Pół wieku z Borgesem. Niezwykłe spotkania gigantów literatury

Page 1

Przełożyła Marzena Chrobak
KRAKÓW 2023 WYDAWNICTWO ZNAK

Tytuł oryginału Medio siglo con Borges

© MARIO VARGAS LLOSA, 2020

Projekt okładki

Tomasz Majewski

Ilustracje na okładce

THEPALMER/iStock, Hein Nouwens/iStock

Redaktorka inicjująca

Dorota Gruszka

Redaktorka prowadząca

Katarzyna Przybylska

Opieka redakcyjna

Katarzyna Mach

Adiustacja

Bogusława Wójcikowska

Korekta

Małgorzata Biernacka

Katarzyna Onderka

Łamanie

Piotr Poniedziałek

Copyright © for the translation by Marzena Chrobak

© Copyright for this edition by SIW Znak Sp. z o. o., 2023

ISBN 978-83-240-6659-9

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: czytelnicy@znak.com.pl

Wydanie I, Kraków 2023. Printed in EU

Borges, czyli dom zabawek

Po ultraistycznej pomyłce w młodości

stał się poetą kreolskim, z Buenos Aires, kiczowatym, hurrapatriotycznym i sentymentalnym.

Dokumentował cudze nikczemności do kobiecego pisma, a potem został klasykiem (nieśmiertelnym, genialnym).

Zapełnił swój dom, swoje życie, zabawkami:

5

wymyślił Wikinga i Nordyka, przyprawił Schopenhauera i Stevensona

aporiami Zenona, a Tysiąc nocy i jedną noc

rozciągnięciami, powtórzeniami, paradoksami i karambolami czasu wyszłego, doszłego i zastygłego.

Jego pokój zabaw

to był zawsze

bric-à-brac: tygrysy, lustra, kordelasy, labirynty, koleżkowie, nożownicy, gauczowie, sny, sobowtóry, rycerze i bezpłciowe zjawy.

Zbyt inteligentny, by pisać powieści, zwielokrotnił się w opowiadaniach niezwykłych,

6

doskonałych, cerebralnych i zimnych jak okręgi.

Nieskończone lektury, wyobraźnia i sofizmaty

bawiły się tam w chowanego, a powolny żółw

wygrywał zawsze wyścig

z Achillesem lekkostopym.

Uczynił ze zgiełkliwej

hiszpańszczyzny

pełnej wściekłości i wrzasku

język zwięzły, precyzyjny,

purytański, przenikliwy i dobrze wychowany.

Wymyślił prozę, w której było tyleż słów, co pojęć.

Żył, czytając, i czytał, żyjąc

– to nie to samo –

gdyż wszystko w życiu

prawdziwym

przejmowało go lękiem, szczególnie

seks i

7

peronizm. Był arystokratą

cokolwiek anarchistycznym i bez pieniędzy, konserwatystą, agnostykiem owładniętym obsesją religii, intelektualistą, erudytą, sofistą, kawalarzem.

Podsumowując: najsubtelniejszym i najbardziej eleganckim pisarzem swoich czasów.

Oraz, prawdopodobnie, rarogiem: dobrym człowiekiem.

Florencja, 4 czerwca 2014

Niniejszy zbiór artykułów, wykładów, recenzji i notatek jest świadectwem trwających ponad półwiecze lektur autora, który był dla mnie, od czasu, gdy przeczytałem jego pierwsze opowiadania i eseje w Limie w latach pięćdziesiątych, niewyczerpanym źródłem intelektualnej przyjemności. Wracałem do niego wielokrotnie i w odróżnieniu od innych pisarzy, którzy naznaczyli okres mojego dojrzewania, nigdy mnie nie rozczarował; wręcz przeciwnie, każda kolejna lektura przepełnia mnie entuzjazmem i szczęściem, ujawniając coraz to nowsze sekrety i subtelności owego Borgesowskiego świata – o tak niezwykłej tematyce i tak przejrzystej oraz eleganckiej formie.

9
Pół wieku z Borgesem

Moja silna więź czytelnicza z książkami Borgesa zadaje kłam tezie, że pisarz podziwia przede wszystkim autorów podobnych sobie, dających głos i kształt widmom i tęsknotom zamieszkującym jego samego. Niewielu jest pisarzy dalszych niż Borges od profilu twórcy, który uformowały moje demony: powieściopisarza zatrutego rzeczywistością i zafascynowanego historią – tą dziejącą się wokół nas i tą przeszłą, która wciąż jeszcze silnie oddziałuje na teraźniejszość. Nigdy mnie nie pociągała literatura fantastyczna i niewielu autorów z tego nurtu należy do moich ulubionych. Kwestie czysto intelektualne i abstrakcyjne, oderwane od aktualności, jak czas, tożsamość, metafizyka, nigdy mnie zbytnio nie nurtowały, za to sprawy tak przyziemne, jak polityka i erotyzm – którymi Borges pogardzał lub które ignorował – grają pierwszoplanową rolę w tym, co piszę. A jednak nie uważam, że te gigantyczne różnice naszych profili i osobowości stanowią przeszkodę w docenieniu przeze mnie geniuszu Borgesa. Wręcz przeciwnie, piękno i inteligencja świata, który stworzył, pomogły mi odkryć ograniczenia mojego świata, a doskonałość jego prozy uświadomiła mi niedoskonałości mojej. Być może właśnie dlatego zawsze czytałem – i nadal czytam – Borgesa nie tylko z uniesieniem, jakie budzi wielki pisarz, lecz także z nieokreśloną

10

nostalgią i poczuciem, że coś z tego olśniewającego uniwersum zrodzonego z jego wyobraźni i z jego prozy będzie dla mnie na zawsze niedostępne, bez względu na to, jak bardzo go podziwiam i się nim upajam.

Lima, luty 2004

Pytania do Borgesa

M.V.L.L.: Proszę mi wybaczyć, ale jedyne, co mi przychodzi na myśl jako początek tej rozmowy, to konwencjonalne pytanie: Jaki jest powód pańskiej wizyty we Francji?

J.L.B.: Zostałem zaproszony na dwie konferencje przez

Kongres Wolności Kultury w Berlinie. Zostałem zaproszony także przez deutsche Regierung, rząd niemiecki, a potem jechałem dalej, do Holandii, do Amsterdamu, który bardzo chciałem zobaczyć. Następnie moja sekretarka, María Esther Vásquez, i ja odwiedziliśmy Anglię, Szkocję, Szwecję, Danię, a teraz jestem w Paryżu. W sobotę pojedziemy do Madrytu i spędzimy tam tydzień.

13

Stamtąd wrócimy do ojczyzny. To wszystko ma potrwać nieco ponad dwa miesiące.

M.V.L.L.: Domyślam się, że wziął pan udział w spotkaniu, które odbyło się niedawno w Berlinie – pisarzy niemieckich i latynoskich. Czy zechciałby pan opowiedzieć mi o swoich wrażeniach z tego wydarzenia?

J.L.B.: Spotkanie było przyjemne w tym sensie, że mogłem porozmawiać z wieloma kolegami. Jednak jeśli chodzi o rezultaty tych dwóch konferencji, sądzę, że są całkowicie negatywne. A ponadto, i wydaje się, że nasza epoka zmusza nas do tego, musiałem wyrazić zdziwienie – niepozbawione melancholii – że na spotkaniu pisarzy tak mało mówi się o literaturze, a tak dużo o polityce, temacie, który mnie, no cóż, powiedzmy, że nuży. Ale oczywiście jestem wdzięczny za zaproszenie, jako że osobie o skromnych możliwościach finansowych, takiej jak ja, pozwoliło poznać kraje, których nie znałem, zgromadzić w głowie wiele niezapomnianych obrazów miast z różnych krajów. Ale tak w ogóle uważam, że konferencje literackie stały się pewną odmianą turystyki, prawda? Co zresztą nie jest bynajmniej nieprzyjemne.

M.V.L.L.: Ostatnimi laty pańska twórczość wzbudziła tu, we Francji, wyjątkowe zainteresowanie. Powszechna historia nikczemności i Historia wieczności zostały wydane

14

w serii kieszonkowej i w ciągu kilku tygodni sprzedano tysiące egzemplarzy. „L’Herne” i dwa inne czasopisma literackie przygotowują numery specjalne poświęcone pańskim dziełom. I jak pan sam widział, w Institut des hautes études de l’Amérique latine musiano wystawić głośniki aż na ulicę dla tych, którym nie udało się dostać do auli, gdzie wygłaszał pan wykład. Jakie wrażenie wywarło to wszystko na panu?

J.L.B.: Byłem zdziwiony. Bardzo zdziwiony. Proszę pomyśleć, mam sześćdziesiąt pięć lat i wydałem wiele książek, ale na początku te książki były pisane dla mnie i dla małej grupki przyjaciół. Pamiętam swoje zdumienie i radość, kiedy dowiedziałem się wiele lat temu, że mojej książki Historia wieczności sprzedało się w ciągu jednego roku aż trzydzieści siedem egzemplarzy. Miałem ochotę podziękować osobiście każdemu, kto ją kupił, albo przeprosić ich wszystkich. Prawdą jest też, że trzydziestu siedmiu nabywców można sobie wyobrazić, to znaczy chodzi o trzydzieści siedem osób, które mają cechy osobiste, biografię, miejsce zamieszkania, stan cywilny i tak dalej. A jeśli komuś uda się sprzedać tysiąc albo dwa tysiące egzemplarzy, jest to tak abstrakcyjne, jakby nie sprzedało się żadnego. Natomiast co do Francji, byli wobec mnie niezwykle wielkoduszni, ponad miarę, ponad

15

moje zasługi. Publikacja taka jak w „L’Herne”, na przykład, to coś, co przepełniło mnie wdzięcznością, a jednocześnie nieco oszołomiło. Poczułem się niegodny uwagi tak inteligentnej, tak przenikliwej, tak dokładnej i, powtarzam, tak wobec mnie wielkodusznej. Widzę, że we Francji jest dużo ludzi, którzy znają moje „dzieło” (biorę to słowo w cudzysłów) znacznie lepiej niż ja. Kilkakrotnie ostatnio zadawano mi pytania o taką czy inną postać, na przykład: „Dlaczego John Vincent Moon zawahał się, zanim odpowiedział?”. Dopiero po dłuższej chwili uświadomiłem sobie, że John Vincent Moon to bohater pewnego mojego opowiadania, i musiałem coś wymyślić, żeby nie zdradzić się z tym, że całkowicie zapomniałem o tym opowiadaniu i nie potrafię podać powodów tego czy innego zdarzenia. To wszystko mnie cieszy, a jednocześnie przyprawia o coś w rodzaju lekkiego i przyjemnego zawrotu głowy.

M.V.L.L.: Jakie znaczenie w pana wykształceniu miała kultura francuska? Czy jakiś francuski pisarz wywarł na pana decydujący wpływ?

J.L.B.: Tak, oczywiście. Całą moją edukację średnią odebrałem w Genewie podczas pierwszej wojny światowej. To znaczy, że przez wiele lat francuski był dla mnie, nie powiem, że językiem, w którym śniłem, czy

16

też w którym rachowałem, bo nigdy nie doszedłem do takiego poziomu, ale owszem, językiem, którym posługiwałem się na co dzień. I oczywiście kultura francuska wywarła na mnie wpływ, tak jak wywarła wpływ na kulturę całej Ameryki Południowej, być może większy niż na kulturę Hiszpanii. Ale jest kilku autorów, których chciałbym szczególnie wyróżnić, a ci autorzy to Montaigne, Flaubert – może Flaubert bardziej niż ktokolwiek inny – i jeszcze pewien autor osobiście nieprzyjemny, na tyle, na ile można o tym wyrokować na podstawie jego książek, ale prawdą jest, że starał się być nieprzyjemny i że to mu się udało: Léon Bloy. U Léona Bloya interesuje mnie przede wszystkim ta jego idea, idea obecna już u kabalistów i szwedzkiego mistyka Swedenborga, ale którą on bez wątpienia wyprowadził sam z siebie: idea wszechświata jako rodzaju pisma, kryptografii bóstwa. A jeśli chodzi o poezję, sądzę, że uzna mnie pan raczej za pompier czy vieux joueur, rokokowego, ponieważ moje preferencje w zakresie poezji francuskiej to wciąż Pieśń o Rolandzie, twórczość Hugo, Verlaine’a i –ale już w mniejszym stopniu – twórczość poetów takich

jak Paul-Jean Toulet, ten od Les Contrerimes. Ale niewątpliwie jest jeszcze wielu innych autorów, którzy wywarli

na mnie wpływ. Być może w którymś z moich poematów

17

pobrzmiewa echo pewnych poematów epickich Apollinaire’a, nie zdziwiłoby mnie to. Ale gdybym miał wybrać jednego autora (chociaż nie ma absolutnie żadnego powodu, żebym wybierał jednego i odrzucał innych), to tym francuskim autorem będzie zawsze Flaubert.

M.V.L.L.: Wyróżnia się zwykle dwóch Flaubertów: realistę od Pani Bovary oraz Szkoły uczuć i autora wielkich fabuł historycznych, Salammbo i  Kuszenia świętego Antoniego. Którego z tych dwóch pan woli?

J.L.B.: Cóż, sądzę, że powinienem przywołać trzeciego Flauberta, który jest po trosze oboma wymienionymi przez pana. Myślę, że jedną z książek, do których wracałem najczęściej w życiu, jest nieukończony Bouvard i Pécuchet. Natomiast wielką dumą napawa mnie to, że w mojej bibliotece w Buenos Aires mam editio princeps powieści Salammbo i editio princeps Kuszenia świętego Antoniego. Kupiłem je w Buenos Aires, a tu mówią mi, że to białe kruki. A w Buenos Aires nie wiem, jaki szczęśliwy traf włożył mi w ręce te książki. I wzrusza mnie myśl, że patrzę dokładnie na to, na co kiedyś patrzył Flaubert, na pierwsze wydanie, które zawsze budzi w autorze tyle emocji.

M.V.L.L.: Pisał pan wiersze, opowiadania i eseje. Czy przekłada pan jakiś gatunek nad pozostałe?

18

J.L.B.: Aktualnie, pod koniec mojej kariery literackiej, odnoszę wrażenie, że uprawiałem tylko jeden gatunek: poezję. Z tym że moja poezja wyrażała się często w prozie, nie w wierszu. Ale jako że dziesięć lat temu straciłem wzrok, a bardzo lubię kontrolować, korygować to, co piszę, wróciłem do regularnych form wiersza. Bo przecież na przykład sonet można ułożyć na ulicy, w metrze, w korytarzach Biblioteki Narodowej, a rym, jak pan wie, ma wartość mnemotechniczną. Czyli sonet można dopracowywać i wygładzać w myśli, a potem, kiedy jest mniej czy bardziej dojrzały, dyktuję go, zostawiam na kilkanaście dni i wracam do niego, modyfikuję, poprawiam, aż nadchodzi moment, kiedy można go opublikować bez większej ujmy dla honoru autora.

M.V.L.L.: Na koniec zadam panu kolejne konwencjonalne pytanie: gdyby miał pan spędzić resztę swoich dni na bezludnej wyspie z pięcioma książkami, jakie by pan wybrał?

J.L.B.: To trudne pytanie, bo pięć to za mało albo za dużo. Poza tym nie wiem, czy chodzi o pięć książek czy o pięć tomów.

M.V.L.L.: Powiedzmy, że o pięć tomów.

J.L.B.: Pięć tomów? Cóż, myślę, że zabrałbym Zmierzch

Cesarstwa Rzymskiego Gibbona. Nie sądzę, żebym zabierał

19

jakąś powieść, raczej książkę historyczną. No dobrze, załóżmy, że byłoby to wydanie w dwóch tomach. Dalej chciałbym zabrać jakąś książkę, której zupełnie nie rozumiem, żeby móc czytać ją wielokrotnie, powiedzmy Wstęp do filozofii matematyki Russella albo coś Henriego Poincaré. To bym chętnie zabrał ze sobą. Zatem mamy już trzy tomy. Dalej mógłbym zabrać dowolny tom, wzięty na chybił trafił, jakiejś encyklopedii. Tu byłoby dużo do czytania. Ale nie współczesnej encyklopedii, bo współczesne encyklopedie służą tylko do konsultacji, ale jakiejś encyklopedii wydanej około roku tysiąc dziewięćset dziesiątego albo tysiąc dziewięćset jedenastego, jakiś tom Brockhausa albo Mayera, albo Encyclopædia Britannica, z czasów kiedy encyklopedie można jeszcze było czytać. To daje cztery. A na koniec ucieknę się do fortelu: zabiorę książkę, która jest biblioteką, czyli Biblię. A jeśli chodzi o poezję, której nie ma w tym katalogu, musiałbym sam się tym zająć, a wtedy nie czytałbym wierszy. Poza tym moja pamięć jest tak zapełniona wierszami, że raczej nie potrzebuję książek. Sam jestem swoistą antologią wielu literatur. Ja, który z trudem przypominam sobie pewne szczegóły z własnego życia, mogę recytować panu bez końca, do znudzenia wiersze po łacinie, po

20

hiszpańsku, angielsku, staroangielsku, francusku, włosku, portugalsku. Nie wiem, czy dobrze odpowiedziałem na pańskie pytanie.

M.V.L.L.: Tak, bardzo dobrze. Bardzo dziękuję.

Paryż, listopad 1963

Spis treści Borges, czyli dom zabawek  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  5 Pół wieku z Borgesem  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  9 Pytania do Borgesa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  13 Borges u siebie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  23 Borges u siebie (wywiad) . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  31 Borgesowskie fikcje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  51 Borges w Paryżu  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  75 Borges polityk  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  85 Onetti i Borges  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  99 Borges i panie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  107 Podróż balonem  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  115 Nota o pierwodrukach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .  123

Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.