Kołysanka

Page 1

Sierpień 1846 roku

1. Piegowata siedmiolatka z rudymi warkoczami przykucnęła, aby zerwać kolejną stokrotkę, gdy nagle zaniepokoił ją jakiś kształt majaczący nad łąką. Była najstarsza z gromadki dzieci zajętych pleceniem wianków. Czuła się za nie odpowiedzialna, dlatego wstała, poprawiła sukienkę, przyłożyła dłoń do oczu, osłaniając je przed słońcem, i przyjrzała się badawczo. Odczekała dłuższą chwilę, aż kształt rozmazany przez upalne powietrze nabierze wyrazistości, po czym krzyknęła ostrzegawczo: – Potwór! Potwór idzie! Dziewczynki niczym spłoszone sarny podniosły głowy i natychmiast rzuciły się do ucieczki. Młodsze z przeraźliwym piskiem, starsze w milczeniu, skupione na tym, aby biec jak najszybciej. Dwie z nich usiłowały zabrać ze sobą czteroletnią Joasię Gryzik, która tkwiła nieruchomo na środku łąki, jakby zła czarownica zaklęła ją w kamień. Nie skutkowały ani krzyki, ani szarpanie za sukienkę. Dziewczynka nie reagowała. Trzeba by ją było porwać i nieść na rękach, ale na to nie wystarczyłoby czasu. Potwór zbliżał się z każdą chwilą. Był wielki. Większy niż zwykły człowiek. Ojcowie dziewczynek, pracujący w folwarku Ruda czy w którejś z pobliskich kopalń, sięgali mu najwyżej do ramion. Mieli zgarbione plecy i zniszczone dłonie, stwardniałe od motyk, łopat i kilofów. Potrafili wyrywać ze ściany i przenosić na wózki bryły węgla, wymagające nieludzkiej siły, ale jemu nie daliby rady. Potwór miał moc. Choć tylko jedną rękę. Druga zwisała bezwładnie wzdłuż ciała, ale wcale nie była mu potrzebna. Zdrową dłonią mógł miażdżyć kamienie lub bez trudu skręcić człowiekowi kark. Budził przerażenie. Połowę jego twarzy wypełniała bezkształtna powłoka martwego mięsa, zastępująca policzek, oko, brew i część czoła. Mówiono, że to dzieło mrówek, które jadły go żywcem. Zanim zawisł na leśnej gałęzi, został pozbawiony męskości i pobity tak, że nigdy nie odzyskał władzy w ręce i nodze. Od blisko pięćdziesięciu lat ciągnął ją za sobą, podpierając się laską. Nikt z takimi obrażeniami nie miał prawa pozostać przy życiu. Ale on ocalał. Uratował go diabeł. Gdy potwór, który wtedy jeszcze nie był potworem i dopiero się nim stawał, wisiał półprzytomny nad mrowiskiem, diabeł podszedł, oparł się o pień sosny, sięgnął do cholewy wysokiego buta i wyjął stamtąd fajkę. Nie spiesząc się, nabił ją tytoniem, z rozbawieniem podnosząc wzrok na wiszącego człowieka, a wtedy mrówki zaczynały poruszać się ze zdwojoną szybkością. Jakby diabeł zapalający fajkę wstąpił w ich małe, ale krwiożercze dusze. Pierwszy kłąb dymu owinął zmasakrowaną twarz człowieka jak siwy bandaż i wtedy wiszący się ocknął. Zrozumiał swoje położenie i rozpaczliwie poprosił o ratunek. Zanim diabeł pozwolił mu wrzasnąć tak, żeby usłyszeli go ludzie przechodzący skrajem lasu, dobili targu. Joasia Gryzik była zbyt mała, aby chodzić do pobliskiego szynku i słuchać tej opowieści powtarzanej przez podchmielonych gwarków. Opowiadali to, co usłyszeli od ojców, a ci od ludzi, którzy odcięli człowieka z gałęzi i zabrali do doktora. Przysięgali, że wokół unosił się zapach siarki, a włosy same stawały im na głowach. Może i z przerażenia, ale bardziej za sprawką szatana. Prawie pięćdziesiąt lat później potwór, który pojawił się na łące niedaleko folwarku, podszedł do małej Gryzik i stanął tak blisko, że musiała wysoko unieść głowę, aby spojrzeć w jego zmasakrowaną twarz. Przez moment obserwował dzieci uciekające w panice tak szybko, że nad zieloną taflą trawy migały ich bose pięty. Potem pochylił się w stronę Joasi. – Pójdziesz ze mną? – spytał i wyciągnął do niej zdrową rękę. Dziewczynka uśmiechnęła się i podała mu swoją.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.