Stulecie chirurgów

Page 1


Jürgen

Tytuł oryginału

Das Jahrhundert der Chirurgen by Jürgen Thorwald

© 1972 Droemersche Verlagsanstalt Th. Knaur Nachf. GmbH & Co. KG, München. All rights reserved by Verlagsgruppe Droemer Knaur GmbH Co. KG, München.

Projekt okładki

Michał Pawłowski www.kreskaikropka.pl

Opracowanie graficzne

Kuba Sowiński

Zdjęcie na okładce

Wellcome Collection London/Domena publiczna/Creative Commons Attribution

Korekta MELES-DESIGN

Łamanie

MELES-DESIGN

Copyright © for the translation by the Estate of Karol Busch

© Copyright for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2019

ISBN 978-83-240-5843-3

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie II (V), Kraków 2019. Printed in EU

Rozdział 1

Długa noc, czyli

Dawne czasy

K entucky

McDowell był bohaterem mej młodości. Zmarł w roku 1830, gdy miałem cztery lata; nie widziałem go nigdy. Ojciec mój jednak odwiedzał go wielokrotnie. Bardzo różnorodne były jego opowiadania o jeżdżącym konno doktorze wiejskim, który blisko czterdzieści lat przed odkryciem anestezji, a równo sześćdziesiąt przed zastosowaniem dezynfekcji, wbrew ówczesnym poglądom naukowym odważył się w lasach Kentucky otworzyć z powodzeniem ciało żywego człowieka. Relacja o nim zmieniała się zależnie od wieku, w jakim byłem: ojciec dostosowywał ją do stopnia moich wiadomości medycznych, nabywanych podczas jego praktyki, jak również do mojej znajomości kobiecej anatomii, ponieważ pierwszym operowanym przez McDowella pacjentem była kobieta. Ojciec opowiadał mi o tym, jeszcze trzymając mnie na kolanach, ale także w wiele lat później, gdy sam już zdecydowałem się zostać chirurgiem. Do tego postanowienia w wielkim stopniu przyczyniła się historia McDowella. Wciąż na nowo wprowadzała mnie w świat spraw, od których mocniej biło mi serce. W owej epoce pradziejów chirurgii, niby w ciemnym, pełnym bólu, owianym grozą i śmiercią przedsionku wielkiego, uwieńczonego sukcesem stulecia chirurgów, rozpoczętego po roku 1846, historia McDowella była jakby jasnym światłem, od którego rozpłomieniła się moja wyobraźnia, malując obrazy

Długa noc , czyli Dawne czasy

przyszłości. Nawet później, gdy sam znalazłem się pośrodku burzliwego nurtu postępu owego stulecia chirurgów i przeżywałem narodziny i rozwój nowoczesnej chirurgii, postać McDowella pozostała dla mnie niezapomnianym symbolem pradziejów. Z trudem można sobie wyobrazić całe ograniczenie jej praktycznych i teoretycznych możliwości, jej zacofanie i bezradność wobec cierpienia i okrucieństwa, jakie niosły jej metody. Ja sam później, i dziś jeszcze, patrząc wstecz, ledwo mogę to pojąć, jakkolwiek wzrastałem pośród tego i w okresie swych studiów słyszałem krzyki jej ofiar. Jednak historia życia McDowella niejednokrotnie podnosiła mnie na duchu. Zawsze wtedy widziałem go na koniu, z torbą pełną prymitywnych instrumentów przy siodle, jadącego przez pustkowia Kentucky, i słyszałem słowa mojego ojca, który był wielkim gawędziarzem i umiał w oparciu o własną wiedzę i doświadczenia tak sugestywnie opowiadać, jakby każdej minuty sam był przy tym obecny – barwnie, żywo, wesoło, by przybliżyć mi nawet te wydarzenia z życia McDowella, które nie miały świadków nawykłych do opowiadania czy pisania o nich i które można było odtworzyć jedynie dzięki dociekliwej wyobraźni opowiadającego. Uświadomiłem sobie później, gdy sam zebrałem wszystkie przekazy historyczne z życia McDowella, w jak wielkim stopniu zbliżał się w tym do prawdy.

15 grudnia 1809 roku spadły w Kentucky niezwykle obfite śniegi. Padały bez przerwy, a wichura piętrzyła je w wielkie jak góry zaspy. Gdy Efraim McDowell dotarł na skraj lasu naprzeciw Motleys Glen w Green County i ujrzał przed sobą baraki osady, koń i on sam pokryci byli lodową skorupą, a chuda twarz doktora posiniała z mrozu.

McDowell przybywał z Danville i miał za sobą kilkudniową jazdę. Danville dzieliło od osady sześćdziesiąt mil zupełnego pustkowia. Tylko tu i ówdzie stało przy drodze kilka baraków. Lecz Mc-

Dowell był synem tego kraju. Jego dziadka zabili Indianie, gdy ojciec liczył siedem lat. Choć ojciec jego jako sędzia i polityk zaliczał się do najznaczniejszych mężów Kentucky, on sam wyrósł w barakach, przy ciężkiej pracy na farmie, wśród walk z Indianami. Mężczyźni i kobiety osiedlający się w tej pionierskiej epoce Ameryki Północnej w lasach Kentucky byli twardzi jak pnie, które karczowali, by zyskać grunt pod pszenicę i tytoń. Tak zwaną cywilizację znali tylko ze słyszenia. Musieli być śmiertelnie chorzy, by posłać po doktora; ten, jeśli chciał im służyć, winien był być równie twardy jak oni.

Gdy McDowell rozglądał się wokoło, otwarły się drzwi większego baraku. Z wnętrza buchnął ciepły opar, tworząc chmurę w czystym, mroźnym powietrzu. Za nią ukazał się brodaty mężczyzna.

Gromada psów zaczęła wściekle ujadać. Także w sąsiednich chatach otwierały się drzwi, a mężczyźni i kobiety wysypywali się na zewnątrz. Ponieważ zbiegli się przed chatą owego brodacza, McDowell przyjął, że jest to właśnie Tom Crawford, człowiek, który po niego posyłał.

– Tom Crawford? – zapytał.

– Ona leży tam wewnątrz – tyle tylko powiedział Crawford. Odsunął gromadkę dzieci, a McDowell pochylając się, wszedł do chaty. Znał woń tych baraków, tę szczególną mieszaninę dymu, potu i wyziewów wilgotnej odzieży. Pociągnął nosem i rozejrzał się. Ognisko i łojowa świeca rzucały wątłe światło na kobietę leżącą na drewnianej pryczy. Twarz jej sprawiała dziwne wrażenie – była jakby z drewna, zapadnięta i pożółkła. Z nosa wydobywało się charczące stękanie. Jej ciało wyglądało jak okryte potężną pierzyną.

Obok pryczy przykucnęła jakaś inna żeńska istota, skurczona, o ciemnym, miedzianoczerwonym obliczu. Zwróciła się do McDowella, gdy ten pochylając głowę pod zakopconą powałą, podszedł do legowiska.

Długa noc , czyli Dawne czasy

– ... dobry, Dok – mruknęła ochryple. – Jestem Baker, sąsiadka. Robiłam z nią wszystko. Jest na pewno w jedenastym miesiącu. Jęczy jak w połogu i nie może oddychać. Ja nic jej nie poradzę. Tylko jej gorzej od tego.

McDowell milczał. Postawił torbę obok legowiska, zdjął rękawice oraz płaszcz i przystąpił do ognia. Rozcierał sobie ręce.

– Zabierajcie się – powiedział do ludzi, którzy wcisnęli się za nim do chaty. Potem usiadł na skraju łóżka.

Odrzucił nakrycie. Był to stary wełniany koc. To, co kryło się pod nim i robiło wrażenie potężnej pierzyny, było w rzeczywistości przerażająco obrzękłym, nienaturalnie na jedną stronę wydętym ciałem. McDowell położył ręce na sztywno napiętej skórze i przesuwał je tam i z powrotem. W twarzy chorej nic się jeszcze nie poruszyło. McDowell obserwował niebieskie i zielone plamy na napiętej jak skóra bębna powłoce brzusznej. Rzucił przelotnie nieufne spojrzenie na sąsiadkę i jej czerwone pięści. Kilkakrotnie przycisnął silniej, tak że po raz pierwszy chora zazgrzytała zębami. Namyślał się przez pewien czas. W końcu wstał i zarzucił koc na wydęte ciało. Spojrzał badawczo w twarz Crawforda, zagryzł wargi i nic nie powiedział. Było to dręczące milczenie.

– Crawford – rzekł wreszcie – to nie jest dziecko.

– Więc co? – zamiast Crawforda spytała sąsiadka. Łojówka migotała i śmierdziała.

Crawford niespokojnie przesunął owłosionymi dłońmi po spoconym czole.

– Dok – powiedział z ledwo tłumionym, ponurym strachem. –Doprowadzi ją pan do porządku?

McDowell wyjrzał przez małe okienko. Na zewnątrz widać było ciekawskie kobiety i mężczyzn stojących w śniegu. Stali twardo jak mur, w oczekiwaniu.

– Crawford! – powiedział McDowell. – Niech mnie pan przez chwilę zostawi samego z panią Crawford.

Chmurne spojrzenie Crawforda skierowało się na torbę z instrumentami. W jego oczach czaiły się nieufność i strach. Ale potem posłusznie wyszedł, a sąsiadka za nim.

McDowell pozostał z Jane Crawford sam. Był także sam ze swą diagnozą. Stwierdzała ona, że jest to daleko posunięte torbielowe obrzmienie jajnika, zalegające już żołądek oraz wnętrzności i zmuszające uciskane serce do rozpaczliwej pracy.

McDowell nie pozostawił właściwie żadnego pisemnego sprawozdania z myśli, jakie na niego napierały w tych chwilach, a zważywszy jego małomówność, wydaje się nieprawdopodobne, by memu ojcu opowiedział o tym więcej, niż było niezbędne. Ale nietrudno było je zgadnąć, McDowell był bowiem synem swej epoki, w której chirurgia sprowadzała się do amputacji, operacji przepukliny, wycięcia kamienia, usunięcia katarakty i kilku mniejszych czy większych rozpaczliwych interwencji, bolesnych dla ofiar i o wątpliwej skuteczności. Nigdy jednak nie oznaczało to rzeczywistego wtargnięcia do wnętrza ludzkiego ciała. Przeciw temu przemawiała niemożność przezwyciężenia bólów operacyjnych. Sprzeciwiała się temu ropna gorączka, rzekomo czająca się szczególnie pod otrzewną, by wybuchnąć, gdy tylko ją otworzą. McDowell posiadał niewątpliwie więcej wiadomości niż wielu innych medyków ubogiego w lekarzy, opanowanego przez znachorów i amatorów kraju na zachód od Alleganii. Jak oni, a później i ja, rozpoczął pracę, terminując u „praktyka”. Miał jednak to szczęście, że doktor Humphreys w Staunton, jego nauczyciel, był człowiekiem żądnym wiedzy; ze swymi uczniami prowadził nawet badania anatomiczne, co w tych czasach bynajmniej nie było rzeczą zwykłą. Humphreys stał się znany w wyniku skandalu z powodu ludzkiego szkieletu, znalezionego

Długa noc , czyli Dawne czasy

w jaskini w pobliżu Staunton, który uważano za szczątki zamordowanego. W rzeczywistości były to szczątki zmarłego Murzyna, na którym uczniowie Humphreysa potajemnie przeprowadzali sekcje. McDowell skorzystał również i z tego, że ojciec wysłał go do Edynburga w Szkocji, by tam studiował medycynę dokładniej, niż to w owym czasie było możliwe w Ameryce.

Wprawdzie opuścił Edynburg przed otrzymaniem dyplomu doktorskiego z powodu grożącej w roku 1794 wojny, niemniej jednak spędził tam dwa lata. Gdy dziesiątki lat później przybyłem do Edynburga, nietrudno było ustalić, jakie studia odbył McDowell. Z całą pewnością wypożyczył i studiował książkę profesora Hamiltona Choroby kobiece i zapoznał się z jego tezą, wedle której otwarcie otrzewnej i zetknięcie się ludzkich wnętrzności z zimnym powietrzem natychmiast wywołuje zapalenie i kończy się śmiertelnie – wobec czego także obrzmienie jajników należy „pozostawić naturze”.

McDowell uczęszczał na wykłady słynnego edynburskiego profesora Johna Bella, który zajmował się szczególnie guzami jajników i beznadziejnością tego schorzenia. Od tysięcy lat, od prapoczątków rodzaju ludzkiego, beznadziejnie w mękach umierały rzesze kobiet, ponieważ w ich jamie brzusznej jeden czy obydwa jajniki rozwijały się w dobrotliwe lub złośliwe guzy, czasami ogromnych rozmiarów. Skrajnie wycieńczone, z bladymi, zapadniętymi twarzami, lecz nadmiernie rozdętym ciałem, rzec można, przez tysiące lat wlokły rosnące w nich brzemię, aż wreszcie umierały z wyczerpania. Tu i ówdzie podnosiły się odważne głosy, by ratować te skazane na śmierć istoty przez usunięcie guza nożem. Nikt nie odważył się jednak na takie cięcie, ponieważ historia ran brzucha odniesionych na wojnie zdawała się dowodzić, że otwarcie ciała – pomijając śmiertelny często szok z bólu – prowadziło do równie śmiertelnego zapalenia

otrzewnej. John Bell, u którego stóp siadywał w Edynburgu McDowell, podobnie jak Hamilton głosił kapitulację chirurgów przed wszystkimi chorobami wnętrza ciała, a więc i przed guzami jajników; tę rozpaczliwą bezradność głosił także w swym dziele Zasady chirurgii. Gdy więc Efraim McDowell owego mroźnego 15 grudnia 1809 roku, siedząc przy łożu Jane Crawford w drewnianej chacie w Motleys Glen, zebrał wszystko, czego do tej pory na całym świecie uczyli prominenci wiedzy medycznej, zrozumiał, że oznaczało to właściwie tylko rezygnację i rozpacz. Prawdopodobnie McDowell przypomniał sobie „pierwszego tenora” profesorów chirurgii tego czasu: „Nigdy nie uda się wyciąć wewnętrznych guzów, obojętne, na macicy, żołądku, wątrobie, śledzionie czy kiszkach. Tu Bóg postawił przed chirurgiem granicę. Kto tę granicę przekroczy, postąpi jak morderca...”.

W każdym razie mój ojciec stale przytaczał to zdanie w swych opowiadaniach, by przedstawić wewnętrzną walkę McDowella, która zapierała mi dech w piersi.

Jej opis zaczynał się słowem „Dok”, jakie padło z ust chorej Jane Crawford. Ojciec mój oddawał je nawet w tonacji, jak gdyby wyszło ono rzeczywiście z ust Jane Crawford, w tej zaśnieżonej chacie, wśród upiornej, przygnębiającej ciszy.

– Dok...

Spłoszyło to myśli McDowella. Słyszał głos chorej, który po raz pierwszy doszedł z pryczy. Wydało mu się, że jej wzrok utkwiony był w nim przez cały czas.

– Dok – powtórzyła. – Co to jest?

Oczy McDowella spotkały się z jej spojrzeniem.

– Sądzę – odparł – że to guz.

– Dok – powiedziała. – Niech pan to wytnie. Wytrzymam każdy ból.

Długa noc , czyli Dawne czasy

McDowell uciekł ze spojrzeniem. Nie poruszył się. „Zabierz swoją torbę – słyszał odległy głos edynburskich profesorów. – Wypisz receptę. Pozwól w imię Boże umrzeć Jane Crawford, jak jej jest przeznaczone, i patrz, byś się dostał z powrotem do Danville”. I dalej: „Nie daj się opanować myśli, że tak czy inaczej skazana jest na śmierć i że próba ratowania jej nożem w najgorszym razie też może jej przynieść tylko śmierć. Jeśli ci umrze pod nożem, każdy sąd skaże cię jako mordercę, ponieważ my, autorytety, przepowiedzieliśmy pewną śmierć przy takich operacjach. A jeśli nawet żaden sąd nie powoła cię przed swe oblicze, potępi cię świat lekarski”.

McDowell słyszy pomruk czekających na zewnątrz pod oknem.

Nie miał wątpliwości: będą nadal mieli do niego zaufanie, nadal zwać go będą „najlepszym chirurgiem na zachód od Alleganii”, jeśli uczyni to, co radzą dalekie głosy nauczycieli, jeśli zapisze bezsensowną receptę i Jane Crawford „pozostawi naturze”. Ale będą go lżyli jako mordercę, gdyby walczył o jej życie i uległ w tej walce.

– Dok – mówił ochrypły głos Jane Crawford – ja to przetrzymam, na pewno przetrzymam.

McDowell wciąż jeszcze trwał nieruchomo. Nie umiał później wyjaśnić, dlaczego właśnie w tej chwili odezwały się, dotychczas puszczane mimo uszu, zdania poszczególnych chirurgów, którzy głosili, że ratowanie skazanych na śmierć kobiet odważnym cięciem musi być przecież możliwe. Wielki Anglik John Hunter stwierdził wprawdzie, że nie ma to szans powodzenia. Niemniej jednak napisał kiedyś, że w każdym razie powstaje pytanie, dlaczego kobieta nie mogłaby przetrzymać wycięcia jajników, gdy przecież wytrzymują to liczne zwierzęta.

– Dok – mówiła kobieta – mam pięcioro dzieci. Jeszcze mi za wcześnie umierać. Jeśli pan tego nie wytnie, koniec ze mną! Przetrzymam operację, przetrzymam na pewno.

McDowell poruszył się po raz pierwszy. Ujął dłoń Jane Crawford i powiedział:

– Jest pani dzielną kobietą, pani Crawford. – Znany był z tego, że nie okłamywał swoich pacjentów. Mówił im prawdę, choć mógłby go ktoś nazwać szorstkim czy bezlitosnym. Kłamstwa w sprawach życia lub śmierci nienawidził śmiertelnie. – Tak – ciągnął – ten guz wykończy panią, nie wiem tylko, jak długo to potrwa. Może to trwać jakiś czas, nawet dłuższy czas. Ale gdybym spróbował wyciąć go, musiałaby pani umrzeć od cięcia. Tak twierdzą profesorowie chirurgii, których znam, nawet najsławniejsi i najbardziej doświadczeni...

McDowell patrzył na ścianę ponad chorą, ale czuł, że wzrok jej uporczywie wlepiony jest w niego.

– Dok – usłyszał pytanie. – A co pan twierdzi?

Spodziewał się tego pytania. Nie odpowiedział.

– Niech pan spróbuje, Dok – odezwała się kobieta, po czym dodała spokojnie: – Jeśli przy tym umrę, to tak mi widać sądzone, a zresztą lepiej prędzej umrzeć niż tak... – Mocowała się z oddechem i zagryzała wargi. – Powiem wszystkim – dodała – że ja tak chciałam, ja sama...

McDowell dźwignął się i chodził tam i z powrotem między pryczą a buzującym ogniskiem. Znowu słyszał pomruk ciekawskich, przyszłych jego sędziów. I znowu słyszał głosy swych nauczycieli. Ale przed nim leżała chora, leżała w zasięgu jego ręki obok niej śmierć, gdy tymczasem głosy jego nauczycieli docierały w to pustkowie jakby z niezmierzonej dali. Jego ubranie spływało wodą z tającego lodu. Nie zauważył tego, zamyślony.

– Pani Crawford – powiedział wreszcie udręczonym, ochrypłym głosem – czy w tym stanie może pani jechać konno aż do Danville?

Długa noc , czyli Dawne czasy

Nie zawahała się.

– Dok – odparła – pojadę z panem, dokąd pan chce.

Jeszcze raz McDowell posłyszał z oddali ostrzegające głosy. I tak zostało: nigdy potem nie potrafił wyjaśnić, co w tej rozstrzygającej chwili skłoniło go, by zamknąć uszy na tamte głosy, a wysłuchać głosu kobiety, która – wyrokiem wielkich skazana na śmierć – leżała przed nim i nie chciała umierać. Być może jego pytanie, czy

Jane Crawford jest w stanie jechać z nim konno do Danville, i nadzieja, że może odpowie „nie”, wyniknęły z chęci uchylenia się od decyzji, której narastanie czuł w sobie. Zrodziła się ona w nim być może dlatego, że w swej prostocie i samotności nie całkiem zdawał sobie sprawę z ogromnej trudności operacji, przed którą drżeli najsłynniejsi; przede wszystkim jednak dlatego, że świat, w którym żyli on i Jane Crawford, nie był światem rezygnacji, lecz areną codziennej walki.

– Pani Crawford – powiedział – w domu może spróbuję.

Na jej drewnianej twarzy po raz pierwszy zjawił się uśmiech.

Uśmiech był zniekształcony, jak grymas.

– Więc pojadę z panem, Dok – odparła. – Niech pan mi tu przyśle Toma i zostawi mnie z nim samą na chwilę. Wszystko mu wyjaśnię i powiem na wszelki wypadek, by na mnie nie czekał, tylko na kobyłę. A potem... chcę jeszcze zobaczyć dzieci...

Nigdy, aż do końca swego życia, McDowell nie mógł zapomnieć tej jazdy, którą odbył z Jane Crawford i panią Baker w dniach między 15 a 17 grudnia 1809 roku. Bezkształtne, owinięte w koce ciało Jane Crawford przywiązano do konia. Ale kobieta nie wydała z siebie jęku, a jeżeli nawet wydała, to głos zginął w wyciu wichury, która napierała na nich, gdy tylko droga opuszczała chroniący las.

W czasie jazdy McDowell miał wciąż przed oczyma obraz, jaki ukazał mu się w momencie opuszczania osady. Nie zapomniał bez-

radnie płaczących, stojących obok dzieci i ponurej twarzy Toma

Crawforda, który nie wiedział dokładnie, czego jest świadkiem: wyjazdu swej żony po ratunek czy też po śmierć; nie zapomniał również twarzy sąsiadów, które naznaczone były niepewnością wobec dziwnych rzeczy, jakie miały się dziać.

Przypominał to sobie ciągle, gdy ze swymi towarzyszkami opuszczał barak, w którym znalazł na całą noc schronienie. Pani Baker w ciągu nocy zaspokoiła ciekawość gospodarzy i przyjazne przyjęcie wieczorne do rana zmieniło się w nieufne milczenie. Gospodarze zapytywali sami siebie, czy nie gościli człowieka, który nagle oszalał i wlecze swą ofiarę przez pustkowia do rzeźni.

Wieczorem 17 grudnia mała grupka dotarła do Danville, założonego w 1787 roku i ciągle jeszcze dość bezładnego skupiska drewnianych chat. McDowell mieszkał w jednym z większych domów ze swą żoną Sarą, bratankiem i ówczesnym asystentem doktorem Jamesem McDowellem oraz swym uczniem Charlesem McKinnym. Zapadał właśnie zmierzch. Zaśnieżona główna ulica była pusta i dlatego mieszkańcy Danville nie dowiedzieli się jeszcze o nowej pacjentce McDowella i jego zuchwałym zamiarze. Sara McDowell wyszła ze świecą przed drzwi, gdy wyczerpany doktor zsiadł z konia. Wysłuchała jego wyjaśnień i zrozumiała wszystko bez zbędnych pytań. Zawołała Jamesa i Charlesa. Potem zdjęli Jane Crawford z konia, zanieśli ją do łóżka i wskazali pani Baker jej pokój.

McDowell nie spał tej nocy. Siedział przy lampce oliwnej nad książkami i czasopismami z zakresu anatomii i chirurgii oraz raz jeszcze czytał wszystko, co aż do ostatnich czasów napisano o guzach jajnika. Nie dodało mu to otuchy. Jedynie Królewska Akademia Chirurgii w Paryżu opublikowała w owych latach sprawozdanie, w którym wskazywano ponownie na takich uczonych, jak Feliks

Długa noc , czyli Dawne czasy

Plater w Bazylei i zmarły w roku 1674 chirurg Diemerbrock; obydwaj bardzo wcześnie teoretycznie uznali możliwość operacyjnego usunięcia guzów jajnika. Małe jest prawdopodobieństwo, że sprawozdanie to dotarło do doktora z Danville. A jeżeli nawet dotarło, to McDowell i tak nie umiał po francusku. Jest więc pewne, że wynik lektury owej nocy był jednoznaczny: „nie”.

Około szóstej rano McDowell wziął świecę i poszedł do pokoju, w którym spoczywała Jane Crawford. Jej potwornie obrzmiałe ciało leżało na pozór spokojnie. McDowell sądził, że śpi. Zaraz jednak doszedł go w półmroku wyczerpany jazdą, lecz wyraźny głos:

– Dok, pan przecież nie zrezygnuje? Szkoda byłoby jechać tak daleko.

McDowell stał w drzwiach, milcząc. Czuł, że wobec tej kobiety, jej zaufania i rozpaczliwego męstwa nie ma już odwrotu i że wszedł na drogę, którą musi iść do końca, tak czy inaczej.

– Nie, pani Crawford – powiedział. – Nie zrezygnuję.

Rankiem następnego dnia, gdy po zaśnieżonej ulicy jechały pierwsze wozy i sanie, McDowell omawiał sprawę ze swym bratankiem Jamesem. Opowiedział o tym, co zaszło, i zakończył pytaniem:

– Czy mogę liczyć na ciebie?

James studiował w Filadelfii, gdzie w tych czasach znajdowała się jedna z pierwszych w Stanach Zjednoczonych szkół medycznych.

– Stryju – odparł zmieszany James – James, Physick i wszyscy inni powiedzieliby, że pani Crawford umrze ci pod nożem.

– Wiem o tym, nie wierzę w to jednak. Nie wierzę.

McDowell powtórzył to, jakby chciał przygłuszyć własne wątpliwości.

– Całe Danville, całe Kentucky będzie cię uważało za mordercę. Jeśli ona umrze, ludzie się zbiegną i podpalą dom.

– Właśnie dlatego nie powinna umrzeć – odparł McDowell –dlatego jesteś mi potrzebny.

James wbił oczy w podłogę.

– Nie mogę ci pomóc – jęknął. – Stanie się nieszczęście. Doktor Hunn obwieści całemu światu, że jesteś mordercą.

Skóra zmęczonej twarzy McDowella napięła się na kościstej brodzie. Ujrzał przed sobą Hunna, którego pokonał w lekarskiej konkurencji i który niewątpliwie pragnie rewanżu.

– Nie przejmuj się Hunnem – powiedział. – Pytałem cię tylko, czy pomożesz mi, czy nie.

– Nie mogę – odparł James błagalnie. – Proszę cię, nie rób tego...

McDowell odwrócił się.

– Wobec tego będę operował z Charlesem.

– Charles jest jeszcze prawie dzieckiem – jęknął James. – Nie możesz tego zrobić. Nie wolno ci.

McDowell wyszedł z pokoju. Wstąpił do kuchni i zadysponował dietę, która miała wzmocnić Jane Crawford przed operacją. Potem jak zwykle przyjmował pacjentów z Danville.

Następnego dnia rozszalała się nad miejscowością wściekła zadymka śnieżna. Wyła na ulicach, dlatego McDowell nie zdziwił się, że jego poczekalnia jest pusta. Gdy burza trzęsła drzwiami i oknami, zajmował się pouczaniem pojętnego i uważnego Charlesa, jakie instrumenty potrzebne są do dużej operacji.

Wieczorem zjawiła się w jego drzwiach Sara.

– Efraim – spytała – czy ty wierzysz, że Charles...

– Charles jest dzielnym chłopcem – odpowiedział.

– Tak, to dzielny chłopiec – odparła Sara. – Ale gdyby on nie potrafił... chciałam ci tylko powiedzieć, żebyś nie zapominał, że ja tu jestem...

Podniósł głowę.

Długa noc , czyli Dawne czasy

– W to nigdy nie wątpiłem – odrzekł.

Drugiego dnia burza przycichła. Mimo to poczekalnia pozostała pusta, także następnego dnia nie zjawił się nikt potrzebujący pomocy McDowella. Po południu tego dnia Murzyn, któremu McDowell kilkakrotnie pomagał, uciekł. Spotkawszy go na ulicy, McDowell zawołał go i kazał mu stanąć.

– Dlaczego przede mną uciekasz?

Czarny trząsł się.

– Massa – skamlał – mówią, że ty być diabeł, krajać żywych ludzi, by poszli do piekła...

Późnym wieczorem 20 grudnia, kiedy zmagając się z własną głęboko ukrytą niepewnością, siedział nad książkami i studiował anatomię jamy brzusznej, do jego drzwi zapukał James.

– Czego chcesz? – zapytał McDowell.

– Cała osada jest wzburzona – rzekł James. – Jutro proboszcz po raz pierwszy przemówi przeciw tobie. Ludzie zaatakują dom, jeżeli...

McDowell podniósł z wolna wzrok znad książek.

– Sądzę, że szeryf ochroni mój dom przed tymi głupcami.

– Co może szeryf przeciw tłumom?

McDowell nie odpowiedział.

Gdy James odszedł, podparł jednak głowę obu rękami. Długo tak siedział, milcząc, wpatrzony przed siebie. Potem znużonym krokiem przeszedł do pokoju mieszkalnego. Zastał Sarę schyloną nad robótką ręczną. Stanął koło drzwi i przypatrywał się jej.

– Efraim – rzekła – nie musisz mnie pytać. Rób, co powinieneś.

– Spróbuję rano w dzień Bożego Narodzenia – powiedział. –Może tego dnia zachowają spokój.

Spis treści

Przedmowa

Długa noc, czyli

Dawne czasy

Kentucky

Warren

Kamienie

Indyjski nos

Światło, czyli

Budzące się stulecie

Odkrycie

Londyn i Edynburg

Broadway

Zachłanni

Gorączka

Piekło Margarety Kleb

Cesarskie cięcie

Wyzwolenie

Brudne ręce

Mordercy z ciemności

Ślepota bogów

Rękawiczki miłości

Owoce Zuzanna

Daleka droga

Przenajświętsze

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.