


Polski Związek Piłkarski w Kolorado zaprasza do kibicowania Reprezentacji Polski na żywo w Polskim Klubie w Denver:
• Mecz 1: Polska - Holandia | Niedziela, 16 czerwca 7 am
• Mecz 2: Polska - Austria | Piątek, 21 czerwca 10 am
• Mecz 3: Polska - Francja | Wtorek, 25 czerwca 10 am
Polska Drużyna Piłkarska – Kolorado 2024:
Heniu Bugno, Kaziu Panczyszyn, Joseph Soukup, Waldek Tadla, Marcin Żmiejko, Caroline Kirk, Zbigniew Chrzanowski, Piotr Bandalowski, Michał Bandalowski, Rafał Dudek, Bartek Jurkowski, Piotr Maj, Thomas Skolik, Daniel Zebzda, Przemek Poznański, Michał Malinowski, Mark Bryniarski, Patryk Panczyszyn, David Tatara, Andrzej Kostecki, Gabryś Chorab, Wiesiu Homa
Pocztówka z przeszłości Dzieci sierocych pociągów - Halina Dabrowska >> str.4
Teren nieogrodzony
Zagraniczny ojciec polonijny
- Eliza Sarnacka-Mahoney >> str.5
Żyj sportem w Kolorado - Marcin Żmiejko >> str.6
Polska Szkoła w Denver
Podsumowując koniec roku szkolnego - Małgorzata Grondalski >> str.8
American & Polish Heart of Colorado - Dorota Kamieniecki >> str.10
Pani Book
Stalkowanie na ekranie
- Karina Bonowicz | Nowy Jork >> str.11
Polska Parafia p.w. św. Józefa Serce Jezusa otwarte dla każdego - Ks. Stanisław Michałek Schr >> str.14
Zaproszenie na Wesele - czyli 10-lecie ‘Swojskich Dziołch’ - Iwona Mazurek >> str.16
Polski Klub “Podhale” Colorado Springs
Ostatnie wydarzenia, spotkania, nowy Zarząd i zapowiedź mega pikniku
- Jerzy Piotrowski >> str. 18
Podróże moją terapią - Andrzej Sochacki | Arizona >> str.19
Niektórzy lubią poezję... o Zbigniewie Herbercie - Hanna Czernik >> str.20
Pokochaj dietę bezglutenową - Kasia Suski >> str. 23
Herbata czy kawa?
Profesor Maciej Kumosa - Waldek Tadla >> str.24
Profesjonalne porady Łatwe sposoby zabezpieczenia finansowego - Izabela Betlińska >> str.27
Wspomnienia
Kukrzysko | cz.VII - Teofilia Miłowicka >> str.28
Sukces w spódnicy Plan na lato - Marta Zawadzka >> str.31
www.europeangourmet.net
ZAPRASZAMY: wt.-pt. 10.00-18.00 sobota: 9.00-17.00 niedz. i pon. - nieczynne
OFERUJEMY:
Szeroki wyrób wędlin z najlepszego miejsca w Chicago: “Mikolajczyk-Andy’s Deli” Świeże pieczywo, słodycze oraz inne rozmaitości europejskie
Specjalności kuchni polskiej: pierogi, aki oraz bigos Karty okolicznościowe, prasa, kosmetyki, lekarstwa i karty telefoniczne
Tace z wędlin, serów na różne okazje
Życie Kolorado - mięsiecznik Polonii Amerykańskiej w stanie Kolorado wydawany przez: MEDIA LITTERA, INC.
www.zycie-kolorado.com tel.: 720.935.1965 5944 S Monaco Way, Ste. #200 Englewood, CO 80111
• Waldek Tadla Redaktor Naczelny wtadla@msn.com
• Katarzyna Hypsher Edycja & Skład info@zycie-kolorado.com
• Marcin Żmiejko Marketing marketing@zycie-kolorado.com
• Kasia Suski Event Director kasiacol@gmail.com
• Kinga Rogalska Social Media Director kingarogalska@gmail.com
W sprawach artykułów, reklam, itp. prosimy o kontakt na powyższe adresy e-mailowe lub telefon.
WSPÓŁPRACA: Grzegorz Malanowski
Barbara Popielak Tomasz Skotnicki, Polski Klub w Denver, Polska Parafia pw. św. Józefa w Denver, Polscy Rycerze Kolumba w Denver, Polska Szkoła w Denver, Polski Klub “Podhale” w Colorado Springs Witold-K, Bożena Janowski, Hanna Czernik, Kasia Suski, Adam Lizakowski Dorota Badiere, Piotr Gzowski, Halina Dąbrowska, Małgorzata Schwab, Eliza Sarnacka-Mahoney, Ania Stoch, Anna Kajkowska, Kazimierz Krawczak, Brighton-Ziębice Sister Cities, American & Polish Hearts of Colorado Marta Zawadzka @ Success in Skirt Małgorzata Cup - Kalifornia, Irene Sturm - Kalifornia, Bogumił Horchem - Arizona, Ania Jordan - Nowy Meksyk, Andrzej Sochacki - Arizona, Ryszard Urbaniak - Kalifornia Karina Bonowicz - Nowy Jork Jerzy Piotrowski - Colorado Springs Krystian Żelazny www.DobraPolskaSzkola.com
Nie wszystkie publikowane teksty autorów odzwierciedlają poglądy redakcji ŻK
Zgłoszenia REKLAM przyjmujemy do 20-go dnia każdego miesiąca.
Redakcja ŻK nie odpowiada za treść reklam i ogłoszeń.
OGŁOSZENIA DROBNE w gazecie i naszej stronie internetowej: www.zycie-kolorado.com $10 / miesiąc /do 30 słów/ e-mail: info@zycie-kolorado.com
PRENUMERATA:
$7 za każde wydanie, z wysyłką pocztową
Drodzy Czytelnicy,
Słonecznie i w wakacyjnym nastroju witamy w czerwcu! Już niedługo, bo 21 czerwca, będziemy mieli najdłuższy dzień w roku, który w różnych częściach Polski jest obchodzony jako Noc Kupały. Choć w Kolorado nie świętujemy tego tak hucznie, to i tak jest fajnie; czerwiec przyniesie nam wiele sportowych emocji, dlatego też nasze wydanie będzie m.in. zadedykowane wydarzeniom sportowym - zarówno lokalnym, jak i tym, które będą miały miejsce w całym kraju.
Miesiąc rozpoczynamy od Dnia Dziecka, który może nie jest tak powszechnie obchodzony w USA, ale nasi polonijni milusińscy z pewnością będą mieli „swój dzień”. Zachęcamy do czytania czerwcowego wydania „Życia Kolorado”, nie zapominając o naszych sponsorach, którzy umożliwiają nam istnienie i regularne wydawanie miesięcznika.
Dziękujemy, za wsparcie i zapraszamy do lektury. Przypominamy, że w lipcu i sierpniu bierzemy wakacyjna przerwę od publikacji. Wracamy do Was 1 września.
- Marcin Żmiejko| Marketing
Zapraszamy Wszystkich, którzy chcą wesprzeć nasze pismo na stronę: https://www.gofundme.com/f/zyciekolorado-2024
Dziękujemy za wsparcie w 2024 roku:
Michael Wanasz - $1,500, Tadla & Tadla Realty - $,1000
Polish Club of Denver - $1,000
Irena i Andrzej Motas, Mary Brzeski, Urszula i Kazimierz Tylicki, Lucja Skiba, Adam Pawlikiewicz, Skating Designs, Zofia & Zbigniew Wysoczanski, Marzena i Rafał Jarosz, Katarzyna Szuta, Ania Srebro, Aga Homa, Bożenna i Ryszard Rykowski, Lucja & Andrzej Kabala, Małgorzata & Henryk Grondalski, Zofia i Wiesław Gessner, Teresa & John Czyszczoń, Przemek Rupnowski, American & Polish Hearts of Colorado, Dorota Kamieniecki, Dorota & Tomasz Skotnicki, Teresa M Lesna
Dziękujemy za wsparcie w 2023 roku:
• Michael Wanasz - $1,500, Tadla & Tadla Realty - $,1000
Jola Lefler, Mary Brzeski, Andrzej Motas, Irene Sturm, Teresa M Leśna, Łucja & Andrzej Kabala, Teresa & John Czyszczoń, Kinga Rogalska, Paulina & Rafał Ciochon, Iwona Mazurek, Urszula i Kazimierz Tylicki, Marzena & Rafał Jarosz, Anna Donahue-Srebro, Anna Spencer, Przemek Rupnowski, John Czyszczon, Teresa Krasnodebski, Lena i Marek Kowalscy, Beata Tadla-Matkowska, Edward Bielecki, Dorota Skotnicki, Bożenna i Ryszard Rykowski, Henry i Kristina Ross, Steven Simcox
• POLAM Federal Credit Union: 303-439-2881 | 9227 Lincoln Ave suite 200, Lone Tree, CO 80124 | https://polamfcu.com
• Izabela Betlinska: 303.517.8962
• European Gourmet: 303.425.1808, 6624 Wadsworth Blvd, Arvada, CO
• Chicago Market: 303.868.5662, 1477 Carr St, Lakewood, CO
• Mira Habina Intl: 720.331.2477, 8760 Skylark St. Highlands Ranch, CO
• Monika Higgins-Szczur: 303-339-3558
• Agnieszka Gołąbek: aga8686@gmail.com
• Marek Kozłowski: 303-319-4206
• Tadla & Tadla Real Estate Group: 720.935.1965
• Ewa Sosnowska Burg: 303.886.0545
• Joanna Sobczak: 720.404.0272
• Ela Sobczak: 303.875.4024
• Jacek Głowacki: 303.356.1693
• Małgorzata Obrzut: 303.241.5802
• Kużbiel Insurance: 720.351.2066, 930 Sherman Street, Denver, CO
• Truman Roofing - 720.250.7288 - dachy mieszkalne i komercyjne
• Jola Lefler - Life Wave - 720-431-6808
• HVAC Heating & Cooling - Alex Koushyk, 720-285-0145
• MAX FLOOR - Sprzedaż i instalacja podłóg - 303-356-1693
• Samanta - Permanent Makeup - 720.771.7710
• Kinga Rogalska @ Barber Shop - 303.674.2257, 4570 Co Rd 73, Evergreen CO
• AMBER BAND - 720.882.2265, www.theamberband.com
• DJ MARCIN KANIA - 773.310.0175 -DJ z muzyką na każdą okazję
Zapraszamy wszystkich na zebranie członkowskie, które odbędzie się w niedzielę, 9 czerwca 2024 o godz. 15:00
Polski Klub w Denver 3121 W Alameda Ave Denver CO 80219
HALINA DĄBROWSKA |Florence, CO
hristina Baker Kline w swojej książce przetłumaczonej i wydanej w Polsce pod tytułem „Sieroce pociągi” (Eng: Orphan Train) pisze o dwóch kobietach, które zrządzeniem losu spotkaly się na dróżkach swojego życia.
Siedemnastoletnia Molly za kradzież książki z biblioteki została ukarana nakazem wykonania pracy społecznej albo skierowaniem do poprawczaka. Wybrała pierwszą opcję. I oto znalazła się w domu Vivian samotnie mieszkające dziewięćdziesięcioletniej staruszki. Molly miala pomóc jej w uporządkowaniu prawie stuletniej akumulacji strychu.
Mimo dużej różnicy wieku kobiety polubiły się i zaprzyjaźniły. Molly, stojąca na początku swojej drogi życia i Vivian będąca już na jej krawędzi znalazły w swoich wspomnieniach wiele podobieństw z dzieciństwa. W obu przypadkach było ono smutne, biedne, samotne. Nikomu nie były potrzebne, nikt ich nie kochał. Ojciec Molly zginął młodo w wypadu, a matka często trafiała do więzienia. Nie mogła poradzić sobie z problemami wychowawczymi i Molly została oddana do rodziny zastępczej. Rodzina Vivian przyjechała z Irlandii i zamieszkała w malutkim mieszkaniu czynszowej kamienicy w Nowym Jorku. Ojciec pracował w barze, matka dorabiała reperowaniem odzieży. W nocnym pożarze straciła wszystkich: rodziców, braci bliźniaków i małą siostrzyczkę, zostal sama. Była dzieckiem pociągu sierot.
O sierocych pociągach powiedziała mi Sandy Dale, artystka tworząca lalki (Eng. gnarlies). Sandy, mieszkająca w naszym miasteczku napisała nowelę o chłopcu z sierocego pociągu i zgodziła się na pożyczenie mi manuskryptu do przeczytania. Sieroce pociągi to smutny rozdział historii USA piasny wydarzeniami gospodarczo –społecznymi dziewiętnastego wieku. Początek tego stulecia to okres szybkiego rozwoju różnych gałęzi przemysłu, maszyny rolnicze trafiają na farmy Wschodniego Wybrzeża i zastępują pracę ludzkich rąk. Całe rodziny przenoszą się do miast. Do kraju napływają ze wszystkich stron, głównie z Europy, imigranci. Na nabrzeżu statki czekają czasami po kilka dni zanim stołeczni tam pasażerowie postawią nogę na tej obiecanej ziemi. Nadzieja na lepsze życie w nowym świecie szybko gaśnie. Trudno o pracę. Najczęściej jest ona niskopłatna. Ludzie pracują po dwanaście, szesnaście godzin dziennie. Utrzymanie rodziny staje się wielkim wezwaniem graniczącym omal z magią, bo trzeba było dużej wyobraźni żeby niedzielną kurę podzielić na cząstki dla zasiadającej przy stole jedenastoosobowej rodziny Maksyma Romanicka. Potrafiła to zrobić jego żona Maria Symoczko pochodząca ze wsi Śnietnica koło Gorlic.
Do pracy zmuszane są dzieci. Sprzedają gazety, czyszcza buty, zbierają różne odpadki. Ulice zapełniają się sierotami.
Piwnice, strychy, klatki schodowe stają się ich domem. Szukają pożywienia na śmietnikach, umierają w kubłach na śmieci. Łączą się w grupy, dokonują rabunków, napadów. Te powyżej dwunastu lat, po udowodnieniu przestępstwa, podlegają ciężkim karom. Dzieci ulicy są szybkie, przebiegle, trudno je schwytać. Policja nazywa je szczurami ulicznymi. Ocenia się, że w pół milionowym w 1850 roku Nowym Jorku grasowała trzydziestotysięczna armia szczurów. Nie było żadnego systemu opieki rządowej, nawet pomysłów na jej zorganizowanie. Kościoły, zakony, ludzie dobrej woli zaczęli otwierać sierocińce, miejsca wydawania posiłków. Bezdomnych dzieci jest coraz więcej, sytuacja staje się dramatycznie poważna.
dzieciom przede wszystkim chciał dać szansę na lepsze życie. Charles Loring Brace zorientował się, że w stanach Środkowego Zachodu Ameryki istnieje duże zapotrzebowanie na ręce do pracy i dzieci mogą znaleźć tam lepsze warunki życia w rodzinach farmerskich. We współpracy z lokalnymi kościołami, agentami, opiekunami zaczęto organizować rozwożenie dzieci pociągami. Pierwszy pociąg, w którym umieszczono 46 chłopców wyruszył z Nowego Jorku do Michigan w 1854 roku.
Dzieci do wyjazdu przygotowywano w ośrodkach pomocy. Nie wszystkie były sierotami. Niektóre zrezygnowały z tej formy pomocy. Po dotarciu do stacji kolejowej prowadzono dzieci do pomieszczeń na dworcu, sal
trafiały do rodzin, w których pierwszym pytaniem było „ile ty jesz?” i traktowane były jak wyrobnicy, bite, poniżane, wyzyskiwane seksualnie. W latach 1854 - 1929 roku rozwieziono po kraju 200 tysięcy dzieci. Niektóre źródła podają nawet 250 tysięcy. Dzieci z sierocych pociągów lokowano we wszystkich stanach USA a nawet w Kanadzie i Meksyku.
Pogarszająca się sytuacja gospodarcza kraju, brak pieniędzy na organizację wyjazdów, fala krytyki społecznej a także różne restrykcje związane z formalnościami adopcji zamknęła okres egzystencji sierocych pociągów w 1929 roku. Różne są oceny i refleksje odnośnie czasu siedemdziesięciu pięciu lat trwającej akcji sierocych pociągów. Jedni nazywali organizatorów akcji handlarzami niewolników, inni docenili ich trud w niesieniu pomocy dzieciom. Dla jednych z nich była wielką szansą, a dla innych tragedią - jak w życiu.
Idea Charlsa Bracena stała się podstawą opracowania systemu opieki społecznej
The Orphan Train Movement, który trwał od 1854 do 1929 roku, został nazwany przez udział pociągów w przesiedleniu 250000 dzieci z ulic zatłoczonych miast i sierocińców na wschodnim wybrzeżu do domów i gospodarstw rolnych, głównie na wiejskim Środkowym Zachodzie. Zdjęcie: The Orphan Trains and Newsboys of New York
Charles Loring Brace urodził się w 1826 roku na Wschodnim Wybrzeżu, rodzice przygotowywali go od dziecka do pracy misyjnej. Uczył się w domu, potem pobierał nauki w Yale University i Seminarium Teologicznym w Nowym Jorku. Po ukończeniu studiów z grupą przyjaciół pojechał do Europy dla praktycznego zapoznania się ze stosowanymi tam systemami opieki społecznej. Podczas tej podróży poznał Letitie Neill, z którą później ożenił się. Po powrocie zaczął pracować na Manhattanie - w największych slumsach Nowego Jorku. Poznał życie i problemy ludzi zatrutych biedą i bardzo chciał im pomóc. Pisał płomienne artykuły, stukał do serc bogatych, gromadził wokół siebie chętnych do pracy, zakładał szkoły zawodowe, wysyłał dzieci na obozy wakacyjne…
W 1853 roku z grupą przyjaciół zorganizował Children’s Aid Society i przewodniczył tej organizacji aż do śmierci, która nastąpiła w 1890 roku. Codzienną pracą niósł pomoc innym,
kościelnych, szkół, a tu już czekali zainteresowani. Dzieciom kazano śpiewać, tańczyć, podobać się. Nie było żadnych formalnych procedur adopcji. Zainteresowani sprawdzali dzieciom uzębienie, mięśnie i po prostu zabierano je. Czasami zmieniano imiona dla utrudnienia odnalezienia kontaktów rodzinnych. Dramatyczne sceny miały miejsce przy rozdzielaniu rodzeństwa. Czasami chętnych do zaopiekowania się było dużo. W Maryville w Kansas 150 rodzin oczekiwało na transport dzieci. Przyjechało ich czternaścioro. Między oczekującymi wybuchła kłótnia i bójka na pięści. Innym razem nie było chętnych do ich wzięcie. Wtedy lokowano je w sierocińcach.
Los przygarniętych dzieci leżał w rękach i sercach „nabywców”. W jednych rodzinach były traktowane jak własne, kochane, chodziły do szkół, zdobywały zawód, stanowiska jak John Green Brady i Andrew Burke. Pierwszy był gubernatorem Alaski, drugi Dakoty Północnej. Inne miały mniej szczęścia i
nad dziećmi poprzez wprowadzenie rodzin zastępczych. Ten sprawdzony system funkcjonuje do dziś. W małej miejscowości Concordia w Kansas, do którego trafiło około 7000 sierot zorganizowano muzeum sierocych pociągów: The National Orphan Train Complex. Celem instytucji jest upamiętnienie wielkiej społecznej akcji pomocy dzieciom przez zachowanie pamiątek i relacji pozostawionych po sierotach, gromadzenie dokumentacji dla celów oświatowych i historycznych. O utworzenie takiego muzeum zabiegały i inne stany. Zaangażowanie i determinacja aktywistów z Kansas zdecydowały ostatecznie o jego lokalizacji. Zbiory zaczęto gromadzić od 2003 roku, a po wyremontowaniu dworca kolejowego muzeum otwarto w 2007 roku. Kto odwiedził to muzeum nie szybko zapomni o losie dzieci sierocych pociągów.
a początku bajki, która w normalnych bajkach jest końcem zwieńczonym urzekającym stwierdzeniem, że „żyli długo i szczęśliwie”, ani ja, ani mój niepolskojęzyczny mąż nie mieliśmy pojęcia jak będzie wyglądało nasze życie jako rodziny dwujęzycznej. Wiedzieliśmy tylko, że będziemy żyć długo i szczęśliwie oraz że nasze ewentualne dzieci otrzymają imiona, które brzmią tak samo w polskim i w angielskim. Po tym wysiłku koncepcyjnym na dobre przestaliśmy zaprzątać sobie tematem głowę. Przylecieliśmy do Ameryki i byliśmy całkowicie przekonani, że termin „rodzina dwujęzyczna” nie będzie nas dotyczył dopóty, dopóki na świecie nie pojawią się te „ewentualne dzieci”.
Było to, oczywiście, myślenie skrajnie naiwne. W związku wielokulturowym i multilingwialnym od zagadnień z tym związanych uciec się nie da, bo to język tworzy fundamenty naszej osobowości. Nie da rady nawet wtedy, jeśli w nowym kraju imigrant świadomie przestaje się swoim macierzystym językiem posługiwać. Dwujęzyczna rodzina zaczyna się na długo przed pojawieniem się w niej dzieci. Miałam to rychło sprawdzić na własnej skórze.
Po przeprowadzce nad Zatokę San Francisco szybko poznałam grono miłych polskich znajomych i szybko zaczęliśmy się z mężem towarzysko w tym gronie udzielać. Pierwsze refleksje na temat tzw. „funkcjonowania rodzin dwujęzycznych” było … średnio inspirujące.
Nie spotkałam ani jednej, w której dziecko, nawet jeśli oboje rodzice mówili po polsku, też posługiwałoby się polskim, choćby jako tako. Uzyskanie od polonijnego dziecka odpowiedzi po polsku zakładało próby i podchody, nawet przekupstwo. Rodziców ten stan rzeczy generalnie nie frapował, woleli chwalić się wynikami dziecka w amerykańskiej szkole. Cóż, pewnie nieszczególnie trafiłam.
Odkryłam za to, że nasze własne „funkcjonowanie” w mieszanym gronie było dla mnie … uciążliwe! W jakimś stopniu zawsze czułam się nie fair wobec męża ucinając sobie lotne pogawędki w języku, którego przez nasze pierwsze wspólne lata nie pojmował wcale. W sytuacjach towarzyskich automatycznie przyjmowałam rolę strażnika jego samopoczucia. Czy ma z kim rozmawiać? Czy już mu iść w sukurs, czy jeszcze poczekać? I czy naprawdę nie czuje się poirytowany, że musi gdzieś siedzieć już drugą godzinę i po prostu sprawiać tzw. „dobre wrażenie”? Wystarczyło jedno polskie słowo, a już zrywałam się mentalnie na baczność gotowa tłumaczyć, objaśniać. Sierżant nawet na wakacjach. Idiotyzm – nie waham się użyć tego słowa – sytuacji potęgował fakt, że w tym samym czasie mąż, choć doceniał
moje wysiłki, czynił szczere próby hamowania moich translatorskich zapędów. Przekonywał, że jeśli polskie towarzystwo w ferworze jakiejś ciekawej dyskusji przeszło całkowicie na polski, nie ma sprawy. Więcej – że sam sobie jest winien. Powinien się bardziej przyłożyć do nauki. Dzieląc życie z osobą z innego wymiaru językowego trzeba liczyć się z faktem, że ten wymiar na zawsze stanie się częścią i twojej przestrzeni.
Przyjemnie było słyszeć takie zapewnienia, tylko, że wciąż nie do końca w nie wierzyłam.
Może to zwykły przypadek, a może tak właśnie miało być. Los jest mądry i wie co komu i kiedy dokładnie potrzeba. Czas oczekiwania na powiększenie rodziny był dla mnie okresem sporych wyzwań zdrowotnych, nie miałam siły na żadne translacje, czujność, sierżantowanie. Mąż zmuszony był radzić sobie sam. Jak to przyjął? Twierdzi, że dobrze. Ja szczerze tego nie pamiętam, egoistycznie skupiłam się bowiem wyłącznie na sobie, a potem na naszym małym szczęściu.
Świetnie natomiast pamiętam, co zdarzyło się potem. Bo to był początek procesu wykluwania się w naszym domu
prawdziwej dwujęzyczności.
... gdy Mąż dalej powtarzał, że nie muszę mu wszystkiego tłumaczyć, a do dziecka mam spokojnie mówić wyłącznie po polsku, on sobie poradzi. Życie w dwujęzycznej rodzinie nie jest i nie musi być językowo symetryczne. Języki nie muszą się w nim stale bilansować.
... gdy na pytania, szczególnie anglojęzycznych krewnych, jak się czuje nie zawsze rozumiejąc co mówi jego własne dziecko odpowiadał niestrudzenie: na tym polega dwujęzyczne wychowanie. I dodawał, że gdyby żądał translacji każdego zdania w każdej sytuacji byłoby to męczące, nienaturalne i hamowałoby rozwój polskiego u naszej córki.
... gdy czasami czuł się odstawiony na boczny tor domowej rozmowy.
... gdy dopadała go bezsilność, jeśli w sytuacji kryzysowej zaistniałej po polsku, nie mógł zareagować i pomóc natychmiast, bo nie wiedział o co chodzi.
... gdy do wieku przedszkolnego obie nasze córki chętniej i lepiej posługiwały się językiem polskim, a tzw. „ciotki
dobre-rady” poszeptywały mu na ucho, bacząc bym ja tego nie słyszała, że co to, kurza stopa, za porządki. U Jonesów czy Brownów też matka zagraniczna, a w domu mówią po angielsku. I oczywiście co to będzie w szkole, skoro angielski u córek taki „niedociągnięty”? I jak mąż dzielnie puszczał te uwagi mimo ucha, czytał za to sumiennie wszystko, co mu o dwujęzyczności wpadało w ręce, douczając niekiedy i mnie samą.
... gdy usiłując w pewnym momencie mówić do Starszej po polsku (miała około 3 lat) usłyszał od niej, że „nie ma prawa”. Prawo do polskiego miałam w jej mniemaniu tylko ja. Był to przełomowy moment i dla niej, i dla nas. Ona zdało sobie sprawę ze swojej dwujęzyczności i zasygnalizowała nam, w jaki sposób ta dwujęzyczność operuje w jej świecie. My dostaliśmy namacalny dowód na to, że przyporządkowywanie rodziców poszczególnym językom to proces naturalny, wszystko jest jak być powinno i dla dobra jej samej lepiej tego nie burzyć i nie zmieniać.
... gdy rozumiejąc jak wielkie znaczenie mają dla dzieci i dla mnie podróże do Polski co roku na lotnisku dyskretnie wycierał w rękaw twarz. Przystał na to, że wakacje w dwujęzycznej rodzinie to nieustanne kompromisy.
... gdy po latach, bez podręczników i kursów, ma do polskiego takie ucho, że świetnie się rozumiemy i dogadujemy, w obu językach.
Dwujęzyczność naszych córek to kumulatywny efekt naszej wspólnej pracy. Byłam najważniejszym nauczycielem polskiego naszych dzieci, ale sukces nie byłby możliwy bez ich wspaniałego, niepolskiego ojca, bez jego wsparcia, zrozumienia pomocy i zaangażowania w cały ten proces. Dwujęzyczność naszych córek nie wydarzyłaby się bez zaufania, jakim obdarzył i mnie, i cały kraj, o którym wcześniej nie wiedział prawie nic.
Obie nasze córki są już dzisiaj dorosłe. Trudniej się zebrać przy jednym stole, bo nie ma ich z nami na co dzień. Tegoroczny Dzień Ojca będziemy świętowali tylko ze Starszą, bo Młodsza spędza lato w Europie. Wiem jednak, że gdy zadzwoni tradycyjnie przypomni swemu ojcu, że składa mu życzenia jako „Polskankowi”. Śmieszne słowo powstało ze zlepka słów „Polski” i „Amerykanek”, niefrasobliwe, acz logiczne (Amerykanka-Amerykanek!) dzieło Starszej z czasów gdy chodziła jeszcze do przedszkola. Młodsza z ochotą je podchwyciła. Ja z tej okazji po raz kolejny przypomnę mężowi, że choć bez polskiego obywatelstwa i tak jest honorowym obywatelem Polski. Czy ty, Polsko, wiedziałaś, że masz i takich synów?
Niestety, koniec pięknego snu, w jakim uraczyli nas koszykarze Denver Nuggets. Nikola Jokić i spółka, po pokonaniu Los Angeles Lakers, stoczyli prawdziwą wojnę z Minnesota Timberwolves, jednak niestety ulegli w siódmym meczu i nie obronią zdobytego w poprzednim sezonie mistrzostwa NBA. W ostatnim spotkaniu Nuggets walczyli, ale doświadczenie nie zawsze wystarcza, szczególnie gdy przeciwko nim stoją młodzi i zdolni gracze, jak Anthony Edwards, Jaden McDaniels i Karl-Anthony Towns. Ten trójkąt zdobył łącznie 62 punkty w decydującym meczu. Na stronie Nuggets jedynie Jokić i Murray zdołali zdobyć łącznie 69 punktów, ale niestety nie otrzymali odpowiedniego wsparcia od kolegów, z trzecim najlepszym strzelcem - Michaelem Porterem Juniorem, który zgromadził zaledwie 7 punktów, co stanowi niewielką pomoc dla liderów. Dziękujemy Nuggetsom za wspaniały sezon, mimo braku mistrzostwa, był to solidny sezon, podczas którego zespół z Denver zawsze był groźny na parkiecie
KONIEC SEZONU AVALANCHE
Koniec ligi NHL niestety nie przyniósł sukcesu dla Colorado Avalanche. Nathan MacKinnon nie zdołał sam wygrać serii meczów z Dallas Stars. Szkoda, ponieważ gracze z Dallas nie imponowali swoimi występami i być może wielu podziela opinię, że nie zdobędą daleko w fazie play-off. Co teraz czeka Avalanche? Z pewnością będą dokonywane wymiany zawodników, zwłaszcza po słabym występie bramkarza - Alexandra Georgieva. Zawodnikami wolnymi będą Cogliano, Kiviranta, Trenin i Drouin. Wszystko będzie zależało od wizji Chrisa McFarlanda. Avalanche wykazali charakter w fazie play-off i byli bliscy odrobienia strat 1:3, ale niestety nie udało się. Teraz pozostaje nam czekać na to, co przyniesie kolejny sezon i czy nasi weterani przetrwają dwu-sezonową „suszę” sukcesów i będą motywowani do kolejnych sezonów.
ROZSTRZYGNIĘCIE EKSTRAKLASY W OSTATNIEJ KOLEJCE
Przed finałem sezonu Ekstraklasy nie znamy jeszcze mistrza Polski, ale już wiemy, które drużyny zagrają w europejskich pucharach. Rozstrzygnięcia wciąż nie zapadły w walce o spadek. Legia Warszawa pokonała Wartę Poznań na wyjeździe 1:0, co wraz z remisem Lecha Poznań z Widzewem Łódź (1:1) i porażką Rakowa Częstochowa z Cracovią (0:2) oznacza, że drużyna Goncalo Feio zakończy sezon na podium. W strefie spadkowej zdecydowanie jest Korona Kielce, ale Warta Poznań, Puszcza Niepołomice i Radomiak Radom nadal walczą o pozostanie w elicie. Wszystko rozstrzygnie się w kolejnej serii meczów. Wciąż w grze o mistrzostwo są Jagiellonia Białystok i Śląsk Wrocław.
EURO TUŻ TUŻ
Sztab reprezentacji Polski przygotowuje się już do nadchodzącego Euro 2024, które rozpocznie się za niespełna miesiąc w Niemczech. Selekcjoner Michał Probierz zapowiedział, że kadra będzie funkcjonować inaczej niż podczas poprzednich wielkich imprez, co wynikać ma z wymogów UEFA. Po udanych marcowych meczach barażowych, Reprezentacja Polski wywalczyła sobie prawo gry na Euro 2024, które rozpocznie się 14 czerwca w Niemczech. Biało-Czerwoni trafili do grupy D, gdzie zmierzą się z Holandią, Austrią i Francją. Przed rozpoczęciem turnieju, reprezentacja Polski będzie miała ostatnie dni spokoju, a już 1 czerwca piłkarze zbiorą się na zgrupowaniu. Michał Probierz ujawnił, że kadra będzie podróżować głównie autokarem na kolejne spotkania, aby zapewnić piłkarzom jak największy komfort. Dotychczas podczas wielkich imprez BiałoCzerwoni podróżowali głównie samolotem, jednak teraz planowane jest wykorzystanie bardziej ekologicznego środka transportu. Reprezentacja Polski będzie mieć swoją bazę w Hanowerze podczas Euro 2024, z którego będą podróżować na stadiony na swoje mecze. Przed wyjazdem do Niemiec polska drużyna rozegra towarzyskie spotkania z Ukrainą (7 czerwca) oraz Turcją (10 czerwca). Przygotowania do turnieju idą pełną parą, a kibice z niecierpliwością czekają na występy swojej reprezentacji na Euro 2024.
LEWANDOWSKI WICEMISTRZEM HISZPANII
Barcelona pokonała u siebie Rayo Vallecano 3:0 w 37. kolejce La Liga. Jedną z bramek zdobył Robert Lewandowski. Piłkarze z Katalonii zapewnili sobie tytuł wicemistrza. Norweg Alexander Sirloth pokonał bramkarza Realu aż czterokrotnie i prowadzi z 23 golami. Lewandowski otworzył wynik meczu już w 3. minucie - po dośrodkowaniu Lamine Yamala umieścił piłkę w siatce. To jego 18. gol w ligowym sezonie. W drugiej połowie wynik ustalił Pedri, zdobywając dwie bramki w odstępie zaledwie trzech minut (72. i 75.). Wygrana „Dumy Katalonii” przesądziła o wywalczeniu tytułu wicemistrza Hiszpanii. Na kolejkę przed końcem sezonu Barcelona zgromadziła 82 punkty, o cztery więcej od trzeciej Girony, która w niedzielę pokonała na wyjeździe 3:1 Valencię. Miano najlepszej drużyny La Liga już wcześniej zapewnił sobie Real Madryt. „Królewscy” urządzili prawdziwą kanonadę (4:4) w wyjazdowym spotkaniu z Villarrealem, gdzie cztery trafienia dla gospodarzy zaliczył Alexander Sirloth. Norweski napastnik awansował na pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców, mając na koncie 23 bramki. Dwie mniej ma Dowbyk, a o cztery gorszy jest Anglik Jude Bellingham (Real Madryt), który w niedzielę nie powiększył swojego dorobku. Lewandowski plasuje się na czwartym miejscu. Ostatnią kolejkę zaplanowano na sobotę, 25 maja. Real zmierzy się z Betisem Sewilla, a Girona z Granadą. Sirloth wraz z Villarrealem zagrają na wyjeździe z Osasuną. Granada, z której piłkarzami są Kamil Jóźwiak i Kamil Piątkowski, została już zdegradowana do niższej ligi.
IGA ŚWIĄTEK DWUKROTNIE POKONAŁA SABALENKĘ
Iga Świątek w wielkim finale pokonała Aryne Sabalenkę i po raz trzeci w karierze wygrała turniej rangi WTA 1000 w Rzymie. Polka nie tylko ponownie została „królową Rzymu”, ale także wyprzedziła inne gwiazdy tenisa w prestiżowych statystykach, o czym od razu poinformowali statystycy po zakończeniu meczu z Białorusinką. Poza tym zawodniczka z Raszyna poprawiła kilka innych osiągnięć. Iga Świątek błyskawicznie przeszła przez tegoroczny turniej w Rzymie, awansując do finału bez straty seta. W starciu o trofeum zmierzyła się z Aryną Sabalenką, która miała szansę na rewanż za przegraną dwa tygodnie temu w finale w Madrycie. Pierwszy set zdecydowanie pokazał, że Białorusince czeka trudne zadanie. Polka dwukrotnie przełamała rywalkę i pewnie wygrała partię 6:2. To trzeci triumf Polki w Rzymie w karierze, a także poprawienie kilku imponujących statystyk. Iga jest drugą zawodniczką po Gabriel Sabatini, która trzy razy wygrała turniej w Rzymie przed ukończeniem 23 lat. Jest także trzecią w historii tenisistką, która będąc liderką światowego rankingu, wygrała turnieje w Rzymie i Madrycie w tym samym sezonie - wcześniej udało się to tylko Dinara Safinie w 2009 roku i Serenie Williams w 2013 roku.
POLSCY HOKEIŚCI GRALI Z POTĘGAMI
Reprezentacja Polski w hokeju na lodzie przegrała z USA 1:4 w swoim piątym meczu podczas mistrzostw świata Elity. Po porażce z Łotwą (4:5) w dogrywce, Polacy zdobyli jeden punkt. Następnie przegrali z Szwecją 1:5, Francją 2:4 i Słowacją 0:4. Z kolei Amerykanie przegrali z Szwecją 2:5, pokonali Niemcy 6:1 oraz ulegli Słowacji 4:5 po dogrywce. Podczas przerwy dla Polaków, USA pokonały Francję 5:0. Spotkanie miało różne cele - Polska chciała powrotu do Elity po 22 latach, podczas gdy USA myślała już o ćwierćfinale. Mimo tego, biało-czerwoni zaczęli mecz agresywnie, jednak nie udało im się zdobyć gola. Po zmianie stron przewagę mieli Amerykanie, którzy oddali 25 strzałów na bramkę. W pewnym momencie Polacy stracili gola po interwencji VAR, a ostatecznie przegrali 1:4. Następni rywale Polaków to Niemcy, a potem Kazachstan. Ostatnia drużyna w grupie zostanie zdegradowana. Druga grupa MŚ rozgrywa mecze w Pradze, gdzie cztery najlepsze drużyny awansują do ćwierćfinałów, a dwie najgorsze spadną z Elity.
POLSKIE SZANSE NA OLIMPIADZIE W PARYŻU
Zespół metodyczny Instytutu Sportu przedstawił prognozę dotyczącą zdobycia medali na igrzyskach olimpijskich. Według ich obliczeń, polscy sportowcy mają łącznie 13 szans na zdobycie medali w Paryżu.Bogdan Gryczuk, koordynator zespołu metodycznego, wyjaśnia, że prognoza została stworzona przy użyciu matematycznego algorytmu, opracowanego przez Jurka Skuchę, byłego prezesa PZLA i doktora matematyki. Analizowano osiągnięcia polskich sportowców na imprezach rangi mistrzowskiej w latach 2023 i 2024, przyznając różne punktacje za duże, średnie i małe szanse medalowe. Średnia wartość wyniosła 13,2. Gryczuk zaznacza jednak, że nie wszystkie szanse się spełniają, ale zdarzają się niespodzianki. Według zespołu metodycznego, najwięcej szans na medal posiadają lekkoatleci i kajakarze (1,9 pkt). Gryczuk wskazuje Wojtka Nowickiego jako najpewniejszego kandydata do zdobycia medalu, podobnie jak również Iga Świątek, siatkarzy, Aleksandrę Mirosławę we wspinaczce, wioślarzy, kajakarki, pływaczkę Katarzynę Wasick, Klaudię Breś w strzelectwie i żeglarza Pawła Tarnowskiego. Średnie szanse medalowe wg zespołu metodycznego to: Katarzyna Niewiadoma lub Agnieszka SkalniakSójka w kolarstwie szosowym, mikst tenisowy Iga Świątek/Hubert Hurkacz, Anita Włodarczyk, Paweł Fajdek w rzucie młotem, Natalia Kaczmarek w biegu na 400 m oraz jedna ze sztafet 4x400 m (kobieca albo mix). Natomiast małe szanse na medal przypisano: kolarkom torowym Darii Pikulik i Urszuli Łoś, kolarzowi torowemu Mateuszowi Rudykowi, kanadyjkarzowi Viktorowi Głazunowowi oraz kanadyjkarce Dorocie Borowskiej, kajakarce Klaudii Zwolińskiej, jednej z sióstr Kałuckich we wspinaczce sportowej, męskiemu duetowi w siatkówce plażowej, siatkarkom, a także jednemu z pływaków i pięściarzowi. I tak będziemy trzymać kciuki za naszych.
a nami kolejny rok szkolny, który był bogaty w ciekawe wydarzenia ale i ciężką, mozolną naukę i pracę. Zanim jednak przyszło nam się pożegnać przed wakacjami, mieliśmy kilka wydarzeń w maju o których warto wspomnieć. Klasa szósta pod kierownictwem pani Magdy Flynn w swoim pięknym wystąpieniu przybliżyła nam historię i okoliczności uchwalenia Konstytucji 3-Maja. Następnie obchodziliśmy Święto Dnia Mamy i Taty. Najmłodsi uczniowie klasy zerowej i trzeciej, przygotowani przez panie Paulinę Kwiek-Ciochon i Sylwię Bagavadhi wzruszyli nas do łez swoim fantastycznym przedstawieniem, w którym dziękowali mamom i tatom za ich trud pracy rodzicielskiej deklamując wierszyki i śpiewając piosenki.
19 maja nadszedł upragniony dzień, dzień zakończenia roku szkolnego 2023/2024. Tradycyjnie spotkaliśmy się przed budynkiem szkolnym na uroczystej akademii. Pani Dyrektor w skrócie podsumowała kończący się rok szkolny i wyraziła słowa podziękowania i wdzięczności wszystkim, którzy swoją działalnością przyczynili się do sukcesu naszej szkoły. Następnie ksiądz proboszcz, Stanisław Michałek skierował swoje słowa do uczniów i wszystkich obecnych.
Klasy czwarta i piąta prowadzone przez panie Martę Urban i Ewelinę Włodarski wprowadziły nas w czar wakacyjnych klimatów. Następnie klasa siódma pożegnała odchodzących uczniów klasy ósmej. Aby tradycji stało się zadość, przedstawiciel klasy ósmej przekazał symboliczny klucz do szkoły klasie siódmej prosząc by godnie reprezentowała społeczność szkolną i była przykładem dla młodszych uczniów. Przed otrzymaniem dyplomów ukończenia Polskiej Szkoły, uczniowie podziękowali wszystkim nauczycielom i rodzicom za ich trud pracy wychowawczej i pedagogicznej. W tym roku szkolnym mury Polskiej Szkoły opuścili następujący uczniowie: Roman Korzh, Dariia Korzh, Mateusz Madej, Marek Poczobutt, Eva Poczobutt i Lily Shariat. Absolwentom gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów w życiu i nauce.
Życzymy wszystkim uczniom i ich rodzicom, nauczycielom i katechetom, naszym sponsorom i przyjaciołom, słonecznych, bezpiecznych i pełnych odpoczynku wakacji!
Obchody 3 Maja, poniżej zakończenie roku szkolnego 2023/24, 8 klasa -
Polska Szkoła w Denver ma zaszczyt podzielić się informacją, że Pani Kinga Rogalski została laureatką konkursu Polonijny Rodzic na 6 w 2024 roku! Tytuł Polonijny Rodzic na 6 jest specjalnym wyróżnieniem dla wybitnych rodziców szkół polonijnych na całym świecie za zaangażowanie i wpływ jaki dany rodzic ma na środowisko szkolne uczniów i nie tylko.
Pani Kinga z Polską Szkołą w Denver jest związana z przerwami od 2012 roku, kiedy to sprowadziła się z Chicago wraz z mężem i synem Victorem. Pierwszym projektem Pani Kingi było stworzenie biblioteki szkolnej. Rozpoczęła wszystko od podstaw, od kilku zaledwie książek. Razem z mężem zebrali i skatalogowali wszystkie pozycje książkowe i opracowali komputerowy system wypożyczania lektur. Dziś księgozbiór liczy ponad 1300 pozycji i wciąż się powiększa.
Kolejnym projektem pani Kingi było założenie teatru kukiełkowego TADAM! Swoim entuzjazmem zaraziła rodziców z Rady Komitetu Rodzicielskiego Polskiej Szkoły, którzy zajęli się pomocą i stali się też aktorami. Pani Kinga swoje zdolności artystyczne wykorzystała do zaprojektowania szkolnego logo i szkolnego sztandaru. Przygotowała i wykonała grafikę szkolnej strony internetowej przyciągającą uwagę każdego kolorowymi akcentami i szkolnymi elementami. Zaprojektowała także kubki szkolne wykorzystywane jako nagrody dla sponsorów, odchodzących uczniów 8 klasy lub na inne okazje. Przyczyniła się do opracowania i zaadoptowania regulaminu szkolnego, pierwszego od początku istnienia szkoły. Aby zadbać o finanse szkoły i uatrakcyjnić uczniom pobyt w szkole dodatkowymi zajęciami i wyjściami szkolnymi, pani Kinga poszukała reklamodawców i sponsorów wśród Polonii.
W związku ze zbliżającą się 80-tą rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, uczniowie klasy siódmej i ósmej naszej szkoły wzięli udział w akcji szkół polonijnych i przyłączyli się do Pisania Listów do Powstańców Warszawskich aby im podziękować za ich heroizm, poświęcenie, odwagę i bohaterstwo. Inicjatorem tej akcji jest Polska Szkoła im. Św. Stanisława Kostki pod patronatem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II przy parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w New Jersey. Wydarzenie to rozpowszechniło Forum Nauczycieli Polonijnych Zachodniego Wybrzeża.
Ciąg dalszy >> str. 12
Dla Pani Kingi nie ma rzeczy niemożliwych. Z uśmiechem realizuje swoje pomysły i wciąga innych do ich realizowania. Oprócz jej działalności na rzecz szkoły Pani Kinga utworzyła grupę “Swojskie Dziołchy”, która śpiewa ludowe i polskie piosenki na różnych imprezach polonijnych. Podczas pandemii Covid, jako pierwsza ruszyła z pomocą szyjąc maski i przekazując je nieodpłatnie szpitalom, domom starców i miejscom, które je potrzebowały. Po wybuchu wojny na Ukrainie, Pani Kinga Rogalska zorganizowała kilka akcji charytatywnych, zbierając potrzebne rzeczy i pieniądze i wysyłając je do Europy.
Postać barwna, artystyczna i wybijająca się wśród Polonii w Kolorado! Jesteśmy dumni, że na nowo Pani Kinga jest częścią naszej społeczności szkolnej i gratulujemy pięknego wyróżnienia!
inął kolejny miesiąc, pełen interesujących spotkań i wydarzeń. W kwietniu w trakcie spotkania naszego klubu, najmłodsi członkowie bawili się balonami przy okazji ucząc się kolorów. Rodzina Scott przygotowała występ z kukiełkami. Jesteśmy z nich bardzo dumni bo całe przedstawienie było w języku polskim. Dzieci z wszystkich rodzin zaangażowały się też w tańce do popularnych dziecięcych piosenek. Odwiedził nas również Artur, który
Często słyszę pytanie dlaczego założyłam ten klub. Mieszkając za granicą reprezentujemy naszą ojczyznę. To jak traktujemy siebie nawzajem jest bezpośrednim odzwierciedleniem wartości według, których żyjemy. Chciałbym aby wszyscy Polacy, którzy mieszkają tu w Stanach, poczuli się tu u siebie. Te spotkania i społeczność, którą razem tworzymy, pomoc jaką możemy sobie nawzajem oferować jest bezcenna. W wielu rodzinach gdy tylko jeden rodzic pochodzi z Polski
Przeprowadziliśmy się do USA z mężem Amerykaninem niecałe dwa lata temu. Początkowo szukałam znajomych wśród lokalnych, ale szybko zrozumiałam, że potrzebuję również znajomości z osobami, które wyemigrowały - wtedy łatwiej o zrozumienie. Znalazłam klub na stronie Facebook, zgłosiłam chęć przyjścia na spotkanie i już zostałam. Dorota wkłada w przygotowywanie spotkań dużo energii i serca, klubowicze się ze sobą szybko zaprzyjaźniają - Iwona Pobłocka
studiuje w Air Force Academy. Cieszy nas bardzo spotykanie młodych ludzi, którzy chętnie odwiedzają rodaków i podtrzymują kontakt z kulturą polską. Dzięki temu że mamy wsparcie ze strony kościoła i mamy możliwość spotkań przy kościele, pomagam w dodatkowych zajęciach szycia i gotowania. Cieszy mnie szczególnie gdy spotykam na tych zajęciach członków naszego klubu. Wiele z tych dzieci uczęszcza do szkoły katolickiej St Gabriel Classical Academy.
Kolejne spotkanie odbyło się na początku maja, odwiedziło nas wielu nowych gości, uczciliśmy Święto Flagi, nie zapomnieliśmy również o nadchodzącym Dniu Matki. Mamusie otrzymały balony i pluszowe róże. Spędziliśmy miło czas przy słodkościach i kawie. W trakcie tego spotkania mieliśmy również gości z Denver, doskonałego fotografa Piotra Grondalskiego. Dziękujemy serdecznie za przybycie i zapraszamy na więcej spotkań! Zawsze nas cieszy ogromnie gdy, młodzi członkowie innych klubów odwiedzają się nawzajem i budują więzi z innymi Polakami.
trudno przekazać i podtrzymywać w domu polskie tradycje. To dlatego w czasie spotkań prowadzimy rozmowy w dwóch językach. Chcemy by każdy czuł się częścią naszej społeczności, nie ważne na jakim poziomie mówi w języku polskim. W naszym klubie kładziemy duży nacisk na rodzinę i spotkania wielopokoleniowe. Wierzę, że możemy się wspierać, razem przekazywać młodszym pokoleniom wiedzę i polskie tradycje. Dawać im szansę na rozmowę po polsku z innymi dziećmi. Uważam że powinniśmy skupiać się na tym co nas łączy.
W sobotę 4 maja zostałam zaproszona na spotkanie grupy polskiej z okazji Dnia Matki. Wybrałam się tam z synową Brooke i wnuczką Zeyną Justyną. Na spotkaniu zostałam mile przywitana i przedstawiona obecnym tam Polakom i Amerykanom. Wszyscy byli super mili i życzliwi. Atmosfera była wspaniała. Były napoje i pyszne polskie słodkości (szczególnie bardzo smaczne ciasto pleśniak!). Rozmawialiśmy o rodzine, podróżach, Polsce i o życiu w USA. Pani Dorota z szarmanckim uśmiechem i werwą wszystkich nas przedstawiała i dbała aby zaproszeni goście dobrze się bawili zarówno dzieci jak i dorośli. Dla dzieci był zorganizowany wspaniały program poświęcony Dniu Matki. Mamy zostały obdarowane laurkami balonikami. To była naprawdę przemiła, super zorganizowana impreza. Brawo! - Jadwiga
4 maja 2024 miałem przyjemność uczestniczyć w spotkaniu klubu American & Polish Heart of Colorado w Colorado Springs. Jestem pod wrażeniem zaangażowania pani Doroty Kamieniecki w krzewieniu polskiej kultury i polskich tradycji. Na spotkaniu poznałem wiele rodzin z dziećmi, w tym polskiego pochodzenia. Tego dnia obchodziliśmy Święto Flagi. Dzieci malowały polska flagę i robiły laurki na Dzień Mamy. Uczestnicy rozmawiając między sobą mogli delektować się domowej roboty wypiekami. Jestem wdzięczny pani Dorocie za zaproszenie na spotkanie klubu i możliwość poznania wielu ciekawych osób - Piotr Grondlaski 720-285-0055| grondalskiphotography@gmail.com
KARINA BONOWICZ | Nowy Jork
utobiograficzny miniserial
Richarda Gadda, „Baby Reindeer”, próbuje zagłębić się w przerażającą historię stalkingu, ale niestety nie osiąga zamierzonego celu. Chociaż odwaga Gadda w konfrontacji z własną traumą jest godna uznania, sam serial pozostawia nas, a przynajmniej mnie, z licznymi wątpliwościami natury etycznej, jak również zatarciem granic między rzeczywistością a fikcją.
Mam problem z tym serialem. Pomimo „ochów” i „achów” płynących z całego Internetu, nie jestem w stanie podzielić się entuzjastycznymi opiniami na jego temat. Oto dlaczego.
Serial opiera się na stand-up comedy autorstwa komika Richarda Gadda, który z kolei nie tyle opiera się na własnych doświadczeniach, co przedstawia prawdziwe wydarzenia. Jest to nieustannie podkreślane przez samego Gadda we wszystkich wywiadach, jak również zawarte w informacji poprzedzającej każdy odcinek „Baby Reindeer”.
Wszystko zaczyna się od tego, że postać grana przez Gadda, Donny, komik pracujący jako barman w jednym z pubów, oferuje nieznajomej kobiecie filiżankę herbaty tylko dlatego, że jest mu jej żal. Od tego momentu Martha zaczyna obsesyjnie interesować się Donnym, i to staje się osią serialu. Wątkami pobocznymi są: próby zrobienia przez niego kariery komika, związek z transseksualną kobietą, oraz niepokojąca relacja z obiecującym pomoc w karierze, tzw. człowiekiem z branży, która towarzyszy duża ilość narkotyków i która kończy się tragicznie. Nie wiem nawet, jak ocenić ten serial. Nie wiem, jak oceniać grę aktorską, bo Richard Gadd gra samego siebie, a Jessica Gunning gra Marthę, której przecież nie znam, ale cały czas mam w głowie zapewnienia, że wszystko w
tym serialu jest prawdą. Oglądam zatem serial czy wizję lokalną?
Jednym z najbardziej niepokojących aspektów „Baby Reindeer” jest sposób, w jaki przedstawiono stalkerkę. Chociaż Gadd wyraził swoją intencję przedstawienia złożoności ludzkiej natury, Martha często wydaje się jednowymiarowa i postrzegamy ją jedynie jako czarny charakter. Poprzez takie portretowanie jej postaci, serial utrwala jedynie szkodliwe stereotypy na temat problemów natury psychicznej, nie dając żadnych wskazówek na temat ich przyczyn, nie mówiąc już o tym, w jaki sposób pomóc takim osobom (Donny nie tylko nie zgłasza przez długi czas Marthę na policję, ale jeszcze wchodzi z
nią w toksyczną relację, która nie służy żadnemu z nich).
„Baby Reindeer” zaciera granice między rzeczywistością a fikcją w sposób, który wydaje się wielce nieetyczny. Prawdziwa trauma Gadda zostaje wykorzystana dla celów rozrywkowych, tym bardziej że cały czas zapewnia on, że wszystko, co zawarte jest w serialu, jest prawdą. Serial rodzi pytania etyczne dotyczące komercjalizacji osobistego dramatu, ale także potencjalnego wpływu na osoby, które mogą dostrzec się w przedstawionych postaciach, jak to miało miejsce w przypadku błędnego zidentyfikowania człowieka, który skrzywdził Gadda w serialu (a co za tym idzie także w prawdziwym życiu).
Decyzja Gadda o pełnieniu funkcji scenarzysty i wykonawcy w „Baby Reindeer” rodzi obawy co do wiarygodności narracji. Przez cały serial zastanawiałam się, czy perspektywa Gadda jest rzeczywiście obiektywna, czy też jest zabarwiona jego własnymi uprzedzeniami i motywacjami. Nie wiem, co myśleć o postaci Marthy, czy raczej o samej Marcie, bo widzę ją oczami Richarda Gadda, więc nie mam już miejsca na własne zdanie.
To, co przeraża, to fakt, że Netflix, kierując się zyskami, ponosi część odpowiedzialności za to, co towarzyszy serialowi, jak chociażby wyszukiwanie osób, które są pierwowzorami postaci i nękanie ich w sieci. Chociaż Netflix często przedstawia seriale albo programy oparte na prawdziwych zbrodniach i dziennikarstwie śledczym, „Baby Reindeer” definitywnie zaciera granice między fikcją a rzeczywistością w sposób, który wydaje się nieodpowiedzialny i potencjalnie szkodliwy.
Podsumowując, „Baby Reindeer” to w moim odczuciu głęboko wadliwe badanie traumy i obsesji, które rodzi niepokojące pytania dotyczące etyki i odpowiedzialności w narracji. Chociaż odwaga Richarda Gadda w konfrontacji z własnymi doświadczeniami jest widoczna, serial ostatecznie nie przynosi znaczącego zrozumienia złożoności ludzkiej natury, jak chce tego autor.
Czy to zły serial? Absolutnie nie. Jeśli wciąż możemy go jeszcze rozpatrywać w kategoriach serialu...
https://bookpani.blogspot.com
Polska Szkoła w Denver
dokończenie ze strony 9
KS. STANISŁAW MICHAŁEK SCHr
chodząc do kościoła św. Józefa w Denver widzimy po prawej stronie boczny ołtarzyk z figurą Jezusa wskazującego na Jego Serce. W wielu innych kościołach również możemy zobaczyć podobną figurkę Jezusa. W niejednym domu wisi na ścianie obraz Najświętszego Serca Jezusa, z którego uśmiechnięty Jezus z miłością wskazuje na swoje serce, przebite i ukoronowane cierniem, w wiecznym geście zaproszenia. Każde spojrzenie na taki obraz sprawia, że można poczuć się dobrze, objęty miłością i otoczony opieką – jak gdyby Chrystus Pan zapraszał do wejścia w Jego radość i pokój. Bo przecież jak wskazał św. Jan Paweł II „…przy Sercu Jezusowym serce człowieka uczy się poznawać, jaki jest prawdziwy i jedyny sens jego życia i jego przeznaczenie: przy Sercu Jezusowym serce człowieka nabiera zdolności miłowania”.
Może właśnie dlatego Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego ciągle pozostaje jednym z najbardziej popularnych w Kościele Katolickim i w pierwsze piątki miesiąca tak wielu ludzi przychodzi do kościoła, aby w tych nabożeństwach uczestniczyć. Główną zasługą w rozpowszechnianiu się nabożeństwa do Najświętszego Serca Pana Jezusa przypada skromnej zakonnicy, wizytce, św. Małgorzacie Marii Alacoque (1647-1690). 27 grudnia 1673 roku w prywatnym objawieniu, Pan Jezus pokazując jej swoje Serce pełne ognia, rzekł do niej: „Moje Boskie Serce tak płonie miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych płomieni gorejących, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie rozlać je za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi Bożymi skarbami”. Następnie Jezus wziął serce Małgorzaty i umieścił je symbolicznie w swoim Sercu. Potem już przemienione i jaśniejące oddał Małgorzacie. Usłyszała wtedy pocieszające słowa: „Dotąd nosiłaś tylko imię mojej sługi. Dzisiaj daję Ci inne imię – umiłowanej uczennicy mojego Serca”.
Drugie objawienie miało miejsce na początku roku 1674. Pan Jezus ponownie objawił Małgorzacie swoje Serce i wymienił dobrodziejstwa i łaski, jakie przyrzeka czcicielom swojego Serca. „To nabożeństw –pisze św. Małgorzata – jest ostatnim wysiłkiem Jego miłości i będzie dla ludzi jedynym ratunkiem w ostatnich czasach”. Wśród różnych form czci Pan Jezus zażądał czci także wizerunków swojego Serca. W tym samym roku 1674 miało miejsce trzecie z wielkich objawień. W czasie wystawiania Najświętszego Sakramenty pojawił się Świętej
Małgorzata Maria Alacoque francuska wizytka i mistyczka, znana przede wszystkim z propagowania nabożeństwa ku czci Najświętszego Serca Jezusowego, objawionego jej w widzeniach przez Jezusa Chrystusa. Święta Kościoła rzymskokatolickiego.
Pan Jezus „jaśniejący chwałą, ze stygmatami pięciu ran, jaśniejącymi jak słońce”. Pan Jezus ponownie odsłonił swoją pierś i pokazał Serce w pełni blasku. Zażądał, aby w zamian za niewdzięczność, jaka spotyka Jego Serce i Jego miłość, okazaną rodzajowi ludzkiemu, dusze pobożne wynagradzały temuż Sercu zranionemu grzechami i niewdzięcznością ludzką. Zażądał od świętej, aby w duchu tegoż zgromadzenia odbywała się w każdą noc przed pierwszym piątkiem miesiąca adoracja godzinna („godzina święta”) oraz aby Komunia święta w pierwsze piątki miesiąca była również ofiarowana w celu wynagrodzenia Boskiemu Sercu za grzechy i oziębłość ludzką.
Wreszcie w piątek po oktawie Bożego Ciała, 10 czerwca 1675 roku nastąpiło ostatnie wielkie objawienie. Kiedy Małgorzata klęczała przed tabernakulum w czasie nawiedzenia Najświętszego Sakramentu, ukazał się jej Chrystus, odsłonił swoje Serce i powiedział: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, że nie szczędziło niczego aż do zupełnego wyniszczenia się dla okazania im miłości, a w zamian za to doznaje od większości ludzi tylko gorzkiej niewdzięczności, wzgardy, nieuszanowania, lekceważenia, oziębłości i świętokradztw, jakie oddają mu w tym Sakramencie Miłości. Lecz najbardziej boli Mnie to, że w podobny sposób obchodzą się ze Mną serca służbie mojej szczególnie poświęcone. Dlatego żądam, aby
pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto ku czci Mojego Serca i na wynagrodzenie Mi przez Komunię i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznaję. W zamian za to obiecuję ci, że Serce moje wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób oddadzą Mu cześć lub przyczynią się do jej rozszerzenia”.
Następnie Pan Jezus dał św. Małgorzacie Alacoque dwanaście obietnic, dotyczących czcicieli Jego Serca:
1. Dam im łaski, potrzebne w ich stanie.
2. Ustalę pokój w ich rodzinach.
3. Będę ich pocieszał w utrapieniach.
4. Będę ich pewną ucieczką w życiu, a szczególnie w godzinę śmierci.
5. Będę im błogosławił w ich przedsięwzięciach.
6. Grzesznicy znajdą w mym Sercu źródło i ocean miłosierdzia.
7. Dusze oziębłe staną się gorliwymi.
8. Dusze gorliwe prędko dojdą do doskonałości.
9. Będę błogosławił domom, w których wizerunek Serca mojego będzie czczony.
10. Osoby, które będą to nabożeństwo rozszerzały, będą miały imię swoje wypisane w Sercu moim.
11. Dam kapłanom dar wzruszania serc nawet najzatwardzialszych.
12. W nadmiarze miłosierdzia Serca mojego przyrzekam tym wszystkim, którzy będą komunikować w pierwsze piątki miesiąca przez dziewięć miesięcy z rzędu w intencji wynagrodzenia, że miłość moja udzieli łaskę pokuty, iż nie umrą w mojej niełasce, ani bez Sakramentów świętych, a Serce moje będzie im pewną ucieczką w ostatniej godzinie życia.
Prośba Jezusa, abyśmy wyznawali nasze grzechy i przystępowali do Komunii św. w każdy pierwszy piątek, wskazuje na Eucharystię i sakramenty jako podstawową drogę spotkania z miłością Pana. W Eucharystii Jezus oddaje się nam całkowicie, dosłownie wchodząc w nasze ciała, dusze i nasze życie. A my łączymy się z Tym, którego spożywamy. W sakramencie pojednania doświadczamy miłosierdzia i przebaczenia wywalczonego dla nas na Kalwarii — otrzymujemy czuły uścisk Pana i uzdrawiającą moc tajemnicy paschalnej. Poprzez te sakramenty Jezus przyciąga nas do swojego serca i pozwala nam doświadczyć w tym życiu miłości i radości nieba. Wszystkie bogactwa wewnętrznego życia Bożego objawiają się w Sercu Chrystusa i są nam ofiarowane we Mszy św. i w spowiedzi.
Oddając cześć i eksponując wizerunki Najświętszego Serca, zachęcamy innych, aby doświadczyli miłości Jezusa dla siebie. Siła wizualizacji jest oczywista, często każdy artystyczny szczegół głęboko zapada w naszej pamięci Nie możemy patrzeć na tak święty i miłosierny obraz z obojętnością czy niewdzięcznością. Jedno spojrzenie na serce Jezusa powinno nas roztopić, nawrócić i zainspirować do oddania mu w zamian naszych ludzkich serc.
Nabożeństwo do Najświętszego Serca Pana Jezusa nie jest magią ani jakimś automatycznym biletem do nieba; jest to dla nas święta droga do spotkania z pełnią Ewangelii, dobrą nowiną o zbawczej miłości Boga, która została dla nas wylana w Jezusie Chrystusie. W miarę jak będziemy czynić stałe postępy w naszym poznaniu i komunii z Panem, będziemy coraz bardziej zakochiwać się w Jezusie i przeżywać tę przemieniającą i odkupieńczą relację w każdym szczególe naszego życia. To nabożeństwo jednoczy nasze umysły, serca i wolę w jednym wielkim akcie ofiarowania – całkowitym darze z siebie dla Tego, który pierwszy ofiarował się całkowicie za nas i dla nas.
wojskie Dziołchy to grupa utalentowanych dziewczyn, śpiewająca przede wszystkim piosenki ludowe i biesiadne. Zespół powstał 10 lat temu z inicjatywy Kingi Rogalskiej. Początkowo głównym celem było wspieranie polskiej grupy tanecznejKrakowiacy, ponieważ część Swojskich Dziołch to rodzice lokalnych tancerzy, którzy z poświęceniem wspierają swoje pociechy oraz przyjaciół.
Grupa od momentu powstania w 2014 roku nieustannie rozwija swoją działalność, przyciągając nowych członków zespołu i fanów wśród lokalnej Polonii w Kolorado. W ostatnim czasie do Dziołch dołączyło trzech panów, którzy swoim talentem i miłością do muzyki wspierają występy dziewczyn, prezentując niezapomniane koncertów. Repertuar, podobnie jak skład zespołu, dostosowuje się do oczekiwań publiczności. Swojskie Dziołchy wykonują głównie muzykę ludową i biesiadną, ale nie brakuje
również piosenek wojskowych, kolęd, popularnych przebojów disco polo, popu, a ostatnio nawet rocka.
Zespół jest zapraszany na różnego rodzaju imprezy polonijne, takie jak pikniki, imprezy organizowane w polonijnych klubach w Kolorado, kolędowanie, ogniska i oficjalne uroczystości państwowe, nieustannie od 10 lat wspierając Polski Klub swoimi występami. Niecałe pół roku temu zespół miał przyjemność wystąpić dla Korpusu Konsularnego w Kolorado, umilając swoim repertuarem bożonarodzeniowy bankiet w Polskim Klubie w Denver. Oficjele mieli szansę z bliska przyjrzeć się polskiej kulturze, pięknym folkowym strojom, ale przede wszystkim mieli okazję wysłuchać krótkiego koncertu Swojskich Dziołch.
W tym roku zespół Swojskie Dziołchy będzie obchodził 10-lecie swojej działalności. W planie mamy wrześniową imprezę, której tematem przewodnim będzie inscenizacja tradycyjnego
polskiego wesela. Przygotowania trwają już od początku roku, obiecujemy, że będzie to duże przedsięwzięcie, mające na celu oddanie klimatu ludowego wesela. Dziołchy pragną przybliżyć wszystkim uczestnikom tradycyjne wesele, z przyśpiewkami, bramami, oczepinami i pieczonym świniakiem, tak jak kiedyś goszczono na wsiach swoich gości weselnych - na bogato! Obiecujemy niezwykle barwną, roztańczoną i rozśpiewaną imprezę, odzwierciedlającą bogactwo kulturowe i tradycje naszego kraju. Muzyka, tańce, potrawy i wspaniali ludzie stworzą atmosferę, której Polonia w Kolorado długo nie zapomni.
Głównym sponsorem imprezy jest Truman Construction zajmujący się naprawą i wymianą dachów.
Cały skład Swojskich Dziołch ma zaszczyt zaprosić Państwa na obchody 10-lecia zespołu. Zapraszamy wszystkich, którzy chcą zanurzyć się w atmosferze radości, miłości i naszej polskiej tradycji.
JERZY PIOTROWSKI
o bardzo udanym Wielkim Pikniku opisanym we wrześniowym ubiegłorocznym wydaniu „Życia Kolorado” Polski Klub „Podhale” kontynuuje owocną działalność. W piątek, 24 listopada 2023 w Klubie Lulu’s Downstairs w Manitou Springs zorganizował Spotkanie Andrzejkowe. Duże zainteresowanie było ograniczone wielkością lokalu; mogliśmy pomieścić tylko 80 osób. Pomimo zimowej pogody byliśmy w pełnym składzie. Głównym organizatorem tego spotkania był Peter Bala. On zorganizował catering oraz zaprosił Jerzego Kamińskiego lidera zespołu Amber Band z Denver, który zapewnił udaną oprawę muzyczną. Zainteresowani mogli też korzystać z lokalnego baru. Nie było wprawdzie lania wosku ale Andrzejki były przyjemne i wesołe.
Kolejnym wydarzeniem było Kolędowanie 14 stycznia 2024r. Po polskiej niedzielnej Mszy Świętej w kościele Świętego Józefa w Colorado Spring tradycyjnie odprawionej przez Księdza Bogdana Siewierę nastąpiło spotkanie polonijne w sali parafialnej. Miało ono „niespodziankowy charakter”, m.in. uczestnicy uroczyście uhonorowali „podwójne” urodziny Księdza Bogdana. Oprócz takich urodzin jakie mamy wszyscy, Ks. Bogdan obchodził 25 Rocznicę Święceń Kapłańskich. Po chóralnym odśpiewaniu Mu „sto lat” został obdarowany ogromnym tortem, którym podzielił się ze wszystkim obecnymi. Wspomniał też, że tę dostojną rocznicę obchodzi razem z Ks. Grzegorzem z Monument, który
upłynęło to niedzielne popołudnie. Kolejnym niezwykle ważnym wydarzeniem były wybory nowych władz Klubu „PODHALE”. W wielkanocną
również obchodził 25 rocznicę święceń kapłańskich. Ks. Grzegorz Galyzniak, był przez wiele lat proboszczem w Kościele Św. Józefa a obecnie zastępuje również Ks.Bogdana w sprawowaniu polskiej mszy. W bardzo miłej atmosferze śpiewając kolędy razem z Ks. Bogdanem i p. Organistą Januszem Masztalerzem
niedzielę (31 marca) po polskiej mszy świętej sprawowanej przez Ks. Bogdana wszyscy zostali zaproszeni do udziału w wyborach nowego zarządu. Wcześniej Klub zorganizował dla najmłodszych poszukiwanie jajek przed kościołem.
Prowadzący tradycyjnie od lat wyborcze spotkania p. Augustyn Rak zaprosił wszystkich do konsumpcji jeszcze przed głoswaniem. Było to bardzo dobre posuniecie, które od razu wprowadziło wszystkich w dobry nastrój. Smakowite wyroby oprócz pieczonych kurczaków, to sałatki, kanapki, pączki, andruty i ciasta przygotowały panie: Ewa Rak, Elżbieta Czyszczoń, Anna Miłek, Zosia Kania, Krystyna Kalinowska, Maria Ratajczak i Maria Knittle.
Po zaspokojeniu potrzeb podniebienia przystąpiono do wyborów na lata2024/2025. W tajnym głosowaniu Nowym Prezesem Polskiego Klubu „PODHALE” został wybrany PETER BALA. Na swego zastępcę wybrał Barbarę Osowski. W jawnym głosowaniu do nowych władz wybrano następujące osoby: Skarbnik - Zosia Kania, Sekretarz - Diane Styrczula, Kronikarz - Jerzy Piotrowski, Komisja Rewizyjna: Joanna Wróbel, Stanisława Trybula, Andrzej Mrozek, Sekcja Kulturalna: Elżbieta Czyszczoń, Barbara Osowski, Ewa Rak, Komitet Kościelny: Zofia Kuros, Wojciech Kania. Grupa Gospodarcza do pomocy przy organizacji imprez: Józef Wida , Paweł Bala, Jan Trybula, Anna Miłek, Bernadetta Fiodor, Aneta
Anderson, Jan Wróbel.
Po zakończeniu wyborów, Nowy Prezes Peter Bala podziękował za wybórcom oraz pogratulował nowo wybranym życząc im i sobie owocnej współpracy. Podziękował również ustępującemu Zarządowi a w szczególności p.Prezes Diane Styrczula życząc jej szybkiego powrotu do zdrowia po przebytej operacji.
Na zakończenie Wyborczego Zebrania Kronikarz Jerzy Piotrowski przedstawił wstępnie pomysł Odchodów 30-lecia powstania Klubu „PODHALE” łącznie z opracowaniem Kroniki Klubu zawierającą jego historię. Do Komitetu Redakcyjnego zaprosił wszystkich chętnych posiadających wszelkie materiały przydatne do jej napisania takie jak: zdjęcia, dokumenty, wspomnienia, pomysły, itp.
Natępnym uroczystym spotkaniem był Dzień Matki, który obchodziliśmy 12 maja 2024. Po tradycyjnej Polskiej Mszy Świętej z Ks. Bogdanem wszyscy a w szczególności. Mamy zostali zaproszeni do sali parafialnej na część artystyczną spotkania i poczęstunek. Sala została w pełni wypełniona. Szacuje się, że było
około 100 osób. Artystyczny program , który w znacznej części był poświęcony Matce Przenajświętszej w tym Matce Boskiej Częstochowskiej przygotowała p.Ewa Rak. Historię powstania i losy obrazu „Czarnej Madonny” we wzruszającej narracji przedstawiła p. Irena Janowiak. Opracowany bardzo rzetelnie przez p. Ewę materiał spotkał się z niezwykłą uwagą obecnych.
W dalszej części spotkania zaprezentowano poezję i okolicznościowe utwory muzyczne poświęcone osobowości Matek. W role kolejnych prezenterów wcieli się Ewa Rak, Rita Bala i Peter Bala, który w szczególny sposób złożył życzenia swojej obecnej na spotkaniu Mamie. Muzyczną oprawą kierował p. Organista. Na zakończenie programu Mamom i Babciom zostały wręczone róże po czym wszyscy zostali zaproszeni na poczęstunek. Już w nieco swobodniejszej choć nadal uroczystej atmosferze, do której dołączyła także pogoda (wcześniej zapowiadana na bardzo deszczową) kontynuowano przyjazne spotkania i rozmowy.
18 maja (sobota) pod patronatem Klubu „Podhale” w sali parafialnej Kościoła
ANDRZEJ SOCHACKI | Phoenix AZ
ilkaset metrów po minięciu granicy urugwajskiej zatrzymałem się w budynku granicznym po stronie brazylijskiej. Tam oznajmiono, że Amerykanie muszą mieć wizę w paszporcie. Ci co jej nie mieli, niestety, wrócili do Montevideo. Wyjąłem polski paszport i wbito mi wizę na trzy miesiące.
Brazylia podzielona jest na stany, w ilości 26, które skupiają się w pięciu geograficznie położonych terytoriach: Południowe, Południowo Wschodnie, Północno-Wschodnie, Północne i Centralno-Wschodnie. Ja będę jechał przez stany przy Atlantyku by udać się na północ do Wenezueli. Podróż zacząłem od stanu Rio Grande do Sul sąsiadującego z Urugwajem i dalej przez: Santa Catarina, Parana, Sao Paulo, Rio de Janeiro, Espirito Santo, Minas Gerais, Bahia, Sergipo, Alagoas, Pernambuco, Paraiba, Rio Grande de Norte, Ceara, Piaui, Maranhao, Para, Amazonas i Roraima – ostatni stan na mojej trasie.
Polscy emigranci od stuleci osiedlali się przeważnie w stanach po stronie Atlantyckiej. Kiedy odwiedziłem pierwszy raz Brazylię byłem zdumiony pielęgnowaniem języka, obyczajów i kultury polskiej. Wpisy w moim albumie podróży po polsku rodaków trzeciego i czwartego pokolenia zdumiewały wszystkich. Jadąc obecnie byłem ciekawy dalszego utrzymania polskości przez młodzież i przybyłych imigrantów po II wojnie światowej. Podróż rozpocząłem z południa na północ,
uciekałem od chłodnej zimowej pogody i częstych deszczczów.
Porto Alegre
W słoneczną pogodę rozpocząłem podróż po Brazylii od stanu Rio Grande de Sul, którego stolicą jest Porto Alegre. Mając kilka adresów środowisk polonijnych z poprzedniej podróży dookoła świata
nazwami zatrzymał mnie patrol policji. Okazało się, że kierowca po zobaczeniu polskich znaków na „Zabawce” zapytał mnie po polsku „czego szukasz?”. Szukam miejsc polskich. Powiedział: „jedź za mną”. Po czasie wskazał napis „Sociedade Polonia” na domie. Okazało się, że jego matka była Polką i nauczyła go języka ale on ma żonę Brazylijkę i w domu panują obyczaje brazylijskie.
jechałem z nadzieją spotkania jeszcze może żyjących i zaprzyjaźnionych rodaków lub ich potomstwo. Nowe miasto. Nic nie mogłem sobie przypomnieć z poprzedniej wizyty. Trzydzieści lat zrobiło swoje. Dotarłem do dzielnicy, kiedyś polskiej, w której organizacje działały w sąsiedztwie. Jadąc powoli i rozglądając się za polskimi
W środku restauracja z emblematami polskimi na ścianach, nikt z obsługi nawet nie rozumie polskiego, właściciel jest Brazylijczykiem. Zaraz zadzwonił do jednego ze swoich klientów. Sydney przyszedł z Leonardo. Zaparkowałem „Zabawkę” w zamkniętym parkingu i zjedliśmy wspólnie obiad. Na drugi dzień poznałem prezesa Polonii –
pw. Św. Józefa odbył się koncert zespołu folkowego z Beskidów „TEKLA KLEBETNICA”. Zespół jest laureatem 2 miejsca w VI edycji popularnego telewizyjnego programu MAM TALENT łączy folklor z jazzową improwizacją. Zespół wydał trzy albumy, odbył ponad 40 podróży do ponad 20 krajów na czterech kontynentach a Kolorado jest ich 11 stanem odwiedzanym w USA. W koncercie wystąpili: Anna i Zygmunt Czupryn. We wspaniałej kameralnej atmosferze spotkania, na które przybyło 45 osób wysłuchano występu artystów, po którym nastąpiły bezpośrednie, bardzo przyjazne rozmowy.
Szczególną imprezą jest zaplanowany na 30 czerwca Mega Piknik. Organizatorzy spodziewają się, że po bardzo udanym zeszłorocznym Wielkim Pikniku gromadzącym ponad 200 osób, obecny może mieć nawet dwa razy więcej uczestników. Będą na to przygotowani. Głównym sponsorem, donatorem, autorem plakatu, oraz organizatorem dekoracji i zabaw dla dzieci jest Wiceprezes Klubu „PODHALE” p.Basia Osowski-Realtor, The Savage Group (Jeremy Mata). Serdecznie wszsytkich zapraszamy do udziału w pikniku. Do zobaczenia i udanych wakacji.
wspaniałego pana Mariana Hossa i innych. W przydzielonym pokoju czułem się nieskrępowany, mogłem odpocząć, nadrabiać zaległości w reportażach, przygotować plan dalszego działania. Pomagał mi Ryszard Klacewicz, syn znanego mi lotnika, kombatanta wojennego, którego mundur ozdabia gablotę w „Domu Polskim”. Niestety kilku pozostałych weteranów nie utrzymuje kontaktu z powodu różnych starczych chorób. Kilka dni zeszło mi na zwiedzaniu miasta, odwiedzaniu innych miejsc, wywiadach w prasie i TV, spotkaniach z dziećmi kombatantów wojennych pamiętających mnie przez niektórych. Urodzony na obczyźnie Leonard prowadził w Domu Polskim zajęcia z języka polskiego dla młodzieży emigrantów jak i Brazylijczyków chcących poznać nasz język.
Curitiba
W deszcz opuściłem Porto Alegre. Kiedy zatrzymałem się na stacji benzynowej w stanie Santa Catarina po paliwo i krótki odpoczynek, obstąpiła mnie grupa młodzieży. Okazało się, że jadą na zawody do Urugwaju. Przewodził wyprawię Laoncio Lichecki z mieszanego małżeństwa, matki Portugalki i ojca Polaka. Polecił mi swojego przyjaciela mieszkającego w centrum Kurytyby. Że zajechałem nocą, to przespałem się w pobliżu polskiego punktu, znanego wszystkim Polakom, nazwanego „polskim domem” – miejscem „Tadeo –króla pierogów”. Z rana, po przywitaniu się z królem pierogów dała się odczuć rodzinna atmosfera. Bez wspólnego śniadania nie było rozmowy. Tadeusz skierował mnie później do ks. Jerzego Morkisa, proboszcza polskiej parafii Św. Stanisława, który miał, jak każdy pasterz wśród Polonii, rozeznanie wśród swoich parafian.
Ciąg dalszy >> str.22
azywany był człowiekiem z marmuru - tutaj bez związku ze słynnym, nagrodzonym w Cannes filmem Andrzeja Wajdy. W kilku aspektach tej metafory. Nieskazitelnym politycznie w czasach, kiedy trudno było zachować godne człowieczeństwo. Nieugiętym, kiedy prawie wszyscy uginali karku. Kiedy szli na większe lub mniejsze moralne kompromisy, albo ulegali propagandzie i naiwnie wierzyli w komunistyczną utopię. Urodzony we Lwowie, rok 1939 powitał jako piętnastolatek. Nie tylko pierwszy września i inwazję Niemiec na Polskę. Także, jeszcze dla Kresowiaków boleśniejsze, siedemnaście dni później wkroczenie wojsk sowieckich według scenariusza paktu RibbentropMołotow, podpisanego między Rosją a Niemcami w sierpniu tego tragicznego roku:
A potem tak jak zawsze - łuny i wybuchy malowani chłopcy bezsenni dowódcy plecaki pełne klęski rude pola chwały krzepiąca wiedza że jesteśmy – sami
Pisał z gorzką ironią wiele lat później w wierszu zatytułowanym znamiennie - 17 IX. Polska, otoczona ze wszystkich stron przez wrogów, została praktycznie sama, jej armia z “plecakami pełnymi klęski, na krwaworudych polach chwały”. Mimo bohaterstwa miliona żołnierzy, z których jedna czwarta zginęła, dostała się do niewoli, lub odniosła rany, mimo wielu tysięcy dobrze wyszkolonych oficerów, nasza ojczyzna po raz kolejny w swojej historii zniknęła z mapy Europy. “Ówczesnej granicy Polski nie obroniłaby żadna z istniejących wówczas armii świata” napisał o kampanii wrześniowej brytyjski historyk militarny, J.F.C. Fuller. Według słów innego angielskiego historyka, bliskiego Polakom Normana Daviesa, Anglia i Francja nie wystrzeliły jednego naboju w obronie atakowanego we wrześniu sprzymierzonego z nimi naszego kraju.
Moja bezbronna ojczyzna przyjmie cię najeźdźco i da ci sążeń ziemi pod wierzbą i spokój by ci co po nas przyjdą uczyli się znowu najtrudniejszego kunsztu - odpuszczania win Trudno dorastać w “czasach pogardy”, a jeszcze trudniej sprostać ich wyzwaniom.Trzeba było być “silniejszym niż warunki czasu i życia” - używając sugestywnego określenia Alberta Camusa. “Był taki młody nie rozumiał że skrzydła są tylko przenośnią/ trochę wosku i piór i pogarda dla praw grawitacji”. Te
Zbigniew Herbert (ur. 29 października 1924 we Lwowie, zm. 28 lipca 1998 w Warszawie), polski poeta, eseista, dramaturg, twórca cyklu poetyckiego „Pan Cogito”, autor słuchowisk; pośmiertnie odznaczony Orderem Orła Białego. Z wykształcenia ekonomista, prawnik i filozof.
słowa pisane już w wieku dojrzałym o Ikarze, młodzieńcu na zawsze w kręgu kultury europejskiej uosabiającym marzenia o lepszym świecie, o wolności, opisują przecież ich wszystkich - to tragiczne pokolenie “zarażonych śmiercią”. Wszyscy byli wzruszająco młodzi, kiedy przyszło im wybierać walkę, przyszło im iść do obozów, stanąć oko w oko z ostatecznością. Wielu - nieodżałowanych - poległo. Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy, Zdzisław Stroiński, Grażyna Chrostowska - tylko o trzy, cztery lata od niego starsi. Zwięzłe, tragiczne epitafium tej generacji, “pokolenia Kolumbów”- od kontrowersyjnej powieści Romana Bratnego “Kolumbowie. Rocznik 20”, przejmująco sformułował Stanisław Pigoń: “Przekleństwem naszego narodu jest, że musimy strzelać do wroga z diamentów”.
Najpiękniejsza jest Nike w momencie kiedy się waha…
Nike ma ogromną ochotę podejść pocałować go w czoło ale boi się że on który nie zaznał słodyczy pieszczot poznawszy ją mógłby uciekać jak inni w czasie tej bitwy rozumie dobrze że jutro o świcie muszą znaleźć tego chłopca
z otwartą piersią zamkniętymi oczyma i cierpkim obolem ojczyzny pod drętwym językiem
Cierpki obol ojczyzny… Obol, moneta, którą starożytni Grecy wkładali symbolicznie w usta zmarłego jako zapłatę dla Charona - przewoźnika dusz do Hadesu. Dla młodych Polaków w tym tragicznym wrześniu 1939 roku i przez następne pięć dramatycznych lat moralną przepustką do krainy zmarłych stały się miłość do kraju, poczucie godności w obliczu zniewolenia, na które nie wyrażali zgody i za które płacili ostateczną cenę - ale były to gorzkie, cierpkie wartości w oszalałym świecie.
Być może jeszcze trudniejsza próba stanęła przed młodziutkim Herbertem już po wyzwoleniu, które dla wielu Polaków wcale wyzwoleniem nie było. Ziemie, na których wyrósł, miasto, w którym się wychował, nie wróciły do Polski, gdyż inny pakt międzynarodowej polityki, konferencja w Jałcie w lutym 1945 roku, oddała wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej Stalinowi. Co więcej cała Polska znalazła się w strefie wpływów Moskwy z quasi niepodległością, bez możliwości prowadzenia niezależnej polityki i z rządami rosyjskich marionetek. Chronił się w ewokowanym świecie klasycznej śródziemnomorskiej kultury, w jej pięknie, w jej nieśmiertelności. Może właśnie wówczas pojawiło się w jego wyobraźni skojarzenie “barbarzyńcy w ogrodzie”- ogrodu jako symbolu tej kultury i jej magii, w którą zanurzał się on, splamiony barbarzyństwem wojny, urawniłowki, plebejskiego prostactwa nowych najeźdźców.
Żyłem wówczas miłością do Altichiero z Oratorium San Giorgio w Padwie i do Ferrary którą kochałem bowiem przypominała moje zrabowane miasto ojców.
Rozpoczął się okres zniewalania umysłów, jak nazwał to zjawisko Czesław Miłosz w swojej znakomitej diagnozie tamtych lat. Pisarze mieli do wyboru albo poddać się rygorom ideowym, a później także i formalnym tzw. socrealizmu, albo na rynku wydawniczym nie istnieć. Większość mniej lub bardziej gorliwie uległa temu nieuniknionemu - jak się wówczas wydawało i na długie lata okazało prawdą - porządkowi rzeczy. Aprobowała mecenat państwa i składała daninę systemowi. Pisarze starszej generacji, ale i młodzi, ci ostatni często z naiwną wiarą, z tą potrzebą młodości, by uwierzyć w coś większego niż życie, coś nowego budować na gruzach europe-
jskiej cywilizacji. “Czy Bóg umarł na starej europejskiej ziemi” wołał przecież wówczas rozpaczliwie André Maurois. Niektórzy zapłacili za to życiem, jak jeden z najbardziej utalentowanych twórców tamtego pokolenia, Tadeusz Borowski, autor najgłębszej w literaturze europejskiej analizy faszyzmu w przejmujących opowiadaniach i wierszach, który uciekł w samobójstwo 3 lipca 1951 roku.
Inaczej Herbert. Studiował, chwytał rozmaite, najczęściej dorywcze prace, ale nie wydawał swoich wierszy, choć pisał je i czytał swojemu profesorowi filozofii na Uniwersytecie Toruńskim, Henrykowi Elzenbergowi. To jemu dedykował cytowany już na tych łamach piękny wiersz “Do Marka Aurelego”, wydany dopiero w pamiętnym roku polskiego Października, w 1956, na fali ‘odwilży’ po śmierci Stalina.
Dobranoc Marku lampę zgaś i zamknij książkę Już nad głową wznosi się srebrne larum gwiazd to niebo mówi obcą mową to barbarzyński okrzyk trwogi którego nie zna twa łacina to lęk odwieczny ciemny lęk o kruchy ludzki ląd zaczyna bić i zwycięży/.../ więc lepiej Marku spokój zdejm i ponad ciemność podaj rękę niech drży gdy bije w zmysłów pięć jak w wątłą lirę ślepy wszechświat zdradzi nas wszechświat astronomia rachunek gwiazd i mądrość traw i twoja wielkość zbyt ogromna i mój bezradny Marku płacz.
Naprawdę Marek Aureliusz, cesarz i filozof, jeden z głównych stoików antycznego świata, jak wielu z ówczesnej elity Rzymu, pisał po grecku, ale przecież i łaciną władał w wyrafinowany, kunsztowny sposób.
Herbert był z marmuru także w swojej estetyce, w swoim klasycyzmie, w uwielbieniu dla kultury śródziemnomorskiej, do której tęsknił z nieszczęsnej ziemi pooranej grobami. Jakby chciał zaprzeczyć słowom Maurois, jakby chciał wciąż udowadniać, że europejska kultura nie umarła, że ciągle można z niej czerpać życiodajne soki, że można na niej budować nowy etos. Już same tytuły wierszy: Do Ateny, Do Apollina, Powrót prokonsula, Waza grecka, Przypowieść o królu Midasie, Dedal i Ikar, Apollo i Marsjasz i wiele innych świadczą o tej fascynacji, wyjaśnionej może najlepiej w wierszu “Dlaczego Klasycy”: kolonia ateńska Amfipolis wpadła w ręce Brazydasa ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą zapłacił za to rodzinnemu miastu dozgonnym wygnaniem exulowie wszystkich czasów wiedzą jaka to cena
generałowie ostatnich wojen jeśli zdarzy się podobna afera
skomlą na kolanach przed potomnością zachwalają swoje bohaterstwo i niewinność
oskarżają podwładnych zawistnych kolegów nieprzyjazne wiatry Tucydydes mówi tylko że miał siedem okrętów była zima i płynął szybko
jeśli tematem sztuki będzie dzbanek rozbity mała rozbita dusza z wielkim żalem nad sobą to co po nas zostanie będzie jak płacz kochanków w małym brudnym hotelu kiedy świtają tapety
Po roku 56 popularność Herberta w Polsce i poza jej granicami - także dzięki doskonałym przekładom na angielski i popularyzacji tej poezji przez Czesława Miłosza, z którym, jak z wieloma innymi, Herbert miał skomplikowane i niewolne od dramatyzmu relacje - zaczęła rosnąć ekspotencjalnie. Dla Zachodu był głosem moralnej niezawisłości intelektualistów zza ‘żelaznej kurtyny’; dla Litwinów, kontestujących Rosjan był objawieniem, głosem z Zachodu, powiewem wolnej myśli. „Wkrótce, po roku 1956”- wspomina wybitny poeta litewski, Tomas Venclova - “nauczyliśmy się polskiego, i to na własną rękę, bo polska prasa była na ogół dostępna i niesamowicie ciekawa, zwłaszcza na tle prasy litewskiej albo rosyjskiej. W Wilnie było o to łatwiej: polski od czasu do czasu słyszało się na ulicach. Ale moi przyjaciele w Moskwie i Petersburgu, przede wszystkim Natalia Gorbaniewska i Josif Brodski, też czytali polskie czasopisma i książki z wypiekami na twarzy. Po dziesięciu latach byliśmy już zorientowani we współczesnej literaturze polskiej, a dzięki polskim przekładom - także w literaturze światowej, aż do Kafki i Camusa”. I oczywiście Herberta: “Jak na całe nasze pokolenie, oddziałał na nas Herbertowski klasycyzm, gorzka ironia i dystans wierszy, a chyba przede wszystkim stoicka postawa moralna”.
W latach sześćdziesiątych jego nazwisko pojawiło się na krótkiej liście kandydatów do Nagrody Nobla, ale mimo 30 lat czekania nie dane było mu tej nagrody otrzymać - jak wszystkim i tym rządzi w znacznej mierze przypadek i polityczne względy chwili. Sypały się wszakże inne nagrody, w tym: Fundacji im. Kościelskich, Nagroda imienia Herdera, Nagroda Jerozolimska, Nagroda T. S. Eliota. Dzięki nim mógł wreszcie podróżować, stać się tytułowym bohaterem zbioru esejów “Barbarzyńca w ogrodzie”. Mógł wreszcie stanąć przed Moną Lisą:
przez siedem gór granicznych kolczaste druty rzek i rozstrzelane lasy i powieszone mosty szedłemprzez wodospady schodów wiry morskich skrzydeł i barokowe niebo całe w bąblach aniołów - do ciebie Jeruzalem w ramach stoję w gęstej pokrzywie wycieczki na brzegu purpurowego sznura i oczu
no i jestem widzisz - jestem
mieli przyjść wszyscy jestem sam kiedy już nie mógł głową ruszać powiedział jak to się skończy pojadę do Paryża
W 1974 roku Zbigniew Herbert wydaje tomik wierszy, którego tytuł będzie odtąd nierozerwalnie z jego imieniem łączony“Pan Cogito”, w oczywistym nawiązaniu do Kartezjusza i jego słynnej maksymy ’cogito, ergo sum’ - myślę, więc jestem, ale i Pascala z jego głębokim przekonaniem, że cała nasza godność w myśli. W tamtych czasach cała nasza wolność była w myśli, czepialiśmy się jej jak ratunkowej deski. Bohater tytułowy, odtąd stała postać Herbertowskich wierszy, staje się swoistym alter ego poety, ale i ‘everymanem’ swoich czasów, choć zdecydowanie inteligenckiej proweniencji. Jest surowy moralnie i uważnie śledzący historię:
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę a kornik napisze twój uładzony życiorys
i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie strzeż się jednak dumy niepotrzebnej oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych
Autor tych wierszy był z marmuru także w trzecim znaczeniu - już za życia, przerwanego zbyt wcześnie, bo ulubieńcy bogów nie dożywają głębokiej starościwielbiciele budowali mu pomnik. Mało jest twórców tak żarliwie za życia uwielbianych, jak on. Przyczynił się do tego w dużej mierze Przemek Gintrowski komponując do jego wierszy muzykę i śpiewając najlepsze utwory na koncertach przyciągających tłumy. Śpiewał poruszający “Tren Fortynbrasa” adresowany do wszystkich władców, obecnych, przeszłych i przyszłych - przestrzegający przed nieubłaganym mechanizmem historii:
Teraz masz spokój Hamlecie zrobiłeś co do ciebie należało i masz spokój Reszta nie jest milczeniem ale należy do mnie wybrałeś część łatwiejszą efektywny sztych
lecz czymże jest śmierć bohaterska wobec wiecznego czuwania z zimnym jabłkiem w dłoni na wysokim krześle z widokiem na mrowisko i tarczę zegara...
Śpiewał Raport z oblężonego miasta, Pana Cogito o postawie wyprostowanej, Kołatkę, Cesarza, Mur i wiele innych. Herbert zaczął nawet mawiać żartobliwie o sobie, że jest tekściarzem Gintrowskiego. W młodości Herbert był świadkiem bestialstwa hitleryzmu (“w drugim roku wojny/ zabili pana od przyrody łobuzy od historii”), w wieku dojrzałym zmagał się z totalitarnym systemem komunistycznym. Oba były zbrodnicze, oba były etycznie korodujące. Należał do pokole-
nia Europejczyków, którzy widzieli, jak ich ojczysty kraj obraca się w ruinę, a w jego przypadku dodatkowo - metaforycznie i literalnie - “rozmieniony zostaje na ruble”. Trzeba było być w rzeczy samej “księciem niezłomnym” (dramat Juliusza Słowackiego wg. Calderona de la Barca), by korozja nie wgryzła się głęboko w duszę. Rozumieli to dobrze jego czytelnicy, jego koledzy poeci, rozumieli i wielbili jego poezję. Josif Brodski napisał o nim: “Chociaż Polak, Herbert nie jest romantykiem. Przekonuje nas do swych racji nie podnosząc temperatury wiersza, lecz obniżając ją: do poziomu, w którym jego strofy zaczynają parzyć zdolności poznawcze czytelnika niczym żelazne sztachety zimą”.
Czytając jego wiersze trudno zobaczyć Herberta, jakiego znano z osobistych relacji, notatek czy korespondencjipełnego wdzięku, poczucia humoru, skorego do żartów. Także Herberta pełnego sprzeczności, o ‘kociej’ - wg słów jego znakomitego biografa, Andrzeja Franaszka, naturze. Herberta, który bywał apodyktyczny i niesprawiedliwy, ale też ciepły, przyjazny i gotowy do okazania pomocy. Herberta zmagającego się z chorobą dwubiegunową. Herberta ulegającego namiętnościom, autoironii, jak w osobistej puencie wiersza “Dlaczego klasycy”:
to co po nas zostanie będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu kiedy świtają tapety
Te słowa jednocześnie przynoszą ostrą uniwersalną ocenę pewnych tendencji we współczesnej sztuce, jak i są zapisem erotycznego epizodu z jego własnego życia…
Jego poezja natomiast jest zarazem głęboka i często wręcz moralnie koturnowa mimo wspomnianej przez Brodskiego tendencji do wyciszania emocji. Bohaterowie jego wierszy są raczej projekcją jego ideałów moralnych, niekoniecznie odbiciem niełatwej, skomplikowanej natury ludzkiej. Jakby Herbert do takiego ideału dążył zdając sobie jednocześnie sprawę, jak trudno mu sprostać. Czytajmy Herberta. Nie tylko dostarczą nam jego utwory wielkiej intelektualnej frajdy, ale i kruszec, z jakiego jesteśmy zbudowani, stanie sięchoć przez chwilę dzięki magii tej poezji - zdecydowanie wyższej próby.
trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii monotonną procesję i nierówną walkę zbirów na czele ogłupiałych tłumów przeciw garstce prawych i rozumnych zostało mi niewiele bardzo mało przedmioty i współczucie
dokończenie ze strony 19
SOCHACKI | Phoenix AZ
W pobliżu zwiedziłem muzeum „Modern Art” i skansen nazwany imieniem „Park Jana Pawła II”. Miejsce znane wszystkim mieszkańcom z odwiedzin naszego papieża. Wśród sprowadzonych z innej części Brazylii góralskich drewnianych chat wyróżnia się – kapliczka, którą poświęcił papież i pomnik papieża stojący na rozstaju dróżek parkowych wśród zachowanej dziewiczej roślinności. Jest to miejsce modlitwy, odpoczynku i polskich pamiątek.
Odwiedziłem zaprzyjaźnione miejsce Jana Kowalczuka. Żona chora na alzheimera, synowie w finansowych tarapatach, córka w Stanach. Najstarszy syn Tadek pamiętał jak w warsztacie ojca wymieniali mi przód garbusa po złamaniu się przedniego zawieszenia. Z nim odwiedziłem warsztat, gdzie zmienili mi klocki hamulcowe i felerną oponę. Rozglądając się po mieście, ciekawością były przystanki autobusowe w postaci szklanych tub z kasą i poczekalnią dla pasażerów czekających na podjeżdżające autobusy, które jeździły oddzielnym pasem od wewnętrznej strony ulicy omijając trafic. Z wyśmienitymi pierogami na drogę opuściłem Kurytybę w stronę następnego skupiska Polonii nad Atlantykiem.
Sao Paulo
Płatną, łataną autostradą pognałem w stronę największego miasta Brazylii, stolicy stanu – Sao Paulo. Już na całego zostawiłem za sobą zimną pogodę. Widoczne po bokach szosy bananowce, palmy i gęsta roślinność na zboczach gór wprowadzała w miły nastrój. Nie mając aktualnych namiarów zaparkowałem „Zabawkę” na chodniku głównej ulicy w centrum miasta. Wróciwszy z posiłku zastałem trzy niewiasty oglądające samochód. Okazało się, że mają rodowód polski i uczą się polskiego przy konsulacie. Znały tylko „dzień dobry” i „dziękuję”. Ciężko było coś od nich wyciągnąć. Nie były zorientowane w życiu polonijnym. A przecież w tym mieście dudniło polskie życie za moich czasów. Obecnie kluby posprzedawane (razem ze słynnym „Klubem 44”) a organizacje pozamykane.
Odwiedziłem polski konsulat z myślą uzyskania jakiś kontaktów. Sekretarz konsula generalnego przyjął mnie w pośpiechu na ulicy zaznaczając już na wstępie, że cały personel jest zajęty przygotowaniem wizyty z Polski i nie mogę być dziś przyjęty. Nie zwykłem rozmawiać oficjalnie na ulicy i pokazałem młodemu pracownikowi pismo z MSZ, popierające moje wojażowanie po świecie. Oczy z wrażenia i wstydu otworzył. Wykrztusił: proszę niech pan zaczeka w pokoiku i da mi kopię to pokażę konsulowi. Żeby nie przeciągać w czasie, dałem cały skoroszyt z pismem w środku. Czekałem aż 25 minut kiedy ukazał się w drzwiach nie sekretarz ale pan konsul generalny. Dyplomatycznie poświęcił mi kilka
minut czasu. Pouczył mnie przy okazji, że tak się nie podróżuje, że przed podróżą powinienem nawiązać kontakty z Polonią i ustalić czas spotkań. Ciężko westchnąłem i powiedziałem, że chyba nigdy nie podróżował skoro tak mówi.
wracał do Polski na stałe. Zgodziłem się, gdyż pożegnanie było na mojej trasie w Mongaguá, niedaleko Santos. Do Rio de Janeiro
Miałem z sobą masę nazwisk i adresów ale dziś nieaktualnych i dlatego tu się zjawiłem. Okazało, że konsulat poza kościołem „Capelania Poloneza” nie ma żadnych namiarów na Polaków a co dopiero ja miałem zrobić na odległość z Warszawy. …Śmieszne. Gdy przedstawiłem swoją misję i kontakty z muzeum AK w Krakowie, pan konsul powiedział, że o takim czymś myślał od dawna i poprosił o kopię informacji muzealnej przyrzekając, że umieści w biuletynie. Rozstaliśmy się po przyjacielsku a speszony sekretarz zamknął drzwi za sobą, bez “do widzenia”.
Przypadek zrządził, że w tym czasie wychodziła jedna niewiasta z konsulatu. Myśląc, że to Polka zapytałem czy zna skupiska polonijne. Odpowiedziała, że jest Brazylijką i stara się o wizę dla męża Polaka. Pojechałem za nią, pod kościół, w którym znajduje się polska kaplica. To mi wystarczyło. Choć msze polskie odbywają się raz w niedzielę to spotkałem tam wolontariusza Polaka. Po przedstawieniu się i tego co robię po drodze, Gienio nie puścił mnie i zakończył robotę by towarzyszyć mi tego dnia. Wielki patriota i katolik, sprzeciwił się osobiście na plan zamknięcia polskiej działalności w kościele. Pojeździliśmy po San Paulo aż skończyliśmy na obiedzie w jego domu. Wieczorem obejrzeliśmy film archiwalny pt.: „Hubal”. Łzy mi poleciały, gdy majora Hubala dosięgła kula, o jednego prawdziwego Polaka mniej. Następnego dnia miałem zaproszenie Gienia na obiad pożegnalny jednego księdza, który
Po pożegnalnym obiedzie musiałem wrócić na trasę do Santos by pojechać przy oceaniczną drogą nr „BR 101” do Rio. Ta kilkudziesięcio-kilometrowa sceniczna droga; po mostach wznoszących się wysoko nad lasem dżunglowym i przez kilkukilometrowe tunele kosztowała około 15 USD. Nie każdy może sobie na taki wydatek pozwolić. Ja nie miałem wyjścia, gdyż jechałem nad oceanem dalej, do Rio de Janeiro.
Kiedyś Santos było odskocznią wczasowo-weekendową Sao Paulo, dziś jest olbrzymim miastem z plażą na wzór Copacabany w Rio. W południe kiedy słoneczko przygrzewało zjechałem nad ocean do zatoczki widocznej uprzednio z górskiej drogi. W spokoju patrząc na zielonkawą wodę, bujające się jachty i ptaki konsumowałem jedzenie otrzymane na drogę z pożegnalnego obiadu. Zrelaksowany pojechałem dalej.
W piątek, 22 lipca 2011 przed południem wjechałem w rejon miasta Rio w stanie Rio de Janeiro. Już o 9:00 dopiekało słoneczko i termometr wskazywał 20 stop C. Kilkadziesiąt kilometrów przed miastem widoczna była biała plaża i turkusowa woda, jak na Copacabanie.
Na V Militarnej Olimpiadzie Świata
Na pewnej stacji benzynowej zainteresował się „Zabawką” pewien motocyklista. Zapytał się o trasę mojej podróży, ja w zamian, o miejsce odbywania się Militarnej Olimpiady. Okazało się, że niedaleko odbywa się Olimpiada konkurencji strzeleckich. Nabrałem chęci, nigdy jeszcze nie byłem na olimpiadzie tego typu.
Wojsko wszędzie widoczne. Na skrzyżowaniach ulic gotowe do akcji czołgi. W bramie na teren wojskowy wpuszczali tylko za okazaniem specjalnej przepustki. Wyciągnąłem z bagażnika polski identyfikator dziennikarski i zawiesiłem na szyję. Sprawdzający przepustki żołnierze nie zwrócili uwagi na inność mojej, machnęli ręką aby szybciej, do środka, bo kolejka samochodów czekała za mną. W budynku olimpijskim, zapytałem o polską ekipę. Przy okazji wręczyli mi oryginalną przepustkę dziennikarską. Poruszałem się swobodnie wśród sportowców świata, częstowałem się piciem i ciastkami jak wszyscy uprzywilejowani. Mogłem też odwiedzić inne stadionowe konkurencje ale deszcz
padał.
Chodząc po hali zauważyłem polski emblemat na bluzie jednego sportowca. Podszedłem. Radek Podgórski (rekordzista Polski w pistolecie szybkostrzelnym) zorientował mnie o charakterze i rygorach strzeleckich konkurencji. Reprezentował WKS Flota-Gdynia, zespół sportu Marynarki Wojennej w broni krótkiej. Był blisko medalu, konkurencja najlepszych w świecie wyśrubowała wyniki. Za to panie wróciły do domu z 4 medalami.
Polonia w Rio
Trafiłem łatwo pod adres Stowarzyszenia Polonijnego. Dom Polski wspaniałej jakości, posłuży długo rodakom. Jedna z pań, Gienia, podała mi adres polskiego kościółka M.B.Częstochowskiej. Pojechałem, by spotkać może kogoś znajomego. Na mszy św. celebrowanej przez ks. Jana Sobieraja uczestniczyło dwadzieścia kilka osób. Zapamiętałem fragment z kazania: „Dla Salomona największym skarbem poza Bogiem była mądrość, serce czułe i sprawiedliwość”. Dziś nie doceniamy Boga jak i pomijamy piękne skarby. (...)
Przykry widok i uczucie jak szybko zanika polskość w Brazylii, kraju kilkusettysięcznej Polonii o najstarszych i najsilniejszych korzeniach na tym kontynencie. Gdzie są młode pokolenia Polaków z krwi i kości swoich ojców, gdzie tkwi przyczyna ich wykruszania, od czego lub kogo to zależy? Na te pytanie jest trudno odpowiedzieć. Po mszy, w salce przykościelnej, przedstawiłem cel podróży, złożyłem na ręce prezesa kombatantów – Ignacego Felczaka informację z krakowskiego muzeum AK. Spotkałem się z drugim kombatantem wojennym – Krzysztofem Głuchowskim (ps. „Jeleń”) z 7 Pułku Ułanów Lubelskich AK, będącym aktywną postacią wśród Polonii, posiadającą dużo odznaczeń i wyróżnień.
Kiedyś byłem goszczony przez znanego w Polonii kombatanta, inżyniera konstruktora lotnictwa („Ikara Wielkopolski”) – Antoniego Gabriela, słynnego z adaptacji silnika niemieckiego samolotu do amatorskiej konstrukcji o nazwie „Śląsk”, zaraz po II wojnie światowej oraz z produkcji lotni, który oblatywali jego córka Marylka i syn Janek. Przy spotkaniu, Marylka –obecnie dorosła kobieta, wręczyła mi krążek CD celebrujący stulecie urodzin swojego taty. Syn jej Mateusz, myśląc o unoszeniu się w powietrzu kończy studia pilotażu. Córka Monika studiuje medycynę w Gdańsku i pasjonuje się lotniami. Sama zaś utrzymuje kontakt z klubem lotniarzy i lata na swojej lotni ponad Rio de Janeiro zaspokajając swoje marzenie.
Kilka dni upłynęło na zwiedzaniu i spotkaniach. W między czasie celebrowałem z małą grupką polonijną swoje urodziny, które przypadły 26 lipca. Starszy o jeden rok, pojechałem przez Vitorię dalej na północ odwiedzić po drodze przyjaciela, żeglarza z Kanady – Wacaka, mieszkającego w nadmorskiej wczasowej miejscowości stanu Bahia –Nova Viçosa.
ak naprawdę nie wiem kiedy umknął kolejny rok szkolny, kolejne świadectwa naszych dzieci i kolejne, ostatnie, przed wakacyjną przerwą wydanie naszej gazety. Trochę smutno i pusto będzie w grafiku wiedząc że nie będziemy się widzieć i słyszeć przez te letnie 2 miesiące. Choć z drugiej strony namiastka relaksu i odpoczynku należy się chyba każdemu, prawda? Nie będę ukrywać, jestem już po części spakowana, gotowa na coroczne przygody, piękną pogodę (chcialbym), nowe znajomości, nowe smaki nowe miejsca i duże dawki radości w moim drugim domu za oceanem. Wypatruje powoli miejsca w samolocie, który zabierze mnie do Ojczyzny - Polski. Nie mogę doczekać się świeżych, zdrowych warzyw i owoców, zapachu kwiatów w ogrodach mojej rodziny i przyjaciół; najbardziej lubię maki, piwonie i tulipany... Ich zapach w Polsce ma zupełnie inny wymiar. Dlatego tuptam już nóżkami na samą myśl o wielu cudownych wyprawach i pysznościach, które na pewno czekają mnie tego lata. Ale zanim opuszczę was na długie (choć z drugiej strony patrząc, krótkie) 2 miesiące zadbam o nowości kulinarne w naszej kuchni. Co powiecie na zapiekany kalafior? Chrupiące pieczywo panini? Wrapy naleśnikowe na zielono? Kolorową jak lato sałatkę z buraka? Lody kajmakowe? Chcemy? Tak? Nie? W sumie po co pytam jak i tak zrobię swoje i nie zostawię wam wyboru jak wdrożyć wszystkie te propozycje do jadłospisu letniego. Zatem zaczynajmy.
Zapiekany kalafior
• 350 ml śmietany kremówki
• sól i pieprz
Kalafior dzielimy na średnie różyczki i gotujemy w osolonej wodzie (al dente), podsmażamy boczek, kiedy zrobi się już złocisty od razu wlewamy śmietankę i podgrzewamy, następnie dodajemy nasze sery, mieszamy aż się rozpuszczą, dodajemy sól, pieprz. Do żaroodpornego naczynia wkładamy kalafiora i zalewamy go naszym sosem serowym, na wierzch posypujemy kolejną dawką sera, zapiekamy w 360 F okolo 15 minut. Gotowe danie posypujemy posiekanym szczypiorkiem. To danie jest mega kaloryczne ale pyszne. Raz na jakiś czas można zaszaleć. Coś na gorąco, smakuje świetnie w tworzywie zimnej sałatki.
Sałatka z buraka
• 4 buraki (ugotowane lub upieczone)
• 1 puszka ciecierzycy
• 150 g wędzonego surowego boczku
• 150 g mozzarelli
• 250 g sera cheddar
• suszony lub świeży czosnek (wedle uznania)
• szczypiorek
• 1 świeży ogórek ze skórką pokrojony w kostkę
• ser feta
• koperek
• sos vinegrette (wedle uznania)
Buraki kroimy w średnią kostkę, dorzucamy ciecierzycę, ogórek, fetę pokrojoną w kostkę i posiekany świeży koperek. Wszystko zalewamy naszym sosem vinegrtee, (ja używam gotowy, kupny), mieszamy dobrze, doprawiamy do smaku jak brakuje soli czy pieprzu. Świetnie sprawdza się jako dodatek do obiadu czy grilla.
Szpinakowe naleśniki / wrapy
• 80 g świeżego szpinaku
• 1 łyżka serka mascarpone
• 5 jajek
• szczypta soli
Do pojemnika wrzucamy wszystkie nasze składniki i blendujemy.Tak przygotowane ciasto wylewamy na patelnię i smażymy. Naleśniki świetnie smakują posmarowane ulubionym twarożkiem czy serkiem chrzanowym,wędzonym łososiem, sałatą spryskaną sokiem z cytryny i malutkimi kiszonymi ogoreczkami. Rolujemy zwijamy i mamy gotowego smacznego zielonego ekspresowego wrapa.
Kanapki wiosenno-letnie, na śniadanie, czy jako dodatek do lunchu czy coś ekstra do grilla. Szybkie w wykonaniu, pachnące i chrupiące. Jedyne co potrzebujemy to opiekacz do grzanek.
Panini
• 150 g tartego sera
• 75 g maki migdałowej
• 2 jajka
• szczypta proszku do pieczenia
• przyprawy
Mieszamy wszystko razem i cyk do nagrzanego opiekacz (taki, który leży na płasko i ma górną pokrywę którą dociskamy nasze grzanki by się dobrze upiekły).
Ostatnia propozycja to letni deser, popołudniowa przyjemność, zimne lody kajmakowe. Można je wykonać
dosłownie w mgnieniu oka, smak i konsystencję oceniam na bardzo delikatną. OK, to działamy.
Lody kajmakowe
• 500 ml śmietanki kremówki
• 400 g masy kajmakowej (dostępna w lokalnych polskich sklepach)
Śmietankę ubijamy na sztywno i dodajemy masę kajmakową. Mieszamy, przekładamy do naczynia i wstawiamy do zamrażarki na 6 godzin lub na całą noc.
Kochani, letni jadłospis mamy opracowany; dla każdego podniebienia coś innego. Aby te przepisy trafiły w wasze gusta i nie raz gościły w waszej kuchni. Fajny jest powiew wakacji, luzu, braku planu zajęć, wczesnego wstawania rano, szykowania lunchu, stresu korków na drogach i patrzenia na zegarek czy aby rzeczywiście zdążymy tam gdzie się spieszymy, np. na zajęcia pozaszkolne z dziećmi. Choć i dla nas dorosłych jakoś dłuższe dni i letnia aura, czas podróży, wyjazdów, spotkań jest milsza wiedząc że mamy luz dzięki „poluzowanej gumki w spodniach” jak mawia moja córka Emilka. Ja nie chodze do szkoly już bardzo dawna ale osobiście jak przychodzi czerwiec czuje ten powiew lata i wakacji. Kolejne lato, wakacje, podróże, a co za tym idzie - podwyższona ostrożność w nowych miejscach, zwłaszcza dla bezglutenowców w restauracjach. Daleko nie trzeba szukać. Kebab jak twierdzą niektórzy Polacy w ojczyźnie to narodowa potrawa polska. Nie pierogi czy schabowy ale kebab jest podium bo przecież na każdej ulicy większych miast jest kilka kebabowni. Zapraszają by jeść, smacznie, świeżo inaczej… Ale należy wiedzieć, że mięso wołowobaranie na wielkim obracającym się ruszcie posiada w sobie gluten, dodany jako spoiwo do mięsa! Bezpieczniejsze jest mięso z kurczaka.
Dzieciaki życzę wam cudownych wakacji, dajcie odpocząć rodzicom, obciążcie dziadków na wakacyjnych wypadach. Życzę pięknych słonecznych dni oczywiście z filtrem na słońce! Życze cudownych długich spotkań z przyjaciółmi i rodziną, bezpiecznych podróży, szerokich uśmiechów przygód. Cudownego lata dla wszystkich! Do usłyszenia we wrześniu.
udze chwalicie, swego nie znacie – sami nie wiecie, co posiadacie. To stare porzekadło, zawierające ludową mądrość zainspirowało mnie do przedstawienia Państwu wyjątkowej sylwetki - Polaka, który od 30 lat mieszka i pracuje w Denver. Jednak powiedzieć — Polak, w tym przypadku — to mało. Bardziej pasowałoby powiedzieć — wybitny naukowiec, obywatel świata, a skoro Polak, to mamy też się czym chwalić: Profesor Maciej Kumosa, pracownik naukowy na Wydziale Inżynierii Mechanicznej i Materiałowej na Uniwersytecie w Denver oraz dyrektor Centrum Nowatorskich Materiałów i Konstrukcji Wysokiego Napięcia.
Edukacja
Pan Maciej Kumosa urodził się 13 lipca 1953 roku w Warszawie, w rodzinie nauczycielki i lekarza. Jego ojciec, dr Stefan Kumosa był szanowanym lekarzem w Słupcy, małym miasteczku, oddalonym 70 km na wschód od Poznania, liczącym w tamtym okresie około 5 tysięcy mieszkańców. Przeprowadzka (w wieku 5 lat) ze stolicy do małego miasteczka nie przeszkodziła panu Maciejowi w uzyskaniu solidnej edukacji, która stworzyła mocne podwaliny pod jego dalszą karierę naukową. Szkoła Podstawowa nr 1 im. Komisji Edukacji Narodowej i Liceum im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Słupcy były solidnym fundamentem w jego edukacji. W 1978 roku pan Maciej Kumosa uzyskał tytuł magistra mechaniki stosowanej i inżynierii materiałowej na Politechnice Wrocławskiej. W 1982 na tej samej uczelni obronił tytułu doktora mechaniki stosowanej i nauk o materiałach.
Praca
Swoją karierę zawodową pan Maciej Kumosa rozpoczął jako starszy asystent naukowy w Instytucie Inżynierii Materiałowej i Mechaniki Stosowanej na Politechnice Wrocławskiej. W 1983 roku został mianowany adiunktem. W latach 1984–1990 pracował jako starszy pracownik naukowy na Uniwersytecie w Cambridge w Anglii. Kolejnym przystankiem jego zawodowej kariery był Wydział Nauki i Inżynierii Materiałowej oraz na Wydział Elektrotechniki i Fizyki Stosowanej w Oregon Graduate Institute w Portland w USA, gdzie w latach 1990–1998 został mianowany profesorem. W 1996 r. dołączył do Uniwersytetu Denver jako profesor naukowy na Wydziale Inżynierii, a później został awansowany na stanowiska profesora nadzwyczajnego i profesora zwyczajnego. Od 2006 roku pełni funkcję profesora Johna Evansa na Uniwersytecie w Denver co jest
największym akademickim uznaniem w DU (Gubernator John Evans 1814-1897; wybitny polityk, lekarz, przyczynił się do budowy dróg kolejowych, szpitali oraz uniwersytetów w stanie Kolorado).
Badania
Prace naukowe prof. dr Maciej Kumosy obejmują przeszło 300 zagadnień tematycznych, z czego ponad 150 zostało opublikowanych w prestiżowych międzynarodowych czasopismach na temat materiałów kompozytowych, inżynierii materiałowej, fizyki stosowanej i mechaniki. Jest promotorem 25 doktorów i 20 magistrów. Żeby wykształcić swoich studentów, wygrał wiele konkursów o granty i kontrakty na poziomie krajowym. Prof. dr Maciej Kumosa jest członkiem zespołu redakcyjnego czasopisma “Composites Science and Technology” - międzynarodowego czasopisma w dziedzinie materiałów kompozytowych. Badania prof. dr. Kumosy obejmują eksperymentalne i numeryczne analizy zaburzeń w zaawansowanych materiałach kompozytowych do zastosowań elektrycznych i lotniczych i są one pierwszymi na świecie.
Profesor bierze czynny udział w badaniach prowadzonych dla prywatnych i federalnych agencji w
Stanach Zjednoczonych. Badania te są zlecane i finansowane przez państwowe i prywatne instytucje, aby wymienić najważniesze: National Science Foundation, Biuro Badań Naukowych Sił Powietrznych, Departament Energii (siedziba główna), NASA, Bonneville Power Administration & Western Area Power Administration, Lockheed Martin Corporation, Electric Power Research Institute, Tri-State Generation and Transmission, Alabama Power Company oraz Pacific Gas & Electric.
W roku 2014 Narodowa Fundacja Nauki (NSF) ufundowała Centrum Naukowe (HVT Centrum) i mianowała prof. dr. Macieja Kumosę na stanowisko dyrektora tej placówki. W ramach ścisłej współpracy, wraz z trzema innymi uniwersytetamI (MTU, UConn, UIUC). HVT Centrum prowadzi badania i pogłębia wiedzę w dziedzinie nauki, której podwaliny zostały zbudowane przez 40-letnią praktykę naukową; bogate doświadczenie, ogromną wiedzą, pracę w wielu krajach i na licznych uniwersytetach – naszego polskiego rodaka, wybitnego naukowca – prof. dr. Macieja Kumosę.
Rozmowa
Waldek Tadla: Panie profesorze, „mechanika stosowana” to dziedzina
nauki zajmująca się ruchem dowolnej substancji, którą człowiek może doświadczyć i dostrzec gołym okiem. Skoro tak, to, jak Pan postrzega swoją drogę ze Słupcy do Denver? Co wydarzyło się po drodze? Co należało zrobić, aby finalnie wędrówka ta przerodziła się w tak wielki sukces?
Maciej Kumosa: Pytanie to jest bardzo złożone i skomplikowane, ale postaram się odpowiedzieć na nie w sposób prosty. „Plagi i Cuda” („Plagues and Miracles”) jest to tytuł mojej najnowszej książki, która jest już napisana, została już pozytywnie zrecenzowana i teraz oczekuje na swoją premierę w jednym z największych domów wydawniczych. W książce tej opisuję drogę swojego życia; od Warszawy przez Słupce, aż do Denver. Moje życie jest nieprzerwanym pasmem wzlotów i upadków, wielu nieprzewidzianych zakrętów, złowrogich plag oraz życiodajnych cudów, które bez przerwy mną targają i stale wynoszą mnie z mrocznej ciemności na świetlistą powierzchnię dnia. Myślę, że jest to stan, który dotyczy wszystkich ludzi, jedyną różnicą może być tylko nasze podejście do zaistniałych okoliczności. Jedni się załamują, drudzy nic z tym nie robią, a trzeci dzielnie z tym walczą. Moim przesłaniem dla Czytelników jest to, aby się nigdy nie poddawali. Aby byli silni i zawsze wierzyli w to, że trudności dnia dzisiejszego są po to, by nas wzmocnić i przygotować do jeszcze większych wyzwań i osiągnięć dnia jutrzejszego. Jakie były te moje plagi i cuda? Było ich wiele i wzajemnie się przeplatały; niektóre cuda wyciągały mnie z zapaści społecznych, rodzinnych, politycznych, ale też tych zdrowotnych. W roku 2014 poważnie zachorowałem i byłem bardzo blisko śmierci. Dwuletnia kuracja lecznicza, a przede wszystkim medyczna opieka i troska mojej kochanej żony lekarki, uczyniły cuda i na powrót dały mi życie. Problemy ze zdrowiem były oczywiście tematem lat późniejszych. Na samym początku przyszło mi się zmagać z plagą faszyzmu, komunizmu i wielkiej biedy, która w latach powojennych przelewała się przez Polskę. W jednym z rozdziałów mojej najnowszej książki zatytułowanym „Big City Communism” opisuje nostalgiczne pożegnanie z moją ukochaną rodziną. Zostawiłem ich w jednopokojowym mieszkanku we Wrocławiu na Biskupinie. Tam moja kariera zawodowa nabrała niesamowitego rozpędu. Przez wiele lat było dobrze dopóki nie wydarzyła się kolejna plaga. Zostawiłem żonę (już lekarkę), 5 letniego syna i 2 letnią córeczkę w jednopokojowym lokum akademickim we Wrocławiu na Biskupinie. Z 15 dolarami w kieszeni i smutkiem w oczach wyjechałem na podbój Anglii, aby odłożyć na własne M2.
Tam moja kariera zawodowa nabrała niesamowitego rozpędu. Przez wiele lat było dobrze dopóki nie wydarzyła się kolejna plaga.
Kryzys ekonomiczno-gospodarczy w Wielkiej Brytanii oraz problemy rodzinne zmusiły mnie do kolejnej, smutnej emigracji, tym razem za ocean. Wraz z kochaną żoną i dwójka wspaniałych dzieci wylądowaliśmy w Portland, Oregon, USA, gdzie stosunkowo szybko odnalazł nas amerykański cud. Wpadłem w wir pracy, który był konsekwencją przypływu ogromnych funduszy światowych koncernów przeznaczonych na prowadzenie badań naukowych z dzieciny, w której czułem się jak ryba w wodzie. Co tu dużo mówić, w tematach tych byłem najlepszym fachowcem na świecie. Musiałem temu wyzwaniu sprostać, więc sprostałem.
Po podbiciu stanu Oregon w moim życiu pojawił się jednak kolejny problem. Zostaliśmy zmuszeni do przeprowadzki, tym razem do słonecznego Denver, Kolorado, w którym czekały na mnie kolejne cuda i plagi. Czy to nie jest życie?
Waldek Tadla: Tak, Panie profesorze, to jest życie. Jednak nie u każdego jest ono, aż tak wyraziste. Nie ukrywam, iż bardzo fascynuje mnie opowiedziana przez Pana historia plagi i cudu. Jest ona nad wyraz realna i zrozumiała dla wszystkich. Amplituda odchyleń smutku i radości może być zróżnicowana, aczkolwiek każdy idąc przez życie, z pewnością w jakimś stopniu ją odczuwa. Chciałbym jednak tym razem pominąć wszelkie plagi i zapytać Pana o sukces. Jak to jest być Polakiem, który stoi na samym czubku świata?
Maciej Kumosa: Tak zadane pytanie napawa mnie dumą i satysfakcją. Nie chciałbym popaść w samouwielbienie. Wybieram skromność i mówienie o faktach, a fakty są następujące: moja zawodowa kariera zaprowadziła mnie na sam szczyt światowej nauki. Internetowa strona Wikipedii (https:// en.wikipedia.org/wiki/Maciej_Kumosa - przyp. Redakcji) z moim imieniem i nazwiskiem jest dzisiaj tego namacalnym dowodem. Uważna lektura tej strony może przekonać nawet największych sceptyków o powadze i randze przeprowadzanych przeze mnie badań. W większości miały one charakter światowy. To jest dopiero jedna strona medalu, ta teoretyczna. Istnieje również druga strona medalu, która ma wymiar praktyczny. Otóż moje naukowe analizy i wieloletnie badania wiszą na liniach wysokiego napięcia rozprowadzonych po ulicach całego świata. Latają w silnikach odrzutowych Boeinga 777 i 787, znajdują się w kosmosie oraz w miejscach tajnych, o których nie wolno mi mówić, tym bardziej się tym chwalić. Na pytanie o zyski dla świata, które wynikają wprost z mojej naukowej działalności, odpowiedź jest oczywista – miliardy
Spotkanie i wykład prof. Macieja Kumosy, absolwenta Liceum Ogólnokształcące im. Marszałka Józefa Piłsudskiego (w rodzinnej Słupcy) z okazji obchodów 90–lecia szkoły z Uczniami, 2016 rok
Wstęp do książki autorstwa prof. Macieja Kumosy (org. w języku angielskim) - „Plagues and Miracles”
This is the story of a young boy starting his life in war-torn Warsaw who was then relocated at five to the middle of nowhere in agricultural communist Poland where nobody could speak or teach English. Within 30 years, he reached the pinnacle of Western science at Cambridge in the UK, at its very center. At Cambridge, he befriended some of the greatest British and American scientists and then moved to the United States to pursue his third life with his family of four. Despite huge political and economic challenges in the middle of the collapse of communism in Poland in the eighties and the double immigration through three very different systems, the family succeeded. The boy became a professor of engineering with many internationally recognized research accomplishments as recently acknowledged on his Wikipedia page, his ex-wife became a prominent physician with a large medical practice in Denver, his daughter is a chief REI executive in Seattle, and his son is at the University of Lund after completing his Ph.D. at UCSD, producing papers at the forefront of Alzheimer’s and Parkinson’s research.
This book serves as a genuine celebration of love and friendship, a collecting call for tolerance, forgiveness, and loyalty, and a fervent advocate for personal integrity, ethics, responsibility, and accountability. It delves into wildly different political and academic systems while divulging deeply authentic life experiences in my quest to be successful in all these systems. Above all, its essence is encapsulated in resilience and the unwavering determination to withstand physical and mental tribulations. Living in harmony with nature is also greatly celebrated throughout multiple chapters, drawing from my experiences in Oregon and the Rocky Mountains of Colorado.
dolarów. Nikt nie wie dokładnie ile… ale są to miliardy. Dla mnie najbardziej liczy się satysfakcja, że mogłem w swoim życiu dokonać czegoś, co sprawi, że wszystkim nam będzie się żyło dużo lepiej.
Waldek Tadla: Skoro cel został już osiągnięty to, jakie ma Pan plany na przyszłość?
Maciej Kumosa: Już za miesiąc, pierwszego lipca, po 45 latach pracy na uczelni przechodzę na zasłużoną emeryturę. Jakby była to tylko praca, to może bym jeszcze trochę popracował. Ale w dzisiejszych czasach jest to również walka z akademickim systemem. Przyszło nowe, które przynajmniej dla mnie — stało się nieznośne. Nie mam już siły z tym walczyć, a tym bardziej do tego się przyzwyczajać. Zagadnieniu temu poświęciłem 5 rozdziałów mojej książki. Jak się to czyta, to włos się na głowie jeży, ale te „nowe trendy” stały się dzisiaj powszechne na całym świecie. Tym razem nie liczę już na uniwersytecki cud, przechodzę na emeryturę i głęboko wierze w to, że mój kolejny cud tam się wydarzy. Być może będzie to własna firma; konsultacyjno — wydawnicza,
a może Hollywood i ekranizacja mojej historii. Życzyłbym sobie, aby zagrał mnie Tom Cruise.
Wszystkie wzloty i upadki przetrwałem dzięki własnej niesamowitej odporności oraz tym wszystkim cudom, które zawsze wyciągały mnie z największych zapaści i stawiały na samym szczycie. Tak było wiele, wiele, wiele razy! Tym cudom oczywiście zawsze pomagali wspaniali ludzie, którzy mnie otaczali – moi kochani przyjaciele i Rodzina. Ostatnie największe radości mojego życia to fantastyczny, litewski wnuk Oscarek i dwie wspaniałe amerykańskie wnuczki Addie i Lilah!
Dzisiaj, kiedy już w klasie nie uczę, kolejnych prac naukowych nie piszę, z administracją DU nie walczę, to szukam relaksu i odprężenia. Pasjonuję się ogrodnictwem, w moim prywatnym przydomowym ogrodzie, który sam stworzyłem i wypielęgnowałem. Spędzam również więcej czasu w mojej oazie spokoju, górskim domu, który jest położony 3 kilometry nad poziomem morza i ma bliżej do nieba. Gram na fortepianie muzykę klasyczną, którą kocham najbardziej. Chopin i Beethoven
są memu sercu najbliżsi. Staram się prowadzić zdrowy tryb życia; uprawiam sporty, gotuję, pasjonuję się polityką oraz inwestowaniem na giełdzie. Zacząłem pisać kolejne książki, z których jedna jest naukową, a druga nowelą. A co! Polak wszystko potrafi…
Waldek Tadla: Panie Profesorze chciałbym pięknie podziękować za arcyciekawy wywiad oraz za to, że wpuścił Pan nas do swojego prywatnego życia. Rozmowa z Panem Profesorem była dla mnie jedną z najbardziej inspirujących rozmów, jaką kiedykolwiek przeprowadziłem. Chciałbym jednocześnie podziękować Panu w imieniu całej Polonii… powiem więcej – całej ludzkości, za Pański nieoceniony wkład w rozwój nauki oraz szerzenie wiedzy na całym świecie. Dzięki Panu Profesorowi świat jest lepszym do życia miejscem, a my jesteśmy dumni z naszej polskości.
Maciej Kumosa: Polak potrafi! Wszystkim moim Rodakom życzę, aby brali życie pełnymi garściami i nigdy nie przejmowali się przeciwnościami losu.
WALDEK
Pieniądz
Pieniądz to jeden z najważniejszych wynalazków ludzkości. Od tysięcy lat pełni rolę środka wymiany, ułatwiając handel i funkcjonowanie gospodarki. Jego historia jest fascynująca i pełna niezwykłych przypadków. Początków pieniądza można doszukiwać się już w starożytności, kiedy ludzie zaczęli używać różnych przedmiotów jako środka wymiany, takich jak sól, ziarna zbóż czy bydło. Jednak prawdziwą rewolucję przyniósł złoto i srebro, które dzięki swojej trwałości i wartości stały się powszechnie akceptowanymi formami pieniądza. W średniowieczu popularnością cieszyły się monety, które miały realną wartość ze względu na zawartość kruszców szlachetnych.
Wraz z rozwojem handlu i bankowości pojawiły się banknoty, czyli papierowe pieniądze, które były reprezentacją wartości złota zdeponowanego w bankach. 11 czerwca 1933 roku, Stany Zjednoczone rozpoczęły proces zaniechania konwersji dolarów amerykańskich na złoto przez prywatnych obywateli i zagraniczne kraje. Był to ruch mający na celu zlikwidowanie złotego standardu w amerykańskim systemie finansowym oraz zwiększenie elastyczności i kontroli nad pieniądzem. Decyzja ta była reakcją na Wielką Depresję, która miała pomóc w ożywieniu gospodarki poprzez zwiększenie podaży pieniądza. Współczesny system pieniężny opiera się głównie na walutach narodowych, emitowanych przez państwa i regulowanych przez banki centralne. Rozwój technologii sprawił, że obecnie większość transakcji odbywa się elektronicznie, bez użycia fizycznych środków płatniczych.
Pieniądz ma ogromne znaczenie dla funkcjonowania gospodarki i społeczeństwa jako całości. Może być źródłem dobrobytu, ale również przyczyną konfliktów i nierówności społecznych. Dlatego ważne jest, aby
nim odpowiednio zarządzać i chronić go przed manipulacją. Historia pieniądza to historia ludzkości, pełna zwrotów akcji i niespodzianek. Dzięki niemu możliwe jest nasze „ekonomiczne życie”; handel, inwestowanie i rozwój cywilizacji. Dlatego powinniśmy doceniać jego znaczenie i racjonalnie nim gospodarować, aby służył nam jako narzędzie wymiany dóbr i usług oraz był czynnikiem stałego wzrostu, a nie źródłem powszechnego niedostatku.
kupować i opłacać musimy. Codzienne wydatki stają się coraz większym obciążeniem dla naszego domowego budżetu. Nie stać nas na tyle, co kiedyś, a marzenia o lepszej i bardziej stabilnej przyszłości zaczynają się topić w morzu inflacji. Walczymy z nią na różne sposoby. Oszczędzamy, starannie planujemy zakupy, szukamy okazji i promocji. Jednak inflacja jest silniejsza i dalej nie przestaje nam zabierać. Aby przechytrzyć tego złodzieja, musimy
Inflacja
Inflacja — metaforycznie jest to złodziej pieniędzy. Kiedy wchodzimy do sklepu i widzimy kolejne podwyżki cen, z dnia na dzień biedniejemy. Początkowo nie zauważamy tej zmiany. Ceny produktów rosną stopniowo, jednak w miarę upływu czasu, zaczynamy odczuwać coraz większą wyrwę w portfelu. Nasze pieniądze tracą na wartości, a my stajemy się biedniejsi. Inflacja działa niczym cicha, zalegalizowana kradzież. Bez wybuchu alarmu, bez pytania o przyzwolenie, bez powszechnej informacji o dokonywanej zmianie, systematycznie zabiera nam oszczędności.
W wielu przypadkach wzrost wynagrodzeń nie nadąża za wzrostem cen, co oznacza jeszcze większy spadek siły nabywczej naszego pieniądza. Szczególnie dotkliwie odczuwamy to na przykładzie cen artykułów pierwszej potrzeby, takich jak żywność, paliwo czy też domowe rachunki. Bo te
inwestować. W ten sposób przenosimy wartość naszych oszczędności z lichego, papierowego pieniądza na bardziej stabilne aktywa. Inwestowanie może obejmować różnorakie sfery docelowe, takie jak; biznes, nieruchomości, akcje, obligacje, surowce czy też inne aktywa. Ważne jest, aby zrozumieć ryzyko związane z daną formą inwestowania i być świadomym, że zyski mogą być różne w zależności od wybranej strategii. Inwestowanie może być również sposobem na zabezpieczenie przyszłych wydatków, takich jak emerytura czy też edukacja dzieci. Dzięki inwestycjom można budować kapitał i oszczędzać na przyszłość. Nie zapominajmy jednak, że inwestowanie wiąże się z ryzykiem, dlatego ważne jest, aby najpierw dobrze zorientować się w temacie i skonsultować go z ekspertem finansowym przed podejściem jakichkolwiek ważnych decyzji.
Pieniądz elektroniczny
Pieniądz elektroniczny, czyli cyfrowa forma płatności jest przyszłością naszych finansów. Bardzo bliską przyszłością. Coraz więcej ludzi korzysta z płatności elektronicznych, a trend ten będzie się tylko nasilał. Technologie takie jak krypto-waluty, portfele cyfrowe czy aplikacje do płatności mobilnych stają się coraz bardziej popularne i powszechne. Pieniądz elektroniczny oferuje wiele korzyści, takich jak szybkość transakcji, wygodę płatności online, niższe koszty przewalutowania oraz większe bezpieczeństwo transakcji.
Centralny Bank Danych Biometrycznych (CBDB) to system państwowego pieniądza elektronicznego, który wykorzystuje biometrykę do uwierzytelniania transakcji. Dzięki temu systemowi możliwe jest korzystanie z pieniądza elektronicznego za pomocą danych biometrycznych, takich jak odciski palców czy rozpoznawanie twarzy. CBDB stanowi nowoczesne i bezpieczne rozwiązanie, które ma na celu ułatwienie płatności elektronicznych oraz zapewnienie ochrony dla konsumentów. Może być stosowany zarówno przez indywidualnych użytkowników, jak i instytucje publiczne czy prywatne. Dzięki centralnemu bankowi danych biometrycznych, możliwe staje się również skuteczne zwalczanie przestępstw finansowych oraz zapewnienie transparentności i bezpieczeństwa w obrocie pieniędzmi elektronicznymi. Jest to innowacyjne rozwiązanie, które może przyczynić się do poprawy efektywności i bezpieczeństwa systemu finansowego.
Pomimo że istnieją pewne obawy związane z pieniądzem elektronicznym, takie jak kwestie prywatności czy cyberataki, to zdecydowanie jest to jedna z głównych tendencji rozwijających się w dzisiejszym świecie finansów. W związku z tym, w najbliższych latach możemy spodziewać się coraz większego rozwoju pieniądza elektronicznego i jego wpływu na globalny system finansowy.
ato zbliża się wielkimi krokami i wszyscy są zajęci finalizowaniem i planowaniem swojego czasu wolnego. Wyobrażamy sobie wygrzewanie się w słońcu na plaży, wędrówki po majestatycznych górach lub marzymy o zobaczeniu nowych egzotycznych miejsc. Każdy jest gotowy, aby zakończyć swoje projekty i rozpocząć ładowanie i resetowanie.
Nadchodzący sezon skłania mnie do refleksji nad tym, że uwielbiamy rozmawiać o naszych planach wakacyjnych. Podróżowanie wiąże się z oczywistymi kosztami finansowymi, ale dla wielu z nas rozmowa o pieniądzach jest tematem tabu. Mamy tendencję do kłócenia się o pieniądze, gdy pojawiają się problemy, ale nie rozmawiamy wcześniej, aby zapobiec ich pojawieniu się. Moją misją jest normalizacja rozmowy na temat pieniędzy i wyzwanie, abyś regularnie prowadził dialog w sposób spokojny i konstruktywny. Zacznę od pytania; czym jest niezależność finansowa? Definicja, którą można znaleźć na fidelity.com, mówi: niezależność finansowa oznacza posiadanie
wystarczającej ilości pieniędzy, aby żyć tak, jak chcesz, bez dochodów z pracy. Innymi słowy niezależność finansowa oznacza, że praca jest wyborem, a nie koniecznością.
Możesz zapytać, jak osiągnąć niezależność finansową. Podobnie jak w innych przypadkach, musisz zacząć od zbudowania mocnego fundamentu, zwanego także siedmioma kamieniami milowymi w zakresie finansów. Pierwszym krokiem do niezależności finansowej jest edukacja. Powinien to być przedmiot nauczany w szkole, ale rzadko się to zdarza. Twoim obowiązkiem jest poznać fakty i znać wiarygodne źródła, a nie opierać swoje informacje na mitach. Możesz poprosić swojego doradcę finansowego, który ma obowiązek powierniczy, o przedstawienie solidnych faktów. Ważne aby posiadać wiedzę, gdzie są ulokowane Twoje pieniądze i jak działają poszczególne formy inwestycji i oszczędzania.
Drugim filarem niezależności finansowej jest odpowiednia ochrona. Życie jest nieprzewidywalne i często musimy stawić czoła trudnym sytuacjom.
Polski Klub w Denver oferuje wynajem sali na imprezy większe i mniejsze: komunie, graduacje, imieniny, urodziny, stypy, wesela i spotkania biznesowe
Wynajem na godziny lub dłuższy event; w tygodniu i w weekendy.
Kontakt:
Czy jesteś w stanie pokryć swoje zobowiązania finansowe, gdy zabraknie twojej drugiej połowy? Powinniśmy się również zabezpieczyć przed utratą dochodów poprzez odpowiednie ubezpieczenie. Powinniśmy także eliminować niespodzianki, chroniąc nasze ciężko zarobione pieniądze przed stratami.
Trzecim kluczowym krokiem w uzyskaniu niezależności finansowej jest posiadanie lub utworzenie funduszu awaryjnego. Powinien on obejmować okres 3-6 miesięcy Twoich dochodów oraz pokryć niespodziewane wydatki. Pieniądze te powinny być łatwo dostępne.
Czwartym kamieniem milowym jest eliminacja długów. Zadłużenie konsumenckie to jedna z największych plag krajów Zachodu. Dług może zniszczyć nasz spokój, postęp i zdolność do budowania dostatniego życia. Jeśli przypomnisz sobie zasadę 72, jeśli twój dług ma oprocentowanie 18%, będzie się podwajał co 4 lata.
Porozmawiaj ze swoim doradcą finansowym o metodach eliminacji zadłużenia. Przyjrzyj się krytycznie swoim nawykom związanym z wydatkami.
Popularne jest powiedzenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Niemniej jednak ważne jest, aby mieć przyzwoity przypływ gotówki. Pomyśl o wszystkich dobrych rzeczach, które możesz zrobić dzięki dodatkowej gotówce, na przykład wspieranie kościoła lub organizacji charytatywnej, którą popierasz. Dlatego posiadanie dodatnich przypływów pieniężnych jest piątym kamieniem milowym w zakresie finansów.
Teraz, gdy stworzyliśmy już podstawy finansowe, jesteśmy gotowi budować majątek. Musimy zrozumieć naszą wartość netto, która jest odzwierciedleniem naszej obecnej sytuacji. Powinniśmy wyznaczyć nasze cele finansowe, aby wiedzieć, dokąd zmierzamy. Aby budować bogactwo, szósty kamień milowy dotyczący
pieniędzy stwierdza, że musimy stać się bardziej świadomi tego, jak wydajemy nasze zarobione pieniądze. Konfigurowanie automatycznych oszczędności gwarantuje regularność. Inwestuj swoje pieniądze zgodnie ze swoją tolerancją ryzyka, doświadczeniem i potrzebami. Być może słyszałeś wyrażenie „magia odsetek składanych” i zastanawiałeś się, co to dokładnie oznacza. Czy jest to pomocne, czy jest to coś, czego należy unikać? Jeśli masz konto oszczędnościowe lub fundusze inwestycyjne, które naliczają odsetki, możesz wiedzieć, że jest to zjawisko mile widziane, ponieważ odsetki składane pomogą zwiększyć Twój zarobek.
Wreszcie siódmym kamieniem milowym w dziedzinie finansów jest ochrona Twojego bogactwa. Tworząc kompleksowy plan spadkowy, możesz chronić wartość swojego majątku, zapewnić przyszłość swojej rodzinie i pozostawić po sobie dziedzictwo. Planowanie spraw spadkowych obejmuje szereg dokumentów prawnych i strategii określających sposób zarządzania aktywami i pasywami oraz ich podziału po Twojej śmierci. Jeśli chcesz porozmawiać o siedmiu kluczowych kamieniach milowych w dziedzinie finansów, zadzwoń do mnie.
Życzę naszym Czytelnikom bezpiecznych i spokojnych wakacji. Nie mogę się doczekać ponownego kontaktu we wrześniu.
Dyr. Wynajmu - Teresa Krasnodębski-Czyszczoń 303-548-0424
Rozdział Trzeci – Konopki Kościelne Katechizm
W wakacje, tuż po otrzymaniu promocji do trzeciej klasy, zaczęłam uczęszczać na naukę katechizmu i krąg moich nowych koleżanek i kolegów znacznie się powiększył. Chodziły tam dzieci z całej parafii, czyli także ze szkół: w Zaniach i w Szczodruchach, a ponieważ była nas spora liczba, lekcje te miały miejsce w kościele, albo na zewnątrz kościoła. Prowadził je ksiądz Dąbrowski - wikariusz, oraz młody kleryk, który pochodził z pobliskiej wioski Czosaki. Kleryk nasz chodził ubrany w sutannę i to zaczęło mnie intrygować: „Ciekawe, jak on się ubiera pod tą sutanną?” Aż pewnego dnia, kiedy mieliśmy lekcje na cmentarzu i wszyscy siedzieliśmy na trawie, zobaczyłam nogawki od jego spodni. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że miał on na sobie zwyczajne pacześniane, chłopskie portki w biało-niebieskie paski - takie same, jakie nasz Dziadziuś nosił na co dzień.
Z tego okresu chodzenia na nauki szczególnie zapamiętałam dwie dziewczynki: Jadzię z Ćwikieł i Marysię z Czarnowa. Jadzia nie mogła zbyt długo klęczeć i z tego powodu często traciła przytomność, co objawiało się głuchym łomotem z jakim padała na drewnianą podłogę w kościele. Wszyscy byliśmy tym przerażeni, ale nikt jej nie ratował i ona sama powoli wracała do przytomności. Marysia natomiast zwróciła moją uwagę dużą ilością kanapek i aż dwiema butelkami kawy; jedna była czarna, a druga z mlekiem, w które to zawsze wyposażała ją zapobiegliwa jej mama.
Na początku każde dziecko otrzymało niewielką książeczkę w zielonych okładkach, gdzie zawarta była kwintesencja naszej wiary, czyli podstawy dogmatów, w formie pytań i odpowiedzi. Wielu z tych pytań i odpowiedzi nie rozumiałam, ale pragnęłam zdać egzamin i dlatego, po prostu, wyuczyłam się ich na pamięć.
Spowiedź
Nie sądzę, abym była w stanie oddać ducha wszystkich tych emocji jakie przeżywałam przygotowując się do mojej pierwszej spowiedzi. Miałam bowiem nie tylko przypomnieć sobie wszystkie grzechy mojego dziewięcioletniego życia, ale jeszcze wyznać je księdzu! Miałam powiedzieć, nie tylko o tym co zrobiłam i czego nie zrobiłam, ale jeszcze i o tym, o czym tylko pomyślałam! Miałam wyjawić wszystkie moje sekrety, bo ksiądz – jak nas uczono - był pośrednikiem między mną a Bogiem.
A Bóg przecież wie o wszystkim! Nie mogłam więc przed Nim zataić niczego...
Lęk przed spowiedzią miał u mnie jeszcze inne podłoże; stawiał mnie przed koniecznością pokonania nieśmiałości. Na szczęście w mojej książeczce były pytania ułatwiające dobre przygotowanie
się do tego trudnego zadania, a poza tym ksiądz również zadawał je podczas spowiedzi. Zwykle pytał, czy szanowałam rodziców, nauczycieli i osoby starsze, czy chodziłam regularnie do kościoła i czy nie myślałam o rzeczach nieskromnych...
Pod koniec, należało wyrazić żal za popełnione grzechy i obietnicę poprawy, po czym ksiądz zadawał pokutę do odprawienia i udzielał rozgrzeszenia. Dotkliwość zadawanej pokuty zależała w dużym stopniu od dobrej woli i upodobania księdza. Często były to dodatkowe modlitwy - co nie nastręczało żadnego problemu, ale czasem nakazywał przeprosić kogoś, albo naprawić wyrządzoną szkodę, a z tym bywało już gorzej. Jak mogła bym to zrobić? Jak mogła bym pójść do jakiegoś sąsiada i przepraszać go za te kilka jabłek z jego sadu, albo parę strąków grochu zerwanych w polu? Nigdy nie było wiadomo jaką pokutę będę musiała odprawić...
Pierwsza komunia
Na tą szczególną okazję Mama uszyła mi długą, białą sukienkę z lekko przezroczystej żorżety, którą upiększały dwie zakładki na dole i gumka w talii. Po sobotniej, wieczornej kąpieli i umyciu głowy, moje mokre jeszcze, krótkie i bardzo gęste włosy zawinęła Mama na zrobione z gazety papiloty i tak przespałam do rana. Tej nocy nie spałam jednak dobrze. Budziłam się często, gdyż twarde wałki na głowie uwierały i nie mogłam doczekać się poranka. Pomimo to, znosiłam cierpliwie wszystkie te niewygody, gdyż chciałam ładnie wyglądać w tak ważnym dniu.
Nasz ksiądz zaplanował całą tą uroczystość na godzinę 8.00 rano, gdyż nie chciał przetrzymywać dzieci o pustych żołądkach zbyt długo. Tutaj nadmieniam, że w tym czasie obowiązywała zasada: przed komunią nie tylko nie wolno było zjeść czegokolwiek, ale nawet napić się wody!
Podobnie też, bezkompromisowe było życie na wsi. Zanim poszło się w niedzielę do kościoła, należało przedtem zrobić wszystko w obejściu, czyli: wydoić, napoić i nakarmić inwentarz. Dlatego też Mama zanim mnie ubrała, poniosła do chlewa żarcie dla karmnika.
Ja tymczasem uwolniłam się z papilotów, a przypomniawszy sobie jak nasza sąsiadka panna Wacia Romków przed rozczesaniem trwałej ondulacji nawilżała je wodą, pomoczyłam moje pokręcone włosy również. I w tym momencie, ku mojemu przerażeniu stało się coś niespodziewanego: moje włosy nagle się wyprostowały! A ponieważ były krótko ścięte, przypominały drucianą szczotkę, albo starą miotłę do zamiatania podłogi.
„A coś ty dziecko ze sobą zrobiła?” zawołała Mama, kiedy to zobaczyła starając się z trudem zapanować nad frustracją, a ja widząc co się stało, utraciłam cały ten radosny nastrój. Byłam zła sama na siebie! Byłam zła
nie tylko z powodu mojego wyglądu, ale również i dlatego, że swoją głupotą sprawiłam Mamie zawód! I w takim to, nienajlepszym, nastroju odbierałam potem całą tą, bardzo piękną, uroczystość.
Staliśmy w dwóch rzędach: dziewczynki w białych sukienkach po prawej stronie, a chłopcy w granatowych ubrankach po lewej. Z tyłu za dziećmi stali odświętnie ubrani Rodzice. Każde dziecko trzymało w ręku zapaloną gromnicę i powtarzało za księdzem słowa przyrzeczenia, które zapamiętałam mniej więcej tak: „Przyrzekam powstrzymać się od picia alkoholu i palenia papierosów do lat 18...”
A następnie, słowa podziękowania skierowane do Rodziców: „Dziękuję za trud włożony w moje wychowanie, za noce spędzone nad moją kolebką, za poświęcenie...”
Potem nastąpiła chwila błogosławieństwa Rodziców udzielonego dzieciom, a następnie, błogosławieństwo księdza udzielonego dzieciom i ich Rodzicom. Tuż po zakończeniu uroczystości w kościele zrobiliśmy grupowe zdjęcie z naszym księdzem i klerykiem oraz otrzymaliśmy pamiątki: książeczki do nabożeństwa, medaliki do noszenia na szyi i obrazy „Ostatnia Wieczerza” do powieszenia na ścianie.
Moi Rodzice nalegali, aby zrobić również zdjęcie indywidualne, ale ja wciąż nie byłam w stanie zapanować nad moim nastrojem i nie dałam się na nie namówić. Jaka szkoda... Ileż bym dała za to, aby je mieć dzisiaj.
Przez następnych kilka niedziel, po mojej I Komunii, chodziłam do kościoła w białej sukience i brałam udział w procesji. Uwielbiałam to! I nigdy nie zapomnę tamtych powrotów z kościoła także. Szłam w białej sukience przez te zielone pola i byłam przepełniona jakąś wewnętrzną, tajemną radością. Słońce świeciło jaśniej, niebo było bardziej błękitne, a pola bardziej zielone! I cały świat wydawał mi się wtedy piękny i przyjazny.
Chodzenie do kościoła Uczestnictwo w niedzielnych nabożeństwach odprawianych w kościele było obowiązkiem każdego, a jeśli ktoś to zaniedbywał, to popełniał grzech i musiał się z tego spowiadać. Ponadto, ksiądz mógł przepytywać dzieci podczas lekcji religii o powód zaniedbania także! Najczęstszym usprawiedliwieniem zwyczajnego lenistwa bywał ból głowy albo brak ubrania, butów, albo jeszcze coś bardziej wymyślnego. Ja chodziłam do kościoła mniej lub bardziej regularnie w różnych okresach mojego życia i zależało to od wielu różnych okoliczności. Więcej na ten temat piszę w Części III moich wspomnień.
spódnicę, białą batystową bluzkę, a na to kaftan, oraz zarzucała na ramiona (delikatną jak mgiełka) brzoskwiniową, wełnianą chustę. Latem, niosła w jednym ręku sandały, a w drugim mały węzełek zrobiony z chusteczki do nosa.
Niemal całą drogę szła boso i dopiero przy kuźni pana Kowalewskiego zatrzymywała się, aby tam otrzepawszy nogi z kurzu liściem łopianu, nałożyć obuwie.
To okołopołudniowe nabożeństwo – suma - było odprawiane przez naszego księdza proboszcza, kulawego staruszka o białych włosach i ciemnych krzaczastych brwiach, Władysława Piankę.
Nasz proboszcz ksiądz W. Pianko znany był z długich kazań. Wszedłszy z trudem na ambonę, zwykle zamykał oczy i monotonnym uduchowionym głosem wygłaszał filozoficzną prawdę, którą na próżno starałam się zrozumieć. Natomiast po pewnym czasie, zaczynałam odczuwać dotkliwy ból nie tylko ramion i karku, ale i całych pleców. Kiedy ból stawał się nie do zniesienia, zdobywałam się na odwagę i cichutko pytałam Babcię: „Jak długo jeszcze Babciu?” A Babcia wtedy mnie pocieszała: „Niedługo robaczku, niedługo...” Po jakimś czasie, kiedy ból się wzmagał, ponawiałam moje pytanie i otrzymywałam tą samą odpowiedź. I tak było jeszcze raz i jeszcze... Aż w końcu przychodziła upragniona przerwa i wychodziłyśmy z kościoła. Tam, pod kościołem, Babcia rozwijała swój węzełek, rozbijała skorupkę i dawała mi do zjedzenia gotowane na twardo jajko i kawałek razowego chleba. Ach! Cóż to była za wspaniała nagroda!
Potem były jeszcze odprawiane nieszpory, czyli gra organów i śpiewanie psalmów. Bardzo lubiłam tą część nabożeństwa, gdyż podobała mi się zarówno ich melodia jak i zrozumiały dla mnie tekst. Niektóre fragmenty zapamiętałam do dziś jak np.: „Na nic się zda wstawać o północy, jeśli nie ma Bożej pomocy”, albo „Sprawiedliwi niczego się nie boją, bo na słuszności i na prawdzie stoją”, albo „Twoje wrogi dam za podnóżek pod twoje nogi” itp. I słowa te nastrajały mnie tak jakoś radośnie! I pragnęłam wierzyć w nieograniczoną moc Boga. Czułam potrzebę zaufania Wszechmogącemu.
Z Tatą chodziłam do kościoła raczej sporadycznie i to z reguły na poranną, jednogodzinną mszę. To nabożeństwo miało nieco inny charakter, gdyż były tam śpiewane „Godzinki do Najświętszej Maryi Panny”, „Kiedy Ranne Wstają Zorze” i temu podobne pieśni ku chwale Matki Bożej. Te, łatwe do zapamiętania słowa i melodie przy akompaniamencie chóru i muzyki w wykonaniu organisty, dość jeszcze energicznego staruszka, pana Hammerszmidta, pamiętam do dziś.
Chodzenie do kościoła z Babcią jest dla mnie jednym z moich najbardziej odległych wspomnień. Pamiętam, jak Babcia szykując się do kościoła, myła się w dużej miednicy ustawionej na stołku w kuchni, a potem nakładała białą nakrochmaloną halkę przyozdobioną na dole haftem. Na to wkładała pół-suknową, utkaną na krosnach - śliwkowego koloru
Najczęściej jednak chodziłam do kościoła z Mamą. Tutaj zaznaczę, że Mama nasza była kobietą atrakcyjną i potrafiącą się ładnie się ubierać. Pomimo licznych porodów miała dobrą figurę i pełne blasku niebieskie oczy, a długie ciemne warkocze upinała w „koronę” naokoło głowy, albo w „koszyczek” z tyłu nad karkiem. W ciepłe dni nakładała jedną z kolorowych żorżetowych lub jedwabnych sukienek, a w dni chłodniejsze beżowy lub ciemnoszary kostium. Nigdy nie szła boso i zawsze miała na nogach nylonowe
pończochy z szewkiem, oraz sandały, albo czółenka, czyli kryta pantofle na wysokich obcasach.
Mama nasza ubierała nas pod modę również. Zwykle szyła nam sukienki z tego samego materiału różniące się jednak fasonem - stosownie do wieku i dla podkreślenia indywidualności. Pamiętam, że miałyśmy przynajmniej trzy komplety sukienek: jasnoniebieskie z jedwabiu, różowe w delikatny wzorek z tzw. „mlecznego” jedwabiu i szafirowe z długim rękawem i z białymi kokardami pod szyją z delikatnej wełenki. Ten ostatni komplet sukienek uszyła nam krawcowa w Konopkach pani Grabowska.
Przygotowania do odpustu
Ze wszystkich świąt najbardziej oczekiwanym był Odpust, który w naszej parafii przypada na 15 sierpnia, czyli na Matkę Bożą Zielną. Święto to miało swoje szczególne znaczenie, gdyż wiązało się z tradycyjnym zakończeniem żniw i było formą dziękczynienia za udane zbiory. Odpust w dosłownym znaczeniu to odpuszczenie grzechów, jakie można było w tym dniu uzyskać po spełnieniu określonych warunków. Należało m.in. wyspowiadać się, przyjąć komunię i uczestniczyć w nabożeństwie. Nic zatem dziwnego, że w tym dniu zjeżdżali się krewni i znajomi nie tylko z sąsiednich parafii, ale często nawet z dość odległych miast i zakątków Polski.
Parafianie spodziewając się przyjazdu gości przygotowywali dla nich przyjęcie, które miało miejsce po zakończeniu uroczystości kościelnych. W mojej rodzinie dobre przygotowanie się do dnia odpustu wymagało wiele zachodu i to z dużym wyprzedzeniem.
Babcine piwo
Już na dwa tygodnie przed odpustem, nasza Babcia wychodziła w pogodne przedpołudnia do lasu wyposażona w płachtę i sporego rozmiaru wałek.
Tam, rozkładała tę płachtę pod dorodnym krzewem jałowca i obijała wałkiem czarne jagody. Kiedy tym sposobem zgromadziła już dostateczną ich ilość, przynosiła je na plecach do domu i rozpościerała na płachcie cienką warstwą, aby dojrzały na słońcu. Potem przebierała je i czyściła ze szpilek, gałązek i wszelkiego śmiecia, a następnie ubijała partiami w specjalnym drewnianym „kadłubku” na miazgę. Do tej miazgi dolewała wody i gotowała koktajl w wielkich saganach na kuchni. Przez płachtę zawieszoną w sieni cedziła ten zielono-brązowy wywar i napełniała nim drewniany „antałek”. Tuż przed nałożeniem korka dosypywała kilka garści chmielu i zostawiała w chłodnym i ciemnym zachowanku, aby piwo dojrzewało. Po kilku dniach procesu fermentacji piwo było gotowe i miało ono swój niepowtarzalny smak i zapach, pieniło się obficie, doskonale gasiło pragnienie i wprawiało w znakomite humory wszystkich bez wyjątku. To babcine piwo jałowcowe, obok pieroga, było zawsze częścią „gościńca” dawanego „na drogę” naszym gościom.
Pranie i sprzątanie
Pranie i sprzątanie zabierało kilka dni. Generalne porządki obejmowały bowiem takie prace jak: pobielenie pieca w
kuchni, wymianę słomy w łóżkach, szlabanie i kołysce, zmianę pościeli, mycie okien we wszystkich pomieszczeniach oraz mycie podłóg w dużym pokoju i alkierzu. Jak już wspomniałam, w kuchni była gliniana posadzka, która wymagała jedynie zamiatania i posypywania żółtym piaskiem.
Chcąc zrobić pranie, Mama zwykle przynosiła kilka wiader wody ze studni i grzała ją w wielkich saganach na kuchni. Na środku izby ustawiała na taborecie drewnianą balię, do której wlewała ciepłą wodę i sypała „bielidło” czyli proszek do prania. Posortowaną wcześniej bieliznę moczyła przez jakiś czas - aby brud łatwiej odstawał. Jedynym udogodnieniem prania była metalowa pokarbowana tara. Mama prała każdy kawałek oddzielnie namydlając szczególnie zabrudzone miejsca szarym mydłem i pocierając go energicznie na tarze. Brudną wodę przelewała do wiader i wynosiła na podwórko.
Każda część garderoby była prana przynajmniej dwa razy, a takie rzeczy jak lniane koszule, pościel, obrusy czy ręczniki były wygotowywane w garach na kuchni. Później wszystko było płukane; najpierw w ciepłej, a potem w zimnej wodzie. Do ostatniego, trzeciego, płukania białych rzeczy Mama dodawała krochmalu z rozgotowanej pszennej mąki oraz niebieskiej farbki, a ten ostatni etap płukania zazwyczaj kończyła przy studni. Podczas słonecznego i wietrznego dnia najlepszym sposobem suszenia było rozwieszenie prania na płocie. Duże kawałki jak: poszwy, serwety na stół czy ręczniki były po wyschnięciu rozciągane i składane, a następnie poddawane prasie niewielkiej maglownicy składającej się z solidnej ławy i zębiastej długiej kijanki przypominającej pysk krokodyla. Mniejsze kawałki były składane na wałku, a po jego wyjęciu pobijane tym wałkiem i nie wymagały prasowania. Takie pranie pachniało wiatrem i czystością. Było śnieżnobiałe, połyskliwe, gładkie i szeleszczące jak papier.
Domowe wędliny
Po zabiciu i rozprawieniu świniaka najszlachetniejsze kawałki takie jak polędwica, szynka czy boczek były układane w drewnianej beczce i zalewane solanką z odrobiną saletry, a następnie przykrywane kawałkiem deski i obciążane kamieniem. Tak zwane „słodkie” mięso było przeznaczane do wyrobu kiełbas.
Już po kilku dniach tak zakonserwowane mięso oraz pachnące pieprzem i czosnkiem kiełbasy, nadawały się do wędzenia jałowcowym dymem w prowizorycznie skleconej na ogrodzie wędzarni. Wątrobę, płuca, juchę, łeb i nogi mama wykorzystywała na podroby, czyli: kaszankę, pasztet, salceson, galaretę i szary barszcz. Podroby były robione tuż przed samym odpustem, a to dlatego, że nie mogły być zbyt długo przechowywane – ludzie w owych czasach nie znali lodówek...
Pieróg
„Pieróg”, czyli słodkie ciasto, był pieczony tylko na roczne święta i na szczególne okazje. Na dzień przed odpustem Mama przynosiła do izby dużą, specjalnie do tego celu przeznaczoną „kopańkę”, przesiewała do niej pszenną
mąkę z naszych własnych zasiewów i zalewała ją rozczynem z drożdży i mleka. To rzadkie ciasto przykrywała serwetą, a następnie pierzyną i pozostawiała na jakiś czas do wyrośnięcia.
Kiedy ciasto nieco „się ruszyło”, wówczas dodawała do niego więcej mąki, jajek, cukru, masła, zapachu wanilii i skórki pomarańczowej, a potem energicznie wyrabiała. Kiedy ciasto przestało się lepić do rąk, pozostawiała je ponownie pod pierzyną na jakiś czas do wyrośnięcia. Kiedy ciasto podwajało swoją objętość, nakładała je do wysmarowanych masłem prostokątnych form, wygładzała powierzchnię, robiła łyżeczką wzorek i smarowała rozmąconym jajem, aby po upieczeniu jego skórka nabrała lśniącego koloru. Pośpiesznie wygarniała z pieca resztki dopalających się „głowni”, zamykała szyber, aby „duch” nie uciekł i zręcznie wsuwała pierogi do pieca na „kilka zdrowasiek”.
Przy dobrym wypieczeniu pierogi podwajały jeszcze objętość i przypominały swym wyglądem wspaniałe żaglowce na morzu. Były puszyste i miały chrupiącą złoto-brązową skórkę, a ich smak można było określić jako „niebo w gębie”! Po wyjęciu pierogów piec bywał jeszcze na tyle gorący, że piekły się w nim, kręcone przez maszynkę do mięsa - ze specjalną przystawką - kruche ciasteczka. Te ciasteczka to była po prostu „poezja!”
Dzień odpustu
W dniu odpustu mogliśmy pospać sobie nieco dłużej, gdyż Tato wyręczał nas w porannym wyganianiu krów na pastwisko. Wstawał on wtedy jeszcze przed świtem i przyganiał je do chlewa nażarte i „okrągłe jak beczki” jeszcze przed naszym śniadaniem. Dobrze zaopatrzone w wodę do picia i żarcie, nasze krowy pozostawały w chlewie przez całą resztę dnia, mieliśmy więc dużo czasu na wyszykowanie się do kościoła, a potem na doskonałą zabawę.
Przedtem jednak, wysyłano mnie na Nowiny - nasze pole tuż za lasem - abym przyniosła kilka makówek, trochę prosa i owsa na „równiankę”. Ten bukiet zboża przyozdobiony kwiatami należało wziąć ze sobą idąc do kościoła. Równianka –to symbol dziękczynienia Matce Bożej za plony tego lata. Poświęcona w kościele i przechowywana w domu za jednym ze świętych obrazów zapewniała dostatek w rodzinie. *
W dniu odpustu przybywało do kościoła tak wiele ludzi, że stali na zewnątrz, czyli na cmentarzu, a ponieważ cmentarz był odgrodzony od ulicy szerokim betonowym parkanem, to część uczestników mogła wygodnie na nim siedzieć.
Wprawdzie nabożeństwa w kościele trwały od godziny 8 i trwały do 14, ale już od samego rana kręcił się na ulicy tłumek ludzi i to niezależnie od powagi odprawiających się modlitw i nabożeństw. Sprawiały to stragany, które jak magnes przyciągały nie tylko dzieci i młodzież, ale również i dorosłych. No bo czegóż tam nie było? Począwszy od słodyczy; pierników i waty cukrowej po lody, lemoniadę i cukierki, aż do wszelkiego rodzaju zabawek, gadżetów,
świecidełek i trąbek - na strzelających kapiszonach i korkowcach kończąc.
Szczególnie uroczysty charakter miała suma, gdyż na sumie oprócz rutynowego czytania Ewangelii, kazania, pieśni chóru i nieszporów, celebrowana była wokół kościoła procesja.
Na czele procesji szli ministranci w białych komżach wyposażeni w małe srebrne dzwoneczki. Za nimi małe dziewczynki w białych sukienkach i wiankach na głowach sypały płatki kwiatów pod nogi księdza. Tuż za nimi, pod baldachimem podtrzymywanym przez czterech mężczyzn, kroczył ksiądz ze Złotą Monstrancją, czyli Ciałem Chrystusa.
Tuż za księdzem kroczyła orkiestra strażacka, a za nią szły młode dziewczęta w długich białych sukienkach - niosły chorągiew w wizerunkiem NMP. Za nimi, mężatki w świątecznych strojach, niosły ołtarzyki ze scenami z Biblii. Na końcu szły starsze kobiety w brązowych sukniach przepasanych sznurami św. Franciszka. One niosły ogromny drewniany różaniec. Za nimi szli tłumnie wszyscy pozostaliniezależnie od wieku, płci i zajęcia.
A wszystko to - zarówno delikatne dźwięki srebrnych dzwoneczków jak i melodie pieśni religijnych, zmieszane z odgłosami zestresowanych koni nienawykłych do natłoku, odbywało się podczas bicia dzwonów, których donośny ton górował nad okolicą. W rezultacie wszystko to tworzyło przedziwną kakofonię dźwięków. Rodziło jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i niezapomniany odpustowy klimat. I było coś szczególnego w tym odpustowym klimacie. Wszyscy bowiem stanowili jedność: prezentowali wspólną wiarę, wspólny język i wspólną tradycję - bez wyjątku. *
Naszymi gośćmi byli zawsze: ciocia Andzia z wujkiem Stachem i dziećmi oraz – czasami - stryj Bronek z rodziną z Łodzi. W tym dniu zasiadaliśmy wszyscy razem w dużym pokoju przy suto zastawionym stole i każdy jadł, ile dusza zapragnie. Po gościnie wszyscy szliśmy na „majówkę”, czyli zabawę na powietrzu. ostrowska kawalerka, zazwyczaj wcześniej uzgadniała miejsce do tańca u kogoś w sadzie i prosiła Tatę, aby trochę pograł na harmonii. Zbierali się więc wszyscy spragnieni rozrywki; zarówno młodzież, by potańczyć, jak i starsi - by popatrzeć i posłuchać muzyki. Do późnego wieczora bawiła się cała wioska.
Odjeżdżającym do domu nasza babcia zawsze dawała „gościńca”. Myślę, że był to dobry zwyczaj, gdyż zawsze ktoś musiał zostać w domu, aby dopatrzyć gospodarstwa. A potem już tylko czekaliśmy następnego Odpustu jaki miał miejsce w Kościele pod wezwaniem Św. Trójcy w Zambrowie i wtedy gościnę przygotowywała ciocia Andzia w Grabówce.
w sieci wyszperał MARCIN ŻMIEJKO
Jeśli jesteś sędzią w Polsce i tak namieszałeś, że musisz uciekać na Białoruś, to musi być naprawdę poważna sprawa. Tomasz S. Jak donoszą niemal wszystkie media, jest to dżentelmen, który miał dostęp do tajnych informacji dotyczących bezpieczeństwa Polski. W pewnym momencie postanowił wyjechać na Białoruś, gdzie poprosił o „opiekę i ochronę”. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego - ABW wszczęła działania kontrolne w celu zweryfikowania zakresu informacji niejawnych, do których miał dostęp sędzia. Prokuratura Krajowa prowadzi czynności w związku z informacją o złożeniu przez sędziego WSA wniosku o azyl na Białorusi, podejrzewając działalność na rzecz obcego wywiadu. Tomasz S. czuje się świetnie na Białorusi, udziela się w mediach społecznościowych i zachęca rodaków do wyjazdu do kraju Łukaszenki. Sprawa nadal jest na bieżąco monitorowana i możemy spodziewać się więcej informacji wkrótce.
EUROWIZJA – MIĘDZYNARODOWY ZLOT
DZIWAKÓW
Czasy, w których uczestników Eurowizji oceniano wyłącznie na podstawie talentu muzycznego, odeszły już do przeszłości. Od kilku lat obserwujemy wzrost popularności artystów o nietypowych stylach, a kluczem do sukcesu stała się coraz bardziej ekstrawagancka kreacja, definiująca charakter uczestnika. W tegorocznym konkursie nie udało się dotrzeć do finału polskiej reprezentantce, Lunie. Zwycięzcą został Nemo, reprezentując Szwajcarię. Oprócz wyrażania swojej odmienności, wielu uczestników postanowiło również wyrazić wsparcie dla mieszkańców Gazy, jednocześnie potępiając reprezentantkę Izraela, Eden Golan. Niestety, nikt nie wspomniał o fakcie, że Hamas zrzuciłby wszystkich niebinarnych uczestników Eurowizji z najwyższego budynku na zachodnim brzegu Jordanu, włączając
w to nawet zwycięzcę konkursu. Kolejne edycje Eurowizji będą coraz bardziej przypominać zlot dziwaków.
STEVE BUSCEMI POBITY WE WŁASNYM MIEŚCIE
Steve Buscemi, znany aktor z Nowego Jorku i były strażak, stał się ofiarą narastającej fali przemocy w swoim rodzinnym mieście. 66-latek został zaatakowany niespodziewanie w dzielnicy Kips Bay, stając się najnowszą ofiarą serii ataków. Pobity aktor trafił do szpitala, gdzie lekarze zajęli się obrzękiem jego twarzy i lewego oka, które zostały uderzone. Według relacji portalu „New York Post”, Steve Buscemi został przetransportowany do szpitala Bellevue, podczas gdy napastnik uciekł z miejsca zdarzenia. Policja prowadzi śledztwo w tej sprawie, a wizerunek sprawcy został uchwycany na monitoringu. Atak na Buscemiego to kolejny przykład przemocy, którego doświadczyli aktorzy z serialu „Zakazane imperium”. W marcu tego roku aktor Michael Stuhlbarg, grający gangstera Arnolda Rothsteina, został zaatakowany kamieniem w kark podczas biegu na Upper East Side. Steve Buscemi, znany z ról w filmach takich jak „Fargo” i „Wściekłe psy”, jest cenionym aktorem na całym świecie. Po wydarzeniach z 11 września 2001 roku, Buscemi, jako były strażak, pośpieszył na miejsce tragedii, aby wesprzeć swoją dawną jednostkę straży pożarnej.
BIAŁYSTOK:
MIESZKANIA Z WIDOKIEM NA WIĘZIENIE
Deweloperka przybiera coraz to ciekawsze formy. W Białymstoku postawiono na bezpieczeństwo. Z balkonu nowych bloków przy ul. Hetmańskiej będzie można bowiem podziwiać drut kolczasty, spacerniak i osadzonych. Wszystko to pod nadzorem strażników więziennych. Zamiast parku, ogródka czy pięknych widoków, drut kolczasty i krajobraz na zakład karny. Można i
tak. Dla spragnionych niecodziennych atrakcji poleca się nowa inwestycja w Białymstoku. Przy ul. Hetmańskiej 87 na osiedlu Młodych powstaje rząd nowych bloków mieszkaniowych. Wyróżnia się szczególnie jeden z nich, ten najbliżej ulicy. Sąsiaduje on bowiem bezpośrednio z więzieniem. Żeby dodać całej sprawie smaczku, niecodzienne sąsiedztwo przypadło akurat od strony balkonów. Tym sposobem znalazły się one kilka metrów od więziennego ogrodzenia. Pomysłodawcą projektu jest firma Duet Nieruchomości. Kolejnym ciekawym elementem tej historii jest sposób, w jaki deweloper próbował zachęcić do
kupna mieszkań w nowo powstającym blokowisku. „Lokalizacja Osiedla Młodych jest godna uwagi. Inwestycja znajduje się w bliskim sąsiedztwie różnorodnych udogodnień, co czyni codzienne życie łatwiejszym i bardziej komfortowym dla mieszkańców. (...) To doskonała propozycja dla tych, którzy pragną znaleźć swoje wymarzone miejsce do życia” - napisano. Na usta ciśnie się cytat z filmu Big Lebowski „to jakby tylko twoja opinia”...panie deweloperze.
MARTA ZAWADZKA @ Sukces w Spódnicy
le razy zrezygnowałyście z czegoś, bo nie widziałyście żadnego postępu? Każda z nas ma przynajmniej jeden przykład, który może podać. Na przykład: masz mocne postanowienie schudnąć, więc twardo maszerujesz przez 20 minut, przez dwa tygodnie, ale wchodząc na wagę, nie widzisz żadnej różnicy. Odpuszczasz i wracasz na kanapę oglądając The Biggest Looser – zgadnij kto nim jest? Lub obiecujesz sobie rzucić palenie, ale po kilku dniach masz ochotę zjeść papierosy razem z filtrem, zamiast zjeść coś zdrowego, mówiąc że Cię nerwy rozsadzają od środka. Albo zamiast poczytać coś inspirującego lub pouczającego wracasz do Harlequinów, mówiąc że potrzebujesz trochę romantyzmu w Twojej szarej egzystencji. To takie małe rzeczy, które z Twojego (a kiedyś mojego) punktu widzenia, kompletnie nie przynoszą rezultatów. Nic bardziej mylnego. W związku iż żyjemy w kulturze konsumpcyjnej, tzw. „natychmiastowego rezultatu”, w naszej opinii jeśli nie widać wyniku, to po co cokolwiek zaczynać…
Jestem jednak zdania, że jeśli wykażemy się cierpliwością oraz damy sobie czas, to wyniki przejdą nasze najśmielsze oczekiwania. Jest teoria, że wystarczy 21 dni, by w naszym życiu zagościł nawyk. Dobry lub Zły. Plus jeden dodatkowy tydzień, by nawyk się permanentnie utrwalił. 21 DNI! To zaledwie 3 tygodnie i wiele może się w naszym życiu zmienić. Jakie nauka podsuwa nam rady, aby w postanowieniu wytrwać?
Kiedy mamy już odpowiedź jak długo zajmuje wyrobienie nawyku, nasuwa się kolejne. Jak to zrobić? I w tym jak? tkwi metoda. Bo w całym procesie chodzi o wprowadzenie zmiany na stałe, toteż powinniśmy przede wszystkim zmienić nastawienie. Nie myśleć o tym, jak długo muszę wytrwać, aby osiągnąć cel, bo w takim przypadku z góry zakładamy powrót do starych przyzwyczajeń. Chodzi o wprowadzenie zmiany na stałe. A podana powyżej liczba dni odnosi się do wytworzenia automatyzacji, czyli po tym czasie będzie nam już łatwiej funkcjonować z nowymi nawykami.
Mózg nie zna słowa nie. Ważną kwestią jest przeformułowanie celu. Od razu piszę o przeformułowaniu, ponieważ większość postanowień jest formułowana niewłaściwie. Jak w przykładach: „Chcę nie jeść słodyczy”, „Nie chcę palić”. Mówi się, że mózg nie zna słowa nie. Aby to sprawdzić, wykonaj krótki test: nie myśl proszę teraz o różowym słoniu… No właśnie. I ten sam mechanizm odciąga nas od celu. Kiedy nieustannie myślimy, aby nie
zjeść czekolady. Myślimy o czekoladzie i gotujemy sobie tym samym małe piekło usilnego opierania się pragnieniu.
Jeśli uda nam się wykształcić jakikolwiek pozytywny nawyk, to okaże się, że: z naszej wagi ubyło kilka kilogramów, zmieniła się nasza skóra, lepiej śpimy i jesteśmy bardziej SZCZĘŚLIWI i poznamy podstawy jakiegoś obcego języka. Często powtarzam na spotkaniach, że nasze życie złożone jest z wyborów. NASZYCH WYBORÓW. Nikt inny za nas ich nie dokonuje. Jakiego wyboru dokonałaś dzisiaj? Że od jutra zaczniesz wszystko? ZONK. Wyobraź sobie, że mówisz tak za każdym razem wkładając naczynia do zlewu? Po jakim czasie nie będziesz mieć czystych w szafce? W Twojej głowie już jest gotowa odpowiedź, że zmywasz naczynia od razu, że wkładasz do zmywarki, że nie czekasz, itd. Ale to tylko prosty przykład na działanie naszych nawyków. Czysty zlew widzimy od razu po wykonaniu czynności zmywania, to już nasz nawyk, prawda? Zastanów się, jakie nowe POZYTYWNE NAWYKI możesz wprowadzić w życie już dziś?
Weź notatnik i napisz to. W ten sposób zaczyna się utrwalanie. Już od jakiegoś czasu mam nawyk czytania rano książki z dziedziny, która mnie interesuje. Niesamowicie mnie to nastraja. Pozytywne myślenie, skuteczne działanie, biografie. Nie sabotuje swoich działań wymówkami typu – dzisiaj robię sobie przerwę lub najpierw sprawdzę email. (Dzień Dobry „Prokrastynacjo”). Mam już nawyk, który być może nie jest specjalnie widoczny, ale jestem przekonana, że
zaprocentuje w przyszłości. Moja rada: nie staraj się zmienić wszystkich swoich nawyków na raz. Wybierz jeden, który Ci najbardziej doskwiera i zacznij od dziś. Miej pozytywne nastawienie do zmian i wierzę, że Ci się uda. Zacznij odliczać 21 dni. Wakacje za pasem, te kilka tygodni przeznaczmy na wykreowanie nowych nawyków. Czekam na Wasze listy i opinie. Wspaniałego lata. Powodzenia. Marta @ 847-873-3646 successinskirt@gmail.com