"VIP Room", Jens Lapidus

Page 1

Na dużym ekranie zawieszonym na budynku Scandic Anglais leciała reklama ubrań narciarskich. Śnieg w filmie był tak oślepiający, że Philip odwrócił wzrok. Gdzie się wszyscy podziali? Klub już zamknięto. Ian gdzieś przepadł – kurwa, przecież to on go upił i kazał mu zostać. Philip musiał wracać do domu. Rozejrzał się za taksówką. Było zimno. Piksele z ekranu świeciły na niego niczym reflektory. Chciał tylko zamknąć oczy. Położyć się i chwilę odsapnąć. W jego stronę szło kilka osób. Spojrzał na ulicę; wkrótce powinien nadjechać jakiś samochód. Nagle ktoś go szturchnął. – Ej, ty. Niski chłopak w czarnej czapce naciągniętej na oczy i szaliku lekko nachodzącym na usta. Philip zszedł trochę na bok. – Przepraszam – powiedział z przyzwyczajenia. – Masz jakiś problem? – Facet się odwrócił. – To było do mnie? – Philip także wykonał błyskawiczny obrót. – Pytałem, czy masz jakiś problem. Szturchnąłeś mnie. – Chłopak podszedł bliżej. – Niechcący w takim razie. Czekam na taksówkę. – Zamknij mordę. Masz przesrane. – Nie wiem... Uderzenie trafiło Philipa nad okiem. Złapał się za twarz i krzyknął. Zauważył, że chłopak znalazł się blisko niego. Chciał się wycofać, ale wtedy ktoś złapał go od tyłu. Usiłował się wyrwać, rzucał się i wierzgał nogami. Bezskutecznie. Trzymali go mocno. Po chwili podszedł do niego kolejny mężczyzna. W dłoni miał jakiś przedmiot. Broń. Przycisnął pistolet do brzucha Philipa i stanął jeszcze bliżej. Nachylił się i Philip poczuł coś dziwnego. Nagle zrozumiał: facet polizał mu koniuszek ucha. – Lubisz to, prawda? – Głos wydawał się bliski, a jednak obcy. Popychali go przed sobą. Doliczył się czterech osób. Wszystkie w ciemnych ubraniach i głęboko naciągniętych czapkach. Musieli wyglądać dziwnie, gdy tak szli w dół Birger Jarlsgatan. Tylko że o tej porze na mieście niezbyt wielu ludzi mogłoby ich zobaczyć. Philip nie wiedział, która godzina, poza tym żadne lokale w Sztokholmie nie mogły działać dłużej niż do piątej. Gdzieniegdzie widział pojedyncze osoby kucające w bramach i skulone na ławkach; prawdopodobnie wymiotowały, żeby nieco wytrzeźwieć, zanim ruszą do domu. Mężczyźni w milczeniu szli za nim krok w krok, jakby byli jego ochroniarzami. Cały czas czuł na plecach twardą lufę. Niewykluczone, że wiedział, o co w tym chodzi. Popychali go przed sobą. Dokądś prowadzili. Dokąd? Po lewej stronie minęli Richego. Światła w środku pogaszono, a krzesła poustawiano na stołach. Ostatni bramkarze musieli pójść już do domu, nigdzie ani śladu żywego ducha. Philip pomyślał o lunchach, które jadał tu w czasie przerw. Ich wołowina à la Rydberg


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.