Kilof XIII

Page 1


KILOF XIII 3 | newsy 5 | eventy 7 | mix v 9 | lado abc 15 | off 27 | tauron 29 | przeglad , katalog贸w 33 | recki 41 | blessed feathers

//gmail //facebook //mixcloud //soundcloud //last.fm //spotify //flickr


chamber of reflection Pod koniec lipca możemy w końcu powiedzieć, że nadeszły upragnione wakacje. Jeżeli nadal w to nie wierzycie to z pewnością przekona Was rozkładówka reala, gdzie arbuzy rozchodzą się po 0,99 zł. To tak samo sprawdzony sposób jak świstak na wiosnę, opatentowany przez niejednego OFF festiwalowicza. W XIII odsłonie sporo o imprezie w Dolinie Trzech Stawów, piszemy także o drugim katowickim evencie - nowej muzyce, który po dwóch latach powraca na teren dawnej kopalni. Przez całe wakacje oprócz wylegiwania, mamy w planach trochę poświętować. W tym roku nawet są ku temu powody, bo Lado kończy 10 lat, piękny wiek. Nadrobiliśmy również spore zaległości płytowe, aby na półmetku 2014 powiedzieć Wam co dobre, a czego lepiej nie ruszać. Rozpoczynamy też nowy cykl felietonów. Jeden z nich poświęcony będzie mało znanym zespołom ze Stanów, ale nie wypaplam nic więcej. Pochwalę się jeszcze na koniec, że nasza skromna redakcja poszerzyła się o Michała i Gabriela, dzięki czemu tyle dobrych tekstów w tym numerze. #skromność #duma naczelny, Szymon Zakrzewski

grafika // Szymon Zakrzewski

logo // okładka Michał Zakrzewski


kilofowe newsy 3

Zmarł Bobby

Death Grips

Artysta od roku zmagał się z rakiem jelita grubego. Pomimo tego ciągle dawał fantastyczne koncerty. Bezapelacyjnie „The Bravest Man in the Universe”.

Niestety nie było nam dane zobaczyć ich live. I’ve seen footage, I stay noided ;_;

Womack

is death

Miło nam poinformować, że Stefan

Wesołowski

podpisał kontrakt z wytwórnią Mute Records. Gratulujemy!


Małe Instrumenty

wygrały w walce o walce na dzień przed końcem akcji. Zespołowi udało się zebrać 16812 zł na nagranie nowego wydawnictwa.

Czekaliśmy na to 7 lat. We wrześniu ukaże się nowy album Shellac. Steve Albini z pewnością wie co mówi nazywając wydawnictwo „Dude Incredible”.

Początkowo nie dowierzyliśmy tej informacji, ale projekt Scott O))) stał się faktem. 22 września na albumie „Soused” ukaże się pięć kompozycji tria Scotta Walkera + Sunn O))).

4


5

eventy na jesień


open source art

12-14.09 sopot

forest swords, mirt/ter, gaap kvlt, maps and diagrams, emptyset, we will fail, robert curgenven

sacrum profanum

14-20.09 kraków

autechre, philip glass, lfo, mira calix battles, squarepusher, lee ranaldo

incubate

15-21.09 tilburg

current 93, untold, marissa nadler, angel olsen, rodrigo amarante, innercity ensemble, baaba

fonomo music & film

9-11.10 bydgoszcz

jozef van wissem, radian

avant art

7-17.10 wrocław

supersilent, john paul jones, ryoji ikeda, fire! zeitkratzer, keiji haino, stephen o’malley, zs

unsound

12-19.10 kraków

swans, ben frost, the necks, księżyc, atom™ perc, mumdance, carter tutti void, the bug

le guess who?

20-23.11 utrecht

einstürzende neubauten, st. vincent, ben frost, bonnie prince billy, tune-yards, mac demarco

6


play


v




Nie wiadomo kiedy to sie s stuknęła dyszka. Nie przygotujemy z logu wytwórni, bo po co? Przecież d z Was ma ulubiony album jeden, szemy za to wydawnictwa, które n nie ukazały, a wyszły w 2012/13 ro ka na Was rozpiska darmowych k w stolicy na placu zabaw w każdą śro Jest to całkiem niezła gratka, aby usłysze starsze i zapomniane. Wytwórni życzymy X w metryce i tyle samo dobrych wydawn z logiem lado, a może i nawet więcej!

HOKEI DON’T GO Ze względu na wszechobecny (jak najbardziej słuszny) zachwyt działaniami Kuby Ziołka, postanowiłem, z czystej przekory, podejść do oceny „Don’t Go” z dystansem. Pojawił się jednak problem – nie mogę pozbyć się euforycznych odczuć odnośnie płyty. Bynajmniej nie dlatego, że jest to muzyka produkująca nadwyżkę endorfin, przeciwnie - jest skrajnie surowa. Po prostu nie przyzwyczaiłem się do tego, żeby na naszym, polskim ogródku wyrastały tak cholernie dobre albumy. Po pierwsze – różnorodność. Na tle solidnego, mathowo-krautowego schematu, dostajemy elementy hardcore’owego wokalu, rozwiązania na tle perkusja-gitara przypominające post-rockowe kompozycje, do tego kosmiczny, przetworzony wokal. Po drugie – konsekwencja. Mimo dysonansów i zniekształceń, wszystko jest spójne, a muzyczne wpływy muzyków są na ich autorski sposób interpretowane. Po trzecie - krzywdzące jest traktowanie Hokei jako „projektu Ziołka”. Oczywiście, Kuba świetny jest i kropka, jednak w równym stopniu brzmienie zespołu kształtuje świetna math-rockowa gra Piotra Bukowskiego, jak i perkusyjny duet Pop-Nikiforow, który nadaje kapeli tak charakterystyczne brzmienie. Debiut, który jest klasą samą w sobie. Zespół, w którym wszystko współgra i jest na swoim miejscu. Rozgłos już chłopaki mają, o mówi się o nich zarówno u nas w kraju jak i poza granicami (zostali wyróżnieni przez Pitchfork jako „Highlight of Polish Underground”). Czekam na więcej. Michał Stalmaski

11


stało, ale LADO z tej okazji ABC katadobrze go znacie i każdy , a może i dziesięć. Opina łamach Kilofa się jeszcze oku. Na kolejnych stronach czekoncertów, które odbędą się odę i czwartek miesiąca. eć projekty trochę y kolejnego nictw

BABADAG BABADAG

Po dwóch latach od wydania debiutanckiego albumu możemy w końcu umiejscowić Babadag w bardzo ciekawej niszy. Pobrzmiewa tu echo neo-folkowych kompozycji legendarnego zespołu Księżyc, którego, tak jak i Stara Rzeka, są twórczymi spadkobiercami. Jednak nie otrzemy się tu o brutalizm magiczny, a o americane, ambient i indie folk. Mistyczne i przymglone utwory z jednej strony rozpływają się jak eteryczne „(Not) Taller Than Trees”, z drugiej zaś przypominają akustyczne songwriterskie kompozycje Sufjan Stevensa w „Bare Feet, Dirt Road”. Za wyjątkowe aranże odpowiadają: Maciej Cieślak, Hubert Zemler i Szymon Tarkowski, czyli muzycy Ścianki, Piętnastki i Pustek. Za całym projektem stoi natomiast Ola Bilińska. Wokalistka Muzyki Końca Lata swoim głosem dodaje kobiecego charakteru utworom. Dzięki niej 45 minut z albumem lado abc to czysta rozkosz porównywalna do nagrań Lindy Percahs czy Sibylle Baier. Niezależna scena w kraju nad Wisłą przybiera coraz więcej barw. Projekt Oli to obok twórczości Enchanted Hunters, Michała Bieli i Coldair jedno z najciekawszych obliczy polskiej sceny folkowej. Szymon Zakrzewski

CUKUNFT WILDE BLUMEN Wytwórnia Lado ABC skupia w swoich szeregach samych uzdolnionych muzyków. Nie jest tajemnicą, że do grupy Cukunft właśnie tacy należą. Raphael Rogiński, Paweł Szamburski, Michał Górczyński i Paweł Szpura w doskonały sposób operują dźwiękami, nawiązując do tradycyjnej muzyki żydowskiej. Współpracowali ze sporą ilością artystów, m.in. Yvesem Weyhnem, Kubą Kossakiem, Wacławem Zimpelem i Mikołajem Trzaską. Wspólnie występowali wraz z Frankiem Londonem, czy też Marią Raducanu podczas Krakowskiego Festiwalu Muzyki Żydowskiej. Ich ostatni album „Wilde Blumen” jest najlepszym potwierdzeniem umiejętności członków zespołu. Utwory znajdujące się na płycie charakteryzuje bogate instrumentarium. Wyraźnie słychać gitarę, klarnet, perkusję, czy saksofon, które łączą się ze sobą i tworzą przyjemne w odbiorze brzmienia. Kompozycje zostały w większości nazwane w nawiązaniu do kwiatów. Na płycie znajdziemy zatem wariacje muzyków o takich nazwach jak „Niezapominajka”, „Mak”, „Aster”, „Prymulka”. Co więcej motyw roślinny jest obecny nawet na okładce albumu. Warto przesłuchać wszystkie utwory, bo muzycy zadbali by od pierwszej minuty zabudować odpowiedni nastrój. Myślę, że płyta powinna przypaść do gustu nie tylko miłośnikom tego rodzaju muzyki. Jeżeli nie to z pewnością będzie ciekawym, muzycznym doświadczeniem. Agnieszka Łysak

12


30 LIP

CA

ZOC WO HA I IG VOK OR A

1 3 LI

P

C

A

K A .T

KT + M E J UB O R CL P T O U E IN ER M T 5 AS , 67 OB M BA ITU ER M

20

SIERPNIA

13

A R A

6 SI

N ERP

3 1 SIE

IA

SKI Ń Y Z DUS SECKI N JA N MA BAK RCI TA SAR A M RZA O ŁG MA BIN RAM U K F X FELI & WOL MEM

N RP

IA

AG D A R BAB FATHE DER

4 1 SIE

N RP

IA

R GO PUNK I Z JER ANTIK SEM


27 SIERPNIA

ER

PN

IA

E BL EM

NS

EE

AS

S

7

PH

HORNY TREES STWORY

21 SI

RE

SIERPNIA

PU

28

&

IE DU RP STA ŻY NI PA A RY JAC XE RIS CH K NO TE U NY TRIS SING DAJ ER E S

KONC PLAC ERTY ODBĘ U ZAB AW N DĄ SIĘ W W A ULIC A Y MYŚ RSZAWSK IM LIWIEC KIEJ 9

IER I KE AD HO TIA S ETI LA

K

CUKUNFT ROGIŃSKI/ MASECKI/MORETTI TUPIKAPUNK

14


OF F E S T


FF I V A L


OFF W

ciągu 365 dni wydarz wiele wokół off festivalu, n z deficytem tych dobrych Zeszłoroczna edycja pomimo łanych trzech koncertów z pew była jedną z lepszych jaką uda się dotychczas zobaczyć. Oczywiś jawiały się dylematy na co pójść, naprawdę uwielbiamy mieć tak ob gram, w którym można przebierać i w Dziewiąta edycja nijak przypomina to c się w zeszłym roku, a co gorsza off nie wniosków.

Cofnijmy się rok wstecz. Pitchfork zamieszcza relację Jenn Pelly. Radość, euforia, Ameryka p i to ten portal z widelczykiem. Pierwszy akapit nia jak bardzo dziennikarka nie ma pojęcia gd jej wiedza na temat naszego kraju sprowadza skojarzeń + opinii znajomych po fachu (aż dz wspomniała o papieżu). Na szczęście Amery opierała się wyłącznie na swojej niewiedz mawiała z Kubą Ziołkiem, Piotrem Kurkiem Rojkiem. Dostajemy w pigułce parę bardz polskich projektów. Tydzień wcześniej uk wiele ciekawszy wywiad z Ziołkiem w Th który przedstawia kulisy wynagrodzeń a kuchni. Dysonans między gażami „hea a niezależnymi zespołami jest uderz Starej Rzeki poruszył też bardzo wa godzin występów. Nawet zacho z Gdyni zmienił podejście do ro tystów, off niestety jeszcze nie. Dyrektor artystyczny festiwalu lowy album. Co za tym idzie wiadów. W magazynie Elle m.in. o pokorze, którą mus zać artyści z Polski, aby za niż o 16 w Dolinie Trzech lę goryczy przelewa kon dych zespołów. We Ca i Szezlong proszą o n na nich głosów w

17


F

F E S T I V A L

zyło się na szczęście odbija się szerszym Po Europie krąży Slint, Sun Kil Moon niestety echem, ale o tym pewnie już i Bill Callahan, dwa tygodnie temu rzeczy. czytaliście, a jak nie to odsyłam Shellac dał koncert na ATP Iceland. o odwo- na lineout czy popupmusic. Brakuje najzwyczajniej charyzmawnością tycznych postaci, który wzmocniłyało nam Wróćmy do programu festiwaby 9. edycję katowickiego festiwalu. ście po- lu. Zaczęło się wyśmienicie: Glenn No cóż, nie pozostaje nam nic inneale tak Branca, James Holden, Fuck Butgo, aby życzyć organizatorom owej bfity pro- tons i Michael Rother. Po pierwpokory w następnych latach, wywybierać. szych ogłoszeniach liczyliśmy na cieczki na parę kapitalnych polskich co działo wiele. Potwierdziły się też plotki o eventów jak: LDZ Music Festival, Canti wyciąga reaktywacji Slowdive, więc wszyscy Illuminati czy MonotypeFest oraz zaproszenia na 25 urodziny Drag City, bo już tylko oczekiwali aż Grzegorz Hofw katalogu wytwórni z Chicago ciągle mann puści jakąś piosenkę z Souvlaki a szeroką w Trójce. Z mocnych punktów warto dzieje się coś ciekawego. Ze 100-u gopisze o nas odnotować before pod kuratelą All dzin muzyki, jakimi promuje się na przyt unaocz- Tomorrow’s Parties i objęcie sceny eksstankach festiwal, wybraliśmy te 20, dzie jest, a perymentalnej przez Brance. Odtąd już których nie wolno przegapić. Do zobaczea się do 3 raczej równia pochyła. Eksperymentalnia na stawach, w realu i pod barierkami. ziw, że nie na od zeszłego roku z eksperymentami ykanka nie i improwizacjami ma coraz mniej wspólSzymon Zakrzewski zy i poroz- nego. Jeden dzień upłynie tam jako m i Arturem zestaw artystów folkowych, w drugim zo dobrych wystąpią zespoły związane lub proponokazuje się o wane przez Sub Pop. Legendarna wytwórhe Quietus, nia z Seattle w ciągu ostatnich dwóch lat artystów od nie wydała nic zaskakującego. Patronat adlinerów”, wynika z wyprawy Artura Rojka na obchozający. Lider dy Silver Jubilee. Dajemy plus za otwierająażną kwestię ce koncerty Kaseciarza i Wild Books. odni festiwal odzimych ar- Najbardziej doskwiera nam brak doIdźmy dalej. brych, polskich zespołów. Oprócz arwydaje so- tystów z lado abc i eksperymentale – seria wy- nej nic szczególnie nie przyciąga przeczytamy naszej uwagi. Momentami robi się wręcz zaszą się wyka- bawnie, kiedy w line-upie alternatywnego festiagrać później walu pojawiają się kanapki z hajsem, pierogi czy Stawów. Sza- syreny z rmf fm. Program się trochę rozmył. nkurs dla mło- Niewiele trzeba było, aby wszyscy wyczekiwali all It a Sound początku sierpnia jak w poprzednich latach. nieoddawanie finale. Akcja

18


OFF SLOWD

GLENN BRANCA W jego grupie raczkowali gitarzyści Swans. Thurston Moore marzył o tym, by móc grać pod jego okiem. John Cage krytykował jego twórczość, po czym, po latach, organizacja przez samego Cage’a założona, przyznała mu prestiżową nagrodę. Przed Państwem - Glenn Branca. Nowojorska legenda hałasu i awangardy, jedna z ikon sceny no-wave. Znany z symfonii gitarowych, głośnych i trudnych w odbiorze, jednocześnie pełnych rozmachu i precyzji. Eksperymenty z głośnością, hałasem, repetycją w połączeniu z kontrowersyjną osobowością i statusem legendy - pozycja obowiązkowa. M.S.

Nie ma wątpliwości co d większość, jak nie wszyscy łożony w 1989 roku zespół, ponad dwudziestu latach p ogromnym wydarzeniem. W zespołu jednogłośnie stwierdzili: nalities.” Bez wątpienia to właśn rolę w twórczości grupy. Utwory tek i piękno, tworząc wyjątkow szeniem do podróży w głąb w shoegaze’u i dream popu w stiwalu, o godzinie 21.45 na s cią będzie to nie lada prze When the Sun Hits, Alison, c

JAMES HO

Zeszłoroczne „Inheritors” jego autorstw wybrane płytą roku przez prestiżowy por dent Advisor. Oj, ile tam się dzieje. James sp wał nam 15 kawałków z najwyższej próby elek Ciekawe tekstury i eksperymenty to jedno, na te jest jednak po prostu strasznie dużo porywającego W noc z piątku na sobotę pod Sceną Leśną na pe będzie tłoczno. Trzymamy kciuki, aby materiał H dena sprawdził się w tych, niełatwych dla artys klubowego, warunkach. T.K.

19


IVE

do tego, że na koncert Slowdive czeka y uczestnicy tegorocznego OFF’a. Za, reaktywował swoją działalność po przerwy. Występ w Katowicach jest jednym z wywiadów członkowie : „Melancholy is part of our personie ona pełni pierwszoplanową y Slowdive scalają ze sobą smuwo eteryczny klimat. Są zaprowłasnej wrażliwości. Giganci wystąpią ostatniego dnia fescenie mBanku. Z pewnośeżycie usłyszeć na żywo czy Machine Gun. A.Ł.

FUCK BUTTONS Wszyscy wiemy, że brytyjska prasa muzyczna ma tendencję do zbyt pochopnych zachwytów i pochwał. Wiemy, że często boom kończy się po miesiącu i artysta przepada. Wiemy też, że w przypadku Fuck Buttons tak nie było i nie będzie. Zachwyt najpierw Wielkiej Brytanii a potem całego świata jest w pełni zasłużony, a sam duet konsekwentnie pracuje na swój sukces. Chłopaki zręcznie balansują na granicy wielu klimatów i gatunków, dzięki czemu na ich występie usłyszymy od hałasów i industrialu przez hipnotyczne rytmy, drone, po ambienty i chwytliwe melodie. Szkoda tylko, że grają w tym samym czasie co Glenn Branca. M.S.

LDEN

wa zostało rtal Resiprezentoktroniką. ej płycie o rytmu. ewno Holsty

CHELSEA WOLFE Dla tej utalentowanej kompozytorki i wokalistki na OFF-a przyjadą nawet zwykli bywalcy festiwalu Castle Party. W swoich zimnych jak lód piosenkach łączy eteryczność, muzykę gotycką i cold wave. Pod sceną mnóstwo będzie z pewnością zakochanych w ciemnej postaci fanów, spijających każde słowo z jej ust. Jeśli nawet się do takich nie zaliczacie, przewidujemy mocne wrażenia. Warto, warto, warto. T.K.

20


OFF

MICHAE

PLAYS NEU

JERZY MILIAN

Już niedługo pod Sceną Le i usłyszymy na żywo pełnokr trocka z pierwszej ręki. Naszym byle kto - Michael Rother pochw w fundamentalnych dla gatunku Harmonia, Kraftwerk, Neu!. Artysta wali się m.in. Brian Eno i David sce po raz pierwszy. Warto względu na to, że ten cy koledzy wywa wpływ na roz

Jerzy Milian to postać w dzisiejszych czasach zdecydowanie nie z pierwszych stron gazet. Pewnie mało kto o nim słyszał, co po zapoznaniu się bliżej z tym, co tworzył w latach 50-tych, 60-tych i 70-tych boli bardzo. Grał na wibrafonie w zespołach Krzysztofa Komedy oraz Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Poza tym od lat komponuje i dyryguje własnymi, wyśmienitymi, jazzowymi i nie tylko, składami. Lata jednak lecą, więc w Dolinie Trzech Stawów przyszła pora na oddanie hołdu temu wybitnemu polskiemu muzykowi. Z muzyką Jerzego Miliana zmierzy się zespół Bernarda Maseli. Zainteresowanym szczególnie polecamy płytę „Orkiestra Rozrywkowa PR i TV w Katowicach” z 1975 roku. T.K.

NEUTR HO

Z pewnością nie wiecie gdzie jest małej miejscowości w Louisianie jes „W Drodze” Kerouaca i w metryce Je Stąd pochodzi indie legenda i inspiracja ca lepszych i gorszych rockowo-folkowych Okładka „In The Aeroplane Over The Sea” tra nabożeństwem w pewnej redakcji w Chicago, a ulubiony obrazek do memów patrycjuszy. Można n neutrali, ale nie uwierzę, że nigdy przy tej płycie nie ście „I love you Jesus Christ”. My jesteśmy na tak i my rękę jak kobieta tamburyn z dzieckiem. S.Z.

21


EL ROTHER

U! & HARMONIA

eśną przeniesiemy się w czasie rwistego, niemieckiego krauprzewodnikiem nie będzie walić może się udziałem u składach, takich jak a, którym fascynoBowie zagra w Polo zajrzeć, choćby ze n pan i jego niemiecarli naprawdę znaczący zwój i historię muzyki. M.S.

AL MILK OTEL

Ruston. O tej st wzmianka effa Magnuma. a dla tysiązespołów. aktowana z a obecnie nie kochać e krzyczelii podnosi-

DIRTY BEACHES Kanadyjski Azjata, który w wywiadach mówi, że chciał stworzyć narrację do życia w drodze, a największą inspiracją były dla niego filmy Davida Lyncha. Podobno początkowo chciał śpiewać jak Bowie, ale ostatecznie złapał za gitarę, a w jego ponurym zawodzeniu pobrzmiewa zarówno Elvis jak i Mark Kozelek. Do tego warstwa instrumentalna, która waha się od sentymentalnych ballad, po złowieszcze i niepokojące rockabilly. Wszystko to podane w stylistyce lo-fi, niedbałej, brudnej i niesamowicie klimatycznej. M.S.

GARY WILSON Kiedyś w wąskim czarno-białym garniturze, teraz poprzebierany w kolorowe ciuchy, ale wciąż w białych, kocich okularach przeciwsłonecznych. Nowojorska legenda zapomniana przez lata, wywołana między innymi piosenką Becka, powraca. Album z ’77 stał się inspiracją dla wielu, ale historia Gary’ego nie kończy się na starych kultowych kawałkach. W 2004 w oficynie Madliba i Peanuta Butter Wolfa pojawia się nowy krążek pełen electro-funku, synth rocka i soulu oczywiście podany w osobliwy sposób przez outsidera w peruce. Jeżeli uniesień i wzruszeń na Slowdive będzie kres to warto choć na chwile przebiec się na koncert tego geniusza-dziwaka. S.Z.

22


OFF DEA

Zdarzało m wych, że Deafh różowa okładka, że Co z tego. Grają nek o świetne, k -rocka. Blackm brawurowe, a surowa w nem melo wszystkic trafią n godzi W czasie całej historii swojego rozwoju, rap doszedł szy do momentu, w którym ciężko jest nie gonić własnego ogona. Niewiele jest składów, którym udaje się zachować unikalność, a my mamy okazję zobaczyć jeden z nich na żywo. Trio z Kalifornii, które często wymieniane jest na jednym wydechu razem z Death Grips, wystąpi w piątek na Scenie Eksperymentalnej. Znani z wykorzystywania w swoich utworach przenikliwego noise’u, niedawno wydali album bardziej wyważony i trzymający się konwencji rapu. Mimo to, należy spodziewać się szaleństwa, gdy clipping. przejmą scenę! M.S.

CLIPPING.

WOLF EYE

Grali na jednej scenie z takimi ikona hałasu jak Merzbow. Sami jednak wyc trochę dalej, inspirując się industrialami, malizmem, free-jazzem, co wyraźnie słycha twórczości. Ekscentryczne trio znane jest z żywi wych, klimatycznych występów, grania na własn nie preparowanych instrumentach jak również wie płodności artystycznej - mają na koncie ponad s wydawnictw, w tym w labelach takich jak Sub P Troubleman Unlimited. Oczywiście Scena Ekspe talna. Nie będzie wesoło, nie będzie miło, na będzie ciekawie. M.S.

23


FHEAVEN

mi się słyszeć od fundamentalistów metaloheaven to kpina, że faceci z grzywkami, że e daleko do „prawdziwego black metalu”. porządnie i w dodatku wzbogacają gatuklimatyczne elementy shoegaze’u i postmetalowemu wokalowi i perkusji towarzyszą wręcz impresjonistyczne pasaże dźwięku, wściekłość idzie w parze z czystym piękodii. „Sunbather” był na szczytach prawie ch rankingów i szczerze liczyłem na to, że na OFFa. 19:40 to trochę zbyt wczesna ina, ale tak wyczuwam jeden z lepych koncertów festiwalu. M.S.

ES

ami chodzą miniać w ich iołonoręczelkiej sto Pop czy erymenpewno

NISENNENMONDAI Trzy kobiety. Japonki. Zdecydowanie nie będą jednak grały popu. Żadna też prawdopodobnie nie zaśpiewa. Mimo to nie wierzę, że zostanie pod sceną choć jedna dusza, której nie porwą w hipnotyczny trans. Masako Takada, Yuri Zaikawa i Sayaka Himeno od kilkunastu lat bawią się rytmem, surowością i repetycją. Jeśli Michael Rother w piątek jakimś cudem nie skrautuje festiwalowiczów na śmierć, one na pewno dokończą dzieła. T.K.

PERFECT PUSSY Cieszy mnie fakt, że co roku na OFFie dostajemy przynajmniej jedną porządną kapelę grającą w klimatach hardcore/noise rock/punk rock. Tak też stało się tym razem. W niedzielę po scenie leśnej przejdzie tornado pod postacią Meredith Graves i jej świty. Zespół młody, bo promują dopiero swój pierwszy longplay, stąd też bierze się po części ich urok - pełni są świeżej, punkowej energii. W połączeniu ze sporą ilością noise’u i rozkrzyczaną wokalistką przywodzą na myśl zespoły ruchu riot grrrl. Kim Gordon chodziła w koszulce z napisem „Girls Invented Punk Rock Not England”. Zobaczmy jak to się ma do Perfect Pussy. M.S.

24


OFF

ORCHESTR D

Co roku OFF rzuca cieka za każdym razem te kon czas w Kato tańczyliśm Souleymana czy w ry Bangkok Molam Int z Benina. Uwielbia nictw przekracza a ilość piosene scrobblujesz n pewnie było nie zlewają pogłosy f doo. Nie ćwic Od dłuższego czasu Kaseciarz składa się już nie z jednego, a trzech członków, którzy razem tworzą jeden z najbardziej energetycznych zespołów na polskiej scenie gitarowej. Na zeszłorocznym „Motorcycle Rock And Roll” pozwolili nam wsiąść z nimi na motor i szeroką autostradą w pełnym słońcu dojechać na brudną plażę. Tam tańczyliśmy, ile sił. W Katowicach też na pewno takich atrakcji nie zabraknie. T.K.

KASECIARZ

PICTOR CAN

Kocha Jacka Kerouaca i nie zwalnia na mome jej wirującej artystycznej drodze. W solowym pro ma już tylu wariactw co w Paristetris, nie zmienia to dzieje się dużo. Debiut Candelarii to freak-folk w estetyc ski twórczości Babadag czy Enchanted Hunters, ale troch po(d)kręcony. Argentyńska wokalistka opisuje, go tak: pop, lo fi punk rock, experimental. W tej zabawie tag racji ma, choć lepiej opisują one drugie wydawnictw Candi. W 2012 powiedziała „Eat your Coney Island”, dodała „Drink” (your Nehi). Kiedy powie się A, trze dzieć B, a najlepiej jeszcze C. Lado w końcu zobow

play 25


R E P O L Y- RY T H M O E COTONOU

awymi zespołami ze sceny world. I słusznie, bo ncerty cieszą się sporą frekwencją. Dotychmy do Konono Nº1, w takt oklasków Omara ytm pociesznych melodii Tajów z The Paradise ternational Band. Tym razem pora na zespół am takich artystów, których liczba wydawa świadomość baz danych discogs.com, ek, którą nagrali nigdy w całości nie przena last.fm. Mówi się o 500 utworach, choć o ich więcej. Na szczęście ich kawałki ą się w jedną całość, a słychać w nich funku, afrobeatu czy obrzędów vooe wiem jak wy, ale ja od miesiąca czę soukous na ten piątkowy wieczór. S.Z.

RIAL DI

ent w swoojekcie nie o faktu, że ce lo-fi blihę bardziej : medieval gami wiele wo Pictorial rok później eba powiewiązuje. S.Z.

JERZ IGOR Coraz więcej fajnych i ładnych rzeczy powstaje dla dzieciaków. I nie chodzi mi tu o setną zabawkę w pudełku, ale rozwijanie pociech poprzez kulturę. Mamy książki, gry, a teraz także muzykę. Tą lukę uzupełnia duet Jerzy Rogiewicz i Igor Nikiforow. Nietuzinkowe, często smutne teksty łączą delikatne, senne melodie. W „małą płytę” zaangażowano niemałą ilość ciekawych gości tworząc tym samym koncertową „małą orkiestrę”. Jazzowy akompaniament, słoneczna bossa nova czy efemeryczne kompozycje wybrzmią w Dolinie Trzech Stawów dzięki takim artystom jak: Joanna Piwowar, Tomasz Duda czy Piotr Domagalski. Daje słowo, że przy takich utworach jak „Dom” czy „Krowa” odpłyniecie, a potem 5, 4 i 3 i spać. S.Z.

STEFAN WESOŁOWSKI Jeszcze niedawno cieszyliśmy się z faktu dołączenia Stefana do katalogu Important Records, a parę dni temu oglądamy zdjęcie muzyka ściskającego dłoń menedżera Mute Records. Wszystko za sprawą jednego z najlepszych zeszłorocznych albumów - „Liebestod”. Klasyczne kompozycje w wykonaniu Wesołowskiego stają się złowrogie, melancholijne, szorstkie i przejmujące. Usłyszymy jeszcze pogłosy sakralnej Komplety, ale teraz trójmiejskiemu artyście bliżej do takich zespołów jak kiRk czy GY!BE. Jeżeli nie dotarliście rok temu do Synagogi Tempel to zdecydowanie powinniście odwiedzić scenę eksperymentalną, niestety o felernej godzinie 17. S.Z.

26


D ziewiąta odsłona katowickiego eventu nie zaskakuje samym programem,

ale z pewnością zapowiada się interesująco. Po 2 latach banicji tauron powraca na swoje dawne miejsce. Dolina Trzech Stawów na okres przejściowy nie była może najgorszą miejscówką (real tak blisko), ale industrialnego klimatu byłej Kopalni „Katowice” nie mogła odtworzyć. Festiwalowi towarzyszy w tym roku wyjątkowa oprawa graficzna, która krystalizowała się przez ostatnie lata. W pracach Atelier S10 widać mocne inspiracje surrealistycznymi pracami Roberta Matty przepełnionymi motywami roślinnymi i tematyką sci-fi. Liczne grafiki i wizualizacje komputerowe nadały „nowej muzyce” wyrazu, którego mogły jedynie pozazdrości pozostałe letnie festiwale w Polsce. Czego w takim razie brakuje 9. edycji? Tytułowej „nowej muzyki”. Ideą festiwalu, jeszcze osiem lat temu, było: „pokazywać polskiej publiczności to co najciekawsze we współczesnej muzyce z pogranicza jazzu, elektroniki i tanecznych rytmów, udowadniając jednocześnie, że brzmienia praktycznie całkowicie nieobecne w krajowych mediach mogą przyciągnąć do Katowic sporą grupę fanów”. Do 2012 roku słowa te były całkowicie zgodne z prawdą. Na jednej scenie zagrali wtedy Gang Gang Dance, Madlib czy Beach House. Niestety tak dobry skład jak ten sprzed dwóch lat się już nie powtórzył. Problem tkwi trochę w metodzie „sprawdzonych zespołów”. Clark, WhoMadeWho czy Laurel Halo to owszem ciekawi artyści, ale raczej już na niedosyt ich koncertów w kraju nad Wisłą nie narzekamy. Metoda kotletów jest u nas dość popularna, ale wierzę, że katowicki festiwal z końca sierpnia ma trochę inne ambicje.

27

Dlaczego w takim razie 21 wybierzemy się do Kato? Bo gramie znalazły się zespoły w tym roku nie zobaczymy n dziej w Polsce. Szczególnie w jest projekt „Carbon Atlantis” charczyka. W ciągu dwóch d ziemiach Muzeum Śląskiego, niedostępnych dla szerszej pub najciekawsi polscy artyści. War wszystkich po kolei, bo takim skład poszczycić się żaden inny letni ev Kurek, Lutto Lento, Micromelan Bras, Stara Rzeka, Robert Piotrowicz Kolejnym powodem dla którego klepaki ze skarbonki jest Neneh C powraca po 18 latach z kapitalnym mem, w którym palce maczał Kiera wszystkim jako Four Tet. W podobny chę cieplejszych, osadzone są utwor


sierpnia o w proy, których nigdzie inwart uwagi Wojtka Kudni w poddotychczas bliki, wystąpią rto wymienić dem nie mógł vent: kIRK, Piotr ncolié, Wilhelm z i WE WILL FAIL. warto wysypać Cherry. Szwedka m solowym albuan Hebden znany ych klimatach, trory zeszłorocznej de-

#9

TAU

RO

NN

OW

AM

UZY

KA

KA

TO

WIC

E

biutanki - Keleli. Przy kawałkach wyprodukowanych przez Nguzunguzu, Teengirl Fantasy, Kingdoma czy Bok Bok zawsze miło się pobujać, bez względu na porę dnia i nocy. Tak samo jak przy przydymionych piosenkach nauczyciela jogi z Las Vegas. Może Gonjasufi nie wydaje co roku nowego krążka, ale systematycznie udziela się u kumpli z Brainfeeder czy ostatnio gościnnie u Jaya Z. Z worka LGBT hip-hop wystąpi w tym roku Cakes da Killa. Poza tym warto po raz kolejny odwiedzić Actressa, Theo Parrisha oraz The Field. Mały przestój nikomu jeszcze nie zaszkodził, co udowodniło w tym roku Sacrum Profanum. Życzymy Tauronowi za rok takich obchodów jak na 25 urodziny Warp, a za trzy tygodnie otwieramy atlas wskazując palcem stolicę województwa śląskiego i rozpoczynamy Neocarboniferous. Szymon Zakrzewski

28


oficyna bdta U

Biedoty jak to u Biedoty. Hajs się nadal nie zgadza, aż do tego zresztą stopnia, że w celu wyleczenia zębów trzeba było skorzystać z pomocy Gosi Andrzejewicz i Wojtka Kucharczyka (a to ci duet dopiero). Ale od początku.

Ostatnich parę miesięcy było w BDTA jak zwykle pracowitych. Światło dzienne ujrzały wydawnictwa m.in. zawodników związanych mocno z Mik Musik – Czarnego Latawca, Pawła Kulczyńskiego (Wilhelm Bras, Lautbild) i Bartka Kujawskiego (8rolek). Dwóch pierwszych na wspólnej kasecie podzieliło się około dwudziestominutowymi utworami, gdzie jak zwykle mocno eksperymentują z elektroniką i różnymi syntezatorami. „Split” to przedstawiciel bardziej „dronowo-noise’owej” strony BDTA, gdzie nie często natrafiam na rzeczy równie ciekawe. Wprawdzie zamysłem artystów na pewno nie był pojedynek, ja jednak szczególnie polecam pochyli nad „Pradziadami” Czarnego Latawca, które nieco przyćmiewają „albumową” (aczkolwiek będącą zapisem występu walu Canti Illuminati) wersję „Serendipity” Kulczyńskiego. Ta z kolei dłużej i znacznie ciekawiej rozwijała się w czasie LD stivalu, czego możecie posłuchać, szperając na soundcloudowym profilu Pawła. W tej, stworzonej przeze mnie na po li, umownej kategorii nic więcej szczególnie nie zaskoczyło. Kawałki zaprezentowane przez Łukasza Ciszaka, Urinatori i Micromelancolie prawdopodobnie urosłyby w moich oczach/uszach, gdybym dał im jeszcze trochę czasu, jedna różnorakich wydawnictw, gdzie w długie kompozycje łączą się drone, ambient, field recordings etc. trudno jest się n cić. Brakuje im najczęściej czynnika, który jakkolwiek by ich wyróżnił i przyciągnął słuchacza. Może jednak nie to był

Jednym z najnowszych wydawnictw BDTA jest „Kontakt” Łukasza Kacperczyka, czyli ponad 20 minut cji na syntezatorze modularnym, podzielone na cztery części. Ten album trafił wprost w moje, zakochane w ści Rashada Beckera, serce. Sterylności podobnej do „Traditional Music of Notional Species” raczej tu nie z cie, jednak jeśli tylko szukacie kompozycji wolnych od jakichkolwiek ram, które stale zdają się być rozedrgan balansować pomiędzy złożonością i powierzchownym chaosem, a wyciszeniem, koniecznie sięgnijcie po tę p

Po bardziej tanecznej stronie BDTA również działy się rzeczy niebanalne. Co zrobić z workiem pełnym tradycyjnyc i nie tylko, żydowskich pieśni tak, aby przemycić ich fragmenty na parkiet? To pokazał wspomniany już wcześniej Czarny Latawiec, stale poszukujący nowej jakości również jako plądrofonista i manipulator. Na najbliższej imprezie włączcie „Hasidgauze Mixtape”, a raport z reakcji znajomych koniecznie podeślijcie do nas. Z kolei dźwięki z krajów arabskich w o wiele mroczniejszej wizji wykorzystał Souvenir de Tanger. Jego utwory to oryginalna mieszanka techno, politycznych przemówień i nagrać z ulic Orientu. Mój osobisty zwycięzca ostatnich miesięcy spośród płyt wydanych w BDTA, gdzie stopa i hi-hat ścielą się gęsto. Z ciekawostek – z marca pochodzi bardzo urokliwa dźwiękowa pocztówka nagrana „W Muzeum” autorstwa duetu Fischerle/Szczepanek. Podczas odsłuchu uśmiechałem się raz po raz. W maju natomiast fani mogli wspomóc leczenie kanałowe szefa wytwórni Michała Biedoty, kupując wydaną specjalnie z tej okazji EP-kę „Zęby Biedoty” autorstwa Kucharczyka. Jaką rolę odegrała w całej srpawie Gosia Andrzejewicz, możecie dowiedzieć się z facebookowego profilu BDTA. Wielbicieli osobliwych nagrań najbardziej powinna ucieszyć jednak tajemnicza kaseta z nagraniem z Wystawy Kur Ozdobnych, która rozeszła się na pniu pod koniec czerwca. Tego świętego Graala możecie szukać już tylko na rynku wtórnym, ale chodzą słuchy, że naprawdę warto. Powodzenia! Tomasz Kubicki

29


pr ka ze ta glą log d ów

y ić się u na festiDZ Music Feotrzeby chwiium, Dziecka ak w zalewie nimi zachwyło ich celem.

improwizaw twórczoznajdziene oraz płytę.

ch, -

dunno recordings Nie wiem, czy to jeszcze bardziej cykl imprez czy już wytwórnia. Nie wiem do końca, o co im chodzi. Nie wiem, na ile to poważne. Nie wiem, czemu tak długo każą czekać na rozwinięcie wątków zaprezentowanych na wydanym w lutym, zawierającym cztery utwory samplerze. Nie wiem, czy pierwsza płyta, która mają zamiar wydać, czyli „Telegaz” Wojciecha Bąkowskiego będzie znacznie odbiegać od znakomitej prezentacji tego materiału na żywo. Nie wiem, czy Wilhelm Bras na mającym się ukazać winylu wytrzyma tempo narzucone przez bardzo obiecujący 11-minutowy „Sleeping Rough”. Nie wiem, czy planują porządnie rozpędzić tę maszynę czy może to tylko niezobowiązujące zabawy na boku. Nie wiem prawie nic, jak widzicie, jednak z czystym sercem polecam mieć oko na DUNNO Recordings; postacie takie jak Piotr Kurek, Lutto Lento oraz wspomniani już Bąkowski i Bras są w końcu nie od dziś gwarancją pewnej jakości, nieszablonowości i dużej liczby niespodzianek. Tomasz Kubicki

30


monotype rec. we will fail Zabierałem się do tej recenzji od ponad pół roku. Momentalnie ulega-

jąc fascynacji Verstörung, chciałem odkryć wszystkie jej warstwy, szmery i rytmy. Po całym tym okresie mogę powiedzieć jedynie: „scio me nihil scire”. Odnoszę wrażenie, że pewne sekwencje tego albumu zmieniają się po każdym następnym przesłuchaniu. Stają się nieuchwytne, chowają się gdzieś zza innymi dźwiękami. Wydawnictwo Aleksandry Grünholz opiera się na nagraniach terenowych, samplach z taśm i syntezatorach. Bogactwo oraz różnorodność odcieni i barw jest imponująca, jednak istotą jest ich zaszyfrowanie. Przez ponad godzinę zapadamy w trans, który jest na tyle pociągający, że nie chcemy się z niego wyrwać. Czekamy na każdy kolejny dźwięk, który pociągnie sznurkami wyobraźni i nakaże podążać w całkowicie nowym kierunku. Kompozycje płynnie zmieniają tempo umożliwiając dostrzeżenie dotychczas przeoczonych drobnych uderzeń, przetarć i impulsów. Niepozorne odgłosy stopniowo zaczynają obezwładniać i równie niepostrzeżenie rozpływają się przeobrażając w coś nowego. Rozkosz obcowania z tajemniczymi utworami we will fail sprawia, że chcemy zanurzyć się jeszcze głębiej. Narkotyczny stan nie pozwala przerwać tej godzinnej podróży. Autorka skupia się na przyjemności błądzenia tworząc dzieło, które wymyka się sferze audiowizualnej, stając zarazem czymś czystym, metafizycznym.

kucharczyk Tak

to jest kiedy muzyk jest szybszy niż słuchacz. Piszę recenzję tegorocznego krążka szefa Mik.Musik, a tu już kolejna kaseta jego autorstwa czeka w kolejce. Nie ma na co narzekać, demona techno w okularach nigdy dość. „Best Fail Compilation” to zbiór wybranych kawałków, które udało się Kucharczykowi nagrać przez rok. Dostajemy tym samym zestaw 11 kawałków. Wszyscy wiemy, że do techno się kurde nie siedzi, ale przy zeszłorocznej EP’ce Chest było znacznie więcej tańczenia. Album wydany w Monotype nie jest tak dziki i nieobliczalny, ale za to bardziej tropikalny i swobodny. Większość utworów podąża swoim przewodnim motywem, aby od połowy się zagęścić, przebudzić i wybić ze stałego rytmu. Moimi faworytami są „Fan Far Away” i „Not Talking Too Much”. Jeżeli chcecie przez minutę poczuć się jak na secie Kucharczyka to odpalcie sobie „La Laruna”. Na szczęście kreatywna postać mika, nie pozwoliłaby na pozostanie przy samej formule kompilacji. Albumowi towarzyszy kilkanaście reinterpretacji, które jeszcze bardziej rozwijają potencjał kawałków. Za remixy zabrali się RSS B0YS, GAAP KVLT czy Souvenir de Tanger. Na spokojne letnie poranki i wieczorny chill album jak znalazł. Niestety nie potrafię się już uwolnić od biitów afriitów, więc jeżeli dawka techno będzie za mała odpalcie na dokładkę kasetę. A teraz zapamiętajcie - IN ONE GO WE TRUST. ETOS 120 BPM! Szymon Zakrzewski

31


d ą l g e ów z r p log a t ka

wet music pleszynski Dźwięki kreują naszą indywidualną przestrzeń, a także tworzą ulotne obrazy. Tym razem punktem wyjścia są dzieła i otoczenie, które poprzez muzyczne kompozycje na nowo definiują temat sztuki i codziennego krajobrazu. Improwizacje nie są tutaj wyłącznie impulsem wywołanym spotkaniem muzyków. Każdy utwór czerpie inspiracje z określonej przestrzeni, zjawiska lub postaci. Największą uwagę przykuwa część poświęcona artystom. Cykl rozpoczyna „Winiarski”. Utwór zatopiony w subtelnej aranżacji Artura Maćkowiaka wzbogacany wyłącznie o powtarzające się słowa „white” i „black” w minimalistyczny sposób przedstawia nam geometryczne dzieła lwowskiego malarza. W kompozycji „Waśko” usłyszymy dodatkowo klarnet Jerzego Mazzolla, który dodaje ciepłych tonów migającym kineskopowym telewizorom artysty związanego z berlińską sceną. Ostatnim w zestawieniu jest „Stażewski” znany z działalności w grupie a.r. i Praesens. Kolorowe abstrakcje konstruktywisty wyrażono w postaci krótkich partii klarnetu i plastikowej trąbki, wyliczonych nazw barw i śpiewu instrumentalnego Ann Noel. Te trzy utwory przeplatają improwizacje skupione wokół różnych miejsc. Znajdziemy się w anturażu indyjskich gór Karakoram, na berlińskiej Friedrichstrasse czy na skrzyżowaniu w Bydgoszczy. Wszystkie te przestrzenie łączy przydymiony, depresyjny nastrój. Część niemiecka jest trochę ciekawsza, bardziej tajemnicza, podsycona światłem nocnego miasta. Jednak i ona rozpłynie się w metafizycznej mgławicy „Nebula”. Na okładce „Rock and Roll History Of Art” pogrubić w tytule należałoby słowo „history”, bo właśnie historii na albumie Grzegorza Pleszyńskiego jest najwięcej. Poznajemy intrygujący i chromatyczny świat artysty opowiedziany w nienachalny sposób niczym w klimacie „Silence is Sexy” Einstürzende Neubauten. Wtórując Blixie gaszę już papierosa. Szymon Zakrzewski

32


RE C K I

ANGEL OLSEN BURN YOUR FIRE FOR NO WITNESS Melancholia wg. Olsen. Rozdział 1 „Bonnie Prince Billy i spółka” Zanim jeszcze zaczęła nagrywać z Willem ukazała się jej pierwsza kaseta „Strange Cacti”. Debiut artystki to surowy, folkowy materiał pełen pogłosów. Uzyskała efekt starych winylowych nagrań, które z czasem zaczynają się rozjeżdżać i brzmieć coraz dziwniej. Fascynacje wokalistki z St. Louis zmieniają się dynamicznie. Rok po wydaniu albumu nagrywa „Wolfroy Goes To Town” z Bonnie „Prince” Billy. Odpowiada tam za chórki uzupełniając piosenki utrzymane w stylistyce delikatnej americany mocno przesiąkniętej muzyką country. Rozdział 2 „W pół drogi” Rozwinięcie akcji przypada na pierwsze pełnometrażowe wydawnictwo. Otwierający singiel zwiastuje drogę jaką pójdzie Angel. Eteryczne, przepełnione nostalgią i dramaturgią teksty płyną wraz ze spokojnymi i czystymi kompozycjami. Olsen nagrywa niezwykle dojrzały i przejmujący album, osiągając poziom smutku utworów Jasona Moliny czy Billa Callahana. Rozdział 3 „Słodko-gorzko, bez happy endu” Angel wciąż śpiewa o samotności, ale nie przy przygaszonym świetle nocnej lampki, a w samym środku dnia zmieniając co jakiś czas gitarę akustyczną na elektryczną. Nie ma żadnej stylizacji na vintage nagrania. Otrzymujemy brudne lo-fi piosenki z pięknym wokalem Olsen. Artystka jednak nie porzuca całkowicie estetyki z „Half Way Home”, znajdziecie tu też taki perełki jak „White Fire” czy „Windows”. Natomiast znacząco przeważają słoneczne indie-rockowe utwory. Najnowsze wydawnictwo ukazuję Angel nie tylko jako świetną songwriterkę, ale także jako osobę ciągle poszukującą nowych inspiracji. Nie dajcie się zwieść tą indie łatką, kawałki brzmią radośniej, ale radosne nie są. Jeżeli nie jest Wam do śmiechu, a nie chcecie zamulać w domu odpalcie sobie „Burn Your Fire No Witness” i sklejcie piątką z Panią Olsen. Szymon Zakrzewski

SUN KIL MOON BENJI Czy trzeba samemu przeżyć wydarzenia, o których śpiewa na „Benji” Mark Kozelek, aby w pełni docenić ten album? Moim zdaniem nie. Dookoła wystarczająco dużo jest tragedii i śmierci, żeby obdzielić wszystkich porządną porcją. Możemy śmiało założyć, że każdy z nas miał lub będzie miał do czynienia z historiami podobnymi do tych, które wyrzuca z siebie lider Sun Kil Moon. (Jeśli wierzyć Rustowi Cohle’owi, będziemy je przeżywać nawet w nieskończoność.) A zdaje się on robić to z wyjątkową łatwością. Obdziera swoje teksty ze zbędnych metafor, bazuje na własnych doświadczeniach i postaciach, które znał lub zna osobiście. W wywiadach mówi, że w wieku 47 lat nie jest w stanie patrzeć na świat jak dwudziestokilkulatek, wierzący w romantyzm, słodką melancholię i szczęśliwe zakończenia. „Things get heavier as you get older.” To właśnie teksty są głównym ładunkiem zawartym na „Benji”. Nie da się, stety lub niestety, od nich uciec i „szukać muzyki, a nie przekazu”. Nie są one jednak wbrew pozorom materiałem zasługującym na wielostronicowe analizy. Wszystko jest nam podane na tacy; historie zwykłych ludzi, najczęściej tragiczne, czarno na białym zaserwowane przez Kozelka za pomocą swoistego strumienia świadomości. Tło dźwiękowe jest bardzo ascetyczne, co świetnie współgra ze zmęczonym, lecz jakże przekonującym, głosem Kozelka. Przez większość czasu trwania albumu pozwala nam się skupić na narracji. Potrafi jednak, gdy trzeba, obudzić nas i cały utwór w odpowiednim momencie – wejście bębnów około 2 minuty „Dogs” ma niesłychaną moc.

Pomimo całego tragizmu, na „Benji” znajdziemy też sporo miłości. Na pewno nie łatwej, młodzieńczej, ale dojrzalszej, rozsądnej i przeobrażonej przez lata. To właśnie ona obok śmierci jest głównym bohaterem najnowszego albumu Sun Kil Moon. Znalazło się na nim miejsce na wyrażenie uczuć m.in. wobec każdego z rodziców wokalisty, podziękowanie im za opiekę i naukę. To, co gdzieś pomiędzy wierszami zdaje się przemycać Mark Kozelek, to kilka odwiecznych rad, może banalnych, lecz często zapominanych – myśl o ludziach, którzy cię otaczają i ich uczuciach, kochaj bliskich, żyj i daj żyć innym. Tomasz Kubicki

33


BEN FROST

ST. VINCENT

AURORA

ST. VINCENT

Pochodzący z Australii producent i kompozytor nie od dziś znany jest ze swoich muzycznych dokonań. Na jego koncie widnieje kilka świetnych albumów, takich jak „Steel Wound”, „Theory of Machines”, czy „By The Throat”. Razem z Brianem Eno, Danielem Bjarnasonem i Sinfoniettą Cracovią stworzył na zlecenie festiwalu Unsound wyjątkowo intrygujący projekt. Była to nowa ścieżka dźwiękowa do filmu „Solaris”, opartego na kultowej książce Stanisława Lema. Wiadomym jest, że w przypadku takiej kombinacji artystów, efekt musiał być piorunujący. Mieszkaniec islandzkiego Reykjaviku współpracował również z innymi znanymi postaciami świata muzyki takimi jak Tim Hecker, czy zespół Swans. Tworzy muzykę do spektakli teatralnych, instalacje dźwiękowe, a nawet skomponował operę. Nie ma wątpliwości co do tego, że Frost czerpie inspirację z wielu źródeł. Jego muzyka jest pełna kontrastów. Artysta zderza ze sobą w utworach klasyczny minimalizm, jak i metal. Jest prawdziwym wirtuozem dźwięku. Potwierdza to również ostatnio wydany album – „Aurora”, na którego premierę środowisko muzyczne czekało w ogromnym napięciu. Muzyk pracował nad materiałem podczas pobytu w Demokratycznej Republice Konga. Aura miejsca zdecydowanie sprzyjała stworzeniu potężnego, mrocznego klimatu, przebijającego przez płytę. Brzmienia utworów są agresywne i wyraziste. Przypominają ciemną przestrzeń przecinaną przez jaskrawe światła. Płytę rozpoczyna kawałek „Flex”, stanowiący zaproszenie w szaleńczy wir mocnych uderzeń. Za wyjątkiem „The Teeth Behind The Kisses” oraz „No Sorrowing”, w każdym utworze można odnaleźć potężną dawkę dźwięków budujących napięcie na najwyższym poziomie. Perkusja, trzaski, szumy to tylko nieliczne z nich. Ben Frost po raz kolejny stworzył genialny album. Nie pozostaje nic inego, jak przekonać się o tym na własnej skórze.

Za najnowszy album Pani Clark odpowiada nie kto inny jak John Congleton. Ok, żadne zdziwko towarzyszy jej bowiem od początku kariery. Ale jak przypatrzymy się dokładniej i zobaczymy, że ten człowiek wyprodukował 4 najciekawsze tegoroczne premiery takie jak Swans, Cloud Nothings, Angel Olsen i właśnie St. Vincent to nazwisko Congleton momentalnie przestaje mieć dla nas znaczenie marginalne. Co się takiego działo w studiu, że Annie Clark momentalnie osiwiała? Spokojnie to nie przypadek Lelanda Palmera, a długotrwały proces, w którym swoje trzy grosze dołożył także David Byrne z Talking Heads. Co prawda na tym albumie go nie usłyszymy, ale dwa lata temu pokochaliśmy gigantów i tańczyliśmy w dziwnym funkowo-art rockowym rytmie. Od tego czasu St. Vincent roluje ołówki i maszeruje wokół bloków fabryki w swojej platynowej czuprynie. Deklaruje się, że to 100% Annie w Annie. No nie da się ukryć, że przy tym albumie będziecie mieć podobne objawy. Pocenie, wizje Rio Grande w plamkach Seurata, leżenie krzyżem, parę paciorków, aż powali was na kolana i będzie czołgać się jak niemowlę przygnieceni całym światem. Te ucieczki od euforii do szaleństwa podkręcają gitarowe akordy Annie, klawisze Mintserisa i syntezatory Sparksa. David Byrne po rocznej trasie z Clark stwierdził, że w sumie nadal nic o niej nie wie. My tym bardziej, ale oddajemy się bez reszty tym dźwiękom i wyczekujemy jakiegoś pogrzebu, tak żeby sobie trochę potańczyć. Szymon Zakrzewski

Agnieszka Łysak

34


RE C K I

REAL ESTATE

MAC DEMARCO

ATLAS

SALAD DAYS

Real Estate to tacy dobrzy kumple, a dobrzy kumple nie zawodzą słabymi płytami. Jednak swoim Zawsze miałem słabość do songwriterów spod znaku Adama Green’a -post-folkowców, granajnowszym krążkiem nie zamieniają się też brawujących w sposób prosty, ospały, niedbały, tych rowo w najlepszych przyjaciół. Jednak wychodzę kolesi, których w Internecie taguje się jako „lo-fi”. z założenia, ze najlepsze relacje to takie, w których poziom entuzjazmu jest raczej umiarkowany, Gdy słucham któryś raz z rzędu „Salad Days” za to na stałym poziomie. Chłopaki w koszulach to właśnie Green i lo-fi są pierwszymi rzeczami, które przychodzą mi na myśl. Ciężko stwierz New Jersey właśnie taki idealny constans dzić, czy DeMarco jest wyluzowanym błaosiągają. Atlas tak naprawdę niewiele różni znem, czy tragicznym romantykiem i chyba na się od poprzedniej płyty Amerykanów Days, tym polega urok jego twórczości. Jedno jest jest może tylko troszkę delikatniejszy i bardziej pewne - kolejne jego albumy są coraz lepsze i „Salad Days” podtrzymuje passę. Młody punastrojowy. Ale naprawdę są to różnice mipilek niezależnej części Internetu po raz kolejny nimalne. Piosenki są ciepłe, teksty bardzo wydał album solidny od A do Z. Warstwa ino życiu, rozterkach z nim związanych. Piękstrumentalna swoim wyjątkowym luzem, wręcz ne gitary, przyjemny wokal, czyli wszystko plażowym klimatem przypomina stare nagrania to, co fanom indie może się spodobać. w stylu The Kinks, same teksty mimo, że w większości mało optymistyczne - wpędzają nas Do tej pory w kategorii jak ja to nazyw senny świat Maca pełen absurdu i dziwnego wam easy listening wygrywało u mnie humoru. Humoru, który widać chociażby w jego Sea and Cake, ale odkąd zaczęłam teledyskach. Co do klipów - obejrzyjcie chociażsłuchać Real Estate, pojawił się im by ten do „Passing Out Pieces”. Serio. Obejrzyjcie. Wtedy zrozumiecie. Ja do tej pory nie zdecydogroźny przeciwnik. Siląc się na podwałem czy to jest postironiczne, czy po prostu sumowanie powiem, że Atlas to bargłupie. Na pewno jest niesamowicie urokliwe. dzo dobra pyta, bez podskoków i pisków, ale za to jak już zaczniecie Płyta całościowo stanowi przykład typowego easy jej słuchać, to na pewno przylgnie listeningu, którego jednak nie trzeba się wstydzić. S Nie jest to dzieło genialne ani specjalnie odkrywdo was na długo. cze, mimo to niesamowicie przyjemnie słucha się tego freaka. Ala Pacanowska Michał Stalmaski

35


NENEH CHERRY

HALEY BONAR

BLANK PROJECT

LAST WAR

Czysty projekt, zawieszony gdzieś w próżni. Aranżacjami nienachalny, emocjonalny opierający się w głównej mierze na wokalu Cherry. Artystka stara się odnaleźć tu i teraz, nie rozdrapując ran po stracie matki. Nagrywa tym samym bardzo kobiecy album. Subtelne, elektroniczne podkłady, lekkie stuknięcia talerzy zderzają się z mocnymi tekstami Szwedki. Charyzmy jej nie brak, udało się jej w końcu ujarzmić w studiu takich jazzowych wymiataczy jak The Thing. Tematyką utwory przypominają zeszłoroczne dzieło Norweżki Jenny Hval, jednak to zupełnie inne klimaty. Album osadzony jest gdzieś w ciepłym soulu, słychać też pogłosy dawnych hip-hopowych fascynacji Szwedki. Pomimo stosunkowo jednostajnego i minimalistycznego brzmienia krążek naprawdę pociąga intensywnością. Przez pierwsze osiem utworów rozwija swoje tempo i kiedy „422” spokojnie kołysze do snu, tak „Out of the Black” wybija nas z tego stanu. Samoistnie kawałek z Robyn nie broni się tak jak między utworami na płycie. Wielkie chapeau bas dla Four Teta za produkcje. Neneh w wywiadach podkreślała jak bardzo ceni sobie pracę z Kieranem. Spójność, którą udało się uzyskać na „Blank Project” to jedno, ale wydobycie słowa i rytmu na pierwszy plan to zdecydowanie to co wyróżnia ten album na tle pozostałych.

Szymon Zakrzewski

Mieszkająca w Minnesocie Haley Bonar, odkryta swego czasu przez zespół Low, powraca w niezłej formie. Album „Last War” kipi energią, jednocześnie będąc stonowanym i przystępnym. Ponoć Bonar właśnie taka jest. Potrafi być śmieszna, nieprzewidywalna, ale i śmiertelnie poważna. Pierwszy nieco synthpopowy utwór „Kill The Fun” wyznacza ton albumu. Drugi, „No Sensitive Man” to ewidentnie ukłon w stronę nowej fali i wczesnego Arcade Fire, tak jak jej punkowo-nowofalowy projekt Gramma’s Boyfriend. Singiel „Last War” wyraża stan umysłu Bonar - pełen niepokoju i poszukiwania. Nakręcono do niego również znakomity teledysk. Perełką na pewno jest „From a Cage”. Ponoć nagrała go w swojej zimowej chatce, jak swego czasu wielki Justin Vernon. Co ciekawe, demo utworu wysłała właśnie jemu, który zachwycił się nim od razu. Do wersji demo dodano perkusję, klawisze oraz inne instrumenty plus... chórki Vernona. Przepiękną folkową balladę „Eat For Free” zamykającą płytę, na której również słychać Justina, chciałoby się słuchać i słuchać. Bonar ma już 30-tkę i niedawno urodzoną córkę Clementine. Jej dotychczasowy dorobek można określić jako dość mroczny, choć bardzo różnorodny. Dobrze jest wiedzieć, że artystka ciągle znajduje nowe, coraz to śmielsze wcielenia. Album „Last War” to bez wątpienia kandydat na jedno z ciekawszych odkryć tego roku. Gabriel Kutz

36


RE C K I

UNTOLD FREDDIE GIBBS & MADLIB PIÑATA Freddie Gibbs i Madlib to wirtuozi swojego gatunku. Zliczenie wszystkich dokonań tych panów jest ekstremalnym wyzwaniem. Obydwoje mają za sobą bogatą wydawniczą przeszłość. W szczególności występujący pod wieloma wcieleniami Madlib, który przyczynił się do powstania tak pamiętnych projektów jak Quasimoto, Jaylib, czy Madvillain. Efekt kolaboracji z Gibbsem jest kolejnym szczeblem artystów na drabinie sukcesu. Bezpośredni, cięty, wulgarny, a przede wszystkim autentyczny język Freddiego doskonale współpracuje z bitami serwowanymi przez amerykańskiego producenta. Sześćdziesięciominutowy materiał został w całości dokładnie przemyślany. Płytę spowija oldschoolowy klimat ulicy. Wersy Gibbsa opowiadają bardzo wyraźną i pełną emocji historię. Dużo w niej kokainy i jeszcze więcej szczerości. Raper jest sobą i bez skrępowania przedstawia świat widziany własnymi oczami. Prym oczywiście wiedzie brutalność, bo takiego właśnie życia doświadczył Gibbs. Madlib wspaniale podkręca atmosferę, budujac wyselekcjonowanymi dźwiękami tło opowieści. Panowie razem stworzyli album, którego można słuchać nieprzerwanie. Efekt końcowy uwidacznia ich ogromne umiejętności i profesjonalizm. Na płycie ciężko doszukać się złych kawałków. Wszystkich pozycji słucha się z przyjemnością. Od relaksującego „High” (po odtworzeniu którego, nie da się uniknąć nucenia refrenowego „I get high, I get high, I get high”), przez mocny i cięty „Shitsville” („You shed tears when you hurting, if I cut you then you bleed, right? You motherfuckers just like me. But bitch you acting like your shit don’t stink. Shit’s real.”), aż do finałowego utworu - „Piñata”. Do sukcesu płyty oprócz duetu Madlib & Gibbs, przyczynili się również liczni goście, m.in. Earl Sweatshirt, Raekwon, Danny Brown, Ab – Soul czy też Scarface. Tytuł albumu nawiązuje do ludowego zwyczaju, praktykowanego w krajach latynsokich. Polega on na strąceniu specjalnie przygotowanej z masy papierowej formy, wypełnionej po brzegi słodyczami. Freddie i Madlib nie mogli wymyślić trafniejszej nazwy dla swojego krążka. Ich Piñata smakuje wybornie, przez co ciężko się od niej oderwać. Agnieszka Łysak

BLACK LIGHT SPIRAL

Podobno na najlepsze rzeczy trze Nie wiem na ile to prawda a na i nie starych panien, ale jeżeli fakty na się smaczniejsze, kimś, kto zda umie ten fakt wykorzystać, zdecy ning. Facet, który sześć lat temu brytyjską prasę wizjonerem dub od dubstepu odchodzić, bawią sem, aż trafił w kręgi techno i się w nich odnajdywać. Po raz chaczy i gdy odpaliłem jego lo zamiast usłyszeć spodziewane coś innego, przypomniał mi się - „Ostatnią rzeczą, jakiej świa ny producent techno”. Nie rz Oczywiste jest też to, że nie techno”. Untold bawi się ze je napięcie, odkłada w czas szczęście nie pozostawia ni płycie wprawia w stan ocze my bowiem niecałe 5 min której towarzyszy dubstepo bas. Pod koniec utworu ra a jedyne co z nami zosta ce się w uszy dudnienie. K złożony, dźwięki stają się w nak szaleństwo czeka na Song”. Można mówić, ż Dunninga jest ciężka w o klub trzęsący się pod cię chaosu - zapętlony woka fortepianowe, a to wsz wręcz szamańskim klim chając czegoś takiego części albumu poziom łość utrzymana jest w p highlightem jest utwó dźwięków wszelakich.

Untold bawi się dźw brzmień techno, mie smaczkami, a wszys ciężko nie być pod wydawnictwa, widz toville” Actressa, je bardziej trafione. M jak ta, gdzie każdy innych miejsc i jed Michał Stalmaski

37


eba trochę poczekać. ile wątpliwe tłumaczeycznie wyczekane rówaje sobie z tego sprawę i ydowanie jest Jack Dunu został okrzyknięty przez bstepu, zaczął stopniowo ąc się minimalizmami i bazaczął wyjątkowo dobrze z kolejny jednak zwodzi słuongplay „Black Light Spiral” e, solidne techno dostałem... ę jego żartobliwy cytat z 2012 at teraz potrzebuje jest kolejzuca słów na wiatr, to pewne. jest „kolejnym producentem słuchaczem, podsyca i budusie to, co spodziewane, ale na iedosytu. Już pierwszy utwór na ekiwania i konsternacji, spędzanut słuchając syreny policyjnej, owy werbel i ospały, niewyraźny adiowóz odjeżdża gdzieś w głąb, aje to coraz mocniejsze, wrzynająKolejny utwór jest znacznie bardziej wyraźniejsze, pojawia się hałas, jedas w trzecim kawałku - „Sing A Love że przebasowiona i hałaśliwa płyta odbiorze, ale ja widzę każdy (dobry) ężarem tego utworu. Mimo złożoności i al, brutalny, ciężki bit i do tego wstawki zystko podane w dość hipnotycznym, macie - ciężko siedzieć w miejscu słuo. Chcę to usłyszeć na żywo! W dalszej nagrań - całe szczęście - nie spada. Capodobnym, ciężkim klimacie, a kolejnym ór „Strange Dreams”, bądący eksplozją .

więkami, nawiązując do klasyki surowych eszając je z drżącym basem, glitchowymi stko wymyka się szufladkom tak bardzo, że wrażeniem. Jeśli chodzi o założenie i klimat zę pewną analogię do tegorocznego „Ghetednak rozwiązania Dunninga wydają się być Można doznać ekstazy słuchając płyt takich y dźwięk jest dokładnie zarysowany, dobiega z dnocześnie nic się ze sobą nie gryzie. Uzależnia!

PERFECT PUSSY SAY YES TO LOVE Zespół rozpoczął karierę w dość niespodziewany sposób. Początkowo zaistniał jako „fake band”, stworzony na potrzeby filmu „Adult World” kręconego w ich rodzinnych stronach – Syracuse w Stanach Zjednoczonych. Wokalistka Meredith Graves była świeżo po zakończeniu współpracy z grupą Shopper. Jej związek z perkusistą niestety nie przetrwał i artystka myślała o założeniu nowej formacji. Kiedy dostała telefon od reżysera Scotta Coffey’a z prośbą o udział w produkcji, niewiele myśląc przystała na tę propozycję. Zorganizowała kilku znajomych z innych zespołów, tym samym powołując do życia Perfect Pussy. Ukoronowaniem ich współpracy było wydanie całkiem dobrej EP’ki „I Have Lost All Desire For Feeling”. Wzbudzili oni dużą ciekawość na rynku muzycznym i zaostrzyli napięcie w oczekiwaniu na dłuższy, równie wyrazisty materiał. Mimo że ich pierwszy album trwa zaledwie dwadzieścia trzy minuty, zdecydowanie sprostali pokładanym w nich nadziejom. Numery są głośne, energetyczne i porywające. Wokal Meredith idealnie komponuje się z gitarowym hałasem, wciągając słuchaczy w szaleńczy wir. Co prawda czasem rozmywa się on w dźwiękach i może być niezrozumiały, jednak w jednym z wywiadów artystka przyznała, że jest to zabieg celowy. Graves ma duży dystans do swojego głosu. Uważa, że nie jest on perfekcyjny. Mimo tego stara się i chce być punkową wokalistką. Wychodzi jej to całkiem nieźle. Nie jest skrępowana by wykrzyczeć to, co leży jej na sercu. Wyraźnie słychać to w znajdujących się na płycie utworach. Dzięki temu „Say Yes To Love” zyskuje specyficznego, nieco intymnego charakteru. Członkowie zespołu posiadają zmysł do komponowania ekspresyjnych brzmień. Wbrew pozorom muzyka jaką tworzą nie jest przypadkowym uderzaniem w struny. Utwory utrzymane są w podobnym tempie i przede wszystkim są melodyjne. Numerem wyróżniającym się spośród innych jest „Interference Fits”. To w nim właśnie słychać okrzyk, stanowiący tytuł całego albumu. Perfect Pussy są żywiołowym zespołem w którym tkwi duży potencjał. Ilość zaoferowanych pozycji na płycie może i jest dość niewielka, jednak zdecydowanie są one warte uwagi. Agnieszka Łysak

38


RECKI

HTRK PSYCHIC 7-9 CLUB Wielu zastanawiało się, gdzie znajdą się członkowie i brzmienie HTRK na ich trzecim albumie. Czy romans z Berlinem będzie jeszcze słyszalny? W którą stronę popchnie pozostałą dwójkę tragiczna śmierć Seana Stewarta? Rezultaty okazały się być co najmniej interesujące. „Psychic 9-5 Club” jest nadal albumem „hejtrokowym”, walczącym ze stereotypem popowej piosenki, jednak tym razem jakby mniej zażarcie. Nigel Yang nie ucieka tak szybko od każdej melodii, Jonnine Standish nadal śpiewa sennie, lecz jej zmysłowość nie jest podszyta syntetycznością i zimno wykalkulowanym oddaleniem od słuchacza. Zarówno członkowie zespołu, jak i producent Nathan Corbin zdecydowali się na brzmienie cieplejsze, bliższe odbiorcy. Jeśli słuchając „Work (work, work)”, mogliśmy jedynie przyglądać się zza pleksiglasu, jak Australijczycy w zadymionym pomieszczeniu znęcają się nad ludzką kondycją i są zdecydowanie rozdrażnieni i niezbyt przyjaźni, teraz nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy usiedli razem z nimi. Pogodzili się oni z pewnymi, smutnymi faktami i z nową energią zasiedli do prac nad utworami na kolejny krążek. Odwołanie się do zadymionego pomieszczenie nie bierze się znikąd – sami artyści w jednym z wywiadów powiedzieli, że inspiracją do powstania „Psychic 9-5 Club” była wizja stworzenia pokoju na tyłach klubu, gdzie od przysłowiowej „dziewiątej do piątej” zamiast pracować, ludzie przesiadywaliby i zupełnie zrelaksowani rozmawiali, wymieniali się doświadczeniami, dokonywali „psychicznych” połączeń. Taki obraz faktycznie nietrudno przywołać, kiedy wolno przepływają obok nas dźwięki ośmiu kolejnych kawałków. Niektórzy zarzucają temu albumowi miałkość, porównując go do „typowego, nudnego trip-hopu”. Po pierwsze, muzycznie HTRK mają do zaoferowania o wiele więcej i nawet żadne przerzucanie się przedrostkami „dream” czy „minimal” nic odkrywczego tu nie wniesie. Być może kompozycje z „Psychic” można w pełni docenić dopiero po którymś przesłuchaniu, jednak warto poświęcić im trochę więcej uwagi. Dla mnie niemożliwym wręcz wydaje się niezauważenie, że pod powierzchnią kryje się mnóstwo smaczków. Po kilku miesiącach obcowania z płytą nadal daję się zaskoczyć pewnym, zawartym na niej, rozwiązaniom. Po drugie, takie stwierdzenia to spłycanie i ignorowanie całej artystycznej drogi australijskiej grupy. Dla mnie ich trzeci krążek, w nieco niespodziewany, ale jednocześnie cudowny sposób, komponuje się z poprzednimi. Stoi po drugiej stronie pewnej poważnej przeszkody, jednak nie zapomina o tym, co było wcześniej, żywo korespondując zarówno z „Work (work, work)”, jak i z „Marry Me Tonight”. Tym razem, HTRK są po wyczerpującej imprezie, słońce powoli wschodzi, jednak sen przez jakiś czas jeszcze z pewnością nie nadejdzie. Tomasz Kubicki

39


ACTRESS GHETTOVILLE „Muzyka zaczyna coraz bardziej gonić własny ogon” - zdanie, które usłyszałem niedawno w kawiarnianym gwarze i początkowo nie do końca się z nim zgadzałem. Niedługi czas później, gdy słuchałem po raz pierwszy nowego wydawnictwa Actressa, „Ghettoville”, zrozumiałem, że być może jest w tym trochę prawdy. Jeśli tak, to Actress wydaje się całkowicie zdawać sobie z niej sprawę. Darren Cunningham, brytyjski producent okrzyknięty przez Fact Magazine „jedną z najbardziej fascynujących postaci brytyjskiej sceny muzycznej”, regularnie atakujący rynek muzyki elektronicznej kolejnymi solidnymi płytami, wydał album, który podobno ma być jego ostatnim. Młody muzyk nigdy nie pozwalał swoim fanom na chwilę znudzenia - z roku na rok obierał inny kierunek, sprawnie balansując na granicy gatunków takich jak minimal techno, idm, ambient, glitch, zawsze jednak zachowując charakterystyczny, hipnotyczny charakter swoich utworów. 27 stycznia 2014 pod patronatem wytwórni Werkdiscs i Ninja Tune ukazał się album nazwany „Ghettoville”. Widać tutaj pewną klamrę i nawiązanie do pierwszego longplay’a pt. „Hazyville” - sam Actress, postać od zawsze owiana pewną tajemnicą, nie dementuje pogłosek o muzycznej emeryturze, przeciwnie - sam je podsyca. Przy okazji ukazania się albumu pojawiła się również krótka, niejasna wiadomość od artysty, w której wspomniał między innymi o braku satysfakcji, jałowości obecnych szeroko pojętych dokonań w sferze muzyki i rezygnacji, kończąc tekst zwrotem „R.I.P Music 2014”. Czy faktycznie stoimy już nad grobem? Notka Actressa może być równie dobrze szczerą refleksją, jak również elementem medialnej otoczki, mającej pomóc w odbiorze nowego albumu artysty.„Ghettoville” odwzorowuje i potwierdza jego podejście. Album wyzwala ambiwalentne odczucia - trudno go polubić, łatwo się do niego zniechęcić, jednak po pewnym czasie w przewrotny sposób przekonuje do siebie i hipnotyzuje. Klimat płyty zapowiada już okładka - przedstawia lekko zamazane, proste, geometryczne kształty na białym tle. Tak samo jak okładka, muzyka nie jest kolorowa ani wyraźnie zarysowana, nie jest łatwa w odsłuchu ani nawet przyjemna, bo nie o to tu chodzi. O co w takim razie? A no dokładnie o to samo, o co zawsze Actressowi chodziło - po cholerę wszelkie interpretacje, siadaj w fotelu i słuchaj. Tym razem lepiej zagospodaruj sobie więcej czasu i uważaj, żeby nie zasnąć w trakcie. Czas albumu to niespełna 70 minut zawarte w 17 utworach, które średnio trwają około 5 minut. Niewiele jest tu chwytliwych i rozpoznawalnych motywów, większość to monotonne, ekstremalnie wolne i wypełnione hałasami kompozycje. Już dwa pierwsze utwory zwiastują to, co nas czeka - minimalistyczna i duszna atmosfera albumu ustępuje na chwilę po 13 minutach, żeby za chwilę znowu przenieść nas w gęstą, lekko industrialową mgłę, która czasem drażni hałasem i brakiem ładu, innym razem wprowadza w trans pełen spokoju i monotonii. Zwolennicy poprzednich dokonań artysty mogą czuć niedosyt i zawód, brak tu charakterystycznych dla Actressa wyrazistych, pomysłowych dźwięków i sampli czy tanecznych motywów, zamiast tego mamy ciężką, surową monotonię. Można odnieść wrażenie, że autor mając świadomość, że „muzyka goni własny ogon” zamiast szukać nowych rozwiązań, na przekór stworzył dzieło uderzające w swej prostocie, a dla słuchacza zapewne drugorzędne znaczenie będzie miało to, czy wynika ona z twórczej ewolucji czy rezygnacji. Mimo, że album jest wyjątkowo dojrzały, nie brzmi jak dzieło muzyka, który kończy działalność. Obym się nie mylił. Michał Stalmaski

40


BLESSED FEATHERS WIECZNI KOCZOWNICY

C

zasami pojawiają się zespoły,

muzycy, którzy są jak powiew świeżego powietrza. Blessed Feathers definitywnie zaliczają się do tego grona. Ich niezwykła historia, która tak naprawdę dopiero powoli się rozpoczyna, pokazuje, że niecodzienne rzeczy powstają przez zupełny przypadek. Donivan Berube i Jacquelyn Beupre poznali się pracując w tej samej pizzerii w West Bend - małym przytulnym miasteczku w środkowo-wschodniej części malowniczego stanu Wisconsin. Warto dodać, że Donivan za namową kolegi, z którym chciał grać przeniósł się na stałe aż ze słonecznej Florydy. Po tym jak Jacquelyn w pracy wspomniała, że trochę gra na banjo i potrzebuje pomocy przy nagraniach postanowili rozpocząć wspólne próby. I tak rodzą się Święcone Piórka.

41

Ich historia wypełniona jest niecodziennymi zdarzeniami. Pierwszą EP-kę nagrywają na wsi w studiu w stanie Nowy Jork. Tym samym rujnując sobotnie śniadanie mieszkającemu nieopodal Robertowi De Niro. Okazuje się przyjechał właśnie na rowerze z żoną do restauracji i pomyślał, że z jego powodu zjechała się po chamsku banda paparazzi. A była to ekipa filmująca i śledząca zespół z Wisconsin w trakcie sesji nagraniowych. Pod koniec 2012 roku, podczas ich występu w Milwaukee, Donivan prosi Jacquelyn o rękę na scenie. Ona mówi: „tak” i wszyscy myślą, że to super słodkie. Oczywiście jeszcze podczas trwania tego koncertu pojawiają się stosowne filmiki w sieci. Później, wiosną 2013 roku, rozpoczynają czterotygodniową trasę koncerto-


wą z Cave Singers i Mount Moriah po Stanach i Kanadzie, śpiąc w zwykłym namiocie, samochodzie lub gdzie popadnie. A to wszystko po tym, jak rzucili swoje stałe prace na dobre. Są teraz w nieustającej drodze, jak koczownicy, bez stałego domu ale za to szczęśliwi. Wydany w zeszłym roku, album „Order of the Arrow” udowadnia, że teraz zaczęli muzycznie rozwijać się na dobre. Widać w nim wiele wpływów. Jest tam coś z Fleet Foxes, Grizzly Bear, nawet bardziej folkowego wokalu PJ Harvey, oraz tekstów Bruca Springsteena. Donivan ponoć słuchał przez długi czas z dużą fascynacją właśnie albumu „Nebraska”. Producentem ostatniej płyty został Kevin McMahon, znany z pracy z takimi zespołami jak Widowspeak, Titus Andronicus, The Walkmen czy Real Estate. Gościnnie występuje na nim Doug Keith, etatowy gitarzysta Sharon Van Etten, która swoją drogą ewidentnie ma słabość do Wisconsin. Nagrywała w tym samym miejscu co Justin Vernon w swoich wielu wcieleniach (Bon Iver, Volcano Choir), w świetnej wytwórni Jagjaguwar. Po skończeniu prac przy płycie, ucie-

kają we dwójkę na sześć tygodni zwiedzać parki narodowe. W tym roku, wyruszają jeszcze w trasę z całkiem fajnym, rockowo-folkowym zespołem Saintseneca, wywodzącym się z Apalachów ze stanu Ohio. Dodatkowo w styczniu Donivan pojechał na sześć tygodni na staż do Peru uczyć dzieci angielskiego. Właśnie tam, na dachu domu gdzie mieszkał, narodził się zalążek ich najnowszego przepięknego utworu, Huyacan Song #2. W pewnym sensie jest w nim zawarte to co powinno zawsze istnieć w muzyce: autentyczność, bezpośredniość, specyficzne poczucie humoru, ale też i prawdziwe uczucie oraz ewidentna moc uzdrowicielska. Można zacytować to co Donivan niedawno powiedział w lokalnej prasie z Wisconsin: „Jako muzyk masz za zadanie tworzyć coraz to lepsze utwory. Jest tyle gównianej muzyki, której już nie chcemy. Potrzebujemy lepszej.” Gabriel Kutz

42


KILOF XIV IX/X


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.