Na skrzydłach. O ludziach, ptakach i radości życia

Page 1

MACIEJ ZDZIARSKI

Na skrzydłach

O ludziach, ptakach i radości życia

Portrety bohaterów: Marcin Łobaczewski

ZNAK HORYZONT KRAKÓW 2022

SPIS TREŚCI CZOŁGANIE 8 BEBOKI | Rozmowa z Danielem Urbaniakiem 16 TERAPIA | Rozmowa z doktorem Sławomirem Murawcem 34 POŁĄCZENIA | Rozmowa z Blanką i Marcinem Horbatowskimi 48 HYGGE 66 NAJPIĘKNIEJSZE | Rozmowa z Piotrem Charą 76 WIĘZI | Rozmowa z Janiną Woszczyńską 92 RESET | Rozmowa z Leszkiem Rutą 108 JESTEM 122 LEKCJE | Rozmowa z Katarzyną Skakuj 130 NAWZAJEM | Rozmowa z Józefem Zychem 144 RATUNEK | Rozmowa z Dariuszem Tomaszem Lebiodą 160
AUDIENCJE 176 GIFT | Rozmowa z Marcinem Sidelnikiem 184 TANIEC | Rozmowa z Izabelą Stańczyk 202 KLUB 300 | Rozmowa z Piotrem Czułowskim 216 DZIĘKUJ 232 ZAPASY | Rozmowa z Przemysławem Pulką 242 JĘZYKI | Rozmowa z Marcinem Świostkiem 260 NEVER-ENDING | Rozmowa z Zenonem Kosiniakiem-Kamyszem 278 TUTAJ 292 Podziękowania 302 Źródła ilustracji 303

CZOŁGANIE

Wyobrażam sobie, jak śmiesznie wyglądam, jeśli ktoś obserwuje mnie z boku. Wokół spacerują matki z dziećmi. Dziewczynka –sześcio-, może siedmioletnia – najpierw pyta: „Co ten pan robi?”, a później już tylko chichocze. Czuję, że wszyscy wytykają mnie palcami. Przed chwilą obok przeszedł facet z pieskiem. Piesek zaszczekał, zawarczał i bałem się, że ugryzie. Właściciel na szczęście prowadził go na smyczy.

9Czołganie
→ Zięba

Nadszedł wieczór, zaraz zrobi się całkiem ciemno. To mój moment – kwadrans przed zachodem słońca.

Teraz albo nigdy.

Jestem już naprawdę blisko. Jeszcze metr, najwyżej półtora.

Wiem, że ryzykuję, dlatego proszę Opatrzność, żeby nie rozjechał mnie rowerzysta. Albo koleś na hulajnodze. Tacy potrafią pędzić z dwadzieścia pięć na godzinę.

Jednego jestem pewien – nie mogę się poddać.

·

Dobrze, muszę się do czegoś przyznać: mam czterdzieści trzy lata i w sa mym centrum Krakowa, w parku Jordana, czołgam się przez środek alejki. Przebrany w myśliwski strój. Kupiłem go między pierwszym a drugim lock -downem.

Kiedy ogłoszono pandemię, zamknąłem się w mieszkaniu na miesiąc. Zdobyłem zapas puszek z jedzeniem, makarony, mydło i – oczywiście –papier toaletowy. Dużo papieru toaletowego, bo może go zabraknąć. Jak za komuny. Kryzys to kryzys.

Jadłem, spałem, oglądałem telewizję i przytyłem pięć kilogramów. Po miesiącu zaryzykowałem spacer wokół bloku. Nigdy nie było tutaj tak pusto.

Kilka tygodni później, kiedy otworzyli galerie handlowe, sporządziłem li stę zakupów: spodnie i koszula moro, kalosze, aparat fotograficzny oraz obiek tyw z długą ogniskową (o tym, co to takiego, dowiedziałem się z internetu).

I zacząłem, jak mówią w korporacjach, eskalować ryzyko. Odważyłem się na wyprawę do parku. To było prawie jak wycieczka do Kenii! Pomyślałem, że skoro w każdej chwili można umrzeć na covid, nie można się bać. Jak przygoda, to przygoda.

·

I teraz, prawie dwa lata później, zupełnie bez obciachu czołgam się alejką. Nie umiem pełzać całkiem bezszelestnie, każdy ruch może spowodować, że za chwilę będzie po zawodach. Poza tym ludzie spacerujący dookoła mogliby sobie dać na wstrzymanie. Czy naprawdę gość z aparatem leżący na środku parku to aż taka sensacja? Gdyby wiedzieli, co jest stawką, na braliby szacunku.

A stawką jest zdjęcie spacerującej zięby. Jeszcze tylko pół metra i będę wystarczająco blisko.

Wcześniej podpatrywałem ziębę, kiedy podskakiwała na ławce. Najpierw siedzieli na niej zakochani. Całowali się trochę, ale na szczęście poszli dalej. I już nie przeszkadzali mi w obserwacji.

11

→ Szczygieł

Kupiłem w antykwariacie książkę profesora Jana Sokołowskiego i przeczy tałem, że „wszyscy słyszeliśmy miły głos zięby już setki razy i, chociaż nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, podświadomie łączymy go z nastrojem wiosny” * .

Profesor wydał Ziębę w 1969, zmarł w 1982, ja przyszedłem na świat w 1979 roku. Musiałem uczyć się w szkole o ziębie, ale możliwe, że byłem wtedy na wagarach. Nawet jeśli ją słyszałem, to pewnie w podobny sposób jak kompozycje Pendereckiego – wpuściłem jednym uchem i wypuściłem drugim. Wiadomo, że kulturalny człowiek powinien znać i jedno, i drugie, ale kiedy trzeba zarabiać na chleb, nie ma się głowy do takich spraw.

Jednak nadszedł lockdown. Przedtem w życiu nie rozpoznałbym zięby. Chociaż profesor Sokołowski twierdził, że „z powodu różnorodnych barw przechodnie sądzą często, że to szczygieł lub gil, gdyż nie wszyscy wiedzą, że tak ładnie upierzony jest również ten ptaszek” ** .

Halo, profesorze! Muszę uczciwie wyznać – jeśli zięba była dla mnie jak Penderecki, to szczygieł albo gil jak Lutosławski i Kilar. Naprawdę słyszałem o nich wszystkich, ale nie przesadzajmy, dobrze?

·

* Jan Sokołowski, Zięba, Warszawa 1969, s. 5.

** Tamże.

Na skrzydłach

12

Czołgam się – ku uciesze przechodniów – i potrafię wymienić co najmniej sto gatunków ptaków. Dobrze, bez fałszywej skromności: nawet sto pięć dziesiąt. Wcześniej myślałem, że w Polsce mamy tylko wróble (takie małe) i wrony (takie duże). A także gołębie, na które trzeba uważać, chociaż u nas, w Krakowie, panuje przesąd, że jeśli na Plantach gołąb nasra człowiekowi na głowę, to czeka go szczęście.

I powiem tak: chociaż nie spotkał mnie ten zaszczyt, jestem naprawdę szczęśliwy. Z powodu zięby. Oszalałem na jej punkcie. Łażę za nią niczym zazdrosny kochanek. Przyglądam się, jak je, zapamiętuję, dokąd leci i gdzie można ją zobaczyć zza żywopłotu. No i słucham śpiewu!

Profesor wyraźnie napisał: „Głos jej rozbrzmiewa nie tylko wczesną wiosną, w okresie zakwitania kotków na wierzbach i brzozach, ale szcze gólnie często podczas kwitnienia grusz i jabłoni, a nawet w pełni lata, kiedy w gorącym powietrzu wyczuwamy z daleka zapach kwitnących lip” * .

Czyli będę mógł cieszyć się ziębą dłużej. Z powodu tego rozrzewnienia przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy oglą dałem w telewizji Zwierzyniec. Do szkoły poszedłem w 1985 roku, rok przed czasem. Komuna już powoli zdychała, chociaż wciąż była groźna. Pan Sumiń ski (z wąsem) opowiadał w telewizji o zwierzętach, a ja po drodze na lekcje mu siałem mijać zięby. Czyli natknąłem się na nie wcześniej niż na Pendereckiego.

13
* Tamże. Czołganie → Zięba

→ Bogatka

Tylko dlaczego całkiem o tym zapomniałem? Jak mogłem wymazać z pa mięci takie cudo?

Może dlatego, że w dzieciństwie miałem większe ambicje. Odkąd pa miętam, pragnąłem latać. W podstawówce wmówiłem kolegom, że na łące za domem zbuduję drewniany statek kosmiczny. Musiałem mieć dar prze konywania, a słuchacze słaby dostęp do źródeł, skoro przez kilka miesięcy moje akcje stały wysoko, a koledzy zapisywali się na pierwsze wyprawy kosmiczne. W tym samym czasie Elon Musk przenosił się z RPA do Kanady i podejmował pierwszą pracę w tartaku. Można powiedzieć, że do tego mo mentu szliśmy łeb w łeb.

Później, już w szkole średniej, zaprzyjaźniłem się z lokalnym aeroklubem i latałem jako pasażer motolotniami i samolotami ultralekkimi. Ale i z bycia pilotem nic nie wyszło.

Za to potrafię z przyczajenia sportretować sikorę bogatkę.

Czołgam się, bo najlepsze zdjęcia ptaków można zrobić z pozycji leżącej. Czyli trzeba upaść, żeby odnieść sukces.

Na skrzydłach

14

Wracam do domu, przegrywam pliki i dokładam kolejne do odpowied niego folderu – jednego spośród wielu katalogów i podkatalogów z rozma itymi gatunkami.

Taka wyprawa do parku, znajdującego się parę kroków od mojego miesz kania, to zabawa na kilka godzin. Trzeba ubrać się ciepło – konieczna jest bielizna termoaktywna. Leżenie w marcu na gołej ziemi to prawdziwy survival. Czapka na głowę, szalik wokół szyi. Mama zawsze mówiła: „Synku, tylko znowu nie zgub czapki i szalika”. Jak zwykle miała rację.

Żeby doczołgać się odpowiednio blisko ptaka, nie spłoszyć go i nie prze szkodzić mu w żerowaniu, należy ćwiczyć. To zupełnie jak w filharmonii, zanim obejmie się posadę pierwszego skrzypka.

Trenuję zatem na sucho bezszelestne przemieszczanie się z aparatem po ziemi. Pełznę w stronę ptaków, a czuję się, jakbym pędził ku nim na skrzydłach.

I nawet jeśli ludzie patrzą na mnie jak na dziwaka – niech sobie patrzą. Nie przeszkadza mi to.

Wiecie dlaczego? Bo odkryłem, że takich jak ja jest więcej.

j

BEBOKI Rozmowa

z Danielem Urbaniakiem

To coś jakby radar?

Więcej niż radar, bo czuję przyciąganie. Gdy idę przez las, buczynę czy po Gorcach, dostrzegam sowy. Wystarczy, że zrobię przerwę, żeby coś zjeść czy się napić, siadam na zwalonym drzewie i od razu odczuwam czyjąś obecność, mam wrażenie, że ktoś na mnie patrzy. Obracam się, rozglądam, w oddali na drzewie siedzi puszczyk uralski!

A bliżej domu?

To samo! Zdarzyło mi się, że gdy szedłem przez park, trafiłem na dwa pusz czyki na odcinku stu metrów! Patrzę, siedzi puszczyk, pyk, a tam drugi puszczyk! Mam siódmy zmysł.

Hmmm…

Nie wiem, czy to one wysyłają sygnały, czy to ja jestem człowiekiem, który wszędzie szuka sów.

17
Beboki

· „Sowy nie są tym, czym się wydają”. Kultowy tekst z Miasteczka Twin Peaks . Pamięta pan?

Oczywiście, jestem rocznik osiemdziesiąty trzeci. Na pierwszą komunię świętą dzieciaki dostawały zegarek Casio, żeby wiedzieć, o której wrócić na obiad, i rower – miałem niebieski BMX. A w telewizji był agent FBI Dale Cooper.

Miał rację, że sowy nie są tym, czym się wydają. Można się w nich zako chać od pierwszego spojrzenia. W ich oczach jest coś, czego nie ma w oczach żadnego innego zwierzęcia.

Mnie przerażają. A mnie pociągają! Zresztą z żoną Asią i córką Wiktorią mamy w domu inne zwierzęta – świnkę morską, królika miniaturkę, którego nazwaliśmy Telimena, ze schroniska przygarnęliśmy psa Kulkę. Kulka też spogląda na mnie jak żaden inny pies, ale w sowich oczach jest coś hipnotyzującego. Z książek dowiemy się, oczywiście, jakie wyróżnia się gatunki, czym sowy się żywią, gdzie żerują, kiedy wyprowadzają lęgi, ile jaj jest w lęgu – i to tyle. Ale pozostaje wiele pytań o to, czego nie wiemy. Na przykład: w jaki sposób nawigują nocą, jak docierają do Kikindy w Serbii i dlaczego przy latują właśnie tam.

Co to za miasto?

Można powiedzieć, że święte miejsce w Europie dla każdego miłośnika sów. Oczywiście odwiedziłem je. W mieście znajduje się rynek otoczony kilkoma kościołami, jest mnóstwo drzew. Zimą przybywa tłum uszatek. A pod drze wami stoją sowiarze. Sowiarze są ludźmi tajemniczymi?

Ja chyba nie. Wychowałem się na dawnym osiedlu Zawadzkiego w Nowym Targu. Mieszkałem dwadzieścia metrów od szkoły. Nie było u nas rodzin mających bliskich w Ameryce, od których dzieciaki dostawałyby amigę, pegasusy, a tym bardziej PlayStation. Uwielbialiśmy babrać się w błocie, jeździć na BMX-ach, pływać w Białym Dunajcu. Zimą zjeżdżaliśmy na dętce od traktora. Tereny przyległe do lotniska to był cały nasz świat przez dwanaście miesięcy w roku. Wychodziliśmy rano, spędzaliśmy poza do mem całe dnie, poznawaliśmy rezerwat z każdej strony. Gdy któryś z nas się ubrudził albo pomoczył, i tak nie było sensu wracać, bo nie mieliśmy ubrań do przebrania. Gdybym wrócił, rodzice już by mnie nie wypuścili.

Na skrzydłach

18

·

Czym się zajmowali?

Mama była zatrudniona w INCO-Veritas. To firma, która produkuje płyn do mycia naczyń Ludwik. Z kolei tata pracował w budowlance przez sześć dni w tygodniu. Czasem wyjeżdżał na kilka miesięcy, na przykład do Lwowa. Budował bloki mieszkalne z wielkiej płyty, te, które teraz poburzył Putin. Do dzisiaj mamy w starym albumie rodzinnym zdjęcia taty z budowy. Gdy wracał, zawsze miał ze sobą prezenty.

Ważną rolę w kształtowaniu się mojej miłości do przyrody odegrały Gorce. Co niedzielę chodziliśmy z rodzicami na mszę o jedenastej w kaplicy papie skiej na Polanie Rusnakowej pod Turbaczem. Schodziło się tam po dwie ście – trzysta osób z okolicznych bacówek ze wszystkich polan. Po mszy, już w bardziej kameralnym gronie, rozpalaliśmy ognisko. Pamiętam, że w okolicy kościółka pod Turbaczem pierwszy raz w życiu zobaczyłem sowę.

A równocześnie uczyłem się przyrody od babci Marysi. Chodziłem z nią do lasu zbierać jagody, maliny albo pędy sosny, z których robiliśmy syrop na zimę. Naszym ukochanym miejscem był rezerwat przyrody Bór na Czerwonem.

Co babcia robiła zawodowo?

Szyła buty w NZPS Szaflary. Nowy Targ i okolice to było w czasach ko muny obuwnicze zagłębie. Całe życie przepracowała przy jednej maszynie, na której obrabiała cholewki. Od smrodu kleju uciekała do lasu. Myślę, że duża część ludzi w Polsce chodziła w butach, które przeszły przez jej ręce. Bór na Czerwonem to do dzisiaj miejsce najbliższe mojemu sercu, ko chane bagno, chodzę tam codziennie. Wtedy nie mieliśmy internetu, nie było aplikacji do sprawdzania dźwięków, nikt nie miał smartfona. Teraz wystarczy wpisać „sowy polskie” i w sekundę pojawiają się zdjęcia – łatwo rozpoznać gatunek, z którym ma się do czynienia. Już wtedy, w dzieciństwie, spotkałem włochatkę, takiego małego podlota z wielkimi wyłupiastymi oczami. Gdy podrosłem, zacząłem chodzić do biblioteki na Kopernika, sto pięćdziesiąt – dwieście metrów od miejsca, w którym się wychowywałem. Chciałem do wiedzieć się czegoś więcej o lesie, ale nie było to łatwe. Szukałem informacji w książkach czy albumach, a tych w całym Nowym Targu było zalewie kilka. To dlatego kocham las – bo poznałem go sam, w czasie godzin spędzonych z babcią. Gdy sięgnąłem po książki, zdałem też sobie sprawę z różnic między słownictwem babci a terminologią stosowaną w literaturze. Co babcia nazywała po swojemu, a rzeczywiście nazywa się inaczej?

Babcia pochodzi z Łętowni, z okolic Jordanowa. Miała swoje określenie na puchacze. Bo są dwa rodzaje puchaczy, czyli małe uszatki i te drugie puchacze, na które w naszych okolicach mówiło się „beboki”. Nazywano tak sowy z uszami, mające być symbolem potworów, które mogą wyrządzić krzywdę dzieciom.

Odkąd nasza córka Wiktoria skończyła cztery lata, zajmuje się nią moja babcia. Chodzi z Wiktorią do rezerwatu przyrody, w te same miejsca, w które przed laty chodziła ze mną. Babcia nam pomaga, bo i ja, i moja żona Asia pracujemy na etatach, mamy kredyt mieszkaniowy. Jeszcze niedawno zda rzyło mi się przyłapać babcię na tym, że straszyła Wiktorię bebokami: „Jak będziesz niegrzeczna, to cię bebok złapie”.

Babcia zawsze twierdziła, że wszystkie sowy mają uszy, dlatego włochatkę uważała za niby-sowę. Nie udało mi się dowiedzieć o włochatce niczego więcej aż do momentu, kiedy w Nowym Targu otworzyła się pierwsza kafejka inter netowa. To był szał! Stały tam komputery stacjonarne, płaciło się za dostęp do internetu na godziny. Pierwsze spotkanie z komputerem, przeglądarką internetową i wielkim światem było niesamowite!

Na skrzydłach

20

projekt okładki Magda Kuc

ilustracja na okładce Yumee / Shutterstock

fotografia autora na okładce Andrzej Banaś

fotografie agencyjne we wnętrzu książki Shutterstock: s. 19 – Aron M/Shutterstock, s. 31 – Edwin Butter, s. 95 – Dennis Jacobsen, s. 102 – yod 67 / zdjęcie sroczka, s. 102 – Michal Pesata / zdjęcie wilgi chińskiej, s. 107 – FJAH, s. 112 – Nick Vorobey, s. 120 – Tommy Svensson, s. 150 – Szczepan Klejbuk, s. 154–155 – Peter Bino Wild Nature, s. 168–169 – Bonnie Taylor Barry, s. 207 – imageBROKER.com, s. 284 – Xavier Fargas, s. 287 – Ondrej Prosicky; Alamy: s. 166 – Patti McConville; East News: s. 294 – fot. Anna Janina Barańczak/FOTONOVA

opieka redakcyjna Bartłomiej Nawrocki Karolina Pawlik

opieka promocyjna Maria Adamik-Kubala

adiustacja Łukasz Mackiewicz, ekorekta24.pl Aleksandra Wójcik Kinga Kosiba

konsultacja merytoryczna Andrzej Kruszewicz

korekta Irena Gubernat

opracowanie typograficzne i łamanie to/studio

Copyright © by Maciej Zdziarski © Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2022 isbn 978-83-240-7792-2 Znak Horyzont www.znakhoryzont.pl

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2022. Printed in EU

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.
Na skrzydłach. O ludziach, ptakach i radości życia by SIW Znak - Issuu