Gabinet gadów

Page 1

SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 1 16/05/2022 13:23
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 2-3 16/05/2022 13:23

Tytuł serii: A Series of Unfortunate Events

Tytuł oryginału: The Reptile Room

Text copyright © 1999 by Lemony Snicket Illustrations copyright © 1999 by Brett Helquist

First Edition, 1999 HarperCollins Published by arrangement with HarperCollins Children’s Books, a division of HarperCollins Publishers, Inc.

© HarperCollins Polska sp. z o.o. Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie. HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Redakcja: Hanna Baltyn Korekta: Anna Sidorek, Skład i łamanie: GJ-studio Grażyna Janecka Koordynacja produkcji: Jolanta Powierża Redaktor prowadzący: Wydawca prowadzący: Agnieszka Betlejewska

HarperCollins Polska sp. z o.o. ul. Domaniewska 34A, 02-672 Warszawa www.HarperCollins.pl

ISBN: 978-83-276-7286-5

Druk: Polska

SNICKET02_01

j j
Dla Be atri ce –nej, upra gnio nej, umar łej.
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 4-5 16/05/2022 13:23
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 7 16/05/2022 13:23

ROZDZIAŁ

en kawałek drogi, którym wyjeżdża się z miasta, aby minąć Zamgloną Zatokę i wjechać do miej scowości Nuda Wielka, jest chyba najbrzydszym kawałkiem drogi na świecie. Nazywa się Parszywa

Parszywa Promenada biegnie przez chorobliwie szare pola, z rzadka porośnięte rachitycznymi jabłonkami, które rodzą owoce tak kwaśne, że można się pochorować od samego ich widoku. Parszywa Promenada przecina rzekę Ponurkę, którą w dziewięciu dziesiątych wypełnia muł i w której żyją wyjątkowo nieapetyczne ryby, po czym okrąża fabrykę chrzanu, od której cała okolica zalatuje kwaśną goryczą.

j 9 j
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 8-9 16/05/2022 13:23

Z przykrością zawiadamiam was, że nasza nowa opowieść o sierotach Baudelaire zaczyna się od ich podróży tą właśnie wyjątkowo nieprzyjemną drogą i że od tej chwili będzie już tylko gorzej. Ze wszyst kich nieszczęśników na świecie – a tych, jak wam pewnie wiadomo, nie brakuje – młodzi Baudela ire’owie zdecydowanie zasługują na palmę pierw szeństwa; zwrot ten znaczy tutaj, że przydarzyło im się znacznie więcej okropnych rzeczy niż in nym ludziom. Wszystko zaczęło się od straszliwe go pożaru, który pochłonął ich dom i kochających rodziców – taka dawka przykrości wystarczyłaby każdemu do końca życia, ale dla trojga młodych Baudelaire’ów był to dopiero początek nieszczęść. Po pożarze oddano ich pod opiekę dalekiemu krewnemu nazwiskiem Hrabia Olaf – osobnikowi podłemu i chciwemu. Baudelaire’owie-rodzice po zostawili ogromny majątek, który po dojściu Wio letki do pełnoletności miał przejść w ręce dzieci, lecz Hrabia Olaf, opętany żądzą przechwycenia fortuny w swoje brudne łapy, wymyślił szatański

plan, który do dzisiaj śni mi się po nocach. Zdemaskowany w ostatniej chwili, zbiegł, odgrażając się, że kiedyś jeszcze dorwie się do majątku Baude laire’ów. Tymczasem Wioletkę, Klausa i Słoneczko prześladowały koszmarne sny o dziko błyszczącym wzroku Hrabiego Olafa, o jego pojedynczej krza czastej brwi, a przede wszystkim o oku, które miał wytatuowane nad kostką lewej nogi. Sierotom Baudelaire zdawało się, że to upiorne oko śledzi ich na

Muszę was uprzedzić, że jeśli otworzyliście tę książkę z nadzieją wyczytania w niej, że w końcu jednak dzieci żyły długo i szczęśliwie, to lepiej za raz zamknijcie ją z powrotem i poczytajcie sobie coś innego. Gdyż Wioletka, Klaus i Słoneczko, ściśnięci w samochodzie z widokiem na Parszywą Promenadę, zmierzali właśnie ku jeszcze większym nieszczęściom i smutkom. Rzeka Ponurka i fabryka chrzanu były zaledwie preludium serii tragicznych a niemi łych epizodów, których wspomnienie chmurzy moje czoło, a oczy napełnia łzami.

j 11 jj 10 j j SERIA NIEFORTU NN YCH Z DA RZEŃ j
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 10-11 16/05/2022 13:23

Kierowcą samochodu był pan Poe, przyjaciel rodziny, który pracował w banku i stale miał kaszel. Jako osoba nadzorująca sprawy sierot Baudelaire, to właśnie on, po przykrych zajściach z Hrabią Ola fem, zadecydował o umieszczeniu dzieci na wsi, pod opieką dalekiego krewnego.

Przepraszam, jeśli jest wam niewygodnie – ode zwał się pan Poe, pokasłując w białą chusteczkę –ale mój nowy samochód nie jest przeznaczony dla tak wielu pasażerów. Nawet wasze walizki się nie zmieściły. Podjadę jeszcze raz za tydzień, albo coś koło tego, i podrzucę wam rzeczy.

Dziękujemy – odparła machinalnie Wioletka, lat czternaście, najstarsza z rodzeństwa Baudelai re’ów. Każdy, kto znał Wioletkę, domyśliłby się za raz, że wcale nie słuchała pana Poe, gdyż związała swoje długie włosy wstążką, aby nie wpadały jej do oczu. Wioletka była wynalazczynią i zawsze kiedy obmyślała nowy wynalazek, wiązała włosy do góry. W ten sposób lepiej jej się myślało o rozmaitych try +1wiersz

Po tylu latach spędzonych w mieście – ciągnął pan Poe – życie na wsi będzie dla was, jak sądzę, przyjemną odmianą. O, widzę nasz zakręt. Jesteśmy

Całe szczęście – mruknął cicho Klaus. Klaus, jak wiele osób, strasznie się nudził podczas jazdy samochodem i bardzo żałował, że nie wziął nic do czytania. Klaus uwielbiał czytać. Mając około dwuna stu lat zdążył przeczytać więcej książek niż niejeden człowiek przez całe życie. Czasami czytał do późna w nocy i rankiem znajdowano go śpiącego z książką w ręku i w okularach na nosie.

Sądzę też, że spodoba wam się Doktor Montgomery – mówił dalej pan Poe. – Bardzo wiele podróżował i ma mnóstwo ciekawych rzeczy do opowiedzenia. Podobno jego dom jest pełen pamiątek, które poprzywoził z podróży.

Baks! – pisnęło Słoneczko. Najmłodsza z sie rot Baudelaire często wydawała takie dźwięki, jak

j 13 jj 12 j j SERIA NIEFORTU NN YCH Z DA RZEŃ j
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 12-13 16/05/2022 13:23

to niemowlęta. Prawdę mówiąc – oprócz gryzienia wszystkiego, co popadło, czterema bardzo ostrymi ząbkami – wygłaszanie strzępków słów było głów nym zajęciem Słoneczka. Często trudno było odgad nąć, co Słoneczko ma na myśli. W tym konkretnym przypadku mogło chodzić o coś w rodzaju: „Dener wuję się przed spotkaniem z nowym krewnym”. De nerwowała się zresztą cała trójka.

Jak właściwie jest z nami spokrewniony Doktor Montgomery? – spytał Klaus.

Doktor Montgomery jest... zaraz, zaraz... bra tem żony kuzyna waszego zmarłego ojca. Chyba tak. To naukowiec. Otrzymuje bardzo dużo pieniędzy od rządu.

Jak mamy się do niego zwracać? – pytał dalej Klaus.

Najlepiej „Doktorze Montgomery” – odparł pan Poe. – O ile sam nie każe się nazywać po imieniu, albo po nazwisku. Montgomery to jego imię i nazwis ko, więc i tak nie ma różnicy.

Nazywa się Montgomery Montgomery?

– No właśnie. I na pewno jest bardzo drażliwy na tym punkcie, więc nie ważcie się z niego szydzić –ostrzegł pan Poe i znów rozkaszlał się w chustecz kę. – „Szydzić” – dodał – to znaczy „wyśmiewać się”. Klaus westchnął ciężko.

Ja wiem, co znaczy „szydzić”.

Nie dodał, że oczywiście wie również, jak to niegrzecznie wyśmiewać się z czyjegoś nazwiska. Niektórym najwyraźniej zdawało się, że skoro sieroty są nieszczęśliwe, to muszą być również niedorozwinię

Wioletka też westchnęła – i rozwiązała wstążkę. Jeszcze przed chwilą próbowała wymyślić urządze nie, które zapobiegałoby przedostawaniu się zapa chu chrzanu do nosa, ale trema przed spotkaniem z Doktorem Montgomerym nie pozwoliła jej się

A w jakiej dziedzinie naukowej specjalizuje się Doktor Montgomery? – spytała, licząc na to, że ma on laboratorium, z którego będzie mogła ko rzystać.

j 15 jj 14 j j SERIA NIEFORTU NN YCH Z DA RZEŃ j
A
j
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 14-15 16/05/2022 13:23

– Niestety, nie wiem – odparł pan Poe. – Tyle miałem załatwiania w związku z waszymi sprawami, że nie starczyło mi czasu na pogaduszki. O, to ten pod jazd. Jesteśmy na miejscu. Stromą żwirowaną drogą samochód pana Poe do turlał się pod ogromny, murowany dom. Dom miał ganek podparty kilkoma kolumnami i kwadratowe wrota z ciemnego drewna. Po obu stronach wrót wisiały latarnie w kształcie pochodni, jasno świe cące, chociaż był już dzień. Nad gankiem ciągnęły się liczne szeregi kwadratowych okien, w większości otwartych na poranny wietrzyk. Najniezwyklejsze było jednak to, co widniało przed domem: ogrom ny, starannie utrzymany trawnik, obsadzony bardzo długimi, wąskimi krzewami o osobliwych kształ tach. Kiedy samochód pana Poe się zatrzymał, sie roty Baudelaire rozpoznały w tych kształtach żmije. Każdy krzew był inną żmiją: krótszą albo dłuższą, z językiem na wierzchu albo z rozwartą paszczą, odsłaniającą straszliwe, zielone zęby. Wyglądały dość niesamowicie, więc Wioletka, Klaus i Słonecz

ko przestraszyli się trochę, że muszą je minąć, aby dojść do domu.

Pan Poe, który szedł przodem, chyba wcale nie za uważył żmijokrzewów, pewnie dlatego, że zajęty był instruowaniem dzieci, jak się mają zachować.

Pamiętaj, Klaus, żebyś nie zadawał na początek zbyt wielu pytań. A ty Wioletko... co się stało z twoją wstążką? Moim zdaniem wyglądałaś z nią bardzo wytwornie. I błagam was, pilnujcie, żeby Słoneczko nie ugryzło Doktora Montgomery’ego. To by cał kiem popsuło pierwsze wrażenie.

Pan Poe podszedł do drzwi i nacisnął dzwonek –jeden z najgłośniejszych, jakie dzieci kiedykolwiek słyszały. Po chwili dały się słyszeć coraz bliższe kroki. Wioletka, Klaus i Słoneczko spojrzeli po sobie. Nie wiedzieli, oczywiście, że w ich pechowej rodzinie zdarzy się wkrótce kolejne nieszczęście – a jednak czuli się jakoś niewyraźnie. Najgorsza była ta niepewność: Czy Doktor Montgomery okaże się sympatyczny? Czy będzie przynajmniej trochę lepszy od Hrabiego Olafa? A czy można być gorszym od Hrabiego Olafa?

j 17 jj 16 j j SERIA NIEFORTU NN YCH Z DA RZEŃ j
SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 16-17 16/05/2022 13:23

Drzwi skrzypnęły i otworzyły się powoli, a sieroty Baudelaire wstrzymały oddech i zerknęły w mroczny przedsionek. Zobaczyły ciemnowiśniowy chod nik na podłodze. Zobaczyły podświetlany witrażyk u sufitu. Zobaczyły na ścianie malowidło, przedsta wiające dwie splecione żmije. Ale gdzie był Doktor Montgomery?

– Hop hop! – zawołał pan Poe. – Hop hop!

Witam, witam, witam! – zadudnił z bliska tu balny głos i spoza drzwi wychynął niski, tęgi pan z okrągłą rumianą twarzą. – Jestem wasz Wujcio Monty. Co za idealne wyczucie czasu! Właśnie skończyłem dekorować tort kokosowy!

ROZDZIAŁ

zy Słoneczko nie lubi kokosa? – zmartwił się Wujcio Monty, pan Poe i sieroty Baudelaire sie dzieli przy jaskrawozielonym stole. Każdy dostał porcję ciepłego jeszcze tortu. W całej kuchni też było jeszcze ciepło od pieczenia. Tort okazał się rewela cyjny: miał mnóstwo kremu, a kokosa dokładnie tyle, ile trzeba. Wioletka, Klaus kawałeczku.

j SERIA NIEFORTU NN YCH Z DA RZEŃ j
j 19 j SNZ_2_GabinetGadow_SNICKET02_IN.indd 18-19 16/05/2022 13:23
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.