HistoriUJemy Oszukać system, czyli o średniowiecznych „zniżkach studenckich”
darza się, że niektóre osoby zapisują się na studia tylko fikcyjnie – po to, aby móc korzystać z ulg, jakie daje legitymacja studencka. Jeszcze nie tak dawno w ten sposób można było „uciec” przed wojskiem, ale i dziś nauka procentuje już podczas studiów: tańsze przejazdy komunikacją, 20 procent mniej za obiad czy dobre ceny biletów do kina. Współcześni żacy nie są jednak w tym procederze pionierami przebiegłości, ponieważ taka praktyka znana była na Uniwersytecie Krakowskim już w wiekach średnich. Szczególnie w początkowej fazie działalności Uczelni bardzo ważne było przyciągnięcie jak największej liczby osób. W walce o studentów znaczenie miał wysoki poziom nauczania, bliskość Krakowa (przynajmniej dla mieszkańców Europy Środkowo-Wschodniej), ale nie mniej istotne były inne „wabiki”. Dokumenty fundacyjne Uniwersytetu Krakowskiego wydane przez Kazimierza Wielkiego i później Władysława Jagiełłę obdarowywały scholarów oraz innych członków korporacji uniwersyteckiej specjalnymi przywilejami w dziedzinie sądownictwa oraz zwolnieniami ekonomicznymi. Celem tych regulacji było uatrakcyjnienie nauki w Krakowie, między innymi przez zmniejszenie kosztów studiów i ochronę przed wyzyskiem ze strony mieszczan. Wszyscy przybywający w celu nauki do stolicy Królestwa Polskiego lub z niego wyjeżdżający zostali uwolnieni spod wszelkich danin, opłat, ceł mostowych [...] i ciężarów jakimkolwiek imieniem nazwanych. Ulgi podatkowe obejmowały nie tylko książki, ubrania i pościel czy sprzęty domowe oraz drwa – jak czytamy w dokumentach – lecz także pokarmy, napoje i wiktuały potrzebne do życia. Widzimy więc, że historia krakowskich „słoików” sięga daleko w przeszłość. Do Krakowa „po taniości” wwożono piwo
104
ALMA MATER nr 233
Rosgartenmuseum
Z
Ilustracja z rękopisu, Ulrich Richental, Kronika Soboru w Konstancji 1414–1418; ok. 1465
marcowe i wino, zboże, mąkę czy zwierzęta na ubój – wszystko po to, by łaknący wiedzy chłopcy mogli zaspokoić także te bardziej przyziemne pragnienia. Produkty były zwalniane z opłat, jeśli przywozili je nie tylko żacy, sami dla siebie, ale także gdy robili to dla nich znajomi. Nietrudno się domyśleć, że kuszące mogło być wykorzystanie tej sytuacji przez nieuczciwych kupców lub innych oszustów. Świadomy zagrożenia musiał być już Władysław Jagiełło. W wystawionym przez niego dokumencie fundacyjnym Uniwersytetu Krakowskiego z 1400 roku wskazuje, że żacy lub ich „pośrednicy” podczas kontroli przy rogatkach miasta musieli złożyć przysięgę lub przedstawić pisemne świadectwo od rektora o „uniwersyteckim” przeznaczeniu prowiantu.
A co w sytuacji, gdy ktoś wpisał się do metryki uniwersyteckiej tylko fikcyjnie? Chociaż bardzo trudno jest wskazać wszystkich „kombinatorów” i określić skalę tej praktyki, historycy znajdują w źródłach na początku XV wieku przynajmniej dwóch przedsiębiorczych osobników – wobec których wysuwają przypuszczenia, że „studiowali” dla zniżek i przywilejów akademickich, a nie z miłości do ksiąg. Mowa tutaj o „zacnych” obywatelach Torunia. Oto dwójka naszych antybohaterów: Henryk Merseburg i Jan Merse. Do opinii, że ich immatrykulacja miała umożliwić korzystanie z immunitetu sądowego i/lub ulg ekonomicznych, skłania kilka faktów. Po pierwsze, piastowali oni w tym czasie wysokie funkcje publiczne w swoim mieście i tym samym byli bar-