Filmradar. Magazyn o filmach. Nr 5/2012

Page 1

• Inny wymiar baśni – HAYAO MIYAZAKI • Zestawienie filmradaru: WYROBY FILMOPODOBNE •

#5

ISSN 2084-5170

KTO URATUJE POLSKIE KINO

WYWIAD Z TOMASZEM RACZKIEM


OcEnIaM FiLmY WyGrYwAm NaGrOdY


Co w numerze

rys. Maciej Sankowski

EDITORIAL 5 NEWSY

(niekoniecznie poważnie zaserwowane)

6

INNY WYMIAR BAŚNI – HAYAO MIYAZAKI

52

RELACJA Z CANNES

28

W CHORYM KINIE KARŁY, KURY I KAKTUSY, CZYLI ZAPOMNIANY KOSZMAR WERNERA HERZOGA

SHORT WAVES 2012

34

SERIALOWY SABAT

66

WYWIAD Z TOMASZEM RACZKIEM KTO URATUJE POLSKIE KINO

38

ZESTAWIENIE FILMRADARU WYROBY FILMOPODOBNE

70

RECENZJE

81

RELATYWNIE ŚWIEŻE PREMIERY

LAPSUS FILMOWY LAPSUS FILMOWY W RYTMIE EURO SPOKO KOKO DŻAMBO

10

48

62


#5

ISSN 2084-5170

Filmradar jest wydawany przez: Filmaster sp. z o.o. ul. Stryjeńskich 19/50 02-791 Warszawa

Porta Capena sp. z o.o. ul. Świdnicka 19/315, 50-066 Wrocław

Wydawca: Adam Błażowski Borys Musielak

fot. Borys Musielak

Redaktor naczelny: Piotr Stankiewicz piotr.stankiewicz@filmradar.pl tel. 535 215 200 Z-ca redaktora naczelnego, PR i kontakty z dystrybutorami: Anna Mazurek anna.mazurek@filmradar.pl tel. +48 791 801 011

Współpracownicy: Sławomir Domański, Paweł Kabron, Karol Kosakowski, Agata Malinowska, Marta Marczak, Krzysztof Osica, Michał Pudlik, Maciej Sabat, Maciej Sankowski, Ida Szczepocka, Julia Waszczuk, Krzysztof Witalewski, Kasia Wolanin Korekta: Własna Projekt graficzny i skład: Mateusz Janusz (Studio DTP Hussars Creation) skład@filmradar.pl Reklama: Support Media Sp. z o.o. Ewa Micek e.micek@supportmedia.pl tel. 22 312 40 88 kom. 668 276 516

w w w. f i l m r a d a r. p l

Redakcja nie zwraca materiałów nie zamówionych, jednocześnie zastrzega sobie prawo dokonywania skrótów i poprawek w nadesłanych materiałach.


Editorial

Mój

blisko czteroletni syn bawił się jakiś czas temu figurkami i żołnierzykami, które kolekcjonuje jego „dojrzały emocjonalnie” tata . Było to dlań nowe doświadczenie, gdyż wcześniej bardziej interesowały go własne zabawki i roboty, które tworzyliśmy wspólnie z kartonów i taśmy pakowej. W pewnym momencie Patryk przyszedł do mnie i opowiedział całą historię o tym, że trolle uciekają w popłochu (niespełna 4 lata!) przed krzyżakami (którzy są źli), a potem na krzyżaków spada meteoryt. Niezłe co? Tak sobie pomyślałem: jakiż zawód czekałby dziecięcą wyobraźnię, gdyby została skazana na li tylko polską kinematografię. Wiedziałby wszystko o patologii, trudnej historii, powstaniach i alkoholizmie. Przepraszam, znałby świetnie realia PRL-u dzięki Barei czy Piwowskiemu – może nawet lepiej niż jego dziadek. Widać tylko w umyśle dziecka lub amerykańskiego twórcy komiksów czy producenta filmowego może zrodzić się pomysł na połączenie istot z mitologii nordyckiej z germańskim zakonem rycerskim. Jeśli szczytem niesamowitości w polskim kinie jest Szamanka, to chyba trudno liczyć na

rodzimą wersję Kowbojów i obcych. A podobno to my Słowianie lubimy sielanki. I proszę wszystkich P.T. czytających, żeby oszczędzili sobie komentarzy w stylu „nie ma pieniędzy”, „mamy misję i inną wrażliwość” lub podobnych. Kino ma być rozrywką i to jest jego misja. Twórcy mają zabawiać publiczność „or die trying”, jak mawia się u naszych sojuszników zza wielkiej wody. Nikt nie oczekuje wielomilionowych budżetów w euro lub „zielonych”. Na początek może być kameralnie, ale z wyobraźnią przełamującą schematy. Niech do dworku w czasie powstania styczniowego trafi wynalazca, który zmieni losy najbliższej potyczki z jegrami. I jest przy okazji misja i historia. Z drugiej strony protestujmy, gdy zamiast rozrywki dostajemy pozbawiony należytej staranności humbug, oparty na hollywoodzkich wzorcach podpatrzonych przez dziurkę od klucza w drzwiach kibla, za przeproszeniem. Jeśli nie starcza polskim twórcom pomysłów, zapraszam do mnie. Mój syn pomoże. Bo w kinie musimy być trochę jak dzieci. Życząc miłej lektury Piotr Stankiewicz 5


NEWSY (niekoniecznie poważnie zaserwowane)

OPRAC. A. MAZUREK

Oldman ojcem Robocopa

Był już ojcem chrzestnym Harry’ego Pottera, a teraz jego synem zostanie Robocop. Gary Oldman (Szpieg), bo o nim mowa, dołączył do obsady nowej wersji filmu o przygodach policjanta-robota. Scenariusz opowiada o tym, jak w niedalekiej przyszłości, podczas policyjnej akcji śmiertelnie ranny zostaje jeden z funkcjonariuszy. Naukowcy postanawiają wykorzystać jego ciało w przełomowym eksperymencie połączenia biologii i technologii. I tak powstaje pierwszy policjant-cyborg (w tej roli Joel Kinnaman). Oldman ma się z kolei wcielić w rolę głównego konstruktora Robocopa – rozdartego pomiędzy wymaganiami korporacji, dla której pracuje, a naukowymi ideami, które każą mu wspierać jego dzieło w poszukiwaniach odpowiedzi na pytanie o to, czym jest człowieczeństwo. Obraz wyreżyseruje Jose Padilha. Robocop pełen filozoficznych rozterek? No, no...

Alf w wersji kinowej

Sympatyczny kosmita z planety Melmac, czyli Alf, który koty jadał wyłącznie z frytkami i w latach 80. był jedną z największych gwiazd telewizji ma szansę pojawić się na dużym ekranie. Mimo upływu ponad dwóch dekad od emisji ostatniego odcinka, twórca programu Paul Fusco, który użyczył także głosu tytułowemu bohaterowi, uważa, że nadszedł odpowiedni czas na powrót owłosionego przybysza z gwiazd. Według Fusco film powinien pokazać w jaki sposób Alf trafił na Ziemię i jak stał się przyszywanym członkiem przeciętnej amerykańskiej rodziny. Kinowa wersja nie będzie kopią serialu i zaoferuje świeże spojrzenie na dobrze znaną historię. Podobno. Tylko co na to obrońcy praw kotów? 6


NEWSY

Lego podbije Hollywood?

Wytwórnia Universal planuje zakupić od Lego prawa do realizacji filmu inspirowanego linią „Hero Factory”. Jakbyście nie byli w temacie, spieszymy wyjaśnić, że to marka, która pojawiła się na rynku w 2010 roku w zastępstwie Bionicle. Towarzyszyły jej premiery komiksów, programów komputerowych oraz otwarcie tematycznego parku atrakcji. W przeciwieństwie do innych zabawek Lego „Hero Factory” posiada swoją własną mitologię, wedle której tytułowa fabryka znajduje się na obcej planecie i zajmuje produkcją robotów gotowych do walki z międzygalaktycznym złem. Do napisania scenariusza filmu zatrudnieni zostali Michael Finch i Alex Litvak (Predators). Szykuje się prawdziwa klockowa eksplozja.

Cruise „wspaniały”

Była już wersja z samurajami i kowbojami, a nawet z gangiem motocyklowym, napadającym na gruziński cyrk karłów... Historia o Siedmiu wspaniałych od lat nęci filmowców, toteż nic dziwnego, że Hollywood przymierza się do remake’u westernu Johna Sturgesa z 1960 roku (który z kolei był amerykańską wersją japońskiego klasyka: Siedmiu samurajów Akiry Kurosawy). Tym razem gwiazdą produkcji ma być Tom Cruise. Na razie nie wiadomo jeszcze: kto napisze scenariusz i kto stanie za kamerą, ale my obstawiamy, że Cruise jest w stanie zająć się dosłownie wszystkim i sam napisze scenariusz, wyreżyseruje, a nawet wcieli się w rolę wszystkich siedmiu rewolwerowców wynajętych przez biednych meksykańskich chłopów do ochrony przed bandą zbirów. Może być mu tylko ciężko z wcieleniem się w rolę biedaków.

Nieśmiertelny zez

Powraca pomysł nakręcenia nowej wersji Nieśmiertelnego. Ostatnio przystojnym szkockim wojownikiem, który nigdy się nie starzeje i którego można zabić wyłącznie przez skrócenie o głowę był Christopher Lambert, który hipnotyzował swoim lekko zezowatym spojrzeniem publiczność w kinach aż cztery razy. Tym razem w rolę Szkota ma wcielić się Ryan Reynolds (Green Lantern). Ponoć już otrzymał on propozycję zagrania głównej roli Highlandera, ale nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji. Za kamerą ma stanąć Juan Carlos Fresnadillo. 7


NEWSY

Co się wydarzyło przed Trio z Belleville?

To już pewne! Będzie prequel animacji Trio z Belleville. Autor oryginału Sylvain Chomet pracuje właśnie nad scenariuszem i zapowiada, że tekst będzie gotowy w ciągu najbliższych paru tygodni! Nie wiadomo jeszcze: o czym opowiadać będzie tym razem historia. W animacji z 2003 roku głównym bohaterem był sierota imieniem Champion, wychowywany przez babkę – Madame Souzę, która robiła wszystko, aby zobaczyć uśmiech na twarzy wnuka i pomagała mu zostać m.in. cyklistą.

Łowca Androidów w wersji feministycznej

Fani legendarnego Blade Runnera już zacierają ręce z radości. Wszystko wskazuje bowiem na to, że doczekają się powstania sequela. Jakby tego było mało „dwójka” ma wyjść spod rąk tych samych twórców. Do Ridleya Scotta dołączy bowiem Hampton Fancher, scenarzysta oryginału. Obaj panowie już w czasie prac nad „jedynką” nie ukrywali, że planują kontynuację losów łowcy androidów Deckarda. Okoliczności okazały się jednak na tyle nie sprzyjające, że prace nad kolejną częścią trzeba było zawiesić na dłuższy czas. Powodem było m.in. dość chłodne przyjęcie Blade Runnera przez kinową publiczność, która dopiero po czasie uznała dzieło za kultowe. Oczywiście szczegóły produkcji owiane są tajemnicą. Sam Scott zdradził jedynie, że tym razem główną postacią filmu ma być kobieta.

Kac Vegas w wersji dla seniorów

Wesołe jest życie staruszka – zwłaszcza jeśli jest się Morganem Freemanem. Aktor jest kolejną „gwiazdą starej daty” która dołączyła do obsady filmu Last Vegas. W pozostałych rolach zobaczyć będzie można m.in. Roberta De Niro i Michaela Douglasa. Panowie spotkali się na planie komedii w reżyserii Jona Turteltauba, o czterech przyjaciołach po 60-stce, z których jeden, zatwardziały kawaler – ogłasza że się żeni. Na wieść o planowanym ślubie emeryci ruszają do Las Vegas na szalony wieczór kawalerski. Tylko czekać, aż nasi rodzimi filmowcy zdecydują się nakręcić geriatyczną wersję Kac Wawa. Kogo obstawiacie u nas w rolach głównych?

Uggie pisze swoje wspomnienia

Do mediów przeciekła informacja, że czworonożna gwiazda filmu Artysta pisze właśnie swoją autobiografię. Jak się okazuje sympatyczny piesek, który podbił serca kinowej publiczności może stać się źródłem niezłego dochodu. Książka ma już ponoć tytuł: Uggie: My Story i zostanie opublikowana przez wydawnictwo Simon & Schuster. Premierę zapowiedziano na październik. Proponujemy wypuszczenie jeszcze własnej kolekcji ubrań i gadżetów oraz zapachu. A potem to już prosta droga do własnego talk-show albo całego kanału telewizyjnego. 8


NEWSY

Pominięty na Facebooku

Sąd stanu Massachusetts odrzucił pozew jednego z harvardzkich kolegów Marka Zuckerberga (twórcy Facebooka), Aarona Greenspana, który twierdzi, że brał czynny udział w procesie powstawania tego najpopularniejszego w tej chwili portalu społecznościowego i że należy mu się sława. Tymczasem autor The Accidental Billionaires Ben Mezrich zmienił w swojej książce jego imię, zaś wytwórnia filmowa Columbia Pictures, w której powstał nominowany do Oscara The Social Network w reżyserii Davida Finchera całkiem pominęła jego postać. Proces Greenspana był jednym z dziwniejszych pozwów, które powstały po sukcesie Facebooka. Użytkownicy serwisu masowo szukają na profilu niedoszłego karierowicza przycisku „Nie lubię!”.

Spider-Man zagada po polsku

Już tylko tygodnie dzielą polską publiczność od premiery kolejnej części przygód człowieka-pająka. Tym razem nie dość, że produkcja będzie w technice 3D, to jeszcze będzie można wybrać się na seans... w polskiej wersji dubbingowej! Rozleniwieni latem widzowie kin nie będą już musieli męczyć oczu składaniem literek na ekranie. Zamiast głosu Andrew Garfielda będzie można usłyszeć gwiazdę M jak miłość, czyli Marcina Bosaka. W Niesamowitym Spider-Manie 3D nastoletni Peter Parker, wychowywany przez wujka Bena i ciotkę May usiłuje dowiedzieć się kim tak naprawdę jest i wspólnie ze swoją pierwszą szkolną miłością Gwen Stacy zmaga się z problemami miłości, zaangażowania i otaczających go tajemnic. Dystrybutorowi gratulujemy pomysłu z dubbingiem i już teraz domagamy się nowego Bonda gadającego głosem Jarosława Boberka!

Pełne poświęcenie

Reżyser Królewny Śnieżki i Łowcy Rupert Sanders wyjawił w wywiadzie dla BBC, że musiał wykorzystać w filmie własną krew. Ponoć podczas kręcenia sceny ukłucia się matki Śnieżki i filmowania kropel krwi skapujących na śnieg, sztuczna krew wyglądała... zbyt sztucznie i Sanders z pełnym poświęceniem postanowił sam się ukłuć i w ten sposób scena została nakręcona ku jego satysfakcji. Całe szczęście, że nie zdecydował się na oryginalną wersję bajki, w której Zła Królowa domaga się serca i wątroby Śnieżki jako dowodu jej śmierci. Inaczej film mógłby w ogóle nie wejść do dystrybucji w USA. 9


PREMIERY

Relatywnie świeże PREMIERY

10


PREMIERY

KOMENTUJĄ: Piotr Stankiewicz ORAZ

Ania Mazurek

11


PREMIERY

PIRANIA 3DD PREMIERA: 01.06.2012 Piranha 3DD reżyseria: John Gulager obsada: Chris Zylka, Katrina Bowden, Christopher Lloyd horror/komedia/thriller, USA, 2012, 83min., dystr. Forum Film

Po seansie palpitacje serca, atak duszności i paniki na widok byle akwarium murowane! Nie zabraknie też nagich blondynek, więc panowie mogą mieć podobne objawy też w trakcie.

12


PREMIERY

TEJ NOCY BĘDZIESZ MÓJ PREMIERA: 01.06.2012 You Instead reżyseria: David Mackenzie obsada: Luke Treadaway, Natalia Tena komedia/muzyczny, Wielka Brytania, 2011, 80min., dystr. Vivarto

Zapowiada się na idealny seans przed nadchodzącymi letnimi festiwalami filmowymi i muzycznymi. Weźcie kajdanki na Przystanek Woodstock, może będzie ciekawie, w ostateczności można będzie wyręczyć policjantów.

13


PREMIERY

KRÓLEWNA ŚNIEŻKA I ŁOWCA PREMIERA: 01.06.2012 Snow White and the Huntsman reżyseria: Rupert Sanders obsada: Kristen Stewart, Charlize Theron, Chris Hemsworth przygodowy/dramat/fantasy, USA, 2012, 127min., dystr. UIP

Tym razem to Zła Królowa ma urodę eterycznej blondynki, a niewinna Śnieżka fizjonomię ciemnowłosej wampirzycy. Filozoficzna przypowieść o nieuniknionej sztafecie pokoleń. Nie wiem tylko, czy wszyscy zrozumieją przekaz.

14


PREMIERY

GŁUPI, GŁUPSZY, NAJGŁUPSZY PREMIERA: 01.06.2012 The Three Stooges reżyseria: Bobby Farrelly, Peter Farrelly obsada: Chris Diamantopoulos, Sean Hayes komedia, USA, 2012, 92min., dystr. Imperial – Cinepix

Obawiam się, że potrzebne będą silne środki znieczulające, żeby dotrwać do końca seansu. Nie należy sugerować się tytułem. Słysząc polski tytuł obrazu Dirty dancing można by sądzić, iż jest to porno w scenerii platformy wiertniczej. Tu na pewno będzie mądrze.

15


PREMIERY

TWOJA STARA. BAŚŃ PREMIERA: 01.06.2012 reżyseria: Łukasz Jedynasty, Marek Grabie obsada: Łukasz Jedynasty, Marek Grabie fantasy/komedia, Polska, 2012, 83min., dystr. Fundacja “Filmowa Warszawa”

Czyżby Kac Wawa uruchomiło lawinę rodzimych produkcji na żenująco niskim poziomie? A dla mnie to triumf kina niezależnego. Poza tym, po Wiedźminie polskim produkcjom fantasy już nic nie zaszkodzi.

16


PREMIERY

HENIEK PREMIERA: 01.06.2012 reżyseria: Eliza Kowalewska, Grzegorz Madej obsada: Maciej Słota, Beata Schimscheiner dramat, Polska, 2010, 71min., dystr. Spectator

Historia o sprzedawcach, gangu i samochodach upchana w jednym scenariuszu. Moralne wybory w czarno-białej scenerii. Nie wiem czy 2 lata wystarczyły, żeby Polacy dojrzeli do tego obrazu. Może jeszcze poczekajmy.

17


PREMIERY

KOPCIUSZEK. INNA HISTORIA PREMIERA: 01.06.2012 Cendrillon reżyseria: Pascal Herold głosy: Julia Kołakowska, Grzegorz Kwiecień, Anna Apostolakis-Gluzińska animacja, Francja, 2012, 85min., dystr. Syrena Films

Jeszcze jedna, unowocześniona wersja starej bajki dla dzieci. Dobrze, że tytuł jasno wskazuje: o jaką bajkę chodzi, bo można by się nie zorientować. Muzyka jest w tym filmie rewelacyjna. Reszta dość sprawna. Dzieci raczej nie złapią większości gagów. A, no i spoiler – Kopciuszek jest krową…

18


PREMIERY

KORIOLAN PREMIERA: 08.06.2012 Coriolanus reżyseria: Ralph Fiennes obsada: Gerard Butler, Ralph Fiennes, Vanessa Redgrave thriller/historyczny/dramat, Wielka Brytania, 2011, 122min., dystr. Kino Świat

Znany aktor tym razem staje za kamerą i na warsztat bierze samego Szekspira – w unowocześnionej wersji. Ciekawe, czy dzieło okaże się zjadliwe? Na pewno. W końcu Gerard Butler to chyba niezłe ciacho?

19


PREMIERY

HOTEL MARIGOLD PREMIERA: 15.06.2012 The Best Exotic Marigold Hotel reżyseria: John Madden obsada: Bill Nighy, Maggie Smith, Judi Dench komedia/dramat, USA, 2011, 124 min., dystr. Imperial – Cinepix

Maggie Smith i Judi Dench w jednym filmie? Już się nie mogę doczekać! Jak Mamma Mia – starsi panowie i stateczne panie, których już tyle razy widzieliśmy i wciąż się nie nudzą.

20


PREMIERY

POD PATRONATEM

AVE PREMIERA: 15.06.2012 reżyseria: Konstantin Bojanov obsada: Anjela Nedyalkova, Ovanes Torosian, Martin Brambach dramat, Bułgaria, 2011, 88min., dystr. Aurora Films

Kino drogi w bułgarskim, nastoletnim wydaniu, czyli historia o tym, że kłamstwo ma jednak zawsze krótkie nogi. Bułgarskiego kina brakuje w Polsce od 89. roku. Stęsknieni widzowie z rozrzewnienie wspominają środowe wieczory po dzienniku.

21


PREMIERY

WIELKI ROK PREMIERA: 22.06.2012 The Big Year reżyseria: David Frankel obsada: Jack Black, Steve Martin, Owen Wilson komedia, USA, 2011, 100min., dystr. Imperial – Cinepix

Ten film nie ma tytułu: Głupi, głupszy i najgłupszy tylko dlatego, że był już zajęty... A naród tego chce… I weźmie… I kupi bilet… I pójdzie z dziewczyną lub chłopakiem… I może w przyszłości będą z tego dzieci… I Twoja emerytura…

22


PREMIERY

JAK URODZIĆ I NIE ZWARIOWAĆ PREMIERA: 22.06.2012 What to Expect When You’re Expecting reżyseria: Kirk Jones obsada: Elizabeth Banks, Anna Kendrick, Cameron Diaz dramat/komedia/romans, USA, 2012, 110min., dystr. Forum Film

Czy to jakaś aluzja, że wszystkie ciężarne mają oprócz szkoły rodzenia zaliczyć obowiązkowo jeszcze ten seans? Może czas na ekranizacje książek doktora Spocka, a w Polsce dla odmiany powstanie kolejny dramat o aborcji.

23


PREMIERY

COSMOPOLIS PREMIERA: 22.06.2012 reżyseria: David Cronenberg obsada: Robert Pattinson, Samantha Morton, Jay Baruchel dramat, USA, 2012, 108min., dystr. Monolith

Biedny Pattison, wyraźnie usiłuje odciąć się od wizerunku seksownego krwiopijcy. Ima się rólek kochasiów-utrzymanków, a teraz jeszcze będzie ganiał z giwerą po mieście nocą... Do tego z filozoficznym zacięciem. Jeszcze kiedyś nas zaskoczy (jak Leonardo DiCaprio) i zagra np. Józefa Stalina stroskanego losem narodu.

24


PREMIERY

CZARNOBYL. REAKTOR STRACHU PREMIERA: 22.06.2012 Chernobyl Diaries reżyseria: Bradley Parker obsada: Jesse McCartney, Jonathan Sadowski, Olivia Dudley horror/thriller, USA, 2012, 90min., dystr. Forum Film

Amerykanom widać kończą się już pomysły: gdzie by tu się jeszcze można porządnie wystraszyć. Czarnobyl już samą nazwą budzi niepokój, więc wizyta w nawiedzonym Pripyat była tylko kwestią czasu. Sequel będzie się dział w Fukuszimie.

25


PREMIERY

JESZCZE DŁUŻSZE ZARĘCZYNY PREMIERA: 29.06.2012 The Five-Year Engagement reżyseria: Nicholas Stoller obsada: Emily Blunt, Jason Segel, Alison Brie komedia/romans, USA, 2012, 124min., dystr. UIP

Rośnie nowa królowa komedii romantycznych? Wygląda na to, że Blunt chce zdetronizować Meg Ryan, Sandrę Bullock i Jeniffer Aniston. Królowa jest jak matka – może być tylko jedna. A jest nią… ladies and gentelmen – John Travolta!

26


27


S E N N A C Z A J C A L E R 28


N

iewielkie miasteczko na francuskim Lazurowym Wybrzeżu już po raz 65. zamieniło się w maju w światową stolicę kina. To właśnie w Cannes filmy artystyczne spotykają się z przyszłymi, komercyjnymi hitami. To tutaj po majestatycznym, czerwonym dywanie jednego dnia spacerują hollywoodzkie gwiazdy z Bradem Pittem i Kirsten Dunst na czele, a drugiego nikomu nieznane aktorki z Rumunii. W tym roku festiwal w Cannes miał jedną zasad-

zagraną przez francuskich weteranów, Emmanuelle Rivę i Jeana-Louise’a Trintignanta, opowieścią o małżeństwie sędziwych muzyków-intelektualistów w jesieni życia, których spokojną egzystencję burzy postępująca choroba jednego z małżonków. W obliczu nieuchronności zbliżającego się rozstania tytułowa miłość nie wymaga już romantycznych gestów i pokazowej histerii, wówczas jej sens kryje się już w zupełnie czymś innym – w prostocie, empatii, szacunku, cierpliwości. Starość nie jest popularnym tematem we współczesnym kinie, w swojej najbardziej zwyczajnej formie jest mało atrakcyjna i przygnębiająca, ale Haneke właśnie z tego HOLY MOTORS

AMOUR

niczą wadę – choć na papierze lista filmów konkursowych robiła ogromne wrażenie, w całym, festiwalowym programie wraz z sekcjami pobocznymi praktycznie zabrakło wielkich, filmowych arcydzieł. Złotą Palmę po raz drugi w odstępie raptem 3 lat otrzymał Michael Haneke. To werdykt bezpieczny i przewidywalny, ale też zasłużony. Miłość jest koncertowo

potrafił wydobyć piękno i najczystsze emocje, co musiał docenić nawet nie przepadający za Austriakiem przewodniczący canneńskiego jury – Nanni Moretti. 29


O ile słuszność głównej nagroda dla Miłości nie podlega dyskusji, o tyle pozostałe werdykty jury mogą zaskakiwać. Całkowicie pominięte zostało szalone, surrealistyczne dzieło Leosa Caraxa. Holy Motors to brawurowy, oryginalny hołd dla sztuki filmowej i aktorstwa, film pełny „kinofilskich” smaczków, znakomitych metafor i fantastycznie zagrany przez wcielającego się w kilkanaście ról Denisa Lavanta. O Holy Motors burzliwie dyskutowano w kolejkach na kolejne pokazy prasowe, oceniając film zarówno w kategoriach druzgocącej porażki, jak i niepowtarzalnego arcydzieła. Przeciętnością razi Reality – nagrodzona Grand Prix hi-

The Angels’ Share

storia o mężu i ojcu, który zachłystując się marzeniem o medialnej karierze w domu Wielkiego Brata, traci pracę, rodzinę, aż w końcu popada w szaleństwo. Najjaśniejszym punktem filmu Matteo Gar30

rone jest odtwórca roli głównej – Aniello Arena, który aktualnie odsiaduje wyrok wieloletniego więzienia za morderstwo. Swoje aktorskie umiejętności Arena od-

POLOWANIE

krył przebywając już za kratkami, dzięki przepustce mógł wystąpić u Garrone, ale na festiwal już nie pozwolono mu przyjechać. Laureat Złotej Palmy sprzed paru lat, Cristian Mungiu, tym razem przyjechał do Cannes z ospałą, niemożliwie wydłużoną do 2,5 godzin opowieścią o fatalnym zauroczeniu dwóch przyjaciółek z dzieciństwa i fanatyzmie religijnym, która toczy się na obskurnej, rumuńskiej prowincji w ortodoksyjnym klasztorze. Rumun w rzeczywistości powtarza wiele wątków ze swojego poprzedniego filmu, umiejscawiając je jedynie w innej scenerii, ale najwyraźniej to wystarczyło, by


dostać nagrodę za scenariusz. Wyróżniono także grające w Za Wzgórzami dość infantylnie i banalnie młode aktorki, Cosminę Stratan i Cristinę Flutur. Ceniony mistyk kina latynoamerykańskiego, Carlos Reygadas, otrzymał nagrodę za reżyseCOSMOPOLIS rię. Jego Post Tenebras Lux przygląda się rozpadowi rodziny i stanowi zarazem najbardziej przystępną pozycję z filmografii Meksykanina, ale jest to też przykład dość amatorskiego, autotematycznego kina pięknych, poetyc-

Mud

kich obrazów, które biorą górę nad i tak skromną treścią. Bardzo dobre wrażenie po sobie pozostawili współtwórca Dogmy Thomas Vinterberg i wiecznie lewicujący Ken Loach. Skandynaw wyreżyserował poruszającą historię niesłusznego oskarżenia, które prowadzi niemalże do linczu

niewinnego człowieka. W Polowaniu wybitną rolę stworzył Mads Mikkelsen (wyróżniony nagrodą aktorską w Cannes). Loach (tradycyjnie już we współpracy ze scenarzystą Paulem Laverty’em) stworzył lekką, budującą opowieść o młodym chłopaku z marginesu, który chce zmienić swoje życie, a pomaga mu w tym niegroźny przekręt z najdroższą whisky świata (nagroda Jury). W Cannes zawiodło kino amerykańskie. Powracający na festiwal w chwale odkrycia zeszłorocznego Tygodnia Krytyki, Jeff Nichols, jako jedyny ledwie obronił się jako twórca przewidywalnego filmu o dojrzewaniu i męskiej przyjaźni w duchu książek Marka Twaina. Mud jest jednak filmem bardzo zgrabnym, opowiedzianym z klasą i starannością, świetnie obsadzonym aktorsko (brawa należą się szczególnie młodym aktorom). Rozcza31


rował David Cronenberg, który w Cosmopolis porwał się na ciężką, filozoficzną refleksję dotyczącą natury kapitalizmu.

DESPUES DE LUCIA

To drugi po Niebezpiecznej Metodzie film Kanadyjczyka, który ewidentnie został przegadany, dodatkowo też pozbawiony znośnego tempa i dobrego aktorstwa. Ulubieniec nastolatek Robert Pattison, nie podołał roli multimilionera geniusza, który filozofuje sobie, jeżdżąc po ogarniętym anarchią Nowym Jorku. Takie tytuły jak Lawless, Killing Them Softly czy The Paperboy zamiast filmowych wrażeń dostarczyły jedynie głośnych nazwisk na czerwony dywan i przyciągnęły do Cannes bogatych sponsorów. W sekcji Un Certain Regard też wiało nudą. Wbrew entuzjastycznym recen32

zjom, głównego wyróżnienia nie otrzymało Beasts Of The Southern Wild Behna Zeitlina. Ten wspaniały, przepełniony realizmem magicznym film, gdzie destrukcyjne zmiany w świecie małej dziewczynki zderzają się z dziecięcą wyobraźnią i nauką dojrzałości, to odkrycie festiwalu w Sundance, ale też jeden z najlepszych filmów pokazanych w Cannes. Zeitlin został wyróżniony m.in. Złotą Kamerą dla najlepszego debiutanta i nagrodą FIPRESCI. Znów z dość narcystycznej strony pokazał się Xavier Dolan. Jego Laurence, Anyways to epicka, dość wciągająca historia miłosna z genderowym kontekstem, pełna imponujących

IO E TE

obrazków i wysmakowana w warstwie muzycznej, ale jednak ciągle Dolanowi wiele brakuje, by zaliczyć go w poczet pełnowartościowych reżyserów. Jury pod przewodnictwem Tima Rotha w sekcji Un


BESTIE Z POŁUDNIOWYCH KRAIN

Certain Regard nagrodziło meksykańskie Despues de Lucia, gdzie o szkolnej przemocy opowiada się w bezemocjonalnym, przesadnie naturalistycznym stylu, pozostawiając widza praktycznie nieczułym na tragedię nastoletniej ofiary. Najsympatyczniejszym, pozakonkursowym elementem festiwalu było pojawienie się na czerwonym dywanie Bernardo Bertolluciego. 72-letni reżyser milczał prawie dekadę, podupadł na zdrowiu i porusza się na wózku inwalidzkim, mimo to ciągle pokazuje, jak wybitnym jest filmowcem. Jego Io e Te to wzruszająca swoją prostotą i naturalnością historia chwilowego zjednoczenia dwójki przyrodniego rodzeństwa, które dokonuje się w piwnicy, gdzie nastoletni chłopiec i dwudziestokilkuletnia dziewczyna ukrywają się przed dorosłymi. Podsumowująca ich dziwacz-

ną relację piosenka Ragazzo Solo, Ragazza Sola – włoska wersja przeboju Davida Bowie Space Oddity, w kategorii najbardziej doskonały, muzyczny fragment festiwalu wygrywa nawet z biegłym w tej dziedzinie młodym Xavierem Dolanem. Festiwal w Cannes jeszcze nie chyli się ku upadkowi, choć coraz bardziej z filmowego święta kina artystycznego zmienia się w biznesowe wydarzenie, integrujące świat marketingu i twórców masowej rozrywki. Dlatego warto trzymać kciuki za przyszłe box-office’owe sukcesy Hanekego, Caraxa, Zeitlina, Vinterberga, Bertolluciego, a nawet Dolana, Nicholsa czy Loacha – ciągle kreatywnych, świetnych filmowców, poszukujących świeżych, oryginalnych historii i form przekazu albo tworzących mądre, wartościowe kino rozrywkowe. Kasia Wolanin 33


SHORT WAVES

2012

34


J

eśli potraktować festiwal Short Waves jako probierz aktualnej kondycji polskiego kina krótkometrażowego, trzeba przyznać, że po raz kolejny przedstawia się ona naprawdę nieźle. Z roku na rok zwiększa się liczba miast, w których można obejrzeć filmy zakwalifikowane do głównego konkursu – tym razem było ich aż 48. Chociaż w konkursie zabrakło przebojów na miarę pokazywanych w poprzednich latach Szczęściarzy Tomasza Wolskiego, Brzydkich słów Marcina Maziarzewskiego czy ubiegłorocznego tryumfatora – Drakuli Piotra Bosackiego, i tak przyniósł on wiele interesujących propozycji. Zwycięski Noise Katarzyny Kijek i Przemysława Adamskiego zjednał sobie zarówno sympatię publiczności, dzięki

Zietek

której zdobył Grand Prix festiwalu, jak i profesjonalnego jury, przyznającego drugą nagrodę festiwalu - Short Waves PRO Canal+. Autorzy filmu, przyznając się do inspiracji zjawiskiem synestezji i pracami George’a Berkeleya, dokonują w nim niesamowitej wizualizacji dźwiękowego krajobrazu zwyczajnego mieszkania w kamienicy, tak rozbudowanej i kreatywnej, że znalazło się w niej nawet

miejsce na wątki komediowe i kryminalne. W pamięci pozostaje też znakomita wizualnie, eksperymentalna impresja Telogen, wyreżyserowana przez Alana Kępskiego - choć tu w zasadzie wypadałoby wyróżnić cały zespół autorów filmu, bowiem w tym wypadku naprawdę trudno przecenić wkład jaki w końcowy efekt wnieśli operator, modelka, twórcy muzy-

Przez szybę

ki, a nawet charakteryzatorka. Konkurs, w którym tradycyjnie już, tak samo licznie reprezentowanych było pięć gatunków – fabuła, dokument, animacja, eksperyment i teledysk – dostarczył również okazji, by zobaczyć na dużym ekranie błyskotliwe wideoklipy do utworów Fisza / Emade i Brodki. W wybranych miastach, obok głównej selekcji, zaprezentowano także program Second Chance, obejmujący najlepsze z nadesłanych filmów, które nie zakwalifikowały się do ścisłego finału. Wysoki poziom tej „drugiej trzynastki” wyjątkowo dobrze świadczy o ogólnym poziomie zgłoszonych na festiwal prac, których w tym roku było ponad dwieście. Z pewnością każdy z widzów dostrzegł pozycje, 35


Z MARCINEM ŁUCZAJEM, koordynatorem projektu World Shorts, rozmawia Anna Mazurek: Na czym polega idea World Shorts? Od wielu lat, jako Fundacja Ad Arte, promujemy kino krótkometrażowe w Polsce i za granicą. Współpracowaliśmy z wieloma kinami, galeriami sztuki i klubokawiarniami. W ten sposób zbudowaliśmy pewnego rodzaju platformę partnerską, gdzie prezentujemy selekcje naszych filmów. Obecnie regularnie pokazujemy narodowe programy w kilkunastu polskich miastach i ciągle rozbudowujemy naszą bazę partnerów pokazów. Czemu World Shorts jest wyjątkowe? Selekcjonuję 90-120 minutowe programy narodowe. Staram się dobierać filmy tak, aby jak najpełniej pokazać specyfikę wybranej kultury, towarzyszącego jej społecznego krajobrazu i lokalnego temperamentu. Oprócz klasycznych form, czyli dokumentów, fabuł i animacji, wybieram również wideoklipy i filmy eksperymentalne. Co już pokazaliście i co planujecie pokazać w najbliższych miesiącach? Do tej pory pokazaliśmy krótkie formy z Portugalii, Grecji, Islandii, Szwecji i Danii. W programie były filmy nagradzane na światowych festiwalach i dzieła mniej znane, głównie pokazywane po raz pierwszy w Polsce. Po wakacjach wracamy z nowymi kulturami m.in. Francją i Rosją. Pracuję też nad jednym pozaeuropejskim programem – kanadyjskim – który będzie prawdopodobnie połączony z polską premierą świetnego filmu dokumentalnego, ale na razie nie mogę zdradzić więcej szczegółów.

36

które jego zdaniem powinny były znaleźć się w głównym programie - ja w Second Chance odnalazłem przede wszystkim rekompensatę za nieco rozczarowujące w tym roku sekcje fabularną i dokumentalną oficjalnego konkursu. Podobnie jak w ubiegłym roku, najwięcej atrakcji zaproponowano widzom w Poznaniu, gdzie festiwal zagościł na cały miesiąc. Na entuzjastów krótkiego kina czekały między innymi dwie retrospektywy - klasyka polskiej animacji Mariusza Wilczyńskiego i Piotra Bosackiego – poznańskiego twórcy nagradzanego na poprzednich edycjach festiwalu. Bosacki, dla znacznej części publiczności pozostający dotychczas raczej tajemniczą postacią, na towarzyszącym retrospektywie spotkaniu objawił się jako fascynująca osobowość. Myjnia

Jednocześnie okazał się wymagającym rozmówcą, odpowiadając na pytania w sposób zaskakująco bliski stylowi narracji swoich niecodziennych filmów, balansującej pomiędzy filozofią i absurdem. W poznańską edycję Short Waves zostały zgrabnie wplecione niezależne, cykliczne wydarzenia związane z filmem krótkometrażowym. W ramach festiwalu obejrzeliśmy trzy odsłony World Shorts, poświęcone kinematografii Grecji, Szwecji i Islandii. Pod szyldem Short Waves


Dracula

odbyły się też dwa spotkania Klubu Krótkiego Kina w Centrum Kultury Zamek. Można było na nich zobaczyć próbkę krótkometrażowej twórczości Rafaela Lewandowskiego – autora głośnego thrillera Kret – oraz kilka filmów z cyklu 14 bajek z Królestwa Lailonii według Leszka Kołakowskiego, realizowanego przez poznańskie Studio Filmów Animowanych. Taka współpraca bardzo cieszy i niewątpliwie pozwala dotrzeć z ciekawymi shortami do jeszcze szerszej publiczności. Może w kolejnym roku uda się połączyć Short Waves z kolejnymi wydarzeniami, na przykład z poznańskimi odsłonami LGBT Film Festival i Afrykamery? Short Waves integrował się zresztą nie tylko z lokalnymi inicjatywami - pokaz „Okno na Wschód” był okazją do zobaczenia najlepszych filmów z organizowanego w Białymstoku Międzynarodowego Festiwalu Filmów Krótkometrażowych ŻubrOFFka, zrealizowanych w tak egzotycznych - przynajmniej w aspekcie kinematografii - krajach, jak Łotwa, Estonia i Azerbejdżan. Pozytywnym zaskoczeniem był program Filmowe Pod-

lasie Atakuje, prezentujący twórczość niezależnych filmowców z tego regionu. Wśród dwunastu propozycji znalazły się prawdziwe perełki, jak chociażby Taki los. Film, zrealizowany przez fotografika Andrzeja Sidora, w kilku minutach i kilkunastu znakomitych kadrach opowiedział poruszającą, zwykłą-niezwykłą historię samotnego mieszkańca pewnej małej wioski na Suwalszczyźnie. Galeria

Warto odnotować, że festiwal nie zamknął się w murach jednego kina lecz skutecznie wkroczył w przestrzeń miasta. Po uroczystym otwarciu w reprezentacyjnej auli jednej z prywatnych uczelni, pokazy i wydarzenia towarzyszące zawitały do trzech różnych kin studyjnych (Muzy, Rialto oraz Charlie & Monroe – Kina Malta), kilku poznańskich klubów, klubokawiarni i kluboksięgarni, a także wspomnianego wcześniej CK Zamek. Czekając niecierpliwie na przyszłoroczną edycję wciąż rozwijającego się festiwalu, pozostaje mi życzyć jego twórcom, żeby była jeszcze bardziej udana niż poprzednie. Krzysztof Witalewski 37


KTO URATUJE POLSKIE KINO WYWIAD Z TOMASZEM RACZKIEM

38


WYWIAD

Piotr Stankiewicz: Dlaczego zieje pan nienawiścią do polskiego kina? Tomasz Raczek: To pytanie, które słyszałem od dziecka, tyle, że było zadawane Zygmuntowi Kałużyńskiemu, a nie mnie [śmiech]. Czuje się pan depozytariuszem pewnej schedy po Zygmuncie Kałużyńskim? Niechcący się nim stałem, ale myślę, że to raczej kwestia świadomości istnienia czegoś takiego, jak granica przyzwoitości i tego, że nie można jej przekraczać w żadnej dziedzinie – wychowania, codziennej kultury czy sztuki. To prawda szczególnie istotna, jeśli dotyczy kogoś, kogo się bardzo ceni i lubi. Pamiętam, że kiedyś po jednym z moich spotkań autorskich podeszła do mnie pani i powiedziała: „Panie Tomku, przepraszam, ale chciałam panu zwrócić uwagę – a jestem polonistką – że popełnia pan błąd w akcentowaniu wyrazów typowy dla ludzi z Mazowsza, gdzie obowiązuje transakcentacja. Pozwalam sobie o tym mówić tylko dlatego, że pana bardzo lubię i kto jak kto, ale pan takiego błędu popełniać nie powinien”. Czyli Tomasz Raczek lubi polskie kino, lecz stosuje wobec niego swego rodzaju „krytycyzm miłujący”? Dokładnie tak. Ponieważ zależy mi na kinie polskim, buntuję się zawsze, gdy przekracza się w nim owe granice przyzwoitości. A czy nie sądzi pan, że polscy twórcy oczekują specjalnego traktowania choćby w zestawieniu z Zachodem?

Owszem, mamy swoisty obowiązek opiekowania się wszystkim, co nasze. Myślę, że to „kompleks rozbiorów”, pochodzący jeszcze z czasów, gdy nie mieliśmy własnego państwa, gdy wpływały na nas kultura rosyjska, pruska oraz austriacka. Stosowaliśmy wobec siebie taryfę ulgową tylko dlatego, że coś było „polskie”. Kiedy Sienkiewicz tworzył Trylogię, robił to „ku pokrzepieniu serc” – pisał rzeczy dobre, wzmacniające, budzące w nas poczucie dumy, szacunku i radości z tego, co własne. Taki sposób myślenia pozostaje w nas głęboko zakodowany, w związku z czym uważamy, że nie powinniśmy krytykować „swojego”, ewentualnie cieszyć się, że „to” w ogóle mamy. Przecież mogliśmy „tego” nie mieć z powodu rozbiorów, Hitlera, Związku Radzieckiego, PRL-u i tak dalej. Takie myślenie zawiera w sobie pewien rodzaj kompleksu, a ja jestem przeciwko wszelkim kompleksom. Uważam, że taryfy ulgowe sprawiają, że zaczyna się kogoś wówczas traktować jak niepełnowartościowego. Dziś w trakcie prowadzonego przez pana spotkania autorskiego była mowa o przedwojennym scenarzyście, który z powodu negatywnych recenzji popełnił samobójstwo. Czy w związku z tym nie obawia się pan o zdrowie Piotra Czai? Nie. Myślę, że Piotr Czaja bardzo silnie stąpa po ziemi i z pewnością nie prezentuje typu osobowości chwiejnej, więc znakomicie da sobie radę. Ponadto słyszałem, że od lat zajmuje się produkcją widowisk religijnych w Poznaniu, na przykład 39


fot. Borys Musielak

WYWIAD

Pasji Wielkanocnej, więc w razie potrzeby ma u kogo szukać wsparcia. W trakcie rozmowy pani Barbary Białowąs, reżyserki filmu Big Love, z recenzentem Filmwebu Michałem Walkiewiczem pada z jej ust stwierdzenie że, krytycy, bez reżyserów nie istnieją i, w domniemaniu, pełnią rolę służebną i wiernopoddańczą. W istocie, Barbara Białowąs ma wiele racji – nie byłoby krytyków bez filmów, 40

które oni krytykują. Czyli najpierw musi być kreacja, aby później ludzie obdarzeni zdolnością do refleksji krytycznej mogli efekty tejże kreacji ocenić. Rozumiem, jednak że za tą prawdą idzie bardzo wiele niebezpiecznych implikacji? Rozmawiałem z tą reżyserką w innej sytuacji i zrobiła na mnie dobre wrażenie jako rozmówca. Po prostu nikt nie powinien być adwokatem we własnej sprawie, bo może


WYWIAD

stracić wyczucie proporcji oraz dystans. Tak więc mimo błyskotliwości pani Barbary jako dyskutantki, podczas wspomnianego spotkania znalazła się w sytuacji dla siebie pechowej i niewygodnej. Nie sądzi pan, że zarówno pani Białowąs jak i pan Czaja zostali trochę „wkręceni” w taką sytuację? Nie do końca się z tym zgadzam. W końcu wywiad przeprowadzono na życzenie pani Białowąs.

Gdyby przywołać słynną dyskusję Zygmunta Kałużyńskiego z Jerzym Antczakiem, której duch nam dziś towarzyszy, zauważylibyśmy podobny schemat? Niezupełnie. Rozmowa z Antczakiem, która przeszła już do historii i – nawiasem mówiąc –zapoczątkowała moją sympatię do pana Zygmunta jeszcze w czasach, kiedy chodziłem do liceum – nie wyglądała tak samo. Proszę pamiętać, że w jej trakcie Kałużyński nie kłócił się z Antczakiem. To była dyskusja o filmie Antczaka Noce i dnie według powieści Dąbrowskiej, ale jego przeciwnikiem był profesor Aleksander Jackiewicz. Program skonstruowano w taki sposób, że o filmie Antczaka wypowiadało się dwóch krytyków. Jeden był rzecznikiem widzów i w tej roli występował Zygmunt Kałużyński, a drugi, profesor Jackiewicz, był rzecznikiem reżysera. To właśnie oni rzucali się sobie do gardeł do tego stopnia, że Zygmunt Kałużyński zagroził swojemu adwersarzowi, że złoi go pasem – na żywo, przed kamerami, zaczął nawet wyciągać pasek ze spodni. Chciałbym tu przypomnieć, że mieliśmy środek PRL-u oraz telewizję współcześnie uważaną za kompletnie zafałszowaną. Proszę mi pokazać prawdziwszy program dzisiaj – kto dopuściłby do sytuacji, w której krytyk rzuca się z pasem na swojego rozmówcę? Jakby tego było mało, program przeprowadzany na żywo i zapowiedziany na godzinę trwał ostatecznie trzy godziny. Kojarzę jeszcze inną scenę, w której Antczak zaczyna wygadywać głupoty do Kałużyńskiego i natychmiast 41


WYWIAD

w sukurs przychodzi mu Jackiewicz. Zatem Antczak nie zachował wówczas dystansu, którego i dziś brakuje twórcom. Oczywiście, że tak, aczkolwiek Antczak nie był najtrudniejszym przypadkiem. Najbardziej na Zygmunta Kałużyńskiego wściekał się Andrzej Żuławski, wyzywając go od najgorszych. Zresztą Zygmunt był tym zachwycony – nigdy nie obrażał się na takie

Jaka jest według Pana rola recenzenta? Przede wszystkim recenzent nie jest dla artystów, ale dla widzów. Ogląda filmy w ich imieniu – służy im, a zarazem jest im potrzebny. Współcześnie nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Daje swoim odbiorcom i czytelnikom argumenty, które później wykorzystują do dokonania właściwego wyboru. Jednak

(Zygmunt Kałużyński) nauczył mnie dystansu do siebie. Wydaje mi się, że to doskonała odpowiedź na pytanie, co krytyk winien robić z opiniami na swój temat reakcje, ani się ich nie obawiał. Sprawiały mu wręcz radość – zapamiętywał inwektywy i powtarzał je, gdzie się dało; tym nauczył mnie dystansu do siebie. Wydaje mi się, że to doskonała odpowiedź na pytanie, co krytyk winien robić z opiniami na swój temat. Tomasz Raczek wydaje się znacznie bardziej stonowanym, eleganckim i nobliwym krytykiem. Nie klęka, nie stroi min… Ale jestem do tego zdolny. Proszę pamiętać, że gdy poznałem Zygmunta Kałużyńskiego był starszy, niż ja jestem teraz, więc wszystko przede mną. Jeszcze mogę zdziwaczeć, zacząć klękać i stać się bardziej ekspresyjny niż obecnie. 42

nawet przy takim działaniu funkcjonuje pewien standard – nazwijmy go „standardem jakości” – podobny do tego w sklepie lub w restauracji. Można mówić, że jeden człowiek lubi rzeczy słone, inny słodkie, a jeszcze inny kwaśne, ale nie, że jeden lubi dobre, a drugi zepsute. Buntuję się i mówię głośno, że coś jest złe, gdy ów standard jakości spada poniżej pewnej normy, uznawanej przeze mnie za niezbędną dla moich widzów w kontekście obcowania z jakąkolwiek kulturą. Nie chodzi nawet o kwestie moralne, etyczne czy estetyczne, lecz o sprawy czysto warsztatowe. Film Kac Wawa, od którego rozpętała się cała awantura ze mną w roli głównej, na bardzo wielu poziomach


WYWIAD

nie sprostał temu standardowi. Gdy wytwarzamy jakieś produkty żywnościowe mamy do czynienia z tzw. „normą” – należy zachować określone cechy, aby dany towar został w ogóle dopuszczony do handlu. Moim zdaniem film Kac Wawa nie spełnił wymogów „normy filmowej”, lecz mimo to został dopuszczony do handlu. Nomen omen, szybko go także wycofano i to bynajmniej nie na moje życzenie, ale widzów, ponieważ zwyczajnie nie poszli na niego do kina. Czy zgodzi się pan ze stwierdzeniem, że krytyk jest obecnie dla widza kimś w rodzaju przewodnika pomagającego w zakupach? Owszem, krytyk pozwala szybko zorientować się, co jest wartościowe, oszczędzając tym samym pieniądze oraz czas widza. Oczywiście każdy może wypróbować filmy na sobie, ale przecież nie jesteśmy w stanie obejrzeć wszystkich tytułów wprowadzanych na polskie ekrany. W moim przypadku jest inaczej: oglądanie filmów to mój zawód, dlatego wkalkulowuję złe produkcje oraz porażki kinematograficzne w koszty pracy. Czyta pan cudze recenzje? Tak, niektóre czytam. Mówiąc szczerze są to przede wszystkim recenzje zagraniczne. Mam swoich ulubionych recenzentów, którym wierzę, albo których wiem, jak czytać. Pozwala mi to inaczej interpretować ich opinie, jednocześnie zdawać sobie sprawę z niezmienności ich sposobu myślenia oraz skali oceny.

Skąd bierze się u polskich twórców ten wieczny dąs? Trochę z kompleksów, a trochę stąd, że w Polsce na wielu poziomach naprawdę trudno wyprodukować film. Polskiemu kinu od bardzo dawna brakuje profesjonalizmu, zaś najbardziej brakuje mu zawodu producenta filmowego. Nie bez powodu lektor czytając czołówkę wymienia tytuł, aktorów, scenarzystę oraz reżysera, a przy producencie milczy, jakby była to osoba nieistniejąca. To bardzo symptomatyczne, że w polskim kinie i w polskiej mentalności nadal nie funkcjonuje pojęcie producenta filmowego. Tak naprawdę nie mamy wielu fachowców w tej dziedzinie, a to podstawowy brak polskiej kinematografii. Dlatego walka o Kac Wawa rozgrywała się nie pomiędzy mną a reżyserem tego filmu, lecz między mną a producentem. W istocie – i zarazem całkiem słusznie – to on wziął na siebie całą porażkę. Jednak przyjął tę porażkę z pewnym unikiem… Tak, ale przynajmniej się odezwał, natomiast reżyser zapadł się pod ziemię – nikt go nie widział, ani nie odbył z nim rozmowy od tej strasznej premiery. Obecnie wręcz nie sposób się do niego dodzwonić. Nie tylko producent poczuł się wywołany do tablicy. Piotr Czaja również uznał, iż jest zobowiązany odpowiedzieć na pańską krytykę. Jakkolwiek pan Czaja występuje tu jako współscenarzysta, generalnie od lat produkuje widowiska pasyjne, więc do43


WYWIAD

skonale rozumie ten zawód i zna się na producenckich problemach. Wracając – dąs polskich twórców bierze się zatem stąd, że wkładają oni w swoją pracę większy wysiłek niż ich zachodni koledzy? Nie tylko. Myślę, że nie do końca rozumieją definicję zawodu, który wykonują. Producent to wizjoner, który stwarza całą koncepcję, a potem poprzez pośredników wynajmuje ludzi – z reżyserem i aktorami włącznie – gotowych zrealizować jego zamysł produkcyjny. To znacznie więcej niż rola, jaką przypisuje mu się w Polsce. Pierwotnie zawód producenta wymyślono w gatunkowym, komercyjnym kinie amerykańskim. Przykładowo polskie kino z okresu dwudziestolecia międzywojennego było kinem gatunkowym wzorowanym na Hollywood. Po wojnie powstała całkowicie inna koncepcja kina. Było ono sponsorowane przez państwo, przez co miało do spełnienia społeczną rolę i czasem traktowało artystów jako wentyl bezpieczeństwa w propagandowym manipulowaniu ludźmi, dając im złudną enklawę wolności. Z drugiej strony było sowicie opłacane przez władze, dzięki czemu powstał między innymi taki twór jak Polska Szkoła Filmowa, dająca twórcom szansę dojścia do warsztatowej perfekcji przy zachowaniu dużej swobody reżyserskiej. Miejsce producenta w polskim, PRL-owskim kinie powojennym zajął reżyser. To było kino reżyserów, kino autorskie. Ale takie kino, po pierwsze stanowiło zamknięty etap w historii kinematografii, a po drugie na dłuższą metę było

nie do obronienia, ponieważ publiczność od zawsze domagała się kina gatunkowego, ludycznego. Kino to rozrywka masowa, która miała swój początek na jarmarkach. Nie można udawać, że to przede wszystkim wielka sztuka. Pewna część filmu może oczywiście być wielką sztuką, ale reszta to po prostu popularne widowisko dla ludzi. Takie cele próbuje osiągać amerykańskie kino gatunkowe bez względu na to, czy mówimy o sensacji, komedii romantycznej czy westernie. A każdy typ obrazu wymaga wybitnego rzemiosła, którego w Polsce nie rozwinęliśmy. Czyli biedni Polacy jeszcze, mówiąc brzydko, „nie umią” robić filmów? Nowi ludzie jeszcze się tego nie nauczyli, a ci, którzy to kiedyś potrafili umarli ze starości. Na szczęście ogólny obraz nie jest taki zły. Jednym z powodów, dla których tak napadłem na Kac Wawa było równoległe pojawienie się na ekranach kin filmu Róża, który jest wręcz znakomity. Dlatego nie należy jednym tchem mówić źle o polskim kinie. Jednak, aby móc mówić o nim dobrze, zachować proporcje oraz skalę wartości, trzeba dostrzegać wielkie osiągnięcia i doskonałe filmy, a to, co pozostaje poniżej poziomu nazywać po imieniu bublem. Jeżeli będziemy przemilczać porażki, cały obraz się spłaszczy. Ale Róża to typowy dla polskiego kina przykład nurzania się w traumach i trudnych tematach. Być może, ale jest doskonale zrobiona.


WYWIAD

fot. Borys Musielak

Zgadzam się, lecz wydaje mi się, że Polacy są tylko dobrzy w robieniu kina o bitych dzieciach, nawróconych komornikach, matkach samotnie wychowujących dzieci, narkomankach nagle odkrywających, że chcą być matkami… Czy widz rzeczywiście chce się polskim filmem biczować? Jak by tego było mało, do takiego kina musimy jeszcze wszyscy dopłacać. Chwileczkę, są przecież znakomite, polskie komedie! Choć ta gałąź przeżywa obecnie kryzys, starczy przypomnieć sobie produkcje Barei, Rejs, Jak rozpętałem drugą wojnę światową czy Samych swoich. To historyczne dowody na to, że Polacy potrafią robić kino gatunkowe – śmieszne, lekkie, przyjemne.

Panie Tomaszu, stąpajmy po ziemi – co można wskazać w ostatnich pięciu latach? Cóż, może trochę tego mało, ale nie dalej jak kilka miesięcy temu mieliśmy Listy do M – przyzwoicie zrobiona, polska komedia. Rozumiem, że uratowała honor Polaków… Niekoniecznie, bo akurat ją zrobił Słoweniec. Co prawda kształcił się w Polsce, ale nie jest naszym rodakiem. Dlatego nie musimy tu mieszać naszego honoru narodowego. Wracając jednak do Kac Wawa – miałem ważny powód, by z taką mocą zaprotestować przeciwko temu obrazowi. Otóż chciałem z niego uczynić przykład i zatrzymać ruch 45


WYWIAD

na równi pochyłej. Łatwy pieniądz, przychodzący ze sprzedaży biletów na słabe filmy komediowe powodował, że obserwujący sytuację kolejni twórcy też mieli apetyt na to, aby nie wkładając wysiłku i kreatywności, wyprodukować coś, co szybko przyniesie im spore zyski. Jeśli tego ruchu w dół jakoś się nie zatrzyma, a można to zrobić jedynie krzykiem, będziemy mieć do czynienia z trendem obowiązującym przez dłuższy czas. Mam nadzieję, że ów trend uda się wyhamować. Zatem nie jest pan dyszącą z nienawiści małpą, pół-inteligentem czy reżyserożercą, a raczej mężem opatrznościowym rodzimej kinematografii? Jestem po prostu widzem, który chciałby oglądać dobre filmy, protestującym, kiedy zobaczy chałę. Rozumiem, że polskie kino zostało uratowane przed samym sobą dzięki panu? Gdyby się okazało, że tak będzie, to polskie kino komercyjne uratuje… Jacek Samojłowicz który oprotestował moją recenzję. To on rozpętał całą aferę, podczas gdy ja napisałem ledwie kilka zdań. Teraz wszyscy o tym mówią, ale to Samojłowicz przypadkowo uświadomił ludziom, że król jest nagi. Krzycząc, że zabrania mi krytykować tego filmu i że odda sprawę do sądu paradoksalnie zwrócił ludziom uwagę na problem – polska komedia praktycznie nie istnieje, ponieważ osiągnęła poziom dna. 46

Co z polskim kinem gatunkowym, na przykład wojennym? Możemy się spodziewać filmu o cichociemnych albo wartościowej produkcji historycznej, sponsorowanej przez IPN? Jeżeli udało nam się zrobić nowoczesne Muzeum Powstania Warszawskiego, pozostające na światowym poziomie i opowiadające o powstaniu w sposób współczesny oraz nowatorski technologicznie, oznacza to, że polska mentalność nie wyklucza wspomnianej przez pana możliwości. Niechaj teraz stanie się w dziedzinie polskiego filmu wojennego to, co stało się w dziedzinie muzealnictwa, a powrót do dobrego kina gatunkowego w naszym kraju będzie możliwy. Na koniec chciałbym spytać, czy na tę chwilę widzi pan ludzi, którzy zdołają sprostać oczekiwaniom? Wierzę w młodych ludzi, kończących właśnie szkoły i wiem, że dopóki nie zostaną zepsuci gnijącą tkanką polskiego życia filmowego – zwłaszcza w dziedzinie produkcji – zachowają w sobie duży potencjał oraz wrażliwość. Ufam, że tego potencjału i wrażliwości nie dadzą sobie odebrać, dzięki czemu powstaną dobre filmy, również gatunkowe. Rozmawiał Piotr Stankiewicz


47


FELIETON

SŁAWOMIR

Domański LAPSUS FILMOWY

Więcej tekstów tego autora na blogu: http://lapsus.filmaster.pl

EURO SPOKO KOKO DŻAMBO „Cieszą się Polacy, cieszy Ukraina, że tu dla nas wszystkich Euro się zaczyna” By potwierdzić zasadność tych głębokich słów, pochodzących z naszego niesamowitego, jedynego w swoim rodzaju hymnu Euro, postanowiłem wmieszać w ów klimat ogólnej eu(ro)forii także Filmradar. Nie będziemy gorsi od pań z kółka gospodyń wiejskich „Jarzębina”, które śpiewają, choć złośliwi mówią, że gdaczą, na ludową nutę „Koko-koko-koko, leci piłka wysoko”. A co! Chociaż wolałbym na miejscu tej pieśni posłuchać I was born in the Cemetery w wykonaniu Mercyfull Fate, to pozwolę sobie przywołać kilka wspomnień polsko-ukraińskich filmów futbolowych. 48

„Wygrać im się uda, ucieszy się Smuda” Może przejdźmy od razu do konkretów i pomińmy wszystkie bzdury w rodzaju „Gol” 1, 2, 3, bo otrzymamy wynik 3-0 dla hejterów piłki nożnej. Te filmiki na poziomie uczniów szkół mistrzostwa sportowego (gdzie po kopaniu przez cały boży dzień w gałę, nie chwyta się za książki od polskiego, ale w najlepszym przypadku odpala kompa z najnowszą wersją FIFA lub Pro Evolution Soccer) mogą nas najwyżej zaprowadzić na krawędź kopuły Stadionu Narodowego. Zatem dalej – postaram się dokonać najbardziej subiektywnego z subiektywnych przeglądu filmów na ogół z Polską lub Ukrainą w tle, w mniejszym stopniu z piłką.


FELIETON

„Orzełki biegajcie żwawo po murawie” Kibice, kibole – to temat nie lada. „Orzełki” biegają na ogół z kijami bejsbolowymi albo innym sprzętem do wywoływania ciężkich obrażeń ciała, robią tzw. ustawki, gdzie na porządku dziennym są siekiery, tasaki, maczety itp. Wzorcem takich postaw są kibice angielscy, a dosyć dobrze opowiada o tym film Hooligans z niziołkiem Elijahem Woodem w roli wyrzuconego z uczelni studenta, który wchodzi w środowisko uzależnionych od przemocy kibiców pewnego angielskiego tłumu. Problem ten porusza też czechosłowacki dramat Dlaczego? z 1987 roku, który nawiązuje do słynnej tragedii na stadionie Heysel w Brukseli –właśnie tam po wielkiej katastrofie, jaką było zawalenie się trybun podczas finału Pucharu Mistrzów, pod gruzami zginęło kilkadziesiąt osób. Doszło wtedy do starcia fanów włoskiego Juventusu z kibicami Liverpoolu. Młodzi fani czeskiej Sparty w czasie powrotu z meczu chcą przebić swoich kolegów z Anglii i Włoch. Z okrzykiem „Bruksel!” demolują pociąg, którym jadą na mecz i dopuszczają się przemocy wobec pasażerów i obsługi. Niby tacy spokojni Czesi,

ale piłeczka robi swoje i nie ma przebacz. Na tle tych dwóch filmów jakże kiepsko prezentują się nasze „kibolskie” Skrzydlate świnie w reżyserii Anny Kazejak. Miałem wrażenie, że cały ten film powstał po to, by puścić przez miasto z gołym tyłkiem Pawła Małaszyńskiego. Ale tak to jest, jak za film o piłce bierze się kobieta – pewnie piłka jest dla pań na tyle interesująca, na ile piękne są dla nich pośladki Davida Beckhama. Film traktuje o kibicach ze średnich miast i fenomenie klubów piłkarskich, gdzie pierwszy człon nazwy stanowi nazwa firmy np. Groclin czy Amica, i jak skończy się kasa, kończy się klub - polski standard. „Wszystkim naszym doping, doping” Temat męsko-żeński kontra piłka nożna porusza mój ulubiony polski film na temat futbolu – to małe arcydzieło nazywa się Niedziela Barabasza z 1971 w reżyserii Janusza Kondratiuka ze Zdzisławem Kuźniarem i Anną Seniuk. Barabasz – bramkarz podrzędnego klubu – jak co niedziela wyrusza na mecz, problem w tym, że zostawia na balkonie swojego synka z głową między prętami balustrady. Gdy Barabasz wykonuje swoje parady, za bramką staje jego połowica w postaci Anny Seniuk i zaczyna swoją tyradę na 49


FELIETON

50

temat rozczarowania mężem i życiem z nim. W przerwach między akcją na boisku, małżonkowie toczą pełen goryczy i żalu dialog. Film bez wątpienia w duchu czeskiej szkoły, na której niejednokrotnie wzorował się Kondratiuk – zwykli ludzie, rozczarowani życiem, śmieszni w swoich problemach i nadziejach. W filmie skompromitowana zostaje iluzja męskiej wielkości Barabasza. Co prawda w kontraście do gdaczącej kury domowej kreowanej przez Seniuk, zachowuje jako bramkarz swoją godność, to zestawienie go z widokiem uwięzionego na balkonie syna czyni ów piłkarski heroizm groteskowym.

przez kilka ostatnich lat, gdy słyszymy o wałkach z autostradami i wywalonymi w błoto publicznymi pieniędzmi podczas budowy stadionów. Bohaterowie filmu Zaorskiego to protoplaści wszelkiej maści działaczy, gdzie dobrzy są ci z Warszawy, a ostatnie kanalie to te hanysy ze Śląska. Rzecz jasna rezultat meczu jest wynikiem wszystkich możliwych czynników oprócz gry piłkarzy na boisku. Film ma jedną wadę – po głębszym zastanowieniu nie wiadomo, dlaczego jest tutaj podział na bohaterów pozytywnych i negatywnych, bo wszyscy kantują tak samo, a ci ze „stolycy” są mimo wszystko fajni.

„Zdobywajcie gole i będzie po sprawie” Właściwie to sprawy toczą się od jakiegoś czasu. Co minister sportu, to jakaś afera, a PZPN to wróg publiczny numer jeden. Kogo w ogóle obchodzi piłka nożna, w kraju, gdzie w języku funkcjonuje wyrażenie „niedziela cudów” – to takie coś, że jeśli jedna drużyna, aby zdobyć tytuł mistrzowski, musi w ostatniej kolejce zremisować 8-8, a druga wygrać przynajmniej czternastoma bramkami, to niechybnie tak właśnie będzie. O takiej „niedzieli cudów” mówi filmowy majstersztyk Janusza Zaorskiego z Januszem Gajosem w roli sędziego Laguny. Jako się rzekło – piłka i tak w naszym kraju nikogo nie obchodzi, ale obchodzą ludzi kibole i afery piłkarskie. I o tym jest ten film. Nikt tutaj nie umie grać, za to na kantach znamy się całkiem nie najgorzej, a może nawet jesteśmy w kanciarstwie mistrzami świata. Przecież przekonujemy się o tym

„Nie kłopocz się siostro, Euro wygramy!” Dwa jeszcze tytuły chodzą mi po głowie: trochę polskie, trochę ukraińskie, trochę amerykańskie, a ich tematem jest walka o godność ukazana w kontekście piłkarskich pojedynków. Pierwszy to amerykańska Ucieczka do zwycięstwa Johna Hustona z 1981 roku, gdzie występują gwiazdy piłki lat 70-tych m.in. Pele i Kazimierz Deyna. Historia opowiada o meczu, jaki mieli rozegrać jeńcy wojenni


FELIETON

z dobrze odżywionymi i wypoczętymi przedstawicielami rasy panów. Do przerwy niemieccy żołnierze prowadzili 4:0. Miało to oczywiście uśpić ich czujność i dać możliwość ucieczki jeńcom, ale… Jak zakończył się ten mecz domyślcie się sami, albo jeszcze lepiej obejrzyjcie film. Motywem polskim jest tutaj rola Kazimierza Deyny zagrana niedługo przed jego tragiczną śmiercią. Motywem ukraińskim jest pierwowzór całej fabuły – w czasie II wojny światowej w Kijowie Niemcy grali taki sparing z miejscowymi piłkarzami i dostali sromotne lanie. W odwecie ukraińscy futboliści zostali uwięzieni, a trzech z nich zostało zamęczonych w obozie koncentracyjnym. Na początku lat 60tych w ZSRR powstały dwa filmy na temat tego wydarzenia Mecz śmierci i Trzecia część oraz zbliżony do Ucieczki do zwycięstwa węgierski Dwie połowy w piekle z 1961 roku. Moim prywatnym faworytem wśród filmów z cyklu „Futbol a godność ludzka” jest Boisko bezdomnych z 2008 w reżyserii Kasi Adamik. Film

charakteryzuje się świetnym aktorstwem takich tuzów jak Marcin Dorociński, Bartłomiej Topa czy Jacek Poniedziałek. Nie ma się co dziwić – scenariusz dał możliwość wcielenia się jednocześnie w role menela i piłkarza. Czy można wyobrazić sobie lepsze połączenie? Na osłodę pozostaje nam radziecki film animowany Jak Kozacy grali w piłkę nożną, mówiący o tym, że dawno, dawno temu piłka nożna była po prostu źródłem radochy. Ale wtedy nie było miliardowych kontraktów, które karmiły sztab c w a n i a c z k ó w. Dla otuchy przed imprezą, gdy już uświadomimy sobie, że tak naprawdę ani piłka, ani to Euro nic a nic nas nie obchodzą, obejrzyjmy ten sympatyczny film z 1970 roku – z czasów gdy legendarny Łobanowski tworzył na bazie Dynama Kijów najsilniejszą drużynę ZSRR w historii.

51


INNY WYMIAR BAŚNI

– HAYAO MIYAZAKI 52


Po pustkowiu spaceruje buchający parą zamek na kurzych łapach, bogowie korzystają ze specjalnie przeznaczonej dla nich łaźni, pośród chmur ukryte zostało zapomniane latające miasto porośnięte dżunglą, w lesie dwie dziewczynki odnajdują wielkiego, włochatego stwora – Totoro... Te wszystkie cuda można zobaczyć w filmach Hayao Miyazakiego, największego maga współczesnej animacji, którego nazwisko dla wielu jest tożsame ze światem animacji kraju kwitnącej wiśni. Artysty ciekawego nie tylko ze względu na bogactwo plastycznej wizji, ale przede wszystkim niebanalne fabuły, jakie tworzy.

się rozpoczynała. Prawdziwy przełom przyniosła mu jednak dopiero Nausicaä z Doliny Wiatru (1984 r.), która okazała się niebywałym sukcesem i pozwoliła na uzyskanie artystycznej wolności. Gdy w 1985 wraz z Isao Takahatą, za pieniądze zdobyte dzięki znakomitej sprzedaży Nausicii zakładali studio Ghibli, niewiele wskazywało na to, że niemal wszystkie obrazy, które w nim powstaną będą wydarzeniem. Słowo „ghibli” jest arabską nazwą sirocco, południowego, bądź południowo-wschodniego wiatru znad Sahary. Ghibli miało wnieść powiew świeżości w środowi-

Miyazaki urodził się w Tokio w styczniu roku 1941. Jego matka była ekscentryczną intelektualistką, ojciec zarządzał fabryką produkującą myśliwce dla japońskiej armii. Samoloty i maszyny latające stały się zresztą nieodłącznym elementem dzieł artysty. Miyazaki przez lata pracował w studiach produkujących anime. Zaczynał w Toei Doga, potem pracował w A Pro, Nippon Animation i Tokyo Movie Shinsha. W tym ostatnim studiu, w 1979 roku, zrealizował swój długometrażowy debiut – Zamek Cagliostro (wyróżniający się inną kreską niż ta stosowana w późniejszych dziełach). Dla trzydziestoośmioletniego reżysera przygoda z kinem dopiero

sko anime i z perspektywy czasu nie sposób nie docenić jego osiągnięć w tym zakresie. W studiu swoje filmy tworzyło kilku reżyserów, ale to właśnie Hayao Miyazakiego pokochało tysiące ludzi na całym świecie i to dzięki niemu firma zyskała status kultowej. 53


Anime nie miało łatwej drogi na polski rynek, filmy fabularne bardzo rzadko trafiały do regularnej dystryb ucji. Nieco lepiej było z serialami i to one stały się ambasador em tego gatunku, mimo faktu, że często pokazywane były w okr ojonych wersjach, z dziwnym dubbingiem (królował włoski). Byw ało jednak tak, iż przyjmowały się tak dobrze, że nikt nie pam iętał o kraju ich pochodzenia. Pszczółka Maja

reż. Hiroshi Saitô, Mitsuo Kaminashi, Seiji Endô „Jest gdzieś, lecz nie wiadomo gdzie świat, w którym baśń ta dzieje się” śpiewał Zbigniew Wodecki, a cała Polska nuciła wraz z nim. Każdy zna Maję, nieważne czy ma 5 czy 55 lat, a w odpowiednim wieku nie sposób nie podchodzić emocjonalnie do jej przygód. To jeden z najpopularniejszych w Polsce seriali dla dzieci i, co ważniejsze, jeden z najszlachetniej się starzejących. Przygody „małej, rezolutnej” pszczółki wyświetlane w Polsce w latach 80. musiały wywrzeć spory wpływ na dzisiejszych rodziców, gdyż wg raportu MSW w roku 2010 (ministerstwo nie opublikowało raportu dotyczącego roku 2011) nadano imię Maja 11588 razy (drugie miejsce).

Muminki

reż. Hiroshi Saitô, Masayuki Kojima Tej japońsko-holendersko-fińskiej adaptacji prozy Tove Jansson nie trzeba przedstawiać. Każdy zna rodzinę Mumin-

54

ków, Włóczykija, Paszczaka i Małą Mi, zaś dla wielu najstraszliwszą istotą jaką spotkali w dzieciństwie była Buka.

Cudowna podróż

(aka Nils Holgerson i dzikie gęsi) reż. Hisayuki Toriumi Kolejna japońska adaptacja europejskiej literatury dla dzieci. Opowieść o niegrzecznym chłopcu, który za karę zostaje zmieniony w karzełka i wraz z chomikiem Okruszkiem odbywa tytułową cudowną podróż na grzbiecie gęsi. Magiczny, wzruszający serial na podstawie książek Selmy Lagerlöf.

Czarodziejka z księżyca

reż. Junichi Sato Główną bohaterką jest Usagi, czternastoletnia uczennica jednej ze szkół w Tokio. Pewnego dnia ta roztrzepana blon-


dynka pomaga kotu Lunie, który odwdzięcza się czyniąc z niej księżycową czarodziejkę. Od tej chwili Usagi walczy ze złymi siłami zagrażającymi Ziemi. Duży nacisk został położony na codzienne problemy bohaterki, takie jak skłonność do spóźniania się, relacje z chłopcami czy niezaliczony sprawdzian. Czarodziejka z księżyca zrobiła furorę, jednak po latach widać, że mając więcej lat niż protagonistka lepiej do niej nie podchodzić.

Superświnka

reż. Kunihisa Sugishima, Masato Kitagawa Historia dziewczynki w wieku szkolnym, która w najmniej odpowiednich momentach, by ratować świat zmienia się w pulchną, różową świnię (z obowiązkową superbohaterską peleryną). Z perspektywy czasu widać, że to parodia poważniejszych w tonie (co nie znaczy, że mądrych) anime pokroju wspomnianej Czarodziejki z księżyca. Bez względu na to czy brało się Superświnkę na serio czy też nie, takich tekstów jak „Ogonek i ryjek są moim orężem, prawdą i rozumem zło przezwyciężę” zwyczajnie się nie zapomina. Na uwagę zasługuje znakomity polski dubbing. W główną rolę wcieliła się posiadaczka jednego z najpiękniejszych głosów wśród lektorów w tym kraju – Agnieszka Kunikowska.

Pokémon

reż. Masamitsu Hidaka, Norihiko Sudō Nastoletni Ash wyrusza w drogę by zostać najlepszym trenerem pokemonów (kieszonkowych potworów, cytując księdza Natanka). Podczas podróży nawiązuje przyjaźnie, robi sobie wrogów, walczy z innymi trenerami a przede wszystkim uczy się życia. Dzięki widowiskowości i umiejętnemu marketingowi Pokémon był uwielbiany przez młodych widzów. Wielu z dzisiejszych dwudziestolatków nie dość,

że oglądało serial to jeszcze zbierało naklejki z wizerunkami pokemonów, a nawet uczyło się na pamięć ich nazw. Dla niektórych symbol początku tego stulecia oraz niewątpliwie jedna z bardziej rozpoznawalnych marek okresu.

Kapitan Jastrząb

(aka Kapitan Hawk aka Kapitan Tsubasa) reż. Hiroyoshi Mitsunobu Bohaterowie mówili po włosku, a zamiast polskiego dubbingu był lektor. Nie było to jednak istotne, gdyż Kapitan Jastrząb jest emocjonującym serialem o piłce nożnej. Co z tego, że jeden mecz potrafił trwać kilka odcinków - i tak oglądało się go z wypiekami na twarzy! Wszak wtedy jeszcze football był naszym sportem narodowym.

Wojna planet (aka Załoga G)

reż. Hisayuki Toriumi Pierwszy serial anime w polskiej telewizji. Niesamowity podmuch świeżości, na tle bohaterów, których największą ekstrawagancją było klapnięte uszko. Tytułowa Załoga G w porównaniu do ówczesnych bohaterów kreskówek wyglądała jak mercedes przy trabancie. Wartka akcja, potwory, gadżety oraz grupa młodych superbohaterów. To wszystko miała Wojna planet. Konkurencja z krajów demokracji ludowej musiała ustąpić przed takim przeciwnikiem.

Generał Daimos

reż. Tadao Nagahama Podobnie jak pozostałe filmy z tej listy, dla pewnej grupy stanowi świętość. Po raz kolejny zadziałał tu kontrast pomiędzy produkcją japońską a rodzimą. Science fiction z obcymi, mechami (gigantycznymi robotami), statkami kosmicznymi oraz wątkiem romansowym po prostu musiało podbić serca widowni.

55


Wiatr ze wschodu na zachód

Miyazaki, tak jak Walt Disney, zasługuje na szczególne miejsce w historii kina animowanego, stąd porównania Studia Ghibli do The Walt Disney Company nie są nieuzasadnione. Tym bardziej, że obie firmy produkują filmy dla dzieci. O ile studio Disney’a w swoich animacjach do dziś pozostaje wierne formule stworzonej jeszcze podczas prac nad Królewną Śnieżką (czego dowodem jest choćby Księżniczka i żaba), Mizayaki od zawsze stawia na wyobraźnię, zachwyca widza wciąż nowymi pomysłami fabularnymi i wizualnymi. W jego filmach można odnaleźć pewne charakterystyczne motywy, jednak to nie w nich tkwi ich siła, ale w łatwości z jaką potrafią łączyć niezwykle precyzyjny styl z pomysłami, które podsuwa wyjątkowa wyobraźnia ich twórcy. W każdy projekt reżyser wkłada ogromny wysiłek twórczy i koncepcyjny. Od premiery Księżniczki Mononoke (1997 r.) zapewnia, że jego każdy kolejny film jest ostatnim. Już w tej animacji skupiło się bowiem wiele cech właściwych jego obrazom: ekologiczne przesłanie, przenikanie się światów, wielokulturowość i znakomita kreska. Dla wielu fanów nie istnieje lepsze anime. Każde z dzieł Miyazakiego pełne jest tak wielu pomysłów, że mogłoby śmia56

ło napędzać amerykański przemysł rozrywkowy przez kilka sezonów. Artysta nigdy nie stworzył produkcji, o której można by powiedzieć, iż jest klasycznie zrealizowaną opowieścią. Dzięki pewnym graficznym rozwiązaniom, udaje mu się skutecznie wymykać schematom. Ludzie w jego filmach są rysowani realistycznie, reżyser bardzo rzadko korzysta z typowego dla anime ukazywania stanów emocjonalnych postaci poprzez deformację wizerunku (np. powiększenie oczu). Równie pieczołowicie przygotowywane są plenery. By znaleźć odpowiednie, Miyazaki wiele podróżował. Odwiedził między innymi Szwajcarię, Argentynę, Szwecję czy Włochy. Kontrastem dla ludzkich bohaterów i realistycznych lokacji są fantastyczne stworzenia oraz niezwykłe miejsca, w których te żyją. Właśnie na tle precyzyjnie utkanej iluzji rzeczywistości dziwaczność magicznych stworów uderza szczególnie mocno. Fabuły rozgrywają się na styku dwóch światów – boskiego i ludzkiego. W poszukiwaniu niezwykłego twórca sięga do shintoizmu, tradycyjnej religii Japonii, pełnej niesamowitych opisów bogów i demonów. Sfera świętości nie ma jednak zbyt wiele wspólnego z dostojeństwem czy pięknem. Dla przykładu Totoro, będąc leśnym bóstwem nie jest ani urodziwy, ani groźny. To wielki, włochaty i szalenie sympatyczny stwór, któremu bliżej do pokrytej futrem beczki niż do bogów i bogiń, które znamy choćby z mitologii europejskich. Każda z produkcji tego artysty ma przynajmniej kilka magicznych elementów, które zostają w pamięci na długo. Nie


Anime – krótka historia Pierwszy raz pojęcia „anime” użył w latach 40 japoński teoretyk filmu Taihei Imamura. Etymologia tego słowa nie jest oczywista, może być to skrócona wersja angielskiego rzeczownika „animation”, bądź francuskiego przymiotnika „animé”. W kraju kwitnącej wiśni tym terminem określa się wszystkie animacje bez względu na kraj pochodzenia, poza nią tylko pochodzące z tego kraju. Najstarsza znana japońska animacja powstała około roku 1907 i przedstawiała chłopca piszącego po chińsku słowa „ruchome obrazy”. Została namalowana bezpośrednio na taśmie celuloidowej. Z najdawniejszego okresu w historii anime nie pozostało zbyt wiele. Zapis na łatwopalnych taśmach, brak archiwizacji oraz położenie wysp w rejonie aktywnym sejsmicznie sprawiły, iż duża część ówczesnej produkcji nie zachowała się. Gdy w latach 30 rząd Japonii zwrócił się ku nacjonalizmowi, produkcja anime zyskała na znaczeniu. Dostrzeżono potencjał propagandowy filmu animowanego, dzięki czemu jego tworzenie stało się oficjalnie wspierane przez państwo. W obrazach z tamtych czasów często posługiwano się motywami zwierzęcymi. Japończycy byli przedstawiani jako małpy, co miało podkreślać ich spryt, szybkość i umiejętność współdziałania. W 1941 światło dzienne ujrzały propagandowe Morskie orły Momotaro – ówcześnie trzecia najdłuższa animacja na świecie. Lata 40 i 50 nie przyniosły dzieł wybijających się na światowy rynek: anime były długo nieme i czarno-białe. Technologiczny przełom

nastąpił w 1958, gdy premierę miała Panda i magiczny wąż. Kolejny ważny moment przyszedł dziesięć lat później wraz z pełnometrażowym debiutem Isao Takahaty Taiyou no ouji Horusu no daibouken, którego uznaje się za pierwszego przedstawiciela tzw. anime progresywnego (obdarzonego autorskim rysem). Rynek filmowy w Japonii uległ osłabieniu w latach 70 na skutek ekspansji telewizji. Co zaskakujące fakt ten sprawił, że anime nabrało wiatru w żagle. Funkcje reżysera zaczęli pełnić młodzi, nie bojący się eksperymentować filmowcy. Powstały nowe gatunki jak mecha (o robotach i humanoidach) czy tokusatsu (superbohaterowie). Popularnością zaczęło się cieszyć science fiction. Animacje w dużo większym stopniu niż wcześniej zaczęły korespondować z rzeczywistością. Znalazły w nich swoje odzwierciedlenie zmiany obyczajowe, gwałtowny postęp technologiczny, robotyzacja czy powstawanie nowych ruchów religijnych. Dobra passa dla gatunku trwała również w kolejnej dekadzie, przez niektórych nazywanej złotym wiekiem anime. Wiązało się to z działalnością mistrzów – Isao Takahaty, Hayao Miyazakiego i Mamoru Oshii. Od tamtego czasu anime dokonuje ekspansji na cały świat, filmy te zyskały szerokie grono miłośników i stały się dla Japonii znaczącym towarem eksportowym. Obecnie japońska animacja potrafi dotrzeć do każdego odbiorcy bez względu na wiek i płeć. Każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie, gdyż w ramach gatunku funkcjonuje mnóstwo podgatunków (często mieszających się ze sobą). Nigdzie indziej film animowany nie jest tak różnorodny, bogaty i żywy.

57


Ważne produkcje

ANIME

Panda i Magiczny Wąż

reż. Kazuhiko Okabe, Taiji Yabushita (film) Pierwszy kolorowy film anime. Ekranizacja jednej z najważniejszych chińskich legend przywodząca skojarzenia z Romeo i Julią, a zarazem gest mający ułatwić pojednanie między zwaśnionymi narodami – chińskim i japońskim.

Kimba – biały lew

reż. Eiichi Yamamoto (serial) Pierwszy japoński kolorowy serial animowany. Historia małego lwa okazała się na tyle nośna, iż Disney (od którego w pewnym okresie anime wiele czerpało) zrobił własną wersję znaną pod tytułem Król lew.

Kot w butach

reż. Kimio Yabuki (film) Jedna z najwcześniejszych japońskich adaptacji europejskich baśni. Tytułowy kot został wyrzucony z kociej krainy za to, że nie chciał jeść myszy. Twórcze przetworzenie literatury zasługuje by wspomnieć o tym obrazie, mimo że

58

dziś już nieco trąci myszką (sic!). Warto odnotować, że Kot w butach doczekał się polskiej premiery kinowej już w 1972.

Dragon Ball

reż. Daisuke Nishio (serial) Rozpoczęta w 1986 seria oparta na motywach powieści z czasów Dynastii Ming odniosła ogromny sukces. Epicka historia Sona Goku, który wraz z przyjaciółką Bulmą wyrusza na poszukiwanie siedmiu smoczych kul. Jeden z przedstawicieli podgatunku shōnen – przeznaczonego dla chłopców. Do inspiracji Dragon Ball przyznają się twórcy takich dzieł jak Naruto, czy One Piece.

Grobowiec świetlików

reż. Isao Takahata (film) Niekwestionowana klasyka kina, stały bywalec każdego zestawienia najlepszych filmów wojennych. Animowany dramat historyczny, który wyciska łzy nawet z najtwardszych widzów.


Akira

reż. Katsuhiro Ōtomo (film) Akcja rozgrywa się w Tokio tuż po trzeciej wojnie światowej, na ulicach szaleją zamieszki, w siłę rosną gangi, zaś ludzie zaczynają czekać na nowego mesjasza – Akirę.

Ghost in the Shell

reż. Mamoru Oshii (Film i serial) W Ghost in the Shell zaprezentowano wizję świata, której nie powstydziłby się żaden uznany pisarz science fiction. To jeden z najambitniejszych projektów w historii

nak z czasem dużo większy nacisk został położony na psychologię postaci. Reżyser przez wiele lat cierpiał na depresję i to doświadczenie rzutowało na stworzonych przez niego bohaterów, którzy zmagają się z psychicznymi zaburzeniami.

Perfect Blue

reż. Satoshi Kon (film) Satoshi Kon eksploruje ciemną stronę sławy. Mima, członkini girlsbandu, postanawia zostać aktorką, jednak okazuje się, że ta praca nie jest tym czego oczekiwała. Brnąc w świat do którego nie pasuje zanurza się coraz głębiej w szaleństwie.

Vampire Hunter D: Żądza krwi

kina SF, a także najwybitniejszy przedstawiciel japońskiego cyberpunku. Filozoficzny, głęboki, a przy tym wyjątkowo klimatyczny film ze świetnie skomponowaną muzyką.

Neon Genesis Evangelion

reż. Hideaki Anno (serial) Rozpoczyna się jak typowy mecha (czyli manga, bądź anime o gigantycznych robotach) jed-

reż. Yoshiaki Kawajiri film Remake horroru z 1985 i to jeden z nielicznych, o których można powiedzieć, że przegoniły pierwowzór. Historia łowcy wampirów o imieniu D miesza futuryzm z gotycką opowieścią. Tajemniczy bohater i mroczna stylistyka – każdy miłośnik filmów grozy powinien być usatysfakcjonowany.

59


można zapomnieć, że Miyazaki robi filmy głównie z myślą o młodych widzach. Choć pozostaje głęboko zanurzony w kulturze japońskiej, sięga również po europejskie baśnie i opowiada je na nowo. Najlepszym przykładem jest Ponyo – wariacja na temat Małej Syrenki. Tytułowa Ponyo to ryba – córka morskiego czarnoksiężnika. Zakochuje się w ludzkim chłopcu, który ma niewiele wspólnego z księciem, ale to właśnie dla niego mieszkanka morza zmienia się w dziewczynkę. Klasyczna baśń Andersena została nie tylko zaadaptowana do japońskiej kultury, ale też przetworzona, na tyle mocno, że powstała zupełnie nowa jakość. Historia wielkiej miłości pozbawiona łzawości i melodramatyzmu nabiera nowych odcieni. W dużym stopniu właśnie oryginalne odczytanie dzieł powszechnie znanych w naszym kręgu kulturowym, pozbawienie staroświeckości i pretensjonalności oraz łączenie ich z kulturą japońską zapewniły Miyazakiemu (jak niegdyś Kurosawie) międzynarodowy sukces.

Ambiwalentny pacyfizm i ekologia Bohaterów filmów Miyazakiego łączy wyobcowanie. Ich życie jest naznaczone 60

często brakiem jednego (Mój sąsiad Totoro) lub obojga rodziców (Spirited Away), albo wyrwaniem z naturalnego środowiska ( K s i ę ż ni c z k a Mononoke). Postaci zawsze są niejednoznacznymi, wymykającymi się schematom ludźmi z krwi i kości, pozostającymi na długo w pamięci. Reżyser częściej obsadza w głównych rolach dziewczynki niż chłopców. Bohaterki mają silne osobowości i niezrównaną umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach. W życiu prywatnym japońskiego twórcy można znaleźć pier wowzor y bohaterów jego filmów. Najbardziej autobiograficzny obraz to Laputa, zamek w chmurach. Akcja toczy się w przestworzach, zaś o jednej z postaci, Shirō, brat reżysera, powiedział, że przypomina z charakteru ich matkę. Miyazaki w swych filmach mierzy się w pewien sposób z wojenną traumą. Nie robi tego wprost, jak Takahata w Gro-


bowcu świetlików, ale pośrednio, wplatając odpowiednie wątki. Często pojawiają się samoloty i motyw latania. Motywy te nawiązują nie tylko do osobistych doświadczeń, ale też Wojny na Pacyfiku, gdzie lotnictwo odegrało znaczącą i niebywale tragiczną rolę. Sam reżyser dorastał w dobrobycie dzięki pieniądzom zdobytym podczas wojny. Poczucie winy

wpłynęło na pacyfistyczny charakter jego dzieł. W żadnym z jego filmów konflikt zbrojny nie prowadzi do niczego poza cierpieniem. Nie oznacza to absolutnego odrzucenia przemocy, ta jest respektowana jako część natury, pozwalająca jednostce przeżyć, jednak w animacjach jest wyraźna przestroga przed jej nadużywaniem. Podobnie jak w wypadku stosowania siły, ma również ambiwalentny stosunek do technologii. Fakt, iż jego dzieła mają jednoznacznie ekologiczną wymowę nie znaczy, że sam Miyazaki widzi w postępie coś

jednoznacznie złego. Dostrzega, że może być on środkiem do spełnienia ludzkich potrzeb, lecz nie celem samym w sobie. Sugeruje raczej, że dążenie do harmonii stanowi cel człowieka, jako istoty rozumnej. Uwolnienie się od przyziemnych pragnień i świadome korzystanie z dobrodziejstw technologii jest jedyną drogą, która nie prowadzi do zagłady. Nieufność do innowacji widać również w tym, iż swoje filmy tworzy nadal tradycyjnymi technikami. Jak do tej pory Studio Ghibli wyprodukowało tylko jeden obraz w całości stworzony na komputerze – Rodzinkę Yamadów w reżyserii Isao Takahaty. Hayao Miyazaki przywrócił wiarę w kino animowane. To artysta pogranicza, który potrafi doskonale łączyć elementy różnych kultur. Tworzy produkcje dla dzieci, które podobają się też dorosłym, nie wpadając przy tym w pułapkę postmodernistycznej baśni w stylu Shreka. Sam pisze scenariusze, rysuje, reżyseruje, bywa producentem. To człowiek-orkiestra, niewątpliwy ambasador anime na świecie. O docenieniu jego pracy najlepiej świadczy Oscar dla najlepszego pełnometrażowego filmu animowanego, który otrzymał za Spirited Away. Jest to jedyna nieanglojęzyczna produkcja w historii, która zdobyła tę nagrodę. Krzysztof Osica 61


FELIETON

PAWEŁ

Kabron W CHORYM KINIE

Więcej tekstów tego autora na blogu: http://doktor_pueblo.filmaster.pl

KARŁY, KURY I KAKTUSY, CZYLI ZAPOMNIANY KOSZMAR WERNERA HERZOGA

W

ernera Herzoga prześladowały koszmary. Nie mogąc wyrzucić ich z głowy, postanowił je oswoić, kręcąc o nich film. Choć nakręcił go już ponad 40 lat temu, wciąż poraża on swoim straszliwym pięknem. Z tej szalonej wizji trudno się wyzwolić, bo olśniewające obrazy Herzoga pulsują w głowie, nawet gdy zamkniemy oczy. Oto jesteśmy w dziwnej osadzie na końcu świata (zdjęcia kręcono na wulkanicznej Lazarocie). Jej jedynymi mieszkańcami są karły, które pod nieobecność przełożonych wzniecają bunt przeciwko ośrodkowi, w którym przebywały. Bunt nie ma wyraźnego celu ani reguł. Jest czystą anarchią i chaosem. Jest po pro62

stu buntem przeciwko światu i jego porządkowi. Jest nieskrępowany, szalony, przerażający. Gdy jedynymi bohaterami filmu są karły, niski wzrost jest normalnością. Bohaterowie filmu są więc normalni, nienormalny jest świat, który ich otacza. Przerośnięty, kuriozalny i groźny w swej monstrualności. Przytłaczają potężne stoły i beczki, lęk budzą wysoko zawieszone klamki. Rzeczywistość jest wroga. Najmniejszy z karłów, Hombre, karzeł wśród karłów, o wzroście nieco ponad dwie stopy, nie jest w stanie wdrapać się na łóżko, na którym czeka na niego dziewczyna, bo jest dla niego za wysokie. Film Herzoga odbierany i interpretowany był na wiele sposobów. Prawicowi ekstremiści grozili mu śmiercią za łama-


FELIETON

nie religijnych tabu, a lewicowcy byli wściekli, doszukując się w nim szyderstwa z rewolucji. Ale Herzoga niespecjalnie interesują tematy polityczne. Zrobił film o tym, co go przeraża. A najbardziej wydaje się przerażać go natura: dzika, szalona i nieprzewidywalna. Symboliczna jest scena, gdy

jeden z karłów krzyczy na drzewo, żeby opuściło rękę i przestało celować w niego palcem (oczywiście drzewo nie słucha). Temat natury nie daje Herzogowi spokoju, ciągle wraca w jego filmach. Szczególnie wydają się fascynować Herzoga kury. W filmie biegają między nogami karłów, polują na myszy, próbują się nawzajem zadziobać. Zapytany kiedyś o swój stosunek do kur, Herzog powiedział, że boi się ich przerażającej głupoty. W ich oczach

widzi bezmyślność i okrucieństwo natury. Tę samą, którą dostrzegł wiele lat później w oczach niedźwiedzi grizzly, które rozszarpały Timothy Treadwella. Trudno nie dostrzec, że równie szalony i brutalny jest u Herzoga świat ludzi (i karłów). Ten film jest przerażający, ale i zabawny równocześnie. Widać, że ekipa miała na planie wiele frajdy. W czasie komicznych prób wdrapania się przez Hombre na łóżko nawet grająca jego partnerkę aktorka miała problemy z powstrzymaniem śmiechu. Przezabawna jest posiadana przez jedną z karlic kolekcja owadów w specjalnie uszytych ubrankach (Herzog dał ogłoszenie do prasy w poszukiwaniu krawca, który uszyłby sweterek dla pająka 63


FELIETON

i melonik dla żuka). A jeśli ktoś ma specyficzne poczucie humoru, to parsknie śmiechem i przy żartach karłów (próbka: „Co robi kura po zniesieniu jajka?”, odpowiedź: „Kurczy dupę.”). Tylko że to śmiech, który z czasem coraz bardziej grzęźnie w gardle. W ostatniej scenie filmu Herzog kazał Hombre stać i śmiać się najmocniej i najdłużej jak potrafi. Hombre stoi więc na środku placu, zaśmiewa się swoim demoniczno-piskliwym śmiechem, krztusi, kaszle, dalej się śmieje, kaszle coraz mocniej, ale ciągle jeszcze próbuje się śmiać... To śmiech od którego dostaje się dreszczy. Choć to jeden z najwcześniejszych filmów Herzoga (gdy go kręcił, miał ledwie 28 lat), jest dziełem kompletnym, świetnie wyreżyserowanym, kapitalnie sfotografowanym i udźwiękowionym. Jest wizją szaloną, ale spójną. Poszczególne sceny są genialne. Jak choćby ta najbardziej znana, gdy rozbawione i oszalałe karły uruchamiają samochód, blokują kierownicę i pedał gazu po czym z niego wyskakują, pozwalając samochodowi kręcić się samemu po placu (Herzog bawił się tak za młodu sam). Następnie biegają wokół niego, wdrapują się na dach, rzucają w niego 64

przedmiotami. Nakręcenie sceny było bardzo niebezpieczne i, jak się okazało, w czasie kręcenia jeden z karłów przewrócił się i został przez samochód przejechany. Parę chwil później, w czasie scen z ogniem, nagle zapaliło się jego ubranie. W obu przypadkach aktorowi nic się szczęśliwie nie stało, ale Herzog, żeby doświadczyć podobnego ekstremum jak jego aktorzy, obiecał im, że po zakończeniu zdjęć rzuci się nago na kaktusy. Słowa dotrzymał (jak wspomina, rzucenie się na kaktusy nie było trudne, gorsze było wygrzebywanie się z nich). To jednak film nie dla każdego. Wielu na pewno oburzy. Najwięcej kontrowersji wzbudziło traktowanie zwierząt: zabicie świni, rzucanie kurami, czy – najbardziej obrazoburcza – scena procesji, w której wokół placu obnoszono przymocowaną do krzyża małpę. Tłumaczenia Herzoga (że świnię zabił rzeźnik, który i tak miał


FELIETON

ją zabić, a sceny tej nie pokazano w filmie, czy że małpa była przywiązana miękką włóczką, więc zupełnie nic się jej nie stało, a cała scena trwała minutę) pewnie nie wszystkich przekonają. Koniec końców to artysta bierze na siebie odpowiedzialność za swoje dzieło. I to artysta zdecydować musi, których granic nie chce przekraczać. O tym, że granica taka istnieje przekonał się zresztą Herzog już kilka lat wcześniej, w czasie kręcenia filmu Spiel im Sand (Zabawa w piasku), w której grupka chłopców bawi się kogutem. Film wymknął się spod kontroli i zboczył w kierunku przerażającym na tyle, że Herzog postanowił nigdy go nikomu nie wyświetlać. Po nakręceniu Nawet karły były kiedyś małe Herzog zaczął w swoich filmach

serwować szaleństwo w sposób bardziej kontrolowany. By móc kręcić swoje największe dzieła (jak choćby powstały dwa lata później Aguirre, gniew boży), musiał chyba po prostu najpierw zrzucić z siebie brzemię demonów. Pokazując nam swoje koszmary, stworzył dzieło oszałamiające i inspirujące wielu późniejszych twórców. Jego wizja już nigdy nie opuści mojej głowy. Dziękuję Werner, że podzieliłeś się ze mną swoim koszmarem – teraz będzie się śnił nam obu.

65


FELIETON

MACIEJ

Sabat

SERIALOWY SABAT

S1 E 01

P

rzełom maja i czerwca to taki smutny czas. Naturze odbija szajba, słońce grzeje przez czternaście godzin na dobę, ptaszki kwilą, trawka rośnie, po niebieściutkim niebie pędzą białe baranki chmurek. Dziewczęta zrzucają zimowe mundurki, na straga66

nach piętrzą się nowalijki. Tragedia. Wiosna jest końcem życia, jakie znamy. To bolesny czas, dotkliwie doświadczający każdego telemaniaka. Jak kto jest miększy, to i nawet może się załamać psychicznie, widząc, co dzieje się w telewizorze. Szczególnie tym za oceanem.


FELIETON

Fringe – 22 odcinek czwartej serii nadano 11 maja. 18 maja – odcinek 23 serii siódmej Supernatural i 22 odcinek pierwszej serii Grimm. 23 odcinek dziesiątej serii Family Guy – 20 maja. Wszyscy ukochani przyjaciele odchodzą, telewizja umiera. Nawet midseason replacements wyjeżdżają na wakacje. Swoją drogą, te „wśrodkosezonowe” seriale to ciekawa instytucja. Amerykańska telewizja jest jak pierwotna dżungla, a wiadomo, że natura nie znosi próżni. Czasem

chciwi dyrektorzy stwierdzają, że któryś z seriali trzeba zarżnąć (jakoś tak zwykle jest, że status cancelled mają te najlepsze projekty – dość wspomnieć tegoroczne How to be a Gentlman, Man Up czy obrazoburczą kreskówkę Allen Gregory), bo przynosi zbyt małe dochody (czytaj: motłoch nie rozumie). Ewentualnie oglądalność spada, najczęściej dlatego, że konkurencja puszcza

hicior w tym samym slocie czasowym. Wtedy do akcji wchodzą seriale zapasowe. Ach, gdyby to u nas stało się z Pierwszą miłością... Często zdarza się, że zamienniki to kawał dobrej telewizji – w 2005 The Sketch Show został zastąpiony drugą kreskówką Setha McFarlane’a – American Dad! Podobnie rzecz miała się z Castle, który rozpoczął karierę jako podmianka za durne jak tapeta w motylki True Beauty. Z kolei Grey’s Anatomy wepchnęło się na miejsce w niedzielnej ramówce, które zajmowało Boston Legal. Natura nie znosi próżni. Niektóre pożegnania są jednak boleśniejsze, nie są tylko wakacyjnym rozstaniem. Jesienią nie zobaczymy dziewiątej serii losów lekarzy z Princeton-Plainsbo-


FELIETON

ro Teaching Hospital w New Jersey. House i Wilson odchodzą na zawsze. Ósmy sezon zakończony. Wyciemnienie. Roll credits! Odchodzi detektyw Michael Britten z błyskotliwego Awake, pierwszej od dawna cop dramy, która mnie wciągnęła

snu, kiedy byłem dziecięciem i od tamtej pory błędy amerykańskich policiamajdów raczej zauważam.

i zauroczyła. Serial ten głosami branżowych dziennikarzy zdobył na Critics’ Choice Television Awards prestiżowy tytuł „Most Exciting New Series” (najlepiej zapowiadająca się nowa seria). Oczywiście, fani od razu ruszyli z kampanią „Uratować Awake”, ale kiedy NBC zdecyduje się ciąć, to nie ma przeproś. Amerykańska publiczność zdecydowała, koniec pieśni. Z wielkich pożegnań jest jeszcze CSI: Miami, aczkolwiek po nim płakał nie będę. Nigdy jakoś nie jarała mnie technicznie pornograficzna procedural drama. Pewnie dlatego, że Stulecie detektywów Thorvaldsa mama czytała mi do

Telewizja ma jedną, obrzydliwą i niemiłą dla telemaniaka zasadę: specyficzną odmianę prawa Kopernika-Greshama. Oryginał odnosi się do ekonomii i mówi, że pieniądz gorszy wypiera z rynku pieniądz lepszy. Podobnie jest z produkcjami telewizyjnymi – im więcej w nich gówna, tym większą popularność zyskują. Panem et circenses. Motłoch żąda, cezar musi. Niewiele się zmieniło od rzymskich czasów. Sława gladiatora srebrnego ekranu trwa krótko, a dorzynanie jest krwawe i – z zawodowej uprzejmości – nader szybkie. Wszak dzisiejsi zwycięzcy, ulubieńcy publiczności i dyrektorów programowych już niedługo zamienią się w martwe Losty, Prison Breaki czy inne Dynastie.


FELIETON

I tylko jeden serial tak naprawdę-naprawdę zasługuje na śmierć. Jestem zresztą jego fanatykiem i najwierniejszym widzem po tej stronie Łaby. Dwóch gości w Chevrolecie Impali z 1966 roku przemierza Stany i morduje potwory. To rodzinna tradycja, powołanie i hobby dla braci Winchester. Zaczęli w 2005 i nic nie zapowiada, że kiedykolwiek planują przestać. Serial powinien się skończyć po trzecim sezonie, której finał był zdecydowanym, jak to się mawia w branży, dżampnięciem szarka*. Ale nic to, magiczny colt we właściwych rękach potrafi załatwić każdego, więc de-

szarka co trzeci odcinek. Szósty i siódmy – bez przerwy. Stacja CW ogłosiła, że premierowy odcinek ósmego sezonu nadany zostanie 13 września... Kiedy piszę te słowa, do następnego odcinka How I Met Your Mother zostało 120 dni. Aż chce się z rozpaczą krzyczeć „Eloi, Eloi, lema sabachthani”. Maciej Sabat

mony (i rekiny) nie mają szans. Najfajniej jest, kiedy główni bohaterowie umierają. To jedyny serial, w którym widz ma stuprocentową pewność, że bramy zaświatów nie są zamknięte na stałe, a kompletnie, totalnie i nieodwołalnie martwe postaci muszą wrócić. Czwarty i piąty sezon dżampią

*) Razu pewnego Fonzie z Happy Days skoczył na nartach przez rekina. I od tego momentu (a konkretnie od 20 września 1977 roku) terminem jumping the shark określa się chwilę, kiedy telewizyjne show staje się durne. Tak durne, że zawieszona niewiara zaczyna skamleć i błagać, żeby ktoś ją dobił... O skakaniu przez rekiny i traceniu zaufania widzów będzie kiedyś. O ile mi producenci nie skasują serialu przed czasem...


Za nami Dzień Dziecka i związane z nim wspomnienia o wyrobach czekoladopodobnych. W tym zestawieniu proponujemy zatem subiektywne zestawienie WYROBÓW FILMOPODOBNYCH, czyli produkcji absolutnie mizernych, których nie polecamy, i przed którymi przestrzegamy, bo seans grozi śmiercią lub kalectwem, a w najlepszym razie trwałym uszczerbkiem mózgu. Oglądajcie wyłącznie na własną odpowiedzialność! ;) Ania Mazurek i Agata Malinowska

ZESTAWIENIE FILMRADARU:

WYROBY FILMOPODOBNE 70


Showgirls

(1995) reż. Paul Verhoeven Ania Mazurek: Jeszcze nie pornol, już nie musical. Za dużo nagości jak na film o kulisach szołbizu w Las Vegas, a za mało szołbizu i za dużo gadania jak na film erotyczny - w dodatku prosto z miasta grzechu. Agata Malinowska: Niewykluczone zatem, że najlepiej sprawdza się oglądanie z wyłączonym dźwiękiem. Gdy nadejdzie zwątpienie, można darować sobie także i obraz.

Batman i Robin (1997) Batman & Robin reż. Joel Schumacher

Ania Mazurek: Kontrowersyjny kostium człowieka-nietoperza ze sterczącymi sutkami to zaledwie preludium do długiej listy skarg i zażaleń pod adresem tej produkcji. Agata Malinowska: Tym filmem Schumacher udowodnił, że Batman jednak nie jest Forever i że można go skutecznie zabić na ładnych parę lat, jeśli zatrudni się do tego Terminatora pospołu z Czarną Mambą.

71


Sara

(1997) reż. Maciej Ślesicki Ania Mazurek: Absolutna Złota Malina! Nie pomogła nawet nieletnia Agnieszka Włodarczyk, która rozebrała się do naga i drewnianym głosem wypowiadała swoje kwestie, tak że drzazgi leciały na prawo i lewo... Agata Malinowska: Nie pomógł również Boguś Linda, który co prawda wie wszystko o zabijaniu, ale nie o wybieraniu sobie ról.

Speed 2: Wyścig z czasem (1997) Speed 2: Cruise Control reż. Jan De Bont

Ania Mazurek: Sandrze Bullock wydawało się chyba, że po poprowadzeniu autobusu z Keanu Reeves’em pod pachą jeszcze większą furorę zrobi płynąc statkiem. No więc nie zrobiła. Agata Malinowska: Dwa słynne aktorskie talenty wagi muszej przeciwko Willemowi „Chrystusowi” Dafoe? To nie mogło się udać: Bóg udowodnił już nie raz, że nie warto z nim zadzierać.

72


Rewolwer i melonik (1998) The Avengers reż. Jeremiah S. Chechik

Ania Mazurek: Wydawało się, że to niemożliwe, żeby tak spartaczyć dobry materiał w postaci serialowego pierwowzoru i dwójki dobrych aktorów w rolach głównych. A jednak! Agata Malinowska: Nie zapominaj o Bondzie w roli drugoplanowej! Ten film to must-see ze względu na jedną scenę. Kiedy już ją zobaczycie, będziecie wiedzieć, że to ona. Gdy skończycie się śmiać, wyłączcie. Naprawdę tyle wystarczy.

Bitwa o Ziemię

(2000) Battlefield Earth: A Saga of the Year 3000 reż. Roger Christian Ania Mazurek: John Travolta jako groźny psyklop wywołuje raczej huraganowe salwy histerycznego śmiechu, niż choćby cień strachu, czy respektu. Agata Malinowska: Film tak zły, że w zasadzie kultowy. Z szacunkiem wstrzymuję się od dalszych komentarzy.

73


Wiedźmin

(2001) reż. Marek Brodzki Ania Mazurek: Produkcja tak zła, że nawet autor książkowego pierowzoru Andrzej Sapkowski zażądał usunięcia swojego nazwiska z czołówki i z napisów końcowych, żeby nikt go z nią nie skojarzył. Najlepszy dowód na to, że filmy S-F i fantasy w polskim wydaniu “jeszcze długo długo nie”. Agata Malinowska: „Kaligula” polskiej kinematografii. Wszyscy najchętniej zapomnieliby, że brali w tym udział. Włącznie z widzami.

Kobieta-Kot (2004) Catwoman reż. Pitof

Ania Mazurek: Mruczenie i miauczenie znacznie lepiej wychodziło Michelle Pfeiffer. W dodatku kostiumolog chyba w połowie pracy postanowił zastrajkować. Agata Malinowska: Biorąc pod uwagę, że chodziło o kostium dla Halle Berry, był to szczęśliwy zbieg okoliczności. Jeśli patrzenie na nią przez 104 minuty to wszystko, czego wymagacie od kina – czemu nie? W przeciwnym razie będziecie raz po raz zadawać sobie pytanie „co ja paczę?”.

74


Spider-Man 3 (2007) reż. Sam Raimi

Ania Mazurek: To jest film o tym, jak jednego z kultowych super-bohaterów dopada kryzys wieku średniego. I dla dobra własnego i ogółu tej wersji będę się trzymać. Agata Malinowska: Cóż za monumentalny śmieć. Ekstatycznie głupi, niesłychanie żenujący i oddający na zmarnowanie jednego z najbardziej kultowych wrogów Spider-Mana – Venoma. Precz z jego głową.

Rok pierwszy (2009) Year One reż. Harold Ramis

Ania Mazurek: Po produkcji z udziałem Jacka Blacka nie należy spodziewać się humoru wysokich lotów, ale tym razem nie ma mowy nawet o osiągnięciu poziomu depresji, której można się nabawić po seansie. Agata Malinowska: Nie mogło zabraknąć reprezentanta komedii – gatunku, który nieraz już wabił nas do kina obietnicą dobrej zabawy, by wypuścić nas z projekcji zalanych łzami rozpaczy.

75


Pirania 3D (2010) Piranha 3-D reż. Alexandre Aja

Ania Mazurek: Nie dość, że piranie to jeszcze w wersji prehistorycznej i w dodatku w 3D. Czy może być gorzej? Okazuje się, że tak - czego dowodem premiera kolejnej części tego lata... Agata Malinowska: Zapomniałaś o biustach w wersji max, również w 3D. Czy może być lepiej? Okazuje się, że tak – kolejna część już w kinach.

Kac Wawa

(2012) reż. Łukasz Karwowski Ania Mazurek: Swój komentarz ograniczę jedynie do wskazania, że na największych portalach filmowych ta produkcja otrzymuje od widzów możliwie najniższe noty, a film zdaje się już wycofano z dystrybucji kinowej. Ups! Agata Malinowska: Nikt nie zrozumiał, że to był przecież pastisz. Widocznie za dobrze wyszedł.

76


77


78


No i przyszło nam omawiać kawał prawdziwie męskiej prozy! Kto wie, może za jakiś czas pojawi się u Krzysztofa Schechtela? Męska proza, której entuzjastyczne recenzje piszą głównie anonimowe osoby płci żeńskiej, i to chyba dość młode, biorąc pod uwagę treść tekstów zamieszczonych na stronie wydawcy! „Książka jest dobrą rozrywką i ciekawym materiałem dydaktycznym, ponieważ doskonale przystosowuje nas do zaistniałej sytuacji.

Czytelne opisy pozostałości po przyrodzie, potwornie uderzają w nasz obraz o jej pięknie”, „trafiła się niezła perła, kupię ją w prezencie Mikołajkowym Najbliższym” (ortografia oryginalna). Ciekawe zjawisko!

79


RECE

Avé 82 | Cosmopolis 85 | Mroczne miasto 88 | Dom w głębi lasu 91 | Jazda na kraw Przerwane pocałunki 109 | Prometeusz 112 | Avengers 3D 115 | Jerzy Hoffman – G


ENZJE

wędzi 94 | The Raven 97 | Czas wojny 100 | Avengers 3D 103 | Łowcy głów 106 | Gorące serce 118


RECENZJA

AVÉ NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

Na

Więcej tekstów tego autora pod adresem: ayya.filmaster.pl

Kasia Wolanin Tytuł: Avé Tytuł oryginalny: Avé Reżyseria: Konstantin Bojanov Obsada: Angela Nedyalkova, Ovanes Torosian, Bruno S. Produkcja: Bułgaria, 2011 Dystrybutor: Aurora Films

82

obrzeżasz Sofii przypadkowo spotykają się Avé i Kamen, oboje próbują zatrzymać samochód, by przemieścić się w bliżej nieokreślonym kierunku i celu. Mimowolnie i raczej niechętnie para młodych autostopowiczów zostaje towarzyszami podróży. Kamen jest małomówny, zamknięty w sobie i poirytowany otwartą osobowością dziarskiej dziewczyny, która każdemu, kolejnemu kierowcy, decydującemu się zabrać nastolatków, opowiada jakąś wymyśloną historię związaną z ich wyimaginowanym, wspólnym życiem. Tę dwójkę wiele dzieli – charakter, temperament, cel podróży, ale mimo to z czasem połączy ich nić sympatii, zrozumienie i chwilowe zauroczenie. Relacja Avé i Kamena opiera się na kłamstwie, bo taki pomysł na siebie ma zbuntowana dziewczyna, nikomu nie mówiąc choćby jednego prawdziwego faktu ze swojego życiorysu. Życie w drodze, spontaniczne, zawieszone w czasie i przestrzeni, nie wymagające podejmowania decyzji, zdejmujące z człowieka


RECENZJA

ciężar odpowiedzialności – to wystarczy Avé i Kamenowi, by stworzyć pozory bliskości, która na chwilę może złączyć losy dwójki samotników, obróconych plecami do otaczającego ich świata. Konstantin Bojanov opowiadał, że gdy znalazł Angelę Nedyalkovą od razu wiedział, że to ona powinna zagrać rolę Avé. Jednak dziewczyna nie była tym specjalnie zainteresowana, wielokrotnie odmawiała reżyserowi. Niemniej w ostatecznym rozrachunku Bojanovi udało się zaangażować Angelę do filmu. Na planie okazało się, że dziewczyna niespecjalnie przypadła do gustu filmowemu Kamenowi. Ovanes Torosian i Nedyalkova na planie praktycznie ze sobą nie rozmawiali – mimo to potrafili stworzyć niezwykłą, naturalną relację, jaka połączyła ich bohaterów. 83


RECENZJA

Na przykładzie Avé doskonale widać, jaka przepaść dzieli wrażliwość filmowców europejskich i amerykańskich. Bułgarski film stanowi przecież żywy przykład tzw. „teen movie”, w którym specjalizuje się kinematografia w USA. Młodzieżowe kino drogi w wersji Konstantina Bojanova zbudowane zostało na delikatnym, inteligentnym humorze i niewymuszonej naturalności bohaterów, sytuacji i miejsc, czego na próżno szukać w większości filmów zza oceanu, z których w pierwszej kolejności bije niesamowita głupota. Szkoda również, że polscy filmowcy na tym polu nie prezentują umiejętności bliższych Bułgarowi. Avé w Polsce po raz pierwszy pokazywane było na Warszawskim Festiwalu Fil84

mowym, na którym otrzymało nagrodę FIPRESCI dla najlepszego debiutu z Europy Wschodniej („za stworzenie bezpretensjonalnego, przepełnionego czułością i poczuciem humoru portretu dwojga młodych Bułgarów i ich prawdziwych oraz fikcyjnych podróży”). Wydaje się, iż takie rekomendacje to tylko atrakcyjny dodatek, bo tak ładny, lekki i sympatyczny film w trakcie seansu naprawdę doskonale broni się sam.


RECENZJA

COSMOPOLIS RYJE BERET

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

W

Więcej tekstów tego autora pod adresem: ayya.filmaster.pl

Kasia Wolanin Recenzent: Kasia Wolanin Tytuł: Cosmopolis Reżyseria: David Cronenberg Obsada: Robert Pattinson, Paul Giamatti, Juliette Binoche, Sarah Gadon Produkcja: Francja, Kanada, Portugalia, Włochy, 2012 Dystrybutor: Monolith

ydana prawie dziesięć lat temu powieść jednego z najznakomitszych amerykańskich autorów, Dona DeLillo, w momencie swojej premiery uchodziła za dziwaczną, abstrakcyjną tyradę o antykapitalistycznym zabarwieniu. Z teraźniejszej perspektywy, gdy świat nie może wyjść skutecznie z ekonomicznego kryzysu, kiedy zawodzą mechanizmy demokratyczne i kapitalistyczne, wymowa książki DeLillo staje się przerażająco prawdziwą przepowiednią. Cosmopolis zdawało się idealnym tekstem dla tak inteligentnego, nieoczywistego twórcy filmowego, jakim jest David Cronenberg. Film, podobnie jak książka, rozpoczyna się od cytatu („jednostką obiegową stał się szczur”) z Raportu z oblężonego miasta Zbigniewa Herberta. Oto w Cosmopolis pojawia się Nowy Jork, który nijak nie przypomina majestatycznej metropolii znanej z setek hollywoodzkich filmów i seriali telewizyjnych. To miasto pogrążające się w anarchii, skąpane w społecznych niepokojach, nerwowe i na swój sposób odrealnione. Jednym z mieszkańców tego Nowego Jorku jest młody multimi85


RECENZJA

lioner Eric Packer, który dzięki własnemu, genialnemu umysłowi i zdolnościom matematycznym, dorobił się ogromnego majątku. Chłopak wsiada do ekskluzywnej, białej limuzyny i przemierza miasto w poszukiwaniu salonu fryzjerskiego. Packer nic nie robi sobie z faktu, iż ulice stoją w korkach, sp owo dowanych wizytą prezydenta USA (sam jest przecież od niego potężniejszy), podróż na tle wszechogarniającego chaosu jedynie karmi jego autode-

86

strukcyjne skłonności. Młody finansista być może ma władzę i ogromne bogactwo, ale nie umie ani z nich sensownie korzystać, ani tym bardziej czerpać przyjemności. Nie znalazł szczęścia w małżeństwie z piękną kobietą, a większość czasu spędza na śledzeniu giełd i kursów walut w bezdusznym, wielopiętrowym biurowcu albo w wielofunkcyjnej limuzynie. Jednodniowa wyprawa Erica Packera w „oburzone” miasto dla David Cronenberga będzie okazją do snucia refleksji na temat ekonomicznego „stanu ducha” współczesnego świata, natury i przyszłości kapitalizmu czy cybernetyzacji stosunków społecznych. Reżyser nie ułatwia jednak odbioru s w o j e g o,


RECENZJA

w treści przecież dość ciężkiego, filmu. Eskapada Packera po mieście ma straszliwie ospałe tempo, co wymusza niejako jej linearność nawiązującą do tekstu źródłowego. Cosmopolis jest też drugim po Niebezpiecznej Metodzie ewidentnie przegadanym i zbyt teatralnym w formie filmem kanadyjskiego reżysera. O ile poprzednim razem tę statyczność uatrakcyjniali świetni w swym rolach Viggo Mortensen i Michael Fassbender, o tyle Robert Pattison wcielający się w postać Erica Packera wypadł bardzo przeciętnie. Poległ szczególnie w tych momentach, gdzie główny bohater spotyka się z innymi, żywymi jednostkami w trakcie swojej przejażdżki po mieście. Szczególnie finałowa konfrontacja Packera z ofiarą kapitalizmu graną przez Paula Giamattiego obnaża straszliwą płytkość i sztywność aktorstwa idola nastolatek. Na tle wielu filmów o kryzysie współ-

czesnego kapitalizmu, które powstały w ostatnim czasie (Kapitalizm – moja miłość, Chciwość, Zbyt wielcy, by upaść), dzieło uciekające od oczywistej, aktualnej i sensacyjnej publicystyki na rzecz intrygującej filozoficznej refleksji natury ogólnej, wyrwanej z konkretnego kontekstu, na pewno jest potrzebne. David Cronenberg chyba jednak zbyt mocno uwierzył we własne siły, popełniając przy Cosmopolis co najmniej dwa błędy: powierzając główną rolę Robertowi Pattisonowi i tworząc flegmatyczną formę narracji. „Unikam komentarzy emocje trzymam w karbach piszę o faktach” – chciałoby się, znów przywołując Herberta, tłumaczyć Croneberga, ale niestety „monotonne to wszystko nikogo nie zdoła poruszyć”. 87


RECENZJA

MROCZNE MIASTO POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

M

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: esme.filmaster.pl

Agata Malinowska Tytuł: Mroczne miasto Tytuł oryginalny: Dark City Reżyseria: Alex Proyas Obsada: Rufus Sewell , William Hurt, Kiefer Sutherland, Jennifer Connelly Gatunek: Science-fiction Produkcja: Australia, USA 1998 Dystrybutor: Galapagos

88

roczne miasto Alexa Proyasa to specyficzny przypadek filmu, który mógłby być nieśmiertelnym klasykiem, gdyby ktoś inny nie zrobił mniej więcej tego samego w sposób bardziej odpowiadający duchowi czasu. Rok starszy od kultowego Matrixa, współdzieli z nim wiele motywów i trochę filozofii, a jednak to nie on ukształtował współczesną popkulturę. Jedno jest pewne – jeśli podobało się Wam cudowne dziecko rodzeństwa Wachowskich, nie wypada nie zapoznać się z jego starszym bratem. Jest okazja, bo film właśnie wychodzi w Polsce na DVD. Trzeba przyznać, że rozpoczęcie nie wypada zbyt przekonująco – rozczochrany mężczyzna budzi się w wannie, w nieznanym sobie mieszkaniu, nie pamiętając własnego imienia, a do tego w mało przyjemnym towarzystwie martwej kobiety. Przerażony, ucieka, potem zaś zabiera się za to, co zwykle robi się w podobnych sytuacjach – próbuje wyjaśnić zagadkę, odzyskać tożsamość i udowodnić, że nie jest mordercą… Materiał w sam raz na kolejną grę komputerową. Tyle, że odkrywane wskazówki prowadzą do niezwykłego


RECENZJA

wniosku – miasto, w którym żyje bohater, to skomplikowana maszyna kontrolowana przez obce istoty przeprowadzające eksperymenty na ludziach, a on sam jest obdarzony wyjątkowym talentem kształtowania rzeczywistości. Mamy więc Wybrańca posiadającego umiejętność kontrolowania świata, w którym się porusza; ludzi nieświadomie zamieszkujących sztuczną rzeczywistość; nieludzkich stworzycieli i konserwatorów tej rzeczywistości; nieuniknioną konfrontację. Brzmi znajomo? Wszystkie te idee znajdziemy w Matriksie, opakowane w atrakcyjne futurystyczne ciuchy, walki kung-fu i wstrząsająco nowatorskie efekty specjalne. Proyas zdecydował się na skrajnie inne podejście, które można by określić mianem „staromodne”, i które zapewne przekreśliło jego szanse na wiekopomny popkulturowy sukces. Wizu-

alny styl i klimat Mrocznego miasta nawiązuje do legendarnego Metropolis Fritza Langa, a także do kina noir, przypominając w smaku Miasto zaginionych dzieci, a może trochę i poprzedni film Proyasa Kruk. Nie wszystko można jednak zrzucić na czynniki obiektywne. Film ma trochę własnych wad, za które może odpowiadać tylko i wy89


RECENZJA

łącznie twórca. Aktorstwo bywa zadziwiająco „drewniane” i chociaż teoretycznie można to wytłumaczyć w ramach przyjętej konwencji fabularnej (postaci są zmuszane do odgrywania różnorakich ról, nie zawsze zgadzających się z ich charakterem), nie sposób nie odnieść wrażenia, że reżyserskie wskazówki dla Jennifer Connelly ograniczyły się do słynnego już powiedzonka „po prostu bądź sexy”. Tylko prawdziwie przerażający Richard O’Brien ratuje honor obsady i specjalistów od castingu. Fabuła szyta jest grubymi nićmi, toteż szukanie w niej dziur jest sportem nie wymagającym wielkich intelektu-

alnych wyczynów. Zakończenie zaś nie do końca oddaje złożoność poruszonych w filmie problemów, toteż widz opuszcza projekcję z umysłem raczej przyjemnie rozleniwionym, niż buzującym nowymi ideami. Co zatem sprawia, że Mroczne miasto jest mimo wszystko kawałem świetnego kina, który zyskał sobie oddanego wielbiciela w osobie słynnego krytyka Rogera Eberta? Poza wspomnianą już warstwą 90

filozoficzną, film charakteryzuje świetny storytelling (który w dużym stopniu maskuje wspomniane wyżej dziury), przede wszystkim zaś jest to prawdziwe arcydzieło stylu. Wspaniała scenografia i kostiumy, wyważone użycie efektów specjalnych, świetna koncepcja plastyczna, atmosfera bogata zarówno w upiorne dreszcze, jak i wzruszenia... Mroczne miasto, choć samo w sobie niedoskonałe, świetnie zaspokaja głód dobrego kina, który od czasu do czasu dręczy nawet przygodnego widza. Warto więc mieć je u siebie na półce, o ile tylko dysponuje się warunkami godnymi filmu o tak wybitnych walorach wizualnych. Jeśli nie – należy ożywić stary zwyczaj wpadania do sąsiada „na telewizję”. Podwójna satysfakcja gwarantowana.


RECENZJA

DOM W GŁĘBI LASU POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

P

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: esme.filmaster.pl

Agata Malinowska Tytuł: Dom w głębi lasu Tytuł oryginalny: The Cabin in the Woods Reżyseria: Drew Goddard Obsada: Kristen Connolly, Chris Hemsworth, Anna Hutchison, Fran Kranz Produkcja: USA 2012 Dystrybutor: Forum Film

iątka młodych ludzi postanawia wybrać się na letni wypad do domku w leśnej głuszy. Sądzą, że czeka ich niezła zabawa. Nie wiedzą jednak, oj nie wiedzą, że będzie to zabawa ich kosztem… Znacie? Znamy. To tak się Wam tylko wydaje! W przypadku Domu w głębi lasu, bo o nim tutaj mowa, ciężko napisać coś o fabule i nie popsuć widzom zabawy. Ograniczmy się więc do powiedzenia, że bohaterowie są uważnie obserwowani przez pewną grupę ludzi, która stara się nimi manipulować według sobie tylko znanego scenariusza. I że dalszy rozwój wypadków będzie czymś w rodzaju anarchizującego żartu. Z kogo żartują sobie Goddard i Whedon? Z nas, to jest z publiczności i z naszych oczekiwań, które na wieść o samotnej grupie młodzieży w lesie wypełniają się fabularnymi kliszami. Nie jest to żart głupi, ordynarny, sklecony byle jak, dla byle kogo – innymi słowy nie mamy tu do czynienia ze Strasznym filmem czy innym tego rodzaju badziewiem. Przeciwnie. Dom w głębi lasu jest filmem odważnym, świeżym, pełnym miłości, ale i dystansu do tego osobliwego gatunku, 91


RECENZJA

jakim jest horror. I oferującym znakomitą zabawę pomimo tego, iż raz po raz pokazuje się nam tutaj dumnie wyprężony – choć metaforyczny – środkowy palec. Na poziomie fabularnym mamy zatem wyborną komedię, szczodrze doprawioną fil-

mem grozy (a może film grozy podszyty komedią). Jednak to nie wszystko, bo Dom… jest również filmem o horrorze, nie tylko autotematycznym, jak słynny Krzyk Wesa Cravena, ale i niemal publicystycznym. Żonglując kliszami, zaskakując, ośmieszając, Goddard i Whedon piętnują postępującą rytualizację tego gatunku i apelują o twórczą odwagę. Nie na darmo jeden z fabularnych wątków nawiązuje do prozy H.P. Lovecrafta, pisarza, który nadał grozie wymiar kosmiczny. Takiej właśnie grozy brakuje dziś w kinie najbar92

dziej. Filmowy horror nieuchronnie stacza się do rynsztoka, zjadany przez torture porn (Piły, Hostele i The human centipede), krwawe slashery z głupimi nastolatkami, nieudane lub niezamierzenie śmieszne horrory okultystyczne (Rytuał, Naznaczony) i z natury nieco monotonne filmy o zombie (Resident Evil, [REC])… Nawet świeża, nom e n omen, azjatycka krew nie zdołała w znaczący sposób ożywić gatunku. Króluje banał,


RECENZJA

schematyczność, sięganie po stereotypy, przewidywalność, epatowanie obrzydliwością. Dzieła prawdziwie poruszające i wzbudzające autentyczny strach, takie jak Labirynt fauna czy Czarny łabędź,

pozostają osiągnięciami sporadycznymi – i nic dziwnego. Wykraczają one daleko poza obszar bezpiecznej rozrywki pod popcorn i colę, zabierają widza w rejony, których zapewne nigdy nie chciałby odwiedzić. W świecie, w którym rządzi publiczność i jej pieniądze, nie mają one zatem wielkich szans. No, chyba że widzowie zmienią upodobania… Twórcy Domu w głębi lasu, w sposób nienatarczywy, ale skuteczny, zachęcają do intelektualnej otwartości i wzbudzają apetyt na kino bardziej oryginalne, omijające utarte szlaki. I pokazują rozleniwionym filmowcom-wyrobnikom, że można inaczej. Nie ma bowiem nic prostszego niż wyizolować grupę ludzi i wsadzić między nich potwora, który będzie ich zabijał. Być może właśnie dlatego

horror jest tak popularny wśród twórców kina klasy B. Nadać temu wszystkiemu nieco głębszy wymiar, lub choćby zrobić to w nowatorski sposób – to już zadanie, któremu nie każdy podoła. Porzućmy jednak publicystykę, która ostatecznie nie musi interesować nikogo poza fanami gatunku. W ramach podsumowania i dodatkowej zachęty warto nadmienić, że o ile Goddard jest zadziwiająco sprawnym, ale jednak debiutantem, o tyle nazwisko współscenarzysty Jossa Whedona powinno przyciągnąć do kina każdego. Ma on co prawda na koncie nie tylko powszechnie chwalonych Avengers, ale również niesławną czwartą część Obcego... Ten ostatni film stanowi dowód na to, że Whedon od dawna wiedział, na czym polega zły horror. Dom w głębi lasu pozwolił mu sprawdzić się na polu horroru dobrego. Z sukcesem. Widzowie – do kin!

93


RECENZJA

JAZDA NA KRAWĘDZI POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

D

Więcej tekstów tego autora pod adresem: literadar.pl

Michał Pudlik Tytuł: Jazda na krawędzi Tytuł oryginalny: TT3D: Closer to the Edge Reżyseria: Richard De Aragues Gatunek: Dokument Produkcja: Wielka Brytania 2011 Dystrybucja: Mayfly

94

la każdego miłośnika motocykli zobaczyć film o ryczących jednośladach na dużym ekranie to nie lada gratka. Tym bardziej jeśli mamy możliwość obejrzenia kulisów wyścigów na słynnej wyspie Man – miejscu w którym nie obowiązuje jakiekolwiek ograniczenie prędkości. Wyścigi TT to jedne z najbardziej ekstremalnych zawodów motocyklowych na świecie. I jedne z najniebezpieczniejszych. Czy tym razem udało się ukazać piękno tych maszyn, jak również tą nieuchwytną więź, która łączy pojazd i motocyklistę? Co sprawia, że niektórych fascynują i pociągają do tego stopnia, że są gotowi ryzykować własne zdrowie, a nawet życie? Choć ścigać na wyspie zaczęto się już w roku 1904, dopiero trzy lata później odbyły się pierwsze stricte motocyklowe zawody. Obecnie trwają dwa tygodnie – w pierwszym zawodnicy zapoznają się z trasą i trenują, zaś w drugim odbywają się wyścigi w paru klasach. Trasa liczy ponad 61 kilometrów, zaś motocykliści przejeżdżają od dwóch do sześciu okrążeń. Droga przebiega przez szereg wsi i miasteczek, na trasie jest kilkaset zakrętów, a jej część pro-


RECENZJA

wość, bezpretensjonalność i otwartość jego charakteru dodają kolorytu opowieści. Jest maniakiem motocykli nie wyobrażającym sobie robienia niczego innego poza ściga-

wadzi przez malownicze tereny pełne wzniesień i ostrych klifów opadających na morskie nabrzeża. Mimo starań organizatorów, charakter tras, biegnących przez tereny zabudowane sprawia, że bliskość elementów

otoczenia, takich jak wszelkiego rodzaju murki, znaki, barierki czy wręcz domy, wysoce zwiększa ryzyko popełnienia błędu, a co za tym idzie urazów czy nawet śmierci. Do tej pory wyścig pochłonął ponad 230 śmiertelnych ofiar. Podążając za głosem narratora, którym jest aktor i muzyk Jared Leto, poznajemy bohaterów zbliżającej się edycji Tourist Trophy 2010. Naszym przewodnikiem jest ekscentryczny Guy Martin. Oryginalna osobo-

niem czy zajmowaniem się sprzętem. Na co dzień jest mechanikiem naprawiającym ciężarówki, ale jego żywiołem są motory pędzące nieraz po trzysta kilometrów 95


RECENZJA

na godzinę. Największym marzeniem zaś jest zwycięstwo w najbardziej prestiżowych zawodach świata Isle of Man Tourist Trophy. Także inni uczestnicy podporządkowują wszystko zbliżającym się zawodom. I tak jak tłumy kibiców ściągają z całego świata, tak każdy zawodnik chce się sprawdzić na tej niesamowitej trasie. Jednak najważniejszą zaletą filmu jest próba odpowiedzi na pytanie: co sprawia, że ci wszyscy motocykliści się ścigają. I tę odpowiedź otrzymujemy. To pasja, chęć sprawdzenia się, nie tyle wygrania z przeciwnikiem, ile próba okiełznania i pokonania trasy. Jak często powiada Guy – nikt mu pistoletu do głowy nie przystawia. To jego wybór, jego walka. I to poczucie nieskrępowanej wolności. Wszyscy zdają sobie sprawę z ryzyka – jesteśmy świadkami mrożących krew w żyłach wypadków. Jednak podczas zawodów nikt o nich nie myśli, starając się pojechać tak, by nie popełnić żadnego błędu. Dwie rzeczy pozostawiają jednak spory niedosyt. Mimo wielu zdjęć z padoku, prób zbliżenia się do bohaterów, relatywnie niewiele dowiadujemy się o tym, co sądzą bliscy ścigających się rajdowców. Jedynym odstępstwem jest żona jednego z motocyklistów, który zginął podczas kręcenia dokumentu. Te parę zdań wdowy, trzymającej mocno dłonie swoich dzieci, to zbyt mało, by uświadomić widzowi: co przechodzą rodziny podczas wyścigu. Relacje pomiędzy obiema stronami dodałyby ludzkiego wymiaru historii, całkowicie zdominowanej oparami adrenaliny i zawrotnych prędkości. Drugim rozczarowaniem jest użyta 96

do realizacji technika 3D. Po trójwymiarze oczekiwalibyśmy o wiele więcej, a tu właściwie nic nas nie zaskakuje, mało jest wyszukanych i ciekawych ujęć. Choć dokument jako całość jest zrealizowany sprawnie, a wiele momentów doprowadza do przejścia ciarek po kręgosłupie – właściwie nic nie straciłby na konwencjonalnej kopii, pozbawionej głębi i ostrości wynikającej z użytej technologii. A szkoda, bo temat wydawałby się idealny do zaprezentowania możliwości i efektowności 3D. Mimo małego niedosytu, dawka adrenaliny jaką otrzymujemy dzięki temu dokumentowi jest powalająca. Po seansie łatwiej zrozumieć, co ciągnie tak wielu do szybkiej jazdy motocyklem i ryzyka na granicy życia. A odpowiedź jest uniwersalna – podobny mechanizm dotyczy również wielu ludzi uprawiających sporty ekstremalne – skoczków spadochronowych, nurków, alpinistów czy grotołazów. Zdjęcia pozwalają nam zbliżyć się do zawodników oraz kibiców i poczuć atmosferę panująca podczas tych niesamowitych zawodów na wyspie Man. Niemniej na końcu pozostaje pytanie o ryzyko i czy warto je podejmować dla tak osobliwych doznań? Ale na nie każdy musi już odpowiedzieć sobie sam.


RECENZJA

THE RAVEN NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

H

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: czarnaplaneta.filmaster.pl

Karol Kosakowski Tytuł oryginalny: The Raven Reżyseria: James McTeigue Obsada: John Cussack, Alice Eve, Luke Evans Produkcja: USA, Hiszpania, Węgry 2012 Dystrybutor: brak

istoria filmów o seryjnych mordercach jest prawie tak długa jak historia kina. Początków należało by upatrywać gdzieś na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych, właśnie wtedy Alfred Hitchcock nakręcił Lokatora, a Fritz Lang M – Morderstwo. 46 lat wcześniej cierpiący na nerwicę i mający poważne problemy z alkoholem (i jak twierdzą niektórzy z innymi używkami) prekursor powieści detektywistycznej Edgar Allan Poe publikuje poemat pt. Kruk. Film Jamesa McTeigue’a (V jak Vendetta) nie jest jego ekranizacją. Ani – żeby było jasne – żadnego innego dzieła Poe. Nie jest też opowieścią biograficzną o życiu pisarza. Jest za to fikcyjną wariacją przedstawiającą kilka dni przed jego tajemniczą deliryczną śmiercią w 1849 r. Detektywistycznym thrillerem, w którym napędzany alkoholem pisarz pomaga powstrzymać zabójcę. Przez XIX-wieczne Baltimore przechodzi seria porwań i morderstw, których nie powstydziłby się Jigsaw. Bezradna policja dostrzega podobieństwo między sposobem w jaki zostały dokonane, a twórczością pewnego popularnego pisarza. Gdy on jednak okazuje się niewinny, Emmett 97


RECENZJA

Fields (Luke Evans) – detektyw zajmujący się tą sprawą – nie ma innego wyboru, jak spróbować połączyć siły z Edgarem Allanem Poe, by powstrzymać zabójcę. Ten jednak początkowo nie pali się do pomocy. Wszystko zmienia się jednak wraz z chwilą gdy kobieta, którą Poe planuje poślubić (Emily Hamilton), a czemu sprzeciwia się jej despotyczny ojciec, zostaje porwana. Niewątpliwie na plus należy zaliczyć twórcom to, że udało im się uniknąć popularnego koryta steampunkowej rzeki wytyczonego przez popularność amerykańskiej wersji Sherlocka Holmesa czy zeszłorocznej wer-

98

sji Trzech muszkieterów. Filmów stara się znaleźć swój styl i próbuje – przez większość czasu niestety z mizernym skutkiem – szukać inspiracji gdzieś w okolicach takich filmów jak Siedem czy Piła. Nie zmienia to jednak faktu, że sam protagonista jest niechlujnym, egocentrycznym, nazbyt melancholijnym, a za mało makabrycznym, typowym bohaterem kina akcji – mimo pijaństwa, od którego ledwo powinien stać na nogach, rozwiązuje zagadki z precyzją Sherlocka (teraz dla odmiany brytyjskiego) skrzyżowanego z Krokodylem Dundee. Reżyser zdaje się niezdecydowany do końca czy opowiada mroczną historię tajemniczych morderstw, czy makabryczny film przygodowy. Grający Poe’go John Cussack nie po-


RECENZJA

trafi uchwycić postaci. Zajęty deklamowaniem, zapomina nadać jej innej poza kiepską melodramatycznością głębi. Zamiast żywego, mrocznego czy historycznego Poe, mamy tu bohatera raczej pulpowego, który nie jest ani wystarczają-

co intrygujący, ani straszny – ale który za to próbuje być czarującym łotrem. Reszta obsady też nie zostawia w pamięci żadnego trwalszego wspomnienia. Grają na poziomie rzemieślniczej średniej. Zdjęcia do filmu kręcono w Belgradzie i Budapeszcie, i jest to najlepszy element filmu. Nie wiadomo na ile przestylizowane, zamglone miasta Europy oddają faktyczny klimat ówczesnego Baltimore, ale na pewno pokazują świat mroczny, który byłby dobrym tłem dla makabrycznych opowieści. Największym jednak

grzechem filmu jest brak napięcia. Obraz, który powinien przygniatać duszną atmosferą i makabryczną tajemnicą – rzadko kiedy potrafi naprawdę wciągnąć. Odczucia oscylują, gdzieś w okolicach chłodnej uwagi i tylko niektóre ze scen w filmie są w stanie wzbudzić bardziej intensywne emocje. Sama fabuła jest w dużym stopniu naciągana, mało wiarygodna, a przy tym gubi gdzieś przyjemność płynącą z rozwiązywania intrygi – co jest chyba największym grzechem jaki może popełnić film tego rodzaju. Nawet sceny, starające się nawiązać swoją brutalnością i sposobem przedstawienia przemocy do cyklu Piła wypadają mało przekonująco i zamiast wstrętu rodzą raczej obojętność. Pozostaje konstatacja, że twórczość i życie Edgara Allana Poe są nadal ogromną kopalnią ciekawych inspiracji. Tym razem jednak nie wyszło, gdyż rozmieniono je na drobne. 99


RECENZJA

CZAS WOJNY NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

S

Więcej tekstów tego autora pod adresem: literadar.pl

Michał Pudlik Tytuł: Czas wojny Reżyser: Steven Spielberg Obsada: Emily Watson, David Thewlis, Peter Mullan, Jeremy Irvine Produkcja: USA 2011

100

zczęki, Bliskie spotkania trzeciego stopnia, E.T., Park Jurajski, Lista Schindlera, Szeregowiec Ryan. Każdy z tych filmów – jak i jeszcze wiele innych – zajmuje znaczące, nieraz i przełomowe miejsce w historii kina. Wszystkie te tytuły zawdzięczamy jednemu z najwybitniejszych reżyserów wszechczasów – Stevenowi Spielbergowi. Po obejrzeniu Czasu wojny rodzi się pytanie, co skłoniło go do popełnienia tego obrazu, tak dalekiego od jego poprzednich produkcji? Filmu, który nawet niewybrednego widza potrafi rozczarować, czy nawet, mówiąc wprost, zniesmaczyć. Osią fabuły są losy konia o imieniu Joey, który porwany przez wir historii, przemierza pola bitew I Wojny Światowej. Przechodząc przez ręce wszystkich walczących w niej stron, jest niemym świadkiem tragicznych wydarzeń. Z kolei młody opiekun wierzchowca – Albert – poprzysięga, że go odnajdzie i sprowadzi do domu. Koń był w ostatnich latach bohaterem kilku produkcji rodem z Hollywood. Można by wymienić choćby takie obrazy jak Niepokonany Seabiscuit, Zaklinacz Koni, Ruffian czy Niezwyciężony Secreta-


RECENZJA

riat. Tym razem w opowieść została wpleciona historia krwawego konfliktu zbrojnego. Była szansa na pokazanie zarówno pełnionej roli, jak i tragedii tych pięknych zwierząt na frontach wielkiej wojny. Niestety szansa ta została całkowicie zaprzepaszczona. Film gra na nucie sentymentalizmu i patosu. Sceny są przeciągane w nieskończoność, dialogi przegadane i sztuczne, a pełne zbliżeń kadry nużą niczym Moda na sukces. Gra aktorska

owszem, równa – wszyscy aktorzy grają strasznie! Ckliwa historia zupełnie nie wciąga, a logika (a raczej jej brak) oglądanych sytuacji wprost powala skalą nieprawdopodobieństwa. W to wszystko wpisuje się muzyka Johna Williamsa, tylko zwielokrotniająca wymowę poszczegól-

nych scen do niesamowitej przesady. Także zdjęcia Janusza Kamińskiego nie służą niemal zupełnie niczemu innemu niż stopniowaniu wzniosłości i czułostkowości. Przedstawienie wojny bez

niemal jednej kropli krwi razi sztucznością, a zakończenie stylizowane na Przeminęło z wiatrem dobija ostatecznie. 101


RECENZJA

Z uwagi na miażdżącą krytykę – kilka słów wyjaśnienia w kontekście wysokiej oceny „gwiazdkowej”. Jeden punkt za rewelacyjną – jakby nie z tego filmu – scenę odplątywania konia z drutów kolczastych zasieków pola bitwy nad Sommą. Pół punktu zaś, za niesamowicie plastyczny początek sceny szarży brytyjskiej kawalerii wprost z falujących łanów zboża. I to by było na tyle plusów. Czas wojny (nie ma sensu pastwienie się nad tragicznym tłumaczeniem tytułu) jest filmem dla ludzi o bardzo mocnych nerwach. Mając świadomość, że Spielberg funkcjonuje także w naszym kraju 102

niemal jako człowiek – instytucja, należy zaznaczyć, że nie ma tu nawet krzty nieprawdopodobnego talentu reżysera, nowatorskich rozwiązań czy fabularnych „twistów”. Aż dziw bierze, że obraz doczekał się nominacji do tegorocznych Oscarów. Tak więc każdy potencjalny widz decyduje się go obejrzeć na własną odpowiedzialność.


RECENZJA

AVENGERS 3D NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

T

Więcej tekstów tego autora pod adresem: literadar.pl

Marek Mydel Tytuł: Avengers 3D Reżyseria: Joss Whedon Obsada: Chris Evans, Robert Downey Jr, Chris Hemsworth, Scarlett Johansson Produkcja: USA 2012 Dystrybucja: Forum Film

wórcy filmowi przerobili już na dziesiątą stronę wszystkie możliwe tematy komiksowe, a nowa odsłona Spidermana zdaje się świadczyć, że zaczyna brakować im inwencji. Zupełnie naturalnym wyborem stało się więc wrzucenie do jednej produkcji kilku gwiazd, ze wskazaniem na szczególnie modnego Roberta Downey’a Jr’a (Ironman) oraz wyjątkowo przystojnych Chrisów – Hemswortha (Thor) i Evansa (Kapitan Ameryka). Wybierając się na Avengers można się było obawiać, że twórcy zaserwują komiksową papkę niskich lotów, okraszoną dużą ilością efektów 3D. Na szczęście dla portfeli widzów, uszczuplonych o sumę trzydziestu złotych, wydatek na bilet raczej nie jest chybiony. Avengers na 200% spełniają jeden z podstawowych postulatów kina akcji: wbijają w fotel przez cały czas trwania projekcji. Fabuła jest gładko poprowadzona – ani nazbyt nadęta, ani szczególnie skomplikowana, choć o jej wiarygodności nie ma sensu dyskutować. Scenarzysta, który zdecydował, że zły bóg Asgardu Loki, dogadany z przybyszami z planety Melmak (czy jak ją tam nazywają), spró103


RECENZJA

buje podporządkować sobie Ziemię, nie liczył raczej na reportażową nagrodę imienia Kapuścińskiego. Należy jednak pamiętać, że mowa tu o historii komiksowej, której nie można odmówić spójności. Gra aktorska superbohaterów jest tak różna, jak ich nadnaturalne zdolności.

Oglądający ma okazję doświadczyć całego wachlarza talentów: od nieodmiennie doskonałego Ironmana – bezczelnego, śmiałego, i niesfornego, przez operujące104

go to jawnym, to ukrytym gniewem, a zarazem niezwykle fascynującego w obu odsłonach Marka Ruffalo (Hulk), po mistrza jednej miny – Thora. Mimo takiego przekroju nikomu nie można odmówić profesjonalizmu, dzięki czemu produkcja trzyma poziom. Kolejnym istotnym elementem są oczywiście efekty specjalne, wykonane w technologii 3D. Niemalże w każdej minucie filmu widz może docenić ogrom pracy włożonej przez specjalistów oraz postęp dokonujący się nieustannie w branży. Ci, którzy nie zaliczają się do grona fanów trójwymiarowego obrazu, mogą zmienić zdanie po dwugodzinnym seansie Avengers. Ponadto docenić należy pomysłowość projektantów w zakresie maszyn i kreacji przybyszów z kosmosu – niesłychane wrażenie robi latająca forteca organizacji


RECENZJA

S.H.I.E.L.D. oraz potężne, wężopodobne istoty, przechodzące przez międzywymiarowe wrota w finalnej bitwie. Jakkolwiek darzę kilka postaci uniwersum Marvela szczególną sympatią, po wyjściu z seansu miałem w głowie tylko jedną myśl: „Czemu w ponad dwugodzinnym filmie o superbohaterach, Hulka mogę oglądać dopiero po dziewięćdziesięciu minutach od rozpoczęcia?”. Przy wszystkich zaletach obrazu trzeba zaznaczyć, że reżyserowi Jossowi Whedonowi nie udało się położyć odpowiedniego akcentu na każdego z bohaterów – było to zresztą niewykonalne biorąc pod uwagę ich liczbę. Ponadto zabrakło wykorzystania kilku potencjalnych wątków romansowych, co przy tak atrakcyjnych aktorkach, jak Scarlett Johansson

(Czarna Wdowa) czy Cobie Smulders (agentka Maria Hill) powinno być karalne.

Mimo drobnych niedociągnięć, film powinien spełnić wszelkie oczekiwania fanów kina akcji czy miłośników komiksu oraz popkultury w nadnaturalnym wymiarze. Dzięki zgromadzeniu w jednym miejscu grupy profesjonalistów i stosunkowo zręcznym zamknięciu wątków z innych filmów, powstał obraz wart każdej wydanej nań złotówki. 105


RECENZJA

ŁOWCY GŁÓW POBUDZA INTELEKTUALNIE

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

D

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: inheracil.filmaster.pl

Krzysztof Osica Tytuł: Łowcy głów Tytuł oryginalny: Hodejegerne Reżyseria: Morten Tyldum Obsada: Aksel Hennie, Nikolaj Coster-Waldau, Synnøve Macody Lund, Julie Ølgaard Produkcja: Norwegia, Niemcy 2011 Dystrybutor: Kino Świat

106

obra passa kina skandynawskiego trwa. Na fali popularności filmów z tego regionu w maju w naszych kinach wyświetlane były dwie norweskie produkcje. Babycall ze zjawiskową Noomi Rapace (Zdobywca Złotego Pióra na 18. Lecie Filmów), oraz ciepło przyjęci na Off Plus Camerze Łowcy głów. Mroźne, mroczne kino w ciepłe, słoneczne dni. Może być coś lepszego? Stolica Norwegii w obrazie Mortena Tylduma to zupełnie inne miasto od tego prezentowanego w Oslo 31 sierpnia. Nie ma w sobie nic z tamtej prowincjonalności, ciasnoty miejsca niespełnionych marzeń. Roger to człowiek sukcesu, który w pełni wykorzystał nadarzające się okazje, wszak musi jakoś sobie rekompensować niski wzrost. Jest najlepszym „headhunterem” w stolicy, ma piękną żonę, wspaniałą willę i wydawałoby się żadnych trosk. Jednak by spłacić ratę posiadłości, którą jego ukochana tak uwielbia oraz by móc zaspokajać inne jej zachcianki potrzeba więcej pieniędzy niż może zarobić. Z tego powodu wykorzystuje swoje stanowisko, by pytać managerów i dyrektorów in spe (to od niego zależy, czy faktycznie się nimi staną) o posiadane dzieła sztuki.


RECENZJA

Tego typu ciekawość w jego zawodzie nie wzbudza najmniejszych podejrzeń, zaś kradzież obrazów jest świetnym sposobem by załatać rozciągnięty do nieprzyzwoitości domowy budżet. Film, który w Norwegii pokonał Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet – to brzmi zobowiązująco. Jednak trudno się temu dziwić, gdyż bliżej mu do amerykańskiej Dziewczyny z tatuażem. Powieść Nesbø nie zawiera, inaczej niż dzieło Larssona, irytującej dydaktyki. To pełnokrwisty thriller o iście hollywoodzkim tempie. Nie oznacza to wcale, iż tak p o dobno uwielbiany przez czytelników i wi107


RECENZJA

dzów kontekst społeczno-polityczny jest w ogóle nieobecny. Łowcy głów nie są publicystyką, znakomicie wykorzystują realia, jednak nie po to by ostrzegać, czy pouczać, ale po to by widza bawić. Widać, że

Morten Tyldum wziął sobie do serca nieśmiertelną dewizę Billy’ego Wildera „nie będziesz nudził bliźniego swego” i nie pozwala nawet na chwilę nudy. Łowcy głów nie zadają wielkich pytań, nie stawiają trafnych diagnoz społecznych. Za to intryga rozwija się bardzo zgrabnie, zwroty akcji są nieprzewidywalne, a bohaterowie zostali świetnie nakreśleni. Ogromne brawa należą się dla aktorów, zwłaszcza dla Aksela Hennie i Nikolaja Coster-Waldau. Scenariusz jak na standardy kina akcji należy do bardziej błyskotliwych. Nie jest to Szpieg, gdzie nie można było przestać uważać ani na sekundę, ale to wciąż 108

kino pełne niespodzianek, dalekie od sztampowości. Reżyser przewrotnie miksuje gatunki, uatrakcyjniając całość. Dość kontrowersyjne może wydać się umieszczenie sporej dawki humoru. Jednak odrobina śmiechu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a w tym wypadku rozładowuje atmosferę skutecznie chroniąc przed obojętnością. Dowcip działa tu jak przyprawa, wzbogaca smak tego i tak wyśmienitego dania. Łowcy głów są przedstawicielem kina rozrywkowego z wyższej półki, bez ambicji zbawiania świata, za to z misją bawienia widza. Nie sposób uważać tego za wadę. Już dziś można powiedzieć, że prawdopodobnie o tym filmie jeszcze usłyszymy, gdy Hollywood wyprodukuje remake. Jeżeli w fabryce snów nie zginie gdzieś urok oryginału to będziemy mieli do czynienia z poważnym zawodnikiem w wyścigu o Oscary.


RECENZJA

POBUDZA INTELEKTUALNIE

PRZERWANE POCAŁUNKI

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

Co

Agata Wasilewska Tytuł: Przerwane pocałunki Tytuł oryginalny: Il baci mai dati Reżyseria: Roberta Torre Obsada: Carla Marchese, Donatella Finocchiaro, Pino Micol Gatunek: Komedia obyczajowa Produkcja: Włochy, 2010 Dystrybutor: Aurora Films

łączy włoską religijność i polskie „moherowe berety”? Albo zapytajmy siebie jaka jest współczesna wiara i o co się modlimy, jeśli już nam się zdarzy? Film Roberty Torre zdaje się odpowiadać po części na te pytania. Przerwane pocałunki opowiadają historię 13-letniej Manueli, której rodzina stopniowo się rozpada, a głównym wydarzeniem w jej niewielkim nadmorskim miasteczku jest odsłonięcie pomnika Madonny w centrum pospolitego osiedla. Kiedy z pomnika znika głowa, dziewczynka stwierdza, że Święta Matka zdradziła jej tajemnicze miejsce pobytu, w którym ta się znajduje. Od tej pory do Manueli zaczynają przychodzić ludzie proszący o cuda, jednocześnie zostawiając sowite datki. Dzieło włoskiej reżyserki z roku 2010, trafiło do polskich kin studyjnych dopiero po dwóch latach. Rok temu brało udział w konkursie na festiwalu Sundance Film, jednak nie uzyskało tam żadnej istotnej nagrody i chyba nie należy się temu dziwić. Film niewątpliwie posiada potencjał twórczy, niestety niedostatecznie wyko109


RECENZJA

rzystany. Do jakiego stopnia nośna może być historia o oszustwie na tle religijnym? Być może gdyby zajął się nią wytrawny reżyserii i podszedł do pomysłu w sposób nowatorski otrzymalibyśmy nową jakość. Niestety podejście Roberty Torre jest sztampowe, co widać gołym okiem. Właściwie już sam początek filmu sugeruje jego miałkość. Scena ukazana jest zza tkaniny pokrywającej nie odsłonięty jeszcze pomnik Madonny, słyszymy oddech, a Święta Panienka po kolei obserwuje przybyłych gapiów, aby w końcu skupić się na głównej bohaterce. Jeśli w ten sposób próbuje się nas przekonać do tego, że ukazana historia będzie prawdziwa i naznaczona rzeczywistymi cudami, to reszta jest już tylko konsekwencją zastosowanej poetyki. Reżyserka ukazuje grupę ludzi, którzy kierowani nadzieją pielgrzymują do dziewczynki po rozwiązanie najróżniejszych problemów. Poczynając od próśb,

110


RECENZJA

aby mąż znalazł pracę, poprzez pragnienie dostania się do „Big Brothera”, po wyleczenie z ciężkiej choroby. Manuela staje

się swego rodzaju celebrytką, którą inni próbują wykorzystać do osiągnięcia w sposób „boski” tego, co sami są w stanie zrobić, gdyby tylko zechciało im się ruszyć choćby palcem. W ten schemat wpisuje się też matka dziewczynki, korzystająca z okazji do zarobienia na córce pieniędzy. W ten możemy dostrzec obłudę, którą kierują się niektórzy tzw. katolicy. Dodajmy do tego wizerunek kleru, który próbuje kontrolować rzekome cuda i trzymać „rękę na pulsie”. Działania pobliskiego księdza przekraczają jednak jego kompetencje, kiedy wraz z matką dziewczynki dokonują oglądu i korekty jej garderoby na bardziej „godną”. Wszystko to podlane nieświeżym sosem wizji rozbitej rodziny. W takiej atmosferze, ostateczny, prawdziwy dla od-

miany, cud stanie się marginalny i wręcz śmieszny, a chyba nie o to twórcom chodziło. Swoją drogą, obserwując perypetie Manueli, możemy tylko domyślać się towarzyszących jej emocji, na jej twarzy bowiem żadnych nie dostrzeżemy. Obraz jest nazbyt monotonny i surowy. Nie jest to jednak minimalizm mający współgrać z nijakimi bohaterami. Przywodzi raczej na myśl półprodukt, który dopie-

ro w zdolnych rękach ma szansę nabrać właściwej formy. Dodatkowo montaż zdaje się przypadkowy i rwany, a wiele scen w istocie zbędnych. Podobnie rzecz ma się z bohaterami. Są oni przypadkowi i powierzchowni. Jedyne przesłanie, które w sposób klarowny można z filmy wyczytać jest takie, że świat coraz bardziej upada, grzebiąc pod gruzami jakąkolwiek moralność, o prawdzie nie wspominając. Tylko po co kręcić o tym film. 111


RECENZJA

PROMETEUSZ NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

U

Więcej tekstów tego autora znajdziesz na jego blogu: blondoner.wordpress.com

Julia Waszczuk Tytuł: Prometeusz Tytuł oryginalny: Prometheus Reżyseria: Ridley Scott Obsada: Noomi Rapace, Charlize Theron, Michael Fassbender, Guy Pearce Gatunek: Science-Fiction, Horror Produkcja: 2012 USA Dystrybutor: Imperial – Cinepix

112

fny w swe siły twórcze Ridley Scott podjął się realizacji prequela do filmów z serii Obcy, którą sam zapoczątkował w roku 1979. Tytułowy Prometeusz to statek kosmiczny wiozący ekspedycję naukową w odległe zakątki kosmosu. Podróż trwa 2 lata w stanie hibernacji. Główni bohaterowie to para archeologów pasjonatów – Elisabeth Shaw i Charlie Holloway - odgrywanych przez drapieżną Noomi Rapace (znaną polskim widzom ze szwedzkiej ekranizacji bestsellera Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet) oraz Logana Marshalla-Greena o niczym nieskalanej aparycji idealisty. Po kolejnym odkryciu dokonanym na Ziemi, utwierdzają się oni w przekonaniu, że czas wyruszyć w kosmos w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące ludzkość od wieków pytania. Pojawia się tu swego rodzaju ukłon w kierunku jakże aktualnych dyskusji darwinistów z kreacjonistami. Całej wyprawie przewodniczy smukła, pszeniczna blondynka Vickers (w tej roli wyciszona Charlize Theron), a całość sponsorowana jest przez dobrze już znaną fanom korporację Weyland. W tak skonstruowanej grupie nie mogło zabraknąć pokładowego andro-


RECENZJA

ida (pozbawiony emocji, szarmancki i zafarbowany na blond Michael Fassbender) ani szlachetnego kapitana o polskobrzmiącym nazwisku Janek (Idris Elba – fani serialu The Wire/ Prawo Ulicy z łatwością rozpoznają Stringera Bella). Jak to zwykle bywa, każdy ma własne ukryte plany, a grupa nie do końca jest zintegrowana i posłuszna rozkazom Vickers. Pozbawiony emocji android David nie podziela entuzjazmu współtowarzyszy, którzy po wylądowaniu, z ekscytacją godną nastolatków wyskakujących z autokaru w drodze na letni obóz, natychmiast ruszają na wypad. Jednak dopasowuje się do grupy i podąża wraz z nią do wnętrza eks113


RECENZJA

plorowanej piramidy na księżycu LV-223. Android z łatwością dekoduje i otwiera jej liczne drzwi. Tu rodzi się pierwsze pytanie – jak posiadł tę wiedzę? Tajemniczy robot poszukuje wyraźnie czegoś innego niż ludzie… Jednym z koronnych zarzutów wobec Prometeusza są płaskie i niepogłębione postaci (może za wyjątkiem doktor Shaw) tuż obok nie do końca logicznie wytłumaczalnej fabuły. Oczywiście skróty są niezbędne, aby jak najszybciej dotrzeć do sedna i właściwego miejsca akcji, ale historia wygląda na nieco zbyt uproszczoną. Poza tym, film jest nierówny – z jednej strony pozostawia widzom spore pole do własnych interpretacji, z drugiej prezentuje pewne aspekty fabuły nieco zbyt dosłownie. Nie chodzi tu o zjawiska paranormalne, a relacje pomiędzy członkami wyprawy. Poza tym, przez dużą część filmu właściwie wszystko idzie zgodnie z planem. Oczywiście do czasu… 114

Scott wyreżyserował ponad trzydzieści filmów; oprócz Obcego - 8. Pasażera Nostromo – między innymi Thelmę i Louise, oskarowego Gladiatora, kultowego Łowcę Androidów czy niezapomnianą G.I.Jane. Często stawia na silne kobiety (jak Ellen Ripley) – tak jest i tym razem. Jakże ironicznie można więc odczytywać moment, gdy okazuje się, że medyczna kapsuła wykonująca szereg zabiegów i operacji ratujących życie, stworzona (w roku 2093) jest jedynie do „obsługi” mężczyzn. A przecież dowódcą mieszanej załogi jest przedstawicielka płci pięknej. Autorem fenomenalnych zdjęć jest Dariusz Wolski, a ścieżka dźwiękowa zdominowana jest przez muzykę Fryderyka Szopena. Efekty 3D zapierają dech w piersiach – koniecznie trzeba obejrzeć Prometeusza w IMAXie. I proszę nie spóźnić się na projekcję – największe wrażenie robi scena otwierająca, gdy nad-człowiek (być może ludzki inżynier) melancholijnie spogląda na spieniony wodospad i wypija rytualną ciecz z metalowej miseczki. Nie zdradzając więcej szczegółów trzeba przyznać, że film trzyma w napięciu, a końcówka upewnia widzów, że jest którędy poprowadzić ciąg dalszy w ewentualnym sequelu. Na fanów serii czekać będą więc nie tylko trylogie, czy tetralogie, ale prawdziwe maratony Obcego. Proszę się nie martwić - też i tu pojawia się „klasyczny” ksenomorf.


RECENZJA

AVENGERS 3D NIEOBOWIĄZUJĄCA ROZRYWKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

K

Maciej Sabat Tytuł: Avengers 3D Reżyseria: Joss Whedon Obsada: Chris Evans, Robert Downey Jr, Chris Hemsworth, Scarlett Johansson Produkcja: USA 2012 Dystrybucja: Forum Film

iedy byłem bardzo małym chłopcem, w zamierzchłych czasach władzy ludowej, moja szanowna mama zabierała mnie (i niestety mojego brata) na wakacje do swojej siostry, w arcydalekie okolice Szczecina. Piętnaście godzin w pociągach, przesiadka o 3:45 na stacji Dąbie. A potem miesiąc w małej, sennej mieścinie, w której nie było nic, prócz rzeki. I kina „Jedność”. Kina, którego ajentem (tak, tak) była żona brata męża siostry mojej mamy. Kina, w którym spędzałem całe dnie, oglądając wszystko, co tylko dało się wygrzebać z magazynu. Gwiezdne Wojny, ET, Indiana Jones, Bliskie spotkania III stopnia, Goonies. Czas spędzony w kinie „Jedność” był magiczny, a filmy, które tam obejrzałem, na zawsze odcisnęły na mnie swoje piętno. Kino umie mnie nabrać na swoje sztuczki. Wielki ekran, kwadrofonia, półmrok i wszyscy dookoła mnie, którzy tak samo mocno chcą zostać oszukani. Ale prawdziwa magia dzieje się bardzo rzadko. Właściwie to pamiętam dwa filmy, które naprawdę mnie oczarowały - w 1999 Matrix, w 2006 Palimpsest. Teraz dopisuję 115


RECENZJA

do nich Avengers. Joss Whedon stworzył niesamowite dzieło, film idealny w swojej klasie, współczesną biblię fana komiksów i amerykańskiej pop-kultury.

Avengers jest prostą historią o przezwyciężaniu słabości i egoizmu. Kapitan Ameryka, Iron Man, Hulk, Hawkeye, Czarna Wdowa i Thor to banda indywi116

dualistów, dla których współpraca jest konceptem prawie niemożliwym do pojęcia. Ale tylko zjednoczeni (pod czułą opieką Nicka Fury) będą w stanie dać odpór złowrogim kosmitom i przerażającemu Lokiemu. Pełen nienawiści bóg z Asgardu przybywa, aby opanować Ziemię i uczynić ją sobie poddaną. Żadna linia obrony nie jest w stanie powstrzymać potęgi Pana Kłamstw. Żadna – prócz Projektu Avengers, ostatniej nadziei ludzkości. Film jest dwugodzinnym festiwalem błyskotliwych dialogów, celnych ripost


RECENZJA

i odlotowych efektów specjalnych. Relacje między postaciami są mocno zarysowane, dzięki czemu nie mamy do czynienia z ckliwą historyjką o ideałach. Najlepiej wypadają tu sceny z Hulkiem, szczególnie moment, kiedy po rozwaleniu hordy Chitaurich Zielony sprzedaje fangę Thorowi. Ale i Tony Stark czy Kapitan nie zostają w tyle – narcystyczne podejście pierwszego i graniczący z bufonadą patos drugiego doskonale brzmią razem. Do tego wszystkiego aktorzy spisali się nadzwyczaj dobrze. Postaci zagrane są bardzo przekonująco, nawet zmieniony Hulk jest do kupienia. A najlepszy w tym wszystkim jest fakt, że scenarzyści ani na chwilę nie zapominają, że ich bohaterowie są ludźmi. Widać, gdzie podziało się 220 milionów, wydanych na ten obraz. Wszystko, co miało zachwycić i ucieszyć widza działa bez zarzutu. Spędziłem w kinie dwie niesamowite godziny, z bananem na twa-

rzy. To prawdziwa uczta dla nerdów, ale także kompletnym komiksowym laikom film przypadnie do gustu – jest po prostu dobrze opowiedzianą, współczesną baśnią, kolorową i pełną akcji. Marvel po raz kolejny udowadnia, że jest przygotowany do walki o dominację w kinach i ustawia poprzeczkę coraz wyżej i wyżej.

117


RECENZJA

JERZY HOFFMAN – GORĄCE SERCE KSIĄŻKA

Zdjęcia: Materiały dystrybutora

Nic

Więcej tekstów tego autora pod adresem: grabarz.net

Bartłomiej Paszylk Tytuł: Jerzy Hoffman – Gorące serce Autor: Maria Sztokfisz Wydawnictwo: Marginesy 2011 Liczba stron: 333

118

prostszego niż napisać biografię twórcy, który jest znany, lubiany i szanowany w środowisku, prawda? Otóż niezupełnie – bo przez przypadek może nam wyjść książka o świętym, którego wszyscy chwalą i zawsze wspominają z uśmiechem na twarzy. Pewnie będzie ona szczera i pouczająca – ale przy okazji również nudna, monotonna, mało wciągająca. Zdaje sobie z tego sprawę autorka biografii Jerzego Hoffmana, Maria Sztokfisz, bo co chwilę próbuje zmusić swoich rozmówców – którzy w większości są przyjaciółmi i byłymi współpracownikami reżysera – aby między swoje zachwyty nad talentem i niezłomnym charakterem twórcy wpletli jakąś bardziej kontrowersyjną wypowiedź, może parę słów ostrzejszej krytyki. Bez skutku. Jednak już sam fakt, że czyni takie próby, dodaje książce nieco „buntowniczego” uroku. Autorka zręcznie przeprowadza nas przez całe życie Hoffmana: od naznaczonego chorobą dzieciństwa w Gorlicach („odra przeszła w szkarlatynę, potem była trepanacja czaszki dokonana przez profesora Spiro – specjalistę od gardła, ucha,


RECENZJA

nosa w krakowskiej lecznicy”), przez lata młodzieńcze spędzone na Syberii (dopiero w tamtejszym klimacie minęły mu bóle wywołane trepanacją), pierwsze związki z kobietami, tragicznie zakończoną przyjaźń z Edwardem Skórzewskim, wprawki reżyserskie w moskiewskiej szkole filmowej oraz pierwsze prawdziwe sukcesy zawodowe (Pan Wołodyjowski, Potop, Trędowata), aż po czasy obecne – a więc prace nad nakręconą w technice 3D Bitwą Warszawską 1920. Do tego całość jest zilustrowana licznymi zdjęciami z prywatnego archiwum twórcy, fotosami z najważniejszych filmów oraz zdjęciami z planu filmowego, a nawet przedrukami dawnych artykułów z „Filmu”, „Kina” czy „Ekranu”, które towarzyszyły premierze największych przebojów reżysera (szkoda jednak, że niektóre z nich pojawiają się tylko we fragmentach). Jerzy Hoffman – Gorące serce to więc bez wątpienia biografia przygotowana bardzo pieczołowicie, a do tego utrzymana w na tyle nieformalnym tonie, że nie odnosimy wrażenia obcowania z suchym, encyklopedycznym tomiszczem. I choć rozmówcy autorki konsekwentnie malują Hoffmanowi „święty obrazek”, to przecież znajdziemy tu też anegdoty o popijawach, z jakich reżyser swego czasu słynął (młodej asystentce, która po raz pierwszy wpadła na jego biesiadę i nietaktownie odmówiła wódeczki, miał powiedzieć: „To ekipa Hoffmana, nie Zanussiego. Tu się pije.”), a także opisy bójek, w jakie od czasu do czasu zdarzało mu się wdawać czy dyskusje na temat jego niezbyt mile widzianej przynależności partyjnej. Można się też

natknąć na fragmenty, w których sam reżyser bardzo cierpko wyraża się o kolegach z przemysłu filmowego – jak choćby wtedy gdy wspomina niedoszłą kampanię oscarową Ogniem i mieczem (ostatecznie nominowano nie film Hoffmana, a zupełnie niezrozumiałego dla Amerykanów Pana Tadeusza Andrzeja Wajdy). Ciekawe jednak, że autorka, niemalże na siłę doszukująca się rys na portrecie Hoffmana, nie korzysta z okazji, aby wskazać liczne niedoskonałości jego ostatnich filmów. Można wręcz odnieść wrażenie, że wszystkie dzieła sygnowane jego nazwiskiem ma za skończone arcydzieła i nawet o jego kontrowersyjnym najnowszym filmie pisze zwięźle: „W Bitwie Warszawskiej pomyłek nie ma”. A przecież na początek wystarczyłoby zauważyć, że aktorzy, którzy błyszczeli w Ogniem i mieczem – Michał Żebrowski i Aleksandr Domogarov – tym razem marnują się w niewiele wartych rólkach. I o tym też można by z Hoffmanem pogadać – wtedy dopiero rozgrzałby tę biografię właśnie taki ogień, o jaki autorce od początku chodziło.

119


STRONA FILMRADARU! www.filmradar.pl


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.