MM Trendy #6 (108)

Page 1

CZERWIEC 2022 NUMER 06 (108) / WYDANIE BEZPŁATNE

Specjaliści od motorówek ze Szczecina


#reklama

60 sekund do Neapolu

Łukasińskiego 4, Szczecin 798 670 798 Klonowica 11a, Szczecin 91 439 50 00

fb.com/pizzapastaibastaavpn @pizzapastaibasta_838 fb.com/pizzapastaibasta @pizzapastaibasta


#06

#spis treści czerwiec 2022

30 #06 Newsroom

Wydarzenia, podsumowania, inwestycje, sukcesy, nowości

#18 Temat z okładki

Specjaliści od motorówek ze Szczecina

#24 Edytorial

Modowa sesja zdjęciowa Wojciecha Jachyry „London Boy”

#30 Temat wydania

Anna i Krzysztof Paszkowscy-Thurow. Szczecińscy architekci w finale konkursu w Mediolanie

#34 Kultura

Morcheeba, jeden z najważniejszych zespołów trip-hopowych wszech czasów

#38 Fotografia

Obiecująca fotografka z Kijowa w Szczecinie zaczyna na nowo

#40 Zwierzęta

Dr Katarzyna Pęzińska-Kijak, kobieta dzięki, której na ZUT-cie ruszyły studia podyplomowe z zakresu rehabilitacji zwierząt

#42 Sporty wodne Marcin Raubo. Żeglarska tożsamość Szczecina

#44 Świat wirtualny

Szczecinianin zdobywcą Internetowego Oscara. Kim jest Łukasz Smaga?

#48 Teatr

Artystka Hana Umeda opowiada o spektaklu „Wiarołomna”

#54 Sport

Ultramaratończyk Krystian Pietrzak

#62 Wydarzenia MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

3


#okładka: NA OKŁADCE: OSKAR BODYŃSKI I KONRAD LUBAWSKI ZDJĘCIE: NATALIA GALASIŃSKA

FOTO Ella Estrella Photography / MUA & STYL Agnieszka Szeremeta

#06

Agata Maksymiuk

redaktor naczelna

Wakacje rozpoczniemy na wodzie. Musimy. W końcu już drugi miesiąc z rzędu zachęcamy Was do odkrywania uroków sportów wodnych. Od jachtów, przez motorówki, aż po kajaki. Możliwości jest wiele, a położenie Szczecina sprzyja. W końcu, jak powszechnie wiadomo, miasto leży nad morzem. Oprócz własnego kawałka Bałtyku mamy również unikatowe zakątki wodne wzdłuż rzeki Święta i przy kanale Wydrnik, jezioro Dąbie oraz liczne kanały i wyspy. No właśnie wyspy! Na Zalewie Szczecińskim powstały niedawno nowe. I jest to coś, co absolutnie trzeba zobaczyć. Goście naszej okładki, czyli Oskar Bodyński i Konrad Lubawski, Grupa Marine, z pewnością będą Was zachęcać do spojrzenia na miasto od strony wody z pokładu własnej łodzi. Polecamy rozważyć tę propozycję. Firma oferuje sprzedaż i serwis łodzi wysokiej jakości. Jeśli jednak nie z własnego pokładu, to może chociaż z wynajętego, bo warto. Przekonuje nas o tym również Marcin Raubo, biznesmen i komandor Yacht Klub Polska Szczecin, który postanowił, że odbuduje żeglarską tożsamość Szczecina, a także całego województwa zachodniopomorskiego. I jak postanowił, tak zrobił.

#redakcja Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelna: Agata Maksymiuk Product manager: Ewa Żelazko tel. 500 324 240 ewa.zelazko@polskapress.pl Reklama: tel. 697 770 133, 697 770 202 mateusz.dziuk@polskapress.pl pawel.swiatkowski@polskapress.pl Redakcja: Paula Dąbrowska, Monika Piątas, Marek Jaszczyński, Małgorzata Klimczak, Łukasz Czerwiński, Ewelina Żuberek, Bogna Skarul, Maurycy Brzykcy Prezes oddziału: Piotr Grabowski Marketing: Monika Latkowska Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Druk: F.H.U. „ZETA”

W wydaniu zostawiliśmy też sporo miejsca dla twórców związanych ze Szczecinem. Porozmawialiśmy m.in. z Łukaszem Smagą, założycielem studia IllusionRay, który jako pierwszy twórca z Polski zdobył amerykańską nagrodę The Webby Awards, nazywaną Internetowym Oscarem. Spotkaliśmy się również z architektami Anną i Krzysztofem Paszkowskimi-Thurow, by porozmawiać o ich kolejnym wielkim sukcesie. Bardzo miło było nam także poznać młodą fotografkę Natalię Iershovą, która uciekła do Szczecina z Ukrainy przed wojną.

Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Tomasz Przybek

Korzystając z możliwości, porozmawialiśmy też z Rossem Godfreyem z zespołu Morcheeba, który już w tym miesiącu wystąpi na Zamku Książąt Pomorskich w ramach festiwalu Szczecin Music Fest 2022. Tematów do wyboru na pewno Wam nie zabraknie. Udanej lektury!

Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy

4


#reklama


| NEWSROOM |

Z miłości

Intymna więź między mamą a maluszkiem stała się tematem sesji działającej w Szczecinie fotografki Eli Michalskiej. Artystka w wyjątkowy sposób eksponuje bliskość, a także dotyka kwestii karmienia piersią. Temat wciąż uważany za tabu został tu przedstawiony jako wyraz bezgranicznej miłości.

Szczecin tłem dla kolejnego klipu „Francuski Łącznik” to singiel zapowiadający najnowszy minialbum „Tropiki”, producenckiego projektu Michała Urbana pt. „Panorama”. To instrumentalne, housowe numery w sam raz na nadchodzący sezon letni. „Tropiki” jak nikt inny potrafi wyciągnąć słońce zza szarych polskich bloków. Teledysk został nakręcony w całości w Szczecinie. Co ciekawe, producenci posłużyli się w nim slajdami z lat 80. taty Michała, który był marynarzem, tak jak wielu żyjących w stolicy Pomorza Zachodniego w tym okresie. Za klip odpowiedzialny jest szczeciński kolektyw Kinomotiv, który współpracuje również z Konradem Słoką.

fot. Ella Estrella Photography

- Mieliśmy do dyspozycji niesamowity zestaw slajdów z albumów rodzinnych Michała. Przebrnęliśmy przez setki, aby wybrać kilka z nich i zestawić z krajobrazem Szczecina. W ramce kliszy można nieco oszukać i stworzyć analogię tych miejsc dzięki uwypukleniu pewnych szczegółów. Stwierdziliśmy, że jest to ciekawy punkt wyjścia do rowerowej przejażdżki za ocean i muzyki, która nas pobudza i klimatem zabiera na wycieczkę w tropiki. Tropiki mogą być wszędzie, kwestia wyobraźni - mówi Michał Bączyński. (mp) Produkcja Kinomotiv / Zdjęcia Piotr Gołdych i Michał Bączyński / Montaż Michał „Majku” Urban

6


#reklama


| NEWSROOM |

#materiał partnerski

Baltic Waves Resort Międzyzdroje Pewna inwestycja w nadmorskim resorcie

Baltic Waves Resort ulokowany jest w samym sercu jednej z najpopularniejszych nadmorskich miejscowości. Międzyzdroje to jedne z najbardziej znanych kierunków turystycznych na Wybrzeżu, co roku przyciągają do siebie tysiące turystów.

8


#materiał partnerski

Nowa inwestycja Assethome położona jest w niezwykle atrakcyjnej części miasta, w odległości 350 metrów od plaży miejskiej. To robi wrażenie nie tylko na potencjalnych inwestorach, ale również turystach, którzy z pewnością w przyszłości odwiedzą prosperujący już resort. Kompleks przylega bezpośrednio do ulicy Światowida oraz Parku Zdrojowego. Dzięki temu trasa do centralnych i najatrakcyjniejszych punktów miasta – plaży miejskiej, Alei Gwiazd z odciskami dłoni największych polskich aktorskich sław czy też znanego wszystkim i popularnego molo jest krótka, przyjemna i atrakcyjna. W pobliżu inwestycji położone są także bary, restauracje, banki, apteki, centrum medyczne, urząd miasta, szkoła. Sprawdzi się więc również dla tych, którzy chcą w nim po prostu pomieszkiwać. Baltic Waves Resort zakłada sprzedaż 200 apartamentów, ulokowanych w trzech budynkach, które dzięki szklanemu łącznikowi tworzą jedną spójną całość. Warto zwrócić uwagę na ażurowe okiennice tworzące unikalną fasadę budynku. Są z pewnością bardzo atrakcyjne wizualnie, ale przede wszystkim bardzo praktyczne. Takie zastosowanie w połączeniu z dużymi przeszkleniami nadaje nie tylko prywatności, ale również umożliwia efektowną grę światłem oraz tworzy niepowtarzalny klimat w apartamentach o każdej porze dnia. Naturalne

| NEWSROOM |

światło nadaje dodatkowej przestrzeni oraz świeżości – dodaje Magdalena Zaborska, manager projektu w Assethome. Uwagę przyciąga także starannie zagospodarowana przestrzeń wokół budynków. Dzięki dużej powierzchni działki pojawiła się możliwość zaprojektowania rozległej strefy basenów zewnętrznych oraz placu zabaw dla dzieci, który poprzez specjalne przejście łączy się z kidsroomem znajdującym się wewnątrz resortu. Cały projekt został stworzony z myślą o wypoczywających rodzinach zarówno w sezonie letnim, jak i w pozostałych porach roku. Kiedy pogoda nie sprzyja spędzaniu czasu na zewnątrz, do dyspozycji gości będą również baseny wewnętrzne, strefa SPA oraz restauracja, która sprosta wymaganiom największych smakoszy. Jakość materiałów w procesach budowy przekłada się na komfort i satysfakcję klienta. Zatem właśnie jakość jest tu priorytetem. Od skrupulatnego doboru materiałów, aż do obsługi posprzedażowej i wykończenia apartamentu. Baltic Waves Resort to wyjątkowo elegancki i stylowy apartamentowiec z doskonałą lokalizacją, oparty na współczesnej architekturze, podkreślającej przestrzeń, światło i bliskość z naturą, a dzięki bardzo konkurencyjnym cenom również idealny wybór na inwestycję i zabezpieczenie kapitału na przyszłość.

Manager Projektu - Magdalena Zaborska T: (+48) 508 662 610 E: magdalena.zaborska@assethome.pl www.assethome.pl

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 04/2022

9


| NEWSROOM |

Wernisaż wystawy malarstwa Małgorzaty Lazarek w Art Galle

#materiał partnerski

Tym razem Galeria Sztuki Współczesnej ArtGalle pokazała „Myśli Zapętlone”, czyli malarstwo Małgorzaty Lazarek z Katowic. Malarka przedstawiła szczecińskiej publiczności kilkadziesiąt swoich obrazów. Artystka to absolwentka krakowskiej ASP (Wydział Grafiki) w Katowicach. Akademia przyznała jej medal za całokształt działalności artystycznej. Otrzymała również wiele nagród w konkursach w Polsce i za granicą – jest dwunastokrotną laureatką Międzynarodowej Wystawy Rysunku Satyrycznego „Satyrykon” w Legnicy. Za ilustracje do wierszy Zbigniewa Herberta otrzymała drugą nagrodę, a jej obraz olejny był Obrazem Roku 2008, rok później inny zdobył wyróżnienie w konkursie ZPAP o Katowice. W roku 2013 otrzymała Grand Prix „Satyrykonu”. - Małgosia otrzymała też nagrodę „Piękniejsza Polska” – mówiła na wernisażu Jolanta Szczepańska-Andrzejewska, kuratorka wystawy. - I była jedyną wyróżnioną kobietą. (bs)

Nowy wymiar nieruchomości od Katarzyny Klejber Zmieniają się czasy, a wraz z nimi rynek nieruchomości. Nadchodzi czas kupujących. Jak utrzymać wysoką stopę zwrotu z inwestycji? Jak sprzedawać szybko i z zyskiem? Jak wyróżnić ofertę, by przyciągnęła właściwego Klienta? Odpowiedzią jest Home Staging, czyli profesjonalne przygotowanie nieruchomości do obrotu. To narzędzie marketingowe, dzięki któremu twoja nieruchomość ma szansę sprzedać się o 30% szybciej i 10% drożej. Z badań przeprowadzonych przez National Association of Realtors wynika, że: • 82% agentów przyznaje, że home staging pomaga kupującym w wyobrażeniu sobie oglądanej nieruchomości jako ich nowego domu, • 41% kupujących chętniej obejrzy na żywo nieruchomość poddaną home stagingowi, • 39% kupujących jest skłonna zapłacić za nieruchomość więcej, jeśli odpowiada na ich potrzeby i trafia w ich gust. fot. Bogna Skarul

Zainteresowany? Umów się na bezpłatne spotkanie! Katarzyna Klejber - Home Staging & More tel. 661 168 832 | e-mail: biuro@klejber.com /katarzynaklejber | www.klejber.com

10


#reklama


| NEWSROOM |

Wraca 16. Festiwal Młodych Talentów

fot. archiwum Sylwestra Ostrowskiego

Szczecińska formacja Jazz Brigade wystąpiła w legendarnej La Paloma w Barcelonie

Sylwester Ostrowski, saksofonista, ale i dyrektor artystyczny festiwalu Szczecin Jazz, tym razem stanął na scenie z amerykańskim trębaczem Freddiem Hendrixem, a także z japońskim pianistą Mikim Hayamą, amerykańskimi basistą Essiet Okon Essiet i perkusistą Owenem Hartem Jr, polskim gitarzystą Jakubem Mizerackim oraz z gośćmi specjalnymi z Katalonii, Argentyny i Wenezueli, w tym z talentami Taller de Músics Cala Quintero, tancerką flamenco Marianą Martinez i wokalistką Anną Colom. Dwie ostatnie artystyki w sposób szczególny przyciągają uwagę, prezentując kwintesencję jazzu flamenco, po raz pierwszy prezentowanego mieszkańcom Szczecina podczas tegorocznej edycji festiwalu Szczecin Jazz. Jak wyjaśniła nam Mariana Martinez - flamenco to niezwykle trudny taniec, nakazuje olbrzymie skupienie. Do tego dochodzi jazz, który jest wymagającą muzyką. I mimo że cały nurt traktuje się jako muzykę ludową, to patrząc na jazz flamenco z technicznego punktu widzenia, to szalenie skomplikowana forma. Żeby ją dobrze przedstawić, potrzeba olbrzymiej gotowości psychicznej. Wydarzenie premierowo można było oglądać podczas relacji na żywo w mediach społecznościowych magazynu „Jazz Corner”. Nagranie doczekało się niemal 90 tys. wyświetleń na Facebooku. Od początku maja koncert jest dostępny również na kanale Sylwestra Ostrowskiego na Youtube. (am)

12

fot. Krystian Dobuszyński

Sylwester Ostrowski wraz z formacją Jazz Brigade nie przestają zaskakiwać, tuż po występie na gali Fryderyki 2022 saksofonista opublikował nowy utwór zarejestrowany podczas koncertu w legendarnej sali balowej La Paloma w Barcelonie. Kompozycja to połączenie sił muzyków i artystów z różnych zakątków świata. Wydarzenie odbyło się w ramach Międzynarodowego Dnia Jazzu, który przypada na ostatni dzień kwietnia. Barceloński koncert przyciągnął najznamienitsze nazwiska, w tym te doskonale znane szczecinianom.

Już po raz szesnasty muzyczne talenty spotkają się w Szczecinie. Wraca Festiwal Młodych Talentów – Nowa Energia. Zgłoszenia można nadsyłać do 20 czerwca. Na uczestników czekają nowości. Przesłuchania konkursowe odbędą się 30 września w Szczecinie. Weźmie w nich udział maksymalnie 10 wykonawców. Jury wyłoni zwycięzcę 1 października, podczas koncertu finałowego. Zanim to jednak nastąpi, zakwalifikowanych do finału organizatorzy przedstawią online 1 sierpnia na Facebooku Szczecińskiej Agencji Artystycznej, wyniki zostaną także opublikowane na stronie www.festiwalmlodychtalentow.pl. I tu pojawia się kilka nowości. Finaliści będą mieli za zadanie przygotować własną aranżację utworu Heleny Majdaniec. Piosenka zostanie wylosowana dla każdego z puli 10 utworów artystki. Sam finał odbędzie się w zmodernizowanym Teatrze Letnim. Jak co roku celem szczecińskiego festiwalu jest prezentacja twórczości wykonawców stawiających pierwsze kroki w branży muzycznej oraz przegląd inspirujących zjawisk i nowych produkcji na polskiej scenie muzycznej. Dyrektorem artystycznym FMT i przewodniczącą jury jest Katarzyna Nosowska. (red.)


#reklama


| NEWSROOM |

fot. Sebastian Wołosz

Nowe miejsce szczecińskiej kultury i gastronomii

fot. Andrzej Szkocki

Nowe wyspy Zalewu Szczecińskiego W połowie czerwca otworzą się Ogrody Śródmieście, dedykowane imprezom kulturalnym i nie tylko, ponieważ na miejscu artyści będą mieli swoje pracownie. Ogrody Śródmieście znajdują się w zabytkowej XIX-wiecznej willi przy ulicy Wielkopolskiej 19. - Na górze są biura, pracownie takich artystów, jak Piotr Klimek, Baltic Neopolis Orchiestra, Krzysztof Baranowski. Będzie to miejsce prób, miejsce pracy twórczej mówi Przemysław Kazaniecki, jeden z twórców tego miejsca. - W ogrodzie będą lustra, zajęcia jogi, dancehall, fitness, zajęcia specjalne dla dzieci, a także część gastronomiczna i scena, na której odbywać się będą koncerty. W ogrodzie znajdzie się również miejsce dla food trucków wśród bogatej zieleni. Ogrody Śródmieście to 2 tys. mkw. zielonego parku, w którym będą królować najlepsza kuchnia oraz topowe trunki. W ciepłe i słoneczne dni będzie można się tutaj rozłożyć z leżakami. Tutaj przeniesie się też słynna księgarnia FiKa. Zajmie miejsce na oszklonej werandzie, a spotkania dla czytelników będzie organizować w zabytkowym holu lub w ogrodzie w zależności od pogody. W zabytkowej willi będą też pracować twórcy z Akademii Sztuki. (mk)

14

Politycy, ambasadorzy, a także przedstawiciele uczelni wyższych i organizacji z branży gospodarki morskiej byli świadkami symbolicznego oddania do użytku zmodernizowanego do głębokości 12,5 metra toru wodnego Świnoujście-Szczecin, a także nowych wysp na Zalewie Szczecińskim. Realizowany projekt zakłada pogłębienie toru wodnego z jednoczesnym jego poszerzeniem, a także przebudowę skarp brzegowych, pogłębienie i poszerzenie obrotnic dla statków i budowę dodatkowych konstrukcji hydrotechnicznych, w postaci dwóch sztucznych wysp na Zalewie Szczecińskim. Dzięki pogłębieniu toru wodnego zwiększy się maksymalne dopuszczalne zanurzenie statków zawijających do Szczecina, a co za tym idzie, zapewniona zostanie dostępność szczecińskiego portu dla określonej grupy dużych statków. Niejako efektem ubocznym tych zabiegów jest powstanie nowych wysp na Zalewie Szczecińskim. Co ciekawe, powierzchnia jednej z wysp została ukształtowana w taki sposób, żeby zapewnić optymalne warunki do bytowania wielu gatunków ptaków wodno-błotnych. Dzięki inwestycji prawdopodobnie udało się stworzyć „ptasi raj”, którego ewolucja i sukcesja przyrodnicza będzie monitorowana w kolejnych latach. (bs)



#reklama

III Mistrzostwa Szczecina we wbijaniu gwoździ na czas Już w dniach 30.06. - 01.07. odbędą się III Mistrzostwa Szczecina We Wbijaniu Gwoździ Na Czas w Szczecinie. Wydarzenie odbędzie się pod adresem ul. Santocka 39. Organizatorami są Snickers Workwear Outlet i InTools. Na najlepszych uczestników czekają atrakcyjne nagrody. Przewidziano również dodatkowe wyróżnienia dla: najszybszej kobiety, najstarszego uczestnika oraz najmłodszego uczestnika. W trakcie Mistrzostw będzie kilka stanowisk do prezentacji narzędzi: STALCO, HIKOKI, MAKITA, TPI – lasery oraz poczęstunek. Szczecin ul. Santocka 39 Znajdziesz Nas na facebooku

@ snickersworkwearoutlet


#reklama

MAŁA BRAZYLIA W SERCU SZCZECINA Z marzeń powst ało miejsce, w któr ym spr óbujesz prawdziwej brazylijskiej kuchni, a wszystkie dania, któr ych skosztujesz, to połączenie wspomnień, życiowych doswiadczeń i pragnień, połączonych z nowoczesnymi technikami i estetyką.

Sienna 10, SZCZECIN | tel. 91 432 92 53 | FB / brasileirinhoszczecin | www.brasileirinho.pl


| TEMAT Z OKŁADKI |

18

#materiał partnerski


#materiał partnerski

| TEMAT Z OKŁADKI |

SPECJALIŚCI od motorówek ze Szczecina

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

19


| TEMAT Z OKŁADKI |

#materiał partnerski

...przy zakupie doradzą, przy serwisie naprawią Grupa Marine to zachodniopomorska firma oparta na wizji kompleksowej opieki nad klientami, zapewnienia pełnego bezpieczeństwa, ale przede wszystkim radości ze sportu motorowodnego. Jak mówią - jedynym zmartwieniem na wodzie powinien być pełen bak paliwa. Reszta to domena specjalistów. Dla wszystkich sympatyków wodnych atrakcji to właśnie Pomorze Zachodnie jest idealnym miejscem wypoczynku. Morze Bałtyckie, liczne jeziora oraz rzeki otwierają możliwość szaleństwa na wodzie. Żeglowanie, kajaki, wędkarstwo czy właśnie motorowodniactwo to jeden z pomysłów na miłe spędzenie czasu przy jednoczesnym obcowaniu z naturą. Rekreacja i sport motorowodny stają się coraz modniejsze i widać ich rozwój. Czym jest ta aktywność? - W prostszych słowach jest to sportowe bądź turystyczne pływanie łodziami motorowymi. Wszechstronność tego sportu daje możliwość odnalezienia się w nim zarówno osobom początkującym, jak i prawdziwym wilkom morskim. Jednk należy mieć na uwadze, że aby uprawiać motorowodniactwo, trzeba mieć patent pozwalający na pływanie jednostkami, takie wodne prawo jazdy. Z pomocą w tym temacie nadchodzi Grupa Marine, firma, która została założona przez pasjonatów motorowodniactwa. Każdy członków zespołu jest inny, jednak każdy sumiennie dąży do wyznaczonych celów, kierując się przy tym bezpieczeństwem, stylem oraz wszechstronnością. Oskar zarażony bakcylem motorowodniactwa od swojego dziadka Jurka, wielkiego pasjonata, od najmłodszych lat spędzał wolny czas na wodzie, marząc o własnej łódce. W firmie sprawuje funkcję prezesa, odpowiada za sprzedaż oraz administrację. Konrad dziś pełni rolę wiceprezesa, głównego mechanika oraz szefa serwisu, lecz od wczesnych lat młodości brał udział w rejsach szkoleniowych z ramienia Pałacu Młodzieży jako trzeci oficer, w których był odpowiedzialny za stan jednostki. W tym miejscu warto zaznaczyć, że firma oferuje swoim klientom serwis łodzi oraz sprzedaż nowych - jako jedyny w województwie zachodniopomorskim dealer marki UTTERN, co znacznie wyróżnia Grupę na tle innych w branży. W zakresie swoich usług zespół posiada też serwis stacjonarny, jak i mobilny. W przypadku konieczności przetransportowania łodzi do serwisu również jest taka możliwość. - Brak przyczepy to nie problem, przyjadą ze swoją.

20

- Jako specjaliści w swojej dziedzinie, obserwujemy rynek oraz śledzimy inflację w branży motorowodnej - mówi Oskar Bodyński. - Łodzie drożeją z dnia na dzień, wielu klientów czeka na podjęcie tej ostatecznej decyzji oraz naciśnięcie przycisku Enter do zrealizowania swoich marzeń. W naszej ocenie nie ma na co czekać. Trzeba realizować swoje marzenia, bo z pewnością inflacja dalej będzie dotykać rynek motorowodny. Spółka w roku ubiegłym wykonała ponad 300 zleceń serwisowych oraz sprzedała 20 łodzi motorowych. Mimo krótkiego starzu przedsiębiorstwo odnosi swoje sukcesy. Do największych można z pewnością zaliczyć ubiegłoroczną realizacje Houseboat, czyli pływającego domu o powierzchni użytkowej 150 mkw. Jednostka motorowa mierząca niespełna 30 metrów, rozwijająca prędkość do 8 węzłów w przeliczeniu dla marynistycznych nowicjuszy to około 15 km/h. Ten wyjątkowy projekt luksusowego domu na wodzie, bo z pewnością można użyć takiego sformułowania, jest w pełni wyposażony. W środku znajduje się szereg nowoczesnych sprzętów: kino domowe, sauna, kompletnie wyposażona kuchnia, a nawet w pełni funkcjonalny kominek. Głównym zadaniem w realizacji Houseboat Grupy Marine był montaż napędu głównego, linii wału, systemu hydraulicznego sterowania oraz silników pomocniczych. Spółka może się pochwalić również wygranymi przetargami na obsługę oraz serwis jednostek pływających, takich instytucji jak Straż Miejska w Szczecinie, Szczecińskie Wodne Ochotnicze Pogotowanie Ratunkowe czy Straż Graniczna. Na koncie sukcesów posiadają również naprawę „Hydrografu XXI”, który jest własnością Akademii Morskiej w Szczecinie. „Hydrograf XXI” jest kabinową jednostką pływającą, badawczą, wykonaną z tworzywa sztucznego o wzmocnionej części podwodnej. W swoim wyposażeniu posiada stanowiska przystosowane do prac naukowo-badawczych, jednym słowem jest to pływające laboratorium. Na tym nie koniec. Grupa Marine jako jedyna firma na Pomo-


#materiał partnerski

| TEMAT Z OKŁADKI |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

21


| TEMAT Z OKŁADKI |

#materiał partnerski

rzu Zachodnim oferuje swoim klientom możliwość zobaczenia oraz prezentacji łodzi. Wykwalifikowani doradcy z pewnością pomogą w adekwatnym doborze modelu oraz wyposażenia spełniającego wszystkie wymagania. Zapewniają oprowadzenie po jednostkach znajdujących się w salonie. A jako prekursorzy w tej dziedzinie dają możliwość sprawdzenia najmniejszych zakamarków łodzi motorowej.

O czym można się dowiedzieć, a w zasadzie zobaczyć, odwiedzając Salon Sprzedaży Łodzi Motorowych przy ul. Przestrzennej 4 w Szczecinie. Jak zapewniają przedstawiciele firmy - każdy znajdzie tam jednostkę swoich marzeń. Dodatkowo, jeśli klient zdecyduje się na nową łódź, zespół gwarantuje (w cenie łodzi) opiekę techniczną nad nią. Specjaliści przygotują ją do sezonu, do zimowania oraz zajmą się jej serwisem.

- Wiele producentów zmaga się z problemem dostępności łodzi w swojej ofercie - podaje Oskar Bodyński. - Podyktowane jest to bardzo dużym popytem na nowe łodzie oraz dużym rozwojem sportów motorowodnych. My, wychodząc naprzeciw temu, przygotowaliśmy się do panującej sytuacji i mamy jeszcze dostępnych 11 różnych modeli na rok kalendarzowy 2022.

- Systematyczne serwisowanie to klucz do udanego wypoczynku na wodzie - wyjaśnia Konrad Lubaski. - Należy pamiętać, że aby dobrze zadbać o swoją łódź, trzeba ją systematycznie serwisować, nie odkładać tego na ostatni moment przed rozpoczęciem sezonu. Ważne, aby wszystkie prace przygotowawcze do sezonu realizować w okresie jesienno-zimowym.

22


#materiał partnerski

WARTO WIEDZIEĆ Marka UTTERN charakteryzuje się nowoczesnością i prostotą, która łączy w sobie styl skandynawski i praktyczne rozwiązania. Łodzie są tak stworzone, aby wytrzymać trudne warunki skandynawskie. Zostały zakorzenione w nordyckiej tradycji i kulturze. Wysokie burty i swobodny dostęp do lądu zapewniają bezpieczeństwo. Pełni to szczególnie ważną rolę dla rodziców pływających z dziećmi. Jest to idealne potwierdzenie, że UTTERN to rodzinne jednostki do pływania, jak i również zostały zaprojektowane pod kątem najlepszych osiągów na wodzie. Wynika to z szerokiej gamy modeli: BOWRIDER, CENTER CONSOLE oraz DAY-CRIUSERS. Łodzie UTTERN BOWRIDER to modele T53, T59 oraz T65. Ich długość całkowita mieści się w przedziale 5,23 - 6,28 m , co pozwala swobodnie podróżować 6-7 osobom. Smukły, nowoczesny desing łodzi zachwyci miłośników sportów wodnych, jak i sympatyków słońca. Cechą charakterystyczną BOWRIDER jest tzw. SUN DECK, czyli możliwość przekształcenia obszaru dziobowego w duży pokład słoneczny. Najważniejsze jest bezpieczeństwo, dlatego wszystkie łodzie UTTERN z linii T zostały zaprojektowane z wysokimi relingami, centralnym

| TEMAT Z OKŁADKI |

przejściem na dziób oraz głębokim kokpitem. Rodzice mogą czuć się spokojnie o bezpieczeństwo swoich maluchów. Łodzie UTTERN CENTER CONSOLE przez zastosowanie środkowej konsoli posiadają przestrzeń i możliwość swobodnego przemieszczania się po obu stronach łodzi. Doskonale sprawdzi się na jednodniowe wycieczki, wyprawy wędkarskie czy wykorzystanie do sportów wodnych. Długość najmniejszego modelu S45 wynosi 4,54 m, natomiast długość największego S65 to 6,28 m. Linia S została zaprojektowana dla 6-7 osób. Łodzie UTTERN DAY-CRIUSERS to łodzie kabinowe idealne do dłuższych wypadów z rodziną przez zastosowanie miejsca do spania. Charakterystyczne wysokie burty oraz relingi dziobowe zapewniają bezpieczeństwo najmłodszym. Ich długość całkowita wynosi 5,84 - 7,69 m. Seria kabinowa UTTERN została oznaczona przez producenta jako seria D - D59, D65, D70 oraz D77. Przeznaczone są dla 6-9 osób. Grupa Marine Sp. z o.o. Filia Szczecin oraz salon sprzedaży Szczecin, ul. Przestrzenna 4 Telefon biuro Szczecin: 735 179 259 Szczecin: 506 399 796 | biuro.marine@gmail.com

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

23


LON DON BOY



| EDYTORIAL |

26




| EDYTORIAL |

Fotografie i dyrekcja artystyczna: Wojciech Jachyra / @wojciechjachyra Model: Charles Nwosu @charlieyy / PRM Agency London @prm_agency Style: Dorian Dandy Marki wykorzystane do sesji: RESERVED, ZARA, H&M Retusz: Anastazja Burak / @nesidetnameste Lokalizacja: „The Miller’s House” we wschodnim Londynie - Wielka Brytania Specjalne podziękowania dla Johna i Sophie z agencji PRM

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

29


| TEMAT WYDANIA |

Szczecińscy architekci w finale konkursu w Mediolanie

30


| TEMAT WYDANIA |

W chwili powstawania tego tekstu, Anna i Krzysztof Paszkowscy-Thurow wiedzieli tylko, że znaleźli się w finale 12. edycji konkursu architektonicznego, organizowanego przez Casalgrande Padana. Ostateczne rozstrzygnięcie i gala, na którą architekci zostali zaproszeni, miało się odbyć 27 maja w auli Muzeum Kultur Mudec w Mediolanie. TEKST BOGNA SKARUL / AUTORZY PROJEKTU ANNA I KRZYSZTOF PASZKOWSCY-THUROW PRACOWNIA: ANNA THUROW / ARCHITEKTURA I WNĘTRZA AUTORKA ZDJĘĆ DOMU: ANNA PASZKOWSKA-THUROWAUTOR ZDJĘCIA ANNY I KRZYSZTOFA BARTŁOMIEJ BIELIŃSKI

- Jesteśmy ciekawi wyników tego konkursu - mówiła parę dni przed wylotem do Włoch Anna Paszkowska-Thurow. – Niezależnie od rozstrzygnięć, znalezienie się w ścisłej czołówce tego konkursu jest dla nas sporym wyróżnieniem. Jury, w którym zasiedli rozpoznawalni architekci, projektanci wnętrz oraz publicyści związani z tematyką szeroko rozumianego designu, wyłoniło 23 finałowe projekty spośród 140 zgłoszeń nadesłanych z całego świata. W tej edycji konkursu projekty podnoszą tematykę ceramiki jako nieodzownego elementu architektonicznego zarówno pod względem formalnym, jak i funkcjonalnym. W grupie finalistów znalazł się kompleksowy projekt domu oraz wnętrz „Dom NB” autorstwa Anny i Krzysztofa Paszkowskich-Thurow. Wszyscy finaliści czterech kategorii (Centra Handlowe i Biznesowe; Budownictwo Publiczne, Usługowe i Przemysłowe; Budynki Mieszkalne; Elewacje, Podłogi Zewnętrzne, Baseny i Spa) do Mediolanu przylecą z takich krajów, jak Włochy,

USA, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Francja, Niemcy, Szwajcaria, Finlandia, Izrael czy nawet Pakistan. Anna i Krzysztof Paszkowscy-Thurow to małżeństwo architektów, absolwentów Politechniki Szczecińskiej i Kopenhaskiej Szkoły Designu i Technologii. Działają na szczecińskim rynku projektowym od blisko 10-ciu lat, prowadzą pracownię architektoniczną ANNA THUROW Architektura i wnętrza, specjalizującą się w architekturze prywatnej. Projekty domów, wnętrz, ale także mebli oraz obiektów sztuki użytkowej to najchętniej podejmowane przez nich tematy.

Co charakteryzuje ich projekty i realizacje? - Przede wszystkim liczy się intuicyjne wrażenie spokoju i ciepła. Nasz styl to czyste linie, wykorzystanie naturalnych materiałów i ich kolorystyki oraz struktury powierzchni. Istotne jest to, aby wnętrza stanowiły komfortowe tło dla życia codziennego - podkreśla Anna Paszkowska-Thurow.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

31


| TEMAT WYDANIA |

– Domy i wnętrza projektowane przez nas są wynikiem indywidualnej współpracy z klientem, dlatego każdy projekt jest inny. Niewątpliwie mają jednak wspólny mianownik, jakim jest funkcjonalność i dopasowanie do potrzeb inwestora - dodaje Krzysztof Paszkowski-Thurow. Dom NB, który znalazł się w finale konkursu Casalgrande Padana, to kompleksowy projekt architektury oraz wnętrz, który powstał na ostatniej wolnej działce w pełni zurbanizowanym otoczeniu. Jego składająca się z prostopadłościanów bryła to przestrzenna ilustracja funkcjonalnego układu domu. Modernistyczny charakter celowo kontrastuje z lokalną zabudową, jednocześnie nawiązując dialog z otoczeniem poprzez teksturę i kolorystykę elewacji wykończonej klinkierem. Dom, sprawiając wrażenie niedostępnego, otwiera się całkowicie od strony ogrodu. Wnętrze to kontynuacja modernistycznej narracji: otwarte, wspólne przestrzenie przepływają pomiędzy materiałowo wydzielonymi bryłami, zawierającymi prywatne pokoje domowników. Dzięki takiemu zabiegowi w domu nie ma „pustych ścian”, a geometryczny ogród otaczający dom łączy się z jego wnętrzem poprzez wysokie przeszklenia. Przestronność domu, pomimo umiarkowanej powierzchni użytkowej, uwypuklona jest forma-

32

tami materiałów zastosowanych we wnętrzu. Charakterystyczny styl tego duetu projektowego dobrze widać na przykładzie zastosowanych materiałów wykończeniowych. Prym wiodą tutaj wielkie formaty gresu na podłogach, młotkowane granity na blatach czy kominku a całość założenia projektanci przełamują ciepłym w odbiorze, dębowym wykończeniem okładzin ściennych. Stonowana, neutralna kolorystyka oraz wysokiej jakości materiały sprawiają, że ich realizacje nie poddają się tak łatwo upływowi czasu. - Nasi klienci bardzo drobiazgowo sprecyzowali swoje oczekiwania użytkowe zarówno względem architektury, jak i wnętrz tego domu – mówią Anna i Krzysztof Paszkowscy-Thurow. - W pełni zaufali nam natomiast w temacie estetyki projektowej, pozostawiając dużą swobodę twórczą i w takiej współpracy widzimy istotę powodzenia. Tym bardziej miło nam, że również profesjonaliści docenili efekty naszej prac. Ta 12. już edycja Grand Prix po raz kolejny zademonstrowała wszechstronność i zdolność użycia ceramiki do zaspokojenia potrzeb współczesnej architektury w różnych sceneriach. Wybrane przez jury realizacje pokazują, jak materiał może uwydatnić pomysł projektanta oraz jak ważną rolę odgrywa w spajaniu całości kompozycji.



| KULTURA |

Mor cheeba Uznawani za legendę trip hopu, nie czują się legendą. Od ponad 20 lat robią swoje, nagrywają płyty, koncertują i czerpią z tego radość, o czym opowiada nam Ross Godfrey z zespołu Morcheeba, który już w tym miesiącu wystąpi w Zamku Książąt Pomorskich w ramach festiwalu Szczecin Music Fest 2022. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO MATERIAŁY PRASOWE

W 2022 roku ponownie wystąpicie w Polsce. Jakie są wasze wspomnienia z naszego kraju? - Mamy wiele wspomnień z Polski. Występujemy w waszym kraju już od trzech dekad! Wykorzystaliśmy nawet zdjęcia z sopockiej plaży na okładce wydawnictwa „Parts of the Process - Best of Morcheeba”. Myślę, że przez lata graliśmy w każdym większym mieście w Polsce, polska publiczność zawsze była dla nas bardzo miła. Nawet teraz w maju wystąpiliśmy we Wrocławiu. W 2020 roku z powodu pandemii zespół nie mógł występować, co pozwoliło na spokojną pracę nad nowymi kompozycjami i ich studyjne dopracowanie. Jak się pracowało w takich warunkach? - To było surrealistyczne, ponieważ jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że tak często jesteśmy w drodze. Po raz pierwszy od 27 lat nie koncertowaliśmy. Było więc spokojnie i musieliśmy spędzać czas na pisaniu piosenek w naszych domowych studiach, wysyłając pliki tam i z powrotem. Ale minusem było to, że było bardzo samotnie, nie było nikogo, kto

34

mógłby przybić piątkę po nagraniu świetnego solo gitarowego. Tylko mój kot wpatrywał się we mnie. Morcheeba to połączenie bluesa, jazzu, downtempo, country i elektroniki w dziesięciu cudownych utworach, które sugerują, że zespół jest na twórczym szczycie. - Cóż, miło z twojej strony. Myślę, że wykreowaliśmy teraz nasz własny muzyczny styl, możemy iść w różnych kierunkach, ale zawsze brzmi to jak Morcheeba. Wasz ostatni album ma pozytywne przesłanie - chodzi o pokonywanie przypadkowych przeciwności losu i odkrywanie nowych sił w sobie. Czy wpływ na to miała pandemia? - To był dziwny i niepewny czas, więc na pewno miała wpływ. Ale zwykle piosenki są pisane o tym, jak się czujemy i to jest zwykle dość abstrakcyjne, muzyka nie jest zgodna z logiką, chodzi o ekspresję emocjonalną. Tak więc wpływ może pochodzić z relacji, podróży duchowych, narkotycznych czy życiowych. Na przykład „Sounds of Blue” opowiada o tym, jak Skye próbuje swobodnie nurkować po raz pierwszy w Tajlandii. Wcześniej bała się pływać w otwartym oceanie, ale to doświadczenie zmieniło jej stosunek do wody. Teraz buduje staw kąpielowy w swoim ogrodzie. Piosenka „Oh Oh yes” opowiada o marihuanie, która wciąż jest naszą ulubioną rozrywką (uśmiech). W poprzednich wywiadach, nawet tych z 1998 roku, wspominaliście, że nie chcecie, aby trip-hop definiował, kim jesteście. Czy wymyśliliście idealną nazwę dla swojego gatunku? A może jesteście jak muzyczny kameleon? - Nie mamy nic przeciwko terminowi trip-hop. Teraz to nawet trochę urocze, ale kiedy zaczynaliśmy, czuliśmy, że to nas ogranicza. Kochamy wszystkie rodzaje muzyki i wykonujemy te, na które mamy ochotę. Trudno jest na nas nałożyć etykietkę, ale rozumiemy, że to jest już praca dziennikarzy, więc powodzenia w tym (uśmiech). Osiągnęliście imponujący poziom sukcesu w latach dziewięćdziesiątych i wczesnych latach dwutysięcznych z „Big Calm” i „Fragments of Freedom”. Czy kiedykolwiek istniało poczucie presji, aby stworzyć płytę, która pasowałaby do komercyjnego sukcesu tych dwóch albumów? - Nie do końca. Nigdy nie goniliśmy za sławą ani popowym sukcesem, jesteśmy zbyt nieśmiali. Zwiedzając świat i grając do jednego lub dwóch tysięcy ludzi każdej nocy w klubie lub teatrze, nie chciałbym być nękany przez fanów i grać na gigantycznych arenach, nie ma tam duszy. Nie jesteśmy chciwi na pieniądze, mamy ich wystarczająco, aby opiekować się naszymi rodzinami. Morcheeba jest uznawana za zespół, który ma wpływ na wielu nowych artystów. A kto ma największy wpływ na was? - Skye jest pod dużym wpływem Shirley Bassey, Patsy Cline,


| REDAKCJA |

„Muzyka się nigdy nie starzeje” Morcheeba to bez wątpienia jeden z najważniejszych zespołów trip-hopowych wszech czasów.


| KULTURA |

Bjork i Niny Simone. Moje największe wpływy to Jimi Hendrix, Neil Young, Ry Cooder i Aphex Twin. Lubimy ludzi, którzy potrafią wyrazić, jak się czują z muzyką i którzy zabierają cię w podróż do innych światów. Czy myślisz, że nastąpi odrodzenie trip-hopu? - Szczerze mówiąc, od czasu trip-hopu w latach 90. nic się nie zmieniło, więc nie ma potrzeby odrodzenia. Zespoły takie jak The XX i Alt-J wciąż brzmią trochę jak trip-hop. Przez ostatnie 20 lat nie było rewolucji w muzyce, nic podobnego do tego, jak punk czy hip hop zmieniły kiedyś muzykę. Wszystko jest teraz bardziej jednorodne. Zastanów się, jak muzyka zmieniła się w latach 1980-2000, a następnie porównaj to z latami 2000-2020. To samo dotyczy mody lub czegokolwiek kulturowego. Myślę, że o wiele łatwiej jest muzyce natychmiast rozprzestrzenić się na całym świecie tak, że żadne gatunki muzyki o indywidualnym charakterze nie łączą się. Internet ułatwił dostęp do muzyki, ale także usunął wszelkie tajemnice i rzadkość. Jak myślisz, co zmieniło się najbardziej, odkąd zaczęliście tworzyć muzykę z Morcheebą? - Największą zmianą jest technologia nagrywania. Możesz zrobić przyzwoicie brzmiący album za tysiąc euro na laptopie. Kiedy zaczynaliśmy, zrobienie albumu kosztowało tyle samo, co zakup mieszkania. Zmieniło się też to, że ludzie słuchają muzyki na telefonie, zamiast siedzieć przed stereo. Dziś wielu nowicjuszy promuje się za pośrednictwem Youtube’a, Facebooka i innych kanałów. Ponieważ jest to możliwe, ale być może także dlatego, że trudniej jest uzyskać początkującym wsparcie od wytwórni. - Przemysł fonograficzny nie istnieje w taki sposób, jak kiedyś. Jest bardzo mało wsparcia lub rozwoju artystów, ponieważ nie ma w nim pieniędzy, dopóki nie dotrzesz do setek milionów odbiorców. Jest jak drabina, w której brakuje wszystkich środkowych szczebli. Nie zazdroszczę arty-

36

stom, którzy próbują się teraz przebić. Nagranie jest łatwiejsze niż kiedykolwiek, ale też trudniejsze niż kiedykolwiek. Czy uważacie, że muzyka jest dziś uważana za mniej wartościową niż kiedyś? - Nagrana muzyka nie ma już praktycznie żadnej wartości pieniężnej. Ale dobrze, że ludzie nadal uwielbiają rytuał doświadczania muzyki na żywo z setkami nieznajomych w „spoconym pokoju” (uśmiech). Wydaje się, że nie przestajecie koncertować. Czy to wasza ulubiona rzecz związana z zespołem? - Skye i ja bardzo lubimy występować na żywo. Z wiekiem staje się to jednak trudniejsze, późne noce i wczesne poranki. Czy to duże wyzwanie, połączyć utwory z ostatniej płyty z piosenkami z innych albumów podczas koncertu? - Gramy to, co chcemy i co naszym zdaniem publiczność chce usłyszeć. Dla przykładu ostatnio w Londynie zagraliśmy pięć piosenek z nowego albumu i zadziałało to naprawdę dobrze. Czy po 25 latach pracy w Morcheeba wyobrażasz sobie, jak będzie wyglądało następne 20 lat zespołu? - Myślę, że będziemy kontynuować to, co robimy, ale w nieco spokojniejszym tempie. Kiedy byłem młodszy, zawsze mówiono mi, że gram muzykę jak stary człowiek, więc myślę, że nadal tak będzie, gdy będę już naprawdę stary. Poza tym dobra muzyka nigdy się nie starzeje.

Grupę założyli w 1995 bracia Paul i Ross Godfrey oraz charyzmatyczna wokalistka i autorka tekstów Skye Edwards. W tym składzie zespół zasłynął jako twórcy ballad „Trigger Hippie” czy „Blindfold”, jednak największy sukces przyniosły im kompozycje „Rome Wasn’t Built In A Day”, „The Sea” czy „Otherwise”. Kariera Morcheeby trwa już ponad ćwierć wieku.


#reklama


| REDAKCJA |

38


| FOTOGRAFIA |

Obiecująca fotografka z Kijowa w Szczecinie zaczyna na nowo Natalia Iershova uciekła z Ukrainy przed wojną, zabierając mamę, kota i sprzęt fotograficzny. Zawsze robiła znakomite zdjęcia sesyjne. Teraz próbuje ułożyć sobie życie na nowo w Szczecinie. ROZMAWIAŁA MAŁGORZATA KLIMCZAK / ZDJĘCIA NATALIA IERSHOVA

Natalia Iershova pochodzi z Kijowa, gdzie mieszkała z rodziną. Tam wykształciła się i zaczęła pracę. Zawodowo zajmowała się fotografią, która jest jej pasją od lat. Uwielbiała robić sesje, zarówno indywidualne, jak i rodzinne, a później oglądać, jak modele cieszą się z uchwyconych momentów. Życie fotografki i jej bliskich wywróciło się do góry nogami, gdy 24 lutego wybuchła wojna na Ukrainie. Dwa miesiące temu Natalia z mamą i swoim kotem przyjechała do Polski, do Szczecina. Miała tu znajomych, którzy pomogli jej znaleźć pracę i ułożyć sobie życie. - Miałam to szczęście, że nadal mogę pracować jako fotograf, robię zdjęcia do dokumentów, reportażowe i staram się wykorzystywać swoje umiejętności zawodowe w Szczecinie – mówi Natalia. - Szczecin jest pięknym i przyjaznym miastem. Znalazłam tu wielu przyjaciół. Myślę, że to jest dobre miejsce do życia i do pracy. W Kijowie, i nie tylko, pracowała przy sesjach zdjęciowych, za kulisami teledysków i dużych imprez. Jej zdjęcia pojawiały się w reklamach i na banerach. Robiła głównie portrety i zdjęcia posterowe. Fotografowała pracę przy teledysku wokalistki Maszy Worony, a także do nowego albumu Olega Drofa „Believer”. Oleg Drofa jest pochodzącym z Kijowa artystą, operatorem filmowym, reżyserem.

Natalia robiła także zdjęcia na @TAG, międzynarodowym festiwalu jazzowym, który corocznie odbywa się w plenerze we Lwowie. Jednym ze zleceń były zdjęcia na stoisku Coffee in Action, który oferował gościom festiwalu serwis kawowy na wysokim poziomie. Wśród gości byli burmistrz Lwowa i burmistrz Kijowa, lider Ocean Elzy, zwycięzca Eurowizji 2016, magiczny gruziński wokalista jazzowy, ale też goście kijowskich kawiarni, przyjaciele ze Lwowa i setki interesujących i mądrych ludzi. Jedną z portretowanych przez Natalię osób była szwedzka blogerka Julia Eriksson. Julia mieszka w Sztokholmie, w ciągu dnia pracuje jako copywriter, a w nocy zapomina iść spać. Jej blog jest postrzegany jako miejsce spotkań ludzi kreatywnych, niezależnie od tego, czy jest to muzyka, moda, kultura, jedzenie czy słowa. Natalia próbuje układać sobie życie w Szczecinie, ale nie ukrywa, że brakuje jej życia w Kijowie i tęskni za wieloma osobami. - Na Ukrainie został mój tata, ciocia i wielu przyjaciół – mówi Natalia. - Tu, w Szczecinie, jestem tylko z mamą i moim kotem. Na razie nie robię wielkich planów życiowych. Zobaczymy, co się będzie działo w najbliższym czasie w moim kraju, choć myślę, że ta wojna jeszcze potrwa, może i przez lata. To bardzo trudna sytuacja dla mnie. Wszyscy, którzy są teraz na Ukrainie i walczą, są dla mnie bohaterami.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

39


| ZWIERZĘTA |

Z miłości do zwierząt Niedawno odebrała wyróżnienie w plebiscycie Magnolie Biznesu. Jednak tego, czym się zajmuje, nie robi dla nagród (choć te są oczywiście ogromną inspiracją), a dla zwierząt. Dzięki niej na ZUT-cie ruszyły studia podyplomowe z zakresu rehabilitacji zwierząt, a do tego sama prowadzi przychodnię, w której pomaga naszym pupilom odzyskać lub utrzymać sprawność. Kim jest dr Katarzyna Pęzińska-Kijak? Przekonajcie się sami. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE KATARZYNY PĘZIŃSKIEJ-KIJAK

Rehabilitacja zwierząt w Polsce powoli zaczyna być rozpoznawalną kwestią – w końcu pojawiła się na uczelni wyższej. Samodzielnie dołożyłaś (i wciąż dokładasz) sporo cegiełek w tym temacie. Jak to się stało? - Podyplomowe Studia Rehabilitacji Zwierząt na Zachodniopomorskim Uniwersytecie Technologicznym w Szczecinie to w zasadzie jedyne takie studia w Polsce. Uruchomienie studiów było moim wielkim marzeniem. Z uczelnią jestem związana od lat, prowadzę też własną Przychodnię Rehabilitacji Weterynaryjnej Vetico w Szczecinie. Połączenie tych dwóch czynników i pasji sprawiło, że się udało. Choć przyznaję – łatwo nie było. Kiedy wraz z dr Eweliną Żyżniewską-Banaszak tworzyłyśmy w głowach projekt, myślałyśmy, że będzie to łatwe i na pewno wiele osób chętnie się zaangażuje, jednak łatwo nie było. Miałam w sobie dużo entuzjazmu i może to właśnie ten entuzjazm pomógł mi pokonać naprawdę długą drogę do sukcesu. Dziś mamy już za sobą drugą edycję studiów, a przed nami kolejna. Kierunek cieszy się naprawdę dużym zainteresowaniem. Prowadzenie przychodni pomaga w prowadzeniu zajęć na uczelni? - Bardzo mi pomaga, ponieważ te dwie sfery mocno się przenikają. Praktycznie wszyscy studenci mają przedmioty związane z rehabilitacją zwierząt. Dzięki temu praktyki w Vetico mogą odbywać uczniowie mojej uczelni, takich kierunków jak np. Zoofizjoterapia, Kynologia, Zootechnika czy także studenci kierunku Weterynaria oraz słuchacze kierunku Technik

40

Weterynarii. W takim razie o niesieniu pomocy jakim zwierzętom mowa? Od świnki morskiej po konia? - Studia obejmują wiedzę dotyczącą zarówno małych zwierzątek, jak i tych dużych, np. wspomnianych koni. Moja przychodnia zajmuje się jednak tylko tymi pierwszymi. Wynika to z ograniczeń czasowych zespołu i przestrzennych gabinetu. Choć zaznaczę, że mamy uprawnienia do zajmowania się również dużymi zwierzętami. Więc kto wie, może w przyszłości poszerzymy swoje usługi? Obecnie jednak skupiamy się na tym, aby pomóc w naszych progach jak największej liczbie małych zwierzątek – psów, kotów, królików czy świnek. Wszystkich przyjmujemy stacjonarnie, jesteśmy podzieleni na dyżury, pacjenci przyjeżdżają na umówione terminy. A jeśli chodzi o moich studentów, to uczą się pomagać wszystkim zwierzakom bez względu na czas i przestrzeń (uśmiech). Mają zajęcia z końmi, a nawet alpakami. Chociaż w tej profesji można spotkać się z najróżniejszymi okazami. Rehabilitacja zwierząt przypomina rehabilitację ludzi? W ogóle czy każdy zwierzak się do niej kwalifikuje? - To, jak wygląda rehabilitacja, zależy od problemu. Trzeba wiedzieć, że podejmują ją nie tylko zwierzęta z uszczerbkiem na zdrowiu, ale też te w pełni zdrowe – wtedy mówimy o profilaktyce. Przykładem mogą być psy uprawiające sporty. Właściciele chcący zadbać o długie zdrowie ich układu ruchu, zwracają się do nas o wsparcie. Typowa rehabilitacja zdrowotna czy fizjoterapia najczęściej do-

tyczy zwierząt po ciężkich wypadkach, operacjach lub z wadami rozwojowymi. Obejmuje też starszych pacjentów. I tu zaznaczę, że pacjenci geriatryczni są mocno wymagający, ponieważ często cierpią na choroby współistniejące. Określenie potrzeb i postępowania odbywa się podczas pierwszego spotkania, które jest rodzajem wywiadu w celu chociażby ustalenia przeciwskazań do zabiegów. Myślę, że jesteśmy w stanie pomóc naprawdę wielu trudnym przypadkom. Współpracujemy ze świetnymi firmami, które tworzą np. wózki inwalidzkie, ortezy, protezy, odlewy gipsowe… Możliwości są bardzo duże. No dobrze, ale zanim jednak studenci posiądą wiedzę, jak prowadzić rehabilitację, muszą od czegoś zacząć. Pewnie od sali wykładowej? A to już nie brzmi tak ekscytująco (uśmiech). - Studenci muszą przyswoić teorię, ale główną częścią studiów jest aspekt praktyczny, więc to nie tak, że spędzają godziny w ławkach. W mojej ocenie dość szybko przechodzą do praktyki, choć nim przejdą do tej docelowej i spotkają się ze zwierzętami, ćwiczą na… sobie (uśmiech). Muszą umieć wyczuć pewne rzeczy. Dotyczy to też pracy z urządzeniami. Kiedy to opanują, mogą iść dalej. Nauka obejmuje również pracę z człowiekiem? Trudno wyobrazić sobie, aby kot sam zapukał do drzwi gabinetu. Zacznę od tego, co zawsze powtarzam moim studentom. Praca w tym zawodzie to nie tylko praca ze zwierzętami, ale też z człowiekiem. Aspekty psychologiczne są tu bardzo ważne. Należy wiedzieć, jak


| ZWIERZĘTA |

się komunikować, sama empatia to za mało. Choć empatia i tak jest tu podstawą. Kiedy zwierzę cierpi, razem z nim cierpi właściciel. Nie można być obojętnym. Wizyty w naszej przychodni najczęściej mają powtarzalny wymiar. W tym czasie zawiązujemy relacje z opiekunami zwierzaków. Często opowiadają nam o sobie, otwierają się. Dla wielu z nich jesteśmy takim „ramieniem do wygadania się”. Dlatego powtarzam – nie da się nie lubić ludzi, pracując ze zwierzętami. Podczas takich wizyt musi rodzić się też relacja ze zwierzęciem? - Oczywiście, dlatego podejście do samego zwierzaka też jest ważne. Trzeba umieć się z nim komunikować i go słuchać. Np. psy mocno nam pokazują, gdy coś jest nie tak albo kiedy wolałyby robić coś innego. Naszą rolą jest „namówić” je do współpracy. Jeśli ktoś tego nie potrafi, nie ukryje tego. Ważna jest też dynamika działania. Pewna umiejętność dopasowania się do sytuacji. Wiele rzeczy dzieje

się niespodziewanie. Nie można zwlekać z decyzyjnością. W maju twoje działania zostały docenione i nagrodzone w plebiscycie Magnolie Biznesu w kategorii Nauka. To musi być spora motywacja? - To nie tak, że ustawiłam przed sobą drabinę, po której próbuję wspiąć się coraz wyżej i wyżej. Po prostu lubię swoją pracę. Nigdy nie sądziłam, że będę otrzymywać nagrody za to, co robię. To tak, jakby ktoś częstował mnie cukierkami tylko dlatego, że idę do przedszkola pobawić się z rówieśnikami (śmiech). Odbiór nagrody w plebiscycie Magnolie Biznesu był dla mnie bardzo wzruszającym momentem. Doceniły mnie osoby spoza branży, spoza grona rodziny czy znajomych. W dodatku to nagroda od kobiet dla kobiet. Chyba trudno wyobrazić sobie lepszą motywację do dalszego działania. „Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś” – takim pięknym

cytatem z „Małego Księcia” zapowiedziano twoje wejście na scenę. Czy przed wręczeniem nagród znałaś wyniki plebiscytu? - Absolutnie nie wiedziałam o tym, że zostałam wyróżniona. Była to dla mnie prawdziwa niespodzianka. Wspomniany cytat jest mi szczególnie bliski, widnieje też w mojej przychodni. Kiedy usłyszałam go z ust przewodniczącej komisji, nie byłam pewna, czy będę w stanie wypowiedzieć choć jedno słowo ze wzruszenia. To był bardzo poruszający moment. Statuetka na pewno zajęła honorowe miejsce w Twoim gabinecie, a co z Tobą, co teraz szykujesz? Jakie masz plany? - W mojej głowie jest bardzo dużo pomysłów. A im więcej pracuję, tym szybciej się mnożą (uśmiech). Działam już nad czymś nowym, ale nie chcę jeszcze nic zdradzać. Kto wie, może niedługo spotkamy się ponownie, żebym mogła wyjawić, co to za sekret.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

41


| SPORTY WODNE |

Marcin Raubo. Żeglarska tożsamość Szczecina Kiedy jakieś dwadzieścia lat temu (!) pierwszy raz rozmawiałam z Marcinem Raubo o żeglarstwie, powiedział mi, że nie rozumie, dlaczego Szczecin nie wykorzystuje swojego genialnego położenia tuż nad samą wodą. Z pasją opowiadał o nieodkrytych jeszcze szlakach żeglarskich. Namawiał do spędzania wakacji na łódce na jeziorze Dąbskim i wodach Zalewu Szczecińskiego. Polecał małe porty i przystanie, w których codziennie gdzie indziej można się zatrzymać na noc. Był wtedy w przededniu wyjazdu na studia do Londynu. TEKST BOGNA SKARUL / FOTO DAGNA DRĄŻKOWSKA-MAJCHROWICZ

42

Wrócił i z jeszcze większą pasją i zaangażowaniem zabrał się za projekt rozwijania żeglarstwa w Zachodniopomorskiem. - W żadnej innej części Polski nie ma bowiem tak szerokich możliwości żeglowania – podkreślał. Dziś jest komandorem Yacht Klubu Polski Szczecin, ale też biznesmenem, który nie spuszcza z oczu żeglarskich możliwości całego regionu. A za punkt honoru postawił sobie wzmocnienie pozycji klubu. - YKP to dla mnie nie komercja, a działalność misyjna, która zapewnia mi zdrowy i jakże potrzebny balans w mojej działalności biznesowej - tłumaczy swoje zaangażowanie Marcin Raubo. Tę pasję do żeglarstwa odziedziczył po dziadku, który był w Szczecinie komandorem i instruktorem żeglarstwa, a w swojej karierze społecznej wychował kilka pokoleń żeglarzy. - Pamiętam, że często żeglowaliśmy rodzinnie - wspomina dziś. - Od najmłodszych lat brałem udział w żeglarskich obozach wędrownych, których komandorem był właśnie mój dziadek, a mama instruktorem. To w takim klimacie się wychowałem. Nic więc dziwnego, że gdy w końcu „zacumował” na stałe w Szczecinie, pierwsze swoje kroki skierował na przystań w Dąbiu. Trafił na tereny dawnej Stali Stocznia przy ul. Przestrzennej nad brzegiem jeziora Dąbie. I od razu wiedział, co tam powinno powstać. - Pomyślałem, że to może być fantastyczne miejsce na nowoczesną marinę jachtową - opowiada. - Oczarowała mnie ta przestrzeń i woda. Tak zrodziła się koncepcja MARINA’CLUB. Ten projekt jest dzisiaj moim oczkiem w głowie i czymś, co napawa mnie dumą.


| SPORTY WODNE |

To wtedy też postanowił, że odbuduje żeglarską tożsamość Szczecina i całego województwa zachodniopomorskiego. - Ten region był kiedyś niezwykle silny zarówno w żeglarstwie regatowym, sportowym, jak i tym eksploracyjnym oraz turystycznym, nie mówiąc już o przemyśle jachtowym czy prestiżu tutejszych ośrodków - mówi. - Pomorze Zachodnie musi wrócić na należne mu miejsce na żeglarskiej mapie Polski. Taki jest mój cel. Jak to robi? Przede wszystkim poprzez aktywizację i edukację lokalnej społeczności. - Szczecin to przecież morskie miasto historycznie i kulturowo - podkreśla. - Gdzieś to przez lata zostało schowane, zapomniane. Teraz czas na odbudowanie takiego myślenia, postrzegania. Oczywiście podstawa to dzieci i młodzież. Od ich edukowania, ale też pokazywania im tej morskiej strony Szczecina trzeba zacząć. Mam świadomość, że wśród młodych ludzi konkurencja jest duża: karate, piłka, gry, informatyka, programowanie itd., ale jednak pierwszym frontem, na który powinniśmy je od najmłodszych lat wysyłać, to sporty wodne: kajakarstwo, wioślarstwo, żeglarstwo, kite i windsurfing. Mamy w Szczecinie i regionie fantastyczne warunki do uprawiania tych wszystkich aktywności. To musimy wykorzystać. Rozpoczął więc budowanie sekcji żeglarskich dla dzieci, organizuje szkolenia, wydarzenia sportowe. W ramach projektu Klubu Sportów Wodnych Baltic aktywnie wspiera biznesowo żeglarstwo wśród najmłodszych. Klub w Dziwnowie dziś ma już niemałe sukcesy, w tym medalistów zawodów międzynarodowych w klasie Optimist i 420.

Wspiera też sport wyczynowy, między innymi Patryk Zbroja Yacht Racing Team, który w 2021 roku został Meczowym Mistrzem Polski, a w tym roku ma apetyt na kolejny sukces. - Jest niesamowity w swojej pasji żeglarskiej - mówi Patryk Zbroja. - Stoi na czele organizacji żeglarskich i świetnie to wykorzystuje. Nie tylko wspiera nas nieustannie, ale z ogromnym zapałem zaraża nas zaangażowaniem. Widać, że jego celem jest promocja żeglarstwa i żeglarskich atutów regionu. Chce też mocniej postawić na sportową, regatową stronę żeglarstwa. Ale działania Marcina nie ograniczają się wyłącznie do żeglarstwa. Od tego roku wspiera Klub Piłkarski Żaki. Podopieczni klubu występują na poziomie Centralnej Ligi Juniorów, co jest już emocjonującym poziomem rozgrywek, nie tylko dla rodziców. Od paru lat zaś zajął się pomocą przy powstawaniu projektu OFF Marina, które stało się miejscem twórczych spotkań i niesamowitych inicjatyw. Pracownie przemysłu kreatywnego, Szczeciński Bazar Smakoszy czy FREEDOM GALLERY, które stało się miejscem tworzenia oraz wystaw szczecińskich artystów graffiti i street artu. OFF Marina pokazała też, jak wielkie zapotrzebowanie w naszym mieście jest na projekty kulturalne. Tak przy ul. Judyma 18 w Szczecinie powstał we współpracy z Akademią Sztuki projekt Kurzego Młyna, czyli wirtualnych pracowni, gdzie zamiast wernisażowego obcowania ze sztuką, artyści proponują raczej cykl spacerów, projekcji filmowych, sytuacji artystycznych, spotkań z autorkami i autorami realizacji i rozmów.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

43


| ŚWIAT WIRTUALNY |

Szczecinianin zdobywcą Internetowego Oscara. Jakie ma plany na przyszłość? Pochodzący ze Szczecina Łukasz Smaga, założyciel studia IllusionRay, to pierwszy twórca z Polski, który zdobył amerykańską nagrodę The Webby Awards, nazywaną Internetowym Oscarem. Twórca został doceniony za wizualną stronę debiutanckiej produkcji „The Beast Inside”. Dziś zapowiada jej powrót na konsole nowej generacji Xbox i PlayStation oraz całkowicie nową grę z gatunku Action Adventure – „Wardogz”. ROZMAWIAŁA EWELINA ŻUBEREK / FOTO MATERIAŁY STUDIA ILLUSIONRAY

Przez pierwsze lata działalności koncentrowaliście się na tworzeniu filmów krótkometrażowych i animacji wykorzystujących nowe technologie pokroju 3D czy VR. Dlaczego przestawiliście się na gry wideo? - Początkowo współpracowałem z Platige Image, pomagając przy tworzeniu krótkometrażowych filmów animowanych. Następnie rozwijałem się w branży 3D i VR, tworząc filmy krótkometrażowe. Dopiero w 2017 roku Illusion Ray zaczęło pracę nad grą „The Beast Inside”. Od początku był to dla nas ambitniejszy projekt, w który chcieliśmy przelać swoje zamiłowanie do dzieł grozy oraz połączyć historię z elementami eksploracji. Waszą pierwszą grą była wydana w 2019 roku „The Beast Inside” na PC. Z którego technicznego aspektu gry jesteś najbardziej dumny? - Jestem zadowolony z całości „The Beast Inside”. To nasz debiutancki tytuł, ogromne przedsięwzięcie jak na pierwszą grę, ale szczerze uważam, że efekt był niesamowity i jestem naprawdę dumny z naszej pracy. Osoby, z którymi pracowałem, dały z siebie naprawdę bardzo wiele. Udało nam się zrobić dużą grę, trwającą 7 - 8 godzin. Do produkcji wykorzystaliśmy wówczas technologię Unreal Engine 4, co w połączeniu z techniką fotogrametrii zapewniło wysokiej jakości oprawę graficzną, momentami ocierającą się o fotorealizm. Ten aspekt wizualny był dla nas szczególnie ważny – chcieliśmy dorównać czołówce światowego gamedevu. Jak pokazuje feedback od graczy, zdecydowanie nam się to udało. Dzięki grze, jako pierwszy Polak, otrzymałeś nagrodę The Webby Award. Jak duże jest to wyróżnienie dla twórcy gier? - Dla każdego twórcy nagroda jest wielkim wyróżnie-

44

niem. Natomiast Webby Award, potocznie nazywane Internetowym Oscarem, to już gigantyczne osiągniecie. Pozytywnie wpłynęła na cały nasz zespół, tym bardziej że została przyznana już przy naszej pierwszej produkcji. Mamy poczucie, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty, która została doceniona przez osoby z branży, które mają spore doświadczenie. Dla nas to megamiłe i owocuje myślą, że warto się starać i dalej podążać obraną, nastawioną na jakość, ścieżką. Na ukończeniu są prace nad wydaniem „The Beast Inside” na konsole. Kiedy planujecie premierę? - Chcielibyśmy wydać „The Beast Inside” w Halloween 2022, dostępne na obecną i poprzednią generację konsol. Na pewno będzie to PS4 i wcześniejszy Xbox, chciałbym, by również udało nam się opracować wersję na Nintendo Switch. Nasza gra jest bardzo realistyczna, dlatego nie chcielibyśmy schodzić z jakości i to jest główny element, który ogranicza nas przy tworzeniu kolejnych wersji. Jednak to nie koniec naszych działań związanych z „The Beast Inside”. W planach mamy stworzenie kontynuacji i myślę, że z pracami nad nią wystartujemy już w przyszłym roku. Pracujecie także nad zupełnie nową grą zatytułowaną „Wardogz”. Fani jakich gier na pewno sięgną po nią z miłą chęcią? - „Wardogz” to gra przygodowa akcji z otwartym światem, należąca do gatunku action RPG. Główny bohater historii jest członkiem tytułowej organizacji walczącej o pokój, któremu przyjdzie zmierzyć się ze światem maszyn i mutantów, osadzonym w realiach zniszczonej i tęchnącej ropą krainy Hellstain. Całość stanowi unikalne połączenie magii i techniki ze specyficznym settingiem, jakim jest Dieselpunk. Natomiast


| ŚWIAT WIRTUALNY |

sam styl rozgrywki może kojarzyć się z Dark Souls albo Elder Ring, ale bardziej stawiamy na klimat serii niż trudność walk. Premiera gry planowana jest na koniec 2023 roku - zarówno na PC, jak i konsole. Planujecie wejście na giełdę, jak to zmieni waszą sytuację? - W pierwszym kroku planujemy przeprowadzić emisję crowdfundingową. Z jednej strony pozwali nam to przeprowadzić wspominany port gry „The Beast Inside” na konsole, jak również zrealizujemy prawdziwie własny, w pełni niezależny projekt „Wardogz”. Z drugiej strony już na etapie tworzenia gry pozwoli to nam zbudować społeczność zaangażowanych fanów. Debiut na giełdzie to kolejny krok, planowany na 2023 rok, który w naszym odczuciu zmieni postrzeganie Illusion Ray

przez potencjalnych partnerów oraz umożliwi konkurowanie z dużymi podmiotami. Jakie są według ciebie perspektywy dalszego rozwoju polskiego rynku gier niezależnych? - W Polsce zmienia się sposób dystrybucji i tworzy nowy model sieci streamingowych. Myślę, że to mocno ukształtuje nasz rynek na przestrzeni najbliższych 3 lat. Coraz bardziej będą się też przenikać branże gier i wideo, czego efektem są seriale na podstawie gier i odwrotnie. Z popularnych gatunków na pewno wyzwaniem dla studiów deweloperskich w tym kraju będzie stworzenie gry multiplayer z sukcesem międzynarodowym. To jest jeszcze przed naszą rodzimą branżą.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 06/2022

45


| URODA |

#materiał partnerski

Stocznia Tattoo, według wielu, najlepszy salon tatuażu w Szczecinie Mówi się o nich, że są najlepsi w mieście, jednak oni sami prezentują się w dość skromnych słowach. Na lokalnym rynku działają już od ładnych paru lat. W tym czasie zdobyli mocne zaufanie szczecinian. Po pamiątkę na całe życie przychodzą do nich całe rodziny. Na szczęście nie osiadają na laurach i nieustannie się rozwijają. Niedawno powiększyli zespół i dodali kilka smaczków do swojej oferty. Więcej opowiedziała nam Marta Suszyńska, Stocznia Tattoo. Zacznijmy od tego, po co w ogóle robimy sobie tatuaże? - U każdego motywacja jest inna i myślę, że nie należy tego tematu uogólniać. Na pewno dla jednych to moda, a dla innych chęć czy nawet potrzeba celebracji piękna swojego ciała. Są też osoby, które tatuaże traktują jak zbroję i kryją się pod nimi. Bez względu na pobudki, coś ciągnie ludzi do malunków na skórze (uśmiech). A co ze stereotypem, że starsze pokolenia są przeciwne tatuowaniu się, a młode wręcz odwrotnie? - Z naszych doświadczeń, szczególnie tych ostatnich, wynika coś zupełnie innego. Wśród naszych klientów mamy wiele osób z tzw. starszego pokolenia. Chociaż może to taka specyfika naszego salonu? Często przychodzą do nas całe rodziny. Młodzi przyprowadzają też swoje mamy i ojców. Można powiedzieć, że tatuujemy całe pokolenia (śmiech). Stocznia Tattoo jest uważane za jeden z najlepszych o ile nie najlepszy salon tatuażu w Szczecinie. Jak pracuje się na taki status? Konkurencja na rynku jest dość spora, a wymagania wysokie. - Przytaczając myśl Szekspira, „ciężka jest głowa, która koronę nosi” (uśmiech). Ale tak na poważnie - to jest wiele niesamowitych salonów tatuażu w Szczecinie i wielu wyjątkowych artystów. W zasadzie nie wiem, czy jesteśmy najlepsi na każdym polu działalności, w końcu jesteśmy tylko ludźmi, ale na pewno na przestrzeni czasu staliśmy się bardzo rozpoznawalni. Myślę, że klienci mówią, że jesteśmy najlepsi, bo czują się tutaj zadbani i profesjonalnie obsłużeni. Staramy się doceniać klientów powracających, często dajemy rabaty, zniżki czy gratisy. Nasze progi nie wieją grozą (śmiech). Wystrój jest kolorowy i wesoły, klimat przyjemny i mocno ukierunkowany na pracę. Wymagania rzeczywiście są wysokie, ale i my sami stawiamy sobie wysoko poprzeczkę. Cieszymy się też z konkurencji. To ona motywuje nas do ciągłego samodoskonalenia. Poza tym to dobrze, kiedy klient ma wybór. Na ulicach jest nie tylko wiele salonów tatuażu, ale też po prostu – wytatuowanych osób. Czy zbliżamy się do przesytu? Kiedyś miejsce na ciele się skończy. - To jest bardzo dobre pytanie i często się nad tym zastanawiam. Łączy się to też z początkiem naszej roz-

46

mowy: Czy tatuaże to chwilowa moda - czy coś, co zostanie z nami na dłużej? Trudno mi przewidzieć przyszłość, ale patrząc na rynek, nie powiedziałabym, że zbliżamy się do przesytu. A czy miejsce na ciele kiedyś się skończy? Zawsze można zrobić nowe - usunąć jakieś koszmarki laserem lub zrobić cover. Jakby co, to covery też robimy (uśmiech). A co najchętniej sobie tatuujemy? Jakie wzory i w jakich stylach? Jak to wygląda w Stocznia Tattoo? - Tak naprawdę ilu klientów, tyle pomysłów. Jedni zwracają uwagę na symbolikę, jaką niesie wzór, inni jak np. ja - wrzucają sobie na skórę „notatki z życia” i traktują ciało jak pamiętnik. Jeśli miałabym wymienić „hity tatuażu” w naszym studiu, to w tym momencie wykonujemy dużo motyli, węży, motywów kwiatowych. Do tej pory byliśmy studiem z przewagą małych i średnich tatuaży, ale ze względu na zmiany personalne dochodzą nam teraz do repertuaru duże realistyczne prace w kolorze. Całkiem niedawno rozpoczęliśmy przygodę z metodą ręczną, czyli tzw. handpoke. Nasza tatuatorka wykonuje przepiękne ornamentalne tatuaże. Jak u Was wygląda praca nad wzorem? Gotowce? Pomysły klientów? Kompromisy? - Tak naprawdę wszystko wchodzi w grę. Są wzory modne, które są powtarzalne, więc wykonuje się ich wariacje. Zwykle jednak jest to kompromis - klienci przesyłają inspiracje, umawiamy się na konsultacje i dopracowujemy z klientem pomysł na projekt. Czasami w dniu tatuażu, a czasami - jeśli praca jest duża - musimy to zrobić dużo szybciej, żeby tatuator miał czas coś stworzyć i zaprezentować klientowi do ewentualnych poprawek przed tatuowaniem. Zdarzają się nam pomysły klientów którzy sami rysują lub ktoś dla nich rysuje lub mają pomysł tylko w głowie - bez inspiracji - i trzeba coś z tego wykłuć wspólnymi siłami. I na koniec dość banalne pytanie, ale wytatuujecie wszystko, co klient sobie zażyczy? - Wszystko, z wyjątkiem symboli nienawiści i symboli zakazanych. Z zaznaczeniem, że oczywiście podołamy pod względem stylu, w jakim tatuaż ma być wykonany. ul. Jagiellońska 10 (wejście od Monte Cassino), Szczecin Instagram: @stocznia_tattoo | Facebook: @Stocznia Tattoo


#reklama


| TEATR |

wspólnoty jak Ruch Rodzin Nazaretańskich, te granice wsparcia przesuwają za mocno. Należałaś do Ruchu przez 11 lat. Na jaki okres działalności Ruchu to przypadło? - Byłam członkinią Ruchu w latach 19932005 i był to cza, gdy Ruch nosił wiele znamion sekty. Dwa lata po moim odejściu nastąpił pewien kryzys wspólnoty. Episkopat zajął się tym, ale nie mam poczucia, żeby to, co było szkodliwe, zostało naprawione.

Po 11 latach zdecydowała się opuścić Ruch Rodzin Nazaretańskich i zawalczyć o siebie - Hana Umeda. Za pośrednictwem autobiograficznej sztuki „Wiarołomna” opowiada o krętej drodze od życia w niemal mistycznej wierze, aż po życie wiary pozbawione. Premiera spektaklu już 24 czerwca na Scenie Nowe Sytuacje, ale przed tym rozmawiamy z artystką. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO KAROLINA GORZELAŃCZYK

Czym w zasadzie jest Ruch Rodzin Nazaretańskich? To część Kościoła? Swojego czasu budził wiele kontrowersji. - Ruch Rodzin Nazaretańskich to wspólnota prowadzona w ramach Kościoła katolickiego. Założył go ks. Tadeusz Dajczer, teolog i wykładowca. Trzeba zaznaczyć, że jest to jedna z wielu wspólnot obok takich jak np. Ruch Światło-Życie (Oaza), Odnowa w Duchu Świętym czy Neokatechumenat. W moim odczuciu Kościół katolicki jest bardzo złożoną strukturą, w której trudno mówić o spójnej duchowości. I to mimo dogmatu o nieomylności papieża, że jest to jedna religia. Oczywiście są pewne stałe interpretacje Pisma Świętego, ale to, jak ludzie się do nich odwołują czy jak się modlą, pozostawia pewną dowolność. Z pewnością są części Kościoła - rozsądne, uporządkowane, które niosą wsparcie. Jednak z moich doświadczeń, takie

48

W takim razie z czym się mierzymy, mówiąc o Ruchu? W sieci tak naprawdę niewiele jest informacji. - Żeby wyjaśnić, z czym się tu mierzymy, muszę nawiązać do historii Ruchu. Na przełomie lat 80. i 90. ks. Dajczer pracował w parafii w Pruszkowie. Tam okazał się wybitnym spowiednikiem. Ustawiały się do niego długie olejki. Grupa jego wiernych stopniowo się rozrastała. Jego najbliższymi współpracownikami byli ks. dr Andrzej Buczel i Sławomir Biela. U tego drugiego ks. Dajczer rozpoznał tzw. charyzmat maryjny. Mówiąc prościej, ksiądz twierdził, że przez Bielę przemawia Matka Boska. Dlatego Biela stał się takim trochę świętym - w końcu kto próbowałby przeciwstawić się samej Maryi? Z kolei ks. Buczel był nazywany Wujaszkiem. Zmarł na raka na początku lat 90. Umierając, pozostawał pod opieką ks. Dajczera. Podjęto wtedy decyzję, choć nie mam informacji przez kogo, że ks. Buczel nie będzie miał dostępu do żadnych leków przeciwbólowych, aby zbliżyć się w swoim cierpieniu do umierającego Chrystusa. W następstwie do łóżka umierającego w męczarniach człowieka ciągnęły pielgrzymki, aby obcować z jego cierpieniem, przez które obcowali niemal z cierpieniem samego Jezusa. Jak się znalazłaś w tym wszystkim? - Do wspólnoty trafiłam jako 7- letnie dziecko. Ruch miał zrzeszać rodziny i gwarantować pewien rodzaj “drogi na skróty” do zbawienia. Polegało to na zupełnym zawierzeniu się Matce Bożej. Podpisywało się specjalny akt na wyłączną służbę Kościołowi i oddawało go w ręce kierownika duchowego, przez którego miała przemawiać Maryja. Dominowało podejście określające człowieka jako naczynia, które może wypełnić się Bogiem, jeżeli odpowiednio się je opróżni od środka. To sprawiało, że te kontakty rodzinne zamierały. Każdy pracował nad sobą indywidualnie, poczynając od rezygnacji z własnego ego, z własnej woli, z własnych potrzeb, aż do wyrzekania się tego, co materialne. Przechodziliśmy też ciągły trening przyznawania (choć teraz nazwałabym to wmawianiem sobie), że jesteśmy nic niewarci, niezdolni do niczego, niezdolni do jakiegokolwiek dobra, że jedyną osobą, która w ogóle może kochać tak podłą istotę, jaką jestem, jest Bóg. Oznacza to, że niejako ta wiara i to podejście cię wychowały. Co sprawiło, że zdecydowałaś się odejść? - Odeszłam w wieku 18 - 19 lat. Proces trwał mniej więcej rok. Moja wiara miała bardzo mistyczny wymiar. Zdarzało się, że miewałam coś na kształt wizji czy sugestywnych wyobrażeń. Wydawało mi się wtedy, że słyszę głos Boga. Pewnego dnia, podczas rekolekcji i długiej adoracji Najświętszego Sakramentu, doznałam takiej wizji. Spłynęło na mnie światło i usłyszałam głos, który mówi, że Boga nie ma, a nawet jeśli jest, to nie jest to Bóg Miłosierny. Na początku byłam przekonana, że to Szatan przemówił i kusi mnie. Przez rok starałam się to prze-


pracować, ale ostatecznie straciłam wiarę. Odeszłam z Kościoła i już nigdy więcej do tej religijności nie wróciłam. Czy to, czego doświadczyłaś, można nazwać traumą? Żyjemy w czasach, gdzie budowanie wartości w człowieku jest wręcz powszechnie promowane. Ty opowiadasz o czymś zupełnie przeciwnym. - Mam poczucie, że tak naprawdę dopiero moment utraty wiary był momentem traumatycznym. Całe moje życie było zbudowane wokół Boga i nagle tego Boga zabrakło. Zostało natomiast przekonanie, że jestem nic niewarta. Z pozoru najprościej byłoby zrobić dokładnie odwrotnie do tego, czego mnie nauczono, czyli wsłuchać się teraz w swoje potrzeby i skupić na pragnieniach, ale to nie było takie proste. Od czego w takim razie zaczęłaś? - Zaczęłam tańczyć klasyczny taniec japoński. Praca z ciałem była dla mnie formą uwolnienia się. Ciało, w kontekście wiary katolickiej, jest siedliskiem grzechu, jest tą materialnością, którą musimy pokonywać. Więc to uwolnienie, dla mnie, musiało odbyć się przez ciało. Ale przyznam, że przez kilkanaście lat starałam się o tym nie myśleć, wypierałam to. Wynikało to ze wstydu i lęku. Tuż po odejściu miałam w sobie potworny wstyd, że dałam się nabrać na coś takiego, że kiedykolwiek byłam religijna. Jednocześnie czułam rodzaj zaszczepionego strachu. Ostrzegano nas o strasznych rzeczach, które spadną na nas, gdy zabraknie obok Boga. Rozmawiałam z osobami, które wychodząc z Ruchu, odczuwały jednoznaczny lęk przed śmiercią - bały się, że jeżeli porzucą Boga, to Bóg ześle na nich śmierć. Członkowie Ruchu Rodzin Nazaretańskich rzadko kiedy mówią w swoim imieniu o tym, że w nim byli. Myślę, że po części dlatego zdecydowałam się na zrobienie tego spektaklu. Chcę w końcu uwolnić się od tego wstydu i lęku. W ostatnim czasie mówi się o kryzysie wizerunkowym Kościoła katolickiego; czy miało to wpływ na twoją decyzję o pokazaniu sztuki innym? - Rzeczywiście w ostatnim czasie na Kościół katolicki w Polsce spada wiele krytyki, ożywił się również ruch związany z apostazją. W pewien sposób było to dla mnie inspirujące. Zaznaczę, że moim zamiarem nie jest obiektywna krytyka Kościoła katolickiego ani chyba nawet samego Ruchu. Wierzę, że osoby, które dołączyły do wspólnoty, jako osoby dorosłe i świadome, mogły znaleźć tam dla siebie ukojenie. Moja historia, historia mojego pokolenia, dzieci dorastających w Ruchu, jest inna. W „Wiarołomnej” odwołuję się wyłącznie do swoich doświadczeń. Rozmawiałam z innymi, ale nie mam poczucia, że mogłabym mówić w czyimś imieniu. Jest to twój debiut jako reżyserki, ale rozumiem, że nie będzie to klasyczny debiut? - Przyjęłam takie założenie, że zapraszam aktorów, aby w moim imieniu odprawili rytuał oczyszczenia. Powiedzmy… przejścia od osoby religijnej na poziomie wręcz mistycznym, do osoby żyjącej na ziemi, wśród ludzi. Kiedy myślę o tym doświadczeniu, to porównałabym to do sytuacji, w której tracę kręgosłup, moje ciało się rozpada i każda jego część musi odnaleźć się na nowo, znaleźć ze sobą jedność. * Spektakl powstaje w ramach Rezydencji Artystycznej Scena Nowe Sytuacje. Projekt realizowany jest dzięki wsparciu Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.


| KSIĄŻKI |

Owocowo-warzywny świat Piotra Sakowskiego Jak za pomocą humoru oraz owocowo-warzywnych postaci przedstawić trudne tematy? O tym, ale też o czytelnictwie w Polsce i naszym mieście rozmawiamy z Piotrem Sakowskim, szczecinianinem i autorem „Bajek dla dorosłych”. ROZMAWIAŁA PAULA DĄBROWSKA / FOTO OKŁADKA KSIĄŻKI PIOTRA SAKOWSKIEGO

Jest pan z wykształcenia socjologiem. Co roku ukazują się raporty dotyczące czytelnictwa w Polsce, ich wyniki nie są imponujące. Czym to może być spowodowane? - Innymi środkami przekazu, które bombardują ludzi - np. telewizją czy platformami streamingowymi. Przekazują treści o wiele łatwiej. Internet oraz social media też mają na to wpływ. Młoda osoba ma „ileś czasu na dobę”. Czytanie książek jest bardziej absorbujące i trudniejsze niż przeglądanie social mediów. Czytelnictwo trochę wraca. Był taki okres po 2000 roku, że było słabiej, ale jest już lepiej. Czy to nie jest trochę wina kanonu lektur? Pamiętam, że nie mogłam przebrnąć przez „Krzyżaków”. - Pani miała jeszcze szczęście, ja miałem „Chłopów” (uśmiech). Nie byłem w stanie ich przeczytać. Uczyłem się w latach 80. i mieliśmy gorsze lektury, ale czytelnictwo było wtedy na wyższym poziomie, bo nie mieliśmy alternatyw. Dwa programy w telewizji i tyle. Kiedyś jeden pisarz powiedział, że jego książka trafiła do kanonu lektur i on jest załamany, ponieważ na tym straci. Młodzi ludzie nie traktują tak bardzo poważnie lektur. „Harry Potter” mógłby być w kanonie, ale czy jest to możliwe? Brakuje trochę podejścia na luzie.

nie tego na rośliny jest łatwiejsze w odbiorze. To taki obraz Polski? - Rzeczywistość tej wioski jest odzwierciedleniem naszego kraju… Wrażenie na pewno robią metafory. Nie chcę za wiele zdradzać, ale uderzył mnie obraz buraków – ich przerabianie na ćwikłę. Czy to metafora obozu zagłady? - Gdybym opisywał na przykład zwierzęta w zakładach uboju, to przeczytanie czegoś takiego byłoby dla czytelnika znacznie trudniejsze. Ludzie nie chcą wiedzieć, co się dzieje w przetwórniach. A warzywa i owoce trochę łatwiej przedstawić. Więc tak, buraki przeszły w książce przez rodzaj holokaustu.

Dobrą opcją dla młodzieży mogłyby być też czytniki, są lżejsze. Czytanie za ich pośrednictwem jest dla młodych osób wygodniejsze, tak jak za pomocą smartfonów.

postaci? Sympatia? - Książka jest improwizacją. To nie jest tak, że siedziałem i planowałem wszystkie te postaci. One się pojawiały w mojej głowie tuż przed zapisaniem. Najpierw były przygody. Chciałem, aby każdy z tych owoców i warzyw pochodził z innego środowiska. Jabłko pochodzi z sadu, pomidor z krzaka - to taka klasa średnia. A ziemniak z ziemi. Poza tym jest tropikalny, jest przybyszem, choć urodził się w Polsce.

Przejdźmy do pana książki. Jabłko malinówka, pomidor malinowy i ziemniak to główni bohaterowie pana książki. Skąd pomysł na taki, a nie inny dobór

Dla mnie ta książka jest takim smutnym obrazem świata. Mamy podzielone rodziny, kłótnie, wywyższanie się, wielką miłość, a nawet śmierć… Przeniesie-

50

Można odnaleźć też bezpośrednie nawiązania do naszego miasta. Rozumiem, że Głębokie to nasze Głębokie? - (śmiech) Tak, to nasze Głębokie, ponieważ niedaleko mieszkam. Tu się wychowałem i to moja okolica. Często tam spaceruję, znam to jezioro naprawdę bardzo dobrze, ale sama wioska... To takie podsunięcie tematu, że to może dziać się w Polsce. To obraz całej kultury Zachodu. Za co pan lubi Szczecin? - Lubię za to, że jest połączeniem wszystkiego. Miasto, dużo zieleni, blisko do Berlina – jednego z najlepszych lotnisk w Europie. Poza tym Szczecin to moje miasto. Urodziłem się tu i czuję lokalny patriotyzm. A jakie według pana jest idealne miejsce do czytania pod chmurką w Szczecinie? - (śmiech) Bardzo lubię czytać u mojej mamy na działce. A też uwielbiam nad jeziorkiem Goplana w Lasku Arkońskim.


#materiał partnerski

| MOTO |

Rzeczoznawca wyjaśnia: czarne skrzynki w samochodach Od podstawowych oględzin pojazdów pod kątem wycen wartości lub szkody, aż po skomplikowane rekonstrukcje wypadków Robert Haliński, rzeczoznawca samochodowy objaśnia, na czym polega jego praca i jakie znaczenie w niej mają tzw. czarne skrzynki. Zacznijmy od tego, czym w zasadzie jest czarna skrzynka i jak ma nam - kierowcom pomóc? - Wyjaśniając najprościej, czarna skrzynka to nieformalna nazwa urządzenia rejestrującego dane o zdarzeniach. Swoją nazwę zaczerpnęła z branży lotniczej, gdzie tak potocznie nazywane są rejestratory lotów. Jak ma pomóc kierowcom? - Cóż, odpowiedź nasuwa się sama. W razie konieczności urządzenie pozwala nam odtworzyć przebieg zdarzeń. Zgodnie z rozporządzeniem Komisji Europejskiej czarne skrzynki mają być obowiązkowe w nowych modelach samochodów już od lipca. - Zgodnie z rozporządzeniem ze stycznia tego roku producenci pojazdów będą instalować urządzenia rejestrujące zdarzenia (wypadki). Jednocześnie dane te będą do pozyskania przez rzeczoznawców. Producenci pojazdów już stosują rejestratory, które spełniają określone wymogi przez ustawodawcę. Jednak nie wszyscy producenci udostępniają dostęp do tych danych krytycznych. Teraz się to zmieni. W razie wypadku, jak wygląda dochodzenie w oparciu o dane zebrane z czarnych skrzynek? - Należy pamiętać, że pozyskane dane z rejestratora są tylko jednym z elementów rekonstrukcji wypadku. Rzeczoznawca może pobrać dane bezpośrednio z samochodu, to znaczy podłączyć komputer i przez złącze OBD pobrać dane wypadkowe z auta lub bezpośrednio ze sterownika. Wtedy należy wymontować moduł i dostarczyć do biura rzeczoznawcy w celu odczytu. Czy pana klienci często korzystają z takich rozwiązań? - Obecnie zainteresowanie klientów skierowane jest na badanie pojazdów przed zakupem. Przy wykorzystaniu urządzeń do odczytu danych wypadkowych jesteśmy w stanie sprawdzić, czy dany pojazd uczestniczył w wypadku albo kolizji. Oczywiście realizujemy zadania organów procesowych oraz korporacji ubezpieczeniowych, jednak sprawy, z którymi mieliśmy do czynienia, były rozpatrywane głównie pod kątem możliwości powstania uszkodzeń w deklarowanych okolicznościach.

W jakich sprawach najczęściej pan – jako rzeczoznawca uczestnicy? - Jako rzeczoznawca samochodowy, maszyn i urządzeń technicznych realizuję zlecenia z różnych dziedzin motoryzacji. Od podstawowych oględzin pojazdów pod kątem wycen wartości czy wartości szkody, po skomplikowane rekonstrukcje wypadków, do których oczywiście wykorzystujemy narzędzia oraz programy eksperckie, w tym do odczytu danych wypadkowych ze sterowników. Jak szybko należy zgłosić się do rzeczoznawcy? Czy istnieje zakres czasowy, który wyklucza ocenę stanu rzeczy? - Dane zarejestrowane w sterownikach pojazdów zostają zapisane w pamięci nieulotnej modułów. Zdarzało się, że odczytywaliśmy dane po czterech latach od wypadku. Jednak należy podkreślić, że tak jak w wielu obszarach życia, im szybciej się zareaguje, tym więcej informacji można uzyskać i nie chodzi tu o ślady elektroniczne, a o inne, np. uszkodzenia mechaniczne. I na koniec, dlaczego warto zaufać rzeczoznawcy? - W obecnych czasach i przy tym tempie życia często nie jesteśmy w stanie dopilnować własnych spraw na takim poziomie, jak byśmy sobie tego życzyli. Z każdej strony jesteśmy narażeni na możliwe nieprzyjemności, nie zawsze z naszej winy, których konsekwencje możemy odczuwać przez wiele lat. Czy to przy zakupie samochodu (nowego lub używanego), czy to przy rozliczeniu szkody przez ubezpieczyciela. Dlatego warto czasami zaufać rzeczoznawcy, który co do zasady powinien posiadać wiedzę ponadprzeciętną i pomóc uniknąć klientowi niechcianych przygód. Wiedza i doświadczenie to lata pracy. Ukończone szkolenia, kursy tematyczne, a także nowoczesne narzędzia oraz oprogramowania, które wspólnie pozwalają na profesjonalne podejście do sprawy. Chciałbym też dodać, że w moim przypadku to również duże wsparcie rodziny KRD Haliński. Mój tata i bracia prowadzą warsztaty samochodowe pod tą nazwą - KRD Haliński. Ich wiedza i zaplecze warsztatowe jest ponadprzeciętne. Pomaga mi to w rozwiązaniu wielu zagadek motoryzacyjnych. Biuro Rzeczoznawcy, ul. Wojska Polskiego 237a, Szczecin tel.: +48 508 423 012, e-mail: biuro@czarnaskrzynka.com.pl biuro@halinski.pl, www.czarnaskrzynka.com.pl

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 04/2022

51


| SPORTY WODNE |

Sezon na wodzie rozpoczęty ale również z Litwy czy z Czech. Tymczasem na początku maja sezon żeglarski został otwarty oficjalnie. Przy Centrum Żeglarskim swoimi występami zaprezentowały się dzieci, a więc najmłodszy żeglarski narybek. Nie zabrakło wciągnięcia bandery na maszt, ogniska, biesiadowania i zabaw na świeżym powietrzu. Były też rady bardzo praktyczne, w tym wykład „Jak być dobrym rodzicem zawodnika?”, który poprowadził trener Artur Burdziej.

fot. Andrzej Szkocki / archiwum GS24.pl

- Nie jest to proste, ale w skrócie, by być dobrym rodzicem, nie należy wtrącać się w pracę trenera, choć swoje dziecko trzeba wspierać - mówi trener Burdziej, który w Centrum Żeglarskim jest koordynatorem sportu i Regatowej Reprezentacji Szczecina. - Moje odczucie jest takie, że w szkółkach żeglarskich jest coraz więcej dzieci. Pandemia wcale tego trendu nie wyhamowała, lecz wręcz przeciwnie. Obecnie w Centrum Żeglarskim w grupach młodzieżowych mamy prawie 200 początkujących żeglarzy. Obecnie można zapisać dziecko do sekcji żeglarskiej już w wieku 7 lat. Wszystkie zajęcia odbywają się oczywiście pod okiem wykwalifikowanych instruktorów.

Wydaje się, że z sezonu na sezon nasze miasto, nasz region ma coraz więcej do zaoferowania dla żeglarzy i miłośników sportów wodnych. Nowy sezon 2022 już jest oficjalnie otwarty, a za nami pierwsze imprezy. TEKST MAURYCY BRZYKCY

Centrum Żeglarskie przy ul. Przestrzennej, nomen omen, stanowi małe centrum żeglarskiego świata w Szczecinie. To tam, przy przystani, a zwłaszcza na Jeziorze Dąbie odbywają się najważniejsze zawody, te prestiżowe i te całkiem amatorskie – dla początkujących. Nie inaczej będzie także w tym roku. Za nami już zmagania Szczecin International Canoe Polo Tournament. Turniej kajak polo przyciągnął do Szczecina ekipy z kraju,

Pod koniec maja na wodach Jeziora Dąbie rozegrano Regaty o Puchar Magnolii. To zawody przeznaczone już dla trochę bardziej doświadczonych zawodników. W 25. edycji imprezy, która wpisana jest do klasyfikacji Regat Bałtyku Południowego, wystartowało 16 jednostek. - W takich zawodach, by wystartować, trzeba już coś umieć - podkreśla trener Artur Burdziej. - Podczas Regat o Puchar Magnolii mogliśmy obserwować doświadczonych żeglarzy, ale i naszych młodych zawodników z Centrum Żeglarskiego. Kolejna świetna impreza odbędzie się już na początku czerwca. W dniach 4-5 czerwca w Centrum Żeglarskim odbędą się Regaty o Puchar Dnia Dziecka. Oprócz zawodników z licencjami, wystąpią także najmłodsi zawodnicy z naszych klubów z regionu, ze Złocieńca, Kołobrzegu czy Trzebieży. Sezon nad wodą to nie tylko żeglarstwo. Pod koniec kwietnia na Wyspie Grodzkiej otworzono plażę, gdzie nie brakuje muzyki i wydarzeń różnego typu. Chętni mogą także zwiedzać Szczecin z wody, między innymi wypożyczając motorówkę na Bulwarach.


#reklama

! i n ł e p w i n t Sezo n le OPALANIE NATRYSKOWE Wesela to idealny czas, aby skorzystać z opalania natryskowego. Zdrowa i pięknie wyglądająca opalenizna od marki Fake Bake w 30 minut bez wielogodzinnej ekspozycji na promieniowanie słoneczne.

METAMORFOZA MODELOWANIA UST Zapraszamy na zabiegi modelowania i powiększania ust najnowszymi metodami gwarantującymi pełne usta bez przerysowanego efektu.

MISS ESTETIQ - Gabinet Kosmetologii Estetycznej | ul. Bohaterów Warszawy 109/4 I pietro Paulina Warzocha 607 919 095 | Julia Drożdż 792 565 914 @missestetiq | missestetiqszczecin


| SPORT |

Krystian Pietrzak. Moje granice? Właśnie ich szukam Przeszedł drogę od sprintera do ultramaratończyka. Nie tak dawno w ciągu sześciu tygodni zaliczył pięć startów, których suma dystansów wyniosła około 1000 kilometrów. Na tym nie poprzestaje, bo jak mówi – nadal szuka swoich granic. Kim jest Krystian Pietrzak? Na pewno szczecińskim biegaczem, i reprezentantem projektu Kia Polmotor Running Team, którego powinien poznać każdy miłośnik biegania. ROZMAWIAŁ MAURYCY BRZYKCY / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

Najprostsze pytanie, czyli jak zostać ultramaratończykiem? Na pewno jest to droga, którą wytycza się dość wcześnie. - Moja historia jest dosyć skomplikowana, bo raczej nie należałem do typowych długodystansowców. Na początku były krótkie biegi, gra w piłkę nożną. Wszystko zaczęło się od szkolnych zawodów w podstawówce - Ligi Biegowej, czwórboju lekkoatletycznego. Tam były bardziej dyscypliny siłowe i krótkodystansowe. W szkole średniej zacząłem biegać sprinty. Następnie rozpocząłem treningi w Klubie Lekkoatletycznym Budowlani, później przemianowanym na MKL. W treningu sprinterskim nie biegaliśmy stricte długich dystansów, ale pamiętam, że trener zawsze organizował długie wybieganie w pierwszy dzień świąt Wielkanocy i Bożego Narodzenia. Bądź też w Nowy Rok. Był to zazwyczaj bieg ok. 10 km, m.in. dookoła Jeziora Głębokiego. To był najdłuższy dystans, który wówczas pokonywałem, ale dla sprintera oczywiście to była katorga. To wtedy było pierwsze takie liźnięcie tego długiego dystansu. Codziennością były mitingi i starty na 100, 200, 400 m. Po drodze był jeszcze start w Młodzieżowych Mistrzostwach Polski, sztafeta 4x400 m i te wyniki plasowały mnie na dobrym poziomie. Patrząc na moje dzisiejsze dokonania długodystansowe - to bez porównania. Wydawało mi się, że byłem dobrym sprinterem (śmiech). Kiedy więc na dobre się to w panu przestawiło? - Zdaje się, że ten „switch”

54

nastąpił ponad 10 lat temu. Po drodze były jeszcze studia na AWF w Warszawie i treningi sprinterskie w AZS-ie. Następnie wyjazd za granicę na Niemiecką Uczelnię Sportu w Kolonii. Później moje bieganie nie było na poziomie wyczynowym, tylko bardziej dla siebie, dla podtrzymania kondycji. Długi dystans pojawił się trochę przez przypadek, kiedy znajomy poprosił mnie o zastępstwo w swojej grupie biegowej, która przygotowywała się do maratonu w Kolonii w Niemczech. Prowadziłem im trening dwa razy w tygodniu i z nimi też zacząłem biegać. I tak trzy miesiące później wystartowałem w moim pierwszym maratonie, właśnie w Kolonii. Grupa powiedziała, że jako trener muszę pobiec z nimi, bo inaczej przestaną przychodzić na treningi (śmiech). Po 3 godzinach i 28 minutach byłem szczęśliwym debiutantem, więc pomyślałem, że będę kontynuował treningi. Pół roku później przyszedł drugi maraton, w Rotterdamie, który przebiegłem już w okolicach trzech godzin. Rok po debiucie osiągnąłem w Berlinie wynik 2 godzin i 50 minut. Więc szybki postęp był zauważalny. Czyli po trochu zaważyło wszystko: dobry debiut, odpowiednia reakcja organizmu, pokonywanie własnych granic, endorfiny? - Na początku nie było endorfin, na początku nie było właściwie większej ekscytacji, choć przecież ten pierwszy start w maratonie mi wyszedł. Pojawiła się za to taka żyłka zawodni-

cza. Zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze mógłbym się poprawić? Mój życiowy wynik w maratonie przyszedł po 1,5 roku treningu. I on do tej pory się utrzymuje. Zszedłem do 2 godzin 48 minut. Pomyślałem też sobie, że skoro już tyle biegam w treningu maratońskim, to może spróbuję dłuższego dystansu. Nie chciałem jednak pchać się na ultramaraton po ulicy. Pomyślałem więc, że fajnie będzie biegać po górach. Jak przedstawiają się pana pierwsze starty w tym roku? - Ostatnio wziąłem udział w zawodach na 80 km. Tu mam nagrodę za wygraną w Ecotrail Porto. Dwa tygodnie przed tym startem był bieg na 100 km we Florencji - Ultrabericus. Kilka dni przed imprezami, które wymieniłem, przebiegłem także Ultra Trail Campo Dei Fiori. Był to dystans 75 kilometrów, ale bardziej górski. Czy nie bierze pan udziału w biegach poniżej 50 km, bo celuje w dużo większe imprezy? A może kluczem jest państwo, w którym bieg się odbywa i sceneria? - Jeżeli chce się przygotowywać i realizować te wszystkie projekty, o których myślę, trzeba biegać niemal właściwie wszystko. Staram się być wszechstronnie rozwiniętym zawodnikiem i próbuję sił na różnych dystansach, na różnych trasach. Tendencja jest taka, że im trudniejszy bieg, tym lepiej dla mnie. Im dłuższy, tym lepiej. Ale właśnie takie biegi, w cudzysłowie krótsze, są w formie takiego zastępstwa treningu.


| SPORT |

One przygotowują do wyzwań, bo trudno znaleźć co tydzień bieg na 300 km po górach. Zawsze jest to również wyzwanie logistyczne. Tu Portugalia, za chwilę trzeba jechać znowu do Włoch, następnie zawody w Szwajcarii. Jak pan się odnajduje w tych całych podróżach? Sport sportem, ale czasami długie nieobecności w domu nie wpływają zbyt dobrze na ludzi. - Ja mam swoje miejsce, do którego chętnie wracam - jest to Szczecin. Chętnie wracam ze względu na część rodziny, która tu mieszka, ze względu na znajomości, na przyjaźnie, jeszcze szkolne. Jako zawodnik i czynny sportowiec istotne jest, żeby mieć gdzieś swoją bazę. To, co robię w życiu, daje mi dużą satysfakcję, więc trudno mi sobie wyobrazić, że z tego zrezygnuję. Przeczytałem ostatnio, że 100-kilometrowy bieg, w którym wziął pan udział, zaczął się o 5 rano. Ciekawi mnie, o której trzeba wstać, by przygotować się do startu? A może wówczas w ogóle trudno spać przed startem? - Różnie bywa, faktycznie. Biegi długodystansowe (ultra) w zależności od profilu trasy, od miejsca zawodów mają różne godziny startów. To może być każda godzina. Na przykład ostatni bieg zeszłego sezo-

nu w Portugalii na ponad 300 km. Start był o godz. 16:30, czyli cały dzień jest się na nogach po to, żeby już właściwie tuż przed zachodem słońca wystartować i pierwsze co, to biegnie się w nocy. Ktoś mnie pytał o to, co robię przed startem, czy nie śpię? To są różne godziny, nie da się tego wytrenować. Trzeba się zawsze jednak dobrze przygotować. Bywa i tak, że jest nerwówka przed startem, organizacja wyjazdu i samo dotarcie na miejsce też trochę zajmuje. Czasami na zawody trzeba wziąć jakiś transport, który dowozi na miejsce startu. To nie zawsze jest miasto czy jakieś łatwo dostępne miejsce, czasami to jest po prostu faktycznie gdzieś wioska górska, wysoko w Alpach. Kiedy pan czuje, że organizm jest przeciążony, że coś jest nie tak, to wiadomo, kiedy czasami to zignorować, a kiedy trzeba potraktować poważnie? Pewnie miał pan takie sytuacje, że zatrzymał się na troszkę dłużej, odpoczywał dłużej niż zwykle. Gdzie są te sygnały i jak je odczytywać? Bo to w tak długim biegu to nie zawsze pewnie jest łatwe. - No tak, to jest doświadczenie, które zdobywa się w trakcie biegów. I przyznaję, że dla mnie nie jest pytanie, czy będzie

problem na trasie, tylko kiedy on wystąpi. I może nie czekam na problemy, ale jestem na nie przygotowany i łatwiej mi rozpoznać te pierwsze sygnały. Natomiast kiedy od biegu do biegu wydłużałem te swoje dystanse, zauważyłem po prostu, dlaczego w ogóle zacząłem iść tą ścieżką, bo gdzieś ta granica się zaciera. Wydaje się, że to, co wydawało się jeszcze wczoraj granicą, dzisiaj już nią nie jest. To jest bardziej mentalne przestawienie się, żeby sobie uświadomić, że coś takiego jest się w stanie zrobić. Biegał pan już w wielu pięknych miejscach. Które zapadły panu najbardziej w pamięć? - Pamiętam trzy lata temu start na Teneryfie, 100-kilometrowa trasa. Zaczęliśmy na południu wyspy, później wbiegaliśmy na wulkan Teide, 3555 m nad poziomem morza, i zbiegaliśmy po drugiej stronie wyspy. To była ciężka trasa, pierwszy weekend czerwca, więc było bardzo gorąco. Ja miałem trudną sytuację, ponieważ „czołówka” już na samym starcie mi się zepsuła. Przebiegłem więc chyba jako jedyny uczestnik bez latarki. A start był koło północy. Bardzo ładnie było na Korfu, gdzie biegłem 110 km. Zielona wyspa, dziewiczy krajobraz. Portugalia natomiast też zdobywa od dłuższego czasu moje serce. Ja mam słabość do startów w Alpach, czy to włoskich, czy szwajcarskich. Zdjęcia nie oddają tego, co tam można zobaczyć.

Cały wywiad z Krystianem Pietrzakiem dostępny na: www.mmtrendy.szczecin.pl


| PORADY |

#materiał partnerski

Mediacja, zamiast rozprawy sądowej Jest obarczona mniejszym stresem, nie ma w niej tyle formalizmu, co na sali sądowej, a uzyskane rozwiązanie zastępuje wyrok - mediacja. Mimo tego to metoda, która wciąż musi zdobywać w Polsce uznanie. Dlaczego tak jest i co warto wiedzieć o alternatywnych formach rozwiązywania konfliktów? - Na te pytania odpowiedział Paweł Kujawa, Kancelaria Mediacyjna Paweł Kujawa w Szczecinie. Mediacja to wciąż stosunkowo nowość w Polsce, czy nasze społeczeństwo zaakceptowało ją już jako metodę rozwiązywania sporów? - W dalszym ciągu poświęcamy sporo czasu na objaśnianie zasad mediacji i jej celu. To stosunkowo młoda dziedzina. W Polsce zaczęła funkcjonować w latach 90. Wymiar sprawiedliwości długo rozpoznawał ją jako margines możliwości na drodze rozwiązywania konfliktów. W Stanach Zjednoczonych czy w Wielkiej Brytanii alternatywne metody rozwiązywania sporów są na porządku dziennym. U nas w dalszym ciągu raczkują. Jednak w mojej opinii, rola mediacji jest niedoceniona. Z czego to wynika? - Mediacja daje szerokie możliwości rozwiązywania sporu. Jednocześnie nie ma w niej formalizmu, jaki panuje w sądzie. Jest obarczona mniejszym stresem. Analizujemy i szukamy rozwiązania. Zachowujemy przy tym pełną poufność. Sprawy sądowe z zasady są jawne, natomiast o postępowaniu mediacyjnym wiedzą tylko strony (mediator jest prawnie zobowiązany do zachowania poufności). Co ważne, mediator nie może być stroną powoływaną na świadka. Nikt, za wyjątkiem obu stron sporu, nie może zwolnić mediatora z tajemnicy - nawet sąd. Do tego wszystko, co dzieje się w trakcie mediacji, nie ma znaczenia na końcu sprawy, bo ugoda rozwiązuje spór a po zatwierdzeniu przez sąd zastępuje wyrok sądowy. Wiele osób widzi w mediatorze prawnika, a przecież nie musi tak być. Jak wyjaśnić czym jest ten zawód? - Nie musi tak być, choć w dużej mierze jest. Wielu mediatorów wywodzi się z prawa lub psychologii. Stosując duże uproszczenie, można przyjąć, że jest to połączenie tych dwóch zawodów. Natomiast ja jestem zwolennikiem czysto prawniczego poglądu, który wnosi, że mediator to osoba, której celem jest usprawnienie komunikacji pomiędzy stronami i wypracowanie satysfakcjonują-

56

do eskalacji. Czasem wystarczy jedno spojrzenie skłóconych stron, by oddalić się od zamknięcia sprawy. Idealną sytuacją jest, kiedy na końcu każda strona zwycięża. Na kanwie spraw, które prowadziłem, przyznam, że jest to do zrobienia.

cego rozwiązania, podpisanie ugody między stronami konfliktu i odciążenie systemu sądowniczego w Polsce. W jakich przypadkach sięga się po mediacje najczęściej? - Mediacja ma zastosowanie w szerokim spektrum sporów. Przykładami są: podział majątku, rozwód, podział praw rodzicielskich, roszczenia majątkowe, a także spory gospodarcze, np.: o zapłatę, o niewykonanie umowy lub jej nienależyte wykonanie. Każdy spór przechodzi kolejne fazy i stopniowo eskaluje. Zdarzają się sprawy, gdy strony sporu nie pamiętają już, co zapoczątkowało sytuację konfiktową, ale to nie przeszkadza im w dalszej walce. Istnieje schemat, który pomaga przejść przez nawet tak skomplikowane sprawy? - W takich sprawach sięgam po tzw. suche fakty. Staram się odnaleźć sedno problemu. Mediacja składa się z elementów, które należy zrealizować. Rozpoznanie przyczyny konfliktu i jej analiza, określenie celów, interesów i potrzeb stron. Oczywiście każdy spór jest inny. Najważniejsze to nie spuszczać z oczu celu i nie dopuszczać

Jak długo trwa rozwiązywanie konfliktu? Dni, tygodnie, a może lata? - Są klienci, którzy rozumieją idee mediacji i swoje cele. W takich przypadkach często rozwiązujemy spór na jednym spotkaniu. Ale są też klienci, którzy wydłużają ten proces. Przypadki są różne - niektórzy wolą spotykać się raz w miesiącu, aby spokojnie wszystko analizować. Inni po prostu nie są w stanie spojrzeć na siebie. Zdarza się, że zanim dojdzie do konfrontacji, musimy odbyć kilka spotkań indywidualnych, aby wyciszyć konflikt. Jednak nie liczyłbym tego czasu w latach. Raczej w dniach, tygodniach, maksymalnie w miesiącach. Spotkania odbywają się na neutralnym gruncie w kancelarii? Czy wybór miejsca należy do klienta? - To klient wybiera miejsce spotkania. Kancelaria jest jedną z opcji. Istnieje możliwość prowadzenia rozmów online. Jest to pomocne szczególnie w przypadku krótkich konsultacji lub braku możliwości stawienia się na ustaloną porę. Choć osobiście zawsze będę przekonywał do spotkań na żywo. Jesteśmy wtedy w stanie zbudować zupełnie inną formę komunikacji. Na koniec proszę wyjaśnić, jak można umówić się na spotkanie w pana kancelarii? - Spotkania wstępne są ustalane praktycznie z dnia na dzień. Kolejne terminy są wyznaczane wspólnie. Jestem elastyczny, jeśli chodzi o dopasowanie się do klientów. Można umówić się za pośrednictwem maila, telefonu czy w kancelarii. Choć warto mieć na uwadze, że nie zawsze jestem dostępny w biurze, ponieważ działam nie tylko w Szczecinie, ale również na terenie całego kraju.


#reklama


#reklama

Mała Syria w centrum Szczecina Nasza restauracja specjalizuje się w kuchni syryjskiej. Robimy co w naszej mocy, aby każda potrawa mogła zabrać Was chociażby na chwilę do Syrii. Naszą kuchnią i atmosferą w lokalu chcemy pokazać Wam naszą bogatą kulturę, dlatego też nasi klienci nazywają nas „ małą Syrią w centrum Szczecina”. Można u nas skosztować tradycyjnych dań z wołowiny i baraniny i kurczaka. Mamy także bardzo dużo dań wegetariańskich!

W okresie letnim w godz. 12:00 -22:00 zapraszamy do ogródka przed lokalem. Zaserwujemy Wam nasze nowe, orzeźwiające drinki.

Zamówienia z dowozem: www.palmyra-szczecin.pl, tel. 729 457 550 Restauracja PALMYRA, ul. Tkacka 50, Szczecin FB / restauracjapalmyra IG / @restauracjapalmyra


#materiał partnerski

| REDAKCJA |

Smaczne i zdrowe dodatki do dań rodem ze Szczecina Pierwszym zmysłem, na który oddziałuje danie to wzrok. Mówi się, że ludzie jedzą najpierw oczami. Gdy decydują się na żywność serwowaną poza domem jest to szczególnie ważne. Mikroliście naprawdę są cudownymi, maleńkimi, doskonałymi reprezentacjami świeżych warzyw, ziół i zieleni. Zapewniają intensywny smak w delikatnych kęsach - a badania pokazują, w jaki sposób ich poziomy odżywcze są poza wykresami. Kolejną korzyścią jest to, że dodają nieoczekiwanego piękna talerzom i tekstury potrawom. Kiedy jest przygotowywane danie na talerzu, powinno się zrównoważyć smaki, kolory i tekstury. Zrób to jak malarz z paletą

barw. Dodanie odrobiny więcej kolorów do czegokolwiek sprawi, że serwowane danie będzie bardziej atrakcyjne wizualnie. Osiągnięcie zarówno doskonałego wyglądu, jak i smaku jest Świętym Graalem w kuchni i celem każdego, kto używa naczyń kuchennych.

Today, mikroliście mają wysoki poziom: fitoskładników, przeciwutleniaczy, witamin, minerałów, enzymów. Ze względu na wysoki poziom przeciwutleniaczy, mikroliście są „uważane za żywność funkcjonalną, żywność, która promuje zdrowie i zapobiega chorobom”.

W lutym 2017 r. Medical News Today przyjrzał się korzyściom zdrowotnym mikroliści i zacytował badanie z Journal of Agricultural and Food Chemistry, które pokazuje, że „mikroliście zawierają wyższe stężenie wielu składników odżywczych w porównaniu z dojrzałymi, w pełni wyrośniętymi warzywami lub ziołami.” Mówiąc dokładniej, według akcji Medical News

Kiedy ludzie po raz pierwszy używają mikroliści, nie jest niczym nadzwyczajnym, że zaczynają używać ich jako dekoracji dań, a te soczysto-zielone małe listki z pewnością mogą być używane w ten sposób. Mikroliście to smaczne dekoracje, które urozmaicą danie i zadowolą najbardziej krytycznych smakoszy.

„Te małe, soczystozielone listki są po prostu obłędne!” - opinia klienta

Mikroliście/kwiaty jadalne: Green Love autor: szef kuchni Michał Majewski

Bezpieczeństwo żywności to dla nasz priorytet! Znajdziesz nas na Szczecińskim Bazarze Smakoszy, w lokalnych sklepach ze zdrową żywnością i warzywniakach. /mikroliście /mr.green.love tel. 666 467 311


| BIZNES |

#materiał partnerski

Z Koszalina dalej w świat. Podnośniki i windy lokalnej marki Ergolift Ergolift2, to właśnie pod osłoną tej nazwy działa prężnie rozwijająca się firma, zajmująca się produkcją... nowoczesnych podnośników nożycowych i wind towarowych. Choć w pierwszej chwili produkt wydaje się dość nieoczywisty, to okazuje się, że z łatwością można wymienić szereg zastosowań dla tego mechanizmu, a także wskazać dziesiątki miejsc, w których z niego korzystamy. - Nasze urządzenia ułatwiają działalność wielu obiektom na terenie całego świata - zdradza Marta Zwolińska, Ergolift2. - Windy można spotkać w małych obiektach, jak w jachtach czy domkach jednorodzinnych, gdzie służą jako np. wygodny dostęp do piwniczki z winami. Z sukcesem tworzymy też dla dużych obiektów. Przygotowaliśmy już windy dla szkoły w Bydgoszczy, szkoły muzycznej w Katowicach, a także dla salonów samochodowych Mercedesa i Lexusa w Gdańsku. Mieliśmy też przyjemność współpracować z Lotniskiem Wojskowym w Poznaniu czy Halą Sportową w Gdańsku. A to nie wszystko, bo na długiej liście klientów firmy są też m.in. teatr w Wielkiej Brytanii, salon Porsche w Szwecji czy muzeum motoryzacji w Holandii. W przypadku podnośników zasięgi działalności są nawet bardziej imponujące, gdyż te znajdują się w obiektach w Australii, Japonii czy Malezji. - Ale lubimy również działać lokalnie - dodaje przedstawicielka firmy. - Dlatego aktualnie realizujemy duży projekt dla Teatru Polskiego w Szczecinie.

60

Co istotne, cała produkcja urządzeń odbywa się na miejscu w Zachodniopomorskiem. Firma posiada własny zakład produkcyjny, malarnię oraz laser 3D. Wszystko zaczyna się od wykonania projektu i wizualizacji zamawianego urządzenia. Po akceptacji planów, wytyczne trafiają do hal produkcyjnych, gdzie zespół musi wykonać szereg czynności obejmujących: cięcie elementów stalowych, spawanie, malowanie, składanie i montaż, i w końcu testowanie. Zamówienie kończy dopiero transport i dostarczenie urządzenia do klienta. - Jesteśmy otwarci na każdego, kto chciałby sprawdzić się w naszym zespole, ale nie ukrywam, że predyspozycje do działań technicznych i doświadczenie są w tej pracy bardzo pomocne - mówi Marta Zwolińska. - Aktualnie prowadzimy rekrutacje na stanowiska: konstruktora, spawacza i montera. Projektowanie i produkcja urządzeń to niejedyne działania, jakie firma podejmuje w naszym regionie. Ergolift2 jest członkiem Północnej Izby Gospodarczej w Koszalinie i często angażuje się w charakterze sponsora w wiele wydarzeń sportowych oraz akcji charytatywnych prowadzonych właśnie w Koszalinie. - Jesteśmy firmą rodzinną i naprawdę zgranym teamem - podkreśla Marta Zwolińska. - Współpraca, zaangażowanie i wspólne cele dają nam nie tylko ogromną satysfakcję, ale też przynoszą wymierne efekty. Ergolift2 to doświadczenie, rzetelność i zaufanie. Wierzę, że nasi klienci i przyjaciele dostrzegają to i doceniają. W końcu to oni dają nam motywację do dalszego rozwoju. A jeśli o rozwoju mowa, to w najbliższym czasie firma planuje rozbudowę oraz modernizację całego koszalińskiego obiektu, w tym hal produkcyjnych oraz pomieszczeń biurowych. Warto być na bieżąco, odwiedzając stronę www.ergolift.pl Ergolift, ul. Połczyńska 65, Koszalin Biuro, Serwis, Transporty tel. 48 505 879 808, 48 507 988 061


#reklama


Nagroda Artystyczna Miasta Szczecin

Podczas uroczystej gali w szczecińskiej filharmonii poznaliśmy laureatów Nagrody Artystycznej Miasta Szczecin. W dwóch pierwszych kategoriach laureaci otrzymali nagrody w wysokości 40 tys. złotych, w trzeciej 10 tys. złotych. Komisja ds. Kultury Rady Miasta oraz Prezydencka Rada Kultury nominowały twórców w trzech kategoriach. W kategorii za istotne osiągnięcie artystyczne w roku 2021 nagrodę otrzymał zespół aktorski Teatru Kana, za całokształt działalności artystycznej: prof. Ryszard Handke, a za innowacyjne pomysły i efektywne działania na rzecz upowszechniania kultury w roku 2021: Anna i Paweł Nowakowscy, Wydawnictwo Forma. Tytuł Mecenasa Kultury Szczecina otrzymał Dealer BMW MINI Dominika i Dariusz Bońkowscy. Galę uświetnił koncert formacji Anieli, czyli duetu Joanny Prykowskiej i Pawła Krawczyka z grupy HEY. W koncercie gościnnie udział wzięła Katarzyna Nosowska. (mk)

62

fot. Sebastian Wołosz

| WYDARZENIA |


#reklama


| WYDARZENIA |

fot. UM Szczecin

Magnolie Biznesu przyznane

Za nami kolejna edycja plebiscytu Magnolie Biznesu. Wydarzenie co roku odbywa się z inicjatywy właścicielek Kobietowo.pl. Celem działania jest przedstawienie mieszkańcom Szczecina ciekawych, wartościowych i kreatywnych kobiet, które rozsławiają nasze miasto w kraju i na świecie. Plebiscyt jest objęty Honorowym Patronatem Prezydenta Szczecina. Był to wieczór spędzony w towarzystwie płci pięknej i przedsiębiorczej. Dziękuję za zaproszenie na Magnolie Biznesu.pl - napisał na FB Prezydent Szczecina, który miał zaszczyt wręczyć statuetki. Laureatkami w tym roku zostały: Ewa Ott-Kamińska, w kategorii Kultura i sztuka, Karolina Rajewska, w kategorii Z miłości do Szczecin, Katarzyna Pezinska-Kijak, w kategorii Nauka, Ola Czajkiewicz, w kategorii Debiut roku i Agnieszka Beyger, w kategorii Ikona biznesu. - Ogromne gratulacje! Brawa także za rozwijanie imprezy, marki oraz wszystkie aktywności dla Kobietowo.pl, Anity Galek i Niny Kaczmarek – podkreślił Piotr Krzystek. (am)

64


Off Festiwal

Za nami uskrzydlający i odstresowujący weekend w ramach szóstego Stress Off Festiwalu. W ciągu trzech dni inspirujących spotkań, warsztatów i wykładów pojawiło się blisko trzysta osób ze Szczecina i okolic.

| WYDARZENIA |

fot. Collegium Balticum - Akademia Nauk Stosownych

#materiał partnerski

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 05/2022

65


#reklama



#reklama


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.