Świadek

Page 1


Ilja Mitrofanow

– Świadek –

tłumaczenie z języka rosyjskiego: Aleksander Horodecki

swiadek.indd 3

2011-03-14 19:00:19


Tytuł oryginału Свидетель Свидетель© 1993 by Ilya Mitrofanov Copyright © for the Polish edition by Claroscuro sp. z o.o., Warszawa 2011 Copyright © for the Polish translation by Claroscuro sp. z o.o., Warszawa 2011 Published by arrangement with ELKOST Intl. Literary Agency Książka została wydana przy wsparciu Fundacji Michaiła Prochorowa (program TRANSCRIPT)

Книга издана при поддержке Фонда Михаила Прохорова (программа TRANSCRIPT)

Wydanie I ISBN 978-83-62498-04-8 Tłumaczenie Aleksander Horodecki Opieka redakcyjna Anna Augustyńczyk Redakcja i korekta Ilona Turowska Projekt okładki Aneta Rut Sośnicka Redakcja techniczna, skład PanDawer Printed in Poland Wydawnictwo Claroscuro sp. z o.o., 2011 00-028 Warszawa, ul. Bracka 25 office@claroscuro.pl www.claroscuro.pl Organizacja druku: PanDawer

swiadek.indd 4

2011-03-14 19:00:19


swiadek.indd 8

2011-03-14 19:00:19


P

iętnaście lat miałem, istny gówniarz, gdy zacząłem zarabiać na chleb. Do wojska rumuńskiego nas nie brali, w trudarmii1 ichniej – kanczetralii2 znaczy – też nie byłem. Byłem za to gramotny. Cztery klasy skończyłem. Jak nas Rumuni uczyli? Powiedział kto słowo po rosyjsku – zaraz dostał kijami po piętach. Wychodzisz na ulicę – na każdym płocie plakat: DE VORBE NUMAI ROMANESTI3! A to, żeśmy od urodzenia żadni „romaneszti”, mało ich obchodziło. Wielce wysokie, widać, mieli o nacji swej mniemanie. Skrót od ros. „trudowaja armija”. Tzw. armia pracy, czyli struktura quasi-wojskowa używana do prac inżynieryjnych, budowlanych, rolniczych itd. Trudarmie wykorzystywano również w gospodarce „cywilnej”. Zasady panujące w trudarmiach dałoby się określić jako „ustrój koszarowo-niewolniczy”. Gorącym zwolennikiem i, jak się zdaje, głównym pomysłodawcą trudarmii był Lew Trocki (przyp. tłum./wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza). 2  Nazwa rumuńskiego odpowiednika trudarmii (zniekształcony rum.). 3  „Mówić tylko po rumuńsku!” (rum.). 1

– 9 –

swiadek.indd 9

2011-03-14 19:00:19


Wchodzi nauczyciel do klasy, palec w górę i zaczyna: „Romania Mare! Se treaska Regi! Komunisti a moarte!4” I straszy nas władzą sowiecką. Tak my zapamiętali od małego. Bolszewicy – ludzie dzicy. Żyją w kupie, niczym owce w owczarni. Jeden kocioł mają na wszystkich. I wspólne kobity. Wieczorem najedzą się mamałygi z tego kotła, chodzą w kółko z flagą, a później za kobity się biorą, na wyprzódki, znaczy, kto którą dorwał. Taka to władza sowiecka. Tak opowiadał nauczyciel… I wierzyli my. Baliśmy się, że przyjdą bolszewicy i spędzą nas do kupy jak to stado, a kobity nasze, przez Boga nam dane, gwałcić poczną. Wierzyliśmy! W tym sęk. Radia nie było, gazet rosyjskich nie było. Światło elektryczne – dwie latarnie na placu przez godzinę świecą, resztę nocy przy lampie naftowej marzysz. Żyliśmy jak za ścianą. A do nauki miałem dryg. Pisać i czytać po rumuńsku potrafiłem, arytmetyki się nauczyłem, wiedziałem, gdzie który kraj leży czy inne morze. Cztery klasy skończyłem, z wyróżnieniem. A dalej – stop! Do gimnazjum się dostać – słony grosz kosztowało. A skąd go wziąć? Miał nas tatko osiem dusz: Matriona, Kalistra, Ilja, Pietka, Iwan, Jelena – siostrzyczka, Derdij – średni, no i ja – starszy. Ubrania musieli żeśmy jedno po drugim donaszać. Dałem sobie tedy pokój z tą nauką. 4

„Wielka Rumunia! Niech żyje król! Śmierć komunistom!” (rum.).

– 10 –

swiadek.indd 10

2011-03-14 19:00:19


Lepiej co rychlej rozejrzeć się za jakim fachem w ręku i pójść na swoje. Skończyłem piętnaście lat, gdy tatko oddał mnie na ucznia do frizerii5, na utrzymanie do gospodarza Wasyla Siemionycza Sztieriewa. I zacząłem służyć. Nim skończyłem lat szesnaście, sprzątałem w zakładzie, cudzy włos z podłogi zamiatałem, a gdy miałem siedemnaście, potrafiłem już brzytwę osełką naostrzyć, na pasku wecować, klienta na dwie ręce ciachałem6, że aż miło – i nie za frajer, za dwa bany7. Starałem się. Wasyl Siemionycz gdzie słowem doradził, a gdzie pasem poprawił. Był z niego, muszę wam rzec, prawdziwy mistrz, jakich teraz ze świecą szukać. I nie to, żeby we fryzurach czy goleniu mocny był – to wiadomo. Nie, uczył nas najważniejszego: jak klienta całego przejrzeć, aż do bebechów. Tłumaczył nam: „Zadzwonił dzwonek w drzwiach – odłóż brzytwę na bok. Co tam za człowiek? Jaki ma fason? Jaki honor? Ambicje! Dzwon w kieszeni! Wszystko to macie wyczuć w mgnieniu oka. A włos z twarzy zgolić to kwestia praktyki. Włos to włos, prosta sprawa. Ludzie dzielą się na dwa gatunki. Pierwsi mają grubą skórę. Drudzy nieco cieńszą. Tych z cieńszą trzeba golić z naciągiem”. Zakład fryzjerski (rum.). Na dwie ręce, czyli używając nożyczek i grzebienia jednocześnie (ros.). 7  Ban równa się 1/10 leja. 5  6

– 11 –

swiadek.indd 11

2011-03-14 19:00:19


Ogolić klienta z naciągiem było niełatwo. Nie chodzi o żadne sztuczki, to jest, że tak powiem, praktyka życiowa. Starałem się. Wasyl Siemionycz mnie chwalił. „Z ciebie, Fiodor – mawiał – będą ludzie”. Cieszyłem się, wiadomo, ale nosa nie zadzierałem. Mistrza swojego szanowałem. W tamtych czasach majstrowie wielkie mieli poważanie, nie inaczej ze Sztieriewem, znany był w mieście i ceniony. Zawsze przyjeżdżał do zakładu rowerem. Do tej pory pamiętam ten rower. Felgi się błyszczą, szprychy kół – czyste, przysiągłbyś, srebro, a sam Wasyl Siemionycz – jak z obrazka. Czarny garnitur, kamizelka, zegarek, kapelusz wedle mody, wąs pod linijkę – zeskoczy z roweru, kierownicą zakręci, spinki z nogawek zdejmie, wejdzie do zakładu, rzuci okiem, kto w kolejce stoi. Jak zobaczy kogoś z nobliwych, prymara8, policjantów jakich, urzędników bankowych czy po prostu człeka modnie ubranego – od razu, od progu ukłon: „Przepraszam za nieobecność. Proszę do mojego osobistego fotela!” I ogoli tak, że choć do Bukaresztu, pod szkło. A gdy widzi, że czekają rybacy czy caranie9 z przedmieścia, w całkiem inną dudkę dmie. Z nimi uwijaliśmy się sami. Nie chciał brudzić sobie rąk. „Nie rozmienia się – mówił – talentu na drobne…” Wtedy i tylko wtedy zdarzało mu się krzynkę poswawolić. Zobaczy, jaki nieporządek i natychmiast pasem oćwiczy, i co z tego, że klient ci się 8  9

Wójt (zniekształcony rum.). Wieśniacy, chłopi (zniekształcony rum.).

– 12 –

swiadek.indd 12

2011-03-14 19:00:20


w fotelu poci, cały namydlony. I twarz ma czerwoną niczym pomidor. A jak się uciszy – w porządku, da się żyć. Siądzie sobie z boku, w rękach modny żurnal – „Trup si Suflet”10 mu z Bukaresztu przysyłali – a sam co i rusz na brzytwę zerka. „Fiedka! – krzyczy. – Naciąg!” Tak jest. Odciągam skórę. Albo: „Jośka! Głowę w bok! Nie bój żaby, to nie kolba kukurydziana, nie złamie się!” Jośka swą tycią dłonią głowę klientowi w bok odchyli: i jemu łatwiej brzytwą pociągnąć, i klientowi lepiej – jakość, co się zowie, każdy widzi. Bać my się Wasyla Siemionycza bali, lecz poważać – poważali. Uczony był człowiek: o polityce wszystko wiedział z pierwszej ręki, wszystkie tajemnice, co kto miał w całej Kotłowinie – w policji czy w gimnazjum – w głowie nosił. Tuż przed przyjściem sowietów jako pierwszy na tamten brzeg Dunaju się wyprawił. I to szybko, pamiętam jak dziś. Mebli ani rzeczy ze sobą nie wziął – nic a nic. Tylko rower i walizkę ze sprzętem. Na pożegnanie powiedział, pamiętam, tak po ludzku, jak majster majstrom: „Jeśli co nie tak, nie wspominajcie źle. Uczyłem was, jako i mnie uczono. Żegnajcie. Nie mam tu nic do roboty…” Nie on jeden wyjechał. Wszystkich, kto miał jaki interes, jak wiatrem zdmuchnęło. Na placu wtedy, pamiętam, różne sklepy stały: kram „Petrol”11, restauracja „Okol Viace”12, piekarnia „Pyne Albe”13,   „Ciało i Dusza” – pismo spirytystyczne wydawane w Rumunii (rum.). Nafta (rum.). 12  Krąg życia (rum.). 13  Biały chleb (rum.).   10 11

– 13 –

swiadek.indd 13

2011-03-14 19:00:20


warsztat meblarski, zakład krawiecki „Szyk Paryski”. Wchodzisz – gołe ściany, a właścicieli jakby nie było. A ja co? Dokąd mam się udać? Gdzie szukać szczęścia? Jeśli tutaj żem się urodził, jeśli wodę dunajską od małego po tej stronie piłem? Co mi po brzegu rumuńskim? Kto tam uciekł? Kto tutaj sporo grosza nastrzygł. A ja, co ja miałem? A inni nie lepiej. Miejscowi, z tych robotnych, Rosjan, Bułgarów czy, dajmy na to, Chochłów14 – jeden się w pławniach15 schronił, drugi do siostry stryjecznej w odwiedziny udał, byle dalej od Dunaju, tak na wszelki wypadek. No bo kto wie, cóż to takiego ta władza radziecka? Weźmy rumuńską: jaka by nie była, a człowiek besarabski już do niej przywykł, że tak powiem, otarł się. A tu – sowieci. Może i prawda to: spędzą nas do kupy jak stado, wydadzą kocioł mamałygi, kobity podzielą i wio! – flagę w rękę i zasuwaj, kręć koła… No i masz ci los – zgaduj zgadula i tyle… Co do mnie, to żem ruszył trochę mózgownicą, no i żem w końcu umyślił. A umyśliłem tak: moja sprawa – to strzyc i golić. W końcu każdy chce być ładnie obcięty i ogolony. No i zostałem. Z rana, zaraz po słońcu, niebo samoloty przeorały. Kutry torpedowe, buruny16 rozpędzając, na Izmaił Dunajem Chochły – pogardliwie o Ukraińcach (ros.). Pławnie – przydunajskie rozlewiska i moczary (zniekształcony ros.). 16  Buruny – spienione fale (ros.). 14  15

– 14 –

swiadek.indd 14

2011-03-14 19:00:20


ruszyły. Skrajem miasta czołgi z Bołgradu przejechały, ciężarówki, całe załadowane, na wielkich kołach, z przyczepami – te nas ominęły i dalej się skierowały. No bo nasza Kotłowina to naprawdę kotlina. Ubocze znaczy. Po lewej stoi tama wysoka. Brzeg Dunaju. Po prawej – pławnie. Trzcina na wiosnę – istne morze zielone. Pośrodku – my. Prowadzi do nas jedna jedyna droga od tych głównych. My, jak to mi wytłumaczyli później ludzie obeznani, wartości strategicznej nie stanowimy. Czyli władza nam po cichu się zmieniła. Bliżej wieczora nie zostało żadnych samolotów, ni kutrów, ni samochodów. Wszystko ucichło. Poszedłem do zakładu. No, myślę sobie, koniec – czekaj na klientów, Fiodorze Pietrowiczu. I proszę! Kurz aż do nieba! Jednak nie ominęli nas. Samochód się na placu zatrzymał. Akurat naprzeciw okien zakładu. Słyszę: silnik warczy. Wyjrzałem w okno: samochód stoi. A na nim żołnierze, pięciu, wszyscy z bronią, jak trzeba, rozglądają się po okolicy. A co tu zobaczysz? Na placu – żywej duszy. Później, gdy zaczęły przychodzić rosyjskie gazety, i gdy pierwsze numery naszej „Kotłowińskiej Prawdy” wyszły, widziałem zdjęcie. Kotłowińcy na nim rękoma wymachują, jeden z bukietem, inny tak żołnierzom się na szyję rzuca – cieszą się co niemiara. Nie mam pojęcia, skąd oni wytrzasnęli to zdjęcie. Potwierdzić mogę, wszak świadkiem jestem: żywej duszy na placu w tamtej chwili nie było. Ludzie się pochowali. Pewnego razu goliłem księgowego, zeszło się nam na rozmowę o tym, a on mi tak powiedział: „My również w historii – 15 –

swiadek.indd 15

2011-03-14 19:00:20


mamy ewidencję księgową: wszystko się uśrednia. W Kotłowinie wojaków kwiatami nie witano, gdzie indziej witano. Czyli średnio na jeża my też z kwiatami…” Ni kwiatów nie było, ni ludzi. Podszedłem do okna i patrzę. Wyskakuje z samochodu szczyl. W sapogach17 i gimnastiorce18, tyle że na głowie ma nie „pieroga” rumuńskiego, ale „pierożka pieczonego” – „pilotka” się nazywa, ale o tym dowiedziałem się później. A do szczyla z paki wołają: „Towarzyszu lejtnancie! Pozwól grzmotnąć po witrynie! – Zeskoczył jeszcze jeden, niziutki, skośnooki. – Pozwól! – krzyczy, śliną tryskając. – Trzy naboje na gadów!” – „Odstawić, Durdukajew!” – szczyl na to. Podciągnął pas w górę, pistolet w prawą rękę i chyżo ruszył do drzwi. Patrzę na niego: wiekiem – smarkacz. Za to mundurem – naczalnik. Jedną ręką macha, drugą „pierożka” na głowie przytrzymuje. Skośnooki za nim, na krok nie opuszcza, karabinem wymachuje. Boże, myślę sobie, zaraz naprawdę grzmotnie po witrynie i wyprawisz się, Fiodorze Pietrowiczu, na tamten świat nieogolony. Przeżegnać się nie zdążyłem – zadzwoniły drzwi wejściowe. Wcisnąłem się w fotel, spojrzałem w lustro – nie poznałem. Twarz bielsza niż fartuch. Lejtnant pistolet wpierw w moją stronę skierował, po czym jak na coś niepotrzebnego nań spojrzał, uśmiechnął się i do kabury schował. 17  18

Sapogi – obuwie wojskowe typu kozaki (ros.). Gimnastiorka – rodzaj bluzy wojskowej (ros.).

– 16 –

swiadek.indd 16

2011-03-14 19:00:20


„Są jacyś Rumuni w mieście?” – spytał, uśmiechając się do mnie jak do znajomego. „Nie, domnule, uciekli” – odpowiadam. Głosem nieswoim, zupełnie obcym. „On sam jest Rumun niedobity! Spójrz tylko na tę mordę, na ten garbaty nos! – podskoczył do mnie skośnooki. – Ręce do góry! Ty rumuńska swołocz!” – karabin mi w pierś wycelował. W sercu chłodem powiało, a z wierzchu krzywdą. „Nie jestem Rumunem – odpowiadam. – Jestem Rosjaninem. Moje nazwisko Pokora…” – „Znamy was, sługusów! – skośnooki na to. – Ręce do góry! Ręce, ty ścierwo…” Podniosłem ręce. Obmacał mnie od stóp do głów. Za lustro zajrzał. Dwie brzytwy, maszynkę „zerówkę”19 i wodę po goleniu „Vare Zile”20 z szafki strącił – nie na podłogę, ma się rozumieć, tylko do kieszeni. Lecz tu lejtnant, widzę, postanowił przywrócić porządek. „Odstawić, Durdukajew!” „Znowu odstawić?! – poszedł na ambit skośnooki. – Doigracie wy się z nimi! Załatwmy go i już!” – „Powiedziałem: odstawić! – powtórzył lejtnant. – I wyjmuj z kieszeni wszystko, co zabrałeś…” „Towarzyszu…” – próbował postawić na swoim skośnooki, ale władza przy lejtnancie była. Walnął pięścią w szafkę, usta mu się zacisnęły, wzrok zmętniał: „Co to ma być?! Nie czytałeś rozkazu?! Pod trybunał się zachciało?! Dawaj to!” 19  20

Zerówka – maszynka do cięcia włosów „na zero” (ros.). Letnie południe (rum.).

– 17 –

swiadek.indd 17

2011-03-14 19:00:20


Skośnooki usłuchał. Wyjął z kieszeni dwie brzytwy i zegarek, ale zegarek był nie mój, więc schował go z powrotem, no a maszynkę „zerówkę” i wodę po goleniu – to wszystko oddał. W kieszeni został mu jeszcze, pamiętam to, pędzelek. Dobry był pędzelek. Zapasowy. Własnymi rękoma ze świńskiej szczeciny żem go zrobił. Ale niech tam. Niech się goli na zdrowie, niedomyty. „Wszystko?” – spytał lejtnant. „Wszystko!” – zełgał skośnooki. „Stań pod drzwiami!” – lejtnant do niego. Skośnooki z ręką przy skroni: „Tak jest!” Drzwi zadzwoniły. Lejtnant usiadł w fotelu, zamknął oczy. Podszedłem do niego, drgnął: „Gorąco mi, bratku! Ledwo żyję. Daj no się napić…” Zaczerpnąłem kubkiem wody z wiadra. Wypił, poprosił o jeszcze, po czym mówi: „Dzięki, bratku”. „Pierożka” na ucho włożył, życzliwiej na mnie spojrzał. „To mówisz, że Rumuni dali drapaka? A ty? Czemu zostałeś?” – „Tutejszy jestem, domnule, tu się urodziłem…” – „Domnule? Co znaczy «domnule»?” – „Znaczy «pan», gospodarz po ichniemu…” – „Pa-a-an! Od dziś, bratku, nie będzie tu żadnych panów. Teraz ty jesteś tu gospodarzem. Pojąłeś?” – i podniósł się z fotela. Spojrzał na mnie. Po dziś dzień pamiętam to spojrzenie. Oczy czyste niczym niebo majowe, nos ciut pod ziemniaka, włos jasny, a na brodzie nikły puszek. Rękę mi podał – jak serce popieścił: „No dobra. Bywaj”. Mnie, przysiągłbym, jak – 18 –

swiadek.indd 18

2011-03-14 19:00:20


prądem uderzyło: „Zaczekajcie. Mogę was ogolić… Ja szybko… Ciepłą wodę mam… Chwila moment!” Spojrzał, widzę, w lustro, powiódł dłonią po brodzie, zawstydził się jakby. „W sumie przydałoby się…” Ale guziki gimnastiorki, jak statut pisze, do samej szyi zapiął. – „Nie. Dziękuję, bratku. Nie mam czasu się golić. Zdążymy… Bywaj, bratku…” Wyszedł z zakładu. Wskoczył do kabiny. Kierowca wcisnął gaz, chmurę kurzu spod kół wzbijając. Po chwili zniknęli mi z oczu. Czasami mam wrażenie, jakbym z tym lejtnantem pół życia rozmawiał, a naprawdę – żołnierze papierosów nie zdążyli wypalić, a sam – policzki namydlić, i tego bym nie zdołał. Stoję obok fotela. Serce w piersi mam niczym wyrwane. I radość gra w duszy, i strach. Wszystko naraz. Radość, bo człowiek mi po bratersku rękę uścisnął. Strach i żal – do skośnookiego. Co to dla niego: „załatwić” mnie? Jak splunąć. I tak się nam kręci to życie. Przysiągłbyś, że masz je w garści, niczym pęczek włosów, a tu szarpnie kto raptownie – i wszystkie wylazły. Ale jakoś przeszło. Uchował, dziękować mu, Bóg. A i życie się weselej potoczyło. Wrócili z wywczasów w pławniach wspólnicy moi – majstrowie, dwaj bracia Bułgarzy Stojanowowie, Sieńka i Stiopka. Włosem dzikim zarośli na wolnym wietrze, a tu ogolili się, ostrzygli nawzajem – od razu inny fason. Stiopka na Sieńkę patrzy, Sieńka na Stiopkę. Bliźniacy – 19 –

swiadek.indd 19

2011-03-14 19:00:20


oni. I rozumem też podobni. Zagadniesz, dajmy na to, Sieńkę: „Sienia! Czujesz aby pismo nosem? Naważymy jutro grosza na klientach?” Sieńka w odpowiedzi: „O tym, bratku, tylko Stiopka może wiedzieć…” Rzucisz ot tak, dla hecy, Stiopce to samo pytanie – jakby się zmówili: „O tym, bratku, tylko Sieńka wie. Jego się pytaj…” Słowem, głowę na dwóch mieli jedną, choć i pracowali na dwa fotele, te w rządku pod ścianą. Mój stał przy oknie. Czwarty, w kącie – Jośki Finkielsztajna. Nie wiem, gdzie on się przed nową władzą ukrywał, ale wystraszony wrócił co niemiara. Głowę cięgiem w ramionach chował. A co tu chować? Gdy Bozia wzrostu poskąpiła? Klienta w fotelu usadzi, a sam na podstawkę, inaczej nie sięgnie łysiny. Lękliwy był człek. Pryszczyk niechcący zetnie – dwa dni chodzi sam nieswój. Bracia Stojanowowie się z niego podśmiewali: „Co, Józefie Mojżeszowiczu, znowu klientom krew puszczasz?” Jośka głowę w ramiona wciśnie, z pięć razy się obejrzy: „Oj! Że też wymsknie się wam coś takiego! Że się w myślach pomyśli! Ja co, specjalnie?! Mało to mam na głowie, bym jeszcze ten gembel sprowadzał?! Staram się, żeby wszystko było dobrze i bez draki…” Z tym „dobrze i bez draki” na dwoje babka wróżyła – na całe życie, nieprzeżyte jeszcze, nie zgadniesz. Ale starać się staraliśmy, no i poszła robota. Bo, jakem już mówił, władza władzą, a golenie goleniem. Robiliśmy swoje, choć oczy i uszy mieliśmy otwarte. Kto z rana pod brzytwę w fotelu usiądzie, ten ostatnie wiadomości rozpowie. – 20 –

swiadek.indd 20

2011-03-14 19:00:20


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.