Prezenterki - Aleksandra Szarłat - ebook

Page 1


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Bookarnia Online.


Aleksandra Szarłat

Prezenterki Fragment


1. ROMANTYCZNI

Fragment w rozdziale si贸dmym.


2. OD ROMANTYZMU DO PRAGMATYZMU PRL-owski rząd dusz, czyli czego oczekują prezesi

EROS W SŁUŻBIE POLITYKI

Fragment w rozdziale siódmym.


5/30

KRWAWY MACIEK BIERZE ZA TWARZ

Fragment w rozdziale si贸dmym.


3. DZIEDZICOWA Telewizyjna Matka Boska

Fragment w rozdziale si贸dmym.


4. EDYTKA Bądź sobą, nikogo nie udawaj

Fragment w rozdziale siódmym.


5. KRYSIA Na uboczu rewolucji

Fragment w rozdziale si贸dmym.


6. BOŻENA Zrozumiałam, że muszę się z tego wymiksować


7. BOGUSIA To były złote lata

Bogumiła Wander W Telewizji Polskiej pracowała w latach 1965–2003. Jerzy Gruza: – Bogusia Wander zachwycała urodą. Niezwykle interesująca, przede wszystkim jako kobieta. Budziła więc też emocje innego rzędu. Xymena Zaniewska: – Bogusia? Świetna, w dobrym guście. Bardzo ją lubiłam. Mariusz Chwedczuk: – Wielka uroda. Nie miałem z nią wielkiego kontaktu, ale była olśniewająca. Spikerki reprezentowały różne typy urody. Miałem przyjemność obcowania z nimi w studiu i w życiu. To były zawsze nadzwyczajne


11/30

spotkania. A dla widza, który ich nie znał, musiały sprawiać wrażenie miłych, serdecznych pań domu. Barbara Borys-Damięcka: – Bogumiła Wander, perfekcjonistka w swoim zawodzie, ale podająca tekst w sposób aktorski. Bawiła się w sztukę interpretacji. Piotr Tymochowicz: – Ciekawa osobowość. W sensie kreacji była wzorem. Kiedy byłem bardzo młody, podziwiałem ją. Ale nie tylko ja – również inni, jak Marek Dalba w radiu, gdzie się potem przeniosłem do pracy. On często stawiał Bogumiłę Wander za wzór niezwykle profesjonalnej dykcji.

Bogumiła Urodziła się w 1943 roku w Kaliszu, wychowywała w Łodzi. Mama była aktorką-lalkarką, ojciec – muzykiem multiinstrumentalistą. Muzyką pasjonował się też brat Bogumiły, Włodek. I to on wprowadził nastoletnią siostrę w artystyczny świat. Był liderem Niebiesko-Czarnych, założył zespół Polanie. Bogusię zabierał ze sobą w trasy, na koncerty i festiwale. Zanim zaczęła zapowiadać telewizyjne programy, znała już większość artystów polskiej estrady. Dwukrotnie wychodziła za mąż. Z pierwszym mężem, Zbigniewem Żołędziowskim, ma syna Marka (rocznik 1973). Zbigniewa poznała na jednym z festiwali piosenki. W latach siedemdziesiątych razem pisali scenariusze programów rozrywkowych. W jednym z nich – odbył się na telewizyjnej antenie 13 października 1972 roku – występują między innymi bratowa Bogusi, Dana Lerska, Barbara Rylska i Joanna Rawik. Reżyseruje Barbara Borys-Damięcka... Z drugim mężem, słynnym żeglarzem, kapitanem Baranowskim, połączy ją romantyczna miłość trwająca po dziś dzień. Wspólne życie rozpoczęli dopiero, gdy dorosły ich dzieci.


12/30

Mieszkają dziś pod Warszawą w pięknym, wypielęgnowanym domu utrzymanym w stylu glamour. Bogumiła sama zajmowała się jego aranżacją. Wymyślała architektoniczne rozwiązania, by przystosować dom do potrzeb gospodarzy, wynajdywała meble, tkaniny do obić kanap i pufów, najróżniejsze detale. Wciąż coś zmienia. Przyznaje, że sprawia jej to przyjemność. Obrazek jak z reklamowego foldera: piękna pani domu z małym – kolejnym już – yorkiem pod pachą, starannie ubrana, nawet w stroju domowym, gdy za kolejnym razem zjawiam się – do tej pory biję się w piersi – dwie godziny po czasie. Siedzimy albo w jasnym, przestronnym salonie, albo na tarasie wychodzącym na zadbany ogród z równiutko przystrzyżoną trawą. Na nasze spotkania piecze pyszne ciasto, częstuje napojami. Chętnie pokazuje rodzinne fotografie: pięknych rodziców i przystojnego zdolnego syna odnoszącego sukcesy w branży reklamowej, o którym – a nie o telewizji, bo przecież nie można żyć wspomnieniami – mogłaby opowiadać godzinami...

Nikt nas, spikerów, nie tknął palcem Zachwycała urodą i nienaganną dykcją. W Telewizji Polskiej przepracowała trzydzieści siedem lat. Odeszła w 2003 roku za czasów prezesury Roberta Kwiatkowskiego. Na korytarzach pojawiło się wtedy mnóstwo nieznanych twarzy. „Już zaczynamy być na marginesie” – powiedziała do napotkanej na korytarzu Stanisławy Ryster. I złożyła wypowiedzenie. „Wariatka” – skomentowała Ryster. A wkrótce już i jej nie było. Zaczynałam pracę w telewizji jako dwudziestolatka, ale kiedy przestała mi się podobać panująca tam atmosfera, powiedziałam: „Dość”. Odeszłam na własną prośbę, mimo że żadnej krzywdy


13/30

w gruncie rzeczy nikt mi nie zrobił. Złożyło się na to parę błahych powodów. Może poczułam się zmęczona? Może wydawało mi się, że już wystarczy, tak po prostu. I przeszłam na wcześniejszą emeryturę. Widzę teraz, jak telewizją rządzą układy towarzyskie, partyjne, jak kolejne programy prowadzą kolejni znajomi decydentów. Patrzę na to z uśmiechem, bo kiedy tam pracowałam, ani ja, ani moi koledzy spikerzy nie mieliśmy z czymś takim do czynienia. Nikt nie wspierał „swoich”, nie rewanżował się... Nie było protekcji. Przynajmniej ja o tym nie słyszałam. Trudno to sobie wyobrazić. Partyjni towarzysze nie próbowali ulokować swoich przyjaciółek w tak lukratywnym miejscu, za jakie uchodziła telewizja? Lukratywne, na pewno nie. Może prestiżowe, tu się zgodzę, ale na pewno nie lukratywne, bo pieniędzy z tego nie było wielkich. Ale były możliwości. Znana twarz znaczyła więcej niż pieniądze, „załatwiała” wszystko. Hasło „redaktor z telewizji” otwierało każde drzwi. Nie wykorzystywałam tego... Nasza ekipa, spikerów, przez lata nie była ruszana. Zostaliśmy wybrani w wyniku konkursów lub wyłowieni z innych ośrodków, gdzie dostaliśmy się bez żadnej protekcji. I nikt nas palcem nie tknął przez lata. Sami odchodziliśmy z różnych powodów. Edyta Wojtczak, Janek Suzin, Krysia Loska, ja. Każdy z nas miał moment, kiedy stwierdzał, że ma dosyć telewizji. Janek przeszedł na emeryturę, ale nadal pracował i nikt nie próbował go zwolnić. A pewnego dnia doszedł do wniosku, że pora zacząć spędzać święta z rodziną w domu, a nie na telewizyjnym dyżurze i się z nami pożegnał.


14/30

Mówiło się wtedy, że aby pracować w telewizji, trzeba mieć nerwy jak postronki albo dobre plecy, czyli umocowanie polityczne. Jerzy Gruza, cytowany przez Krzysztofa Mętraka, powiedział nawet, że pracować w telewizji, to jakby należeć do partii. To akurat nas, spikerów, nie dotyczyło. Wszystko, co złe w telewizji, było poza nami – wierchuszka. Te wymiany prezesów, zarządów, kierowników redakcji – wszystko to się działo ponad naszymi głowami. Pracowali tam ludzie, których myśmy nawet osobiście nie znali, bo też nie było powodu. Żyliśmy w swoim małym świecie. Bardzo miło wspominam lata spędzone w telewizji. Narzekać nie mogę, nie mam na co. Nikt mnie nie gnębił. Szkoda tylko, że nie przekładało się, tak jak dzisiaj, na zarobki. A to się przełożyło zapewne na wysokość dzisiejszych państwa emerytur... Oczywiście. Zarabialiśmy średnią krajową, dorabialiśmy, prowadząc najróżniejsze koncerty. Do domów odwoziła nas po nich służbowa nyska. Kiedy byłam w ciąży, musiałam się mocno trzymać za brzuch, tak bardzo w niej trzęsło. Dzisiaj mam dobrą emeryturę, bo prócz historii na Uniwersytecie Łódzkim, skończyłam podyplomowe studia dziennikarskie na UW i zrealizowałam dużo programów.

„Wygrała studentka trzeciego roku...” Pani znalazła się w telewizji – w łódzkim ośrodku TVP – z konkursu. Niedawno zrobiłam remanent w walizkach, które ktoś mi przywiózł z dawnego łódzkiego mieszkania mojej nieżyjącej już mamy. Ponad trzy lata czekały, nim je rozpakowałam, bo nie byłam psychicznie do tego przygotowana. Wewnątrz jednej z nich znalazłam


15/30

pożółkły wycinek z łódzkiego dziennika z 1965 roku wraz z moim zdjęciem i notatką na temat konkursu, co mama skrzętnie zachowała. Pisano oto, że do konkursu stanęło dwieście dziewięćdziesiąt sześć osób, a wygrała „studentka trzeciego roku Uniwersytetu Łódzkiego Wydziału Filozoficzno-Historycznego Bogumiła Wander”. Konkurs trwał kilka miesięcy i składał się z czterech etapów. Najpierw była selekcja zdjęć, potem próby w kabinie spikerskiej, dalej etap pisania krótkich informacji i na koniec finał, do którego przeszły trzy osoby. Polegał on na tym, że zapowiadaliśmy już programy na antenie, a wyboru dokonali sami widzowie. Potem rzetelnie policzono ich głosy. Ucieszyła się pani z wygranej? Ogłoszenie wyników odbyło się w szczególny sposób. Pamiętam, że do domu przysłali z telewizji gońca, który powiedział, że jestem proszona do studia. Jadę, a tam każą mi czekać na korytarzu – właśnie kończyły się „Łódzkie Wiadomości Dnia” czytane przez lektora. W pewnym momencie ze studia na paluszkach wychodzi kierowniczka produkcji, bierze mnie za rękę i prowadzi do studia. Słyszę, jak lektor mówi: – Pewnie przypominają sobie państwo, jak zapraszaliśmy młodych ludzi, którzy chcieli pracować w telewizji, do wzięcia udziału w konkursie zorganizowanym przez nasz ośrodek telewizji. Konkurs właśnie się zakończył, a jego laureatką została... – I tu pada moje nazwisko, a lektor wręcza mi wielki bukiet kwiatów. Wypchnęli mnie przed niego i... tak się zaczęła moja praca. Pamięta pani swój pierwszy program? Bardzo była pani zestresowana? W tym zawodzie przez długi czas ma się tremę, bo trzeba wiele schodków pokonać. Dzisiaj są inne czasy, wystarczy zapowiedzieć,


16/30

że ludzie na antenie będą się kłócić, a jeszcze lepiej – bić, i już rośnie popularność, a plotkarska prasa publikuje zdjęcia. I po dwóch miesiącach jest wykreowana gwiazda, za czym idą intratne kontrakty. Trudno mi powiedzieć, który dzień był dla mnie pierwszy, ponieważ myśmy – trzy wyłonione w konkursie osoby – już pracowali w czasie eliminacji. I to na żywo, na antenie. Mnie się nawet trafiło zaproszenie do programu Janusza Rzeszewskiego „Muzyka lekka, łatwa i przyjemna”, który był transmitowany przez Interwizję, czyli telewizje bratnich krajów. Przyjęłam zaproszenie i... zdarzyła się zabawna historia, opowiadałam o tym kiedyś w studio przy Januszu, który niestety, już odszedł. Otóż, kiedy zdecydowałam się wystąpić w jego programie i znalazłam się w studiu, nagle słyszę wołanie Rzeszewskiego przez mikrofon: – Bogumiła Wander do studia, Bogumiła Wander do studia... Biegnę przestraszona, a on mówi: – Masz przygotować zapowiedź we wszystkich językach krajów, które należą do Interwizji. – Myślałam, że żartuje, i w ogóle do tego nie przywiązywałam wagi. Janusz wcześniej pracował z moim ojcem w Operetce Łódzkiej, traktował mnie trochę jak dziecko, więc nie przejęłam się tym, co mówił. Tymczasem on to mówił jak najbardziej serio. I niestety, musiałam się tych zapowiedzi nauczyć... Później przez lata w czasie świąt spotykaliśmy się z Januszem w dużym gronie przy wielkim stole u Steni Kozłowskiej. Czym zajmował się pani ojciec? Był muzykiem multiinstrumentalistą, ale przede wszystkim skrzypkiem. Pracował w radiu, grał z orkiestrą Debicha, wyjeżdżał na zagraniczne koncerty. Uczył muzyki. Mama była aktorką-


17/30

lalkarką. Na spotkaniach u Steni Janusz później wspominał tamte czasy. Mówił: – Boguniu, twój tata był najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu znałem (na dowód Bogumiła przynosi oprawione w ramki zdjęcie ojca z czasów młodości – piękny, postawny mężczyzny o ujmującym uśmiechu). A wracając do przeszłości... Pracowała pani przez całe studia, od tego trzeciego roku? Tak, tak. Moje pierwsze chwile w telewizji? Byłam bardzo młodziutka i... grzeczna. W jakich warunkach pani zaczynała pracę, jak wyglądało studio? To był wspaniały czas dla Telewizji Polskiej, również dla łódzkiego ośrodka. W Łodzi było jedno studio, ale bardzo duże. Powstawały w nim znakomite spektakle teatralne Jerzego Antczaka i innych znakomitych reżyserów, największe programy rozrywkowe, muzyczne, przede wszystkim w reżyserii Janusza Rzeszewskiego. A w Warszawie, dokąd się później przeniosłam, pracowaliśmy w warunkach bardzo przyjaznych człowiekowi. Mieliśmy tylko jedną kamerę. Przychodził realizator, ustawiał nam kadr i w tym kadrze pracowaliśmy do końca wieczoru. Za szybą była realizacja produkcji. Jeśli trzeba było coś szybko zapowiedzieć, porozumiewaliśmy się z nimi przez interkom. W spikerce stała kanapa, na której można się było przespać. Najbardziej brakowało nam windy – trzeba się było po schodach wdrapywać na górę. Ale tam było wspaniale, mieliśmy osobny pokoik, rodzaj charakteryzatorni – garderoby. Na wszystkie święta i sylwestry zapowiadaliśmy, co było trzeba, a potem zwijało się dywany, jakieś jedzonko się przynosiło i tańczyliśmy.


18/30

Ale przecież między wami był tylko jeden mężczyzna: Jan Suzin! Przychodzili operatorzy, realizatorzy, nasi mężowie. Było cudownie! Zmiany techniczne nastąpiły w 1989 roku. W tej nowej rzeczywistości pracowałam do 2002. W każdym razie wcześniej czułam się tam jak w rodzinie. Byłam otoczona przyjaźnią kolegów i operatorów. Miałam różne ksywy, jak to się teraz mówi, „nasze mleczko” na przykład. Bardzo miłe. Jakie jeszcze? „Bubunia nasza”, takie tam, wszystkie czułe. W telewizji panowała naprawdę rodzinna atmosfera. W którym roku przeniosła się pani do Warszawy? Zaczęłam pracować w 1965, a do Warszawy przeniosłam się pięć lat później.

Incydent z kapitanem Zajączkiem w tle Zaczęła pani za Gomułki... Tak, Gomułka nadawał ton przez te wszystkie lata, ale to nie miało żadnego znaczenia. Nikt z nas, spikerów, polityką się nie zajmował. To była domena dziennikarzy informacyjnych z placu Powstańców Warszawy. Nasze studia znajdowały się przy ulicy Woronicza, gdzie powstawały programy artystyczne, popularnonaukowe itd. Naprawdę nie odczuwała pani żadnej presji? Bo w mediach ona była. I to nie byle jaka. A telewizja to miejsce szczególne... Przysięgam na zdrowie i życie mojego dziecka, że nikt z nas do niczego nie był zmuszany. Mogę mówić o czterech osobach,


19/30

z którymi prywatnie byłam zaprzyjaźniona – o Edytce, Bożenie Walter, Krysi Losce i Janku Suzinie. Nikt nas nie zmuszał ani do wstępowania do partii, ani do chodzenia na pochody pierwszomajowe. Nie było żadnego przymusu. Aż trudno uwierzyć. I nie zdarzył się żaden incydent? Jeden. Za to bardzo nieprzyjemny. Z telewidzami kontaktowaliśmy się za pośrednictwem działu łączności. Dyżurna odbierała telefony i notowała uwagi. Widzowie pisali też do nas listy, sporo ich dostawaliśmy. Były różne. I od dewiantów, tak jak jest i dzisiaj, i od normalnych ludzi. Najczęściej były to prośby o zdjęcia i autograf. Ale ja w jakimś momencie zaczęłam dostawać listy od nieznanego mi mężczyzny, który utożsamiał mnie ze swoją byłą żoną, niejaką vel Korabiowską. Pisał, że przerobiłam nazwisko, że on mieszka w Nowej Hucie i przyjedzie do mnie. Trochę mi było nieprzyjemnie, obawiałam się, że to były więzień albo psychicznie chory. I przyjechał? Chyba tak. Teraz wartownik nikogo nie wpuści na teren telewizji bez przepustki, ale wtedy na dziedziniec gmachu przy Woronicza można było do woli wjeżdżać samochodami. Przyjeżdżały taksówki i kto tam chciał. Jedna z pań, nie pamiętam jej nazwiska, z redakcji dziecięcej powiedziała, że kiedy byłam poprzedniego dnia na dyżurze, na dole przy szatni obok kiosku widziała człowieka o dziwnej aparycji, który sprawiał wrażenie chorego umysłowo. Przestępował z nogi na nogę, był trochę agresywny i bardzo się o mnie dopytywał. – Ja bym na pani miejscu gdzieś to zgłosiła. Czy dostawała pani ostatnio jakieś podejrzane listy? Niech je pani znajdzie, mój mąż może pani w tej sprawie pomóc.


20/30

Potem domyśliłam się, że ten mąż pracuje w Pałacu Mostowskich. Pamiętałam dobrze, że jak się przeprowadzałam z Łodzi do Warszawy i przejeżdżaliśmy koło tego pałacu, mój ówczesny narzeczony powiedział: – Życzę ci, żeby twoja noga nigdy nie stanęła w tym miejscu. Więc kiedy ta kobieta poprosiła, bym odnalazła ten list i jej go dała, tak też zrobiłam. Naiwna, nieprzeczuwająca dalszego ciągu. A dalszy ciąg był. Któregoś dnia siedzę na rannym dyżurze... A mieliśmy wtedy kameralne studio, małą grupę realizatorów, techników, inspektora programu i żyliśmy jak rodzina. Tak było przez lata do 1989 roku. Praktykowały u nas między innymi Hanka Smoktunowicz i Kinga Rusin. Przychodziły na dyżury przez parę miesięcy, przyglądały się, jak pracujemy, i próbowały swoich sił... Więc siedzi pani na rannym dyżurze i...? Siedzę w tymże studiu i naraz woła mnie inspektor programu telewizyjnego: – Telefon do ciebie! Biegnę. Biorę słuchawkę, a tu jakiś facet się przedstawia jako kapitan Zajączek i mówi: – Pani się interesowała wyjaśnieniem sprawy – a ja się wcale nie interesowałam – więc byłoby dobrze, gdyby pani mogła przyjechać – i podaje mi adres Pałacu Mostowskich – tego a tego dnia, o tej i o tej godzinie. Będę na panią czekał i wszystko wyjaśnię. No to jadę z mężem. Idziemy przez te korytarze do określonych drzwi, a tu niespodzianka – męża już nie wpuszczają. – Jak to, mąż nie może ze mną wejść?! Przecież jest tak samo zainteresowany tą sprawą jak i ja! – protestuję. Ale protesty nic nie dały. Więc zostawiam męża i idę sama. Jakiś mężczyzna każe mi usiąść przed swoim biurkiem i zaczyna mnie przepytywać, ile to ja listów dostaję, kto się mną interesuje,


21/30

czy się z tymi ludźmi spotkałam itd. W pewnym momencie – a w takich sytuacjach jestem dość ostra – powiedziałam: – Bardzo pana przepraszam, kapitan Zajączek, który do mnie dzwonił – oczywiście to był pseudonim – powiedział, że to ja otrzymam wyjaśnienia od panów. Niczego złego nie zrobiłam i nie życzę sobie przepytywania. To w ogóle nie wchodzi w grę, bo natychmiast wychodzę i zapominam o całej sprawie. Wtedy się zreflektował i oznajmił, że dotarli do tego człowieka i może mnie zapewnić, że już nie będzie mnie więcej nagabywał. I rzeczywiście tak było. Wybiegłam stamtąd. Uciekaliśmy tymi korytarzami jak najdalej. To był mój jedyny kontakt z tak zwanymi służbami. Może odnotowali, że byłam, nie wiem. Nie interesowało mnie to i nie interesuje nadal. Jak to się stało, że przeniosła się pani z ośrodka łódzkiego do Warszawy? To był awans? Spodobała się pani komuś w stolicy? Nie, to był pomysł Żołędziowskiego. Wyłącznie. Zadziałał narzeczony... Tak, porwał mnie... Poznaliśmy się na festiwalach... ale nie chcę już tego wspominać. W każdym razie to była jego męska decyzja, że zabiera mnie do Warszawy. Był kawalerem, wyprowadził się od mamy, wynajął strych od Krysi Mazurówny[1] i zamieszkaliśmy tam razem. Ślub wzięliśmy w 1970 roku. Mam z tego strychu dużo wspomnień. A Krysia, która wyjechała do Paryża, została później w moim baletowym programie korespondentką. Zamieszczałam tam newsy z różnych stolic świata na temat artystów baletu i premier. Z Nowego Jorku przysyłała je Dorota Warakomska, dostawałam też materiały z Moskwy. Magazyn był bardzo urozmaicony.


22/30

Żołędziowski „wychodził” pani etat w Warszawie? Nie, nie. To było po prostu przeniesienie. Jak w każdej normalnej instytucji z oddziału do centrali. Przecież tak samo dwa lata po mnie przyszła z Katowic Krysia Loska. A jednak nie wszystkie spikerki z regionalnych ośrodków lądowały na Woronicza. To się chyba nie działo automatycznie. [1] Krystyna Mazurówna – znana tancerka i choreografka (ur. 1939). Absolwentka warszawskiej Szkoły Baletowej w klasie Leona Wójcikowskiego. Solistka Teatru Wielkiego w Warszawie i „Baletu XX wieku” Maurice’ a Béjarta. Tańczyła na scenie z wielkimi solistami: Witoldem Grucą, Stanisławem Szymańskim i Gerardem Wilkiem. Zagrała tancerkę w filmie Życie jest długą, spokojną rzeką w reż. Étienne’a Chatilieza. W 1967 roku założyła zespół tańca nowoczesnego „Fantom”. Od roku 1968 mieszka w Paryżu. Była choreografką w teatrze „Élysées Montmartre”, tańczyła w spektaklu Josephine Baker. We Francji założyła zespół „Ballet Mazurowna”.


8. KASIA Ruda, piegowata, po co to do telewizji?

Fragment w rozdziale si贸dmym.


9. POSTSCRIPTUM, czyli mercedes czeka za bramą

Fragment w rozdziale siódmym.


10. ANEKS

Fragment w rozdziale si贸dmym.


NOTA AUTORSKA

Fragment w rozdziale si贸dmym.


Prezenterki Spis treści Okładka Karta tytułowa 1. ROMANTYCZNI 2. OD ROMANTYZMU DO PRAGMATYZMU PRL-owski rząd dusz, czyli czego oczekują prezesi EROS W SŁUŻBIE POLITYKI KRWAWY MACIEK BIERZE ZA TWARZ 3. DZIEDZICOWA Telewizyjna Matka Boska 4. EDYTKA Bądź sobą, nikogo nie udawaj 5. KRYSIA Na uboczu rewolucji 6. BOŻENA Zrozumiałam, że muszę się z tego wymiksować 7. BOGUSIA To były złote lata 8. KASIA Ruda, piegowata, po co to do telewizji? 9. POSTSCRIPTUM, czyli mercedes czeka za bramą 10. ANEKS NOTA AUTORSKA Karta redakcyjna


Wydawca Daria Kielan Redaktor prowadzący Katarzyna Krawczyk Redakcja Krystyna Śliwa Fotoedytor Marta Broniarek-Woźniak Redakcja techniczna Małgorzata Juźwik Korekta Jadwiga Piller Elżbieta Jaroszuk Copyright © by Aleksandra Szarłat 2012 Copyright © by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012 Copyright © for the e-book edition by Weltbild Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012 Świat Książki Warszawa 2012 Weltbild Polska Sp. z o.o. ul. Hankiewicza 2, 02-103 Warszawa Księgarnia internetowa: Weltbild.pl Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku


29/30

osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. ISBN 978-83-273-0299-1 Nr 90453507

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl al. Szucha 8, 00-582 Warszawa e-mail: kontakt@elib.pl www.eLib.pl


@Created by PDF to ePub


Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment pełnej wersji całej publikacji. Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj. Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu. Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie internetowym Bookarnia Online.


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.