Inskie Point 3/2013

Page 2

bezpłatny dziennik festiwalowy Anna Sobolewska

WYZWOLENIE DISNEYOWSKIEJ KSIĘŻNICZKI

K

olejny rok z rzędu w ramach porannych bajkowych seansów Ińskiego Lata Filmowego mamy okazję obejrzeć najnowsze dzieło z wytwórni Disneya, którego główną bohaterką jest księżniczka. Przed dwoma laty była to Tiana z Księżniczki i żaby, rok temu – Roszpunka z Zaplątanych. W tym sezonie mamy okazję zapoznać się z postacią Meridy – jedenastej oficjalnej księżniczki w dorobku wytwórni Disneya. Wspominam o poprzednich filmach Disneya nie bez powodu. Ukazują one doskonale (podobnie jak poprzedzająca Tianę Mulan), w jaki sposób księżniczki Disneya zostają uwspółcześnione, wyzwolone z roli czekającej na księcia bezwolnej istoty. Tiana dąży do konkretnego celu w życiu, którym bynajmniej nie jest małżeństwo, Roszpunka również nie przypomina postaci z literackiego pierwowzoru. A Merida? Meridę według mnie można nazwać najmniej „księżniczkowatą” księżniczką w dorobku Disneya. Daleko jej do eleganckiej, pełnej wdzięku istoty, która niczym motyl biega po lesie, wyśpiewując swą miłość do księcia ptakom (babunia Aurora przewraca się w grobie). Jej nastawienie do śpiewu idealnie ukazuje scena nauki gry na lutni, kiedy przymuszana przez matkę, bez najmniejszego entuzjazmu melorecytuje utwór z wyrazem skrajnego cierpienia na twarzy. Co do biegania po lesie – owszem, ale tylko z napiętą cięciwą łuku. Merida bywa rubaszna, chrząka, kładzie swą broń na stole – słowem, jest całkowitym zaprzeczeniem znanego nam wzoru królewny. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest swoistym manifestem potrzeby emancypacji bohaterek Disneya. Czas na to najwyższy, bo świat gna do przodu, kobiety realizują się w innych rolach życiowych niż tylko żona i matka, są świadome swych praw i potrzeb. Czemu więc i filmy Disneya nie miałyby iść z duchem zmian? Rzecz jasna podobne podejście odnajdziemy już we wcześniej wspomnianych przeze mnie filmach, w żadnym jednak tak dobitnie, jak w Meridzie Walecznej. Cudowna jest scena, w której bohaterka

Strona 2

G

sprzeciwia się przymusowemu zamążpójściu i sama startuje w turnieju łuczniczym, w którym trofeum jest jej ręka – pragnąc wygrać prawo do stanowienia o sobie (notabene, technicznie prześcigając potencjalnych absztyfikantów o lata świetlne). Dodajmy do tego fakt, że mężczyźni w tej animacji przedstawieni są jako nieokrzesani, dość prostaccy i, pomimo pozornej siły i władzy, kulący się pokornie pod wzrokiem niezadowolonej królowej – i mamy wszystko co potrzebne, by Meridę uczynić disneyowską ikoną feministek. Warto też zauważyć, że Merida jako pierwsza w historii księżniczka Disneya nie kończy, żyjąc „długo i szczęśliwie” z księciem u boku; co więcej, wygłasza wspaniały manifest nawołujący do zerwania z tradycją szkockich rodów – domyśleć się można jednak łatwo, że odnosi się to nie tylko do niej i jej adoratorów (którzy również startują do jej ręki przymuszeni przez rodzinę), ale do tradycji baśni samej w sobie. Pomijając feministyczny aspekt filmu, historia Meridy posiada wszystkie elementy tradycyjnej baśni oraz typowego filmu Disneya – bohaterka wyrusza

w tajemniczą podróż, by zdobyć zaklęcie od czarownicy (która tu jest nie tyle zła, ile nieudolna). Jego rezultat nie jest jednak taki, jakiego się spodziewa. Pragnąc odwrócić działanie uroku, musi przebyć wędrówkę nie tyle fizyczną, ile duchową, naprawić wyrządzone przez siebie szkody i dojrzeć. (W tym miejscu chciałam zwrócić uwagę na moją ogromną niechęć do polskiego tytułu filmu – przywodzi on na myśl przede wszystkim wizerunek Meridy sprawnie władającej łukiem [„waleczna”], podczas gdy oryginalny tytuł filmu [Brave] zdaje się odnosić do cechy dużo rzadszej i cenniejszej – odwagi, jaką trzeba znaleźć w sobie, by zrozumieć i naprawić dokonane przez nas błędy). Jednocześnie jednak jest w nim coś, co go od reszty produkcji Disneya odróżnia (czyżby brak wstawek musicalowych lub ironia w podejściu do tematu?) – nie bez powodu oglądając tę animację po raz pierwszy, byłam przekonana, że mam do czynienia z produkcją studia DreamWorks. Co najważniejsze, film ten, jak wszystkie ponadczasowe animacje Disneya, jest w stanie wzruszyć nas do łez i skłonić do refleksji na długo po seansie. Sama animacja od strony technicznej również robi dobre wrażenie (zwłaszcza ognista burza loków Meridy). Ponadczasowy, pięknie zanimowany i pełen humoru – mogę więc spokojnie stwierdzić, że film ten ani przez chwilę mnie nie rozczarował. Na koniec chciałam wspomnieć jeszcze o niezwykle ważnym, może nawet kluczowym, aspekcie każdej animacji – dubbingu. O ile często uważam polskie dubbingi za równe lub nawet lepsze w porównaniu do oryginału, Merida Waleczna jest wyjątkiem. I nie chodzi nawet o to, że polski dubbing jest zły. Po prostu dubbing oryginalny jest tak doskonały, że żaden inny nie może się z nim równać. Osobiście jestem dozgonną miłośniczką języka szkockiego (podobnie jak brytyjskiego angielskiego); ponadto uważam, że wspaniała, niezrównana Kelly MacDonald (znana m.in. z Trainspotting Boyle’a czy Gosford Park Altmana) wydobywa z bohaterki zadziorność, której Dominika Kluźniak nie jest w stanie oddać.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.