„mgFoto Magazyn” 4/2019 (5)

Page 1

mgFoto m

Wywiady:   Jolanta Rycerska   Stefan Ižo Kazimierz Karabasz o fotografii Mieczysław Nowak: Moja Durbaszka nr 4/2019 (5) ISSN 2657-4527

a

g

a

z

y

n

Jestem, Polsko! Fotospacer po Paryżu Polowanie na stację orbitalną Fotograficzne raje


modelka: Weronika Leska

mua/make up: Wioletta Zając

organizacja: Agata Ciećko foto: Janusz Żołnierczyk

W grudniu 2019 r. Janusz Żołnierczyk znalazł się w grupie 100 najlepszych fotografów ślubnych portalu Magic Lens Group

Na 1 stronie okładki wykorzystano fotografię autorstwa Jolanty Rycerskiej z cyklu Bajki NICZYJE


OD REDAKCJI Co jest w życiu ważne? — to pytanie zadajemy naszym rozmówcom na zakończeniu każdego wywiadu. Wymyślił je i wprowadził Stanisław Jawor, pragnąc poszerzyć dyskurs na tematy artystyczne o refleksję humanistyczną. Zobaczmy zatem, jak dotychczas radzili sobie z tym zagadnieniem nasi rozmówcy. To m a s z S i k o r a powiedział: Dla mnie najważniejsze jest godne spełnienie obowiązku zwanego życiem. Dano nam życie i musimy przeżyć je najbardziej godnie, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, że nie jesteśmy sami na tym świecie i jesteśmy częścią natury. Bardzo pięknie ujął to jeden z pisarzy: Życie jest najwspanialszą rzeczą, jaka mogła się nam przydarzyć. („mgFM” nr 1)

J a c e k Z a i m, twórca znakomitych diaporam z Lublina, powiedział natomiast: Wydaje się, że najważniejsze jest zdrowie, ale wchodząc w listopadzie do rwącej górskiej rzeki po same pachy, po to żeby sfotografować jej nurt i ośnieżone brzegi, zdrowie schodzi na drugi plan. Od wielu lat ukierunkowany jestem na prezentacje multimedialne, co w fotografii jest niszową działalnością. Od zawsze starałem się być człowiekiem wolnym, niezależnym od panujących trendów, mód, kierunków oraz ideologii wciskanych siłą przez tzw. autorytety. [...] Brak uza-

leżnienia powodował, że mogłem robić co chciałem, co mi w duszy grało! („mgFM” nr 2)

Z kolei Wo j c i e c h P l e w i ń s k i, w taki sposób odniósł się do pytania: [W] życiu ważne jest to, żeby się nie nudzić; żeby być aktywnym, żeby działać. Ja jestem ciągle w pracy, ciągle coś realizuję. To mi wystarczyło na ostatnie 90 lat. Polecam też, żeby nie odpuszczać i żeby nawet w drobnych rzeczach być uważnym. („mgFM” nr 3)

Z b i g n i e w Po d s i a d ł o podjął ten temat inaczej: Światło! We wszystkich kulturach i religiach świata światło czy światłość to bezpośrednie odniesienie do Boga, czyli do Absolutu. Możemy zakładać, że to Bóg nas natchnął artystycznie, dał nam talent lub zesłał cudowną myśl, co jest rodzajem Łaski. („mgFM” nr 4)

Zaś A n d r z e j J u c h n i e w i c z, prezes BTF zauważył, że najważniejsza jest: [u]miejętność życia z drugim człowiekiem („mgFM” nr 4).

A co dla Państwa, Drodzy Fotografowie, czytelnicy naszego czasopisma, jest najważniejsze oraz będzie ważne w roku 2020? Piszcie!

W numerze: Sztuka i filozofia są siostrami — rozmowa z Jolantą Rycerską . . . . . . . . . 5 RK 1924. O fotografii opowiada Štefan Ižo . . . . . . . . . . . . . 13 Marcin kania , Kazimierz Karabasz o fotografii . . . . . . . . . . . . 19 Mieczysław Nowak , Moja Durbaszka . . . . . . . . . . . . . . . 23 Aneta KONIK , Fotograficzne raje . . . . . . . . . . . . . . . . . . Mariusz kowalik , Jestem, Polsko! . . . . . . . . . . . . . . . . 35 Stanisław JAWOR , Paris photo . . . . . . . . . . . . . . . . . . . Jacek KRUK , Fotograficzne polowanie na stację orbitalną . . . . . . . . . . 51 Marcin KANIA , Tyniec . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 56 REDAKCJA: „mgFoto Magazyn”, Pismo Myślenickiej Grupy Fotograficznej, nr 4/2019, ISSN 2657-4527 • MARCIN KANIA — redaktor naczelny, STANISŁAW JAWOR — zastępca redaktora naczelnego, GRAŻYNA GUBAŁA , PAWEŁ STOŻEK , LILIANNA WOLNIK , PAWEŁ BOĆKO — członkowie redakcji • Egzemplarz bezpłatny • Znajdź nas na mgFoto.pl oraz ISSU [3]


Jolanta Rycerska (fot. z archiwum Autorki)

[4]


Sztuka i filozofia są siostrami Rozmowa z Jolantą Rycerską, Prezes Związku Polskich Artystów Fotografików Marcin Kania: Jest Pani absolwentką Wydziału Filozofii Teoretycznej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Czy wyniesione ze studiów doświadczenie intelektualne wpływa na Pani postrzeganie, tworzenie oraz ocenę fotografii? Jolanta Rycerska: Studia filozoficzne wyposażają absolwenta w ciężko wypracowane zasoby wiedzy niepraktycznej, ale z całą pewnością rozwijającej, i to w szczególny sposób. Z jednej strony wymagają określonego rodzaju wrażliwości i sprawności intelektualnej, z drugiej — rozwijają specjalnego rodzaju wyobraźnię, dzięki której przedmioty rzeczywiste zostają „przełożone” na język abstrakcyjnych konstrukcji, po to, by w umyśle filozofa stać się czymś zdefiniowanym i niezmiennym, podczas gdy tzw. rzeczy konkretne zostają sprowadzone do nie do końca dookreślonych zlepków spostrzeżeń, obrazów, myśli i odczuć, przez co poznawczo oddalają się i subiektywizują. Następuje niejako odwrócenie porządku „realności”, swoiste odsunięcie krzyczącej bogactwem konkretów rzeczywistości po to, aby efektywnie pracować na pojęciach i mieć ułatwiony namysł nad nimi. Studia filozoficzne wydobywają tego rodzaju kreatywność i do niej zachęcają. W sztuce ta umiejętność przydaje się zastosowana niejako w lustrzanym odbiciu — gdy przemyślany, wypracowany intelektualnie przekaz (idea) twórcy jest gotowy do wcielenia i domaga się jak najdoskonalszej materializacji

w dziele. Zadaniem artysty jest wtedy wybór metody i stworzenie przedmiotu przedstawienia — przeniesienie idei w tkankę dzieła (czyli materialnego nośnika intelektualnego komunikatu twórcy) w taki sposób, aby był jak najbardziej trafny dla odbiorcy pod względem pojemności znaczeniowej i czytelności. Do tego filozofia może się przysłużyć. Poza tym jest to dyscyplina, w której ciągłe spory i liczba proponowanych rozwiązań zmuszają do szukania szerokiego spojrzenia i czujności intelektualnej, zachęcają do podążania za własnymi intuicjami, często w nieznane obszary sztuki. Zresztą pod względem motywacji sztuka i filozofia są siostrami — w ich głębię podążamy z ciekawości, zachwytu albo bólu, ze zdziwienia, z chęci zrozumienia istoty świata i siebie, odkrycia natury rzeczy. Obie dyscypliny są ambitną podrożą w tę stronę, z góry skazaną na (przynajmniej częściową) porażkę, za to bogatą w doznania, wspaniale rozwijającą, obfitującą w interesujące widoki i wewnętrzne iluminacje. Czy rozważania któregoś z poznanych filozofów wpłynęły aktywizująco na Pani pracę artystyczną? Nie. Pod wpływem Pańskiego pytania długo zastanawiałam się nad tym, dlaczego muszę udzielić tak stanowczo negatywnej odpowiedzi. Uświadomiłam sobie wtedy, że filozofów czytuję po to, aby intelektualnie sprowokować umysł do namysłu, do wejrzenia w głąb cudzej perspektywy. Znajduję w tym wartość i rozrywkę, ale moja twórczość jest motywowana wyłącznie życiem — takim „tu i teraz”, rozebranym z wszelkich generalizacji. Tylko życie jest w stanie mnie aktywizować, uciszać czy wręcz rozleniwiać. Mam już za sobą próby dogmatycznego przyjmowania cudzych poglądów, ale wyłącznie jako soczewki do zerknięcia cudzym okiem na rzeczywistość. Prawda o naturze świata (i sztuki) jest niedostępna w jednym kawałku, nikt jej nie posiadł w całości, jesteśmy skazani na wymianę i poszukiwania [5]


swoich własnych cząstek, własnych odblasków, czasem olśnień. Sztuka zaś, w moim wypadku, nie rości sobie ambicji do definiowania czy odpowiadania na wielkie pytania. Może przeciwnie, bo w bliskim planie, najczęściej w półmroku, na pograniczu snu i jawy, pokazuje nieuchwytność, cząstkowość, intymność pojedynczych chwil. Wynosi je ponad inne, nigdy niezapisane, skazane na niepamięć. Genezą mojej twórczości są — jak w filozofii — pytania, choć często pozostawiam je otwarte. Treścią i metodą komunikacji z widzem są symbole, używane na sposób literacki. Osta[6]

teczną intencją/potrzebą twórczą do przekazania jest zdziwienie głębią tajemnicy przedstawianego — a to już skraj teologii i bajkopisarstwa, jak kto woli. Pozostańmy jeszcze w kręgu rozważań akademickich. Dla czeskiego myśliciela Viléma Flussera (1920–1991) aparat fotograficzny był narzędziem generującym wyzwania o charakterze filozoficznym. Jak ocenia Pani rozważania tego intelektualisty, zwłaszcza te, dotyczące prób stworzenia filozofii fotografii? Czy w ogóle możliwe jest stworzenie


takiej filozofii jako (w miarę?) spójnego systemu myślowego? Bardzo się cieszę, że zainteresowanie pismami Viléma Flussera wzrosło w ostatnich latach, gdyż dzięki takim zjawiskom popularyzatorskim rozszerza się krąg osób zainteresowanych nie tylko odbiorem lub tworzeniem sztuki, ale również refleksją teoretyczną (w tym wypadku nad fotografią). Autor Ku filozofii fotografii pełni tę rolę doskonale, gdyż czyni to w sposób bardzo atrakcyjny dla współczesnego czytelnika, nie zawsze przecież posiadającego

przygotowanie filozoficzne. Nie nudzi, bawi się słowami, gra ich wieloznacznością, sięga do kontekstów historycznych, mitów, błyskotliwie rozprawia się ze stereotypami oraz tradycją. Pozostaje mi tylko zachęcać do lektury tej książki. Odnosząc się natomiast do pytania o próby stworzenia filozofii fotografii — myślę, że ta filozofia powstaje wraz z każdym kolejnym tekstem, a jest ich bardzo wiele i coraz więcej, co wynika z rosnącej roli obrazu fotograficznego w kulturze. Czy możliwe jest stworzenie filozofii fotografii jako spójnego systemu myślowego? Oczywiście to utopia. [7]


Należy raczej doceniać bogactwo ujęć, szkół, definicji i metod fotografowania. W nich zawarte jest wszystko, co należy wiedzieć o fotografii. W wywiadzie udzielonym portalowi „Świat Obrazu” powiedziała Pani: „Fotografia to myśl zakodowana w obrazie”. Zgadzam się z tą definicją, dlatego chciałbym poprosić Panią o jej rozwinięcie… Zdefiniowałam to tak, żeby postawić słowo: myśl przed słowem: obraz, żeby zaakcento[8]

wać tę kolejność, ale też nie bez powodu użyłam kluczowego dla mojej definicji słowa: zakodowana. Wynika z tego, że fotografia określona przez tę definicję musi spełnić pewne warunki. W akcie twórczym pierwsza jest myśl (refleksja) twórcy wobec rzeczywistości fotografowanej. Dopiero potem następuje zapis wycinka rzeczywistości, tak przeprowadzony, aby tę myśl skutecznie zawrzeć w dziele (rola warsztatu). Żeby obraz, który jest przedstawieniem (skrótem wizualnym) był czytelny na tyle, że odbiorca dokonuje odczytania nadanego kodu (myśli) w postaci


znaczenia i intencji autora. Tylko w ten sposób dzieło osiąga swój cel, staje się realnym komunikatem pomiędzy twórcą a odbiorcą. Proces ten zakłada, że fotografujemy, aby świadomie opowiadać o naszym świecie, że tę naszą opowieść budujemy tak, aby była dostępna dla tych, do których ją kierujemy, żeby nie pozostała bełkotem czy bezkształtną plamą na ścianie. Jako świadomi twórcy formułujemy myśli w kontakcie ze światem, zapisujemy je starannie w dziele i kierujemy do odbiorców, licząc na ich odczytanie i zrozumienie.

Ważne miejsce w Pani twórczości zajmuje fotografia aktu. To bardzo delikatna forma przedstawienia ludzkiego ciała i człowieka w ogóle. Jakie niebezpieczeństwa czyhają przed artystą, pragnącym tworzyć akty? Fotografowałam ciało, zwłaszcza z bliska. Pamiętam, że aparat był narzędziem poznawczym. Otwierał moje oczy. Dawał możliwość zobaczenia dotychczas ukrytego. To wielka zaleta narzędzia, jakim dysponują fotografowie. Aparat pozwalał na odkrywczą afirmację świata tylko pozornie nam znanego. Nie wiem, [9]


czym wtedy był to dla mnie akt. Raczej czułam się, jakbym na promie kosmicznym pierwszy raz widziała naszą planetę z daleka, następował bowiem podobny przeskok w sposobie widzenia, choć ciało oglądałam w skali makro. Potem próbowałam dla odkrytych form znajdować sposoby takiej prezentacji, aby stawały się znaczące w sposób nieoczywisty. Rozpoznawalne, ale budzące odległe skojarzenia. W fotografii aktu widzę pewne pułapki czyhające na fotografujących. To jest trochę jak z fotografią podróżniczą, gdzie niebezpieczeństwem jest sama wizualna atrakcyjność i egzotyczność miejsc, poza którą trudno wyjść. W fotografii aktu takim miejscem, w którym łatwo zostać na zawsze, jest samo piękno ciała ludzkiego. Obserwuję moich kolegów, jak drepcą w miejscu, wykonując monotematyczne katalogi kobiecego piękna — kolejnych biustów, bioder, nóg… i tak bez końca. Szlachetna to i radosna mielizna, z której nie wiedzie żadna droga do sztuki. Fotografia to nie inwentaryzacja, oczekujemy od niej i od siebie, jako twórców, czegoś więcej — problematyzowania, opowiadania, ukazywania zjawisk. Przecież nagie ciało ludzkie ma wielką silę symbolizowania, uniwersalizacji, mowy formą, kształtem czy odkształceniem. Można to wykorzystywać na wiele sposobów. Na szczęście i takie projekty powstają, jest ich naprawdę wiele. Jako Prezes Związku Polskich Artystów Fotografików uczestniczy Pani w ogólnym dyskursie na temat polskiej fotografii. W jaki sposób ta dziedzina aktywności ludzkiej rozwija się współcześnie? Czy pojawiają się w niej nowe kierunki, trendy? Nie ma żadnych podstaw do niepokoju o stan polskiej fotografii po względem jej jakości artystycznej, merytorycznej czy dynamiki twórczej środowiska fotograficznego. Pomimo obiektywnych trudności, dotykających polskich fotografów m.in. w postaci zmniejszania ilości [10]

galerii stricte fotograficznych, zubożenia środowiska, wynikającego z procesów degradujących ten zawód na rynku pracy, braku statusu twórcy, konieczności finansowania wystaw z własnych środków — artyści starają się aktywnie funkcjonować i tworzyć. Następuje naturalny proces wzbogacania środowiska o twórców najmłodszych pokoleń. Edukacja fotograficzna jest łatwodostępna i niezmiennie przyciąga licznych chętnych. ZPAF rokrocznie poszerza swój skład o kilkudziesięciu znakomitych artystów. Oczywiście również wiele się zmienia. Fotografia stała się postrzegana jako „łatwa” i ogólnodostępna. Sama dynamika wprowadzania nowości w zakresie narzędzi, którymi posługuje się fotografujący, wywołuje nie tylko pozytywne skutki. Obok zjawiska nieokiełznanego, często bezrefleksyjnego fotografowania, zalewu dysków i kart pamięci nieprzeselekcjonowanymi plikami (z racji automatycznej obsługi sprzętu) wśród fotografujących coraz powszechniejsze jest wrażenie, że nie wymaga to żadnych umiejętności, że dzisiaj każdy jest fotografem. W badaniach firmy Canon 80% badanych swoje umiejętności fotograficzne umiejscowiło pomiędzy określeniami dobre a doskonałe. Zaś 62 procent uznało, że ich „zdolności” znacznie wzrosły w przeciągu 2–5 lat, co zapewne oznacza tylko, że zmienili sprzęt na nowocześniejszy. w takim myśleniu widać brak zrozumienia roli fotografii i fotografów w naszym życiu. Sądzę, że jest to również spowodowane brakiem edukacji w zakresie sztuki w szkołach podstawowych i liceach. Poza tym poprzez zarzucenie rynku prasowego najtańszym materiałem fotograficznym z banków zdjęć, spada rola czasopism w budowaniu pozytywnych wzorców reportażu czy portretu. Pozostaje mieć nadzieję, że zjawisko przesunięcia jakości w ilość okaże się przejściową pułapką, że po chwilowym zachłyśnięciu się łatwością fotografowania nadejdzie tęsknota za czymś więcej, za tym co fotografia tak wspaniale potrafi, na indywidualizacji sposobu tworzenia fotograficznego przedstawienia.


Na koniec nasze zwyczajowe, redakcyjne pytanie: Co w życiu jest najważniejsze? To piękne pytanie. Konfucjusz powiedział: „Człowieka przeciętnego zachwyca to co niezwykłe, mędrca to co banalne”. Użyję tej sentencji do usprawiedliwienia banalności mojej odpowiedzi i wymienię: zdrowie, miłość, pasję, radość z rzeczy małych, odwagę do realizacji marzeń.

Bardziej opisowo dodam trzy zdania: Zdążyć poznać siebie, aby zobaczyć kim jestem, jakie są moje silne strony i słabości. Zrozumieć siebie, aby wiedzieć, czego pragnę, co dla mnie ważne, czego mam szukać, gdzie iść. Pokochać siebie na tyle, żeby dać sobie do tego prawo. 24 XI 2019 r. W artykule wykorzystano zdjcia autorstwa Jolanty Rycerskiej z cyklu BAJKI niczyje [11]


Štefan Ižo (fot. Marek Gubała)


RK 1924 O fotografii opowiada Štefan Ižo

Stanisław Jawor: Štefan, w Polsce jesteś znany jako szef jednego z najstarszych stowarzyszeń fotograficznych w Europie — Fotoklubu RK 1924. Jaka jest historia tej organizacji twórczej? Štefan Ižo: 1 października 1924 r. w Rużomberku powstał amatorski klub fotograficzny. W jego statucie czytamy, że głównym celem istnienia klubu było „rozpowszechnianie i uprawianie fotografii, jako sztuki i rozrywki” oraz „kształcenie w tej sztuce”. Już w roku 1925 stowarzyszenie liczyło 41 artystów. Odbywały się cotygodniowe spotkania, którym zwykle towarzyszyły wykłady na temat fotografii, organizowano także kursy dla początkujących. Członkowie mieli do dyspozycji ciemnię z bogatym wyposażeniem, dostarczonym przez jednego z fotografów — E. Šlachtę. Dziś uchylamy kapelusza z szacunku przed tymi pionierskimi działaniami. Zmiana warunków politycznych i społecznych po II wojnie światowej zmusiła fotografów do szukania nowych form aktywności. Z ich talentów korzystał Klub Słowackich Turystów i Narciarzy (Klub Slovenských Turistov a Lyžiarov), różne organizacje sportowe, takie np. jak SCP (Rózsahegyi Sport Club) i BZVIL , albo instytucje kultualne, jak Liptowskie Muzeum (Liptovské Múzeum v Ružomberku). O tamtych czasach mogą opowiedzieć fotografowie, którzy w latach

60. XX wieku zdobywali liczne nagrody na

konkursach. Są to artyści tacy jak Fero Šlachta oraz Fedor Polóni, który do dziś jest jednym z najbardziej aktywnych członków naszego stowarzyszenia. Istotnymi działaniami w życiu Fotoklubu były te związane z utworzeniem międzynarodowego salonu Fotoforum (Fotoforum Ružomberok), założeniem Związku Słowackich Fotografów (Zväz Slovenských Fotografov, ZSF) oraz powołaniem do działania międzynarodowego salonu fotograficznego STROM (Fotosalon STROM). Do nowszych aktywności klubu należy organizacja plenerów w Liptowie (Inter Foto Plener Liptov), która to impreza w roku bieżącym obchodziła osiemnaste urodziny. Przez pięć lat organizowaliśmy także „Stretnutia pre život” („Spotkania na całe życie”) — wydarzenia kulturalne i towarzyskie, które łączyły artystów związanych z naszym miastem. Najnowszą działalnością Klubu jest konkurs „Ružomberčania fotografujú” („Różemberowianie fotografują”), który odbył się już po raz czwarty i jest przeznaczony dla amatorów oraz artystów niezrzeszonych. Warto również zwrócić uwagę na nasze działania wystawiennicze. W Muzeum Liptowskim zaprezentowaliśmy około 150 wystaw swoich członków i współpracowników, nie tylko z zaprzyjaźnionych klubów słowackich, ale także z zagranicy. Zainicjowaliśmy wspólną coroczną wystawę fotografów [13]


[14]


liptowskich, zwaną Trypletem Fotograficznym, która odbędzie się w tym roku po raz piąty. Uczestniczy w niej nasz RK 1924, klub fotograficzny LKS Liptowski Mikulasz i Studio Artystyczne Liptowski Gródek (Art Štúdio Liptovský Hrádok). Portfolio inicjatyw klubowych obejmuje także działalność wydawniczą, która zaowocowała publikacjami: Profil ružomberskej fotografie, 88 rokov v meste i Liptov objektívom. W tym roku jesteśmy gotowi wydrukować publikację Manifest 95, przygotowaną z okazji 95-lecia istnienia naszego klubu. Ponadto najbardziej aktywni członkowie zgłaszają swoje prace na konkursy fotograficzne oraz uzyskują nagrody i tytuły. Jaką dałbyś receptę innym tego typu stowarzyszeniom, które nie mają takiego bagażu doświadczeń, by ich zapał przedwcześnie nie ostygł? Konieczne należy sprecyzować wizje i cele, do których trzeba konsekwentnie dążyć i angażować w ich realizację jak najwięcej osób. Należy dołożyć wszelkich starań, aby zachować jak najwięcej demokracji, szacunku i tolerancji w relacjach interpersonalnych. Należy też znaleźć sposób, aby zachęcić młodych artystów do wstępowania do klubu. Trzeba dbać o dobry klimat i dobrą reputację stowarzyszenia. Wiem, że współpracujecie z innymi fotoklubami. Jak wyglądają te relacje? Fotoklub RK 1924 nawiązał dobre kontakty z Art Štúdio Liptovský Hrádok, klubem fotograficznym LKS Liptovsky Mikulas, klubami z Bardejowa, Żyliny, Salgótarján, Krosna, Jabłonkowa, Znojma, Frydka-Mistka, Cieszyna, Bielska-Białej, Komarna, Nowych Zamków, Myślenic, Twardoszyna i Stropkowa. Współpraca opiera się głównie na uczestnictwie w różnych działaniach artystycznych tych organizacji, takich jak plenery, wystawy i konkursy.

Co spowodowało że zainteresowałeś się fotografią? Z fotografią zetknąłem się w szkole podstawowej. Pierwszy aparat dostałem od ojca chrzestnego na komunię. Była to Altissa 6 × 6 cm. Potem zainteresowałem się lotnictwem i modelarstwem redukcyjnym. Niestety, po zdaniu egzaminów odezwały się u mnie kłopoty zdrowotne i musiałem zrezygnować z marzeń o zawodzie pilota. Pocieszenia szukałem w fotografii. Zacząłem poważniej zajmować się jej teorią i praktyką. Po jakimś czasie odczułem potrzebę przejścia na wyższy poziom. Wstąpiłem wówczas do naszego Fotoklubu, którego jestem członkiem już 41 lat. Po śmierci Petra Surovego w 1997 roku zostałem prezesem. Tak bardzo zakochałem się fotografii, że w latach 1988–2009 pracowałem jako fotograf miejski. Miałem też pracownie w Rużomberoku i Dolnym Kubinie. Jaki rodzaj fotografii jest Ci najbliższy? Mam za sobą okres eksperymentów z Photoshopem, które przypadły na początek ery cyfrowej. Obecnie preferuję fotografię, w której udaje mi się uchwycić wyjątkową atmosferę lub chwilę, albo wejść w kontekst fotograficzny, który nadaje zdjęciu inny wymiar, pomysł i dowcip. Podoba mi się możliwość korzystania z linii, struktur, kolorów i kształtów. Lubię reportaż — prosty i klarowny. Lubię też fotografować krajobrazy oraz architekturę. Co jest w życiu ważne? W życiu człowieka bardzo ważne jest pozostawanie w harmonii z samym sobą i otaczającymi go ludźmi. Należy mieć szacunek i pokorę oraz wierzyć, że są rzeczy silniejsze niż ludzka głupota. Jesień 2019 r. [15]




[18]


Kazimierz Karabasz o fotografii Marcin Kania W sobotę 11 sierpnia 2018 roku, w wieku 88 lat, odszedł do Wieczności Kazimierz Karabasz — wybitny reżyser filmów dokumentalnych, współtwórca polskiej szkoły dokumentu, profesor zwyczajny sztuk filmowych, wieloletni wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi, mentor znakomitych polskich dokumentalistów, słowem — autorytet i mistrz w swoim fachu. Przez ponad pół wieku (debiutował w roku 1956 demaskatorskim obrazem Gdzie diabeł mówi dobranoc..., zrealizowanym wspólnie z Władysławem Ślesickim) Kazimierz Karabasz był uważnym obserwatorem życia społecznego w Polsce doby peerelu, transformacji ustrojowej po roku 1989 a także młodej i dojrzewającej demokracji. Był praktykiem oraz teoretykiem trudnej sztuki dokumentowania rzeczywistości za pośrednictwem kamery filmowej, a czasem też — co interesuje nas najbardziej — sięgał po aparat fotograficzny. W swych działaniach, dzięki głęboko indywidualnemu podejściu oraz nowatorskim rozwiązaniom technicznym (takim m.in. jak użycie obiektywów z długą ogniskową, które pozwalały zachować mu dystans w stosunku do portretowanych osób), podniósł film dokumentalny do rangi sztuki. Nazwany był mistrzem i współtwórcą czarnej serii polskiego dokumentu — nurtu, który wyrósł na fali wydarzeń Października 1956 roku, a którego

zadaniem miało być opisywanie świata bez upiększeń, odważnie1. W pracy nad obrazem szczególny nacisk kładł na ascetyczną formę przekazu; ograniczał do minimum ingerencję w rzeczywistość na rzecz subtelnego wglądu2, swych bohaterów portretował zaś w ich naturalnym otoczeniu — miejscu pracy lub nauki oraz w plenerze3. Interesował go bohater zbiorowy, uwikłany w małą lub większą historię (Tu gdzie żyjemy, 1962), a także jednostkowy, na którego indywidualne losy wpływały wydarzenia dziejowe. W swoich filmach przedstawiał zwykłych ludzi, z ich codziennymi obowiązkami, troskami i radościami. Cenił pasjonatów. Hodowców gołębi sportretował w filmie Ptaki (1963), a środowisku filatelistów poświęcił obraz W klubie (1963). Dorobek twórczy Kazimierza Karabasza zawiera się w prawie czterdziestu zrealizowanych filmach dokumentalnych, filmach fabularnych, książkach poświęconych sztuce filmowej (Cierpliwe oko, Bez fikcji, Odczytać czas, Rozmowa o dokumencie) oraz aktywności nauczycielskiej i organizatorskiej (jego wychowankami byli m.in. Krzysztof Kieślowski4, Marcel Łoziński, Krystyna Gryczełowska). Szkic niniejszy — ze swej natury będący wypowiedzią objętościowo niewielką — zmusza nas do wspomnienia jedynie o dziełach najważniejszych — nagrodzonych lub szczególnie reprezentatywnych dla tego autora. Pisząc o Kazimierzu Karabaszu wspomnieć należy zatem o takich obrazach jak: Ludzie z pustego obszaru (1957) — poświęconym grupie młodzieży z warszawskiej Pragi, Rok Fran1  M. Jazdon, Czarna seria (1955—1958) [w:] Polska

Szkoła Dokumentu: Czarna seria / The Black Series, Narodowy Instytut Audiowizualny, bez paginacji. 2  K. Surmiak-Domańska, Kieślowski. Zbliżenie, Warszawa 2018, s. 145. 3  Za: biogram K. Karabasza na portalu Culture.pl [dostęp 15 XI 2019 r.]. 4  Kieślowski był zafascynowany twórczością Karabasza. „Spotykał się z nim na zajęciach z podstaw reżyserii oraz reżyserii filmu dokumentalnego”. Za: S. Zawiślański, Kieślowski. Ważne, żeby iść..., Izabelin 2005, s. 91.

[19]


ka W. (1967) — śledzącym losy wchodzącego w dorosłość chłopca ze wsi5, Punkt widzenia (1979) — rejestrującym dzieje amatorskich kół fotograficznych z Włodawy, Janowa Lubelskiego i Zamościa oraz dziewięciominutowej etiudzie Muzykanci (1960), którą K. Kieślowski nazwał „jednym z najważniejszych światowych filmów dokumentalnych”. Jako człowiek filmu (obrazu ruchomego) Karabasz sięgał także po fotografię, którą uważał za cenną formę aktywności twórczej człowieka. W jednej ze swych książek zanotował następujące spostrzeżenie: „Nie żałuję braku kamery. Fotografia, jej zdolność „zatrzymania” ułamków sekundy — tych naprawdę ważnych — jest cudownym narzędziem w takich przypadkach”. Celowo bohaterami Punktu widzenia uczynił adeptów tej właśnie sztuki. Młodzi ludzie, zrzeszeni w kołach fotoamatorów, nie tylko wykonują zdjęcia, ale także snują o nich refleksję. Podczas spotkań w klubie dzielą się swoimi spostrzeżeniami i przemyśleniami na temat samej fotografii oraz obserwowanego i utrwalanego za jej pośrednictwem życia. Fotografia jest ich pasją (słyszymy tu następującą wypowiedź: „Fotografia mnie wciągnęła. Narkotyk. Silna dawka. Już nie da się wyjść”) ale też motorem ich wewnętrznych przemian, dojrzewania do tego, by widzieć-więcej i chcieć-widzieć-więcej. Oko kamery dokumentalisty zbiega się wielokrotnie ze spojrzeniem obiektywów młodych fotografów. I choć sportretowana codzienność nie napawa optymizmem to — jak zauważa jeden z bohaterów filmu — „Z tych codzienności składa się całe nasze życie”. Zestawy fotografii staną się kanwą takich filmów Kazimierza Karabasza jak: Zgodnie z rozkazem (1970), Lato w Żabnie (fotograficzna relacja studentki I roku warszawskiej SGGW, 1977) oraz wspaniały Portret w kropli 5  Jego dzieje staną się kanwą dokumentu Pan Franciszek, zrealizowanego przez K. Karabasza w roku 2006.

[20]

(1997), będący „zbiorem czarno-białych fotografii, ukazujących powszedni dzień w życiu Warszawy”6. Ich prezentacji towarzyszą z offu wypowiedzi mieszkańców stolicy. W lutym 1979 roku Łódzkie Zakłady Graficzne ukończyły druk Cierpliwego oka — pierwszej książki Karabasza poświęconej zagadnieniom związanym z reżyserią filmów dokumentalnych (168 s., format ok. 12 × 19 cm, nakład 10 000 + 300 egz.). Zawarte w tekście uwagi powstały podczas realizacji Przenikania — obrazu pokazującego losu dwóch dziewcząt z prowincji, które rozpoczęły studia w warszawskiej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. W publikacji tej Karabasz sporo miejsca poświęcił problematyce fotografii. Warto prześledzić te uwagi, poczynił je bowiem człowiek szczególnie wyczulony na estetykę obrazu: tego ruchomego i tego pojedynczego, zastygłego na wieczność w bezruchu. Przytoczone cytaty pochodzą z rozdziału Z notatek: fotografia (strony 116–118). Na potrzeby niniejszego artykułu wypowiedzi te zostały ponumerowane. Zachowano też pierwotną kolejność ich występowania w tekście.   *

*

*

1. Film to linia, fotografia to punkt. Dwie różne formacje. Jedna nie może zastąpić drugiej. Każda ma swoje obszary możliwości — i niemożliwości. 2. Fotografia — czas zatrzymany. Brzmi to pretensjonalnie, jednak jak to nazwać inaczej? 3. Jakie jeszcze medium, oprócz fotografii, mogłoby darować nam obraz czasu, który minął — w takim skrócie, o takiej mocy wzruszenia? 4. Nie każda fotografia posiada automatycznie zdolność owego sugestywnego „zatrzymania 6  Za: filmpolski.pl [dostęp 16 XI 2019 r.].


Kadr tytułowy filmu Punkt widzenia, opowiadającym o fotografach amatorach (film na CD oraz w zbiorach Ninateki)

czasu” (w znaczeniu technicznym tak, w artystycznym — nie). Jest to sprawa wrażliwości i umiejętności fotografa. 5. Gdy patrzę na nieruchomą fotografię, co mnie często razi w „ruchomym” filmie? Razi mnie jego dosłowność — jego cechy ilustracyjne, jego miałkość w rejestrowaniu wszystkiego. 6. Fotografia jest świadectwem momentu — tego jednego w nieskończonej ilości innych. 7. Nie pragnę oczywiście, by film dokumentalny zamienił się w zbiór statycznych fotografii. Ale często żałuję, że ujęcie filmowe nie potrafi tego, co potrafi fotografia: zatrzymać czasu.   *  * *

Fotografia to punkt, w którym zatrzymuje się czas. Bywa świadectwem, bywa też metaforą. Wywołuje emocje (wzrusza). Stanowi punkt zaczepienia w Heraklitowej rzece życia, namiastkę (i złudzenie) stałości w świecie, w którym wszystko ulega nieustannym przemianom. Jest (pozornym) remedium na bezlitosne panta rhei. Złudzeniem trwania, zapisem momentu. Z rozważań Susan Sontag wiemy, że fotografia oszukuje nas, że operator kamery może wprowadzać w błąd swoich odbiorców, kierując oko obiektywu wyłącznie zgodnie ze swoimi intencjami, a nie z uwzględnieniem obiektywnych przesłanek. Ale dla dokumentalisty, jakim był Karabasz, fotografia jest przede wszystkim świadectwem: momentu, zdarzenia, okoliczności, formą, dzięki której można ocalić od zapomnienia świat, a przede wszystkim ludzi. Ludzi, którym nasz mistrz przyglądał się przez ponad sześć dekad aktywności zawodowej. [21]


[22]


Moja Durbaszka Mieczysław Nowak

Są miejsca, do których się wraca — miejsca, które wołają… Nie sposób się im oprzeć, nie sposób je ominąć. Mam takie miejsce, które muszę odwiedzić przynajmniej raz w roku. To Durbaszka, szczyt w Małych Pieninach o wysokości 934 m n.p.m. Na Durbaszkę najkrótszą drogą można dojść z miejscowości Jaworki, położonej opodal Szczawnicy. Czas wspinaczki wynosi około godziny. W drogę powrotną można natomiast udać się jednym z najpiękniejszych polskich wąwozów — Homole. Ja jednak wybrałem inną trasę. Najpierw podjechałem samochodem na przełęcz Lesnické sedlo (720 m n.p.m.), zlokalizowaną po słowackiej stronie Małych Pienin, około 10 km za Czerwonym Klasztorem (tj. ok. 130 km od Krakowa) i stąd ruszyłem w pieszą wędrówkę. Na przełęczy znajduje się obszerny parking, z którego można napawać się pięknym widokiem Słowackich Tatr. Co prawda właścicielka tego miejsca oraz „punktu gastronomicznego” po naszym powrocie od razu zażądała 2 euro za postój, ale wystarczyło zamówić u niej lurowatą kawę za 1,5 euro aby móc spokojnie parkować. Podejście od strony słowackiej (żółtym szlakiem) jest nie tylko łagodniejsze, ale też obfituje w ciekawsze widoki. Nawet o godzinie piątej rano jesienią można wykonać interesujące ujęcia. Mgły otulające doliny podkreślają majestat Tatr, skąpanych delikatną poświatą Księżyca. Pomimo niezbyt wymagającego podejścia należało się śpieszyć, żeby przed wschodem słońca znaleźć się na szczycie.

Z grupą przyjaciół ruszamy na szlak. Po drodze dopada nas mleczny opar, którego światła czołówek nie są w stanie przeniknąć. Idziemy zatem po ciemku, uważnie pilnując wydeptanej ścieżki. Po prawie półgodzinnym marszu przez korony drzew można dostrzec gwiazdy, a po chwili wychodzimy ponad taflę mgły. Przed nami coraz wyraźniej widać szczyt wzniesienia. To Wysoki Wierch (898 m n.p.m.), znajdujący się kilkaset metrów przed Durbaszką. Już tutaj warto wykonać kilka zdjęć. Z tego miejsca rozpościera się bowiem szeroka panorama Tatr. Od północy majaczy w porannym brzasku pasmo Radziejowej (1266 m n.p.m.). Ciekawym miejscem jest również niewielka skałka, znajdująca się po lewej stronie od szlaku, tuż przed Wysokim Wierchem, oferująca efektowny widok na Wysokie Pieniny. Tego dnia została gęsto obsadzona przez fotografów ze Słowacji, Czech oraz Polski. Rozkładam statywy, wykonuję próbne zdjęcia, aby ustawić parametry ekspozycji. Mam obawy odnośnie do ostrości, bo przy takim świetle niełatwo znaleźć dobry punkt do ostrzenia. Wykonuję kilka ujęć — jest dobrze. Światło jest jeszcze marne, ale nie mogę stosować zbyt długich ekspozycji ze względu na dość silne ruchy mgieł. Poza tym chcę wykonać serię zdjęć do poklatkowych ujęć, minimum 10–15 sekund, czyli 250 do 300 klatek. Przy szybkim przemieszczaniu się mgieł zakładam, że dwusekundowy interwał będzie odpowiedni. Nie mam już czasu na próby. Szukam kadrów. Z szerokimi planami nie ma problemów — jest coraz jaśniej i widać coraz więcej szczegółów. Drugim aparatem, wyposażonym w teleobiektyw, łapię czubki drzew, które co chwile znikają w przemykających mgłach. Start. Matryce pracują cichutko, a ja mam ponad 10 minut, aby kontemplować otoczenie. W jednej z mgielnych plam pojawiają się światełka. Kolejni amatorzy wschodów słońca podążają tym samym szlakiem. Robi [23]


się coraz bardziej tłoczno. W dolinach jasne plamy mgieł kołyszą się coraz mocniej, jakby chciały wyskoczyć poza okalające je wzgórza. W miarę rozświetlania się horyzontu stają się coraz jaśniejsze. Widzę Tatry — jeszcze pogrążone w mroku, dostojne, cierpliwie czekające na świt. Cisza… Jedynie szum wiatru… Po kilkunastu minutach zmieniam kadr, koryguję ustawienia, fotografuję… Powtarzam tę czynność wiele razy. Nagle o zbocza skalistych kształtów Tatr zaczyna opierać się różowa poświata wschodzącego słońca. Promienie ogarniają kolejne wzniesienia i wzgórza, przybywa kolorów a mgły zaczynają przybierać jasnomleczne barwy. Po chwili ich ruchy stają się szybsze, niemal gwałtowne. Najpierw strzępy, a po chwili całe tabuny oparów zaczynają się przedzierać przez przełęcze i wzgórza. W dolinach mgły zaczynają się kotłować. Rozpoczął się taniec, coś w rodzaju morskiej burzy, obijającej się w kleszczach gór. Słonce dopadło również doliny, mgły przestają być jednobarwne. W zależności od podłoża błyskają feerią barw — od złota po zimną zieleń. Nie pierwszy raz miałem to szczęście, aby napawać się takimi widokami, ale ten poranek okazał się wyjątkowy. Rześki chłód, balet mgieł, widok Tatr i czubki Trzech Koron, skąpane w porannym słońcu, oderwały mnie od rzeczywistości i pozwoliły na ożywcze przewietrzenie myśli, na wzięcie oddechu od cywilizacji i spraw codziennych. Mam około dwudziestu ujęć, w sumie — ponad 5 000 zdjęć. Po ich wstępnym przejrzeniu stwierdzam, że większość z nich wyszła poprawnie. Na pewnej liczbie kadrów pojawiały się co prawda plamki, będące wynikiem osiadania kropelek rosy na obiektywach. Dobrze, że pomiędzy kolejnymi seriami zdjęć czyściłem szkła, ale i tak muszę pozbyć się tych skaz w programie komputerowym. Czeka mnie zatem trochę pracy… Polecam wszystkim jednodniowy wypad na Durbaszkę. Niezależnie od pory roku. [24]


[25]





Fotograficzne raje Aneta Konik

Istnieją miejsca, które niemal każdy fotograf krajobrazowy pragnie uwiecznić na zdjęciach. Jednym z nich są Morawy Południowe — fotograficzny raj. Równowaga, symetria, zgodność i kolor tej krainy zachwyciły także i mnie. Malownicze, łagodne wzgórza, pokryte soczyście zieloną trawą, tworzą wrażenie, jakby ziemia pokryta została aksamitem. Na wzniesieniach, o świcie i niedługo przed zachodem słońca, promienie światła układają widoki w kadry. Powstające światłocienie różnicują natężenie barw, eksponują kontrasty i tworzą trójwymiar krajobrazu, dając fotografowi radość z pięknie oświetlonego kadru. Łatwo wpaść tu w fotoamok, gdyż czasem idealne oświetlenie trwa tylko chwilę, a następnie obraz spłaszcza się i traci to „coś”. „Coś”, dla czego wstajemy na długo przed świtem. Miałam możliwość oglądać i fotografować wiosenną odsłonę Moraw.

W oddali na nieboskłonie widać było, że niedługo wstanie słońce i rozświetli teren, oczyszczając go z ciemności. Klimat był wyśmienity. Zachwyciły mnie intensywne zielenie, którym promienie słońca dodały głębi i jaskrawości. Uchwycona przeze mnie „wyspa”, wyłaniająca się z morza traw, „zaświeciła się” tylko na moment. Myślałam, że tak ułożyły się chmury i utworzyły niesamowite cienie na polach. A tu niespodzianka — to nie żadne cienie chmur (choć i one występują), lecz specyficzne ukształtowanie terenu, dzięki któremu światło „ułożyło” pole w tak piękne fale. Morawy umieją zaskoczyć obserwatora! Dobrze pojechać tam przynajmniej z obiektywem 300mm. Wtedy mamy większe możliwości, nie tylko zbliżeń wybranych elementów, ale również lepszego poukładania sobie w kadrze ciekawych motywów.


Nazywam się Aneta Konik, urodziłam się i mieszkam w Nysie. Należę do Stowarzyszenia Twórców Fotoklubu Rzeczypospolitej Polskiej, posiadam tytuł Artysty Fotografa RP. 11 listopada 2018 r. zostałam odznaczona medalem za Zasługi dla Fotografii Polskiej. Jestem też członkinią Ogólnopolskiej Grupy Twórczej Art Fokus 13. Zdjęcia mojego autorstwa były publikowane w magazynach: „National Geographic”,

„Camerapixo’’ oraz „Foto-Video”, zdobią też galerie i wnętrza budynków użytku publicznego. Są także publikowane w książkach, albumach fotograficznych oraz kalendarzach. Fotografia stała się moją wielką pasją i przygodą, której dałam się bez reszty uwieść. Obiektyw jest moim drugim okiem i pozwala mi pokazywać rzeczywistość w zupełnie nowym ujęciu. Od czasu, gdy zaczęłam fotografować, baczniej obserwuję przyrodę, niebo,


OPOLSZCZYZNA

fot. Mariusz Broszkiewicz

Poranek dopiero „mruczał” od pół godziny, na termometrze było minus 5 stopni Celcjusza. Spojrzałam za okno… Mgła! To lubię! Plecak ze sprzętem stał spakowany. Zapowiadał się piękny dzień. Ruszyłam zatem na niedzielną wycieczkę za miasto, tym razem w stronę Otmuchowa. Dotarłam nad Nysę Kłodzką, później zaś dalej — nad któryś z jej dopływów. Nagle, nad wodą, zobaczyłam ogromne stada ptaków. Nigdy wcześniej nie widziałam tak licznych gromad! Gdy ptaki wzbiły się w powietrze, obserwując je przez mgiełkę miałam wrażenie, że jestem w kinie 3D. Głośny trzepot skrzydeł potęgował emocje i dodawał scenie dramaturgii. Światło, mgła i ptaki zgotowały mi wyjątkowy spektakl! Byłam zachwycona! Uwielbiam ten przyjemny odgłos migawki. W ten dzień zrobiłam to wiele razy z ogromną radością. Wróciłam do domu bardzo zadowolona. Tym razem pełna karta nie ciążyła!

ptaki, gwiazdy, architekturę, światła oraz przechodniów na ulicy. Moje zdjęcia są wyrazem fascynacji światem natury. Uwielbiam, gdy smugi światła ścielą się po różnych płaszczyznach, budują nastrój, wzmacniają kompozycję kadrów i wydobywają nowe kształty, a światło rozjaśnia szarość cieni. Przed naszymi oczami rozgrywają się spektakle, w tym jedynym w swoim rodzaju teatrze, jakim jest świat.

Portret to jedna z dziedzin fotografii, która oprócz krajobrazu jest mi najbliższa. Ludzie, oraz pokazanie ich emocji są dla mnie dużym wyzwaniem i przyjemnością. Staram się podglądać najlepszych w tej dziedzinie, doskonalić swój warsztat i poszerzać wiedzę. Moja artystyczna dusza i niepoprawny romantyzm skłania mnie, by na zdjęciach próbować pokazywać coś więcej niż tylko poprawnie skomponowany kadr…


DOLNY ŚLĄSK To było piękne, słoneczne popołudnie. Spakowałam sprzęt i pojechałam w kierunku Kłodzka. Za miastem znalazłam uroczą „miejscówkę”. Byłam tu wiele razy, ale teraz nadszedł czas, w którym (nareszcie!) rozkwitły maki i chabry. Zabrałam ze sobą kilka starych radzieckich obiektywów manualnych. Lubię pracę z takimi szkłami, pomimo, że jej wyniki mogą być nieco nieprzewidywalne, bo każdy z obiektywów daje odrobinę inny obraz. Ale za to stare szkła dają świetną jakość obrazu, często są nawet ostrzejsze od nowoczesnych zoomów, mają też dużo ładniejszy bokeh, a zdjęcia z nich są bardziej plastyczne, wręcz malarskie. Zazwyczaj sięgnięcie po analogowe stare szkła oznacza rezygnację z autofokusa, ale i to ma swój urok. [32]

Gdy jednak znudziło mi się ręczne ostrzenie, to wyciągłam z torby przejściówkę, czyli pierścień do którego z jednej strony przykręciłam obiektyw, a drugą stronę zatrzasnęłam na mocowaniu bagnetowym aparatu. Moja przelotka wyposażona jest w układ elektroniczny czyli malutką płytkę drukowaną z układem scalonym i stykami; tak zwany dandelion, dzięki której do korpusu aparatu przenoszona jest informacja o parametrach obiektywu, co pozwaliło mi na skorzystanie z funkcji pomiaru światła i potwierdzenia ostrości. Przyznam tak jednak jest łatwiej tym bardziej, że mam małą wadę wzroku. Tak powstało to zdjęcie, które przyznacie, że jest bardzo malarskie.


BAŁTYK Zazdroszczę osobom, któe mieszkają nad morzem i mogą podziwiać je codziennie. Mój powrót nad Bałtyk po wielu latach był bardzo przyjemny i zaowocował serią morskich pejzaży. Pamiętajmy, że najpiękniejsze rzeczy na świecie są za darmo. Takie widoki również. Na zdjęciu uwieczniłam okolice miejscowości Piaski. To stara wioska rybacka, która jest ostatnią polską miejscowością na Mierzei Wiślanej, zatem nie było łatwo dotrzeć w to miejsce. Aby tam dojechać tam na czas i wykonać zdjęcia o wschodzie słońca musiałam zerwać się z łóżka prawie w środku nocy. Dojazd i znalezienie dobrej „miejscówki” również

nie należał do najłatwiejszych, gdyż podczas jazdy kilka razy było mi dane zabłądzić. Jednak im więcej trudności pokonam, by zrobić dobre zdjęcie, tym jest ono dla mnie później cenniejsze. Cieszył mnie ten powrót i spacery o świcie nad brzegiem morza. Tu czas się zatrzymał a wszystko toczyło się jakby ciut wolniej. Gdy na pustej, owiewianej porannym wiatrzem plaży zobaczyła opuszczoną ciężarówkę, zrozumiałam, że trafiłam we właściwe miejsce… Nie lubię odgłosu budzika (nikt go chyba nie lubi), lubię natomiast wracać do domu z pełną kartą pamięci oraz przeczuciem odwiedzenia innego świata… Zwłaszcza, gdy wyruszam w niego nie sama…

[33]


Karkonosze Uwielbiam piesze wyprawy po górach. Właśnie tu, gdzie las ustępuje już miej-

sca kosodrzewinie, znajduje się perła dolnośląskich schronisk — Strzecha

Akademicka. Jest to dla mnie miejsce magiczne, sekretne i wyjątkowe.

Rano wystarczy o godzinie czwartej

zejść w kapciach przed schronisko, by

móc fotografować widoki, takie jak ten obok.

Obojętnie w którą stronę skiero-

wałam obiektyw, wszędzie widziałam magiczne piękno.

A magia i góry mają ze sobą wiele

wspólnego.

Z gór każdym razem wracam od-

mieniona.

Nie wiem w czym tkwi ten fe-

nomen ale myślę, że ma to wiele

wspólnego z faktem, że w górach czas

zwalnia, czasoprzestrzeń zakrzywia się a rzeczywistość toczy się odmienionym rytmem…

Tylko trzeba pamiętać o tym, że

kto kocha góry musi też pokochać przepaście…



Mariusz Kowalik

Jestem, Polsko!

11 listopada 2018 r. przypadła setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości. Dzięki ogromnemu wysiłkowi militarnemu i politycznemu w listopadzie 1918 r. nasz kraj, po 123 latach zaborów, odzyskał prawo do samostanowienia. Podjąłem decyzję, aby uwiecznić to święto i radość świętujących. Wybrałem się zatem do Warszawy, gdzie odbywały się główne uroczystości patriotyczne. Zabrałem ze sobą mój niezawodny zestaw: aparat Fujifilm XT 1 oraz obiektyw 18–55 mm ze świałem 2.8–4. Powstały cykl zaprezentowałem następnie w formie wystawy w Bibliotece Miejskiej w Myślenicach.



[38]


[39]


[40]


[41]


[42]


Paris photo Stanisław Jawor

W dniach 7–10 listopada Paryż żyje fotografią. Od wielu lat jesienią w stolicy Francji odbywa się festiwal fotografii. To największe wydarzenie fotograficzne w Europie. W roku bieżącym głównym miejscem festiwalu stał się Grand Palais przy Avenue Winston Churchill w ósmej dzielnicy. Można było obejrzeć zbiory z ponad sześćdziesięciu galerii z całego świata. Nierzadko galerie reprezentowane były przez samych artystów, którzy mieli również możliwość spotkania z widzami. Wystawy były okazją do obejrzenia limitowanych serii zdjęć takich autorów jak: Dorothea Lange, Andre Kertész, Edward

Weston, Vivian Maier, Robert Frank, Eugene Atget, czy bardziej współczesnych, jak Sebastiao Salgado oraz Marinka Masséus. Festiwal to również pozapłacowe wernisaże i spotkania towarzyszące, a paryska mapa, jak co roku, była gęsto oznakowana fotograficznymi wydarzeniami. Poniżej prezentujemy krótką fotorelację Myślenickiej Grupy Fotograficznej mgFoto uczestników PARIS PHOTO: International Fine Art Photography. W wydarzeniu wzięli udział: Anna Faber, Aneta Mudyna, Lilianna Wolnik, Rafał Hechsman, Paweł Stożek, Robert Wilkołek, Stanisław Jawor. [43]


[44]


Na stronach 42–52 zaprezentowano prace: Anny Faber, Anety Mudyny, Lilianny Wolnik, Rafała Hechsmana, Pawła Stożka, Roberta Wilkołka i Stanisława Jawora

[45]




[48]





Międzynarodowa Stacja Kosmiczna po misji STS-134 w maju 2011 r. (fot. NASA, źródło: Wikipedia)

[52]


FOTOGRAFICZNE POLOWANIE NA STACJĘ ORBITALNĄ Jacek Kruk

Jedynym artefaktem, jaki człowiek może bez trudu dojrzeć na niebie, jest międzynarodowa stacja orbitalna, określana angielskim skrótem ISS (International Space Station). Jest nie tylko wdzięcznym obiektem do obserwacji na wieczornym lub porannym niebie, ale — z uwagi na swą jasność — równie wdzięcznym obiektem fotograficznym. ISS zaczęto budować w roku 1998, a w roku 2011 uzyskała swój obecny kształt i imponujące rozmiary: długość 109 m, rozpiętość baterii słonecznych 73 m. Rosjanie zapowiadają rozbudowę swojej sekcji o trzy moduły, ale ponieważ obiecują to już od dziesięciu lat (!), należy do tych zapewnień podcho-

dzić z pewną rezerwą. Do stacji regularnie docierają statki załogowe i towarowe, co przy dużym szczęściu można nawet dostrzec gołym okiem: zbliżający się lub oddalający pojazd jest ledwo dostrzegalnym punktem (długość statku to 7–10 m), ale dzięki temu, że porusza się po tej samej trajektorii, co jasna stacja, jest łatwiej zauważalny. ISS obiega Ziemię po orbicie nachylonej do równika pod kątem 51 stopni (dokładnie 51,63º), co dla mieszkańców Krakowa, położonego na 50 stopniu szerokości geograficznej północnej, jest bardzo korzystne. Średnia wysokość ISS nad powierzchnią Ziemi to 400 km; jest ona regularnie podnoszona do tej wartości silnikami statków towarowych, bowiem w naturalny sposób obniża się wskutek oporu resztek atmosfery ziemskiej. Gdy przelatuje nad Polską, jest widoczna praktycznie z całego terenu kraju, ale najlepiej z jego części południowej (tu jest widoczna najwyżej nad horyzontem, czasami nawet w zenicie). Wysokość orbity stacji determinuje jej widzialność z danego obszaru Ziemi: jest ona widoczna po zapadnięciu zmroku (lub przed świtem) właśnie dlatego, że 400 km wyżej Słońce jeszcze (względnie już) świeci. Kiedy przelot nad nami wypada za dnia, nie zobaczymy stacji, podobnie jak gwiazd na niebie. Także w środku nocy nie dostrzeżemy jej, gdyż znajduje się wówczas w cieniu Ziemi. Kiedy zatem należy wypatrywać na niebie ISS? Widzialność stacji wynika ze złożenia wielu czynników: ruchu orbitalnego ISS, ruchu wirowego Ziemi, pory roku (długości dnia) w miejscu obserwacji itd. Cyklicznie zmienia się okres widzialności wieczornej z okresem braku widzialności, po którym następuje okres widzialności porannej i znów brak widzialności. Nie musimy się jednak wdawać w zawiłe obliczenia astronomiczne, wystarczy sięgnąć do Internetu. Na stronie agencji NASA, po podaniu miejsca obserwacji (miasto lub współrzędne geograficzne), [53]


Stacja ISS wschodzi w dniu 3 grudnia 2019 roku i znika w cieniu Ziemi 1 października 2017 r. Zdjęcia wykonałem aparatem Panasonic Lumix DMC-FZ8, czas ekspozycji: 30 sek.


znajdziemy odpowiednie informacje. Wiele stron poświęconych astronomii lub astronautyce również podaje aktualną widzialność ISS (ja korzystam z programu Orbitron, dostępnego na stronie Loty kosmiczne (lk.astronautilus.pl). Zdecydowanie korzystniejsze do obserwacji, a zwłaszcza fotografowania, są przeloty wieczorne, gdyż przed świtem człowiek na ogół ma inne sprawy na głowie, niż zadzieranie tejże w niebo… ISS, podobnie jak prawie wszystkie satelity Ziemi, porusza się z zachodu na wschód, a więc przeciwnie niż pozorny ruch sklepienia niebieskiego. Przelot zajmuje maksymalnie 7 minut, na ogół jest jednak krótszy, w dodatku dostrzeżenie wschodu stacji nad samym horyzontem jest niemożliwe ze względu na zanieczyszczenie powietrza. Tabele przelotów podają na ogół trzy czasy: pojawienia się (10 º nad horyzontem), górowania i zachodu lub wejścia w cień Ziemi. Jeśli górowanie jest wysokie — bliskie 90 stopni — wówczas przelot jest najdłuższy, a stacja w okolicy zenitu osiąga maksymalny blask. Jest on zależny także od stopnia oświetlenia elementów stacji, teoretycznie może osiągnąć wartość –5 m, ISS jest wówczas najjaśniejszym obiektem nocnego nieba (po Księżycu). Fotografowanie ISS wysoko na niebie nie jest jednak szczęśliwym pomysłem, zdecydowanie lepiej stacja prezentuje się z elementami krajobrazu, jak drzewa i domy. Oczywiście mowa o fotografowaniu śladu ISS pozostawionego na kliszy/matrycy w czasie od kilkunastu sekund do minuty. Jeśli niebo nie jest idealnie czyste, to nic nie szkodzi: stacja przebijająca się przez delikatne obłoki wygląda jeszcze bardziej ekspresyjnie! Przy dłuższej, np. minutowej ekspozycji, wyraźnie widać także ślady pozostawione przez gwiazdy na skutek pozornego obrotu nieba, ich kierunek najczęściej nie jest zgodny z kierunkiem lotu ISS. Stacja okrąża Ziemię w 92 minuty, niekiedy więc zdarzają się dwie

okazje do obserwowania (fotografowania) przelotu w ciągu jednego wieczoru. Ten drugi z reguły jest krótszy — ISS niknie w cieniu Ziemi… Wśród astronomów-amatorów są pasjonaci, którzy fotografują ISS i inne satelity przy użyciu teleskopów. To wymaga nie tylko posiadania dobrego sprzętu, ale także dużej wiedzy i sporego kunsztu, gdyż satelity, w przeciwieństwie do gwiazd czy planet, poruszają się po niebie bardzo szybko. Szczególnym wyzwaniem jest fotografowanie przejścia ISS przez tarczę Słońca, co w astronomii nazywa się tranzytem. Tu także pomoże Internet (www.calsky.com), by znaleźć się z odpowiednim sprzętem w bardzo konkretnym miejscu i czasie, skąd taki tranzyt będzie widoczny. O ile bowiem przelot ISS po wieczornym niebie można oglądać jednocześnie np. z Gdańska i Zakopanego, to tranzyt przez tarczę Słońca widoczny będzie w pasie o szerokości zaledwie paru km przebiegającym w konkretnym miejscu. To trochę podobnie, jak z zaćmieniem Słońca, choć pas zaćmienia ma szerokość rzędu 100 km. Poza tym Księżyc przesuwa się po tarczy słonecznej przez dwie i pół godziny, zaś tranzyt ISS trwa niecałą sekundę! Są wreszcie, choć nie tak liczni, amatorzy „upolowania” ISS na tarczy Księżyca. Zasady fotografowania tranzytu są w tym wypadku podobne, jak w przypadku Słońca. Ale o tych niezwykłych fotografiach powinni opowiedzieć sami ich autorzy. Na koniec warto zwrócić uwagę na unikalność ISS w tym sensie, że gdy skończy się jej eksploatacja około roku 2028 i zostanie ona zatopiona w oceanie, nie będzie już okazji oglądać na niebie następnej. Bowiem następna międzynarodowa stacja ma powstać na orbicie wokół Księżyca, gdzie nie będzie widoczna nawet przez wielkie teleskopy. Gateway, bo o niej mowa, będzie o wiele mniejsza, a przede wszystkim oddalona od Ziemi nie o 400 km lecz 400 tysięcy km. [55]


Marcin Kania

TYNIEC

To zdjęcie powstało w niełatwych warunkach pogodowych. Był jeden z upalnych letnich dni 2018 roku. Dochodziło południe. Słońce penetrowało każdy, nawet najmniejszy skrawek terenu, a drobne podmuchy wiatru nie przynosiły ochłody. W podkrakowskich Piekarach znalazłem się zupełnie przypadkowo: skądś wracałem lub dokądś jechałem — dziś już nie pamiętam. Doskonale zapamiętałem za to widok białych ścian opactwa Ojców Benedyktynów, lśniących w promieniach pełnego słońca. Zatrzymałem samochód na pustym parkingu przy szkole podstawowej, po czym ruszyłem w stronę Wisły. Z ziemnego wału przeciwpowodziowego rozpościerał się doskonały widok na klasztor, punkt widokowy przy rzece oraz przystań i restaurację „Pod Lutym Turem”. Na stanowisko wybrałem miejsce pomiędzy krzewami. Rozłożyłem statyw, umocowałem na nim lustrzankę dwuobiektywową marki Flexaret i osłaniając rękami wizjer kominkowy wykonałem dwa zdjęcia formatu 6 × 6 cm. Czas otwarcia migawki wynosił 1/125 s., wartość przesłony równała się ok. 11 działek. Na obiektyw założyłem fitr czerwony, dający poetykę burzowego nieba. Fotografowałem na filmie Fomapan o czułości 100. Następnie poddałem materiał obróbce ciemniowej i niewielkiej korekcie cyfrowej.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.