Bezkres magii

Page 1


Przełożyła Anna Studniarek Wydawnictwo MAG Warszawa 2017


Tytuł oryginału: Arcanum Unbounded. The Cosmere Collection Copyright © 2017 by Dragonsteel Entertainment, LLC Copyright for the Polish translation © 2016 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Dominik Broniek Opracowanie gra�czne okładki: Dark Crayon Projekt typogra�czny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-681-7 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227 213 000 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: CPI Moravia Books s.r.o.


Ashe wleciał przez okno. – Milordzie. Lady Sarene błaga cię o wybaczenie. Odrobinę spóźni się na kolację. – Odrobinę? – spytał Raoden z rozbawieniem. – Kolacja miała się zacząć przed godziną. Ashe zapulsował lekko. – Przepraszam, milordzie. Ale ona... kazała mi obiecać, że jeśli będziesz narzekał, przekażę wiadomość. „Powiedz mu, że jestem w ciąży, i to jego wina, a to znaczy, że musi robić, czego ja zapragnę”. Raoden się roześmiał. Ashe znów zapulsował, a wyglądał przy tym na zażenowanego, o ile to w ogóle możliwe u kuli światła. Raoden westchnął i oparł łokcie o blat stołu. Otaczające go mury elantryjskiego pałacu emanowały słabym blaskiem, dzięki czemu nie potrzebowali pochodni ani latarni. Zawsze go zastanawiał brak kinkietów w Elantris. Galladon wyjaśnił mu kiedyś, że w mieście były płyty, które zaczynały świecić, kiedy się je nacisnęło – ale obaj zapomnieli o tym, jak wiele światła dawały same kamienie. Spojrzał z góry na pusty talerz. Kiedyś tak bardzo walczyliśmy o odrobinę jedzenia, pomyślał. A teraz jest tak zwyczajne, że możemy zwlekać przez godzinę, nim zaczniemy się posilać. Żywności nie brakowało. Sam Raoden mógł zmienić odpadki w doskonałej jakości ziarno. Nikt w Arelonie nie musiał już głodować. Mimo to rozmyślania nad takimi kwestiami sprawiały, że wracał pamięcią do Nowego Elantris i prostego spokoju, który tam panował. 123


– Ashe... – Raodenowi nagle coś się przypomniało. – Chciałem cię o coś zapytać. – Oczywiście, Wasza Wysokość. – Gdzie byłeś przez te ostatnie godziny przed odrodzeniem Elantris? Nie pamiętam, bym cię widział przez większość nocy. Właściwie zobaczyłem cię tylko raz, kiedy przybyłeś, by powiedzieć mi, że Sarene została porwana i zabrana do Teodu. – Zgadza się, Wasza Wysokość. – W takim razie gdzie byłeś? – To długa historia, Wasza Wysokość. – Seon unosił się obok krzesła Raodena. – Wszystko zaczęło się, kiedy lady Sarene posłała mnie do Nowego Elantris, bym ostrzegł Galladona i Karatę, że przesyła im ładunek broni. To było tuż przed atakiem mnichów na Kae, a ja udałem się do Nowego Elantris zupełnie nieświadom tego, co miało się wydarzyć... *** Matisse zajmowała się dziećmi. Takie było jej zadanie w Nowym Elantris. Każdy musiał coś robić, takie zasady ustalił Duch. Dziewczynka nie miała nic do pracy – właściwie całkiem ją lubiła. Zajmowała się nią jeszcze przed przybyciem Ducha. Od chwili, kiedy Dashe ją odnalazł i zabrał do pałacu Karaty, Matisse opiekowała się maleństwami. Zasady Ducha jedynie to sformalizowały. Tak, lubiła swoje obowiązki. Zazwyczaj. – Naprawdę musimy się kłaść, Matisse? – Teor zrobił wielkie oczy. – Nie możemy posiedzieć dłużej, choć raz? Matisse założyła ręce na piersi i uniosła bezwłosą brew w stronę chłopca. – Wczoraj musiałeś się położyć o tej porze – zauważyła. – I przedwczoraj, i dzień wcześniej też. Nie wiem, dlaczego dziś miałoby być inaczej. – Coś się dzieje. – Do Teora podszedł jego przyjaciel Tiil. – Wszyscy dorośli kreślą Aony. Matisse wyjrzała przez okno. Dzieci – pod jej opieką pozostawało około pięćdziesięciorga – mieszkały w budynku z wieloma oknami. Zwano go Gniazdem ze względu na skomplikowane płaskorzeźby 124


przedstawiające ptaki, które pokrywały większość ścian. Gniazdo znajdowało się w centrum miasta – blisko domu Ducha, korathyjskiej kaplicy, w której odbywała się większość ważnych spotkań. Dorośli chcieli mieć dzieci na oku. Niestety, znaczyło to również, że dzieci mogły mieć na oku dorosłych. Za oknami setki palców kreśliły w powietrzu Aony, pozostawiając migoczące ślady. Było późno i dzieci już dawno powinny się położyć, ale tej nocy trudno je było zapędzić do łóżek. Tiil ma rację, pomyślała Matisse. Coś się dzieje. To jednak nie był powód, by pozwolić mu, żeby się nie kładł – zwłaszcza że dopiero kiedy chłopiec się położy, będzie mogła wyjść i sprawdzić, o co chodzi z tym całym zamieszaniem na zewnątrz. – To nic takiego. Spojrzała znów na dzieci. Choć część zaczęła się już kłaść w jaskrawej pościeli, wiele nadstawiło uszu i patrzyło, jak Matisse radzi sobie z dwoma kłopotliwymi chłopcami. – Dla mnie to nie wygląda jak nic – stwierdził Teor. Matisse westchnęła. – Cóż, kreślą Aony. Jeśli tak was to interesuje, pewnie moglibyśmy zrobić wyjątek i pozwolić wam się nie kłaść... zakładając, że chcecie poćwiczyć pisanie Aonów. Z pewnością dziś wieczorem jest czas na kolejną lekcję. Teor i Tiil pobladli. Kreślenie Aonów było tym, co robili w szkole – Duch zmusił ich, by znów zaczęli do niej chodzić. Matisse uśmiechnęła się przebiegle, kiedy dwaj chłopcy się cofnęli. – No dalej. Weźcie pióra i papier. Moglibyście sto razy powtórzyć Aon Ashe. Chłopcy zrozumieli aluzję i wślizgnęli się do łóżek. Po drugiej stronie sali kilkoro innych pracujących przechodziło między dziećmi i upewniało się, że śpią. Matisse zrobiła podobnie. – Matisse – odezwał się ktoś. – Nie mogę spać. Matisse odwróciła się w stronę małej dziewczynki siedzącej na posłaniu. – Skąd wiesz, Riiko? – Matisse uśmiechnęła się lekko. – Dopiero się położyłaś... nawet nie spróbowałaś usnąć. – Wiem, że mi się nie uda – odparła z łobuzerską miną dziewczynka. – Mai zawsze opowiada mi historię, nim zasnę. Jeśli tego nie robi, nie mogę usnąć. 125


Matisse westchnęła. Riika rzadko dobrze spała, szczególnie w te noce, kiedy pytała o seona. On oczywiście oszalał, kiedy Riikę zabrał Shaod. – Połóż się, kochanie – powiedziała uspokajająco. – Zobacz, czy przyjdzie do ciebie sen. – Nie przyjdzie – odparła Riika, ale się położyła. Matisse sprawdziła wszystkie dzieci i przeszła w stronę wejścia do sali. Spojrzała na skulone postacie – z których wiele wciąż się kręciło – i przyznała, że czuje ten sam niepokój. Z tą nocą coś było nie tak. Lord Duch zniknął. I choć Galladon mówił im, że mają się nie martwić, Matisse uznała to za zły znak. – Co oni tam robią? – szepnął stojący obok niej Idotris. Matisse wyjrzała na zewnątrz, gdzie wielu dorosłych wciąż otaczało Galladona i kreśliło Aony. – Aony nie działają – stwierdził Idotris. Chłopak był od niej może o dwa lata starszy – choć takie rzeczy nie miały większego znaczenia w Elantris, gdzie wszyscy mieli taką samą szarą, plamistą skórę i cienkie włosy albo łysinę. Shaod utrudniał ocenę wieku. – To nie powód, by nie ćwiczyć Aonów – sprzeciwiła się Matisse. – Jest w nich moc. Widzisz ją. I w rzeczy samej, w Aonach była moc. Matisse zawsze ją czuła, szalejącą za liniami światła nakreślonymi w powietrzu. Idotris prychnął i założył ręce na piersi. – Są bezużyteczne. Matisse się uśmiechnęła. Nie była pewna, czy chłopak zawsze był taki zrzędliwy, czy tylko kiedy pracował w Gnieździe. Nastolatkowi nie podobało się, że został wysłany do opieki nad dziećmi, zamiast dołączyć do żołnierzy Dashe’a. – Zostań tutaj – powiedziała i wyszła z Gniazda, kierując się w stronę dziedzińca, na którym ćwiczyli dorośli. Idotris jedynie chrząknął, jak to miał w zwyczaju, i usiadł, żeby nie pozwolić żadnemu z młodszych dzieci na wyślizgnięcie się z sali sypialnej. Skinął kilku innym nastoletnim chłopcom, którzy skończyli zajmować się swoimi podopiecznymi. Matisse wędrowała ulicami Nowego Elantris. Noc była chłodna, ale jej to nie przeszkadzało. To stanowiło jedną z zalet bycia Elantryjczykiem. 126


Wydawało się, że jako jedna z niewielu postrzega sprawy w ten sposób. Inni nie uważali bycia Elantryjczykiem za korzystne, niezależnie od tego, co powtarzał lord Duch. Dla Matisse jednak jego słowa miały sens. Co pewnie wiązało się z jej sytuacją. Na zewnątrz była żebraczką – całe życie pozostawała ignorowana i czuła się bezużyteczna. Wewnątrz Elantris była jednak potrzebna. Ważna. Wśród dzieci cieszyła się autorytetem i nie musiała żebrać ani kraść jedzenia. Owszem, sprawy miały się kiepsko, zanim Dashe odnalazł ją w pełnej szlamu uliczce. I jeszcze ból. Matisse miała rozcięty policzek – co stało się niedługo po jej przybyciu do Elantris. Rana wciąż piekła tak samo, jak na początku. Jednakże była to niewygórowana cena. W pałacu Karaty Matisse w końcu poczuła się potrzebna. Uczucie to wzmogło się jeszcze, gdy wraz z całą grupą Karaty przeniosła się do Nowego Elantris. Oczywiście po wrzuceniu do Elantris zyskała coś jeszcze. Ojca. Dashe odwrócił się i uśmiechnął, kiedy zobaczył ją w blasku latarni. Rzecz jasna, nie był jej prawdziwym ojcem. Zanim zabrał ją Shaod, była już sierotą. A Dashe, podobnie jak Karata, był swego rodzaju ojcem dla wszystkich dzieci, które znaleźli i zabrali do pałacu. Wydawało się jednak, że Dashe darzy Matisse szczególną sympatią. Surowy wojownik uśmiechał się częściej w jej obecności i to ją wzywał, kiedy trzeba było zrobić coś ważnego. Pewnego dnia po prostu zaczęła się do niego zwracać „ojcze”. Nie zaprotestował. Kiedy dołączyła do niego na samym krańcu dziedzińca, położył dłoń na jej ramieniu. Przed nimi około stu ludzi niemal jednocześnie poruszało rękami. Ich palce pozostawiały w powietrzu świetliste linie, które niegdyś tworzyły magię AonDor. Galladon stał przed zgromadzonymi i ze swoim charakterystycznym duladelskim akcentem wydawał polecenia. – Nigdy nie sądziłem, że kiedyś zobaczę Duladelczyka uczącego ludzi Aonów – powiedział cicho Dashe. Jego druga dłoń spoczywała na głowicy miecza. On też jest napięty, pomyślała Matisse. Podniosła wzrok. – Nie bądź niemiły, ojcze. Galladon jest dobrym człowiekiem. – Możliwe, że jest dobrym człowiekiem, ale nie uczonym. Często mylą mu się linie. Matisse nie wytknęła Dashe’owi, że on sam miał problemy z kreśleniem Aonów. Spojrzała na mężczyznę i zauważyła jego wykrzywione wargi. 127


– Jesteś zły, że Duch jeszcze nie wrócił. Dashe przytaknął. – Powinien być tutaj, ze swoimi ludźmi, a nie gonić za tą kobietą. – Na zewnątrz może się dowiedzieć ważnych rzeczy – sprzeciwiła się cicho Matisse. – Związanych z innymi narodami i armiami. – Świat zewnętrzny nas nie obchodzi. Dashe potrafił być czasem uparty. A właściwie zazwyczaj. Z przodu odezwał się Galladon. – Dobrze. To Aon Daa, Aon mocy. Kolo? A teraz musimy poćwiczyć dodawanie linii Rozpadliny. Nie zrobimy tego z Aonem Daa, nie chcemy wybić dziur w waszych ślicznych chodnikach, prawda? Poćwiczymy na Aonie Rao, on zdaje się nie robi niczego ważnego. Matisse zmarszczyła czoło. – O czym on mówi, ojcze? Dashe wzruszył ramionami. – Duch chyba wierzy, że Aony z jakiegoś powodu mogą teraz działać. Przez cały czas rysowaliśmy je niewłaściwie albo coś w tym rodzaju. Ale nie mam pojęcia, jak uczeni, którzy je wymyślili, mogli zapomnieć o jednej linii w każdym Aonie. Matisse wątpiła, by uczeni „wymyślili” Aony. Miały w sobie coś zbyt... pierwotnego. Pochodziły z natury. Nie zostały wymyślone... tak samo jak nikt nie wymyślił wiatru. Nie odezwała się jednak. Dashe był dobrym i zdeterminowanym człowiekiem, ale nie uczonym. Matisse to nie przeszkadzało – to miecz Dashe’a w dużej części uratował Nowe Elantris przed zniszczeniem przez dzikich ludzi. W całym Nowym Elantris nie było lepszego wojownika od jej ojca. Mimo to słuchała z zainteresowaniem, kiedy Galladon opowiadał o nowej linii. Była dziwna, przecinała dolną część Aonu. I... dzięki temu Aony zadziałają? – pomyślała. Wydawało się to takie proste. Czy to możliwe? Zza ich pleców dobiegło chrząknięcie. Oboje się odwrócili, a Dashe niemal sięgnął po miecz. W powietrzu wisiał seon. Nie jeden z szalonych, które kręciły się bezmyślnie po Elantris, ale zdrowy, emanujący pełnym blaskiem. – Ashe! – rzuciła z radością Matisse. Ashe podskoczył w powietrzu. – Lady Matisse. 128


– Nie jestem damą! Wiesz o tym. – Tytuł zawsze wydawał mi się odpowiedni, lady Matisse. Lordzie Dashe, czy lady Karata jest w pobliżu? Dashe zdjął dłoń z miecza. – W bibliotece. Bibliotece? – pomyślała Matisse. Jakiej bibliotece? – Ach – powiedział Ashe głębokim głosem. – Może w takim razie mógłbym dostarczyć wiadomość tobie, skoro lord Galladon wydaje się zajęty. – Jeśli sobie życzysz. – Nadchodzi nowa dostawa, milordzie – powiedział cicho Ashe. – Lady Sarene chciała, byście dowiedzieli się o niej jak najszybciej, ze względu na jej... ważny charakter. – Jedzenie? – spytała Matisse. – Nie, milady. Broń. Dashe nadstawił uszu. – Naprawdę? – Tak, lordzie, Dashe. Matisse zmarszczyła czoło. – Dlaczego miałaby nam ją dostarczyć? – Moja pani się martwi – powiedział Ashe. – Wydaje się, że na zewnątrz rośnie napięcie. Powiedziała... cóż, chciała, żeby Nowe Elantris było przygotowane, na wszelki wypadek. – Od razu zbiorę ludzi – stwierdził Dashe – i pójdę po broń. Ashe podskoczył, co znaczyło, że uznał to za dobry pomysł. Kiedy ojciec odszedł, Matisse spojrzała na seona i coś przyszło jej na myśl. Może... – Ashe, mogłabym pożyczyć cię na chwilę? – Oczywiście, lady Matisse. Czego potrzebujesz? – Czegoś bardzo prostego. Ale może pomóc... *** Ashe dokończył opowieść, a Matisse uśmiechnęła się pod nosem, spoglądając na śpiącą na posłaniu Riikę. Dziewczynka po raz pierwszy od wielu tygodni wydawała się spokojna. Sprowadzenie Ashe’a do Gniazda z początku wywołało gwałtowną reakcję dzieci, które nie spały. Jednak kiedy zaczął mówić, przeczucie 129


Matisse się potwierdziło. Głęboki, dźwięczny głos seona uciszył dzieci. Rytm słów Ashe’a działał cudownie uspokajająco. Opowieść skłoniła do zaśnięcia nie tylko Riikę, ale i całą resztę. Matisse wstała i skinęła w stronę drzwi wyjściowych. Ashe unosił się za nią, kiedy znów mijała nadąsanego Idotrisa. Chłopak rzucał kamykami w stronę ślimaka, który jakimś cudem dostał się do Elantris. – Przepraszam, że zajęłam ci tyle czasu, Ashe – powiedziała Matisse cicho, kiedy znaleźli się na tyle daleko, by nie obudzić dzieci. – Nonsens, lady Matisse. Lady Sarene poradzi sobie przez jakiś czas beze mnie. Poza tym opowiadanie historii sprawiło mi przyjemność. Moja pani od dawna nie jest dzieckiem. – Przekazano cię lady Sarene, kiedy była mała? – spytała Matisse z zainteresowaniem. – W dniu jej narodzin, milady. Dziewczyna uśmiechnęła się smutno. – Sądzę, że pewnego dnia dostaniesz swojego własnego seona, lady Matisse. Przechyliła głowę. – Dlaczego tak mówisz? – Cóż, w swoim czasie większość Elantryjczyków miała seony. Zaczynam wierzyć, że lordowi Duchowi uda się naprawić to miasto... w końcu naprawił AonDor. Jeśli mu się uda, wkrótce znajdziemy ci seona. Może takiego imieniem Ati. To twój Aon, prawda? – Tak. Oznacza nadzieję. – Sądzę, że to właściwy Aon dla ciebie. Teraz, jeśli wypełniłem swoje obowiązki w tym miejscu, może powinienem... Nagle ktoś zawołał ją po imieniu. Matisse skrzywiła się i spojrzała na Gniazdo. W mroku podskakiwało światło i to z tamtej strony dochodził krzyk. – Matisse? – Cicho, Mareshe! – syknęła i podeszła do mężczyzny. – Dzieci śpią! – Och. Mareshe zawahał się. Wyniosły Elantryjczyk nosił standardowy strój Nowego Elantris – jaskrawe spodnie i koszulę – ale dodał do nich kilka szarf, które jego zdaniem nadawały mu bardziej „artystyczny” charakter. – Gdzie jest ten twój ojciec? 130


– Ćwiczy ze swoimi ludźmi walkę na miecze. – Co takiego? Jest środek nocy! Wzruszyła ramionami. – Znasz Dashe’a. Jak coś sobie wbije do głowy... – Najpierw Galladon sobie poszedł – mruknął Mareshe – a teraz Dashe macha w nocy mieczem. Gdyby tylko lord Duch wrócił... Matisse nadstawiła uszu. – Galladon sobie poszedł? Mareshe przytaknął. – Czasami tak znika. Karata też. Nigdy mi nie mówią, dokąd idą. Zawsze są tacy tajemniczy! „Ty tu rządzisz, Mareshe”, mówią, a później idą się naradzać w tajemnicy przede mną. Naprawdę! Z tymi słowy mężczyzna odszedł, zabierając ze sobą latarnię. Do jakiegoś tajemniczego miejsca, pomyślała Matisse. Ta biblioteka, o której wspominał Dashe? Spojrzała na Ashe’a, który wciąż unosił się obok niej. Może gdyby namawiała go wystarczająco długo, powiedziałby jej... W tej chwili rozległy się krzyki. Były tak nagłe, tak niespodziewane, że Matisse aż podskoczyła. Obróciła się na pięcie, próbując się zorientować, skąd dochodzą dźwięki. Wydawało jej się, że z przodu Nowego Elantris. – Ashe! – Już, lady Matisse. Seon wystrzelił w powietrze jak świetlista iskra. Krzyki nie cichły. Odległe, odbijające się echem. Matisse zadrżała i cofnęła się odruchowo. Usłyszała coś jeszcze. Brzęk metalu o metal. Odwróciła się do Gniazda. Z budynku wyszedł Taid, dorosły, który nadzorował dzieci. Miał na sobie koszulę nocną, a Matisse nawet w ciemnościach widziała niepokój na jego twarzy. – Zaczekajcie tutaj – powiedział. – Nie zostawiaj nas! – Idotris rozglądał się przerażony. – Zaraz wracam – rzucił Taid i odbiegł. ***

131


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.