Niech stanie się światłość

Page 1

niech stanie się ŚwiatłoŚĆ


Tytuł oryginału: THE EVENING AND THE MORNING Copyright © Ken Follett 2020 All rights reserved Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2020 Polish translation copyright © Anna Dobrzańska 2020 Redakcja: Marzena Wasilewska Zdjęcia na okładce: Carlos Casado/Shutterstock (dziób łodzi), Asmus Koefoed/Shutterstock (ornament), Pexels (niebo). Na tylnej okładce wykorzystano inicjał z Book of Kells Projekt graficzny okładki: Katarzyna Meszka

Wydawca Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. Hlonda 2A/25, 02-972 Warszawa wydawnictwoalbatros.com Facebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros


Aldred wiedział, że biskup Wynstan będzie wściekły. Burza rozpętała się dzień przed ślubem. Rankiem opat zawezwał go do siebie. Nowicjusz, który przyszedł go o tym powiadomić, dodał, że przybył brat Wigferth z Canterbury, i Aldred od razu wiedział, co to oznacza. Nowicjusz znalazł go w krytym przejściu łączącym główny budynek opactwa Shiring z kościołem mnichów. To tam mieściło się skryptorium Aldreda, czyli trzy stołki i skrzynia z przyborami do pisania. Aldred marzył, że pewnego dnia skryptorium będzie zajmowało osobne pomieszczenie z ogniem płonącym na palenisku, a dwunastu mnichów całymi dniami będzie kopiowało i iluminowało księgi. Tymczasem miał jednego pomocnika, Tatwine’a, do którego ostatnimi czasy dołączył pryszczaty nowicjusz Eadgar. Wszyscy trzej siedzieli na zydlach i pisali na pochyłych tabliczkach, które trzymali na kolanach. Aldred odłożył swe dzieło, by wyschło, zamoczył końcówkę pióra w miseczce z wodą i wytarł ją w rękaw szaty. Udał się do głównego budynku i wszedł po zewnętrznych schodach na wyższe piętro. Mieściło się tu dormitorium; służące właśnie wstrząsały sienniki i zamiatały podłogi. Aldred przeciął pomieszczenie i wszedł do prywatnych kwater opata Osmunda. Izba łączyła w sobie skąpą funkcjonalność z dyskretną wygodą. Stojące pod ścianą wąskie łóżko miało gruby siennik przykryty kilkoma kocami. Na wschodniej ścianie wisiał prosty srebrny krzyż, pod którym stał klęcznik z aksamitną poduszką, wysłużoną i spłowiałą, lecz dobrze wypchaną, by chronić stare kolana Osmunda. Kamionkowy dzbanek na stole zawierał wino, nie piwo, a obok leżał kawałek sera. Wystarczyło spojrzeć na Osmunda, by wiedzieć, że nie jest on zwolennikiem umartwiania się. Chociaż nosił czarną zgrzebną szatę, a na głowie miał wygoloną mnisią tonsurę, był pulchny, miał rumianą twarz, a jego buty zrobiono z kosmatej wiewiórczej skóry. Towarzyszył mu skarbnik Hildred. Aldred już miał do czynienia z tymi dwoma. Podczas ich wcześniejszych spotkań Hildred wyrażał niezadowolenie z jego poczynań – zwykle dlatego, że wiązały się z wydawaniem pieniędzy – i żądał od Osmunda, by ten udzielił mu nagany. Teraz Aldred patrzył


wyczekująco na szczupłą twarz skarbnika, z zapadniętymi policzkami, które były ciemne, nawet gdy był gładko ogolony, i zauważył, że Hildred nie wygląda na zadowolonego z siebie, jak zawsze, gdy zamierzał zastawić na kogoś pułapkę. Właściwie sprawiał wrażenie łagodnego. Trzeci obecny w izbie mnich miał szatę ubłoconą po długiej podróży. –  Brat Wigferth! – zawołał Aldred. – Dobrze cię widzieć! Obaj byli nowicjuszami w Glastonbury, choć Wigferth wyglądał wówczas inaczej. Z czasem twarz mu się zaokrągliła, zarost zgęstniał, a szczupłe ciało obrosło sadłem. Wigferth często odwiedzał te strony i chodziły słuchy, że ma w Trench kochankę. Był posłańcem arcybiskupa i zbierał daniny należne mnichom z Canterbury. –  Wigferth przynosi nam list od arcybiskupa Elfrica – oznajmił Osmund. –  Świetnie! – odparł Aldred, choć on również czuł niepokój. Elfric był arcybiskupem Canterbury, przywódcą Kościoła chrześcijańskiego w południowej części Anglii. Wcześniej był biskupem Ramsbury, leżącego niedaleko Shiring, i opat dobrze go znał. Podniósł leżący na stole pergamin i przeczytał na głos: –  Dziękuję za raport dotyczący niepokojącej sytuacji w Dreng’s Ferry. To Aldred sporządził ów raport, choć podpisał go Osmund. W piśmie była mowa o popadającym w ruinę kościele, byle jak odprawianych mszach i pełnym zbytków domu zamieszkiwanym przez żonatych księży. Aldred napisał także do Wigfertha osobny list na temat Drenga, karczmarza mającego dwie żony i niewolnicę, której kazał sypiać z klientami, a także jego brata, dziekana Degberta, który wiedział o wszystkim i nie reagował. Właśnie ten list mógł rozwścieczyć biskupa Wynstana, gdyby się o nim dowiedział, ponieważ to on mianował Degberta, swojego kuzyna, dziekanem. Dlatego Osmund postanowił poskarżyć się bezpośrednio biskupowi Elfricowi: nie było sensu rozmawiać z Wynstanem. Osmund czytał dalej: –  Twierdzisz, że problem można rozwiązać, odprawiając


Degberta i jego księży i zastępując ich mnichami. To również była sugestia Aldreda, choć nie on wpadł na ten pomysł. Elfric postąpił podobnie, kiedy przybył do Canterbury. Usunął leniwych księży i sprowadził zdyscyplinowanych mnichów. Aldred żywił nadzieję, że Elfric zgodzi się zrobić to samo w Dreng’s Ferry. –  W pełni się z tobą zgadzam – ciągnął Osmund. –  Wspaniałe wieści! – uradował się Aldred. –  Nowy klasztor będzie należał do opactwa Shiring, jego przeor zaś podlegał będzie opatowi Shiring. Była to kolejna z propozycji Aldreda, który teraz nie posiadał się ze szczęścia. Minster w Dreng’s Ferry był ruiną urągającą Bogu i został potępiony. –  Brat Wigferth niesie również list do naszego brata w Chrystusie, Wynstana, w którym informuję go o swojej decyzji, jako że Dreng’s Ferry podlega jego biskupstwu. –  Ciekawe, jak zareaguje biskup Wynstan – odezwał się Aldred. –  Będzie niezadowolony – stwierdził Hildred. –  To mało powiedziane. –  Ale Elfric jest arcybiskupem i Wynstan musi go słuchać. – Dla Hildreda reguła była regułą i to kończyło wszelkie dyskusje. –  Biskup Wynstan myśli, że wszyscy powinni przestrzegać zasad, tylko nie on – ciągnął Aldred. –  To prawda, ale wie również, jak działa Kościół – odparł Osmund. – Nie wyobrażam sobie, żeby szukał zwady z arcybiskupem w sprawie takiej mieściny jak Dreng’s Ferry. Co innego, gdyby stawka była większa. Aldred miał nadzieję, że opat ma rację. –  Odprowadzę cię do pałacu biskupa – zwrócił się do Wigfertha. Razem zeszli po schodach. –  Dziękuję za wieści! – powiedział Aldred, gdy przecinali plac stanowiący centrum miasta. – Widok tego strasznego minsteru naprawdę mnie rozzłościł. –  Arcybiskup też był zły, gdy się o tym dowiedział. Minęli katedrę w Shiring, typowy dla Anglii duży kościół z małymi okienkami rozmieszczonymi wysoko w grubych murach. Tuż obok mieściła się rezydencja biskupa Wynstana.


Ona i klasztor były jedynymi piętrowymi budynkami w Shiring. Aldred zapukał do drzwi i po chwili otworzył je młody ksiądz. –  To brat Wigferth – powiedział Aldred. – Przyjechał z Canterbury z listem od arcybiskupa Elfrica do biskupa Wynstana. –  Biskupa nie ma – odrzekł ksiądz. – Ale możecie przekazać list mnie. Aldred pamiętał jego imię: Ithamar. Był diakonem i sekretarzem Wynstana. Miał twarz dziecka i popielate włosy, lecz Aldred wyczuwał, że nie jest niewiniątkiem. –  Ithamarze, ten człowiek jest posłańcem pana twojego pana – oznajmił z powagą. – Musisz go powitać, zaprosić do środka, ugościć jadłem i piciem i zapytać, czy możesz coś dla niego zrobić. Ithamar spiorunował go wzrokiem, wiedział jednak, że Aldred ma rację, więc po chwili rzekł: –  Wejdź, proszę, bracie. Wigferth się nie poruszył. –  Jak myślisz, kiedy biskup Wynstan wróci do domu? – spytał. –  Za godzinę lub dwie. –  Zaczekam. – Wigferth odwrócił się do Aldreda. – Wrócę, kiedy tylko dostarczę list. Wolę spać w opactwie. Dobra decyzja, pomyślał Aldred. Życie w rezydencji biskupa mogło oferować pokusy, na jakie nie powinien być narażony żaden mnich. Ruszył w stronę opactwa, ale się zawahał. Już dawno powinien był złożyć wizytę narzeczonej ealdormana. Lady Ragna powitała go serdecznie w Cherbourgu, a on chciał się jej odwdzięczyć tym samym w Shiring. Gdyby odwiedził ją teraz, mógłby życzyć jej wszystkiego dobrego w przeddzień ślubu. Szedł więc dalej, mijając po drodze mieszczące się w centrum miasta pracownie i warsztaty. Rozrastające się szybko Shiring istniało po to, by służyć trzem ośrodkom: dworowi ealdormana, jego zbrojnym i pieczeniarzom; katedrze i pałacowi biskupa z księżmi i służbą; opactwu z mnichami. Wśród tutejszych rzemieślników byli tacy, którzy robili garnki, cebry, noże i inne narzędzia, tkacze i krawcy, rymarze, drwale i cieśle, płatnerze zajmujący się


wyrobem kolczug, mieczy i hełmów, łuczarze wyrabiający łuki i strzały, mleczarki, piekarze, warzelnicy i rzeźnicy, którzy zaopatrywali pozostałych w mięso. Najbardziej lukratywnym zajęciem było jednak hafciarstwo. Tuzin kobiet w mieście całymi dniami ozdabiał białe płótna wzorami z barwionej wełny. Ich prace zwykle przedstawiały motywy biblijne i sceny z życia świętych, pełne dziwnych ptaków i wymyślnych ornamentów. Płótno, a czasem niebarwiona wełna zdobiły ornaty duchownych i królewskie szaty, które sprzedawano w całej Europie. Mieszkańcy Shiring znali dobrze Aldreda i pozdrawiali go na ulicy. Po drodze musiał zatrzymywać się, by porozmawiać z niektórymi z nich: z tkaczem dzierżawiącym dom od opactwa i zalegającym z opłatą; winiarzem, który zaopatrywał w trunek opata Osmunda i nie mógł doprosić się zapłaty od skarbnika Hildreda; kobietą proszącą, by mnisi pomodlili się za jej chorą córkę, bo wszyscy wiedzieli, że modlitwy żyjących w celibacie mnichów są bardziej skuteczne od tych wznoszonych przez księży. Kiedy w końcu dotarł na dwór, zobaczył, że trwają w nim gorączkowe przygotowania do ślubu. Przed bramą tłoczyły się wozy z beczkami piwa i workami mąki. Służący ustawiali na podwórzu stoły na kozłach; najwyraźniej spodziewano się zbyt wielu gości, by można ich było pomieścić w wielkiej sali. Rzeźnik ubijał zwierzęta, które miały trafić na rożen, a z potężnego dębu zwisał powieszony za tylne nogi wół. Gorąca jeszcze krew skapywała z szyi zwierzęcia do beczki. Aldred znalazł Ragnę w chacie jeszcze do niedawna zajmowanej przez Wigelma, najmłodszego z trzech braci. Drzwi były otwarte. Ragnie towarzyszyli trzej służący z Cherbourga: ładna pokojówka Cat, szwaczka Agnes i rudobrody strażnik zwany Bernem. Był tu także Offa, naczelnik Mudeford. Aldred przez chwilę zastanawiał się, co go tu sprowadza, po czym znów skupił uwagę na Ragnie. Wraz z dwiema służącymi oglądała jedwabne pantofelki w różnych kolorach, ale rozpoznawszy Aldreda, podniosła wzrok i uśmiechnęła się szeroko. –  Witamy w Anglii, pani – rzekł mnich. – Przyszedłem zobaczyć, czy zdążyłaś się już zadomowić w swoim nowym domu.


–  Jest tutaj tyle do zrobienia! – odparła. – Ale wszystko jest takie ekscytujące. Spojrzał na jej ożywioną twarz. Pamiętał, że uważał ją za piękną, lecz wspomnienie było niczym w porównaniu z rzeczywistością. Nie zapamiętał jej oczu w kolorze morskiej zieleni, szlachetnej linii wysokich kości policzkowych ani cudownej obfitości płomiennorudych włosów, których kosmyki wymknęły się spod brązowej jedwabnej chusty. W przeciwieństwie do innych mężczyzn nie płonął z pożądania na widok kobiecych piersi, ale musiał przyznać, że Ragna ma piękną figurę. –  Jak się czujesz, pani, przed ślubem? – spytał. –  Zniecierpliwiona – odparła i oblała się rumieńcem. To dobrze, pomyślał. –  Zapewne narzeczony również się niecierpliwi – powiedział. –  Pragnie syna – bąknęła Ragna. Aldred zmienił temat, by oszczędzić jej rumieńców. –  Domyślam się, że Wigelm nie był zadowolony, gdy dowiedział się, że musi opuścić swój dom. –  Wiedział, że nie ma pierwszeństwa nad narzeczoną ealdormana – rzekła Ragna. – Poza tym jest w Shiring sam, jego żona przebywa w Combe, więc tak naprawdę nie potrzebuje tego domu. Mnich rozejrzał się. Dom był solidną drewnianą konstrukcją, lecz nie tak wygodną, jak mogłoby się wydawać. Po dwudziestu latach drewniane chaty wymagały gruntownych napraw, a po pięćdziesięciu całkowicie się rozpadały. Uwadze Aldreda nie umknęła krzywa okiennica, ława ze złamaną nogą i przeciekający dach. –  Przydałby się tu cieśla – zauważył. Ragna westchnęła. –  Wszyscy są zajęci robieniem ław i stołów na ślub. A główny cieśla, Dunnere, popołudniami zwykle jest pijany. Aldred ściągnął brwi. Narzeczona ealdormana z pewnością powinna mieć pierwszeństwo. –  Nie możecie się go pozbyć? –  To bratanek Gythy. Ale tak, zamierzam zrobić porządek z tutejszymi rzemieślnikami. –  W Dreng’s Ferry jest niejaki Edgar. Chłopak wyglądał


na dobrego rzemieślnika. –  Pamiętam go. Mogłabym go poprosić, żeby naprawił ten dom? –  Nie musisz, pani, prosić, wystarczy, że rozkażesz. Panem Edgara jest Dreng, kuzyn twojego narzeczonego. Nakaż mu, żeby przysłał do ciebie chłopaka. Uśmiechnęła się. –  Nadal nie jestem pewna, co mi wolno, a czego nie. Ale posłucham twej rady. Coś nie dawało Aldredowi spokoju. Miał wrażenie, że Ragna powiedziała coś ważnego, lecz umknęło mu znaczenie jej słów. A teraz nie mógł ich sobie przypomnieć. –  Jak znajdujesz rodzinę narzeczonego, pani? – spytał. –  Rozmawiałam z jego macochą. Pogodziła się z tym, że teraz ja jestem tu panią, ale muszę się jeszcze wiele nauczyć i chciałabym, żeby mi pomogła. –  Jestem pewien, że zdobędziesz, pani, sympatię tutejszych ludzi. Widziałem, jak to robisz. –  Obyś miał rację. Była ostrożna, lecz Aldred nie był pewien, czy rozumiała, na co się porwała. –  Nieczęsto się zdarza, by jeden brat był biskupem, a drugi ealdormanem na tym samym terytorium. To daje rodzinie sporą władzę. –  Wilf potrzebuje kogoś, komu mógłby ufać tak, jak ufa biskupowi. Aldred się zawahał. –  Nie powiedziałbym, że ufa Wynstanowi. Ragna popatrzyła na niego pytająco. Musiał zważać na słowa. Dla niego Wilwulf i jego rodzina byli jak dzikie koty zamknięte w klatce, zawsze gotowe skoczyć sobie do gardeł. Powstrzymywała ich tylko perspektywa ugrania czegoś dla siebie. Nie chciał być wobec Ragny tak brutalnie szczery, obawiał się bowiem, że ją tym zniechęci. Musiał ją ostrzec, nie wystraszyć. –  Powiedziałbym inaczej: jest mało prawdopodobne, że bracia zaskoczą czymś twojego przyszłego męża, pani. –  Król musi ich lubić, skoro dał im taką władzę. –  Może kiedyś tak było. –  Co masz na myśli?


Aldred uświadomił sobie, że dziewczyna nie ma o niczym pojęcia. –  Wilwulf popadł w niełaskę u króla po tym, jak ułożył się z twoim ojcem. Nim to zrobił, powinien był zapytać króla o pozwolenie. –  Powiedział nam, że król chętnie udzieli mu pozwolenia. –  Mylił się. –  Mój ojciec się tego obawiał. Czy Wilf został ukarany? –  Tak. Król ukarał go grzywną, lecz twój narzeczony jej nie zapłacił. Uważa, że król Ethelred zachowuje się niedorzecznie. –  Co się zatem stanie? –  Na razie nic. Jeśli ktoś szlachetnie urodzony podważa decyzję królewskiego sądu, król nie może ukarać go od razu. Ale później… Kto wie? –  Czy jest ktoś, kto stanowi przeciwwagę dla rodziny Wilfa? Czy są jakieś urzędy, których nie obsadził swoimi ludźmi? To było kluczowe pytanie i zadając je, Ragna zyskała jeszcze większy szacunek w oczach Aldreda. Przyswoiła sobie wszystkie lekcje ojca, a do tego sama była mądra. –  Tak – odparł. – Szeryf Denewald. –  Szeryf? W Normandii nie mamy nikogo takiego. –  To ktoś w rodzaju namiestnika, miejscowy przedstawiciel króla. Twój narzeczony chciał, żeby to Wigelm piastował tę posadę, lecz król Ethelred odmówił i uczynił szeryfem swojego człowieka. Może i nazywają go Ethelredem Nierozważnym, ale nie jest zupełnie głupi. –  To ważna posada? –  Ostatnimi czasy szeryfowie zyskali nieco więcej władzy. –  Dlaczego? –  Chodzi o wikingów. Od sześciu lat Ethelred przekupuje wikingów, by nas nie najeżdżali. Wiele go to jednak kosztuje. Sześć lat temu zapłacił dziesięć tysięcy funtów, a trzy lata temu szesnaście. –  Słyszeliśmy o tym w Normandii. Ojciec mówił, że to jak karmić lwa, żeby cię nie pożarł. –  Wielu Anglików myśli podobnie. –  Lecz w jaki sposób wzmocniło to szeryfów? –  To oni zbierają pieniądze. A to oznacza, że muszą mieć


środki do egzekwowania prawa. Szeryfowie mają teraz własne armie. Niewielkie, ale dobrze opłacane i uzbrojone. –  I dlatego ten Denewald stanowi zagrożenie dla Wilfa. –  Właśnie. –  Czy funkcja szeryfa koliduje z funkcją ealdormana? –  Nieustannie. Ealdorman stoi na straży sprawiedliwości, szeryf zaś zajmuje się przestępstwami przeciwko królowi, w tym niepłaceniem danin. Są więc sprawy, które powodują tarcia. –  Jakie to ciekawe. Aldred pomyślał, że ta kobieta jest niczym muzyk, który muska palcami struny liry, nim zacznie na niej grać. Urośnie w siłę, z którą trzeba będzie się liczyć. Może uczynić wiele dobrego. Choć z drugiej strony, mogą chcieć ją zniszczyć. Jeśli będzie mógł jej pomóc, zrobi to. –  Daj znać, pani, jeśli będę mógł coś dla ciebie zrobić – rzekł. – Przyjdź do opactwa. Albo wyślij wiadomość – dodał, gdy uzmysłowił sobie, że niektórzy młodzi mnisi mogliby nie znieść widoku tak pięknej, młodej kobiety. –  Dziękuję. Kiedy odwrócił się w stronę drzwi, jego uwagę przykuły potężna sylwetka i krzywy nos Offy. Ten służący ealdormanowi człowiek miał wprawdzie dom w Shiring, lecz Aldred zastanawiał się, co robi u Ragny. Najwyraźniej pochwyciła jego spojrzenie, bo zapytała: –  Znasz Offę, naczelnika Mudeford? –  Tak, oczywiście. – Aldred zobaczył, że Ragna zerka na Agnes, która nieśmiało spuściła wzrok, i pojął, że Offa przyszedł zabiegać o względy szwaczki. Być może Ragna chciała, by jej służące również zapuściły korzenie w Anglii. Chwilę później opuścił dwór. W centrum miasta, przecinając plac między katedrą a opactwem, wpadł na Wigfertha, który wychodził właśnie z domu biskupa. –  Oddałeś list Wynstanowi? – zapytał. –  Tak, chwilę temu. –  Był zły? –  Wziął list i powiedział, że przeczyta go później. –  Hm… – Aldred niemal żałował, że Wynstan nie wpadł we wściekłość. Obaj wrócili do opactwa. Kucharka podawała właśnie


południowy posiłek: węgorza gotowanego z cebulą i fasolą. Kiedy jedli, brat Godleof odczytywał wstęp do Reguły świętego Benedykta: Obsculta, o fili, praecepta magistri, et incline aurem cordis tui. „Słuchaj, synu, nauk mistrza i nakłoń ku nim ucho swego serca”. Aldred uwielbiał zwrot aurem cordis, „ucho serca”. Oznaczał pełne skupienia, uważne słuchanie. Po posiłku mnisi przeszli gęsiego pod zadaszonym przejściem do kościoła na popołudniową nonę. Kościół był większy od tego w Dreng’s Ferry, lecz mniejszy od katedry w Shiring. Składał się z dwóch pomieszczeń – długiej na jakieś dwanaście jardów nawy i mniejszego prezbiterium, oddzielonych od siebie wąskim łukowatym przejściem. Mnisi weszli bocznymi drzwiami. Starsi udali się do prezbiterium i zajęli miejsca wokół ołtarza, reszta zaś stała w trzech równych rzędach w nawie, w której gromadzili się również wierni, choć tych było zwykle niewielu. Stojąc wśród braci i modląc się, Aldred poczuł harmonię z sobą samym, ze światem i z Bogiem. Podczas podróży brakowało mu tego uczucia. Jednakże dziś harmonia ta nie trwała długo. Wkrótce po rozpoczęciu mszy skrzypnęły zachodnie drzwi głównego wejścia, których rzadko używano. Młodsi mnisi odwrócili się, by zobaczyć, kto wszedł do kościoła. Aldred natychmiast rozpoznał jasne włosy diakona Ithamara, młodego sekretarza biskupa Wynstana. Widząc, że starsi mnisi nie przerywają modlitwy, uznał, że ktoś musi się dowiedzieć, czego chce Ithamar. Wyszedł z szeregu i podszedł do niego. –  O co chodzi? – szepnął. Diakon wyglądał na zdenerwowanego, lecz gdy przemówił, głos miał donośny. –  Biskup Wynstan pragnie się widzieć z Wigferthem z Canterbury – oznajmił. Aldred odruchowo zerknął na Wigfertha. Na pulchnej twarzy brata malowało się przerażenie. Aldred sam zaczął się bać, postanowił jednak, że nie puści go, by sam stawił czoło rozeźlonemu biskupowi. Nadal istnieli ludzie, którzy odpowiadali na złe wieści, odsyłając w worku głowę posłańca. Aldred wątpił, by biskup zrobił coś takiego, wolał jednak nie ryzykować.


–  Bądź tak miły i przekaż biskupowi, że brat Wigferth uczestniczy teraz w nabożeństwie – rzekł z udawaną pewnością siebie. Ithamar najwyraźniej nie zamierzał tego zrobić. –  Biskup nie będzie zadowolony, że każe mu się czekać – odparł. Aldred dobrze o tym wiedział. Mimo to dodał spokojnym, wyważonym głosem: –  Jestem pewien, że nie chciałby przeszkadzać słudze Bożemu, podczas gdy ten się modli. Sądząc po minie sekretarza, Wynstan nie miałby skrupułów, lecz młody diakon nie powiedział tego na głos. Nie wszyscy mnisi byli księżmi, Aldred natomiast był i jednym, i drugim, a to znaczyło, że przewyższa statusem Ithamara, który był zaledwie diakonem i wcześniej czy później musiał dać za wygraną. Po długiej chwili namysłu sekretarz biskupa doszedł do tego samego wniosku i niechętnie opuścił kościół. Pierwszy punkt dla mnichów, pomyślał radośnie Aldred. Uczucie triumfu szybko jednak minęło, gdy dotarło do niego, że to jeszcze nie koniec. Powrócił do modlitwy, lecz myślami błądził gdzie indziej. Co się wydarzy po mszy, kiedy Wigferth nie będzie miał już wymówki? Czy pójdą razem do domu biskupa? Aldred nie nadawał się na strażnika, lecz może jego towarzystwo było lepsze niż żadne. Czy uda mu się przekonać Osmunda, żeby im towarzyszył? Wynstan z pewnością nie odważy się tknąć opata. Ten jednak był tchórzliwy i zapewne powiedziałby, że skoro list napisał Elfric z Canterbury, to on powinien chronić posłańca. Tymczasem wybuch nastąpił wcześniej, niż Aldred się tego spodziewał. Główne drzwi znowu się otworzyły, tym razem z łoskotem. Modlitwy ucichły jak nożem uciął, mnisi jak jeden mąż obejrzeli się za siebie. Do kościoła sprężystym krokiem wszedł biskup Wynstan; jego opończa powiewała za nim. Towarzyszył mu Cnebba, jeden z jego zbrojnych. Wynstan był mężczyzną słusznej budowy i wzrostu, ale tamten był roślejszy. Aldred zdołał jakoś ukryć przerażenie. –  Który z was to Wigferth z Canterbury? – ryknął Wynstan.


Aldred nie wiedział czemu, ale to on wystąpił do przodu, by stanąć twarzą w twarz z Wynstanem. –  Lordzie biskupie, przeszkadzacie mnichom w popołudniowej mszy – powiedział. –  Będę przeszkadzał, komu będę chciał! – huknął Wynstan. –  Nawet Bogu? – spytał Aldred. Biskup pokraśniał z wściekłości, oczy mało nie wyszły mu z orbit. Aldred miał ochotę cofnąć się o krok, lecz zmusił się do pozostania na miejscu. Zobaczył, że Cnebba kładzie dłoń na rękojeści miecza. Stojący przy ołtarzu opat przemówił głosem drżącym, lecz stanowczym: –  Lepiej nie dobywaj miecza w kościele, Cnebba, jeśli nie chcesz, by Bóg na wieczność przeklął twą śmiertelną duszę. Zbrojny pobladł i cofnął dłoń jak oparzony. Może jednak Osmund nie jest wcale taki strachliwy, pomyślał Aldred. Wynstan zmiarkował się nieco. Gotował się z wściekłości, lecz mnisi się go nie ulękli. Wbił spojrzenie w opata. –  Osmundzie, jak śmiesz skarżyć się arcybiskupowi na minster, który znajduje się pod moją pieczą? – rzekł. – Nigdy nawet tam nie byłeś! –  Ale ja byłem – odezwał się Aldred. – I na własne oczy widziałem zepsucie i grzech, które toczą kościół w Dreng’s Ferry. Moim obowiązkiem było donieść o tym, co tam zobaczyłem. –  Milcz, młodzieńcze – warknął Wynstan, choć był tylko kilka lat od niego starszy. – Rozmawiam z czarodziejem, nie z jego kotem. To twój opat, nie ty, próbuje położyć łapę na moim minsterze i przyłączyć go do swego imperium. –  Minster należy do Boga, nie do ludzi – odrzekł Osmund. Była to kolejna cięta riposta i kolejny cios wymierzony biskupowi. Aldred zaczynał wierzyć, że ten będzie zmuszony odejść z podkulonym ogonem. Tymczasem pokonany w słownej potyczce Wynstan zrobił się jeszcze bardziej rozjuszony. –  Bóg powierzył ten minster mnie! – ryknął. Postąpił w stronę Osmunda, na co ten się cofnął. – A teraz posłuchaj mnie, opacie. Nie pozwolę, żebyś przejął kościół w Dreng’s Ferry.


–  Decyzja została podjęta – odrzekł wyzywająco Osmund, choć głos mu drżał. –  Zobaczymy, co orzeknie sąd. Opat struchlał. –  To byłoby niestosowne – powiedział. – Publiczna dysputa między dwoma wiodącymi sługami Bożymi w Shiring. –  Trzeba było o tym myśleć, zanim potajemnie napisałeś podstępny list do arcybiskupa Canterbury. –  Musisz podporządkować się jego woli. –  Nie zamierzam. Jeśli będzie trzeba, udam się do Canterbury i wyjawię twoje grzechy. –  Arcybiskup Elfric zna moje grzechy. –  Założę się, że jest kilka, o których nigdy nie słyszał. Aldred wiedział, że Osmund nie ma na sumieniu żadnych poważnych grzechów, lecz Wynstan był w stanie wymyślić jakieś, a nawet znaleźć ludzi, którzy poświadczą, że mówi prawdę. –  Postąpisz źle, sprzeciwiając się woli arcybiskupa – ostrzegł opat. –  To ty postąpiłeś źle, zmuszając mnie, bym to zrobił. To było najdziwniejsze, pomyślał Aldred. Nikt nie zmuszał Wynstana do niczego. Dreng’s Ferry wydawało się nieistotne. Według niego niewarte tego, by się o nie spierać. Pomylił się jednak: biskup był gotów pójść na wojnę. Ale dlaczego? Kościół w Dreng’s Ferry oddawał mu część swoich pieniędzy, lecz nie mogło być ich wiele. Dzięki niemu Degbert piastował wprawdzie stanowisko dziekana, lecz nie wiązało się ono z jakimiś szczególnymi przywilejami. Nie był nawet bliskim krewnym biskupa, a ten pewnie i tak znalazłby mu inną posadę. Co zatem było tak ważnego w Dreng’s Ferry? –  Walka będzie trwała latami, Osmundzie – wygrażał się Wynstan. – Chyba że postąpisz dziś rozsądnie i wycofasz się. –  Co masz na myśli? –  Napisz odpowiedź do Elfrica. – Biskup starał się mówić spokojnie i racjonalnie, ale nie najlepiej mu to wychodziło. – Napisz, że jako przykładny chrześcijanin nie chcesz się sprzeczać ze swoim bratem w wierze, biskupem Shiring, który solennie obiecał, że zaprowadzi porządek w Dreng’s Ferry.


Aldred zauważył, że Wynstan nie obiecał niczego takiego. Tymczasem biskup ciągnął: –  Wytłumacz, że decyzja Elfrica grozi wybuchem skandalu, a ty nie sądzisz, by ten mały kościół wart był takiego zamieszania. Osmund się zawahał. –  Dzieło Boże warte jest każdego zamieszania – wtrącił oburzony Aldred. – Nasz Pan nie obawiał się skandalu, gdy wyrzucił ze świątyni kupców. Ewangelia… Tym razem to opat go uciszył. –  Zostaw to starszym i mądrzejszym od siebie – uciął. –  Właśnie, Aldredzie, trzymaj język za zębami – przytaknął Wynstan. – Dość już złego narobiłeś. Aldred pochylił głowę, lecz w środku gotował się ze złości. Osmund nie musiał się wycofywać, miał po swojej stronie arcybiskupa! –  Rozważę twoje słowa – zwrócił się opat do Wynstana. Biskupowi to nie wystarczyło. –  Jeszcze dziś wyślę list do Elfrica – odparł. – Napiszę mu, że jego sugestia… powtarzam: sugestia… nie jest mile widziana; że ty i ja omówiliśmy tę sprawę i ufam, że po namyśle zgadzasz się ze mną, iż nie jest to dobry czas, żeby minster stał się klasztorem. –  Powiedziałem, że się zastanowię – zaznaczył Osmund. Wynstan puścił jego słowa mimo uszu, wyczuwając, że opat zaczyna się wahać. –  Brat Wigferth może zabrać list. – Spoglądał na twarze mnichów, nie wiedząc, który to z nich. – A jeśli z jakiegoś powodu mój list nie dotrze do arcybiskupa, osobiście odetnę Wigferthowi jaja zardzewiałym nożem. Mnisi byli wstrząśnięci tak wulgarnym językiem. –  Opuść nasz kościół, biskupie, nim kolejny raz zbrukasz dom Pana – zażądał opat. –  Napisz list, Osmundzie – rzekł Wynstan. – Powiedz arcybiskupowi Elfricowi, że zmieniłeś zdanie. Jeśli tego nie zrobisz, usłyszysz gorsze rzeczy. – Po tych słowach odwrócił się i wymaszerował z kościoła. Myśli, że wygrał, powiedział do siebie Aldred. I ja też tak myślę.


Zainteresowani tym, co będzie dalej? Pełna wersja książki do kupienia m.in. w księgarniach: •  KSIĘGARNIE ŚWIAT KSIĄŻKI •  EMPIK Oraz w księgarniach internetowych: •  swiatksiazki.pl •  empik.com •  bonito.pl •  taniaksiazka.pl Zamów z dostawą do domu lub do paczkomatu – wybierz taką opcję, jaka jest dla Ciebie najwygodniejsza!

Większość naszych książek dostępna jest również w formie e-booków. Znajdziecie je na najpopularniejszych platformach sprzedaży: •  Virtualo •  Publio •  Nexto Oraz w księgarniach internetowych.

Posłuchajcie również naszych audiobooków, zawsze czytanych przez najlepszych polskich lektorów. Szukajcie ich na portalu Audioteka lub pozostałych, wyżej wymienionych platformach.

Zapraszamy do księgarń i na stronę wydawnictwoalbatros.com, gdzie prezentujemy wszystkie wydane tytuły i zapowiedzi. Jeśli chcecie być na bieżąco z naszymi nowościami, śledźcie nas też na Facebooku i na Instagramie.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.