„Czy wyjdzie mi na spotkanie z oddali, czy też nagle wyrośnie przede mną w całej swej wielkości? Czy będzie budził przerażenie? W jaki sposób przeprowadzi mnie na drugą stronę? Wykreśli moje imię z księgi, w której zapisywał wszystkie moje uczynki? Okryje potężnymi czarnymi skrzydłami?” – zastanawiał się Ahmet Alkılıç, czekając na Azraela, anioła śmierci. Jedno wiedział na pewno. Jeśli zobaczy światło, nie pójdzie w jego stronę. Zamierzał negocjować. „Powiem mu: Nie! Trzydzieści dwa lata to jeszcze nie czas. Żona, trójka dzieci, najmłodsza córka nie ma nawet trzech miesięcy. I tyle obowiązków! Choć część z nich muszę najpierw podomykać, jakoś to zorganizować” – przygotowywał się Ahmet. Ale Azrael nie przychodził. Wkoło była tylko ciemność, a w niej głosy, krzyki, strzały. Ahmet zorientował się, że nadal wszystko słyszy. Czyli chyba wciąż żyje! Z kakofonii na pierwszy plan wybijało się charczenie silnika. Gdzieś go wiozą. Chaos powoli cichnie. Odgłos płytkich, świszczących oddechów. I kroków, spiesznych, a zarazem spowolnionych jakimś ciężarem. Najwyraźniej ktoś, z wielkim trudem, go niesie. – Lekarza, szybko! – Znajomy głos odbija się trwogą od ścian korytarza. Czyżby szpital? Tak!
15