Herbasencja - Styczeń 2014

Page 47

Przez ułamek sekundy Adam chciał opowiedzieć o tym, że wiele obligacji i akcji straci na wartości, a inne zyskają. Zatrzęsą się kursy kilku walut, w tym pewnie bitego ze złota krugerranda. Zamierzał napomknąć o tej ważnej konstatacji, ale znowu poczuł, że wspomni o kolejnych wytwornych drobiazgach, o kolumnach cyfr na znanych tylko nielicznym kontach z długimi szeregami zer na końcu, że opowie historyjkę o cudownie pachnącej brei, coraz bardziej go wchłaniającej, zawłaszczającej całe jego życie – i duszę. Niezauważalnie dla wszystkich wzdrygnął się i zmilczał. Jagnięcina smakowała wybornie, więc po prostu nałożył na talerz dodatkową porcję. – Zanieczyszczeń w powietrzu jest sporo – niepewnie dopowiedział Andrzej. – Tworzą tumany. Obłoki. Właściwe nie wiadomo, co. No i, kurwa, doczytałem się czegoś takiego: nawet największa rakieta nie zmieniłaby toru lotu asteroidy. To nie powinni się zdarzyć! A wszystko zostało wcześniej obliczone. Mieli się minąć, i to z daleka! Cóż za szajs. Twarz Anny stężała w grymasie gniewu. – Jędruś, nie psuj wieczoru głupotami. – Drobna dłoń kobiety plasnęła w stół. – Pewnie to jest ważne, ale zajmiemy się tym jutro. Chłopcze, opanuj się. Adam otworzył usta, chcąc cos powiedzieć, ale uprzedziła go Monika. – Będziemy chodzili przez parę dni w maseczkach – Monika parsknęła. Dłonią zatuliła wargi, najwidoczniej powstrzymując wybuch śmiechu. – Będziemy wyglądać jak pacjenci rozciągającej się wszechobecnej kliniki. Wszyscy ludzie. Wyobrażacie to sobie? Palcami przetarła załzawione powieki, lekko rozmazując makijaż. Nawet jej brat wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Zwierciadło trema wiernie pokazywało rozciągnięte grymasem chichotu twarze czterech postaci, siedzących przy stole. Policzki Andrzeja, drgające niepohamowanym grymasem rozbawienia, a może jednak strachu. Postać Moniki, kręcącej się w poszukiwaniu puderniczki. Stosik kartek leżącego na komodzie zapomnianego tłumaczenia Anny. Dokładnie odbijały też postacie z kopii obrazu Melchersa, w pełnej dystynkcji surowej, prostej ramie – właściwie przecież obrazu Santamarii – wiszącego na wprost przejścia do westybulu – i to, że Chrystus powoli podnosi się z krzesła. *** Majestatyczna tafla lustra błyszczała w westybulu – i Andrzej, siedzący przy stole, dobrze ją widział. W jakiejś chwili Monika zapragnęła sprawdzić ułożenie fryzury i włączyła dwa kinkiety, nadal łagodni świecące – po prostu potem ich nie zgasiła – i teraz, w półmroku wielkiego hallu światło żarówek jeszcze lepiej uwydatniało doskonałość szlifu szkła i gładkość powierzchni. Lustro wyglądało jak zawieszona na ścianie, wypływająca z sufitu struga srebrzystego blasku. Andrzej bębnił palcami po stole. Odgłos tłumił gruby obrus, ale, mimo to, mocne uderzenia dłoni przypominały swą siłą pukanie do drzwi. Siedzieli sami – Adam zarządził przerwę przed deserem, i wraz z Anną wyszedł na taras. – Pierdolenie o Szopenie. – Palce Andrzeja wyciągnęły się w stronę laptopa, ale zaraz cofnęły. Zamaszyście splunął na dywan. – Starzy poszli pogruchać, więc powtórzę: pierdolenie o Szopenie. Pokrywa przenośnego urządzenia zdawała się nęcić Andrzeja, ale i jednoczenie, pewnie po raz pierwszy w życiu, odstraszać. Dłoń wyciągała się i cofała, jakby lękał się unieść wieko laptopa. Nieskoordynowane poruszenia ramienia przeplatał ruchem głowy, odwracającej się w stronę trema. W końcu dolał wina do kieliszków, uważnie patrząc na szyjkę butelki. Może sprawdzał, czy nie drży mu dłoń. Czubkiem buta starannie roztarł plwocinę. Dywan, leżący na modrzewiowych deskach podłogi, wyglądał elegancko, jak wszystko w rozległym pałacu, ale niczym szczególnym nie imponował. Anna od dawna zamierzała go zmienić, lecz nawał zajęć przy tłumaczeniu nie pozwolił na dokonanie zadowalającego ją wyboru. Odłożyła sprawę na później, tak jak wiele innych.

Styczeń 2014

47


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.