fragment
* Słowianie czcili wielu bogów. W zależności od regionu boga czy boginię o podobnych cechach i zakresie oddziaływania nazywano różnymi imionami. Tak było także z Mo koszą, nazywaną też imionami Makosz lub Makosza.
To, co ujrzała, przeraziło ją. Posągi bogów, wielkich i małych, ka mienne i drewniane, były niszczone. Te największe: Peruna, Nyi, Dzie wanny, Mokoszy* i Welesa oplatano grubymi linami i przewracano, ciągnąc je końmi, rozbijano kamieniami i siekierami. Masakrowano ich twarze, wrzucano je do wody lub w ogień.
7 Prolog
Klęczała pochylona z rękami ułożonymi tak, jakby obejmo wała Święte Źródło. Była skupiona. Wcześniej przez siedem dni pościła i składała dary Bogini. Śpiewała i tańczyła, oddając jej hołd. Prosiła o wizję. Od dawna czuła, że zbliża się coś nieuniknionego, potężnego, nie znanego. Kataklizm, koniec świata. Nadciągała wielka siła, która miała sprawić, że stary świat zniknie. Nie wiedziała, co to miało być, była jednak pewna, że było nieuchronne. Chciała się dowiedzieć, czy jest sposób, by to powstrzymać. Czekała na czas przesilenia, gdy na kilka nocy otwierały się bra my światów, a bogowie chętniej odkrywali przed śmiertelnikami swoje tajemnice.DoŚwiętego
P ierwsze poranne promienie słońca oświetlały twarz kapłanki.
Kręgu przybyła przed północą. Gaj przywitał ją łagodnym szeptem starych drzew i miękkością mchu, w który zagłębiały się jej stopy. Przeszła przez siedem furtek, przy każdej z nich wyma wiając zaklęcie. Uklękła tam, gdzie biło źródło. Wpatrywała się w nie i wsłuchiwała w muzykę słyszalną tylko dla niej. Zgrała się z rytmem wody, ziemi, powietrza i ognia. Stała się nim. Wreszcie, wraz z poja wieniem się słońca, dostąpiła wizji.
Krew! Krew! Krew! – zawołała w rozpaczy, chcąc, by usłyszał ją cały świat. – Rzeki krwi, jeziora krwi, morza krwi! Zdrada! Zdrada, po trzykroćPrzerażonazdrada!wizją, pochyliła się nad źródłem jeszcze niżej. Ujrzała płonące wsie, zniszczone domostwa, zbitych w gromady lub uciekających na oślep ludzi, kobiety rwące włosy z głów, zawodzą ce nad zwłokami bliskich, przerażonych mężów bezskutecznie bronią cych rodzin, uciekające dzieci. Widziała ogień i dym, odcięte głowy, poprzebijane mieczami ludzkie ciała w przedśmiertnych drgawkach. Słyszała rozpaczliwe krzyki mordowanych. I widziała wojów na ko niach. Nad nimi powiewał proporzec. Znała go. Był na nim znak jej rodziny.
CZĘŚĆ PIERWSZA CZAS SIEMOMYSŁA
Rozdział I T u, w tym miejscu, zapisują historię, książę. Mają kronikarzy i skrybów, to uczeni mnisi. Zamieniają słowa w znaki i umiesz czają je w księgach takich jak te, o tutaj.
Jordan wskazał ułożone na drewnianych półkach i rozłożone na szerokim stole oprawione już weliny, pergaminy z cielęcej i jagnięcej skóry przygotowane do zapisania, kałamarze z inkaustem, zaostrzo ne gęsie pióra, pilniczki do ich ostrzenia, pumeksy do wycierania błę dów, noże do cięcia skór, kamienie do rozdrabniania farb, brzytwy do wyrównywania stron i równo ustawione inne narzędzia niezbędne w skryptorium.Widziałem księgi nie raz. – Mieszko miał jedenaście lat, ale był konkretny i zdecydowany. Nie zamierzał pozwolić, by ktokolwiek w tym wielkim grodzie pomyślał, że przybywa z miejsca, w którym nie mają czegoś, co jest znane na ziemiach Ottona. Nie czuł się gorszy. –Wiem, na czym polega pisanie. Ale jestem wojownikiem, a nie skrybą. W przyszłości zostanę władcą. Mnisi będą pisać księgi o mnie. Pewnego dnia przejmiesz władzę w waszej krainie, to prawda, pa nie. – Jordanowi nie drgnęła nawet powieka, mimo że deklaracja mło dzieńca i jego pewność siebie trochę go rozbawiły. – Może zatem już dziś warto pomyśleć o tym, by sprowadzić na waszą wyspę lub do któregoś z innych grodów kilku młodzieńców przysposobionych do mądrej służ by i władających gęsim piórem? Była to pierwsza tak daleka wyprawa Mieszka. Towarzyszył Sie momysłowi, swojemu ojcu, największemu wojownikowi oraz panu w Gnieźnie, Gieczu i na Ostrowie Lednickim. Wraz z niewielką dru żyną przybyli do miasta nazywanego Regensburgiem*, by nie rzucając * Regensburg – dzisiejsza Ratyzbona.
11
** Piastami nazwano tę dynastię po raz pierwszy najprawdopodobniej w XVI, a może nawet XVII wieku. Sami Piastowie tak siebie nie nazywali, mimo że wywodzili swą genealogię od Piasta. Nie ma też potwierdzenia, by nazywali siebie Polanami. Nazwa
12 się zanadto w oczy, rozejrzeć się po terytoriach znajdujących się pod panowaniem Ottona zwanego Pierwszym, niemieckiego króla i księ cia Saksonii. Siemomysł nie był oficjalnym gościem. Jako poganin, zgodnie z obyczajem, mógłby być przyjęty na dworze co najwyżej na dziedzińcu, bo król oficjalnie nie mógł zaprosić barbarzyńcy do stołu. Otton nie tylko wiedział o przybyciu człowieka, jak mu mówiono, o wielkim znaczeniu, sile i wpływach na ziemiach rozciągających się na wschód od Odry, ale był zainteresowany współpracą z nim, co więcej, to on właśnie był inicjatorem spotkania. Terytoria na wschód od ziem opanowanych przez Ottona, w tym te, którymi władał Siemomysł i jego przodkowie, a także te na połu dnie i wschód od nich, chrześcijanie często nazywali Sklavonią*. Do niedawna nikt się w tamte strony nie zapuszczał, chyba że kupcy lub łowcy niewolników. Jednak w ostatnich latach sytuacja się zmieniła. Sklavonia, zasobna w ludzi i zwierzęta, coraz bardziej intrygowała. Stawała się z jednej strony łakomym kąskiem do podboju, a z drugiej niebezpiecznym, walecznym sąsiadem, którego wódz konsekwentnie podporządkowywał sobie lokalne plemiona, tworząc w krótkim czasie sporych rozmiarów księstwo zarządzane twardą ręką.
Otton spotkał się z Siemomysłem na krótko, ale to wystarczyło, by przypadli sobie do gustu. Obaj uznali, że wzajemna sympatia i szacu nek są w polityce znacznie ważniejsze, niż wielu sądzi, i obiecali sobie, że na razie, skoro każdy z nich ma sporo własnych spraw na głowie, nie będą się wzajemnie atakować, a więc nie stanowią dla siebie zagrożenia. Przynajmniej na ten czas. Kiedy się rozstali, Siemomysł nie zrezygnował z przyjrzenia się siłom, jakimi dysponował Otton; rozesłał ludzi po całym terenie i ka zał im dokładnie wszystko rozpoznać. Także Otton, choć obdarzył Sie momysła zaufaniem, to jednak rozkazał mieć go i jego ludzi na oku. Na czas ich dalszego pobytu w mieście oddał mu do dyspozycji Jorda na – kapłana znającego język, niedawno przybyłego z Rzymu i jak po wiedział, przedstawiając go Siemomysłowi, młodego, ale ambitnego. Książę Polan** miał własnego przewodnika, dobrze znającego i mowę, * Nazwy Sklavonia, czyli Słowiańszczyzna (Σκλαυινία), użył po raz pierwszy Teofilakt Symokatta, bizantyjski historyk i pisarz pochodzący z Egiptu, żyjący na przełomie VI/VII wieku n.e., na oznaczenie ziem na północ od Dunaju.
13 i saksońskie obyczaje, nie potrzebował więc usług Jordana. Jednak go nie odesłał, a poprosił, by towarzyszył jego synowi. Mieszko od czasu przyjazdu przyglądał się wszystkiemu uważnie. Solidne, wysokie na dziesięć metrów* kamienne miejskie mury, bramy i wieże wzniesione jeszcze w czasach rzymskich zrobiły na nim wrażenie. Nigdy wcześniej nie widział podobnego grodu. Wiedząc jednak, że powściągliwość to cecha u władców ceniona, ukrywał podziw. Nie chciał, by Jordan pomyślał, że na ziemiach, z których przybył, nie mają wspaniałych miast. Mieli, może nie aż tak imponujące, to prawda, i głównie drewniane, ale przecież solidne i dobrze spełniające funkcje obronne. Ponadto zostały zbudowane, i to w krótkim czasie, własnymi rękoma, a nie, jak te w Regensburgu, przez Rzymian.
Znał opowieści o potędze tych ostatnich, wiedział, że dzięki sprawności, dobrej organizacji i wybitnym wodzom podbili pół świata, a ślady ich bytności trwają po dziś dzień, także właśnie na terenach władztwa Ottona. Tam, gdzie panowali Polanie, armia rzymska nie dotarła. Co prawda starzy ludzie mówili, że również nad Wartą i Odrą bywały miejsca, w których osiedlały się niegdyś całkiem spore grupy rzymskich żołnierzy, ale było to tak dawno, że mało kto dawał temu wiarę. Skrybowie, mówisz? – Mieszko pokiwał głową tak samo, jak czynił to jego ojciec, gdy rozmawiał z obcymi. – Pomyślę o tym w swoim czasie. Na razie nie musimy niczego zapisywać na skórach, dzięki bogom pamięć mamy dobrą. Bez problemu mogę wymienić przodków i wszystkich członków bliższej i dalszej rodziny, co do jednego. Wiem, który z mężów i gdzie odniósł największe zwycięstwa. Pani matka uczyła mnie tego od maleńkości. Kiedyś, w przyszłości, moi synowie, których będę miał wielu, a i córki, niech bogowie sprawią, bym miał ich jak najwięcej, także będą potrafili wszystkich wymienić. Jordana nie dziwiło, że książę zachowuje się jak dorosły. Poznał go dopiero przed trzema dniami, ale rozumiał, że ma do czynienia z młodzieńcem, który jeśli taka będzie wola Boga, w przyszłości zosta nie władcą. Otton już teraz liczył się z jego ojcem Siemomysłem. Ten wódz jednego z plemion Sklavonii stworzył bowiem potęgę militarną, plemienia pierwszy raz pojawiła się stosunkowo wcześnie, bo w datowanym na lata 998–999 Vita s. Adalberti, gdzie autor wspomniał o Bolizlav Polanorum duce, czyli o Bolesławie, wodzu Polan.
*
W tamtych czasach miarę stanowiły przede wszystkim kroki i łokcie – podaję warto ści w metrach, by łatwiej było sobie wyobrazić wielkość.
14 która już niedługo mogła stanowić zagrożenie od wschodu nawet dla największego chrześcijańskiego władcy, jak lubił o sobie nie bez pod staw myśleć Otton. Król uważał, a Jordan w pełni się z nim zgadzał, że Siemomysła należy tytułować księciem. Podobnie zresztą jak i jego syna.Mieszko był szczupły, jak na swój wiek wysoki, miał masywne ko ści, spore dłonie i stopy, co pozwalało przypuszczać, że gdy przyjdzie czas, zmieni się w mocnej budowy mężczyznę. Włosy, jasne i lekko kędzierzawe, równo przystrzyżono mu wokół głowy na linii uszu. Nie bieskie, niemal błękitne oczy patrzyły bystro. Obserwował, niewiele mówił, był powściągliwy. Liczył się z każdym słowem i gestem. Królowie Zachodu i Południa mają kronikarzy i skrybów, którzy zapisują historię zgodnie z ich życzeniami – objaśniał Jordan. – Zda rza się, i to wcale nierzadko, że klęskę zamieniają w zwycięstwo. Mieszko zatrzymał się i spojrzał na niego zdumiony.
To Zastanawiałniehonorowo.się,dlaczego kapłan mówi coś takiego, przecież wie dział, że nazywanie przegranej zwycięstwem nie może zyskać poklasku nikogo prawego. Uznał, że tak jak przewidywał ojciec, uczulając go na to, co może się zdarzyć na niemieckim dworze, Jordan go sprawdza. Postanowił więc jeszcze bardziej zważać na słowa. Mimo że Mieszko uważał go niemal za szpiega, kapłan zyskał jego sympatię. Wydawał mu się spokojny, pogodny, skupiony. Co prawda momentami sprawiał wrażenie przeświadczonego o swojej wyższości nad innymi. Jednak jak zauważył Mieszko, w takich chwilach ujmo wał w długie palce wiszący na jego szyi drewniany krzyż i mocno go ściskał. Jak sądził Mieszko, pilnował w taki sposób, by ta część jego natury, z którą starał się walczyć, nie wzięła góry nad skromnością i pokorą, według chrześcijańskiego stylu życia, jak słyszał, przystoją cymiByłakapłanowi.todlaniego nowość, żercy bowiem, jak nazywano kapłanów w jego krainie, a więc także ci ze Świętej Góry w Gnieźnie, ani skromni, ani pokorni nie byli. Przeciwnie: podkreślali, jak są ważni, a że wie dzieli znacznie więcej niż inni, bo utrzymywali kontakt z bogami, ota czano ich szacunkiem. Podobnie było z kapłankami, nazywanymi na jego ziemiach strażniczkami Bogini, bez względu na to, której z bogiń służyły. Strażniczki różniły się od żerców nie tylko wyglądem. Opiekowały się wszystkimi stworzeniami, jakie żyły pod słońcem, tańczyły
* Szkaplerz – wierzchnia część stroju w wielu zakonach, szeroki pas materiału z otwo rem na głowę, otwarty po bokach, zakrywający ramiona, barki i plecy.
15 na polanach, śpiewając pieśni dla Bogini, czciły księżyc. Były potężne, znały przeszłość i przyszłość, czytały z lotu ptaków, a woda, ogień, zie mia i powietrze mówiły im, co słychać w świecie. Strażniczki, gdy było trzeba, walczyły orężem. Dobrze walczyły, w przeciwieństwie do żerców, którzy nigdy nie używali broni. Strażniczki znacznie ciszej i w większej skrytości niż żercy strzegły mocy i tajemnic, przede wszystkim kobiet. Żercy mieszkali pośród ludzi, strażniczki zamieszkiwały Wyspę. Ale i one, i żercy tworzyli zamknię tą, niezbyt liczną grupę, do której trudno było wniknąć. Siemomysł i każdy z wodzów zawsze kłaniali im się nisko i liczyli się z ich zdaniem. U chrześcijan, jak powiedział Mieszkowi Jordan, kobiety także służyły Bogu. Jedynemu. Nie mogły składać hołdów Bogini, bo według nich ona nie istniała. Służebnice Boga nazywano mniszkami. Miesz kały w zakonach. Były to miejsca odosobnienia, dlatego Mieszko nie poznał żadnej z nich. Jordan był kapłanem, ale jakże się różnił od żerców, których znał Mieszko. Mówiąc, często patrzył w podłogę, był wyciszony i skromny, a przynajmniej starał się za takiego uchodzić. Jego stroju nie ozdabiały ani pióra, ani muszle, ani kamienie. Nie nosił pierścieni ani bransolet. Głównie słuchał. Mieszkowi to się podobało. Polubił go, tym bardziej że kapłan posługiwał się jego mową. Chłopiec trochę znał niemiecki, ale zgodnie z nakazem ojca nie zdradzał się z tym. Co prawda Jordan trochę kaleczył język, mówił ze śmiesznym akcentem, ale jednak cał kiem go przecież rozumiał. Tworzenie opisu dziejów zgodnie z własną wizją to jedno z praw władców – wyjaśniał dalej kapłan, rozumiejąc, że to, co powiedział o zamienianiu przez skrybów klęsk w zwycięstwo, nie spodobało się księciu.Władca ma prawo kłamać? Mieszko zatrzymał się przed jedną z ksiąg. Powoli przewracał stronice, przyglądając się obrazkom. Nieraz słyszał podobne słowa wcześniej, nie zdziwiły go więc, jednak był ciekaw sposobu myślenia Jordana. Chciał go zrozumieć. Ten mężczyzna w czarnym habicie przepasanym skórzanym pasem, w czarnym szkaplerzu* i z równora miennym krzyżem zawieszonym na szyi na grubym rzemieniu intrygo wał go. Ojciec uprzedzał, że ludzie z otoczenia Ottona będą przyglądać
Jordan przyglądał mu się z rosnącym zainteresowaniem. Uznał, że w tym młodzieńcu jest potencjał jeszcze większy, niż to ocenił, gdy ujrzał go po raz pierwszy. Pilnował się jak mało który chłopiec w jego wieku, był czujny, powściągliwy, uważnie słuchał i widać było, że zapamiętuje i wyciąga wnioski.
16 się im wszystkim uważnie. A gdy Jordan znalazł się przy nich, mówił też, żeby na niego baczył, bo jest człowiekiem papieża. A papież był najważniejszą postacią chrześcijańskiego świata, czyli ziem na południe i zachód od krainy Polan. Królowie nie kłamią, tylko tworzą historię. A ona, panie, zawsze należy do Ciekawezwycięzców.jestto, co mówisz, Jordanie. Może taki ktoś jak ty przy dałby się u Mówiąc,nas?Mieszko ani na chwilę nie odrywał wzroku od ksiąg, wie dząc od ojca, że oczy zdradzają człowieka. Miał do czynienia z kimś, kto – to było dla niego oczywiste – jak wszyscy kapłani znał się na czarach i na pewno potrafiłby wyczytać w jego oczach wszystko, co sta rałby się ukryć. Postanowił więc, tak jak nakazał mu ojciec, dać Jorda nowi nadzieję na przyszłość, obiecać współpracę i sprawić, by działał na ich korzyść. Jednak rozmawiając z nim, na wszelki wypadek nie patrzył w jego stronę, żeby kapłan nie przeniknął jego ducha.
„Siemomysł ma godnego następcę – pomyślał z uznaniem. –Mieszko będzie kiedyś silnym władcą. Jeśli Bóg pozwoli. Będzie wtedy potrzebował mądrego doradcy i duchowego przewodnika. Oczywiście, jeśli Bóg pozwoli”. Nisko pochylił głowę i z przekonaniem zadeklarował: Zawsze do usług, książę. *** Córka księcia Siemomysła urodziła się na Ostrowie Lednickim. Zosta ła poczęta w noc Kupały, mimo więc że jej matka zmarła, wydając ją na świat, uważano ją za dziecko uświęcone. Ojciec, opłakawszy żonę, nadał dziewczynce imię Mira, co oznaczało „miłująca pokój”. Gdy zaczynała raczkować, postanowił, że odda ją na wychowanie swojej starszej siostrze, Strażniczce Chramu, i osobiście odwiózł ją na Wyspę Kapłanek.Ma na ciele znaki? – zapytała, gdy oddawał jej małą. Żadnych.
Trzymała bratanicę na rękach. Przyglądała jej się. Dziewczynka miała ciemne włosy i oczy. Nie wyglądała, jakby w jej żyłach płynęła krew Piastów. Jednak miała podbródek Siemomysła i chyba siłę też po nim, bo mocno zacisnęła dłoń na palcu ciotki. „Kim jesteś?” – zapytała w myślach Strażniczka Chramu. Dziewczynka spojrzała na nią mądrymi oczyma. Kimkolwiek jesteś, witaj w domu. – Pocałowała ją w czoło i zwróciła się do brata: – Jest twoją córką. Jeśli spodoba się Bogini, gdy nadejdzie właściwy czas, będzie mogła mnie zastąpić. Na to liczę, siostro. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła, gdy Siemomysł odpłynął z Wyspy, było poddanie Miry oględzinom. Razem z innymi strażniczkami oglą dała ją uważnie od stóp do głów. Te, które miały odegrać w życiu zna czącą rolę, najczęściej miały bowiem na ciele znaki. Na skórze Miry nie znalazły niczego. Kompletnie. Najmniejszej nawet kropeczki, gwiazdki na dłoniach czy stopach ani linii zapowia dających, że została przeznaczona do wielkich czynów. Nic, zupełnie nic. – Strażniczka Chramu była zdziwiona. Każda ze strażniczek z Wyspy miała bowiem na ciele jakiś znak, którym ob darowała ją Bogini, zaznaczając w ten sposób, że nad nią czuwa. A tu, córka Siemomysła, możliwe, że w przyszłości następczyni Strażniczki Chramu, nie ma nic, co świadczyłoby o tym, że należy do grona wybranek.No cóż… – westchnęła. – Może wcale nie trzeba mieć pieczęci na ciele, żeby okazać się córką Bogini?*** Draga wędrował od grodu do osady, przemierzając knieje, zatrzymując się w lesie albo u ludzi, a także w kącinach i chramach, pomieszkując tam, gdzie użyczano mu schronienia. Był wysoki, mocno zbudowa ny, miał siwe włosy sięgające ramion, białą brodę i jasne, przenikliwe spojrzenie. Wspierał się na sękatym kosturze, jednak prawdę mówiąc, wcale go nie potrzebował, no chyba że do obrony, gdyby miał go napaść człowiek lub zwierz. Wyglądał na silnego i gdyby nie siwizna, patrząc na jego sylwetkę, można by uznać, że ma się do czynienia z młodzień cem. Przez jedno ramię przewieszał niewielką lnianą sakwę, a przez drugie skórzany worek, w którym skrywał gęśle – swój skarb – i tak
17
U Siemomysła Draga bywał chętnie. Goszczono go z radością, dawano godne lokum i strawę. Zimował tam, a wiosną, gdy topniały śniegi i puszczały lody na jeziorach i rzekach, ruszał w drogę, na którą książę hojnie go obdarowywał.
Ci, którzy znali go bliżej, a nie było ich wielu, wiedzieli, że Draga niedawno skończył trzydzieści lat. Nie był więc stary, jednak spotkała go tak wielka tragedia, że niegdyś w jedną noc jego czarne włosy stały się siwe. Dlatego powszechnie uważano, że musi mieć lat co naj mniej czterdzieści, a może nawet i pięćdziesiąt. Niektórzy tytułowali go dziadkiem. Byli też tacy, szczególnie dotyczyło to kobiet, którzy wi dzieli w nim boga wędrującego między ludźmi i uważnie przyglądają cego się temu, co każdy z nich czyni.
18 wędrował. Jego sylwetkę dzieci rozpoznawały z daleka. Gdy zbliżał się do osady, było wiadomo, że wieczorem mieszkańcy gromadnie zasiądą wokół ognia, by słuchać jego opowieści.
Tego roku Draga wiedział, że Siemomysł jest wraz z synem w Re gensburgu, na czas Kupały nie udał się więc, jak to robił od lat, na Ostrów Lednicki ani do Giecza – jednego z pierwszych grodów Piastów – ale przybył do Gniezna. Było to najważniejsze miejsce wszyst kich Polan. Tam wznosił się największy w tej krainie ofiarny kopiec, mieszkały duchy przodków i od zawsze oddawano cześć Peruno wi i Nyi. Udał się tam nie tylko dlatego, że władcy nie było w żadnej z głównych siedzib. Jakaś siła, której nie potrafił się oprzeć, ciągnęła go na Świętą Górę. Jakby czuł, że powinien, że musi być tam właśnie w czasie, w którym otwierały się bramy między światami. Szedł i podśpiewywał: Bardzo dbam o obietnic wagę i choć części nie dotrzymałem… Zapamiętaj tylko, że powrócimy w złoto pól…* Czuł, że wkrótce coś się wydarzy. Czekał. *** Mieszko chętnie spędzał czas z Jordanem. Gdy przechadzali się po Re gensburgu, przyglądał się murom, drogom, budynkom mieszkalnym, mostom, lecz jego wzrok przede wszystkim przyciągali ludzie. Ich stro je wykonano z dobrze wykończonych skór i materii. Niektóre miały * Fragment piosenki Fields of Gold Stinga. Autorem polskiego przekładu pt. Złoto pól jest Mikołaj Woźniak.
19 barwy i faktury, jakich wcześniej nie widział. Nie znał się na tym, przędzenie, tkanie i szycie nigdy go nie zajmowały, ale na pierwszy rzut oka dostrzegał, że ich odzież była bogata, kolorowa, zapinana nie tylko na skórzane czy żelazne guzy, jakie znał, ale także na fantazyjne, ozdobne brosze. Stroje mieniły się kolorami. Odwiedzali targ, warsztaty rzemieślników, zaglądali nawet do szynków w okolicy rzecznego portu. Mieszka interesowało wszystko. Budowa mostów i łodzi, domów i świątyń, wyżywienie możnych i pro stych, rodzaje broni i naczynia używane w kuchni. Chciał wszystkiego dotknąć i starał się zapamiętać jak najwięcej. Wciąż rozmawiali. Mówił głównie Jordan, mimo że na co dzień był raczej małomówny, a Mieszko przede wszystkim pytał i uważnie słuchał.Lubił, gdy odwiedzali klasztor benedyktynów. Głównie z tego po wodu, że po wizycie w skryptorium siadywali w cieniu drzew na dzie dzińcu. Chwilę trwali w milczeniu, po czym kapłan opowiadał o czymś, co działo się w dawnych czasach. Wtedy przed Mieszkiem otwierały się wrota do wcześniej nieznanych światów, kuszących siłą i chwalebną przeszłością. Wyglądali stamtąd i przyjaźnie go pozdrawiali wielcy królowie i wodzowie. Jordan opowiadał tak barwnie, że przed oczyma wyobraźni Mieszka pojawiały się kolejne postacie i do niego przema wiały, jakby należał do rodziny. Czuł, że jest taki jak one. Dawno temu żył Konstantyn – rozpoczął Jordan któregoś popo łudnia. – Zanim stał się potężnym cesarzem rzymskim, którego imię w chrześcijańskim świecie zna każde dziecko, otrzymał sen. Moja pani babka mawiała, że sny to wrota, przez które prze mawiają do nas bogowie – nieoczekiwanie dla samego siebie wyznał Mieszko.O, to była mądra kobieta. – Jordan pokiwał głową poruszony, bo książę pierwszy raz powiedział coś, co dotyczyło jego rodziny. Nie chcąc stracić wątłego jeszcze zaufania rodzącego się u Mieszka, rów nocześnie pamiętając o swojej misji, zapewnił: – My uważamy podob nie. – I z przekonaniem dodał: – Tyle że my mamy Boga jednego. Tak, słyszałem. Inni chyba nie są tym zachwyceni? Jacy inni? – W pierwszej chwili Jordan nie zrozumiał. – Ach tak, no oczywiście! Książę uważa, że istnieje wielu bogów. Mieszko pożałował tego, co powiedział wcześniej. Uznał, że popełnił błąd, powtarzając Jordanowi słowa pani babki. Ale i kapłan
W ten sposób zdecydował o przyszłości. Zjednoczył lu dzi. Od tego czasu wszyscy prosili o wsparcie tylko jednego Boga, do niego się modlili i jemu składali dary. Konstantyn sprawił, że połączyła ich wiara.No tak, jeśli mamy wsparcie potężnego boga, wygrywamy. To oczywiste. Nie trzeba być chrześcijaninem, żeby to rozumieć. ***
20 zauważył, że zachował się niewłaściwie. Dostał szansę od króla i od biskupa. Miał towarzyszyć młodemu księciu, próbować go poznać i delikatnie zachęcać do zainteresowania prawdziwą wiarą. Wszystko wydawało się iść po jego myśli. Jednak nierozważnym stwierdze niem o wielu bogach sprawił, że chłopiec, który dopiero co odrobinę się otworzył, znów zamknął się w skorupie, a wielodniowa praca legła w gruzach. A on nie mógł dopuścić, by jego misja się nie powiodła. Poza tym po prostu polubił młodego Piasta. Nie wiedział dlaczego, ale był przekonany, że dzięki niemu w przyszłości wśród barbarzyńskich ludów zapanuje chrześcijaństwo, a jeśli tylko Bóg zechce, bo przecież wszystko, co dzieje się na świecie, wynika z jego woli, zaszczyt rozpale nia ognia wiary przypadnie właśnie jemu, Jordanowi. Konstantyn spał w swoim namiocie w obozie wojskowym nie daleko Rzymu – podjął rozpoczętą opowieść, uznając, że tłumaczenie się tylko pogorszy sprawę. – Następnego dnia jego armia miała stoczyć bitwę z wojskami Maksencjusza, jego największego rywala do tronu. Zapowiadało się naprawdę poważne starcie. Od jego wyniku zależały dalsze losy nie tylko Konstantyna, ale całego świata. Tak, mów, słucham cię. – Mieszko wrócił do wyważonego tonu, jaki Jordan znał z poprzednich dni. Konstantynowi przyśnił się rozświetlony na niebie wielki krzyż. Usłyszał też słowa i ujrzał napis. Brzmiał on – Jordan wyprężył się i przybrał odświętny ton – In hoc signo vinces, co znaczy: „Pod tym znakiem zwyciężysz”. I co, posłuchał? Tak. Rozkazał umieścić na tarczach znak Chrystusa. Następnego dnia wygrał – stwierdził Mieszko. Tak. Stał się najpotężniejszym władcą swego czasu. Jak rozumiem, dlatego że umieścił znak waszego boga na tar czach?Właśnie.
mogło być na Wyspie najwyżej trzydzieści: dziesięć strażniczek i dwadzieścia stróżek. Strażniczki były w pełni oddane Bo gini, mądre, wykształcone, waleczne, silne. Każda z nich potrafiła wal czyć i doskonaliły się w tej sztuce każdego dnia. Uważały, że nigdy nie wiadomo, kiedy ich umiejętności mogą się okazać przydatne. Potrafiły walczyć, jednak w czasach rządów Piastów rzadko się zdarzało, żeby to
21
Wyspa Kapłanek była miejscem świętym, znajdującym się pod pieczą bogiń. Pilnowano tam Wiecznego Ognia kobiecej energii tworzącej i chroniącej życie. Dbano o nią i pielęgnowano ją tam z czułością, troską i mądrością. Odwieczna moc upostaciowała się tam w boginiach, którym kapłanki oddawały cześć, każdej oddzielnie i wszystkim razem, wierząc, ale nie głosząc tego powszechnie, że każda z tych, któ re przyzywają ludzie, jest jedną boginią, a każdy bóg, jakiego znają, jest jednym bogiem. Obie zaś te siły stanowią ponadczasową świętość ogarniającą wszystko i będącą wszystkim. Na Wyspie mieszkała widząca przyszłość dziewica zwana Straż niczką Ognia. Nigdy nie opuszczała tego miejsca. Gdy umierała, za stępowała ją kolejna kobieta z umiejętnością widzenia. Życie spędzała w kącinie, oddychając powietrzem przesyconym wonią ziół, śpiewając pieśni, modląc się i przepowiadając przyszłość. Znała każdą odpo wiedź, bo była w kontakcie z boginiami, którym służyła. Jej domeną było podsycanie Wiecznego Ognia. Oddawała Bogini ciało i zmysły. Za jej pośrednictwem kapłanki mogły się kontaktować z boskością i się gać w przestrzenie niedostępne zwykłym śmiertelnikom. Nikt nie pamiętał, kiedy na Świętą Wyspę przybyła pierwsza ko bieta. Mówiono, że niegdyś nie było tam chramu ani nawet niewielkiej kąciny, a pierwsze mieszkanki odprawiały rytuały pod gołym niebem, odnajdując boskość we wszystkim, co je otaczało. Z czasem powstały kącina i dom, w którym zamieszkały. Przez lata kącinę obudowano chramem w taki sposób, że stała się jego centralnym miejscem. Wyspę natomiast zaczęto nazywać Wyspą Kapłanek, Świętą Wyspą, Wyspą Strażniczek, Chramem lub po prostu Wyspą. Bez względu na to, jak ją kto nazywał, wszyscy wiedzieli, o jakim miejscu mówiono. Zawsze mieszkały tam tylko kobiety. Z czasem spośród wszyst kich równych zaczęto wyłaniać tę, która miała się troszczyć o pozostałe i dbać o kontakty z ludźmi spoza Wyspy. Tytułowano ją Strażniczką Chramu. Ukształtowały się też zasady funkcjonowania tego małego świata.Kapłanek
22 robiły. Skupiały się przede wszystkim na podtrzymywaniu Wiecznego Ognia i wspieraniu kobiet, które przychodziły do nich ze swoimi pro blemami.Stróżkami były młode dziewczęta przejawiające wyjątkowe talen ty lub umiejętności. Mogły przybyć na Wyspę najwcześniej w wieku lat sześciu. Zdarzały się jednak wyjątki, jak w przypadku córki Siemo mysła.Po siedmiu latach nauki dziewczęta wracały do rodziców, ale bywało, że już wcześniej znajdowano dla nich męża. Najwybitniejsze z nich, te, które usłyszały głos Bogini, wybierały drogę strażniczek i zo stawały na Wyspie. Ale nie mogło być ich tam nigdy więcej niż ustalona przed wiekami liczba, czyli dziesięć.
Od czasu gdy te ziemie stały się domeną Piastów, Strażniczka Chramu zawsze pochodziła z ich rodu. To ona decydowała, kto z ze wnątrz może tam przebywać, ona przyjmowała stróżki, odbierała dary, udzielała rad wodzom, bywała w świecie i rozstrzygała, kto dostąpi za szczytu zadania pytania Strażniczce Ognia.
Gdy doznała błogosławieństwa pierwszej krwi i można było oficjalnie zastanawiać się nad jej przyszłością, wydawało się, że Bogini chce ją u siebie zatrzymać. Jej ciotka i ojciec także widzieli w niej następ ną Strażniczkę Chramu. Mira co prawda nie miewała wizji, w których potrafiłaby przewidzieć przyszłość, jednak jak nikt inny rozpoznawa ła ludzkie emocje i intencje, co sprawiało, że podejrzewano, iż czyta w myślach. Jak mówiono, rozumiała mowę leśnych i domowych zwie rząt, znała się na ziołach, a poza tym śpiewała najpiękniej na świecie, co zjednywało jej przychylność wszystkich wokół. Albowiem, to było oczywiste, tam, gdzie słychać śpiew, mieszkają dobrzy ludzie, których chętnie, pod różnymi postaciami, odwiedzają bogowie. Mawiano też, że kto śpiewem raduje świat, rozświetla innym dni.
Mira nie potrafiła usiedzieć na miejscu, lubiła pływać, strzelać z łuku, jeździć konno, biegać. Była sprawna i silna, ciekawa świata, niezależna, inteligentna, zawsze miała swoje zdanie i chętnie je wyrażała.
Mira właśnie na Wyspie uczyła się wszystkiego, co mogło jej się przydać w przyszłości. Ojca i kolejnych pojawiających się na świecie przyrodnich braci widywała przede wszystkim z okazji świąt i innych uroczystości. Wówczas udawała się na Ostrów Lednicki, do Giecza, Gniezna czy innego miejsca, w którym właśnie przebywał ojciec. Jednak za swój dom uważała Wyspę.
23 Na szczęście potrafiła także kontrolować język i wiedziała, kiedy zamilknąć. Była wesoła. Sprawiała wrażenie, że kocha wszystkich i wszystko. Śpiewała, tańczyła, zadawała pytania i szukała odpowiedzi. Zachowywała się jak wiele dziewcząt w jej wieku, żyjących bez większych trosk w bezpiecznym miejscu, w otoczeniu czułości bliskich. Prawdę mówiąc, ta mądra dziewczynka, poza tym, że była córką Siemomysła, nie wyróż niała się spośród innych równie mądrych dziewcząt z Wyspy niczym szczególnym. Jednak to, że pochodziła z rodu Piastów, czyniło ją naj ważniejszą, a właściwie jedyną kandydatką na następczynię Strażniczki Chramu. Ale czy i kiedy miałaby nią zostać, pozostawało w mocy Bogi ni – jak wszystko, co dotyczyło mieszkanek Wyspy.
Tymczasem znajdowała się pod opieką wiekowej już, a przez to doświadczonej ciotki, najstarszej siostry ojca, która z racji urodzenia, dostojeństwa i znajomości świata funkcję Strażniczki Chramu pełniła od ponad trzydziestu lat. Mira kochała ciotkę i traktowała ją jak matkę, której nie pamięta ła. To ciotka ją wychowywała, dała jej siłę i pomogła stać się nie tylko strażniczką, ale też mądrą, otwartą, świadomą siebie młodą kobietą przekonaną o swojej sile. Mira lubiła i znała na pamięć jej słowa, które były tak często powtarzane, że stały się dla niej, tak jak dla wszystkich kobiet z Wyspy, regułami. Każda z nich słyszała je we wszystkie święta: Strażniczka jest pełna szacunku dla siebie, innych i świata, któ rego jest częścią. Wynosi wrażliwość nad intensywność, każdego dnia rodzi się na nowo i z ciekawością odkrywa różnorodność rzeczywisto ści. Strażniczka jest pełna wewnętrznego światła. Kocha siebie oraz innych w dobrych i złych chwilach, w radości i smutku, w sukcesach i porażkach. Kocha swoje ciało i dba o nie, zna jego silne i słabe strony. Potrafi być sama, ale umie czerpać z mądrych relacji, docenia siłę mi strzyń, inspiracją są dla niej inne kobiety. Kłania się przed Boginią we wszystkich jej postaciach. Docenia piękno własne i świata wokół. Jest tu i teraz, ale potrafi też łączyć się z przeszłością i przyszłością. Czuje więź z tymi, które były przed nią, i tymi, które przyjdą po niej. Jest z nimi jednością, czerpie z nich siłę i przekazuje ją dalej. Strażniczka to świeżość myśli, tworzenie, otwartość i zachęcanie innych do działa nia oraz zmian na lepsze. To wzmacnianie siebie i innych, to zaufanie do życia i siebie samej. Dla tych, którzy ją spotykają, strażniczka jest odblaskiem twarzy Bogini. Trwa więc w sile i dzieli się swym światłem.
To był moment. Ból głowy i wszystko, co ją trapiło, zniknęły jak ręką odjął. Wyprostowała się, nabrała powietrza, w dziękczynnym geście podniosła ręce do nieba. Dłońmi dotknęła czoła, ust i serca, dziękując Bogini za wsparcie. Wróciły siła i pewność siebie. W jednej chwili wiedziała, co ma robić. Udam się do Gniezna, na Święte Wzgórze. Tam spędzę noc Ku pały – oświadczyła, stając przed Strażniczką Chramu. Idź – zgodziła się tamta. – Najwyraźniej taka jest wola Bogini. Ona cię prowadzi. Słuchaj jej głosu.*** Księżyc świecił jasno. Była pełnia. W święto Kupały otwierały się wro ta do innych światów. W zwykłe, nieświąteczne dni można było pró bować dostać się tam, odnajdując tajemną kładkę, wstępując na tęczę lub na niebiańską Drogę Mleczną, co oznaczało ni mniej, ni więcej,
24 Idzie przez życie, pamiętając, że każda bogini jest jedną Boginią, a każdy bóg jest jednym Bogiem. Mira powtarzała te słowa tak często, że mogłaby je wypowiedzieć na wet obudzona w środku nocy. Czuła, że mają wielką moc. Wierzyła też, jak zapewniały strażniczki, że przyjdzie czas, a staną się jej sercu tak bardzo bliskie, jakby się z nią zrosły. Mówiły, że będzie to oznaczało dojrzałość. I że ma na ten dzień spokojnie czekać. Czekała więc. Jed nak, prawdę mówiąc, w tamtym czasie, gdy była młodziutka i radosna jak wiosenne kwiaty wystawiające główki do słońca, nie bardzo miała potrzebę zastanawiania się nad ich głębszym sensem. Tego roku, gdy Siemomysł, zabierając z sobą Mieszka, wyprawił się na ziemie Ottona, kilka dni przed świętem Kupały, Mira poczuła prze dziwny niepokój. Nie mogła spać, pierwszy raz w życiu bolała ją gło wa, miała mdłości, nie była w stanie przełknąć niczego poza źródlaną wodą. Chciało jej się płakać, mimo że nie było ku temu powodów. Mę czyła się, nie wiedząc, co się dzieje. Wreszcie, po kolejnej niemal nieprzespanej nocy, wraz ze wscho dem słońca wyszła przed dom, w którym, tak jak wszystkie strażniczki, zajmowała malutką komnatę, podniosła oczy w stronę pierwszych pro mieni i… doznała jasności!
Od tego czasu Jordan wychowywał się w klasztorze. Był zdolny, szybko się uczył, jego rodzina przysyłała opatowi może nie nadzwy czajnie cenne, ale za to regularnie dostarczane dary, a że brat jego ojca był tam jednym ze skrybów, chłopiec miał się dobrze. Był inteligentny i pracowity, a przy tym skromny i pokorny, cieszył się więc sympatią W dzisiejszych czasach u chrześcijan zakonnikiem może zostać jedynie osoba pełno letnia, która sama o sobie decyduje. Do zakonów nie przyjmuje się dzieci.
*
25 że jest to prawie niemożliwe. Jednak w najkrótszą noc w roku, która właśnie nadchodziła, do krainy bogów można było dotrzeć znacznie łatwiej: pijąc mikstury od wiedźmy lub spożywając rośliny ułatwiające podróżowanie między światami, a było ich w lasach sporo. Można też było tańczyć aż do szaleństwa w kręgu, skakać przez święte ogniska, by oczyścić ciało i ducha tyle razy, że zapominało się o całym świecie, albo uczestniczyć w odprawianych właśnie tej nocy przez strażniczki i żerców starych rytuałach i ceremoniach. Tej nocy każdy mógł stać się bogiem lub boginią, a przynajmniej poczuć w sobie boską moc, iskrę, którą każdy śmiertelnik dostawał, przychodząc na świat. Tej nocy możliwe stawało się wszystko, istniało przyzwolenie, by robić to, co przez resztę roku było zakazane, bawić się bez opamiętania i dokony wać czynów, które w zwykłym czasie nie znalazłyby poklasku czy wręcz zostałyby potępione, a teraz uchodziły winowajcy płazem. Puszczały wszelkie hamulce. Na tę jedną noc. Kupała oznaczał zgromadzenie, ale nie zwyczajne, bo odbywało się w najkrótszą noc w roku. Był to czas szczególny także dlatego, że w jednym miejscu gromadzili się wszyscy, którzy zamieszkiwali bliższą i dalszą okolicę. W noc Kupały schodzili między śmiertelników i bawili się razem z nimi także bogowie. Byli Perun, Swaróg, Weles, Nyja, Makosz, nazywana też Mokoszą, przybywali Dziewanna, Marzanna i wie lu innych. W ten święty czas tak się upodabniali do ludzi, że nikt nie był w stanie ich rozpoznać. *** Oblacja była ofiarą składaną często. To był dla rodziny świadomy wy bór. Zaszczyt. Oddawali pod boską opiekę jednego z synów. Jordan trafił do zakonu benedyktynów w Regensburgu właśnie jako oblat. Oj ciec zdecydował, że przeznacza dla niego drogę zakonnika, gdy chło piec miał pięć lat*.
26 przełożonych.
Z czasem, dzięki temu oraz talentowi do języków, zaczął towarzyszyć opatowi w podróżach, także do Rzymu. Przyglądał się światu, rozmawiał z mądrymi ludźmi, czytał księgi. I modlił się do Boga, by wskazał mu drogę i cel w życiu. Wierzył, że oblacja była w jego przypadku czymś jeszcze bardziej szczególnym, niż gdy dotyczyła innych dzieci. Był przekonany, że Najwyższy ma dla nie go do wypełnienia ważną misję. Chciał w to wierzyć, to od lat pozwala ło mu budzić się o świcie bez narzekania i razem z zakonnymi braćmi radośnie śpiewać pieśni na chwałę Pana. Gdy do Regensburga przybył Siemomysł, a on został wyznaczony do towarzyszenia jego synowi, jego i tak potężna wiara się wzmogła. Poczuł, że misja, którą przewidział dla niego Bóg, może mieć związek właśnie ze Sklavonią, a konkretnie z młodym księciem Mieszkiem. *** Gniezno szykowało się do święta Kupały. Na Świętym Wzgórzu, nie opodal kręgu świątynnego, w którym wznosił się otoczony szeroką fosą kamienny kurhan*, ustawiano olbrzymi stos, który miał zapłonąć, gdy zapadnieWszyscyzmrok.czekali, by Wielki Żerca, kapłan Peruna, i Strażniczka Chramu, kapłanka Nyi, uroczyście połączyli ogień z wodą. W dawnych czasach wiele świąt rozpoczynało się właśnie w ten sposób. Otoczeni świętym kręgiem wody, który oddzielał strefę bogów od świata ludzkiego, tak jak kobieta i mężczyzna, tak kapłan i kapłan ka łączyli się cieleśnie, by odtworzyć jedność prapoczątków. On był ogniem i jądrem świata, a ona otaczającą to jądro wodą życia. Byli jak pierwotne, mityczne Jajo Życia, z którego wyłoniła się ziemia.
* Fosa miała szerokość 12 metrów, a kurhan średnicę 10–12 metrów. Dziś mniej więcej w tym miejscu stoją katedra gnieźnieńska i kościół św. Jerzego. Archeolodzy odkryli tajemniczy kurhan znajdujący się właśnie pod tym kościołem.
Później, wzajemnie wzmocnieni, wysoko unosili pochodnie. Łą czyli je, a gdy tworzyły jeden płomień, wzniecali ognisko. To był sy gnał, że czas zacząć świętowanie. Niech będzie pochwalone Światło! – wołali ludzie, kłaniając się stosy płonęły także gdzie indziej, a były tak wysokie, że wi dziano je nawet w miejscach w zwykłe dni niewidocznych, bo tak odległych.
ogniowi.Podobne
27
O tej porze roku bogini Dziewanna, wojowniczka władająca lasa mi i dziką zwierzyną, zapalająca zorzę, zarządzała, by podlegający jej władaniu las przybrał odświętny wygląd. Żywia, pani ziemi, przez inne plemiona nazywana Mokoszą, dbająca o ziarno, zboża i dobre zbiory, za rządzała świętowanie na polach uprawnych i otwierała wrota czasu. Lela, bogini ogniska domowego, zgodnego pożycia, miłości rodzinnej i bezpie czeństwa, zachęcała do zabawy, a zakochanych do wyznawania miłości. Poszukującym oblubieńców wróżyła z puszczanych na wodę wianków, a małżeństwom niemającym potomstwa zsyłała dzieci, posyłając pod ich dachy swoich wysłanników – bociany, które przynosiły niemowlęta w zawiniątkach zawieszonych na długich czerwonych dziobach. Na ziemię schodzili też wówczas bogowie. Pojawiał się najważniejszy z nich – Perun. Towarzyszyło mu wielu innych. Przynosili ja sność, oczyszczenie i odrodzenie, obdarowywali mądrością, na czas Kupały zarządzali pokój, nakazywali powstrzymanie swarów i kłótni. Przybywał też Weles – opiekun zmarłych zarządzający zaświatami.
Jak zawsze w czasie świąt, także on szeroko otwierał wrota magii i za pewniał, że cokolwiek, nawet złego, wydarzy się w noc Kupały, zosta nie wybaczone i nie będzie miało niedobrych skutków. Wszystkiemu, co się działo tej nocy, przyglądała się Nyja, pierwot na żeńska bogini tych ziem. Była opiekunką zmarłych, losu ludzkiego, a także całej wspólnoty żywych. To właśnie dla niej i dla przodków na Świętej Górze wybudowano najważniejszą świątynię. To tam, w głębo kich czeluściach, ich duchy czekały na ponowne powołanie do ziem skiejKażdywędrówki.wiedział, że człowiek ma ciało. Dla wszystkich było też oczywiste, że ma i ducha. Duch składał się z trzech połączonych z sobą za życia części. Jedna z nich pochodziła z wieczności i do niej należała, druga była mocą otrzymaną po przodkach, a trzecia zostawała przypisana do konkretnego ciała, które człowiek otrzymywał, przychodząc
Tej nocy świętowano wszędzie. Jednak największe uroczystości na ziemiach Polan odbywały się zawsze w Gnieźnie, na Świętej Górze. Tam ściągało najwięcej ludzi. Lokowali się na zboczach, gotowi w każdej chwili ruszyć nad wodę, gdzie miały być puszczane wianki, przy mniejszych ogniskach trwały tańce, śpiewano, słuchano opowieści, przynoszono jedzenie i napoje. Nocą las okalający wzgórze migotał milionami światełek roztań czonych świetlików. Na wodzie unosiły się wianki.
Największa świątynia leżała więc tam, gdzie spoczywały dusze zmarłych, czekające na ponowne pojawienie się na ziemi. Ich opiekun ką była Nyja, do której właśnie na Świętej Górze wznoszono modły przy okazji wszystkich największych świąt*.
*
28 na świat. Tak to trwało i powtarzało się od początku czasu. Ludzie się rodzili, umierali, rodzili się ponownie i znów umierali, by przygotować się do kolejnego przyjścia. Zasypiali, tak jak cała natura, gdy przychodziła zima, by po pewnym czasie znów móc cieszyć się słońcem. Chramów nie było nigdy zbyt dużo na tych terenach. Cześć przodkom i bogom najczęściej oddawano w gajach i na polanach, bywa ło jednak, że domostwo czy opole, jak nazywano teren zamieszkany przez niewielką wspólnotę, miało wydzieloną przestrzeń, zwaną kąci ną, w której oddawano cześć przodkom, bogom, duchom i innym nie widzialnym lub rzadko widzialnym istotom. Na długo domowe, małe kąciny całkowicie ludziom wystarczyły. Z czasem w największych ką cinach, ulokowanych w grodach, zaczęto dbać, by płonący tam ogień nigdy nie gasł, a do jego pilnowania powoływano strażniczkę ognia. Na jej utrzymanie łożyli wszyscy mieszkańcy. Chram na Świętej Górze nie był duży, zmieściłyby się tam może naj wyżej cztery osoby. Nie musiał być potężny, bo prawo wejścia do środka mieli wyłącznie Wielki Żerca i kapłanka Nyi, którą była Strażniczka Chra mu ze Świętej Wyspy. Był nazywany Najświętszym ze Świętych i cieszył się sławą najważniejszego ze wszystkich tego typu miejsc na ziemiach Polan. Gniezno wyglądało, jakby bogowie stworzyli je specjalnie po to, by tam właśnie się z nimi komunikować i tam oddawać im cześć. Po między dwiema najwyższymi kulminacjami znajdowała się bowiem naturalna fosa, broniąca wejścia niepowołanym. Mówiono, że Gnie zno ze Świętą Górą to siedziba tych, którzy już byli – przodków, tych, którzy są – obecnie żyjących, i tych, którzy będą – czyli dopiero poja wią się na świecie. Byli, są i będą – często podkreślano, że gniazdo, od którego wziął nazwę gród, oznaczało nie tylko miejsce osiedlenia się pierwszych Polan i białego orła, o którym gęślarze śpiewali, że wska zał im najlepszą uświęconą przez bogów przestrzeń do zamieszkania. Gniazdem nazywano też kobiece łono, miejsce, z którego wyłania się życie. Gniezno było dla Polan szczególnie ważne, także symbolicznie, tam bowiem kiedyś wszystko się zaczęło.
W bardzo ciekawy sposób pisze o tym doktor Paweł Szczepanik, m.in. w pracy Sło wiańskie zaświaty. Wierzenia, wizje i mity.
Widziałem księgi. – Mieszko jechał na koniu obok ojca. Po dziesięciu dniach pobytu w Regensburgu wracali do domu. – Zapisują w nich wszystko, co ważnego zdarzyło się na świecie. Na pergaminach z cienko wyprawionej skóry inkaustem o różnych barwach malują też obra zy. Postacie są jak z opowieści Dragi. Jordan spisał się jako przewodnik? – Siemomysł i tym razem, jak zresztą najczęściej, był dumny z syna, jednak rzadko mu to okazywał. Podarował mi pergamin i wyjaśnił, co na nim jest.
Dużo tego! No i są zaznaczone nasz Ostrów na Lednicy, Giecz i oczywiście Gniezno – ekscytował się Mieszko. – Pokazać? Mam ją w sakwie.Widziałem mapy wiele razy – powstrzymał go Siemomysł. –Gdy byłem w takim wieku jak ty teraz, pierwszą podarował mi mój dziadek Siemowit. Do dziś ją mam. Razem z innymi, bo jest ich więcej, trzymam ją w
A co Mapa.jest?Pokazuje nasz świat. To tak, jakby być ptakiem i zoba czyć wszystko z góry, ojcze. Widać rzeki, morza, wzniesienia. Jordan pokazał mi, dokąd sięgają terytoria, gdzie władzę sprawują królowie chrześcijańscy.
DamPokażesz,skrzyni.jakwrócimy?ciją.Ajakprzyjdzie czas, przekażesz ją synowi albo wnukowi. Jak będę władcą, sprowadzę skrybów na Ostrów. Sporządzą mapy – zapewnił Mieszko, ale szybko się zreflektował, że to nieko niecznie może podobać się ojcu, więc dodał: – Będą pisać księgi o two ich wyprawach i wielkich zwycięstwach. Takie masz zamierzenia? – Siemomysł się roześmiał, rozumie jąc, że głowę syna zaprząta przyszłość, w której widział siebie jako na stępcę.Wizyta w Regensburgu przebiegła nawet lepiej, niż się spodziewał; Otton zapewnił go, że nie planuje podboju jego ziem, przynajmniej w najbliższym czasie. Wyraził podziw dla jego działań zmierzających do jednoczenia plemion słowiańskich. Siemomysł natomiast obiecał, że będzie myślał o dołączeniu do grona władców chrześcijańskich. Rozważny Otton nie naciskał w tej sprawie. Było mu na razie wygod nie mieć za sąsiadów pogan. Zamierzał się przyglądać, jak potoczą się sprawy na wschód od Odry, i dopiero w odpowiednim czasie zawrzeć
29 ***
30 przymierze z najsilniejszym spośród tamtejszych władców. Jeśli miałby to być Siemomysł lub jego potomek, to dobrze, gdyby jednak wygrał ktoś inny, dla Ottona nie byłoby to problemem. Z każdym z nich albo byłby w sojuszu, albo podbił jego ziemie.
Siemomysł liczył na to, że ustalenia z Ottonem gwarantują mu na najbliższe lata względny spokój na terenach zachodnich. Da mu to czas na dalszy rozwój, wzmocnienie, łączenie kolejnych plemion i tworze nie potęgi, także militarnej. Był więc w dobrym humorze, a że Miesz ko przez cały czas zachowywał się jak na syna władcy przystało, był z niego dumny, a to, co właśnie od niego usłyszał, jeszcze tę dumę spotęgowało.„Moja krew! Mądry chłopak” – pomyślał, jednak nie powiedział tego głośno, tylko spiął konia i popędził przed siebie. Od śmierci Lestka, jego ojca, minęło już dwanaście lat. Dokończył to, co tamten zaczął: budowę grodów w Górze i Moraczewie. Rozbudował Giecz i Grzybów, zaczął prace w Poznaniu, rozpoczął wzmacnianie Gnie zna, bo stara siedziba coraz bardziej wymagała napraw. Ludziom żyło się tam dzięki temu wygodniej, bo przed domostwami położono nowe deski, żeby w czasie deszczów nie brodzić w błocie, wyrzucono śmieci, zasypano stare doły kloaczne i wykopano nowe. Przede wszystkim wokół każdego z grodów zostały odnowione wały, było więc także bezpieczniej. Siemomysł umocnił władzę Piastów. Polanie, Goplanie, Mazowszanie i Lędzianie dzięki konsekwencji i zdolnościom przywódczym jego dziadka Siemowita, jego ojca Lestka i jego samego utworzyli coś na kształt księstwa, którego on, Siemomysł, został wodzem i władcą. Jak to było? Siemowit połączył kilka plemion w jedno. Jego naj ważniejszym grodem było Gniezno. Lestek nie tylko obronił to, co odziedziczył po ojcu, ale znacznie terytorium powiększył. Najczęściej przebywał w Gnieźnie, tak jak jego ojciec, ale rezydował też w Gieczu. Skończył rozpoczętą przez ojca budowę grodu na Ostrowie Lednickim i uczynił z niego główną siedzibę. Siemomysł wzmacniał i rozbudowy wał grody i tak jak jego poprzednicy – podbijał kolejne ziemie. Za jego czasów nawet niektóre z nieugiętych wcześniej plemion zamieszkują cych Pomorze uznały jego zwierzchność i gdy się okazało, że przegry wają z nim bitwę za bitwą, z jego rozkazu zaczęły płacić trybut. Wcześniej nie myślał o sobie, że jest księciem. Był wodzem, pa nem na Lednicy, Gieczu i Gnieźnie, wojownikiem, mówiono nawet, że wielkim, ale przecież nie czuł się księciem! Wizyta u Ottona to
31 zmieniła. Nadal nie zamierzał siebie tak tytułować, o nie, ale wciąż odczuwał przyjemność, wspominając, że tak właśnie zwracał się do niego król TerazNiemców.jednak nie tytuł był dla niego najważniejszy. Pogranicza ciągle były zagrożone, a Czesi, Madziarzy, Rusini, nie mówiąc o Wieletach, Obodrzytach, Redarach czy Wkrzanach, nieustannie stanowili zagrożenie. Geron* wciąż ostrzył sobie na niego zęby, mając ochotę podbić jego ziemie. Oczywiście nie pozwalał im na to, ale potyczki, wzajemne szarpanie i podjazdy nieustannie trwały. Siemomysł dobrze pamiętał słowa Lestka: władza nigdy nie jest dana raz na zawsze – musisz o nią walczyć. I on walczył. Skutecznie! Przodkowie nie mogliby mu zarzucić, że nie troszczy się też o przy szłość. Gdy zmarła jego pierwsza żona, która dała mu córkę Mirę, pa nią na Lednicy została Świętosława, jak wskazywało jej imię – sławiąca Świętowida. Ta, jak dotąd, dała mu trzech synów. W przyszłości chłop cy zadbają o państwo i jego granice, był tego pewien. Jego dzieci: Mira, Mieszko, Lubomir i najmłodszy, Czcibor, były jego dumą. *** Ognisko na szczycie Świętej Góry było tak wysokie, jakby sięgało nieba. Ulatujące w górę iskry zdawały się łączyć z gwiazdami i razem z nimi wirowały radośnie. Tańczyły tak samo jak ludzie, w rytm bębnów, piszczałek, gęśli i grzechotek. Dziewczęta i chłopcy śpiewali, klaszcząc i pokrzykując.Miratańczyła razem z nimi. W dziewczynie w kwiatowym wianku zasłaniającym umieszczony na czole znak bogini i w sukni przepasanej bylicą, radosnej, rozśpiewanej i podskakującej w rytmie pieśni, nie roz poznawano pierworodnej córki Siemomysła. Zresztą tej gorącej nocy radości i szaleństw i tak nikt nie zwróciłby uwagi na jej kapłańską biżu terię i znak na czole. Wszyscy byli równi, bez względu na pochodzenie, wykonywane zajęcia, strój czy zawartość sakwy. Mira musiała być w tym miejscu. Coś ją tam przyzywało. Jakaś siła przemożna, nie do okiełznania, nakazywała tam dotrzeć, otworzyć ducha i ciało na doznania, jakie proponowała ta noc. Czekała. Nie wie działa na co, czuła jednak, że odmieni to jej życie.
*
Geron – margrabia Marchii Wschodniej w latach 937–965. Podbił i schrystianizował m.in. Połabie i inne tereny słowiańskie.
* *
Wspomnisz kiedyś mnie, kiedy wiatr, co mknie, na letnich zagra kłosach. Powiedz słońcu o czasach z przeszłych stron, na mio dowym złocie pól… Kolejny fragment cytowanej wcześniej piosenki Stinga w tłumaczeniu Mikołaja Woź niaka.
Zrzuciła sandały i wraz z rozśpiewanym tłumem ruszyła nad wodę. Dziewczęta, które jeszcze nie miały wybranka, i takie, które już wiedziały, kto nim jest, ale jeszcze nie były po słowie, miały puszczać na wodę wianki. Młodzieńcy czekali na nie dalej, za zakrętem. Kupa łowa wróżba polegała na tym, że powinni wyłowić je z wody i odnaleźć ich właścicielki. Wielu obserwowało dziewczęta już wcześniej, więc czekało na konkretny wianek. Było bowiem wiadomo, że Kupała sprzy ja szczęśliwym związkom, a ci, których połączy właśnie ta noc, będą się kochać do końca życia. Dotyczyło to też tych, którym nie sprzyjali rodzice. Szli razem w las, a następnego dnia kłaniali się ojcom i mat kom, prosząc o błogosławieństwo. Jako para połączona w noc Kupały musieli je dostać. Mira rozgrzana tańcem, zbiegając ze zbocza, wraz z radosnym korowodem dotarła nad wodę. Nie zamierzała puszczać wianka. Nie szukała męża, była przecież strażniczką, przyszłość wiązała ze Świętą Wyspą. Klaszcząc, zachęcała inne i pokrzykiwała, doradzając, w którą stronę i jak ułożyć wianek na wodzie, by dopłynął do adresata, nie uto nął w nurcie, a płonący na nim ognik nie zgasł. Nagle do jej uszu doszedł śpiew. Tak tęskny i obezwładniający, że znieruchomiała. Wsłuchała się. Towarzyszył mu przejmujący dźwięk gęśli. Muzyka płynęła z polany, na środku której płonęło niewielkie ognisko. Ludzie wokół siedzieli jak zaczarowani. Ruszyła w tamtą stronę.Widziała jego plecy i rękę poruszającą struny. Domyśliła się, że to Draga. Gdy była dzieckiem, kilka razy widziała go na Ostrowie Lednic kim. Że jednak nigdy nie bywał na Wyspie Strażniczek, przez ostatnie lata zapomniała o jego istnieniu. Z dawnych czasów pamiętała go jako starca. Teraz też widziała zupełnie białe włosy, ale przecież jego głos był młody, silny, wnikał w trzewia, przyjemnymi falami docierał do serca i Podeszłagłowy. na tyle blisko, by rozróżnić słowa. Przeszło wiele lat, zgubił się gdzieś świat tych zbóż letniego złota. Spójrz, jak biegną tam, gdzie już nie ma nas, na miodowym złocie pól…
32
33 Poczuła dreszcze. Zakręciło jej się w głowie. Wydawało się jej, że słowa są skierowane do niej. Że jej dotyczą, że to właśnie na nią całe życie czeka ten, który wzywa ją pieśnią. Że w taki sposób daje jej tajemny znak. Było tak, jakby ta pieśń należała tylko do niej, jakby jej była Gdyprzeznaczona.skończyłi odłożył gęśle, podeszła, stąpając na palcach, by nie spłoszyć dobrych duszków, których obecność czuła wokół, i zasiadła wśród słuchających. Zauważyła wpatrujące się w niego rozmarzone kobiety.„Pewnie każda z nich uważa, że śpiewa tylko dla niej” – pomyślała. „Potrafi czarować, trzeba mu przyznać” – stwierdziła w duchu z uznaniem. …a w taką noc jak dzisiejsza może się spełnić każde z marzeń, o których śpiewałem – podsumował swój występ. Rozległy się śmiechy.
Jasne, wystarczy znaleźć kwiat paproci! – zawołał ktoś.
„Co się dzieje? – Jej ciało ponownie przeszył dreszcz. – Czyżbym jednak miała rację? Coś nas łączy? No ale przecież nie miłość!” – my ślała, mając przed oczyma twarze zachwyconych Dragą kobiet. „Może znamy się z przeszłości? Nasze dusze czy nawet ciała były kiedyś ra zem? Byliśmy rodziną? Siostrą i bratem, mężem i żoną? Ojcem i cór ką?” Nie potrafiła wytłumaczyć sobie, jakiego rodzaju więź czuje z tym człowiekiem, ale była pewna, że jest ona mocna.
Albo znaleźć sobie chłopaka z bogatego domu – mruknęła jakaś kobieta.Albo się zakochać, bo przecież miłość jest najważniejsza, tak jest w twoich pieśniach! – zapiszczała ruda dziewczyna i chwyciła za rękę młodzieńca siedzącego obok niej, coś szepnęła mu do ucha i po chwili objęci zniknęli w mroku lasu. Opowiedz o kwiecie! – poprosił ktoś głośno. Tak,Tak! opowiedz o kwiecie! – rozległo się wiele głosów. Wszyscy dobrze znacie tę opowieść… – zaprotestował słabo, bo wiedział, jak to się skończy. Nie daj się prosić, Drago, opowiedz… Opowiedz – poprosiła i Mira. Wtedy jej głos wydał mu się znajomy, albo może różnił się od in nych, bo podniósł głowę i spojrzał na nią uważnie.
Albo urodzić się w rodzinie księcia – dodał inny.
Według znawców tematu kwiat paproci istnieje. To nasięźrzał, zwany też językiem węża („nasięźrza” w języku staropolskim oznaczało eliksir miłosny). Na terenach Polski występuje tylko jeden jego rodzaj, nasięźrzał pospolity, który kwitnie w czerw cu w zacienionych zakamarkach lasu.
Na te słowa kilku chłopaków podniosło się i pospiesznie ruszyło w ciemność.Opowiadaj! – poprosił ktoś głośno.
*
Patrzyliduszków.nasiebie przez chwilę, po czym Draga krótko, żeby nie kierować tym na nią uwagi innych, z szacunkiem skinął głową. To ją uspokoiło. Poczuła ciepło. Gdy z godnością mu się odkłoniła, ogarnął wzrokiem innych, uśmiechnął się rozbrajająco, wywołując tym wes tchnienia kobiet, i rozpoczął opowieść. Jednak tym razem miała ona zabrzmieć inaczej niż zwykle. Dotychczas bohaterem opowieści za wsze był chłopak. Draga, zerkając na Mirę, postanowił to zmienić.
34 On też to poczuł. Niepokój, zaskoczenie, może obawę? Czyżby to właśnie z jej powodu coś kazało przybyć mu do Gniezna, zastanawiał się. Jednak był doświadczony, wiedział, że nie zawsze dobrze jest poddawać się nastrojowi chwili. Często zauroczenie czy nawet zachwyt może okazać się tylko mrzonką, złudzeniem, któremu nie należy ulegać, bo jest zabawą licha, rusałek albo innych psotnych, a nie zawsze życzliwych
Kwiat paproci zakwita tylko raz*. Tylko wtedy, gdy dzień jest najdłuższy, a noc najkrótsza, gdy niebo spotyka się z ziemią, a iskry z rozpalanych tej nocy ognisk zamieniają się w gwiazdy. Nikt nie wie, skąd się wziął. Mówią, że na początku czasu, gdy na ziemi żyli tylko bogowie, stworzyła go Pani Lasu. Jest tak niezwykły, że musiała po wołać go do życia osobiście Bogini, bo któż inny zdołałby nadać mu aż taką moc?Amoże to dzieło któregoś z męskich bogów? Przecież nazywają go kwieciem perunowym! – zawołał ktoś ze słuchających. Inni się roześmiali, a jeden z mężczyzn odpowiedział: Widziałeś, żeby chłop zajmował się kwiatkami? Dlaczego nie? – zaprotestował ten, który zadał pytanie. – Nazy wają go przecież perunowym. No więc wiadomo, jak mogło być: Perun uderzył piorunem, wyrósł kwiat i po robocie! Obojętnie, kto powołał go do życia, zakwita tylko tej nocy –przerwał im Draga. – Więc jeśli chcecie go znaleźć, trzeba się pospie szyć, najlepiej wyruszyć już teraz, wiecie, że chętnych będzie wielu…