Wielka improwizacja 3

Page 1



WSPOMNIENIE O

JUSTYNIE STASZCZYK Do napisania tego tekstu zmuszałam się ponad tydzień. Dalej nie wiem, jak to napisać. To chyba pierwszy raz, gdy zmagam się z pisaniem wspomnień o kimś, kogo jeszcze nie tak dawno widziałam. Ten ktoś zniknął. Nie ma go ani tu, ani w szkole, ani w teatrze. Być może mieszka pod cumulusami albo stała się pandą... Nie, panda jest zbyt 'ciepłą kluchą'. Do tej osoby bardziej pasowałby ptak. Któryś z tych majestatycznych. Przyszło mi w końcu pogodzić się z tym, że odeszła od nas kobieta o barwnej duszy. O zaraźliwym optymizmie w stosunku do świata. O darze wyciągania ludzi w takie kulturalne rejony, o które nigdy nie zahaczylibyśmy sami z siebie. Aż się przypomina lekcja z dokumentem o Katarzynie Kozyrze. Performerce, która kojarzona jest przez nas Mickiewiczaków - głównie ze sceny w łaźni męskiej. W internecie dokument o niej się znajdzie. Po tamtej lekcji został tylko szok i niedowierzanie. Taki sam stan, gdy przeglądałam aktualności na szkolnej stronie w leniwy, sobotni poranek. Są osoby, które mogą zmienić nam sposób myślenia na pewne rzeczy. Choć przyznają ze skromnością (czasem kompletnie niepotrzebną, bo przecież wiemy, że są wielcy), że nic nie robią, to robią dużo. Każda opowieść, nawet o dziwnym wernisażu, którego tematem były pewne części ciała... Tak, potrafiła każdą opowieścią zainteresować. Obrazami, dokumentami... I chyba zgodzimy się wszyscy, że pani Staszczyk była ciekawą osobowością. Niestety, była... Nie wróci już i nie pouczy następnych pierwszaków. Nam, którzy mieli zaszczyt spotkać Panią na swojej drodze, pozostaje jedynie podziękować. Za odrzucenie książki, za pasję, za krzewienie kultury oraz za to, że Pani była. Po prostu. Przypisek autorki: Dziwnie się czuję pisząc o Pani w czasie przeszłym. Niestety, taka jest kolej rzeczy (co brzmi banalnie). Proszę się nie wzburzać tyloma superlatywami, inaczej nie umiem. Jednakże w końcu zasługuje Pani na dobre wspomnienie, czyż nie? Patrycja Nasiadko


LUDZIE

,

KRÓWKI

I

21.04.2015 Kolejna doba jak każda inna, czyli niezaprzeczalnie - jedyna w swoim rodzaju. Dla jednych radosna, bo naturalnie każdy dzień, w którym mamy o kilka lekcji mniej, jest dniem godnym uwagi. Dla innych pracowita – przecież trzeba przygotować stoiska na piknik psychologiczny i jeszcze doglądać ich oraz korzystających z nich gości przez kilka kolejnych godzin. Dla jeszcze innych, tych biorących udział w finale konkursu ,,W grupie siła”, bywa emocjonująca. Bo kto z nas nie ekscytuje, choćby trochę, sam fakt bycia w FINALE? No bo to FINAŁ przecież... Jaki? Bez znaczenia! Wszystkie szczegóły nikną, ukryte pod błyszczącą otoczką chwały. Wystarczy jednak dobrać się do środka i z prestiżu pozostaje niewiele. Jest za to stres(ik), niewygodne krzesła oraz przeszywający wzrok komisji. Jednak osobiście zapamiętam ludzi, krówki i agresję. Na serio.

AGRESJA NA SERIO Ludzie Na salę gimnastyczną napływał tłum: najpierw rodzice, prężnie zajmujący pierwsze, lepsze rzędy, zaa nimi dumne, trzyosobowe jury – pani dyrektor Marzenna Zaworska, profesor z UKSW Henryk Gasiul oraz pani Marta Gordon, zasiadający razem w ławce postawionej na widoku, bokiem do publiczności i wreszcie nasi rówieśnicy, przemykający cichutko gdzieś na szary koniec, gdzie można w spokoju i bez konsekwencji komentować rozgrywające się wokół wydarzenia. W tamtym momencie bardzo im tego zazdrościłam. Ale my byliśmy „ludźmi drugiej kategorii” – uczestnikami – wystawionymi na podwyższeniu przed tym całym audytorium, oblepionymi spojrzeniami niczym zwierzątka w zoo. Ale chociaż usadzono nas trójkami, żeby było nam raźniej. I było. Pierwsza zabrała głos pani dyrektor, swoją przemową oficjalnie rozpoczynając Piknik Psychologiczny w IV LO im. Adama Mickiewicza na Saskiej 59. Oddała nam mikrofon dosyć szybko. Rozstrzygnięcie konkursu figurowało - tuż po wystąpieniu pani dyrektor - na szczycie listy programu.

Krówki Finał obejmował dwa etapy. Pierwszy - trzy pytania od komisji oraz drugi - prezentację uprzednio przygotowaną przez grupy. Etap pierwszy rozpoczęli goście – uczennice XXXV LO im. Bolesława Prusa – losując kopertę z puli. Potem byliśmy my. I tak w kółko. Wszystko odbyło się gładko, w systemie zero-jedynkowym. Po drugiej turze pytań wzrok mój przykuło coś niesamowicie interesującego. Na blacie, w zasięgu ręki, stały trzy butelki wody wraz


z trzema plastikowymi kubeczkami, a za nimi pucharek z krówkami, po dwie na głowę. Krówki! Matko, krówki! Na szczęście trzecie pytanie okazało się być z nie mojego zakresu materiału i mogłam spokojnie „zaopiekować się” swoim przydziałem słodyczy. Były nieco twardawe, ale nadal smaczne. Mickiewicz łypał na mnie z politowaniem z granatowego papierka. Stwierdziłam, że nie ma się czego wstydzić, dopóki moje mlaskanie nie przyciąga karcących spojrzeń ze strony zebranych. Adaś też jadał krówki. I mlaskał. Na pewno.

Agresja na serio Po podliczeniu punktów nadszedł drugi etap - wyczekiwany zarówno przez nas, jak i przez komisję oraz całą resztę. Miało nastąpić decydujące starcie, do którego przygotowanie zajęło nam kilka dni pracy. Pierwszy ruch znów należał do gości. Podczas prezentacji (a była to prezentacja multimedialna) naszych przeciwniczek, zwróciłam uwagę na dwie rzeczy. Pierwsza - wybrały tę samą tematykę

co my – agresję. Druga - zdecydowanie zła - nie nadaliśmy tytułu naszemu pokazowi, o czym natychmiast poinformowałam siedzącego obok Karola (Popowa - przyp. red.). - Nie mamy tytułu – szepnęłam ze zgrozą. Zamyślił się. - A może by tak Agresja na serio? O ile dobrze pamiętam, gdzieś w trakcie pada taki zwrot. Żaden tytuł nie mógł być bardziej ironiczny, bardziej adekwatny i bardziej pasujący od tego. O czym zresztą miało zaraz przekonać się grono zebranych. Po przyznaniu punktów pierwszej grupie, rozpoczęła się projekcja naszego... filmu. Filmu, którego nikt się nie spodziewał, co malowało się na zdziwionych twarzachi w wybałuszonych oczach zarówno jury, jak i widzów. Filmu niosącego w procesie tworzenia dobrą zabawę, wywołującego śmiech w (mam nadzieję) pozytywnym tego słowa znaczeniu. Filmu, jak się później okazało, przynoszącego naszemu liceum zwycięstwo. Ale przede wszystkim - filmu o agresji. Pół żartem, pół serio. Maja Liro


Witaj Majowa Jutrzenko!

Tymi słowami, pochodzącymi ze znanej XIX wiecznej pieśni, powstałej w czasie powstania listopadowego (autor Rajnold Suchodolski) witamy co roku maj i święto Konstytucji. Początek maja nastraja nas optymistycznie, toż to przecież środek wiosny! Zaczynają kwitnąć kasztany (matura….), trawniki pokrywają się kwitnącymi na żółto mleczami. Wszystko co najlepsze - przed nami.

Mogę sobie wyobrazić, że podobnie myśleli autorzy „Ustawy Rządowej” przygotowując się do jej przeforsowania w czasie obrad Sejmu Czteroletniego. Mieli świadomość, że proponowane zmiany dotyczące ustroju Rzeczypospolitej mogą być i będą odebrane jako „zamach na złotą wolność szlachecką”, dlatego rzeczywiście dokonali swoistego zamachu stanu, uchwalając ją pod nieobecność opozycji. O szczegółach możecie przeczytać w każdym podręczniku. „Ustawa rządowa” – jak brzmi bowiem właściwa nazwa Konstytucji 3 Maja - miała otworzyć Polskę na nowe funkcjonowanie, wedle ówczesnych tendencji politycznych wytyczonych przez Oświecenie, Deklarację Niepodległości i konstytucję Stanów Zjednoczonych oraz Deklarację Praw Człowieka i Obywatela przyjętą przez Zgromadzenie Narodowe w czasie Rewolucji Francuskiej. Miała zapobiec upadkowi państwa. Czy jednak rzeczywiście tak się stało? Czy słusznie ją czcimy do dzisiaj? Nie zmieniono nic w położeniu chłopów – prawie 85% społeczeństwa polskiego, poza enigmatycznym uznaniu ich za obywateli, nie zmieniono położenia mieszczan z miast prywatnych (wprowadzone zmiany dotyczyły wyłącznie miast królewskich czyli państwowych!). Nie wprowadzono pełnej tolerancji religijnej i nie dokonano rozdziału Kościoła od państwa. A co zrobiono? Zmieniono podstawy ustrojowe poprzez zniesienie wolnej elekcji, liberum veto, instrukcji poselskich ograniczających posłów, których uznano za przedstawicieli ogółu, stworzono rząd – Straż Praw, wyposażony w nowe zadania, dano nowe prerogatywy Sejmowi, wyodrębniono


sadownictwo. Czyli dokonano klasycznego, monteskiuszowskiego trójpodziału władzy! Zapowiedziało to zdanie rozpoczynające V rozdział, najcenniejsze, najważniejsze w naszej historii, które tę Konstytucję ustawiło w szeregu najistotniejszych dokumentów świata. Zdanie, którego znaczenie jest do dzisiaj podstawą systemu demokratycznego: „Wszelka władza społeczności ludzkiej początek swój bierze z woli narodu.” Pomimo, że konstytucja ostatecznie nie ocaliła niepodległego bytu państwa w tym czasie, to społeczeństwo polskie pokazało swoją siłę sto lat później doprowadzając do odzyskania niepodległości w 1918 roku i przeprowadzając radykalne zmiany ustrojowe w roku 1989, udowadniając tym samym, że nie może istnieć władza, która nie ma akceptacji powszechnej. I o tym właśnie myślę z dumą, gdy w poranek 3. dnia maja spaceruję po rozkwitającej, zielonej Warszawie, by wraz z innymi uczcić kolejną rocznicę Konstytucji 3 Maja – Ustawy Rządowej z 1791 roku. PS. Melodia „Mazurka 3 Maja” zainspirowała Richarda Wagnera – niemieckiego kompozytora do skomponowania uwertury „Polonia”, której jest motywem przewodnim. Utwór powstał po upadku powstania listopadowego. Posłuchajcie! Kamila Załuska


KLEOPATRA – Historia Prawdziwa Każdy z nas słyszał o Kleopatrze Wielkiej. W dzisiejszych czasach jest powszechnie kojarzona z olśniewającą urodą i kobrą z urny. Jaka jednak była naprawdę jej historia? Kleopatra VII przyszła na świat w 69. r. p.n.e. , a w 51. r. p.n.e. wstąpiła na tron. Została wtedy żoną najstarszego ze swoich młodszych braci Ptolemeusza XIII. Na skutek intryg mąż Kleopatry zdecydował się odsunąć ją od spraw państwa. Zmuszona była do opuszczenia Egiptu. Udała się zatem do Palestyny. Tam poznała Gajusza Juliusza Cezara, rzymskiego polityka, który u szczytu swej kariery piastował urząd dyktatora. Dzięki swojemu wielkiemu urokowi osobistemu, została jego kochanką. Należy tu wspomnieć, że Kleopatra wcale nie była urodziwa. Miała duży nos i wydatną szczękę. Jednakże posiadała ogromny urok osobisty - ostry dowcip, błyskotliwość i mądrość (jako jedyna z egipskich władców była poliglotką, podczas gdy jej poprzednicy znali bardzo często tylko jeden język). To sprawiało, że stawała się interesującą rozmówczynią dla każdego wysoko postawionego mężczyzny. Natomiast zamyślone, a jednocześnie bystre, spojrzenie i pewność siebie potrafiły zniewolić nawet najsilniejszych z nich. Z Cezarem miała syna, Ptolemeusza XV Cezariona. Jednak jej kontakty rzymskim politykiem nie miały jedynie źródła w uczuciach - dzięki interwencji wojsk Cezara Kleopatra mogła z wrócić na swój egipski tron. W jakiś czas po tym jej mąż zginął w czasie zamieszek w Aleksandrii. Pomimo łączącego ich dziecka oraz wyraźnych korzyści dla Egiptu i Rzymu Kleopatra i Cezar nie mogli wziąć ślubu, gdyż, według ówczesnego prawa rzymskiego, obywatel Rzymu nie mógł się ożenić z cudzoziemką. W takim wypadku królowa Egiptu poślubiła drugiego ze swoich braci Ptolemeusza XIV. Wraz z małżonkiem udała się do Rzymu, aby zacieśnić więzi polityczne. Jednakże podczas tej wizyty Cezar został zdradzony i zamordowany przez Brutusa, jedną z najbliższych mu osób, podczas obrad senatu. Po powrocie do Egiptu władczyni popełniła skrytobójstwo na swoim ówczesnym małżonku i w imieniu syna, prawowitego następcy tronu, przejęła władzę w Egipcie.


W międzyczasie w Rzymie trwała wojna domowa. Kleopatra zdecydowała się w niej poprzeć Marka Antoniusza i Oktawiana Augusta, triumwirów opowiadających się za ustrojem cesarskim. W 42 r. p.n.e. została wezwana przez Marka Antoniusza do Cylicji, aby wytłumaczyć się z udzielenia dużej pomocy Kassjuszowi, sprzymierzonemu z Partami, z którymi Rzymianie prowadzili właśnie wojnę. Kleopatra zamierzała wykorzystać to spotkanie do podbicia serca Marka Antoniusza i zjednania go sobie. Przybyła na ozłoconych, zdobionych okrętach, roztaczających na duże odległości zapach najlepszych olejków egipskich. Spoczywała na głównym okręcie pod baldachimem, podobna do Afrodyty, otoczona pięknie ubranymi kapłankami i służącymi oraz nagimi chłopcami w roli Amorów. Urządziła w ten sposób tak wielkie widowisko, że Antoniusz zasiadający na mównicy i czekający na przybycie gości z Egiptu został sam. Ostatecznie Kleopatra zaprosiła go na wystawną ucztę na swym statku, której przepychem, mimo ogromnych starań, nie mogło dorównać żadne inne przyjęcie. Antoniusz i Kleopatra szybko zostali kochankami i założyli zespół „Niepowtarzalnych”, goszcząc siebie nawzajem i swoich ludzi. W tym czasie w Rzymie żona Antoniusza, Fulwia, spierała się z Okawianem o sprawy swego męża i państwa. Po dłuższym czasie spór między Fulwią oraz bratem Antoniusza i Oktawianem został rozstrzygnięty na korzyść Oktawiana, pozostała dwójka musiała uciekła z Italii.


W takim wypadku Marek Antoniusz opuścił Kleopatrę. Fulwia w międzyczasie zmarła. Antoniusz bez trudu doszedł do porozumienia z Oktawianem, puszczając w niepamięć dawne potyczki, dzieląc się ziemią i władzą. Jednak by przypieczętować pojednanie musiał ożenić się z siostrą Oktawiana, Oktawią. Mimo tego bardzo szybko powrócił do swej kochanki- Kleopatry, żonę wraz z dziećmi zostawiając w Azji. W ramach przeprosin podarował jej Fenicję, Celesyrię, Cypr, kawał Cylicji. Nadto — część Judei, rodzącą balsam, oraz część Arabii Nabatejskiej, bliższą Morzu Śródziemnemu. Kleopatra urodziła Antoniuszowi bliźnięta, którym nadano imiona Kleopatra Selene i Aleksander Helios. Postępowanie Marka Antoniusza wywołało w tamtym okresie wyraźne niezadowolenie wśród rzymskiego ludu. Był on zmuszony wyruszyć na wojnę, którą rozpoczął zbyt wcześnie, pragnąc już na zimę powrócić do ukochanej. Poskutkowało to kompletną porażką jego wojsk. Po tym czasie Kleopatra zauważyła, że ma w Oktawii rywalkę. Zaczęła więc starać się o względy Antoniusza mocniej niż dotychczas, co przyniosło oczekiwane skutki. Przyszedł na świat kolejny i już ostatni syn pary: Ptolemeusz Filadelfos.

W międzyczasie i późniejszym okresie Marek Antoniusz toczył z Partami i Oktawianem liczne boje. Podczas ostatniej jego walki na ziemiach egipskich, gdy ostatni jego żołnierze go zdradzili, otrzymał wiadomość od posłańca, że Kleopatra się zabiła. W rozpaczy sam popełnił samobójstwo. Jak się później okazało, Kleopatra wysłała mu tę wiadomość ze strachu przed nim, gdyż obawiała się, że będzie ją winić za swoją przegraną. Kleopatra została złapana przez ludzi Oktawiana, a Egipt zajęty przez Rzym. W niewoli była traktowana dobrze i zdołała wynegocjować dobrą przyszłość dla swoich najmłodszych dzieci. Mimo to Oktawian obawiał się najstarszego syna Kleopatry Cezariona i w jego sprawie nawet ona nie mogła nic poradzić, co jeszcze bardziej zaostrzało smutek wywołany śmiercią ukochanego. Pewnego dnia udało jej się namówić Oktawiana do wyjazdu i pozostawienia jej samej pod nadzorem strażników. Zebrała wówczas w swojej komnacie swoje najwierniejsze służące, zjadła ostatni posiłek, odbyła kąpiel. Na koniec popełniła samobójstwo. Do dziś dnia nie wiemy, w jaki sposób to zrobiła. Najbardziej znaną wersją jest ta, która mówi, że włożyła rękę do urny z kobrą królewską. Istnieją też przepuszczenia, że do jej komnaty, wraz z figami, została przemycona żmija. Żadna z tych wersji nie jest pewna, gdyż na ciele Kleopatry nie znaleziono śladów po ukąszeniach.


W „ Żywotach sławnych mężów” Plutarcha czytamy: „[...] zastali Kleopatrę nieżywą na złotym łożu przyozdobionym po królewsku. Z owych dwu kobiet jedna, już martwa u stóp jej leżała, a druga, Charmiona, już osłabiona, z bólem głowy, przyozdabiała głowę Kleopatry w diadem. Ktoś się odezwał zagniewany: "Tak Charmiono? To pięknie?" − odpowiedziała: "Bardzo pięknie. I należy się potomkini tak mnogich królów". I nie rzekłszy nic więcej tamże upadła koło łoża martwa.”. Taki oto był koniec wielkiej egipskiej królowej. Wielkiej władczyni, ale również kobiety pełnej wdzięku, miłości, ale nieraz i okrucieństwa. Marta Laszczka


O KOMPLEKSACH SŁÓW KILKA Aneta stanęła przed lustrem, uważnie obserwując fałdki tłuszczu obecne na jej brzuchu. Dłońmi powędrowała wyżej, jednak zawahała się zrezygnowana. Była zła na siebie i na to, co widzi. Martwiła się, co powie jej chłopak, gdy w końcu ujrzy ją nago. Na WF-ie już dawno przestała przebierać się przy koleżankach, bojąc się złośliwych komentarzy. Czuła się gruba i chociaż wszyscy wokół zapewniali ją, że jest inaczej, ona nie wierzyła. Stale porównywała siebie do chudszych dziewczyn mijanych na ulicy. Nie zauważała, jak bardzo zatruwa sobie tym życie. BRZMI ZNAJOMO? Niezależnie, czy obiektem naszych narzekań są za grube uda, krzywy nos, czy wada zgryzu, każdy z nas może utożsamiać się z Anetą. Prawie wszyscy mamy kompleksy. A ten, kto ich nie ma, przyznam szczerze, może czuć się szczęśliwszym człowiekiem. Odkąd pamiętam, moje kompleksy sprawiały mi spore problemy. Po pierwsze robienie zdjęć, zwłaszcza z profilu, było katorgą. W pewnym momencie miałam już opanowane do perfekcji takie ustawienie głowy, które nie uwydatniało (w moim poczuciu) wielkiego nosa. Po drugie - niezadowolenie z własnej twarzy oraz ciała powodowało liczne frustracje, a co za tym idzie - nieudolne próby zmiany stanu rzeczy. Nawet dotychczasowe wodzenie (a jakże!) tęsknym wzrokiem za koleżankami o pełniejszych kształtach stało się po prostu nudne i męczące. A wszystko po to, aby poczuć się ładniejszą. LEK NA KOMPLEKSY Pewnego dnia w moim życiu pojawił się ktoś, kto zdawał się nie zauważać tych wszystkich wad, które pielęgnowałam w sobie latami. Obsypywał mnie komplementami, a ja czasem myślałam, że albo kłamie, albo całkowicie postradał zmysły. Bo czyż on nie był ślepy? Szybko okazało się, że nie tylko ja jestem upartą kozą i tak długo jak zaprzeczałam jego słowom, tak on zawzięcie stał przy swoim. I wiecie co? Udało się. Sprawił, że nie widziałam już w lustrze brzydkiego paszteta, a normalną, uśmiechniętą dziewczynę.


I wtedy dotarły do mnie dwie, istotne rzeczy: po pierwsze, ukochana osoba jest idealnym lekiem na kompleksy. I po drugie - nie warto walczyć z niedoskonałościami. Ludzie są jak ciastka - nie da się upiec dwóch takich samych. Żadne z nich nie będzie także idealne, co nie znaczy, że nie zjedlibyśmy ich ze smakiem. Nie mówię, aby przestać nad sobą pracować, wszakże warto się rozwijać. Ale zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję, zastanówmy się nad realnymi korzyściami. Nieważne, ile problemów w sobie wynajdziemy, uzasadnionych bądź nie - i tak dla tej jednej, jedynej osoby będziemy niczym limitowana edycja kolekcjonerska dla fana gry, którą tak bardzo kocha. Wiecie dlaczego? Bo partner widzi nas jako całość. I właśnie ta całość podbiła jego serce. DOPÓKI NIE POKOCHASZ SIEBIE, NIE POKOCHA CIEBIE ŚWIAT Z drugiej zaś strony zastanawiam się nad genezą kompleksów samych w sobie. We współczesnym świecie wchodzimy w różne role, oczekując tego samego od innych. W momencie, gdy nie spełniamy danych wymagań, automatycznie tracimy poczucie własnej wartości. I tak jak kobiety z reguły marzą o długich nogach i pełnym biuście, tak większość mężczyzn pragnie mieć klatę niczym z okładki ,,Men's Health". I nie byłoby w tym nic złego, jeżeli pragnęlibyśmy tego sami dla siebie, a nie dlatego, że społeczeństwo nakłada na nas taki „obowiązek”.

STOP Mam dosyć spełniania czyjś wyobrażeń. Jestem kobietą pełną zalet, ale także świadomą swoich wad. I wiecie co? Lubię ten swój całokształt. Zrozumiałam, że pewnych rzeczy nigdy nie zmienię, a jeżeli komuś nie odpowiada to, jak wyglądam lub co sobą reprezentuję - droga wolna. Możecie mi wierzyć, lub nie, ale dopiero teraz, kiedy przestałam się przejmować, czuję, że żyję. I zalecam to każdemu. Trochę dystansu na dobry początek. Reszta przyjdzie z czasem. Sara Chojnacka


P R A C A A K T O R A Wywiad z Kasią Ankudowicz Kasia Ankudowicz to jedna z najbardziej rozpoznawalnych polskich aktorek filmowych, teatralnych i dubbingowych. Znana m.in. z takich seriali, jak "Bulionerzy", "Pierwsza Miłość", "Mamuśki”, "O Mnie Się Nie Martw" i wielu innych. Utalentowana, skromna i naturalna. Aktorka, która nie zna granic i łatwo się nie poddaje. W` rozmowie z Kasią Ankudowicz Piotrek Tarnowski. Piotr Tarnowski: Czy od zawsze chciała Pani być aktorką? Kasia Ankudowicz: Tak. Odkąd nauczyłam się mówić pierwsze wiersze, czyli kiedy byłam bardzo małym dzieckiem, to chciałam występować. P.T.: Co jest najlepsze w pracy aktora? K.A.: Najlepsze jest to jak jest praca. Trudno jest być aktorem który nie pracuje (śmiech). P.T.: Która rola była dla Pani najciekawsza i najtrudniejsza? K.A.: Ciekawa jest dla mnie każda rola, bo każda stawia przede mną nowe wyzwania. Najtrudniejszym wcieleniem okazała się dla mnie rola teatralna w spektaklu „Wariat i zakonnica” w Gdyni. Była niezwykle ciekawa, ale czuję, że nie podołałam jej, nie udało mi się jej zagrać wystarczająco dobrze. Kasia Ankudowicz jako Roy Orbison w programie Twoja Twarz Brzmi Znajomo


P.T.: Jak wspomina Pani czas programu "Twoja Twarz Brzmi Znajomo"? K.A.: Ten program był dla mnie czymś w rodzaju kolonii. Spędzałam dużo czasu z tą samą grupą ludzi. Było to też niezwykłe wyzwanie, ponieważ każdy utwór był zupełnie inny, był dla mnie czymś nowym. Wymagało to ode mnie umiejętności odnalezienia się w coraz to nowych sytuacjach. P.T.: Jak Pani wspomina rolę Sylwii Nowik z serialu "Bulionerzy"? K.A.: Pomimo tego, że byłam totalnym „nieopierzonym żółtodziobem” po szkole, to wspominam ten okres bardzo dobrze. Trafiłam we wspaniałe towarzystwo takich sław jak Stanisława Celińska, Marian Opania, Lucyna Malec i Piotr Skarga, dlatego była to wspaniała przygoda i rola była również bardzo ciekawa. P.T.: Jak wspomina Pani rolę Patrycji z "Mamusiek"? K.A.: Bardzo dobrze wspominam pracę na planie serialu. P.T.: Jakie ma Pani plany na przyszłość? K.A.: Jeśli chodzi o kwestie zawodowe, to będę kontynuować pracę na planie trzech seriali "Pierwsza Miłość", "O Mnie Się Nie Martw" i "Blondynka". Poza tym gram w Teatrze Komedia w sztuce "Konserwator" razem z Kasią Zielińską, a także zdarza mi się pracować głosem. Jeśli chodzi o życie prywatne, to wszystko się bardzo dobrze układa. P.T.: Bardzo dziękuję za spotkanie. K.A.: Dziękuję.

Mam szczerą nadzieję, że będziemy mogli jak najdłużej oglądać Kasię wcielającą się w nasze ulubione postaci zarówno na deskach teatru, jak i na naszych ekranach. Życzymy wszystkiego najlepszego Pani Kasiu z okazji 34 urodzin! Sto lat! Piotrek Tarnowski


W dzisiejszych czasach efekty 3D czy wprowadzenie 48-klatkowej rejestracji obrazu nie jest już czymś zaskakującym. Reżyser, aby zainteresować widza,musi przedstawić mu coś, czego jeszcze nie było. Czymś stosunkowo nowym w kinematografii jest właśnie technika ‘second screen’ bardziej znana wśród graczy. Polega ona na rozszerzeniu akcji na dwa ekrany. Jednym z pierwszych filmów tego typu był „App” powstały w 2013 roku. Jest to sztandarowy przykład współpracy filmu z aplikacją.

Fabuła nie jest skomplikowana. Wszystko opiera się na zainstalowanym wirusie podczas imprezy. Następnego dnia Anna (Hannah Hoekstra) - główna bohaterka - odkrywa złośliwą aplikację- Iris, która zna odpowiedź na każde pytanie. Wydawać by się mogło, że to konkurencja dla Wikipedii, lecz Iris coraz bardziej wtrąca się w życie prywatne Anny, a po czasie przejmuje nad wszystkim kontrolę i przenosi się na inne urządzenia w dość szybkim tempie. Można w pierwszej chwili pomyśleć, że to jakiś żart, jednak w filmie wszystko rozgrywa się na serio i nie ma mowy o jakiejś zabawie, gdyż aplikacja doprowadza do śmierci paru osób. Jak sama nazwa wskazuje potrzebujemy dwóch ekranów. Jeden, aby wyświetlić film, a drugi, aby zainstalować na nim specjalna aplikację, która synchronizuje treści na podstawie dźwięku. Warto w tym wypadku zwrócić uwagę, aby głośność była odpowiednio ustawiona, ponieważ gdy będzie za cicho, nasz smartfon lub tablet tego nie wyłapie. Oczywiście aplikacja nie jest obowiązkowa. Bez niej też można obejrzeć film, lecz w tym wypadku „Iris" - aplikacji z ,,App'' - jest po części też bohaterem.


Łączy całą fabułę, a także wyświetla nam dodatkowe ujęcia, lub rozmowy sms, czy artykuły z gazet związane z akcją filmu. Wygląda to mniej więcej tak, że oglądamy główną akcję na większym ekranie, ale otrzymujemy, co pewien czas dodatkowe materiały na telefon. Wydawać by się mogło, że to rozprasza i utrudnia skupienie się na fabule filmu, lecz po pierwsze akcja nie jest szalenie porywająca, gdyż nie jest to wymagające kino, a po drugie - reżyser zadbał o to abyśmy nie czuli tego dyskomfortu z powodu ciągłego przerzucania wzroku z jednego ekranu na drugi. Faktem jest też to, że tych ‘smartfonowych’ wstawek nie jest bardzo dużo. Mam nawet wrażenie, że trochę za mało. Wydaje mi się, że potencjał tej techniki jest dość spory i można tu było poszaleć, ale „App” trzeba uznać za eksperyment i wybaczyć niektóre niedociągnięcia.

Film w dość przerysowany sposób uświadamia nas, że w dobie dzisiejszej technologii nie ma czegoś takiego jak prywatność, a nasz każdy ruch jest śledzony i rejestrowany. Myślę, że warto obejrzeć „App”, jeśli nie ze względu na fabułę, to, chociaż po to, aby zapoznać się z ‘second screen’, gdyż jest to naprawdę coś ciekawego i wzbogaca film. Sandra Wysmułek


Włóczęga Dharmy Ktoś miał niezłego farta, że urodził się Jackiem Kerouaciem. Jeszcze większe szczęście mieli ci, co z nim obcowali. Szanse mieli u niego zarówno mężczyźni, jak i kobiety. Wśród tych pierwszych znalazła się między innymi druga gwiazda Beat Generation – Allen Ginsberg. Jeśli już przy tym jesteśmy, to ciekawy jest fakt, że po takim Ginsbergu, brodatym homoseksualiście, od razu widać było, że Amerykanie będą mogli liczyć na mocne, awangardowe utwory, natomiast Jack był przystojny i wysportowany – prawdziwy macho, twardziel. A jednak okazało się, że wygląd kompletnie nie pasował do charakteru; dusza jest w tym przypadku całkowitym przeciwieństwem ciała, ponieważ Kerouac to najwrażliwszy z bitników. Jak wielu jego kumpli po fachu urodził się w latach dwudziestych dwudziestego wieku i interesował się buddyzmem. Wyróżniał się tym, że w swojej twórczości kładł wielki nacisk na obrazy przyrody, która go całkowicie pochłaniała, a to, co było tak bardzo typowe dla artystów jego pokolenia – skupienie się na jazzie, seksie i narkotykach – u Kerouaca stanowiło bardziej tło. Nie było ono celem, lecz tym, co otaczało Jacka – jego środowiskiem. Bardzo wiele czasu twórca poświęcał na obserwowaniu nieba, wędrowaniu po górach i medytacji. W swojej najbardziej znanej powieści (W drodze), którą opublikował w 1957 r., zawarł bardzo wiele wątków autobiograficznych związanych z podróżą przez Stany i Meksyk wraz z Nealem Cassydym, którego książkowe alter ego to Dean Moriarity. Później w centrum znalazł się buddyzm, co bardzo wyraźnie widać we Włóczęgach Dharmy – książka ta jest według mnie tą, która najbardziej uzewnętrznia niesamowitą, dziwnie smutną energię i bardzo wrażliwą duszę tego człowieka.


Można to odczuć zarówno czytając klika świetnych haiku, które w nich zawarł, jak w specyficznych relacjach z innymi, gdzie książkowy odpowiednik Kerouaca odpływa od ludzi na rzecz krzaków, traw i... pewnie też samej trawy. Później zainteresowanie Kerouaca buddyzmem było na tyle duże, że postanowił napisać biografię Buddy, która jednak nie została nigdy opublikowana. Zmarł w 1969 roku z powodu krwawienia z przewodu pokarmowego. Był prawdopodobnie jedną z większych miłości Ginsberga. Cóż, nigdy go nie poznałem, a jednak w moich snach występował również.

Tymek Walkiewicz


Brakuje dobrych filmów o tematyce futbolowej. Nie mówię tu o tym, że Unia Europejskich Związków Piłkarskich chyba nie zrobiła - śladem FIFA - oficjalnych filmów z turniejów międzynarodowych. Niejedne reportaże z Mistrzostw Świata oglądałem z wypiekami na twarzy, nawet jeśli w polskiej wersji Tomasz Zimoch jako lektor spisał się bez szału i daleko było emocjami do jego nieśmiertelnego tekstu: „Panie Turku, kończ Pan ten mecz!”.

Jeśli chodzi o filmy fabularne, to myślę, że wyrafinowani koneserzy od razu pomyślą o Piłkarskim pokerze w reżyserii Janusza Zaorskiego, gdzie Janusz Gajos i Marian Opania nie dają powodów, by nie myśleć, że byli i są oni w ścisłej czołówce rodzimego aktorstwa. Co do Pana Mariana, którego większość zna jedynie z roli w serialu Na dobre i na złe, jest on kolejnym przykładem, że najlepsi aktorzy nie muszą pchać się na „świecznik”, by darzono ich powszechnym szacunkiem. Ogólnie Piłkarski poker jest kwintesencją polskiego środowiska piłkarskiego lat 80. – drukowane mecze, przekupni sędziowie, nieuczciwi działacze… Myślę, że to idealny pokaz dla ślepo zapatrzonych w polską Ekstraklasę, nawet jeśli apogeum korupcji jest już dawno za nami.


Wśród mniej „wyrafinowanych” projekcji wybrać można również Gol w reżyserii Danny’ego Cannona, który powstał na podstawie książki (albo raczej książeczki) Roberta Rigby’ego. Jest to trylogia, ale kojarząc ją z dziełami Henryka Sienkiewicza, macie przynajmniej pewność, że się nie zanudzicie. Choć wykluczyć można od razu to, że będziecie bogatsi o jakąś przydatną wiedzę. Santiago Munez – meksykański chłopiec z ubogiej rodziny spełnił „american dream”, by następnie zostać gwiazdą futbolu. Film ten popisem aktorskim na pewno nie jest, ale ogląda się go przyjemnie, choć nieraz jest on tak naiwny jak dziecko we mgle. Meksykanie, którym udało się przebrnąć granicę, zwykle nie osiągają takiego sukcesu (o ile jakikolwiek odnoszą), jak bohater filmu Santiago, ale zawsze można oglądając go na ekranie, o takim awansie społecznym pomarzyć . Mógłbym nawet zaryzykować tezę, że dla wielu chłopców mógłby on być zachętą do uprawiania futbolu. Tym bardziej, jeśli - tak jak Munez - pochodzą z biednych rodzin. Mało jest gwiazd sportowych (szczególnie bokserów), którzy już w dzieciństwie mieli wszystko, czego dusza zapragnie. Ambicja rzadko jest efektem dostatku. No dobra, przypomina mi się jeszcze pewien film fabularny o drużynie ze Stanów Zjednoczonych, która pokonała Anglików na Mundialu w 1950 roku, ale gloryfikowanie jej przez niektórych „Jankesów” za jeden mecz to jednak nadmierna ekscytacja. Pomyślcie, jakby ten film wyglądał, gdyby bohaterami były „orły Górskiego”. Wtedy to byłoby dopiero na miejscu, bo przeciętni w większości zawodnicy tworzyli wspaniały kolektyw. Coś pięknego – lali Argentynę, Włochy, Brazylię, o Haiti nie wspominając, a nie odnosili jakiegoś tam jednego na ruski rok zwycięstwa nad „lwami Albionu”, które Stany Zjednoczone zawdzięczały głównie szczęściu i życiowej postawie bramkarza Franka Borghi’ego. Gdyby spojrzeć na fart Jana Tomaszewskiego na Mundialu 1974, to na miejscu amerykańskiego golkipera nosiłby pewnie pelerynę, czy co tam jeszcze w co ubierają superbohaterowie… Mógłbym pisać o tym jeszcze długo, ale że interlinia jest bezlitosna, wspomnę na koniec o Boisku bezdomnych, filmie, który jest przestrogą dla naszych „kopaczy” noszących głowę wysoko w chmurach. Film Katarzyny Adamik opowiada o tym, jak Jacek Mróz był świetnie zapowiadającym się talentem, ale kontuzja nogi przekreśliła jego marzenia. Dalej los jest dla niego tragiczny, bo pije, żona wyrzuca go z domu, a on zamieszkuje ostatecznie na Dworcu Centralnym. Jeśli mijacie kloszardów w tamtym miejscu, to wyglądają oni pewnie niewiele mniej odrażająco niż niegdysiejsza nadzieja „fikcyjnej piłki”. Ale nawet jak bohater poznaje kilku innych „niespełnionych w życiu” ludzi, to pokazuje, że posób są oni jeszcze cokolwiek warci. Próbują grać w futbol, byle czym, nawet pustą plastikową butelką. No i to różni ich od rozpieszczonych dzieciaków z niektórych akademii, którzy wstydzą się wyjść na boisko bez najnowszego modelu korków. Ale reszty mówić wam nie będę, wystarczy jeśli obejrzycie Piłkarskiego pokera…

Dominik Owczarek


”Walka”

Wiersze "Szpital"

Gdy zaczynasz wierzyć w siebie, Zaczynają się dziać magiczne rzeczy Świat wydaje się odrobinę jaśniejszy Uświadamiasz sobie - chcesz walczyć Dla kogoś dla ciebie ważnego, dla siebie Lepsze życie, przełamanie każdego lęku Który jest ukryty na dnie twego serca Przełam się, uwierz w siebie. Zrób to Wbrew całemu światu. Wbrew temu co Widzisz, słyszysz od innych ludzi Pozwól sobie odkryć swoje wewnętrzne Piękno. Każdy jest piękny. Widzisz? Warto...

Umierający w żywym ogniu świat czarnym dymem kradnie mój wzrok. Z desperacją łapie się krat, ponieważ bez nich trudno będzie zrobić krok. Zmęczenie wywołuje ogromny ból. Moje nogi zapomniały do czego stworzył je, pięknego świata król. Od dziecka nie chodzę, więc nie jest to nic nowego. Słyszę jak ogień pożera drewno. Czuje na skórze ciepło, którego zawsze było mi brak. Nie chcę wiedzieć jak wygląda; płonący złotym żywiołem oddział, ale na pewno piękniej od tego, który zapamiętałem. Białe ściany jeszcze wczoraj kiedy płakałem doprowadzały mnie do mdłości. Błagam jeśli tu umrę wynieście stąd moje kości. Aleksandra Mikołajczyk

" Nie czekamy na ratunek" Nikt i nic co nie poczuło tego świata podłości i grozy nie da rady go zmienić naprawić, uratować. Ktoś kogo tu nigdy nie było, nie zna panujących zasad. Tylko my, żyjący tu teraz dostrzegamy zło . Właśnie dlatego walczymy, po upadku wstajemy. Aleksandra Mikołajczyk

Agnieszka Snarska


Rwać oddechy Biodrami nową linię Braku Granic kreślić Dłońmi rozpuszczać ostatnie bariery Falującym ciałem złapać rytm nabrzmiałych ust ciągnących włosów nie rwanych spojrzeń gorących myśli

”Come back”

Dziwnie tak tęsknić za kimś kogo oczu się nie ujrzało czyjego głosu nie słyszało i rąk nie dotykało

I want so bad to know your sweet lips When you were looking at me you got me Hypnotized. For that day I can't wake up When will you come back to me? Come back

Dziwnie tak tęsknić za zapachem nieznanym delikatnym słodkim Za skórą jasną miękką i gładką Za głosem barwnym i lekkim Za spojrzeniem ciepłym Aksamitnym Dziwnie tęsknić za czymś Czego się nie zna Za wspomnieniami których nie ma za każdą nie wypitą wspólnie herbatą za każdym muśnięciem którego nie było Za kimś Kogo się nie spotkało Poszłabym na spacer chciałabym poczuć ból zimna każdą łzę nieba muśnięcie śniegu spadającego z otchłani ciemności Poszłabym na spacer Chciałabym usłyszeć za czym tęskni to młode skrzypiące drzewo za czym tak wyją jego gałęzie dla kogo świecą gwiazdy i dlaczego co chwila gasną jak dzisiaj moja Poszłabym na spacer Chciałabym poczuć czego boi się cień że się za mną snuje gdzie tak biegnie czemu znika w ślepej uliczce Poszłabym na spacer by zobaczyć czy trawa też szepcze Twe imię czy wiatr znów rzuca słowa gorące na wiatr czy Ty gdzieś kryjesz się w krzakach mroku Poszłabym na spacer zobaczyć sowę co tak wyje za Słońcem usłyszeć wilka głodnego czułości poczuć pod nogami jak kręci się świat Poszłabym na spacer w jedną stronę została gwiazdą u boku Księżyca Emilia Bronowska

I'm counting tears 'til you're not here I'm barely breathing when I need you I'm calling your name but I hear echo When will you come back to me? Come back

Do you feel it when I'm dreaming about you? Can you imagine how you make me feel? I know for sure that you're the only one When will you come back to me? Come back Agnieszka Snarska ”Rozdziały życia” Kolejny rozdział się kończy i zaczyna Kolejna przyjaźń jest już tylko wspomnieniem W głębi serca. Uchronić przed zapomnieniem. Nigdy nic nie jest i nie będzie łatwe Koniec. Tak będzie lepiej. Dla wszystkich Jakaś odmiana losu. Jakaś niepewność Tu czyha na nas. Lecz przetrwamy Chodź rozdzieleni jesteśmy na wieki Nie mogę już dłużej znieść tych szykan Ciągłe psucie humoru. Mam tego dość Życie jest krótkie. Nie chcę go marnować Ciągłym martwieniem się. Smutkami Nie jesteśmy sami. Żyjemy w swoich światach Mimo, że moje słońce jest daleko, czuję Jakby był przy mnie cały czas. Kocham to Ty masz wszystko czego potrzebujesz. Doceń to, co masz. Wielu tylko o tym marzy Życie to dar. Piękna rzecz, jaką można dostać Nigdy nie wolno się poddawać. Nawet gdy jakiś Rozdział życia nie kończy się dobrze. Miej nadzieję Nigdy to nie oznacza końca tego wszystkiego Nie jesteś sam na tym małym i wielkim świecie. Nie jesteś jedynym, kto przez to przechodzi Nigdy nie zamykaj oczy. Utrzymaj ten płomień Agnieszka Snarska


NUMER 4 JUŻ WKRÓTCE! PROWADZIMY REKRUTACJĘ! CHCESZ DO NAS DOŁĄCZYĆ? NAPISZ NA ADRES

IV.LO.MCK@GMAIL.COM

ZACHĘCAMY DO CZYTANIA


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.