5/116
nerwy, by naostrzyły spojrzenie. Chce zobaczyć. Męczy się. Wreszcie dostrzega. Ona trzyma go za rękę. Tak jak należy. Krucha, nieludzko delikatna dłoń, z palcami ułożonymi tak elegancko, jakby grały muzykę. Każdy palec osobny: pierwszy, drugi, trzeci, czwarty i piąty, ale wszystkie ułożone w komplet prawie nie z tego świata. Maleńka dłoń przytula i opowiada o nieuchronności. Czule. Bardzo czule. Umieram. Nie potrafię już nabrać powietrza. Bolą mnie płuca. Krew błaga o odrobinę tlenu. Prawie słyszę, jak pękają pęcherzyki i jęczą wysychające oskrzela. Piasek w tchawicy i ogień schodzący w dół. Jakby ktoś sypnął garść gorącego popiołu do gardła. Jestem przerażony. Duszę się. Gdzie jesteś, Moja Matko?! Przeprowadź mnie! Starzec otwiera usta. Chce coś powiedzieć, ale głos zostaje w gardle. Zamiast niego w powietrzu zawisa smród jednego z ostatnich, wykradzionych, nadliczbowych oddechów. Spogląda na Dziwkę. Chyba ją widzi. Próbuje wyznać. * Żyłem. Dostałem wszystko. Nie po kolei, ale... wszystko. Przychodziło samo. Cierpiałem, nie cierpiałem. Wreszcie – za późno – przyszłaś TY, moja Dziwka, moja miłość śmiertelna. W dniu spotkania w stołówce Najwyższej Szkoły Filmowej Świata zacząłem w tej samej chwili żyć i umierać, wspinać się i schodzić w dół. Dziwka uśmiecha się. Ma jakieś sześćdziesiąt lat, czarne oczy, posiwiałe włosy, śniadą skórę. Jest krucha i piękna. Delikatna. Jako dziecko grała w jego filmach. „Proszę, niech pan na mnie poczeka... jakieś dziesięć lat, aż dorosnę. Niech pan nie odrzuca tych słów tylko dlatego, że wypowiada je mała dziewczynka... Mam