JELONEK (w budowie) pismo mieszkańców osiedla Przyjaźń, nr 3 (4)

Page 1

JELONEK (W BUDOWIE) PISMO MIESZKAŃCÓW OSIEDLA PRZYJAŹŃ

Nr 3(4)/2016 numer specjalny

ISSN: 2450-7113 nakład: 500 egz.

kwartalnik egzemplarz bezpłatny


2 |

JElonek (W BUDOWIE)

Drodzy Państwo, trzymacie właśnie w rękach czwarty numer „Jelonka”. Jest to wydanie specjalne, opracowane przez redakcję w ramach festiwalu Warszawa w Budowie, organizowanego przez Muzeum Sztuki Nowoczesnej oraz Muzeum Warszawy w partnerstwie z fundacją Instytut Architektury. Dzięki pomocy Magdy Kicińskiej macie Państwo okazję przeczytać reportaże poświęcone mieszkalnictwu na warszawskim Bemowie, miejscu, w którym żyjemy na co dzień. Reporterzy przyjrzeli się dokładnie różnym rodzajom zabudowy w naszym sąsiedztwie – od drewnianych domków, poprzez domy jednorodzinne, po nowoczesne deweloperskie bloki. Bemowo niektó-

rym może wydawać się stereotypowym blokowiskiem, jednak jest to miejsce tyleż rozległe, co zróżnicowane, ciekawe i fascynujące. Czy samowolka budowlana może stać się samozwańczym zabytkiem? Jak mieszka się w deweloperskim bloku? Dlaczego Karuzela się już nie kręci? Pozostaje mi życzyć Państwu udanej lektury – do zobaczenia na Bemowie! A o festiwalu Warszawa w Budowie dowiecie się Państwo ze strony: wwb8.artmuseum.pl. Oliwia Kujawa

Oliwia Kujawa Redaktor naczelna „Jelonka”

Spis treści

RACICZKA:

ZAPIS PO ŚLADACH ................................................................................................................. 3 Magdalena Kicińska

redaktor naczelna – Oliwia Kujawa; redakcja językowa – Beata Dąbrowska; zespół – Jacek Gdaniec, Ola Krugły, Gosia Leszko, Magda Leszko, Ola Rusinek; współpraca – Natalia Fiedorczuk-Cieślak, Magdalena Kicińska, Robert Statkiewicz; skład – Katarzyna Brania; zdjęcia – Kinga Porucznik; wydawca – Bemowskie Centrum Kultury w Dzielnicy Bemowo, m.st. Warszawa Ul. Górczewska 201 01-459 Warszawa www.bemowskie.pl

BEMOWO W BUDOWIE .......................................................................................................... 3 Natalia Fiedorczuk-Cieślak STARE, NOWE I NAJNOWSZE – RZECZ O TRZECH OSIEDLACH ..................................... 4 Aleksandra Krugły, współpraca: Aleksandra Gniadzik-Smolińska PIERZYĆ SIĘ NA BETON ........................................................................................................ 6 Robert Statkiewicz PŁAKALI, JAK WYJEŻDŻALI ................................................................................................. 10 Magda Leszko „I PYTAJĄ SIĘ, CO TO JEST, A JA MÓWIĘ: G A R A Ż !” .................................................... 14 Ola Rusinek NAUKOWA WYSTAWA ........................................................................................................... 17 Wojciech Jacek Gdaniec

Znajdź nas: facebook.com/jelonekprzyjazn Czytaj w Internecie: issuu.com/jelonekosiedleprzyjazn

Prenumeruj „Jelonka”

Dołącz do nas!

Jeśli jesteście Państwo zainteresowani bezpłatną prenumeratą pisma mieszkańców Osiedla Przyjaźń – „Jelonka”, prosimy o informację mailem (jelonek.osiedleprzyjazn@gmail.com) lub zostawienie wiadomości w wyznaczonym miejscu przy portierni w klubie Karuzela. W informacji prosimy podać numer domku i mieszkania, do którego życzą sobie Państwo, by dostarczono „Jelonka”.

Lubisz pisać? Interesujesz się lokalnymi sprawami? Mieszkasz na Bemowie i tak jak my uwielbiasz Osiedle Przyjaźń? A może jesteś jego mieszkańcem? Dołącz do nas! Napisz na: jelonek.osiedleprzyjazn@gmail. com.


3 zapis po śladach Reportaż to zapisanie śladu. Po czymś, chociaż częściej po kimś. Zaznaczenie obecności. A czy można reportażem zostawić znak – zapisane potwierdzenie istnienia jakiegoś miejsca? A zamieszkiwania, jeszcze bardziej nieuchwytnego stanu, abstrakcji, pojęcia ogólnego, od którego reportaż, zbudowany z faktu, konkretu i szczegółu, ucieka jak najdalej? Napisać reportaż o byciu w przestrzeni, o swoim stosunku do niej, o jakimś „tutaj”, które nie jest „gdzieś”, ale właśnie w tym punkcie, w którym stoisz, który sta-

nowił twój początek – albo przystanek, który znasz, który odrzucasz, który cokolwiek cię obchodzi. Bo obchodzić musi. Bez relacji, osobistych emocji względem tematu nie ma po co zaczynać. Może to być brak odpowiedzi, który nie daje spokoju. Niezgoda na coś, złość, irytacja, frustracja, rozpacz, strach – albo fascynacja, namiętność, cokolwiek, byleby szarpało na tyle, żeby chcieć to z siebie wyrzucić, zapisać.

jej przyjrzeć, choć wcześniej przyglądali się tysiąc razy – ale inaczej. Mieli zadawać pytania, słuchać, rozmawiać. A potem zapisać to, co z tego spotkania: z miejscem i z innymi wynikło. Zostawić pierwszy ślad, początek opowieści o dzielnicy, która miejscem dopiero się staje. Magdalena Kicińska

Takie zadanie dostali autorzy tych reporterskich szkiców. Weszli w przestrzeń Bemowa, w swoją przestrzeń, w innej roli. Mieli się

BEMOWO

W BUDOWIE

Nie mieszkam na Bemowie, ale na Bemowie pracuję. Czuję się tutaj bezpiecznie, swojsko, chociaż wciąż nie wiem, czy przekroczyłam granicę bycia „swoją”. Wychowałam się na innym blokowisku, innym osiedlu, w innym mieście wojewódzkim, ale kojący rytm prostych pionów i poziomów czteropiętrowych bloków, takich jak na Czumy, naprzeciwko mojej pracy, zawsze uspokaja mi głowę. Nieobce są mi egzotyczna numeracja budynków, zarośnięte dzikim winem altanki śmietnikowe, pomazane sprejem elewacje, schludne ogródki przy mieszkaniach na parterze. Małe domki na Chrzanowie mijam codziennie rowerem, w drodze do pracy. Czym tak naprawdę różnią się od drewnianych, podlaskich chat? Skromne, robotnicze budynki albo są beztrosko burzone, albo ulegają przedziwnym transformacjom. Giną

pod przybudówkami, skrzydłami, garażami, składzikami, tarasami. Bemowo, miasto prywatne, wiecznie rozkopane, w ruchu, kontrastowe i przedziwne. Ludzie tutaj śpią, jedzą, uczą się, są najbliżej samych siebie, właśnie tutaj, nie w centrum, nie w uniwersyteckim hallu, nie na lśniących korytarzach reprezentacyjnych budynków śródmieścia, w „szpanie” Mokotowa, Żoliborza czy Saskiej, tylko tutaj. Najbliżej własnej sypialni, najbliżej zapachów dochodzących z kuchni, najbliżej „Maaaarcin, do doooomu!” i „znów spóźnia się sto dwadzieścia dwa”. Nauczyłam się kochać tę okolicę oczami jej mieszkańców. Nasycona ich wspomnieniami, pobladłymi zdjęciami, które przynoszą do naszego biura, zaczęłam dostrzegać barwy Bemowa, duchy i widma krążące między

budynkami, smak zawarty w giętej blasze osiedlowych straganów. Czy ci w tych nowych, deweloperskich nasadzeniach to już swoi, czy nie swoi? Patrzę na nich czasem podejrzliwie, a czasem z ciekawością. Bemowo – sypialnia, a nawet łóżko Warszawy, posażna kołdra. Ciepła, monumentalna, chaotyczna, prawdziwa. Natalia Fiedorczuk-Cieślak (Bemowskie Centrum Kultury)


4 |

JElonek (W BUDOWIE)

stare, nowe i najnowsze – rzecz o trzech osiedlach – Nadal jest tu trochę jak w raju. Prawie nie czuję, że mieszkam w mieście. Drewniany domek z ogrodem, mnóstwo zieleni, jeże i wiewiórki spotykam na każdym kroku – starsza pani opiera grabie o bramę, wyraźnie przygotowana na dłuższą rozmowę. – Często ludzie pytają, jak tu się żyje, czy ktoś nie sprzedaje domu. Ale to nie jest tak pięknie niestety, bo te domy nie są tak naprawdę nasze! Mieszkamy tu od pokoleń, często od lat pięćdziesiątych, a to wszystko jest ciągle państwowe. Nie chcą nam sprzedać. Mało tego, gdybyśmy sami nie remontowali, to to wszystko by już zgniło i się rozpadło. Jak rury… Wodę mamy żółtą, bo te rury to od początku chyba nigdy porządnie nie były remontowane, tylko ciągle łatają. Brakuje gospodarza, a deweloperzy się czają, już tu dookoła stawiają te bloczyska. A kiedyś było tak spokojnie, Osiedle było prawie za miastem. Nawet kury hodowaliśmy. Boimy się, że będą nas jednak chcieli zabudować. Spogląda przed siebie, w kierunku świeżo wybudowanego bloku, który wyrasta za ostatnią linią domków. Wokół był duży płot betonowy, A także stali strażnicy, Aby nikt obcy nie wlazł tu czasem, Z okalającej dzielnicy1.

Osiedle Przyjaźń. Drewniane domki i dworki na bemowskich Jelonkach, w cieniu Pałacu Kultury. Miasteczko z klubem, stołówką, kinem i łaźnią postawione dla radzieckich budowniczych PKiN. W 1955 roku z rąk Rosjan przeszło we władanie uczelni wyższych – obecnie są tu akademiki dla ponad tysiąca studentów. Są też mieszkańcy stali, wykładowcy z rodzinami – prawie tysiąc osób. Jest jak matrioszka: własność Skarbu Państwa – w zarządzie Miasta Stołecznego Warszawy – dzierżawione przez Akademię Pedagogiki Specjalnej. Od zeszłego roku oficjalnie zabytek w gminnej ewidencji. Mieszkańcy cieszą się, że teraz nie tak łatwo będzie go zburzyć i zabudować osiedlami deweloperskimi. Tym bardziej, że za kilka lat tuż 1 Fragment Przyjaznych wersetów (pieśń o Osiedlu Przyjaźń z 2015 r.) – tekst: Emilia Zamorska, mieszkanka Osiedla Przyjaźń.

J

obok powstanie stacja metra. – Tylko po co konserwator wtrąca się w szczegóły? Nie pozwala stawiać nowych tarasów ani wymieniać okien na plastiki. Niech lepiej nie pozwala na betonowe osiedla wyrastające wokół jak grzyby po deszczu – komentowali mieszkańcy po spotkaniu informacyjnym o tym, co to znaczy mieszkać w zabytku. Jest tutaj mnóstwo pięknej zieleni, Że tylko susa przez okno, A w naszym klubie, tej Karuzeli, Nie grozi Ci tu samotność2.

– Dość długo szukaliśmy swojego miejsca do zamieszkania, bo chcieliśmy być w punkcie o dobrej komunikacji, a jednocześnie spokojnym i otoczonym zielenią. Niewysokie bloki w sąsiedztwie Osiedla Przyjaźń okazały się fantastycznym połączeniem tych cech – opis jak z folderu reklamowego. Najwyraźniej Tomasz z żoną, którzy od kilku lat mieszkają na osiedlu 2 cit.).

Fragment Przyjaznych wersetów (op.

Jelonki Ogród, wybudowanym przy południowym krańcu Osiedla Przyjaźń, nie rozczarowali się swoim wyborem mieszkania. To pierwsza inwestycja bezpośrednio sąsiadująca z Przyjaźnią, zasiedlona szesnaście lat temu. Ogrodzenie, trzysta mieszkań, zadbane trawniki. Przez furtkę w ogrodzeniu można wyjść między domki jednorodzinne Osiedla Przyjaźń. Tyle że otwiera się ona tylko w jedną stronę, z Ogrodu na Przyjaźń... – Mieszkańcy Przyjaźni przez lata przyzwyczaili się do spacerowiczów, ale dlaczego psy z Ogrodu miały mieć toaletę po przyjaznej stronie furtki? – denerwowała się pani Emilia. Wspólnie z sąsiadami z alejki kilka lat walczyła o dobre wychowanie sąsiadów i ich psów, ale dziś właściciele czworonogów z Ogrodu się pilnują. A mieszkańcy Przyjaźni pilnują ich nadal. Ale życzliwie – sąsiedzi z Ogrodu nie tylko spacerują, ale też bywają na imprezach w pobliskim klubie Karuzela. I pomogą, gdy trzeba – zebrali wiele podpisów pod wnioskiem o konsultacje społeczne w sprawie


5 fot. archiwum autora

przyszłości Osiedla Przyjaźń, który do stołecznego ratusza złożyli niespokojni o los Przyjaźni aktywiści. Wszyscy tu czują się jakby w raju, Boga za nogi chwycili, Bo każdy czuje się jak u siebie I to już zaraz, po chwili3.1

– Osiedle Przyjaciół znajdzie się w samym centrum warszawskiego Bemowa, u zbiegu planowanego odcinka ul. Jana Olbrachta oraz ul. Kiermaszowej, w sąsiedztwie niskich zabytkowych domków Osiedla Przyjaźń. Inwestycję utworzą trzy budynki (od trzech do pięciu pięter) o prostej bryle – zapowiadali przedstawiciele dewelopera na stronie internetowej inwestycji. Prawie 300 mieszkań od 27 do 115 m2 powierzchni. Czyli prawie 1000 nowych mieszkańców Bemowa. „Przestrzeń osiedla została zaplanowana z myślą o osobach poszukujących spokoju i atmosfery sprzyjającej budowaniu bliższych relacji pomiędzy sąsiadami” – głosi tekst promocyjny na jednym z portali poświęconym nieruchomościom. „Organizacja miejsc wokół budynków będzie sprzyjać spotkaniom, dzięki stworzeniu dziedzińców z ławkami i dobrze zaplanowaną zielenią. W trosce o bezpieczeństwo mieszkańców osiedle będzie ogrodzone, a dostęp do terenu wewnętrznego kontrolowany”. – Jest to za blisko, zasłania mój kawałek świata. Nie czuję się bezpiecznie, jest mi źle, za ciemno. Za blisko ten budynek jest! – mówi mieszkanka jednego z drewnianych domków Osiedla Przyjaźń, których ogrody graniczą z Osiedlem Przyjaciół. Z rozpaczą patrzy w kierunku nowych bloków. – Nie powinno się tak budować. Przy takich niskich, drewnianych domkach, przy samym płocie. Dla mnie to jest makabra. Bardzo źle wspomina budowę: – Przyszłam z psami do domu i patrzę, a tam straszny huk. Z góry zrzucali wielkie kawały betonu. Takie, że wlatywały też na teren naszego ogrodu. Mogło uderzyć kogoś. Już nie wytrzymałam i zadzwoniłam do kierownika budowy. Powiedziałam, że dla mnie to tragedia, co tu się dzieje. Poza tym był upał, gorąco, a robotnicy nie korzystali z toi toiów, tylko pod płotem… „Głównym argumentem za zakupem w tej lokalizacji była cisza i zielona okolica Osiedla Przyjaźń oraz planowana po 2020 roku stacja metra Ratusz-Bemowo” – napisał na internetowym forum dyskusyjnym bigbrother83, 3 cit.).

Fragment Przyjaznych wersetów (op.

nabywca mieszkania w budynku A na Osiedlu Przyjaciół. Podobnie wypowiada się w tym wątku a609193: „Znam okolicę i sam się dziwię, że udało się DD zdobyć tam pozwolenie na budowę. Tak czy inaczej nie jest to megaosiedle blokowe. Stąd liczę, że będzie spokojniej. Może będzie kiedyś metro skończone i wg mnie kolejny plus, że ziemia jest na własność”. – Jakie było nasze zaskoczenie, gdy wyglądając przez nasz balkon w dniu podpisania umowy, zobaczyliśmy osobę rozwieszającą na płocie posesji obok baner zapowiadający nową budowę. Nie możemy powiedzieć, że się z tego ucieszyliśmy... – stwierdza Tomasz z Jelonek Ogrodu. – Tym bardziej że już wkrótce wycięte zostały drzewa otaczające tę działkę i jednocześnie chroniące nas przed hałasem od ulicy Powstańców Śląskich. „Niektórzy twierdzą odważnie, że ta erpe to kraina straszliwie ucywilizowana. Bez planu zagospodarowania przestrzennego, konsultacji, narzuca się nieład «urbanistyczny», bałagan i buduje gdzie chce i co się chce. Nie do pomyślenia np. w Anglii czy Holandii... Któś pewnie cóś wziun w łapę…”. Na Facebooku spore ożywienie pod zdjęciem przedstawiającym domki Osiedla Przyjaźń z lasem dźwigów w tle. Na profilu Osiedle Przyjaźń/Jelonki wielbiciele Przyjaźni nerwowo reagują na perspektywę nowych bloków w tak bliskim sąsiedztwie. Pojedyncze głosy uspokajają atmosferę, choć także podszyte są niepewnością o przyszłość: „To, że coś powstaje za płotem, to jeszcze nie tragedia... trzeba patrzeć na miasto w trochę szerszej perspektywie :P. Pytanie, czy jakość architektury będzie odpowiednia i czy w jakikolwiek sposób będzie korespondowała z domkami (w co, niestety, szczerze wątpię). Jednak

w dalszym ciągu bardziej obawiam się wdzierania inwestycji na teren osiedla – niż zabudowy wzdłuż ulicy Olbrachta…”. Jednak mieszkańcy Osiedla Przyjaźń także na Facebooku nie kryją niechęci wobec nowego sąsiedztwa: – Mieszkam na Osiedlu Przyjaźń od urodzenia, czyli ponad 40 lat, i te bloki zniszczyły cały urok tej okolicy. Przykro mi, gdy patrząc przez okno w pokoju, widzę tylko „szare” bloki, które zabierają południowe słońce” – komentuje Małgorzata. – Teraz nowe osiedle jest już faktem, liczymy, że nowy odcinek ul. Jana Olbrachta ułatwi komunikację i nie zostanie zablokowany przez parkujące samochody nowych mieszkańców i ekip budowlanych. Chcielibyśmy bardzo zaprzyjaźnić się z nowym osiedlem i jego mieszkańcami. Mam nadzieję, że niebawem wkomponuje się w naszą okolicę – kończy swój wywód Tomasz z osiedla Jelonki Ogród. – Okolica cicha domków jednorodzinnych, bardzo ładny widok. Tam jest bardzo spokojnie. Cała inwestycja będzie utrzymana w klimacie ciszy i spokoju – zapewnia przez telefon pracownica biura sprzedaży Osiedla Przyjaciół. – Kto to wymyślił, to powinien ponieść wielkie konsekwencje. To jest przy domkach drewnianych. Do granic możliwości wysoki blok, jest ciemno, zasłania wszystko. Czuję cały czas dyskomfort, tak jakby mnie ktoś przygniótł – powtarza mieszkanka domku z Osiedla Przyjaźń sąsiadującego z budową Osiedla Przyjaciół. Aleksandra Krugły Współpraca: Aleksandra Gniadzik-Smolińska


6 |

JElonek (W BUDOWIE)

Pierzyć się

na beton

Dom Lulka stoi na starej, drewnianej, polakierowanej szafce. Wystaje z niej gałązka, a drzwiczki klatki są otwarte na oścież – podobnie jak te balkonowe. Agata nie obawia się, że Lulek wyleci – przecież to ich mieszkanie. – Wygląda jak siedem nieszczęść, bo się pierzy i jest łysy – mówi Agata o swojej papużce, Lulku. Mieszkają razem na trzecim piętrze bloku. Stoi na skraju między blokowiskiem a domkami jednorodzinnymi przy Lotnisku Bemowo. A właściwie na skraju lotniska i Fortu Radiowo. Zresztą, wszystko tutaj jest na skraju, jakieś takie graniczne. Oprócz Lulka i Agaty w tej krainie boazerii na trzecim piętrze mieszkają też jej rodzice. Oboje w sile wieku, pracują, mają swoje przyzwyczajenia i nawyki. Tak jak Lulek, który nie wyleci z mieszkania, bo przecież jest ich, jest u siebie. Wnętrze jest rustykalne i ciepłe. Przeżółkła kafelkami kuchnia, witająca drewnianym wykończeniem, dziesiątkami owoców i warzyw. Wygląda jakby tętniła organicznym życiem. Z lodówki zerka na nas Jan Paweł II. – Moja mama na stare lata zrobiła się religijna – mówi Agata, tłumacząc się z magnesu. – Czy ze mną tak będzie? Moja mama, jak była młoda, też była inna… Ze spiżarni wysypują się zapasy i produkty spożywcze. Niech nie zwiedzie nikogo ta „babciność”. To, czego jest najwięcej, to mąka i mleko kokosowe, dziwne odmiany ciecierzycy i pasty o dziwnych nazwach… Mama Agaty uwielbia zdrową, ekologiczną kuchnię, więc egzotyczne mąki są podstawą wielu tradycyjnych ciast w tym domu. Przestawiamy opakowania z białymi proszkami w poszukiwaniu niebanalnych produktów spożywczych, ale na nic się nie decydujemy. Agata daje mi pieczarki i dość enigmatycznie tłumaczy, jak je pokroić. Gotujemy obiad. Dla mnie, bo jestem po pracy i burczy mi w brzuchu, a Agatę wyraźnie to niepokoi. Wśród mąk i mleczek kokosowych trudzimy się z pomysłem, co zrobić na obiad. Agata nic nie chce – od kiedy wróciła z melanżu (czyli imprezy), nie chce jej się jeść. Stanęło na omlecie. Ale Agata nie ma pomysłu, co tam „dojebać”. Używa właśnie tych słów.

A potem pokazuje domowy kompost, gdzie wszystko wrzucają, a tata wywozi to na działkę na Bielanach. Tylko on tam jeździ. Uwielbia spędzać na niej czas. Agata i jej mama nie jeżdżą, bo się na działce nie odnajdują- w domku, który jest budką na narzędzia. To ojcowski azyl. Agata pokazuje działkowe trofea: brzoskwinie, maliny, pomidory, dynie… – Moja mama jest uzależniona od dyni. Na śniadanie robi sobie z nią kaszkę. Ale o czym ten reportaż? – pyta znienacka. Enigmatycznie odpowiadam na pytanie, podobnie jak Agata poinstruowała mnie o krojeniu pieczarek: że o typach zabudowy na Bemowie… – Generalnie to ładnie było… Ale nawpieprzali tych bloków, jak byłam w gimnazjum… Ten nowy blok, co go mijaliśmy – kiedyś go nie było. Był plac zabaw. To nie przeszkadza, ale było ładniej, było wolno. Dzieciaki miały się gdzie bawić, a teraz… Kto wymyśla kupowanie oliwek z pestkami? – wzdycha podirytowana krojeniem produktów do omleta Agata. Zaprasza mnie z omletem (dodaliśmy w końcu oliwki, pieczarki i brie) do swojego pokoju, którego wystrój mocno kontrastuje z całą resztą mieszkania. Królują biel, szarość i lila. Ściany zakończone są deseniem w różową zebrę. Proste, nowoczesne meble, dużo szkatułek

i mało bibelotów. Za wyjątkiem kosmetyków porozrzucanych na bielusieńkim blacie biurka,

na którym widnieją teraz lekkie muśnięcia różem od pędzla. Przed dużym łóżkiem stoi sztaluga, a na niej lustro. Tylko czasem zastępuje je płótno, gdy Agatę najdzie chęć na malowanie. – Lubię swoje mieszkanko i swoją okolicę… To znaczy jest brzydkie i małe, ale swój pokój lubię. Moi rodzice uważają, że jak ma się dużo rzeczy, to trzeba mieć dużo mebli, zamiast powywalać. Dobrze mi się mieszka z rodzicami, ale po ostatnim melanżu, jak wróciłam… Mama ciągle przychodzi i zagaja: „O, Agata, ale to masz fajne – może chcesz zupy?”. Jest za miła i mnie to irytuje. Albo: „O, Agata, a to jest ci potrzebne? Może to wyrzucisz?”. Może jej się wydaje, że jestem smutna, skoro się pokłóciłam z Ksawerym. Ale ja tam się cieszę. Proszę, żeby pokazała mi, co ma w swoich szkatułkach. Otwiera je i opowiada o biżuterii, którą są wypełnione. Po prezentacji Agata wstaje i otwiera swoją szafę, a tam morze ciuchów. Niektóre wiszą na wieszakach, inne są poukładane w wysokie stosy na dole. Wskazuje palcem jeszcze kilka kostek ubrań na swoim łóżku. – No, za dużo ich. Za dużo na te meble. Powinnam powyrzucać, ale to trudne… Przenoszenie rzeczy bywa niełatwe. Przenoszenie w przestrzeni też. Ale inna część Bemowa czeka.

fot. archiwum autora


7 fot. archiwum autora

ZAWSZE POD GÓRCE... Idziemy z Tomkiem i jego córką Emilką na spacer. Umówiliśmy się pod stróżówką ich strzeżonego osiedla na Górcach, zaraz obok ulicy Górczewskiej, przy Tesco. Od lat 80. rozpoczęto tu ekspansywną budowlę bloków, które obecnie są wypierane przez typy zabudowań takie, w jakich mieszkają Tomek i Emilka. – Co mam mówić? – podśmiewuje się Tomek. – Gdzie jesteśmy? – No, na chodniku. Od razu słychać, że nie będziemy dużo rozmawiać. Tomka peszy dyktafon. Zresztą, znam własnego szwagra. Postanawiam w pewnym momencie dać gadżet siostrzenicy – chyba ona zrobi dzisiaj z niego lepszy użytek niż ja. Pokazuję, jak działa, bo oczywiście pomyliła go z telefonem i stara się dodzwonić do mamy. Wózek dalej powoli jedzie chodnikiem, tuż obok krętej ścieżki rowerowej. Mijamy kolejny elegancki blok z rządkiem sklepów na parterze: piekarnia, apteka, drogeria, fryzjer… Pytam, czemu akurat tutaj, czemu akurat osiedle strzeżone, czemu akurat Bemowo? – Bo był ładny widok z okna. Bo były ładne okna. Bo nie chciało nam się szukać niczego innego. I było blisko do rodziców. I tyle. Chodziło o to, że było bardzo widno i się wydawało super. Mieszkają tutaj pięć lat. Są zadowoleni, a najbardziej, przynajmniej Tomek, z łóżka. Spełnia trzy podstawowe cechy – jest wygodne, duże i się dobrze na nim śpi. Pytam, gdzie teraz jesteśmy. – Sto metrów dalej, niż byliśmy. Czuję się przegrany. To może chociaż dokąd zmierzamy...? – Na plac zabaw, na którym Emilka lubi się bawić. Bardzo często tam chodzimy, codziennie.

No, może co drugi dzień. Dlatego że jest huśtawka, na której Emilka może się sama huśtać. Po drodze dowiaduję się, że Tomek lubi Bemowo – gdyby było inaczej, dawno by się wyprowadzili. Za największe zalety uważa dużą liczbę młodych ludzi, bogactwo materialne dzielnicy i bliskość do jego i mojej siostry rodzinnej dzielnicy – Woli. Pewnie nawet o tym nie wiedzieli, ale jeszcze w 1952 roku Górce były jej częścią. Jakby tego było mało, w 1877 roku zostały zakupione przez rodzinę Ulrychów – tę samą, na której cześć nazwano jedną z części Woli. Jak nietrudno zgadnąć – dokładnie tę, na której Tomek wraz z małżonką się wychowali. Jedyne, z czym tak na dobrą sprawę kojarzy się Tomkowi Bemowo z przeszłości, to pierwszy duży hipermarket w Warszawie – czyli były Hit, a obecne Tesco. Inne skojarzenia dotyczą chodzenia z córką na spacery. Docieramy do placu zabaw – Alei Sportów. ODLOTY, ZJAWY I STRÓŻOWIE PRAWA – Idziemy do „garaży” – mówi zawadiacko Agata i prowadzi mnie na malutki wał, jakieś pięćdziesiąt metrów przed swoją klatką. – Tutaj są helikoptery, i teraz nawet słyszysz, że trochę buczy, ale czasem gorzej. Ja już się przyzwyczaiłam. Przypomina, że znajdujemy się na Lotnisku Bemowo. Tutaj też prace budowlane rozpoczęły się w latach osiemdziesiątych, chociaż gdzieniegdzie można jeszcze znaleźć zaadaptowane na drogi płyty lotniskowe. Robię zdjęcie przecudnie pomalowanych ciągów drzwi garażowych, a Agata opowiada mi o wchodzeniu na ich dachy. Kiedyś, w gimnazjum, przychodziła tu często, ale od kiedy związała się z Ksawerym, przestała. Bo on nie lubił chodzić – bo mu się nie chciało, bo się nie

opłacało. Agata jest tutaj więc pierwszy raz od dawna. Mijamy kolejne garaże, a Agacie przypominają się wszystkie głupoty, które wyprawiała tutaj z szajką ze swojego pobliskiego gimnazjum. Wypowiadane słowa i wspomnienia zagryza malinami z bielańskiej działki. Mijamy nawiedzony dom – Myśleliśmy, że jest nawiedzony, bo nikt go nigdy nie dokończył… Bałam się tam wejść. Jak widać – nic się nie zmieniło. Młodzież z drugiego, konkurencyjnego gimnazjum, to do dziś, według Agaty, „patologia”. Mijamy „żulowisko” – wielkie nic, gołą połać ziemi, gdzie chodziło się palić jointy. Teraz stoi tu podstawówka – rozbawiła nas ta ironia. – Najfajniej jest zimą… Kiedy się idzie ścieżką do mojego bloku… tu jest tak cicho. Tutaj domki, tu piekarnia – tu mój blok… I ośnieżone choinki… Strasznie lubię tę okolicę. Agata bardzo lubi też zapuszczać się do centrum, obecnie głównie na imprezy. Ale przed każdą i tak spotyka się najpierw ze wszystkimi na Bemowie. U niej na osiedlu, bo stąd jest świetne połączenie do Śródmieścia. Siedziała ze znajomymi pod „Stonehenge” – dziwną, betonową kolistą formacją, po środku której ktoś postawił niedokończoną ścianę – jakby chciał zbudować dom, ale postanowił go nie dokończyć, zostawić gotowe do nawiedzenia. Nawiedzili ją Agata i ekipa – a przynajmniej ich młodsze wcielenia. Ona siedziała tam kiedyś bardzo często. Z przyjaciółmi spędzali czas przed melanżem, zanim wypuszczali się na imprezę do centrum. Teraz nie robią tego często. Denerwuje ją, że w przestrzenie między blokowiskami powstawiano nowe bloki – często ogrodzone i niedostępne. Nie tylko zabrały im swobodę, ale i ciągłość. – Kiedyś to dzieci się tu bawiły, a teraz pusto. Ale z drugiej strony, wszystkie dzieciaki przed komputerem siedzą – mówi Agata, ale świat postanawia jej właśnie w tym momencie zaprzeczyć. Przejeżdża troje dzieciaków na rolkach. Ale to dziecinada, daleko im do Agatowego rozrabiania z kolegami na osiedlu i igrania z prawem. – Tu jest komisariat. Raz byłam. Wezwali mnie, kiedy z kolegami chodziliśmy jeszcze do gimnazjum. Jeden z nich podrobił legitę. Poszliśmy na WAT [Wojskowa Akademia Techniczna] siedzieć z piwami. Przyszły tajniki, wyjmują blachy i „Kto to kupił? Kto jest pełnoletni?”. A my mówimy, że nie mamy dokumentów, ale że jesteśmy pełnoletni. Tyle że mojemu koledze wypadła tak perfidnie podrabiana legitymacja. Sprawdzają, a takiej osoby nie ma. Mnie wezwali jako świadka. Trochę przypał, bo jego matka to sędzia, a tutaj synek z podrobionymi papierami. Mądry chłopak, tylko mamie kłopotu narobił.


8 |

JElonek (W BUDOWIE)

ZABAW CIĄG DALSZY „W łazience ktoś się zrzygał, to chyba twoja dziewczyna. Moc, energia, amfetamina” – tekst piosenki bulgoce z telefonu jednego z gimnazjalistów. Siedzą u wejścia na plac zabaw. Kilka kroków dalej biegają i gaworzą dzieci. Wszystkie wykorzystują ochoczo to, co daje im to miejsce. Jest tartan, jest bramka, są stoliczki i hamaki. Jest też wspominana bezpieczna huśtawka, ulubione miejsce córki Tomka. Co chwila upadają pionki i figury szachowe. Emilka biegnie przed siebie, śmiejąc się wesoło. Nagle staje jak porażona piorunem. Odwraca się i wodzi pustym wzrokiem po okolicy. Powtarza trzy razy z niepokojem „tata?”. Szybko do niej dochodzimy. I już jest szczęśliwa, i znów biegnie dalej – i wyżej, po betonowych schodach w górę. I znów słychać buczenie. To przeleciał helikopter. BARIERY – Tam chodziliśmy, na ławeczki – opowiada o kolejnej miejscówce Agata. – Nie musiałeś z nikim się umawiać – tam zawsze ktoś siedział. A w tym momencie – ani nie ma piaskownicy, ani nie ma ławek, tam jest nic. Tam są tylko chaszcze. I nie wiem… nikt o to nie dba. Kiedyś była non stop ścięta trawa, byli ludzie na tych ławeczkach… A teraz… Agata opowiada, że wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy poszła do gimnazjum. Mijamy blok jej najlepszej przyjaciółki z podstawówki. Przestały się zadawać, gdy obie trafiły do tej samej klasy. To wtedy przestrzeń między ich podwórkami zaczęła zanikać. Stawiano kolejne grodzone bloki. To właśnie taki stanął między Agatą a jej przyjaciółką z podstawówki. A tam, gdzie budowniczych jeszcze nie dopuszczono – ekspansję prowadziły chaszcze. Gdzie teraz ich gałęzie, tam kiedyś Agata jako dzieciak z kolegami i koleżankami grali w piłkę. To znaczy ona nie, bo jest dziewczyną. SZORSTKIE POŻEGNANIE Jeszcze przez chwilę się bawią. Chłopczyk kopnął piłkę, a Emilka od razu za nią ruszyła. Zaraz wróci do domu. Usadziliśmy z Tomkiem małą w wózku i zawróciliśmy w kierunku ich osiedla. U wylotu naszej drogi znów jak nieposłuszne cerbery stali gimnazjaliści – słuchali muzyki, wyczyniali cuda na BMX-ach i gadali o codzienności – niewzruszeni osobami, które opuszczały Aleje Sportów. Pytam Tomka, które miejsce na placu zabaw najbardziej lubi: – Huśtawka. Bo Emilka lubi ją najbardziej. Emilia, co zjemy na kolację? – Mama.

– Zjemy jajo na kolację? – Halo? Ceść! – mówi do dyktafonu Emilka. – Łyszkje? – A co najbardziej podobało ci się w dzisiejszym spacerze Tomek? – zagajam szwagra. – Pogoda jest ładna. Emilka ma dobry humor. Podchodzimy do wejścia na ich osiedle. Pytam Tomka żartem, czy zechce opowiedzieć mi o swoim mieszkaniu. W odpowiedzi słyszę krótkie i ostre jak scyzoryk „nie”. WOLNOŚĆ LULKU W SWOIM ZAUŁKU Nie pozostało mi nic innego, jak powrót do własnego mieszkania i pisanie. W swoim poważnym, naukowym, etnograficznym stylu. Nie oddaliłem się od niego przecież tak bardzo. Spacer i rozmowa są jednymi z metod w warsztacie etnografa. Nic dziwnego – sposób opowiadania o przestrzeni i poruszanie się w niej mówią bardzo dużo o ludziach i ich myśleniu1. Agata całe swoje życie mieszkała na Bemowie. Otaczali ją najbliżsi i to z nimi na podwórku i poza nim przeżywała swoje życie. Wszędzie, gdzie byli, w miejsce wsiąkały krople ich pamięci i rozlanego piwa. Utożsamiali się z tymi miejscami, dlatego były jej tak samo, a może nawet bliższe niż mieszkanie Agaty, jej rodziców i Lulka. Oczywiście, z wyłączeniem biało-szaro-liliowego pokoju, w którym Agata zarządzała przestrzenią, tak jak chce – pod siebie i dla siebie2. Nie szkodzi, że niezauważenie powtarzała przy tym schemat zachowań swoich rodziców. Wszyscy mieli dużo rzeczy, różnicowała ich jedynie metoda zarządzania nimi. Cykliczność jest wpisana w życie jej rodziny, osiedla i szerszych procesów. Jednym z nich jest również w tym przypadku zamieszkiwanie. To coś więcej, niż życie ograniczone w czterech ścianach. Proces ten może rozciągać się daleko poza nasz pokój i sięgać dachów Garaży. Oczywiście, tak długo, aż będziemy utożsamiać się z tymi miejscami, będą nasze i będą rezerwuarami naszych wspomnień i emocji. W tym kontekście Tomek dopiero rozpoczyna zamieszkiwanie na Bemowie. Teraz ma dla kogo je zamieszkiwać – dla swojej córki. To ona staje się aktywatorką procesów związa1 Znacznie więcej na ten temat w dziele Margarethe Kusenbach Street Phenomenology. Go-Along as Ethnographic Research Tool, „Qualitative Health Research”, 2016. 2 Odnajdywanie siebie jest też możliwe dzięki licznym przedmiotom. Więcej na ten temat napisała Katarzyna Kuzko w artykule Tworzywo świata. W poszukiwaniu oparcia [w:] Pośród chaosu. Antropologiczne refleksje nad współczesnością, pod red. A. Zadrożyńskiej, Warszawa 2011.

nych z pamięcią i przywiązaniem u Tomka. To jej emocje stają się motorem dla pamięci ojca i powolnego wsiąkania jego emocji w okolicę, z którą do tej pory nieczęsto (z różnych względów) nie wchodził w interakcje. Wyjątek stanowi Tesco, dawny Hit, do którego przyjeżdżał ze swoją rodziną robić zakupy. Teraz może robić to samo z rodziną, którą założyli razem z moją siostrą. Zamieszkujemy tam, gdzie są nasze uczucia i pamięć. Gdzie są nasi bliscy. Tak długo, jak ich nie ma, tak nie ma też co o zamieszkiwaniu mówić – co najwyżej o egzystencji, przebywaniu. To nasze relacje z innymi pozwalają nam mentalnie się gdzieś zakorzenić. Wracając w takie zamieszkane miejsca, nawet po długiej przerwie, przeszłość powraca do nas jak bumerang3. Tylko że jeszcze z sentymentem. Jak wszystkie młodzieńcze wybryki Agaty na jej osiedlu. Gdy te miejsca zostają zagarnięte, tracimy część siebie. Nieodwracalnie tracimy też cząstkę naszych wspomnień, które były żywe w elementach budujących okolice. Im ich mniej, lub gdy więcej z nich zostaje nam odebranych, tym bardziej czujemy się nieswojo i „nieswoi” w danej przestrzeni. Jak Emilka, która bez swojego ojca i bez żadnej rzeczy w pobliżu, która przypominałaby jej o nim, czuje się niepewnie i niekomfortowo. Podobnie jak każdy, komu zabiera się takie „punkty odniesienia”. Z niechęcią przyjmujemy zmiany w krajobrazie naszych wspomnień. Gdy ktoś targa się na kawałek ziemi uprawianej naszą pamięcią. Te „bloki ogradzane” zmieniają nasze myślenie o przestrzeni i cykliczności życia. Ciężko nam odnaleźć na powrót siebie i swoją przeszłość w zmienionej okolicy. Bo jak ktoś ma odtwarzać perypetie i przygody na tym podwórku, skoro nikt nie dba o te chaszcze i tę przestrzeń zabaw dla dzieci? Chociaż te na rolkach dają sobie jakoś radę. Gorzej z tymi rozdzielonymi przez obce bloki. Jest to związane z cyklem dojrzewania ludzi. Naprzemienność etapów życia, której towarzyszą przemiany przestrzeni. Gdy jedno się rodzi, a drugie umiera, tak jeden budynek wznosi się, a inny zostaje zniszczony lub 3 Jest to bez wątpienia związane z koncepcją umysłu rozszerzonego. Według niej nasza pamięć wykracza daleko poza granice ciała, i jej składowymi są właśnie otaczające nas przedmioty. Koncepcja ta z kolei jest silnie związana z teorią poznania rozszerzonego zaproponowaną przez Andy’ego Clarka i Davida Chalmersa. Więcej na ten temat: A. Gunia i G. J. Nalepa, Człowiek z modułów – analiza adopcyjności umysłu i ciała do wytworów techniki i technologii w kontekście teorii poznania rozszerzonego i ucieleśnionego, „Rocznik Kognitywistyczny” 8/2015, s. 1–11.


9 zepchnięty w zapomnienie. To również mit wiecznego powrotu4.1Powrotu do ziemi, w której jesteśmy zakorzenieni, którą chcemy nazywać „naszym domem”. Powrót ten odbywa się, jak widać, dość mało świadomie, jakby miasto i jego historia grały ze swoimi mieszkańcami w wyrafinowaną grę strategiczną. Udawały, że trafiamy w nowe miejsca, nowe scenariusze, a jednak będące zrośnięte z nami bardziej, niż mogłoby się wydawać (a może tylko tak to chcemy odczytać?). Gdy przestrzeń jest niedomknięta przez emocje i wspomnienia – jest tylko nawiedzona widmem zamieszkiwania. Budynek pozostanie budynkiem, jeśli nigdy nie znajdzie emocji. Może dlatego wokół niezamieszkałych domów narasta wśród dzieci przekonanie o ich przeklęciu? Na szczęście, dzięki nim, budynki te nabierają 4 Koncepcja, według której wszystko, co minęło, znów nastanie. To niekończący się proces naprzemienności w kolistości świata i życia. Dobrym symbolem reprezentującym wieczny powrót jest smok Uroboros gryzący swój ogon. Więcej o tej koncepcji i jej micie pisał słynny religioznawca Mircea Eliade w: Mit wiecznego powrotu (org. Le mythe de l’éternel retour. Archétypes et repetition, wydany pierwotnie w 1949 r.).

charakteru, stają się kolebką lęku i ekscytacji. Wpisują się w nasze osobiste biografie, będąc słupkiem granicznym między naszym „tu” a obcym „tam”. A jak jest z Lulkiem? Cóż, chyba dobrze mu się mieszka z Agatą i jej rodzicami, skoro nigdy nie wylatuje poza duży pokój, w którym znajduje się jego klatka. Musi dobrze się tam czuć – la-

kierowane, drewniane meble przywodzą mu na myśl zjawiska i osoby, które są jego codziennością i buczą mu nad głową. Już się do nich przyzwyczaił. Z całą pewnością – gdyby Lulek wyleciał przez balkon, już by nie zamieszkiwał. Ale raczej mu do tego nieśpieszno. Robert Statkiewicz

fot. archiwum autora

fot. archiwum autora


10 |

JElonek (W BUDOWIE)

Płakali,

Jak wyjeżdżali fot. archiwum autorki

KLUB Podupadły teatr, małomiasteczkowe kino. W tych rolach Karuzela sprawdza się znakomicie. Chociaż można by troszkę podmalować elewację, podłogę albo kolumny, więc nie takie zupełne „nic dodać, nic ująć”. Na potrzeby wchodzącego właśnie do kin filmu Szkoła uwodzenia Czesława M. wnętrze sali widowiskowej wyłożono błękitną dyktą imitującą wzornictwo lat 70. Szkołą klub Karuzela też może być, ma w końcu w tym zakresie bogatą tradycję. Gdy w 1952 roku stawiano ją z prefabrykatów, miała być dla osiedla tym, czym Pałac Kultury dla Warszawy. Pod jednym dachem usadzono wszystko, czego człowiek może potrzebować – sferę kulturalną, estetyczną, pedagogiczną. Była więc średnią szkołą wieczorową i miejscem kursów doszkalających. Siedzibą kółek sportowych i artystycznych. Głównym miejscem turniejów i obchodów imprez rocznicowych. PASIOŁOK DRUŻBA Mniej podstawowe potrzeby budowniczowie realizować mogli w budynkach sąsiednich. „Wszystko tu mieli: kotłownia, pralnia, służba zdrowia (...)”1: • 83 domów mniejszych (3 pokoje) • 83 domów większych (16 pokoi i świetlica) • 40.000 krzewów i 4000 drzew • bibliotekę • sklep • 2 stołówki • kinoteatr na 700 widzów • 2 place • łaźnię • fryzjera 1 W. Zarębina, wywiad w ramach projektu Archiwum Społeczne Osiedla Przyjaźń, rozm. przepr. Joanna Zamorska, materiał ze zbiorów Archiwum Społecznego Osiedla Przyjaźń (komentarz wypowiedziany przez jedną z anonimowych osób obecnych w pokoju podczas wywiadu), Warszawa 2015.

• szewca • 2 żłobki • przedszkole • stadion z boiskami, kortami tenisowymi, bieżnią, skocznią i rzutniami lekkoatletycznymi • salę gimnastyczną. No i oczywiście klub. Wszystkie budynki zelektryfikowane, skanalizowane, wyposażone w sieć radiofoniczną. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś nie zrozumiał pokojowych intencji – miejsce nazwano Pasiołok Drużba – Osiedle Przyjaźń. Otoczone murem i pilnowane przez wartowników przy każdym z dwóch wejść. Z Grupą Operacyjną „Jelonki” powołaną przez Urząd Bezpieczeństwa. I tak w szklarniowych warunkach, wśród zieleni i architektury na miarę człowieka kwitnąć mieli przykładni komuniści. Dowożeni z położonego pięć kilometrów dalej placu budowy Pałacu Kultury autobusami i samochodami. Po wypełnieniu dwustu procent normy biec mieli na kursy doszkalające i do biblioteki po Tołstoja, Hugo i Lenina. Mieli też w klubie ćwi

czyć taniec balowy dla mas pracujących i zapasy, organizować turnieje szachowe i warcabowe, śpiewać w chórze. CKA Podobno jest największym budynkiem drewnianym na Mazowszu. Na pewno jest największym budynkiem drewnianym na osiedlu. Dwukrotnie przewyższa otaczające je domy wysokością i kubaturą. Stoi centralnie, w miejscu, w którym stykają się ze sobą cztery kwartały mieszkaniowe. Przed nią okrągły plac z ławkami i zielenią. Przez pewien czas spełniała pokładane w niej oczekiwana. Była salą koncertową dla gwiazd estrady i kultury alternatywnej. Teatrem i miejscem występów kabaretów. Siedzibą Dyskusyjnego Klubu Filmowego i Radia Zielonego Osiedla. Salą balową. Sceną dorocznego święta studentów mieszkających na osiedlu, nazywanego Jelonkaliami. Ośrodkiem kultury studenckiej na Jelonkach. To wtedy zasłużyła na swoją nazwę. Przez jakiś


11 czas poprzedzaną przedrostkiem: Centralny Klub Akademicki. NAJPIERW ZNIKNĘLI ROSJANIE Osiedle stało się kolejnym po Pałacu Kultury darem narodu radzieckiego dla narodu polskiego. Budynki zaczęto przekazywać Ministerstwu Szkolnictwa Wyższego 1 czerwca 1955 roku. Pierwszego dnia pracy pani Stanisławy w dziale gospodarczym. W oficjalnym przemówieniu usłyszała, że „teraz tu wyrastać będzie nowa, socjalistyczna inteligencja”2.1Polscy studenci i pracownicy wkraczali do szklarni przygotowanej dla radzieckich budowniczych. Dwudziestoletnia pani Stasia rozmawiała z nimi często na stołówce. – Nie chcieli wyjeżdżać – mówi. Jakby przeczuwali znikanie luksusu, do którego przywykli. Zostały po nich budynki i idea samowystarczalnego miasteczka. Niewiele więcej. Kilka studzienek kanalizacyjnych z napisem „Leningrad”. Drobne monety, papierosy, butelki (znajdowali je potem nowi mieszkańcy). Książki, szachy i szaty balowe budowniczowie musieli wziąć ze sobą do Moskwy i Taganrogu. Do domków mniejszych kierowani byli z dziećmi pracownicy naukowi warszawskich uczelni. Kwaterunek zależał od pogłowia – na rodzinę z dwójką dzieci przypadały dwa pokoje. Trzeci pokój zajmowała druga rodzina. Łazienkę i kuchnię trzeba było współdzielić. Lepiej łazienkę niż 13 m2. Straszono dzikimi lokatorami. Państwo Barszczakowie (SGGW) na wszelki wypadek wprowadzili się w dniu, w którym wyszła z niego ekipa remontowa. Dom pachniał świeżą farbą olejną. Niedoschnięte podłogi przykryli gaze2 Z przemówienia w dn. oddania osiedla do użytku, cyt. za: „Kierunki” 1957, nr 9, motto artykułu Ziemia obiecana – Jelonki.

tami i spali na podłodze. Meble przyjechały później. Kilka miesięcy po nich na osiedle z Mokotowa przeprowadziła się również pani Stasia z mężem. Domy większe przeznaczono na akademiki i pokoje asystenckie. W jednym „bloku” mieściło się szesnaście pokoi, świetlica, dwie łazienki i kuchnia. O asystentów dodatkowo dbały uczelnie, które część budynków przebudowały na hotele asystenckie, z większymi pokojami i oddzielnymi toaletami. Nie pomogło – „mieszkanie na Jelonkach było dla młodych elit intelektualnych szczytem obciachu”. Joanna Papuzińska (UW) wspomina, że mówiło się o tym „mieszkanie na wiochach”, „u ruskich”. Nad warunkami bytowymi studentów nikt się specjalnie nie pochylał. „Może są metalowe łóżka, ale magistrów mamy dużo”32– mawiał szef pani Stanisławy. Mieszkanie na „wygwizdowie” rekompensować miały studentom pewna doza wolności (brak portiera), przestrzenie zielone i bogata oferta kulturalna. Poza klubem furorę robiło „nowe” kino, któremu na chwilę nadano nazwę Student, by w następnych miesiącach zmienić ją na Dar. Oferowało początkowo dwa spektakle dziennie, z czasem dodatkowe poranki dla dzieci. Szkoła, przedszkole, sklep wielobranżowy, poczta obsługiwały już mieszkańców Odolanów, Starych Jelonek i Chrzanowa. W stołówce serwowano tu śniadania, obiady i kolacje. Łaźnia działała w systemie zmianowym – dzień dla kobiet, dzień dla mężczyzn. Niekiedy wprowadzano też zmiany godzinowe. Zmniejszały one orientację w czasie i przestrzeni części z panów – nie udawało im się 3 S. Piotrowska, wywiad w ramach projektu Archiwum Społeczne Osiedla Przyjaźń, rozm. przepr. Jurgita Kraużlis, materiał ze zbiorów Archiwum Społecznego Osiedla Przyjaźń.

wyjść aż do momentu, gdy ich zmienniczki zaczynały się rozbierać. Pani Stasia wolała więc do łaźni wpadać po godzinach pracy – jako pracowniczka działu gospodarczego zawsze miała przy sobie klucze. A po drodze do łaźni mogła sprawdzić, czy palacze w kotłowni sobie radzą. KARUZELA Z grupy znajomych, którą oprowadzam po sali widowiskowej, słyszę: „To mogłoby być megahipsterskie miejsce”. Zachwycają się akustyką, zapachem, tą skrzypiącą podłogą. Atmosferą jak z Tween Peaks. Na miejscu przerzucają się pomysłami, co by się w niej mogło dziać. Przegląd slamu poetyckiego. Koncerty a capella. Warsztaty teatru improwizowanego. Potańcówki retro. – Niedostatecznie wykorzystany klub. Mimo usiłowań zbyt często wieje martwotą. Czy nie dałoby się urządzić kawiarenki z prawdziwego zdarzenia?. – Najważniejsze – rozwinąć życie kulturalne i rozrywkowe, udostępnić telewizję w godzinach programu.

Pierwsze skargi i zażalenia na działalność Karuzeli pojawiły się już w 1961 roku. ZNIKNIĘCIA O osiedlu pisali już lepiej, szczególnie o panującej nań wolności: – Wolę mieszkać na osiedlu, ponieważ nie ma tu głupich zarządzeń. – Prowadzenie osiedla przez administrację – bardzo dyskretne, co daje złudzenie mieszkania prywatnego.

Natchnieni wolnością – tworzyli. Studenci nadawali alejom osiedlowym nazwy: 15-lecia

fot. Michał Orowiecki


12 |

JElonek (W BUDOWIE)

fot. Katarzyna Bańka

Osiedla, Zbłąkanych Dziewcząt, Zbłądzonych w Życiu, Poszukiwaczy Serwetek. W tyle nie pozostawały akademiki: Królik, U Kupidyna, Pod Wiechą, Rivera Parter, Pod Świętym Hubertem, Pomyłka. O dziwo – żadna z nazw nie upamiętniała przerażenia, z którym do akademików wprowadzały się studentki pierwszego roku. Większość z nich osiedle zaczynała lubić dopiero na wiosnę. Tych kilka miesięcy wystarczało, by mniejszą uwagę zwracały na wykładziny (podgniłe), podłogi (drewniane, więc skrzypiące), meble pokojowe (chwiejne). Znaczenia nabierały wkradająca się do okna zieleń i możliwość zrobienia potańcówki na sto osób wokół domku. TYLKO TYCH STUDENTÓW JAKBY MNIEJ Od lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych uczelnie kierowały coraz więcej studentów do nowo wybudowanych kampusów. Na osiedlu przybywało za to pracowników naukowych i administracyjnych. Administracja zezwalała na łączenie pokoi, wydzielanie łazienek i kuchni wewnątrz mieszkań. Zaczęło się stawianie płotków, z czasem siatek. Mąż pani Stanisławy przekopał już teren wokół domu i wywiózł gruz, obsadzał ogródek roślinami ozdobnymi i warzywami. Przestrzeń udomowiano. Niepostrzeżenie kolejne części osiedla znikały (na tyle, na ile niepostrzeżenie mogą znikać budynki). W latach siedemdziesiątych pas domów jednorodzinnych wzdłuż Powstańców Śląskich. Jedna z przekwaterowywanych rodzin zebrała materiał z budowy domu i zawiozła na działkę pod Warszawą. W roku 1982 – pierwszy kwartał – ten ze szkołą, przedszkolem, ambulatorium. Architekci przygotowali projekt nowoczesnego osiedla dla studentów – za wartą zachowania uznali jedynie oazę zieleni. Funkcje budynków socjalnych nie utrzymały się dużo dłużej. Najpierw pod wynajem oddano letnią stołówkę. Kilka lat później zaprzestano podawania śniadań i kolacji. Studenci zaczęli podobno jadać na uczelniach. Po latach zlikwidowano obiady jako takie. Mniej więcej w okresie, w którym skończyły się bony stołówkowe od uczelni, a zaczęły stypendia. Bufety też straciły rację bytu. Kino Dar, łaźnia i poczta przetrwały najdłużej -– korzystano z nich jeszcze w latach 80. BUDYNEK Trudno powiedzieć, żeby w Karuzeli panowała zupełna cisza. Nadal jest miejscem prób

zespołów muzycznych, w tym lokalnej Grupy Śpiewu Tradycyjnego. Czasem wystąpi któryś z teatrów. Dużo wydarzeń organizują lokalne stowarzyszenia: warsztaty, koncerty, spotkania integracyjne czy rocznicowe. Na większości spotkań widać wnuczkę pani Stanisławy, Olę. Mówi o sobie, że „mieszka na uchodźctwie”, ale działa na rzecz tego miejsca, jak może. W sieci znaleźć można nagranie, na którym z córką śpiewają Kochamy Osiedle Przyjaźń. Na piknik sąsiedzki przygotowała dla najmłodszych kolorowankę Zrewitalizuj Karuzelę. Rewitalizacja bardzo by się budynkowi przydała. W ostatnich latach skargi i zażalenia przyjęły najbardziej dotkliwą w czasach kapitalistycznych formę – goście po prostu nie przychodzili. Klub nie przynosił zysków, choć trudno powiedzieć, czy nawet w lepszych czasach miał na to szansę – nigdy do tej pory nie był traktowany jak przedsiębiorstwo. Ostatnia kierowniczka Karuzeli, pani Lila, wspomina swoją rozmowę z jednym z poprzedników: – A Ty jak sobie, Lila, radzisz? – No chodzę tu… proszę o pieniądze, tam… tu piszę… – Widzisz, a ja miałem problem, jak wydać pieniądze. – Tak. Widzisz, a ja mam problem, jak pozyskać4. 1 4 L. Młynarska, wywiad w ramach projektu Archiwum Społeczne Osiedla Przyjaźń, rozm. przepr. Magda Leszko, materiał ze zbiorów Archiwum Społecznego Osiedla Przyjaźń.

W październiku 2014 roku administracja52 zadecydowała o zakończeniu działalności klubu i wynajęciu przestrzeni innym chętnym. Resuscytacji podjęło się najpierw Bemowskie Centrum Kultury. Mimo ambitnych początków zrezygnowało po wykonaniu audytu technicznego budynku. Dla zachowania bezpieczeństwa klub wymagałby generalnego remontu: „stan techniczny budynku jest nieodpowiedni (zły), mogący spowodować realne zagrożenie bezpieczeństwa ludzi i mienia”6. 3 Przez następnych kilka miesięcy w Karuzeli działało Stowarzyszenie im. Macieja Zembatego „Zgryz” – prowadziło barek U Zembatego, organizowało m.in. koncerty i potańcówki. Po kolejnych miesiącach również zakończyło działalność w klubie. Ile osób, tyle podawanych przyczyn: bo nie zarabiali, bo studenci nie przychodzili, bo właściciel nie wywiązywał się z umowy. Na jednym z portali internetowych, pod wpisem o podejmowanych przez BCK i stowarzyszenie działaniach, ktoś zadaje pytanie: „To czego zabrakło?”. 5 Od 2010 r. teren znajduje się w zasobach nieruchomości Skarbu Państwa, dzierżawiony jest przez Akademię Pedagogiki Specjalnej, z ramienia której działa Zarząd Osiedla Akademickiego „Przyjaźń” nazywany przez mieszkańców „administracją”. 6 Za: Opinia budowlana stanu technicznego budynku Klubu Studenckiego „Karuzela” przy ulicy Stanisława Konarskiego 85 w Warszawie, przygotowana przez firmę Technical Management Karwatt & Associates na zlecenie: Artbem Bemowskie Centrum Kultury.


13 fot. Katarzyna Bańka

TO, CO NAM ZOSTANIE

poza domem, o dowolnej okoliczności, do

Pani Stasia martwi się, co będzie dalej z osiedlem. Czy przyjdzie deweloper? Albo potomkowie dawnych właścicieli terenu? Czy ktoś zadba o remonty? Przynajmniej budynki nie powinny już znikać – w sierpniu 2015 roku układ urbanistyczny Osiedla Przyjaźń został przez Prezydenta m.st. Warszawy ujęty w gminnej ewidencji zabytków. Z myślą o ochronie układu przestrzennego i charakteru osiedla. Mieszkańcy mają tu prawie wszystko: • 77 domów mniejszych (3–5 pokoi) • 54 domów większych (17 pokoi) • 3 duże akademiki: Sarna, Rogaś i Jelonek (fryzjer w Sarnie) • ratusz Bemowa (z boku wejście do poczty) • drzewa i krzewy niezliczone • bibliotekę • sklep • budynek łaźni – przez jakiś czas działała jako magiel, dziś ma lokatorów • budynki stołówki i kotłowni – zbiorowisko mniejszych i większych biur, siedzib sklepów internetowych i hurtowni; przestrzenie budynków poprzedzielano dyktą; na elewacji pojawiły się nowe drzwi, okna i szyldoza; brył

budynków na próżno szukać w Google Maps • budynek kina Dar – Centrum Zabaw dla Dzieci „Kolorado”: „Salę zabaw Kolorado wyróżnia fakt, że oprócz tradycyjnych konstrukcji wyposażona jest również w wiele ciekawych urządzeń na bazie sprężonego powietrza, przeznaczonych do interaktywnej zabawy piłeczkami (fontanny, armatki, stoły kreatywne itp.)”71 • plac przed Kolorado, zgodnie z XXI-wieczną tradycją, pełni funkcję bezpłatnego parkingu; po prawej dla chętnych parking płatny i wulkanizacja • dawna poczta – dziś Sala 84: „Domówka 7 Za stroną internetową właściciela klubu: http://www.kolorado.com.pl/osoby/1 [dostęp: 22.09.2016]

białego rana...? Tak, to jest możliwe, właśnie u nas!”82 • hurtowni i małych biur znacznie więcej, niż dusza pragnie • budynek klubu Karuzela. Wszystkie budynki zelektryfikowane, skanalizowane, wyposażone w sieć radiofoniczną9.3 Magda Leszko 8 Za stroną internetową właściciela klubu: https://www.facebook.com/salaa84/info [dostęp: 22.09.2016] 9 Nawiązanie do artykułu ze „Stolicy” 1952, nr 9: „Wszystkie budynki zostaną zelektryfikowane, skanalizowane i zradiofonizowane”.

fot. Katarzyna Bańka


14 |

JElonek (W BUDOWIE)

„I pytają się, Co to jest, a ja mówię: G A r a ż !” fot. archiwum autorki

– Szukasz tematu na reportaż? – podekscytowany 22-latek wstaje z ławki w parku Górczewska i zaczyna dreptać w miejscu. – Czy wszyscy studenci dziennikarstwa tak mają? – zastanawiam się głośno. Kolega ignoruje zaczepkę, jest zbyt rozentuzjazmowany. – Widziałem na Jelonkach świetną budowlę. Gdzieś między placem Kasztelańskim a Człuchowską, na prywatnej działce, obok zwykłego białego domu. Ta budowla jest naprawdę niesamowita – ma z pięć metrów wysokości, ornamenty, wygląda jak synagoga. Chyba jest z XIX wieku, jeszcze z czasów folwarku Jelonek i cegielni Schneidera. Niewiele takich obiektów zostało na Bemowie. Ostatnio zburzyli willę Strzeleckich na Górcach, wiesz? Tę, w której mieszkali ogrodnicy Ulrichów, tych od szklarni z ananasami na terenie Wola Parku. Wygoogluj sobie ten dziwny budynek z Jelonek. Myślę, że on może być z tych samych czasów, co willa z Górc. Googluję. Pierwszy wynik to krótki tekst na popularnym bemowskim portalu, który słynie raczej z kiepskiej jakości artykulików. Autor wysnuwa hipotezę, że budynek mógł powstać przed II wojną światową – w czasach miasta ogrodu Jelonek. Uważa, że po wojnie mógł służyć jako pomieszczenie gospodarcze znajdującej się w sąsiednim domu piekarni. Dodaje jednak, że równie dobrze mógł zostać

zbudowany w latach sześćdziesiątych, osiemdziesiątych, a nawet w naszym stuleciu. W komentarzach czytam, że obiekt figuruje w gminnej ewidencji zabytków. Niestety – szybko można sprawdzić, że nie znajduje się na oficjalnej liście. Szukam dalej. Tym razem trafiam na blog, który „zaprasza na wycieczki po Warszawie, nie tylko wirtualnie”. W końcu, zamiast hipotez, otrzymuję krótką analizę historyczną. Dowiaduję się przy okazji, że na sąsiedniej działce znajduje się druga, podobna budowla. Jest prostsza, skromniej zdobiona, o jedną kondygnację niższa. Według autora, „oficyny” pamiętają czasy miasta ogrodu Jelonek, więc mają przynajmniej siedemdziesiąt pięć lat. Dodaje on, że zanim w 1951 roku włączono te tereny do Warszawy, ulica nosiła nazwę Matejki, a właścicielami domu byli Józef i Anna Janasiewiczowie. Załącza zdjęcia – kilka bardziej ogólnych i jedno szczegółowe, na którym widać zdobienia naroży jednej z oficyn. Bloger twierdzi, że w tych pięknie dekorowanych „oficynach” Janasiewiczowie założyli piekarnię, a po wojnie przekształcili je w magazyny. Pisze też, że dziś obydwie pełnią rolę garaży. W komentarzach pod artykułem wrze – użytkownik nutek informuje, że na fotomapie

z 1945 roku nie ma po oficynach śladu. Anonimowy odpowiada, że zostały wybudowane po wojnie, dlatego nie ma ich na ortofotomapie (czyli takiej, której treść przedstawiona jest w formie zdjęć lotniczych lub satelitarnych) z 1945 roku. Dodaje jednak, że widać tam zarys fundamentów. Trzeba się tylko dobrze przyjrzeć. Inny anonim odpowiada, że mieszka w okolicy od 1964 roku i od kiedy pamięta – w miejscu oficyn były drewniane, parterowe garaże. Ze złością mierzoną wykrzyknikami informuje, że nie jest to żaden zabytek. Wtóruje mu Albert S.: „Wystarczy spojrzeć na użyte materiały, by stwierdzić, że budynki nie są zabytkami”. Listę kilku komentarzy kończy koleżanka syna właściciela domu, która odwiedzała go w latach 80. Kobieta pisze, że wówczas ojciec jej kolegi rozpoczął budowę garażu, a rok po nim to samo zaczął robić jego brat – sąsiad z działki obok. Dodaje przy okazji, że ten bardziej ozdobny i wyższy budynek to tzw. gargamel1 i powinien być natychmiast rozebrany. Koleżanka współczuje też sąsiadom, którzy mają na „zabytek” widok z okna. Piszę do Cyfrowego Archiwum Bemowa. Mam nadzieję, że dysponują jakimiś zdjęciami, może mają zapisane wizualne przemiany tej budowli. – Niestety, nie mamy nic takiego w naszych zbiorach – odpowiada mi Paulina, założycielka archiwum. Od jej koleżanki – Magdy, bemowskiej aktywistki, dostaję zdjęcie obiektu z 2003 roku. – Z tego, co widzę, nie zmienił się szczególnie – pisze mi Magda w komentarzu. – Nie widziałam tego budynku wcześniej, zanim zrobiłam to zdjęcie, ale może dlatego, że jakoś tamtędy nie łaziłam. Znałam okolice Hali Wola, ale poruszałam się raczej wokół głównych tras. Potem zafrapowało mnie, gdzie ja właściwie mieszkam, i zaczęłam fotografować okolicę – dodaje. Docieram do przedzielonej na dwie części działki, z piętrowym domem, w połowie otynkowanym na biało. Na krańcach sąsiednich działek stoją tajemnicze budynki. W najbliższej okolicy nie ma absolutnie niczego podobne1 Gargamelem nazywa się potocznie budynek, który nie pasuje do pozostałych lub jest zbudowany z wielu różnych materiałów w niejednolitym stylu.


15 go. Mocno wyróżniają się spośród gęstwiny bloków i sąsiedztwa kilku międzywojennych domów. Szczególne wrażenie robi ten wyższy – dwukondygnacyjny, historyzujący, z eklektycznymi elementami architektonicznymi. Zwieńczony tympanonem z rozetą przywołuje skojarzenia ze świątynią. Stoję w pobliżu przez kwadrans, palę papierosa. Nikogo nie ma w ogródku, nikt też nie wychodzi z domu. Spróbuję wrócić jutro. Albo za tydzień. Małe śledztwo wśród znajomych z okolicy pogłębia niektóre tropy: koleżanka wspomina, że kiedy w podstawówce chodziła z dziadkiem na spacery, ten opowiadał jej o historii tajemniczego budynku. – Niewiele pamiętam. Byłam tam ostatnio i widziałam tabliczkę z czasów miasta ogrodu Jelonek z dawną nazwą ulicy. Dziadek opowiadał mi o cegielni na Jelonkach, o historii glinianek. Mówił, że to był ważny budynek w historii osiedla. Niestety, dziadek nie żyje od trzech lat, więc nie dopytam. Babcia niewiele z tych opowieści pamięta, a rodzice mówią, że ta budowla nigdy nie rzuciła im się w oczy i że nic o niej nie wiedzą. Inna koleżanka, studentka historii sztuki, dodaje: – Słyszałam, że to była przybudówka do piekarni. Wydaje mi się to zupełnie nieprawdopodobne, to raczej kawałek willi. Byłam kiedyś na spacerze po dzielnicy i przewodnik wspominał o Żydzie, który to postawił i nie mógł dokończyć. Prawie że willa masońska – śmieje się. – Wiktor, kojarzysz ten dziwny budynek na Drogomilskiej? Wiesz coś o nim? – pytam kolegę, przewodnika wycieczek po Bemowie. – Oczywiście! Był na mojej stałej trasie po Jelonkach, ale tak naprawdę nic o nim nie wiem. Kiedyś rozmawiałem przez płot z panem, który chyba tam mieszka. Mówił, że budynek jest pozostałością po piekarni, która pamięta czasy Piłsudskiego. Ale czytałem też tekst na blogu o Warszawie i z komentarzy wynika, że ta budowla musi być powojenna, więc czegoś tu nie rozumiem… Swoją drogą, mieszkam w okolicy od urodzenia, często chodziłem na nieistniejący już dziś bazarek, a na budynek zwróciłem uwagę zupełnie niedawno. Podejmuję drugą próbę dotarcia do mieszkańców działki. Na ogrodowej huśtawce siedzi jasnowłosy chłopiec. Jest dość daleko od ogrodzenia, a ja nie chcę krzyczeć. – Nie jest ci zimno? Może się ubierzesz? – słyszę głos kobiety, pewnie jego babci, która wychyla się zza drzwi. Teraz albo nigdy. – Dzień dobry, przepraszam panią bardzo, yyy, bardzo mnie ten budynek zainteresował, mogę zapytać o jego historię? Kobieta uśmiecha się miło i wychodzi do mnie. Chyba mam szczęście. – Wie pani – zaczyna tłumaczyć – gdyby pani była na moim miejscu, to by pani

już dawno… Kiwam głową ze zrozumieniem, na pewno ciągle ktoś ją o to pyta. – Odkąd mąż to postawił, kilkanaście lat temu… – Kilkanaście? – To dopiero od niedawna? – pytam szczerze zdziwiona. – W osiemdziesiątym którymś. Ja: A wygląda, jakby to było z XIX-wiecznej zabudowy…Właścicielka posesji zaczyna tłumaczyć, że to miał być garaż, nawet brama wjazdowa została, ale koncepcja się mężowi zmieniła. Ja: Czytałam, że to jest pozostałość po mieście ogrodzie Jelonek, a nawet, że z XIX wieku… Ona: Była tu kiedyś taka budowla, ale zupełnie w innym stylu. Ale wie Pani, w internecie to oni nieraz takie bzdety piszą, że jak czytam, to aż mam chęć wszystko podważyć. Tylko cierpliwości brakuje. To wszystko to był pomysł męża, z niego to taki trochę fantasta, śledzi jakieś budowle, lubi takie starodawne rzeczy, i tak po prostu wykombinował, kilka stylów połączył. No i teraz mamy wycieczki. Ale zawodowo to w ogóle nic wspólnego z architekturą nie miał, wykształcenie wyższe, owszem, ale w zupełnie innym kierunku. Po prostu, kiedy poszedł na emeryturę, żeby nie sfiksować, bo jeszcze był w pełni sił fizycznych, zaczął sobie po cegiełce, po cegiełce, no i postawił to. Pytam o drugi budynek. – A, to brat męża zbudował, w tym samym czasie. Brat chciał niższy, a mąż swój rozbudował. Po co to takie wysokie stoi, to ja nie wiem. Ale mąż mówił: „A może jeszcze to zrobię, a może tamto…”. I na „możu” się skończyło. – Tam jest garaż? – pytam, ale tym razem odpowiada mi młodszy wnuk: – Nie, drabiny, deski.– A wcześniej? Odpowiada żona fantasty: – Wcześniej to była taka budowla zwykła, wie pani, nic konkretnego, taki sobie zwykły baraczek stał, a potem mąż zaczął rozwijać tak… Ludzie sobie dośpiewali, tego w ogóle nie było przed wojną. Pytam o plakietkę z czasów miasta ogrodu Jelonek z dawną nazwą ulicy. Wisi przytwierdzona do garażu. – Mąż to z domu zdjął, po zmianie numeracji. Dom jest z trzydziestego dziewiątego, czterdziestego. Na tej tabliczce, którą mąż zdjął, było napisane, że to dom małżeństwa – Anny i Józefa. Wtedy tu była ulica Matejki, teraz jest Drogomilska. – A myśli pani, że dlaczego ludzie tak wymyślają? – Ludzie – śmieje się właścicielka posesji – wszystko potrafią, im ktoś ma bujniejszą wyobraźnię, tym bardziej sobie dośpiewa. – Mam nadzieję – mówi moja rozmówczyni – że nas tu zostawią, nie zabudują, że kiedyś, kiedy nas zabraknie, to dzieci i wnuki będą mogły mieszkać. Jeden z nich, starszy wnuk, pojawia się jak wywołany: – Dzień dobry. O co chodzi? – Pani czytała, że garaż jest z XIX wieku i przy-

szła zapytać… – Przedwojenny tutaj jest tylko dom – prostuje młody blondyn. – Ja właśnie pani tłumaczę… Wnuczek ma piętnaście lat i pamięta, jak dziadek to budował… – śmieje się babcia. Chciałabym porozmawiać z architektem fantastą. – Myśli pani, że mąż zgodziłby się opowiedzieć, skąd pomysł, dlaczego takie elementy? – próbuję. – Nie bardzo. On raczej nie będzie chciał rozmawiać. – Ale chciałaby pani, żeby te informacje o historii budynku zostały sprostowane? – upewniam się. – Pewnie, że tak. Starszy wnuk wskazuje na dom i zaczyna mi opowiadać historię: – W tym budynku była piekarnia pradziadka, dlatego bardzo wysokie stropy tam są. Tutaj dobudowany był drewniany kawałek, gdzie koń stał do rozwożenia pieczywa, a na dole jest bardzo głęboka piwnica, dlatego że przed wojną… i w czasie wojny ukrywała się tam rodzina. Jego babcia dodaje, że dom był już tyle razy przerabiany i unowocześniany, że teraz wygląda zupełnie inaczej. – Ten kawałek z tarasem dobudowaliśmy w latach siedemdziesiątych. Tam, gdzie była piekarnia, po drugiej stronie, gdzie po schodach się wchodziło, tam był sklep. To mi taka starsza pani opowiadała, bo ja to dopiero w latach sześćdziesiątych się tu wprowadziłam. – Ale mąż jest z tej rodziny, która jako pierwsza tu zamieszkała? – dopytuję. – Tak, w 1906 roku ojciec męża się urodził, w 1934 mąż, a działkę dopiero w 1935 roku kupili. Budynek zbudował, piekarnię założył… Ale potem już, jak był ten dekret Bieruta… on musiał to wszystko zwinąć, bo w ogóle nie dostawał przydziałów mąki, nie miał z czego piec. A że był taki złota rączka, to tak po prostu chodził do ludzi. A to pomalował mieszkanie, a to coś tam naprawił. I jako 60-letni człowiek się wykończył, bo miał astmę… Ciekawi mnie, jak wyglądał dom, kiedy się tu wprowadziła. – Ruina była, strasznie wyglądał, czerwona cegła, nieotynkowany, tego piętra nie było, tu wchodziło się tak z boku, jakieś drzwi drewniane były. My mieliśmy tylko jeden jedyny pokoik, po drugiej stronie mieszkała siostra męża. Tej części jeszcze nie było, mąż dobudował, jak się dzieci urodziły. Kuchni nie mieliśmy… W tym jednym pokoju było wszystko, zanim się dzieci urodziły… I łazienka, i pralnia, i gotowalnia. Mąż to stopniowo zaczął remontować, rozbudowywać, no i już wielka Ameryka była, bo kuchnię mieliśmy, potem łazienkę… – No, to złota rączka – odpowiadam, pełna podziwu. – To fakt, to fakt, ale teraz jak go proszę… bo trzeba jeszcze dużo zrobić przy tym domu… – mówi z sympatią, ale słyszę w jej głosie rezygnację. Korci mnie jednak temat garażu. Wracam do


16 |

JElonek (W BUDOWIE)

tego wątku. – A czy mąż jakoś planował rozbudowę garażu, rysował? – Robił sobie plany, robił, bo on tak potrafi. Początkowo miało być takie niskie jak u brata, ale potem coś mu zaświtało, zaczął budować wyżej. Pytam, czy budowla wygląda jak z rysunków. – Prawie, prawie, ale już dużo się zmieniało – śmieje się kobieta. – Kiedyś ja tam miałam swój ogródek – truskawki, warzywa. Fajnie było. A teraz jest cień, nic kompletnie nie rośnie, bo tam nie ma światła i już nawet nie ma miejsca na ten ogródek. – A w tym garażu jest podział na piętra? – dociekam. – Tak, takie prowizoryczne, dechy poukładane, no i piwnicę zrobił głęboką, bo mi obiecywał. Powiedział: „Zabrałem ci możliwość ogródka, to dostaniesz pieczarkarnię” [śmiech]. Tak mnie bajerował, ja tak trochę wierzyłam, trochę nie, w końcu zagracone zostało.

tam stoi facet i ona go pyta: „Panie, to pan tu zaparkował?”. „No ja”. „Bo ja na egzamin nie zdążę!”. Ale udało jej się dojechać i zdała ten egzamin bardzo dobrze. Mówię pani, strasznie wtedy było, szczury nam biegały… Z dziesięć lat temu bazar zlikwidowali i ten blok nam tak wyciszył hałas z ulicy. Budy były niskie i już od czwartej nad ranem tramwaje, i to jeszcze te stare, jak one hamowały, to myśmy tutaj się podrywali w łóżkach. Więc ten nowy budynek tak nam bardzo ułatwił życie… Nie kryję zaskoczenia, a moja rozmówczyni nie przestaje mnie przekonywać: – I jeszcze powiem, że my okna tego dużego pokoju i dziecinnego mamy od wschodu, więc godzina popołudniowa i tam już światła nie było, takie nory. A teraz jak światło zachodzi, to odbija się od tych okien bloku i nam wpada do mieszkania, i mamy jaśniutko. Nam dopasował ten blok.

Właścicielka opowiada mi o komentarzach, które czytała pod teksami o „zabytku”. – Ktoś się wypowiedział, że jak sąsiedzi mogą coś takiego tolerować, taki widok z okien, że przecież to jest „gargamelówa” – żali się. – Na szczęście nie mamy uciążliwego sąsiedztwa, bardzo fajni ludzie tu mieszkają. – No ja bym wolała taki widok, niż ten – odpowiadam, wskazując na sąsiadujący z działką blok. – A wie pani, jak nam ten blok ułatwił życie? – uśmiecha się, a ja jestem wyraźnie zaskoczona. – Wcześniej, zamiast tego bloku, był bazar. Córka studiowała, miała egzaminy, a tu nam na bramie stoi ciężarówa, kierowcy nie ma. Wpadła na bazar, podbiega do pierwszej lepszej budy z piwem,

Powoli się żegnam, więc wracam do naszego głównego tematu. – To mam nadzieję, że nikt państwu tego garażu nie zburzy. – Mąż w ogóle nie dopuszcza takiej myśli, syn też mówi, że nie zburzy, skoro taka jest wola ojca. Wykorzystuję jeszcze okazję, by zapytać o przyszłość i plany wobec budowli. Ciekawi mnie też, co o garażu myślą dzieci właścicieli. – Na razie mąż tam trzyma jakieś swoje rzeczy, do remontów... A dzieci by wolały, żeby ta funkcja była bardziej użytkowa, żeby wynająć komuś, coś tam rozkręcić, wejście zrobić od drugiej strony, okna wstawić. Syn nawet tak sobie kombinował, żeby tam jakąś kawiarnię otworzyć, może dom kultury… Fajne by było stwo-

fot. archiwum autorki

rzyć coś takiego w tym rejonie. Teraz już oficjalnie się żegnam. Na odchodne jeszcze chwalę budynek i gratuluję pomysłowości męża. – Lepsze to, niż jakby miał ganiać z kolegami pod kioskiem i piwo ciągnąć, bo tacy też są. No, ale mógłby ten czas na coś bardziej konkretnego wykorzystać… Bo naszarpał się z tym, siły już nie ma. Ja pani to wszystko mówię, bo odkąd tu mieszkam, to już takie historie słyszałam… Jak ktoś podchodzi, to już nie wiem, jak zareagować. – A jak często ktoś podchodzi? – zaczynam mieć wyrzuty sumienia, bo rozmawiamy prawie czterdzieści minut. – Bardzo często, teraz tak jakoś mniej, ale jak jest pełnia lata, to ciągle: „A proszę pani, proszę pana, a co to, a co to?”. – To przepraszam, że ja też tak… Ale akurat bardzo mnie interesuje temat architektury i zabudowy na Bemowie, bo tu nie ma wielkiej różnorodności i taki budynek robi wrażenie… – A określiłaby pani, jaki to jest styl? – Niezbyt, jest dużo elementów z różnych stylów. – No właśnie. Bo to nie jest żaden styl, to jest fantazja męża. Więc wie pani, ludzie mają taką wyobraźnię… – ścisza głos. – Aż do tego stopnia, że kiedyś dwóch panów, takich z pejsami, stanęło tutaj i tak się tutaj kiwali przed… – No tak, bo to wygląda trochę jak świątynia... – wtrącam. – Wyszłam i mówię: „O matko, nie, tego to już za wiele!” [śmiech]. I pytają mnie, co to jest, a ja mówię: garaż! Ola Rusinek


17 Naukowa

wystawa

W ramach Naukowej Przyjaźni organizowanej przez Aleksandrę Gniadzik-Smolińską odbyła się wystawa zatytułowana „Lubisz pieniądze – poznaj je”, przygotowana przeze mnie i mojego kolegę Daniela Tyszkę. Wystawa trwała dwa dni. Pierwszego dnia obaj wygłosiliśmy prelekcję na temat historii pieniądza i opowiedzieliśmy o swojej pasji. Daniel jest kolekcjonerem banknotów z Polski i ze świata. Wystawione przez niego numizmaty to małe obrazy o bardzo różnej tematyce i niepowtarzalnej precyzji. Najliczniej reprezentowanym krajem na wystawie była Polska; wystawione zostały banknoty z powstania kościuszkowskiego oraz współczesne banknoty kolekcjonerskie. Bardzo ciekawym banknotem był pokryty złotem eksponat z Indii, 500 rupii z wizerunkiem przywódcy Mahatmy Gandhiego. Interesujący był także banknot z Biafry, państwa istniejącego tylko trzy lata. Wśród wystawionych banknotów były pokazane eksponaty z tak dalekich zakątków świata jak: Zimbabwe, Karaiby, Surinam czy Nowa Zelandia. W gablotach pojawiło się około 400 banknotów ze 100 państw. Najpopularniejszy-

mi tematami na pieniądzach są zwykle zwierzęta, roślinność i wizerunki przywódców oraz znanych ludzi. Jedną z najczęściej przedstawianych osób jest z kolei papież Jan Paweł II. Ja wystawiałem monety, również z około 100 krajów. Wśród polskich monet zaprezentowanych na wystawie na uwagę zasługiwała seria monet 20-złotowych Polscy Malarze XIX/XX wieku. Na awersie wybite są bardzo małe kopie obrazów wykonane z nieprawdopodobną precyzją, a na rewersie widnieją wizerunek malarza i paleta malarska z tampondrukiem. Innym interesującym eksponatem było 10 złotych z cyrkonią – Sybiracy. Natomiast wśród monet ze świata ciekawostką są monety z niewielkich wysp, takich jak Palau, Niue. Dla kolekcjonerów możliwość pokazania swoich zbiorów jest ogromną radością i każda przychodząca do nas osoba sprawiała nam dużą przyjemność. Wystawę odwiedziło około 60 osób, a byli i tacy, którzy zjawili się u nas dwukrotnie. W trakcie wystawy i zaraz po były osoby, które, doceniając naszą pasję, przyniosły nam leżące w szufladach

„pamiątki” z podróży, uzupełniając nasze kolekcje. Korzystając z okazji, chciałem jeszcze raz serdecznie podziękować wszystkim moim ofiarodawcom i dobrym ludziom, dzięki którym moja kolekcja powiększa się. Te wszystkie miłe zdarzenia zmobilizowały nas do zorganizowania następnej wystawy z innymi eksponatami. „Historia zbiorami opowiadana” przedstawia monety, banknoty i ordery (dołączył do nas kolejny pasjonat) na przestrzeni wieków i zaplanowana została z okazji rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości (Święta Niepodległości). Mamy nadzieję, że nasze działania, mające miejsce na naszym małym osiedlu, sprawią, że może ktoś zechce pokazać innym coś swojego. Wojciech Jacek Gdaniec

fot. https://www.facebook.com/StowarzyszeniePrzyjazniPS


18 |

JElonek (W BUDOWIE)


19

22 października - 20 listopada 2016 MIEJSCE: ul. Nowogrodzka 84/86, Warszawa Korzystaliśmy z… 1. M. Eliade, Mit wiecznego powrotu (org. Le mythe de l’éternel retour. Archétypes et repetition, wydany pierwotnie w 1949 r.). 2. A. Gunia i G. J. Nalepa, Człowiek z modułów – analiza adopcyjności umysłu i ciała do wytworów techniki i technologii w kontekście teorii poznania rozszerzonego i ucieleśnionego, „Rocznik Kognitywistyczny” 8/2015, s. 1–11. 3. M. Kusenbach, Street Phenomenology. Go-Along as Ethnographic Research Tool, „Qualitative Health Research”, 2016. 4. K. Kuzko, Tworzywo świata. W poszukiwaniu oparcia [w:] Pośród chaosu. Antropologiczne refleksje nad współczesnością, pod red. A. Zadrożyńskiej, Warszawa 2011. 5. Opinia budowlana stanu technicznego budynku Klubu Studenckiego „Karuzela” przy ulicy Stanisława Konarskiego 85 w Warszawie, przygotowana przez firmę Technical Management Karwatt & Associates na zlecenie: Artbem Bemowskie Centrum Kultury. 6. „Stolica” 1952, nr 9. 7. Wywiady w ramach projektu Archiwum Społeczne Osiedla Przyjaźń, materiały ze zbiorów Archiwum Społecznego Osiedla Przyjaźń, Warszawa 2015. 8. E. Zamorska, Przyjazne wersety (pieśń o Osiedlu Przyjaźń), Warszawa 2015. 9. Ziemia obiecana – Jelonki, „Kierunki” 1957, nr 9. Strona internetowa Centrum Zabaw Dla Dzieci „Kolorado”: www.kolorado.com.pl Strona internetowa właściciela klubu Sala 84: https://www.facebook.com/salaa84/info


20 |

JElonek (W BUDOWIE)


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.