FUSS NR 9

Page 1


FUSS magazyn

SPIS TREŚCI. W POSZUKIWANIU PITEGO ELEMENTU KAROLINA BŁAŻEJCZAK| MAGDALENA KOŹLICKA

4.

MIĘSO, METAL, KONKRET, CZYLI JAPOŃSKI CYBERPUNK MAŁGORZTA DUDEK | JUDYTA MIERCZAK

8.

PRZYSZŁOŚĆ? TO JUŻ PRZESZŁOŚĆ... PRZEMEK ZAŃKO | LUNA TAKEGASHI

16.

ZAKLĘTY KRĄG WYOBRAŻEŃ CZY PRZYSZŁOŚĆ 2D? SEBASTIAN ŁĄKAS| AGNIESZKA GIERA

20.

BACK TO THE SERIES, CZYLI O SERIALOMANII SŁÓW KILKA zuzanna lewandowska | agata trybus

24.

POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI MAŁGORZATA RADZISZEWSKA | MATEUSZ JASZAK | ADAM OCZKOŚ

30.

SASNALE SHUTY JAKUB KUSY | KATARZYNA DOMŻALSKA

38

OCALENI W 2040 ROKU MARYSIA MUCHA | KAJETAN VON KAZANOWSKY

42.

DROGA NA OPAK KATARZYNA NOWACKA | KATARZYNA URBANIAK

46.

2|


FUSS magazyn

SPIS TREŚCI. SYNEKDOCHA, NOWY JORK MARTA STAŃCZYK | JERZY JACHYM

52.

#HOT16CHALLENGE: O KILKU TAKICH, CO UKRADLI HIP-HOP JOANNA PODGÓRSKA | MONIKA ŹRÓDŁOWSKA

58.

FILOZOF Z GÓR ROZMOWA Z OLKIEM OSTROWSKIM - NARCIARZEM WYSOKOGÓRSKIM MAGDALENA URBAŃSKA

62.

SUCHĄ STOPĄ PO DNIE MORZA, CZYLI WSPOMNIENIA Z HOLANDII NINA JANSEN

70.

KIEDYŚ BYŁO LEPIEJ O dziwnych wyprawach mentalnych w czasie słów kilka, Z BOŻEJ ŁASKI TOMASZ | JOANNA MARCJANNA

76.

MAKING FUSS FUNDACJA MAGAZYN KULTURY | FUNDACJA MYWAY

84.

© FUSS magazyn ISSN 2300-3758 REDAKCJA: redaktorka naczelna: Magdalena Urbańska zastępczyni redaktorki naczelnej: Klaudyna Schubert ilustracja na okŁadce: LUNA TAKEGASHI redakcja i korekta: Marta Stańczyk

wydawca: CelEdu Anna Katarzyna Machacz ul. Cegielniania 13/30 30-404 Kraków www.fuss.com.pl | redakcja@fuss.com.pl

|3


KĄTEM OKA

W POSZUKIWANIU PIĄTEGO ELEMENTU KAROLINA BŁAŻEJCZAK | MAGDALENA KOŹLICKA

Jakiś czas temu dostałam darmowe bony na obiad w studenckim bistro we Wrocławiu. Zwykle nie jadam w tym miejscu, bo wystrój przypomina futurystyczny świat z Piątego elementu (1997) Luca Bessona – krzesła są jaskrawozielone, na ścianach komunikaty o promocji dnia, a wokół głośna popowa muzyka. Lubię Piąty element; po prostu obiad wolę jeść w teraźniejszości.

4|

Nieważne, jak bardzo sentymentalny i przepełniony kiczem jest ten film, mogę go oglądać bez końca. Może dlatego, że to uniwersalna opowieść o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. O tym, jak nasze wyobrażenia o świecie, dalekie są od rzeczywistości. Besson swoją opowieść o otaczającej nas przemocy, wszechobecnej reklamie i medialnej autokreacji opakował w futurystyczną formułę „przypowieści z przyszłości”.


FUSS magazyn

WYGLĄDA NA TO, ŻE WYOBRAŹNIA I WIARA SĄ WYNIKIEM EWOLUCJI, A JEDYNYM SENSEM ŻYCIA JEST AKUMULACJA I PRZEKAZYWANIE WIEDZY Mamy 2014 rok, nasze samochody nie latają, nie śpimy w modułach umieszczonych w ścianie i nadal nie chodzimy w futurystycznych ubraniach poza wybiegami. A jednak żyjemy w przyszłości. W piękny sposób pokazuje to sekwencja początkowa filmu dokumentalnego Ludzki wymiar (2012, Andreas Dalsgaard). Film opowiada nie tylko o miastach bardziej dostępnych dla samochodów niż dla ludzi; jest to również diagnoza mentalnego chaosu, w jakim przyszło nam funkcjonować. Ten właśnie chaos próbuje w swoim nowym projekcie uporządkować artysta-samouk Norman Leto. Wystawa prezentująca jego pracę nad pełnometrażowym filmem Photon odbyła się całkiem niedawno w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej. W swoich pracach Leto często łączy odległe dziedziny – nauki ścisłe i estetykę błędu, hiperrealistyczne wizualizacje komputerowe i filozoficzną refleksję. Tak szerokie spektrum zainteresowań współgra z ambicjami Photonu – film ma być podsumowaniem zdobytej przez ludzkość wiedzy o świecie do roku 2013. Brzmi to dosyć niewiarygodnie, jednak żeby podnieść wartość edukacyjną filmu, Leto konsultował swoją wiedzę m.in. z zakresu fizyki kwantowej czy funkcjonowania naszych organizmów z naukowcami z Uniwersytetu Harvarda, Arizony i Princeton.

Wszystko jest natomiast uwarunkowane biologicznie, nawet wybór, czy kupimy makaron świderki, czy muszle. Wygląda również na to, że wyobraźnia i wiara są wynikiem ewolucji, a jedynym sensem życia jest akumulacja i przekazywanie wiedzy. Jej transfer może się odbywać poprzez rozmnażanie, jednak niedługo może się okazać, że rozmnażanie pochłania zbyt wiele energii w stosunku do niewymagającego wysiłku zapisu danych na innych nośnikach. Całość brzmi jak science-fiction i można by to zignorować, gdyby nie fakt, że Leto otwarcie (choć całkiem logicznie) konfabuluje jedynie jeśli chodzi o przyszłość, a część dotyczącą teraźniejszości opiera na aktualnej wiedzy. Nie jest żadnym odkryciem, że akumulacja wiedzy nie odbywa się już przez bezpośredni kontakt. Każdy z nas przyczepiony jest do podręcznej pamięci – komórki, tabletu czy komputera. Wymiana informacji to wymiana plików, więc jeśli kiedyś uda się zapisać ludzką wiedzę i doświadczenie w systemie zero-jedynkowym, nie będzie większego problemu, żeby łączyć mózgi, a samodzielne myślenie przestanie mieć znaczenie, ponieważ to umysł zbiorowy będzie napędem rozwoju.

Możliwe, że to, co mówi Leto i naukowcy jest prawdą – że nie mamy wolnej woli, a w pędzie do rozprzestrzeniania wiedzy kiedyś naprawdę rozbijemy się o ścianę. Jednak Mimo że film nie został jeszcze skończony, artysta za- z drugiej strony, jeśli wszystko polega na uczeniu się, to prezentował w CSW storyboard projektu, który wypełniają równie możliwe jest, że kiedyś będziemy mieć miasta „dla niezbyt radosne wnioski. Otóż według wszelkiej wiedzy, ludzi”, centra będą przerabiane na parki, a stare galerie hanjaką posiadają nasi naukowcy, wolna wola nie istnieje. dlowe staną się siedzibami inicjatyw lokalnych. Myślenie

|5


KĄTEM OKA

6|


FUSS magazyn

o przyszłości zawsze prowadzi do punktu, w którym wiedza przestaje wystarczać, dlatego warto przemyśleć banały w rodzaju „teraźniejszość tworzy przyszłość”. Wiemy, że świat zmienia się i mamy jakiś wpływ na nadawanie mu nowych kierunków, jednak żyjemy w wielkim eksperymencie, którego efektów nie możemy być pewni. I to zarówno na małą, jak i wielką skalę.

ramy między światem bez bezpośredniego kontaktu, jak w filmie Ona (2014) Spike’a Jonze’a, a byciem jak WALL-E (2008) Stantona, który ostatecznie kończy w ramionach EVE. Nawet Norman Leto to robi, bo ostatnio się ponoć ożenił.­

Teraźniejszość dotyczy nas wszystkich i dlatego ma przewagę nad przyszłością. Przyszłość wymaga niejasnego wyboru między wiarą w naukowców lub w Boga – w równej mierze opartego na niepewności (każdy przecież inne dowody lub ich brak uznaje za znaczące). W „teraz” natomiast możemy być jak Neo z (1999, Andy Wachowski, Lana Wachowski) i adoptować prawdziwe pszczoły albo jak Robin Wright w Kongresie (2013) Folmana na wieki zostać awatarem żyjącym pośród tych elektrycznych. To konkretny wybór między technologią a czynnikiem ludzkim, które nieustannie walczą o dominację – pierwsza o jej przejęcie, drugi o utrzymanie. Bohater Photonu mówi w filmie: „Pocieszeniem jest to, że nawet jeśli człowiek jest bezwolnym automatem, to wciąż jest zdolny do wyrażania emocji, poczucia humoru i tworzenia tak niepraktycznych rzeczy jak dzieła sztuki”. Bez względu na to, w którym świecie – łączy nas jedno. Kiedy już zarobimy na prąd, dostęp do internetu i jedzenie z cateringu, nie chcemy wracać do pustych domów – szukamy ludzi nie tylko na Facebooku. I tak jak u Bessona, brakującym elementem jest miłość – chyba wszystko jedno, czy powodowana biologicznym przedłużaniem gatunku, czy po prostu ucieczką przed odmętami samotności. Można się z tym nie zgadzać, jednak każdego dnia wybie-

KAROLINA BŁAŻEJCZAK Z za­sa­dy in­te­re­su­je się wszyst­kim, dla­te­go wol­no jej idzie. Wie­rzy w Pip­pi Poń­czo­szan­kę i je­śli na­wet tłu­ma­czy po­ waż­ne spo­tka­nie, to przy­naj­mniej z cze­skie­go. Związana z portalem BAD TASTE poświęconym kinu niszowemu, gdzie można przeczytać więcej tekstów jej autorstwa. MAGDALENA KOŹLICKA Ab­sol­went­ka pro­jek­to­wa­nia gra­ficz­ne­go na ka­to­wic­kiej ASP, ilu­stru­je, ani­mu­je, ro­bi in­ter­ne­ty. Mi­ło­śnicz­ka spor­ tów de­sko­wych, po­dró­ży i die­te­tycz­nej co­li.

|7


KĄTEM OKA

MIĘSO, METAL, KONKRET, CZYLI JAPOŃSKI CYBERPUNK MAŁGORZTA DUDEK | JUDYTA MIERCZAK

Pojawienie się cyberpunka w japońskim kinie można określić jako reakcję na szalony wzrost ekonomiczno-technologiczno-gospodarczy w latach powojennych XX wieku. W przeciwieństwie do zachodniego wariantu, który wiąże się głównie z wydaniem Neuromancera Williama Gibsona w 1984 roku – książki przedstawiającej świat hakerów i wojny informacyjnej, w japońskim wariancie dominującym okazał się temat dehumanizacji jednostki ludzkiej. Człowiek stał się mięsem, w dodatku często ulegającym hybrydyzacji z maszyną, która w świecie przyszłości jest bogiem, fetyszem, czymś nadludzkim.

tualnie nie przystając do oficjalnej wykładni, były skrzętnie ukrywane przez polityków i media. Japoński cyberpunk wywodzi się z undergroundu, stosowane przez jego twórców środki formalne można przyrównać do fabrycznej surówki, a filmy do złomowiska na obrzeżach nowoczesnej metropolii. Nie bez powodu Ishii Sogo, niekwestionowany geniusz japońskiego nurtu cyber, stworzył w kolaboracji z niemieckim zespołem Einstürzende Neubauten wspaniałe wideo Halber Mensch w 1986 roku. Widoczna w nim fetyszyzacja maszyn oraz motywy posthumanistyczne w latach 80., zarówno w RFN, jak i Japonii, były odwołaniem do skrajnie nacjonalistycznych ideologii oraz zbrodni obu krajów dokonywanych podczas II wojny światowej, Jak to zwykle bywa w futurystycznych wizjach, filmy te krytyką następującego po nich konformizmu społecznego są po części metaforycznym ujęciem obaw dotyczących oraz prognozą dotyczącą mutacji, jakim może być w przykonsekwencji tego, co teraźniejsze, lub ostrzeżeniem przed szłości poddany cały gatunek ludzki z powodu rozwoju możliwością powtórzenia potwornych wydarzeń, które ak- technologii.

8|


FUSS magazyn

KONTEKST Powracając do kontekstu powstania Burst City (1982, Ishii Sogo) czy Tetsuo, człowiek z żelaza (1989, Tsukamoto Shin’ya), warto wspomnieć o tym, jakiej transformacji ulegała Japonia po klęsce odniesionej w II wojnie światowej i po latach amerykańskiej okupacji. Społeczeństwo japońskie stało się homogeniczne, zaczęła przeważać klasa średnia. Po latach kryzysu nastąpił czas dobrobytu. Tak kojarzony z Japonią sarariman, czyli ubrany w czarny garnitur pracownik biurowy, niewychodzący praktycznie z firmy i cierpiący na pracoholizm, to postać, która swoje istnienie zawdzięcza boomowi ekonomicznemu i jest charakterystyczna dla społeczeństwa japońskiego ostatnich trzech dekad zeszłego wieku. Wtedy to Japonia stała się trzecią gospodarką na świecie, za co zapłaciła zresztą silną westernizacją życia codziennego – w japońskiej kulturze dominowały wtedy i nadal dominują formy zaczerpnięte wprost z produkcji zachodniej (kryminały, rock&roll, moda, filmy gangsterskie etc.) lub ich warianty, jak choćby kino chanbara czy teatr shingeki. Wraz z technologizacją życia nastąpiła mechanizacja jednostki, co też umożliwiał zorientowany na kolektywizm system wartości w tym azjatyckim kraju. Sarariman to trybik w korporacyjnej machinie, jego aktywność służy zwiększaniu efektywności całości zespołu i jego poszczególnych elementów. Fabrykami usiano cały kraj, zalewając wcześniej pola ryżowe betonem. Charakterystyczne dla krajobrazu stały się niemal identyczne betonowe miasta, zamieszkałe przez klasę średnią. Brzmi katastroficznie? Możliwe, że wzrost siły mieszczaństwa jest reakcją na kryzys wartości. Żyjąc w dobrobycie klasa średnia zapomina o przeszłości, troszcząc się o utrzymywanie iluzji konsumpcyjnego dobrostanu.

stwierdza wprost, że Japończycy budują kraj pełen maskotek, robotów, fabryk i betonu, przysłaniając nieustanne poczucie zagrożenia ze strony środowiska przyrodniczego oraz niezabliźnione rany związane z historią kraju. Kerr wiąże kryzys aksjologiczny ze zdziecinnieniem osób dorosłych. Wszelkie zagrożenie jest odsuwane poza świadomość. Pozostają obrazy przesłaniające to, co groźne, niebezpieczne czy brzydkie. Autor podaje przykład metra, które w każdej chwili może stać się grobem milionów osób w przypadku trzęsienia ziemi. Dzięki licznym komunikatom, instruującym, w jaki sposób należy się zachowywać,

JA­PO­NIA ZA TRANS­ FOR­MA­CJĘ ZA­PŁA­ CI­ŁA SIL­NĄ WE­ STER­NI­ZA­CJĄ ŻY­CIA CO­DZIEN­NE­GO. SA­ RA­RI­MAN TO PO­STAĆ CHA­ RAK­TE­RY­STYCZ­NA DLA SPO­ ŁE­CZEŃ­STWA JA­POŃ­SKIE­GO OSTAT­NICH TRZECH DE­KAD ZE­SZŁE­GO WIE­KU.

obywatele mogą zapomnieć o tym, że ze względu na swoje podłoże geologiczne na Pacyficznym Pierścieniu Ognia Wyspy Japońskie są nieustannie zagrożone trzęsieniami ziemi i wybuchami wulkanów. Japończycy maja poczucie bezpieczeństwa dopiero po pacyfikacji zjawisk przyrodniczych. Zamiana potencjalnie niebezpiecznych elementów przyrody na sztucznie wytworzone ich zamienniki, generuje przekonanie o posiadaniu kontroli nad środowiskiem, Alex Kerr w książce Psy i demony. Ciemne strony Japonii­ którego jest się częścią.

|9



FUSS magazyn

Motywy nieuchronnej przemijalności i nietrwałości świata stanowiły integralną część przedwojennej Japonii. Po wojnie nastąpiła zmiana. Trudno nie wiązać tego faktu z amerykańskim atakiem na Hiroszimę i Nagasaki, który mocno zmienił charakter kultury. Japończycy łatwo zgodzili się na westernizację kraju, uznając wyższość Ameryki, ponieważ czuli się bezbronni w starciu z posiadaną przez nią technologią i zdobyczami cywilizacyjnymi. Adaptując je, a następnie rozwijając w dużo większym stopniu, odbudowywali po wojnie poczucie narodowej siły. Trzeba było stworzyć nowoczesną, stechnicyzowaną i bogatą Japonię, aby zapomnieć o tej starej, która poniosła klęskę. Jednak te dwie iluzje (sztucznego bezpieczeństwa oraz siły kraju) rozbijane są nieustannie za sprawą twórców filmowych. Motyw zagrożenia nuklearnego przetrawiano i przepracowywano tak w kinie artystycznym (np. Black Rain Imamury Shoheia z 1989 roku), jak i rozrywkowym (filmy kaijjū z serią Gojira na czele). Wątek środowiskowej katastrofy odnaleźć można w Cybrog She (2008, Jae-young Kwak) oraz Himizu (2013, Sono Sion). Oba złudzenia są zaś motorem napędzającym wyobraźnię twórców cyberpunkowych. Ich dzieła przeniknęły szybko z czeluści japońskiego undergroundu do światowego obiegu, wiele uznaje się za dzieła absolutnie kultowe. Chciałabym zwrócić szczególną uwagę na twórczość trzech twórców: wcześniej wspomnianych już Ishii’ego Sogo oraz Tsukamoto Shin’yę, a także Fukui’ego Shozina. Każdy z nich jest twórczą indywidualnością – mimo wielu zbieżności tematycznych oraz wykorzystywania podobnych rozwiązań formalnych, w ich dziełach nacisk położony jest na zupełnie inne problemy. Każdy z nich ma swoje fobie i fetysze, inaczej też postrzega proces transformacji jednostki ludzkiej.

HORROR MATERIALNOŚCI √964 Pinocchio (1991) Fukui’ego Shozina to film, który darzę wyjątkowym sentymentem – wraz z Tetsuo był moją inicjacją w japońskie kino. Akcja filmu rozgrywa się w nieokreślonej przyszłości, a może nawet w Tokio lat 80. Ten film o niemal zerowym budżecie kręcony był na ulicy, w metrze, markecie, przestrzeniach industrialnych – trudno rozstrzygnąć zatem, czy ukazuje przyszłość, czy mroczne strony teraźniejszości. Obraz w tym trwającym 97 minut horrorze cielesności jest rozedrgany, zaśnieżony, heterogeniczny. Świat przypomina ten znany z Głowy do wycierania (1977) Davida Lyncha. Pinocchio został poddany praniu mózgu i eksperymentom medycznym, które stworzyły z niego seksualnego niewolnika, mającego zaspokajać wszelkie seksualne żądze kobiet (notabene, właścicielką korporacji wytwarzającego jemu podobnych jest do szpiku kości zepsuta hetera-burdelmama). To model wadliwy, ponieważ, po pierwsze, zapomina o swoim przeznaczeniu, a po drugie – nie jest zdolny do erekcji. Z tego drugiego powodu zastaje wyrzucony na ulicę, a banda skrytobójców dostaje rozkaz, aby go wyeliminować. Mimo początkowej pomocy ze strony Himiko, dziewczyny żyjącej w opuszczonej fabryce, zostaje wyrzucony poza obręb ludzkiego świata jako intruz, monstrum. Film przepełniony jest estetyką wstrętu. Co charakterystyczne dla dzieł cyberpunkowych, fabuła jest schematyczna i szyta grubymi nićmi. Ważniejsze okazują się elementy sfery wizualno-dźwiękowej. Postacie cierpią na zmechanizowany gigantyzm, zaczynają przypominać seksualne zabawki, lalki lub roboty, ich główną cechą staje się potworne nienasycenie. Hedonizm zostaje doprowadzony do absurdalnego poziomu – do perwersyjnego pożądania niepotrzebującego obiektu. Nagonka na Pinocchia,

| 11


KĄTEM OKA

którego­można określić mianem nagiego życia, zbudowaSARARIMAN I TECHNOFETYSZYSTA nego z psychicznego cierpienia i mięsa, lub błazna cielesności, jest polowaniem na to, co pożądania zaspokoić nie Tetsuo, człowiek z żelaza Tsukamoto Shin’yi to film tak może, a co za tym idzie – jest nieużyteczne w społecznej znany i często opisywany, że trudno o nim napisać coś machinie. nowego. Twórczość reżysera łatwo zestawić z pracami Fukui’ego na zasadzie podobieństwa formy, stylu i podejmowanej problematyki, charakterystycznej dla cyberJA­POŃ­CZY­CY MA­ punka. U Tsukamoto, trochę jak w Metamorfozie Kafki, JA PO­CZU­CIE BEZ­PIE­ technologią zostaje zainfekowany sarariman, a więc kwintCZEŃ­STWA DO­PIE­RO esencja przeciętności. Bohater powoli zaczyna zamieniać się w maszynę, czemu towarzyszą niepokojące zmiany PO PA­CY­FI­KA­CJI ZJA­ w otaczającej go rzeczywistości, które tak naprawdę są reWISK PRZY­ROD­NI­ zultatem przemian jego percepcji. Przejście od bycia człoCZYCH. ZA­MIA­NA NIE­BEZ­PIECZ­ wiekiem do stawania się hybrydą ukazane jest niemal jako NYCH ELE­MEN­TÓW PRZY­RO­DY stosunek sadomasochistyczny. Widoczne jest to zwłaszcza w momentach konfrontacji z partnerką bohatera. SekNA ICH SZTUCZ­NIE WY­TWO­RZO­ wencja zostaje zwieńczona kultową sceną z gigantycznym NE ZA­MIEN­NI­KI GE­NE­RU­JE PRZE­ fallusem-wiertłem, które przewierca kobietę w momencie KO­NA­NIE O PO­SIA­DA­NIU KON­ deliryczno-technologicznego uniesienia.

TRO­LI NAD ŚRO­DO­WI­SKIEM. Pinocchio jest jak Frankenstein, nieudany eksperyment nowoczesności, niefunkcjonalny potwór obdarzony uczuciami i samoświadomością. Tak jak w powieści Mary Shelley, jego jedynym celem staje się zemsta na własnym twórcy. W wielu scenach przypomina też aktora butoh, który manifestuje arbitralność pojęcia człowieczeństwa. Paranoidalny finał niszczy wszelkie pozory urody ludzkiej formy, pokazuje ją jako felerną, możliwą do zainfekowania, transformacji oraz zmontowania z organicznych i nieorganicznych elementów. Pinocchio jest produktem kapitalizmu, zmieniającego jednostki w konsumentów sterowanych pożądaniem za sprawą działań korporacji. Podobnie jak w przypadku oglądania tresowanej małpy, jego domniemany brak wolnej woli i samoświadomości powoduje przerażenie. Ten Pinocchio nie ma szans, aby stać się prawdziwym chłopcem i mimo wszystko jest to dla niego swego rodzaju ocalenie. Zamiast powrócić do dawnej postaci sprzed prania mózgu, ulega finalnej metamorfozie w twór bardzo cielesny. Tylko bowiem nowe ciało może sprostać ekstremalnym stanom mentalnym, jakie w jednostce wytwarza otaczający świat.

12 |

Inaczej niż w √964 Pinocchio, gdzie nieludzki bohater powstał dzięki eksperymentom naukowym, w Tetsuo proces przemiany odbywa się niejako samoistnie od momentu, gdy bohater podczas porannej toalety znajduje kawałek metalu w policzku. Technologia jest jak grzyb, który szuka nosiciela i zakłada w nim kolonię, tak jak on zdolna do reprodukcji w nieskończoność. Tsukamoto pokazuje przejście od człowieka, istoty nieudolnej, do organizmu cyborgicznego, który, chociaż potworny, jest lepiej przystosowany do otoczenia za sprawą alloplastyki, czyli wszczepienia się metalu w zastępstwie chorej tkanki. Mistrzem dostosowania jest antagonista głównego bohatera, czyli technofetyszysta, trickster z koszmaru, jakim jest rzeczywistość sararimana. To on w sposób pośredni inicjuje zmiany. Maszyny w Tetsuo posiadają wolę, mają moc transformacji nosiciela. Nie są pokazane jako inteligentne, ich działaniem nie kieruje logika, raczej dzika, atawistyczna chęć rozprzestrzeniania się. Złączenie z nimi staje się pragnieniem bohaterów. Elementy metalowe – traktowane jako fetysz – pozwalają przezwyciężyć stagnację związanej z ży-



KĄTEM OKA

ciem anonimowego mieszkańca metropolii. Tsukamoto w ten sposób krytycznie odnosi się do modernizacji kraju, pokazując, jak w wyniku fascynacji innowacjami i nastawienia na funkcjonalizm ludzka podmiotowość ulega rozpadowi. Nie tylko ciało, ale i psychika ludzka potrzebuje protez, aby przetrwać w systemie, który jest dla niej opresyjny.

REWOLTA, PUNK, ANARCHIA Ostatni z wielkiej trójki japońskiego cyberpunka, Ishii Sogo, to postać mająca najwięcej z punkiem wspólnego. Podobnie jak w przypadku Fukui’ego i Tsukamoto, u tego twórcy również kluczową rolę w konstruowaniu filmów można przypisać muzyce. Jednak Ishii więcej niż z surowych, industrialnych brzmień czerpie z punk rocka. W filmie Burst City pojawiają muzyczne gwiazdy tego gatunku, ale reżyserowi bliski jest także światopogląd tej subkultury. Żywiołem Ishiiego jest bowiem rewolucja, anarchia oraz ostre brzmienia. Akcja jego kręconych za grosze, z użyciem kamery 8 mm filmów jest szybka jak rozpędzone koła motorów członków gangów bōsōzoku. Nie inaczej jest w Burst City, dziele portretującym japoński ruch punkowy w postapokaliptycznej scenerii. Dobór kapel jest wynikiem nie tylko fascynacji samym gatunkiem muzycznym i związaną z nim estetyką, ale też znakiem, że wizja ukazująca degenerację gatunku ludzkiego w przyszłości stanowi reakcję na kształtujące teraźniejszość wydarzenia z przeszłości, czyli porażkę podczas II wojny światowej oraz katastrofę związaną z atakami armii amerykańskiej na Hiroshimę i Nagasaki.

Mimo panującej opinii o pesymistycznym wydźwięku filmu, opisywanym w kategoriach dehumanizacji czy anonimowości jednostki, moim zdaniem to historia o pochłanianiu człowieka przez miasto, o konfrontacji między zasiedlającym a zasiedlanym – i to o raczej ambiwalentnym wydźwięku. Człowiek okazuje się przegrywać konfrontację z maszyną, nie jest nawet zdolny do życia w symbiozie. Transformacja bohaterów Tetsuo jest wykonana metodą DIY. To eksperymenty dokonywane na własnej fizycznej formie i psychice z dozą perwersyjnej fascynacji. Przyzwolenie sprawia, że sytuacja bohatera jawi się w mniej tragicznym świetle niż u Fukui’ego. W końcu japoński termin tetsuo (鉄男) oznacza „mężczyzna z żelaza”, ale także „mężczyzna jasno myślący, o filozoficznej naturze”. Film jest wielopoziomowym traktatem na temat relacji człowieka i maszyny, w którym technika dzierży władzę, okazuje się bytem lepiej dostosowanym. Sam człowiek, aby zmieW tekstach piosenek odnaleźć można hasła pełne obawy nić stosunek sił, powinien wyjść poza bierną egzystencję o możliwość ponownej katastrofy nuklearnej oraz następrzeciętnego mieszczanina. I stworzyć siebie na funda- pujących po niej mutacji człowieka. Nie bez powodu tłem mencie symbiozy mięsa i metalu. fabularnym wizji Ishiego jest walka z bojówkami policji

14 |


FUSS magazyn

rządowej dokonywana przez rebeliantów-motocyklistów. Protestują oni przeciwko budowie w Tokio gigantycznej elektrowni atomowej, planowanej przez prominentnego businessmana. Motyw sprzężonej z biznesem instytucji policyjnej, tak charakterystyczny dla dzieł cyberpunkowych, w Burst City nabiera cech oskarżenia całego systemu polityczno-ekonomicznego powojennej Japonii. Tokio przyszłości pełne jest autostrad i cywilizacyjnych wysypisk śmieci, odpadów pozostałych po przebiegającym w zawrotnym tempie rozwoju technologicznym.

chodzą wieści o kolejnych technologicznych nowinkach, zatem wizje Tsukamoto, Fukui’ego i Ishii’ego wydają się całkiem prawdopodobne, a może już znalazły swoje urzeczywistnienie.

Głównym tematem wydaje się jednak dokumentacja występów kapel takich jak Stalin, The Roosters i The Rockers. Jak już było sugerowane na wstępie niniejszego tekstu, film ten można odczytywać jako dystopię, metaforycznie ujmującą frustracje, obawy i niezadowolenie dorastających w ówczesnej Japonii młodych ludzi. Obraz Ishii’ego stanowi wyraz alienacji i poczucia beznadziei oraz krytyki opresyjnego charakteru miejskich aglomeracji, ukształtowanych przez gry interesów. MAŁGORZATA DUDEK Ur. w 1990r. na Dolnym Śląsku. Studentka Performatyki Wszystkie trzy filmy pochodzą z okresu największego i Porównawczych Studiów Cywilizacji na UJ. Zajmuje się dobrobytu i ekonomicznego wzrostu w Japonii. Zapew- pisaniem, grafiką, fotografią i filmem. Od kilku lat prowane można je nazwać też wizyjnymi: w 1995 roku miało dzi cykl projekcji filmowych Extremazja w Krakowie. miejsce katastrofalne w skutkach trzęsienie ziemi w Kobe, a w roku 2011 wybuchła elektrownia atomowa w Fukushi- JUDYTA MIERCZAK | JUDYTA BLACK LINE mie oraz nastał największy kataklizm od 140 lat – potęż- Absolwentka Uniwesytetu Śląskiego, mieszka w Bielsku niejsze trzęsienie ziemi i tsunami. Wciąż też z Wysp nad- Białej. Komiksuje, rysuje, maluje, poszukuje.

| 15


KĄTEM OKA

PRZYSZŁOŚĆ? TO JUŻ PRZESZŁOŚĆ... PRZEMYSŁAW ZAŃKO | LUNA TAKEGASHI

Przestaliśmy wierzyć w przyszłość. Kiedy w latach 60. ludzkość wyruszała w gwiazdy, kultura popularna aż puchła od optymistycznych fantazji na temat podboju odległych planet, życzliwych kosmitów i doskonałych społeczeństw, które wkrótce zbudujemy. Dzisiejsze seriale, filmy, książki i komiksy, jeśli już w ogóle się w przyszłość zapuszczają, rysują przed nami wizje raczej ponure.

Czarne lustro pokazuje tragiczne społeczne konsekwencje wynalazków, które w niedalekiej przyszłości staną się częścią życia codziennego. Nie lepiej jest w filmach: popularne Dystrykt 9 (N. Blomkamp, 2009), Elizjum (N. Blomkamp, 2013), Wyścig z czasem (A. Niccol, 2011) czy Niepamięć ( J. Kosinski, 2013) to w najlepszym razie dystopie lub postapokaliptyczne wizje Ziemi, wspominającej ze smutkiem dawną chwałę. Katastrofizm i pesymistyczna atmosfera przesączają się nawet do fabuł dla dzieci: w animacji Zakończony kilka lat temu Battlestar Galactica przedsta- studia Pixar opustoszałą planetę pełną złomu przemierza wiał niedobitki ludzkości walczące z przeważającymi siła- nostalgiczny robot Wall-E (A. Stanton, 2008). mi wroga, skupiając się na towarzyszących tej walce konfliktach wewnętrznych, rywalizacji o władzę i trudnych Dystopie oraz postapokalipsa towarzyszą nam oczywiwarunkach życia. Anulowane po pierwszym sezonie ame- ście od dawna i trudno by było obronić stwierdzenie, że rykańskie Almost Human pokazało pracę policjanta w nie- są obecnie znacznie popularniejsze niż kiedyś. Nieustanny dalekiej przyszłości, zmagającego się z nowymi rodzajami lęk oraz poczucie bezsilności powszechne były chociażprzestępstw, których powstanie umożliwił rozwój techno- by w fabułach z czasów Zimnej Wojny, co uchwycono na logii. Rewolucja nakreśliła przed nami obraz nieuniknione- przykład w Strażnikach Alana Moore’a. Ale o ile zakończego upadku cywilizacji zależnej od elektryczności i cofnię- nie Strażników tchnęło pewną nadzieją, dzisiejsze tekscie się ludzkości do poziomu walki o surowce. Brytyjskie ty kultury wydają się jej prawie całkowicie pozbawione.

16 |


FUSS magazyn

CHCEMY WIDZIEĆ ŚWIAT WYPRANY Z BARW, UWIKŁANY W KONFLIKTY, HEROSÓW UPADAJĄCYCH ALBO JUŻ UPADŁYCH Chcemy widzieć świat wyprany z barw, uwikłany w konflikty, herosów upadających albo już upadłych. Nolanowska trylogia o Batmanie (2005, 2008, 2012) z lubością zagłębia się w tematy terroryzmu, inwigilujących obywateli rządów czy chaosu. Twórcy Człowieka ze stali (2013, Z. Snyder) każą Supermanowi zabić. Gdzie się zatem podziały wszystkie podnoszące na duchu opowieści? Trudno się dziwić, że wyobrażamy sobie przyszłość w ciemnych barwach, skoro już teraźniejszość jawi nam się jako, delikatnie mówiąc, nieprzyjemna. Jednym z dominujących nurtów w serialach o przyszłości ostatnich lat jest militarne science fiction, przedstawiające świat ogarnięty wojną. We Wrogim niebie Ziemię podbijają kosmici, przeciwko którym walczy ludzki ruch oporu, zmagając się równocześnie z głodem, strachem i zwątpieniem. Debiutujące Z Nation to opowieść – zapewne czerpiąca inspirację z popularnego The Walking Dead – o grupce ludzi usiłujących przeżyć w Stanach Zjednoczonych opanowanych przez zombie. Jest to oczywiście po części spowodowane tym, że na niwie serialowej dominują Amerykanie, dla których ostatnie dekady rzeczywiście pełne były konfliktów zbrojnych. Dlatego nawet dość pogodne w tonie przygody agentów S.H.I.E.L.D. przedstawiają nam świat w stanie nieustannego zagrożenia, w którym – jak ujął to Zbigniew Bauman – godzimy się poświęcać wolność, byle uzyskać poczucie bezpieczeństwa.

i filmowych. Mowa o złośliwym antybohaterze, który jeśli już pomaga ludziom lub ratuje świat, robi to z cynicznym uśmieszkiem na ustach i lekceważąc ostentacyjnie wszystkie reguły, także te dotyczące życia społecznego. Ów modny rodzaj protagonisty reprezentują postacie takie jak doktor House, doktor Thackery z The Knick, detektyw „Rusty” Cohle z Detektywa; często występuje też odmiana „nieznośny geniusz”, by wspomnieć tylko o Sherlocku z serialu BBC czy Sheldonie Cooperze z Teorii wielkiego podrywu. Nawet z reguły pogodny i heroiczny protagonista Doktora Who w swojej dwunastej inkarnacji stał się oschły, wycofany i nieprzyjemny dla przyjaciół. Bycie dupkiem to zaleta, zdają się mówić współczesne seriale. Uprzejmość i szacunek dla innych są oznakami słabości, a nadzieja to po prostu przejaw naiwności. Bohater naszych czasów nie wierzy w nic.

Nie jest dla nikogo tajemnicą, że snując wizje przyszłości, ludzkość projektuje po prostu swoje obecne marzenia i lęki. Nawet strach przed technologią towarzyszy nam od wieków: już Sokrates w jednym z Platońskich dialogów ubolewał nad powszechnym ogłupieniem młodzieży, jakie już wkrótce sprowadzi ten nowy, wstrętny, zniechęcający do ćwiczenia pamięci wynalazek – pismo. Ale niepokojącą cechą współczesności jest fakt, że tak trudno nam w ogóle tworzyć jakieś wizje przyszłości. Wiek XX obfitował w najróżniejsze, mniej lub bardziej utopijne poglądy na temat tego, co nastąpi: ideologie komunizmu i nazizmu śniły Duch czasu przejawia się także w typie bohatera, jaki roz- o własnej przyszłej potędze, ruchy wolnościowe – o świegościł się we wszystkich bez mała gatunkach serialowych cie po zburzeniu muru berlińskiego, futurologowie stra-

| 17



FUSS magazyn

szyli nas atomową zagładą i katastrofą ekologiczną. Wiek XXI, być może zrażony porażkami poprzednika, woli nie wyobrażać sobie niczego. Literaturoznawca Przemysław Czapliński ujął to najlepiej: „Koniec nastąpił na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych i nie polegał na zaniku dziejów. Wyrażał się raczej w zaniku wymyślania przyszłości. A kiedy ustaje ruch wymiany poglądów na temat dziejów możliwych i innych niż dane, historia dobiega – chwilowego – końca”. Kryzys wyobraźni przyszłościowej, o którym pisze Czapliński, ma trzy aspekty. Pierwszy – to omówiona już wszechobecna atmosfera pesymizmu, stagnacji, niepokoju. Drugi – to powielanie idei zamiast tworzenia nowych, co łatwo zaobserwować, śledząc bieżącą produkcję kulturową: króluje wtórność, zaś naprawdę nowe, świeże pomysły na urządzenie świata lub przynajmniej pojedynczego ludzkiego życia można policzyć na palcach jednej ręki. (Nie bez kozery tak popularne są wszelkiej maści parodie oraz „burzenie czwartej ściany”, czyli zjawiska sugerujące przesycenie pewnymi tropami w kulturze). Aspekt trzeci i ostatni – to fala nostalgii. Ten element jest nieco wyraźniej widoczny w Polsce, gdzie od wielu sezonów święci triumfy Czas honoru, bohaterska opowieść o II wojnie światowej, która już w tytule odwołuje się do pewnego heroicznego mitu przeszłości. Ale i w serialach zagranicznych nie brak nostalgii. Amerykanie w pełnych wątków westernowych Firefly i Rewolucji wspominają czasy pionierów i otwierających się przed nimi nieograniczonych możliwości. Brytyjczycy w Downton Abbey cofają się do pełnych elegancji oraz godności początków ubiegłego stulecia. Inny brytyjski serial, Życie na Marsie, historia o współczesnym policjancie przeniesionym w barwniejsze, mniej skrępowane zasadami lata 70., spodobała się nie tylko w swojej ojczyźnie – Rosjanie nakręcili własną wersję, zatytułowaną Ciemna strona Księżyca, ukazującą kontrast współczesności oraz epoki ZSRR. Przykłady można by mnożyć. Ten szczególny apetyt na nostalgię u współczesnego widza wydaje się świadczyć, jak twierdzi cytowany Czapliński, o niezadowoleniu z teraźniejszości. Ale świadczy też o czymś bardziej niepokojącym. Stając przed nieakceptowanym tu i teraz, widz mógłby projektować wizje lepszej przyszłości, a jed-

nak zamiast tego aktywnego rozwiązania wybiera bierną (i iluzoryczną)­ucieczkę w „dawne, dobre czasy”. Czyżbyś­ my aż tak bardzo stracili nadzieję? Być może jednak nie warto jeszcze załamywać rąk. W pewnym sensie obecny pesymizm to naturalna kolej rzeczy. Analizując historię fabuł superbohaterskich, Grant Morrison zauważa w swojej książce Supergods, że kultura popularna wydaje się funkcjonować jak wahadło, wychylając się na przemian to ku opowieściom jasnym i pełnym nadziei („hippie”), to znów mrocznym i ponurym („punk”). I faktycznie, jeśli prześledzić dzieje kultury w ostatnim półwieczu, można zauważyć te następujące po sobie fazy – hurraoptymizm ery podboju kosmosu, narodziny punka dekadę później, lata 80. pełne popu oraz marzeń o latających samochodach, lata 90. niosące grunge i śmierć Supermana... Wystarczy porównać kolorową ekranizację przygód herosa w czerwonych majtkach z roku 1978 z pełnym śmierci, zniszczeń i spranych barw współczesnym Człowiekiem­ze stali, by stało się jasne, że druga dekada XXI wieku zdecydowanie stoi po ciemnej stronie Mocy. Ale jeśli tak, to o czym świadczy ogromna popularność kolorowych, radosnych filmów superbohaterskich Marvela? Wahadło przecież wciąż się kołysze. Być może zbliża się czas nowej nadziei?

PRZEMEKZAŃKO początkujący autor prozy, ciut mniej początkujący fan seriali. Skończył polonistykę. Lubi książki Dukaja, Pink Floyd i GTA Vice City.

| 19


KĄTEM OKA

ZAKLĘTY KRĄG WYOBRAŻEŃ CZY PRZYSZŁOŚĆ 2D? SEBASTIAN ŁĄKAS| AGNIESZKA GIERA

Powrót do przyszłości... Paradoksalna figura reto- dytacją zaplanować czytanie „FUSSa”. Można więc powieryczna, która pytaniem o jutro każe zanurzyć się w hi- dzieć, że jesteśmy określonym projektem przyszłości. Jako storii – czy może pyta o teraźniejszość? że jest ona mniej lub bardziej uchwytna, zawsze można wrócić do momentu jej planowania. Powrót do przyszłości Przypomnijmy jedną rzecz – nasze poznanie uza- staje się tym samym mniej paradoksalny. leżnione jest od kategorii czasu i przestrzeni. Bez wnikania w rozważania, czy istnieją one – zwłaszcza czas – obiekZaprośmy bohatera. Mały Jaś ciągle rozwija się i dotywnie, poza doświadczeniem człowieka, czy też są ściśle stosowuje do złożonego otoczenia – wypadkowej czasu odpowiednie wyłącznie dla istot żyjących. Faktem jest urodzenia oraz decyzji innych ludzi z bliższych lub dalcicha dominacja tych kategorii nad naszą codziennością. szych kręgów. Przyszłość wydaje się więc niepewna, a na Godzinę temu słońce znajdowało się w innym punkcie na pewno niejednoznaczna. Zależnie od wizji: optymisty­ horyzoncie. Godzinę temu mogliśmy nie wiedzieć, co bę- czna lub pesymistyczna. Jej potencjał pozwala na wybicie dziemy robić teraz, choć mogliśmy także z pełną preme- się sprzecznych koncepcji – orwellowskich antyutopii,

20 |


FUSS magazyn

TYM „CUDOWNYM LEKIEM” NA NIEUBŁAGANIE LINEARNY UPŁYW CZASU I NIEAKCEPTUJĄCĄ TELEPORTACJI PRZESTRZEŃ JEST WIRTUALNOŚĆ. KAŻDEMU Z NAS ZNANA, ZNOSI NASZ POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI DO „WIECZNEGO” (BO TRUDNEGO DO UCHWYCENIA) TERAZ. futurystycznych­technicznych rajów prędkości czy religijnego czasu apokalipsy. Nie przypadek, a zmieniający się kontekst społeczny i historyczny zawsze determinuje to, co można jeszcze stworzyć. Jakie więc warunki dzisiaj określają naszą przyszłość?

w worku, znajduje się w innym – równoległym – świecie, w który wchodzimy z wdrukowanymi w umysł wirtualnymi strategiami poruszania się. Mnogość szans, możliwości, ale i przeszkód skomplikowanego świata przesłania prostota interfejsu. Jaś spotyka innych, traktując ich jak ikonki, które na żądanie pragnie zmienić, wyłączyć – niestety, Obecnie stare paradygmaty czasu i przestrzeni zda- wirtual jako technologia pozbawiony jest psychiki, tajemją się nie przystawać do zmieniającej się rzeczywistości, nica jej zachowania nie pociąga, ale nie pociąga już także stara się je wyłamać, złamać i wyrzucić precz. W nowych „zwykły” ludzki świat. wizjach przyszłość staje się programowalnym projektem opartym na statystyce, biotechnologii czy mediach, przeSfera społeczna jest całkowicie różną od civitas sfery szłość zaś jest na wyciągnięcie ręki, dawny Janek jest teraz wirtualnej. Przede wszystkim jest warstwowa, układa się w kilku miejscach jednocześnie. Jak to się dzieje? Tym na podobieństwo skał osadowych, szczątków dawnego „cudownym lekiem” na nieubłaganie linearny upływ czasu życia, dynamiczna za sprawą oddolnych niemierzalnych i nieakceptującą teleportacji przestrzeń jest wirtualność. ruchów ludzkich. Nagromadzenie tajemnicy jest więc de Każdemu z nas znana, znosi nasz powrót do przyszłości do facto ogromne, bo jest to świat starych zasad – czasu line„wiecznego” (bo trudnego do uchwycenia) teraz. arnego i przestrzeni wypełnionej związkami międzyludzkimi – świat czterowymiarowy. W zaciszu domów oraz w ferworze pracy używamy technologii, której do końca nie znamy. Widać tylko ograniczoZ kolei elektroniczne poznanie czy myślenie to matryca ną relację kliknięcia – przyczyny – i skutku. Wirtualność to hiperlinków, horyzont płaskiej pustyni, której synteza twokot w worku, co do którego nie da się przeczuć, jak wyglą- rzy fatamorganę przestrzeni. Udaje ona przejrzystość i głęda. Potencjał wirtualnego „worka” dorównuje temu, jaki bię przekazu. Oczywiście – od czasu do czasu trafia się oaza, skrywa się w przyszłości. Zapominamy, że kiedy kot jest izolująca od informacyjnego szumu rozprzestrzeniającego­

| 21



FUSS magazyn

się we wszystkich kierunkach. Wykorzystanie technologii ma nie tylko negatywne cechy. Kult nauki towarzyszy nam od (co najmniej) Oświecenia. Dzięki temu dziś na światło dzienne wychodzą projekty nowego człowieka-cyborga, który za pomocą techniki przedłuża swoje możliwości i uzupełnia braki. Technika od dawna pozwala na integrację i asymilację w świecie. Nigdy jednak nie było sytuacji analogicznej do dzisiejszej. Wirtualność kreuje sztuczny raj, zmieszane języki świata osiągają porozumienie w kodzie binarnym, wznoszącym nową wieżę Babel. Futuryzm dzisiejszego świata to (nie)rzeczywistość wirtualna – komputerowa symulacja, która na podstawie odpowiednich założeń pragnie przewidzieć statystycznie przyszłość. Elektroniczna sieć potencjalnie zawiera w sobie różne uzupełniające się i/lub sprzeczne wizje dotyczące świata. Powoduje to, że nie wierzy się już w istnienie jakiegoś filozoficznego realizmu, dającego możliwość syntezy. W dobie wirtualności okazuje się, że zmieniają się fundamenty, na których budowano wiedzę o świecie, okazuje się, że rzeczywistość zawsze jest konstrukcją. Równoprawność tych konstrukcji zrzuca jednak na wybierającego odpowiedzialność za swoją przyszłość. Chyba dlatego tak wiele mówi się dzisiaj o elastyczności, terminie któremu przyklasnąłby Darwin. Gdyby szukać źródła tej fascynacji techniką, najprawdopodobniej można by wskazać Kartezjusza i wzbudzany od XVI wieku prąd humanizmu. Stworzyli oni podwaliny pod rozwój fascynacji technologią widoczny do dziś. Wydaje się jednak, że charakterystyczna cecha techniki – udoskonalanie – jest także częścią ludzkiej natury. Dążność do zmiany, projektowania doskonałości jest normą ludzkiego świata – szukamy wzorców w religijnych guru, symbolach popkultury, mitach. To naturalna, czasami nieświadoma, energetyczna matryca. Humanizm zapoczątkował również inny trend – nacisk na indywidualność, psychologię człowieka, całą – powiedzielibyśmy dzisiaj – sytuację egzystencjalną jednostki. Na jej naturę.

Umykająca (a może pojawiająca się?) teraźniejszość to ciągle świat styku biologii (narodzin, determinacji genowej, cielesności) i technologii (szans, ułatwień, pozoru, obietnic, wizji). Żyjąc w takim rozdarciu Jaś ma gros możliwości! Ich granice pozwalają zatopić się w cielesnej, psychicznej, międzyludzkiej tajemnicy, „bebechach” świata, lub – w skrajnym wypadku – pogrążyć się w niematerialnej, dwuwymiarowej przejrzystości Wirtualu. Przyszłość jawi się zawsze gdzieś na horyzoncie – tam, dokąd zmierzamy, na pewno istotnym czynnikiem będzie wirtualność. Przychodzimy jednak z miejsca, gdzie tożsamości nie zmienia się jak rękawiczki, nie można non stop kreować złudnych awatarów. Realne i wirtualne uzupełnia się, kreując zupełnie nowe wizje przyszłości, której największe wartości leżą w projektach przedłużenia zdolności ludzkiego organizmu, zniesienia dotychczasowych ograniczeń, stworzenia... I znowu wpadamy w utopię.

SEBASTIAN ŁĄKAS Profesja: student. Na chwilę obecną krzewiciel utopijnego poglądu, że sztuka jest do wszystkiego. Pomagają mu w tym studia nad historią sztuki i filozofią. AGNIESZKA GIERA Absolwentka malarstwa na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Interesuje się między innymi astronomią, surrealizmem i muzyką elektroniczną, w swoich pracach wykorzystuje motyw zarówno marzeń sennych, jak i temat współczesnych mediów czy gier komputerowych.

| 23


KĄTEM OKA

BACK TO THE SERIES,

CZYLI O SERIALOMANII SŁÓW KILKA ZUZANNA LEWANDOWSKA| AGATA TRYBUS

„Umarł film, niech żyje serial!” – krzyczą dotychczasowi kinofile i to nie tylko na forach, blogach czy portalach poświęconych szeroko pojętej kulturze filmowej, ale także – o zgrozo! – w kręgach akademickich. Miano „weirdo” nie przynależy już do serialomaniaka, ale właśnie do tego, kto seriali nie ogląda, nie spędza przed monitorem całych nocy, nie buszuje w sieci w poszukiwaniu aktywnych torrentów czy trailerów zwiastujących oczekiwany z utęsknieniem sezon nowego pożeracza czasu. Skala ogólnego zaangażowania w oglądanie seriali zdaje się rosnąć z roku na rok – wystarczy chociażby rzucić okiem na facebookowe ekscytacje naszych znajomych czy podjąć chociażby próbę „ogarnięcia” tego, co w serialowym światku piszczy. Pytanie, czy to faktycznie nowy trend, czy zwyczajnie powrót do starych „zajawek” wiecznie głodnych rozrywki przeciętnych konsumentów kultury.

24 |


FUSS magazyn

Cofnijmy się do czasów, w których o medium bardziej nośnym niż kartka papieru nie śniło się nawet filozofom, a mianowicie do wieku XIX. Anglia i Francja. Za sprawą coraz większej popularności prasy powieści zaczęto publikować w odcinkach. i to nie tylko te z gatunku „tanich sensacji”, do których czytelnik łapczywie dobierał się w kolejnych numerach gazety codziennej czy tygodnika, ale i „wielkie dzieła” Émile’a Zoli czy Charlesa Dickensa. Na Wyspach pojawiają się tzw. penny dreadful stories – wydawane cykliczne na tanim papierze krwawe, trzymające w napięciu historyjki, na które to w głównej mierze rzucała się młoda klasa robotnicza. Podobny trend pojawia się w Stanach Zjednoczonych pod postacią dime novels, których tematyka oscylowała zazwyczaj wokół zbrodni i sensacji, na co – jak powszechnie wiadomo – nigdy nie braknie fanów: tygodniowo na rynku pojawiało się ponad tysiąc egzemplarzy każdego z co najmniej kilkunastu tytułów. I tak sukcesorami penny dreadful i dime novels stały się słynne amerykańskie pulp magazines – równie, a może i jeszcze bardziej ociekające trywialnym kryminałem i mrożącymi krew w żyłach fabułkami. I to byłby trailer serialomanii.

dalej wstecz – Dick Turpin z jednej z penny dreadful stories: Black Bess or the Knight of the Road, która w latach 1867-68 doczekała się aż 254 epizodów. I skąd jak nie z powieści detektywistycznych (nie tylko tych odcinkowych), wzięła się – tak popularna w serialach kryminalnych – strategia

SERIAL TO NIE TYLKO „DZIEŁO SZTUKI” – JEST TO RÓWNIEŻ ZWYCZAJNY PRODUKT, KONKURUJĄCY Z INNYMI PRODUKTAMI NA JEDNYM Z NAJTRUDNIEJSZYCH RYNKÓW NA ŚWIECIE, JAKIM JEST TELEWIZJA.

zastępowania­porządku wydarzeń porządkiem odkrywaPILOTAŻOWE RUCHY nia? Skąd w końcu chwyt cliffhangera, czyli zawieszenia akcji w punkcie kulminacyjnym, jak nie ze słynnych zaXIX-wieczne „tanie piśmidła” nie tylko wyznaczyły kończeń w stylu „otworzył drzwi i nagle…”? Odpowiedź istotny trend w społecznej recepcji kultury popularnej, ale wydaje się oczywista. i stworzyły podwaliny pod samo pojęcie seryjności oraz konstrukcję serialu jako takiego. Oto mamy więc klasyczne SERIALOZA JAKO CHOROBA PRZENOSZONA dla serii gatunki – kryminał, horror, melodramat etc., któDROGĄ KABLOWĄ re jak żadne inne trzymają odbiorcę w napięciu, na każdej stronie dostarczając dreszczyku emocji. Czytelnik z nieWraz z pojawieniem się nowych mediów jak radio, cierpliwością wypatruje nowych odcinków swojej ulubio- a w szczególności telewizja, tanie fabułki znalazły nowe nej pulp story, oczekując rozwinięcia ciągnącej się przez sposoby dostępu do odbiorców. O dziwo, to nie krymikolejne numery intrygi. Czy nie wyłonił się wtedy typ nał w odcinkach zawładnął ekranami i eterem w pierwbohatera przypominający protagonistów obecnych w czo- szej kolejności, a…sitcom. I Love Lucy, czyli kultowy łowych produkcjach telewizyjnych? Detektyw, samotnik, produkt amerykańskiej kultury mieszczańskiej, do dziś Inny, czarny charakter – dziś w napięciu śledzimy poczyna- święci tryumfy w rankingach seriali bijących wszelkie nia Rusta Cohle’a czy Waltera White’a, a sto lat temu czy- możliwe rekordy popularności. Sukces, jaki odniosły hitelnicy zachłannie wczytywali się w losy postaci takich jak storyjki o sympatycznej i zwariowanej gospodyni domoDoc Savage The Phantom Detective czy – patrzą­c jeszcze wej, wywołał lawinę produkcji podobnego pokroju – od

| 25


KĄTEM OKA

TEN, KTO WIDZIAŁ CHOĆ JEDEN ODCINEK MODY NA SUKCES (BET YOU DID!), WIE, ŻE OPIS FABUŁY NIE MA WIĘKSZEGO SENSU. The Honeymooners w latach 50., przez Happy Days i All In The Family (lata 60. i 70.), aż po lepiej znane młodszemu odbiorcy seriale typu Seinfeld, The Bill Cosby Show czy Pełna chata (lata 80. i 90.). Na wysyp seriali z kręgu komedii sytuacyjnej wpłynęło wiele czynników – od tanich kosztów produkcji, przez lekką i pozbawioną zbyt angażujących tematów formułę (która była wręcz stworzona do spełniania reguł zawartych w kodeksie Haysa zabraniających pokazywania na ekranie zbyt gwałtowanych scen przemocy, przestępstw, seksu, a nawet… porodu), aż po zwyczajne ludzkie zapotrzebowanie na identyfikację z postaciami, które są zarazem idealnymi, jak i przerysowanymi wersjami ich samych. Swe sukcesy święcił również western w wersji odcinkowej – pierwszym hitem stał się słynny Jeździec znikąd (pierwsza ważna produkcja stacji ABC), potem przyszedł czas na Gunsmoke (najdłużej, bo aż 19 lat, emitowany w historii telewizji serial o Dzikim Zachodzie), by w końcu na ekranach zagościł Bonanza, do dziś uznawany za najlepszy serialowy western ever. Oczywiście nie można pominąć również produkcji, przy których gospodynie domowe zalewały się płaczem podczas prania bielizny, czyli oper mydlanych. Na temat fabuły poszczególnych tytułów można by pisać i pisać, ze względu na ilość epizodów, wątków, postaci i zwrotów akcji. Jednak ten, kto widział choć jeden odcinek Mody na sukces (bet you did!), wie, że nie ma to większego sensu.

26 |

Ilość absurdów przekłada się na oglądalność – produkcje typu Dallas czy Dynastia nie mają sobie równych w rankingach (chociażby Nielsena). Można by wspomnieć o produkcjach z nieco innych biegunów gatunkowych, jak np. Star Trek, ale po co – to przecież zbyt niska oglądalność... Kryminał doczekał się wprawdzie dwóch hitów (i to na dość przyzwoitym jak na te lata poziomie) w postaci Columbo­ i Kojaka, ale najwyraźniej tego typu formuła nie była wystarczająco atrakcyjna, by powielać ją na szerszą skalę. Przynajmniej nie w poprzednim stuleciu. U WRÓT NOWEJ ERY Jak widać, serialoza to nic nowego, zmieniają się tylko preferencje odbiorców, a wraz z nimi – siłą rzeczy – same produkcje. Różnice między serialami „starej generacji” a tymi spod znaku „złotej ery” same rzucają się w oczy. Gdy spojrzymy na przytoczony wyżej skrócony przekrój kultowych seriali amerykańskich sprzed XXI wieku, uderzy nas przede wszystkim ich gatunkowy charakter – komedia to komedia (i to w 90% familijna), a romansidło to romansidło (ze schematami tak powtarzalnymi, że pogubić się nie jest wcale trudno). Bohaterowie mało skomplikowani, świat dosyć czarno-biały, wszystkie wartości na swoim miejscu – zgodnie z oczekiwaniami ówczesnej amerykańskiej klasy średniej. Ilość, a nie jakość – tak w gigantycznym uproszczeniu można by określić gros ówczesnych produkcji, które wyrastały jak grzyby po deszczu, niczym się jednak specjalnie od siebie nie różniąc. Do czasu.


FUSS magazyn

ILOŚĆ ABSURDÓW PRZEKŁADA SIĘ NA OGLĄDALNOŚĆ – PRODUKCJE TYPU DALLAS CZY DYNASTIA NIE MAJĄ SOBIE RÓWNYCH W RANKINGACH.

| 27


KĄTEM OKA

„TO NIE TELEWIZJA, TO HBO”

SPOTKANIA PRZY SZKLANYM EKRANIE

Prowokacyjne, nowoczesne, konsekwentnie realizujące założone przez siebie cele – takie jest HBO. Jak wielu twierdzi, to już nie telewizja, to jakość sama w sobie. Gdy w 1999 roku ruszyli na podbój serialowego światka z Rodziną Soprano, nikt nie przypuszczał, że antybohater antybohaterów, Tony Soprano, może zaskarbić sobie serca miliona widzów, pozostających mu wiernymi z sezonu na sezon, z roku na rok. O kolejnych produkcjach stacji, w rankingach seriali wszechczasów bijących konkurencję na głowę, wystarczy wspomnieć, bo każdy serialowy freak zna je na pamięć: Prawo ulicy, Deadwood, Dziewczyny, Gra o tron, Detektyw… Za HBO szybko zaczęły podążać inne stacje, odcinając się od wypuszczania tradycyjnie „skleconych” produktów,mających wypełnić ramówkę w primetime’ie, a stawiając sobie za cel przyciągnięcie (coraz bardziej wymagającego!) widza bardziej ambitnymi projektami. I tak oto obok giganta telewizji jakościowej, czyli HBO, uplasowały się przede wszystkim Showtime (Homeland, Dexter, Trawka) i AMC (Walking Dead, Mad Men, Breaking Bad). Oczywiście strategia emisji bardziej wartościowych produkcji nie wynika wyłącznie z tego, że telewizyjni magnaci nagle poczuli ducha misji, by uczynić z „jedenastej muzy” domową wersję ambitnego kina. Serial to nie tylko „dzieło sztuki” – jest to również zwyczajny produkt, konkurujący z innymi produktami na jednym z najtrudniejszych rynków na świecie, jakim jest telewizja. W momencie, w którym widz ma do wyboru „ileś set” kanałów, z równie ogromną liczbą produkcji, nadawcy nie mogą pozwolić sobie na wypuszczenie byle jakiego tworu – dobra jakość jest nie tyle gwarantem oglądalności, co przede wszystkim – powracalności. A wciąż powiększające swe kręgi rzesze zagorzałych fanów są tym, o czym marzy każda stacja telewizyjna.

W tym miejscu dochodzimy do meritum całego powyższego wywodu, a mianowicie: co nas kręci, co nas podnieca jeżeli chodzi o seriale? I czy to nowe ekscytacje, czy te same „fioły” pojawiające się wraz z kolejnymi boomami na seryjne oglądactwo? Przez całe minione stulecie telewidzowie zasiadali przed ekranami odbiorników, by o tej samej porze dnia spotkać się ze swoimi ulubionymi bohaterami – „telewizyjnymi bogami” – i razem z nimi walczyć z przeciwnościami losu, stawiać czoła problemom, przeżywać miłosne rozterkietc. Banalne? Ale prawdziwe. Powtarzalne wątki i motywy dawały poczucie trwałości, a rozgrywające się na ekranach „sceny z życia codziennego” umacniały widza w przekonaniu, że uczestniczy w czymś dobrze mu znanym, swojskim i bliskim. Większość produkcji sprzed „złotej ery serialu” operowało dość prostymi i łatwo przyswajalnymi fabułami, niosącymi wzniosłe przesłania na temat miłości, rodziny i poczucia szczęścia, czyli tego, czego w ówczesnych – dość chwiejnych i niespokojnych czasach – ludzie potrzebowali. A czego my dziś potrzebujemy?

28 |

NOWE TRENDY – TA SAMA MANIA Dziś – patrząc na naszych serialowych ulubieńców – wydaje się, że znów powracamy do ery penny dreadful stories i pulp magazines (o czym zresztą dobitnie, a wręcz literalnie świadczy jedna z ostatnich produkcji Showtime pod jakże symptomatycznym tytułem Penny Dreadful). Sympatyczny seryjny morderca, pociągający kanibal Hannibal, bezwzględny producent metamfetaminy i… cała plejada bohaterów Gry o tron? Krew leje się hektolitrami, jedna zbrodnia goni kolejną (często coraz to wymyślniejszą), a i sceny gwałtu na ekranie to już nic nowego. Podobnie jednak jak przed laty jednoczymy w „rytuałach


FUSS magazyn

teleuczestnictwa”­– kiedyś kibicowaliśmy miłosnej grze Rachel i Rossa, dziś kibicujemy Dexterowi, żeby dorwał, kogo ma dorwać. Kiedyś kobiety rozprawiały nad losami biednej Izaury przy okazji ploteczek przy kawie, dziś na forach internetowych spierają się, który z tej Prawdziwej krwi jest najbardziej hot. Obecnie jednak jesteśmy „władcami torrentów”, więc nie przejmujemy się godzinami emisji – wystarczy przecież dobrze poszukać. Mamy wszystko na wyciągnięcie ręki, a raczej myszki. Konsumujemy zatem i pochłaniamy coraz więcej i więcej – a producenci programów telewizyjnych wychodzą nam naprzeciw. Kiedyś wystarczył jeden serial w tygodniu, dziś oglądamy ich dziesięć naraz. Co więcej – by serialomaniakom żyło się wygodniej, stworzono Netflix – platformę udostępniającą internautom produkcje telewizyjne w ofercie abonamentowej. Dla tzw. „widza poza ramówką” to rozwiązanie wręcz idealne – nie musi czekać aż nowe sezony „zassą się” na pulpicie, bo ma przecież każdą możliwą produkcję pod nosem – i to całkowicie legalnie. Gdy Netflix postanowił na własną rękę wyprodukować serial – a mowa tu o słynnym już House of Cards – i odniósł przy tym gigantyczny sukces, HBO zadrżało. „Musimy stać się HBO, zanim oni staną się nami” – mówią ludzie z Netfliksa. A my już stoimy przed kolejną – zupełnie nową, bo nieograniczoną telewizyjną ramówką – erą serialomanii. Być może dla odmiany zamiast fabuł à la penny dreadful stories, przywrócimy do łask familijny sitcom – kto wie. Jedno jest raczej pewne – serialomania, czy jak kto woli – serialoza, była, jest i zawsze będzie. A więc – „Umarł serial, niech żyje serial!”

ZUZANNA LEWANDOWSKA Ab­sol­went­ka fil­mo­znaw­stwa i te­atro­lo­gii na po­znań­skim UAM. Z bra­ku la­ku po­że­ra se­ria­le, a po­pkul­tu­ro­wą pap­kę chło­nie jak gąb­ka, usil­nie sta­ra­jąc się prze­two­rzyć ją na coś sen­sow­ne­go. AGATA TRYBUS Magister form przemysłowych, stu­ dentka architektury wnętrz. Projektantka, z zami­łowania instruktorka fitness i zumby.

CO NAS KRĘCI, CO NAS PODNIECA JEŻELI CHODZI O SERIALE? I CZY TO NOWE EKSCYTACJE, CZY TE SAME „FIOŁY” POJAWIAJĄCE SIĘ WRAZ Z KOLEJNYMI BOOMAMI NA SERYJNE OGLĄDACTWO?

| 29


KĄTEM OKA

POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI

MAŁGORZATA RADZISZEWSKA

MAŁGORZATA RADZISZEWSKA | MATEUSZ JASZAK | ADAM OCZKOŚ

30 |


MATEUSZ JASZAK

MATEUSZ JASZAK


MATEUSZ JASZAK


MAŁGORZATA RADZISZEWSKA


MAŁGORZATA RADZISZEWSKA

MATEUSZ JASZAK


MAŁGORZATA RADZISZEWSKA


ADAM OCZKOŚ


FUSS magazyn

MAŁGORZATA RADZISZEWSKA

MAGORZATA Radziszewska Entuzjastka fotografii mobilnej, fotografuje i koloruje miasto, w którym mieszka. Na co dzień przykładna żona i mama Tymka. Blogerka kulinarna na stronach Amku-Amku. MATEUSZ JASZAK Wnikliwy obserwator własnej projekcji rzeczywistości, którą dokumentuje Lumią 830 i Lumią 520. Startuper, redaktor magazynu Madame i Manager+, student fizyki.

ADAM OCZKOŚ Fo­to­graf mo­bil­ny i wiel­bi­ciel swo­je­go ro­dzin­ne­go mia­sta, El­blą­ga. Kre­ator spo­koj­nych i no­stal­gicz­nych fo­to­gra­fii.

| 37


między innymi

SASNALE SHUTY jakub kusy| KATARZYNA DOMŻALSKA

Tarnowskie Mościce i Nowa Huta. Dwie rzeczywistości, dwie skrajnie odmienne narracje. Dlaczego dzielnica Wilhelma Sasnala przez tych, który mają w ogóle pojęcie, gdzie leży Tarnów, utożsamiana jest z nowoczesnym polskim przemysłem, a dzielnica Sławomira Shutego z niezbyt dobrą kondycją naszego społeczeństwa?

Skąd pomysł porównania Mościc, miejsca szerzej Polakom nieznanego, i Nowej Huty – czarnej legendy Krakowa? Z dwóch przyczyn. Pierwsza to antropologiczna ciekawość Huty, druga zaś to wryty w pamięć obraz Mościc końca lat 80., do których podróż autobusem linii 0 (nie pamiętam, czy A, czy B) była dla mnie niczym wyprawa Kon-Tiki. Czy takie porównywanie ma w ogóle sens? Ma. Mościce i NH nie są tylko przyfabrycznymi osiedlami. To one w pewnym stopniu ukształtowały wyobrażenie o dwudziestoleciu i Polsce Ludowej.

38 |

Oba były monumentami swoich czasów. Pierwsze miało ukazywać ogromny potencjał odradzającego się państwa i wielkość polskiej myśli technicznej, drugie symbolizowało potęgę władzy ludowej i wyższość inżynierów radzieckich. Podobieństw, między obiema dzielnicami nie ma ich jednak zbyt wiele i tyczą się raczej statystyki niż historii. Nowe osiedla powstały w szczerych polach nieopodal macierzystych miast. Budowy obu kombinatów – Państwowej Fabryki Związków Azotowych i Huty im. W.I.


FUSS magazyn

Lenina trwały po 4 lata każda. Obie dzielnice włączono do miast w roku 1951. Grzech pierworodny Różnice między Mościcami i Nową Hutą zarysowują się już w momencie ich powstawania, będą także determinowały postrzeganie ich obu do dziś. Budowa Mościc to wzorowe przedsięwzięcie logistyczne. Robotnicy ściągający na budowę z całego kraju otrzymywali zakwaterowanie (wraz z rodzinami) w przestronnych barakach. Ich komfort był niewyobrażalnie wyższy, niż zimne i przeludnione budy „Meksyku”, w których stłoczeni niemiłosiernie, umordowani pracą junacy mogli liczyć na podłą „zupę Stalina”. R jak Robotnik, r jak robotnik To sformułowanie dotyczy odmienności robotników „Azotów” i nowohuckiego kombinatu; inności tak daleko posuniętej, że stwierdzenie o istnieniu dwóch klas robotniczych jest w pełni uzasadnione. Tarnowscy robotnicy tworzyli instytucje oświatowe, samopomocowe i doradcze, prężnie działały spółdzielnie robotnicze, wytworzył się prawdziwy etos robotnika. O jego sile wspominał w jednym z wywiadów Wilhelm Sasnal, przytaczając historię-legendę swojego dziadka, pracownika „Azotów”, który z własnym umieraniem zaczekał ponoć do końca zmiany... Brak kapitału kulturowego budowniczych socjalistycznego miasta władze traktowały jako największy kapitał. Propaganda podsycała niechęć do inteligenta jako wroga klasowego idącego na pasku reakcji.

MO­ŚCI­CE I HU­TA NIE SĄ TYL­KO PRZY­FA­BRYCZ­ NY­MI OSIE­DLA­MI. TO ONE W PEW­ NYM STOP­NIU UKSZTAŁ­TO­WA­ŁY­ WY­OBRA­ŻE­NIE O DWU­DZIE­STO­ LE­CIU I POL­SCE LU­DO­WEJ.

| 39


między innymi

Partii będącej z nazwy robotniczą samoświadomość klasy robotniczej nie leżała zbytnio na stalowym sercu. Wręcz przeciwnie – nieuświadomione masy poddaje się łatwiejszej obróbce propagandowo-ideologicznej, można od nich wymagać ślepego posłuszeństwa w imię wyuczonych frazesów, nawet jeśli stoją w jawnej opozycji do otaczającej rzeczywistości. To podtarnowski zakład, a nie „socjalistyczny” ustrój wyznaczył nowoczesne standardy w polityce społecznej, wprowadzając obowiązkowe badania profilaktyczne. Dzięki aktywności na polu sportowym był także ponadklasowym spoiwem – w przedwojennych Mościcach funkcjonowała druga co do wielkości w Polsce sekcja balonowa, do której należeć mogli pracownicy: bez względu na status społeczny czy pełnioną w fabryce funkcję. Nowohuccy robotnicy mogli tylko marzyć o podobnej ofercie. Świetlice, biblioteki czy kina oferowały wówczas nic niewartą propagandową papkę, więc wyrwani z dotychczasowych środowisk trwonili pieniądze i czas na wódkę i grę w karty... Na sam koniec jeszcze jedna różnica. Pech Nowej Huty i szczęście Mościc. O ile dziś nikt nie ma nowohu-

40 |

cian za barbarzyńską hordę, o tyle krakowianie żywią się resentymentem, przez co od 60 lat z okładem NH nie figuruje w ich mentalności jako integralna część miasta. Szczęście Mościc polegało na dużo słabszej miastocentryczności tarnowian, którzy szybko zaakceptowali obecność przyfabrycznego osiedla. Dzięki temu Tarnów z zapyziałej galicyjskiej mieściny awansował do rangi ważnego ośrodka nowo tworzonego COP-u.

JAKUB KUSY For­mal­nie so­cjo­log, z za­mi­ło­wa­nia an­tro­po­log mia­sta, w wol­nych chwi­lach dzien­ni­karz. KATARZYNA DOMŻALSKA Absolwentka kierunku Projektowanie Graficzne na ASP we Wrocławiu (2012). Na co dzień zajmuję się projektowaniem graficznym, ilustracją oraz animacją. Laureatka licznych konkursów. Obecnie freelancer.



między innymi

OCALENI W 2040 ROKU MARYSIA MUCHA | KAJETAN VON KAZANOWSKI

Ocaleni to osoby, które przeżyły molestowanie, w tym nadużycia seksualne ze strony osób duchownych. Obecnie w Polsce ich coming outy medialne są rzadkością, podobnie jak procesy sądowe przeciwko ich oprawcom. W przeciwieństwie do Ocalonych zza oceanu, nie otrzymują oni żadnych finansowych odszkodowań od instytucji, które ukrywały ich oprawców. Często zresztą nie mają odwagi nawet się ujawnić, bojąc się reakcji otoczenia, w którym agresor stanowi pewnego rodzaju autorytet, chociażby dla społeczności lokalnej – jak np. ksiądz, biznesmen czy polityk – a czasami wręcz jest to poważany w rodzinie mężczyzna, wujek lub ojciec. Ale to się zmieni. Wracamy do przyszłości, 25 lat później, na międzynarodową konferencję SNAP: Ocaleni są silni!

42 |


FUSS magazyn

WRACAM DO PRZYSZŁOŚCI Wystarczyło wsiąść na początku sierpnia do Boeinga 747 relacji Amsterdam-Chicago. Ten ogromny samolot linii KLM przewoził około 500 pasażerów, w tym siostry zakonne, muzułmanów z 5 żonami, górali podhalańskich, Afrykańczyków, Azjatów, dzieci w pieluchach i nas – Ocalonych. Kiedy lecisz do USA, musisz przejść przez kilka bramek kontrolnych. Przed pierwszą z nich widziałam tylko setki obcych twarzy z różnych kultur i klas społecznych. Wszyscy byli spięci, zniecierpliwieni, obserwujący. Po odstaniu godziny w kolejkach i przejściu przez lotniskowy labirynt, na tych samych twarzach malował się już wyraz ulgi. Tak jakby najgorsze było już za nami – teraz wystarczy tylko wsiąść do samolotu i przelecieć Atlantyk. Czekaliśmy tam wszyscy na otwarcie rękawa, zintegrowani ze sobą znajomością języka angielskiego. Afryka, Europa i Azja miały za moment zostać w tyle. Nie tylko fizycznie, ale też mentalnie: wyznawczynie Allaha pokazywały twarze, siostry zakonne uśmiechały się do Azjatów, niemieckie dzieci rozśmieszały Francuzów. Nie wiem, czy pozostali tez wracali do przyszłości. Wtedy odniosłam wrażenie, że to jakiś jeden wielki exodus, że leci z nami cały świat, że wszyscy chcą zrzucić z siebie ciężar hidżabów – tak materialnych, jak i duchowych. POLONIA W CHICAGO W Wietrznym Mieście spotkaliśmy Polaków. Takich samych jak my, tylko... 25 lat później. Jeden z nich nosił na szyi duży krzyż i deklarował swoje przywiązanie do, jak to mówił, „polskich wartości katolickich”, co wcale nie wykluczało się z głosowaniem na partię Janusza Palikota. Śmiał się też, że kiedyś ludzie sądzili, że od bycia tolerancyjnym można zostać np. homoseksualistą.

Stereotypy na temat chicagowskiej Polonii jako ultrakonserwatywnej okazały się krzywdzące. I choć fakty­ cznie, prawie wszyscy Polacy, których spotkałam podczas mojego wyjazdu, wspominali o tym, jak ważna jest dla nich pamięć o JPII czy spotkania z polskim księdzem, to w żadnym wypadku nie przypominali oni „typowych moherów”, a swoją otwartość ideologiczną uskuteczniali każdego dnia. W końcu żyją w multikulturowej, kilkumilionowej aglomeracji, gdzie nie ma miejsca na rasizm, seksizm­ czy homofobię. Po prostu osobom, które 20 lat temu wyjechały­z naszego kraju, Polska już zawsze kojarzyć się będzie na zasadzie patriotycznego sentymentu z chrześcijaństwem i Wojtyłą. Jednak wydostali się z zaściankowej

ŚMIAŁ SIĘ, ŻE KIEDYŚ LUDZIE SĄDZILI, ŻE OD BYCIA TOLERANCYJNYM MOŻNA ZOSTAĆ NP. HOMOSEKSUALISTĄ. mentalności, co może nam również uda się za 25 lat? MIĘDZYNARODOWA KONFERENCJA SNAP

Głównym celem mojego wyjazdu nie było jednak spotkanie z Polonią, ale z liderami SNAP (największej na świecie organizacji, która pomaga ludziom molestowanym przez duchownych), którzy z okazji 25-lecia działalności zorganizowali międzynarodową konferencję. Poleciałam tam jako liderka SNAP Poland na ich specjalne „Tak, zdecydowanie jestem w innym wymiarze” – my- zaproszenie.­ ­­ ślałam sobie.

| 43


między innymi

niała współpraca w celu ochrony praw dziecka i Ocalonych. Ta różnorodność i pluralizm nie były źródłem kłótni i nie przeszkadzały w dialogu. Na zakończenie drugiego dnia konferencji prezeska SNAP, Barbara Blaine, w poruszający sposób opowiadała o 25 latach działalności swojej organizacji, która obecnie zrzesza tysiące ludzi na całym świecie, lecz początki jej istnienia nie były łatwe. Przypominały… obecną polską rzeczywistość! Blaine wracała jednak do tych wspomnień z sentymentem – jak gdyby stan nietolerancji, ignorancji i hipokryzji odszedł już dawno w niepamięć. Niestety, w Polsce ciągle żyjemy między dwoma zwalczającymi się obozami. Ksiądz odprawiający mszę w tęczowej stule i popierający prawa mniejszości? Antyklerykał przyjaźniący się z księdzem? W Polsce to wszystko jest ciągle nie do pomyślenia, a ma miejsce za Oceanem – choć Konferencja trwała 3 dni, a każdy z nich złożony był wymagało to lat pracy i edukacji społecznej. A przecież na z wykładów, warsztatów oraz networkingu. Pierwszego początku swojej działalności SNAP spotykał się z problednia, przed rozpoczęciem głównego panelu kongresu, mami podobnymi do tych w Polsce. uczestniczyłam w spotkaniu liderów SNAP z całego świata. Z większości kontynentów przyjechały osoby, które Najbardziej zapadła mi w pamięć prezentacja Brytyjczyprowadzą grupy wsparcia dla Ocalonych w swoim regionie ka, Pete Saundersa, fundatora jedynej rządowej organizacji lub organizują różne działania oddolne. Podczas spotkania niosącej pomoc Ocalonym – NAPAC (National Associausłyszałam świadectwa Ocalonych – mówiliśmy o najbar- tion for People Abused in Childchood), molestowanedziej przełomowych wydarzeniach w naszym życiu, po- go w dzieciństwie przez członków rodziny i nauczycieli, znałam zasady prowadzenia grup samopomocowych dla w tym przez dwóch jezuitów. Pete był jedną z tych osób, ofiar molestowania, nauczyłam się zasad postępowania która w czerwcu br. spotkały się na prywatnej audiencji z dorosłymi ofiarami nadużyć seksualnych i w końcu – do- z papieżem Franciszkiem. To spotkanie zostało mocno wiedziałam się, co to znaczy być liderem lokalnym i z jaki- skrytykowane przez Ocalonych z całego świata jako czymi wyzwaniami łączy się ta praca. sto PR-owe posunięcie. Mnie też tak się wydawało. Jednak kiedy Pete wytłumaczył, że dla niego, praktykującego kaKiedy na mównicę zaraz po ateiście wychodziła osoba tolika, takie spotkanie to ogromne wyróżnienie, które dało duchowna, wiedziałam, że to nie jest Polska anno domi- mu energię do pomagania innym Ocalonym, zrozumiani 2014: otwartość światopoglądowa, tolerancja wobec łam, że doceniać należy nawet symboliczne gesty ze strony cudzych poglądów, brak złośliwości. Choć z perspektywy Kościoła. kraju palonych tęcz nie wydaje się to takie proste – wspaA JEŚLI W POLSCE TO SIĘ NIE UDA?

44 |


FUSS magazyn

Nie mam pewności – może jakiś czarny charakter (i piszę to bez podtekstów) przemieści się w czasie i pokrzyżuje nam plany? Obecnie takimi czarnymi charakterami, często nieświadomie, jesteśmy my sami: albo całkowicie ignorując problemy dzieci, albo wręcz przeciwnie – siejąc nienawiść w stosunku do wszystkich księży. Wierzę jednak w ludzi i w to, że w kraju nad Wisłą też uda się osiągnąć to, co widziałam w Chicago. Najpiękniejsza sentencja, którą usłyszałam podczas konferencji brzmiała: „jeśli chcecie iść szybko – idźcie sami, ale jeśli chcecie zajść daleko – idźcie razem”. Jeśli tylko będziemy się integrować, krok po kroku zmienimy prawo, stopień jego egzekwowania oraz polską mentalność. W kwestiach prawnych należy wydłużyć okres przedawniania się przestępstw na tle seksualnym oraz podnieść wiek przyzwolenia. Należy zadbać, aby tzw. autorytety otrzymywały takie same kary, jak przeciętny Kowalski. W końcu musimy edukować społeczeństwo i media oraz zrzeszać się i działać razem! Mam nadzieję, że Ty również nam pomożesz. Gotowi na wspólną podróż do przyszłości?

MARYSIA MUCHA Od po­nad ro­ku za­an­ga­żo­wa­na w dzia­ła­nia na rzecz ofiar nad­użyć sek­su­al­nych, czło­nek za­rzą­du or­ga­ni­ za­cji na rzecz ofiar księ­ży, wspó­łor­ga­ni­za­tor pierw­ szej w Pol­sce kon­fe­ren­cji na te­mat pe­do­fi­lii kle­r y­ kal­nej w Pol­sce, uczest­nicz­ka pa­ne­li dys­ku­syj­nych na rzecz świec­kie­go pań­stwa, obec­nie jed­na z li­de­ rek dwu­ję­zycz­nej fun­da­cji Oca­le­ni | Po­lish Su­r vi­ vors. Ab­so­le­went­ka UAM w Po­zna­niu. Pry­wat­nie ma­ma 5-let­nie­go Ol­ka.

OSO­BOM, KTÓ­RE 20 LAT TE­MU WY­ JE­CHA­ŁY Z NA­SZE­GO KRA­JU, POL­SKA JUŻ ZA­WSZE KO­JA­RZYĆ SIĘ BĘ­DZIE NA ZA­SA­DZIE PA­TRIO­TYCZ­NE­GO SEN­ TY­MEN­TU Z CHRZE­ŚCI­JAŃ­STWEM I WOJ­TY­ŁĄ.

KAJETAN VON KAZANOWSKI Ab­sol­went pro­jek­to­wa­nia ubio­ru, spę­dza­ją­cy wol­ne chwi­le ry­su­jąc przy kom­pu­te­rze. pie­przo­ny es­te­ta, za­chwy­ca­ją­cy się każ­dym od­stęp­stwem od nor­my, oraz fa­na­tyk mu­zy­ki, wy­da­ ją­cy ostat­ni grosz na ko­lej­ną pły­tę.

| 45


między innymi

DROGA NA KAPO KATARZYNA NOWACKA | KATARZYNA URBANIAK

Wehikuł czasu w postaci pięknego samochodu marki DeLorean, marzenie wszystkich fanów Powrotu do przyszłości (1985) Roberta Zemeckisa, w przerwach między lataniem i podróżowaniem poprzez stulecia, wcale nie musiałby poruszać się prawą stroną drogi. Bo co gdyby wylądował na początku XX wieku w Pradze? Albo, powiedzmy, w 1966 roku w Sztokholmie…? Ruch lewostronny kojarzy się zapewne Polakom głównie z Wielką Brytanią, która jest jednym z najczęstszych celów naszych przeprowadzek i wędrówek w poszukiwaniu zarobku. Sama jeszcze niecały rok temu nie poświęcałam powyższemu zagadnieniu zbyt wiele uwagi i nie inte-

46 |

resowała mnie historia lewostronnego ruchu. Ba, w ogóle nie sądziłam, że jest jakaś historia. W czasie swoich pobytów w Wielkiej Brytanii uznałam schemat tamtejszej komunikacji drogowej po prostu za (nie)groźne dziwactwo i przeszłam nad nim do porządku dziennego. No, może nie do końca, prawie za każdym razem, kiedy przechodziłam przez przejście dla pieszych, wydawało mi się – mimo pomocnych napisów Look right/ Look left – że lada moment zginę śmiercią tragiczną. Niełatwo w końcu pozbyć się wpajanych od dzieciństwa nawyków, wszak mama i pani w szkole zgodnym głosem tłumaczyły, że zanim wejdziemy na jezdnię, patrzymy:


FUSS magazyn

DŁUGO NIE ISTNIAŁY ŻADNE OFICJALNE PRZEPISY, REGULUJĄCE ZASADY RUCHU DROGOWEGO

lewo-prawo-lewo. Trudno się tego oduczyć, niełatwo też wsiadać do autobusu po przeciwnej niż „normalnie” stronie­ulicy. W końcu do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić, a jeśli ktoś jest niezłym kierowcą, to choć zdarza się uderzyć prawą ręką w drzwi pojazdu w poszukiwaniu dźwigni zmiany biegów, przestawienie się na prowadzenie samochodu według zasad lewostronnego ruchu zajmuje nie więcej niż kwadrans uważnej jazdy. Ciągle jednak ruch lewostronny może być uznawany w powszechnej opinii za kuriozum: wiadomo, Wielka Brytania, a tam osobliwe gniazdka elektryczne, włączanie światła za sznurek, osobne krany z zimną i gorącą wodą, domy z grzybem, fasolka na śniadanie itd. Nic dziwnego, że Brytyjczycy jeżdżą „drugą” stroną – ot, jedno dziwactwo więcej. Sprawy mają się jednak trochę inaczej. Dzisiaj ponad 70 krajów i terytoriów na świecie posługuje się ruchem lewostronnym, a do XVIII wieku obowiązywał on większą część globu. Jeszcze przed I wojną światową tramwaje w Krakowie jeździły lewą stroną! Mało osób jednak o tym wie; zakładam, że na szybko każdy byłby w stanie wymienić maksymalnie 5 państw z tej grupy. Wielka Brytania, Australia, Nowa Zelandia, Japonia, może Indie albo RPA – no właśnie, gdzie jeszcze? Na logikę – na przykład na terytoriach zależnych dawniej od Wielkiej Brytanii. Możliwe jednak, że historia lewostronnego ruchu drogowego jest stara jak cywilizacja, a przykład Albionu to jedynie współczesna „wersja pop” omawianego zjawiska. Wiele krajów europejskich, amerykańskich, afrykańskich i azjatyckich dokonało konwersji na ruch prawostronny dopiero w XX wieku; spore zmiany zaszły też pod koniec XVIII wieku, dlatego powszechnie zmiana ta kojarzona jest z rządami Napoleona. Z czego wynikało,

że wcześniej prawie cały świat i państwa o różnych podłożach cywilizacyjnych poruszały się lewą stronę drogi? Istnieje kilka popularnie przytaczanych wyjaśnień, wydawałoby się – logicznych, ale niepopartych oszałamiającą ilością danych historycznych. Od czasów starożytnych przez średniowiecze ruch lewostronny miał ułatwiać jazdę konną i walkę wręcz. Jako że większość populacji jest praworęczna, poruszanie się lewą stroną drogi ułatwiało szybkie dobycie broni i ewentualną obronę przed napastnikiem nadjeżdżającym z przeciwka. Dodatkowo na konia wsiadamy z jego lewej strony, więc wygodniej było to robić przy lewej krawędzi drogi. Jedną z niewielu poszlak mających potwierdzić taką organizację ruchu – który był oczywiście wówczas znikomy – są pochodzące z czasów rzymskich wykopaliska w Wielkiej Brytanii. Na drodze prowadzącej z kamieniołomu odkryto wyraźne ślady po wozach z ciężkim załadunkiem po lewej stronie drogi, co wydaje się stanowić dobry dowód na to, że Rzymianie poruszali się lewą stroną traktu. Dominacja imperium rzymskiego nad większością ziem europejskich pozwala sądzić, że były to powszechnie stosowane zasady. Od średniowiecza we Francji podobno powszechny był też zwyczaj poruszania się przez arystokrację wozami po lewej stronie drogi, podczas gdy plebs czy w ogóle piesi spychani byli na prawo. Świat spokojnie trwał w takiej postaci do czasów rewolucji francuskiej. W 1789 roku prześladowani arystokraci mieli nabrać zwyczaju podróżowania prawą stroną drogi w celu wmieszania się w tłum i niewyróżniania spośród ludu. Nie do końca wiadomo, dlaczego, ale armia Napoleona również konsekwentnie stosowała zasadę poruszania się prawą stroną, a przepisy regulujące tę kwestię wprowadzane były kolejno na wszystkich podbitych przez nią terytoriach.

| 47



FUSS magazyn

Państwa, które oparły się inwazji Napoleona, zostały przy lewostronnym ruchu, przez co XIX wiek stał się okresem mieszania się tych dwóch porządków. Długo nie istniały też żadne oficjalne przepisy, regulujące zasady ruchu drogowego – pierwszej takiej kodyfikacji dokonano dopiero w XVIII wieku w Wielkiej Brytanii, a wiele krajów na podobne ustalenia musiało czekać aż do pierwszych dziesięcioleci XX wieku.

tuacja panowała też we Włoszech, gdzie właściwie nie istniały jednolite przepisy. Jeszcze w czasach międzywojennych część ruchu odbywała się po prawej stronie (głównie na prowincji), podczas gdy duże miasta wyznawały zasadę ruchu lewostronnego. Na granicach miejscowości zwykło się stawiać oznaczenia informujące o sposobie poruszania się po drogach. Rzym i Mediolan przeszły transformację na ruch prawostronny dopiero w połowie lat 20. XX wieku, co nie zakończyło jednak produkcji samochodów W czasach zaborów na ziemiach polskich obowiązywały z kierownicą po prawej stronie. niejednolite zasady organizacji ruchu drogowego. Niemcy­ i Rosja stosowały ponapoleońską regułę ruchu prawoSporo zmian w Europie zaszło w związku z II wojną stronnego, podczas gdy Austro-Węgry trzymały się ruchu światową. I tak na przykład zaanektowana w 1938 roku lewostronnego. Mimo tych oficjalnych zasad większość przez III Rzeszę Austria zmuszona była przejść na prawo-

NIEMCY I ROSJA STOSOWAŁY PONAPOLEOŃSKĄ REGUŁĘ RUCHU PRAWOSTRONNEGO, PODCZAS GDY AUSTRO-WĘGRY TRZYMAŁY SIĘ RUCHU LEWOSTRONNEGO. ludzi w Galicji i tak poruszała się prawą stroną – było to przyzwyczajenie z czasów wspieranego przez Napoleona Księstwa Warszawskiego. Oficjalnie dopiero w 1918 roku został wprowadzony w Polsce prawostronny ruch drogowy. W Europie można znaleźć sporo takich skomplikowanych przykładów. Np. mimo lewostronnego ruchu drogowego obowiązującego w całej Austrii aż do czasu II wojny światowej, mieszkańcy Tyrolu – ze względu na wpływy napoleońskie (region ten przyłączony został wówczas do Bawarii) – poruszali się prawą stroną. Bardzo niejasna sy-

stronny ruch drogowy, przy czym na rozkaz Hitlera zmiany zostały wprowadzone w ciągu jednego dnia. W Czechosłowacji z kolei rezygnacja z lewostronnego ruchu planowana była już od wielu lat (jako konsekwencja Umowy Paryskiej z 1929 roku), jednak przez długi czas nie udawało się wprowadzić jej w życie. Okupacja przez Niemcy czeskiej części państwa przyspieszyła ten proces i prawostronny ruch został wprowadzony w marcu 1939 roku. W słowackiej części proces ten trwał od 1939 do 1941 roku.

| 49


między innymi

Obecnie na starym kontynencie z lewostronnym ruchem – oprócz Wielkiej Brytanii i Irlandii – możemy się spotkać tylko na Cyprze i na Malcie. Na tej ostatniej sama doświadczyłam pewnych trudności. Na lotnisku kilkanaście kilometrów od Valetty wylądowałam około północy i wraz z przyjaciółmi udałam się do wcześniej zamówionej taksówki. Miły pan taksówkarz czekał na nas w hali przylotów i machając karteczką z nazwiskiem, zaprosił do swojego samochodu. Jako że podróżowaliśmy w 4-osobowej grupie, ktoś zmuszony był usiąść na przednim siedzeniu, obok kierowcy. No właśnie, obok, a nie na miejscu kierowcy. Nieprzyzwyczajeni do lewostronnego ruchu, bezmyślnie zaczęliśmy ładować się za kierownicę auta, wzbudzając histeryczny śmiech taksówkarza.

Ciekawą sytuację tego typu można zaobserwować do dzisiaj na Wyspach Dziewiczych Stanów Zjednoczonych. Odwiedzającym to miejsce turystom często zdarzają się pomyłki przy prowadzeniu samochodu. Większość z nich – a przynajmniej ci, którzy nie zajrzeli przed podróżą do przewodnika albo internetu – z dużą pewnością siebie zajmuje prawy pas jezdni: „Przecież jesteśmy na terytorium zależnym od USA! A zresztą, zobacz, mamy kierownicę po lewej stronie!”. Popełniony błąd uświadamia im zwykle dopiero samochód nadjeżdżający z przeciwka. Tym samym pasem. Wyjaśnienie okazuje się niezbyt skomplikowane: Wyspy zachowały lewostronny ruch z czasów duńskiej kolonii, a samochody z kierownicą po lewej stronie są tam używane ze względu na znacznie niższy koszt sprowadzenia takiego typu pojazdów z kontynentu. W związku z tym Tak jak w przypadku Malty, poza Europą historia ruchu przyjęła się tam zasada niewyprzedzania – w takim układrogowego ma związek głownie z kolonializmem. I tak In- dzie manewr ten jest nie dość, że niebezpieczny, to prakdonezja do dzisiaj trzyma się ruchu lewostronnego, mimo tycznie niewykonalny. że Holendrzy, którzy go tam wprowadzili, od wielu lat stosują już ruch prawostronny. Kanadyjczycy, jako mieszW Ameryce Północnej i Środkowej lewostronny ruch kańcy kolonii brytyjskiej, aż do lat 20. XX wieku poruszali najpowszechniejszy jest na wyspach, obowiązuje m.in. na się lewą stroną drogi, choć ze znaczącymi wyjątkami – Bahamach, Kajmanach czy Jamajce, natomiast w Ameryce we francuskiej prowincji Quebec jeżdżono prawą stroną. Środkowej zachował się w Gujanie, Surinamie i na FalkRównież Stany Zjednoczone należały do podróżującej landach. Sporą grupą podróżujących do dzisiaj lewą stroną lewą stroną części świata. Zasada poruszania się po pub- drogi mieszkańców może pochwalić się też Afryka (obok licznych drogach prawą stroną została wprowadzona po RPA, Kenii czy Ugandy jeszcze kilkanaście innych państw) raz pierwszy w 1804 roku w Nowym Jorku, jednak amery- i Azja (również blisko 20 krajów, w tym Indonezja, Tajlankańskie samochody jeszcze na początku XX wieku produ- dia czy Pakistan). Intrygujący przypadek stanowi Chińkowane były z kierownicą po prawej stronie. ska Republika Ludowa, w obrębie której lewostronnym

50 |


FUSS magazyn

ruchem posługują się jedynie dwa terytoria: Hongkong i Makau – nie przekraczając granicy państwa możemy więc być zmuszeni do poruszania się raz jedną, raz drugą stroną jezdni. Nie jest to jednak koniec historii, organizacja ruchu drogowego na świecie wciąż podlega bowiem transformacjom. Obecnie najczęstszym powodem zmian są kwestie ekonomiczne, związane z importem samochodów z zagranicy, oraz bezpieczeństwa – zwłaszcza w sytuacji, gdy wszystkie sąsiednie kraje posługują się przeciwną stroną jezdni. Jeden z najgłośniejszych przypadków zmiany organizacji ruchu drogowego to tak zwany Dagen H („Dzień H”, od szwedzkiego Högertrafik – „ruch prawostronny”), kiedy to 3 września 1967 roku Szwecja przeszła z ruchu lewostronnego na prawostronny. Odbyło się to po wielokrotnie podejmowanych już wcześniej próbach takiej rewolucji, zawsze jednak oprotestowywanych przez obywateli. Akcja wymagała wieloletnich kampanii społecznych, tłumaczących sens takiej zmiany. Żeby uniknąć dużego ruchu i potencjalnego zagrożenia, transformacji dokonano wcześnie rano w niedzielę. Rok później identycznej akcji, związanej oczywiście z gigantycznymi kosztami, podjęła się również Islandia (H-dagurinn) – co ciekawe, źródła podają, że jedyną ofiarą tego „dnia na opak” był rowerzysta, który złamał nogę.

zmiany – 7 września 2009 na Samoa wprowadzony został ruch lewostronny. Decyzję motywowano potrzebą dostosowania się do organizacji ruchu w bogatszych, sąsiadujących z Samoa państwach. Nasze poczucie normalności jest wysoce relatywne; fakt, że poruszamy się prawą stroną drogi, jest właściwie efektem stosunkowo niedawnych transformacji politycznych, terytorialnych i ekonomicznych. Może nie warto zatem obrażać się na Wyspy Brytyjskie; wystarczy pomyśleć, że jeszcze niecałe 100 lat temu poruszalibyśmy się po Krakowie czy Wiedniu lewą stroną drogi!

Można by mnożyć przykłady konwersji z ruchu lewostronnego na prawostronny z niedawnej historii, warto jednak wspomnieć o interesującym przykładzie odwrotnej

KATARZYNA NOWACKA Krakuska, miastofilka, miłośniczka morza i żyraf, studentka filmoznawstwa. Interesuje się kulturą, podróżami i sportem. Ma słomiany zapał, ale dzięki temu ciągle się czegoś uczy.

KATARZYNA URBANIAK Ab­sol­went­ka Wy­dzia­łu Ar­ty­stycz­ne­go UMCS w Lu­bli­nie; ma­lu­je, ilu­stru­je, zaj­mu­je się pro­jek­to­wa­niem gra­ficz­nym i cią­gle po­szu­ku­je.

| 51


SYNEKDOCHA, NOWY JORK

marta stańczyk | jerzy jachym Pod krakowską Bagatelą przypominają mi się ironiczne porównania tego przyteatralnego skrzyżowania do Times Square. Nawet Kraków z jego zacietrzewionymi obrońcami murów na Wawelu poddaje się porównaniom z Nowym Jorkiem: miastem-wzorem, które chociaż stosunkowo młode, zawłaszczyło sobie prawa do symbolicznej reprezentacji metropolii jako takiej. I doczekało się własnej biografii. Nowy Jork znam przede wszystkim z popkulturowych pocztówek. Z Dziewczynami zwiedziłam szeregowe kamienice na Harlemie, z Przyjaciółmi piłam kawę przy Central Parku, a w przerwach opowieści o tym, Jak poznałem waszą matkę, Ted oprowadził mnie po Empire State Building. Tylko pierwszy z tych seriali powstawał faktycznie w NYC, plany pozostałych zlokalizowane były na Zachodnim Wybrzeżu, co dobitnie pokazuje, że „Miasto, które nie śpi”, funkcjonuje niekoniecznie w swej konkretności, a staje się metaforą wstrzykniętą całemu światu w umysły. Nierealność metropolii jest jednym z głównych założeń Delirycznego Nowego Jorku Rema Koolhaasa, książki, która została przetłumaczona na język polski po ponad 30 latach od wydania. Już pisząc o pomysłach zabudowy Coney Island – półwyspu słyną-


FUSS magazyn

cego do dzisiaj z lunaparków – wprowadził termin „Technologii Fantastyczności”, w której nienaturalność wypierała rzekomą przyziemność i pospolitość. Zapoczątkowało to zainfekowanie urbanistyki „Niedoborem Rzeczywistości”, będącego wypadkową działań megalomańskich architektów i wielkiej finansjery. Nowy Jork, a zwłaszcza jego serce – Manhattan, rozwijał się w sposób schizofreniczny, łącząc, według autora, wizyjność z czystym pragmatyzmem. Koolhaas opisuje działania kolejnych Frankensteinów, jak sam nazywa nowojorskich urbanistów, mnożących sztuczne rzeczywistości w imię urbanistycznej ideologii: manhattanizmu. Zakładała ona życie w świecie od początku do końca stworzonym przez człowieka – wewnątrz fantazji. Ta wypreparowana „ekstaza architektoniczna” znalazła na terenie dawnego Nowego Amsterdamu – jaką nazwę osadzie nadali holenderscy handlarze futrami – odpowiedni plac budowy. Niemożliwy na wyspie naturalny rozrost miasta powodował powstanie planu nie horyzontalnego, a pionowego, który umożliwiał testowanie najbardziej nawet fantasmagorycznych projektów. Wytworzona „Kultura Zagęszczenia” wiązała się również z megalomanią – z góry patrzono nie tylko na wymazaną z mitycznej niemalże „Siatki” naturę, ale również na resztę świata. To na Manhattanie stworzono „laboratorium nowoczesności”, fascynujące artystów już w początkowej fazie trwania eksperymentu nowojorskiego. Powstało centrum krwiobiegu kulturowego. Pępek świata. „Ikony budowlane zastąpiły ikony religijne. Architektura to nowa religia Manhattanu” – dlatego na 34. Ulicy ma miejsce nie tylko bożonarodzeniowy cud. Przede wszystkim powsta tam Empire State Building, „orgazm Manhattanu nieświadomego”, którego wertykalny przyrost miał doprowadzić do „masowego wniebowstąpienia”. Wyspa w uniesieniu pokrywa się kolejnymi iglicami, przeszywa-

| 53


mIĘDZY SŁOWAMI

jącymi niebo. Ale w tym gwałtownym pięciu się w górę zapominano zwykle o człowieku, architektura przestała być humanistyczna, zaczęła być hedonistyczna. Gmachy funkcjonowały jako pojemniki, dokonano „architektonicznej lobotomii”, odcinając wnętrza obiektów od ich zewnętrza i skazując człowieka na upadek tym cięższy, że z wysoka, co prezentuje dość dosłownie chociażby czołówka Mad Menów. Cytując dla odmiany L.U.Ca, porównanie Ojczyzny do „mięsnego jeża” można odnieść do Nowego Jorku, w którym obfitość czasami staje kością w gardle. Opisany przez Koolhaasa emocjonalny splot można podsumować słowami: „Oj dusisz mi duszę, a ja się w Tobie durzę…” Manhattan otrzymał liczne walentynki od Woody’ego Allena czy od twórców złączonych przy projekcie o znaczącym tytule: New York, I Love You (2009), stając się mocną konkurencją dla europejskich stolic miłości po rom-comach Nory Ephron czy musicalach, których akcja toczyła się na Broadwayu. Jednak ten wizerunek posiada również swój mniej turystyczny rewers. Popkultura niczym sejsmograf wykryła podskórne drżenia, których historię nakreślił Rem Koolhaas. Poczynając od mitologizowaniu początków miasta, gdzie eksterminację przedstawia się jako „ustępowanie barbarzyństwa wyrafinowaniu”, rozpoczął się cykl nierozerwalnie połączonych aktów tworzenia i niszczenia. „Jedynym źródłem suspensu w tym spektaklu jest eskalacja intensywności przedstawienia”. Choć autor uważa, że hedonizm i generowanie ciągłych rozrywek wykpiwa możliwość apokalipsy, a Manhattan przedstawia „jako zagęszczenie możliwych katastrof, do których nigdy nie dochodzi”, często inne obrazy oglądamy na ekranach kin czy telewizorów.

54 |

Mroczną stronę miasta i bardzo konkretne katastrofy ukazują filmy o Chłopcach z ferajny (1990) walczących z innymi Gangami Nowego Jorku (2002) na Ulicach nędzy (1973). Tutaj za źródło antagonizmów można uznać symboliczne piętra – miejsca w hierarchii społecznej. Kiedy opuści się wzrok na ulice, idealizm i zachwyty ustępują realizmowi. Miasto Po godzinach (1985) zastępuje Słodki smak sukcesu (1957) – Wstydem (2011). Nagie miasto (1948) to nie tylko życie Wilków z Wall Street (2013), ale również ludzi, którzy mają czasami Pieskie popołudnie (1975) lub modlą się, jak Taksówkarz (1976), o „deszcz, który zmyje z chodników cały brud i śmieci”. Słowem: jest to miasto, w którym stratyfikacja społeczna przyjęła wizualny odpowiednik, co zdaje się tym bardziej potęgować destrukcyjne ruchy oddolne. Jednak to nie w takich „subtelnościach” realizuje się nowojorska poetyka niszczenia. Manhattan przez swoją hipergęstość zdaje się prowokować los – kosmitów, potwory, demony (nawet jeśli przybierają kształt Stay Puft Marshmallow Mana, z którym walczyli Pogromcy duchów, 1984) i meteory. Jest to sceneria idealna do tego, by przedstawić zjawiskową „rozpierduchę”, przed którą próbują bronić zastępy przemieszczających się między drapaczami chmur Spider-Manów i Supermanów. I choć Marvelowskim Avengersom (2012) wciąż udaje się defensywa, to Watchmeni (2009) z ekranizacji komiksu Alana Moore’a poruszają się już po przestrzeni postapokaliptycznej. Bo jeśli już niszczyć, to w epicki sposób – na biblijną skalę. Nie da się inaczej, skoro atakuje się serce świata. W 1933 roku małpa na dachu ESB była traktowana jako zagrożenie (King Kong), ale w roku 1968 – czy raczej w 3978 – szczątki Statuy Wolności znajdują się już



mIĘDZY SŁOWAMI

na Planecie małp. W Ucieczce z Nowego Jorku (1981) „Duże Jabłko” zamienia się w więzienie, w dystopijnej wizji obrazując eskalację przemocy sprzed kadencji Giulianiego, choć na ścianach widnieją wciąż graffiti typu „I love New York”, a w czasie podróży po mieście (obowiązkowo – żółtą taksówką) widać obiekty z listy must-see – Broadway, Central Park czy gmach Biblioteki Publicznej. Ważną rolę fabularną odgrywa tym razem inny wieżowiec – World Trade Center. To właśnie wyrwa po Twin Towers dopisuje interesującą glosę do książki Koolhaasa o „mieście sci-fi”. Architekt schyłek manhattanizmu wyznaczył na niespokojny koniec lat 30. Tym razem również następuje zwrot w stronę skali mikro – prowincji, przedmieść, domków parterowych, małych społeczności. Filmy jak 25. godzina (2002) pokazują bardzo emocjonalnie, że miejsce po wieżach wciąż zieje pustką – niezależnie od budowy „zastępczego” kompleksu budynków. Dokonano zamachu nie tylko na Amerykanach, ale i na Nowym Jorku, uświadamiając „deliryczność” założeń domków z kart: „Miasto może doczekać się ostatecznej realizacji jedynie jako model”, zbyt kruche w swym nawarstwieniu. „Świat zagęszczonych hiperbol” traci swą fizyczność i przeradza się w miasto-synekdochę z narracją jednocześnie prywatną i uniwersalną. Najlepszy film na swój własny temat.

56 |

CYTATY POCHODZĄ Z KSIĄŻKI REMA KOOLHAASA PT. „DELIRYCZNY NOWY JORK. RETROAKTYWNY MANIFEST DLA MANHATTANU.” (KARAKTER, 2013)

MARTA STAŃCZYK Studentka Uniwersytetu Jagielloń­ skiego, filmo­ znawca wannabe. Trochę ogląda, trochę czyta i trochę słucha, ponieważ marzy o zostaniu kulturalnym krakusem. JERZY JACHYM Z wy­kształ­ce­nia eko­no­mi­sta, en­tu­zja­sta fo­to­grafii, za­pa­lo­ ny fo­to­graf mo­bil­ny. Do edy­cji swo­ich prac, z pa­sją, uży­wa wy­łącz­nie smart­fo­na i ta­ble­tu. Słu­cha mu­zy­ki elek­tro­nicz­ nej i pi­je du­żo ka­wy.



ZASŁYSZANE

#HOT16CHALLENGE: O KILKU TAKICH, CO UKRADLI HIP-HOP

58 |


FUSS magazyn

Jest modny hasztag, jest i polski rap. Nasz kraj może pochwalić się swoim własnym „challengem”, który nie ma nic wspólnego z oblewaniem się lodowatą wodą i wpłacaniem pieniędzy na cele charytatywne. #Hot16Challenge z założenia miał zaktywizować polskich raperów do tworzenia „na szybko” swoich 16 wersów. Zabawa, oprócz tego, że przywróciła do gry kilku zapomnianych już artystów, obnażyła smutną prawdę o polskim rapie.

JOANNA PODGÓRSKA | MONIKA ŹRÓDŁOWSKA

#KTOUKRADŁHIP-HOP? „Trzeba wymyślić swoje 16 wersów, na raz nawinąć je do kamerki pod wybrany przez siebie bit, w wybranej przez siebie konwencji – nie ma żadnych ograniczeń, a następnie nominować osoby, które również mają być w to zamieszane” – po tych słowach Solara internet zapełnił się nagraniami polskich raperów, nominujących się wzajemnie do #Hot16Challenge. Im głębiej wchodziło się w serwis YouTube, tym bardziej zaskakiwały pseudonimy nowo narodzonych hiphopowców, którzy prawdopodobnie przez przypadek dotknęli kiedyś mikrofonu i do tej pory pozostali pod urokiem tej chwili. O ile takie legendy jak Tede czy Ten Typ Mes mówią cokolwiek osobom, które na co dzień nie słuchają rapu, o tyle niejacy Guma, Szmagla czy mój ulubiony Phiuz z 9 wyświetleniami brzmią jak nicki wzięte prosto z komentarzy na Glamrapie. Jak łatwo się domyślić, z ich rapem jest podobnie: przerost formy nad treścią i nagromadzenie rymów częstochowskich. A co

w tym wszystkim jest najgorsze? Raperzy z tzw. „górnej półki” wcale nie odbiegają od nich poziomem („Diox, Diox, Diox, Diox, wyliczanka, co nie ma końca”). W zabawie wymyślonej przez Solara nie liczy się tylko umiejętne nawinięcie 16 wersów, ale również sposób wykonania i bit, który niejednokrotnie okazał się o wiele lepszy od słów napisanych na szybko przez raperów (i nie mówię tu o bicie pożyczonym np. od A$aP Rocky’ego, jak w przypadku Lilu). Największą ilością odtworzeń w serwisie YouTube może się pochwalić Tede (niemal 1,5 mln) oraz O.S.T.R. (trochę ponad 1 mln). Pierwszy z nich zaskoczył przede wszystkim faktem, że do zabawy nominował Rycha Peję, z którym od wielu lat pozostaje w konflikcie. Natomiast O.S.T.R., który niejednokrotnie udowodnił, że jest mistrzem freestyle’u, nie miał chyba najmniejszych problemów ze złożeniem 16 wersów. I bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę, nagrywając filmik, w którym główną rolę odegrał przede wszystkim jego syn – Jaś.

W ZABAWIE NIE LICZY SIĘ TYLKO UMIE­ JĘTNE NAWINIĘCIE 16 WERSÓW, ALE RÓWNIEŻ SPOSÓB WYKONANIA I BIT, KTÓRY NIEJEDNOKROTNIE OKAZAŁ SIĘ O WIELE LEPSZY OD SŁÓW NAPISANYCH NA SZYBKO PRZEZ RAPERÓW | 59


ZASŁYSZANE

„OD CHU… ZWROTKI JESZCZE NIKT NIE UMARŁ”. NAPRAWDĘ? Większość raperów wypuściła do sieci coś, co przypomina raczej „bragga na siłę” niż świadomy rap. „Jestem najlepszy bla bla bla” – no całkiem fajnie, ale pokaż to po swoich wersach. Raperami, którzy nieco odeszli od tej hasztagowej przepychanki, jest Stasiak i Łona. Pierwszy z nich w 16 wersach opowiedział o płytach, które go ukształtowały i zainspirowały („Potem Hey – to pokazała mi siostra i na zawsze na propsie Kasia Nosowska”). Natomiast Łona – mistrz słowa wśród raperów (oczywiście teraz możecie wyciągnąć swoje argumenty, dlaczego to właśnie Chada lub Borixon bardziej zasługują na to miano) – nawinął 16 linijek z podziękowaniami i dedykacjami („Dwie następne dla tych z własnym zdaniem, co cenią suspens i nie piszą 16-stek na kolanie”).

WYGRANI I PRZEGRANI #Hot16Challenge nadal pozostaje otwartą konkurencją. Co prawda zabawa ogarnęła już większość sceny hiphopowej i bezlitośnie obnażyła braki co poniektórych „kotów”, ale w serwisie YouTube wciąż pojawią się nagrania mniej lub bardziej znanych raperów. Niektórzy uważają, że nie da się wskazać zwycięzców #Hot16Challenge. Według mnie jest jednak dwóch raperów, którzy „pozamiatali”. Ras i Wena, bo o nich mowa, po raz kolejny udowodnili, że są najlepsi wśród młodego pokolenia polskiego hip-hopu. Dlaczego? Bo zignorowali ten challenge i w ogóle się nie dograli. Przynajmniej na razie.

LUDZKA STONOGA, CZYLI KOGO NOMINOWAĆ Jak łatwo się domyślić, bardzo często raperzy nominowali kolegów ze swojego podwórka. Alkopoligamia nominowała Alkopoligamię. I tak w kółko. Ale ale! Niektórzy z raperów próbowali „wskrzesić” swoich kolegów, którzy w latach 90. tworzyli polską scenę hiphopową. I tak wśród nominowanych znalazł się Eis, którego „gimby nie znajo”. Oprócz tego padła ksywa Smarkiego i Dizkreta, którzy już dawno nie wypuścili żadnego kawałka. Panowie co prawda nie odpowiedzieli na wyzwanie, ale gra nie jest jeszcze zamknięta. Może niebawem dowiemy się, gdzie jest Eis.

60 |

JOANNA PODGRSKA Stu­dent­ka fil­mo­znaw­stwa i wie­dzy o no­wych me­diach. Lu­bi słu­ chać, co w ra­pie pisz­czy, dzie­lić się swo­imi spo­strze­że­nia­mi z in­ ny­mi.­ MONIKA ŹRÓDŁOWSKA Stu­dent­ka gra­fi­ki. Wy­cho­dzi z za­ło­że­nia, że czło­wiek nic nie mu­si, ale wszyst­ko mo­że. W wol­nych chwi­lach śmie­je się z głu­pich i sta­r ych jak świat ka­wa­łów.



FILOZOF GÓR ROZMOWA Z OLKIEM OSTROWSKIM - NARCIARZEM WYSOKOGÓRSKIM MAGDALENA URBAŃSKA


FUSS magazyn

W zeszłym roku, gdy Olek pisał dla FUSSa o zdobyciu Piku Lenina (7134 m n.p.m.) i samotnym zjeździe na nartach północną ścianą ze szczytu, był studentem rozdartym między chęcią spełniania podróżniczych marzeń a uczelnianymi obowiązkami. Dzisiaj ciężko się z nim umówić na rozmowę – a to biegnie ultramaraton, to ma pokaz na festiwalu podróżniczym, innym razem odpoczywa w rodzinnej Wetlinie. Gdy udaje się nam spotkać, rozmawiamy o tym, co zrobić, by spełniały się marzenia: na ile ważne są motywacja, „twarda psychika” i pieniądze.

Na pewno nie jeżdżę w góry, żeby się zabić. Nie jestem samobójcą. Ale niebezpieczeństwo jest i masz tego świadomość. Jest ono podniecające?

Niebezpieczeństwo – nie, przygoda. Ryzyko jest w przygodę wpisane. Nie jeżdżę w góry dla ryzyka czy ekstremalnych, skrajnych przeżyć. Udało mi się wejść na Cho Oyu i z niej zjechać, czyli dokonać rzeczy, która udaje się niewielu osobom. Było to oczywiście niebezpieczne: dużo zmiennych może decydować o tym, że wyprawa może Alpinista, narciarz wysokogórski czy wspinacz? skończyć się bardzo źle. Udało się jednak bezpiecznie wejść, nie odmroziłem się, wróciłem w jednym kawałku – Zdecydowanie narciarz wysokogórski. Jest wiele okre- a wracając z gór miałem wypadek autobusowy niedaleko śleń na tą aktywność górską, ale to określenie najbardziej Katmandu! I to był najniebezpieczniejszy element całej mi odpowiada, najlepiej charakteryzuje to, co robię, i – co wyprawy. Zawsze mówię, że dojazd do gór jest najbardziej znaczące – jest po polsku. ryzykownym etapem. W różnych górach już byłem i na drodze zawsze przytrafiały mi się najgorsze sytuacje. Z nazwy wynika, że zjazd jest istotniejszy niż wejście na szczyt. Nie mam takiej idei, że chcę zginąć w górach, a tym bardziej w wypadku samochodowym (śmiech). Zawsze zjazd jest ważniejszy! Wejście na szczyt to dopiero osiągnięcie punktu startowego przygody, chociaż Po powrocie nie masz jednak poczucia, że jesteś często i to nie jest łatwe do zrealizowania. wszechmocny? Narciarstwo wysokogórskie traktujesz jako pracę?

Chyba nie. Były kryzysy większe, mniejsze, brak motywacji, zastanawiałem się: „co ja tutaj robię?!”. Przed wyTo nie jest mój zawód, nie zarabiam na tym. Na razie jazdem nie byłem pewien, czy da się tam w ogóle jeździć utrzymuję się po części z narciarstwa, bo w sezonie zimo- na nartach, więc po powrocie psychicznie lepiej się z tym wym jestem instruktorem. Ale gdybym miał żyć tylko z gór, to bym pewnie nie narzekał (śmiech). Medialne zainteresowanie tematem alpinizmu pojawiło się po głośnej, tragicznej wyprawie na Broad Peak w 2013 roku. Wiele osób zaczęło analizować środowisko himalaistów. Ukazał się wówczas wywiad z profesorem Jackiem Hołówką, który nazywa alpinistów „gladiatorami” i „niedojrzałymi ryzykantami”, którzy wchodzą na górę po „przebóstwienie” i „próbę kompensacji”.

NA PEWNO NIE JEŻDŻĘ W GÓRY, ŻEBY SIĘ ZABIĆ. NIE JESTEM SAMOBÓJCĄ.

| 63


w drodze czuję. Wiem, że mogę takie rzeczy robić. Ale że jestem nieśmiertelny i mogę wszystko? Nie, staram się podchodzić z pokorą do gór, zapoznawać się z nimi na spokojnie. Wszedłeś na wysokość 8201 m n.p.m. bez tlenu. Świadomość człowieka w tym stanie funkcjonuje inaczej? Faktycznie, organizm człowieka na takiej wysokości dziwnie funkcjonuje – i pod względem psychicznym, i fizycznym. Były momenty, że np. nalewałem sobie herbatę z termosu i byłem przekonany, że muszę się nią z kimś podzielić, że nie jestem tam sam. Ale szybko się opanowywałem. Dziwne uczucie. Byłem dłuższą chwilę na takiej wysokości, bo kopuła szczytowa jest bardzo rozległa i samo zdobycie szczytu, czyli wysokości w okolicach 8 tysięcy m n.p.m., zajęło mi sporo czasu. Ogarniałem jednak rzeczywistość. Tego dnia sporo osób zdobywało szczyt, głównie z użyciem dodatkowego tlenu, więc oni zdecydowanie szybciej się wspinali. Ale mimo tego niektórzy zupełnie nie wiedzieli, co się dzieje, np. nie byli w stanie przepiąć się na poręczówce. To prosta czynność, której niektórzy zupełnie nie potrafili pojąć, nie mówiąc już o sprawnym poruszaniu się w dół. Tak wpływa na człowieka wysokość i skrajne wyczerpanie. Dlaczego zdecydowałeś się wchodzić bez tlenu? To jest moja filozofia, podejście do gór. To jest dodatkowa pomoc i mówi się, że przy użyciu tlenu wchodząc na ośmiotysięcznik, zdobywa się siedmiotysięcznik. A nie po to jechałem na ośmiotysięcznik. To Twoja druga próba nie tyle zdobycia góry, co zdobycia pieniędzy na wyprawę na Cho Oyu. Ośmiotysięczniki to jest bardzo droga zabawa. Są sponsorzy sprzętowi, ale zostaje jeszcze duża kwota, którą trzeba pokryć. Sporo udało mi się uzbierać dzięki portalowi PolakPotrafi, ale dużo się też zapożyczyłem. Wszystko jednak udało się dzięki temu, że na swojej drodze spotkałem bardzo pozytywnych ludzi, którzy uwierzyli w to, że nie jestem do końca wariatem i chcieli mi pomóc w wyprawie.

64 |

OLEK OSTROWSKI POCHODZI Z WETLINY (BIESZCZADY). OD URODZENIA ZWIĄZANY Z GÓRAMI. RATOWNIK GRUPY BIESZCZADZKIEJ GOPR, CZŁONEK KW KRAKÓW, INSTRUKTOR NARCIARSTWA PZN, ZAPALONY SKITOUROWIEC, WSPINACZ I BIEGACZ GÓRSKI. SAMOTNIE ZJECHAŁ NA NARTACH PÓŁNOCNĄ ŚCIANĄ PIKU LENINA (7134 M N.P.M.), JAKO PIERWSZY POLAK WRAZ Z EKIPĄ POKONAŁ NA NARTACH POŁUDNIOWO-WSCHODNIĄ ŚCIANĘ KAZBEKU (5047 M N.P.M.). MA NA SWOIM KONCIE WIELE TRUDNYCH TATRZAŃSKICH ZJAZDÓW. WE WRZEŚNIU TEGO ROKU USTANOWIŁ POLSKI REKORD WYSOKOŚCI ZJAZDU NA NARTACH, SAMOTNIE ZJEŻDŻAJĄC Z CHO OYU (8201 M N.P.M.).


FUSS magazyn Co się zmieniło w przeciągu roku, że z wariata stałeś się godnym zaufania? W zeszłym roku odpuściłem. Z chłopakami, z którymi planowałem wyjazd, nie znaleźliśmy na niego pieniędzy, a wtedy w ogóle nie myślałem o samotnej wyprawie, nie miałem takiej odwagi. Przez 2 lata temat medialnie się rozkręcił, m.in. przez wyróżnienie naszego projektu wyprawy w Memoriale Piotra Morawskiego „Miej Odwagę”. W tym roku początkowo skład był trzyosobowy. Niestety znowu żadna firma nie zdecydował się na finansowanie całej wyprawy.

spotykałem­dobrych ludzi, którzy uwierzyli w ten projekt. Pojawili się sponsorzy – narty, ubrania… Na taki zjazd potrzebne są specjalne narty?

W narciarstwie wysokogórskim waga odgrywa największą rolę, więc są one przede wszystkim lekkie. Technologia poszła na tyle do przodu, że narty produkuje się m.in. z włókna karbonowego: są lekkie, ale sztywne, wytrzymałe. Powinna być to narta szersza. Karierę teraz robią także rockery, czyli narty z podniesionym dziobem. Ja nawiązałem współpracę z polską firmą Majesty, która dostarczyła mi nartę idealną do takich zadań, poza tym cieszyłem się, Nie wygraliśmy w lotka, na bank nie chcieliśmy napadać, że będę jeździł na polskim sprzęcie. więc wyglądało na to, że historia się powtórzy i w tym roku też się nie uda. Ale nakręciłem się, pomyślałem, że trzeba Jak się jeździ na takich wysokościach? spróbować, pożyczyć pieniądze – jak się uda, to się uda, jak nie, to pojadę na najdroższe wakacje życia (śmiech). Mówi się: „zjechał na nartach”. Wydaje się: wszedł, zaPozostała część ekipy nie chciała jechać w tym układzie: piął narty i zjechał. A dopiero na szycie zaczyna się zabazapożyczać się na wyjazd. Potem zaczęło się to kręcić, wa. To jest „orka” – tlenu jest mało, człowiek jest totalnie

| 65


w drodze

zmęczony.­Jedzie się parę skrętów i człowiek dyszy, nie może złapać oddechu, trzeba się zatrzymać. Ja akurat trafiłem na bardzo słabe warunki śniegowe i do tego bardzo zmienne. Zjazd wymagał dużej koncentracji i pochłaniał dużo energii. Ile czasu zajął Ci zjazd i dokąd udało Ci się dojechać? Moją filozofią jest zawsze zjechać jak najniżej się da, a ideałem jest zjazd ze szczytu do samej podstawy góry bez odpinania nart. Tutaj warunki pozwalały na zjazd do obozu pierwszego – na wysokości 6400 m n.p.m., bo niżej już nie było śniegu. To mi się udało, a po drodze zlikwidowałem obóz drugi (7100 m n.p.m.), do którego dotarłem po ok. 2 godzinach jazdy ze szczytu. Odcinek z „dwójki” do „jedynki” pokonałem w ok. godzinę.

pracować z agencją, inaczej nie da się załatwić wszystkich pozwoleń. Z tą samą co ja agencją współpracowała trójka chłopaków: Francuz, Włoch i Japończyk; i z Katmandu podróżowaliśmy już razem. Oni jednak mieli inny plan niż ja: każdy miał indywidualnego Szerpę, używali dodatkowego tlenu – nie było więc możliwości współpracy. Życie bazowe dzieliłem jednak z nimi. Czy wchodzi się także wspólnie?

Niekoniecznie. Ja miałem układ taki: załatwili mi wszystkie pozwolenia, transport, karawanę do bazy, w której zaczyna się właściwa działalność górska (na wysokości 5700 m n.p.m.), a na miejscu był kucharz, który nam gotował. Do góry wychodziłem sam i cała działalność górska należała już do mnie: zakładanie obozów, wnoszenie sprzętu, aklimatyzacja, atak szczytowy. Jeśli więc mówimy o „saW kontekście Twojego wyjazdu, jak i wielu innych, motnej wyprawie”, to pod tym względem była ona jednomówi się o „samotnej wyprawie”, „samodzielnym ata- osobowa, bez wsparcia z zewnątrz. Ponieważ fizycznie nie ku szczytowym”. Wyprawa jednak nie jest do końca sa- jest się tam samemu, ale psychicznie – tak. Mam świadomodzielna… mość, że gdyby coś się stało, nie wszyscy byliby chętni do pomocy. Każdy w końcu płaci grubą kasę, żeby tam wejść. Oczywiście, że nie. Pierwsze wrażenie jest takie, że „chłop sam pojechał, nikogo nie było dookoła”. Cho Oyu W takim razie musisz mieć wówczas dużą świadojest jednak jedną z najbardziej skomercjalizowanych gór, mość własnego organizmu, żeby wiedzieć, kiedy jest zaraz po Mount Everest, ponieważ jest to „magiczne 8 ty- się gotowym, na ile ciało pozwala na pójście wyżej itd. sięcy”, ale nie ma dużych trudności technicznych, raczej się chodzi, a nie wspina. Dużo jest chętnych mających pieTak, na każdej wyprawie obserwuję swój organizm i wyniądze – płacą agencji, która im wszystko organizuje: daje ciągam wnioski, a na dużej wysokości trzeba być jeszcze Szerpę, przewodnika, idą z małym plecaczkiem, a w odpo- czujniejszym. Dużo mi daje także bieganie długich dystanwiednim momencie dostają maskę z tlenem. Żeby jednak sów w górach – poznaję swój organizm, uczę się tego, co pojechać do Tybetu (czyli de facto Chin), trzeba współ- kiedy się dzieje, na ile mogę sobie jeszcze pozwolić.

MOJĄ FILOZOFIĄ JEST ZAWSZE ZJECHAĆ JAK NAJNIŻEJ SIĘ DA, A IDEAŁEM JEST ZJAZD ZE SZCZYTU DO SAMEJ PODSTAWY GÓRY BEZ ODPINANIA NART. 66 |



w drodze

Zrobiłem 3 wyjścia aklimatyzacyjne z głównego obozu przed atakiem szczytowym. Wychodziłem z obozu głównego do obozu pierwszego, przesypiałem noc, schodziłem z powrotem, 2 dni odpoczynku i dalej do obozu drugiego… Idziesz tak do góry, rozstawiasz namiot, wracasz. I tak to trwa.

nart. Trzeba zapamiętać charakterystyczne punkty, bo jak siądzie pogoda, to jest ciężko z orientacją. Tego dnia sporo ludzi przedeptało drogę podejścia, więc na szczęście była ona wyraźna. Gdyby pogoda była zła, to nie wiem, czy bym się zdecydował na objazd skał. Odpięcie nart nie wchodzi w grę?

Przy finalnym ataku szczytowym – wyszedłem z bazy do „jedynki”, przespałem się, zabrałem narty, poszedłem do Bezpieczeństwo jest najważniejsze, więc oczywiście „dwójki”, przespałem się i w nocy ruszyłem do ataku szczy- ściągnięcie nart wchodzi w grę, ale gdy jakiś fragment potowego. konujesz pieszo, dla mnie zjazd jest niepełny i nie możesz powiedzieć, że zjechałaś z góry. Bałem się pokonywania tego odcinka nocą, zdecydowałem się więc wyjść troszkę później, żeby się nie odmrozić. Ale prognozy były dobre… Tego dnia ale zdecydowanie wcześniej szczyt zdobyli koledzy, z którymi dzieliłem bazę. Wspinając się, spotkałem Skąd je znałeś? Nie do końca wiedziałeś przecież, ich schodzących i pocieszyli mnie, że „jeszcze w cholerę którego dnia będziesz na szczycie. Technologia dociemam do szczytu” (śmiech). Wdrapałem się na szczyt po 15 ra tak wysoko? godzinach od wyjścia z obozu drugiego. Nie było mnie stać na zabranie z Polski telefonu satelitarnego. Miałem jednak do dyspozycji telefon agencyjny Na szczycie jest konkretny punkt, który oznacza jego w bazie, więc jakiś kontakt z Polską był. Bogatsze agencje zdobycie? miały lepsze technologie, a co za tym idzie – dokładniejsze prognozy, ale w bazie był przepływ informacji między Kopuła szczytowa jest bardzo rozległa i płaska. Najpierw wspinaczami. jest stromo, wydaje Ci się, że to szczyt, a potem jest dalej i dalej, i dalej. Wszystko jest na bardzo podobnej wyNa facebooku i w internecie informacje jednak nasokości. Zasada jest taka, że jak zobaczysz Everest (bo pływały na bieżąco. w pewnym momencie góra się wyłania), to jesteś na szczycie. Szerpowie wnieśli flagi modlitewne, więc wyznaczyli Gdy wracałem z wyższych obozów, wysyłałem smsa, że szczytowe pole. Ale nie ma krzyża (śmiech). wszystko OK, i informację z przebiegu akcji górskiej. Poza bazą nie było ze mną żadnego kontaktu. Atak szczytowy A w jaki sposób wyznacza się trasę zjazdu? Przecież trwał 4 dni, rodzina odetchnęła więc dopiero po moim byłeś tam pierwszy raz. zjeździe. Bo chociaż miałem przez radio kontakt z kucharzem w bazie, ze szczytu nie udało mi się z nim połączyć. Wchodząc na szczyt, sprawdza się trasę i zapamiętuje. Dopiero jak zjechałem trochę niżej, poprosiłem go o wyPoza tym zostaje obserwacja od dołu. Na Cho Oyu linia słanie wiadomości do Polski, że wszystko jest w porządku, zjazdu jest w głównej mierze linią podejścia. Podczas ata- że byłem na szczycie, że zjeżdżam. Napisał smsa takim łaku szczytowego mijałem pas skał, który potem trzeba było manym angielskim, że rodzina nie wiedziała do końca, co objechać, żeby bezpiecznie je przekroczyć bez odpinania się dzieje (śmiech).

68 |


FUSS magazyn

Jest to najwyższy polski zjazd na nartach?

rekreacyjnie.­Albo jeździłem na zawody, albo trenowałem – nigdy nie jeździłem „luźno”. Teraz w zasadzie pracuję na Tak, jest to polski rekord wysokości w zjeździe na nar- stoku jako instruktor, ale wciąż rzadko jeżdżę. Po zajęciach tach. jest albo freeride, no albo się idzie w góry. Czy w takim razie normalna jazda na nartach sprawia Ci jeszcze przyjemność? Nudy straszne (śmiech). Długie lata trenowałem narciarstwo alpejskie, więc w ogóle mało jeździłem tak

| 69


w drodze

SUCHĄ STOPĄ PO DNIE MORZA, CZYLI WSPOMNIENIA Z HOLANDII nina jansen

Holandia, Królestwo Niderlandów, jest niewielkim państwem w Europie Zachodniej. Od wschodu graniczy z Niemcami, od południa – z Belgią, a północno-zachodnie granice kraju wyznacza wybrzeże Morza Północnego. To sąsiedztwo sprawia, że klimat jest umiarkowany morski, z dość chłodnymi latami i łagodnymi zimami. Częstym zjawiskiem są wiejące znad morza wiatry, mgły i mżawki. Wszystko wygląda jak skąpane w deszczu i powietrzu.­

70 |


FUSS magazyn

HOLENDERSKIE NIEBO Niebo szybko zmienia swój wygląd, słońce i chmury wciąż się wymieniają. Sposób, w jaki słońce filtrowane jest przez chmury, wytwarza niesamowity efekt. Niektórzy twierdzą, że jest to spowodowane ogromem wody w powietrzu, co powoduje odbijanie się światła w chmurach. Zdaniem innych zjawisko powodują szare, deszczowe chmury – kiedy przebijają się przez nie promienie słoneczne, odnosi się wrażenie, jakby w tym miejscu wznosił się krajobraz. To niezwykłe zjawisko od wieków przyciąga artystów, pragnących na własne oczy zobaczyć słynne holenderskie światło w chmurach. Znajdująca się w haskim muzeum Panorama Mesadg – nazwana tak od nazwiska autora – to największy obraz przedstawiający holenderskie niebo. Cylindryczny obraz o wymiarach 14m wysokości, 40m średnicy i 130m obwodu jest jedną z największych panoram na świecie, jednak nie tylko rozmiar świadczy o jego niezwykłości.

polderów i budowanie grobli, starając się wyrwać wodzie każdy centymetr ziemi. Obecnie osuszanie kraju przebiega według Planu Delta. Od wody uzależniony jest również plan stolicy kraju. Amsterdam położony jest na wysepkach spiętych tysiącem mostów przerzuconych nad licznymi kanałami, co dodaje miastu niepowtarzalnego uroku. Typowym elementem holenderskiego krajobrazu są rozległe pola tulipanów, kwitnące ogrody i wiatraki, które wciąż się kręcą, choć wyłącznie jako atrakcja turystyczna. Dawniej spełniały jednak bardzo ważną rolę: wypompowywały wodę z niżej położonych polderów, aby uzyskaną w ten sposób ziemię można było zagospodarować na nowo. W krajobrazach zachodnio-północnej części kraju lasy, wydmy i piaszczyste plaże. Tutaj też położone jest Morze Wattowe. Dużo czytałam o tym niezwykłym akwenie i w końcu postanowiłam przyjechać tu na wycieczkę, aby na własne oczy zobaczyć ten cud natury.

W kraju posiadającym tyle wodnistych terenów całymi SPACER PO MORZU dniami niebo potrafi być szare. Czasem mocno przebija słońce albo całe niebo pokryte jest gwiazdami, by za chwiMorze Wattowe obejmuje południowo-wschodnią lę znów zasnuć się chmurami. Holenderskie niebo rzadko część przybrzeżnych terenów Morza Północnego, położobywa nudne, zawsze pozostaje w ruchu – ze ścigającymi się ne między kontynentem a łańcuchem Wysp Fryzyjskich, chmurami. I właśnie przez to jest tak niezwykłe. od Holandii poprzez Niemcy aż do Danii. Po stronie holenderskiej i niemieckiej Morze Wattowe tworzy cztery Kocham je i uważam, że jest najpiękniejsze na świecie. To moje niebo i nie chcę mieċ innego. WODNY ŚWIAT Mało który kraj jest tak silnie związany z wodą jak Holandia. Leżąc w dorzeczu trzech rzek – Renu, Mozy i Skaldy – nieustannie była narażona na powodzie, zabierające ludzi, ziemię i dobytek. Dzisiejsze ukształtowanie terenu jest zatem w dużej mierze rezultatem nie tylko działania przyrody, lecz także wielowiekowej walki człowieka z wodą. Holendrzy już od dawna osuszają tereny poprzez tworzenie

HOLENDERSKIE NIEBO RZADKO BYWA NUDNE, ZAWSZE POZOSTAJE W RUCHU – ZE ŚCIGAJĄCYMI SIĘ CHMURAMI. TO MOJE NIEBO I NIE CHCĘ MIEĆ INNEGO.

| 71


w drodze

rezerwaty­biosfery, na tym terenie powstały również parki narodowe, a obszar został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Morze Wattowe, które zaliczane jest do najbardziej unikatowych na świecie terenów, nie jest – mimo tego, co sugeruje nazwa – morzem ani nawet zbiornikiem wodnym, ale równinami, które zalewane są podczas przypływów. Sukcesywnie zamulane i zarastane przez roślinność bagienną, po wysuszeniu stanowią bardzo żyzne gleby nazywane wattami. Pod względem geologicznym Morze Wattowe jest bardzo młodym krajobrazem. Do jego powstania przyczyniło się kilka czynników, m.in. pływy, wyspy powstałe od strony otwartego morza czy umiarkowany klimat. W miejscach między wałem przeciwpowodziowym a linią brzegową powstają łąki halofilne, czyli pokryte roślinnością przystosowaną do słonej wody, a także watty, które stanowią wyjątkowe zjawisko przyrodnicze na świecie. W metrze

72 |

sześciennym wattu jest więcej biomasy niż w analogicznej ilości gleby tropikalnego lasu deszczowego. Najbliżej brzegu występuje watt iglasty, przechodzi w watt zmieszany na powierzchni z piaskiem, gliną i cząstkami organicznymi, by w końcu zostać zastąpiony wattem piaszczystym. W tym paśmie powstają wydmy. Nad morzem dominuje księżyc, który dyryguje przypływami i odpływami. Wraz z każdym z nich przenoszone są niezliczone ilości wody morskiej. Piasek i woda piętrzone są z kolei przez wiatr, kreujący dynamiczny krajobraz z wydmami, mieliznami i wyżłobieniami. Pejzaż ten nieustannie się zmienia – natura reżyseruje magiczne spektakle. Mimo ich uroku badacze sugerują, że ruchome wydmy mogą być jedną z przyczyn zmniejszenia się ilości ryb w tym płytkim akwenie. Dlatego od kilku już lat istnieje całkowity zakaz połowów mechanicznych. Możliwe są wyłącznie połowy ręczne i to w ściśle określonych miejscach.


FUSS magazyn

CZŁOWIEK NIE POWINIEN PRÓBOWAĆ ZJADAĆ WSZYSTKIEGO, CO ŻYJE W NATURZE.

Błotniska Morza Wattowego to świat małży, ostryg i krewetek. Tworzą one kolorowe dywany pokrywające warstwę ciemnego śluzu. Kraby i krewetki zakopują się w piasek, a jesienią opuszczają swoje błotne mieszkania i wędrują na otwarte morze, aby nie zamarznąć. Niektóre z nich nie przeżywają w przypadku dużych upałów i bardzo silnych sztormów. Na pobliskiej plaży są zawsze małże i ślimaki, a czasem setki rozgwiazd wyrzuconych przez wodę.

we. Spacery po dnie morza możliwe są jedynie w towarzystwie doświadczonych przewodników, znających zarówno czasy pływów, jak i szlak.

Pierwsza godzina marszu była bardzo trudna; szło się po bruzdach wypełnionych wodą, grzęznęliśmy w błocie. Przewodnik bacznie nas obserwował i pytał, czy nie chcemy wracać. Byliśmy jednak tak bardzo żądni przygód, że dziarsko kroczyliśmy naprzód. Podczas marszu trzeba być przygotowanym na zapadnięcie w grząskim mule i szybką Rozwija się tutaj nie tylko świat wodny – nad Morzem ewakuację. To trochę taka szkoła przetrwania. Przewodnik Wattowym żyje wiele gatunków ptaków. Gdy zaczyna się ciągle nas przeliczał i sprawdzał, czy kogoś nie wciągnęło przypływ ptaki z głębi wattów przylatują coraz bliżej mo- muliste dno. rza. Wymarzone miejsce dla ptaków wędrownych, zwłaszcza wiosną i późną jesienią. Niektóre z nich wykorzystują Im dalej od brzegu, tym dno stawało się bardziej piaszten teren jako przystanek podczas migracji lub schronienie czyste. Sprawiało wrażenie dywanu z muszli i planktonu. podczas zimowania, dla innych jest to miejsce odpoczyn- Po drodze mijaliśmy małże, kraby i ślimaki, pospiesznie ku przed dalszym lotem. chowające się w piasek. Nad naszymi głowami krążyły ogromne stada ptaków, a na pobliskich plażach wylegiwały Ciekawą atrakcją, zwłaszcza w sezonie, jest rejs po mo- się foki. rzu tradycyjnym, ponad stuletnim holenderskim żaglowcem. Ponieważ woda jest płytka, tworzy się specjalne kaNasz przewodnik wyławiał z mokrego piasku różne żynały żeglowne. Są one przesuwane, zmieniając swój tor jątka, pokazywał i opowiadał nam o nich. Przekonywał zgodnie z przenoszonym przez prądy morskie piaskiem. nas, że oglądając z bliska życie morza, lepiej zrozumiemy jego piękno. Niczym perły na sznurku 5 Wysp Zachodniofryzyjskich otacza płytkie Morze Wattowe. Podczas odpływu wyłania Zachęcał nas także do spróbowania ostryg. Mimo że niesię dno umożliwiające spacer po osuchach oraz przejście które z nich można jeść na surowo, nikt z nas nie odważył z lądu do pobliskich wysp. Celem naszej wyprawy była się ich tknąć. Osobiście nie przepadam za tak radykalnym Wyspa Ameland. Wybierając się na wyspę liczyliśmy właś- sposobem zdobywania pożywienia, zwłaszcza że Morze nie na ten spacer po dnie morza, choć może on być niebez- Wattowe powinno w miarę możliwości pozostać rezerpieczny. Wycieczka po wattach jest ograniczona w czasie, watem natury. Człowiek nie powinien próbować zjadać spóźnionych turystów zaczynają ścigać wody przypływo- wszystkiego, co w nim żyje.

| 73


w drodze

Spacer po dnie morza to niesamowite przeżycie. Chodzi z naturą. Znajdują się tu cztery wioski: Holum, Nes, Buren się po powierzchni, którą przed chwilą pokrywała woda, i Ballum, każda z własną kulturą i przeszłością. pływały statki i jachty. Dawniej wyspiarze utrzymywali się jedynie z wielorybKrajobraz Morza Wattowego to kilometry niczym nie- nictwa. Mieszkańcy nadal noszą regionalne stroje i posłuograniczonej przestrzeni: bezkres, cisza i natura. Dla mnie gują się dialektem. Morskie pływy regulują nie tylko życie to ekscytujący świat. zwierząt, ale i sposób funkcjonowania mieszkających tutaj ludzi. Z uwagi na to, że życie na wyspie przebiega w speWYSPA WODNA cyficznych warunkach, częstym zjawiskiem są burze oraz niespodziewane powodzie, wyspiarze zostali zmuszeni, by Wyspa nie jest duża, liczy około 3,5 tysiąca mieszkań- wzdłuż wattów wybudować groble. ców, ale w wakacyjne weekendy ta liczba zwiększa się prawie dziesięciokrotnie za sprawą turystów. Na campingach Mieliśmy wrażenie, że w tym miejscu czas się zatrzymał oraz plażach bywa tłoczno, ale bez trudu można znaleźć – naturalny spokój, cisza i nieskażona przyroda. Rozległe też miejsca, gdzie można cieszyć się spokojem i kontaktem plaże i piękne kąpieliska o(d)znaczone błękitną flagą. Jest

74 |


FUSS magazyn

to nagroda dla miejsc, które spełniają wysokie standardy w zakresie jakości wód i bezpieczeństwa obiektów; są czyste, posiadają zaplecze sanitarne, ratownictwo i opiekę medyczną. Skorzystaliśmy z rozbudowanych ścieżek rowerowych, by na wypożyczonym sprzęcie zwiedzić wyspę. Duża część wyspy objęta jest ochroną, ponieważ znajdują się tutaj wiekowe domki komandorskie, które w specyficzny sposób opowiadają o historii Ameland w czasach tzw. Złotego Wieku wyspy. Zostały wybudowane w XVII i XVIII stuleciu przez kapitanów statków polujących na wieloryby. Na końcu wyspy stoi wysoka żeliwna latarnia morska, a jej swiatło o ogromnej mocy sprawia, że jest jedną z najjaśniejszych na świecie. Latarnia otwarta jest dla turystów, ale by wspiąć się na jej szczyt, skąd roztacza się przepiękny widok na wyspę, trzeba pokonać aż 236 schodów. Byliśmy już trochę zmęczeni i zrezygnowaliśmy z tej atrakcji. Usiedliśmy w maleńkiej kawiarence u stóp latarni i posłuchaliśmy opowieści naszego przewodnika o ekspozycji z oryginalnym sprzętem latarników. Po lecie, gdy odpłyną już turyści, wyspa odkrywa swą mistyczną naturę. Barwy krajobrazu wydmowego rozświetlają się we wszystkich tonacjach żółci, a powietrze i morze dają się podziwiać w niebiesko-zielonych odcieniach. Jesienne zapachy mieszają się z morskim powietrzem. Tworzy to inspirującą atmosferę. Co roku, zwłaszcza w listopadzie, który został nawet nazwany „miesiącem sztuki”, wyspę odwiedzają artyści ze wszystkich stron świata, a Ameland wychodzi im naprzeciw. Mieszkańcy ozdabiają w tym czasie swoją wyspę pracami artystów: obrazami, wyrobami ze szkła, rzeźbami i fotografiami. Także wyspiarskie kościoły zamieniają się w tym czasie w powierznię wystawniczą. Dzień powoli dobiegał końca i nadszedł czas, by pożegnać Ameland. Wracaliśmy promem i oglądaliśmy zachód słońca. Ostanie promienie powoli zatapiały sie w morzu, odbijały się od wody całą paletą barw i wydawało się, że morze zaczęło płonąć. Widok był tak zjawiskowy, że wręcz

nierealny. Mimo że posiadam liczne fotografie z wycieczki, nie uwierzę w to piękno, dopóki znowu nie przejdę suchą stopą po dnie morza i nie spojrzę w holenderskie niebo.

NINA JANSEN /ur. 1949/- w Polsce ukończyła studia pedagogiczne i pracowała jako nauczycielka. Do Holandii przyjechała na wakacje i… już została. W szkole holenderskiej nauczyła się języka. Uważa, że Holandia jest na tyle piękna, że nie sposób o niej nie pisać.

| 75


KĄTEM OKA

KIEDYŚ BYŁO LEPIEJ O DZIWNYCH WYPRAWACH MENTALNYCH W CZASIE SŁÓW KILKA

Z BOŻEJ ŁASKI TOMASZ | JOANNA MARCJANNA

Powroty do przeszłości mają nieraz zaskakujący wymiar. Nie polegają tylko na odcinaniu kuponów z czasów minionych – kiedy z rozrzewnieniem wracamy do momentów, które z obecnej perspektywy wydają nam się zwyczajnie lepsze, bardziej beztroskie. Niezależnie od obecnego etapu w życiu, ten poprzedni jawi się w znacznie cieplejszych barwach. Po spalonych dwóch el-emach pod kolorowym korpo zaszywam się w kąciku kreatywnym, gdzie znów mogę, celem odświeżenia umysłu, przelać swędzące frustracje, korzystając jedynie z dwóch procent funkcji Łorda. I to

LUDZIE SIĘ ZMIENIAJĄ. PROSTE JAK VIFON KURCZAK ŁAGODNY W PORACH WYRAŹNIE PÓŹNYCH.

76 |

wszystko wśród czempionów i zwycięzców, lepiej ubranych i zaprogramowanych, jakby genetycznie predestynowanych do sukcesu. W międzyczasie gugluję potencjalne rozwiązania skoliozy­ umysłowej. Element korpo jest kością niezgody. Z jednej strony otrzymuję pytania od zatroskanych czytelników w liczbie sztuk zero, czy mam prany mózg oraz czy jestem brany w niewolę, przykuwany do grzejnika aż do fazy końcowej projektu (projektu obowiązkowo, młodzi wykształceni z wielkich miast). Z drugiej kategorycznie pozbawia się mnie możliwości stwierdzania, że życie jednak nie jest tak kolorowe, niezależnie od obecnego stanu materialno-społecznego, BO PRZECIEŻ GDZIEŚ W AFRYCE KTOŚ MA PASOŻYTY W STOPIE I JE SIANO, A JA SIEDZĘ WYGODNIE DUPĄ W KLIMATYZOWANYM BUDYNKU Z EKSPRESEM CIŚNIENIOWYM NA KAŻDYM KROKU. Zawsze wtedy zastanawiam się, czy szeroko zakrojone porównania są w jakimkolwiek stopniu zasadne w naszym życiu. Od zarania dziejów powtarzano mi, że mam równać do najlepszych. W liczeniu, bieganiu, błyszczeniu ryjem, w sraniu, innych aktywnościach, za które dostaje się koty-



KĄTEM OKA

liony na balach z Macareną. Oczywiście nie zważając na to, czy moje predyspozycje oraz zaangażowanie w dziedzinę na takie efekty pozwalają z normalnym nakładem pracy, nie mówiąc już o tym, czy jest jakikolwiek sens bycia pionierem w danej sferze. Parcie na sukces i odpowiednie zaplecze ekonomiczne to cecha zachodnich społeczeństw, gdzie naturalną konkurencję zastąpiliśmy równie naturalnym systemem czarowania iPhonem oraz pozowaniem na ściance z panią ubijającą masło z pewnego rustykalnego teledysku. Wraz z nadbudowywaniem cyfr w rubryce wiek odkryłem inne metody komparystyczno-porównawcze: wracanie do przeszłości. Gdzie byłem kiedyś, gdzie jestem teraz. Kim byłem kiedyś, kim jestem teraz. I co myślałem kiedyś, a co myślę teraz. Bo ludzie się zmieniają. Mogą co prawda dalej pielęgnować teatralną arogancję w trybie -hasztag-chuj-złamany-, jednak mentalnie mogą być zupełnie innymi ludźmi. Proste jak Vifon Kurczak Łagodny w porach wyraźnie późnych. Kiedyś byłem przekonany, że słabszym należy pomagać. Dopóki nie przekonałem się, że nie wszyscy słabsi są słabsi w odpowiednim rozumieniu tego słowa. Są tylko trochę bardziej umiejętni w obracaniu swoich mikrotragedii w tsunami splotów nieszczęśliwych. Kiedyś byłem też zdania, że życie jest niedefiniowalne, że nie mamy prawa ustalać granicy, gdzie zaczyna się życie prawdziwe, a gdzie kalekie, niedoskonałe, ograniczone, brzydkie. Że zysk nigdy nie może stać przed człowieczeństwem. Że jest duże przyzwolenie na niedoskonałość, a raczej bylejakość, rzuconą do stóp w celach zapewnienia demokratycznego komfortu umęczonym twarzom.

78 |

I wtedy wróciłem z przeszłości. Nowe czasy to spore wyzwanie dla systemu wartości. W dupie mamy rodzinę, mało uwagi przykładamy do pielęgnacji długotrwałych relacji (a skrycie o nich marzymy), sztucznie ograniczamy pole widoczności rzeczy nieprzyjemnych, maksymalizujemy przeżycia własne, szczególnie te wzniosłe. I wtedy znowu słyszę, że mam być losowi wdzięczny, bo mam nóżki i rączki, a niektórzy nie. To pozwala na czasowe zaspokojenie szalejącego ego w perspektywie porównawczej: „o jak dobrze, nie jestem tą osobą”. Nie mam trójki dzieci w wieku szesnastu lat, a nie stać mnie na wózek, który można jednym ruchem zamienić na nosidełko i statek powietrzny. Jestem zdrowy, nie ma wojny, mam Neostradę siedemnaście-i-pół mega, więc mam lepiej niż Chińczyk szyjący nowy model aligatorowej torebki Versace za 3 dolary. Na miesiąc. Czy b y ć zamieniłem na m i e ć ? Powrót z przeszłości, a raczej „zdrada” własnej przeszłości i przyznanie się przed samym sobą do faktu, że kiedyś nasze myślenie było nie do końca poprawne (a może bardziej dostosowane do czasów), rozpoczyna całą reakcję łańcuchową. Punktem finalnym jest wniosek, że myślenie porównawcze hamuje rozwój, ogranicza myślenie życzeniowo-marzeniowe, a co najgorsze – i może wydawać się kontrowersyjne w społeczeństwach z szerokim parasolem ochronnym – sprawia, że równamy do gorszych. Bo dlaczego, jakim prawem mam myśleć o bogaceniu się, zdobywaniu­pozycji,­stawianiu na własne szczęście, skoro ktoś trzy tysiące kilometrów stąd mieszka w lepiance


FUSS magazyn

z gówna? Gdzie jest moja skromność, moja wdzięczność losowi, że to właśnie ja nie muszę być synem poławiacza jeżowców na wyspie niemalże bezludnej?

Dziwi mnie fakt, że aborcja niepełnosprawnych płodów jest zakazana. Ja nie chciałbym urodzić się niepełnosprawny, pewnie nikt nie chciałby się urodzić niepełnosprawny. Większość aspirujących do świętości obrońców życia jest pełnosprawna, więc ich argumenty są nieautentyczne. To nie oni muszą przeżywać codzienny żal do losu, że nie mogą zrobić tak wielu rzeczy, że wykorzystanie ciała/umysłu w pełnym zakresie pozwala w istocie na tak niewiele. To niebezpieczny obszar, a każda osoba wychodząca z takim wnioskiem jest automatycznie potępiana jako nieczuły społecznie psychopata promujący eugeniczne wartości. Bo w końcu mogliśmy abortować Chopina, ile geniuszy byśmy stracili przy takich praktykach? A czy nie jest tak, że społeczeństwo myśli o pożytku i korzyściach z danej osoby dla siebie, a nie o szczęściu samej­ osoby?

Etatowi obrońcy często zapominają, że obecny rozwój Ponoć nie ma przyszłości bez przeszłości, ale odcięcie nauki i technologii pozwala nam na przekroczenie granistarych, przegniłych i wytartych odcisków myślowych jest cy, którą ograniczają powroty do przeszłości. Wykorzystyzdrowe. Otwiera horyzont. Mój horyzont skupia się teraz wanie nieadekwatnych teorii i poglądów do blokowania na rozwoju społeczeństw. Na bardzo niebezpiecznym my- tego rozwoju jest tylko okresem przejściowym. Wynika ze strachu i braku zrozumienia faktu, że paradygmat darśleniu, że wiele rzeczy trzeba będzie poświęcić. winowski oznacza dążenie do perfekcji i przetrwania albo śmierć. Nie na poziomie sortowania i mordowania gor-

| 79



FUSS magazyn

szych w obozach, tylko „robienia wszystkiego, by wszyscy byli lepsi”. W prostych słowach. Dziwi mnie również to, że rozwój robotyki, inżynierii genetycznej i sztucznej inteligencji postrzegany jest jako zamach na wyjątkowość człowieka, jako próba pozbawienia godności oraz całkowite uprzedmiotowienie. Jest to pogląd tak skrajnie nierealno-tradycjonalistyczny, że sprawia wrażenie działalności posłanki Pawłowicz pod pseudonimem. Najbardziej zaszłym uwierającym elementem jest beton religijny. Nie tylko katolicki, ale każdy. Nadaje on boskie przymioty zjawiskom i sferom, które święte wcale nie są. Ich niedotykalność właśnie za względu na pokrętną moralność „pasterzy” i ich zwolenników nie pozwala nam na ocenę jakościową życia. Do tego miks Jezusów pojawiających się na murach, tostach, klombach i starych układach scalonych Atari. I nie chodzi tutaj o zakotwiczoną już w świadomości Polaków „jałowość”, czyli ocenę, czy czyjeś życie jest właściwe i przydatne. Ostatnie przykłady z rodzimego podwórka wyraźnie pokazują, że szaleńcza walka o jednostki, które nie potrafiłyby zawalczyć o siebie, jest z góry skazana na niepowodzenie. Kto z nas chciałby znaleźć się w klatce, uzależniony od innych, skazany na łaskę? Pewnie nikt. Kto z nas walczy o utrzymanie tego statusu? W głowach pewnie większość. Nazywam się Tomasz, przybywam z przyszłości.

NAJBARDZIEJ ZASZŁYM UWIERAJĄCYM ELEMENTEM JEST BETON RELIGIJNY. NIE TYLKO KATOLICKI, ALE KAŻDY. NADAJE ON BOSKIE PRZYMIO­ TY ZJAWISKOM I SFE­ ROM, KTÓRE ŚWIĘTE WCALE NIE SĄ Z bożej łaski tomasz Wielbiciel języka i komunikacji, szczęściem pederasta. Stara­się spoglądać na życie pod różnymi kątami, lubi labirynty i gładki plastik. Myśli obrazami, najwięcej komunikuje podprogowo. JOANNA MARCJANNA Kolażystka, rysowniczka, rowerzystka. Ma licencjat z komunikacji wizualnej. Robi kolaże, bo to takie łatwe. Lubi patrzeć na rzeczy i robić zdjęcia.

| 81


FUSS magazyn

WALL OF FAME. D. JOANNA MARCJANNA| kATARZYNA dOMŻALSKA| voanna.marcjanna@gmail.com domzalska.katarzyna@gmail.com www.joannamarcjanna.tumblr.com www.katarzynadomzalska.blogspot.com K. Małgorzata Dudek| KAJETAN VON KAZANOWSKY| niebawem@gmail.com von.kazanowsky@gmail.com www.facebook.com/extremazja www.facebook.com/VONKArysuje G. AGNIESZKA GIERA| agni_88@wp.pl www.facebook.com/oxxygene88

MAGDALENA KOŹLICKA| mkozlicka@gmail.com www.cargocollective.com/ magdakozlicka

Grupa Mobilni| mobilni@grupamobilni.pl www.grupamobilni.pl

jAKUB kuSY| freelancer.krk@gmail.com

J. Jachym Jerzy| jachymjerzy@gmail.com www.jerzyjachym.tumblr.com

82 |

L. Zuzanna Lewandowska| zuza.filologia@gmail.com


FUSS magazyn

WALL OF FAME. Ł. Sebastian Łąkas| bastkk@gmail.com

T. Agata Trybus| agata.trybus@gmail.com

M. JUDYTA MIERCZAK| U. judytamt@gmail.com KATARZYNA URBANIAK| www.facebook.com/blacklineartwork katarzynaurbaniak86@gmail.com katarzynaurbaniak.blogspot.com MARYSIA MUCHA| www.ocaleni.wordpress.com Z. PRZEMEK ZAŃKO| n. pulpozaur@gmail.com Katarzyna Nowacka| www.pulpozaur.pl katarzynabnowacka@gmail.com Ź. p. MONIKA ŹRÓDŁOWSKA| JOANNA PODGÓRSKA| monikazrodlowska@gmail.com jpodgorska@wp.pl www.zrodlowska.pl S. Marta Stańczyk| stanczykowa@gmail.com

| 83


making fuss

PO-CZYTAJ, PO-LUB, PO-KAŻ ZNAJOMYM I… ZA-DZIAŁAJ! FUNDACJA MAGAZYN KULTURY

Krakowska Fundacja Magazyn Kultury to inicjatywa, której celem jest promowanie szeroko pojętej kultury i sztuki. Fundacja zajmuje się organizacją wystaw, koncertów, projekcji filmowych, slajdowisk, spotkań podróżników, wernisaży, warsztatów i wielu innych wydarzeń. Jedną z ciekawszych inicjatyw Magazynu Kultury są comiesięczne SLAMY. Zasady? Scena, mikrofon i 3 minuty – do tego publiczność, która może do woli hałasować, by wyrazić swoje zadowolenie lub jego brak. To jest właśnie SLAM POETYCKI – kawiarniano-klubowa forma pojedynków słownych. Zgłosić może się każdy, zapisy przyjmujemy bezpośrednio przed rozpoczęciem. Zwycięzca jest tylko jeden! Slam to poezja na żywo. Slam to poeta vs. publiczność. Slam to aplauz albo gwizdy.

84 |

Ostatni SLAM w tym roku odbędzie się 13 grudnia – jak zawsze w Kolanku no 6 na ul. Józefa 17 w Krakowie. A w listopadzie w Magazynie Kultury poza „niepokornymi” poetami możecie także posłuchać koncertów: Daniela Spaleniaka (20.11), Jamesa Haddocka Jr. (27.11).


FUSS magazyn

PO-CZYTAJ, PO-LUB, PO-KAŻ ZNAJOMYM I… ZA-DZIAŁAJ! FUNDACJA MYWAY Młodzi, utalentowani ludzie, tuż po zdobyciu dyplomu i ukończeniu edukacji muzycznej, nie zawsze dysponują praktyczną wiedzą z zakresu budowania własnego wizerunku czy tworzenia narzędzi umożliwiających im zaistnienie w profesjonalnym i wymagającym świecie sztuki. Fundacja MyWay powstała po to, aby ułatwić im start, pomóc w świadomym wyborze dalszej muzycznej drogi oraz przybliżyć ich do osiągnięcia sukcesu. Po zakończeniu programu, beneficjenci wyposażeni będą w profesjonalne portfolio, w skład którego będzie wchodzić m.in: sesja nagraniowa w studiu, płyta z materiałami demo, film czy profesjonalna sesja zdjęciowa. Dodatkowo odbędą pakiet szkoleń, m.in. trening personalny z coachem, szkolenie z autoprezentacji oraz komunikacji z mediami, szkolenie w zakresie praw autorskich i finansów. Wszystko po to, by ułatwić młodym ludziom wejście w kręte ścieżki muzycznej kariery.

znajduje się formularz zgłoszeniowy online: http://www.myway.pl/profil/zarejestruj.html Proces rekrutacji składa się z trzech etapów. Weryfikacji kandydatów dokonuje jury składające się ze specjalistów, którzy będą w przyszłości współpracowali z beneficjentami. Tegoroczna rekrutacja zaowocowała nawiązaniem współpracy z czwórką niezwykle uzdolnionych młodych ludzi: Agatą Nowak, Szymonem Zawodnym, Magdaleną Langman oraz ambasadorką Fundacji – Jennyfer Fouani. Więcej informacji: http://www.myway.pl/ oraz https://www.facebook. com/MyWay.Fundacja.Mlodych.Talentow

O nawiązanie współpracy z Fundacją MyWay może się starać każdy zdolny młody muzyk, który jest w trakcie studiów licencjackich. Na stronie internetowej Fundacji

| 85


FUSS współtworzony jest przez pasjonatów – osoby otwarte, chętne do dzielenia się swoimi przemyśleniami, zajawkami, podróżami, kulturowymi i społecznymi fascynacjami. Zachęcamy do wysyłania swoich propozycji tekstów. Zachęcamy także do współpracy grafików, ilustratorów, fotografów i wszystkich, którym nie obca jest wolność twórcza i chęć artystycznego wyrazu. Prosimy o przesyłanie portfolio. Skontaktujemy się z wybranymi twórcami.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.