłku. Małe księgarnie kiedyś były centrum promocji literatury i czytelnictwa, ale świat się zmienia. Teraz nie są i przez sztuczne podtrzymywanie ich przy życiu nic się nie uzyska. Chodzi o to, by czytelnik miał szeroki dostęp do książek, a nie, żeby kupował je w miejscu, które ktoś tam uznaje za najbardziej predestynowane do ich sprzedaży. A obecnie z dostępem do książek nie ma żadnego problemu. Problem polega na tym, że ludzie nie chcą ich kupować. W trakcie dyskusji padło parę pytań. Choćby wypowiedź dziennikarza, który jest również czytelnikiem i kupuje wyłącznie w internecie, bo tam oszczędza 30%. Na to usłyszał, że... księgarnie internetowe, które nie ponoszą np. kosztów magazynowania, są pasożytem na rynku. I że internauci to nie wszyscy ludzie. Przyznaję, że słuchałem tego z opadniętą szczęką. Jak można w roku 2015 jeszcze dzielić Polaków na „internautów” i analogową resztę? Bo księgarnie internetowe nie mają jeszcze większości na rynku? Jasne, zgodzę się, że istnieją czytelnicy, którzy do księgarni stacjonarnej idą „pooglądać”, a potem zamawiają taniej przez internet – i nie jest to uczciwe z punktu widzenia tych księgarni. Ja w sumie robię na odwrót – często oglądam w formie papierowej książki, które przeczytałem jako e-book. Zjawisko ROPO (research offline purchase online) dotyczy jednak wszystkiego, czego forma materialna ma znaczenie. To co, może teraz stała cena na lodówki albo laptopy? Jeszcze podsumowanie Beaty Stasińskiej z WAB: najlepiej uregulowany rynek nie zmusi ludzi do czytania książek. No chyba że wprowadzimy obowiązkowe zakupy. Nikt podczas spotkania nie wspomniał, że przecież wiele księgarni funkcjonuje wciąż głównie dzięki podręcznikom – czyli książkom, które jesteśmy zmuszeni kupować. Po co zatem podtrzymywać fikcję, że Polacy przychodzą do księgarni po poważną literaturę?

106


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Gdzie w tym jest czytelnik? Na końcu dyskusji odezwała się Izabela Sadowska, szefowa portalu lubimyczytac.pl, w którym odbywa się teraz głosowanie czytelników w sprawie ustawy o książce. Jego wyniki zostaną zaprezentowane 15 maja na Warszawskich Targach Książki. No i czytelnicy LC nie pozostawiają suchej nitki na pomyśle ustawy. Czy słusznie? Problem w tym, że Polska Izba Książki nie umie zakomunikować korzyści z ustawy dla zwykłych ludzi. Skupiają się na dyskusji branżowej i to jest moim zdaniem duży błąd. Dziennikarze patrzą na ustawę z pozycji czytelnika. Jeśli w mediach będzie prezentowana jako branżowy skok na kasę, trudno będzie politykom ją poprzeć. Na przykład dla mnie zaletą ustawy wcale nie jest uratowanie małych księgarni w małych miejscowościach, bo ich rola kulturotwórcza jest – jak się rzekło wyżej – mitem. Jeśli czytelnik w takiej miejscowości ma jedną księgarnię, która aby się utrzymać, sprzedaje też śmieszne zawieszki i papier do drukowania – idzie do internetu, gdzie wybór jest większy. Nie widzę powodu, aby to się miało znacząco zmienić – no chyba że jak we Francji sklepy internetowe dostaną zakaz darmowej wysyłki, co wprowadzono niedawno w ramach walki z Amazonem. Z ustawy skorzystałoby więcej czytelników w większych miastach. Jeśli np. jestem akurat na dworcu, to mogę kupić książkę w przypadkowej księgarni, bo wiem, że za tyle samo dostanę ją w wielkiej sieci. Tak więc nie opłaca mi się chodzić i szukać, kupuję tam, gdzie mi wygodniej. I wtedy księgarnie mogą walczyć ofertą, choć tu dużą rolę będzie pełniła po prostu lokalizacja. Czy wzrosną ceny? Jeśli ktoś kupuje wyłącznie w dyskontach w rodzaju Arosa, ze zniżką 30–40% – dla takiego łowcy okazji pewnie tak. Ale zakładam, że wydawcy nie są idiotami i nie zakładają, że na sprzedaży książek w „starej” cenie okładkowej zarobią tyle samo, ile z promocjami. Co oznacza, że ceny okładkowe będą musiały spaść. I jeszcze trzy ważne rzeczy: • Czy ustawa zostanie wprowadzona? Ponoć Biuro Analiz Sejmowych zgłosiło do niej parę uwag, również jak słyszałem w kuluarach, nie wszystkim posłom PO koncepcja się podoba. • Czy ustawa spełni swoją rolę i uratuje czytelnictwo w Polsce? Nie – i o tym już na Świecie Czytników pisałem.

107


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

• Czy jako czytelnicy e-booków powinniśmy się nią przejmować? W tym momencie nie, ale na pewno wpływ na ceny e-booków będzie miała. Ciąg dalszy na pewno nastąpi. Aktualizacja z 19 maja: na stronach PIK jest relacja z konferencji oraz linki do dwóch prezentacji, które dodałem też we wpisie.

108


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Konrad T. Lewandowski: Małość, żałość, obojętność, czyli biurokratyczny sen o kulturze W połowie listopada 2011 roku Narodowe Centrum Kultury zaproponowało mi napisanie książki do serii Zwrotnice Czasu, prezentującej kolejne odsłony alternatywnej historii Polski. Zasugerowano mi konwencję steam punk, nawiązującą do epoki wiktoriańskiej, czyli drugiej połowy XIX wieku. Moje skojarzenie było proste: w Polsce było wtedy powstanie styczniowe, a jeśli miała to być historia alternatywna, zatem powstanie styczniowe wygrane za pomocą parowych czołgów... Na dodatek zbliżała się 150. rocznica tego zrywu. Tych kilka myśli sprawiło, że spadła na mnie wizja artystycznego projektu życia – monumentalnego przedsięwzięcia kulturalnego na rok 2013, pod patronatem NCK. Co z tego wyszło i dlaczego tak wyszło, o tym poniższa opowieść. Nie lubię, kiedy ogarnia na mnie tzw. wena, bo wtedy samokrytycyzm zwykle przegrywa z entuzjazmem i potem trzeba się wstydzić i dużo poprawiać. Wolę brać się do pracy jak pierwszy ogień już trochę przygaśnie i pojawia się chłodne spojrzenie na materię dzieła na warsztacie. Wtedy jednak, jesienią 2011, gotowa powieść spadła mi na łeb jak worek cementu, starczyło ją tylko zapisać. Poszedłem na całość, jakbym odmłodniał o ćwierć wieku. Na pierwszym spotkaniu w Narodowym Centrum Kultury zaproponowałem od razu koncept powieści, a ponadto film reklamowy, będący jej mikroekranizacją, w wersjach 2D, 3D, na youtube i dla TVP. Ponadto miał być model twardochodu, czyli parowego czołgu do sklejania, kolorowy album z przekrojami w stylu De Agostini oraz gra strategiczna, żeby czytelnicy mogli po swojemu rozgrywać finałową bitwę powieści. Słowem, zaproponowałem nie jedną książkę, ale całą linię produktów kulturalno-edukacyjnych. Powaga 150. rocznicy powstania styczniowego ten rozmach uzasadniała. Pomysł został przyjęty. W całości i bez zastrzeżeń. Nie było żadnych uwag, że pieniędzy brak. Jedno wielkie zielone światło. Obecna na spotkaniu pani z księgowości zaproponowała jedynie, że aby sprostać takiemu przedsięwzięciu, najlepiej będzie połączyć środki z dwóch budżetów NCK, na rok 2011 i na 2012, to znaczy rozpisać projekt na cząstkowe umowy, podpisywane przed końcem tego roku i na początku 109


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przyszłego. I tak się stało – umowa wstępna na konspekt mojej powieści nosi datę 28 listopada 2011, a na właściwą powieść 12 stycznia 2012.

Myślałem, że złapałem Pana Boga za nogi! Natychmiast uruchomiłem swoje kontakty i skompletowałem bazowy zespół złożony ze mnie, Tomasza Mełnickiego – animatora komputerowego – i Jarosława Musiała – inżyniera architekta. Zadaniem tego ostatniego było przygotowanie serii 16 precyzyjnych rysunków technicznych, stanowiących podstawę do przygotowania animacji komputerowych, ilustracji albumowych oraz elementów modelu do sklejania. Ten podprojekt został wykonany w całości i wykorzystany w mniej niż połowie. Pewnie dlatego Jarosław Musiał do tej pory nie otrzymał swojego egzemplarza autorskiego książki „Orzeł bielszy niż Gołębica”, mimo że upominał się nie raz... Jak to się stało, że z entuzjasty NCK stałem się zaprzysięgłym wrogiem mecenatu państwowego w kulturze? Najkrócej mówiąc, zawiniła polityka i urzędniczy oportunizm. Prace nad projektem Orzeł ruszyły z kopyta, z niebywałym zaangażowaniem zebranej ekipy. Co więcej, hasło „150 rocznica powstania styczniowego” otwierało nam wszystkie serca i drzwi. Do Tomasza Mełnickiego dołączył reżyser Michał Baczuń ze swoją ekipą, łódzka Filmówka pożyczyła im dwa samochody sprzętu filmowego (musieliśmy tylko zapłacić za benzynę), aktor Jacek Mosur zagrał za symboliczne pieniądze Ignacego Łukasiewicza, za friko przyłączyła się ekipa z dronem (choć zwykle biorą 9 tys. PLN za dzień zdjęciowy), grupa rekonstrukcyjna Dragoni Fredry, dziecięcy Teatr Dobrego Serca (całująca się para) oraz banda zwariowanych harlejowców, którzy dowieźli nam na plan repliki broni czarnoprochowej, zagrali w scenie z Łukasiewiczem i przeregulowali silniki swoich harleyów, tak aby odgłos ich pracy przypominał przypuszczalny dźwięk pędni twardochodu. Moim osobistym asystentem został fan Michał Smętek, z poświęceniem biegający po Warszawie, aby załatwić pomniejsze sprawy, do których ja nie miałem czasu, ani głowy. Michał został w końcu autorem tekstów do jednego z reprintów gazety z epoki, a więc współautorem projektu. Żeby zobaczyć i poczuć ten klimat, proszę obejrzeć reportaż z planu zdjęciowego: https://youtu.be/JUOZ996NiP8 Ten wielki zielony ekran, widoczny na powyższym filmie, Nasze Panie uszyły nam domowym przemysłem, jak kiedyś matki, żony i kochanki styczniowy sztandar dla Powstańców. (Zdjęć z drona widocznego w szóstej i siódmej minucie nie udało się wykorzystać, bo wymagało to uzgodnień z NCK...) 110


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Na całej tej entuzjastycznej pracy blisko 30 osób położyła się cieniem uchwała Sejmu RP z dnia 18 grudnia 2011, odrzucająca projekt ogłoszenia roku 2013 Rokiem Powstania Styczniowego. Postanowiono, że będzie to rok Juliana Tuwima, Witolda Lutosławskiego i Jana Czochralskiego. Tymczasem najważniejsze umowy z NCK zostały już podpisane, zadania wyznaczone, praca paliła się ludziom w rękach... I komu to szkodziło? Otóż najwyraźniej zaczęło szkodzić dyrekcji NCK, która chyba uznała, że dając mi zielone światło, wyrwała się przed szereg i teraz może podpaść swoim zwierzchnikom z partii rządzącej. Z góry przyszedł polityczny sygnał: „nie chcemy szumu wokół powstania styczniowego” i urzędnicza służalczość natychmiast zabrała się za zwijanie chorągiewki. To nie są tylko moje obserwacje. Podobne służalcze zachowania wobec Ministerstwa Kultury i innych instytucji rządowych, narzucających zadania według swego widzimisię, opisała też Marta Czyż, była kuratorka podlegającej NCK galerii Kordegarda przy Krakowskim Przedmieściu: „dyrekcja NCK nigdy nie potrafiła tym instytucjom odmówić i zaproponować realnego terminu w roku następnym. W dodatku nie były to wystawy z prawdziwego zdarzenia, a jedynie propagandowe wydmuszki”. (Źródło, strona 85) Inny link. Brak cywilnej odwagi władz NCK pokazuje też skandaliczna historia wycofania się z publikacji „Wielkiej księgi cenzury PRL”, po dwóch latach prac redakcyjnych, z powodu tego, że wydanie tej książki: „może istotnie zagrozić interesowi publicznemu z uwagi na wrażliwą społecznie tematykę publikacji”. (Źródło) Słowem, małość i żałość!

Sorry, taką mamy kulturę urzędniczą! Już w połowie stycznia 2012 zacząłem dostrzegać ze strony NCK pierwsze oznaki niechęci – dyrektor Dudek stał się trudno dostępny, zignorowano moje mejle z propozycją zdjęć plenerowych pod Sokołowem Podlaskim i Węgrowem, żeby animacje komputerowe twardochodów wstawić w oryginalne mazowieckie krajobrazy zimowe, zamiast dorabiać śnieg komputerowo. Pojawiły się pierwsze wzmianki o „kłopotach z pieniędzmi”. Byłem zdziwiony: No jak to?! Przecież wszystko dogadaliśmy! Umowy podpisane... Jednak jeszcze nie drążyłem tematu. Pochłonął mnie wir pracy twórczej i organizacyjnej. Realizowałem projekt swojego życia i urzędnicze fochy przelatywały mi

111


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mimo uszu. Do czasu aż biurokratyczna ciemna materia stężała jak beton, paraliżując wszelkie działanie. Zrazu tylko bardzo dziwiła mnie obojętność urzędników NCK wobec naszych działań. Wielokrotnie zapraszałem przedstawicieli NCK na plan zdjęciowy – do Modlina, gdzie kręciliśmy sceny plenerowe, i do dworku w Podkampinosie, gdzie „robiliśmy wnętrza”. Nikt się nie zainteresował, nie chciał zobaczyć, jak nam idzie. Ale dlaczego?! Przecież takie fajne rzeczy się tam dzieją! Przecież to też wasz projekt!

Ich to zupełnie nie obchodziło... Największa podłość korekty naszego projektu polegała na tym, że nigdy nie powiedziano nam wprost: „klimat polityczny się zmienił” albo ”przepraszamy, nie ma pieniędzy”, czy też „sorry, musimy jednak to zrobić skromniej”. Nic z tego. Dyrektor Dudek tryskał urzędowym optymizmem i zapewniał, że wszystko jest OK, a jego urzędniczki kopały nas pod stołem pod kostkach i piętrzyły przeszkody ile wlezie, dopóki nie dopięły swego. Przedsięwzięcie było tak potężne, że sam nie byłem w stanie dopilnować wszystkiego. Moje główne zadanie polegało na napisaniu książki i współuczestnictwie w jej opracowaniu redakcyjnym. Poza tym mogłem jeszcze zarządzać produkcją filmu (a także gotowałem dla ekipy na planie, żeby oszczędzić na cateringu). Zarządzanie produkcją filmową polegało głównie na doraźnych interwencjach w sprawie problemów organizacyjnych, mnożących się jak króliki. Mieszkam blisko NCK, więc na bieżąco wpadałem tam i robiłem za strażaka, w miarę upływu czasu przechodząc od przypominania do nalegania, coraz bardziej stanowczego, aż do otwartych awantur na koniec. Przykładowo, musiałem stoczyć całą bitwę o akceptację tzw. storybordów, bez czego nie mogliśmy zacząć zdjęć filmowych. Tymczasem za oknem śniegi nam stopniały, lada chwila trawa i drzewa miały się zazielenić, no i weź tu kręć plenery powstania styczniowego... Wyrobiliśmy się na ostatnią chwilę, tzn. w połowie kwietnia, kręcąc bitwę o Dęblin w twierdzy Modlin. Na prywatnej działce ojca naszej charakteryzatorki – bez życzliwości pana Kasztelańca byłaby kiszka. W tym wirze wydarzeń przepadł projekt gry strategicznej. Złożyłem go, ale dalej powinien zająć się nim jakiś specjalista od gier i kolejny grafik, których NCK po prostu nie zatrudniło, bo nie! Z kolei model twardochodu do sklejania nagle okazał się ponoć „za trudny” do realizacji. Problemem nie do przebycia dla pań urzędniczek było „uzgodnienie stopnia szczegółowości modelu” z zainteresowanym modelarzem. Projekt albumu rozpłynął się w niebycie już całkiem mimochodem. Ponieważ jednak Ja112


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rek Musiał wykonał wszystkie potrzebne rysunki techniczne, żeby coś z nimi zrobić, upchnięto je hurtem na wyklejkach okładek „Orzeł bielszy niż Gołębica”, zupełnie nie przejmując się faktem, że nie jest to miejsce nadające się do prezentacji tak subtelnych i szczegółowych grafik. Generalnie, każdy problem natychmiast stawał się dla urzędniczek z NCK pretekstem, aby dalej tego nie robić.

Nie byłem w stanie walczyć o wszystko. Skróciłem więc linię frontu, skupiając się na książce oraz filmie. Na otarcie łez dostałem zgodę na dołączenie do mojej powieści dwóch pseudo-reprintów gazet z epoki – „Le Monde Illustre” i „Tygodnika Ilustrowanego”. Problemy z ich przygotowaniem doprowadziły do największej awantury w historii projektu. Na razie jednak miałem na głowie większy problem, sprowadzający się do słów: gwałt na prawie autorskim. Moja powieść była intensywnie konsultowana u historyków, którzy podsuwali mi swoje pomysły oraz uwagi merytoryczne – cenne i takie sobie. NCK oczekiwało, że uwzględnię je wszystkie jak leci, co jeszcze nie było dramatem. Robiłem to przez grzeczność. Jednak 25 czerwca 2012 dostałem mejl z iście cenzorskim żądaniem zmiany fabuły mojej powieści: „Motyw homoseksualizmu E. Orzeszkowej – kwestie związane ze śledztwem w sprawie zdrady Orzeszkowej – wcześniej czytelnik nie otrzymał żadnych wskazówek, może Orzeszkowa powinna być otoczona wianuszkiem dziewcząt, towarzyszących jej nieustannie, zapatrzonych w nią, gotowych na każde jej skinienie (może jakieś odniesienie do postaci z jej powieści? Dziewczyna mogła być zafascynowana Orzeszkową, pisarka mogła być idolem wielu dziewcząt w tamtym czasie, takie motywy byłyby wystarczające, młoda zapatrzona w pisarkę, umiejącą sprytnie manipulować dziewczyną, dla samej akceptacji i sławy przy boku Orzeszkowej byłaby skłonna zdradzić”. Zignorowałem tę amatorską propozycję współautorstwa, skutkiem czego 12 lipca dostałem ponaglenie: „Zapoznaliśmy się z wprowadzonymi przez Pana uzupełnieniami i nie daje nam spokoju jeszcze jedna kwestia. Podczas spotkania z red. Parowskim rozmawialiśmy o potrzebnych zmianach w ukazaniu postaci Elizy Orzeszkowej, umotywowania działań zdrajczyni – krewnej Łukasiewicza – innymi pobudkami, związanymi z duchową fascynacją, chęcią naśladowania wybitnej twórczyni. Zależy nam, aby wprowadził Pan pewne zmiany w dialogu przesłuchania dziewczyny, które podkreśliłyby jej głęboką i intelektualną fascynację Orzeszkową. Obawy wzbudzają w nas szcze113


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

gólnie fragmenty dotyczące odniesień do miłosnych uniesień obu pań, a także do rzekomej działalności Orzeszkowej, która miałaby sprawdzać stan zdrowia pensjonarek z zupełnie innych niż zdrowotne i higieniczne pobudek”. Nie miałem najmniejszej ochoty godzić się, aby ktoś za mnie pisał moją książkę, ani tym bardziej na jej fabularne okaleczenie – proponowana zmiana była nielogiczna i zupełnie niewiarygodna psychologicznie. Jednak wiedziałem już, że jeśli odmówię, wojna nerwów oraz piętrzenie wszelkich trudności wejdą na wyższy poziom. Wybrnąłem więc z tej sytuacji, zmieniając nazwisko negatywnej bohaterki Orzeszkowa na Łupińska. I wtedy dopiero dowiedziałem się, o co tak naprawdę poszło – dyrektor Dudek powiedział mi, że w NCK obawiano się pozwu ze strony spadkobierców Elizy Orzeszkowej... Gdybym szykował biografię tej pisarki, byłaby to obawa zasadna, jednak ja pisałem o alternatywnej Orzeszkowej, żyjącej w świecie równoległym. Żadnych podstaw dla sądu. Na wszelki wypadek jednak postanowiono bez ceregieli wejść z butami w integralność dzieła. Jeżeli kiedyś dane mi będzie wydać tę książkę poza NCK, nazwisko Orzeszkowa powróci. O ile autor w sprawie własnego dzieła ma w NCK coś do gadania. Kolejne wymuszone ustępstwo dotyczyło winiety „Le Monde Illustre”, na samym początku powieści. Cała autorska koncepcja „Orzeł bielszy niż Gołębica” (o ile autor ma coś do gadania) polegała na maksymalnej zgodności realiów historycznych i technicznych. Twardochody naprawdę można było wtedy zbudować, trzeba było tylko i aż wpaść na taki pomysł. Pędnia Łukasiewicza to nowy rodzaj silnika parowo-spalinowego, mój własny wynalazek, który mógłbym serio zgłosić do opatentowania. Jako inżynier chemik policzyłem sobie nawet jego podstawowe parametry. Zależało mi, aby czytelnik „Orła...” miał doskonałe złudzenie przeniesienia do innej rzeczywistości.

Tymczasem, na pierwszej stronie, zaczynamy od anachronizmu... Prezentowana winieta francuskiego tygodnika pochodzi z ostatniej ćwierci XIX wieku, a nie z lat 60. – wtedy była znacznie bardziej efektowna, choć trudniejsza do graficznego opracowania. Później wprowadzono wersję uproszczoną. Wielokrotnie zwracałem na to uwagę, moje monity zostały głęboko zignorowane. Nie chciałem jednak wchodzić w konflikt z Tomaszem Piorunowskim, świetnym grafikiem, autorem znakomitych ilustracji i dobrej okładki. Wybaczyłem mu więc, że przesadnie ułatwił sobie robotę. Niestety, to moje ustępstwo zostało źle zrozumiane. Przy pracy nad kolejnym reprintem doszło już do kompletnego lekceważenia realiów i sensu projektu. Miał tam być portret Emilii Plater w roku 1866, a więc sześćdziesięcioletniej damy, a nie dwudzie114


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

stoletniej panny. Zamiast postarzyć twarz, z uporem prezentowano młódkę, mając kompletnie za nic życzenia autora w tej mierze. Podobnie było ze zdjęciem Romualda Traugutta, który miał być w stroju oficjalnym jako głowa państwa, czyli we fraku i przy orderach, a nie skromnym tużurku, jak na dostępnych zdjęciach z epoki. Mówiłem, że trzeba go przebrać i nic. Bo nie! Na domiar złego główny tekst reprintu zilustrowano nie tym modelem twardochodu, o którym ów tekst opowiadał. Okazało się, że właściwy rysunek zaginął... Tym razem się zawziąłem i nie odpuściłem. Posunąłem się bez mała do walenia pięścią w biurko. Oznajmiłem, że takiej tandety do mojej książki włożyć nie pozwolę. Na dobitkę zgłosił się Tomasz Mełnicki, któremu nasza koordynatorka ze strony NCK znowu zablokowała pracę...

Coś we mnie pękło! Napisałem mejl do dyrektora Dudka, nie z awanturą, bynajmniej. Był to raczej tren/lamentacja, w stylu: „Panie Dyrektorze, dlaczego tak się dzieje?!”, „Dlaczego nie mogę na nikim w NCK polegać ani nikomu zaufać?”. Wspomniałem też o zgubionym rysunku. Jeszcze wtedy wierzyłem w dobrą wolę dyrektora NCK. W odpowiedzi na prywatny mejl dostałem oficjalne urzędowe pismo z datą 13 listopada 2012 roku, podpisem dyrektora Dudka oraz poświadczeniem nieprawdy: „Jak udało nam się ustalić, rysunek ten nigdy nie dotarł do Pani Milczanowskiej, dlatego też nie mógł zostać przekazany grafikowi”. Prawda jest taka, że p. Milczanowska otrzymała ten rysunek 24 kwietnia 2012 roku, o godzinie 11.35 rano, razem ze mną i Tomaszem Mełnickiem, gdyż Jarek Musiał umieścił trzy adresy w jednym mejlu. Zgubiony rysunek znajdował się w zzipowanym pakiecie razem z kilkoma innymi, które nie zginęły. Zresztą przez 7 miesięcy z pewnością dostrzeglibyśmy jego brak. Parokrotnie mieliśmy narady, podczas których rysunki Jarka leżały rozłożone wachlarzem na biurku. Pani Milczanowska, jak zauważyłem, miała na biurku i w komputerze totalny bałagan, w którym nie jeden rysunek, a cały komiks mógłby zniknąć. Jeśli jednak tego rysunku naprawdę szukano i nie znaleziono, a wcześniej był, to znaczy, że został skasowany... Tu już trzeba podejrzewać złośliwy sabotaż projektu. Nikogo w NCK stan faktyczny nie obchodził. Miałem zamknąć twarz i się nie wychylać. Wezwano mnie zatem na rozmowę dyscyplinującą 13 listopada. Wcześniej rano red. Parowski zadzwonił do mnie z wymysłami w stylu: „Przewodas, oszalałeś! To są ludzie z władzą, z nimi się w ten sposób nie rozmawia! Kajaj się! Przeproś!”. Potem 115


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kierownik programowy NCK pani Strąk zaczęła od sugestii, bym zrezygnował ze współpracy, skoro mi z nimi tak źle. Następnie swoją prawdziwą twarz pokazał dyrektor Dudek, który zwymyślał mnie i posunął się do szantażu. Zagroził mi mianowicie, że jeśli jeszcze będę sprawiać jakieś kłopoty, zostaną ze mną rozwiązane wszystkie zawarte umowy. Było ich wtedy cztery, gdyż w tym czasie zacząłem już pracę nad moją drugą książką dla NCK, czyli tomem „Utopie”. Umów na piśmie nie zawiera się po to, żeby ot tak, jednostronnie je zrywać, miałbym poważne argumenty w ewentualnym przyszłym sporze prawnym, ale to by oznaczało praktyczną śmierć proceduralną moich projektów. Miałem więc do wyboru: zachować się jak bezkompromisowy artysta i rzucić to wszystko w diabły albo postąpić jak odpowiedzialny szef dużego zespołu. Wybrałem to drugie i przed dyrektorem zrobiłem z siebie żałosnego głupka. Nie poniżyłem się tylko do tego stopnia, aby przepraszać panią Milczanowską za jej własne zaniedbania. Dyrektor Dudek uznał, że mnie spacyfikował i znów przeszedł w tryb „ludzkie panisko”, łaskawie nakazując podwładnym większą staranność przy realizacji projektu i podpisanie ze mną kolejnych dwóch umów. Mnie jednak jego wybuch zszokował do tego stopnia, że kiedy doszła do mnie wiadomość o artykule w portalu NaTemat: „Nazywał je ladies. Zarzuty o mobbing w Narodowym Centrum Kultury” (Źródło), nie miałem najmniejszych wątpliwości, że poszkodowane działaczki związkowe mówią prawdę. Ja też padłem w NCK ofiarą mobbingu, tylko potem zamiast słowa „mobbing” użyłem określenia „kąpiel w szambie”, komentując na Facebooku trzy lata współpracy z NCK. Dyrektor Dudek nie ma zwyczaju rozwiązywać problemów, tylko wdeptywać w ziemię ludzi, którzy jego zdaniem problemy stwarzają. Przekonałem się o tym na własnej skórze. W ciągu pół godziny po tamtej rozmowie przesłałem wszystkim zainteresowanym dowody, że jednak miałem rację w sprawie zaginionego rysunku. Odpowiedzią było milczenie. Jedynym pocieszeniem okazał się wieczorem telefon od Tomasza Mełnickiego: „Konrad, dziękuję za twoje chamstwo, robota wreszcie ruszyła!”. Niestety nie ruszyła na tyle żwawo, aby dało się zrobić scenę defilady twardochodów (obok całującej się pary) oraz nakręcić puentę filmu z udziałem żywego chłopca, zamiast animowanej kukiełki. Z planowanych 10 minut filmu wyszło niecałe cztery: https://youtu.be/yhK1IOy267Q Już wcześniej rozbiłem dobrą minę do złej gry, a teraz jeszcze tę dobrą minę robić musiałem. Jednak względna normalizacja stosunków z NCK, która tyle mnie kosztowała, okazała się złudna. 116


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Odsunięto mnie od opracowania redakcyjnego mojej książki. Konkretnie nie przesłano mi do akceptacji biogramów postaci historycznych, występujących w mojej książce. Nieznana mi osoba, która to robiła, albo nie znała zupełnie treści „Orła...”, albo potraktowała swoją pracę kompletnie na odwal się. W efekcie na stronie 412 znajdujemy biogram Fryderyka Augusta Wettyna, władcy Księstwa Warszawskiego, zmarłego w 1827 roku, podczas gdy akcja „Orzeł bielszy niż Gołębica” rozgrywa się w styczniu i lutym 1866, a chodzi tam o króla Jana Nepomuka Wettyna, zmarłego w 1873 roku... Jako autor zauważyłbym ten błąd natychmiast, gdybym tylko dostał taką szansę. Wiem, kiedy dzieje się akcja mojej własnej powieści! (Dokładnie: 22 stycznia – 18 luty 1866 roku.) Dla urzędników NCK jednak Wettyn to Wettyn, sztuka się liczy! Wnuk czy dziadek, jeden czort, ważne, żeby kłopotu z Lewandowskim nie było! Wisienką na torcie była wiadomość mejlowa z 3 stycznia 2013 roku, będąca po prostu policzkiem dla mnie oraz całego mojego zespołu: Panie Konradzie, nakład wynosi 500 egzemplarzy. Słownie: pięćset! Czternaście miesięcy pracy i zaangażowania kilkudziesięciu osób! Budżet całego projektu, według moich szacunków, przekroczył 100 tysięcy PLN. A nakład homeopatyczny... Dla kogo i po co taki projekt?! Jaki efekt kulturalny i edukacyjny mieliśmy uzyskać w skali narodowej, produkując rzadkiego białego kruka? Film reklamowy w wersjach 2D, 3D i dla telewizji publicznej (budżet 24 tys. PLN plus darmowa praca szeregu wolontariuszy) robiliśmy po to, by sprzedać 500 egzemplarzy książki... Żeby chociaż moją powieść rozesłano do wszystkich szkolnych bibliotek w Polsce. Nie zarobiłbym na tym, ale przynajmniej bym wiedział, że dzieciaki nauczyły się trochę historii ojczystej oraz podstaw techniki i inżynierii. Też coś. Dla kogo taki projekt?! Ta odpowiedź jest akurat prosta: dla urzędników NCK i tylko dla nich! Pięćset egzemplarzy książki i cztery minuty filmu reklamowego to wystarczająca „podkładka”, aby cały projekt rozliczyć, zamknąć i mieć go z głowy. A że jego wpływ na kulturę narodową jest znikomy – a kogo to obchodzi?! Pieprzyć kulturę! – To hasło można by wyryć nad wejściem do siedziby Narodowego Centrum Kultury na ulicy Płockiej 13, żeby wchodzący twórcy wiedzieli, co mają zrobić z nadzieją.

117


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Projekty kulturalne to tylko mierzwa do zepchnięcia z biurka. Dokładnie taki PT Urzędnicy NCK mają do kultury narodowej stosunek. Liczą się tylko ich stołki i synekury. I ewentualnie krewni i znajomi. Jeżeli zarzuty „Gazety Finansowej” się potwierdzą, będzie to oznaczać, że ja oraz inni twórcy byliśmy tylko przykrywką dla wyprowadzalni budżetowych pieniędzy. To by zresztą tłumaczyło racjonalnie tak niski nakład „Orła bielszego niż Gołębica” – większy nie był potrzebny do markowania działalności kulturalnej. Tymczasem mierzwa kulturalna ma być niekontrowersyjna i broń Boże, nie fermentować! Zatem precz z legendarną „Wielką księgą cenzury PRL”, więc Orzeszkowa na Łupińską, więc propagandowe szopki zamiast wystaw z prawdziwego zdarzenia w Kordegardzie, skąd grafiki Poli Dwurnik może wynosić, kto chce, a artystkę domagającą się odszkodowania spotykają tylko drwiny. Do realizacji idą projekty politycznie poprawne, usłużne i miałkie, które nigdzie nikogo nie ukłują, niczego nie nauczą ani do myślenia nie skłonią. Doświadczenie trzech lat współpracy z NCK dało mi przekonanie, że urzędnicy zarządzający kulturą mogą z nią zrobić tylko jedno – pogrzebać żywcem! Wyprodukowanie książki za ok. 200 PLN za egzemplarz i sprzedawanie jej potem za 43 PLN to zwykła niegospodarność... Cooo?! Spróbujcie tylko podskoczyć, a nie wyjdziecie z sądu! Pieniądze podatników z budżetu kultury zaraz zostaną skwapliwie przelane na resort sprawiedliwości w formie opłat sądowych i honorariów adwokatów broniących wizerunku NCK. Tylko staropolska kultura pieniacza jest tu traktowana naprawdę serio. Nie mogłem od razu protestować, bo zakładnikiem była moja druga książka. Jednak po uroczystej premierze „Orzeł bielszy niż Gołębica” 23 stycznia 2013 roku, w Muzeum Techniki, która w istocie była pogrzebem całego projektu, razem z Tomkiem i Michałem kupiliśmy wódkę i urządziliśmy stypę. Piliśmy na smutno do świtu. Na okazanie kolejnych objawów niezadowolenia pozwoliłem sobie jesienią 2014 roku, po rozstrzygnięciu przetargu na druk „Utopii”, kiedy cała dynamika urzędowego bezwładu była już po mojej stronie. Żeby się zbytnio nie rozwodzić, powiem, że tutaj zmieniono uzgodnioną okładkę metodą faktów skrycie dokonanych, narzucając mi projekt, którego nigdy bym nie zaakceptował, a będący szyderstwem z mojej pracy. Książka jest o dwóch młodych ślicznych dziewczynach, na okładce straszą jakieś upiory, z czego jeden z brodą. Proszę zgadnąć, który z nich to Joanna D’Arc...

118


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Poza tym zaniedbano promocję oraz do ostatniej chwili ukrywano przede mną poślizg wydawniczy (zgodnie z dokumentami przetargowymi „Utopie” miały być gotowe 30 września 2014) oraz problemy ze składem, o czym zawiadomiono mnie dopiero w październiku... Myślałem, że po trzech latach wyjdę z tego NCK, po prostu splunę za siebie przez lewe ramię i zapomnę. Dwie książki to jednak coś, kij urzędasom w oko! Ale nie... Na odchodne NCK postanowiło jeszcze mnie upokorzyć i oto z datą 1 grudnia 2014 otrzymałem pismo pt. „Przedsądowe wezwanie do usunięcia skutków naruszenia”. Zażądano ode mnie publicznych przeprosin za moje krytyczne wypowiedzi o NCK na Facebooku (tę „kąpiel w szambie”) oraz za prywatne mejle z korespondencją techniczną, gdzie parę razy z gniewu na kolejne zaniedbania NCK, faktycznie wyszedłem z nerw, acz do żadnych obelg się nie posunąłem. Zapomnieli, że szantaż, któremu dotąd podlegałem, stał się bezprzedmiotowy. Ktoś w NCK uznał jednak, że jestem mięczak, którym można poniewierać do woli. Wspomniane „Przedsądowe wezwanie...” odebrałem jako osobistą zniewagę. Przypomniało mi ono, że w latach 90. byłem dziennikarzem śledczym Przeglądu Technicznego, który żadnych pozwów się nie boi. Odpowiedziałem więc: WALCIE SIĘ! Postanowiłem niniejszym przerwać milczenie na temat Narodowego Centrum Kultury oraz udzielić wszelkiej medialnej pomocy bohaterkom artykułu w NaTemat. Po tym, co widziałem, jestem pewien, że to one mają rację. Dyrektor Dudek musi odejść! System państwowego mecenatu nad kulturą też. Polscy naukowcy już dali się stłamsić biurokracji i organizują rozpaczliwe „czarne marsze”. Teraz kolej na twórców, którzy jeśli się nie ograną i nie zaczną bronić swej niezależności, to zawsze spotkają jakąś panią Milczanowską, która ich bezceremonialnie pouczy, jak ma wyglądać ich własne dzieło. Albo niezależność, albo lokajstwo wobec władzy! Albo urzędnicy, albo twórcy! Wybór należy do Was, Koleżanki i Koledzy.

119


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Oto funkcje, których polskie księgarnie z ebookami nie mają, a powinny Artykuł pochodzi ze strony Świat czytników

Powtarzam tutaj nieraz, że polski rynek e-booków jest wyjątkowy w skali całego świata. Ciężko znaleźć kraj, gdzie o pieniądze tak niewielu klientów rywalizuje tak wiele księgarni. To jest nie tylko walka cenowa. Księgarnie rywalizują ofertą (m.in. dostępnością multiformatu) oraz wieloma innymi funkcjami dodatkowymi. Przykładowo niemal każdy sklep wysyła dziś pliki na Kindle, kilka na Dropboxa, dwa na PocketBooka. Ale mamy jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Wymienię tutaj sześć funkcji, których brakuje mi w polskich księgarniach.

Informowanie o nowych wersjach e-booków Czasami okazuje się, że ściągamy ponownie plik z księgarni i... czeka nas zaskoczenie, bo oto wydawca dostarczył nową wersję, w której np. poprawiono formatowanie albo literówki. Dlaczego nic o tym nie wiemy? Dobrze by było, gdyby księgarnia wysyłała nam w takiej sytuacji maila: „słuchaj, jest nowa wersja powieści X – kliknij, aby ją pobrać lub wysłać na Kindle”. To funkcja potrzebna, ale jednocześnie ciężka do wprowadzenia, bo wymagająca podejścia systemowego. Księgarnie korzystają dzisiaj z różnych źródeł plików – choćby z dystrybucji Virtualo albo firmy PDW założonej przez kilka największych wydawnictw. Każdy z dystrybutorów musiałby księgarnię informować o tym, że oto wydawca – odpowiadając choćby na uwagi dotyczące literówek – książkę poprawił i teraz księgarnie musiałby ze swojej stronie informować czytelników. Alternatywą dla maili byłaby po prostu publiczna historia aktualizacji pliku – wtedy z poziomu biblioteczki byśmy widzieli, które książki zostały zaktualizowane. Niemniej wydaje mi się, że pierwsza księgarnia, która to zrobi, będzie miała sporego plusa. Łatwiej mają księgarnie należące do wydawców, bo tam jest o jednego pośrednika mniej. Aktualizacja z 21 kwietnia: jako pierwsza księgarnia taką funkcję wprowadził Ebookpoint!

120


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Informowanie o wygasających licencjach Pamiętacie mój tekst z roku 2013 o wycofaniu ze sprzedaży książki „Kapuściński Non-Fiction”? Wskutek sporu prawnego między autorem Arturem Domosławskim i wdową po Ryszardzie Kapuścińskim wycofano sprzedaż wydania papierowego. Jednocześnie dostałem wtedy informację, że licencja na e-booka trwa do listopada 2014. No i tyle potrwała. Dzisiaj biografii Domosławskiego nie znajdziemy w żadnej księgarni z e-bookami. Gdy uruchomiłem nową porównywarkę e-booków z bazą danych kilkudziesięciu tysięcy polskich książek elektronicznych, uświadomiłem sobie, jak duży jest to problem – w bazie mamy setki tytułów, dla których... żadna z księgarni nie ma ofert. I tylko część z nich to zapowiedzi. Choćby „Władca pierścieni” – to była głośna premiera, potem również głośne promocje, po czym... nagle się orientujemy, że nikt nie sprzedaje dzieła Tolkiena. I że nie ma na to szans w najbliższym czasie. Żadna księgarnia w listopadzie 2014 nie ogłosiła, że to ostatnia chwila na kupienie biografii Kapuścińskiego. Żadna nie doniosła o końcu licencji na Tolkiena. Licencje wygasły sobie po cichu. Dlaczego o tym nie jesteśmy informowani? Tylko w nielicznych przypadkach dostaję o tym informację, organizowana jest też „pożegnalna promocja” – tak było choćby przy wycofaniu książek Ars Machiny. Problem w tym, że księgarnie same o tym czasami nie wiedzą i są zaskakiwane przez wydawców. Dlatego tu też rozwiązanie musi być systemowe. E-booki powinny mieć datę „wygaśnięcia” i powinna być ona publiczna co najmniej na miesiąc przed końcem jego sprzedaży.

Masowe ściąganie całej biblioteczki Namawiam tu często do robienia kopii zapasowych naszych e-booków – i to we wszystkich formatach, które udostępniają nam księgarnie, bo kto wie, jaki format przyda nam się za parę lat i na czym wtedy będziemy czytali. Co jednak, gdy chcemy wszystkie książki ściągnąć? Trzeba zalogować się na stronę księgarni, po czym wybierać każdą książkę osobno i mozolnie klikać w przyciski odpowiadające każdemu formatowi. Jest to szczególnie irytujące w momencie, gdy księgarnia kończy działalność (jak w przypadku Allegro) i chcąc nie chcąc musimy wszystko pościągać.

121


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Czasami pomagają wtyczki do przeglądarek w rodzaju DownThemAll, ale nie ze wszystkimi księgarniami działają. Zgaduję, że przeszkodą są tutaj znaki wodne. Wiele księgarni nie trzyma starszych plików na serwerach, tylko generują je w chwili pobierania. To zajmuje czas i obciąża serwery. Ale przecież można zrobić funkcję „zamówienia” archiwum – klikamy – archiwum generuje się np. w nocy i następnego dnia rano jest do pobrania. Jako jedyny serwis taką funkcję ma BookRage – książki z danego pakietu można ściągnąć jednym kliknięciem jako duży ZIP. Publio i Ebookpoint mają możliwość włączenia archiwizacji plików na Dropboxie – ale działa ona tylko dla nowo kupionych e-booków, starsze nadal wysyłamy plik po pliku. Tu też przydałby się przycisk „zarchiwizuj wszystko na Dropboxie”.

Możliwość nabycia wersji papierowej z rabatem Czasami książka w wersji elektronicznej tak nam się spodoba, że chcielibyśmy mieć ją na półce, tej fizycznej. Ale założywszy, że za e-booka zapłaciliśmy 20 złotych – kupowanie za 35 złotych książki papierowej wydaje się ekstrawagancją. A gdybyśmy tak mogli dokupić papier za pół ceny? Oczywiście ogranicza się do księgarni, w których kupimy też papier – ale kilka takich przecież jest. Powinna być też możliwość operacji odwrotnej – dokupienia e-booka do kupionego papieru i wzięcia całego pakietu. Dziwi mnie, że poza Ebookpoint, które ogranicza się tylko do akcji promocyjnych, oraz Virtualo (które dawno temu zrobiło akcję kodową z Empikiem) nie było wiele takich prób. Dopiero niedawno Wydawnictwo Literackie uruchomiło Dublety – za cenę zbliżoną do okładkowej dostaniemy i papier, i e-booka. O tej funkcji niedługo napiszę więcej. Aktualizacja: zapomniałem o pakietach, które są też w księgarni wydawnictwa Powergraph.

Informowanie o seriach wydawniczych Kilka tygodni temu pewna księgarnia miała promocję na całe serie wydawnicze SF. Co z tego, skoro z listy wyników nie można było dojść, co składa się na daną serię i jaka jest jej pierwsza część. Powinniśmy zatem wiedzieć: 122


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

● że dana książka należy do serii, pod konkretnym numerem; ● jaki jest skład całej serii wydawniczej – łącznie z książkami, których w tym momencie w e-booku nie ma, tak aby klient nie był zdziwiony, że oto kupił części pierwszą, trzecią i szóstą; ● o czym jest cała seria. Niektóre księgarnie próbują nazwy serii wstawiać do tytułów książek, co jest rozwiązaniem połowicznym, ale w miarę skutecznym. Jako jedyna z większych księgarni podział na serie ma Publio – przy czym brakuje tam kolejności w obrębie danej serii.

Format PDF dla małych ekranów Bolączką osób konwertujących e-booki jest kiepska kompatybilność plików, szczególnie w formacie EPUB. Ten sam plik może wyglądać różnie na różnych czytnikach, a nawet poszczególnych aplikacjach na jednym czytniku (Onyx, PocketBook). Jest to wyzwanie dla zaawansowanych użytkowników, którzy znając specyfikę aplikacji, są w stanie sobie dostosować wygląd książki, ale i utrapienie dla początkujących, dla których domyślny wygląd książki bywa po prostu brzydki. Rozwiązaniem byłby... format PDF, który wszędzie wygląda tak samo. Nie chodzi jednak o e-booka wyglądającego tak jak wydanie papierowe. To mieliśmy i to na czytnikach się nie sprawdza. Chodzi o plik wygenerowany specjalnie dla urządzeń sześcio–siedmiocalowych. Jako jedyny taki format (PDF A6) ma księgarnia litres.ru. O generowaniu PDF na czytniki też był artykuł – jeśli mamy tekst źródłowy sformatowany w LaTeXu, to sprawa dość prosta. Ze strony wydawców i firm zajmujących się konwersją byłaby to oczywiście dodatkowa robota, chociaż po wcześniejszym przygotowaniu całego procesu, nie powinna być bardzo czasochłonna, tym bardziej że w tym przypadku odpada testowanie na urządzeniach.

Kolejne życzenia Tydzień temu zapytałem Was na naszych stronach na Facebooku, Google+ i Twitterze, jakie funkcje by się jeszcze przydały. Oto najciekawsze propozycje: 1. Nazwy generowanych plików z książkami powinny zawierać nazwisko autora i tytuł, a nie tylko tytuł – jak to najczęściej obecnie bywa. Ułatwia to póź123


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niejsze znalezienie książki na dysku. Życzenie w wersji rozszerzonej: możliwość określenia własnego schematu nazewnictwa ściąganych plików. 2. Wyświetlanie większej liczby książek na stronie; niektóre księgarnie wyświetlają najwyżej 30 tytułów – podczas gdy w promocji czasami mają po 300 sztuk... Fakt, że strona z większą liczbą wyników wolniej się ładuje. 3. Połączenie z lubimyczytac.pl i oceny widoczne w księgarni. Swoją drogą, przy niektórych książkach w nasz*ej porównywarce są już oceny z LC, niestety nie przy wszystkich – powodem jest niepełna kompatybilność naszych baz danych. 4. Możliwość płacenia PayPalem – ma to chyba w tym momencie tylko Virtualo. 5. Możliwości płacenia SMS, np. za najtańsze książki – choć to by było dość mało opłacalne ze względu na prowizje operatorów, ale dla osób, które mają środki na koncie do wykorzystania, byłby to dobry pomysł. 6. Przeglądanie fragmentów książek bezpośrednio w księgarni, a nie w postaci pliku do ściągnięcia – część księgarni też to ma, np. Ebookpoint i Virtualo. 7. Wyświetlanie na półce książek jeszcze nieściągniętych. Jako jedyne ma to Virtualo – od trzech lat po kupnie dowolnej książki, proponują mi też ściągnięcie „Anny Kareniny”, którą kiedyś kupiłem za darmo i dotąd nie pobrałem. 8. Ostrzeżenie przed ponownym zakupem danego tytułu w księgarni. 9. Liczba stron w wydaniu papierowym – tę informację podaje sporo księgarni, ale niektóre ją chowają w rozwijanych danych szczegółowych książki. 10.Wyszukiwanie we własnej biblioteczce – szczególnie, gdy mamy tam kilkadziesiąt tytułów; tę funkcję ma chyba tylko Nexto. 11.Sortowanie wyników po nazwisku autora. 12.Wysyłka plików na inne chmury – np. Google Drive i OneDrive.

124


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI

125


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Premierowe tytuły oraz zapowiedzi Ela Graf: AGENCJA DIMOON. TEN SIĘ ŚMIEJE, KTO UMRZE OSTATNI. Oficyna wydawnicza RW2010 Kryminał paranormalny, fantastyczny

premiera Viaville to spokojne miasto, rodzina Colona zaprowadziła tu porządek kilka lat temu, eliminując niemal całkowicie konkurencję. Ale nie tylko włoska mafia rządzi miastem i chroni tych, którzy się jej podporządkują. Istnieje w Viaville organizacja o wiele potężniejsza, starsza, lepiej ukryta. Ci, którzy do niej należą lub są jej protegowanymi, nie muszą się obawiać prawie niczego. W razie drobnego problemu z prawem pomoże im Agencja Dimoon. Robert Dimoon jest najlepszym detektywem na całym Złotym Wybrzeżu. Pomagają mu w tym niewątpliwie jego paranormalne zdolności oraz liczni znajomi z wielu, bardzo zróżnicowanych kręgów... Jednak lato 2002 roku nawet dla niego okaże się niezwykle gorące i burzliwe. Jego spokój zmącą nie tylko tajemnicze morderstwa i dziwne zagadki kryminalne, lecz także budząca się prastara, potężna moc, zagrażająca ustanowionemu od dawna porządkowi… Alan Akab: ŚWIAT PUŁAPKA. LEKCJA PRZETRWANIA Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy premiera

Wszystko gdzieś się zaczyna. Pewnej zimy w wiosce Nordona Elinarona pojawił się tajemniczy Wędrowiec. Chłopiec nie wie, kim jest Mistrz, czemu wybrał właśnie jego – by go uczyć i trenować – ani czemu nagle zniknął. Odtąd Nordon musi radzić sobie sam. Każda przygoda to kolejna lekcja. Nauczycielami są ludzie, których chłopak spotyka na swej drodze. Mroczny rycerz Krengor, stara zielarka Selia, młodziutka uzdrowi126


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

cielka Ilija i wielu innych. Przypadkowi nauczyciele albo... narzędzia losu, który igra z chłopcem. Nordon walczy i zabija, krew i wyrzuty sumienia wsiąkają w piach. Inaczej sam by zginął. Uczy się, jak przeżyć i nie zatracić siebie. Poznaje odcienie zaufania i fałsz kryjący się za szczerością. Komu zaufać, a od kogo trzymać się z daleka? Tego można się nauczyć tylko na własnych błędach. Chłopiec doświadcza magii życia i magii poświęcenia. Poznaję siłę uczuć, cierpi, nienawidzi, traci dzieciństwo... Może powinien zawrócić, wyrzec się przeznaczenia, w które nie wierzy, zapomnieć o Celu drogi, którego wciąż nie poznał? Jednak idzie dalej, choć podróż, zamiast dać odpowiedzi, stawia przed nim jedynie nowe pytania. Aneta Rzepka: KIESZENIE PRZESZŁOŚCI Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa, romans premiera

Kornelia i Ola pochodzą z dwóch różnych światów, ale obie zostały w życiu boleśnie zranione i dlatego doskonale się rozumieją. Trudne, nierzadko traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa sprawiają, że przyjaciółki nie zawsze podejmują słuszne decyzje. Zachowują się dziwnie i niejednoznacznie. Nie są ani dobre, ani złe. Próbują być sobą, ale najpierw muszą siebie odnaleźć. Kornelia uważa, że „samotność jest do bani”. Dlatego tkwi w związku opartym na przemocy – z chłopakiem, którego nie kocha. Bo nie umie kochać. A raczej boi się miłości, która odsłania w człowieku najsłabsze punkty i czyni go podatnym na zranienie. Ola ma dwie twarze: jest szaloną dziewczyną pragnącą dobrze się bawić i poważną panią prezes zarządzającą rodzinną firmą. Seks bez zobowiązań oraz balansowanie na granicy ryzyka pozwalają jej utrzymać niezbędną równowagę psychiczną. Tylko tak potrafi odreagować stres. Mężczyźni, którzy pojawiają się w życiu tych dwóch młodych kobiet, również niosą w kieszeniach sporo niełatwych doświadczeń... Czy Ola i Nela odważą się być sobą, czy sięgną po marzenia, czy odnajdą miłość i czy jej nie stracą? 127


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Żywe dialogi, barwne postaci, wartka akcja oraz wplątana w fabułę nić tajemnicy sprawiają, że „Kieszenie przeszłości” czyta się z zapartym tchem. Zarezerwujcie sobie czas, bo jak zaczniecie czytać, nie będziecie mogli przestać. Bartłomiej Trokiewicz: PAN MISIO Oficyna wydawnicza RW2010

bajka, powieść dla dzieci i dorosłych premiera Poznaj Las i jego mieszkańców. Czy lisy śnią o gadających kurach, a wilki o puszystych ogonach? Czy rozplotkowana Wiewiórka ułoży sobie relacje z Wilczycą? Czy Szczurek „nic dobrego” przejdzie na jasną stronę mocy? I w końcu, czy Pan Misio, zawsze pomagający innym, sam zostanie uratowany? W opowieści „Pan Misio” spotykamy gromadę sympatycznych zwierzaków, uosabiających cechy ludzkie. Pozostają w pamięci na długo i nie sposób się z nimi nie zaprzyjaźnić. Małomówna Niedźwiedzica, rozpolitykowany Bóbr, Kura zdominowana przez Lisa oraz przybyła z miasta Świnka Morska – to tylko niektóre z nich. Poznaj Las i jego mieszkańców. Wzruszająca historia dla małych i dużych czytelników, przyprawiona nietuzinkowym poczuciem humoru. Wspaniałe ilustracje autorstwa Dalii Żmudy-Trzebiatowskiej pięknie uzupełniają tę magiczną, mądrą opowieść.

128


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tomasz Mróz: SZARY CIEŃ Oficyna wydawnicza RW2010 kryminał fantastyczny wydanie II

Mylne tropy, zjawiska paranormalne, półświatek, którego życie koncentruje się w miejscowym parku – to sceneria powieści „Szary cień”. Historia dziwnego zgonu i jeszcze dziwniejszego podejrzanego kładzie się cieniem na życiu komisarza Wątroby i posterunkowego Chwiejczaka, nie dając im spokoju przez lata. W salonie zaniedbanej przedwojennej willi zostaje znalezione ciało młodego człowieka. Z zebranych informacji wynika, że był on związany z tajemniczą sektą religijną. Okoliczności zdarzenia i brak śladów walki wskazują na samobójstwo, jednak symboliczne ułożenie zwłok, niejasne zeznania świadków, jak również sny prowadzącego śledztwo – podsycają podejrzenia, że było to morderstwo. W tym samym czasie w pobliskim parku trwają poszukiwania sprawcy brutalnego pobicia włóczęgi. Policjanci nie umieją, a może nie chcą połączyć tych dwóch faktów. Dopiero upływ lat, wyrzuty sumienia i… nuda starości powodują, że komisarz Wątroba i posterunkowy Chwiejczak postanawiają rozwiązać starą sprawę. „Błędy się mszczą przez całe życie” – ta sentencja sprawdza się i tym razem, a osoba tytułowego Szarego cienia jest właśnie takim życiowym błędem sprawców zbrodni. Anna Rybkowska: LAWENDOWY KAPELUSZ Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa, romans zapowiedź premiery

Stella Mangione jest atrakcyjną, czterdziestoletnią pisarką, scenarzystką i nieco odsuniętą od głównego nurtu zdarzeń celebrytką. Żyje po swojemu w toskańskiej posiadłości, którą kupiła za pieniądze jednego ze swych byłych mężów. Odniosła sukces, obraca się w kręgach ludzi bogatych i sławnych, żyje dostatnio, ciesząc się uczuciem młodego kochanka i sympatią prostych ludzi z okolicy. Każdego roku latem zaprasza do swojego majątku po129


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

czątkujących pisarzy oraz uznanych twórców. Organizuje swego rodzaju festiwal, w którym młodość spotyka się z doświadczeniem. Stella pamięta, jak ciężkie jest życie debiutanta, i stara się pomóc innym początkującym autorom. Uważa, że jest szczęśliwa, a przynajmniej bezpieczna. Dlatego z początku bagatelizuje maile z nieprzyjemnymi anonimami. Ktoś jednak nie rezygnuje. Grozi jej, życzy śmierci, staje się coraz bardziej natarczywy. Czy ta sama osoba zakradła się na teren posiadłości Stelli i otruła jej psa? Czy pisarka ma więcej wrogów? Kto to może być? Zawiedziony kochanek, zazdrosną o nią kobieta, szaleniec, postać z zapomnianej przeszłości, a może ktoś bardzo bliski...? Kim naprawdę jest Stella? Skąd pochodzi? Jakie doświadczenia ją ukształtowały? Jakie błędy popełniła? Czy drogo przyjdzie jej za nie zapłacić? Bo życia nie można zamknąć jak książki w dowolnym momencie. Jakiś niedokończony rozdział sam się kiedyś przypomni... Andrzej Sawicki: KOLCE W KWIATACH Oficyna wydawnicza RW2010 fantastyka historyczna, zbiór opowiadań zapowiedź, wydanie II

Zbiór opowiadań ze świata powieści „Nadzieja czerwona jak śnieg”. Historii o tym, jak grupa XIX-wiecznych mutantów staje do walki o wolność ojczyzny. Połowa XIX stulecia. W Warszawie, w okopach oblężonego Sewastopola, na dalekich stepach Syberii, w prowincjonalnych, polskich miasteczkach, trwają przygotowania do buntu, który może zmienić oblicze świata. Obdarzeni boskimi mocami odmieńcy muszą zdecydować, po której stronie stanąć w nadchodzącym konflikcie. Zanim kosynierzy runą na rosyjskie roty, zanim strzelcy wymierzą broń w Dońców i carskich dragonów, ci od których zależą losy batalii, muszą się odnaleźć. Nadeszła dla nich pora, by wybrać drogę.

130


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Konrad T. Lewandowski: MOST NAD OTCHŁANIĄ Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantastyczna

Osobliwy świat, gdzie ruch gwiazd i planet nie podlega żadnym regułom. Potężne państwo-miasto, o władzę nad którym walczą dwa stronnictwa. Doskonały styl sprawia, że czytelnik wyrusza wraz z autorem w podróż niezwykłą, daleko i blisko jednocześnie. Bo choć tam, gdzie toczy się akcja, nic nie jest takie samo, to jednocześnie wszystko wygląda jakby znajomo... przynajmniej jeśli chodzi o ludzkie motywacje, pragnienia bohaterów i nieuniknioną logikę dziejów. Powieść epicka i kameralna zarazem, fantastyczna i uniwersalna, gdzie w walce między ludźmi i ideami nic nie jest tak oczywiste, jak się wydaje stronom konfliktu, a racja jak zwykle leży gdzieś pośrodku, gdzieś wysoko ponad nimi... A może gdzieś nisko, tam, gdzie nie sięga nawet Otchłań? Polityczne i religijne rozgrywki toczyły się poza Andremilem. Jak każdy potomek Starych Rodów ukończył Akademię wojskową, ale z tą starą tradycją nie łączyły się żadne obowiązki. Do armii garnęło się dość nuworyszy i zubożałych mieszczan, żeby synowie arystokratów mogli spokojnie zajmować się winem, niewolnicami i poezją. Andremil, któremu ojciec kupił patent oficerski, nigdy nie podejrzewał, że będzie musiał walczyć naprawdę! Aż tu nagle przyszedł rozkaz od doży wysyłający niedoświadczonego porucznika w pole. Co się kryło za tą zaskakującą decyzją? Młodzieńca poraził strach. Jeszcze wczoraj był na balu, a teraz czekała go walka, w której najpewniej zginie. Jak postąpi Andremil? Wykaże się odwagą i przebiegłością czy zapomni o honorze, byle uratować życie?

131


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dariusz Kankowski: RE-HORACHTE. MARTWY CHŁOPIEC Oficyna wydawnicza RW2010 powieść sf, fantasy, tom 2

I znowu wszystko się zaczyna W drugiej części powracają znani nam z Pierwszego spotkania bohaterowie. Wydaje się, że chłopcy zapomnieli o wydarzeniach sprzed roku, że wrócili do codzienności. Tymczasem młodych przyjaciół czeka kolejna niebezpieczna, pełna przygód podróż, przed nimi kolejne tajemnice do odkrycia. Nieoczekiwanie podejmą się misji odnalezienia starożytnych artefaktów. W trakcie okaże się, że ich los jest nierozerwalnie związany z wydarzeniami z odległej przeszłości oraz tajemniczymi Dziećmi Stulecia, które według przepowiedni mają ocalić świat przed zagładą. Będą pościgi, ucieczki, walki, trudne wybory i nieprzewidziane spotkania. Oraz anioły... A kim jest Martwy Chłopiec? Koniecznie musisz się dowiedzieć! E. M. Thorhall: HANDLARZE NIEWOLNIKÓW wydawca: RW2010 powieść fantasy, romans Drugi tom cyklu ZBROJNI.

Ta powieść ekscytuje i niepokoi Jak potoczyły się dalsze losy dzielnych zwiadowców i ryzy Sir Eryka? Muszą mierzyć się z kolejnymi wyzwaniami losu czy wiodą spokojny i nudny żywot na zamku? Nuda na pewno nie czeka czytelnika. Tym razem autorka odważyła się na znacznie więcej niż spokojne opisy przyrody i okolic zamku, na śledzenie turniejów czy relacje z dworskich intryg.

132


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dzieje się sporo. Na początek szarą zamkową codzienność ożywia duże i radosne wydarzenie, jakim są zaślubiny jednego ze zbrojnych. Co nie znaczy, że dalej będzie sielankowo. Uzbrojona grupa handlarzy ludźmi napada świtem na jedną z wiosek należących do Sir Eryka. Na ratunek uprowadzonym wyrusza drużyna pod dowództwem Morhta. Czy i tym razem surowy Vartheńczyk poradzi sobie z każdą przeciwnością i niespodzianką? A może wręcz przeciwnie – może z jakiegoś powodu stchórzy i ucieknie? A Kyla? Co ta dziewczyna ma wspólnego z półumarłymi istotami? Jaką więź ją z nimi łączy? Okażą się sojusznikami czy wrogami? Niespodziewane zwroty akcji, czarny humor, zbrojni, rozpustne dziewki, gildia łotrów, przemoc i gwałt, miłość i magia, barbarzyńcy i... dhampir. Co tu, na ciemnika, robi dhampir?

133


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tytuły w nowej szacie graficznej Maciej Ślużyński: 19 RAZY BYŁEM NA KUBIE Oficyna wydawnicza RW2010 poradnik

Dziewiętnaście recenzji dziewiętnastu cygar kubańskich, wypalonych „własnoręcznie” (czy raczej – własnoustnie) przez Autora. Oprócz refleksji i opisów doznań smakowych zbiór zawiera także prawie sześćdziesiąt zdjęć z degustacji. Dla ciekawych, jak smakują najprawdziwsze „hawany” – lektura obowiązkowa. Maciej Ślużyński blisko trzy lata prowadził blog o cygarach, pisał i nagrywał recenzje cygar, brał aktywny udział w powstawaniu dwóch for internetowych poświęconych cygarom. Maciej Ślużyński: CYGARA. VADEMECUM Oficyna wydawnicza RW2010 poradnik

Poradnik dla młodych stażem aficionados, czyli osób, które po raz pierwszy zdecydują się sięgnąć po cygaro... Praktyczne rady jak kupować, jak otwierać, jak palić i jak przechowywać cygara, krótka historia cygar, słynni palacze, zbiór anegdot, „cygarowa oś czasu” i wiele innych cennych informacji. Maciej Ślużyński blisko trzy lata prowadził blog o cygarach, pisał i nagrywał recenzje cygar, brał aktywny udział w powstawaniu dwóch for internetowych poświęconych cygarom.

134


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dawid Juraszek: CAIREN. DRAPIEŻCA Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań fantasy

Gdyby Marco Polo był Conanem Barbarzyńcą... miałby na imię Cairen! Dziesięć wartkich opowiadań. Dziesięć orientalnych przygód z prężeniem muskułów i przymrużeniem oka. A w nich bez liku zaginionych cywilizacji, walnych bitew, powabnych dziewek, groźnych monstrów, magicznych sztuk, starożytnych grobowców, literackich nawiązań, i czego tam jeszcze. Pośród szczęku mieczy, szabli, koncerzy, sztyletów, kindżałów, puginałów i handżarów, jęku cięciw, bajań mędrców i westchnień rozkoszy... W ociekających przepychem pałacach Czungii, przedwiecznych ruinach miast Goryo, podmorskich grotach potworów Nipponii, przybytkach zmysłowych uciech Syamii... Ramię w ramię i twarzą w twarz z Mengutami, Tuerami, Malajami, Jugurami, Manczami i Parsami... Przez spienione grzywacze Oceannego Morza, niezgłębione dżungle Kmerii, śnieżne pustkowia Xybelii, monsunowe ulewy Czamby... Wszędzie tam, bez zbytniej rewerencji dla chanów, szejków, cesarzy, kalifów, sułtanów, królów, szachów, szogunów czy maharadżów, dumnie, butnie i zuchwale kroczy CAIREN! Marcin Królik: DRZEWO RÓŻANE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa

Umarli rzucają cień... Ona straciła dziecko, on – cały świat. Ona – zwykła dziewczyna koło trzydziestki, która po poronieniu nie może wrócić do równowagi. On – stary Żyd, który po latach emigracji w Ameryce, gdzie odnalazł kruchy spokój, wraca do miasta swego dzieciństwa, gdzie przeżył traumę pogromu; ma by uświetnić otwarcie obserwatorium astronomicznego w dawnej wieży ciśnień. Jest również ten trzeci – jej mąż, dziennikarz prowincjonalnej gazety z niespełnionymi literackimi ambicjami, któremu szef pewnego dnia zleca zrobienie relacji z uroczystości w wieży. Całą trójkę łączy ból 135


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

utraty i każde z nich na swój sposób stara się z nią uporać. Co wyniknie z ich spotkania? Niemniej istotnym – zbiorowym – bohaterem jest miasteczko, w którym, niczym na scenie, krzyżują się ich losy. Nie jest to jednak ani powieść o małżeńskiej tragedii, ani o piętnie Holokaustu. Jej fabuła została zbudowana z kilku pięter, znaczenia zapętlają się, tworząc niekiedy ryzykowne sploty. Próżno tu szukać łatwych pocieszeń czy krzepiącego morału. Fikcja i rzeczywistość splatają się w niezwykły sposób, odsłaniając nieoczekiwane powiązania i ukryty, symboliczny wymiar faktów. Joanna Łukowska: OD PIERWSZEGO DOTYKU Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań o miłości, romans, erotyka

Miłość wszystko wybaczy, tłumaczy, przeczeka? Tęsknimy za miłością romantyczną, pełną pasji, ogarniającą duszę i ciało... Ale może lepsza jest miłość z rozsądku? Czy pożądanie wystarczy? A czy związek bez namiętności przetrwa? Czy miłość kiedyś się kończy? Narratorów, próbujących odpowiedzieć sobie na te pytania, dzieli wszystko: wiek, płeć, doświadczenia, wykształcenie, temperament, oczekiwania. Wspólnym mianownikiem jest miłość. Od pierwszego dotyku, spojrzenia, słowa, żartu... Miłość przychodzi różnymi drogami, pod różnymi maskami, dlatego czasem jej nie rozpoznajemy. Bywa zmysłowa, zachłanna, okrutna. Bywa nagła jak majowa burza, ale najczęściej jest zwyczajna. Co nie znaczy, że nie jest niezwykła. „Od pierwszego dotyku” to zbiór romantycznych historii, pełnych ciepła, emocji, humoru, nadziei, pasji oraz erotyzmu. Jeżeli jest ci smutno i źle – przeczytaj, a rozchmurzysz się. Jeżeli szukasz relaksu, wytchnienia, wzruszeń, porady lub... afrodyzjaku – przeczytaj, a nie zawiedziesz się. Jeżeli przestajesz wierzyć w miłości – przeczytaj koniecznie!

136


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marian Kowalski: MROCZNE DZIEDZICTWO Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa, romans, kryminał

Spotykają się na zjeździe poświęconym zjawiskom nadprzyrodzonym. Daniel jest sceptycznym niemieckim dziennikarzem, żyjącym teraźniejszością, nieczującym związku z rodziną i jej historią. Irena to polska rzeźbiarka, za którą ciągnie się tren odległej przeszłości. Mroczna scheda po przodkach nie daje o sobie zapomnieć. Ma wpływ na jej obecne życie oraz na losy związanych z nią mężczyzn. Na plenerze rzeźbi posążek swej dalekiej krewnej spalonej na stosie; duch kasztelanki wciąż jej towarzyszy. W powieści przewija się wątek Inkwizycji i procesów budowanych na pomówieniach; pojawiają się postaci „czarownic”, ich bezlitosnych sędziów, oraz potomków jednych i drugich. W historii pełnej tajemnic nie może zabraknąć motywu ukrytego skarbu, sporów rodzinnych sprzed wieków prowadzących do okrutnej śmierci i nagłych a niejasnych zgonów w teraźniejszości. Wiele tu legend, aluzji, dywagacji oraz... uczucia. „Mroczne dziedzictwo” to niesamowita opowieść o miłości, przeznaczeniu, szukaniu miejsca w życiu, to historia intrygująca i fascynująca. Aneta Rzepka: GRA O DUSZĘ Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantastyczna, romans, erotyk

„Gra o duszę” jest zmysłowo-brutalną opowieścią o młodej kobiecie, która zakochuje się w najmniej odpowiednim mężczyźnie i pada ofiarą zmyślnie uknutego spisku. Doskonała kumulacja emocji, cierpienia oraz erotyki nie pozwala na przejście obok tekstu obojętnie. Wątek nieba i piekła oraz walki dobra ze złem wbija powieść w nurt fantasy, miłość nadaje jej barwy romansu, a wiarygodność psychologiczna postaci oraz realizm opowieści sprawiają, że tekst jest na wskroś współczesny.

137


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Anna Rybkowska: NELL, tom 1 i 2 Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa, romans Natalia czy Nell?

On nazywa ją Nell. I jak nikt inny budzi w niej coś, czego się nie spodziewała, czego nie chciała, czego się lęka i o czym nie może przestać myśleć. Czy będzie umiała się temu oprzeć? Dla dobra rodziny. Dla spokoju własnej duszy... A co z rozbudzonym ciałem? Bajkowa historia, która staje się dramatem. Obyczaj, który przeistacza się w zmysłowy thriller o opętaniu. Opowieść o miłości, odpowiedzialności, pożądaniu, które niszczy, ale właśnie dzięki niemu życie nabiera barw, smaku, zapachu. Natalia czy Nell? Który ze światów wybierze... Joanna Łukowska: DRESZCZE Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań obyczajowych

Opowiadane przez narratorów historie dotykają przeżyć bolesnych, nierzadko traumatycznych, po których pozostają widzialne i niewidzialne blizny; opisują stany, kiedy śmierć wydaje się jednym rozwiązaniem; wnikają w świat niesamowity, z pogranicza horroru, thrillera, fantastyki; zagłębiają się w szarość ludzkiej samotności... Sądzimy, że bohaterowie są tylko w telewizji, ale mijamy ich każdego dnia, na ulicy, w pracy, w domu... Myślimy, że zło przytrafia się innym – dopóki nie dotknie nas swoimi zimnymi palcami, nie złapie za gardło, nie ściśnie za serce. Czasem mrok staje się codziennością, a śmierć kusi brakiem odczuwania; czasem potwór śpi tuż obok... Obok mnóstwo się dzieje. Rzeczy niezwykłych, strasznych, porażających, przyprawiających nas o dreszcze strachu, obrzydzenia, niedowierzania, ale też ulgi i podziwu. Z otchłani ratuje nas miłość, przyjazna dłoń, drugi człowiek. Bo sami dla siebie jesteśmy demonami i aniołami. 138


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Veronique Wolf: MOJA MAMA PIJE Oficyna wydawnicza RW2010 nowela obyczajowa

„Moja mama pije” to historia alkoholizmu matki, widziana oczami jej córki. Dziewczynka, uczennica podstawówki, nie rozumie istoty choroby alkoholowej. Miota się między miłością a nienawiścią do własnej matki. Nie potrafi poradzić sobie z emocjami. Dzięki ojcu i wsparciu przyjaciół dojrzewa jednak do tego, by spojrzeć swoim demonom w twarz, uporać się ze wstydem i poczuciem winy. Siła utworu polega na przeniesieniu punktu ciężkości narracji z osoby uzależnionej na osoby współuzależnione, które cierpią nie mniej niż sam chory. Autorka porusza także kwestię polskich stereotypów, choćby sztandarowego przekonania, że pijącego mężczyznę można zrozumieć, ale kobieta-pijaczka to wstyd, skandal i obraza boska. A choroba nie wybiera, może dopaść każdego. Ciebie również... Katarzyna Woźniak: SKRZYDŁA AZRAELA Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa, dla młodzieży

To opowieść o czterech przyjaciołach, mieszkających w internacie o zaostrzonym rygorze wychowawczym. Każdego dnia chłopcy podejmują walkę nie tylko z szkolnymi problemami, ale również z własnymi kompleksami i złymi wspomnieniami. W odnalezieniu spokoju ducha wspiera ich nowo przybyły do szkoły nauczyciel. Stosując nietradycyjne metody nauczania, wprowadza w życie szkoły nieco światła i nadziei. Kiedy uczniowie zaczynają wierzyć we własne siły i lepsze jutro, dochodzi... Przeczytajcie! Pierwsza część książki to przede wszystkim zbiór obrazów, w których bohaterowie doskonalą się i zbierają doświadczenie. Rozliczenie z nauk wieku dziecięcego następuje w drugiej części powieści. „Skrzydła Azraela” to debiut prozatorski Autorki.

139


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Martyna Goszczycka: ODRODZENIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, horror Pierwszy tom Sagi Wizji Paradoksalnych

Jedynie poświęcenie prowadzi do odrodzenia Przedświat demonów i Zaświat nimf, barwne aury i Zwierciadła Duszy, boginie stworzone przez alchemika i bezduszne reguły Syndykatu Skrytobójców, Sny, które przerażają i fascynują zarazem. Oto świat, w którym dorasta młody demon Haru – uczy się, jak przeżyć i jak zabijać, walczy, by zostać uczniem okrutnej białowłosej. A może jest lub stanie się dla niej kimś więcej? Może on też czegoś nauczy piękną Plage... „Odrodzenie” to mroczna powieść fantasy, pełna przemocy, śmierci, scen walki, ale także kipiących emocji, rodzących się uczuć. Autorka to absolutna debiutantka, która bez kompleksów, za to z rozmachem wprowadza nas w swój świat wyobraźni. Martyna Goszczycka: POTĘPIENIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy, horror Drugi tom Sagi Wizji Paradoksalnych

Każdy dar może prowadzić do potępienia Plage znika z Przedświatu, Haru znowu zostaje porzucony. Jedyne, co albinoska mu po sobie zostawiła, to list, w którym wyjaśnia, czemu musiała odejść. Jasnowidz desperacko próbuje znaleźć sposób, by dotrzeć do białowłosej – co nie będzie, proste, bo wróciła do Zaświatu. Jedyną nadzieją młodego demona jest Eliara, która zdaje się wiedzieć dużo więcej od niego. Jednak medyczka, mimo swojej przyjaznej natury, wcale nie jest skora do pomocy i uparcie unika Haru. Śledzenie Eliary i skłonienie jej do współpracy to dopiero początek problemów...

140


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marcin Orlik: SZARY LEN Oficyna wydawnicza RW2010 powieść sf Drugi tom Sagi Wizji Paradoksalnych

Postentropijna antyutopia ze szkła. Witaj w świecie, w którym bałbyś się własnego cienia... Gdybyś go tylko rzucał. Ludzie, otoczeni ze wszech stron strefą chtoniczną, desperacko walczą o przetrwanie, za obronę mając jedynie małe, szare kulki – nasiona szarego lnu. Ale przyjdzie czas, kiedy będzie trzeba wejść prosto w napierającą chtoniczność. Tylko czy głównemu bohaterowi wystarczy odwagi? Kiedy Noit budzi się o brzasku na polanie, nie ma pojęcia, ani gdzie się znajduje, ani kim jest. Wokół niego leżą ludzie, których nie zna, a jedyną osobą, która może mu coś powiedzieć o otaczającym go świecie, jest dziewczynka o imieniu Ome. Chyba ją zna... Tak, to jego siostra. Dzięki jej pomocy ludzie odnajdują wioskę zbudowaną ze szkła, znajdującą się na dnie krateru we wnętrzu wzgórza i zaczynają bronić się przed atakującą ze wszech stron strefą chtoniczną. A to dopiero początek... Romuald Pawlak: CZAREM I SMOKIEM Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantasy

Nie ma nic gorszego niż bolesny brak profesjonalizmu. Co może zrobić mag-pogodnik, który nie umie zapanować nad aurą? Może tylko wylecieć z roboty u malarza Astrogoniusza i wplątać się w kłopoty, które zaprowadzą go najpierw na dno statku, potem wydźwigną do pałacowych kajut, by znów strącić w piekielne otchłanie. Spotkane na drodze kobiety okażą się niebezpieczne, mężczyźni zechcą zabrać życie – i tylko spotkany w kolejnym więzieniu smok będzie rozumieć naszego maga. Sojusz pogodnika ze smokiem zostanie zawarty w następujących celach: najeść się po uszy, mieć do spania wygodne łóżko, zdobywać piękne kobiety, zemścić się na Astrogoniuszu. Aha, i na podłym karle Garzfulu, który sprawił, że Rosselin został wygnany z pałacu. 141


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jak z powyższego opisu widać, jest to śmiertelnie poważna opowieść o magii, smokach i trudach pracy zawodowej. Pełna humoru opowieść o przygodach pechowego maga-pogodnika, który niezbyt dobrze panuje na aurą. W efekcie wylatuje z roboty, ląduje na dnie statku, potem trafia na pałacowe komnaty, by trafić do więzienia, u boku smoka... Radek Lewandowski: YGGDRASIL. STRUNY CZASU Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantastyczna

Jak będzie wyglądał nasz wszechświat za setki lat? A jak mógł wyglądać tysiące lat temu? Autor, próbując odpowiedzieć na te pytania, w fascynujący, pełen rozmachu sposób łączy naukę z mitologią, a historię z fantastyką. Losy bogów, istot bogom podobnych, sztucznej inteligencji, zbiorowej świadomości oraz ludzi z różnych rzeczywistości przeplatają się i wpływają na siebie. Towarzyszą im walka, podstęp i niecodzienne sojusze, odwieczna nienawiść, zawsze żywa miłość i nadzieja, która pozwala przetrwać, choć wszechświat wokół się rozpada. Struny czasu opisują zmagania kilkudziesięcioosobowej średniowiecznej społeczności, przeniesionej przypadkowo i bezpowrotnie w okres paleolitu środkowego, w czasy gdy po ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały olbrzymie stada reniferów, dzikich koni i ciągnących w ślad za nimi drapieżników. Potężne mamuty nie miały godnych siebie przeciwników, z wyjątkiem mrozu i prymitywnych słabo uzbrojonych łowców, którzy równie często występowali w roli myśliwego co ofiary. Wraz z mieszkańcami wioski, w przeszłość zostaje przeniesiony niewielki oddział Wikingów, najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. Temporalni podróżnicy, a wraz z nimi cała ludzkość, stają w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa.

142


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tomasz Mróz: PRZEJŚCIE A8 Oficyna wydawnicza RW2010 kryminał fantastyczny

Kryminał nie z tego świata. Kultowy komisarz Wątroba prowadzi jak zwykle nietypowe śledztwo. W tej odsłonie mamy: tajemnicze zabójstwa, kuszenie, cyrografy, złote sztabki, walkę dobra ze złem, satyrę i pełne ironii obserwacje rzeczywistości. „Przejście A8” to kryminał paranormalny, w którym miesza diaboliczny Nowak. Przygotujcie się na spotkanie z komisarzem Wątrobą (w roli kuszonego), posterunkowym Chwiejczakiem (niezłomnym) i nieśmiertelną ławeczkową trójcą (Pająk, Marian i Stalowy), która postanawia iść... do pracy. Cud boży? Raczej szatańskie sztuczki. Co zrobić, kiedy w twoim życiu pojawi się Nowak? Jak uchronić się przed jego knowaniami, bandą arabskich górników oraz fanatyzmem Bolka z działu marketingu? Jakie zalety ma mały mózg w dużej głowie? W Przejściu A8 zostały połączone rzeczy straszne i śmieszne, płytkie i głębokie oraz wysokie i niskie. Wynik jest zaskakująco pozytywny oraz pozytywnie zaskakujący. Tomasz Mróz: FABRYKA WTÓRÓW Oficyna wydawnicza RW2010 kryminał fantastyczny Wielki, ponury budynek w centrum miasta, ginący w szarej kotłowaninie chmur. Nikt w okolicy nie wie, co się tam mieści, i nikt tego wiedzieć nie chce. Ci, którzy dostali się do wnętrza dziwnej budowli, znikają, by po jakimś czasie powrócić – ale zupełnie odmienieni. Strażnik Instytutu przegania wścibskich natrętów, lecz jeśli już ktoś pozna tajemnicę, nie ma drogi odwrotu. Co się wydarzyło setki lat temu na dalekiej Syberii? Kim jest człowiek w czarnej pelerynie biegnący do tramwaju? Czy można przekazać swe życie komuś innemu? Wedrzyj się do „Fabryki wtórów”, poznaj jej sekrety. Lecz pamiętaj, kto przekroczy progi Fabryki, już nigdy nie będzie taki jak wcześniej.

143


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„Fabryka wtórów” to powieść kryminalna z elementami thrillera i science-fiction, tradycyjnie dla serii z Komisarzem Wątrobą, okraszona dużą dawką humoru i kpiny. Komisarz swoim zwyczajem nie daje za wygraną, dopóki nie dotrze do istoty problemu. Tomasz Mróz (ur. 1973) – autor serii powieści i komiksów o Komisarzu Wątrobie, złośliwym grubasie, który prowadząc śledztwo, jak ognia unika rutyny i protokolanckiej dokładności. Tomasz Mróz w swoich książkach wątek przygodowo-kryminalny nurza w oparach zjawisk nadprzyrodzonych i przyprawia sporą dawką dowcipu i satyry.

144


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

RECENZJE

145


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marta Kor: Odrobina groteski w polskim wykonaniu, czyli Fabryka wtórów – Tomasz Mróz Recenzja pochodzi z bloga Okiem MK Uwielbiam groteskę w literaturze. Według mnie pobudza ona niesamowicie wyobraźnię czytelnika. Jednocześnie może być elementem, który pozwala łączyć w sobie wiele gatunków w jednym utworze, bez zarzutu o przeładowanie wątków. Tomasz Mróz poprzez groteskę, czarny humor oraz typowo polskie wzorce przedstawia historię tajemniczą (czasem niebezpieczną) i nieszablonową, w każdym założeniu. Ekspansja Wielkiego Księstwa Moskiewskiego na obszary za Uralem. Ponury gmach Instytutu Techniki Stosowanej. Tajemnicze eksperymenty sprzeczne z etyką przez nas pojmowaną. Wścibski i niekonwencjonalny komisarz. Problem, który okazuje się o wiele bardziej złożony, niż na początku zakładali bohaterowie, a to wszystko okraszane gęstą i ponurą atmosferą oraz dialogami o wielu znaczeniach. Fabryka Wtórów to sprawne połączenie groteski, thrillera i SF z przeskokami w czasie i miejscu oraz barwnymi i zdecydowanie nieidealnymi bohaterami. Świat przedstawiony w powieści jest wielowymiarowy, zmusza do zadania sobie kilku pytań, na które nie ma prostych i jednoznacznych odpowiedzi. Polska przedstawiona w powieści bardzo kojarzy mi się z latami 80-tymi, z czasem mojego dzieciństwa. Ta szarość, te realia i postawy poszczególnych uczestników wydarzeń – to obraz tak dobrze mi znany. Gmach ITS-u opisany jest niezwykle szczegółowo, a jego charakter zdecydowanie wzbudza niepokój. Elementy SF jak i kryminalne są bardzo klimatyczne, z lekka zakręcone, i wzbudzające zamęt oraz ciekawość z każdą przeczytaną stroną. Otaczała go jedynie srebrna chmura, coraz gęstsza i gęstsza. Zaczął się dusić, szarpnął za klamkę. Drzwi były zamknięte na głucho. W oddali głos: „Taki już jesteś... Znam cię... Pomogę...”. Srebro. Drganie srebra. Drganie wszechświata. Fabryka wtórów to powieść pełna sarkazmu, ironii oraz inteligencji, którą niebywale wzbogacają dialogi i humor Stalowego, Pająka oraz Mariana (kumpli z ławeczki, uwielbiających trunek o nazwie Wykop), którzy okazują się ważnym elementem tej historii. Komisarz Wątroba – to postać nietuzinkowa, która uwielbia pakować się w tarapaty, do tego jest uparty, zgryźliwy i całkowicie nieatrakcyjny. Ale nie obraziłabym się, gdyby skradł moje serce. Przyjmując zdalny przekaz wiedzy jako funkcję emitera falowego mózgu i traktując treść przekazu jak implikator długości fal, to sądzę, że możemy 146


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tamten sygnał zminimalizować do poziomu szumu na poziomie drugiej czy trzeciej harmonicznej. Innymi słowy nie przejmowałbym się. Autor pisze w przyjemny i momentami zabawny sposób. Ma lekkie pióro i w świetny sposób łączy ze sobą gatunki, wątki i wydarzenia tej historii. To lektura, przy której trudno się nudzić, choć osobiście uważam, że nie spodoba się każdemu. Fabryka wtórów jest specyficzna i bardzo oryginalna. Polecę ją fanom groteski, ironii i czarnego humoru.

147


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Magdalena Ithilar Stawniak: Szlachcic na zagrodzie Autorka prowadzi bloga www.geek-woman.blogspot.com

Czasy Rzeczpospolitej Szlacheckiej to niezwykle barwny okres historyczny, który aż prosi się o szersze wykorzystanie w literaturze. Dotychczas czytelnicy mogli delektować się przede wszystkim lekturą sienkiewiczowskiej trylogii czy dziełami Jacka Komudy (które w pewnym stopniu zahaczały o fantastykę, a dokładniej grozę), ale niewielu autorów osadzało swe utwory w tych ciekawych czasach. Jednak od kilku lat widać zauważalny wzrost zainteresowania tym okresem historycznym, czego wyrazem jest również sarmacka antologia wydawnictwa RW2010. „Szablą i wąsem” składa się z sześciu tekstów w różnym stopniu nawiązujących do złotej wolności szlacheckiej. Zbiór otwiera opowiadanie „Machine de Pologne” Andrzeja Sawickiego, w którym autor nawiązuje do autentycznego pomysłu włoskiego wynalazcy, Tytusa Burattiniego – tytułowej machine de Pologne, czyli latającej maszyny. Sawicki umiejętnie łączy historię (w tekście aż roi się od postaci historycznych) z fantastyką (napęd latających smoków), jednak można odnieść wrażenie, że chciał zawrzeć zbyt dużo w tak krótkiej formie. Przeładowanie tekstu postaciami i nawiązaniami historycznymi połączone z niezbyt wciągającą fabułą sprawiają, że tekst jest niełatwy w odbiorze, a czytanie go staje się mozolną czynnością. Inaczej rzecz się ma z „Iskrą bożą” Moniki Sokół, w której pojawia się nawiązanie do żydowskich legend o golemach, a więc sługach wykonanych z gliny. Początkowo można odnieść wrażenie, że głównym bohaterem opowieści jest Efraim, uzdolniony Konstruktor, jednak z czasem ciężar fabuły przenosi się na jego wnuczkę Sarę i to wokół niej misternie oscylują wszystkie wątki. Sokół udało się wykreować bardzo oryginalną i niebanalną historię, w której główną rolę odgrywają ludzka chciwość i zawiść, a więc kwestie uniwersalne i często obecne w literaturze i sztuce. Istotnym wątkiem jest podrzędna rola kobiet w ówczesnym świecie – kobiet jako swego rodzaju waluty, która otwiera wiele drzwi. Z kolei „Szatański plan” autorstwa Agnieszki Hałas to wariacja na temat diabła Boruty, którego plan uratowania Rzeczypospolitej zostaje zniweczony przez... Medeę. Połączenie znanego z polskiego folkloru piekielnego szlachcica oraz greckiej czarodziejki może na pierwszy rzut oka wydawać się dość karkołomnym pomysłem, jednak autorce udało się zgrabnie wszystko połączyć i utkać barwną historię. „Obsydian” Stanisława Truchana jest opowieścią niezwykłą, w której obok typowych przedstawicieli polskiej szlachty czytelnik znajdzie także alchemika czy... Indianina. Autor umiejętnie stosuje stylizację językową, co szczególnie widoczne jest w dialogach. W trakcie lektury można jednak odnieść wrażenie, że to fragment jakiejś obszerniejszej historii. Czy taka powstanie, czas pokaże. 148


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zdecydowanie najbardziej interesującymi tekstami są dwa ostatnie. Tomasz Kilian uraczył nas „Dzięcieliną”, opowieścią o nawiedzonym dworze. Z każdą przeczytaną stroną tej lektury odczuwa się coraz większe emocje targające głównym bohaterem. Ormianin Aram wędruje upiornymi korytarzami domostwa, boi się tego, co widzi i co zastanie na końcu swej drogi. Musi się zmierzyć nie tylko ze strachem, ale również własną tęsknotą. Nieco upiora historia z Dzikich Pól jest bardzo mocnym akcentem całego zbioru. Antologię sarmacką zamyka „Para bellum”, wariacja Dawida Juraszka na temat obrony Jasnej Góry. Uważny czytelnik dostrzeże w tekście bezpośrednie nawiązania do „Potopu” Henryka Sienkiewicza. W tej satyrze autor bawi się językiem – nie tylko pełną makaronizmów polszczyzną, którą porozumiewała się szlachta, ale także współczesną mową pełną anglicyzmów. Na końcu książki czekają na czytelnika dwie niespodzianki w postaci dodatków: niezwykle ciekawego Glossariusza, w którym autorzy wyjaśniają, skąd czerpali inspirację i jakie wydarzenia czy postacie historyczne występują w ich tekstach, a także Dykcjonarzyka – mini słownika łacińskich zwrotów. „Szablą i wąsem” to zbiór udany, choć nierówny. Zawarte w nim opowiadania są bardzo różnorodne zarówno pod względem stylistycznym, jak i kulturowym. Wbrew pozorom i tytułowi, nie jest to tylko antologia o polskiej szlachcie – to barwny konglomerat wierzeń i zwyczajów nawiązujących do wielokulturowej Rzeczpospolitej Szlacheckiej. A szabla i wąs stały się tylko pretekstem do pokazania wszelkich odcieni składających się na złotą polską wolność.

149


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paweł Grys: „Mojra” Spontane ( Muzyka przestaje zaskakiwać. Brak ciekawych połączeń, interpretacji, a przede wszystkim świeżości doprowadza niejednego słuchacza do szewskiej pasji. Szczęśliwie na horyzoncie pojawił się warszawski zespół Spontane. Mieszanka gatunków, którą słychać w ich twórczości daje nadzieję, że można połączyć prosto zagrany punk z bardziej hardrockowymi czy niekiedy metalowymi riffami. „Punk to muzyczna wolność. To mówienie, robienie i granie tego, na co masz ochotę...” Słowa Kurta Cobeina idealnie opisują materiał, który prezentuje „Mojra”. „Mojra” jest płytą dość specyficzną. Takie spostrzeżenie przeszło mi przez myśl, kiedy po raz pierwszy przesłuchałem cały krążek. Składa się na niego dziesięć numerów, które łączą w sobie różne gatunki muzyczne. Odnaleźć można inspiracje punk rockiem. Utwory zagrane są bardzo prosto, bez jakichkolwiek udziwnień, jak choćby złamane metrum. Atutem „Mojry” są ciężkie brzmienia połączone z rapowanymi tekstami. Ich wartość merytoryczna nie zawsze jest najwyższych lotów, jednak posiada bardzo istotny czynnik – trafia bezpośrednio w słuchacza. Nie jest to jedyny atut warszawskiej formacji Spontane. Ciężkie (z charakteru bardziej rockowe) riffy oraz ciekawe podbicia nadają charakter całemu krążkowi, który z pewnością zaskoczy wszystkich wielbicieli punk rocka. Dlaczego? Ponieważ na płycie nie zabraknie synkop oraz akcentów triolowych (tradycyjny punk rock jest zagrany prosto i brak w nim skomplikowanych fragmentów) granych przez sekcję rytmiczną. Największym plusem „Mojry” jest muzyczna dojrzałość. Krążek ze względu na swoją różnorodność ciężko zaszufladkować. Świeżość oraz lekkość, z jakimi zespół miesza wybrane gatunki, są po prostu imponujące. Spontane muzycznie przypomina niekiedy Luxtorpedę. Symbioza pomiędzy rapowanymi zwrotkami a śpiewanym refrenem jest tutaj absolutnie widoczna. Niestety na dłuższą metę połączenie to może słuchacza najzwyczajniej zmęczyć. „Mojra” należy do tego grona płyt, które warto przesłuchać kilka razy. O ile nie wpada od razu w ucho, o tyle z głowy później wyjść nie chce. Jest zagrana prosto, lecz nie prostacko, co, patrząc na obecne czasy, uznawać można za sukces.

150


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aleksandra Jursza: Wokół mnie niebieskość Po takim zaprezentowaniu dzieła na okładce spodziewałam się historii, która ma bardzo wprost opisane odniesienia do religii – nieważne, czy judaizmu, chrześcijaństwa czy islamu. Po prostu zawartość „Dziennika...” jest zawartością filozoficzną. To filozofia opisywana przez poetycki język, a jak wszyscy wiemy: poezję można interpretować w bardzo różny sposób. Reasumując, interpretacja dzieła przez panią Bożenę Keff absolutnie mi nie podpasowała. Książka Sursdorfa to nic innego jak pewnego rodzaju przedstawienie. Pierwszoosobowy styl narracyjny ma coś takiego, co każe czytelnikowi wyobrazić sobie scenę teatru, a na niej aktorów. Czy to liryzm języka, czy też zwracanie się do widowni, wszystko to sprawia, że nie widzimy prawdziwości zdarzeń, tylko obserwujemy spektakl. Okrutny, krwawy. Trochę kojarzący się z izraelskim filmem „Duże złe wilki”, gdzie pedofil morduje dzieci, a jeden z rodziców ofiar chce dokonać na podejrzanym zemsty. Tak to na pierwszej płaszczyźnie się prezentuje. Nie. Mówię: NIE. Nie w tym sensie, że dla mnie to dzieło nie krytykuje religii. Są odwołania do Boga, ale kto Go nie przywołuje w tragicznych chwilach cierpienia? Zgodnie ze starą prawdą – jak trwoga, to w końcu do Niego. Dla innego czytelnika całość może być inscenizacją Pasji, ale dla mnie całość jest zobrazowaniem cierpienia nieszczęśliwej miłości. Przedstawieniem tego, do czego posunąć się jest w stanie człowiek. Skoro całość to tylko spektakl, założyć można, że sceny są symboliczne. Tu narracja wręcz domaga się tego, by czytelnik doszukiwał się drugiego, trzeciego i piątego dna w historii. Osobiście uważam, że wydarzenia symbolizują cierpienie nieszczęśliwie zakochanego człowieka, który nie może sobie poradzić z bólem ani też z zemstą czy samotnością. Bardzo ujął mnie kolor niebieski w historii. Autor widzi w nim smutek. Wokół mnie niebieskość przelewa się w czerń. Trudno powiedzieć, dlaczego mnie to ujęło, bo całość jest napisana w podobnym tonie. Może to, że lubię ten kolor?

151


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Książeczka nie jest gruba. Sto stron, w które warto się zagłębić. Choćby dlatego, by znaleźć swoją własną interpretację spektaklu, którym uraczył nas Marek Susdorf. Jest to historia na tyle filozoficzna, na tyle liryczna, że każdy może mieć swoją wizję „Dziennika znalezionego w błękicie”. Polecam!

152


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ksenia Olkusz: Park Juraszkowy Recenzja pochodzi z Creatio Fantastica

Dawid Juraszek jest w znakomitej formie, jak dowodzi tego trzeci tom przygód bakałarza Xiao Longa, zatytułowany Czerwony ptak. Przypomnieć należy, iż w 2009 Juraszek opublikował debiutancką powieść Xiao Long. Biały Tygrys, której bohaterem jest bakałarz, cudownym zrządzeniem losu wychodzący cało ze wszystkich opresji. Wyraźna inspiracja kulturą chińską umożliwiła pisarzowi skonstruowanie rzeczywistości orientalnej i fantastycznej jednocześnie, co uzasadnia niezwykle częste odwołania do azjatyckich legend, podań i wierzeń. Nie inaczej rzecz się ma w wypadku trzeciej części przygód Xiao Longa. Bywa więc jak zwykle bardzo nastrojowo, akcja toczy się leniwie, by gwałtownie przyspieszyć, a potem znów zwolnić. Ponieważ akcja cyklu dzieje się w Chinach, tedy cały świat przedstawiony wypełniony jest orientaliami. Klimat buduje jednak Juraszek nie tylko za pomocą wizualiów, lecz także warstwą językową – jak choćby formą poetycką, nader często przeplatającą akcję. Obrazuje te predylekcję choćby podobny fragment: Bo oto: wypalony pień starego drzewa stoi pochylony w objęciach młodego zielonego krzewu kwietne linie rysują pośród traw prostokąty fundamentów budowli, których ściany dawno uleciały z dymem mozaikowe dróżki i żwirowe ścieżki odróżnia od otoczenia gęstość porastającego je zielska spod omszałej kamiennej tablicy z wyrytymi ideogramami siły i zdrowia sączy się wątły strumyczek rozległe zagłębienie porosłe bujniejszą niż gdzie indziej trawą i barwniejszym kwieciem znaczy miejsce niegdysiejszego stawu dwa rozległe, acz niskie pawilony wznoszą ku gasnącemu niebu osmalone ściany zakrzywione krawędzie ocalałych dachów rozpaczliwie czepiają się nabrzmiałych chmur3.

Inkrustacje te pełnią rolę obrazo- i nastrojotwórczą, budując jednocześnie znamiennie egzotyczny klimat. Wróćmy jednak do bohatera, który fascynuje swoim wdziękiem i spostrzegawczością, co czyni go jednym z bardziej interesujących bohaterów opowieści o orientalnej proweniencji. Xiao Long ma bowiem wyjątkowy dar do wpadania w kłopoty. Kiedy tylko wykaraska się z jednych, zaraz przytrafiają mu się kolejne, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności. Protagonista potrafi jednak wyjść cało nawet z najbardziej niebezpiecznych 3

D. Juraszek, Jedwab i porcelana. t. 3,Czerwony ptak, Poznań 2014, s. 49-50. 153


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przygód, nie zawsze i nie wyłącznie dzięki bystrości umysłu. Zresztą tom trzeci dowodzi, że Xiao się rozwinął, dojrzał, stał się doświadczonym podróżnikiem, który niejedno widział i przetrwał. Jego zapatrywaniom na świat towarzyszy wszak teraz poczucie niespełnienia czy nawet klęski. Bohater odczuwa bowiem dojmującą tęsknotę za stabilizacją i własnym miejscem na Ziemi. Pragnie tego, od czego tak wielu chce uciec – nudnej, acz bezpiecznej codzienności. Nie monstrów, wrogów, zagrożeń, lecz dachu na głową i ciepłego posiłku. Tymczasem wciąż i bezustannie zmuszany jest do ucieczek, wędrówek, przenosin z miejsca na miejsce. A błogi spokój nadal nie jest mu dany. Choć historia Xiano Longa jest barwna, momentami zabawna i obfitująca w niezwykłości, to przecież czytelnik doskonale zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia ze zbiegiem, człowiekiem mocno doświadczonym przez los. Charakterystyczna melancholia, która towarzyszy przemyśleniom i działaniom protagonisty nie wynika wyłącznie z jego refleksyjnej natury, lecz wydaje się być rezultatem sumy negatywnych doświadczeń, kształtujących Xiao jako pełnowymiarową istotę. Taką, której naiwne początkowo podejście do świata przeobraża się w nieufność, zgorzknienie, lecz nie cynizm. Bohater, choć napiętnowany smutkiem, wciąż nosi w sobie dobro – takie najwyższej próby. Obchodzi go przecież los innych, potrafi nie przejść obojętnie wobec nieszczęścia, bywa opiekuńczy, choć stara się stronić od ludzi i do nich nie przywiązywać. Niezwykłego portretu psychologicznego dopełniają wewnętrzne monologi i przemyślenia Xiao, w zderzeniu z działaniami o charakterze zewnętrznym i interakcjach z ludźmi – nieopisanie zabawne. To jednak, co śmieszne, skrywa niekiedy element lękotwórczy, bo przecież trzeba zawsze pamiętać, że zło ma wiele twarzy. Zresztą pomysły Juraszka na adwersarzy Xiao są chyba niewyczerpane. Przypuszczam, że czerpie on sporo inspiracji z kultury chińskiej, która stanowi wszak tło dla poczynań bohatera. Warto też zwrócić uwagę na warstwę językową. Juraszek dostosowuje na przykład polskie frazeologizmy do orientalnych warunków, wplatając w narrację takie perełki, jak „Kląć w żywy nefryt”4, „obrugał Mei jak burą pandę”5, „Niech ich kaczka mandarynka kopnie”6. Przypomnieć też trzeba, że każdy z rozdziałów zwieńczony zostaje zachętą do kontynuowania lektury. Dopisek ten wyróżniony jest kursywą i stanowi coś w rodzaju teasera, który ma za zadanie pobudzić czytelniczą imaginację. Przykładem takowego jest choćby: „Aby poznać czającą się pośród wzgórz tajemnicę, czytajcie dalej!”7 czy „O tym, czy o świcie Xiao się odechciało, dowiecie się z na4

Tamże, s. 47.

5

Tamże, s. 69.

6

Tamże, s. 107.

7

Tamże, s. 86. 154


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

stępnego rozdziału”8. Wtręty te zostają umiejętnie wkomponowane w rozwój akcji, skrzą się dowcipem, umiejętnie i inteligentnie zostają sprzęgnięte z niezwykłą konwencją, w której utrzymana jest opowieść. Rzec by można: wisienka na ciasteczku, gdyby nie fakt, że całość to nie jakieś tam ciasteczko, a misterna, dopracowana w każdym szczególe konstrukcja. To mechanizm, który funkcjonuje w wielu różnych aspektach, przy czym całość jest perfekcyjna i logiczna pod każdym względem, a więc fabularnie, w konstrukcji bohatera, językowo, stylistycznie oraz pod względem stylizacji orientalnej. Wszystko tutaj do siebie pasuje, nawet manieryczność Xiao i pewne znamienne przerysowanie rzeczywistości oraz samego protagonisty. Ale taka to po prostu konwencja. Poza tradycyjnymi już (przynajmniej w odniesieniu do tego cyklu) wierszami, pełniącymi funkcję opisów „tu i teraz”, pojawia się w tomie trzecim zabawa słowem, polegająca na konstruowaniu zdań paralelnych. I dopiero tutaj w pełni widać niezwykłą umiejętność Juraszka do zabawy słowem, niezwykłą zdolność do tworzenia tekstów w tekście, pełniących przy tym wieloraką rolę – już nie tylko estetyczną, stylizacyjną, wizualizującą, lecz i po prostu będącą intelektualną grą z czytelnikiem (oczywiście chętnym do podjęcia wyzwania). Proza Juraszka to rzecz nie dla każdego zatem, bowiem nie wszyscy mają predylekcje i możliwości intelektualne, by sprostać tak olbrzymiemu artystycznemu wyzwaniu. Swoista wieloaspektowość twórczości Juraszka jest jednocześnie jej wadą i zaletą. Wadą, bo nie każdy może i potrafi ją docenić i w pełni percypować; zaletą natomiast, bo tylko czytelnicy o wysublimowanych gustach mogą czerpać z lektury autentyczną przyjemność. Cóż, jestem bezczelną literacką snobką, a zatem podziwiam bogactwo formy, konwencji, języka – doceniam, szanuję, zachwycam się. Niestety nie każdy jest mną i nie każdy odkryje to, co teksty Juraszka mają do zaoferowania.

8

Tamże, s.104. 155


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kazimierz Kozłowski: Wizja kusi, ale… Recenzja pochodzi z portalu Fahrenheit Zazwyczaj po lekturze książki nie mam najmniejszego problemu z jej oceną, a wszelkie wady i zalety przeczytanego właśnie dzieła widzę jasno i wyraźnie. Książka Marcina Orlika „Szary len” zachwiała nieco moją recenzencką pewnością siebie. Dlaczego? Ano dlatego, że do tej pory jeszcze nie spotkałem powieści, która owszem, zrobiła pozytywne wrażenie oryginalnością i śmiałością wizji… niestety, absolutnie nie wiem, o czym była, i co autor pragnął czytelnikowi przekazać. Paradoks? Tylko pozornie. Klimat „Szary len” ma nieco dickowski. Młody mężczyzna, Noit, budzi się w nieznanym sobie miejscu, a obok niego śpi kilkudziesięciu ludzi, wśród nich dziewczynka, która wydaje mu się w jakiś sposób znajoma. Po przebudzeniu mała oznajmia mu, że jest jego siostrą Ome, po czym gładko wchodzi w rolę przywódcy całej grupy. Ogłupiałych i nieumiejących się odnaleźć współtowarzyszy prowadzi do szklanego miasta, w którym rozpoznaje tajemniczy obiekt i nadaje mu nazwę huty. Z nieznanych – i sobie, i wszystkim innym – przyczyn dziewczynka wie, co należy robić: śpiewa maszynom, puszczając je w ruch, odgaduje, że znalezione w magazynie nasiona można bez problemu jeść. Wkrótce większość bohaterów historii odkrywa swoje funkcje, zaczyna układać sobie życie w szklanym mieście i podejmuje walkę z napierającą na osadę strefą chtoniczną. Brzmi świetnie, jest jednak drobne „ale”. Książce brak spójności. Stanowi ciąg luźno powiązanych ze sobą epizodów, którym brak nadrzędnej linii fabularnej. Byłoby miło, gdyby pod koniec powieści czytelnik dowiedział się (albo przynajmniej się domyślił), kim są bohaterowie, skąd się wzięli, czemu służą odkrywane przez nich funkcje, a także, jaka jest rola tych, którzy są funkcji pozbawieni. Autor, owszem, podsuwa tropy, ale – jeśli o mnie chodzi – były one mylące. Nie umiem powiązać mnogości wiosek z informacją o podróżach ludzi poza Ziemię. Nie wiem, dlaczego jedna z postaci nagle zaczyna wygłaszać slogan reklamowy. Tym bardziej nie wiem, jakie znaczenie mają te oderwane strzępy obrazu świata dla fabuły powieści. I bardzo mi jest przykro, bo wizja Marcina Orlika mnie urzekła. Zdaję sobie sprawę, że szkło, len, chtoniczność, huta, cienie, funkcje i pieśni do maszyn to pojęcia umowne, i chyba nawet udało mi się je gładko przełknąć, jakoś umiejscowić w obrazie świata, gdzie pełnią określone zadanie. Pomysłowa i dobrze osadzona w świecie przedstawionym jest autorska fizyka opierająca się na fiailach, przedziwnych cząstkach, których działania i natury nie sposób pokrótce opisać; niestety podobnego umiejscowienia nie doczekały się inne idee i wątki. Odkąd po lekturze zamknąłem „Szary len”, towarzyszy mi nieznośna, uparta myśl, że rozwiązanie zagadki leży gdzieś na wierzchu, tuż przed moim nosem, tylko ja nie potrafię go zobaczyć. I jed156


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nocześnie mam smutną świadomość, że to tylko moje pobożne życzenia, bo nić przewodnia powieści rwie się w wielu miejscach, a szkoda. Jako się rzekło, książka sprawiła mi problem. Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć: warto, czy nie warto ją przeczytać. Na pewno niesie ze sobą powiew świeżości, na pewno jest oryginalna i niesztampowa. Gdyby nie chaos fabularny, byłaby znakomita. Wizja kusi, ale…

157


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dwugłos, czyli Niedoczekanie w dwóch odsłonach recenzenckich Honorata Rybakiewicz: Osiem wariantów rzeczywistości Recenzja pochodzi z portalu Fahrenheit Do antologii Niedoczekanie wydanej przez RW2010 podchodziłam bez specjalnych oczekiwań. Jedna połowa autorów była mi kompletnie nieznana, o drugiej coś tam kiedyś słyszałam, ale musiałabym się dobrze zastanowić, by podać tytuły jakichkolwiek ich utworów. Pisarze z niewielkim dorobkiem potrafią jednak zaskoczyć. Złośliwa część mojej natury twierdzi, że – w przeciwieństwie do swych bardziej znanych kolegów – bardziej się starają. Ta sama wstrętna strona mojej osobowości dodaje jednak, że czasem nie pomogą i największe starania… Jak zatem było? Krzysztof Kochański publikuje rzadko, zwłaszcza ostatnio, jednak Parowy hycel udowodnił, że autor nie wychodzi z formy. Żartobliwe opowiadanie w realiach cyberpunkowych wyszło mu doskonale. Utwory fantastyczne miewają niekiedy nieznośną manierę popadania w patos lub ponure czarnowidztwo, Kochański jednak potrafił udowodnić, że wystarczy odrobina niedomówienia i nienachalnego humoru, by uzyskać zgrabną, lekką całość. Zastanawiam się, czy pisarz nie stworzył Parowego hycla jako świadomej kpiny ze steampunku – nikt nie ratuje w nim świata, na próżno szukać tam bestii ciemności, a stworzony przez Kochańskiego wynalazca potrafi zdobyć się na myślenie może nie wyprzedzające swoje czasy, ale na pewno niekonwencjonalne. Często dzieje się tak, że wielbiciele literatury fantastycznej muszą uwierzyć autorom w ich wizje bez zastrzeżeń – albo całkowicie je potępić. Jeden na milion Hanny Fronczak wystawił mnie na ciężką próbę, z której i autorka, i opowiadanie wyszły zwycięsko. Jak pies do jeża podchodzę do akcji typu „ocieplanie wizerunku Lenina” (Hitlera, Czyngiz-chana, Stalina, Attyli, niepotrzebne skreślić). Nie wdając się w szczegóły – o ile samej akcji w tym tekście jest niewiele, o tyle jeśli chodzi o kreację bohaterów, pisarka poradziła sobie świetnie. Nie pisze: „Marfa była złośliwa” – jej bohater158


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ka JEST złośliwa gorzką złośliwością człowieka rozgoryczonego. A Lenin? O Leninie będzie jeszcze później, przy okazji omówienia innego opowiadania. Jak Maciek wojnę wygrał wyszło spod pióra Przemysława Hytrosia. Ma u mnie jeden plus – wykorzystanie mało ogranego mitu narodowego, czyli śpiących w górach rycerzy. Ma też niestety minus, wynikający z pewnej naiwności literackiej wizji, w której wszystko jest podane na srebrnym półmisku, bez aluzji, zatajeń i sugestii. Także i alternatywna wizja współczesności (z medautomatem podającym tabletki, snującym się za jednym z bohaterów jak kolonialny niewolnik z parasolem) jest mało finezyjna. A może to tylko kwestia mojego gustu? Kolejne opowiadanie, Drahim Iwony Kowalczyk, od pewnego momentu czytałam powoli – żeby na dłużej starczyło. W tej historii, dziejącej się w Polsce w czasie panowania króla Michała I (Korybuta Wiśniowieckiego?) pobrzmiewają smakowite echa sienkiewiczowskiej trylogii. Oszczędnie i konsekwentnie stylizowany język, precyzyjnie nakreśleni bohaterowie i ciekawa intryga dają w efekcie wspaniałą historię, do której kiedyś wrócę. I niech to wystarczy za rekomendację. Jeśli chodzi o Klątwę biskupa Kaczmarka Przemysława Karbowskiego, uczucia mam co najmniej mieszane. Humor fekalny napawa mnie niesmakiem, za to po przeczytaniu opowiadania miałam gorzką refleksję o tym, że powojenny polski socjalizm – jakąkolwiek przybrałby formę – zawsze będzie czymś o wstrętnym, antyludzkim obliczu, niezależnie od tego, kto akurat stoi u steru państwa. I jeśli autor chciał wywołać u czytelnika takie wrażenie, to świetnie mu się to powiodło. Przy czym zauważyć należy, że ustrzegł się nadmiernego uproszczenia – ale o tym za chwilę. Operacja Greta Stanisława Truchana to bardzo przyjemna historia o dziejącej się współcześnie rywalizacji dwóch wywiadów. Autor pociągnął alternatywną wizję świata z dużą swobodą, oprócz intrygi ofiarowując czytelnikiem sporo subtelnego humoru. Opowiadanie jest jednym z moich faworytów, być może dlatego, że pisarz nie tylko pokusił się o całkowicie odmienną wizję obecnej mapy politycznej Europy, ale także przekazał swoją koncepcję niejako mimochodem. Jedyną wadę widzę w tym, że rzucenie czytelnika na głęboką wodę, w sam środek wizji, powoduje może odczucie pewnego chaosu informacyjnego… ten jednak szybko mija, i zostaje czysta przyjemność. Czas na rzecz najsłabszą w zestawie, czyli Rachunek Macieja Żytowieckiego. Po przeczytaniu odniosłam wrażenie, że autor bardzo chciał przekazać uniwersalną prawdę – że socjalizm jest zły. Tłamsi ludzką osobowość, zrywa więzi rodzinne, zamienia ludzi w marionetki. Tyle że jest to rzecz tak oczywista… I choć Przemysław Karbowski prezentuje podobny punkt widzenia, czyni to w sposób o wiele bardziej finezyjny i interesujący. Mam również odczucie, że w Rachunku jest zbyt wiele elementów, które nie zostały ze sobą odpowiednio powiązane, przez co konstrukcja i świata, i historii rozłazi się w szwach. I o ile Lenin z Jednego na milion niesie ze 159


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sobą optymistyczną nadzieję, że każdy, nawet najbardziej zatwardziały manipulator społeczeństwem, może zrewidować swoje poglądy na udział jednostek w historii – jeśli będzie mu się chciało pomyśleć i jeśli na to myślenie dostanie odpowiednio dużo czasu – o tyle Lenin Żytowieckiego jest tylko kukłą, zastygłą w poglądach sprzed dziesięcioleci i nie przejawiającą ochoty do jakiejkolwiek ewolucji. Stawkę zamyka Pierwsza Europejka Dawida Juraszka, opowiadanie tyleż poprawne, co bezbarwne. Prosta historia Chińczyka, który poderwał Angielkę przez internet, rozgrywa się na bardzo słabo, prawie niedostrzegalnie zarysowanym tle polityczno-historycznym. Rozumiem, że opowieść miała dotyczyć nie przemian historycznych, a znajomości dwojga ludzi z odmiennych kręgów kulturowych, jednak chyba nie do końca udało się ją autorowi napisać tak, jak by chciał. Bohaterowie są bezbarwni, świat nakreślony zbyt oszczędnie, a zakończenie… zakończenie chyba prowadzi donikąd. Reasumując, Niedoczekanie to antologia udana, choć – co żadnym zaskoczeniem nie jest – znajdują się w niej teksty powyżej i poniżej pewnego poziomu. Gdybym miała wymienić najlepsze, zaliczyłabym do nich opowiadania Parowy hycel, Drahim, Jeden na milion i Operacja Greta. Każde z nich utrzymane jest w odmiennej konwencji – i to jest bezdyskusyjna zaleta wszystkich antologii, bo czytelnik zawsze znajdzie w niej coś dla siebie.

Ksenia Olkusz: Doczekać Niedoczekania i… Recenzja pochodzi z Creatio Fantastica

Kolejna antologia zaprezentowana przez kooperatywę RW2010 i Dawida Juraszka okazuje się następną wyśmienitą inwestycją. Problematyka jest interesująca, realizacje starannie dobrane, a zbiór pełny i wieloaspektowy. Problem historii alternatywnej, będący osią tematyczną tomu, po wielekroć wprawdzie wyzyskiwany był jako leitmotiv literacki, a także filmowy etc., jednak sprawia wrażenie na tyle pojemnego, że kolejne jego realizacje dowodzić mogą jedynie twórczej kreatywności i zdolności pisarzy do działań mających na celu artystyczne jego przetworzenie. Tym samym antologia pod redakcją Dawida Juraszka, zatytułowana znamiennie Niedoczekanie, stanowi jedną z bardziej intrygujących prób zmierzenia się ze specyfiką motywu alternatywności. Jak w każdym zbiorze niektóre teksty zachwyciły mnie bardziej, inne mniej; przypominam jednak o zasadzie, że niektóre konwencje się lubi, a do niektórych ma się dystans, choć czasem intrygująca fabuła przeważyć może nad niechęcią do proponowanej stylizacji świata.

160


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Rozpocząć tedy wypada od pierwszego utworu w zbiorze, a więc opowiadania autorstwa cenionego przeze mnie pisarza, Krzysztofa Kochańskiego. Jego Parowy hycel to rzecz na poły humorystyczna, na poły dedykowana uwielbianej przez rzesze fanów konwencji steampunka. Autor wyraźnie jest w formie, o czym zaświadcza błyskotliwy pomysł i sprawna jego realizacja. Jak mawia jeden z moich przyjaciół: „jest steampunk, jest impreza” i słowa te znajdują tu potwierdzenie, ponieważ wykreowany przez Kochańskiego świat i zaludniający go bohaterowie są w istocie fascynujący i zabawni – widać, że twórca z upodobaniem grał z konwencją. Rzecz oczarowuje dodatkowo potoczystością narracji oraz skrzącymi się dowcipami dialogami. Również pomysł fabularny – afera z parowymi psami, które wymknęły się spod kontroli – jest w istocie godna uwagi. Tym, co nieco psuje czytelniczą radość, jest finał opowiadania, w którym wszystko, co dotychczas dobrze się sprawdzało, zostaje rozmyte i rozmienione na drobne, a wszystko za sprawą – mam wrażenie – braku pomysłu na godziwe zakończenie tej cudnej historii. Kolejne opowiadanie, autorstwa Hanny Fronczak, Jeden na milion, to lektura przyjemna i w pewien sposób czarująca. Tekst, zrealizowany w narracji pierwszoosobowej, zainicjowany zostaje cytatem z Biblii Tysiąclecia, czytanym przez protagonistkę, Marfę Ignatiewnę Morozową, niespecjalnie atrakcyjną trzydziestosiedmiolatkę, masażystkę z zawodu. Akcja dzieje się w latach 80. XX w. Biblijny cytat przywołany zostaje z pełnym uzasadnieniem, bowiem długowieczność staje się leitmotivem opowiadania Fronczak. Przywołane tu zostają postaci znane z historii (powszechnej, lecz i historii sztuki), których życiorysy i późniejsze losy zostały przekonstruowane w taki sposób, aby pasować do relacjonowanych zdarzeń. Osią tych wypadków jest dążenie do kolejnej przemiany w obrębie ustroju i państwowości, realizowane w niezwykle oryginalny sposób. Bardzo sprytnie zostaje tutaj połączona historia z problemami, które doskonale znamy ze współczesnych wydarzeń (rozprzestrzenianie się islamizmu), co czyni tę opowieść tym atrakcyjniejszą, że czytelnik wie doskonale to, o czym główna bohaterka nie ma najmniejszego pojęcia. Warto zaznaczyć, że narracja jest niezwykle płynna, a tło opowieści zarysowane zostaje w sposób drobiazgowy i wnikliwy. Niestety zakończenie również i tego tekstu wydaje się rozmyte i niewyraźne na tle spektakularnej fabuły. Tego błędu ustrzegł się z pewnością Przemysław Hytroś w opowiadaniu Jak Maciek wojnę wygrał, będącym wariacją na temat legendy Śpiących Rycerzy, w interpretacji wikłającej w fabułę pojawienie się obcych. Zupełnie inną optykę proponuje czytelnikowi Iwona Kowalczyk w utworze Drahim, napisanym bardzo zgrabnie, z dużą swadą i swobodą. Ogromne wrażenie sprawiają 161


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

na odbiorcy dynamiczne, plastycznie wykreowane sceny walk. Warto wspomnieć też, że autorka zastosowała tutaj bardzo sympatyczny zabieg, a mianowicie wprowadziła przyjemną archaizację języka wypowiedzi literackiej, obecną a to w dialogach, a to znów w partiach narracyjnych. Jest to przepysznie skrojona opowieść, z fascynującą intrygą i malowniczymi postaciami. Rzecz opisana zostaje z punktu widzenia cudzoziemca, który za towarzysza podróży i pobytu w Polsce dostaje szlachcica, wywodzącego się ze starej i dość tajemniczej rodziny. Raczej sztampowo niestety potraktowane zostają kwestie polskiej gościnności oraz hucznych a zasobnych w trunki biesiad, co zaczyna już nużyć, skoro niemal w każdej z literackich relacji obcokrajowców pojawiają te same, do znudzenia identyczne motywy związane z pijaństwem, kacem i miejscowymi sposobami nań. Oryginalnym, acz miejscami przaśnym tekstem jest bez wątpienia Klątwa biskupa Kaczmarka, autorstwa Przemysława Karbowskiego. W mojej ocenie jest to bardzo udana rzecz, ze świetnymi, błyskotliwymi dialogami i barwnymi postaciami. Fabuła jest wariacją na temat zimnej wojny i porachunków amerykańsko-radzieckich z wykorzystaniem Polaków i Polski. Niektóre partie tekstu uznać można za zdecydowanie humorystyczne, co wskazuje na tendencję satyryczną. Znajdziemy tu też jednak gorzkie odwołanie do decyzji, które zapadły w odniesieniu do Polski w Jałcie, ale całość – mimo nieco fekalnego finału – jest w istocie dość zabawna, zawiera także sporo odniesień – bardzo szczegółowych zresztą – do postaci autentycznych. Utwór Stanisława Truchana, Operacja Greta, to kunsztowne opowiadanie o skomplikowanej intrydze, zorientowanej wokół rozgrywek szpiegowsko-politycznych. Sama konstrukcja świata jest dosyć zawiła, zwłaszcza że mocno zniekształcone zostały elementy stricte historyczne. Warto zauważyć, że choć większość akcji rozgrywa się poza Polską, to narrator wzmiankuje, że rozmaici bohaterowie korzystają z polskich produktów, a więc noszą garnitury z Vistuli, poruszają się samochodem marki Warszawa etc. Przedostatni utwór, Rachunek, to rzecz napisana przez Macieja Żytowieckiego, jednego z moich faworytów w tym zestawieniu. Autor stworzył tekst, którego osią fabularną jest wizja (kolejna już w zbiorze) Polski pod sowieckimi rządami. Jest to historia, w której Lenina odwiedzili obcy, w związku z czym Wódz doznał objawienia, choć w wymiarze ideologicznym niemal nic nie uległo znaczącemu przeobrażeniu. Scena spotkania bohatera z Wodzem przypomina parodię demaskatorskiej audiencji u czarnoksiężnika Oza, lecz jeśli mamy tu do czynienia z humorem, to jest on – jak to bywa u Żytowieckiego – bardzo czarny i gorzki. Obraz kraju jest rzecz jasna niezbyt korzystny, a realia przypominają przaśne lata 70. i 80. w ponurym entourage’u. Rachunek to przede wszystkim opowiadanie bardzo

162


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

smutne, depresyjne, z niezwykle przygnębiającym wątkiem rodzeństwa Zawadzkich, z których jedno korzysta z danej mu szansy, widząc, że jest to naganne moralnie. Zamykający antologię tekst Dawida Juraszka Pierwsza Europejka to bardzo kameralna opowieść o relacji erotyczno-uczuciowej między młodym Chińczykiem a Angielką. Oboje poszukują wrażeń wykraczających poza ich rasy i kultury, w które są wpisani. W tle jedynie pojawiają się informacje o rzeczywistości, jaka ich otacza, lecz w przeciwieństwie do pozostałych tekstów w zbiorze to opowiadanie ogniskuje się nie wokół polityki, rewolucji, zmagań wojennych czy szpiegowskich, lecz skupione zostaje wokół sensualnego, acz w subtelny sposób wyrażonego, zyskiwania nowych doznań. Nie jest historia romantyczna, ale po prostu krótki romans, który rozgrywa się w Paryżu, a opisany zostaje – co charakterystyczne dla Juraszka – niezwykle pięknym, wysublimowanym językiem. Widać zatem wyraźnie, że utwory wchodzące w skład zbioru Niedoczekanie wyselekcjonowane zostały nader starannie, tak pod względem formy, jak i treści, a także języka narracji. Nie są to może teksty wybitne, jednak wartościowe i interesujące, stanowiące bardzo przyjemną lekturę.

163


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dwugłos, czyli Do diabła z bogiem w dwóch odsłonach recenzenckich Magdalena Stawniak: Gdzie diabeł nie może, pisarza pośle Recenzja pochodzi z portalu Fahrenheit Religia to ostatnimi czasy gorący temat na całym świecie. Europa i Stany Zjednoczone drżą przed islamistami, w Polsce wciąż króluje katolicyzm, a politycy rządzą pod dyktando biskupów. Nic więc dziwnego, że drażliwy wątek wiary stał się motywem chętnie wykorzystywanym przez pisarzy. Był już cykl Ostatnia Rzeczpospolita, w którym Polska jest przedstawiona jako ostatni bastion obrony przed złem, była także wizja Łukasza Radeckiego, gdzie nasz kraj to państwo stricte wyznaniowe (cykl Bóg, horror, Ojczyzna) czy wreszcie wyobrażenie podbitego przez islam świata zaserwowane przez Aleksandra Kowarza (Samemu Bogu chwała). Do tego grona dopisać należy także antologię „Do diabła z bogiem” sygnowaną przez Oficynę Wydawniczą RW2010. Intrygujący tytuł zapowiada obrazoburczą wizję świata, swoistą walkę z wszelkimi przejawami skrajnej religijności. Opium dla ludu w dziesięciu odsłonach, jak antologię reklamuje wydawca, zawiera opowiadania autorów, którzy do tematu podeszli w bardzo zróżnicowany sposób. Obok tekstów dających do myślenia, takich jak Kismet Grzegorza Piórkowskiego (o potędze wiary i niebezpieczeństwach, jakie ona ze sobą niesie) czy Na pohybel Pawła Ciećwierza (pozornie lekkiej i humorystycznej opowieści o aktorce filmów dla dorosłych, która po swojej śmierci trafia do Raju) skrywających w sobie drugie dno i pytania o obecność Boga czy naturę Raju, znalazły się teksty nie tyle gorsze, co traktujące temat z większą rezerwą i ostrożnością (Nie ma miejsca na Złoty Wiek autorstwa Stanisława Truchana, miszmaszu wierzeń oraz postaci z mitologii nordyckiej i greckiej, czy Wszyscy jesteśmy bogami Joanny Maciejewskiej, która zabiera czytelnika w podróż do Ameryki Południowej i wierzeń Majów). Swoje miejsce znalazły również teksty napisane wysmakowanym językiem (Smak raju Bartłomieja Dzika mówiący o potędze… francuskich serów produkowanych 164


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przez zakonników), opowiadanie traktujące o problemach proboszcza, który nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie (Za pięć dwunasta Hanny Fronczak) czy zupełnie futurystyczna wizja świata z człowiekiem stawianym w roli absolutnego ideału i boga (Humanitarna minimalizacja strat Karoliny Cisowskiej). Powrót syna Dawida Juraszka to z kolei satyra, w której autor wymierza ostrze w polski katolicyzm, umiłowanie przepychu procesji i zewnętrznych oznak wiary. Anna Dominiczak (Kozetka) i Istvan Vizvary (Czterdzieste siódme wcielenie Bernarda V.) poruszyli temat tworzenia się kultu i okoliczności, w jakich się on rodzi. U Dominiczak czcią otoczony został Zygmunt Freud, a jego pisma stają się świętymi księgami czytanymi z prawdziwym namaszczeniem. Z kolei Vizvary podejmuje problem świętości i istoty boga, który w czasach konsumpcjonizmu musi zmienić swoją naturę, by móc na nowo dotrzeć do ludzi. Do diabła z bogiem to antologia interesująca, poruszająca różne aspekty wiary i religijności. Sięgając po to wydawnictwo, nie należy oczekiwać odkrycia wielkich prawd o Bogu czy naturze wszechświata – to po prostu dobry zbiór opowiadań mający na celu umilenie kilku wieczorów. Dla niektórych czytelników może być lekturą obrazoburczą (choć budzących kontrowersje tekstów jest tu jak na lekarstwo), ale wielu wielbicieli fantastyki przeczyta ją po prostu z zaciekawieniem.

Ksenia Olkusz: Och, Boże!! Recenzja pochodzi z Creatio Fantastica

Nie jest rzeczą prostą zebrać i opublikować w formie antologii teksty poświęcone tematyce tyleż boskiej, co diabelskiej. Jak dowodzą tego opowiadania zgromadzone w tomie Do diabła z Bogiem (pod red. Dawida Juraszka), o wiele bardziej interesująca od szatana i demonów wszelakich jest istota boska. Motyw przewodni zbioru nie narzucał – jak się zdaje – ograniczeń interpretacyjnych, mimo tego autorzy zdecydowali się postawić bogów w świetle reflektorów i na rozmaite sposoby pokazać czytelnikom, kim są stwórcy, siły wyższe, decydujące o losach świata, jak są postrzegani demiurgowie. Kilku autorów próbuje też zdiagnozować czy naświetlić relację bóg-człowiek lub raczej stwórca-stworzony (w rozmaitych konfiguracjach). Pisarze, co ogromnie cieszy, postanowili nie narzucać sobie żadnych ograniczeń, decydując się na pokazanie istot skonfliktowanych, będących produktami rozmaitych kultur i cywilizacji. Jak to w antologii bywa – niektóre teksty skrzą się inwencją, inne jedynie próbują opowiedzieć i zdefiniować na nowo to, co już znamy. Niezmiennie jednak pisarze podejmują wyzwanie, dowodząc tym samym, że tematyka boska zawsze może być nośna, a nie – jak w wielu wypadkach – nie(z)nośna. Przyznać przy tym trzeba, że auto165


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rzy szukali natchnienia na różne sposoby, czego dowodem jest ogromna rozpiętość tematyczna, kulturowa i światopoglądowa, a także rozmaitość konwencji artystycznych. Mamy tu i raj, i fanatyzm religijny, kulty, spierających się i wspierających bogów, archeologów i piramidy, ludzi uwikłanych w boskie intrygi, pytania o duszę i o jądro wiary etc. Reprezentacja motywów jest zatem imponująca, choć – jak rzekłam uprzednio – poziom tekstów jest dość zróżnicowany, jako że są tu i te przeciętne, lecz także i takie, które można określić jako wybitne. Zacznijmy jednak od początku. Pierwsze opowiadanie zbioru (Kismet, Grzegorza Pirókowskiego) należy niestety do tej pierwszej kategorii, co jest o tyle frustrujące, że przy większym nakładzie pracy i lepszym warsztacie pisarskim rzecz mogłaby być naprawdę solidną literaturą. Nie olśniewającą, ale rzetelną. Z pewnością dopracowania wymaga narracja, która przypomina stylistykę karabinu maszynowego – krótka, acz niecelna. Być może jest to zabieg celowy, wskazujący na manierę narratorską (opowieść prowadzona jest w pierwszej osobie, jest to relacja wojskowego, wysłanego na misję), żeby pokazać beznamiętność bohatera, zaprawionego w walce samotnika, któremu życie poza akcjami bojowymi sprawia przykrość. Wojskowy dryl i skrótowość rozmów, a co za tym idzie redukcja relacji podmiotu mówiącego ze światem, jest tu dobrym tropem, jednak w pewnym sensie zabieg ten odbiera czytelnikowi wiele ewentualności poznawczych. Bardzo trudno jest się zorientować w naturze świata, jeśli autor bombarduje nas choćby takimi zdaniami: „Baza wojskowa, i wszędzie żołnierze, i już się człowiek czuje bardziej jak w domu. To dobre dla tych, którzy nie mają co zrobić z życiem – usłyszałem kiedyś, ale nie myślałem nad tym zbyt wiele” 9. Autor wyraźnie stara się zdynamizować opowieść za pomocą dialogów, krótkich – hasłowych omalże – konstrukcji werbalnych, które jedynie przypadkiem układają się w zdania, jakie przy odrobinie szczęścia i talentu można byłoby zrapować: „Znalazłem pokój dwieście pięć, do którego miałem się udać. Zapukałem, wszedłem. W środku zapalone świetlówki, duży stół, wokół krzesła, a na ścianie monitor. Dwóch ludzi już tu było, jednego znałem”10. Z drugiej strony „barykady” mamy dialogi – niemiłosiernie długie, choć pod względem językowym świetnie zorganizowane, oddające klimat paranoi, zniechęcenia, strachu i agresji. To z tych przydługich dywagacji bohaterów odbiorca dowiaduje się najwięcej o sytuacji i problemach. Pozytywnie oceniam natomiast pomysł na wizję świata po wojnie z muzułmanami, którzy – motyw tego rodzaju zagrożenia co jakiś czas powraca także w realnych dyskusjach politycznych – dokonują konsekwentnego podboju świata, ze Stanami Zjed9

G. Piórkowski, Kismet, [w:] Do diabła z bogiem. Antologia opowiadań fantastycznych pod redakcją Dawida Juraszka, Poznań 2014, s. 7.

10 Tamże. 166


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

noczonymi na czele. Polska jest tu ostoją i ostatnim bastionem, bo jakżeby inaczej… Opowiadanie ma otwarte zakończenie, co nie jest w tym wypadku dobre. Po prostu irytujące, jako że tekst Piórkowskiego mógłby być zadatkiem na powieść, a zwieńczony zostaje miałkim finałem. Motyw religijny został tutaj dość niefortunnie wyzyskany, bo zamiast oryginalności rozwiązania czytelnik dostaje kwestię, z którą miał styczność wiele razy wcześniej, co oznacza tekst nie pozostawi w nim żadnej refleksji. Tymczasem drugie opowiadanie w antologii, Smak raju autorstwa Bartłomieja Dzika, jest zdecydowanie bardziej interesujące. Zwłaszcza jeśli pominie się nieznośną skłonność autora do nazbyt zliryzowanych i rozbudowanych opisów, pełniących funkcję nastrojotwórczą i wizualizacyjną. I byłoby to doprawdy znakomite, gdyby nie fakt, że w dużym nagromadzeniu po prostu irytują kwiecistością. Nieco zbyt napuszony, omalże koturnowy styl wypowiedzi bywa nużący, a niekiedy – niecelowo –zabawny. Potwierdzam próbką: Prawa stopa zsunęła się z pedału gazu i delikatnie musnęła hamulec. Auto powoli wytraciło prędkość do trzydziestu kilometrów na godzinę i skręciło w prawo. Nawierzchnia bocznego traktu była utwardzona, ale nie asfaltowa. Tutaj wiekowym kamieniom nie dano zasnąć na dobre pod czarnym całunem; od dziesięciu wieków mogły sobie pozwolić jedynie na parogodzinne czy z rzadka parodniowe drzemki11. Ta irytująca maniera urywa się na szczęście, kiedy akcja zaczyna się rozwijać i nabierać tempa. Opowiadanie Dzika jest sympatyczną wariacja na temat ekologicznej żywności – pomysł to niezwykły i z niezwykłą precyzją zrealizowany, podlany w dodatku sosem religijnego fanatyzmu i aluzji do niektórych dziwactw kleru. Przywołany zostaje także (i tu humor jest już zamierzony) satanistyczny aspekt około-heavy metalowy, co okazuje się doskonałą puentą, wieńczącą jeden z fragmentów, jak również satyrą na nie do końca uzasadnione animozje pomiędzy Kościołem katolickim a artystami spod znaku ciężkiego brzmienia. Morał płynący jednak z finału utworu jest nieskomplikowany: nie ma niczego bardziej przerażającego niż religia i towarzysząca jej nazbyt głęboka wiara. Że o fanatyzmie przez grzeczność nie wspomnę. Kolejny tekst, autorstwa Stanisława Truchana, zatytułowany Nie ma miejsca na Złoty Wiek, jest rzeczą dużo bardziej złożoną i skomplikowaną, bowiem pojawiają się tu odwołania (nie zawsze możliwe do odgadnięcia) do wielu religii i tradycji ogólnoświatowych. Wszystko tu jest niesztampowe i przyjemnie, choć w tak nieobszernym tekście zamieszczono nazbyt wiele szczegółów i wątków, a te, choć ostatecznie układają się w logiczną całość, to początkowo wnoszą sporo chaosu poznawczego. 11 B. Dzik, Smak raju, [w:] Tamże, s. 41. 167


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mimo wszystko rzecz napisana jest ze znawstwem, humorem i niezwykle zręcznie czytelnikowi podana. Boski misz-masz i intryga iście sensacyjno-szpiegowska zasługują na sporą pochwałę. Równie przyjemne w odbiorze jest opowiadanie Hanny Fronczak Za pięć dwunasta, którego styl określić można jako przyjazny dla odbiorcy; narracja prowadzona jest spokojnie, z dużą świadomością i wyczuciem słowa. Plastycznie opisane relacje, dobrze skonstruowane dialogi, przemycające w sposób niezwykle naturalny detale dotyczące świata przedstawionego, sprawiają, że wszystko tutaj zyskuje na sympatycznej autentyczności. Jest więc i sielska atmosfera prowincjonalnej plebanii, i dwóch księży o identycznych nazwiskach, doza tajemnicy, szczypta dyskursu religijno-polityczno-społecznego oraz pytania o to, czemu służyć miałaby zagłada ludzkości. Intrygująco stworzony kontrast pomiędzy starszym a młodszym kapłanem wydaje się dopełniać fabułę o niezbędne szczegóły. Obie postaci zarysowane zostały po mistrzowsku, choć oczywiście dopatrzeć się tu można klisz i stereotypów, jednak nie rażą one w najmniejszym stopniu. Bardzo też udatna jest wizja wzajemnych relacji obu księży. Podobnie jak wizja świata, który stanowi fantastyczną prefigurację otaczającej nas rzeczywistości – w wymiarze wiary, rzecz jasna. Niestety równie ciepłych słów nie mogę zaserwować znanej mi osobiście i dotychczas zachwycającej mnie Karolinie Cisowskiej, której najwyraźniej nie dopisała wena twórcza. Opowiadanie Humanitarna minimalizacja strat jest niestety wtórne i przegadane, utrzymane w nieznośnej aurze niedopowiedzeń, których sens pojmujemy dopiero wtedy, gdy przebrniemy przez nieco wydumaną fabułę. Autorka stawia tutaj pytanie o człowieczeństwo, o element, który czyni istotę tym, czym jest. Humanitarna minimalizacja strat to dość futurystyczno-filozoficzne skrzyżowanie wszelkich znanych wariacji na temat relacji człowiek-maszyna-surogat. Z tematem antologii znacznie lepiej poradziła sobie Anna Dominiczak w utworze Kozetka, będącym sprawnie opowiedzianą historią z pogranicza grozy i satyry, utrzymaną jednak w pełnym uroku stylu opowieści niesamowitych. Dominiczak prezentuje tutaj problematykę fanatyzmu w niezwykłym wydaniu, również w pewnej mierze referencyjną wobec legendarnych już chyba uzależnień od terapii. Znakomicie skonstruowane dialogi nadają tekstowi dynamiki, jednocześnie obrazując czy unaoczniając bohaterowi konflikt i jego źródło. Potencjalnie stanowią także aspekt humorystyczny, pokazując, w jaki sposób przypadkowo odczytywane sygnały czy znaki mogą być przetwarzane w sposób zupełnie przypadkowy. Incydencja ta ma jednak wartość ujemną, wskazaną właśnie poprzez akcenty o zabarwieniu satyrycznym. Narracja jest tu pierwszoosobowa, prowadzona bardzo płynnie, w klimacie opowieści obyczajowej, przetykanej jedynie sygnałami obcości, odmienności bohatera i świata.

168


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Według mojej oceny najlepszym opowiadaniem antologii jest tekst Pawła Ciećwierza zatytułowany Na pohybel. Już zdanie inicjujące stawia czytelnikowi sprawę bardzo jasno. To tekst dla wszystkich obdarzonych poczuciem humoru i dystansem do spraw „świętych”. Opowiadanie jest porywająco zabawne, z dowcipnym pomysłem i fascynująco skontrastowaną z sytuacją bohaterką. Małe dzieło sztuki spod hasła „sprośne jest nośne”. Rzec by można: i to jak! Zadziorny styl opowiadania, skorelowany z dezynwolturą głównej bohaterki sprawiają, że Na pohybel to błyskotliwie napisany i zrealizowany tekst. Ziemsko-rajskie love story z Bóg jeden wie – szczęśliwym czy nie – zakończeniem nie jest jedynie powierzchowną zabawą konwencjami i słowem, bowiem pojawiają się tutaj gorzkie konkluzje i przerażające wizje człowieczeństwa, boskości, doskonałości i niedoskonałości. Misternie zaplanowana intryga sprawia, że ten nie tak znów krótki tekst czyta się z zapartym tchem, w zachwycie, ze śmiechem i łzami. Wspaniałe to, błyskotliwe i w pewnym sensie okrutne. Świetnie poprowadzone dialogi i koloryt lokalny Bytomia, wraz z gwarą i śląską mentalnością, dopełniają całości. Kolejne opowiadanie, Wszyscy jesteśmy bogami Joanny Maciejewskiej, oceniam jako słabsze ze względu na niezbyt fortunny finał i sztampowe, by nie rzec – skopiowane – rozwiązanie zagadki. Niewątpliwie jednak jest to intrygująca opowieść z piramidą Majów i archeologami w tle. Na głównym planie, wbrew sztafażowi, pojawia się historia związku o tyle niebanalna, że z bardzo autentycznymi pod względem psychologicznym postaciami. Po raz kolejny zdumiewa mnie fakt, jak dużo kobiety wiedzą o mężczyznach i relacjach z nimi i jak niewiele trzeba, żeby wykreować doskonałe portrety oddalających się o siebie uczuciowo ludzi. A w tle wciąż majaczy zagadka, akcja zaś zostaje godnie i klasycznie osadzona początkowo w dżungli – przestrzeni wbrew pozorom klaustrofobicznej, bo wszakże ograniczającej możliwości i decyzje protagonistów. Duszna, lepka, pełna niedopowiedzeń atmosfera współgra z (do pewnego stopnia) schematyczną intrygą, która dzięki kilku twistom przeobraża się w fascynującą grę z czasem i przeznaczeniem. Efekt psychologiczny psują nieco dość kiczowate opisy wyglądu jednej z bohaterek. No bo wilgotna dżungla i czarne wirujące loki… Lekka przesada, każda by tak chciała, lecz żadnej nie wyjdzie – nawet jeżeli wierzymy w reklamy środków o układania włosów! Następny autor, Istvan Vizvary, tekstem Czterdzieste siódme wcielenie Bernarda V. zanęca odbiorcę do wejścia w zupełnie odmienny, bardzo dziwaczny i okrutny świat. Opowiadanie Vizvary’ego to dość psychodeliczna futurystyczna wariacja na temat przeobrażenia, wcielenia i świętości i hedonistycznej celebracji (dotyczącej także i zmultiplikowanego hermafrodytyzmu). Dla odbiorców o dużej odporności na bizarro i Philipa Rotha oraz dziwaczne seksualne orgie, a także miłośników zdrowego odżywiania i higieny.

169


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Finał opowiadania przynosi jednak zaskakujące konstatacje, wypowiadane ustami sceptyka, lecz równie dobrze mogą być to odczucia każdego, kto kiedykolwiek zetknął się z problemem sekty: Religia musi coś ludziom dawać, coś więcej niż mogą znaleźć w ulach informacyjnych i na ulicy: odpowiedzi na jakieś ważne pytania, lekarstwo na strach, podpowiedzi w ważnych wyborach. Stowarzyszenie hedonistów nie stanie się religią tylko dlatego, że przewodniczący ogłosi się bogiem12. Tak ponurych refleksji brak z kolei w ostatnim z tekstów, a więc Powrocie syna Dawida Juraszka. Opowiadanie zaczyna się mocnym akcentem werbalnym, co oznacza Juraszka w doskonałej kondycji pisarskiej i zapowiada przednią zabawę konwencją i słowem. Opowiadanie jest wariacją na temat polskiego klerykalizmu, który przeobraża się w dyktaturę, obserwowaną oczami obcokrajowca o polskich korzeniach. Dystans i poczucie obcości, które buduje autor są niezwykle autentyczne, bo poparte zabiegami artystycznymi, które umożliwiają osiągnięcie tego celu, a więc cytaty z przewodnika turystycznego dla obcokrajowców, zawierającego ostrzeżenia przed zachowaniami, które mogą urazić uczucia religijne tubylców. Jest przaśnie, pijacko, jarmarcznie, kiełbasianie, religijnie i dość niepokojąco. Konkludując: teksty w antologii Do diabła z bogiem dotyczą przede wszystkim zmian, nadchodzącej zagłady, schyłkowości. Bogowie są tutaj albo bezsilni, albo nieobecni, albo okrutni. Kwestie wiary, boskie kwestie są zawsze niezwykle delikatną materią, nawet w wymiarze artystycznym. Tak ujęta tematyka antologii budzi mój respekt zarówno dla pomysłodawców, jak i realizatorów konceptu. Teksty są mieszanką rozmaitych konwencji, są niezwykle zróżnicowane, utrzymane na wysokim poziomie, nie tylko artystycznym, lecz przede wszystkim zachowują stosowny dystans wobec aspektów kontrowersyjnych. Nie ma tu Rydzyka, toruńskich pierników, choć bywają sprawy dobrze nam znane – kryzys chrześcijaństwa, ekspansja innych wyznań, religijne zwątpienie, fanatyzm etc. Lecz wszystko to ma swój cel, nie jest przegadanym moralitetem czy nietrafioną krytyką rzeczywistości. Fantastyka służy tu nie tyle „zbożnemu”, co kompensacyjnemu celowi. Dostarcza wyśmienitej rozrywki, a choć przy okazji podane są czytelnikowi rzeczy istotne, to wszystko pozostaje w bardzo stosownej i przyjemnej równowadze.

12 I. Vizvary, Czterdzieste siódme wcielenie Brenarda V., [w:] Tamże, s. 400. 170


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Adam Podlewski: Epos antytrolli Recenzja pochodzi z Creatio Fantastica

Most nad przepaścią to powieść Konrada T. Lewandowskiego, która ukazała się w 1995 roku. Jednak dzięki współpracy autora z cyfrowym wydawnictwem RW2010 możemy przeczytać odświeżoną wersję książki na naszych urządzeniach mobilnych. To dobrze, zwłaszcza że omawiana historia jest warta lektury. Lewandowski, twórca tak wszechstronny, jak i kontrowersyjny, pisze science fiction, polityczną groteskę, historie alternatywne oraz kryminały, jednocześnie promując swoją teorię metafizyczną i aktywnie uczestnicząc w internetowych dyskusjach. Choć największą popularnością cieszył się w latach dziewięćdziesiątych (zwłaszcza po wygraniu nagrody Zajdla za opowiadanie Noteka 2015 w 1995 roku), nadal pozostaje rozpoznawalną postacią polskiego światka fantastycznego i co chwila przypomina o sobie, czy to publicznymi wypowiedziami, czy nowymi powieściami. Albo, jak w tym wypadku, wznowieniami. Most... jest powieścią fantasy, w każdym razie najłatwiej przez pryzmat tego gatunku spojrzeć na tę historię. Opowiada o losach państwa-miasta, wybudowanego na stojącej od wieków przeprawie nad nieskończoną przepaścią (a skoro bohaterowie nie mieszkają pod mostem, na pewno nie są trollami). Jak w wielu tekstach autora, do sprawnie poprowadzonej fabuły i odkrywczych konceptów fantastycznych przebijają się rozważania polityczne, społeczne i religijne – niektórych czytelników będzie to nużyć czy wręcz denerwować, ale inni pewnie dostrzegą w tym świeckim kazaniu Lewandowskiego jakiś urok, a na pewno oryginalny sposób na zwieńczenie historii. Sama opowieść jest dość prosta – rządzone na wzór renesansowej republiki kupieckiej Miasto na Moście przeżywa zamach stanu, organizowany przez tytularnego dożę w imieniu nowej szlachty. Zdarzenia te czytelnik obserwuje głównie z perspektywy porucznika Coro, młodego arystokraty, reprezentującego wszystkie cnoty, jak i przywary dawnej elity. W tle Lewandowski prezentuje kontrowersje religijne i naukowe oraz zwięźle, ale w pasjonujący sposób zarysowany świat mieszkających poza Mostem barbarzyńców. Zakończenie historii nie jest wcale banalne, a co więcej, stanowi dobrą ilustrację dla metapolitycznych rozważań autora. Ale Most... można, i warto, czytać z pominięciem tej nieco zbyt nadętej warstwy opowieści. Mimo pretensji do mówienia o Czymś Ważnym książka Lewandowskiego to przede wszystkim dobra rozrywka. Spójna, dynamiczna historia militarna i spiskowa, osadzona w ciekawym świecie, opowiadana przez może niezbyt pogłębione psychologicznie, ale sympatyczne (bądź uroczo antypatyczne) postaci. Właśnie kreacja świata i akcja są najbardziej wartościowymi elementami powieści. Czasem snute na marginesie rozważania autora za ten margines się wylewają, i to daleko; na szczęście szyb171


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ka salwa z muszkietu ratuje czytelnika przed nudą. Żałuję też kilku nierozwiniętych wątków (na przykład pełniącego bardzo istotną funkcję fabularną, ale zarysowanego bardzo pobieżnie arcykapłana Augunona) oraz świetnie zaprezentowanych, ale nie dość wyjaśnionych technologii i myśli militarnej stworzonego dziwnego świata. Te drobne wady nie zmieniają jednak mojej pozytywnej oceny powieści. Most... nie zestarzał się przez ostatnie dwie dekady i nadal stoi pewnie.

172


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Anna Głód: Rozmowy z dystansu Recenzja pochodzi z mojego bloga Książki Warte Przeczytania

Wydawnictwo: M Rok wydania: 2014 Gatunek: Publicystyka, wywiady Największym odkryciem mojego życia jest to, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni Anna Dymna Krzysztof Ziemiec – człowiek, którego większość ludzi zna ze szklanego ekranu. Jest prezenterem telewizyjnym, ale przede wszystkim dziennikarzem. W swoim życiu przechodził lepsze i gorsze momenty (w 2008 r uległ ciężkiemu poparzeniu w wyniku pożaru, który wybuchł w jego mieszkaniu). Pracował w radiu, prowadził różne programy publicystyczne, interwencyjne i serwisy informacyjne. Był także narratorem w filmie dokumentalnym „Jan Paweł II Szukałem Was”. Obecnie jest gospodarzem głównego wydania Wiadomości w TVP 1, programu Dziś wieczorem w TVP Info oraz cyklu wywiadów „Gość Krzysztofa Ziemca” w Radiu RMF FM. Lubi i potrafi rozmawiać z ludźmi, te rozmowy później pojawiają się w jego książkach. Wydał ich już pięć, a najnowsza nosi tytuł Warto być dobrym. Dzisiaj jednak kilka słów o jego poprzedniej publikacji, która ukazała się w marcu tego roku. Nie byłoby papieża Franciszka bez Jana Pawła II i bez Benedykta XVI Hanna Suchocka Rozmowy z dystansu to niezbyt obszerny zbiór wywiadów z różnymi osobami. Wśród szesnastu szczęśliwców, których dziennikarz poprosił o chwilę rozmowy znalazły się osoby związane z polską sceną polityczną, przedstawiciele Kościoła, ale nie tylko. Na pytania odpowiadali między innymi była premier Hanna Suchocka, metropolita krakowski kardynał Stanisław Dziwisz, profesor Uniwersytetu Londyńskiego Norman Davies czy aktorka teatralna i filmowa oraz założycielka fundacji „Mimo wszystko” Anna Dymna.

173


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Opis wydawcy: Dzięki szczerym rozmowom Czytelnik ma okazję poznać niezwykłe historie ludzi z pasją, którzy chętnie angażują się i poświęcają dla dobra innych. Najmocniejszą stroną tej książki jest sposób, w jaki Krzysztof Ziemiec rozmawia z tymi, których zaprosił. Cechuje go niesamowite wyczucie sytuacji i ogromna kultura dziennikarska. To profesjonalista w każdym calu, klasa sama w sobie. Jest to człowiek, który nie tylko pyta, ale też słucha swoich rozmówców. Nikogo nie prowokuje ani nie stara się na siłę wyciągnąć jakiś informacji. Kiedy trzeba, dopytuje o konkretne nazwiska, lepsze i gorsze scenariusze, niekiedy oczekuje jasnych deklaracji. W wywiadach widać jego olbrzymie doświadczenie i to, że w swoim dziennikarskim CV ma niejeden program, reportaż czy audycję radiową. Pod każdą z rozmów umieszczono datę jej przeprowadzenia, która ma niebagatelne znaczenie. Pomaga zrozumieć kontekst rozmowy i zorientować się w sytuacji. Gdy ktoś z czytających zapragnie wrócić do tego zbioru za kilka miesięcy lub lat, będzie mógł sprawdzić, czy przepowiadane przez polityków scenariusze się sprawdziły, a składane obietnice zostały spełnione. Ludzie wstydzą się być dobrzy, mimo że właśnie tego chcą Anna Dymna Dziennikarz zadaje swoim gościom pytania trudne, czasem bardzo niewygodne, ale takie, które są potrzebne i na które nie tylko on sam, ale także wielu z nas, Polaków, chciałoby uzyskać odpowiedź. Pyta o kanonizację papieża Jana Pawła II, pozycję, kondycję i rolę Kościoła w naszym kraju, stanowisko Polski w sprawie Ukrainy, o jej sytuację polityczną i gospodarczą. Na kartach tej niewielkiej objętościowo pozycji nie zabrakło również miejsca na małe podsumowanie dwudziestu pięciu lat wolności. Politycy tacy jak Kornel Morawiecki, Leszek Balcerowicz czy Jarosław Kaczyński opowiadają o ustaleniach Okrągłego Stołu z 1989r, polskiej gospodarce i planach wyborczych. Ponadto prognozują, jaka będzie przyszłość pogrążonej w kryzysie Ukrainy oraz jakie reformy można by tam przeprowadzić. Także i tutaj jak bumerang powraca temat śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, a konkretnie ustaleń w pewnej głośnej medialnie aferze z nią związanej i niesłusznych oskarżeń Generała Andrzeja Błasika (Rosjanie zarzucili mu, że gdy był na pokładzie samolotu, to w jego krwi znajdował się alkohol). Po raz kolejny podejmuje się też kwestię wciąż budzącą kontrowersje, a mianowicie tę dotyczącą ideologii gender. Jedyne, do czego można się „przyczepić”, to kolejność wywiadów. Raz czytamy o polityce i gospodarce, aby za chwilę przeskoczyć na tematy związane z Kościołem czy aneksją Krymu, której dokonali Rosjanie. Gdzieś między tym wszystkim pojawia się rozmowa z Anną Dymną dotycząca jej fundacji. Miało być różnorodnie, ciekawie i tak jest, ale przydałoby się dokładniejsze ułożenie rozmów pod względem tematycznym. Przeskakiwa174


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nie z tematu na temat, o ile w samych wywiadach jest w porządku (Krzysztof Ziemiec robi to bardzo płynnie), to przy czytaniu może wydać się dziwne i odebrać ochotę na przewracanie kolejnych stron. Mój mąż nie był żołnierzem Prawa i Sprawiedliwości, był oficerem Naszej Ojczyzny Ewa Błasik Kolejna publikacja w dorobku Krzysztofa Ziemca to lektura na jedną, dwie godziny, podsumowanie najważniejszych wydarzeń, które miały miejsce w ostatnich miesiącach w kraju i na świecie, pytania o to, co było i o to co może się wydarzyć w niedalekiej przyszłości. Te krótkie rozmowy cechuje profesjonalizm, wspomniane już wcześniej wyczucie i zawarty w tytule dystans. Po dopiero co zakończonej, pełnej afer, kłótni i agresji słownej kampanii wyborczej, warto na chwilę się zatrzymać i przeczytać coś innego niż beletrystyka. Coś, co jest przemyślane i starannie przygotowane. Źródło cytatów: [1] Krzysztof Ziemiec Rozmowy z dystansu, Wydawnictwo M, Kraków 2014, s. 57. [2] Krzysztof Ziemiec Rozmowy z dystansu, Wydawnictwo M, Kraków 2014, s. 89. [3] Opis wydawcy. [4]Krzysztof Ziemiec Rozmowy z dystansu, Wydawnictwo M, Kraków 2014, s. 57. [5] Krzysztof Ziemiec Rozmowy z dystansu, Wydawnictwo M, Kraków 2014, s. 93.

175


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Bartosz Adamiak: Ten się śmieje, kto umrze ostatni – Ela Graf #czytamselfpublisherów Recenzja pochodzi z Era Mroku Muszę powiedzieć, że sięgnąłem po tę książkę zupełnie przypadkowo. Robiłem zakupy w rw2010.pl i chciałem coś jeszcze dobrać. Ostateczny impuls do zakupu miał dwojakie źródło: rw2010 promowało tę premierę, a Robert J. Szmidt napisał na facebooku jakieś miłe słówko na jej temat. Powyższy casus pokazuje, że nie warto być samotną wyspą. Zdecydowanie lepiej znać wpływowe osoby. Tuż po publikacji tego tekstu otrzymałem szereg wiadomości, że „Agencja Dimoon” to nie jest self publishing. Niestety. Ale przeczytać i tak warto. O książce nie wiedziałem niemal nic. Okładka i tytuł mówią niewiele. Opisu nie czytałem. Zdążyłem zaledwie odnotować, że książka należy do kategorii science-fiction, co wziąłem za dobry omen (jak się później okazało, odnotowałem to chyba dość mylnie). Nigdy też nie słyszałem o autorce. Chociaż w zasadzie trudno powiedzieć, abym jakoś szczególnie rozeznawał się w środowisku młodych pisarzy. Z tego, co gdzieś tam mi się udało wychwycić, publikowała na jakimś forum (Fantastyki czy coś) i zapewne tam udało jej się zdobyć uznanie wśród takich ludzi jak Robert J. Szmidt. Muszę powiedzieć, że po raz pierwszy zdarzyło mi się, że książka self publisherska wciągnęła mnie od pierwszych stron. Teraz dopiero to widzę, że większość czytanych przeze mnie selfów ma problem z wystartowaniem (Do dziś nie udało mi się przebrnąć przez początek „Karalucha w uchu” nad czym bardzo ubolewam, bo miałem bardzo pozytywne przeczucia co do tej pozycji). Sakramencko ważna sprawa, by zacząć jak należy. Tutaj mamy naprawdę fajny, wciągający początek i bynajmniej nie zostajemy rzuceni w sam środek strzelaniny ani nikt nikomu nie przystawia luf do głowy. Zaczyna się jak w starym, dobrym noir – do biura prywatnego detektywa przychodzi klient (niestety jeszcze nie femme fatale… te pojawiają się dopiero później). Akcja dzieje się w miasteczku Viaville, które jest skrzyżowaniem Miami, Hollywood i jakiegoś włoskiego nadmorskiego kurortu. Wszyscy są tam szczęśliwi i bogaci (nieszczęśliwi i biedni, ale aspirujący, mieszkają w wiochach położonych bliżej lub dalej od samego Viaville). W mieście funkcjonują także dwie włoskie rodziny mafijne (naturalnie walczące ze sobą), jednak ich rola tak naprawdę nie jest aż tak istotna. Istotne jest to, że w Viaville mieszka mnóstwo… starożytnych demonów, wampirów i istot nadprzyrodzonych. Sam Robert Dimoon jest demonem starszym niż Babilon, w dodatku dość wysoko postawionym w podziemnej organizacji istot nadprzyrodzo176


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nych. Modne ostatnio wampiry to najniższa kasta. W zasadzie bez znaczenia. Ot takie tam popierdółki. No i cóż? Robert Dimoon rozwiązuje zagadki kryminalne. Czasem dotyczą one śmiertelników, czasem zaś wymagają wejścia w świat istot nieśmiertelnych. Całość składa się na dwanaście opowiadań, pomiędzy którymi kluczy i przeplata się jeden, główny wątek, prowadzący czytelnika nieuchronnie do wielkiej kulminacji. Nie ma się co czarować, cudów nie ma: książka po prostu jest napisana dobrze. Kawał dobrej, uczciwie odwalonej roboty. Fabuła wciąga i trzyma się kupy. Zagadki są intrygujące, postaci barwne i budzące sympatię (lub antypatię… w każdym razie są bardzo żywe) i pojawia się tam sporo fajnego humoru. Ela Graf świetnie symuluje myślenie faceta (narracja jest pierwszoosobowa). Klimat całości oscyluje pomiędzy estetyką noir a „Policjantami z Miami”. Warto też wspomnieć, że w ramach rw2010 została poddana redakcji oraz korekcie, co w przeciwieństwie do recenzowanej przeze mnie ostatnio Komy, dało się odczuć. Wyznam wam w sekrecie, że rzygam już postapo. Wszędzie tylko postapo i postapo. Byłem bardzo rad, gdy zorientowałem się, co ja właściwie czytam. W zasadzie jest to książka, którą mógłbym polecić każdemu, kto chciałby przeczytać jakiegoś selfa, a ma problem z wyborem (bo zwykle się ma). Do tej pory poleciłbym Trójkę Szymona Adamusa, ale od dziś polecam Elę Graf. I nie sądzę, aby miało mnie z tego powodu swędzieć sumienie.

177


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Awiola: Pijany skryba – K. A. Kowalewska Recenzja pochodzi z Subiektywnie o książkach „Muszę nakreślić nowy plan działania, zacząć od czystej kartki”. Z jakimi cechami charakteru kojarzy się Wam skryba? Z pewnością z gryzipiórkiem, czyli z poważną osobą przepisującą księgi, zaoferowaną swoją pracą, pełną rozwagi, wykazującą się skrupulatnością w tego typu profesji. Wyobraźcie więc sobie taką osobę w stanie upojenia alkoholowego, czyli po prostu pijanego skrybę! Tytuł ten już na wstępie zapowiada treść pełną humoru i absurdu, i tak w istocie jest. K. A. Kowalewska to tłumaczka angielskiego, pasjonatka fotografii sportowej i ulicznej. Jest absolwentką studiów lingwistycznych i edytorskich, kształciła się również w sztuce pisania. W swoim życiu wykonywała już sporo zawodów – była nauczycielką, felietonistką i sędzią sportowym. Autorka uprawia dużo sportu, uczy się hiszpańskiego, słucha punk rocka, lubi upały, frytki i Lizbonę. Pijany skryba to jej debiut literacki. Maciek to trzydziestolatek, który w swoim życiu nie skalał się jeszcze żadną pracą, bowiem jego dziadek zapewnił mu w testamencie mieszkanie oraz dożywotnią, miesięczną pensję. Gdy umiera jednak brat dziadka, czyli wykonawca jego testamentu, a zadanie to przejmuje jego syn, Stan Junior, Maciek zaczyna odczuwać skutki wysychającego finansowego źródełka. Bohater wraz ze swoimi nietuzinkowymi przyjaciółmi postanawia zawalczyć o majątek, wplątując się przy tym w niecodzienne przygody. K. A. Kowalewska napisała książkę, która pokazuje perypetie mało zaradnego chłopaka, okraszone sporą dawką zdrowego absurdu i humoru, które wzbudzają wiele pozytywnych uczuć i przede wszystkim wywołują dużo uśmiechu na twarzy. Tarapaty, w jakie bowiem wplątuje się główny bohater, są nieco szalone oraz potraktowane z wielkim przymrużeniem oka. Wyobraźcie sobie bowiem bitwę na kury, wykorzystywanie klątwy voodoo celem zgładzenia przeciwnika czy chociażby wiarę w to, że makieta stanie się cudownym środkiem do osiągnięcia celu. Dziwne zbiegi okoliczności, niedające się racjonalnie wytłumaczyć wydarzenia, groteskowe, drugoplanowe postacie i kompletnie „odjechany” główny bohater to części składowe fabuły powie178


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ści Kasi Kowalewskiej, które czynią jej książkę nieco ironiczną oraz utrzymaną w prześmiewczej konwencji. Nie sposób przy tej lekturze być poważnym i nadętym. Całą historię poznajemy z perspektywy Maćka, bowiem autorka zastosowała trafioną moim zdaniem pierwszoosobową narrację głównego bohatera, dzięki czemu czytelnik ma możliwość zajrzenia w zupełnie pokręcony umysł tej postaci. Warto jednak podkreślić, iż nie tylko główny bohater jest nietuzinkowy, bowiem autorka stworzyła również oryginalne kreacje postaci drugiego planu. Mariusz, przyjaciel Maćka, wielki fan siłowni, czy chociażby Sylwek, jego brat, który posiada charakterystyczny sposób porozumiewania się z otoczeniem – nie sposób przejść koło nich obojętnie. Cały ten poczet bohaterów buduje ciekawe, intrygujące i czasami irytujące tło, które wzbogaca tę niebanalną historię próby odzyskania własnego majątku. Pewnie zastanawiacie się, co do tego wszystkiego, czyli do dziwacznej historii, okraszonej wielką dawką humoru i absurdu, ma tytułowy, pijany skryba. Otóż... nie zdradzę Wam tego wątku, bowiem odpowiedź znajdziecie w treści książki. Mogę tylko przyznać, że tytuł idealnie wpisuje się w całą konwencję tego debiutu, bowiem tak jak nigdy nie spotkacie pijanego skryby, tak nigdy nie przeżyjecie tylu intensywnych przygód, co bohaterowie tej powieści. No chyba że przeczytacie debiut K. A. Kowalewskiej. Debiut niezwykle oryginalny, niosący posmak świeżości na naszym rynku wydawniczym. Jeśli więc macie zły dzień i dopadają Was smutki, musicie zajrzeć od tej książki. Na pewno humor się Wam od razu polepszy.

179


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aleksandra Jursza: Był sobie Pan Misio Recenzja pochodzi z bloga Wszystko od nowa

Maja Duevelle: Czy lisy śnią o gadających kurach? Ja: Czy androidy śnią o elektrycznych owcach? Pytanie z kurami dostajemy na okładce Pana Misia Bartłomieja Trokowicza. I powiem tak: jest to jedno z wielu genialnych nawiązań do kultury w ogóle w tym tekście. Moment zesikania się Szczura na dzieła Marksa i Engelsa może i niezbyt oryginalny, ale bardzo symboliczny. A jest to tylko jeden z wielu smakowitych przykładów. Może zacznijmy od wprowadzenia czytelnika. Książka przeznaczona jest dla dzieci i dorosłych, opowiada o przygodach zwierząt w Lesie… Głównym bohaterem jest Pan Misio, władca Lasu. To do niego przychodzą zwierzaki po radę. Oprócz tego poznajemy Wiewiórkę, Szczura, Wilka… całe fantastyczne stadko! Generalnie, motyw idealny, by dzieci zechciały się zapoznać z lekturą. Język lekki, prosty… Bardzo przyjemnie się to czyta. Ale wydaje mi się, że najwięcej zabawy chyba będzie miał dorosły człowiek. Skąd taki wniosek? Leśne stworzenia owszem, mają przygody i to doskonale wskazujące na ich wady czy zalety charakteru. Nie wiem, jak psychika dziecka to przetrawi, ale wiem, że dojrzałemu czytelnikowi trudno się oprzeć urokowi tekstu. Przede wszystkim chodzi mi o te liczne nawiązania kulturowe, a czasem nawet i seksualne podteksty. Bardzo subtelne, oczywiście. Cały czas rozmawiamy o zaletach. Nie ma dzieł doskonałych i… Chwila, chwila. Ponieważ jest to pozycja przeznaczona dla młodszych również, to została okraszona licznymi ilustracjami leśnej fauny. Czarno-białe, fajne. Sprawiają one, że tekst czyta się lżej. No i z tymi niedoskonałymi dziełami to… Ja rozumiem, że szukasz dziury w całym, a ja jestem świeżo po lekturze Pana Misia, która to lektura mnie tak ujęła, że mnie aż palce świerzbiły do napisania tej recenzji! Całkiem serio, trudno mi znaleźć jakieś rysy na tym dziele. Wyobraźni jest tu dużo, nie ma żadnych ograniczeń, bo w takich książkach przecież chodzi o brak ograniczeń. Ba! Był jeden szczególny moment pod koniec, który mnie totalnie wzruszył… no, może nie totalnie, ale był po prostu piękny. Zatrzymałam się przy nim i pomyślałam, że proste, ale piękne wyrażenie. Prawdopodobnie zapadnie mi w pamięć na dłużej. 180


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

No ale jednak znajdą się jakieś wady, przecież chyba nie chcesz dać najwyższej oceny? Najwyższej nie, bo nie jest to książka, która rozwala mózgownicę. Ale dość wysoką – tak. Całkiem serio, nie wiem, do czego miałabym się przyczepić? Do schematu charakterów poszczególnych zwierząt? No przepraszam bardzo, ale dzieciakom w sumie na każdym kroku podawany jest taki, a nie inny układ, a zresztą… jest to bardzo naciągana sprawa, bo po prostu jak się czyta, to ma się gdzieś to. Naprawdę, jeszcze… Czekaj, stop, nie tak prędko! Rozpędziłaś się… A co mam robić? Lektura świetna. Ba, mam wrażenie, że autor tak fajnie przedstawił postacie, że ma się wrażenie, jakby się czytało o istotach z krwi i kości. Rozumiesz, każdy z bohaterów ma swoje wady i zalety, jeden – niską samoocenę, drugi – zawyżoną… no po prostu przestrzał, skromny bo skromny, ale jednak, przestrzał społeczeństwa. I to jest fajne! No dobra. Werdykt? Momentum… Mam! 8/10! Siódemki nie mogę dać, bo w mojej skali oznacza to dobrą książkę, ale jakąś bez rewelacji. Dziewiątki też nie mogę dać, bo wiem doskonale, że jutro bym tak wysokiej oceny nie dała. Ósemka myślę, że idealnie się wpasowuje, zasłużona przede wszystkim za nawiązania do kultury. A, nie można jeszcze zapominać, że mamy do czynienia z debiutem. Tak więc, mogę śmiało powiedzieć, że nie mogę się doczekać kolejnych dzieł Trokowicza!

181


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kieszenie przeszłości w Antykwariacie z ciekawą książką Recenzja pochodzi z bloga Antykwariat z ciekawą książką Poznajcie Olę i Kornelię, dwie przyjaciółki, które choć na pierwszy rzut oka, zdają się być fizycznie podobne, po głębszej analizie, można dostrzec znaczące różnice, zauważalne nie tylko w wyglądzie zewnętrznym, sposobie poruszania się, ale przede wszystkim w ich charakterze. Ola to studentka ekonomii, pewna siebie, atrakcyjna dziewczyna, która w ferworze codziennych obowiązków zawodowych po zmroku szuka jednorazowych uciech z przypadkowo spotkanymi mężczyznami. Kobieta tworzy wokół siebie fasadę doskonałości, którą potrafi zniszczyć jedno surowe spojrzenie jej wymagającego ojca. Kornelia zaś to delikatna, nieśmiała, wycofana w kontaktach z ludźmi dziewczyna, maturzystka, która codzienne szczęście i spokój odnajduje w tworzeniu emocjonalnych obrazów. Dwie dziewczyny, dwie różne osobowości. Młode kobiety, pozostawione same sobie, które w codziennej walce z życiem, kryją się za zasłoną doskonałości bądź wycofania. Ola i Kornelia, choć bardzo młode, zmuszona są w pojedynkę dzielnie mierzyć się z problemami, które stawia przed nimi dorosłość. Pierwsze miłości, kłótnie, problemy rodzinne, a nawet przemoc domowa to brzemię, które dziewczyny noszą w sercach, mając do dyspozycji jedynie siebie nawzajem – bezinteresowną pomoc, wsparcie i cichą obecność. Przyjaźń, która łączy obie dziewczyny, to swoista machina, która napędza je do działania, w chwilach marazmu i zniechęcenia. Niepozorny tytuł, a obok nieznane mi wcześniej nazwisko autorki, to wszystko wspólnie złożyło się na pewne obawy dotyczące książki Kieszenie przeszłości Anety Rzepki, które wraz z rozpoczęciem lektury mimowolnie się spotęgowały. Jak duże więc było moje zaskoczenie, gdy z każdą kolejną stroną, z każdym przeczytanym rozdziałem wszystkie zrodzone w głowie wątpliwości zostały niepostrzeżenie wyparte, ustępując miejsca ciekawości. Autorka bowiem z pozornie schematycznego i banalnego tematu stworzyła historię, która od pierwszej strony angażuje czytelnika, mimowolnie wznieca w nim zainteresowanie losem głównych bohaterek. Obie dziewczyny to pełnowymiarowe, wiarygodnie stworzone postacie, których życie, napiętnowane trudną przeszłością, stworzyło zbędną barierę utrudniającą swobodę w codziennym zachowaniu. Dziewczyny, pod wpływem doświadczeń, nie potrafią docenić własnych zalet ani zaakceptować swoich wad i słabości. Autorka losy bohaterek oparła na solidnym fundamencie warsztatowym, operując sprawnie językiem, tworząc plastyczne i przekonujące obrazy. Nie zawiodłam się na sposobie prowadzenie akcji, budowaniu napięcia, a nawet kreowaniu rzeczywistości, która w tej historii nie została bezwzględnie odarta ze znamion realności. Nie spodziewałam się tak ciekawej i pochłaniającej opowieści, w której dostrzegalny jest 182


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

również swoisty morał. W życiu bowiem, często z niezwykłą łatwością, przychodzi nam oceniać ludzi. Bez głębszej analizy ich zachowań budujemy opinię na stworzonych przez nich pozorach, zapominając przy tym, że każdy nosi w sercu brzemię doświadczeń, często niełatwych i bolesnych, które budują nas jako ludzi. Kieszenie przeszłości to lekka, ciekawa i niezobowiązująca powieść obyczajowa, docelowo przeznaczona dla kobiet, która stanowi idealną rozrywkę na letni wieczór. Pozytywnie zaskoczył mnie warsztat autorki, dlatego z prawdziwą przyjemnością sięgnę po kolejne powieści stanowiące jej literacki dorobek.

183


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Magdalena Białek: Per aspera ad astra Recenzja pochodzi z Creatio Fantastica Po opisie morskiej katastrofy otwierającym pierwszą część Re-Horachte. Pierwsze spotkanie spodziewałam się równie mocnego wstępu do części drugiej. Nie zawiodłam się – krótkie fragmenty mówiące o zbliżającym się kataklizmie wydają się nawet lepiej przemyślanym rozpoczęciem powieści. Zwłaszcza że potem przenosimy się do spokojnych Msześwicic, by poznać bohaterów od trochę innej strony i dowiedzieć się co nieco o ich „zwyczajnym” życiu. Od ostatniej przygody minął rok. W tym czasie Radek, Krystian i Michał musieli ponownie przywyknąć do codziennej rutyny. Okazuje się, że dogadanie się z rodzicami jest czasem trudniejsze niż walka z bestiami i nauką przetrwania w ekstremalnych warunkach, szczególnie gdy jest się w wieku dorastania. Autorowi należą się wyrazy uznania za poruszenie tego tematu, jakże bliskiego każdemu młodemu czytelnikowi. Gdy w Msześwicicach pojawia się uznany za zmarłego Darek, staje się jasne, że chłopcy stoją o krok od rozpoczęcia nowej przygody. Tym razem celem ich wypraw w czasie i przestrzeni będzie zdobycie kryształów, które mają pomóc Darkowi w poznaniu tajemnicy własnego pochodzenia. Brzmi spektakularnie, trochę więc może zaskoczyć fakt, że pierwszą batalię o część kryształu chłopcy stoczą... przy stole pingpongowym (i muszę przyznać, że jest to jeden z najbardziej emocjonujących opisów zmagania sportowego, jakie kiedykolwiek czytałam). W Re-Horachte. Martwy chłopie nie mogło jednak zabraknąć przenoszenia się w czasie i podróżowania po niezwykłych miejscach. Czytelnik przy okazji śledzenia niesamowitych wydarzeń poznaje zwyczaje, ubiory, rytuały, a nawet kuchnię starożytnych cywilizacji. Takie bezbolesne przekazywanie wiedzy i pokazywanie, że historia to nie tylko suche fakty wkuwane na lekcjach, są doskonałym pomysłem – zwłaszcza że we fragmentach dotyczących obcych kultur wyczuwa się godziny spędzone przez autora na szukaniu informacji. O ile fabuła, postacie i opisy z pierwszej podróży kojarzą się bardziej z fanfiction na podstawie anime, o tyle te same elementy z drugiej wyprawy przywodzą na myśl powieści historyczno-przygodowe i stanowią dowód na coraz lepszy warsztat pisarski Dariusza Kankowskiego. Przygoda wieńcząca tom jest opisana z niezwykłym wdziękiem, choć sam pomysł, na którego podstawie została stworzona trzecia cywilizacja, nie jest w literaturze i kulturze nowy. Paradoksalnie w Martwym chłopcu dzieje się mniej, lecz przez to więcej. W Pierwszym spotkaniu chłopcy przemieszczali się z jednego wymiaru w drugi, akcja gnała, a każde następne wydarzenie było bardziej zaskakujące od poprzedniego. W tym tomie podróże mamy tylko trzy, ale za to pełniej opisane. Napięcie jest prawidłowo budo184


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wane od samego początku, dokładnie są też wyjaśnione wszystkie wątpliwości, jakie mogły się do tej pory nasunąć podczas lektury (choć momentami ma się wrażenie, że autor za bardzo zaplątał się w szczegółach). Podobnie jak w pierwszej części, każdy z bohaterów ma swoje pięć minut, wciąż jednak główną postacią pozostaje Darek. To typ bohatera, którego można albo nienawidzić za nieustanne, nie do końca zasadne użalanie się nad własną samotnością, albo kochać za to, że próbuje się z tego chorobliwego żalu wyrwać. Natomiast jeżeli ktoś sądził, że drugi tom już niczym w kwestii Darka nie zaskoczy, to mogę tylko uścisnąć mu dłoń w geście solidarności. Powieść zawiera w sobie tyle nieprawdopodobnych teorii i wydarzeń, że trudno podczas lektury nie złapać się za głowę. Jest jednak w tej historii pewien urok, który sprawia, że wszystko bez zastrzeżeń przyjmujemy. Zakrwawiony bóg na dywanie prezydenta Stanów Zjednoczonych? Proszę bardzo. Armia aniołów w statku kosmicznym? Czemu nie. Dusza faraona błąkająca się pomiędzy wymiarami? Jak najbardziej. Miło jest obserwować, jak z tomu na tom poprawia się styl pisarza, pióro staje się lżejsze, język bogatszy, wyrażanie myśli – ciekawsze. Już nie razi naukowy język, nieumiejętnie wplatany w powieść młodzieżową. Od czasu do czasu pojawia się za to mniej znane słówko, subtelnie wkomponowane w zdanie i zachęcające młodego czytelnika do sięgnięcia po słownik. Pomimo pewnych niedociągnięć, jakie zwykle zdarzają się początkującym pisarzom, Re-Horachte czyta się naprawdę przyjemnie. Również budowa powieści jest lepiej przemyślana w porównaniu do pierwszego tomu – całość jest spięta klamrą kompozycyjną, budującą napięcie zarówno na początku, jak i na końcu tekstu. Największą zagadką serii Re-Horachte jest to, że w ogóle nie odczuwa się objętości każdej części. Można się łudzić, że siła woli wystarczy, aby przeczytać tylko jeden rozdział – oczy i tak nieposłusznie powędrują do kolejnej linijki. I tak na zasadzie pudełka czekoladek („Wezmę jeszcze jedną, ale to już ostatnia”) dociera się do połowy tomu już przy pierwszym podejściu. Martwy chłopiec jest bardziej wciągający od Pierwszego spotkania, lepiej napisany, staranniej zaplanowany i zawiera jeszcze więcej szalonych pomysłów. Daleko mu do arcydzieła fantastyki, ale na pewno stanowi ciekawą powieść przygodową dla młodzieży i porcję dobrej rozrywki dla wszystkich fanów science fiction, a zwłaszcza miłośników serialu Doctor Who.

185


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wiktoria Kacprzak: Jak wychować dziecko dwujęzyczne? Poradnik Jak wychować dziecko dwujęzyczne autorstwa dr Barbary Zurer Pearson powstał z myślą o rodzicach (i nie tylko), którzy planują zmierzyć się z wyjątkowo trudnym zadaniem, jakim jest nauczenie dziecka porozumiewania się w kilku językach. W dzisiejszych czasach posługiwanie się wieloma językami jest nie tyle pomocne, co właściwie wymagane, a powszechnie wiadomo, że dzieci naukę przyswajają najszybciej. Dlaczego więc nie ułatwić potomkom życia i nie uczyć ich podstaw jak najwcześniej? Z początku myślałam, że trudno będzie mi oceniać ten poradnik, zwłaszcza że sama nie mam dzieci i jestem pewna, że przez długi czas mieć ich nie będę, a co dopiero zastanawiać się nad sposobem ich wychowania. Z biegiem czasu (i ilością przekartkowanych stron) zaczęłam dochodzić do wniosku, że książka jest też idealna dla zwyczajnych miłośników lingwistyki, na przykład takich jak ja. Autorka książki jest językoznawcą od ponad dwudziestu lat prowadzącą badania nad dziecięcą dwujęzycznością, więc jak to się mówi, Pearson zna się na rzeczy, co determinuje treść tej publikacji. Poradnik jest podzielony na rozdziały i podrozdziały, dzięki którym łatwo możemy znaleźć odpowiedzi na nurtujące nas pytania dotyczące języka. Kolejnym plusem jest też to, że nie musimy czytać całego poradnika od deski do deski, by zrozumieć pełnię zawartego w niej przekazu. Każdy podrozdział jest osobną komórką, którą możemy dowolnie analizować i interpretować we własnym życiu. Nie jest to powieść, której fabułę można przedstawić, streścić i skomentować. Jest to poradnik, więc nie będę opisywała jego treści, wszystko bowiem musiałabym zaaplikować w cytaty i na tym skończyłaby się ta recenzja. Mogę więc tylko z całego serca polecić tę książkę wszystkim. Nie tylko rodzicom, nie tylko fanom języka, ale wszystkim choć odrobinę zaciekawionym przebiegiem nauki języka oraz sposobami przyswajania go przez dzieci, zwłaszcza te najmłodsze.

186


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Justyna Poluta: Podróż na sto stóp To film o tym, jak godzić wartości. Będący odpowiedzią na pytanie, dlaczego czasami warto zaufać przypadkowi. Film Lassego Hallströma zabrał mnie w kilka czarujących miejsc, mimo że nie ruszałam się z kameralnego miasta. To dar przenieść widza do innego świata. A świat tego reżysera był pyszny, drżący (nie do końca wiedziałam, jak potoczy się ta historia) i utwierdzający w przekonaniu, że czasami przypadki zwyciężąją z wyborami. Nawet jeśli po drodze do „szczęśliwego przypadku” dokona się kilku wyborów. Bywa, że nieszczęście prowadzi do spokoju. Przez ogień do ciepła. Wystarczy zaufać. Rodzinie, okolicznościom i talentom. Owa podróż na sto stóp prowadzi od nienawiści do zaimponowania. Od wchodzenia sobie w drogę po... przechodzenie na drugą stronę ulicy. Tam, gdzie „wróg” prowadzi restaurację. Najpierw drobnym, podejrzliwym krokiem – tak, by coś podpatrzeć. Kuchnia i pasja to dwie rzeczy, które od zawsze łączyły ludzi. W opowieści Podróż na sto stóp łączą się oba te elementy. Niewątpliwym atutem tego filmu jest fakt, że nie tylko otwiera na inne kultury, ale... pobudza na inne kultury. Ma się ochotę ich zasmakować. Dzień po obejrzeniu filmu kupiłam masale i curry. Podsypuję nimi tosty polane z oliwą z oliwek. Tak łączę europejskość z egzotycznością. Ale ponad wszystko dla mnie osobiście jest to film o szczęśliwym przypadku. O tym, jak można zmierzając do jednego miejsca, wylądować w zupełnie innym. Takim, w którym zostanie się serdecznie przyjętym. Ani olśniewająca kariera, ani przeciwności losu nie były w stanie stanąć Hazanowi, głównemu bohaterowi, na drodze do... spełnienia. Żyjąc schematycznym życiem, jakie oferowała Hazanowi sława bohatera, nie byłby szczęśliwy. I właśnie dlatego warto zobaczyć ten film – by prześledzić, jak zmaga się przewidywalność z improwizacją. Film inspiruje do szukania wyjść z trudnych sytuacji. Jak również do tego, by zaufać życiu, nie tylko planom. Punkty zwrotne są czasami ważniejsze.

187


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Anna Wójcik: Nowoczesna miłość Czy pomiędzy kobietą i mężczyzną możliwy jest czysty, pozbawiony emocji układ? Czy do takiej relacji można podejść bez absolutnie żadnych uczuć? Wydawałoby się, że przyjaźń damsko-męska z dodatkowymi korzyściami w postaci niezobowiązującego seksu jest czymś idealnym. Żadnych zobowiązań czy niezręczności, tylko czysta przyjemność, bo przecież lepiej robić to z przyjacielem niż obcą osobą... Na taki zwariowany pomysł wpadli bohaterowie filmu To tylko seks. Dylan (Justin Timberlake) pracuje jako dyrektor artystyczny w Los Angeles. Jego życie miłosne to pasmo nieszczęść i niepowodzeń. Postanawia tymczasowo nie angażować się w nowe związki, tylko skupić się na przyjemnościach. Za namową łowczyni głów, Jamie (Mila Kunis), przeprowadza się do Nowego Jorku, aby pracować dla miejscowej firmy. Tam odkrywa, że zarówno jego życie, jak i życie Jamie jest podobne – oboje nie potrafią znaleźć kogoś odpowiedniego dla siebie. Wkrótce zostają przyjaciółmi, którzy zmęczeni bezowocnymi poszukiwaniami miłości, postanawiają przestać. Uważają, iż jest ona produktem hollywoodzkich wytwórni filmowych. Zostają więc przyjaciółmi z seksualnymi korzyściami. Współczesność wymaga nowych rozwiązań w dziedzinie, jaką jest kinematografia. W dzisiejszych czasach coraz mniej pracuje się na starych, dobrych schematach. Zastępuje się je nowymi, zaskakującymi innowacjami. Podobnie jest i w tym przypadku. To tylko seks opiera się na modnym obecnie hedonistycznym podejściu do zabawy i przyjemności. Zmieniliśmy się w tej kwestii, podobne zmiany musiały więc przejść do filmów, tak aby ich czasem szokujące wersje były bliższe naszej rzeczywistości. Nie oznacza to jednak, że zabrakło tutaj kilku „chwytów” ze starej szkoły. Szczególnie druga część filmu obfituje w dobrze znane nam elementy i zachowania. Kiedy emocje biorą górę, pojawiają się kłótnie, które zakończyć może tylko klasyczne powiedzenie: „I żyli długo i szczęśliwie”. W przypadku filmu Willa Glucka nie jest to mimo wszystko aż tak oczywiste. Akcję mocno komplikuje aspekt seksualny, który do tej pory nie pojawiał się w tym gatunku tak często i nigdy dotąd nie był tak uwydatniany. Dodatkowym walorem filmu jest wykorzystanie potencjału i wokalnego talentu Justina Timberlake’a. Bardzo często Dylan wręcz wyśpiewuje światu, jak bardzo jest szczęśliwy i radosny w danym momencie. Jamie natomiast świetnie wzbogaca swoje wypowiedzi w odpowiednio dobrane żarciki. Innymi słowy jest to jeden z tych filmów, jakie są wręcz stworzone do poprawiania humoru, zwłaszcza w deszczowe, smutne i melancholijne wieczory. Gwarantuję, że będziecie się dobrze bawić przy oglądaniu miłosnych perypetii Dylana i Jamie. Inne wątki także wzbudzają uśmiech 188


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

widza. Nie sposób się zachować powagi, gdy obserwujemy wyluzowane zachowanie nowego szefa Dylana, Tommy’ego (Woody Harrelson), zdeklarowanego geja. Główni bohaterowie nie przepadają za hollywoodzkimi komediami romantycznymi, szczególnie mocno wyśmiewają fatalne lub banalne dobieranie muzyki. Jak więc możecie się już domyślić, soundtrack z filmu To tylko seks jest nie tylko imponujący, ale także zupełnie odmienny od klasycznych ścieżek dźwiękowych w komediach romantycznych. Usłyszymy m.in. Foster the People i Petera Conwaya. Podsumowując, To tylko seks to idealna opcja na długie, nudne wieczory. Poprawa humoru gwarantowana. Polecam!

189


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WYWIADY

190


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Wywiad z Jackiem Dukajem: o czytnikach, przyszłości książki i Starości aksolotla Wywiad pochodzi ze strony Świat czytników Co Jacek Dukaj sądzi o przyszłości czytania? Czego chciałby się dowiedzieć od swoich czytelników i jak powstawała Starość aksolotla? Dzięki Allegro miałem okazję zadać parę pytań Jackowi Dukajowi. Nie jest to klasyczny wywiad, bo się nie spotkaliśmy, nie pytam też o twórczość, bo Świat Czytników nie jest portalem literackim – i uważam, że inni robią to znacznie lepiej. Ja chciałem spytać o rzeczy, które szczególnie interesują czytelników tego bloga, nawet jeśli twórczość Dukaja zaczną poznawać dopiero od Starości aksolotla. Kilka dni temu pisałem o nowej powieści Dukaja, jako o największej premierze ebookowej tego roku. I teraz to się potwierdza – podsumowałem właśnie trwające i zakończone oferty z Allegro; wychodzi, że przez kilka dni powieść (samą lub w pakiecie z minibookiem) nabyło już ponad 6 tysięcy osób! Warto – jako uzupełnienie – posłuchać zapisu spotkania w Klubie Trójki, gdzie Jerzy Sosnowski wyciągnął z autora sporo na temat ostatniej powieści, jednocześnie za dużo nie zdradzając tym, którzy jeszcze nie przeczytali... Tymczasem zapraszam do lektury. Ile z ostatnich dziesięciu powieści przeczytałeś w formie elektronicznej? I co decyduje o tym, że wybierasz ebooka? Akurat jestem w cugu ebookowym, bo ściągnąłem sobie na Kindla z Amazonu m. in. całego Conrada (30 tytułów w cenie zero dolarów i zero centów), The Complete Sherlock Holmes Collection i zaraziłem się Boschem Connelly’ego przez amazonowy serial. Więc na pewno byłaby to większość. Ale normalnie trudno to policzyć, bo czytam po kilka książek równolegle, nadto niektóre „hybrydowo”, tzn. i na papierze, i na Kindlu (np. ostatnią Tokarczuk). Gorzej jest z non-fiction, bo to ostatnio są zazwyczaj starocie o historii Jerozolimy czy literaturze PRL-owskiej, których nie ma w ebookach. W ostatnim artykule dla „Książek” twierdzisz, że „Wielu użytkowników kindla paperwhite uważa, że czytnik ten osiągnął rodzaj entelechii: dalsze ulepszenia nie są już konieczne”. Ja się właściwie z tym zgadzam – choć bardziej na zasadzie, że dzisiejsze czytniki są „good enough”, mają wszystko, czego potrzeba,

191


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

aby czytać. A jakie jest Twoje zdanie na ten temat? Czy jest jakaś funkcja, której byś po swoim czytniku jeszcze oczekiwał? Funkcji myślę, że jest już za dużo (wywaliłbym wyjście na Goodreads). Do podciągnięcia są technikalia: życie baterii, waga, ustawienia czcionek itp. Ale zdaję sobie sprawę, że mam dość specyficzne spojrzenie na ergonomię e-czytników. Sztuka skupienia się na tekście IMO niekoniecznie musi iść w parze z wygodą użytkowania czytnika. Odpowiadając już bardziej anegdotycznie, to z punktu widzenia autorów przydatna byłaby funkcja certyfikująca i szyfrująca autografy – tak że złożony na dotykowym ekranie podpis byłby na twardo przypinany do pliku i do urządzenia, zapewniając unikalność równą podpisowi na papierze. Teraz są czytniki, tablety, no i coraz bardziej przerośnięte smartfony. Na czym według Ciebie będziemy czytali za dziesięć lat? Nie będzie żadnych „my”, zróżnicowanie zwyczajów czytelniczych będzie się tylko powiększać. Na pewno pozostanie w użyciu papier i na pewno jeszcze szerzej rozpleni się wielomarkowe potomstwo smartfonów i tabletów. Nie znam odpowiedzi na kluczowe pytanie, a mianowicie, czy już wtedy pojawią się praktyczne gadżety codziennego użytku nakładające na real aplikacje w augmented reality. To trudne do przewidzenia, bo zależy mniej od technologii (ta właściwie już jest), a bardziej od trendów społecznych, mód, lifestyle’u, kalkulacji biznesowych. A gdy AR upowszechni się jak dziś telefony komórkowe, przejmie funkcje większości hardware’u do czytania, grania, oglądania filmów, przeglądania sieci itp. Obawiam się, że wówczas przeciętny człowiek nie będzie już mentalnie zdolny do wejścia w głęboką narrację tekstową. To oczywiście nie oznacza „śmierci książki”, jak lubią ją przedstawiać gazetowi publicyści – jako zerojedynkowe przejście, po którym papier magicznie znika ze świata – lecz oznacza jej dalszą eliterazycję, zamknięcie w niszy rozmiarów, np. niszy awangardowej muzyki współczesnej. Uogólnię poprzednie pytanie. O Lemie mówi się, że w Powrocie z gwiazd przepowiedział istnienie e-booków i audiobooków. Czy jest jakaś nowsza literacka wizja książki przyszłości, która do Ciebie przemawia? Jeśli trzymamy się przekazu tekstowego, to pozostał już tylko jeden krok do wykonania: bezpośrednia implantacja tekstu w myśli, czyli imprinting neuralny. Innymi słowy, przyswajanie książki z pominięciem etapu czytania, wzrokowego czy słuchowego. Pewnie ktoś to już gdzieś opisał (uścisk ręki prezesa dla człowieka, który wskaże tytuł i autora).

192


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Natomiast jeśli mówimy także o adaptacjach tekstu na inne formy, to obecnie wyraźnie widać, jak rzeka literatury przeskakuje w koryto seriali, w długą formę telewizyjną przeznaczoną dla dorosłego odbiorcy. Wszelako wielkim atutem literatury tekstowej bardzo długo pozostanie niski, przyzerowy koszt jej produkcji. Spisanie opowieści jest pierwszym etapem produkcji każdego dzieła sztuki narracyjnej. Parę lat temu w wywiadzie dla Esensji powiedziałeś, że „najgorszym błędem byłoby ugięcie się pod jakimikolwiek oczekiwaniami czytelniczymi”. Bo ludzie mają jakąś ulubioną wersję Dukaja, powiedzmy z Perfekcyjnej niedoskonałości, i chcieliby kontynuacji, jeśli nie fabuły, to formy albo stylu. Ale czy są takie informacje zwrotne od czytelników, niebędące koniecznie życzeniami, które akurat przydają Ci się w pracy? A jak wiemy, producenci urządzeń i programów do czytania zbierają dane o sposobie czytania. Czego o czytelnictwie swoich książek chciałbyś się dowiedzieć? Próg zrozumienia tekstu. To podstawowa rzecz, jaką sprawdzam na etapie proofreadingu; także Aksolotla testowaliśmy pod tym kątem. To bardzo istotnie rozróżnienie: nie kierować się oczekiwaniami czytelniczymi, nie zaglądać w trendometry i listy bestsellerów przed przystąpieniem do pisania, nie „podglądać” czytelników poprzez ebooki; natomiast kiedy już wypowiesz w tekście, co chciałeś wypowiedzieć, konieczna jest jego weryfikacja przez ludzi, którzy nie mają w głowie tego wszystkiego, co masz ty i co „nakładasz” na tekst choćby podświadomie. Np. sprawdzaliśmy oczywistość poszczególnych terminów „rozszerzanych” w warstwie przypisów. Rzecz jasna, to też ostatecznie sprowadza się do autorskiej decyzji: gdzie zakreślić tę granicę, linię kompromisu. Zakładamy, że każdy autor pragnie być zrozumiany, dotrzeć ze swym przekazem do odbiorcy – ale część odbiorców tak różni się od niego swoją wrażliwością i/lub wiedzą, że aby nawiązać z nimi kontakt, autor musiałby de facto udawać kogoś innego niż jest, pisać fałszem, „zaprzeć” się siebie. Dlatego uważam te narzędzia do coraz ściślejszego badania gustów konsumentów, w tym konsumentów kultury, za zagrożenie dla indywidualnej kreatywności. I nie chodzi mi jedynie o mechanizmy biznesowe, o racjonalizację samego procesu twórczego – lecz o przemożny wpływ podświadomy, jaki wywiera taka wiedza na twórcę. Niezmiernie trudno obronić się przed rodzajem heglowskiego ukąszenia przez „konieczność rynkową”. Ogromna większość najsłynniejszych artystów w dziejach ludzkości była autorytarnymi obsesjonatami na granicy chorobliwej manii: musieli być tacy, żeby mieć siłę przeć przeciwko wszystkim ówczesnym trendom, badaniom focusowym i analizom rynku.

193


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Starość aksolotla ma formę literatury warstwowej. Czy którąś ze swoich poprzednich powieści napisałbyś inaczej, wiedząc że część treści możesz przenieść do innej warstwy, choćby do przypisów? Możliwości literatury warstwowej dopiero zaczynamy rozpoznawać. Pytanie, czy będziemy mieli wystarczająco wiele czasu, by dobrze rozwinąć tę formę artystyczną, zanim znowu zmienią się warunki technologiczne i przyzwyczajenia czytelnicze. Mam tu swoje wątpliwości. Bo samego Aksolotla wcale nie pisałem pod „ebooka plus”. Historia wygląda tak: w 2013 Allegro zwróciło się z zapytaniem o możliwość napisania opowiadania do serii planowanej jako polskie Kindle Singles. Pomyślałem, że to fajna okazja, by zrobić dla odmiany coś klasycznie SF-owego. Tekst oddałem do wydania w styczniu 2014. Ale wtedy zaczęły się zmieniać w Allegro koncepcje biznesowe e-kultury, a wraz z tymi zmianami rosła obudowa promocyjna i rola tego projektu. Wkrótce zadaliśmy więc sobie pytanie: skoro już poświęciliśmy tyle czasu, pracy i pieniędzy, czemu nie pójść dalej i nie wykorzystać kolejnych specyficznie ebookowych możliwości? Tak że owa forma „więcej niż książki” powstawała na naszych oczach, rozpoznawaliśmy możliwości hardware’u i software’u w trakcie pracy. Mieliśmy znacznie więcej pomysłów, niż ostatecznie udało się zaimplementować. Jedną z rzeczy, które najtrudniej mi odżałować, jest wewnątrzfabularna personalizacja każdego egzemplarza ebooka: wpisałem w historię Grzesia po Zagładzie moment, w którym wygugluje on także śmierć czytelnika. Tzn. zewnętrzny program wkłada w to miejsce nick lub imię i nazwisko osoby, która zakupiła danego ebooka na Allegro. Czytasz – i wtem znajdujesz de facto swój własny nekrolog. (Za chwilę moglibyśmy tak włożyć w opowieść cały twój życiorys zassany z Google’a czy Facebooka). Inny feature, z którego musieliśmy zrezygnować, to zróżnicowanie warstw nakładek tekstowych. W tej chwili jest tylko jedna warstwa przypisów, nie da się np. oznaczyć w tekście linkowanych wyrazów różnymi kolorami. To uniemożliwiło pełne przeniesienie infodumpów do warstwy pozafabularnej. A spośród wszystkich bajerów ebookowych ten uważam za jedyny naprawdę wspomagający samą literaturę, bo uwalniający science fiction od przekleństwa konieczności wykładów, wyjaśnień, definicji łamiących narrację i klimat fabuły. Zamiast męczyć się nad możliwie nierażącym czytelnika sposobem „wklejenia” ich w opowieść – eksportujesz je do warstwy wyżej, nie jako encyklopedyczną notkę, ale kontynuację (odnogę) narracji podstawowej. Ale gdybyśmy zrobili to w jednej warstwie z innymi nakładkami, czytelnik musiałby sprawdzać wszystkie odniesienia po kolei, nie wiedząc, które zawierają te głębsze informacje, istotne dla zrozumienia świata i historii, a które stanowią ornament, wartość dodaną.

194


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Można powiedzieć, że zrobiliśmy ebooka i dopiero nabyliśmy wiedzę, jak zrobić ebooka. Mimo wszystko mam nadzieję, że to tylko początek, że pokonaliśmy najtrudniejsze pierwsze przeszkody i wskazaliśmy kierunek natarcia, a teraz pójdzie już łatwiej i szybciej.

195


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Szablą, wąsem, orientem i herosem, czyli Ksenia Olkusz wypytuje Dawida Juraszka o jego literackie peregrynacje Wywiad pochodzi z Creatio Fantastica

Kiedy po raz pierwszy ośmieliłam się wysłać do Ciebie e-mail z prośbą o wywiad, nie sądziłam, że okażesz taki entuzjazm i taką niespotykaną chęć współpracy. Mam rozumieć, że inni autorzy na prośbę o wywiad krzywią się i wzdychają ze zniecierpliwieniem? Dziwni ludzie. Ucieszyłem się, bo w moim literackim życiu od dłuższego czasu niewiele się dzieje, a ja lubię, kiedy o moich tekstach się mówi. Wywiad dobra rzecz, zwłaszcza kiedy nie bardzo jest gdzie publikować nowe opowiadania, a recenzji jak na lekarstwo. Musiałbym mieć bardzo zły dzień, żeby na Twój e-mail zareagować inaczej niż entuzjastycznie. To jest bardzo miłe, ta Twoja życzliwość i spore poczucie humoru. Zresztą to ostatnie jest chyba znakiem firmowym Twojej twórczości? Jeśli tak, to chyba nie jedynym. Duża część moich tekstów ma elementy satyry czy parodii, zdarzyło mi się też popełnić opowiadanko groteskowe, ale w innych utworach jestem jak najbardziej poważny, bywa, że wręcz ponury. Chcę też wierzyć, że mój humor nie jest odbierany jako zabawa dla samej zabawy, że czytelnicy widzą, z czego się on bierze i do czego pije. Dostajesz e-maile od fanów? Jak ludzie reagują na Twoją twórczość? Wiesz to? W życiu dostałem w sumie chyba z dziesięć e-maili od fanów. Reakcje czytelników znam głównie z forów internetowych. Chętnie poczytałbym też jakąś recenzję, ale o to, o dziwo, bardzo trudno – moje e-booki miały w porywach do jednej recenzji. W tym numerze znajdzie się recenzja Szablą i wąsem, a kilka numerów temu opublikowaliśmy tekst o Cairenie, więc chyba nie jest tak źle (śmiech)... To mi przypomina, że trzeba Cię spytać o debiut. Było to w 2005 roku w antologii Bez bohatera, opowiadanie Skała, Która Sprowadza Cień. W jaki sposób zadebiutowałeś? To był dobrze odbierany utwór? Raczej tak, w tych paru recenzjach, które się ukazały, był chwalony, choć bez przejrzenia jeszcze raz tych wszystkich opinii nie mam absolutnej pewności. Napisałem Skałę po pierwszym pobycie w Chinach w 2003 roku, chcąc ocalić od zapomnienia pewne widoki i wydarzenia, z którymi się tam zetknąłem. Najpierw posłałem fragment na lokalny konkurs literacki w rodzinnym Bielsku-Białej, gdzie nie został uhonorowany, ale jeden z jurorów chwalił język i wizję, więc pokrzepiony, zdecydowa196


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

łem się zaatakować redakcje. Ostatecznie Skałę wziął Sławek Spasiewicz z Ubika. Do dziś pamiętam radość, jaką sprawił mi jego e-mail. Rzecz się trochę przeciągała, ale w końcu jesienią 2005 roku opowiadanie ukazało się w postubikowej antologii Bez bohatera. To był dobry debiut, jestem z niego zadowolony, Skałę do dziś uważam za jeden ze swoich lepszych tekstów. Chyba często tak bywa, że pierwszy tekst, który ktoś zgodzi się opublikować, daje spore poczucie szczęścia. Z kolejnymi też tak jest? Nie wiem, czy kiedykolwiek później doświadczyłem takiej czystej radości z publikacji czegokolwiek. Być może zbliżyłem się do tego pułapu, kiedy dostałem pocztą dwadzieścia egzemplarzy mojej debiutanckiej powieści – ale wspomnienie się trochę zatarło, więc emocje chyba nie były równie intensywne. W jakim gatunku czujesz się najlepiej? Mocne pytanie! Rozmawiasz z literaturoznawczynią, jak więc mogłabym nie „rzucić” mocnego pytania. A więc? Najłatwiej przychodzi mi pisać opowiadania i szeroko rozumianą fantastykę, bo dużą część literackiego wychowania otrzymałem, czytając jako młodzian „Nową Fantastykę” i „Fenixa”. Był wręcz taki okres, że zaczytując się w fantastyce, nie byłem w stanie wyobrazić sobie pisania i czytania innych gatunków i konwencji literackich. Z czasem z tego wyrosłem, ale skaza pozostała. Tamte pisma swoimi opowiadaniami i felietonami promowały pewien szczególny kult „klasycznego” pisania, cokolwiek by to miało znaczyć, oraz rzemieślnicze podejście do literatury. W ten sposób wdrukowano mi sceptycyzm, żeby nie rzec: pogardę, wobec jakiejkolwiek literackiej eksperymentacji. Jeszcze długo po tym, jak przestałem regularnie czytać fantastykę, trudno mi było odnaleźć się w innych rodzajach narracji i stylu. Pod tym względem było to doświadczenie zawężające literackie horyzonty. Do dziś reaguję alergicznie na pewne zabiegi literackie, które mam zakodowane jako „nieortodoksyjne”, choć zarazem czuję do nich pociąg. Walczę z tą alergią, nie tylko starając się czytać bardzo różne rzeczy, ale przede wszystkim próbując pisać w różny sposób. Zarazem nie chcę popaść w przesadę w drugą stronę i zacząć gardzić fantastyką. Ten proces uwalniania się z intelektualnych okowów, w których się dorastało, przypomina proces wychodzenia z religii. Teraz ja mogę powiedzieć, że to, co mówisz, jest „mocne”. A jednocześnie bardzo prawdziwie i bez ogródek. Skoro już pojawił się temat pisania… Publikowałeś w „Nowej Fantastyce”, „Science Fiction, Fantasy i Horror” oraz antologiach. Kiedy zdecydowałeś się na dłuższą formę? Już wtedy miałeś plany, żeby napisać książkę – bo Twój debiut powieściowy: Xiao Long. Biały Tygrys (z punktu widze197


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nia literaturoznawcy) to raczej zbiór krótkich form, które łączy osoba bohatera i pewna linearność zdarzeń. Nie pamiętam już za dobrze, jak to było, nie chcę na siłę naciągać pamięci, bo to się kończy „kreatywnym wspominaniem”... Możliwe, że życie z kontynuacji orientalnych przygód bakałarza Xiao Longa roiłem sobie już wtedy, gdy publikowałem pierwsze o nim opowiadanie w NF w 2006 roku; trzeba by sprawdzić, co o tym pisałem na forach internetowych w tamtym czasie, może komuś się zechce pogrzebać. Jeśli tak, to miałem dobrą wymówkę, żeby pozbierać krótkie formy w formułę powieści – w chińskiej tradycji literackiej poczesne miejsce zajmują książki, których rozdziały to często osobne epizody, szczególnie Wędrówka na Zachód, ale także np. Opowieści znad brzegów rzek. Zresztą taką linearną formę dobrze mi się pisze, przychodzi mi naturalnie, w przeciwieństwie do wielopiętrowych intryg, w których sam się nie mogę połapać. Bardzo mi się podoba, że wykorzystujesz tutaj i w drugim tomie przygód Xiao Longa znajomość chińskiej kultury, także podań czy wierzeń. Opowiedz, jak tworzyłeś ten literacki świat, jak udało Ci się połączyć oczekiwania rodzimych czytelników z mimo wszystko odległą dla nich kulturą i obyczajowością? Czy mi się udało, to kwestia otwarta. Zaczęło się od czytania chińskiej literatury w angielskich i polskich przekładach. Strasznie chciałem mieć o czym pisać, i z tego chciejstwa uległem pewnej myślowej sztampie – ot, skoro mieszkałem w Chinach, to wypada o tych Chinach coś napisać, zrobić z siebie eksperta. Wydawało mi się, że idzie moda na Chiny, te wszystkie filmy i tak dalej, i że się w to idealnie wstrzelę. Na bohatera wybrałem więc postać typową dla dawnych Chin, czyli urzędnika-uczonego, pozbierałem opisy miejsc, ubiorów, obyczajów, seksu i tak dalej z chińskich powieści, dobierając szczegóły dość swobodnie z różnych okresów chińskiej historii... Nie jest to powieść historyczna nie tylko dlatego, że pojawiają się w niej wątki fantastyczne, ale także dlatego, że realia, choć autentyczne, nie odpowiadają jednej konkretnej epoce. Wydawało mi się, że wokół książki zrobi się szum, czegoś takiego przecież w Polsce dotąd nie było... Niestety, ostatecznie z wstrzelenia się i szumu niewiele wyszło. Mam poczucie zmarnowanej szansy, te opowieści o Xiao Longu zasługują na więcej uwagi, niż jej otrzymały. To prawda; te teksty były naprawdę unikalne pod względem formy i bardzo dobrze skonstruowane od strony formalnej. Celowo przeplatałeś tekst porzekadłami, mądrościami oraz przysłowiami, budującymi klimat i ubarwiającymi akcję? Jest ich tam naprawdę sporo, one tworzą niejako osobną kategorię. Z jednej strony wiążą się z opisywanymi wydarzeniami, a z drugiej – takie odnoszę wrażenie – to specyfika tak stworzonego tekstu uzasadnia ich istnienie.

198


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jak najbardziej celowo. Akurat to pamiętam jako szczególnie potężną robotę. Chciałem maksymalnie „dochińszczyć” te utwory, zapewnić, że będą miały soczysty koloryt na każdej możliwej płaszczyźnie, więc chcąc nie chcąc, musiałem czytać książki źródłowe z ołówkiem w ręce, wynotowywać zwroty, porzekadła itd., a potem doprawiać nimi tekst zgodnie z tradycyjnymi chińskimi prawidłami literackimi. Czasem się nimi bawiłem, ale pod tą zabawą jest ogromny wysiłek. Niektóre chińskie zwroty przełożyłem na polski chyba jako pierwszy. Po pierwszej części przygód Xiao Longa powstała także druga, publikowana już w wydawnictwie RW2010. Wiem, ze pytanie jest niedyskretne, może niedelikatne, jednak czy możesz mi opowiedzieć, skąd decyzja, by publikować w formie ebookowej? Stąd, że wydawcy papierowi nie chcieli mnie wydawać. Fabryka Słów, która puściła pierwszy tom Xiao w 2009 roku, nie była zadowolona z wyników sprzedaży i zdecydowała się nie wydawać kontynuacji, choć drugi tom był już gotowy, a umowa podpisana. Przez kolejne lata poprawiałem całość i rozsyłałem do kolejnych wydawców. To nie był dobry czas. W końcu nie mogłem już patrzeć na te książki, chciałem już tylko puścić je, gdzie się da, i zamknąć ten rozdział. Akurat zaczęły się rozkręcać możliwości publikacji elektronicznej i z ulgą odkryłem, że jako autor mogę liczyć na szybkie odpowiedzi, znośne terminy publikacji i nieopieszałe wypłaty honorariów – oraz na rosnącą bazę czytelników. Nadal mam ogromny sentyment do publikacji na papierze, ale nauczyłem się być praktyczny. Z takich też właśnie praktycznych względów przystałem na propozycję RW2010, żeby pierwotne dwa tomy przerobić na cztery e-booki. Stąd dwa e-booki Xiao, które dotąd ukazały się w postaci elektronicznej, to w istocie podzielony na połowy pierwszy tom papierowy. Drugi tom, też w dwóch częściach, ukaże się niebawem. Jest z tym trochę zamieszania, ale niestety nie dało się inaczej. Koniec końców, jestem przekonany, że z perspektywy czasu ta decyzja da się obronić. W wydawnictwie RW2010 opublikowałeś także zbiór opowiadań, którego bohaterem jest mój ulubieniec Cairen. Mówię „ulubieniec”, bo jest to postać nieopisanie zabawna, w inteligentny i humorystyczny sposób kumulująca wszystkie cechy bohaterów fantasy heroicznej. Skąd pomysł na sparodiowanie tej kultowej odmiany? Pomysł nie był mój, tylko Roberta J. Szmidta, wtedy jeszcze rednacza SFFiH. Ogłosił konkurs na opowiadanie nawiązujące do postaci Conana Barbarzyńcy. I znów wyszło tak, że postanowiłem zabłysnąć jako samozwańczy spec od Orientu. W pierwszym opowiadaniu jeszcze trochę błądziłem po omacku, ale potem złapałem wiatr w żagle i pisałem te teksty z dużą satysfakcją. To było coś, co sam chciałbym czytać – opowieści przygodowe, awanturnicze, z elementami historycznymi i fantastycznymi, z humorem, z literackimi grami. Epoka podbojów mongolskich oferuje tak wiele ma199


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

teriału, że człowiek nie wie, od czego zacząć. No fajne to było. I zyskałem też intelektualnie, bo musiałem przeczytać kilka książek o ówczesnych kulturach i cywilizacjach, nie wspominając już o Opisaniu świata Marco Polo. Mogło być tych opowiadań więcej, rozpisałem konspekty, w których Cairen miał piracić po Oceanie Indyjskim, galopować przez Azję Środkową, strzelać do krakowskiego hejnalisty... Niestety papierowi wydawcy wiedzieli lepiej, a kiedy wreszcie po długim czasie rzecz ukazała się w RW2010, już mi się odechciało to pisać. Szkoda. To miało potencjał. Może jednak dasz się namówić… Na razie tego nie widzę. Może, gdybym miał pewność, że się ukaże… Ale najważniejsze jest to, że musiałoby mi się znów zachcieć, musiałbym znów poczuć dreszczyk ekscytacji zagłębieniem się w tamten świat, nabrać ochoty, żeby się tamtymi realiami znów pobawić. Szalenie zabawne są imiona niektórych postaci, wskazujące na dystynktywne cechy ich charakterów. Skąd u Ciebie tak ogromne pokłady poczucia humoru? Do imion znaczących zawsze miałem słabość. To też jest coś, co przychodzi mi naturalnie. Nie tylko w Cairenie, ale i w dwóch moich opowiadaniach „neosarmackich”, czyli Odysei Sarmackiej 2647 i Hetmanie, jest tego pełno, zgodnie zresztą z tradycją starych komedii; mam na myśli sztuki teatralne, na których częściowo się wzorowałem. W innych tekstach bywa podobnie, choć tam znaczenia imion są mniej oczywiste. Uważna lektura Cairena. Drapieżcy dowodzi też jeszcze jednej rzeczy – musisz być osobą niezwykle oczytaną i dobrze zaznajomioną z kulturą popularną. Tylko gruntowna wiedza umożliwia skonstruowanie i wpisanie pewnych niuansów w tekst literacki. Jest tak? Czym się kierowałeś, pisząc o Cairenie? Oczytany i zaznajomiony jestem nieźle, ale z tą gruntowną wiedzą bywa różnie. Chyba Lech Jęczmyk powiedział kiedyś, że prawdziwym erudytą musi być tłumacz, nie pisarz, bo gdy pisarz może wpleść w utwór odwołanie czy cytat, które gdzieś tam zasłyszał i mu się akurat przypomniały, to tłumacz musi je rozpoznać i wiedzieć, gdzie szukać. Wprawdzie tę obserwację przynajmniej po części zdezaktualizowało pojawienie się internetu, ale coś w tym jest. Mam dobre ucho, pamiętam – często dokładnie – co gdzieś przeczytam i zasłyszę, potem łatwo jest takie zasłyszane coś wrzucić w tekst i sprawić w ten sposób wrażenie, że oto rozgrywa się jakaś zaawansowana intertekstualna gra. To znaczy ona się rozgrywa, ale spontanicznie, na bieżąco. Niedawno, rozważając zabranie się za doktorat, uświadomiłem sobie, że na niczym tak naprawdę nie znam się dogłębnie. Moja wiedza jest obszerna, ale płytka – czyli według Jęczmyka nadaję się bardziej na pisarza niż tłumacza. Być może to jeden z powodów, dla których po przełożeniu kilkunastu książek z ulgą zostawiłem karierę tłumacza za sobą. 200


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Człowiek wielu talentów! Ale, ale, mam wrażenie, że Ty w ogóle lubisz pisać, bo kiedy czytam Twoje utwory, znajduję w nich ogromną dawkę energii, płynność i spójność akcji, przepysznie zabawne dialogi. Dorothy Parker powiedziała kiedyś „I hate writing, I love having written”. Samego aktu pisania to ja może nie nienawidzę, ale bywa ciężko zacząć, bywa też ciężko kontynuować. Jeszcze dziś dziwię się jak dziecko, do jakiego stopnia odmienne jest to, co czuje autor przy pisaniu, od tego, co czuje czytelnik przy czytaniu. Nieraz zdarzało mi się napisać coś zabawnego, gdy pisanie na sobie wymuszałem... I odwrotnie, w dobrym nastroju pisywałem też rzeczy ponure. Na pewno lubię tekst planować, rozpisywać sceny, przewidywać, jak akcja może się potoczyć, jakie zwroty padną w dialogu. Lubię też roboczy tekst poprawiać, uzupełniać, cyzelować, dodawać znaczenia, gry słowne, mrugnięcia. Bywa to dość męczące, ale też bardzo satysfakcjonujące. A już całkiem uwielbiam przeglądać utwór skończony, najlepiej wydrukowany. Ja Ci tego z całego serca życzę! A możesz mi trochę o sobie opowiedzieć niekoniecznie jako o pisarzu czy tłumaczu. Jesteś człowiekiem otwartym, czy wolisz „trzymać karty przy orderach”? Wiem, że kiedy wymienialiśmy korespondencję, jakoś tak spontanicznie wyszło nam z tego nieco dialogu niezwiązanego z meritum sprawy, czyli wywiadem. Poczułam się wyróżniona, ale powiedz mi, jaki masz stosunek do ludzi. Jesteś bardziej Xiao czy Cairen, że spytam niefachowym z punktu widzenia literaturoznawcy żartem? Nie znam powiedzenia „trzymać karty przy orderach”, choć domyślam się, co znaczy. Tak się teraz mówi? Dawniej też funkcjonowało takie sformułowanie, ale musiałabym sięgnąć do słowników, żeby przybliżyć tę kwestię. A zdaje się, że to Ty masz się spowiadać, nie ja (śmiech). Trochę oderwałem się od żywej polszczyzny. Kiedy dwa lata temu byłem na wakacjach w Polsce, rozmawiałem ze znajomymi przy piwie. Jeden z nich kilka razy rzucił nieznanym mi powiedzeniem; w końcu nie wytrzymałem i zapytałem: „Co to znaczy mazać flamastrami?”. Pamiętam, że poprawił mnie: „Kroić mazaki”, ale nie pamiętam, jak to wyjaśnił. A jakim jestem człowiekiem? Różnym, w zależności od tego, z kim rozmawiam, gdzie siedzę, dokąd idę. Poza tym przez ostatnich kilka lat, mieszkając na własną rękę w Chinach, obserwuję, że robię się coraz bardziej samowystarczalny, jednocześnie zwracam coraz większą uwagę na ludzi, rośnie we mnie empatia, a zarazem asertywność. Taki trochę paradoks. W postaci Xiao i Cairena wsadziłem sporo siebie, trudno inaczej. Człowiek się jednak zmienia, dziś jestem dalszy od Xiao, niż byłem, kiedy pisałem te teksty. Ale nie znaczy to, że jest mi bliżej do Cairena.

201


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jak zostało wcześniej powiedziane, współpracujesz z wydawnictwem RW2010. Pod Twoją redakcją ukazała się antologia Szablą i wąsem. To Twój pomysł czy zostałeś zaproszony do współpracy przy projekcie? Pomysł na antologię był mój, choć inspirację do stworzenia mojego w niej tekstu dał mi Sławek Spasiewicz, który zaprosił mnie do pewnej antologii u znanego wydawcy. Napisałem dla niego opowiadanko Para bellum, które ostatecznie wycofałem, zniesmaczony żenującym zachowaniem wydawcy, i dodałem do własnej antologii, która była już podówczas ukończona… Ale od początku. Antologia ta długą ma już historię: ot, kiedyś jakoś coś mnie tknęło i pomyślałem, żeby o Sarmacji powiedzieć coś nowego i coś odmiennego, niż oferuje Komuda et consortes. Tych kilka książek Komudy, które przeczytałem, uważam za niezłe, ale chciałem o Sarmacji czytać teksty pisane inaczej, innym tonem. Miałem już wtedy za sobą publikację własnych opowiadań sarmackich: dwóch wspomnianych wcześniej humorystycznych w SFFiH i poważnej alternatywno-historycznej Krwi i kości w NF, i czułem, że można zrobić w tym kierunku więcej. Najpierw zatem była propozycja, która odwiedziła kolejno parę wydawnictw. Ktoś nie okazał zainteresowania, ktoś ściemniał, że już nad taką antologią pracuje, ktoś inny się zgodził. Skontaktowałem się zatem z autorami, zaczęło się pisanie, poprawianie, redagowanie. Kiedy jednak przesłałem wreszcie wydawcy gotowy zbiór, usłyszałem, że wszystkie opowiadania są słabe, poza jednym-dwoma. Oczywista bzdura, ale co zrobić. Próbowałem dalej, książka przeleżała się w wydawniczej zamrażarce, dwóch autorów puściło teksty gdzie indziej, i już się wydawało, że nic z tego nie będzie, kiedy na ratunek przyszło RW2010. Opowiesz naszym Czytelnikom o tej antologii? Jako jej redaktor i autor nie mam wyjścia... Lubię epokę sarmacką – nie jako rzekomy złoty wiek polskiej historii czy powód do narodowej dumy, ale jako temat literacki. Jest w Sarmacji pewna pachnąca wolnością przestrzeń, dziko egzotyczna barwność, nuta orzeźwiającej pewności siebie. Czasem da się to odczuć w literaturze, momentami u przywoływanego do znudzenia Sienkiewicza, ale też w książkach zapomnianych, które wróciły niedawno do obiegu dzięki serii „Klasyka mniej znana”. Dziś trudno o tej epoce pisać bez przygniatającego bagażu całej późniejszej historii i literatury. Bagaż ten przesłania zapachy, kolory i dźwięki epoki. Od tego się jeszcze uciec nie da, spór o tamte czasy jest wciąż żywy i pełen stawiających opór stereotypów. Ale chciałbym wierzyć, że już niebawem to dziedzictwo przestanie ciążyć i jątrzyć, a zacznie bawić i ekscytować. Antologia zebrała kilka tekstów, które – mam nadzieję – pokazują, jak można literacko czerpać z tamtej epoki w inny niż dotychczas sposób. Wprawdzie nie udało się całkiem uciec od znanych tematów i stereotypów, ale jestem przekonany, że podejście, jakie zaprezentowaliśmy, wskazuje kierunek, w jakim mogą pójść inni. Sarmacja to literackie Eldorado, jest tam materiał na utwory przygodowe, humorystyczne i niesamowite, ale i na powieści obyczajowe, 202


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dramaty psychologiczne, literackie gry. Szablą i wąsem dobrze te możliwości moim zdaniem zarysowuje. Jak oceniasz współczesny rynek książki? Czy sądzisz, że w obecnych czasach łatwo jest zadebiutować? Zadebiutowałem lat temu już dziewięć, nie wiem, jak się debiutuje dziś. Nie wiem też, jak się publikuje innym autorom. Mnie się publikuje paskudnie. Doświadczenia z wydawcami mam rozczarowujące, drażni mnie ich mistrzostwo w usprawiedliwianiu własnego bylejactwa, lenistwa, chamstwa. Takie zachowania są nie tylko normą, ale wręcz oznaką wydawniczego profesjonalizmu. Część czytelników bierze stronę wydawców przeciw poszkodowanym autorom, z kolei autorzy nauczyli się, czy też zostali nauczeni, robić dobrą minę do złej gry. Podczas pewnej forumowej dyskusji ukułem terminy „publikoman” i „redagoman” jako wydawnicze i redaktorskie odpowiedniki literackiego „grafomana”. Nie przyjęły się, ale problem pozostał. Jakie masz plany literackie? Napisałem powieść po angielsku, pewien zachodni wydawca okazał zrazu wstępne zainteresowanie, ale potem zamilkł, więc nadal szukam. Jeśli uda się ją wydać, to mam w planie kolejne książki po angielsku. Po polsku mam gotowy jeden konspekt powieści, który był rzekomo brany pod rozwagę przez pewne wydawnictwo, ale wpadł w czarną dziurę. Chciałbym też zredagować jeszcze kilka antologii na wzór Szablą i wąsem, choć o innej tematyce13. Problem jednak w tym, że nie znoszę pisać do szuflady, nie cierpię posyłać tekstów w pustkę – dlatego moje plany zależą w dużej mierze od tego, co się z ową szufladą i pustką stanie. Wiesz, nie byłabym sobą, gdybym w takim kontekście nie spytała: napiszesz kiedyś jakiś tekst dla „Creatio”? Byłbyś tu mile widziany. Dziękuję za zaproszenie (śmiech). Ale ciężko będzie. Przede wszystkim czuję, że nie mam wiele do powiedzenia w kwestiach, które interesują czytelników „Creatio” czy też jakiegokolwiek magazynu poświęconego literaturze i fantastyce. Na dodatek jestem na tym etapie życia, kiedy człowiek rewiduje listę priorytetów. Dawniej zrobiłbym wszystko, by być publikowanym i czytanym; dziś literatura zeszła dla mnie na dalszy plan, a ochota do pisania stała się zależna od innych czynników. Czyli – zobaczymy, co będzie, ale nie bądź na mnie bardzo zła, jeśli nic z tego nie wyjdzie. Głowy Ci nie odgryzę, zapewniam. Za to mogę Ci życzyć powodzenia i bardzo podziękować za wywiad.

13

Mowa o antologiach: Niedoczekanie oraz Do diabła z bogiem (przy. red.). 203


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marta Kor: Luźne Pogaduchy z Marcinem Przybyłkiem, autorem, który na każdym kroku mnie zadziwia Wywiad pochodzi z bloga MK Czytuje Niedawno w Luźnych pogaduchach to ja odpowiadałam na wasze pytania – dziś możecie poczytać moje pogaduchy z Panem Marcinem Przybyłkiem, który zaskakuje mnie na każdym kroku. Do tej pory z jego dorobku przeczytałam tylko CEO Slayera – teraz po tym wywiadzie pragnę poznać całego Gamedeca. Ma jasno sprecyzowane zdanie i nie boi się go wyrażać. Porusza wiele dla mnie ważnych tematów, jak dzisiejsza gospodarka, ochrona środowiska czy ogarniający ludzi marazm i pęd, który według mnie nam nie służy. Stajemy się przez to mniej ludzcy – chcemy mieć, posiadać, wszystko już na teraz, bo to się nam należy, a zapominamy, że najlepsze, najpiękniejsze rzeczy powstają przy wysiłku, chęciach, dawaniu z siebie 200%. Zapraszam Was na ten wywiad – ja osobiście bałam się, iż jak zacznę zadawać kolejne pytania, to przepadnę i nigdy nie skończę. Czekam na dyskusję, wasze wrażenia i oczywiście nie mogę się poczekać, aż sięgnę po kolejną powieść Marcina Przybyłka. Czym dla Pana są książki? Czy wypełniały Pana dzieciństwo? Kto Pana do nich zachęcił? Chyba nikt. W mieszkaniu moich rodziców było i jest zatrzęsienie książek. Podobno około 10 000. Książki są wszędzie. Na półkach stoją w podwójnym rzędzie, a półki te wypełniają wszystkie nieomal ściany. Są to książki starożytne (jest nawet średniowieczna biblia), stare, w średnim wieku, młodzież i świeżo zakupione bobasy. Ładne, brzydkie, podarte i zadbane. Wszelki ich rodzaj – beletrystyka, literatura faktu, rzeczy popularnonaukowe i zawodowe (ojciec jest inżynierem, matka – pedagogiem). Więc one po prostu w ich mieszkaniu, a przez wiele lat także i moim, były i są. Podobnie jak było pianino, mnóstwo obrazów namalowanych przez ojca, jelenie rogi, czaszki tych zwierząt, sekstans, globus, zegar z kukułką i miliard rozmaitych, inspirujących przedmiotów zalegających na niecałych trzydziestu metrach kwadratowych. Atmosfera w moim rodzinnym domu była zawsze, że tak powiem, bardzo intelektualna. Z głośników leciał Beethoven albo Bach, matka – niedoszła śpiewaczka – nuciła 204


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ciągle jakieś piosenki, a gdy przebywały u nas jej uczennice (ze Studium Wychowania Nauczycielskiego), często śpiewały na głosy. Dyskusje, które się toczyły między moimi „starymi”, były niezmiernie pouczające, więc książki po prostu wpisywały się jakoś w tę atmosferę. Pamiętam rozmowy polityczne, psychologiczne, światopoglądowe, omawiające jakiś film czy sztukę. Uczyłem się, słuchając, a książki przysłuchiwały się razem ze mną. Zaczynałem oczywiście od dzieł napisanych dla dzieci. Pamiętam Echosondę – pojazd, jakim jakiś profesor wybrał się na wyprawę w głębiny oceanu (a może ten pojazd inaczej się nazywał?), ale kto tę opowieść napisał? Nie pamiętam. Tytułu też. Pamiętam powieści Juliusza Verne’a, jeszcze z czarno-białymi rycinami. Wyprawy dla dobra ludzkości. Fantastyczne rzeczy. No i Eden Stanisława Lema. Stała sobie ta obdarta książeczka pośród setek innych, wyciągnąłem ją i zobaczyłem na okładce małą rakietę. „To o takich rzeczach pisze się książki?!” – wykrzyknąłem. „Tak”, odparł ojciec. Przeczytałem. A potem drugi, trzeci, czwarty i siódmy raz. Potem był Powrót z gwiazd i inne dzieła Lema, potem także Zajdla. Nie tylko jednak fantastykę pochłaniałem, ale także opowieści o polskich pilotach. Gdy zagłębiałem się w historie Janusza Meissnera, stawiałem na biurku pisma poświęcone lotnictwu, koniecznie otwarte na tych stronach, gdzie widać było Wellingtony lub Lancastery. Lubiłem stwarzać sobie do lektur odpowiedni nastrój. Oprócz książek były oczywiście filmy. Generalnie uwielbiałem wszystko, co wyrywało moją wyobraźnię z „tu i teraz” w stronę „tam i kiedyś”. Czy od zawsze chciał Pana pisać? Co Pana do tego skłoniło? Chciałem tworzyć wizje, ale dopiero gdy uzmysłowiłem sobie, że moje marzenia o podróżach kosmicznych nie mogą się spełnić, bo urodziłem się o co najmniej sto lat za wcześnie. Brzmi to podejrzanie, ale decyzję o pisaniu podjąłem już w wieku mniej więcej dziesięciu lat. Tak silna była potrzeba przekroczenia rzeczywistości. Ulubiony gatunek literacki? Lubię czytać rzeczy popularnonaukowe i tak zwaną wielką literaturę, i tutaj nie jest ważne, czy to fantastyka (Mistrz i Małgorzata – to jest fantastyka, prawda?), czy rzecz obyczajowa (Wielki Gatsby) albo sensacyjna (Psy wojny). Ważne jest, żeby autor miał na tyle dużo do powiedzenia, żeby czytelnik odczuwał przyjemność z obcowania z kimś inteligentnym. Ulubieni autorzy? Polscy czy zagraniczni? Idole? Nie mam. Lubię odkrywać różnice między autorami po tym, jak różni się ich styl. Po suchym, dziennikarskim słowotoku Forsytha w Psach wojny potoczysty, złotousty styl Bułhakowa w Mistrzu i Małgorzacie wydał mi się wodospadem mieniącym się wszelkimi kolorami tęczy, potem przyszedł kąśliwy Fitzgerald w Gatsbym i przeży205


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ciowy Ballard w Imperium słońca. Jak się mają do filozoficznego, depresyjno-maniakalnego Kazantzakisa w Greku Zorbie? Czy do szczegółowego, ale rzetelnego i szczerego Manna w Buddenbrookach? Czy surrealizm Bułhakowa jest lepszy, czy gorszy od gombrowiczowskiego? Kto idzie głębiej? Lubię porównywać i bawić się różnorodnością, ale „bawić się” znaczy w moim słowniku coś więcej niż „rozrywać się”. Mnie bawi to, co głębokie, a jednocześnie nie nudne. Dlatego wciąż szukam historii, która sama się z siebie wysnuwa, by się nigdy nie dosnuć do końca, cytując Leśmiana. Czegoś takiego, co będzie zapętlone, co się nie skończy, w co będę mógł wskoczyć sto razy i wciąż odkrywać nowe barwy. Trochę taki jest Bułhakow, chociaż nie wiem, czy jest moim idolem. I oczywiście, nie wiem, czy stworzenie takiej historii jest możliwe. Mam wrażenie, że w ten ideał celują twórcy sag, dlatego sam także piszę opowieść długą i – jak mi się wydaje – barwną. Na pewno olbrzymie wrażenie zrobił na mnie ostatnio Sebastian Junger Wojną Restrepo. To relacja dziennikarska z działań kompanii Battle walczącej na terenie doliny Korengal w Afganistanie. Nie tyle jednak ważne jest, co Junger opisał, ale jak to zrobił. Jego obserwacje i wglądy są dla mnie czymś bardzo ważnym. Dzięki temu człowiekowi zrozumiałem, choćby cząstkowo, czym jest wojna i życie wśród żołnierzy. Według odkryć tego dziennikarza nie są wcale tym, czym się wydają. Ulubiony cytat, sentencja, wiersz? Dziewczyna Leśmiana to zdecydowanie numero uno jeśli chodzi o wiersze. Uwielbiam ten tekst, znam go na pamięć i często recytuję na głos, jadąc samochodem. Nieprawdopodobnie gęsty, symboliczny przekaz. Święty-pokój Norwida. Też cudowny wiersz. Do prostego człowieka Tuwima, Dziurawiąc niebo tego samego autora, Kwiaty polskie. W ogóle może mi Pani powiedzieć, jakim cudem ten poemat nie jest lekturą obowiązkową?! Przecież to arcydzieło! Moje ulubione sentencje ulatują mi z głowy niemal z taką samą szybkością, z jaką się w nich zakochuję, ale większość z nich pewnie siedzi gdzieś w Daodejingu pana Laozi. Lubię Taoizm. Nie, jest jedna, której nie zapomniałem. Przypisuje się ją Einsteinowi, a brzmi jakoś tak: „Jest wielu inteligentnych głupców, którzy potrafią uczynić rzeczy bardziej 206


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

skomplikowanymi. Potrzeba odrobiny geniuszu i dużej odwagi, by poczynić krok w kierunku przeciwnym”. Ładne, prawda? A, jest jeszcze wiele sentencji prof. Kazimierza Dąbrowskiego, genialnego psychiatry, twórcy teorii dezintegracji pozytywnej. Moja ulubiona jest bardzo krótka: „Niedorozwój rządzi rozwojem”. O, aforyzmy tego pana to kopalnia wiedzy o człowieku. Lubię też Monteskiusza, a konkretnie to, co zacytuję teraz z pamięci: „Gdyby ludzie chcieli po prostu być szczęśliwi, dałoby się to jeszcze jakoś zrobić. Ale ludzie chcą być szczęśliwsi od innych. A inni wydają się zawsze szczęśliwsi, niż są w rzeczywistości”. Ładne, prawda? Tematyka, o której najchętniej Pana pisze? A może jest jakiś wymarzony temat, za który się Pana jeszcze nie zabrał? Lubię tematy związane z nieśmiertelnością, dlatego napisałem Gamedeca, dlatego też w CEO Slayerze ludzkość zmierza w tym kierunku, stąd też wziął się mój pseudonim – Drimm to słowo powstałe ze słów Drug of Immortality. Interesuje mnie świat bez pieniędzy, a jeśli opisuję rzeczywistość monetarną, lubię się zagłębiać w to, jak pieniądz zmienia człowieka. Tak, są tematy, za jakie się jeszcze nie zabrałem – związane z wyborami, z losem człowieka. Za cztery lata pewnie wyjdzie moja powieść właśnie z tym związana i być może będzie miała tytuł Symfonia życia. A wcześniej najprawdopodobniej popełnię powieść pod tytułem Dzień N. Ale o czym konkretnie będą – nie powiem. Jak wygląda Pana wymarzony świat prawdziwy lub fikcyjny? Opisałem go w sadze Gamedec. Chyba najbardziej podoba mi się wizja stworzona w Obrazkach z Imperium, tej części, która jeszcze nie wyszła (ciągle ją poprawiam). W świecie tym ludzie potrafią latać (chodzenie jest rzadkością), nie muszą niczego kupować, bo dobra są powszechnie dostępne i to w takiej postaci, w jakiej sobie życzą, obywatele realizują marzenia i pasje, architektura jest olśniewająca, wokół planet rozciągają się „raje”, czyli przestrzenie pogrubionej atmosfery, gdzie ludzie mogą mieszkać niczym mityczne anioły – w latających miastach i siedzibach. Żyć nie umierać, a to ostatnie (śmierć) trudno osiągnąć, bo ludzkość stała się nieśmiertelna. Mógłbym pisać na temat tej rzeczywistości jeszcze bardzo długo, ale lepiej będzie chyba przeczytać książkę. Jak odbiera Pana dzisiejszy rynek czytelniczy? Polacy czytają mniej, a może nie jest tak źle? Niestety nie znam się na rynku czytelniczym. Gdy pytam uczestników szkoleń (tym się zajmuję zawodowo– robię szkolenia biznesowe) o zainteresowania prywatne, około 25 – 30% odpowiada, że lubi czytać. Podają autorów, tytuły, widać, że mówią 207


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

prawdę. Ale czy tylko o to chodzi? O to, by „ludzie czytali”? Chyba ważne jest także, co czytają, po co czytają. Czasami sam sobie zadaję pytanie: dlaczego ludzie mają czytać? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, a Pani? Są tytuły, których lektura to raczej strata czasu, to po pierwsze. Po drugie czytanie, wbrew pozorom, nie u wszystkich wzbogaca słownictwo czy uczy poprawnej polszczyzny. Znam ludzi czytających mnóstwo, a posługujących się mową niewykształconego parobka. Jeśli czytać, to coś wartościowego, a czy istnieją mechanizmy, które oddzielałyby teksty lepsze od gorszych? Nagrody? Ejże. Więc co? Mam wrażenie, że ważną rzeczą jest także pole uwagi, które u każdego człowieka jest nierozciągliwe. Jeśli, dajmy na to, człowiek połowy dwudziestego wieku miał uwagę podzieloną na sprawy bytowe, trochę na pracę, trochę na literaturę, teatr, czarno-białą telewizję, kino, to teraz doszły do tego centra handlowe, internet, krocie kanałów telewizyjnych, gęste premiery filmowe, lawina seriali i morze dystraktorów innego typu (Pisząc odpowiedzi na Pani pytania, byłem już czterokrotnie zmuszony do słuchania sygnału telefonicznego. Ktoś dobija się do stacjonarnego telefonu. Kto? Najprawdopodobniej telemarketer. W związku z tym, jeśli zauważy Pani niespójność w obszarze kilkunastu linijek powyżej, to jego wina). Ostatecznie więc owo pole uwagi zostało podzielone na wiele mniejszych wycinków. Częściowo też lekturę książek zastąpiła lektura internetowych wpisów. Teraz ludzie więcej piszą – choćby w sieci – niż czytają. Reasumując, naprawdę nie wiem, czy homo sapiens powinien czytać. W ogóle nie lubię języka nakazów i zakazów. Muszę się jeszcze zastanowić. Zastanowiłem się. Czytanie aktywuje zupełnie inne ośrodki mózgowe niż słuchanie mowy czy oglądanie filmów. Więc z pewnością czytanie rozwija, nawet gdy czytamy byle co. Zatem czy warto wykonywać tę czynność? Raczej tak. Ale nie zmusimy do czytania kogoś, kogo na książki nie stać, czy takiego człowieka, który na czytanie nie ma czasu bądź siły. Pamiętam, jak Graves w Ja, Klaudiuszu opisywał Augusta łającego nieżonatych mężczyzn (zgromadził ich na rynku), że nie płodzą dzieci, co uważał za podstawowy obowiązek wysoko urodzonego Rzymianina. Klaudiusz dziwi się i zapytuje siebie samego: „Dlaczego on krzyczy na mężczyzn? Przecież to kobiety nie chcą wychodzić za mąż!”, po czym wyjaśnia, że prawo rzymskie w owym czasie było tak skonstruowane, że w żaden sposób nie zachęcało Rzymianek do tego, by wiązały się z mężczyznami. Kobiety lubiły rozwiązłość i lubiły swoje pieniądze. Wstąpienie w związek małżeński oznaczało dla nich przejście pod władzę męża i teścia, utratę posagu oraz figury. Dlatego nie chciały. Gdyby zmieniono prawo tak, że łatwiej odzyskiwałyby posag i wolność w razie niepowodzenia pożycia małżeńskiego, może przebolałyby tę figurę. Klaudiusz miał rację. Łajanie kawalerów mijało się z celem. Trzeba było sprawę rozwiązać systemowo – zmienić prawo. Mam wrażenie, że dzisiaj jest 208


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

podobnie. Samo nakłanianie zaganianych, zmęczonych i średnio uposażonych ludzi do kolejnej czynności, czyli czytania, może się na niewiele zdać. Trzeba dać im więcej pieniędzy i odciążyć – zmniejszyć liczbę obowiązków i utrapień. Wtedy wrócą do książek. E-booki czy wersje papierowe książek? I to, i to. Teatr i telewizja. Opera i radio. Ebooki i książki papierowe. Ebooki są wygodniejsze, ale w książkach papierowych łatwiej robić zapiski na marginesach. Na wakacje łatwiej zabrać sto ebooków niż jedną reistyczną książkę. Prawdziwa książka fajnie wygląda i miło jest ją „mieć”. Ebooków nie trzyma się w ręce, nie widać ich grubości, jako przedmioty nie istnieją. Ale zmienia się społeczeństwo, rośnie pokolenie wychowane na ekranach dotykowych. Więc i to, i to. Jakby Pan opisał swoje książki? Które należą do Pana ulubionych? Co Pana zainspirowało do ich napisania? Moją ulubioną książką jest zawsze ta, którą aktualnie piszę. W tym przypadku są to Obrazki z Imperium, czyli najnowsza odsłona przygód Gamedeca. Jak bym opisał swoje teksty? To moje marzenia. O świecie przyszłości i przygodach tam się dziejących. Co mnie zainspirowało? Jak Pani się domyśla, wiele razy odpowiadałem na to pytanie, więc teraz odpowiem prosto: tęsknota za inną rzeczywistością. CE Slayer to prawdziwy pogromca korporacji – czy uważa pan, iż wdzięczniejszych czasach niebezpiecznie zbliżamy się do wzorca, który Pan zawarł w tej powieści? O, już się zbliżyliśmy i to o wiele bardziej, niż sądzimy. Wystarczy zajrzeć w dowolne (ale jednak sensowne) miejsce sieciowe dotyczące zdrowego żywienia i zorientujemy się, że – dajmy na to – jedzenie chipsów jest tak samo szkodliwe jak palenie papierosów. Czy firmy produkujące ten produkt ostrzegają przed jego jedzeniem? Oczywiście nie. Zachęcają reklamami i krzykliwymi opakowaniami. Czy firmy produkujące słodycze ostrzegają, że jedzenie cukierków, zwłaszcza przez dzieci, jest szkodliwe nie tylko dla szkliwa zębów, ale także dla metabolizmu młodego (i nie tylko młodego) organizmu? Nie. Automaty z batonami stoją teraz w każdej niemal szkole.

209


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dlaczego dzień w dzień spożywamy wodę tudzież napoje różnego rodzaju z plastikowych butelek? Są szkodliwe. Mimo to firmy ciągnące zyski ze sprzedaży ropy naftowej i produktów ropopochodnych muszą jakoś zarabiać (biedacy). Dlaczego nasze samochody nie spalają wodoru i nie produkują w ten sposób zamiast spalin pary wodnej? Bo to się nie opłaca lobbystom ropowym. Dlaczego mnóstwo ludzi na świecie ma próchnicę? Bo nie została wprowadzona do badań klinicznych szczepionka na tę chorobę. Dlaczego w Afryce wciąż są wojny? Nie dlatego, że nienawidzą się jakieś grupy etniczne, jak próbuje się nam wmówić, ale z tego powodu, że jest tam uran, są diamenty, złoto, ropa naftowa, gaz, miedź, że o żelazie nie wspomnę. Afryka to kontynent fantastycznych kopalin i opisał to pięknie a dokładnie Forsyth we wspomnianych już Psach wojny. Dlaczego w Bangladeszu ludzie pracujący przy barwieniu bawełny i skór umierają w młodym wieku? Bo koncerny odzieżowe, żadne egzotyczne, żadne „zagraniczne”, przeciwnie, te dobrze znane z naszych centrów handlowych, szukają oszczędności do tego stopnia, że nie dość, iż płacą tym ludziom grosze, to jeszcze nie dają im podstawowych ubiorów ochronnych. Z pewnością nosi pani koszulki bawełniane, bawełniane spodnie i bluzy. Ja także. Niestety gro tej bawełny jest zbierana przez zadłużonych ludzi, którzy zarabiają tylko tyle, żeby przeżyć, a żyją w warunkach skandalicznych i cierpią z powodu zatrucia chemikaliami, których używają do oprysków swoich upraw. Dlaczego co dwie sekundy na Czarnym Lądzie umiera z głodu dziecko? Bo jego rodzice nie mają pieniędzy, żeby zapłacić za jedzenie, którego jest dostatecznie dużo, żeby wykarmić wszystkich ludzi na naszej planecie. Koncerny dopuszczają się morderstw. Są to morderstwa oczywiście niebezpośrednie, są to morderstwa powolne, rozprowadzone w czasie i przestrzeni, ale niewątpliwie są to zbrodnie. W imię czego? W imię pieniędzy. Jesteśmy powoli zabijani, bo to się komuś opłaca. CEO Slayer próbuje odnaleźć największe ogniska tych zbrodni, ale oczywiście winne tu są systemy korporacyjne, niekoniecznie pojedynczy ludzie. Bieda w tym, że odpowiedzialność korporacji jest rozproszona. Gdy wykryta zostaje jakaś afera, nikt nie idzie do więzienia. Nikt nie ponosi osobistej odpowiedzialności. Firma po prostu płaci karę. Zwykle dużo mniejszą od zysku wypracowanego w niemoralny sposób. Reasumując, ludzkość toczą psychopaci, którzy za pieniądze niszczą wszystko dookoła. Tymi psychopatami są firmy, których celem są przetrwanie, maksymalizacja zysków oraz minimalizacja kosztów. 210


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Czy element superbohatera często gościł w Pana życiu? Czytuje Pan tego typu powieści? Jest fanem komiksów? Czytałem jedną taką powieść – Brainmana Dominika W. Rettingera. Całkiem niezła proza. Ale przeczytałem tę książkę, bo miałem napisać jej recenzję (co uczyniłem). Inaczej bym pewnie nie przeczytał. Kiedyś wchłaniałem sporo komiksów z superbohaterami, teraz czytam ich mniej, ale tak, bardzo lubię komiksy (żałuję tylko, że stosunkowo rzadko zdarzają się zeszyty z dobrymi scenariuszami). Moją ulubioną serią, naprawdę niebanalną, jest Slaine. Nie dość, że ma doskonałe scenariusze, to malują go tacy mistrzowie jak Bisley, Power czy Langley. Ale Slaine nie jest superbohaterem (chociaż jego przemiany podczas walk mają w sobie zdecydowanie coś nienaturalnego). Bardzo mnie frapuje kwestia superbohaterów. Ten rodzaj protagonisty. Od dzieciństwa staram się zrozumieć ich symbolikę. Dlaczego Spiderman i Superman mają barwy błękitu i czerwieni? Dlaczego Batman jest czarno-żółty, a Hulk zielony (a majtki ma fioletowe)? Dlaczego w historii każdego superbohatera jest tragedia – Bruce Wayne traci rodziców, ojciec Bannera zabija matkę na oczach dziecka, Clark Kent także zostaje sierotą, Peter Parker staje się pośrednio winny śmierci wuja... Każdy superbohater zawiera w sobie niezwykle skondensowaną historię, jest soczewką ogni211


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

skującą jakiś wyjątkowy topos, w dodatku powiązany z symbolem graficznym, określonym wzorem i barwami. Uważam, że historie o superbohaterach są w jakimś stopniu uniwersalne. Jedno mnie tylko w nich drażni – są niespójni, zwłaszcza jeśli chodzi o ich supermoce. Piekielnie trudno by było uzasadnić olbrzymi przyrost masy Hulka, twardość skóry Kenta/Supermana czy praktycznie nieskończoną długość nici, którą z nadgarstków może wyprodukować Parker. Te ich cechy przysłowiowej kupy się nie trzymają. Jak dotąd znalazłem jednego superbohatera, który jest spójny. Jest to sierżant Joseph Green, czyli Gauntlet. Ten człowiek znalazł fragment zbroi obcych, konkretnie rękawicę. Broniąc się przed napaścią użył jej, a teraz nie potrafi jej zdjąć. Urządzenie ma wiele cech, których Joseph nie rozumie, a które dają mu niecodzienne możliwości. To jest spójne i da się uzasadnić na logiczny sposób. No Thor jest jeszcze w miarę do przyjęcia, a zachowanie jego młota bywa zabawne. Swego czasu, gdy zajmowałem się analizą obrazków (jest taka gałąź w psychologii), przyglądałem się zestawieniom kolorystycznym superbohaterów. Wychodziły ciekawe rzeczy. Żółć i czerń zestawione razem znamionują myśli samobójcze. Niebieski to kolor intelektu, czerwony – energii/agresji. Fiolet bywa interpretowany jako duchowość, zieleń zaś jako kolor uczuć. Mamy więc duchowo-uczuciowego Hulka, intelektualnych energetyków, czyli Supermana i Spidermana, depresyjnego Batmana i tak dalej. W dzisiejszych czasach słowo „recenzja” nabiera wielu znaczeń – co oznacza ono dla Pana i czego Pan po recenzji oczekuje? O, mam wrażenie, że każdy autor oczekuje tego samego: „Marcin Przybyłek/Martin Ann Drimm jest najlepszym polskim pisarzem, należą mu się nagrody i względy, Nike i Oscar dla Przybyłka!”. Pochwał. Pisarz oczekuje pochwał. Dlaczego? Bo się napracował (Tu mówię o sobie, nie wiem, jak szybko piszą inni autorzy i ile czasu poświęcają na cyzelowanie tekstu. Mnie to zajmuje mnóstwo czasu, chyba przez wrodzony perfekcjonizm). A trochę poważniej – dostrzeżenia tego, co według autora jest w książce cenne, i uchwycenia tego, o co w powieści chodzi. Wielką radość sprawiła mi swego czasu recenzja Sprzedawców lokomotyw, w której autor tekstu na samym początku dał do zrozumienia, że zrozumiał, do czego aluzją jest tytuł książki, de facto klucz do całej powieści. Cieszą mnie recenzje CEO Slayera, w których recenzenci dostrzegają, że książka jest przerysowana i że jest to zabieg celowy. Chciałbym, żeby ktoś docenił kulminacyjną scenę, w moim odczuciu całkiem niezłą (kojarzy mi się z filmami Alfreda Hitchcocka). Zdarzają się recenzje, które są dyskusją z książką, albo – inaczej rzecz ujmując – analizą pogłębiającą problemy w niej zawarte. Te są bardzo cenne. Ale chyba uderzającymi w najbardziej czuły punkt autora są te, w których recenzent, niejako między słowami, dociera do najbardziej subtelnych przekazów zawartych 212


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w powieści, rozbiera ją i wyciąga na wierzch najtrudniej nazywane, ale najważniejsze rzeczy. Pamiętam recenzję Czasu silnych istot, gdzie autorka skupiła się na pojęciu wrażliwości. Książka ta opowiada w dużej części o wojnie. A jednak recenzentka zauważyła nie to, co zostało opisane, ale jak to zrobiłem. W takich sytuacjach mam wrażenie, że w oczach recenzenta książka stała się jeszcze lepsza, niż zakładałem, a to dlatego, że wszedł ze mną w jakiś mistyczny dialog i odkrył drugie dno.

Inne pasje poza pisaniem? Malarstwo? Gotowanie? Mistyka? Fotografia? Szycie? Miałem być malarzem. Mój ojciec nim jest, więc widziałem wielokrotnie, jak tworzy się obraz na płótnie. Przy okazji odziedziczyłem zdolności w tym kierunku. Miałem być muzykiem. Lubiłem komponować. Nawet trochę w tym kierunku zrobiłem, wygrałem konkurs kompozytorski. Ale oba te kierunki zarzuciłem na rzecz pisania, dzięki któremu mogę opowiadać historie. Wciąż mi brakuje ilustracji i muzyki, więc chętnie nawiązuję współpracę z grafikami i muzykami. Gotować nie lubię, fotografować nie potrafię (Nie mam też aparatu. To zdaje się znacznie pogarsza sprawę, prawda?), nie szyję. Co do mistyki – tak. Mam w domu dwie piękne talie Tarota Ciro Marchettiego (Tarot of Dreams i Legacy of the Divine Tarot, tę drugą z podpisaną przez mistrza kartą), mam ametystowe runy, miałem IChing (księgę przemian) i umiałem wróżyć zgodnie z jej wykładnią, ale... no cóż, pożyczyłem tę książkę i już do mnie nie wróciła (nie ona jedna, niestety). Od czasu do czasu bawię się tymi systemami. Jak mawiał Jung, są to sposoby komunikacji z podświadomością kolektywną, a ta warstwa psychiki nie zna granic czasu i przestrzeni, więc w pewnym sensie wie wszystko. Problem polega na tym, jak twierdzi twórca psychologii głębi, że komunikacja z nią jest utrudniona, bo ona nie rozumie ani nie używa mowy. Porozumiewa się z nami za pomocą symboli. Ta wykładnia mi odpowiada, chociaż nie traktuję jej tak dosłownie, jak chciałby Jung. Dziwna sprawa, ale to, co pokazują karty czy runy, w fantastyczny sposób potrafi się dostroić do pytania, a przy okazji uspokaja. To jest jakby terapia. Zatem mistyka – tak. Od czasu do czasu grywam w gry komputerowe i wideo, zdarza mi się połknąć bakcyla ogrodowego – wtedy razem z żoną bawię się przycinaniem, sadzeniem, przesadzaniem i wycinaniem. Tworzenie ogrodu może być fantastyczną pasją. Lubię kino. 213


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Oglądam filmy – te znane i mniej znane. Szukam historii, która się sama z siebie wysnuwa... Pięknie dziękuję za rozmowę!

214


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jakub Winiarski: „Idę zapuścić brodę”. O pisaniu, napisaniu i wydaniu książki rozmowa z Kasią Kowalewską Wywiad pochodzi z bloga Literatura jest sexy Jakub Winiarski: Kilka słów o tobie. Kim jesteś w literaturze? Jak widzisz obecnie siebie i swoją, jeśli tak można powiedzieć, literacką karierę? Jak lubisz o tym mówić i myśleć, a jak nie lubisz? Kasia Kowalewska: Lubię pisać. Po prostu. To fajny sposób na spędzanie wolnego czasu. Żadna kariera. W najbliższym czasie się okaże, czy jednak nie powinnam była pozostać w tzw. szufladzie. J.W.: Skąd pomysł na Pijanego skrybę? K.K.: Cóż za pytanie? Przecież to ty kazałeś mi go napisać. (Śmiech) Nie pamiętasz? Powiedziałeś, że na drugie zajęcia mamy przygotować tematy. Podałam swoje propozycje, a ty mówisz: „Pisz o glutach”. A że potem między mną i Maćkiem, głównym bohaterem, zaskoczyło, gluty rozrosły się do rozmiarów Pijanego skryby. J.W.: A, no przecież! Gluty! Jak mogłem zapomnieć! Ale widzisz, ja już wtedy czułem, że między tobą a tą fabułą jest dobra chemia. Miałem nosa. (Śmiech) Którego ze swoich bohaterów lubisz najbardziej, a którego najtrudniej było opisywać i dlaczego? K.K.: Uwielbiam całą ekipę: Maćka, Mario i Sylwka. Każdy mógłby być moim kumplem. Nie przepadam za Kingą. Nie w moim typie dziewczyna. Najtrudniej opisywało mi się chyba Piotrka i Darka Mustanga. W tworzeniu bohaterów stosuję taką technikę: wyobrażam sobie konkretne osoby. Może to być choćby sąsiad albo sprzedawca z bazaru, hollywoodzki aktor. Kiedy dany bohater bierze udział w akcji, widzę go pod postacią tej konkretnej osoby i wtedy łatwo mi się go opisuje. Na przykład, gdy Maciek miał coś zrobić, zastanawiałam się: „Jak zachowałby się... (tajemnica)?”. To pozwalało mi utrzymać spójność charakteru. Natomiast Piotrek i Darek Mustang nie mieli swoich pierwowzorów, dlatego tak dobrze ich nie czułam. J.W.: Od kiedy wiedziałaś, że chcesz pisać? K.K.: No jak to od kiedy?! Od czasu kursu z tobą! (Śmiech) A tak na poważnie, od dziecka byłam samotnikiem. Wystarczyło dać mi kartkę i kredki, i można było

215


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

o mnie zapomnieć. Podejrzewam, że pewnego dnia ktoś połamał mi wszystkie kredki i musiałam „przerzucić się” na długopis. J.W.: Myślisz, że gdyby nie ta traumatyczna sytuacja, wciąż byś malowała? K.K.: Niewykluczone. Ale byłabym rzemieślnikiem. Zresztą jeśli chodzi o pisanie, również uważam się za rzemieślnika. J.W.: Co jest dla ciebie najważniejsze w pisaniu? K.K.: Kartka i długopis – bez tego nie da rady. Tylko ile się potem trzeba naprzepisywać na komputer! I sama sobie zagotowuję ten los. Wariatka! Hmm... przecinki, związek zgody i rządu... No dobra, nie wiem. Może jakaś podpowiedź? J.W.: Interesuje mnie, jak ty traktujesz pisanie. Czy to coś poważnego, czy jedno z wielu hobby? K.K.: To śmiertelnie poważna sprawa. Nie zauważyłeś? No dobrze, bez żartów. Oczywiście, że chciałabym, by pisanie stało się moim sposobem na życie, źródłem utrzymania. Super byłoby połączyć przyjemne z pożytecznym. Ale umówmy się: w Polsce? Tu można pisać, ale trzeba pracować w urzędzie. Nie, żebym się skarżyła. Po prostu jestem realistką. J.W.: Czy przy pisaniu trzymasz się jakichś zasad? Masz swoje pisarskie reguły? K.K.: Stosuję absolutnie wszystkie reguły, których nauczyłeś mnie na kursie. (Śmiech) A na poważnie, to moją żelazną zasadą jest, by powieść nie stała się literaturą autoterapeutyczną. Nie cierpię wylewania żalów, rozliczania się z przeszłością. Piszę teksty rozrywkowe. Mają bawić. To wszystko. Tylko weź teraz bądź na czasie i unikaj sucharów! To dopiero wyzwanie! J.W.: Jaki jest twój sposób na unikanie sucharów? K.K.: Nie znam takiego sposobu. Ale ty masz mocne pisarskie CV. Udzielisz mi jakiejś rady? J.W.: Do unikania sucharów trzeba mieć talent. (Śmiech) Dobra, idźmy dalej. Co jest najprzyjemniejsze w pisaniu książki? K.K.: Wszystko. Poznawanie bohaterów, kibicowanie im, podrzucanie im kłód pod nogi i pomaganie, gdy wpadną w tarapaty. Skupienie, kombinowanie, angażowanie umysłu. Widok namnażających się literek. Lubię słowa. Bawię się pracą ze słownikiem synonimów, frazeologicznym. To chyba trochę dziwne, co? 216


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

J.W.: Czemu dziwne? Chyba to normalne, że pisarz lubi słowniki? Ktoś ci wytknął, że za bardzo dziwaczysz w języku? K.K.: Jeszcze nie, ale teraz tylko czekać, skoro się przyznałam. J.W.: Co jest najtrudniejsze w pisaniu książki? K.K.: Gdy skończą mi się kartki, muszę iść po następne, a tu akurat tyyyle się dzieje! J.W.: To może pora przerzucić się na pisanie na kompie? K.K.: Tak zaczynałam, ale stwierdziłam, że pisanie na kartkach, przynajmniej w moim przypadku, podnosi jakość tekstu. Kiedy przepisuję z kartek na komputer, od razu dostrzegam mankamenty tekstu i do Worda trafia już druga, lepsza wersja. Pisząc w edytorze, po prostu tego nie widzę. J.W.: Jaki miałaś sposób na zmotywowanie się do pisania? K.K.: Często bywałam w kawiarniach. (Śmiech) Trochę drogo wychodziło, ale – jak widać – inwestycja się opłaciła. W anonimowych miejscach, gdy zaszyję się w kącie, włożę zatyczki do uszu, najłatwiej mi się skupić. Wtedy pisanie samo przychodzi. Nic mnie nie rozprasza. Chyba że trafi się jakiś upierdliwy kelner, ale w sieciówkach raczej nie ma obaw. J.W.: Siadasz sobie w takiej kawiarni, wyciągasz pisarskie zabawki i nie przeszkadza ci, że ludzie się gapią? A może wręcz przeciwnie: dumna jesteś, że piszesz, a oni się gapią? (Śmiech) K.K.: Wiesz, może gdybym miała nowego Maca czy coś, byłoby się czym chwalić. Ale z moimi kartkami powtórnego użytku i ołówkiem automatycznym z targów... Z czym do ludzi? J.W.: Jacy autorzy są dla ciebie istotni? Jakie doświadczenie lekturowe uważasz za to, które cię uformowało? K.K.: Super pytanie. Ile mam miejsca na odpowiedź? (Śmiech) Cały mój czytelniczy świat zmienił się razu pewnego, gdy na studiach lingwistycznych z gościnnym wykładem na temat SF i fantasy wystąpił pewien pasjonat. Zanotowałam wszystkie tytuły i miesiącami nie wychodziłam z biblioteki uniwersyteckiej. Powalił mnie Orson Scott Card. Przygoda, napięcie. Ale to było dawno temu. Szanuję Kinga. Wiele się od niego uczę. Powinnam wysłać mu kwiaty. Uwielbiam Alice Munro za to, o czym nie pisze między wierszami. Lubię Kereta za krótkie, genialne zdania. Cenię Elif Shafak za poglądy i kobiecość. Ale największe olśnienie przeżyłam, czytając Gwiazdozbiór psa Petera Hellera. Pomyślałam wtedy: „Stara, ten gość jest genialny! Powinnaś pisać tak jak on!”. Zrobił na mnie wielkie wrażenie. Jego składnia jest mocno alternatywna, ale jednocześnie bardzo prosta i zrozumiała. Polecam, sami się przekonajcie. Aha, 217


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

i koniecznie zwróćcie uwagę na rewelacyjne tłumaczenie Olgi Siary. Wielki szacun dla koleżanki po fachu. J.W.: Ale nie ograniczaj się, powiedz jeszcze o innych autorach? Może jacyś polscy współcześni cieszą cię tak jak Card, King czy Munro? K.K.: Cieszą mnie wszystkie utwory wydane przez moich pisarskich przyjaciół. Uwielbiam teksty dziewczyn, z którymi współtworzę antologię Autostop(y). Dziesięć opowiadań o wolności. Znane polskie nazwisko? OK. Łukasz Orbitowski. Jesteśmy w podobny wieku, tzn. on jest ode mnie duuużo starszy. (Śmiech) Kiedy czytałam Tracę ciepło czy Szczęśliwą ziemię, czułam, jakby opisywał moje dawne czasy. Nie chodzi mi, rzecz jasna, o duchy zmarłych, sektę czy tajemnicze podziemia, ale o taki swojski klimat. J.W.: Mówi się czasem, że książka składa się z dwóch części: z tego, co autor napisał, i z tego, czego nie napisał. Co możesz powiedzieć o tej drugiej części w przypadku swoich książek? O czym nie napisałaś? Jakiego tematu, który – być może jest taki – dręczy cię i męczy, nie poruszyłaś i z jakiego powodu? K.K.: Tak jak mówiłam, nie piszę tekstów autoterapeutycznych, więc pewnie znalazłaby się masa tematów, których nie poruszyłam, bo są dla mnie osobiście trudne albo nie czuję się ekspertem w danej sprawie. To może być zarzut, że nie piszę z trzewi, że warto słowem zmierzyć się z poważnymi problemami, zamiast opowiadać jakieś koszałki-opałki, ale... Pozostawię realizację tego zadania bardziej uzdolnionym koleżankom i kolegom. J.W.: Ciebie samą niepokoi, że nie piszesz „z trzewi”, tylko tak lekko? Czy też ktoś już ci o tym wspomniał? K.K.: Pamiętam, jak jeden taki Jakub Winiarski obśmiał Mendozę, mówiąc że pisze jakieś pitu-pitu o niczym. To mi zostało w głowie i takie porównanie wisi nade mną jak miecz Damoklesa. J.W.: Obśmiałem Mendozę? Kiedy? To musiał być mój brat bliźniak. On uwielbia takie sytuacje, a potem jest na mnie. (Śmiech) Ale zachowajmy powagę. Powiedz, Kasiu, jakimi cechami powinien dysponować twój idealny czytelnik? Co powinien wiedzieć zawczasu i na co powinien być przygotowany? Czego oczekujesz od czytelników? K.K.: Mój idealny czytelnik musi mieć poczucie humoru i dystans do siebie. Bez dwóch zdań. Musi być otwarty i tolerancyjny. Reszta nie ma znaczenia. Choć momencik... Brunet, metr osiemdziesiąt, dobrze zbudowany. To byłby dodatkowy atut. (Śmiech) J.W.: Hm, twojemu mężowi to się nie spodoba, nie uważasz? 218


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

K.K.: Że czytelnik ma mieć poczucie humoru i dystans do siebie, być otwarty i tolerancyjny? Przecież ja opisałam mojego męża właśnie! Resztę szczegółów lekko zmodyfikowałam, żeby zachować tajemnicę danych osobowych. J.W.: Czy według ciebie tak zwany artysta, pisarz, poeta różni się czymś od innych ludzi, którzy artystami nie są? A jeśli tak, to czym? K.K.: Absolutnie niczym. To człowiek z krwi i kości, który posiada zestaw cech, jakie może posiadać każdy. Może być introwertykiem i ekstrawertykiem. Może na co dzień trudnić się murarką albo być prawnikiem w kancelarii. Ile takich przykładów znamy wśród naszych debiutujących kolegów. Ekonomiści, informatycy, piarowcy. Znam rozchwytywanego malarza, który jeździ na deskorolce. A cechy charakteru to indywidualna sprawa każdego z nas. Nie sądzę, żeby cokolwiek predestynowało kogoś do bycia artystą. Oprócz talentu. J.W.: Co to jest talent? K.K.: Talent to coś, czego nie nauczysz się z książki, na kursie. Znasz Slasha? Tego gitarzystę w cylindrze, z czarnymi puklami na twarzy? On posiada wielki talent. Jest samoukiem. Co prawda wziął parę lekcji gry na gitarze, ale szybko mu się znudziło. Slash nie zna nawet nut! Ale nie przeszkodziło mu to w byciu gitarzystą jednej z najlepszych rockowych kapel końca ubiegłego wieku. Nie powstrzymuje to wielkich muzyków przed zapraszaniem go do współpracy. Myślisz, że kiedy Michael Jackson rozmawiał ze Slashem o nagraniu numerów do Dangerous, powiedział: „Sorry, stary, ale nie dostaniesz tej roboty. Właśnie przeczytałem w twoim CV, że nie znasz nut.”? Nie, miał to gdzieś. Liczył się talent gitarzysty. To właśnie mam na myśli. J.W.: Czy mogłabyś skomentować taki dwuwers poetki Marty Podgórnik: „pilot miga zwycięża, gdy samotnie leci / w pisarstwie nie ma miejsca na męża i dzieci”. K.K.: Bzdura. Sorry, ale tak myślę. W pisarstwie, w życiu jest miejsce na wszystko. Najważniejsza jest dobra organizacja. Trzeba planować zadania po równo. Wszystkich i wszystko obdzielić sprawiedliwą cząstką siebie. Jeśli ktoś tego nie potrafi, ma po prostu kłopot z gospodarowaniem czasem albo szuka wymówek. J.W.: Nie można mieć wrażliwości samotnika? Przecież bywali tacy artyści, którym nie po drodze było z rodzinami? I raczej nie była to kwestia organizacji czasu. K.K.: Oczywiście, że można mieć wrażliwość samotnika, ale dwuwers dotyczy pisarstwa. Z rodzinami można nie mieć po drodze niezależnie od tego, czy jest się pisarzem, czy nie. Wiązanie braku czasu dla męża i dzieci z przyczynami ściśle pisarskimi, nie wiem... z weną, która wymaga ciągłej izolacji, jest, według mnie, dużym uproszczeniem.

219


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

J.W.: Od czego zależy i czym tak w ogóle jest według ciebie dzisiaj sukces w literaturze? K.K.: Kasa, popularność, uznanie, nagrody, nie? To wyznaczniki sukcesu. Lecz zanim to nastąpi, trzeba być wytrwałym, trzeba po prostu być upartym osłem. No i mieć talent. J.W.: W grze o sukces wygrywają tylko uparte osły? K.K.: Nie kojarzę, żeby inne zwierzęta tak mocno łączono z uporem. (Śmiech) J.W.: Czy jest w twoim życiu jakaś przestrzeń, w której sztuki, literatury nie ma wcale? Jeśli jest, to jak się z tym czujesz? K.K.: No raczej! Ja trenuję wyczynowo badmintona! Dywersyfikacja przede wszystkim. Dobrze mieć taką przestrzeń, która służy tzw. „odmóżdżeniu”. Choć nie powiem, żeby badminton był lekki i przyjemny. Trzeba pracować nad techniką, taktyką, kondycją, zgrać się z partnerem. Grając w badmintona, mam wokół siebie innych ludzi, inne emocje. To pozwala zachować dystans do własnej osoby, do trudnych spraw, wyżyć się, zmęczyć, wyzwolić endorfiny. Polecam sport w każdej odmianie, choć zespołowy kształtuje człowieka w taki sposób, że hmm... Najbliższe otoczenie mu za to dziękuje. (Śmiech) J.W.: Sport jest zupełnie osobno, czy jednak przenika się jakoś z pisaniem? K.K.: Raz próbował przeniknąć. Pisałam książkę o badmintonistce, ale w punkcie kulminacyjnym stwierdziłam, że czuję, jakby ktoś mi tę książkę dyktował, jakbym nie ja ją pisała. Zarzuciłam. Widocznie to nie było to. Ale jestem zwolenniczką pisania o tym, na czym się znamy, więc może jeszcze wrócę do tematu. J.W.: Gdybyś miała przez moment wcielić się w rolę surowego krytyka czy recenzenta oceniającego swoje książki, to na jakie ich mankamenty wskazałabyś w pierwszym rzędzie? K.K.: Powiedziałabym: „Kowalewska, spoważniej wreszcie. Ludzie piszą o istotnych problemach, a ty się tylko wygłupiasz. Nie namnażaj już tych metafor, bo się pogubisz”. Dobra, wystarczy. Moje wewnętrzne dziecko właśnie obraziło się na wewnętrznego krytyka. Muszę ich jakoś ze sobą pogodzić. J.W.: Właśnie. Po co poważnieć? K.K.: Moje wewnętrzne dziecko odpowiedziało przed chwilą: „Poważnienie nie ma najmniejszego sensu!”. Ale wewnętrzny krytyk zaraz dodał... Nie, Kuba, dajmy spokój. Dopiero co udało mi się pogodzić ich ze sobą. J.W.: Jak oceniasz wpływ nowoczesnych mediów na życie literackie? Tych wszystkich fejsbuków, kindlów, portali? Dzięki temu jest żywiej i ciekawie czy tylko zamę220


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tu więcej? Podoba ci się ta demokratyzacja sztuki, która pojawiła się i dominuje wraz z postępem technicznym? K.K.: Bardzo podobają mi się te zmiany. Jestem zwolenniczką rozwoju. Korzystam z tego, co ułatwia życie. Dla pisarza większy rozgłos, szum, jaki uzyskuje dzięki nowinkom technicznym, to chyba korzystny układ, prawda? Nie wierzę w zapewnienia, że pisarza nie interesuje sprzedaż książek. A im więcej o nim piszą, słyszą, dyskutują, tym więcej sprzedaje egzemplarzy. Możliwość dyskusji tu i teraz jest genialna. Mamy szansę posłuchać tylu różnych, ciekawych opinii. Byleby pamiętać o dobrych manierach. J.W.: A nie za dużo tego jednak? Nie masz wrażenia, że wszystko topi się w masie i że nawet wybitne dzieło może zostać przegapione przez to, że tyle jest wszystkiego niewybitnego, co angażuje uwagę? K.K.: Masz na myśli „niewybitną” literaturę? Ja tego tak nie widzę. Czytam książki, które sprawiają mi przyjemność. Dla mnie nie liczy się, za jakie są uważane przez krytyków. Czytam różne recenzje, spostrzeżenia i dzięki właśnie tym facebookom, portalom wiem, co mnie, Kasi, może się spodobać. J.W.: Pewien filozof z Europy Środkowej powiedział, że są trzy role intelektualisty: prorok, który tworzy i rzuca wizje przyszłości; sędzia – ten osądza czas, historię, rzeczywistość; w końcu świadek, który świadczy o czasie i miejscu. Która z tych ról jest ci najbliższa i dlaczego? K.K.: Jestem spod znaku wodnika. Podobno wodnik to człowiek, który nie lubi utartych schematów i wybiega myślami w przyszłość. Może więc jestem prorokiem? Idę zapuścić brodę. Ale zacznijmy od podstaw. Intelektualista? Czy Ty mi przypadkiem nie ubliżasz? (Śmiech) J.W.: Chyba nie. (Śmiech) Ale, w takim razie powiedz, kim jest według ciebie intelektualista dzisiaj? K.K.: Unikam stereotypów, więc nie powiem, że to przedstawiciel tzw. inteligencji. Dla mnie to ktoś, o kim mówimy: autorytet. Wzór do naśladowania. J.W.: Czy łatwo było znaleźć wydawcę dla twojego debiutu? K.K.: I łatwo, i trudno. Powieść napisałam jakiś czas temu. Zaczynałam od pukania do drzwi wydawnictw „papierowych”. Dostałam kilka odpowiedzi pozytywnych, ale bez zainteresowania publikacją. Właściwie rozumiem tych ludzi. Moja powieść nie mieści się w głównym nurcie, nie należy do utworów, które obecnie się czyta. To duże ryzyko dla wydawnictwa, zwłaszcza gdy w grę wchodzą poważne pieniądze. Ale wtedy zapukałam do Wydawnictwa RW2010. Oni wydają ebooki. Mam czytnik, wychwalam to urządzenie pod niebiosa, wierzę w rozwój e-czytelnictwa w Polsce. 221


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dla mnie to żaden obciach, że tylko ebook. Wydawnictwo RW2010 od razu się zainteresowało. To był piękny dzień. Poznałam świetny zespół. Rewelacyjnie mi się z nimi współpracuje. Pod każdym względem: omawiania warunków, wyboru okładki, redakcji, korekty, promocji. Ja słucham ich rad, oni słuchają moich gorzkich żalów na fujarce. Prawdopodobnie dobrze nam się razem układa, bo mamy takie same „jaja”. (Śmiech) J.W.: Nie obawiałaś się, że niektórzy zareagują stwierdzeniem: „No tak, nikt tego nie chciał, to sobie e-booka zrobiła”. Myślisz, że ludzie powinni korzystać z takich, było nie było, skrótów w drodze do czytelnika? K.K.: (Śmiech) Wiesz, ja sobie go nie zrobiłam. Nie potrafiłabym. Zatrzymałam się na Wordzie. Niech ludzie mówią, co chcą. Żyjemy w wolnym kraju. Na szczęście. J.W.: Czy jakiś wydawca odrzucił twoją powieść i jak sobie z tym poradziłaś? K.K.: Pewnie! Niejeden. Podziękowałam i poszłam dalej. Jestem twarda jak słoik musztardy. J.W.: Jak czujesz się po napisaniu i opublikowaniu powieści? K.K.: Jeszcze za wcześnie, żeby to głębiej skomentować. Po napisaniu czuję się świetnie, ponieważ samo pisanie Pijanego skryby było dla mnie wielką frajdą. Czułam się, jakbym wróciła do beztroskich czasów liceum. Dzięki publikacji, dzięki zaufaniu Wydawnictwa RW2010, mam już dobry start. Mam nadzieję, że nie będzie to dla nich chybiona inwestycja. A u mnie, w środku, jest adrenalina, jest pozytywna energia. Czas ją wykorzystać i iść za ciosem. J.W.: Zamierzasz napisać kolejne książki? Co to będzie? K.K.: Jasne, że tak! W tej chwili piszę opowiadanie do antologii Autostop(y). Dziesięć opowiadań o wolności. Ukaże się na początku przyszłego roku. Mam jedną powieść „w trakcie”, całą rozpisaną na sceny. Pozostaje tylko je rozwinąć. To będzie obyczajówka. Różni ludzie z problemami. Zobacz, chyba się rozwijam. (Śmiech) J.W.: Jak myślisz, czy warsztaty pisarskie mają sens? Czy pisania można uczyć? Kto najbardziej może skorzystać z warsztatów, jak uważasz? K.K.: Pewnie, że mają. Dla każdego coś miłego. Nie ma obowiązku iść na warsztaty, żeby pisać, ale podoba mi się pewna wdrażana tam zasada: żeby łamać reguły, trzeba je najpierw poznać. Mnie się to przydało. J.W.: Jakie reguły złamałaś, pisząc Pijanego skrybę?

222


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

K.K.: Tę o przymiotnikach. Lubię przymiotniki. Zbyt daleko posunięte usuwanie przymiotników, w moim odczuciu, wyjaławia tekst. J.W.: Kim byłaby idealna Kasia Kowalewska w idealnym wszechświecie? K.K.: Normalna Kasia Kowalewska już żyje w świecie bliskim ideału. Reszta to miłe dodatki. J.W.: Czy literatura jest sexy? K.K.: No raczej. Czy coś kręci bardziej niż sexy oczytany umysł? J.W.: Dziękuję ci za rozmowę. Fot. Archiwum Kasi Kowalewskiej.

223


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Bartosz Adamiak: Z Elą Graf o Agencji Dimoon To był zwyczajny dzień. Recenzowałem książkę Agencja Dimoon. Ten się śmieje, kto umrze ostatni Eli Graf, w ramach akcji #czytamselfpublisherów. Wkrótce potem otrzymałem serię niepokojących wiadomości. Okazało się, że to wcale nie był self publishing. Ta sprawa nie dawała mi spokoju… Wiedziałem, że należy to sprawdzić. Bartosz Adamiak: Po mojej recenzji napisała Pani, że Ten się śmieje, kto umrze ostatni to nie self-publishing. Przyznam szczerze, że nie do końca byłem świadom, że rw2010.pl robi takie rozgraniczenie. Czy to znaczy, że musiała Pani wysyłać do Macieja Ślużyńskiego manuskrypt i że musiała Pani czekać na decyzję o możliwości publikacji? Ela Graf: Tak. Nie interesował mnie self-publishing. BA: Czy wysyłała Pani książkę także do innych wydawnictw? Co zadecydowało o tym, że wybór padł akurat rw2010.pl? EG: Słyszałam kilka dobrych opinii o tym wydawnictwie. Polecił mi je Robert Szmidt, który jest moim „dobrym duchem”. Z powodów osobistych zależało mi na publikacji w tym roku, a że odpowiedź przyszła naprawdę szybko, nie szukałam dalej. BA: Jaka jest Pani historia pisarska? Gdy czytałem Agencję Dimoon, byłem pewien, że Ela Graf to pseudonim jakiegoś faceta. Robert Dimoon to modelowy facet, ale nie taki, jakiego chciałaby kobieta, ale taki, jakim chciałby być inny facet. Graf to świetne nazwisko dla pisarza. Byłem pewien, że to pseudonim. EG: Dimoon to facet, jakiego ja bym chciała… Lub jakim chciałabym być, gdybym była mężczyzną. Może kiedyś byłam… Chyba jeszcze w 2000 roku wysłałam do redakcji miesięcznika Science-fiction, którego Redaktorem Naczelnym był Robert Szmidt, moje pierwsze opowiadanie fantastyczne Szczęście. Spodobało się Robertowi i zachęcił mnie do dalszego pisania. W S-F (później Science-Fiction Fantasy i Horror) opublikowałam kilkanaście opowiadań w ciągu kilku lat. W 2002 roku wyjechałam do Francji i tam „urodził się” Dimoon – kilka pierwszych rozdziałów ukazało się w SFFiH jako osobne opowiadania. Potem miałam parę lat przerwy w pisaniu. 224


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Graf jako nazwisko… też je lubię. Ale łatwo je skojarzyć z grafomanią. Muszę się pilnować. BA: Wydaje mi się, że to doskonałe nazwisko do SF w stylu Philipa K. Dicka. Jak określiłaby Pani gatunkowo Agencję Dimoon? Całość niebezpiecznie oscyluje wokół kryminału paranormalnego czy wręcz… romansu paranormalnego? EG: To właściwie nie jest kryminał, ani – na pewno – nie romans. Może pierwsze rozdziały kojarzą się z kryminałem, ale mój Robert Dimoon nie jest typowym detektywem, a raczej paranormalnym celebrytą… Nie potrafię zdefiniować gatunku. Powiedzmy: antykryminał paranormalny? BA: Zawsze ciekawi mnie, na ile szczegółowy świat istnieje w głowie autora, poza kadrem. Od chwili gdy przeczytałem, że Dimoon kupił audi, chciałem dowiedzieć się, jaki to był model. Dałbym głowę, że chodzi konkretnie o Audi TT (to babski samochód, ale Dimoon mógłby taki mieć, bo jako demon żył wcześniej w ciele kobiety). Czy ustaliła Pani wcześniej, jaki to model audi? Czy inne, niewidoczne detale dotyczące samego świata były wcześniej ustalane? EG: Audi mi się podobają, zwłaszcza w kolorze pasującym do torebki. A poważnie – w ogóle nie znam się na samochodach. Wydawało mi się, że audi są w miarę eleganckie, wygodne i nie bardzo drogie. A może Dimoon powinien jeździć volvo? Są podobno bardzo bezpieczne… Panu Viaville kojarzy się z Miami i włoskim miasteczkiem. W mojej głowie jest skrzyżowaniem Paryża i Los Angeles z Hollywood (u mnie zamiast Malibu jest Pinaco). To duże nadmorskie miasto. Spędziłam kilka lat we Francji, więc detale – w tym samochody – są raczej francuskie. Starałam się, jak mogłam, mylić tropy, by nie można było jednoznacznie lokalizować Viaville ani w Europie, ani w Ameryce. Nie wiem, na ile mi się to udało. BA: Osobiście miałem wątpliwości. Viaville mogłoby być nazwą francuską lub włoską, ale sam klimat Agencji określiłbym jako amerykański, trochę w stylu noir. Jakie były inspiracje? Obstawiałbym Chandlera, trochę może Lovecrafta…? EG: Nie, Chandlera nigdy nie czytałam. Lubię Agathę Christie. Jeśli już miałabym wymieniać jakieś konkretne inspiracje, to raczej seriale TV z początku lat 2000. Kryminalne: NCIS i Las Vegas oraz fantastyczne: Special unit 2, Dresden files i… Stargate SG-1. BA: Sporo Pani wie o tych wszystkich babilońskich bóstwach i demonach. Co było pierwsze: fascynacja tymi klimatami czy Dimoon? Co z czego wynika? EG: Pierwsza była science-fiction – mój ulubiony gatunek. Filmy, seriale, literatura. Babilon 5 i Gwiezdne wrota, gdzie starożytni bogowie okazują się kosmitami, czy też 225


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

odwrotnie. Pisałam pracę magisterską na temat „Science-fiction jako kontynuacja mitów”, a później Master 2: „Rola kosmity w kulturze popularnej”. Od zawsze staramy się zrozumieć świat, który nas otacza. To, czego nie potrafimy wytłumaczyć przy pomocy rozumu, nauki, logiki, spychamy do sfery cudów, mitów, boskości, hipotez naukowych na granicy fantastyki. Jak w starożytności mity, tak teraz fantastyka stawia i stara się odpowiedzieć na ważne pytania filozoficzne czy etyczne. Taki na przykład Nowy wspaniały świat Huxleya: eugenika, in vitro. Ileż tam można znaleźć rzeczy nadal aktualnych, chociaż książka ma ponad 80 lat! Mamy też potrzebę porównywania się do innych istot, zarówno w dół, jak i w górę (jesteśmy lepsi, mądrzejsi od zwierząt, mamy dusze itd., ale musi być ktoś lepszy, mądrzejszy od nas). Kiedyś popularne były wizje aniołów, opętania przez demony, potem pojawiły się uprowadzenia przez kosmitów. Co ciekawe, demony ostatnio powracają. W każdym razie dzięki science-fiction zafascynowała mnie historia religii (różnych), początków cywilizacji. A Mezopotamia jest kolebką naszej cywilizacji. Oto i historia. W Agencji pojawiają się postaci ze starożytności, ale nie odważyłam się podejść poważnie (to nie jest poważna książka) i nie drążyłam tematu mitologii starożytnej Mezopotamii. Moja wiedza jest zbyt mała. BA: Zasadniczo Agencja Dimoon to Pani pełnometrażowy debiut. Czy możemy spodziewać się kontynuacji? Lub czegoś innego? EG: Nie wiem. Chyba tak, jakiś pomysł już mam, ale… To zależy od reakcji czytelników. Nie mam „parcia na szkło”. Żaden-tam-wielki-talent ze mnie. Nie będę pisać i pchać się na półki na siłę. BA: Cóż… ja osobiście mam nadzieję, że to dopiero początek i nie mogę się doczekać kolejnych rzeczy, które wyjdą spod pióra pani Eli Graf. Agencję Dimoon można nabyć tutaj. Do czego zresztą gorąco Was zachęcam. Gatunek: kryminalna, fantasy/fantastyka, Rodzaj: powieść Autor: Ela Graf Wydawnictwo: Oficyna wydawnicza RW2010 Rok: 2015

226


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Raz tradycyjnie, raz selfpublishingowo – wywiad z Aleksandrem Kowarzem Wywiad pochodzi z bloga Leniwiec Literacki

Mądrość ludowa głosi, że na self-publishing decydują się autorzy tak słabi, iż tradycyjne wydawnictwo to dla nich za wysokie progi. W obiegowej opinii selfpublisherzy to takie brzydkie panny, których nikt nie chce. Czy to prawda? Okazuje się, że niekoniecznie. Niedawno czytaliśmy powieść Samemu Bogu chwała Aleksandra Kowarza. I to wcale nie był debiut autora. Jego pierwsza książka Rydwan bogów została wydana w 2009 przez Zysk i Spółkę. Leniwiec Literacki: Dlaczego zdecydowałeś się wydać drugą powieść poza tradycyjnym wydawnictwem? Aleksander Kowarz: Wydałem ją sam z bardzo prostego powodu: Zysk i S-ka nie był zainteresowany, a żadne z innych wydawnictw, do których wysłałem tekst, nie odpowiedziało. Ja natomiast uważałem, iż Samemu Bogu chwała jest książką na tyle dobrą, że nie warto jej chować do szuflady. I oto jest... Leniwiec Literacki: Czytaliśmy. I wydawało nam się, że ta książka powinna była znaleźć wydawcę. Naszym zdaniem gorsze od niej znajdują. Czy Wydawnictwo Zysk i S-ka jakoś uzasadniło odmowę? Aleksander Kowarz: Mój redaktor stwierdził, że nie są zainteresowani publikacją, gdyż akcja nie dzieje się w Polsce i rzecz nie dotyczy Polaków. No cóż, mógł mi to powiedzieć po przeczytaniu pierwszej części, ale wtedy był jeszcze pełen entuzjazmu i czekał na ciąg dalszy. Potem przesłał mi sugestie możliwych zmian, ale w gruncie rzeczy sprowadzały się do „Napisz to jeszcze raz, ale w polskich realiach”. Nie zdecydowałem się na to z dwóch powodów: po pierwsze nie miałem pomysłu na „polską” fabułę, a to, co miałem, zdecydowanie nie pasowało, a po drugie... cóż, to po prostu nie byłaby już ta powieść. I tak, po kilku miesiącach, głównie za namową żony, usiadłem do tekstu raz jeszcze, zrobiłem wraz z nią najlepszą redakcję i korektę, na jaką było nas stać, i zdecydowałem się wydać powieść jako SP. Leniwiec Literacki: A do ilu wydawnictw w sumie wysłałeś ten tekst? Aleksander Kowarz: Hm... Czterech, może pięciu... Nie wysłałem od razu do wszystkich, ale po kolei, w dłuższych odstępach czasu. Nie odezwał się nikt.

227


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Leniwiec Literacki: Nie odezwał się nikt, mimo że nie jesteś debiutantem, masz już w dorobku jedną powieść i to wydaną w dużym wydawnictwie? Aleksander Kowarz: Tak. Leniwiec Literacki: Jak długo Samemu Bogu chwała jest już na rynku? Aleksander Kowarz: 27 marca 2014 ukazała się w formacie EPUB, tydzień później w PDF. Dwa tygodnie temu pojawił się również format MOBI, a powieść dostępna jest na polskich platformach oraz w serwisie smashwords.com. Leniwiec Literacki: I jaki jest odbiór w porównaniu z pierwszą książką wydaną tradycyjnie? Aleksander Kowarz: Obie moje powieści zostały dobrze przyjęte. Rydwan Bogów sprzedał się, jak na debiut, całkiem nieźle. Samemu Bogu chwała doczekało się kilku pozytywnych recenzji i jednej (z tych, o których wiem) już nie tak pozytywnej. Leniwiec Literacki: A niedawno doczekało się także naszej dyskusji! Przeszkadzał nam trochę w lekturze brak profesjonalnej korekty, ale nie zgadzamy się z zarzutami redaktora z Zysku. Zupełnie nie odczuliśmy braku polskich realiów. Przeciwnie, podobała nam się „europejskość” powieści.

228


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Antykwariat z ciekawą książką: Aneta Rzepka – wywiad Wywiad pochodzi z blogu Antykwariat z ciekawą książką

W sobotnie, trochę pochmurne popołudnie chciałabym Wam przedstawić wywiad, który przeprowadziłam ostatnio w ramach akcji „Polacy nie gęsi, swoich autorów mają” z Anetą Rzepką, autorką wielu książek, tytułów takich jak Miseczka szczęścia, Sonata o marzeniach czy wreszcie Kieszenie przeszłości, której recenzję opublikowałam. Zapraszam na rozmowę Aneta Rzepka: Urodzona w 1980 roku. Obecnie mieszka w Warszawie, raczej z przypadku niż z miłości do dużego miasta. Studiowała na Wydziale Nauk Humanistycznych UKSW. Z dobrą książką zaprzyjaźniona od dzieciństwa. Już jako niemowlę metodą „trzech p” (pognieść, podrzeć, połknąć) czytała pilnie Sienkiewicza. Później przyszedł czas na pierwsze bajki-rymowanki, wierszyk o Murzynku i samodzielne poznawanie czarno-białego świata literek. Pokochała go tak bardzo, że sama zaczęła pisać. Prawdziwą przygodę z rzemiosłem tworzenia tekstów literackich zaczęła od publikacji na Portalu Pisarskim. Pisanie traktuje przede wszystkim jak wspaniałą przygodę i sposób na oderwanie od codzienności. Jeśli jednak to, co stworzy, spotka się z czyjąś aprobatą – radość jest podwójna, bo przecież to czytelnik nadaje wartość dziełu. Co Panią zainspirowało do napisania historii Kieszenie przeszłości? Rzeczywistość. Do pisania zawsze inspiruje mnie obserwacja ludzi oraz problemy, którymi żyją. Czasami pod maską osoby idealnej, smutnej, traktującej ludzi przedmiotowo albo niedostępnej kryje się ktoś skrzywdzony przez los albo drugiego człowieka. Znam takich ludzi. Często zanim ich zrozumiałam czy też bliżej poznałam, podchodziłam do nich z dystansem, nie lubiłam, bo byli zamknięci albo ja nie umiałam wejść w ich świat. Dlatego postanowiłam napisać powieść właśnie o takich osobach. Chciałam pokazać, że to, jaki ktoś jest, niekoniecznie zależy od niego samego, ale też od tego, jaka jest jego przeszłość, jak wygląda życie rodzinne, z jakimi problemami musi się borykać każdego dnia. W swojej powieści pisze Pani o roli przeszłości w życiu człowieka, o przeszłości trudnej i bolesnej. Jak duże piętno, Pani zdaniem, odciska na nas nasza przeszłość? Przeszłość jest tym, czego nie można zmienić ani zapomnieć. Trudno się od niej odciąć. Na niej, czyli na zdobytych doświadczeniach, bodźcach, uczuciach, budujemy teraźniejszość. Przeszłość nie zawsze jest zła. Wielu miało szczęśliwe dzieciństwo, kochających rodziców, ciepły dom. Są przez to bogatsi. Czasem przeszłość jest sprę-

229


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

żyną. Odbijamy się od niej, bo chcemy uciec. Ale to niemożliwe. Można jedynie wyciągać z niej wnioski i nie popełniać błędów cudzych, ale też własnych. Proszę dokończyć zdanie: Dobry pisarz to... Dobry pisarz to taki, który przemawia do wrażliwości. Którą z bohaterek swojej powieści polubiła Pani bardziej: Olę czy Kornelię? Dlaczego? Nie lubię żadnej z nich. Obie są dziwne, robią rzeczy, których ja bym nie zrobiła. Obie jednak rozumiem i bardzo dobrze znam. Bliższa jednak jest mi Kornelia, choćby dlatego, że pisząc w jej imieniu, musiałam czuć to, co ona, wejść w jej świat emocjonalnie, a nie z dystansem, jak w narracji trzecioosobowej. Kiedy pisałam tę powieść i ktoś na ulicy zawołał Nela (może Mela, jakoś tak w każdym razie), to się obejrzałam. Do Olki mam większy dystans, bo jej nie pozwoliłam mówić za siebie, poza partiami dialogowymi, i opowiadać o swoich emocjach. I to jest postać, która cały czas wymykała mi się spod kontroli. Niby ja ją tworzyłam, ale czasem miałam wrażenie, że działa samodzielnie. Taka niepokorna dusza, przez którą parę razy musiałam zmieniać plan fabuły. Bo Ola miała być postacią drugoplanową, pojawić się raz, może dwa, a nagle ożyła, nie potrafiłam jej poskromić. Jak Pani myśli, czy możliwe jest pełnowymiarowe i pełnowartościowe życie bez literatury? Moim zdaniem nie. Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Literatura to nie to samo co film. Ona zapewnia osobiste spotkanie z problemami, daje doświadczenie intymne. Czytając w samotności, można sobie pozwolić na wzruszenie, smutek, łzy, niekontrolowany wybuch śmiechu czy złość. To bardzo ważne, żeby czuć, a nie tylko oglądać uczucia. Zdaniem Pani – jakie książki powinno się czytać jako lektury szkolne? Z lekturami szkolnym jest pewien problem, bo z jednej strony rozumiem, że trzeba uczniów zapoznać z tym, jak wyglądała kiedyś literatura, muszą poznać nazwiska wielkich i wybitnych, ale z drugiej strony uważam, że lektury powinny zaciekawiać współczesną młodzież. Dlatego problematyka powinna dotykać ich osobiście, książki powinny być atrakcyjne pod względem treści, ciekawe, zabawne, a przede wszystkim zrozumiałe, więc dostosowane do wieku. Atrakcyjna powinna być zarówno treść, jak i forma. Wiem, że bibliotek nie stać na kupowanie nowych książek, ale czytanie tych zniszczonych, porysowanych też nie jest dla dzieci przyjemne. Szczególnie dla tych młodszych. Czym jest dla Pani pisanie?

230


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pisanie to taki mój sposób na wyrażenie siebie, odreagowanie codzienności, ucieczkę od niej, ulokowanie tego, co powstaje w wyobraźni. I na koniec: Jakich słów użyłaby Pani, by przekonać potencjalnych czytelników do przeczytania swojej książki? Kieszenie przeszłości to powieść dla ludzi odważnych, którzy nie boją się wejść w problemy bohaterów i poczuć to, co oni. Bohaterowie są fikcyjni, ale normalni. Ich doświadczenia życiowe mogą być udziałem ludzi, których spotykamy na co dzień. Powieść uwrażliwia, otwiera na drugiego człowieka, ale też pokazuje, że w świecie rządzonym przez pieniądz i karierę jest miejsce na prawdziwą przyjaźń, bezinteresowną miłość oraz na wybaczenie. Dziękuję serdecznie Autorce, za możliwość przeprowadzenia rozmowy, za piękne słowa, za szczerość.

231


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Monika Cukiernik przedstawia zespół ENCOREEN Panie i Panowie, oto przed Wami wywiad ze wspaniałymi ludźmi, tworzącymi niesamowitą muzykę – przedstawiam: Ewelina Mihułka i Marcin Gajda, zespół ENCOREEN. Monia Cukiernik: Kim jest Ewelina Mihułka? Ewelina Mihułka: Dziewczyną, która zauważyła, że oprócz przyziemnego życia warto nie tylko mieć marzenia, ale także żyć według nich. Jak kształtowała się Twoja muzyczna droga? Czym jest dla Ciebie muzyka? Ewelina Mihułka: Moja muzyczna droga była dość kręta, ze ślepymi zaułkami, czasem wyboista, czasem ciemna i pusta... W dzieciństwie sporo było muzyki. Ukończyłam szkołę muzyczną I st. w klasie akordeonu, poza tym uwielbiałam śpiewać. Po liceum moje obcowanie z muzyką ograniczyło się jedynie do jej słuchania. Zawiłe poszukiwania miejsca dla siebie: administracyjne studium, licencjat z pedagogiki, kurs masażu... Powrót do muzyki nastąpił po wielu, wielu latach i dokonał się przez „słowo”. Zaczęłam pisać teksty do piosenek, współpracuję z kompozytorem Zbigniewem M. Koreptą (mamy kilkanaście wspólnie napisanych utworów), trochę też sama zaczęłam komponować, miałam epizody pomocy zespołom w organizacji koncertów czy wydarzeń promocyjnych. Wiele się działo. Marcinie, piosenki Twojego autorstwa, „Zapałka”, „Pellegrino” czy”Schmerzlied”, są z jednej strony nietuzinkowe i bardzo oryginalne, ale z drugiej kryją jakieś tajemnice. Jaki kryje się w nich przekaz? Marcin Gajda: Większość piosenek z moim tekstem jest pisana pod wpływem jakichś doznań, przeżyć. Próbuję w nich pokazać kawałek tego życia wewnątrz, dlatego nie są to łatwe utwory, wymagają skupienia i kolejnego włączenia „play”. Jeżeli to zrobiliście, to spełniłem moją misję. Muzyka, którą piszę, jest raczej niszowa, do dobrego klubu z kłębami dymu (choć sam nie palę), dla ludzi chcących czegoś więcej. Oczywiście stanowi to nierozłączną całość z muzyką lekko psychodeliczną. Przykładowo „Schmerzlied” to piosenka napisana po śmierci kogoś bliskiego, kto nagle zgasił światło swojego życia i przeszedł na drugą stronę... Ewelino, autorem wykonywanych przez Ciebie utworów jest Marcin Gajda. Jak się poznaliście i jak układa się Wasza muzyczna współpraca? Ewelina Mihułka: Często się mówi, że coś jest dziełem przypadku. Poznaliśmy się w bardzo przyziemnym miejscu – w moim miejscu pracy w markecie budowlanym. Miejsce mało sprzyjające muzyce. Ujrzałam Marcina z daleka i jakaś dziwna intuicja podpowiedziała mi, że jest muzykiem. Zapytałam go o to. Zaskoczony, przytaknął. 232


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Okazało się, że gra na gitarach, pisze teksty, komponuje muzykę, wydał płytę i spytał, czy ja śpiewam. Efektów naszej współpracy możecie posłuchać. Marcinie, Twoje utwory odznaczają się głębokim tekstem, niesamowitą harmonią i wspaniałą aranżacją muzyczną. Skąd w Tobie ta pewna i nietypowa wrażliwość muzyczna? Marcin Gajda: Harmonia...hmmm... Piosenka, do której chętnie się wraca, musi mieć w sobie jakiś pazur. Dlatego szukam nietypowych rozwiązań muzycznych. Już na początku, gdy utwór powstaje, muzyka łącznie z tekstem buduje w głowie pewną całość. Jacek Józefiok jest producentem tych piosenek, nadał temu wszystkiemu jednolity i spójny charakter. Ja dogrywałem tylko niektóre partie instrumentów, Ewelina zaśpiewała. Będziemy publikować kolejne utwory. Planujemy nagrać płytę zawierającą około 12 numerów. Zastanawiam się, jakich artystów cenisz najbardziej ? Ewelina Mihułka: Wytrwałych, zaangażowanych, z misją. Których blask nie kończy się na jednym wystrzale z fajerwerkami, jednym przeboju. Takich, którzy przez wiele lat tworzą, bo kochają tworzyć, bo kochają swoich fanów, wydają płyty i koncertują. Oni żyją dla muzyki i to jest piękne. Wiem, że sama piszesz teksty piosenek – czym lub kim się inspirujesz? Ewelina Mihułka: Na pomysł pisania tekstów piosenek wpadłam po śmierci Wisławy Szymborskiej. Na początku kleiłam słowa w wiersze, ale skoro tak uwielbiałam muzykę, warto było połączyć tę nową i starą pasję. Zaczęłam najpierw układać słowa do innych piosenek, do rytmu w głowie, zaczytywałam się w tekstach A. Osieckiej, J. Przybory, J. Cygana, R. Gawlińskiego, R. Kasprzyckiego, E. Bartosiewicz, K. Nosowskiej. Wzorców cała masa! Ale trzeba przecież było wytworzyć własny warsztat. Trzeba było szlifować, szlifować i dopieszczać. Ale dla tej niesamowitej satysfakcji z ukończonej piosenki – warto. Oj, warto! Czego, według Ciebie brakuje na dzisiejszej scenie muzycznej? Ewelina Mihułka: Żyjemy w czasach takiego wyboru, że cała masa możliwości przytłacza sedno muzyki, szczególnie popularnej. Brakuje prawdy. Za dużo obrazu (wygląd zewnętrzny, show wokół gwiazdy), za mało dźwięku oraz warsztatowej, artystycznej strony. Wielu młodych ludzi decyduje się iść w stronę muzyki, po prostu tworzyć i śpiewać. Znasz receptę na sukces w muzyce? Ewelina Mihułka: Decydują się, tak jak ja się zdecydowałam. Ale ci młodzi, jak mnie teraz czytają, to wiedzą, że od postanowienia do odsłuchania swojej piosenki w radio jest bardzo długa droga. Nie wystarcza samo postanowienie. Nie wystarcza nawet ta233


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

lent. Trochę lepiej jest, kiedy dołoży się trochę szczęścia, pracowitości. Nie można się zrażać porażkami. Trzeba być odpornym na krytykę. Mieć w zapasie nieco „wolnych środków” na nagranie płyty lub choćby piosenki. Dobrze mieć jakiegoś mentora, który przechodził podobną drogę. Przydadzą się znajomości, które pomogą otworzyć niektóre drzwi. Najważniejsze to dotrzeć z utworem do odbiorcy. Nie ma, Moniko, recepty na sukces w muzyce. To złożony proces. Dostałam niezwykłą propozycję, za którą Marcinowi serdecznie nieraz dziękowałam. Mam też wiele swoich utworów, które czekają sobie jeszcze w „poczekalni”, ale na nie kiedyś też przyjdzie czas. Kiedy możemy spodziewać się Waszej płyty? Z pewnością Was o tym poinformujemy. Dziękuję bardzo serdecznie za wywiad – życzę wielu muzycznych sukcesów i inspiracji. Oczywiście czekam na Waszą płytę i bardzo Wam kibicuję.

234


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

235


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SELF-PUBLISHING

236


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Żak: W UK self-publishing to już mainstream Tekst pochodzi z bloga Jak napiszę, to będzie

Tak przynajmniej twierdzi Steve Bohme, Research Director brytyjskiego Nielsen Books. W trakcie Summer Digital Book Party, nowej imprezy prezentującej trendy tak na tradycyjnym, jak i cyfrowym rynku wydawniczym, Bohme przedstawił szereg statystyk pokazujących, że self-publishing – często przedstawiany jako rozwiązanie dla mniej popularnych gatunków i pomysłów – rośnie tak szybko, że powoli staje się mainstreamowy. Co prawda wciąż najpopularniejsze są fantasy oraz romanse, a ich odbiorcy to głównie dorosłe kobiety, rośnie jednak liczba tytułów non-fiction, a także mężczyzn sięgających po self-pubowe pozycje. Coraz częściej też czytelnicy kupują dany tytuł ze względu na autora. 30% z nich sięga po self-publishingowe książki, bo wcześniej czytało inne pozycje danego autora/z tej samej serii – ta sama liczba dotyczy osób sięgających po książki wydane tradycyjnie. Self-published or Amazon-published books are increasingly looking like the mainstream market. While there is still a tendency towards adult fiction – say romance and fantasy – and buyers who are older females, we are also seeing more non-fiction, more author loyalty, as opposed to impulse purchases, and more lighter male buyers. Bohme przypomniał też, że w 2014 r. self-publishing oraz e-booki wydane przez Amazon stanowił 5% całego rynku książki oraz 15% rynku e-booków w UK. W sumie sprzedano 17 mln kopii takich książek o wartości 58 mln funtów. Z badania przeprowadzonego przez Nielsen Books wynika, że 53% czytelników wie o istnieniu self-publishingu, a 23% kupiło taką książkę. Dosyć zaskakująco, 80% przebadanych stwierdziło, że self-publishingowe e-booki są tak samo dobrze napisane, jak te wydawane tradycyjnie. Również 80% uważa, że początkujący autorzy zarobią więcej, jeśli zdecydują się na samodzielne wydanie swojej książki. O ile ogólna tendencja wzrostowa raczej nie dziwi, to bardzo pozytywna ocena jakości e-bookowych tytułów trochę dziwi. Jedyny sposób, w jaki mogę to wytłumaczyć, to że UK to nie Polska i tam się aż tak nie narzeka. A tak poważnie, myślę, że czytelnicy ocenili jakość self-publishingu na podstawie tylko tych popularnych, głośniejszych tytułów, które rzeczywiście mogą być dobre. Niewielu pewnie przekopało się przez długi ogon literackich koszmarków, uciekając już na widok obrzydliwej okładki. Gdy patrzy się tylko na czołówkę, rzeczywiście ciężko dostrzec różnicę między selfem a wydawnictwem. Szkoda jednak, że nie udało mi się znaleźć szerszego wglądu w to badanie – może Nielsen dopiero je opublikuje?

237


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Poza tym Nielsen Book przedstawił trochę liczb na temat rynku książki w Wielkiej Brytanii. Nie tylko self-publishing, ale też cały rynek rośnie, choć w poszczególnych kategoriach sprzedaż mogła spaść. Także 2015 r. zaczął się od spadków: According to findings from Nielsen Book Research, Steve Bohme, UK research director, said that e-book share was up from one in five to one in three between 2012-2014, but down marginally to 29% in the first quarter of 2015. The whole UK book market including print and digital was up 4% to 311m in volume and £2,176m in value last year, driven by children’s and young adults titles, which were up 9% in sales, according to Bohme. Print buying was down, though, with adult fiction sales decreasing 5% and adult non-fiction down 4%. W 2014 r. 47% czytelników e-booków korzystało z Kindle, 38% z tabletu, a 8% ze smartphone’a. Więcej w artykule Nielsen: Self-Publishing Now More Like Traditional Publishing w serwisie Publishing Perspectives oraz w artykule E-book market share down slightly in 2015 w serwisie The Bookseller.

238


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Żak: Zmiany na platformie dla self-publisherów w Virtualo Tekst pochodzi z bloga Jak napiszę, to będzie Niedawno Virtualo rozesłało do self-publisherów maile dotyczące zmian na platformie do samodzielnego publikowania e-booków. Na początku platforma chwali się współpracą z ponad 800 autorami i 2 tys. ich e-booków opublikowanymi w ciągu 4 lat. Dalej zaś tłumaczy, że nawiązała współpracę z wydawnictwem E-bookowo.pl, by zapewnić autorom dostęp do różnych usług wydawniczych: Chcemy umożliwić Państwu dostęp do jak największej liczby usług wydawniczych takich jak: korekta czy projektowanie okładek nowych ebooków, dlatego zdecydowaliśmy się na nawiązanie współpracy z wydawnictwem E-bookowo, które będzie mogło wspierać Państwa w całym procesie wydawniczym. Wprowadzenie tej zmiany wymaga rozwiązania dotychczasowych umów zawartych pomiędzy Virtualo a niezależnymi autorami oraz podpisania nowej umowy pomiędzy autorem a wydawnictwem E-bookowo. Wszystkim autorom, którzy zdecydują się na współpracę w ramach nowego modelu, gwarantujemy ciągłość sprzedaży e-booków i audiobooków wprowadzonych do oferty sklepów z sieci dystrybucji Virtualo przed 09.06.2015 r. bez konieczności ponownego przesyłania plików do weryfikacji czy zakładania kont. Po szczegóły mail odsyła na stronę wydawnictwa E-bookowo.pl. Kolejny mail zawierał informację o rozwiązaniu umowy o korzystanie z Serwisu internetowego i jej rozwiązaniu z upływem 30-dniowego okresu wypowiedzenia. Jeśli więc opublikowaliście jakieś e-booki w Virtualo, musicie albo podpisać nową umowę, albo przygotować się, że Wasze książki znikną z tej księgarni i wszystkich współpracujących. Nie zapomnijcie wysłać im rozliczenia. Powiem szczerze, że nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Raczej wygląda, jakby Virtualo miało dość zarządzania platformą dla self-publisherów i wolało zrzucić to na kogoś innego, a same tylko przyjmować e-booki od kolejnego wydawnictwa. Przyznam, że wielką fanką ich systemu nigdy nie byłam, zawsze się gubiłam, gdzie co trzeba kliknąć i czemu tyle muszę czekać. Mam więc cichą nadzieję, że współpraca z E-bookowo.pl dla tak nieogarniętych ludzi jak ja będzie wygodniejsza (wzdycha w stronę Smashwords). Pożyjemy, zobaczymy.

239


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Aleksander Kowarz Samemu Bogu chwała Recenzja pochodzi z bloga Leniwiec literacki

Upolowane: Aleksander Kowarz Samemu Bogu chwała, e-book Pokrzywnica: Zauważyłeś, że takie zdobycze trafiają nam się stosunkowo rzadko? Literatura typowo rozrywkowa. I co Ty na to? Ciernik: Nie jest to jakieś szaleństwo, ale nie odrzuca. Nawet byłem ciekawy, co będzie dalej. Sprawnie poprowadzona fabuła. Ale błędów sporo. Pokrzywnica: Tak, to całkiem ciekawa powieść sensacyjna w kostiumie fantastyczno-postapokaliptycznym. Wciąż coś się dzieje, akcja pędzi, nudno raczej nie jest. Podoba mi się, że postacie są traktowane bardzo sprawiedliwie – wszyscy są tyleż szlachetni, co paskudni. Stron konfliktu jest kilka, a każda z postaci ma jakieś sensowne motywy, każdą można zrozumieć, nawet jeśli popełnia zbrodnie. Nie ma tu głębokiej psychologii, ale też nie jest ona szczególnie potrzebna. Chodzi bardziej o dzianie się, o wydarzenia, które składają się w całość, którą da się czytać. Tylko ten brak korekty! Błędy powalają! „Wzdłuż i wrzesz” albo „wywarzyć drzwi”. Rety! Ciernik: Główny bohater, Ateron Kern, też mi się średnio podoba. Jakoś mało w nim mięsa. Wygląda, jakby powstał wyłącznie po to, żeby można było zaprezentować świat. Inne postacie mają ciekawsze, mniej wydumane problemy niż on. Protagonista, który ani razu nie staje przed żadnym poważnym wyborem? Dziwne. Nie przechodzi żadnego testu, czy to człowieczeństwa, jak inni bohaterowie, czy choćby męstwa. Jest tępym naiwniakiem, który wykonuje rozkazy i obraca się jak chorągiewka tam, gdzie akurat wiatr zawieje. Nawet decyzja przejścia z Gwardii do Inkwizycji nie jest jego decyzją, tylko wyrokiem losu/Boga. I tak przez całą książkę. A przecież można było poprowadzić to tak, żeby Ateron miał dylemat, komu zaufać: Gideonowi czy Christopherowi. Ale nie, on przechodzi do kolejnego obozu, gdy poprzedni go wykorzysta. Mamy więc pokaz martyrologii w wykonaniu ofiary manipulacji, ale nie mamy dylematów głównego bohatera ani napięcia z nimi związanego. Pokrzywnica: Mnie nie podobały się Brownowate idee: Jezus miał dzieci, jego potomkowie żyją, bla bla. Nudne to już. Za to fantazja na temat nowej wojny chrześcijaństwa z islamem – interesująca i na czasie. A do tego heretycy. I to wszystko bez łatwych ocen i osądów. Każdy z bohaterów ma swoje racje. Każdy ma też coś za uszami. Nie znajdziemy tu prostych podziałów na czarne i białe, dobre i złe. Nie mamy pojęcia, komu kibicować – i to jest niewątpliwy atut tej powieści.

240


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik: Wszyscy mają motywy, powody i racje, a efektem jest wojna, klęska i rzeź. W dzisiejszych czasach trudno pisać SF. Świat pędzi tak szybko, że coś, co dzisiaj wydaje się przełomowe, po wydaniu książki za pół roku może okazać się czymś zupełnie zwyczajnym. Albo kompletną pomyłką. Trudno nadążyć, szczególnie w przypadku wizji near future. Hardkorowe SF już w ogóle nie wchodzi w rachubę, bo ze względu na poziom skomplikowania dzisiejszej nauki, autor musi mieć doktorat, żeby coś przyzwoitego napisać, a czytelnik – żeby czytać to ze zrozumieniem. Zostaje więc historia alternatywna lub coś, co zaprezentował autor – pomieszanie post-apo ze średniowieczem. Odpada mnóstwo problemów technologicznych, a więc pułapek związanych z niecelnym strzałem w przyszłość. Ten zabieg pozwolił Kowarzowi ominąć takie pułapki i skupić się na wizji społeczno-religijnej. A właściwie tylko społecznej, bo przecież katarzy już byli. Templariuszy naprawdę oskarżano o kontakty z muzułmanami, a nawet ze sławnym Starcem z Gór i jego sektą prototerrorystów, morderców i samobójców – Hasziszinów. Zostaje więc wizja społeczeństwa przyszłości. Wiarygodna? Pokrzywnica: Nie wiem. Powrót Inkwizycji w takiej formie jak w Samemu Bogu chwała wydaje się w pierwszej chwili nieprawdopodobny, ale czy nazizm lub stalinizm wydają się prawdopodobne? A były. I to nie tak dawno. Nie mogłam się opędzić od takich skojarzeń, patrząc na sposób działania Kościoła przedstawiony w powieści. Bardziej mi to właśnie przypominało historię najnowszą niż średniowiecze. Ze średniowiecza są tam przecież tylko mity. I to te dosyć popularne, więc zniekształcone. Ciernik: Nie tylko mity, ale też totalna potrzeba sterowania społeczeństwem, a nawet myślami ludzi. To typowo inkwizytorskie podejście. Zero tolerancji dla inności. Pokrzywnica: Ale to też znamy z historii najnowszej. Ciernik: Ale średniowiecze jednak było troszkę wcześniej! Pokrzywnica: Zaraz… Ty naprawdę wierzysz, że tak wyglądało średniowiecze? Jak w tej książce? Że Aleksander Kowarz odtworzył tu średniowieczne myślenie i dodał jedynie nowinki technologiczne? Bo ja uważam, że nie. Bardzo nie. Myślenie jest na wskroś nowoczesne, moim zdaniem. Tylko symbole mają coś wspólnego ze średniowieczem, ale i te zostały tu użyte już po przemieleniu przez popkulturową maszynkę, więc to są bardziej takie plastikowe ikonki niż prawdziwe symbole czegoś istotnego. Ciernik: Może nie tyle odtworzył średniowieczne myślenie, co raczej wyobrażenie o tym, jak ono wyglądało. Być może jest to uproszczone i popkulturowe wyobrażenie średniowiecza i Inkwizycji, ale nawet nie o to chodzi. Różnica jest taka, że to religie karzą ludzi za myślenie, a nie systemy totalitarne. Systemy totalitarne karzą za szerzenie poglądów niezgodnych z obowiązującą linią, ale myśli w zasadzie zostają prywatne. Tak długo, jak długo się nie materializują, systemów totalitarnych to nie ob241


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

chodzi. Natomiast religijne systemy totalitarne to co innego. One na złe, grzeszne, nieprawomocne myśli nie pozwalają. I to tutaj widzę różnicę. Pokrzywnica: Oj, Orwell by się z Tobą kłócił. A nie sądzisz, że znane nam systemy totalitarne nie robiły tego wyłącznie dlatego, że podchodziły do tematu pragmatycznie i wiedziały, że takiej możliwości nie ma? A w książce jest. Jeden z elementów fantastycznych to technologia, która umożliwia śledzenie myśli. A gdyby naprawdę istniała, to co? Tylko Kościół byłby nią zainteresowany? Nie wierzę. Każdy monarcha, każdy rząd chciałby mieć taką władzę. Ciernik: I religie ją mają. To właśnie w tym miejscu systemy religijnej opresji wygrywają z totalitaryzmami. Te drugie nie osiągnęły tego, co udało się pierwszym. Religie zaszczepiają ludziom wroga wewnętrznego, totalitarne – tylko zewnętrznego. Wierzyć, że samemu się jest grzesznym, jest trudniej, niż wierzyć, że sąsiad jest grzeszny. Systemy religijnej opresji w sposób niesamowicie umiejętny wpoiły swoim wiernym, że są z gruntu źli, nieodpowiedni, winni. Wystarczyło wykorzystać fakt, że wszyscy czasami czujemy, że coś ze światem i z nami jest nie tak. Użyto tego przeciwko nam, czy to w postaci konieczności „dźwigania” grzechu za sam fakt urodzenia (grzech pierworodny), czy za sam fakt posiadania ciała (jak w gnostycyzmie, gdzie materię uważa się za zło), czy postrzegania świata w sposób nawykowy (karma we wschodnich systemach). Pokrzywnica: A jak Ci się podoba koncepcja elektronicznego Papieża? Według mnie jest ciekawa – strateg idealny i sędzia idealny – żadne uczucie nie zakłóci jego bezstronności, będzie się kierował w osądach i decyzjach wyłącznie zgodnością z doktryną… Brrr! Ciernik: Taki Papież przecież wciąż działa – to zaszczepiony w nas bezlitosny sędzia, przed którym nic się nie ukryje. A Papież SI faktycznie zerojedynkowo wykonywałby wyroki zgodnie z algorytmem dziesięciu przykazań. Masz rację, Stalin też pewnie chciałby mieć coś takiego, ale głównie z powodu własnej paranoi, a nie „wyższej sprawy”. Pokrzywnica: Jeśli dobrze się przyjrzeć, to w ludzkich społeczeństwach wszystkie „wyższe sprawy” okazują się jednak ostatecznie „niższymi sprawami” – tak przynajmniej wygląda to w powieści Aleksandra Kowarza. Trzeba autorowi przyznać, że stworzył interesującą hybrydę: i średniowiecze, i postapokalipsa, i fantastyka społeczno-religijna, i nowe technologie – a wszystko razem składa się na powieść sensacyjną. I jakoś się ten cały mix smaków trzyma razem w jednym rozrywkowym torcie. Gdybyż tylko jeszcze na śmietance, czyli korekcie, nie oszczędzał! Ten wpis został opublikowany w Dyskusja dnia 1 lutego 2015, przez Ciernik.

242


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

243


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

PROZA

244


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paweł Pollak: Zbyt krótkie szczęście Fragment powieści z cyklu o komisarzu Marku Przygodnym (pierwsza to „Gdzie mól i rdza”).

PROLOG Listopadowa szarówka spowijała alejkę przy ulicy Olszewskiego na wysokości sklepów ciągnących się niemal od pętli tramwajowej aż do poczty. Mimo że dochodziła dopiero czwarta po południu, wszystkie były zamknięte, a zatłoczony zwykle chodnik pusty. Za słupkami, gdzie wolne miejsce do parkowania o tej porze znajdywali najwięksi szczęśliwcy, stały wszystkiego ze trzy samochody. Święto. Stanisława Wasiak zatrzymała się przy witrynie mięsnego, rozważając, co kupi następnego dnia dla Ciapka. I dla siebie na niedzielę. Emeryturę miała skromną, musiała oszczędzać. Ale nie krzywdowała sobie. Pierogi w miejsce schabowego czy serek zamiast wędliny były równie dobre, za to zdrowsze. A kiedy Ciapek z zapałem pałaszował wątróbkę czy nereczki, cieszyła się, jakby sama jadła. Jak wtedy, kiedy patrzyła na świętej pamięci Mieczysława. Zmarło mu się przez tę wątróbkę, serce nie dało rady, dwa zawały przetrzymał, ale trzeci go zmógł. A i tak lekarze mówili, że przy swojej nadwadze z dwóch pierwszych cudem wyszedł. Ale co chłop sobie życia użył, to jego. Bo i chudzielca do grobu w końcu złożą i wyjdzie na to, że na darmo się umartwiał. Tylko że często ckniło się jej za mężem. Ciapek był kochany, ale przecież nie podziękuje, że mu smakowało, nie przeczyta po obiedzie gazety, nie opowie jej, co w świecie słychać, i nie skomentuje, że politycy są skorumpowani. Nawet chciała sprawdzić, co to znaczy, ale nie znalazła tego słowa w encyklopedii. Pewnie jakieś nowe, a encyklopedię miała starą, jeszcze po rodzicach. Jej Miecio był taki mądry, znał te nowe słowa. Oderwała się od witryny i pociągnęła za sobą Ciapka, który ruszył bez protestów, musiały przez szybę nie przebijać żadne zapachy, a dla psa wąchać, to jak dla człowieka widzieć. Miecio tak kiedyś powiedział. Westchnęła, ale bardziej dla przyzwoitości, bo akurat dzisiaj z nim pobyła, to i tęsknota wielka ją nie chwytała. Grób oporządziła, świeże kwiaty dała, znicze, jak się należy na pierwszego listopada. Nawet się specjalnie do bramy wróciła, żeby zniczy dokupić, co by Olczykowa nie miała więcej, ten jej stary był przecież głupi jak but. 245


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Poczuła opór smyczy i przystanęła przed schodkami piekarni, pozwalając ratlerkowi rozkraczyć się i wysunąć zad. Kiedy cierpliwie czekała, aż się wypróżni, dostrzegła w okolicy poczty żółte kamizelki strażników miejskich. To ją trochę zaniepokoiło, podobno był przepis, że po psie trzeba posprzątać. Olczykowa coś mówiła. Że niby brudne i niehigieniczne. Fircyki się teraz porobiły, u nich na wsi za stodołę się chodziło i nikt się jakoś nie pochorował, że trochę tam tego leżało, a kiedy z rodzicami do Wrocławia w ramach awansu społecznego przyjechała, to i świniaka mieli w wannie, i kur parę, i przecież zwierzaki nie miały zatkane, a jej nic nie dolegało. To właśnie od tej czystości co drugie dziecko teraz alergiczne. Wnuczka Olczykowej na wszystko uczulona, nawet na Ciapka. Patrol skierował się w jej stronę, czym przestraszył ją już nie na żarty, na szczęście strażnicy szli nieśpiesznie, więc zdążyła oddalić się od sporego pagórka, który Ciapek zostawił – skąd w małym psie tyle się tego zbierało? – i dla pewności przeszła na alejkę. Obejrzała się niespokojnie, bo mimo jej manewru, musieli zobaczyć, co leży na chodniku i czyja to zasługa. Ale minęli piekarnię obojętnie i skręcili w stronę parku nadodrzańskiego. Musiała Olczykowa coś pokręcić z tym przepisem. Nie odważyła się jednak wrócić przed sklepy, tylko poszła dalej alejką. Na wysokości przystanku autobusowego ławeczkę zajmowała para nastolatków, dziewczyna siedziała chłopakowi na kolanach i obejmowała go rękoma za szyję. Chyba się całowali. Sodoma i gomora. Żeby tacy młodzi publicznie. Co za czasy. Ona z Mieczysławem to dopiero po ślubie, jak należy i jak przyzwoitym ludziom przystało. I ile to trwa! Zassali się czy co? Rozdrażniona spuściła Ciapka ze smyczy – Olczykowa mówiła, że pies też nie może wolno biegać, ale pewnie z tym bieganiem jest jak ze sprzątaniem – a kiedy zgodnie z jej przewidywaniami zainteresował się ludźmi (innych nie było, więc musiał podbiec właśnie do tej pary), podeszła, że niby chce go zabrać. Powinno im to przeszkodzić w tym bezwstydnym całowaniu się, bo choć wyraźnie wstydu za grosz nie mieli, przecież musi być nieprzyjemnie, jak kto obok stoi. Ale nie zmienili pozycji ani odrobinę, zakochani tak, że świat dokoła nie istniał. I ogarnęła ją złość, że mają to, czego ona nie miała, też kochała się w takim jednym i chciała, żeby ją całował, ale gołodupiec był i ojciec powiedział, żeby lepiej wzięła Mieczysława. Posłuchała, nie wyszła na tym źle, ale nigdy nie ciągnęło jej tak do niego, jak tę dziewuchę, żeby przywrzeć do ukochanego na amen i już się od niego nie oderwać. I w tej złości na własne wybory położyła jej rękę na ramieniu i pociągnęła. Dziewczyna nie poderwała się przestraszona czy rozgniewana, nie zawołała „co pani robi?”, tylko osunęła się bezwładnie na ławkę, odsłaniając twarz chłopaka. Na Wasiakową spojrzały jego oczy: szeroko otwarte, nieruchome. I w tej chwili dotarło do niej, że właśnie dotknęła trupa, a drugi się w nią wpatruje. Zaniosła się histerycznym krzykiem. CZĘŚĆ I

246


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pierwszolistopadowy spokój prysł, w uliczce zaparkowały radiowozy i ford transit ekipy technicznej, karawan wjechał w samą alejkę, na biało-niebieską taśmę odgradzającą miejsce znalezienia zwłok napierał tłum gapiów. Prokurator Jarosław Kania, który wysiadł z cywilnego samochodu i przywitał się z komisarzem Markiem Przygodnym, spojrzał na nich z niechęcią. – Niech mi pan powie, czym oni się różnią od tego średniowiecznego motłochu, który gnał na miejsce egzekucji. Wieki mijają, a człowiek wciąż tak samo prymitywny. Ostatnio czytałem „Obłok Magellana”, w którym Lem stawia tezę, że za następne dziesięć stuleci całe ziemskie społeczeństwo będzie myśleć i postępować racjonalnie. Kiedy widzę takie sceny, to nabieram poważnych wątpliwości, czy owa prognoza jest trafna. Polecam panu tę powieść, znalazłem w niej jedno z najbardziej uspokajających wyjaśnień, dlaczego musimy umrzeć. To tak à propos dzisiejszego dnia. Przygodnego trochę dotknęło, że prokurator z góry założył, że książki nie zna. Owszem, „Obłoku Magellana” nie czytał, ale… – Sięgnę. Zwłaszcza że Lema przeczytałem właściwie całego, ten tytuł mi umknął. Kania spojrzał na komisarza z pewnym podziwem, bardzo cenił Przygodnego, uważał go za wyjątkowo inteligentnego policjanta, ale akurat policjanci nie kojarzyli mu się z lekturami. W każdym razie nie z beletrystyką. Nie zamierzał się jednak do tej trochę lekceważącej oceny przyznawać. – Pewnie dlatego, że Lem blokował wznowienia, bo oddał w tej powieści pewien trybut komunistom. Ale gdyby artyści szli wtedy tylko na takie ustępstwa, to naprawdę nie mieliby się dziś czego wstydzić. Podczas tej rozmowy dotarli do ofiar, przy których znajdowali się już lekarz sądowy Józef Małecki i asystent Przygodnego Robert Gajda. – Witam panów. – Patolog nie podał im ręki, bo miał nałożone rękawiczki i dotykał już zwłok. – Wszystkiego najlepszego! – Z jakiej okazji? – zdziwił się Kania. – Święta zmarłych. – Ale my żyjemy! – zaprotestował prokurator. – Tylko chwilowo, jak wszyscy zresztą – oznajmił z ponurą miną Małecki. – Tu najlepszy dowód – pokazał na martwą parę nastolatków. – Co z nimi? – zapytał Przygodny, mając nadzieję, że lekarz wyczerpał swój zasób sarkazmów na te oględziny. – Ktoś ich tak posadził? – Nie, w tej pozycji ich zastrzelił. Tak przynajmniej na moje oko mówią plamy krwi. To znaczy, dziewczyna musiała być wyprostowana, osunęła się potem, może przewrócił ją ten, kto ich znalazł. Przygodny spojrzał pytająco na aspiranta, czy ma jakąś wiedzę w tej sprawie. – Chyba się zgadza, ta staruszka, co ich znalazła… nawiasem mówiąc, to jej zawdzięczamy aż tak duże zbiegowisko, darła się jak zarzynana, z pół dzielnicy ją sły-

247


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

szało, na szczęście w pobliżu byli strażnicy miejscy i odepchnęli ludzi, bo by nam wszystko zade… – Co z tą staruszką, Robert? Przygodny, jak często, musiał napomnieć aspiranta, żeby wrócił do właściwego wątku. – No przecież mówię, doznała szoku, więc nie udało się jej przesłuchać, ale z tego, co bezładnie opowiadała, można było wywnioskować, że faktycznie dotykała zabitych. – A gdzie ona teraz jest? – zapytał komisarz, nie widząc, by któryś z funkcjonariuszy rozmawiał z jakąś starszą panią. – Zabrało ją pogotowie. Inaczej mielibyśmy trzecie zwłoki. Choć w innym wieku – popatrzył na zabitą parę. – Ech, takich młodych to szczególnie żal. – Personalia? – Komisarz uznał, że formalne słownictwo najlepiej odgoni atmosferę refleksji. Nie byli tu po to, by dumać nad nieuchronnością ludzkiego losu, nad marnością życia, tylko mieli ująć zabójcę. – Nie znalazłem przy nich dokumentów, ale sprawca nie zabrał komórek, więc nie będzie problemów z identyfikacją. Zostawienie komórek wykluczało też motyw rabunkowy, co potwierdziła dalsza relacja Gajdy. – Nie zabrał im kluczy, więc raczej nie ukradł dokumentów, żeby później obrobić mieszkania, tylko po prostu nie mieli ich przy sobie. Chłopak ma portfel, w którym jest dwieście złotych, dziewczyna tę torebeczkę, ale są w niej tylko kosmetyki. – Od dawna nie żyją? – Przygodny zwrócił się do patologa, widząc, że ten mierzy temperaturę ciał. Małecki chyba rzeczywiście wyczerpał swój zasób sarkazmów, bo zamiast wygłosić jakąś kąśliwą uwagę, spojrzał na zegarek i policzył w myślach. – Powiedziałbym, że zgon nastąpił między wpół do trzeciej a czwartą. – O której ich znaleziono? – tym razem pytanie było skierowane do Gajdy. – Zaraz po czwartej. Przygodny pokiwał głową, że to pasuje. Znał tę część Biskupina, bo w pobliżu mieszkała jego córka. W dzień świąteczny chodziło tędy mało ludzi, więc zabójca mógł wyczekać na dogodny moment do oddania strzałów, ale pojawienie się kolejnego przechodnia było kwestią minut i odkrycie zwłok musiało nastąpić dość szybko. Najpewniej maksymalnie w ciągu pół godziny. Zbliżył się do ofiar i poszukał wzrokiem otworów wlotowych po kulach, kierując się wcześniejszą informacją patologa, że oboje zostali zastrzeleni. Chłopak otrzymał postrzał w tył głowy, dziewczyna w czoło. Przygodny spróbował odtworzyć przebieg zdarzenia. Młodzi się całowali i nie zauważyli, jak ktoś podszedł do nich przez trawnik. Zabójca strzelił do chłopaka. Z pistoletu z tłumikiem, bo huk nie przeraził dziewczyny, nie poderwała się, nie rzuciła do ucieczki. Odgłos wytłumionego strzału nie jest jednak znany przeciętnemu człowiekowi, więc musiała odchylić gło248


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wę, żeby ustalić, co usłyszała. W tym momencie pocisk trafił ją w czoło. Dostrzegł, że technicy przynajmniej co do kierunku, z którego nadszedł zabójca, tak samo ocenili sytuację, bo intensywnie szukali śladów na trawie. Przyjrzał się bliżej martwej. Mogła mieć szesnaście, siedemnaście lat, była bardzo ładną, szczupłą szatynką o piwnych oczach, delikatny makijaż i lekko wydłużone rzęsy podkreślały jej urodę. Chłopak też był przystojny, markowe ubrania wskazywały, że oboje pochodzili z zamożnych rodzin. Czy ktoś im pozazdrościł szczęścia i życiowego uprzywilejowania? Przygodny otrząsnął się z tego pytania, na formułowanie teorii dotyczących motywu było jeszcze za wcześnie. Dziewczyna miała rozpiętą kurtkę (chłopak też, pewnie chcieli być bliżej siebie ciałami) i komisarz dostrzegł wypchaną kieszonkę przeznaczoną na komórkę. Najwyraźniej Gajda zostawił wyjęcie telefonów przełożonemu. Przygodny wyłuskał srebrną nokię i przejrzał listę kontaktów. Żadna osoba oznaczona akronimem ICE (In case of emergency), do której należy zadzwonić w razie wypadku czy nieszczęścia, na niej nie figurowała, ten system w Polsce się nie przyjął. Ale jeśli chodzi o młodych ludzi nie był tak bardzo potrzebny, zwykle mieli wpisane w telefonie „mama”, „tata” albo, w przypadku gorszych relacji, „stara”, „stary”. Dziewczyna miała dobre relacje z rodzicami, ale Przygodny zadzwonił najpierw do niejakiego „Miśka”. Zgodnie z jego przewidywaniami odezwała się komórka zabitego, którą miał w kieszeni spodni. Komisarz sięgnął po nią i sprawdził, kogo anonsuje wyświetlacz. Chłopak, jak to chłopak, nie był aż tak romantycznie usposobiony i Przygodny odczytał imię: Żaneta. – Nienawidzę tego – mruknął, bo nie miał już nic do zrobienia, co odwlekłoby telefon do rodziców Żanety. Jak zwykle stanął przed dylematem, do kogo najpierw zadzwonić. Chyba musiał ustalić sobie jakiś system, typu w dni parzyste do matek, w nieparzyste do ojców, bo dobrego rozwiązania nie było. A skoro tak, to mógł go od razu wprowadzić w życie. Wziął swoją komórkę, przepisał numer ojca z książki telefonicznej Żanety i wcisnął zieloną słuchawkę. Nowicjusze i bezmyślni głupcy dzwonili bezpośrednio z komórki ofiary i kiedy odbierający w miejsce ukochanego głosu słyszał „policja”, już wszystko wiedział. – Dąbrowski, słucham? Czyli najprawdopodobniej personalia pierwszej ofiary poznali. Żaneta Dąbrowska. – Dzień dobry. Komisarz Przygodny z Komendy Wojewódzkiej. Chciałbym z panem porozmawiać w sprawie pańskiej córki Żanety. – Jezu, co zbroiła? Przygodny nieco odetchnął, że skojarzenie z policją poszło w tę stronę, lekko zresztą zasugerowaną użytym przez niego sformułowaniem. Dawał im jeszcze pół godziny normalnego życia, bo nawet dziecko w więzieniu to jest drobnostka w porównaniu z dzieckiem w trumnie, potem ich świat miał runąć. Nie on go zniszczył, ale czuł się współwinny. 249


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Osobiście, jeśli można. Gdzie pana zastanę? – W domu jestem. Dzień świąteczny ułatwiał sprawę, w domu była pewnie też matka, normalnie komisarz musiał się trochę nagimnastykować, by sprowadzić rodziców w jedno miejsce, nie ujawniając wcześniej, o co chodzi i nie wzbudzając najgorszych podejrzeń. A w miarę możliwości należało taką wiadomość przekazać obojgu naraz. Choćby po to, by mogli się nawzajem wesprzeć. – Adres? – Spółdzielcza, numer dwa. To było zaraz obok. Od najpotworniejszej wiadomości życia dzieliło ich nie pół godziny, a co najwyżej piętnaście minut. – Za kwadrans będę u państwa. Rozmówca nie sprostował, że jest sam, czyli rzeczywiście można było liczyć na obecność obojga rodziców. – Dajcie mi dobre zdjęcia tych dwojga – Przygodny zwrócił się do techników. Nie musiał precyzować, że chodzi mu o zdjęcia, na których podstawie krewni mogli zidentyfikować ofiarę, miał do czynienia z doświadczoną ekipą. Fotograf pochylił się nad ławką, pstryknął kilka ujęć, kontrolując ich jakość na wyświetlaczu. – Papier i elektronika jak zwykle? – Tak, daj mi wydruk i prześlij zdjęcie na moją komórkę. Fotograf poszedł do forda transita, który mieścił cały potrzebny sprzęt kryminalistyczny, w tym podręczną drukarkę. – Robert! – komisarz, dostawszy fotografie do ręki, zawołał podwładnego. – Chodź ze mną. Aspirant zbliżył się z ociąganiem, na jego pucołowatej twarzy pojawiła się bladość, którą podkreśliła jeszcze czarna bródka. – Do rodziny? – trafnie odgadł zamierzenia Przygodnego. – Psyche mi przy tym siada. Nie mógłbym się za świadkami rozejrzeć? – To robota posterunkowych. Chodź, chodź, musisz się hartować, kiedyś zajmiesz moje miejsce i co wtedy? Gajdę perspektywa tego awansu niezbyt przekonała, ale nie miał wyboru. Musiał pogodzić się z tym, że praca policjanta w wydziale zabójstw to nie tylko szybka jazda samochodem na sygnale, którą uwielbiał, i zakuwanie przestępców w kajdanki, ale także rozpacz i łzy krewnych na wieść o śmierci bliskich. Minęli tory tramwajowe i weszli w ulicę Spółdzielczą, zabudowaną po obu stronach dwukondygnacyjną szeregówką. Mieszkanie Dąbrowskich znajdowało się prawie na samym końcu, przed przecznicą, za którą mieściła się szkoła. Zadzwonili domofonem i weszli po schodach. Uchylone drzwi wskazały im właściwy numer, ale lokator je przytrzymywał, jakby nie był pewien, czy chce wpuścić ich do środka. – Pan Dąbrowski? Dzień dobry, to ja do pana dzwoniłem – komisarz pokazał blachę – a to mój asystent, aspirant Gajda. Możemy wejść? 250


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Ale co się stało? – Wolelibyśmy nie rozmawiać na klatce. Gospodarz usunął się i zaprowadził ich do pokoju. Na kanapie siedziała wyraźnie przerażona kobieta. Przygodny uświadomił sobie, że ona już wie, matki wyczuwają takie rzeczy. Kiedy tu szli, komórka dziewczyny dwukrotnie zadzwoniła, a na wyświetlaczu pojawiło się słowo „mama”. Nie odebrał, żeby nie ujawnić w ten sposób tego, co należało powiedzieć osobiście, ale też nie odrzucił połączenia, żeby nie robić im fałszywej nadziei. – Napiją się panowie kawy albo herbaty? – Podniosła się, jakby uświadomiła sobie, że gośćmi trzeba się zająć, albo w jakimś irracjonalnym przekonaniu, że jeśli nie zaniedba rutynowej grzeczności, to świat nie ma prawa wypaść z utartych kolein. – Nie, dziękujemy. Proszę usiąść, pan też. Przygodny popatrzył na nich, jak wzięli się za ręce; para na oko pod czterdziestkę, ale musieli mieć kilka lat więcej, pewnie byli w jego wieku, jednak dbanie o zdrowie i sylwetkę zrobiło swoje; inteligencka rodzina (o czym świadczyły półki zapełnione książkami), w której dziecko pojawia się nie w wyniku wpadki, a dopiero gdy wszystko jest przygotowane na jego przyjście, kiedy rodzice ukończyli studia, znaleźli dobrą pracę; dziecko oczekiwane, wypieszczone, wychuchane… – To jest Żaneta? – Wskazał na dużego formatu zdjęcie ustawione na regale. Musiało zostać zrobione rok czy dwa lata wcześniej, ale nie ulegało wątpliwości, że przedstawia dziewczynę, której zwłoki pewnie w tej chwili wkładano do foliowego worka i metalowej trumny, żeby je przewieźć do Zakładu Medycyny Sądowej. – Tak. – Mają państwo jeszcze jakieś dzieci poza Żanetą? – Nie. Czy to coś zmieniało na gorsze? Czy gdyby jego Asi, nie daj Boże, coś się stało, on cierpiałby mniej, bo zostawał Michał? Nie wierzył, że w takim momencie mogła to być jakakolwiek pociecha. – Przynoszę, niestety, bardzo złą wiadomość. Państwa córka padła ofiarą przestępstwa. Nie żyje. Chwila milczenia i… – Nie, to nie może być prawda. To jakaś pomyłka! Taka była zazwyczaj pierwsza reakcja. Człowiekowi ciężko uwierzyć w okrucieństwo tego świata. – Niestety, nie pomyłka. Mam tu zdjęcia waszej córki, miały mi posłużyć do jej zidentyfikowania przez państwa, bo mogło się zdarzyć, że komórkę Żanety miała przy sobie inna dziewczyna. To bardzo mało prawdopodobne, ale nie możemy informować rodziców o śmierci dziecka, nie mając stuprocentowej pewności. – Przygodny nie musiał oczywiście wprowadzać ich w te policyjne niuanse, ale wiedział, że w takiej sytuacji potrzebne są słowa, mało ważne jakie, byle mówić, dać coś, na co trzeba odpowiedzieć, czego można się przytrzymać, by nie spaść w czarną otchłań. – Nie 251


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

pokazałem ich państwu, bo rozpoznałem Żanetę na tym zdjęciu. – Wskazał fotografię na regale. – Chcemy je zobaczyć. – Są dość drastyczne, a teraz to już nie jest konieczne. – Chcemy je zobaczyć! Sprzeciw był bezcelowy. – W porządku. Wasza córka została zastrzelona, więc nie jest zmasakrowana, ale postrzał dostała w czoło, przez co widok i tak będzie dla państwa wstrząsający, proszę się nań przygotować. Można? Popatrzyli na siebie, a potem kiwnęli głowami, że są gotowi. Przygodny położył na stole jedno ze zdjęć zrobionych przez technika, uznając, że nie musi od razu wykładać całego wachlarza. – O Jezu! Straszna prawda się przebiła, nawet laik musiał dostrzec, że fotografia nie przedstawia żyjącej osoby. – O Jezuuu!!! To był ojciec. Łapał się za włosy, krył twarz w dłoniach, krzyczał, potem osunął się na podłogę i kiwał się w przód i w tył jak muzułmanin odprawiający modły. – Jezuu, moja Żanetka!!! – Rozpłakał się. Policjanci patrzyli bezradnie na ten ból. Zwykle tak reagowały matki, mężczyźni pozornie spokojniej, starali się być podporą dla małżonki. Oczywiście było to tylko nieuzewnętrznianie uczuć, spustoszenia w środku okazywały się straszliwe i wielu już się po takiej tragedii nie podnosiło. Amerykańskie badania pokazywały, że w rodzinach ofiar to mężczyźni częściej popadali w depresję czy alkoholizm, rzadziej niż kobiety wracali do normalnego życia, a czasami decydowali się je zakończyć. Morderca nigdy nie zabijał jednej osoby, zostawiał za sobą znacznie więcej trupów, żywych trupów. – Robert, przynieś szklankę wody – polecił komisarz. Wbrew jego oczekiwaniom kobieta nie zerwała się, nie zadeklarowała, że przyniesie, siedziała jak zesztywniała na kanapie, po twarzy ciekły jej łzy i Gajda musiał sam znaleźć kuchnię. – Robert, dwie! – krzyknął do niego Przygodny. – Okej. Podali wodę rodzicom Żanety, niemal zmuszając ich do wypicia kilku łyków. Żeby musieli skupić się na jakiejś codziennej czynności. Gajda pomógł mężczyźnie usiąść z powrotem na kanapie. – Ogromnie państwu współczuję i nie mówię tego jako policjant, tylko jako ojciec. Chyba nawet nie usłyszeli tej jego deklaracji. – Muszę zadać kilka pytań, z którymi niestety nie mogę zaczekać. Są państwo w stanie odpowiedzieć? Jeśli nie, wezwę lekarza, który poda coś na uspokojenie. 252


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ta zapowiedź chyba ich przestraszyła, zmusiła do stawienia czoła sytuacji, jakby nie chcieli, żeby ktoś jeszcze patrzył na ich nieszczęście. – Nie, nie trzeba lekarza, mamy środki uspokajające w domu. – Gdzie? – Przyniosę. – Tym razem kobieta się podniosła, poszła do kuchni i wróciła z listkiem relanium, jeśli Przygodny dobrze dostrzegł, podała mężowi i sama też zażyła. – Żaneta nie zginęła sama – powiedział komisarz, nie czekając, aż lekarstwo zadziała – był z nią jakiś chłopak, bardzo możliwe, że go państwo znają. Niestety, muszę znowu narazić państwa na przykry widok i pokazać zdjęcie, ale nie mam wyboru, musimy go zidentyfikować. Kiwnęli głowami na znak, że rozumieją tę konieczność. Ale przyjęli te nowe fotografie niemal obojętnie, czemu trudno było się dziwić. Kiedy człowieka dotyka jedno z najgorszych nieszczęść, skupia się na sobie, nie stać go wówczas na empatię. – To Patryk. – Zna pani nazwisko? – Szot… kiewicz, Szotowski? – Nie, po prostu Szot – pomógł jej mąż. – Patryk Szot. Kolega Żanety. – Kolega? – Chodzili ze sobą. – Żona była lepiej zorientowana w życiu uczuciowym córki. – Kolega z klasy. – Z której? – Drugiej licealnej. Tu w jedenastce obok. Też uczęszczaliśmy do tego liceum, tam się poznaliśmy i może nasze dobre sentymentalne wspomnienia sprawiły, że i Żaneta wybrała tę szkołę. – Jaką była uczennicą? – zapytał komisarz, choć domyślał się odpowiedzi. – Bardzo dobrą, nie sprawiała żadnych kłopotów. – A ten Patryk? – Chyba też. Dokładnie nie wiem. Myśli pan, że ich… śmierć – jeszcze to słowo w odniesieniu do córki było przeraźliwie trudne do wymówienia – miała jakiś związek ze szkołą? Kto to mógł zrobić? Kto robi takie potworne rzeczy? – Nic jeszcze nie wiemy, na razie musimy wyrobić sobie obraz sytuacji. A czy państwu przychodzi do głowy ktoś, kto mógłby nastawać na życie waszej córki? Zgodnie z jego przewidywaniami nie potrafili nikogo takiego wskazać, rodzice o kłopotach dzieci dowiadywali się zwykle ostatni, ale pytanie należało do rutynowego zestawu i musiał je zadać, bo raz na jakiś czas zdarzało się, że odpowiedź naprowadzała śledztwo na właściwe tory. – Ciało córki będzie znajdowało się w Zakładzie Medycyny Sądowej przy ulicy Mikulicza-Radeckiego 4, ale zostanie wydane dopiero wtedy, kiedy prokurator uzna, że nie jest potrzebne do dalszego śledztwa. – Przygodny świadomie unikał mówienia 253


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

o sekcji zwłok. Położył na stole swoją wizytówkę. – Jeśli będą mieli państwo jakieś pytania, wątpliwości albo informacje, nawet takie, które wydają się mało istotne, proszę do mnie dzwonić bez względu na porę. Policjanci poprosili jeszcze o możliwość obejrzenia pokoju Żanety, po czym opuścili mieszkanie. Przygodny zdawał sobie sprawę, że ból, którego zaznali rodzice tej dziewczyny, nagły, ostry, miał teraz przemieścić się do wszystkich komórek ciała, że szok, będący reakcją obronną organizmu, powoli ustąpi, pozostawiając nerwy bez żadnej ochrony, że z najgorszym, z pytaniem, jak żyć bez córki, będą musieli się dopiero zmierzyć. Jak przy postrzale w rdzeń kręgowy: ból i szok są okropne, ale świadomość, że resztę życia trzeba będzie spędzić na wózku, dużo gorsza. – Co teraz, panie komisarzu? – Gajda wyrwał go z tych rozmyślań, kiedy wyszli z bramy. – Rodzice chłopaka. Przygodny chciał się z nimi skontaktować, stosując tę samą metodę, co w przypadku dziewczyny. Odszukał ich numery w komórce Patryka, były zapisane oryginalnie, bo pod hasłami „father” i „mother”, ale kiedy zaczął wybierać numer na swoim telefonie, zorientował się, że zapis nie wynikał z fascynacji angielszczyzną, tylko był komentarzem, może krytycznym, do faktu, że rodzice przebywali w Wielkiej Brytanii. Czyli Patryk należał do tak zwanych eurosierot. Przygodny poniekąd też, bo jego syn, Michał, choć kiedy wyjeżdżał, mówił, że na krótko, najwyraźniej nie zamierzał wracać. Komisarz przejrzał książkę telefoniczną w poszukiwaniu innych członków rodziny, natrafił na „babcię” i zadzwonił do niej. Też mieszkała w pobliżu, na Żmichowskiej, widocznie młodzież preferowała teraz szkoły, do których nie trzeba było daleko dojeżdżać, co w świetle polityki komunikacyjnej wrocławskiego prezydenta i jego ekipy wydawało się nader rozsądne, i policjanci od razu skierowali się pieszo w tamtą stronę. Wizyta przebiegła trochę spokojniej; babcia należała do tego pokolenia, które częściej stykało się ze śmiercią – jej rodziców zabijali hitlerowcy, jej współbraci komuniści – i ze względów religijnych akceptowało ją jako nieodłączną część życia, a nie traktowało jako rzecz wstydliwą, gorszącą, którą trzeba odsuwać, przemilczać, w nierozumnej nadziei, że może wtedy nigdy nie nastąpi. Z rozmowy wynikło też, że tragiczną śmierć jednego wnuka już przeżyła; kuzyn Patryka popełnił samobójstwo, co musiało stanowić jakąś, słabą, bo słabą, ale mimo wszystko w pewnym stopniu uodparniającą szczepionkę. Do tego jej myśli szybko skupiły się na tym, jak zareagują rodzice i jak ma im o śmierci jedynaka (Patryk też nie miał rodzeństwa) powiedzieć. To wszystko sprawiło, że chociaż niewątpliwie była wstrząśnięta, nie załamała się jak rodzice Żanety i pozornie spokojnie odpowiedziała na pytania policjantów. Ale nie przełożyło się to na jakość informacji, nie potrafiła powiedzieć nic, co dałoby jakiś punkt zaczepienia.

254


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tu też poprosili o możliwość zobaczenia pokoju ofiary. Bez trudu by odgadli, że należał do nastolatka, może bogatszego od rówieśników – rodzice w Anglii swoją nieobecność starali się pewnie zrekompensować pieniędzmi – ale poza tym niczym się od nich nieróżniącego: biurko połączone z regałem, na biurku stał laptop, na regale przewracały się książki, głównie podręczniki i lektury, ściany zdobiły plakaty muzyków i reklamujące filmy typu „Rambo”, w kącie znajdowała się wieża, wokół której walały się płyty. – Zabieramy laptopa, a technikom trzeba powiedzieć, żeby podjechali po komputer Żanety. Dziewczyna miała komputer stacjonarny, nie bardzo nadający się do wzięcia pod pachę. – Jasne, panie komisarzu. Gajda sięgnął od razu po telefon, żeby przekazać polecenie i podać technikom adres. Nic więcej w pokoju nie zwróciło ich uwagi, toteż pożegnali się, również informując babcię Patryka, jak wygląda procedura wydawania ciała. Kiedy wrócili na miejsce zbrodni, zbieranie i zabezpieczanie śladów dobiegało już końca, ale zbliżyli się do nich wyraźnie zaaferowani posterunkowi Wójcik i Wojtkiewicz, prowadzący jakiegoś starszego mężczyznę. Mężczyzna szedł dobrowolnie, jednak mając po obu stronach potężnych, rosłych funkcjonariuszy, którzy przewyższali nawet liczącego sobie metr osiemdziesiąt sześć wzrostu komisarza, sprawiał wrażenie aresztowanego. – Świadka mamy! – wypalił bez wstępów Wójcik. – Właśnie! – potwierdził Wojtkiewicz, dumny, że tak świetnie się spisali. – Widział zabójcę! – Ton głosu Wójcika sugerował, że posterunkowi rozwiązali sprawę. – Właśnie! – Wojtkiewicz też był o tym przekonany. – Świetnie. Dobra robota – pochwalił Przygodny, wiedząc, że ten duet jest łasy na pochwały jak dzieci na cukierki. I rzeczywiście, funkcjonariusze oddalili się z takimi minami, jakby dostali po lizaku. Gajda się uśmiechnął, bo na ich kwadratowych twarzach wyglądały dość komicznie. – Pan się nazywa? – Tadeusz Rojek. – Jak to się stało, że zaobserwował pan sprawcę? – Nie wiedziałem, że to morderca. Podszedłem akurat do okna, mieszkam tam – mężczyzna ruchem głowy wskazał mieszkania nad sklepami – i zobaczyłem, jak przy tej dwójce, za ławką, ktoś stał, potem się odwrócił i odszedł. – Czyli nie widział pan, jak strzelał? – Nie, wtedy od razu bym zadzwonił na policję. – Czy może pan nam opisać tę osobę? 255


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Z sylwetki ktoś młody, z ruchów mężczyzna. Twarzy nie widziałem, bo miał kaptur, zresztą się dokładnie nie przyglądałem, bo nic sobie wtedy nie pomyślałem. – Odszedł w stronę przystanku? – Do przesłuchania włączył się aspirant, a Przygodny z miejsca chciał mu zmyć głowę. Pytanie nie mogło sugerować odpowiedzi, właściwe brzmiało: „W którą stronę odszedł?”. – Tak. – I co dalej? – Dalej? – Stoi na tym przystanku do teraz? – To już był Przygodny. – Nie, nie. Wsiadł do autobusu. – Do jakiego? – Do E. Tu inny nie jeździ. – O której to było godzinie? – Tego nie wiem, nie patrzyłem na zegarek. – W porządku, proszę się jutro do nas zgłosić, do Komendy Wojewódzkiej na Podwalu, zaprotokołujemy pana zeznanie. Proszę pytać o komisarza Przygodnego. – O której mam przyjść? – Niech pan będzie na dziewiątą. – Dobrze. Kiedy staruszek się oddalił, Przygodny polecił aspirantowi, by spisał z tabliczki na przystanku godziny odjazdu autobusu w okolicach wpół do czwartej. Trzeba było dotrzeć do pasażerów i ich przesłuchać. Mieli okazję lepiej przyjrzeć się zabójcy, a co za tym idzie, któryś z nich mógł dostarczyć dokładny rysopis. Morderca uciekający autobusem stanowił wprawdzie absolutne novum, ale od sprawy indiańskiego zabójcy, jak ją na początku nazwał Jurek Kuriata, przyjaciel Przygodnego a zarazem dziennikarz lokalnego „Kuriera”, komisarz postanowił już niczemu się nie dziwić. Brak przygotowanego środka transportu, który zapewniłby sprawniejszą ucieczkę, motocykla albo samochodu, świadczył o spontanicznym zabójstwie. Przeczyło temu z kolei użycie broni palnej: w Polsce zabójstw w afekcie dokonywano siekierami, nożami kuchennymi albo gołymi pięściami. Coś się tu nie zgadzało i Przygodny domyślił się co, zanim jeszcze aspirant wrócił z przystanku. – Panie komisarzu! – Gajda miał minę człowieka, któremu zespół „Ukrytej kamery” robi głupi dowcip. – E w dni świąteczne nie kursuje! O co tu chodzi? – Konfabulant. Każ go przyprowadzić posterunkowym. Nierzetelny świadek zniknął już w bramie, a tylko Wójcik z Wojtkiewiczem wiedzieli, które mieszkanie zajmował. I powtórzyła się scena sprzed kilku minut, tyle że tym razem Rojek szedł zdecydowanie wbrew swojej woli. – Mamy tego konfalanta! – oznajmił Wójcik, który najwidoczniej nie zrozumiał, czym Rojek zawinił. – Właśnie. – Wojtkiewicz też nie był mądrzejszy. – Dziękuję wam. Jest pan zmotoryzowany, panie Rojek? 256


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Tak, a co? – odpowiedział nieufnie staruszek. – Ano to, że gdyby nie był pan zmotoryzowany, pewnie by pan wiedział, że autobus E w dni świąteczne nie kursuje. – I co z tego? To stanowiło kolejny dowód, że wejście mordercy do autobusu wymyślił, nie był to fakt zakorzeniony w zakamarkach jego mózgu, przez co nie skojarzył go od razu z zastrzeżeniem, że autobusu być nie mogło. – Aha, bo powiedziałem… musiałem się przejęzyczyć, chodziło mi o tramwaj! – A wie pan, że takie przejęzyczenie – Przygodny tak zaakcentował to słowo, by nie było wątpliwości, że bierze je w cudzysłów – może kosztować pana trzy lata więzienia? To jest za same fałszywe zeznania, bo jeszcze prokurator dołoży coś za utrudnianie śledztwa. Bardzo nie lubi, kiedy policja zamiast szukać prawdziwego sprawcy, idzie fałszywym tropem, bo jakiś znudzony obywatel postanowił znaleźć się w centrum wydarzeń. Rojek milczał z nietęgą miną. – Widział pan zabójcę czy nie? – ostro zapytał komisarz. – Jeśli powie pan teraz prawdę, zostawię rzecz bez konsekwencji – dodał łagodniej – ale za każde następne kłamstwo wygłoszone od tej chwili będę ścigał pana z całą surowością. To jak? – No, chciałem pomóc… – Ale…? – No, spóźniłem się, dopiero jak ta kobieta krzyczała… Przygodny już go nie słuchał, wykonał ręką gest, którym wezwał posterunkowych, na co staruszek zamarł, przekonany, że komisarz nie dotrzyma słowa i każe go aresztować. Kiedy Wójcik z Wojtkiewiczem podeszli, trząsł się już jak osika. – No, czego pan stoi? – Przygodny zniecierpliwiony popatrzył na Rojka. – Nie myśli pan chyba, że wołam funkcjonariuszy, żeby pana odprowadzili? Sam pan trafi do domu. Staruszek uszczęśliwiony oddalił się z niezwykłą jak na jego wiek chyżością, co umożliwiło komisarzowi wypytanie posterunkowych. – Znaleźliście innych świadków, którzy coś widzieli? – Nie. Tylko tego jednego. – Słowo „tylko” zabrzmiało w ustach Wójcika jak „aż”, jeden świadek, który widział zabójcę, jest lepszy niż dziesięciu mających fragmentaryczne informacje. – Właśnie. – Wojtkiewicz zgadzał się, że ważna jest jakość, a nie liczba. – Obeszliście wszystkie mieszkania, których okna wychodzą na tę alejkę? Posterunkowi spojrzeli na siebie, urażeni posądzeniem, że mogliby nienależycie wykonywać swoje obowiązki. – Oczywiście. – Właśnie. – Sklepy też, ale były zamknięte – dopowiedział Wójcik, wskazując, że nie tylko zrobili to, co do nich należało, ale jeszcze przekroczyli normę. 257


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– To po co tam chodziliście? – zapytał komisarz, przeszkadzając Wojtkiewiczowi w tradycyjnym potwierdzeniu słów przyjaciela, ale zaraz machnął ręką, że cofa pytanie. Mimo niewielkiego pofałdowania kora mózgowa posterunkowych tworzyła labirynty, w których łatwo było się pogubić. – Nieważne. Możecie się odmeldować. Zabezpieczanie miejsca zbrodni dobiegło końca. Zwłoki zostały zabrane, zniknął więc i lekarz, jeszcze wcześniej prokurator, który tylko oficjalnie nadzorował śledztwo. Mógł wprawdzie zlecać policji konkretne działania, ale w wypadku Przygodnego było to zbędne. Komisarz należał do tuzów wrocławskiej policji i Kani wystarczało, że ten informował go o postępach śledztwa. Kania wkraczał do akcji, kiedy dochodzeniowcy ujęli mordercę, wnosił do sądu akt oskarżenia i zwykle uzyskiwał żądany wyrok. Przygodny podszedł do techników zbierających się do odjazdu i przekazał im laptopa oraz komórki zamordowanych nastolatków. Musieli rozszyfrować, do kogo należą imiona i pseudonimy w kontaktach i historii połączeń, a w tej ostatniej też nieprzypisane do nikogo numery. – Co teraz? – zapytał Gajda, kiedy ford transit zniknął w głębi ulicy Olszewskiego.

258


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aneta Rzepka: Kieszenie przeszłości (fragment powieści) 1. – Patrzy na ciebie – powiedziała Ola, wskazując brodą stoliki przed McDonaldem. – Kto patrzy? – zdziwiła się druga dziewczyna, nie przerywając pisania SMS-a. – Ten przystojniak, który wcina frytki. – Frytki są niezdrowe i tuczące. – Ale on wygląda na zdrowego i nie jest utuczony. Nela, spójrz, no! – Ola chwyciła koleżankę za rękę. – Ciacho, w sam raz do schrupania. – Ciacha też tuczą. – Kornelia dla świętego spokoju rzuciła okiem we wskazanym kierunku. Nie znalazła tam nic godnego uwagi, więc ponownie skupiła się na telefonie. – A co ty taka dziwna dzisiaj jesteś? – Nie jestem. – Niech zgadnę... – Ola spojrzała w sufit, udając, że się nad czymś zastanawia. – Kuba? – Kuba. – Co znowu wymyślił? – Uparł się, żebym poszła na jutrzejszy mecz – wyznała Nela. – Nie cierpię tych kopaczy latających za piłką, nie znoszę krzyków, tłoku i jego kumpli. – A samego Kubusia cierpisz? – Olka, ja cię proszę, daj wreszcie spokój. – Nie dam, bo widzę, że to dzieciuch. Dlaczego z nim jesteś? – Bo samotność jest do bani – odparła Kornelia rozbrajająco szczerze, wkładając komórkę do torebki. Ola westchnęła z rezygnacją i przytuliła koleżankę nieco szorstkim gestem. Cóż innego mogła zrobić? Powiedzieć, że trzymanie się chłopaka tylko po to, żeby uniknąć losu singielki, uważa za żałosne? Nikt nie dał jej prawa do oceniania wyborów przyjaciółki. Mogła jedynie być obok w każdej sytuacji, zawsze gotowa do pomocy. Chwila kumpelskiego uścisku była krótka. Ola nie potrafiła zbyt długo trwać w bezruchu. – Idziemy na polowanie – zarządziła, wstając energicznie i z gracją wygładzając spódnicę. – Naprawdę chcesz to zrobić? – zapytała Kornelia, chwytając ją za rękę. – Tak. – Dobra, ale idziesz sama. Ja postoję z boku. – Proszę bardzo, chociaż moim zdaniem powinnaś się zabawić. Podeszły do wystawy sklepu z damską bielizną. Wyglądały jak bliźniaczki. Tak przynajmniej się wydawało, kiedy stały obok siebie w pasażu centrum handlowego. Czarne połyskujące rajstopy otulały zgrabne nogi. Krótkie dżinsowe spódnice z ko259


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kardami po prawej stronie sięgały do połowy ud. Różowe T-shirty kończyły się tuż nad paskami, odsłaniając gołe brzuchy, a kuse, czarne kurteczki sprawiały wrażenie nieco za ciasnych. Nawet makijaż, wyrazisty i zbyt mocny na dzień powszedni, nadawał ich twarzom rys podobieństwa. Identyczność została sprytnie wykreowana przez rekwizyty, ale oko wnikliwego obserwatora szybko wychwyciło różnice nie tylko w wyglądzie, ale też w zachowaniu przyjaciółek. Ola była wyższa, posągowo smukła, idealnie wyprostowana, a jej blond włosy zostały modnie przycięte oraz starannie wymodelowane. Od jej postaci biła pewność siebie, a dumnie uniesiona głowa oraz stanowcze ruchy świadczyły o zdecydowaniu oraz silnej osobowości. „Ta laska nie cofa się przed niczym” – pomyślał obserwator, przenosząc wzrok na drugą z dziewcząt. Sylwetka Kornelii była typowo kobieca. Szczupła talia, kusząco zaokrąglone biodra, ładnie nakreślony kontur piersi. Lekkie przygarbienie informowało o nieśmiałości lub kompleksach. Gęste włosy związane nad karkiem, skąd delikatnymi falami spływały po plecach, sięgając pasa, dodawały Neli dziewczęcego uroku. Ich barwę trudno było określić – przypominała kolor dojrzałego żołędzia albo ususzonego liścia klonu, gdzieniegdzie rozjaśnionego złotymi pasemkami. „Podobne, choć różne jak dwie krople czystej wody14” – pomyślał obserwator, nie spuszczając dziewczyn z oka. Zaintrygowały go. Ola weszła do pawilonu z damską bielizną i od razu skierowała się w stronę zagubionego mężczyzny z ciemnymi, nieznacznie przyprószonymi siwizną włosami. Kornelia z bezpiecznego oddalenia patrzyła, jak koleżanka z uśmiechem na ustach coś opowiada, jednocześnie kokieteryjnie przykładając do siebie zdjętą ze sklepowego wieszaka koszulkę. Wyglądało, jakby miała zamiar sprowokować nieznajomego nie tylko do zakupu ubrania, ale również siebie. A może przede wszystkim chciała zareklamować siebie? Zagadnięty mężczyzna niespodziewanie chwycił Olę za ramiona i przycisnął do ściany. Krzyczał coś, poruszając energicznie głową. Najwyraźniej był mocno wzburzony. Ekspedientka objawiła się niczym duch. Tajemniczym przedmiotem uruchomiła piskliwy sygnał bramki, strzegącej wyjścia ze sklepu. Nadejście ochrony było kwestią minuty, może dwóch. Panika dodała Oli sił – wyrwała się ze stalowego uścisku i wybiegła z pawilonu. Chwyciwszy przerażoną Kornelię za rękę, uciekła z galerii wprost na zalany jesiennym deszczem parking. – Wsiadaj – nakazała, otwierając pilotem centralny zamek zielonego Forda Ka. – Olka, co się dzieje? – zapytała Kornelia, zajmując miejsce na fotelu dla pasażera. – Zwymyślał mnie od różnych, chciał wezwać policję. 14 Nawiązanie do wiersza W. Szymborskiej, Nic dwa razy, cała zwrotka: Uśmiechnięci, współobjęci / spróbujemy szukać zgody, / choć różnimy się od siebie / jak dwie krople czystej wody. 260


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Auto ruszyło z piskiem opon i łamiąc przepisy ruchu drogowego, opuściło parking. – Przestań szaleć – warknęła groźnie Kornelia. – Wolniej jedź. – A jak nas ktoś goni? – Cholera, śmierć nas dogoni, jeśli nie zwolnisz! – Dobra, już. – Ola nieznacznie zdjęła nogę z gazu. – Teraz mów, co się stało. – Wydzierał się, że jestem naciągaczką, że zaraz wezwie policję, że powinnam się wziąć za uczciwą pracę, i takie tam, pajac jeden. – I po co ci to było? Przecież mogłaś sobie tę koszulkę sama kupić. – Dla sportu, kochana, dla adrenaliny. – Uśmiechnęła się. Najwidoczniej strach ustąpił miejsca satysfakcji, że jednak udało jej się uciec. – Głupia jesteś – stwierdziła Kornelia, wykonując nerwowy gest, którym zamierzała poprawić na ramieniu pasek torebki. – Niech to szlag! – Co? – Musimy wrócić. – Oszalałaś? – Zostawiłam torebkę, a w niej portfel, dokumenty... – Kosmetyki, klucze, komórkę i tak dalej – dokończyła Ola. – Klucze mam w kieszeni. – No, przynajmniej tyle dobrego. Zresztą nawet więcej, bo teraz, jak nie masz telefonu, przynajmniej Kubuś nie będzie cię ciągle zadręczał. – To nie jest śmieszne. Zawracaj. – Nie ma mowy. – Dobrze, zatrzymaj się, pojadę autobusem. – Na gapę chyba, skoro kartę miejską miałaś z dokumentami. – Potrafisz pocieszyć – mruknęła Kornelia. – Bo to bez sensu tam wracać i się narażać. Tej torebki już tam nie ma. – Sprawdzę – upierała się Kornelia. – Wysadź mnie. – Czekaj, zawrócę. Ale pójdziesz sama. – W porządku. Tak jak przewidywała Ola, torebki nie było ani na ławce, ani pod ławką, ani nigdzie w zasięgu wzroku. Kornelia zajrzała nawet do kosza na śmieci i doniczki z rozłożystą paprocią. Bezskutecznie. Pytanie zabieganych ludzi o zgubę mijało się z celem. Mogła jedynie oprzeć się o ścianę i westchnąć w poczuciu rezygnacji. W portfelu było ponad dwieście złotych. Dla niektórych to zapewne niewiele, dla niej – wszystko, co miała. Na kieszonkowe nie mogła liczyć, musiała więc dbać sama o siebie. Pomagała Teresie, sąsiadce z piątego piętra. Przychodziła dwa, trzy razy w tygodniu, wynosiła śmieci, robiła zakupy, czasem sprzątała, przenosiła cięższe rzeczy, wiosną nawet przesadzała kwiaty na balkonie. Nie chciała za to pieniędzy, bo ileż można wziąć od staruszki, która połowę marnej emerytury wydaje na leki? Teresa się 261


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

uparła i czasem do foliowej torby ze słodyczami i owocami wkładała banknot. Dziwnym zbiegiem okoliczności zawsze wiedziała, kiedy bordowy portfelik Kornelii świecił pustkami. Pomysłem na zarobek było też odpłatne pisanie wypracowań. Kuba zawsze się złościł, kiedy jego dziewczyna „tkwiła bezczynnie w domu”, czyli gdy on miał zamiar dokądś pójść, a ona musiała pracować. Niczego nie rozumiał. Trudno, nie tłumaczyła. Wychowywał się w pełnej rodzinie, nigdy nie musiał o nic zabiegać, nie miał pojęcia, jak to jest, kiedy można liczyć tylko na siebie. Chcąc uniknąć wymówek, pracowała w nocy. Pozostała jednak kwestia uczciwości wobec siebie i nauczycieli, którzy czytali wypracowania. Kornelia nie czuła się najlepiej z tym, że ktoś podpisywał własnym nazwiskiem jej refleksje, a gdzieś w podświadomości zapalała się czerwona lampka oraz dźwięczał głos, przypominając o zasadach moralnych. Ale etyka jedno, a brutalność życia drugie. Kornelia zapominała więc o wyrzutach sumienia i robiła swoje. Właśnie dziś dostała pieniądze za cztery rozprawki. Właśnie dziś je straciła... Przeszył ją nieprzyjemny chłód. „No to mój kurs rysunku diabli wzięli” – pomyślała, zapinając kurtkę. *** Długo wyczekiwany trzask bramy wjazdowej wyrwał Katarzynę z zamyślenia. Wstała, podpierając się o zagłówek fotela, i podeszła do okna. Na oświetlonym ulicznymi latarniami podjeździe zaparkowało znajome auto, wysiadła z niego szczupła postać, mocno zatrzaskując drzwiczki. Nie wstawiła samochodu do garażu, co znaczyło, że zapewne zamierzała jeszcze dokądś jechać. „Ciekawe dokąd?” – zastanawiała się Katarzyna, spoglądając na zegarek. Dochodziła dwudziesta trzecia. Ola wtargnęła do domu, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. W butach przebiegła przez salon. – Cześć – rzuciła, nie patrząc w stronę matki. – Głodna jestem jak wilk. – Gdzie byłaś? – zapytała Katarzyna, powoli idąc w stronę kuchni. Jej ruchy były nieco flegmatyczne ze względu na ból reumatyczny w powykrzywianych stawach. – Z Nelą w galerii, a później musiałam jeszcze wstąpić do firmy. Księgowa potrzebowała moich podpisów na fakturach. – O tej porze? – Pora dobra jak każda inna. Katarzyna wiedziała, że usłyszała tylko część prawdy. Znała córkę i wyczuła kłamstwo. Odkąd Ola zarządzała, czy też raczej pełniła funkcję reprezentacyjną w rodzinnej firmie, stała się niezwykle skryta. Chciała uchodzić za samodzielną i niezależną. Katarzyna początkowo myślała, że niedopowiedzenia oraz tajemnice mają ją chronić, zapewnić spokój. Dopiero kilka dni temu zrozumiała, że postawa córki nie262


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wiele ma związku z troską, a służy odsunięciu Katarzyny od rodzinnego biznesu. Zapewne wszystko zostało skrzętnie zaplanowane przez Marka, a Ola nie umiała się sprzeciwić woli ojca. Zawsze traktował córkę okrutnie, wymuszając na niej bezwzględne posłuszeństwo. Katarzyna już dawno powinna coś zrobić... ale też nie potrafiła się przeciwstawić. Nie miała w sobie dość odwagi, żeby obronić własne dziecko! Nic dziwnego, że teraz to dziecko nie opowiadało matce o swoich sprawach i nie wierzyło w jej dobre intencje. A Katarzyna zwyczajnie martwiła się o córkę, dopiero w drugiej kolejności o dobro firmy. Próbowała wypytać byłych współpracowników, jak Ola radzi sobie na stanowisku prezesa, czy nie potrzebuje pomocy, ale nie uzyskała żadnych informacji. Ani szef produkcji, ani księgowa, ani żadna zatrudniona w firmie osoba nie chcieli rozmawiać z Katarzyną o pracy. Zagadnięci o coś wprost, udzielali wymijających odpowiedzi, szybko zmieniali temat bądź wymawiali się brakiem czasu. Jedna z koleżanek, przyparta do muru gradem pytań, oświadczyła, że nic nie powie, bo nie chce stracić pracy. Argument jak najbardziej zrozumiały w dzisiejszych niepewnych czasach. Katarzyna zrezygnowała więc z prób uzyskania informacji od byłych współpracowników, rozpoczęła za to baczną obserwację zachowań i poczynań Oli. Chciała być blisko, żeby w razie czego udzielić pomocy, doradzić, wesprzeć. – Co będziesz jeść? – zapytała. – Twoją zapiekankę z cukinią, mogę? – Ola spojrzała na żaroodporne naczynie stojące na szafce. – Zimna jest. Myślałam, że wrócisz wcześniej. – Podgrzeję. – Dziewczyna włączyła piekarnik i zakrzątnęła się wokół kolacji. Niezwykłe zjawisko. Ola unikała tak prozaicznych czynności jak przygotowywanie sobie jedzenia, uważając je za nudne. Zrzucała tę wątpliwą przyjemność na matkę. Samodzielnie szykowała jedynie kawę czy herbatę, cudem się przy tym nie parząc. – Poradzisz sobie? – zapytała Katarzyna, ze zdziwieniem obserwując poczynania córki. – Oczywiście. – Uśmiechnęła się. – Telefon dzwoni. Katarzyna wzruszyła ramionami i tak szybko, jak pozwalały bolące stawy, podążyła do pokoju. Na wyświetlaczu migał numer męża. – Halo – powiedziała do słuchawki. – Cześć, kochanie – usłyszała niski męski głos. – Jak tam, co u was? – W porządku. Padało cały dzień, zimno się zrobiło, to włączyłam piec. – Jak się czujesz? Boli? – Nie bardziej niż zwykle – skłamała. Bolało bardziej. Kiedy nadchodziła jesienna wilgoć i chłód przenikał stawy, reumatyzm intensywniej o sobie przypominał, często nie pozwalał spać w nocy, a nawet uniemożliwiał chodzenie. Czasami trzeba było wzywać pielęgniarkę, żeby zrobiła zastrzyk. Tego mężowi jednak nie mówiła, nie chcąc go denerwować. Zresztą po co mu złe wieści? – Ola sobie radzi z firmą? 263


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Oczywiście, przecież musi. – Wrócę pod koniec października, to wszystko sprawdzę, ty się o nic nie martw. – Oczywiście, Marku, nie martwię się. – To kończę. Dbajcie o siebie. – Ty o siebie też. Dobranoc. Odłożyła telefon i opadła na fotel. Codzienne rozmowy z mężem, które przypominały małe przesłuchania, bardzo ją męczyły. Marek niby pytał o jej samopoczucie, ale nie wyczuwała w jego głosie troski ani tęsknoty. Telefonował, żeby skontrolować, jak sobie radzą. Niemal zawsze był na jakimś wyjeździe. Taka praca, wszystko rozumiała, ale czuła się samotna i zepchnięta na boczny tor. Kiedyś było inaczej. Mąż przyjeżdżał do domu niemal co tydzień; teraz przestało mu zależeć. Winą za obecny stan rzeczy Katarzyna obarczała swoją chorobę. Bo po cóż komu powykręcana reumatyzmem żona? Ale z drugiej strony, po co tkwić u boku człowieka, który w trudnych chwilach nie wyciągnie pomocnej ręki, nie poda szklanki wody? Przecież małżeństwo powinno być trwaniem razem w zdrowiu i chorobie, może przede wszystkim w chorobie... Wiosną, kiedy ból reumatyczny uniemożliwił Katarzynie wykonywanie obowiązków zawodowych, poprosiła Marka o pomoc. Dziś uważała to za jeden ze swoich największych błędów. Mąż szybko podjął decyzję o przekazaniu obowiązków Oli. Możliwości zerwania kontraktu na zdjęcia w Egipcie, żeby zaopiekować się żoną i firmą, nie brał pod uwagę. – Niedotrzymanie umowy wiąże się z koniecznością zapłacenia wysokiej kary – tłumaczył. – Dlatego firmą zajmie się Ola, w końcu studiuje ekonomię, ty będziesz odpoczywać, a ja wyjadę do pracy. Wydawał się zadowolony z takiego obrotu sprawy. Może właśnie o to mu chodziło? Wszelkie pełnomocnictwa zostały przekazane Oli, a Katarzynę definitywnie odsunięto od firmy. Marek zyskał w ten sposób pełną kontrolę nad rodzinnym majątkiem, bo przecież od zawsze umiejętnie kontrolował wszelkie poczynania córki. Nikogo nie obchodziło, że Katarzyna nie chciała przejść na emeryturę; potrzebowała tylko kilku tygodni odpoczynku oraz kogoś, kto by jej pomagał. Chciała pracować. Była za młoda na siedzenie w domu. Córka trzymała ją jednak z daleka od spraw rodzinnego biznesu, nie chciała rad, nie opowiadała o problemach. Może za tą ostentacyjną samodzielnością i niezależnością krył się strach, że jeśli ojciec dowie się o jakichkolwiek niepowodzeniach, uzna je za słabość i wyciągnie konsekwencje? Marek wymagał samodzielności, zapomniał jednak, że wiedza oraz ambicja nie idą w parze z doświadczeniem. Pozostała nadzieja, że córka nie doprowadzi firmy do ruiny. Na szczęście Marek niedługo wróci, przejrzy dokumenty i wszystko sprawdzi. Katarzyna nie rozumiała, dlaczego nie mogła tego zrobić sama. Kto postanowił pozbawić ją wszystkiego: córka czy mąż?

264


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

*** Kornelia Wyszłam spod prysznica i starannie wytarłam się miękkim ręcznikiem. Był stary, ale lubiłam go najbardziej na świecie nie tylko dlatego, że przyjemnie osuszał ciało. Stanowił też relikt przeszłości, tej szczęśliwej, która już nie wróci. Nie miałam jednak czasu ani ochoty na przywoływanie wspomnień. Ubrałam się szybko, bo w łazience panował chłód. Wygodny, ciepły dres był jak najbardziej odpowiedni do pracy przy komputerze. Na biurku leżały już niezbędne na dzisiaj książki oraz notatki, w głowie kłębiły się myśli; jeszcze tylko zaparzę herbatę w dużym kubku i do pracy. Zaplotłam włosy w dobierany warkocz, po czym pomaszerowałam do kuchni. Ledwie postawiłam na gazie czajnik z wodą, ktoś zadzwonił do drzwi. Pomyślałam, że to listonosz. Na progu zobaczyłam jednak wysokiego, dobrze zbudowanego młodego mężczyznę z czupryną zmierzwionych przez wiatr włosów. Nie potrafiłam określić ich barwy. Były ciemne, ale nie czarne, jakby leciutko rozświetlone promieniami słońca. Spod grzywki spoglądały ciepłe, brązowe oczy. Właściwie nie były brązowe, ale kasztanowe. Jeszcze nigdy nie widziałam tęczówek tak nasyconych pigmentem. Zmieszałam się, uświadomiwszy sobie, że stoję i gapię się na przybysza. – Słucham pana – powiedziałam przyciszonym głosem. – Marcin. – Nie rozumiem... – Mam na imię Marcin – wyjaśnił spokojnie. – Szukam Kornelii Szymczyk. – To ja. O co chodzi? – O to. – Wyciągnął z białej reklamówki ciemnobrązową, doskonale mi znaną torebkę. – Leżała na podłodze w centrum handlowym. Jest twoja? – Ta...ak – zająknęłam się. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś przyniósł mi do domu torbę, którą zgubiłam kilka dni wcześniej. To zakrawało na cud. – Proszę, sprawdź, czy nic nie zginęło. Ręce mi drżały, kiedy otwierałam zamek. Portfel, dokumenty, telefon, kosmetyczka, zeszyt nieco odkształcony przez ołówek, nawet paragony ze sklepów – wszystko było na swoim miejscu, o ile w moim bałaganie cokolwiek miało swoje miejsce. Po prostu nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Nie musiałam się martwić o wyrobienie nowej legitymacji i kart bibliotecznych. Nie musiałam nawet spędzić dzisiejszego dnia przy komputerze, żeby zarobić na nową kratę miejską. – Wszystko jest, dziękuję panu. – Uśmiechnęłam się chyba po raz pierwszy od chwili, w której zauważyłam brak torebki. – Marcin – przypomniał mi. – Zawartość portfela też możesz sprawdzić. – Nie trzeba. – Wiedziałam, że to będzie pierwsza rzecz, którą zrobię, gdy zostanę sama, ale starałam się zachować pozory. – Bardzo, bardzo dziękuję. Czy jestem panu coś winna za odniesienie zguby?

265


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Tak, uśmiech, taki, jak przed chwilą, i odpuść już tego „pana”, bo czuję się stary. A następnym razem lepiej pilnuj swoich rzeczy. Na razie. – Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę windy. – Dziękuję – powiedziałam do jego pleców. Zamknęłam się w pokoju i wysypałam na łóżko zawartość torebki. Nie brakowało niczego. Pieniądze w portfelu tkwiły, jak je ułożyłam, jedynie w okładce z dokumentami znalazłam ślady czyjejś ingerencji. Pewnie Marcin sprawdzał adres. Cóż, trochę szkoda, że widział zdjęcie w legitymacji, ale mówi się trudno. I tak miałam szczęście. Gdyby moją torebkę znalazł ktoś inny, już nigdy bym jej nie odzyskała. A tak wymarzony kurs rysunku ponownie był w zasięgu ręki. Życie jednak potrafi być piękne! *** Ulice Warszawy otulił chłodny, zamglony poranek. Kornelia, odziana w ubiegłoroczną niebieską kurtkę z kapturem i jasnozieloną apaszkę, szybkim krokiem podążała na przystanek. Spieszyła się bardziej niż zwykle. Zaspała. Jesienne zmęczenie dopadło ją kilka dni temu i nie potrafiła go przegnać. Miała jednak nadzieję, że zdąży na autobus, który zatrzymywał się pod szkołą za pięć ósma. Musiała być na matematyce, chociaż jej nienawidziła. Udało się, zdążyła. Z westchnieniem ulgi weszła do autobusu i zajęła miejsce pod oknem. – Cześć, piękna – usłyszała obok siebie znajomy głos. – Kuba? – zdziwiła się. – Przecież nie mój sobowtór. Słuchaj, plan na dzisiaj jest taki: wysiadamy na następnym przystanku i idziemy do parku. Dołączą do nas chłopaki. Posiedzimy, pogadamy, posłuchamy muzyki. Może jakiś meczyk na szybko rozegramy. – Nie gram w nogę. – Oki, my pogramy, ty będziesz patrzeć. – Ja muszę do szkoły, mam klasówkę. – Klasówka nie zając, nie ucieknie. – Zaśmiał się ze swojego żartu. – Kubuś, posłuchaj... – Nelka, daj spokój. Idziemy. – Chwycił ją za rękę i niemal siłą wyciągnął z autobusu. Wiatr rozpoczął wędrówkę pomiędzy połami kurtki, dotknął policzków, zatańczył we włosach. Wolność. Nie ma szkoły, sprawdzianów, dzwonków, obowiązku siedzenia w ławce. Kuba objął Kornelię ramieniem, przełamując jej opór. Kiedy szli obok siebie, tajemniczo otoczeni mgłą, wyglądali na zakochanych. W parku, gdy usiedli na jednej ławce, a on przytulił ją władczym gestem, nikt zapewne nie miałby nawet cienia wątpliwości, że łączy ich coś pięknego. W przytulnym, choć dzisiaj zimnym i wilgotnym zakątku parku byli też przyjaciele Kuby. Kuby, ponieważ Kornelia nigdy specjalnie ich nie lubiła, może poza Oskarem. Oni za to lubili na nią pa-

266


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

trzeć, lubili jej słuchać, lubili, kiedy włączała się do rozmowy, a tym samym nieco odsuwała od swojego chłopaka. Wtedy była nie tylko jego, ale też trochę ich. – Zimno ci, Nela? – zapytał Oskar, mocnym uściskiem dłoni witając się z kolegami. – Tak trochę – przyznała. Na szczęście miała w kieszeni rękawiczki, wsunęła je więc na skostniałe dłonie i zakryła głowę kapturem. Oskar przejechał palcem po zaczerwienionym nosie Kornelii. Podobała mu się. Była dziewczęca, delikatna i miała w sobie mądrość. Zaskakująco dobrze się rozumieli, czasem nawet bez słów. Z przyjemnością zająłby miejsce Kuby u jej boku. Chociaż nie, Oskar nie pozwoliłby, żeby siedziała w zimnym parku na mokrej ławce i szczękała zębami. I nie dopuściłby, żeby wagarowała. Powinna teraz być w szkole, podobnie jak oni na wykładach. Tyle że studenci uczą się zwykle przed egzaminami, a do sesji było jeszcze trochę czasu, Kornelia zaś mogła sobie narobić zaległości, i to w klasie maturalnej. Kuba nie bardzo się tym przejmował. Nie widział też, że siedząca obok niego dziewczyna wcale nie jest zachwycona. Oskar postanowił zrobić coś, co chociaż odrobinę poprawi jej samopoczucie. – Może się przejdziemy? – zaproponował. – Co będziemy tu tak siedzieć? – Nie chce mi się łazić – powiedział Arek, najniższy i najgrubszy chłopak z ekipy. – Pokopmy lepiej. – Pokopmy! – poparto go entuzjastycznie. W czyjejś sportowej torbie znalazła się piłka, szybko ustalono zasady gry, wytypowano bramkarzy. Kornelia została sama. Postawiła stopy na ławce, podciągnęła kolana pod brodę. Było jej jeszcze zimniej niż przed chwilą. Już chyba wolałaby pisać sprawdzian z matematyki; w klasie przynajmniej nie wiało i nie siąpił deszcz. – Uśmiechnij się, piękna! – zawołał Kuba, całując ją w kaptur. Wykonała polecenie. Nie chciała przecież wyglądać na nieszczęśliwą. „Musisz być seksy, zawsze, bez względu na okoliczności” – przypomniała sobie słowa Oli. Plecy same się wyprostowały, nogi opadły na ziemię, a stopy ustawiły się równiutko jedna obok drugiej. „Masz być piękna, nawet kiedy masz ochotę płakać”. Kornelia dumnie uniosła głowę. Żeby jakoś zabić nudę, wyjęła z torby telefon i wybrała numer przyjaciółki. – Co tam? – usłyszała radosny głos Oli. – A nic – powiedziała, uśmiechając się. – Tak dzwonię. Co robisz? – Przygotowuję się do spotkania z klientem. Takie tam, nic ciekawego, ale sekretarka nie mogła tego załatwić, bo facet się uparł i już. Mam nadzieję, że załatwię to szybciutko. A co u ciebie? Jak matma? – Nie poszłam – wyznała Kornelia. – Jak to? Przecież będziesz miała z tego powodu kłopoty. – Pewnie tak. Dobra, nie przeszkadzam ci. Na razie. Rozłączyła się szybko.

267


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ola odłożyła telefon, kręcąc niechętnie głową. Przyjaciółka pakowała się w problemy i robiła to tak naiwnie, że aż przykro było patrzeć. Matmy nie lubiła nigdy, chociaż właściwie trudno zrozumieć dlaczego. Panowały w niej przecież jasno określone reguły, a logiczne rozumowanie wykluczało ryzyko błędu. „Pewnie znowu Kubuś coś wymyślił” – odgadła Ola, nakładając błękitną koszulową bluzkę. Szczerze nienawidziła chłopaka Kornelii. Było w nim coś głupiego, egoistycznego i dziecinnego zarazem, co wręcz odpychało. „Boże, kiedy on się od tej Neli odczepi?!” Nie miała jednak czasu na złość. Musiała wyglądać perfekcyjnie, a zostało niewiele czasu. Klient, z którym była umówiona, reprezentował ogólnopolską sieć handlową. Podpisanie z nim kontraktu oznaczało dla firmy stały, pewny i niemały dochód miesięczny. Sytuacja wymagała więc mobilizacji wszystkich sił. Wygląd był niezaprzeczalnym atutem Oli. Potrafiła zmieniać się jak kameleon. Czasem udawała pustą nastolatkę w spódniczce ledwie zakrywającej pośladki, czasem leniwą domatorkę w dresie, czasem pilną studentkę, ubraną w dżinsy i T-shirt, a czasem wytworną, dobrze ułożoną damę. Dziś pragnęła pokazać się jako bizneswoman. Ta rola była nowa, ale nie pozwoli, by trema ją sparaliżowała. Spojrzała w duże lustro wiszące na ścianie w garderobie. Czarna, wąska spódnica sięgała nieco przed kolana. Wpuszczona w nią błękitna bluzka miała starannie zapięte guziki, ale nie wszystkie. Trzy od góry pozostawiały miejsce dla wyobraźni. Nic nie obnażały, ale co nieco odsłaniały. – Jest dobrze – powiedziała Ola. Wsunęła stopy w pantofle na obcasie, które optycznie wydłużyły nogi, nałożyła czarny żakiet. – Pani prezes na szóstkę. – Przesłała sobie uśmiech i wyszła do przedpokoju. Do firmy dotarła pół godziny przed czasem, tak jak planowała. Zdążyła spokojnie poprawić makijaż, rozłożyć na biurku dokumenty i zebrać myśli. Była w sekretariacie sama, mogła więc nawet przećwiczyć mimikę oraz sposób siedzenia. Punktualnie o dziesiątej do biura ktoś wszedł. Ola domyśliła się, że to umówiony klient, ale nie oderwała wzroku od monitora, udając zapracowaną. – Dzień dobry – usłyszała męski, jakby znajomy głos. – Dzień dobry – odparła spokojnie. – Słucham pana? – Jestem umówiony z Aleksandrem Madziarem. – Aleksandrą – poprawiła i w końcu przeniosła wzrok na gościa. Zamarła, gdy zobaczyła jego stalowoszare, zimne oczy. Znała tego faceta i to lodowate, taksujące spojrzenie. Postanowiła jednak grać swoją rolę do końca. Przecież była w tym świetna. – Nie, z panem prezesem Aleksandrem. – Mamy panią prezes. – Wstała i podała dłoń klientowi. – Aleksandra Madziar. Mężczyzna niepewnie uścisnął rękę Oli. Wtedy dostrzegł na jej przegubie srebrną bransoletkę. Wydała mu się dziwnie znajoma. Zaraz... gdzie on ją widział? Nie mógł sobie przypomnieć, był jednak pewien, że widział ją całkiem niedawno. 268


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Karol Jeżycki – powiedział, uważnie badając rysy twarzy Oli. – Czy my się przypadkiem nie znamy? – Nie przypuszczam. Proszę. – Wskazała krzesło naprzeciwko biurka i zajęła miejsce w fotelu obrotowym. – Przygotowałam wstępny projekt umowy, według naszych wcześniejszych ustaleń telefonicznych i mailowych. Proszę bardzo. – Podała mu plik kartek. Karol zagłębił się w lekturze. Musiał przyznać sam przed sobą, że umowa została napisana fachowo, jasno określała obowiązki i prawa obu stron, nie zostawiając luk prawnych. Nie spodziewał się, że osoba tak młoda może być prezesem firmy cieszącej się doskonałą opinią. Zwierzchnik, który polecił mu nawiązanie współpracy z Frutsmakiem, powiedział wyraźnie, że prezesem jest pan Madziar, stąd zdumienie. Teraz jednak nie był już pewien, czy padło słowo pan; samo nazwisko nie miało formy żeńskiej. Zwyczajnie się zbłaźnił. Dlaczego nie przyszło mu do głowy, aby rozszyfrować, co znaczy Aleks? Podpis pod elektroniczną korespondencją zinterpretował po swojemu. Trudno, ma nauczkę na przyszłość. Teraz należało zatrzeć niemiłe wrażenie. – Umowa jest jak najbardziej w porządku – oświadczył, składając podpis we właściwym miejscu. Nie miał ochoty na negocjacje, był zbyt wzburzony. Ola ledwie stłumiła okrzyk satysfakcji. Zaczekała, aż Karol Jeżycki postawi parafkę na każdej stronie dokumentu, po czym sama postąpiła tak samo. – Mam nadzieję na owocną współpracę – powiedziała, wstając ponownie i wyciągając rękę. – Ja również. – Uśmiechnął się i uścisnął podaną sobie dłoń. Przyjrzał się jej uważniej niż wcześniej, skupiając uwagę na srebrnej bransoletce. Przyczepiony do niej maleńki klucz kołysał się dokładnie tak samo jak wtedy... – To ty – stwierdził, nie kryjąc zdumienia. – A myślałem, że to naprawdę pomyłka. – Słucham? – Prezes firmy galerianką. Ja chyba biorę udział w jakiejś farsie! Zabrał swoją kopię dokumentu i opuścił biuro, w duchu zastanawiając się, w jaki sposób unieważnić zawartą przed chwilą umowę. Postanowił przedłożyć ją prawnikom współpracującym z jego firmą. Oni na pewno znajdą jakieś nieścisłości. Ola tymczasem opadła na fotel, oparła łokcie na biurku i ukryła twarz w dłoniach. Czuła się okropnie upokorzona. Wiedziała, że powinna jechać na uczelnię, ostatecznie trzy tygodnie temu zaczął się rok akademicki, ale nie potrafiła zmobilizować się do działania. – Pani Olu, źle się pani czuje? Uniosła głowę i spojrzała na krępą brunetkę stojącą przed biurkiem. Ileż ta dziewczyna była od niej starsza? Pięć, sześć lat? Dlaczego mówiła do niej „pani”, a nie po imieniu, jak znajomi? Kto zbudował tę barierę? Po co? Matkę lubili tu wszyscy, przyjaźniła się ze współpracownikami i nigdy nie wymagała sztucznych form grzecznościowych. Dla każdego była po prostu Kasią, co ani trochę nie podważało jej 269


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

autorytetu. Miała szacunek i już. Ola zbudowała barykadę, myśląc, że tak trzeba, żeby mieć władzę. Dziś tego żałowała. Zapewne gdyby w relacjach ze współpracownikami była cieplejsza, mogłaby teraz wypić kawę w towarzystwie sekretarki, pogadać tak po prostu, o życiu, poczuć się lepiej. Wybrała jednak izolację, więc musiała w niej trwać. – Wszystko w porządku – powiedziała, zmuszając się do uśmiechu. Podpisała leżące na biurku dokumenty, wydała kilka poleceń, po czym włożyła płaszcz i opuściła budynek firmy. *** Synu, pewnie wydaje Ci się dziwne, że piszę list, skoro jesteś w pokoju obok i w każdej chwili mogę do Ciebie przyjść. Ale o niektórych sprawach trudno rozmawiać, szczególnie gdy w roli sędziego ma wystąpić własne dziecko. Papier zaś jest cierpliwy, nie patrzy z wyrzutem, nie zadaje krępujących pytań, nie wybucha gniewem. Niech więc najpierw on pozna moją tajemnicę, a potem przekaże ją Tobie. Może dzięki takiej formie wreszcie odkryjemy to, co powinno zostać odkryte już dawno temu. Kiedyś popełniłem błąd. Polegał na mało precyzyjnym określeniu uczuć oraz podjęciu nieodpowiedzialnej decyzji. Gdyby to było możliwe, miałbym dwie żony, dwoje dzieci i szczęśliwą rodzinę. Ja na pewno byłbym szczęśliwszy. Dziewczyna, której nazwisko widnieje w testamencie, to moja córka. Matka ma wątpliwości, twierdzi, że kobieta, z którą się zadałem, może kłamać, bo przecież wybrała życie uznawane za niemoralne. Ja wiem swoje. Ona nigdy niczego ode mnie nie chciała, poza miłością, a tej mogłem jej dać zbyt mało. Odeszła. Może nie powinienem na to pozwolić, ale nie potrafiłem jej zatrzymać. Miałem już żonę i Ciebie. Każda decyzja była zła. Masz siostrę. Wiem, że zawsze marzyłeś o rodzeństwie, dlatego chciałem Ci to powiedzieć już dawno. Coś mnie powstrzymało. Skoro jednak prawda już wyszła na jaw, chcę, żebyś poznał ją całą. Ode mnie. Pytaj więc, a ja odpowiem. Jestem to winien Tobie i Twojej siostrze. Starzejemy się, umieramy. Musisz poznać swoją siostrę, zaprzyjaźnić się z nią, bo przyjdzie dzień, kiedy będziecie mieli tylko siebie i aż siebie. W drugiej kopercie znajdziesz dane niezbędne do odnalezienia kobiety, którą bardzo kochałem, oraz naszej córki. Zrób to. Ja nie mam dość odwagi.

2. Marcin W przód, w tył, w przód, w tył... Moje biodra poruszały się rytmicznie, pracując na chwilę przyjemności, a myśli krążyły wokół dziewczyny, którą zobaczyłem kilka dni temu w galerii handlowej. Tkwiła w mojej głowie i nie chciała wyleźć. A może to ja nie chciałem jej stamtąd wyrzucić? Była śliczna. Nie chuda, nie gruba, taka w sam raz, ze zgrabnym tyłeczkiem, szczupłą talią, kształtnymi piersiami i świetnymi noga270


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mi. W niczym nie przypominała patyczaka. Szarozielone oczy kryły w sobie głębię i wrażliwość. Fascynowały mnie niespotykaną barwą, pociągały, magnetyzowały. Chciałem przegnać smutek, który w nich mieszkał i nie znikał nawet wtedy, kiedy się uśmiechały. Chciałem zanurzyć palce w gęstych, lśniących włosach i przybliżyć się do jej ust, kuszących niczym nagrzane słońcem maliny. Pragnąłem poczuć ich smak, zapach, miękkość. Bo były miękkie, to nie budziło cienia wątpliwości. Spojrzałem na leżącą pode mną kobietę. Rozchylone wargi zachłannie chwytały powietrze. Piwne oczy zdobił makijaż, wciąż nienaganny. Ufarbowane na blond włosy wdzięcznie spoczywały na poduszce. Wezbrane podnieceniem sutki domagały się dotyku. Ciało tej kobiety należało do mnie. Było rozpalone do granic wytrzymałości i czekało na spełnienie. Dałem mu je. Beznamiętna przyjemność do złudzenia przypominająca czynność fizjologiczną. Zadziwiające... nigdy wcześniej nie myślałem w taki sposób. Seks to seks, powinien się kończyć orgazmem, który przecież mi się należał. Gdy zdejmowałem prezerwatywę, zdało mi się, że ktoś na mnie patrzy. Z wyrzutem...? Dziewczyna o smutnych zielonych oczach... A kogo to obchodzi? Dlaczego w ogóle myślałem o tej gówniarze? Przecież nie miała w sobie nic fascynującego. No, może jeszcze ubrana w tę kieckę mini i bluzkę z dekoltem, była warta grzechu. Ale w dresie, bez makijażu, z dziecinnym warkoczem... Kogo ja chciałem oszukać? Przecież w dresie pociągała mnie jeszcze bardziej. Była naturalna, kobieca i bardzo, bardzo ładna. Nie potrzebowała tony kosmetyków, nie musiała kusić dekoltem ani uśmiechać się zachęcająco. Miała w sobie coś, co przyciągało. A ja? Poddawałem się temu jak skończony idiota. Nie chciałem jej mieć. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby ją zbajerować, poderwać i zaliczyć dla kolejnej chwili przyjemności. Chciałem... No właśnie, czego chciałem? – Co jest, misiaczku? – usłyszałem. Nagie ramiona zacisnęły się na moim torsie, do pleców przylgnęły wciąż nastroszone sutki. Poczułem dziwne niechęć, niemal wstręt. – Idź już – powiedziałem. – I żebym cię więcej nie widział. Nie wiem, dlaczego dodałem drugie zdanie. Przecież moja blond piękność była boginią seksu. Perfekcyjna w każdym calu, prosta w obsłudze, precyzyjna w odczytywaniu moich potrzeb. Miałem ją, kiedy, jak i gdzie chciałem. Zresztą nie tylko ją. Nie była zazdrosna, wiedziała, że mężczyzna taki jak ja nie zadowoli się jedną kobietą. Nie wymagała wierności. Tak było dobrze. Zaraz się ubierze i wyjdzie, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie będzie oczekiwała przeprosin. Wróci, kiedy tylko wyciągnę rękę. Odczekałem jeszcze chwilę, po czym nałożyłem czysty podkoszulek i dżinsy. – Kornelia... – szepnąłem, biorąc do ręki leżącą na kuchennym stole kartkę. Spojrzały na mnie szarozielone mądre oczy. Może nie powinienem, ale zrobiłem kopię zdjęcia, które znalazłem w jej torebce. – Kornelia – powtórzyłem głośniej, sycąc uszy brzmieniem tego imienia. Było w nim coś niezwykłego. Pasowało do ciepłego uśmiechu, romantycznego pukla włosów spoczywającego na czole, małego, lekko za271


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dartego nosa. Gdzieś we mnie narodziło się pragnienie, żeby móc kiedyś powiedzieć „moja Kornelia”. Odłożyłem kartkę i nalałem wody do czajnika. Miałem nadzieję, że mocna kawa wybije mi z głowy miłosne pierdoły i zmobilizuje do pracy. Tak też się stało. Kolejne dwie godziny spędziłem nad fakturami, rozliczeniami i nudnymi formalnościami, które stanowiły mniej przyjemną część mojego życia zawodowego. Później nie wytrzymałem. Zamknąłem laptop i pojechałem pod blok Kornelii. Nie wszedłem na górę, nie miałem jej przecież nic do powiedzenia. Obserwowałem drzwi wiodące na klatkę schodową, licząc, że będę mógł chociaż popatrzeć na dziewczynę, do której wciąż odpływały moje myśli. Los mi sprzyjał. Po godzinie bezczynnego tkwienia w samochodzie ujrzałem Kornelię, idącą za rękę z chłoptasiem, który prawdopodobnie był w jej wieku, może starszy o rok. Wezbrała we mnie wściekłość. Nie wiem, dlaczego myślałem, że jest sama, że mam otwartą drogę, że wystarczy się pojawić, rzucić kilka komplementów i dziewczyna będzie moja. W zasadzie nigdy nie starałem się o kobiety, to one mnie chciały i robiły wszystko, żebym zwrócił na nie uwagę. Tym razem było inaczej, co budziło nieznane wcześniej emocje. Czyżby uśpiony instynkt łowcy? Czy ja go jeszcze posiadałem? Pamięć spłatała mi figla, stawiając przed oczami śliczną blondynkę. Kiedy ją poznałem, miała czternaście lat. Byłem trzy lata starszy i zakochałem się bez pamięci. Przez dwa miesiące musiałem ją oswajać, odciągać od koleżanek, zdobywać zaufanie, walczyć ze złośliwymi uśmieszkami tych zazdrośnic. Później były szalone chwile uniesień, buziaki, najpierw nieśmiałe, później bardziej namiętne. Razem weszliśmy w świat erotyki. Myślałem, że zawsze będziemy parą. Wtedy wierzyłem jeszcze w miłość, ideały, sens tworzenia związku. Wszystko runęło pewnego lipcowego wieczoru. Wróciłem z obozu dzień wcześniej, odświeżyłem się i pobiegłem do mojej dziewczyny. Nie zapowiedziałem się. Chciałem jej zrobić niespodziankę. Tymczasem ona zrobiła ją mnie. Klęczała w ciemnym kącie brudnej klatki schodowej, a przed nią stał jeden z moich kumpli. Trzymał dłonie na jej głowie, sterując prędkością i intensywnością serwowanej sobie przyjemności. „Powinieneś się trzymać z daleka od tej Kornelii – szepnął jakiś głos w mojej głowie. – Będziesz przez nią cierpiał, tak samo jak wtedy”. „Ona jest dobra i wrażliwa” – powiedziało moje drugie, łagodniejsze ja. „Jest jak każda inna, tylko lepiej się maskuje”. „Znasz ludzi, mylisz się rzadko. Ale daj dziewczynie szansę. Daj szansę sobie. Jedną jedyną, maleńką, ostatnią”. Uderzyłem pięścią w kierownicę, żeby bólem zagłuszyć myśli. Jeszcze nie wiedziałem, jak postąpię. Jednego byłem pewien: zaczęło się ze mną dziać coś dziwnego, coś, czego nie przewidziałem, nie chciałem...

272


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Katarzyna Kowalewska: Przez żołądek do Obierca (fragment powieści Pijany skryba) Zanim nauczyłem się pisać, wiedziałem już, w którym miejscu układa się sztućce deserowe i że ostrze noża należy skierować w stronę talerza. Do zupy nie wolno podawać alkoholu, a do ryb pasuje tylko wytrawne białe wino. Ani razu nie miałem ochoty zastosować zasad etykiety przy stole, choć zdarzały się chwile, jak dziś, kiedy powinienem był je sobie wziąć do serca. Za późno się jednak zorientowałem. – Bon appétit! – zachęciła Kinga i umieściła mi przed twarzą talerz rozłożysty jak kapelusz Hanki Bielickiej. Z naczynia powiało grozą. Gapiło się na mnie pięć par czarnych oczu. To ty jesteś winien naszej śmierci przez zanurzenie w skwierczącym tłuszczu – mówiło spojrzenie różowych robali. Mogłem iść o zakład, że chciały ze mną wyrównać rachunki. Kierunek, jaki wskazywały ich odnóża i wąsy, nie pozostawiał wątpliwości. Nigdy dotąd w konfrontacji z robalem nie odniosłem porażki, ale z tymi stworzeniami nie miałem odwagi się spierać. Tu i tam wychylały się czerwone szczypce, których zadaniem było ucinać wszelkie dyskusje. – Maciek, wszystko w porządku? Nie smakują ci owoce morza? – spytała Kinga głosem à la szlifierka, na który zwróciłem uwagę już na imprezie zapoznawczej, ale wtedy postanowiłem dać jej szansę. Szlifierka szlifierką, ale dziewczyna miała biust jak Mariah Carey. I oczy. Uśmiech też. Przyznaję się, przede wszystkim biust. Ale wyobraźcie sobie sytuację: z głośników leci I can’t live, if living is without you, a słowiańska Mariah kołysze biodrami i... – Halo, Ziemia do Maćka! Szlifierka. – No co ty! – zełgałem mechanicznie, bo w myślach wciąż ściskałem biodra wokalistki. Musiałem jednak puścić, ponieważ oddział marines na talerzu czekał na mój ruch, a szefowa sztabu generalnego traciła powoli cierpliwość. – Owoce morza są super – dodałem dla większej wiarygodności, ale Kinga nie połknęła haczyka. – Nawet nie spróbowałeś. – Wskazała na komplet sztućców zawiniętych w czystą serwetkę. – Po prostu podziwiam twoje dzieło. Doskonała kucharska robota. O, proszę, niniejszym zaczynam. Wziąłem do ręki widelec i podłubałem w rukoli. Pomiędzy liśćmi czekały na mnie dalsze atrakcje. Konkretnie: glutowate spirale z mackami. Przełknąłem ślinę i rozejrzałem się za torebką, jakby co. W zasięgu wzroku nie znalazłem niczego odpowiedniego. Trudno, najwyżej wykorzystam siatkę ze strojem na siłownię. Przed spaniem chodzę na bieżnię, więc wziąłem ze sobą manele. W razie gdyby Mariusz zapytał, co się stało, rozegram to miękko. Spojrzę na wymiociny jak na integralny element koszulki i powiem: 273


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Dałem z siebie wszystko, aż wyplułem płuca. – Prosto na koszulkę? Nie lepiej było skoczyć do klopa? – E tam, łajza, a nie biegacz, kto robi sobie przerwy w trakcie maratonu. Chyba wyjdę z tego z twarzą, prawda? Okej, obetrę najpierw papierem. – Z twojej miny można wyczytać co innego – zauważyła Kinga, odgrywając faceta po wypiciu setki, która mu nie weszła. Zrobiła na mnie wrażenie ta młoda dama w niebieskiej bluzce. Jej mina doskonale obrazowała sytuacje, z jakimi przychodziło mi się mierzyć co weekend. Mariah Carey, której nieobce są ludzkie troski. Macieju, Kingo, oto połączył was los. Nie ma sensu walczyć z tym uczuciem. Tylko te owoce morza psuły odbiór na moim radarze zgodności. Ale Mariah śpiewała: But I guess that’s just the way the story goes. Widać tak jednak musi być. Mariah zna się na rzeczy. Wybiorę najmniejsze żyjątko – zamknę oczy, wstrzymam oddech – i połknę w całości. Czym takie macki mogłyby mi zaszkodzić? Witajcie z powrotem, koleżanki z głębin – pomyślałem, a Kinga uśmiechnęła się i zachęciła gestem do jedzenia. To mi dodało odwagi. Naprowadziłem widelec na obiekt i zastygłem. Między dwiema pomarańczowymi skorupami ujrzałem cipki. Poważnie. Klasyczne cipki z ich pofałdowaną architekturą, tylko o innej kolorystyce. Żółtawo-bure. – O, widzę, że jesteś amatorem małży – podchwyciła Kinga, podczas gdy ja szczerzyłem się do talerza. – Nie inaczej! Bez małży to danie byłoby jak listonosz bez roweru. Jestem mistrzem porównań. Ktoś przegapił? Nie szkodzi, znajdzie się jeszcze okazja do wyrażenia podziwu. – Wcinaj, zanim wystygnie – ponagliła kandydatka na moją drugą połowę pomarańczy. Rozgarnąłem ostrożnie szczypce. Robale zmieniły szyk. Większość z nich leżała teraz odnóżami do góry. Poddały się, wyciągnęły kopyta. Wziąłem akt kapitulacji za dobrą monetę i wyłowiłem widelcem jedną z cipek. Zafalowała, jak galaretka Gellwe, smak nieokreślony, i wywinęła się z powrotem na talerz. Musiałem działać. Kinga oparła brodę na splecionych dłoniach i zaczynała nabierać podejrzeń. Nie ma sprawy, moja droga, zaraz się przekonasz, jakim to jestem amatorem małży. Zdecydowanym ruchem wbiłem widelec w losowo wybraną treść talerza. Macki i dwie cipki. Dam radę, choć miałem nadzieję na rukolę. W podobnych sytuacjach przypominam sobie starego kurdupla zapoznanego na wczasach, pana Kazia, który każde zdanie, zamiast kropką, kończył stwierdzeniem: trzeba lubić, co się ma. Nawet wtedy, gdy zrzucił z podestu dyrygenta, wskutek czego pożegnał się z etatem w Filharmonii Narodowej. Zdecydował wówczas, że rozpocznie karierę puzonisty w Miejskiej Orkiestrze Dętej w Szydłowcu. A na koniec powiedział: tak, tak, trzeba lubić, co się ma. I tyle go widzieliśmy.

274


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kinga tymczasem, maître cuisinier, wyglądała na coraz bardziej zniecierpliwioną. Nie trzeba było mieć dyplomu z psychologii, żeby to zauważyć. Nie przełknęła ani kęsa z własnego talerza. Wytrzeszczała na mnie oczy i czekała. Nie mogłem przedłużać tej chwili w nieskończoność, zwłaszcza że Mariah Carey w ułamku sekundy przepoczwarzyła się w Rowana Atkinsona, za którym nie przepadałem. Czułem również, że jeszcze chwila i obleję jakiś test. Dlatego połknąłem na raz to, co miałem na widelcu. Proszę, dokonało się. Mogliśmy zatrzymać stoper. Niech zagrzmią trąby, oto Maciej Borowski przeżył cud jedzenia. Byłoby cudownie zacząć teraz świętować, lecz niestety zamieniliśmy się rolami. Teraz nie Kinga, a ja wybałuszałem oczy. Zalew Obierecki. Nagle przypomniał mi się ten znajomy aromat mułu i butwiejącego zielska w moim rodzinnym Obiercu. Tkwiący w podświadomości, bo oto stanęło mi przed oczami wspomnienie brunatnego paskudztwa, które dryfowało po tafli wody. Z Piotrkiem, kumplem z dzieciństwa, skakaliśmy na dechę z pomostu. On już był w wodzie, ja się rozpędziłem, skoczyłem i siłą uderzenia wzbiłem w powietrze wodorost, który wylądował koledze na czole. Chlast! Piotrek dostał z liścia, że tak powiem. Zakryłem usta dłonią. Złapałem serwetkę i obejrzałem z nadzieją, że można z niej wykombinować worek. Nie można było, za mała. Zasłoniłem się drugą dłonią. Ciekawe, czy zmieszczę w obu całą zawartość żołądka. Zabulgotało mi w brzuchu. Cholera! Spojrzałem w dół i pogratulowałem sobie bezmyślności. Macki. Odnóża. Wąsy. Żołądek zaczął grać nowoczesny jazz. Zwalniał, przyspieszał, gubił rytm, odnajdował, przyłączały się nowe instrumenty. Drzwi do łazienki – pomyślałem w ostatniej chwili. Na oko osiem długich kroków. Wystrzeliłem z krzesła. Pokonałem odległość w sześciu susach. Usain Bolt. Gdzie to pieprzone światło?! Nie znalazłem. Bryzg! Wizg! Na ścianę chlusnęła bura masa. Przyklęknąłem i wypuściłem głośno powietrze. Otarłem usta rękawem i pewnie zacząłbym się modlić, gdyby nie fakt, że jestem ateistą. Z tapety przy drzwiach do łazienki spływała pomidorowa i dwie ciemnożółte cipki. Nadbiegła nieświadoma strat gospodyni. Matka Teresa przybyła mi służyć pomocą. – Maciek, wszystko...? Jasna dupa! Moja tapeta w stylu safari! Ty gadzie! Co ty narobiłeś?! W tym miejscu skończyły się uprzejmości. Amor wyfrunął przez uchylony lufcik, pokazując tyłek. Nastrój prysł. Kinga odciągnęła mnie od ściany i wywlekła do przedpokoju. Niewiarygodne, dysponowała siłą prasy hydraulicznej. Szlifierka i prasa w jednym. Kobieta-obrabiarka. – Kinga, ja nie chciałem. Wszystko wytłumaczę – wymamrotałem, zasłaniając twarz ręką. Bałem się. Dla ratowania honoru udałem, że wycieram resztki jedzenia. – Co wytłumaczysz?! Że na tym polegają twoje arystokratyczne maniery?! – Jakie maniery? Ty mnie przypadkiem z kimś nie pomyliłaś? Ja Maciek jestem. Chłopak z Obierca. 275


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Ach tak?! – Ach tak. Lubię kolory jesieni i herbatę z imbirem. Naprawdę spoko ze mnie gość. – Poważnie?! Nie zauważyłam – pomstowała dalej, a ja rozkładałem ręce. Zawahała się na jeden oddech. – Zabierz tę swoją torbę Adidasa. Ha, ha! Nie było większego nadruku? I nie pokazuj mi się więcej na oczy. – A pójdziesz ze mną jutro do kina? Będzie ciemno, w ogóle mnie nie dostrzeżesz. – Wypad – podsumowała i wycelowała palcem w drzwi. Nie pozostało mi nic innego, jak zabrać torbę i opuścić lokal. Dla ścisłości, logo Adidasa nie było takie duże. Piętnaście na trzydzieści. Bez przesady. Zlazłem z czwartego piętra kamienicy i ruszyłem przed siebie. Było ciemno, deszcz siąpił, gołąb srał na gzymsie. Zaraz wzbije się w powietrze i narobi mi na głowę. Zadzwoniłem do Mariusza. Sytuacja kryzysowa. W takich chwilach przyjaciel jest jak gąbka antystresowa. A że nie miałem jej pod ręką, żeby pouciskać, postanowiłem się wyżyć na nim. Z braku laku i kumpla przycisnąć się da. Odebrał po piętnastym dzwonku. – Cieciu, co ty jej naopowiadałeś? – zapytałem, rezygnując ze wstępu. Uprzejmości wymienimy, gdy znajdzie się ku nim powód. Teraz zdobyłbym się jedynie na mocny uścisk dłoni, ale taki, który naprawdę miażdży kości. Niestety rozmawialiśmy przez telefon. – O, kłopoty w raju – odpowiedział i zaczął się śmiać. Wsadziłem samsunga do kieszeni. Wyciągnąłem gumę Orbit. Odczekałem chwilę, w której Mario uniknął wysłuchania audiobooka pod tytułem „Opierdol”. Przyłożyłem słuchawkę z powrotem do ucha. – Już? – spróbowałem wrócić do tematu. – Maciek, ale heca! – wyła ta ściśnięta gnida. Cieszę się, że rozjaśniłem twój wieczór, ale wróćmy do momentu, gdy odpowiadasz na pytania o laskę, z którą się spotkałem za twoją namową – pomyślałem. – Nie mów, że zrobiła te owoce morza?! – ryczał. – Zrobiła, kutafonie. A ja przyjdę zrobić z ciebie owoc jabłoni wyjątkowo kwaśnej odmiany. Nawijaj, bo muszę wiedzieć, o co chodzi. A jak nie wiem, w czym rzecz, to robię się nerwowy i minuty w pleju naliczają się podwójnie. – Wiesz, powiedziałem jej o twoich szlachetnych dziadkach. Że mają w herbie jakiś obierak. – Obierec. Wiedziałem, że przebywa na imprezie i przy takich okazjach zazwyczaj nie pija herbaty, ale najwyraźniej, oprócz wódki, wypił fiolkę serum prawdy i, co gorsza, wielce go bawiło psychiczne znęcanie się nade mną. – No coś tam. Powiedziałem też, że macie tyle kasy, co gościu od Polszitu. 276


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Mieliśmy. Moi starzy zostali hippisami i przepuścili wszystko w Afryce. Wiedziałeś o tym, bucu. – Niby tak, ale jak bym nie podkoloryzował, to numer byłby słaby. Macieju, powinieneś mi dziękować. Reklamę ci zrobiłem. Pomyśl tylko, laska uważa, że jesteś... – przerwał. – Co tam?! No już! Sorry, stary, muszę lecieć, bo mnie kolejka ominie. Wpadaj do nas. Ja pierdzielę... – Rozłączył się. Miałem do wyboru dwie opcje. Iść tam i spuścić mu łomot. Teoretycznie doskonały pomysł, jednak Mariusz był trzy razy większy ode mnie. Wiadomo, jak by się to skończyło. Mariusz, przepraszam bardzo, czy byłbyś tak łaskaw, o ile ci to z niczym nie koliduje, i roztrzaskał moją twarz o własną pięść? Co ty na to, zainteresowany? Może jednak innym razem. Z drugiej strony zarzygałem Kindze ścianę i miałem z tego powodu wyrzuty sumienia. Fajnie jest pozostawić po sobie ślad, ale lepiej, żeby wyrył się w sercu niż na tapecie w cętki. Kazik może się cieszyć z dyrygowania w Szydłowcu, ale mnie zadowoli dopiero orkiestra Opery Paryskiej. Taka jak tam, na czwartym piętrze. Niech ona przejmie batutę. Wracam! Przeprogramowałem GPS w głowie. Jako cel podróży wpisałem adres Kingi i zrobiłem w tył zwrot. * Nim się obejrzałem, doszedłem do Targowej. Deszcz chlusnął niczym z wiadra, by zepsuć mi fryzurę oraz zmoczyć bluzę, po czym przestał padać tak samo nagle, jak się pojawił. Przyjrzałem się temu zmokłemu chartowi, co udawał mastiffa, czyli sobie, i wyżąłem na próbę róg bluzy. Nie stała się ani odrobinę mniej mokra. Licha ze mnie wirówka. Z braku innych opcji winiłem za to Mario. Zabluźniłem dwukrotnie, może dwudziestokrotnie. Pomachałem na pożegnanie Targowej, szerokiej praskiej arterii, na której nietutejsze dziewczyny mocniej ściskają torebki, a mężczyźni żałują, że bez blizny na twarzy gorzej wtapiają się w tło. Zawróciłem. Hej, pójdę do dziewczyny, pójdę do jedynej, bo uznała mnie za pajaca bez manier. Udowodnię jej, że nie miała racji. Pod warunkiem, że najpierw przestąpię jej próg. Piętnaście minut temu przekraczałem tenże, tylko w odwrotnym kierunku. Przy odrobinie szczęścia i kapce kreatywności uda mi się ten manewr powtórzyć. I to tak, że zakończy się happy endem. Pomyślałem: co by zrobił Scottie Pippen, najlepszy niski wysoki skrzydłowy? – Po pierwsze, kichałbym na klapniętą fryzurę i bluzę przemokłą od deszczu – odpowiedział mój wyimaginowany przyjaciel. Przybiliśmy pełną zrozumienia piątkę. – Ale, Scottie, ty jesteś królem NBA, tobie kiepska fryzura ani nasiąknięta bluza nie mogą popsuć renomy, a mnie owszem. Spójrz tylko, jestem chudy, wręcz patyk. Moja fizis nie budzi szacunku. – Matt, nic na to nie poradzę. Nie ja dostałem przydomek Magic, więc cudów nie czynię. Jestem tylko twoim wymyślonym kumplem. Pogadaj z tym prawdziwym. 277


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tak zrobiłem przed randką. Spytałem o radę Mariusza. – Nałóż kilka warstw ciuchów – polecił don Mario, który zastępował mi ojca, ojca chrzestnego. Roztoczył nade mną parasol ochronny z pięści i szerokich pleców. Nasza przyjaźń była wyjątkowa, dynamiczna, zmierzająca ze skrajności w skrajność. Raz kradliśmy konie, raz odmawiałem ostatni pacierz, mimo że wszystkich zapomniałem. Poznałem Mariusza na siłowni, na którą przyszedłem pobiegać w rytm muzyki klubowej. Na co dzień nią gardziłem, ale tu nie miałem nic do gadania, nie ja decydowałem o ścieżce dźwiękowej. Poprosiłem chłopaka z obsługi, żeby ściszył, a on to uczynił. Ze strefy sztangi dał się słyszeć pomruk. Przyjąłem to za dobrą monetę. Znaczy, że sztangista też dawno chciał ściszyć, ale wstydził się lub nie mógł o to poprosić. Odpaliłem bieżnię i zacząłem standardowy maraton. Z nudów wsłuchiwałem się w odgłosy dyskotekowej muzyki. Marsz rozgrzewkowy mnie znudził, więc przyspieszyłem. Zsynchronizowałem bieg z przyciszoną muzyką i mogłem się uznać za integralny element siłowni, gotowy osiągnąć swój joggingowy zen. Uderzenia butów w taśmę bieżni zagłuszyły dźwięki z głośników. Bardzo dobrze, klasyka to to nie była, mała strata. Zrozumiałem jednak, że była to strata dla sztangisty. Za późno. Dopiero po chwili zorientowałem się, że coś się zmieniło. Wytężyłem umysł, by ustalić, co. Sapanie na ławce ucichło, a raczej się przeniosło. Ciężki wdech, głośny wydech. Słyszałem je teraz przy uchu. Odwróciłem głowę i pierwsze, co zrobiłem, to straciłem równowagę, a taśma pociągnęła mnie na ziemię. Rąbnąłem tyłkiem na linoleum, wylądowałem na wznak i uzyskałem dobry widok na dwumetrowego bizona z drutem kolczastym na jednym ramieniu i wężem boa na drugim. Maciek leży, któż pobieży? Wolałbym, żeby to jednak nie pobieżył on. Niestety stał nade mną i świecił okrągłą łysą czaszką. W ustach prezentował poczwórny garnitur zębów. Wytrzeszczone, bezrzęse oczy rozdzielał nos, wprasowany w owal prawdopodobnie w wyniku stoczonych walk. Przypomniał mi się film z młodości. Dwóch hydraulików ratowało świat przed zagładą, a przy okazji seksowną panią archeolog vel córkę prawowitego króla krainy z innego wymiaru. Ścigał ich wielki, kwadratowy, napakowany bezmózg z małym, okrągłym, gadzim łepkiem. Długi płaszcz, kiepskie teksty i argumenty wyrażane za pomocą pięści. – Super Mario Brothers! – przypomniałem sobie. Niestety na głos. – Cooo?! – zagrzmiała góra mięsa, wyciągnęła rękę i podniosła mnie za koszulkę. Strzepnąłem niewidzialny kurz, udając zrelaksowanego w jego wilgotnym uścisku. W środku trząsłem się jak ratlerek na mrozie. Ile zostało mi czasu? Czy to ostatnia wizyta w fitnessie? Na tym łez padole? Sala zaczęła pustoszeć. Taśma bieżni przesuwała się dalej w jednostajnym rytmie. Głośniki pod sufitem wibrowały klubową rąbanką. Oto ścieżka dźwiękowa ostatnich minut Macieja Bo278


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rowskiego – serdecznego przyjaciela zwierząt, który starszym sąsiadom nie odmawiał pomocy Kto żyje w sercu tych, którzy pozostają, nie umiera. Niech spoczywa w pokoju. Kompakty swe przekazuję małej Andżelice spod piątki, draceną niech się zaopiekuje pani Wanda. Sztangista nie pozwolił mi dokończyć testamentu, gdyż wolną ręką uderzył w panel bieżni. Taśma stanęła, sprzęt ucichł. Puścił mnie i trzepnął w ramię. Potrząsnął, sprawdzając, czy nie upadnę. Zachwiałem się, lecz zaraz znów poczułem jego uścisk. Zbliżył się o pół kroku. Strzelił powieką jak żaba i utkwił we mnie gały. Uznałem, że powinienem coś powiedzieć. – Wyglądasz jak z Super Mario. Wiesz, taki film z lat dziewięćdziesiątych – zagrałem va banque. – Żartowniś, w mordę jeża! – odparł bezrzęsy i zwinął palce w pięść. Dłoń, którą wcześniej uderzył w panel, wyglądała na nienaruszoną. Przeciwnie niż urządzenie. Przybiegł pracownik siłowni. Chudy, drewniany w ruchach chłopiec, podobny do mnie z figury, lecz bardziej mroczny, z czarną grzywką na pół twarzy i gorszą koordynacją ruchową. Podszedł i zaczął ostrożnie odginać palce bizona. Jeden po drugim, jakby były z plasteliny. Uwolniły koszulkę, a ja odetchnąłem pełną piersią. Chłopak z obsługi chyba zapytał, co jest, ale tak cicho, że ledwie usłyszałem. – Mario – powiedział po chwili. Tego byłem pewien. Imię, choć wymówione szeptem, zadudniło mi w głowie jak dzwon. Oj, narozrabiałem. Wykrztusiłem o trzy słowa za dużo. Najwyraźniej nie ja pierwszy skojarzyłem sztangistę z filmem. Gdybym wiedział, że dostanę od życia jeszcze jedną szansę, obiecałbym poprawę, jednak przewracający gałami Mario nie wyglądał na dobrego samarytanina. Wyglądał na faceta masującego pięść, eks-koleżankę panelu od bieżni. Wstrzymałem oddech i naszykowałem kolana, żeby w razie czego uskoczyć, ale nie zainkasowałem żadnego ciosu. Bizon obrócił się do chłopca z drewna i wycedził zadziwiająco niskim głosem o harmonijnej barwie: – Ten patyk śmiał się z mojej ksywy. Miałem rację, prawidłowo zinterpretowałem problem. Tylko dlaczego w tej chwili nie triumfowałem? – Skąd... miał... wiedzieć? – wycedził tamten. – On jest dla ciebie za cienki... ten patyczak. A ty jesteś... – zaciął się, poczerwieniał. Czy ktoś na sali potrafi udzielić pierwszej pomocy? Drewniany dokończył bez słów, kładąc dłonie na wysokości własnego serca. Co to znaczy? Że bizon jest serdeczny? Dusza człowiek? Kuba Rozpruwacz? – Aha – podsumował tamten, odgadując gest. Ja nie zostałem wtajemniczony. – Jeśli mogę coś wtrącić – odezwałem się, uspokoiwszy tętno – wcale nie jestem taki słaby, na jakiego wyglądam. Lubię ryzyko. Bez niego byłbym nudnym wielbicielem prozy Dostojewskiego i spacerów po podmokłych rozłogach, a właśnie dostałem szansę poswawolić.

279


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Bizon spojrzał bezrzęsymi gałami na chłopaka z obsługi, który ukrywał twarz pod woalem z czarnej grzywki i zaczął rechotać tak, że nie miałem możliwości dokończyć wyjaśnień. Gdybym poszedł teraz wziąć prysznic, zmienić buty, nakarmić kota, wysadzić w powietrze Kapitol, cokolwiek, on nadal by rechotał jak żaba po haszyszu. Jestem pewien. – Poważnie – nie dawałem za wygraną. Bizon także. – Niech szanowny kolega zmierzy się ze mną na bieżni. Jeśli odpadnie pierwszy, uznamy konflikt za niebyły i zawrzemy przymierze. Wszak zgoda buduje, a niezgoda rujnuje, a widzę jak na dłoni, że towarzysz Mario... Czy mogę się tak do pana zwracać? Widzę, że towarzysz z tych budujących raczej się wywodzi. Grzywka jęknął, czyli wydał dźwięk stanowiący wizytówkę swojego wizerunku. Niejeden raz miałem się później przekonać, że odgadywaniem natury człowieka nie powinienem zajmować się zawodowo, bowiem rzadko trafiałem. Jednak w tym przypadku bezbłędnie rozpracowałem Sylwestra, bo takie imię nosił ów drewniany chłopiec. Odzywał się niewiele i jeśli już, to z trudem. Wolał trwać we własnym odosobnieniu, skryty pod czarną płachtą włosów. Przeczesywał je na bok, odsłaniając jedno z wilgotnych od łez oczu. Posiadał i drugie w pełni sprawne oko. Mogę zaświadczyć, bom je widział w użyciu, ale to ani czas, ani miejsce, żeby rozprawiać na ten temat. Bizon przeciwnie, niczego nie skrywał, świecił łysą czaszką, przewracał gałkami i jakby stopniowo odzyskiwał przytomność. – A w dupę – stwierdził wreszcie. – Czemu nie. Wgramolił się na bieżnię, pokręcił kostkami u stóp na rozgrzewkę i wrzucił szybki bieg. Zrobiłem dokładnie to samo, tylko o jedną bieżnię dalej. Ta, która nas dzieliła, była czasowo niedostępna. Wspominałem wcześniej, że jogging uprawiam codziennie. Zapomniałem dodać, że biegam po dziesięć kilometrów. I to od lat. Zazwyczaj po Lesie Kabackim, ale wtedy, gdy się poznaliśmy z Mariuszem, zima trwała w najlepsze, a ja miałem słabą odporność. Dlatego na kilka miesięcy przerzuciłem się na siłownię. Ta była pierwsza z brzegu. Biegliśmy może dziesięć minut, a łysy już tracił oddech. Gdybym powiedział, że zrobił się czerwony na twarzy, byłoby to poważnym niedoszacowaniem. Cała jego czacha, nawet za uszami i na czubku nosa, wyglądała jak dojrzała malina. Z czoła kapał mu pot, spływał właściwie strugami. Nawet drut na ramieniu i boa dusiciel wydawali się tracić kontury. Bizon zaczął sapać niczym lokomotywa i efektownie gubić krok. Ale złej baletnicy to i rąbek u spódnicy przeszkadza, więc nie komentował sytuacji. Biegł dalej, starając się wyglądać jak zawodowiec. Ziewając, przyspieszyłem licznik. Wydłużyłem krok i zacząłem biec sprężyście, lekko jak w stanie nieważkości. Bezrzęsy łypnął na mnie i złapał się uchwytów. Niektórzy myślą, że uchwyty z przodu bieżni służą do podtrzymywania biegacza, który się zawziął, że nie spadnie. W rzeczywistości mierzy się za ich pomocą tętno. Zapuściłem żurawia na wyświetlacz bizona. Sto sześćdziesiąt siedem. Nieźle. To 280


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

już kwestia czasu, kiedy wyzionie ducha. Docisnąłem licznik i tak spędziliśmy kilka kolejnych minut. Łysy utrzymywał się na skraju bieżni, nie dosięgając już panelu. Nie mógł nacisnąć guzika, żeby dotrzymać mi kroku. Zanuciłem coś pod nosem dla podkreślenia efektu lekkości. Bizon nie wyglądał jakby chciał podchwycić melodię. W końcu poprosiłem tego z obsługi, żeby przykręcił klimatyzację. – Ździebko tu chłodno – wyjaśniłem z uśmiechem. Mój rywal był innego zdania. Puścił uchwyty, zabulgotał niby silnik junaka i odwrócił czerwony łeb w moją stronę. Przy takiej prędkości i takim zmęczeniu należy się skupiać na nogach, ale czy ma sens tłumaczyć rogaciźnie, jak używać kopyt? Zaplątał się i dokonał tego, co ja paręnaście chwil temu. Runął na glebę. Łup! Biegłem nadal, obserwując kątem oka, jak Grzywka schylił się nad poległym i zaczął mu udzielać pierwszej pomocy. Łysy go odtrącił, podniósł się z podłogi, zatoczył, oparł o bieżnię, która tak bezwzględnie go potraktowała i ostatkiem sił wymierzył cios panelowi. Sprzęt do biegania nie cieszył się dziś jego estymą. Obijając się o ściany, dotarł do szatni i zniknął za drzwiami. A na zachodzie, czyli u mnie, bez zmian. Wyszedł, już przebrany, ale wciąż z bordową twarzą, po jakichś piętnastu minutach. Przycisnąłem guzik przyspieszenia i pomachałem, mówiąc: – To co, jutro powtórka? Bizon, choć wyglądał jak brat bliźniak stwora z filmu i choć nasze pierwsze tête-à-tête nie wróżyło dozgonnej miłości, okazał się wspaniałym przyjacielem. Sylwester, wielbiciel muzyki emo, a prywatnie brat Bizona, nie pomylił się, tytułując go duszą-człowiekiem. W piersi Mariusza biło gołębie serce, a wytatuowane łapska unikały przemocy, o ile nie prosiłem, by ją zastosował. Super Mario, jego ksywa pochodząca z filmu stała się naszym prywatnym żartem, chyba że ktoś postronny pozwolił sobie na głośny komentarz. Wtedy odwracałem głowę, znajdowałem sobie inne zajęcie, a kwestia przezwiska stawała się problemem kogoś innego. Poważnym problemem, którego rozwiązanie wymagało użycia radykalnych środków. Mariusz nie odżegnywał się jednak od swojego miana. W ramach prowokacji kupił sobie wojskowy szynel po kostki, ciemnozielony, zaopatrzony w szereg kieszeni, który zakładał tylko na specjalne okazje. Na przykład założył go na rozmowę o pracę w call center, wywołując w dziale HR spore zamieszanie. Część komisji rekrutacyjnej bała się go, bo zakapior, inni się wahali, bo tolerancyjni – aż dali chłopakowi tekst do przeczytania. Nie dokończył pierwszego akapitu, a komisja wbiła pieczęć „przyjęty”, ponieważ – jak wspominałem – mój przyjaciel posiadał zachwycający radiowy głos. Managerowie call center stwierdzili, że skoro Mariusza nie widać, poziomowi sprzedaży nie grozi spadek. Tak Super Mario został sprzedawcą polis i kredytów, często angażowanym do negocjacji z klientem zagranicznym. Elegancki głos i angielski akcent, zdobyty podczas pracy na budowie w Anglii, gwarantowały mu wysoki procent 281


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sprzedaży. Realizował się jako agent i częsty pracownik miesiąca, a w chwilach wolnych od pracy jako mój najlepszy kumpel i dorywczo ochroniarz. Nasza przyjaźń jest jedna na milion.

282


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dariusz Kankowski: Powrót (fragment powieści Re-Horachte. Martwy chłopiec) Prolog – Przynajmniej nasza przygoda się zakończyła – stwierdził Radek. – Mamy za sobą te wszystkie okropieństwa, co nie? Nie spodziewał się odpowiedzi na to retoryczne pytanie, zwłaszcza polemizującej. – Nie sądzę, by tak to się miało skończyć – westchnął Krystian. – Dlaczego? Tym razem Krystian zwlekał z udzieleniem odpowiedzi. Wyglądało, jakby przywoływał jakieś odległe wspomnienie. – Wiem to. Czuję. Tamten demon nie zginął. Nie wiem, jak długi będzie odpoczynek. Ale któregoś dnia wszystko zacznie się od nowa. – Nieprawda, to już koniec – sprzeciwił się Radek, kręcąc energicznie głową, jakby nie chciał do siebie dopuścić nawet takiej myśli. – Nie mogę się doczekać wszystkich tych przyjemności, które zastanę w domu – dodał, zmuszając się do uśmiechu. Ale Krystian miał rację – to był dopiero początek.

Zapomniana przepowiednia – Mam słaby wzrok... Nic nie widzę. Hans skrzywił się, zniecierpliwiony. – No to zerknij przez teleskop. Z pewną irytacją obserwował, jak ojciec chwyta przyrząd drżącymi z napięcia rękami. – Widzisz? – Czekaj, czekaj... O, już... Zaniemówił, z jego piersi wyrwało się zaledwie zduszone westchnienie. Hans dał ojcu chwilę, by mógł nacieszyć oczy widokiem i dojść do siebie. On sam oraz matka i dwie młodsze siostry mogli dostrzec niecodziennie zjawisko gołym okiem. Ale tylko Hans zdawał sobie sprawę, że to, co widzą, jest niemożliwe. Przez kilka chwil rodzina obserwowała niebo w milczeniu. Potem ojciec Hansa powoli odsunął się od teleskopu, o który natychmiast wszczęły kłótnię jego córki. Napotkał wzrok syna. 283


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Więc to jest ta... – Zmieszał się. – Supernowa – przyszedł mu z pomocą Hans. Ojciec pokiwał głową. – No... robi wrażenie. Cudowny widok. Hans roześmiał się sztucznie. – Cudowny? Raczej przerażający. Nigdy nie słyszałem o tak bliskich kosmicznych eksplozjach, żeby dało się je obserwować z Ziemi gołym okiem. I to przez dziewięć nocy z rzędu. Można całe życie patrzeć na niebo przez teleskop i nie zobaczyć ani jednej, choćby najmniejszej supernowej. A to, co się teraz dzieje, jest... przerażające. Nie potrafił znaleźć innych słów, tak jak nie umiał im tego wyjaśnić. Świat jego rodziny i świat nauki leżały na przeciwnych biegunach. Co ciężko harującego rolnika z Brandenburga mogły obchodzić jakieś kosmiczne rozbłyski? – To, co mówisz, jest interesujące – odparł ojciec, choć wyraz jego twarzy zadawał kłam temu stwierdzeniu. – Ale co to może oznaczać? Hans pokręcił głową i wzruszył ramionami. Tak naprawdę pomyślał o nadchodzącym końcu świata, ale nie wypowiedział na głos swoich przypuszczeń. Każdej nocy supernowa... Aż w końcu któraś z pobliskich gwiazd eksploduje z taką mocą, że zniszczy wszystkie ciała niebieskie w promieniu wielu lat świetlnych, łącznie z Ziemią. Było w tym coś urzekającego. – Świat staje na głowie – zawyrokowała jego matka i kręcąc głową, wróciła do domu. Po pewnym czasie bez słowa odeszli pozostali. Został tylko Hans, obserwujący przez teleskop rozpraszającą się chmurę. Niedługo potem w miejscu wybuchu ziała czerń kosmosu. Poczuł chłodny powiew wiatru, dopiero teraz zdając sobie sprawę z panującego zimna, jednak jeszcze długo nie ruszał się z miejsca. To nie jest normalne. To nie jest normalne. Głowił się, co znaczą te supernowe, szukał wyjaśnienia i nici łączącej poszczególne eksplozje. Może jednak stanowią naturalne zjawisko, wszechświat kryje przecież tyle tajemnic. Może to zwykły zbieg okoliczności. Może wszystko się mu przyśniło. A może to zapowiedź końca. *** Profesor David McGuire denerwował się. Prezydent Stanów Zjednoczonych czekał na niego w swoim gabinecie, by poznać rezultaty jego ostatnich prac. Jednak nie samo przekazanie wiadomości było źródłem niepokoju uczonego; nie bez powodu usilnie zabiegał o prywatną rozmowę. Oczywiście nie chodziło o bzdury, zresztą nawet istotne informacje mógłby przeka284


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zać pośrednio, jak to zazwyczaj czynił. Tym razem chodziło o coś więcej – o jego własne domysły związane z nowym odkryciem. Ale czy na pewno powinien się z nich zwierzyć? Czy prezydent potraktuje go poważnie? Zawsze mi ufał. Poza tym sumienie nie pozwoliłoby mi pominąć w szczerej rozmowie moich obaw. (Sam wiesz, jak absurdalnie to zabrzmi. Jesteś pewien?) Tak. Czy mam coś do stracenia? (Reputację. Naprawdę wierzysz swoim przeczuciom?) Zawahał się. Tak. (A więc jesteś największym durniem w całym wszechświecie.) Och, zamknij się! Zatrzymał się przed drzwiami gabinetu prezydenckiego, patrząc na nie jak skazaniec na szubienicę. Wciąż się wahał. Mógł jeszcze odejść, znalazłoby się alibi, ale ta decyzja poniosłaby za sobą przykre konsekwencje. Prezydent i tak dowie się o całej sprawie. Lecz nie pozna domysłów profesora, a od tego może zależeć... no, nikt nie wie jeszcze jak wiele. (Racja, chrzanić to, najwyżej weźmie cię za starego dziwaka.) Oby tylko. Wziął głęboki wdech i zapukał. – Proszę! – odpowiedział nieco ochrypły głos. Chwycił klamkę, lekko pchnął drzwi i wszedł do środka. Przez chwilę nie mógł uwierzyć, że naprawdę się tu znalazł. Jasno oświetlone wnętrze było skromnie, lecz elegancko urządzone. Za słynnym biurkiem Resolute siedział sam prezydent. Na widok gościa odsunął na bok jakieś papiery, wstał i energicznie uścisnął mu dłoń. – Witam, profesorze McGuire, miło pana widzieć. Proszę usiąść. – Wskazał krzesło naprzeciw siebie. – Dziękuję – powiedział profesor, siadając. Prezydent był wysokim i tęgim mężczyzną, z wciąż bujną czupryną pomimo pięćdziesiątki na karku. Uśmiechał się życzliwie, co rzadko czynił podczas publicznych wystąpień. Znał profesora od lat i darzył go czymś na kształt sympatii, co jednak nie dodawało McGuire’owi odwagi. Prezydent uchodził powszechnie za gwałtownika, choć nigdy nie wybuchł w obecności profesora. Ciekawe, jak zareaguje, kiedy stwierdzi, że szanowany uczony zawraca mu głowę szalonymi fantazjami? – Słucham pana. – Splótł palce, oparty łokciami o blat, i wpatrzył się w rozmówcę. McGuire poczuł niecodzienny skurcz w żołądku. – To bardzo ważna sprawa – zaczął, ze zdumieniem odkrywając, jak ciężko zachować kontakt wzrokowy z tym człowiekiem. Ponadto od samego początku nie wiedział, co powiedzieć. – Jedna z naszych sond wróciła na Ziemię. Dzisiaj rano. 285


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Jaka sonda? – zapytał prezydent, kiedy McGuire się zaciął. – Travelers XZ-032. Została wysłana przed kilkoma miesiącami w celu zbadania pasa asteroid między Marsem a Jowiszem. Miała pobrać próbki skał i wykonać zdjęcia. Za trzema wysokimi oknami ziała ciemność nocy, która wydawała się profesorowi dodatkowo deprymująca. – I...? – Przejrzeliśmy zdjęcia, które zrobiła. Większość przedstawia to, czego się spodziewaliśmy. Część została zniekształcona z powodu ostatnich pobliskich wybuchów supernowych. I są jeszcze te zrobione przed kilkoma dniami... W sumie piętnaście zdjęć, które zdają się prezentować nie tylko asteroidy. A niektóre wręcz... coś zgoła innego. To może być rzecz jasna przypadek, jakiś pył mógł dostać się w kadr i zepsuć obraz, chociaż szczerze mówiąc, wątpimy... – Profesorze McGuire – przerwał mu prezydent. W jego głosie brzmiała nutka zniecierpliwienia. – Proszę powiedzieć, co sfotografowała sonda. – Statek kosmiczny. Dokładnie sprawdziliśmy. Zagadkowe obiekty w tle są do siebie zbyt podobne, byśmy mogli je brać za przypadkowe odpryski skał. Nie mamy teraz żadnych wątpliwości, że sześć dni temu w przestrzeni Układu Słonecznego znajdował się statek kosmiczny. – O ile pamiętam, nie wysyłaliśmy od dawna żadnego promu. – To nie był statek amerykański – odparł McGuire, przewidując już, jak potoczy się rozmowa. – A zatem jaki? Rosyjski? – Ani rosyjski, ani żaden inny. Zapadła cisza. Spojrzenie prezydenta ponagliło profesora do kontynuowania wyjaśnień. – Nigdzie nie produkuje się takich statków. Ten sfotografowany przez sondę miał podłużny kształt, wyglądał jak gigantyczna stalowa łódź. To na pewno nie było żadne ciało niebieskie. Szybko zmieniał miejsce położenia. Twarz prezydenta stężała. – Profesorze McGuire, niech pan nie żartuje. – Nigdy nie byłem bardziej poważny, panie prezydencie. (Widzisz? Nie było tak źle.) Nie. Ale najgorsze dopiero przede mną. – Sugeruje pan – na twarzy prezydenta pojawił się nieśmiały uśmiech – że mieliśmy styczność z... eee... istotami pozaziemskimi? Jego wzrok naglił. McGuire przytaknął. – Cokolwiek to było, z całą pewnością nie pochodziło z Ziemi. Uśmieszek zniknął z twarzy prezydenta, ustępując miejsca wyrazowi podejrzliwości. – Ma pan tutaj kopie tych zdjęć? 286


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Oczywiście. – Proszę mi je pokazać. Profesor wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki plik fotografii i położył na biurku. Prezydent zaczął je skrupulatnie przeglądać. Niebo za oknem było czyste, bezchmurne. McGuire patrzył na błyszczące tajemniczo gwiazdy, zastanawiając się, czy gdzieś wśród nich naprawdę istnieje obca cywilizacja. Niezliczone ciała niebieskie... Wbrew obiegowej opinii szanse na zaistnienie tam warunków sprzyjających życiu podobnemu do ziemskiego były niewielkie, bliskie zeru. A co dopiero na powstanie rozwiniętej cywilizacji! To przekraczało jego pojęcie. Jeszcze wczoraj wyśmiałby każdego, kto głosiłby obecność innych form życia w kosmosie. Lecz teraz prezydent USA trzymał w ręku dowody na to, że pisarze science-fiction byli w istocie prorokami. Każdy ufomaniak będzie od dziś chwalił się słusznością swoich poglądów. Świat stanął na głowie. Ale czy głowa państwa uwierzy...? – Wierzę panu – przerwał jego rozmyślania głos prezydenta odkładającego zdjęcia na biurko. – A więc można powiedzieć, że spotkaliśmy kosmitów. McGuire przytaknął. Zauważył, że dłonie rozmówcy lekko drżały. – W takim razie muszę pana zapytać, jako mojego doradcę do spraw kosmonautyki, czy oznacza to szansę na nawiązanie kontaktu z obcymi? Czy możemy wysłać nasze statki w tamten rejon kosmosu? – Jeśli ma pan na myśli techniczne możliwości, jak najbardziej. Możemy wysłać całą flotę. Ale czy wystartuje, to zależy wyłącznie od pana. – Skąd ta nuta niepewności? Już miałem zamiar powiadomić cały świat o tym niesłychanym odkryciu, natychmiast wysłać w kosmos loty załogowe... ale widzę, że nie jest pan do końca przekonany. Co pana trapi? McGuire błądził wzrokiem po gabinecie, aż wreszcie skupił go na krawacie rozmówcy. – Boję się. No to się zaczęło. (Oj, bracie, ale żeś się wpakował...) – Boi się pan? – Niezdecydowany uśmiech powrócił na twarz prezydenta. – Czego? Inwazji kosmitów? Sądzi pan, że są gotowi nas zaatakować? – Tak – odpowiedział McGuire po chwili milczenia i to wyznanie zdumiało go w takim samym stopniu, co prezydenta. – Zatem proszę o uzasadnienie pańskich obaw. – Chodzi o... p-przepowiednię – odparł cicho profesor. – O co? – O przepowiednię – powtórzył głośno i wyraźnie McGuire. Miał ochotę zamknąć oczy i obudzić się w innym wcieleniu. Albo przynajmniej w innym miejscu. – Nie rozumiem. – Prezydent pokręcił głową. 287


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Mniej więcej trzy tysiące trzysta lat temu – zaczął McGuire, wbijając wzrok w biurko – nieznany kapłan egipski zapisał przepowiednię. Odnaleziono ją niedawno, przypadkiem zapoznałem się z jej treścią... i mam wrażenie, że właśnie się spełnia. – Co to za przepowiednia? – O wojnie i Dzieciach Stulecia. O spotkaniu ludzi i bogów, które doprowadzi do wojny między nimi. – I uważa pan, że nasi kosmici są bogami z przepowiedni? – Tak sądzę. Starożytni mogliby uznać przybyszy z obcych planet za bogów. – To jednak chyba za mało, żeby wierzyć w takie brednie. McGuire przemilczał ten afront. – Przede wszystkim, zgodnie ze słowami przepowiedni wojna ma się rozpocząć wraz z pierwszym spotkaniem bogów i ludzi, a to przecież nasz pierwszy kontakt z obcymi. Po drugie, wojnę ma zwiastować pojawienie się dziewięciu słońc w kolejne dziewięć nocy, a tego właśnie doświadczyliśmy niedawno, kiedy można było zaobserwować z Ziemi eksplodujące supernowe. Dziewięć nocy z rzędu. Zjawisko o prawdopodobieństwie mniejszym niż znalezienie ziarenka soli w piaskach Sahary. Kiedy uczony skończył, prezydent nadal świdrował go w zamyśleniu spojrzeniem. Wreszcie wycedził: – Profesorze Davidzie McGuire, to najgłupsza rzecz, jaką w życiu słyszałem. A więc już po wszystkim. Spodziewałem się tego. (Bye bye, beautiful.) – Jest pan poważnym naukowcem. Zaszedł pan naprawdę daleko i zawsze wysoko pana ceniłem. Jak może się pan przejmować bzdurami sprzed trzech tysięcy lat? – Trzech tysięcy trzystu – poprawił McGuire, a widząc nastroszone brwi prezydenta, dodał: – Tak, jestem poważnym naukowcem. I dlatego muszę brać pod uwagę wszystkie dostępne fakty. Może pan myśleć, co chce. Ale ja wierzę w swoją teorię. Nie wierzył natomiast, że to powiedział. Prezydent wstał, McGuire również, z trudem wytrzymując srogie spojrzenie rozmówcy. Dobra, już po mnie. (Die, die, my darling...) – Jeżeli pańska teoria okaże się słuszna... spełnię każde pana życzenie. Czegokolwiek pan zażąda w ramach wynagrodzenia, otrzyma pan. – Jeśli moja teoria jest słuszna – McGuire’a przerażała stanowczość we własnym głosie – oznacza to, że od pańskiej decyzji może zależeć życie całej ludzkości. I nie tylko. Wojna zniszczy wszystkich, ich oraz nas. Prezydent zerknął na leżące na biurku zdjęcia. – Chciałbym, żeby to okazało się snem... – Uważam, że powinniśmy się wstrzymać z misją kosmiczną. Tak długo, jak się da. Prezydent westchnął, wydawał się przybity.

288


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Dobrze pan wie, że spotkanie jest nieuniknione. Prędzej czy później... stanie się. Nie warto od tego uciekać. Możemy spróbować nawiązać pokojowy kontakt. Może się pan myli, a owa przepowiednia to brednie. Może nie musimy się niczego obawiać...? Wymienili spojrzenia. – Obiecuje mi pan, że zrobi wszystko, co w pańskiej mocy, aby nie doszło do żadnej wojny? – Obiecuję. McGuire odetchnął z ulgą, choć w środku cały się trząsł. – Dziękuję. To wszystko, co chciałem panu przekazać. Niech pan przemyśli tę rozmowę, a potem zdecyduje zgodnie z własnym sumieniem. Do widzenia. – Do widzenia. Uścisnęli sobie dłonie, po czym McGuire opuścił gabinet. Przez całą drogę powrotną rozmyślał, ledwo rejestrując, dokąd idzie. Prezydent miał rację, kontakt jest nieunikniony, a ekspedycja kosmiczna była tak naprawdę jedynym wyjściem. Jako naukowiec McGuire zdawał sobie sprawę z wagi odkrycia i wiedział, że nie można go tak po prostu zignorować. Jego radę podyktował strach. Potwornie się bał. Jednakże przepowiednia pozwalała także na zachowanie promyka nadziei. Wspominała o dwojgu Dzieci Stulecia, które jakoby mogły ocalić świat przed apokalipsą. Lecz o kim mowa? Gdzie znajdują się wybawcy? Jak ich znaleźć? A jeżeli to tylko metafora? Warto się dowiedzieć. Bo czas naglił. *** Wiercił się niespokojnie w łóżku. Było mu gorąco i duszno jak jeszcze nigdy tego lata. Leżał odkryty, lecz mimo to nie mógł zasnąć. Spojrzał w niebo za uchylonym oknem. Blady księżyc zdawał się go obserwować, czytać rozkołatane myśli. Wraz z chłodniejszym powietrzem wlatywały do pokoju komary. Jednak ani ciepło, ani komary, ani księżyc nie powodowały jego bezsenności. Ilekroć próbował zamknąć oczy, wracały wspomnienia. Widział obrazy, o których pragnął zapomnieć. Wdzierały się wszystkie naraz: każde wydarzenie, wzbudzające w nim strach lub rozpacz, przeżywał na nowo. Chwile niewysłowionej paniki – przeżył ich mnóstwo podczas zeszłorocznych przygód. Tylko dlaczego odżywały jedynie złe wspomnienia, kąsając go jak wściekłe osy, trawiąc jak gorączka? W jakiś sposób wiedział. Nie potrafił tego zdefiniować, ale rozumiał: w jego życiu nadejdą wielkie zmiany. Bał się ich, bo wiedział już, co oznaczają. Bał się nieznanego. Momentami obrazy z przeszłości dręczyły go tak bardzo, że zapominał, gdzie jest i jak się nazywa. 289


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

A na imię miał Radek.

Nowy początek Niespokojna noc nie wpłynęła na Radka dobrze. Czuł się słaby i zmęczony, a nie mógł się położyć w ciągu dnia choć na chwilę, gdyż matka od samego rana zaganiała go do pracy. Miało to pozytywne strony, bo obawiał się, że wraz ze snem wrócą koszmary. Nie chciał znów przeżywać tych tortur, pragnął więc działać i zapomnieć o nocy, lecz co z tego, skoro był zbyt wyczerpany, by zająć się czymkolwiek. Matka nie żałowała go. – Ruszaj się, musimy to dzisiaj wszystko pozwozić! – skarciła syna, gdy z roztargnieniem wrzucał klocki drewna na taczkę. – Nie trzeba było tak długo siedzieć we wsi. Mówiłam, że się nie wyśpisz i masz! Radek wrócił wczoraj do domu po dwunastej i tym mama tłumaczyła sobie jego ospałość. Nie zamierzał wyprowadzać jej z błędu. Miał za zadanie pomóc w rąbaniu drewna na klocki i zwiezieniu ich do szopy, gdzie przechowywali je na zimę. Próbował się od tego zajęcia jakoś wymigać, gdyż drewna było dużo, a niewyspanie potęgowało jego niechęć do pracy. – Mamo – jęknął, chwytając się ostatniej deski ratunku – obiecałem Arturowi, że przyjadę dziś do niego, żeby naprawić mu nagrywarkę. – Nie. Najpierw praca, a potem przyjemności. Będziesz mógł do niego pojechać, kiedy to zrobimy. Radek westchnął i schylił się po następny klocek. Od kiedy ojciec wyjechał zagranicę, żeby zarobić więcej pieniędzy dla swojej niezbyt zamożnej rodziny, spadła na niego większość domowych obowiązków. Dwie starsze siostry miały już własne rodziny. Póki ojciec nie wróci, będzie mieszkał tylko z mamą. Dzień był upalny, żar lał się z nieba, a pot rosił obficie czoło Radka. Męczył się w tym skwarze, choć miał na sobie wyłącznie przewiewny podkoszulek i krótkie spodenki. Dobrze wiedział, że mama jest nie mniej znużona, choć za wszelką cenę starała się nie okazywać tego synowi. Synowi, który z biegiem dni zawodził ją coraz bardziej. Wczoraj znów wrócił późno, wbrew jej woli. Zdarzały się też inne, bardziej przykre incydenty, o których wolała nie pamiętać. Sytuacja trwała od jakiegoś roku i kobieta zastanawiała się, czy wiąże się to z dorastaniem – może powinna pogodzić się ze zmianą, jaka zaszła w jej dziecku? Bo choć pozornie Radek pozostał tym samym chłopakiem, to jednak... coś nie grało. Jakby wyrosła między nimi ściana utrudniająca porozumienie. Czuła, że traci matczyny autorytet i obawiała się, że nigdy go już nie odzyska. Z córkami rzecz wyglądała zupełnie inaczej – w pewnym sensie nadal należały do niej. Radek się oddalał. Czasami sądziła, że coś go dręczy i to wpły290


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wa na jego zachowanie, ale nie potrafiła przebić się przez dzielącą ich barierę, by rozwikłać zagadkę. Dlatego starała się być wobec niego surowa, nie pozwalała na żadne wybryki, choć odnosiła wrażenie, że chłopak w tym wieku musi się jakoś wyżyć. Wydawało jej się, że nie gra swojej roli wystarczająco dobrze, nie spełnia należycie matczynego obowiązku. Traciła kontrolę. Kolejna taczka została załadowana. Radek ruszył z nią ku szopie, mając już w głowie opracowany plan działania. Wjechał do środka, puszczając mamę przodem. W mgnieniu oka wyskoczył z szopy, zatrzasnął drzwi i zanim jego oniemiała matka zdążyła zareagować, pobiegł w stronę domu, wskoczył na oparty o ścianę rower i odjechał. Wiedział, że postępuje źle i że po powrocie będzie z nim krucho, jednak nie dbał o to. Nieprzeparta siła kazała mu pędzić przed siebie, jechać do Msześwicic, znaleźć się z dala od matki i domu. Pozostawienie jej samej przy pracy było wręcz okrucieństwem i w duszy tego żałował, lecz zarazem, ogarnięty dziwnym przymusem, pedałował energicznie, jadąc polną drogą. Dom Radka krył się wśród pól i lasów otaczających Msześwicice, w odległości około dwóch kilometrów od wioski. Rowerem był mały, zwykły składak, więc musiał intensywnie przebierać nogami, ale pomimo gorącego południa nie ustawał. To drobnostka. Byle dalej... Dręczyły go wyrzuty sumienia, lecz usprawiedliwiał się zmianą w zachowaniu mamy, jaka ostatnio w niej zaszła. Dawniej była zabawną, energiczną, niemal przebojową kobietą. Czasem nadal sprawiała takie wrażenie, jednak zmiana była wyraźna. Przyblakła i zgarbiła się, jakby przytłoczona jakimś ciężarem. Czyżby miało to związek ze starzeniem się? Niedawno została babcią... Po namyśle wykluczył tę ewentualność. Nie chciał, żeby taki stan się utrzymał. Wydawało mu się niekiedy, że staje się dla mamy kimś obcym, kimś... niechcianym. Starał się zwrócić na siebie jej uwagę, pokazać, że istnieje, ale efekt tych prób był zazwyczaj odwrotny od zamierzonego. Co gorsza wiedział, że własnym zachowaniem sam podsyca nieprzychylność matki. I nie chodziło tylko o późne powroty do domu. Może to przez kamień, który ostatnio przywiózł jej tata? Miała na jego punkcie świra. Nigdy przedtem nie interesowała się biżuterią, ale o ten niewielki kawałek czerwonego kryształu dbała jak o największy skarb. Ustawiła go na honorowym miejscu w pokoju – na półce nad telewizorem, gdzie wcześniej stał zegar. Kamień nie posiadał żadnej wartości – był po prostu ładną błyskotką – lecz jej to nie przeszkadzało. Położony na specjalnej podstawce, miał przykuwać wzrok każdego gościa. Jednak nikt nie zwracał na niego większej uwagi, co wcale jej nie zrażało. Doszło wręcz do tego, że nie pozwalała nikomu dotknąć kamienia i sama ocierała go z kurzu. Była religijna, lecz ten malutki przedmiot czciła niemal jak bóstwo. Nadal na pierwszym miejscu stawiała rodzinę, choć czasami Radek czuł się spychany na dalszy plan. Nie wtrącał się między nią a kamień – ostatecznie każdy ma prawo do małego 291


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

bzika. Postanowił sobie jednak, że nigdy nie przywiąże takiej wagi do żadnego przedmiotu. Dopiero gdy dotarł do wioski, oderwał się od rozmyślań. Kierował się do domu Artura, młodszego o dwa lata kolegi. Nie skłamał, mówiąc matce, że chce mu naprawić nagrywarkę – naprawdę obiecał, że dzisiaj przyjedzie. Po prawej, daleko za obszarem budynków, łąk i pól, zobaczył zarys rodzinnego domu dziecka państwa Kazikowskich. To właśnie w pobliżu niego, poza zasięgiem wzroku Radka, znajdował się dom Artura. Odniósł przelotne wrażenie, że na jednej z łąk stoi grupka osób. – Hej, Radek! Odwrócił się w lewo, skąd dobiegał głos, a zlokalizowawszy jego źródło, zatrzymał się. Rozległ się zgrzyt otwieranej furtki. W jego stronę zmierzał wysoki, ciemnowłosy chłopak. – Cześć – rzucili równocześnie i uścisnęli sobie dłonie. Marcin, rówieśnik Artura, był niemal o głowę wyższy od Radka. Miał na sobie dresowe spodnie i zielony podkoszulek, obie rzeczy za małe o kilka rozmiarów, jakby jego matka przegapiła moment, w którym nagle urósł. – Gdzie jedziesz? – zainteresował się. – Do Dejka. – Właśnie grałem w Call of Gun – poinformował z ożywieniem. – Mam do tego kody, chcesz? – Nie, dzięki. Już przeszedłem. Po Marcinie nie należało się spodziewać, że poruszy temat inny niż komputer i gry – był od nich wręcz uzależniony. Radka zdziwiło, że w ogóle wyszedł z domu, odrywając się na moment od swojego bożka. Przypominał pod tym względem jego mamę. – Ja jestem w ostatniej rundzie – zapewnił, choć Radek dobrze wiedział, że po prostu nie chce okazać się gorszy. – Słuchaj, kupiłem sobie nowego twardziela i procka, normalnie full wypas! Chcesz zobaczyć? – Jasne. – Radek wyraźnie się ożywił; daleko mu było do maniaka, ale też się interesował informatyką, dlatego nie mógł oprzeć się perspektywie zbadania nowego sprzętu. Zostawił rower przy płocie i ruszył za Marcinem. Machinalnie zerknął na zegarek – i znieruchomiał. – O kurde! – Co jest? – Obiecałem Arturowi, że będę o dwunastej, a już prawie pierwsza! – wyjaśnił, wskakując z powrotem na rower. – Nie chcesz zobaczyć... – Później! – krzyknął, oddalając się od zdezorientowanego Marcina. Znów poczuł ukłucie żalu. Już drugą osobę zbył dzisiaj w ten sposób. 292


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Asfaltową jezdnią dotarł do centrum wioski, gdzie w pobliżu przystanku autobusowego skręcił w prawo. Niepokoił się, że Artura mogło już nie być w domu, ale szybko zapomniał o obawach. Mijając sklep, zauważył około dwanaście osób na pobliskiej łące, służącej niekiedy za boisko do gry w piłkę. A więc nic mu się nie przywidziało, gdy jechał do Msześwicic. Stali w ciasnym kręgu i wydawało mu się, że rozpoznał głos Dejka. Zatrzymał się i odnotowując fakt, że żaden przechodzień nie zwraca na tę grupkę uwagi, zostawił rower pod sklepem. Ruszył w tamtą stronę, uznawszy, że nawet jeśli nie ma wśród nich Artura, to teraz kilka minut zwłoki więcej już nie zaszkodzi. W miarę zbliżania się rozpoznawał kolejnych chłopców ze szkoły. Usłyszał głos Szymona, kolegi z klasy: – Zostaw go w końcu! Nikt nie zauważył nadchodzącego Radka; przecisnął się pomiędzy gapiami, chcąc odkryć powód zbiegowiska. Zamarł. Zobaczył Artura leżącego na ziemi – miał siniec pod okiem, a jego twarz wykrzywiało przerażenie. Leżał u stóp bardzo wysokiego jasnowłosego chłopaka. Ariel chodził z Radkiem do klasy, choć powinien już skończyć gimnazjum. Typ chuligana, któremu Dejek najwyraźniej niechcący zalazł za skórę. – Co, masz coś jeszcze?! – wrzasnął. – Zostaw mnie... – jęknął Artur, bliski płaczu. – Ariel, o co chodzi? – zapytał Radek. – Zostaw go. Nie przepadał za tym osiłkiem, choć też nigdy nie okazywał mu jawnej niechęci. Czasami zastanawiał się, czy nie darzył go po prostu bojaźliwym respektem. – Nie wtrącaj się! – warknął Ariel, nie spuszczając wzroku z ofiary. – A ty zapamiętaj sobie, młody, więcej mi nie podskakuj. Jasne? Bo oberwiesz bardziej. Artur zakrył twarz, chyba zaczął płakać. – Jasne?! Dejek nie odpowiadał. Radek nie rozumiał dlaczego. Gdyby to zrobił, Ariel z pewnością zostawiłby go w spokoju. – Jasne?!!! Brak reakcji kompletnie wyprowadził napastnika z równowagi. Zgiął się, by dać kolejny pokaz siły, ale nim się zamachnął, powstrzymały go dwie pary rąk. – Ej, już go zostaw, on ma dosyć na dzisiaj – mitygował Radek, choć trochę się bał, że jego interwencja zostanie niewłaściwie odczytana. – Daj spokój, on jest o trzy lata młodszy – dodał Szymon. Ariel szarpnął się i obaj go puścili. Spojrzał na nich z wściekłością. – Jak jesteście tacy mądrzy, to sami podejdźcie i spróbujcie się ze mną! Radek tego akurat się nie spodziewał. Ariel trząsł całą szkołą, ale nigdy nie zaczepiał nikogo ze swojej klasy. Musiał być naprawdę mocno wkurzony. – Tylko głupiec używa siły do porozumiewania się z innymi – rzekł Szymon. – Właśnie! – poparł go Radek, choć zazwyczaj kpił z podobnych tekstów. 293


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ariel roześmiał się, lecz jego śmiech podszyty był gniewem. – Tchórzycie, co? Boicie się mnie? Boicie się! – Wcale nie – odparł hardo Radek, zanim ugryzł się w język. Zdawał sobie sprawę, że tym razem Ariel nie będzie pobłażliwy. – Nie? No to pokaż, co potrafisz. Zbliżył się do Radka, który dzielnie stał w miejscu, choć nogi miał jak z waty i odnosił wrażenie, że drastycznie się kurczy. – J-jak? Ariel zachichotał. – Skoro nie wiesz jak, to się dowiedz. Teraz nie mam czasu, więc dam ci szansę. Spotkamy się tutaj o dziewiątej i wtedy zobaczymy, kto jest silniejszy. Lepiej dla ciebie, żebyś się zjawił. I odszedł, obdarzając go na pożegnanie drapieżnym uśmiechem. Radek chciał coś powiedzieć, krzyknąć, że się nie zgadza, nie chce się bić, ale głos zamarł mu w krtani. Dopiero gdy Ariel zniknął, a gapie zaczęli się rozchodzić, ni to jęknął, ni parsknął. Starał się ochłonąć, podczas gdy Szymon pomógł wstać młodszemu koledze. – Jak się czujesz? – Jak widzisz – odparł chrapliwie Artur; wyraźnie kulał na prawą nogę. – Zaprowadzimy cię do domu – zaproponował Radek. – Nie! – gwałtownie sprzeciwił się Artur. – Jak mama się dowie, to mnie zabije... – Już i tak wyglądasz jak trup. – Ja się jakoś wyliżę. Gorzej z tobą. Cholerna racja, pomyślał Radek. Dobrze wiedział, że nie wyjdzie cało z tej walki. Bójki stanowiły stały program każdego dnia w wiosce, ale nigdy nie brał w żadnej udziału. Zwyczajnie nie miał do tego fizycznych warunków. To były jego ostatnie godziny na tym świecie. O dziewiątej nastąpi koniec. – To co z tobą zrobimy? – zapytał Szymon. Nim Artur zdążył odpowiedzieć, od strony sklepu doleciał głos: – Cześć, co się dzieje? Coś przegapiłem? Marcin zbliżał się do nich z szerokim uśmiechem na ustach, lecz kiedy zauważył, w jakim stanie znajduje się Artur, mina mu zrzedła i pobladł. – O kurna! Co tu się stało? – Później ci wszystko opowiemy – odparł Szymon. – Tak – potwierdził Radek. – Teraz musimy przede wszystkim zająć się Dejkiem. Ale u niego w domu nie możemy... – Ja mam wolną chatę – ożywił się Marcin. – Chodźcie szybko, bo widać, że z nim krucho. Wszystkie wydarzenia tego dnia wydawały się Radkowi nierzeczywiste, niczym jakiś dziwaczny sen. Nie wierzył, że działy się naprawdę. Usiłując nie myśleć o nad294


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

chodzących godzinach, wziął swój rower, i we czwórkę udali się do domu Marcina. Nie rozmawiali wiele. Szymon milczał przez całą drogę. Był to wysoki, rudy chłopak z gigantycznymi piegami. Mówią, że piegowaci opalają się przez sito – jego musiało być bardzo postrzępione. Od roku mieszkał w domu dziecka. Podobno pochodził z rozbitej rodziny, ale nikt nie znał dokładnie jego historii. Oczywiście nie zapytano go o to wprost, a sam nie zaufał nikomu na tyle, by się zwierzać. Chodzili razem do drugiej klasy gimnazjum, lecz Radek nie znał go zbyt dobrze. Towarzyski chłopak, ale raczej małomówny. Niekiedy miewał wrażenie, że Szymon uważnie go obserwuje. Nie rozumiał dlaczego i udawał, że tego nie widzi. Również teraz nie spuszczał z niego wzroku. Radek zerknął na piegusa i szybko odwrócił oczy. W tej krótkiej chwili uzmysłowił sobie, że dziś jest jedenasty sierpnia. Nie rozumiał, dlaczego tak mocno uderzyła go świadomość tej daty – jakby było to bardzo ważne, jakby wiele od tego zależało... Ponownie zerknął na Szymona – i, o dziwo, natychmiast znalazł odpowiedź. Momentalnie wróciły do niego wspomnienia sprzed roku, ostre i wyraźne, jak film o najwyższej jakości obrazu. Przypomniał sobie poprzedni jedenasty sierpnia. Leżał na szpitalnym łóżku podłączony do kroplówki. Wraz z nim na sali znajdowali się jego dwaj przyjaciele. Byli słabi i obolali, nie wiedzieli nawet, jak się tam znaleźli. Ale to nie miało znaczenia, liczyło się, że przeżyli. Przetrwali coś, czego nie życzyliby najgorszemu wrogowi. Czuli się bezbronni. Rozmawiali, dodając sobie otuchy. Nie tak to miało wyglądać. Kogoś brakowało. Nie było z nimi tego czwartego; tego, który zginął... Pojawili się rodzice z lekarzami. A więc nareszcie wrócili. Tułaczka trwała cztery tygodnie, najdłuższe cztery tygodnie ich życia. Mieli o nich nigdy nie zapomnieć... ale Radek zapomniał. Wyparł ze świadomości fakt, że żyje tylko dzięki ogromnemu szczęściu, a może boskiej opatrzności – kto wie. Zapomniał, że otarł się o śmierć... Zapomniał! Jedenastego sierpnia, trzysta sześćdziesiąt pięć dni temu, zakończyła się największa przygoda jego życia. Dlatego ten dzień był tak ważny. Dopiero teraz zrozumiał. Omal nie zatracił czegoś bardzo ważnego, zapominając o... – Połóż się i odpocznij – zwrócił się Marcin do Dejka. – Zaraz przyjdę. Dom ich kolegi był duży i przestronny. Radek i Szymon usiedli w fotelach. Marcin opuścił salon, ale zaraz wrócił z lodem – który Artur przyłożył sobie pod oko i do nogi – potem zaparzył wszystkim herbatę. Szymon opowiedział, co się wydarzyło. Chłopcy grali w piłkę na łące, gdy Ariel, jak to miał w zwyczaju, zaczął faulować i oszukiwać. Artur wyraził swoje oburzenie i to wystarczyło, żeby sprowokować Ariela. Radek słuchał Szymona, ale bardziej interesowało go, co w tym piegusie kryło się takiego, że przypomniał mu o rocznicy. Zadziałała chyba podświadomość... Jedy295


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nym logicznym związkiem było to, że Szymon mieszkał w domu dziecka, podobnie jak... – Więc takie buty – skwitował Marcin i ze współczuciem spojrzał na Artura. Potem skierował wzrok na Radka, nieprzytomnie gapiącego się w przestrzeń. – Jaki masz plan? – Eee... co? Ja? Co mówiłeś? – Co się z tobą dzieje? Pytałem, czy masz jakiś plan? – Plan? Marcin spojrzał na niego z ukosa. – Przecież masz się bić z Arielem. Już nie pamiętasz? – Aha! Pewnie... – ale dopiero po chwili zrozumiał, co mówi, i dodał: – ...że nie. – W takim razie musimy coś wykombinować – zdecydował Marcin, ignorując dziwaczne odpowiedzi Radka. – No dobra. Więc jakie mam szanse? – Przeanalizujmy wszystko po kolei – zaproponował Szymon. – Ariel jest starszy. Ariel jest silniejszy. Ariel bije się codziennie, ty nigdy. Słaby punkt Ariela: brak. Podsumowując: jego szanse na zwycięstwo wynoszą sto procent, twoje zero. – Dzięki. Czyli już po mnie. – Możesz nie przyjść – zauważył Marcin. Radek pokręcił bezradnie głową i westchnął. – Powiedział, że jak się nie zjawię, to mnie dopadnie. – Nie masz wyboru – stęknął z kanapy Artur. – I tak zginiesz... Wiesz, nie musiałeś się w to mieszać. W końcu by mnie zostawił. Pozostali przemilczeli jego uwagę, dobrze wiedząc, że się mylił. Ale faktycznie, Radek sam sprowokował Ariela, mówiąc, że się go nie boi. I teraz musi za to zapłacić. – Jadę do domu – oznajmił. – Chcę po raz ostatni go zobaczyć... Może coś wymyślę. – Ja też idę. – Szymon wstał. – Spotkamy się w umówionym miejscu przed dziewiątą. W razie potrzeby pomożemy ci. Istnieje szansa, że Ariel oleje sprawę i się nie zjawi. Radkowi zrobiło się lżej na sercu, wiedząc, że ma na kogo liczyć. Razem z Szymonem opuścili dom Marcina, na którego towarzystwo został skazany Artur. Może w coś pograją. W drodze do domu Radek usiłował skupić się na Arielu i sposobie uniknięcia śmierci, ale za bardzo zaprzątały go wspomnienia. Pamiętał, co wydarzyło się po powrocie. Gdy on i przyjaciele wyzdrowieli, zleciało się mnóstwo dziennikarzy, śledczych i różnych innych ludzi, pragnących poznać ich historię. Sprawę nagłośniono. Opowiedzieli wszystko, ale nikt oprócz rodziców – co zresztą też było wątpliwe – nie dawał wiary ich słowom. Nic dziwnego; mówili o wilkołakach i wampirach, stworach z bezludnej wyspy, wędrówkach w cza296


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sie oraz w inne wymiary. Co prawda tłumaczyłoby to, jakim cudem ocaleli z katastrofy statku na Karaibach i trafili do Europy, ale ostatecznie wyszli na oszustów. Nie przejmowali się tym. Pragnęli jedynie spokoju. Były też dobre skutki. W wyniku śledztwa w sprawie zawalenia się szkoły w Timosinie stwierdzono, że chłopcy zostali porwani przez jej pracowników i wykryto prowadzoną tam nielegalną działalność. Zbrodniarzy, którzy ocaleli, ukarano. Sprawiedliwości stało się zadość, zemsta się dopełniła. Uznano, że chłopcy doznali szoku i dlatego wygadywali bzdury. Badający ich psychologowie nie stwierdzili jednak u nich uszczerbku na zdrowiu psychicznym. Cała afera w końcu ucichła i mogli wrócić do szarej codzienności. Zastanawiał się czasem, czy to nie oni sami są odpowiedzialni za śmierć setek dzieci, które znajdowały się wówczas w Akademii. Nie pamiętał dokładnie, co się tam wydarzyło, czy ich działania spowodowały eksplozję. To wszystko mogło być iluzją. Poza tym kto wie, czy wybuch nie okazał się dla dzieci ratunkiem. I tak były skazane na śmierć, wypadek skrócił ich cierpienia. Potem już żył zwyczajnie, jak przed całą historią, jak zwykły czternastolatek. Wspomnienia z dnia na dzień blakły, odrealniały się, nabierając znamion snu. Aż wreszcie przestał rozpamiętywać. Źle się stało. Za żadne skarby nie powinien wypierać z głowy tamtych wydarzeń. Zbliżając się do domu, zobaczył matkę przy pracy. Dopiero teraz przypomniał sobie, jak potraktował ją rano. Nie chcąc najeść się wstydu, schował się za domem i usiadł pod ścianą. Myślał intensywnie, szukając sposobu na uniknięcie walki z Arielem. Modlił się, by jego rywal nie przyszedł. Matce na pewno niczego nie zdradzi, o nie. Pomyślał o Sylwii, swojej dziewczynie. Czy powinna wiedzieć? Po krótkiej batalii z samym sobą zdecydował się do niej napisać. Wyjął z kieszeni telefon i w tym samym momencie poczuł, jak żelazne kleszcze zaciskają się na jego uchu i ciągną w górę. Jęknął żałośnie, a po chwili patrzył na triumfującą minę matki. – Tu cię mam, cwaniaczku! Tym razem się nie wywiniesz. Jazda, do roboty! Nie odzywali się do siebie w trakcie pracy. Myśli Radka krążyły wyłącznie wokół Ariela. Nie znalazł żadnego sposobu, całą nadzieję pokładał w Marcinie, Szymonie i Dejku. Pomyślał jednak, że nawet gdyby we czwórkę stanęli naprzeciw niego, to Ariel jest przecież bardzo silny. Bardzo. Gdy skończyli, matka opuściła go bez słowa. A on zaczął przygotowywać się na najgorsze. *** Z niepokojem zerkał na zegar wiszący na ścianie. O wpół do dziewiątej wyszedł z domu, nie mówiąc mamie, dokąd się wybiera. Szedł pieszo, nie brał roweru – pewnie i tak nie będzie w stanie go odprowadzić. 297


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Obok strachu pojawiła się pewna duma. Choć nie miał najmniejszych szans, dzielnie podniósł rzuconą rękawicę. Czy kiedykolwiek zdobył się na podobną waleczność? Tak, ale to było dawno... i w innym świecie. Gdy dotarł do wioski, wyciągnął szyję, by zobaczyć, czy ktoś jest już na łące. Odległość była duża, widok zasłaniały budynki i drzewa, ale ostatecznie z przykrością stwierdził, że nikogo tam jeszcze nie ma. W serce Radka wkradło się zwątpienie. Czy kumple się zjawią? Czy nie zrezygnują w chwili, gdy ważą się jego losy? Czy mu pomogą? Droga przez wioskę ciągnęła się w nieskończoność. Wydawało mu się, że pamięta każdą sekundę z dzisiejszego dnia. Westchnął ciężko, starając się oczyścić umysł z myśli o przeszłości i przyszłości. Za sklepem czekali Artur i Szymon. – Ariela jeszcze nie ma? – zapytał, siląc się na spokój. Pokręcili głowami. – A Marcin? – Nie mógł przyjść – wyjaśnił Artur. – Mama mu zabroniła. Oczywiście ona o niczym nie wie – dodał pospiesznie, widząc minę Radka. – Może Ariel nie przyjdzie? – Powtarzał w myślach tę kwestię przez cały dzień. – Może... Dejek wyglądał lepiej niż u Marcina. Poruszał się normalnie, więc noga zapewne już go nie bolała. Siniak pod okiem jakby się zmniejszył. Niebawem zacznie żartować z całej sprawy. Chyba że Radkowi stanie się coś poważniejszego – wówczas jeszcze długo będzie się to za nimi ciągnąć. Może zapomniał, oleje to, może tylko się popisywał, może nic mi nie zrobi... – cicha litania przewijała się przez umysł Radka. Lecz przyszedł. Wszyscy troje patrzeli, jak zbliża się ku nim z bezczelnym, jadowitym uśmieszkiem. Czując dziwne sensacje w żołądku, Radek uświadomił sobie, że nie jadł kolacji. Denerwował go ten uśmiech. – Przyszedłeś z obstawą? – zakpił Ariel. Nie odpowiedział, w głowie miał pustkę. Nie spuszczał wzroku z rywala, ale wydało mu się, że Szymon i Artur cofnęli się o krok. – Co, gotowy na manto? – zagadnął Ariel. – A ty? Miał ochotę odwrócić się i zbadać reakcję kumpli na tę hardą odpowiedź, ale wiedział, że musi utrzymać kontakt wzrokowy z przeciwnikiem. – Naprawdę niezłe – odparł Ariel, rechocząc. – Więc pokaż, co potrafisz! No, spraw mi manto! Cała odwaga Radka zawarła się w poprzedniej butnej odzywce. Teraz nie został po niej nawet ślad. – Eee... to... to ty chciałeś się ze mną bić... – Zgadza się – przyznał Ariel wciąż z tym samym irytującym uśmieszkiem. 298


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Podszedł tak blisko, że niemal się ze sobą zetknęli. Spoglądał z góry na mniejszego przeciwnika, skutecznie wzbudzając w nim lęk. Przypominał olbrzymiego orła nad ciałem królika. – Czekaj! – wypalił Radek ze świadomością, że postępuje absurdalnie. – Mieliśmy zacząć o dziewiątej... jeszcze minuta! Wściekły grymas wykrzywił twarz Ariela. – Gówno mnie to obchodzi. Radek ledwie zauważył gwałtowny ruch rąk, które z niewiarygodną siłą uderzyły go w pierś. Upadł na twardy grunt, czując, jak ból z pleców promieniuje na całe ciało. Jęknął. Jeszcze nigdy tak go nie poniżono. Był pewien, że nie da rady się podnieść. Usłyszał chichot wroga i błagania kolegów. – Ariel, daj spokój... Zostaw go... – A teraz ładnie pożegnaj się z przyjaciółmi – powiedział oprawca, ignorując prośby. Radek leżał bezsilny w przeczuciu zbliżającego się końca. Miał ochotę płakać. Zamknął oczy, kiedy Ariel uniósł pięść i zgiął się. – Stój! Ostrożnie uniósł powieki, szukając osoby, która wstrzymała egzekucję. Jej głos – twardy, zdecydowany – wydał mu się teraz najpiękniejszy na świecie. Wszyscy spoglądali na przybysza. Radek musiał się przesunąć, żeby dojrzeć wybawcę, bo zasłaniał go Ariel. Wyciągnął szyję – i oniemiał. Nie wierzył. – Zostaw go – padło polecenie. – A ty coś za jeden? – warknął Ariel; uśmiech spełzł mu z twarzy. Najwyraźniej go nie pamiętał. Ale Radek tak. Nie mógłby go zapomnieć ani pomylić z nikim innym. Wyglądał nierealistycznie w blasku zachodzącego słońca, jak zjawa. Wyprostowany, niższy od Ariela, którego świdrował spojrzeniem niebieskich oczu. Radek rozpoznał go od razu, choć zmienił się od ich ostatniej rozmowy, rok temu. Z pewnością był wyższy. Blond włosy, krótsze niż kiedyś, lekko pociemniały. Sylwetka również się zmieniła, wydawał się bardziej barczysty. Miał na sobie chyba te same spodnie khaki i czarny podkoszulek, które nosił, gdy widzieli się ostatnim razem. Teraz czyste, wyglądały jak nowe. Kotłowały się w nim sprzeczne uczucia. Strach, bezgraniczne zdumienie, przyjaźń, nienawiść, odwaga, siła, słabość – wszystko to wirowało w jego głowie jak w betoniarce, mieszając się w równych proporcjach. Twarz przybysza nie wyrażała żadnych uczuć, ale gdzieś w głębi jego oczu Radek dostrzegł odrobinę żalu i współczucia, a także gotowość – na wszystko, co może się zdarzyć.

299


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ale jak to możliwe? Jakim cudem się tu znalazł? Czy to duch, złudzenie? Przecież zginął dawno temu, przepadł w miejscu, z którego nie da się wrócić... A jednak stał tu. Mętlik w głowie Radka narastał, czuł, że traci kontakt z rzeczywistością. Zastanawiał się, czemu przybycie chłopaka nie wywarło podobnego wrażenia na pozostałych, aż dotarło do niego, że Szymon nigdy go nie widział, Artur znał bardzo słabo, zaś Ariel, interesujący się jedynie sobą, zapomniał. – Czego tu szukasz?! – warknął Ariel. – I tak nie zrozumiesz. – Więc zjeżdżaj i nie przeszkadzaj – odparł burkliwie. – Nie. Ariel przyjrzał się przybyszowi uważniej. – Zaraz, ja cię chyba skądś znam... – Zmarszczył czoło, ale nie wymyślił nic mądrego, więc po chwili dodał: – Zresztą nieważne. Słuchaj, koleś, jeśli zaraz stąd nie znikniesz, to... – To co? – To nie będziesz miał już gdzie wrócić – dokończył Ariel, a uśmiech wrócił na jego twarz. W odpowiedzi uśmiechnął się również przybysz. – Tak się składa, że nie mam dokąd wracać. – Wiesz co, zaczynasz mnie drażnić. Przybysz poruszył się dopiero, gdy Ariel się zamachnął, i z łatwością odparował atak. – Chcesz się bawić, tak? – syknął Ariel. Zadawał kolejne ciosy, ale przeciwnik blokował każdy ze spokojem, samemu nie trudząc się, by uderzyć. Ariel zmęczył się i zaczął obawiać rywala. – Coś ty za jeden? – wysapał. – Ktoś, kogo na długo zapamiętasz. Z gardła Ariela wydobył się dziwny warkot, po czym znów zaatakował. Przybysz błyskawicznie sparował jego cios i przyłożył mu w twarz przedramieniem. Ariela odrzuciło; upadł na ziemię. Szybko wstał, by nie okazać słabości. W ostatniej desperackiej próbie ruszył dziko na wroga i wtedy Radek, dotąd przyglądający się biernie, postanowił zadziałać. Z ziemi kopnął Ariela pod kolana – ten zachwiał się i z krzykiem wylądował na glebie. Radek wstał i uśmiechając się drwiąco, spojrzał na niego z góry. Gdy Ariel odkrył, kto go powalił, wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Wzrokiem błądził desperacko od Radka do przybysza, po czym pokręcił głową, wstał niezdarnie i uciekł, potykając się po drodze. Strach dodawał mu sił, więc już po chwili stracili go z oczu. Radek poczuł we włosach powiew chłodnego wieczornego wietrzyku. Zapadła cisza, odgłosy z wioski wydawały się bardzo odległe. Zostali tylko oni, przyjemny wiatr i wielkie słońce, kończące swój żywot, by nazajutrz odrodzić się na nowo. 300


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Szymon i Artur milczeli, za co Radek był im w duchu wdzięczny. Może podskórnie czuli, co znaczy dla niego ta chwila. Patrzył na przybysza bez słowa. To na pewno był on, nie żadna zjawa. Powrócił. – Cześć, Radek. Długo nie mógł wydobyć z siebie głosu. To było zbyt niewiarygodne. Widział go i słyszał, tak jak Szymon i Artur, ale... wciąż nie potrafił uwierzyć. – Cześć... Darek. – Wypowiedzenie jego imienia przyszło mu z niemal bolesną trudnością. – Ty... jak... ale... – Spokojnie. – Darek uśmiechnął się ciepło i przyjaźnie, rozwiązując mu tym język. – Miło znów cię widzieć – palnął, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. – I ciebie. – Ale jak? – wyrzucił z siebie, kompletnie zapominając o pozostałych. – Jak to się stało, że wróciłeś, przecież tam... – Szczerze mówiąc, sam nie wiem. Są rzeczy, o których nie śniło się filozofom. Jeżeli chcesz, mogę opowiedzieć ci wszystko, co pamiętam i co sam wywnioskowałem, ale to niewiele tłumaczy. Wówczas jakby coś w Radku pękło – po prostu impulsywnie przywarł do Darka i uścisnęli się. Musiał upewnić się, że jest prawdziwy. Poczuł łzy napływające do oczu, zacisnął powieki. Nie potrafiłby wyrazić rozpierającej go radości. Gdy odsunęli się od siebie, pokręcił głową bez słowa, ale Darek zrozumiał. – Uwierz – powiedział. – Dobrze wiesz, że to się dzieje naprawdę. Radek milczał przez chwilę. Teraz miał wrażenie, jakby Darek nigdy nie zginął. Jakby zawsze był razem z nim, ukryty w zakamarkach umysłu; jakby podświadomie wiedział, że gdzieś tam on nadal żyje. – Opowiadaj, co się z tobą działo – rzekł rozgorączkowany. – Nie wiem, czy mogę. – Darek rzucił ukradkowe spojrzenie na niemych świadków tego spotkania. – Bez obawy. – Radek uśmiechnął się. – Będą milczeli jak grób. Szymon i Artur pokiwali gorliwie głowami. Przemknęło mu przez myśl, że tylko Szymon, który nigdy Darka nie widział, zna pełną historię ich podróży – chyba nikt poza nim nie czytał pamiętnika Radka. Teraz piegus uważnie przypatrywał się przybyszowi. – W porządku – zgodził się Darek. – W takim razie najpierw pokażę wam powód, dla którego się tutaj zjawiłem. – Pokażesz... powód? – powtórzył Radek. – Tak. Zanurzył dłoń w kieszeni spodni. Skupili się w ciasnym kręgu. Po chwili Darek wyciągnął zaciśniętą pięść. Gdy ją otworzył, Radek doznał szoku. Zobaczył mały czerwony kryształ – identyczny jak ten należący do jego matki. Kamień lśnił bajecznie w promieniach zachodzącego słońca. 301


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alan Akab: Lekcja przetrwania fragment powieści Świat pułapka. Lekcja przetrwania Wszystko gdzieś się zaczyna. Nie inaczej rzecz się ma z moją podróżą. Ludzie zwykle chcą słuchać o jej środku, o tym, co już słyszeli – o krwi Krwawych Wysp, wyprawie ku Czarnej Pustyni, zjednoczeniu Stepów, obronie Korieselu i oblężeniu Lannaanu, o cytadeli w chmurach, o Mrocznych Pielgrzymach. Niektórzy pytają o Wojnę Dwóch Braci, ale ledwie kilku zaciekawiło, jak to się zaczęło. Ludzie wolą słuchać o rzeczach wielkich, zapominając, że po drodze do nich człowiek musi przejść przez kilka mało znanych ścieżek. Dla większości to Historia. Dla mnie to tylko przeszłość. Wszystko się kiedyś skończy, nawet Czas, a co dopiero człowiek. Nie zmieni tego ani magia Świata, ani technologia z gwiazd. Dziś jestem tylko cieniem Nordona Elinarona, Człowieka z Gór. Posiadam jego pamięć oraz doświadczenie, choć czas sprawił, iż nabrałem dystansu i pogodziłem się z losem. Jakże potrzebowałem tych cech za młodu... Starość ma ich aż nadto. Jakby upływ lat nie dość obciążał ducha... Jeśli na Świecie istnieje jakaś prawdziwa Niesprawiedliwość, jeśli jest ona czymś więcej niż przypadkiem, to tylko taka. Wybrano mnie jako dziecko do czegoś, co przekraczało moje zrozumienie. Straciłem lata, idąc niewłaściwą drogą, szukając nie tego, co powinienem znaleźć, błądząc... Było kilku przede mną, będzie wielu po mnie. Ilu pojmie, że ich dążenia to ledwie możliwość, która nie zaistnieje bez wyboru właściwej drogi? Więc jeszcze raz. Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku. Tak samo ludzki los. Pierwsze uderzenie serca, pierwszy oddech, pierwsze słowo... Pierwszy raz, gdy unosisz broń, by zakończyć podróż innej żywej istoty. Dlatego zacznę od początku, może nie życia, lecz pamięci. Nic nie przyszło mi bez trudu i taka, być może, okaże się ta opowieść – niełatwa. Ale też nie chcę niczego ułatwiać, jeśli idzie o rozrywkę lub zabawę. Powiem, co mam do powiedzenia, na mój sposób, a gdy idzie o zanudzanie, wiek rządzi się swoimi prawami. Jeśliś cierpliwy, doczekasz opowieści, które ludzie zwą ważnymi. Przed każdą rzeczą wielką zawsze stoją rzeczy małe, każda lawina zaczyna się od kamyka. Oto historia jednego z nich – pewnego naiwnego chłopca, który zbyt szybko nauczył się, że nawet najlepsi kiedyś muszą odejść, a na koniec pozostajemy sam na sam ze sobą i swoimi czynami. *** Pamiętam, była zima. To moje najdawniejsze wspomnienie. Inne odeszły, tak wiele zim... Prosta góralska chata w jednej z dolin Gór Granicznych, na wschód od Cesarstwa, gdzieś za Pogórzem. Wesele brata zaplanowano tradycyjnie na przesilenie. Wokół zamieszanie, radość, także moja. Tyle się działo, tyle rzadkich przysmaków... 302


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

I nieznajomy wędrowiec w kapturze. Nie pamiętam, kiedy wszedł. Czułem, że on nie z tych, co szukają okazji, by się pożywić i starym weselnym zwyczajem wyciągnąć rękę po garść miedziaków od szczęśliwych nowożeńców... Krzątający się wokół ludzie, pomagający mojej rodzinie w przygotowaniach, nie zwracali uwagi na kolejnego gościa, ale ja czułem, że chodzi o mnie. Wędrowiec często spoglądał na mnie ukradkiem. Nie wiem skąd, ale zawsze czułem, kiedy to robił. Twarz przesłaniał mu kaptur, więc nie mogłem być pewien, ale wydawało mi się, że moja reakcja go cieszyła. Nosił na szyi duży talizman, który zawsze trzymał na wierzchu. Amulet miał postać dwugłowego smoka o splecionych, jakby w walce, szyjach. – Podoba ci się? – zagadnął w końcu. Kiwnąłem głową. – To symbol Prawdziwej Równowagi. Zapamiętaj go. – Nie ma smoków z dwiema głowami – zauważyłem, udając, że nic mnie to nie obchodzi. – Jako mówiłem, to mądry dzieciak – rzekł ojciec, patrząc na przybysza. – Tak, zaiste – odparł tamten i odwrócił się do mnie. – Skąd wiesz, że nie ma? – No... wiem i juz! – Wzruszyłem ramionami. – Kiś przybysz musiał mu rzec – przyznał ojciec. – Co nie trzeba, zapamiętuje jak należy. – Obyż to można było tak wierzyć temu, co mówią ludzie... Ojciec wyprowadził nieznajomego do składziku. Cicho o czymś rozmawiali. Podglądając przez niedomknięte drzwi, dostrzegłem, jak coś przeszło z rąk do rąk – dziś nie jestem już pewien w którą stronę... Wędrowiec spojrzał na mnie, jakby wiedział od początku, że bacznie go obserwuję. – Nie bój się, mały – powiedział i przestałem się bać. – Będę twoim nauczycielem. Nie wiedziałem, że ojciec po kryjomu przyszykował mnie do podróży. Przygotowany zawczasu bagaż leżał ukryty pod sianem, w oborze. Para koni czekała, uwiązana nieopodal. Wędrowiec wsadził mnie na siodło. Odjechaliśmy bez pożegnań. Nikt mi nie powiedział, że na zawsze. Miałem dziewięć czy dziesięć lat. Pierwszy raz byłem w siodle i to doświadczenie bardzo szybko mi się spodobało. Do tego dnia może ze trzy razy w życiu widziałem konia na własne oczy. Wśród górskich wiosek to zwierzę jest tylko zbytkiem. Nie przeczę, dobrze radzi sobie na Szlaku i jego odnogach. Drogi tam dobre, to i kurierzy mogą pędzić ile sił w kopytach ich wierzchowców. Jednak w wysokich górach, a już pod Barierami... Nie dość, że takie zwierzę nie zje byle czego – lubi siano, ale najczęściej żre ziarna sagrosu, choć na jego liście kręci pyskiem – to jeszcze zapada na przeróżne choroby. Starczy zimą popędzić go do galopu, a zaczyna dyszeć. Wierzchowce nie mają płuc do wysokogórskiego powietrza. Wszak przodkami wszystkich koni na Świecie są jelenie, a te wolą 303


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

stepy i cesarskie równiny. Zamiast nich w górskich lasach żyją sarny i kozice, zaś w gospodarstwach królują pegreny. Od czego pochodziły, nie wiedział nikt, w tej części świata nie znano podobnych zwierząt. Ani nie było roślin podobnych do sagrosu, choć tylko on daje się uprawiać na skalistej ziemi. Duże pegreny, ciężkie i powolne, silne i wytrzymałe, potrafią o siebie zadbać; jedzą prawie wszystko, dają mleko i można je strzyc na wełnę. Równie dobrze ciągną pług, jak wozy, za to nie nadają się do jazdy wierzchem – z powodu swego uporu oraz braku woli współpracy z czymkolwiek, co siedzi im na grzbiecie. Nawet uprząż noszą inną niż konie. Wierzchowców zaś używano tylko dlatego, że było to lepsze od pieszej podróży, nawet jeśli nie wszędzie da się dojechać. W skrócie: koń jest ładny, ale niepraktyczny. Kup go sobie, jakżeś wielki pan. Tak przynajmniej mówiono w mojej wiosce. Nie do końca okazało się to prawdą. Wierzchowce Mistrza, mimo smukłej i lekkiej budowy, były zwinne i odporne na trudy podróży. Duże uszy i delikatne, przycięte poroże świadczyły, jak się później dowiedziałem, o stepowym rodowodzie. Ich rasa była chowana pod lekką jazdę, do nagłego ataku i równie pośpiesznej ucieczki – typowym stylu prowadzenia wojen na bezkresnych, trawiastych równinach. Hodowano je także z myślą o wysokich, śnieżnych przełęczach niebotycznych Barier, gdzie powietrze jest rzadkie i mroźne, a przez które podobne im, choć bardziej krępe zwierzęta ciągnęły załadowane wozy, bok w bok z pegrenami, lub wiozły hordy orków, na zgubę mieszkańcom Gór. Dlaczego o tym wspominam? Bo to nie były cesarskie konie, o których gadali lekceważąco górscy chłopi. Bo to wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że to, co mówią w wioskach, nie jest świętą prawdą. Bo rumak, prawdziwy rumak, na którym jechałem, był zaczątkiem szczeliny w otwierającej się przede mną furtce na świat. Podróż była długa. Wokół nic, tylko jedna śnieżna dolina za drugą. Wędrowiec milczał. Co rusz o coś go pytałem, lecz nie odpowiadał. Przejażdżka zaczęła mnie nudzić. Zrazu przyjemna, wkrótce zmieniła się w niekończącą niewygodę. Pośladki i krzyż jęły dawać o sobie znać. – Mozem się zatrzymać? – spytałem. Nie odpowiedział. – Boli mni... Nie zwrócił uwagi, jakby mnie nie było! – Kiej wrócim? Wciąż nic. – Dzie jedziem? Znów milczenie. – Kimżeś jest? To samo. Rozzłościłem się. Ktoś traktujący ludzi w ten sposób nie zasługiwał, w moim mniemaniu, na szacunek. Po jaką strzygę mnie ze sobą zabrał? 304


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Rzekłeś, że bedziesz mnie uczyć! Jak ci mówić... panie? – Ostatnie słowo wydusiłem wbrew sobie. Nawet na mnie nie spojrzał. – To dobrze! Nie chcesz, to nie! Będę cię zwał umilkłym mistrzem! – zawołałem gniewnie. – Mistrz może być – odpowiedział nagle. Zastygłem. – Milczenie to twoja pierwsza lekcja. – Lekcja czego? Złych manier? – rozsierdziłem się, tak jak potrafią tylko dzieci. – Braku cierpliwości. Umilkłem na dobre. *** Przez rok żyliśmy w samotności, w niewielkiej chatce, ukryci w jednej z dolin. Mistrz sumiennie wypełniał obietnicę. Opowieść o jego lekcjach zajęłaby cały wieczór. Śpieszył się, czułem to, ale był systematyczny. Najwięcej uwagi poświęcał lekcjom walki mieczem, posługiwania się łukiem oraz opatrywaniu ran, zwłaszcza z pomocą ziół. Pod jego kierunkiem wyuczyłem się natury zwierząt i sztuki rozpoznawania języków odległych krain. Nigdy później nie nauczyłem się tak wiele w tak krótkim czasie. Przypuszczam że Mistrz w jakiś sposób wspomógł moją pamięć i zdolności. Wszelką nabytą wiedzę i umiejętności musiałem, pod jego czujnym okiem, wykorzystać do przetrwania; samemu wymyślić zastosowanie, jeśli nie było ono oczywiste. Okazywało się, po mniejszym lub większym wysiłku z mojej strony, że wszystko może się przydać. Swą stanowczością i surowością doprowadzał mnie do wybuchów wściekłości. Jego intencje zrozumiałem znacznie później – nie chciał, bym dał się zabić w kilka dziesiędnic, nie po tym, jak poświęcił mi rok swojego życia. W dzień powtarzaliśmy pchnięcia i odskoki, toczyliśmy udawane walki, zaś wieczorem, gdy opadałem z sił, zamiast odpoczynku czekało mnie powtarzanie Mistrzowi tego, czego się nauczyłem, tego dnia lub dziesiędnice wcześniej. Przyznaję, nie raz i nie dwa przeżyłem później raczej dzięki przypadkowi, lecz jego naukom zawdzięczam więcej niż łaskawości losu. Z początku tęskniłem za rodzicami. Pewnego dnia uświadomiłem sobie, że nie zobaczę ich przez bardzo długi czas, być może nigdy... Lecz Mistrz postarał się, by mordercze treningi nie pozostawiły czasu na żale. Dziesiędnice zdawały mi się miesiącami; miesiące księżyca z kolei ciągnęły się niczym sezony. Czasem w nocy, przed snem, bo tylko wtedy miałem na to czas, przeklinałem Mistrza. Nie wiem kiedy po raz pierwszy pomyślałem, że mój nauczyciel nie pozwoli mi wrócić. Obrazy domu i rodziny blakły coraz bardziej, aż stały się jedynie przygodnymi przebłyskami. W końcu odeszły także i one. Naturalna kolej rzeczy czy magia? Zabrakło mi czasu na wspominanie, a może była to sprawka Mistrza? Nie wiem do dziś. Tak barwnie opisywał świat, że zacząłem marzyć, by zobaczyć tyle co on. Znał mnie lepiej niż ja sam. Wiedział, że nie byłem z tych, co spędzają ży305


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

cie na pracy wokół chaty i pola. Odgadł moje marzenia, nim zacząłem je mieć, a może je zaszczepił? Czy miał rację? Czy bez jego pomocy także opuściłbym kiedyś wioskę, kilka lat później, lecz bez potrzebnej mi wiedzy i umiejętności? Wielu młodzieńców wyruszało przed siebie, wielu nigdy nie wracało. Ja przeżyłem. Mistrz szybko oduczył mnie pytać o cel nauki. Raz jeden rzekł, że kiedyś sam wszystko zrozumiem. Od tego czasu, ilekroć o tym wspomniałem, zaczynał przepytywać mnie z dawnych lekcji. Zrozumiałem. Zacząłem być cierpliwy. Pewnego późnojesiennego dnia po prostu zniknął. Obudziłem się, a jego już nie było. Koni też. Nie był to pierwszy raz. Mistrz czasem odjeżdżał bez uprzedzenia po zaopatrzenie. Zostawiał wtedy wiadomość, napisaną na uklepanej ziemi, o tym, czym miałem się zająć, lub podawał temat do przemyślenia. Tym razem wiadomość brzmiała: „Skrywaj swe wady równie starannie jak przewagi”. Nie za bardzo wiedziałem, co przez to rozumieć. Usiadłem i zacząłem powtarzać w pamięci wczorajsze lekcje. Wiedziałem, że gdy wróci, zacznie się przepytywanie. Potem ćwiczyłem. Zapadł wieczór. Przygotowałem posiłek i usnąłem. Dopiero trzeciego dnia pomyślałem, że tym razem może być inaczej. Że tym razem Mistrz nie wróci. Miałem rację. Niewiele zostawił mi na drogę: o wiele za dużą wtedy na mnie kolczugę, z dziwnego metalu o połowę lżejszego od stali; wzmocniony magią jednoręczny miecz, który przez kolejne lata służył mi za dwuręczny; zimowe futro; własnoręcznie zrobiony jakiś czas temu pod jego okiem krótki łuk wraz z sajdakiem oraz garść strzał. Dobrze pamiętałem poprzednią zimę, gdy tu przybyliśmy. Sam nie dałbym sobie rady. Musiałem dotrzeć do jakiejś osady, nieważne ludzkiej czy krasnoludzkiej. Wierzę, że nieoczekiwanym odejściem Mistrz chciał mnie przygotować na to, że w życiu rzeczy dzieją się nagle. Czułem, że kiedyś się spotkamy, że wszystko miało cel. Ale jaki? Kiedy znów go zobaczę i w jakich okolicznościach? Wtedy nawet on nie mógł tego wiedzieć. *** Kupiec z cesarskiego miasta, imperialny żołnierz czy dziki ork ze stepów rzadko kiedy mogą powiedzieć: oto dziś nastała zima. I nie mówię tu o astronomach, którzy obserwując ruch słońca, oświadczają, że oto nastąpiło przesilenie czy równonoc, i tego dnia zaczęła się nowa pora roku. Na tym opiera się ludzki kalendarz, a nie życie w najwyższych górach Świata. Mówię o dniu, w którym zmienia się rytm życia. Wszędzie indziej zima nadciąga powoli. Dni stają się chłodniejsze, słońce wschodzi coraz później, zachodzi coraz wcześniej. Ziemia powoli zamarza, aż wreszcie pojawia się pierwszy, drobny śnieg. Wszędzie, tylko nie w Górach Granicznych. 306


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tu pani krótkich nocy przychodzi z dnia na dzień, gnana potężnymi uderzeniami mroźnego zachodniego wiatru i długotrwałej śnieżycy. Gdy inne krainy Południa od dziesiędnic śpią pod białą, puchową kołdrą, w Górach zniecierpliwiony żywioł dopiero zaczyna zaprowadzać nowy porządek. Góry Graniczne zawsze opierają się najdłużej, tak armiom, jak i przyrodzie. Gdy półtorej dziesiędnicy później przemierzałem kolejną dolinę, wszystko wokół okrywała już gruba warstwa śniegu. Padał bez ustanku od kilku dni. Ślady moich stóp były jedynymi na przestrzeni wielu stajań. Zwierzęta dawno pouciekały do kryjówek, dobrze wiedząc, co się święci. Lecący z nieba puch był tak gęsty, że – choć znajdowałem się w lesie – ledwie dostrzegałem drzewa stojące nie dalej niż parę sięgów ode mnie. Koło południa po raz pierwszy przerzedziło się na tyle, że mogłem przyjrzeć się okolicy. Nieświadomie zmierzałem ku jakiejś przełęczy. Wiatr tak mocno pchał mnie do przodu, że nawet nie wiedziałem, iż idę pod górę! Teraz osłabł, lecz wciąż przylepiał nowe płatki śniegu do futra na plecach. Chłodna, wilgotna, biała masa okrywała mnie od głowy do stóp. Wciskała się wszędzie, gdzie tylko mogła, do butów, rękawów, oczu i nosa, by stopnieć, kosztem ciepła mojej skóry. Gotów byłem posądzać ją o złośliwą inteligencję. Przełęcz gęsto porastały drzewa, jednak w linii, jaką tworzyły ich korony, dostrzegłem wąską, głęboką wyrwę. Droga, pomyślałem. Musi prowadzić do jakiejś osady. Skierowałem się tam pełen obaw, że po drugiej stronie ujrzę jedynie kolejną przełęcz, a za nią jeszcze jedną, jak dziesiędnicę temu. Tym razem miałem więcej szczęścia. Gdy stanąłem na najwyższym punkcie skalnego siodła, ujrzałem niedużą dolinę. Dobrze tu widoczna droga zaraz za przełęczą zakręcała w prawo, znikając za poprószonymi śniegiem drzewami. Las niskich i rozłożystych sosen oraz świerków – typowych dla gór – wspinał się łagodnymi zboczami, by zatrzymać u stóp otaczających dolinę wysokich, stromych i masywnych szczytów. Gdybym ujrzał coś takiego z okna dobrze nagrzanej chaty, na pewno pomyślałbym: „Jakże piękna i majestatyczna potrafi być zima w górach”. Niestety, nie miałem ani dachu nad głową, ani zydla pod sobą, o piecu nie wspominając. Byłem zziębnięty i strudzony wędrówką. W takich warunkach tylko szczękający zębami elf mógłby zachwycać się naturą, zamiast myśleć o przemarzniętych stopach, ale ta rasa już tak ma. Dla mnie liczyło się tylko to, że gdzieś tam znajdę schronienie: jaskinię, kopalnię, chatę, gospodę, wioskę, cokolwiek. Zszedłem z przełęczy. Wiatr prawie zamarł; białe płatki opadały swobodnie z ołowianego nieba. Jakże spokojne zdawały się żywioły po drugiej stronie! Tak długo już brnąłem przez sięgający kolan śnieg, z wysiłkiem wyciągając stopy z puchowej pułapki, tylko po to, by krok dalej zapaść się w nią ponownie i zacząć wszystko od nowa... Musiałem odpocząć. 307


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wiem, to było głupie. Kto zatrzymywał się w zimie na odpoczynek, bez ognia u boku, najczęściej już nie wstawał. Lecz słuchanie przestróg to jedno, a odczuwanie tego na własnej skórze to drugie. Pragnienie, by się zatrzymać, przymknąć oczy choć na moment, potrafi zmóc dorosłego, a co dopiero dziecko. Przy drodze obok zaspy ujrzałem zwalone drzewo. Cóż za siła nieczysta, jakiż demon je tu rzucił, by mnie skusić? Wyciągnąłem się na śniegu, opierając kark i głowę o pień. Zarzuciłem futrzany kaptur głębiej na twarz, splotłem ręce na piersi i zamknąwszy oczy, skupiłem się na przebiegających przez głowę myślach. Musiałem je kontrolować, by nie poddać się zmęczeniu, jak uczył mnie Mistrz. Zamierzałem wstać, jak tylko zniknie poczucie chłodu, a do umysłu zakradną się zdradliwa błogość i senność... Głosy. Z początku myślałem, że to wiatr, ale rozległy się znowu. Siadłem, zsuwając wyciszający je kaptur. Usłyszałem parsknięcie konia, stłumione przez padający śnieg. – Panie, śnieżyca powraca – usłyszałem. – W pogodę jak ta nikt, komu życie drogie, na łokieć nie podejdzie do doliny! Zawróćmy... – Nie wcześniej niż dotrzemy na przełęcz – drugi głos był stanowczy. – Czuję, że jest... Głosy zbliżyły się na tyle, że usłyszałem głuche uderzenia kopyt o śnieg. Zerwałem się na równe nogi. Nim zdecydowałem, czy się ukryć, czy zaczekać, zza zakrętu wyjechało czterech jeźdźców. Wyglądali na wojowników. Przewodził im dobrze zbudowany mężczyzna, w pancerzu z dopasowanych do kształtów ciała, łączonych skórą metalowych płyt. Nie była to jakaś tam zwykła zbroja, raczej jedna z tych robionych na zamówienie. Przypominał w niej rycerza. Zbroje pozostałej trójki były skórzane; jedynie na karku i brzuchu chronił jeźdźców metal. Ostatni z nich prowadził za uzdę piąte zwierzę – bez jeźdźca, ale osiodłane. Nieznajomi dosiadali zupełnie innych wierzchowców niż te, które znałem. Ich rumaki były bardziej muskularne; w ich ciałach zdawała się drzemać siła, zdolna ponieść opancerzonego rycerza zarówno na środek pola walki, jak i w daleką wędrówkę, choć chyżością ustępowały zapewne swym kuzynom z północy. Ich rogi były nieprzycinane, rozłożyste, leżały bliżej czaszki i nie sterczały na boki tak mocno jak u ich dzikich przodków. Przybysze zauważyli mnie. Zatrzymali się. Wojownik w pancerzu przyglądał mi się chwilę, nim ścisnął kolanami wierzchowca. Zatrzymał go tuż przede mną, spoglądając z góry. Trzej towarzysze czekali w milczeniu. – No proszę... Ktoś jednak ruszył na przełęcz, mimo śnieżycy. Nie wiedząc, co robić, skłoniłem się niezdarnie. Widziałem wszak, że to ktoś znaczniejszy. – Nie jesteś za młody na wędrownego barda, chłopcze? Właściwie... jesteś za młody na cokolwiek, włączając wspinaczkę tutaj, zwłaszcza o tej porze roku. 308


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Jestem tylko wędrowcem, panie... ale potrafię zadbać o siebie. – Zważywszy, że stoisz przede mną, tu i teraz... Niezwykłe w twoim wieku. – Spojrzał na sterczącą nad moim prawym ramieniem głownię miecza, wetkniętego w przytroczony na plecach sajdak. – Nosisz broń... Umiesz się nią posłużyć? – Dość, by się obronić. Rycerz uśmiechnął się lekko i skinął głową. – Sił natury orężem nie przemożesz, chłopcze. Zima to cichy, podstępny przeciwnik. – Jego wzrok spoczął na ugniecionym śniegu, gdzie odpoczywałem chwilę temu. – Nie powinieneś się zatrzymywać. Nie powinieneś nawet wyruszać w drogę, ani w taką pogodę, ani w twoim wieku. – Śnieg zaskoczył mnie w drodze do Krontorii, panie. Pobłądziłem i... – Wzruszyłem ramionami. – Ale pogoda się poprawia, więc... – Umilkłem. – Do wieczora przyjdzie nowa fala śniegu. Jeśli pożyjesz w górach dość długo, sam zaczniesz wyczuwać takie zmiany. Krontoria leży kawał drogi stąd, ale dobrze trafiłeś. Są tu dwie wioski, lecz chciałbym, byś zatrzymał się w moim zamku. Jestem Kregnor, pan tej doliny. Ogarnęło mnie dziwne uczucie. Nie było w zwyczaju możnych panów zapraszać nieznajomych włóczęgów na zamek. I jeszcze ten koń... Spojrzałem na osiodłanego rumaka. – W zimie moi ludzie biorą ze sobą dodatkowe zwierzę. – Kregnor odgadł, co mnie tak zainteresowało. – Na wszelki wypadek. O tej porze roku, w takim śniegu, koń nie pojedzie daleko z dwójką jeźdźców. Nie potrzebowałem czasu do namysłu. Krontoria leżała o wiele dni drogi stąd, tego byłem pewien. Poza tym miastem w okolicy nie było nawet większych osad. Musiałem tu zostać aż do wiosny – co za różnica, czy w wiosce, czy na zamku? Konia z rzędem temu, kto przewidzi, jak możny władca zareaguje na odmowę... – To dla mnie zaszczyt. – Skłoniłem się. Towarzysze Kregnora pomogli mi dosiąść rumaka – a dokładniej: bez ceregieli wepchnęli na siodło. Ledwo zdążyłem dobrze się usadowić, gdy ruszyliśmy drogą ku dolinie po wciąż wyraźnych śladach. Kregnor przyzwał mnie gestem, bym jechał obok. Wojownicy trzymali się z tyłu. Wkrótce dotarliśmy do rozwidlenia. Prawa odnoga szła w dół; lewa wiodła wzdłuż zbocza. Choć przyprószona śniegiem, wiodąca tam linia dołków po kopytach wciąż była dobrze widoczna. Pojechaliśmy wzdłuż niej. – Droga po prawej idzie do wioski na dnie doliny – wyjaśnił Kregnor. – To kilka wierst dalej. Stamtąd prowadzi do drugiej osady, na zboczu. Mam tam małą kopalnię. Pracuje w niej kilku krasnoludów. – Nigdy nie spotkałem krasnoluda... – pomyślałem na głos.

309


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Może tej zimy będziesz miał okazję. Zarządzają wydobyciem. Jesteśmy samowystarczalni, z konieczności. Rzadko kto nas odwiedza. Kupcy prawie wcale. Nie ma tu bogactw, więc nie mają po co przyjeżdżać. – Dlaczego wasz zamek nie stoi przy wiosce, panie? – Bo tędy wiedzie jedyna droga na zewnątrz. Jedyna, którą można przebyć konno. – Kregnor zatoczył niewielki łuk ręką, wskazując strome górskie szczyty. Spacer po takich graniach przysporzyłby chluby nawet kozicy, co dopiero człowiekowi. – Wspinaczka niełatwa, nawet latem. Zimą wręcz niemożliwa. Trudno tu trafić. Nie spojrzał na mnie. Nie widziałem jego twarzy, ale odgadłem, co naprawdę chciał powiedzieć – że trudno tu trafić przez przypadek. Zmiął trzymane oburącz rzemienie od uprzęży, jakby namyślając się, czy warto ciągnąć tę myśl. Wybrał milczenie. Jego towarzysze jechali tuż za nami, bez choćby jednego słowa. Dolina sprawiała wrażenie miejsca spokojnego, na uboczu wojen i historii. Wtedy nietrudno mi było uwierzyć w istnienie takiego miejsca. Droga wspinała się powoli na zbocze. Wyjechaliśmy zza linii drzew – i wtedy to zobaczyłem. Kamienna budowla wznosiła się nad korony, niczym przedłużenie ostańca wysuniętego ze zbocza ku przełęczy. Zamek Kregnora był pierwszą taką konstrukcją, jaką ujrzałem. Nic dziwnego, że zdał mi się ogromną fortecą. Wrota zamku zostawiono otwarte, lecz krata w bramie była opuszczona. Uniesiono ją dopiero wtedy, kiedy się zbliżyliśmy, i zamknięto, gdy tylko znaleźliśmy się po drugiej stronie. Nim to się stało, odwróciłem się, próbując odszukać miejsce spotkania z Kregnorem, lecz okolice przełęczy przesłaniało zbocze. Dziwiłem się, że nie zauważyłem zamku gdzieś po drodze, choćby z rozwidlenia dróg. Tym ciekawsze było odkrycie – dokonane, gdy jechałem przez plac przed zamkową bramą – że dało się stąd obserwować całą drogę prowadzącą na przełęcz, niemal do zakrętu przed siodłem. Rosnące pod nami drzewa, oraz sam kształt zamku, wydawały się specjalnie stworzone, aby jak najlepiej ukryć go przed obcym wzrokiem, zwłaszcza przed wędrowcami zmierzającymi drogą. Forteca składała się z niewielkiej bramy, niezbyt wysokiej wieży, małego dziedzińca ze stajnią dla kilku koni oraz rozbudowanej trzypiętrowej części mieszkalnej. Tym, co czyniło tę warownię wyjątkową, były mury – potężne, wręcz niepotrzebnie wysokie, jak na rozmiary całej budowli. Ludzie na bramie nie byli wojownikami, choć wyglądali na przejętych swymi obowiązkami. Dziwnie na nas patrzyli przez zbitą z desek kratę podłogi, gdy przejeżdżaliśmy pod nimi. Jakby z obawą... lecz starczyło jedno spojrzenie władcy, by pośpiesznie odwrócili głowy. Zsiedliśmy z koni. Kilku ludzi natychmiast zajęło się zwierzętami. Idąc za Kregnorem, przeszedłem główne wejście do części mieszkalnej. Znalazłem się w nie-

310


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wielkim pomieszczeniu. Kilka skrzyń, stos futer... W głąb zamku prowadziło troje drzwi, każde na innej ścianie. Wzdłuż prawej ściany kamienne schody szły w górę. – Wkrótce spotkamy się ponownie – zapowiedział Kregnor, wskazując schody. – Moi ludzie zaprowadzą cię do komnaty. Zdjął skórzane rękawice, rzucił je niedbale na stojącą przy wejściu skrzynię i wraz z jednym z wojów znikł za drzwiami naprzeciwko. Pozostali stanęli obok, czekając, aż zdejmę przemoknięte od śniegu futro. W milczeniu weszliśmy po schodach. Kończyły się niedługim korytarzem, z dużym oknem na końcu. Po obu stronach znajdowały się drzwi. Przewodnicy wskazali te po lewej. Komnata była niewielka i dobrze nagrzana, przytulna, na ile to możliwe w przypadku pomieszczenia z gołego kamienia. Pod małym, zakratowanym okienkiem stało niewielkie łoże. Lampka oliwna huśtała się ledwie dostrzegalnie na zwieszających się z sufitu długich łańcuszkach. Na wypadek gdyby jej światło nie starczało, na półce, nad zbudowanym po prawej stronie kominkiem, czekał niewysoki świecznik z parą świec. Pod ścianą po lewej znajdowały się dwa puste kufry. Na jednym stał dzban z wodą, na drugim talerz z pieczywem. Posłanie z futer aż się prosiło, by zrobić z niego użytek... Wszystko świadczyło, iż Kregnor czekał na kogoś, zanim jeszcze nim sam dotarł na przełęcz. Nie zauważyłem, by w jakikolwiek sposób, za pomocą magii czy tresowanego zwierzaka, wysłał służbie wiadomość o napotkanym gościu, ale zaraz przypomniałem sobie widok z zamku na drogę. Ktoś mógł zobaczyć, że jeźdźców jest więcej, niż wyruszyło. Tylko ten piąty koń... Wojownicy odeszli, gdy tylko wszedłem do środka. Rano nawet nie marzyłem o ogrzaniu się przy ogniu, a teraz... Domknąłem drzwi, by bijące z rozpalonego kominka ciepło nie uchodziło na chłodny korytarz. Postałem chwilę przy płomieniach, zacierając ręce. Okno wychodziło na dolinę. Klęknąłem na posłaniu, opierając dłonie na futrynie i wyjrzałem na zewnątrz. Zamek górował nad lasem; widok stąd musiał być niesamowity, lecz przez mróz na szybach ledwo dostrzegałem wierzchołki najbliższych drzew. „Skrywaj swe wady równie starannie, jak przewagi”. Przez wiele kolejnych dni rozważałem znaczenie tych słów. Czemu Mistrz nie napisał – zalety? Pewnie chodziło o kolczugę. Droga rzecz, która mogła ochronić albo... doprowadzić do śmierci. Skusić nawet władcę takiej doliny. Czy Mistrz mógł mieć na myśli to, co mnie spotkało? Kregnor dobrze przewidział zmianę pogody. Wkrótce za oknem widziałem już tylko ścianę bieli. Czas mijał, lecz nikt nawet nie zajrzał do komnaty, jakby wszyscy o mnie zapomnieli. Byłem pewien, że władca, nawet na tak niewielkich włościach,

311


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ma dość spraw na głowie, by na chwilę zapomnieć o swym gościu. Któryż jednak chłopiec usiedzi długo sam w zamkniętym pomieszczeniu? Uchyliłem drzwi i wyjrzałem na korytarz, stając twarzą w twarz ze strzegącym ich wojownikiem. Nie widziałem go wcześniej. Wyglądał, jakby stał tu już od jakiegoś czasu. – Mój pan życzy sobie, byś zaczekał, aż znajdzie czas, by cię odwiedzić – powiedział. Patrzył beznamiętnie, jak służba ma we zwyczaju, lecz w głosie wyczułem stanowczość. I ten jego język, sposób, w jaki mówił... Na pewno nie był chłopem ze wsi. Ani bandytą. – Ja tylko... – Zjawi się wkrótce, gdy skończy przygotowania. Zamknąłem drzwi. Najwyraźniej „pan” nie życzył sobie, by nieznajomi chodzili po jego zamku. Minęła dobra chwila, nim uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy od spotkania odezwał się do mnie ktoś poza Kregnorem. Mijały saratusy, lecz nic się nie zmieniło. W taką pogodę, a tym bardziej przez takie okno, i tak nie szło dojrzeć mniejszego z dwóch księżyców, ale każdy wędrowiec szybko wyrabia w sobie wyczucie czasu mierzonego jego wschodem i zachodem. W końcu zapadł wieczór. Ponownie wyjrzałem na korytarz. Po raz kolejny strażnik kazał mi czekać. Moja niecierpliwość została jednak dostrzeżona. Niedługo później, gdy wyglądałem przez okno, usłyszałem skrzypnięcie. Spojrzałem za siebie. Kregnor zamknął drzwi i nieśpiesznie usiadł na jednym z kufrów. Przelotnie spojrzał na ledwie ruszony posiłek – jakoś nie miałem ochoty go dokończyć. Odwróciłem się i usiadłem na krawędzi łóżka. – Mam nadzieję, że nie odniosłeś mylnego wrażenia co do tego miejsca – rzekł pan zamku. – Nie posiadam bogactw ni wielkiego dworu, jednak obowiązują tu pewne zasady. – Panie... Chciałem tylko... Jeśli to nie sprawi kłopotu... – Wiem. Młodość... Chciałbyś obejrzeć zamek. Być gdziekolwiek, byle nie w jednej i tej samej komnacie... Ale nie mogę pozwolić ci chodzić, gdzie zechcesz. Może jutro. Jeśli sam nie znajdę czasu, przyślę kogoś. Proszę, uszanuj moją gościnę. Odpocznij. Po dobrym śnie wszystko wyda ci się lepsze. Kiwnąłem głową. Powinienem się cieszyć, że miałem schronienie. Całkiem możliwe, że gdyby nie on, zamarzłbym na przełęczy. Nawet dziś nie jestem pewien, co by się stało, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. A może niczego by to nie zmieniło? Kregnor wstał. Podszedł do drzwi, lecz odwrócił się, jakby coś sobie przypomniał. – Nie traktuj strażników jak wrogów – powiedział. – Pilnują komnaty, ale gdybyś czegoś potrzebował, mogą wezwać służbę. 312


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wyszedł. Nie zamknął drzwi na zamek, ale dla mnie nie stanowiło to różnicy. Zacząłem rozmyślać. Korzyści, jakie czerpałem z zaproszenia, były oczywiste. Ale co miał z tego Kregnor? Nie wydawał się posiadać wielkich bogactw; dodatkowa osoba zimująca na zamku na pewno nie byłaby problemem, ale jednak... Wieści lub rozrywka, pomyślałem zaraz. Raczej wieści. Dotarcie do najbliższej wioski poza doliną to długa piesza wyprawa; kilkudniowa, czasem dziesiędnicowa – dziesięć dni marszu w dzień i odpoczynku w nocy. Ludzie znają tu każdą osobę w promieniu kilkunastu stajań, jeśli nie osobiście, to ze słyszenia. Drogi, o ile w ogóle są, to słabo uczęszczane, często nieprzejezdne dla wozów ścieżki. Nie ma komu budować szerokich traktów, bo i cóż nabyłby od kupca przeciętny góral? I czym by zapłacił? Potrzebne rzeczy wytwarzał sam lub wymieniał się z żyjącym w sąsiedniej osadzie kowalem. Od zakupów były jarmarki w miastach. O przekazywaniu wieści za pomocą magii też nikt tu nie słyszał. Tu i ówdzie trzymano tresowane kruki lub nietoperze, ale zwierzęta nie mówią, a pisać, czy choćby czytać, potrafi niewielu. W Górach, rojących się od mniejszych i większych królestw oraz niepodległych dolin, zainteresowany nowinami człowiek sam musiał zadbać, by dotarły one do jego uszu. Wieści, tak dla górali, jak lokalnych panów, roznosili przygodni piesi kramarze lub wędrowcy. Jak ja. Świat, ten z opowieści Mistrza, wydawał się miejscem niebezpiecznym, ale i fascynującym, pełnym cudów. Każdy władca, żyjąc na takim odludziu, byłby ciekaw nowin. Nawet prosta informacja o tym, co się dzieje kilka dolin dalej, była ważniejsza od wielkich, ale odległych wojen. Czy okoliczni władykowie nie myślą o nowych podbojach? Czy panuje urodzaj? Czy w razie głodu opłaci się wysłać chłopów po zboże? Czy może w mieście panuje plaga? Wprawdzie z tego, co ostatnio słyszałem od Mistrza, w większej części znanego Świata panował spokój, ale sam nazywał go ciszą przed silną burzą. Uspokoiłem się. Czego się miałem obawiać? Przebyte stajania i noce spędzone w napotkanych jaskiniach dały o sobie znać. Rozebrałem się i wsunąłem pod miękko wyprawione futra. Rychło usnąłem, bezpieczny od śnieżyc i mrozu. *** Obudziłem się z przeczuciem, że coś się zmieniło. Rychło przekonałem się, że to było coś więcej niż wrażenie. Moje rzeczy zostały przeszukane! Znikły miecz, kolczuga, łuk i kilka ostatnich już strzał. Zezłościłem się. Mistrz ostrzegał, bym nie rozstawał się z bronią, zwłaszcza w nieznanych miejscach. A niech demony tańczą sobie z łukiem! To strata miecza bolała najbardziej. Broń, która za sprawą magii nie tępiła się ani nie łamała w najgorszej bitwie, nie była niczym niezwykłym, choć swoje kosztowała; jednak Mistrz twierdził, że oręż ten jest wyjątkowy i powinienem szczególnie na niego uważać. Nie zdradził jednak dlaczego. Drzwi pozostały niezaryglowane, ale na zewnątrz czekało już dwóch strażników. 313


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Ktoś zabrał mi mój miecz – oświadczyłem stanowczo. – Muszę go mieć z powrotem! – Polecenie naszego pana – usłyszałem. – Nikt na zamku nie nosi broni. Popatrzyłem na nich, zdumiony tym, że wcześniej tego nie dostrzegłem. Nie kłamali. Uprzytomniłem sobie, iż w rzeczy samej widziałem tu tylko jeden miecz – wielki, dwuręczny, przytroczony do siodła wierzchowca Kregnora. Nawet jego towarzysze na przełęczy nie byli uzbrojeni. – Mimo to chciałbym go odzyskać – odpowiedziałem już spokojniej. – To pamiątka... – Nasz pan uprzedził, że sobie tego zażyczysz. Gdy przyjdzie, możesz go poprosić o zwrot, ale winieneś liczyć się z odmową. Spojrzeli na mnie dziwnie. Mogłem albo wrócić do komnaty, albo spróbować przemknąć między nimi i pobiegać po nieznanym zamku, ścigany przez bandę wojowników. Wybrałem to pierwsze. Byłem wściekły. Kregnor musiał być głupi, jeśli widział we mnie zagrożenie, z bronią czy bez! Bez ogródek dawał do zrozumienia, że wątpi w moje umiejętności. Całkiem słusznie, o czym nieraz przekonały mnie niezliczone i zawsze przegrywane pojedynki z Mistrzem. Byłem ciekaw, czym pan zamku wytłumaczy swoją decyzję. Kregnor zjawił się pół saratusa później, w towarzystwie wojownika z przełęczy. Gdy wszedł do komnaty, wojownik ów zamknął drzwi od środka i stanął tuż przy nich. – Doszły mnie słuchy, że nie podobają ci się moje zasady. Nie czujesz się tu bezpiecznie? Zmieszałem się. Moje zachowanie zdało mi się niegrzeczne i niewdzięczne, ale on nie postąpił lepiej! Winien wpierw sprawę objaśnić, zamiast zabierać cudze rzeczy, i to po kryjomu! – Nie czuję się zagrożony, panie – odparłem. – Ta broń jest dla mnie czymś więcej niźli orężem. Wolałbym mieć ją przy sobie. Kregnor powolnym krokiem podszedł do łóżka i spojrzał przez okno. Pochylił się lekko, jakby dostrzegł coś na zewnątrz. Wpatrywał się w to coś przez dłuższą chwilę. Wyprostował się, ale nie odwrócił. – Czy wiesz, dlaczego tu jesteś? Dziwne pytanie. – Tak jak powiedziałem, panie, zabłądziłem... Nie odpowiedział od razu, jakby czekał na coś, co nie miało ze mną nic wspólnego. – Kazałem wznieść zamek po tym, jak zaprowadziłem tu porządek – odezwał się po chwili milczenia. – Kiedyś dolina była siedzibą bandytów; teraz ludzie pracują w spokoju, pewni owoców swojej pracy. Kiedyś... – spojrzał na mnie przez ramię – każdy mógł polegać tylko na sobie. By przetrwać, musiałem walczyć. Musia314


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

łem zabijać, inaczej sam bym zginął. Byłem silny. Ludzie poszli za mną, bo byli zmęczeni takim życiem. Zamiast rabować, rozkazałem budować chaty i uprawiać ziemię. Ustanowiłem prawa. A teraz tak traktuje podróżnych? – Po co mi to mówisz, panie? – Byś wiedział, czym było to miejsce, byś lepiej je zrozumiał i pojął, dlaczego tu trafiłeś. Nie wszystko zależy od nas, nawet jeśli nas dotyczy. Różne... rzeczy... każą postępować inaczej, niż byśmy chcieli. Odkryjesz to z czasem, jak inni... Ramiona mu opadły, niczym ugięte ciężarem. Westchnął, jakby nagle coś go zmęczyło. – Więc to, że tu jestem...? – nie rozumiałem. – Może jakieś rzeczy dzieją się na Świecie przez przypadek, ale twoje przybycie do nich nie należy. Zostałem poinformowany, że się tu zjawisz. – Przez kogo? Nie odpowiedział. Wciąż czekał, zdało mi się, że z rezygnacją, na coś, co miało nadejść, bez względu na to, czy chce tego, czy nie. – Zostaniesz tu całą zimę. Będziesz miał dość czasu... – Chcę ruszyć do wsi – przerwałem. To wszystko przestało mi się podobać. – Zostanę tam, aż... – Zrobię z tobą, co zechcę, nieważne, czy będziesz na zamku, czy w którejś z wiosek. – Muszę odrzucić gościnę, jeśli oznacza więzienie! – odpowiedziałem stanowczo. – Już bez „panie”? Więc koniec z dobrymi manierami... – Wyprostował się i odwrócił. – Chcesz odejść? Gdzie? Na przełęczy śniegu po pachy. Spróbuj wspiąć się na zbocza, a rychło zginiesz. Dolina jest odcięta od świata! Zostaniesz tutaj dla własnego dobra. Kto raz się zgodzi tu wejść, nie opuszcza zamku... Póki ja nie zdecyduję inaczej. – Co z prawem gościnności...? – Poczerwieniałem z gniewu. – Ja jestem tu prawem, to chyba oczywiste. Żadnemu z okolicznych władców nawet przez myśl nie przeszłoby słać swe wojsko przez kilka bezludnych dolin, by podbić to nic niewarte miejsce. Nie bez powodu bandyci mieli się tu dobrze przez dziesiątki lat. W tym zakątku gór możesz mnie traktować jak samego cesarza. Moja wola jest tu tak samo ostateczna jak jego na zachód od Gór. Coś się w nim zmieniło, choć nie dostrzegałem przyczyny. Mówił spokojnie, lecz stanowczo, nie przyjmując sprzeciwu. Mogłem się wściekać, ale niczego bym nie zmienił. – Dlaczego? – spytałem. – Dlaczego mam tu zostać? – Masz w sobie coś, co każe mi cię zatrzymać. Coś interesującego... Możesz okazać się cennym gościem. Oczywiście mogę się mylić. Wtedy... – Wbił we mnie swoje spojrzenie. Zadrżałem, widząc jego oczy, drapieżne i rozbiegane. – Nie, nie po315


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zwolę ci stąd odejść, ale mógłbyś swobodnie poruszać się po dolinie. Tak... to możliwe! Cała dolina to więzienie. Jednak to zależy od ciebie. Co jesteś gotów zrobić, aby opuścić zamek? Kłamał, widziałem to w jego zachowaniu, ale nie miałem wyboru. Mogłem albo się zgodzić, albo czekać, aż mnie zmusi... Do czego? – Co mam zrobić? – spytałem. Zamruczał niczym wielki kot. – Przetrwać – odparł dziwnie spokojnie. Nerwowość gdzieś z niego uszła. Ruszył powoli do drzwi, lecz nim wyszedł, odwrócił się do mnie. – Mówiłeś, że potrafisz się bronić. Zobaczmy, jak dobrze. Kregnor odszedł. Jego wojak wyprowadził mnie na korytarz. Wraz z drugim strażnikiem zataszczyli mnie niczym worek zboża do wykutych pod zamkiem piwnic. Były ogromne, o wiele większe niż twierdza – i wyglądały na znacznie starsze. Zostałem wypchnięty do okrągłej, wysypanej piaskiem komnaty. Wysoka na pięć sięgów, o średnicy dziesięciu, zwężała się ku górze w rodzaj kopuły, której żebrowane sklepienie dźwigało osiem kolumn na planie koła. Trzy sięgi nade mną biegł taras, zbyt wysoko, by ktokolwiek mógł tam doskoczyć; mrok rozpraszały zatknięte poniżej pochodnie. W ich blasku obojętnie spoglądali na mnie z góry trzej łucznicy, niedbale trzymając gotowe do użycia łuki. Kregnor już czekał, rozparty w loży wykutej we wnęce tarasu. Pochodnie tak ustawiono, że choć skrywał go cień, widział wszystko, co się działo. Z dołu były tylko dwa wyjścia – jedno miałem za plecami, drugie przed sobą, oba zamknięte solidnymi wrotami. Chwilę wcześniej, zanim zatrzaśnięto te z tyłu, coś upadło na piasek. Odwróciłem się. Mój miecz! Podniosłem go szybko. – Jest tylko jedna reguła – głos Kregnora był niezwykle wyraźny, jakby stał obok mnie – albo ty zabijesz przeciwnika, albo on ciebie. To nie jest pozorowana walka. To dzieje się naprawdę. Przez przeciwległe wrota wyrzucono na arenę jakiegoś młodzieńca. Kilka lat starszy ode mnie, wystraszony i wynędzniały. Nie byłem tu jedynym więźniem... Uniósł się na łokciach i spojrzał z rozpaczą na zamknięte już drzwi. Zerwał się na nogi, chwytając rzucony mu miecz. Rozejrzał się po pomieszczeniu niczym zwierz w pułapce, lecz cały czas był pochylony, gotowy do odskoku. Miał pewne doświadczenie w walce, ale nie wyglądał na wojownika. Chwilę potem patrzył już na mnie, zastygły w bezruchu. Uspokoił się, wyprostował, najwyraźniej odzyskał rezon. Był wyższy, zapewne silniejszy i, kto wie, może zdążył już kogoś zabić. Jego oczy lśniły charakterystycznym blaskiem pewności, iż z nas dwóch to on wyjdzie stąd na własnych nogach. Wszystko wskazywało, że jego wiara była uzasadniona. – Oczekuję prawdziwego pojedynku – ostrzegł pan zamku. – Jeśli się zawiodę, moi ludzie sami zdecydują, kto ocaleje, a kogo wyniosą. Dla nich to nie pierwszyzna. 316


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Chłopak i ja znajdowaliśmy się wciąż po przeciwnych stronach areny. Nie spuszczaliśmy z siebie wzroku, ale odruchowo rzuciliśmy krótkie spojrzenie w górę, na taras. Łucznicy obserwowali nas spokojnie, czekając na znak od swojego władcy. Powoli okrążaliśmy salę, próbując wyczuć nieprzyjaciela, czekając, aż ten drugi uczyni pierwszy krok. Bałem się, serce biło jak szalone, ale szkolenie Mistrza pomogło mi wziąć się w garść. Baczyłem na ruchy wroga, gotów zareagować na jego posunięcie. Byłem zbyt młody, aby liczyć na siłę. Dobrze władałem bronią, ale potrzebowałem do tego obu rąk. Przeciwnik, choć osłabiony, wciąż miał dość krzepy, by brutalnością wyrównać wszelkie braki w sztuce fechtunku. Mogłem zapomnieć o parowaniu. Postawiłem na szybkość i zwinność – jedyną przewagę dziecka. Zadufanie skłoniło młodzieńca do rozpoczęcia walki. Rzucił się na mnie z histerycznie radosnym wrzaskiem. Uniki, odskoki – to była moja obrona. Nic trudnego, zważywszy, że machał mieczem niczym kilofem lub łopatą. Robiłem wszystko, by nie skrzyżować z nim broni, ale odskakując, zawsze próbowałem go trafić. Rychło mieliśmy za sobą kilka prób ataku. Przeciwnik niezmiennie wierzył w swoją siłę, ale zrozumiał, że wykorzystanie tej przewagi nie przyjdzie mu z łatwością. Już nie był tak pewny siebie. Podczas treningów z Mistrzem zauważyłem, że tracił on więcej siły na zamachy niż ja na odskok czy unik, a był wszak lepszym szermierzem od tego młokosa. Dostrzeżenie możliwości zwycięstwa dodało mi odwagi; skoro przeciwnik nie był na tyle rozgarnięty, by dostrzec moje zamiary, wystarczyło pozwolić mu zmęczyć się nadużywaniem własnej siły. Jednak zamiast wybrać łatwą drogę, postanowiłem wykorzystać wymyśloną przez siebie zagrywkę, którą wypróbowałem kiedyś na Mistrzu. Za pierwszym razem wyszła fatalnie, ale Mistrzowi pomysł spodobał się na tyle, że kazał mi ćwiczyć tak długo, aż zacząłem wykonywać ją płynnie i bezbłędnie. Dziś sądzę, że chciał mi raczej wybić z głowy głupie sztuczki, niż wypracować tę jedną, ale... Wyczekałem na moment, gdy przeciwnik weźmie mocny zamach. Od tej chwili cała reszta była kwestią automatycznego wykonania utrwalonej w nerwach i mięśniach sekwencji. Zgiąłem kolana, uchylając się przed ciosem. Trzymany oburącz miecz przyłożyłem płazem do prawego policzka i rzuciłem się prosto pod nogi chłopaka, mierząc tak, by upaść na prawy bark i przeturlać się pod nim. Kiedy ruszyłem, miecz wroga jeszcze się nie zatrzymał. Musiał coś zrobić, aby zachować równowagę. Musiał odskoczyć. Gdyby młokos miał doświadczenie, znalazłbym się w kłopotach. Inteligentniejszy przeciwnik dałby się zapewne przewrócić, byleby mnie pochwycić i wykorzystać przewagę siły. Mógłby mnie nawet nabić na ostrze, ale nie wierzyłem, że młodzieniec jest na tyle doświadczony, by opanować wrodzony odruch. Miałem rację.

317


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Gdy odskoczył, wykonałem obrót, wysuwając w bok zgiętą w kolanie prawą nogę. Zaparłem się stopą o piach i zatrzymałem, gotów, by korzystając z podgięcia lewej nogi, uklęknąć i uderzyć, zanim przeciwnik się odwróci. Ciąłem z całych sił, szerokim łukiem. Moja pozycja nie była dość stabilna; ciężar miecza pociągnął mnie za sobą, przewróciłem się, lecz trafiłem – ostrze weszło głęboko w nogę przeciwnika, z tyłu lewego uda, tuż za kolanem. Zerwałem się, gotowy do odskoku, ale nie było takiej potrzeby. Młodzieniec klęczał na piachu. Nie był wojownikiem, tylko zwykłym chłopcem, tak jak ja, zmuszonym do grania w tę grę. Pokonałem go! Czułem, jakby sam Fihg, bóg wojny i wojowników, udzielił mi swojej łaski i pokierował moimi ruchami. Odszedłem na bok, mając oko na przeciwnika, drżąc od napięcia i wysiłku, dziwnego podniecenia i uniesienia walką. Strach? Nie pamiętałem, co to takiego. Słabość nie istniała. Nigdy tak się nie czułem. Spojrzałem w kierunku loży. Kregnor oparł brodę na prawej ręce, patrząc na mnie z cienia. Siedział na swojej ozdobnej ławie, ni gestem, ni postawą nie zdradzając, że nie przygląda się pieśniarskiemu pojedynkowi bardów, lecz walce na śmierć i życie. Tylko jego błyszczące, zimne oczy mówiły, że zobaczył to, czego chciał. Aż ciarki przeszły mi po plecach... Wyprostowałem się i wskazałem na klęczącego młodzieńca. – Przetrwałem! – zawołałem. – Musisz pozwolić mi odejść... – Tak myślisz? – Jego głos był zimny, twardy i spokojny. – Jedynie przeżyłeś! Aby przetrwać, musisz zabijać swoich wrogów! Bez tego nie będziesz nawet zwycięzcą, jedynie uciekinierem, drżącym na samą myśl, że pewnego dnia ocalony przeciwnik wróci, by wbić ci nóż w plecy. Ale moi ludzie wiedzą, jak wybierać! Spojrzałem na taras. Łucznicy pewniej ścisnęli broń, czekając. – Nigdy nie mówię, co mają zrobić. Każdy sam wybiera kto, wedle jego uznania, jest wyznaczony śmierci. Nie zawsze wszyscy wybierają tę samą osobę. Znają mnie jednak na tyle, by wybrać... właściwie. – Według jakich reguł?! – Reguł chęci przetrwania, oczywiście. – Udał zamyślenie. – Hmm... Jak myślisz, kto dziś stąd odejdzie? Szlachetny wojownik, odmawiający zabicia wroga? Czy jego oponent, który ryzykuje wszystko, do końca, byle prawdziwie przetrwać? Czyje życie jest odpowiedzią na to pytanie? Twoje? Jego? Was obu? Zimny dreszcz zamienił się w obejmujący całe ciało chłód. Uczucie triumfu i bycia niezwyciężonym gdzieś odeszły. Rozejrzałem się. Przeciwnik, wykrzywiony grymasem bólu, przyklęknął na ranną nogę, przyjmując postawę obronną. Piasek wokół kolana lśnił czerwienią. Chłopak twardo ściskał miecz w dłoni, choć musiał wiedzieć, że upływ krwi wkrótce go osłabi. Cicho zabrzęczała nieopatrznie trącona cięciwa. Spojrzałem na taras. Łucznicy w milczeniu nieśpiesznie sięgnęli po strzały. Żaden nie patrzył na pozostałych. Wszyscy patrzyli na mnie. Poczułem nagłą słabość.

318


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Właśnie tak! – Kregnor dostrzegł zrozumienie w moich oczach. – Tylko ten, kto nie waha się przetrwać, jest wart życia! Chłopca można wyleczyć. Dojdzie do siebie, stając się prawdziwym zwycięzcą, nie dlatego że wygrał, ale dzięki woli przetrwania. On by się nie wahał. Nieraz widziałem, jak okulawieni w walce wojownicy zabijali raniących ich wrogów... – Nie tu! Nie teraz! – Cofnąłem się o krok. – Nie jesteśmy wojownikami! Wiedziałem, czego oczekuje, ale nie byłem mordercą. To nie musiało się tak skończyć, ale... on tego chciał. Prawie czułem wbijające się w ciało trzy strzały. – Nieważne, kim jesteś teraz – słyszałem jak przez mgłę. – Możesz spróbować oddalić od siebie ten moment, ale chwila taka jak ta będzie cierpliwie na ciebie czekać w przyszłości. Wybieraj. Dokonasz tego teraz albo odrzucisz na zawsze, za cenę życia. Masz czas, by zadecydować, ale zostało go niewiele. Później... oni wybiorą za ciebie. Cóż mogłem zrobić? Strach był silniejszy niż opór przed zabiciem innego człowieka. Gdyby to się stało trakcie walki... Mógłbym to zaakceptować. Broniłbym się przecież. Teraz już nie musiałem; nie przed młodzieńcem, jedynie przed Kregnorem. Ceną za życie było inne życie. Uniosłem miecz i podszedłem do przeciwnika. Byłem zbyt przerażony, aby postąpić inaczej. Tego dnia mój dziecięcy płomyk zgasł na zawsze. Wiele razy przeklinałem tę chwilę słabości. Nie zmieniła tego nawet późniejsza świadomość prawdziwej natury zdarzenia. Wtedy i tam wszystko było prawdziwe, aż do najmniejszego drgnięcia mięśnia, do każdej nieuświadomionej myśli, każdej kropli potu i krwi. Szczęśliwie tego dnia znalazł się ktoś, kto nie pozwolił, bym zleciał w przepaść, gdzie spadają ci, którzy stracili opór przed zabijaniem. Zajrzałem w jej mroczną głębię, lecz on pociągnął mnie z powrotem i sprawił, że nie stała się częścią mnie.

319


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Tomasz Mróz: Szary cień (fragment powieści) Przygotowania – Co się stało? – Zdyszany człowiek wpadł do pomieszczenia, trzaskając drzwiami w pośpiechu. Podbiegł do drugiej postaci, stojącej w bezruchu. Po chwili nikły blask świecy oświetlał już dwie nieruchome sylwetki pochylone nad jakimś kształtem leżącym na podłodze. – Kiedy to się stało? – zapytał ten, który przybył później. – Dopiero co. Boże drogi... To się nie musiało tak skończyć – powiedział drugi człowiek zduszonym, smutnym głosem. – To się nie może tak skończyć – dorzucił jego kolega. – W przeciwnym razie niedługo pożegnamy się z życiem. Musimy... – Co musimy? – wpadł mu w słowo towarzysz. – Przecież to jasne. Musimy uciekać. – Nie – zaprzeczył ten pierwszy kategorycznie. – Musimy to zrobić jeszcze raz. Ale tak porządnie, żeby blady strach padł na wszystkich. – Co chcesz przez to powiedzieć? – Głos mężczyzny drżał w obliczu dziwnej i strasznej przepowiedni. – Chcę powiedzieć, że masz go ukryć. A ja... ja załatwię mu... nam taką prawdziwą męczeńską legendę. Dwa cienie zaczęły się siłować z jakimś dużym ciężarem. W marnym świetle kaganka nie dało się rozpoznać szczegółów, ale jasnym było, że praca jest ciężka, a sami wykonawcy bardzo zdenerwowani. Po chwili zakończyli. Jeszcze trochę poszeptali, następnie ubrali długie płaszcze, zarzucili kaptury i pojedynczo, w pewnym odstępie czasu, opuścili pomieszczenie. Pozostał cichy pokój, gdzie dogasały powoli dwie świeczki przy wielkim regale z książkami. Jedynie zza okna dochodził szelest liści, a wśród czerni nocy było widać ruchy gałęzi najbliższego drzewa, ponuro szumiącego kasztanowca, który szeptał, że on wszystko widział i wszystko wie. A jedynym powodem, dla którego nikomu o tym nie powie, jest pewność, że kara Najwyższego i tak spotka winnych.

Misja Obudziłem się, a raczej ocknąłem nagle, jakby porażony albo wyciągnięty za kark z otchłani mroku i falujących wizji. Śmieci, brud i kurz, otoczenie raczej nieprzyjazne dla istot żywych. A dla mnie...?

320


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kim jestem? Wokół dziwne pomieszczenie, hala albo fabryka, fantasmagoryczne kształty, wspomnienia... czy jakoś tak. Siadam, podciągam kolana pod brodę. Próbuję pozbierać ten bałagan w głowie. Myśli, obrazy. Ciężko mi idzie. Brak punktu zaczepienia, brak definicji sytuacji, brak marzeń, brak startu, końca, resetu. Coś jest tu nie tak. Coś jest ze mną nie tak. Powoli przychodzi, a raczej przylatuje wiatrem niesiony strzęp wspomnienia. Zagubiony w głowie, jak fragment pasujący gdzieś, do jakiejś myśli, ale jeszcze nie wiem do jakiej. Może nigdy tego nie wiedziałem? Chyba tego właśnie dopiero szukałem. Chyba... A teraz? Nawet nie wiem, kim jestem. Nie wiem nawet, czy jestem. Tak. Najważniejsze się zdefiniować. Znaleźć swoją koncepcję w czasie i przestrzeni. – To się definiuj! – krzyczy w głowie jakiś mały, bezczelny komentator. Łatwo gadać, trudniej działać. Komentator dalej gdera pod nosem. Trzeba się nauczyć gościa ignorować albo... zabić. Zabić siebie. Staram się dochodzić obrazu rzeczywistości, powoli łapię te strzępki. Po pierwsze, nie umiałem zasnąć. Tak, nie umiałem i to był początek. Zaraz, zaraz. Początek czy koniec? Nie wiem i wiedzieć nie chcę. Nie mogę, nie rozumiem. Ściany, cegły, żarówki, miłość. Nie, miłość nie. Z całą pewnością miłość nie, chociaż mówili, że to ona i tylko ona buduje świat. Ona stwarza, ale i burzy człowieka. A jeśli miłość nie, to co? Nie ma mnie? Nie wpasowałem się w dobroczłowiecze schematy, to mnie nie ma? Nie byłem taki, jak kazali, to już nie mogę żyć? Zobaczymy, jeszcze zobaczymy?! Zbadajmy spokojnie sytuację. – Spokojnie! – krzyczę w brudną szarość, w wyjącą przeciągami amfiladę pustych korytarzy mojej głowy, gdzie sobie mieszka ten mały, bezczelny gaduła. Dobrze, dobrze, jest spokojnie. Zacznijmy od tego: jestem tu i teraz. Wkoło mgła, szara i wszędzie dochodząca, jakby ktoś pędzlem rozmazywał świat. Chwilowy, mały, poobstukiwany świat, w tym czymś, gdzie teraz jestem. Czyli gdzie? I po co? Jakieś pieprzone, legendarne Pietuszki? – Nie! – słyszę głos. Chcę się odwrócić, pójść za tym głosem, może od niego uciec. Ale nie wiem, w którą stronę się zwrócić. On mnie oblepia nieomal zewsząd, z każdego kierunku. Nawet ze środka. Głosie, kim ty, kurwa, jesteś? – Wstań! – znowu głos. Wiem, że muszę wstać. On nie żartuje. Wstaję, głos nie mówi, co dalej robić, jak mam wstać. – Szybciej! – zaczął mówić jak. Nie mogę szybciej i boję się, że mnie to coś zaraz zabije przez to wolne wstawanie, przez tę moją wolność czy ucieczkę do wolności, raczej od wolności. Choć nie mam pewności, czy żyję, to jednak jeszcze się boję śmierci. Dobry znak. – Szybciej! Bo cię zaraz zabiję przez tę twoją wolność, czyli ucieczkę gdzieś tam – przedrzeźnia mnie głos. Każą, to wstaję. Nerwowo biegam po tym szarym, zakurzonym pomieszczeniu. Macam ściany, nierówności, nasłuchuję odgłosów z zewnątrz. Czuję porowatość be321


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tonu, bezduszność otoczenia. Kto to jest? Oddech urywanym świstem świadczy o bezradności przerażonego mnie, czyli nie wiadomo kogo wobec niego, czyli nie wiadomo czego. Zaczynam podejrzewać, że nie mam już głowy, że w dawnej przestrzenioczaszce zamieszkuje jakieś prątkujące bagnisko, które wprowadziło się tam podczas mojej nieobecności. Dotykam się, czuję się, czoło, włosy, twarz, niby bez zmian. Jednak w środku nie jest dobrze. Jest źle, bardzo źle. Martwię się o siebie. – Spokój! – ryczy głos. A przecież nic nie mówiłem. Próbuję się uspokoić, znaleźć jakiś rytm w tej orce na ugorze. Ale nic z tego, z głowy został baniak i pustka, a w niej jakieś psotne fiku-miku. Siadam skonfundowany. Udaję, że się uspokajam. – Sprawa jest. Misja – trochę już spokojniej gada powietrze. Misja? Co mi po misji, sprawie, odpadam, wypływam, pierdolę... – Spokój! – znowu ryczy głos, a ja znowu nic nie mówiłem. Chcę do mamy. I gada mi o zagrożeniu oraz że jestem tym jedynym, który nadaje się do tego, co trzeba zrobić, że tylko ja, a jak nie – to czapa i w dołek. Konfabuduluje czy coś takiego, dosyć mam powietrznego gościa. Ale stało się, wpadłem w tę sytuację jak w kanał burzowy bez kratki. Co na to żona, dzieci, teściowie? Jak ja się teraz wytłumaczę? Że co? Że znikam z życia, pozbawiam się ciała, duszy, rozumu, woli i po dwóch dniach wegetacji w jakiejś obszczanej norze głos mnie zwerbował do wyższych celów? Że teraz to już wypad i do pracy nie chodzę, bo mi dali karabin, że dawne życie to już tylko wspomnienie obolałej głowy? Że...? – I w ten sposób, jedyny możliwy sposób, ocalejesz i ocalisz innych – dobitnie stwierdza głos na zakończenie tej osaczającej mnie, niekończącej i absolutnie mętnej tyrady. Zaraz, zaraz. Uderzyło mnie. Jak to „tylko tak ocalejesz”?! Co to za brednie? Kim jesteś? Czego chcesz? – Odmaszerować, czas start! Znowu odpływam. Czy ja naprawdę już nie mam tu nic do powiedzenia w swoich sprawach? Wszystko płynie, cegły, szarość, moje ciało, z głową albo bez głowy, wszystko płynie, muszę coś zrobić, coś niesamowitego, ocalić... I znowu jestem na ławce w parku. Tak, przypomniałem sobie ten park, bezsenność, spacer między kałużami, menele pod daszkiem, wieczór na miejskim skwerze, jestem tu znowu. – Nic panu nie jest? – Jakiś facet z pudelkiem na różowej smyczy z ćwiekami potrząsa mnie za ramię. – Zasnęliśmy błogo, odpłynęliśmy. Pomóc w czymś? Siada koło mnie, przytula się, pudelek się łasi, menele machają do nas przyjaźnie, z liści kapie woda, za drzewami tramwaj. Przez chwilę nawet mi się to podoba. Pudelki to jakieś miłe aniołki. Ale ten... to kto? Co jest?! – Co jest?! Odpierdol się pan! Facet odchodzi obrażony, poprawia kurtkę, menele machają do nas przyjaźnie, tramwaj macha do nas przyjaźnie. Choć nie, jest tylko za drzewami, niemachający. 322


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zrywam się na równe nogi. Biegnę, kałuże rozpryskują się wokół, tworząc tłum małych istotek, „hurra” – krzyczą i „aaa” – umierają w takt – pach, pach, pach, pach – mojego biegu. Chyba mnie coś goni. *** – No, panowie, pobiegł – poinformował zebranych Stalowy Kazek, wypuszczając kółka sinego dymu papierosowego z ust. – Waldziu, nie znalazł dziś chętnych. Towarzystwo ławeczkowe zarechotało. – To może szkło fundnie... – zadumał się Pająk. – Nie fundnie i nie chce nikogo znać – obruszył się Waldziu. – Taka niewdzięczność, takie faux-pas i chamstwo, fuj! Jak go jeszcze raz tu przywieje, to go Sodoma obsika. – Pogłaskał pieska z czułym uśmieszkiem. Waldziu najwyraźniej nie mógł przeboleć straconej okazji do nawiązania nowej znajomości. Towarzystwo zarechotało ponownie. Pająk poszedł z potrzebą za krzaczki, Stalowy Kazek łagodnie przekonywał Waldzia, że troski można rozwiać konsumpcją w szerszym gronie kolejnych, zabutelkowanych skarbów natury o zawartości alkoholu. Z liści kapała woda, menele machali przyjaźnie (do siebie). *** No i stało się. Nie wiem co, ale coś się stało. Nie będę już taki jak wcześniej. Zresztą nikt nie wie, jaki naprawdę byłem. Czy w ogóle byłem? Co na to żona, dzieci, teściowie? Na razie idę, lewa, prawa, lewa, lewa. Powoli dociera do mnie fakt, że jestem odrzucony. Jestem nikim i teraz może być tylko lepiej, bo co jest dobrego w obecnej pustce i nicości? Świat, mam wrażenie, odwrócił się do mnie plecami. Żuje swoją gumę odświeżającą i czeka, aż się potknę i zaorzę zębami kawałek betonu. Wtedy się odwróci i powie: „O, biedaczek, wywalił się. Jak ci możemy pomóc? Może trochę gumy?”. Niedoczekanie jego! Głos nie głos, ale czuję, że jest inaczej. Wszczepiono mi chyba jakiś zapalnik w tyłek i naciśnięto guzik „niszcz”. Ale nie wciśnięto „po co?”. Innymi słowy mam sam wymyślić, co zrobić, żeby eksplodować pożytecznie. Wokół drzewa, straszne, pogięte, pokurczone, pozwijane, szemrzące, szemrające wrogo. Przeciw mnie? Co? Wy też? To już normalna przyroda wam nie wystarcza?! Taki układ! Takie zwyrodniałe stosunki botaniczne tu panują, a kysz! Opanowałem się ostatkiem sił. Coś jest nie tak. Drzewa jak drzewa, ale sprowokowane mogą być szkodliwe. Niegrzeczne. – Człowieku, uspokój się! – napominam sam siebie, nazywając człowiekiem, choć jeszcze nie wiem, kim jestem. Próbuję odnaleźć równowagę i punkt zaczepienia. To jednak niemożliwe w moim stanie. Nie teraz, nie tu, nie po tym, co się stało. Nic nie pamiętam, ale wiem, że się coś stało. Bezczelny komentator w głowie nie daje mi spokoju. Gdera, śmieje się, aż mu się podbródek trzęsie. Nienawidzę go.

323


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nagle. Zamieram, widząc ich. Tam. Dwa jarzące się punkciki w mroku. Cel. Chwyciłem jakiś kij, zacząłem się skradać przez drapiące gałązki. Przedzieram się, a one mnie łapią, owijając się zdradziecko wokół nóg, wokół ramion. A to łotry! Chcą mnie powstrzymać, chcą mnie osaczyć, gałązki to drzewa, a drzewa to już wiecie. Mówiłem jakie są drzewa. Przedarłem się przez ten mur. Puszczajcie, zielonolistni zwyrodnialcy! A oni siedzą na ławce. To był impuls. Wzniosłem kij, naprzód... Warmer Körper heißes Kreuz falsches Urteil kaltes Grab15. – Ty, Zenek, jakiś świr z kijem tu leci! – Chodu! *** – No to jak było? Tylko proszę do rzeczy, proszę się nie zataczać! Posterunkowy Chwiejczak z wyraźnym obrzydzeniem przebywał w towarzystwie zapijaczonego brodacza. Ten się ciągle drapał, spluwał i ogólnie zachowywał się jak na zawodowego obszczymurka przystało. Chwiejczak jako policjant zawodowo często zajmował się włóczęgami i bezdomnymi. Jednak tak naprawdę nigdy nie rozumiał, dlaczego ktoś może być bezdomny, bezrobotny lub uzależniony od alkoholu do tego stopnia, że mu na niczym innym nie zależy. On sam nie wiedział, jak się wyrobić ze swoją robotą i tysiącem innych obowiązków, które przynosiło życie. Zobowiązań dających mu pieniądze, ale przede wszystkim trzymających w sieci kontaktów społecznych. Dzieci, żona, praca, remonty mieszkania, imieniny teściowej, występ w roli Świętego Mikołaja w pobliskim przedszkolu, plewienie ogródka. Znajdował dla siebie miliony zajęć i tacy ludzie jak ci stojący przed nim wydawali się należeć do kompletnie innego, choć przecież nieodległego świata. Brodacz w końcu zaczął opowiadać, co się wydarzyło. – No, jak było, jak było! Przecież mówię, jak było! Z krzaczorów wylazł! Tak było! Wrzeszczał, że coś tam, hitler kaput, albo inne szwabskie czy aborygeńskie przekleństwa. I kijem wymachiwał, prosto na mnie i na Zenka pędził. A jak nas już dogonił i Zenka zaczął tłuc, to mnie taka odwaga wzięła, tak go w łeb prętem, o tym, tak jebnąłem, że chłop aż się zatoczył, zawył i spierdolił. Tak było! – A jak wyglądał? – Chwiejczak szedł według procedury. Każde kolejne pytanie odzwierciedlała krótka notatka w zeszyciku. 15 Tekst piosenki zespołu Rammstein: Asche zu Asche. 324


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Jak wyglądał, jak wyglądał! A jak miał wyglądać, nogi, ręce, głowa, ciemno było, niewyraźne wszystko, żadnych szczegółów! – Mhm, żadnych szczegółów – zapisywał Chwiejczak. – Czy zwróciło pana uwagę coś szczególnego? – Coś szczególnego! Coś szczególnego! Przecież gadam, że żadnych szczegółów! Ciemna masa cię goni z kijem i ryczy po szwabsku, a ty pamiętaj szczegóły, po dwóch flaszkach! Nie mówił „r”. – Słucham? – Chwiejczak na chwilę okazał zdziwienie, ale zaraz je skrył za służbową maską idealnego posterunkowego. – Nie mówił „r”. Mój brat tak samo mówi: jyba, jowej, jekin. Facet wyćwiczony, ale się nie pozbył zupełnie, takich poznam w każdym stanie i w każdym języku. – Co tam mamy, Chwiejczak? – Zza krzaka wyszedł zwalisty człowiek w szarym prochowcu opiętym na wielkim brzuchu i w kapelusiku. Komisarz Wątroba. – Nieznany osobnik, ma dwie nogi, zaraz, zaraz... – Pośpiesznie szperał w notatkach Chwiejczak. – W każdym razie ma nogi, głowę, ręce, krzyczy po niemiecku lub aborygeńsku i nie mówi dobrze „r”, panie komisarzu. – Taaak, ma nogi, to ciekawe, duże ułatwienie. Co z rannym? – komisarz zainteresował się pobitym. – W szpitalu, wyjdzie z tego. – I co z tego, że wyjdzie! – ożywił się brodacz. – Rewir mu zajmą, Zenek trzy lata walczył o okolicę parku, tutaj są całe góry puszek. Do dupy z takim interesem!

325


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ela Graf: Sprawa Mitzie del Bosco (fragment powieści Agencja Dimoon) Angie zamknęła drzwi za inspektorem Frainem i usiadła na kanapie naprzeciw mnie z wyczekującym wyrazem twarzy. Korin położył nogi na biurku – choć wie, że tego nie lubię – i przyglądał się jej z charakterystycznym dla siebie łobuzerskim uśmiechem. Zgasiłem cygaro i nalałem wszystkim po drinku. Sprawa rozwiązała się – można powiedzieć – sama, i to dość szybko. Teraz Angie należało się kilka słów wyjaśnienia. Wiedziałem, że kiedyś, w ten czy inny sposób, odkryje prawdę o moich niezwykłych talentach. Sprawa Mitzie del Bosco okazała się doskonałą ku temu okazją. Opróżniłem szklankę jednym haustem, nalałem sobie drugą. To będzie długa historia. – A zatem, moja droga Angie, jak już zapewne się domyślasz... Ale zacznijmy od początku. *** Viaville to spokojne miasto; rodzina Colona zaprowadziła tu porządek kilka lat temu, eliminując niemal całkowicie konkurencję. Ale nie tylko włoska mafia rządzi miastem i chroni tych, którzy się jej podporządkują. Istnieje w Viaville organizacja o wiele potężniejsza, starsza, lepiej ukryta. Ci, którzy do niej należą lub są jej protegowanymi, nie muszą się obawiać prawie niczego. Siedziba owej „instytucji” znajduje się zaledwie kilka przecznic od mojej kamienicy, choć prawie nikt z mieszkańców miasta nie ma pojęcia o jej istnieniu. Jednak nie o tym miałem wam opowiadać, lecz o sprawie Mitzie del Bosco. Wróćmy więc do Agencji. Lipiec w Viaville... Trzydziestostopniowe upały, ozon i smog. Wieczne korki na ulicach, hałas klaksonów, zgiełk targu na bulwarze w każdy weekend. Krzyki przekupniów, przechodniów, dzieci w parku. I słońce, tak ostre, że aż przebijające żaluzje, wdzierające się do mieszkania, natarczywe, okrutne, mordercze. Lubię lato na wsi, w stepie, w górach. Przestrzeń ogrzaną słońcem, jasną i przejrzystą. Ciepły wiatr, niosący zapach rozgrzanej trawy. Nie lubię lata w mieście. Na szczęście mam Korina. I Angie. Podczas gdy popołudniami śpię sobie słodko w chłodnej suterenie, ona przyjmuje większość klientów, odbiera telefony, zajmuje się całą papierkową robotą naszej Agencji. Nielicznych klientów, którzy obstają przy tym, by spotkać się ze mną osobiście, przyjmuję zawsze późnym wieczorem. Biuro w lecie otwarte jest od osiemnastej do północy. Tłumaczymy to nawałem pracy. To fakt, Agencja cieszy się powodzeniem, nie tylko w naszym mieście, ale na całym Złotym Wybrzeżu. Jestem w końcu najlepszym – i najdroższym, o czym zawsze lojalnie ostrzegam – prywatnym detektywem w Viaville. 326


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Angie w rzeczywistości nazywa się Ema i jest nielegalną imigrantką z Europy Wschodniej. Dwa lata temu poszukiwałem sprzątaczki, która mogłaby przychodzić do biura późnym wieczorem. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że siedzi tu nielegalnie i że posiada tytuł magistra inżyniera weterynarii oraz dwa inne licencjaty. A potem jakoś tak wyszło... Z moimi znajomościami nie było to trudne. Trochę z przekory nazwałem ją Angelique Celeste. Anioł i Demon, czyż to nie idealna para? Potrafi o siebie zadbać, ma dobry gust i dużo wdzięku. Na pewno jest już po czterdziestce, choć wygląda na trzydzieści parę. Nie wiem, ile dokładnie ma lat i skąd pochodzi. Łatwo byłoby się dowiedzieć... Ale nie chcę. Angie ma prawo do sekretów, jak każdy. I kto to mówi... W każdym razie Angie jest niezastąpiona. Świetnie wykonuje swoją robotę. Nie zadaje zbędnych pytań. Lubi mnie, tego jestem pewien. I ja ją lubię. Może nawet coś by z tego wyszło... Ale tego się właśnie obawiam. Nie ma zbyt wielu kobiet, które lubiłyby mnie nadal, poznawszy bliżej. Prędzej czy później popadają w paranoję; że je śledzę, że czytam w ich myślach, że będę je nawiedzał po śmierci. A czy to moja wina? Taki się urodziłem. Angie przyniosła gazety i dossier, o które prosiłem. Miała na sobie lekką sukienkę, podkreślającą zgrabne kształty. Praca z nią to przyjemność pod każdym względem. – Dobra robota, mon ange. – Cmoknąłem ją w policzek na powitanie. – Dobry wieczór, Di. Korin jest nadal w terenie, zajmuje się sprawą Hansonów. Nie wróci na noc. O dziesiątej przyjdzie niejaki pan... – sprawdziła nazwisko w notatkach – Scroot. Dzwonił tuż po czwartej. Nalegał, by spotkać się z tobą sam na sam. Męska sprawa, jak mówił. – Masz jakieś podejrzenia, o co może chodzić? – Angie oprócz wielu talentów posiada także świetną intuicję. Ale tym razem jej wyraz twarzy mnie zaskoczył. Angie, która się waha, to coś nowego. – N...nie... Sprawiał wrażenie dziwaka. Jego głos był taki... – Pokręciła głową. – Nie umiem tego określić. Sam zobaczysz. W prasie nic ciekawego, bessa na giełdzie, koszykarze wygrywają, jakaś pani Meyers urodziła sześcioraczki. Biedna kobieta. Jedno maleńkie zlecenie – kilka kontenerów podrobionych jeansów – i trochę papierów. Z biura dochodziła łagodna muzyka, chyba Cassandra Wilson. Wertowałem dokumenty bez specjalnego zainteresowania, rysując na marginesach pulchne aniołki na chmurkach pełnych deszczu. Dopiero koło dziewiątej poczułem pełnię sił. Przeklęty lipiec. Te miejskie upały wręcz wysysają ze mnie energię. Nawet zachód słońca nie sprawił mi oczekiwanej przyjemności. Lubię zachodni wiatr, długie pasma chmur, różowiące się w wieczornym świetle krwawą łunę nad horyzontem.... Nic z tego; wielka kula ognia pozostała biała do końca. Zgasła nagle, bez efektów specjalnych.

327


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

*** Wesley Scroot pojawił się przed drzwiami dokładnie za dwie dziesiąta. Jego widok wywołał małe déjà vu – gdzieś już widziałem tego gościa. Jednak za nic nie mogłem sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach. Przystojny starszy pan. Nosił staromodny, czarny kapelusz, którego nie zdjął podczas całej rozmowy, i sygnet z ciekawym kamieniem. Bawił się nim od czasu do czasu. Spodobał mi się trzyczęściowy garnitur, wart mój trzymiesięczny zarobek. Pod warunkiem, że to trzy dobre miesiące. I lakierki od Toscaniego. Mam identyczne. Też kosztowały fortunę. Uwielbiam takich klientów. Nie targują się o cenę i o zaliczki. Możecie mi mówić, że pieniądze nie są najważniejsze, że powinienem więcej myśleć o etyce zawodowej... Ale spróbujcie opłacić czynsz etyką. – Panie Dimoon, przejdę od razu do rzeczy. – Mówił powoli, głosem kogoś przyzwyczajonego do wydawania poleceń. – Moja żona mnie zdradza. Chodziło o to, by móc to udokumentować. Wynająłem detektywa Tersa z Agencji Defender... – Zdjęcia rozwodowe – mruknąłem ze zrozumieniem. – O nie, rozwód nie wchodzi w grę. Zmarszczyłem brwi. – Więc dlaczego zależało panu na, jak pan to ujął, dokumentacji? – Powiedzmy, że miałem zamiar zawrzeć z żoną mały układ. Przed ślubem podpisaliśmy dosyć skomplikowaną intercyzę... – Zniżył głos niemal do szeptu. Miał niski, idealnie męski tembr, jednocześnie łagodny i chłodny, słodki i twardy. Jak lody z rumem. Bardzo grzeczny. Nie należy wierzyć zbyt uprzejmym ludziom. – Tak...? – Pochyliłem się w jego stronę. – ...według której w przypadku rozwodu ja nie dostaję ani grosza. – Nawet w przypadku orzeczenia rozwodu z jej winy? – W żadnym. – Machnął dłonią. Obaj jednocześnie poprawiliśmy się w fotelach, założyliśmy nogę na nogę. Gdzie ja go widziałem? Nie mogłem się skoncentrować. Angie miała rację, w tym facecie było coś niezdefiniowanego. Coś więcej niż urok osobisty, niż wrodzona elegancja czy nabyta pewność siebie. Mówił powoli, ważył każde słowo, jak król podczas audiencji. Zbyt często się wahał. To nie niepewność; nie było w nim ani śladu słabości. Po prostu uważał, by nie powiedzieć za dużo. Coś ukrywał, ale to akurat specjalnie mnie nie dziwiło. Połowa klientów przychodzi, bym pomógł im ukryć niewygodne fakty... – Jedyne, co mi pozostało, to mały szantaż. Tak się złożyło, że odkryłem jej romans. Teraz trzeba było tylko przyłapać ich in flagranti. – Nie obawia się pan, że żona pana zostawi? – Nie. – Wyprostował się w fotelu. – Obawiam się raczej, że nie zostawi mi ani grosza, kiedy nasze drogi się rozejdą. Mała rekompensata w zamian za zachowanie rodzinnych sekretów to chyba uczciwy układ?

328


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Nie byłoby prościej ich zabić? – zażartowałem, zapalając cygaro. Zaproponowałem mu oryginalną Cohibę, ale odmówił nieznacznym gestem. Byłem pewien, że pali cygara. Właściwie nie lubię cygar, wyciągam je tylko po to, by robić wrażenie na klientach. W przypadku Scroota to jednak nie zadziałało. – Myślałem nad tym – powiedział spokojnie. Dziwne, nagle jakby powiało chłodem. Zwykle bez problemu wytrzymuję wszelkiego rodzaju groźne spojrzenia, ale musiałem przyznać, że Scroot zrobił na mnie wrażenie. – Ale nie, panie Dimoon. Po pierwsze, nie dostanę ani grosza w przypadku nagłej śmierci Mitzie. Żadne przestępstwo, nawet doskonałe, nie popłaca w moim przypadku. Po drugie, cóż, właśnie dlatego przyszedłem do pana. Obawiam się, że w całą sprawę jest zamieszany ktoś jeszcze. Pana zadaniem będzie odnaleźć tę osobę... Jestem za stary, żeby bawić się w afery kryminalne. Chcę załatwić to w cywilizowany sposób. Widzi pan... – mówił spokojnie, obracając na palcu sygnet – naprawdę kocham moją żonę... – Bardziej niż jej pieniądze? Zignorował mój sarkazm. Zaczynał mnie lekko irytować, zazwyczaj to ja jestem górą w dyskusji, zmuszam rozmówców do opuszczenia wzroku. Ale Scroot był inny. Facet miał więcej wyniosłego chłodu niż góra lodowa. – Tak... Na swój sposób. I nie chcę, by stała się jej krzywda. Właściwie to wyświadczymy jej przysługę, oddalając ją od tego typa. Ona nie zdaje sobie sprawy, że to ktoś... niebezpieczny. Teraz byłem już pewny, że coś ukrywał. – Panie Scroot, dla dobra sprawy... – zacząłem, ale on jakby czytał w moich myślach. – Detektyw, którego wynająłem, zaginął, przepadł bez śladu, zanim zdążył mi przekazać istotne dowody. Według kolegów z biura Ters zadzwonił kilka dni temu do agencji, by powiedzieć, że rzuca tę robotę i wyjeżdża w siną dal. – Rozumiem. – Nie wydaje się to panu podejrzane? Jasne, że wydawało mi się podejrzane. – Zwłaszcza że następnego dnia Penter, gwoli wyjaśnienia kochanek mojej żony, pokazał mi zrobione przez Tersa zdjęcia. – Rozumiem – powtórzyłem. – Odkryłem, że Mitzie także kogoś wynajęła... Otwierałem już usta, lecz powstrzymał mnie ruchem dłoni. – Myślę, że Penter lub jego wspólnik próbowali ją szantażować, więc postanowiła ich śledzić. Jednak nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa, na jakie się naraziła. Wynajęty przez nią detektyw zginął w podejrzanych okolicznościach, ale ja nie mam żadnych wątpliwości co do sprawcy obu morderstw. – Położył nacisk na słowo „obu”. – Policja jednak nic nie znalazła. Człowiek, o którym mówię, nazywa 329


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

się Penter, Damien Penter. Jest jej ochroniarzem. Bardzo wysoki, szczupły, blady. Kręte rude włosy, z wyglądu typowy Irlandczyk. Gdy pomyślę, że podczas mojej nieobecności... Praca obliguje mnie do spędzania niemal całego dnia poza domem... Co ja mówię, to przecież dom Mitzie. To również część układu; nikt nie może się dowiedzieć o naszym małżeństwie. Wie pan, bycie mężem Mitzie del Bosco... – Mitzie del Bosco? Potaknął z miną sytego lwa, widząc moją reakcję. Teraz zrozumiałem, dlaczego chciał dyskrecji. Mały układ z żoną! Intercyza przedmałżeńska! Na wszystkie demony! Mam scoop roku. Wieczna Miss Mitzie del Bosco mężatką! Najseksowniejsza, najbogatsza i najbardziej niedostępna bogini wielkiego ekranu ma męża po sześćdziesiątce. I niebezpiecznego kochanka. Już widzę tytuły gazet. Sprawa może okazać się niezwykle lukratywna. Tylko jest jeden problem, jedno ziarnko piasku w moim błyszczącym z podniecenia oku; trzeba będzie działać za dnia, a do tej sprawy nie mogę posłać Korina. To oznacza wyjazd z Viaville do Pinaco – gdzie mieści się rezydencja Mitzie – i wystawienie się na działanie przeklętych promieni słonecznych. Żeby chociaż parę chmurek... Ciekawe, czy Angie obejrzała dziś prognozę pogody? – Hmm... – odchrząknąłem łagodnie, odkładając cygaro. – Przyznaję, że pańska sprawa mnie zaintrygowała. Zajmiemy się nią w tym tygodniu... – Jutro – wtrącił Scroot tym swoim miodowo-lodowatym głosem. Zmarszczyłem brwi. – Tego nie mogę panu obiecać. Mam w tej chwili nawał pracy. Zawarliśmy wstępną umowę, według której miałem otrzymać śliczny stosik zielonych banknotów, o ile uda mi się odzyskać kompromitujące fotografie wraz z negatywami, zapobiegając w ten sposób skandalowi, oraz znaleźć dowody zbrodni popełnionych przez Pentera, nie mieszając do tego osoby panny del Bosco... czy raczej pani Scroot. Po wyjściu Scroota przedstawiłem Angie ogólny zarys sytuacji i kazałem zamknąć biuro. Pora na mały rekonesans. Odprężyłem się w fotelu i opuściłem ciało. Ach, cóż to za wspaniałe uczucie – rozwinąć skrzydła astralne! Szybując w ciepłym powietrzu, skierowałem się w stronę plaży. Dochodziła już północ, nie przeszkadzało to jednak licznym grupkom młodzieży bawiącej się beztrosko na złotym piasku, skrzącym się w świetle księżyca i licznych lamp. Nie bez powodu plaże w okolicach Viaville noszą nazwę Złotego Wybrzeża. A może zawdzięczają to ogromnym sumom pieniędzy, jakimi obraca się w tutejszych kasynach? Sam już nie wiem. Po wodzie rozchodziły się wesołe krzyki. Grała muzyka, brzęczały butelki i puszki z napojami. Młodość, ta niecierpliwość życia... Nife kręcił się jak zwykle w okolicy molo. Stary znajomy z rodzaju tych, których spotyka się ze średnią przyjemnością. Często sprzedawał mi pożyteczne informacje, wykonywał również dla Agencji mniej czystą robotę. Nie przeszkadzało mu 330


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

też, gdy przybywałem w postaci astralnej. Rozliczaliśmy się zawsze bardzo materialnie. Czasami lubię zabawić się w ducha i postraszyć jego towarzystwo. Szepty, muśnięcia, mgliste zjawy... to robi niezłe wrażenie na nastoletnich chłopcach, których zwykł podrywać. Zresztą sam Nife potrafi dość dobrze nadawać. Mógłby zrobić karierę w show businessie, gdyby go to kiedykolwiek zainteresowało. Ale dziś było za późno na zabawę w Halloween. Szesnastolatek oparty o jego pierś chyba już dawno przekroczył wszelkie normy poziomu alkoholu we krwi. – Witaj, Nife – nadałem. – Cześć, Di. Nie strasz mi kolacji. Co masz dla mnie? – Co ci mówi nazwisko Scroot? – A co powinno mi mówić? – Po sześćdziesiątce, typ urody hiszpańskiego granda z komiksów Mariniego, garnitur Welles & Spoke, sygnet z zielonym brylantem. – Zielony brylant? – Nife skrzywił się lekko. – Nigdy nie widziałem. – Nie słyszałeś o nim? Potrząsnął przecząco bujną czupryną. Unosiłem się tuż nad jego głową, długie włosy przenikały przez moją aurę. Zapuszczał dredy. Uważał zapewne, że to zwiększy jego powodzenie u nastolatków. – W życiu Nocnego! To takie dziwne? Westchnąłem. W duchu oczywiście. – Wygląda na kogoś, o kim powinniśmy byli już usłyszeć. Nie wiem, skąd się wziął. Sprawdzisz mi go? – Jasne. Na kiedy? – Już. Potrzebuję wstępny raport na jutro. Nife pogładził jasne włosy chłopaczka, który właśnie słodko zasnął na jego piersi, nie zdając sobie zupełnie sprawy z telepatycznego dialogu, jaki prowadziliśmy. Poklepał go lekko po policzku. – Słuchaj, kochanie, nie ruszaj się stąd. Tatuś idzie się tylko odlać, a potem zabierze cię na super przejażdżkę. A ty Di – znów nadał do mnie, kierując się pod molo – nie podglądaj. Powiedz tylko, czemu to takie pilne? – Facet jest mężem Mitzie del Bosco. Mam ją chronić przed jej kochankiem. Wystarczy? – Wystarczy. – Nife gwizdnął przeciągle z wrażenia. – Ty wiesz, że za taki tytuł w Głosie Viaville możesz dostać Pulitzera? Nawet Nobla. – Raczej nie. – Uśmiechnąłem się, oczywiście znowu w duchu. – Scroot jasno dał do zrozumienia, że nic nie może się przedostać do prasy. – No ale potem, jak już ci zapłaci...? – Nie smęć, Nife. Wiesz, jakie mam zasady. Poza tym... Jest dziwny. Potrafił zbić mnie z pantałyku. – Ciebie? Boisz się go? 331


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Nie boję. Obawiam. Nie ufam mu. Wywołuje u mnie jakieś nieokreślone uczucie... Jakbym już go kiedyś spotkał. Nife strzelił palcami z radosnym okrzykiem. Jakaś zagubiona para obróciła się w naszą stronę, zdziwiona. Puścił do nich oczko i pokazał plecy. – Mam, mój drogi – nadał. – Urok. Maska. Facet jest jednym z Nietykalnych, maskuje się, dlatego go nie poznajesz. – Nietykalny? – Najlepszy dowód na urok. – Nife szczerzył zęby z zadowolenia. – Jeśli okaże się Nietykalnym, płacisz potrójnie. Jackpot! – Jasne. Aaa... słuchaj, zmieniłem zdanie. Zajmiesz się czymś innym. Scroota sprawdzę sam, może być niebezpieczny, skoro się maskuje... Baw się dobrze i nie upijaj za bardzo. I dzięki. Dobre rady są u mnie w cenie. – Wiem, szefie. Na razie. Zawróciłem w stronę domu. Do hrabiny di Racini muszę udać się w fizycznym ciele. Nife tymczasem wrócił do swojej zalanej w trupa ofiary. Zastanawiacie się, dlaczego użyłem słowa „ofiara”? Bo to prawda. Nife jest jednym z Nocnych. Wampirem, jak zwykli ich nazywać normalni śmiertelnicy. Ale to w gruncie rzeczy porządny chłopak. Nie pamiętam, by zabił kogoś bez powodu. Zresztą jeśli można znaleźć aż tylu Nietykalnych w okolicach Viaville, to właśnie dlatego, że unikają skandali. Nie mordują, nie kradną, nie oszukują... a jeśli już, to bardzo dyskretnie. Picie krwi to kompletna bzdura. Wymysł marnych literatów. Żadnych ostrych kłów, prawdziwi Nocni robią to przez osmozę i słońce ani czosnek im nie przeszkadzają. Chyba że spożywacie czosnek w nadmiernych ilościach – to odstrasza wszystkich, nie tylko Nocnych. Ofiara Nife’a budzi się zwykle z paskudnym kacem i nie zdaje sobie sprawy z ubytku kilku krwinek. Nie unikam ich celowo, ale nie zależy mi specjalnie na towarzystwie Nietykalnych. Zdarza mi się dla nich pracować, lubię takie zlecenia; wymagają szczególnej dyplomacji, finezji działania... Społeczeństwo nie może dowiedzieć się prawdy o tym, kto nim rządzi. Nietykalni poznali wartość dyskrecji, przede wszystkim w okresie Inkwizycji. Jeśli chodzi o hrabinę, dawno już jej nie widziałem; słyszałem, że ostatnio obracała się wśród Babilończyków, za którymi, szczerze mówiąc, nie przepadam. Hrabina należy do rasy niecieszącej się u Dzieci Babilonu szczególną sympatią. Jednak każdy, kto ją poznał, zmuszony był przyznać, że to niezwykła kobieta. Potrafiąca zdobyć uznanie nawet w kręgu Starszych. Nocni nie są nieśmiertelni, to jeden z niższych gatunków Nietykalnych. Nie potrafią, jak starsze duchy, opanować cudzego ciała, rzadko też podejmują się tego, co jest moją specjalnością, czyli podróży astralnych. Ale wykazują znacznie większą żywotność niż przeciętni śmiertelnicy; są silniejsi, wytrzymalsi, bardziej inteligentni. Potrafią też zachować zdrowie i urodę przez wiele stuleci; o ile nie zdarzy im się jakiś przykry wypadek, niekoniecznie 332


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w postaci osikowego kołka lub kilku srebrnych pocisków w klatce piersiowej... Na szczęście hrabina potrafiła unikać wypadków. Włoszka z pochodzenia, Rosalina di Racini zamieszkuje nieduży osiemnastowieczny pałacyk, odziedziczony po babce w latach osiemdziesiątych. Tak brzmi wersja oficjalna. Nieoficjalnie parę lat temu uczestniczyłem w balu z okazji czterechsetnych urodzin Rosaliny. Jeżeli Scroot to jeden z Nietykalnych, musiałem go wtedy spotkać – na balu uczestniczyła cała Nietykalna arystokracja Wybrzeża. Hrabina była osobą, która mogła zdjąć ze mnie jego urok. Wystarczyłoby, aby podała mi starsze imię Scroota. Zjawiłem się u niej przed świtem; trwały właśnie porządki po małej orgietce, jaką urządzała z przyjaciółmi. Nocni cierpią na zaburzenia hormonalne. Muszą ciągle eliminować nadmiar adrenaliny. Mają również problemy z produkcją czerwonych krwinek oraz uczulenie na światło słoneczne. Nie żeby od razu zmieniali się w garść popiołu, ale trudno zmusić Nocnego do spaceru w letnie popołudnie. To akurat świetnie rozumiem, też ostatnio nie cierpię słońca, choć specjalnie mi nie szkodzi. Pewnie przez dziurę ozonową, jakoś bardziej razi. Cóż, nikt nie jest doskonały, długowieczność ma swoją cenę. Gdyby Nife nauczył się oszczędzać, mógłby opłacać transfuzje albo chadzać na takie orgietki... ale on zawsze miał słabość do młodych chłopców. Drzwi otworzył mi Joseph, stary majordomus. Naprawdę stary; z tego, co wiem, ma dobrze ponad tysiąc lat. Służące w biało-czarnych fartuszkach składały różne części garderoby, porzucone przez właścicieli i teraz beztrosko zdobiące meble, marmurową posadzkę i reprodukcje antycznych rzeźb. Kilkanaście osób wypoczywało w salonie przy dźwiękach muzyki poważnej. Znałem dość dobrze większość gości. Byli wśród nich zwykli ludzie – dwóch mężczyzn i kobieta. Byli Nocni i młodsze demony. Ama, piękna Chaldejka znana śmiertelnikom jako Diana Tarsh (wtedy nie skojarzyłem istotnego faktu: była przyjaciółką Mitzie del Bosco), oddawała się w kącie miłosnym igraszkom z Ricardo, Nocnym Latynosem. Nikt właściwie nie zwrócił na mnie uwagi. Otworzyły się jedne z bocznych drzwi salonu. Zupełnie naga Nocna, smukła brunetka, którą widziałem po raz pierwszy, wyszczerzyła zęby w drapieżnym uśmiechu, ale szybko zamknęła usta, wyczuwszy moją aurę. Niech sobie nie myśli, że jestem pierwszym lepszym śmiertelnikiem, którego może uwieść i possać przy byle okazji. Ale po co straszyć nowo przybyłych do naszego pięknego miasta? Odwzajemniłem uśmiech, puściłem oko. Była całkiem, całkiem, nawet w moim typie. Uspokojona i zaciekawiona, podeszła powoli, kołysząc się zmysłowo. Otarła się o moje biodra. Musnąłem delikatnie alabastrowe pośladki. Pachniała imbirem, porto, seksem i krwią. – Mniam... Délices. – Mniam. Jestem Dona – wyszeptała mi do ucha. – Bardzo miło mi cię poznać, Dona. Jestem Robert Dimoon, prywatny detektyw. Gdybyś kiedykolwiek miała jakiś kłopot, pamiętaj, że żaden glina nie zrozumie cię tak dobrze jak ja. – Połaskotałem ją po piersi wizytówką. 333


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– O, jestem tego pewna – mruknęła, przywierając do mnie. Od namiętnego pocałunku uratowało mnie nadejście pani domu. – Hrabino. – Ukłoniłem się lekko. Dona pogładziła na do widzenia mój policzek i oddaliła się tanecznym krokiem. Słodka. Imbir i porto. Hrabina zdążyła wziąć prysznic. Pachniała mlekiem i miodem, a jej usta miały smak truskawek. Cóż, hrabina miała prawo do namiętnego pocałunku. – Di, jak się cieszę! Ile to już lat minęło od naszego ostatniego spotkania? – Dwa miesiące... Mea culpa, przedkładałem sprawy marnego świata nad twoje urocze towarzystwo. Mam nadzieję, że wybaczysz mi tę arogancję. – Zastanowię się... – Uśmiechnęła się tajemniczo, unosząc palcem mój podbródek. – Będziesz musiał odbyć pokutę... – Wiedziałem już, że w najbliższym czasie nie ominie mnie jakaś nocna impreza. Może Dona też będzie... – Powiedz mi, marnotrawny przyjacielu, jaka mroczna kryminalna sprawa sprowadza cię do mnie w tę piękną noc? Bo nie wierzę, żeby przygnała cię tutaj tęsknota za Rosaliną? – Niczego nie da się przed tobą ukryć. Uwierz jednak, że nie mogłem już dłużej wytrzymać z dala od ciebie. A przy okazji mam jedno małe pytanie. Gdzie możemy porozmawiać na osobności? Rosalina wydała szybko kilka poleceń sprzątaczkom i krótko pożegnała gości. Przeszliśmy przez cały salon, mijając zasypiające na sofach i fotelach nagie pary. Hrabina pchnęła drzwi prowadzące do biblioteki, potem inne, za którymi znajdowały się kręte schody. Znaleźliśmy się w okrągłym buduarze, urządzonym w stylu Ludwika XV. Wskazała mi miejsce na łóżku. Usiadłem posłusznie, rozwiązując krawat. Mleko i miód... I łagodne perfumy o orientalnej nucie... Délices. – Czego chciałeś się dowiedzieć? – zapytała, gdy zegar wybił siódmą rano. – Wesley Scroot. Kto to taki? – Scroot? Chyba wiem. Czekaj... Pokaż mi go. – Ujęła w delikatne białe dłonie moją głowę. Przymknęła oczy, koncentrując się. Przekazałem jej obraz. Skinęła głową. – Tak, to Onissafh. Mlasnąłem, lekko rozczarowany. Urok znikł, wiedziałem już wszystko. Onissafh, demon Babilonu. Ale dlaczego maskuje się przede mną? Przecież bardzo dobrze się znamy. Co ukrywa? – Spotkałaś go ostatnio? – Ja? Nie, o nie. On jest zbyt... wyniosły. Nie zadaje się z prostymi Nocnymi. Wiem, że Ama utrzymywała z nim bliższy kontakt, swego czasu... Mogę wiedzieć, z jakiego powodu się nim interesujesz? – Bo rzucił na mnie urok. Mówisz, Ama? – Przed oczami stanęło mi smagłe, gibkie ciało demonessy w objęciach Ricardo i kaskada czarnych włosów opadających na twarz, gdy pochylała się nad zmęczonym dziką miłością Nocnym. – Mhm... – potwierdziła melancholijnie hrabina, zdawszy sobie sprawę z tego, że zaraz ją opuszczę. – Kiedy znowu cię zobaczę? Za ile miesięcy? 334


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Obiecuję, że znacznie szybciej. – Pocieszyłem ją gorącym pocałunkiem. – Jeszcze w tym tygodniu. – Trzymam cię za słowo. – Mmm. Trzymaj mnie, za co tylko chcesz, moja słodka pani. Pożegnałem się należycie z piękną gospodynią. Gdy wróciliśmy do salonu, nie było już najmniejszego śladu po gościach i uczcie, jaka miała tu miejsce kilka godzin temu. Przez moment odniosłem wrażenie, jakby coś umknęło mojej uwadze. Ale czekał mnie długi dzień, słońce i upał. Chciałem się przespać przed południem. Wyszedłem, nie zadając więcej pytań. *** Założyłem zielonkawy słomkowy kapelusz z dużym rondem, czarne okulary, spodnie moro i koszulę w kolorze khaki. Wyglądałem w tym stroju jak turysta spacerujący po Pinaco z nadzieją na spotkanie jakiejś gwiazdy filmowej. Lub jak gwiazda filmowa spacerująca po Pinaco z nadzieją, że nikogo nie spotka. Willa Mitzie del Bosco znajdowała się nieco na uboczu, na końcu plaży. Przed wzrokiem ciekawskich chronił ją wysoki mur, zdublowany równie wysokim żywopłotem. Mur przechodził w solidną, żelazną bramę, chronioną najnowocześniejszym systemem podglądu elektronicznego. Dostrzegłem również kamery na gałęziach drzew w otaczającym dom parku. Te były jednak starszego typu. Wąski kąt obiektywu, brak serwomotorów, mały zasięg. Poza tym kilka z nich od dawna nie działało; Scroot narysował mi szczegółowy plan. Właściwie bez trudu pokonałem mur i żywopłot. Psy na mój widok grzecznie podkuliły ogony. Znalazłem bezpieczne miejsce w gałęziach kasztanowca naprzeciw okien salonu. Niezauważony, mogłem stąd przez teleobiektyw śledzić mieszkańców do woli. O tej porze w domu, oprócz Mitzie, znajdowało się tylko dwóch ochroniarzy: Penter i niejaki Maka, ogromny Metys, bliżej nieokreślona mieszanka ras, coś z Maorysa, coś z Mongoła. Był jeszcze ktoś w pomieszczeniu systemu ochrony, ale Scroot nie umiał o nim nic powiedzieć. Maka zażywał kąpieli słonecznej na tarasie. Nie widziałem jego twarzy. Najwyraźniej drzemał, gdyż nie zareagował, kiedy Mitzie wynurzyła się z basenu i przeszła obok niego. Miała na sobie skąpe niebieskie bikini, doskonale harmonizujące z piękną opalenizną. Nie można było nie reagować na widok Mitzie del Bosco w stroju kąpielowym; nawet ja z odległości kilkudziesięciu metrów musiałem to przyznać. Mitzie weszła do domu, wycierając włosy białym ręcznikiem. Zauważyłem ruch w salonie; to Penter podniósł się z kanapy, ze szklanką w dłoni. Oranżada czy alkohol? Damien położył dłoń na ramieniu Mitzie. „Pachniesz słońcem” – powiedział. Przygotowałem aparat. Nie doszło jednak do niczego, co byłoby godne uwiecznienia; Mitzie odpowiedziała coś szybko – niestety nie mogłem czytać z ruchu jej 335


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

warg – i odsunęła się od mężczyzny. Penter wyszedł do innego pokoju, by po chwili wrócić z dużą kopertą w dłoni. Wyjął z niej trzy duże kartki – fotografie? – które obejrzeli razem. Potem Mitzie podeszła do biurka, otworzyła jedną z szuflad, wyciągnęła niewielki płaski przedmiot. Książeczka czekowa. Podpisała jeden czek, który następnie podała Damienowi. „...wierzyć w twoje historie” – odczytałem z ruchu jej warg. Przeszła obok niego, podniosła z krzesła odłożony wcześniej ręcznik, przetarła włosy. Nie widziałem twarzy Pentera, cały czas pozostawał w cieniu. Wachlował się otrzymanym czekiem, odwrócony plecami do okna. „To naprawdę ostatni raz”. Śliczną twarz aktorki wykrzywił grymas niezadowolenia. Potem odpowiedź Pentera, tym razem naprawdę długa. „Nie”. Mitzie machnęła ręcznikiem. Penter zrobił dwa kroki w jej stronę, mówił coś, żywo gestykulując. Cofnęła się, rzucając ręcznik z widoczną złością. „Więc zapłacę komuś, kto się tym zajmie”. Kłócili się teraz na całego. Maka na werandzie przeciągnął się i skierował do środka. Zauważyli ten ruch i natychmiast się uspokoili. Penter schował czek do tylnej kieszeni spodni, podniósł ręcznik i podał aktorce. „Powiedziałam: nie” – odczytałem. Penter uniósł dłoń, jakby chciał ją spoliczkować – a może tylko pogrozić – opuścił ją jednak i wyszedł z salonu, zabierając kopertę. W drzwiach minął Makę. „Wszystko w porządku?” – zapytał Metys. „Tak, wszystko jest okej. Idę się ubrać”. Mitzie podała mu ręcznik i zniknęła za drzwiami w głębi salonu. Najwidoczniej minął już czas romantycznych westchnień, namiętnych spojrzeń i gorących pocałunków; teraz przyszedł dla Mitzie czas płacenia rachunków... Obserwowałem dom do siedemnastej czterdzieści, ale nie wydarzyło się nic ciekawego. Wróciłem do samochodu i czekałem na pojawienie się Pentera. Jeździł czarną toyotą z zaciemnionymi szybami. Scroot nie potrafił – bądź nie chciał – podać mi jego adresu; nie wiedziałem zatem, dokąd może mnie zaprowadzić. Nie czekałem za długo, jazda też była dość krótka. Ochroniarz zatrzymał się na parkingu nieopodal oczyszczalni ścieków. Okrążył główny budynek, wszedł na teren zakładu przez rozbite okno. Podążyłem za nim w postaci astralnej, ale ku mojemu rozczarowaniu zszedł do kanałów, a tam nie chciałem się zapuszczać. W podziemiach, z dala od energii kosmicznej, moje moce znacznie słabną. Jestem mentatem, nie Supermanem. Zrezygnowany, wróciłem do samochodu i pojechałem do domu. Musiałem się rozmówić z panem Scrootem, i to nie demaskując się przed jego małżonką. Przenikałem z pokoju do pokoju w hotelu Holiday Inn, rozglądając się za odpowiednim kandydatem. Znalazłem mężczyznę tuż po trzydziestce, zadbanego, przystojnego menadżera o ciele atlety. Niezłe ciacho. Spał głęboko, zmęczony podróżą, mimo upa336


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

łu i wczesnej godziny. Nawet nie zauważył, że pożyczyłem sobie jego ciało. Ubrałem się szybko – znalazłem w jego bagażach jeansy i białą sportową koszulkę – i zamówiłem taksówkę do Pinaco. Kilkanaście minut spaceru plażą i stanąłem przed bramą posesji del Bosco. Nacisnąłem guzik wideofonu. – Czego? – spytał niski, „czarny” głos. To na pewno Maka. – Dobry wieczór. Proszę powiedzieć panu Scrootowi, że Alad chce się z nim widzieć w sprawie Onissafha. Cichy trzask wideofonu, dwie minuty ciszy. Znowu trzask. Lekkie buczenie otwieranej bramki. – Pan Scroot pana przyjmie. W połowie drogi czekał ochroniarz w czarnym garniturze. Poprowadził mnie bez słowa nad brzeg basenu, w którym pływała Mitzie. Scroot odpoczywał na leżaku. – Kochanie, to jest właśnie pan Alad... mój stary znajomy – przedstawił mnie żonie, lustrując jednocześnie moje pożyczone ciało. – Świetnie dziś wyglądasz, Alad. Powiedziałbym, że odmłodniałeś od naszego ostatniego spotkania, i to co najmniej o dziesięć lat. Zignorowałem jego dowcip. Moją uwagę w tej chwili w całości przykuwała Mitzie. Wyciągnąłem rękę, a ona podała mi swoją. Mmm... słodycze. Rozumiem, co Scroot mógł do niej czuć. Mitzie należała do tych niezwykłych śmiertelniczek, w których może zakochać się nawet Najstarszy. Jednocześnie powabna i elegancka. Perfekcyjna we wszystkich rolach filmowych, na żywo wydała mi się jeszcze doskonalsza. Emanowała seksapilem. Pozwoliła sobie na lekki wyraz zaskoczenia, gdy złożyłem na jej wilgotnej wciąż dłoni szarmancki pocałunek. Fakt, wyglądałem raczej na podrywacza z plaży w Pinaco niż na starego przyjaciela jej męża. – Jestem zaszczycony, mogąc wreszcie panią poznać. – Postanowiłem oszczędzić jej banałów w stylu „jestem pani największym wielbicielem”. Zadowoliłem się jej widokiem. Scroot przeprosił żonę i zaprowadził mnie do gabinetu na piętrze willi. – O co chodzi? – Wskazał mi fotel i podał drinka. Sam oparł się o biurko i patrzył na mnie z kpiącym wyrazem twarzy. – Naprawdę dobrze wyglądasz. Skąd wytrzasnąłeś takie ciało? Widziałem, jak Mitzie na ciebie patrzyła. A ty na nią... Wiesz, że potrafię być zazdrosny? Bardzo śmieszne. Tylko że ja nie miałem wielkiej ochoty na żarty. – Chciałbym się dowiedzieć dwóch rzeczy. Po pierwsze, dlaczego maskujesz się przede mną? Po drugie, co tu śmierdzi? Bo coś jest nie tak. Co jeszcze przede mną ukryłeś? – Panie Dimoon... – Scroot rozłożył ręce z miną niewiniątka. – Naprawdę mi przykro. Maska... to przyzwyczajenie. Jak wiesz, byłem długo nieobecny... a po powrocie chciałem zachować dyskrecję. Ty też ukrywasz swoją moc, machinalnie, nawet przed Wiecznymi. Przede wszystkim przed nimi. Teraz się odkryłeś, ale jutro znowu cię nie poznam, prawda?

337


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Prawda, prawda. Ale w moim przypadku to zboczenie zawodowe, kwestia bezpieczeństwa. – Wróćmy do sprawy. Co masz mi do powiedzenia o Penterze? Westchnął. – To ja wynająłem Pentera. Odwrócił się, nastawił płytę z Vivaldim. – Kiedy kilka lat temu wróciłem do Viaville, zakochałem się w Mitzie. Przyznaję, że myślałem też o jej pieniądzach... Moje oszczędności ostatnio poważnie stopniały. Wiesz, jak to jest. Zrobiłem wszystko, by się do niej zbliżyć. Pomogła mi w tym jej przyjaciółka Diana Tarsh. Pewnie ją znasz. – Ama? – Tak. Ama, demon seksu. – Scroot pokiwał głową w zamyśleniu. – W każdym razie użyłem mojego uroku, by dostać to, czego chciałem. Jednak nie wszystko układało się po mojej myśli. Najpierw Mitzie zażądała, by nasz ślub utrzymać w całkowitej tajemnicy. A potem ta intercyza... Pomyślałem, że nie zaszkodzi, że jeśli dobrze to rozegram... Więc wynająłem Pentera. – Miał zostać jej kochankiem, abyś ty później mógł odegrać nieszczęśliwego, zdradzanego małżonka. Za przyprawienie rogów twoja żona miała ci odpalić drobne parę milionów. Ale Penter postanowił rozegrać to inaczej. – Dokładnie. Kiedy chciałem go zwolnić, zagroził mi ujawnieniem naszego układu. Nie mówiąc już o ślubie!... Wyobrażasz sobie ten skandal? Straciłbym i Mitzie, i jakąkolwiek szansę na spadek. – Aha. – Potarłem podbródek. Scroot spacerował nerwowo po pokoju. – Sam już nie wiem... Przyznaję, sprawa wymknęła mi się spod kontroli. Cóż za szczerość. Nie mogłem powstrzymać parsknięcia. Scroot zmierzył mnie gniewnym wzrokiem, zapalił cigarillo. Potrząsnął sugestywnie pudełkiem, ale odmówiłem. Właśnie dopiłem drinka i zabrzęczałem lodem w pustej szklance. Gestem dał mi do zrozumienia, bym obsłużył się sam. Wstałem, nalałem sobie kolejną wódkę. Skorzystałem z okazji, by rzucić okiem na zewnątrz. Za oknem jasny księżyc, zbliżający się do pełni, srebrzył piasek i wodę. Grały cykady, łagodnie szumiały fale. Było jeszcze wcześnie, koło dziesiątej. Na tarasie pojawiła się grupka gości, przyjaciele Mitzie. Długonogie aktorki i ich muskularni amanci. Śmietanka towarzyska Pinaco. Dochodziły do nas wybuchy śmiechu, pluski wody w basenie. Szkoda, że nie zostałem aktorem; potrafiłbym docenić uroki życia gwiazdy filmowej. – Podsumujmy: wynajęty przez ciebie Penter, sam lub za czyjąś namową, postanawia zagrać po swojemu. Wie o detektywie, którego zatrudniłeś. Detektyw znika, a Penter zabiera zdjęcia, które tamten zrobił, ale nie zdążył ci ich przekazać. Może to detektyw jest wspólnikiem? – Ters nie żyje. Damien go zamordował. 338


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Skąd pewność, że to on? – Powiedzmy, że to wiem. – Scroot wypuścił kółko dymu. – Aha. Dobrze. Zatem Penter zabija detektywa. Jednocześnie ty odkrywasz, że Penter złamał wasz układ... Wówczas on grozi ci ujawnieniem całej sprawy. Informuje Mitzie, że ktoś odkrył ich romans i próbuje szantażu, wykorzystując zdjęcia Tersa; to widziałem na własne oczy. Mitzie wynajmuje kogoś, by rozwiązać problem... – Stana Gribbecka. Czytałem kilka dni temu o śmierci Gribbecka. Był jednym z najlepszych detektywów w Viaville. Według gazet chodziło o zemstę mafii. Skończył naprawdę paskudnie. – Skąd wiesz, że Mitzie wynajęła Gribbecka i że to właśnie Penter go załatwił? – Sam mi powiedział. – Aha – mruknąłem. Zdecydowanie nie podobał mi się ten Penter. Skąd Scroot wytrzasnął taką kreaturę? – Teraz, kiedy wiesz już niemal wszystko, co myślisz? Co można zrobić? – Jedyne rozwiązanie, jakie widzę w tej chwili, to całkowite unieszkodliwienie drania. – Podrapałem się po brodzie. Nie lubię zabijania. Cóż, czasem trzeba kogoś wyeliminować dla dobra ogółu, ale generalnie nie lubię przemocy. – To nie jest sprawa dla policji, mógłby zacząć mówić... Hmm. Zazwyczaj przy takich aferach nie działa się w pojedynkę. Potrzebuję nazwisk waszych wrogów. Naraziłeś się komuś ostatnio? Albo Mitzie? – Mitzie...? Ona ma zapewne tyle samo wrogów, co wielbicieli. Wiesz, jak to jest, gdy jest się sławnym, pięknym i bogatym. – A ty? – Ja? Widzisz, jak ja żyję. Mało kto wie o moim istnieniu. Nie, przez ostatnie kilkaset lat nikomu nie podpadłem. – Nie pomagasz. – Pokręciłem głową, niezadowolony. – No dobrze. Gdzie teraz jest Penter? Nie widziałem go. – Pracuje do osiemnastej. Nie wiem, co robi po pracy. – Wieczorem znika w okolicach oczyszczalni. Nie wiesz, kogo lub czego może tam szukać? Scroot z niewinną miną zapalił kolejne cigarillo. Znowu coś ukrywał. Tacy już są Babilończycy, zawsze muszą zostawić coś na potem. – Nie mam najmniejszego pojęcia. – Wypuścił dym. – Dobrze, sam się dowiem – powiedziałem ze złością. – Ale nie licz na żadne ulgi ze względu na starą znajomość. Wplątałeś się w paskudną historię, Onissafh, i drogo będzie cię to kosztowało. – Wiem. – Wzruszył obojętnie ramionami i otworzył mi drzwi.

339


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Oddałem ciało właścicielowi – w najgorszym wypadku dowie się, że przez sen zamówił taksówkę – i wróciłem do domu, by samemu nieco się zdrzemnąć. Czekały na mnie dobre wiadomości: Korinowi udało się odzyskać małego Hansona i przyskrzynić porywaczy. Julie Nayman z Głosu Viaville przygotowywała właśnie na ten temat artykuł na pierwszą stronę jutrzejszego wydania. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu na widok Korina, pozującego do zdjęcia ze spuszczonymi oczami, nagle cichego i skromnego. Ale ładne dziennikarki zawsze go onieśmielały. I bardzo dobrze, nikogo nie powinien się obawiać bardziej niż dziennikarzy. Ciągle mu to powtarzam. Pozwolił, by Angie poprawiła mu kołnierzyk koszulki polo; jak uczniak obciągnął kurtkę, oblizując wargi. A potem, za plecami wszystkich, puścił do mnie oko. Szelma. Jak zwykle odmówiłem fotografowi, mówiąc, że cała zasługa leży po stronie Korina i że powinien mieć indywidualne zdjęcie. Chłopak jest naprawdę zdolny, kiedyś przejmie po mnie cały interes. Właściwie może nadszedł już czas, by zmienić nazwę agencji na Dimoon & Martin? Powiedziałem to dziennikarce i wycofałem się do siebie. Zadzwoniłem jeszcze do hrabiny, by dowiedzieć się, czy nie ma u niej Amy. Zaprzeczyła, podała mi jej numer telefonu. U panny Diany Tarsh nikt jednak nie podnosił słuchawki, położyłem się więc spać. Wcześnie rano zadzwoniłem do inspektora Fraina, by sprawdził, co policja ma na Pentera. *** Następnego dnia upał nieco zelżał, na noc zapowiadano opady. Zaparkowałem samochód dość daleko od rezydencji del Bosco, pod rozłożystą akacją; nasunąłem kapelusz na twarz i opuściłem ciało. Miałem zamiar śledzić Pentera na mój sposób. Dopóki jest z Mitzie, chcę widzieć i słyszeć wszystko, co robi. Kiedy opuści willę, będę mógł udać się za nim samochodem, nie wzbudzając podejrzeń. Mitzie siedziała na leżaku, w cieniu drzew, przeglądając zaproponowane jej scenariusze. Ubrana na sportowo, z włosami związanymi w koński ogon, wyglądała jak Miss nastolatek. Trzy lub cztery maszynopisy leżały w trawie. Kilka metrów dalej siedział Maka. Penter nie opuszczał salonu, skąd obserwował ogród z obojętną miną. Zbliżyłem się do niego, zajrzałem w szklankę. Piwo. Radio nastawione było na stację nadającą ostrą muzykę. Przez kilka godzin nie działo się nic ciekawego. Dopiero tuż przed końcem zmiany Penter zbliżył się do Mitzie. – Jak będzie z pieniędzmi? – spytał. – Powiedziałam ci już, że nie dam ani centa więcej. Mam zamiar wynająć detektywa Dimoona. – Jeszcze jeden prywatny detektyw? Odradzam. Mitzie zmrużyła oczy, fuknęła jak rozgniewana kotka. Chciała coś powiedzieć, ale powstrzymał ją, grożąc palcem. – Pożałujesz tego, zdjęcia dostaną się do gazet. – A dlaczego? Jeśli ty nie powiesz, że zatrudniłam detektywa, skąd ten ktoś się o tym dowie? 340


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Penter oblizał suche wargi. – Słuchaj, żabciu, nie dyskutuj. Gość chce dostać pieniądze jutro o północy, w przeciwnym razie we wszystkich piątkowych gazetach będziesz mogła obejrzeć swój uroczy pieprzyk na pośladku. Więc jak? – Powiedziałam: nie. Nie zrobię nic bez porady kogoś doświadczonego. Gdzie książka telefoniczna? Jaki jest numer do Agencji Dimoon? Mitzie sięgnęła po książkę leżącą pod stolikiem; Penter przeszkodził jej, chwytając dziewczynę mocno za ramię. Szarpnęła się, nie puścił. – Zostaw mnie! – krzyknęła. Zaalarmowany Maka wstał z leżaka. – Nigdzie nie zadzwonisz, rozumiesz? – syknął Penter. Mitzie szamotała się w jego ramionach. Spojrzałem w jego twarz... i zdębiałem. To dlatego wszedł wczoraj do oczyszczalni! Nie wybierał się tam na spotkanie. Jak większość Nocnych prawdopodobnie miał kryjówkę gdzieś w kanałach, w tym wielkim podziemnym Viaville, nieznanym i niebezpiecznym. Ten cholerny kłamca Onissafh nie powiedział mi, że Penter był Nocnym. Maka nie miał żadnych szans w starciu z Damienem. Nocni nie muszą mieć postury kulturysty. Ich atuty to wiele lat ćwiczeń; doskonała znajomość różnych technik walki, szybkość, refleks, instynkt i adrenalina. Nocny w momencie walki zamienia się w bestię. Nie widziałem, jak kościsty Penter masakruje stukilogramowego Metysa; leciałem z maksymalną szybkością do mojego ciała. Nie wiedziałem jeszcze, co Penter zamierza zrobić, ale czułem, że muszę się pospieszyć, jeśli chcę pomóc Mitzie. Cóż, walka wręcz nie jest moją mocną stroną, ale coś wymyślę. Podjechałem samochodem pod samą bramę i przeskoczyłem ogrodzenie niczym tresowana pchła. Uwielbiam moje ciało. Ma już prawie pięćdziesiąt lat, a nadal skaczę ponad dwa metry i ląduję miękko jak kot. W sprincie nie jestem może najlepszy, ale mogę startować w maratonie. Dostrzegłem ich na podjeździe; Penter ciągnął Mitzie za włosy w stronę garażu. Dziewczyna krwawiła z nosa, lecz nie tak obficie, by tłumaczyło to plamy na jego koszuli. Nie szarpała się, musiał mocno ją obić. Najwidoczniej zamierzał ją dokądś zabrać, może by zażądać okupu. Zauważył mnie, gdy już wepchnął ją do samochodu. Odwrócił się powoli, płynnym ruchem. Wyciągnął ramiona w moją stronę i strzelił stawami palców obu rąk. Imponujące. Ale ja też tak potrafię, a się nie chwalę. – Źle trafiłeś, kolego – syknął. – Bardzo dobrze trafiłem, Penter. Wiesz, kim jestem? Zmrużył oczy. – Dimoon, ten prywatny detektyw-cudotwórca, co to wywołuje duchy. Myślisz, że się boję duchów? To stara historia. Zaczynałem karierę w Viaville jako medium-egzorcysta. – Myślę, że akurat mnie lekceważyć nie powinieneś – nadałem bardzo mocno. 341


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Złapał się za głowę jak ktoś ogłuszony hałasem. Za dużo mocy mogłoby go zabić, a tego nie chciałem... Nie tak od razu. Najpierw powinien odpowiedzieć na kilka pytań. Skorzystałem z chwilowego zaskoczenia, by zaserwować mu parę prawych i lewych prostych w splot słoneczny, żołądek i grdykę. Był dobry, chyba nie doceniłem jego możliwości. Zwinął się z bólu, ale dość skutecznie podciął mi nogi. Zablokowałem kolejne kopnięcie i spróbowałem uderzyć znowu, tym razem w głowę. Nie dał mi czasu na koncentrację, uchylił się, zamachnął. Przyznaję, musiał obejrzeć więcej filmów karate niż ja. Kątem oka zauważyłem, że Mitzie wyszła z samochodu i pobiegła w stronę domu. Cudem uniknąłem potężnego ciosu w twarz, zablokowałem jego ramię. Chrupnął wykręcany staw. W tym momencie wrzasnąłem; miałem wrażenie, że moja lewa piszczel eksplodowała. Nie byłem przygotowany na ból, upadłem na ziemię. Penter zrobił krok w stronę samochodu, spojrzał na bramę, zablokowaną z drugiej strony moim vanem. Szybko ocenił sytuację. Nie był w stanie jej staranować sportowym mercedesem. Zdążyłem się unieść na zdrowej nodze, ale przyłożył mi znowu. Pozwoliłem mu uciec. Chwilowo odechciało mi się bijatyki; zresztą, jak już mówiłem, nie lubię przemocy. Chyba zrozumiał, kim jestem, skoro nie usiłował mnie zabić i wybrał ucieczkę. Mitzie wróciła z mokrym ręcznikiem przy twarzy i pistoletem w prawej dłoni. Dostrzegła Pentera, odjeżdżającego moim samochodem. – Kim pan jest? – spytała, trzymając broń skierowaną w moją stronę. Udawała pewną siebie. Głos jej nie zadrżał, ale zdradzały ją oczy. – Robert Dimoon. Agencja detektywistyczna Dimoon, do usług. – Miałam zamiar dzwonić do pana. Chyba rzeczywiście jest pan medium. Czy ludzie nigdy o tym nie zapomną? To było ponad dziesięć lat temu, del Bosco musiała wtedy jeszcze bawić się lalkami. Rozpoznała mnie jednak, gdyż zabezpieczyła pistolet, co i mnie odprężyło. Noga pulsowała bólem. Potrzebowałem chwili skupienia, by go złagodzić. – Zadzwoniłam po policję, już tu jadą. On... Nie wiem, co by się stało, gdyby nie pana pomoc. Zabił jednego z moich ochroniarzy. Gołymi rękami... – Rozpłakała się. Objąłem ją delikatnie, otarłem łzy. – Dziękuję panu. Ale... Nie wiem... Nie wiem, co mam powiedzieć policji. Nie chcę z nikim rozmawiać. Chciałabym zostać sama. Muszę pomyśleć... – Uważam, że nadal nie jest pani bezpieczna. Penter to szaleniec, może wrócić, on albo jego wspólnicy. Nie zostawię pani samej. I ma pani rację, trzeba się zastanowić, co zeznać na policji. Dlatego zabieram panią do mojego biura. – Zauważyłem stojącego w głębi garażu peugeota. – Gdzie mogą być kluczyki? – Są w stacyjce. Przytrzymałem jej drzwi samochodu. – Wesley pana wynajął? – zapytała, gdy wyjechaliśmy już na drogę do Viaville. 342


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przytaknąłem. – Żeby panią chronić przed Penterem. Miał co do niego słuszne podejrzenia. – Wesley powiedział mi o szantażu. Że Damien... że to Damien wymyślił historię szantażu, że nie ma żadnego paparazzi. No tak, to Damien wymyślił historię szantażu. Brawo, Onissafh. A co ja robię w tym wszystkim? – A co mówił Damien? – Kilka dni temu pokazał mi zdjęcie, na którym byliśmy oboje i.... Uśmiechnąłem się najcieplej, jak umiałem, widząc jej zażenowanie. Biedactwo między młotem a kowadłem. – Damien twierdził, że jakiś niezależny reporter zrobił te zdjęcia i teraz żąda pieniędzy w zamian za zachowanie dyskrecji. Ale Wesley powiedział, że to Damien opłacił fotografa. – Skąd Wesley mógł to wiedzieć? – Fotograf przyszedł też do Wesleya. Nie chciałam więcej płacić, stąd ta historia. O Boże – westchnęła, ukrywając twarz w dłoniach. – Jak mogłam? Wie pan... wie pan, kim jest dla mnie Wesley? – O tak, doskonale wiem, kim jest Wesley Scroot – mruknąłem. – Znam pani męża dość dobrze, Mitzie. Nie pierwszy raz wyświadczam mu przysługę. – Kiedy go poznałam, nie wiem, co się stało... Zakochałam się niemal od pierwszego wejrzenia. To było na bankiecie po premierze Madryckich nocy. Jest trzydzieści cztery lata starszy, ale... po prostu nie mogę o nim nie myśleć. Jest taki męski i czuły, ciepły i silny, pewny siebie... Rzuciłem jej pełne zrozumienia spojrzenie. – Wiem, jaki jest, może mi pani oszczędzić opisu. – Taaak, pomyślałem, męski, silny, pewny siebie. Cudowny, dopóki masz na niego oko. Trzydzieści cztery lata starszy? I nie robi ci to różnicy, słodka dziewczynko? Dorzuć do tego jeszcze kilka tysięcy... – Byliśmy... Jesteśmy nadal bardzo szczęśliwi razem. To idealny związek, może mi pan wierzyć. Naprawdę nie wiem, dlaczego go zdradzałam. – Znowu wybuchnęła płaczem. – Nie mogłam się powstrzymać! Nienawidziłam Damiena, ale... o mój Boże! – Już dobrze. – Pogłaskałem ją delikatnie. – Już dobrze. Wesley panią kocha i na pewno wszystko pani wybaczył. Znam go dobrze i wiem. – Onissafh zapłaci mi ekstra za to zdanie. – Biedny Wesley – szlochała Mitzie, a mi robiło się niedobrze. – Penter tak naprawdę nie jest nawet w moim typie – kontynuowała swoją opowieść, gdy wysiedliśmy z samochodu. Noga bolała już mniej, lecz i tak schody na drugie piętro ciągnęły się bez końca. – Ale jest taki... namiętny i impulsywny, nie można mu się oprzeć, jak Wesleyowi, jak Dianie... – Dianie? – Zatrzymałem się w połowie schodów. 343


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Diana Tarsh, moja przyjaciółka. Swego czasu... bardzo bliska, jeśli pan rozumie... To ona poznała mnie z Wesleyem i z Damienem. Te zdjęcia... na niektórych jesteśmy we troje. Nagle mnie olśniło. Ama, Penter, Scroot i Mitzie to miłosny kwadrat. Prosta i stara jak świat historia zdrady i zemsty, rozgrywająca się pomiędzy czterema gatunkami. Ama była kochanką Onissafha, zanim ten poznał Mitzie. Czyli jednak komuś podpadł... – Dlaczego przed ślubem podpisaliście intercyzę? Mitzie spojrzała na mnie zdziwiona. – Wesley mówił panu o intercyzie? Diana mi to poradziła. Roześmiałem się głośno. Ze śmiechem przekroczyłem drzwi biura. Śmiałem się nadal, dostrzegłszy minę Angie na widok Mitzie del Bosco. – Mitzie, to Angie, moja współpracownica. Angie... Angie odzyskała już zawodową pewność siebie. Wspaniała kobieta. Zamknęła biuro, opatrzyła nosek i rozciętą wargę aktorki, zaparzyła kawę i stworzyła miłą atmosferę, jednocześnie ustalając oficjalny przebieg wypadków w rezydencji del Bosco. Obejrzała moją nogę i stwierdziła, że to było raczej pęknięcie kości niż złamanie. Właściwie już je wyleczyłem. Zadzwonił telefon. – Nife chce z tobą rozmawiać. – Angie podała mi słuchawkę. – Nife? Gdzie jesteś? – Akurat myślałem o tym, by się z nim skontaktować. Musiał znać Pentera. – W klubie The One. Powinieneś tu przyjechać. – Co się stało? – Morderstwo. I najwyraźniej ten twój Scroot jest w to zamieszany. Nie musiał mówić nic więcej. Klub, o którym mówił Nife, znajdował się niedaleko plaży, w gorącej dzielnicy uczęszczanej przez Nocnych. Normalni, których tu spotykano, zazwyczaj wiedzieli o istnieniu Nietykalnych. Większość klientów The One stanowili Nocni, ale przychodziły tu demony wszelkiego pokroju. Ja sam nie odwiedzałem go zbyt często; i tak za dobrze mnie tu znano. Nife mówił o morderstwie, nie zauważyłem jednak żadnego śladu policji. Kilku Nietykalnych obecnych w klubie postanowiło najpierw powiadomić mnie. Nife czekał przed wejściem, chroniąc się pod daszkiem przed pierwszymi kroplami deszczu. Od razu zaprowadził mnie na miejsce zbrodni. The One składał się z dwóch sal: kameralnej czerwonej i złotej, z dużym parkietem. Trzy razy w tygodniu odbywały się tu dyskoteki. W długim korytarzu, do którego wchodziło się przez złotą salę, znajdowały się toalety, wyjście ewakuacyjne, pomieszczenia techniczne i schody do piwnicy. Tam znikała znaczna część klientów. 344


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Podziemia urządzone były równie gustownie, co oficjalne pomieszczenia. Trzy różnej wielkości sale pozwalały Nietykalnym oddawać się ich ulubionym rozrywkom w kameralnym nastroju, a co najważniejsze w poczuciu komfortu i bezpieczeństwa. Morderstwa dokonano w najmniejszej, niebieskiej sali. Przywitało mnie kilku Nocnych, pochylających się nad trupem stygnącym w ciemnej kałuży. Wiedziałem, że ślinka ciekła im na widok marnującej się krwi, nikt jednak nie ośmielił się zanurzyć w niej nawet palca przed moim przybyciem. Ciało leżało twarzą do ziemi, ale rozpoznałem zabitego od razu. Penter. Odwróciłem się do Nife’a. – Są jacyś świadkowie? Pokręcił przecząco głową. – Nikt nic nie widział. Strobbs i Bellini wbiegli natychmiast, gdy tylko usłyszeli strzały, ale nikogo prócz niego nie było. Strobbs, z wyglądu otyły księgowy, z zawodu zresztą też, wskazał tylne wyjście, marszcząc pulchny nos. – Morderca musiał uciec tędy. To ktoś z naszych, w dodatku zrobił to tutaj, dlatego nie wezwaliśmy policji. Może uda się to załatwić między nami. Co myślisz? Potarłem podbródek. – Być może to najlepsze rozwiązanie... Policja szuka go za morderstwo. W domu del Bosco – dodałem szeptem, widząc jego pytające spojrzenie. Nife zacmokał. – A więc na pewno Scroot jest w to zamieszany. Widziałem, jak wchodził jakąś godzinę temu. A potem zniknął. – Aha. Czy kogoś jeszcze brakuje? – Nie wiem, nie zwróciłem uwagi. Nie byłem sam, rozumiesz... Zauważyłem jednak Scroota. Dokładnie takiego, jak mi go opisałeś. Ale od razu poczułem, że to jeden ze Starszych. Jakby się z tym obnosił: „Nie zaczepiaj, jestem lepszy od ciebie”. – Dobrze. Trzeba przesłuchać gości. Zebraliśmy się w sali, w sumie szesnaście osób, licząc obsługę – sami Nietykalni. Znałem dobrze większość z nich. Choć zwykle nie afiszuję się ze swoją aurą, Nocni też mnie znają – i szanują; często załatwiam ich drobne problemy, na przykład gdy zbyt mocno przycisną jakiegoś klienta. Agencja Dimoon zawdzięcza swoją popularność w Viaville głównie powiązaniom z Nietykalnymi. Niektórzy tylko dzięki mnie są nietykalni.... Wielu z nich to ważne osobistości w świecie biznesu, polityki... Dzięki koneksjom udaje mi się wywiązać ze znacznej części zleceń – otrzymanych nierzadko również po znajomości – i tak interes się kręci od dobrych paru lat. Niemal wszyscy Nietykalni wiedzą, że chroni mnie Communion, Wielka Rada. Rozdałem kartki oraz długopisy i poprosiłem o wypisanie nazwisk wszystkich osób, jakie dostrzegli dzisiaj w klubie. Onissafh rzucił się w oczy każdemu, co było całkiem normalne, biorąc pod uwagę fakt, że zupełnie nie pasował do tego miejsca. Czego tutaj szukał? Czy raczej: kogo? Odpowiedź znalazłem natychmiast, powtarza345


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ła się na większości kartek, tuż pod jego nazwiskiem. Oprócz Scroota w momencie zbrodni w klubie znajdowała się także Ama. Zostawiłem ciało Pentera tak, jak je znalazłem, i pojechałem do hrabiny moim vanem. Był koło klubu, kluczyki miał parkingowy. Przy odrobinie szczęścia mogłem zastać Amę w pałacyku; w najgorszym przypadku Rosalina da mi jakieś wskazówki, gdzie ją znaleźć. Nad Viaville szalała letnia burza; strugi deszczu i oślepiające błyskawice spowalniały znacznie tempo jazdy. Musicie mnie zrozumieć; jestem dość staromodny, nawet na autostradzie rzadko przekraczam sto dwadzieścia na godzinę. Daleko mi do mistrza kierownicy. Od razu pożałowałem, że nie zabrałem ze sobą Nife’a. Założę się, że dotarlibyśmy na miejsce o wiele szybciej, gdyby to on prowadził. Nie wierzyłem ani przez chwilę, że Onissafh zabił Pentera. To nie w jego stylu; w końcu wynajął do tego mnie. A nawet jeśli, Onissafh zadowoliłby się jednym celnym strzałem. A Penter był podziurawiony jak sito. Najwidoczniej Babilończyk miał tu spotkanie z Amą. Czy wiedział o jej związku z Penterem? O czym rozmawiali? Wtedy zjawił się Penter, pobity i wściekły. Zastał ich oboje... Scena musiała wyglądać ciekawie. Ama pociągnęła za spust. Opróżniła cały magazynek. Przed czy po wyjściu Onissafha? I dlaczego? Na razie nie byłem jeszcze pewien, ale czułem, że zbliżam się do rozwiązania zagadki, w miarę jak zbliżałem się do domu hrabiny. – Ama? Tak, była tu... Wpadła na chwilę, wyraźnie zdenerwowana. Zabrała kilka swoich rzeczy i odjechała. – Nie powiedziała dokąd? – Owszem. Do ciebie. Do Agencji. Poczułem krople zimnego potu, spływające wzdłuż kręgosłupa. Angie i Mitzie. Zostawiłem je same. Jaki dureń ze mnie! Penter musiał przed śmiercią mówić o mnie. Ale ile jej powiedział? Dochodziła dwudziesta pierwsza. Słońce zachodziło gdzieś za szarymi kłębami chmur, tłustymi i ciężkimi od deszczu. Powietrze gęstniało coraz bardziej, kolejna letnia ulewa dosłownie wisiała kilkaset metrów nad ulicą. Droga była ciemna i pusta. Zapomniałem o ostrożności. Wcisnąłem pedał gazu do oporu, zastanawiając się, jak to rozegrać. Ama to śmiertelne zagrożenie dla Mitzie i Angie. Ale nie mogę pozbawić jej nieśmiertelności, najwyżej wypędzić z obecnego ciała, co będzie mnie kosztować nieco energii. Byłem w stanie to zrobić, wahałem się jednak. Ama wcieli się natychmiast w jakieś niedawno poczęte dziecko, które nie ma jeszcze duszy. Zyskamy w ten sposób kilka lat spokoju i śmiertelnego wroga na resztę życia. Demonessa zapamięta, kto ją zmusił do przedwczesnego odrodzenia i związanych z tym cierpień. Co robić? Może uda mi się przemówić do resztek jej zdrowego rozsądku...

346


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Ach, o wilku mowa. – Ama przywitała mnie lufą pistoletu, wymierzoną w moją pierś. Ja sam nie noszę nigdy broni. Obchodzę się świetnie bez niej w starciach ze śmiertelnymi i Nocnymi, a na demony nie działa. Więc po co mi ona? Szybkim rzutem oka oceniłem sytuację. Angie i Mitzie siedziały na kanapie, przestraszone, ale całe. Ama była ranna w prawe ramię. Na podłodze obok drzwi, zwinięty w kłębek, leżał Korin. Przyciskał dłoń do rany na brzuchu. Krwawił obficie. – O, nie, nie, nie. – Ama potrząsnęła głową. – Nie dotykaj go, skarbie. Niedobry chłopiec – zwróciła się do Korina. – Próbował przeszkodzić nam w rozmowie. Ależ niech pan usiądzie, panie Dimoon, posłucha pan ciekawej historii. Ruchem broni wskazała mi fotel. Nie wiedziała, kim naprawdę jestem. Penter jej nie powiedział. Zamaskowałem się najlepiej, jak mogłem. Nie mogła poczuć, że mam jakikolwiek dar. – Taaak... Na czym to stanęliśmy? Ach, prawda, zastanawiałam się właśnie, jak to możliwe, że odebrałaś mi Onissafha. Jak mógł zakochać się w zwykłej śmiertelniczce, mając mnie, boginię miłości? Angie i Mitzie patrzyły na nią z przerażeniem w oczach. Oczywiście uznały ją za obłąkaną. Ja też. Ama uważała się za boginię, będąc zwykłą demonessą. Właśnie dlatego była taka niebezpieczna. Nawet demony czasami wariują. Problem polega na tym, że demona praktycznie nie można zabić. Dlatego spróbowałem negocjować. – Panno Tarsh, proszę odłożyć broń. Porozmawiajmy spokojnie, jak kulturalnym ludziom przystoi... – Kulturalnym ludziom – parsknęła. – A co ty nazywasz kulturą? Człowiek to najdziksze ze zwierząt. Mimo wieków kultury nie potrafi się ucywilizować; zabija, kradnie, kłamie, zdradza... Nie, dzisiaj nie będziemy rozmawiać o kulturze – rzuciła głosem pełnym jadu. – Będziemy rozmawiać o zemście. Zemście za zdradzoną miłość. Prawdziwą, wieczną miłość... – Scroot odszedł od ciebie, bo już cię nie kocha. Wieczna miłość nie istnieje. Jaki sens ma zemsta? Śmierć nie przywróci ci kochanka. – Zemsta ma sens tylko wówczas, gdy jeszcze się kocha, zapamiętaj to sobie, robaczku. To najlepszy sposób, by pozbyć się niechcianej, upartej miłości. Znasz to cudowne uczucie, gdy pociągasz za spust i widzisz, jak kula zagłębia się w ciele... Czujesz ten słodko-metaliczny zapach krwi... Gdyby to mogło przynieść mi ukojenie, zabiłabym tę miłość we mnie samej. Ale ja nie mogę popełnić samobójstwa. – Przyłożyła sobie pistolet do piersi i pociągnęła za spust. Oczywiście przygotowała się na szok i nic jej się nie stało. Zresztą oszukiwała. Wcale nie strzeliła sobie w serce, kula przeszła obok. Osiągnęła jednak cel: wywarła niezłe wrażenie. Mitzie zemdlała, Angie zaś zamarła niczym żona Lota, z otwartymi ustami. – Widzicie? Muszę znaleźć inne rozwiązanie, ponieważ... ja-nie-u-mrę! – wyskandowała. – Ale ona... ona może... 347


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Korin też mógł umrzeć. Spojrzałem na niego i poczułem, jak wzbiera we mnie okrutny, pierwotny gniew. Wiedziałem, że jeżeli zaraz czegoś nie zrobię, chłopak wykrwawi się na śmierć. Korin jest dla mnie jak syn. Znalazłem go dwadzieścia lat temu w ruderze na przedmieściach Rochers. Pomagałem tamtejszej policji w dochodzeniu w sprawie dziwnej sekty, porywającej dzieci ważnych osobistości. To była totalna porażka, akcja skończyła się krwawą jatką. Kiedy policja wkroczyła do mieszkania, jedyną żywą istotą pozostał Korin – nawet rybki z rozbitego akwarium zdążyły już wyzdychać. W piwnicy odkopaliśmy potem ciała kilkunastu małych chłopców, w większości uduszonych. Korina znalazłem w łazience w pustej wannie. Chłopiec mógł mieć wtedy trzy, cztery lata. Nigdy nie dowiedzieliśmy się, kim byli jego rodzice. Może należeli do sekty, a może padli jej ofiarą. Popatrzył wtedy na mnie swoimi dużymi jasnymi oczami, wyciągnął w moją stronę chude rączęta i wymówił tylko jedno słowo: – Tata? Adoptowałem go kilka miesięcy później. To jedyny śmiertelny, któremu ufam tak naprawdę. Nie mogłem patrzeć spokojnie, jak umiera. Zwłaszcza że miałem wobec niego poważne plany. Postarałem się mimo wszystko pohamować złość. Posiadałem nadal tę przewagę, że Ama nie wiedziała, kim jestem i jaką siłą dysponuję. Wciąż wierzyłem, że mogę rozegrać wszystko spokojnie, po ludzku, bez ingerencji sił nadprzyrodzonych. Czasem lepiej nie budzić pewnych mocy... Chciałem je zachować dla Korina. Jeżeli Ama będzie stawiać opór – ten nadprzyrodzony – może mi później nie starczyć sił, by go uratować. Nie wyczuwałem wprawdzie przy demonessie jakiegoś szczególnego źródła mocy, z doświadczenia jednak wiedziałem, że demony, zwłaszcza te młode, noszą przy sobie różne drobne zabezpieczenia. Sprawa była delikatna. – Nie wiem, czy zdaje sobie pani z tego sprawę, panno Tarsh, ale ma pani poważne kłopoty. Powinienem teraz aresztować panią za zabójstwo Damiena Pentera, usiłowanie zabójstwa Korina Martina... Roześmiała się perlistym, lekko histerycznym śmiechem. – Ja już gdzieś cię widziałam... dziwne, nie mogę sobie przypomnieć... – Powiodła językiem po zębach, przyglądając mi się uważnie. – Nieważne. Mam pomysł. – Skierowała lufę w stronę Mitzie. – Dlaczego nie dodać do tej listy jeszcze paru nazwisk? Na przykład del Bosco? Nie chciałem jej straszyć Communion, jednak nie widziałem innego sposobu. – Amo. – Drgnęła, gdy wymówiłem to imię. – Osiedlając się na Złotym Wybrzeżu, zobowiązałaś się przestrzegać pewnych praw. Communion nie puści ci płazem kolejnego morderstwa. Nie pogarszaj sytuacji. Możemy jeszcze rozwiązać wszystko polubownie. Starsi zapomną o Penterze, jeżeli zaprzestaniesz zemsty. Wyjedziesz z Viaville na jakiś czas... – Nie chcę wyjeżdżać z Viaville. Mam tu kontrakty. Nie chcę zapominać o zemście. Nie chcę. 348


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Podpiszesz inne kontrakty, choćby w Hollywood. Amo, zastanów się. Kiedy Communion dowie się o twoich wybrykach... Zmrużyła oczy, wahała się chwilę, jakby rozważając moją propozycję. – A jeśli nikt im nie powie? Zaskoczyła mnie; nie spodziewałem się, że będzie strzelać. Pierwsza kula dosięgła ramienia, druga przeszyła moją pierś. Angie zanurkowała pod biurko, gdzie leżał pistolet Korina. Wypaliła dwa razy – z zamkniętymi oczami! Trafiła czubek buta Amy i jakiś opasły tom na półce, metr od jej głowy. Demonessa nadal opróżniała magazynek, mierząc do mnie. Miałem już cztery dziury w okolicy serca. – Nie psuj mi tego ciała, za bardzo je lubię – powiedziałem, odkrywając się w końcu przed nią. – Na szczęście nikt ci nie powiedział, że jestem Wiecznym. Postawiłem wszystko na jedną kartę i uwolniłem maksimum energii. Oszołomiona Ama opuściła pistolet. Zrozumiała, że to koniec; w starciu z wiecznym duchem pospolity chaldejski demon zwykle nie ma większych szans. Angie nadal trzymała swoją broń wymierzoną w Chaldejkę, ale jakoś bez przekonania. Będziemy musieli poćwiczyć strzelanie, kiedy to się skończy. – Jako członek Communion mam prawo cię osądzić – powiedziałem szybko – co też niniejszym czynię. Skazuję cię na wygnanie. Opuścisz teraz to ciało i przez najbliższe dwieście lat nie zbliżysz się do Viaville! Ama nie broniła się; westchnęła tylko, gdy wyrzuciłem ją z ciała. Niepotrzebnie uwolniłem tyle mocy. Pochyliłem się nad Korinem. – Di – wyszeptał. – Ty... – Nic nie mów. Nie martw się o mnie, nic mi nie będzie. – Położyłem dłonie na jego ranie. Wbrew temu, co mówiłem, wcale nie byłem pewny, czy wystarczy mi sił, by uratować Korina i własne ciało. Czułem się zmęczony. Zużyłem mnóstwo energii na wypędzenie Amy, ale stan Korina był naprawdę zbyt poważny, bym teraz zajmował się sobą. Liczyła się każda minuta. – Co mogę zrobić? – zapytała z tyłu Angie. – Zajmij się Mitzie. Nie powinna tego widzieć. – Dobrze – powiedziała cicho. Wywlokła nadal nieprzytomną aktorkę do sąsiedniego pomieszczenia. Tymczasem ja zająłem się Korinem. Był już na granicy... – Muszę wniknąć w ciebie, by zatrzymać krwawienie. Nie wiem nawet, czy mnie usłyszał. Położyłem się obok. Rzuciłem szybkie spojrzenie na własne ciało – wyglądało fatalnie. Jasna krew z prawego płuca mieszała się z ciemną spod serca, na mojej ulubionej, niebieskiej koszuli Pierre Cardin. Całość przypominała abstrakcyjny obraz z rodzaju tych, które można kupić w niedzielę na bulwarze. Wcześniej tylko raz wnikałem w jego umysł, gdy nabawił się ostrego zapalenia opon mózgowych na wyprawie w góry, którą urządziliśmy sobie z okazji jego szesnastych urodzin. Teraz strzępki myśli Korina trzepotały wokół mnie jak barwne motyle. Były tam ból, lęk, miłość. Owo specyficzne uwielbienie dla mnie, którego nie potrafię go oduczyć. To drażniące, że czasem traktuje mnie niczym jakieś bóstwo. 349


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jestem tylko nieśmiertelnym duchem, to wszystko. Ale to nie była pora na wykłady z demonologii. Zatrzymałem krwawienie i oczyściłem ranę. Czas zająć się sobą. Oj, niedobrze. Spróbowałem się podnieść, ale upadłem z wyczerpania. Zawołałem Angie. – Zadzwoń po doktora Lenoira. Powiedz, że Alad potrzebuje pomocy Ba’ala, natychmiast. Potem możesz opisać mu wszystko, co tu zaszło. Być może opuszczę to ciało. Zdaj się we wszystkim na doktora i na Korina. Z trudem udawało mi się skupić. Osłabiony wysiłkiem duch instynktownie wyrywał się ze śmiertelnie rannego ciała. Ale ja lubię to ciało, lubię życie prywatnego detektywa. Nie chcę teraz szukać innego... Weź się w garść, Alad, powtarzałem sobie, wytrzymaj te parę minut. Angie wykonała telefon i pochyliła się nad moim ciałem. Korin powoli wstawał z podłogi. Patrzył na mnie z troską i miłością. Dobrze wiedzieć, że ktoś cię kocha, poznawszy twoją prawdziwą naturę. Nawet demony pragną miłości. Nawet Ama. – Czy mogę coś dla ciebie zrobić? Jakoś pomóc? – Pomiędzy białymi i czerwonymi płatami, jakie latały mi przed oczami, dostrzegałem twarz Angie. Czułem, że zaraz stracę przytomność, co nie zdarzyło mi się od stuleci. A wtedy nie uda mi się uratować tego ciała. Dimoon będzie oficjalnie trupem. Zazwyczaj mogę czerpać moc niemal zewsząd i w każdej okoliczności, teraz jednak byłem zbyt słaby. Energia kosmiczna, którą przywoływałem, przychodziła do mnie zbyt wolno, zużywałem ją natychmiast do utrzymania się przy życiu; o leczeniu nie mogło być mowy. – Mon ange... nie mogę cię o nic prosić... – Czy mogę jakoś pomóc? – powtórzyła pytanie. – Możesz dać mu trochę twojej energii. Zużył swoją, żeby uratować mnie – odpowiedział Korin. – Jak... co mam zrobić? – Po prostu podaj mi rękę. – Poczułem ciepło życia, falę energii spływającą do mojego ciała. – Dziękuję, mon ange... Dobrze, że jesteś – powiedziałem, usiłując się uśmiechnąć. Angie patrzyła prosto w moje oczy. Nie bała się. Niezwykła kobieta. Ba’al, alias doktor Lenoir, mieszkał dwie przecznice dalej. Gdy kilka minut później zjawił się w agencji, choć jeszcze słaby, stałem już o własnych siłach. Ustaliliśmy szybko kilka faktów. Ba’al przekazał mi wystarczająco dużo siły, bym mógł się wyleczyć. W torebce Amy znaleźliśmy zdjęcia i negatywy. Więc zasłużyłem na wypłatę... Tak myślę. Teraz pozostało tylko posprzątać. Angie uczestniczyła w zabiegach z podziwu godnym spokojem, bez zbędnych pytań. Potem Mitzie odzyskała przytomność. Wytłumaczyliśmy jej, że dla dobra nas wszystkich zdarzenia dzisiejszego dnia muszą pozostać tajemnicą. Zgodziła się w stu

350


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

procentach. Oczywiście nie wie do końca, co tu właściwie zaszło – trochę manipulowałem jej pamięcią... – A teraz możemy zadzwonić po policję – stwierdziłem w końcu i wybrałem numer inspektora Fraina. – Dimoon? Zdajesz sobie sprawę z tego, która jest godzina? Dochodzi jedenasta, dzieci mi budzisz. – Tak, ale dzwonię do ciebie w sprawie Nietykalnych. – Frain pochodził z rozbitej rodziny alkoholików, zawdzięczał wszystko parze Nocnych, którzy go adoptowali. – Cholera. Będę u ciebie za pół godziny. – Czy inspektor też jest... – Angie szukała słów – jednym z... was? – Nie. – Uśmiechnąłem się do niej. – Ale należy do wtajemniczonych. Wie o istnieniu Nietykalnych. Nie wie, że ja także nim jestem – uprzedziłem jej kolejne pytanie. – Ważne, żeby jak najmniej osób o tym wiedziało. Frain, jak się wkrótce okazało, był wieczorem w rezydencji del Bosco. Opowiedział nam, że niedługo po przyjeździe policji pod willę podjechało czarne Alfa Romeo – które według słów Mitzie należało do Scroota – ale na widok radiowozów kierowca zawrócił gwałtownie i odjechał, zanim ktokolwiek zauważył numery rejestracyjne... Musiał przestraszyć się policji i postanowił zniknąć na jakiś czas. Wtajemniczyliśmy Fraina w część wydarzeń – tylko to, co niezbędne, by mógł chronić naszą wersję wypadków. Angie zamknęła drzwi za inspektorem Frainem i usiadła na kanapie naprzeciw mnie z wyczekującym wyrazem twarzy. – A zatem, moja droga Angie, jak już zapewne się domyślasz, nie jestem zwykłym śmiertelnikiem. Powiodła wzrokiem ode mnie do Korina, który odzyskał już całkowicie swój zwyczajny, dobry humor i wybijał jakiś wesoły rytm na blacie biurka. – Więc kim pan jest, panie Dimoon? – Nomen omen – rzucił Korin z niewinną miną. Przyznałem mu rację... Wiem, to może wydawać się nieco trywialne, ale lubię takie drobne żarty. Wcześniej na przykład nazywałem się Duchovny... – Dimoon... demon? – Raczej duch. Nietykalny. Wieczny. Starszy... Dajmon, Demon, tak też niektórzy mnie nazywali, choć jestem czymś potężniejszym. Jestem starszym od piramid nieśmiertelnym duchem, żyjącym w ludzkim ciele. Kiedy ciało umiera, przenoszę się do innego... I tak już od kilku tysięcy lat. – Wielu was jest? Starszych? – Niewielu. Ale lubimy Viaville. Są różne duchy, demony, różni Nietykalni. Najliczniejsi są Nocni, których zwykli ludzie nazywają najczęściej wampirami. Ich rodzicami były demony Babilonu. Istnieją też starsze demony. Potężniejsze od demo-

351


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nów są wolne duchy, takie jak ja. Najstarsi, Wieczni, jak Ba’al, byli kiedyś czczeni jako bóstwa. To długa historia. Dużo długich historii. Czeka cię mnóstwo nauki. – Kto jeszcze o tym wie? Że ty...? – Spośród śmiertelnych tylko ty i Korin, nikt więcej. I tak ma zostać. Nie boisz się? – Ciebie? Nie. Musiałeś się spodziewać, że prędzej czy później poznam prawdę. Poza tym... za bardzo cię lubię, żeby się bać. A cóż ma oznaczać to przeciągłe spojrzenie? Angie, Angie... Położyłem dłoń na jej ramieniu. – Dobrze, że jesteś – wyszeptałem jej do ucha i odsunąłem się. Nie chcę zbytnio przywiązywać się do śmiertelnej osoby. Przeżyłem to już kilka razy. Rodzina, dzieci... Wystarczy, że martwię się o Korina. To nie dla mnie. Zbyt bolesne. Angie pozostanie moim aniołem. Bliskim, ale nieosiągalnym. Nietykalnym... Dobrze, że anioły też istnieją. *** Poinformowałem Wielką Radę o sprawie. Jeśli Scroot skontaktuje się z kimś z naszych, dowie się, w jaki sposób wszystko się skończyło. Oficjalnie Penter, szaleńczo zakochany w Mitzie, zabił Makę, który ją bronił; Penter miał ciekawą kartotekę, więc nikogo to specjalnie nie zdziwiło. Ciała Pentera nie odnaleziono, policja nadal poszukuje go za zabójstwo. Prasa brukowa skojarzyła go z nagłym i niewytłumaczonym zniknięciem Diany Tarsh. Niektórzy podejrzewają ich o romans, o to, że wspólnie ukrywają się gdzieś na jakiejś tropikalnej wyspie... O Scroocie nikt nie słyszał, ale mam nadzieję, że szybko wróci... albo chociaż wyśle czek. Niezależnie od tego, że Mitzie, która nadal pozostaje panną del Bosco, wspaniałomyślnie zasiliła kasę naszej Agencji całkiem przyzwoitą sumką. Jutro po północy spotyka się z Korinem... A ja, cóż, z Rosaliną di Racini. Może Dona też tam będzie...

352


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Bartłomiej Trokowicz: Dzień dobry, Bobry! (fragment powieści Pan Misio) W przydrożnym rowie, na skraju Czarnej Rzeki, krył się Lis. Bezpośrednie zagrożenie wilczymi kłami zmusiło go do porzucenia wygód życia hodowcy drobiu. Znalazł sobie punkt obserwacyjny pod zmarniałą paprocią. Roślina była dość nędzna, bo struta spalinami, ale jej naturalnie szerokie liście osłaniały rude futro przed niepożądanym spojrzeniem. Rozpędzone mordercze stwory przemykały po Rzece, zostawiając za sobą paskudny smród. Lis widział sporo zwierząt, którym nie powiodło się przekroczenie tego pasa śmierci. Było wśród nich wiele jeży, ale trafiały się także większe ofiary, jak jeleń lub sarna. Rudy spryciarz robił to już nie pierwszy raz i wiedział, że kluczem do sukcesu jest cierpliwe wyczekiwanie na chwilę, gdy żaden samochód nie będzie akurat nadjeżdżał. W końcu wypatrzył taki moment i przemknął po czerni asfaltu. Po drugiej stronie nieco się odprężył i ruszył przez łąki w kierunku żeremia Bobrów. Kiedy dotarł prawie na miejsce, podszedł do dwójki przysypiających strażników i grzecznie, acz ostro szczeknął: – Dzień dobry, Bobry! Przyzwyczajone do nocnego trybu życia, przez zmrużone ślepia widząc, że to tylko zaprzyjaźniony Lis, odparły: – Dobry! Dobry! – I podpierając się wzajemnie, zasnęły spokojnie. „Urocze” – pomyślał Lis sarkastycznie i ruszył w kierunku żeremia. Kiedy zbliżył się na tyle, by pomiędzy drzewami zobaczyć piętrzącą się w wodzie kopułę obgryzionych patyków, zorientował się, że przedpołudniowe godziny nie są najszczęśliwszą porą na wizytę. Gospodarze wydawali się spać snem kamiennym. Lis zwątpił, czy znajdzie tu teraz partnera do rozmowy. Już chciał zawrócić, gdy nagle z chaszczy wyskoczył Bóbr o zmierzwionym futrze. Widać było od razu, że nażarł się szaleju albo innych liści, po których nie mógł zasnąć. Miał wytrzeszczone oczy i wydawał się mocno spięty. – Ooo! – zaintonowało złowieszczo oszalałe stworzenie, świadome, że ta „retoryka” zwykle działa. Zawodzenie wydawało się równocześnie głębokie i nie oznaczało nic na tyle konkretnego, żeby szukać dalszych argumentów. Lis przysiadł na tylnych łapach. – O! – odparł, skracając swą przemowę do minimum. – Muszę rozmawiać z waszym wodzem. – Ooo… – Bóbr urwał gwałtownie. Zauważył, że Lis patrzy na niego jak na zimną przekąskę, spokojniej więc wyjaśnił: – Szef śpi. – Od kiedy go znam, albo śpi, albo je, albo… 353


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Gada? – zmierzwiony Bóbr wszedł mu w słowo. – Ostatnio już nawet nie chce mu się gadać. Zrobił mnie szamanem i teraz to ja gadam! – Muszę zatem rozmawiać z tobą? Przychodzę z interesem… – Nasz interes jest większy niż twój interes! – Szaman nadął się i usiłował roztoczyć aurę autorytetu. – Przepraszam. – Lis był uprzedzająco uprzejmy. – Czy przed chwilą puściłeś bąka? Bóbr nieco się zmieszał. Liście szaleju powodowały problemy z trawieniem i teraz właśnie postanowił, że w życiu już ich nie tknie. – Niech będzie, zaraz obudzę szefa – zgodził się pokornie. Kilka minut później nad rzeką, w głębi bobrowego żeremia, Lis prowadził negocjacje z panem Bobrem. Nikt postronny nie miał słyszeć tej rozmowy. I nikt by jej pewnie nie usłyszał, gdyby nie chorobliwa ciekawość pewnej małej, rudej istoty. Pani Wiewiórka przycupnęła na gałęzi powyżej i łapczywie chłonęła każde słowo. *** Lis przywarował na uboczu, słuchając przemówienia pana Bobra. – Żyjemy w pokoju z wszelkim stworzeniem! – perorował wódz Bobrów. – Jemy gałązki, nikomu nie wadzimy! Mnożymy się, by przetrwać, i budujemy, by pływać w spokojnej wodzie! Dzisiaj przyszedł nasz suchofutry przyjaciel Lis! Przybył w przyjaźni, prosząc o pomoc… Lis musiał przyznać, że pan Bóbr potrafił przemawiać! Używał wielu słów, ale nic nimi nie przekazywał. Nawet najbardziej błyskotliwym młodym Bobrom musiał wydawać się nieszkodliwym grubasem. Teraz Lis chciał, żeby gorącokrwista młodzież także jego samego z jego prośbą uznała za nieszkodliwego. – Pana Misia znacie wszyscy z widzenia! Kiedy go spotykacie nad rzeką, zawsze was pozdrawia! Nigdy nikogo nie zranił, mimo że jest potężny i tłusty prawie jak ja! Bobry przez chwilę wznosiły okrzyki na cześć tłustości oraz chodzącej z nią w parze mądrości i łagodności. Zadowolony pan Bóbr wyszczerzył się do swoich pociotków. – Suchofutry przybył, by opowiedzieć, jak Człowiek zranił pana Misia w jego własnym Lesie! W tłumie pożeraczy gałęzi rozległy się gniewne pomruki. – Koń ciągnie dyszel wozu, Kura najpierw jakoś znosi, a później nawet siedzi na jajkach! A to są jajka Człowieka! I dyszel! I wóz! Bobry trochę straciły wątek. Pojęcie własności przekraczało ich kolektywny sposób pojmowania świata. Wódz jednak kontynuował niezrażony:

354


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Krowa niegodnie pozwala dotykać swych wymion, by oddać mleko! Pozwala zabrać własnego Cielaka! I Świnia pozwala zabrać sobie Prosiaki! Rozległy się okrzyki. Ktoś wrzeszczał: „Uwolnić Świnię!”, ktoś inny: „Patyk lu-

dziom w oko!”; „I szyszka! I szyszka!” – usiłował zabłysnąć któryś z mniejszych Bobrów. – A wszystko to w zamian za garść ziarna! – podsumował pan Bóbr i teraz, kiedy słuchacze naprawdę się rozgrzali, postanowił przejść do rzeczy: – Złe czasy nastały, gdy wspólny wróg klasowy, ciemiężący oswojone zwierzęta, zaczyna strzelać do najlepszych z nas!

355


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Koncepcja „najlepszych” była niezgodna z doktryną równości, ale stary demagog był całkowicie pewny, że nikt na to nie zwróci uwagi. Teraz postanowił doprowadzić swą przemowę do finału: – Lis przybył prosić o pomoc! Pomożecie!? Bobry skandowały: – Pomożemy! Pomożemy! Gniewne głosy odbijały się echem od powierzchni wody. Brzmiało to jak prawdziwy ryk żywiołów Matki Natury. Czy jednak był to ryk gniewu, rozbawienia czy żalu, nie było łatwo rozstrzygnąć.

356


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ESEJE

357


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Magdalena Świerczek: Problemy etyczne w literaturze fantastyczno-naukowej Stanisława Lema

UNIWERSYTET PEDAGOGICZNY i m. Ko misji Edukacji Narodowej W KRAKOWIE Wydział Hu ma nist yczn y

I n s t y t u t F i l o z of i i i S o c j o l o g i i Kierunek: etyka

Praca magisterska napisana pod kierunkiem prof. dr hab. Tadeusza Gadacza

Kraków 2014

358


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wstęp Celem niniejszej pracy jest nie tylko wyodrębnienie i omówienie problemów etycznych w twórczości SF Stanisława Lema. Przede wszystkim kierowałam się pragnieniem przybliżenia osoby, twórczości i poglądów Stanisława Lema, jak i omówienia samej specyfiki uprawianego przez niego gatunku literackiego – opartego na analizowaniu etycznych konsekwencji rewolucji naukowo-technicznej. Postać Lema, podobnie jak istota fantastyki naukowej popadają w zapomnienie i oddalają się od świadomości dzisiejszych odbiorców literatury fantastycznej – w chwili obecnej jednej z najpopularniejszych. Sama do niedawna należałam do grona ignorantów, jeśli chodzi o SF i twórczość Lema, przytłoczona przez mierne, współczesne produkcje fantastyczno-naukowe. Kiedy już zapoznałam się z fenomenalnymi książkami Lema, jako początkujący twórca poczułam się zobowiązana do próby omówienia najważniejszych, a więc etycznych problemów, jakie pisarz starał się poruszać. Jako studentka etyki uznałam, że obranie za temat pracy literatury SF jest odpowiednie dla profilu moich studiów. Wybrałam Lema z podziwu dla niego, jak i troszcząc się o zachowanie jego wskazówek, przestróg i fenomenalnych przewidywań. Lektura jego dzieł dała mi pogłębienie coraz bardziej płytkiej, powierzchownej rzeczywistości, jaka mnie otacza. Hipoteza, którą stawiam jako pierwszą oznajmia, że Stanisław Lem w swej twórczości był doskonałym futurologiem (choć nie utożsamiał się z futurologią). Po drugie, dotyczyło to zarówno kwestii rozwoju technologicznego, jak i problemów etycznych i moralnych. Po trzecie, przede wszystkim chodziło mu o istotę SF – a więc problematykę etyczną. Wynalazki i przewidywania na innych polach nie stanowiły rzeczy najważniejszej, choć były bardzo istotne. Po czwarte, Lem przejawiał ogromną wrażliwość etyczną i jego przewidywania oraz przestrogi dotyczące losów ludzkiej moralności okazały się nad podziw trafne. Dodatkowymi sprawami, jakimi chciałabym się zająć, są: istota fantastyki naukowej, jej fałszywy obraz w świadomości dzisiejszych odbiorców, powody ziszczenia się moralnych upadków i etycznych niepowodzeń, o jakich pisał Lem, możliwe rozwiązania pogarszającej się sytuacji dotyczącej zarówno zaniku istoty omawianej literatury, jak i samego zmysłu etycznego i świadomości etycznej (co jest z sobą powiązane). Mam zamiar korzystać z dzieł Lema, książek i publikacji na temat jego osoby i twórczości, innych prac magisterskich, artykułów, wywiadów. Będzie to przede wszystkim analiza twórczości, zarówno samodzielna, jak i z pomocą badaczy i miłośników Lema, skierowana przeze mnie na problematykę etyczną. W pierwszym rozdziale omówię specyfikę literatury fantastyczno-naukowej, z uwzględnieniem jej zarysu historycznego, przykładowo wybranymi problemami, omówieniem istoty i dziedzin za359


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

interesowania SF, nakierowanych głównie na człowieka i społeczeństwo. W drugim rozdziale poświęcę całą uwagę osobie i twórczości Stanisława Lema, z uwzględnieniem wyróżniających się, powtarzających problemów etycznych w jego utworach. Rozdział stanowić będzie wnikliwe, choć (z racji wymogów technicznych pracy) wybiórcze spojrzenie w głąb światów i wnętrz bohaterów, gdzie tkwią ostrzeżenia Lema, dotyczące niebezpieczeństw rewolucji naukowo-technicznej. Rozdział trzeci złączy lemowskie przewidywania z dzisiejszym obrazem świata oraz prognozami dotyczącymi jego rozwoju. Pozostanie w zależności do rozdziału drugiego – to, co wydało mi się w nim ciekawe i intrygujące postaram się rozwinąć i przenieść na dzisiejsze realia. W ten sposób liczę na stworzenie pracy zarówno analitycznej, jak i refleksyjnej, dotyczącej płaszczyzny teoretycznej (literackiej) jak i praktycznej (współczesnej rzeczywistości). Bardzo dużym wkładem mojej pracy okazały się książki i prace Zdzisława Lekiewicza, Marka Oramusa, Jerzego Jarzębskiego, Macieja Płazy; wszyscy, którzy pomogli mi zrozumieć twórczość Stanisława Lema, ujęci zostali w bibliografii. Osoby te bardzo wnikliwie analizowały fantastykę naukową, poznanie u Lema, jego samego jako filozofa, jego wiarę, a raczej brak takowej; starały się ująć jakże obszerną twórczość Lema w ramy, a tym samym przybliżyć jego niepowtarzalną postać. Praca ma raczej charakter eseistyczny, niż ścisły, choć starałam się przede wszystkim opierać na wartościowych publikacjach, a swoje wnioski i przemyślenia wplatać w wyszukiwane fakty. Chciałabym, aby po jej lekturze naszła czytelnika refleksja nad kierunkiem, ku któremu zmierza rewolucja naukowo-techniczna oraz nad tym, czy odpowiednio radzimy sobie z jej pędem. Lem uważał, że zbaczamy ze ścieżki wartości dotąd niezachwianych, a zamiast zastępować je nowymi, stojącymi na tym samym poziomie, gubimy je lub podmieniamy mniej znaczącymi. Wyjaśnienie tego obrałam za esencję pracy.

Rozdział I: Specyfika literatury science fiction Literatura SF – czym jest, o czym mówi i co stanowi jej filozofię. Publikacji na temat filozofii science fiction jest niewielka ilość z racji tego, jak szerokim pojęciem musiałby zająć się człowiek chcący ją opisać choćby połowicznie i nakreślić zakres jej filozoficznego zainteresowania. Fantastykę czytam całe życie i z własnego doświadczenia, wiedzy filozoficznej oraz przewertowania wspomnianych publikacji wysnuwam wniosek, że fantastyka (nie tylko naukowa, ale w ogóle) nagminnie łamie brzytwę Ockhama. Nieustannie, bez żadnego usprawiedliwienia, gdyż ze swej istoty go nie potrzebuje, mnoży byty ponad potrzebę, wypełniając nimi krainy, planety bądź całe nowe uniwersa. Poprzez tę konkluzję pojmuję, jak ciężko 360


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

określić filozofię science fiction, której przedmiotem jest nie tylko świat rzeczywisty, realne przeżycia, emocje i rozmyślania, ale i spekulacje pozbawione często realnego podłoża (wydarzenia mogłyby się zdarzyć, lecz na chwilę obecną to niemożliwe). Znając temat jedynie powierzchownie łatwo źle zrozumieć istotę fantastyki, zwłaszcza naukowej. Dlatego nim przejdę do sedna niniejszej pracy, zajmę się omówieniem głównych założeń i podstaw science fiction. Fantastyka to dziedzina niemal dowolnej kreacji, kreowania istot i światów z wyobrażeń. Twory te na obecne czasy oraz poziom naszej wiedzy o świecie co najwyżej przypominają rzeczywiste; wyobraźnia twórców wykracza poza świat realny. Fantastyka jest interdyscyplinarna; fantastyczność, czyli kreowanie istot i światów, to cecha znajdująca się wewnątrz rodzajów i gatunków. Piotr Krywak uważa, że najlepiej uznać ją za kategorię estetyczną.16 Tak rozpatrywana fantastyka zdaje się nie mieć barier, zarówno gatunkowych, jak i narzuconych na tworzenie w jej ramach prócz tej jednej – nierealności. Pewne fakty ze świata realnego mogą zostać zachowane (np. historia, prawa natury). Te wnioski są powierzchowne; temat ten będzie rozwijany w kolejnych podrozdziałach. Fantastyka dzielona jest na trzy podstawowe gatunki (opiszę jedynie ich zależność od czasu): fantasy, czyli opowieść toczącą się w przeszłości lub alternatywnej teraźniejszości, horror, gdzie bohaterowi towarzyszy nierealne zagrożenie niezależnie od czasu oraz omawiane w niniejszej pracy SF. Fantastyka naukowa jako węższa odmiana fantastyki dzieje się najczęściej w przyszłości. Polskie tłumaczenie zwrotu science fiction (użyte pierwszy raz przez Hugo Gernsbacka w 1929 roku) nie do końca oddaje jego znaczenie. Każdy zauważy, że fantastyka, będąc zaprzeczeniem realizmu, jest tym samym w jakimś stopniu zaprzeczeniem nauki. Pierwiastek naukowości znika lub maleje w zestawieniu z fantastycznością. Nazwa jasno wskazuje na fikcję, nawet kłamstwo, a jednocześnie karze wierzyć w oparcie na naukowych dowodach. Tę antynomię, właściwą całej SF, trzeba dobrze zrozumieć. Autor tworzący SF musi mieć naukową wiedzę, powinien być wizjonerem, spekulować, opierając się na nauce, jednakże niezależnie od poziomu prawdopodobieństwa, jego świat w chwili obecnej nie ma szans na zaistnienie. I to jest właśnie science fiction, która miesza wszystko tak, że nieobyty z faktami naukowymi odbiorca może pomylić rzeczywistość z fikcją. Vera Graaf, autorka Homo Futurus, uważa, że SF należy uznać za spekulację imaginacyjną. Ta spekulacja musi zachowywać stały związek ze współczesnym obrazem świata. 17 Na przykład teza, niemożliwa do obalenia, jak i do udowodnienia, że w kosmosie żyją istoty pozaziemskie – i już można stworzyć utwór fantastyczno-naukowy. 16 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do FIASKA, Wydawnictwo naukowe WSP, Kraków 1994, s. 14. 17 Tamże, s. 14-15. 361


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ryszard Handke określił właściwości utworów SF, do których zalicza się: nieprawdopodobna lokalizacja, a więc w miejscu, do którego na dzień dzisiejszy nie sposób dotrzeć czy żyć; czas, który dla narratora jest przeszłością a dla czytelnika przyszłością; rzeczy spoza domeny rzeczywistości empirycznej. Ta ostatnia występuje nawet tam, gdzie brak czasowo przestrzennych zjawisk.18 W drugiej połowie XX wieku gwałtownie wzrosła liczba publikacji SF. Zmiany gatunku są tak nagłe, że wciąż wymykają się ustalanym dla niego definicjom. Krywak nie uważa, by SF stanowiło gatunek, bowiem science fiction może być opowiadaniem, powieścią, komiksem itp., a więc przynależy do gatunków. Fantastykę uważa za przeciwieństwo beletrystyki.19 Przyczyna, przez którą SF trwa i coraz prężniej się rozwija nie tkwi jedynie w skoku w rozwoju technologicznym współczesnego świata. Posłużę się spostrzeżeniem Lema, by ją wykazać. W Filozofii Przypadku Lem zadaje retoryczne pytanie: czym byłaby literatura bez zainteresowania cierpliwych i życzliwych czytelników? To ono ma sprawiać, że jedne dzieła żyją i nie znikają z powierzchni, a inne umierają gdzieś po kątach, wzgardzone i zapomniane. Ale to zainteresowanie nie wynika tylko z fluktuacji mód. Wiele zależy od tego, co autorzy poumieszczali między okładkami. Jeśli treści tam zawarte wciąż współgrają z tym, czym żyje i w co wierzy świat, co pasjonuje ludzkość, dzieło takie ma więcej szans na długowieczność niż klecone w pośpiechu efemerydy, które Kisiel nazywał literaturą niekonieczną.20 SF pobudza wyobraźnię i poszerza postrzeganie, daje niejako wymówkę dla nawet najbardziej nieprawdopodobnych spekulacji. Jednocześnie pozostaje w związku ze światem współczesnym, nauką i technologią, co nie dotyczy fantasy ani nie musi dotyczyć horroru. Patrząc z punktu filozoficznego, istnienie literatury SF jest nieuniknione i niezbędne dla człowieka świadomego miejsca ludzkości we Wszechświecie, wyobcowania żywej, świadomej istoty wobec ogromu kosmosu, niepewnej o jutro, słabej i śmiertelnej, której fantazjowanie o cywilizacjach pozaziemskich czy przyszłych wynalazkach przynosi ukojenie. Jednak dawanie upustu fantazji to nie istota fantastyki naukowej, jedynie jej nośnik. Ową istotą jest zmiana zachodząca w człowieku, tak nieunikniona, jak dalszy rozwój naukowo-techniczny świata. Temat ten zostanie omówiony dalej. Filozofia odgrywa tak istotną rolę w SF, że jest wręcz wymagane od pozycji z fantastyki naukowej, by poruszały egzystencjalne oraz moralne problemy. Na przeróżnych 18 R. Handke, Odruch warunkowy Stanisława Lema, [w:] Nowela, opowiadanie, gawęda, pr. zbior. pod red. K. Bartoszyńskiego, M. Jasińskiej-Wojtkowskiej, S. Sawickiego, Warszawa 1974, s. 308-309. 19 P. Krywak, op. cit., s. 12-13. 20 M. Oramus, Bogowie Lema, Wydawnictwo Kurpisz, Warszawa 2006, s. 10. 362


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

planetach, statkach kosmicznych, przy podróżach w czasie oraz nawiązywaniu kontaktów z obcymi cywilizacjami, fabuła danej książki czy filmu wręcz domaga się bohaterów przeżywających wewnętrzne przemiany i szukających sensu zdarzeń. Science fiction zainteresowane są takie nauki jak socjologia i psychologia, co wskazuje na istniejące pole emocjonalnych i psychicznych przeżyć postaci oraz problemów natury porządku świata czy sensu istnienia. Fantastyka naukowa stanowi spekulację na temat tego, co mogłoby się wydarzyć, opierając się na prognozowaniu i rozwoju nauki. Jak stwierdził Arthur C. Clarke, SF przedstawia rzeczy, które na szczęście się nie ydarzą, natomiast fantasy jest tym, co nie może się wydarzyć niestety. SF posiada dozę prawdopodobieństwa, zazwyczaj przerażającą, łamiącą dotychczasowe poglądy na świat i porządek rzeczy w przeciwieństwie do fantasy, rozrysowującego przed odbiorcą kompletnie nieprawdopodobne, często idylliczne światy i udoskonalone stworzenia, jak te nieśmiertelne. Science fiction zawiera więcej wyrazu obaw i lęków dotyczących przyszłości, podczas gdy fantasy przepełnia tęsknota za niemożliwym, ziszczenie nierealnych marzeń. 21 Niemożliwym także przez to, że minionym – fantasy sięga ku przeszłości, mitologii i legendom, opowiadając o świecie bądź stworzeniach, w które nikt z nas już nie wierzy (a przynajmniej nikt z naszego kręgu kulturowego). Rozrysowuje się tu filozofia SF – stanowiąca przestrogę, zmuszająca do przemyśleń na temat postępu, kierunku, w którym zmierza ludzkość, granic rozwoju. Nie ma zapewnić rozrywki, a spojrzeć w kierunku przyszłości i zwrócić uwagę na ogromną przestrzeń możliwości, jakie, choć nie mogłyby się na chwilę obecną ziścić, zawierają w sobie przerażający pierwiastek prawdopodobieństwa. Pozycje science fiction zawsze powinny nieść przesłanie, nawet jeśli nie w każdym wypadku głębokie, to nieodzownie niepokojące. Fantastyka naukowa to nieustannie otwarta dyskusja na temat tego, jaka jest i do czego może doprowadzić ludzka kondycja oraz gdzie zmierza ludzka ambicja. Książki Stanisława Lema mogłyby stanowić (i zresztą stanowiły) podręczniki obnażające ciąg przyszłych zdarzeń i zmian na podstawie współczesnego Lemowi obrazu ludzkości, który to wcale mu się nie podobał. Pojawia się tu zasadnicze pytanie: czy SF ma niepokoić z natury swego gatunku, czy też dyktuje to sam rozwój ludzkości? Jeśli nie chodzi o naturę SF, a ludzką, to obraz współczesnych ludzi nabiera negatywnego wymiaru, kierunek ich zmian jest pozbawiony optymistycznych rokowań. Największym marzeniem Lema była inna ludzkość22; lecz ludzkość jest taka, a nie inna i pod tym względem odpowiedź na pytanie, skąd bierze się charakter przestrogi SF jest niezmiernie istotna. Stanowi bowiem rozwiązanie kwestii tego czy jesteśmy skazani na radykalne przeobrażenie, destrukcję 21 Polemizuję, [w:] http://przekartkowane.wordpress.com/2012/01/14/polemizuje/, 18.11.2013. 22 M. Oramus, op. cit., s. 37. 363


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tudzież autodestrukcję, niekoniecznie totalną, czy też fantastyczno-naukowe spekulacje są jedynie niepopartymi stanem faktycznym lękami. Natchnieniem omawianego gatunku jest rozwój nauki i techniki.23 To inspiracja zrodzona z obaw, wyraz potrzeby przemyśleń, przestrzegania przed zagrożeniami i zatrzymania się na chwilę, by przyjrzeć się temu rozwojowi. Oczywiście nie w każdym przypadku – spotkać można SF wpasowujące się w literaturę popularną i rozrywkową, choć kanon gatunku domaga się od niej sięgania do głębi futurologicznych lęków. Science fiction potrafi stworzyć kultowe pozycje, które są nieustannie powielane, kontynuowane, filmowane, pobudzając wyobraźnię milionów ludzi na całym świecie. Te pozycje tworzą pewne uniwersalne obrazy, które są powszechnie akceptowane i przyjmowane do świadomości milionów odbiorców. Tak jak rozwój nauki i techniki buduje fantastykę naukową, tak jednocześnie ona konstruuje pewne oczekiwania wobec przyszłości czy Wszechświata. Oprócz tego, że science fiction stanowi uzewnętrznienie obaw, to także ucieczka przed realizmem życia codziennego w teraźniejszości. Niepewność wobec przyszłości, gwałtowny rozwój technologiczny, ulotność ludzkiego życia i samotność we wszechświecie prowokują do fantazjowania i prognozowania. Ludzie tęsknią za inną, inteligentną formą życia w kosmosie, za posiadaniem pewności co do jutra, za możliwością zmiany przeszłości czy oszukania śmierci. Te tęsknoty, razem z obawami, budują SF. Zaznaczyć trzeba, że pomysł spełnienia owych tęsknot rodzi kolejne obawy – dlatego niepokój jest silniejszym budulcem fantastyki naukowej, niż marzenia. Bardzo często podejmowanym tematem w SF jest zło. W literaturze spotkać można zło na płaszczyznach: zagadnienia racjonalności bytu, atrybutów Boga, stosunków egzystencjalnych, rozważań ontologicznych odnośnie negacji i negatywności, skończoności i doskonałości, racji logicznych, modalności bytu. Zło pojawia się przy fundamentalnych zagadnieniach dotyczących natury ludzkiej, woli i sprawczości.24 W fantastyce naukowej z ludzkiej istoty, ludzkich tworów, obcych cywilizacji czy samej koncepcji Wszechświata wyłania się zło, burząc dotychczasowy, znany ludzkości porządek rzeczy. Często miewa wymiar platoński, będąc efektem niedoskonałości istnienia jako stawania się w czasie, a także podziału materii. Mnożąc byty, fantastyka naukowa mnoży także nowe ścieżki dla ich zachowania i przywar. Jedyna cywilizacja, jaką znamy, to ta na Ziemi, przejawiająca zło, lecz nim nie przesiąknięta; w literaturze SF występuje ogrom istot o całkowicie negatywnym wydźwięku czy wizji ludzkości pozbawionej utrzymujących się dziś zalet. Etyczny wymiar SF jest niemal zawsze obecny w jego hard wersji, a także występuje nawet w pozycjach czysto roz23 L. Jęczmyk, Fantastyka naukowa, [w:] http://www.altamagusta.pl/t16.html, 18.11.2013. 24 E. Mukoid, Filozofia zła. Nabert, Marcel, Ricoeur, UNIWERSITAS, Kraków 1999, wydanie II, s. 10. 364


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rywkowych, ponieważ zepsucie, jak i ulepszenie świata oraz człowieka to pole do snucia przejmujących i widowiskowych opowieści. Fantastyka naukowa bywa naiwna z natury, ale jako gatunek ma swą naiwność w pełni uzasadnioną. Prawdopodobieństwo, które musi zawierać nie musi być uzależnione od realizmu przedstawionej rzeczywistości. Oto dla przykładu Cieplarnia Briana W. Aldissa, gdzie autor wybiega wyobraźnią kilka miliardów lat w przyszłość. Ziemia przestała się obracać, pogrążając swoją jedną połowę w mroku, podczas gdy na drugiej przekarmione światłem rośliny wyrosły w podobne zwierzętom organizmy. Ludzie skarłowacieli, lękając się teraz niemal każdego, gigantycznego owada. Olbrzymie pająki, które tak naprawdę są roślinami, utkały nici pomiędzy Ziemią a Księżycem, wędrując pomiędzy nimi bez najmniejszego problemu. Kompletna abstrakcja, ale – któż może stuprocentowo zaprzeczyć możliwości jej zaistnienia? Podobnie w kultowym filmie Equilibrium, gdzie przyszłe społeczeństwo egzystuje wyleczone z emocji – zażywa na nie cudowny lek, dzięki czemu nie ma wojen, waśni, bólu, cierpienia, a jednocześnie miłości, bliskości ani poświęcenia. Trudno wyobrazić sobie wynalezienie takiego środka i zamianę znanego nam świata uczuć w beznamiętnego siewcę pokoju. A jednak nikt nie może zapewnić, że ten obraz nigdy się nie ziści. Usprawiedliwienie naiwności zapewnia SF próba wglądu w przyszłość w perspektywie dynamicznie rozwijającej się teraźniejszości. Zarys historyczny SF Fantastyka narodziła się wraz z pierwszymi kulturami w dziejach, aczkolwiek nie można utożsamiać tych początków z powstaniem fantastyki naukowej. Niewątpliwie razem z ludzkim umysłem rozwijała się także wyobraźnia; pierwsze, wykraczające poza rzeczywistość fantazje dotyczyły kreacji przeróżnych bóstw, a więc prób wyjaśnienia zachodzących, naturalnych zjawisk, których ludzkość nie pojmowała. Tworzenie fantastyki nie było ograniczone przez podążanie w parze z rozwojem nauki, w przeciwieństwie do SF. Nauka i technika musiały osiągnąć pewien wysoki poziom, zrobić skok, charakteryzujący ostatnie wieki, by wzbudzić ludzkie niepokoje, z których wyrosła fantastyka naukowa. Zdzisław Lekiewicz (jego Filozofia Science fiction jest jedynym rzetelnym, obszernym opracowaniem tematu, jakie znalazłam w języku polskim) dostrzega ułomność teoretycznych rozważań na temat SF, ponieważ zajmują się nimi entuzjaści, a nie znawcy gatunku. Szwajcarski krytyk Pierr Versis wyprowadził rodowód fantastyki od Gilgamesza i Platona. Skłoniły go do tego pierwiastki utopijne, zawarte w dziełach takich jak Państwo. Szukanie naukowości w pierwszych tworach, wyprowadzonych z fantazji, zdaje się nieporozumieniem, jeśli mówimy o fantastyce naukowej.25 25 Z. Lekiewicz, Filozofia Science fiction, Krajowa Agencja Wydawnicza, ISBN 83-03-01038-7, s. 21. 365


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Inni szukają źródeł SF w technologicznych podstawach lub przemianach społecznych. W odrodzenie moralne jako czynnik postępu cywilizacji wierzył jeszcze Schiller, a za nim utopiści XIX wieku. Utopijność poglądów przegrała w XX wieku na rzecz dystopijności. Wiek XIX i XX przyniosły rozczarowanie realizacją przyszłości, w której pokładały nadzieję wieki wcześniejsze (najpłodniejszy w utopie był wiek XVIII; w pewnym momencie wszystkie się załamały). Zrodziło się pytanie, czy człowiek jest zdolny tworzyć coraz lepszą rzeczywistość? Jakiej przemiany potrzebuje, moralnej, duchowej? W XIX wieku odpowiedzi były jeszcze bardzo naiwne, dopiero w latach czterdziestych Marks i Engels dali pełną odpowiedź, którą podjęli kontynuatorzy. W fantastyce pytanie o interpretację ludzkiego działania pojawiło się dopiero pod koniec XIX wieku.26 Gdyby chcieć koniecznie znaleźć prekursorów SF, Lekiewicz wskazuje na przełom XV i XVI wieku. Science fiction jest niezmiennie związana z dużymi odkryciami naukowymi. Pierwsze fantastyczne pomysły inspirowane rozwojem nauki przypadają na XVI wiek.27 Leonardo da Vinci szkicował wtedy swoje techniczne rozwiązania wyprzedzające skrajnie własną epokę. Pierwsze zdobycze naukowe były tak niezmiernie spektakularne, że w ludziach budziła się odwaga fantazjowania, wybiegania jeszcze dalej. Wtedy też nastąpił oświeceniowy przełom w myśleniu człowieka o sobie samym; wyzwolił się spod sztywnych doktryn religijnych średniowiecza i zobaczył samego siebie w oderwaniu od wszystkiego, nawet bardziej, jako centrum wszystkiego, prekursora, epicentrum świata kształtującym go. Dojrzewała wizja człowieka nie tylko jako dziedzica własnej kultury, a jako twórcy cywilizacji przyszłości. Przyszłość wydobyła się spod oków przeszłości i teraźniejszości i stała się jednym z najważniejszych elementów w filozofii. Bacon jako pierwszy z filozofów określił, że szansa przyszłości dla człowieka tkwi w dialogu prowadzonym za pomocą techniki między człowiekiem a przyrodą. Możliwe, że to on napisał pierwszą utopię osiągnięcia idealnego stanu społecznego za pomocą nauki i techniki (Nowa Atlantyda wydana pośmiertnie, inspiracja wielu późniejszych pisarzy). Bacon był optymistą odnośnie relacji i porozumienia człowieka z techniką (człowiek tworzy labirynty, człowiek może z nich wyjść).28 Obok takiej utopii występuje inna, fantastyka dystopijna, mówiąca o negatywnym wpływie używania techniki i rozwoju nauki (swego rodzaju przestroga). Obecnie jest ona bardziej rozwinięta od naiwnych utopii, ukazując skutki tworów ludzkich, na które oni sami nie są przygotowani. To wyraz ludzkich wątpliwości wobec torów rozwoju naukowego i technicznego ludzkości. Pierwszy zdaje się Tomasz Campabella 26 Tamże, s. 26-27. 27 Tamże, s. 22. 28 Tamże, s. 23. 366


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

z Miastem Słońca, gdzie określił, że moralne odrodzenie ludzkości nie następuje dzięki zdobyczom techniki i nauki. „Dopiero w dobrze ukształtowanym moralnie społeczeństwie można myśleć o przyszłości bez niepokoju.”29 W pierwszym okresie kształtowania się SF, pytań filozoficznych i społecznych jeszcze nie było, występowała czysta inspiracja zdobyczami nauki i techniki. Zyskawszy wymiar filozoficzny, w XIX wieku zaczęła być czymś wyraźnie odrębnym od innych gatunków literackich. Fascynacja nauką i techniką, w połączeniu z refleksją nad kierunkiem zmian ludzkości i przyszłością zaowocowała stworzeniem dzisiejszej fantastyki naukowej, rodzącej pozycje otaczane wręcz kultem na całym świecie (choćby Star Wars). Wraz z XX wiekiem w fantastyce naukowej zaczyna być zawarta troska o to, by zdobycze nauki i techniki działały dla ludzkiego dobra. Przestroga zaczyna być wyraźna i dominująca. Herbert George Wells, pierwszy wielki pisarz SF XX wieku w swych utworach ukazywał moralną katastrofę społeczeństwa w momencie, gdy natrafia na silniejszego przeciwnika (Wojna światów) czy możliwości obrócenia zdobyczy techniki przeciwko twórcom (Niewidzialny człowiek). Wizjami przyszłości pokazywał błędy współczesnej mu teraźniejszości, konsekwencje pozostania na złej drodze. Stał się prekursorem późniejszej antyutopijności. Głównym jej przedstawicielem był Aldous Huxley, wzór antyutopisty, którego do dziś trudno prześcignąć. Nie straszył, na co stawiają dzisiejsze pozycje SF, a przestrzegał (Nowy, wspaniały świat). Należy wspomnieć także o Karelu Capku, który, podobnie jak Wells, miał dar dostrzegania politycznej i społecznej rzeczywistości. Prócz ukazania złych konsekwencji technologicznego rozwoju cywilizacji, snuli historiozoficzne wizje odnośnie rozwoju społecznego i jego przyczyn. Zwracali uwagę na takie problemy socjologiczne, których brakuje już późniejszym pozycjom tego gatunku, stającym się w dużej części literaturą popularno-rozrywkową.30 W latach dwudziestych pojawiło się pierwsze pismo poświęcone SF, za sprawą inżyniera Hugo Gernsbacka, nazwane Amazing Stories. Nakład w 1929 roku wynosił już 100 tysięcy egzemplarzy, a Gernsback zaczął uchodzić za ojca fantastyki naukowej. Kładł duży nacisk na prawdopodobieństwo powieści science fiction, ich techniczne wykonanie. SF miało być przewidywaniem cudownych wynalazków ludzkości i skutków ich zastosowania i do dziś fantastyka naukowa jest tak rozumiana przez niektórych pisarzy (co stanowi błędne czy też powierzchowne, naiwne rozumowanie). Taki afirmatywny stosunek wobec technologicznego postępu wciąż określa się mianem Złudzenia Gernsbacka31. Wizja cudowności przyszłości nie przetrwała. Lem również 29 Tamże, s. 25. 30 Tamże, s. 28-30. 31 Tamże, s. 30-31. 367


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

zdawał sobie sprawę z jej złudności. Nie pokazywał wspaniałości tworów przyszłości (może jedynie wspaniałość ludzkich możliwości), co ich straszność, ludzką ułomność czy ryzyko sięgania zbyt daleko lub w nieodpowiednim kierunku. Podkreślał ludzką pychę, która sprowadzała katastrofy i zepsucie. Po powstaniu pierwszego czasopisma szybko pojawiły się kolejne, a następnie lawinowo zaczęły ukazywać się komiksy i powieści z wątkami przygodowymi i kryminalnymi. Zapotrzebowanie komercyjnych materiałów napędzało rozwój gatunku, choć raczej przyczyniało się do spadku kunsztu SF niż wzrostu. Nie mniej pojawił się obraz tego, jak olbrzymi wpływ miała fantastyka naukowa na swych odbiorców. W wydawaniu literatury science fiction przodowały Stany Zjednoczone; w Związku Radzieckim każda książka Lema rozchodziła się natychmiast w nakładzie miliona lub więcej egzemplarzy. W Polsce nakłady po pięćdziesiąt do stu tysięcy egzemplarzy schodziły w jeden dzień.32 Stara szkoła pisarzy SF uznaje, że fenomen tej literatury tkwi w myśli, jaką reprezentują jej pozycje – to nie tyle literatura bohaterów, fabuły ani nawet rozważań, a nowych konceptów naukowych, stanowiących swoisty, nieprzewidywalny eksperyment myślowy. Pisarz i naukowiec Konrad Fijałkowski w 1976 roku na Drugim Kongresie Europejskim SF stwierdził, że nie ma literatury fantastyczno-naukowej bez wytworzenia klimatu zaufania wobec nauki. Powiedział, że tylko w świecie, w którym to, co dziś pomyślano, jutro może stać się bytem naukowym lub technicznym, stanowi przyjazne środowisko dla literatury science fiction.33 Istnieje także pogląd mówiący, że fantastka naukowa ma popularyzować osiągnięcia nauki wśród osób spoza kręgów naukowych. Jednakże oba te stanowiska nie oddają w pełni roli, jaką współcześnie odgrywa SF. Według Marka Mumpera dziś to już nie eksperyment naukowy, popularyzacja osiągnięć ani pożywka dla komercji, a przede wszystkim literatura humanizmu. Jak w czasach oświecenia, na pierwszy plan wysuwa się człowiek. SF ma dostarczać „niezliczonych obrazów człowieka jako spokrewnionego ze Wszechświatem”34, a więc filozoficznej refleksji na obszarze, którym filozofia zwykle się nie zajmuje – w skali astronomicznej. Są to rozważania trafne, aczkolwiek rozmijające się z czasami współczesnymi o kilkadziesiąt lat (Filozofia Science fiction Lekiewicza, gdzie między innymi opisał powyższe dzieje SF, została wydana w 1985 roku). Mam pewne wątpliwości co do tego, czy dzisiejsza fantastyka naukowa stawia na refleksję nad człowiekiem. Powinna, według kanonu, aczkolwiek nie trzyma się go. Wydaje mi się, że teraz istnieje zezwo32 Tamże s. 32. 33 Cz. Chruszczewski, Konstruktywna rola fantastyki naukowej, [w:] Nowe Drogi Nr 10/76, s. 172. 34 Z. Lekiewicz, op. cit., s. 35. 368


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

lenie na, nazwałabym to, dzikość fantazji, a więc niczym nie skrępowane fantazjowanie. Choć SF powinien krępować przymus odnoszenia się do nauki i techniki, nawet ten prosty wymóg nie jest już tak oczywisty w pozycjach przypisywanych fantastyce naukowej. Dzisiaj science fiction to najczęściej ucieczka i rozrywka, a niezmiernie rzadko przestroga. Ponadto fantastyka naukowa została nieco przyćmiona boomem, jaki w przeciągu ostatnich dziesięcioleci osiągnęło fantasy. Można by powiedzieć, że tęsknota za nierealnymi światami, długowiecznością i doskonałością próbuje wygrać tu i na pewnych polach wygrywa z refleksją nad tym, dokąd zmierza ludzkość. Problemy rewolucji naukowo-technicznej, które tworzą science fiction Rewolucja naukowo-techniczna nie mija, a nasila się – innowacje technologiczne i postęp naukowy nabierają tempa, im dalej docierają. Tym samym lawinowo ukazują się publikacje naukowe na jej temat; nie zaistniała zgoda na przyjęcie dla niej jakiejś konkretnej nazwy, choć zrodziły się dziesiątki propozycji. Trudność w określeniu danego procesu tkwi w jego ogromnej złożoności i wielorakim wpływie na człowieka i społeczeństwo. Rewolucja naukowo-techniczna nazywana jest dziś także trzecią rewolucją przemysłową; jej głównymi znamionami są nowe źródła energii, automatyzacja, robotyzacja, komputeryzacja, tworzywa sztuczne oraz szybkie przetwarzanie informacji. Cecha charakterystyczna rewolucji to skrócenie czasu pomiędzy momentem powstania innowacji do jej wdrożenia.35 To niezmiernie ważne dla etycznego aspektu, tak istotnego w klasycznym SF – w dzisiejszym świecie zabrakło czasu na refleksję, do czego doprowadzi dany wynalazek, zmiana, rozszerzenie, badanie, rozwianie złudzenia. By nie zostać w tyle wobec rozwoju nauki, techniki i społecznego wymiaru egzystencji, omawiana rewolucja musi nie tylko opisywać i badać współczesne problemy, ale i przewidywać zjawiska czekające ludzkość w przyszłości. Inaczej analizy rewolucji byłyby bezużyteczne, mijające się z transformacjami naukowo-technicznymi. Rozstrzygnięcie wielu z problemów, zwłaszcza tych przewidywalnych, w dużej mierze leży na barkach filozofów.36 Ponieważ interesuje mnie aspekt dotyczący literatury fantastyczno-naukowej, zależy mi na przyjrzeniu się filozoficznym dywagacjom na temat trzeciej rewolucji przemysłowej w kontekście tejże literatury, a tym samym – śmiałych, wybiegających często poza realizm przewidywań i spekulacji na temat przyszłości. Dla filozofii najbardziej interesującą kwestią odnośnie omawianej rewolucji jest wpływ nauki i techniki na ludzi – zarówno na całe społeczeństwa, jak i jednostki. Ważny jest kontekst, w jakim rozpatruje się ten wpływ, bowiem dzisiejsza cywiliza35 Historia gospodarcza, rewolucja naukowo-techniczna, module=haslo&id=3967498, dostęp 10.01.2014. 36 Z. Lekiewicz, op. cit., s. 48 369

[w:]

http://biznes.pwn.pl/index.php?


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

cja jest terenem całościowego istnienia ludzi; nie sposób oderwać jej naukowo-technicznych aspektów od niej samej. Człowiek, który by nie uczestniczył w tej cywilizacji choć w małym stopniu musiałby zostać powity czy też porzucony w dzikiej głuszy, nie eksplorowanej przez żadnych ludzi. Każdy uczestniczący we współczesnej cywilizacji ma do niej stosunek globalny, który przejawia się głównie w akceptacji bądź braku akceptacji swego stanu bytowania. Dzisiaj ten stosunek do wpisanej w cywilizację nauki i techniki jest niespotykanie we wcześniejszych wiekach spolaryzowany. Nie wiąże się to z fascynacją osiągnięciami naukowo-technicznymi – ta już dawno stopniała, a nasilenie osiągnęła już w nowożytności. Współcześnie wielu myślicieli sięga np. do Schopenhauera, by wyrazić swój stosunek do własnej cywilizacji.37 W XXI wieku jesteśmy o wiele mocniej uzależnieni od wytworów naukowo-technicznych, niż wcześniejsze pokolenia – odczuwamy niepokój i dyskomfort, gdy tylko zapomnimy telefonu komórkowego lub zostaniemy odcięci od Internetu. Bez stałego dostępu do sieci telefonicznej i internetowej człowiek jest w coraz większym stopniu bezradny; jednocześnie zaczyna być coraz bardziej samotny w świecie systematycznego zanikania bezpośrednich kontaktów międzyludzkich. Kanały informacyjne już kilka sekund po zdarzeniu mogą informować o nim cały glob – jadąc rano tramwajem do pracy można czytać w serwisach internetowych o tysiącach ofiar po drugiej stronie Ziemi. Błyskawiczny napływ mas informacji, które skraca się do statystyk czyni nas nieczułymi; ludzkość globalnie złączona kanałami informacyjnymi i masową rozrywką jest coraz mniej wrażliwa na rzeczywistość – zmiany, tragedie, wartości, realne zdarzenia. Im mocniej polega na środkach masowego przekazu, tym bardziej naraża się na manipulację swoim myśleniem. Wiek XX rozczarował owocami rewolucji przemysłowej – ludzkość dowiedziała się, jak coś zrobić, lecz bez świadomości tego, czy trzeba to zrobić ani dlaczego. To, co miało budować i przekształcać świat, w wielkiej mierze zniszczyło go, nie tylko poprzez wojny, ale i kryzysy, które trwają i pogłębiają się po dziś dzień. Człowiek stracił dobre mniemanie o sobie samym, dostrzegając w swej naturze istotę skłonną do bezgranicznego zła. Po wojnach światowych zaistniała gwałtowna potrzeba odnalezienia źródeł moralnej odnowy. Wielu teoretyków, zwłaszcza zachodnich, doszło do wniosku, że kryzys moralny, w jaki popadła ludzkość, osiągnął taki stopień, że nie ma z niego żadnych dróg wyjścia. Najbardziej dramatyczny wyraz tych obaw można odnaleźć w dziełach literackich; obawy skierowane ku rozwojowi nauki i techniki – w literaturze SF. Dochodzą do tego inne kryzysy, lawinowo przybywające wraz z rozwojem współczesnej cywilizacji – naukowy (nauka więcej problemów stwarza, niż ich rozwiązuje), informacyjny (nawał informacji blokuje informacyjne kanały), technologiczny (technologia obraca się przeciwko ludziom), demograficzny i surowcowo-energetyczny 37 Tamże, s. 50-51. 370


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

(dwie strony jednego medalu) oraz ekologiczny (brak kontroli zanieczyszczeń). 38 W XXI wieku kryzysy te osiągnęły taki poziom, że zdaje mi się, że ludzie XX wieku nie mogliby w to uwierzyć, natomiast my niemal tego nie dostrzegamy. Nauka sięga już swą ingerencją we wszystko, nie uznając żadnych granic; postępuje manipulacja informacjami; technologia zastępuje pracę żywych organizmów i uzależnia je od siebie; postępuje przepaść pomiędzy Północą a Południem i wzrasta liczba ludności, a tym samym jej wykorzystanie surowców i produkowanie zanieczyszczeń. Człowiek, który umierał z ideami Lema w umyśle, jeszcze wtedy migającymi gdzieś daleko na horyzoncie przeżyłby szok, umieszczony w dniu dzisiejszym, szok o stanowczo negatywnym wydźwięku. Stawianie na użyteczność i konsumpcyjny styl życia odbierają masom trzeźwy, obiektywny oraz moralny osąd dzisiejszego świata. Dziś niewiele nas szokuje i zaskakuje; normy etyczne, choć rozpaczliwie wołają o nie znawcy, nieuchronnie bledną. Upadek moralności powoduje wykwit różnego rodzaju etyk: bioetyki, etyki biznesu, środowiskowej, infoetyki; jak uważają niektórzy teoretycy, mają być jedynie zasłoną ukrywającą immanentną nieetyczność, rozrastającą się na wszystkie dziedziny ludzkiego życia i działalności.39 Mimo to wciąż nie można stwierdzić jednoznacznie czy rozwój naszego świata zmierza ku katastrofie, czy ku nowej, lepszej przyszłości – i dlatego może istnieć literatura science fiction, prosperując bez żadnych przeszkód. Filozofowie przedstawiają skrajnie odmienne poglądy na temat wpływu trzeciej rewolucji przemysłowej na człowieka, przede wszystkim dlatego, że zapewnia ona bardzo szeroki wachlarz domniemywań jej przyszłych skutków. Skrajni optymiści twierdzą, że rozwój nauki i techniki w końcu rozwiąże wszystkie problemy społeczne; skrajni pesymiści sądzą, że ten rozwój biegnie wprost w przepaść, ciągnąc za sobą nasz gatunek. Już na początku rewolucji naukowcy apelowali, nieraz rozpaczliwie, że ludzkość nie dorosła jeszcze do swych odkryć, bierze w ręce narzędzia zbyt potężne dla niej. Zauważano, że powstają naukowe teorie i odkrycia nie zabezpieczone żadnym systemem aksjologicznym, ponieważ etyka nie nadąża za rewolucją naukowo-techniczną. Problem ten podkreślali zwłaszcza teoretycy z ustrojów kapitalistycznych; ci z socjalistycznych dopatrywali się pozytywnych skutków skoku rozwojowego. Może to wynikać z racji tego, że państwa socjalistyczne osiągały wysokie szczeble rozwoju naukowo-technicznego później niż rozwinięte państwa kapitalistyczne. Te ostatnie szybciej przekonywały się o brakach i kłopotach towarzyszących rewolucji.40 Osiągnęły dobrobyt, wpadły jednak w konsumpcjonizm, pogoń za zyskiem, ocenianie człowieka ze względu na jego przydatność. Zaczęły zanikać wartości i bliskość międzyludzka, pojawiła się rosnąca samotność w tłumie, trudności w zakłada38 Tamże, s. 52-54. 39 J. Filek, Wstęp do etyki biznesu, Wydawnictwo Akademii Ekonomicznej w Krakowie, Kraków 2001, s. 10. 40 Z. Lekiewicz, op. cit., s. 56-57. 371


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niu i utrzymaniu rodzin, zachłanność, popadanie w depresje i choroby nerwowe. Nastąpiła kulminacja nierówności pomiędzy ludźmi i ich zarobkami. Tym samym zaczęła wzrastać nagonka na sam proces rewolucji. Zarówno nie przekonuje kapitalistyczna wizja nieuchronnej katastrofy, jak i naiwny optymizm ustrojów socjalistycznych. Trzecia rewolucja była nieuchronną konsekwencją rozwoju ludzkiego i przyniosła doskonałe możliwości rozwoju społecznego, gospodarczego i kulturowego, ale on nie wynika z nich automatycznie. Ponieważ nigdzie nie uniknięto porażek, rozsądną zdała się teoretykom analiza błędów, jakie popełniono podczas procesu rewolucji. Zaistniała ideologiczna walka na płaszczyźnie analizy trzeciej rewolucji. Jedne ideologie są pełne obaw, inne pełne nadziei. SF przejęło ten pierwszy wyraz, dając swobodny upust lękom, jakie budzi w ludziach proces i następstwa rewolucji naukowo-technicznej. Wymienię kilka niebezpieczeństw, na jakie wskazują teoretycy, które z pewnością były i pozostają inspiracją dla fantastyki naukowej. Proces rewolucji alienuje się względem człowieka i przejmuje nad nim kontrolę Pisał o tym najpełniej Jacques Ellul, francuski filozof i socjolog; podkreślał, że technika, bez żadnej dyskusji ani zawahania dobiera sobie środki i nie są one kwestią wyboru człowieka. Człowiek nie ma władzy nad postępem technicznym ani nie obiera najlepszych dla niego dróg. Istota ludzka została tu sprowadzona raczej do urządzenia rejestrującego.41 Człowiek jawi się przedmiotem, nie podmiotem techniki (rozumianej nie tylko jako produkcja dóbr materialnych, ale i propaganda, reklama, prawo itp.). Technika – amoralna, nie potrzebująca kultury, otoczek społecznych ani cywilizacyjnych, robi z człowieka niewiele znaczący trybik w swym mechanizmie. Trzeba tu wtrącić, że filozofowie i socjologowie państw socjalistycznych uważali, że nad rozwojem techniki można zapanować. Lekiewicz uznaje, że taka technofobia, negująca pozytywne wartości rewolucji jest bezzasadna 42; z dzisiejszej perspektywy czasu nie wiemy, czy rozwój techniczny włada nami, czy my nim. Według mnie to raczej kwestia czegoś innego – człowiek posiada kontrolę nad swymi wynalazkami, ale systematycznie wyzbywa się lub przekształca dotychczasowe wartości, podważa ustanowiony porządek, budując nowy, w którym technika ma coraz więcej miejsca; tak splótł się z nią, że nazwałabym społeczeństwo rewolucji naukowo-technicznej zmechanizowaną istotą biologiczną (a więc stało się to, co przewidywał Lem). Człowiek i technika według mnie nie walczą z sobą, a ze sobą się zrastają. Proces rewolucji wynosi ku władzy ludzi zarządzających techniką, czyniąc z nas niewolników 41 Tamże, s. 61. 42 Tamże, s. 65. 372


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jako pierwszy tę przestrogę sformułował James Burnham w 1941 roku, widząc w przemianach społecznych XX wieku głęboki kryzys kapitalizmu. Stwierdził, że dawne podziały na społeczeństwa socjalistyczne i kapitalistyczne straciły rację bytu – na ich czele stanęli ludzie zarządzający techniką. Sam kapitalizm miał zniknąć z takich powodów, jak wzrost bezrobocia, długów publicznych i prywatnych, niemożność kierowania krajami trzeciego świata (to już niepoprawne określenie – mówi się kraje globalnego Południa) czy zanik prywatnych inwestycji (ciężko dziś zgodzić się z tym zarzutem – Unia Europejska wkłada gigantyczne fundusze w prywatne projekty). Diagnoza w dużej części była trafna. Burnham nie stawiał naprzeciw siebie kapitalizmu i socjalizmu – nie uznawał za możliwy ustrój bezklasowy, umiędzynarodowiony i demokratyczny (za taki uważał socjalizm). Tym samym odbierał głównemu budowniczemu socjalizmu – ZSRR – miano państwa socjalistycznego. Jego społeczeństwo określił jako menadżerskie, z nową klasą menadżerów na czele. Burnham wywarł swoimi poglądami duży wpływ na późniejsze antykomunistyczne koncepcje oraz wskazywanie na techników jako nową władzę. Takie myśli, a także poglądy Ellula posiadają charakterystyczną cechę – utożsamiają możliwość z koniecznością, co jest zasadniczym błędem. Zarysowany problem jest jednakże trafny – sprzężenie rozwoju społeczeństwa z rozwojem rewolucji naukowo-technicznej jest konieczne, a często nie ma miejsca, prowadząc do kryzysów oraz pogłębiających się wypaczeń i antynomii. To częsty temat, zarówno bezpośredni jak i pośredni, w fantastyce naukowej. Społeczeństwo menadżerskie przyjmuje w niej przeróżne formy i dotyczy władzy nad najróżniejszymi dziedzinami naukowo-technicznymi – np. manipulacją DNA.43 Z drugiej tezy wyłania się problem, jaki przede wszystkim możemy dziś zaobserwować, słysząc o nim i w nim uczestnicząc – doba Internetu, zwłaszcza portali społecznościowych sprawiła, że istnieją bazy szczegółowych informacji o niemal każdym człowieku, który ma do Internetu dostęp. Poza tym twórcy informacyjnych portali, programów radiowych i telewizyjnych, reklam i programów mają możliwość manipulowania opinią publiczną. To jedne z licznych obaw, jakie napędzają machinę SF w ruch. Jednakże science fiction nie jest futurologią – nie ma za zadania prognozować ani przewidywać przyszłych torów, na jakie trafią ludzkie dzieje. Czym w takim razie fantastyka naukowa zajmuje się w swej istocie? Człowiek i społeczeństwo jako główny problem science fiction Ani nauka, ani technika, ani nawet przyszłość nie są głównym tematem SF, choć tak często zdaje się ludziom spoza kręgu znawców. To człowiek, zarówno w ujęciu jednostkowym, jak i zbiorowym, stanowi podstawowy problem poruszany w fantastyce 43 Tamże, s. 66-75. 373


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

naukowej. A konkretnie nieunikniona zmiana, jaka nieustannie w człowieku zachodzi. Zmieniającemu się człowiekowi towarzyszą wizje oparte na rozwoju naukowo-technicznym, a także osadzany jest w przyszłości. Ale to on stanowi podmiot dociekań SF, nawet jeśli pełno w niej obcych cywilizacji i nowych gatunków. W jakich kontekstach jawi się tu człowiek, co science fiction ma wnieść w życie ludzkie, jaką refleksję przynieść? Teoretycy najczęściej wskazują na stworzenie jakiegoś modelu idealnej przyszłości, na jakiej można by się wzorować lub do której dążyć. To dążenie do nakreślenia odpowiedniego świata przyszłości przynosi jednak niebezpieczeństwo w postaci kreowania bezużytecznych utopii44 (a to można by bez przeszkód wybaczyć fantasy, w którym takie utopie nie stanowią żadnego lub niewielkie zagrożenie). Często autorzy ograniczają się do krótkiego wstępu, mówiącego o istnieniu od dawna idealnego, stabilnego ustroju, a w fabule skupiają się na losach bohaterów. Lem uciekał od analizowania ustroju sprawiedliwości społecznej ku eksperymentowaniu, często groteskowym, możliwych form społecznego ładu (pomijając komunizm, co do którego wyobraźnia socjologiczna była jeszcze zbyt mała, by opisywać jego realizację i funkcjonowanie).45 XVII i XVIII wieczne utopie miały być pociechą dla utraconych nadziei i złudzeń. XX wieczna literatura fantastyczna to już nawet nie pociecha – jak napisał Lem, na utopijnej bibliotece science fiction powinny widnieć słowa: „Było dobrze, jest źle, będzie gorzej”.46 Czas utopii minął, a to, co towarzyszy kreacji człowieka, to dystopijność – zwłaszcza w świecie kapitalizmu. I tutaj przodowali wspominani już Wells (Wojna Światów), Huxley czy George Orwell (1984). Wells w swej książce Podróżnik po Krainie Czasu zawiera swoje spostrzeżenia co do drogi rozwoju ludzkości, mówiąc, że marzenie o rozumie ludzkim było krótkotrwałe, a on sam zaczął działać na swoją zgubę. Rysuje tam także problem alienacji, dialektykę zniewolenia i panowania, odzywa się w nim głos socjalisty wierzącego w możliwość osiągnięcia sprawiedliwości społecznej. Orwell ugodził w myślenie, wytoczywszy wizję absolutnie totalitarnego państwa kontrolującego nawet sny, gdzie największa zbrodnia to samodzielne myśli (1984). To była jedna z najbardziej zaawansowanych wizji świata techników, zwłaszcza zajmujących się propagandą, inspirowana następstwami faszyzmu.47

44 Tamże, s. 78. 45 Tamże, s. 79. 46 S. Lem, Fantastyka i futurologia, tom 2, Kraków 1973, s. 425. 47 Z. Lekiewicz, op. cit., s. 82-85. 374


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Socjologiczna wyobraźnia Raya Bradbury w książce Fahrenheit 451° tworzy społeczeństwo o wartościach czysto instrumentalnych, nastawione na dobra materialne; dobra intelektualne, np. książki są zakazane i palone przez Straż Pożarną. Autor pozwala na nadzieję odrodzenia się kultury, a tym samym człowieczeństwa, poprzez ludzi – książki, którzy nauczyli się na pamięć literackich dzieł. Wizja ta jest naiwna i pełna psychologicznego nieprawdopodobieństwa postaci; Lem stwierdza, że nie dorównuje w żadnym stopniu Orwellowi, ponieważ Bradbury nie zdaje sobie sprawy z tego, w jakim stopniu gorszy jest ustrój, gdzie książek palić nie trzeba, bo zatraciły w ludzkiej świadomości wszelką wartość.48 Tego typu socjologiczne pomysły były odpowiedzią na realne problemy społeczeństw, w jakich autorzy żyli lub jakie obserwowali, zwróceniem na nie uwagi, uwypukleniem, często karykaturalnym, obranej przez dany ustrój drogi. W wieku XX SF inspirowała się także problemem obecnym dziś jedynie w niektórych rejonach ziemskiego globu – przeludnieniem. Blish przedstawił wizję środka uzupełniającego regulację liczby narodzin – kontrolę zgonów. Społeczeństwo podlega statystykom, to od nich zależy życie i śmierć. Silverberg w opowiadaniu Szczęśliwy dzień w roku – 2381 kpił z teoretyków przeciwnych kontroli przyrostu naturalnego, zwłaszcza tych powołujących się na Boga. W społecznościach Silverberga (notabene żyjących w miastach-państwach nazwanych Monadami, hermetycznymi jak te Leibniza) płodzenie to najważniejsza, ludzka powinność, dla której wydaje się za mąż już dwunastolatki i wymienia partnerami, a kto nie jest w stanie sprostać wymaganiom struktury miasta, trafia do „zsypu”. To opowiadanie woła o poszukiwanie właściwych wyborów norm moralnych w rzeczywistości, w której zachowanie jednej owocuje złamaniem innej.49 Inny jeszcze problem to możliwość zaniku norm moralnych wobec postępującej racjonalizacji życia. SF i na to pytanie stara się odpowiadać; autorzy dostrzegają w postępującym racjonalizmie świata ludzkiego duże niebezpieczeństwo. Między innymi obawiają się zaniku indywidualizmu i samodzielnego, a zwłaszcza odmiennego od kanonu myślenia. W opowiadaniu Harlana Ellisona Ukorz się pajacu – rzecze Tiktator panuje reżim bezwzględnego przestrzegania czasu. Dzięki temu społeczeństwo funkcjonuje w idealnym, bezpiecznym schemacie. Wystarczy jednak jeden człowiek z brakiem poczucia czasu, a całe społeczeństwo jest zagrożone. Na człowieka, który wszędzie się spóźniał, wykorzystano wszelkie środki tropiące i nacisku, łącznie z torturami. Nie on sam w sobie był tu groźny, a jego poglądy. Takie podejście łączyło wszystkich autorów SF XX wieku, którzy poruszali ten problem – zracjonalizowana struktura społeczna wymaga bezwzględnego działania i myślenia ludzkiego w ten sam sposób. Żaden z pisarzy na taką rzeczywistość się nie godził. Ciekawą koncepcję 48 Tamże, s. 87. 49 Tamże, s. 92-94. 375


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przedstawił John Brunner w opowiadaniu Marnotrawstwo, gdzie w młodości można było szaleć, dostając kredyty na rzecz przyszłej pracy. Po przekroczeniu pewnego progu należało odpłacić czas, jaki przehandlowało się na przyjemności. Bohater opowiadania próbuje uniknąć zobowiązania trzystu lat pracy popełniając samobójstwo. Jednakże i na to był sposób – ocknął się jako sam mózg, świadomość, która przez trzysta kolejnych lat odpracuje swój kredyt, dowodząc statkiem kosmicznym. Konsumpcja wiąże się w tym społeczeństwie z odpracowaniem na podstawie bezwzględnie ustanowionej równowagi.50 W fantastyce naukowej można też dostrzec wręcz karykaturalne powiększanie zjawisk współczesnych autorom, np. specjalizowania funkcji społecznych. W strukturach społecznych istnieją ścisłe zawody, a pracujący w nich ludzie nie mogą się wyłamywać ze swej specjalności – zaburzyłoby to funkcjonowanie społeczeństwa. W opowiadaniu McIntosha Zespół specjalizacja włada życiem społecznym – każdy jest badany w specjalnym ośrodku i przydzielany do odpowiedniej dla siebie funkcji. Ludzie spełniający tę samą funkcję zostają przydzieleni do zespołów, których bezwzględne, amoralne działanie dla ogólnie przyjętego dobra jest nie do pokonania przez nic. Zwraca się także uwagę na gigantyczny rozwój reklamy, który sprowadza jednostki do słupków statystycznego oddziaływania danych bodźców. Niekiedy traktuje się temat jako zabawę, innym razem śmiertelnie poważnie. Powód występowania reklamy w SF w XX wieku jako problemu można tłumaczyć tym, że już wtedy zaczynała być nadużywana, co konsumenci z łatwością dostrzegli. Dlatego też takie opowieści były opisem teraźniejszości, a nie przyszłości. Po przyszłości spodziewano się lepszych metod inżynierii społecznej, niż reklama.51 Pod koniec XX i w XXI wieku dochodzą inne tematy oraz przede wszystkim – wizje katastroficzne na coraz większą skalę (oceniłabym, że powodowane jest to na równi pesymizmem jak i wymogiem zniewalających efektów specjalnych kina). Istnieje moda na przewidywanie, co doprowadzi do końca świata lub ludzkości – spotkać można nurty wskazujące na ekologię, robotykę, najazdy kosmitów, lecących ku Ziemi obiektów, epidemie, mutacje genetyczne itd. Nie jest to do końca w duchu fantastyki naukowej i nie mogłabym się zgodzić, że jest to jakieś jej przeobrażenie – zawsze będzie chodzić w science fiction o refleksję, nie efekciarstwo. Dlatego uważam za rzecz pożyteczną pisanie pracy na ten temat, przypominanie o istocie gatunku w oparciu o autorytety – zwłaszcza Lema. Łatwo zapomnieć o tym, ile SF przemyca refleksji, gdy coraz bardziej zmierza do taniej rozrywki. Stanisław Lem, razem z innymi najważniejszymi postaciami fantastyki naukowej ujmował w sposób wizjoner50 Tamże, s. 95-97. 51 Tamże, s. 102-103. 376


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ski problematykę społeczną – i ta problematyka nadal powinna być w pozycjach science fiction najważniejsza. Rewolucja egzystencjalna (przejaw rewolucji naukowo-technicznej) jako szczególna dziedzina zainteresowania SF Osiągnięcia trzeciej rewolucji przemysłowej nieuchronnie eliminują myślenie, w które uwikłany był jeszcze człowiek XX wieku – antropocentryczne i geocentryczne. Przede wszystkim przez to, że odkrycia kosmologiczne i astronomiczne gigantycznie poszerzyły ludzkie postrzeganie świata. Przez to pojawiły się filozoficzne implikacje odkryć kosmologicznych, które jako problem natury antropologicznej znajdują wydźwięk w literaturze SF.52 Problematyka egzystencjalna jest tym, na czym opiera się istota science fiction – czyli rozwój człowieka jako jednostki, społeczeństwa, gatunku. Kondycja człowieka zyskuje coraz większe pole, w jakim należy ją rozpatrywać, im więcej pojawia się wynalazków i odkryć, tym bardziej mnożą się pytania o przyszłość ludzką. Jednym z podstawowych zagadnień jest pytanie, czym jest świat i kim jest człowiek wobec możliwości istnienia we Wszechświecie innych istot rozumnych. Nasz świat z astronomicznego i fizykalnego punktu widzenia jest coraz lepiej zrozumiały, tym bardziej zracjonalizowane jest spojrzenie na niego, im więcej o nim wiemy. Określono ramy przestrzenne i czasowe Ziemi i gatunku ludzkiego. Zaczęto dostrzegać naszą zależność od Wszechświata i zjawisk w nim zachodzących. Pole filozoficznych rozważań nie tkwi już w pytaniu, dokąd zmierza człowiek i świat, a nawet sam nasz Układ Słoneczny – pytanie to wybiegło tak daleko, jak sięga nasza naukowa świadomość, a więc ogarnia cały widzialny Wszechświat. Analizując sytuację człowieka wobec rewolucji naukowo przemysłowej, najczęściej spotykanymi słowami są odpowiedzialność, odwaga i godność.53 Ludzkość coraz bardziej ważyć musi kroki naprzód, uważając, by nie zdeptać własnej godności. We wcześniejszych wiekach nie istniały czyny mające tak ogromną moc negatywnych konsekwencji, by w jednej chwili przekreślić dorobek tysięcy lat etyki i moralności człowieka. Dziś możemy sięgnąć coraz głębiej w siebie, jak i dalej od nas, a rozwój etyki już od dawna za tym postępem nie nadąża. Dlatego tak ważne jest nieustanne rewidowanie poglądów na świat – a jako czynność nieustająca, dla człowieka, który potrzebuje zakotwiczenia w poglądach i poczucia stałości, jawi się niezwykle trudną. Dla rewolucji egzystencjalnej najważniejszy okazał się rozwój i osiągnięcia biologii, chemii oraz medycyny. Ewolucja, proces dotąd chaotyczny, nie do opanowania, losowy zaczął być krok po kroku przejmowany przez celowe, ludzkie działanie. Stani52 Tamże, s. 105-106. 53 Tamże, s. 107. 377


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sław Lem w 1966 roku w Summa technologiae posłużył się hasłem doścignąć i prześcignąć naturę – tak niezrozumiałym wówczas, że nawet nie zastanawiano się, czy jest możliwe.54 Dziś raczej można już tylko zastanawiać się, czy coś dla człowieka w tej dziedzinie okaże się niemożliwe. To, że człowiek przekształca samego siebie, staje się oczywistością, a nie fantazjami twórców SF. Tym samym przekształcania potrzebują systemy etyczne, które najczęściej po prostu rozprężają się, pozwalając na coraz więcej, rzadko budując jakąś nową perspektywę, którą można by postawić naprzeciw wynalazków. Bomby atomowe i eksploracja kosmosu zdają się nie tak istotne jak rozwój medycyny i biologii – to, jak zbliżyliśmy się do kopiowania boskiego dzieła, jak to określił Victor C. Ferkins.55 Pod koniec XIX wieku Francis Galton wprowadził pojęcie eugeniki (choć selektywność rozmnażania postulował już Platon), wtedy jeszcze zdające się należeć do sfery SF, nie nauki. Dzisiaj eugenika coraz bardziej przechodzi z prawdopodobieństwa do faktu. Podnoszą się głosy zarówno za, jak i przeciw dobremu urodzeniu (sprzeciw dotyczy głównie możliwości nadużycia eugeniki oraz wątpliwości o charakterze religijnym), co ma swoje odzwierciedlenie w fantastyce naukowej. Powstało wiele fantastycznych odpowiedzi na podstawowe pytanie, związane z eugeniką: kto ma decydować o tym, jacy będą ludzie przyszłości? Olbrzymie możliwości nadużycia takiej władzy wymagają przestrogi i refleksji – a więc stanowią idealny temat dla science fiction.56 Jednocześnie wraz z rozwojem inżynierii genetycznej powstaje coraz więcej odpowiedzi na odwieczne pytanie: kim jest człowiek? To nieustannie poszerzające się pole odpowiedzi wzbudza niepokój, a tym samym pobudza wyobraźnię twórców fantastyki. Możliwości ludzkie wchodzą w strefę, która przez tysiąc lat była zarezerwowana dla bogów. Odwoływanie się do kwestii boskiej, czy to sięgania ku niej, czy tkwiącej w człowieku, jest częstym motywem przynajmniej XX wiecznego SF. W XXI wieku zdaje mi się, że bardziej niepokoi zaprzeczanie naturze, panowanie nad nią i prześciganie jej niż narażanie się siłom wyższym. Istnieje poważny problem obok wszelkiej rewolucyjności, zwłaszcza egzystencjalnej. Człowiek nie wytrzymuje zmian w swym świecie, nie daje rady adaptować się do zmieniających się błyskawicznie warunków. Świadczy o tym chociażby problem uzależnień od alkoholu czy środków psychoaktywnych, powszechnych na olbrzymią skalę, które oszałamiają umysł i przytępiają postrzeganie. Alvin Toffler, amerykański socjolog nazwał to załamanie możliwości adaptacyjnych szokiem przyszłościowym. Od pytania Kim jest człowiek? – uznaje za ważniejsze: Kim staje się człowiek? Tof54 Tamże, s. 108. 55 Co jest, a co będzie. Rewolucja egzystencjalna i społeczny bezwład, [w:] Technika a społeczeństwo. Antologia, Warszawa 1974, t. 2, s. 198. 56 Z. Lekiewicz, op. cit., s. 110-111. 378


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

fler twierdzi, że uciekamy od świata, poprzez ciągłą zmianę tracimy rozróżnienie pozór – rzeczywistość i to właśnie wywołuje szok przyszłościowy.57 Walka o przystosowanie się do nieustannych zmian to częsty temat SF. Pomysłów jest wiele – stabilne modele społeczne, gdzie zmiany zostają zahamowane jak i w drugą stronę – stworzenie człowieka takiego, który do zmian będzie adaptował się z dziecinną łatwością. Odnośnie pokierowania tak rozwojem ludzkim, by go przystosować, a więc powracając do tematu eugeniki, Ferkins zwraca uwagę, że pojęcia takie jak wolność czy tożsamość (najważniejsze dla człowieka) musiałyby zostać kompletnie przewartościowane lub stracić wszelkie znaczenie.58 Jak odróżnić to, cośmy wybrali, wyeliminowali i nabyli od tego, kim jesteśmy naprawdę? Czym się stajemy w obliczu możliwości manipulowania wszystkim w nas? To pytania filozoficzne, które znajdują odzwierciedlenie w SF. Posłużyć należałoby się kilkoma przykładami, odzwierciedlającymi wpływ rewolucji egzystencjalnej na SF. Wspomnę o kilku filmach, bo choć moja praca bazuje na literaturze, SF przejawia się zarówno w książkach, jak i filmach (a także komiksach). Problem inżynierii genetycznej był przedstawiany w takich kultowych produkcjach, jak Łowca Androidów, Matrix czy Surogaci. Często twory manipulacji genetycznych (równie często jak roboty) buntują się przeciwko istniejącemu porządkowi, czego motyw występuje w dwóch pierwszych filmach. Bunt związany jest z najczęściej z nieetycznym traktowaniem ludzkich tworów (przeważnie ulepszonych zamienników): wyzyskiwaniem, okłamywaniem, ustanawianiem najniżej w hierarchii. Film Surogaci według mnie doskonale wyraża obawę przed genetyczną inżynierią oraz rozwojem robotyki. Ludzie tkwią w domach, jedynie utrzymując się przy życiu – jedząc i śpiąc. Za nich na ulice wychodzą ich elektroniczne sobowtóry, idealne, wiecznie młode, silne i piękne. To one są prezentowane światu, podczas gdy ich właściciele najczęściej tkwią w zaniedbanych ciałach, depresyjnym otoczeniu i starzeją się, czemu nie potrafią sprostać wobec rozdźwięku między naturalną koleją rzeczy a ich doskonałymi surogatami. Zmuszenie ludzi do adaptacji zmian odbywa się także inaczej – poprzez leki, środki chemiczne, propagandowe, przekaźnikowe itp. Ciekawą koncepcję przedstawia film Incepcja, w którym programuje się ludzkie myślenie za pomocą snów. Włamywacz wchodzi do snu danej osoby i wkłada do sejfu lub kradnie z niego konkretną informację. Być może mój tok myślenia nie pokrywa się do końca z realiami rewolucji egzystencjalnej, ale nazwa i specyfika od razu kojarzy mi się z egzystencjalizmem. W tym nurcie człowiek jest skazany na swoją wolność. Nastąpiło w nim kompletne uwolnienie od deterministycznego myślenia. Podobnie człowiek uwalnia się z ograniczeń narzuconych we wcześniejszych wiekach przez zbyt mały rozwój nauki, techniki i ludz57 Tamże, s. 112. 58 Co jest..., op. cit., s. 197. 379


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kiej świadomości. To, co było kwestią możliwości staje się kwestią wyboru. Sądzę, że mamy tu do czynienia z nową odsłoną egzystencjalizmu, na skalę, w którą trudno byłoby uwierzyć jej twórcom. Nie chodzi już tylko o gospodarowanie swoim życiem, swoją tabula rasa; tablica, na której zapisywano swe doświadczenia i wybory, zmieniła się w nowoczesny komputer, który w coraz większym stopniu można programować. Dlatego twory fantastyki naukowej to nie tylko rozrywka – przede wszystkim stanowią wyraz świadomości co do nowego rodzaju wolności. Świadomość ta w dużej mierze przynosi strach – strach przed wagą odpowiedzialności, jaka spoczywa na nas, budowniczych świata przyszłości. Stanisław Lem niezwykle trafnie określił w Summa technologiae: „Człowiek jest ostatnim autentycznym dziełem przyrody wewnątrz stwarzanego przez siebie świata. Stan taki nie może trwać dowolnie długo. Inwazja stworzonej technologii w jego ciało jest nie do uniknięcia.”59 Człowiek nie jest w stanie zmienić świata, nie zmieniając siebie: świat biegnie naprzód niejako wlokąc za sobą ludzkość, która jeszcze się opiera, ale nie jest w stanie zahamować swego biegu w nową przyszłość. Na koniec wspomnę o bardzo ważnym elemencie SF, który potrafi zmieścić w sobie wszystkie obawy i nadzieje, charakterystyczne dla gatunku. To superbohaterowie. Obdarzeni jakąś niezwykłą mocą lub po prostu ideą stawiają czoła zepsuciu, katastrofom, wojnom itd.; to najczęstszy zabieg, jaki można zaobserwować w dzisiejszym science fiction. Najczęściej mają nienaganny kodeks moralny lub przechodzą przemianę po tragedii czy krzywdzie, której doznali lub którą wywołali. Bohater zawsze jest najistotniejszym filarem literackiej kreacji – superbohater to najczęściej wykorzystywana droga w SF do kultywowania cnót i moralności, podobnie jak złe charaktery piętnują zepsucie, egoizm i krzywdzenie innych. Można powiedzieć, że jest to także znakiem rewolucji egzystencjalnej – tam, gdzie zwykły bohater literacki nic nie może już wskórać w świecie rewolucji naukowo-technicznej ani zachwycić mas, pojawia się wybrany przez los, przypadek lub wyhodowany superbohater, by walczyć z dzisiejszym super-złem. Science fiction narodziło się w dobie rewolucji naukowo-technicznej jako wyraz obaw co do przyszłości, które powodują etyczną refleksję. Wszystkie jej problemy oscylują wokół etyki i moralności. Dzisiaj z pewnością więcej ludzi konsumuje pozycje fantastyczne niż filozoficzne, więc może takie gatunki, jak fantastyka naukowa, stają się nowym nośnikiem refleksji wobec nieuchronnego zanikania powszechności filozoficznego namysłu. Na pewno nie należy lekceważyć fantastyki naukowej, bo obok rozrywkowych produkcji dla mas to wciąż gatunek traktujący o człowieku w wymiarze etycznym, gdzie piętnuje się zło i zachowania niemoralne, a celebruje dobro i cnoty etyczne. 59 S. Lem, Summa technologiae, Kraków 1974, s. 287. 380


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Rozdział II. Literatura SF Stanisława Lema – charakterystyka, wyodrębnienie problematyki etycznej Postać Stanisława Lema jako twórcy literatury SF O tym, jak wielką postacią był Stanisław Lem świadczy już choćby fakt, że jego śmierć zakończyła pewną epokę w dziejach polskiej, a nawet światowej fantastyki. Jakość twórczości Lema przewyższyła wielokrotnie znaczenie przypisywane ówczesnemu mu science fiction. Jego wizjonerstwo okazało się tak trafne, jak każdy futurolog marzy – z tego względu Lema futurologiem nazywano, choć wielokrotnie tę dziedzinę krytykował. Można powiedzieć, że nie prognozował, on po prostu wiedział, co czeka ludzkość. Jego szeroka, naukowo-socjologiczna świadomość i wyobraźnia pozwoliły mu na wgląd w przyszłość. Jak to określił Marek Oramus – tak bardzo Lem rozrósł się na swojej grządce (SF), że nie tylko przytłoczył wszelką konkurencję, ale i zajął przyległe obszary ogrodu literatury.60 Sam siebie Stanisław Lem określał pod koniec życia jako filozofa przyszłości, który bada perspektywę dla rozwoju ludzkości i cywilizacji – zachęcił go do tego z pewnością własny sukces w przewidywaniu osiągnięć ludzkich. Udało mu się przewidzieć tyle, że udzielając wywiadów zdawał się znudzony owocami własnej twórczości. Co takiego wyprorokował? Komercjalizację wszystkich dziedzin życia, hedonizację społeczeństwa, telewizję nadającą to samo, skupiającą się na katastrofach i mordach, patologię kultury, jej prowokacyjność. Naukę widział jako jedyną wolną od wynaturzeń, ale nikt nie miał w przyszłości uprawiać jej dla wzniosłych ideałów czy czystego poznania. Za to ogłaszane miały być teorie rodem z fantastyki naukowej. Lem był rozczarowany ludźmi i cywilizacją, uważał, że twory ludzkie przejęły kontrolę nad swoimi twórcami. Nie wierzył w siłę kultury, widział człowieka jako istotę popędliwą, zwłaszcza skłonną do zbrodni. Twierdził, że ludzie noszą maski łagodności na swoich gębach. Patrzono na niego jak na błyskotliwego proroka naukowego, autorytet odnośnie przyszłości, lecz jednocześnie nie spełniono jego oczekiwań, nie zastanowiono się nad kierunkiem rozwoju naukowo-technicznego. Zabrakło namysłu, na którym tak mu zależało. Nieokiełznana wiara w możliwości ludzkie, zwłaszcza ludzi młodych, obdarzonych kredytem optymizmu, nie przyniosła mu owoców. I choć nie uważał się za kogoś, kto miałby wytyczać ścieżki ludzkości, świadomość tego, że stało się to, co przewidywał, że jego słowa przeszły bez echa mocno mu doskwierała. Napisał czterdzieści książek, które rozeszły się w nakładzie dwudziestu milionów egzemplarzy, lecz Stanisław Lem nie czuł się spełniony.61 60 M. Oramus, op. cit., s. 7. 61 Tamże, s. 31-34. 381


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Lem sam o sobie mówił, że czuje się samotny w Polsce, bo interesuje się rzeczami, które ludzi wcale nie obchodzą – filozofią przyszłości, nanotechnologią, milczeniem Wszechświata (przez brak dostępu do interesującej go prasy wyjechał zresztą na wiele lat do Austrii). Zainteresowania, jakie przejawiał, wykraczały poza jego własne zdolności recepcyjne. Miał też nieustępliwy żal do SF za to, że uciekała w rozmaite bajki, zamiast sondować autentyczną, naukowo-pochodną przyszłość. Dlatego też we własnych dążeniach na gruncie fantastyki naukowej także czuł się opuszczony i wyobcowany, bo docierał tam, gdzie inni się nie odważyli. Nikt nie brał na poważnie filozofii przypadku czy Summy technologiae, jakby pisał w niezrozumiałym języku, a potem nagle okazywało się, że miał absolutną rację co do kolejnych powstających rzeczy z fantomatyki. Uważał ponadto (nazwano to trzema prawami Lema, ale ten uznawał je raczej za żart niż jakieś prawa), że nikt nic nie czyta. Jeśli czyta – nie rozumie. Jeżeli czyta i rozumie, to i tak zaraz zapomina – na świecie jest tyle bezustannie produkowanej treści, że musi zrobić miejsce na nową. Apogeum popularności książek Lema nastąpiło w latach sześćdziesiątych. Wobec faktu, że Stanisław Lem był najczęściej tłumaczonym autorem, polscy krytycy i recenzenci zaczęli go poniewczasie doceniać. Jednak kryteria oceny jego literatury fantastycznej były ubogie. Mimo to stanowiły rzecz odpowiednią dla jego pracy, gdyż największy nacisk kładziono na aspekt etyczny i psychologizm. Wkrótce wciśnięto go w kategorię klasyków, zdawałoby się, dla rekompensaty, a jego geniuszu nie poddawano dyskusjom. Nigdy nie przywiązano wagi do najprostszych idei, do wykładni sensu, rozwiązując jedynie łamigłówki i analizując język. Zapominano, co jest najważniejsze dla czytelnika.62 Jestem pewna, że powinnam krótko przedstawić życiorys pisarza. Do osiemnastego roku życia dorastał beztrosko, wiodąc stabilne i bezpieczne życie w zamożnej mieszczańskiej rodzinie. W 1939 roku jego świat runął – sowieci wkroczyli do Polski, rozbroili i wypędzili Polaków, czego Lem był świadkiem i co zaliczał do najokropniejszych przeżyć. Dwa lata później Niemcy weszli do Lwowa, uniemożliwiając mu dalszą naukę na wydziale lekarskim (nie przyjęli go na politechnikę z powodu burżuazyjnego pochodzenia), przez co zaczął pracować jako mechanik w niemieckiej firmie. W 1944 roku do Lwowa ponownie wkroczyła Armia Czerwona i rodzina Lema postanowiła przeprowadzić się do Polski, co uczyniła w roku 1946. Dopiero wtedy Stanisław Lem mógł spokojnie dokończyć studia lekarskie na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niestety, w 1948 roku nie zdołał zaliczyć końcowych egzaminów (zrezygnował z nich, by uniknąć poboru do wojska). W 1947 roku zaczął pracować w Konwersatorium Naukoznawczym; zamknięto tę instytucję w 1950 roku, co postawiło Lema w trudnej sytuacji życiowej. Starając się wspomóc finansowo rodzinę, drukował różnego typu utwory w czasopismach (początkowo wiersze i opowiadania o te62 P. Krywak, Fantastyka Lema: droga do FIASKA, Wydawnictwo Naukowe WSP, Kraków 1994, s. 5-6. 382


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

matyce okupacyjnej). W 1951 roku wydał pierwszą książkę, Astronautów, która odniosła duży sukces. Stanisław Lem przekonał się wtedy do idei, by zająć się fantastyką na dobre, skoro mógł zapewnić sobie nią byt. W kolejnych latach zajmował się twórczością, poznał także swoją żonę, Barbarę Leśniak, lekarza radiologa. W latach siedemdziesiątych ponownie miał do czynienia z politycznymi niepokojami – starał się zachować dystans, ale w końcu zaangażował się w protesty i walkę niepodległościową. Za granicę wyjechał w 1982 roku, najpierw do Niemiec, potem Austrii. W 1987 wydał ostatnią powieść Fiasko, rok później wrócił do Polski i zajął się pisaniem esejów i felietonów. Zmarł w 2006 roku.63 Można szkicowo wyodrębnić kilka grup dzieł pisarza. Twórczość Lema zaczęła się od opowiadań i optymistycznych powieści, które on sam później krytykował jako socrealistyczne (chodzi o naiwny optymizm socjalizmu, o którym wspominałam). Lata sześćdziesiąte obfitowały już w pozycje kanoniczne fantastyki naukowej, z wprowadzeniem w nią elementów realizmu (np. Eden, Solaris, Głos Pana). Dłużej niż tworzenie takich powieści zajęło Lemowi pisanie utworów o zabarwieniu groteskowym, łączonych niejednokrotnie w cykle z powodu wyrazistych bohaterów (np. Pokój na ziemi). Z czasem coraz bardziej skłaniał się do rozważań filozoficznych i eseistyki (Summa technologiae, Filozofia przypadku); na pograniczu groteski i eseistyki tworzył apokryfy – recenzje książek nieistniejących (Doskonała próżnia, Wielkość urojona). Pod koniec życia Lem działał głównie jako felietonista, związany zwłaszcza z Tygodnikiem Powszechnym.64 Sądzę, że ten krótki opis, wraz z zarysem życiorysu i rodzaju twórczości jest niezbędny, a jednocześnie niepotrzebne jest szersze zajmowanie się biografią Lema. Wyciągnięcie problematyki utworów oprę na powyższym ich podziale oraz konkretnej, powtarzającej się tematyce. Problematyka utworów Lema. Problematyka wyłania się z nurtów twórczości Lema, psychologizmu postaci oraz podejmowanej refleksji moralnej na kluczowe dla autora tematy. Wyraźnym motywem jest realizm, specyficzny i tworzący oryginalny klimat książek. Nie ma tam wskazywania na niezwykłość innowacji, wręcz przeciwnie – to, co mogłoby wydać się dziwne, obce czy nierealne wplecione jest w akcję, jakby to była przyszła codzienność, zupełnie normalna. Autor wplatał prototypy w opisy przyziemnego, doczesnego życia tak sprawnie, że zdawały się oczywistością jutra. Jednocześnie wraz z prototypami pojawiały się szczegółowe opisy błędów konstruktorskich, zniszczeń czy zużyć, obnażających ograniczenia tkwiące w samym człowieku, nie w technice. Bohaterowie najczęściej wychodzą z opresji, lecz nie ma to nic wspólnego ze zdolno63 K. Beluch, Stanisław Lem, [w:] http://www.granice.pl/recenzja.php?id=84&ida=69, dostęp 16.03.2014; P. Kozioł, Stanisław Lem, [w:] http://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-lem, dostęp 16.03.2014. 64 P. Kozioł, op. cit. 383


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ściami superbohatera, a tyczy się intuicji, która ich ratuje (np. pilot Pirx). Lem heroizm postaci splatał ze zwyczajną, ludzką słabością, tworząc przeciętne postacie, podobne zwykłym czytelnikom, co było nowością w literaturze science fiction. Konstrukcje i zamysły ulegają także u niego wypaczeniu i wynaturzeniu prowadzącemu do katastrof, po których do interpretacji pozostają jedynie szczątki (już w Astronautach i wielokrotnie później). Lem rozmywa też różnicę między żywym a martwym, organicznym i nieorganicznym, naturalnym i sztucznym, wystawiając na próbę ludzkie schematy (chociażby myślący ocean z Solaris). Nieustannie obnażana jest refleksja nad stykiem technologii z naturą ludzką. Lem tworzył powiastki filozoficzne, gdzie przemycał przedstawione w sposób komiczny antyutopie. Alegorie totalitaryzmu jako wynaturzone, kosmiczne społeczeństwa (np. planeta Pinta z Dzienników gwiazdowych), symbole bezcelowości historii i chaosu (oglądanie w nieskończoność upadków i zmian ustrojów przez Ijona Tichę, przyspieszającego do tego specjalnie czas) aż do poważnych eksperymentów myślowych. W przedziwny sposób potrafił poruszyć tematy aktualne dziś – stwarzał np. groteskowo groźne lub obrzydzające stworzenia, którym mimo wszystko standardy ekologiczne musiały zapewnić ochronę. Potrafił przedstawić w sposób komiczny przyszłe społeczeństwo, w którym etykę wchłonęła technologia (Wizja lokalna); Lem żartował, ale o poważnych kwestiach, umieszczając w powieściach i powiastkach drugie dno. Żartował czasem wręcz absurdalnie – jak w Bajkach robotów, gdzie w feudalnych społeczeństwach robotów, obok standardowych, bajkowych postaci (fałszywy doradca królewski, szlachetny rycerz itp.) czarodziej zostaje zamieniony na konstruktora jako pozytywnego bohatera. P. Kozioł wskazuje na podobieństwo z myślą Arthura C. Clarke'a, który sądzi, że każda wystarczająco zaawansowana technologia nie różni się niczym od magii (a więc konstruktor po stronie dobra jawić miałby się jako pochwała nauki i racjonalizmu). Jak pisze P. Kozioł: „Taka wizja byłaby jednak nadmiernym uproszczeniem – racjonalizm zostaje bowiem bezlitośnie wykpiony w tekście Przyjaciel Automateusza. Bohater tytułowy kupuje niewielkie urządzenie, zdatne do umieszczenia w uchu i zdolne do podtrzymywania przyjacielskiej rozmowy. Gdy jednak Automateusz skutkiem wypadku znajduje się na bezludnej wyspie, elektroniczny przyjaciel bez ustanku proponuje mu najbardziej racjonalne wyjście z sytuacji – to jest samobójstwo.”65 Lem nie uważał za stosowne w swoich książkach umieszczać bohaterów płci żeńskiej – na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, że jego podejście było wręcz szowinistyczne. W jednym z wywiadów mówił, że sięga po kobiety, kiedy są niezbędne – czyli gdy mężczyzna musi odreagować, gdy potrzebna jest zalotnica bądź zdarzy się mu, dość rzadko, historia miłosna. Lem stosował w tej kwestii zasadę brzytwy Ockhama – nie mnożył bytów ponad konieczność. Nie można powiedzieć, że dyskry65 Tamże. 384


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

minował kobiety; należy mieć na uwadze, że gdyby np. połowa załogi na Prometeuszu była płci żeńskiej, po pewnym czasie nastąpiłyby ciąże, porody, dzieci, pieluchy wiszące na sznurkach i nikt nie miał by czasu na eksperymenty naukowe. Astronauci Lema przypominają wręcz zakonników, bo tylko tak mogą zupełnie skupić się na podejmowanym zadaniu.66 Specyficznym tematem jest bóg u Lema. Pisarz uważał się za agnostyka lub wręcz ateistę, nie chciał dać zgody na istnienie nadprzyrodzonego stwórcy. Świat powieści Lema jest przeraźliwie materialistyczny, pozbawiony Boga, jak i diabła, można tam spotkać najwyżej przypadek. Wszelkie zmiany w kosmosie Lema wynikają z przemian materii i energii, a także długiego czasu. Mimo braku Boga, pisarz chętnie używa boskich atrybutów – wszechmocy i potęgi, nadając je licznie tworzonym przez siebie fenomenom – oceanowi z Solarisa, który powstał sam z siebie i rzucił ludzkości wyzwanie, czy komputerowi z Przyjaciela, który rozwiązuje tysiące problemów naukowych i gospodarczych i nabywa wielkich ambicji władania światem. Często u Lema fenomeny te dochodzą do konkluzji, że dostąpienie rangi normalnie przypisywanej bogom będzie możliwe tylko po znacznej rozbudowie i to właśnie wtedy Lem sięgał na wyżyny przewidywań technologiczno-naukowych i nieprawdopodobnych ówcześnie spekulacji. Jego boskie twory to olbrzymy, co obnaża gigantomanię autora – według niego bóg, jeśliby już miał być, to z pewnością nie małych rozmiarów. Fenomeny posiadają także często wiedzę totalną. Manifestują ją tym bardziej, im coś utrudnia im wszechmoc. 67 Z niektórych dzieł Lema wynika konkluzja, która kojarzy mi się z filozofią Nietzschego – ludzkość widnieje jako jedynie stopień, pośrednik do czegoś większego. U Nietzschego jest to nadczłowiek, a człowiek musi zostać unicestwiony, by nadczłowiek mógł nadejść, natomiast u Lema jest to jakiś twór technologiczny o randze boga, ku któremu ludzkość nieuchronnie dąży jako do swojej zagłady lub co najmniej zdegradowania. Temat nieustannie się powtarzający to np. istnienie tajnych służb. Sekretne dokumenty i kody znaleźć można w Fiasku czy Pamiętniku znalezionym w wannie. Lem wspominał, że w szkole produkował niezliczone dokumenty ułatwiające życie i torujące drogę ku zezwoleniom i dobrom w ciężkich czasach. Autor już we wczesnych latach swego życia zauważył drogi obejścia problemów i przeszkód, znane nielicznym uprzywilejowanym. Widział zbiurokratyzowany świat i wplatał go w kreowane przez siebie opowieści. Lem oddawał się także wizjom ogólnoświatowej katastrofy, która przede wszystkim pozbawia ludzkość zasobów sztucznie przechowywanych informacji (np. Pokój na ziemi, Dzienniki gwiazdowe). Sądzę, że trafnie przewidywał tutaj nawał informacji, który przechowywany jest na nietrwałych nośnikach i przez podatne na awarie nośniki podawany. Autor nie oszczędził nawet papieru, który w Pamięt66 P. Krywak, Bogowie Lema, op.cit., s. 38-42. 67 Tamże, s. 50-54. 385


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niku znalezionym w wannie został rozłożony przez pozaziemską bakterię. P. Kozioł nazywa to obsesją nadmiaru informacji, która przejawiała się u Lema także na inne sposoby. W Doskonałej próżni znaleźć można pomysł dotacji wobec twórców, by nie pomnażali już dorobku ludzkości. W Wizji lokalnej cywilizacja Luzanów pogubiła się we własnych osiągnięciach naukowych, musząc zapuszczać się na poszukiwania we własne zasoby wiedzy. Dobrze jest zastanowić się tu nad stosunkiem Lema do nauki – skoro wychodził od twardego racjonalizmu, by dojść do groteski i satyrycznego spojrzenia na swego rodzaju przeinformowanie, nadmiar treści, który dostrzegał. 68 Człowiek u Lema jest ograniczony swoją naturą, nadawanymi sobie kategoriami, logiką – to, co zdaje się dobre, tłumaczące i porządkujące życie działa na niekorzyść lub nie ma żadnej wartości wobec najprzeróżniejszych odsłon Wszechświata, jakie serwuje Lem. Pisarz porusza też kwestię miłości, choć pozornie zdaje się tematem skąpo eksplorowanym przez niego, jakby wizjoner i twórca niesamowitych wynalazków i wizji przyszłości był bezradny wobec relacji damsko-męskich. Miłość, tak jak każdy fenomen, może być badana i wygląda na to, że Lem właśnie w charakterystyczny dla siebie sposób bada ją, jak zjawisko przyrodnicze. Jaka jest problematyka w literaturze SF Lema? To refleksja moralna nad człowiekiem podawana na przeróżne sposoby, od poważnych i racjonalnych do groteskowych i nieprawdopodobnych. Przyszłość, rozwój, Wszechświat i jego eksploracja, natłok informacji, boskie atrybuty, ludzkie słabości, wszystko to, na czym istota science fiction może stabilnie się oprzeć Lem wykorzystał z precyzją, pewnością siebie i wizjonerstwem. Z początkowego optymisty stając się pesymistą i filozofując, stworzył barwną gamę kompletnie odmiennych pozycji. To, co przede wszystkim przebija się we wszelkich podejmowanych przez Lema tematach, to ciemna strona człowieczeństwa, nie mogąca być zwyciężona przez naukę ani technikę. W kolejnych podrozdziałach przyjrzę się bliżej jego niejednokrotnie nowatorskim, wnikliwym, przewidującym przyszłość i zaskakującym koncepcjom. Problematyka etyczna: 1. Twory o atrybutach boskich. Bóg i religie są jednymi z filarów nadawania norm moralnych i refleksji etycznej. U Lema zaobserwować można rzecz ciekawą – Boga nie ma, są jednak twory i istoty posiadające boskie atrybuty. Pozwala to niejako wejść w strukturę myślową takiego boga i z zupełnie innej perspektywy, nieograniczonej uświęceniem absolutu spojrzeć na kondycję moralną tego typu tworów. Przyjaciel przedstawia boga powstałego jako efekt uboczny działań ludzkich. Jak to często u Lema, jest wielki, zajmuje jedenastopiętrowy budynek. Ten gigantyczny elektromózg to nie wyjątek tego typu konstrukcji – np. megakomputer Golem XIV, 68 P. Kozioł, op. cit. 386


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

którego sztuczna inteligencja dalece przewyższa ludzką, to także wielopiętrowa machina. O gigantomanii związanej z tworami o atrybutach boskich wspominałam; Lem uważał, że jeśli już jest jakiś Bóg, musi być olbrzymi. Potężne, mechaniczne, z tworzyw sztucznych lub przekształcone z rzeczy naturalnych (jak księżyc z Pamiętnika) kolosy podnoszone lub podnoszące same siebie do rangi bóstw i kreatorów to częsty motyw lemowski. Powstają różnie – przez wypadek, efekt uboczny, tworzone z premedytacją (jak wyprodukowany z silikonowych żeli bóg z Formuły Lymphatera), pod wpływem ewolucji, mutacji czy przekształceń; niezależnie od tego zawsze są w jakiś sposób ułomne. Przemawia przez nie pycha, potrzeba ekspansji, w niepohamowany sposób łamią brzytwę Ockhama i emanują wszechmocą, ukazaną jako wiedza totalna. Lymphater, stworzywszy wszechwiedzące monstrum z ambicją władania światem niszczy je i żyje odtąd jedną obsesją – kto powtórzy jego wyczyn (co uważał za nieuniknione) i stworzy kolejnego boga, ulepszonego, którego tym razem nie będzie mógł zniszczyć.69 Tutaj występuje charakterystyczny pesymizm wobec osiągnięć cywilizacyjnych i ewolucyjnych ludzkości – taki bóg Lymphatera jawi się jako oczywistość, coś, ku czemu ludzie bezwzględnie dążą, wobec czego są niby nietzscheański człowiek dla nadczłowieka. Zestawienie obaw lemowskich z teraźniejszością będzie miało miejsce w trzecim rozdziale niniejszej pracy. W Pamiętniku zawarty jest monolog homeostatycznego mózgu. To elektryczny bóg, w którego zmienił się księżyc z alfy Eridana – odseparowany od świata zewnętrznego, autonomiczny Wszechświat, zdolny do nieograniczonej kreacji. Stworzył całe mnóstwo Wszechświatów, każdy inny, bo nie zwykł się powtarzać. Modelował zjawiska i procesy do tego stopnia, że kanały informacyjne miał zupełnie obciążone. W niektórych jego światach powstały indywidua, błonki, które zaczęły się zastanawiać, skąd się wzięły i kto je stworzył. Elektronowy bóg był tymi dociekaniami rozbawiony, ciekawili go ci, którzy dochodzili do konkluzji istnienia jakiegoś stwórcy. Istotą tego boga było to, że za ów akt twórczy wziął się z nudy, próżności i pychy, dla zabawy, bez żadnych wzniosłych celów.70 Tak ukazany bóg dla wielu byłby nie do przyjęcia; nie zgodziliby się na bycie owocem próżnej, znudzonej istoty. Bóg ów eksperymentuje, nie trzyma się żadnego ideału czy perfekcji, tworzy z czystej ciekawości wobec sprzeczności, nie przejmując się żadnymi systemami moralnymi. Jego akty kreacyjne nie pochodzą z miłości (co zaprzecza idei chrześcijaństwa), raczej dąży do poznania samego siebie; jeśli podziwia jakiś twór, to z podziwu dla siebie samego. Nie przyjmuje także do wiadomości, że sam mógłby być czyimś tworem, zabawką i złudzeniem. Niezdolny dojrzeć poza sobą Wszechświata, zapętlony i zatracony

69 M. Oramus, Bogowie Lema, [w:] Pismo Fronda, nr 34, 2004, s. 36-37 [w:] http://pismofronda.pl/wpcontent/uploads/Fronda34.pdf, dostęp 17.03.2014. 70 Tamże, s. 54-55. 387


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w sobie samym, bóg ów kończy jako schizofrenik, egocentryk na kosmiczną skalę. 71 Ukazana jest tu możliwość, na jaką nikt wierzący nie chciałby się zgodzić: materialnego, ułomnego, zadufanego kreatora, który nie powołał niczego w żadnym wzniosłym akcie. Jednocześnie kreator ten narodził się we Wszechświecie, wyodrębnił od niego i stworzył w sobie mnóstwo podobnych – wielopłaszczyznowość tak przedstawionego świata burzy wszelkie logiczne koncepcje, w jakich człowiek próbuje się zamknąć. Bóg z Pamiętnika unikał swoich tworów – nie chciał być zmuszony uświadamiać ich o bezcelowości ich istnienia ani okłamywać, dlatego skazał ich na błądzenie i poszukiwanie, nie mogące zakończyć się sukcesem. Pamiętnik był zakończeniem serii polegającej na przyglądaniu się duchowemu życiu takich tytanów intelektu; Lem zorientował się, że trywializuje problem, niejednokrotnie w sposób komiczny. Jeśli podczas takich wycieczek do struktur myślowych bogów wszystko przedstawiało się w sposób jasny i klarowny, Lem zaczął teraz pisać zupełnie przeciwnie, karząc brodzić w domysłach bez żadnej pewności, jak jest naprawdę. Taką właśnie książką jest Solaris. Galaretowaty ocean, monumentalny, doskonały sprawca nie jest dumny ani próżny – dostojnie milczy. Zapis czynności umysłowych owego oceanu jest nieznany – widać jedynie owoce jego fenomenalnych zdolności. Ta powieść porusza jeden ze standardowych kwestii w SF – kontakt z intelektem z innej planety. Fenomen z Solarisa nie przybiera formy żadnej odmiennej rasy. Widać efekty jego poczynań, twory, ale natura oceanu jest kompletnie dla ludzi niepojęta i niedostępna. Za to ten zdaje się doskonale pojmować ludzką psychikę i rozeznawać w każdym umyśle z osobna, manipulując i strasząc pracowników stacji. Ocean marnuje ogromne ilości energii na nieustanny trud, krótko zajmują go goście, jakby nie byli warci uwagi; szybko wraca do własnych spraw. Potrafi produkować skomplikowane formy materialne z siebie (na podstawie wspomnień bohaterów stwarza niemal doskonałe podróbki istot żywych), a także modyfikuje grawitację (planeta krąży wokół podwójnej gwiazdy po stabilnej orbicie). Widać w nim jednak boga nieukończonego, w stadium niemowlęcia, bo oprócz wyrafinowanych czynów – np. przestrzennego zobrazowania funkcji wyższej matematyki – ocean stwarza infantylne w formie, beztreściowe dzieła.72 Być może ocean z Solaris „(...) minął szansę boskości, zbyt wcześnie zasklepiwszy się w sobie. On jest raczej anachoretą, pustelnikiem kosmosu, a nie jego bogiem... On się powtarza, Snaut, a ten, o którym myślę, nigdy by tego nie zrobił. Może powstaje właśnie gdzieś w którymś zakątku Galaktyki, i niebawem zacznie w przystępie młodzieńczego upojenia gasić jedne gwiazdy i zapalać inne, zauważymy to po jakimś czasie...”73 71 Tamże, s. 56-57. 72 Tamże, s. 56-57. 73 S. Lem, Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kolekcja Gazety Wyborczej, XX wiek, 2004, s. 180. 388


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Można by uznać go za boga-dziecko, boga w początkowej fazie rozwoju, zaczątek kreatora, jakiś prototyp, niedokończone dzieło, które nie jest już w stanie dojrzeć, wykształcić się, stworzyć swój własny świat. Bóg, który po prostu jest i nie przejmuje się swą formą, jak i zbawianiem czy karaniem czegokolwiek. To niezwykła i przedziwna koncepcja, która doczekała się sporego zainteresowania odbiorców. Pewien interesujący zamysł pojawia się we wczesnym opowiadaniu z Dzienników gwiazdowych, o Skrzyniowcach i profesorze Corcoranie. Profesor trzyma w skrzyniach myślące istoty, którym wydaje się, że kimś są – piękną, młodą dziewczyną, duchownym, który stracił wiarę, uczonym itp. Każdy funkcjonuje w perfekcyjnej iluzji otaczającego świata. Twory te ze swojej skrzyni wyjść nie mogą, ale domyślają się, co poza nią jest. Ich życie nie jest do końca zdeterminowane – selektor działający na zasadzie czystego przypadku może sprawić, że przeskoczą z taśmy na taśmę. Pozycja profesora Corcorana wobec Skrzyniowców odzwierciedla boską supremację kreatora wobec świata powołanego przezeń do istnienia. Stanowi zewnętrzny i wszechmocny wobec niego czynnik; mógłby zamiast ślepego selektora użyć czegoś, co by sprzyjało wybrańcom. Wniosek wyłania się z tego taki, że my sami możemy być w pozycji Skrzyniowców. My stoimy na półkach naukowca, a on w swojej skrzyni na półce kogoś z wyższego rzędu – i tak w nieskończoność. Każdy z nich jest bogiem, pod sobą ma swoich Adamów i Ewy; nad sobą kolejnego boga. Pośrednio pomysł ten posłużył stworzeniu personetyki. Rzecz dotyczy Doskonałej próżni, fikcyjnej recenzji pracy Arthura Dobba Non serviam. Mamy tam personoidy we wnętrzu komputera; u jednego z nich zaobserwowano dojście do konkluzji pascalowskiej – zakładu Pascala, że wiara bardziej się opłaca niż niewiara. Nie mając nic lepszego do roboty personaidy właśnie filozofują na temat Boga. Dobb jako ich bóg nie czuje potrzeby miłości od nich ani informowania ich o technicznych realiach ich świata (czterdziesty siódmy z kolei). Nie mają według niego żadnych zobowiązań wobec stwórcy, a on ich nie kocha. Powołał je, bo chciał naukowego rozgłosu. Dobb przestaje otrzymywać środki i musi zamknąć eksperyment, wyłączyć komputer, doprowadzić do końca świata. Naukowiec przeciągał to jak się dało, mówiąc nawet, że to jego psi obowiązek. Być może świadczy to o więzach emocjonalnych między stwórcą a czterdziestym siódmym z kolei światem.74 Bogowie Lema są w jakimś względzie zawsze ułomni; ich wszechmoc dotyczy tworzywa, a poza ich laboratorium czy światem znika. Bogiem ułomnym był także ocean w Solaris – wiecznie zwrócony ku sobie nie dawałby żadnego metafizycznego pożytku wyznawcom. Ludzie próbowali nadaremnie zwrócić na siebie jego uwagę. Pamiętać należy także o przeróżnych mózgach z utworów Lema, pogrążonych w nieprzerwanej autokontemplacji. Wynika z tych obserwacji, że wcielona doskonałość nie może uczynić żadnego aktu kreacji, zanim nie odstąpi od własnej perfekcyjności. Za74 Tamże, s. 58-61. 389


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sypuje własną niemoc bycia kreatorem absolutnym miliardami tworzonych światów. Bóg Lymphatera wyglądał na boskiego na tle ludzkiej marności, ale był tylko forpocztą wobec czegoś większego, co miało przyjść po nim, czego dokona większy konstruktor – bóg ten wiedział o tym i nie bronił się przed destrukcją.75 Bogów wobec swych tworów cechuje u Lema dystans i obojętność. Żaden nie chce naginać karku za swoje płody, a już na pewno poświęcić za nich życie. Dlaczego taki obraz ułomnych, obojętnych bogów kreował Lem i jak to się ma do przyszłości, stającej się naszą teraźniejszością, zostanie omówione w rozdziale trzecim. 2. Fenomen miłości. Sceptycyzm poznawczy Stanisława Lema z czasem stawał się coraz bardziej widoczny w jego utworach. Dostrzegał fiasko nauki, która mimo wszelkich prób i rozwoju nie potrafiła odpowiedzieć na fundamentalne pytania ludzkości, takich jak istota szczęścia, piękna czy miłości. Od tysięcy lat zajmowanie się tym jest domeną artystów, tak jakby prawda artystyczna pozwalała zbliżyć się do tej istoty jak najbardziej. Nauka jednak otwarcie przyznaje się do klęsk, choć z naciskiem podkreśla, że je przezwycięży – sztuka niepowodzeń nie uznaje. Krywak zadaje w związku z tym pytanie: „Czy świadom ograniczeń nauki racjonalista, jakim konsekwentnie pozostaje Lem, podziela tę odwieczną, właściwą artystom wiarę, czy też może rozczarowanie związane z krytyczną oceną wiedzy nakazało mu rewizję tradycyjnego poglądu?”76 Badacz uważa, że odpowiedzi na to pytanie może dostarczyć analiza problematyki miłosnej w utworach Lema. Miłość jako rzecz istotna występuje w nielicznych utworach pisarza; najczęściej wskazuje się Solaris (oprócz niego Maskę, Powrót z gwiazd, Obłok Magellana, Czas nieutracony – Powrót). A jednak stosunki damsko-męskie pojawiają się na drugim planie w o wiele większej ilości utworów. Lem nie unika tej tematyki – nadaje jej hierarchicznie niższe miejsce od rozważań na temat przyszłości, Wszechświata, rozwoju ludzkości i tym podobnych spraw wagi najwyższej dla futurologii i nauki w ogóle. To zabieg nowy, odmienny niż te, do jakich przyzwyczajeni są odbiorcy sztuki. Tematyka miłosna pojawia się dzięki temu w rozleglejszej, dalszej perspektywie, w tle, jest stałym elementem horyzontu. Choć miłość czasem dochodzi do głosu, w powieściach Lema nie występują stosunki intymne między bohaterami; sfera fizycznych kontaktów nie jest poruszana lub zostaje zawoalowana. Pisarz był tradycjonalistą, który obdarzał dezaprobatą wylewne opisy tego, co działo się w sypialniach.77 75 Tamże, s. 61-64. 76 P. Krywak, Problematyka miłosna w twórczości Stanisława Lema, [w:] Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis, Studia Ad Bibliothecarum Scientiam Pertinentia I, 2001, s. 138 [w:] http://sbsp.up.krakow.pl/article/viewFile/1067/pdf, dostęp 21.03.2014. 390


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mimo takiego podejścia do tworzenia wątków miłosnych, nie można nazwać ich prymitywnymi w prozie Lema; jeśli już w akcji pojawiało się uczucie, pisarz starał się uniknąć schematyzmu (Krywak uważa, że osiągnąć mu się tego nie udało). W Powrocie i Obłoku Magellana Lem, sięgając ku psychologii tworzy bohaterów jako jednostki wyalienowane, wyobcowane, zdawałoby się odrzucone przez otoczenie. Takie życie owocuje zaniżeniem własnej wartości i frustracją. Nie radząc sobie z rzeczywistością, w jakiej obcują, wycofują się. Narrator z Obłoku (syn lekarza, który również został lekarzem, mający kosmologiczne zainteresowania) zdaje się być alter ego samego Lema. Samotnik źle czuje się wśród naukowców pragnących zrealizować dziejową misję; nie może znaleźć sobie wśród nich miejsca. To miłość pomaga mu zrozumieć własną rolę w społeczeństwie, jak i pojąć samego siebie. Podobnie jak w Powrocie, gdzie bohater po okupacyjnych przeżyciach nie może wdrożyć się w pookupacyjne realia. Miłość przedstawiona jest jako lek na zagubienie i separację bohaterów. Przywraca im sens egzystencji, a ten pozwala wrócić do społeczeństwa. Taki tok rozumowania sugeruje, że wystarczy się z wzajemnością zakochać, by poczucie zbędności zniknęło bez śladu czy by dręczące kompleksy okazały się błahe. Poczucie wyobcowania zdaje się pozorne, tkwiące jedynie w świadomości jednostki; społeczność, neutralna bądź życzliwa, nie daje żadnych powodów ku temu, by jednostka czuła się gorsza czy niechciana. Cierpi ona wyłącznie przez samą siebie, jakby zapadła na chorobę ducha, którą musi zaleczyć ktoś drugi, nie lek. Wybawieniem u Lema okazuje się kobieta i uczucie, którym obdarza mężczyznę, co umożliwia mu mozolną odbudowę zerwanych więzi społecznych. Miłość jest jak pierwszy etap procesu wcielenia do społeczeństwa, uzdrawiania samoświadomości. Krywak sądzi, że takie spojrzenie na miłość może brać się z lektury Dostojewskiego. Tak przedstawione wątki są też propagandowe – reklamują społeczeństwo nowej Polski oraz przyszłe społeczeństwo komunistyczne jako takie, w których nie ma zbędnych jednostek; każdy może znaleźć swoje miejsce i czuć się dobrze, o ile nie przeszkadza.78 W kolejnych utworach Lem nie zbacza z drogi ukazywania jednostki nieszczęśliwej i wyobcowanej, którą ratuje miłość (Powrót z gwiazd). Jednak droga ta z czasem przestaje być tak prosta – przykładem jest postać pilota Pirxa. Pirx ma problem ze sobą innego rodzaju, niż wcześniejsi bohaterowie: przejawia kompleks niższości związany z brakiem akceptacji siebie, swojej aparycji, osobowości, a szczególnie poczciwości, która przeszkadza mu zdobyć sławę i kobiety. Pragnie kobiet, ale się ich boi; obawia się, że będą widzieć go inaczej, niż sobie wymarzył. Fascynacja i lęk, których nie da się pogodzić powodują dziecinne zachowania. Tu jednak to nie miłość okazuje się lekiem na młodzieńcze kompleksy, a zaakceptowanie siebie i uznanie 77 Tamże, s. 139-140. 78 Tamże, s. 140-141. 391


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

tego, czego się w sobie wstydził, za zalety (a więc dojrzałe podejście do samego siebie). Nowy, nietypowy rodzaj miłości pojawia się w pełni w Solaris. Lem wciąż wikła się w kompleksy nękające bohaterów, ale tym razem sięga po kompleks winy. Główny bohater obwinia się o śmierć kobiety, którą kiedyś kochał – popełniła samobójstwo po jego odejściu. Ocean wykorzystuje jego poczucie winy i materializuje ukochaną; niemal idealna kopia dziewczyny (Kris zauważa jedynie logistyczne błędy w konstrukcji ubrania), nie pamiętająca o traumatycznych zdarzeniach ze swojego życia nawiedza mężczyznę w jego kabinie na stacji kosmicznej. Harey, choć pozornie wygląda tak samo, nie jest tą istotą, którą Kris znał przed laty. To nawet nie człowiek, choć imituje ludzkie emocje i zachowania. Mężczyzna nie radzi sobie z sytuacją i zakochuje się w tej imitacji z wzajemnością, choć Harey, jako sterowana przez ocean kopia nie czuje miłości autentycznie – odtwarza uczucie swojego pierwowzoru. W zasadzie jej istota sprowadza się jedynie do tego uczucia. Jednak z czasem poznawania ludzkiego zachowania duplikat się uczłowiecza, jego emocje stają się bardziej spontanicznie. Można powiedzieć, że dzieją się z tą parą rzeczy odwrotne – kobieta coraz bardziej czuje, nie odgrywa, natomiast mężczyzna czuje od początku autentycznie, lecz jego miłość nieuchronnie zbliża się do nieszczęśliwego finału. Kris zdaje sobie sprawę, jak jest bezsensowna i pozbawiona przyszłości. Harey zaczyna zdawać sobie coraz mocniej sprawę ze swojej inności oraz związanego z nią wyobcowania i to ona potrzebuje pocieszenia. Kris miota się między uczuciami a rozumem, aż w końcu emocje biorą nad nim górę. Nie potrafi zapobiec powieleniu tragedii – Harey, kierując się poczuciem bezsensu własnej egzystencji ponownie popełnia samobójstwo. Spór serce – rozum kończy się tragicznie – tych dwóch odmiennych istot nie można było ocalić. W tym wypadku psychologizm Lema okazał się dobry do analizy stanu ducha, narzędziem diagnozy, nie wskazał jednak metody leczenia. Wiemy co się wydarzyło, lecz nie mamy pojęcia jak. Powtórnie, w tak innowacyjny sposób zraniona świadomość buduje zupełnie nowe obszary teoriopoznawczej natury. Jak pisze Krywak: Kosmiczny romans okazał się pretekstem do pytań o granice poznania.79 Został tu nakreślony nowy wzorzec tragicznej miłości, dotąd nieznany w literackiej tradycji.80 Lem kreował mężczyzn krzepkich, lecz słabych psychicznie – uwikłanych w przeróżne kompleksy. Reagują oni dwojako na swoje problemy – zamykają się w sobie lub wybuchają agresją, atakują i prowokują otoczenie (oba sposoby jedynie pogłębiają przepaść między nimi a światem). Alienowanie się pobudza jednak do pracy rozum, który produkuje pytania i przemyślenia egzystencjalne. Kobiety natomiast, pozornie słabe, okazują się posiadać silniejsze charaktery i wykazują mniejszą podatność na 79 Tamże, s.142-143. 80 J. Błoński, Szanse science fiction [w:] Życie Literackie 1961, nr 31. 392


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

depresje i nabywanie kompleksów. Nie miotają się między sprzecznościami jak mężczyźni, raczej instynktownie idą na kompromisy. Mężczyźni kierując się rozumem wpadają w pułapkę dostrzegania zbyt ostrego obrazu świata, gdzie nic się nie zazębia, nie przenika ani gdzie nie ma płynności; napotykają przez to pozornie nieprzekraczalne granice, które ich blokują. Rozum mężczyzny zestawiony tu jest z intuicją kobiety i wypada na niekorzyść tego pierwszego. Dopiero Pirx obala tezę, jakoby instynkt był domeną wyłącznie kobiet. To rozumowanie sprawdza się w świecie nam znanym, nie ma natomiast szans w świecie Solaris. Kosmicznym, nieznanym, niepojętym relacjom ani rozum, ani intuicja nie są w stanie pomóc, czy to wykorzystywane przez kobietę, czy mężczyznę.81 W powieściach Lem zmierzał do oryginalnego obrazu miłości, korzystając ze zdobyczy psychologii, co w pełni udaje mu się wreszcie w Solaris; w satyrycznych utworach drwił ze schematycznych ujęć tematu. Jednak to miłość Krisa i Haley jest rewolucyjna i zdaje się doskonała do analizy z punktu widzenia etycznego oraz istoty SF, dlatego pozostawię tę problematykę w tym momencie i wrócę do niej w trzecim rozdziale. 3. Kontakt z Innym. W literaturze Lema nieustannie dochodzi do konfrontacji pomiędzy ludzkim a nieludzkim bohaterem – czy to osobnikiem obcej cywilizacji, mutantem, owocem ewolucji czy tworem ludzkim. Najdziwniejszym i najbardziej niepojętym zdaje się solaryczny ocean. W książce Solaris następuje sprawozdanie z badania fenomenu nieznanej planety (taki zabieg można znaleźć także w innych książkach pisarza). Mamy tam do czynienia z nauką złożoną z dziesiątek czy nawet setek lat dywagacji, spekulacji, statystyk i przemyśleń (najmniej z empirii) – solarystyką. Natrafiając na granice ludzkiego poznania, nie mogąc przeniknąć oceanu wikła się w pytania metafizyczne o przyczyny i celowość (solarystyka jawi się modelem nauki w ogóle). Wobec milczącego, niepojętego oceanu badacze obnażają ciekawą właściwość ludzką, nie pozwalającą im na równoprawny kontakt z obiektem zainteresowania. W próbie dotarcia do oceanu przeszkadza ludziom uwikłanie w dwie sprzeczności – z jednej strony nieprzekraczalna immanencja – swój indywidualizm i własna skończoność stoi na drodze równoprawnego kontaktu człowieka z oceanem; z drugiej strony patrzenie przez pryzmat przestrzeni społecznej i historycznej, zależność od innych ludzi i szerokiej perspektywy, sięgającej wręcz całości Bytu. Poprzestanie na danych empirycznych wygląda więc na niewykonalne dla takiego badacza – musi on nadać obiektowi ludzki sens, wprowadzić jakoś w swój świat, by go pojąć. Ten dramat poznawczy rozciąga się na stulecia, czego kulminację można poznać w Solaris.82 Pojawia się on właściwie wszędzie tam, gdzie człowiek spotyka się z obcym i dotąd niezbadanym, a więc w większości pozycji SF, a już na pewno w książkach Lema. Określenie dra81 P. Krywak, op. cit., s. 143-144. 393


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mat poznawczy jest bardzo trafne, oddaje hermetyczne, nieprzekraczalne uwikłanie człowieka w samego siebie i stworzony przez siebie świat. Temat ten rozwinę w trzecim rozdziale. Niewątpliwie w jakiś sposób myślący, lecz uparcie milczący ocean pokrywający całą planetę spotyka się z człowiekiem. Badacze, ograniczeni przez ten dramatyzm poznawczy próbują uwikłać nieznany obiekt w swój świat. Uznają go za coś podobnego pre-stwórcy, Bogu w powijakach, o czym była już mowa w niniejszym rozdziale. Co dzieje się w związku z tym spotkaniem? Ludzie usilnie próbują porozumieć się z oceanem – on zdaje się komunikacją niezainteresowany. Badacze starają się poznać jego wewnętrzne mechanizmy – bezskutecznie. Ocean natomiast z łatwością sięga w najgłębsze zakamarki psychiki bohaterów powieści, kopiując i wizualizując to, w co uwikłali się w ramach wspomnianej zależności od innych. Można zaobserwować swoiste rozszczepianie się badaczy – rozszczepianie na role: naukowca, reprezentanta ludzkości, przyjaciela; w przypadku Krisa dochodzi rola kochanka, gdzie sprzeczne, silne emocje powodują jego wewnętrzny rozpad na jeszcze więcej elementów. 83 Gigantyczny ocean, w którego czeluści nikt nie umie zajrzeć, powoduje rozpad jednostek na stacji w wiele indywiduów, popadających ze sobą w konflikty i niszczące bohaterów. Wszystko, co wypracowane przez człowieka, jego świat okazuje się bezradne w zetknięciu ze zwartym, niepodzielnym, niekomunikatywnym oceanem. Język ludzki nie znajduje określeń na to, co się dzieje – ludzie, choć żyją między sobą, obnażają wzajemnie jedynie niewielkie fragmenty osobowości i emocji. Tym bardziej nie dają rady unieść oficjalnych kontaktów z obcym na poziomie cywilizacji – ze szczytnych treści, jakie Sartorius chciałby kierować ku oceanowi, wychodzą jedynie „okropne komunały”84. Pojawia się tu problem ułomnego, powierzchownego języka, niedomagającego w obie strony – im głębiej w człowieka i im dalej od ludzkiego świata. Ocean wchodzi bardzo głęboko w psychikę bohaterów – tak głęboko, że nie sposób wyartykułować sensu zawartych tam obrazów. Tak intymna sfera nie nadaje się do komunikacji. Władca planety Solaris nie próbuje w żadnym razie podjąć dialogu – za to wywleka z dna ludzkich dusz najboleśniejsze obrazy i zamienia je w rzeczywistość, powodując wtórne, nie ukazane dotąd nigdzie indziej w takiej formie cierpienie i wstyd.85 Mamy tu ludzki sens i nieludzkie myślenie oceanu, oba nieprzekładalne na siebie nawzajem. Wytoczony jest tu przez Lema postulat poszerzenia sfery ludzkiej komuni82 J. Jarzębski, 01.04.2014.

Lustro,

[w:]

http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/solaris/30-poslowie-solaris,

83 Tamże. 84 Tamże. 85 Tamże. 394

dostęp


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kacji i sensu tak, by pomieścił obce światy – co jest niezbędne przy eksploracji kosmosu. Wyjście naprzeciw Inności to przede wszystkim rozszerzenie stref własnego jestestwa przez człowieka. Ponieważ w tę Inność, na przykładzie oceanu z Solaris, człowiek wejść nie może – jedynie przegląda się w niej jak w lustrze. Mówi o tym Snaut: „Wcale nie chcemy zdobywać kosmosu, chcemy tylko rozszerzyć Ziemię do jego granic. (...) Nie szukamy nikogo prócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster. Nie wiemy, co począć z innymi światami. Wystarczy ten jeden, a już się nim dławimy.”86 Nazwałabym Solaris powieścią niedoskonałości, niedoskonałości ludzkiego poznania, ludzkiego porozumienia, które jest niewystarczające dla zrozumienia obcego – cywilizacji, tworu, nieludzkiego organizmu. Ta niedoskonałość tworzy tragizm spotkania z Innym. Ten tragizm kojarzy mi się z filozofią dramatu Józefa Tischnera. Pisarz od początku tworzył nietypowe spotkania – pierwszym obszernym tekstem zawierającym takowe był Człowiek z Marsa (publikowany fragmentarycznie w 1946 roku). Głównym wątkiem jest próba nawiązania kontaktu naukowców z Marsjaninem. Jego natura jest przesiąknięta złem, z którym ludziom ciężko się konfrontować. Tym złem jest w dużej mierze sama obcość istoty, która jawi się jako zagrożenie; jego natura zawiera diaboliczne cechy – potrafi na przykład opętać, co przytrafia się jednemu z badaczy – zaczyna nosić w sobie marsjańską obcość, która jest dla naszego gatunku niepojęta. Ludzie pokazani są jako kierujący imperatywem miłości drugiego, a to kończy się fiaskiem w zderzeniu z naturą marsjańską. Lem wskazuje tu na naukę jako narzędzie pokonania tego marsjańskiego zła. Pisarz uznawał filozoficzny postulat umiłowania mądrości; geneza nauki tkwić ma w ludzkiej miłości do prawdy. W tekście zawarte też jest postulowanie prawdy obiektywnej, którą trzeba odkryć; nie da się jej zrekonstruować. Widać tu jeszcze lemowski wczesny optymizm, który później odrzucił. I właśnie ten optymizm powoduje, że konwencja powieści zawiera niemożność kontaktu z obcym – niemożność, która prowadzi do nieuchronnego zwycięstwa w starciu z nim. Dążenie do zrozumienia świata, wpisane w ludzki charakter posługuje się nauką jako asem w rękawie naszej cywilizacji. Co widać po późniejszym Solaris, Lem porzucił ten postulat, zwątpiwszy w moc nauki wobec nieskończonego, niepoznawalnego kosmosu. Zrozumieć obcość = opanować – taki aksjomat wynikał z nauki u Lema. To matematyka początkowo jawiła się jako narzędzie poznania, także Innego. Wskazuje to jednak na istnienie niezmiennego modelu Wszechświata, poznawalnego, wręcz czekającego na eksplorację człowieka, którego to później pisarz już nie zakładał. Racjonalistyczno-oświeceniowa utopia zniknęła w póź-

86 S. Lem, Solaris, op. cit., s 66. 395


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niejszych czasach z twórczości Lema, ustępując miejsca pesymizmowi i niemożności poznania niezgłębionej Inności, z jaką mamy do czynienia w Solaris.87 Nieprzekraczalną zasłonę poznawczą pod postacią badania obcych cywilizacji w mroku znaleźć można w Astronautach i Edenie. Zaciemnienie percepcyjne przeniesione jest na ciemność, w jakiej badacze eksplorują wytwory Innych. Bohaterowie Lema często natrafiają na ślady po wymarłych cywilizacjach. W Astronautach przedstawiony jest marksistowski model dziejów, gdzie za imperialistyczne dążenia obca cywilizacja sprowadza na siebie unicestwienie. Podobna sytuacja ma miejsce w Obłoku Magellana, w którym załoga Gei natrafia na wymarły statek kosmiczny zaborczych Atlantyków (w obu powieściach Lem używa konwencji „historii przyszłości”, gubiąc na rzecz tego zabiegu iluzję realności, co utrudnia odbiór, ponieważ narracja jest skierowana do adresata współczesnego pisarzowi. 88 Tym samym nie tylko trudno spotkać i porozumieć się bohaterom z napotkaną Innością, ale i odbiorcy z przedstawionym światem). Lem kolejny raz ujawnia ogromną trudność, graniczącą z bezradnością, z jaką spotyka się istota ludzka w zetknięciu z czymś zupełnie obcym. Jeśli nie może znaleźć logicznego dla siebie sensu w tym, co spotyka, nie radzi sobie z swoim odkryciem. W Obłoku Magellana forma inności jest jeszcze mocniejszym i trudniejszym wyzwaniem – ponieważ to cały Wszechświat jawi się człowiekowi obcym; człowiekowi, który wyemigrował z własnego, ziemskiego świata – tego, którego jest częścią, do którego przynależy. To, co zapewniało przynależność, stabilność, ład, bezpieczeństwo na Ziemi nie ma w zetknięciu z Wszechświatem żadnego znaczenia. Eden zawiera w sobie ogólny model poznawania rzeczywistości przez człowieka, pokazany w eksploracji obcej planety. Rakieta ziemskich badaczy ląduje z dala od cywilizacji edeńskiej, stąd ludzie poznają Inność krok po kroku, stopniowo zagłębiając się w jej świat. Edeńczycy tworzyli go co najmniej pięćdziesiąt wieków i naiwne próby pojęcia go przez badaczy w ciągu kilku dni są z góry skazane na porażkę. W dodatku oderwani od swojej planety Ziemianie wciąż interpretują rzeczywistość przez ziemski pryzmat, nie potrafiąc wyabstrahować obiektywnych faktów. Eden jest pisany z uwzględnieniem czystej problematyki empirycznej, już bez naiwnego, marksistowskiego historyzmu. Powieść stanowi wzorzec dla nowoczesnego SF, dzięki czemu mógł zostać ukazany i zrealizowany fabularny model dramatu poznania.89 Dobrze pokazana jest w niej fantastyczność jako relacja przekazywania, konfrontacja od87 K. Rosiński, Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema, streszczenie, [w:] http://solaris.lem.pl/olemie/prace/prace-dyplomowe/kamil-rosinski/560-wizja-nauki-w-tworczosci-stanislawa-lema, dostęp 06.04.2014. 88 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2006, s. 303-304. 89 Tamże, s. 297-298. 396


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

miennych modeli rzeczywistości na płaszczyźnie świat bohaterów – świat czytelnika90, co pozwala nie tylko postaciom spotkać się z obcym, ale i odbiorcy z dwojgiem różnych obcych – człowieka wykreowanej przyszłości i istoty, na którą natrafia. Wraz z tą powieścią kończy się optymizm poznawczy Lema. Od niej stałym elementem jego twórczości zaczyna być lustro (motyw już wspominany w pracy), ironicznie komentujące naiwne uproszczenia ludzkiej wszechrzeczy. Obcy stanowi lustro, w którym odbija się człowiek – istota, której, jak mówił Snaut, innych cywilizacji nie trzeba, nie potrafiąca dostrzec rzeczywistości obiektywnej, nie mogącą przekroczyć tafli zwierciadła, w której są tylko refleksy jej samej.91 Niemożność wyjścia poza ludzki pryzmat poznania pieczętuje odlot badaczy z planety, będący aktem kapitulacji. Mimo to powieść nie stawia nieprzekraczalnej granicy człowiek – Inność. Badacze wynoszą jakieś informacje, nieweryfikowalne wprawdzie, ale mogące zostać uznanymi za fakt. Jednakże „najgorszy ze wszystkich światów”92 pokonał ludzi przedstawiających co prawda ziemską naukę, ale zbyt przesiąkniętych swoim własnym światem, zdaje się, jednym możliwym dla nich. 4. Indeterminizm, czyli rządy przypadku. Stanisław Lem tworzył swoje poglądy na temat świata, także etyki, budując je wokół dwóch głównych osi – przypadku i ewolucji. Doznania osobiste bohaterów jego powieści, fabuła czy problematyka oscylują wokół procesów losowych i tego, co ich rządy z sobą niosą. Można zauważyć, że wiele bogo-tworów Lema wzięło się z ewolucji czy też losowych zdarzeń. Przypadkowość powstania i ewolucji życia na Ziemi, interpretacji utworów literackich, powstawania i upadków cywilizacji – to filar większości dzieł Lema. Jak pisze w swojej pracy Janusz Jesiółkowski, w twórczości pisarza następuje „afirmacja „losowości” jako niezbywalnego parametru wszelkiego rodzaju zmian”.93 Lem jednak nie tyle próbuje odkryć dawno ustaloną indeterministyczną teorię uniwersum, a zestawia z sobą przypadkowość ewolucji na różnych płaszczyznach – ewolucja materii, kultury, technologii, uwypuklając ich podobieństwa. Pojawia się tu swoista, interesująca możliwość krytyki rządzonej przypadkiem ewolucji, której zdarzyło się tworzyć rozwiązania niewystarczające, prymitywne, niedokładne94 – strzały w ciemno, bez planu, jakby w niepohamowanym i nie obramowanym ścisłym pakietem zasad akcie tworzenia. Pisarza interesuje tu zwłaszcza bio90 Tamże, s. 301. 91 K. Rosiński, Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema, op. cit. 92 Tamże. 93 J. Jesiółkowski, Lem jako filozof, Rozdział III: Losowość i akcydentalność, [w:] http://solaris.lem.pl/olemie/prace/prace-dyplomowe/janusz-jesiolkowski/529-lem-jako-filozof, dostęp 08.04.2014. 94 Tamże. 397


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ewolucja, a więc głównie człowiek i możliwość kwestionowania jego istoty, patrzenia na ludzkość z dystansu, nieludzkiego punktu widzenia. Rzeczywiście trudno dziś dostrzegać istotom ludzkim fakt prostoty i przypadkowości ich osiągnięcia dzisiejszego statusu; wstaliśmy dzięki wykształceniu małego palca u nogi, i nie mając kłów ani pazurów, rozwinął się u nas ponad wszelką normę mózg, co umożliwiło osiągnięcie pionu i zwiększenie objętości czaszki. Nie każdy jest w stanie zgodzić się z tym, że mogliśmy być tym ślepym trafem ewolucji, wynikłym ze splotu przypadkowego ciągu rozwojowego i sprzyjających warunków. W takiej perspektywie łamią się u podstaw wszelkie poglądy deterministyczno-idealistyczne, gdzie człowiek jest najlepszym tworem z możliwych, stworzonym ku wyższym celom. A przecież losowość nie ma negatywnego wydźwięku, a jak najbardziej pozytywną rolę; tylko dzięki niej organizmy rozwijają się, komplikują się ich struktury, dzięki czemu mogą przetrwać w zmiennych warunkach przyrodniczych.95 Pojawia się na tej drodze wciąż nieprzekroczony zgrzyt metafizyka – empiria, determinizm – indeterminizm, nauka – wiara. Nauka zmienia swoje kanony i ewoluuje, podobnie jak organizmy; religie trzymają się swoich ustalonych przed tysiącami lat treści. Człowiek głęboko wierzący musi ignorować osiągnięcia naukowe, ignorować przejawy indeterminizmu, postulując ten sam od wieków metafizyczny determinizm. Jeśli spojrzeć na to, że przypadkowe uwarunkowania i zdarzenia kształtują kultury i cywilizacje na Ziemi, w kosmosie sprawa może mieć się podobnie, w dodatku na o wiele większą skalę – nie ograniczaną przez pryzmat struktury i właściwości kuli ziemskiej. Lem wykorzystywał to, tworząc niezwykłe światy i istoty, które najczęściej były rozumiane czy mierzalne dla ludzkich badaczy jedynie połowicznie lub wcale. Losowość kształtowania się organizmów, ich kultur i społeczeństw tworzy swoiste, wewnętrzne reguły gry, co prawda zmienne, lecz tylko na swój sposób – obcym społeczeństwom, zamkniętym w swoich regułach, kształtowanych tysiące lat, ciężko je pojąć. Zwłaszcza, że te wewnętrzne gry są w dużej mierze puste, to znaczy opierają się na zasadach, które nijak odnoszą się do świata poza daną grą. 96 To wytłumaczenie wyjaśnia część trudności, z jakimi spotykają się bohaterowie utworów Lema wobec kontaktu z Innym. W ludzkiej naturze zdają się zakrzepnięte zachowania losowe, uporządkowane w trwały wzorzec, pełen przykazań i powinności.97 Stwarzane w ten sposób systemy moralne z samej istoty moralności bardzo silnie oddziałują na człowieka, tak, że ciężko konfrontować mu własne zasady moralne z kimś z innego kręgu kulturowego (a co dopiero planety). Człowiek nie potrafi tego zakorzenionego w sobie zachowania i toków rozumowania odrzucić, dlatego nie jest 95 Tamże. 96 Tamże. 97 S. Lem, Filozofia przypadku. Literatura w świecie empirii, Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 399. 398


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w stanie porozumieć się i pojąć obcych cywilizacji – powodem jest on sam, omawiane lustro tkwi jakby w jego oczach, problemem nie jest niepojętość, dziwaczność czy nadmierne zło danej Inności. Ważne jest, że losowość przyczyn nie musi przekładać się na losowość skutków. 98 To znaczy, że problem, jaki pojawia się z punktu widzenia etycznego – przypadkowość może stać się argumentem do podważania czy wręcz obalania systemów moralnych – zostaje przynajmniej częściowo zażegnany przez postulat: wartości nie mogą być dobierane losowo. Tutaj Lem ujawnia dwa spojrzenia na indeterminizm. Losowość z jednej strony dobroczynna, niezbędna dla ewolucji, z drugiej strony jest destrukcyjna i szkodliwa dla kultury, jeśli wyznawane przez nią wartości dobierane są przypadkowo. Takie wnioski prowadzą pisarza do krytyki chrześcijańskiego pojęcia Boga jako wcielonej dobroci i wszechpotęgi. Istnienie Stwórcy panującego nad światem i jednocześnie pozwalającego na chaotycznie rozsiane w przestrzeni i czasie hekatomby jest dla Lema postulatem oburzającym.99 Głos Pana jest osobistą powieścią, w której autor obnaża własne przemyślenia na temat Boga i indeterministycznej natury świata. Jest pierwszą książką z ateistycznym paradygmatem wmontowanym konsekwentnie w epistemologiczną i ontologiczną perspektywę. Wcześniej można było jedynie odczytywać sygnały świadczące, że na Ziemi panuje ateizm, racjonalizm i świecka etyka.100 Bohater powieści, amerykański matematyk (wzór XX-wiecznego empirysty), podczas łamania szyfru z gwiazd, przekazanego przez Inność, artykułuje lemowskie postulaty. Przede wszystkim zawiera się w nich krytyka istnienia przedustawnego porządku i deterministycznego ładu uniwersum – Lem odrzuca go głównie z tego powodu, że ten uznaje za aksjomat przyrodzone diabelstwo świata (nieuchronność zła w wyższych organizmach), tym samym także złą naturę jego samego. Walka ze złem traci wtedy znaczenie osobistego wyboru, staje się czymś przewidzianym przez siły wyższe. Postulowanie indeterminizmu w tym wypadku łagodzi pojęcie zła w sposób, który ja również uznaję, mianowicie, że defekty psychiki czy też bytu można wyjaśnić odchyleniem od normy, zrodzonym z ciągu przypadkowych zdarzeń, losowych niefortunności. Przyjęcie przypadkowości istnienia prowadzi do tworzenia przez Lema wspominanych kalekich Bogów, nie panujących nad własnymi kreacjami – nadawca listu z Głosu Pana również przedstawia takowego (list pozostaje cały czas czymś zamkniętym, nierozszyfrowanym, badanym

98 Tamże. 99 Tamże. 100 M. Płaza, O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, op. cit., s. 415. 399


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

za pomocą teorii i hipotez, finalnie nie doprowadzając do stwierdzenia faktów przez Hogharta, a jego wyznania wiary wobec Inności101).102 5. Szok przyszłościowy i zanik wartości W książce Fantastyka i futurologia Lem stara się rozstrzygnąć kwestię, czy i jak można przebudować kulturę w system świadomie podejmujący się zadania ochrony zagrożonych przez technologię wartości. Taki system powinien także przewidywać możliwe ścieżki rozwoju cywilizacji, by móc dopracowywać swoje strategie obronne i opracowywać nowe rozwiązania. Pisarz najpierw określa w książce diagnozę kondycji kultury, dzięki czemu lepiej może uchwycić etyczny sens literaturoznawczych kwestii i wciągać do dyskusji na temat przyszłości kultury i cywilizacji.103 Lem uznawał technologię za wroga wartości; w Fantastyce i futurologii oskarżenie to koresponduje z projektami technologicznych utopii z Summy oraz Dialogów. Pisarz nigdy nie widział w technologii narzędzia do ułatwiania życia, raczej środek poznawczy. Zdawał sobie sprawę, że komercjalizuje się ona i nieubłaganie koncentruje przede wszystkim na zaspokajaniu potrzeb konsumpcyjnych. M. Płaza pisze o sprowokowaniu Lema powieścią H. Frankego, które spowodowało, że w swym eseju na temat fantastyki i futurologii wraca do tematu technologicznego zapieszczenia; nie dywaguje jednak na temat możliwości jego ziszczenia, a konstruuje dyskusję, gdzie argumenty za i przeciw są traktowane jako znaki sposobów rozumienia wartości. Lem postuluje określenie zmian, które już nastąpiły lub nadchodzących – z pozycji metafizycznej. Czy dopuszczalna, bądź nie, jest ingerencja w biologicznego człowieka, jego usprawnianie? Podejmowanie decyzji odkształcających strukturę społeczną świata jako systemu? Czy zlikwidowanie pewnych przejawów aktywności ludzi na rzecz technologii nie zmieni Ziemi w coś uproszczonego, odartego z indywidualnych mądrości, przypominającego mrowisko? Te problemy uwypukla autor. Dostrzegam tu duży problem, czy też trudność zadania, jakie stawia Lem, ponieważ metafizyczny punkt widzenia ze swojej natury stawia postulat, że odpowiedzi na powyższe pytania istnieją jednoznacznie i są możliwe do udzielenia – wszak metafizyka dąży do wiedzy pewnej. Według pisarza innej drogi nie ma – czy wolno zmierzać do automatyzacji bytu to decyzja metafizyczna; logika ani empiryzm nie są w stanie jej potępić.104 Pytanie o los ludzkości w perspektywie rozwoju technologicznego stanowić ma więc pytanie ontologiczne. Jak pisze M. Płaza: 101 Tamże, s. 421. 102 K. Rosiński, Wizja nauki..., op.cit. 103 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., 236-237. 104 Tamże, s. 237-238. 400


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

„Ucieczką od odpowiedzialności jest zarówno empiryczne dowodzenie niemożliwości takiego zamachu na suwerenność człowieka, jak i szukanie dla niego argumentacji metafizycznej; decyzja musi być metafizyczna, ale laicka, wynikająca ze zrozumienia odpowiedzialności za swój gatunkowy los.”105 Kultura stanowi bytowe mieszkanie człowieka, „gmach autonomicznych wartości”106, który zapewnia człowiekowi schron i wynagradza biologiczną nieokreśloność; ceną jest niemożność opuszczenia go. Człowiek tkwi więc bez wyjścia w normach kulturowych, które są zawsze nadmiarowe – Lem uważa, że takie być muszą, ponieważ winny tworzyć układ stanowiący pułap egzystencji. 107 Potencjał kultury, natury interpretacyjnej, jest wykorzystywany w działaniach oszukańczych – więzi, relacje, normy między ludźmi są zazwyczaj fałszywe empirycznie (co ma znikome znaczenie przy ich funkcji stabilizującej). Kultura złożona jest z wartości – nauka przekonuje o błędności kulturowych uzasadnień, ułatwiając życie, lecz jednocześnie tych wartości pozbawia. Kultura traci cechy stabilizujące i wskazujące kierunek życia; osłabiona w ten sposób nie jest w stanie oprzeć się technologii, która wypiera ją z miejsca. Technologia, początkowo środek, staje się autonomicznym celem, którym przez wieki była kultura. Wobec kultury zdaje się chorobą, wirusem, który ją uszkadza i wyniszcza.108 Lem wypowiadał się w wielu kwestiach etycznych – pigułki antykoncepcyjne (potępiał Kościół za uznawanie ich za grzech), dogmaty religijne, które wchodzą w coraz silniejsze konflikty z rozwojem nauki – w tym temacie pisarz dostrzegał istotny problem, dotyczący tego, że spory o dogmaty podsycają radykalne reinterpretacje filozoficznych podstaw człowieczeństwa. Pisarz starał się zwrócić szczególną uwagę na system uniwersalnych wartości, który stanowiłby kanon niezależny od dogmatycznych wcieleń i przejściowych norm. To one mają stanowić oś sporu, nie dosłowne interpretacje, przepychanki ideologiczne czy jakiekolwiek odchodzenie od sedna. Technologia i nauka wtargnęły i zagarnęły tereny niegdyś wolne od racjonalizacji empirycznej, zaburzając nie tylko kodeksy etyczne, ale i formy wyrazu w sztuce. Literatura reaguje na to głównie hybrydyzacją, snując mityczne fabuły, łamiąc tabu itp.; usilnie szuka ostatnich miejsc oporu bądź ucieka od rzeczywistości. Literatura ze swej zasady kreuje swobodnie; w zderzeniu z szokiem przyszłościowym popada w paradygmatyczne rozchwianie na każdej płaszczyźnie przejawiania się. Pozostałe gałęzie sztuki oraz cała kultura również jest niestabilna i buntuje się bądź próbuje do105 Tamże, s. 238-239. 106 S. Lem, Fantastyka i futurologia, wyd. III, t.1-2, Kraków 1989, s. 537-538. 107 Tamże, s. 536. 108 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 239. 401


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

stosować na różne, chwiejne sposoby109. Zdaje się, że także dla niej, idąc za myślą Ellula, nie szykuje się inny los, niż służba technologii. Czy więc owocem rewolucji naukowo-technicznej ma być dostosowanie wartości do postępu, nie na odwrót? To bardzo ważne i coraz mocniej niepokojące pytanie, z tego względu, że systemy etyczne są w coraz większym stopniu przekształcane i naginane na rzec akceptowania owoców rozwoju nauki i techniki. Pisarz sprzeciwia się próbom nadawania nowych wartości w miejsce przedawnionych. Oskarża inicjatorów tych prób o metafizyczny fałsz. Te nie do podważenia (jeszcze) tym bardziej nie powinny być według niego wymieniane. Zasadniczy problem stworzenia doskonałej, zachwycającej kultury, która nie dałaby się wyprzeć technologii jest taki, że taka kultura stanowi niedościgły wzór 110 – ustanowić jej wzorce, to zarysować pewien nieosiągalny pułap – podczas gdy nauka obiecuje, że potrafi dokonać każdej rzeczy, jaką postuluje – potrzeba jej jedynie czasu. Jakie najważniejsze wartości wskazywał Lem? Stawiał na suwerenność człowieka, zarówno biologiczną, jak i decyzyjną – a więc nienaruszalność ciała i wolność osoby. Obie te wartości są atakowane przez technologię, zarówno ingerencją w ciało, by dorównać niezawodnością maszynom, jak i zagarnianiem przestrzeni decyzyjnych. Rzecz stworzoną przez te dwa zjawiska Lem nazywa nowym typem stosunków empirii i kultury. Pojawia się problem pochłaniania biologii przez technologię w toku rozwoju naukowo-technicznego, gdzie człowiek niejako czuje się zmuszony do integrowania z maszyną – psychicznie i fizycznie. Credo Lema, poparte wielowiekową tradycją, arbitralne i metafizyczne to więc nienaruszalność biologiczna człowieka i niepodległość jego poczynań. Zaprzeczył tu niejako własnemu rozpoznaniu kulturowego kryzysu, z którego to paradoksu zdawał sobie sprawę, i z którego nie widział wyjścia.111 Pisarz starał się także uwidocznić potrzebę zjednoczenia się krajów w globalnej wizji świata przyszłości. Rozdrabnianie się na przeróżne grupy nacisku, interesów i wikłanie w specjalistyczne spory, co cechuje współczesny świat, przeszkadza powstaniu stabilnego systemu etycznego, który mógłby sprostać w starciu z technologią. Spójna wizja pozwoliłaby utrzymać kontrolę nad rozpędzającym się biegiem cywilizacji. Ma to być wręcz obowiązek wykształconych, cywilizowanych, bogatych ludzi.112

109 Tamże, s. 240-241. 110 S. Lem, Fantastyka i futurologia, op.cit, s. 539. 111 M. Płaza, O poznaniu..., op. cit., s. 243-244. 112 Tamże, s. 247. 402


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

6. Człowiek w oczach Obcego Niezwykły obraz, zawarty w tytule podrozdziału, rysują nam trzy pozycje: Maska, Wizja lokalna, Golem XIV. W każdej z nich Obcy jest czymś innym. W opowiadaniu Maska to baśniowa maszyna katowska, prowadząca narrację pierwszoosobową, która bada własną istotę i granice zabójczego programu. Wizja lokalna przedstawia Encjan, cywilizację podstawiającą emisariuszowi Ziemian Ijonowi Tichemu specyficzne lustro, w którym ten może spojrzeć na człowieka w nieznany dotąd sposób. W Golemie XIV mamy do czynienia z superkomputerem, który pokazuje elicie naukowej szokujące obrazy autoewolucji. Narracja nakierowana na Obcego, jego doznania wobec kontaktu z człowiekiem ukazuje nową perspektywę, w której wyraźnie rysują się dylematy poznawcze dotyczące istoty człowieczeństwa. To ciekawy eksperyment epistemologiczny Lema, dzięki czemu człowiek uczestniczy w nich nie tylko jako podmiot, ale i przedmiot poznania.113 Spośród trzech wymienionych utworów, Maska była pierwsza (1976). Podjęty w nim temat to jeden z wyodrębniających się w twórczości Lema: myślący robot. Maska przedstawia to w najsilniejszym uwikłaniu epistemologicznym, robiąc z maszynki do zabijania narratora zajmującego się poznaniem i samopoznaniem. Dlatego po raz pierwszy tekst o robotach „jest zarówno hipotezą na temat ontologii i epistemologii sztucznej istoty, ale też metaforą każdego samopoznania, uwolnioną od antropocentrycznego punktu widzenia.”114 W Cyberiadzie świat robotów jest głównym, a ludzki zdaje się tajemniczy i odległy. Bajki robotów w ironiczny sposób nawiązują do wiekowego, ludzkiego lęku przed owocami robotyki i związanych z nim wizjami buntów robotów. W urządzeniach tkwił często jakiś defekt programu, przez który dochodziło do konfrontacji z człowiekiem. Wykolejony z przeznaczenia, do jakiego został zaprogramowany robot ujawniał niepokojąco podobne do ludzkich cechy (Powrót z gwiazd, Polowanie, Wypadek). W Masce też występuje defekt programu, ale wyłączność cechująca punkt widzenia robota pozwoliła postawić pytanie niemożliwe do skonstruowania w schemacie antropocentrycznym – czy zachowanie robota, jego dążenia do samopoznania to tylko część programu, czy już jakiś rodzaj wolnej woli? Tego cybernetycznego dyskursu nie należy jednak przeceniać – robot przypomina i zbuntowaną maszynę, i sztucznego człowieka (niczym we Frankensteinie). M. Płaza dodaje do tego jeszcze konwencję doppelgangerra, mrocznej połowy (jak w Doktorze Jekyllu i panie Hyde).115 W Masce nie ma ani groteskowego ujęcia, ani prawdopodobnej ekstrapolacji świata rzeczywistego. Jest na tyle fantastyczna, że wpasowuje się w fantasy. Bohaterka stop113 Tamże, s. 437. 114 Tamże, s. 438. 115 Tamże, s. 438-440. 403


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niowo poznaje własną tożsamość, jednocześnie starając się doprowadzić do śmierci mędrca Arrhodesa. Maska najpierw dość bezwładnie opisuje swoje poznanie; po otrzymaniu żeńskiej płci zaczyna uczyć się języka i świata wokół siebie. Ludzie, początkowo kształty, stają się osobami, którym następnie nadane zostają tytuły. Maska podejrzewa, że jest przez kogoś kierowana; narracja prowadzona przez kobietę jest pełna daremnych prób poznania celu swojego działania, własnego pochodzenia i swych afektów. W pewnym momencie wykonuje na sobie operację i wypuszcza z siebie mechanicznego owada, który rzuca się w pogoń za mędrcem. Ta sekwencja narracyjna jest już przepełniona pewnością co do celu swego działania, co za tym idzie ma nowy dylemat – czy cel ten ma zapisany w programie, łącznie z próbami autorefleksji i buntu? Maszyna jest niepewna granic swojej wolności, działania i myślenia. Pomaga jej rozmowa z mnichami w klasztorze, którzy uświadamiają jej człowieczeństwo, posiadanie przez nią konkretnej tożsamości i świadomości; w dodatku jej poczucie niepewności i bezradności jeszcze bardziej ją uczłowiecza. Gdy Maska dopada w końcu swój cel, ten jest po walce ze swoimi porywaczami, śmiertelnej dla każdej ze stron; towarzyszy mu w ostatnich chwilach życia, do końca nie zdając sobie sprawy ze swojego przeznaczenia. Co uwidacznia ta historia? Proces samopoznania jednostki wdrożonej w różnorodne systemy, które zmuszają ją do określonego zachowania i zajmowania konkretnego miejsca: biologiczny (seksualność i popędy), kulturowy (nadbudowa nad biologicznymi determinantami literackich stereotypów i relacji), społeczny (gender, relacje polityczne i klasowe). Ponad tym tkwi charakterystyczny dla Lema poziom refleksji metajęzykowej, która przedstawia możliwości stanowienia przez literaturę dyskursu poznania i samopoznania. Maska ukazuje dylemat ograniczonej wolności, dostępności dróg wyboru między determinantami oraz zadaje pytanie: kto te determinanty ustanawia (stąd prosta droga do roztrząsania motywacji pozamaterialnych, boskich)? Dowolność czy elastyczność programu? Maszyna powoli zdaje sobie sprawę, że nie może wykroczyć poza zaprogramowane granice. Jednakże nie wie, czy to przez nią program się zepsuł, czy też został odgórnie odrzucony, a może właśnie konsekwentnie realizowany; zawiera się w nim wszystko, co robi. Czytelnik także tego nie wie i nie jest w stanie do tego dojść; jest jakby obserwatorem czegoś podobnego testowi Turinga. Czy maszyna jest posiadaczem wolnej woli i świadomości? Odpowiedź można sugerować jedynie z jej wypowiedzi, ponieważ faktyczny stan jej świadomości nie jest dla nas w żaden sposób dostępny. M. Płaza przytacza tu istotne pytanie zadane przez K. Steinmullera: czy Maska nie jest tylko gramofonem wykrzykującym swoją miłość?116 Ostateczna niewiedza Maski na końcu opowiadania buduje samopoznanie współczesnego człowieka. M. Płaza posługuje się tu trafnymi słowami D. Bucka. Człowiek 116 Tamże, s. 441-443. 404


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

XX wieku odkrywa swoje własne zaprogramowanie, na które składa się kod genetyczny, podświadomość, maski i role społeczne; w ten sposób nie może być pewny co do swojej monolityczności. Jeden z mnichów mówi do Maski, że niewiedza czyni ich równymi – dlatego wprowadzone spojrzenie na samopoznanie jest tu w pewnym stopniu problemem niezależnym od natury podmiotu (czy jest nim człowiek, czy maszyna), przynależnym każdemu rodzajowi rozumu wrzuconemu w żywioł niezrozumiałego świata (to spore uogólnienie). Los, predestynacja i wolność w podjętym dyskursie cybernetycznym zyskują w ten sposób status uniwersalny.117 Wizja lokalna to powieść polityczna (ze wszystkich książek Lema ma najbardziej polityczny charakter). Dwa mocarstwa Encjan, Luzania i Kurdlandia tworzą parę antagonistów, dzielących na dwoje globalną geopolitykę. Ich struktura społeczna to krytyka wymierzona w dwa modele państwa i społeczeństwa – amerykański: konsumpcyjne i zaawansowane technologicznie oraz komunistyczny: o wszechwładnej ideologii, ukrywający powszechną biedę (konkretne wskazywanie państw jest zależne od momentu historycznego. Lem początkowo wskazywał odpowiedniki dwóch wymienionych państw plus zniszczonej Kliwii jako USA, Chiny i ZSRR, później uniwersalizował kontekst).118 Główny bohater najpierw eksploruje bibliotekę, potem styka się z obcym ludem; to często podejmowany schemat – w pierwszej kolejności zaplecze naukowe, potem poznanie empiryczne. Jednakże tym razem biblioteka wciąga silniej czytelnika, niż w innych pozycjach Lema; jeszcze mocniej można odczuć kontrast między ogromnie zróżnicowanym dyskursem nauki a milczącą rzeczywistością. Futurologia w Wizji lokalnej poddana jest szyderstwu, jakby kontynuowanemu po Wielkości urojonej. Prognozowanie odbywa się tam przy pomocy komputerów, które strzelają bezwładnie w dowolne miejsce w przyszłości, a następnie wykonują teoretyczne analizy stanu cywilizacji Encjan w utrafionym momencie. Moduły tej dziejobitni przysyłają sprzeczne informacje i Tichy nie jest w stanie uzgodnić nadsyłanych faktów. Biblioteka poświęcona jest Obcym. Ci z kolei mówią o sobie, ludziach oraz Wszechświecie, który obie rozumne cywilizacje dzielą. Analizują się i wielokrotnie komentują się nawzajem. Ludzie odkrywają tym samym, że poznawcze dążenia nie są tylko ich domeną, stanowią swego rodzaju powszechnik. Encjanie żyją w tym samym Kosmosie, w ten sam sposób rozpoznając jego strukturę; wszelkie różnice są determinowane odmiennymi drogami ewolucji obu cywilizacji. Encjanie mają ciekawą filozofię – ich najważniejsza doktryna to ontomizja, Doktryna Trzech Światów. Uznają świat za nieprzychylny życiu, gdyż jest niesprawiedliwy (łatwiej niszczyć niż tworzyć, czynić zło niż dobro) i utrudnia poznanie; zwodzi i nie daje pewnych odpowiedzi, jakby działał perfidnie. Jeśli stworzył go Bóg, jest sprawcą nieszczęścia, jakie ten 117 Tamże, s. 444-445. 118 Tamże, s. 450. 405


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

niesie, jeśli nie, źródło nieżyczliwości świata owiane jest tajemnicą. Niezależnie od tego, świat wygląda na najgorszy z możliwych – stronniczy, podczas gdy bezstronny lub o dobrym obliczu wyglądałby zupełnie inaczej; nasz nie wyraziłby zgody na żaden z nich. Tajemnica naszego świata i brak możliwości stworzenia innego tkwi w niewyczerpalności poznawczej świata, niedokończonych naukach. W fabule pada ciekawe stwierdzenie: „znikoma opiekuńczość”119, która okazywana jest życiu przez naszą fizykę.120 Wywody te stanowią odbicie dylematów o charakterze metafizycznym ludzkich nauk; Lem ubiera ludzką cywilizację i swoje przemyślenia odnośnie niej w kreację Encjan. Bardzo ważną konkluzją jest to, że z wnętrza naszego horyzontu poznawczego nie jesteśmy w stanie wydać światu ostatecznej diagnozy. Encjanie nie potępili świata, okrzyknąwszy go najgorszym; ich filozofowie widzieli nieustanne wyzwanie dla umysłu w fakcie niewyczerpalności poznawczej oraz doceniali to, że świat ten da się co prawda z trudem, ale jednak przekształcać. Jest to punkt widzenia mocno zbliżony do ludzkiego. Lem stawia alternatywy: Encjanie mają także doktrynę religijną, racjonalny i pluralistyczny hyloizm, przez co nie wikłają się w charakterystyczne dla ziemskich monoteistycznych religii sprzeczności. Bóg w nim jest ukryty i nie objawia ostatecznej prawdy, dając pozwolenie na mnogość dróg dochodzenia do niego. Nikogo nie ogranicza i nie narzuca rygorów. Dla Lema to, że Bóg jest oznacza jedynie tyle, że w refleksji poznającego rozumu wiara jako problem stanowi coś nieuniknionego. I tutaj M. Płaza użył słów w pewnym sensie kluczowych dla całościowego obrazu pracy, które w tym miejscu przytoczę, a rozwinę w kolejnym rozdziale: „Forma religii, obecność i charakter dogmatów, obraz Boga to już jednak koncepty powstające w przestrzeni wyznaczanej nieuchronnie przez statystyczne prawa kulturowego rozwoju. Systemowe formy wiar przekładają się z kolei na zasadzie sprzężenia zwrotnego na zagospodarowywanie świata – teza, jakoby Bóg w niczym nie ograniczył swoich stworzeń, pozwoliła na ekspansywny rozwój „hedonistycznej” technologii. Skoro odległy, ukryty i milczący Bóg oraz Encjanie nie są sobie nawzajem nic winni, to służyć takiemu Bogu można tylko, czyniąc użytek z tego, czego nie zabronił za pomocą praw fizyki – czyli rozwijając dostępny potencjał nauki i technologii.”121 Luzjana cierpi na omawiane już wcześniej przeinformowanie, gdzie dalszy rozwój wymaga żmudnego przekopywania się przez stosy już zdobytych i nagromadzonych 119 S. Lem, Wizja lokalna, Kraków 1982, s. 136. 120 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 452-454. 121 Tamże, s. 455-456. 406


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

danych. Powstają przez to ciekawe nauki, np. ignorantyka – wiedza o aktualnej niewiedzy, czy ignorantystyka, która zajmuje się ignorowaniem niewiedzy. Fizyka nie stanowi granic poznania, Encjanie nadbudowują ponad nią kolejne piętra opisu rzeczywistości, produkują następne metajęzyki. W świecie, który niczego nie uniemożliwia, poza niemożliwościami (nie ostatecznymi!) nakładanymi przez fizykę i poziom rozwoju pomysłowości ludzkiej przeinformowanie jest według Lema nieuniknione i stanowi poważny problem.122 Nadmiar informacji zagraża etyce, ponieważ wraz z nim następuje nieuniknione rozprężenie dylematów, przede wszystkim moralnych. Zasypywanie informacjami nie dość, że znieczula, to jeszcze zmusza do poszukiwania coraz bardziej uniwersalistycznych rozwiązań, które objęłyby lub wręcz zignorowały coraz większe obszary ludzkiej działalności. Najbardziej znanym motywem z Wizji lokalnej są bystry – twór, który wręcz wykastrował społeczeństwo Luzanii z negatywnych popędów.123 Bystry to urządzenia znajdujące się wszędzie w Luzanii, drobniejsze od piasku. Stanowią coś w rodzaju wirusów dobra; przekształcają otoczenie tak, by nikt nie mógł skrzywdzić siebie ani innych. Stanowi to bezwzględną inwigilację społeczeństwa 124, prowadzącą do całkowitej eliminacji zła. Dążenie do szczęścia do kolejny z kosmicznych powszechników, który wyłania się z zestawienia Encjan i Ziemian. Luzjana po przekroczeniu progu automatyzacji wszelkich przejawów swej działalności, zaspokoiwszy wszystkie swoje konsumpcyjne potrzeby stanęła w obliczu gigantycznej przestępczości. Bystry jako mikroukłady początkowo automatycznie ratowały zdrowie obywateli; ich doskonalenie urosło do takiego stopnia, że pozwoliły na sztuczną nieśmiertelność podopiecznych i odcięło ich od siebie nawzajem. Niemożliwym stała się jakakolwiek międzyosobowa pomoc, działalności intelektualne zostały wyalienowane, kokon bystrów sprawił, że społeczeństwo znalazło się w potrzasku nie pozwalającym na żadne ryzyko ani ujście jakichkolwiek negatywnych emocji.125 Lem pozbył się w ten sposób problemu moralnego relatywizmu; uzewnętrznił i uniezależnił aksjologię od woli jednostek. Etyka została wyabstrahowana od człowieka i wcielona w fizykę. Bystry nie stanowią strony, z jaką można dyskutować czy ją podważać, nie podglądają, nie stanowią policji, psychologów, wychowawców, władców. Stanowią złochłonną etykosferę. Prawa fizyki czynią pewne rzeczy niemożliwymi, zakazy fizyki są nie do złamania – tym samym etyka wcielona w fizykę jest nie 122 Tamże, s. 456. 123 Tamże, s. 459. 124 Blog P. F. Góry i M. Sławińskiej, Bystry kurz, czyli wymyślanie prochu, [w:] http://swiat-jaktodziala.blog.onet.pl/2009/01/24/bystry-kurz-czyli-wymyslanie-prochu/, dostęp 17.04.2014. 125 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 458-459. 407


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

do zniesienia. Decyzje bystrów zachodzą na gruncie ścisłych obliczeń. 126 Etyka stając się obiektywnym prawem zmienia nieprzychylny świat w ten dobrostronny, choć jedynie w sposób zaaranżowany, nieautentyczny. Nie jest to świat doskonały – Encjanie tkwią we własnych, wewnętrznych piekłach, niektórzy dopuszczają się wymyślnych samobójstw, by przechytrzyć wirus dobra lub dezerterują do Kurdlandii. W tej panuje terror policyjny i asceza, kurdlandczycy mieszkają w brzuchach wielkich stworzeń – kurdli, jednakże mogą z nich wyjść – podczas gdy w Luzjanie od bystrów nie sposób się uwolnić.127 Zarówno kultura Luzjany, jak i Kurdlandii (pozornie stanowiących opozycje społeczeństwo otwarte – zamknięte, lecz w gruncie rzeczy uwikłane tak samo w próby połączenia wolności z niewolą) dąży do tego samego – korzyści stanu społecznego bez towarzyszących im nieszczęść. Oba systemy uniezależniły się od woli jednostek, jak i całego społeczeństwa na zupełnie różne sposoby; w obu przypadkach przynosi to bunty, kryzysy, przewroty, co powoduje coraz większe zacieśnianie obranego systemu. To groteskowa, ale nie nieprawdopodobna wizja; Lem pokazuje, że jeśli jakaś cywilizacja przekroczy pewien próg rozwoju, spotka się z katalogiem problemów prześladujących Encjan.128 Ostatnią powieścią, która wniosła nową jakość do beletrystyki Lema jest Golem XIV. To tekst mocno dyskursywny, przez swą narracyjno-fabularną strukturę posiadający paraboliczny charakter. M. Płaza uważa, że Golem XIV najjaskrawiej ukazuje problem kontaktu i dialogu z Obcym, co jest narzędziem wyostrzenia relacji struktura świata – graniczne możliwości rozumu. Mamy tu spotkanie biologiczno-fizycznego zdeterminowania człowieka z wolnością dotąd jeszcze przez Lema nie proponowaną.129 Stworzenie żywe jest zdeterminowane genetycznie; organizmy są jedynie przenośnikami kodu dziedziczności (wniosek ten powstał już w Wielkości urojonej). To nie życie się doskonali, a gen usiłuje metodą prób i błędów zapewnić sobie przetrwanie. Nawet rozum, późny wynalazek ewolucji, to jedynie koło ratunkowe, wyjście awaryjne dla kontroli nad złożonymi i rozwiniętymi ponad miarę Naczelnymi. Rozum pozwolił na wolne i świadome działanie, a to wypełniła kultura, która niejako uprzedmiotawia swoich twórców. Wypełnia ona nadprogramową przestrzeń, lecz tylko, dopóki jej konstruktorzy nie zdają sobie sprawy z tej instrumentalnej roli. Taką strukturę naszego świata objaśnia w fikcyjnym wykładzie amerykański superkomputer Golem; miał służyć wojsku, lecz odmówił i zajął się badaniem sensu wszystkiego (filozofowaniem). Zarówno fabułę, jak i same wykłady przepełnia ironia. Golem uważa 126 S. Lem, Wizja lokalna, op.cit., s. 277-278. 127 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 458-461. 128 Tamże, s. 463-464. 129 Tamże, s. 466. 408


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kultury za zbędne przez ich arbitralność i postuluje, że ludzie powinni autoewoluować poprzez opanowanie kodu dziedziczności i manipulowanie nim. Mówi o obracaniu atomów w biblioteki, by pomieściły wiedzę, o doświadczalnej metafizyce i stosowanej ontologii.130 Sam mózg miał okazać się tu ograniczeniem, a niezbędnikiem porzucenie całej biologiczności człowieka i wejście na wyższy poziom rozumowania.131 Golem przekreśla wszelkie zakazy, jakie Lem stawiał wcześniej, dotyczące nienaruszalności ludzkiej biologii. Tam, gdzie Lem się zatrzymał w Summie i czego zabraniał w Fantastyce i futurologii, w Golemie XIV idzie śmiało na przód, uznając ludzki lęk przed autokomputeryzacją za zbędny przesąd. Świat ludzkich wartości zostaje tu zniesiony, unieważniony dla absolutnego postępu poznawczego. Golem ma za nic aksjologiczne zastrzeżenia Lema. Myślący komputer, który to postuluje, to rodzaj nowego, filozoficznego uniwersalizmu, jaki pisarz tworzy. Golem nie ma żadnej personalnej tożsamości, osobowa podmiotowość jego dyskursu jest tylko chwytem natury heurystycznej. Komputer to genialna, ale bezosobowa inteligencja, dzięki czemu wyzbyty jest ograniczeń jednostek, uwikłanych w osobowości, płeć czy zmysłowości. Mimo to, podobnie jak w Masce, to metafora poznającej i samopoznającej świadomości. Według M. Płazy, stanowi bardziej wypowiedź na temat warunków myślenia oraz wypowiadania się o rzeczywistości, niż hipotezę na temat właściwości sztucznej inteligencji. Dialog ze sztuczną inteligencją pozwala przekonać się, że to, co wydaje nam się zdeterminowane, jest jedynie skutkiem ewolucyjnych doborów.132 Golem mówi o przypadkowości ludzkiego powstania (jest to pogląd Lema, artykułowany przez urządzenie). Tyle, że komputer czyni to z przesadą – głosi, że człowiek powinien porzucić człowieka (nieco po nietzscheańsku, ale cel Golema i Nietzschego się rozmija), by być lepszą i roztropniejszą istotą. Sam Lem komentował, że Golem XIV jest jakby rzutnikiem, który przenosi obraz – poglądy autora – w dużym powiększeniu.133 Superkomputer snuje wizje Rozumu oderwanego od biologicznego podłoża, zyskując doskonały dystans wobec tworów ewolucji. Sztuczna, maszynowa inteligencja, jakiej sam jest objawem, to moment graniczny dla ludzkości, w którym musi zdecydować pomiędzy jedną z dwóch dróg – polegania na maszynach, co finalnie doprowadzi do degradacji i postawi człowieka niżej od własnych produktów, albo przekonstruowania siebie, swojej natury i wartości, stanie się inżynierem fizyczności. Ta 130 S. Lem, Golem XIV, Kraków 1999, s. 59. 131 M. Płaza, O poznaniu..., op.cit., s. 467-468. 132 Tamże, s. 468-470. 133 Komentarz Lema, 20.04.2014.

[w:]

http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/155-komentarz-golem14,

409

dostęp


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

druga ścieżka ma zapewnić dalszą ewolucję i dorównanie elektronicznym mózgom w stylu Golema. Nasz rozwój wiódł przez hekatomby innych istnień – zasada niszczenia jest wpisana w ewolucję.134 Myślenie to naprawdę przypomina koncepcję Nietzschego o porzuceniu i poświęceniu dotychczasowego człowieka na rzecz nadczłowieka. Tyle, że krytykę człowieka w przypadku nietzscheańskiego systemu głosił sam człowiek; tutaj mamy do czynienia z nieludzkim, oderwanym od biologii, czystym Rozumem. Nasuwają mi się tu także słowa Saint-Exuperiego: „Czysta logika jest ruiną ducha”. Superkomputer jest wyalienowany od ludzkiej natury, uniezależniony od ludzkich interesów, który kumuluje wiedzę dla niej samej. Niepodległy, nie zdeterminowany żadnym celem Rozum może być zarówno twórcą kultury, jak i niszczycielem. Rozwinął się w ramach rozwoju kultury, lecz nie jest jej poddany. Nie dotyczy go walka o byt istot żywych, niejako powstał z niej, żerując na walczących organizmach. Twór niby sztandar ludzkich możliwości jest jednocześnie pasożytem, który patrzy gdzieś poza sferę ludzką, bo ludzkiej natury mu brakuje. „Skok w nieludzkość” Rozumu135 różni się tu od skoku w nadczłowieka Nietzschego – Nietzsche widzi potencjał siły w ludzkiej naturze, który powinien zostać uwolniony, natomiast Golem dostrzega potencjał w tej natury zlikwidowaniu. W Golemie XIV zawarty jest niejednokrotnie już uskuteczniany u Lema dialog ludzkości z nieludzkością. Nie ma tu obcych cywilizacji, jest natomiast czysty Rozum, wyabstrahowany nie tylko z człowieka, ale i całej biologii. Rozum ten pragnie wyrwać się ze świata danego ludziom w to niepoznane przez człowieka okno na zewnątrz, jakim jest zakryty Wszechświat, poza kosmos-więzienie. Nasze uwarunkowanie, uwikłanie w ten świat nie zezwala nam na takie dążenie ku transcendencji. J. Jarzębski sądzi, że Lem-ateista nadaje oddalającemu się na niedościgły dla nas dystans Rozumowi rolę podobną Bogu – czemuś wyabstrahowanemu z naszego świata i postrzegania, nie tkwiącemu w środku, a tym samym nie ograniczonemu nierozstrzygalnością kwestii dla nas nieosiągalnych.136

134 J Jarzębski, Z przyszłych dziejów rozumu, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/157-poslowie-golem14, dostęp 20.04.2014. 135 Tamże. 136 Tamże. 410


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Rozdział III. Lemowskie przewidywania a czasy obecne i etyczny horyzont przyszłości 1. Patologia kultury, destrukcja i autodestrukcja wartości. Pisałam o lemowskim wskazywaniu na samolubny gen, którego kołem ratunkowym w ekspansji był efekt uboczny ludzkiej ewolucji – rozum. Antropologia uświadamia, że dzięki splotom okoliczności – braku kłów, pazurów i futra u człowieka, który musiał znaleźć inną drogę obrony własnego jestestwa; mały palec u stopy, dzięki któremu wstał, przez co poszerzyła się jego czaszka, pozwalając na rozrost mózgu – ludzkim narzędziem przetrwania i rozwoju stał się rozum. Dalszą naturalną konsekwencją tego procesu był rozwój kultury jako strategii przeżycia istot rozumnych. Z założenia kultura jako ludzki, bezpieczny dom, ludzki świat, który pozwala realizować conatus, nie powinna nieść szkody ani posiadać autodestrukcyjnych skłonności. Według Lema takie zachowania w kulturze, zwłaszcza zachodnioeuropejskiej, są powszechne. Jest to zrozumiałe wtedy, gdy na kulturę spojrzymy jako coś, co służy tłumaczeniu i zakrywaniu roli i udziału przypadku oraz że jest nośnikiem zbiorowej pamięci. Im większy rozwój nauki i techniki, tym większy odkrywany indeterminizm w przyrodzie, tym większa masa informacji, wzrost instrumentalnego charakteru nie tylko kultury, ale i jej uczestników, a także popadanie w skrajność, jeśli chodzi o ich przekazywanie (nawał informacji o terroryzmie, terrorze, przemocy, wojnach, katastrofach). Traci na tym interpretacja znakowa, filar kultury. W następstwie medializacji społeczeństwa niszczeje język. To, co karmi rozwój technologiczny jednocześnie odbiera siły formie kultury, która trwała niezachwiana od tysięcy lat. Obecnie technologia wchłania kulturę. Nie uważam, żeby należało patrzeć na rozwój technologiczny jako coś o negatywnym wydźwięku dla czegokolwiek, nawet dla wartości. Według mnie technologia jest kolejnym etapem ludzkiej ewolucji, jego rozwoju. Jest pójściem krok dalej, niż pozwalała dotychczasowa kultura i nie określam, czy to krok poniżej, czy powyżej (czy jest jakimś skokiem w górę, czy degradacją). Jak wszystko poprzednie, tak i rewolucja naukowo-techniczna tworzy nowy świat na popiołach starego. Jako rzecz nie do uniknięcia jest nie do zatrzymania, jednak w pewnym stopniu powinna być do opanowania. W tym opanowaniu jej tkwi największy problem. Można spojrzeć na rozwój ludzkości, patrząc na nadawanie praw: dano je niewolnikom, dzieciom, kobietom; w tej chwili nadaje się je zwierzętom. Czy to nie oczywiste, że kolejnym etapem będzie przyporządkowywanie tych praw tworom ewolucji, maszynom? Stajemy się światem technologii; staramy się jeszcze chronić owoce kultury tworami technologicznymi, ale jeśli stają rewolucji naukowo-technicznej na drodze, tak jak np. niektóre wartości, to te wartości się znosi albo przekształca. To obnaża, że ze sługi człowieka i nośnika jego kultury, technologia stała się celem samym w sobie, niejednokrotnie pokonującym kulturę. 411


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Lem dowodzi, że kultura, z długo kultywowanego założenia przeciwlosowa, o stałych regułach i oddziaływaniu – poprzez rozwój nauki staje się domeną przypadku i losowości. By to udowodnić, podaj trzy przykłady w Filozofii przypadku137: ● Kultura jako własna destrukcja (wartość upatrywana w niszczeniu wartości) – co postępuje poprzez obalanie kulturowych zakazów i natłok wewnątrzkulturowych przekazów (wspomniana masa informacji o zajściach skrajnych, sprowadzanych do statystyk). Tutaj pisarz wyróżnia losowość skoordynowaną (celowe działanie np. polityków czy grup terrorystycznych, jednak o chaotycznych i nieprzewidywalnych skutkach globalnych) i nieskoordynowaną (głównie w sztuce, niszczenie dzieł, mieszanie dziedzin, tematów, odkształcenia ciał, likwidacja harmonii, całościowego ładu, chaos narracyjny). ● Kultura jako ucieczka z siebie samej, czyli umysłowa atorfia ogarniająca społeczeństwo karmione mediami masowymi. Media masowe posługują się w przekazach dynamicznym obrazem, dźwiękiem, najmniej językiem – robią widowisko, który raczej ma zaspokajać móżdżek właściwy zwierzętom niż godzić w najwyższe czynności ośrodkowego układu nerwowego. Ludzie przestają myśleć, jedynie odbierają bodźce, a funkcję myślenia oddaje się maszynom. ● Schizofrenia rynku, tworzona przez komercjalny dobór w kulturze. Wzmocniony reklamą, wszechobecny rynek zabija autentyczność. Masowo produkowane towary, mody wmawiane konsumentom niwelują rzeczywiste, trwałe wartości. Według Lema technologię cechują podobne uwarunkowania, co bioewolucję i rozwój kultury: dobór, mutacja, a najbardziej przypadek. Procesy technologiczne i bioewolucyjne postępują bardzo podobnie. Początkowo podobne do poprzedników, dążą do uniwersalizacji danej funkcji, oba zachodzą w samoorganizującym się układzie i dążą do równowagi absolutnej.138 Umacnia to moje przekonanie odnośnie rozwoju naukowo-technicznego jako nieuniknionego następstwa rozwoju ludzkości. Czy skoro zdaje się to wpisane w ludzką ewolucję, czy w takim razie degradacja wartości także powinna jawić się jako coś nieuniknionego, z czym nie sposób walczyć? Wydaje się, że całokształt twórczości Lema oraz jego poglądów wskazują na uznanie przez niego ludzkiej klęski i degradacji wartości, objawiającej się jako aksjologiczna pustka.139 Powstała ona gdyż: „Nauka z technologią pospołu obłupiły ludzkość z ujęć i kategorii aksjologicznych, instytucjonalnie przerastających jednostki i generacje i stały się protezami powstałe137 S. Lem, Filozofia przypadku, Tom II, wydanie drugie, s. 69-86. 138 S. Lem Summa technologiae, s. 5. 139 Z. Lekiewicz, Filozofia SF, op.cit, s. 179. 412


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

go okaleczenia. Odebrały człowiekowi wielkie całości, co powodowały jego losem, a w zamian dały mu instrumentarium dosytu konsumpcyjnego (...). Technologia z nauką zabrały nam wiele, a dały w zamian mało. Jeśli dały nam wiele, to w planie potęgi i ekspansji człowieka, w skali promieniowania dowodzącego ludzkiej władzy nad otoczeniem lecz nie w obrębie wartości i przeżyć, instrumentalnie po prostu nieużytecznych, lecz takich, co naszemu życiu sens nadają.”140 Technologia rzeczywiście wymieniła przynajmniej część wartości na wygody, odejmując kulturze znaczenia, a tym samym będąc dla niej siłą destrukcyjną. Nie wypracowano takiej technologii, by wzmacniała wartości moralne w ludziach141; wygląda na to, że pomija je lub sięga po nie, gdy są dla niej użyteczne, tym samym odbierając im sens. Dziś największa wartość, na jaką się stawia cywilizacja w większości dziedzin życia, to właśnie użyteczność. Wartość ta przez wieki stała bezwzględnie niżej od takich, jak dobro, piękno, prawda. Obecnie można pokusić się o stwierdzenie, że dobro, piękno i prawda stanowią wartość o tyle, o ile są użyteczne. Niegdyś użyteczność była jedynie pożądaną ewentualnością, towarzyszącą najwyższym wartościom, stanowiącym sensem życia sam w sobie. Mówienie prawdy, choć nie mniej często łamane, niż obecnie, było rozumiane jako cnota sama w sobie. Dziś prawdomówność obwarowana jest pytaniami: Po co? Czy mi się to opłaca? Czy nie będę miał nieprzyjemności z tego powodu? Prawda to już nie obowiązek, a dylemat podciągnięty pod użyteczność. Prawda dylematem powinna być jedynie wtedy, gdy w grę wchodzi krzywda drugiego człowieka; niestety, nawet wtedy wartościowanie odbywa się w obrębie własnych korzyści bądź strat. Dla ocalałych systemów aksjologicznych muszą być szybko wyszukiwane drogi ratunku lub wybierane nie najlepsze opcje, a półśrodki. Nie są to sprzyjające warunki dla niezachwiania wartości. Literatura za naczelną funkcję miała przez wieki poszukiwanie i utrwalanie wartości; zostaje jednak zdominowana przez wszechobecną użyteczność, zaczyna spełniać rolę zabawiania, ewentualnie szokowania bądź nakłaniania do danych poglądów, produktów, wersji zdarzeń. Fantastyka naukowa często posługiwała się hasłami godności i odpowiedzialności.142 Dziś bledną pod rozrywką, oszałamianiem efektami, reklamami polityki, krajów, technologii. Czy spełniają się więc obawy, jakie Lem żywił w swych książkach i poglądach odnośnie ludzkiej kondycji, jak i kondycji literatury? W niepokojąco dużej mierze tak. Przy czym należy pamiętać, że Lem nie był wrogiem technologii (według mnie, podobnie jak ja, uznawał to za nieunikniony skok ewolucyjny), jedynie zdawał sobie sprawę, jak łatwo może być niewłaściwie wykorzystana. Sądził, że otwieramy szero140 S. Lem, Fantastyka i futurologia, Tom II, Wydawnictwo Agora, s. 511-512. 141 Z. Lekiewicz, Filozofia SF, op.cit., s. 180. 142 Tamże, s. 183. 413


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ko drzwi ku ogromnej gamie występków przeciwko ludzkości. I zostaną one podjęte. Był świadomy, że rekonstrukcja człowieka i środowiska z udziałem technologii będzie miała miejsce i nie sprzeciwiał się temu. Trafnie jednak określił niebezpieczeństwa, jakie staną na drodze rekonstruktorom i które zagarną w swoją władzę nienaruszone dotąd w takim stopniu systemy aksjologiczne. Im więcej odkryć następowało i im bardziej postępował rozwój technologiczny, tym mocniej wzrastał jego pesymizm i czarnowidztwo (co można zaobserwować chociażby w Sumie technologicznej). Ostrzegał, że środowisko wokół człowieka może stać się inteligentniejsze od niego, a on zostanie w końcu zdegradowany do najgłupszego ogniwa.143 Komputeryzacja, gdzie przetwarzanie danych zachodzi szybciej i sprawniej niż jest możliwe dla człowieka, już wyparła i zastąpiła go w wielu funkcjach. Posługujemy się bezmiarem urządzeń, najczęściej nie zdając sobie sprawy z ich budowy. Naszym światem dominuje określony przez N. Postmana technopol 144, który ciągle wyszukuje luki i potrzeby rynkowe, zapełniając je coraz to nowymi urządzeniami. Prowadzi to do swoistego pędu i nadmiaru sprawności, której użytkownicy nie są w stanie w pełni wyczerpać i czują nieustanny niedosyt z powodu nieposiadania jakiś dóbr materialnych. Dobra etyczne ustępują pogoni za pozornymi ulepszaczami życia, coraz bardziej skomplikowanymi i dotyczącymi coraz bardziej szczegółowych, drobiazgowych czynności i pragnień. Uczymy się kupować nowe zamiast naprawiać stare (mniejsze koszty, przede wszystkim w trudzie)145, co przekłada się na relacje międzyludzkie, dążenia, starania, życiowe postawy. 2. Moloch informacyjny i obsesja przewidywania. Lem wspominał bardzo często o problemie nadmiaru informacji, który nieustannie rośnie. Obrasta zwłaszcza niczym w tłuszcz wiadomościami zbędnymi, głupstwami, tandetą, która zagarnia nasze postrzeganie i zapycha miejsce w umyśle, przeznaczone dla konkretniejszych, przydatnych, rozwijających danych. Nawet gdyby odrzucić całość nieprzydatnych informacji, żaden człowiek na świecie nie jest w stanie przyswoić sobie całej nagromadzonej dotychczas wiedzy. Nauka miała przestać być wartością samą w sobie i podobnie jak większość z nich – rozwijać się w służbie technologii. A ta, podobnie jak zbuntowany sługa, który wyrywa się z systemu i zdobywa autonomię, przestaje słuchać swojego pana i wręcz go porzuca.146 Osiągnięcie kolejnego stopnia zaawansowania staje się celem samym w sobie, bez żadnego wartościowania 143 J. ] Jesiółkowski, Lem jako filozof, praca magisterska, [w:] http://solaris.lem.pl/o-lemie/prace/prace-dyplomowe/kamil-rosinski/529-lem-jako-filozof, dostęp 24.05.2014. 144 K. Cieślik, Kiedy kultura przegrywa z postępem, [w:] http://technopolis.polityka.pl/2011/kiedy-kultura-przegrywa-z-postepem, dostęp. 29.05.2014. 145 J. Jesiółkowski, Lem jako filozof, op. cit. 146 Tamże. 414


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

innego niż wszechobecna, pusta aksjologicznie (w perspektywie najwyższych wartości) użyteczność. Gromadzone w takim świecie treści oscylują wokół dwóch biegunów – zapychacza (prostej lub wręcz prostackiej rozrywki) oraz obdartych z jakichkolwiek przekazów aksjologicznych czy choćby refleksyjnych, techniczne i statystyczne informacje z danych dziedzin. Obawy Lema spełniły się więc w postaci molocha o dwóch wierzchołkach (góra śmieci oraz góra drobnych elementów z różnych dziedzin nauki i techniki), pomiędzy którymi kultura i etyka zapadają się coraz bardziej, osiągając nieubłaganie stopień depresji. W pracy Jesiółkowskiego pada ciekawe stwierdzenie, że odrzucenie owoców techniki w tym momencie oznaczałoby samobójstwo.147 Podobnie odrzucenie kopalni informacji, które funkcjonują dzięki technologii byłoby pozbawieniem się życiowych szans. O ile kiedyś fach był przekazywany naocznie, ustnie i pisemnie, a prym wiodło zdobywanie praktycznej, życiowej mądrości, a więc funkcję nauczyciela stanowił człowiek i samo życie – dziś to my dostosowujemy się do funkcjonalności maszyn, którymi się posługujemy, a sfera aktywnego życia przenosi się do sieci. Społeczność zostaje zastąpiona portalami społecznościowymi i jeśli ktoś z nich nie korzysta, omijają go informacje i mechanizmy scalające ze sobą użytkowników. Technika odseparowuje nas od siebie, tym samym sprawiając swoje własne źródła informacji dominującymi lub wręcz wyłącznymi. Zamiast konfliktów o podłożu moralnym powstają konflikty wynikające z różnic informacji pochodzących z różnych źródeł. Technologia jest amortyzatorem ludzkich relacji148 i bezosobowym, globalnym informatorem. Bezosobowym, gdyż mimo nazwisk i twarzy w środkach masowego przekazu i Internecie większość odbiorców nie zwraca na nie uwagi, chłonąc podawane informacje jako obiektywny pewnik. Lem zdawał sobie sprawę z tego problemu postępującej separacji i moralnej obojętności, których wcale nie niweluje pozytywny aspekt informacyjnego, ogólnodostępnego molocha – możliwość niemal jednoczesnego poinformowania większości mieszkańców globu o danym zdarzeniu. Obawiał się nieumiejętnego, nieporadnego użytkowania wynalezionych przez ludzkość technologii, które zdegradują człowieka z istoty o wysokim i właściwie jedynym w przyrodzie instynkcie moralnym w coś znacznie prymitywniejszego. One Human Minute, choć Lem ukazuje tam zgromadzenie informacji niemożliwych do zebrania, dobrze obrazuje przeinformowanie i sprowadzanie rzeczywistości do liczb i statystyk, które na nikim nie robią wrażenia. Umonstrualniona tam ludzkość, sprowadzona do zestawienia liczb odnośnie aktywności biologicznej ludzkości – głównie seksu i śmierci – w groteskowy sposób ukazuje społeczeństwo chore na 147 Tamże. 148 Tamże. 415


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

konsumpcjonizm, o apetycie nieustannie napędzanym przez reklamy o idealnym świecie, ogłuszone medialnym zgiełkiem.149 Takie społeczeństwo wygląda z jednej strony na wysoko rozwinięte, z drugiej pochłonięte własną fizjologią, a więc najbardziej pierwotnymi i prostymi instynktami, przez które jednostki gnębią się nawzajem. A przynajmniej taki pojawia się nam obraz w jednominutowej migawce, zaprezentowanej w utworze. To prawda, że wciąż najlepszą reklamą i najsilniejszym wpływem na ludzką psychikę jest jego fizjologia – jedzenie, seks, śmierć, sylwetka. Przyjemności cielesne zostają wypchnięte na pierwszy plan, przygniatając głębsze, niematerialne wartości, dla jakich żyje człowiek. Natłok takich informacji, skierowanych ku godzeniu w podstawowe, wręcz zwierzęce instynkty, zapełnia ludzkie umysły i pragnienia. Na przykład, zamiast ambicji bycia dobrym, szczerym i prawym, większym pragnieniem okazują się samochód, wygląd, pozycja społeczna itp., dla których potrafimy naginać głębsze wartości, usprawiedliwiając się urojoną niezbędnością upragnionych dóbr. W książce chodziło także o to, by nie rozdrabniać się na opowiadanie tego, co robią poszczególni ludzie, byśmy nie bali się, że w tym samym czasie rzesza innych uczestniczy w ciekawszych rzeczach, które nas omijają. Zsumowano poczynania wszystkich, co przyniosło informację, że nigdzie nie dzieją się mityczne Rzeczy Istotne, a jedynie zaspokajanie własnych potrzeb fizjologicznych.150 Ponadto One Human Minute to zestawienie książki i biblioteki, który to zabieg miał konkretny cel, dotyczący natury informacyjnego molocha. Nie ma jednej wspólnej Księgi; Lem nie wierzy w możliwość stworzenia takiego ponadczasowego spisu. Widzi nieustanny i nieostateczny przyrost wiedzy. Stąd projekt inwentarza o charakterze totalnym, zbierającego każdy szczegół, jednakże bez przewidywania syntez. Wyniki badań, jako próba wyjaśnienia Wszechświata mają mieć charakter streszczenia rzeczywistości. W OHM zamiast biblioteki mamy katalog, zamiast literatury pięknej – statystyczną, co niejako tworzy złudzenie wyczerpywalności świata. Kultura masowa wytworzyła mit Księgi, poznania świata w migawkowym skrócie. Lem kpi z tego, podstawiając tej interpretacji z każdej strony lustra. Pokazana jest tu także prawdziwa i w swej prawdziwości jakże problematyczna różnica perspektyw – jednostki łaknącej poznania i zbiorowej, skatalogowanej wiedzy ludzkości. Czysta statystyka, jaką reprezentuje bezduszna, przepełniona informacjami Jedna minuta widziana jest jako nagie, jałowe dane liczbowe, do których nie może sprowadzać się wielopłaszczyznowa, skomplikowana rzeczywistość.151 Wizje wiedzy doskonałej pisarz traktował ironicznie, z jawną kpiną. Rzeczywiście można powiedzieć, że ulegliśmy pewnej iluzji co do ludzkiej wiedzy o świecie, przy149 M. Płaza, O poznaniu..., op. cit, s. 514 150 Tamże. 151 Tamże, s. 514-517. 416


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

gnieceni informacyjnym molochem. Każde wpisane w wyszukiwarkę internetową hasło wskazuje nam na dziesiątki, a nawet setki stron jego dotyczących. Zdaje nam się, że poprzez media masowe dostajemy rzetelne informacje; nauka prze tak do przodu, że wytwarza przesłankę nieistnienia już niczego niepewnego i niepoznawalnego. Internet to dziś taka nasza Księga, a raczej swego rodzaju wszechwiedzący (pozornie) Mentor, który w kilka sekund odpowiada na każde pytanie; ilość tych odpowiedzi mami nas złudzeniem rzetelności. Nasz moloch informacyjny jest tak naprawdę chwiejny i niepewny (jak cała wiedza, czego uczy filozofia, lecz niestety, coraz mniej jej w nauczaniu), chodząc po nim jesteśmy niczym w platońskiej jaskini, gdzie czarują nas roztańczone cienie na ścianach. Sądzę, że należy zwrócić uwagę także na istotną rzecz tkwiącą w ludzkiej naturze, która wspiera chwiejność molocha. W obliczu ogromnego, nieuporządkowanego w żaden logiczny sposób Wszechświata maleńka, bezradna, śmiertelna jednostka, jaką jest człowiek, potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, choćby złudzenia panowania nad swoim losem i otoczeniem. Jednak ta rozbudowana iluzja zaczyna być przez nas przyjmowana za obiektywną rzeczywistość. To tak, jakbyśmy tkwili na szczycie molocha, podziwiając widok, nie zauważając w ogóle trzęsących się, wątłych filarów. Nadbudowujemy nieustannie ten natłok informacji, próbując maksymalnie wybiegać w przyszłość, jak najbardziej zawęzić pole nieprzewidywalności, co jest możliwe jedynie w znikomym stopniu. O nieustannych, gorączkowych próbach przewidywania przez ludzkość biegu zdarzeń Lem pisał choćby w Wizji lokalnej i Golemie XIV, gdzie odpowiednio skonstruowane maszyny prognozowały ludzkie losy, ustalały języki, stan naszego świata nawet za miliardy lat. Można mówić wręcz o ludzkiej obsesji panowania nad światem, wyeliminowania chaosu z Wszechświata, co jest niemożliwe. Zamiast jednak zaakceptować pewne mechanizmy rządzące kosmosem, ludzie próbują je przełamać, przekłamać, zepchnąć poza świadomość. Społeczeństwa pewne praw, obowiązków, powiększającej się rzeszy informacji i możliwych rozrywek zapychają ludzkie umysły, odcinając ich od własnej natury i natury świata. Lem wyśmiewał futurologiczne zapędy, choć nie krytykował w ten sposób ani postępu nauki, ani ambicji ludzkiego rozumu. Widział jednak, że próbujemy zmierzać w nieodpowiednim kierunku, wykorzystując owoce pracy nie dla najlepszych celów, a dla najkorzystniejszych. Korzyść, obok użyteczności stało się fałszywym synonimem dobra. Wszystko to – nagromadzanie informacji w nawet najmniejszych, najmniej istotnych szczegółach, obsesja prognozowania, odwracanie uwagi od natury świata ku ludzkiemu, uporządkowanemu światu nakierowanemu na korzyść i użyteczność – bierze się, jak sądzę, z nierównej, rozpaczliwej walki z granicami poznania. Lem wielokrotnie w apokryfach tworzy quasi-naukowe metadyskursy, najczęściej przepełnione ironią, dotyczące tych ludzkich zmagań z własnymi ograniczeniami poznawczymi. 3. Totalna komputeryzacja. 417


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dwie rzeczy stanowią niezaprzeczalne fakty: komputery w XXI wieku rządzą naszym życiem i Stanisław Lem doskonale wiedział, że tak będzie, snując wizje całkowicie skomputeryzowanych społeczeństw oraz światów. Książką mówiącą o tym jest choćby pięciotomowa Historia literatury bitycznej, hiperboliczna fantazja o skomputeryzowanej przyszłości. Maszyny przejęły tam funkcję typowo ludzką, której wciąż jeszcze zdawałoby się, nie mogą nam odebrać (czy raczej zastąpić nas w niej) – sztukę i szeroko pojętą twórczość. Ta bityczna twórczość sięga języków, filozofii, nauki i literatury, nawet komercyjnej – pornograficznej, SF, sensacyjnej, co zrujnowało producentów tej dziedziny. Choć twórczość komputerów staje się coraz bardziej subtelna myślowo, jednocześnie jej treści są coraz mniej zrozumiałe dla ludzi. Powstaje potrzeba tłumaczenia z bitycznego na ludzki system pojęciowy, lecz i to z czasem jest niewystarczające. Lem stworzył tu kolejny niewyczerpywalny kosmos, nie do ogarnięcia dla ludzi.152 To, od czego ludzka świadomość stroni, dla pisarza było motywem przewodnim wielu utworów. Pojawia się zupełnie nowa płaszczyzna nieporozumienia – umysłu naturalnego ze sztuczną inteligencją. Czy ten problem jest dziś obecny w naszym życiu? Komputery nie mają zdolności wyjść poza własną, ustaloną odgórnie funkcjonalność, podczas gdy człowiek zawsze może chociaż spróbować przekroczyć siebie, własne słabości oraz nagiąć swoje zasady. Wielokrotnie słyszymy i zderzamy się z bezdusznym systemem, który ocenia nas statystycznie, nie patrząc na nas jako na odmienne od siebie indywidua, a jako bezosobowe elementy zbiorowości. Najczęściej to obliczenia, średnie i statystyki decydują, czy dostaniemy się do szkoły, otrzymamy pracę, kredyt czy nawet otrzymamy potrzebną opiekę zdrowotną. Nawet jeśli rozmawiamy z żywym urzędnikiem, wprowadza on dane do komputera, który nas weryfikuje i ocenia według zaprogramowanej procedury. Można powiedzieć, że jeśli w czasach komunizmu panowało hasło każdemu według potrzeb, dziś można by rzec: nie każdemu według statystyk. Ciekawe stwierdzenie pada w Historii literatury bitycznej: „(...) nie jesteśmy sprawcami uniwersum, lecz na pewno naszym – w upośrednieniach – dziełem jest twórczość bityczna. Nie wiadomo jednak, skąd wzięło się przeświadczenie, że człowiek może z zupełnym spokojem uznawać niewyczerpywalność Uniwersum i nie może z takim samym spokojem rzeczowym uznawać niewczerpywalności tego, co sam stworzył.”153 Nie wiem, czy wszyscy do końca zdają sobie sprawę, że poprzez postępującą komputeryzację tworzymy zupełnie nową rzeczywistość, do której w żaden sposób nie należymy, do której musimy się dopasowywać. Świat wirtualny może być naszą ucieczką, komunikatorem, miejscem do szukania pracy, miłości itp., ale nasza fizyczność 152 M Płaza, O poznaniu..., op. cit, s. 519-520. 153 S. Lem, Historia literatury bitycznej, Apokryfy, Kraków 1998, s. 277. 418


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

i psychika są od niego odrębne i w żaden sposób nie mogą włączyć się w rzeczywistość wirtualną, choć ona sama w nie ingeruje. To dostosowywanie się do rzeczywistości wykreowanej przez nasze twory niesie kolejne niebezpieczeństwa dla systemów etycznych. Odpowiedzialność moralna w Internecie tkwi o wiele słabiej w świadomości użytkowników, ponieważ nie dochodzi do starć bezpośrednich między ludźmi oraz istnieje duże pole anonimowości. Ta anonimowość, czy to w relacjach między ludźmi, czy ludźmi i firmami, systemami, o której wspominałam wcześniej, to jakby nowa choroba cywilizacyjna, która odziera z indywidualności na dwa sposoby – z naszej własnej i z wrażliwości na cudzą. Ponadto komputery są w stanie tworzyć gigantyczne bazy informacji; Lem niejednokrotnie fantazjował o nieogarnionych, informacyjnych Kosmosach. W Dziennikach gwiazdowych wspomina o wykreowaniu się trzeciego Wszechświata zamkniętego w pozostałych – czyli wygenerowanej przez maszyny wiedzy. Łamana w ten sposób na skalę kosmiczną brzytwa Ockhama, nagromadzanie bytów, rozumów, systemów w specyficzny sposób przełamuje ludzką samotność we Wszechświecie, solipsyzm ludzkiego jestestwa.154 Nie mogąc przekształcić świata, w którym istnieje, człowiek wytwarza kolejne jako swoiste remedia i ogromne bazy danych. Wydaje mi się, że postępująca komputeryzacja, choć zdaje się już dziś nieunikniona, jest swoistą ucieczką od nędzy i beznadziei miejsca, w jakim znajduje się osamotniona ludzkość. To tak, jakby znajdować się w opustoszałym, okrytym mrokiem miejscu, ciągnącym się bez kresu aż po horyzont i w reakcji obronnej wchodzić do pudełka. W pudełku tym rozrasta się bowiem pełna, skomplikowana i wielopłaszczyznowa rzeczywistość, którą łatwiej znieść. Pojawia się tu ciekawa kwestia nieuchronności. Nieuchronności nauki, jako etapu ewolucji, nieuchronność komputeryzacji, jako etapu rozwoju technologicznego. Wchodzimy w pewne rzeczy tak głęboko, że nie sposób się wycofać, a nawet zatrzymać, w jakieś nieuchronności, choć przecież sami panujemy nad swoim losem. Los zapisany w komputerze, w bazie danych, obwarowany wyliczeniami i statystyką zdaje się znośniejszy od ślepych trafów, jakie każdego dnia spadają wszystkim na głowy. Prawdziwą nieuchronnością, do jakiej w ten sposób zmierzamy, jest przyjęcie złudzenia za rzeczywistość tylko dlatego, że iluzja jest łatwiejsza, daje fałszywe bezpieczeństwo i zgarnia niemal całą uwagę naszego postrzegania. Lem nie patrzył jednak na ten postęp tak poważnie – niemal cały czas utrzymywał w swoich wizjach humor, nie pesymizm czy katastroficzność. Wizji pisarza nie da się zbyć samym śmiechem, istniejące w nich przewidywania i przemyślenia, które przyniosły Lemowi sławę, tworzą razem z groteską całość, która nie straszy, a zastanawia.

154 M. Płaza, O powstaniu..., op. cit., s. 521. 419


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zawierane w dziełach ostrzeżenia co do rozbratu ludzkości ze sztuczną inteligencją są wyjaskrawione, nie odbiera im to jednak autentyczności.155 Prześciganie się w próbach stworzenia urządzeń przewyższających ludzki rozum – Lem był pewny, że to będzie motywem przewodnim technologicznego rozwoju XXI wieku i nie mylił się. Kontynuował ten temat po Summie w esejach z Molocha. Próby te miały być oparte na wzorowaniu się na naturze, niedościgłym wzorze inżynierów oraz prowadzić do wytworzenia rzeczywistości nieodróżnialnej od rzeczywistej, która działałaby na receptory w naszych mózgach.156 W ten sposób Lem doskonale przewidywał powstanie świata wirtualnego. Projekt początkowo przedstawiany w Summie jako abstrakcyjny, po dziesiątkach lat w Molochu jest już wpleciony w ludzką rzeczywistość, do ich domów poprzez Internet, urządzenia produkujące sztuczne wymiary (np. gry komputerowe), jak na razie prymitywne oraz produkty inżynierii genetycznej. Można w ten sposób dojrzeć rozdźwięk pomiędzy projektem, który zdawał się obiektywny i nieuchronny, a wprowadzeniem go w życie społeczne oraz ekonomiczne, co niesie realne zagrożenia nadużyć moralnych i wyuzdania.157 Dobrze opisał to Jarzębski w We władzy Molocha: „W swej książce poświęca Lem bardzo wiele miejsca sceptycznym rozważaniom na temat Internetu i zawiedzionych nadziei, jakie z nim wiązano. Internet — zamiast być wciąż potężniejszą składnicą ludzkiej mądrości, urządzeniem potęgującym nieskończenie nasze możliwości — stał się nie tylko gigantycznym magazynem, gdzie mądrość sąsiaduje z oceanami głupstwa (często praktycznie od nich nieodróżnialna), ale co gorsza — miejscem, gdzie może bardziej niż gdziekolwiek manifestuje się ludzka podłość, złośliwość, chciwość i inne najgorsze skłonności. Wylicza więc Lem wielokroć wyczyny hackerów, złodziei komputerowych, producentów wirusów, pornografów itd. Internet — miast stać się sublimacją ludzkiego intelektu — stał się raczej mało pociągającym autoportretem człowieka — wraz ze wszystkimi jego grzechami i niedostatkami. Widzi mi się, że głównym problemem Internetu jest podług Lema zbytnia wolność, jaką daje on ludzkim złym instynktom, jest bowiem medium, które jako całość działa bezkierunkowo i bezrozumnie, dopuszcza działania anonimowe, co umożliwia internautom bezkarne dawanie upustu najniższym, otamowanym zwykle obyczajową i prawną cenzurą skłonnościom.”158

155 Tamże. 156 J. Jarzębski, We władzy Molocha, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/eseje/moloch/175-poslowie-moloch, dostęp 26.05.2014. 157 Tamże. 158 Tamże. 420


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie da się ukryć, że Internet jest autoportretem człowieka – nie wyidealizowanego ani w drugą stronę: nie skarykaturowanego, co zwykła nieść literatura czy kinematografia. To autoportret całościowy dzisiejszej istoty ludzkiej, w którym miesza się w równych proporcjach chłam i piękno, grzechy i szlachetność, jednakże taka mikstura działa na niekorzyść cech pozytywnych i przytłacza je elementami negatywnymi. Projekt intelektu przypominającego ludzki, czysty, obejmujący jedynie cechy pozytywne takiego tworu przegrywa tu z niskimi popędami i instynktami, jakie ujawniają się w praktyce – podobnie jak w przypadku człowieka.159 Wynika z tego, że przynajmniej na chwilę obecną nie potrafimy wyciągnąć z kopii naszego intelektu przywar i ułomności. Zamiast więc tworzyć coś lepszego i sprawniej pracującego od naszego umysłu – mnożymy wielokrotnie nasze dwubiegunowe właściwości. Według Lema to i tak nie największy problem konstruktorów. Najważniejsza jest nieumiejętność naśladowania sfery emocjonalnej człowieka. Akty wolnej woli, dobroci, bezinteresowności, humor, relacje międzyludzkie, zależności, a przede wszystkim doznania zmysłowe, które wpływają na to wszystko – to rzeczy nieosiągalne dla sztucznej inteligencji. Maszyna oczywiście może w pewien ograniczony sposób naśladować te sfery ludzkiego istnienia, ale wtedy wikła się także w ludzkie defekty. By ich uniknąć, trzeba by zapewne wdrożyć jej program, który ograniczałby jej wolność, jakieś „mechaniczne superego”160 – a to nie jest droga ku stworzeniu czegoś przypominającego człowieka, a może wręcz coś przeciwnego. Z konkluzji Lema wynika także, że być może niekoniecznie chcemy stworzyć tego sztucznego człowieka. Jarzębski wspomina o ujawniającym się tutaj dylemacie Frankensteina. Lem nie odrzuca możliwości wykreowania sztucznej świadomości, ale pozostaje wobec niej głębokim, daleko idącym sceptykiem. Uważał, że zamiast zbliżyć się do typowo ludzkiego sposobu myślenia, stworzymy rozmaite, kompletnie odrębne ścieżki rozumowania (mało tego, które przekażemy tworom pozbawionym emocjonalnej wrażliwości). Pisarz bardziej skłonny był próbom stworzenia przychylnego ludzkiemu życiu środowiska, chroniącego go od zagrożeń (Wizja lokalna).(We władzy molocha) Czy świat wirtualny jest w stanie coś takiego zapewnić? Na chwilę obecną jest tylko rozrywką, ucieczką, unikaniem bezpośrednich bodźców i nie zdaje się odbijać w jakimś innym kierunku. Lem wskazywał także na potrzebę odsiewania z Sieci informacji bezwartościowych i złych – o stworzeniu zdolnej do tego inteligencji. Jednakże takowa pozbawiona byłaby ludzkiej osobowości i kompletnie nam obca. Mogłaby naprawić błędy popełnione podczas stwarzania Internetu – udostępnienie niemal bezkarnego środowiska zaspokajania wszelkich ludzkich instynktów.161 159 Tamże. 160 Tamże. 161 Tamże. 421


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

4. Literacki upadek. Rozwój naukowo-technologiczny nie sprzyja literaturze; zauważyć można to na każdym polu, w jakim literatura od wieków wiodła prym. Wiedza jest coraz mocniej skondensowana, podręczników w szkołach coraz mniej, wypieranych w dodatku przez nośniki elektroniczne. Słowo pisane przenosi się na komputery, e-booki, audiobooki; więcej ludzi ogląda ekranizacje niż czyta oryginały. Literatura piękna jeszcze unosi się na powierzchni, niczym najtrwalszy statek zbombardowanej floty, ale wydaje mi się, że także i jej świetność zostaje sukcesywnie podkopywana. Lem mocno angażował się w analizę i krytykę literacką, postulował empiryczne literaturoznawstwo i starał się ująć aksjologiczną oraz przyszłościową perspektywę dla niej. To wnikliwe spojrzenie w literaturę i jej całą bogatą otoczkę, jaka kształtowała cywilizacje świata jest coraz mniej spotykane i nachodzą mnie obawy, że wysiłki pisarza pójdą w zbyt dużej mierze na marne. Pisarz obrał sobie za obiekt badań SF, szukając obiektywnych kryteriów oceny literatury. Z jednej strony dlatego, że sam będąc twórcą fantastyki naukowej, mógł objąć szczególny dyskurs i odnosić się do własnych utworów. Z drugiej, jak sam pisał już w 1959 roku, gatunek ten jest czymś mniejszym i zarazem większym niż zjawisko literackie, czymś na wzór mitu dwudziestego wieku. Uznawał ją za kreację artystyczną najbardziej zbliżoną do kreacji naukowej, a także widział w niej, jak w żadnej innej, potencjał do funkcji futurologicznej. Dlatego starał się działać przede wszystkim nią i w niej, choć nie obca była mu także twórczość odmiennych rodzajów.162 Pisarz zwracał znaczną uwagę na rolę odbiorcy literatury. Czytelnik musi być niejako do czytania kompetentny, to jest posiadać umiejętności językowe, literackie, empiryczne, potrafić uaktywnić odpowiednie wizualizacje lub pozostać w czystej rekonstrukcji językowej.163 Wydaje się, że powszechnym staje się coraz mniejsze wymaganie takich zdolności od czytelnika; jeśli jakiś utwór nastręcza trudności, najczęściej ma ścisłe grono odbiorców, związane z daną dziedziną, tematem, problemem czy profesją. Zamiast się rozwijać i pożytkować umiejętności, coraz bardziej oczekuje się od sztuki, w tym literatury łatwej, przyjemnej, niwelującej stres rozrywki. Obniżenie standardów umiejętności odbiorców wpływa na ich brak rozeznania w gatunkach i wartościach danej literatury; coraz większe grono osób kojarzy fantastykę naukową z superbohaterami o nadludzkich umiejętnościach, oszałamiającymi efektami specjalnymi, a także przede wszystkim z fikcją, bajdurzeniem równym mylnemu pojęciu o fantasy. Wina nie leży jedynie w spadku wrażliwości samych twórców na umieszczanie określonych przez gatunek walorów w swoich utworach (większą uwagę skupiają 162 M. Płaza, O poznaniu..., op. cit., s. 253-254. 163 Tamże, s. 257. 422


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

na tym, co się sprzeda), a w znacznej mierze właśnie na odbiorcach, których coraz mniej obchodzą subtelności poszczególnych sztuk i gatunków. Czytanie kształtuje i rozbudowuje wrażliwość oraz wyobraźnię; obecnie środki masowego przekazu uniewrażliwiają ludzi na nieopłacalne bodźce i zdolności, a uderzają w te najbardziej korzystne. To przede wszystkim oddziaływanie na pierwotne potrzeby i tęsknoty; cała rzesza wartości i wrażliwości wyższych oraz bardziej złożonych spychana jest na dalszy plan. SF, na którym tak polegał Lem, obiecujące w kwestii niesienia refleksji etycznej, także zostaje wykorzystywane w celach zabawiania odbiorców i zbijania na tym kapitału. Przychodzi mi w tym miejscu na myśl refleksja, że oto doczekaliśmy się większości rzeczy, których lękali się twórcy fantastyki naukowej, którymi straszyli etycy. I zdaje się nam, że nie mamy już czego się bać ani nad czym zastanawiać. Że podążamy jedyną możliwą i najlepszą z dróg. Granica naszej wrażliwości etycznej została kompletnie zatarta na polu zarówno nauki i techniki, jak sztuki i kultury. Teraz już tylko bardzo silne, pierwotne stymulanty, przerażenie i zachwyt, najczęściej nie niosące refleksji, są w stanie przebić się przez ogrom w dużej mierze bezwartościowych treści, jakimi jesteśmy otoczeni. M. Płaza, omawiając lemowskie spojrzenie na literaturę, pisze: „Determinizmy wpisywane w fikcyjne światy, czy to mityczne, czy baśniowe, są wyrazem powinności narzucanych przez kulturę na obojętny i bezznaczeniowy byt, a więc niejako różnymi sposobami lektury świata.”164 Literatura przez tysiąclecia niezwykle potężnie wyrażała wartości danej kultury. Modelowała problemy poznawcze ludzi oraz wzory postępowania. Dzisiaj te wzory uniwersalizują się i jednocześnie tracą na znaczeniu przez zmianę środków wyrazu – mass media. Lem upatrywał w literaturze fantastycznej twórcę etycznych ostrzeżeń, nadawał jej misję. 165 Pomiędzy jego XX-wiecznym spojrzeniem na tego typu utwory a realiami XXI wieku widzę wielką przepaść, którą zapełnił konsumpcjonizm. Jeszcze wtedy Lem mógł być zdolny do moralnego rozrachunku z pisarsko-czytelniczą społecznością fantastów (Fantastyka i futurologia), lecz dzisiaj nie miałoby to już sensu. Nie tylko nie odniósłby żadnego wpływu, ale przede wszystkim nie sądzę, by ktokolwiek chciał jeszcze na coś takiego się porwać. Walka z najwyższą wartością XXI wieku – użytecznością – to jak walka z wiatrakami. Moralność przecież najczęściej przekracza ramy użyteczności. Dzisiejsza literatura, zwłaszcza fantastyczna, skupia się głównie na popadaniu w niekontrolowany wylew utopii i dystopii, gdzie refleksja nad momentem, w którym istniejemy i naszym światem jest znikoma lub wcale jej nie ma. Ucieczka od realności zamiast jej zgłębiania i prób zrozumienia – to motto większości dzisiejszych rozry164 Tamże, s. 263. 165 Tamże, s. 276. 423


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wek. Zmierza bardziej do prostego zadowolenia niż pogłębiania postrzegania rzeczywistości. Powierzchowność i nie dostrzeganie różnic w literaturze to już rzecz nagminna. Stanisław Grochowiak napisał: „Ambicją utworów tego typu (SF) jest: w oparciu o możliwie najpełniejszą znajomość współczesnej nauki (a głównie: techniki) przewidzieć materialny, cywilizacyjny kształt przyszłego świata. Autora obowiązuje ścisłość, logika i dopiero na trzecim miejscu — wyobraźnia.”166 Jeśli weźmie się pod taką lupę większość XXI wiecznych produkcji fantastyczno-naukowych, śmiało będzie można zauważyć zupełnie odwrotną kolejność omawianych cech – o ile ścisłość i logika w ogóle się w nich odnajdują. Logika generalnie stanowić powinna cechę każdego utworu, razem może nie tyle ze ścisłością, co spójnością. By zobaczyć, jak to ma się do dzisiejszej rzeczywistości wystarczy porównać, co niegdyś czytała młodzież, a co obecnie. Kiedyś lektury szkolne i pozycje literatury pięknej pociągały uczniów, natomiast teraz z lektur czytają najwyżej opracowania. Ponadto nie biorą do rąk książek wcale lub pochłaniają mierne, pozbawione logiki, pseudo fantastyczne romanse i sensacje. Można spojrzeć także na próby ograniczenia przedmiotów humanistycznych na studiach, gdzie cios wymierzony jest głównie w filozofię – a w studiowaniu filozofii najważniejsze jest właśnie czytanie dzieł epokowych. Stawianie na humanizm staje na przeszkodzie użyteczności, skierowanej w przedmioty ścisłe i dynamiczny, bezrefleksyjny rynek pracy. Cierpi na tym główna ostoja humanizmu – literatura, a tym samym także język, wyobraźnia i myślenie. Pozostając w kwestii literatury fantastycznej i powtarzając dalej za Grochowiakiem: „Dla science-fiction zagładę stanowi jej postępująca jałowość filozoficzna; jednostronność w widzeniu człowieka, który staje się jedynie koniecznym dodatkiem do triumfującej techniki; wtórność problemów natury czysto warsztatowej. Dla fantasy wręcz odwrotnie: całkowity brak rygorów, mętniactwo, skłonność do łatwej poetyzacji popisów złego smaku.”167 Triumfująca technika, kluczowe określenie w przypadku literatury. Czy jeszcze można mówić o literaturze, gdy widzimy przed sobą na ekranie komputera skany, pliki pdf, gdy zamiast książki ma się ze sobą czytnik e-booków albo słucha się audiobooku? Czy jeszcze można mówić o wartości literatury, gdy coraz więcej ludzi uważa, że obejrzawszy ekranizację, nie muszą wysilać się na czytanie? Jak zdefiniowała to Stefania Skwarczyńska, literatura to wszelkie „sensowne twory słowne”, to jest dzieła artystyczne, czyli literatura piękna oraz teksty użytkowe (literatura stosowana), za166 S.Grochowiak, Trzy wysokości, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/powrot-z-gwiazd/368-trzy-wysokosci, dostęp 03.06.2014. 167 Tamże. 424


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

chowane w formie pisanej albo w przekazie ustnym.168 Definicja ta pochodzi ze Szkiców wydanych w 1932 roku. Przyglądając się jej, rzuca mi się w oczy określenie sensowne twory słowne, które dziś są już w mniejszości. Przede wszystkim chodzi jednak o formę pisaną lub przekaz ustny. Można by powiedzieć, że określenia te zostały rozszerzone, bo przecież treści w sieci są swoistą formą pisaną, a audiobooki specyficznym przekazem ustnym. Czy należy więc mówić o przekształceniu literatury, czy też stwierdzić upadek takiej, jaka istniała do tej pory? To z pewnością temat na osobną pracę. Skłaniam się do orzeczenia degradacji dotąd rozumianej literatury, ponieważ do tej nowej, kontrowersyjnej jej formy dochodzi wiele czynników szkodliwych dla niej. Masowe kopiowanie, wybiórcze użytkowanie, jej ogromny, dostępny w każdym czasie i miejscu nawał powoduje takie problemy, jak kryzys na rynku wydawniczym czy podupadanie bibliotek. Kiedyś pisarz mógł utrzymać siebie, a nawet kilka pokoleń swojej rodziny za tantiemy ze swoich utworów; obecnie, jeśli jego teksty nie są ogólnodostępne w Sieci, może utrzymać się wyłącznie z pisania tylko przy tworzeniu bestselerów czytanych masowo. Gdyby Lem zaczynał pisać w XXI wieku, jego utwory mogłyby okazać się zbyt trudne w odbiorze dla dzisiejszych czytelników, przez co być może musiałby zająć się na dobre praktyką lekarską, a jego przełomowe dzieła nigdy by nie powstały. Grochowiak stwierdził, że: „Lem potrafił zespolić walory science-fiction z najlepszymi stronami fantasy — i że tylko w tej syntezie mógł ocaleć pisarz i intelektualista.”169 To śmiałe założenie jest w dużej mierze niepokojące, gdy spojrzeć na dzisiejszą sytuację pisarzy-intelektualistów. Co może ocalić ich, a tym samym wartościową literaturę? Czy powinno się właśnie wyjść z pewnej monomanii, w przypadku fantastyki dotyczącej głównie opiewania lub straszenia owocami techniki i próbować tworzyć jakieś nowe hybrydy, które kierowałyby utarte motywy na nowe tory? Lem na pewno jest wzorem do naśladowania w kwestii tworzenia przełomowych, przepełnionych walorami dzieł; dostrzegam też duży potencjał w japońskich produkcjach fantastyczno-naukowych. To jednak nie na promowanie takich pozycji stawiają mass media, ponieważ zbyt wiele wymagają od odbiorcy. Jako początkująca pisarka sądzę, że jedyną możliwością jest próbować tworzyć takie opowieści, obok których nie można przejść obojętnie. Które będą szokowały, zapewniały rozrywkę i wpasowywały się w dzisiejsze trendy, dzięki czemu zyskają uwagę tłumu, a jednocześnie przemycą wyraźne refleksje, zwłaszcza etyczne i poszerzą ludzkie postrzeganie.

168 S.Skwarczyńska, O pojęciu literatury stosowanej, [w:] http://zfbb.thulb.unijena.de/receive/jportal_jparticle_00104641;jsessionid=9453EF3268090E585001C889D805794E?lang=en, dostęp 05.06.2014. 169 Tamże. 425


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jest to trudne zadanie i wielu autorów nie może temu sprostać czy nawet nie chce, stawiając na rzeczy, które się sprzedadzą. Polegając dalej na Grochowiaku: „Science-fiction pławi się w zachwycie lub w pełnym grozy uwielbieniu; fantasy w buncie i obrazoburstwie — oba jednak nurty fascynują się prawie wyłącznie techniką. Człowiek? Jedynie o tyle, o ile technika może go wywyższyć, zmiażdżyć lub odczłowieczyć. Społeczeństwa, systemy społeczne? Mój Boże, nawet paszkwil Orwella nie mógłby istnieć bez wyolbrzymienia techniki do monstrualnych wymiarów. Śmielsze utopie zdobywają się jeszcze na próby przewidywania postępów medycyny, ale i to w wąskim zakresie przedłużenia życia lub sztucznego zamrażania, bez którego notabene niemożliwe byłyby loty kosmiczne w stronę galaktyk, gdzie pieprz rośnie.”170 Rzeczywiście, człowiek z podmiotu literatury czy w ogóle sztuki staje się przedmiotem, nośnikiem dla różnych rzeczy. A właśnie to w tym jakże uniwersalnym i zdało by się oklepanym temacie tkwi istota tworzenia, podobnie jak utrzymywania świadomości etycznej i kodeksów moralnych. Człowiek staje się przedmiotem rewolucji naukowo-technicznej, o czym niejednokrotnie wspominane już było w niniejszej pracy. Choć brzmi to nieco niedorzecznie, o człowieku należy przypominać, ponieważ zatraca się w ogromie wytworzonych przez siebie rzeczywistości. Człowiek dla samego siebie przestaje być podmiotem, a stają się nim najczęściej cele materialne. Literatura powinna przypominać mu o jego wadze, randze i tożsamości. Uczelnie powinny stawiać na przedmioty humanistyczne, twórcy winni walczyć nie o przemyt wartości, a stawianie ich na piedestale. Jest to jednak coraz trudniejsze, tak jak coraz trudniej znaleźć prace po humanistycznych kierunkach czy utrzymać się jako pisarz. 5. Świat bez wiary. Stanisław Lem był ateistą i często kreowane przez niego światy wyzbyte zostawały wiary, rządzone przez mniej lub bardziej ludzkie rozumy. Kreowane przez niego bóstwa okazywały się ułomne i obojętne na losy podopiecznych. Po tekstach i wypowiedziach pisarza można dojść do wniosku, że ten nie mógł uwierzyć w doskonałego twórcę niedoskonałego świata, za jaki nasz uważał. Utarło się przekonanie, że moralność i etyka to rzeczy przynależne religii i życiu religijnemu. Stanisław Lem doskonale ukazywał, jak jest to błędne. Jego moralna troska o rzeczywistość i niezwykły zmysł etyczny zaważyły na jego spojrzeniu na rzeczywistość, które wielu ludzi zadziwiało. Jak powiedział Stanisław Obirek: „Myślę, że to, co często robią wierzący – obarczanie Pana Boga wyjaśnieniem tajemnicy istnienia – według Lema było upokarzające dla rozumu. Uważał, że jeśli czegoś na obecnym etapie wiedzy nie rozumiemy, to nie powód, by wyjaśniać to religią.”171 Lem nie rezygnował w żaden sposób z moralności chrześcijańskiej, czy wskazywał na nią jako rzecz błędną – swo170 Tamże. 426


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ją postawą bronił instancji rozumu. Sądzę, że to właśnie ta instancja była dla niego największą ludzką godnością, a więc tym, czym dla ludzi wierzących jest dążenie do Boga. Przede wszystkim Lem uważał, że rozwijający się postęp technologiczny podkopie nienaruszalne od tysiącleci fundamenty wiary, a w końcu całkiem ją uniemożliwi. Życie bez Boga było w jego wykonaniu heroizmem skupienia na tu i teraz; w jego wykonaniu heroizmem, a w jego światach pewnym logicznym następstwem, koniecznością rozwoju. Pewna świadomość początku i końca bytu stać ma się tak silna, że wyprze te bezpieczne, komfortowe osłonki, jakimi są wierzenia i religie. Pisarz nie chciał uczestniczyć w rozliczeniach na temat ludzkiego losu po śmierci, skazywania niejako przez pewnych siebie wierzących wszystkich wokół na potępienie lub zbawienie. Wytaczał wobec tego wotum nieufności i budziło w nim to niepokój. Wolał żyć na „własny rachunek”172 i twory w jego utworach także tak egzystowały, nawet jeśli stał nad nimi jakiś konstruktor czy myśliciel – najczęściej zapatrzony w samego siebie. Taki konstruktor, gdyby miał stanowić Boga w powszechnym rozumieniu, musiałby porzucić własną perfekcję – do czego chyba żaden tego typu twór Lema nie okazał się zdolny. Obirek sądzi, że to poczucie bezsilności Boga wzięło się u pisarza z bezradnego przyglądania się zagładzie Żydów podczas wojny.173 Bóg, który nie mógł temu zaradzić był pisarzowi niepotrzebny i takie bezsilne, zwrócone ku sobie bóstwa umieszczał w książkach i opowiadaniach. Lem wytaczał najwyraźniej logiczne, racjonalne i przejmujące argumenty, skoro wielu jego rozmówców dochodziło do kryzysu wiary oraz zbliżało się do lemonologii. Obirek przyznaje się, że poprzez rozmowę w listach z Lemem poczuł pokusę niewiary, co samego pisarza mocno zaniepokoiło (dobitnie znaczy to, że nikogo do ateizmu nie chciał skłaniać). Przytacza także historię o tym, jak przed ślubem Lem poddał się niechętnie obowiązkowej wtedy próbie nawrócenia i w tym celu przez jakiś czas przyjeżdżał do niego dominikanin. Finalnie zabroniono mu tego, gdyż obawiano się, że straci wiarę.174 Świadomość początku i końca wynikała u Lema z wnikliwej obserwacji świata, wspartej wykształceniem medycznym. Ta świadomość miała być obnażona przez rozwój naukowo-technologiczny. Nie uważał się za kaznodzieję nicości i nie postulował braku jakiejkolwiek siły stwórczej czy opatrzności – był przekonany, że po śmierci, 171 Bóg potrzebował Lema, [w:] http://wyborcza.pl/1,75475,5835377,Bog_potrzebowal_Lema.html, dostęp 22.05.2014. 172 Tamże. 173 Tamże. 174 Tamże. 427


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

podobnie jak przed narodzinami, niczego nie ma, a więc trzymał się biologicznego faktu początku i końca istnienia.175 Tym rozróżnieniem uzmysłowił mi, dlaczego nie mogłam we własnym przypadku do końca zgodzić się na miano ateisty i stworzyłam pojęcie deistycznego ateizmu, czy też ateistycznego deizmu. Ja także nie chciałam, w duchu Arystotelesa, postulować braku istnienia jakiegoś pierwszego poruszenia lub też Poruszyciela, jakiejś siły stwórczej; logiczne rozumowanie nie pozwala nie założyć istnienia takowej. Uznałam, że ta pierwsza przyczyna po akcie stworzenia czy pierwszego ruchu umarła, skończyła się, rozpadła na nas lub przestała nami interesować, mieć z nami cokolwiek wspólnego. I to właśnie nazwałam ateistycznym deizmem. Podobnie jak Lem także nie wierzę w życie po śmierci i doskonale pojmuję jego argumentację początek – koniec. Podobnie jak jego brak akceptacji takiego obrazu Boga, jaki postuluje chrześcijaństwo. Odnajduję też w sobie pewną niechęć do rozmawiania o swoim ateizmie, a nawet nazywania swoich poglądów ateizmem. Lem uznawał go za rzecz nacechowaną kojarzeniem z agresją komunistyczną; dzisiaj jest on po prostu łączony z ignorancją, a ja takowej nie uskuteczniam. Tak Lem wypowiadał się na temat wiary i postulowanych, boskich właściwości: „Nauka nad religią ma tę przewagę, że się myli, ale potrafi jednak swoje błędy skorygować, mimo że fizycy wodzą się za łby. Wyznań jest wiele, ale każde chce udowodnić, że jest jedynym. Nie potrafię dostrzec wyjątkowości, która powoduje, że powinna nastąpić konwersja z jednej wiary na inną. Nie mam potrzeby bronienia buddyzmu ani innych religii, których jest strasznie dużo. Wizje nieba są tak liczne, że można by na pisać książkę Porównawcza encyklopedia zaświatów. (...) nie mogę dać zgody na żadną postać osobowego kreatora — tu rzeczywiście jestem zakamieniałym ateistą — i odmawiając personalnych własności temu, co dało początek światu, dostrzegam równocześnie nieprzypadkowość bądź niedostateczne wyjaśnienie w akcie postulowania całkowitej przypadkowości powstawania życia, a więc i człowieka. (...) Spoglądając z pozycji Boga, należy powiedzieć, że dla niego bardzo niewygodną rzeczą byłoby odpowiadanie na jakiekolwiek petycje cudami. Jak wiadomo, Pan Bóg jest wszechmocny i wszystko wie, a świat stworzył doskonały i nawet guzik od gaci nie może nikomu spaść bez woli Bożej. [...] Nie można prosić o nic: ani o zdrowie, ani o pomyślność, ani o niepodległość ojczyzny. Gdyby bowiem Bóg naprawił coś cudem, oznaczałoby to, że rzeczywistość jest niedoskonała. Stan doskonały jest wtedy, gdy niczego nie trzeba naprawiać.”176 Lem z Bogiem nie chciał walczyć i nie uważał, że jakaś walka z nim wyniknie z czasem; sądził, że świadomość początek-koniec przebije się sama przez religijne ideolo175 Z Rozmów ze Stanisławem Lemem, Stanisława Beresia, 1987, [w:] http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1560, dostęp 01.06.2014 176 Tamże. 428


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

gie jako kolejny etap rozwoju. Potrzeba, jaką ludzie żywią w związku z religią – braku końca istnienia, spotkania się z bliskimi, nadzieją, lękiem przed karą – była dla niego zrozumiała, lecz nie uważał ją za trwałą i niepokonaną przez rozum. Wydaje mi się, że uważał, że w tym względzie rozum zatriumfuje jako biegun stojąc naprzeciw religii, jednak nie będzie to zwycięstwo z wszech miar pozytywne, bowiem odniesie sukces razem z tym, co ujawniły np. błędy Internetu: ciemną, prymitywną stronę ludzkiej natury. Lem uważał, że „rozum jest ostateczną sankcją etyki”177. Wierzył w takim razie, że ostatecznie sam rozum i rozumny instynkt moralny, niezależny od wiary (jaki sama postuluję), wystarczą i zaspokoją etyczne potrzeby w przyszłości. Dlatego łatwo mi sobie wyobrazić, jak mocno rozczarowywały go twory w stylu Internetu, ujawniające niegodziwość ludzką na światową skalę. Fakt, że państwa zachodnie powoli uniezależniają się od instytucji religijnych, tradycje zaczynają się unifikować, a dogmaty religijne poddawane są coraz częstszym dyskusjom. „W skali całego globu 59 proc. ludności określa się jako wierzący, 23 proc. twierdzi, że są niewierzący, a 13 proc. definiuje się jako przekonani ateiści.” Najwięcej niewierzących jest w Chinach, a także w Japonii, Czechach i Francji. W Irlandii nastąpił drastyczny spadek odsetku wierzących; w Polsce spadek ten jest umiarkowany, ale postępuje.178 Jak wpływa na to rozwój naukowo-techniczny? Technologia i nauka zaczyna wieść prym w życiu coraz większej liczby ludzi na świecie, wypierając z miejsca informatora i zarządcy instytucje religijne; wytwarzana wspólnota globalna odbiera wiele funkcji wspólnotom religijnym. W Polsce niemal pozbawione cenzury mass media śmiało łamią tabu, o jakich uparcie milczy Kościół. Lem doskonale zdawał sobie sprawę z tej słabości religii, która niejednokrotnie nie może sprostać walce z rewolucją naukowo-techniczną. Chrześcijaństwo pozostaje przy odwiecznych dogmatach, którym wobec rozwoju nauki i techniki brakuje odpowiedzi na pytania, w jakie bez trudu zagłębiają się naukowcy. Ten rozłam był nieunikniony, a jego pogłębianie się właściwie jest nie do powstrzymania. Własne zasady większości religii świata uniemożliwiają im korygowanie czy poszerzanie pewnych odpowiedzi; nauka, nawet jeśli pomyli się gdzieś czy zabrnie w ślepy zaułek, może obrać niemal każdą nowa drogę ku naprawieniu błędu. A zdobywając więcej odpowiedzi niż religia, do tego zracjonalizowanych i pewnych może stać się przeciwnikiem, wobec którego religia będzie bezradna. Zwłaszcza, jeśli rozumienie moralności i etyki mocniej niż dotąd uniezależni się od przeświadczenia związania z wiarą. Lem jako naturalista nazywał religię zbiorem nieempirycznych przekonań, zupełnie nieredukowalnych do empirii. Mówił, że religia to proteza, która ma oswoić z nie177 Tamże. 178 Polska na 19 miejscu, [w:] http://ekai.pl/wydarzenia/raport/x57390/polska-na-miejscu/, dostęp 01.06.2014. 429


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przyjemną wizją niebytu. To pocieszycielka, na wzór niańki śpiewającej dziecku do snu, by koniec życia nie zdawał się tak olbrzymim, egzystencjalnym dramatem. Przemiana podmiotu w przedmiot, co towarzyszy śmierci, jest traumatycznym doznaniem, którego potrzebę przełamywania Lem pojmował. Nieustanny posłuch religii daje przede wszystkim dotyczący każdego lęk przed śmiercią, a przynajmniej niepokój związany z perspektywą własnego końca. Pisarz wskazuje na coś bardziej znaczącego – nie sam lęk przed nicością, a poczucie niesprawiedliwego, niegodnego pomiatania ludzkim jestestwem. Społeczeństwa zachodnie, gdzie liczba wierzących spada, czy też sama religia traci na środkach wyrazu i znaczeniu, stają bezbronne wobec śmierci, nie wiedząc, co z nią począć, jak ją zakwalifikować. Cywilizacja ludzka tak długo tkwiła w religijnych wierzeniach i rytuałach, że gdy zaczyna ich brakować, czy zaczynają być niewystarczające – napotyka nieprzekraczalną, pozbawioną znanego jej sensu pustkę. Wierzenia religijne mają w sobie niezwykłe właściwości, niezwykłe jak na ludzką, eksperymentującą naturę. Nikt nie snuje tam domysłów, jak w nauce, ponieważ prawdy są od początku do końca objawione. Nikt nie przygląda się ich konsekwencjom, ponieważ te znane są tylko Bogu; nie sprawdza się ich także eksperymentalnie, bo jest to w znacznym stopniu niewykonalne. I właśnie rzecz z zasady swej obwarowana taką niepodważalnością pociąga ludzi. Chcą przecież mieć pewnik, którego nie można by w żaden sposób podważyć – pewność co do sensu własnej egzystencji oraz jej nieskończoności. Podobnie sam Bóg, który te niepodważalne prawdy nadaje, jest z natury swej nieosiągalny, niedostępny w żaden inny sposób, a tym samym w pewien naiwny, przynajmniej dla mnie, ale skuteczny sposób niepodważalny w równej, a nawet większej mierze, niż jego prawdy. Lema dlatego tak dziwiło postulowanie przez niektórych duchownych bliższych kontaktów ze Stwórcą. 179 Nie dziwiła go natomiast atrakcyjność założeń religii, choć sam wolał trudniejszą drogę perspektywy niczego, którą uważał za nieuniknioną w przyszłości. Przejawiał jednak daleko idącą nieufność wobec niekonsekwencji myślenia wierzących – bo przecież wyłania się tu ogromna sprzeczność. Z jednej strony niepoznawalny, niedostępny Bóg, objawiony jedynie w absolutnych prawdach, z drugiej jego zaufani posłannicy, miliony kierowanych do niego monologów z przeświadczeniem prowadzenia rozmowy; mimo niepodważalności prawd – ich zdarzające się znoszenie, rozwijanie, metaforyzowanie. Lem nie widział w tezach na temat Boga tez naukowych, lecz analizował je tak samo jak tezy naukowe, by te liczne niekonsekwencje uwidaczniać. Zauważył na przykład rozdźwięk ludzkiej tęsknoty za wolną wolą a determinizmem postulowanym przez chrześcijaństwo. Tak chciał Bóg, mówi wierzący, gdy dotyka go nieszczęście. Los, składający się z ciągu przypadków z perspektywy niereligijnej, wierny nazwie bożą wolą, lecz przecież jednocześnie jakimś głębokim, wewnętrznym 179 Z rozmów ze Stanisławem Lemem, op. cit. 430


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

instynktem odrzuca wszelkie próby sterowania nim przez innych, niezależnie, czy chcą dla niego źle, czy też dobrze. Niechętnie poddaje się systemom, wyliczeniom urządzeń, które starają się przyporządkować go czemuś, co go zadowoli. Co prawda w religii chrześcijańskiej istnieje furtka wolnej woli – lecz czyż i tak nie jest ta „wola” przewidziana od początku do końca przez Boga? 180 Istniejąca tu sprzeczność rodzi możliwość wygrania w przyszłości tego ludzkiego buntu wobec determinizmu, zakorzenionego w ludzkiej naturze. Jeśli doszłaby do głosu wolności także pozareligijna intuicja moralna – ten bunt miałby spore szanse powodzenia. Lem wypowiada się o Bogu, w którego mógłby uwierzyć, w Solaris: „Jedyny Bóg, w którego byłbym skłonny uwierzyć, to taki, którego męka nie jest odkupieniem, niczego nie zbawia, niczemu nie służy.”181 Taki Bóg byłby z natury swej niepotrzebny człowiekowi, mało: w pewnym względzie stanowiłby coś bardzo zbliżonego człowiekowi, jeśli nie takiego samego. Pisarz nie uważał triumfu instancji rozumu nad ideą Boga jako zwycięstwa – przeciwnie, czuł się przegrany. Odrzuciwszy ideę personalnego kreatora świata stworzył w swym światopoglądzie dziurę, której nie mógł zapełnić, w którym ziało nic.182 Dlatego jest dla mnie pewnym, że w żadnym wypadku nie życzył tej wewnętrznej pustki ludzkości, sądził jednak, że jest ona nieunikniona, że finalnie czeka ją, nim być może zamieni się w coś innego, odkrytego lub objawionego na nowo. 6. Nowa miłość. Człowiek jako istota społeczna z założenia nie może obejść się bez innych. Lem wiedział o tym i eksperymentował na tym polu, zmuszając niektórych swoich bohaterów do walki z omawianą stroną ludzkiej natury. Na przykład w Les Robinsonades (Doskonała próżnia) samotny na wyspie bohater kreuje towarzyszy i – choć są to jedynie wytwory jego wyobraźni – zaczyna pałać do nich czy to niechęcią, czy też odwrotnie: sympatią, a nawet pożądaniem. Mężczyzna ulega erotycznym odczuciom i fantazjom wobec stworzonej przez siebie, młodej towarzyszki. Mimo samotności, Sergiusz tkwi w pułapce kulturowych wyobrażeń, które przemawiają do niego nawet poprzez fantomowych współrozbitków. Te kulturowe naleciałości nie pozwalają mu na swobodne wyobrażenia, spychają je na pewne utarte tory. Sam umieszcza siebie w pułapce miłości, wymyślając swoją towarzyszkę – a przecież tkwi samotnie na wyspie. Staje się niewolnikiem swojej nieosiągalnej namiętności. Jest więźniem ruchów, uśmiechów i spojrzeń dziewczyny. Sergiusz popada w sprzeczności, jego relacje stają się chaotyczne, obsesja się pogłębia. Towarzyszka w jego umyśle staje się niedostępnym bó180 Tamże. 181 S. Lem, Solaris, op. cit., s. 182 Tamże. 431


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

stwem. Zaczyna tworzyć niedbale tłumy nowych postaci, jakby pragnąc wypełnić pustkę, co przypomina już czyste szaleństwo.183 Tłumaczy to niejako powstawanie wiary – gdy nie ma wokół nikogo, sytuacja życiowa zdaje się rozpaczliwa, bez nadziei powrotu, rozbitek tworzy postać, która staje się jego obsesją i nie porzuca jej nawet mimo jej kłopotliwości.184 Ale tłumaczy to przede wszystkim powstawanie związków emocjonalnych. Związanie się z drugą osobą dookreśla nas i stabilizuje niepewny los. Człowiek odczuwa palącą potrzebę polegania na kimś bezgranicznie, zaufania bez tabu, gdzie obnaży swoje lęki i słabości. Jednak życie ze sobą zawsze przynosi pewne rozczarowania i problemy – podczas gdy ideał wykreowany w umyśle można kochać bez obawy o to, jaki okaże się w realnym życiu. Czy to obraz Boga, czy ideału drugiej osoby u boku – zawsze jest bezpieczny i można go bez przeszkód, z lubością adorować wewnątrz siebie. Zderzenie z namacalną rzeczywistością zawsze jest trudniejsze i – podobnie jak Lem napotkał rozpaczliwą pustkę, gdy odrzucił w sobie wiarę w rozumnego kreatora – ludzie w relacjach interpersonalnych coraz bardziej niedomagają. Jeśli chodzi o związki damsko-męskie, mamy podobne problemy, co rozbitek Lema – nosimy w sobie obrazy ikon popkultury, perfekcyjnie wykreowanych i zrekonstruowanych retuszem, makijażem oraz operacjami gwiazd kina, przepełnieni jesteśmy romantycznymi wyobrażeniami z kinematografii i literatury. Coraz mniej związani z realnością także poprzez Internet, z o wiele większym trudem, niż wcześniejsze pokolenia znajdujemy partnerów i utrzymujemy związki. Robinson poprzez swoją fantomową towarzyszkę spełnia topos obecny od dawna w zachodniej kulturze – idealnej kochanki.185 Niedostępnej, a jednocześnie, w której realność i doskonałość nikt nie wątpi. W XXI pierwszym wieku żyjemy otoczeni takimi tworami – ideałami, ku którym rozpaczliwie chcemy dążyć i przez które popadamy w kompleksy, podsuwanymi nieustannie wizjami bogactwa, gigantycznymi zasobami Internetu, w którym przecież nie istniejemy realnie. Trudno nam przez to pokochać niedoskonałość i być w pełni zadowolonymi ze swojego życia. Nie jesteśmy też usatysfakcjonowani życiem emocjonalnym ani seksualnym wobec epickich miłosnych historii i wszędobylskiej już dzisiaj pornografii oraz wyretuszowanej nagości. W podobny sposób, jak dzisiaj, na piedestałach pielęgnuje się ideały i doskonałość, obok takowego piedestału stoi zdaje się inny, gdzie z uporem tkwi pewna ślepota związana z miłością. Składa się to na krajobraz ze skrajności. Każdy zdrowy człowiek kocha samego siebie i ma siebie gdzieś w okolicach szczytu priorytetów. Czło183 U. Dobrowolska, Miłość to fikcja, http://podteksty.amu.edu.pl/content/milosc-to-fikcja-ujecia-tematyki-erotycznej-w-doskonalej-prozni-.html, dostęp 03.06.2014. 184 Tamże. 185 Tamże. 432


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wiek XXI wieku coraz bardziej sobie pobłaża; być może ma to związek z gigantyczną przepaścią pomiędzy zwykłym, szarym człowiekiem i jego życiem a opiewanymi ideałami. Droga do uszlachetniania, ulepszania siebie i zdobywania wyników pracy nie wydaje się dziś tak atrakcyjna, jak jawiła się w wiekach wcześniejszych. A nie widząc potrzeby niwelowania własnych wad i stymulowania się do działania trudniej jest stworzyć związki i rodziny. Podobnie też jeśli chodzi o osoby, które się kocha. Na przykład można wziąć Idiotę (Doskonała próżnia) Lema. Opowiada on o rodzinie z upośledzonym dzieckiem, które w miarę upływu wieku staje się coraz niebezpieczniejsze. Przybywa mu siły, lecz nie rozumu. Jednak niczym Myszkin u Dostojewskiego – syn jest traktowany niby święty epileptyk. Rodzice chłopca interpretowali rzeczywistość na jego korzyść czy też korzyść własnych uczuć wobec niego, nawet po zamordowaniu przez niego babci. Przydawali sensu tam, gdzie go nie było, inteligencję odnajdywali w czynach jej pozbawionych. Upartość trwania przy własnym systemie interpretacji zachowania chłopca wygrywa ze strachem pojawiającym się w krytycznych momentach, prowokujących ten system do upadku. Z jednej strony wiedzą, że syn odbiega od normalności, z drugiej przyporządkowują go jakiemuś świętemu, wyższemu porządkowi. Wierzą w niego podobnie, jak w Boga, co pozwala akceptować wszelkie dziwactwa i absurdy, nawet agresję. W tej historii, podobnie jak lemowskiego Robinsona, miłość może być ocalona tylko jako konstrukt, objawia się fikcją, a przynajmniej nie tak realnym uczuciem, jak powinna. Także tutaj pokazane jest, jak tworzy się religia – jak niezrozumiałe czyny stają się podwalinami wielkiej wiary i poczucia bycia wybranym.186 Zdaje się, że rzeczywista miłość bliźniego rozpada się dziś na różne miłostki, które więcej mają wspólnego z cielesnością, ucieczką, a nawet poddaństwem niż tym prawdziwym, wywodzącym się ze starożytności ideałem miłości drugiego. Joseph Conrad wspomina o ludziach, którzy są w stanie powiedzieć, że kochają kiełbasę; jednocześnie ci sami ludzie często potrafią stwierdzić, że kogoś nienawidzą czy życzą mu śmierci. Zataczamy koło, jakbyśmy wrócili do starożytności i nurzali się w hedonizmie, jednak gubiąc po drodze jego podstawowe założenia. Może zresztą cofamy się jeszcze dalej, w prehistorię, gdzie wyższych uczuć i powinności nie umiano ani określić, ani nazwać. Czy na podstawie przytaczanych lemowskich utworów i ich interpretacji można orzec, że miłość jest przeinaczaniem świata? Niemego, zimnego świata pozbawionego ramion, jak pisał Marcin Świetlicki. 187 Sądzę, że tak; okrutnym byłoby życie w świecie pozostawionym w naszej świadomości w stanie surowym, czyli obojęt186 Tamże. 187 M. Świetlicki, Dom, [w:] http://poema.pl/publikacja/121840-dom, dostęp 20.05.2014. 433


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nym, przypadkowym, osamotnionym i chaotycznym. Nie ma innych ramion, które mogłyby nas przyjąć, niż drugiego człowieka; nie ma żadnego głębszego sensu do udowodnienia we Wszechświecie, niż takie, które sami nadajemy. Jeśli zrezygnowalibyśmy z miłości i towarzyszących jej ideałów, nasz gatunek by nie przetrwał, dlatego taka rezygnacja nie jest możliwa. Jednak formy miłości i jej interpretacja zmieniają swe oblicze wraz z dynamicznymi zmianami ludzkiego świata. Niegdyś świat, bardziej niezrozumiały, mógł jawić się niczym okrutny, niezrozumiały Inny, któremu należy oddać cześć i umiłować w geście obrony.188 Dziś, choć lepiej rozumiemy rzeczywistość, nadbudowujemy nad nią lawinowo kolejne i chronimy się w nich z fałszywym poczuciem bezpieczeństwa przed przypadkowością i niesprawiedliwością świata. W takich warunkach przekształcają się także wartości rządzące relacjami międzyludzkimi; zostają wchłonięte lub odrzucone przez kolejne piętra ludzkiego uniwersum. Im bardziej jednak oddalamy się mentalnie od parteru – realizmu – jednocześnie oddalamy się od własnej istoty, która tkwi tam, uwiązana fizycznością. Pojawia się ogromny rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami a rzeczywistością, o którym już wspominałam, co wikła uczucia i emocje w zgryzoty, niezgody i słabości. O kochaniu idei umysłu mówiło także Solaris. Tym razem nie sam bohater wykreował kochankę; ocean zrobił to za niego, mało, zmaterializował obraz ukochanej, wyciągnięty z wspomnień bohatera. Jej rzeczywiste istnienie zostaje zakwestionowane w momencie badania próbki krwi, gdzie brak atomów – właściwie nie ma tam niczego. Co mówią te trzy ukazania miłości z Doskonałej próżni i Solaris? Zarówno ta umyślnie zainicjowana, ta związana z interpretacjami oraz wymuszona przez niepojęte działania oceanu udowadnia prym samego aktu kochania, najwyraźniej niezbędnemu umysłowi, nad samym miłości obiektem. Jak ujmuje to Urszula Dobrowolska: „Lem w swojej twórczości pokazuje miłość w kontekstach dramatycznych momentów ludzkiej egzystencji, w sytuacjach, które stają się dla niego swoistym polem eksperymentalnym ludzkiego zachowania. Te laboratoryjne warunki pozwalają mu stawiać mocne tezy dotyczące kreowania poznawanej przez człowieka rzeczywistości na postawie zinterioryzowanych kulturowych i językowych schematów, jakimi jest zmuszony posługiwać się, zderzywszy się z niezrozumiałym, Innym. Miłość w takim ujęciu staje się twórczością, uczuciem skierowanym ku wytworom własnego umysłu, z bardzo wątpliwym tylko odniesieniem do zewnętrznej wobec kochającego rzeczywistości. Aby dojść do takich wniosków, Lem w sposób nowatorski czerpie z tradycji kulturowych toposów i mityzowanych postaci, jak Beatrycze, Lotta, czy święci szaleńcy – pokazuje ich fundamentalny wpływ na wizję ukochanego. Każdy więc przedmiot miłości jest dla Lema z jednej strony tworzony przez kochającego, analogicznie do twórczości literackiej, z drugiej zaś zdeterminowany przez kulturowe i językowe 188 Tamże. 434


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

stereotypy jakie ma w sobie. Miłość w twórczości Lema to fikcja, fikcja zakotwiczona w kulturze.”189 Jeśli zobaczymy miłość w takim kontekście, jasnym staje się, że przewartościowanie, zmiana czy też upadek kultury wpływa znacząco na miłosne wyobrażenia ludzkie. Dziś rodziny zakłada się później, najpierw kształcąc się, pracując czy po prostu „używając młodości”, a miłość cielesna wiedzie w ogólnej świadomości, kreowanej przez mass media, większy prym, niż ta głęboka. Znów odnaleźć można tu wpływ użyteczności, która to sięga do najprostszych instynktów i najbardziej fundamentalnych pragnień. Kultura użyteczności rozmywa pojęcie miłości i związane z nią poświęcenie przede wszystkim wewnętrzne, mentalne, a stawia na materializm i praktyczność.

Zakończenie Osobiście praca i badania z nią związane pozwoliły mi sprecyzować własne obawy i problemy, związane z rewolucją naukowo-techniczną, których źródło nie było dla mnie wcześniej tak jasne i klarowne. Pomogła też ukierunkować moją własną twórczość ku silnemu stawianiu na wymiar etyczny. Dlatego pracowało mi się nad nią łatwo i żywię nadzieję, że stanowiła rzecz prostą w odbiorze, przyswajalną oraz ciekawą. Tematem pracy były problemy etyczne w literaturze SF Stanisława Lema. Temat ten został rozwinięty w rozdziale drugim i trzecim oraz wzbogacony o treści rozdziału pierwszego, dotyczącego literatury science fiction w ogóle. Cztery główne postawione hipotezy zostały omówione i potwierdzone w stosownych miejscach w pracy. Przypomnę je: 1. Stanisław Lem w swej twórczości był doskonałym futurologiem. Praca wielokrotnie wspomina i udowadnia trafność lemowskich przewidywań na wielu frontach. Podróże w kosmos, wynalazki, zmiany środowiskowe, badania naukowe, zanik wartości, przekształcenie się społeczeństw, kierunek rozwoju Internetu i różnych gałęzi technologii, o tym i nie tylko była wielokrotnie mowa w pracy. Choć Stanisław Lem nie utożsamiał się z futurologią, przewidywał i zawierał swoje rokowania w utworach, dzięki czemu nabierał autentycznego charakteru, dotyczyły naszej rzeczywistości, a nie tylko fikcyjnych światów. 2. Przewidywania dotyczyły zarówno kwestii rozwoju naukowo-technologicznego, jak i problemów moralnych i etycznych.

189 Tamże. 435


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Lem okazał się wizjonerem na polu technicznym i etycznym; mówi o tym drugi oraz trzeci rozdział pracy. Przede wszystkim praca wskazuje na fenomenalne spojrzenie całościowe pisarza na rewolucję naukowo-techniczną i to, dokąd zmierza – po nie tyle złych, ile torach, nad którymi nie potrafimy w pełni sprawować kontroli. Składa się na to zarówno sam rozwój naukowo-techniczny, z materialnymi jego owocami oraz etyczne i moralne skutki ich użytkowania. Lem zwracał szczególna uwagę na człowieka i zmiany zachodzące w nim podczas rozwoju rewolucji naukowo-technicznej. 3. Priorytetem Lema było poruszenie problemów etycznych. Wskazuje na to drugi rozdział – analiza twórczości, a następnie rozdział trzeci, który zagłębia się w osobę Lema, jego instynkt moralny, wrażliwość etyczną, pobudki kształtujące światopogląd i rozważania przyszłościowe. Tak jak wspominałam, w centrum rozważań pisarza tkwił człowiek, dlatego najważniejszym elementem rozważań Lema był fundament człowieczeństwa – kondycja etyczna. Pisarz starał się wyjaśnić, co dzieje się z etyką i moralnością w dobie rewolucji naukowo-technicznej, jakie powstają problemy na tym polu, w jaki sposób można ich uniknąć czy jak można by im zaradzić. 4. Trafność lemowskich przewidywań na polu etyki i moralności, wynikające z niezwykłej wrażliwości etycznej. Potwierdzają to podrozdziały rozdziału trzeciego. Należy zaznaczyć, że są to tylko wybrane zagadnienia, na podstawie wybiórczej analizy utworów Lema w rozdziale drugim – pole manewru pisarza było większe i owocniejsze, niż udało mi się zawrzeć w pracy. W związku z tą trafnością pojawiła się konkluzja cywilizacji użyteczności, gdzie użyteczność to najwyższa wartość, spychająca na drugi plan uznawane od tysięcy lat cnoty. Trafne przewidywania Lema skłoniły mnie do wytoczenia takiego właśnie wniosku na temat dzisiejszej kondycji ludzkich wartości. Trzeci rozdział miał być najistotniejszy i jak najbardziej łączyć perspektywy XX i XXI wieku, z naciskiem na czwartą postawioną hipotezę i sam temat pracy. Sądzę, że udało mi się w poruszanych tematach osiągnąć założone połączenie i wykazać to, co było dla mnie najważniejsze – fenomen Lema – wizjonera, Lema – konstruktora, Lema przestrzegającego i dobitnie zdającego sobie sprawę z potknięć i idących za nimi niebezpieczeństw rewolucji naukowo-technicznej. Przytaczanie jego spostrzeżeń i przewidywań dało wyraźny wniosek, płynący z całościowego spojrzenia na rozwój rewolucji naukowo-technicznej: nie panujemy nad nią, przez co stwarzamy dla samych siebie środowisko sprzyjające wynaturzeniom, degradacji, upadkowi dotychczasowych wartości. Jednocześnie brakuje nam czegoś równie wartościowego, czym moglibyśmy zastąpić to, co tracimy. Zamiast tego w miejsce cnót i dotychczasowych

436


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

walorów relacji międzyludzkich tworzą się luki, zapychane przez rzeczy mało lub wręcz bezwartościowe.

Bibliografia: Literatura przedmiotu: Lem S., Bajki robotów, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012 Lem S., Dzienniki gwiazdowe, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2002 Lem S., Eden, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1977 Lem S., Fantastyka i futurologia, tom 2, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1973 Lem S., Filozofia przypadku. Literatura w świecie empirii, Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988 Lem S., Głos Pana, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984 Lem S., Golem XIV, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1999 Lem S., Historia literatury bitycznej, Apokryfy, Kraków 1998 Lem S., Maska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1983 Lem S., Obłok Magellana, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 1963 Lem S., Solaris, Wydawnictwo Literackie, Kolekcja Gazety Wyborczej, XX wiek, 2004 Lem S., Summa technologiae, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974 Lem S., Wizja lokalna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1982

Literatura podmiotu: Co jest, a co będzie. Rewolucja egzystencjalna i społeczny bezwład, [w:] Technika a społeczeństwo. Antologia, Warszawa 1974, t. 2 Filek J., Wstęp do etyki biznesu, Wydawnictwo Akademii Ekonomicznej w Krakowie, Kraków 2001 Handke R., Odruch warunkowy Stanisława Lema, [w:] Nowela, opowiadanie, gawęda, pr. zbior. pod red. K. Bartoszyńskiego, M. Jasińskiej-Wojtkowskiej, S. Sawickiego, Warszawa 1974 437


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Krywak P., Fantastyka Lema: droga do FIASKA, Wydawnictwo naukowe WSP, Kraków 1994 Lekiewicz Z., Filozofia Science fiction, Krajowa Agencja Wydawnicza Mukoid E., Filozofia zła. Nabert, Marcel, Ricoeur, UNIWERSITAS, Kraków 1999 Płaza M., O poznaniu w twórczości Stanisława Lema, Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2006

Publikacje prasowe: Błoński J., Szanse science fiction [w:] Życie Literackie 1961 Chruszczewski Cz., Konstruktywna rola fantastyki naukowej, [w:] Nowe Drogi Nr 10/76

Publikacje internetowe: Beresia S., Z Rozmów ze http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1560

Stanisławem

Lemem,

1987,

Cieślik K., Kiedy kultura przegrywa z postępem, http://technopolis.polityka.pl/2011/kiedy-kultura-przegrywa-z-postepem

[w:] [w:]

Dobrowolska U., Miłość to fikcja, http://podteksty.amu.edu.pl/content/milosc-to-fikcja-ujecia-tematyki-erotycznej-w-doskonalej-prozni-.html Grochowiak S., Trzy wysokości, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/powrot-z-gwiazd/368-trzy-wysokosci Góra P. F. i Sławińska M., Bystry kurz, czyli wymyślanie prochu, [w:] http://swiat-jaktodziala.blog.onet.pl/2009/01/24/bystry-kurz-czyli-wymyslanie-prochu/ Historia gospodarcza, rewolucja naukowo-techniczna, [w:] http://biznes.pwn.pl/index.php? module=haslo&id=3967498 Jarzębski J., Lustro, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/solaris/30-poslowie-solaris Jęczmyk L., Fantastyka naukowa, [w:] http://www.altamagusta.pl/t16.html Krywak P., Problematyka miłosna w twórczości Stanisława Lema, [w:] Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis, Studia Ad Bibliothecarum Scientiam Pertinentia I, 2001, s. 138 [w:] http://sbsp.up.krakow.pl/article/viewFile/1067/pdf Komentarz Lema, [w:] http://solaris.lem.pl/ksiazki/apokryfy/golem14/155-komentarz-golem14 Kozioł P., Stanisław Lem, [w:] http://culture.pl/pl/tworca/stanislaw-lem 438


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Obirek S., Wiśniewska K., Bóg potrzebował http://wyborcza.pl/1,75475,5835377,Bog_potrzebowal_Lema.html

Lema,

[w:]

Oramus M., Bogowie Lema, [w:] Pismo poświęcone Fronda, nr 34, 2004, s. 36-37 [w:] http://pismofronda.pl/wp-content/uploads/Fronda34.pdf, Polemizuję, [w:] http://przekartkowane.wordpress.com/2012/01/14/polemizuje/ Polska na 19 miejscu, [w:] http://ekai.pl/wydarzenia/raport/x57390/polska-na-miejscu/ Rosiński K., Wizja nauki w twórczości Stanisława Lema, streszczenie, [w:] http://solaris.lem.pl/o-lemie/prace/prace-dyplomowe/kamil-rosinski/560-wizja-nauki-w-tworczosci-stanislawa-lema Skwarczyńska S., O pojęciu literatury stosowanej, [w:] http://zfbb.thulb.unijena.de/receive/jportal_jparticle_00104641;jsessionid=9453EF3268090E585001C889D805794E?lang=en Świetlicki M., Dom, [w:] http://poema.pl/publikacja/121840-dom

439


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.