Zawiść

Page 1


John Gwynne

Księga pierwsza Wiernych i Upadłych

Przełożył Marcin Mortka

Wydawnictwo MAG Warszawa 2018


Tytuł oryginału: Malice. The Faithful and the Fallen – Book One Copyright © 2013 by John Gwynne Copyright for the Polish translation © 2018 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Anna Włodarkiewicz Korekta: Elwira Wyszyńska Ilustracja na okładce: Paul Young Opracowanie gra�czne okładki: Piotr Chyliński Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń Wydanie I ISBN 978-83-66065-14-7 Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228134743 www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227213000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: CPI Moravia Books s.r.o.


Rozdział pierwszy

CORBAN

Rok 1140 Ery Wygnańców, Księżyc Narodzin Corban przyglądał się pająkowi, który rozciągał sieć w trawie u jego stóp. Niestrudzenie przebierał odnóżami, tkając nić między niewielkim kamieniem a kępką trawy. Naraz krople rosy zamigotały. Chłopak uniósł głowę i zamrugał, gdy po łące rozlał się blask słońca. Jak dotąd poranek był szary i pozbawiony barw. Jego matka pogrążyła się w rozmowie z przyjaciółką i Corban uznał, że nic nie stoi na przeszkodzie, by ukucnąć i przyjrzeć się pająkowi. Wydawało mu się to o wiele ciekawsze od pary, która szykowała się do wygłoszenia przysięgi ślubnej, nawet jeśli przyszły mąż był spokrewniony z królową Aloną, żoną króla Brenina. Podniosę się, gdy usłyszę, jak stary Heb zaczyna ceremoniał obwiązywania dłoni, albo gdy mama mnie zauważy, pomyślał Corban. – Cześć, Ban! – usłyszał za sobą, a jednocześnie coś twardego pacnęło go w ramię. Kucający na piętach chłopak stracił równowagę i usiadł na mokrej trawie. – Corban, co ty wyrabiasz!? – wrzasnęła mama. Wyciągnęła rękę i postawiła go szarpnięciem, po czym zaczęła go bezceremonialnie otrzepywać. Chłopak zdążył zauważyć rozpromienioną twarz za jej plecami. – Ile czasu, zastanawiałam się dziś 18


rano – burczała mama, energicznie czyszcząc mu ubranie. – Ile czasu potrwa, zanim wybrudzisz ten nowy płaszcz? Oto mamy odpowiedź, jeszcze przed wschodem słońca! – Ale słońce już wzeszło – poprawił mamę Corban i wskazał na horyzont. – Nie bądź za mądry! – odparła kobieta i klepnęła mocniej w jego płaszcz. – Masz prawie czternaście lat, a wciąż nie możesz przestać tarzać się w błocie? Posłuchaj mnie teraz uważnie. Ceremonia rozpocznie się lada chwila! – Gwenith – odezwała się przyjaciółka mamy i szepnęła jej coś do ucha. Kobieta puściła Corbana, odwróciła się i zerknęła przez ramię. – Wielkie dzięki, Dath – mruknął Corban do rozpromienionego kolegi, który podszedł bliżej, człapiąc. – Zawsze możesz na mnie liczyć! – odparł, ale jego uśmiech znikł, gdy chłopak trącił go pięścią w ramię. Mama nadal patrzyła za siebie, na Dun Carreg. Starożytna forteca, wzniesiona na potężnej skale, górowała nad zatoką. Nawet tu słychać było monotonny huk fal rozbijających się o nagie klify, gdy tumany piany wodnej buchały wysoko ku poznaczonym dziurami skałom. Z bram fortecy wypadła kolumna jeźdźców i pognała krętą drogą ku łąkom. Kopyta ich koni dudniły o darń, co przywodziło na myśl grzmot odległych piorunów. Na czele kolumny jechał Brenin, pan na Dun Carreg i władca całego Ardanu. Jego królewski torkwes oraz kolczuga zapłonęły czerwienią w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Po jednej stronie towarzyszyła mu żona Alona, a po drugiej miał Edanę, ich córkę. Tuż za nimi jechali przyboczni króla w szarych płaszczach. Kolumna jeźdźców przejechała wzdłuż tłumu zgromadzonych. Gdy wstrzymali rumaki, spod ich kopyt wystrzeliła darń. Gar, główny stajenny w Dun Carreg, wraz z tuzinem pomocników przejmowali wierzchowce i prowadzili je ku wielkim zagrodom na łące. Corban dostrzegł w ich liczbie swą siostrę Cywen, której ciemne włosy unosił wiatr. Uśmiechała się jak 19


podczas dnia swego imienia, a on na jej widok również się uśmiechnął. Brenin i jego królowa podeszli do tłumu. Edana nie odstępowała ich ani o krok. Ostrza włóczni przybocznych migotały niczym płomienie w blasku słońca. Znawca obyczajów Heb uniósł ramiona. – Fionn ap Torin, Marrocku ben Rhagor, dlaczego przybywacie tu pierwszego dnia Księżyca Narodzin? Dlaczego stajecie przed swymi pobratymcami, przed morzem i ziemią, przed swym królem? Marrock spojrzał na milczący tłum. Corban miał wrażenie, że przez chwilę widzi blizny, które szpeciły jeden z policzków młodzieńca. Była to pamiątka po walce na śmierć i życie z wilkunem z Ciemnego Boru, puszczy ciągnącej się wzdłuż północnej granicy Ardanu. Pan młody uśmiechnął się do kobiety u swego boku, aż na jego pobliźnionej skórze pojawiły się zmarszczki, a potem oznajmił donośnym głosem: – By wyjawić wszystkim to, co od dawna mieszka w naszych sercach! By poprzysiąc sobie wierność i związać się ze sobą! – A więc wysłuchajmy waszej przysięgi! – krzyknął Heb. Młodzi ujęli się za ręce, odwrócili się ku zebranym ludziom i czystymi, mocnymi głosami odśpiewali tradycyjne pieśni ślubne. Gdy te dobiegły końca, Heb ujął ich zaciśnięte dłonie. Spośród fałd swej szaty wydobył kawałek wyszywanego płótna i obwiązał nim dłonie nowożeńców. – Bądźcie więc mężem i żoną! – zawołał. – Niech Elyon życzliwie na was spogląda. Dziwne, pomyślał Corban. Ciekawe, czemu nadal modlimy się do Ojca Ojców, skoro nas opuścił. – Dlaczego modlimy się do Elyona? – zapytał matkę. – Gdyż znawcy obyczajów utrzymują, że któregoś dnia do nas powróci, a ci, którzy pozostali mu wierni, zostaną nagrodzeni. A poza tym Ben-Elim być może nas słuchają. Wiesz, nigdy nic nie wiadomo – dodała ciszej i mrugnęła do niego. W tłumie rozległy się wiwaty, gdy poślubiona para uniosła związane dłonie do góry. 20


– Zobaczymy, czy wieczorem nadal się będziecie uśmiechać – rzekł Heb, a wśród zebranych dało się słyszeć śmiechy. Królowa Alona podeszła bliżej i objęła nowożeńców. Po niej zrobił to król Brenin, który grzmotnął przy tym bratanka swej żony w plecy z taką siłą, iż niemalże posłał go w wody zatoki. Dath trącił Corbana w żebra. – Chodźmy! – szepnął. Obaj zagłębili się w tłum, ale Gwenith zauważyła ich w porę. – A wy dokąd?! – zawołała, zanim znikli. – Chcieliśmy się tylko rozejrzeć, mamo! – krzyknął Corban. Wiosenny Festiwal przyciągał kupców ze wszystkich stron świata, przybyło również wielu baronów Brenina, którzy pragnęli być świadkami zaślubin Marrocka. Na łąkach widać było dziesiątki namiotów, zagród dla bydła oraz wytyczonych linami placyków przeznaczonych na rozmaite gry i konkursy. Wszędzie kręcili się ludzie, których musiały być setki, o wiele więcej, niż Corban kiedykolwiek widział w jednym miejscu. Entuzjazm obu chłopaków narastał z dnia na dzień, a nerwowe oczekiwanie sprawiło, że czas wydawał się ciągnąć w nieskończoność. W końcu jednak ów dzień nadszedł. – W porządku! – odparła Gwenith. – Uważajcie na siebie. – Sięgnęła pod chustę i wcisnęła Corbanowi jakiś przedmiot. To była srebrna moneta. – Bawcie się dobrze – rzekła i objęła dłonią policzek syna. – Wróćcie przed zapadnięciem ciemności. Będę czekać z ojcem, o ile ten będzie w stanie utrzymać się w pionie. – Pewnie, że będzie – rzekł Corban. Przecież ojciec miał dziś uczestniczyć w turnieju zapaśniczym. Odkąd chłopak sięgał pamięcią, ojciec zawsze był w tym mistrzem. Pochylił się i ucałował mamę w policzek. – Dziękuję! – Wyszczerzył zęby, po czym zawrócił i pędem wtargnął w tłum. Dath deptał mu po piętach. – Uważaj na swój nowy płaszcz! – zawołała w ślad za nim mama, nie przestając się uśmiechać. Obaj chłopcy po chwili zmęczyli się biegiem i ruszyli szybkim krokiem wzdłuż plaży, która ciągnęła się za łąkami. Na wybrzeżu 21


tu i ówdzie wygrzewały się na słońcu foki, a nad głowami ludzi krążyły rozkrzyczane mewy, zwabione zapachem jedzenia bijącym znad ognisk i namiotów rozciągniętych na błoniach. – Srebrna moneta! – zawołał Dath. – Pokaż mi! Corban otworzył dłoń, którą zaciskał tak mocno, że była teraz wilgotna od potu. – Mama chyba cię rozpieszcza, co, Ban? – Wiem – odparł Corban. Czuł się teraz niezręcznie, bo widział, że Dath ma tylko kilka miedziaków. By je zarobić, tyrał przez kilka księżyców na łodzi rybackiej ojca. – Wiesz co? – odezwał się, sięgając do skórzanej sakiewki. – Weź te! Wyciągnął garść miedziaków, które zarobił w kuźni własnego ojca. – Nie, dzięki. – Dath skrzywił się. – Jesteś moim przyjacielem, a nie panem. – Nie chciałem, żeby to tak wyszło, Dath. Po prostu przyszło mi do głowy... No wiesz, mam sporo pieniędzy, a przyjaciele się dzielą, prawda? Zmarszczka na czole Datha wygładziła się po chwili. – Wiem, Ban – burknął chłopak i odwrócił głowę. Patrzył na łodzie, unoszące się i opadające na falach w zatoce. – Żałuję tylko, że mojej mamy nie ma już na tym świecie. Też bym chciał, żeby ktoś mnie rozpieszczał. Corban skrzywił się lekko, nie wiedząc, co ma powiedzieć. Cisza przeciągała się. – Może tata ma więcej forsy dla ciebie – odezwał się w końcu, głównie po to, by przerwać milczenie. – Coś ty – parsknął Dath. – I tak byłem zaskoczony, że dostałem aż tyle. On większość swych zarobków zostawia w karczmie. Chodź, poszukamy czegoś, na co warto je wydać. Słońce wisiało już nad horyzontem i zalewało zatokę ciepłym blaskiem, przepędzając resztki chłodu, które pozostawił świt. Chłopcy przedzierali się przez tłum oraz między namiotami kupców. – Nie wiedziałem, że we wsi i w Dun Carreg jest aż tylu ludzi! – stęknął Dath, gdy ktoś go potrącił. 22


– Niektórzy z nich pokonali o wiele dłuższą drogę, by tu przybyć, Dath – mruknął Corban. – Naprawdę myślisz, że wszyscy są ze wsi i z fortecy? Przez moment włóczyli się tu i tam, ciesząc się słońcem i atmosferą dnia świątecznego, aż dotarli na środek łąki, gdzie mężczyźni zaczynali się gromadzić wokół placyków ogrodzonych linami. Największą uwagę przyciągał ten, na którym mieli walczyć szermierze. – Może poszukamy sobie jakiegoś dobrego miejsca? – spytał Corban. – Daj spokój, jeszcze długo nic się tu nie będzie działo – odparł Dath. – Poza tym wszyscy wiedzą, że i tak wygra Tull. – Tak myślisz? – Pewnie. – Dath pociągnął nosem. – Przecież nie został pierwszym mieczem króla za piękne oczy. Słyszałem, że kiedyś jednym ciosem rozciął człowieka na pół. – Też o tym słyszałem – rzekł Corban. – Ale nie jest już taki młody. Ludzie mówią, że staje się wolniejszy. – Może. – Dath wzruszył ramionami. – Wrócimy tu później i przekonamy się, ile potrzebuje czasu, by rozwalić komuś łeb, ale może nie od razu, co? Niech zawody się rozkręcą. – W porządku – odparł Corban. Pacnął przyjaciela w głowę i rzucił się do ucieczki, a ten wrzasnął i pognał za nim. Corban biegł, wymijając ludzi. Gdy zerknął przez ramię, by sprawdzić, gdzie jest Dath, potknął się, stracił równowagę i runął prosto na wielką, rozciągniętą na ziemi skórę. Ułożono na niej dziesiątki torkwesów, kościanych grzebieni, obręczy na ramię, broszy i innych przedmiotów. Podnosząc się, chłopak usłyszał głuchy pomruk. Goniący go Dath wyhamował. Corban spojrzał na rozrzucony towar, a potem zaczął go zbierać, ale tak się przy tym śpieszył, że wszystko leciało mu z rąk. – Spokojnie, chłopcze. Nie śpiesz się, po prostu pracuj szybciej! Corban uniósł głowę i ujrzał wysokiego, żylastego mężczyznę, który wpatrywał się w niego. Miał długie, ciemne włosy, ciasno związane z tyłu. Za jego plecami wznosił się otwarty namiot, 23


a w wejściu uwagę przyciągał wielki asortyment rozmaitych przedmiotów – wyprawionych skór, mieczy, sztyletów, rogów, dzbanów, ku�i i uprzęży, które leżały na stołach i skórach lub zwisały z tyczek namiotu. – Mnie się nie bój, bo nic mi się nie stało – rzekł kupiec, zbierając rozrzucone towary. – Gorzej, niestety, jest z Talarem. Wskazał ogromnego ogara, który poderwał się za plecami Corbana. Jego sierść pocięta była szarymi pręgami. Pies znów warknął głucho. – Talar, widzisz, nie lubi, gdy ktoś po nim depcze lub się o niego przewraca. Może domagać się rekompensaty. – Rekompensaty? – Otóż to. Krwi, mięsa, kości, różnych rzeczy. Może zadowoli go, dajmy na to, twoje ramię? Corban przełknął ślinę, a kupiec roześmiał się i pochylił, kładąc dłoń na kolanie. Dath zachichotał za plecami przyjaciela. – Mam na imię Ventos – rzekł mężczyzna, gdy opanował wesołość. – A oto mój wierny, choć czasami humorzasty przyjaciel Talar. Pstryknął palcami, a ogar, człapiąc, podszedł do niego i trącił pyskiem jego dłoń. – Nie bójcie się. Zjadł coś dziś rano, więc jesteście obaj bezpieczni. – Ja mam na imię Dath! – wypalił syn rybaka. – A to jest Ban. Corban, znaczy się. Nigdy jeszcze nie widziałem tak wielkiego psa – ciągnął, zapominając o oddychaniu. – Twój tata chyba też, co, Ban? Corban pokiwał głową, wpatrzony w bestię u boku handlarza, przywodzącą na myśl górę futra. Wychowywał się z psami i był przyzwyczajony do ich towarzystwa, ale zwierzę stojące przed nim było znacznie większe od innych. Pies, widząc, że chłopak nadal mu się przygląda, warknął nisko i głucho. – Wyglądasz na przejętego, chłopcze. Niepotrzebnie się martwisz. – On chyba mnie nie lubi – odparł Corban. – Nie wydaje się zadowolony. 24


– Gdybyś go słyszał w chwilach, gdy naprawdę nie jest z czegoś zadowolony, od razu pojąłbyś różnicę. Ja słyszałem to niejednokrotnie podczas wędrówek między Helvethem a Dun Carreg. – Helveth? – spytał Dath. – Czy to nie stamtąd pochodzi Gar, Ban? – Tak – mruknął Corban. – A kim jest Gar? – spytał handlarz. – Przyjacielem moich rodziców – odparł Corban. – A więc również przebył długą drogę – stwierdził Ventos. – Skąd konkretnie pochodzi? – Nie wiem. – Corban wzruszył ramionami. – Każdy człowiek powinien wiedzieć, skąd pochodzi – rzekł kupiec. – Wszyscy potrzebujemy korzeni. – Uhm... – burknął Corban. Z reguły zadawał mnóstwo pytań, zdaniem matki o wiele za dużo, ale nie lubił być tak wypytywany. Naraz padł na niego cień, a mocna dłoń zacisnęła się na jego ramieniu. – Witaj, Ban – odezwał się Gar, główny stajenny. – Właśnie o tobie rozmawialiśmy – rzekł Dath. – O tym, skąd pochodzisz. – Co takiego? – Gar zmarszczył brwi. – Ten człowiek jest z Helvethu! – Corban wskazał Ventosa. Gar zamrugał. – Nazywam się Ventos – rzekł kupiec. – W której części Helvethu przyszedłeś na świat? Gar rozejrzał się po towarach rozwieszonych w namiocie. – Szukam siodła i uprzęży dla klaczy o szerokim zadzie – powiedział, ignorując pytanie. – Pewno, znajdę coś dla ciebie – odparł Ventos. – Mam uprzęże, które kupiłem od Siraków. Nie mają sobie równych. – Chciałbym rzucić na nie okiem – rzekł Gar i udał się w ślad za Ventosem w głąb namiotu, utykając lekko jak zwykle, a chłopcy natychmiast zaczęli myszkować wśród towarów handlarza. Corban szybko znalazł mnóstwo ciekawych rzeczy – szeroką, nabijaną żelaznymi ćwiekami obrożę dla Buddaia, ogara ojca, 25


cynową broszę z galopującym koniem dla swej siostry, srebrną szpilę z czerwonym, emaliowanym koralikiem dla mamy oraz dwa zwykłe, niewyszukane drewniane miecze dla siebie i Datha. Jego przyjaciel wybrał zaś dwa gliniane ku�e, zdobione falami wykonanymi z błękitnego koralu. Corban uniósł brew. – W ten oto sposób przyniosę ojcu coś, z czego będzie mógł zrobić użytek – wyjaśnił Dath. – A po co ci dwa? – spytał Corban. – Skoro nie możesz pokonać wroga – odparł błyskotliwie chłopak i mrugnął – połącz z nim siły. – Nie bierzesz ku�a dla Bethan? – spytał Corban. – Moja siostra nie lubi alkoholu – rzekł Dath. W tej samej chwili Gar wyszedł z namiotu z siodłem i rzemieniami na plecach. Złote sprzączki pobrzękiwały z każdym jego krokiem. Burknął na Corbana i wmieszał się w tłum. – Wygląda na to, że sporo dla siebie wybraliście – rzekł handlarz. – Czemu te drewniane miecze są takie ciężkie? – spytał Dath. – Bo to miecze treningowe, a więc wydrążono je i wypełniono ołowiem. Nie dość, że ramię dzierżące miecz staje się dzięki temu silniejsze, to jeszcze szybciej przyzwyczajasz się do ciężaru prawdziwego miecza. Co więcej, taka broń nie wyrządzi ci krzywdy, gdy się poślizgniesz. – Ile kosztuje to wszystko? – spytał Corban. – Dwie i pół srebrnej monety. – Kupiec gwizdnął. – Wystarczyłoby, gdybyśmy zrezygnowali z mieczy? – Corban pokazał kupcowi srebrną monetę i trzy miedziaki. – Dorzucę jeszcze dwa miedziaki. – Dath szybko zaoferował swoje oszczędności. – Umowa stoi – oznajmił handlarz. Corban wręczył mu pieniądze, a potem włożył zakupione przedmioty do torby, w której Dath trzymał niewielki bukłak oraz piętkę suchego sera. – Może zobaczymy się wieczorem podczas uczty – rzekł na pożegnanie kupiec. 26


– Na pewno tam będziemy – odparł Corban. Już mieli wmieszać się na powrót w tłum, gdy Ventos zawołał w ślad za nimi i rzucił im treningowe miecze. Corban instynktownie złapał jeden z nich. Dath, który nie był aż tak zręczny, pisnął z bólu. Mężczyzna przytknął zaś palec do ust i mrugnął. Corban uśmiechnął się szeroko w odpowiedzi. Porządny miecz ćwiczebny, a nie byle kij z ogródka! Toż to prawie prawdziwy miecz, pomyślał, nawet nie próbując powstrzymać dreszczyku ekscytacji. Przez chwilę włóczyli się bez celu. Corban nie mógł się nadziwić tłumom, jakie zjechały na uroczystość, a jego uwagę przyciągały coraz to kolejne, coraz to głośniejsze atrakcje: gawędziarze, teatrzyki kukiełkowe, połykacze ognia, żonglerzy mieczami i wiele, wiele innych. Przeciskał się przez gęstniejącą ciżbę, a Dath brnął w ślad za nim. Widzieli piszczącego prosiaka, który uwolnił się z klatki i rzucił do ucieczki, oraz grupę ścigających go dorosłych, którzy potykali się i przewracali, gdy zwierzątko uskakiwało to w jedną, to w drugą stronę. Parsknęli śmiechem, gdy wysoki, chudy wojownik z załogi fortecy wreszcie przygniótł zwierzaka własnym ciałem i podniósł go, piszczącego przeraźliwie, nad głowę. Ludzie śmiali się i wiwatowali, gdy wojak w nagrodę za swe wysiłki otrzymał bukłak z miodem. Corban poprowadził kolegę ku otoczonemu linami placykowi, gdzie niebawem miały się zacząć zawody szermiercze. Wokół zaimprowizowanej areny zebrał się już gęsty tłum, przyglądający się występowi Tulla, pierwszego miecza króla. Chłopcy wspięli się na głaz za plecami zgromadzonych, by lepiej widzieć walki, i tam uraczyli się serem Datha. Wspólnie przyglądali się, jak rozebrany do pasa Tull, którego potężne muskuły przypominały korzenie starego dębu, bez wysiłku obala przeciwnika na ziemię. Czempion zaśmiał się i rozłożył ramiona, a jego przeciwnik zerwał się i znów rzucił do walki. Rozległy się suche trzaski, gdy napastnik Tulla zasypał go gradem ciosów i zmusił do cofnięcia się. – Widzisz? – oznajmił Corban, plując kawałkami sera, i szturchnął przyjaciela łokciem. – Jest w niezłych tarapatach! 27


Wtedy Tull uskoczył w bok z rączością przeczącą jego ogromnym rozmiarom i chlasnął przeciwnika po wewnętrznej stronie kolan. Ten padł twarzą na wilgotną, zdeptaną ziemię, a królewski czempion oparł stopę na jego plecach i uniósł pięść w powietrze. Widzowie klaskali i wiwatowali, a pokonany wił się w błocie, przytrzymywany ciężkim butem Tulla. Po chwili starszy wojownik cofnął się i podał pokonanemu dłoń. Przeciwnik odtrącił ją i spróbował sam się dźwignąć, ale poślizgnął się w błocie i znów padł. Tull wzruszył ramionami, uśmiechnął się i ruszył ku linom. Pokonany wbił wzrok w jego odsłonięte plecy, po czym niespodziewanie zerwał się i runął na starego weterana. Ktoś jednakże musiał ostrzec Tulla, gdyż ten odwrócił się i zablokował cios wyprowadzony zza głowy, który niechybnie strzaskałby mu czaszkę, a potem rozstawił nogi i pochylił się, chcąc wykorzystać pęd napastnika. Rozległ się chrzęst, gdy twarz atakującego uderzyła w czoło Tulla. Z nosa napastnika buchnęła krew. W tej samej chwili królewski czempion grzmotnął go kolanem w żołądek. Atakujący osunął się na ziemię. Tull stał nad nim przez moment, wpatrując się weń z rozchylonymi nozdrzami, a potem przeczesał dłonią długie, siwiejące włosy i starł z twarzy krew. Tłum eksplodował owacjami. – On jest tu nowy – rzekł Corban, pokazując nieprzytomnego wojownika leżącego w błocie. – Widziałem, jak przyjechał kilka nocy temu. – Kiepski początek, co? – Dath zachichotał. – Powinien się cieszyć, że te miecze zrobiono z drewna. Są tacy, którzy rzucili wyzwanie Tullowi i już się nie podnieśli. – Ten też przez jakiś czas jeszcze nie wstanie. – Dath machnął dłonią w kierunku wojownika leżącego w błocie. – Wstanie, wstanie. Dath zerknął na Corbana i niespodziewanie rzucił się na niego, strącając go z kamienia, na którym siedzieli. Porwał swój miecz ćwiczebny i stanął nad chłopakiem, naśladując scenę, którą właśnie widzieli. Corban odtoczył się na bok, powstał i powoli okrążył Datha, aż sięgnął po własną broń. 28


– A więc chcesz wyzwać potężnego Tulla? – odezwał się Dath i wycelował mieczem w przyjaciela. Ten parsknął śmiechem i rzucił się na towarzysza, wymierzając mu nieskładny cios. Przez chwilę okładali się z zapałem, przerywając tylko po to, by obrzucić się wyzwiskami. Przechodnie uśmiechali się, widząc ich zmagania. Po szczególnie zaciekłej wymianie ciosów Dath wylądował na plecach, a miecz przyjaciela zastygł nad jego klatką piersiową. – Podda... jesz... się? – wysapał Corban, z trudem łapiąc oddech. – Nigdy! – wrzasnął chłopak i kopnął Corbana w kostkę, przewracając go na ziemię. Leżeli przez chwilę nieruchomo i wpatrywali się w czyste, błękitne niebo, zbyt wyczerpani walką i śmiechem, by się podnieść, gdy niespodziewanie ich uszu dobiegł głos: – Proszę, proszę. A co my tu mamy? Dwa wieprzki, które gżą się w błocie?


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.