TRAWERS no1

Page 1

No 1

gazeta ludzi aktywnych bezpłatny miesięcznik

ISBN 978 83 926021-8-7 kwiecień 2012

w krainie boga i króla karakorum highway domy bez dachów fogarasze


Trawers jest rezultatem podróżniczego bakcyla. Redakcja ma go od dawna, a teraz chce się nim dzielić. Dlatego to, co teraz trzymasz w rękach, gdziekolwiek na świecie – to pierwszy numer naszego magazynu. Na wskroś ważny pierwszy numer, od którego wszystko się zaczyna, co dalej będziemy doskonalić, szlifować i miejmy nadzieję – czym dalej będziemy inspirować. Każdy na swój sposób – innym spojrzeniem na prozaiczne sytuacje, odpowiedzialną radą medyczną albo po prostu niezwykłą historią zwykłych tułaczy, którzy penetrowali zakątki Ziemi nieraz jako pierwsi w historii. Trawers kwietniowy to punkt startowy, zaczynamy razem dla was, żeby iść dalej – razem z wami.

zdjęcie KASIA ZAJIC

TRAWERS – gazeta ludzi aktywnych redaktor naczelna KATARZYNA RODACKA sekretarz redakcji DOROTA SNOCH redakcja BEATA BLITEK, MACIEJ CZERSKI, AGNIESZKA KROBICKA, JĘDRZEJ KROBICKI, EMILIA KURDZIEL, KATARZYNA NIEMCZYKIEWICZ, DAGMARA OLEKSY, DOROTA SNOCH, BARTEK KROBICKI, KATARZYNA RODACKA, PAWEŁ SŁOŃ, KAMIL STOPA, EMILIA SYGULSKA, KASIA ZAJIC, ŁUKASZ ROMANOWSKI (www) korekta KATARZYNA NIEMCZYKIEWICZ, KATARZYNA RODACKA, ANNA KAŹMIERCZAK

ISBN 978 83 926021-8-7 nakład 500 egz. Magazyn został wydany przy wsparciu Wspólnoty Europejskiej w ramach programu „Młodzież w działaniu”.

organizacja wspierająca finansowo

organizacja wspierająca

Treści zawarte w magazynie nie muszą odzwierciedlać poglądów Wspólnoty Europejskiej czy Narodowej Agencji programu „Młodzież w działaniu” i instytucje te nie ponoszą za nie odpowiedzialności. Redakcja nie cenzuruje tekstów nadesłanych przez redaktorów. Każdy tekst podpisany jest imieniem i nazwiskiem redaktora.

skład, opracowanie graficzne JUSTYNA MĘDRALA

© Kraków 2012

druk Off Print Lesław Wabik

www.facebook.com/gazetatrawers

okładka Sahara, RAFAŁ WOŚ

www.trawers.turystyka.pl


No 1 W krainie Boga i Króla. Maroko

4 / artykuł numeru Maroko to nie tylko Casablanca i ciepłe plaże. To dynamicznie rozwijające się społeczeństwo, które mierzy się właśnie z największym wyzwaniem swojej historii – Arabską Wiosną. A my mieliśmy okazję zjechać stopem cały kraj, poznać jego ludzi i zwyczaje, zanim się wszystko zaczęło...

Karakorum Highway To ulica jest w nas

tekst PAWEŁ SŁOŃ zdjęcia MARTA KURDZIEL

12 / wywiad Mikołaj Korwin-Kochanowski jeśli nie podróżuje to studiuje i zarabia na kolejną wyprawę. Przejechał rowerem Karakorum Highway i przeszedł w poprzek Tadżycki Pamir. Według Niego najgościnniejsi są Azjaci, a najpiękniejsze – Polki. Przekonuje, że nie można rezygnować z marzeń, a każdy zakątek świata warto odwiedzić.

muzyka / 10 Podróż to niesamowita okazja do wymiany dźwięków. Przebywałam ostatnio w kraju akordeonów, kontrabasów, harmonijek i grajków w korytarzach metra. Z tego właśnie miejsca, gdzie niemalże każdy tekst jest grą słów, w którą grają poeci i w którą ja też chcę grać, czerpię niesamowite inspiracje. Chcę poznawać Francję poprzez jej muzykę, przywieźć jej dźwięki ze sobą do domu. tekst DOROTA SNOCH zdjęcia MIKOŁAJ KOCHANOWSKI tekst KATARZYNA RODACKA zdjęcie DELGOFF.

Fogarasze

góry / 26 Łańcuch górski w magicznej Rumunii. Najbardziej odludny zakątek w tej części Europy, nawiedzany tylko przez okolicznych pasterzy, ich psy i swoich jedynych mieszkańców, niedźwiedzie brunatne. Ich potęga i spokój sprzyjają wędrówce. tekst KATARZYNA RODACKA zdjęcia TOMASZ GALA 1

Wymazany z pamięci

36 / historia Ferdynand Antoni Ossendowski był jednym z największych polskich podróżników i aktywnym autorem, które książki tłumaczone na obce języki, stawały się bestsellerami. Po jego śmierci w 1940 roku, przestano o nim mówić, a dzieła wpisano na listę zakazanych lektur, pozostawiając pytanie czym i komu się naraził? tekst MACIEJ CZERSKI


Na wózku przez świat

podróże bez barier / 28 Odkrywanie nowych miejsc, poznawanie innych kultur, kosztowanie smaków kuchni świata. To wszystko, co dają nam podróże zdaje się czasami być tylko dla osób młodych, w pełni sił, a najlepiej z wypchanym portfelem. Jest jednak mnóstwo ludzi, które nie spełniają wszystkich tych „kryteriów”. Czy dla osób o obniżonej sprawności ruchowej jest miejsce w świecie turystyki?

Na tropie trzeszczącej wioski

38 / lokalnie O mało komu znanej, a wartej odwiedzenia Wytrzyszczce. O zamku i ukrytych w nim skarbach, o kościółku w połowie otoczonym wodą, o tajemniczym wąwozie, o tym gdzie te wszystkie miejsca są ukryte i dlaczego warto je odnaleźć. tekst i zdjęcia EMILIA SYGULSKA

tekst KATARZYNA RODACKA, BEATA BLITEK, DOROTA SNOCH, KASIA NIEMCZYKIEWICZ JĘDRZEJ KROBICKI

Domy bez dachów

architektura / 34 Wydawać by się mogło, że co jak co, ale dach jest w domu elementem koniecznym. Garaż sobie darujemy, sypialnię od biedy urządzimy w salonie, ale schronienia nad głową za nic nie oddamy. Nie jest to jednak tak oczywiste w krajach, gdzie za dach płaci się słone podatki. Bo co jeśli zwalnia nas od nich brak tego właśnie schronienia przed deszczem, świadczący o permanentnym stanie „w budowie”?

Tam, gdzie mężczyźni muszą znać swoje miejsce

31 / nieodkryte Południowo-wschodnie Chiny urzekają na wiele sposobów. Skaliste szczyty gór zdają wynurzać się z zielonego oceanu, tworzonego przez dziką przyrodę tego miejsca. Niestety, kultura i tradycja tego regionu coraz trudniej opierają się nieuniknionej nowoczesności. W tej schowanej przed światem krainie, kobiety nadal ukrywają swój sekret...sekret zdobycia władzy nad mężczyznami. tekst i zdjęcia KASIA ZAJIC

Podróżny zawsze ubezpieczony

bezpieczeństwo / 29 Nie ulega wątpliwości, że każda podróż to fascynująca przygoda, która pozostawia wiele wspomnień. By były one wyłącznie pozytywne, przed wyruszeniem w drogę warto zadbać o kilka spraw, takich jak: ubezpieczenie, odpowiednie badania lekarskie, leki i szczepionki. Tym razem spróbujemy przekonać, że ubezpieczenie nie gryzie i warto je mieć przy sobie.

tekst i zdjęcia KAMIL STOPA

Erasmus w trasie!

globalnie / 18 Mówi się, że Erasmus jest najlepszym momentem studiów. Jak więc wykorzystać semestr lub dwa, tak aby tego potem nie żałować? Nie ma jednej recepty. Można przeimprezować cały czas, można się spełniać naukowo pisząc magisterkę (są tacy, co tak robią, uwierzcie mi) i można poznawać kraj poprzez liczne podróże. Co kto lubi. Sam postawiłem na tę ostatnią opcję. Na własnym przykładzie zaprezentuję Wam, jak ciekawie łączyć przyjemne z pożytecznym.

tekst i zdjęcia MACIEJ CZERSKI

Rowerowo

22 / sprzęt Czas by poczuć wiosnę! Przygotowujemy ukochane dwa kółka do sezonu, by ruszyć na naszym bicyklu w poszukiwaniu nowych przygód. tekst BEATA BLITEK zdjęcie TOMEK MALACA

tekst i zdjęcia EMILIA KURDZIEL

Głową w chmurach - czyli pamiętnik z lotu paralotnią

24 / aktywnie Kiedy leciałam głową w dół, zaczęłam godzić się z myślą, że uszkodzę kręgosłup. Straciłam orientację, panowanie nad skrzydłem i swoim ciałem. Zapomniałam nawet, gdzie jest rączka do systemu ratunkowego. Kiedy po upadku wstałam na nogi o własnych siłach, chciałam od razu jechać na szczyt, żeby znowu wzbić się w powietrze. tekst i zdjęcia AGNIESZKA KROBICKA


zdjęcie MIKOŁAJ HANDZLIK / podczas autostopowej podróży przez Maroko, w okolicy Rissani


W KRAINIE BOGA I KRÓLA tekst PAWEŁ SŁOŃ zdjęcia MARTA KURDZIEL



Jazgotliwa arabska muzyka podkręcona była na pełny regulator. Mikrobus, którym jechaliśmy raz po raz podskakiwał na drodze będącej jedynie jaśniejszym pasem kamieni na rozciągającej się po horyzont hamadzie. Pasażerowie – Beduini i Tuaregowie - opuszczali ten pustynny wehikuł co pół godziny, gdy za szybą pojawiała się lepianka. Patrząc na mapę szybko zorientowaliśmy się, że jesteśmy bliżej zamkniętej od 1994 r. granicy marokańsko-algierskiej, niż miasta Merzouga. Zdani jedynie na łaskę kierowcy. Wcześniej sprzyjało nam szczęście. Zimowe dyskusje, gdzie spędzić kolejne wakacje zakończyły się z momentem, gdy Kasia dostała na urodziny przewodnik po Maroku. Miała być Algieria – w końcu miło by było się przekonać, czy do dzisiaj w Oranie nie ma drzew – ale królestwo Muhammada VI też stanowiło atrakcyjną propozycję. Co więcej, postanowiliśmy wykorzystać fakt, że euro było śmiesznie tanie względem złotego i darować sobie pomysł dotarcia na miejsce autostopem – bagatela: 4 tysiące kilometrów. Za lot w obie strony z Krakowa do Marrakeszu (z przesiadką w Paryżu!) zapłaciliśmy z bagażem 615 zł. Do dzisiaj ciężko w to uwierzyć.

Français! Nicht Deutsch Maroko to niecałe pół miliona kilometrów kwadratowych atrakcji: miasta z gatunku must-see jak Casablanca, Rabat czy Marrakesz; owiane złą sławą i z niejasnym statusem międzynarodowym terytoria Sahary Zachodniej; do tego geograficzna różnorodność: góry, oazy czy ocean. Dużo, więc już na wstępie odrzuciliśmy hiszpańskie enklawy Ceuta i Meilla na północy, plany dotarcia w 40 dni do Timbuktu bądź dopłynięcia na Gibraltar. Ale jak ustalić jakiś sensowny plan mając do dyspozycji jedynie 3 tygodnie i aż dziewięcioosobową ekipę? Czekała nas wielka dyskusja. Choć jesteśmy na zupełnie obcym kontynencie, nie mamy za to problemów żeby porozumieć się z miejscowymi. Nad afrykańskim królestwem nadal unosi się cień trójkolorowej flagi protektora, dlatego język Moliera jest powszechnie rozumiany. Maroko pojawiło się na szachownicy międzynarodowej polityki w XIX w. jako pionek, nad którego losem miały decydować Francja, Hiszpania, Niemcy czy Wielka Brytania. Nie obyło się po drodze bez skandali i manifestacji wywołujących burzę w całej Europie, czyli tzw. kryzysów marokańskich. Symbolicznym początkiem rozgrywki o Maroko miała być wizyta cesarza Niemiec Wilhelma II w Maroku w 1889 r., w trakcie której miał powiedzieć: „Trzysta milionów muzułmanów może liczyć na moją przyjaźń”. Skończyło się prawie na wojnie niemiecko-francuskiej. Podobnie, gdy w lipcu 1911 r. do portu w Agadirze wpłynęła niemiecka kanonierka „Pantera”. Marokański etap Wyścigu po Afrykę wygrały jednak Francja i Hiszpania w 1912 r., kładąc kres niepodległości królestwa sięgającej IV w. p. n. e. Niemcy na pociechę dostali Afrykę Środkową. Kolonizatorzy nie mieli jednak łatwego życia. W 1921 r. Berberowie z Gór Rifu w północno-zachodnim Maroku wywołali powstanie, które nieudolnie próbowali stłumić Hiszpanie. Na mapach świata 6


na kilka lat pojawiła się Republika Rif. W wojnie bierze udział niejaki Francisco Franco Bahamonde, który lata później buntem Armii Afrykańskiej rozpoczyna wojnę domową w Hiszpanii. Stopień generalski otrzymał już 1926 r. – właśnie za zasługi w Maroku – stając się najmłodszym oficerem w tej randze w Europie. W tym samym roku zdecydowana interwencja obu protektorów doprowadziła do kresu niepodległej republiki berberyjskiej. Kolejne, tym razem nieudane powstanie wybuchło w 1937 r., zaś niepodległość przyniósł dopiero 1956 r.

Schodzimy kawałek na zawietrzną, oczyszczamy miejsca pod namioty z większych kamieni, rozbijamy się i nocujemy na 3470 m n. p. m., wykończeni totalnie, a zrobiliśmy 1/2 planowanej dzisiaj drogi. Mapy i Atlas Do Gór Rifu nie dotarliśmy, ale mieliśmy znacznie ambitniejszy plan: zdobycie sięgającego 4167 m.n.p.m najwyższego szczytu Afryki Północnej – Dżabal Toubkal. W Imlilu, gdzie kręcono fragmenty filmu „7 lat w Tybiecie” udało nam się zostawić w hotelu niepotrzebne rzeczy, tak by ruszyć z jak najmniejszym bagażem w pięciodniową trasę zakończoną zdobyciem szczytu. Wyposażeni w odpowiednio szczegółowe mapy, sprzęt i dużo wody (odradzono nam spożywanie „Kropli Atlasu”) zrezygnowaliśmy z pomocy przewodników i osiołków. Na początku szło łatwo, w pięknym słońcu, smagani delikatnym wiatrem dotarliśmy do wioseczki S’Chamharouch. Wioseczki powiedzielibyśmy – chcąc bawić się w stylistyczną ekwilibrystykę – globalnej: od pa7

sterzy kupiliśmy coca-colę chłodzoną w strumyku. Do kolejnego etapu – przełęczy Tizi n’Tarharate była według zapewnień autochtonów godzina drogi osiołkiem. Cztery godziny później, nadal na szlaku, zaczęliśmy rozważania o środkach, jakimi karmione są marokańskie osiołki. Jak zanotował potem kolega na blogu: „Stromo: po pokonaniu przewyższenia poruszamy się wg GPSa z prędkością 700m/h w poziomie, ale 420m/h w pionie. […] Schodzimy kawałek na zawietrzną, oczyszczamy miejsca pod namioty z większych kamieni, rozbijamy się i nocujemy na 3470 m n. p. m., wykończeni totalnie, a zrobiliśmy 1/2 planowanej dzisiaj drogi.” Nocą załamała się pogoda – padał deszcz, mgła gęsta jak mleko, porywisty wiatr uszkodził przedsionek jednego z namiotów. Decyzja o powrocie, choć ciężka do podjęcia była słuszna, ponieważ napotkani na szlaku turyści poinformowali nas o zamknięciu szlaku na szczyt. Spadł śnieg. W Imlilu koczowaliśmy dzień, czekając na wieści pogodowe, susząc rzeczy oraz przystępując do tego, co było nieuniknione – gdzie jechać. Zdecydowaliśmy się nie zwiedzać zeuropeizowanej północy – z planu wypadły Casablanca czy Rabat – i zobaczyć te części kraju, które dla turysty są może mniej oczywistym, ale równie atrakcyjnym wyborem. Jak choćby Fez. W Atenach Afryki Fez to jedno z czterech tzw. „imperialnych miast” Maroka i chyba najmniej znane. Obecnie jest czwartym największym miastem kraju z około milionem mieszkańców. Jego złoty okres przypadł na czas dynastii Marynidów (XIII – XV w.), którzy uczynili z miasta stolicę swojego rozciągającego się na terytorium całego Maghrebu imperium. Zresztą blask miasta lśnił daleko poza granicami kraju i długo po śmierci ostatniego Marynidy, bowiem


„pierwszorzędne znaczenie zachował aż do przybycia Francuzów”. Bramy feskiego uniwersytetu Al-Karawijjin, uznawanego przez UNESCO i Księgę rekordów Guinnessa za najdłużej nieprzerwanie działającą uczelnię na świecie (choć ocena ta budzi kontrowersje wśród historyków), opuściło wiele decydujących dla islamu i judaizmu intelektualistów. W swoim europocentryzmie nie pojmujemy wagi takich nazwisk jak Abu Imran al-Fasi czy Leo Africanus, jednak pogłoska o tym, że na Al Karaouine miał studiować późniejszy papież Sylwester II mówi już dużo. Najważniejsze zabytki miasta, jak choćby Bab Bu Dżelud czyli Niebieska Brama, medresa Al-Karawijjin czy stara medyna pochodzą właśnie z czasów Marynidów. Tę ostatnią trzeba koniecznie zwiedzić, ale porzućcie nadzieję wszyscy, którzy tam wchodzicie. Nie ma mapy, na której zaznaczone byłyby wszystkie uliczki, dlatego nie ma się nawet co łudzić, że nawet najbardziej doświadczony harcerz się nie zgubi. Można za to próbować znaleźć Irlandczyków z U2, którzy bardzo polubili to miasto. Nakręcili oni tam teledysk do piosenki Line On The Horizon a potem nagrali nawet utwór FES – Beeing Born. Ciężko im się dziwić, skoro medyna Fezu jest uznawana za największą na świecie strefę pieszą (car-free urban area). A słynna garbarnia chyba najbardziej śmierdzącym miejscem na świecie – nawet mięta, którą trzeba trzymać pod nosem niewiele pomaga. Na ziemi Boga Świadomość, iż jesteśmy w kraju muzułmańskim dociera do nas brutalnie, z samego rana, już pierwszego dnia pobytu gdy rozlegają się śpiewy muezinów z wszystkich minaretów miasta. A śpimy na dachu w samym centrum Marrakeszu, więc akustyka jest doskonała, a wszyskie głosy zlewają się w jeden, hipnotyczny ton. Nie wiadomo, czy

bardziej wytrąca z równowagi nieludzko wczesna pora wezwania na modlitwę, czy charakterystyczne, acz nieprzyjemne dla nieprzyzwyczajonego europejskiego ucha interwały muzyczne mniejsze niż sekunda. O budziki w każdym razie nie musimy się martwić. Gdy kupiliśmy już bilety samolotowe ktoś bystry zauważył, że nasz pobyt w Maroku przypadnie dokładnie na okres... Ramadanu. Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, jaki to będzie miało dokładnie wpływ na choćby to, że chcemy podróżować autostopem. Za wystarczające uznaliśmy informacje z przewodnika. A zatem: kraj muzułmański z dominującą szkołą sunnicką, trochę Chrześcijan i garstka Żydów, ogólnie pokojowa koegzystencja, a dziewczyny nie muszą inwestować w żadne chustki. Turystyka odpowiedzialna i zaangażowana - oczywiście - ale zdawaliśmy sobie sprawę, że najłatwiej będzie przekonać się o wszystkim na miejscu. Dewiza kraju brzmi: „Bóg, Naród, Król”. Dynamika relacji zachodząca w tej skomplikowanej triadzie jest wypadkową procesu dekolonizacji, natury islamu, systemu politycznego kraju (czytaj: woli Króla) jego historii i kultury. Na poziomie relacji międzyludzkich turyści nie napotykają żadnego dyskomfortu czy problemów. Jedyne utrudnienie dla autostopowiczów polegało na tym, że między 20 a 22 nie ma co liczyć na złapanie kogokolwiek, gdyż wraz z nastaniem mroku Marokańczycy udają się do meczetu, by potem spożyć posiłek po całodniowym poście. Marokańskie miasta i wioseczki w okresie Ramadanu żyły do późnych godzin nocnych! O drugiej w nocy otwarte były wszystkie sklepy, a na ulicach bawiły się dzieci. Co dla nas najważniejsze, ludzie często dzielili się z nami swoją radością, co przekładało się na fantastycznie urozmaicone kolacje, na jakie byliśmy zapraszani. Szybko się nauczyliśmy, że stosunek do religii w Maroku jest bardzo

8


europejski. Jeden z Marokańczyków użył określenia light-muslim, co dobrze chyba oddaje postawę wielu jego krajan. Pomimo obostrzeń związanych ze spożywaniem posiłków za dnia, nie mieliśmy problemów by zjeść coś kiedy tylko chcemy. Raz tylko, gdy jechaliśmy autobusem, zwrócono nam życzliwie uwagę, gdy jeden z nas chciał się napić wody. Dla fanów mocniejszych trunków Maroko może być problemem, jednak wystarczy udać się do większego miasta, by znaleźć alkohol. My najczęściej poruszaliśmy się po regionach prowincjonalnych, więc zadowalaliśmy się pitą w nieograniczonych ilościach herbatą miętową słodzoną wręcz nieprzyzwoicie ogromną ilością cukru. Do jednego imbryka jeden z goszczących nas Marokańczyków wrzucił sześć bryłek „białej śmierci”.

Na ulice Maroka nieraz wyjeżdżały czołgi, w trakcie tłumienia demonstracji ginęło tysiące ludzi, a tortury w więzieniach były na porządku dziennym. Od zniknięć do konstytucji

9

W 2008 r. gdy odwiedzaliśmy Maroko kraj ten był w dziwnym do określenia punkcie swojej historii. Z jednej strony miał za sobą lata władzy króla Hassana II. Okres jego rządów z lat sześćdziesiątych do osiemdziesiątych to tzw. „Years of Lead”, czyli czasy bezwzględnej walki z opozycją polityczną. Jej skala przekroczyła nawet granice Maroka – w 1965 r. w Paryżu zniknął jeden z marokańskich opozycjonistów. Na ulice Maroka nieraz wyjeżdżały czołgi, w trakcie tłumienia demonstracji ginęło tysiące ludzi, a tortury w więzieniach były na porządku dziennym. Liberalizacja przyszła wraz z początkiem lat 90. i nabrała tempa wraz z wstąpieniem na tron

w 1999 r. syna Hassana - Muhammeda VI. Jednak dopiero Arabska Wiosna z 2011 r. przyniosła zasadnicze zmiany. Na tle innych krajów regionu Maroko było/jest ewenementem – demokratyzacja systemu następuje pokojowo i odgórnie. Choć istnieje pewien potencjał rewolucyjny, ze względu choćby na dużą ilość bezrobotnych młodych, to ambitny król postanowił oddać znaczącą część władzy na rzecz parlamentu i obiecał głębokie reformy. Po raz pierwszy w historii premier zostanie powołany z szeregów zwycięskiego ugrupowania, islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. To, jak się zakończy i do czego doprowadzi ten proces trudno przewidzieć, ale wola polityczna młodego monarchy i pokojowy charakter zmian każe patrzeć w przyszłość z optymizmem. W końcu ze wszystkich arabskich rewolucji, ta wypadła najlepiej i należy zgodzić się z oceną liberalnego The Economista, że rządy islamistów w Maroku będą miały więcej wspólnego z pragmatyczną AKP w Turcji, niż porewolucyjnym Iranem. Zgadzamy się z tym. *** Słońce zbladło za zasłoną chmur i pyłu, ściemniło się nienaturalnie, szara pustynia stopiła się w jedno z niebem, a w powietrzu czuć było napięcie jak przed burzą. Na szczęście kierowca zlitował się nad nami i za niewielką opłatą zgodził się nas zawieźć do Merzougi. Jeszcze tego samego dnia widmo pustynnej burzy oddaliło się, a my na wielbłądach podążyliśmy na oazy. Dzień zwieńczyliśmy męczącą wspinaczką na szczyt potężnej wydmy, z której rozciągał się majestatyczny widok na całe 35 km kwadratowe pustynnej części Sahary, nad którą zachodziło słońce. Widok zapierał dech w piersi. Ale nie tak, jak ten ze szczytu Dżabal Toubkal. Okazało się, że dysponujemy dwoma dniami więcej, więc panoramę całego Atlasu ujrzeliśmy dzień przed odlotem.


tekst KATARZYNA RODACKA

Podróż to niesamowita okazja do wymiany dźwięków. Przebywałam ostatnio w kraju akordeonów, kontrabasów, harmonijek i grajków w korytarzach metra. Z tego właśnie miejsca, gdzie niemalże każdy tekst jest grą słów, w którą grają poeci i w którą ja też chcę grać, czerpię niesamowite inspiracje. Chcę poznawać Francję poprzez jej muzykę, przywieźć jej dźwięki ze sobą do domu.

To ulica jest w nas!

Muzyka dla każdego Opowieść-zalążek tego tekstu powstał w jednym z południowych miast francuskich, wieczorem przy podgrzewaniu wina sprzedawanego tam w pięciolitrowych kanistrach. Ktoś grał na gitarze, ktoś na akordeonie, wszyscy śpiewali francuskie piosenki. Momentami nawet ja mogłam się do nich dołączyć i wtedy czułam, że właśnie maksymalnie wchłaniam tę kulturę. Muzyka francuska ma w Polsce swoich zwolenników, ale póki co niestety wciąż przegrywa z twórcami anglojęzycznymi. Szkoda, gdyż dorobek Francuzów w tej dziedzinie jest niepowtarzalny w każdej nucie – tutaj w zasadzie prawie każdy znajdzie dźwięk odpowiedni dla siebie – od fanów punk-rocka i ska po miłośników lżejszych dźwięków. Muzyka francuska jest niesamowicie uniwersalna, ogólnodostępna i we własnym kraju bardzo znana. Przy tym wszystkim pozostaje wciąż w podziemiu, gdzie grać zaczyna większość zespołów. Jej elementy to często akordeon, gitara, kontrabas, czasem harmonijka, obecnie pojawia się często ukulele, a przede wszystkim dobry rytm i tekst. Wszystko to wywołuje wrażenie, że jest to wciąż muzyka z ulicy, z francuskiej bohemy, wiecznie żywy folk aranżowany wciąż na nowo.

Fredo z zespołu Ogres de Barback podczas koncertu w Paryżu w 2006 roku.

4


Kontrowersyjni aż do dzisiaj Jednak muzyka francuska to nie tylko dźwięki i ich rytm, ale także często przełomowe i czasem szokujące teksty. Pod tym względem nieustająco pozostają mistrzami Brassens i Gainsbourg. Dwie indywidualności, które wywarły wielki wpływ na kolejnych twórców, powstają o nich filmy, ich piosenki śpiewane są w domowych zaciszach i aranżowane na nowo przez kolejnych muzyków. Ich legendy powstały także na bazie kontrowersji, jakimi byli otoczeni za życia. Georges Brassens, urodzony w 1921 roku na południu Francji, uważany jest za prekursora muzyki anarchistycznej – o tej tematyce pisał zresztą artykuły do jednej z gazet antyrządowych. Syn głęboko wierzącej katoliczki oraz liberalnego antyklerykała wychowywał się w domu pełnym muzyki. Być może właśnie od ojca zaczerpnął część poglądów, które potem śpiewa przy akompaniamencie gitary, oczerniając przede wszystkim służby policyjne. O nieprzemijającej kontrowersji jego tekstów może świadczyć fakt, że za śpiewanie niektórych z nich publicznie, można dostać mandat i być oskarżonym o obrazę funkcjonariuszy. W Polsce jego utwory w tłumaczeniu wykonywał m.in. Jacek Kaczmarski, Edward Stachura czy Zespół Reprezentacyjny, który wydał płytę Śmierć za idee, przybliżając tym samym po polsku kilka tekstów francuskiego mistrza. Mimo świetnych tłumaczeń, nic jednak nie może równać się z oryginałem. Serge Gainsbourg nst niewiele młodszy od Brassens. Jego twórczość to jest społecznychwe weFrancji Francjiiina nacałym c łym prowokacja zmian społecznych świecie – Gainsbourg poprzez swoją twórczość stał się bowiem prekursorem rewolucji seksualnej. Jednak jednym z najbardziej kontrowersyjnych nagrań, z których musiał się tłumaczyć, było wykonanie wraz z muzykami z Kingston hymnu narodowego Francji – Marsylianki – w rytmach reggae. Gainsbourg będący Żydem, miał z powodu swojego pochodzenia trudne dzieciństwo w okupowanej przez Niem11

ców Francji. Historię jego obrazów, jego muzyki i przede wszystkim jego związków z najsłynniejszymi kobietami ówczesnego świata kultury opowiada film Gainsbourg, oddający klimat Francji drugiej połowy XX wieku. Młodsze pokolenie bohemy Jednym z najbardziej żywych przykładów współczesnej muzyki francuskiej jest grupa La Rue Kétanou, która zaczynała jako teatr uliczny o nazwie Théâtre du Fil i debiutowała na ulicach miasta La Rochelle. Jak sami o sobie mówią – to nie my jesteśmy na ulicy, to ulica jest w nas – skąd też biorą nazwę, będącą francuską grą słów, która dokładnie oddaje sens ich muzyki. Zarówno La Rue Kétanou, jak i inne zespoły – Tryo, Les ogres de Barback, Les Petites Bourettes, Babylon BabylonCircus Circusczy czyTêtes TêtesRaides Raides tworzą wielką grupę muzyków, których można słchać nanafestiwalach słuchać festiwalach ww całym całym kraju, w podziemnych scenach miast francuskich i na ulicy w wykonaniu innych muzyków. Wielu z tych wykonawców wspólnie spotyka się na scenie by grać razem – tworzy to wówczas multiinstrumentalne koncerty i wręcz niezapomniane widowiska. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko narodziło się po prostu na ulicy i w ścianach squatów. Następnie wiele z tych zespłów przeniosło się do małych barów, podziemspołów nych scen by ostatecznie grać duże koncerty nie tracącprzy tracąc przy tym tym na jakości muzyki. Z biegiem czasu powstało określenie nouvelle chanson, by zebrać razem ten styl muzyki francuskiej, którą zaczęło promować coraz więcej młodych zespołów. Będąc Będąc zatem na miejscu koniecznie trzeba wybrać Będączatem zatemna namiejscu miejscukoniecznie koniecznietrzeba trzebawybrać wybrać się się na miejscowy koncert. WWobecnych obecnych erasmusięna namiejscowy miejscowykoncert. koncert.W obecnycherasmuerasmusowych sowych czasach, kiedy studenci tłumnie zasiedlają sowychczasach, czasach,kiedy kiedystudenci studencitłumnie tłumniezasiedlają zasiedlają czasowo czasowo Francję, jest totoświetna świetna okazja, żeby poznać czasowoFrancję, Francję,jest jestto świetnaokazja, okazja,żeby żebypoznać poznać prawdziwą prawdziwą kulturę od środka. prawdziwąkulturę kulturęod odśrodka. środka.


KARAKORUM HIGHWAY

Mikołaj Korwin-Kochanowski gdy nie podróżuje, zarabia na kolejną wyprawę. Na co dzień studiuje inżynierię biomedyczną na krakowskiej AGH. Przejechał rowerem Karakorum Highway i przeszedł w poprzek Tadżycki Pamir. Na swoim koncie ma wyprawę wspinaczkową do Maroka i plażowanie w Wenezueli. Zahaczył też o raj na Borneo i w Indonezji. Woli miejsca ciepłe i słoneczne, ale wciąż powtarza, że ma słabość do gór. Zawsze wraca do domu, żeby docenić moc wędrówki. Złapany na rozdrożu odpowiedział na kilka nurtujących pytań. tekst DOROTA SNOCH zdjęcia MIKOŁA J K.-KOCHANOWSKI

DOROTA Wiemy, że dużo, daleko i egzotycznie podróżujesz. Czy znalazłeś już miejsce, w którym mógłbyś osiąść do końca życia? MIKOŁAJ Tak – w Krakowie. Miejsca, w których byłem są świetne, ale na chwilę, bo brakuje kogoś, z kim można porozmawiać. Tamtejsi ludzie nie rozumieją twojego postrzegania świata i dzieli was bariera językowa. Mimo to, jest wiele miejsc gdzie z chęcią bym wrócił. DOROTA Na przykład? MIKOŁAJ Ladakh, Indonezja, czy Pakistan. DOROTA Co jest tym bodźcem, który nakazuje Ci założyć plecak i pojechać w nieznane? MIKOŁAJ Kiedy się zasiedzę w domu, zaczynam myśleć nad tym, gdzie się ruszyć. Na początku wyjazd pojawiał się spontanicznie – szukałem taniego biletu i jechałem. Teraz zależałoby mi na tym, żeby mieć jakiś pomysł na podróż i dopiero potem szukać biletów. DOROTA Skąd czerpiesz inspiracje do kolejnych wyjazdów? MIKOŁAJ Dużą inspiracją są ludzie, których spotykasz w trakcie podróży. Przy nich wydajesz się ze swoimi pomysłami taki malutki. Są to osoby, o których na co dzień nic nie słychać i nie pojawiają się w żadnych mediach. Na ostatnim wyjeździe spotkaliśmy rowerzystów, którzy podróżują z Bangkoku do Europy lub Singapuru, co zajmuje około 11 – 13 miesięcy. DOROTA Tyle czasu na siodełku rowerowym musi być bolesne... MIKOŁAJ Tylko pierwszy tydzień jest ciężki. Później się człowiek przyzwyczaja. DOROTA …i stajesz się bezpłodny. MIKOŁAJ Nie, nie! Z tym nie ma problemu (śmiech). DOROTA Pamiętasz najpiękniejsze miejsce, w którym byłeś? 12


MIKOŁAJ Dżungla. To było spełnienie marzeń z dzieciństwa. Zawsze się o niej czytało, zaczynając od Kiplinga, na National Geographic kończąc. I do gór też mam słabość. DOROTA W ciągu ostatnich wakacji byłeś ze znajomymi na rowerowej wyprawie przecinającej granice Pakistanu, Kirgistanu i Chin, skąd ten pomysł? MIKOŁAJ Szukałem ciekawej trasy rowerowej, a zawsze marzyłem o tym, by zobaczyć Karakorum. Początkowo chcieliśmy jechać do Tybetu, ale w tym momencie to jest niewykonalne, bo bardzo trudno jest ominąć kontrolne posterunki wojska. To jedyna droga, jaka przebiega z północy na południe Azji Centralnej. Jest ciekawa i ciągnie się od Tien-Szan, przez kawałek Pamiru, Karakorum i Himalaje. DOROTA Pracowaliście nad kondycją przed wyjazdem? MIKOŁAJ Ciężko się przygotować do takiej wyprawy. Zwłaszcza adaptacja do dużych wysokości jest bardzo indywidualna i niekoniecznie zależy od kondycji. Ja jeżdżę po mieście na rowerze i do tego głównie ograniczyły się moje treningi. DOROTA A od strony technicznej? MIKOŁAJ Sam przewóz roweru jest prosty - pakujesz do kartonu i wysyłasz jako bagaż. DOROTA Dotknął Was kiedykolwiek kryzys psychiczny? Powiedzieliście sobie: „Dość! Wracamy, to nie ma sensu.”? MIKOŁAJ W zasadzie, to nie, ale najbardziej w kość dają pustynie. Kilka godzin jedzie się sam na sam, droga się nie zmienia, nie skręca, jest prosta Indie, Bikaner, na głowie mam jak się potem dowiedziałem na odcinku 180 kilometrów. Masz wrażenie, “imprezowy” turban. że wkładasz w coś dużo wysiłku i ciągle stoisz w miejscu. Dlatego dla Po zjedzeniu Thali w lokalnej knajpie. spokoju psychicznego dobrze jest mieć jakiś licznik w rowerze albo GPS. Wtedy widzisz, że jest jakiś progres. Na szczęście, ta trasa prowadziła przez pięć krajów, a każdy z nich był zupełnie inny, więc krajobraz był zmienny. DOROTA A jak było z przejściami granicznymi? MIKOŁAJ Nie mogliśmy przekroczyć granicy między Kirgistanem a Chinami w miejscowości Torugart. Nie da się tamtędy przejechać na rowerze. Trzeba było w zasadzie objechać cały Kirgistan dookoła. Byliśmy zmuszeni do transportu nie-rowerowego, ze względu na czas. DOROTA Czemu na rowerach nie można tamtędy przejechać? MIKOŁAJ To są Chińczycy. Nie zrozumiesz ich... Nawet jak się starasz o wizę do Chin, to nie możesz wjechać tam lądem, jedynie wlecieć. Jak aplikujesz o wizę, musisz pokazać rezerwację biletu lotniczego i wykupiony nocleg w hotelu na 3 dni. 13


DOROTA Jak znajdujesz ekipę na wyjazdy? MIKOŁAJ Mam stałą grupę znajomych, z którymi jeżdżę. To dla mnie duży komfort – znam ludzi gotowych pojechać wszędzie - razem podróżujemy już od kilku lat. DOROTA Wolisz podróżować samemu, czy jednak z kimś? MIKOŁAJ Lubię podróżować z kimś. Zawsze jest do kogo otworzyć gębę. Choć jak podróżujesz w więcej osób, to się trochę zamykacie na otoczenie. Tworzycie wtedy zwartą grupę i kontakt z ludźmi z zewnątrz jest ograniczony do minimum. Jak się podróżuje we dwójkę albo samemu, to człowiek jest zmuszony do integracji z otoczeniem, wchodzenia w interakcję, bo od tego zależy, czy sobie poradzi. Wszystko wtedy zależy od Ciebie – jesteś skupiony na 100 procent, nie możesz sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. DOROTA Gdzie spotkałeś najbardziej przyjaznych ludzi? MIKOŁAJ W Azji Centralnej, ale wydaje mi się, że Pakistańczycy są najgościnniejsi, co jest zupełnie sprzeczne z tym, co się słyszy w mediach. Jedziesz autobusem, zatrzymujecie się na jakimś przystanku i Pakistańczycy ci stawiają obiad, bo ty jesteś dla nich gościem. Dają ci numer, żebyś koniecznie do nich zadzwonił – „Przyjedź do nas, odwiedź nas, możesz u nas spać” – mówią. DOROTA Dużo spotykaliście turystów z innych krajów? MIKOŁAJ Jednostki. Dodatkowo nasz wyjazd, pomimo tego że trwał dwa i pół miesiąca, okazywał się najkrótszym. Wszyscy byli w półtorarocznej albo przynajmniej w rocznej podróży. DOROTA Człowiek wydaje się wtedy taki mały... MIKOŁAJ Takie rzeczy bardzo motywują. Na przykład: spotykasz człowieka gdzieś na bezdrożach i okazuje się, że jeszcze jakiś czas temu był prawnikiem w Londynie, ale rzucił tę pracę. Zatrudnił się jako menadżer hotelu na wyspie w Tajlandii. Ekstra zajęcie za niezłą stawkę, więc pracuje tam pół roku, dopóki nie skończy mu się wiza. Wtedy rusza zwiedzać Azję. Nie wróci już do Londynu, nie zamierza tam pracować jako prawnik, bo to już dla niego strasznie nudna robota. DOROTA Jak rozwiązujecie problem jedzenia podczas wyprawy? MIKOŁAJ Zazwyczaj jemy z miejscowymi, chyba że mamy w planach trekkingi. Wtedy trzeba wziąć ze sobą dużo wysokoenergetycznego jedzenia, które przeważnie kupujemy na miejscu. DOROTA Co było dla Ciebie „niebem w gębie”? MIKOŁAJ Bardzo lubię pakistańskie jedzenie i świeżo wyciskane soki. DOROTA A co Cię najbardziej obrzydziło? 14


„Wszak

istnieje

coś tak

iego jak za chorob rażenie podró y w gru ncie rze żą i jest to rod z czy nie uleczal aj n e j.” Ryszard K apuściń

ski

Droga z Karimabadu do Gilgit, północny Pakistan. Strasznie wtedy wiało w twarz pyłem. Nawet w dół trzeba było pedałować.


MIKOŁAJ Kurk w Kirgistanie – taki suszony nabiał, który ma konsystencję kredy i strasznie zapycha. Jest wyjątkowo paskudny. Jeszcze zupa z mleka Jaka – śmierdzi piżmem i nie wolno oddychać nosem w trakcie jedzenia, bo faktycznie cofa. DOROTA Próbowaliście jakichś lokalnych alkoholi? MIKOŁAJ Pewnie. W Maroku, gdzie to jest teoretycznie nielegalne, dostaliśmy księżycówkę – samogon w woreczku – takim, jak się rybki akwariowe kupuje. Gdy pytasz, czy wiedzą co to jest metanol, to odpowiedź brzmi „nie”. Także, ryzyk fizyk... DOROTA Zdarzały się Wam problemy zdrowotne w podróży? MIKOŁAJ Tak. Podczas pierwszego wyjazdu do Indii wylądowałem w szpitalu z zatruciem i bardzo wysoką gorączką. Jakoś mnie z tego wyciągnęli, ale szpital w Indiach, szczególnie na prowincji, to jest coś, czego się nie chce oglądać. Ściągnęli z łóżka starą Hinduskę, żebym miał gdzie usiąść. Poprosiłem kumpla, żeby kupił rękawiczki i jednorazowe strzykawki, bo trochę się bałem, że mnie będą używaną dźgać. Siadł obok mnie rikszarz, zaczął coś ze mnie zbierać, to chyba były robaki, które zaczęły na mnie z tego łóżka wyskakiwać. Rozwalona aparatura medyczna leżała na ziemi, sterty leków, zużytych strzykawek w kącie. Chciałem stamtąd jak najszybciej uciekać. Wyjątkowo koszmarne wspomnienie. DOROTA A na co się szczepiliście przed wyjazdem? MIKOŁAJ Dur brzuszny, żółtaczka A, B, tężec i polio – to do Indii. W Indonezji braliśmy jeszcze malaron, bo akurat w Borneo i na Sulawesi jest duże zagrożenie malarią mózgową. Tego woleliśmy uniknąć. DOROTA Gdzie przeżyłeś największy szok kulturowy? MIKOŁAJ W Indiach. Azja jest pod każdym względem bardzo egzotyczna. Inna religia, inny klimat, inni ludzie – zarówno jeśli chodzi o wygląd, jak i sposób myślenia. Totalny chaos. DOROTA A gdzie spotkaliście najpiękniejsze kobiety? Oprócz Polski oczywiście. MIKOŁAJ Oprócz Polski? To będzie ciężko... Nie wiem czy takie miejsce w ogóle jest na świecie. (Nie ma! - red.) Podczas lotu z Wenezueli wpadły nam w oko tamtejsze żydówki. Tylko my wracaliśmy akurat z dżungli i wszystko co mieliśmy było takie mocno zatęchłe. Pamiętam, że siedziała obok mnie ładna Wenezuelka i... przesiadła się. To była strasznie przykra sprawa. No, ale nawet ja czułem, że nie jest z nami za dobrze... (śmiech) DOROTA Myślałeś o jakimś rocznym lub dłuższym wyjeździe? MIKOŁAJ Tak, ale wydaje mi się, że dużo ciekawiej jest wyjechać na dwa, trzy miesiące, niż na rok. Wtedy wszystko, z czym się spotykasz jest niezwykłe, nowe i zachwycające. Podczas rocznego wyjazdu tracisz 16


(...) chłonie każdą chwilę w stu procentach. Tutaj mam wrażenie, że trochę się wegetuje. Tu – rutyna, tam – zawsze jest coś niecodziennego, niezwykłego. Każda podróż zmienia w pewnym sensie Twoje podejście do życia.

DOROTA MIKOŁAJ

DOROTA MIKOŁAJ

DOROTA MIKOŁAJ DOROTA MIKOŁAJ DOROTA MIKOŁAJ Zjazd z pierwszej przełęczy za Biszkekiem, wys. ok. 3000 m n. p. m. DOROTA W dole miejscowość Susamyr.

MIKOŁAJ

tę radość z każdego dnia i kolejnych miejsc. Zaczyna Ci to wszystko powszednieć. Nie sądzisz, że często „cudze chwalimy, a swego nie znamy”? Sporo jeździłem po Polsce. Jest u nas wiele miejsc do zobaczenia zarówno miast, jak i lasów czy gór. Wydaje mi się, że jeśli chce się „pobyć” czy powędrować, to rewelacyjne są: Beskid Niski i Beskidy na pograniczu Polski i Słowacji. Nie trzeba wcale jechać w Pamir, żeby doświadczyć ciszy i aktywnie wypocząć. Co cenisz najbardziej w podróżowaniu? To, że się chłonie każdą chwilę w stu procentach. Tutaj mam wrażenie, że trochę się wegetuje. Tu - rutyna, tam - zawsze jest coś niecodziennego, niezwykłego i ciekawi ludzie. Każda podróż zmienia w pewnym sensie twoje podejście do życia. Zaczynasz patrzeć na wiele rzeczy w inny sposób. A jak jest z kosztami? Jesteś studentem i wyjęcie trzech tysięcy złotych z kieszeni „ot tak” raczej nie wchodzi w grę? Dorabiałem, powiedzmy, w przeciągu roku, dając korepetycje. Jakie nastawienie ma do wyjazdów Twoja rodzina? Przywykła. Czyli da się do tego przyzwyczaić? Moja mama mówi, że nie. Trzeba po prostu dawać znać, że się żyje, żeby ktoś miał spokojny sen i się nie denerwował. Masz jakieś rady dla tych, co są na etapie - „Chcę, ale się boję” – jeśli chodzi o podróże? Nie bać się. Trzeba kupić bilet - potem nie ma wyjścia. Jeśli się ma mało pieniędzy i kupi się bilet za 1000 czy 1500 złotych, to taka strata jest niewybaczalna.


18


erasmus w trasie tekst i zdjęcia MACIEJ CZERSKI


Mówi się, że Erasmus jest najwspanialszym momentem studiów. Jak w najlepszy możliwy sposób wykorzystać semestr, lub dwa tak aby tego potem nie żałować? Nie ma jednej recepty. Można przeimprezować cały czas, można się spełniać naukowo, na przykład pisząc magisterkę (są tacy, co tak robią, uwierzcie mi) i można poznawać kraj poprzez liczne podróże. Co kto lubi. Sam postawiłem na tę ostatnią opcję. Cały czas w trasie! Na własnym przykładzie zaprezentuje Wam jak ciekawe może być erasmusowe podróżowanie. Umowy międzyuczelniane zaprowadziły mnie do Hiszpanii, a konkretnie Granady. Jest to idealne miejsce wypadowe na wszelkiego rodzaju wycieczki, zwłaszcza górskie. Sierra Nevada (skąd z nartami na nogach można przy bezchmurnej pogodzie zobaczyć Afrykę), z Mulhacenem – najwyższym poza Alpami szczytem Europy i in w ne pasma Gór Betyckich oraz Sierra Morena zachęcają swoimi wspaniałymi krajobrazami. Góry są tak blisko, że spokojnie można w nich spędzać każdy weekend. Tak też zazwyczaj robię i gdy pewnego razu zostałem w domu, moi współlokatorzy dopytywali mnie czy nie mam problemów ze zdrowiem, albo jakiegoś załamania osobowości.

lecz przestrzegam przed zwiedzaniem jej w porze letniej sjesty. Nie dość, że wszystko pozamykane to jeszcze upał doskwiera niemiłosiernie. Hiszpania, jak powszechnie wiadomo leży blisko Portugalii. Jak więc można nie wykorzystać takiej sytuacji? 6 i 8 grudnia (wtorek, czwartek) wypadły jakieś święta, w związku z czym zajęć nie było. De facto do dyspozycji był cały tydzień, bo Hiszpanie robią sobie wolne kiedy tylko się da i nie potrzebują do tego żadnych godzin dziekańskich, rektorskich, czy innych cudów. Cóż więc zrobić z wolnym czasem? Jechać do Portugalii! Wraz z moją towarzyszką podróży (Erasmuską) najpierw odwiedziliśmy znajomych (Erasmusów) w Sevilli. Następnie ruszyliśmy na północ do Salamanki, gdzie korzystając z dobrodziejstw couchsurfingu spędziliśmy trochę czasu, zwiedzając przy okazji jedno z ciekawszych hiszpańskich miast i najstarszy w kraju uniwersytet. Następna stacja – Porto i odwiedziny u mojej koleżanki stacjonującej tam (a jakże!) na Erasmusie. Przez 3 dni zwiedzaliśmy i degustowaliśmy… Porto. Przy okazji koleżanka mojej koleżanki, załatwiła nam nocleg u swojej koleżanki w Lizbonie. Trochę to zawiłe, ale na szczęście mieliśmy gdzie spać. Stolica Portugalii mimo iż pięknym miastem jest, to jednak pierwsze wrażenie zrobiła mocno egzotyczne. Przechodząc przez jedną z głównych ulic w mieście mijaliśmy emigrantów niemal zewsząd: Bliskiego i Dalekiego Wschodu, Maghrebu, Czarnej Afryki i chyba jeszcze z Księżyca. Porto i Lizbona nieformalnie rywalizują ze sobą o tytuł ładniejszego, ciekawszego i ogólnie lepszego. Mnie bardziej przypadło do gustu to pierwsze, ze względu na nie powtarzalny klimat (tzw. genius loci), jednak to stolica może pochwalić się bardziej imponującymi zabytkami.

Jak podróżować, żeby nie zbankrutować? To proste - stopem. Niestety Hiszpania jest pod tym względem krajem dość niewdzięcznym, gdzie kierowcy patrząc na autostopowicza zastanawiają się co ten dziwak wyprawia. Nie ma jednak miejsc gdzie nie da złapać się stopa, są tylko tacy którzy zbyt szybko rezygnują. Już w drugim tygodniu pobytu sprawdziłem jak to działa. Na pierwszy ogień poTak wyglądało to w telegraficznym skrócie, jedszła Sevilla. Stolica Andaluzji jest miastem pięknym, nak najciekawsza była podróż stopem. Całą trasę

20


z Sevilli do Salamanki jechaliśmy z francuskim arabem, który aby nie zasnąć po prawie 24 godzinach za kółkiem cały czas palił haszysz! Nie dość, że miał dziurę w dachu, to jeszcze po drodze złapaliśmy gumę i musieliśmy zmieniać koło na jakimś wygwizdowie, gdzie diabeł dawno już powiedział dobranoc. Działo się też w drodze z Porto do Lizbony. Najpierw dwie miłe panie obdarowały nas pokaźną porcją lokalnego mięsa w bułce, a następnie jechaliśmy z ludźmi, którzy przez całą drogę utrzymywali, że są seryjnymi mordercami, ale nie zrobią nam krzywdy, bo my pewnie jesteśmy z mafii. Największym dramatem okazał się powrót do Granady. W czasie gdy wracaliśmy wprowadzone zostały wysokie opłaty za wszystkie autostrady w Portugalii. Kierowcy postanowili zaprotestować i jeździć wyłącznie bocznymi drogami. Niestety dowiedziałem się o tym w środku nocy na stacji benzynowej. Mało tego, natknęliśmy się na policyjną obławę, zatrzymującą i przeszukującą wszystkie samochody. Przy padającym deszczu musieliśmy spędzić grudniową noc na stacji benzynowej i w efekcie przyjechaliśmy do Granady z dwudniowym opóźnieniem. Kolejnym erasmusowo – podróżniczym przedsięwzięciem była podróż stopem na trasie Kraków – Granada w ramach powrotu ze świąt. Pod koniec grudnia ciężko jeździ się na stopa, bo po pierwsze zimno, a po drugie złapiesz dwa stopy i już jest ciemno. Nie ma jednak rzeczy niemożliwych. Na takiej trasie zawsze zdarzają się ciekawe przygody i tutaj na przykład zdarzyło mi się prowadzić samochód złapany na stopa. Pani kierowniczka stwierdziła, że bardzo nie lubi jeździć w nocy, jest zmęczona, a tak w ogóle to napiłaby się piwa. Tym sposobem przez około 250 km to ja siedziałem za kółkiem. 3330 km – 4 dni. Jak na zimę dobry wynik. Zaraz po Sylwestrze nie ma zajęć, więc wypada-

łoby się gdzieś ruszyć, zwłaszcza że odwiedzająca mnie dziewczyna chciała zobaczyć trochę Hiszpanii. Pierwszy przystanek – Sevilla. Szczególnie zachwycająca była możliwość zjedzenia śniadania na tarasie, w miesiącu styczniu, siedząc w podkoszulku. Następny kierunek, najstarsze miasto Hiszpanii – Kadyks. Mieliśmy tam nocować na couchsurfingu, ale na miejscu o 22 okazało się, że jednak wcale noclegu nie mamy. Po krótkim zwiedzaniu trzeba było rozbić się na plaży. Nie ma jednak co narzekać, bo śniadanie nad oceanem smakuje lepiej niż to samo śniadanie z dala od oceanu. Następny cel – Gibraltar. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że znowu jest problem z noclegiem. Jako, że nie mogłem zalogować się na swoje konto na couchu w Kadyksie nie wiedziałem, że wszystkie prośby zostały odrzucone. Siedząc w drogiej jak smok internetowej kafejce wysłałem ostatniego rozpaczliwego requesta podając swój numer telefonu. Wylogowałem się, zapłaciłem i… Dzwoni telefon!!! „Hi! No problem! You can sleep on my place! Let’s meet in 15 minutes!”! I tym sposobem mieliśmy gdzie spać! Z tego miejsca chciałem pozdrowić Felixa. Kolejne wyjazdy odbyłem do stolicy Katalonii i niemal rutynowo na Sierra Nevada. Gdy czytasz Czytelniku te słowa, jestem świeżo po powrocie z przewodniego kraju pierwszego numeru „Trawersu” – Maroka. Co dalej? Kto wie… Hiszpania jest przecież taka wielka… Ktoś mógłby zapytać, gdzie przy tylu podróżach jest miejsce dla uczelni? Jest, ale gdzieś w tle. Erasmus jest przede wszystkim okazją do poznania: kultury danego kraju , ludzi, zwiedzenia ciekawych miejsc oraz zebrania bagażu doświadczeń. Nie namawiam tutaj nikogo do całkowitego odpuszczania uczelnianych obowiązków, tylko do aktywnego spędzania czasu. Drugiej takiej szansy nie będzie.


tekst BEATA BLITEK zdjęcie TOMEK MALACA

Sprawdź poszczególne elementy

rowerowo

Czas by poczuć wiosnę! Oczywiście rowerowo. Bez względu na to czy Twój rower przejeździł całą zimę czy spędził ją w piwnicy, nastał czas żeby go odświeżyć. Służymy cennymi radami jak przygotować ukochane dwa kółka do sezonu i ruszyć na naszym bicyklu w poszukiwaniu nowych przygód.

Zwróćmy najpierw uwagę na zużycie łańcucha. Jego zerwanie grozi niemiłą glebą, więc lepiej dla naszego zdrowia nie zaniedbujmy go. W celu sprawdzenia możesz skontaktować się z serwisem. Przeważnie nic to nie kosztuje. Jeśli jednak wolisz zrobić to samodzielnie, musisz zaopatrzyć się w kolejne narzędzie – przymiar do pomiaru zużycia łańcucha, który wskazuje czy odstępy między Zima jest ciężkim okresem dla naszego roweru. spoiwami są w odpowiedniej odległości. Przez ciagłą chlapę oraz wszędobylską sól takie elementy jak łańcuch, łożyska czy hamulce mają Praca łańcucha powinna być płynna, jeśli przeskaprzyspieszone zużycie. Dlatego też warto zwrócić na kuje zacznij od przeczyszczenia go, a następnie nie szczególną uwagę. Jeżeli nasz sprzęt ma nas nie nasmarowania. Gdyby wciąż zachowywał się tak zawieść w drodze na uczelnie, do pracy, w naszym samo, a wykluczyłeś już zużycie samego łańcucha, Lasku Wolskim czy na wycieczce w Gorcach, warto wskazuje to na zużyte zębatki. Wtedy konieczna przynajmniej raz w roku pozostawić naszego przyja- jest ich wymiana. Warto mieć w kieszeni spinke ciela w serwisie na wizytę reanimacyjną. Pamiętaj- do łańcucha (tj: skuwacz do łańcucha) szczególnie wtedy kiedy wyruszamy na dłuższą misję i nie chcemy, że bezpieczny rower to zadbany rower. my brać ze sobą wszystkiego. Zestaw majsterkowicza Jeśli masz zacięcie majsterkowicza i chęć rozwijania swoich umiejętności, możesz samodzielnie rozpocząć serwisowanie swojego bicykla. Potrzebne są Ci jedynie odpowiednie narzędzia, takie jak: zestaw kluczy imbusowych (tzw. scyzoryk) zestaw podstawowych kluczy płaskich (8 mm, 10 mm, 13 mm, 15 mm) pompka łyżki do opon (ułatwią wymianę dętki) skuwacz do łańcucha (aby odpowiednio go wyczyścić)

Następnie do sprawdzenia są wszelkie elementy łożyskowe, takie jak: przednia oraz tylna piasta (łapiemy w tym celu koło jedną ręką a drugą trzymamy rower i patrzymy czy występuje niemiły objaw dreszczy) łożysko główki ramy,stery (łapiemy za przedni hamulec i ruszamy rowerem przód tył i obserwujemy czy nie ma luzu)

Kolejna rzecz to opony, sprawdźmy czy nie są popękane czy zbyt wytarte. Przyjrzyjmy się kołom. Przy wprowadzeniu ich w ruch powinny toczyć się po linii prostej, nie schodzić na boki. Warto przesmarować piasty przydadzą się również: i sprawdzić czy kręcą się poprawnie, jeżeli tak nie preparaty czyszczące – benzyna czy rozpuszczalnik jest, koło wymaga centrowania. sprawdzają się najlepiej smary do piast, sterów i łańcucha Po zimowaniu, jeśli sprzęt stał w piwnicy, zawsze (nie masło i nie olej słonecznikowy) trzeba napompować koła. Jeśli powietrze uchodzi kilka szczotek – wybór jest duży wyprofilowane, de- z kół podejrzanie szybko, należy dokładnie sprawdykowane dla higieny jamy ustnej rowerów dzić dętkę (pamiętajmy o tym że pozostawiając trochę szmat – nieźle sprawdzają się stare koszulki, rower w piwnicy na zimę warto upuścić powietrze które dobrze wchłaniają brud i smar z kół, wskazane na żywotność opon). Dbanie o piasty, co rozumiemy przez regularne warto mieć: smarowanie, pozwoli nam na zyskanie mniejszych zapasową dętkę oporów, dzięki czemu jeździ się lżej. łatki do dętek 22


Sprawdźmy też hamulce poprzez wciśnięcie ich. Najczęstszymi usterkami są urwana linka bądź zużyte klocki hamulcowe. Dlatego obejrzyjmy dokładnie linki. Wszelkie przetarcia i naderwania są niepokojące. W takim przypadku najlepiej od razu wymienić linkę hamulcową na nową. Zwróćmy także uwagę na stopień ich zużycia, poprzez kontrolę wyżłobień. Ustawienie klocków hamulcowych powinno być równoległe do obręczy koła.

Dla bardziej ceniących estetykę. Bierzemy wiadro wody, szmatkę i czyścimy cały rower, omijając elementy takie jak łańcuch, kasetę, przerzutki. Przydatny do czyszczenia naszego przyjaciela jest stojak rowerowy, który można nabyć za niewielką sumę (od 20 do 40zł). Dobrze też posiadać skuwacz, gdyż zalecane jest zdjęcie łańcucha. Tylko wtedy jesteśmy w stanie dobrze go wyczyścić. Po ściągnięciu łańcucha, wkładasz go do litrowej plastikowej butelki napełnionej w ¼ benzyną lub rozpuszczalnikiem, zakręcasz, po czym energicznie potrząsasz. Czynność należy powtórzyć 5 – 6 razy, z każdorazową wymianą czyściwa. Po zakończonym czyszczeniu, przecinamy butelkę, aby wyjąć łańcuch. Zaprzyjaźniony serwis proponuje również opcję na leniwca. Dostępne są specjalne preparaty w postaci płynu do usuwania ciężkich zanieczyszczeń. Wystarczy spryskać, w miejscach dużego zabrudzenia użyć szczotki, poczekać 5 min i jak na cudownej reklamie spłukać wodą. Gotowe! Kolejną czynnością jest oczyszczenie szmatką zębatek przednich i tylnich z brudu. Potem przechodzimy do przerzutek, które można wyczyścić szczoteczkami. Wymiana smaru w elementach tego wymagających, takich jak piasty oraz czyszczenie i smarowanie łańcucha powinno odbywać się często. Zaniedbania mogą skutkować wysokim kosztem naprawy. Po zakończonej pielęgnacji naszego przyjaciela sprawdź czy nigdzie nie występują luzy. Serwis przynajmniej raz w roku Pamiętajmy, że bez regularnego serwisowania nasz rower może mieć skrócone życie. Zaniedbując to możemy szybko wysłać go na emeryturę. Może dojść do sytuacji, że koszty naprawy będą nieopłacalne i przewyższą koszt kupna nowego miejskiego roweru. Nasz zaprzyjaźniony serwis rowerowy zaleca serwisowanie przynajmniej raz w roku. Regularość może dać nam parę sezonów więcej sprawnego działania naszego ulubionego sprzętu. Przyjaciel odpłaci nam się pięknymi chwilami spędzonymi podczas weekendowej wycieczki bądź dalszej podróży.

Podziękowanie dla serwisu rowerowego POMOC ROWEROWA 24 za cenne rady.

Zawsze warto zaciągnąć opinii w serwisie, na co zazwyczaj można liczyć bezpłatnie. Rowerowe pozdrowienia!


Głową w chmurach, czyli pamiętnik z lotu paralotnią

Jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. Na pierwszy lot paralotnią umówiłam się z instruktorem, z którym miałam przelecieć w tandemie nad górą Żar. Mając kilkanaście lat powiedziałam rodzicom, że jadę w góry z koleżanką. Jakby na to nie spojrzeć, w górach byłam. Nawet z koleżanką. A że po górach nie chodziłyśmy, tylko nad nimi latałyśmy to już inna sprawa… Pierwszy, 15-minutowy lot uzależnił mnie od paralotni. Zapisałam się na kurs, żeby jak najszybciej nauczyć się latać samodzielnie. Nic z tego, zanim gdziekolwiek poleciałam, musiałam wykonać kilkadziesiąt zbiego-podskoków z niewielkiego zbocza próbując podnieść skrzydło nad tekst i zdjęcia AGNIESZKA KROBICKA głowę, a potem z 20-kilowym obciążeniem wyjść z powrotem na szczyt. Po kilku dniach takich ćwiczeń, Kiedy leciałam głową w dół, zaczęłam godzić zmęczona, spocona i brudna od trawy, o którą ciągle się z myślą, że uszkodzę kręgosłup. Straciłam szurałam nogami i tyłkiem, nareszcie oderwałam się od ziemi! Potem było już tylko lepiej. Coraz wyższe orientację, panowanie nad skrzydłem i swoim ciałem. Zapomniałam nawet, gdzie loty, łagodne lądowania, pierwsze samodzielne zajest rączka do systemu ratunkowego. Kiedy kręty, pierwsze spotkanie z koronami drzew… Ciągle jednak pod okiem instruktorów, którzy kontrolowapo upadku wstałam na nogi o własnych li każdy mój lot komunikując się przez radio. Kiedy siłach, chciałam od razu jechać na szczyt, zdałam egzamin, kupiłam własny sprzęt i zaczęłam żeby znowu wystartować. samodzielnie latać. Kilka tygodni później miałam wypadek, podczas którego inny paralotniarz wleciał w moje skrzydło. Wszystko działo się tak szybko i niespodziewanie, że nie zdążyłam zareagować. Przemknęło mi tylko przez głowę kilka przerażających myśli o złamanych kościach i zmiażdżonym kręgosłupie. Gdzieś zadźwięczały słowa instruktora z kursu, że zderzenie, to jedna z najbardziej niebezpiecznych sytuacji, jakie mogą się zdarzyć w powietrzu. Na szczęście, byłam już niedaleko lądowiska, na niedużej wysokości. To uratowało moje kości i pozwoliło wyjść z wypadku bez szwanku. Ucierpiało tylko skrzydło. Mimo, że natłok emocji spowodował totalne rozklejenie się i potok łez, po godzinie byłam gotowa na kolejny lot. Chciałam wystartować, żeby nie został żaden uraz w psychice, żadna trauma. Bo bez latania nie wyobrażam sobie już życia. Jak zacząć? Paralotniarstwo jest jak narkotyk, im więcej latasz, tym bardziej go potrzebujesz. A kiedy nie latasz, to o lataniu myślisz. Latanie na paralotni jest możliwe niemal wszędzie. Mimo, że najbardziej klasyczne paralotniarstwo opiera się na starcie ze szczytu oraz swobodnym locie wykorzystującym wznoszące 24


prądy powietrza, można latać także na równinach, gdzie w starcie pomaga hol oraz silnik, tak zwany napęd PPG (z ang. Powered Paragliding). Żeby zacząć latać wystarczy zlokalizować najbliższą szkołę paralotniową i odbyć kurs. Zapisać się może każda osoba pełnoletnia, która jest względnie zdrowa i nie ma lęku wysokości czy przestrzeni. W Polsce istnieje około 30 certyfikowanych szkół paralotniowych, w których można bezpiecznie nauczyć się latania pod okiem wykwalifikowanych instruktorów. Koszt takiego kursu to około 1500 złotych. Jeśli ktoś nie chce wydawać pieniędzy na kurs i woli uczyć się samodzielnie, radzę najpierw spisać testament – takie zabawy mogą skończyć się utratą życia, a przy odrobinie szczęścia jedynie złamaniem kręgosłupa. Kiedy już uda nam się skończyć kurs, czas na kupno sprzętu. Choć w szkołach paralotniowych można wypożyczać cały ekwipunek, dużo lepiej lata się na własnym skrzydle i uprzęży, które są dopasowane do umiejętności i wzrostu (a co za tym idzie również wagi) pilota. Żeby wykonywać swobodne loty na paralotni, potrzebne jest skrzydło – około 4 – 6 tys. zł za nówkę, 2 – 3 tys. zł za lekko używane, uprząż, której koszty to około 1 – 2 tys. zł, spadochron zapasowy za około 1,5 tys. zł, kask (500 – 700zł) i buty górskie chroniące kostkę. Tak więc na nowy sprzęt dobrej jakości potrzeba około 10 tys. zł, natomiast za używany, ale wciąż sprawny, od 5 do 7 tys. zł. Paralotnią dookoła świata Paralotnia to nie tylko sport umożliwiający zlot ze szczytu na lądowisko w towarzystwie pięknych widoków, ale także sposób przemieszczania się. Mimo iż nie jest to najszybszy środek transportu (paralotnia leci ze średnią prędkością 40 km/h), to z pewnością jest on najbardziej uzależniający i dający największe poczucie wolności ze wszystkich możliwych. Istnieją miejsca, które każdy szanujący się paralotniarz musi odwiedzić. W Polsce mekką dla glajciarzy jest góra Żar w Międzybrodziu Żywieckim. Drugą znaną i lubianą miejscówką jest Skrzyczne w Szczyrku. Swobodnie można latać też w Beskidach czy Pieninach. W Europie natomiast na latanie warto wybrać się do Włoch, zwłaszcza do miejscowości Bassano del Grappa i do Chamonix we Francji. Koszty takich podróży są bardzo różne, w zależności od komfortu, w jakim chcemy żyć podczas wypra-

wy. Niedaleko każdego dużego lądowiska znajduje się pole namiotowe, gdzie można się zadomowić w namiocie lub camperze za kilka euro dziennie. Na paralotnię najlepiej wybrać się kilkuosobową ekipą, żeby nawzajem wywozić się samochodami na start i szukać w polu, jeśli kogoś poniesie… Można jednak poradzić sobie też bez własnego samochodu i korzystać z usług transportowych mieszkańców wiosek. Paralotniarze, którzy potrafią umiejętnie wykorzystać warunki termiczne i budowę terenu, nad którym przelatują, mogą pokonywać duże odległości nie wykonując międzylądowań. Najdłuższe przeloty mogą trwać ponad 10 godzin, a aktualny rekord świata wynosi 512 kilometrów. Zanim jednak pobije się ten rekord, trzeba zaliczyć kilkadziesiąt nieudanych prób przelotowych kończących się na drzewach, w jeziorach lub na łąkach pełnych na wpół dzikiego bydła. Gwarantuję jednak, że uczucie całkowitej wolności, kiedy spoglądasz w górę na skrzydło, które niesie cię 1000 metrów nad doliną, wynagradza wszystkie wysiłki i niepowodzenia, z jakimi spotyka się każdy początkujący paralotniarz.


z e z r , p a a k s traastwisy p ban r ca olklo if

ia TO

SZ MA

YNA

t

teks

ARZ KAT

c zdję A K AC ROD

A

GAL

Południowy wschód Europy był dosyć oczywistym wyborem. Żleb Drakuli i prawie bezludne kilometry, bogate za to w psy pasterskie groźniejsze od rumuńskiego niedźwiedzia, zwanego „ursu”. Wszystko to sprawiło, że kilka dni później siedzieliśmy w lokalnym pociągu trzeciej klasy do Braszowa, z przytroczoną do plecaka liną, zapasem zapalniczek i baterii przygotowanych na handel wymienny z miejscowymi pasterzami.100 kilometrów i 7 dni przestrzeni. Góry takie jakie lubię – cały dzień podejścia wśród much, upału i potu (ale za to bez krwi), a potem niemalże tydzień prostej drogi, gdzie wystarczy jedynie maszerować i mieć poczucie, że jest to najważniejsza czynność w życiu, która trwa od chwili urodzenia. W dodatku ciągle trawersem – daje to niemalże tydzień na przemyślenie swojego życia pod każdym kątem. Od naszego punktu startowego – Rudarita, dalej poprzez pustkowia i kąpiele w jeziorach o temperaturze zaledwie kilku stopni, przez szosę Transfogaraską do drugiego końca Fogaraszy (najwyższego pasma Karpat Południowych), kończących się w Braszowie dzieliło nas 100 kilometrów. 100 dobrych kilometrów, które przyniosło kilka niezwykłych spotkań z miejscowymi pasterzami, świstakami i kozicami. Na szczęście nie natknęliśmy się na żadnego niedźwiedzia. To świadczy o dużym szczęściu, bo podobno niedźwiedzie rumuńskie stanowią 1/3 całej populacji tych zwierząt w Europie. Mimo że hasło niedźwiedź brzmi groźnie, to jednak wiele osób przypuszcza, że największym niebezpieczeństwem Fogaraszy są psy pasterskie, które nadciągają w najmniej trafionych momentach – akurat kiedy człowiek znajduje ustronne miejsce, już po chwili musi w biegu wciągać spodnie.

Trawersem, byle nie w dół Naszą wędrówkę rozpoczynamy w Rudarita. Chcemy przejść Fogarasze ze wschodu na zachód, przechodząc między innymi przez ich najwyższy szczyt – Moldovenau wyrastający na wysokość 2544 m n.p.m. Brzmi niebagatelnie. Musimy podążać cały czas czerwonym szlakiem. Po drodze czeka na nas jeszcze niewiele niższy od Moldovenau Negoiu. Po drodze na ten szczyt trzeba przejść przez wąską półkę skalną, gdzie do wciągnięcia plecaków przyda się lina. To tam niektórym uda się zobaczyć widmo Brockenu. Trasa prowadzi ponadto przez Żleb Drakuli, po rumuńsku Strunga Dracului, będący skalnym kominem o długości około 200 metrów składającym się z trzech ścian. Nie brzmi zbyt srogo dopóki nie zobaczymy nachylenia tej drogi – jakieś 65 stopni. Wspinając się pod górę, zostawiamy przepaść za sobą, odwróceni do niej plecami po prostu idziemy do przodu. Wyobrażam sobie uczucia towarzyszące wędrówce w drugą stronę, kiedy trzeba schodzić twarzą w twarz przepaści. Dobrze, że nasz wybór padł na wędrówkę z zachodu na wschód. Emocje jednak wzrastają przy Przełęczy Kleopatry – miejscu, gdzie przyda się lina, by wciągnąć plecaki, żeby nie przeważyły nas w dół – tymbardziej, że stwierdzenie w dół nabiera tutaj nowego znaczenia - jest to kilkusetmetrowa przepaść. Podobnie hasło w przód może nabrać nowego wymiaru w tych górach – rankiem liczymy szczyty, które według planu powinniśmy przejść tego dnia. W przewodniku czytam bowiem, że w ciągu jednego dnia dotrzemy z miejsca, w którym się znajdujemy do ginącego w mgle na dalekim horyzoncie szczytu. Liczymy – horyzont znika za ósmą z kolei górą. Wydaje się to nie do przebycia w ciągu jednego dnia. Jednak wieczorem docieramy do wyznaczonego miejsca. Szlak wiedzie trawersem, mgłą, polem i przez owce, drzew – zupełnie brak. Z tego ostatniego powodu, zapaliliśmy nasze pierwsze ognisko dopiero po 6 dniach wędrówki. Trasa przez folklor i zjawiska optyczne Przed wyjazdem w Fogarasze warto poczytać o miejscowych pasterzach przemierzających góry w lecie. My także spotykamy ich co jakiś czas, dlatego też przed wyjazdem zaopatrzyliśmy się w zapas baterii i zapalniczek, nikt w Fogaraszach nie doceniłby banknotów – tutaj wciąż panują zasady handlu wymiennego. Któregoś dnia wymieniamy naszą walutę na owczy ser – tak ostry i świe26


ży jak poranne powietrze w tych górach. Tego typu spotkania możliwe są jedynie od wiosny do jesieni, zimą bowiem najpewniej pasterze schodzą ze swoimi stadami do dolin. Zima także maleje z pewnością ilość turystów, Fogarasze są bowiem wówczas górami trudnymi do przemierzania ze względu na bardzo surową pogodę. Nie ma przynajmniej niedźwiedzi, nie wiem jak z psami. Zagadkowy jednak pozostaje fakt, że większość przyszlakowych krzyży upamiętnia śmierci sierpniowe – może ze względu na letnią popularność tego szlaku, może z powodu spełniającej się legendy Widma Brockenu – historii stworzonej i spopularyzowanej (zatem nie wiadomo czy do końca sprawdzonej…) przez pisarza i taternika Jana Szczepańskiego. Przepowiednia mówi, że kto ujrzy widmo, niechybnie zginie w górach, w Fogaraszach natomiast zjawisko to jest możliwe do zaobserwowania. Części z nas udało się je zobaczyć podczas wędrówki – życzymy tym osobom dużo szczęścia w przemierzaniu kolejnych szlaków.

budowniczych. Jej geneza związana jest ściśle z kwestiami wojskowymi, powstała bowiem na wypadek koniecznego przeprowadzenia czołgów rumuńskich przez pasmo Karpat w momencie sowieckiej inwazji. Tempo, w którym została zbudowana także budzi podziw – wystarczyło do tego bowiem 4 i pół roku, natomiast ilość zużytego dynamitu, który potrzebny był do wysadzenia poszczególnych partii skał pod budowę została przetransportowana w 625 wagonach.

Szok na trasie Przestrzeń Fogaraszy jest przecięta szlakiem, nieustająco ciągle czerwonym. Co jakiś czas odbijają ścieżki dla tych, którzy chcą zejść z gór wcześniej, niekiedy napotykamy też górskie cabany, czyli swego rodzaju schrony, w których można przenocować w razie złej pogody. Niektóre z nich przypominają jednak wielki kosz na śmieci. W tych górach i tak trzeba mieć namiot, bowiem tutaj wędruje się co najmniej kilka dni bez schodzenia do położonych w dolinach wiosek. Dzięki temu ilość turystów klapkowo-niedzielnych spada do zera – z wyjątkiem okolic szosy Transfogaraskiej, gdzie do mini kompleksu („mini”, ale w zupełności wystarczającego, żeby przeżyć szok) turystycznego można dojechać samochodem. Dla ludzi, którzy przez ostatnie kilka dni spotkali tylko innych wędrowców, zasypiali słysząc wycie wiatru i ewentualnie chrapanie sąsiada, moment zetknięcia z Szosą Transfogaraską może zakończyć się wstrząsem. To jednak najlepsze miejsce, by umyć włosy w ciepłej wodzie, w którejś z restauracyjnych umywalek, zrobić ewentualne zakupy na dalszą drogę i najbliższą noc spędzić godzinę drogi od tej dzikiej karuzeli, gdzie panuje już spokój. Sama Szosa natomiast też jest ciekawym obiektem – kręta, zbudowana na początku lat ’70, pochłonęła niestety życie prawie czterdziestu

Mimo to przemieszczamy się szybko, moja ekipa jest w Krakowie w 24 godziny – znak że Europa Wschodnia dalej jest przyjazna podróżnym.

Powrót za jeden uśmiech Rumunia fascynuje, wkręca się w umysł, zostaje w sercu. Wracamy na północ Europy mijając sprzedawców arbuzów, romskie domy przypominające małe zamki, malownicze kapliczki przydrożno-przypolne. Braszów zionie folklorem, jest jak cała Rumunia – kolorowy. Wracamy do naszego świata stopem, czasem z niemiłą niespodzianką, że trzeba zapłacić – tutaj to dosyć powszechne, a my – nieprzyzwyczajeni.

, caki e l p ym ąć iągn dół – t dół c w a, by ły nas wie w - jest n i l ę a si zeważy ierdzen aczenia d y z …pr y nie pr że stw ego zn paść. żeb dziej, taj now a prze bar iera tu metrow nab ilkuset to k


na wózku przez świat

Wsiąść do pociągu byle jakiego..? Naszą podróż na wózku rozpoczniemy od pociągu. Aby uzyskać pomoc ze strony PKP musimy zgłosić chęć przejazdu 48 h wcześniej. O ile przy tekst K. R., B. B., D. S., K. N., J. K. podróżowaniu samolotem nie jest to kłopotliwe, tak w tej sytuacji spontaniczna, samodzielna chęć Odkrywanie nowych miejsc, poznawanie innych odwiedzenia kogoś na drugim krańcu Polski czy kultur, kosztowanie smaków kuchni świata. w sąsiednim mieście nie wchodzi w grę. Załóżmy To wszystko, co dają nam podróże zdaje się jednak, że przyzwyczailiśmy się do planowania czasami być tylko dla osób młodych, w pełni sił, wszystkich wyjazdów. Przyjmijmy, że wsiedliśmy a najlepiej z wypchanym portfelem. Jest jednak do pociągu relacji Kraków - Rzeszów i chcemy mnóstwo osób, które nie spełniają wszystkich skorzystać z toalety. Poruszając się na wózku tych „kryteriów”. Czy dla osób o obniżonej nie mamy takiej możliwości ze względu na barsprawności ruchowej jest miejsce w świecie dzo wąskie drzwi, brak uchwytów i rozmiar kabiturystyki? ny. Nieco prościej sprawa wygląda w Niemczech czy Dani gdzie te dogodności już istnieją. Ale W ostatnim czasie spotkałam się z kontrowersyj- w końcu są to dwa najlepiej przystosowane dla nienym pytaniem, po co właściwie niepełnosprawnym pełnosprawnych państwa w Europie. turystyka? Organizowanie żagli, wycieczek górskich, wyjazdów zagranicznych, jazda na rowerze, czy inne Najłatwiejsze jest przemieszczanie się samochoformy aktywności dają im tylko złudne poczucie dem, jednak nie wszyscy wózkowi mają takie normalności. Dla osób aktywnych jest oczywiste, że możliwości. W związku z tym zostaje autokar. Jedkażdy powinien mieć prawo do podróżowania. nak tu też sprawy sie komplikują. Podobnie jak Dla autora tego pytania niekoniecznie. w pociągach nie ma żadnych udogodnień dla osób z ograniczeniami ruchowymi. Wysokie schody czy wąski korytarz. Do tego wszystkiego kolejną jeszcze Według polskiego prawa orzeczenie bardziej uciążliwą barierą jest znieczulica i brak chęo niepełnosprawności i jego stopniu wydaje specjal- ci pomocy ze strony osób sprawnych. na komisja. W związku z tym za niepełnosprawne uważane są zarówno osoby niewidzące, niesłyszące, a także o obniżonej sprawności intelektualnej A jednak się da! czy też ruchowej. Uprawianie turystyki dla każdej Także przeszukując oferty biur podróży bardzo z tych osób może sprawiać problemy, ale nie jest ciężko natrafić na opcje wycieczki, czy to w obrębie niemożliwe. Będąc na Bornholmie spotkałam ro- kraju czy za granicę, która byłaby dostosowana dla werową wycieczkę niewidomych, jadących na tan- osób niepełnosprawnych. Ta grupa społeczna wydademach z osobami widzącymi. A ostatnio na stoku ję się być totalnie wykluczona z komercyjnego powyprzedził mnie jednonogi narciarz. dróżowania. Trzeba wziąć pod uwagę także aspekt finansowy. Osoby sprawne podróżując mają do wyBacha – moja rozmówczyni – porusza się na boru wiele możliwości środków transportu takich wózku. Jest osobą zdecydowaną, pewną siebie, jak: autostop czy rower. Poruszający się na wózkach o mocnym charakterze. Nie boi się prosić o pomoc, są najczęściej skazani na transport publiczny. chce podróżować, więc mimo ograniczeń ruchowych siedzenie w domu to ostatnia rzecz, na którą Miejsca noclegowe dostosowane do ich możliwości się decyduje. W naszym nowoczesnym, świetnie są niezwykle drogie, gdyż trzeba im korzystać z hozorganizowanym świecie dostrzega problemy, teli o wysokim standardzie. Nocleg na campingu czy z którymi spotyka się podczas przemieszczania. Czy w hostelu zazwyczaj nie jest technicznie możliwy. to w granicach kraju czy też poza nimi. Trudności, Jednak przy odrobinie chęci i wsparciu osób sprawo których być może osoba w pełni sprawna nigdy by nych ruchowo – da się! Świadczy o tym na pewnie pomyślała. Nikt nie podejmuje próby wyelimi- no wspomniana już wycieczka rowerowa, którą nowania ich. spotkałam kilka lat temu na Bornholmie. Osoby 28


widzące jechały z osobami niewidomymi na tandemach. Podczas wycieczki spali w namiotach. Dowodzi tego też Łukasz Żelechowski – niewidomy, który nie rezygnuje ze swojej miłości do gór, zdobywając szczyty Korony Ziemi. Dobitnie pokazał swoją siłę Charl de Villiers – Cichy żeglarz – czyli pierwszy niesłyszący na świecie, który samotnie opłynął świat. Szansę na podróżowanie dla niepełnosprawnych w bardziej komfortowych warunkach daje jedyne w tym momencie w Polsce wyspecjalizowane biuro podróży dla niepełnosprawnych –

Accessible Poland Tours.

W stronę zmian Niektórych rzeczy, takich jak architektura czy system komunikacyjny, nie jesteśmy w stanie zmienić tu i teraz. Mamy jednak wpływ na nasze podejście. To że nie wiesz jak pomóc, nie jest powodem do wstydu. Wstydem jest brak chęci podania pomocnej dłoni. Podobnie ma się rzecz od strony organizacji turystycznych. Nie chodzi o to, by wprowadzać wielkie i przełomowe rozwiązania, ale by na początek zastanowić się nad prostymi zmianami w systemie, który już istnieje. Bacha przypomina – chcesz coś zmienić, zacznij od siebie. To apel do wszystkich, którzy boją się odpowiedzieć na prośbę o pomoc, a także do tych wszystkich, którzy boją się o tę pomoc prosić i tym samym może zapomnieli, że ani wózek ani aparat słuchowy nie przekreślają szansy na wielkie przygody.

podróżny zawsze ubezpieczony tekst EMILIA KURDZIEL

Nie ulega wątpliwości, że każda podróż to fascynująca przygoda, która pozostawia wiele wspomnień. By były one wyłącznie pozytywne, przed wyruszeniem w drogę warto zadbać o kilka spraw, takich jak: ubezpieczenie, odpowiednie badania lekarskie, leki i szczepionki. Tym razem spróbujemy przekonać, że ubezpieczenie nie gryzie i warto je mieć przy sobie.

29

Od czego się ubezpieczać? Po pierwsze, musimy sobie uświadomić, że to nie tylko innym zdarzają się wypadki – nam też może przydarzyć się jakieś niefortunne zdarzenie. Dlatego dobrze zabezpieczyć się od ponoszenia kosztów w przypadku różnych sytuacji, tj. – nagła choroba lub nieszczęśliwy wypadek w czasie podróży, transport medyczny do szpitala lub do miejsca zamieszkania, a w najgorszym wypadku – transport ciała – następstwa nieszczęśliwych wypadków (NNW) – dzięki temu ubezpieczeniu będziemy mogli liczyć na wypłatę odszkodowania w razie wypadku, który spowodował trwały uszczerbek na zdrowiu lub śmierć – odpowiedzialność cywilna w życiu prywatnym za szkody na osobie i na rzeczy (OC) – ubezpieczenie może nas uchronić od kosztów związanych z naprawą np. uszkodzonego sprzętu narciarskiego – utrata lub opóźnienie dostarczenia bagażu podróżnego – w tym wypadku ubezpieczeniem objęte są wszystkie rzeczy wchodzące w skład bagażu podróżnego, w wypadku kradzieży lub zniszczenia możemy ubiegać się o pokrycie kosztów. Sporty ekstremalne a sporty wysokiego ryzyka Standardowa polisa ubezpiecza nas od wypadków doznanych w czasie amatorskiego uprawiania sportu. Gdy zamarzy nam się przejście po linie rozpiętej na wysokości 10 m.n.p.m., skok ze spadochronem czy zawody jeździeckie na mongolskim stepie, trzeba się ubezpieczyć dodatkowo. Istnieje podział na tzw. sporty wysokiego ryzyka i sporty ekstremalne. Według definicji, sporty ekstremalne to takie, które wymagają ponadprzeciętnych zdolności, odwagi i działania w warunkach dużego ryzyka. Jednak różne firmy ubezpieczeniowe, odmiennie traktują ten podział: dla jednych speologia (eksplorowanie jaskiń) to sport wysokiego ryzyka, dla innej firmy to już wyczyn ekstremalny. Niektóre towarzystwa ubezpieczeniowe do osób amatorsko uprawiających sporty wysokiego ryzyka zaliczają również turystów podróżujących na bieguny, w dżungle, do buszu i tereny lodowcowe lub śnieżne, gdzie wymagane jest użycie dodatkowego sprzętu asekuracyjnego lub zabezpieczającego.


Jaką polisę wybrać? Wybranie polisy nie jest prostą decyzją. W grę wchodzi nasze życie i zapewnienie sobie komfortu podróży. Dobór ubezpieczenia powinien być zatem przemyślany i uzależniony od tego, gdzie zamierzamy wyjechać (czy będzie to wycieczka do Wytrzyszczki, Wigierskiego Parku Narodowego, czy Timbuktu lub Ałtaju) i co zamierzamy robić (spacerować nad jeziorem Czchowskim czy wspinać się na Grossglockner). Pokuszę się o próbę porównania ubezpieczeń oferowanych przy zakupie dwóch najbardziej popularnych kart – ISIC lub Euro26. Karty te, oprócz ubezpieczenia, oferują wiele zniżek – nie tylko w Europie. Czym się zatem różnią? Obie karty przysługują podobnym grupom wiekowym, z tą różnicą, że posiadaczem karty Euro26 może stać się osoba niestudiująca. Obie karty gwarantują również zniżki - jeśli celem podróży jest państwo europejskie lepiej nabyć Euro26. Natomiast karta ISIC objęta jest patronatem UNESCO i zapewnia atrakcyjne ulgi na całym świecie. Co więcej, w większości krajów nasza polska legitymacja studencka nie jest uznawana jako dokument potwierdzający status studenta, w przeciwieństwie do karty ISIC. Bezpieczniej z ISIC czy Euro26? Karta Euro26 oferuje 3 rodzaje polis: POLSKA (dla osób podróżujących po Polsce, uprawiających sporty amatorskie, poza narciarstwem, snowboardem, windsurfingiem i kitesurfingiem), WORLD (dla osób podróżujących zarówno po Polsce i za granicą – z wyłączeniem Stanów Zjednoczonych i Kanady, uprawiających sporty amatorskie, wykluczająca te same dyscypliny, co poprzednia) SPORT (ważna w Polsce i poza jej granicami, idealna dla osób uprawiających sporty wyczynowo w klubach, sekcjach i na wyjazdach oraz sporty wysokiego ryzyka) Karta ISIC również oferuje kilka opcji. Mamy do wyboru pakiet ubezpieczenia w zakresie następstw nieszczęśliwych wypadków tylko w Polsce lub w zakresie następstw nieszczęśliwych wypadków oraz kosztów leczenia za granicą (jednak ubezpieczenie nie obowiązuje na terenie USA, Kanady, Australii i Japonii). Do drugiego wariantu można nabyć

odpowiednie rozszerzenia: W zakresie następstw nieszczęśliwych wypadków na terenie RP oraz uprawiania sportów ekstremalnych i OC w życiu prywatnym w Polsce i za granicą (dopłata na terenie USA, Kanady, Australii i Japonii) Innym rozwiązaniem jest ubezpieczenie się w dziekanacie swojej uczelni (tam składają swoje oferty różne towarzystwa ubezpieczeniowe, spośród nich wybierana jest najlepsza i proponowana studentom). EKUZ Europejska Karta Ubezpieczenia Zdrowotnego. Przed podróżą do państw Unii Europejskiej wystarczy uzyskać w najbliższym oddziale NFZ kartę EKUZ – ubezpieczenie zdrowotne mamy prawie automatycznie. Ale tu uwaga: daje ona prawo do korzystania z usług publicznej służby zdrowia, natomiast nie pokrywa kosztów wizyt specjalistycznych a także transportu medycznego, jeśli taki jest niezbędny, a w sytuacjach ostatecznych – transportu ciała. Przy odbieraniu karty EKUZ otrzymujemy pisemną informację o warunkach korzystania z publicznej służby zdrowia w kraju, do którego się udajemy. Warto ją przeczytać. Na każdą kieszeń Jak wiadomo nie od dziś - w studenckich kieszeniach się nie przelewa – dlatego decyzja wyboru polisy musi być przemyślana i zgodna z rytmem naszego życia. Warto wydać parę groszy więcej przed wyjazdem, niż w razie wypadku płacić za otrzymanie pomocy, często wysokie sumy. W podróży każde pesos, rupia czy dirham jest cenny. I co najważniejsze - zawsze należy dokładnie czytać ogólne warunki ubezpieczenia, aby później nie mieć kłopotów z jego realizacją!


Tam, gdzie mężczyźni muszą znać swoje miejsce

Od dawna kobiety walczą o równe prawa z mężczyznami. Są jednak miejsca gdzie od wieków grają one dominującą rolę w społeczeństwie. Trudno uwierzyć, że jedno z tych nielicznych społeczeństw matriarchalnych przetrwało w Chinach. W państwie, które od lat oskarżane jest o dyskryminację kobiet i łamnie ich praw. W niewielkiej wiosce niedaleko jeziora Lugu, kobiety z ludu zwanego Mosuo nieprzerwanie utrzymują swoją dominującą pozycje nad mężczyznami. Zagubiona wioska Na trasie każdego turysty odwiedzającego prowincję Yunnan w południowo – wschodnich Chinach znajduję się miasto Lijiang. Zasłużyło ono na miejsce na światowej liście dziedzictwa UNESCO, ze względu na wyróżniającą je architekturę, która odzwierciedla bogactwo kulturowe licznych mniejszości narodowych, zamieszkujących ten region kraju. Lijiang zachwyca nie tylko starożytną zabudową, ale także położeniem. Krajobraz malujących się na horyzoncie ośnieżonych szczytów i krystalicznie czystych rzek zachęca, by udać się w głąb lasów rozpościerających się na stromych górskich stokach, otaczających miasto. Ponad 200 kilometrów od centrum Lijiang znajduję się górskie jezioro Lugu. Przejrzyście czyste, nazywane jest świecącą perłą wśród otaczających je wzgórz. Czemu zawdzięcza tę nazwę, dowiemy się o wschodzie słońca, gdy jego intensywny ciemnozielony kolor za sprawą unoszącej się mgły staje się jadeitowy. To wówczas najlepiej widać grasujące w nim kolorowe rybki. Barwa jeziora Lugu współgra z soczystą zielenią otaczających go drzew i roślinnością wysp, zdających się unosić na jego powierzchni. Miejsce to cały czas opiera się przed zdobyczami cywilizacji i zachowuje swe naturalne piękno. Niesamowita atmosfera tego regionu zachęca by zatrzymać się tu na dłużej i spróbować odkryć jego tajemnicę, gdyż nie tylko przyroda przetrwała tu niezmieniona od setek lat. Ludność zwana Mosuo, zamieszkująca to miejsce to jedyny przykład społeczeństwa w Chinach jedno z nielicznych na świecie, którego struktura społeczna oparta jest na matriarchacie.

31

tekst i zdjęcia KASIA ZAJIC



Dzień jak codzień W wiosce każdego obowiązuje wyznaczona rutyna. Kobiety zajmują się prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Często możemy spotkać je przy pracy w polu albo tkające w niewielkich ulicznych warsztatach, choc to do obowiązków mężczyzn należy utrzymanie rodziny. Częściej jednak możemy ich spotkać gromadzących się przed domem wokół stołu, gdzie dla zabicia czasu rozkładają popularną grę planszową. Ta lokalna zabawa zdaje się być największą atrakcją męskiej części społeczności, gdyż gracze przyciągają wielu gapiów, którzy z zainteresowaniem podpatrują prowadzoną rozgrywkę. W wielu miejscach w Chinach bram do miasta strzegą posągi lwów i lwic. W tym rejonie kraju lew zawsze rozdziawia swoją paszczę. Miejscowi śmieją się, iż to dlatego, że mężczyznom czas upływa na plotkach i towarzyskich spotkaniach, podczas gdy kobiety nie mają czasu na podobne „babskie pogaduchy”. Bez małżeństwa, bez rozwodu Wśród Mosuo głową rodziny pozostaje seniorka rodu. Inni domownicy to jej rodzeństwo, własne dzieci, siostrzeńcy i siostrzenice. Mieszkańcy wioski nie zawierają małżeństw, kobiety posiadają natomiast ukochanego nazywanego aicha. Aicha spędza w jej domu noce, a nad ranem wraca do swojej rodziny. Dzieci z ich związku dziedziczą nazwisko po matce i pozostają pod jej opieką. Ojciec nie uczestniczy w wychowaniu własnego potomstwa. Mężczyzna jest jednak odpowiedzialny za dzieci swoich sióstr, z którymi często łączy go bardzo bliska relacja. Jeżeli związek kobiety z jej aicha się skończy, mężczyzna przestaje być mile widzianym gościem w domu. Mężczyźni nie są związani żadnymi zobowiązaniami wobec własnych dzieci, ani ich matek, a po zakończeniu łączącej ich relacji, zarówno kobiety jak i mężczyźni mogą wejść ponownie w nowy związek. Kobiety odpowiadają za utrzymanie rodziny i to one sprawują władzę. W domu główne pomieszczenie należy do głowy rodziny czyli najstarszej z kobiet. Dziewczyna gdy osiągnie odpowiedni wiek dostaje swój pokój, w którym może widywać się ze swoim ukochanym. Dla mężczyzny nie przewiduje się miejsca do spania, gdyż z założenia spędza on noce poza domem. Jeżeli jest on zmuszony do pozostania na

noc w swoim domu kładzie się spać z dziećmi lub w jakimkolwiek dogodnym miejscu. Nadejście obcego Wioska na brzegu jeziora Lugu jeszcze niedawno nieznana, staje się główną atrakcją turystyczną regionu. W okolicy powstają hotele, gotowe przyjąć ciekawskich turystów przybywających w te okolice głównie po to, by podpatrzeć życie w świecie, w którym kobiety mają władzę. Niestety niezdrowe zainteresowanie turystów spowodowało próby wykorzystania swobody panującej w relacjach damsko-męskich, oferując przyjezdnym możliwość spędzenia nocy w charakterze aicha. Lokalne władze starają się przeciwdziałać tym praktykom, tak by napływ turystów nie zakłócił porządku panującego w tym miejscu.


domy bez dachów tekst i zdjęcia KAMIL STOPA

Wydawać by się mogło, że co jak co ale dach jest w domu elementem koniecznym. Garaż sobie darujemy, sypialnię ostatecznie urządzimy w salonie, ale schronienia nad głową za nic nie oddamy. Inaczej sprawa ma się w cieplejszych krajach, gdzie deszcze nie stanowią tak wielkiego zagrożenia dla domu i można pozwolić sobie na swobodniejsze aranżacje. Tym bardziej jeśli dach stanowi symbol zupełnie niechciany. W naszej ojczyźnie o tzw. kształcie połaci dachowej domów jednorodzinnych decydują samorządy województwa i prawie zawsze narzucony jest wymóg dachu dwuspadowego. Pochyłość ma zapewnić nie tylko drogę dla deszczówki, ale także ułatwia spływanie śniegu przy odwilżach. Wszystko to traci jednak sens w miejscu, gdzie deszcze nie występują tak często jak na północy Europy. Każdy turysta,który zapuści się w rejony krajów arabskich szybko zauważy, że budynki zazwyczaj pozbawione są dachu w znanej nam formie. Zamiast tego najwyższe piętro zajmuje taras, który w bardziej zadbanych domach często zacieniany jest płótnem i zmienia się w przyjemne, przewiewne miejsce, w którym można ukryć się zarówno przed parzącym słońcem, jak i zaduchem ciasnych pomieszczeń. Nie jest to z resztą rozwiązanie dla Polaka obce, w końcu nowoczesne wille w miastach także miewają takie tarasy, z nasadzoną zielenią czy nawet niewielkim basenem. Zasadnicza różnica między domem polskim a marokańskim leży jednak gdzie indziej. Mowa o prętach zbrojeniowych, sterczących z praktycznie każdego domku w kraju arabskim. Jeśli ktoś z ciekawości zapyta właściciela jednego z takich domów o tę kwestię zostanie szybko poinformowany że pręty są potrzebne bo dom jest w budowie. Podejrzanym wydaje się to stwierdzenie, tym bardziej, że poza zapewnieniami właściciela ciężko zauważyć jakiekolwiek oznaki świadczące o faktycznie trwających pracach, ot choćby robotników czy też przygotowane materiały budowlane. Rzecz w tym,że domy w rzeczywistości w budowie nie są, natomiast są na papierze, a dokument ten jest rzeczą najbardziej

istotną. Pozwala on rezolutnemu gospodarzowi zaoszczędzić pieniądze na podatkach, które nie są pobierane od domów będących w budowie. W efekcie krajobraz pełen jest niedokończonych budowli, a skarb państwa wiele na podatku nie zyskuje. O dachu jako takim mowy być nie może, dach to już koniec budynku, dlatego taras stanowi swego rodzaju alibi dla właściciela. Byłoby to z resztą rozwiązanie bardzo nieoszczędne – kończyć swój dom. Przecież Arabowie mają zwyczaj zakładania wielkich rodzin, które mieszkają ze sobą przez wiele lat. Chcąc faktycznie rozbudowywać dom dla nowych potomków trzeba by było najpierw burzyć, a tak można bez większych problemów kontynuować dzieło. Zazwyczaj taka rozbudowa i tak kończy się nową wersją sterczących prętów o jedno piętro wyżej.

Fez to przykład budowlanego chaosu

34


granicę dwóch zupełnie różnych światów, kryjąc za sobą prawdziwą oazę spokoju, zapraszając do wypoczynku. Często zacienione cytrusowym drzewkiem, stanowią domowy salon, w którym skupia się życie rodziny. Do nich schodzą się wszystkie okna pomieszczeń, dzięki czemu w domu panuje cisza odizolowana od ulicznego zgiełku, oraz przyjazny chłód. Tutaj zaczyna się barwność, której budynek nie zapowiada od zewnątrz. Od niebiesko białych i wielokolorowych płytek zdobionych w zmyślne wzory, przez intensywną czerwień i brąz kanap, aż po soczystą zieleń drzewa, skąpaną w łagodnie rozproszonym świetle słońca. Na d głową mamy błękit, na twarzy czuć lekki wiatr, w koło pachnie cytrusami. Słowem – uczucie zupełnie różne niż na dusznych i głośnych uliczkach Medyny. Jest to z resztą typowe podejście w krajach kultury arabskiej, dbałość o wygląd kończy się na progu naszego domu. Nikt się nie identyfikuje z tym to co jest poza jego granicą. To też turyście w Medynie ciężko się odnaleźć, bez względu na to które miasto w jakim kraju chciałby zwiedzić. Atrakcyjne medresy, pałace czy khany, szczelnie wtopione w ciąg murów i uliczek, zdradzają swoją atrakcyjność jedynie zdobionymi wrotami. Brama prowadząca w odmienny świat wnętrz jest również sama w sobie widokiem bajecznym, wyrasta bez ostrzeżenia na środku monotonnego muru. Tak odmienny charakter zabudowy wynika nie tylko z zupełnie innych warunków klimatycznych, ale także z całkowicie odmiennej kultury. Trzeba przecież pamiętać, że kobietom nie wolno było pokazywać twarzy obcym mężczyznom (obecnie zależy to od kraju czy nawet regionu, wiele kobiet zrezygnowało już z czadorów czy hidżabów). Toteż odseparowane od ulic miejsca są dla kobiet znacznie wygodniejsze, pozwalają schować się przed niechcianym wzrokiem. Innym ciekawym zjawiskiem zarówno urbanistycznym jak i architektonicznym jest sam rodzaj zabudowy miejskiej, szczególnie w przypadku starych domów. Arabowie ulubili sobie domy atrialne, czyli takie, w których wszystkie pomieszczenia są otwarte na ulokowany w środku dziedziniec. W efekcie budynki te od strony ulicy są nagie i odpychające, pozbawione okien czy balkonów, wyposażone zaś jedynie w drzwi, niejednokrotnie bardzo ozdobne i wyszukane. Dziedzińce stanowią 35

Dla Europejczyka taki stan rzeczy jest absurdalny. Ulica stanowi miejsce spotkań a parki czy place integrują ludzi. Dba się tu o wspólną własność, bo mieszkańcy miast identyfikują się z otoczeniem w którym żyją. Ważne, żeby taka przestrzeń miała swój logiczny początek i koniec. Podobnie jak to jest w przypadku domu, który zaczyna się od fundamentów, a kończy na dachu wieńczącym całość dzieła. Dla Araba to zwieńczenie jest zbędne, ważna jest podstawa, tą wydaje się pozostawać rodzina. A deszcz przecież i tak mu nie dokucza.


Po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej, świat obiegła informacja jakoby jej przywódcy, z Włodzimierzem Leninem na czele, byli niemieckimi agentami. Dowodem w tej sprawie miały być tzw. Dokumenty Sissona, akta wykradzione komunistom na dalekiej Syberii. W intrygę zamieszany był najbardziej znany polski podróżnik pierwszej połowy ubiegłego wieku – Ferdynand Antoni Ossendowski. Był on ponoć odpowiedzialny za przekazanie ich na Zachód. W efekcie musiał uciekać przed bolszewikami przez niemal całą Azję. Pieszo, konno, a czasem nawet wpław pokonał Kraj Krasnojarski, Mongolię, Mandżurię i dotarł aż do Tybetu.

wymazany z pamięci tekst MACIEK CZERSKI

RICHARD JONES W FILMIE TITANS W ROLI OSSENDOWSKIEGO. fot. ROMINA OLSON


Po zwycięstwie rewolucji bolszewickiej, świat obiegła informacja jakoby jej przywódcy, z Włodzimierzem Leninem na czele, byli niemieckimi agentami. Dowodem w tej sprawie miały być tzw. Dokumenty Sissona, akta wykradzione komunistom na dalekiej Syberii. W intrygę zamieszany był najbardziej znany polski podróżnik pierwszej połowy ubiegłego wieku – Ferdynand Antoni Ossendowski. Był on ponoć odpowiedzialny za przekazanie ich na Zachód. W efekcie musiał uciekać przed bolszewikami przez niemal całą Azję. Pieszo, konno, a czasem nawet wpław pokonał Kraj Krasnojarski, Mongolię, Mandżurię i dotarł aż do Tybetu. Niepoprawny politycznie student Ferdynand Ossendowski podróżować zaczął w czasie swoich studiów w Petersburgu. Prowadził badania na Syberii, w Ałtaju i Kaukazie. Zaciągał się na statki transportowe i tym sposobem pływając na trasie Odessa – Władywostok odwiedził min. Indie, Sumatrę, Chiny i Japonię. Swoją pisarską karierę rozpoczął publikując relację z tych wypraw. W 1899 roku w Rosji miały miejsce antycarskie protesty studenckie, do których Ossendowski ochoczo się przyłączył. Po ich stłumieniu zmuszony został do opuszczenia Rosji. Studiów tam nie skończył, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Nie chcieli go w Petersburgu, to pojechał do Paryża, gdzie kontynuował studia u boku Marii Curie – Skłodowskiej. Po kilku latach wrócił do Rosji i zaczął prowadzić badania w Mandżurii. Nie zajmował się jedynie nauką i gdy w 1905 roku wojska carskie krwawo stłumiły rewolucję w Polsce, zorganizował protesty przeciw represjom. Stając na czele powstania, firmując swoim nazwiskiem ulotki propagandowe i przewodząc ruchowi oporu przeciwko carowi, nie mógł jako recydywista liczyć na łagodny wymiar kary. Skazany został na śmierć. Na szczęście sąd zamienił mu karę na więzienie, które opuścił po 1,5 roku. Powojenna tułaczka Antycarski Ossendowski stanął jednak po stronie „Białych” podczas rewolucji październikowej. Jako zagorzały antykomunista uważał bolszewików za największe zło. Był blisko dowództwa armii gene37

rała Kołczaka, stając się jednym z jego ministrów. Podobno dysponował przez pewien czas dokumentami stanowiącymi dowód na to, że Lenin był niemieckim agentem wpływu i pośredniczył przy przekazaniu ich na Zachód. Uważa się, że mógł być w tym czasie pracować dla wywiadu jednego z mocarstw, na przykład Wielkiej Brytanii. Po upadku Kołczaka musiał uciekać przed szukającymi go po całej Syberii bolszewikami. Zdany był tylko na siebie. Musiał przetrwać zimę w tajdze, odcięty od cywilizacji. Sam zdobywał pożywienie i podczas siarczystych mrozów ogrzewał się metodami poznanymi od miejscowych np. podpalając powalone konary, lub pnie drzew. Pokonywał olbrzymie dystanse pieszo. Nie mógł pokazywać się w miastach kontrolowanych przez rewolucjonistów, bo natychmiast zostałby aresztowany, lub co bardziej prawdopodobne, od razu zabity. Dzięki znajomości języka autochtonicznej ludności, uzyskał pomoc Mongołów i przedostał się na tereny kontrolowane przez barona Ungerna. Kim był ów baron Ungern? Krwawy baron, jak często się go nazywa ze względu na niezwykłe okrucieństwo z jakim traktował swoich wrogów. Uważający się za wcielenie Czyngis-Chana, wszedł w posiadanie wielkiej ilości carskiego złota i marzył o odtworzeniu Wielkiego Imperium Mongolskiego, którego granice sięgać miały aż po dolinę Renu. Z nim właśnie spotkał się Ossendowski i choć samo spotkanie wspomina w swojej książce, nie wiadomo do końca jaką rolę odegrał. Nie jest wykluczone, że jeden z kolejnych etapów podróży Polaka – Japonia, był tajną misją mającą skłonić Japończyków do wsparcia barona. Przypuszcza się też, że Ossendowski wiedział gdzie ukryte zostało carskie złoto o niebotycznej wręcz wartości. Skarb ten do dziś nie pozostał odnaleziony… Innym wartym uwagi podróżnikiem, który współpracował z baronem i mógł znać miejsce ukrycia złota jest Kamil Giżycki (autor książki: Przez Urianchaj i Mongolię. Wspomnienia z lat 1920-21). W późniejszych latach towarzysz podróży Ossendowskiego po Afryce. Ossendowski kontynuował swoją tułaczkę po Azji. Dotarł do Chin i do Tybetu, gdzie spotkał Dalajlamę i był świadkiem jego „magicznych mocy”. Gdy wrócił do Polski opisał swoje przygody w książce „Przez kraj ludzi, bogów i zwierząt”. Pozycja ta stała się prawdziwym bestsellerem zarówno w Polsce, jak i na świecie. Trudno się dziwić tak wielkiej popularności, tą książkę po prostu się „połyka” i polecam ją każdemu kto jej jeszcze nie czytał.


Dlaczego skazano go na zapomnienie? Po powrocie do Polski kontynuował podróże w różne miejsca na świecie, między innymi do Afryki ze wspomnianym Kamilem Giżyckim. Pisał dużo i po każdej podróży publikował co najmniej jedną książkę. W sumie wydał ich ponad 70, doczekały się one około 150 tłumaczeń na ponad 20 języków. Opisywał dalekie kraje, ale również i Polskę (m.in. Polesie, Huculszczyznę). Propagował turystykę, prowadził działalność polityczną i dyplomatyczną. Jedynym poczytniejszym polskim autorem za granicą był w 20-leciu międzywojennym Henryk Sienkiewicz. Skoro Ossendowski był tak popularny w Polsce i poza nią, dlaczego dziś mało kto o nim pamięta? Dlaczego władze komunistyczne zdecydowały się na całkowite ocenzurowanie tego autora? Bynajmniej nie ze względu na walkę u boku Kołczaka, bo to akurat uszłoby mu na sucho. „Lenin” – jedno z najbardziej znanych dzieł Ferdynanda Antoniego Ossendowskiego było przyczyną prześladowań. Biografia przywódcy bolszewików, obnażająca wszystkie ich zbrodnie i całe okrucieństwo rewolucji. Piętnująca najgorsze cechy charakteru samego Włodzimierza Ilicza, odsłaniająca najczarniejsze karty jego życiorysu, tak starannie idealizowanego przez komunistów. Książka stała się niezwykle popularna w Polsce i na świecie. Gdy władzę w Polsce przejęli sowieci i zaczęli budować nowy system wokół kultu Lenina, Ossendowski musiał zniknąć. Zmarł kilka dni przed „wyzwoleniem” przez Armię Czerwoną. NKWD natychmiast rozpoczęła poszukiwania swojego wroga. Gdy dowiedzieli się, że zmarł dokonali ekshumacji, a jego dentysta, po stanie uzębienia dokonał identyfikacji zwłok. Od 1945 do 1989 ten wybitny podróżnik oficjalnie nie istniał. Wszystkie jego pozycje znalazły się na liście wydawnictw zakazanych. Nazwisko Ossendowski nie mogło pojawić się w prasie, telewizji, książce… nigdzie, a liczne dzieła przechowywane do tej pory w bibliotekach musiały zostać spalone. Stał się persona non grata PRL-u. Po zniesieniu cenzury mało kto już o nim pamiętał. Teraz, gdy jego książki są na nowo drukowane warto sięgnąć po niekwestionowane klasyki literatury podróżniczej.

Siedem minut okiem wędrowca. Historie z podróży.

Wieś jest położona przy głównej drodze pomiędzy Krakowem a Nowym Sączem, 30 km za Brzeskiem w stronę Sącza. Najlepiej jest do niej wjechać z głównej szosy, ale jest to też możliwe od drugiej strony (wtedy trzeba jechać przez wieś Iwkowa). Jeździ tam też sporo autobusów - PKS-y oraz dwie linie prywatne. Przystanek, na którym najlepiej wysiąść, to „Wytrzyszczka”.

38


na tropie trzeszczącej wioski tekst EMILIA SYGULSKA

Na mapie to zaledwie czarna kropka. Oznaczona podobnie jak setki innych malutkich, liczących mniej niż pięciuset mieszkańców wsi. W rzeczywistości cała jest zielona a spośród innych wyróżnia ją już sama nazwa – Wytrzyszczka. Pod tym intrygującym łamaczem językowym skrywa się sporo atrakcji dla zbłąkanych w okolicy turystów. A w tych okolicach naprawdę warto zbłądzić. Klucząc między drzewami, można bowiem natrafić na przepiękny wąwóz, gdzie po skałach spływa strumyk, spiętrzając się miejscami w niewielkie wodospady. Panuje tam zupełnie niezwykła, magiczna atmosfera. Taka, która kojarzy się zagajnikami pełnymi elfów i innych tajemniczych, leśnych stworzeń. Ci, którym to nie wystarcza, mogą zabłądzić nieco dalej, w okolice zamku Tropsztyn. Nie będzie to zresztą trudne, bo jego wysoko powiewająca flaga jest już z daleka świetnie widoczna. Aura tajemniczości unosi się również tutaj. Legenda głosi, że w tunelu pod zamkiem, dawny ród inkaski zamieszkujący niegdyś niedaleką twierdzę w Niedzicy, pozostawił skarb. Ma nim być okryte klątwą złoto. Być może komuś w końcu uda się dostać do legendarnego tunelu i odkryć jego tajemnicę. Byli już tacy, którzy próbowali. Warto to zrobić choćby po to, by móc przejść tunelem na jego drugi koniec (choć dziś tę samą trasę można pokonać także promem). Skarb podobno znajdował się kiedyś

w kościółku w Tropiu, po drugiej stronie Dunajca, który obecnie w tym właśnie miejscu rozlewa się w Jezioro Czchowskie. Tropie, oprócz niemal 1000-letniej historii pięknego kościółka, kryje w sobie także pamięć o pierwszym polskim świętym - Świeradzie, który tam właśnie spędził część swojego życia. Głęboko w starym lesie, wciąż można odnaleźć pustelnię świętego, źródło, z którego czerpał wodę i ścieżki, które codziennie przemierzał. Jeśli jednak dla niektórych to wciąż za mało, by wybrać się w okolice Wytrzyszczki, być może przekonają ich ostatecznie ruiny zamku w pobliskim Czchowie. Do dziś zachowała się z niego wysoka baszta, stanowiąca fantastyczny punkt widokowy. Można z niego zobaczyć całą niezwykłą okolicę. Do Wytrzyszczki warto wybrać się rowerem. Wieś i pobliskie miejscowości połączone z sobą wąskimi, popękanymi drogami, stanowią wymarzony teren do jazdy na dwóch kółkach. Zjeżdżając z kolejnych pagórków, oprócz przydrożnych jaśminów i obszczekujących nieznajomych psów, mija się także malownicze domki schowane za kolorowymi ogrodzeniami, rozpadające się stare stodoły, nieopodal których wciąż pasą się krowy; kapliczki, sady i przydrożne jabłonie, z których jabłka zawsze smakują tak samo wspaniale. Co szczęśliwsi cykliści mogą też natrafić na schowane gdzieś między skałami źródełka i ukryte w lesie pola borówek, a czasem nawet i całe rodziny rydzów. Dla zachęconych tą perspektywą, obok zamieszczono propozycję trasy rowerowej. Być może nie każdy, odwiedzając tę wioskę o dziwnej nazwie, natrafi na miejsce, w którym niegdyś ukryto złoto Inków. Na szczęście Wytrzyszczka ma w sobie więcej skarbów, które łatwiej odnaleźć i którymi znacznie chętniej dzieli się z innymi. Żal by było z tej hojności nie skorzystać.


TRAWERS – gazeta ludzi aktywnych zaprasza do udziału w konkursie na najciekawszy artykuł z Twojej wyprawy- dalekiej lub bliskiej. Stwórzmy razem opowieść o podróżowaniu!

KONKURS

„Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi w kolejnym ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do numerze miesięcznika. mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej 9. Zwycięzcy konkursu zostaną i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci wyłonieni na podstawie pomysłowości kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już i oryginalności nadesłanego artykułu. nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś tak- 10. Nagrodzone artykuły bądź ich fragmenty iego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby zostaną opublikowane w kolejnym numerze w gruncie rzeczy nieuleczalnej.” gazety TRAWERS. Ryszard Kapuściński 11. Organizatorzy przewidują zestaw nagród dla jednego zwycięskiego artykułu w każdej edycji REGULAMIN KONKURSU: konkursu: przewodnik wydawnictwa Bezdroża 1. Organizatorem konkursu jest Nieformalna Grupa oraz karnet na ściankę ReniSPORT. Trawers 12. Skład Jury konkursu będzie podany w serwisie 2. Konkurs jest otwarty dla wszystkich podróżuinternetowym Organizatora. Decyzja Jury jest jących. ostateczna. 3. Praca konkursowa musi mieścić się w tematyce: 13. Redakcja zastrzega sobie prawo do zawieszenia turystyka aktywna, odpowiedzialna lub turystyka organizacji konkursu bez podania przyczyny lub wśród niepełnosprawnych dokonania zmian w regulaminie. 4. Każdy autor może nadesłać jeden artykuł o łącznej liczbie znaków ok. 3000 (w tym spacje) Dodatkowo zachęcamy do przesłania nam 1 – 3 5. Prace należy wysłać drogą elektroniczną fotografii z opisywanej podróży w celu uatrakcyjniew formacie PDF w formie załącznika na adres mail: nia Waszego artykułu! 6. W treści należy podać: tytuł pracy, imię i nazwisko, 1. Zdjęcia należy dołączyć w formie załączników do telefon kontaktowy oraz oświadczenie maila z artykułem. o posiadaniu praw autorskich. Jeśli autor nie 2. Fotografie powinny być w wymiarze wyraża zgody na użycie danych osobowych min 1200 x 1600 pikseli i w plikach nie w publikacji pod artykułem należy dodatkowo przekraczających 1 MB. podać pseudonim autora. 7. Redakcja zastrzega sobie prawo do ewentualnej korekty tekstu przed wydrukiem. 8. Prace należy nadesłać do 1 dnia każdego miesiąca: do 01. 04, 01. 05, 01. 06 2012. Liczymy na Was, więc do dzieła!


W NASTĘPNYM NUMERZE Siedem minut okiem wędrowca. Historie z podróży.

– Iran, czyli zapiski z niezwykłej podróży. A w nich między innymi o tym, co trzeba wiedzieć o podróżowaniu po tym kraju autostopem i gdzie przy okazji warto wybrać się na narty. Oprócz tego Już niedługo i Ty będziesz mógł zainspirować kilka słów o niecodziennej gościnności Irańczyków, innych! TRAWERS – Gazeta Ludzi Aktywnych ich przepysznej kuchni i zawiłej historii. ogłasza konkurs filmowy, którego celem jest promowanie amatorskich filmów podróżniczych oraz – Kaukaz od gruzińskiej strony. Garść informacji zachęcenie czytelników do wykonywania doku- dla wybierających się w te rejony i słowo zachęty mentacji filmowej swoich wypraw. Stawiamy na dla tych, którzy jak dotąd nie mieli tego w planach. kreatywność i różnorodność form. Do wyboru trzy – Szczepionki – gdzie nie wystarczy kategorie: turystyka aktywna, turystyka odpowied- sama apteczka? zialna i turystyka wśród niepełnosprawnych! Pokaż innym, jak podróżować poza utartym szlakiem! – Freeride – dla tych, którzy jeszcze nie chcą żegnać się z zimą i rolki – dla wyczekujących wiosny.

„Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na poszukiwaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu.” – Marcel Proust

partnerzy projektu

patronat medialny

– Malula. O ukrytej pomiędzy górami a pustynią miejscowości, w której wciąż mówi się językiem Chrystusa. – Muzyka klezmerska – w oczekiwaniu na Festiwal Kultury Żydowskiej.

www. trawers wspiera akcję

.turystyka.pl

www.facebook.com/gazetatrawers

Z TYM KUPONEM

15%

ZNIŻKI W SKLEPIE

* promocja nie dotyczy produktów przecenionych ** kupony nie łączą się ze sobą ***promocja ważna do końca maja 2012



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.