TRAWERS No2

Page 1

No 2

gazeta ludzi aktywnych bezpłatny miesięcznik

Magiczny Kaukaz – zapiski z Gruzji Pod wodą jesteśmy tacy sami Erasmus pod palmami

ISBN 978 83 926021-8-7 maj 2012


Po przełamaniu lodów i tym samym po pełnym nadejściu wiosny, jedziemy dalej! Mamy nadzieję, że kolejny Trawers jest z Wami podczas długiego majowego weekendu i czytacie go w Bieszczadach, Skandynawii, na Mazurach lub może nawet w dalekim Acapulco! Numer drugi to podróż na gruziński Kaukaz, który przywita nas swoją gościnnością, czaczą i niezwykłą przestrzenią. Nasza propozycja to nieodkryte odmęty Wisły. Będzie też opowieść o syryjskiej Maluli. Spragnionym wiedzy podsuwamy temat architektury komunistycznej. Podpowiadamy również, co zrobić, by wybrać się na Erasmusa w bardziej egzotyczne miejsca. Zapraszamy do wspólnej lektury!

fot. Mikołaj Korwin – Kochanowski, Indonezja. Wyspy Togean. Wioska ludzi Bajo – morskich Cyganów

TRAWERS – gazeta ludzi aktywnych redaktor naczelna KATARZYNA RODACKA sekretarz redakcji DOROTA SNOCH redakcja BEATA BLITEK, MACIEJ CZERSKI, JĘDRZEJ KROBICKI, EMILIA KURDZIEL, KATARZYNA NIEMCZYKIEWICZ, DAGMARA OLEKSY, DOROTA SNOCH, BARTEK KROBICKI, PAWEŁ SŁOŃ, KAMIL STOPA, EMILIA SYGULSKA, KASIA ZAJIC, MIKOŁAJ KORWIN-KOCHANOWSKI, RADOSŁAW DZIURDA, ŁUKASZ ROMANOWSKI (www) korekta KATARZYNA NIEMCZYKIEWICZ, KATARZYNA RODACKA, ANNA KAŹMIERCZAK, DOROTA SNOCH skład, opracowanie graficzne JUSTYNA MĘDRALA druk Off Print Lesław Wabik zdjęcie na okładce BEATA BLITEK, Tuszetia – Dartlo

ISBN 978 83 926021-8-7 nakład 500 egz. magazyn został wydany przy wsparciu Wspólnoty Europejskiej w ramach programu „Młodzież w działaniu”

organizacja wspierająca finansowo

organizacja wspierająca

Treści zawarte w magazynie nie muszą odzwierciedlać poglądów Wspólnoty Europejskiej czy Narodowej Agencji programu „Młodzież w działaniu” i instytucje te nie ponoszą za nie odpowiedzialności. Redakcja nie cenzuruje tekstów nadesłanych przez redaktorów. Każdy tekst podpisany jest imieniem i nazwiskiem redaktora. © Kraków 2012 www.facebook.com/gazetatrawers www.trawers.turystyka.pl


No 2

Erasmus pod palmami

Magiczny Kaukaz – zapiski z Gruzji

6 / globalnie Unia Europejska potrafi rozpieścić współczesnych studentów. Zwłaszcza, gdy uda im się wyjechać na jedną z kokosowych wysp. Takie możliwości daje Erasmus, należy tylko bardziej zainteresować się tym tematem.

22 / artykuł numeru Kultowa Łada Nida wywozi nas do Omalo. Stąd mamy zacząć nasz trekking. Ekscytująca tekst MACIEJ CZERSKI zdjęcie ALEKSANDRA DROZD trasa nad przepaścią pnie się coraz wyżej. Zaczyna nas otaczać gęsta mgła... tekst i zdjęcia BEATA BLITEK i KAMIL STOPA

akub

fot. J Gałk

Chrześcijańska wioska

tan

akis a–P

18 / nieodkryte Nie jest to zwykła wioska. Jej mieszkańcy mówią w języku, którym prawdopodobnie porozumiewał się z uczniami Jezus. To tutaj przed oprawcami uciekała jedna z najbardziej niezwykłych katolickich świętych, a dachy tamtejszych domów są ozdobione święcącymi w nocy krzyżami. Zapraszamy do Maluli! tekst i zdjęcia PAWEŁ SŁOŃ

Pod wodą jesteśmy tacy sami

2 / podróże bez barier Butla podpięta do automatu i do jacketu – jest, stan powietrza – ok, nieszczelności – brak, pas balastowy – jest, maska, fajka i płetwy – są. Pianka – włożona. „To do wody”. Może na lądzie nazywają Cię niepełnosprawnym, ale w toni nie ma między nami różnicy... tekst DOROTA SNOCH i MIKOŁAJ KORWINKOCHANOWSKI, zdjęcia PIOTR STÓS

Oprócz tego w numerze:

Co robi Twój wykładowca – wywiad z Jakubem Gałką /8 rozmawiała DOROTA SNOCH, zdjęcia JAKUB GAŁKA Bryła (a)polityczna /14 tekst i zdjęcia KAMIL STOPA Przezorny zawsze zaszczepiony /27 tekst EMILIA KURDZIEL


fot. Piotr Stós – nurkowanie z niepełnosprawnymi



POD WODĄ JESTEŚMY TACY SAMI tekst DOROTA SNOCH i MIKOŁAJ KORWINKOCHANOWSKI, zdjęcia PIOTR STÓS „Wyobraź sobie uczucie zawieszenia w próżni, lewitacji, oderwania od rzeczywistości. Kiedy w końcu nic Cię nie ogranicza…” – Mirek „Wąski” Przybylski tak opisuje moment, gdy wskakuje do wody ze sprzętem nurkowym na plecach i zanurza się w toń. Mirek miał wypadek dziewięć lat temu. Od tego czasu zmuszony jest poruszać się na wózku. Nie stanowi to jednak dla niego żadnej przeszkody, by być aktywnym. Pływanie, nurkowanie, koszykówka, quady, skoki ze spadochronem… wszystko byleby być w ruchu! Zaczęło się od nauki pływania w Fundacji Aktywnej Rehabilitacji. Tam też zakochał się w nurkowaniu. Następnie w Stowarzyszeniu Centrum Turystyki Podwodnej „Nautica” zobaczył, że nurkowanie rekreacyjne mogą uprawiać osoby o różnym stopniu niepełnosprawności. Przekonał się, że praktycznie żadne fizyczne ograniczenia nie zamykają drogi do czerpania radości z poznawania podwodnego świata. Jak zacząć? Od 1998 r. w „Nautice” zostało wyszkolonych ponad 250 niepełnosprawnych nurków. Droga, którą musieli przejść, by otrzymać licencję, niewiele różniła się od tego, co musiałby zrobić każdy zainteresowany. Do kursu można przystąpić po badaniu i konsultacji z lekarzem wydającym uprawnienia osobom niepełnosprawnym. Oprócz udzielenia pozwolenia na nurkowanie, które jest niezbędne by rozpocząć przygodę, specjalista ocenia głębokość, na jaką można zejść pod wodę. Jeżeli nie otrzymamy zgody na uczestnictwo w kursie nurkowym, możemy wziąć udział w zajęciach nauki pływania lub sekcji kondycyjnej.

4

Są dwie możliwości ukończenia kursu. Opcja długoterminowa, trwająca od października do maja, zakończona pięcioma zanurzeniami na wodach otwartych Zakrzówka lub Chorwacji oraz egzaminem z teorii. Istnieje także możliwość uzyskania uprawnień podczas tygodniowego obozu szkoleniowego np.: w Spale, Ciechanowie czy Chorwacji. Nurkowanie to sport partnerski, zawsze schodzi się pod wodę dwójkami. Każdy odpowiada nie tylko za siebie, ale również za drugą osobę, dlatego w razie potrzeby musi wie-


Najlepsze wspomnienie Wąskiego? Morze Czerwone, godzina i dwadzieścia sześć minut nocnego nurkowania. W czarnej toni rozdzieranej przez słup światła z latarki, wyłaniają się ryby skrzydlice, piękne a zarazem jadowite. Rozpoczynają polowanie. Między koralami tętni życie – napotykam ośmiornice, langusty i podobne do rozgwiazd wężowidła. Obrazy jak w kalejdoskopie wykraczają poza granice wyobraźni. Nareszcie bez skrępowania, unoszę się jakby w stanie nieważkości. Jedno jest pewne: nurkowanie jest jak narkotyk – uzależnia.

dzieć jak udzielić pomocy. Po zaliczonym szkoleniu uczestnik dostaje licencję nurkową HSA OWD (ang. – Handicapped Scuba Association – Open Water Diver) z odpowiednim poziomem uprawnień: A, B lub C, dostosowaną do swoich możliwości. HSA A: pełnoprawny nurek, mogący schodzić pod wodę z innymi nurkami posiadającymi przynajmniej licencję OWD (ang. – Open Water Diver), HSA B: pełnoprawny nurek, który potrafi samodzielnie zadbać o siebie, natomiast nie może udzielić pomocy swojemu partnerowi, dlatego potrzebna jest osoba trzecia AOWD (ang. – Advanced Open Water Diver), HSA C: pełnoprawny nurek, który w razie wypadku nie jest w stanie pomóc partnerowi, a czasami nawet sobie, dlatego wymaga pomocy dwóch osób, z których jedna musi mieć minimum stopień RD lub DB (ang. – Rescue Diver i Dive Buddy). Licencja ta jest honorowana na całym świecie przez wszystkie centra nurkowe! Później można doskonalić swoje umiejętności w czasie kolejnych kursów. Jednym z nich jest AOWD, dający uprawnienia do zejścia na głębokość 30 m. oraz do nurkowania w nocy. Inny to Deep Diver, dzięki któremu możemy schodzić do 40 m., o ile nie ma przeciwwskazań medycznych. Dlaczego warto? Organizacją szkoleń zajmuje się Stowarzyszenie Centrum Turystyki Podwodnej „Nautica”. Dzięki temu kursy są dofinansowywane zależnie od stopnia niepełnosprawności uczestnika. Dla osób o trzecim stopniu niepełnosprawności kurs jest bezpłatny. Natomiast chętni z pierwszym i drugim stopniem muszą zapłacić tylko połowę ceny kursu, czyli 600 zł. Mogłoby się wydawać, że nurkowanie jest dostępne tylko dla ludzi sprawnych. Tymczasem okazuje się, że pod wodą wszyscy są równi. Na stronie „Nautici” można przeczytać: „To wszystko dzięki zerowej grawitacji, która pomaga osobom niepełnosprawnym odkryć nieznane dotąd możliwości ruchowe własnego ciała, uwierzyć we własne siły i znaleźć nową drogę walki z krępującymi ograniczeniami. Woda nie tylko podtrzymuje i unosi, ale przy odpowiedniej temperaturze zmniejsza napięcie mięśniowe, co sprzyja sprawniejszemu niż na lądzie wykonywaniu ruchów.” Jedną z podstawowych umiejętności nurka jest utrzymanie odpowiedniej pływalności. Po utracie punktu odniesienia, jakim jest na przykład dno, trudno jest określić czy się wynurzamy, czy toniemy. Natomiast osoby niewidome mają niebywałe poczucie przestrzeni i z łatwością określają swoje położenie w wodzie. Mimo że dotyk zastępuje wzrok, ich wspomnienia po nurkowaniach są dużo barwniejsze i bogatsze w wiele doznań, niedostępnych dla przeciętnego nurka.

5


fot. Aleksandra Drozd – Teneryfa. San Andres. Playa de las Teresitas


ERASMUS POD PALMAMI tekst MACIEK CZERSKI, zdjęcie ALEKSANDRA DROZD Złapałem stopa. Kierowca pyta mnie, co robię w Hiszpanii. – Erasmus? Też mam synów na Erasmusie! Jeden w Koszalinie, a drugi… na Reunion. – Jak to na Reunion? Przecież to na środku Oceanu Indyjskiego! To musi być Mundus, prawda? – Dopytywałem się z niedowierzaniem. – Nie! Zwyczajny Erasmus. Przecież to Francja! Dla większości z nas Erasmus to program europejski. Szczytem egzotyki wydaje się wyjazd na Islandię, do Turcji lub regionów Finlandii położonych za kołem podbiegunowym. Tymczasem, okazuje się, że da się wyjechać znacznie dalej. Program Erasmus obejmuje 27 krajów Unii Europejskiej, 3 kraje Europejskiego Obszaru Gospodarczego (Islandia, Norwegia, Liechtenstein), a także Turcję, Chorwację i Szwajcarię. Tak się składa, że terytoria tych krajów w kilku przypadkach wykraczają poza Stary Kontynent. Francja, Hiszpania, Wielka Brytania, czy Portugalia mają swoje zamorskie posiadłości w różnych częściach świata. Są to przeważnie terytoria UE, zatem można Erasmusa spędzić na tamtejszych uczelniach. Zdarzają się sytuacje zaskakujące. Wyobraźcie sobie, że pół roku czekacie na upragnionego Erasmusa. Przyjeżdżacie do Granady. I co się okazuje? Że macie studiować w Afryce! Taka przygoda spotkała w tym roku dwie Polki – Agatę i Magdę. Universidad de Granada ma dwa wydziały w hiszpańskich enklawach w Maroku – Ceucie i Melilli. I właśnie na jeden z nich dziewczyny zostały przyjęte. Całe zamieszanie udało się wyjaśnić i studentki przeniesiono do Europy. Jak widać Erasmus w Afryce jest możliwy. Wyspy Kanaryjskie, choć geograficznie należą do Afryki, są częścią Hiszpanii. Na Erasmusa w otoczeniu wulkanów można pojechać do Las Palmas na Gran Canarii lub na Teneryfę. Niektóre instytuty UJ mają podpisane umowy z uczelniami w tych miejscach. Oprócz Kanarów, bez problemu można wybrać się do portugalskich regionów autonomicznych – na Azory lub Maderę. Szczególnie interesująca jest ta ostatnia –

jej powierzchnia w dwóch trzecich pokryta jest rezerwatem. Wymienione regiony stanowią klasykę egzotycznego Erasmusa, ponieważ wyjazd tam nie jest zbyt skomplikowany. Za to poniżej znajdziecie kilka miejsc, gdzie aby pojechać trzeba się natrudzić. Karaiby! Szczyt wakacyjnych marzeń zwolenników leniwego odpoczynku. Nie oszukujmy się – w tej części świata ciężko jest pracować, studiować i robić cokolwiek innego niż zażywać kąpieli słonecznych. Taki klimat, ludzie i kultura. Tropikalne lasy, wulkany, jak np. słynny Mont Pelée na Martynice, czy architektura kolonialna, sprawiają, że warto tam pojechać. Oprócz Martyniki można wybrać się na inną francuską wyspę – Gwadelupę. Niestety nie całe „europejskie” Antyle stoją przed nami otworem. Holenderskie autonomie – Aruba i Antyle Holenderskie nie będące częścią Unii Europejskiej, a co za tym idzie, nie są objęte Erasmusem. Wspomniana na wstępie wyspa Reunion, położona jest na Oceanie Indyjskim. Wielu uważa ją za koniec świata, ale jest to rzadziej odwiedzana przez turystów wersja Mauritiusa. Student, który spędził na niej Erasmusa, był zachwycony zielenią lasów, ilością wulkanów i tym, że lato trwa tam cały rok. Tylko poziom nauczania pozostawia nieco do życzenia. Jednak w takich okolicznościach przyrody chyba można to wybaczyć. Kolejny egzotyczny uniwersytet gotowy na przyjęcie Europejczyków, znajduje się w Nowej Kaledonii, położonej na Antypodach. Innym potencjalnym celem jest znajdująca się w Ameryce Południowej Gujana Francuska. Na terytorium znanym głównie z indiańskiej społeczności i, że rośnie tam pieprz, można studiować w stolicy – Cayenne. Jest wiele miejsc, w które można by pojechać, ale niestety w przypadku większości z nich to tylko teoria. Uczelnie istnieją, przyjmują Erasmusów, ale z polskimi uniwersytetami nie mają podpisanych umów. Nie zamyka to jednak drogi do wyjazdu. Wcale nie jest tak trudno nakłonić uczelnię do podpisania umowy. Wystarczy sprawdzić, czy w miejscu, do którego chcecie jechać, istnieją kierunki zbliżone do tych, które studiujecie. Następnie udać się do koordynatora, który na Waszym wydziale odpowiada za kontakty międzynarodowe i złożyć wniosek o podpisanie nowej umowy. Wielu osobom udało się w ten sposób wywalczyć wymarzony wyjazd. Wystarczy się zainteresować, chcieć i choć trochę się postarać.

7


CO ROBI TWÓJ WYKŁADOWCA? z Jakubem Gałką rozmawiała Dorota Snoch, zdjęcie JAKUB GAŁKA JAKUB GAŁKA – Na lodówce ma wskazówki, jak się zdrowo odżywiać. W jego diecie nie ma słodyczy. Na co dzień adiunkt w krakowskiej AGH. W podróże zabiera szpej wspinaczkowy i skrzypce. Nie pamięta nazwy najwyższego zdobytego szczytu, ale bezbłędnie opisuje uczucie po wejściu na dziewiczy wierzchołek. Oczy mu płoną na myśl o muzyce. W przerwie między wykładami i walką o granty naukowe zgodził się na krótka rozmowę.

8

DOROTA: Jak udaje Ci się łączyć rolę adiunkta w AGH z bakcylem podróżniczym? JAKUB: Mam dobre relacje z przełożonym. Razem planujemy pracę tak, żeby był czas na wyprawy, jednocześnie nie zaniedbując zajęć dydaktycznych. Okres wakacji studenckich jest luźniejszy również dla mnie, ważne tylko, aby oni nie zauważyli, że mnie nie ma. D: Podobno „dobry alpinista, to stary alpinista”... J: Nie do końca się z tym zgadzam. Dobry alpinista to taki, który potrafi na bieżąco racjonalnie podjąć decyzję i zawrócić, jeśli jest taka potrzeba. Niezależnie od tego, czy jest mocny i robi trudne technicznie drogi. Musi właściwie ocenić sytuację tak, by zminimalizować ryzyko wypadku. D: Zdarzały Ci się momenty, że musiałeś zawrócić, gdy szczyt był na wyciągnięcie ręki? J: Tak. W sierpniu w Pakistanie wspinaliśmy się na dziewiczy sześciotysięcznik. W czasie drugiego ataku, po przejściu tysiąca metrów lodowego kuluaru byliśmy 50 – 100 metrów od wierzchołka. Podjęliśmy decyzję o odwrocie, bo było późno. Wiedzieliśmy, że jeśli przedłużymy jeszcze wspinaczkę, to możemy mieć problemy z zejściem. Musielibyśmy biwakować kolejne 24 godziny pod szczytem, żeby móc bezpiecznie zjechać. Oznaczałoby to 56 godzin wspinaczki, zamiast 33. Poszliśmy za głosem intuicji i wiem, że to była rozsądna decyzja, choć było bardzo blisko szczytu… D: Jakie to uczucie rozdziewiczyć szczyt? J: Zazwyczaj jest tak, że człowiek jest okropnie zmęczony i jedyne o czym myśli, to jak bezpiecznie zejść na dół. Na jednej z poprzednich wypraw kolega podsumował: „Nie czuję radości, raczej pietra”.


Gdy jesteś na wierzchołku, robi się ciemno, a trzeba zjechać 700 m w lodzie, to człowieka ogarnia niepokój. Nie wiesz, czy wrócisz cało na dół. Dopiero jak usiądziesz bezpiecznie w bazie, możesz zacząć się cieszyć... D: Czy jest jakaś cecha charakteru, której nie tolerujesz na wyprawach? J: Egoizm. Ktoś przy rozdziale sprzętu kombinuje żeby nieść mniej. Wydaje mu się, że tego nie widać, a to potwornie razi. Gorzej, jeśli jest to nieprzemyślane i wynika z cech charakteru. W wypadku świadomego działania można powiedzieć prosto z mostu i jest szansa na refleksje, a jeśli to wynika z charakteru, to ciężko jest na kogoś wpłynąć. I pozerstwo – trudno jest wytrzymać z ludźmi o takich cechach na wyjeździe. D: Czy pamiętasz jakieś momenty kiedy musiałeś przełamywać swoje bariery fizyczne lub psychiczne? J: To nie jest moment. To jest ciągły proces, gdzie każdy kolejny krok czy wysięg czekanem w górę jest wyzwaniem samym w sobie. Takim przełamaniem może być decyzja o odwrocie, bo z jednej strony ambicja pcha w górę, a z drugiej strony rozsądek i intuicja każą zawracać. Tu trzeba samemu za siebie podjąć decyzję. Pogodzenie się z porażką, częstokroć jest trudniejsze od pójścia w górę. D: Masz też zaliczonych sporo wypraw w gąszcz dżungli. Co w niej jest takiego pociągającego? J: To jest niesamowity obszar świata, inna rzeczywistość. Miejsca w których jest taka różnorodność gatunkowa roślin i zwierząt, że na powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych nie będzie dwóch drzew tego samego gatunku. Niesamowite. D: Podobno grasz na skrzypcach, powiedz czy podróżując zwracasz uwagę na muzykę? J: Dla mnie ważne są dwa składniki kultury: muzyka i kuchnia. Mój pierwszy wyjazd do Indii był podyktowany tym, że chciałem poznać indyjskie dźwięki, a nie zabytki czy góry. Często też przywożę sobie instrumenty z wypraw. Np. z Indii – Rawanahattę, a z Kaszgaru – Huśtar. Co ciekawe, kiedyś w Indiach, nauczyłem się od pasterzy melodii i tekstu ich pewnej piosenki. Nucenie jej gdzieś w podróży otwierało praktycznie każde drzwi. Wzbudzałem zaufanie. Tworzyła się specyficzna więź między mną a miejscowymi. D:Znalazłeś miejsce gdzie mógłbyś zamieszkać? J: Poza Polską? D: Niekoniecznie… J: Nie, na stałe to jednak Polska. Ewentualnie Hiszpania. Ale urok wszystkich podróży tkwi właśnie w tym, że odwiedza się różne kraje, a nie trzeba tam pracować i rozwiązywać swoich codziennych problemów. fot. Jakub Gałka – Boliwia. Baza wyprawy w Cordillera Apolobamba

9


PŁYNĄC W PUCHU

tekst BARTEK KROBICKI zdjęcia PIOTR ŚNIGÓRSKI, MARIA STRZELSKA Mróz odpuścił, więc czas schować zimowy sprzęt do szafy. Pora zamienić narty na rower? Niekoniecznie! Wiosna to wyśmienity okres dla skitour’owców. Szczyty Tatr ciągle ośnieżone czekają na zdobycie. Lawiny rzadsze niż w sezonie, a i temperatura wyższa. Jak wykorzystać to idealne połączenie wiosny, śniegu i nart?

10

fot. Piotr Śnigórski – zjazd Kingi Stus w Austrii, Heiligenblut



fot. Maria Strzelska – Podejście pod Rysy. Tatry Wysokie


Kiedy o piątej rano budzę się z myślą, że nie idę na zajęcia, a jadę w Tatry, moje ruchy naturalnie stają się żywsze. Sprawdzam czy wszystko spakowane. Kije, foki, łopata, detektor, sonda, raki, czekan i czekolada – teraz mam pewność, że niczego nie zapomniałem. Myśli krążą już wyłącznie wokół wykombinowania trasy na dzisiaj. Podstawowe dwa kryteria do spełnienia to po pierwsze – trzeba wybrać szlak, który odpowiednio da „popalić” i przypomni organizmowi, czym jest brak sił, a drugie – po męczącej drodze musi być nagroda, czyli zjazd. Najlepiej urozmaicony: trochę skał, dużo puchu i na zakończenie slalom między drzewami. Po szybkiej telefonicznej konsultacji ze znajomymi zapada decyzja: dzisiaj Zadni Granat! Pływając w śniegu Trasa Kraków – Zakopane. Próba złapania stopa o 6 rano z nartami w ręku jest pewnego rodzaju ryzykiem, ale liczy się przygoda. Dzisiaj mam szczęście, godzina 6:15 a ja już siedzę w ciepłym samochodzie, którego kierowca jedzie do Zakopanego. Lepiej trafić nie mogłem! Godzina 8:30, spotykamy się wszyscy w Kuźnicach. To tu odbywa się cała ceremonia zakładania sprzętu. Pierwszy krok do wtajemniczenia to narty. Mają zamontowane specjalne wiązania umożliwiające podchodzenie. Do zjazdu piętki są blokowane i stanowią sztywne połączenie desek z butami, stając się normalnymi „zjazdówkami”. Opcje doboru nart są przeróżne, w zależności od pokonywanego terenu. Na trasy technicznie trudniejsze przeznaczone są deski węższe i lżejsze. Gdy chcemy posmakować przyjemności jazdy w puchu, warto zaopatrzyć się w szerokie narty, tak zwane „łopaty”. Dzięki ich dużej wyporności mamy wrażenie pływania po miękkim śniegu. Gdy chcemy posmakować przyjemności jazdy w puchu, warto zaopatrzyć się w tak zwane „łopaty” – szerokie narty dające nam na tyle dużą wyporność w miękkim śniegu, że mamy wrażenie jakbyśmy po nim pływali. Kolejnym elementem są foki – sprytny wynalazek Norwegów (nazwa pochodzi od foczej skóry – z której początkowo je robiono). Jest to podklejany do spodu nart podłużny materiał. Dzięki strukturze włosków skierowanych w jedną stronę, zapewnia podczas podejścia swobodne przemieszczanie się pod górę. Uniemożliwia jednocześnie niekontrolowany zjazd. Niezbędnym wyposażeniem jest sprzęt lawinowy. Detektor w razie zasypania umożliwi partnerom odnalezienie nas w ciągu 5 minut. Z kolei sonda – długi składany kij, pozwala precyzyjnie określić położenie zasypanej osoby. Ostatnim

elementem jest łopata. Tak przygotowani możemy ruszać w górę! Pierwszy przystanek W ciągu 1,5 godziny jesteśmy w Murowańcu. Tutaj przerwa na łyk herbaty. Dalej będzie już tylko piękniej. Uciekamy od schroniskowego zgiełku kierując się na niebieski szlak do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Teraz tylko trawers zamarzniętego jeziorka, przejście przez próg do Zmarzłego Stawu i dalej do Koziej Dolinki. W tym miejscu zaczyna się trochę trudniejsze podejście. Przypinamy narty do plecaków, zakładamy raki i w należytych odstępach, które muszą być zachowane w terenie wysoce zagrożonym lawinami, ruszamy na szczyt Zadniego Granatu. Nagroda Na ostatnich metrach podejścia już nawet nie czuję zmęczenia. Słońce świeci, a w oddali widać trasę zjazdu. Niczego mi już do szczęścia nie potrzeba, oprócz przypiętych nart. Ściągamy raki i foki. Teraz czas na kostkę czekolady, posmarowanie woskiem nart i... jazda w dół! Ciekawym momentem na każdej skitourowej eskapadzie są pierwsze skręty zjazdu. Przez cały dzień podczas podchodzenia przyzwyczajamy się do ruchomego wiązania i swobodnego poruszania nogami, a tu nagle nasze pięty zostają przytwierdzone do nart. Chcąc nawykowo poruszać się normalnie, tracimy panowanie nad deskami, co kończy się ewolucjami w stylu fikołków, salt i lotów w dal. Z wierzchołka, jeszcze asekuracyjnie, kierujemy się niewielkim nachyleniem na Czarne Ściany, skąd w prawo jedziemy do niecki w południowym stoku. Teraz zjazd do Koziej Dolinki – właściwe wynagrodzenie dzisiejszego zmęczenia. Ruszam jako pierwszy. Tutaj dokonuje się coś, co niektórzy nazywają esencją freeride’u. Przecinam półmetrową warstwę puchu i równomiernymi zakosami pokonuję stok. Czuję, że nie muszę powstrzymywać wybuchu radości, który się we mnie zbierał od rana. Zaczynam śpiewać, krzyczeć i śmiać się. Wytyczam własną drogę niezakreśloną przez żaden narzucony szlak. Jadę trasą, którą wyznacza tylko moja fantazja. Niestety, parę długich skrętów i jestem już na dole. Ale było warto! Ze Zmarzłego Stawu wracamy przez próg do Murowańca, skąd pozostaje nam tylko leśny slalom do Kuźnic. Tak dobiega końca nasz dzień w Tatrach. 6 godzin pod górę, 20 minut w dół. Ktoś może pomyśleć: po co to wszystko? Nie przekona się, że ma to sens dopóki nie spróbuje. Doświadczenia niewyobrażalnej wolności podczas zjazdu nie da się opisać, to trzeba przeżyć, a zasmakowanie jej uzależnia.

13


BRYŁA (A)POLITYCZNA tekst i zdjęcia KAMIL STOPA

Dlaczego Nowa Huta jest na liście Unesco? O architekturze w kontekście politycznym, międzynarodowym sukcesie prostych brył i o pokutującym do dziś stereotypie budynków komunistycznych.

14

Na drugą połowę XX wieku przypadła bardzo ciekawa lekcja architektury. Miasta zniszczone po II wojnie światowej wymagały planowania z wielkim rozmachem. Zachodnia Europa stawiała na modernizm – styl, który narodził się tu w dwudziestoleciu międzywojennym. Wiódł on także prym w Stanach Zjednoczonych, dokąd uciekła znaczna część inteligencji ze Starego Kontynentu. Związek Radziecki nie mógł zostać wobec tego w tyle. Jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać proste bryły budynków. Fasady, początkowo zdobione delikatnym rysem neoklasycystycznych kolumn, pod dyktaturą prostokątnych kształtów, ostatecznie przybrały formę bardziej surową. Rytmy podziałów i barwy stały się podstawowym narzędziem w określaniu estetyki budynku. Ponieważ modernizm po wojnie odbiegł nieco od swoich korzeni i rozpowszechniono go na całym świecie, styl nazwano międzynarodowym. Żeby zrozumieć jego fenomen, trzeba sięgnąć do warstwy ideologicznej, jaka przyświecała jego twórcom. Przez całe średniowiecze i czasy nowożytne Europa kręciła się na karuzeli ideologicznie przeciwstawnych kanw architektury, skupionych wokół refleksji na temat człowieka i Boga. Dopiero w końcu XIX w. zaczęto odchodzić od tego schematu i stawiać na indywidualizm. Tak narodziła się secesja. Wśród charakteryzujących ją śmiałych form i barwnych zdobień, dominowały motywy florystyczne. Brak ograniczeń uwolnił niespotykaną dotąd fantazję. Owocem tego jest na przykład Sagrada Familia, perła Barcelony z pracowni Gaudiego. Na tym secesyjnym gruncie narodził się modernizm, który wprowadził zasadę: forma podąża za funkcją. Użytkowy i funkcjonalny charakter budynków stał się priorytetem. Ten hołd dla pragmatyczności oznaczał odrzucenie zbędnego przesycenia zdobieniami. Obowiązywała prosta, elegancka forma. Niemiecka szkoła Bauhaus uczyła przyszłych architektów i artystów tworzyć praktyczne i wygodne miejsca zamieszkania, pracy i edukacji. Powstało wówczas wiele pionierskich projektów. fot. Kamil Stopa – Kraków. Budynek Biprostalu przed przebudową.


Na wartość architektury komunistycznej nie można patrzeć inaczej niż przez pryzmat czasów, w których powstawała. Przy ich ocenie warto zrobić porównanie dzisiejszych i ówczesnych realiów. Zupełne zignorowanie praw własnościowych przy projektowaniu wielkich osiedli, w ostatecznym rozrachunku okazało się mieć wiele plusów. Równe ułożenie budynków, w sensownych odstępach, gwarantowało stały dostęp światła słonecznego do mieszkań. Jednocześnie pozostawało dużo miejsca na przestrzenie zielone czy małe place zabaw. Każde radzieckie osiedle miało swobodny dostęp do szkół, kin czy basenów. Nie bez powodu Nową Hutę, wzorowy przykład socrealizmu, wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako założenie urbanistyczne. Tak śmiałe i odważne projekty dziś są już praktycz nie niespotykane. Na co pozwalała wówczas dyktatura sowietów, nie pozwala obecnie dyktatura konsumpcjonizmu. Ten przeskok łatwo dostrzec również w wyglądzie budynków. Pomimo większych możliwości jakie posiadają dziś architekci, budynki często prezentują się przeciętnie. Powstają one pod dyktando niewygórowanych wymagań rynku. Tymczasem proste formy projektowane w PRL wymagały pomysłowości. Pomimo skromnych możliwości operowania materiałami, starano się nadać konstrukcji elegancki i ciekawy wygląd. Inwestorem było państwo, a obywatel nie miał prawa głosu. Takie pozornie niesprawiedliwe okoliczności, w jakich projektowano budynki, były idealnym podłożem dla ich architektury. Stanowi ona obok malarstwa czy rzeźby gałąź sztuk pięknych . Nie każdy musi znać się na obrazach i nie każdy musi znać się na budynkach. Pominięcie wymagań klienta wpływało więc dobrze na samą sztukę. Nie ma przecież pewności czy odbiorca jest koneserem walorów estetycznych, czy też zupełnym ignorantem Spytano niegdyś światowej sławy brazylijskiego architekta doby modernizmu, Oskara Niemeyera, o to, jak mu się udaje pogodzić odważne formy architektoniczne z wymaganiami klienta. Odpowiedział: „Klient zupełnie mnie nie obchodzi”. To pozwoliło obecnie 105 letniemu artyście zdobyć najbardziej prestiżową wśród architektów nagrodę Pritzkera. Czasem kiedy patrzę na miasta w różnych krajach świata, myślę, że architektura ma wiele wspólnego z muzyką. Dawni klasycy jak Bach czy Mozart najlepiej pasują do barokowych pałaców i gotyckich świątyń. Modernizm także ma w sobie wolność muzyki rockowej. Jest jak Pink Floyd w wielu różnych odsłonach. I choć artyści tego zespołu nie byli wolni od nałogu, nie zmienia to dla nas brzmienia ich muzyki. Tak samo jak ustrój polityczny, w którym powstawały budynki, nie przesłania przecież ich prawdziwej wartości.

15


fot. Kamil Stopa – Gruzja. Tblisi. Budynek byłego Ministerstwa Autostrad. Projekt: George Chakhava i Zurab Jalaghania.


Wśród wielu znanych budynków doby komunizmu, uwagę przykuwa gmach Ministerstwa Dróg Krajowych i Autostrad w Tbilisi. Znajduje się on w niemal każdym albumie o architekturze stylu międzynarodowego. Wpisującego się w strome zbocze budynku trudno nie nazwać oryginalnym. Poziome żelbetowe bryły kilku osobnych departamentów zostały podwieszone do trzech grubych filarów, tworząc w ten sposób niesamowitą krzyżówkę zawieszoną nad rzeką Mtkvari. Obecnie budynek należy do Bank of Georgia. W 2010 r. odbyła się w nim wystawa sztuki nowoczesnej „Frozen Moments: Architecture Speaks Back” przy współpracy z polskim resortem kultury.


CHRZEŚCIJAŃSKA WIOSKA

tekst i zdjęcie PAWEŁ SŁOŃ, zdjęcie JAREK POLAK Na świecie są trzy wioski, których mieszkańcy posługują się jeszcze zachodnim dialektem języka nowoaramejskiego. Do tego samego pnia językowego należał język, w jakim porozumiewał się Jezus Chrystus. Co ciekawe, tylko jedna z tych osad jest zamieszkana w większości przez chrześcijan.

18

fot. Paweł Słoń, Jar za wioską Malula. Według legendy to tędy miała uciekać przed oprawcami św. Tekla.


Malula znaczy w aramejskim tyle co „wejście”. Ta licząca około 2000 mieszkańców syryjska wioska, zawieszona na wysokości 1500 m.n.p.m., jest niezwykła pod wieloma względami. Położona niecałe 60 km na północ od Damaszku, przyklejona do wschodnich zboczy gór Antylibanu od razu zwraca uwagę, ze względu na architekturę. Strome stoki, na jakich stoją budynki wymusiły na budowniczych oszczędność czasu i przestrzeni – dach jest jednocześnie podwórkiem sąsiada. Krzyże na dachach Pierwszy rzut oka na domostwa w Maluli od razu odsyła nas do drugiej niezwykłej cechy tej osady: większość jej mieszkańców jest chrześcijanami. Dachy domów zwieńczone są krzyżami, które w nocy rozświetlają dolinę. Tutejsi wierni należą do Kościoła melchickiego, będącego jednym z kilku Katolickich Kościołów Wschodu. Jego początki sięgają sporów z XVIII w. między patriarchatami poszczególnych części Imperium Osmańskiego. Malula jest ważnym ośrodkiem pielgrzymkowym. Według tradycji to w okolicznych grotach żywota dokonała jedna z najbardziej niezwykłych świętych kościoła katolickiego (ale także i prawosławnego) – św. Tekla. Zaręczona z poganinem, pod wpływem nauk św. Pawła nawróciła się, przez co wielokrotnie musiała uciekać przed rozgniewanym ojcem. Ale dzięki głębokiej wierze zawsze udawało jej się wyjść z opresji. To żarliwa modlitwa spowodowała, że mające ją pożreć lwy zaczęły się do niej łasić. Boska interwencja wywołała deszcz, gaszący płomienie stosu, na którym miała spłonąć Tekla. Od toporu kata wybawiła ją już ucieczka. Najsłynniejszym cudem jest jednak ten, jaki dokonał się właśnie w Maluli. Ścigana przez oprawców Tekla dobiegła do litej ściany wąwozu. W desperacji zwróciła się do Boga. W tym momencie, skały rozstąpiły się, dzięki czemu przyszła święta szczęśliwie uniknęła pewnej śmierci. Za wioską do dzisiaj znajduje się wąski jar. Według przekazów to właśnie w Maluli był przez pewien czas grób św. Tekli, wokół którego powstał prężny ośrodek pielgrzymkowy. I nie ma większego znaczenia, że Tekla spoczywa najpewniej na terenie Seleucji Izauryjskiej. W Turcji. W języku Boga Najciekawszą cechę Maluli odkryjemy jednak dopiero, gdy usłyszymy w kościele modlitwę Ojcze Nasz. Rozpocznie się ona słowami: „Abuna di bishemaya”, czyli takimi, jakimi rozpoczynał ją Jezus Chrystus. Aramejski, należący do grupy języków semickich, był kiedyś lingua franca Bliskiego Wschodu.

Spopularyzowany w okresie imperium Asyryjczyków, został także zaakceptowany przez Persów. Kres popularności aramejskiego przyniosła islamizacja Lewantu i Mezopotamii, a co za tym idzie – arabizacja. Od XVI w. notuje się powstanie dialektów nowoaramejskich. Wschodnimi posługują się do dzisiaj mieszkańcy tureckiego regionu Mardin, żydzi i chrześcijanie z Kurdystanu, Iraku czy Azerbejdżanu oraz mieszkający w Iranie mandejczycy. Do grupy zachodniej nowoaramejskiego należą jedynie dialekty mieszkańców trzech syryjskich wiosek – Bakh’a, Jubb’adin oraz właśnie Maluli. Choć aramejskim posługuje się na świecie obecnie około 18 tysięcy ludzi, a sama Malula liczy przeszło dziesięć razy mniej mieszkańców, są oni świadomi własnej tożsamości, kultury oraz jej atrakcyjności. Obchodzone 23 września uroczystości ku czci św. Tekli są jednym z najważniejszych wydarzeń dla chrześcijan w całym regionie. Pod sanktuarium zajeżdżają wypełnione po ostatnie miejsca autobusy z rejestracjami nie tylko syryjskimi, ale i jordańskimi czy libańskimi. Po zakończeniu wieczornych uroczystości, pielgrzymi do późnej nocy bawią się i świętują. Zwieńczeniem pierwszego dnia obchodów jest pokaz fajerwerków, który rozświetla całą dolinę kolorowymi refleksami (nocleg na dachu, jakiego udzieliły nam siostry tego dnia, można by porównać jedynie do spania na dachu Sukiennic w trakcie imprezy sylwestrowej na Rynku Głównym!). Drugiego dnia odbywa się uroczysta procesja po wiosce. Powstrzymać ucieczkę Czy atrakcyjność dla turystów sprawi, że ta aramejska wysepka na morzu kultury arabskiej nie zostanie prędko zatopiona? Niestety – ucieczka młodych ludzi do miast, przede wszystkim pobliskiego Damaszku, powoduje, że porzucają oni wyniesiony z domu dialekt na rzecz arabskiego. Również autorytarny rząd nie jest zainteresowany podtrzymywaniem lokalnych tradycji. Wprawdzie kilka lat temu powstał w Maluli Ośrodek Studiów Języka Aramejskiego, zajmujący się aktualizacją gramatyki tego niezwykłego języka, ale nie wpłynęło to na zatrzymanie młodych ludzi w miasteczku. Może się zatem okazać, że jeśli w niedługiej przyszłości problem nie zostanie rozwiązany, to działalność Ośrodka będzie jedynie sztuką dla sztuki. Bo cóż po zaktualizowanej gramatyce, jeśli będzie ona dotyczyła wymarłego języka?

19


fot. Jarek Polak, zachód słońca w Maluli mieniącej się światłem krzyży


Św. Tekla w Polsce... Kult świętej Tekli zyskał na popularności w Polsce w XVIII w., choć imię znane było już od XII w. święta była wspominana w diecezji wrocławskiej w nowennie do wszystkich świętych, a jej kult popularny także w diecezji warmińskiej, chełmińskiej i łomżyńskiej. Oprócz licznych sanktuariów poświęconych „równej apostołom”, czy pomnika Tekli w Kielcach, możemy również pomodlić się przed relikwiami świętej! Szczątki dziewicy znajdziemy w kościele najświętszej Maryi Panny w Kole. Z Teklą związane jest też ludowe porzekadło: „w dzień świętej Tekli ziemniaki będziem piekli”. Do dzisiaj w niektórych regionach kraju, między innymi w Dębnie pod Rakowem, 23 września, kiedy to przypada wspomnienie św. Tekli, organizowane są odpusty połączone ze zbiorowym pieczeniem kartofli.


MAGICZNY KAUKAZ. ZAPISKI Z GRUZJI.

tekst i zdjęcia BEATA BLITEK i KAMIL STOPA Negocjacje trwają długo. Decydujemy się na dość wygórowaną cenę, by dotrzeć do wioski z której mamy zacząć trekking. Wsiadamy w końcu do auta. Kultowa Łada Niva wywozi nas do Omalo. Kręta i kamienista droga prowadzi przez przełęcz Abano, położoną na wysokości 2900 m. n.p.m. Ekscytująca trasa nad przepaścią pnie się coraz wyżej. Pokonując stromizny i ostre zakręty mijamy po drodze niewielkie wodospady. Pogoda ulega raptownej zmianie. Słońce chowa się za chmurami i jest coraz zimniej. Zaczyna nas otaczać gęsta mgła. Trudna trasa sprawia, że kilka razy podczas podjazdu zamykamy oczy obawiając się o życie. Doświadczeni kierowcy, stali bywalcy na tej trasie, dowożą nas w końcu na miejsce. Przejechanie zaledwie 60 km z Alaverdi zajęło ponad cztery godziny.

fot. Beata Blitek – Tuszetia. Parsma. Gonitwa konna poprzedzająca suprę.

22

Omalo Nareszcie. Cisza i przestrzeń. Pierwszą noc w Tuszetii mamy spędzić w malowniczo położonej wiosce. Nie zaczynamy jeszcze rozbijać namiotów na nocleg, a już zostajemy zaproszeni na herbatę. To dopiero przedsmak gruzińskiej gościnności. Udaje nam się kupić kilka pięknie pachnących bochenków chleba, które muszą nam wystarczyć na najbliższe dni. Nie

wiadomo, w której z kilku następnych wiosek znów będzie taka możliwość. Prawie całą noc pada deszcz. Wyruszamy z samego rana. Po dwóch godzinach marszu w gęstej mgle napotykamy chatkę. Jej gospodarz zaprasza nas na obfite śniadanie i po raz pierwszy próbujemy narodowego trunku Gruzinów- czaczy. Bimber ten często produkuje się w domu i przechowuje w plastikowych butelkach po coca-co-


li. Pija się go wszędzie i o każdej porze dnia. Po krótkiej rozmowie łamanym rosyjskim wyruszamy dalej. Nie ma szlaku. Tylko szeroka droga, po której od czasu do czasu przejeżdża terenowy samochód lub przebiega stado koni. Mijane maleńkie wioski są do siebie bardzo podobne. W każdej dominują kamienne baszty obronne. Zbudowane około XV wieku służyły jako schronienia na tych niedostęp-

nych terenach. Najazdy sąsiadów z Dagestanu czy Czeczenii zdarzały się jeszcze w XIX wieku. Mieszkańcy tego regionu zostali również najpóźniej w całej Gruzji schrystianizowani. Niektóre tradycje pogańskie przetrwały do naszych czasów. Dziś baszty zarastają trawami i dają wędrowcom kawałek cie23 nia w upalne dni. Po rozmowach z miejscowymi dowiadujemy się, że więk-


szość z nich w Tuszeti spędza tylko wakacje. Niewiele osób pozostaje w górach na zimę, kiedy wioski są odcięte od świata. Jedyna droga jest przejezdna tylko od początku czerwca do października. Górskie chaty są więc formą daczy, czyli sezonowych domków, do których Gruzini udają się na letni wypoczynek.

24

Parsma Od napotkanych turystów dowiadujemy się, że wszyscy w okolicy przygotowują się do wielkiego święta w Parsmie, kolejnej wiosce na naszej trasie. Postanawiamy zostać dzień dłużej w tym miejscu chcąc zobaczyć jak wygląda taka uroczystość, a także tradycyjna gruzińska supra, czyli uczta. Rozbijamy namioty niedaleko wioski, tuż przy rzece. Jeszcze tego samego wieczoru odwiedza nas kilku mieszkańców. Dają nam koncert tradycyjnej gruzińskiej muzyki oraz raczą ciepłą i mocną czaczą. Następnego dnia przygotowania, w tym oprawianie mięsa, trwają od rana. Wstęp mają tylko mężczyźni. Nasi towarzysze zostają poczęstowani baranimi jądrami. Wreszcie około godziny 15 odbywa się konna gonitwa młodych chłopców. Tym rytuałem zostają przyjęci do grona mężczyzn. Wyścig jest znakiem, że rozpoczyna się uczta. Udajemy się na nią zmęczeni mocnym słońcem, które parzy nas nieubłaganie przez cały dzień. Mieszkańcy wioski witają nas „czym chata bogata”. Od razu okazuje się, że mężczyźni i kobiety siedzą przy osobnych stołach. Gościnność Gruzinów nie ma chyba granic, co objawia się również w stałym zachęcaniu do zakrapiania uczty bimbrem i młodym winem. Po wzniesieniu przez tamadę – gospodarza imprezy – wielu toastów, powoli zaczyna szumieć nam w głowach. W efekcie do namiotów schodzimy chwiejnym krokiem w rozsypce, każdy zdany na własne siły. Zresztą nasza ucieczka z uczty okazała się mało skuteczna, gdyż impreza przenosi się do naszego obozu. Wśród braterskich zapewnień o polsko-gruzińskiej przyjaźni, dopijamy niespiesznie nalane nam trunki, wznosząc kolejne toasty za pomyślność. Wreszcie jedno za drugim udajemy się do namiotów skąpanych w świetle księżyca. Z kacem czy bez, rano trzeba wyruszać dalej. W kolejnej wiosce, Girevi, znajdujemy chatkę pograniczników, gdzie dostajemy przepustki. W pobliżu szlaku przebiega granica z Czeczenią. Jest całkiem bezpiecznie. Co jakiś czas spotykamy tylko gruzińskich żołnierzy. Sprawdzają paszporty, spisują nasze dane, zamieniają z nami kilka zdań po rosyjsku. Uśmiechają się gdy słyszą, że jesteśmy Polakami. Czasem po fot. Maciej Chart – góra Kazbek jest częstym celem wspinaczy. Ten położony przy granicy z Rosją szczyt to jeden z nielicznych pięciotysięczników, na które można wejść bez konieczności zdobywania pozwoleń


kilkunastu minutach, czasem dopiero po godzinie możemy iść dalej. Zmęczeni upałem docieramy do rozległej łąki położonej tuż przy rzece. To najlepsze miejsce na nocleg przed najtrudniejszym odcinkiem na naszej trasie. W nocy daje o sobie znać wysokość, temperatura spada do kilku stopni Celsjusza. Przełęcz Atsunta Spotkanie z miłymi żołnierzami, kilka przepraw przez rwącą rzekę, niepewność czy nie zgubiliśmy drogi. Jest znak! Idziemy w kierunku przełęczy. Tylko dzięki GPS mamy jakąkolwiek pewność, że trzymamy się trasy. Wąska pozarastana ścieżka często urywa się niespodziewanie. Ściga nas spora grupa wiekowych Niemców, którzy posiłkują się doświadczeniem i siłą tragarzy. Ostatecznie ich dzisiejsza trasa kończy się na niewielkim wypłaszczeniu. My zaś wspinamy się coraz wyżej w górę lodowcowej rzeki. Soczysta zieleń traw ustępuje burej barwie łupków, z których zbudowane są góry. Ostatni etap to stroma i wijąca się ścieżka po mało stabilnym piargu. Dramaturgię podkreśla nadchodząca od przeciwnej strony karawana objuczonych koni. Duża pochyłość zmusza zwierzęta do ciągłego hamowania. Spod ich kopyt wzbijają się obłoki pyłu. Rżenie młodych źrebaków, których nie dało oderwać się od rodziców, dobiega do nas zewsząd. Właściciel karawany jest przewodnikiem na tym zejściu. Co chwila pokrzykuje na rozbiegane stadko. Kiedy nareszcie przestajemy się obawiać pędzących na nas koni, zza wzbitego obłoku pyłu ukazuje się sama przełęcz, będąca połączeniem łańcucha ośnieżonych szczytów. Stanowi ona granicę dwóch regionów, wspomnianej już Tuszetii i Chewsuretii. Pomimo zmęczenia widok z tej względnie niewielkiej wysokości – 3431 m n. p. m., jest jednak wart wszelkich wysiłków. Setki anonimowych górskich szczytów tworzą rzędy, zdające się nie mieć końca. Z resztą człowiek w Gruzji zawsze jest w górach. Wspinają się one stromo od samego wybrzeża Morza Czarnego, żeby zbiec się w setki kilometrów górskich łańcuchów dalej w głębi kraju. Kaukaz daje odczuć swój ogrom. W Polsce takie pasmo sięgałoby od Szczecina po Bieszczady. Z przełęczy widać jedynie skromny fragment tego cudu natury. Zejście nie dostarcza nam już tak wiele satysfakcji, niemniej okazuje się być nadspodziewanie problematyczne. Zmęczeni nie tyle samym przewyższeniem, co sporym obciążeniem na plecach, staramy się znaleźć jak najszybciej jakiekolwiek miejsce na nocleg. Niestety, północna strona łańcucha okazuje się mieć inną naturę niż południowa: nigdzie nie możemy znaleźć źródła wody. Ostatecznie, po ponad dziesięciu godzinach

od wyruszenia w drogę, udaje nam się dotrzeć do pierwszych oznak cywilizacji. Skromna kolacja przygotowana na kuchence turystycznej smakuje jak nigdy. Shatili Kolejny dzień miał być naszym ostatnim w tej pięknej scenerii. Niestety okazuje się, że wioski oddalone są od siebie o kilkanaście kilometrów, a jedyny transport z Shatili do Tbilisi wyrusza z samego rana. Stromą dolinę kolejnej rzeki znaczą coraz bardziej okazałe elementy obronnych baszt, z kulminacją w Mutso, gdzie znajduje się cały zamek zbudowany, podobnie jak wieże, z łupków. Nieznośne popołudniowe słońce zmusza nas do schronienia się w cieniu. Wiedząc, że i tak nie mamy się do czego dziś spieszyć, korzystamy z obfitości krzaków malin. Dojrzewające w mocnym, sierpniowym słońcu owoce są znacznie smaczniejsze niż nasze polskie. Podobnie jak w przypadku wszystkich gruzińskich owoców i warzyw. Shatili okazuje się nie być zwykłą wioską, lecz zawieszoną nad rzeką fortecą wybudowaną między VII a XIII wiekiem. Na końcu drogi przywitano nas gościnnie. Rodzina, którą spotykamy zaprasza nas do wspólnej biesiady przy skromnym stole. Nie sposób im odmówić. Trzeba bowiem wiedzieć, że gościnność jest tutaj oczywistością. Gość zaś wielkim szczęściem dla gospodarza. Zabawę psuje nam burza, zmuszając do szybkiego rozbicia namiotu w deszczu, przy mocnych podmuchach wiatru. Po godzinie niebo nad nami jest czyste i szybko zapełnia się gwiazdami. Ostatni dzień w górach Poranna wyprawa do wioski owocuje pożytecznymi informacjami. Okazuje się, że bus, którego pomogliśmy właśnie wypchnąć z rowu, odjeżdża za dwie godziny do stolicy kraju. Po szybkim śniadaniu spakowani czekamy na pełen przeżyć powrót. Wysłużony Ford Transit jest niezawodną maszyną, choć widocznie nieprzeznaczoną do górskich podjazdów. Kilka nieudanych prób wspinaczki po serpentynie nad stromą przepaścią zmusza nas do opuszczenia pojazdu. Odciążony bus pokonuje stromiznę i czeka na najbliższym wypłaszczeniu. Po pokonaniu najwyższego punktu, przełęczy Datvis-Jvari (2876 m n. p. m.), idzie już dosłownie „z górki”. Po pewnym czasie okazuje się, że nasz kierowca jest zupełnie pijany i nie bardzo radzi sobie z ostrymi zakrętami. Przestraszeni gruzińscy pasażerowie żądają zgodnie, żeby kierownicę przejął jego współpracownik, który uprzednio zajmował się sprzedawaniem biletów. W ten sposób minibus po sześciu godzinach dowozi nas nareszcie do Gruzińskiej Drogi Wojennej, która jest kolejnym celem naszej podróży.

25


Gruzińska supra ma swój początek w XVIII wieku. Jak pisze Wojciech Górecki w „Toaście za przodków”, powstała wraz z przyjściem Rosjan w te rejony. Gruzini w ten sposób zaznaczali nie tylko swą odrębność. Stół miał ich jednoczyć i zachować wewnętrzną spójność. Porządek uczty ustala tamada, który jest swego rodzaju wodzirejem. Wznosi toasty i udziela głosu uczestnikom biesiady. Każdy przy stole jest ważny, odgrywa swą rolę w tym rytuale. Na stole zazwyczaj pojawiają się warzywa, zielenina, sery oraz bakłażany z orzechami. Jako danie główne podaje się najczęściej chaczapuri (placki z serem), khinkali (pierożki z bulionem i mięsem) oraz mcwadi (szaszłyki). Nie może zabraknąć młodego wina. Toasty są odzwierciedleniem gruzińskich wartości. Zwyczajowo za przyjaciół wznosi się je winem, za wrogów jedynie piwem. Pije się za ojczyznę, za rodzinę, za przodków. Powinno się również wspomnieć o każdym ze współbiesiadnikow. Toasty są długie, nieraz nawet kilkunastominutowe. Są popisem elokwencji, często poetyckiej. Każdy wysłuchuje ich z podniesionym kieliszkiem. Po zakończonym toaście trzeba się napić choć łyk, to wyraz szacunku dla towarzyszy stołu. Jedynie gdy pijemy z rogu lub specjalny toast do dna, musimy opróżnić całe naczynie. Ostatni toast jest za tamadę – to znak, że impreza dobiegła końca.

fot. Kamil Stopa, Gruzini są bardzo otwarci. Gdziekolwiek nie rozpaliliśmy ogniska, żeby zjeść kolację, zawsze pojawiali się miejscowi z czaczą


PRZEZORNY ZAWSZE ZASZCZEPIONY tekst EMILIA KURDZIEL

Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało: zdrowie jest ważne i o podstawowe bezpieczeństwo w podróży należy zadbać. Ale nie chodzi o to, żeby podążać zawsze „bezpieczniejszymi” szlakami. Wręcz przeciwnie, zachęcamy do zbaczania z utartych dróg i do odkrywania tego, co jest poza, ale z głową! Dlatego przed wyjazdem dobrze jest zadbać o kilka spraw: ubezpieczenie, odpowiednie badania lekarskie, leki i szczepionki. Apteczka podróżna Co jeśli pośrodku pustyni dopadnie nas zemsta Montezumy albo w głębokiej dżungli odkryjemy alergię na pyłki paproci? To, jakie specyfiki ze sobą zabierzemy zależy oczywiście od celu naszej wędrówki, sposobu poruszania się czy dostępności leków na miejscu. Ważne jest też, żeby pojemnik, w którym przechowujemy leki był odporny na działanie czynników zewnętrznych. Co powinno znaleźć się w apteczce? Podany spis leków ma charakter orientacyjny. Zawsze przed podróżą dobrze jest skonsultować się z lekarzem, który mógłby służyć wskazówkami dostosowanymi do aktualnych potrzeb, charakteru wyjazdu i jego celu. • Leki przeciwbiegunkowe – środki nawadniające, leki rozkurczowe, leki zapierające (najlepiej te zawierające loperamid), ewentualnie antybiotyki • Leki przeciwbólowe, przeciwgorączkowe, na ból gardła i przeziębienie • Leki przeciwalergiczne stosowane m. in. w przypadku ukąszeń owadów (doustne i działające miejscowo - żel) • Leki przeciwko chorobie lokomocyjnej • Maści o działaniu przeciwzapalnym, przeciwbakteryjnym, przeciwgrzybicznym, maść na opryszczkę • Kremy z filtrem ochronnym SPF i środki łagodzące oparzenia słoneczne • Środki do odkażania wody • Krople do oczu • Sól fizjologiczna w jednorazowych ampułkach – przydaje się np. do wypłukania ciała obcego z oka • Antybiotyki (w przypadku poważnych objawów przy braku możliwości skorzystania z konsultacji lekarskiej) • Probiotyki – do stosowania po antybiotykoterapii, profilaktycznie stosować można przez cały czas podróży

• Ewentualne leki na chorobę wysokogórską • Leki przeciwmalaryczne – według zaleceń lekarza • Leki przyjmowane stale – zgodnie z indywidualnymi zaleceniami lekarskimi • Środki pierwszej pomocy: ›Środki do dezynfekcji skóry (woda utleniona, gaziki nasączone alkoholem) ›Plastry opatrunkowe, bandaż, opaska elastyczna, jałowe kompresy, plastry z opatrunkiem hydrokoloidowym ułatwiające gojenie pęcherzy na skórze, rękawiczki jednorazowe,, strzykawki i igły jednorazowe – w przypadku konieczności korzystania z pomocy medycznej w placówkach o niskim poziomie higieny ›Maseczka ochronna – do resuscytacji krążeniowo – oddechowej ›Termometr, nożyczki, mała pęseta ›Koc termoizolacyjny – jednorazowa folia NRC Szczepionki nie gryzą Przed wyjazdem na pewno warto sprawdzić, jakie szczepienia są zalecane w rejonie, który zamierzamy odwiedzić. Dobrze jest się skonsultować z lekarzem na ok. 6-8 tygodni przed podróżą – niektóre szczepionki potrzebują czasu, by zacząć działać. Wśród nich wyróżniamy te, które są: • Obowiązkowe – niektóre kraje wymagają od turystów, którzy chcą wjechać na ich terytorium, aby ci byli zaszczepieni przeciwko danej chorobie. Celem jest zapobieganie rozprzestrzenianiu się schorzenia. Przykładowo, turyści przy wjeździe do Brazylii z Wenezueli, Peru lub Kolumbii mogą zostać poproszeni o okazanie tzw. „żółtej książeczki”, będącej potwierdzeniem wykonania szczepienia przeciwko żółtej febrze. Wydawana jest ona w punkcie szczepień i zyskuje swoją ważność po 10 dniach. • Zalecane – chronią przede wszystkim zdrowie indywidualnego podróżnika. Stanowią dobrą ochronę przed infekcjami w krajach tropikalnych lub o niskim poziomie higieny i ograniczonej dostępności do pomocy medycznej. Po konsultacji z lekarzem medycyny podróży, w zależności od miejsca docelowego i charakteru wyjazdu, ten może zlecić szczepienie m.in. przeciw: błonicy, tężcowi, durowi brzusznemu, wirusowemu zapaleniu wątroby typu A lub/oraz B, cholerze, czy też wściekliźnie. Zatem przed podróżą warto znaleźć chwilę czasu i zastanowić się nad tym, czy jest się odpowiednio przygotowanym na zmianę warunków klimatycznych i sanitarnych. By podróż marzeń nie przeobraziła się w przygodę, 27 o której chcielibyśmy zapomnieć.


Z LOTU KROWY, CZYLI WISŁA DLA DOCIEKLIWYCH

tekst RADOSŁAW DZIURDA, zdjęcie ŁUKASZ PAJĘCKI Bezludne, piaszczyste plaże, krążące nad głowami rybitwy i mewy, oraz leżące na brzegach klimatyczne wioski i miasteczka. Czytając ten opis, można odnieść wrażenie, że będzie to artykuł o samotnej wyspie gdzieś na środku oceanu. Nic bardziej mylnego! Aby znaleźć się w takim otoczeniu, wystarczy wybrać się na spływ kajakowy Wisłą i poznać jej nieznane oblicze. Wisła. Wszyscy znamy ją jako najdłuższą rzekę w Polsce. Wiemy, że przepływa przez Kraków i Warszawę, a nad jej brzegami leżą perły architektury: Sandomierz i Kazimierz Dolny. Jako ostatnia tak duża rzeka w Europie o naturalnym i nieuregulowanym korycie nazywana jest „polską Amazonką”. Niestety wiedza na temat królowej polskich rzek kończy się zazwyczaj na tych podstawach. A szkoda! Bo jak pisze Marek Kamiński w swoim przewodniku, Wisła to „1047 tajemnic”. Część z nich chciałbym wam przybliżyć i zachęcić do odkrywania tego pięknego, ale trochę pomijanego szlaku kajakowego. Nie taka Wisła straszna… (jak się po niej płynie) Trasa przeze mnie proponowana wiedzie przez Małopolski Przełom Wisły, uważany za najbardziej malowniczy fragment rzeki. Przełom ma ok. 80 km długości i ciągnie się od okolic Annopola aż do Puław. Na tym odcinku Wisła wcina się między Wyżynę Lubelską a Wyżynę Kielecko-Sandomierską. Dzięki temu, dolina rzeki została otoczona wysokimi i stromymi brzegami, które sięgają nawet 80 metrów nad poziom wody! Spływ zaczynamy w Annopolu. Wisła w tym miejscu ma około 300 – 400 m. szerokości i robi ogromne wrażenie na osobach, które wcześniej nie pływały po tak dużych rzekach. Jednak po kilku minutach wiosłowania, emocje powoli opadają i można skupić się na podziwianiu otaczającej przyrody.

28

Krypy, bursztyn, cuda i arcyważny chmiel Pierwszy przystanek warto zrobić w urokliwej wsi o nazwie Basonia. Miejscowość słynie z budowy ogromnych prostokątnych drewnianych łodzi, tzw. kryp. Służyły one mieszkańcom fot. Łukasz Pajęcki – wieczór podczas spływu Pilicą

do przewożenia bydła na pastwiska po drugiej stronie Wisły. Dziś w gospodarstwach jest coraz mniej zwierząt i niestety tradycja szkutnicza powoli zanika. Warto wspomnieć, że przez Basonię w czasach starożytnych przebiegała odnoga „bursztynowego szlaku”. Świadczą o tym odkryte na początku XX w. wyroby bursztynowe oraz sam surowiec o łącznej wadze kilkuset kilogramów! Jest to największe tego typu znalezisko w Europie z okresu rzymskiego (I – V w. n.e.). Płyniemy dalej. Prawy brzeg staje się stromy i coraz wyższy, aż zaczynają pojawiać się białe ściany kamieniołomu w Piotrawinie. Położona na 40 metrowym zboczu wieś pochodzi z XI w. i związana jest z legendą o rycerzu zwanym Piotrowinem, który powstał z grobu, by pogodzić spór pomiędzy Bolesławem Śmiałym a biskupem Stanisławem. Dziś w miejscu legendarnego wskrzeszenia stoi bardzo dobrze zachowany gotycki kościół. Prawy brzeg staje się coraz niższy, aż całkowicie znika. Oznacza to, że wpływamy na teren Kotliny Chodelskiej. Dzięki żyznej glebie i sprzyjającemu klimatowi, oprócz rozwiniętego sadownictwa, rejon ten słynie z największych w kraju plantacji chmielu. Odmiana „lubelska” jest ceniona przez browary na całym świecie za swój wyjątkowy aromat i goryczkę. Opuszczamy kotlinę i mijamy kilka dużych wysp. Na jednej z nich znajduje się ptasi rezerwat o mylącej nazwie „Krowia Wyspa”. Przy tej okazji warto wspomnieć, że Małopolski Przełom Wisły jest rajem dla ornitologów. Piaszczyste łachy i strome brzegi są ostoją i domem dla wielu rzadkich i chronionych gatunków ptaków. Powoli zbliżamy się do końca naszego spływu. Im bliżej Kazimierza Dolnego, tym Wisła staje się coraz węższa i otoczona stromymi zboczami. Możemy na nich wypatrzeć ruiny zamku w Janowcu oraz pięknie wkomponowany w krajobraz wiatrak w Mięćmierzu. Wyprawę kończymy w ulubionym miasteczku artystów i malarzy - Kazimierzu Dolnym. Na spływ kajakowy opisanym odcinkiem należy przeznaczyć co najmniej 2 dni. Spojrzenie na Wisłę i jej okolicę z perspektywy kajaka to doskonały pomysł na aktywne spędzenie weekendu. Do zobaczenia na wodniackim szlaku!


TRAWERS to nie tylko gazeta! Ponad 2 miesiące przygotowań, tysiące maili, setki rozmów telefonicznych, kilka nieprzespanych nocy i wielogodzinne „burze mózgów” ekipy trawersowej zaowocowały wydaniem pierwszego numeru „Trawers – gazeta ludzi aktywnych”. Takie wydarzenie nie mogło przejść bez echa. Dzięki współpracy z Fundacją Magazyn Kultury, 3 kwietnia 2012 roku odbyło się niezwykłe spotkanie – Piotr Pogon zaczarował nas swoimi opowieściami o zdobywaniu Aconcagui. Nie była to jednak tylko historia o wspinaniu na najwyższy szczyt obu Ameryk, ale także opowieść o niezłomności charakteru, walce z samym sobą, a przede wszystkim o ludziach i o tym, jak doświadczać w pełni każdej chwili swojego życia. Chcielibyśmy zatem podziękować Piotrowi za przyjęcie naszego zaproszenia oraz Wam wszystkim, którzy zjawiliście się na naszym evencie. Mamy nadzieję, że wszyscy, tak jak i my, wyszli z głową pełną świeżych pomysłów, energią do działania i świadomością, że jeśli chcesz coś osiągnąć, to naprawdę nikt i nic nie jest w stanie Ci przeszkodzić. Minione spotkanie to dopiero początek – wraz z wydaniem następnego numeru na początku maja przewidujemy kolejne spotkanie z niezwykłymi gośćmi. Szczegóły już w wkrótce na naszej stronie internetowej! Zapra konkur szamy do udz sach! W iału w www.t ięcej informacji trawersowych rawers.t n urystyk a naszej stronie : a.p

l/konku

rsy

Trawers wspiera akcję partnerzy projektu

patronat medialny


www.

.turystyka.pl www.facebook.com/gazetatrawers


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.