OT KOT - ANDRZEJ KOT

Page 1


Andrzej Kot (1946-2015) urodził się, mieszkał i pracował w Lublinie. Samouk, grafik, rysownik, kaligraf, artysta czerpiący ze sztuki czcionkarstwa i typografii. Twórca ekslibrisów, alfabetów autorskich, mistrz graficznolingwistycznych art-żartów wykorzystujących motyw kota. Autor kaligrafowanej wersji „Traktatu moralnego” Czesława Miłosza (Lublin, 1981). Wystawiał od 1969 roku, w 1984 otrzymał prestiżową nagrodę główną X Biennale Ekslibrisu w Malborku, jego prace znajdują się w zbiorach muzeów, galerii, kolekcji i bibliotek na całym świecie. Publikacje o jego twórczości zamieszczono m.in. w: „Projekt. Sztuka wizualna i projektowanie” (Polska, 1980), „Upper and Lower Cas. The International Journal of Typographics” (USA, 1982, 1985), „Idea” (Japonia, 1989), noty m.in. w „Das Alphabet. Die Bildwelt der Buchstaben von A bis Z” Josepha Kiermeiera-Debre i Fritza Fr. Vogela (Niemcy, 1995). Artysta Andrzej Urbański i krytyk sztuki Andrzej Matynia poświęcili mu książkę artystyczną „Prawdziwa cnotka nie boi się kotka” (Warszawa, 1986). Uhonorowany Nagrodą Angelusa (Lublin, 2007).


OT KOT



ANDRZEJ

KOT


Od wydawcy Sam o sobie mówił, że się „druczy”, to znaczy, projektuje i mnoży swoje dzieła na wszelkie możliwe sposoby. Drukiem pomnożony wyruszał na pocztę i rozsyłał się po całym świecie, a z tym, co mu zostało przemierzał swoją codzienną trasę, którą znaczył kocimi rysunkami. Moje mieszkanie było jednym z wielu przystanków jego marszruty, a ja byłem jego kolegą po fachu systematycznie i hojnie obdarowywanym. Po ćwierćwieczu znajomości osiągnąłem krytyczny stan nasycenia Jędrusiowym urobkiem, który od wielu lat domagał się porządnego wydawnictwa. Świadom porażek wydawniczych kilku księgarzy, postanowiłem formę graficzną luzem przekuć w monograficzny album. Impulsem do przyspieszonego działania miały być plany wystawiennicze artysty, podsumowujące 50 lat twórczości. Na skutek braku odpowiednich funduszy wdrożyliśmy „plan B” i wydrukowaliśmy wielkoformatowe grafiki, które miały pokryć część kosztów druku. Od prezydenta miasta Lublina otrzymałem również stypendium na zebranie i uporządkowanie dzieła życia Andrzeja Kota. Pod koniec 2014 roku plany wydawnicze szły pełną parą. Jędrek się cieszył, ale od kilku miesięcy już się nie druczył, co lekko mnie zaniepokoiło. Trafił do szpitala i w ciągu kilku tygodni przeprowadził się do Krainy Wiecznych Łowów. Na dzień przeprowadzki wybrał sobie 17 lutego 2015 – Dzień Kota. Album jest moim subiektywnym wyborem najciekawszych prac z ogromnego dorobku niezwykłego artysty i spełnieniem złożonej 4

Mu obietnicy. Jarosław Koziara

Album przygotowano w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin.


fot. archiwum artysty 5


6


ŻYCIE I LITERY KOTA Z ULICY GRODZKIEJ Takich ludzi nie ma wielu i rzadko ich spotykamy. Wydaje się, że nie do końca są z tego świata, dlatego nie umiemy porozumieć się z nimi w pełni lub tak jak byśmy chcieli, o ile to w ogóle jest możliwe. Być może oni wcale nie pragną zrozumienia, skoro to nie relacje z ludźmi, jakkolwiek ważne, stanowią o ich tożsamości, lecz wierność tajemniczemu powołaniu twórczemu, jakie samo siebie wystawia na próby. Zmusza do refleksji i wystawia na próby także nas, zaskoczonych tym rodzajem oddania sztuce, które nie liczy się z realiami życia dnia codziennego i świątecznego, a dodatkowo bywa autodestrukcyjne. Nie wiemy, czy to jest iskra boża, powołanie, manifestacja, prowokacja artystyczna, przywiązanie do mitu

Taką osobą był Andrzej Kot, dobrym człowiekiem i dobrym artystą, który żył nie myśląc o życiu i nie skarżąc się na nie, a przynajmniej nigdy nam o tym nie mówił, że życie mu doskwiera. Byliśmy wobec niego mili, staraliśmy się go zrozumieć i mu pomóc. Jednakże, być może, żyliśmy w innych, aczkolwiek w jakimś sensie równoległych

fot. Agnieszka Rogala

o odrębności artysty, czy choroba, a może wszystko razem?

światach. Zawsze pozostawało i pozostaje coś zakrytego, dla nas, tutaj, i dla niego, tam, gdziekolwiek jest teraz. Czy wiemy, kto ma rację i jest prawdziwszy i komu jest lepiej, szczęśliwiej? 7

Dał nam dużo, a być może więcej niż my jemu.

*** Andrzej Kot urodził się 21 listopada 1946 roku w Lublinie. Rodzina mieszkała na Starych Bronowicach, naprzeciwko kościoła św. Michała, w mało ciekawej dzielnicy, gdzie sąsiadowały ze sobą rudery sklecane spontanicznie przez przybyszy ze wsi z marnymi kamienicami czynszowymi bez wody i kanalizacji. Dom bronowicki Kot pamiętał w czarnej tonacji, za to okolicę w różowych barwach charakterystycznych dla wspomnień z dzieciństwa – to czas zabaw nad pobliską rzeką wśród zieleni malutkich ogródków w aurze bardziej wiejskiej niż miejskiej. Ojciec, Antoni Kot (1905-1984) był masarzem, przed wojną wędrował „od wesela do wesela” wyrabiając szynki, schaby i kiełbasy, z czasem został cenionym majstrem w zakładach mięsnych przy ulicy Turystycznej, gdzie pracował do emerytury. Interesował się twórczością syna, ale nie był skory do chwalenia, raczej oschły, chociaż niepozbawiony humoru. Zażartował kiedyś, że Andrzej rysuje diabły, więc trzeba wezwać księdza... Matka, Czesława (1915-1994), handlowała kwiatami i owocami na targu pod Zamkiem, zajmowała się domem. Był z nią bardzo związany. Miał dwóch braci, starszego Zdzisława i młodszego Zbigniewa, również obdarzonego talentem, który podjął studia w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych i już od lat spełnia się w projektowaniu oraz realizacji ogrodów w podwarszawskim Grodzisku Mazowieckim, gdzie Andrzej często przyjeżdżał i mieszkał niekiedy miesiącami.


TO MIEJSCE: GRODZKA 19 Do legendy Andrzeja Kota i Lublina przeszedł inny adres: ulica Grodzka 19. Na stoku wzgórza staromiejskiego stoi tu jednopiętrowa niewielka kamieniczka sąsiadująca z Bramą Grodzką, symbolizującą współistnienie kultur polskiej i żydowskiej w dawnym Lublinie. Dzisiaj pod numerem 19 znajduje się Rezydencja Waksman, pierwszy na Starym Mieście, otwarty kilkanaście lat temu kameralny hotelik, który był forpocztą zmian w traktowaniu najstarszej, przez lata zaniedbanej i wtedy zasiedlonej przez „margines” części miasta, która obecnie znowu stała się sercem Lublina. Wzmianki o tym adresie sięgają 1528 roku, zaś nazwa obecnego pensjonatu nawiązuje do żydowskich, przedwojennych mieszkańców tego miejsca, rodziny Majera Waksmana, z której pochodziła matka mieszkającego w Moskwie Asara Eppela (1935-2012), prozaika, tłumacza literatury polskiej na rosyjski, między innymi „Sklepów cynamonowych” Brunona Schulza i „Ogniem i mieczem” Henryka Sienkiewicza, uhonorowanego nagrodą Polskiego PEN Clubu, uważanego za ambasadora kultury polskiej w Rosji. Rodzina Kotów przeniosła się na Grodzką w 1952 roku. Nikt tu już nie pamiętał Waksmanów, Żydzi zginęli lub wyjechali, domy ich dawnej dzielnicy, stykającej się z Grodzką, zamienionej w getto, wyburzano. Kto mógł przewidzieć, że nową, inną mitologię tego miejsca stworzy obecność Andrzeja Kota? Państwo Kotowie 8

zamieszkali na parterze pod numerem 2, po lewej stronie domu. Mieli dwa pokoje ulokowane na nieco innych poziomach, o odrębnych wejściach, zaś kuchnię w zaadaptowanej na ten cel części korytarza wejściowego. Po prawej, pod numerem 1 mieszkała rodzina Wałdowskich (sporo młodszy od Andrzeja Kota sąsiad Jacek Wałdowski stanie się, kiedy dorośnie, jego przyjacielem, nawet wydawcą). Z czasem Andrzej, już jako znany artysta, dostał samodzielne mieszkanie-pracownię na piętrze, oznaczone numerem 3, z oknami wychodzącymi na Grodzką. Wtedy w korespondencji podawać będzie taki adres: Grodzka 19 m. 2/3. Wcześniej, dużo wcześniej małoletni chłopcy Kotowie urządzą sobie „pracownię” w piwnicy. Kamienicę wzniesiono na zboczu, dlatego poziom domu, który od ulicy Grodzkiej był piwnicą, z drugiej strony, od ulicy Podwale był parterem, niegdyś wozownią. Andrzej wspominał, że odnajdywali w powojennych rumowiskach ułamkowe ślady po żydowskich mieszkańcach miasta, potrzaskane naczynia, książki, Torę oraz że ciekawiły go i inspirowały litery alfabetu hebrajskiego.

BRAMA, CZYLI SZKOŁA, ZAMEK, CZYLI DOM KULTURY Grodzka 19 okazała się dobrym adresem, ponieważ naprzeciwko, czyli przy Grodzkiej 32/34 oraz w Bramie Grodzkiej w latach 1954-1979 mieściło się Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych, zaś w pobliskim Zamku Lubelskim w 1956 roku otwarto Wojewódzki Dom Kultury (początkowo jako Miejski Dom Kultury, potem Lubelski






Dom Kultury), dzielący do 1971 roku pomieszczenia z Muzeum Lubelskim. Potem WDK przeniesiono na ulicę Podgrodzie 3 (dzisiaj Dolna Panny Marii). Te instytucje miały dominujący wpływ na życie kulturalne powojennego Lublina. Z Grodzkiej 19 było tam po prostu bardzo blisko. Andrzej Kot, uczeń Szkoły Podstawowej nr 19 przy ulicy Złotej, a potem szkoły na ulicy Czwartek, okazał się dzieckiem obdarzonym talentem plastycznym. Chodził na zajęcia plastyczne do WDK na Zamek prowadzone przez Ryszarda Tkaczyka, jak też do kółka teatralnego kierowanego przez małżeństwo aktorów Henryka Bistę i Urszulę Mordzewską (występował m.in. w przedstawieniu... „Kot w butach”). Należy przypuszczać, że zapewne właśnie wtedy zadebiutował na jakiejś wystawie kółka plastycznego, uczestniczył w konkursach rysunkowych. Niewątpliwie zwracał uwagę instruktorów, o czym świadczy fakt, że jego praca pod tytułem „Osiedle” ukazała się w wydanej w 1961 roku książce albumie „Malujemy... Album sztuki dziecka” opracowanej przez Bolesława Zagałę z przedmową wybitnego psychologa prof. Stefana Szumana. Na „Osiedlu”, akwareli wspartej rysunkiem, rozpoznajemy okazałą Bramę Krakowską, za którą znajdują się smutne, samotne domki. Andrzej Kot miał wtedy 12 lat. Nikogo nie zdziwiło, że po ukończeniu podstawówki poszedł do szkoły „naprzeciwko”, czyli do „plastyka”. Lecz nie dawał sobie rady z niektórymi przedmiotami ścisłymi i po trzech latach przerwał naukę. To oznaczało wyrok: musiał pójść na dwa lata do wojska. Po powrocie znalazł zatrudnienie w Lubelskich Zakładach Graficznych, wielkim kombinacie wydawniczym przy ulicy Unickiej, jako zecer. Poznał fascynujący świat czcionek i typografii. Jednakże po kilku latach okazało się, że jest chory na schizofrenię, więc przeszedł na rentę. Mimo kumulacji trudnych przeżyć dojrzewania, nie zerwał kontaktów z kręgiem artystów plastyków i Domu Kultury, przeciwnie – przez lata 70. XX wieku jakby rekompensował sobie stracony okres, dlatego rozwijał praktyczne umiejętności: wykonywał wiele zleceń dekoratorskich i plastycznych, przede wszystkim kaligrafował dziesiątki zaproszeń na wystawy i koncerty, śluby, urodziny i chrzciny, kreślił najróżniejsze dyplomy, zdobił koperty, wymyślał logotypy, wykonywał ekslibrisy. Był w tej materii najlepszy i ceniony. Ilość przechodziła w jakość, nabierał doświadczenia i umiejętności, z wyrobnika stawał się artystą.

OKNA NA ŚWIAT Koniec tych 70. lat to czas pełnego objawienia się talentu Andrzeja Kota, zaś lata 80. stają się okresem wielkiego rozwoju twórczego i sukcesów. Zawsze pomagała mu Irena Szczepowska-Szychowa (1925-1993), dyrektorka WDK do 1971 roku, legendarna postać lubelskiego świata kultury tamtych czasów, w latach 80. skuteczna działaczka Komitetu Osiedlowego Starego Miasta. Także po przenosinach WDK na Podgrodzie miał Kot tam stałe miejsce do działania w sławnej Oficynie Wydawniczej, gdzie bywał bodaj codziennie. Imał się też różnych zleceń plastycznych w wielu innych instytucjach.

9


Chyba dzięki pracy w Zakładach Graficznych poznał pismo „Litera”, dodatek do ukazującego się od 1947 roku czasopisma „Poligrafika”, poświęcony „sprawom liternictwa, czcionek i matryc drukarskich”. „Literą” kierował Roman Tomaszewski (1921-1992), poligraf, wydawca, bibliofil dbając, żeby w niewielkim, 16-stronicowym dodatku prezentować zarówno współczesne przemiany w drukarstwie, jak i fundamentalne materiały historyczne, systematyzujące wiedzę w zakresie czcionkarstwa i typografii. Nie brakowało publikacji podkreślających wagę zawodu drukarza i typografa dla rozwoju języka, estetyki i kultury polskiej oraz powszechnej. Dzięki „Literze” i Tomaszewskiemu znalazł Kot swoje okno na świat. Drugą ważną postacią dla Kota stanie się za jakiś czas Leon Urbański (1926-1998), grafik i typograf, artystyczny lider powstałej w 1964 roku Doświadczalnej Oficyny Graficznej Pracowni Sztuk Plastycznych w Warszawie, mający w dorobku projekty 250 książek i ponad pięciu tysięcy prestiżowych druków ulotnych. W kwestiach typografii Tomaszewski i Urbański byli najważniejszymi autorytetami w powojennej Polsce XX wieku. Bywało, że Kot co miesiąc jeździł do Oficyny Urbańskiego. Wspomina: „Dopuścił mnie do siebie, kiedy zobaczył, że mam przygotowanie poligraficzne. Zbudowaliśmy przyjaźń opartą na miłości do litery i papieru. Oficyna drukarska stworzona przez Urbańskiego należała do najlepszych w Europie. Zaiste, tam robiono piękno druki” (za: Waldemar Sulisz, „Jego portret. Kot”, Na przykład. Miesięcznik kulturalny, Lublin, nr 5, 1998). Urbański był kilkukrotnym laureatem nagród, w tym 10

Grand Prix, prestiżowej Wystawy Sztuki Książki w Lipsku – Internationale Buchkunst-Asstellung (IBA). W 1989 roku dostał tam Nagrodę Specjalną właśnie za opracowanie książki artystycznej „Prawdziwa cnotka nie boi się kotka. Andrzej Matynia o Andrzeju Kocie i jego ekslibrisach”. Tomaszewski i Urbański dawali Kotowi niesamowite wsparcie, dzięki nim wiedział, co w typografii i liternictwie dzieje się na świecie, miał kontakt z czasopismami branżowymi z całego świata, kolekcjonerami, muzeami, informacje o konkursach i wystawach. I co najważniejsze – miał dostęp do dobrych papierów i urządzeń technicznych oraz możliwość nieskrępowanej pracy w dobrej atmosferze. Urbański zaproponował ponoć nawet, aby Kot przeniósł się do Warszawy, ale ten propozycji nie przyjął. Nie znaczy, że wtedy w Lublinie Kot był niedoceniany, bo było odwrotnie – wszyscy go w Lublinie znali, wielu pomagało, miał tu najwięcej wystaw, był aktywny w życiu środowisk twórczych. 14 października 1982 roku przyjęto go do lubelskiego oddziału Związku Polskich Artystów Plastyków z rekomendacji Marii Koldryn (wtedy Maron) i Kazimierza Stasza.

NIGDY SIĘ NIE SKARŻYŁ Na jednym z linorytów artysta umieścił taki tekst: „ćwir, ćwir, ćwir, ... świr”. Chorobę Andrzej Kot znosił dzielnie, a nawet jak widać – z dystansem. Dawał sobie z nią radę aż do końca lat 90. XX wieku, kiedy przytłoczyły go zachodzące wokół zmiany. Zmarła ukochana


11


12


matka, zmarli ludzie, którzy byli dla niego mistrzami-nauczycielami i partnerami w twórczości. Najbardziej dotknęła go konieczność opuszczenia mieszkania i mitycznej pracowni przy Grodzkiej 19, bo w 1998 roku miasto rozpoczęło kompleksową wymianę infrastruktury technicznej Starego Miasta i remont zespołu kamienic przy Bramie Grodzkiej. Z Grodzkiej 19 wykwaterowano go ostatniego. Otrzymał mieszkanie w odległej od Starego Miasta dzielnicy Felin, nowej pustynnej sypialni Lublina, lecz nie chciał się tam przenieść. Chwilami schronienie dawała mu nowa, malutka pracownia przy ulicy Głębokiej, bliżej centrum. Doszło do prawnego ubezwłasnowolnienia artysty z powodu choroby psychicznej. Wszystko to sprawiło, że z trudem powracał do formy z przełomu lat 70. i 80., jakby z trudem rekonstruował przeciętą pępowinę, która dawała mu siły witalne i twórcze. Utracił miejsce, które uważał za swoje i bezpieczne. Chociaż nie dawał tego po sobie poznać, już stale nosił w sobie cień dramatu. Na Grodzkiej 19 był legendą, zaglądali do niego uczniowie z Liceum Plastycznego, znajomi, artyści, bohema (i nie tylko lubelska). Różne środowiska kręgów humanistyki wiedziały, że tam mieszka człowiek wyjątkowy, odrębny, inny, genialny artysta samouk o swoistym podejściu do życia. „Mieszkanko na Grodzkiej 19 epatowało taką skromnością, że nawet święty Franciszek nie czuł by przepychu. Piórka, stalówki, obsadki, czarny i biały tusz, ekskluzywne papiery – to były jedyne skarby, które się tam znajdowały. Właściciel był dumny z ich posiadania jak z bentleya. Wszystkie zagraniczne – barter za artystyczny urobek rozsyłany po całym świecie. Taki mi został obrazem pod powiekami, kiedy odwiedziłem Jędrusia pod koniec lat osiemdziesiątych. Obdarowywał nas swoimi relikwiami i świeżutkimi wydrukami, bo wszystkim się dzielił. Czasami łapał fazę i mówił wierszem – a vista – godzinę, albo dwie, bez spacji. Nie znałem nikogo, kto by z takim entuzjazmem i atencją oglądał książki, plakaty, ilustracje. To był jego papierowy świat, w którym żył” – wspomina artysta Jarosław Koziara (za: Koziara Tararara, „Ot Kot”, Lublin, ZOOM Lubelski Informator Kulturalny nr 3/2015). Zimny paradoks sprawił, że Stare Miasto wracało do życia, stawało się sercem XXI-wiecznego Lublina, zaś ulica Grodzka zdobywała status najważniejszej ulicy, ale już bez swojego niezwykłego mieszkańca. Po stracie Grodzkiej 19 Andrzej Kot dzielił czas między pracownię na Głębokiej, Szpital Psychiatryczny w Abramowicach i dłuższe pobyty w domu brata w Grodzisku, najczęściej podczas zimy. Jeżeli był w Lublinie, starał się ciągle krążyć gdzieś blisko Starego Miasta. Bywał nadal w WDK, w bibliotekach, niezwykłych sklepikach i galeriach Małgorzaty Popek na ulicy Zielonej, często przesiadywał w agencji reklamy Info-Art przy Krakowskim Przedmieściu 2, gdzie korzystał z kserografu, u znajomych i przyjaciół. Miał swoje trasy, po których krążył.

13


14


Szczupły, nawet chudy, zazwyczaj z papierosem i często z kartonami lub kartkami w ręku. Małomówny, ale zawsze chętny do rozmowy z ludźmi na dwa sposoby: poprzez rozdawanie własnych rysunków i krótkie, dosadne wypowiedzi-rymowanki o tym, co słychać i co wokół. Przyjaciele i znajomi posiadają nierzadko po kilkaset różnych prac lub kopii Kota, obieg okazyjnych rysunków, grafik i ekslibrisów szacować należy już nie na setki, a tysiące. Był pewny siebie, czyli swych umiejętności, warsztatu, dorobku, ale zarazem niebywale skromny, taktowny, zawsze skory do żartu. Nigdy się nie skarżył. Co nie znaczy, że nie dochodziło do makabrycznie trudnych chwil, kiedy nie miał za co żyć i znajdował się niemal na skraju biedy. Tak było w marcu 2007 roku, kiedy lokalna Gazeta Wyborcza apelowała, na szczęście po części skutecznie, do środowisk kulturalnych miasta: ratujmy Kota! Takie chwile grozy przeplatały się z radosnymi. W tymże roku otrzymał Nagrodę Angelusa Lubelskiego w kategorii Angelus artystyczny. Statuetkę wręczono mu 27 stycznia 2008 roku. Trochę był, trochę go nie było, pojawiał się i znikał, był znany, ale i zapominany, także w obiegu artystycznym. Dlatego poza świętem wystaw każdy znak jego obecności stawał się cenny, jak chociażby ten z września 2014 roku, kiedy na okładce nowego wydania znakomitego bedekera „Lublin – Przewodnik” w opracowaniu Bernarda Nowaka i oficyny Test zobaczyliśmy charakterystyczny rysunek Bramy Krakowskiej, który wyszedł spod ręki Mistrza Kota. Cenne są inne znaki pamięci, jak na przykład dwie prace magisterskie o twórczości Kota, Aldony Popek i Łukasza Łukasiewicza, obronione nie tak dawno na Wydziale Artystycznym Uniwersytetu Marii CurieSkłodowskiej.

OD ZECERA DO ŻARTUJĄCEGO TYPOGRAFA ORGANICZNEGO Samorodny talent Andrzeja Kota został najpierw poddany porządkującemu wpływowi dyscypliny wymaganej w pracy zecera, który ściśle musi przestrzegać reguł typografii, aby zostać mistrzem. Równocześnie poznawał on bogactwo świata liter i alfabetów, które w XX wieku powoli przestawały być jedynie funkcjonalną formą zapisu obserwacji i myśli, coraz bardziej stając się również obrazem i sposobem komunikacji wizualnej. Alfabet ujawniał nieskończoną możliwość transformacji krojów i dekoracyjności liter, okazywał się dającym radość żywiołem błyskotliwej wyobraźni, skoro litery można uformować z różnych materii wedle różnych wzorów, zmieniać je w ludzi, domy, zwierzęta, twory nie z tej ziemi, także w nastroje dobre i złe. Litery stały się źródłową materią, formą, symboliką i treścią sztuki artysty z Grodzkiej 19, obok wizerunków ludzi i ich otoczenia, zwierząt, ptaków, drzew, roślin. Zecer nauczył się też kaligrafii, więc litery w pracach Andrzeja Kota były raz bardziej znakami graficznymi, raz bardziej zachowywały

15


status pisma, albo łączyły te dwa sposoby istnienia. Rozwój artysty szedł więc w dwóch kierunkach. Próbując własnych, oryginalnych rozwiązań, Kot raz spełniał się w ekslibrisach i sławnych alfabetach, raz w graficznych lub rysunkowych art-żartach, swoistych kaligrafowanych rymowankach, kaligrafach. Znakomite plakaty do własnych wystaw i duże rysunki z przełomu lat 70. i 80. XX wieku wydają się jeszcze inne, dowodzą twórczej fascynacji sztuką grafiki, rysunku i plakatu Jana Młodożeńca, Janusza Stannego i Jana Lenicy. Jednakże Kot nie poszedł w tym kierunku, tworzył własny alfabet organiczny i własną typografię organiczną. Litery – znaki graficzne syntetyzował z przedstawieniami ludzi i ich przyrodniczymi symbolami jakby konstruował własną mitologię. Te litery – znaki żyły, pełne biologii i energii, mimo że nie dawało się nimi pisać żadnych długich strof. Alfabety Kota to przecież nic innego jak cykle prostych, syntetycznych rysunków-grafik wpisanych w formy organicznych liter od A do Z. Uroda i mistrzostwo sztuki Kota, na przykład ekslibrisów, tkwi w równoważeniu tej biologii i energii znaku graficznego z jego walorem prostoty, skrótu, kompozycji, również w równoważenia motywu głównego i ornamentu, jednym słowem – w takim artystycznym zdyscyplinowaniu, jakie dostrzegamy i w jego alfabetach. Można to przedstawić według logiki odwrotnej: że proste i skrótowe, oszczędne formy graficzne, wycinankowe i płaskie, autor obdarza ożywczą, zabawną, a nawet rubaszną witalnością. Co więcej, prace te, chociaż w przeważającej większości czarno-białe, nigdy nie są mroczne, przeciwnie, kusząc swym kunsztem artystyczno-warsztatowym emanują pozytywną 16

aurę, którą przekazują odbiorcy. Ma w tym swój udział silny pierwiastek humoru i autozabawy zawarty tak w figuracjach, jak i tekstach. Tekst jest obecny w pracach Kota niemal od początku. Pełni rolę informacyjną, co zrozumiałe, lub żartobliwą, bo zabawa słowem zawsze go cieszyła, skoro współgrała i współtworzyła całość ze znakiem graficznym. Jednakże wydaje się, że największy ładunek art-żartu mają nie kompozycje złożone z rysunku czy linorytu i fajnej skądinąd rymowanki, kociofraszki typu „Gdzie się człek nie ruszy, szuka kociej duszy”, „Co czcionka to żonka”, „Polskie cię wydało plemię, jakie licho w tobie drzemie”, „Tyle znaczym, że żebraczym”, czy „Kto czyta, ten chwyta” i „Co macie to dacie, nawet stare gacie po tacie sarmacie”, lecz litery alfabetów Kota. Raz w te litery wpisana zostaje charakterystyczna, strojąca różne miny twarz kota – i to wpisana „do góry nogami”, innym razem litery są klatkami, w których uwięziono ptaki, czy tak jak w ekslibrisach, figura kota splata się nieprawdopodobnie z obrazem tak przez koty ulubionej ryby czy myszy. Nie chodzi o humor ilustrowany, ilustrowane zabawne powiedzonko lub wierszyk, w czym Kot i tak był znakomity, lecz o żart artystyczny, wizualny. Bywają żarty dla żartu, proste i dziecinnie radosne gry słów. Ale bywają u Andrzeja Kota również żarty rymowane z ukrytym głębszym wymiarem, które być może są formą opisu świata, rozmowy z innymi, obroną i wyrazem własnej tożsamości, akceptacją własnej inności w chorobie i poprzez chorobę. Tę uroczą,


fot. Paweł Znamierowski 17


18


głęboką, ciepłą lecz chwilami cierpką dwuznaczność mają autożarty, szczególnie te graficzne, kiedy artysta Andrzej Kot bada i bawi się figurą kota zwierzęcia, eksploruje jej wizualną i emocjonalną zawartość. Nie ma wątpliwości, że Andrzej Kot był mistrzem autożartu, podszytego bywało ironią lub nawet autoszyderstwem. Także żartu tekstowego i rymowanego, bo Kot nawet pisma urzędowe i życiorysy nasycał smaczkami humoru, gdyż świadomie to co robił w sztuce wprowadzał do sytuacji z życia codziennego. W rubryce „stałe zatrudnienie” ankiety Związku Polskich Artystów Plastyków wpisał „pracownik kłusownik”. Do wystaw i katalogów przygotowywał kaligrafowane „życio-rysy”, kończąc je zaskakującymi dopiskami: „Poza tym ciągle kombinuję, degustuję, alienuję i frustruję się” (1979), „A poza tym Ojcu bida, Matce bida, na co to się komu przyda?” (1981), „Nie dość tego to jeszcze śmieszę, tumanię, a nawet postraszam” (1981). Czasami robił rysunki kolorowe, chociaż to nie była jego domena, kreślił i kolorował powtarzając proste motywy, jakby one zakodowane były w jego ręku i palcach, czyli w jego ciele – i manifestowały aktywność, kiedy duszę ogarniała choroba. Czasami kreślił jeszcze coś innego, niezwykłego w jego twórczości, rzadko pokazywanego na wystawach – krzyże... Jego technikami była cynkografia i linoryt, dużo rysował, przede wszystkim tuszem oraz kaligrafował, w późniejszych latach wprzągł do pracy... kserograf, używał pasteli i kredek. Największe uznanie w Polsce i na świecie przyniosły mu ekslibrisy. Powinien mieć dużą frajdę i artystyczno-intelektualną satysfakcję ktoś, kto kiedyś podejmie się głębszej analizy znaków graficznych i liternictwa Andrzeja Kota pod względem wizualnym i symbolicznoznaczeniowym, kto stworzy katalog motywów jego ekslibrisów, zbada style i strategie graficznych narracji oraz ich rozliczne konteksty, jednym słowem, kto odczyta kody tych Kocich rebusów, bajek i mitologii.

LUBLIN. DEBIUT I NAJWIĘCEJ WYSTAW Opracowanie dorobku Andrzeja Kota pod względem wystaw, udziałów w konkursach i publikacji oraz obecności w zbiorach bibliotek, muzeów, kolekcjonerów, antykwariuszy czy tzw. zwykłych ludzi to pracochłonne zadanie dla pracowitego historyka sztuki. Nie tylko dlatego, że artysta był płodny i nie zawsze dbał o dokumentację, również z powodu różnych spontanicznych i okazjonalnych ekspozycji w systemie obiegu jego prac oraz łatwości wystawiania małych graficznych form papierowych. Poza tym artysta nie stawiał granic wykorzystaniu swojej sztuki. Bodaj po raz pierwszy Andrzej Kot jako pełnoletni artysta przedstawił plastikoryty i linoryty na otwartej 18 grudnia 1969 roku dużej zbiorowej wystawie „Ekslibris lubelski w 25. lecie PRL”, przygotowa-

19


nej przez Koło Miłośników Książki i Ekslibrisu w Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki w Lublinie przy Krakowskim Przedmieście 20. W wystawie brało udział 65 artystów, ekspozycyjnie opracował ją Zbigniew Jóźwik. Kot miał wtedy 23 lata, pokazano pięć jego prac, zapewne najlepsze z tych robionych podczas zajęć w WDK na Zamku. Jedna z nich była ekslibrisem Ryszarda Tkaczyka, instruktora – nauczyciela Kota. Pierwszą wystawę indywidualną miał, jak wynika z jego wyliczeń przywoływanych w życiorysach, w Warszawie na Pradze Południe, w istniejącym do dzisiaj Klubie Orion przy ulicy Egipskiej 7 w dniach 22 maja – 12 czerwca 1977 roku, zaś pierwszą w Lublinie – w Wojewódzkim Domu Kultury przy ulicy Podgrodzie 3 w dniach 10-21 kwietnia 1978 roku. A potem były kolejne wystawy indywidualne: Puławy (1979), Olsztyn, Elbląg (1980), Lublin, Siedlce (1981). Te pierwsze wystawy Kota miały jeden tytuł: „Rysunki tuszem, druki ulotne, ekslibrisy”, odbywały się przede wszystkim w prężnie działających wówczas Klubach MPiK lub miejskich ośrodkach kultury. Zaproszenia i plakaty kreślił sam autor. W kolejnych latach jego prace znalazły się na wystawach m.in. w Lesznie, Londynie, Weimarze, Ostrowie Wielkopolskim, Debreczynie, Łodzi (systematycznie w Widzewskiej Galerii Ekslibrisu w Domu Kultury „502”), Wrocławiu, Krakowie (systematycznie w Domu Kultury Podgórze), Rzeszowie. Krąg miast i krajów ciągle się powiększał, przekroczył Europę. 20

Najwięcej wystaw, także indywidualnych, miał w Lublinie. Lubelskie środowisko bibliofilów, kolekcjonerów i twórców ekslibrisu było dość zintegrowane, wspomniane Koło Miłośników Książki i Ekslibrisu przekształciło się w 1977 roku w samodzielne Lubelskie Towarzystwo Miłośników Książki, które od 1982 roku organizuje Biennale Ekslibrisu Lubelskiego, przygotowując wystawy początkowo w wymienionym już gościnnym i reprezentacyjnym, bardzo znanym Klubie EMPiK przy Krakowskim Przedmieściu 20, potem w WDK przy Podgrodziu. W MPiK-u działała od 1975 roku kameralna Galeria „Exlibris”. Lecz Kot nie miał tu swojej indywidualnej wystawy, za to Towarzystwo wyróżniło go w 1982 roku zaproszeniem, obok zaledwie 12 innych uznanych twórców, do uczestnictwa w reprezentacyjnym pokazie „Współczesny ekslibris lubelski”. Natomiast brał Kot udział w każdym Biennale Lubelskim, podobnie jak graficy – twórcy ekslibrisów tacy jak: Tadeusz Budynkiewicz, Alfred Gauda, Zbigniew Jóźwik, Roman Mucha i Zbigniew Strzałkowski. W roku 2014 odbyło się już XVII Biennale Ekslibrisu Lubelskiego z listopadową wystawą w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego, oczywiście z udziałem Andrzeja Kota. Często jego prace eksponowano w lubelskim Wojewódzkim Domu Kultury, miał systematycznie wystawy w Galerii 31 Miejskiej Biblioteki Publicznej (w filii przy Braci Wieniawskich 5), ekspozycje w bibliotece KUL i UMCS. Trudno wszystkie pokazy zliczyć i uhierarchizować. Z pewnością wyróżniła się wystawa „Kocie zapusty” przygotowana w lutym 2000 roku w Centrum Kultury






przez Jarosława Koziarę i połączona z premierą filmu „Alfabet Kota” w reżyserii Grzegorza Linkowskiego. Za największą i najbardziej retrospektywną uchodzi wystawa „Radość na papierze” z sierpnia 2007 roku w Galerii Korytarz Miejskiej Biblioteki Publicznej przy Peowiaków 12 w Centrum Kultury (część wystawy wcześniej pokazano w Kazimierzu Dolnym na Festiwalu Filmu i Sztuki „Dwa Brzegi”). Wyjątkowa była, bo chyba najbardziej ukazywała ten rys twórczości, który łączył Kota z Nikiforem, z tzw. sztuką naiwną i sztuką dziecka, wystawa „Sielskie domki z papieru i na papierze” w październiku 2007 roku w Młodzieżowym Domu Kultury nr 2 przy ulicy Bernardyńskiej w Lublinie. Andrzej Kot prezentował kolorowe rysunki – scenki miejsko-wiejskie, a towarzyszący mu, debiutujący amator plastyk Przemysław Świątek – malowane domki papier mâché. Kolejna wystawa w Miejskiej Bibliotece Publicznej została otwarta w urodziny artysty 21 listopada 2014 roku, a nosiła tytuł „Pstro, pstrawo, pstrokato, krople kolorów, lato!” zaczerpnięty z wiersza „Lato” Stanisława Młodożeńca, ulubionego poety Kota, ojca Jana Młodożeńca, artysty, którego Kot uważał za najbliższego. Na wernisażu wręczono mu Medal Prezydenta Lublina. Komentował żartem swą sztukę: „Gdzie się nie ruszę, druczkami kruszę”... Nikt wtedy nie przypuszczał, że w artyście tkwi inna jeszcze choroba, która pokona go w kilkanaście tygodni. Miała także swoją wagę ciekawa, wsparta bogatą dokumentacją już pośmiertna, kwietniowa ekspozycja z 2015 roku – „Andrzej Kot 1946-2015. In Memoriam” w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej im. Hieronima Łopacińskiego.

WYGRANE BIENNALE I GLOBALNY OBIEG Prestiż w środowisku grafików przyniósł mu udział w najważniejszych konkursach i wystawach polskich i europejskich. Zaczął w 1978 roku, gdy jego prace zakwalifikowano na wystawę International Biennial of Graphic Design Brno, czyli zainicjowanego w 1963 roku Międzynarodowego Biennale Grafiki Użytkowej w Brnie. W następnym roku wziął udział w prestiżowym Międzynarodowym Biennale Ekslibrisu Współczesnego w Malborku, które odbywa się również od 1963 roku. Wielki sukces przyniósł mu dopiero udział w następnym, jubileuszowym, X Biennale w Malborku w 1984 roku. Kot otrzymał wtedy ex aequo główną nagrodę przyznaną i fundowaną przez Ministra Kultury i Sztuki, obok Ceesa Andriessena, holenderskiego twórcy o podobnym rodowodzie (zaczynał od pracy w drukarni, zajmował się linorytem i drzeworytem), uważanego w Holandii za najwybitniejszego artystę swego pokolenia w małych formach graficznych. Andrzej Kot wysyłał swoje prace po całym świecie i krążą one tam nadal, nic więc dziwnego, że ekslibrisy, kaligramy i alfabety Kota co jakiś czas pojawiają się na wystawach lub w galeriach on-line w różnych miejscach oraz że znajdują się, obok publikacji „z Kotem” i katalogów jego wystaw, w zbiorach wielu muzeów i bibliotek. Z pewnością na ekslibrisy natrafimy na przykład w Museum House of Humor and Satire w Grabovo w Bułgarii, we włoskim Wine

21


Museum of Torgiano (Umbria) czy w Muzeum w Łęczycy, które ma dużą kolekcję tych znaków z motywem diabła, w zbiorach i galerii on-line duńskiego muzeum Frederikshavn Kunstmuseum, a reprodukcje ekslibrisów zobaczymy na przykład na stronie 43 w volumenie 10 numer 3 z 1990 roku pisma „The Sarmatian Review” wydawanego przez The Polish Institute of Houston (ekslibris autorstwa Kota znalazł się obok reklamy nowego wydania „Ogniem i mieczem” po angielsku – „With Fire and Sword”), w polskim mail artowym przedsięwzięciu Ulica Wszystkich Świętych, jak i na światowym portalu pinterest.com dedykowanym osobom szukającym wsparcia dla swych zainteresowań i pomysłów. A publikacje odnajdziemy w równie wielu różnych miejscach, chociażby w bibliotece University of Chicago i w Biblioteca National De Cuba Jose Marti. W Polsce również natkniemy się na ślady Kota w wielu czasopismach. Jego rysunki systematycznie publikowało w latach 80. XX wieku popularne czasopismo satyryczne „Szpilki”, a w Lublinie - na przykład miesięcznik „ZOOM. Lubelski Informator Kulturalny” w wydaniach z lat 2005-06. Nie jest możliwe, aby zlokalizować wszystkie miejsca pobytu w świecie prac Andrzeja Kota. Ze względu na chorobę artysty sztuka Andrzeja Kota budziła zainteresowanie kręgów medycznych. W Szpitalu Neuropsychiatrycznym im. Prof. Mieczysława Kaczyńskiego w Lublinie powołano w 1991 roku Galerię pod Czwórką, w której Kot ma stałe miejsce. Jego twórczość oraz film „Alfabet Kota” Grzegorza Linkowskiego 22

stały się tematem jednego z wystąpień podczas V Międzynarodowej Konferencji Szkoleniowo-Naukowej z cyklu Psychiatria i Sztuka w Krakowie w 2014 roku.

PRESTIŻ CZASOPISM. POLSKA, USA, JAPONIA Wielkie znaczenie dla wejścia sztuki Andrzeja Kota w obieg krajowy i światowy miały artykuły w najbardziej prestiżowych pismach kulturalnych i artystyczno-branżowych. Przełomowym okazał się rok 1980, wtedy w numerze 5 (138) polskiego, publikującego artykuły również po angielsku pisma „Projekt. Sztuka wizualna i projektowanie”, ukazał się bogato ilustrowany artykuł Anny Jasińskiej „Jest coś takiego w typografii. There is something In the typography”. Autorka najwyżej oceniła ekslibrisy Kota. Pisała w podsumowaniu: „Są bardzo proste, oszczędne, klarowne. Są w nich ptaki, diabły, księżyce, koty. Tak naprawdę niewielka poezja. W tych najmniejszych formach graficznych zawarta jest precyzja myślenia, świadomość wyboru, doskonałość warsztatowa grafika z Lublina”. W latach 70. i 80. XX wieku „Projekt” był jedynym pismem o prawdziwie opiniotwórczym charakterze, nie tyle dyskusyjnym co prezentującym, zdającym relacje z różnorodnych wydarzeń i światowych trendów sztuk wizualnych. Z najwyższą ciekawością oczekiwano kolejnych numerów, tym bardziej, że pismo dotykało także kwestii m.in. książki i literatury, scenografii i teatru, architektury, techniki i cywilizacji. W redakcji byli m.in. Bożena


23


Kowalska, Andrzej Matynia, Jerzy Olek, Jan Zielecki. Innym sukcesem Kota była okładka dla wspomnianego tygodnika satyrycznego „Szpilki” (numer 37 z 15 września 1983) i tygodnika społecznokulturalnego „Radar (nr 35 z 29 sierpnia 1985). Jednakże z perspektywy globalnej najważniejsze wydają się publikacje w amerykańskim piśmie „Upper and Lower Case. The International Journal of Typographics” wydawanym od 1974 roku przez International Typeface Corporation, kierowanym najpierw przez Herberta Lubalina (1918-1981). U&LC uważano za wizytówkę świata grafiki, a Lubalina za jednego z najwybitniejszych artystów i dizajnerów w dziejach grafiki projektowej II połowy XX wieku. Mówiono o nim, że uwolnił litery z gorsetu funkcjonalności i pozwolił literom przemówić, że słowo zmienił w obraz. Po jego śmierci pismem kierował Edward Gottschall, autor m.in. „Typographic Communications Today” (1989). Pierwszy raz o Andrzej Kocie w U&LC napisano w vol. 9 nr 2 wydanym w czerwcu 1982 roku. Reprodukowano 24 ekslibrisy i kaligramy. Marion Muller w artykule zatytułowanym „Ex libris ex manus ex Kot ex Poland” podkreśla niebywałą pasję, aktywność, żywiołowość Andrzeja Kota oraz jego skłonności do art-żartów. W małych ekslibrisach ukazuje swój wielki talent i technikę oraz prowadzi grę z osobą, której go wykonuje. Autorka kończy sławnym zdaniem, że jeżeli ma się, tak jak ona, przyjemność otrzymywania od Andrzeja Kota korespondencji, różowych, ekstrawagancko ozdobionych kopert, to takie listy, szczególnie jeżeli przychodzą w poniedziałek, pomagają 24

rozpocząć dzień z uśmiechem na twarzy. Kolejna publikacja miała miejsce w vol. 12 nr 2 z sierpnia 1985 roku. W tekście „Kot’s joke” Marion Muller prezentuje alfabet Kota, w którym kocia twarz jest odwrócona „do góry nogami” i z humorem pisze, że redaktorzy mieli niezłą gimnastykę głów, aby obejrzeć te rysunki. Przypomina dokonania Kota i dziękuje mu, a jej końcowe „Thank you, Mr. Kot” wydrukowano „do góry nogami”. Z kolei w 1989 roku w wychodzącym do dzisiaj w Tokio magazynie „Idea” (nr 212), jednym z najważniejszych japońskich pism poświęconym projektowaniu graficznemu i typografii, ukazał się artykuł „Andrzej Kot. The King „Cat” of Graphic” pióra Paula Petera Piecha, nowojorskiego grafika i pedagoga sztuki mieszkającego w Wielkiej Brytanii, kontemplujący konceptualno-warsztatowo artystę z Lublina jako króla kotów w grafice! Andrzej Kot znalazł się w najważniejszych branżowych leksykonach i słownikach biograficznych twórców ekslibrisu, w bardzo drogich portugalsko-niemieckich wydawnictwach z oryginalnymi wklejkami prac, takich jak „Artistas de Ex-Libris – Exlibris Kunstler” vol. VII (1984, redakcja: Mota Miranda, Artur Mario), czy „Ex-libris – Encyklopedia Biographical of The Art Contemporary” vol. VI (1988, redakcja: Mota Miranda, Artur Mario). Wcześniej, bo już w 1981 roku jego praca trafiła do artystycznego kalendarza „Scriptura” firmowanego przez Muzeum Pisma i Typografii w Offenbach. W 1995 roku ukazała się w Monachium fundamentalna monografia „Das Alphabet. Die Bildwelt der




Buchstaben von A bis Z” Josepha Kiermeiera-Debre i Fritza Fr. Vogela, wybitnych znawców literatury, typografii i liternictwa, kuratorów niezwykłej wystawy „Das alphabet von a bis z” prezentowanej w 2011 roku w MOMO Kunsthalle w Mammingen. W swojej monografii podają, że od 1985 roku Kot projektuje jedyne w swoim rodzaju otwarte alfabety oparte na graficznych wariacjach związanych z jego nazwiskiem („Kocie żarty”, „Ot-Kot”, „Kozina”). Jest też znany jako kaligraf, ilustrator, typograf. W tej publikacji jak i w większości zagranicznych not o Kocie podkreśla się, że artysta z Lublina jest autorem kaligrafii „Traktatu moralnego” noblisty Czesława Miłosza.

435 WERSÓW CZESŁAWA MIŁOSZA W dorobku kaligraficznym pozostawił nam Andrzej Kot dwa znaczące wydawnictwa, w których opracował kaligrafię całego tekstu: „Traktat moralny” Czesława Milosza (Lublin 1981) i „Treny” Jana Kochanowskiego (Lublin 1985). Pozycje te, nie wznawiane, są trudno dostępne poza bibliotekami. Co więcej, „Traktat moralny” według Kota jest przykładem takiego wydawnictwa, które w chwili ukazania się było pionierskie, ważne i podziwiane w Lublinie i w kraju, lecz z czasem odeszło nie tyle w niepamięć, co zapomnia-no o niezwykłych kontekstach, w jakich przychodziło na świat. „Traktat moralny” ukazał się w Lublinie w 1981 roku (pierwodruk 1948) zbiorowym wysiłkiem Lubelskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, Związku Polskich Artystów Plastyków i Towarzystwa Miłośników Lublina. Był wtedy prawdziwym rarytasem, drukiem na specjalnym papierze, dziełem autorskim lubelskich plastyków przygotowanym – jak głosi dedykacja – „Czesławowi Miłoszowi w hołdzie”. Andrzej Kot wykonał kaligraficzny projekt całości, w tym strony tytułowej, a przede wszystkim kaligrafię tekstu Miłosza, czyli około 435 wersów dziewięciozgłoskowej poezji, ułożonej na 23 kartach. „Traktat” ilustrowały grafiki 12 uznanych artystów, między innymi Henryka Szulca, Stanisława Bałdygi, Krzysztofa Kurzątkowskiego, Zbigniewa Strzałkowskiego, Zofii Kopel-Szulc, Andrzeja Cwaliny, Maksymiliana Snocha, Stanisława Góreckiego, redaktorem była pisarka Maria Józefacka, redaktorem technicznym – Andrzej Woytowicz. Przypomnijmy, że zaraz po tym, kiedy 9 października 1980 roku Czesławowi Miłoszowi przyznano Literacką Nagrodę Nobla, Rada Wydziału Humanistycznego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego już 22 października przyjęła uchwałę o nadaniu Miłoszowie doktoratu honoris causa, niebawem potwierdzoną przez Senat uczelni. Uroczystość nadania doktoratu odbyła się 11 czerwca 1981 roku, podczas pierwszej po latach emigracji wizyty Czesława Miłosza w kraju. Poeta był w Lublinie w dniach 10-12 czerwca, w ostatnim dniu na dziedzińcu KUL odbyło się spotkanie organizowane przez lubelską „Solidarność”, podczas którego po raz pierwszy stanęli obok siebie Czesław Miłosz i Lech Wałęsa. Temperatura emocjonalna tamtych wydarzeń sięgała zenitu. Stąd

25


26


też i udział Andrzeja Kota w tak prestiżowym wydawnictwie dedykowanym nobliście w tak burzliwych i przełomowych czasach świadczy o szacunku, jakim się jako artysta kaligraf cieszył w gronie artystów, twórców z dyplomami.

PRAWDZIWA CNOTKA... I INNE DRUKI Pod względem typograficznym, edytorskim i artystycznym, a także towarzyskim – jeżeli weźmie się pod uwagę zaangażowane w sprawę osoby, najbardziej niezwykłą i najpiękniejszą, a związaną z Andrzejem Kotem okazuje się książka „Prawdziwa cnotka nie boi się kotka. Andrzej Matynia o Andrzeju Kocie i jego ekslibrisach”, wydana w Warszawie w 1986 roku przez Doświadczalną Oficynę Graficzną Pracowni Sztuk Plastycznych – Państwowy Fundusz Zamówień Plastycznych z 22 wklejkami z ekslibrisami, złożona według projektu Leona Urbańskiego, wydrukowana w nakładzie 500 numerowanych egzemplarzy. Rzecz dzisiaj niedostępna, szkoda, że bardziej niedostępna w bibliotekach lubelskich niż zagranicznych. Jak pisaliśmy, Leon Urbański (1926-1998), wybitny artysta grafik i typograf o ogromnym i prestiżowym dorobku, nauczyciel i przyjaciel Andrzeja Kota, dostał za tę książkę o Kocie nagrodę na Wystawie Sztuki Książki w Lipsku. Natomiast Andrzej Matynia (1940-2012) był znanym i cenionym publicystą i krytykiem sztuki, współtwórcą Trzeciego Programu Polskiego Radia, dziennikarzem TVP (pracował m.in. dla sławnego magazynu kulturalnego „Pegaz”, robił wywiady z największymi twórcami kultury). Andrzej Matynia napisał wspaniały tekst, starając się przeniknąć grę między Kotem a jego kotami w ekslibrisach. Uważa, że sprawa sięga starożytności, bowiem zwierzęta w mitologii starożytnej to „praźródło dla mitologii współczesnego artysty, który podobnie jak bogowie starożytni przybrał formę zwierzęcia być może znużony złością ludzi, a być może dlatego, że kot jest desygnatem brzmienia jego nazwiska”. Analizując, jak Kot przedstawia kota, Matynia stwierdza, że są to koty „zawsze triumfujące, zwycięskie, zadowolone z siebie”, usytuowane tak, że zdają się mieć jakąś płaszczyznę porozumienia ze swoimi odwiecznymi ofiarami, ptakami i myszami. Jest i wpływ w kierunku przeciwnym, od kotów do Andrzeja Kota, bo sam Kot jest koci w swym dążeniu do niezależności i chodzenia własnymi drogami. Matynia zauważa również, że w ekslibrisach Kota „litery współżyją z ludzkimi fizjonomiami, aby toczyć ze sobą dialog” i że artysta znakomicie łączy symbolikę zwierząt z portretem psychologiczniebehawioralnym osób, którym wykonuje ekslibrisy. Na ostatniej stronie tej arcyciekawej książeczki umieszczono ekslibris Jana Młodożeńca (1929-2000), artysty plakatu i grafika, który wspierał i promował Andrzeja Kota: oto rysunek lubelskiego Koziołka i warszawskiej Syrenki z podpisem w stylu charakterystycznym dla Kota – „Ja z Lublina, ty z Warszawy, więc podajmy sobie graby”. Od siebie dodajmy, że książeczka ma zaskakujący błąd, na

27


stronie z życiorysem wypisanym przez Kota widnieje jako data jego urodzin 22, a nie 21 listopada. „Prawdziwa cnotka nie boi się kotka...” to jedyny, wprawdzie bibliofilski i niewielki, lecz jakościowo najwyższej klasy światowej albumik z dorobkiem Andrzeja Kota. W Lublinie zostały wydane jeszcze trzy niskonakładowe, dużo skromniejsze, proste, niemniej gustowne małe książeczki, graficznie opracowane przez Jacka Wałdowskiego, przyjaciela z ulicy Grodzkiej i WBP. Pierwszą, „Kot, rym i grafika” z 2000 roku drukowała Oficyna Wydawnicza WDK w Lublinie, a wydano ją staraniem m.in. Wojewódzkiego Domu Kultury i agencji reklamy Info-Art. Zawiera „linoryty i rymy”. Druga, z 2007 roku, nosi tytuł „Gdzie się człek nie ruszy szuka kociej duszy: druki, książka, papier, kolor, typografia, kaligrafia, grafika, ilustracja, czcionka, ornament i sprawy amen”, zawiera satyryczne drobiazgi, „rysunki, powiedzenia, cytaty, fraszki”, zaś teksty o Kocie napisał Lech L. Przychodzki, a składał, łamał i drukował Jacek Wałdowski. Trzecia z tego samego roku co druga to trudno dostępne „Jędrofrachy, kocifrachy, kociofrachy” w wyborze i opracowaniu graficznym Jacka Wałdowskiego, wydane przez oficynę Liber Duo. Wałdowski ma przygotowany od lat do wydania co najmniej jeszcze jeden taki przyjacielski, Koci tomik – z „krzyżami” i słowem wstępnym Romana Tomaszewskiego. Andrzej Kot zmarł 17 lutego2015 roku. Jeżeli ktoś decyduje o sprawach odejścia, to wybrał ten dzień z gustem i nieprzypadkowo: to 28

Międzynarodowy Dzień Kota...

*** Niniejsza inicjatywa wydania Andrzejowi Kotowi dobrego, porządnego albumu, jaka wyszła przed paru laty od niestrudzonego Jarosława Koziary, jakkolwiek niezłomna, początkowo z trudem i powoli nabierała realnych kształtów. Na szczęście ten pomysł przyjaciół Andrzeja Kota znalazł wsparcie władz Lublina. A umierającemu artyście przyniósł na pewno dużo dobrej radości w tych trudnych ostatnich tygodniach jego życia, kiedy było już wiadomo, że godzi się on z losem. 17 lutego 2015 roku nie całkiem umarłeś – mówi ten Twój album. Cieszy nas i jest powodem do satysfakcji, generuje nadzieję, że Andrzej Kot pozostanie nie tylko w pamięci i nie tylko w naszej. To album o Andrzeju Kocie, synu Antoniego i Czesławy, artyście w pełni światowym, jak i całkowicie lubelskim, który cieszył się światem, ale kochał Lublin i jego piękną ulicę Grodzką, z której obserwował swój świat, aby nam o nim opowiedzieć – o czym zawiadamia „Grześ na Lublin, a nie wieś”... Grzegorz Józefczuk


29


30


31


32


33


34




35


36


37


38


39


40






41


42


43


44


45


46


47


48




49


50


51


52


53


54


55


56


57


58






59


60


61


62




63


64


65


66






67


68


69


70


71


72


73


74


75


76




77


78


79


80


81


82


83


84


85


86


87


88






89


90


91


92




93


94


95


96


97


98


99


100


101


102


103


104


105


106




107


108


109


110


111


112


113


114


115


116




117


118


119


120


121


122


123


124




125


126


127


128






129


130


131


132


133


134


135


136






137


138


139


140


141


142


143


144


145


146






147


148


149


150


151


152


153


154


155


156




157


158


159


160


161


162


163


164


165


fot. Jacek Wałdowski

166


ANDRZEJ KOT, AN UNUSUAL ARTIST FROM LUBLIN People like this are few and far between, Artists, who on the one hand fascinate us with their extraordinary art ,and who on the other hand move us by their private life. Andrzej Kot was a good man and good artist who lived without thinking about life. Andrzej Kot was born on November 21, 1946 in Lublin. He did not come from an artistic family, his father was a butcher and mother had a stall at the local market. In 1952 they moved to the 16th century tenement house at number 19 Grodzka street in the Old Town. Lublin is a city, proud with its tradition of being a place of tolerance, where East meets West and many cultures coexist. In Grodzka street there was also an art school which Kot attended. He also joined a youth art group at the Culture Centre in the same street. He quit school therefore had to join the army. Then he worked as a typesetter in a big printing house in Lublin where he entered the world of typography and fonts. After a few years he was diagnosed with schizophrenia and was given a pension. In spite of many difficulties, he never withdrew from the local art world, on the contrary, in the 70’s he was developing his skills in arts and crafts, worked as a designer, focusing on calligraphy, designing hundreds of invitations for exhibitions and concerts, weddings, birthdays and baptisms, diplomas and envelopes, logos and exlibrises. He was a master of great reputation in his area. Quantity turned into quality, he was gaining experience and developing his skills, turning into a true artist. In the late 70’s his talent became fully recognised. The 80’s witnessed his great artistic growth and success. He met the most renowned and influential Polish designers and typographers, men of fonts and matrixes. One of them was Leon Urbański (1926-1998), a world famous graphic artist, designer and typographer. As artistic leader of the Experimental Graphic Press of Visual Art Studios in Warsaw, established in 1964, Urbanski designed 250 books and 5000 ephemeral prints, and was awarded prestigious prizes, including the Grand Prix Internationale Buchkunst-Asstellung (IBA) in Leipzig. Urbański supported Kot, recognising his authentic talent and extraordinary creative energy, helped him establish contacts with international world design journals, collectors, museums and organisers of various competitions. Andrzej Kot's natural talent was first subjected to the disipline of typesetting procedures in the old printing house, where he had to follow the principles of typography in order to become a master. At the same time, Kot got acquainted with the rich world of characters and alphabets, which in the 20th ceased to be just a functional form of writing down thoughts and observations, and became a way and image of visual communication. An alphabet revealed an

167


infinite number of possibilities of how to transform the shape and ornamental nature of letters. It turned out to be a joyful world for brilliant imagination as characters could be formed from different materials, following different patterns, transformed into people, houses, animals, creations out of this world, also into good and bad moods. Next to the images of people and their surroundings, birds, animals, trees and plants, letters became a source material, form, symbols and content for the art of Andrzej Kot. The development of the artist went in two directions. Looking for his own, individual solutions, Kot found fulfillment in his exlibrises and famous alphabets, graphic pictorial art jokes, calligraphic rhymes. He created his own organic alphabet and organic typography. Characters - graphic signs - were synthesised with the images of people and their symbols drawn from nature. These characters signs - were alive, full of biology and energy. The beauty and artistry of Kot's works resides in the balance between the power of a visual sign and its simplicity and perfect composition, but also the balance between the central motif and ornaments. Text in his drawings and graphics is significant, sometimes ironic and satirical, but always warm. There is no doubt that Andrzej Kot was a master of self-satire based on irony or even mockery. The most frequently recurring theme of his jokes, both graphic and linguistic was his name, KOT (CAT), therefore a cat was an indispensable element of his works. 168

For the first time 23-year old Andrzej Kot presented his linocuts and plexicuts at a group exhibition "The Lublin Exlibris for 25-years of the Polish People's Republic" (opened on December 18th, 1969). His first one-man show was at Orion Club, 7 Egipska street in Warsaw (May 22nd- June 12th). Of course, the majority of his exhibitions, both one-man and group, took place in Lublin. The Lublin group of bibliophiles, book collectors and exlibris artists is well integrated, the Lublin Exlibris Biennale has been organized on a continuous basis from 1982. Andrzej Kot received recognition among graphic artists due to his participation in major competitions and exhibitions at home and abroad; his awards included Grand Prix of the 10th Exlibris Biennale in Malbork. Articles in the most prestigeous Polish and international art and design magazines contributed to his wide recognition. A breaking point was Anna Jasińska's article "Jest coś takiego w typografii/ There is something like that in the typography” published in Projekt, Visual Art and Design, No.5 (138), 1980 with numerous reproductions of his works. She wrote about Kot's exlibrises: "They are very simple, minimalistic, with a clear message. They feature birds, devils, moons and cats. It is truly intimate poetry. In these smallest graphic forms there is manifested his precision of thinking, awareness of choice, perfection of skill." From the global perspective more important seem to be articles in the American magazine "Upper and Lower Case. The International Journal of Typographics", published from 1974 by International Typeface Corporation, its first editor-in-chief being






fot. Agnieszka Rogala

169


Herbert Lubalin (1918-1981). U&LC was considered a showcase of the world of graphic art and Lubalin one of the most renowned designers in the second half of the 20th c. He was said to liberate characters from the limitations of functionality, allowed them to speak, and changed words into images. Kot's twenty-four exlibrises and calligrams were reproduced in vol.9 (2) in June 1982. In her article entitled "Ex libris ex manus ex Kot ex Poland" Marion Muller emphasised Andrzej Kot's extraordinary passion, activity and liveliness as well as his inclination towards jokes. In his small exlibrises great talent and technique is manifested. He also plays a game with the person for whom he designs them. In 1989, in "Idea" journal (No.212), one of the most significant Japanese magazines on graphic design and typography, still published in Tokyo, appeared an article "Andrzej Kot. The King „Cat” of Graphic” by Paul Peter Piech, graphic artist and teacher from New York, living in Great Britain, contemplating conceptual and technical aspects of Kot's work. Andrzej Kot is mentioned in the most significant lexicons and dictionaries devoted to exlibrises, including the fundamental monograph "Das Alphabet. Die Bildwelt der Buchstaben von A bis Z” by Joseph Kiermeier-Debre and Fritz Fr. Vogel, experts on literature, typography and letterer's craft (Munchen, 1998). They write about Kot and his unique open alphabets based on graphic variations related to his name (Cat's jokes, Ot-Kot etc). This publication and many others mention that Andrzej Kot is the author of calligraphy for The Moral Treaty by Czeslaw Miłosz, a Nobel Prize winner. This book was published in Poland in 1981, a significant year for Polish history; its first edition appeared in 1948. Andrzej Kot designed 170

the whole book, including the title page, and first of all calligraphy of Miłosz's text, that is ca. 435 lines of the nine-syllables poem on 23 pages! Andrzej Kot never complained about life. He lived on a modest pension, sometimes in poverty, never insisted on being paid, never asked for help when he was ill. He coped with his indispositions with dignity and managed reasonably well until late 90. when could not put up with political and social transformations. His mother and his masters, teachers and partners were passing away, one after the other. The most tragic was for him leaving his flat and mythical studio at 19 Grodzka street in 1998 when the restoration of that area started. He was the last person to be evicted. He lost the place which guaranteed him safety and privacy. He was a legend there, art students, friends, artists, Lublin bohema (and not only), academics used to visit him in his studio. Everybody knew that an extraordinary person, genius self-taught artist with a special attitude to life lived there. It is a paradox that after many years of falling into ruin the Old Town got renovated and became the heart of the 21st century Lublin, and Grodzka gained the status of the most important street in the area; but no longer with its extraordinary, fascinating and unusual inhabitant. Andrzej Kot passed away on February 17, 2015. "He has not died completely..." - says this book, the first and most extensive presentation of the oeuvre of this artist from Lublin.... Grzegorz Józefczuk tr. Małgorzata Sady / language consultation Caroline Bagnall


171


Idea i koncepcja albumu Jarosław Koziara Skład, łamanie, obróbka cyfrowa Piotr Wysocki Tekst Grzegorz Józefczuk Tłumaczenie Małgorzata Sady Podziękowania dla osób i instytucji, które przyczyniły się do powstania albumu: Zdzisław Kot, Jacek Wałdowski, Piotr Nakonieczny, Norbert Wojciechowski, Jacek Bojarski, Aldona Popek, Bernard Nowak, Romuald Kołodziej, Bartłomiej Przeciechowski, Zbigniew Jóźwik, Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. H. Łopacińskiego, Ośrodek “Brama Grodzka – Teatr NN”, Fundacja Latająca Ryba

Druk i oprawa

35-082 Rzeszów, ul. Podgórska 4 e-mail: poczta@rsdruk.pl 172

www.rsduk.pl

Wydawnictwo © TARARARA Jarosław Koziara ul. Olejna 10/4 20-114 Lublin koziara67@gmail.com www.tararara.pl ISBN 978-83-922275-2-6

Zrealizowano dzięki wsparciu Miasta Lublin w ramach obchodów 700-lecia miasta w 2017 roku.


ANDRZEJ KOT - Najważniejsza cecha mojego charakteru? - Sprawiedliwość. - Co najbardziej cenię u ludzi? - Uczciwość. - Czego w nich nie znoszę? - Fałszu. - Moje wady? - Chaos. - Zalety? - Uczciwość. - Czy nigdy się nie poddaję? - Nigdy. - Pasje? - Praca. - Marzenia zawodowe? - Żeby wciąż móc pracować. - Marzenia dla Polski? - Nie mam. - Dla Lublina? - Żeby doznał międzynarodowej sławy. - Ulubiony film? - Grek Zorba. - Ulubiony polityk? - Stanisław Staszic. - Taki, co go nie znoszę? - Nie mam. Żyję z dystansem. - Ulubione danie? - Wątróbka pod każdą postacią. - Alkohol? - Czerwone wino wytrawne. - Inne nałogi? - NiKOTyna i mocna herbancja. - Rodzina? - Sam. Nie przytroczony do żony. - Jak mieszkam? - Prowizorycznie. - Najmilsza chwila w życiu? - Nie miałem. Waldemar Sulisz



Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.