Swit ebookow 04 rw2010

Page 1


REDAKCJA Redaktor naczelny: Maciej Ślużyński Sekretarz redakcji: Joanna Ślużyńska Skład i łamanie: Oficyna Wydawnicza RW2010 Zespół redakcyjny: Oficyna Wydawnicza RW2010 Współpraca: Alison, Awiola, Agnieszka Bukowczan-Rzeszut, Chani, Agnieszka Chojnowska, Ciernik, Robert Drózd, Elwira, Aneta Gonera, Anna Kańtoch, Radek Lewandowski, Joanna Łukowska, Kinga Olkusz, Honorata Nowacka, Dorota Ostrowska, Paideia, Anna Packalén Parkman, Robert Plesowicz, P.M.V., Pokrzywnica, Maciej Różalski, Marcin Rusnak, Sardegna, Aleksander Sowa, Wojciech Walicki, Waniliowa, Wiktor Werner, Margaret Willins, Agnieszka Żak, Marta Żołnierowicz, Ewa Żyźniewska.

ISSN 2300-5645

WYDAWCA Oficyna wydawnicza RW2010 Os. Orła Białego 4 lok. 75 61-251 Poznań marketing@rw2010.pl www.rw2010.pl Serdecznie zapraszamy do współpracy wszystkich recenzentów, blogerów, dziennikarzy, autorów, księgarzy i wydawców. Propozycje tekstów lub linki do tekstów należy nadsyłać na podany adres poczty elektronicznej. W sprawach reklamy w magazynie – prosimy o kontakt na podany adres poczty elektronicznej.


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Spis treści SŁOWO WSTĘPNE......................................................................................................5 Maciej Ślużyński: Zrób to sam?................................................................................6 FELIETONY.................................................................................................................9 Robert Drózd: Pomysł na self-publishing, czyli książka Alexa Barszczewskiego. 10 Robert Plesowicz: Ustawa czy ustawka?................................................................16 Anna Kańtoch: Refleksje o pisaniu, tym razem o wydawaniu książek własnym sumptem..................................................................................................................19 E-WYDAWCY............................................................................................................22 Aneta Gonera: GONETA – nowe podejście do e-booków......................................23 RW2010: Sensacja i kryminał – coś dla lubiących się bać.....................................27 UWAGA! KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ!......................................31 WIEŚCI Z RYNKU.....................................................................................................35 Robert Drózd: Wodoodporny czytnik!....................................................................36 Honorata Nowacka: Kindle, iPhone, Macbook i... ebook – o czytnikach...............38 Margaret Willins: Okiem czytelnika, czyli świetny wynalazek..............................41 NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI.......................................................................................43 Premierowe tytuły oraz zapowiedzi WIOSNY 2014...............................................44 RECENZJE..................................................................................................................49 Awiola: Kryminalna 13, czyli trzynastu gniewnych................................................50 Agnieszka Chojnowska: Choć mnodzy wciąż to z Tobą robią, wszak każdy robi to inaczej......................................................................................................................54 Dwugłos, czyli Nieznajomi w parku Joanny Łukowskiej w dwóch odsłonach recenzenckich.............................................................................................................56 P.M.V.: To ludzie napełniają swoje domy szczęściem lub goryczą.....................56 Elwira: Brzemię trudnego dzieciństwa................................................................57 Sardegna: Gra o duszę – potok emocji i erotyzmu..................................................59 Chani: Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy...........................................................61 3


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Bukowczan-Rzeszut: Niebo różowe nade mną.....................................64 Elwira: Świat Jonasza? Nie dla wstydliwych..........................................................66 Paideia: W pełnym biegu – ta książka absolutnie nie wpasowała się w moje założenia............................................................................................................................68 Marta Żołnierowicz: Truskawkowa przygoda.........................................................70 WYWIADY.................................................................................................................72 Ewa Żyźniewska: Wywiad z Katarzyną Woźniak...................................................73 Wiktor Werner: Wywiad z Marcinem Rusnakiem...................................................80 SELF-PUBLISHING...................................................................................................86 Aleksander Sowa: Jak opublikować swojego e-booka w Amazon Kindle Store....87 Aleksander Sowa: Jak opublikować swojego e-booka w Smashwords..................95 Wojciech Walicki: Self-publishing – co to za zwierzę i jak się na nie poluje?.....103 Alison: Cyber – intrygującą mieszanką cyberpunku, kryminału i thrillera...........105 Ewa Chani Skalec: Polska silna – jedynie historia czy może jedna ze ścieżek przyszłości? Rodzime sf daje nadzieję.........................................................................107 Ciernik i Pokrzywnica: Marcin Rusnak Opowieści niesamowite.........................109 OPOWIADANIA......................................................................................................113 Dorota Ostrowska: Studnia....................................................................................114 Marcin Rusnak: Farid Tkacz i latający dywan......................................................123 Radek Lewandowski: O tym, jak tygrys szablozęby pożarł moją przyszłość.......156

4


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SŁOWO WSTĘPNE

5


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Maciej Ślużyński: Zrób to sam? Głównym tematem tego numeru naszego kwartalnika jest self-publishing, czyli postaramy się poruszyć ogół zagadnień związanych z samodzielnym wydawaniem ebooków. Inaugurujemy tym samym powstanie odrębnego działu poświęconego w całości zagadnieniu self-publishingu, i witamy w naszym redakcyjnym gronie Macieja Różalskiego, który będzie tym właśnie działem zawiadywał. O samym zjawisku w bieżącym numerze wypowiadają się znacznie lepsi ode mnie specjaliści, w dużej mierze – praktycy i praktykujący, więc zachęcam do uważnej lektury i odsyłam P.T. Czytelników do poszczególnych tekstów. Ja tylko chciałbym napisać, co – według mnie, choć nie jestem w mojej opinii odosobniony – stanowi największą, najpoważniejszą wadą polskiego self-publishingu. I od razu dodam, że nie ma wyjątków, a ja wyjątkowo nie zamierzam być ujmujący i miły, czyli taki, jaki jestem na co dzień. Dlatego piszę wprost: polski self-publishing jest wyjątkowo złej jakości. Nie mam na myśli technicznych aspektów przygotowania tekstu, owych magicznych konwersji, dzięki którym dokument tekstowy, powstały przy pomocy edytora tekstu, da się „odtworzyć” na czytniku lub urządzeniu mobilnym. W Autorach publikujących w tym trybie liczne i wierne grona akolitów wytworzyły bowiem przekonanie, iż są artystami skończonymi, jednostkami uformowanymi oraz idealnymi i że nic, ale to absolutnie nic, nie muszą robić ze swoimi tekstami – wystarczy je „wrzucić do neta”, a nowi wierni wyznawcy na pewno się znajdą. Opinię tę nader chętnie przyjmują do akceptującej wiadomości owi Autorzy, bo jest im miło i jakby zwalnia ich to od dalszej pracy nad jednym konkretnym utworem. Można iść dalej, zbierając po drodze laury i pochwały. A jako ktoś ośmieli się skrytykować – „to się czepia”. I dlatego właśnie polski self-publishing tak daleki jest od doskonałości. Nasz zespół redakcyjny wychodzi z założenia (słusznego założenia – dodam bez wahania), że każdy tekst wymaga redakcji. A jeśli piszę, że każdy, to wiedzcie, że mam na myśli nie tylko tekst powieści, opowiadania, bajki dla dzieci czy artykułu, ale także tekst recenzji, felietonu oraz niniejszego wstępu. Mało tego – każdy Autor, publikujący w każdym z możliwych (bądź niemożliwych) trybów, potrzebuje w mniejszym bądź większym stopniu współpracy z doświadczonym redaktorem. A przeważnie – w stopniu większym; znacznie większym niż dany Autor byłby skłonny przyznać. Niestety – i piszę te słowa z wielkim żalem, jako miłośnik języka ojczystego i jako miłośnik czytania wszystkiego, co zostało zapisane – polscy Autorzy z kręgu self-pub ważą sobie lekce fakt, że redakcja i korekta, a także składnia, gramatyka, stylistyka i interpunkcja stanowią nieodłączne atrybuty dobrego pisania. I że bez nich dobre pi6


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sanie nie występuje w przyrodzie, a ich teksty będzie się czytać ciężko, bez przyjemności i z dojmującym bólem śledziony. Lecz tego bólu nie odczuwają wcale przyjaciele, znajomi, bliższa i dalsza rodzina oraz liczni recenzujący blogerzy. Co do przyjaciół, rodziny i znajomych – ja to nawet rozumiem, ale postawa „recenzujących blogerów” jest dla mnie cokolwiek dziwna, a w każdym razie była dziwna do niedawna. Objaśniono mi bowiem parę dni temu, używając argumentów siły w miejsce silnych argumentów, że „blogujący recenzent” to taki sam czytelnik jak ten z rodziny, tyle że ma dostęp do środków masowego rażenia swoim entuzjazmem, z których korzysta do woli i czasami bez opamiętania. Jeśli zatem przyjąć takie kryterium – pełna zgoda, a recenzentów owych zaliczę do grona „krewnych i znajomych Królika” i rozszerzę na nich definicję „rodziny bliższej lub dalszej”. Ale nie tylko ci szatani są tu czynni! Przestanę już krytykować liczne grono bezwarunkowych miłośników prozy radosnej, acz niedopracowanej, gdyż jest ich całe mrowie i mogą wdać się ze mną w bolesną kontrakcję, a tego bym nie zniósł jako człowiek łagodnego serca i takiejże natury. Bo jeszcze dwa czynniki są niemniej ważne dla wytłumaczenia kiepskiej jakości wielu tekstów publikowanych na popularnych platformach służących właśnie do publikowania tychże tekstów. Pierwszy z nich – to technika i technologia, które sprawiają, że publikowanie nigdy nie było tak proste jak w obecnych czasach. Proste i zarazem szybsze niż myśl Lenina, co siłą rzeczy powoduje powstawanie błędów wynikających nie tyle z braku czasu na poprawki, ile z braku ogólnej refleksji nad słowem własnoręcznie pisanym. Drugi – to brak warsztatu pisarskiego. Tylko tyle i aż tyle. I żeby nie było – nie potępiam self-publishingu jako zjawiska, bo według mnie niesie on ze sobą więcej pożytku niźli szkody. Zżymam się za to na dość niefrasobliwe podejście Autorów do swoich tekstów i swoich czytelników. A tego wybaczyć nie mogę. Stąd apel – więcej staranności, drodzy Autorzy spod znaku self-publishingu! Prezydent Wałęsa ponoć powiedział kiedyś: „miała być wolność słowa, a tu każdy gada to, co chce”. Ja powiem – miała być wolność publikacji, a tu tak słabe teksty, że aż się płakać chce. I nie, nie mówcie mi, że wszystkie dobre teksty lądują w „prawdziwych” wydawnictwach, gdzie poddawane są wielopoziomowej obróbce i w efekcie można je znaleźć na półkach w księgarniach, a zatem do netu trafiają tylko takie teksty, których nikt z wydawnictwa przeczytać nawet nie raczył. I nie mówcie mi też, że nie umiecie pisać. Umiecie pisać, tylko poprawiać Wam się nie chce! Ale rozgrzeszam Was z jednego tylko powodu – nigdy nie spotkałem się ze zjawiskiem, żeby Autor dał radę zrobić redakcję swojego tekstu. Owszem, czasami zdarza się, że da radę zrobić redakcję tekstu cudzego – ale swojemu nie podoła. W przypad7


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ku własnego utworu człowiek jest jak w gęstym borze – nie widzi drzew, bo las mu zasłania...

8


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

FELIETONY

9


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Pomysł na self-publishing, czyli książka Alexa Barszczewskiego Test pochodzi z portalu Świat czytników.

Tematykę self-publishingu poruszam co jakiś czas. Najchętniej pokazuję przykłady autorów, którzy mają do tego tematu własne podejście i co więcej – udaje im się to. Dzisiaj zaprezentuję Wam książkę Alexa Barszczewskiego, który od wielu lat prowadzi bloga na temat rozwoju osobistego, a pod koniec ubiegłego roku wydał też Sukces w relacjach międzyludzkich. Najpierw w formie papierowej – w ciągu kilku miesięcy rozeszło się 2 tysiące egzemplarzy. W lutym zaś ukazał się też ebook (EPUB/MOBI), którego miałem okazję testować przed wydaniem. Książkę można kupić przede wszystkim od autora – zarówno wersję papierową (35 zł), elektroniczną (25 zł), jak i pakiet obu formatów (45 zł). „Sukces w relacjach międzyludzkich” skierowany jest do ludzi wchodzących dopiero w życie zawodowe i rozpoczynających planowanie kariery – ale zawiera zestaw umiejętności, których brakuje często i na późniejszym etapie. Książkę przeczytałem z dużym zainteresowaniem, chociaż sporo koncepcji było mi znanych; gdybym na nią trafił, mając 20 lat, pewnie bym reagował z takim entuzjazmem jak wtedy, gdy odkryłem pozycje Niwińskiego czy Coveya – wszystkich uczących tego, czego „zapomniała” nas nauczyć polska szkoła. Postanowiłem zapytać autora o parę spraw związanych z self-publishingiem. 1. Jak wyglądała w Twoim przypadku droga od pisania bloga do decyzji o wydaniu książki? Blog zacząłem pisać w 2006 roku i w międzyczasie nagromadziło się tam tyle wiedzy, że korzystanie z niej stało się „nieco” utrudnione. Stąd powstała idea napisania 10


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

książki. Początkowo miała ona być o dobrym ustawieniu się w życiu, ale jak zacząłem ją pisać, to uświadomiłem sobie, że do tego absolutnie konieczna jest umiejętność nawiązywania dobrych relacji z różnymi ludźmi. Stąd aktualny temat. 2. Dlaczego zdecydowałeś o samodzielnej promocji książki, a nie o pójściu do wydawnictwa? Doprecyzujmy, że nie tylko promuję i sprzedaję książkę, ale też w 100% ją wydałem, stosując zarówno podejście Lean Startup, jak i bootstrapping. Dziś wiem, jak to zrobić, mając naprawdę niewiele pieniędzy do dyspozycji. W miarę pisania książki drukowałem jej fragmenty na papierze formatu A5 i takie „beta kawałki” dawałem do poczytania różnym ludziom. Wszystkim się bardzo podobały i w którymś momencie stwierdziłem, że mam książkę potrzebną prawie wszystkim, do tego lekko i praktycznie napisaną. To był produkt, który szkoda było mi dać wydawnictwu, bo wierzyłem, że ma w sobie duży potencjał. Poza tym lubię eksperymentować. 3. Rozpocząłeś sprzedaż od wersji papierowej, dopiero w lutym wprowadziłeś ebooka. Jak oceniasz zainteresowanie wersją elektroniczną? Zanim omówimy tę sprawę, warto podkreślić parę szczególnych punktów związanych akurat z tą książką. • Po pierwsze jest to książka nie tylko do czytania, ale też podręcznik do samodzielnej pracy. Jako taki jest wygodniejsza w papierze, choćby ze względu na możliwość bardzo szybkiego kartkowania i robienia mnóstwa notatek. Sam widziałem egzemplarze pełne uwag, podkreśleń i zagiętych rogów. Ebook nie daje nam takich możliwości, przynajmniej nie tak łatwo. Mówię to jako fanatyczny użytkownik Kindle. • Po drugie e-book ukazał się dopiero w lutym, więc mamy dość mało danych porównawczych. • Po trzecie książka w papierze sprzedawana jest też na eventach, w kilku księgarniach i na zamówienie firm w większych ilościach (20-100 sztuk). To może nieco zniekształcać obraz. Dlatego będzie rozsądnie, jeśli weźmiemy dane porównawcze wyłącznie ze sklepu internetowego, bo tu oba produkty są sprzedawane równolegle. Weźmy okres od 3.02 do dzisiaj i przyjrzyjmy się najpierw proporcjom sprzedanych egzemplarzy (niebieski/po prawej – wydanie papierowe, ceglasty/po lewej – ebook)

11


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Widać, że w sztukach ebook wyprzedza książkę papierową. Odliczając VAT, przychód netto rozkłada się następująco:

Widać, że wysoki VAT na ebooki bardzo zmniejsza przychód z formy elektronicznej. Spójrzmy teraz na dochód przed opodatkowaniem, czyli przychód minus VAT minus koszty.

Pamiętamy: niebieski/po prawej – wydanie papierowe, ceglasty/po lewej – ebook. Widać, że tutaj wydaniu papierowemu ciążą wyższe koszty produkcji i wysyłki, co mimo wyraźnie większego przychodu netto powoduje, że dochód jest prawie równy.

12


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Warto też uwzględnić, że spora część ebooków została sprzedana jako dodatek do książki papierowej za znacznie niższą cenę (10 zł zamiast 25 zł) Proporcje ilościowe między ebookami w różnych cenach wyglądają następująco (po prawe – ebook 25, po lewej – ebook 10):

To są oczywiście dane obejmujące nieco ponad miesięczny okres sprzedaży. Chętnie poinformuję Cię, jak to będzie wyglądać za pewien czas. Może się komuś takie informacje przydadzą. 4. Jakie są Twoje dalsze plany związane z książką i pisaniem? W najbliższych tygodniach będę intensywnie pracował w mojej podstawowej działalności biznesowej, zarabiając bardzo konkretne pieniądze. Od kwietnia chcę popróbować, co jeszcze można zrobić z książką, którą wydałem. Głównym wyzwaniem jest to, że większość ludzi, dla których jest ona przydatna, nic nie wie o jej istnieniu, a rynek księgarski w Polsce jest nieco dysfunkcyjny. To będzie ciekawe wyzwanie. Potem zabiorę się za pisanie następnej książki, mam już kolejny istotny temat. Podsumowanie Na początku mała polemika. Mimo tego, że jako czytelnik bloga Alexa kupiłem sobie jego książkę najpierw na papierze, to... przeczytałem ją dopiero na czytniku, również robiąc sporo podkreśleń, co mniej więcej wygląda tak.

13


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Oczywiście notatki znacznie łatwiej jest robić na papierze – podobnie jak ćwiczenia, które co jakiś czas pojawiają się w książce. Posiadacz czytnika może sięgnąć po tradycyjny zeszyt, zresztą udowodnione jest, że pisanie ręczne poprawia kreatywność... Autor jest ze sprzedaży książki zadowolony – pamiętajmy tylko o jednym. Tak obiecujących wyników nie byłoby, gdyby Alex przez kilka lat nie prowadził bloga i nie tworzył społeczności. Samo wydanie książki niczego w zasadzie nie załatwia – wystarczy kilkaset złotych na ebooka i trochę więcej na papier. Tak zresztą Alex komentował niedawno sprawę Kai Malanowskiej – autorki nominowanej do Nike, która napisała o kiepskich wpływach finansowych z tytułu ostatniej książki. W dzisiejszych czasach konieczne jest jak najwcześniejsze stworzenie platformy kontaktu z odbiorcami, budowanie z nimi relacji, wchodzenie w dialog. Często oznacza to zdobywanie fanów naszej twórczości długo przed jej oficjalnym opublikowaniem. Wszystko jedno, jakiego rodzaju jest to twórczość! Zrobienie tego dobrze daje obecnie zdumiewająco dobre rezultaty, na pewno lepsze niż ustawianie się w kolejce po jakiekolwiek zapomogi od Państwa. Jak pokazuje praktyka, dla finansowego powodzenia naszej działalności twórczej może to być nawet ważniejsze od prestiżowych nagród. Nad tym musi pomyśleć każdy, kogo interesuje forma self-publishingu. Z książki można mieć do 100% przychodu zamiast tradycyjnych 10%, ale jednocześnie ponosi się wszelkie koszty – przygotowania, dystrybucji, ale przede wszystkim promocji. 14


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie dziwię się, że niektórzy autorzy wolą wybrać tradycyjne wydawnictwa (i niższe zarobki), ale skupić się na pisaniu. Niemniej przykład Alexa Barszczewskiego pokazuje, że jeśli mamy już swoje własne grono odbiorców – warto do takiej formy wydawania podejść.

15


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Plesowicz: Ustawa czy ustawka? Rynek czytelniczy w Polsce jaki jest, każdy widzi. Istnieje grupa osób, które czytają sporo, niestety z drugiej strony są osoby nieczytające wcale. Polska Izba Książki wyszła z propozycją zmiany takiego stanu rzeczy, propozycją tyleż ciekawą, co kontrowersyjną. Ustawa o jednolitej cenie książki z założenia ma uregulować rynek wydawniczy w Polsce i zwiększyć poziom czytelnictwa wśród Polaków, poprzez wprowadzenie stałej ceny na nowości wydawnicze (co dla wielu wygląda po prostu na zmowę cenową). Pomysł zaczerpnięty został z innych krajów europejskich, takich jak Francja czy Niemcy. A jak to ma wyglądać w praktyce? Każda nowo wydana książka miałaby ustaloną przez wydawcę cenę, która przez rok od wydania książki nie mogłaby ulec zmianie. Jest to spowodowane tym, że teraz wielkie sieci wymuszają na wydawcach spore rabaty, tak by w dzień premiery – albo niedługo po niej – móc sprzedawać dany tytuł poniżej ceny okładkowej. Co w moim przekonaniu jest lekką paranoją i tu twórcy ustawy mają rację. Wydawca musi sobie takie rabaty odbić, zwiększając właśnie cenę okładkową; inaczej wydanie książki mogłoby się w ogóle nie opłacać. A wysokie rabaty serwowane przez duże sieci są niestety zabójcze dla małych, niezależnych księgarni, których po prostu nie stać na takie działanie. I nawet mogę się zgodzić, że praktyka wprowadzenia stałej ceny może obniżyć cenę książek (jak zapewniają twórcy ustawy), jeśli wydawcy nie będą strofowani rabatami przez rok. Pomogłoby to nawet małym księgarniom, które zamiast na polu cenowym, mogłyby konkurować z dużymi sieciami czymś innym, np. wyjątkowym traktowaniem klienta. Ale... gdzie tu tak właściwie jest promowanie czytelnictwa? Ustawa, owszem, krąży wokół rynku wydawniczego, książek, ale już niekoniecznie ich czytania, bo to, czy małe księgarnie znikną z rynku wyparte przez kolosy, i to, czy Polacy zaczną czytać – to dwie różne sprawy. Odpowiedź na tak zadane pytanie oczywiście znajdziemy w ustawie. PIK zakłada, że wprowadzenie stałej ceny na książki przyczyni się do wzrostu ich sprzedaży, co zwiększy przychody wydawnictw, dzięki czemu te będą mogły wydawać więcej tytułów, niekoniecznie topowych, ale też ambitnych, mniej popularnych, nie tylko takich, które mają szanse trafić do supermarketu. Po prostu będą mogły zwiększyć swoją ofertę wydawniczą, co podobno skłoni więcej osób do sięgnięcia po książki. Ale (ponownie)... w prezentacji, która jest dostępna na stronie PIK, możemy znaleźć ciekawą rzecz. Liczba tytułów wydawanych w Polsce wzrosła od 1990 do 2012 roku trzykrotnie, z około 10 tysięcy, do ponad 34 tysięcy (!). Niestety spadły nakłady; w 1990 średni nakład jednej książki wynosił około 16 tysięcy, a w 2012 około 2 tysięcy, czyli osiem razy mniej. Czy naprawdę wydawnictwa potrzebują dalszego poszerzania swo-

16


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

jej oferty? Czy 34 tysiące tytułów to wciąż za mało, skoro widać, że nie w tym tkwi problem? Wydaje mi się, że w kraju, którego połowa mieszkańców otwarcie przyznaje, że ostatni kontakt z książką miała w szkole, wprowadzanie stałej, nawet niższej ceny na książki, nie spowoduje szturmu na księgarnie. Poszerzenie oferty wydawniczej też raczej tego nie zmieni. Osoby, które czytają, raczej potrafią już teraz znaleźć literaturę ambitniejszą. A ci, którzy nie czytają wcale – niczego, nawet literatury niższych lotów – mieliby nagle rzucić się na dzieła trudniejsze w odbiorze, skłaniające do refleksji i jakiegoś wysiłku umysłowego? Nie sądzę. Nie jestem do końca przekonany, czy głównym powodem nieczytania książek przez Polaków jest cena. W dobie wszechobecnej elektroniki i internetu znacznie prościej odpalić telewizor czy komputer i oddać się czynnościom mniej wymagającym. A do tego trzeba dodać prędkość, z jaką dziś toczy się życie. Sama praca pochłania znaczne ilości czasu i energii; widzę po sobie – a czytam sporo – że nie zawsze mam ochotę na odpalenie czytnika czy otworzenie książki. Jednak jestem przekonany, że tę godzinę dziennie na czytanie mógłby znaleźć każdy, gdyby tylko chciał. I to jest właściwie postawiony problem. Kultura czytania jest w Polsce słabo rozwinięta, zresztą jak wiele innych „kultur”; żeby nie szukać daleko, np. kultura jazdy. Tyle że zainteresowanie czytaniem trzeba wzbudzać od najmłodszych lat. Bądźmy szczerzy, osoba 40-50-letnia, która nie czyta, nie zacznie nagle tego robić tylko dlatego że pojawi się więcej tytułów albo że wszystkie nowości będą dostępne w jednej cenie, albo że ta cena będzie trochę niższa. Jeśli na to liczą twórcy ustawy, mogą się srodze rozczarować. Oczywiście nie neguję potrzeby wsparcia małych księgarni, bo tego potrzebują. Konsumenci też. Obecność na rynku tylko wielkich potentatów, którzy mogliby wtedy dowolnie ustalać ceny, to niewesoła perspektywa dla klientów. Trzeba też dodać, że PIK w swojej ustawie nie zwrócił uwagi na ebooki, nie idąc z duchem czasu. A przecież sprzedaż książek elektronicznych stale rośnie, i to mimo spadku czytelnictwa w Polsce. Polacy coraz częściej sięgają po czytniki. Co prawda jeszcze nie do końca odróżniamy czytnik ebooków od tabletu (sądząc po zapytaniach na okazje.info), ale mimo wszystko trend jest wzrostowy. I tak, co nikogo raczej dziwić nie powinno, najpopularniejszymi czytnikami w Polsce są czytniki Amazona, jest ich aż 88%. Pocketbook, Prestigo i Onyx mają odpowiednio 3,63%, 2,72% i 2,06% udziału w rynku. Dlaczego dziwić nie powinno? Już tłumaczę; Amazon postanowił wypuścić swoje czytniki poniżej kosztów produkcji, co znacznie obniża ich cenę, skoro producent nie chce na nich dodatkowo zarobić. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich modeli, ale Amazon mógł pozwolić sobie na taki ruch. Dzięki olbrzymiej bazie klientów, skupiając się raczej na tym, by zarobić 17


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

na sprzedawanych ebookach, plus wyświetlaniu reklam na ekranie czytnika, gdy go nie używamy. Część osób może się zastanawiać, czy Amazon naprawdę sprzedaje poniżej kosztów produkcji, czy tylko tak mówi, sprzedając sprzęt np. ze słabych jakościowo komponentów. Z perspektywy użytkownika Kindle’a 4 mogę powiedzieć, że jest to sprzęt bardzo dobry. Nie zawiódł mnie ani razu (używam go od dwóch lat), bateria wytrzymuje bez ładowania – przy dość intensywnym użytkowaniu – co najmniej dwa tygodnie, czytnik wygląda elegancko, jest lekki i poręczny. A przede wszystkim posiada technologię e-ink, co według mnie powinno być głównym kryterium wyboru czytnika, bo dzięki temu, czytając nasze ebooki, nie męczymy oczu, tak jak podczas czytania z ekranu LCD, czy innego, który emituje własne światło. E-papier ma imitować zwykły papier i sprawdza się w tej roli znakomicie. Jeśli ktoś chce kupić czytnik (który służy przede wszystkim do czytania), to naprawdę ekran pozbawiony technologii e-ink jest chybionym pomysłem. Wracając do ustawy, twórcy chyba nie dostrzegli potencjału ebooków albo po prostu o regulacje tego segmentu rynku będą się martwić później, gdy rozrośnie się jeszcze bardziej, miast teraz, kiedy byłoby to prostsze. Od razu mogliby zająć się przy okazji sprawą VAT-u, który na książkę papierową wynosi 5%, a na e-book 23% (!), a przecież obie wersje różnią się od siebie tylko formą, w jakiej dostaje ją czytelnik.

18


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Anna Kańtoch: Refleksje o pisaniu, tym razem o wydawaniu książek własnym sumptem Tekst pochodzi ze strony autorskiej: Zabawki Anneke. Po ostatnim Falkonie, kiedy na spotkaniu z Jackiem Komudą padło pytanie „Czy warto wydać sobie samemu książkę, a potem iść z nią do normalnego wydawcy?”, naszła mnie ochota, żeby napisać parę słów o self-publishingu. Nie żebym udawała wielkiego znawcę księgarskiego rynku – bo nim nie jestem – ale po dziesięciu latach pisania i wydawania jakieś tam pojęcie mam. Niemniej proszę czytelników, żeby potraktowali niniejszy wpis bardziej jak garść luźnych refleksji niż jak głęboką analizę zjawiska, jakim jest self-publishing. Od razu też zaznaczam, że pisząc „self-publishing”, mam na myśli zarówno książki wydawane przez samych autorów, jak i te publikowane przez wydawnictwa z autorskim (współ)finansowaniem – wiem, że to nie to samo, ale problemy generuje podobne, więc pozwolę sobie na pewne uproszczenie. A teraz do rzeczy: nie jestem przekonana do self-publishingu ani jako czytelniczka, ani jako autorka. I uprzedzając od razu ewentualne zarzuty oburzonych: bynajmniej nie uważam, że wszyscy selfowie to grafomani. Sama znam kilka opublikowanych w tym obiegu książek, które spokojnie mogłyby wyjść np. w Fabryce Słów i nikt nie zauważyłby różnicy. Jednak w moim przekonaniu lepiej jest wydać książkę normalną drogą, nawet gdyby miało się to wiązać z dłuższym oczekiwaniem czy koniecznością mozolnego dobijania się do kolejnych wydawnictw. Co ciekawe, mam wrażenie, że spora część selfów publikuje w ten sposób nie dlatego, że zwyczajni wydawcy ich odrzucili, tylko ponieważ nie wiedzą, że można inaczej. Serio. Byłabym bogata, gdybym dostawała 10 zł za każdym razem, gdy na konwencie podchodzi do mnie człowiek (najczęściej młody) i pyta, ile zapłaciłam za wydanie swoich książek, a po informacji, że nic i że to mnie płacą, robi wielkie oczy, ja zaś zyskuję 10 punktów do zajebistości oraz szacun na dzielni. Wszystkim tym ludziom oraz innym potencjalnym self-publisherom dedykuję sześć powodów, dla których nie warto samemu wydawać książek: 1. Spora część czytelników jest wobec self-publisherów nieufna, wychodząc z założenia, że lepiej zainwestować pieniądze w autora „sprawdzonego”, czyli takiego, który przeszedł proces selekcji w normalnym wydawnictwie, niż w delikwenta, który wydał książkę, bo go na to stać. I trudno się temu dziwić. Kupowanie książek z normalnego obiegu a kupowanie książek self-publisherów jest trochę jak zakupy w skle19


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

pie kontra zakupy na dzikim targowisku. W sklepie możemy wprawdzie dostać towar gorszej albo lepszej jakości, jednak zdecydowana większość oferty jakieś tam podstawowe standardy spełnia. Na targowisku czasem upolujemy fajną „okazję”, ale częściej natkniemy się na straszliwego bubla – bo tych jest więcej. 2. Autor wydany normalnie, nawet jeśli po publikacji wszyscy jego dzieło skrytykują, zawsze może sobie powiedzieć: „OK, ale przecież wydawca przyjął to do druku i co więcej, zainwestował własne pieniądze, więc nie mogę pisać aż tak źle”. Self-publisher w podobny sposób pocieszyć się nie może – on nigdy nie będzie wiedział, czy argumentem na „tak” dla wydawcy był wysoki poziom książki, czy może grubość autorskiego portfela. 3. Mało kto robi tą metodą literacką karierę – i to zarówno w sensie finansowym, jak i prestiżowym (wystarczy przejrzeć listy bestsellerów czy utworów w taki czy inny sposób nagrodzonych). 4. Utwory self-publisherów nader często pozbawione są redakcji. Fakt, niektórym książkom i najlepszy redaktor nie pomoże, ale część selfowych powieści mogłaby być lepsza, gdyby przed wydaniem trafiły na kogoś przytomnego, kto powie, co poprawić. I bywa, że całkiem zdolny autor zamiast zbierać zasłużone laury, musi znosić docinki czytelników nabijających się z kiksów językowych czy przeróżnych nielogiczności. Nie jest to najlepszy pomysł na literacki start. 5. Książki self-publisherów z reguły mają słabą dystrybucję, bo autor albo sam musi zadbać, żeby znalazły się w księgarniach (co proste nie jest), albo uzależniony jest od wydawcy, któremu na sprzedaży szczególnie nie zależy – on przecież już zarobił na autorze. 6. Książki self-publisherów mają również słabą promocję, gdyż jak wyżej: albo autor zadba o nią sam, albo musi liczyć na wydawcę, który reklamowanie autora ma w nosie. Ponieważ jednak jestem relatywistką i zawsze staram się patrzeć na problem z różnych stron, rozumiem także argumenty tych, którzy na self-publishing się zdecydowali. Powody mogą być różne: 1. Istnieje teoria mówiąca, że „każda dobra książka znajdzie prędzej czy później wydawcę”. Nie jestem pewna, moim zdaniem książka może mieć pecha albo być niezłą, ale zbyt niszową, ale mniejsza z tym – ważne, że nawet gdyby teoria była prawdziwa, to w przypadku, kiedy w grę wchodzi raczej „później” niż „wcześniej”, niektórzy autorzy mogą zwyczajnie stracić cierpliwość. Jestem w stanie zrozumieć zdesperowanego twórcę, który po trzech-czterech latach pielgrzymowania od wydawcy do wydawcy wreszcie decyduje się wydać sam.

20


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

2. Nie każdy autor chce od razu robić wielką literacką karierę – niektórym wystarcza, że zobaczą swoje dzieło wydrukowane, dostaną kilka pozytywnych recenzji na blogach i/lub zyskają wąski, ale wierny krąg czytelników. 3. Zachęcony pozytywnym odzewem czytelników self-publisher tym chętniej napisze kolejną książkę – i tę być może już uda mu się wydać normalnie. 4. Self-publishing bywa trampoliną do wydania normalnego. Znam przypadki, kiedy autor sam wydawał sobie powieść, zyskiwał popularność, po czym przejmował go zwyczajny wydawca i książka wychodziła jeszcze raz, tym razem z normalną redakcją, dystrybucją, reklamą itp. Zdarza się nieczęsto, ale się zdarza. Poza tym część argumentów „przeciw” da się zminimalizować przy pomocy odpowiednich działań. I tak: 1. Argument nr 1 można obejść, publikując w normalnym obiegu opowiadania. Wtedy nieufny czytelnik pomyśli sobie: „OK, gość może i wydaje sam sobie książkę, ale wcześniej tekst puściły mu »Nowa Fantastyka« i »Esensja«, więc chyba umie pisać”. Jeśli natomiast tego próbowaliśmy i zostaliśmy odrzuceni, to zastanówmy się, czy koniecznie chcemy uszczęśliwiać świat swoją twórczością. Jedna książka czy opowiadanie z takich czy innych względów mogą mieć pecha, ale jeśli od dłuższego czasu rozsyłamy swoje utwory po wydawcach/czasopismach i nigdzie nas nie chcą, to najprawdopodobniej z naszym pisaniem jest coś nie tak. Wiara w siebie jest miła i generalnie pożyteczna, ale nie zawsze przekłada się na talent czy umiejętności. 2. O redakcję (argument nr 4) można zadbać samemu. Niestety, najczęściej wiąże się to z dodatkowymi kosztami – no chyba że szczęśliwym trafem autor ma akurat znajomego redaktora, który będzie skłonny popracować nad dziełem za darmo. Dobrze byłoby jednak, żeby był to redaktor z prawdziwego zdarzenia, a nie koleżanka, która poprawi, bo w szkole miała piątki z polskiego. 3. Jeśli autor jest pomysłowy i energiczny, to i z promocją (argument nr 5) poradzi sobie we własnym zakresie – bo jeśli decydujemy się wydać sami książkę, to musimy w jakiś sposób zwrócić na nią uwagę czytelników. Najpopularniejszą metodą jest rejestrowanie się na różnych forach i zakładanie tam tematów „Zapraszam do czytania mojej nowej książki!” czy coś w tym rodzaju, jednak to słabo działa (nie wydaje mi się, żeby bywalcy takich miejsc byli zainteresowani dziełami obcych autorów, zwłaszcza takich, którzy przyszli na forum wyłącznie po to, żeby się pochwalić wydaniem). Trzeba więc wymyślić coś innego. Mnie nie pytajcie co. Nie mam pojęcia – autopromocja nigdy nie była moją mocną stroną. :)

21


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E-WYDAWCY

22


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aneta Gonera: GONETA – nowe podejście do e-booków

www.goneta.net Literatura w internecie istnieje w zasadzie od początku powstania sieci. Początkowo udostępniano jednak jedynie zeskanowane książki lub publikowano utwory nieznanych autorów chcących podzielić się swoją pracą, a później dopiero teksty dostępne równolegle w formie tradycyjnej książki. Pierwszym większym przedsięwzięciem wprowadzającym literaturę do sieci był tak zwany Projekt Gutenberg – czyli stale wzbogacane archiwum tekstów. Zostało ono założone w 1971 r. przez Michaela Harta. Dziś natomiast, gdy w sieci możemy znaleźć całą gamę ebooków, których odpowiedników nie znajdziemy w wersji papierowej, a wygoda ich użytkowania jest tak przydatna, wybór stał się na tyle szeroki, że nie sposób z niego nie skorzystać. Pojawienie się ebooków i dedykowanych im czytników zwiększyło mobilność w świecie literatury oraz otworzyło nowe spectrum możliwości czytelniczych. Już nie musimy sobie wyobrażać, że wszystkie lektury mamy pod ręką w małym urządzeniu, dzięki czemu oszczędzamy czas i pieniądze, bowiem wszystko to stało się rzeczywistością dostępną dla każdego. Cyfrowe publikacje podbijają rynek, gdyż czytelnicy coraz częściej decydują się na zakup ebooka niż tradycyjnej książki. Czym w zasadzie jest ebook? Ebooki to w najprostszej definicji pliki komputerowe, zawierające treść książki. W listopadzie 2007 roku na rynku wydawnictw internetowych pojawiła się nowa firma – Goneta, stawiająca sobie za cel wydawanie książek debiutujących autorów oraz książek niszowych, które warto odkryć dla świata, gdyż stanowią prawdziwe perełki. Jest to cel niezwykle szczytny i warty uwagi, gdyż właśnie dzięki temu wydawnictwu czytelnicy mogli odkryć takich autorów jak Krzysztof Dmowski czy Ryszard Katarzyński. Gdy wydawnictwo rozpoczynało swoją działalność powszechnie nieznane jeszcze było pojęcie self-publishingu. Kolejne lata pracy związane były z usilnymi próbami zaistnienia w Internecie, zgromadzenia szerokiej gamy interesujących ebooków, a także rozwinięciem klimatycznej księgarni znajdującej się tuż obok wydawnictwa. Dziś wydawnictwo Goneta może się pochwalić dorobkiem kilkudziesięciu książek o różnej tematyce dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Dostępna jest proza, poezja, albumy, poradniki i informatory oraz audiobooki niektórych wcześniej wydanych e-booków. W większości są to debiuty literackie i to nie zawsze ludzi młodych.

23


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

O zaletach ebooków można by pisać bez końca, stają się one bowiem przyszłością czytelnictwa na świecie. Współcześnie dysponujemy całą gamą urządzeń mobilnych pozwalających nam na wygodne czytanie w podróży, na przerwach w pracy, przy śniadaniu bez konieczności dźwigania ze sobą ciężkich książek, które przy okazji są także dość drogimi elementami dorobku kulturowego. Na szczęście powstał e-papier i e-czytniki, których ceny w ostatnim roku spadły o kilkanaście procent i są nieporównywalnie tańsze od książek tradycyjnych. Goneta tworzy treści do tych urządzeń, które zajmują mało miejsca w torbie, a mogą zastąpić biblioteki, zawierające od kilku do kilkunastu tysięcy woluminów. Zawsze można sięgnąć do swojej ulubionej powieści, tomiku poezji czy książki audio. W każdej chwili można także dokonać zakupu ebooka lub audiobooka bez wychodzenia z domu albo właśnie w drodze do pracy, w podróży służbowej czy będąc na wakacjach. W sklepie Gonety ceny książek nie przekraczają 20,00 zł. Wyjątek stanowią audiobooki, ale i one wycenione są na nie więcej niż 25,00 zł. Rynek książek elektronicznych jest zupełnie nową branżą wydawniczą, która otwiera nowe możliwości, ale także stawia pewne wyzwania. Wydawnictwa standardowe wprowadzają na rynek wersje elektroniczne swoich książek papierowych, ale ciągle traktując ten tor swojej działalności jako ten gorszy , nie dostrzegając w nim potencjału rozwojowego, lecz konieczność zaspokojenia chwilowych oczekiwań. Goneta przeczy takiemu podejściu, stając się przy tym wydawnictwem specyficznym, niszowym, które wydaje tylko w wersji elektronicznej i to mało znanych autorów. Jest to jednak atut, który chętnie wykorzystuje, by docierać do nowoczesnych czytelników łaknących niebanalnej literatury, która została gruntownie wybrana ze stosów innych. Obecnie są to przede wszystkim wersje polskojęzyczne osób mieszkających w Polsce, ale nie tylko. Internet przyniósł o wiele szersze możliwości komunikacji. Świat połączony siecią dostępny jest też Polakom mieszkającym za granicą. Wśród autorów wydawanych przez Gonetę jest obywatelka francuska, a w przeszłości zdarzył się też epizod z Polakiem, mieszkającym niedaleko australijskiego Perth. Internet umożliwia także dotarcie do polskich czytelników za granicą, którzy w prosty sposób mogą otrzymać polskie treści, których na papierze w tamtejszych księgarniach nie znajdą. Wydawnictwo korzysta z usług specjalistów zajmujących się korektą, polonistyką, a także z doświadczonymi recenzentami wewnętrznymi i zewnętrznymi. Jako jedni z niewielu oferujemy także usługi graficzne, dzięki którym każda okładka jest unikatowa, wyjątkowa i perfekcyjnie kompatybilna z zawartością. Książki Gonety posiadają wszelkie znamiona tradycyjnych książek papierowych z dobrze widoczną w księgarniach internetowych kolorową okładką, stroną redakcyjną i opatrzone są swoim indywidualnym numerem ISBN. Wydawnictwo podpisało także wiele umów komisowych z księgarniami internetowymi, które świadczą usługi zabezpieczeń plików 24


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przed kradzieżą i kopiowaniem oraz konwersją plików do formatów epub i mobi, umożliwiających czytanie tekstów w różnych modelach czytników. Ten ostatni format staje się coraz popularniejszy, ponieważ czytniki Amazon Kindle coraz częściej pojawiają się na rynku polskim, a obsługują one właśnie pliki z rozszerzeniem mobi. Książki Gonety można też kupić przez sieć telefonii komórkowej. Oznacza to, że treści wydawane przez wydawnictwo dostępne są zawsze i wszędzie. Oprócz tego wydawnictwo oferuje także możliwość druku na żądanie, z którego wielu autorów już z sukcesem skorzystało. Oto niektóre publikacje, które ukazały się także drukiem: „Gdzie jest twój dom, Podróżniku?” Krzysztofa Dmowskiego „Życiorysy niepoprawne” Ryszarda Katarzyńskiego „Pora deszczowa” Małgorzaty Ciupińskiej „Pogranicze zbrodni” Dariusza Grabary „Maja z Hoteliku Pod Wierzbami” Marty Lipińskiej „W Wesołkowie” Barbary Niedźwiedzkiej „Zwierzakowo” Gabriela Wasilewskiego. „Smoleńskie okruchy” Anny Pasławskiej „Widok z góry” Michała Malawskiego „Zakazana planeta 20-111” Roberta Wójcika „Samotna wśród gwiazd” Krzysztofa Dmowskiego Wydawnictwo Goneta może się poszczycić coraz szerszym zainteresowaniem wśród twórców, przez co plany wydawnicze są ustalane z co najmniej półrocznym wyprzedzeniem. Mimo że rynek księgarski w Polsce jest aktualnie przesycony, a czytelników atakują różnorodne tytuły, to właśnie takie wydawnictwo jak Goneta dzięki przywiązaniu do swojej misji wyszukuje dla nich tylko wartościowe woluminy. Wszyscy związani z branżą wydawniczą biją na alarm o spadku czytelnictwa w Polsce. To prawda. Tym bardziej trudno przebić się mniejszym wydawnictwom na rynku i trudno zachęcić do czytania mniej znanych treści. Z kolei Goneta jest niszowym wydawnictwem, posiadającym w swojej ofercie bardzo niespotykane książki, które z pewnością warto przeczytać, by poszerzyć swoje horyzonty czytelnicze. Coraz częściej pojawiają się obawy, że istnieje poważne zagrożenie, że tak łatwy dostęp do publikacji internetowych zmarginalizuje jakość treści, przez co pojawiać się będą publikacje o wątpliwej jakości merytorycznej. Tradycyjna książka przed publikacją poddawana jest wnikliwej ocenie i korekcie, a jak wiadomo Internet jest siedzibą wszelkich błędów i pomyłek przeplatających to, co ma wartość. Dlatego tak waż25


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

ne jest, aby korzystać z wydawnictw internetowych, które kierują się w swojej działalności nie tylko nastawieniem na coraz większy zasób książek elektronicznych w swojej ofercie, ale mogących się poszczycić wydawaniem tylko tych wartościowych, które są dokładnie sprawdzane pod kątem korektorskim oraz merytorycznym, aby nie zaśmiecać rynku i nie narażać czytelników na osłabienie wartości czytelniczych. To właśnie oferuje wydawnictwo internetowe Goneta.

26


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

RW2010: Sensacja i kryminał – coś dla lubiących się bać Maciej Żytowiecki: MÓJ PRYWATNY DEMON Oficyna wydawnicza RW2010 kryminał fantastyczny

Kryminał nie z tej ziemi Chicago, 1939 rok. Miastem wstrząsa seria mordów. Tajemniczy zabójca zbiera krwawe żniwo wśród pracujących dziewcząt, pozostawiając charakterystycznie okaleczone ciała. Przywrócony do służby detektyw Ezra ma mało czasu, żeby rozwiązać zagadkę. Najpierw jednak musi zmierzyć się ze swoimi demonami – być może sam jest bardziej niebezpieczny niż wszyscy zbrodniarze świata. Od brudnych zaułków Chicago, po kraniec wszechświata... Kryminał fantastyczny, jakiego jeszcze nie było. Nina A. Neumann: ZIEMIĄ WYPEŁNISZ JEJ USTA Oficyna wydawnicza RW2010 horror, thriller

Gdy Łowca staje się ofiarą Królewskie miasto nie zasypia nigdy. Łowca poluje na samotne kobiety, by podzielić się ich ciałami z rzeką. Ta noc będzie dla niego wyzwaniem – z prześladowcy stanie się ofiarą. Utarty schemat życia Łowcy rozsypie się w pył, gdy mężczyźnie przyjdzie zmagać się z podobną mu, choć o wiele potężniejszą istotą – estrią. Ina, polska szlachcianka, egzystuje od wieków pod postacią żydowskiego demona, czuje jednak, że jej czas dobiega końca. Wybrała Łowcę na powiernika swojej historii, a nawet kogoś znacznie więcej...

27


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Antologia KRYMINALNA 13 Oficyna wydawnicza RW2010 Zbiór opowiadań kryminalnych, sensacyjnych, grozy

Trzynaście sposobów na śmierć Prezentujemy wysmakowany zestaw opowiadań kryminalnych i sensacyjnych, podlanych tajemnicą, doprawionych szczyptą fantastyki, zbiór tekstów na wskroś współczesnych oraz sięgających w przeszłość, a nawet dotykających wydarzeń i postaci historycznych. Przed Wami ponad 250 stron, 13 autorów i jeden motyw...

Kasia Szewczyk i Jacek Skowroński: MASKI wydawca: oficyna RW2010 zbiór opowiadań grozy, thriller, horror

W labiryncie umysłu rodzą się potwory... Maski to zbiór siedmiu przesyconych grozą historii, w których prawda i fałsz grają z czytelnikiem w ciuciubabkę. Nic nie jest oczywiste, zdrowy rozsądek może okazać się zdrajcą, a szaleństwo – błogosławieństwem. Po lekturze czytelnik zastanowi się sto razy, nim sięgnie po lukrowane pączki, nie zmruży oka, nocując w hotelu, i dowie się, do czego potrafi być zdolny człowiek kochający literaturę... ponad życie.

28


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marian Kowalski: MROCZNE DZIEDZICTWO Oficyna wydawnicza RW2010 Powieść romantyczna z wątkiem kryminalnym Inkwizycja, legenda, miłość i czary

Spotykają się na zjeździe poświęconym zjawiskom nadprzyrodzonym. Daniel jest sceptycznym niemieckim dziennikarzem, żyjącym teraźniejszością. Irena to polska rzeźbiarka, za którą ciągnie się tren odległej przeszłości. Mroczna scheda po przodkach nie daje o sobie zapomnieć. W historii pełnej tajemnic nie może zabraknąć motywu ukrytego skarbu, sporów rodzinnych sprzed wieków prowadzących do okrutnej śmierci i nagłych a niejasnych zgonów w teraźniejszości. Wiele tu legend, aluzji, dywagacji oraz... uczucia. „Mroczne dziedzictwo” to niesamowita opowieść o miłości, przeznaczeniu, szukaniu miejsca w życiu, to historia intrygująca i fascynująca. Marian Kowalski: STRAŻNICY ZMARŁYCH Oficyna wydawnicza RW2010 Zbiór opowiadań sensacyjno-kryminalnych

Umarli wiedzą lepiej... Świetny zbiór głównie o tematyce marynistycznej, w której bohaterami są marynarze, piękne kobiety, chciwi piraci i okrutni esbecy. To opowieści ze zbrodnią w tle, uwodzące klimatem tajemnicy, egzotyki; inne historie porażają historyczną prawdą oglądaną z okna lub... opatrzoną kryptonimem. Dzięki lekturze zagłębiamy się w tygiel skrytych żądz, marzeń, których spełnienie może oznaczać śmierć. Twoją lub cudzą. Dlatego: uważaj, czego pragniesz. Strażnicy zmarłych czuwają. Akcja tytułowych „Strażników zmarłych” toczy się na redzie portu nigeryjskiego Lagos. Na statku Oban dochodzi do morderstwa. W Nigerii ogłoszono stan wojenny i policja nie może przypłynąć; przeprowadzenie śledztwa kapitan powierza zatem stewardowi Ramsdellowi, który z wykształcenia jest... logikiem.

29


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Piotr Sikorski: STREFA LĘKU Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań grozy, sensacja, fantastyka

Patrz prosto w wielkie oczy strachu By zapanować nad wewnętrzną strefą lęku, najpierw trzeba ją nazwać, zdefiniować jej przyczyny, a potem stanąć twarzą w twarz z swoimi największymi koszmarami. Bohaterowie zbioru Strefa lęku wpadli w sidła strachu. Czy zdołali się z nich wydostać? Strach jest częścią naszego życia, towarzyszy nam od dzieciństwa. Czy można przed nim uciec? A może lepiej nauczyć się go kontrolować? Prezentujemy pięć opowiadań. W każdym z nich strach ma inną twarz. Nie spodziewałam się aż tak znakomitych opowiadań. W zbiorze nie ma elementów charakterystycznych dla opowieści grozy – zagrożenia i lęki są jak najbardziej realne. Jednak Autor potrafił kunsztownie i bez nachalnych efektów zbudować nastrój, z jakim zetknęłam się w prozie Grabińskiego czy Lovecrafta. Polecam szczerze i bez wahania! Jan Siwmir: DIABEŁ TROJAŃSKI Oficyna wydawnicza RW2010 kryminał, obyczaj, sensacja

Obcy pośród swoich Powieść kryminalna z mocnym tłem obyczajowym. Historia dwóch inteligentów na samym dnie drabiny społecznej. Wygadany Żabeł i ambitny Maryśka zostają wyrobnikami na obczyźnie. Muszą się przystosować nie tylko do walijskich realiów i ciężkiej pracy fizycznej, ale i do stylu życia oraz poczucia humoru obowiązującego w rejonach z pogranicza klasy robotniczej, marginesu i jaskiniowców. A przy tym mają niełatwe zadanie: rozwiązać sprawę tajemniczych zaginięć Polaków na Wyspach... Prolog i niezwykle sugestywne grafiki Kornela „Marva” Kwiecińskiego dodają powieści barw, a epilog – zaskakuje.

30


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

UWAGA! KONKURS NA POWIEŚĆ KRYMINALNĄ! Z dumą i przyjemnością mamy zaszczyt ogłosić pierwszy konkurs, organizowany przez Oficynę wydawniczą RW2010. To konkurs otwarty na powieść kryminalną, którego szczegóły znajdziecie w regulaminie. Ale być może przyda się kilka dodatkowych słów wyjaśnienia. Udało nam się do bardzo aktywnej współpracy zaprosić pisarzy, którzy mają już na swoim koncie publikacje książkowe i zgodzili się zasiąść w jury naszego konkursu. To także oni (w pewnym sensie) fundują nagrodę główną. Zgodzili się na to, abyśmy wydali antologię składającą się z trzynastu opowiadań kryminalnych, a cały zysk z jej sprzedaży przeznaczyli na kampanię promocyjną dla osoby, która zostanie zwycięzcą naszego konkursu. Antologia Kryminalna 13 ukazała się na początku roku 2014. Autorzy publikujący w niej swoje opowiadania będą oceniać nadesłane – i zakwalifikowane do finału przez kolegium redakcyjne – prace. To właśnie oni wybiorą spośród Was laureatów. I to oni przyznają nagrodę główną. Mamy także sponsora, firmę pwn.pl, która wszystkim autorom prac zakwalifikowanych do finału przekaże – za naszym pośrednictwem – skromny upominek, czyli Uniwersalny Słownik Języka Polskiego PWN na pen-drive. Medialny patronat nad konkursem objęła redakcja „Świtu ebooków”, serwis literacki „Książka zamiast kwiatka” http://kawiarenkakzk.blogspot.com/ oraz platforma „Maszyna do pisania” http://maszynadopisania.pl/. Wszystkich zainteresowanych konkursem zapraszam do wzięcia w nim udziału. Nie ukrywamy, że autorzy wyróżnionych przez jurorów utworów mogą liczyć na otrzymanie od nas poważnej propozycji wydawniczej. W projekcie Kryminalna 13 udział wzięli i swoich opowiadań użyczyli: 1. Anna Klejzerowicz: Podwójny trup 2. Marta Guzowska: Okno na sklep komputerowy 3. Katarzyna Bonda: Suknia ślubna 4. Romuald Pawlak: Stary lód 5. Adrianna Michalewska: Trup na cmentarzu 31


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

6. Jacek Skowroński: Przelotka 7. Konrad Staszewski: Bilet w jedną stronę 8. Alicja Minicka: Strach 9. Katarzyna Rogińska: Śpiący policjant i samobójca 10. Iwona Mejza: Alibi 11. Agnieszka Krawczyk: Śmierć poety 12. Marcin Rusnak: Niezwykłe śledztwo doktora Junga 13. Agnieszka Hałas: Tajemnicze zniknięcie Bernadety

32


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Regulamin konkursu „Kryminalna 13” organizowanego przez Oficynę wydawniczą RW2010 Poznań 2014

1. Oficyna wydawnicza RW2010 ogłasza konkurs na powieść kryminalną. 2. Konkurs jest otwarty; mogą wziąć w nim udział wszyscy zainteresowani, po spełnieniu warunków z p. 3. 3. Warunkiem wzięcia udziału w konkursie jest nadesłanie do 30 czerwca 2014 roku na adres admin@rw2010.pl utworu spełniającego następujące kryteria: a) powieść kryminalna, b) objętość minimum 150 stron (240 000 znaków ze spacjami), c) dostarczona w formacie DOC, RTF, ODT, d) wysłana mailem na wskazany adres poczty elektronicznej, e) z załączonymi w treści maila danymi kontaktowymi Autora, oraz f) oświadczeniem, że jest to utwór oryginalny, niepublikowany i Autor posiada do niego pełnię materialnych praw majątkowych, i g) oświadczeniem, że przyjmuje do wiadomości oraz akceptuje regulamin konkursu. 4. Kolegium redakcyjne w dniach od 1 lipca do 31 sierpnia dokona wstępnej selekcji nadesłanych utworów, wyróżniając spośród nich te, które przy spełnieniu w/w kryteriów gwarantują jednocześnie odpowiedni dla potrzeb publikacji poziom literacki. 5. Wyróżnione utwory zostaną przekazane wszystkim jurorom, którzy wybiorą spośród nich zwycięzcę konkursu. 6. W jury konkursu zasiądą wszyscy autorzy opowiadań opublikowanych w towarzyszącej konkursowi antologii „Kryminalna 13”.

33


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

7. Nagrodą dla wyróżnionych w konkursie prac będzie możliwość ich publikacji w Oficynie wydawniczej RW2010, pod warunkiem zaakceptowania przez Autora standardowych warunków umowy wydawniczej. 8. Nagrodą główną dla zwycięzcy będzie publikacja utworu w Oficynie wydawniczej RW2010, połączona z kampanią promocyjną w mediach, o budżecie równym zyskom ze sprzedaży antologii „Kryminalna 13”. 9. Oficyna wydawnicza RW2010 zastrzega sobie prawo do innego podziału nagród, nieprzyznania nagrody głównej i odwołania konkursu w przypadku braku zainteresowania ze strony uczestników. 10. O wynikach konkursu poinformujemy 31 października 2014 roku na naszej stronie www.rw2010.pl i na stronie www.facebook.com/RW2010pl.

34


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WIEŚCI Z RYNKU

35


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Robert Drózd: Wodoodporny czytnik! Tekst pochodzi ze strony: http://swiatczytnikow.pl/pocketbook-aqua-pierwszy-czytnik-wodoodporny/

Ciekawą zapowiedź mamy od ukraińskiej firmy PocketBook. W kwietniu ukaże się czytnik o numerku 640 i nazwie Aqua, na którym bez obawy będzie można czytać w wannie, albo na plaży. PocketBook Aqua ma posiadać odporność na zanurzenie do głębokości jednego metra. Zastosowano technologię Film Touch, o której niewiele wiadomo, ale zapewniła niską wagę urządzenia – tylko 170 g. Ekran to standardowy Pearl o wielkości 6″ i rozdzielczości 800×600 – bez podświetlenia. Do tego WIFI z funkcjami internetowymi, które omawiałem przy okazji modelu Basic Touch – zresztą specyfikacja wskazuje, że poza odpornością na zalanie nie będzie dużych różnic. W Niemczech czytnik kosztować ma 109 euro, polska cena na razie nie jest znana. W notce prasowej od Pocketbooka czytam: Nasz najnowszy czytnik to prawdziwy przełom. PocketBook Aqua jest wyjątkowo estetyczny, lekki, ale przede wszystkim – wodoodporny i chroniony przed wpływem kurzu i pyłu. Na pewno doskonale sprawdzi się w warunkach polowych. 36


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Osobiście jestem ciekaw, czy będzie ten czytnik równie odporny na... piasek. Po paru dniach na plaży 1,5 roku temu mój Kindle Keyboard nadal ma chyba gdzieś ziarenka. Ale odporność powinna być jednak pełna, bo gdzie nie dostanie się woda, to i piasek nie powinien. Nie wiem, ilu z nas czyta w wannie (ja nigdy), ale zapotrzebowanie na taki czytnik na pewno jakieś jest. W Stanach radzi sobie dobrze firma Waterfi, która przygotowuje wodoodporne wersje znanych urządzeń. Mają m.in. przerobionego Kindle Paperwhite, który kosztuje u nich od 220 dolarów.

37


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Honorata Nowacka: Kindle, iPhone, Macbook i... ebook – o czytnikach Ilu „czytaczy”, tyle dylematów pod tytułem „co czytać?” i „jak?” – czy też raczej „na czym?” – podsycanych dodatkowo przez niekończące się spory, co lepsze: książka papierowa czy ebook, a jeśli ebook, to na czym go czytać. Skupię się na ostatnim pytaniu. Pod względem komfortu czytania na pierwszym miejscu zdecydowanie plasują się czytniki z technologią e-ink, szczególnie odkąd pojawiły się modele z możliwością podświetlenia tekstu. Ekran nie jest szklany, nie świeci ani nie miga, co dodatkowo umożliwia czytanie w pełnym słońcu; w przypadku tabletu lub telefonu jest to niewykonalne. Wadą takiego ekranu dla niektórych może być brak możliwości odtwarzania multimediów oraz jego monochromatyczność. Co prawda już niemal cztery lata temu firma LC Diplay przedstawiła ekrany e-ink z kolorowymi wyświetlaczami, jednak nie są one jeszcze zbyt rozpowszechnione (w Polsce takie urządzenia udostępnia firma PocketBook). Dodatkowo kolory na tego typu ekranach nie są najlepszej jakości, za to kosztują sporo – zatem na kolorowe ilustracje czy zdjęcia „z prawdziwego zdarzenia” w czytnikach przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Tu trzeba uważać, bo na rynku znajdują się urządzenia, które czytnikami są tylko z nazwy, ale mają ekran LCD, co dyskwalifikuje je do roli czytnika – jak choćby urządzenie o nazwie TrekStor z 7-calowym ekranem. Jaki rozmiar ekranu jest najlepszy? To zależy od rodzaju dokumentów, jakie zamierzamy czytać na danym urządzeniu. Do dokumentów tekstowych w formatach EPUB lub MOBI świetnie sprawdzi się czytnik ze standardowym, 6-calowym ekranem. Pliki PDF wymagają jednak większego ekranu, szczególnie, jeśli zawierają rysunki. Do tego lepiej nadaje się czytnik z 9,7-calowym ekranem, niestety droższy od modeli z ekranem o mniejszej przekątnej; pojawiają się też urządzenia z ekranami 13-calowymi. Oferta czytników jest dość szeroka, począwszy od jak dotąd dominującego na rynku Kindle’a, a skończywszy na mniej popularnych urządzeniach Sony czy Kobo. Z tych dostępnych w Polsce najlepiej sprzedają się PocketBook i Prestigio. Jeśli chodzi o wygodę czytania, w niczym nie ustępują popularnym „Kundelkom”; spore jest też zróżnicowanie modeli: od pięciocalowego Mini aż do wspomnianego już modelu PocketBook Color Lux. Natomiast bardzo dobre oceny zbiera firma Kobo dzięki swojemu modelowi z podświetleniem Kobo Aura HD, według niektórych lepszym od alternatywnych urządzeń choćby Kindle’a.

38


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Czytniki, jak nazwa wskazuje, są przeznaczone wyłącznie do czytania. Owszem, istnieją modele, których producenci oferują nam np. możliwość odtworzenia pliku muzycznego. Jednak generalnie są to urządzenia jednozadaniowe, co dla niektórych może być poważną wadą. Dla takich osób przeznaczone są tablety. Każdy tablet posiada wadę, jaką jest ekran LCD, co znacznie zmniejsza komfort czytania w porównaniu do czytników. Zaletą tutaj będzie natomiast możliwość obejrzenia kolorowych zdjęć czy ilustracji w znośnej jakości, dzięki czemu tablet staje się idealnym urządzeniem np. do przejrzenia gazety czy czasopisma online; natomiast do czytania książek podczas wielogodzinnych podróży już niekoniecznie. Na tablety istnieje wiele dedykowanych aplikacji do odczytu ebooków, które przeważnie mają możliwość synchronizacji zakupionych treści między urządzeniami (np. Kindle Amazona, który występuje w wersjach Kindle for PC, Kindle for iPhone, Kindle for iPad etc.). Część aplikacji dostępnych na wymienione urządzenia oferuje również funkcje społecznościowe, takie jak możliwość podzielenia się cytatem z książki czy samym faktem przeczytania ebooka na Facebooku lub Twitterze. Kolejnym najczęściej używanym do czytania książek elektronicznych urządzeniem jest telefon komórkowy. Nad komputerem góruje mobilnością – telefon z reguły każdy nosi przy sobie. Poza tym podobnie jak tablet jest wielofunkcyjny. Spory mankament stanowi wielkość ekranu, który nawet przy smartfonach może się wydawać za mały do czytania, choć z drugiej strony wyświetlanie mniejszej ilości tekstu ułatwia koncentrację. W zależności od marki telefonu i systemu operacyjnego dostępne są różne aplikacje do odczytu plików tekstowych. Najchętniej wspieranymi smartfonami są iPhone i telefony z systemem Android, na które dostępna jest największa liczba takich aplikacji, najczęściej darmowych. Przykładowo: Stanza (iPhone), Aldiko (Android), a także aplikacje księgarni ebookowych – Kindle, Google Books i polskie, takie jak Woblink. Najpopularniejszym programem na alternatywne platformy jak Blackberry, Symbian czy Windows Mobile jest Mobipocket Reader, którego domyślnym formatem jest PRC (a zatem zakupiony EPUB czy PDF wymaga konwersji). W ubiegłym roku pojawiły się propozycje wyposażenia smarfonów w... ekrany e-ink. Poza granicami Polski, m.in. w Niemczech i Hiszpanii, pojawiło się urządzenie z dwoma ekranami: LCD i e-ink, o nazwie Yota Phone. Na razie jego cena działa odstraszająco, jednak inne firmy również zmierzają w tym kierunku. Na przykład PocketBook proponuje nakładkę zmieniającą telefon w czytnik, a Onyx przedstawiało już prototyp podobnego urządzenia. Wygląda więc na to, że telefony wkrótce też mogą być wygodną alternatywą dla czytników. Rynek ebooków rozrasta się, więc i urządzenia do ich czytania będą coraz bardziej różnorodne, a spory wokół tego, co jest lepsze, czy wybrać komfort czy wielofunkcyjność, i tym podobne, będą toczyć się bez końca aż do momentu, w którym praw39


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dopodobnie dostaniemy wszystkie urządzenia w jednym – mobilny komputer z telefonem i możliwością „włączenia” czytnika.

40


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Margaret Willins: Okiem czytelnika, czyli świetny wynalazek Osobiście uważam, że ebooki to świetny wynalazek. Oszczędność nie tylko miejsca na domowych półkach z książkami, ale również w walizkach podczas wakacyjnych podróży. Mój Ipad oraz iPod touch (malutka kopia Ipada, którą zawsze mam przy sobie w torebce) są moimi nieodzownymi kompanami w podróżach. Dzięki temu oprócz książek do czytania mam pod ręką kilka przewodników, a nawet rozmówki czy podręczniki do nauki języka obcego. Moja biblioteczka ebooków może zostać wzbogacona o nowe tytuły wszędzie, pod każdą szerokością geograficzną, wystarczy dostęp WI-FI. Ostatnio musiałam zlecić przesłanie kilku książek z Polski; wersja ebookowa byłaby dla mnie mniej kłopotliwa. Dzięki temu, że moje czytniki mają podświetlony ekran, kiedy w nocy nie mogę spać, często czytam ebooki przy pomocy iPod touch, bez potrzeby zapalania nocnej lampki. Od kilku lat korzystam z gadżetów Apple’a, wiem jednak, że czytniki Kindle’a czy Kobo mają nie tylko baterię o długiej żywotności, ale również lepiej zachowują się w pełnym słońcu na plaży, są o wiele tańsze i łatwe w obsłudze. Obserwuję scenki w metrze londyńskim: technologia wypiera powoli tradycyjne gazety i książki, ludzie czytają na iPhone, na iPad czy innych urządzeniach. Przyznaję, że lubię mieć ładne wydanie albumowe na swojej półce, chociaż ostatnio byłam mile zaskoczona, kiedy jedna z mojej kolekcji albumowych książek o niedźwiedziach ukazała się jako ebook – rewelacja! Nie należy bać się technologii i ebooków, bo naprawdę stanowią duże udogodnienie. Cieszę się ogromnie, że czytanie ebooków w języku polskim jest możliwe i coraz bardziej popularne. Jeszcze kilka miesięcy temu nie wiedziałam, że mogę wprowadzić na mój iPad aplikację księgarni oferującej polskie ebooki, takiej jak Woblink. Od tego czasu korzystam nie tylko z aplikacji iBooks, Kindle, Free Books, ale również z Polskich księgarni ebookowych. Będąc w Warszawie w roku 2012, kupiłam cztery ciężkie książki, które ostatecznie zostawiłam u krewnych i do tej pory nie miałam okazji, by je odebrać. Gdybym wtedy wiedziała o możliwości kupna tych samych tytułów w wersji ebookowej, na pewno do tej pory byłyby już przeczytane. Zanim decydujemy się na kupno całego ebooka, możemy ściągnąć jego fragment bez żadnych opłat czy zobowiązań. Dostępnych jest też wiele pozycji darmowych. Warto 41


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

sobie uświadomić, że klasyka w wersji ebookowej jest wolna od opłat. Dla mnie to cenne, że mogę przeczytać powieści Balzaka w wersji angielskiej i polskiej czy jeszcze raz sięgnąć po dzieła Henryka Sienkiewicza. Wszystko za darmo. Moja znajoma zwróciła mi uwagę na trudności, jakie miała w szkole z terminowym wypożyczeniem obowiązkowych lektur z biblioteki ze względu na ograniczoną ilość egzemplarzy. Czy ebooki nie rozwiązują tego problemu? Myślę, że wielu z nas wybiera książki papierowe, bo się przyzwyczailiśmy do dotykania książki, przewracania kartek, a częściowo dlatego, że boimy się technologii. Mimo wszystko spotykam coraz więcej osób, nawet w bardzo podeszłym wieku, na lotniskach, w pociągach i hotelach korzystających z Kindle’a czy innych czytników. Przyznaję, że nie wszystkie księgarnie ebooków są sobie równe dobre, ale przecież podobna sytuacja panuje w przypadku książek papierowych. Zamiast krytykować, należy im życzyć sukcesów i wytrwałości w dalszym ulepszaniu technicznym, aby przyciągnęli jak najwięcej czytelników.

42


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

NOWOŚCI i ZAPOWIEDZI

43


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Premierowe tytuły oraz zapowiedzi WIOSNY 2014 Witek Łukaszewski: DIALOGI 2. JIM MORRISON & PABLO PICASSO Oficyna wydawnicza RW2010 powieść, proza i poezja polska

Proza, która staje się poezją Zderzenie dwóch światów i osobowości o jakże odmiennych poglądach na życie, sztukę i kobiety. Morrison i Picasso – dwóch samotnych geniuszy otoczonych tłumem wiernych poddanych i Paryż – jako sceneria ich spotykania w ostatnich dniach czerwca szalonego 1971 roku. Młodość, która właśnie umiera, i tonąca powoli starość trzymająca się kurczowo brzytwy. Dziś wiemy, że czas – bezwzględny weryfikator – obszedł się z nimi łaskawie. Tym bardziej warto przeczytać! Dla fanów Morrisona lektura obowiązkowa.

Flysold: PRAWDA O WORLD OF TANKS. Sekrety, kulisy, skandale Oficyna wydawnicza RW2010 poradnik

Jak wygrać z grą To pierwsza na świecie niezależna publikacja o niezwykle popularnej czołgowej grze on-line World of Tanks. Zachowujący incognito Autor – gracz z dużym doświadczeniem – przedstawia nieznane kulisy, ukrywane fakty, tajniki mechanizmu „free-to-play” i skandale związane z grą.

44


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E-MMA Popik: WIGILIA SZATANA Oficyna wydawnicza RW2010 zbiór opowiadań hard sf

Kiedy szatan zbawia świat Kolejny rewelacyjny zbiór E-MMY Popik – Mistrzyni Małej Apokalipsy. Kolejny smakowity kąsek dla pasjonatów dobrej fantastycznej prozy i mocnej hard sf, wgryzającej się w mózg i przepalającej trzewia. Tym razem autorka wprowadza nas w świat, który zostanie zbawiony przez Szatana. Chcesz takiej apokalipsy, takiego końca i nowego początku? Nie chcesz? A jeżeli żadna inna wyższa siła się nie kwapi? Jeżeli Opatrzność odwróciła się od świata i ludzkości? Antologia: SZABLĄ I WĄSEM Oficyna wydawnicza RW2010 antologia sarmacko-fantastyczna Szablą i wąsem, ogniem i mieczem, kontuszem i dworkiem

Prawdziwych Sarmatów już nie ma. Co się nam ostało? Ognie i miecze, potopy, Wołodyjowskie pany... Wilcze gniazda, diabły łańcuckie, samozwańce.... Charakterniki, szubieniczniki i licho wie, co jeszcze... No i fajnie, ale czy fikcyjni Sarmaci muszą być wszyscy na jedno kopyto? Szablą i wąsem to zbiór opowiadań polskich autorek i autorów, którzy Sarmacji nadmierną rewerencją nie darzą i opowiedzieć chcą o niej inne, świeższe historie. Od latających machin królowej Ludwiki, przez patriotyzm diabła Boruty, po alternatywne oblężenie Jasnej Góry – ten zbiorek bez czołobitności wyciąga z legendy i historii Sarmacji to, o czym wciąż warto snuć opowieści.

45


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Anna Rybkowska: NELL, tom 1 i 2 Oficyna wydawnicza RW2010 powieść obyczajowa, romans

On nazywa ją Nell. I jak nikt inny budzi w niej coś, czego się nie spodziewała, czego nie chciała, czego się lęka i o czym nie może przestać myśleć. Czy będzie umiała się temu oprzeć? Dla dobra rodziny. Dla spokoju własnej duszy... A co z rozbudzonym ciałem? Bajkowa historia, która staje się dramatem. Obyczaj, który przeistacza się w zmysłowy thriller o opętaniu. Opowieść o miłości, odpowiedzialności, pożądaniu, które niszczy, ale właśnie dzięki niemu życie nabiera barw, smaku, zapachu. Natalia czy Nell? Który ze światów wybierze... Agnieszka Korol: JAK WYDAĆ KSIĄŻKĘ W KRAINIE SMOKÓW Oficyna wydawnicza RW2010 bajka dla dorosłych i dzieci, satyra, groteska

Miał debiutant bajkę... Niewinny Pastuszek, autor bajek, udaje się do wielkiego miasta, by wydać swoją pierwszą książkę. Napotyka wiele przeszkód. W odszukaniu właściwego wydawcy pomaga mu krasnoludek Tutejszy. Jak wydać książkę w Krainie Smoków to groteska i satyra w konwencji bajki na temat sytuacji, w jakiej znajdują się obecnie debiutujący polscy autorzy. Jest to powiastka zarówno dla starszego, jak i młodszego czytelnika. Zabawne ilustracje wykonała Jolanta Jaworska. Agnieszka Korol to specjalistka od smoków. Zna ich obyczaje i cechy charakteru. A o Krainie Smoków wie tyle, jakby w niej mieszkała.

46


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Emma Popik: TAJEMNICE EMILKI Oficyna wydawnicza RW2010 powieść dla dzieci

Zadawaj pytania i szukaj odpowiedzi Kto porzucił kotki pod płotem? Kim są sieroty europejskie? Czemu chłopcy się biją? Dlaczego bibliotekarz w ciepły dzień chodzi w szaliku? Kto mieszka w dzikim sadzie? Kto rozmawiał pod oknami dziwnie trzaskającym głosem? Co ukrywa Babcia? A Jolka? Co znaczy grzeczność Nuli? Jaki naprawdę jest Aki? Co trzyma w swojej wielkiej torebce pani Rysia? Może dobre wychowanie? Czy bliźnięta mogą być zupełnie do siebie niepodobne? Te i wiele innych pytań zaprząta Emilkę, która podąża od jednej przygody do drugiej, od jednego sekretu do drugiego. Błądzi, myli się, ale w końcu szeroko otwiera oczy, a pojawiające się na jej drodze przeciwności i niebezpieczeństwa pokonuje własną wytrwałością i uporem. Marcin Orlik: PIASKOSPANIE Oficyna wydawnicza RW2010 powieść science fiction

Słodkich snów... Witaj w świecie, w którym granica między jawą a snem nie istnieje – witaj w piaskospaniu. Czym jest piaskospanie? Zdarzyło ci się tuż po obudzeniu mieć to dziwne wrażenie, że rozmawiałeś z kimś we śnie, czując jednocześnie, iż rozmowa odbyła się naprawdę? Przeżywałeś przygody, których nie można doświadczyć w rzeczywistości, a przecież kryły w sobie ten szczególny okruch realności dowodzący prawdziwości twoich przeżyć? Jeśli tak, może właśnie zdarzyło ci się piaskośnić...

47


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Radek Lewandowski: YGGDRASIL. STRUNY CZASU Oficyna wydawnicza RW2010 powieść fantastyczna

Struny czasu opisują zmagania kilkudziesięcioosobowej średniowiecznej społeczności, przeniesionej przypadkowo i bezpowrotnie w okres paleolitu środkowego, w czasy gdy po ośnieżonych równinach dzisiejszej Europy wędrowały olbrzymie stada reniferów, dzikich koni i ciągnących w ślad za nimi drapieżników. Potężne mamuty nie miały godnych siebie przeciwników, z wyjątkiem mrozu i prymitywnych słabo uzbrojonych łowców, którzy równie często występowali w roli myśliwego co ofiary. Wraz z mieszkańcami wioski, w przeszłość zostaje przeniesiony niewielki oddział Wikingów, najemników, których Thor wystawił na najcięższą próbę w drodze do Walhalli. Temporalni podróżnicy, a wraz z nimi cała ludzkość, stają w obliczu wielkiego niebezpieczeństwa.

48


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

RECENZJE

49


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Awiola: Kryminalna 13, czyli trzynastu gniewnych Tekst pochodzi z serwisu Subiektywnie o książkach

„Niech zmarli spoczywają w pokoju, im już żadne prawo nie pomoże; dla żywych też w sumie marna z niego pociecha...” Cenię sobie zbiory opowiadań, z uwagi na fakt różnorodności autorów i w konsekwencji stylów, jakimi raczą swoich czytelników. Antologia KRYMINALNA 13 to, jak wskazuje tytuł, trzynaście mocno kryminogennych utworów i jeden motyw. Motyw w postaci... nie, nie tak łatwo, nie powiem wam jaki. Zapraszam natomiast na krótkie refleksje dotyczące każdego z utworów zawartych w tym zbiorze. Anna Klejzerowicz: Podwójny trup Krótkie opowiadanie, ukazujące niezbadane granice ludzkiej przebiegłości. Młoda reporterka przytacza historię małżeństwa, w którym wzajemna miłość zamieniła się w nienawiść doprowadzającą do zbrodni. I to podwójnej zbrodni. W utworze znajdziecie znane kryminalne motywy, takie jak użycie arszeniku czy zakopany trup. Dobrym zabiegiem było podzielenie tekstu na relacje rzeczniczki pogotowia, rzecznika komendy głównej policji oraz samego bohatera opowiadania – Wiktora W. Cóż, autorka potwierdza stare porzekadło: „od mi łości do nienawiści tyl ko jeden krok”. Marta Guzowska: Okno na sklep komputerowy Jak pokazuje autorka kolejnego opowiadania, urlop tacierzyński niekoniecznie wy chodzi na dobre wszystkim mężczyznom. Młody ojciec, którego żona pracuje w korporacji, opiekujący się córką, zwaną pieszczotliwie Myszą, codziennie obserwuje sklep komputerowy swojego sąsiada. Gdy nieoczekiwanie znika narzeczona właści ciela sklepu, bohater próbuje prowadzić śledztwo w tej sprawie na własną rękę. Metoda, jaką w konsekwencji wybiera, okazuje się bardzo niekonwencjonalna... Marta Guzowska fenomenalnie zakończyła swoje opowiadanie, wprawiając czytelnika w niemałą konsternację. Do tego warto zwrócić uwagę na realistyczne i nieco ironiczne pokazanie rutyny w codziennej opiece nad dzieckiem.

50


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Katarzyna Bonda: Suknia ślubna Opowiadanie do którego inspirację stanowiły prawdziwe wydarzenia. Adam i Ewa, ona świetnie wykształcona lekarka i panna, on stateczny mąż i ojciec. Romans, którego skutki okażą się opłakane. Trafnie dobrany tytuł, dla którego suknia ślubna jest swoistym symbolem. Autorka poprzez swój utwór pokazuje, jak zazdrość może prze rodzić się w okrutną zbrodnię. Adrianna Michalewska: Trup na cmentarzu Pogrzeby nie kojarzą się nikomu z niczym miłym, nic nowego. Gdy jednak na czyimś pogrzebie zostaje popełnione morderstwo, ceremonia nabiera iście demonicznego wydźwięku. Rzekłabym, istny chichot losu. Adrianna Michalewska przygotowała dla swoich czytelników szybką zbrodnię i szybkie śledztwo. Wartka akcja i odpowiedni klimat zapewnią niewątpliwie chwilę niekwestionowanej rozrywki. Romuald Pawlak: Stary lód Lubicie wymieszanie czasowe? To utwór przeznaczony specjalnie dla was. Dwie przeplatane między sobą perspektywy czasowe – XXI i XVIII wiek. I wspólna dla bohaterów tych czasów stara mumia. To opowiadanie z pogranicza fantasy i kryminału, którego motywem przewodnim jest klątwa związana z odkryciem zmumifikowanego ciała. Jacek Skowroński: Przelotka Profesja detektywa to dość niebezpieczne zajęcie, gdyż niesie ze sobą sta łe widmo zemsty osób, które dzięki takiej pracy trafiły za więzienne mury. O fakcie tym przekonuje się bohaterka opowiadania, która sama będąc obiektem pałającej nienawiści, realizuje również swoją prywatną zemstę. Bardzo krótka forma literacka, trafnie za stosowana pierwszoosobowa narracja. Autor zadaje pytanie natury etycznej. Konrad Staszewski: Bilet w jedną stronę Jazda pociągiem nie zawsze bywa nudna i jednostajna. Czasami podczas podróży może spotkać was nieoczekiwana... zbrodnia. Konrad Staszewski wykreował wartką akcję swojego utworu oraz umiejętnie stopniował napięcie. To jedno z dłuższych opowiadań w tym zbiorze. Alicja Minicka: Strach Nie od dzisiaj wiadomo, że trucizna to jeden z lepszych sposobów na pozbycie się znienawidzonej osoby. Bezsprzecznie udowadnia to Alicja Minicka, która świetnie skonstruowaną intrygą kryminalną wieńczy swoje opowiadanie zaskakującym finałem. Opowiadanie kryminalne retro powinno przypaść do gustu większości czytelni ków, lubujących się w tego typu klimatach. 51


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Katarzyna Rogińska: Śpiący policjant i samobójca Internet to największe osiągnięcie naszych czasów. Nie wszystkim jednak przynosi szczęście, o czym przekonuje się Car – miejscowy policjant, badający tajemnicze sa mobójstwo młodego mężczyzny. Ciekawy pomysł na rozwikłanie intrygi kryminal nej, wartka akcja i sympatyczna postać policjanta potrafiącego zasnąć wszędzie i o każdej porze. Iwona Mejza: Alibi To opowiadanie, w którym znowu pojawia się dość sympatyczna postać detektywa kryminalnego, samotnika, który w wieczór wigilijny odbiera list od kobiety, przewidującej śmierć z rąk własnego męża. Krótka, ale zakończona ciekawą puentą historia, ukazująca zawiłe wymiary zemsty. Agnieszka Krawczyk: Śmierć poety Któż z nas nie zna Edgara Allana Poego, amerykańskiego pisarza romantycznego. Agnieszka Krawczyk kanwę fabularną swojego opowiadania oparła na tajemniczej śmierci tego artysty z roku 1849 roku. Śmierci niewyjaśnionej do dzisiaj, która obro sła w wiele mitów i legend. Autorka zaskakuje misternie wykreowanym zakończeniem, czytelnik będzie zachwycony klimatem tego utworu. To jedno z lepszych opowiadań w zbiorze. Marcin Rusnak: Niezwykłe śledztwo doktora Junga Rok 1906, w teatrze im. Wilhelminy Planer dokonano zamachu na życie Anety – akrobatki cyrkowej wykonującej trudną, magiczną sztuczkę. Carl Jung próbuje roz wikłać zagadkę tożsamości potencjalnego mordercy. Dość przewrotna intryga, zaska kujące zakończenie, w którym pojęcie sztuczki magicznej nabiera nowego wydźwięku. Szkoda tylko, że autor pozostawił otwarte zakończenie, czuję pewien niedosyt. Agnieszka Hałas: Tajemnicze zniknięcie Bernadety Opowiadanie Agnieszki Hałas dotyka tak często używanego motywu zaginięcia. Młoda dziewczyna nie wraca na noc do domu, a jej pracodawca próbuje rozwikłać zagadkę tego zniknięcia. Wartka akcja i ciekawe spojrzenie na całą sprawę z perspektywy poturbowanego przez życie mężczyzny. Podsumowując, opowiadanie zawarte w zbiorze charakteryzują się różnym stopniem ukształtowania fabuły i zróżnicowanym warsztatem pisarskim poszczególnych autorów. Ubolewam jedynie nad tym, że większość utworów jest zbyt krótka. Część z nich, jak chociażby opowiadania Anny Klejzerowicz, Marty Guzowskiej, Alicji Mi nickiej czy Marcina Rusnaka, z pewnością byłaby bardziej absorbująca, gdyby wydłużyć nieco ich fabułę. Rozumiem jednak, że wydanie zbioru wiązało się z pewnymi ograniczeniami, stąd też taka, a nie inna – dłuższa – forma. 52


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Trzynaście opowiadań z pewnością zadowoli wybredne gusta czytelników lubujących się w kryminalnych klimatach. Utwory są tak różnorodne, że każdy znajdzie w nich coś dla siebie. Pechowa trzynastka w tym przypadku zdecydowanie nie przyniosła pecha...

53


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Chojnowska: Choć mnodzy wciąż to z Tobą robią, wszak każdy robi to inaczej Tekst pochodzi z portalu Fahrenheit.

Spróbowali się z tematyką sarmacką także polscy fantaści, skutkiem czego powstała antologia Szablą i wąsem, która w formie e-booka ukazała się nakładem RW2010, a której redaktorem jest Dawid Juraszek. Jako pasjonatka historii XVI i XVII wieku, miłośniczka Trylogii Sienkiewicza i bezkrytyczna wielbicielka Sarmatii Kaczmarskiego z ciekawością sięgnęłam po sześć opowiadań wchodzących w skład zbioru. Podejścia do tematu „Sarmacja inaczej” autorzy zaprezentowali zaiste różnorodne. Choć aż połowa tekstów zawiera elementy, które umownie można by zaklasyfikować jako steampunkowe, to jest to właściwie jedyny, a i to mocno naciągany, wspólny mianownik. Zaczyna się od inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami (czego można się dowiedzieć z przypisów) Machine de Pologne Andrzeja W. Sawickiego. Tekst opisuje początki technologicznej potęgi bojowej Rzplitej, która dysponuje prototypami latających urządzeń, w zamyśle mających odwrócić losy kraju, zalewanego przez szwedzki „potop”. Pojawia się tu koncept wykorzystania ludzkich dusz jako napędu, nieco przypominający ideę energii solwitriolowej z Magii krwi Huso (o której, mimo najszczerszych starań, nie udało mi się zapomnieć). Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem, gdyż droga do postępu nie jest prosta... Głównym walorem opowiadania, obok historycznej inspiracji, jest jednak doskonałe odwzorowanie ówczesnej mentalności „panów braci”. W dodatku autor przypomina, że późniejszy król, Jan Sobieski, w początkach szwedzkiej inwazji poparł najeźdźców. A jeszcze śledzić możemy początki korespondencyjnego „romansu” między przyszłym królem a Marysieńką. Jeśli dodać do tego zgrabny opis działań wojennych, otrzymujemy zachęcający wstęp. Kolejny tekst, Iskra Boża Moniki Sokół, choć o wiele bardziej fantastyczny, bo głównymi bohaterami są Żydzi ożywiający golemy, nieco wrażenie psuje. Główny „zły” jest tu skrajnie przestylizowany, przez co, zamiast być demoniczny, staje się śmieszny. Język jest sztuczny, nienaturalny, często patetyczny. Choć całość nieco ratuje nieszablonowy finał, to zdecydowanie najsłabszy punkt antologii.

54


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Na szczęście dalej jest już tylko lepiej, czego pierwszym zwiastunem Szatański plan Agnieszki Hałas. Jest to rodzaj literackiego żartu, zgrabny miks motywów z rozmaitych mitologii oraz polskich podań. W dodatku występuje w nim Janosik, a stawką jest tok dziejów Polski. Jedyną wadą opowiadania jest jego niewielka długość. Obsydian Stanisława Truchana to, mimo przewidywalności zakończenia, mój prywatny faworyt. Bynajmniej nie wyłącznie, a nawet nie przede wszystkim dlatego, że w opowiadaniu pojawia się (w epizodycznej roli) Onufry Zagłoba, a autor proponuje nam własną wersję wypadków, które doprowadziły do powstania dziury w jego czole, czyniąc bohatera godnym własnego herbu. Tekst, choć jak najbardziej sarmacki w klimacie, zawiera też wątki... azteckie. Bohaterowie trafiają między innymi do Francji i Hiszpanii, a egzotyczny motyw fantastyczny płynnie komponuje się ze staropolską całością. Do najmocniejszych w zestawie zaliczam także Dzięcielinę Tomasza Kiliana, choć „pierwiastka sarmackiego” akurat w niej chyba najmniej, bo na dobrą sprawę opisane wydarzenia dałoby się umieścić gdziekolwiek. Ormianin Aram, skuszony wizją łatwego zarobku, udaje się do posiadłości szlachcica, który od ponad roku nie dał znaku życia. Nie jest gotowy na to, co zastanie w środku... Opowiadanie jest bardzo nastrojowe, co więcej, wiarygodnie oddane zostają emocje bohatera, który w dość makabrycznych okolicznościach przeżywa nieoczekiwanie katharsis. Antologię zamyka tekst pomysłodawcy projektu, czyli Para bellum Dawida Juraszka. Najkrótszy ze wszystkich, stanowi kolejny literacki żart, choć mniej oryginalny koncepcyjnie niż opowiadanie Agnieszki Hałas. Jest to wręcz swego rodzaju fanfiction, alternatywna wersja oblężenia jasnogórskiego klasztoru, znanego z kart Potopu. Tym razem twierdzę oblegają Angielczycy, a co do kierunku pozostałych innowacji, podpowiedzi dostarcza tytuł. Przyznam, że obcowanie z tym tekstem sprawiło mi mnóstwo radości. Podsumowując, antologia Szablą i wąsem zdecydowanie się broni. O wiele lepiej niż spora część papierowych zbiorów. Potwierdza, że Sarmacja warta jest wiecznych podróży pióra i lutni, także tych o zupełnie zaskakujących marszrutach.

55


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dwugłos, czyli Nieznajomi w parku Joanny Łukowskiej w dwóch odsłonach recenzenckich P.M.V.: To

ludzie napełniają swoje domy szczęściem lub goryczą...

Tekst pochodzi z blogu: Między niebem a piekłem.

Przeczytanie tej książki to... dość niezwykłe doświadczenie. Zdecydowanie nie jest to lekka i łatwa lektura. Czytając ją, trzeba się zmierzyć z ogromem emocji, które siłą rzeczy oddziałują na czytelnika. To, co zwraca uwagę przede wszystkim, to bardzo dobrze nakreślone postaci głównych bohaterów. Śmiało mogłabym powiedzieć, że jakieś 70% tekstu to opisy skomplikowanych przeżyć, przemyśleń i wątpliwości bohaterów. W książce jest więc sporo opisów, również miejsc, i pewien deficyt dialogów. I wcale nie jest to zarzut z mojej strony. Historia sama w sobie byłaby dość prosta, gdyby nie nietuzinkowi bohaterowie. Już na samym początku czytelnik zostaje zbombardowany doświadczeniami z dzieciństwa obojga, co początkowo nieco mnie rozczarowało, bo nie było czego odkrywać potem... jednak tu nie o odkrywanie chodziło, o czym przekonałam się dopiero później. Autorka skupiała się na konsekwencjach wydarzeń z przeszłości i to było najważniejsze w treści. Julia i Ken... dwa kompletne przeciwieństwa. Ona cicha, zakompleksiona, czysta jak łza. Momentami można było odnieść wrażenie, że urodziła się nie w tej epoce. Nie do końca potrafiła odnaleźć się w codzienności życia. Dla mnie była istotą nieco tajemniczą, która działała niemal na wszystkich kojąco, ale to w pewnym sensie siła jej charakteru i długotrwała niezłomność budziły podziw. Każdy ma jednak swoje granice, jej zostały przekroczone i to z dramatycznymi konsekwencjami. Ken zaś... to postać, którą naprawdę trudno lubić. Nie jestem przekonana, czy wszystkie czytelniczki go polubią, momentami sama miałam z tym problem. Jedno jest pewne: jego postępowanie oddziaływało na mnie bardzo mocno i musiałam się mierzyć z emocjami, od których człowiek zwykle ucieka. O Kenie można powiedzieć naprawdę bardzo wiele, ale takiego chaosu, pomieszania, zagubienia, zimnej wyrachowanej kalkulacji powodowanej nie do końca uświadomionym lękiem i myślenia czarno-białego – bardzo dawno nie widziałam. To mnie po prostu poraziło. To było jak jazda rollercoasterem po zawiłościach rozumowania i odczuwania osoby z poważnymi zaburzeniami osobowości. Ken miał rys paranoika. W gruncie rzeczy był jednak bardzo nieszczęśli56


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wym człowiekiem, świadomie niszczył siebie samego i innych. W końcu złamał też Julię, choć może złamał to nieodpowiednie słowo, bo książka kończy się przecież happy endem. Zastanawiam się, jak sama autorka podołała tak trudnemu zadaniu, bo trudno było się nie pogubić, czytając to, a co dopiero pisząc. Trochę zabrakło mi bardziej wyraźnego momentu, kiedy Ken zrozumiał swój błąd. Na tle tak wyrazistej i pokrętnej osobowości ta chwila nikła i rozmywała się. Mimo to Joanna Łukowska stanęła na wysokości zadania i naprawdę podziwiam ją za kawał niesamowitej pracy. Tyle się napisałam, a i tak podejrzewam, że moje słowa nie oddają prawdziwej istoty tej książki – to po prostu trzeba przeczytać. Mam jednak świadomość, że nie każdemu ta pozycja przypadnie do gustu. Osobom lubującym się w klasycznych romansach raczej nie polecam tej książki, ale czytelniczki pałające zamiłowaniem do zgłębiania umysłów skomplikowanych bohaterów ta pozycja może zadowolić.

Elwira: Brzemię trudnego dzieciństwa Tekst pochodzi z blogu Spacer między książkami.

Powieść Nieznajomi z parku jest debiutem prozatorskim Joanny Łukowskiej. Pierwsze wydanie było papierowe, ukazało się w 1994 roku nakładem Wydawnictwa Almapress. W moje ręce trafiła jednak wersja elektroniczna, odnowiona, odświeżona i przeredagowana, opatrzona tajemniczą okładką, przywołującą w pamięci zapach jesiennych liści. Rodzice Julii byli artystami, którym dziecko przeszkadzało w pracy twórczej, ograniczało horyzonty. Dziewczynka trafiła więc na wychowanie do stryja. Wyrosła na piękną, wrażliwą, ale zakompleksioną kobietę z piętnem tej, której nie chcieli nawet matka i ojciec. Trudne dzieciństwo zwieńczył związek z dorobkiewiczem, pragnącym kosztem Julii i przy pomocy jej stryja, znanego psychiatry, zrobić karierę. Doświadczenie to sprawiło, że dziewczyna zamknęła się na mężczyzn. Kenneth Prayton również został pozbawiony opieki rodziców. Ojciec nie zwracał na niego uwagi, a matka traktowała jak zło konieczne. Miłość oraz rodzinę miały mu zastąpić pieniądze. Tych zawsze miał pod dostatkiem, gdyż odziedziczył po ojcu fortunę. Poświęcił się więc pracy. Nie ufał kobietom, uważając je za podstępne łowczynie majątków. W każdej widział swoją matkę, osobę zdradliwą, fałszywą, pragnącą jedynie pieniędzy i wygodnego życia. Pewnego dnia Julia i Kenneth spotykają się w parku. Tak zaczyna się historia ich miłości, jednak wystarczą słowa: „jestem w ciąży”, aby zamienić ją w nienawiść. 57


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nieznajomi z parku to opowieść o ludziach poranionych, więc bojących się kolejnych rozczarowań. Bohaterowie zamykają się na uczucia, żyją razem, ale jakby obok siebie, nie potrafią ufać, gdyż wielki strach odebrał im umiejętność dostrzegania dobra. Kenneth jest dla Julii najbliższą osobą, ale też głównym sprawcą jej cierpienia i smutku. Julia jest kobietą, o której Kenneth marzył od zawsze: niewinną, wrażliwą, dobrą. Kocha ją miłością graniczącą z szaleństwem, a jednocześnie nienawidzi, wmawiając sobie, że niewinność jest maską, pod którą skrywa się zupełnie inna osoba. Ocenia Julię przez pryzmat matki, widzi w niej tylko zło, a jednocześnie nie potrafi przestać kochać i pożądać. Co musi się wydarzyć, aby wyrwać tych dwoje z zaklętego kręgu nieporozumień? Po odpowiedź odsyłam do powieści. Łukowska zawiesiła akcję Nieznajomych z parku w przestrzeni X, nazywa ją City, oraz w bliżej nieokreślonym czasie. Nie jest to typowa współczesność, skoro bohaterowie organizują przyjęcia, na których tańczy się walca, nie są to też czasy zamierzchłe, gdyż istnieje Internet oraz możliwość robienia zakupów przy jego pomocy, bohaterowie zaś jeżdżą luksusowymi samochodami. Postaci osadzone są w miejscach realnych: domy, które mówią, trzeszczą, skrzypią bądź śpią; parki; ogrody; ulice, ale są one częścią fikcji, nie przenoszą czytelnika do rzeczywistych miejsc, a tym samym, nie powodują w wyobraźni gotowych obrazów, pozwalając jej działać samodzielnie i tworzyć wnętrza, które naszkicowano słowem. Nazwiska bohaterów mogłyby wskazywać, że akcja rozgrywa się w Anglii, ale w powieści pojawiają się niepasujące do konwencji imiona: Katarzyna, Manuel, Adam. Umieszczenie fabuły w bliżej nieokreślonym miejscu i czasie pozwala stwierdzić, że rozgrywa się ona gdzieś i kiedyś, daleko, ale może blisko, wczoraj, pół wieku temu, lecz prawdopodobne też, że będzie miała miejsce jutro. Problematyka Nieznajomych w parku również jest ponadczasowa i zawsze współczesna. Może zaistnieć wszędzie, gdzie żyją ludzie pełni lęków, kompleksów, zranień. Nieznajomych z parku określono jako lekturę obowiązkową dla romansoholików. Pozwolę sobie jednak stwierdzić, że nie jest to jedynie romans, ale też dramat, powieść psychologiczna, historia pełna cierpienia i strachu, ale też nadziei. Na pewno warto zagłębić się w świecie Joanny Łukowskiej i odnaleźć w nim coś dla siebie.

58


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Sardegna: Gra o duszę – potok emocji i erotyzmu Tekst pochodzi z blogu: Książki Sardegny.

Dzisiaj przedstawiam propozycję na intrygującą, wieczorną lekturę. Powieść Gra o duszę zaleje Was gwałtownymi uczuciami, tętniącymi erotyzmem, wątkami paranormalnymi oraz niepokojącymi wydarzeniami. Paulina to skromna i religijna dziewczyna. Jest wrażliwa, uczuciowa i mocno związana z kościołem. Wrodzona nieśmiałość przeszkadza jej w kontaktach z ludźmi, których stara się unikać i nie doprowadzać do jakichkolwiek konfrontacji. Pewnego dnia dziewczyna poznaje tajemniczego mężczyznę, Rafała, który dość obscenicznie zaczyna ich znajomość. Rafał swoim silnym charakterem (a jak się okaże nie tylko tym) dominuje nad Pauliną, która nie potrafi odprawić go z kwitkiem i odmówić kolejnych spotkań. Zainteresowanie niewinną dziewczyną nie jest jednak bezinteresowne. Ma ono związek z zadaniem, jakie zlecono Rafałowi. Mężczyzna musi postępować zgodnie z planem i nie poddawać się emocjom. Jak się okaże, nie będzie to dla niego proste zadanie, gdyż dziewczyna zaczyna budzić w nim ciepłe uczucia. Niektóre wydarzenia zaczynają się toczyć wbrew woli bohaterów, a finał historii przyniesie ze sobą tragiczne konsekwencje, bowiem zwierzchnicy Rafała mają wobec Pauliny swoje plany... Na pierwszy rzut oka fabuła tej powieści przedstawia się jak typowa historia miłosna. Uczucie wbrew przeciwnościom losu i szczęśliwe zakończenie. Gra o duszę jest jednak inna. Przede wszystkim wyraźnie zaznaczony jest w niej wątek fantastyczny. Walka sił dobra i zła (zupełnie namacalna, nie metaforyczna), zauroczenie, wymierzanie surowych kar cielesnych i fizycznych, to tylko niektóre z ważnych elementów powieści. Również wątek religijny jest bardzo istotny. Dla niektórych jego dosłowność może okazać się zbyt kontrowersyjna, jednak nie można go zignorować. Jeśli chodzi o mnie, historia naprawdę mi się podobała. Tekst przeczytałam w ekspresowym tempie z ciekawością, jaki finał przygotowała dla czytelników autorka. Do całej historii mam dwa zastrzeżenia. Po pierwsze zakończenie. Jak dla mnie przedstawione w wielkim skrócie. Chętnie przeczytałabym coś więcej o finałowych wydarzeniach Gry o duszę. Druga moja uwaga dotyczy wątku kar cielesnych, przedstawionych w formie klapsów. Jak dla mnie, ta metoda wydaje się być nieco nienaturalna i przerysowana. Przez to historia straciła trochę wiarygodności w moich oczach. 59


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Gra o duszę to propozycja dla fanów wątków paranormalnych w literaturze, ale i zwolennicy ciekawych historii miłosnych nie powinni być zawiedzeni. Daję mocną czwórkę.

60


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Chani: Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy Tekst pochodzi z blogu: Dune Fairytales. NELL, część I trylogii, tom pierwszy

Wyjaśnię może na samym początku, co znaczy ten trochę zagmatwany opis dotyczący trylogii. Anna Rybkowska napisała trylogię – to chyba dość jasne stwierdzenie. Zawierają się w niej te oto powieści: Nell, Jednym tchem i Zwolnij kochanie. Wydawnictwo RW2010 natomiast zaproponowało nam podzieloną powieść Nell – na dwa tomy. Stąd może trochę się poczułam zagubiona, ale teraz już wszystko wiem, rozumiem i czekam na tom drugi, który powinien się pojawić w marcu. Tom 1 natomiast ukazał się (w formie ebooka, w Oficynie wydawniczej RW2010, bo wcześniej już można ją było zakupić w formie książkowej) jako premiera z okazji... Walentynek. Spodziewałam się więc po tej powieści wiele romantyzmu i ciepła bijącego z czystej, nieskalanej miłości... Ble, ble, ble. No dobrze, czytałam opis. Wiedziałam, że może nie będzie aż tak romantycznie jak w bajkach dla małych dziewczynek, ale nadal oczekiwałam lekkiej historii romantycznej. Czy się zawiodłam? Nie, chociaż dostałam coś zupełnie, zupełnie innego. Autorka jest poznanianką, więc i akcja jej powieści dzieje się w dużej mierze w Poznaniu, choć również w Londynie i na angielskiej wsi. Poznań, mój kochany Poznań. Jak miło jest – dwa lata po wyprowadzeniu się z mojego miasta – przeczytać, że dzieci głównej bohaterki po zakończeniu roku szkolnego udały się z grupą przyjaciół do Starego Browaru. Serducho bije szybciej, choć tak właściwie niewiele o tym Poznaniu w powieści Rybkowskiej można przeczytać. Natalia Skowrońska to czterdziestolatka. Od lat zamężna, od zawsze z tym samym mężczyzną, do którego obecności już przywykła i który nie potrafi jej docenić. Matka czwórki dzieci, z których najstarszy syn za chwilę rozpocznie liceum, a najmłodszy... zerówkę. Po drodze jeszcze bliźniaki w wieku gimnazjalnym. Mieszkają wygodnie, mąż zapewnia pieniądze, Natalia dba o dom, któremu całkowicie się poświęciła po ukończeniu studiów na filologii angielskiej. Stara się nie stracić kontaktu z językiem i być może właśnie dlatego, dla żartu, wysyła swoje zdjęcie do Wiliama Barlowa – gwiazdy rocka, o dziesięć lat od niej młodszego, szalonego człowieka, który jest idolem muzycznym jej nastoletniej córki. Nie spodziewa się, że ten jeden mail, to jedno zdjęcie, te kilka informacji, które o sobie podała – na dodatek kłamiąc dość znacznie

61


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w kwestii swego wieku i sytuacji życiowej – wywrócą jej spokojne, ustabilizowane życie do góry nogami. Maile, długie rozmowy telefoniczne... Nagle Nell (bo on tak ją nazywa) zaczyna widzieć świat w innych barwach. Ma ochotę po raz drugi przeżyć młodość, nadrobić „stracone” lata, które poświęciła wychowywaniu dzieci, prasowaniu mężowi koszul, robieniu codziennych zakupów i zmienianiu pieluch. Potrzebuje trochę szaleństwa, trochę wolności. Chce znów poczuć, że żyje. I dlatego leci do Londynu, by zobaczyć Jego koncert. By choć na chwilę być blisko Niego. Kolejne kłamstwa przychodzą coraz łatwiej, a On okazuje się zupełnie inny, niż myślała... Czy można się tak zakochać, nie wiedząc o drugiej osobie właściwie nic? Czy można budować jakikolwiek związek na kłamstwach? Czy to, co Nell i Wiliam do siebie czują, to jest miłość, czy tylko wielka namiętność? Dla niej: chęć poczucia się młodą i atrakcyjną, a dla niego: zdobycie kolejnej kobiety, na którą „ma ochotę”? Jeśli to rzeczywiście miłość, to w ich przypadku z pewnością jest to miłość toksyczna. Co postanowi Natalia, czy wróci do domu, do Poznania, do męża i dzieci? Czy zostanie z Wiliamem? Tego Wam nie powiem. Zresztą nawet, gdybym chciała, to nie mogę, gdyż i ja czekam na ciąg dalszy, nie mogąc się już doczekać, co będzie się działo. Mocne strony powieści? Świetny psychologiczny portret dwojga głównych bohaterów. Do tego ciekawa drugoplanowa rola Sary, przyjaciółki Natalii, u której Nell się zatrzymuje w Londynie i która próbuje jej uświadomić... A nie, nie powiem, co takiego. W każdym razie postać Sary jest bardzo ważna, bardzo wzruszająca i myślę, że odegra jeszcze niemałą rolę w dalszych perypetiach Nell i Wiliama. Za to żałuję, że Mateusz, mąż Natalii jest taki przezroczysty. Chociaż może i to się później zmieni. Liczę na to. Co jeszcze? Rybkowska pisze z polotem, tworzy swoich bohaterów z drobiazgową dokładnością, dzięki czemu są niczym ludzie z krwi i kości. Zresztą myślę, że takich Natalii i takich Wiliamów jest na świecie całkiem sporo. I takich szarych Mateuszów niepotrafiących docenić ukochanych żon, uważających je za pewnik, który już przy ołtarzu (czy w USC) został zdobyty i koniec. A przecież każdy człowiek potrzebuje, choćby od czasu do czasu, usłyszeć, że zrobił coś dobrze, że jest kochany, niezbędny, ale że ma też prawo pomyśleć o sobie, a nie wciąż tylko o innych... Minusy? W pewnym momencie cytaty z piosenek Barlowa zajmowały niemal połowę rozdziałów. Było to bardzo irytujące. Rozumiem raz na jakiś czas, ale nie co chwilę. Szczególnie że nie są one najlepsze. Akurat to Autorce średnio wyszło i mam nadzieję, że w dalszej części tej hipnotyzującej powieści o chorobliwym uczuciu, które jedni pewnie pochwalą, a inni skrytykują nie będzie już tyle „rockowych kawałków”.

62


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Czy polubiłam głównych bohaterów? Szczerze mówiąc... nie. Myślę jednak, że nie o to w Nell chodziło. Zresztą nie mnie oceniać Nell, jestem od niej o dekadę młodsza, wyszłam za mąż dwa i pół roku temu, nie mam dzieci. Może za dziesięć lat będę potrafiła ją zrozumieć, chociaż mam szczerą nadzieję, że tak się nigdy nie stanie. Czy polecam? Owszem. To bardzo dobra powieść, wnikliwa psychologicznie, pełna zwrotów akcji i buzująca uczuciami, które niewiele mają wspólnego z romantyczną księżniczką i jej księciem na białym rumaku. Nie jest to jednak, gdyby ktoś się zastanawiał, historia w stylu „twarzy Greya”. To coś zupełnie innego. Inteligentna, niekiedy ciepła opowieść, w której padają mądre pytania. Pytania, na które nie ma gotowych odpowiedzi. Wydanie? Wybrałam tym razem format epub i jestem zadowolona. Bardzo dobra korekta, nie mogę sobie w tej chwili przypomnieć żadnych literówek. Jedynie brak obustronnego wyjustowania trochę zaniża ocenę, ale ogólnie rzecz biorąc – Nell to kawał dobrej wydawniczej roboty.

63


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Agnieszka Bukowczan-Rzeszut: Niebo różowe nade mną... „Kodeksy moralne nie posiadają w sobie wrodzonej świętości, są jak drewniane posągi sprzed lat, będące wytworami ludzkich rąk, a co człowiek stworzył, człowiek może zniszczyć” – pisał w swojej Biblii Szatana prawie pół wieku temu Anton Szandor LaVey. Emma Popik, nazywana Mistrzynią Małej Apokalipsy i damą polskiej fantastyki, proponuje kolejny zbiór opowiadań z gatunku fantastyka/science fiction i zadaje trudne pytania. O to, co czyni nas ludźmi, gdzie zaczyna się i kończy cywilizacja, moralność, społeczeństwo, o wartości i zasady, których tak kurczowo się trzymamy w codziennym życiu. I muszę przyznać, że choć był to mój pierwszy kontakt z twórczością tej autorki, z pewnością nie będzie ostatni. Wigilia Szatana zawiera jedenaście opowiadań. Zbiór otwiera opowiadanie tytułowe, które na początku może wydać się zawiłe, ale nie zniechęcajcie się. Alegoryczna historia na temat odradzającej się cywilizacji jest fascynująco i przewrotnie ujęta. Następnie mamy Plan – historię chłopca wychowanego w niewoli i jego tajemniczego opiekuna. Kolejne opowiadanie, Geniusz i lustro, to przewrotna historia Adriana: poczciwego, upośledzonego umysłowo, a przy tym niezwykle uzdolnionego matematycznie sprzątacza, który spotyka przypadkiem na swojej drodze lustrzane odbicie – genialnego, za to zepsutego do szpiku kości programistę i toczy z nim dziwną grę. W Kłopotliwych pytaniach autorka skłania nas natomiast do zastanowienia się nad tym, czy moglibyśmy żyć w świecie, w którym cała nasza wiedza pochodziłaby z pigułki i nikt nie zadawałby pytań o to, dlaczego galaretka jest zielona ani dlaczego nie można chodzić do lasu. Opowiadanie Demon zagłady roztacza przed nami obraz świata, gdzie – parafrazując stare porzekadło – pośród analfabetów byle średniak jest królem. Z kolei Najpiękniejszy dzień na śmierć to smutna historia o tym, do czego może doprowadzić bezduszna eugenika. Spełnione życzenia wydają się zaś najgorszym koszmarem współczesnych pracowników socjalnych przeniesionym w przyszłość, w której wegetacja na tzw. „socjalu”, roszczeniowe podejście do życia, wygodnictwo i brak jakichkolwiek ambicji życiowych to w pewnych kręgach norma. Historia początku jest opowieścią o tym, jak podźwignąć z ruin świat po upadku oraz o tym, co określa naszą tożsamość. Ponure Wrzuć pięć centów to obraz planety po zagładzie, po której pozostały jedynie technologiczne relikty, które zupełnie nic nie mówią tym, którzy szukają odpowiedzi. W Zapakować w pudełko autorka skłania do przemyśleń nad tym, czy naturę da się ujarzmić, ucywilizować i „zapakować w pudełko” oraz do czego może to 64


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nas doprowadzić. Ostatnie opowiadanie ze zbioru – Zespół nieprzystosowania społecznego, autorka poświęciła „chorobie cywilizacji”, która rodzi się z nadmiaru luksusu, i przemyśleniom na temat tego, jak łatwo można dać się wkręcić w tryby systemu, a jak trudno się z nich wydostać. Dwie dekady temu w pewnym artykule opublikowanym w „Wiadomościach Kulturalnych” Emma Popik została nazwana autorką „niesłusznie zapomnianą” 1. Współcześnie również trudno się doszukiwać recenzji jej książek na blogach czy opinii w serwisach książkowych, a szkoda. Autorka udziela się za to na swoim profilu facebookowym, na którym publikuje ciekawostki z branży, własne przemyślenia oraz porady na temat tego, jak pisać. Można dowiedzieć się np., że „świętą maksymą”, której należy się trzymać, jest poruszanie znanych motywów, takich jak „stare zamki, znalezione niemowlęta, magiczny miecz, hotel zbrodni, superagent, zbawca”, gdyż to gwarantuje poczytność2. Moim zdaniem w przypadku Wigilii Szatana tajemnica poczytności leży gdzie indziej. Chcecie się dowiedzieć gdzie? Sprawdźcie sami – jeśli macie odwagę zajrzeć w mroczne zakamarki własnej duszy.

1 D. Materska, E. Popiołek, Tkaczki i dziwaczki, „Wiadomości Kulturalne”, 10 września 1995, nr 37(68), s. 12. 2 Profil facebookowy Emmy Popik, www.facebook.com/pages/Emma-Popik/1375919665976178, [dostęp: 6.02.14 r.]. 65


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Elwira: Świat Jonasza? Nie dla wstydliwych O Nataszy Orsie nie napiszę nic, bo tak naprawdę nic nie wiem. Zasoby Internetu tajemniczo milczą, a podobno można w nim znaleźć wszystko. Nie można! Trudno. Pozostaje mieć nadzieję, że to się niebawem zmieni. Chwilowo musi wystarczyć informacja, że W świecie Jonasza jest debiutancką powieścią Nataszy Orsy. Sięgając po książkę, nie wiedziałam, czego się spodziewać i zostałam zaskoczona. Pozytywnie. Główną bohaterką powieści jest Monika, młoda kobieta po rozwodzie. Już pierwsze zdania zdradzają, że czytelnik ma do czynienia z osobą bardzo skrzywdzoną. Zdrada męża była tak bolesna, że Monika zamknęła się na uczucia. Postanowiła nigdy więcej nie nikogo nie pokochać. Jej życie zaczęło oscylować wokół pracy, którą lubiła, bo prócz zysków przynosiła satysfakcję i zadowolenie. Pewnego dnia przyjaciółka wyciągnęła Monikę do klubu, gdzie poznała Jonasza – mężczyznę, do którego wzdychała większość kobiet w lokalu. Wybrał Monikę. Nie przejmując się jej oporem, zdobywał najpierw informacje, później przychylność, chwile namiętności... Starał się też o uczucia. Czy skutecznie? O tym przekonajcie się sami. W świecie Jonasza jest powieścią erotyczną. Rozbudowane sceny cielesnego zbliżenia nie trącą jednak banałem czy prostactwem. Zostały napisane literackim językiem, przemawiają do wyobraźni. Pojawiające się niekiedy wulgaryzmy mają na celu podkreślenie wagi przyjemności oraz sposobu jej odczuwania. Przyznam, że nie lubię w literaturze słów niecenzuralnych, rażą mnie i zwyczajnie denerwują. Tu ich zastosowanie zostało wyjaśnione w samej fabule, a użycie okrojone do koniecznego minimum. Gdyby zostały zastąpione innymi określeniami, na pewno wprowadziłoby to element sztucznej poprawności, osłabiło zabarwienie emocjonalne wydarzeń. Erotyka w powieści nie zasłania innych problemów. Przede wszystkim bohaterowie nie są nastawieni jedynie na seks, mają potrzeby duchowe. Orsa delikatnie, ale wyraziście nakreśliła wątek psychologiczny. Jonasz, mężczyzna niebezpieczny, silny, taki, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, pragnie miłości. Takiej prawdziwej, duchowej, której nie może kupić, chociaż jest człowiekiem bardzo bogatym. Dlatego podejmuje o nią walkę z Moniką. Musi jednak najpierw zrozumieć, że wszędobylskie macki kontroli oraz władza nad ciałem kobiety nie gwarantują uczuć. Sama Monika zaś walczy nie tylko z lękiem przed zranieniem. Boi się utraty wolności, chce być niezależna, samodzielna, a przy Jonaszu jest to niemal niemożliwe. Czy te dwie poranione 66


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

przez los osoby kiedyś zdołają dojść do kompromisu? Czy raz zdradzona Monika otworzy się na miłość? Myślę, że warto sprawdzić. Orsa wzbogaciła swoją powieść również o wątek sensacyjny. Niebezpieczeństwo, gra konspiracyjna, do której zostaje zmuszona Monika, oraz zabiegi Jonasza, polegające na odkryciu jej kłamstw i uników, zaciekawiają, budzą w czytelniku dreszczyk emocji. I właściwie do samego końca nie wiadomo, jaki będzie finał powieści. Bohaterowie nieustannie walczą ze sobą i tylko w sytuacjach erotycznego podniecenia są zgodni, pragną wejść na wyżyny przyjemności. Razem. W świecie Jonasza dostarcza niezapomnianych emocji. Ze względu na odważne sceny erotyczne oraz soczysty język to powieść tylko dla dorosłych. Na pewno nie polecam osobom wstydliwym, nadwrażliwym i takim, których gorszy widok zakochanych całujących się w miejscu publicznym. Książka bez wątpienia warta uwagi. Poza erotyką jest w niej kilka naprawdę ciekawych wątków, a i sama erotyka demitologizuje pewne sprawy.

67


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Paideia: W pełnym biegu – ta książka absolutnie nie wpasowała się w moje założenia Tekst pochodzi z blogu: Dwie pasje i tysiące marzeń.

...Stałam w progu, nieco zmarznięta, trochę przejęta i lekko wystraszona...* Sięgnęłam po tę książkę z kilku powodów. Po pierwsze zastanawiałam się, jak to jest, gdy współzałożyciel wydawnictwa (mam nadzieję, że się nie mylę :) ) sam publikuje własną powieść. Po drugie – chciałam się upewnić, że jest to chybiony pomysł. Po trzecie, chciałam się utwierdzić w przekonaniu, że historie dotyczące pracy w reklamie, gazetach, a zwłaszcza w brukowcach absolutnie do mnie nie przemawiają. I niestety... ta książka absolutnie nie wpasowała się w moje założenia. Podobała mi się. Nawet bardzo! Emilia – młoda absolwentka filologii rumuńskiej na UAM – postanawia znaleźć swoją pierwszą poważną pracę. Miasto – Poznań. Stanowisko – cokolwiek, byle ciekawe i dające zarobki umożliwiające utrzymanie się w mieście. CV rozesłane, przed nią pierwsza rozmowa, w agencji reklamowej. Miła sekretarka, dwaj dziwni, aczkolwiek sympatyczni prezesi, ciekawa rozmowa... I nic z tego. Nie takiej osoby szukają. Ale przynajmniej dobrej kawy się napili (Emilia okazała się specjalistką w parzeniu kawy). I nagle do pokoju wpada ten trzeci... Trzej przyjaciele z podwórka: Stasiu, Andrzej i Maciek, postanowili otworzyć pierwszą w Poznaniu profesjonalną agencję reklamową. Jeden miał głowę do finansów, drugi do ludzi, trzeci do pomysłów – nietuzinkowych, ciekawych i wymiatających konkurencję. Ich wspólna córka działała znakomicie, coraz więcej znanych firm przechodziło pod ich skrzydła. A Maciek wciąż wpadał na niesamowite idee reklamowe. Pomysły rodziły się w jego głowie nie wiadomo kiedy, gdzie i jak. Gdy ujrzał Emilię w pokoju Stasia i poczuł zapach aromatycznej kawy, zrobionej przez młodą aplikantkę, nagle w głowie urodziła się nowa, genialna myśl. Wybiegł z pokoju, rzucił się w wir pracy, angażując w to swoją prawą rękę – Mańka i... opuszczającą agencję Emilię. Przypadek? Zrządzenie losu? Nie wiadomo. Dziewczyna otrzymała stanowisko asystentki dyrektora kreatywnego. I tak rozpoczęła się niesamowita przygoda, która wciągnęła mnie od pierwszej do ostatniej strony. W pełnym biegu jest lekturą łatwą, lekką i przyjemną. Ciekawa historia, nietuzinkowe zwroty akcji, a do tego tlące się przez długi czas zalążki romansu sprawiły, że spędzi68


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

łam kilka bardzo miłych chwil w towarzystwie speców od reklamy. Choć nie jest to książka tylko o reklamie. Najważniejsze są tu chyba relacje międzyludzkie. Przyjaźń, szczerość, radość z przebywania razem. Naprawdę kawał dobrej roboty. Chociaż... Autor popełnił tu jedną straszliwą rzecz – przerwał historię w najciekawszym momencie (początkowo myślałam, że zamówiony egzemplarz jest wadliwy i chciałam złożyć reklamację). Po prostu, bez żadnego powodu, bez przygotowania czytelnika, nagle zabrał mu to, co najlepsze! Tak się nie robi! Na dodatek otrzymałam informację, że być może druga część ukaże się w tym roku przez wakacjami. Do tego czasu prawdopodobnie zapomnę połowę z tego, co mnie w książce zaciekawiło i od nowa będę musiała szukać tego klimatu, który autor stworzył w pierwszej części. Uważam to za bardzo nietrafiony pomysł. No ale cóż, taką decyzję podjął autor. Książka trafiła w moje ręce w bardzo odpowiednim czasie. Potrzebowałam czegoś na rozluźnienie, czegoś z nutką romantyzmu, czegoś lekkiego w formie i treści. Dlatego oceniam książkę M. Ślużyńskiego jako bardzo dobrą. I czekam na drugą część! Nie popuszczę! ...Prawie zawsze – z powodzeniem...* * Pierwsze / ostatnie zdanie z książki.

69


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marta Żołnierowicz: Truskawkowa przygoda Tekst pochodzi z blogu Kawa, kanapa, książki

Dawno, dawno temu, w Krainie Wiecznych Liter i Zdań, żyła sobie królewna-pisarka Agnieszka Korol, która miała w głowie bardzo dużo różnokolorowych myśli. Pewnego dnia zaczarowane wydawnictwo RW2010 postanowiło pomóc królewnie-pisarce w złapaniu wszystkich tych myśli do specjalnych pojemników, które potem, dzięki elektronicznym urządzeniom, mogły powędrować do każdego domu w kilka sekund (nie niszcząc przy tym ani jednego drzewa z Krainy Wiecznych Liter i Zdań, które jak wiadomo są bardzo cenne). Myśli te skierowane były przede wszystkim do małych mieszkańców Krainy Wiecznych Liter i Zdań, które nie tylko mogły je czytać, ale również oglądać ilustracje, przedstawiające bohaterów opowieści. W magiczny sposób powstały one w pracowni Jolanty Jaworskiej. Królewna-pisarka Agnieszka wymyśliła sobie smoka Smokusia i czarownicę Mądrusię, których połączyła silna potrzeba bycia kimś innym. Bo nawet w najbardziej bajecznej krainie i w najbardziej fantazyjnej z fantazji zawsze znajdzie się ktoś, kto jest niezadowolony z tego, co ma. Dlatego właśnie czarownica Mądrusia parę razy pomogła Smokusiowi stać się stworzonkiem o wiele mniejszym niż był. (Co prawda słoń, którego między innymi wybrał Smokuś, do najmniejszych nie należy, ale niech już mu będzie). I chociaż Smokuś marudził wielce, to Mądrusia cierpliwie pomagała mu odnaleźć najlepszą dla niego formę. Smokowi nie pozostało więc nic innego, jak spełnić prośbę Mądrusi i udać się w podróż na Wyspy Bananowe, aby napchać się bananami (ciekawa ochota, jak na bajkowe stworki, ale jak wiadomo, banany są zdrowe, więc niech już im będzie). Królewna-pisarka Agnieszka, w swej nieskończonej wyobraźni stworzyła dla naszych bohaterów całą masę przygód i przygodynek. Żeby jednak mali mieszkańcy Krainy Wiecznych Liter i Zdań mogli połączyć Przyjemne z Pożytecznym (czyli dwóch braci rozdzielonych za młodu), autorka zadbała o całą masę ciekawych słówek, których można się przy okazji nauczyć oraz o liczne morały i mądre rady. Zresztą pokłady wyobraźni księżniczki-pisarki Agnieszki wybuchały jak wulkan, rozsiewając po jej opowiastkach przeróżne zaskakujące określenia, nazwy, zestawienia i sytuacje. Czasem można jednak można było odnieść wrażenie, że kolorowe myśli księżniczkipisarki Agnieszki lepiej by się miały, gdyby je nieco uporządkować i na samym po70


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

czątku stworzyć coś na kształt wprowadzenia, lub opisu świata przedstawionego. Wszyscy mieszkańcy Krainy Wiecznych Liter i Zdań, czy duzi, czy mali, lubią porządek i konsekwencję, zwłaszcza jeśli chodzi o pewnego rodzaju konwencję utworu. A gdy już ten porządek zostanie osiągnięty, można zupełnie bez ogródek, wprowadzić wyobraźniany chaos. Tak to już właśnie przewrotnie bywa w tej naszej bajkowej krainie.

71


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

WYWIADY

72


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ewa Żyźniewska: Wywiad z Katarzyną Woźniak Kasia napisała naprawdę fajną książkę, a rozmowa jest nie tylko o książce ale również o życiu, macierzyństwie, wychowaniu a przede wszystkim o podróży w głąb siebie, o szukaniu siebie i o tym, jakie to ma znaczenie w naszym życiu. Ewa Żyźniewska: Dlaczego Hydra Pamiątek? Katarzyna Woźniak: Hydra pamiątek to jest coś, co siedzi w twojej głowie, gdzieś z tyłu, nie rzuca się za bardzo w oczy, ale działa na twoją podświadomość, powodując, że robisz to, co robisz, zachowujesz się tak, jak się zachowujesz – i nie jest to podpowiadacz dobry. To są wpływy rodzinne, społeczne, to zbiorowa świadomość. To wszystko oczywiście nas kształtuje, wpływa na to, do czego przeciętny człowiek zmierza, jakie podejmuje decyzje, co jest dla niego ważne, a co nie jest warte uwagi. Ale czasami decyzje, które podejmujemy, nie są zgodne z naszą indywidualną osobowością, z naszym prawdziwym potencjałem i faktycznymi pragnieniami. E.Ż.: Czyli w te wszystkie wiadomości dotyczące podróży do wnętrza siebie oplotłaś Annę. To jest twoja bohaterka, która to wszystko przeżywa, dochodzi do czegoś, rzuca wszystko w pewnym momencie, żeby poznać samą siebie. Choć ma życie poukładane jak katalog biblioteczny, jak sama napisałaś, tak naprawdę nie zna siebie i nie wie, czego oczekiwać od życia. Opowiedz nam trochę o Annie – ile jest w niej ciebie? Czytając, miałam wrażenie, że Anna to ty. K.W.: Anna jest na pewno w jakimś stopniu mną. Autor zawsze obdarza częścią swojej świadomości postać, którą tworzy. I nie tylko jedną, ale wszystkie, które się przez książkę przewijają. Inspiracją dla postaci Anny byłam nie tylko ja, mój przyjazd do Amsterdamu, ale również Tomek – mój partner. Tomek rozpoczął swoje dorosłe życie właśnie od pogoni za karierą, pieniędzmi, za byciem wygodnym. Edukacyjne i społeczne wartości – w jego przypadku kanadyjskie – wywarły wpływ na decyzje, które podejmował. Tak samo rodzina, która chciała dla niego jak najlepiej, czyli żeby nie brakowało mu nigdy pieniędzy, wpłynęła na to, że zaczął pracować w banku. Podobnie jak dla Anny była to sytuacja bezpieczna – pensja co miesiąc, dobra pozycja w pracy, nie trzeba się o nic martwić. Jednak po pewnym czasie okazało się, że czegoś mu w życiu brakuje. Pojawiło się poczucie, że nie jest w miejscu, w którym powinien być, że nie jest osobą, którą powinien być. W przypadku Tomka pchnęło go to do czytania książek o tematyce filozoficznej i religijnej, zaczął szukać własnego gło-

73


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

su. To z kolei wpłynęło na decyzję o porzuceniu banku i zajęciu się muzyką, która u niego od zawsze pojawiała się jako ten talent warty rozwijania. Ja akurat jestem uboga w tego typu doświadczenie. Nie musiałam porzucać ułożonego życia, żeby zacząć robić to, co robię. Zawsze pisałam i myślę, że pisanie będzie mi towarzyszyć jeszcze długi czas. Czyli Anna powstała z połączenia tego, co usłyszałam od Tomka o jego doświadczeniach, i tego, co ja sama zobaczyłam i poznałam, przyjeżdżając do Amsterdamu. E.Ż.: Patrząc z perspektywy czasu, czy Anna dobrze zrobiła, porzucając swoje poukładane życie w Polsce i przyjeżdżając do Amsterdamu? Nagle pojawia się w barze z gitarką, jakby nie zastanawiając się, co będzie robiła następnego dnia. Obecnie wszyscy dążymy do tego, żeby nasza codzienność była dobrze ułożona i bezpieczna. Chcemy mieć dom, samochód, szczęśliwą rodzinę. I żadnych zmartwień. Czy poradziłabyś komuś podążyć śladami Anny? K.W.: Nie poradziłabym nikomu zrobienia takiego kroku. Nie chcę brać odpowiedzialności za tego typu decyzje. Natomiast w przypadku Anny nic jej w Polsce nie trzymało, nie miała partnera, dzieci, miała tylko swoją wygodę i ciepłą posadkę w banku. Niestety będąc sama w pięknym mieszkaniu, czuła, że czegoś jej brakuje. I wtedy zapala się w jej głowie iskra, która motywuje ją do zastanowienia się nad życiem. Każdy człowiek zasługuje, żeby choć raz odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest dla niego ważne, kim jest, skąd jest i czego tak naprawdę chce sam dla siebie i sam od siebie. Dla innych ten moment przychodzi wcześniej, dla innych później. Jedni mogą sobie z tymi pytaniami poradzić, a inni nie. Porównałabym to do pewnej dojrzałości emocjonalnej. Ktoś, kto dobrze poukładał sobie życie, wcale nie musi być dojrzały emocjonalnie. Anna zaczyna dojrzewać dopiero po przyjeździe do Amsterdamu. Nagle buntuje się przeciwko temu, co miała wtłoczone do głowy przez mamę, tatę – że ma za bardzo się nie rzucać, nie wychylać, nie myśleć za dużo... E.Ż.: Nie bardzo wiem, kim był John, ale miałam wrażenie, że to głos sumienia, który podpowiada Annie: „weź się, dziewczyno, w końcu obudź!”. K.W.: Nie mogę ci powiedzieć, kim tak naprawdę jest John. On jest bohaterem, jest sumieniem Anny, jest jej aniołem stróżem. Nieważne jak czytelnik postrzega Johna. Chodzi o to, jaką on spełnia funkcję. A on dodaje Annie odwagi. E.Ż.: A Amanda? K.W.: Amanda jest tricksterem. Ona bada, testuje Annę, czy ta aby na pewno wie, co robi, i czy rzeczywiście chce zrobić to, co planuje.

74


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E.Ż.: Ja odebrałam Amandę również jako ten drugi głos sumienia, który stoi twardo na ziemi i mówi Annie: „dziewczyno, wracaj tam, gdzie masz dobrze, i nie myśl za dużo”. K.W.: Dokładnie tak. Kasiu, a skąd się w ogóle wziął pomysł na tę książkę? Na historię o dziewczynie, która szuka siebie? Stąd, że jest to bardzo aktualny problem we współczesnym świecie. Tak jak powiedziałyśmy wcześniej, mamy wszechobecną pogoń za bezpiecznym życiem i ciepłą posadą. Taką postawę promuje zachodni konsumpcjonizm i myślę, że nie jest to całkiem naturalne dla człowieka. To może być fajne, wygodne, dające rozrywkę, ale głęboko wierzę, że człowiek jest też istotą duchową i nie może całego siebie oddać światu materialnemu i karierze. Wyobraź sobie, że wpadasz pod tramwaj. Jakie będą twoje ostatnie myśli? Co osiągnęłaś? Co dałaś światu od siebie? Konto bankowe i fajne mieszkanie to za mało. Jeśli masz dzieci – pozostanie po tobie chociaż jakaś nadzieja, ale najważniejsze powinno być to, co ty sama dałaś od siebie światu, aby go polepszyć. E.Ż.: Wydaje mi się, że dziecko nie stoi w ogóle na przeszkodzie. Jak słusznie napisałaś w książce – dziecko musi żyć w harmonii. Kiedy rodzic, powiedzmy, piastuje jakieś wygodne stanowisko i nie żyje w zgodzie ze sobą, takiej harmonii dziecku absolutnie nie da. K.W.: Szczególnie kiedy pojawia się dziecko powinniśmy zastanowić się nad tym, co robimy ze swoim życiem. Wielu ludzie w momencie narodzin dziecka próbuje właśnie wszystko poukładać, zadbać o pełne konto i oczywiście jest to bardzo ważne. Pod warunkiem, że za parę lat nie zaczniemy dziecku wyrzucać: „Urodziłeś się i porzuciłem swoje marzenia”, „Gdyby nie ty, to robiłabym coś innego”. Przecież dziecko nie jest niczemu winne. Dlatego musimy najpierw pomóc sobie, żeby później wspierać dziecko i to niekoniecznie w aspekcie finansowym. Jeśli wychowując czystą istotę, małego człowieka, zapewnimy mu cały dobrobyt świata, ale pominiemy sferę emocjonalną, nie zadbamy o zdrowe relacje w domu, w którym każdy członek rodziny czuje się spełniony, na swoim miejscu, robiąc to, co jest dla niego naturalne – to takie dziecko, gdy dorośnie, będzie kolejnym trybem w maszynie społecznej. E.Ż.: Jakich rodziców miała Anna? K.W.: Takich, którzy chcieli dla niej jak najlepiej. Dlatego włożyli jej do głowy ideę bezpiecznego życia. Moim zdaniem wygoda nie jest najważniejsza. E.Ż.: Teraz zapytam cię całkiem prywatnie. Jesteś matką, twoje dziecko ma rok i trzy miesiące. O czym marzysz dla niego? 75


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

K.W.: Marzę, żeby był spełniony i szczęśliwy. E.Ż.: Jak każda matka. Ale przyjdzie taki czas, kiedy twój piętnastoletni syn postanowi na przykład wziąć udział w wyścigach motorowych. Ja się tego strasznie boję, że mój syn wpadnie na taki szalony pomysł. K.W.: Myślę, że zaczęłabym go bombardować hasłami: „Tego nie rób!”, „To jest niebezpieczne!”. Chcę go najpierw nauczyć miłości do życia. E.Ż.: Ale można przecież kochać życie i jeździć na motorach. K.W.: Owszem można! No, trzeba być rodzicem mądrym. Mam nadzieję, że nie znajdę się w takiej sytuacji, choć biorę ją pod uwagę. Niektórzy mają w sobie zamiłowanie do adrenaliny, to ich pcha do przodu – ja tego nie rozumiem, nie jestem taką osobą. Mam natomiast takiego znajomego. Kiedyś odwiedziłam jego rodziców, którzy opowiadali, jak ich syn świetnie sobie radzi. Mówili: „On ma taką dobrą pracę, dużo zarabia, ma rodzinę, dziecko... Tylko ta jedna niepokojąca pasja – lubi szybko jeździć...”. Pomyślałam sobie wtedy, że może w tym jego poukładanym, dobrym życiu jednak czegoś brakuje. Może dopiero ten wiatr we włosach od czasu do czasu daje mu poczucie pełnego życia, stanowi jego odskocznię od codzienności. Jeżeli więc żyjesz w zbyt poukładany sposób, który w pewnym sensie nie jest dla ciebie naturalny, to będziesz, świadomie lub podświadomie, szukać ujścia emocji i energii, które w tobie drzemią. Gdzieś, kiedyś trzeba wybuchnąć! Niestety niektórzy wybuchają zbyt późno, w wieku czterdziestu czy pięćdziesięciu lat. Mężczyźni przechodzą kryzys wieku średniego, przeżywają drugą młodość, podczas której nie robią rzeczy zgodnych ze swoją naturą – robią po prostu rzeczy głupie. Chcą zmiany. Za wszelką ceną. Szukają czegokolwiek, co odświeży ich życie. E.Ż.: Wracając do rodziców Anny. Wychowywali ją w pewien sposób, a nagle córka jakby odcięła się od nich, od wszystkiego, co jej wtłoczyli do głowy, by tak naprawdę zacząć żyć dopiero z dala od nich. Czy myślisz, że to jest w porządku? K.W.: To, czego uczą nas rodzice, szkoła czy społeczeństwo, jest w oczywisty sposób częścią każdego z nas. Anna nigdy nie uwolni się od wiedzy i wychowania, które otrzymała, co nie jest ani złe, ani dobre – to po prostu jest. To ją tworzy. Anna natomiast musi podjąć decyzję, co z tego do niej pasuje, co nie jest wbrew jej naturze. Człowieka można ulepić, ale pozostaje istotą żywą, mobilną. To nie rzeźba, która ciągle pozostaje w tym samym kształcie, w jakim została stworzona. My sami musimy siebie ubarwić. E.Ż.: Musimy myśleć. K.W.: Dokładnie.

76


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

E.Ż.: Opowiedz jeszcze o Danielu i o tej fajnej miłości, która się wykluła w książce. Też chciałabym wiedzieć, kto tak naprawdę siedzi w Danielu? Dałaś mu wiele pozytywnych emocji. Myślę, że musi to być bardzo mądry człowiek. K.W.: Mam nadzieję, że taki jest! Dla mnie, jako autora, Daniel był narzędziem, figurą idealną. Pomógł Annie odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jest i czego chce od życia. Postać Daniela, tak samo jak Anna, jest zlepkiem wielu ludzi. Jego charakter to połączenie różnych mężczyzn, z którymi miałam styczność. E.Ż.: A gdyby Anna nie poznała Daniela, zdecydowałaby się, żeby co wieczór grać na gitarze w lokalu, czy udałoby się jej dotrzeć do życia zgodnego z jej „ja”? K.W.: Miłość jest chyba największą siłą, która pcha nas do podejmowania pewnych decyzji. Tak było w moim życiu. Tomek mieszkał przez dwadzieścia lat w Kanadzie, przyjechał na krótki urlop do Łodzi – swojego rodzinnego miasta, gdzie studiowałam i pracowałam. Tam się poznaliśmy. Coś zaiskrzyło i Tomek po tygodniu, może dwóch, podjął decyzję o pozostawieniu całego swojego życia w Kanadzie i przeprowadzeniu się do Polski. Czuł, że może planować założenie ze mną rodziny. Nie wiedzieliśmy tak naprawdę, czy przetrwamy, ale wierzyliśmy i czuliśmy, że spotkaliśmy prawdziwą miłość. Oboje uważamy też, że miłość nie tyle się wydarza, co jest wciąż od nowa podejmowaną decyzją. Decyzją dotyczącą pracy nad związkiem i budowania czegoś pięknego i trwałego. To wszystko dodało Tomkowi skrzydeł. Tak działa miłość. Tak powinna działać. Nie jest to uczucie destruktywne, choć zdarza się, że ludzie nie zrobią tego czy tamtego dla siebie, bo nie spodobałoby się to partnerowi. Oczywiście trzeba się liczyć z uczuciami drugiej osoby, ale myślę, że jeśli mamy szczere intencje i dobroć w sercu, to miłość potrafi znaleźć wypadkową, złoty środek, która pozwoli obu stronom żyć w spełnieniu i satysfakcji. W przypadku Anny miłość jest tym, co właśnie dodaje jej skrzydeł. E.Ż.: Kiedy Anna dowiaduje się, że jest w ciąży, zamiast pobiec do Daniela i oświadczyć całemu światu: „Będziemy mieli dziecko!”, boi się, że w ten sposób skrzywdzi Daniela. Dlaczego? Tego w ogóle nie rozumiem... K.W.: Jest to typowy problem współczesnej bizneswoman. Kobiety mają wbite do głowy, że muszą być stałe, ułożone i zabezpieczone finansowo. Kiedy Anna dowiaduje się o ciąży, jej pamięć o tych wpojonych wartościach wraca – hydra odrasta. Anna myśli: „No tak, skoro teraz pojawi się dziecko, muszę porzucić lekkie życie w Amsterdamie, pykanie na gitarce i wrócić do prawdziwego świata. Muszę zapewnić dziecku wszystko, co najlepsze”. Po drugie jest przekonana, że Daniela nie stać na takie odpowiedzialne życie, że byłoby one niezgodne w jego osobowością, że to by go skrzywdziło, stłamsiło. E.Ż.: Mam wrażenie, że powrót do poprzedniego życia jest ze strony Anny czystym egoizmem. Ona nie liczy się z nikim. 77


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

K.W.: Znów powraca hasło „hydra pamiątek”. Nikomu nie jest łatwo ostatecznie porzucić idee, którymi świat karmił go przez dwadzieścia, trzydzieści lat jego życia. Ludzie, którzy podejmują decyzje o drastycznych zmianach, miewają momenty zawahania. Czasami rezygnują i szukają pretekstu do powrotu. Anna nie może odmienić swojego życia o 180 stopni i nie mieć żadnej wątpliwości. Po zajściu w ciążę ponownie zastanawia się, czy bezpieczne życie nie jest może tym właściwym. Dopóki człowiek nie poradzi sobie ze zrozumieniem i poznaniem własnego „Ja”, zawsze będzie czegoś szukał, pozostanie niespokojny. K.Ż.: Przypomniała mi się teraz Amanda. Kiedy Anna przychodzi do niej z informacją o dziecku, ta na pozór zimna, twarda kobieta, nagle mówi: „Dziewczyno, co ty robisz?”. Najpierw namawiała ją, żeby absolutnie nie decydowała się wysiadać w Amsterdamie z pociągu, do którego trafiła przez pomyłkę. A później, wiedząc o dziecku, odradza Annie powrót do Polski. K.W.: To dlatego, że później Amanda spotkała już w swoim życiu miłość. Zmiękła. E.Ż.: No właśnie, Amanda w międzyczasie poznaje Grega, który ją otwiera, zmienia jej serce. K.W.: Różnica między Amandą a Anną jest taka, że Amanda już kiedyś próbowała odmienić swoje życie. Porzuciła stabilizację dla cukierni w Paryżu i wielkiej miłości, która okazała się fałszywa. Greg jest jej drugą szansą, ponownym podejściem do bycia sobą. Anna z kolei nie ma doświadczeń w takim próbowaniu, więc nie czuje się pewna na nowym gruncie. E.Ż.: Miałam wrażenie, że Anna, podejmując decyzję o powrocie, pokazała zimną stronę swojej natury, okazało się, że jest bardziej wyrachowana emocjonalnie niż Amanda. Anna nie liczy się z nikim; z człowiekiem, którego kocha, którego dziecko nosi. Liczy się tylko z własną opinią i wygodą. K.W.: No właśnie myślę, że to nie jest prawdziwa twarz Anny. E.Ż.: Mamy wiele twarzy. K.W.: Tak, mamy wiele twarzy i u Anny to, co wyrachowane i egoistyczne, stanowi skorupę, spod której próbuje się desperacko uwolnić. Aktem tej desperacji był sam przyjazd do Amsterdamu. Każda mama wie, że kiedy dziecko jest w drodze, wijemy mu gniazdko, upewniamy się, że wszystko jest na miejscu, przygotowane i zabezpieczone. Ale najważniejsza dla dziecka jest miłość, czego Anna jeszcze sobie nie uświadamia. Ona nie jest wyrachowana, raczej nieukształtowana. Ona się dopiero przebudza. E.Ż.: A co tobie dało macierzyństwo? Czy dziecko wywróciło twoje życie do góry nogami? 78


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

K.W.: Chociaż jestem bardzo młoda i nigdy nie miałam specjalnego kontaktu z małymi dziećmi, myślę, że byłam gotowa na bycie mamą. Nigdy nie biegałam po imprezach i nie szalałam do granic wolności. Lubiłam raczej dobre towarzystwo, filiżankę kawy i książkę do czytania. Dziecko nie wywróciło mojego życia do góry nogami, choć oczywiście mocno je zmieniło. Dziecko stworzone z osobą, którą kocham, jest największym szczęściem, jakie mnie spotkało w życiu. Jest też kolejną książką, którą piszę. E.Ż.: A kiedy Anna, na końcu książki, pojawia się na dworcu – wraca do Amsterdamu? K. W.: Chyba do końca nie wiadomo, co ona tam robi. Mam nadzieję, że wraca. Widzę to zakończenie pozytywnie i liczę na to, że większość czytelników odbierze to tak samo. E.Ż.: Daniel już nie czeka na dworcu? K. W.: Może czeka... E.Ż.: Ona go słyszy. Ktoś ją woła. K.W.: Albo ktoś ją woła, ale ona słyszy to wołanie we własnym umyśle. Lubię budować zakończenia nie do końca jasne. To dla mnie narzędzie literackie, a dla czytelnika szansa na pobudzenie wyobraźni, którą bardzo szanuję. Myślę, że literatura jest po to, żeby pomóc czytelnikowi postawić sobie pewne pytania i szukać odpowiedzi indywidualnie. E.Ż.: Na pewno nie jest to książka, która trafi do wszystkich. K.W.: Jak każda książka. E.Ż.: Tak. Ale wydaje mi się, że to ciekawa historia o współczesnym świecie. Chcesz poruszyć ludzi, którzy są bardzo skoncentrowani na sobie i swoim życiu zawodowym. Chcesz, by postawili sobie pytanie, czy ta cała kariera, prywatne szkoły dla dzieci są najważniejsze. Czy może jednak bardziej istotne są miłość i poznanie samego siebie. K.W.: Jeżeli po lekturze książki zapala ci w głowie pytanie, to myślę, że jest to książka udana. E.Ż.: Do tego zmierzam, że jest to książka udana.

79


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wiktor Werner: Wywiad z Marcinem Rusnakiem Tekst pochodzi z portalu fantastycznego Geme Exe

Wiktor Werner: Realia polskiego szkolnictwa na wszystkich poziomach uczą, że historia to jeden z najskuteczniej obrzydzanych tematów. Ty jednak rozmyślnie używasz jej jako tła i „rekwizytu”. Dlaczego? Marcin Rusnak: Wielu uczniów nie lubi historii, to fakt. Wynika to z kilku czynników, o których nie będę tu szerzej mówił, wspomnę tylko o tym najważniejszym. Mianowicie wydaje mi się, że spore grono nauczycieli wciąż wymaga na lekcjach historii wiedzy encyklopedycznej – dat, nazw i nazwisk – co dla uczniów, przy obecnym niezwykle łatwym dostępnie do takiego typu wiedzy, jest pozbawione sensu. Po co zaprzątać sobie głowę nazwiskami najważniejszych polityków okresu międzywojennego, skoro w razie potrzeby można to sprawdzić trzema kliknięciami? Tymczasem historia jako rekwizyt i tło jest dla pisarza, a szczególnie pisarza fantasty, niebywale atrakcyjna. Uczy logiki, podsuwa nam zasady działania ciągów przyczynowo-skutkowych, pomaga budować wiarygodne realia wyimaginowanych światów. Ale to wciąż nie wszystko. Bo historią można się bawić, tak jak ja starałem się to zrobić w przypadku Czasu Ognia, Czasu Krwi. Nasza przeszłość to nie tylko skarbnica wiedzy na temat ludzkości, ale chyba przede wszystkim gigantyczne pole do zadawania pytań „co by było, gdyby...”. I przebierania pośród setek fascynujących odpowiedzi. Historia wreszcie jest ekscytująca, egzotyczna i po prostu sexy, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. Obecnie Internet i inne media sprawiają, że wszystko wydaje nam się bliskie, znajome, a przez to jakby mniej atrakcyjne. A uciekając ku przeszłości, ku historii właśnie, łatwo możemy odnaleźć tę nutę egzotyki, frapującej obcości. Za sprawą Hollywood wszyscy wiemy, jak wygląda przeciętne amerykańskie więzienie – ale jak w XVII wieku egzystowali osadzeni w londyńskim Tower? Lot samolotem to obecnie rzecz codzienna – ale co powiecie na lot balonem albo sterowcem? Sylwetka Megan Fox może zachwycać niektórych mężczyzn, ale co musiała w sobie mieć Katharina Schratt, jeśli usidliła samego Franciszka Józefa? W.W.: Skąd wybór akurat końcówki XIX wieku i Węgier czy Austrii do Czasu Ognia, Czasu Krwi? To dość nietypowy czas i miejsca akcji dla powieści, której głównym bohaterem jest, było nie było, mag. 80


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

M.R.: Miejsca odwiedzane przez głównego bohatera Czasu Ognia, Czasu Krwi to w większości miasta, które sam odwiedziłem i które zapadły mi w pamięć. Stąd część akcji rozgrywa się w Wiedniu, część w węgierskim Gyor, w Krakowie, Pradze, Montserrat... To były miejsca, które znałem i które mogłem w miarę wiarygodnie przedstawić albo przetworzyć na potrzeby tekstu literackiego. A czemu XIX wiek? Marzył mi się od dawna klimat łączący steampunk i magię, a końcówka XIX wieku (alternatywnego XIX wieku, trzeba zaznaczyć) idealnie się do tego nadawała. Nie chciałem klasycznej powieści fantasy w quasi-średniowiecznym settingu – wolałem pobawić się przetworzonymi realiami historycznymi, steampunkowo-wiktoriańskimi rekwizytami, dorzucić do tego w ramach smaczku kilka postaci historycznych, urządzić sobie małe political fiction i podlać to wszystko magicznym sosem, a później zobaczyć, co z tego wyjdzie. Mnie, szczerze powiedziawszy, efekt końcowy bardzo się podoba. W.W.: Mało spektakularny, nieco karykaturalny olbrzym, w dodatku mierny czarownik – bohater powieści. Nie czułeś, że to ryzykowny zabieg? M.R.: Nie. Wśród bohaterów, których do tej pory powołałem do życia, Filip Saggo to jeden z moich zdecydowanych ulubieńców. Kocham konwencję fantasy, ale drażnią mnie bohaterowie, którzy nieraz pojawiają się w tych tekstach: piękni, waleczni, inteligentni, wszechwiedzący... Dlatego bardzo cenię sobie tych autorów, którzy potrafią stworzyć wiarygodne, wielowymiarowe postaci. Sapkowskiego – za Geralta, Grzędowicza – za Drakkainena, Gaimana – za Cienia czy Richarda Mayhew. Chciałem stworzyć bohatera, który będzie czymś więcej niż tylko kalką fantastycznego archetypu i chyba mi się to udało. Inna sprawa, czy takiej postaci oczekują czytelnicy – opinie są w tej sprawie podzielone: jedni pokochali tego mojego niewydarzonego maga, inni woleliby pewnie takiego bardziej klasycznego, w spiczastym kapeluszu i z ognistą kulą na podorędziu. W.W.: Widać wyraźnie, że inspirujesz się Kingiem, Gaimanem, Lovecraftem. Czy uważasz, że dziś można jeszcze „namówić” czytelnika do prawdziwego strachu? M.R.: Nie wiem, czy kiedykolwiek można było. Nawet jak byłem jeszcze małym łebkiem, zaczytywałem się w Lovecrafcie czy Poem z pewną chorobliwą fascynacją... ale nie bałem się. Nie bałem się też po Kingu, Mastertonie, Castle’u... Nawet kiepski filmowy horror ma większe szanse autentycznie wystraszyć niż książka – taka jest po prostu siła przekazu wizualnego. Ale literatura może operować innymi narzędziami, inaczej oddziaływać na czytelnika, bo łatwiej jej korzystać z niedopowiedzeń, może być mniej dosłowna. Literaturze się też nie spieszy, nie ma presji 81


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

wgniecenia widza w fotel. To, co w ekranizacji Lovecrafta wydałoby się śmieszne, w prozie pozostaje kosmiczne, mistyczne, nastrojowe. Atmosfery osaczenia czy zagrożenia, którą odczuwa się przez półtorej godziny kinowego seansu, nie da się porównać z klimatem bezradności sumiennie budowanym przez sześćset stron. Ja bym powiedział, że filmy mogą budzić strach, książki mogą budzić grozę. Ale podejrzewam, że dla każdego znaczy to coś zupełnie innego. W.W.: W Opowieściach Niesamowitych zamieściłeś dwa opowiadania grozy Cthulhu. Co było dla Ciebie najtrudniejsze podczas tworzenia takich opowieści? M.R.: To dwa zupełnie różne teksty, więc trudno je wrzucać do jednego worka. Koszmar z Yelland to mieszanka prozy inspirowanej Lovecraftem, klimatami rodem z Imienia Róży Umberto Eco i chandlerowskiego kryminału. Pudełku pełnemu cudów bliżej do klasycznego Lovecrafta, choć przeniesionego we współczesne realia i z językiem, gdzie występuje znacznie mniej przymiotników (śmiech). Chyba najbardziej mi zależało na trzech rzeczach: żeby te teksty wyglądały jak hołd, a nie parodia; żeby były strawne dla czytelników, którzy za twórczością Samotnika z Providence nie przepadają; i żeby mimo wszystko czuć było w nich mój styl, moje pióro. Dotychczasowe recenzje sugerują, że wyszło nieźle. W.W.: Oddałeś czytelnikom cały zbiór bardzo dobrych opowiadań zupełnie za darmo. To jakiś podstęp czy mam do czynienia z „człowiekiem z misją”? M.R.: To czyste wyrachowanie (śmiech). Prawda jest taka, że część tych tekstów już się ukazała w różnych mediach. Zabijając Ptaki pojawiło się w jednym z ostatnich numerów SFFiH, dwa szorty wylądowały w antologii Szortal Fiction, Ostatni Śnieg w Roku opublikowałem swego czasu w Qfancie, Zły Szeląg i Pielgrzymkę w informatorach konwentowych. Chciałem je zebrać i udostępnić czytelnikom wraz z kilkoma utworami – jak na przykład wspomniany już Koszmar z Yelland czy Farid Tkacz i Latający Dywan – które ze względu na długość nie miały szans na publikację w periodykach czy antologiach. A czułbym się nie fair wobec czytelników, żądając pieniędzy za utwory, które już wcześniej można było przeczytać. Poza tym jest to mój sposób na zaistnienie: przy obecnej sytuacji na rynku wydawniczym w Polsce bardzo ciężko jest wypłynąć, pokazać się szerszemu gronu czytelników, zwrócić na siebie uwagę. Mogłem udostępnić książkę za darmo albo przykładowo biegać na golasa po ulicach Wrocławia. Skandale mnie mierżą, więc zdecydowałem się na to pierwsze rozwiązanie. Czas pokaże, czy był to słuszny wybór, czy literacki odpowiednik strzału w kolano (śmiech). W.W.: Masz w planach jakąś epopeję na miarę Mrocznej Wieży? M.R.: Nie. Mam w głowie zalążki dwóch zupełnie od siebie niezależnych trylogii, ale nic dłuższego. A i do tych trylogii nie usiądę zbyt szybko: po pierwsze mam dużo 82


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

krótszych pomysłów, które chciałbym wcześniej zrealizować; po drugie uważam, że w napisanie dobrego cyklu trzeba zainwestować bardzo dużo wysiłku i mieć dobry, równy, dojrzały warsztat. Nie czuję się jeszcze na siłach, żeby podołać takiemu wyzwaniu. W.W.: Wiemy już nieco o Twych ulubionych autorach. Jak rzecz ma się na rodzimym podwórku? Masz jakichś idoli, nauczycieli? Serie, na których kontynuacje czekasz? M.R.: O Sapkowskim już wspominałem – w książkach o Wiedźminie zakochałem się bez pamięci i ta miłość trwa do dzisiaj. Grzędowicz i jego Pan Lodowego Ogrodu to moim zdaniem najlepsza rzecz, jaka pojawiła się w polskiej fantastyce po roku 2000. Bardzo lubię też teksty Anny Kańtoch, jej warsztat robi niesłychane wrażenie, podobnie jak warsztat Łukasza Orbitowskiego, choć na zupełnie innej płaszczyźnie, w zupełnie inny sposób. Co do serii, na których kontynuacje czekam: pierwszy na myśl przychodzi mi Rafał W. Orkan – straszna szkoda, że ostatnimi czasy nic nie pisze, bo to facet z oszałamiającą wyobraźnią i świetnym stylem, mam nadzieję, że kiedyś pociągnie dalej wątki rozpoczęte w Głową w Mur i Dzikim Mesjaszu. W.W.: Jacek Piekara, pytany przez nas o radę dla tych, którzy chcą, ale z jakichś względów nie potrafią zostać pełnoprawnymi pisarzami, stwierdził, że jeśli nie możesz pokonać tej niemocy, to nie nadajesz się do tego. Zgodziłbyś się z tym poglądem? M.R.: A kim jest pełnoprawny pisarz? Kimś, kto żyje z pisania? Jeśli tak, to stwierdzenie jest bzdurne – mnóstwo rewelacyjnych autorów nie może znaleźć sobie wystarczającej niszy, by wpływów z książek starczyło im na rachunki, o marchewce do zupy nie wspominając. Przykłady na to, jak wiele zależy od szczęścia i innych czynników niemających związku z samym autorem, można mnożyć: niech wystarczy głośna jakiś czas temu sprawa kryminału spłodzonego przez J.K. Rowling czy wyniki sprzedaży książek, które Stephen King publikował jako Richard Bachman. W.W.: Pytanie obowiązkowe – jak tam Twoje doświadczenia z RPG? Posiadasz takowe? Pomagały Ci jakoś przy tworzeniu powieści? M.R.: Mam, pewnie. Dorastałem w latach 90-tych, gdy w Polsce był prawdziwy szał na gry fabularne. Wieczorów spędzonych na sesjach Warhammera nawet nie będę próbował zliczyć, bo było tego od groma. Poza tym bawiłem się w różne inne systemy: Zew Cthulhu, Wiedźmina, Shadowruna, Cyberpunka 2020... jako gracz i mistrz gry. To była świetna zabawa. Później, gdy trudniej było się regularnie spotykać w większym gronie, przerzuciłem się na komputerowe RPG i one też sprawiły mi niemałą frajdę – szczególnie seria Fallout, ale też pierwsza część Baldur’s Gate, Arcanum, TES IV: Oblivion... Gdyby nie przerażający brak wolnego czasu, wciąż chętnie bym sięgał po nowe tytuły. Jednak przy pisaniu doświadczenia wyniesione z sesji częściej mi przeszkadzały, niż pomagały. Minęło ładnych kilka lat, nim zrozumiałem, 83


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

że dobry tekst literacki i dobra sesja RPG diametralnie się różnią, spełniają inne zadania, innym oczekiwaniom mają sprostać i innymi prawami się rządzą. W.W.: Wróćmy jeszcze na chwilę do horroru. Neil Gaiman, komentując popularność książek Stephanie Meyer, stwierdził, że największą krzywdą wyrządzoną przez nią gatunkowi, jest uczynienie jego sztandarowych postaci – wampirów – nieprzerażającymi. Sądzisz, że wobec natłoku miernych historii z pogranicza Harlequinów, można jeszcze odwrócić te szkody? M.R.: Uwielbiam Gaimana, ale w tym przypadku się z nim nie zgodzę. Gdyby nie Meyer, takie wampiry zaserwowałby czytelnikom ktoś inny, najwyżej dwa, trzy lata później. Społeczeństwo oczekiwało pewnego rodzaju produktu, autorka to zapotrzebowanie po prostu umiejętnie dostrzegła i wyszła mu naprzeciw. Nie mówiłbym tu też o żadnej szkodzie dla wampirów. Przeczytałem pierwszy tom Zmierzchu, obejrzałem z mniejszym lub większym bólem wszystkie filmy z tej serii, a jak otwieram Draculę Stokera w oryginale, to dalej czuję ten specyficzny dreszczyk... Nie, wampiry mają się dobrze, dawno już były parodiowane, wyśmiewane i wpychane we wszelkiego rodzaju ramy, co im nie zaszkodziło. Wierzę, że jeszcze nieraz napędzą nam konkretnego stracha, potrzebny jest tylko autor z pomysłem i dobrym warsztatem. O czym, mam nadzieję, będzie można się przekonać przy okazji premiery Księgi Wampirów – pierwszej polskiej antologii opowiadań wampirycznych. Książka ukaże się już wkrótce, a w niej, obok utworów takich pisarzy jak Marcin Pągowski, Dawid Kain, Grzesiek Gajek czy Marcin Podlewski – mój nowy tekst. W.W.: Jak rzecz ma się z filmami? Zdecydowanie więcej dziś nieśmiertelnych trupów w szafie i straszenia wściekłym kamerzystą niż pomysłów w stylu Kuli, Lśnienia czy choćby Wywiadu z wampirem. M.R.: Tutaj też się nic nie zmieniło: podstawą jest pomysł. Fani science fiction też mogą narzekać na epopejopodobne hollywoodzkie blockbustery pokroju Avatara, które więcej mają w sobie efekciarstwa niż sensownej fabuły i bohaterów z krwi i kości. Ale nie zapominajmy, że w tym samym roku, co wspomniany Avatar, pojawił się rewelacyjny, kameralny Moon Duncana Jonesa. Wciągający, nastrojowy film nakręcony za marne pięć milionów dolarów. Da się. Trzeba tylko mieć pomysł. W.W.: Fani Kinga wiedzą, jak istotne miejsce w jego narracji oraz koncepcjach zajmuje muzyka. Jak jest u Ciebie? Jak podchodzisz do „opowiadania muzyki” za pomocą pióra? M.R.: Muzyka jest dla mnie szalenie istotna, gram w kapeli rockowej, a gdy jestem w domu tylko zmieniam kolejne płyty na wieży. Mam kolekcję kilkuset kompaktów, która nieustannie się powiększa i nieprędko przestanie się powiększać. Kiedyś dużo pisałem przy muzyce i chcąc nie chcąc część tego, czego słuchałem, przenikała do moich tekstów. Wplatałem w opowiadania fragmenty takich czy innych piosenek, bo 84


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

były dla mnie ważne i chciałem w taki pośredni sposób opowiedzieć o nich innym, zaszczepić bakcyla. Teraz się ograniczam. Staram się pisać w ciszy, żeby rytm opowieści wynikał z niej samej, a nie z tego, co mi leci na słuchawkach. Piosenki cytuję i nawiązuję do nich tylko wtedy, gdy jest to z korzyścią dla tekstu, gdy coś za tym idzie. W.W.: Masz jakieś książki, do których wracałeś wielokrotnie? Wiele osób uważa kolejną lekturę tej samej powieści czy seans tego samego filmu za stratę czasu. M.R.: Z filmami jest łatwiej, bo zwyczajnie krócej trwają i są takie tytuły, które widziałem – nie przesadzając – kilkadziesiąt razy. Z książkami sprawa już wygląda nieco inaczej, ale wciąż mógłbym wymienić kilka pozycji, do których wracałem i to nie raz. Do jednych – jak do Mrocznej Wieży czy Harry’ego Pottera – głównie ze względu na pracę naukową nad magisterką i doktoratem. Do innych – tu prym wiodą książki o Wiedźminie oraz Hobbit – dla czystej przyjemności. Ale to prawda, ostatnio mam tak mało czasu, że trochę szkoda mi go na czytanie czegoś, co już znam i choć z przyjemnością połknąłbym po raz wtóry na przykład Amerykańskich Bogów Gaimana, chwytam jednak za rzeczy jeszcze mi nieznane. W.W.: Na zakończenie – gdybyś miał możliwość stworzyć powieść wspólnie z dowolnym wybranym przez Ciebie autorem, kogo byś wybrał? I jaka byłaby to historia? M.R.: Uff, trudne pytanie, zbyt wielu takich jest. Myślę, że mój wybór padłby jednak na Terry’ego Pratchetta. W dużej mierze wychowałem się na jego książkach i podziwiam jego styl, elokwencję, erudycję, sposób konstruowania postaci, a przede wszystkim poczucie humoru. Wydaje mi się, że tego ostatniego najbardziej brakuje w mojej prozie – może podczas współpracy z absolutnym mistrzem humorystycznego fantasy nauczyłbym się czegoś? A kto wie, może udałoby mi się namówić go na skok w bok pod względem konwencji? Postapokalipsa albo cyberpunk według Pratchetta? To by było coś!

85


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

SELF-PUBLISHING Reaktor prowadzący działu: Maciej Różalski

86


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aleksander Sowa: Jak opublikować swojego e-booka w Amazon Kindle Store Tekst pochodzi z http://wydawca.blogspot.com

Zacznę od tego, dlaczego warto. Pewnie wielu z was się ze mną zgodzi, że czytanie ebooków na monitorze to koszmar. I choć ebooki upowszechniły się u nas dobre kilka lat do tyłu, to nikt poważnie ich nie traktował. W ostatnim jednak czasie pojawiło się u nas przynajmniej kilkanaście urządzeń umożliwiających e-czytanie. Rozwodził się nad nimi nie będę, bo nie jest to tematem, podam dwa istotne fakty: można je kupić już od 200 zł, a wydając jeszcze raz tyle, można kupić Kindle. A on już w 2011 roku stanowił ponad 60% wszystkich e-readerów w Polsce. Kindle the Best. Zapewne w międzyczasie zaszły pewne zmiany, lecz śmiem twierdzić, że 3/4 wszystkich czytników w Polsce to właśnie urządzenia Amazonu. Czyli Kindle rządzi i nie ma co się nad tym dalej rozwodzić. Można by zapytać: co to zmienia? Otóż zmienia bardzo dużo. Bowiem oprócz tego, że na Kindle można przeczytać, praktycznie rzecz biorąc, prawie każdego ebooka (po odpowiednim przygotowaniu), to można za jego pośrednictwem także kupować umieszczone w księgarni Kindle Store e-książki. A tego nie daje praktycznie nikt w Polsce. Nie można też zapominać, że amerykanie mieli Kindle już w 2007 roku. U nas w 2007 roku jeszcze (prawie) nikt nie myślał o literaturze w formie elektronicznej, a o e-papierze mało kto słyszał. Nie ma co owijać w bawełnę, gonimy świat, ale jesteśmy daleko w tyle. Liczby, które działają na wyobraźnię. Nie będę pisał o liczbach globalnych, albo nawet krajowych. Nie napiszę nawet o całościowej mojej sprzedaży za zeszły rok. Skupmy się na Amazonie. Sprzedaż moich publikacji elektronicznych w Kindle Store jest 10-12 razy większa niż we wszyst87


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kich, razem wziętych, polskich księgarniach internetowych. Zapytacie o konkrety: bardzo proszę. Ostatnie 3 miesiące. W sprzedaży – 10 moich ebooków. Listopad: 249 sztuk, grudzień sztuk 470, a w pierwszym miesiącu tego roku: 378 egzemplarzy. Może nie są to oszałamiające liczby ale, o ile mi wiadomo, jestem zwykłym grafomanem, a nie uznanym pisarzem. Działam poza głównym nurtem wydawniczym. Częściej można spotkać Yeti na ulicy niż moje książki papierowe na półkach jakiejkolwiek księgarni. Przypominam, że moja działalność wydawniczo-pisarska to underground i hobby, a nie działalność profesjonalna, za którą stoją pieniądze i wydawnictwa-molochy. Ale jak opublikować swojego e-booka w Kindle Store? I tu spotka was niemałe zaskoczenie – oficjalnie nie można. Dlaczego? Otóż publikowanie ebooków niezależnym autorom umożliwia Kindle Direct Publishing. Serwis ten pozwala pisarzowi „Indie” proste, łatwe, szybkie publikowanie, stałą kontrolę nad dziełem, dystrybucję na całym świecie oraz tantiemy w wysokości od 35-70% (o tym później), o ile publikuje on po angielsku, niemiecku, francusku, hiszpańsku, portugalsku, włosku, a nawet w języku Bretończyków, Basków, Katalończyków i mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni. Ale nie po polsku. Po polsku (nie) można? I tu jest pies pogrzebany. Zaraz pomyślicie, no to jak w takim razie jest możliwe, że w Kindle Store sprzedawane są ebooki napisane po polsku? Ano jest możliwe. Co więcej, wśród kilkuset tysięcy ebooków znajdziemy także publikacje Czech, Hungarian, Russian, a nawet Chinese Edition. I choć oficjalnie publikować w KDP w tych językach nie można, to jednak są sprzedawane. Pewnie niektórzy z Was pamiętają głośną sprawę z zeszłego roku, kiedy Amazon za jednym zamachem wywalił prawie wszystkie ebooki po polsku. Potem przy tych, jakie zostały (albo jakie wprowadzili autorzy ponownie) w sekcji Product Details pojawiała się skromna informacja: Language: Polish. Czyli jednak się da. No pewno. Ale jak to zrobić? Przede wszystkim należy przygotować plik do publikacji. Przygotowanie pliku. Plik powinien być przygotowany w formacie *.DOC i być pomyślany jako ebook a nie książka. Czyli bez składu, zbędnego formatowania, najlepiej by nie było osadzonych w nim ilustracji oraz przypisów, co nie znaczy, że ich być nie może (*JPEG i *GIF do 50 MB). Plik wyjściowy dodajemy bez okładki. Wystarczy nagłówek, prosta czcionka: Calibri 11, Times 12 itd. Bez udziwnień, ma być prosto, i tak przed opublikowaniem utwór zostanie poddany do konwersji na format MOBI. Proponuję przyjrzeć się mojej propozycji. Zwróćcie uwagę, że tekst nie jest wyjustowany, strony nie są ponumerowane (jeszcze by tego brakowało!) brak jest dzielenia wyrazów. Plik powinien mieć ISBN ale go mieć nie musi. Amazon i tak oznaczy publikację 88


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

własnym numerem ASIN. Oddzielną sprawą jest jakość i zawartość. Za swoje błędy już zapłaciłem i jeszcze będę płacił pewnie długo. Nie oszczędzajcie na korekcie i podejmujcie współpracę z dobrymi redaktorami.

Następna sprawa to okładka. Trzeba wiedzieć, że w środowisku 0-1 to okładka jest jednym z najważniejszych czynników generujących zainteresowanie internauty. Zatem musi być estetyczna, ładna i przyciągająca uwagę. Wszelkiego rodzaju efekty domorosłej grafiki rodem z microsoftowego Painta przynoszą tylko złą sławę niezależnemu pisarstwu. Warto skorzystać z umiejętności profesjonalnego grafika, jeśli sami takich nie posiadamy. Przy tym moja wskazówka: cover do ebooka to nie to samo, co okładka do książki. Przyciągająca uwagę oznacza, że tytuł powinien mieć odpowiednio dużą czcionkę, wszak w większości potencjalny czytelnik będzie oglądał ją na stronie internetowej (albo czytniku) w rozmiarach kilkudziesięciu pikseli. Niemniej okładka dodawana w KDP powinna mieć wymiary minimum 625 na 1000 pikseli, a najlepiej 1523 na 2500 pikseli i format *JPEG lub *TIFF. Kolory RGB.

89


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Uzupełnianie opisu. Najpierw tytuł. Bez polskich znaków. O ile pamiętam, zadaje się, że w 2011 roku niektórzy autorzy umówili się co do tego, aby dodawać adnotację Polish Edition. Poparłem tę inicjatywę. Dzięki temu nie będziemy wprowadzać nikogo w błąd oraz ułatwimy wyszukiwanie polskojęzycznych treści. Oprócz swojego imienia i nazwiska jako autora dzieła możemy umieścić informacje (Book contributors): o np. autorze zdjęć, ilustracji, tłumaczu itd. Co do reszty filozofii wielkiej nie ma: w opisie publikacji (Description) można stosować polskie znaki, język wybieramy angielski – admini i tak zmienią go po jakimś czasie na polski, ale sami tego zrobić nie możemy.

90


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Co dalej? Decydujemy o tym, czy chcemy sprzedawać swojego ebooka, czy też udostępniać go w domenie publicznej. Wybieramy kategorie, w jakich mieści się nasz utwór. Przyda się w większości przypadków słownik angielsko-polski. Maksymalnie można wybrać dwie kategorie, z czego w zasadzie jedną, bowiem druga (Foreign Languages Study > Polish) wybierana jest przez większość polskich autorów. Następnym krokiem jest wybór maksymalnie 7 słów kluczowych i dodanie okładki, o czym już pisałem. Dodajemy plik źródłowy. Zanim załadujemy na serwer wcześniej przygotowany zgodnie z moimi sugestiami plik źródłowy, musimy zdecydować, czy nasze dzieło ma zostać zabezpieczone DRM, czy też będzie sprzedawane bez niego. Decyzji nie można cofnąć i pozostawiam ją sumieniu każdego autora. Wgrywanie i transformacja do formatu MOBI zwykle odbywa się dość szybko, oczywiście w zależności od „ciężaru” pliku. Niemniej pojawienie się zielonego napisu „Upload and conversion successful!” oznacza, że możemy przejść dalej albo też zapisać naszą pracę jako projekt. Na tym etapie mamy jeszcze możliwość podglądu naszej publikacji na iPadzie, iPhonie, Kindle, Kindle Fire oraz Kindle Fire HD i to w orientacji pionowej oraz poziomej. Można ebooka przeglądać z kilkoma wielkościami czcionki.

Terytoria, kasa no i publikacja. Dalej pozostaje wybór krajów, w których chcemy, by nasz ebook był dostępny, co z praktycznego punktu widzenia sprowadza się ewentualnie do zaznaczenia wyjątków, gdzie nie życzymy sobie dostępności naszego ebooka albo wyboru wszystkich 246 (All terrytiories) za jednym zamachem. Ostatnim poważnym wyborem przed jakim nas stawia Amazon jest kwestia, ile chcemy zarabiać (w teorii). Założenia są teoretyczne, bowiem to, że zaznaczymy 70% oraz ustalimy cenę 1 dolara wcale nie oznacza, że zarobimy 70 centów, oraz że czytelnik za ebooka zapłaci wspominanego dolca. Amazon stosuje skomplikowany i pozbawiony logiki system zwiększania ceny. Bardzo możliwe też, że dotychczas go nie pojąłem, bo pojmować mi się go nie chce.

91


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

No to ile? Moje założenia są następujące: jako czytelnik nie chciałbym, aby ebooki były drogie, aby w Amazonie były dużo droższe niż w polskich księgarniach i życzyłbym sobie, aby kosztowały mniej więcej o połowę mniej niż edycje papierowe. A to oznacza, że ustalając honorarium na poziomie 35% oraz cenę 0,99 USD, użytkownik Kindle w Polsce zapłaci za mojego ebooka ok. 2,99-3,68 USD. Czasem jednak zdarzają się od tego dziwne (i zmienne) wyjątki i nieoczekiwanie pojawia się cena... 0,99 USD, co mnie cieszy. Tym bardziej że znacznie bardziej prawdopodobny bywa scenariusz, że założona cena 2,99 w Kindle Store zwiększa się do prawie 7 dolarów. Oczywiście to moja filozofia i nie każdy musi się z nią zgadzać. Kończąc etap wprowadzania publikacji do oferty, nadmienię, że możemy sobie regulować cenę w poszczególnych krajach. Ostatnim krokiem jest zaznaczenie, że znamy warunki usługi i się z nimi zgadzamy oraz zgadzamy się na 14-dniowy okres, w którym czytelnik może użyczać naszego e-booka np. członkom rodziny. Na tym etapie nie pozostaje nam nic więcej, jak nacisnąć żółty butonik (Save and publish), a potem czekać na wiadomość od administratora... Nieobsługiwany język. Ponieważ nasza publikacja jest po polsku najprawdopodobniej za kilkanaście godzin dostaniemy wiadomość w języku angielskim, której dość obszerna treść będzie sprowadzała się do jednego zdania: „Nie, bo Twoja publikacja jest w nieobsługiwanym języku”. Jedynym wyjściem jest zalogować się ponownie, po czym jeszcze raz nacisnąć żółty butonik. Na szczęście wszelkie wcześniejsze dane zostają zachowane. A potem zostaje czekanie. Czasem wystarczą 2-3 próby, lecz bywa, że i kilkanaście. To jednak jeszcze nie wszystko. Jeśli doczytaliście do tego momentu, oznacza to, że jesteście zdeterminowani i chcecie w Amazonie publikować. Wcześniej nic nie wspomniałem, ale z tymi zarobkami to nie jest tak prosto. Przede wszystkim zanim wykonacie algorytm, jaki przed mo92


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

mentem z mozołem przedstawiłem, należałoby uzupełnić swoje dane sekcji Acconut. Nie ma w tym nic trudnego. Trzeba podać swoje imię nazwisko adres i... Zaczynają się schody z płatnością.

Jak to dawniej bywało. Do 2011 roku przeszkodą w płatnościach był amerykański odpowiednik (uproszczenie) naszego NIP. Następną – fakt, że w USA stosuje się rozliczenia czekiem albo przelewem. Niby nic w tym dziwnego ale system oznaczania kont bankowych dla Europy i USA różni się na tyle, że przelewy na konto były możliwe tylko wtedy, gdy miało się amerykańskie konto. Czyli zostawały czeki. One przychodziły pocztą pod warunkiem, że zarobki przekroczyły 100 USD/GBP/EUR. Pamiętam minę pani w banku, kiedy pierwszy raz z czymś takim się pojawiłem. Problemy z realizacją były spore i nie zawsze operacja okazywała się skuteczna. W moim wypadku przynajmniej kilkaset dolarów i tyle samo funtów przepadło. Do tego za realizację cze-

ków pobierane są prowizje – w przypadku mojego banku ok. 40-60 zł.

93


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Światło w tunelu. Na szczęście od niedawna Amazon umożliwił realizację płatności w formie przelewów. Należy wybrać opcję EFT a jako walutę EUR. Oznacza to, że wcześniej trzeba wprowadzić numer naszego rachunku w standardzie IBAN. No i oczywiście rachunek musi być walutowy, a walutą ma być EURO. Przelewy będą przychodzić w 60 dni po przekroczeniu kwoty 10 USD/GBP/EUR oddzielnie dla każdego rynku (Amazon.com, Amazon.co.uk, Amazon.de – dla pozostałych sprzedaż jest marginalna). I na koniec, nie zdziwcie się, że wasz bank pobierze 10 zł prowizji za przelew w wysokości 0,86 EUR. Autor ma na bieżąco (w czasie rzeczywistym) dostęp do precyzyjnych statystyk sprzedaży, a do dyspozycji jest szereg narzędzi promocyjnych. Konto może być połączone z facebookiem, twitterem albo blogiem autora. Możliwe jest dodawanie filmów promujących ebooki, zdjęć lub też inne formy promocji utworów (np. udostępnianie za darmo całości i fragmentów utworów). Konto autora można łączyć z serwisami skupiającymi czytelników (np. Goodreads). Oczywiście czytelnicy mogą wyrażać opinie i oceniać sprzedawane utwory. Podsumowanie. Czy warto się w to bawić? W moim odczuciu warto. Ale każdy musi zdecydować za siebie. Sprzedaż ebooków z roku na rok rośnie. Prawdopodobnie nic w tej chwili nie umożliwia samodzielnemu autorowi dotarcia do większej grupy czytelników z komercyjną publikacją, niż pozwala na to Amazon. I choć obecnie Amazon nie posiada oficjalnego przedstawicielstwa w Polsce, działa na wyobraźnię krajowego rynku. Pewnie niewielu z was zwróciło na to uwagę, ale format MOBI w krajowych księgarniach pojawił się zaraz po pogłoskach, że Amazon wchodzi do Polski. Sądzę, że to kiedyś nastąpi i prawdopodobnie zmieni to oblicze naszego rynku wydawniczego. Nie ma w tym nic złego. Przynajmniej kilka nazwisk właśnie dzięki Amazonowi stało się znane na całym świecie. Prawda jest taka, że filozofia zaserwowana nam przez Amerykanów umożliwia wybór tego, co chce czytelnik, a nie (jak u nas) tego, co zdaniem wydawcy chce czytelnik. A to zasadnicza różnica. My wciąż jesteśmy zaściankiem. Działalnością pisarską zajmuję się od kilku lat i sporo się w tym czasie nauczyłem. Literatura w formie elektronicznej zaczęła się u nas na dobre całkiem niedawno, ale wszystkie polskie księgarnie, serwisy self-publishingowe to naprawdę mniejszość. Liczy się tylko Amazon. No i Smashwords... Ale to już jest zupełnie inna historia.

94


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Aleksander Sowa: Jak opublikować swojego e-booka w Smashwords Tekst pochodzi z http://wydawca.blogspot.com/

Smashwords to amerykańska platforma wydawnicza. Choć do Kalifornii nam daleko, to dla autora z Polski serwis jest dobrym narzędziem do publikowania ebooków. I zarabiania na nich. Smashwords w odróżnieniu od KPD Amazonu nie sprzedaje czytnika, nawet najprostszego. Mimo to skupia ponad 55 tysięcy autorów i wydawców, a katalog publikacji ciągle rośnie. Dzieje się tak za sprawą kilku interesujących, niedostępnych gdzie indziej rozwiązań. Przyjrzyjmy się. Unikalne cechy Smashwords Autor po dodaniu swojego ebooka do katalogu ma możliwość zdecydowania, czy chce, aby utwór był sprzedawany w 10 (tak!) pozostałych kanałach (Channels) w ramach Premium Catalog. Kanałami są największe księgarnie internetowe świata. Obecnie m.in. Sony, Barnes&Noble, Kobo, Apple, Diesel ale także Amazon. Co ciekawe, honorarium autorskie jest wyższe niż w Amazon, bo wynosi od 60% do aż 85% ceny netto książki. Twórca ustala cenę, przy czym może zdecydować, że czytelnik sam zdecyduje, ile chce zapłacić. Serwis pozwala również udostępniać utwór za darmo. W odróżnieniu od serwisu Jeffa Bezosa, w Smashwords oficjalnie jest obsługiwany język polski. Formaty, honoraria, rozliczenia Co ważne, proces publikowania nie jest skomplikowany, a ebook jest generowany automatycznie w 9 najważniejszych formatach: MOBI, EPUB, PDF, RTF, LRF, PDB, Plain Text i on-line. Taka uniwersalność w połączeniu z dystrybucją na niemal cały świat jest ogromną zaletą. Serwis umożliwia oznaczenie ebooka numerem ISBN, choć nie ma takiego wymogu. Rozliczenie z autorem nawet w Polsce jest dziecinnie proste. Zakładam oczywiście, że autor z Polski ma NIP, a nie amerykański numer podatkowy ITIN/EIN. A tak jest prawdopodobnie u 99% autorów u nas. W takim wypadku raz na kwartał dostaniemy honorarium przelewem w USD pomniejszone o 30% podatku. Wystarczy posiadać konto PayPal. Można oczywiście wybrać płatność czekiem, ale kto próbował kiedykolwiek zrealizować czek w Polsce, natychmiast zada pytanie – po co? Serwis udostępnia statystyki sprzedaży, a kwota uzbieranych dolarów aktualizuje się co kilka tygodni. Raz w roku otrzymujemy rozliczenie podatkowe. Wystarczy je pobrać.

95


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie tylko dla autora

Smashwords jest jednak serwisem skupiającym nie tylko autorów i czytelników, ale także agentów, wydawców, bibliotekarzy oraz osoby, które chcą zarobić na promowaniu ebooków. Wprawdzie u nas wypożyczanie ebooków na razie nie jest popularne, ale istnieje grupa zarabiających na ich promowaniu. I dla tych ostatnich jest przygotowany program partnerski (Affiliate). Kolejna nowość – autor (albo posiadacz majątkowych praw autorskich) ustala stawki zarobków dla promujących. Inne niespotykane rozwiązanie to link promocyjny na dole strony ofertowej. Wystarczy go skopiować. Jeśli oczywiście jest się zarejestrowanym użytkownikiem. Z pozostałych ciekawych narzędzi warto wspomnieć generator kuponów rabatowych. Oczywiście serwis jest zintegrowany z Facebookiem, Twitterem i Google+ co znakomicie ułatwia marketing w sieciach społecznościowych. Na stronie ofertowej utworu można dodawać linki do księgarni z wersjami drukowanymi, a także filmy promocyjne lub inne multimedia. Najważniejsze jednak, że to wszystko, co Smashwords oferuje autorowi-wydawcy jest zupełnie za darmo. Czy Smashwords ma jakieś wady? Niestety ma. Pewnie dla większości autorów z USA czy Wielkiej Brytanii nie jest to istotne, ale serwis jest wyłącznie po angielsku. Jest też dość rozbudowany. Trzeba naprawdę trochę w nim poszperać, aby się sprawnie poruszać. Dla autora, który kompletnie nie zna angielskiego, na początku będzie trudno. Wprawdzie publikacja ebooka nie jest skomplikowana, jednak jeśli zależy nam, aby utwór znalazł się w pozostałych kanałach dystrybucji prawdopodobnie pojawią się problemy z formatowaniem. Ale o tym zaraz. Teraz kanały dystrybucji. W Smashwords ebook jest dostępny w kilka minut po dodaniu, ale na pojawienie się w pozostałych kanałach trzeba cze96


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kać. I to bardzo długo: od kilku tygodni do kilku miesięcy. Warto jednak czekać. Ponad 70% opublikowanych w serwisie ebooków sprzedawana jest poza serwisem. Jedynie w wypadku kanału Amazon, lepiej jest zrezygnować, zaznaczając Opt out. Implementacja utworu trwa zbyt długo. Szybciej jest ebooka dodać w KDP. Tym bardziej, że już pisałem jak to zrobić. Jak opublikować? Pomysłodawca i twórca serwisu, Mark Coker, udostępnił przewodnik (Smashwords Style Guide), w którym zainteresowany znajdzie prawie wszystko, aby publikować. Niestety, jest napisany tylko po angielsku. Pewne obawy budzi też jego objętość. Prawie 25 tysięcy słów to naprawdę sporo. Niemniej warto zerknąć. A teraz meritum. Publikację w Smashwords zaczyna się oczywiście od założenia konta autora.

97


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Następnym krokiem jest uzupełnienie informacji o sobie (Account Management > Edit Your Profile). Najlepiej zrobić to od razu, podając dane kompletne, łącznie z niezbędnymi do wypłat (Edit/update payee information).

Należy zdecydować (Upgrade to Publisher or Agent Status?) czy chcemy funkcjonować jako wydawca, agent czy też autor (as Publisher, Agent or Author). Dalej należy przejść do sekcji Publish, wpisać tytuł ebooka, skrócony opis, a potem opis pełny. Z listy rozwijanej wybrać język oraz to, czy chcemy, by ebook był za darmo czy też zamierzamy go sprzedawać. Jeśli tak, to za ile.

98


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jak wcześniej wspomniałem, możemy zdecydować, aby czytelnik sam ustalał cenę, lecz w takim wypadku nie będzie można sprzedawać ebooka w Barnes&Noble. Przy okazji: badania wskazują, że ebooki w cenie 2,99 USD sprzedają się ponad sześciokrotnie częściej niż te za 3 USD. Warto o tym pamiętać. Możemy też zmienić domyślne ustawienie objętości darmowej próbki naszego ebooka z 20% na inną wartość, choć akurat ta jest optymalna. Kolejne kroki to wybór kategorii, dodanie słów kluczowych oraz wybór formatów, w jakich chcemy, aby nasz utwór był dostępny. Prawdopodobnie przy wyborze kategorii będzie potrzebny słownik, chyba że ktoś czyta Ulissesa w oryginale.

99


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W następnym etapie dodajemy okładkę oraz plik źródłowy. Tutaj kilka wskazówek. Jeszcze raz zachęcam do przeczytania wpisu jak opublikować swojego ebooka w Amazon Kindle Store, bowiem wiele informacji tam zawartych się pokrywa. Szczególnie na tym etapie. Co do okładki format JPG* lub PNG*. Maksymalnie 20 MB w kształcie prostokąta o stosunku boków 1,3-1,65 i podstawie nie mniejszej niż 1400 pikseli. Teraz najważniejsze – przygotowanie pliku. Zasady są podobne jak w KDP. Jedyna różnica polega na tym, że powinniśmy dodać na stronie tytułowej ebooka notkę Smashwords Edition. I tutaj uwaga: jeśli plik będzie przygotowany błędnie, a to zazwyczaj oznacza formatowanie, nie zostanie dodany do kanałów dystrybucji. Za 100


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

kilka dni pojawi się komunikat, że należy poprawić to i owo. Najlepiej jest przyłożyć się do przygotowania pliku źródłowego, zrobić to porządnie, nie wydziwiać i nie tracić czasu. Żadnych wymyślnych akapitów, kilku rodzajów czcionek w jednym pliku i tym podobnych ekstrawagancji. Pamiętajmy, zasady składu są inne. W tym wypadku ebook to nie książka, a E-PUB albo MOBI nie jest PDF-em! Tekst ma być przygotowany do czytnika i ma „wlać się” w e-readera. To bardzo ważne. Nasz proces publikowania wieńczy wciśniecie przycisku Publish. Teraz nie pozostaje już nic innego, jak czekać, aż serwery zmielą nasz plik, generując formaty, jakie zaznaczyliśmy wcześniej. Czyli kilka minut. I to wszystko. Teoretycznie. I co dalej? Reszta w rękach czytelników oraz oczywiście naszych. Bez dobrego utworu, przyciągającej uwagi okładki oraz promocji nie ma co liczyć na karierę polskiej Amandy Hocking albo John Locke’a. Ale to już inny temat. W Smashwords jest niewiele polskich publikacji, ale sukcesywnie ich przybywa. Kiedy zacząłem dodawać w Smashwords pierwsze moje ebooki w 2010 roku, byłem jednym z pierwszych. Dziś polskojęzycznych autorów jest już kilkudziesięciu. Wtedy katalog liczył niewiele ponad 30 tysięcy. Dzisiaj jest ponad 250 tysięcy tytułów w różnych językach, choć w maju 2008 roku Mark Coker wystartował z zaledwie 140 publikacjami. Świadczy to o tym, że serwis dynamicznie się rozwija i przypuszczam, że nadal tak będzie. Czy warto? Na pewno! To dwaj najwięksi gracze w światowym biznesie self-publishing. Mogę zdradzić, że w 2012 roku moja sprzedaż przez Smashwods po raz pierwszy przekroczyła 1000 USD brutto. Nie jest to wprawdzie milion dolarów, ale Polska to nie USA. Tak czy inaczej, każdemu samodzielnie publikującemu autorowi w naszym kraju z ręką na sercu polecam Smashwords, a wszystkich czytelników zapraszam do przejrzenia mojej oferty w Smaswords. Na koniec trochę auto-promocji. Zainteresowanym szerzej tematyką niezależnego publikowania, wydawania i zarabianiu na tym, polecam ebooka/książkę mojego autorstwa pt. Autor2.0. Jak wydać (własną) książkę i na tym zarobić. Wszystkim życzę jak najlepszej sprzedaży, wiernych czytelników i wspaniałych, wartościowych dzieł.

101


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

102


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Wojciech Walicki: Self-publishing – co to za zwierzę i jak się na nie poluje? Self-publishing – całkiem ładne słówko z języka angielskiego, które przetłumaczone na polski przestaje być ładne, a dokładniej, w pierwszym momencie, w którym zdajesz sobie sprawę, że prócz napisania Twojego genialnego dzieła (lub innej formy grafomanii) musisz je jeszcze sam wydać. Mówisz, że to nic trudnego? W końcu wystarczy, że założysz sobie konto na bloggerze lub stworzysz plik w formacie *.pdf z Twoim wybitnym opowiadaniem i sprawa załatwiona. Teoretycznie to prawidłowa odpowiedź. W praktyce wygląda to nieco mniej różowo... Self-publishing będzie dla Ciebie rozwiązaniem, którego szukasz, o ile doskonale znasz język polski, zasady interpunkcji i gramatyki, umiesz zastąpić sztab recenzentów, redaktora, korektora i grafika. No widzisz? Chyba przestało być to takie proste... Najpierw zastanów się, co z Tobą jest nie tak, skoro decydujesz się na ten desperacki krok. Czyżby wszystkie wydawnictwa, które zaszczyciłeś szansą wydania Twojego wybitnego dzieła, nie dostrzegły tej wiekopomnej szansy, a po kilku (nastu) mailach dodały Cię do filtra niechcianej poczty? Jeśli tak, to pierwsza oznaka, by dać sobie spokój z pisarstwem i zacząć karierę tam, gdzie masz jakieś szanse zarobić lepsze pieniądze niż większość autorów, np. na kasie w Biedronce lub w MacDonaldzie. To nie żart. W Polsce nie jest łatwo wyżyć z pisarstwa i osoby, które zajmują się wyłącznie tym rzemiosłem, należą do nielicznych. A jeśli nie klepiesz biedy i nie masz, co robić z pieniędzmi, to polecam zapoznać się z kolejnym angielskim terminem – Vanity Publishing. Na rynku jest całkiem sporo krzakowatych wydawnictw, które wydadzą Twoją gównianą książkę doskonałą twórczość za „drobną” opłatą. Czasem dorzucą nawet redaktora, korektora i grafika (A przynajmniej tak twierdzą). A może masz jednak trochę oleju w głowie i jeszcze nie zacząłeś spamować wydawnictw Twoją grafomanią powieścią i po prostu chcesz wypróbować produkt (tak, książka to towar jak każdy inny i kto twierdzi inaczej, powinien przestać słuchać bełkotu na temat arcyważnych aspektów literatury w kulturze) na królikach doświadczalnych. A że te króliki po wejściu na Twoją stronę będą spieprzać, gdzie pieprz rośnie lub, co gorsze, wyżywać się nad Twoją (pożal się Boże) twórczością w komentarzach, to już Twój problem. Przygotuj się na to zawczasu – wysoka miłość własna i nadmierna samoocena to coś, na co może sobie pozwolić tylko śmietanka wśród autorów, a Ty, drogi czytelniku, prędzej wdepniesz w środek innego produktu pozostawionego przez krowę, niż dołączysz do elity autorów. Nie mów, że nie ostrzegałem. Ile masz lat, drogi czytelniku? Kilkanaście, dwadzieścia kilka? A może powinienem już Cię nazywać pisarzem/autorem, skoro w rubryczce zawód na Facebooku wpisałeś ten fach? (Ku niezmiernej uciesze publiki/Twoich znajomych). By zostać kimś w tym 103


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

świecie, warto mieć coś do przekazania odbiorcy. Im jesteś starszy, tym większa szansa na zgromadzenie odpowiedniej bazy doświadczeń. Jak pisał Deghelt: „Życie to dziwka, którą należy uwielbiać ze wszystkich sił. Żyj, moja córko, czerp szczęście z każdej chwili i opłakuj zmarłych, nie dołączając do nich, jeśli na ciebie jeszcze nie czas – to najwyższy szacunek dla samego siebie”. A może lepiej jednak porzucić ambicje pisarskie i pozwolić umrzeć grafomanii w odmętach szuflady? Nikt nie zabroni Ci sięgnąć po te teksty za kilka lat i o ile wciąż będziesz je uważał za doskonałe, pomyśleć o publikacji. Pamiętaj wszakże, że Google nie wybacza i zawsze pamięta. Po latach możesz chcieć usunąć kompromitujące materiały z sieci, a to do najłatwiejszych rzeczy nie należy. Jeśli wciąż Cię nie przekonałem i pomimo mych skromnych rad nadal zamierzasz zostać kolejnym wielkim pisarzem, to życzę szczęścia. Nikt Ci nie każe mnie słuchać. Wszakże słowa te kieruje do Ciebie, drogi czytelniku, nie kto inny jak jeno prosty autor, który w najlepszym razie stanie się kolejnym wyrobnikiem z fabryki Fabryki Słów. Miejmy nadzieję, że jednak pójdzie po rozum do głowy i mu to przejdzie. Niestety czasem go publikują i z rzadka nawet płacą (o ile nie jest to beletrystyka).

104


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Alison: Cyber – intrygującą mieszanką cyberpunku, kryminału i thrillera. Tekst pochodzi z blogu Moje książki Autor: Maciej Janusz Różalski Tytuł: Cyber wydawca: Self-publishing

Thomas jest cyfrakiem. Stał się nim za sprawą Piotra, który nie tylko go zrekrutował, ale również opłacił instalację neuroprocka, zakup modemu i reszty sprzętu. Obecnie Piotr jest jego operatorem, wyszukuje mu zadania, a po sukcesie operacji dzieli się z nim zyskiem pół na pół. Thomas nie zadaje zbędnych pytań, bo i po co miałby wiedzieć, w jaki sposób jego operator wyszukuje klientów? Kolejne zadanie niewiele odbiega od innych zleceń – wyciągnięcie korporacyjnych rozliczeń z domowego komputera analoga pracującego w NeuroTec, jednej z wiodących megakorporacji w dziedzinie cybernetyki i neurocybernetyki. Niestety dochodzi do istotnych komplikacji. Thomas staje się bowiem świadkiem morderstwa... Rozpoczyna się nietypowe śledztwo, które siłą rzeczy musi trafić na tajny program badawczy. Co z tego wszystkiego wyniknie, dowiecie się z lektury najnowszej powieści Macieja Janusza Różalskiego zatytułowanej Cyber. Trzeba przyznać, że najnowsze dzieło pisarza naprawdę zaskakuje. Zamiast powrotu do przeszłości i barwnych losów polskiej szlachty, przenosimy się do przyszłości, w którym komputery coraz bardziej ingerują w życie człowieka. Powieść jest intrygującą mieszanką cyberpunku, kryminału i thrillera, na którą z pewnością warto zwrócić uwagę. Jej początek stanowi zapis wykładu Gordona Neumana, odnośnie przewagi grupki komandosów cyberprzestrzeni nad olbrzymią, standardową armią. Nie ukrywam, że ten, na szczęście nie za długi fragment, niemal przerósł moje możliwości. Gdyby dalsza część miała prezentować się podobnie, chyba nie sprostałabym całości. Jednak bardzo szybko pojawia się interesujący motyw zabójstwa, rozpatrywanego z różnych perspektyw. Sprawa interesuje oczywiście cyfraka, który przypadkowo stał się świadkiem w tej sprawie, przez co znajduje się w dużym niebezpieczeństwie. Niejasne okoliczności utraty szeregowego pracownika spędzają również sen z powiek osobom piastującym ważne stanowiska w wielkiej korporacji. Skoro mamy do czynienia 105


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

z morderstwem, musi odbyć się śledztwo. Ono również wzbudza duże kontrowersje, głównie ze względu na prowadzącego sprawę, który... nie jest człowiekiem. I choć ten zwariowany świat znacząco różni się od tego, z jakim czytelnik spotkał się w serii „Szablą i...”, da się odczuć, że pisarz czuje się w nim doskonale. Powieść przekonuje zarówno ciekawym podejściem do tematu, jak i wielością wątków, które w perspektywie czasu muszą doprowadzić do wspólnego celu, dopracowaniem szczegółów oraz ciekawą kreacją bohaterów. Wartka akcja sprawia, że trudno przerwać lekturę. Opisy nowych technologicznych rozwiązań są na tyle sugestywne, że łatwo odnieść wrażenie, iż faktycznie mogą pojawić się już w niedalekiej przyszłości. Muszę przyznać, że pomimo początkowych wątpliwości, pisarzowi znowu udało się mnie do siebie przekonać. Tym bardziej jestem ciekawa kontynuacji powieści, która jest już w planach. Zachęcam.

106


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ewa Chani Skalec: Polska silna – jedynie historia czy może jedna ze ścieżek przyszłości? Rodzime sf daje nadzieję Autor: Piotr Wesołowski Tytuł: Przymierze Wydawca: self-publishing

Krótko i zwięźle? Rewelacyjna powieść, od której po prostu nie mogłam się oderwać! Bardziej wyczerpująco? Już donoszę. Wszystko zaczyna się dwanaście wieków temu na terenie obecnych Kujaw. Zupełny przypadek, zrządzenie losów, przeznaczenie? Któż to wie. Tak czy inaczej, stało się – Leszko uratował potężnego przedstawiciela obcej rasy, Peruna, przed niechybną śmiercią. Nagroda? Przymierze między ludami. Co Leszko z tego miał? Niewiele, prawdę mówiąc. Chociaż właściwie dla niego ta historia też zakończyła się pozytywnie. Wszakże zdobył serce ukochanej Żywii... 23 czerwca 2013 roku, Polska, bliżej nieokreślone miejsce, wskazane przez Autora jedynie z pierwszej litery, co pozwala na różne domniemania, domysły i właściwie umiejscawia część akcji... wszędzie. Nie mamy w Przymierzu everymana, jest jednak coś, co można by nazwać everywhere. Przynajmniej na początku powieści, później już bowiem dokładnie wiemy, kto gdzie przebywa. Jest to bardzo ciekawy zabieg, który dodaje całości pikanterii. Choć właściwie powieści Wesołowskiego nic dodawać nie trzeba, ponieważ jest to kawał świetnego kryminału, political-fiction i sensacji ze szczyptą starych słowiańskich podań. Bardzo, bardzo udane połączenie z Polską w roli głównej. Wróćmy jednak do szczegółów. Dwóch gliniarzy odeszło niedawno na zasłużoną policyjną emeryturę. Teraz każdy z nich zajmuje się swoim domem, choć nadal się przyjaźnią i często spotykają. W końcu łączy ich wiele wspólnych przeżyć oraz wspomnień. Do głowy jednak żadnemu z nich nie przyjdzie, że te najważniejsze chwile jeszcze przed nimi. Chwile, które dosłownie i w przenośni zmienią oblicze świata. Wszystkiemu zaś jest winna smykałka Konrada Gajeckiego. Jego niezbyt udana próba zbudowania generatora Tesli doprowadzi do międzynarodowego spisku przeciwko Polsce, spisku, w którym główną rolę odegrają Rosjanie i Amerykanie. Będzie się działo. Szczególnie kiedy Polacy zdobędą wiedzę techniczną wyprzedzającą najbardziej zaawansowanie ziemskie kraje o przynajmniej kilka setek lat. 107


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

W Przymierzu Wesołowski łączy wszystko, co najlepsze. Mamy tu więc wątek sensacyjny i kryminalny. Są zdrady, intrygi i odwieczni wrogowie Polski. Do tego kosmiczna rasa posiadająca bardzo zaawansowaną technologię, a jakby jeszcze tego było Wam mało, to dodaje ciekawy wątek mityczny. Niejeden raz w obronie polskiego lotnictwa stanie gromada Trygławów i Światowidów, które z pewnością wyobrażaliście sobie dotychczas zupełnie inaczej. Trzeba przyznać, że Autor ma bardzo bujną wyobraźnię i potrafi wyśmienicie przelać swe myśli na papier. Czytając Przymierze, przeżywałam niesamowitą przygodę z głównymi bohaterami, a każda kolejna strona znów mnie zaskakiwała. Jednak poza wartką akcją i ciekawymi rozwiązaniami technicznymi, Wesołowski daje nam do reki bardzo dobrze napisany tekst. Jego język jest przyjemny w odbiorze, na wysokim poziomie, opisy wyczerpujące, a rozmowy inteligentne, a czasami bardzo zabawne (tam, gdzie wypada). Po prostu życie przelane na papier (a raczej na e-papier, wszakże to ebook). Jak wielu Polaków popełnia błąd, używając słowa „tą” zamiast „tę”, ale jest to jedyny błąd, jaki znalazłam. Rewelacyjna korekta! Przez długi czas zadawałam sobie pytanie, co by się stało, gdyby Peruna uratował nie Leszko, ale powiedzmy jakiś Pierre czy Heinrich, i całe dobrodziejstwo obcej rasy przypadło by Francuzom, Niemcom, czy jakiejkolwiek innej narodowości. Autor na zakończenie zadał to samo pytanie. A Wy, jak myślicie? Minusy? Brak wyjustowania obustronnego. Duży minus, ale jedyny. W pewnym momencie tak się wkręciłam w akcję, że już nawet to mi nie przeszkadzało, a to naprawdę wielki sukces, ponieważ falujących linijek po prostu nie cierpię. Czytać? Jak najbardziej. Nie sądzę, by ktoś z Was się zawiódł tą lekturą. Polecam z całego serca.

108


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Ciernik i Pokrzywnica: Marcin Rusnak Opowieści niesamowite Tekst pochodzi z blogu Leniwiec literacki

Ciernik: Upolowałem darmowy zbiór opowiadań Marcina Rusnaka pod tytułem Opowieści niesamowite. Całkiem nieźle sobie podjadłem. Pokrzywnica: Ach, bo one treściwe są! To taki konkretny schabowy z kapustą plus skwarki. Nic wielce wyrafinowanego, ale przyzwoite danie. Dobrze skonstruowane, ładnie napisane... może tylko trochę duszy tym opowiadaniom brak. Z wyjątkiem jednego! Ale ponieważ autor przyznał, że inspiracją była w tym przypadku opowieść jego żony, to ja nie wiem, czy ten skrawek duszy pochodzi od Marcina Rusnaka, czy też wyrwał go żonie. Ciernik: Zgadzam się w stu procentach! Farid Tkacz i latający dywan to najlepsze opowiadanie z tego zbioru. Nie tylko zainteresowało mnie fabularnie, ale również porwało emocjonalnie. Pozostałe teksty to po prostu dobra, rzemieślnicza robota. Trochę brakuje tam człowieka, jakiejś uniwersalnej prawdy o nas wszystkich. Ich siła tkwi w świetnie poprowadzonej akcji, graniu twistami i dbaniu o szczegóły. Ale nie porywają tak jak Farid Tkacz. Może autor za mocno trzyma wszystko w żelaznym uścisku, bezwzględnie prowadząc nas w jednym, z góry określonym kierunku i nie pozostawiając miejsca na pytania? Pokrzywnica: A może sekret tkwi w podejściu autora? W posłowiu napisał tak: „Mam nadzieję, że czytając te historie bawiliście się równie dobrze co ja, gdy je opowiadałem”. On się pisaniem bawi i to widać – realizuje rozmaite schematy, odgrywa przedstawienia, używając do tego postaci niczym kukiełek. To wszystko przypomina trochę układanki albo krzyżówki i rzeczywiście bardziej angażuje intelektualnie niż emocjonalnie. Tylko Farid Tkacz jest inny. Ciernik: Bo to opowiadanie nie jest typową dla Marcina fantastyką czy grozą. Wygląda na to, że pisząc ten tekst, musiał wyjść ze swojego getta i ten krok okazał się słusznym. Rusnak jest tutaj bliżej emocji, bliżej człowieka. Pojadę teraz trochę domorosłą psychologią, ale... on sam przyznał się później, że jego przygoda z fantastyką zaczęła się od Baśni tysiąca i jednej nocy. Być może w tym opowiadaniu udało mu się wrócić do tamtych czasów, gdy wszystko było jeszcze nowe i fascynujące, niezakłamane i niesfrustrowane samym faktem istnienia.

109


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pokrzywnica: Tak naprawdę to też jest schemat. Schemat baśni. A jednak wyszło pięknie. Może realizowanie schematów nie jest wcale złym pomysłem na pisanie, tylko trzeba po prostu wybrać naprawdę dobry schemat? Ciernik: Nie. Schemat może być jakikolwiek, trzeba go tylko po mistrzowsku zrealizować. Pokrzywnica: No, nie wiem. Weźmy Kołysanki dla umarłych – czytałam je już dawno, zaraz po tym, jak wygrały „Horyzonty Wyobraźni”. To dobry tekst, ale oparty na bardzo, moim zdaniem, trudnym (i nudnym) schemacie postapo. Da się z tego wydobyć więcej, niż udało się Marcinowi? Wątpię. Baśń jednak daje więcej możliwości. Farid Tkacz i latający dywan nie ślizga się po powierzchni, tylko odważnie schodzi głębiej w meandry ludzkiej psychiki. Dlatego tak mocno działa. Niejedną myśl, niejedną refleksję można z niego wyciągnąć. Mnie kompletnie zdumiała, a zaraz potem oczarowała, myśl o szacunku nauczyciela do ucznia. Zostać nauczonym czegoś – to otrzymać jeden z najcenniejszych darów, jakie mogą nam się przytrafić, bo to nas wzmacnia, więc nauczyciel zasługuje na szacunek – to oczywiste. Ale jest przecież i druga strona medalu – jeśli przekazujemy swoją wiedzę komuś, to on poniesie ją dalej, w takie miejsca i czasy, w których nas już nie będzie. Więc i my jemu jesteśmy winni szacunek. A potem przypomniałam sobie, jak wygląda nasz system edukacji – i w świetle tego opowiadania on jawi się niczym obraz odbity w jakimś piekielnym, karykaturalnym, wykrzywionym zwierciadle: nauczyciel z koszem na głowie i uczniowie kurczący się ze strachu na samą myśl o szkole. Gdzie tu miejsce na choćby cień szacunku? W którąkolwiek stronę? Ciernik: Farid Tkacz ma wiele zalet: mieszana narracja, dbałość o szczegóły (ta jest w ogóle charakterystyczną cechą pisarstwa Rusnaka), świetnie oddany leniwy i zmysłowy klimat Baśni tysiąca i jednej nocy, plastyczne, żywe postacie z wiarygodnym charakterem, twisty, świetnie pokazana relacja mistrza i ucznia oraz to, że nawet mistrz nie jest doskonały, szczególnie gdy postawi się go w sytuacji pozornie bez wyjścia. Pokrzywnica: Dzięki temu bogactwu zapominamy, że to schemat, zostaje uczucie oraz myśl. I to niejedna – każdemu wedle potrzeb. Tekst działa na odbiorcę dokładnie tak, jak baśń działać powinna. Ciernik: A co myślisz o postaciach kobiet, jakie kreuje Marcin w tym zbiorze opowiadań? Pokrzywnica: Hmm... Pomyślmy: Kołysanki dla umarłych: bohaterką jest kobieta, ale gdybyśmy zmienili końcówki z am na -em, to nic by się nie stało. Ona nie myśli ani nie czuje jak kobieta. Ale 110


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

w świecie Kołysanek jest to uzasadnione – gdyby była kobieca, to pewnie by nie przeżyła. Zły szeląg: to nie kobieta, to zjawa. Bociani zagon: czysta zabawa schematem – same kukiełki. Opowieść, którą znam tylko ja: tutaj jest coś głęboko prawdziwego, ale oglądamy świat z męskiego punktu widzenia, więc uświadamiamy sobie jedynie istnienie tajemnicy, która owocuje niemożnością porozumienia między bohaterami, ale nie docieramy do jej sedna. Farid Tkacz i latający dywan: siostry są podobne, ale zarazem różne i to jest duży plus. Rozumiem je obie. Nie wiem tylko, dlaczego Khandan kocha Tkacza, ale ona pewnie to wie, więc niech to zostanie jej tajemnicą. Podoba mi się wolta młodszej siostry, która najpierw coś robi, potem rozpaczliwie odkręca – to bardzo pasuje do nastoletniej dziewczyny. Zabijając ptaki: Rosa mnie nie przekonuje. Ale ona jest obca, więc w sumie nie powinna być zbyt kobieca ani nawet zbyt ludzka. To raczej potwór niż kobieta. Koszmar z Yelland: znów zabawa schematem i kukiełka w spódnicy. Nie da się tej postaci rozważać na poważnie. Pudełko pełne cudów: kobieta – trofeum. Bohater musi ją mieć, bo ona jest jedną z niezbędnych oznak sukcesu mężczyzny. Gdyby nie miał kobiety (albo gdyby nie miał pieniędzy czy pracy), to jego sukces nie byłby wiarygodny. Ciernik: Czy to nie jest czasami charakterystyczne dla młodej męskiej prozy, że kobiety są tak po macoszemu traktowane? Większość postaci żeńskich to albo jakieś tło dla mężczyzn, albo zrobiły tym facetom straszną krzywdę. Nie są partnerkami. Stanowią tylko pretekst do działania. Pokrzywnica: W przypadku Rusnaka wydaje mi się, że sposób pokazywania kobiet wynika z tego, że w co najmniej połowie tych opowiadań on realizuje po prostu schemat albo próbuje się tym schematem bawić. Kobiety to po prostu jeden z elementów – fragment scenerii albo mniej lub bardziej ważny rekwizyt. W Kołysankach dla umarłych mogło być inaczej, ale twórca zdecydował się akurat na taki typ bohaterki i łatwo uzasadnić dlaczego. Wygląda na to, że Rusnaka jako pisarza po prostu nie interesują kobiety. A czy ten brak zainteresowania jest bardziej powszechny wśród młodych autorów, czy może być symptomem czegoś? Nie mam pojęcia. Myślisz, że może? Ciernik: Nie wiem, jak jest z innymi autorami, ale Rusnak, moim zdaniem, doskonale wie, o co chodzi i stosuje te klisze świadomie. Bo jest na nie zapotrzebowanie. Czytając te opowiadania, odniosłem wrażenie, że one są przeznaczone przede wszystkim dla młodych, męskich czytelników, najpewniej w okolicach dwudziestego 111


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

roku życia, takich, którym buzują hormony i dla których kobieta to albo motor napędowy, albo przyczyna wszelkiego zła. Pokrzywnica: A wiesz, że to całkiem możliwe! Może Marcin Rusnak faktycznie pisze pod określonego odbiorcę i dlatego pisze właśnie tak: dość prosto, z akcentem na fabułę, łatwym, zrozumiałym językiem? Taka zabawa dla chłopaków... W porządku. Ale skoro autor nieostrożnie pokazał, że potrafi, to teraz ja i inne dziewczyny będziemy domagać się baśni: chcemy więcej latających dywanów!

112


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

OPOWIADANIA

113


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Dorota Ostrowska: Studnia Opowiadanie Studnia wydane w trybie self-publishing w naszym serwisie www.rw2010.pl zyskało najwięcej pozytywnych komentarzy.

Wróżka leciała nisko nad podmokłą łąką, obserwując rdzawe kępki trawy i błękit nieba odbijający się w kałużach. Była w wyśmienitym humorze i zabawiała się zrywaniem różdżką pajęczych sieci. Nie wiemy, skąd się brał ten krotochwilny nastrój – może spełniła jakiś wyjątkowo dobry uczynek, a może spłatała szczególnie paskudnego psikusa. Kto by tam zrozumiał wróżki. Tym bardziej że nie wiadomo było nawet, czy to dobra, czy zła wróżka. Pełna zadowolenia z życia postanowiła zrobić coś dla ludzi – tych niedoskonałych istot, które czasem mówiły o niej z tęsknotą, potwierdzając jej dobre mniemanie o sobie. Wylądowała na poboczu wąskiej drogi i wyczarowała kilka złotych monet, bo nauczyła się już, że mają one nad ludźmi czarodziejską władzę. Z majaczących w oddali zabudowań leniwie unosiła się w niebo jasna smużka dymu. Zdecydowanie nie lubiła chodzić piechotą, ale lądowanie na środku obejścia wywoływało panikę wśród miejscowych. Oko podbite kamieniem i poszarpana przez jakiegoś Azora czy Burka kreacja od Gucciego były zbyt wysoką ceną za wygodnictwo. Szła drogą, potykając się na nierównościach i zwalczając w sobie chęć magicznego jej naprawienia – nie była mimo wszystko w aż tak dobrym humorze. Ta droga na przestrzeni lat się nie zmieniała, przybywało tylko dziur i wybojów. Ludziom to widać nie przeszkadzało – i tak prawie z niej nie korzystali: pekaes do wsi nie kursował, a do gminy jeździło się rowerem przez las. Wolnym krokiem podchodziła do zabudowań. Walący się płot i spróchniałe deski stodoły sprawiały wrażenie starszych nawet od niemłodej już w końcu wróżki, a w zardzewiałym polonezie pozbawionym tylnych drzwi kury urządziły sobie wylęgarnię. Przed domem, na plastikowym foteliku, który pamiętał lepsze czasy, siedział zarośnięty osobnik i wpatrywał się we wróżkę przekrwionymi oczami. – Dzień dobry. – Uważała, że bez względu na okoliczności trzeba być uprzejmym. Zamienić prostaka w żabę zawsze się zdąży. – Taaa – czknął Zarośnięty i bez ruchu gapił się dalej. Zapowiadało się na trudniejszą przeprawę, niż sądziła. – Szukam ludzi do pracy. – Nagle pomysł nie wydawał jej się już tak dobry. Ale skoro się powiedziało „a”, trzeba iść dalej. Koniec alfabetu chyba jeszcze nigdy nie był tak odległy. – Taaa – mężczyzna czknął ponownie. Na razie nie wymagano od niego bardziej skomplikowanej odpowiedzi. Potakiwał, bo uważał, że bez względu na okoliczności należy być uprzejmym. Walnąć sztachetą zawsze się zdąży. – Chciałam nająć ludzi do kopania studni. Zapłacę. 114


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Taa. Słowo „zapłacę” wywołało miłe skojarzenia z brzękiem pięciozłotówki na sklepowej ladzie. A kto wie, może nawet z jaśniepańskim szelestem dziesiątki w kieszeni. Banknotów o tak wysokich nominałach jak dwudziestka, Zarośnięty w zasadzie nie oglądał. Z jakiejś przyczyny informacja jednak go zaniepokoiła. – Kopania czego? – Studni. – Taa – mruknął i ponownie popadł w odrętwienie. Z domu wyszła Baba. Wróżka, ni z tego ni z owego odczuwając kobiecą solidarność, bardzo chciała znaleźć dla niej lepsze określenie, ale nijak się nie dało. Baba była solidna i dobrze wyrośnięta, na słupowatych nogach dźwigała imponujący korpus, a piersi mogłyby swobodnie służyć za lodołamacz. Czarne włoski na górnej wardze zadawały kłam tlenionej fryzurze, a czerwona sukienka w upiornie zielone kwiatki świadczyła o próbach zalotności – nawet jeśli była kupiona za dychę w sklepie z używaną odzieżą, w odległych chyba czasach obfitości finansowej. Baba trzepnęła Zarośniętego w łeb. – Rusz się, ciołku. Mężczyzna poprawił przekrzywioną czapkę, spojrzał spode łba, ale podniósł się posłusznie. Mało kto miał odwagę Babie podskoczyć. – Pani siądzie. – Przetarła ścierą fotelik i wskazała go wróżce. Pani siadła posłusznie. – To do jakiej roboty pani szuka? – Studnię chciałam wykopać pod lasem. – Idź po Cześka. No... ruszaj się – burknęła. Zarośnięty bez szemrania zniknął za domem. Negocjacje przebiegały płynnie. Szybko ustalono gdzie i za ile, bo jednej było wszystko jedno ile płaci, a druga nie była zachłanna. Wróżka wyciągnęła dłoń ze złotą monetą. – Eeee, za obce. A bo to wiadomo, co to warte... Wróżka z westchnieniem wyjęła z rękawa zwitek banknotów. – To zaliczka. – Pani przyjedzie za trzy dni. Trzy dni wydały się oszałamiającym tempem jak na tę część świata, w której nikomu z niczym się nie spieszyło, ale nie wyraziła zwątpienia. Prosiła tylko, żeby studnia była obmurowana kamieniami, a nie betonową cembrowiną, i żeby dokładne miejsce wskazał różdżkarz. Koniecznie pod lasem. *** Wróżka podeszła do skraju lasu w tym miejscu, które uznała za najlepsze do kopania studni. Wokół panowała cisza i letni skwar, a w trawie za kupą chrustu leżał Zarośnięty przytulony do butelki po piwie za złoty siedemdziesiąt dziewięć. Wróżka trąciła go stopą – padlina czy żywe? Mężczyzna zachrapał i przewrócił się na drugi bok. 115


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kopnęła mocniej i sygnał ponaglenia dotarł wreszcie do zamglonej świadomości Zarośniętego. Był przyzwyczajony do popędzających go kuksańców i znał bolesne konsekwencje ich ignorowania. Usiadł i spojrzał na wróżkę mętnym błękitem oczu. – Aaaa, ona. Na razie studni nie będzie. Różdżkarz nawalił. Kolejny szturchaniec zachęcił go do dalszej opowieści. Wróżka postanowiła, że na następną wizytę założy glany. – Nooo... do miasta pojechał. Do województwa znaczy. – Powiedział to z nabożnym podziwem w głosie i zamyślił się nad niesprawiedliwością losu, który zsyła na swych wybrańców takie niepojęte atrakcje. – Łoł – mruknęła z przekąsem. – I co? Ugotowali go tam barbarzyńcy i zjedli? – No coś pani?! – Mężczyzna popatrzył zgorszony. – To porządni ludzie. Tylko różdżkę mu ukradli. No i portfel. Na razie studni nie będzie. – Znów ułożył się w trawie. Wróżka westchnęła ciężko. Nowa różdżka upadła w trawę obok Zarośniętego, najnowszy model de luxe. Cacko, o którym będzie głośno nawet w trzeciej wsi. – Zanieś mu. Do jutra ma oznaczyć dokładne miejsce kopania studni. Jak nie, to miejsce kopania grobu niech sobie wybierze wedle uznania. Nie czekając na reakcję, znikła między drzewami. *** Już z oddali widać było bielejącą pod lasem kupę świeżego piasku. Obok leżało wiadro ze zwojem liny i łopata. Wróżka podeszła do cembrowiny i opierając rękę na jej szorstkiej i nagrzanej od słońca powierzchni, pochyliła się nad ciemnym wnętrzem studni. Wzrok ześlizgnął się w głąb po kolejnych, malejących kręgach. Lustra wody nie było. Pachniało wilgotnym piaskiem i czymś jeszcze. Nieuchwytnym, nienazwanym i jakby niebezpiecznym... Wciągnęła głęboko powietrze i nagle cofnęła się gwałtownie – znała ten zapach. Czuła go czasem w dziwnych, opustoszałych miejscach, tam, gdzie niewiele osób decydowało się zapuszczać. Pod powierzchnią piasku coś się czaiło. Coś, co czekało na uwolnienie spod wielometrowej warstwy ziemi, coś, czego człowiek nie chciałby spotkać w bezksiężycową noc, przesuwające się za plecami bezszelestnym, kocim krokiem i na pierwszy rzut oka wyglądające nieszkodliwie. Chłodny dreszcz przebiegł jej po plecach. To pięknie, że różdżkarz tak bezbłędnie wskazał miejsce najlepsze z możliwych. Podeszła do Zarośniętego, który jak zwykle leżał leniwie w ciepłej trawie, i trąciła go czubkiem czarnego glana. – Nie kopcie dalej. Wystarczy. – Pani, ale wody tam nie ma... Jak to tak? Jutro kopiemy dalej. Na razie dreny nam wyszli. Wszystkie dziesięć. – W bladych oczach mężczyzny odbijało się bezbrzeżne zdumienie. Sucha studnia wydawała mu się bardziej bezużyteczna niż pusta 116


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

butelka po piwie, którą przy dobrej koniunkturze można wymienić na choćby niewielką gotówkę. – Rób, co mówię – ucięła. – Za więcej nie zapłacę. A za cembrowinę zamiast kamieni obetnę premię. Różdżkarzowi dałeś pieniądze? – Taaa... – mruknął ni to z zazdrością, ni to ze strachem. – Forsę wziął i poszedł. Tydzień go nie ma, a jego baba w chałupie pomstuje. Kolejny kopniak wyrwał Zarośniętego z zamyślenia nad niepewnym losem różdżkarza. – Wracaj do domu i więcej tu nie przychodź. – W głosie wróżki oddalającej się w stronę lasu pobrzmiewała pogróżka. – Akurat... – przekręcił się na drugi bok i oparł głowę na łokciu – ...to gdzie będę spać chodził? I zasnął, osłonięty od strony wsi kupą chrustu. Zapach wilgotnego piasku kręcił go w nosie, opływał ciało i wsiąkał w umysł. Chociaż nie bardzo było w co wsiąkać... *** Kolejny skwarny dzień wisiał nad wsią, odbierając wszelką chęć do działania. W trawie brzęczały owady, a ludzie gdzieś się pochowali, szukając cienia, i okolica wyglądała na wymarłą. Słońce przesuwało się po niebie powoli, jakby samo zniechęciło się do jakiejkolwiek działalności i wędrowało po bezlitosnym błękicie wyłącznie z poczucia uciążliwego obowiązku. Zarośnięty leżał jak zwykle za kupą chrustu i oganiał się od muchy, która uparcie siadała mu na twarzy. Widać nie znalazła ciekawszego obiektu w okolicy. – A żeby cię, ty usrana cholero, jasny szlag trafił – wymamrotał, daremnie próbując zasnąć w ciepłej trawie. – A co mi dasz za to? – powiedziało Coś chrapliwie. Zarośnięty zamarł, nagle czujny i ostrożny. Rozejrzał się po pobliskich drzewach i usiadł, zerkając za kupę chrustu. Nikogo, tylko jakby blady dymek wisiał nad bezużyteczną, martwą studnią – poronionym wymysłem tej bogatej wariatki. – Czesiek, nie rób se jaj. Skocz po piwo. Napiłbym się. – To już drugie życzenie. Co mi za nie dasz? – Głos był skrzypiący jak dawno nieoliwione drzwi, jakby właściciel odwykł od używania go przez lata przymusowego milczenia. Mężczyzna powoli wstał i obszedł studnię dookoła. Cześka nigdzie nie było. Umysł zamglony nieco wczorajszym alkoholem nie pracował jak należy i każda myśl przebijała się do świadomości z bolesnym trudem. Spojrzał w głąb pustej studni i wciągnął dziwny zapach wilgoci, pajęczyn i czegoś nienazwanego. We wsi zaszczekał pies i zabrzmiało to nagle jak ostrzeżenie, ale Zarośnięty nie umiał powiedzieć przed czym. 117


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– No, co mi dasz za zdechłą muchę i piwo? – uprzejmie zachrypiało z głębi studni. – Gówno – mruknął prostacko, próbując ukryć strach. Garść piachu uderzyła go w twarz z zaskakującą siłą. Odskoczył gwałtownie, strzepując piasek z nieogolonych policzków i wypluwając go z ust, których jak zwykle nie zamknął, i bez powodzenia próbując otworzyć oczy. – Co za cholera... – Nikt cię nie nauczył odpowiadać grzecznie na pytania? No to jeszcze jedna próba. Co mi dasz za zdechłą muchę? Mucha bezczelnie siadła Zarośniętemu na twarzy, korzystając z jego chwilowej ślepoty. – Guzik. – Teraz było mu wszystko jedno. – No dobrze, wrzuć ten guzik do studni. Od czegoś trzeba zacząć. Zarośnięty rozmazywał na twarzy piasek ze łzami. – Jaki, kurna, guzik? – Jakikolwiek. Urwij od koszuli. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, powoli podniósł rękę, chwycił guzik przy szyi i szarpnął, wydzierając go z materiałem. Wysunął dłoń nad studnię i rozprostował palce, patrząc załzawionymi oczami, jak mały, biały krążek w zwolnionym tempie spada w głąb mrocznej czeluści. Na cembrowinie leżała martwa mucha. *** – To było dziwne lato, panie. Wszystko zaczęło się chyba od tej bogatej wariatki, która kazała wykopać studnię pod lasem. I co to za studnia bez wody... Jak nagle kazała kopać, tak nagle jej się odwidziało, może opamiętanie na nią przyszło albo co? A swoją drogą dziwne, że taka głęboka studnia, a wody ani śladu. We wsi połowa tego by starczyła. Nigdy wcześniej Różdżkarz się tak nie pomylił, żeby w suche miejsce trafić. W całym powiecie go znali – taki był dobry w tym, co robił. Ale tym razem Sahara, a nie studnia. Nalej pan jeszcze... Zdrowie. Z Różdżkarzem właściwie też dziwna sprawa. Najpierw jak wziął pieniądze, tydzień się po okolicznych wsiach włóczył i z ludźmi pił, ale jak tylko usłyszał, że wody nie ma tam, gdzie jego zdaniem miała być, wrócił i pierwsze – pod las poszedł. Zarośnięty mówił, że dookoła studni chodził, zaglądał, mruczał coś do siebie i wąchał. Bo po prawdzie niektórzy mówią, że jakiś dziwny zapach tam jest... taki ni to jak w podziemiach, ni to jak w kościele. Taki, no, dziwny... i człowiek by chętnie poszedł stamtąd, bo jakoś wkręca się w kości i potem zapomnieć nie daje, a z drugiej strony coś człowieka do niego ciągnie, jak raz powącha. Nalej pan jeszcze... Zdrówko. No i Różdżkarz chodził dookoła, patrzył i wąchał, wreszcie wziął kamyk i wrzucił. Ze studni podniósł się słup pyłu, aż chłop zaklął, bo potem cały w piachu był. 118


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Otrzepał się i poszedł, mamrotał tak coś do siebie i dziwny był jakiś przez cały dzień. Nawet w domu spać nie chciał, tylko w stodole, a kobietę pogonił, żeby go w spokoju zostawiła, bo jeść nie będzie. No i następnego dnia skoro świt pod las poszedł. Ludzie widzieli. A Zarośnięty opowiadał... bo Zarośnięty już prawie mieszkał pod lasem – szałas sobie nawet od deszczu zmajstrował, eee... nie żeby zaraz jakiś deszcz był. Takiego suchego lata nawet starzy ludzie nie pamiętają, bo odkąd studnię zaczęli kopać, kropla wody na okolicę nie spadła. Może to i dlatego, kto tam wie... No nalej pan jeszcze. Zdróweczko. Jak Różdżkarz pod studnię podszedł, to Zarośnięty nagle czegoś się przestraszył, sam właściwie nie wiedział czego. Strachliwy nigdy nie był, ale mówił, że jakiś chłód od studni ciągnął, coś dziwnego jakby stało mu za plecami. Siedział pod drzewem, patrzył na pochylającego się nad cembrowiną Różdżkarza i nie mógł się ruszyć, bo nogi mu się jak z waty zrobiły. W oddali krótko zaszczekał pies, ale zaraz umilkł. Gęste powietrze oblepiało ubranie i mąciło myśli. Zarośnięty słyszał, jak Różdżkarz zawołał coś w głąb studni, coś jak „niech mnie szlag trafi”, postał chwilę, znów wrzucił coś w głąb pustej czeluści i wreszcie odszedł chwiejnie. Nalejesz pan wreszcie? Cyk. Pan też, co tak słabo? Kilka dni później listonosz, który rowerem skracał sobie drogę do wsi, znalazł Różdżkarza. Ledwie go było widać w tych paprociach, leżał bez jednego zadrapania, ale w brudnej od piasku koszuli brakowało jednego guzika… Mówili, że szlag go trafił, ale kto tam panie wie... Tyle że on był pierwszy. *** Zarośnięty przyzwyczaił się już do dziwnego zapachu i przestały go niepokoić głosy, które słyszał. Akceptował gadającą studnię, chociaż nie była dobrym kompanem i odzywała się rzadko. Właściwie to prawie wcale, ot, tylko wtedy, gdy Zarośnięty wyrażał życzenie napicia się czegoś. Zawsze miał ochotę wypić, ale lata życia z Babą nauczyły go trzymania w tej kwestii gęby na kłódkę. Tamtego ranka z trudem przełamał się, żeby powiedzieć to głośno: – Napiłbym się ... – A co mi dasz za to? – zachrypiało. – Guzik? – spytał niepewnie. – Chyba się nie rozumiemy. – Głos w studni nagle stwardniał. – Spełniam życzenia, wszystkie życzenia. Ale pod pewnymi warunkami. – Zarośnięty poczuł, że uchodzi z niego powietrze. Zawsze jest jakieś „ale”. – Po pierwsze zawsze musisz dać mi coś w zamian. Po drugie za każde życzenie muszę dostać coś innego. Guzik już był. Zarośnięty z namysłem popatrzył na swoje nogi. Z czegoś, co w czasach świetności można było nieco na wyrost nazwać adidasami, wyłaniały się nieokreślonego koloru skarpetki. Teraz jest lato, do zimy kawał czasu, zresztą potem można w nie119


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

dzielnych chodzić, a może coś się kupi. Na myśl o takiej ekstrawagancji przeszedł go dreszczyk emocji. Powoli i z namaszczeniem zdjął najpierw prawą skarpetkę, a po chwili wahania także lewą i rzucił je w studnię. Przez moment czuł się przyjemnie i rześko, póki jedna skarpetka nie pacnęła go w policzek. – Jedna rzecz za jedno życzenie – zachrypiało Coś z pretensją w głosie. Na cembrowinie stała puszka piwa. Ciepła. Cóż, nie można mieć wszystkiego... Zarośnięty ułożył się w trawie i drzemał, pociągając łyk od czasu do czasu. Górą przetaczało się po niebie płonące lipcowe słońce. *** Któregoś ranka przy studni pojawił się kruk. Wielkie czarne ptaszysko usiadło na cembrowinie i tkwiło nieruchomo w palącym słońcu. Zarośniętemu jakoś niejasno kojarzyło się z trupami, chociaż sam nie wiedział dlaczego. – A kysz! – Zamachał rękami. – Zgiń, przepadnij... Kruk popatrzył na niego przeciągle paciorkowatym okiem i mężczyzna mógłby przysiąc, że ptak wyglądał, jakby chciał wzruszyć ramionami. Ręka wyciągnięta po kamień nagle sama opadła. – Tfu! W okolicy było niewiele kruków. Zlatywały się wprawdzie na świeżo zaorane pola i kolebiąc na krótkich nogach, szukały pożywienia, ale poza tym, chyba nauczone doświadczeniem, trzymały się od ludzi z daleka. Zarośnięty od niepamiętnych czasów rzucał w nie czym popadło, ale nigdy nie trafiał i z irytacją patrzył, jak ciężko odfruwały, siadając z powrotem zaledwie kilka metrów dalej. Teraz jednak myśl o kamieniu jakoś nie wydała mu się pociągająca. Ptaszysko na studni najwyraźniej się ludzi nie bało. Niezgrabnie kołysząc się na boki, obeszło cembrowinę dookoła i znieruchomiało naprzeciwko prowizorycznego szałasu, w którym Zarośnięty chronił się przed słońcem i wścibstwem ludzi. Dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, aż chłop pierwszy opuścił wzrok. – Tylko nie zadziob mnie, gadzino, jak będę spał – mruknął, układając się na wygniecionej trawie. Kiedy się obudził, przetarł oczy i splunął z niechęcią. Na studni siedziały dwa ptaki. *** Na ścieżce od strony wsi zadudniły kroki i zaraz potem pierwszy kopniak trafił Zarośniętego w plecy. – Wstawaj, ty świński cycku niemyty! Robota w polu czeka, a ten się wyleguje jak panisko. Rusz dupsko, ale już! Ja nie będę za ciebie w pole chodzić, ty nierobie powalony. Rusz się! No już! Żeby cię szlag trafił, kocia bździno! – wywrzeszczała Baba i nabrała powietrza. 120


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zarośnięty zerwał się, uchylił przed kolejnym kopniakiem i niezgrabnie odskoczył poza zasięg rak i nóg rozgniewanej kobiety. – Nie pali się – mruknął hardo. – A co mi za to dasz? – rozległ się spokojny głos za ich plecami. Nie brzmiał już tak chropawo jak kiedyś, jakby od częstszego używania nieco złagodniał. Oboje zamarli i powoli odwrócili głowy w stronę studni. – Co? – Wypowiedziałaś życzenie. Spełnię je, jak każde inne, ale nie za darmo. Musisz coś wrzucić do studni. Zarośnięty poczuł nagły chłód. Dwa kruki sfrunęły z gałęzi i siadły na cembrowinie, przechylając głowy i wpatrując się w Babę świdrującymi oczami. – Że jak? – Chodź! – Mężczyzna chwycił ją za ramię i pociągnął stronę wsi. Nie opierała się, chociaż mogła go odtrącić jak szczeniaka. Szła powoli, oglądając się za siebie, jakby nie do końca rozumiała, co właściwie się stało i co mogłoby się stać. Słońce stało wysoko na niebie, rozświetlając dzień błękitem i wydawało się, że wszelki mrok i zło znikły ze świata na zawsze. Zdjęła z głowy chustkę w czerwone kwiatki i otarła pot z szyi. *** Kiedy Zarośnięty wrócił do studni, długie cienie wypełzły już z lasu i otoczyły go napierającym kręgiem. Zakrwawioną siekierę oparł o cembrowinę i wytarł ręce chustką w czerwone kwiaty. – Chcę, żeby mnie nigdy nie złapali – powiedział głucho. – Najpierw życzenie tamtej kobiety, potem twoje – ze spokojem zadudniło ze studni. – Że jak? Kobiety nie ma już. Nie ma!!! – wrzasnął histerycznie. – Spełniam życzenia w kolejności, nieważne, czy ktoś jest, czy go nie ma. Wypowiedziała życzenie i dopóki go nie spełnię, nie mogę spełnić następnego. Zarośnięty patrzył na studnię i czuł, jak czerwona mgła wściekłości i strachu przesłania mu oczy. – Pojebało cię? – zawył i rzucił w stronę studni tym, co trzymał w ręce. Przedwieczorny podmuch wiatru uniósł chustkę i rozpostarł w powietrzu. W ostatnich promieniach gasnącego słońca błysnęły czerwone kwiaty i chusta powoli, jakby z namysłem, zaczęła opadać ku studni. Zarośnięty w nagłym błysku zrozumienia rzucił się ku niej, ale rąbek materiału wyślizgnął mu się spomiędzy palców jak obdarzony własnym życiem. Zdawało się, że wszystko zastygło w oczekiwaniu, kiedy chusta powoli opadała między szarymi kręgami cembrowin. Trwało to wieczność, ale gdy dotknęła piasku na dnie i świat powrócił do życia, Zarośnięty leżał w trawie i martwymi oczami patrzył w niebo. Spod ziemi dobiegło przeciągłe westchnienie: 121


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Nareszcie... Szary, zgarbiony cień prześlizgnął się po brzegu studni, lekko podniósł ciało Zarośniętego i wrzucił je w głąb. – Nareszcie znalazłem kogoś na swoje miejsce. Żegnaj, drogi przyjacielu. – Zaśmiał się chrapliwie i ruszył w stronę lasu. Trzeci kruk spłynął z ciemniejącego nieba i usiadł mu na ramieniu. Na piasek spadały pierwsze krople deszczu.

122


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Marcin Rusnak: Farid Tkacz i latający dywan Opowiadanie pochodzi ze zbioru Opowieści niesamowite, dostępnego w RW2010 oraz na Wydaje.pl.

Dedykuję Marcie, która kiedyś opowiedziała mi kawałek tej historii. – Mam cudowne życie – wykrztusił Farid, stękając boleśnie przy każdym słowie. Po raz wtóry splunął krwią i spróbował się podnieść. Związane ręce i nogi skutecznie mu to utrudniały. – Mam cudowne życie. Mam cudowne... Ubranie mu przesiąkło zepsutą zwierzęcą krwią, która utworzyła na podłodze cuchnącą kałużę. Chłopak z trudem opanował odruch wymiotny. – Mam cudowne życie – powtórzył i spróbował przypomnieć sobie twarz ślicznej Khandan, jej długie, lśniące włosy oraz woń mirtu i pigwy, które tak często jej towarzyszyły. Próbował uchwycić się jakiegoś wspomnienia – jej uśmiechu, dotyku drobnych dłoni, barwy głosu w chwili, gdy po raz pierwszy wyznała mu miłość – uchwycić się i nie puszczać, póki nie będzie po wszystkim. – Miałem cudowne życie – westchnął, myśląc o dniu, w którym kochali się w strugach wiosennego deszczu, w pistacjowym gaju. – Ale wszystko zepsułem. Myślał o Khandan i udawał, że nie słyszy powolnych, ociężałych kroków, szelestu zetlałych tkanin i niewyraźnych, gardłowych głosów. Udawał, że nie słyszy upiorów zbliżających się ku niemu wszystkimi korytarzami nekropolii Hasan Abad.

Upłynęło wiele lat, ale wciąż pamiętam tę noc, jakby miała miejsce wczoraj. Leżałem na baranim runie, raczyłem się wodą z domieszką wina oraz miodu i patrzyłem w płomienie buzujące na palenisku. W domu panowała cisza, trzeszczał tylko ogień i raz po raz szeleściły strony księgi, którą mistrz Kahemini czytał w blasku świec. Pani Salomea, jego żona, siedziała po drugiej stronie ławy, a druciane szpile śmigały w jej dłoniach. Nagle mistrz podniósł głowę. – Będziemy mieli gości – oznajmił. Chwilę później usłyszeliśmy tętent koni. Zesztywniałem cały – po tym, co wydarzyło się w Persepolis, mieszkańcy wioski żyli w ciągłym strachu przed bandami maruderów krążącymi po całym kraju. Kahemini wstał, poprawił na ramionach szal otoczony złotymi frędzlami i ruszył w stronę drzwi. Zaraz poderwałem się z miejsca i poszedłem za nim, przerażony i podekscytowany równocześnie.

123


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Chłodny mrok wlał się przez próg, kiedy mój mistrz otworzył drzwi. Stojąc za nim, widziałem niewiele: sylwetki mężczyzn i koni, tańczące płomienie pochodni. Słyszałem rżenie znużonych wierzchowców, poszczękiwanie zbroi, skrzypienie skórzanych pasów. – Mistrz Kahemini? – zapytał jeden z przybyszów. Mówił dziwacznie, sztywno: wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ludzie z innych krajów i obyczaje, i mowę miewają odmienną. – To ja. – Wieść niesie, że wśród tkaczy dywanów nie macie sobie równych. – Doprawdy? – zdziwił się uprzejmie Kahemini. – Czyżby wszyscy moi koledzy po fachu nagle pomarli? Mężczyzna podszedł bliżej. Nie widziałem jego twarzy, ale spostrzegłem wiszący u pasa miecz: ciężki, jednosieczny, lśniący w blasku pochodni złowrogą czerwienią. Nagle zaschło mi w gardle, po plecach przeszedł dreszcz. – Mój pan przysyła mnie z pozdrowieniami – powiedział żołnierz i pokazał mojemu mistrzowi złoty sygnet z jakimś symbolem. Widziałem go po raz pierwszy, ale Kahemini najwyraźniej go rozpoznał, bo skinął głową i odparł: – To zaszczyt dla mnie. W czym mogę służyć twemu panu? – Mój pan pragnie, abyś stworzył dla niego najwspanialszy dywan, jaki kiedykolwiek powstał w całej szerokiej Persji. Niech będzie on świadectwem tak potęgi, jak i miłości, albowiem mój pan ukochał sobie lud perski i chce w ten sposób wyrazić swój względem niego szacunek i uznanie dla jego osiągnięć. Zapadła cisza. Nawet wierzchowce stały karnie, w bezruchu, a para kłębiła się wokół ich pysków i zroszonych potem boków. Lato już minęło i teraz noc w noc Mitra przechadzał się równinami pośród oparów mgły, zostawiając za sobą ziemię pokrytą cienką warstwą szronu. – Nie mogę obiecać najwspanialszego dywanu w całej Persji – odrzekł mój mistrz. Mógłbym przysiąc, że słyszałem, jak żołnierze wstrzymali oddechy, a ich dłonie sięgnęły w stronę mieczy. Kolana się pode mną ugięły. – Ale mogę obiecać najwspanialszy dywan, jaki kiedykolwiek stworzyły moje dłonie – dodał Kahemini. Żołnierz stał przez moment w bezruchu, po czym skinął głową i wrócił do swojego oddziału. – Masz pół roku, mistrzu – oznajmił na pożegnanie. Moment później już ich nie było. – Moja siostra się w tobie kocha. Głos Khandan wyrwał chłopaka z drzemki. Leżał na posłaniu, z głową na kolanach dziewczyny, ze wzrokiem skierowanym na jej płaski brzuch i nieduże, sterczące piersi o ciemnych sutkach. 124


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Naprawdę tak myślisz? – Farid uniósł głowę. – Nie może oderwać od ciebie oczu, kiedy pojawiasz się w pałacu. – Chciałaś powiedzieć: kiedy oficjalnie pojawiam się w pałacu. Khandan wplotła swoje smukłe palce w jego włosy i pocałowała go w czoło. W powietrzu unosił się zapach kadzidła, świece subtelnie rozpraszały mrok. – Myślisz, że o nas wie? – spytał. – Gdyby wiedziała, wygadałaby wszystko ojcu. Przez okno zaczął się sączyć cichy głos fletni. Tkliwy i rozedrgany, trwał krótką chwilę, po czym równie nagle zamilkł. W pałacu na powrót zapadła cisza. – Mam cudowne życie – mruknął Farid, uśmiechając się szelmowsko. – Królewskie córki nie mogą mi się oprzeć... – Nie pochlebiaj sobie. – Khandan pacnęła go dłonią w czoło, ale w jej oczach błyskały iskierki rozbawienia. – Mam ci to udowodnić? – spytał, muskając wargami gładką skórę jej nóg. – Proszę. Pierwsze pocałunki były delikatne jak dotyk motyla, jak liźnięcie majowego wiatru. Później przyszła pora na te dłuższe, bardziej namiętne. Dziewczyna powoli, z pozoru niechętnie, rozchyliła nogi, przesunęła dłonią po karku Farida, wpiła się palcami w jego plecy. Chłopak pomyślał, że mógłby bez końca całować jej uda, lśniące od olejku, przesuwając się wyżej i wyżej, wsłuchując się w jej przyspieszający oddech i rozkoszne pojękiwanie... Pukanie do drzwi podziałało na nich jak stągiew lodowatej wody. Farid natychmiast nakrył się szatą i stanął przy wyjściu na taras. Gdyby na korytarzu czekał ktoś inny niż stara, sprzyjająca im służka imieniem Jezza, mógłby ulotnić się, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi. Khandan otworzyła drzwi. – Pani. – Jezza pochyliła nisko głowę. – Twój ojciec pragnie cię widzieć. – O tej porze? – zdziwiła się dziewczyna. Północ już minęła i młodzi kochankowie byli pewni, że cały pałac dawno pogrążył się we śnie. – Tak, moja pani. – Uniosła wzrok i z zakłopotaniem spojrzała na chłopaka. – Ciebie i pana Farida. Natychmiast. Młodzi popatrzyli na siebie, po czym chłopak wzruszył ramionami. – Nie każmy satrapie czekać – zdecydował. Zachował beztroski ton i ruszył przed siebie raźnym krokiem, ale jego myśli krążyły wokół Mniejszego Placu, wysypanego jasnym piaskiem miejsca, gdzie przestępcy w sposób krwawy i bardzo bolesny odkupywali swoje winy.

Nigdy nie poznałem moich rodziców i nie mam pojęcia, kim byli. Mistrz Kahemini przyjął mnie pod swój dach, kiedy miałem trzy lata. On i pani Salomea roztoczyli nade mną opiekę, której desperacko potrzebowałem – z opowieści krążących po wiosce wynikało, że byłem zabiedzony i słaby, drobnej budowy, o chorobliwie bladej skó125


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

rze. Nie umiałem mówić i noc w noc moczyłem siennik. Jak wyglądało moje wcześniejsze życie i jak trafiłem do wioski – na te pytania nikt nie umiał udzielić odpowiedzi. Wystarczyły cztery lata u moich nowych opiekunów, żebym nadrobił zaległości. Rosłem szybko i zdrowo, uczyłem się chętnie. Może i późno zacząłem mówić, ale za to już w wieku siedmiu lat posiadłem umiejętności czytania i rachowania. Mistrz Kahemini był człowiekiem wielu talentów i cierpliwym nauczycielem. Zarażał pasją i entuzjazmem, chętnie dzielił się wiedzą. Przebywając w jego towarzystwie czuło się nieustający głód nowych doświadczeń, wiadomości i wyzwań. Chwilę, w której trafiłem do jego domu, zawsze będę uważał za najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Może oprócz spotkania z Khandan. Miałem bodajże osiem lat, kiedy mistrz Kahemini po raz pierwszy zabrał mnie do swojego warsztatu. Wciąż pamiętam, jak słuchałem go wtedy, z ustami rozdziawionymi w wyrazie bezgranicznego zdumienia, kiedy opisywał swoją pracę i sprzęty, z których korzystał. Różnej wielkości krosna, szpule kolorowej przędzy, noże i nożyce, słoje farb i mieszki z pigmentami – wszystko to wydawało mi się magiczne. Jakbym wkroczył do obcego, fascynującego świata. Zacząłem mu regularnie pomagać, mając lat dziewięć. O ile wiedziałem, mój nauczyciel przez długi czas wzbraniał się przed przyjęciem ucznia, ale tamtej wiosny wziął aż trzech terminatorów: mnie oraz nieco starszych bliźniaków, zwanych Iraj i Hormoz. Dobrze nam się razem pracowało, ale nigdy nie połączyła nas silniejsza więź – może po prostu nie mogli ścierpieć tego, że lepiej od nich radzi sobie ktoś młodszy... jakiś przybłęda, sierota bez przeszłości... A może nie mam racji. Może specyficzna więź łącząca bliźniaków jest tak mocna, że inna osoba, próbująca się do nich zbliżyć, natychmiast zdaje się intruzem? Może mając siebie, nie potrzebują już nikogo więcej? Nigdy się tego nie dowiem. Miałem trzynaście lat, kiedy w wiosce pojawili się zbrojni, a mistrz Kahemini otrzymał tamto tajemnicze zlecenie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że za sześć miesięcy mój raj na ziemi się skończy, a ja zostanę sam, bez dachu nad głową i grosza przy duszy, okryty hańbą.

Satrapa Teymour Talhin budził szacunek w sposób zupełnie naturalny i niewymuszony. Był potężnie zbudowany, skórę miał ogorzałą od słońca, a włosy oraz brodę barwy czystego srebra. Rzadko wpadał w gniew, decyzje zawsze podejmował po namyśle. Tylko w jego głęboko osadzonych oczach było coś niepokojącego, jakiś tlący się węgielek kontrolowanej drapieżności, który upodabniał satrapę do lwa wylegującego się w popołudniowym słońcu. Władca przyjął ich w niedużej komnacie oświetlonej stonowanym blaskiem oliwnych lampek. Podłogę pokrywały kolorowe kobierce, na materace rzucono boga126


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

to wyszywane kapy. Przez okno wpadało ciepłe nocne powietrze, szmer sztucznego strumienia w pałacowym ogrodzie i zapach macierzanki. – Zostawcie nas i wezwijcie Mahtab – rozkazał Talhin służbie. Głęboki głos nie zdradzał złości, ale Farid wolał nie robić sobie złudnych nadziei. Czego mógł się spodziewać ktoś przyłapany na schadzce z najstarszą córką satrapy, jego oczkiem w głowie? Chłopakowi przychodziły do głowy różne opcje, ale żadna nie przypadła mu do gustu. Spojrzenie rzucone w kierunku Khandan nie przyniosło pocieszenia. Dziewczyna zawsze czuła się w towarzystwie ojca swobodnie, teraz jednak była poważna i skupiona, a dłonie niemal wbrew jej woli raz po raz wygładzały szatę. Boi się, zrozumiał nagle Farid. – Siadajcie – powiedział Teymour Talhin, wskazując im materace. Sam zbliżył się do niewysokiego stoliczka z paroma szufladami. Z jednej wyciągnął pałeczkę kadzidła i odpalił ją od kaganka. Żywiczny zapach zaczął wypełniać pomieszczenie, kiedy otworzyły się drzwi, a młodsza siostra Khandan, czarnowłosa Mahtab, stanęła w progu. – Wzywałeś mnie, ojcze? Miała ładny, śpiewny głos, choć brakowało mu jeszcze ciepłej barwy, którą Farid tak lubił u jej starszej siostry. Z wyglądu przypominała Khandan, tyle że drobniejszą, bardziej skrytą, nieśmiałą. Mahtab była jeszcze dziewczynką, Khandan już kobietą. – Nalej nam wina – poprosił satrapa, siadając na swoim materacu. Przynajmniej nie będę umierał o suchym pysku, zauważył ponuro Farid. – Czy jesteście w stanie mi powiedzieć, od jak dawna się potajemnie spotykacie? – spytał Teymour Talhin. Mahtab nagle się wyprostowała i upuściła zdobiony akwamarynami dzban, ten zaś z hukiem uderzył o posadzkę. Cudem zdążyła chwycić za rączkę, zanim całe wino wylądowało na posadzce. – Wybacz – bąknęła przepraszająco w stronę ojca. Chwilę później podała im pełne kielichy. – Więc? – powtórzył satrapa. – Od około trzech miesięcy, ojcze – odpowiedziała Khandan. – Zgadza się. Trzy miesiące – przytaknął pospiesznie Farid. Satrapa upił łyk wina i podziękował uśmiechem młodszej córce. Poprosił ją gestem, żeby usiadła obok niego. – Widujecie się od pięciu miesięcy i dziewiętnastu dni – rzekł Teymour Talhin. Farid miał uczucie, jakby na szyi zacisnęła mu się lniana pętla. Wiedział, jęknął w duchu. Wiedział od samego początku. A my, głupi... – Fakt, że cały pałac jeszcze nie huczy od plotek, niewątpliwie zawdzięczam Jezzie, prawda? – Satrapa spojrzał na Khandan, a ta odpowiedziała niechętnym skinieniem. – No dobrze. Co macie mi do powiedzenia? 127


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zapanowała cisza. Minęło pół obrotu małej klepsydry, nim Farid zrozumiał, że pytanie skierowano także do niego. I że milczeć, gdy pyta satrapa, jest równie mądrze, co smagać lamparta wierzbową witką. – Panie – wykrztusił z siebie. – Wiem, że sromotnie nadużyłem twojego zaufania. Wpuściłeś mnie do swojego domu, powierzyłeś mi pracę godną mistrza, do którego mi daleko. Ja tymczasem oszukałem cię w sposób szkaradny i niewybaczalny. Nie jestem w stanie wyrazić... Satrapa uniósł dłoń i głos uwiązł Faridowi w gardle jak za dotknięciem magicznej różdżki. Teymour Talhin zwrócił oczy ku Khandan. – Czy on zawsze tyle gada? – spytał, marszcząc brwi. – Jakbym słuchał twojej matki. – Na szczęście wie, kiedy zamilknąć – odparła dziewczyna, pozwalając sobie na słaby uśmiech. – W przeciwieństwie do mojej matki. – I całe szczęście – satrapa mruknął z aprobatą. – Teraz posłuchaj mnie uważnie, Faridzie zwany Tkaczem. Chłopak drgnął niespokojnie. Ton głosu władcy nie wróżył niczego dobrego i Faridowi przemknęło przez myśl, że te parę chwil słodkiej rozpusty z Khandan nie było warte oglądania, jak ludzie satrapy rozwlekają jego wnętrzności po spalonym słońcem placu. – Zbałamuciłeś mi córkę – rzekł Teymour Talhin. – Nie pierwszy to raz, kiedy arystokratka pada ofiarą uroku człowieka z gminu. Szczególnie jeśli ów człowiek jest piekielnie utalentowany, przystojny i na domiar złego całkiem niegłupi. Farid nie bardzo wiedział, co o tym myśleć. Nie bardzo podobało mu się słowo „ofiara”, ale z drugiej strony ciąg dalszy brzmiał, jakby satrapa prawił mu komplementy. Chłopak postanowił milczeć. – Lubię cię, chłopcze – kontynuował satrapa. – Ciężko pracujesz, dobrze ci z oczu patrzy i równie życzliwie traktujesz bogaczy i służbę. Kiedy widzę twoje dywany, dostrzegam boski dotyk Ahura Mazdy w najczystszej, możliwe nieskażonej ludzką ułomnością postaci. Dlatego teraz pytam ciebie: co proponujesz? Chłopak dokonał szybkiej kalkulacji. – Jeśli łaskawy satrapa poprzestanie na obcięciu mi stóp i wyłupieniu jednego oka, z radością spędzę resztę moich dni, tkając dywany ku jego chwale i na świadectwo jego miłosierdzia – zaryzykował. Teymour Talhin wytrzeszczył oczy. Przez parę uderzeń serca siedział w bezruchu, po czym ryknął śmiechem tak głośno, że musiał obudzić pół pałacu. Minęła dłuższa chwila, nim uspokoił się na tyle, by przemówić. – Pokora to przydatna cecha – zauważył, ocierając załzawione oczy. – Ale nie wśród arystokracji. Mam inną propozycję. Co powiesz na rękę księżniczki i pół królestwa?

128


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mistrz Kahemini zawsze mówił, że prawdziwego tkacza można sto razy zamknąć w warsztacie z tym samym krosnem, tą samą przędzą i tymi samymi narzędziami, a otrzymamy sto różnych dywanów. A to dlatego, że wygląd kobierca kształtuje nie tylko jego twórca, ale i ten, dla kogo jest przeznaczony. Parokrotnie pytałem o to mojego mistrza, ale nie był w stanie wytłumaczyć specyficznej natury tej więzi. Wzruszał ramionami i mówił po prostu, że tak już jest. Można nie znać człowieka, nie widzieć go na oczy, nie wiedzieć o jego istnieniu, ale jakaś część jego jaźni, jakiś odłamek duszy i tak sprawi, że dywan będzie jedyny w swoim rodzaju. Pamiętam, że kiedyś w to nie wierzyłem – sądziłem, że to element tkackiej legendy, mitu, który otaczał naszą profesję. Zdanie zmieniłem którejś wiosny, gdy pewna szlachetnie urodzona dama zleciła mojemu mistrzowi utkanie dywanu. Przybyła do nas w oliwkowej szacie, na szyi nosiła ametyst zatopiony w srebrze. Mistrz mój przygotował dla niej dywan czerwony, wyszywany złotą nicią, choć wydawało się, że barwy te kompletnie do niej nie pasują i że kobieta za nimi nie przepada. Dopiero gdy przybyła odebrać kobierzec, zdradziła nam, iż od początku chciała ofiarować go w ślubnym prezencie lubującej się w czerwieniach i złocie siostrze. Człowiek, który przysłał zbrojnych ze zleceniem dla mojego mistrza, musiał być kimś niezwykłym. Widać to było już po przygotowaniach – Kahemini z niecodzienną dbałością odmierzał dawki pigmentu, dobierał najlepszą przędzę, całymi godzinami ślęczał przy lampach i sprawdzał połysk złotych nici. Kiedy wraz z Irajem i Hormozem przywiązywaliśmy osnowy na krośnie, nie odstępował nas na krok i co rusz poprawiał układ, który mnie wydawał się bez zarzutu. Przygotowania do tkania trwają zazwyczaj trzy dni. W najgorszych przypadkach pięć. Tym razem zajęły ponad tydzień. Próbowałem dowiedzieć się, kim jest nasz niezwykły zleceniodawca, ale nie byłem w stanie wydobyć odpowiedzi ani od mistrza, ani od pani Salomei. Pogodziłem się z tym. Kochałem ich, ufałem im i wiedziałem, że jeśli trzymają to przed nami w tajemnicy, mają ku temu dobry powód. Później mistrz przystąpił do pracy, a ja już po kilku dniach wiedziałem, że po stworzeniu tego dywanu nic nie będzie takie jak dawniej. – Starzeję się, chłopcze – powiedział satrapa Teymour Talhin, po czym umoczył usta w kielichu z pigwowym winem. – Nie mam syna, który przejmie po mnie sprawowany urząd i obroni mój lud przed zakusami innych władców. Nasza satrapia jest najpotężniejszą i najbogatszą ze wszystkich perskich ziem... wielu chciałoby położyć na niej swoje brudne łapska. Na mojej satrapii i na moich kochanych córkach. Farid nie miał pojęcia, co innego miałby zrobić, więc pokiwał głową, starając się mądrze wyglądać. – Mamy silne i liczne wojsko, a w skarbcu dość kruszcu, by opłacić całe zastępy trackich najemników. Do tego dowódców, którzy są mi oddani i kochają moje córki jak swoje własne, bo większość z nich towarzyszyła im od chwili narodzin. Dlatego 129


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

też nie boję się właściwie zakusów innych satrapów. Boję się, mój chłopcze, tego, co czai się tu, w naszym mieście. Słyszałeś o Shabazie Talumenim? – Nie sposób było nie słyszeć. – Co o nim wiesz? – To kupiec. Bardzo bogaty i sądząc po tym, co się mówi na mieście, nielicho przebiegły. – Bardzo bogaty to mało powiedziane. Ten człowiek żyje jak król i gdyby tylko nie chciał mnie urazić, postawiłby sobie pałac jeszcze większy i wystawniejszy niż mój własny. – Nie wierzę w to, panie. Z pewnością nie może równać się z tobą bogactwem i władzą. – Cóż, może i faktycznie nie. Ale ja muszę troszczyć się o poddanych, nieprawdaż? On troszczy się tylko o siebie. Zresztą to nieważne. Talumeni ma już teraz wielkie wpływy. Często odwiedza Seleukosa i obsypuje diadocha licznymi podarunkami. Nie wiem, jak długo potrwa, zanim przekona do siebie naszego władcę, ale kiedy ta chwila nastąpi, weźmie sobie moją piękną Khandan i nikt go nie powstrzyma. A ja prędzej zdechnę, niż wydam córkę za tę dwulicową żmiję. Dziewczyna poderwała się z miejsca i ze łzami w oczach rzuciła ojcu na szyję. Ucałowała go w oba policzki i choć satrapa odprawił ją pozornie gniewnym gestem, nie zdołał ukryć uśmiechu cisnącego mu się na usta. – Czyli zgodzisz się, żebym była z Faridem? – zapytała Khandan. – To nie jest takie proste. Jesteś, chłopcze, człowiekiem bez znaczącej pozycji i większego majątku. Jeśli ot tak oddam ci moją córkę, ludzie zaczną wytykać mnie palcami i śmiać się za moimi plecami. Shabaz Talumeni przekona Seleukosa do interwencji, a wtedy ja zostanę ośmieszony, ty będziesz martwy, a moja córka zhańbiona. – To wygląda na sytuację bez wyjścia – zauważył Farid. – Zawsze jest wyjście – odparł satrapa. – Trzeba go tylko starannie poszukać. Takim wyjściem byłoby przykładowo, gdybyś mógł ofiarować mi coś, czego Talumeni ze wszystkimi swoimi skarbami nie zaoferuje nigdy. Pytanie brzmi: czy istnieje coś takiego? Teymour Talhin pociągnął solidny łyk wina, ale nie spuszczał oczu z Farida. Chłopak tymczasem miał wrażenie, że oczekują od niego niemożliwego. Co on, biedny tkacz, mógłby ofiarować satrapie? Potrafił tylko tkać dywany – piękne, to prawda, ale wcale nie piękniejsze niż te tworzone przez paru starych rzemieślników, których z łatwością wynająłby Shabaz Talumeni. Popatrzył Khandan w oczy, w jej olbrzymie oczy wpatrzone w niego z miłością i ufnością. Przypomniał sobie, jak cudownie czuł się jeszcze parę chwil wcześniej, nim cała ta wiedza spadła na niego, przygniatając go do ziemi, pozbawiając nadziei... Teraz był jak ptak ze złamanym skrzydłem; ptak, który nigdy więcej miał się nie wzbić w niebo... Wzbić się w niebo. Naraz Farid uśmiechnął się szeroko i popatrzył na satrapę. 130


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Co byś, panie, powiedział na latający dywan? Teymour Talhin znieruchomiał z kielichem przy ustach i uniósł wysoko brwi. – Jesteś w stanie utkać latający dywan? – Nie – odparł Farid. – Ale wiem, gdzie takowy znaleźć.

Dywan, który wspólnie tworzyliśmy, był inny niż wszystkie wcześniejsze. Ogólna zasada tkania pozostała oczywiście ta sama, w warsztacie czuło się jednak odmienną atmosferę. Zazwyczaj mistrz Kahemini robił wszystko na oko, niezmiennie wprawiając nas w zdumienie, gdy z pozorną niedbałością tworzył kolejne arcydzieła. Tym razem jednak wszystko sumiennie odmierzał, dbał o każdy szczegół, doglądał każdego drobiazgu – od tych oczywistych, jak jakość przędzy, po mniej zrozumiałe i właściwie niewidoczne gołym okiem. O ile dawniej nikomu nie przeszkadzało, czy nić będzie moczyć się w rozrobionym pigmencie godzinę czy dwie dłużej, o tyle teraz Kahemini sprawdzał ją co parę minut. Imponował mi tą starannością, ale było w niej też coś przerażającego. Jakby w poczynania człowieka na ogół twardo stąpającego po ziemi wkradła się niepostrzeżenie niezrozumiała dla mnie obsesja. Kahemini nigdy nie był gadatliwy, ale nie minęły dwa miesiące od rozpoczęcia prac nad dywanem, a odzywał się już praktycznie tylko do pani Salomei i czasami mruczał coś do siebie. Nie tłumaczył nam właściwie nic, a tylko wskazywał niedociągnięcia. Obrywało nam się częściej niż zazwyczaj, bo mistrz tym razem nie tolerował najmniejszych oznak zniecierpliwienia i wywołanej pośpiechem niedokładności. Ulotniła się gdzieś radość, która na ogół towarzyszyła procesowi tworzenia, na koniec dnia nie zasiadaliśmy już do wspólnego, spędzanego w ciepłej atmosferze, posiłku. Jadałem sam z panią Salomeą, mistrz natomiast przesiadywał całymi godzinami w swoim warsztacie, badając przy wątłym blasku kaganka dzieło minionego dnia. Wiedziałem, że dzieje się coś złego, ale nie miałem pojęcia, co mógłbym na to poradzić. Od przyjęcia przez mojego mistrza tajemniczego zlecenia minęły mniej więcej cztery miesiące, kiedy przypadkiem stałem się świadkiem intymnej rozmowy Kaheminiego i pani Salomei. Wymknąłem się z domu za potrzebą, a kiedy wróciłem, zrozumiałem, że słyszę ich głosy. Podszedłem bliżej, dbając, by nie zdradził mnie żaden dźwięk. – Nie mogę – usłyszałem mistrza. Najwyraźniej odpowiadał na jakieś pytanie. – Wiesz, że nie mogę. – Z każdym dniem jest gorzej – mówiła pani Salomea. Nieoczekiwanie stwierdziłem, że brzmi, jakby połykała łzy. – Chłopcy się o ciebie martwią. Ja też się martwię. – To praca. Zwykła praca. Nie musiałem widzieć twarzy Kaheminiego, żeby wiedzieć, że kłamie.

131


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– To nie jest zwykła praca – sprzeciwiła się kobieta. – Ta praca cię wyniszcza. Jak robak, który pożera od środka. Jak choroba duszy. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz się uśmiechałeś. Cisza. Ktoś pociągnął nosem, chyba ona. – Odmów mu. Co ci może zrobić?! Kahemini milczał, ważył słowa. – Boję się, co może zrobić wam – odrzekł wreszcie. – W takim razie przestań! Nie dbam o to, co się stanie, jeśli ciebie zabraknie. A to... to, co dzieje się w tej chwili, nie może się dobrze skończyć. Ach, ci przeklęci obcy z ich przeklętymi boga... Urwała nagle. Wyobraźnia podsunęła mi obraz Kaheminiego zasłaniającego dłonią jej usta. Mistrz zawsze powtarzał, żeby odnosić się z szacunkiem do cudzych bogów, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będziemy od nich potrzebować przysługi. – Jutro zabiorę chłopców do Hasan Abad – zdecydował mistrz po chwili milczenia. – Porozmawiam z Raminem. Może on mi coś doradzi. Dobrze? Później ich szept przycichł i kompletnie zlał się z głosami nocy. Wróciłem na posłanie, ale długo nie mogłem zasnąć. Nigdy wcześniej nie słyszałem o Hasan Abad ani o żadnym Raminie, ale nie traciłem nadziei, że kimkolwiek ten enigmatyczny mężczyzna jest, zdoła pomóc mojemu mistrzowi. – Czemuż to moja piękna pani płacze? Co ją trapi? Arman, pierwszy pośród pałacowych kucharzy, przykucnął obok Mahtab i położył masywną dłoń na jej ramieniu. – Cóż się stało mojej pięknej pani? – zapytał z troską. Do świtu została godzina, w kuchennych paleniskach tliły się dogasające węgle. Powietrze nasycone było wonią gorczycy, kolendry, suszonego majeranku. Dziewczyna wciąż kryła twarz w dłoniach. – Jestem taka nieszczęśliwa – wybąknęła. Nie miała z kim porozmawiać, a Arman zawsze był dla niej dobry: traktował ją z szacunkiem należnym córce satrapy, ale w przeciwieństwie do wielu innych służących wydawał się darzyć ją szczerą i bezinteresowną sympatią. – Dlaczego moja pani jest nieszczęśliwa? Arman posadził swoje potężne cielsko na ławie obok Mahtab. Drewno zatrzeszczało jękliwie pod ciężarem kucharza, ale wytrzymało. Dłonie o palcach przypominających kiełbaski poklepały Mahtab po plecach. – Och, Arman... gdybym tylko mogła ci powiedzieć... ale mój ojciec byłby na mnie zły. Bardzo zły. Gdyby ktoś w pałacu się dowiedział... Urwała, pociągnęła parę razy nosem. – Czy chodzi o tego przystojnego tkacza? O Farida? – zapytał Arman. Służba od tygodni plotkowała o tym, że młodsza córka satrapy nie może oderwać oczu od zdolnego rzemieślnika. 132


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mahtab nagle poderwała głowę. – Ty wiesz...? – Wiem tylko tyle, ile mówią mi oczy, ile podpowiada serce, ile pojmuje mój rozum – ostrożnie odparł Arman. – Miłość jest jak oddech Sorusza, moja piękna pani. Nie sposób jej dostrzec, ale gdy się wie, czego szukać, trudno ją przeoczyć. A dla miłości, moja pani, nie ma rzeczy niemożliwych. Długo patrzyła mu w oczy. Później wbiła wzrok w stół i poczęła wodzić palcem w garści rozsypanej mąki. – Może jednak są – mruknęła. Arman nie poprzestał na tym. Urabiał młodą Mahtab długo i starannie, ze zmysłem i wyczuciem, jak ciasto, z którego piecze się chleb przeznaczony na królewski stół. A wreszcie dziewczyna pękła i płacząc rzewnie, wyjawiła mu wszystko: związek Khandan i Farida, plan ojca, obietnicę tkacza o zdobyciu latającego dywanu. Po wysłuchaniu jej opowieści Arman długo milczał. Kiedy wreszcie się odezwał, mówił powoli, wyważonym głosem. – Twój ojciec jest człowiekiem wielkiej mądrości, moja śliczna pani – odezwał się. – Ale nawet tacy ludzie mogą paść ofiarami sprawnie rozprzestrzenianych kłamstw i oszczerstw. Brat mój pracuje dla Shabaza Talumeniego i chwali go jako człowieka licznych cnót, męża o przymiotach godnych władcy. Wspominał też wiele razy o uwielbieniu, jakim Talumeni darzy waszą siostrę, o pani. On ją kocha do szaleństwa, moja śliczna pani. I niczego bardziej nie pragnie niż jej dobra. – To bez znaczenia – odparła Mahtab. – Ojciec już zdecydował. Jutro wszem i wobec ogłosi, że ten, kto za trzy dni o zachodzie słońca ofiaruje mu latający dywan, będzie mógł wziąć sobie Khandan za żonę. Nic nie rozdzieli jej i Farida... – Jest jednak z tej sytuacji wyjście – zauważył kucharz. – Gdyby pan Talumeni uprzedził Farida i pierwszy odnalazł latający dywan, to jemu Khandan przypadłaby w udziale. A ojciec mojej pięknej pani, który tak wysoko ceni sobie młodego tkacza, z pewnością nie miałby nic przeciwko jego związkowi z moją śliczną panią Mahtab. Błysk w oku dziewczyny powiedział kucharzowi, że dobrze to rozegrał. Pół godziny później wiedział już, że Farid zmierza do nekropolii Hasan Abad i zastanawiał się, czego zażądać od Shabaza Talumeniego w zamian za tę informację.

Podróżowaliśmy całymi godzinami, przez spiekotę i kurz. Gorący wiatr pędził przez step, niosąc ze sobą zapach żółknących traw. Złociste jeszcze tydzień wcześniej kwiaty wrotyczy teraz zbrązowiały, a ich łodygi skrzywiły się ku ziemi, zgarbiły jak człowiek szykujący się na śmierć. Jeszcze przed południem trafiliśmy na kamienny słup. Mistrz przyglądał mu się przez chwilę, po czym poprowadził nas dalej. Nie było czasu, żebym się lepiej przyjrzał wyrytym na słupie znakom, ale wystarczył jeden, który rozpoznałem bez trudu. Brodaty człowiek ze skrzydłami. Faravahar. Symbol śmierci. 133


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Mimo gorąca przeszedł mnie nagle lodowaty dreszcz. Postrzępiona chmura, która na krótki moment zakryła słońce, zamiast ulgi przyniosła niepokój. Blade twarze bliźniaków sugerowały, że i oni spostrzegli faravahar wyryty w piaskowcu. – Mistrzu – odezwał się Iraj. – Czy zdradzisz nam, dokąd zmierzamy? – Mówiłem wam już. Jedziemy do Hasan Abad. – To prawda – zgodził się Hormoz. – Ale co jest w Hasan Abad? Kahemini popatrzył na niego zaskoczony. Później zmarszczył czoło, otarł spoconą twarz. – Hasan Abad to nekropolia, chłopcy. Miejsce spoczynku królów i kapłanów. Wielkich ludzi. – Czy ten, do kogo jedziemy, też jest królem? – zapytałem. Kahemini przyjrzał mi się uważnie i pokręcił głową. – Nie. Jest tkaczem. Jak my. Dość gadania, w drogę. Dotarliśmy do nekropolii dopiero późnym popołudniem, kiedy wiatr ucichł, a chmury przybrały barwę szafranu. Musieliśmy podjechać bardzo blisko, żeby w łysym pagórku rozpoznać wzniesiony ludzkimi rękami kopiec. Wejścia do środka strzegł portal z piaskowca, pokryty wygładzonymi przez wiatr symbolami, wśród których rozpoznałem sylwetkę pierwotnego byka, Geusza, oraz święty krzak rabarbaru. – Wygląda, jakby nikogo tu nie było – zauważył Hormoz. – Bractwo Mitry troszczy się o grobowce. Pojawiają się tutaj co kilka dni, żeby upewnić się, że wszystko jest w należytym porządku. Zrozumienie spadło na mnie jak kula gradu wielkości kurzego jaja. – Ten człowiek, do którego przyjechaliśmy... on nie żyje, prawda? – spytałem. Kahemini zamarł na krótki moment, ale nie odpowiedział. Uwiązał wierzchowca do kamiennego koniowiązu, kazał nam uczynić to samo z naszymi osłami. Później spojrzał nam głęboko w oczy. Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby był równie poważny. – To bardzo ważne – powiedział. – Kiedy znajdziemy się w środku, musicie być cicho. Ani jednego zbędnego słowa. Idźcie za mną krok w krok i nie zbaczajcie z trasy. Nekropolia pełna jest pułapek, które zabiją was w mgnieniu oka, jeśli nie pohamujecie ciekawości. Skwarne stepowe powietrze naraz wydało mi się zbyt cudowne, żeby z niego rezygnować. – Musimy tam wchodzić, mistrzu? – zapytał Hormoz. – Może lepiej będzie, jeśli popilnujemy wierzchowców... – Pójdziecie ze mną – zdecydował Kahemini. – Jeśli będziecie mnie słuchać, nic wam nie grozi. To, co znajduje się tam, w środku, to część waszego dziedzictwa, chłopcy. Chwilę później weszliśmy w mrok i stęchły chłód grobowca, a upiory Hasan Abad powitały nas echem słów wypowiedzianych przed wiekami. 134


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pułapka była dobrze ukryta i diabelnie niebezpieczna. Gdyby Farid nie spostrzegł jej w porę, któreś z trzech ostrzy niechybnie skróciłoby go o głowę. Chłopak przez parę chwil obserwował otoczenie, po czym ominął zdradziecką płytkę. Pozostał na klęczkach i ostrzem noża sprawdzał, czy kolejne fragmenty posadzki nie kryją podobnej niespodzianki. Posuwał się do przodu w ślamazarnym tempie, ale wolał spędzić w krypcie choćby i cały dzień, byle później opuścić ją w jednym kawałku. Od wiekowych murów biło chłodem, kurz oraz pył drapały w gardle i kleiły się do spoconego ciała. W podziemiach panowała cisza, choć Faridowi czasem się zdawało, że z plątaniny korytarzy dobiegały jakieś ciche odgłosy: szelest tkaniny, głuche stęknięcie, zgrzyt metalu o kamień. Nieco dalej ścieżka rozdzielała się na dwa identyczne tunele. Chłopak uniósł pochodnię, cienie urosły, a ich taniec na żółtawych płaskorzeźbach stał się szybszy i jakby skoczniejszy. Światło rozlało się po ścianach z piaskowca i Farid przez moment studiował kliny, równie ostre i wyraźne, co w dniu ich wyrycia. Cóż, pomyślał, zdaje się, że pomijając członków Bractwa Mitry – tajemniczych opiekunów krypt i cmentarzy – jestem jednym z niewielu ludzi, którzy z własnej woli przekroczyli próg nekropolii w Hasan Abad. Skręcił w prawo, bo tam skierowały go klinowe inskrypcje. Przystanął, gdy za jego plecami po raz kolejny rozległ się dźwięk przypominający świszczący oddech człowieka stojącego jedną nogą w grobie. Obejrzał się przez ramię, ale dostrzegł tylko ciemność, w której czaiły się wszelkie strachy, demony i upiory, jakie tylko przychodziły mu na myśl. Na ramionach pojawiła mu się gęsia skórka, a cienie kotłowały się i przelewały, to wyciągając ku niemu dłonie, to cofając je raz po raz przed pełgającym blaskiem pochodni. – Jestem strachliwym głupcem – mruknął Farid. Miał nadzieję, że dźwięk własnego głosu doda mu otuchy, ale mylił się. Wśród ponurej ciszy grobowca Hasan Abad każde słowo brzmiało jak szept umarłych. Przeszedł tylko parę kroków, po czym znowu przystanął. Jednak tym razem na jego twarzy zagościł uśmiech. Przesunął dłonią po napisie wyrytym w kamiennej płycie, pochylił głowę przed umiejętnie wykonanym faravaharem – wizerunkiem brodatego człowieka obdarzonego szerokimi skrzydłami. – Dobre myśli, dobre słowa, dobre czyny – wyszeptał Farid, po czym odnalazł wśród symboli kształt księżyca. Przez chwilę przypominał sobie awestyjskie słowa, które kiedyś wpajał mu mistrz Kahemini. – Wohu Manah, wybacz moje najście. Mitro, powstrzymaj swój gniew. Jestem śmiertelnym pośród umarłych, pyłkiem prochu na wietrze, kroplą krwi na pustyni. Z pokorą uznaję swoją słabość i proszę was o pomoc. Skaleczył się nożem w dłoń i dotknął kamiennej płyty. Gdzieś w plątaninie tuneli tworzących nekropolię rozległo się trzeszczenie ciężkich bloków piaskowca. Chrapliwy oddech poniósł się po korytarzach złowieszczym echem i zaraz umilkł. 135


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Faridowi włosy zjeżyły się na karku. Teraz już nie mogę się wycofać, pomyślał. Spojrzał raz jeszcze na napis. Znaki układały się w dwa słowa: Ramin, Tkacz. Słynny Ramin, jeden z trzynastu rzemieślników, którzy dostąpili zaszczytu pochówku w towarzystwie władców Persji i najwyższych kapłanów. Nareszcie, pomyślał Farid. Wsadził ostrze noża w wąską szczelinę i naparł na rękojeść. Płyta zaszurała głośno, ale ustąpiła. Kiedy szpara była wystarczająco szeroka, żeby zmieścić w niej palce, dalej poszło już łatwo. Moment później Farid stał w bezruchu, posapując cicho i wpatrując się w kupkę pożółkłych kości, która kiedyś była największym w historii tkaczem dywanów. Obok nich, zrolowane ciasno i związane prostym rzemieniem, leżało ostatnie dzieło Ramina, najdoskonalszy twór człowieka, który połączył w jedno przędzę i boski oddech Sorusza, syna samego Ahura Mazdy. Ostatni latający dywan. W chwili kiedy Farid wyciągnął po niego dłoń, poczuł na karku lodowaty dotyk stali i zrozumiał, że wszystko przepadło. – Dziękuję ci, chłopcze – powiedział za jego plecami Shabaz Talumeni. – Gdyby nie ty, nigdy bym nie znalazł tego miejsca.

Mistrz Kahemini szedł mrocznymi tunelami nekropolii ze spokojem i pewnością siebie, które sugerowały, że bywał tu nie raz. Myślałem, że będzie się spieszył, chcąc jak najprędzej opuścić to niegościnne miejsce, ale nawet w Hasan Abad dawała o sobie znać jego natura nauczyciela. Zatrzymywał się przy tabliczkach pokrytych klinowym pismem i wyjaśniał znaczenie poszczególnych znaków. Zwracał uwagę na rzeźby i reliefy, które mogły służyć jako punkty orientacyjne, ostrzegał przed niewidocznymi dla naszych oczu pułapkami. Naraz przyszło mi do głowy, że Kahemini w młodości mógł być kimś zupełnie innym niż teraz. Czy wiódł życie pełne przygód i niebezpieczeństw? Podróżował, poznawał świat i ludzi? Nagle byłem pewny, że tak właśnie było – mądrość, którą dzielił się tak ochoczo, nie mogła pochodzić wyłącznie z uczonych pism i historii podawanych z ust do ust. Człowiek, którego sądziłem, że znam bardzo dobrze, nagle okazał się skarbnicą tajemnic. – Jesteśmy – odezwał się mistrz, gdy stanęliśmy przed kamienną płytą ozdobioną wizerunkiem brodatego mężczyzny ze skrzydłami. – Kto tu spoczywa? – spytałem, przysuwając się bliżej. Czułem na karku oddechy Iraja i Hormoza; mistrz miał jedyną lampkę oliwną i wszyscy chcieliśmy zmieścić się w kręgu lichego, dającego pozory bezpieczeństwa światła. – Mój nauczyciel. Niezwykły człowiek nazwiskiem Ramin. – Czy on też był tkaczem? – zapytał Iraj. – Był równie dobry jak ty, mistrzu? 136


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kahemini parsknął śmiechem. Wśród ponurych, przesyconych śmiercią murów zabrzmiało to jak kaszlnięcie konającego. – Był stokroć zdolniejszy – odparł mistrz. – Ramin był jednym z ostatnich ludzi dotkniętych przez Mantra Spenta, Boską Myśl. Tworzył cuda, o jakich mnie się nawet nie śniło. Tkaniny, od których biło ciepło buzującego paleniska. Ścienne kilimy, które zmieniały barwę zależnie od pory dnia. Latające dywany. – Latające dywany?! – pisnął Hormoz. – Całe mnóstwo. Niestety większość została zniszczona, część wykradli lub wykupili cudzoziemcy. O ile się nie mylę, w całej szerokiej Persji ocalał tylko jeden latający dywan. – Wiesz, gdzie się znajduje mistrzu? – Wiem. Tutaj. – Kahemini wskazał na kamienną płytę. – W grobie? W tym grobie?! I nikt go nie ukradł? Przecież... Przecież każdy może tu wejść... – Zwyczajny człowiek nie dotrze tutaj, nie znając drogi, nie wiedząc, jak unikać pułapek – odparł mistrz. – Wielu odstrasza też zła sława upiorów z Hasan Abad. Nie, moi chłopcy, myślę, że dywan jest tutaj zupełnie bezpieczny. – Ale my już znamy drogę. Gdybyśmy chcieli... – zacząłem i urwałem, gdy dotarło do mnie, jak to brzmi. – Tak – odparł Kahemini, bacznie mi się przyglądając. – Prawdopodobnie gdybyście chcieli, moglibyście wykraść stąd ostatni latający dywan Ramina. Ale pamiętajcie, że to dzieło człowieka natchnionego przez samego Ahura Mazdę. Gdybyście się zdecydowali na podobny krok, lepiej, żebyście mieli ku temu dobry powód. – Nigdy byśmy czegoś takiego nie uczynili – zapewnił Iraj. Kahemini uśmiechnął się po raz kolejny. Przez cały poprzedni miesiąc nie uśmiechał się tyle, co w ciągu ostatniej godziny. – Jeśli czegoś bogowie nie znoszą bardziej od łamania ich praw, to jest tym czymś słowo „nigdy”, mój chłopcze. Nie wiem czemu, choć odpowiadał Irajowi, patrzył w oczy mnie. Później nauczył nas awestyjskich słów pozdrowienia umarłych i duchów sprawujących nad nimi pieczę. Kiedy każdy z nas potrafił już wygłosić właściwą formułę bez zająknięcia i kiedy złożyliśmy w ofierze po kropli własnej krwi, Kahemini podał nam lampkę i poprosił, żebyśmy na parę chwil zostawili go samego. Wróciliśmy do miejsca, gdzie tunel zakręcał. Oddaliliśmy się tylko na tyle, by szept mistrza stał się nieczytelnym szmerem, po czym zbiliśmy się ciasno wokół źródła światła. Milczeliśmy, zasłuchani w oddech prastarych murów, w bezgłośne świadectwo nagrobnych płyt. Mistrz Kahemini dołączył do nas po jakiejś godzinie. Pomyślałem właśnie, że musi już zmierzchać i trzeba będzie zaraz opuścić grobowiec, jeśli nie chcemy spotkać się z potwornymi dewami, przeklętymi duchami, obejmującymi nekropolię w niepodzielne władanie na czas nocy. 137


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Możemy wracać, chłopcy – powiedział mistrz i kąciki jego ust powędrowały do góry. To był smutny uśmiech, uśmiech straceńca, grymas człowieka na wpół pogodzonego z perfidnym losem. Kiedy tej nocy zatrzymaliśmy się w leżącej nieopodal Hasan Abad wiosce, długo nie mogłem zasnąć. Płakałem całymi godzinami, zaciskając mocno zęby i chowając twarz w dłoniach, żeby nie zdradzić się przed innymi.

Bili go krócej, niż się spodziewał. Nawałnica trwała kilkanaście uderzeń serca, ale Farid stracił rachubę zebranych ciosów zaraz po kopnięciu, które trafiło go w głowę. Czuł w ustach smak krwi, eksplozje bólu odzywały się w coraz to innych częściach ciała. Kiedy spróbował wstać, trafienie w kręgosłup przygwoździło go do chłodnej posadzki. – Dość – odezwał się Shabaz Talumeni. Jego cierpki głos ledwo się przebijał przez dzwonienie obecne w głowie chłopaka. – Krew, szybko. I dajcie mi ten przeklęty dywan. Farid ostrożnie otarł oczy i przechylił głowę, by móc przyjrzeć się swoim oprawcom. Talumeni stał nieco z tyłu, jego eskortę stanowiło dwóch wygolonych na łyso eunuchów o szerokich barkach i pięściach jak kafary oraz czarnoskóry niewolnik podobnej postury. Ten ostatni ściągnął przewieszony przez plecy bukłak i zaczął wylewać zawartość na posadzkę. Smród był potworny, ale Shahbaz Talumeni tylko zmarszczył nos i uśmiechnął się złośliwie do chłopaka. – Zepsuta krew – wychrypiał Farid. Jakimś cudem wszystkie zęby miał na miejscu, ale przy każdym oddechu czuł ból w piersi. Musieli mu złamać żebro lub dwa. – Tak. Ponoć znakomicie się sprawdza jako wabik na upiory. Prawdziwa szkoda, że tylko ty się o tym przekonasz. Później związali Faridowi nogi i ręce powrozem, jeden z eunuchów podał Talumeniemu dywan i cała czwórka odeszła w głąb tunelu. Zostawili mu pochodnię, żeby mógł lepiej widzieć demony nadchodzące, by pożywić się jego mięsem.

Kiedy wróciliśmy do wioski, pani Salomei wystarczyło jedno spojrzenie na twarz mistrza. Zbladła natychmiast, nakryła usta dłonią, zachłysnęła się słowami powitania. Trwało to ledwie chwilę i myślę, że Hormoz i Iraj niczego nie dostrzegli. Później Kahemini wziął ją w ramiona i szeptał jej długo do ucha, a pani Salomea bardzo się starała, żebyśmy nie słyszeli, jak płacze. Kolacja była odświętna. Jedliśmy na najlepszej zastawie, a w naczyniach czekały same smakołyki: na początek taftan ze szpinakiem, później gęś nadziewana słodkawą marchwiową masą, na deser zaś placek z rabarbarem oraz kruche ciastka z ciecierzycy. Do tego wino z miodem, od którego szybko zaczęło mi przyjemnie szumieć w głowie. Siedzieliśmy przy stole długo, ale mówiliśmy niewiele. 138


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Może żadne z nas nie chciało psuć tak starannie utkanych pozorów szczęścia i spokoju? Następnego ranka wróciliśmy do przerwanej pracy. Dwa spędzone w drodze dni pozwoliły nam nieco odetchnąć i teraz mogliśmy spojrzeć na nasze dzieło z nieco innej perspektywy. Dywan nie był jeszcze ukończony – od daty wyznaczonej przez żołnierza dzieliły nas blisko dwa miesiące i wiedziałem, że, jeśli tempo pracy pozostanie bez zmian, liczył się będzie każdy dzień. Jednak już teraz widać było ogólny zamysł, a fragmenty bliskie ukończenia zatykały dech w piersiach. Przedstawione kształty czarowały, hipnotyzowały, mamiły zmysły. Wykorzystane barwy wydawały się niezwykle żywe: czerwień bardziej soczysta niż płatki róż, biel czystsza od śniegu, złoto mieniło się jaśniej niż tarcza słońca na bezchmurnym niebie. Tkanina była w dotyku miękka jak puch, gładka jak tygrysia sierść, ale sploty trzymały mocno niczym włókna konopi. To było prawdziwe arcydzieło i nie mogłem się doczekać, kiedy ujrzę efekt końcowy. Pracowaliśmy ciężko przez kolejny tydzień, a podniecenie wynikające z tworzenia czegoś równie niezwykłego mieszało się z jakimś dziwnym, z każdym kolejnym dniem bardziej namacalnym wrażeniem, że dzieje się coś złego. Ile razy przekraczałem próg warsztatu, sztywniałem nagle, jakby intuicja mi podpowiadała, że zaraz znajdę tam coś przerażającego. Iraj i Hormoz częściej niż zazwyczaj wdawali się w kłótnie i narzekali na wszystko wokół: brak dobrego światła, słabej jakości nici, tępe nożyce, kruszący się pigment... Czasami wychwytywałem wzrok mistrza, kiedy patrzył na nich ze złością, choć wcześniej zawsze miał dla nas mnóstwo cierpliwości. Po paru dniach zdałem sobie sprawę z tego, że unikam patrzenia na tworzony przez nas dywan. Wyszukiwałem sobie takie zajęcia, które pozwalały mi oderwać od niego myśli – najlepiej było, gdy mogłem robić swoje poza warsztatem. Wewnątrz ogarniał mnie dziwny chłód, a po plecach chodziły ciarki podobne do tych, które wywoływała we mnie wizyta w nekropolii Hasan Abad. Bałem się. A że nie miałem pojęcia, czego tak właściwie się boję, wydawało się to jeszcze straszniejsze. Później, na dwa tygodnie przed zakończeniem pracy nad dywanem, okazało się, że Iraj i Hormoz zachorowali i musieli zostać w domu. Spodziewałem się, że będziemy musieli zdwoić wysiłki, ale mistrz nieoczekiwanie stwierdził, że nie będę mu potrzebny. – To wyjątkowy dywan, Faridzie – powiedział. Ostatnimi czasy odzywał się tak rzadko, że zdziwiłem się, słysząc, jak chrapliwy ma głos. – Muszę mieć spokój, gdy będę go kończył. Chciałbym, żebyś przez ten czas pomagał mojej żonie i zadbał o dom. Gdzie się podział ten mistrz Kahemini, z którym parę lat wcześniej potrafiliśmy odśpiewać przy pracy wszystkie czterdzieści trzy zwrotki „Cnotliwej damy z Persepolis”? 139


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przez kolejne dni coraz rzadziej widywałem mojego nauczyciela. Z początku zaglądał jeszcze do domu, żeby coś zjeść albo ugasić pragnienie, ale później to pani Salomea zachodziła do niego z zawiniętym w chustę jedzeniem i dzbanem wody. Czasami, już późno w nocy, słyszałem skrzypienie drzwi i wiedziałem, że mistrz wrócił, by zażyć snu. Jednak o której bym nie wstał, jego już nie było. W ostatnim tygodniu w ogóle przestał przychodzić do domu, a pani Salomea zostawiała mu jedzenie przed drzwiami warsztatu, nie zaglądając nawet do środka. Któregoś dnia zaskoczyłem ją w kuchni, z twarzą w dłoniach. Ramiona jej drżały w rytm bezgłośnego płaczu. Palenisko było wygaszone, lniana ścierka kurzyła się na podłodze, pod sufitem krążyło parę much. Chciałem coś powiedzieć, ale nie miałem pojęcia co, więc tylko stałem i patrzyłem na nią. Po jakimś czasie uniosła twarz i też spojrzała na mnie, a ból i smutek obecne w jej oczach sprawiły, że pękło mi serce. Nie powiedziałem nic, wyszedłem na zewnątrz. Wiedziałem, że potrzebowała pocieszenia, ale nie potrafiłem jej go ofiarować. Szczerze mówiąc, byłem na nią zły, bo czułem, że wkrótce stanie się coś bardzo niedobrego, a ona najwyraźniej nie zamierzała nic z tym zrobić. Poddała się, pogodziła z losem. Byłem wściekły na samego siebie, bo zrobiłem dokładnie to samo co ona. Poddałem się. Czas niszczy nie tylko ciała, ale i umysły, dlatego prawie nie pamiętam snów, które nawiedziły mnie tamtej nocy. Z dziesiątków szalonych wizji i przerażających mar mogę teraz przywołać pojedyncze obrazy, ale to wystarczy, by na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka. Pamiętam cudownie miękką tkaninę sunącą po policzku mojego mistrza, zatykającą jego usta, duszącą rodzący się w gardle wrzask strachu, tłamszącą życie. Pamiętam mojego nauczyciela unieruchomionego w splotach uwiązanych do krosna jak w gigantycznej pajęczynie i jego cichy, chrapliwy głos, którym błagał, żeby go zabić. Pamiętam Iraja i Hormoza wbijających szydła w oczy Kaheminiego i mnie samego krążącego wokół na latającym dywanie i śmiejącego się do rozpuku, kiedy spod powiek człowieka, którego kochałem jak ojca, tryskały strumienie czarnej krwi. Obudziłem się rozdygotany, zlany zimnym potem, z czołem rozpalonym jak w gorączce. Zawartość żołądka natychmiast podeszła mi do gardła, przechyliłem się tylko na bok i zwymiotowałem tuż obok swojego siennika. Kwaśny, gryzący smak wypełnił mi usta i nozdrza, a gdy tylko zamknąłem oczy, pod powiekami pojawiły się przebłyski z koszmarów minionej nocy. Wyszedłem na zewnątrz, słaby, roztrzęsiony, zataczałem się przy każdym kroku jak ktoś, kto nadużył wina. Potrzebowałem powietrza i wody. Świt wstawał szary, ponury. Zaciągnięte chmurami niebo przypominało brudną szmatę, chłodny wiatr niósł ze sobą delikatny zapach tamaryszku. W wiosce panowała cisza. 140


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Stanąłem przed studnią, ale nie zdążyłem sięgnąć po stojące na cembrowinie wiadro. Powstrzymał mnie odgłos, który ostatni raz słyszałem pół roku wcześniej. Tętent koni. Zbrojni. Stałem z szeroko otwartymi ustami, podpierając się na kamiennej cembrowinie i patrzyłem, jak kawalkada zbliża się do wioski. Jechali w ciszy, w doskonałym szyku. Gdyby nie kopyta tłukące o drogę, trzeszczenie skórzanych popręgów i okazjonalny szczęk sprzączek przy lśniących napierśnikach, byliby bezszelestni. Bardzo chciałem, żeby ktoś wyszedł i ich powitał. Żebym nie musiał stać jak wioskowy głupek, z twarzą wykrzywioną posmakiem wymiocin i nogami ledwo trzymającymi mnie w pionie. Zbrojni zatrzymali się na placyku koło studni. Nie zsiadali z koni, rozglądali się wokół, jakby w każdej chwili spodziewali się ataku. Ten, który im przewodził, podjechał wolno i popatrzył na mnie z góry. Poznałem go – to on pół roku wcześniej zlecił mojemu mistrzowi to przeklęte zadanie. – Chłopcze, znasz mistrza Kaheminiego? Przez chwilę myślałem, że nie zdołam z siebie wykrztusić ani słowa. Gdzieś w głębi mnie obudził się maleńki chłopiec, którym kiedyś byłem, drobny i zagłodzony, przerażony okrucieństwem losu i świata. – Jestem jego uczniem, panie – odparłem w końcu, kłaniając się nisko. – W takim razie pójdź po niego. Powiedz, że przyjechałem odebrać dywan, który miał wykonać dla mego władcy. Zerknąłem w stronę zamkniętych drzwi od warsztatu i zadrżałem na myśl o tym, że miałbym tam wejść. Jednak w spojrzeniu żołnierza było coś takiego, że przełamałem strach i uczyniłem pierwszy krok. Później poszło już łatwiej – wystarczyło iść, ciągle iść i się nie zatrzymywać. Zapukałem do drzwi warsztatu i zawołałem mojego mistrza, ale nikt mi nie odpowiedział. Wahałem się dłuższą chwilę, ale w końcu uchyliłem jedno skrzydło i zajrzałem do środka. Wyszedłem na zewnątrz parę minut później, niosąc ciężki pakunek – dywan owinięty był w skórę przewiązaną rzemieniem. Żołnierzowi na jego widok rozbłysły oczy. – Rozpakuj go. Pokręciłem głową. – Mój nauczyciel prosił, by dopiero twój pan obejrzał go w całej okazałości. Mężczyzna spojrzał na mnie, ale chyba bez większego zainteresowania – tajemnicze zawiniątko przyciągało jego wzrok jak śliczna niewiasta. – A gdzie twój mistrz? – zainteresował się. – Gdzie Kahemini? – Jest chory. Ciężko chory. Prosił cię, panie, byś mu wybaczył i przekazał swemu władcy...

141


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie słuchał mnie. Wyciągnął dłoń po pakunek, po czym zza pasa dobył nóż i nim zdążyłem zareagować, rozciął skórę. W szparze pojawił się fragment materiału – plama misternie splecionych czerwonozłotych nici, które nawet w pochmurny dzień wyglądały, jakby zaklęto w nich promyk słońca. Zbrojny przesunął palcem po powierzchni dywanu, a na jego ustach pojawił się uśmiech zadowolenia. – Twój nauczyciel doskonale się spisał – powiedział, z westchnieniem żalu odrywając spojrzenie i dłoń od cudownego dzieła Kaheminiego. – Przekaż mu zapłatę i moje podziękowania. Rzucił mi mieszek tak ciężki, że z trudem go złapałem. Dźwięcznie brzęknęły przesypujące się złote talenty. Mężczyzna dał sygnał do odjazdu. Żołnierze, którzy korzystali z chwili wytchnienia, by napoić konie, karnie wrócili na siodeł. – Panie? – zatrzymałem go, czując, że to ostatnia okazja, by choć częściowo zaspokoić ciekawość. – Panie, kim jest twój władca? Sądząc po pięknie tego dywanu, musi być kimś niezwykłym, niemal równym bogom. Żołnierz skrzywił się na wzmiankę o bogach. Potem ujął lejce w dłonie i oznajmił: – Mój, a także i twój władca, chłopcze, nosi miano Aleksandra III, króla Macedonii, Grecji, Persji, Górnego i Dolnego Egiptu oraz Baktrii, Fenicji i Lidii. Później krzyknął jakiś rozkaz i odjechali. Zostałem sam na placu, z niesłychanym bogactwem w dłoniach i głową oraz sercem wypełnionymi czernią. Po raz kolejny wspomniałem słowa mistrza, który mówił, że wygląd kobierca kształtuje nie tylko jego twórca, ale i ten, komu jest przeznaczony. Kim był ten Aleksander? Królem? Bogiem? Szaleńcem? Czy to możliwe, że swoim szaleństwem zaraził mojego nauczyciela? Nie powiedziałem żołnierzowi, że w warsztacie mojego mistrza, oprócz starannie zawiniętego w skórę dywanu, znalazłem i samego Kaheminiego, dyndającego na zawiązanym wokół szyi konopnym sznurze. Jego twarz po raz pierwszy od tygodni wyrażała autentyczny, niczym nie zmącony spokój.

Nie mogę zginąć, pomyślał nagle Farid. Nie po to latami żyłem jak nędzarz, terminując u starych tkaczy nieudaczników, robiąc, co popadnie, byle odłożyć parę drachm i założyć własny warsztat. Nie po to wspinałem się po stromych pałacowych ścianach albo skradałem korytarzami, unikając strażników, stęskniony za Khandan, za spojrzeniem jej orzechowych oczu, za dotykiem jej ust... Nie po to pokonałem całą usłaną pułapkami drogę do tej krypty i zbezcześciłem grób samego Raminiego, żeby teraz tu zdechnąć. Nic z tego. 142


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Więzy trzymały mocno, a chłopak nie miał niczego ostrego, żeby je przeciąć. Przez chwilę łudził się, że zwinne palce tkacza pozwolą mu rozplątać węzeł, ale ludzie Talumeniego dobrze się znali na swojej robocie. Mógłby spróbować rozedrzeć skórę o rzemień i liczyć na to, że krew pomoże mu wyślizgnąć się z pęt, ale zbyt długo by to trwało – szeleszczące głosy upiorów były coraz bliżej. Gdyby tylko miał trochę oliwy... Czemu, do wszystkich dewów, zarówno on jak i Talumeni przyszli tu z pochodniami, a nie z kagankami?! Nagła myśl sprawiła, że znieruchomiał. Pochodnie. To moja jedyna szansa, pomyślał przerażony. Podsunął się do rzuconego na posadzkę łuczywa. Nasączony smołą lniany gałgan na końcu drzewca wciąż mocno płonął, pomarańczowe języki ognia chciwie lizały powietrze. – Wielcy przodkowie – wyszeptał Farid. – Błagam, dodajcie mi sił. Wciągnął głęboko powietrze, zacisnął oczy z całych sił i wsunął krępujący mu dłonie węzeł w ogień. Na parę sekund zapadła cisza, słychać było tylko skwierczenie rzemienia pieszczonego czułym dotykiem płomieni. Później, kiedy w powietrzu rozniósł się swąd palonej skóry, Farid zaczął wrzeszczeć.

Mistrza Kaheminiego pochowaliśmy następnego dnia. Zgodnie ze zwyczajem panującym w naszej satrapii ciało spaliliśmy na pogrzebowym stosie, a następnie zebraliśmy prochy do glinianej urny. Zakopaliśmy ją na tyłach domu, a miejsce oznaczyliśmy kamieniem, na którym przez kolejne dwa dni ryłem możliwie wyraźny (pierwszy raz miałem w rękach dłuto) wizerunek faravaharu. Do końca życia zapamiętam zabarwiony mirrą zapach dymu i to, jak nierzeczywiste wydawało się, że ten cudowny, mądry, pełen życia człowiek skończył jako kilka garści popiołu w naczyniu. Zapamiętam ręce pokaleczone od dłuta i młotka oraz ciche łzy pani Salomei, kiedy kładła na urnie grudkę ziemi, żegnając w ten sposób ukochanego męża i sens swojego życia. Istnieje wśród perskich rzemieślników pewien zwyczaj: gdy jego termin dobiegnie końca, uczeń otrzymuje od swego mistrza podarunek mający w przyszłości przynosić mu szczęście. Uczniowie kowalscy otrzymują zdobioną podkowę, garncarze garnuszek z najlepszej gliny, lutnicy niedużą, ale starannie wykonaną harfę. Taki dar ma symbolizować szacunek mistrza wobec ucznia, który staje się z tą chwilą pełnoprawnym rzemieślnikiem. Ma też stanowić przykazanie, które pozostanie w mocy nawet po śmierci nauczyciela. „Jestem dziełem sztuki”, zdaje się mówić taki przedmiot. „Jeśli tworzysz, czyń to tak, jak i ja zostałem stworzony: z dbałością i miłością, z potu, i łez, i krwi”.

143


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Zazwyczaj im cieplejsze relacje łączyły ucznia i nauczyciela, tym cenniejszy okazywał się ofiarowany przedmiot. Im misterniejsze było jego wykonanie, tym lepszą reputację zyskiwał uczeń u progu swej rzemieślniczej kariery. Kiedy w kilka dni po pogrzebie porządkowaliśmy z Irajem i Hormozem warsztat, znaleźliśmy w skrzyni list oraz trzy pakunki. Natychmiast pobiegliśmy do pani Salomei. Nie wiem, czy Kahemini przewidywał swoją śmierć, czy może już dawno przygotował dla nas podarki i później po prostu dołączył do nich list. Skreślił w nim tylko kilka słów: że dziękuje nam za cierpliwość, wytrwałość i serce włożone w nasze rzemiosło. Że praca z nami dawała mu radość i każdego dnia przypominała, jak cudowną rzeczą jest zwykły, szczery śmiech. Że ma nadzieje, iż odnajdziemy w życiu swoją drogę i będziemy szczęśliwi. Łzy napłynęły mi do oczu, słyszałem, że Iraj też pociągnął nosem. Bogowie, jak mi brakowało mojego mistrza. – Mój mąż nie żyje – oznajmiła po chwili milczenia pani Salomea. Nie patrzyła na nas, ale na słowa na pergaminie, gładziła go palcami, jak dłoń ukochanego. – Nie ma sensu, żeby jego warsztat stał pusty i niszczał. Ten z was, który otrzymał najpiękniejszy podarunek, będzie mógł go zająć i pracować w nim tak długo, jak zechce. Zerknęła na mnie i poczułem, jak przeszywa mnie dreszcz, który nie miał w sobie nic ze strachu czy podniecenia. To było coś zupełnie innego – jakbym czuł, że właśnie tej chwili linie losu splatają się w nowy wzór, jakby opiekuńczy duch złożył pocałunek na moim policzku. Ani ja, ani pani Salomea nie mieliśmy wątpliwości, kogo mistrz cenił sobie najbardziej. Iraj i Hormoz, jak przystało na bliźniaków, rozpakowali swoje podarunki równocześnie. Okazało się, że Kahemini przygotował dla nich dwa identyczne dywany: szerokie na łokieć i długie na dwa, ślicznie utkane, grube, miękkie, z doskonałych, drogich nici. Jedyną różnicą były kolory: szachownica na dywanie Iraja składała się z pól czerwonych i złotych, natomiast na kobiercu Hormoza – złotych i niebieskich. Widziałem po ich minach, że w życiu nie spodziewali się równie hojnych darów. Zacząłem rozwijać swój pakunek powoli, z namaszczeniem, jak kapłan odprawiający rytuał. Skoro bliźniacy otrzymali tak wspaniałe prezenty, po swoim spodziewałem się prawdziwego cudu. A jednak, kiedy rozwinąłem mój dywan, poczułem się, jakby duch mojego mistrza mnie spoliczkował i zaśmiał mi się w twarz. Kobierzec był idealnie biały, wykonany starannie, z przyzwoitych nici, ale jednak pozbawiony najdrobniejszego chociażby wzoru. Gdyby nie jego grubość i gęstość splotów, można by pomyśleć, że to podkład pod prawdziwe dzieło sztuki. Ale nie. Dywan był skończony. Nikt nic nie powiedział, ale i nie trzeba było nic mówić. Otrzymać taki dywan, to jak zostać wykopanym za próg, skazanym na banicję, wymazanym z pamięci. 144


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Cały mój świat zawalił się w ułamku sekundy, kiedy zrozumiałem, że człowiek, którego kochałem jak ojca, tak naprawdę mnie nienawidził.

Mahtab nie mogła spać. Wierciła się na posłaniu, przewracała z boku na bok i z rosnącym niepokojem obserwowała przez okno, jak księżyc przesuwa się po nocnym niebie. Farid opuścił miasto dwa dni wcześniej. Gdyby wszystko poszło dobrze, powinien był wrócić minionego wieczora. Nie wrócił ani on, ani Shabaz Talumeni, który – jak głosiła plotka – wyjechał równie nagle, ze skromną świtą paru zaufanych ludzi. Dziewczyna kochała się w Faridzie od pierwszej chwili, kiedy chłopak pojawił się w pałacu. To uczucie było od niej znacznie silniejsze – zaślepiło ją, zdominowało jej myśli, zniewoliło duszę, opanowało gesty. Jakby jakaś magiczna siła wzięła ją we władanie. Przerażało ją to, ale i się jej podobało. Teraz jednak dręczyły ją wyrzuty sumienia. Plan przedstawiony przez kucharza Armana nagle zaczął się jej wydawać niedorzeczny. Za dużo było w nim niewiadomych, za dużo wiary w sprzyjający los i dobrą wolę bogów. Co, jeśli Talumeni nie zdołał ubiec chłopaka i zaczęli walczyć o latający dywan? Wolała nawet nie brać takiej możliwości pod uwagę. – Co ja najlepszego zrobiłam? – wyszeptała, siadając na posłaniu. Podsycana wszechobecną ciemnością wyobraźnia podpowiadała jej kolejne, coraz to bardziej mrożące krew w żyłach warianty tego, co mogło się stać. Niespodziewanie dotarł do niej odgłos kroków: klaszczący dźwięk bosych stóp na kamiennej posadzce. Wzdrygnęła się, kiedy ciemna sylwetka pojawiła się w drzwiach jej pokoju. Miała już zacząć krzyczeć, ale gdy postać się zbliżyła, Mahtab rozpoznała w niej swoją siostrę. Khandan weszła w kałużę księżycowego światła, przysiadła na posłaniu i przytuliła się do Mahtab, tak jak kiedyś obie tuliły się do matki. Khandan płakała, ciepłe łzy ciekły jej po policzkach i brodzie. Bogowie, bądźcie łaskawi, pomyślała z przerażeniem Mahtab. Minęły całe lata, od kiedy widziała swoją siostrę w takim stanie. – Co się stało? – spytała łagodnie, gładząc ją po włosach. – Co się stało, siostrzyczko? – Shabaz Talumeni – wykrztusiła po chwili Khandan. – Jezza właśnie mi powiedziała, że widziała się z jednym służącym Talumeniego. Wrócił dziś wieczorem. Przybył od strony Hasan Abad, a jego niewolnicy wspominali o latającym kobiercu, który przywiózł ze sobą. – A Farid? – Ani śladu. Powinien już dawno wrócić... Och, Mahtab, tak się boję. Myślę, że ten potwór, Talumeni, coś mu zrobił. Jestem tego pewna! Bogowie, co ja zrobiłam, powtórzyła w myślach młodsza córka satrapy. Ledwo sama zapanowała nad ogarniającym ją poczuciem beznadziei. 145


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Wszyscy słyszeli obwieszczenie ojca – dodała Khandan. – Jeśli Shabaz Talumeni naprawdę ma ten dywan, będę musiała za niego wyjść. Za człowieka, który nienawidzi mojego ojca; który ma w sobie więcej jadu niż żmija i mniej litości niż kot dręczący mysz. Zabiję się. Przysięgam, że odbiorę sobie życie, jeśli będę musiała go poślubić! Przerażenie zmroziło Mahtab jak nagły powiew lodowatego wiatru pędzącego przez step w księżycową noc. Jak mogła być tak głupia i sądzić, że wyniknie z tego coś dobrego? Jak mogła być tak ślepa? Chciała Farida dla siebie – czy w ten sposób podpisała wyrok nie tylko na niego, ale i na swoją ukochaną siostrę? – Już dobrze – powiedziała, naśladując głos matki ze swoich wspomnień. – Wszystko będzie dobrze, siostrzyczko. Wszystko się dobrze skończy. Zobaczysz, obiecuję ci. Wszystko będzie dobrze. Długo siedziały w mroku, czerpiąc pociechę z czułych objęć i wspólnie wylewanych łez. W końcu rozpacz zmęczyła Khandan i dziewczyna ucichła, uspokoiła się, oparła głowę na ramieniu młodszej siostry. Chwilę później już spała. Mahtab ostrożnie okryła ją lekką narzutą i zaczęła się ubierać. Działała szybko, metodycznie, czując, że z wolna wypełnia ją zwierzęca wściekłość. Popełniła błąd, potrafiła się do tego przed sobą przyznać. Ale jej ojciec, Teymour Talhin, satrapa największej prowincji Persji, zawsze powtarzał, że mało którego błędu nie można naprawić. Tej nocy Mahtab postanowiła udowodnić, że jest córką swego ojca. Chwilę później obudziła kucharza Armana i kazała mu zaprowadzić się potajemnie do domu Shabaza Talumeniego. Wzięła ze sobą lampę, duży zapas oliwy i skórzany mieszek pełen złotych monet. Wierzyła święcie, że niewiele jest problemów, których nie rozwiążą pieniądze albo ogień.

Resztę dnia przesiedziałem na posłaniu, z oczyma wlepionymi w trzymany w dłoniach biały dywanik, ostatni podarunek od mojego mistrza. Nie bardzo dostrzegałem, co się wokół mnie dzieje – wiem, że pani Salomea coś mówiła, ale nie pamiętam słów. We wspomnieniach utkwił mi tylko przejmujący żal i poczucie winy tym dotkliwsze, że nie miałem pojęcia, co zrobiłem nie tak. Pilnie uczyłem się fachu, traktowałem mistrza i panią Salomeę z wdzięcznością i szacunkiem, pracowałem ciężko w warsztacie i wokół domu. Robiłem wszystko, co do mnie należało, sprawniej, chętniej i z większym wdziękiem niż Iraj i Hormoz. Wszyscy wiedzieliśmy, że jestem od nich lepszym tkaczem, dlatego dar od mistrza zaskoczył ich nie mniej niż mnie. Jestem pewien, że cieszyli się z odziedziczenia tak doskonale wyposażonego warsztatu, ale nie świętowali tego przesadnie. Szybko zresztą zniknęli, żeby powiadomić o wszystkim rodzinę. Wyrwałem się z odrętwienia dopiero po zmroku. Przypominało to łagodne wybudzenie z głębokiego snu, tyle że oczy cały czas miałem otwarte i wciąż siedziałem w tej samej pozycji co parę godzin wcześniej. Zesztywniałem cały, nogi mi ścierpły. 146


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Kiedy dotarło do mnie więcej szczegółów, zauważyłem, że stoi przede mną zapalona świeca, a obok niej talerz z kawałkiem sera i jabłkiem. Czułem głód, ale miałem wrażenie, że zwymiotuję, gdy tylko wezmę coś do ust. W efekcie zacząłem skubać ser, ale bardzo ostrożnie, bardziej jak szczur niż jak człowiek. – On cię bardzo kochał – od progu odezwała się pani Salomea. Nie wiem, jak długo stała w mroku i mnie obserwowała. – Trudno mi w to uwierzyć – mruknąłem. Odłożyłem resztkę sera na talerz. Jabłka nawet nie tknąłem. Milczała przez moment, później podeszła bliżej. Zerknąłem na nią i przeszło mi przez myśl, że mam przed sobą staruszkę, która w niczym nie przypomina tej zażywnej kobiety, która całymi latami zastępowała mi matkę. Pani Salomea szła lekko zgarbiona, do tego jakby powłóczyła nogami. Nawet w lichym świetle świecy widać było, jak wiele ma siwych włosów. Przysiągłbym, że jeszcze miesiąc wcześniej było ich znacznie mniej. – Możesz zostać – powiedziała. – Iraj i Hormoz na pewno nie będą mieli nic przeciwko... – Na pewno? – Parsknąłem złośliwym śmiechem. – Myślę, że doskonale sobie beze mnie poradzą. – Jesteś zły i zawiedziony. Masz prawo tak się czuć. Mnie też zaskoczyło... to, co się stało. Ale zastanów się, czy mój mąż kiedykolwiek wcześniej zawiódł twoje zaufanie? Może... może nie bez powodu przekazał ci taki dar... może to rodzaj wiadomości. – Wiadomości?! – warknąłem, ściskając ten okropny dywanik w pobielałych z wściekłości dłoniach. – Jakiej wiadomości? Jeśli chciał mi coś powiedzieć, byłem tutaj! Zaraz obok! Wystarczyło... Wystarczyło powiedzieć, a zrobiłbym... zrobiłbym wszystko. Głos mi się załamał, z oczu popłynęły łzy. Nie chciałem płakać przed panią Salomeą, ale to było silniejsze ode mnie. Upokorzenie, które czułem, wstrząsało mną jak gorączka, targało całym moim ciałem jak choroba prowadząca wprost do agonii. – Dla niego zrobiłbym wszystko – wyszeptałem. Chciałem umrzeć. Coś musiało pęknąć nie tylko we mnie, ale też w pani Salomei. A może to wina podarunków, które otrzymaliśmy – świadectwa, że z dzieci przeistoczyliśmy się w mężczyzn. W każdym razie kobieta nie objęła mnie i nie pogładziła po włosach, choć w tej chwili potrzebowałem tego bardziej niż czegokolwiek innego. – To zawsze będzie twój dom, Faridzie – powiedziała. – Tak długo, jak żyję. Później odeszła, a ja zostałem sam. Tej nocy zabrałem biały dywan utkany przez mistrza Kaheminiego oraz cały swój śmieszny dobytek – parę sztuk wysłużonych ubrań, nożyk z rączką z cedrowego drewna, łyżkę i miskę, które kiedyś własnoręcznie wystrugałem – i opuściłem dom pani Salomei.

147


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Szedłem szybko, jakbym się bał, że mogę zmienić zdanie, i nie oglądałem się za siebie. – Naprawdę wierzysz w te bajki, mój drogi Teymourze? Diadoch Seleukos, macedoński zwierzchnik nad perskimi satrapiami i jeden z następców Aleksandra Macedońskiego, półleżał na eleganckiej kline o greckim kształcie i raczył się suszonymi daktylami zapijanymi winem z wąwozu Tang-e Bulaghi. Miał przymknięte oczy i rozleniwiony wyraz twarzy. Słońce nie grzało już tak mocno jak w południe i na zlanym wodą pałacowym tarasie siedziało się wyjątkowo przyjemnie. – Bajki, panie? – spytał satrapa. Nie miał ochoty na rozmowę. Farid już dawno powinien był wrócić, ale nikt go nie widział. Dyskretnie wysłane patrole wróciły z pustymi rękami. Co gorsza, jeśli wierzyć plotkom, Shabaz Talumeni poprzedniego wieczora przybył do miasta, mając w posiadaniu legendarny latający dywan Ramina Tkacza. Gdyby te wieści okazały się prawdziwe, Teymour Talhin nie miałby wyboru – musiałby oddać Khandan w ręce tej żmii, Talumeniego. Nic dziwnego, że się martwił. – Mój drogi satrapo, zjechałem cały świat z armią mojego dawnego wodza i widziałem rzeczy, o jakich nie śniło się szaleńcom – odrzekł Seleukos. – Stawałem twarzą w twarz z cudami Egiptu, Babilonii czy Syrii... słuchałem głosów wyroczni i widziałem, jak wielotysięczne armie rzucały się do ucieczki na sam dźwięk rogów, którymi oficerowie Aleksandra dawali sygnał do natarcia. Ale latający dywan... kawałek materiału, który jest w stanie unieść człowieka w powietrze... w to, za twoim pozwoleniem, satrapo, uwierzę dopiero, gdy ujrzę na własne oczy. Diadoch był przed czterdziestką, miał muskularne, ogorzałe od słońca ciało rasowego żołnierza i irytującą manierę traktowania wszystkich z góry. To jeszcze szczeniak, który nie ma pojęcia o sprawowaniu władzy, pomyślał satrapa. Nie minie pięć lat, a w jakimś starciu potknie mu się noga i po tej jego przeklętej protekcjonalności zostanie tylko krwawy ślad. – Twoje prawo, panie – odparł Teymour Talhin. – Wierz mi jednak, że Persja kryje w sobie wiele tajemnic, których nie miałeś jeszcze okazji poznać. – Może. A może wymyśliłeś taki fortel, aby twoja piękna córka została z tobą na zawsze i nie uciekła w objęcia jakiegoś kawalera? – Diadoch łyknął wina i uśmiechnął się szeroko. – Nie mam racji, przyjacielu? Teymour Talhin nie zdążył odpowiedzieć. W drzwiach prowadzących na taras pojawiła się Khandan. Była blada, drobne dłonie zacisnęła w piąstki. Oddała diadochowi należny mu pokłon, po czym usiadła obok ojca. – Boję się – wyszeptała mu na ucho. Satrapa chciał jej powiedzieć, aby się nie martwiła, i zapewnić ją, że wszystko będzie dobrze, ale poprzestał na skinieniu głową. 148


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nigdy nie okłamywał ludzi, których kochał. – Gdzie twoja siostra? – Nie widziałam jej. – odpowiedziała Khandan. – Mam po nią pójść? – Zostań. Słońce wkrótce zacznie zachodzić. Jeśli Mahtab się nie zjawi, poślę po nią kogoś innego. Sabejski służący zapowiedział Shabaza Talumeniego wraz z eskortą. Moment później bogacz pojawił się w drzwiach. Miał na sobie szaty pierwszorzędnego gatunku, wyszywane mrowiem klejnotów, które w promieniach czerwonego słońca przypominały rozżarzone węgle. O krok za nim trzymało się czterech potężnie zbudowanych niewolników, każdy z kuferkiem z kości słoniowej. Ale ani śladu latającego dywanu, zauważył z ulgą satrapa. – Cieszę się, widząc cię w dobrym zdrowiu, mój panie. – Talumeni powitał diadocha niskim ukłonem. Przez moment ignorował satrapę, po czym, jakby dopiero zdał sobie sprawę z jego obecności, pochylił głowę w geście powitania. – Witam i ciebie, szanowny gospodarzu. Teymour Talhin nienawidził tego słodkiego, przymilnego tonu. Twoje słowo jest dla mnie rozkazem, mówił ten ton. Prawdę zdradzały tylko zimne, gadzie oczy. Gardzę tobą, mówiły. Gdybym mógł, zniszczyłbym cię, a wcześniej zdeptałbym wszystko, co jest ci bliskie i miłe. – Uczyniłeś mi zaszczyt, że postanowiłeś do nas dołączyć, przyjacielu – powiedział satrapa. Nazwanie Talumeniego przyjacielem sporo go kosztowało, ale w obecności diadocha musieli dbać o pozory. – Choć słyszałem plotki, że zamierzasz przybyć tu w nieco innej roli. Szczerze powiedziawszy, spodziewałem się, że lada moment wylądujesz na moim tarasie swoim latającym dywanem. Twarz Shabaza Talumeniego na krótki moment wykrzywił wściekły grymas, w oczach błysnęły gniewne iskierki. – Wierz lub nie, czcigodny satrapo, ale dywan, o którym mowa, faktycznie znajdował się w moim posiadaniu. Niefortunne zrządzenie losu sprawiło jednak, że w skrzydle mojego domu, w którym trzymałem ten cud, minionej nocy wybuchł pożar. – To straszne! – wykrzyknął diadoch. – Mam nadzieję, że bogowie zachowali wszystkich twoich bliskich w dobrym zdrowiu? Nikomu nic się nie stało? Jakich bliskich?! – zapytał w duchu satrapa. Przecież ta żmija własną matkę by sprzedała za parę tanich świecidełek... – Nikt nie ucierpiał – odparł kupiec. – Ale dywan... legendarny dywan Ramina Tkacza... przepadł. Na zawsze. Ostatni, jeśli się nie mylę, latający dywan... Niewolnicy Talumeniego złożyli kuferki pod ścianą i stanęli w cieniu przy wejściu, obok służących diadocha i satrapy. Mężczyzna zajął przyniesioną mu leżankę i łyknął wina nalanego do oszronionego pucharu. W pałacowej piwnicy przez cały rok stał lód ze skrytych w wiecznym cieniu kotlin w głębi gór Zagros.

149


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Co z kolei sprawia, że inne pytanie ciśnie mi się na usta – podjął Talumeni. – Skoro nie ma więcej latających dywanów, mój drogi satrapo, jak zamierzasz wybrać kandydata na męża dla swojej ślicznej córki? – Nie wątpię, że masz jakiś pomysł, jak ten problem rozwiązać, nieprawdaż, przyjacielu? – Jad w głosie Teymoura Talhina mógłby wprawić w zawstydzenie kobrę. – Myślę, że skoro diadoch raczył nas zaszczycić swoją obecnością, wielkim błędem byłoby nie skorzystać z jego mądrości i dobrej rady w tak istotnej materii. O ile oczywiście nie prosilibyśmy o zbyt wiele... Przeklęty, szczwany szakal, zawył w duchu satrapa. Niech mnie wszystkie dewy, jeśli w tych kufrach nie przyniósł darów dla Seleukosa. Jest dość cwany, by manipulować diadochem jak szmacianą lalką... Ale co ja mogę zrobić? – Nie uprzedzajmy biegu wydarzeń – odparł Seleukos. Uśmiechał się szeroko, najwyraźniej mile połechtany pochlebstwami. – Słońce jeszcze nie zaszło. Może zjawi się jakiś śmiałek z zapomnianym przez bajarzy latającym kobiercem pod pachą? Zapadło milczenie. Mężczyźni raczyli się winem i daktylami, regularnie donoszonymi przez służkę o zgrabnym ciele i twarzy okrytej purpurową chustą. Khandan nerwowo zerkała to ku wejściu na taras, to znów ku słońcu wiszącemu coraz niżej nad horyzontem. Splotła drżące z przejęcia dłonie i wbiła wzrok w zroszone wodą kamienne płyty. Bogowie, prosiła w duchu. Nie pozwólcie, by Faridowi stało się coś złego. Proszę was, błagam, zaklinam na wszelkie świętości. Jeśli taka wasza wola, zostanę żoną Shabaza Talumeniego. Tylko nie krzywdźcie mojego kochanego Farida... Czekała. – Sądziłem, że twoja córka przyciągnie więcej śmiałków, satrapo – mruknął Talumeni. – Chyba zresztą nie ja jeden. Idąc tutaj, musiałem przedrzeć się przez ciżbę ciekawskich. Po twoim oświadczeniu musieli spodziewać się niezłego widowiska. – Sądziłeś, że jacyś biedacy rzucą się z mego tarasu na przyniesionym z domu kobiercu, łudząc się, że Mitra okaże się łaskawy? – Przynajmniej coś by się działo. – Talumeni wzruszył ramionami. Na powrót zapanowała cisza. Khandan słyszała głos tłumu, o którym mówił kupiec – tłuszcza zebrana na oddalonym o jakieś dwieście kroków placu szemrała i brzęczała na podobieństwo gniazda os. Czego się spodziewali? Odrobiny magii? Czy raczej szaleństwa pchającego desperatów w objęcia śmierci? Słońce zniknęło do połowy za budynkami i Khandan pomyślała, że zaraz zwymiotuje albo się rozpłacze. Brakowało jej powietrza, czuła, że się dusi. Nie każcie mi spędzać reszty życia z Shabazem Talumenim, prosiła. Ściskała dłonie tak mocno, że kostki jej pobielały. Czoło, mimo upału, pokrył jej lodowaty pot strachu.

150


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Czemu nie ma tu Mahtab? Czemu nie ma Farida? Co mogło mu się stać? Czy zginął? A może uciekł? Nie, nie on, to niemożliwe. A może... Czy Talumeni go przekupił? Czy byłby w stanie to zrobić? Ostatni skrawek słońca ukrył się za budynkiem, a z gardła Khandan wydostał się cichy jęk. – Obawiam się, satrapo... – zaczął Talumeni, ale nie dane mu było skończyć. – Farid zwany Tkaczem! – obwieścił gromkim głosem niewolnik, a Khandan poczuła, jak coś odbiera jej dech. Chłopak pojawił się w drzwiach. Szedł wolno, nierównym krokiem, jakby każdy ruch sprawiał mu ból. Kiedy znalazł się na tarasie, zebrani mogli przyjrzeć się pokrytej purpurowymi sińcami twarzy oraz rozległym oparzeniom przedramion, nadgarstków i dłoni. Khandan chciała pobiec w jego kierunku, ale spojrzenie ojca zatrzymało ją na miejscu. Siedziała więc dalej u jego boku, trzęsła się cała i cicho popłakiwała. Dziękowała miłosiernemu Ahura Mazdzie, że oddał jej ukochanego. Farid stanął na środku tarasu i bardzo powoli, sycząc z bólu, pokłonił się diadochowi, satrapie, a na końcu i Talumeniemu. Później, składając na ziemi przewieszone przez ramię zawiniątko, oznajmił: – Teymourze Talhin, mój najdroższy panie, przychodzę prosić cię, byś zechciał dać mi swą cudowną córkę Khandan za żonę. Rozwiązał rzemień trzymający pakunek i rozwinął przed gospodarzem niewielki kobierzec, idealnie biały, pozbawiony jakichkolwiek wzorów. Następnie dodał: – W zamian ofiaruję ci ten oto latający dywan.

Przez lata tułaczki, które nastąpiły po opuszczeniu przeze mnie wioski, zawsze miałem dywan od Kaheminiego przy sobie. Przyznam, że po cichu liczyłem na to, że pomyliłem się w ocenie mojego mistrza. Ile razy wspominałem dobre chwile, które spędziłem z Kaheminim, godziny wytężonej wspólnej pracy, zaczynałem wierzyć, że dywan, który otrzymałem, jest czymś więcej, niż na to wygląda. Byłem gotów przyjąć, że drzemie w nim magia. Niejedną bezsenną noc spędziłem, oglądając go uważnie ze wszystkich stron. Przez wiele dni dumałem nad naturą zawartej w nim mocy i tym, w jaki sposób mógłbym ją wykorzystać. Ile jednak bym nad nim nie siedział, nie byłem w stanie odkryć niczego nadzwyczajnego. Pierwszy talent, jaki udało mi się zaoszczędzić po pół roku pracy u starego tkacza w Ekbatanie, wydałem na wizytę u Rytownika. Sędziwy starzec przez blisko godzinę ściskał biały dywan w powykręcanych chorobą palcach, wąchał go i oglądał przez szkło okadzone w dymie ze świętego ognia.

151


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Później orzekł, że biały dywan jest zupełnie zwyczajnym kawałkiem zupełnie zwyczajnej tkaniny, a mi pozostało bolesne rozgoryczenie i świadomość, że liczyć mogę tylko na siebie samego. – To... ta szmata?! – krzyknął Talumeni. Wybuchnął śmiechem, ale nikt inny do niego nie dołączył, więc ucichł nagle. W wąskich szparach jego oczu rozbłysły wściekłe iskry. – No dalej, chłopcze, pokaż nam, jak ta szmatka wzbija się w powietrze i frunie ku gwiazdom. Farid nie patrzył na niego. Skierował swój wzrok na diadocha Seleukosa, ukłonił się nisko po raz wtóry i spytał satrapę: – Czy mam zaczynać, panie? Teymour Talhin skinął głową, a Farid poprosił służbę o pomoc. Zgodnie z jego poleceniem na środku tarasu stanął wysoki trójnóg zwieńczony płytką misą z łatwopalną oliwą. Korzystano z niego, gdy ktoś miał kaprys spędzić wyjątkowo chłodną noc na pałacowym tarasie. Jeden ze służących podpalił oliwę w misie, a płomień urósł szybko. Ogień skwierczał, a pomarańczowe języki migotały na wzmagającym się wietrze jak kolorowe jedwabne szarfy. Farid tymczasem okrążył kilkukrotnie trójnóg, powtarzając prośby o pomoc i łaskę kierowane do Ahura Mazdy, do Mitry, do Sorusza, boskiego syna. – Toż to jakiś żart! – warknął Talumeni, odpędzając służebnicę w chuście, która chciała uzupełnić jego kielich. – Dość już modłów, leć, chłopcze, leć! Farid nic sobie nie robił ze słów bogacza. Włączał do swoich słów podziękowania za okazaną mu łaskę, przeprosiny za okazaną słabość. Modlił się i krążył wokół trójnogu, uważnie obserwując stan oliwy w misie i wzmagający się wiatr, ciągnący znad pustego stepu. Oczywiście Talumeni miał rację, to był żart. To była teatralna sztuczka, bowiem Farid wcale nie wierzył, że bogowie go wysłuchają. Po prostu musiał zyskać na czasie. Aż wypali się większość oliwy. Aż wiatr zacznie naprawdę mocno wiać. W końcu chwycił biały dywan, które całe lata wcześniej, wydawać by się mogło, że w innym życiu, otrzymał od swojego mistrza, tkacza Kaheminiego. Ujął go mocno i cisnął prosto w ogień buchający znad misy. Ktoś na tarasie krzyknął, ktoś inny głośno zaczerpnął powietrza. W granatowe niebo uniósł się słup gęstego dymu, a ognista paszcza zamknęła się wokół tkaniny, rozrosła na parę krótkich chwil, po czym osłabła, zmalała, przygasła. Moment później zabrakło oliwy, płomień zniknął, a silny wiatr porwał resztki popiołu na wschód. Farid chwycił za trójnóg i przechylił go tak, by diadoch, satrapa oraz kupiec mogli obejrzeć pustą misę. 152


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

– Zgodnie z twoją prośbą, panie – chłopak zwrócił się do Teymoura Talhina – Chciałeś, by dywan poleciał, i on pofrunął na skrzydłach wiatru. Na tarasie zapadła cisza. Satrapa zerknął na twarz Seleukosa, ale dostrzegł w niej tylko uprzejme zdziwienie i niedowierzanie. Talumeni wydawał się równie zaskoczony. Teymour Talhin wiedział, że musi działać szybko, jeśli chce obrócić zuchwałość i spryt chłopaka w ich wspólne zwycięstwo. Zaczął więc bić brawo, a Khandan natychmiast poszła w jego ślady. Po krótkim wahaniu dołączył do nich Seleukos, a Teymour Talhin pozwolił sobie na oddech ulgi. – Należą ci się baty, mój chłopcze – oznajmił satrapa. – Wszak karą za podobne zuchwalstwo jest chłosta. Jednak pokazałeś nie tylko hart ducha, ale i mądrość, a te dwa przymioty czynią cię w moich oczach godnym mej... – Szlachetny diadochu! – ryknął Talumeni. Mimo gęstniejącej ciemności widać było, że cały poczerwieniał od z trudem tłumionego gniewu. – Nie widzisz, co tu się wyprawia? Pozwolisz na to, by kobieta wspaniałego perskiego rodu związała się z pierwszym lepszym, cwanym przybłędą?! Toż to człowiek bez nazwiska i godności, bez bogactwa i pozycji, bez obycia i... Idź precz, do wszystkich dewów! – wrzasnął, gdy służka, chcąc nalać mu wina, przypadkiem wylała zawartość dzbana na drogą szatę. Natychmiast spoliczkował ją z całej siły, dziewczyna upadła na posadzkę tarasu. Krew z rozciętej wargi skapnęła na nagrzane kamienie, a jęk, który wydostał się z jej ust, nagle wydał się satrapie dziwnie znajomy. Kochana, bystra Mahtab, pomyślał. – I ty mówisz o obyciu i godności, Shabazie Talumeni?! – warknął, wstając gwałtownie. Kupiec od razu cofnął się o krok i niemal wywrócił o leżankę. – Ty, który masz czelność uderzyć córkę swojego gospodarza? Kobietę, która usługuje ci, choć to raczej ty powinieneś usługiwać jej?! Gniew zniknął z twarzy Talumeniego, zastąpiło go czyste przerażenie. Wydawało się, że cała krew odpłynęła z jego oblicza, gdy uderzona służka wstała i zdjęła zbroczoną chustę. – Pani Mahtab... – wymamrotał kupiec. – Ja nie wiedziałem... ja bym nigdy... Popatrzył na diadocha, najpewniej szukając ratunku, ale Seleukos nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Władca łyknął wina i wcisnął do ust suszonego daktyla, wyraźnie zadowolony z obfitującego w niespodzianki wieczoru. – Nieładnie się zachowałeś, przyjacielu – zauważył. – Wypada mieć nadzieję, że podarki, które przyniosłeś dla Khandan i jej wybranka – skinął głową w stronę kufrów przytarganych przez służbę Talumeniego – ułagodzą naszego drogiego druha satrapę i sprawią, że znów połączy was prawdziwie braterska miłość. Kupiec zaniemówił. Przez parę uderzeń serca jego usta drżały, jakby bogowie odebrali Talumeniemu dar mowy. Jego dłonie zacisnęły się w pięści, na czole pokazały się nabrzmiałe żyły, oczy rozjarzyły się... po czym zgasły. Później Shabaz Talumeni ukłonił się krótko diadochowi i bez słowa opuścił taras, a jego niewolnicy pospieszyli za nim. 153


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Pod ciemniejącym niebem zapadła cisza. Nawet niesiony wiatrem szmer zebranego nieopodal tłumu wydawał się słabszy, odleglejszy. Khandan odważyła się podejść do Farida i wczepiła się w niego czule, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że tu jest. – Ludzie będą niepocieszeni – zauważył Seleukos. – Spodziewali się latającego dywanu, a otrzymali parę kłębów dymu. Żadnego widowiska. – Jakoś temu zaradzę, panie – odrzekł satrapa. – Nieco wina powinno poprawić im humory. I oczywiście widok twojej pięknej Khandan wraz z ukochanym. Myślę, że doskonale by się prezentowali na moim rydwanie, nie uważasz, przyjacielu? Satrapa nie zdołał ukryć zaskoczenia. – To wspaniały pomysł, panie, i niezwykle hojna propozycja – rzekł, pochylając się w ukłonie. Seleukos zbył to machnięciem dłoni i wstał z leżanki. – Jestem już zmęczony, przyjacielu, a jutro o świcie muszę cię opuścić – oświadczył. – Udam się więc na spoczynek. Natomiast wam, moi mili – zwrócił się do Farida i Khandan – życzę wiele pomyślności. Niech bogowie otoczą was swoimi łaskami. – Panie! – chłopak zatrzymał diadocha. – Panie. Okazałeś nam łaskę, której nie oczekiwaliśmy. Na zawsze będziemy twoimi dłużnikami. Potem chciał się ukłonić, ale mocne ręce władcy go powstrzymały. – Nie jesteś moim dłużnikiem, Faridzie Tkaczu. Jesteś dłużnikiem satrapy, który przyjął cię pod swój dach, oraz jego pięknej córki, która obdarzyła cię miłością. Przede wszystkim jednak jesteś dłużnikiem tego, kto uczynił cię tym, kim jesteś, i dał ci wszystko, czego potrzebowałeś na tej krętej drodze. Chyba oboje wiemy, o kim mówię, prawda? Farid drgnął nagle, a w jego oczach pojawiło się zrozumienie. – To ty, panie – wyszeptał. – Ty byłeś tym żołnierzem, który przybył do mistrza Kaheminiego... Seleukos nie odpowiedział, uśmiechnął się tylko i na krótki moment położył dłoń na ramieniu chłopaka. Potem zniknął w pałacowych drzwiach. Kiedy diadoch obudził się o świcie, gotów, by ruszyć w drogę powrotną do swej siedziby, w kącie komnaty czekał na niego zrolowany dywan, legendarny dywan Ramina Tkacza. W powietrzu unosiła się słaba woń pigwy, która do końca życia miała Seleukosowi przypominać śliczne córki Teymoura Talhina.

Od śmierci mojego mistrza minęło wiele lat i wydaje mi się, że w końcu zaczynam rozumieć, co takiego chciał osiągnąć, dając mi ten biały dywan. Myślę, że życzył sobie, bym nie oglądał się na niego i na przeszłość. Chciał, żebym przeszedł przez życie własną drogą. Krętą, wyboistą i pełną trudności, ale moją, tylko moją. 154


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Odbierając mi wszystko, dał mi wolność wyboru. Wiarę w to, że nie ma rzeczy niemożliwych, ofiarował mi już znacznie wcześniej. Dopiero teraz, kiedy jestem już dojrzałym mężczyzną, widzę, że tak naprawdę bardzo mnie kochał. Bardziej niż mogą to wyrazić słowa. Dlatego ja też już milknę i daję spokój słowom. Pochylam głowę i zamykam oczy. Przypominam sobie Kaheminiego w jego warsztacie pośród różnokolorowych nici, nożyc, woreczków z pigmentem. Przypominam sobie wyraz jego twarzy, gdy przesuwał dłonią po włóknach osnowy rozpiętych na krośnie. Przypominam sobie ton jego głosu, gdy wypowiadał moje imię. Mój mistrz nie żyje od wielu lat, ale mam nadzieję, że Sorusz zabierze moje słowa i zaniesie je do Kaheminiego, tchnie mu je prosto do ucha swoim boskim szeptem. Nie proszę o wiele. Tylko trzy słowa, których nie zdążyłem wypowiedzieć, kiedy żył. Dziękuję ci, ojcze.

155


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Radek Lewandowski: O tym, jak tygrys szablozęby pożarł moją przyszłość. Opowiadane to, które napisałem wiele lat temu, stało się inspiracją dla cyklu Yggdrasil, którego pierwszy tom nosi tytuł Struny Czasu.

Jestem stary, bardzo stary. Coraz częściej mam wrażenie, że świat który mnie otacza nie jest mój, a domy, samochody, ludzie w garniturach śpieszący gdzieś za swoimi sprawami, zapach rozgrzanego asfaltu – wszystko to jest obce. Sąsiedzi uważają mnie za dziwaka i mają trochę racji, ale kto pozostałby normalny po tym, co przeszedłem? Otacza mnie rozwinięte industrialne społeczeństwo, przykładające wielką wagę do opieki nad swoimi zwierzęcymi pupilkami, ale ja zabijałem i zjadałem podobne psom i kotom stworzenia, żarłem surowe mięso i cieszyłem się, gdy mogłem napełnić brzuch ich jeszcze ciepłą, sycącą juchą. Wolałem to niż padlinę, która wywoływała bolesne skurcze żołądka, ale niekiedy nie gardziłem i tym. Zaciekawiłem was? To muszę niektórych rozczarować – nie będzie to barwna opowieść o bohaterach walczących zwycięsko z silnym i okrutnym wrogiem ani baśniowa historia o magii i czarach, które pozwalają wyjść z nawet najtrudniejszych opresji obronną ręką. Chciałbym, żeby było inaczej, nawet nie wiecie jak bardzo. Spisuję swoje przygody po trosze dla moich dzieci i wnuków, o ile się jakichś doczekam, ale głównie dla samego siebie, żeby nie zapomnieć. Gdyż właśnie dzięki temu pierwszy raz otworzyłem szerzej oczy i zobaczyłem coś więcej niż barwny, schematyczny świat. Muszę pamiętać, że moje życie stało się tak wredne nie dlatego, że jestem nieudacznikiem i popaprańcem, ale po prostu miałem pecha. Ktoś powie, że jestem szczęściarzem, bo widziałem młodą Ziemię, żyłem tam, oddychałem wilgotnym powietrzem o smaku, którego próżno szukać obecnie, ale dla takich naiwnych głupców mam tylko jedną odpowiedź – gówno wiecie o życiu, potwornym ludzkim strachu, kiedy każdy kolejny dzień jest zwycięstwem, a każdy poranek wyzwaniem. Zacznę jednak od początku. Byłem młodym i dobrze zapowiadającym się lekarzem na stażu. Początek może banalny, ale późniejsza rzeczywistość okaże się dużo oryginalniejsza. Po prawie ośmiu miesiącach pracy w szpitalnym oddziale ratunkowym moja przyszłość rysowała się w jasnych barwach. Stary niedźwiedź, jak nazywaliśmy ordynatora, zaproponował mi stałą posadę, zastanawiałem się nawet nad kupnem mieszkania w jakiejś zielonej, spokojnej okolicy, gdy... Nie mogę teraz o tym pisać. Wypiję ze dwie setki czystej, połażę trochę po pobliskim parku, to mi przejdzie. Zresztą i tak miałem wyjść, obiady w opiece wydają tylko do szesnastej. 156


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Jestem. Przeczytałem swoje wcześniejsze wypociny i chce mi się śmiać, ale to może być wpływ żołądkowej gorzkiej, sam nie wiem. Tak na marginesie, ja nawet nie lubię czytać fantastyki, wolę dobry kryminał lub literaturę faktu, ale moja opowieść wyglądałaby niczym SF najczystszej próby, gdyby nie jeden drobiazg – to wydarzyło się naprawdę! Uporządkowane życie zrobiło woltę pewnego deszczowego jesiennego wieczora. Pamiętam dokładnie ten dzień moich dwudziestych piątych urodzin. Byłem u siebie. W tym wynajmowanym, ale pachnącym jeszcze świeżą farbą mieszkanku kuchnia była niewielka, funkcjonalnie urządzona i używana, co dziwiło wielu moich znajomych, ale laski ciągnęły do dobrego jedzenia niczym pszczoły do miodu. – Samotny facet gotujący obiadki? – słyszałem. – Lubię dobrze zjeść – mówiłem wtedy. Rozbudzam apetyt gości wyszukanymi potrawami, bo seks i łaknienie są nierozłączną parą. Nie żartowałem sobie tylko z Asi, bo z nią było jakoś inaczej. Dziewczyna z górnej półki, za którą oglądała się połowa miasteczka i to bez względu na płeć oraz wiek, wybrała mnie, czy raczej miałem nadzieję, że wybierze. Dzisiaj był pierwszy wieczór, który mieliśmy spędzić razem. To dla niej pichciłem moją specjalność – grillowane żeberka w glazurze z pomarańczą i tymiankiem. Do tego planowałem podać ziemniaki przyprószone koperkiem i surówkę z modrej kapusty. Zawsze lubiłem gotować, choć niekiedy przesadzałem z eksperymentowaniem i nawet ja nie byłem w stanie zjeść tego, co wysmażyłem. Asia miała przyjść za pół godziny. Liczyłem na wspaniałą kolację przy świecach i butelce czerwonego wytrawnego Cabernet Sauvignon, z deserem podanym w mojej małej, ale przytulnej sypialni, który tak naprawdę miał być głównym daniem wieczoru. Właśnie szkliłem cebulę, gdy zadzwonił telefon. Zdarzył się wypadek w pobliskim szpitalu psychiatrycznym, a ja byłem jedynym trzeźwym i w tym momencie wolnym lekarzem, którego mieli pod ręką. Zakląłem wściekły na wredny los, ale co było robić. Wyłączyłem palniki, zadzwoniłem do Asi, i już po chwili biegłem na złamanie karku po schodach. Miałem tylko kilka kroków do starego i posępnego gmaszyska psychiatryka, które swoim wyglądem bardziej przypominało stary zamek niż oddział służby zdrowia. Na miejscu okazało się, że jeden z nowo przyjętych pacjentów podjął udaną próbę pokonania odległości dzielącej drugie piętro od gruntu w czasie poniżej trzech sekund. Na szczęście wpadł w gęste krzewy, co złagodziło upadek z okna i teraz leżał połamany, ale przytomny, otoczony wianuszkiem gapiów. – Karetka w drodze – rzuciła jakaś starsza kobieta, zapewne siostra oddziałowa, i dalej próbowała bezskutecznie utrzymać gęstniejący tłum z dala od zakrwawionego nieszczęśnika. Dopiero pomoc kilku krzepkich pielęgniarzy przyniosła pożądany efekt. 157


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Nie było czasu, zrzuciłem krępującą ruchy kurtkę i klęknąłem przy nieszczęśniku. Już na pierwszy rzut oka widać było, że ma połamane obie nogi. Kości przebiły szpitalny drelich i wystawały na zewnątrz nierównymi krwawymi szpikulcami. Mogłem się tylko domyślać, jak poważne są obrażenia wewnętrzne, a musiały być ogromne, bo jasna krwawa piana spływała z kącików ust, barwiąc chodnik na czerwono. Leżał na plecach, z trudem łapiąc płytkie hausty powietrza, niby ryba wyciągnięta z wody. Umierał. Nie przybyłem za późno. Po prostu żadna doraźna pomoc nie była w stanie zatrzymać życia uciekającego z tego potrzaskanego ciała. Usłyszałem szept, na tyle tylko było stać poranioną krtań. Z początku zignorowałem słowa, próbując zatamować krwawienie zewnętrzne, ale był natarczywy, jakby od tego, co teraz powie, zależało coś więcej niż tylko życie. – Pół minuty do temporalnego transferu, proszę się odsunąć, bo studnia ma średnicę dwóch metrów – wychrypiał. Popatrzyłem w jego zadziwiająco spokojne oczy, w których cierpienie mieszało się z rezygnacją. – Proszę leżeć spokojnie, pomoc jest w drodze – wymruczałem przez zaciśnięte zęby, w których trzymałem świeżą rolkę bandaża. – Nic nie rozumiesz – bezskutecznie próbował odepchnąć mnie od siebie. – Wessie nas obu, głupcze, i nie wiem nawet gdzie trafimy. Po upadku torex jest rozkalibrowany... Zamilkł, jakby dla nabrania tchu i umarł. Sygnał nadjeżdżającej karetki był coraz bardziej natarczywy, gdy stało się to, co odmieniło całe moje życie. Kontury otoczenia zaczęły wpadać w drgania i tracić ostrość. Potrząsnąłem głową, bardziej zdziwiony niż wystraszony, ale to nie pomogło. Próbowałem podnieść się z kolan. Regularne pulsowanie obrazu przed oczami przestało być problemem – teraz w ogóle przestałem widzieć cokolwiek. – Jasna cholera – wyrwało mi się. – To jakieś zaćmienie Słońca czy oponiak, niech to, nie teraz, nie dzisiaj... Nie dokończyłem tego błagania, straciłem przytomność. Gdy się ocknąłem, poczułem na twarzy palące promienie słońca. Byłem tak osłabiony, że z trudem usiadłem... na trawie. Co jest, przemknęło mi przez głowę, przecież tu przed chwilą był pieprzony chodnik. Szybko wracałem do siebie; widziałem już i słyszałem w miarę normalnie. Obok mnie leżało ciało tego samobójcy z psychiatryka, ale dalej... Rozejrzałem się dookoła i poczułem się nie jak uczestnik wydarzeń, ale widz, który ogląda wyimaginowany świat na ekranie telewizora. Wszędzie wkoło czuć było atmosferę szerokiego oddechu, dzikiej i pierwotnej młodości. Takie było moje pierwsze wrażenie i nie pytajcie, skąd się wzięło. Człowiek to dziwna skomplikowana biomaszyna i nie wszystko, co robi, a zwłaszcza odczuwa, da się racjonalnie wytłumaczyć. 158


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

To jednak sen – poczułem ulgę, gdy przyczyny i skutki wskoczyły w mojej głowie na swoje miejsca. Cholernie pokręcony, ale jednak sen. Uspokojony ponownie rozejrzałem się dookoła. Podczas gdy cała okolica leżąca na zachód od miejsca, w którym się znajdowałem, pokryta była bujnymi lasami, na wschodzie rozciągała się trawiasta równina, przetykana gdzieniegdzie kępami krzewów i nielicznymi drzewami. W dalszej perspektywie przechodziła ona w niewielkie, malownicze wzgórza. W oddali połyskiwała rzeka, której wstęga zakręcała łagodnie ku północy. Musiałem się naoglądać czegoś w TV i teraz śniłem o afrykańskiej sawannie. Tylko dlaczego w towarzystwie nieżywego pacjenta, a nie jakiejś czarnoskórej piękności? To, co mnie otaczało, wyglądało i pachniało aż nazbyt rzeczywiście. Zapach był dziwny, ale przyjemny, a duszne i gorące powietrze miało słodkawy posmak. Nagle całą uwagę skupiłem na płowej sylwetce, która przyglądała mi się z oddalonego o jakieś dwieście metrów wzgórka. Sen snem, ale włosy zjeżyły mi się na głowie. Był to dziki kot wielkości lwa, o krótkim ogonie i mocnej krępej budowie. Z górnej szczęki, co widziałem wyraźnie nawet z tej odległości, sterczały ku dołowi dwa olbrzymie kły. Wiedziony jakimś pierwotnym instynktem, rzuciłem się do panicznej ucieczki. Kątem oka uchwyciłem ruch sprężystego ciała, sunącego długimi susami w moim kierunku. Uratowały mnie dwa głazy, stykające się ze sobą wierzchołkami, które tworzyły naturalną kryjówkę o wejściu tak wąskim, że z trudnością przecisnąłem się do środka. Napastnik dopadł do otworu tuż po tym, gdy zniknęły w nim moje nogi. Ryknął wściekle, ale nie zamierzał rezygnować ze zdobyczy. Po chwili pod głazami zrobiło się całkiem ciemno, gdy zwierz, drąc pazurami ziemię, zaczął wciskać się w ślad za mną do tego prowizorycznego schronienia. Wymacałem kawałek ukruszonej skały wielkości męskiej pięści i rzuciłem nim z całej, spotęgowanej przerażeniem siły wprost w jarzące się ślepia. Ryk, zwielokrotniony echem, pełen był teraz nie tylko wściekłości, ale również bólu. Zwierz cofnął się, sapiąc ze złości, ale nie odważył się po raz drugi wkładać łba w ciemny otwór. Na szczęście, bo jak zdążyłem zauważyć, na jego odpędzenie zużyłem jedyny godny uwagi pocisk. Reszta kamieni była zbyt mała, by odstraszyć zwykłego kundla, a co dopiero taką bestię. Siedziałem nieruchomo, bojąc się nawet głębiej nabrać powietrza w płuca, ale zwierz na razie przestał się mną interesować. Znalazł najwidoczniej mojego nieżywego kompana, bo wydał ryk triumfu i do moich uszu dobiegło odrażające chrupanie, mlaskanie i chrzęst kruszonych potężnymi szczękami kości. Szok mijał powoli. Uszczypnąłem się kilka razy, mając nadzieją na przebudzenie z tego koszmaru, ale nie było mi to pisane w księgach losu. Może zwariowałem, ale zaczynałem wierzyć w to, co mówił przed śmiercią pacjent. Może faktycznie przeniósł mnie w czasie? Może... 159


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Przecież ja nawet nie lubiłem literatury fantastycznej! Zawsze byłem pragmatykiem, który sprawy brał tak, jak się miały, bez upiększania. Ale może właśnie dlatego szybko przyjąłem do wiadomości to, co się stało. A fakty były takie: albo doznałem jakiegoś głębokiego urazu i mam majaki, albo naprawdę przeniosłem się w czasie. Zakładając to drugie, gość musiał być z przyszłości i pechowo moi współcześni wzięli go za chorego psychicznie włóczęgę. Miał ze sobą, w sobie – nie wiem – jakieś urządzenie, które powinno go odesłać do domu, ale upadek coś tam namieszał i trafiliśmy w daleką przeszłość naszej planety. W zwierzęciu, które właśnie kończyło posiłek, rozpoznałem smilodona, tygrysa szablozębego, który wymarł ponad dziesięć tysięcy lat temu. Oglądałem o nich kiedyś film na Animal Planet i pamiętam, że podziwiałem wówczas skuteczność tych bestii w łowach na grubego zwierza. Nie było tam nic o polowaniach na ludzi, uzbrojonych jedynie w kawałek kamienia i zwykły skórzany pasek do dżinsów. Moje rozmyślania przerwała zapadła nagle cisza. Nie słyszałem już darcia surowego mięsa i łamania kości. Wyjrzałem ostrożnie na zewnątrz. Smilodon oddalał się wolnym krokiem, trzymając w paszczy krwawy zezwłok, który był wszystkim, co pozostało po sprawcy mojego nieszczęścia. – Szlag by to – zakląłem pod nosem. Właśnie oddala się ode mnie jedyna sposobność powrotu do mojego świata. Obcy miał urządzenie, czymkolwiek ono było, dzięki któremu trafiliśmy w tę dzicz. Bez niego wkrótce stanę się kolejnym posiłkiem jakiegoś drapieżnika. Kwestią czasu i przypadku były pora i miejsce, ale wiedziałem doskonale, że w tym świecie nie mam szans na przetrwanie. Gdybym miał omamy, niby nic by mi nie groziło... ale wolałam nie ryzykować. Pewnych rzeczy nie da się cofnąć, odwrócić – na przykład pożarcia przez prehistoryczną bestię. Po nocy spędzonej w chłodnej kryjówce, głodny, spragniony i osłabiony z nadmiaru adrenaliny we krwi, postanowiłem poszukać czegoś do zjedzenia i picia. Przede wszystkim potrzebowałem wody. Kortyzol znacznie zredukował moje uczucie głodu, ale pragnienie musiałem zaspokoić jak najszybciej. Po moim prześladowcy nie było śladu, ale poruszałem się ostrożnie, gdyż takich jak on albo jeszcze groźniejszych potworów musiało być w okolicy więcej. Ten świat, pełen tajemniczych stworzeń, dźwięków, zapachów, budził mój atawistyczny strach przed nieznanym. Szedłem długo w kierunku rzeki i jakby mimochodem obserwowałem otoczenie. Za sobą zastawiałem sawannę, a przed sobą miałem las. Od ciemniejszej zieleni drzew iglastych odbijała się jaśniejsza i bardziej soczysta barwa liści. Nie bardzo znałem się na botanice i nawet nie próbowałem zgadywać nazw tych roślin. Z bliska wstęgę wody przesłonił gąszcz. W pewnym momencie wyszedłem na polanę i stanąłem jak wryty. Wraz ze mną wkroczył na nią jak gdyby nigdy nic wspaniały dorodny jeleń. Smukłe, muskularne nogi niosły ciężki, ale kształtny tyłów, a na potężnym karku osadzony był łeb z największym porożem, jakie widziałem w życiu. Patrzył na mnie, ale bez strachu. Wciągnął w rozdęte nozdrza powietrze i zaryczał. Na ten sygnał spomiędzy drzew wychy160


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

nęło kilka samic. Podbiegły do niego niespokojne, ale ufne w siłę potężnych mięśni opiekuna. Czytałem w dzieciństwie wiele opowieści o zdobywaniu Dzikiego Zachodu, więc teoretycznie znałam się na podchodzeniu. O praktyce szkoda gadać. Z odłamkiem skalnym w dłoni czekałem na rozwój wydarzeń. To, co się stało później, potoczyło się tak szybko, że część faktów zarejestrowałem chyba tylko podświadomie. Jedna z łań, wydając ciche stęknięcie, zapadła się w wielką, zamaskowaną jamę. Stado drgnęło, szykując się do ucieczki, a rozwścieczony przewodnik podbiegł do uwięzionej towarzyszki i zaczął ryć łopatami rogów skraj dołu. Kępy trawy leciały na wszystkie strony, ziemia drżała od uderzeń masywnych kopyt, ale wszystko na próżno. Gdy byk przekonał się o beznadziejności swoich działań, obrócił się majestatycznie w miejscu i powolnym kłusem ruszył w kierunku ściany lasu. Tuż za nim podążała jego świta. Po chwili tylko chrzęst deptanych gałęzi gdzieś tam w oddali i ciche rozpaczliwe pobekiwanie ofiary świadczyły o obecności stada na polanie. Nie ważyłem się podejść do więźnia, jeszcze nie, ale dla zaspokojenia coraz bardziej dokuczliwego pragnienia całymi garściami zrywałem jagody, rosnące nieopodal, których niebieski sok ciekł mi teraz po twarzy. Nawet nie pomyślałem, że mogą być trujące. Nagle ręka zamarła mi w połowie drogi do ust, bo usłyszałem nowy hałas. Coś przedzierało się przez gąszcz roślinności. Czułem, jak pot zimną strużką cieknie mi po karku. Miałem nadzieję, że drapieżnik zajmie się unieruchomioną w dole łanią, mnie zostawiając w spokoju, ale niczego nie mogłem być pewien. Ukryty w gęstym listowiu czekałem na to, co miał przynieść los. Otworzyłem szerzej oczy ze zdziwienia, gdy zobaczyłem co wyłoniło się ze ściany lasu. Ludzie! A może to jakiś gatunek dwunożnych małp? Wódz albo przewodnik grupy zatrzymał się nagle i podobnie jak wcześniej prajeleń wciągnął głęboko powietrze w pokaźne nozdrza. Uspokojony brakiem zapachu drapieżników – ja leżałem po zawietrznej, więc chyba mnie nie wyczuł – skierował gromadę w okolice pułapki, w której leżała wyczerpana już łania. Pomimo strachu obserwowałem ich z ciekawością. Dzicy byli raczej niskiego wzrostu, za to krępi i masywni, z sylwetką lekko pochyloną do przodu. Długie umięśnione ręce znamionowały sporą siłę, a bezwłose twarze posiadały prymitywne, jeszcze zwierzęce rysy. Szerokie usta kryły duże, mocne zęby, które teraz szczerzyli uradowani zdobyczą. Szybko uporali się z ofiarą, pomagając sobie zaostrzonymi kijami. Zwątpienie niczym ogromny głaz przygniotło mnie do ziemi. Jeśli są to jedyne myślące stworzenia, które mogę tu spotkać, a tak musiało przecież być, to czekała mnie niewesoła przyszłość. Nie miałem jednak wyjścia. Jako obcy, by przetrwać, musiałem dołączyć do jakiejś grupy dzikusów lub zginąć tu i teraz. Przedłużanie tego szaleństwa nie miało sensu. Ostrożnie wyczołgałem się z kryjówki, i niepewnym krokiem zbliżyłem do upojonej udanymi łowami gromady. Praludzie oderwali się od ociekającej krwią zdoby161


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

czy i powarkując groźnie, ruszyli w moją stronę. Struchlałem ze strachu, kolana ugięły się pode mną. Byłem gotowy do ucieczki, ale gdzie miałem uciekać? Czy istniało na tej młodej Ziemi miejsce, w którym mógłbym poczuć się bezpiecznie? Stałem w bezruchu. Wódz dzikich podbiegło do mnie i jednym płynnym ruchem poderwał do góry. Chociaż byłem znacznie wyższy od niego, nie sprawiło mu to wielkiej trudności. Naprężone sznury mięśni grały pod porośniętą gęstym włosem skórą i pomimo stosunkowo niewielkiego wzrostu biła od niego taka siła, że nie wątpiłem, iż mógłby mi złamać kark jak kurczakowi. Byłem przekonany, że to już koniec, gdy naraz dziki rozluźnił uchwyt i spadłem na ziemię u jego stóp. Nachylił się, patrząc na mnie bardziej z ciekawością niż żądzą mordu. Przez jego szare źrenice przebiegł błysk łagodności, nadając tej niemal zwierzęcej fizjonomii ludzki wyraz. Poczułem śmierdzący oddech, ale nawet nie drgnąłem, leżałem niczym sparaliżowany. Wiedziałam, że gdybym zerwał się do ucieczki lub wykonał jakikolwiek gwałtowny ruch, straszne ręce pochwyciły by mnie znowu i tym razem puściły martwego. Horda skupiła się teraz wokół nas. Wydawali jakieś nieartykułowane dźwięki, ni to pohukiwania, ni warknięcia. Co rusz któryś z dzikusów pocierał moją bezwłosą skórę, śmiejąc się chrapliwie. Z ich punktu widzenia musiałem przypominać przerośniętego oseska, zresztą szanse na samodzielne przeżycie miałem niewiele większe. Trochę zdziwienia wywołało ubranie, ale nie rozumieli, z czym mają do czynienia i ta obca rzecz przestała zaprzątać ich proste umysły. W końcu znudzili się nową zabawką i wrócili do martwej już łani. Miałem wrażenie, że zaakceptowali moją odmienność, przynajmniej na tyle, by takiego dziwoląga jak ja zostawić przy życiu. Było to moje drugie i oceniając z perspektywy czasu, chyba najważniejsze zwycięstwo w ciągu ostatnich dwóch dni. Tymczasem przed myśliwymi stanęło niełatwe zadanie wydostania ciężkiej zdobyczy z głębokiego dołu. Obserwowałem w milczeniu, jak rąbią kamiennymi toporkami cienkie pnie drzew, jak ogołacają je z gałęzi i ustawiają skośnie, opierając o dno pułapki. Potem po tej pochyłej kładce wyciągnęli martwe zwierze na zdeptaną trawę. Wśród radosnych okrzyków i powarkiwań sprawnie poćwiartowali tuszę i rozdzieliwszy ciężar między członków grupy, szykowali się do drogi. Co miałem zrobić w tej sytuacji? Również podniosłem się z trawy i ustawiłem na samym końcu tego żywego ludzkiego łańcucha. Ruszyliśmy. Wielokrotnie próbowali mnie odpędzić, ale ja zawsze wracałem i w końcu dali spokój. Po wielu godzinach mozolnej wędrówki dotarliśmy do niewielkich wzgórz, tych samych, które zauważyłem zaraz po pojawieniu się w tym upiornym świecie. Wśród nich ginęła gdzieś niebieska wstęga rzeki i właśnie nad wodą, w wapiennej skale czerniał przed nami spory otwór jaskini. Prowadziła do niego wąska, wydeptana ścieżka, wijąca się zakosami wśród wielkich głazów. Mężczyźni uradowani bliskością bezpiecznej siedziby przyśpieszyli kroku, a na spotkanie wybiegły im dzikie kobiety i kilka młodszych osobników. 162


ŚWIT EBOOKÓW R W 2 0 1 0

e-magazyn o e-książkach, e-pisarzach, e-czytelnictwie

Po latach spędzonych wśród tego plemienia, nie potrafię ich traktować jak na wpół dzikie zwierzęta, bo to byłoby niesprawiedliwe. Tworzyli dosyć zwartą społeczność, której członkowie polegali na sobie bardziej, niż to jest u nas przyjęte. Dzieci stanowiły wspólne dobro, bez względu na to, kto był ich ojcem lub matką. Fakt, że kobiety wolały się pokładać z silnymi mężczyznami, słabszych nie dopuszczając do siebie, świadczył o wysoko rozwiniętym instynkcie przetrwania gatunku. Tego pierwszego wieczoru mojego pobytu u nich w jaskini odbyła się wielka uczta. Olbrzymie płaty mięsa piekły się nad wielkim ogniskiem, a skapujący tłuszcz starannie zbierano do prymitywnych kamiennych naczyń. To był szczęśliwy dzień. A nie o wszystkich kolejnych można to powiedzieć. Ogień u wejścia odstraszał tygrysy szablozębe czy znacznie groźniejsze niedźwiedzie jaskiniowe, które zwabione smakowitymi zapachami, mogłyby połakomić się na łatwy łup. Dni zlały się w jedno pasmo, oddzielane od siebie okresami głodu i sytości, chłodu i ciepła. Trzy lata, jak później obliczyłem, trwała moja egzystencja wśród tego dzikiego plemienia. Trzy lata brudu, mordu, strachu i głodu, zanim przywrócono mi status człowieka cywilizowanego. Choć dzicy zaakceptowali moją obecność, status w gromadzie posiadałem najniższy z możliwych. Nie mogłem zbliżać się do ich kobiet, choć mówiąc szczerze, nawet w głowie mi to nie postało; za to czasami sam musiałem pokładać się z którymś z dominujących samców, o ile ten miał na to ochotę. Powróciłem w moje czasy, gdy ktoś tam z przyszłości zauważył i postanowił naprawić tę makiawelistyczną pomyłkę i oddać mi moje życie. Dzięki i za to, choć miałem wiele powodów do pomstowania na naszych potomków. Moje pojawienie się wywołało spore zamieszanie; oczywiście nikt nie uwierzył w relację, którą przedstawiłem. Kolejne dwa lata spędziłem w szpitalu psychiatrycznym, nim wypuszczono mnie na wolność, traktując jako nieszkodliwego dziwaka. Mimo upływu czasu wspomnienia bolą, budzę się często w nocy zlany zimnym potem strachu i zasypiam dopiero po upewnieniu się, że mam solidny dach nad głową i mocne ściany dookoła. Czasem myślę, że jednak jestem szalony i wszystko to wytwór mojej chorej wyobraźni. By zachować resztki zdrowego rozsądku piję i piszę te słowa.

163


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.