Uciekłam od szatana. Moja walka o wyrwanie się z piekła

Page 1

Tytuł oryginału: Fuggita da Satana. La mia lotta per scappare dall’Inferno

© Angela Calcagno, Cascia

Tłumaczenie Noty duszpasterskiej na temat magii i demonologii Konferencji Biskupów Toskanii opublikowane za zgodą Wydawnictwa M z wydania: o. Aleksander Posadzki SJ, Okultyzm, magia, demonologia, tłum. i oprac. o. Aleksander Posadzki, Wiesława Dzieża, Kraków 2009, s. 99-149.

Tłumaczenie: Krzysztof Stopa

Redaktor prowadzący: Ilona Kisiel Korekta: Krystyna Stobierska Skład i łamanie: Monika Balwierz

Projekt okładki: Amadeusz Targoński

Zdjęcie na okładce: © fran_kie | shutterstock.com

Cytaty biblijne pochodzą z: Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu. Najnowszy przekład z języków oryginalnych z komentarzem © Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2011.

ISBN 978-83-8131-438-1

© Edycja Świętego Pawła, 2022 ul. Św. Pawła 13/15 • 42-221 Częstochowa tel. 34.362.06.89 • e-mail: edycja@edycja.com.pl www.edycja.com.pl

Dystrybucja: Centrum Logistyczne Edycji Świętego Pawła ul. Hutnicza 46 • 42-263 Wrzosowa k. Częstochowy tel. 34.366.15.50 • e-mail: dystrybucja@edycja.com.pl

Księgarnia internetowa: www.edycja.pl

Nawet jeśli ty nie wierzysz w Boga, Bóg wierzy w ciebie.

Zaproszenie do lektury

Książkę przeczytałam ponad miesiąc wcześniej, zanim Michela1 poprosiła mnie o napisanie Zaproszenia do lektury. Pomyślałam, że przed przystąpieniem do pracy powinnam przyjrzeć się jej ponownie. Jednak wystarczyło mi jej otwarcie, aby od razu zdać sobie sprawę, że mimo mnóstwa rzeczy, które czytam każdego dnia w gazetach, książkach, internecie, kiedy natrafiam na rozmaite głupoty i cenne perły, ta opowieść głęboko zapada w pamięć. Zadałam sobie pytanie: „Dlaczego zwykle wszystko zapominam –zalewana jak zapewne wielu z nas rozmaitymi informacjami i atakowana bodźcami – tymczasem tych słów nie zapomniałam? Dlaczego książka Uciekłam od szatana tak bardzo wyryła się w mojej pamięci?”. Przede wszystkim dlatego, że jest to historia prawdziwa, o czym świadczy również wiele szczegółów. Ma posmak prawdy. Autorka nie stosuje wobec siebie żadnej taryfy ulgowej, nie próbuje przedstawić się

1 Imiona wszystkich osób występujących w książce zostały zmienione.

5

w pięknym świetle, nie zamierza nas zwodzić ani zdobyć naszej sympatii. Po prostu z rozbrajającą szczerością pragnie służyć Prawdzie, kierując się miłością do bliźnich. Ja, być może, próbowałabym ukazać nieco ulepszoną wersję samej siebie, starałabym się dobrze wypaść, szukałabym różnych usprawiedliwień i wymówek. Ona – nie! Widać, że nie po to pisze. Chce przyczynić się do ratowania życia innych – nie tylko w wymiarze fizycznym. Jeszcze bardziej pragnie przypomnieć nam, że nasza dusza jest polem walki. Z jednej strony jest Bóg, który nas kocha i chce nas zbawić, z drugiej – nieprzyjaciel, który zazdrosny o tę miłość dąży do tego, by nas doprowadzić do zatracenia. My zaś z naszą wolnością jesteśmy pośrodku, niemal zawsze nieświadomi stawki, o jaką toczy się gra, a jest nią wieczność. Ponadto trudno zapomnieć opisane tu historie, ponieważ występują w nich naprawdę mocne obrazy. Gdybyśmy mieli do czynienia z filmem, musiałoby się pojawić na jego początku jakieś ostrzeżenie. Zatem także przed lekturą książki należałoby przestrzec czytelników wrażliwych i o słabych nerwach. Właściwie takie drobne ostrzeżenie chciałabym rzeczywiście umieścić: nie dawajcie tej książki komuś, kto jest mały w swej wierze albo kto jedynie szuka mocnych wrażeń. Sensem tej opowieści nie jest bowiem podsycanie chorej ciekawości ani tym bardziej wywołanie strachu. Czytelnik zobaczy tutaj diabła działającego w sposób, o którym nigdy wcześniej nie czytał ani nie słyszał (i którego na szczęście nie widział), a naprawdę jest się czego bać. Zatem nie należy dawać tej książki w ręce osób zbyt wrażliwych (pewne obrazy ciągle

6

mam przed oczami, jak te związane z czarnymi mszami, które wciąż – szczerze mówiąc – sprawiają mi ból i przerażają mnie), a zwłaszcza tych, które nie wiedzą, że Bóg ściga nas ze swą upartą i zazdrosną miłością, bez względu na to, jakiego zła dopuściliśmy się. Mogłyby się przestraszyć lub zniechęcić, tymczasem Bóg jest mocniejszy od diabła.

Nie licząc całego tego strachu, poruszenia, chęci zaspokojenia ciekawości lub poznania, opowieść Micheli pozostawiła we mnie właśnie przekonanie, że bez względu na to, ile zła może człowiek popełnić, wystarczy wyciągnąć ku Bogu już nawet nie rękę, ale choćby mały palec, skierować wzrok, westchnąć, wzbudzić intencję, a On natychmiast jest gotowy przyjść nam z pomocą. I On jest nieskończenie mocniejszy od diabła.

W tym właśnie tkwi prawdziwa moc tej książki, która jasno ukazuje podstawowe prawdy naszej wiary. Po pierwsze, Bóg kocha nas czule, nigdy się nami nie nuży i szanuje naszą wolność. Po drugie, diabeł istnieje – i to jeszcze jak! – i jest złym duchem, który aktywnie usiłuje doprowadzić nasze dusze do zatracenia. Jest jednak wściekłym psem przywiązanym do łańcucha, jak mawiała św. Katarzyna, a więc jeśli się do niego nie zbliżysz, nic ci nie zrobi, lecz jeśli znajdziesz się w zasięgu jego działania, to cię ugryzie, i to jak! Wtedy wyrwanie się z jego paszczy nie będzie łatwe i nie zdołasz tego zrobić w pojedynkę. Będziesz potrzebował kapłanów i braci w wierze.

Po trzecie, diabeł nieustannie się czai i nawet kiedy nie ujawnia się w sposób widzialny, to jednak stale działa, aby nas odwieść od Boga. Nieustannie!

7

Odciągając nas od modlitwy, od dobra, które staramy się czynić, podsuwając nam zło. Krótko mówiąc, nie tylko grzech pierworodny rani naszą duszę, ale jest także jakiś byt osobowy, który nas nienawidzi i walczy przeciwko nam. Ta książka ma rzadką zaletę, że przypomina nam o tym z prostotą, ale zarazem z wielką siłą. A poza tym nie zapominajmy, że istnieje też cała armia dobra: osoby, które naprawdę spotkały Jezusa, oddały Mu swoje życie i mimo wszystkich ograniczeń i upadków starają się pozostać Mu wierne. Książka pozwala się domyślić taktyki ich działania, na przykład na podstawie skutków zanoszonych w czyjejś intencji modlitw, które być może przyniosą owoce dopiero po wielu latach, albo znaczenia jakiegoś gestu, uścisku, słowa.

Michela wyświadcza nam tę przysługę, że przypomina nam, iż nasze działania, słowa, modlitwy i wybory mają swój oddźwięk w wieczności i są ważniejsze, niż się nam wydaje. Chcę jej podziękować za to, że opowiedziała o sobie z tak wielką szczerością. Podobnie wyrażam wdzięczność Wydawcy, którego wspaniałomyślność, dobroć i prawe intencje są mi znane. Wiem z własnego doświadczenia, że kiedy staniesz na drodze nieprzyjacielowi, on spróbuje ci się na swój sposób odpłacić. Niech więc Matka Boża ma Wydawnictwo w swojej opiece!

Costanza Miriano2

2 Costanza Miriano to znana włoska pisarka, dziennikarka i blogerka (przyp. red. wydania polskiego).

8

Przedmowa

Historia Micheli z przemożną siłą przenosi nas w rzeczywistość ludzkiej natury, wobec której nie da się przejść obojętnie. Jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga (Rdz 1, 27), a więc chcąc zrozumieć człowieka, powinniśmy kontemplować samego Boga, o którym wiemy, że jest jeden w trzech Osobach: Ojca, Syna i Ducha Świętego. Bóg sam w sobie jest relacją czy też, mówiąc językiem teologicznym, relacją samoistniejącą: Ojciec jest absolutnym i całkowitym odniesieniem do Syna, a Syn jest równie absolutnym i pełnym odniesieniem do Ojca. Relacja między Nimi jest Osobą, która nosi imię Ducha Świętego.

W pewnym sensie sam Ojciec jako taki nie istnieje: On istnieje tylko jako żyjący w Synu i dla Syna. To samo należy powiedzieć o Synu w odniesieniu do Ojca. Przez analogię sama osoba ludzka jako taka nie istnieje: ona istnieje tylko jako nawiązująca relację z „innym” od siebie – przede wszystkim z Bogiem, następnie z bliźnim i z rzeczami.

Ktoś powie, że osoba sama może żyć i przetrwać. Ale to nie jest prawda. Wyobraźmy sobie kogoś, kto

9

żyłby samotnie na opustoszałej wyspie i byłby jedynym mieszkańcem świata. Pomijając nawet jego stan egzystencjalnej rozpaczy, musielibyśmy powiedzieć, że i tak pozostawałby on w jakiejś relacji z obecnym na wyspie piaskiem, z owocami drzew, z rybami w morzu. Całkowita i absolutna samotność istnienia w próżni jest nie do pomyślenia właśnie dlatego, że człowiek żyje i realizuje siebie w różnych relacjach z rzeczami, które istnieją poza jego osobą.

Tak w rzeczywistości wygląda nasze życie: jest zbiorem relacji i odniesień. Tacy jesteśmy, naprawdę żyjemy w tych relacjach, w nich znajdujemy całą naszą radość i cały nasz ból. Wystarczy wspomnieć piękno spełnionej miłości i smutek zdradzonej przyjaźni. Mama całą swą radość odnajduje w dziecku. Jest szczęśliwa, gdy ono czuje się dobrze i zdrowo się rozwija, natomiast martwi się i niepokoi, gdy podczas zabawy na podwórku dziecko złamie sobie nogę albo gdy obleje egzamin w szkole. Przyczynę swojego szczęścia znajduje nie w sobie samej, lecz w relacji z tymi, których kocha. Jej myśl będzie stale nastawiona na szczęście drugiego i każda jej czynność będzie ukierunkowana w tę stronę. Nie potrzeba nam dalszych przykładów, aby tę prawdę potwierdzić, ponieważ jest ona stale obecna przed naszymi oczami. Przyjrzyjmy się Micheli, głównej bohaterce naszej książki. Porzucona przez rodziców jako dziecko, ciągle odczuwa potrzebę bycia kochaną, poważaną, ponieważ aby istnieć, trzeba mieć czyjąś miłość i mieć kogoś, dla kogo będzie się żyło. To nie jest początek wykładu na temat psychologii osoby! Mówimy natomiast o duchowej strukturze człowieka,

10

który istnieje po to, by poznać Boga, nawiązać z Nim relację, być przez Niego posiadanym i posiąść Go, najpierw w czasie ziemskim, potem w wieczności, jak można było kiedyś przeczytać w Katechizmie św. Piusa X3 . Lecz oto w Edenie, gdy tylko człowiek rozpoczyna swoją przygodę, pojawia się szatan, chcąc zająć miejsce Boga, ponieważ stawia sobie za cel zniszczenie relacji miłości między Bogiem i Adamem. Kuszenie ze strony węża polega na odwracaniu uwagi człowieka i przekonywaniu go, że Bóg nie jest dobry. Kiedy mu się to udaje, proponuje swojemu rozmówcy bunt, to znaczy zmianę wszystkich dotychczasowych relacji i oddanie się samemu szatanowi za pośrednictwem bożków, ale także dobrych rzeczy, które Bóg dał człowiekowi do dyspozycji. Ewa spojrzała na drzewo w ogrodzie i zobaczyła, że jest dobre, a jego owoce ładnie wyglądają i są godne pożądania (zob. Rdz 3, 6). Wyciągnęła więc rękę po owoc i zjadła go. Spojrzała w dół i zdała sobie sprawę, że Boskie prerogatywy zostały przeniesione z Boga na rzeczy, które stały się bożkami. Dobry i godny pożądania jest bowiem tylko Bóg i to od Niego człowiek otrzymuje rzeczy w pokornym i synowskim posłuszeństwie. Wielkie oszustwo

3 Na pytanie: „Dlaczego mówimy, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże?”, Katechizm św. Piusa X odpowiada: „Mówimy, że człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boże, gdyż dusza ludzka jest duchowa i rozumna, jest wolna w swych działaniach, jest zdolna do poznania Boga, do kochania Go i radowania się Nim na wieki. Te doskonałości odbijają w człowieku promień nieskończonej wielkości Boga” (Część I, Apostolskie wyznanie wiary: Pierwszy artykuł wyznania wiary, 34).

11

polegało na tym, że wyrzekłszy się swego Boskiego synostwa, człowiek stał się własnością Złego, i wtedy nastąpiła katastrofa. Ksiądz Divo Barsotti pisze: „Nie tylko Bóg chce żyć dla ciebie. Zły też. Mówimy, że nie słyszymy ich i nigdy nie postrzegamy zmysłami ich obecności, ale w rzeczywistości to oni działają w tobie, kierują tobą. To nie jest tak, że Bóg lub szatan żyją dla ciebie, bo ty sam żyjesz dzięki Bogu lub szatanowi albo raczej żyjesz Bogiem lub szatanem. To jest tak, jakby dopiero w tobie stawali się oni naprawdę rzeczywistością. Ty nie możesz się od tego uchylić. Natura Boga jest niedostępna, absolutna. Ale On (Jezus) postanowił przyjąć ciało i dawać się, a teraz żyje w człowieku dzięki łasce. Żadna droga nie sięga Niego samego, ale Bóg staje się rzeczywistością w tobie. Lecz jeszcze bardziej szatan. To duch pozbawiony ciała. Jest jak pustka, zjawa. Z całym tym swoim głodem życia, konkretności, realności szuka cię, chce cię, wysysa twoją krew. On tylko dzięki tobie posiada swoją realność, żyje w tobie. I gdy tylko wchodzi w ciebie, natychmiast nakłania cię do popełniania grzechów za pośrednictwem ciała, wykorzystując twoją wyobraźnię.

Zarówno w dobru, jak i w złu ludzki impuls pochodzi z czegoś więcej niż tylko z samej woli człowieka. Ta zależność nadaje charakter ludzkiemu życiu, ponieważ jest ono albo życiem szatana, albo życiem Boga”.

Potwierdzeniem tej prawdy jest życie Micheli. Gdy tylko wyrywa się spod władzy szatana, natychmiast czuje potrzebę należenia do Boga. Nie można

12

nie należeć do nikogo. Po otwarciu oczu na straszliwą niewolę narzuconą przez władcę ciemności nie znosi myśli o „należeniu do siebie samej”, ale od razu niejako „przeprowadza się” do Tego, którego zaczyna uznawać jako dawcę prawdziwego życia, wyrażającego się przez miłość ludzkiego stworzenia – konkretnie tej osoby, którą miała nienawidzić, a nawet zabić. Przez uścisk i uśmiech tej młodej kobiety Bóg w tajemniczy sposób wkracza do serca Micheli i natychmiast ukazuje ogromną różnicę, jaka istnieje między nimi. Bóg kocha, daje światło i pokój, pozwala poczuć duszy, co znaczy być kochanym, wolnym, realizować się w darze z siebie. Diabeł natomiast wprowadza smutek i osamotnienie, niepokój i wyczerpanie. Szatan nigdy nie dochowuje swych obietnic, ponieważ nie może tego zrobić. Nie on jest zbawicielem. „Czy nie wiecie, że Bóg wykupił was za wielką cenę i nie należycie już do siebie?”. Tak mówi apostoł Paweł, pisząc do Koryntian (zob. 1 Kor 6, 19-20). A w dalszej części dodaje: „Czy więc jecie, czy pijecie, czy cokolwiek czynicie, wszystko czyńcie na chwałę Boga” (1 Kor 10, 31). Należymy zatem do Pana i w tej relacji odnajdujemy całą naszą radość oraz sens istnienia. „Tylko dzięki Niemu można być zbawionym – komentuje św. Piotr –bo nie dano ludziom żadnego innego imienia pod niebem, w którym możemy być zbawieni” (Dz 4, 12). My to wiemy, ale rzadko tego doświadczamy. Święty natomiast nie może znieść nawet jednej minuty pozostawania w sobie samym, jako że w sobie nie znajduje niczego trwałego i prawdziwego. „Żyję w takim zapomnieniu o sobie samej, że nie pamiętam nawet o tym, iż istnieję” – pisze św. Teresa z Ávili. Tak, całe

13

chrześcijańskie życie duchowe polega na zaparciu się siebie, przezwyciężaniu osobistej woli, poszukiwaniu woli Boga, aby żyć w Nim, z Nim i dla Niego. Tak samo Bóg, wiecznie poszukujący człowieka, swojego stworzenia, pragnie żyć dla człowieka i być samym jego życiem. Wystarczy pomyśleć o Eucharystii, doskonałym darze, dzięki któremu Bóg znajduje swoje niebo w sercu człowieka. „Żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20) – pisze św. Paweł, aby w jednym zdaniu streścić tę prawdę wiary. Zbawienie bowiem nie jest czymś, ale jest Kimś –to Jezus. Podobnie życie wieczne nie jest jakąś abstrakcyjną rzeczywistością, ale to sam Jezus. To, że życie wieczne jest osobą, a nie jakimś miejscem, jest wielkim objawieniem opisanym przez św. Jana Apostoła, który swój Pierwszy List kończy takim sformułowaniem: „Należymy więc do Prawdziwego, do Jego Syna, Jezusa Chrystusa. On jest prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym” (1 J 5, 20).

Michela jest córką naszych czasów, która bardzo szybko poznaje brutalność szatana i która przez zdeprawowanych ludzi zostaje wyrwana ze swej niewinności, stając się wbrew swojej woli ofiarą Złego. Odkrywa, że jest własnością szatana, którego stopniowo przyjmuje za pana swojej egzystencji. Pierwsza część jej życia to schodzenie ku przepaści, ponieważ nie otrzymuje wychowania, które pozwoliłoby jej poznać przede wszystkim Boga, Jego ojcostwo i Jego piękno. Podobnie jak Ewa, ulega przekonaniu, że sens swojej egzystencji znajdzie tylko w buncie i łamaniu norm. W imieniu nas wszystkich doświadcza tego, co naprawdę znaczy być własnością

14

nieprzyjaciela naszych dusz, tego, który z nienawiści uczynił swój wymiar egzystencjalny. Powiedziałem „w imieniu nas wszystkich”, ponieważ przez akt wielkiej odwagi opowiada ona o swojej historii, aby stało się jasne, co znaczy należeć do szatana. Tak powstał tekst przerażający, budzący niepokój, czasami irytujący. Po jego przeczytaniu chciałoby się, aby nic z tego nie okazało się prawdą i aby wszystko było tylko wymysłem, przesadą. Aby to była fikcja. Tymczasem chodzi o rzeczywistość, prawdziwą historię, w której ani jedna linijka nie jest przesadnie wyolbrzymiona.

W cytowanym tekście ks. Barsottiego czytamy, że szatan pragnie posiadać osobę, ponieważ on, nie mając ludzkiego ciała, usiłuje na wszelkie możliwe sposoby sponiewierać i zbezcześcić dzieło Boga. Rzeczywiście, gdy tylko wejdzie w posiadanie jakiejś osoby, opanowuje ją niepohamowana żądza grzechu we wszystkich jego przejawach. Jednak celem jest zniszczenie wszystkiego, co Bóg uczynił, tak aby również sam świat stworzony pogrążył się w chaosie. W ten sposób człowiek całkowicie pozbawia się swej godności i wszystko staje się nieładem, ciemnością, występkiem. Człowiek traci z oczu swój cel, to jest dobro, sprawiedliwość, prawdę, i zdaje się na wolę szatana, który popycha go ku całkowitemu zatraceniu i zniszczeniu samego siebie. Sprawa staje się poważna. Nie chodzi tutaj o mniej lub bardziej dobre życie, o znoszenie niedoskonałości naszej ludzkiej natury i takie lawirowanie, by w gruncie rzeczy dojść do życia bez większych uszczerbków. Nie, tutaj chodzi o bycie potępieńcem lub świętym,

15

i to już w tym życiu. Śmierć bowiem nie dodaje niczego do tego, co przeżywamy, a kiedy umrzemy, pozostaniemy na zawsze w rzeczywistości, w której śmierć nas zastanie: albo z Bogiem, albo przeciw Niemu. I właśnie dlatego ukazuje się kolejne wydanie tej książki. Nie ma bowiem pośredniej drogi i powinniśmy to wiedzieć. Przeciętny człowiek jako taki nie wykazuje skłonności do bycia nazbyt doskonałym albo przesadnie złym. Zwykle chce się gdzieś ulokować w strefie środka, gdzie może choć trochę zaspokoić swoje namiętności i swój egoizm, nie negując całkowicie możliwości bycia porządną osobą, zdolną także do dobrych czynów. Jednak taka strefa środka, szara i wolna, nie istnieje. „Albo ze Mną, albo przeciwko Mnie” – mówi Jezus w Ewangelii (zob. Mk 9, 40). Kto nie zbiera z Nim, rozprasza. Dobrze to rozumieli ojcowie pustyni, prawdziwi chrześcijanie, święci, którzy szukali doskonałości nie dla siebie samych albo po to, żeby być chwalonymi przez ludzi, ale dlatego, iż doskonale wiedzieli, że jeśli nie będą należeć do Chrystusa –całkowicie, w pełni – staną się własnością szatana. Trzeciego właściciela naszych dusz bowiem nie ma, taki ktoś po prostu nie istnieje.

Te dwa królestwa, dwie rzeczywistości, nieustannie toczą ze sobą walkę o zdobycie terenu. Szatan wypowiada wojnę „reszcie potomstwa” kobiety, tym, których nie udało mu się wyeliminować (Ap 12, 17), a tym potomstwem jesteśmy my, ludzie. Tak samo Bóg stara się nas odzyskać, kierując do nas napomnienia, posyłając świętych, przyciągając nas do siebie, dając nam sakramenty Kościoła, moc miłości. Zwycięstwo

16

nie jest przesądzone. I doświadczamy tego codziennie w naszym skromnym wymiarze. Michela zaś doświadczyła tego w sposób wstrząsający i dlatego piętnuje ten stan rzeczy. Należeć do szatana znaczy oddać się narkotykom, wyuzdanej seksualności, nienawiści, zabijaniu. W czasie tak zwanych czarnych mszy robi się te rzeczy – i to jak! To nie są sceny z literatury albo filmowego horroru, ale rytuały, w których uczestniczą mieszkający nieraz po sąsiedzku przedstawiciele szanowanych zawodów, adwokaci i lekarze. Skończywszy swoje narady i zrzuciwszy z siebie eleganckie stroje, udają się pod osłoną nocy w pewne miejsca, gdzie oddają cześć szatanowi i dopuszczają się odrażających czynów. Ilu jest takich, którzy wpadają w te pułapki? Dużo więcej, niż się nam wydaje. Włochy pełne są wróżbitów i ludzi zajmujących się okultyzmem, nie brakuje osób, które oddają kult szatanowi. Co roku znikają setki, tysiące dzieci, które składane są w ofierze podczas tych potwornych uczt, ponieważ szatan nienawidzi życia i pragnie zniszczenia rodzaju ludzkiego. Wiele młodych kobiet jest porywanych z różnego rodzaju biednych środowisk; poddane działaniu narkotyków są one następnie wykorzystywane jako żywe ołtarze dla tych odrażających kultów, stają się przedmiotem wszelkiego rodzaju przemocy, a następnie cięciem noża są na zawsze eliminowane, zaś ich ciała wrzuca się do wykopanych gdzieś w głębi lasu dołów, których nikt nigdy nie odnajdzie. Wszystko to jest napisane i opisane w tym tekście. Czy mamy o tym milczeć? A może powinniśmy udawać, że to nie istnieje? Nie! Otwórzmy oczy, przyjmijmy to do wiadomości i uznajmy – choć z przygnębionym duchem – że te

17

zjawiska naprawdę istnieją. Tylko poznając je, możemy właściwie zareagować. Głupotą byłoby ich negowanie lub sprowadzanie do literatury. Wiemy zresztą, że wszystko przyczynia się do dobra tych, którzy miłują Boga (Rz 8, 28), zatem na ten stan rzeczy możemy i powinniśmy odpowiedzieć oddaniem czci prawdziwemu Bogu i prowadzeniem życia, w którym będziemy się kierować przykazaniami Bożymi, uległością wobec działania Ducha Świętego, stale i czynnie korzystając z narzędzi, które Kościół nam daje, zwłaszcza z sakramentów. Na polu świata pszenica rośnie razem z chwastem, a rozliczenie nastąpi dopiero na końcu, lecz na ile jesteśmy w stanie, możemy i powinniśmy z jak największym przekonaniem i mocą świadczyć o naszej przynależności do Chrystusa i do Maryi Panny. Chrześcijaństwo bowiem nie jest zwykłym wierzeniem w pewne prawdy i życiem jak gdyby nigdy nic. Przynależenie do Jezusa oznacza bowiem życie w Chrystusie. Chrześcijaństwo to po prostu Chrystus. Nie tylko więc sequela Christi, ale i vita Christi. Jezus żyje w sercu człowieka przez łaskę i nadal objawia swą moc poprzez ofiarę krzyża i miłości. Ta miłość jest mimo wszystko niezwyciężona i tę właśnie pociechę przynosi nam niniejsza książka. Wprawdzie cały tekst jest nasączony przerażającą tajemnicą zła, ale mówi nam również, że ostatnie słowo nie należy do zła. Zło może wyrządzić krzywdę, ale nie jest niezwyciężone. Życie Micheli jest konkretną odpowiedzią i objawieniem prawdy, że przeniesienie własności jest zawsze możliwe. W gruncie rzeczy każdy grzesznik zna ten ruch, bowiem w każdej szczerej

18

spowiedzi sakramentalnej przechodzi się z ciemności do światła, ze śmierci do życia, i w kilku chwilach cała nasza sytuacja może się zmienić. Bóg nie pragnie niczego innego, jak tylko powrotu swych zagubionych dzieci do owczarni, a każdy z wielkich konwertytów w historii Kościoła zawsze zapisuje kolejną chwalebną stronicę w księdze życia: od Magdaleny do Augustyna, od Małgorzaty z Cortony do Kamila de Lellis... święci są manifestem zwycięstwa dobra nad złem. Lecz właśnie dlatego musimy, zwłaszcza w obecnym czasie, powtarzać tę prawdę. Nie jest prawdą, że Kościół nie ma wrogów. Cała Ewangelia mówi nam o czuwaniu, roztropności, drapieżnym i ciągłym działaniu szatana, a jednocześnie wskazuje nam drogi i sposoby stawiania oporu jego działaniu, aż po końcowy okrzyk Apokalipsy, który zapowiada definitywny upadek Babilonu (Ap 18, 2). Jezus jest zwycięzcą, ponieważ jest królem, a Jego zwycięstwo jest mocą krzyża, Jego zmartwychwstanie jest zniszczeniem śmierci wiecznej i królestwa szatana.

Ta książka jest adresowana przede wszystkim do kapłanów, aby mieli świadomość sytuacji i potrafili pomóc ludziom nie narażać się na niebezpieczeństwo. Oby umieli być nie tylko ojcami duchownymi, ale też mądrymi i przebiegłymi strażnikami. Oby potrafili zachować ludzi w prawdzie, ucząc modlitwy, życia cnotliwego, posłuszeństwa przykazaniom i sakramentom Kościoła. A jednocześnie, oby umieli podejmować stanowcze działania na rzecz zwycięstwa dobra nad złem, w duchu poświęcenia, łącząc swoje modlitwy i próby swego życia z Ofiarą Chrystusa, którą codziennie celebrują, z wiarą świętych, z ufnością

19

przyjaciół Boga. Są może mali i wzgardzeni, ale to oni w swym ręku trzymają losy świata. „Ksiądz pozna siebie samego dopiero w niebie – pisze św. Proboszcz z Ars. – Gdyby poznał siebie wcześniej, umarłby od tego, nie z lęku, ale z miłości”. Tego rodzaju książka, zawierająca świadectwo jednej z naszych sióstr, która doświadczyła niezliczonych cierpień, jeszcze bardziej uświadamia nam tę niezwykle pocieszającą prawdę.

o. Serafino Tognetti

Mój nóż, jej uścisk

„Teraz ty możesz mieć władzę!”. Kilka suchych słów, ale to wystarczyło, aby dać mi całą energię, jakiej potrzebowałam do wypełnienia mojej straszliwej misji. Zdanie to bez przerwy wybrzmiewało w moich uszach i bombardowało mój umysł, łącząc się w jeden rytm z pulsowaniem krwi w skroniach i stukotem kół pociągu, który wiózł mnie do Rzymu. „Teraz ty możesz mieć władzę! Teraz ty możesz mieć władzę! Teraz ty możesz mieć władzę!”. To było jak narkotyk, silniejszy niż wszystkie, których próbowałam (a było ich naprawdę wiele...). Kropla po kropli przenikał w moje ciało, w moją wolę, w mój rozum. Był poniedziałkowy poranek 6 stycznia 1997 r., a ja byłam gotowa zabić. Niespełna dwa tygodnie minęły od czasu, gdy usłyszałam tę obietnicę, wsączoną mi szeptem na ucho przez panią doktor, której wiele lat wcześniej całkowicie powierzyłam moją egzystencję, wykonując wszystkie jej polecenia bez najmniejszego zakłopotania. Byliśmy wtedy razem z innymi współbraćmi w jakiejś grocie w szczerym polu na obrzeżach dużego miasta,

21
Rozdział 1

w którym mieszkałam i pracowałam. Udaliśmy się tam, aby odprawić obrzęd nocy z 24 na 25 grudnia, w Wigilię Bożego Narodzenia. Dla sekty satanistycznej, do której należałam, stanowiła ona jeden z najważniejszych i najsilniej przeżywanych momentów w ciągu roku.

Tamtej nocy, dokładnie w czasie, gdy w kościołach katolickich obchodzono pamiątkę narodzin Jezusa, kapłan szatana stojący na czele naszej grupy miał zwyczaj powierzać jednej osobie – przez wszystkich podziwianej i wychwalanej jako wybrana – jakieś szczególne zadanie, zazwyczaj ryzykowne i okrutne. Już kilka dni wcześniej czułam, że tym razem to właśnie mi przypadnie w udziale coś, co wtedy ja, podobnie jak każdy inny członek tej grupy, uważałam za szczególny wybór ze strony władcy, któremu zdecydowaliśmy się służyć – szatana.

W tygodniu poprzedzającym tamto wydarzenie pani doktor nagle wezwała mnie do siebie do domu: „Dziś wieczorem, gdy tylko skończysz pracę, przyjdź do mnie. Pomieszkasz u mnie aż do obrzędu bożonarodzeniowego”. Nie widziałam żadnego problemu, kiedy przez telefon powiedziała mi, abym zabrała plecaczek, który zwykle trzymałam w bagażniku swojego samochodu. Przechowywałam w nim rzeczy potrzebne w razie nagłej potrzeby: piżamę, bieliznę na zmianę oraz ubrania i przedmioty higieny osobistej. Rzadko wcześniej nadarzała się okazja, by z nich korzystać w czasie pobytu w sekcie, ale już na samym początku pouczono mnie, że zawsze powinnam mieć te rzeczy w zasięgu ręki, ponieważ w każdej chwili mogę zostać wezwana, by na jakiś czas przeprowa-

22

dzić się do pani doktor. Zdarzyło się tak wcześniej trzy albo cztery razy i to dotychczasowe doświadczenie nauczyło mnie, że zawsze chodziło o jakiś ważny moment, który stanowił kolejny etap mojej kariery w ramach grupy.

Pobyt u pani doktor był częścią procesu przygotowawczego. Można by powiedzieć, że stanowił pełne zanurzenie w etap wtajemniczenia, abym potrafiła odpowiednio zmierzyć się z tym, co mnie czekało.

Właśnie z takim uczuciem szczęścia i ufnego oczekiwania weszłam do jej mieszkania wieczorem 18 grudnia 1996 r. Nie wolno mi było zadawać pytań, a więc nie mogłam poznać mojego przeznaczenia, dopóki ona sama mnie o tym nie poinformuje. W rzeczywistości jednak wcale nie czułam potrzeby, by cokolwiek wiedzieć. Pani doktor zdołała wpoić we mnie takie uzależnienie od siebie, że już sama możliwość spędzenia z nią w całkowitej symbiozie każdej minuty kolejnych dni i nocy pozwalała mi czuć się, jakbym chodziła z głową w chmurach.

Dla mnie tamten tydzień był jak nadzwyczajny miesiąc miodowy. Gdy tylko przybyłam na miejsce, zjadłyśmy coś bardzo dobrego, a potem odbyłyśmy długi i intensywny stosunek seksualny, aż do wyczerpania. Czułam się całkowicie odprężona, przepojona rozkoszą, jaką dawały mi jej pieszczoty i pocałunki, ale także oczarowana magiczną atmosferą panującą w tych pokojach z przygaszonymi światłami i intrygującymi zapachami. Zaraz potem doznałam ukojenia, zasypiając w jej uspokajających i opiekuńczych ramionach. Kiedy się obudziłam, rozpoczął się proces indoktrynacji. Żyłam w ciągłym stanie upojenia, nie czułam

23

potrzeby wychodzenia z domu, nie miałam ochoty na kontakt ze światem zewnętrznym. Wystarczyło mi przebywanie z nią, wykonywanie tego, co mi mówiła. Od samego przebudzenia czułam, że jestem w centrum jej uwagi. Razem jadłyśmy śniadania, nigdy nie włączając radia ani telewizora, potem robiłyśmy porządki w domu jak zgrana para, mająca za sobą lata wspólnego życia i połączona miłością.

Pierwsza terapia, jakiej mnie poddała – przedstawiła mi się jako psychoterapeutka – odbywała się pod hipnozą. Nigdy się nie dowiedziałam, co wydarzyło się w czasie, gdy byłam nieświadoma, jednak po wybudzeniu czułam się naprawdę dobrze. Dziś chce mi się śmiać, kiedy widzę w telewizji jakiegoś hipnotyzera, który wykonuje dziwne rytuały, by uśpić innych. W moim przypadku wystarczyło, że się położyłam i wpatrywałam w obraz z namalowaną na nim biało-czarną spiralą.

Pani doktor usiadła z tyłu, za moją głową, i zaczęła mówić do mnie słodkim, monotonnym głosem, powtarzając, bym wpatrywała się w sam środek wirującego obrazu i nie odrywała od niego wzroku. Po chwili wydało mi się, że wszystko krąży dokoła, stopniowo zaczęły mi się zamykać oczy – ale jakoś inaczej niż kiedy chciało mi się spać – i poczułam się zrelaksowana od palców nóg do czubka głowy.

W jej gabinecie działał nebulizator, który rozpylał niezwykły zapach. Myślę, że była to jakaś substancja zawierająca opium lub inne środki odurzające. Odczucie było cudowne i prawdopodobnie ułatwiało pani doktor drążenie w moim wnętrzu podczas hipnozy. Nie wiem, jak długo trwała ta terapia, ale po przebudze-

24

niu zauważyłam, że zrobiła się już prawie pora obiadu. Wtedy mogłam wykorzystać wszystkie moje umiejętności specjalistki sztuki kulinarnej. Przygotowałam coś lekkiego i smacznego, a potem znów znalazłyśmy się w łóżku, by oddać się przyjemnościom. Potem prysznic i kolejna sesja terapii psychoanalitycznej, tym razem w pełnej świadomości. Ja mówiłam, a ona słuchała mnie z uwagą, rzadko zabierając głos i zawsze w sposób bardzo wyważony. Prawdopodobnie to, co mówiłam, posłużyło jej do odpowiedniego ustawienia hipnozy następnego dnia, tak by mogła rozwiać moje lęki i zaprogramować moje działania. Prawdę mówiąc, moje zachowanie w tamtym czasie niewiele różniło się od działania robota.

Żądanie kapłana

Wieczorem 24 grudnia, jeszcze przed opuszczeniem domu, zdałam sobie sprawę, że naprawdę doszłam do jakiegoś momentu zwrotnego. Pani doktor przekazała mi jak zwykle czarną tunikę, którą miałam założyć na zwykłe ubranie, jednak zamiast czarnego kaptura, jaki wcześniej nosiłam za każdym razem, otrzymałam kaptur czerwony – znak przejścia na kolejny stopień, a więc najwyraźniej zostałam uznana za godną zrobienia tego kroku. Ogarnęła mnie radość z tego, że naprawdę rozpoczęłam wspinanie się po szczeblach władzy. Czułam, że wszystkie moje pragnienia wreszcie będą mogły się spełnić.

Miejsce obrzędu satanistycznego znajdowało się w odległości około godziny jazdy samochodem. Dotarłyśmy tam około północy jako ostatnie, a gdy weszłyśmy

25

do groty, oprócz kapłana (ubranego w całości na czerwono, tak jak pani doktor) były tam dwie inne osoby w czarnych tunikach z czerwonymi kapturami, jak ja, natomiast pozostałe cztery miały czarne zarówno tuniki, jak i kaptury. Wyglądało to tak, jakby wszyscy czekali na nas, bo w momencie naszego wejścia zaintonowali pieśń, w której można było wyróżnić powtarzające się w litanijnym porządku diabelskie imiona Lucyfera, Asmodeusza, Belzebuba. Działo się to w ciągłym, nieprzerwanym, coraz bardziej szalonym rytmie, który dochodził do szczytowego momentu, a potem zwalniał i ponownie przybierał na sile, aż w końcu – po szeregu takich przyśpieszeń i spowolnień – przerodził się we wrzask, który wprawił wszystkich w stan zbiorowej histerii. Pamiętam, że tamtej nocy było bardzo zimno. Znajdowaliśmy się w jakiejś naturalnej pieczarze, wilgotnej i pokrytej roślinnością. W środku stał szary, marmurowy stół, ustawiony poziomo mniej więcej na wysokości kolan. Sprawiał wrażenie pokrywy sarkofagu. Od jednego końca do drugiego w centralnej części przepasany był długą wstęgą z czerwonego materiału.

Na tym ołtarzu stał wąski kielich na krótkiej nóżce. Osadzony był na nim duży kamień onyksu, a zdobiły go dokoła intarsje w kształcie małych węży. Obok leżał przykryty czarnym płótnem płaski talerz z bardzo lekkiego metalu, na nim znajdowało się około piętnastu hostii. W poprzek położony był około dwudziestocentymetrowy sztylet z czarną rękojeścią, także starannie ozdobiony wzorem przedstawiającym małe węże. Kielich i taca były ze srebra, w kontraście do tych złotych

26

przedmiotów używanych w liturgiach katolickich. Z boku znajdował się duży krzyż pozbawiony figurki Jezusa i wbity w ziemię odwrotnie, to znaczy krótszą częścią. Wydawał się ze złoconego brązu, w rodzaju tych noszonych w procesjach, z poziomymi końcówkami zakończonymi trzema półkolami. W klatce postawionej na ziemi był umieszczony żywy czarny kruk. Wszędzie dokoła paliły się liczne świece z czerwonego wosku, inaczej niż podczas wcześniejszych rytuałów, kiedy to świece były z wosku czarnego. Zazwyczaj pani doktor stawała obok innego kapłana, za ołtarzem, podczas gdy my ustawialiśmy się w półkolu przed nimi. Tamtego wieczoru jednak ona stała obok mnie. Prawdopodobnie dostrzegła, że czuję się jakoś nieswojo. Przysunęła usta do mojego ucha i zaczęła mi powtarzać obietnice władzy. Zdania w rodzaju: „Ty jesteś centrum twojego życia”, „Władza jest w centrum twojego życia”, „Ty także możesz mieć władzę”. Stopniowo przerodziło się to w rodzaj mantry, tak że nie słuchałam już tego, co mówili inni, którzy tymczasem wraz z kapłanem kontynuowali obrzęd czarnej mszy. Nagle po osiągnięciu szczytowego momentu krzyki całkowicie ucichły i wszyscy z uwagą skierowali wzrok na kapłana, który zaczął przemawiać stanowczym głosem. Ja tymczasem się uspokoiłam, miałam niezwykle jasny umysł i wyostrzoną świadomość. Pozostali zrozumieli, że jego słowa były adresowane do mnie: „Ty możesz być kimś, ty możesz mieć szacunek całego świata, ty możesz uzyskać władzę”. Było to jak balsam, który wlewał we mnie pewność i wzmacniał moje pragnienie.

27

Wyjaśnił mi, że w innym mieście jest ktoś należący do jednej z naszych grup, kto czeka na swoją kapłankę: „Ty mogłabyś zająć to miejsce. W niedługim czasie mogłabyś ubierać się na czerwono jak ja, mogłabyś być kapłanem jak ja”. Potem mówił: „Pewna dziewczyna zaczyna być dla nas problemem, ponieważ zabiera młodych z ulicy, tych uzależnionych od narkotyków, alkoholu, seksu, i z jej powodu kilkoro z nich postanowiło wyjść ze świata satanizmu. Ona mieszka w Rzymie, gdzie założyła wspólnotę, i jest bardzo szanowana przez Kościół”.

My wszyscy adepci byliśmy podporządkowani temu kapłanowi, powiedziałabym nawet, że czuliśmy lęk przed nim, ponieważ wiedzieliśmy, że w każdej chwili może zdecydować o ukaraniu lub wynagrodzeniu kogoś z nas. W odniesieniu do niego obowiązywał pewien kodeks postępowania, którego nigdy nas nie uczono, ale który był całkowicie jasny: kiedy kapłan zwraca się do ciebie, nie możesz odpowiedzieć wprost, gdyż nie jesteś godna stawiać siebie na jego poziomie. Dlatego ja rozmawiałam z panią doktor, a ona przekazywała mu to ściszonym głosem, odwracając się przodem do niego, a plecami do mnie. W tym momencie rozumiałam, że powinnam wypowiedzieć tylko kilka słów: „Co chcesz, abym uczyniła?”.

W całkowitej ciszy odpowiedział mi z niezwykłym spokojem: „Zniszcz tę wspólnotę i zabij tę dziewczynę”. Czułam, że kapłanowi zależy na szybkim działaniu, tak aby udaremnić inicjatywę, która dopiero się rozkręcała i którą można było zniszczyć przez zwyczajne wyeliminowanie osoby stojącej na jej czele. Nie potrzeba było nawet mojej wyraźnej zgody. Dla

28

wszystkich współbraci oczywista była moja akceptacja powierzonego mi zadania.

Za pomocą sztyletu zabił ptaka, a następnie, używając jego krwi zebranej w kielichu, zaczął na oczach wszystkich zebranych dźgać fotografię dziewczyny, aż w końcu jej twarz na zdjęciu stała się niemożliwa do rozpoznania.

Wyjaśnił nam, że Veronica, założycielka tej wspólnoty, jest dziewicą, ponieważ poświęciła swoje życie Bogu. Następnie zaczął odmawiać po łacinie litanię, w której przyzywał Asmodeusza, prosząc go o sprowadzenie jakiejś choroby na jej narządy rodne. Podczas wypowiadania tej formuły nie przestawał ostrzem sztyletu wycinać fotografii, tworząc okrągły kształt. Na koniec poszedł zawiesić to zdjęcie na ścianie za naszymi plecami, wbijając w czoło przedstawionej postaci szpilę o główce w formie czarnej kuleczki. Wrócił na swoje miejsce i podał mi sztylet, trzymając za ostrze. Wzięłam go i zaraz potem zwróciłam. Nie patrzyłam na panią doktor, by otrzymać od niej instrukcje, jak to bywało wcześniej. Tym razem wiedziałam, jak mam postąpić, być może dlatego, że przekazała mi pouczenia pod hipnozą, zanim przybyłyśmy na obrzęd. Kapłan wziął ponownie sztylet, chwytając go za rękojeść, a następnie położył go na tacy. Mam wyraźnie przed oczami tę scenę, ponieważ gdy dotykałam ostrza, pobrudziłam sobie rękę krwią i potem musiałam wytrzeć ją o tunikę, aby ją sobie oczyścić. Nasze umysły były już w tym momencie przyćmione. Egzaltacja narastała dzięki rytmicznym śpiewom, które w coraz większym stopniu stawały się wyzwalającymi wrzaskami. Potem nastąpiła jak zwykle

29

zbiorowa orgia, a sperma kapłana została wlana do kielicha. Na koniec konsekrowane Hostie, które jeden z adeptów wykradł wcześniej z kilku katolickich kościołów, zostały po kolei zamoczone i spożyte przez każdego z nas. Po raz pierwszy przyjęłam je zaraz po kapłanie i pani doktor. Również to było znakiem mojego awansu, którego widocznym dla wszystkich innych symbolem był czerwony kaptur założony na moją głowę. Wreszcie zdjęcie założycielki zostało wrzucone do palącego się obok piecyka koksowego i obróciło się w popiół. Tamtej nocy obrzęd był wyjątkowo długi, tak że wróciłyśmy do domu pani doktor około siódmej rano. Zwykle, kiedy odbywała się tylko sama czarna msza i orgia, trwało to co najwyżej cztery godziny. W samochodzie oddałam jej tunikę i kaptur, tak że potem od razu poszłyśmy spać. Zostałyśmy w łóżku przez całą niedzielę, a wieczorem, kiedy wstałam, czułam ogromny ból głowy. Zjadłyśmy coś na kolację, odbyłyśmy stosunek seksualny, a potem wróciłyśmy do codziennego rytmu jak w dniach poprzednich. Światła były przygaszone, rolety w oknach stale spuszczone, a ona nie przestawała poddawać mnie terapii hipnotycznej i psychoanalitycznej, bez przerwy powtarzając to zdanie: „Teraz ty możesz mieć władzę!”. Wybrzmiewało ono w tych pokojach tysiące razy w ciągu dnia, naprawdę przeniknęło do mojego mózgu i mojej krwi jak narkotyk. Odnosiłam wrażenie, jakbym niemal dotykała tej władzy. Wiedziałam, że wystarczy jeden gest, aby ją posiąść. Jedyną nowością było wyjaśnienie planu dotyczącego nawiązania kontaktu z Veronicą i dotarcia do

30

siedziby wspólnoty. Pani doktor wszystko wiedziała: gdzie dokładnie znajduje się to miejsce, jakie są odległości, jakimi środkami transportu miejskiego najlepiej tam dotrzeć, jakie osoby z nią mieszkają. Do znudzenia powtarzałyśmy próby tego, jak mam się zachować. Można było w tym momencie oszaleć... gdyby nie to, że chyba stało się to z nami już wcześniej.

Siostra od Matki Teresy

Wszystkie te obrazy przesuwały się mi przed oczami, kiedy 6 stycznia pociąg zbliżał się do celu mojej podróży. Upłynęło wiele lat od mojego ostatniego pobytu w Rzymie, jednak w czasie tygodnia przygotowawczego nieustannie przemierzałam w głowie całą tę trasę: ze stacji Termini miałam udać się metrem do centrum i pokręcić się po jego uliczkach, czekając na umówioną godzinę spotkania, po czym miałam wsiąść do metra linii A, a następnie linią B dotrzeć do stacji EUR Fermi, skąd wreszcie autobus miał mnie zawieźć na miejsce.

Kilka dni wcześniej zadzwoniłam do wspólnoty i –co dziwne – sama założycielka podeszła do telefonu. Jako datę spotkania wyznaczyła mi wieczór uroczystości Objawienia Pańskiego. Później dowiedziałam się, że była w tym czasie całkowicie wycieńczona, gdyż miała za sobą bardzo intensywny i wyczerpujący okres, tak że nawet postanowiła przynajmniej w tym świątecznym dniu nie podejmować żadnych obowiązków. Jak mi jednak później sama powiedziała, coś jej we mnie nie pasowało, wyczuła, że znajduję się w dużym niebezpieczeństwie i że mimo krańcowej

31

potrzeby odpoczynku powinna mnie przyjąć i porozmawiać ze mną. Podczas rozmowy telefonicznej opowiedziałam jej historyjkę, którą wymyśliłyśmy razem z panią doktor, aby w razie czego pokonać możliwe obiekcje: „Ty mnie nie znasz, ale ja wiele słyszałam o tobie i o tym, co robisz. Należę do katolickiego ruchu i chciałabym spędzić z wami kilka dni, ponieważ zastanawiam się, czy nie podjąć się wolontariatu w pełnym wymiarze czasowym. Uznałam, że to może być właściwe miejsce”. W pociągu wydarzyło się coś bardzo dziwnego. Kiedy znalazłam miejsce, które miałam zarezerwowane, na moim fotelu leżała wyjęta jedna kartka z Romasette, niedzielnej wkładki do katolickiego dziennika Avvenire. Zobaczyłam w niej tekst o założycielce i jej wspólnocie. W artykule była mowa o cierpieniu młodych ludzi. Otrzymałam niejako potwierdzenie tego, co miałam zrobić. Pomyślałam: „Co ona tak naprawdę wie o cierpieniu? Ona nie ma pojęcia o tym wszystkim, co ja przeszłam. Myśli, że wystarczy założyć wspólnotę i wszystko się rozwiąże!”. Dotknęłam noża, którym miałam ją zabić, i nabrałam pewności. Przed wyjazdem wsunęłam go do dzinsów, a dokładnie między pasek a spodnie. Czułam jego twardość, choć przez to, że miał wysuwane ostrze, nie przeszkadzał mi zbytnio w swobodnym poruszaniu się. Zabrałam ze sobą niewiele rzeczy. Wystarczył zwyczajny plecaczek, żeby zmieścić ubranie na zmianę i niezbędne minimum do spędzenia kilku dni poza domem. Nie musiałam przecież zabić jej od razu. Mogłam zrobić wizję lokalną, zorientować się w sytuacji i sprawdzić, jak przemieszczają się osoby mieszkające

32

w domu, który był siedzibą wspólnoty, a następnie po kilku dniach wrócić i wykonać zadanie. Mój rzymski plan przebiegał doskonale. Na stację Termini pociąg wtoczył się wczesnym przedpołudniem 6 stycznia. Wsiadłam do metra i pojechałam na plac Hiszpański, aby tam się trochę pokręcić, tak jak poinstruowała mnie pani doktor. Byłam bardzo spokojna. Pospacerowałam, wstąpiłam do restauracji, aby coś zjeść, a potem usiadłam na schodach przy kościele Trinità dei Monti i obserwowałam przechodzących ludzi jak zwyczajna turystka. Późnym popołudniem znowu wsiadłam do metra i pojechałam do dzielnicy EUR, a stamtąd do siedziby wspólnoty. W metrze znów zdarzyło się coś dziwnego. Stałam naprzeciw siostry ze zgromadzenia Matki Teresy z Kalkuty. Zapamiętałam jej niebieskie oczy i wystający spod welonu kosmyk włosów, który wskazywał, że była blondynką. Miała płócienną torbę z drewnianymi uszami, w jednej ręce trzymała różaniec. W jej stroju, typowym biało-błękitnym habicie misjonarek miłości, rzucała się w oczy łata w kształcie cyfry siedem. Zakonnica obserwowała mnie, a jej spojrzenie było dla mnie ogromnie irytujące. Czułam, jakby chciała mi powiedzieć: „Wiem, co zamierzasz zrobić, modlę się za ciebie”. Nie odrywała wzroku ode mnie przez cały czas, aż w końcu wysiadła kilka przystanków przed moim.

„Witaj w domu”

Krótko przed godziną dwudziestą stanęłam przed siedzibą wspólnoty. Niesłychane jest to, że bez najmniejszej trudności znalazłam to miejsce i miałam

33

wrażenie, jakbym już tam kiedyś była. Być może również w tej kwestii otrzymałam bardziej szczegółowe instrukcje pod hipnozą... Nacisnęłam przycisk domofonu i furtka się otwarła. Minęłam alejkę wejściową, weszłam do ogrodu i ponownie zadzwoniłam do drzwi szeregowego domu, w którym mieszkała Veronica. Po chwili jakiś chłopak mi otworzył, a za nim zobaczyłam założycielkę, która wstała, aby wyjść mi na spotkanie.

To był moment. Z uśmiechem objęła mnie i powiedziała: „Witaj w domu”. Takie przywitanie zbiło mnie z tropu, jej uścisk poruszył do głębi moje serce, a zarazem poczułam jej miłość. To był uścisk matki, uścisk, jakiego nigdy wcześniej nie miałam szczęścia zaznać. I właśnie ten prosty uścisk wywrócił moje życie do góry nogami. Veronica z czułością zaprosiła mnie, abym usiadła i zjadła kolację. Pamiętam, że stał tam stół pingpongowy, wokół którego siedziało wielu młodych ludzi. Usiadłam więc przy innym stoliku razem z dwiema dziewczynami. Postawiono przede mną talerz makaronu z sosem pomidorowym i parmezanem. Czułam się nieswojo w tym otoczeniu. Byłam przyzwyczajona do stolików z adamaszkowymi obrusami, luksusowych restauracji, w których podaje się trzy kieliszki, srebrne sztućce i po każdym daniu zmienia się talerze... Tutaj natomiast musiałam jeść z tego samego talerza i to jednym widelcem, a koło mnie siedzieli wytatuowani od stóp do głów narkomani, młodzi ludzie z ulicy, których zawsze uważałam za kryminalistów, najgorszych z najgorszych, niegodnych najmniejszej uwagi. Pytałam się w duchu: „Gdzie ja trafiłam?”. Jednak musiałam rozmawiać

34

z tymi młodymi ludźmi, wciskając im jakieś zmyślone historie, aby zachować wiarygodność jako porządna dziewczyna, która chce się zająć wolontariatem.

Po kolacji Veronica zaprowadziła mnie do swojego pokoju i zaczęłyśmy rozmawiać. Z wielką determinacją opowiadałam jej, że przechodzę przez trudny czas wyboru w moim życiu i że chciałabym w pełnym wymiarze czasowym poświęcić się dziełu miłosierdzia, porzucając wykonywaną dotąd pracę szefa kuchni w dużej restauracji.

Ona słuchała mnie z najwyższą uwagą i przyjaznym uśmiechem. Powiedziała mi, że zauważyła, iż podczas kolacji udało mi się w bardzo krótkim czasie znaleźć wspólny język z młodymi ludźmi, którzy siedzieli obok mnie. Wykazała się jednak dużą roztropnością w odniesieniu do pracy. Stanowczo stwierdziła, że nie powinnam jej porzucać, a raczej wskazane byłoby od czasu do czasu spędzić kilka dni we wspólnocie, by lepiej poznać, jak wygląda jej rzeczywistość. Dopiero po kilku miesiącach mogłabym ewentualnie rozważyć stosowność wystąpienia o bezpłatny urlop. Zupełnie nie spodziewałam się tego rodzaju odpowiedzi i z zaskoczeniem stwierdziłam, że to naprawdę był dla mnie silny wstrząs, tak że oczy napełniły mi się łzami. To było naprawdę niesłychane, ale coś, co miało być tylko piękną historyjką wymyśloną w celu zabicia założycielki, stało się dla mnie prawdziwą potrzebą. Wystarczył ten pierwszy uścisk oraz to tak głębokie spotkanie z Veronicą i młodymi ludźmi ze wspólnoty, abym naprawdę poczuła, że w moim sercu zrodziło się tylko jedno przemożne pragnienie: „Chcę zostawić wszystko, a potem przyjechać i żyć tutaj!”.

35

Spis treści

Zaproszenie do lektury (Costanza Miriano) ............. 5 Przedmowa (o. Serafino Tognetti) ............................. 9

Rozdział 1. Mój nóż, jej uścisk .................................. 21 Rozdział 2. Zaczyna się walka ze wszystkimi i ze wszystkim ....................................... 53 Rozdział 3. Konsekracja w sekcie satanistycznej .... 77 Rozdział 4. W otchłani piekła.................................... 101 Rozdział 5. Powolna droga ku zmartwychwstaniu ... 131 Rozdział 6. Szukałam miłości, spotkałam Jezusa .... 155

DODATEK

Nota duszpasterska na temat magii i demonologii Konferencji Biskupów Toskanii

Wstęp ........................................................................... 179 Kryteria poprawnej lektury „Noty” ........................... 181

Część pierwsza: Magia i jej formy ............................. 190 Część druga: Doktrynalne orzeczenie Kościoła ....... 200 Część trzecia: Maleficium, opętanie diabelskie a interwencja Kościoła ..................................... 208 Wnioski: Konieczność nowej ewangelizacji ............... 223

Edycja Świętego Pawła

poleca książki ks. Gabriele Amortha

Słynny na całym świecie egzorcysta przez całe życie dzielił się z czytelnikami wiedzą, jak działa szatan i jak uchronić się przed jego wpływem. Opisywał swoje bogate doświadczenie uwalniania ludzi od diabelskich zniewoleń, klątw, uroków i opętań.

www.edycja.pl

Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.