UZetka nr 7 (czerwiec 2003)

Page 4

4

F E L I E T O N Y PRZYGODY JASIA WÊDROWNICZKA

ŻYWOT STUDENTA POCZCIWEGO

Niektórzy ludzie mówią przez sen, inni mają halucynacje lub skurcze, lunatykują, zgrzytają zębami, krzyczą, wyskakują przez okno, śmieją się a czasem chrapią. W sumie to nie ma większego znaczenia, co wyprawiasz nad ranem – i tak i tak przychodzi kres tego wszystkiego. Stukot, łomot, świst niesamowity. To wróg każdego z nas – BUDZIK. Bębenki w uszach z hukiem obijają się o siebie, grając przy tym marsza żałobnego. Skóra przybiera buraczkowego kolorytu ze względu na gotującą się w żyłach krew, a w głowie odmawiasz litanię z prośbą o jeszcze 10 minut (lepiej 20) spokoju. Człowiek próbuje się jakoś przy tym ratować, energicznie machając rękoma by budzący wynalazek unieszkodliwić. Czynność ta jest jednak niebezpieczna. Twój zapał daje się we znaki. Spadasz z łóżka robiąc sobie ku – ku na czole i skręcając ramię. Boli? Wydaje Ci się. Zbierasz się w jedną całość i

padasz znowu na wyro mrucząc pod nosem sentencje łacińskie. To nie pomaga, więc przechodzisz do planu B: bier z e s z poduchę i ściskasz nią swoją głowę, robiąc przy tym niezły raban. To tym bardziej nie pomaga, wręcz przeciwnie zaczyna Ci się kręcić w głowie z duchoty. Studencie – pora wstać!!! Podnosisz się ze skwaszoną miną i mkniesz w kierunku wodopoju by ostudzić pragnienie – wodą. Z lodówki wyjmujesz z błyskiem w oczach zimny sok pomarańczowy. Machasz jednak kartonem ze łzami w oczach, stwierdzając, iż jest pusty. No cóż... Nie wiesz czy zacząć gryźć ściany czy szlochać. W każdym razie nie ma na to czasu – chowasz język i lecisz się ogarnąć. Delikatnie układasz potarmoszone włosy ze wzglądu na dolegliwość pt. ból głowy. Wkładasz wdzianko i na zajęcia. Po drodze na spokojnie obmyślasz jaki jest dzień tygodnia i czy opłaca się koncentrować na nauce – przecież tak czy siak Twoje myślenie jest dzisiaj upośledzone... Po drugim wykładzie zziajany, zmęczony, zdyszany, zasapany lecisz pod maszynę by nabyć czwartą ka-

wę, która umożliwia Ci jako – taką sprawność psychiczną. Choć Cię muli, drżą Ci łapki, masz tik nerwowy nogi, a palce lewej ręki wkładasz do oczu by podtrzymać powieki (Nie tak mocno! Nie z takim zaparciem! Zobacz, co zrobiłeś! W prawym oku rzęs nie masz! Nie płacz! Może dzięki przeszczepom znowu odrosną?!) – wszystko jest w najlepszym porządku. Znajomi próbują pogadać o czymkolwiek, ale Ty masz kłopoty z koncentracją i trudności w zrozumieniu najprostszych informacji, a co gorsze – nie nadążasz za rozmową. Męczysz się tak jeszcze z 6 godzin snując się jak duch – Twój stan jednak szybko przechodzi gdy kolega proponuje kolejne nocne wyjście. Trzeba przecież zgrać się z otoczeniem, nawiązywać nowe znajomości, rozszerzać horyzonty w kontaktach międzyludzkich. Powraca humor, co? Masz wrażenie jakbyś się na nowo narodził. Jest Ci wesoło, nie czujesz zmęczenia, chce Ci się tańczyć, jadaczka Ci się nie zamyka – brawo!- to są symptomy prawego studenta, reagującego na hasło: IMPREZA. Prędziusiem powracasz do domu, w nogach masz tyle siły, że mógłbyś spokojnie brać udział w maratonie, (kto wie czy byś go nie wygrał). Odkładasz notatki i... karuzela od nowa!!! Miłej zabawy studencie! Ania Spanbrucker

Powiedzieć, trzeba potrafić – IV Konkurs Krasomówczy Czy potraficie skutecznie przekonać słuchacza o swojej racji? To wielka sztuka. Szczególnie wówczas, gdy temu co mówicie przysłuchuje się całkiem pokaźna grupa na widowni, a w jury zasiadają specjaliści, których nie tak łatwo przekonać. 14 maja, odbyła się już czwarta edycja Konkursu Krasomówczego, którego organizatorem jest Katedra Komunikacji Językowej i Społecznej. Nasza redakcyjna koleżanka, Kaja Rostkowska, studentka pierwszego roku dziennikarstwa, została laureatką tegorocznego Konkursu Krasomówczego, o czym informujemy z wielką przyjemnością. Ex aequo, pierwsze miejsce zajęła Anna Gruszka, która dodatkowo została wyróżniona nagrodą indywidualną prof. Mariana Bugajskiego. Srebrny Laur wywalczyła Dorota Kurian. Trzeciego miejsca w tym roku nie przyznano. Wyróżniono natomiast Karolinę Ruczewską. Swoją nagrodę, publiczność przyznała Dorocie Kurian, która rozbawiła widownię wyliczając współczesne sposoby ulepszania naturalnego piękna. W szranki o - Złoty, Srebrny i Brązowy Laur Orator-

ski - w tym roku, stanęło jedenastu śmiałków. Wygłaszali mowy na jeden z trzech tematów konkursowych. W skład jury, pod przewodnictwem mgr Iwony Pałuckiej-Czerniak, obok kadry pedagogicznej, weszli również laureaci poprzednich edycji konkursu. Największym powodzeniem wśród mówców, cieszył się temat, w którym młodzi oratorzy argumentowali, że poprawiać natury nie warto. Wygłoszenia mowy na ten temat podjęło się, aż siedmiu uczestników. Mniejszą popularność zyskał temat dotyczący etyki dziennikarskiej. Natomiast jedna ze zwyciężczyń tegorocznej edycji, Kaja Rostkowska, jako jedyna podjęła się przekonania jury i publiczności o tym, że „Gałczyński wielkim poetą był”. Zrobiła to tak skutecznie, że nie pozostawiła chyba nikomu żadnych wątpliwości, co do wartości i znaczenia utworów poety. Kaja jako zdobywczyni tegorocznego Złotego Lauru Oratorskiego, nie kryła zaskoczenia i radości. Jak stwierdziła, ten konkurs, skłoni ją z całą pewnością do głębszego zainteresowania się tajnikami retoryki. Wszystkim laureatom konkursu gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów.

Profesor Stanisław Borawski podkreślił, że poziom tegorocznego konkursu charakteryzował się dużą dynamiką. Wśród wszystkich prezentacji, można było wyróżnić dwa nurty. Pierwszy to wystąpienia oparte na klasycznych regułach, drugi to wystąpienia wykorzystujące elementy wdzięku, aktorstwa, a nawet... kokieterii. Konkurs Krasomówczy stał się już tradycją, z której mogą być dumni nie tylko studenci dziennikarstwa. Wszyscy uczestnicy konkursu otrzymali nagrody książkowe. Trzech najlepszych ominie również egzamin z retoryki. Z roku na rok rywalizacja oratorska jest na coraz wyższym poziomie, a konkurs staje się imprezą, która zaczyna przyciągać coraz więcej widzów. Ten konkurs tętni już własnym życiem. W przyszłym roku kolejny. Może warto sprobować. Nikt nie będzie pamiętał Twoich sekretnych myśli na jakiś temat. Musisz je najpierw wyrazić. W tym roku wielu uczestników konkursu wywarło ogromne wrażenie na publiczności. W przyszłym roku możesz to być Ty! Jan Walczak

Matrix po raz drugi, Matrix po raz trzeci...

Nie lubię się umartwiać, bo i ascetyzm dawno już wyszedł z mody. Chyba z sympatii do samego siebie twierdzę, że chodzenie na nocne seanse do kina, zdrowiu i nastrojowi następnego dnia nie służy. Jednak mimo wszystko targnąłem się na moje siły witalne i wybrałem się na prapremierę filmu minutę po północy. Po przyzwoitej dawce kofeiny zwarty i gotowy przekroczyłem próg zielonogórskiego kina „Wenus”. Co się okazało? Inni też nie położyli się jak zwykle o 21. Dotąd myślałem – gdzież student wytrzymałby choćby do 22. Jak to się człowiek może mylić. A jednak można. My studenci potrafimy – nie zawiedliśmy. Na studenckiej (zorganizowanej przez Parlament Uczelniany Samorządu Studenckiego) prapremierze reaktywacji Matrixa było nas tyle, co wygodnych fotelików w kinie. I to cieszy. W końcu ta prapremiera była dla nas. W kolejce do wejścia trochę niecierpliwie przestępowałem z nogi na nogę zaciekawiony tym, czym zadziwią tym razem twórcy kolejnej części filmu, którego ostatnia część stała się przełomem w historii kina. (Takie dreptanie w miejscu, swoją drogą to dobry sposób na przymykające się powieki). Wracając do mojego fotelika

trzeba stwierdzić, że rzeczywiście był niczego sobie, bo podczas trzeciej reklamy, przed rozpoczęciem Matrixa, skutecznie przeniósł mnie do krainy snów. Jak tu nagle coś nie huknie. Jak nie łupnie. Prze Bóg! Ktoś leci, coś eksploduje i dlaczego ona spada z tego wieżowca tak powoli, że ma okazję postrzelać sobie w międzyczasie, a my możemy pooglądać ją sobie z każdej strony? Nieważne. Zaczęło się. Druga część Matrixa weszła na ekrany polskich kin. Tak, to już dziś. Dzień, na który czekali zapaleni entuzjaści poprzedniej części. Muzyka pulsuje mi w uszach, oczy wpatrują się w ekran i zapominam, że o tej porze powinienem przewracać się na drugi bok. Widzę odrealnione pościgi i niewiarygodne sceny walki na czele z niezniszczalnym, półboskim Keanu Reeves. Ubrany w przedziwny strój a`la sutanna bez koloratki rozgramia bataliony błyskawicznie klonujących się (czy coś w tym rodzaju) facetów w czerni. Neo zgodnie z zaleceniami scenariusza i reżyserii miota bez większego wysiłku przeciwnikami i tam, i tu, i tak, że wyżej już nie można. Bez problemu lata ponad miastem, znów zatrzymuje w powietrzu lecące w jego stronę kule. Jego uderzenia mają siłę młota pneumatycznego na zwiększonych obrotach, a ten kto podejdzie mu pod rękę szybuje, aż zatrzyma się na którejś ścianie z kolei. Wszystko w dobrym stylu, bo bezkrwawo. Żadnej krwi na ekranie - to dopiero trzeba umieć uderzyć. Neo był, co tu ukrywać, najszybszy,

bezbłędny, a nawet zdarzyło się, że romantyczny. Co za gość pomyślałem. W ogóle naj... Przepraszam Cię Spiderman. Kiedyś wystarczyło założyć kostium gdzieś w ciemnym zaułku wzbić się w niebo i uratować staruszkę od zgrai rabusiów. Pamiętam z czasów błogiego dzieciństwa nad komiksem, że tak było. Dziś idę na seans gdzie wszystko migoce i tańczy przed oczami, i okazuje się w efekcie końcowym, że nie ma rzeczy niemożliwych. Superbohaterowie spuściliby nos na kwintę widząc, co dzieje się na ekranie. Efekty specjalne w Matrixie – Raktywacji zapierają dech w piersiach i film pod tym względem jest do obowiązkowego obejrzenia. Pomimo niesamowitości obrazów, które przesuwały się na ekranie podczas ponad dwugodzinnego seansu, czekałem na zakończenie. Nie dlatego, że spieszno mi było do wygodnej poduszki, ale po to żeby zobaczyć, czym zaskoczą twórcy filmu pod względem treści. Czekałem, czekałem i się nie doczekałem... Byłem świadkiem niesamowitego show, ale miałem wrażenie, że treść była potrzebna tylko po to, by logicznie powiązać efekty specjalne. Czy lubicie filmy z napisem końcowym „c.d.n.” i to jeszcze w dodatku w kinie, gdzie słono płaci się za bilet? Ja też nie. Po niesamowitych doznaniach wizualnych w momencie zakończenia filmu poczułem się jakbym obejrzał operę mydlaną. Czy trzecia część Matrixa będzie tylko i wyłącznie wielkim widowiskiem? Chętnie to sprawdzę. Jeśli tak – na czwartą część już się nie wybiorę. JAN WALCZAK

Kiedy przyjdzie noc…. . . Osiedle szarych, pionowych i poziomych bloków, na którym przed laty żyłam, do dziś jest miejscem moich ciągłych ucieczek od rzeczywistości ; od smutnych poranków, bezowocnych popołudni i przerażających wieczorów; od zgniłego zapachu ciśniętych w kąt nadziei i tęsknot. Pamiętam, że wtedy z niecierpliwością czekaliśmy spektakularnego przyjścia Nocy, gdzie, w owym czasie, granica pomiędzy jasnością a ciemnością zdawała się w ogóle dla nas nie istnieć. Wystawialiśmy wówczas glinianą miseczkę pełną domowej roboty ciasteczek, których słodki zapach wabił skutecznie Tę , której tak mocno pożądaliśmy. Witaliśmy Ją na okrągłym placu zabaw, gdzie jakiś Dorosły powsadzał do naszej piaskownicy czerwone róże. Przychodziła punktualnie w towarzystwie swych wiernych poddanych i skrupulatnego kronikarza nocnych ekscesów, który w pełni odsłaniał przed nami swe pomarsz-

w w w . u z e t k a . u z . z g o r a . pl

czone i stare oblicze o porcelanowej cerze. Zawsze naśmiewaliśmy się z jego niezmienionego od tysiącleci, pytającego i zdumionego wyrazu twarzy, który zdawał się mówić : „Jak to? Niemożliwe? Ach, więc to tak ?” Talerzyk stał, karuzela obciążona naszymi ciałkami wirowała, a wraz z nią całe osiedle - miliony żółtych punkcików, za którymi pochowali się ludzie i tylko ich nikłe cienie zwiastowały, że w ogóle są, że żyją. Potem żegnaliśmy się i po cichu, lekko oszołomieni, wracaliśmy do naszych domów wąskimi piętrami i półpiętrami, skąpanymi w gęstym mroku. Wracaliśmy do mieszkań przesiąkniętych zapachami mydeł i szamponów oraz ciepłem śpiących istnień. Ogrzewaliśmy swe zziębnięte ciała, ustawiając je tak, by padały nań promienie księżycowe. Do mnie Noc przychodziła pierwsza. Zawsze myślałam, że z powodu mojego

wieku. Byłam bowiem najstarsza. Dopiero później zrozumiałam czym się kierowała. Siadała więc cichutko na parapecie mego dziecięcego pokoju, otulała się szczelnie granatowym płaszczem i wpatrywała się z uwagą w senne twory mojej wyobraźni, która pobudzona Jej wzrokiem, niczym skurczem, rodziła obrazy, gdzie kolory zlewały i rozszczepiały się tworząc niekiedy bardzo prowokacyjne konfiguracje. W sennej malignie solennie obiecywałam sobie, że już nigdy nie opuszczę mego bezpiecznego domu, że do utraty tchu będę kochać moich bliskich, i że koniecznie zrobię coś z tą czarną czeluścią pomiędzy łóżkiem a ścianą, z której każdej nocy wymaszerowywały hordy hitlerowców w metalowych hełmach. Dni były już tylko po to, by skoro przeniknięty wilgocią świt, po odgarnięciu z czoła zlepionych potem kosmyków włosów, poopowiadać sobie mgliście zapamiętane zdarzenia poprzedniej nocy... Gabi


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.