Urodziłam się dwa razy - Ewelina Szot

Page 1


URODZIŁAM SIĘ

DWA RAZY

Historia duchowej przemiany

Urodziłam się dwa razy

Ewelina Szot

Urodziłam się dwa razy

Historia duchowej przemiany

Redakcja, skład, łamanie: Wydawnictwo AA

Projekt okładki: Magdalena Nadany-Mardyła

Zdjęcia: prywatne archiwum Autorki

© Copyright by Wydawnictwo AA, Kraków 2025

ISBN 978-83-8340-136-2 Wydawnictwo AA s.c.

31-574 Kraków, ul. Ciepłownicza 29 tel. 12 345 42 00, tel. kom. 695 994 193 www.religijna.pl

Urodziłam się po raz pierwszy 5 sierpnia 1988 r. Nie ukrywam swojego wieku, bo mogłam nie dożyć 22 lat, a dzięki Bogu nadal tu jestem. Zresztą to „dzięki Bogu” nie jest tylko pustym zwrotem, bo tak się mówi, ale naprawdę jestem tu dzięki Bogu. On chciał, żebym przeżyła, dlatego postawił na mojej drodze ludzi, którzy mi bardzo pomogli. Nie będę wymieniać ich wszystkich, bo było ich naprawdę wielu. Wspomnę o jednej osobie – najważniejszej – o moim mężu Pawle i to właśnie jemu chcę dedykować tę książkę.

Swoich 22 urodzin nie pamiętam, bo spędziłam je, leżąc w szpitalu. Byłam po niedawno przebytym pierwszym wylewie tuż przed drugim, o wiele gorszym niż pierwszy.

Dziś jednak piszę tę książkę i cieszy mnie każdy kolejny dzień życia. Lat mi przybywa, ale to fantastycznie, bo to znaczy, że żyję.

Dostałam drugą szansę i nie zamierzam jej zmarnować.

Ewelina Szot

1. Moje stare życie

Pierwsze dwadzieścia jeden lat wyglądało zwyczajnie, tak jak większości ludzi – wczesne lata dzieciństwa, przedszkole, szkoła podstawowa, gimnazjum, szkoła średnia, studia (przerwane), planowany ślub.

Moje stare życie było bardzo szczęśliwe – miałam wspaniałych rodziców, którzy kochali mnie dojrzałą miłością – mimo że byłam jedynaczką, nie dostawałam wszystkiego, co chciałam. Wiedziałam, że na pewne rzeczy muszę sama zapracować, dlatego byłam bardzo dobrą uczennicą – prawie zawsze miałam świadectwo z paskiem.

Ta moja pracowitość przydała mi się w późniejszym życiu.

Mimo że byłam jedynaczką, miałam wiele sióstr – moich koleżanek, z którymi spotykałyśmy się często i wspólnie spędzałyśmy

czas np. łowiąc rybki w pobliskim strumyku, śpiąc w stodole na sianie, chodząc do lasu, bawiąc się w domek, jeżdżąc na rowerach…

Będąc w gimnazjum, zaczęłam tańczyć w zespole tanecznym. Był to żeński zespół tańca nowoczesnego o nazwie Escape. Spotykałyśmy się z dziewczynami na próbie w każdy piątek – wymyślałyśmy układy taneczne, a na wakacjach tańczyłyśmy na okolicznych festynach.

Z dziewczynami z zespołu wstąpiłyśmy do Ochotniczej Straży

Pożarnej i tworzyłyśmy żeńską drużynę, która w swojej kategorii zajęła I miejsce na gminnych zawodach straży pożarnych.

W drugiej klasie technikum poznałam świetnego chłopaka, który dziś jest moim mężem. Paweł już skończył tę szkołę, pojawił się jednak na dyskotece andrzejkowej z moim kolegą. Później

umówiliśmy się na randkę, poszliśmy razem na sylwestra, zostaliśmy parą, aż wreszcie, kiedy skończyłam szkołę w 2008 r., zaręczyliśmy się i zaczęliśmy planować ślub.

To, o czym chcę opowiedzieć, wydarzyło się dwa lata później. Do naszego ślubu i wesela pozostało około 4 miesiące, a przygotowań mieliśmy całą masę. Od poniedziałku do piątku pracowałam, a co dwa tygodnie w weekendy jeździłam na studia zaoczne w Rzeszowie. Sam dojazd autobusem zajmował prawie dwie godziny.

W związku z brakiem czasu musiałam zrezygnować z tańca w zespole. Teraz przygotowania do ślubu stanęły na pierwszym miejscu, dodatkowo zbliżała się sesja, a chciałam ją zaliczyć w pierwszym terminie, by móc – jak w roku poprzednim – dostać stypendium naukowe. Było ono bardzo potrzebnym zastrzykiem gotówki. Niestety, jednego egzaminu nie udało mi się zaliczyć w pierwszym terminie, ale już w lipcu go poprawiłam. Miałam więc wolną głowę i mogłam skupić na przygotowaniach do ślubu i wesela.

Chciałam, by wszystko było dopięte na ostatni guzik, a tu trzeba przygotować zaproszenia dla stu dwudziestu gości i potem ich osobiście zaprosić, pamiętać o obsłudze kuchni, kamerzyście, fotografie, zespole, kosmetyczce, fryzjerze, sukni ślubnej, pierwszym tańcu (do którego postawiłam przygotować cały układ), no i oczywiście jeszcze sprawy kościelne… Wtedy były one dla mnie mało ważne.

No i nadszedł 17 lipca 2010 r. To była sobota. Nie miałam już zajęć na studiach, więc czyściłam w łazience akwarium żółwia i nagle poczułam okropny ból głowy, było mi niedobrze i chciało mi się wymiotować. Pobiegłam szybko do pokoju rodziców, oni zawieźli mnie do lekarza rodzinnego, który nie wiedząc, co mi jest, wezwał karetkę. Straciłam przytomność, a to, co się ze mną stało, znam tylko z opowieści.

2. Czas stop

Trafiłam do szpitala w Jaśle. Diagnoza – wylew krwi do mózgu spowodowany pęknięciem naczyniaka. To praktycznie wyrok śmierci. Moi rodzice są zdruzgotani. Kiedy Paweł dowiaduje się, co się stało, natychmiast przyjeżdża.

Lekarze w jasielskim szpitalu nie chcą robić czegokolwiek, bo liczą, że to wszystko się wchłonie, a poza tym jasielski szpital nie jest przygotowany do takich operacji. Jedynym ratunkiem jest dla mnie operacja w Rzeszowie, jednak jasielski szpital nie chce mnie wypuścić, gdyż twierdzi, że umrę w trakcie transportu. Jednak po interwencji pewnej osoby, szpital w Jaśle zgadza się na przewiezienie mnie do szpitala w Rzeszowie.

Operacja była długa.

Czas mijał, a ja pozostawałam nieprzytomna. Lekarze mówią, że mogę nie przeżyć nocy.

Przeżyłam noc, a nawet następne dni. Pewnego razu, gdy moja mama przechodziła korytarzem, zaczepia ją jakaś obca kobieta i mówi, że przyśnił się jej Jan Paweł II i kazał dać mojej mamie numer telefonu do księdza z Kraczkowej. Jeździ on do chorych ze stułą Jana Pawła II z sakramentem chorych. Paweł przywiózł księdza, później był on u mnie jeszcze dwa razy.

Sakrament namaszczenia chorych to sakrament prowadzący do życia, do wyzdrowienia, a jest on nadal mylnie łączony z ostatnim namaszczeniem, które człowiek przyjmuje tuż przed śmiercią.

Dlaczego dziś tak często ten sakrament budzi w ludziach wątpliwości? Nie tylko w ludziach świeckich, ale i w niektórych księżach?

Dlaczego tak często chorzy nie są informowani o zbawiennych

skutkach tego sakramentu? Gdzie jest wiara w uzdrawiającą moc

Jezusa? Choroba to nie jest koniec życia i nie zawsze jest związana z tym, że tak już musi być. Często wiąże się z walką, a sakrament chorych jest czymś, co do tej walki uzdalnia. 23 sierpnia dostałam drugiego wylewu. Mój stan z ludzkiego punktu widzenia jest fatalny. Kilka miesięcy leżę nieprzytomna na OIOM-ie. Nie oddycham sama. Po długich miesiącach, kiedy już nie ma żadnej nadziei na mój powrót do zdrowia, a lekarze mówią mojej rodzinie, by zabrała mnie do hospicjum, bo ja już raczej nie wyzdrowieję, Paweł jedzie do Terespola. To miejscowość przy granicy z Białorusią – około 6 godzin jazdy od naszego domu. W Terespolu, z obrazu Maryi (jego replika wisi u nas w domu na ścianie) wydobywa się olejek o zapachu róż. Paweł naciera nim moją głowę w sobotę wieczorem, a w poniedziałek dzieje się coś niesamowitego… Wtedy jedna z pielęgniarek przypadkowo dotyka mojej nogi, a ja, która od kilku miesięcy nie dawałam znaku życia, poruszam nią. Pielęgniarka biegnie poinformować o tym lekarza prowadzącego. Ten nie może w to uwierzyć i mówi, że to prawdziwy cud. Po jakimś czasie w końcu odzyskuję przytomność. Moi najbliżsi, w tym Paweł, który nadal jest przy mnie, są nieziemsko szczęśliwi. Dzięki temu, że był ze mną jakikolwiek kontakt, trafiłam na oddział rehabilitacji.

Po około 8 miesiącach spędzonych w szpitalu chwilowo go opuszczam, by ponownie wrócić tu w czerwcu 2011 r. na jedną z wielu rehabilitacji.

Dobry Boże, Ty który jesteś Panem czasu!

Sprawiasz, że wszystko dzieje się w odpowiednim momencie.

Być może dla ludzi chwila zawsze jest nieodpowiednia, Ale Ty widzisz wszystko z szerokiej perspektywy

I wiesz najlepiej, co jest najbardziej odpowiednie dla każdego człowieka.

Ty znasz każdego z nas lepiej niż my sami siebie znamy.

Patrzysz na nasz potencjał, na to jacy możemy być z Twoją pomocą.

Ty Boże dajesz nam moc,

Dzięki której nie ma dla nas rzeczy niemożliwych.

A dzięki wcieleniu się Jezusa Chrystusa, Naszego Pana w człowieka wiemy, Że nawet najmniejsza, niepozorna istota

Może zmienić świat.

Dziękujemy Ci, Panie!

Mój powrót do domu nie był niczym łatwym. Byłam trochę jak 22-letni niemowlak. Nie jadłam nawet sama, bo byłam karmiona samymi papkami przez sondę. Żaden pokarm nie przechodził przez moje usta, a trafiał bezpośrednio do żołądka, więc nie czułam żadnych smaków potraw.

O samodzielnym ubieraniu się, myciu, czesaniu czy korzystaniu z toalety mogłam tylko pomarzyć. Spałam na specjalnym łóżku z materacem przeciwodleżynowym. Nie mogłam zostać bez opieki ani minuty i dopiero kiedy w czerwcu 2011 r. pojechałam na kilkutygodniową rehabilitację do szpitala w Rzeszowie, coś delikatnie drgnęło.

Wreszcie usunięto mi sondę i mogłam przyjmować już pokarmy do ust, ale wyłącznie papki. Na stałe pokarmy dopiero miał nadejść czas.

Po powrocie z pierwszej rehabilitacji wracało mi czucie – zaczęłam odczuwać ciągły ból w lewym oku. Byliśmy u dwóch okulistek, ale właściwie żadnej pomocy nie otrzymałam. Trafiłam na szczęście do jeszcze jednej okulistki, z Krosna, która uratowała moje oko. Przez około 2 lata jeździłam do niej co miesiąc na zmianę soczewki ochronnej, która leczyła moje oko. Dodatkowo oczy zakrapiane były specjalnymi kroplami i żelem. Po dwóch latach noszenia soczewki, mogłam ją w końcu zdjąć, ale musiałam zakrapiać oko specjalnym żelem, co godzinę. Było to bardzo uciążliwe.

Okulistka dobrała mi też odpowiednie okulary i w końcu zaczęłam dobrze widzieć. Wcześniej obraz był mocno zamazany i dodatkowo wszystko widziałam podwójnie.

Musiałam też na nowo nauczyć się pisać. Wiedziałam, jak się pisze poszczególne litery, jednak w rzeczywistości litery, które pisałam, wcale nie przypominały tych wyobrażonych sobie przeze mnie. To wszystko wynikało z małej sprawności moich rąk, które też musiałam ćwiczyć. To były wszystkie ćwiczenia manualne –przekładanie małych przedmiotów, klocków, układanie puzzli, gry zręcznościowe, szycie, wyszywanie. To wszystko trwa do tej pory, choć już w mniejszym stopniu niż kiedyś.

Niczym małe dziecko, musiałam nauczyć się też dobrze mówić, dlatego przez kilka lat jeździłam do logopedy. Zresztą do tej pory ćwiczę sama w domu prawidłową wymowę.

Mój słuch także został uszkodzony przez przebyte wylewy. Przez pewien czas nosiłam nawet aparaty słuchowe.

Po każdym pobycie w szpitalu na rehabilitacji, moja świadomość wracała coraz bardziej. Widziałam utratę mojej sprawności i porównywałam się z samą sobą sprzed wylewów. Z żalem oglądałam stare zdjęcia: z występów tanecznych, z wesel i innych imprez, z wycieczek, zwłaszcza w góry i zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś będę mogła to przeżyć.

Postanowiłam, że tak się stanie, dlatego ostro wzięłam się do pracy i bardzo dużo udało mi się wypracować, ale jak pokazał rok 2012 to była niewłaściwa motywacja.

O Panie nasz!

Nieprzeniknione światło, oświetlające mroki tego świata.

Sprawiasz, że nie boję się być nawet w ciemnościach, Bo Ty zawsze jesteś ze mną.

Uczysz mnie, jak być świecą, która nie gaśnie, Nawet gdy cień pada na oblicze tego świata.

Dzięki Tobie nieustannie czuję się solą dla tej ziemi.

Pragnę każdemu życiu nadawać smak.

Bo po to jest sól, bez niej potrawy nie miałby wyrazistości.

Naucz, Panie, innych ludzi być światłem i solą tej ziemi.

Prosimy Cię, Panie!

4. Delikatne upomnienie

W maju 2012 r. mocno się przeziębiłam, potem bardzo zaczął mnie boleć brzuch. Przebywałam kilka dni w jasielskim szpitalu, ale bez efektów, bo brzuch bolał mnie nadal, a lekarze nie wiedzieli dlaczego.

Potem przebywałam w szpitalu w Krośnie. Tam było ze mną coraz gorzej, gasłam z dnia na dzień. Wtedy Paweł, siedząc przy moim łóżku powiedział, że jak z tego wyjdę, to się pobierzemy.

Bóg usłyszał nasze słowa i umożliwił nam spełnienie tej obietnicy, bo przysłał lekarza ze szpitala w Rzeszowie. Kiedy mnie zbadał, zalecił transport do Rzeszowa i natychmiastową operację. Diagnoza – zrosty na jelitach.

W Rzeszowie przeszłam operację, tym razem brzucha. Po operacji pojawiły się u mnie kłopoty z mową – straciłam ją zupełnie na około tydzień. Zastanawiano się, dlaczego do tego doszło i wreszcie znaleziono przyczynę. Otóż po lewej stronie głowy miałam zamontowaną zastawkę, która odprowadzała płyn mózgowo-rdzeniowy do otrzewnej. Po operacji płyn nie mógł tam ściekać, więc ściekał do worka. Powodem tego, że nie mogłam mówić okazał się fakt, że płyn z mojej głowy nie ściekał do worka, zatem jego nadmiar pozostawał w głowie. W związku z tym faktem przeprowadzono kolejną operację, mającą na celu przeniesienie zastawki z lewej strony głowy na prawą. Do tej pory, cały czas mam zastawkę, co wiąże się z koniecznością przyjmowania około 2,5 l płynów dziennie, czego skutkiem są częste wizyty w toalecie.

Po operacji przeszłam miesięczną rehabilitację i udało mi się odpracować większość rzeczy, które utraciłam przez tę „przygodę”.

Wyszłam ze szpitala 3 października 2012 r., a nasz ślub miał miejsce osiemnaście dni później. Najważniejszy był dla nas ślub, nie wesele, dlatego zaprosiliśmy samych najbliższych – około trzydzieści osób. Sukienkę kupił mi Paweł, zdjęcia robił nasz kolega, a orkiestry nie było. Ślub był w niedzielę, a potem zjedliśmy obiad w restauracji.

Zbędna była huczna impreza z pięknymi strojami i z perfekcyjnym wyglądem. Niecałe trzy tygodnie wcześniej wyszłam ze szpitala, byłam też po operacji głowy, więc na jej części w ogóle nie miałam włosów, ale jak się chce, to wszystko jest możliwe.

Panie Jezu! Wspomożycielu utrudzonych!

Ty pokrzepiasz tych, którzy Cię o to proszą.

Dałeś nam swoje Boskie Ciało i Krew, by za każdym razem, gdy je spożywamy, Odradzała się w nas nadzieja i wytrwałość.

Umacniaj nas i wspieraj w niesieniu życiowego krzyża. Naucz nas, jak mamy objąć ten krzyż miłością, by to brzemię stało się lekkie, a jarzmo słodkie.

Utwierdź w nas pewność, że warto się starać, byśmy nie zwątpili we własne siły.

A gdyby zdarzyło się, że zwątpimy, prosimy Cię: Ratuj nas, Panie!

5. Nowy początek po raz drugi

Po ślubie i wyjściu ze szpitala doszło do mnie, że muszę zmienić sposób mojego życia. Nie mogę żyć tak, jak do tej pory. Czas przewartościować swoje życie. Rzeczywistość, w której się znalazłam, była taka, a nie inna, więc zabrałam się do roboty – żadne załamywanie się i poddawanie. Nie bez przyczyny dostałam drugą szansę.

Dużo ćwiczyłam, ale z powodu braku środków finansowych opieraliśmy się wyłącznie na publicznej opiece zdrowotnej, a była ona średnio skuteczna.

W czerwcu 2014 r. koleżanka wysłała mi informację, że w podrzeszowskiej prywatnej klinice w Tajęcinie są dni otwarte i za darmo można skorzystać z innowacyjnego urządzenia do nauki chodu o nazwie lokomat. Kiedy z niego skorzystałam, zobaczyłam, że może przynieść efekty. Niestety, pobyt w prywatnej klinice był dość kosztowny, a my nie mieliśmy pieniędzy. Jednak pieniądze się znalazły. Jak? Otóż Paweł zorganizował dla mnie piknik charytatywny. Pogoda dopisała, ludzie przyszli i udało się – zebraliśmy pieniądze na rehabilitację. Sprawę nagłośniliśmy także w mediach – byliśmy między innymi w Magazynie Ekspresu Reporterów, w Teleexpresie czy w programie TVP Rzeszów. Piknik odbył się na początku września 2014 r., a do Tajęciny pojechałam tydzień później na trzy tygodnie. Tam nauczono mnie odnalezienia się w nowej rzeczywistości. Pokazano mi, jak poprawnie jeździć na wózku i jak sobie z nim radzić – dla osoby, która do tej pory chodziła, jest to spore wyzwanie. Ogólnie oprócz sprawności fizycznej w Tajęcinie nauczyłam się wiele rzeczy wykonywać samodzielnie: przewozić różne przedmioty, zwłaszcza gorące, robić

sobie herbatę czy kawę, korzystać z toalety, choć bez poręczy jest to dla mnie niemożliwe.

To była tylko jedna z wielu wizyt w ośrodku w Tajęcinie. Byłam tu kilkanaście razy, początkowo jeździłam tam na dwa tygodnie, później na tydzień. Każdy pobyt w ośrodku przybliżał mnie do samodzielności.

Na początku stycznia 2015 r. znów miałam bóle głowy i lewego oka i choć nie wzbudziły moich podejrzeń, to mąż stwierdził, żeby lepiej pojechać do neurologa. Neurolog także nie widział nic niepokojącego, ale na wszelki wypadek zlecił tomografię w szpitalu i okazało się, że to był trzeci wylew.

Karetka zawiozła mnie do szpitala w Rzeszowie. Tam przeleżałam dwa tygodnie, nie mogąc wstać, gdyż naczyniak, który pękł nie nadawał się do operacji, więc liczono, że się wszystko wchłonie, ale tak się nie stało.

Po dwóch tygodniach ciągłego leżenia w łóżku, dzięki interwencji Pawła, przewieziono mnie do Lublina i tam przeszłam zabieg embolizacji, czyli zabezpieczenia naczyniaka w mojej głowie. Zabieg udał się i byłam zdrowa, ale w lipcu czekała mnie ostateczna kontrola, a do tego czasu zabronione mi było jakiekolwiek wstawanie.

Nie boję się kresu świata, jaki znamy.

Bo koniec jednego, to zarazem początek drugiego.

Wierzę Panie, że Ty wyprowadzisz z tego dobro.

Dobro, o jakim nam ludziom się nie śniło.

Bo Ty Panie możesz wszystko, nie ma dla Ciebie rzeczy niemożliwych.

Czuję Twoją obecność w każdej chwili mojego życia.

I dziękuję ci za wszystkie moje doświadczenia.

Miały mnie one zahartować, tak jak się hartuje złoto w ogniu.

Dzięki nim czuję się mocniejsza.

A mając tę pewność, że zawsze jesteś przy mnie, wiem, że nigdy nie upadnę.

Chwała Tobie Panie!

39.

41.

42. Wziąć swój krzyż ............................................................................................

43. Stać się jak dziecko .......................................................................................

44. Koniec jednego jest początkiem drugiego .............................................

45. Tam i z powrotem, czyli podróż z Archaniołem Rafałem

46. Wszystko zmieniło się, odkąd zaczęłam kochać Boga .........................

47.

48.

49.

50.

51.

52.

56.

59.

60.

66.

67.

68.

69.

72.

73.

74.

75.

Czy można zacząć żyć od nowa?

Historia Eweliny pokazuje, że można i warto, choć nie jest to łatwe.

Urodziłam się po raz pierwszy 5 sierpnia 1988 r. Nie ukrywam swojego wieku, bo mogłam nie dożyć 22 lat, a dzięki Bogu nadal tu jestem. Zresztą to „dzięki Bogu” nie jest tylko pustym zwrotem, bo tak się mówi, ale naprawdę jestem tu dzięki Bogu. On chciał, żebym przeżyła, dlatego postawił na mojej drodze ludzi, którzy mi bardzo pomogli. (…)

Dziś jednak piszę tę książkę i cieszy mnie każdy kolejny dzień życia. Lat mi przybywa, ale to fantastycznie, bo to znaczy, że żyję.

Dostałam drugą szansę i nie zamierzam jej zmarnować.

(fragment książki)

Książka jest bardzo osobistą opowieścią o życiu młodej dziewczyny, która niespodziewanie doznała wylewu. Była zupełnie zdrową, pełną energii dwudziestodwulatką, studiowała i niedługo miał odbyć się jej ślub. W jednej chwili jej życie dosłownie zawisło na włosku. Dziewczyna trafi ła do szpitala, przez długi czas pozostawała nieprzytomna, a rokowania były złe. I kiedy lekarze, nie widząc możliwości dalszego leczenia, doradzali bliskim umieszczenie jej w hospicjum, nastąpił pierwszy cud – dziewczyna zaczęła poruszać nogą. Dalsze losy ocalonej nie potoczyły się jednak tak, jak można by się spodziewać. W krótkim czasie nastąpił kolejny wylew. A potem ona sama i jej bliscy toczyli codzienną walkę o życie, widzenie, mówienie czy zdobywanie samodzielności.

Autorka bez ckliwości opowiada o tym, co ją spotkało i jak wyglądało jej dochodzenie do siebie. Chętnie dzieli się swoimi przemyśleniami, jednocześnie zachęcając do przeżywania swojego życia w świetle Ewangelii. Jej historia jest bowiem nie tylko zapisem duchowej przemiany, ale i swoistym dziennikiem wdzięczności.

Historia Eweliny i Pawła wyraźnie pokazuje, że czasami są takie wydarzenia, które po ludzku trudno zrozumieć, które rodzą bunt i ból, ponieważ porzucanie własnej strefy komfortu wiąże się z ogromnym niewypowiedzianym cierpieniem. (...) Jednak nie jest to historia o bólu i beznadziei, ale o nadziei i miłości. Życie Eweliny i Pawła jasno pokazuje, że Bóg jest z nami szczególnie wtedy, gdy po ludzku wydaje się, że jesteśmy porzuceni. Najpełniej Jego obecność ukazuje się w miłości bezinteresownej, która potra czynić cuda. Nie takie cuda spektakularne, medialne, ale cuda, które widać w zaciszu domu, cuda, w których miłość odmienia życie nie tylko samych bohaterów, ale i tych, którzy z nimi się spotykają.

ISBN 978-83-8340-136-2

ISBN 978-83-8340-136-2

ks. Łukasz Wiśniewski MIC Dyrektor Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.