MM Trendy #01 (91)

Page 1

STYCZEŃ 2021 NUMER 01 (91) / WYDANIE BEZPŁATNE

Paweł Kikowski snajper Wilków Morskich wraca do gry


#reklama

Życie jest za krótkie by jeździć nudnymi/wolnymi samochodami

Wypożyczalnia aut sportowych i luksusowych

tel.: 692 951 052 | www.royalservice.pl www.facebook.com/royal.carrent.service

Royal Rent Service

Profesjonalne usługi Concierge Jesteśmy po to, by realizować Twoje potrzeby


#01

#spis treści styczeń 2020

08

Newsroom

Najpiękniejsze momenty 2020 w obiektywie Natalii Sobotki

#06 Newsroom

Wydarzenia, kultura, sztuka, podsumowania, sukcesy, nowe projekty

#14 Temat z okładki

Paweł Kikowski, kapitan Kinga Szczecin oraz jeden z dłużej grających zawodników w jednym klubie, wraca na parkiet

#20 Temat numeru Rozmowa z Natalią Serafin, kapitanem drużyny King Wilki Morskie Cheerleaders

Teatru Współczesnego w Szczecinie

Kobieta Polski 2020

Body Rock

#38 Sylwetka miesiąca

#42 Styl życia

#30 Moda

Jacek Jakiel, Dyrektor

Niezwykłe historie fachowców

Opery na Zamku

ze Szczecina

#34 Teatr

#40 Poznajmy się

#48 Zdrowie i uroda

Urszula Golema, Wpływowa

Jak jeść, żeby nie tyć?

#25 edytorial

Ewolucja rynku mody

Jakub Skrzywanek, nowym kuratorem

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

3


Agata Maksymiuk redaktor naczelna

#okładka: NA OKŁADCE: PAWEŁ KIKOWSKI FOTO: NATALIA SOBOTKA

FOTO Natalia Sobotka / MUA & STYL Agnieszka Szeremeta

#01

#redakcja Zacznijmy jeszcze raz. Tym razem bez listy postanowień noworocznych. Z otwartą głową i odpowiednim dystansem. Może też z większą tolerancją wobec innych. Im szybciej uściśniemy sobie dłonie z nową rzeczywistością, która utrwala się na naszych oczach, tym szybciej zaczniemy radzić sobie z czymkolwiek zmagamy się teraz i z czymkolwiek będziemy zmagać się za chwilę. To tyle z naszego noworocznego poradnika. Więcej wyczytacie z materiałów, które zebraliśmy dla Was na styczeń. Paweł Kikowski, kapitan i już trochę ambasador Kinga Szczecin oraz jeden z dłużej grających zawodników w jednym koszykarskim klubie, wraca w tym miesiącu do gry po groźnej kontuzji. W rozmowie z Maurycym Brzykcym przekonuje, że w sporcie nic nie jest pewne, ale jednocześnie pokazuje, że wszystko jest możliwe. To w końcu chłopak z Kołobrzegu, który przebił się do ekstraklasy, grał w reprezentacji, posmakował ligi włoskiej, słoweńskiej, jest szanowanym zawodnikiem w Polsce i kapitanem zespołu. Na spacer (a raczej intensywny trening) po ścieżkach motywacji zabrały nas też dziewczyny z King Wilki Morskie Cheerleaders. Ich doping potrafi wygrać każdy mecz, a zaangażowanie przyciągnąć na trybuny nowych fanów koszykówki. Jak się uczyć to od najlepszych. Wśród nich są również szczecińscy rzemieślnicy, którzy przetrwali niejeden kryzys. Wielu z nich tworzy nie tylko niezwykłe przedmioty, ale też historię powojennego Szczecina. Za sprawą pomysłu Justyny Machnik mamy okazję ich poznać. Podobnie mamy okazję poznać, z zupełnie nowej strony, Jacka Jakiela, dyrektora Opery na Zamku i Urszulę Golemę, restauratorkę i zdobywczynię tytułu Wpływowa Kobieta Polski 2020. Wśród gości styczniowego wydania są także: Natalia Sobotka, Stanisław Ruksza, Kuba Skrzywanek, Wojtek Jachyra, Kinga Gawlik i Piotr Rajewski, Marcin Lewandowski oraz Paulina Wysocka-Świeboda. Cieszymy się, że możemy zacząć rok w takim składzie i cieszymy się, że możemy go zacząć z Wami. Mamy nadzieję, że pozostaniemy razem, bez względu na to, jakie niespodzianki przygotował 2021.

4

Nowy Rynek 3, 71-875 Szczecin tel. 91 48 13 341; fax 91 48 13 342 mmtrendy.szczecin@polskapress.pl www.mmtrendy.szczecin.pl Redaktor naczelny: Agata Maksymiuk Product manager: Aleksandra Bukowiec Reklama: tel. 604 192 342 Aleksandra.Bukowiec@polskapress.pl Redakcja: Oskar Masternak, Bogna Skarul, Małgorzata Klimczak, Tomasz Kuczyński, Szymon Wasilewski, Jakub Lisowski, Ynona Husaim-Sobecka Prezes oddziału: Piotr Grabowski Dział foto: Sebastian Wołosz, Andrzej Szkocki Skład magazynu: MOTIF studio Dystrybucja: Piotr Grudziecki Druk: F.H.U. „ZETA” Wydawnictwo: Polska Press Grupa sp. z o.o. ul. Domaniewska 45, 02-672 Warszawa Prezes: Dorota Stanek

Dołącz do nas na www.facebook.com/ MagazynMMTrendy oraz Instagram.com/mm.trendy



| NEWSROOM |

Błyskawica wolności na fasadzie galerii sztuki Świat, w którym żyjemy, ma ciągły problem z wolnością. Spór toczy się zarówno o definicje, jak i wierność tej wartości w praktyce współżycia społecznego. Kwestia wolności staje się również tematem dzieł, a obecność sztuki w przestrzeni publicznej probierzem swobód demokratycznych. Naszą rolą jest być razem z artystami w walce o wolność i sztukę. Nie możemy uważać, że to, co się dzieje, nie ma znaczenia dla instytucji sztuki – skoro jest tak ważne dla żyjących artystów. W końcówce roku otwieramy wystawę, która pokazuje aktualny potencjał artystów związanych z naszym miastem. Jej tytuł to cytat z powieści „Bambino” Ingi Iwasiów: „Co sobie kto na swój temat wymyśli”. Szczecin po 1945 roku stał się przestrzenią, w której względnie swobodnie, na tle innych części kraju, można było wymyśleć siebie na nowo. Zamienić swoją trudną przeszłość i pełną nadziei przyszłość w spójną opowieść. Była to jedna z nielicznych dostępnych wtedy wolności. W genotypie Szczecina wolność zajmuje miejsce znaczące. Jako miasto buntu pokazuje je Centrum Dialogu Przełomy. Piotr Krzystek, Prezydent Szczecina, w oświadczeniu solidaryzującym się z protestem kobiet, napisał m. in.: „Jak wskazuje nasza historia, (…) marsz do wolności nie zatrzyma się”. Tego wątku – nieustannej walki o wolność samostanowienia, o prawo do swojego ciała i życia, prowadzonej przez kobiety – nie zabraknie na wystawie. Zobaczymy ją w pracy Aleksandry Ska „Jestem wkurwiona!”, we wlepkach Karoliny Breguły, które oswajają nas z feminatywami. Elementem wystawy jest też ekspozycja w przestrzeni miejskiej klasycznego, feministycznego plakatu Barbary Kruger „Twoje ciało to pole walki”. Mimo upływu dekad, zarówno estetyka, jak i przekaz obrazu nie straciły na aktualności i sile oddziaływania. „Wolnym miastem” nazywa Szczecin w swojej instalacji Andrzej Wasilewski. Będzie ją można oglądać na fasadzie Trafostacji Sztuki. Sam budynek też będzie opowiadał swoją własną historię, opartą na faktach, ale niepozbawioną fantazji. Jagoda

6

Dukiewicz wyświetli napis: „Ten dom wychowuje niezawstydzonych, mądrych i silnych oraz wiernych na nieposłuszne, złośliwe, krnąbrne męty społeczne, osoby wstrętne i zaniedbane”, będący parafrazą sentencji Domu Poprawy i Szkoły Przędzalniczej dla „niegrzecznych” dziewcząt, istniejącego w miejscu Trafo w XVIII w. W końcu: budynek galerii służył do lat 50. transformacji energii elektrycznej. Dziś służy przetwarzaniu sztuki współczesnej w energię społecznej zmiany. Tak należy rozumieć wspólną decyzję grona kuratorów wystawy o ekspozycji znaku czerwonej błyskawicy na fasadzie. W spokojnych czasach ostrzega o zagrożeniu wysokim napięciem prądu, w ostatnich tygodniach niepokoju społecznego - sygnalizuje napięcie w relacjach z władzą polityczną, dochodzące do zwarcia. Spór, konflikt o wolność, bunt wobec władzy i pragnienie ustanowienia siebie na nowo zdają się być najważniejszymi elementami tożsamości naszego miasta. Wystawa, którą mamy nadzieję jak najszybciej udostępnić publiczności, tropi i odnajduje różne wątki, ale wszystkie dzieła łączy wolność – fantazji twórcy, egzystencjalnego wyzwolenia, swobody publicznej ekspresji. Potwierdza tym samym, że współczesne sztuki wizualne pozostają celnym, użytecznym i inspirującym narzędziem rozpoznania czasów i przestrzeni, w których przyszło nam żyć i, miejmy nadzieję, budować wspólnotę opartą na poszanowaniu wolności. Stanisław Ruksza i zespół kuratorski TRAFO: Daria Grabowska, Ada Kusiak, Emilia Orzechowska, Jędrzej Wijas, Andrzej Witczak



| NEWSROOM |

Najpiękniejsze momenty 2020 w obiektywie Natalii Sobotki Ubiegły rok nie należał do najlepszych, ale nikt nie zaprzeczy, że miał swoje momenty. I nie chodzi tu nawet o sukcesy światowej klasy - wynalezienie szczepionki na covid-19 czy zdobycie przez Roberta Lewandowskiego nagrody FIFA The Best. Chodzi raczej o te małe, prywatne zwycięstwa, które zostaną z nami na lata. Narodziny, śluby, zaręczyny, obrony dyplomów czy po prostu nowe przyjaźnie. Natalia Sobotka, fotografka ze Szczecina była świadkiem wielu takich momentów i wszystkie je dla Was zebrała. (am) Więcej znajdziecie na FB: @fotosobotka

8



| NEWSROOM |

fot. Anna Gajdzińska

Architektoniczny sukces studentów ZUT w Zjednoczonych Emiratach Arabskich

Kalendarz na cztery łapy Mają cztery łapy, bystre oczy i czekają na swoich opiekunów. Mowa o psach i kotach ze Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Szczecinie, które wzięły udział w sesji fotograficznej do zachwycającego kalendarza. Autorką zdjęć jest Anna Gajdzińska. Czworonogi można podziwiać gdy pozują między innymi w hali Aeroklubu Szczecińskiego, przy Jeziorze Szmaragdowym, Filharmonii czy na Zamku. - Zachęcam do adopcji psów i kotów. Z roku na rok zmniejsza się ilość psów w schronisku, jest znacznie więcej adopcji. Sama mam suczkę ze schroniska, którą zaadoptowałam trzy lata temu podczas pracy przy pierwszej edycji - podkreśla autora kalendarza. Kalendarz można nabyć bezpośrednio w schronisku oraz zdalnie za pośrednictwem strony www.schronisko.szczecin.pl. (om)

10

Kinga Gawlik i Piotr Rajewski – studenci studiów drugiego stopnia na Wydziale Architektury ZUT - zaprojektowali ceglany pawilon, z którego można obserwować flamingi. Otrzymali za niego nagrodę w międzynarodowym konkursie architektonicznym. Studenci otrzymali nagrodę w kategorii „BB Student Award” w konkursie „Abu Dhabi Flamingo Visitor Centre”, który organizowany był przez platformę Bee Breeders. Zadaniem konkursowym było zaprojektowanie nowego centrum turystycznego, uwzględniającego unikatowy krajobraz rezerwatu Al Wathba Wetland Reserve (Zjednoczone Emiraty Arabskie). Rezerwat położony 40 kilometrów na południowy wschód od Abu Dhabi słynie z licznej populacji flamingów. Projekt Kingi i Piotra idealnie wpisuje się w otoczenie rezerwatu oraz pozwala na obserwację egzotycznych ptaków. - Zdecydowaliśmy się na udział w konkursie jeszcze przed wybuchem pandemii COVID-19, natomiast sam proces powstawania projektu odbywał się już zupełnie zdalnie na linii Warszawa – Szczecin. Nie do końca wierzyliśmy w to, że właśnie w taki sposób uda nam się doprowadzić cały proces projektowy do końca. Skala epidemii zaskoczyła również i nas – powiedziała Kinga Gawlik. Studenci ZUT zaprojektowali budynek, który składa się z przestrzeni określonych funkcjonalnie, a jego elementem spajającym jest oaza w postaci ogrodów i sadzawki. Lekko różowa kolorystyka budynku nawiązuje do tradycyjnej zabudowy Abu Dhabi. Chcąc dodać nutę nowoczesności, projektanci jako materiał budowlany zastosowali cegłę, tworząc klasyczne rozwiązanie w nowoczesnym wydaniu. Opiekunem projektu był dr hab. inż. arch. Krzysztof Bizio profesor ZUT - kierownik Katedry Architektury Współczesnej, Teorii i Metodologii Projektowania na Wydziale Architektury ZUT. (mk)


Exotic Restaurants trzyma się mocno Dobra wiadomość dla klientów i miłośników znanej szczecińskiej sieci gastronomicznej Exotic Restaurants. Mimo drugiej fali pandemii działa i ma się dobrze. Exotic Restaurants postanowiło zaprezentować nowy wizerunek swojej działalności. – Stawiamy na politykę miłości. W tych trudnych czasach, pandemicznych, w jakich teraz żyjemy, miłość jest bardzo ważna. Chodzi o pracę, aby była wykonywana z uczuciem, chodzi o podejście do współpracowników, do klientów, do tego czym się zajmujemy. W moim przypadku do biznesu oraz gastronomii. Ale musimy też w tych trudnych czasach pokazać naszą siłę i odwagę gastronomii, w działalności biznesowej. Wszyscy narzekają, są niezadowoleni. To zrozumiałe. Przecież restauracje i inne lokale gastronomiczne są zamknięte dla klientów, obowiązują obostrzenia, potrawy można przygotowywać tylko na wynos lub z dowozem. Ale nie możemy się poddawać. Wszyscy potrzebujemy trochę optymizmu, także nasza branża. Dlatego my chcemy go wlać w nasze serca i naszych klientów – tłumaczy Mariusz Łuszczewski, znany lokalny biznesmen i człowiek, który wprowadza do stolicy Pomorza Zachodniego indyjski biznes. Zapewnia, że pracownicy lokali skupionych w sieci Exotic Restaurants widzą emocje jakimi obdarzają ich klienci. – Staramy się je odwzajemnić jakością naszych usług, potraw, sprawnością działania. Bardzo nas cieszy zaufanie klientów, jesteśmy z tego dumni i jesteśmy tym zbudowani. Mimo przedłużającej się sytuacji pandemicznej pozostali nam wierni. Ale także pojawili się nowi odbiorcy. Dzięki nim wszystkim możemy prowadzić działalność, choć oczywiście w ograniczonym zakresie. Ale nasze potrawy, teraz przygotowywane wyłącznie na dowóz lub do osobistego odbioru, cieszą się niezmienną i sporą popularnością – zapewnia Łuszczewski. Na dowód przedstawia dane z ostatnich dni. – Jedna z naszych restauracji „Tokio”, słynąca z potraw sushi, w ostatni weekend listopada osiągnęła rekordowa ilość zamówień. To ponad 50 procent stanu sprzed pandemii. To na pewno także zasługa naszego najlepszego i legendarnego już sushi master – Kurosaki San. Jego niezwykłe zdolności i umiejętności doceniają nie tylko klienci ze Szczecina oraz regionu. Także z innych części kraju oraz zagranicy, którzy odwiedzają „Tokio” specjalnie dla potraw przez niego skomponowanych i przygotowanych. Mamy klientów, którzy przyjeżdżają z Berlina, żeby skosztować sushi Kurosaki San. Inne lokale sieci radzą sobie równie dobrze. Ale konkurencja nie śpi i nie zawsze gra fair. Szkoda. Bo ja zawsze podkreślam, że cenię konkurencję. Ale zdrową, opartą na uczciwych zasadach – dodaje Mariusz Łuszczewski. Exotic Restaurants, to firma zbudowana na silnych fundamentach. Dlatego potrafi wykorzystać również taki czas jak pandemia.

– Przeznaczamy go na m.in. na szkolenia, wprowadzenie nowych rozwiązań organizacyjnych. Nasi klienci przyzwyczajeni są do wysokiego poziomu usług, działalności, wysokiej jakości naszych restauracji. Musimy trzymać poziom a nawet go podnosić coraz wyżej. Stawiamy na rozwój, stabilny i przemyślany. Wzmocniliśmy naszą kadrę, uzupełniliśmy nasze restauracje m.in. o dodatkowych szefów kuchni, prezentujących jeszcze wyższy poziom – jakości, wykonania, przygotowania potraw. Czas pandemii więc w pewnym sensie zmotywował nas do kolejnych działań, pewnych kroków jeszcze bardziej rozwijających naszą działalność. Myślę także, że wiemy co jeszcze powinno się znaleźć w ofercie kulinarnej Szczecina. Dlatego postanowiliśmy przygotować pewna metamorfozę menu w naszych lokalach. Myślę, że będzie kilka miłych niespodzianek – zapewnia Mariusz Łuszczewski. (autor: ds)

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

11


fot. Jarek Dulny

| NEWSROOM |

Marcin Lewandowski dołączył do sportowego teamu KIA Polmotor To już pewne! Marcin Lewandowski średniodystansowiec, brązowy medalista Mistrzostw Świata i Mistrz Europy pojedziecie na Igrzyska Olimpijskie, wspierany przez KIA Polmotor. Szczecińska firma przekazała lekkoatlecie nową KIA Stinger. Wydarzenie odbyło się w wyjątkowych okolicznościach w starej fabryce papieru na Stołczynie. Dawna, industrialna przestrzeń fabryki papieru na szczecińskim Stołczynie, za sprawą eventu, przypomniała o swoich latach świetności. - Jesteśmy w miejscu, w którym ludzie pracowali naprawdę ciężko. Tak ciężko jak sportowcy przygotowujący się do zawodów - podkreśla Konrad Kijak, dyrektor handlowo-administracyjny Grupa Polmotor. - Dziś to miejsce jest surowe, chłodne i bez upiększeń, ale ma w sobie kawał historii. To analogia, która doskonale określa sport. Marcin Lewandowski to człowiek, który wykonuje tytaniczną pracę. Nie ma go w domu przez 300 dni

12

w roku. A my, jako odbiorcy, widzimy tylko tę wisienkę na torcie - jaką są jego sukcesy. Lekkoatleta ma na koncie złote medale mistrzostw Europy - halowych i na otwartych obiektach, brąz Mistrzostw Świata i srebro halowych Mistrzostw Świata. Przed nim walka o medal olimpijski. - Nie ma się, co oszukiwać, że po to trenuję, by zdobyć medal olimpijski - mówi Marcin Lewandowski. Od teraz w przygotowaniach do startów, lekkoatlecie będzie towarzyszyć KIA Stinger. Jak podkreśla zespół Polmotor - sportowe DNA to coś, co łączy Marcina z nowym modelem po faceliftingu. Auto potrzebuje 5,4 sekundy, aby osiągnąć pierwsze 100 km/h. Potrafi to przyprawić o szybsze bicie serca. Podobnie jak tempo, jakie osiąga Marcin podczas biegu. - KIA Stinger była dla mnie niespodzianką - zdradza sportowiec. - Ale nie ukrywam, że to auto, którym chcę jeździć i z którym chcę się utożsamiać. Na pewno wielokrotnie przyspieszy mi podróż. Tokio 2021 to mój cel numer 1. Cieszę się, że pojadę tam z KIA Polmotor walczyć o złoto. Marcin Lewandowski jest kolejnym lekkoatletą wspieranym przez szczeciński Polmotor. Ambasadorem Grupy jest tyczkarz Piotr Lisek. Lekkoatleta również uczestniczył w wydarzeniu. (am)


Gotowe apartamenty od 77 do 120 m2 z balkonami i tarasami #reklama

Dwupoziomowy apartament o powierzchni 114 m2


| TEMAT Z OKŁADKI |

Paweł KIKOWSKI

W baku zostało mu jeszcze paliwo Nigdy nie przewróciło mu się w głowie, zakochany jest w Sycylii i w Szczecinie, do rapu już raczej nie wróci, a w przyszłości chciałby dalej zostać przy koszykówce. Paweł Kikowski to kapitan i już trochę ambasador Kinga Szczecin oraz jeden z dłużej grających zawodników w jednym klubie. TEKST MAURYCY BRZYKCY / FOTO NATALIA SOBOTKA, NINA SKWIRA, ANDRZEJ SZKOCKI

Paweł Kikowski jest w Kingu Szczecin od prawie siedmiu lat, pojawił się w stolicy zachodniopomorskiego, gdy tylko ogłoszono, że Wilki Morskie grać będą w polskiej ekstraklasie. Jeden z najlepszych polskich koszykarzy w ekstraklasie w ostatnich latach, nie zamierza jeszcze kończyć kariery. - Będę grał, póki starczy mi paliwa w baku - mówi. Kikowski grał już w zespołach z Kołobrzegu, Trójmiasta czy Wrocławia, spróbował także lig w Słowenii oraz we Włoszech. A jednak to Szczecin jest miejscem, w którym osiadł na dłużej. Mało jest zawodników z tak długim stażem w jednym klubie. - Można powiedzieć, że pod tym względem to jestem w polskiej ekstraklasie pewnie dinozaurem - śmieje się Kikowski. - Zostałem w Szczecinie, bo czuję się tu bardzo dobrze, jestem zadowolony z życia tu, z mojej roli w drużynie, z tego, jak czuje się tu moja rodzina. Chciałem się ustatkować i to się udało. Dwójka moich dzieci urodziła się w Szczecinie, więc są już szczecinianami z krwi i ko-

14

ści. Zdarzały się w tym czasie propozycje i „podszczypywanki” z innych klubów. W pewnym momencie byłem bardzo blisko przejścia do Anwilu Włocławek, ale ostatecznie zostałem w Szczecinie. I jestem z tego powodu zadowolony. W zasadzie brakuje tylko jakiegoś sukcesu sportowego z Kingiem. Szczecin to miasto, które uwodzi swoim urokiem. Nie zawsze chwyta za serce od pierwszego wejrzenia, ale po dłuższym pobycie, sporo ludzi z różnych dziedzin życia, nie tylko sportu, znajduje tu swoje miejsce na ziemi. - Wiele rzeczy lubię w Szczecinie - deklaruje Paweł Kikowski. - Przede wszystkim mam stąd blisko do rodzinnego Kołobrzegu. Gdy ma się dwójkę małych dzieci (dzieci mają rok i trzy lata - przyp. red.), to bardzo ważne, by dziadkowie byli blisko. Mam tu już naprawdę dużą grupę znajomych, z którymi lubię spędzać czas między obowiązkami rodzinnymi i zawodowymi. Mieszkamy na Warszewie, więc często odwiedzamy okoliczne lasy. Uwielbiamy też bulwary, Łasztow-

nię. Gdy tylko jest pogoda, często z rodzinką odwiedzamy te miejsca. Kikowski dwukrotnie wyjeżdżał za granicę, spróbować swoich sił w lepszych ligach. Sezon spędził na Słowenii i część wiosny we Włoszech. Zdecydowanie tę drugą przygodę snajper Wilków Morskich wspomina milej. - Gdy wyjeżdżałem na Słowenię, miałem 23 lata. Olimpija Ljubljana to duży euroligowy klub, ale nie wszystko potoczyło się tam po mojej myśli - wspomina Kikowski. - Były spore problemy organizacyjne, ale też wiele skorzystałem pod względem sportowym. To był wysoki poziom, nie miałem wielu okazji na grę, ale mogłem podpatrywać innych zawodników. To była taka szkoła życia trochę z innego poziomu. Z kolei wyjazd do Włoch był czymś rewelacyjnym, za co dziękuję prezesowi Kinga Krzysztofowi Królowi. Nie mieliśmy już wówczas szans na grę w play off, ale do końca sezonu pozostało kilka spotkań. Prezes Król zgodził się na mój wyjazd do Włoch. To był jeden z fajniejszych


| TEMAT Z OKŁADKI |

foto: NATALIA SOBOTKA

Szczecin to miasto, które uwodzi swoim urokiem. Nie zawsze chwyta za serce od pierwszego wejrzenia, ale po dłuższym pobycie, sporo ludzi z różnych dziedzin życia, nie tylko sportu, znajduje tu swoje miejsce na ziemi.


foto: NATALIA SOBOTKA

| TEMAT Z OKŁADKI |

16


| TEMAT Z OKŁADKI |

okresów w moim życiu. Grałem w koszykówkę, którą kocham, do tego miałem apartament z widokiem na morze na Sycylii, pod nosem świetne włoskie jedzenie, które uwielbiam, a atmosfera wokół była naprawdę świetna. Takie trochę płatne wakacje na włoskiej wyspie - śmieje się Kikowski. - Ale żeby była jasność, trenowałem i grałem z pełnym zaangażowaniem. Potrafiłem po prostu pogodzić wypoczynek i ciężką pracę. W życiu jest czas na jedno i na drugie. Przy odpoczynku trzeba być profesjonalistą, bo łatwo można się w tym zapomnieć. Jeżeli jesteś w stanie to pogodzić i nie ma to wpływu na twoją dyspozycję, a wręcz przeciwnie - czujesz się lepiej, masz dobry nastrój, to czemu nie korzystać. Wszystko jest dla ludzi, tylko nie wszyscy potrafią z tego korzystać. Jeżeli chodzi o same Włochy, to bardzo podoba mi się ten kraj, styl bycia tamtejszych ludzi, jedzenie. Włosi są otwarci na innych, mają pozytywne wibracje, świetną pogodę. Miejsce do życia w Polsce? Teraz jestem w Szczecinie i czuję się świetnie. Myślę jednak, że wszędzie można się odnaleźć, jeżeli się tylko chce i poszuka pięknych ludzi wokół. To klucz do wszystkiego. Kikowski ma obecnie 34 lata, ale w polskiej koszykówce znany jest już od 15 lat. Do elity polskiego basketu wkraczał jako nastolatek. Został wybrany najlepszym młodym zawodnikiem ekstraklasy, grał w Meczach Gwiazd, występował w reprezentacji - takie sukcesy w bardzo młodym wieku nie zawsze dobrze wpływają na zawodników. - Nie przewróciło mi się w głowie, bo ja kocham koszykówkę i bardzo lubię trenować. Można powiedzieć, że byłem lekkim psycholem pod tym względem - przyznaje Paweł Kikowski. - Gdy siadam bardzo zmęczony po treningach, to jestem szczęśliwym człowiekiem. Za młodych czasów, gdy inni szli na plażę, na imprezę, ja potrafiłem siedzieć w hali i dalej trenować, a wyjść dopiero później. Są natomiast rzeczy, które zrobiłbym te-

raz trochę inaczej. Chodzi o metody treningowe, dzięki którym mógłbym trochę zmienić swój styl gry i stać się lepszym zawodnikiem. Dla mnie to mała obsesja. 2020 rok uderzył w każdego na świecie z niemal taką samą mocą. Popularny „Kiko” najpierw musiał radzić sobie z pandemicznym lockdownem i brakiem możliwości gry oraz treningów, a później tuż przed startem nowego sezonem złapał groźną kontuzję kolana, która wykluczyła go z gry do końca roku. - Nigdy nie miałem tak długiej przerwy w grze, nigdy też nie potrzebowałem kul do chodzenia - wspomina „Kiko”. - Rok temu miałem przerwę półtora miesiąca, ale od razu wróciłem do gry. Teraz jestem już trzy miesiące po operacji. Mam nadzieję, że w styczniu moje ciało będzie już przygotowane tak, że nie będzie już śladu po urazie, a kibice nie zauważą tej przerwy w mojej dyspozycji. Na pewno więcej moja rodzina skorzystała na lockdownie niż mojej kontuzji. W obu wypadkach byłem w domu, jednak moja kontuzja utrudniała innym życie. Nic nie mogłem zrobić, przenieść, wszystko trzeba było mi właściwie podstawiać pod nos. Nie jest to łatwa sytuacja. Kikowski ze swoim doświadczeniem i latami gry dla klubu ze Szczecina, już jakiś czas temu został kapitanem zespołu Kinga. - Bycie kapitanem to duży zaszczyt, ale i nie jest to łatwa sprawa. Niektórym wydaje się, że wiążą się z tym same fajne rzeczy - zaznacza Paweł Kikowski. - A czasami trzeba przekazać trenerowi czy prezesowi coś w imieniu drużyny, spróbować rozwiązać problem, w dodatku gdy już się wie, że prośba może nie spotkać się z przychylnością. Trochę dostaje się wtedy po łbie za wszystkich. Zdarzają się sytuacje, gdy zawodnicy nie chcą być kapitanem, dla mnie jednak to fajna sprawa. W czasie kontuzji jest z tym jednak dużo trudniej. Zastępuje mnie Adam Łapeta. Chciałoby się zareagować na pewne rzeczy, powiedzieć kilka słów, ale nie ma mnie na wszyst-

kich treningach, w szatni. Krytyka czy ocena czegokolwiek z mojej obecnej pozycji mogłaby być źle odebrana. O Kikowskim można usłyszeć różne zdania. Niektórzy zarzucają mu, że mógł zrobić większą karierę, bo startował z bardzo wysokiego pułapu. - Czy jestem zadowolony ze swojej kariery? - zastanawia się Kikowski. - Gdzieś tam w głowie jest zawsze taka myśl, że coś można było zrobić lepiej, wyjechać szybciej, zmienić klub, choć to często bywa złudne. Czasami trafiasz do nowego klubu i z różnych względów wychodzi klapa. W sporcie nic nie jest pewne. Biorąc to pod uwagę fakt, że jestem chłopakiem z Kołobrzegu, który przebił się do ekstraklasy, grał w reprezentacji, posmakował ligi włoskiej, słoweńskiej, jest szanowanym zawodnikiem w Polsce, kapitanem zespołu, to całość naprawdę nie brzmi to źle. Aczkolwiek jeszcze trochę paliwa w baku mi zostało. Życie zweryfikuje to, jak długo będę jeszcze grał w koszykówkę. Póki zdrowie będzie pozwalać, póki czuję ogień, by jechać dalej, nie zatrzymam się, choć w szatni młodsi mówią już na mnie dziadek (śmiech). Co do przyszłości to nie mam sprecyzowanych planów odnośnie czasu po zakończeniu kariery. Na razie robię studia - zarządzanie. Chciałbym zostać przy koszykówce, choć nie wiem jeszcze w jakiej roli. Cała drużyna Kinga współpracuje z marką odzieżową Stoprocent, która przecież powstawała w Szczecinie. - Ucieszyłem się, gdy usłyszałem kilka lat temu, że będziemy współpracować z tą marką - zaznacza Kikowski. - Znałem jej genezę. A jak wiadomo, koszykówka mocno kojarzona jest także z hip-hopem, a ja w tym się świetnie odnajduję. To był strzał w dziesiątkę i chyba nie ma nic lepszego, jak udana współpraca dwóch marek z różnych dziedzin, ale z jednego miasta. Dobrze to wygląda i dobrze się to nosi. Kikowski wiosną podczas lockdownu włączył się również w akcję „Hot 16 Challenge”, w której zbierano pieniądze

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

17


foto: NATALIA SOBOTKA

| TEMAT Z OKŁADKI |

18


foto: NINA SKWIRA

foto: ANDRZEJ SZKOCKI

| TEMAT Z OKŁADKI |

na służbę zdrowia w czasie pandemii. Celem akcji było nagranie 16 rapowych wersów. - Było to bardzo spontaniczne i wówczas była to duża odskocznia od życia domowego - wspomina Kikowski. - Po nocach siedziałem w słuchawkach, słuchałem bitów i próbowałem coś sklecić. Tam liczył się też czas. Nie planuję jednak rozwijać się w tym kierunku. Są od tego ludzie dużo lepsi od mnie. Była to jednak bardzo fajna zabawa i potrzebna akcja. Kikowskiego zapytaliśmy także o rozstrzygnięcie najważniejszego koszykarskiego dylematu, który zawsze rozpala do czerwoności salony fryzjerskie i szatnie koszykarskie na całym świecie: kto jest najlepszym zawodnikiem wszechczasów

- Michael Jordan czy LeBron James? - Ja się wychowałem na Jordanie i dla mnie nie ma innej odpowiedzi niż MJ twierdzi stanowczo Kikowski. - Jordan przeniósł basket na inny level, w inny wymiar, on grał kosmicznie. Chciało się go naśladować. Ok, rozumiem nowe pokolenie, które obserwuje teraz LeBrona i sam także zaliczam się jeszcze do tego grona, ale moim zdaniem to, jaki Jordan miał wpływ na całą koszykówkę, czyni go bezkonkurencyjnym. Poza tym lubię jego buty (śmiech). Niedługo wyjdzie „Kosmiczny Mecz 2”, więc będzie okazja, zobaczyć, jak prezentuje się LeBron. Pierwsza część zawiesiła wysoko poprzeczkę. Mam sentyment do tego filmu i mam nadzieję, że tego nie spaprają.

Kikowski został właśnie człowiekiem z najdłuższym stażem w zespole. Z drużyny pod koniec 2020 odszedł Łukasz Biela, który przez całe siedem lat towarzyszył snajperowi Wilków Morskich, czy to w roli asystenta, czy pierwszego trenera. - Chciałem podziękować Łukaszowi za te wszystkie lata współpracy, jako asystent, jako pierwszy trener. Tylko ludzie z drużyny wiedzą, jak dużo było w pewnym momencie problemów. Wielki szacunek dla niego, że wytrzymał to wszystko pod względem stresu i nie dostał zawału. Zrobił naprawdę dobrą robotę - przyznaje Paweł Kikowski.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

19


| TEMAT NUMERU |

Doping na legalu King Wilki Morskie Cheerleaders

Mimo że kibice nie mogą teraz obserwować ich występów, to nie ma wątpliwości, że są ważną częścią klubu. King Wilki Morskie Cheerleaders to drużyna dziewczyn, których serc należy szukać na parkiecie. Ich doping potrafi wygrać każdy mecz, a zaangażowanie przyciągnąć na trybuny nowych fanów koszykówki. Dlatego jeśli myśląc „cheerleaderka”, myślisz „pomponiara”, to jak najszybciej wyrzuć tę myśl z głowy! To nie zabawa. Za tym sportem kryją się setki godzin treningów i setki choreografii. O szczegółach opowiedziała nam Natalia Serafin, kapitan drużyny. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO ARCHIWUM KING WILKI MORSKIE CHEERLEADERS

Ile razy w ciągu jednego meczu wybiegacie na boisko? - Na jeden mecz mamy przygotowane dwanaście choreografii – dziesięć „krótkich” 45-sekundowych na tzw. time-outy brane przez trenerów oraz dwa „długie” po półtorej minuty między I a II i III a IV kwartą meczu. W każdym kolejnym spotkaniu staramy się mieć przygotowany nowy repertuar, by układy powtarzały się jak najrzadziej. Jest z czego wybierać, bo mamy ich około stu. Żeby nasz program nie był monotonny, a każdy widz usatysfakcjonowany, tańczymy naprzemiennie w różnych stylach. Od klasycznego jazzu przez hip-hop, po gorące, latynoskie klimaty. Dla każdego coś fajnego (uśmiech). Oczywiście zmieniając charakter tańca, zmieniamy nasze kostiumy. Na mecze każda z nas przychodzi z walizką. Ponadto, nasze występy urozmaicamy, dodając przeróżne gadżety. Najważniejszym i najczęściej

20

używanym dodatkiem są oczywiście pompony, ale używamy także krzeseł, pałek mażoretkowych, kapeluszy, parasolek... A gdy mecz odbywa się w jakimś specjalnym dniu np. Dniu Kobiet czy chłopaka, bądź w okresie Bożego Narodzenia, tworzymy minispektakle, gdzie wszystkie układy tańczymy do utworów stricte związanych z tą tematyką.

cją sportową, którą niebawem będziemy podziwiać na Igrzyskach Olimpijskich. Niestety w mojej opinii Polsce daleko jeszcze do osiągnięcia dostatecznego poziomu w tym sporcie. Nasz kraj dopiero rozpoczyna działania w tym kierunku, Stany mają za sobą niemal dwa stulecia historii związanej z cheerleadingiem, my dopiero się rozkręcamy.

Mówi się, że cheerleading to sport ekstremalny, czy to stwierdzenie pasuje również do cheerleadingu uprawianego w Polsce i Europie? W Stanach kładzie się jednak większy nacisk na akrobatykę… - Cheerleading nierówny cheerleadingowi. Ten, którym zajmuje się moja grupa, ma na celu zagrzewać drużynę do walki, rozbudzić w widzach emocje i zapał do kibicowania oraz uatrakcyjnić widowisko. Natomiast ten, o którym pani wspomina, jest rywaliza-

W USA cheerleaderki często zwracają uwagę na rygor, jaki panuje w zespołach - mordercze treningi, duża konkurencja, łatwość, z jaką można być zastąpioną. Jak to wygląda u Was - ile trzeba trenować, jakie jest zainteresowanie? - W naszym przypadku nie są to mordercze treningi, ale też nie ma lekko. Prowadzę zespół od pięciu lat i dążę do tego, by z sezonu na sezon podnosić jego poziom, a widząc progres stawiam poprzeczkę coraz wyżej - i sobie jako


| TEMAT NUMERU |

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

21


| TEMAT NUMERU |

trenerowi, i dziewczynom. Dążę do doskonałości i czasem zapominam, że dla dziewczyn to tylko hobby, dla niektórych może pasja, a trenując dwa razy w tygodniu, nie zostaniemy mistrzyniami świata z każdej kategorii tańca. Zainteresowanie myślę, że można porównać do zainteresowania koszykówką. W USA mają NBA, my mamy PLK. Za oceanem hale są zapełnione po brzegi, która tancerka nie chciałaby występować przed taką publiką (uśmiech)? W Polsce koszykówka nie jest tak popularna, jak i cheerleading będący jej częścią. Do tego dalej walczymy z łatką „pomponiar”. Wiele osób uważa, że cheerleaderka to taka uśmiechnięta dziewczyna z ulicy, która wybiega na parkiet i macha pomponami. A my naprawdę ciężko pracujemy, by pokazać widzom ciekawe choreografie. No właśnie, jak jesteście odbierane przez drużynę, kibiców czy ogólnie społeczeństwo? W czasach ruchu “me too” i dyskusji na temat praw kobiet, cheerleading stał się sportem nieco kontrowersyjnym. - Do tej pory nie spotkałyśmy się ze złym odbiorem. Słyszymy raczej aprobatę. Dbamy o nienaganny wizerunek i profesjonalizm naszego zespołu i może dzięki temu cieszymy się uznaniem naszych odbiorców. Pytam o to, bo np. drużyna Alba Berlin po 25 latach zrezygnowała z występów cheerleaderek. W uzasadnieniu napisano, że “występy młodych dziewcząt jako atrakcyjnych przerywników podczas wydarzeń sportowych już nie pasuje do naszych czasów”. Czy zgadzasz się z tym? - Absolutnie nie. To, co ludziom powinno nie pasować w dzisiejszych czasach, to rosnący odsetek osób z nadwagą, brak pasji czy uciekanie młodzieży do świata wirtualnego, a nie występy młodych, atrakcyjnych i wysportowanych dziewcząt. Muszę dodać, że już wielokrotnie spotkałam się z osobami, które zainteresowały się sportem właśnie dzięki naszym występom. Jest także grono widzów, które przychodzi na mecze przede wszystkim dla nas. Jest to bardzo

22

miłe, ale nie zmienia faktu, że jesteśmy atrakcyjnym dodatkiem do meczu koszykarskiego i wcale mam to nie przeszkadza. Naszym zadaniem jest zagrzewać kibiców do dopingu i uatrakcyjnić mecz. Dzięki nam mecz to również widowisko. King Wilki Morskie Cheerleaders to profesjonalna grupa, ale nie z tego żyjecie. Czym się zajmujecie na co dzień? - Nasz skład to mieszanka wybuchowa. Są tu: prawniczki, geodetka, dietetyczka, specjalistka laboratoryjna, pedagożka, nauczycielka, kilka studentek. A łączy nas wspólna pasja do tańca. Każda z nas na co dzień ma swoją pracę zawodową czy studia, ale wszystkie potrzebujemy odskoczni, którą dla nas jest taniec, treningi i występy dla publiczności. Czy wyobrażacie sobie, żeby był to dla Was sport na pełen etat? Co by się musiało zmienić? - Liczba wydarzeń sportowych nie jest na tyle duża, a wysokość wynagrodzenia na tyle wysoka, by mogło się to stać faktem. Jednak gdyby nasza pasja miała zmienić się w zawód i to jeszcze dobrze płatny, zapewne wiele z nas byłoby szczęśliwych, a młode, zdolne tancerki pchałyby się drzwiami i oknami. Czujecie się odpowiedzialne za wynik meczu? W końcu Wasze układy mają nie tylko być urozmaiceniem przerwy dla kibiców, ale też dopingiem dla zawodników. - Po każdym wygranym meczu twierdzę, że to my go wygrałyśmy (śmiech). A tak serio, mamy nadzieję, że mimo iż zawodnicy teraz nie widzą naszych występów, ani nie słyszą naszego kibicowania, to czują nasze wsparcie. Jesteśmy częścią tego klubu, kochamy to co robimy i też zostawiamy kawałek serca na parkiecie. Cieszymy się z każdego zwycięstwa i przeżywamy każdą porażkę. Występujecie na meczach lokalnych i wyjazdowych, do tego zdarzały Wam się również występy gościnne na meczach innych drużyn. Które z tych wydarzeń były dla Was tymi najważniejszymi? - Jesteśmy częścią drużyny King

Wilki Morskie. Priorytetowe są dla nas mecze macierzystej drużyny. Często jesteśmy zapraszane na różne wydarzenia i czasem z tych zaproszeń korzystamy. Z tych najważniejszych mogę wyszczególnić niezwykle emocjonujące występy podczas Mistrzostw Europy w piłce siatkowej i pokazy dla niemal 15-tysięcznej publiczności na stadionie żużlowym Stali Gorzów. Jak to wszystko zmieniła pandemia? - Niestety zostałyśmy „zawieszone” w działaniach. Na trybunach pusto, nie mamy dla kogo tańczyć, a z Netto Areny, na której trenowałyśmy, zrobiono tymczasowy szpital. Raz na jakiś czas robimy treningi online, choć mało efektywna to praca. A jak do Was dołączyć? Czy każda dziewczyna ma szansę? Jakie umiejętności i predyspozycje trzeba mieć? I czy trzeba być pełnoletnią? - Wystarczy zgłosić się przez wiadomość na naszym fanpage na Facebooku lub Instagramie - King Wilki Morskie Cheerleaders. Do zespołu zapraszamy pełnoletnie dziewczyny, najlepiej z taneczną przeszłością. Praktykowany styl nie ma znaczenia - czy to balet, czy disco dance, jak wspomniałam wcześniej, układy mamy na tyle różnorodne, że każdy znajdzie układ w swoim stylu, ale trzeba być elastycznym. Wymagana jest znajomość podstawowych kroków tańca, poczucie rytmu i pasja. A gdyby jakiś mężczyzna chciał zgłosić się do drużyny? W Stanach faceci w grupach są na porządku dziennym, u nas to jednak wciąż spora niespodzianka. - Myślę, że Stany są bardziej tolerancyjne w tej kwestii, dodatkowo, ucząc się na tamtejszych uniwersytetach i jednocześnie będąc przedstawicielem sportowej drużyny szkolnej, lub członkiem zespołu cheerleaders, można zapewnić sobie przyszłość dzięki uzyskanym stypendiom. My, póki co, zapraszamy do dołączenia kandydatki płci pięknej (uśmiech).


W pakiecie skuteczniej i taniej! INSPIRUJE NAS ZDROWE PIฤ KNO

na pakiet zabiegรณw Onda przy zakupie pakietu zabiegรณw Schwarzy ul. Majora Wladyslawa Raginisa 7/U3, Szczecin | tel. 608 628 701 | www.klinikala.pl



| EDYTORIAL |

Inspiracją do powstania edytorialu, była postać młodego fotografa mody oraz ilustratora - Tonyego Viramontesa, który tworzył bardzo odważne męskie sesje modowe. Na przełomie lat 80 i 90 współpracował z takimi magazynami jak The Face, ID VOGUE, Marie Claire. Stworzył okładki singli m. in. dla Janet Jakson i Donny Summe. Jego niebanalne podejście do fotografii i tworzenia na nich grafik zainspirowały fotografa Wojciecha Jachyrę do stworzenia własnego projektu w hołdzie dla Viramontesa i jego prac z tamtego okresu.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

25


| EDYTORIAL |

26



| EDYTORIAL |

Photographer & Art. Director: Wojciech Jachyra | Styles: Dorian Dandy | Designers: MALE-ME, Calvin Klein, Nike Retouch: Nastia Burak – @nastia_gdeto | Model: Wendel Chenkel at PRM Agency, London

28



| MODA |

Modnie jest pomagać Moda w ostatnich latach się zmienia i wcale nie chodzi wyłącznie o trendy, ale o podejście ludzi z branży do wielu spraw. Okazuje się, że moda może się angażować w prospołeczne działania, co pokazują młodzi ludzie ze Szczecina organizując charytatywne pokazy. AUTOR MAŁGORZATA KLIMCZAK / FOTO ARCHIWUM

Moda nie zawsze miała dobry PR. Była uważana za zajęcie dla ludzi próżnych, płytkich czy rozrywkę dla bogaczy, których stać było na to, żeby co sezon kupować stertę nowych ubrań. Jest taki stereotyp, zgodnie z którym człowiek inteligentny nie przykłada wagi do swojego

30

wyglądu, chodzi w okularach, powyciąganych swetrach, omija głębokim łukiem wszelkie nowinki modowe. Ale za to czyta książki. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego modny strój miałby przeszkadzać w rozwoju intelektualnym, ale tak się przyjęło i z czasem przestałam z tym dyskutować.

Świat mody przez lata mocno pracował na złe opinie. Piękne ubrania schodziły na dalszy plan, bo na pierwszym było zanieczyszczanie środowiska, tanie szwalnie, w których pracownicy zarabiają grosze czy wygłodzone i wychudzone modelki. Wszystko pędziło w szalonym tempie, nie


| MODA |

tylko w świecie mody, ale w tym świecie też. Coraz więcej kolekcji, coraz większa sprzedaż, tony wyrzucanych ubrań. I nagle świat się zmienił. Zaczęto więcej mówić o klimacie, ochronie zwierząt, działalności charytatywnej. Nagle okazało się, że branża uważana za płytką, bez problemu podążyła za nowym trendem. Maria Grazia Chiuri, dyrektor artystyczna Diora, wypuściła kolekcję z koszulkami z hasłem: „We All Should Be Feminist”. Jej kolejne kolekcje tylko potwierdzały, że ten dom mody wspiera kobiety walczące o swoje prawa. W Hiszpanii zabroniono zatrudniać na pokazach mody zbyt chude modelki. Wiele domów mody zrezygnowało z pokazywania prawdziwych futer. Mało tego, modelki, projektanci, zaczęli się angażować w akcje społeczne.

W Polsce dobrym tego przykładem jest Anja Rubik, która wydała książkę dla młodzieży „#sexedpl”, w której jawi się w nowej roli – jako edukatora młodych ludzi w zakresie życia seksualnego. W Szczecinie środowisko modowe w połączeniu w kreatywnością młodzieży licealnej także włączyło się w działalność stricte charytatywną.

Pasja i pomoc

celu niesienie pomocy w kreatywny i nietuzinkowy sposób poprzez pasję do mody. Poprzednie edycje składały się z trzech etapów: warsztatów z projektowania (ponad 30 osób co edycję), warsztatów z modelingu (młodzież ze wszystkich szczecińskich liceów) oraz pokazów finałowych złożonych z kreacji stworzonych przez młodych projektantów i studentów Akademii Sztuki w Szczecinie. - Jesteśmy z klubu Interact Szczecin International, sponsorowanego przez RC Szczecin International, a naszą opiekunką jest pani Isobel Perera-Turostowska, która dodatkowo sprawuje pieczę nad wszystkimi klubami Interact w Polsce. Rotary International jest największą organizacją charytatywną na świecie - mówi Liwia Łabuz, aktywnie działająca przy projekcie. - Historia tej akcji zaczęła się w Wielkiej Brytanii, a moja historia zaczęła się trzy lata temu, kiedy zobaczyłam casting na modelki na Facebooku. To było pierwsza część, a potem projektowanie ubioru i organizacja pokazu. Wszystko było organizowane przez młodzież ze szczecińskich liceów. Gdy poszłam na casting, bardzo spodobała mi się idea tego projektu. Interesuję się modą i poczułam, że to jest coś, w czym mogę się spełnić. Tym bardziej, że to nie był zwykły pokaz, a znacznie więcej, bo dzięki naszej pasji do mody i kreatywności, możemy naprawdę dużo osiągnąć. Co roku wspieramy naszych beneficjentów i co roku zbieramy naprawdę spore kwoty, które przyczyniają się do pomocy.

Fash’n’act to event, który łączy młodzież, umożliwia rozwijanie pasji i przede wszystkim niesie pomoc potrzebującym w kreatywny i nietuzinkowy sposób. Co roku szczecińscy uczniowie poprzez swoją pasję do projektowania, modelingu, czy organizowania eventów zbierają pieniądze na szczytny cel. Ta inicjatywa cyklicznie przyciąga setki widzów, partnerów i budzi duże zainteresowanie wśród mediów.

Poprzednie edycje zakończyły się niekwestionowalnym sukcesem, gdyż zaledwie dwie pierwsze edycje umożliwiły zebranie ponad 50 tysięcy złotych na cele charytatywne. Pieniądze co roku zbierane są za pośrednictwem internetowych zbiórek, ze sprzedaży gadżetów oraz biletów na pokaz. Głównym czynnikiem, który pomógł uzyskać tak wspaniały efekt jest po prostu serce wkładane przez szczecińskich uczniów, aby pomóc swoim rówieśnikom.

Jest to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, ponieważ tworzone przez młodzież dla młodzieży. Fash’n’act ma na

Głównym sloganem pokazu jest #modniepomagac!

Pandemia nie przeszkadza pomagać W 2020 roku, ze względu na panującą sytuację, akcja przebiega na innych zasadach niż do tej pory. Tradycyjny finałowy pokaz mody odbył się za pośrednictwem intenetu - w aplikacji TikTok. Ponadto wydarzeniu towarzyszą licytacje i interesujące materiały wideo z cyklu Master Class, które można znaleźć na kanale YouTube Fash’n’Act. Przez cały czas trwa zbiórka na: www.pomagamy. im/julia. - W ostatniej edycji naszą beneficjentką była Julia Dąbrowska - mówi Liwia Łabuz. - Wcześniej też były to młode osoby, którym chcieliśmy pomóc. Ambasadorami przedsięwzięcia od pierwszej edycji są: Sylwia Majdan i Michał Pawłowski. Dyrektor kreatywny projektu to Weronika Łobejko, mentor artystyczny pokazu - Anna Gregorczyk, a za makijaż odpowiada Iwona Rząd.

- Udział profesjonalistów ze świata mody nie był żadnym problemem. Kiedy opisaliśmy, co chcemy zrobić i, co chcemy osiągnąć, wszyscy się chętnie zaangażowali - mówi Liwia Łabuz. Moda jest bardzo skutecznym narzędziem oddziaływania, bo ma szeroki zasięg. Świat mody jest kolorowy, przyciąga, zaciekawia, dlatego tak skutecznie zwraca uwagę na różne problemy. - Myślę, że moda jest przede wszystkim sposobem na wyrażenie siebie i swoich poglądów - mówi Liwia Łabuz. - Jest także formą sztuki, przez którą wiele można osiągnąć i dotrzeć do wielu osób. Jeśli pomagamy poprzez nasze pasje i zainteresowania, więcej osób będzie chciało się w to zaangażować. Więcej osób się tym zainteresuje. Tak samo było u nas. Ludzie wiedzieli, że pieniądze idą na dobry cel, więc chcieli dać więcej, chcieli to zobaczyć.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

31


| SZTUKA |

Postapokaliptyczne

wizje i inne nieznane historie Szczecina Wraz z otwarciem galerii sztuki, otworzy się wystawa „Co sobie kto na swój temat wymyśli” w Trafostacji Sztuki w Szczecinie. I choć przybliżony termin tego wydarzenia nie jest jeszcze nikomu znany, to i tak postanowiliśmy zgłębić temat i porozmawiać z Grażyną Moniką Olszewską, autorką filmu “Weleweta” i jedną z pięćdziesięciu artystek i artystów tworzących tę wystawę. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / WIZUALIZACJE GRAŻYNA MONIKA OLSZEWSKA

ka, ludowa kołomyjka, uwielbiana przez festyny, którą Bartosz Zaskórski przerobił na ambient, śpiewa w niej również Sandra Klara Januszewska, co dodaje mrocznego charakteru. Muzyka jest w tym przypadku warstwą filmu, która pewne rzeczy dopowiada, przykładowo stworzyliśmy z Bartoszem cover utworu „Ludzie Wschodu” z własnym tekstem dopasowanym do danej sceny.

Hodowla zmutowanych postryb to motyw, który zgodnie z pomysłem wystawy, może zapisać się wśród nowych nieznanych historii na temat Szczecina (uśmiech). Jak jeszcze „Weleweta” ingeruje w dyskurs miasta? - Nie wiem, czy ingeruje, ale na pewno jakoś rymuje się z pewnymi aspektami związanymi ze Szczecinem. Prognozy naukowców wskazują, że jeśli poziom mórz będzie dalej wzrastał, Szczecin i jego okolice znajdą się pod wodą. Takie informacje skłaniają mnie do rozmyślania o zbutwiałym, przegniłym świecie, w którym żyje tylko kilkoro ocaleńców ze zgrzybiałymi płucami. Tytuł filmu oraz imię zjawy jest nawiązaniem do obrzędu kaszubskich „dziadów” - goszczenia dusz zmarłych w obecności właściwego dla nich bóstwa? Czy raczej odpowiednika Marzanny? A może to już nadinterpretacja? - W moim filmie pokazuję – Welewetę jako, w pewnym sensie, antybohaterkę, ale nie w oczywisty sposób. Ona po prostu chce pilnować Rybaczki, łazi za nią, śledzi ją, sprawdza, czy ta zachowuje wierność miejscu, do którego przynależy. Welewetę można przyrównać do wrzodu, wyrzutu sumienia Rybaczki, ale zarazem to jej zwierzątko czy wręcz zmyślony przyjaciel. Może być to sposób na poradzenie sobie z totalną samotnością. Dodatkowo sięganie do słowiańskich mitologii ma dziś totalnie polityczny wymiar, bo to część naszego dziedzictwa, które Kościół katolicki chciał zupełnie zniszczyć. Ważnym elementem jest też piosenka Welewelewet-

32

Co było motywem, dla którego ta praca powstała? - Pomysł powstał w czasie pleneru w Wisełce na wyspie Wolin - odbywał się jesienią, czyli w okresie, w którym życie turystyczne zamiera. Ta posezonowość przyniosła mi na myśl miasto, które przeżyło jakąś katastrofę, i w którym żyje już tylko kilkoro straumatyzowanych ludzi. Posezonowość od dawna mnie podnieca. Dodatkowo moje przesiąknięcie kinem postapokaliptycznym, zafascynowanie science-fiction i chęć wypróbowania tej estetyki wpłynęły na kształt filmu. Po trzecie na pewno istotny jest tu wątek nostalgii, który jest dla mnie inspirującym zjawiskiem i od dłuższego czasu w tym „grzebię”. Na pewno rolę gra tu również towarzyszące nam wrażenie, że świat zmierza ku zagładzie klimatycznej. Podobno ta produkcja przeleżała dwa lata w szufladzie, zanim trafiła do widzów. Co było przyczyną? - Chyba nawet trzy lata! Będę szczera - materiał był realizowany chaotycznie, a jego montaż okazał się ciężką przeprawą. Dodatkowo, będąc jeszcze wtedy na studiach w akademii, dogłębnie analizowałam wszystkie uwagi dotyczące filmu – oczywiście to miłe, że wykładowcy poświęcają nam czas i z nami rozmawiają, ale w tym przypadku każda rozmowa, jeszcze bardziej oddalała mnie od ukończenia filmu. Czasami po prostu niektóre prace sprawiają tyle trudności, że lepiej je chyba porzucić. Po tej przerwie, dystans pozwolił spojrzeć na „Welewetę” inaczej? Skąd decyzja, by ulokować film na wystawie w galerii Trafo? - Na pewno widzę jeszcze więcej niedoskonałości niż dwa lata temu, ale nie sprawiają mi one już takiej przykrości jak wtedy, wprawiają raczej w wesołość. Wróciłam do tej pracy, bo temat wydaje mi się nadal aktualny. Poza tym włożyłyśmy w ten film bardzo dużo pracy i również ze względu na szacunek do osób, które mi pomagały, myślę, że warto było się zmierzyć na nowo z tym materiałem. Montowanie filmu na nowo było nostalgiczną podróżą, bo większość osób, które można zobaczyć na ekranie,


| SZTUKA |

mieszka już poza Szczecinem. Te wątki z filmu i z życia w sumie się przeplatają. Nie wiem, na ile w filmie to będzie czytelne, ale bohaterka marzy o lepszym, nowym świecie. Regularnie odwiedza ją przybysz z tamtego świata, przywożąc powiew czegoś odmiennego – zupełnie tak jak Szczecin czuje powiew Berlina. Pisząc scenariusz, myślałam sobie, że ten „Nowy Świat” to taki mityczny Zachód, wykreowany przez neoliberalną narrację, przez nas, Polaków, wiecznie niedościgniony. Filmowy przybysz mówi po niemiecku, co wprowadza rzecz jasna dziwną obcość, ale jest to zarazem swojskie, bo mówi z nieco polskim akcentem, no i właściwie tylko on się odzywa, co też nie jest bez znaczenia. Jak od strony technicznej wyglądała produkcja? Film odznacza się sporym rozmachem jak na projekt studencki. - Tego wolę sobie za bardzo nie przypominać... Już teraz wiem, że zanim podejmuje się produkcji filmu, warto najpierw spróbować złożyć wniosek o dofinansowanie, może porozmawiać z producentem. Wtedy jednak byłam w amoku produkcyjnym i wydawanie własnych pieniędzy na film wydawało mi się normalne. Myślę, że wszelkie fundusze z zewnątrz dodatkowo dobrze dyscyplinują projekt, trzeba przedstawiać wtedy konkrety. W przypadku naszej produkcji konkrety zastąpione były chaosem. Dobrze byłoby w tym znaleźć jakąś metodę, by dalej być wyczuloną na pewne spontaniczne momenty, ale też trzymać się jasno ustalonych reguł. U nas na planie każdy miał niezliczoną ilość ról, np. ja niby reżyserowałam, ale jeśli ktoś nagle wymyślił, że ma swój pomysł

na nową scenę, to często mówiłam „dlaczego nie?”. I tym sposobem wieczorne zdjęcia przedłużały się do godzin porannych (przepraszam tu wszystkich, którzy wtedy zmarzli). Poza tym dotacje na film pozwalają na wypłatę dla członków ekipy. Jej brak, w kontekście studenckiego projektu, bardzo mi doskwiera – nie chciałabym więcej wchodzić w taką sytuację, ponieważ ostatecznie wszyscy harują, a to nazwisko reżyserki jest na plakacie największe. Jak czytamy w opisie: „Weleweta” to historia dotycząca uporczywego przywiązania do przeszłości, które nie pozwala na zmiany. W filmie widzimy miejsca, które są pewnymi kotwicami przeszłości. Gdybyś miała kontynuować projekt lub go poszerzyć, jakie jeszcze miejsca byś wybrała z naszego regionu czy miasta? A może pomysł jest wyczerpany? - Pojawiały się pomysły, żeby dogrywać jeszcze sceny w Krzywym Lesie, tamtejsze zmutowane drzewa dobrze uzupełniałyby się ze zmutowanymi rybami, ale w końcu z tego zrezygnowałam. Myślę, że wiele takich miejsc w Szczecinie można by znaleźć i wykorzystać do dalszego snucia tej dystopijnej historii. Z krótkiego można by też stworzyć długi metraż, ale nie wiem, czy to ja powinnam się za to zabierać (śmiech). Idealną filmową lokalizacją jest była fabryka benzyny syntetycznej w Policach, gdzie zresztą część zdjęć do filmu „Na srebrnym globie” realizował Andrzej Żuławski (dziękuję Przemkowi Głowie za tę ważną informację), a filmy tego reżysera rezonowały we mnie przy pracy nad „Welewetą”.


| TEATR |

Nowy początek Jakub Skrzywanek, reżyser sztuki „Kaspar Hauser“ wraca do Teatru Współczesnego w Szczecinie w roli kuratora. Po roku pełnym wzlotów i upadków w świecie kultury, szykuje się zupełnie nowy początek. ROZMAWIAŁA AGATA MAKSYMIUK / FOTO MAGDA HUECKEL

Kiedy rozmawialiśmy rok temu, szykowałeś się do reżyserii spektaklu „Palacz zwłok” na podstawie książki Ladislava Fuksa. Premiery nie było. Co się stało? - Pandemia. Niestety premiera „Palacza zwłok” została wstępnie przeniesiona na rok 2022. Pierwotnie miała odbyć się 20 czerwca 2020 roku. To daje pewien obraz tego, w jakiej sytuacji znalazła się dziś kultura. „Palacz zwłok” był jedynym projektem, nad którym pracowałeś? W jakim momencie zastała Cię pandemia? - W międzyczasie udało mi się zrobić spektakl „Gargantua i Pantagruel” w koprodukcji z Teatrem im. Wilama Horzycy w Toruniu i Teatrem im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Sztukę wystawiono tylko trzy razy. Premiera odbyła się w ostatnich dniach lutego, a 12 marca zamknięto teatry w całym kraju. Osobiście, pandemia zastała mnie w Gorzowie Wielkopolskim, akurat jechałem do Szczecina na wznowienie „Kaspara Hausera”, które miało odbyć się właśnie 12 marca. Czym w takim razie zajmowałeś się przez ostatnie miesiące? - Jestem w takiej samej sytuacji, jak większość polskich artystów. Ostatnie miesiące spędziłem bez pracy, uzyskując przez pierwsze trzy miesiące minimalną pomoc od państwa. Tak naprawdę przetrwałem dzięki zaprzyjaźnionym instytucjom i kuratorom,

34

dla których mogłem wykonywać drobne projekty. To, na czym skupiłem się jednak najbardziej, to praca jaką wykonuję, jako członek zarządu Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych. Tu zebrało się większość moich działań, skupiających się na walce o sektor kultury i przede wszystkim na pomocy dla artystów freelancerów. Walka popłaciła? Wszyscy doskonale pamiętamy fiasko Funduszu Wsparcia Kultury i liczne kontrowersje oraz niejasności, które narastały wokół programów pomocowych. - Z naszej strony wyglądało to nieco inaczej. Udało nam się bardzo dużo. Poniekąd to z inicjatywy Gildii zostały stworzone tzw. sztaby kryzysowe. Jeden z nich dotyczy wszystkich sektorów kultury i działa przy Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Drugi teatralny, funkcjonuje przy Instytucie Teatralnym. My w tych dwóch sztabach i wielu różnych podstolikach na bieżąco staramy się reagować na to, co się dzieje dookoła. W ten sposób pewnymi merytorycznymi inicjatywami udało się choćby doprowadzić do możliwości uzyskania świadczeń postojowych przez artystów freelancerów. Mocno działaliśmy też w kierunku upłynnienia dostępności różnego rodzaju zapomóg, ingerowaliśmy w regulaminy praktycznie wszystkich programów pomocowych. Cały zarząd Gildii w ostatnich miesiącach prowadził

pełnoetatową pracę pro bono na rzecz całej branży. Ingerowaliście w regulaminy wszystkich programów, czy to znaczy, że w regulamin Funduszu Wsparcia Kultury również? - Można powiedzieć, że uczestniczyliśmy w tworzeniu pomysłu na Fundusz. Mówiąc uczciwie i szczerze - to była bardzo słuszna i potrzebna inicjatywa. W jej ramach instytucje kultury w Polsce mogły otrzymać nawet 400 mln zł wsparcia. Nie lubię mówić - a nie mówiłem, ale od początku zwracaliśmy uwagę, że cały pomysł za bardzo skupia się nie na indywidualnych artystach freelancerach, ale na instytucjach i branży rozrywkowej. Nie neguję, że ta branża potrzebuje wsparcia. Przeciwnie. Rozumiem, że jest w równie dramatycznej sytuacji. Niestety, szczególnie ostatnie etapy pracy nad Funduszem Wsparcia Kultury nie zostały z nami skonsultowane. Podjęto decyzje, które może i były niuansami, ale doprowadziły do sytuacji, którą znamy z doniesień medialnych. To smutne, bo jak mówiłem, ten pomysł nie był zły. Przyznam, że swego czasu otrzymaliśmy również zapewnienia, że po Funduszu zostanie ogłoszony kolejny program wsparcia właśnie dla bezetatowych indywidualnych artystów freelancerów. Mam wciąż gdzieś nikłą nadzieję, że uda się wywalczyć pomoc dla tej najbardziej dotkniętej przez pandemię grupy, która


| TEATR | często od marca nie miała szansy podjęcia jakiejkolwiek pracy. Jednak Tobie taka szansa właśnie się przydarza. Zostałeś kuratorem programowym Teatru Współczesnego w Szczecinie. Jesteś teraz prawą ręką Anny Augustynowicz. Jakie są Twoje ambicje i plany? - Zabrzmiało to naprawdę fantastycznie - być prawą ręką Anny Augustynowicz… (uśmiech). Nie ukrywam, że propozycja, którą otrzymałem od dyrekcji Teatru Współczesnego w Szczecinie, bardzo mnie zaskoczyła. To dla mnie ogromne wyróżnienie. Rozumiem, że jest to nie tylko pewien rodzaj zaufania, ale i odpowiedzialność wobec widzów i tego doskonałego zespołu. Dla mnie osobiście też szansa na kreowanie autorskiego programu artystycznego. Pomysł na program nowego sezonu już się wykluwa, choć powstaje w bardzo trudnych warunkach i czasie. Co to znaczy? Chodzi tylko o pandemię? - Przejmuję to stanowisko w trudnej sytuacji - poprzesuwane daty premier, zawieszone prace nad spektaklami. Dziś

uważam, i będę tego stanowiska bronił, że kryterium artystyczne jest równie istotne, co kryterium socjalne w naszej branży. Dlatego podjąłem decyzję, aby przejąć odpowiedzialność za projekty, które zostały uzgodnione przez mojego poprzednika. Z drugiej strony chcę też wdrażać moją wizję tego, co w Teatrze Współczesnym będzie powstawać. Mówisz, że plan się wykluwa, zatem co obejmuje? Powinniśmy spodziewać się rewolucji? - Zacznę od tego, że chciałbym, aby Teatr Współczesny w Szczecinie stał się miejscem, które bardzo aktywnie towarzyszy rzeczywistości, w jakiej się znajdujemy. Żywo wierzę w ideę teatru, który nie jest obojętny na to, co dzieje się wokół. Wręcz przeciwnie, powinien stawać się miejscem debaty i dialogu, oddawać głos słabszym i reprezentować wykluczonych. Poza tym teatr jako instytucja posiada gigantyczną sferę możliwości. Teatr Współczesny w Szczecinie to trzy sceny, liczne pracownie i, co trzeba podkreślić - wybitny zespół aktorski. Łącząc te elementy, zyskujemy coś naprawdę wielkiego. Marzy mi

się, by teatr wyszedł ze swojej szufladki, która kojarzy się głównie z wieczornymi spektaklami i stał się swoistym hubem kultury, domem produkcyjnym, w ramach którego mieszamy porządki, stwarzamy rzeczy interdyscyplinarne i wpuszczamy widzów bardzo głęboko do samej instytucji. Mam takie marzenie, by widzowie, inicjując podejmowanie ważnych dla nich tematów, stali się poniekąd współtwórcami linii programowej tego teatru. Dlatego w kolejnym sezonie można spodziewać się dużej liczby inicjatyw z zakresu pedagogiki teatralnej oraz działań interaktywnych, w których razem z widzem wejdziemy głęboko w interakcje poza spektaklami. Oczywiście wszystkie te pomysły będą musiały konfrontować się z tym, w jakiej rzeczywistości się znajdziemy, myślę oczywiście o pandemii i tym kiedy się ona skończy. To zmiany, które zobaczymy od strony widowni. A co zmieni się od tej drugiej strony? - Bardzo mi się marzy, by otworzyć Teatr Współczesny w Szczecinie na młodych twórców. Czuję taką odpowiedzialność z racji mojego wieku. Chciałbym


| TEATR |

stworzyć ze Szczecina wiodący ośrodek artystyczny, który stałby się poligonem do poszukiwania nowego współczesnego języka teatralnego. Stąd, i tu już pierwsza zapowiedź, ruszyliśmy pełną parą z przygotowaniem daleko idącego programu, w ramach którego będziemy zapraszać debiutujących twórców teatralnych oraz początkujących artystów z bardzo różnych dziedzin, którzy będą tu przygotowywali swoje projekty laboratoryjne. Czy to oznacza, że pojawi się nowa scena? - W pewnym sensie tak, bo ta scena będzie miała zupełnie inny charakter. Będzie miała swoją autonomię, przestrzeń ryzyka i eksperymentu. Na razie nazywamy ją roboczo sceną „laboratorium”. Cel jest taki, by każdego sezonu zrealizować kilka takich produkcji. Twórców będziemy zapraszać w ramach otwartych naborów. Praca będzie mieć charakter swoistej rezydencji, chcę aby każda z tych osób otrzymywała silne wsparcie kuratorskie, ale i instytucjonalne. Dla mnie ważne jest, by nie tylko dawać pracę młodym ludziom, ale też dawać im przestrzeń wsparcia i pomocy do tego, by mogli w maksymalnie komfortowych warunkach wejść w teatr jako w pewien obszar sztuki, ale też instytucje. Czy planujesz też wykorzystać w swoich działaniach lokalizację Szczecina? - Tak, kolejny etap to działalność stricte teatralna, którą chcemy urozmaicić działalnością międzynarodową. Moim bardzo dużym marzeniem jest to, by Teatr Współczesny w Szczecinie zwrócił się w kierunku Zachodu. To jest kierunek oczywisty. Teatr, który jest w odległości godziny drogi od Berlina i kilku chwil od granicy niemieckiej musi się na tę współpracę mocno otworzyć. Jestem z pokolenia, które nie pamięta fizycznych granic w Europie, dlatego nie zamierzam uznawać tych barier, ani geograficznie, ani w rozumieniu sztuki. Ta, ma odbywać się ponad granicami narodowymi. Myślę, że to potrzeba całego mojego pokolenia. Można się więc będzie spodziewać w Szczecinie twórców i koprodukcji międzynarodowych. Chciałbym, żeby była to przynajmniej jedna taka premiera w roku. Plany są ambitne, a czy są pierwsze konkrety? Pierwsze tytuł, nazwiska, premiery? - Nie chcę tu za dużo zdradzać.

36

Do nowego sezonu jest jeszcze sporo czasu i tak naprawdę nie wiemy, co się wydarzy w najbliższych miesiącach. Dla mnie osobiście jednym z najistotniejszych wydarzeń nowego otwarcia będzie spektakl w reżyserii Michała Buszewicza. Zajmie się on kwestią seksualności i dojrzewania. W momencie, w którym w Polsce do dziś nie mamy możliwości skonfrontowania młodzieży z dobrą, systemową wiedzą z zakresu edukacji seksualnej, bardzo ważne jest, aby teatr podjął ten temat. Wcześniej czeka nas premiera Michała Telegi, studenta krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, który wziął na warsztat tekst doskonale wszystkim znany - „Książę Niezłomny” Juliusza Słowackiego. Z kolei Agnieszka Jakimiak i Mateusz Atman przygotują „Kongres futurologiczny” Stanisława Lema, rzecz bardzo aktualna, wszyscy chyba zdajemy sobie teraz pytanie - co dalej? Można powiedzieć, że wizja Lema spełniła się połowicznie, koncept tego spektaklu wydaje się fascynujący, będzie to także koprodukcja z wrocławskim Teatrem Współczesnym. Wśród istotnych nowości jest też uruchomienie platformy VOD Teatru Współczesnego. - Mimo tego, że teatry pozostają zamknięte dla widzów, my cały czas działamy. W święta 25 grudnia ruszyliśmy z pierwszą premierą na naszej nowej platformie VOD. To nasza czwarta scena. Jestem bardzo szczęśliwy z tego projektu. Wiem, że dookoła padają wątpliwości i słyszy się głosy zmęczenia onlinem. Z drugiej strony myślę, że ważne jest to byśmy się nie poddawali i próbowali działać, szukać nowych wzajemnych relacji z widzami, bez nich stajemy się niepotrzebni, umieramy. Teatr, pomimo wszystkich przeszkód, musi pozostać miejscem dialogu, nieskrępowanej i nietabuizowanej wymiany myśli. Czuję, że potencjał nagrywanych przez nas obecnie spektakli jest ogromny, ale pod warunkiem, że my te spektakle będziemy traktować jako nowe, inne dzieła, nie próbę odtworzenia tego, co widzimy w teatrze. Jakich tytułów powinniśmy wypatrywać na platformie? - Na początek widzowie będą mieli okazję zobaczyć „Kaspara Hausera”, niedawno prezentowanego na międzynarodowym festiwalu Boska Komedia. Teraz szykujemy premierę

sztuki „Beckomberga” w reżyserii Anny Augustynowicz, a zaraz po niej premiera „Króla Potworów” Marcina Libera. Będziemy starać się, aby każdy z tych spektakli nabierał nowej filmowej jakości. Naszym celem nie jest tylko nagranie spektaklu. Oczywiście czekamy na widzów w teatrze. Teatr to miejsce, które wydarza się w siedzibie i chcemy wrócić do tej siedziby w pierwszym możliwym momencie. Jednak czekając na ten moment, działamy. Współpracujemy ze świetną ekipą filmową i szukamy rozwiązań, które pozwolą stworzyć zupełnie nową formułę spektakli. Mogę zapowiedzieć, że to jest tylko jeden z pierwszych etapów tego jak widzimy VOD. Kiedy wszystko wróci do normy i znów swobodnie kupimy sobie bilet na widownię teatru, co się stanie z tą wirtualną sceną? - Platforma VOD nie zniknie z końcem pandemii. Mamy już tę pewność. Chcemy, by ta czwarta scena na stałe weszła jako nowa przestrzeń teatru. A skoro już wiemy, że tak będzie, to nie widzę przeszkód, by w przyszłości szczeciński Teatr Współczesny wyprodukował choćby film dedykowany tej platformie VOD. Posiadamy wszystkie potrzebne możliwości i zaplecze techniczne, aby to zrobić. Czyżbyśmy byli świadkami wykształcania się zupełnie nowego nurtu w naszym teatrze? - Zdecydowanie wchodzimy w zupełnie nowy okres sztuki, mimo tego, że jest to okres bardzo trudny i dramatyczny. Stąd też mam mieszane uczucia. Z jednej strony ogromne poczucie odpowiedzialności, tak jak mówiłem, dziś kryteria artystyczne muszą być traktowane na równi z kryteriami socjalnymi, dlatego też będę stawiać na młodych twórców. Nie możemy pozwolić, by pandemia zmusiła ich do zmiany zawodu, zanim go jeszcze dobrze nie podjęli. W ramach odpowiedzialność instytucji leży pomoc tym, którzy dziś w swój zawód powinni wchodzić w bezpiecznych warunkach. I właśnie to zamierzam robić. Z drugiej jednak strony nie ukrywam, że sam jestem szczęśliwy i podniecony wszystkimi planami i tym, co spotka mnie w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. To dla mnie zupełnie nowa przygoda. Nie mogę się jej doczekać.


Po świeże i aromatyczne potrawy zapraszamy do restauracji

Prasad

Wojska Polskiego 3, Szczecin

Napar imbirowy

Kapusta kiszona curry

jedna szklanka gorącej wody, pół łyżeczki

Kapusta kiszona 1 kg, jedna marchew,

kurkumy, łyżeczka startego imbiru, jedna łyżka wyciśniętej cytryny, pół łyżeczki tymianku, szczypta cynamonu

dwa jabłka, jedna mała cebula, curry jedna czubata łyżeczka, szczypta ostrej papryki, jedna łyżeczka mielonego

Przepis: Kiszoną kapustę odcedzamy i porządnie płuczemy, dwa razy w wodzie. Dodajemy startą marchew i jabłko, oraz drobno posiekaną cebulę. Mieszamy z przyprawą curry, papryką

Przepis: Przyprawy zalać gorącą wodą

imbiru. Sól, pieprz i oliwa do smaku

ostrą, imbirem. Dodajemy sól, pieprz i

i regularnie popijać w ciągu dnia.

zgodnie z preferencjami.

oliwę. Mieszamy i zajadamy.


| SYLWETKA MIESIĄCA |

Jacek Jekiel Dyrektor Opery na Zamku, miłośnik muzyki, ale nie tylko operowej, erudyta, intelektualista, z wykształcenia i wielkiej pasji historyk, samorządowiec, choć akurat to zamiłowanie porzucił parę lat temu. Od paru miesięcy wiceprezes ogólnopolskiego stowarzyszenia dyrektorów teatrów. Prywatnie właściciel kilkudziesięciu kotów i dwóch psów, zajmuje się wraz z żoną pomaganiem zwierzętom, niechętnie majsterkowaniem. Od kilkudziesięciu lat weganin. AUTOR BOGNA SKARUL / FOTO ANDRZEJ SZKOCKI

38


| SYLWETKA MIESIĄCA |

Mama chciała, aby tak jak ona, został lekarzem. Najlepiej ginekologiem. Albo pianistą, bo ma długie palce. Zapisała go nawet do szkoły muzycznej. Ale on, trochę z przekory, a trochę pod wpływem dziadka Józka, który wieczorami snuł opowieści wojenne, postanowił pójść na studia historyczne. Historia go zawsze fascynowała, choć dziś nie jest pewny, czy ten wybór kierunku studiów, jaki musiał dokonać w czasach PRL-u, dokonałby też w innych okolicznościach politycznych. Po studiach został na uczelni, gdzie „gnębił” studentów przez całe dwadzieścia lat, ale gdzieś na początku lat 90., z przyczyn rodzinnych, musiał zająć się także branżą budowlaną. Wtedy nawet nie przypuszczał, że ten dziwny – w przypadku młodego intelektualisty – krok, zaprowadzi go do Opery na Zamku. - Musiałem pójść do pracy dodatkowej, jakoś dorobić, aby utrzymać dom i rodzinę - tłumaczy dyrektor opery. – Żona straciła pracę, a na świecie pojawił się syn Mateusz. Zakasałem rękawy i poszedłem tam, gdzie była możliwość rzeczywiście coś zarobić. Choć wtedy nie była to praca moich marzeń, to nie żałuję. Dziś z tych nabytych niegdyś umiejętności budowlanych cieszy się również żona Aleksandra, która nie musi do domu wzywać elektryka, stolarza czy hydraulika. Jacek Jekiel sam naprawi kran, wybuduje dodatkowe wyjście dla zwierząt z piwnicy domu, pomaluje ściany. A ta dodatkowa praca „dodatkowo” zaowocowała fotelem dyrektora opery. - Pewnie niewielu dziś pamięta, że zatrudnili mnie, bo potrzebny był ktoś, kto tę operę wyremontuje - wspomina. - A ja miałem ponad dziesięcioletnie doświadczenie w prowadzeniu firmy zajmującej się inwestycjami. Dla mnie te wszystkie dokumenty, te wszystkie procesy związane z budową, to była bułka z masłem. W międzyczasie była też fascynacja sprawami publicznymi. Jako członek SLD w 2010 roku Jacek Jekiel startował nawet w wyborach samorządowych, ale na początku 2000 roku, z ramienia Unii Wolności, został wiceprezydentem Szczecina. - Bardzo chciałem, jako wiceprezydent, zajmować się kulturą, ale przypadła mi służba zdrowia, opieka społeczna i organizacje pozarządowe - mówi. To dodatkowo uwrażliwiło go na krzywdę… zwierząt. Wraz z żoną założył fundację, która zajmuje się głównie opieką nad kotami

i psami. W domu państwo Jekielowie mają kilkanaście kotów i dwa psy, oczywiście nierasowe, wzięte ze schronisk. Koty żyją swoim życiem, ale wychodzenie z psami na spacer to już obowiązek dyrektora opery, który ma na łąkę ze swojego domu w Mierzynie zaledwie 50 metrów. Pies Dexter nie lubi długo chodzić, ciągnie do domu, za to suczka Miśka wyciąga na długie wędrówki. A „pan” wykorzystuje te spacery na kontakt z muzyką. Zawsze ma przy sobie komórkę, z której puszcza ulubione utwory i co przyznaje – nie zawsze operowe. Muzyka towarzyszy mu też w pracy nieustannie, ale nie tylko dlatego, że do jej słuchania zobowiązuje go stanowisko dyrektora Opery na Zamku, ale przede wszystkim dlatego, że ją lubi. Lubi też czytać książki i pochłania ich mnóstwo, ale w domu na stoliku obok telewizora leżą od lat dwie czytane niemal „na okrągło” pozycje. To „Paragraf 22” Hellera i „Rękopis znaleziony w Saragossie” Potockiego. - Sięgam po nie i wtedy, kiedy mam zły, i kiedy mam dobry humor - mówi. Kolejną jego pasją są filmy, ale te dobre, wartościowe, ważne. Ich oglądania „nauczył się” jeszcze w „ogólniaku”. Mama kolegi była bileterką w studyjnym kinie Delfin i wpuszczała go na poranne seanse za darmo. - To był czas, kiedy obejrzałem to, co powinienem obejrzeć – przyznaje Jekiel. - A dowodem na to stała się książka „200 najważniejszych filmów”. Gdy zobaczyłem w niej ich spis, to okazało się, że widziałem ponad 150 z nich. Nie ukrywa, że te seanse filmowe w „Delfinie” to czas, który powinien spędzić w szkole na lekcjach języka rosyjskiego, ale mówi, że nauczycielka mu to wybaczyła. Wie, bo do dziś spotyka ją w mieście. Lubi rozmawiać z ludźmi i to właściwie o wszystkim. Ale najbardziej pochłaniają go rozmowy tzw. intelektualne. W jego dyrektorskim gabinecie nie ma dnia, aby nie rozmawiał z gośćmi o tym, co najważniejsze tu i teraz, ale często w kontekście historycznym, bo historia to jego największa pasja. Ma na swoim koncie wydanie kilku pozycji książkowych – oczywiście historycznych. - I teraz, podczas pandemii, właśnie tych rozmów z ludźmi mi szalenie brakuje — przyznaje Jekiel. – Tęsknię za nimi.


| POZNAJMY SIĘ |

Urszula Golema Wpływowa Kobieta Polski 2020. Restauratorka, współwłaścicielka popularnej sieci lokali w Szczecinie i w Świnoujściu, główna udziałowczyni firmy „The Best Restaurants”, a także współorganizatorka wiosennej akcji „Obiady dla Medyków”. PYTAŁA BOGNA SKARUL / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

Być Wpływową Kobietą 2020 roku w całej Polsce, to dla mnie ogromne wyróżnienie, ale też spory zaszczyt. Tym bardziej, że w ogóle się tego nie spodziewałam. W czasie tego plebiscytu najbardziej zaskoczyło mnie kiedy zaraz po wygraniu etapu wojewódzkiego przyszłam do pracy i moi współpracownicy przywitali mnie ogromnym bukietem kwiatów i tortem. Nie spodziewałam się, że oni aż tak się z tego cieszą. Było to bardzo miłe i ogromne zaskoczenie. Pomaganie to dla mnie zupełnie normalna reakcja. Uważam, że zawsze „dobro wraca”, że trzeba pomagać ludziom, trzeba się wspierać. Dlatego też starałam się nauczyć tego także swoje dzieci. Pokazywałam im, że „warto pomagać”, bo więcej satysfakcji w życiu mają zawsze ci, co pomagają. Uważam, że dawanie jest piękne. I nie chodzi tu zawsze o jakieś materialne rzeczy, ale o dawanie uśmiechu, dobrego słowa, czasem otuchy. Tego nam często w takim normalnym codziennym życiu zwyczajnie brakuje. Najbardziej lubię w swojej pracy kontakt z ludźmi. Nawet sobie nie wyobrażacie, jaka to satysfakcja kiedy z restauracji

40

wychodzą zadowoleni i… objedzeni klienci. Są uśmiechnięci, szczęśliwi. Gdybym jeszcze raz mogła wybierać zawód, to nic bym nie zmieniła. Jestem zadowolona z moich życiowych wyborów. Bo to, co teraz robię, to robię z serca i z wielką pasją. Najbardziej lubię… wiele rzeczy lubię. Pewnie zabrakłoby miejsca w gazecie, aby wszystko wymienić. Ale najbardziej lubię ludzi, tylko pod warunkiem, że są szczerzy, uczciwi i pracowici. Natomiast nie lubię trzech rzeczy – zakłamania, nieszczerych pochlebstw i obojętności na krzywdę. Ale nie lubię też mięsa (śmiech!). Tak, od paru lat jestem wegetarianką. Choć nie wiem, czy restauratorka powinna się przyznawać do tego, że nie je mięsa (śmiech!). Gotowanie to dla mnie wielka pasja. Dlaczego? Wcale nie dlatego, że tak bardzo lubię mieszać w garach. Choć jestem restauratorem, to nie jestem kucharzem, ale w kuchni, a właściwie w wielu kuchniach bywam codziennie po kilka razy. Gotowanie podoba mi się przede wszystkim dlatego, że przy ugotowanej potrawie można usiąść, biesiadować. Bo najpiękniejsze są dla mnie rozmowy przy stole, ta cała atmosfera. Czas wolny najbardziej lubię spędzać z moją ukochaną i liczną rodziną. Niezmiernie się też zawsze cieszę, jak z mężem gdzieś wyjeżdżamy, bo lubię zwiedzać, poznawać nowe miejsca. I przyznam, że w tych nowych miejscach zawsze „zwiedzam” też nowe knajpki i poznaję nowe smaki. To jest fascynujące! Moja ulubiona pora roku to wiosna i lato, bo jest ciepło, świeci słońce, którego nam tak bardzo brakuje i są długie wieczory. Ostatnio denerwuje mnie sytuacja z COVID-19. Te wszystkie nieprzewidywalne decyzje, ta niepewność, która ostatnio spędza sen z powiek przedsiębiorcom i tym samym naszym pracownikom. Ech! Chciałabym wyjechać w podróż dookoła świata i mieć czas na to, aby w jakimś bajkowym miejscu zatrzymać się na dłużej. Nawet trochę zamieszkać, zadomowić się, poczuć to miejsce.


ZARZĄDZANIE I ADMINISTRACJA NIERUCHOMOŚCIAMI ul. Niemcewicza 15F 71-520 Szczecin tel. 91 423 91 59, 91 423 69 14 biuro@nowydomszczecin.pl

www.nowydomszczecin.pl


| STYL ŻYCIA |

Niezwykłe historie fachowców Szczecińskie kamienice, oficyny, podwórka często kryją ze sobą bardzo ciekawe historie. Chodzi nie tylko o legendarne postaci, które w nich mieszkały przed stu laty, a także o tych, którzy tworzą historię tych miejsc właśnie teraz. Wśród nich są szczecińscy rzemieślnicy, wielu z nich tworzy niezwykłe przedmioty, a niektórzy wręcz historię powojennego Szczecina. AUTOR SZYMON WASILEWSKI / FOTO SEBASTIAN WOŁOSZ

Na pomysł zebrania w jedno miejsce i utrwalenia historii szczecińskich rzemieślników wpadała Justyna Machnik, dziennikarka, przewodniczka, animatorka wydarzeń kulturalnych. Justyna kilka lat temu stworzyła szlak „Szczecińskie kamienice”, w których odnajdywała niezwykle ciekawe postaci (głównie ze świata kultury, polityków) działające jeszcze w XIX w. lub na początku XX w.

mach Stypendium Twórczego Miasta Szczecin.

Teraz postanowiła stworzyć Mapę Szczecińskich Rzemieślników. Szczecińskie śródmieście bogate jest w zakłady rzemieślnicze, których właściciele o swoim fachu wiedzą praktycznie wszystko. Najciekawsze historie i najlepsze zakłady zbiera i umieszcza na tworzonej obecnie mapie. Projekt powstaje w ra-

Wśród nich jest m.in. Zakład Kuśnierski Mirosława Diaczenki, działający przy ul. Małkowskiego 13. Pan Mirosław działa zawodowo w branży od ponad czterdziestu lat, choć wliczając w praktykę lata nauki, ze swym fachem ma kontakt od blisko 60 lat.

42

- Zakłady rzemieślnicze odwiedzam od 2008 r., na różne sposoby dokumentując i popularyzując stare rzemiosło – poprzez reporterskie materiały radiowe, artykuły, wystawy, spacery po zakładach. Usługi dla ludności mają się dobrze - podkreśla autorka projektu.


| STYL ŻYCIA |

- Pochodzę z Radomia, tam działała Szkoła Skórzana (działa do dziś jako Zespół Szkół Skórzano-Odzieżowych, Stylizacji i Usług w Radomiu, który powstał w 2013 z połączenia: Zespołu Szkół Zawodowych im. Jana Kilińskiego oraz Zespołu Szkół Odzieżowych, Stylizacji i Usług w Radomiu, działających od lat 20. XX w. – przyp. red). Właściwie cała moja rodzina robiła „w skórach”, poczynając od butów. Mój brat pracował jako garbarz skór. Kiedy skończyłem szkołę podstawową, właściwie naturalnym dla mnie krokiem była kontynuacja nauki w tej szkole – opowiada Mirosława Diaczenko, choć przyznaje, że wówczas bardziej ciągnęło go do motoryzacji. Lecz praktyka w branży galanteryjnej wciągnęła go na tyle, że ostatecznie to jej poświęcił życie. - To twórcza praca, trzeba śledzić wszystkie nowości. To bardzo angażujące zajęcie. Właściwie jest jak w motoryzacji, wszystko pędzi do przodu, zmieniają się trendy, rozwija technologia. Mogłem próbować połączyć te pasje, ale wykończenie aut w środku zostawiałem tapicerom samochodowym. Wymaga to wielkich

maszyn kuśnierskich, ja się skupiłem na bardziej precyzyjnych rzeczach – dodaje. Do Szczecina pan Mirosław trafił w 1967 roku. Najpierw przyjechała tu jego mama, on sam skończył już szkołę w Radomiu, gdzie kuśnierzy było bardzo wielu i ciężko było o pracę. Postanowił poszukać swojej szansy w Szczecinie. W 1968 trafił do wojska, służył w Gdańsku, ale po dwóch latach ponownie przyjechał do Szczecina i zaczął pracę w Domu Mody. - Z czasem zapragnąłem pracować sam, w 1978 roku znalazłem punkt, w którym działam do dziś – opowiada. Gusta klientów przez ten czas się zmieniały wielokrotnie, oczywiście niektóre trendy wciąż wracają. Jak ocenia pan Mirosław, mody powracają w cyklu 15-letnim. Przez ten czas miał bardzo różnych klientów i klientki. Dawno temu odwiedził go pewien polski profesor mieszkający w Kanadzie, który zapragnął mieć futro ze srebrnych lisów. Dostał je, ale przez pomyłkę rzemieślnik uszył je z damskim zapięciem. To nie stanowiło dla klienta

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

43


Mój ojciec był zegarmistrzem, a często odwiedzał go kolega złotnik. To był dla mnie pierwszy bodziec, żeby zostać złotnikiem. (...) Na pewno nie chciałem być zegarmistrzem. Rozbieranie i ponowne składanie zegarków było czymś nie dla mnie. Lubię robić coś niepowtarzalnego – opowiada Włodzimierz Wojciechowski.

problemu, bo był tak zachwycony faktem, że ma wymarzone futro, że nawet nie zwrócił na to uwagi! Choć pan Mirosław jest już emerytem, nie wyobraża sobie, że miałby nie pracować. Cały czas śledzi trendy, zagląda do katalogów, bo chce być na bieżąco i wiedzieć, o czym rozmawiać z kobietami, kiedy go odwiedzają. Co prawda mówi, że większość strojów prezentowanych na pokazach mody nie ma szans w życiu codziennym, bo są po prostu niewygodne, niepraktyczne i raczej stanowią wizję artystyczną niż propozycję ubioru. - Kuśnierstwo już nie wróci. Są ciepłe zimy, nie ma popytu, nie ma zainteresowania. Jest źle z pracą, nie ma też dostępu do nowych skór. Chodzę do zakładu zrobić tylko drobne rzeczy. Traktuję to, można powiedzieć, hobbystycznie. Żebym w domu nie siedział. Zabija mnie bezruch. Musiałbym to czymś zastąpić, a to jest mi najdroższe. Tego się nauczyłem, wiem o tym bardzo dużo – wyznaje. O pokolenie młodszym, ale również bardzo doświadczonym rzemieślnikiem jest Włodzimierz Wojciechowski prowadzący zakład złotniczy przy ul. Jagiellońskiej 15. Praktykę w zawodową zaczął w 1980 roku, a w obecnym miejscu działa od początku lat 90. Mój ojciec był zegarmistrzem, a często odwiedzał go kolega złotnik. To był dla mnie pierwszy bodziec, żeby zostać złotnikiem. Skończyłem jedyną wówczas w Polsce szkołę, która kształciła w tym kierunku. To było w Gdańsku, gdzie nabór był co

44

dwa lata. Uczyłem się grawerstwa, praktykowałem złotnictwo. Na pewno nie chciałem być zegarmistrzem. Rozbieranie i ponowne składanie zegarków było czymś nie dla mnie. Lubię robić coś niepowtarzalnego – opowiada. Duży wpływ na jego rozwój oraz pogląd na ideę pracy miał trzyletni pobyt w RPA. - My w Szczecinie, z racji historycznej, nie mamy takiego pokoleniowego spojrzenia na rzemiosło. Tu dorasta dopiero trzecie pokolenie. W RPA, gdy stanąłem przed ścianą wyrobów, która miała 30-40 lat, każdy poprzednik pozostawiał jakieś techniczne rozwiązania. Miałem podane na tacy, jakie rozwiązania stosowali inni w przeszłości - mówi. W 1993 pan Włodzimierz wrócił do Szczecina, miał tu odlewnię. Wówczas w mieście nie było wielu takich miejsc. - Dziś odlewy nie są już tak atrakcyjne, weszła obróbka laserowa, kopiarki w wosku 3D. Nie wiem, czy to idzie w dobrym kierunku. To misterium, które było kiedyś - był miesiąc na wykonanie czegokolwiek – nie ma na to czasu. Dziś mamy dzień, albo nawet kilka godzin, żeby cokolwiek zarobić na życie. Ja kładę nacisk na pojedynczego klienta, chcę mieć z nim kontakt wzrokowy. Przygotowanie obrączek jest jak szycie garnituru. On ma być uszyty na miarę. Mapę Szczecińskich Rzemieślników znajdziecie na Facebooku @Mapaszczecinskichrzemieslnikow.


Blaty kuchenne i łazienkowe

wraz z pomiarem, transportem i montażem parapety | schody | obudowy kominkowe | posadzki Zakład Kamieniarski LASTRICO | Jasienicka 23, Police tel. 695 899 897 | mail: info@lastrico.pl | www.lastrico.pl

Kompleksowa DEZYNFEKCJA OZONOWANIE obiektów i pojazdów i profesjonalne ZAMGŁAWIANIE

Specjalistyczna DEZYNSEKCJA Zwalczanie szkodników sanitarnych I ochrona konstrukcji drewnianych

Profesjonalna DERATYZACJA profilaktyka i zwalczanie siedlisk gryzoni

Jesteśmy, by pomagać. Od 35 lat. tel. 91 485 01 07 | biuro@protas.szczecin.pl FB/ @DDD PROTAS | www.protas.szczecin.pl


| BIZNES |

#materiał partnerski

Ułożyć biznes na nowo Wyprowadzają przedsiębiorstwa z kryzysów, dając im drugie życie - doradcy gospodarczy i restrukturyzacyjni. Ich działalność od zawsze była potrzebna, ale dopiero od niedawna jest tak bardzo doceniana. Dlaczego? Bo to właśnie oni potrafią odpowiedzieć na pytanie - jak odnaleźć się na rynku, kiedy wszystko przewróciło się do góry nogami? Katarzyna Michalska i Filip Kiżuk, czyli Kancelaria Doradztwa Gospodarczego Kiżuk & Michalska są tego najlepszym dowodem. Przedsiębiorcy odpowiedzialni społecznie - to wyróżnienie, które Północna Izba Gospodarcza przyznała pod koniec roku Kancelarii Doradztwa Gospodarczego Kiżuk & Michalska. Co złożyło się na tę nagrodę? K.M. - Od zawsze byliśmy społecznikami. Regularnie zajmujemy się pomaganiem osobom potrzebującym. Założyliśmy nawet Fundację Pełną Ciepła, która w pewnym sensie uzupełnia naszą ofertę. W czasie pandemii nic się nie zmieniło. Wspieraliśmy szczecińskie hospicjum, siostry zakonne opiekujące się polskimi rodzinami w Kazachstanie, ale też pojedyncze osoby - samotne matki, przedsiębiorców… Nasze działania doceniła Północna Izba Gospodarcza i przyznała nam wyróżnienie. Zresztą nie tylko nam, wśród wyróżnionych było jeszcze kilka innych firm. Cieszymy się z tego, bo to oznacza, że w Szczecinie potrafimy sobie pomagać. F.K. - Działamy na wielu polach. Prowadzimy doradztwo prawne i gospodarcze. Nasze usługi są skierowane do przedsiębiorców, którzy potrzebują wsparcia na różnych etapach prowadzenia firmy chcą zainwestować, potrzebują pomocy w obszarze zatrudnienia czy w mediacjach, mają kłopot z rozwikłaniem sporów prawnych, chcą odzyskać należności, szukają miejsca do czasowego oddelegowania pracowników, aby uniknąć zwolnień. To przykłady sytuacji, kiedy możemy wkroczyć i zaproponować szereg działań mających na celu poprawę funkcjonowania i zabezpieczenie przedsiębiorstwa. Doradztwo gospodarcze i pomoc prawna to usługi dla każdego? Czy trzeba być firmą np. z odpowiednim stażem na rynku, by móc z nich skorzystać?

46

K.M. - Usługi naszej kancelarii są skierowane do wszystkich przedsiębiorców - bez względu na rozmiar czy rodzaj prowadzonej działalności. Zauważamy, że najczęściej trafiają do nas małe podmioty, które przy naszym wsparciu nabierają rozmachu. Można powiedzieć, że jesteśmy manufakturą dużych przedsiębiorców (uśmiech). A czy przedsiębiorcy są tego świadomi? Czy wiedzą na czym polega wsparcie gospodarcze? F.K. - Niestety, świadomość wciąż jest bardzo mała. W Polsce mamy tendencję do robienia wszystkiego na własną rękę. Na Zachodzie, na rynkach dojrzałych, wygląda to zgoła inaczej. Każda decyzja przedsiębiorcy jest poprzedzona akceptacją doradcy. To usługa wkalkulowana w biznes. U nas to często ostatnia deska ratunku. K.M. - Ludzie dzielą się na trzy grupy. Na tych co wypierają problem twierdząc jakoś się ułoży, tych co wraz z pierwszym wezwaniem do zapłaty wpadają w panikę i poddają się oraz tych, którzy zaczynają drążyć temat, nawet jeśli nie mają odpowiedniej wiedzy. Na szczęście obserwujemy, że ta trzecia grupa staje się coraz liczniejsza. Przedsiębiorcy to mądrzy ludzie. Z czego to wynika? K.M. - Przez ostatnie 10 lat w naszym kraju nie było bessy. Prawie nikt nie myślał o takich usługach jak optymalizacja czy restrukturyzacja. Kiedy nastąpiło załamanie rynku wielu przedsiębiorców wpadło w panikę. Odnalezienie się w nowej sytuacji stało się olbrzymim wyzwaniem. Frustracja zaczęła mieszać się z niepewnością, a na horyzoncie pojawiły się pyta-

nia, o których nigdy wcześniej nie trzeba było myśleć. W takim razie jak zmienił się front działań kancelarii w ostatnim roku? K.M. - Analiza całości przedsiębiorstwa pod kątem rozwoju i inwestycji, szukanie finansowania czy kontakty z bankami i funduszami - do czasu wybuchu pandemii były głównymi obszarami naszego działania. W tej chwili, można powiedzieć, że przeszliśmy na drugą stronę barykady. Pracujemy przede wszystkim w zakresie działań prawnych, optymalizacyjnych i restrukturyzacyjnych. Choć oczywiście cały czas zgłaszają się też przedsiębiorcy z nadwyżkami budżetowymi, szukający alternatywy inwestycyjnej. Restrukturyzacja, to szereg olbrzymich zmian, a jak wiadomo nikt nie lubi zmian. Przedsiębiorcy łatwo się temu poddają? F.K. - Uważam, że jeśli mamy przepisy dotyczące restrukturyzacji, ale z nich nie korzystamy to znaczy, że jesteśmy wśród przedsiębiorców uprzywilejowanych, czyli takich, których biznesy wypłynęły na koronawirusie albo nie mamy wiedzy w tym zakresie. To prawda, nikt nie lubi zmian, ale ważne jest, aby się nie ograniczać i nie zamykać. Przepisy dotyczące pandemii pozwalają m.in. na odroczenie zobowiązań względem innych podmiotów, celem stworzenia planu na rozwiązanie problemów. Tym planem jest właśnie restrukturyzacja. Nagromadzenie kłopotów powoduje, że przedsiębiorcy często zapominają o potrzebie zarobku. Skupiają się jedynie na konieczności gaszenia kolejnych “pożarów”. Oceniając sytuację z boku, na chłodno i dopasowując model biznesowy do panujących realiów można


| BIZNES |

fot. Anna Porowska, Studio Kamienica

#materiał partnerski

rozwiązać więcej, niż jeden problem a przecież o to chodzi. O jakiej skali zmian mówimy? Czy moglibyśmy podać tu przykład? F.K. - Wyobraźmy sobie firmę zajmującą się handlem. Dotychczas działała jedynie stacjonarnie. Pandemia sprawiła, że trzeba było zamknąć wszystkie jej punkty, co odcięło przedsiębiorcę od zarobku. To moment, kiedy należy zadać sobie pytanie - a może przeniosę się do internetu? A następnie zacząć działać. Podobnych przykładów jest wiele, a wniosek ten sam - zawsze są dostępne mechanizmy, które pozwolą poukładać biznes na nowo. Co dzieje się w sytuacji kiedy przedsiębiorca, mimo wszystko, nie zdecyduje się na zmianę? F.K. - Najczęściej dochodzi do efektu domina. Przewraca się jeden klocek i popycha kolejne. Rynek zapada się. K.M. - Trzeba zdać sobie sprawę, że wielu przedsiębiorców obecnie przechodzi przez podobne kryzysy. Nie spinają miesięcznych kosztów, nie generują zarobku, nie spłacają długów, w tym długów z poprzednich sezonów, ale podtrzymują współpracę z innymi. A inni działają zupełnie jak oni. Nie zarabiają i nie płacą, bo ich kontrahenci tak samo nie zarabiają i nie płacą. Nasza w tym rola, by to wszystko poukładać. Który moment jest tym momentem,

w którym przedsiębiorca powinien chwycić za słuchawkę i powiedzieć - dalej nie dam rady, potrzebuję pomocy? F.K. - Pierwsze sądowe wezwanie do zapłaty i świadomość braku funduszy na dalszą działalność to czynniki, które powinny wywołać tę reakcję. W rzeczywistości klienci zgłaszają się do nas w trzech sytuacjach: zanim pojawi się problem, kiedy sami podjęli walkę i kiedy utracili kontrolę nad tym co się dzieję. Praktycznie na każdym etapie możemy pomóc, mechanizmów jest sporo. Do tego wszystkiego dochodzi czas. Dzień, tydzień, miesiąc - jak szybko można spodziewać się rozwiązania problemu? To z pewnością kwestie indywidualne, ale na co przedsiębiorca powinien się nastawiać? K.M. - Przeciętnego problemu nie da się załatwić w dzień, tydzień lub nawet dwa tygodnie. Klienci, którzy zwracają się do nas ze sprawą “na wczoraj” muszą mieć świadomość, że miesiąc lub półtorej to minimalny czas, który pozwoli uzyskać pierwsze wartościowe rezultaty. Oficjalne pisma, wstępne rozmowy z wierzycielami, analiza dokumentacji finansowej to coś czego nie da się przyśpieszyć. Zdarza się, że klienci myślą, iż wystarczy jedna wizyta w kancelarii, by uporać się z kłopotami. I nie zaprzeczę, że tak nie jest, bo mamy gro przypadków, gdy uświadomienie problemu było realną pomocą, ale w znacznej

większości, potrzeba bardziej stanowczych i rozbudowanych ruchów. Ostatnie miesiące nie były łatwe, a jakie są rokowania na przyszły rok? F.K. - Myślę, że przed nami czas odbudowy. Pandemia, przy pesymistycznym założeniu, skończy się pod koniec przyszłego roku. Ostatnie miesiące przewróciły wszystko do góry nogami - przewróciły całe firmy i sposoby myślenia, przewartościowała nasze priorytety. Wydaje mi się, że teraz musimy odnaleźć się w tej rzeczywistości i pogodzić z nią. Dlatego chciałbym, abyśmy wspólnie postarali się znaleźć rozwiązanie. Nikt nie zna się lepiej na swoim biznesie, niż właściciel tego biznesu, ale właściciel biznesu nie musi znać się na otoczeniu biznesu. Od tego jesteśmy my. K.M. - Wśród naszych klientów są klienci, którzy przeżyli po kilka kryzysów. Teraz są świadomi, że znaleźli się w trudnej sytuacji, która szybko nie minie, ale potrafią na wszystko patrzeć z dystansem. Jak mówią - po każdej burzy wychodzi słońce. Wszystkim życzę takiego dystansu, a na pewno ten rok będzie lepszy. Kiżuk & Michalska Doradztwo gospodarcze tel.: (+48) 693 110 250 ul. Grodzka 10/2, Szczecin email: kancelaria@kizukmichalska.pl www.kizukmichalska.pl

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

47


| ZDROWIE i URODA |

Jak jeść, żeby nie tyć? Motywatorka zna odpowiedź Paulina Wysocka-Świeboda właściwie przez całe życie szukała „diety-cud”, ale lata zbierania doświadczeń nauczyły ją, że nie ma jednego, uniwersalnego sposobu na odchudzanie. Jest żywym przykładem, że wszystko, co chcemy zmienić w swojej diecie, powinno mieścić się w naszych możliwościach. Sama schudła 40 kg, teraz próbuje pomóc innym w znalezieniu drogi do lepszej wagi i samopoczucia. AUTOR SZYMON WASILEWSKI / FOTO ARCHIWUM PRYWATNE

Jak się w ogóle przygotować do diety, co zrobić, zanim zaczniemy? – Pierwszym krokiem niech będzie to, abyśmy uświadomili sobie, że nie ma diety idealnej. Wcale nie jest tak, że aby schudnąć, należy przejść na jedną, restrykcyjną dietę, która jest pełna zakazów i nakazów. Drugim najlepszym krokiem będzie wybranie sobie takiej diety, która będzie dostosowana do naszego stylu życia i do naszych preferencji – odpowiada Paulina. I wie co mówi, bo jak sama pisze na swoim blogu www.motywatorka.pl: ze swoją otyłością walczyłam od dziecka. Przeszłam przez rozmaite diety, a droga, która doprowadziła mnie do miejsca, w którym jestem teraz, była wyboista. Właśnie to doświadczenie zdeterminowało mnie do założenia Motywatorki – miejsca w Internecie, którego sama szukałam podczas odchudzania. W swoim życiu zmagałam się z zaburzeniami odżywiania, takimi jak kompulsywne objadanie się czy bulimia. Metodą prób i błędów oraz pracą nad sobą, udało mi się poradzić ze swoimi demonami. Dzisiaj uważam, że moją misją jest pokazywać właściwą drogę innym. Pragnę odczarować odchudzanie oraz pomagać ludziom zrozumieć to, co dotychczas było czarną magią. Jeżeli chcesz raz na zawsze pojąć wiedzę na temat utraty nadprogramowych kilogramów i jednocześnie umieć poradzić sobie z własną głową, którą dalej ciągnie do objadania się – jesteś we właściwym miejscu. Czy bez pomocy dietetyka, który ma wiedzę o wartościach odżywczych danych potraw, jesteśmy w stanie sobie poradzić? – Jak najbardziej, ale to znowu zależy od typu człowieka. Może być tak, że będziemy chcieli mieć rozpiskę od dietetyka i nie będzie nam to kolidować z tym, co lubimy. Możemy być ludźmi, którzy lubią mieć podyktowane to, co lubią jeść, oczywiście uzgadniając to wcześniej. Lecz jeżeli chcemy działać na własnych zasadach, to także możemy to zrobić – mówi. Najpierw powinniśmy określić sobie swój cel. Czy to ma być

48

dieta prozdrowotna, czy dążymy do zrzucenia zbędnych kilogramów? To nie zawsze muszą być cudownie zbilansowane, ekologiczne i bardzo zdrowe posiłki, bo w odchudzaniu chodzi głównie o ujemny bilans kaloryczny, czyli o ograniczenie jedzenia. Jedna uniwersalna dieta-cud to mit, chyba że ktoś znajdzie swoją własną, dopasowaną do potrzeb, portfela, do tego, co lubimy jeść. Jakie mity warto jeszcze obalić? Często się nam kojarzy, że dieta prowadząca na redukcji masy ciała musi być zdrowa, np. oparta na sałatkach, bez soli, ziemniaków itp. Nieprawda!

Ziemniaki, chleb, makarony, czyli węglowodany, mają wysoki indeks sytości, zatem długo po ich spożyciu nie chce się nam jeść. - Oczywiście możemy ograniczyć porcje, ale nie musimy rezygnować - twierdzi. Czy, żeby schudnąć, koniecznie trzeba ćwiczyć? - Według mnie to kolejny mit. Oczywiście aktywność trzyma nas w zdrowiu i bardzo polecam ćwiczenia, ale należy podejść do tego racjonalnie, nie próbować wszystkich ćwiczeń świata od razu - dodaje Paulina. Według niej, odchudzanie i dietę najlepiej jest porównać do nowej umiejętności, np. nauki języka obcego. - Jeśli postanawiam się nauczyć np. angielskiego, nie zaczynam od poziomu zaawansowanego. Uczę się podstawowych zwrotów. Podobnie przy diecie, jeśli chcę zrzucić zbędne kilogramy, zaczynam od komponowania lepszych posiłków. My często od tzw. 1 stycznia zaczynamy robić wszystko naraz: zmieniamy die-


| ZDROWIE i URODA |

tę, zaczynamy ćwiczyć, rzucamy palenie. Tego jest za dużo i powoduje to, że po dwóch tygodniach wszystko rzucamy. Jak pomóc sobie w byciu konsekwentnym? Pierwszego dnia próbujemy być idealni, a jeśli potem nie idzie, to jesteśmy na siebie zdenerwowani, że nie mamy odpowiednio silnej woli i zawsze już będziemy grubi. Trzeba zachować spokój, a zmiany wprowadzać stopniowo.

Według Pauliny należy zastąpić słowo „motywacja” słowem „determinacja”. Chcąc schudnąć, często próbujemy odtworzyć u siebie właśnie tę motywację z pierwszego

- Podobnie jest z chodzeniem do szkoły, czy utrzymywaniem ognia w związku, potem to musi przejść do jakiejś rutyny, musi się stać, naturalne - mówi. Zrzucenie np. 10 kilo nie powinno być celem samym w sobie, bo co potem? Aby utrzymać się na poziomie, jaki założyliśmy, tak naprawdę trzeba o to dbać cały czas, aby nie zaprzepaścić wysiłków. - Jeśli odchudzanie było skonstruowane zgodnie z naszymi zasadami i było przyjemne, to potem chyba już stanie się po prostu przyjemnym stylem życia, o którym przestaniemy myśleć jak o jakimś niesamowitym wyzwaniu. Swoimi radami i przemyśleniami Paulina dzieli się m.in. na swoim blogu. Znajdziemy na nim jej wpisy na przeróżne tematy związane z dietą. To m.in. jadłospis jesienny, artykuły o: wpływie odpoczynku na odchudzanie, karmieniu piersią i diecie, wpływie białka i wiele innych. Warto znaleźć chwilę, zajrzeć i przekonać się, czy te treści mogą nam pomóc.

dnia i liczymy, że potem do nas wróci.

MAGAZYN MIEJSKI | NUMER 01/2021

49


| ZDROWIE i URODA |

#reklama

Czy tarczyca jest Twoją tarczą? Śmiało można o niej powiedzieć, że to MAŁY organ WIELKIEJ wagi. Tarczyca, choć jest niewielkich rozmiarów, a swoją budową przypomina motyla, odgrywa wielką rolę w organizmie i warto, aby właśnie na początku roku, poświęcić jej więcej uwagi. Styczeń to Miesiąc Świadomości o Chorobach Tarczycy – czy masz poczucie, że gdy choruje tarczyca, cierpi i ciało, i dusza?

że ok. 300 mln ludzi na świecie może chorować na tarczycę, a wiele z nich nie być tego świadomym! Dlaczego? Gdy tarczyca zaczyna chorować, objawy pojawiają się stopniowo. Nie każdy skojarzy, że suche i wypadające włosy, wzmożona senność i brak energii to problemy z tarczycą. Warto pamiętać, że o chorującej tarczycy świadczy nie jeden, a zespół symptomów, wysyłanych przez różne organy. Co powinno szczególnie zaniepokoić? M.in.: nadmierny przyrost lub utrata wagi, kłopoty z wypróżnianiem (zaparcia, biegunki), zaburzenia snu (senność lub bezsenność), brak odporności na zimno, problemy z zajściem w ciążę, sucha skóra na łokciach i kolanach, zaburzony cykl menstruacyjny, wyczerpanie. Jeśli hormony nie są dostarczane do komórek w odpowiedniej ilości, nie mogą sprawnie budować tkanek i organów. Chora tarczyca, niezależnie od zaburzeń wytwarzania hormonów, sama może ulec zmianom strukturalnymi tworząc guzki.

Nie każdy guzek to rak Tarczyca – co świadczy o jej wielkości? Mówiąc najkrócej, jest niezbędna do życia. Hormony T3 i T4, które produkuje tarczyca, wpływają na aktywność życiową organizmu. Docierają wraz z krwią do niemal każdej komórki, by je zasilić. Można więc powiedzieć, że te dwa hormony regulują pracę całego organizmu! Gdy występują w nadmiarze, procesy metaboliczne zaczynają przyspieszać. I odwrotnie – ich niedobór prowadzi do spowolnienia czynności życiowych. Wytwarzanie T3 i T4 jest sterowane przez TSH - hormon, który dla tarczycy jest tzw. prawą ręką i który również badamy, by sprawdzić, czy z naszą tarczycą wszystko w porządku! Lista procesów w organizmie, na które wpływa tarczyca jest bardzo długa i bardzo ciekawa. Często nie domyślamy się, że odczuwane dolegliwości mogą być związane z zaburzeniami jej pracy. Tarczyca wpływa bowiem, m.in. na: 1. Przebieg procesu dojrzewania 2. Przemianę materii i masę ciała 3. Przepływ krwi w naczyniach i pracę serca 4. Samopoczucie, pamięć i koncentrację 5. Wchłanianie glukozy z przewodu pokarmowego 6. Wydzielanie hormonów wzrostu i płciowych 7. Kondycję skóry 8. Cykl menstruacyjny 9. Rozkład kości i rozwój osteoporozy 10. Wytwarzanie ciepła Chorująca tarczyca długo nie daje żadnych objawów, dlatego tak ważna jest profilaktyka, obejmująca m.in. badania hormonów tarczycy oraz USG. Styczeń to dobry czas, aby o tym pomyśleć i zatroszczyć się o tarczycę. Centrum Diagnostyki Medycznej HAHS w styczniu zachęca do tego szczególnie i w ramach akcji profilaktycznej MOTYL oferuje konsultację endokrynologiczną oraz badania tarczycy z 15% rabatem.

Nawet jeśli podczas badania dowiemy się, że na tarczycy znajduje się guzek lub ich skupisko, nie należy od razy myśleć o najgorszym! W 85% są to łagodne zmiany o charakterze niezłośliwym. Aby to potwierdzić lub wykluczyć zazwyczaj przeprowadza się biopsję. Inne objawy, na które warto zwrócić uwagę to: powiększenie szyjnych węzłów chłonnych, zmiana barwy głosu, chrypka, trudności w przełykaniu i oddychaniu, powiększenie obwodu szyi. Rak tarczycy rozpoznawany jest najczęściej u osób w średnim wieku, ale chorują na niego również młodsi. Zachorowalność u kobiet jest 8 razy większa niż u mężczyzn. Najlepiej do dziś poznane czynniki podnoszące ryzyko choroby to: niedobór jodu w pożywieniu, zabiegi radioterapii w dzieciństwie, szczególnie w okolicy szyi i głowy, zbyt duża stymulacja tarczycy przez hormon TSH., predyspozycje genetyczne. Ryzyko zachorowania dotyczy wielu osób, ale największe występuje u kobiet w wieku 40+, u których wystąpił lub wystąpiły powyższe czynniki. Rak tarczycy jest nowotworem stosunkowo rzadkim i stanowi niecały 1% wszystkich nowotworów złośliwych. Szanse na wyleczenie są duże, a przeżywalność pacjentów w 5-letnim okresie po chorobie sięga do 80%. Warto uświadomić sobie, że ZDROWIE jest jak MOTYL. Może się wymknąć w najmniej oczekiwanym momencie! Zatem dbajmy o siebie i najbliższych, a w styczniu:

Złap bakcyla na motyla! Jeśli chcesz przyłączyć się do AKCJI MOTYL i zbadać swoją tarczycę, zapraszamy do Centrum Diagnostyki Medycznej HAHS w Szczecinie - w ramach akcji MOTYL (tylko w styczniu!) można skorzystać z 15% rabatu na konsultację endokrynologiczną oraz badania tarczycy.

Jeśli chcesz się umówić na badanie, skontaktuj się:

Gdy choruje tarczyca, choruje cały organizm Choroby tarczycy są jednymi z najczęściej występującymi na całym świecie. Najczęściej objawiają się w postaci niedoczynności lub nadczynności tarczycy lub chorobą Hashimoto. Szacuje się,

50

Centrum Diagnostyki Medycznej HAHS tel. 91 422 06 49, info@hahs-lekarze.pl ul. Felczaka 10, Szczecin, www.hahs-lekarze.pl



| ZDROWIE i URODA |

Jedzenie: nie wyrzucaj, zamrażaj! Co można schować do zamrażarki?

Przeziębienie: zamiast leczyć, zapobiegaj! Przeziębienie to choroba, na którą większość ludzi zapada przynajmniej raz w roku. Schorzenie to zwykle rozwija się stopniowo,

Z jednej strony jedzenie drożeje, z drugiej strony wciąż sporo trafia do śmieci. Rozwiązaniem może być… zamrażarka. AUTOR AGNIESZKA KNIAZ / POLSKA PRESS

Mrożenie jedzenia to naprawdę prosty, łatwo dostępny i nie wymagający szczególnej wiedzy sposób, by nie marnować żywności i uporać się z jej nadwyżką. Ponadto dzięki mrożeniu można przez cały rok cieszyć się produktami sezonowymi. Zamrozić można doskonałą większość żywności, nie tracąc przy tym jej smaku ani wartości odżywczych. Wokół mrożenia jedzenia powstało wiele mitów, przez które niektórzy wciąż nie są przekonani do tej formy przechowywania żywności. W efekcie w wielu domach zamrażarki są przepełnione gotowymi produktami ze sklepów albo wprost przeciwnie - stoją puste, zaś sporo jedzenia ląduje na śmietnikach. Oto kilka faktów z raportu Banków Żywności: • w Polsce rocznie do kosza trafia 9 mln ton żywności, • 42 proc. Polaków przyznaje, że wyrzuca jedzenie, • w śmietnikach najczęściej lądują pieczywo, wędliny i owoce, • co 4. produkt trafia do kosza, bo został przygotowany w nadmiarze. Zamiast wyrzucać jedzenie, włóż je do zamrażarki. Zobacz, co można zamrozić i jak długo mrożonki będą dobre do spożycia!

za to szybko się rozprzestrzenia. Zakażenie następuje drogą kropelkową, wirusy przedostają się do organizmu wraz z wdychanym powietrzem lub przenoszone są z rąk do rąk. Do typowych objawów przeziębienia zalicza się: ból gardła, ból głowy, katar, kaszel, niekiedy również gorączkę. Przeziębienie trwa zwykle tydzień, jednak niektóre czynności i szkodliwe nawyki mogą sprawić, że z nieprzyjemnymi symptomami tej choroby będziemy się zmagać znacznie dłużej. Co najczęściej robimy nie tak? Po pierwsze bagatelizujemy symptomy. To błąd, bo podczas choroby potrzebujemy dodatkowej energii do walki z infekcją. Wystarczająca ilość i dobra jakość snu to podstawa prawidłowo funkcjonującego układu odpornościowego, którego zadaniem jest m.in. ochrona organizmu właśnie przed infekcjami. Badania dowodzą, że spanie mniej niż 7 godzin w ciągu nocy prawie trzykrotnie zwiększa ryzyko zachorowania na przeziębienie. Po drugie, pozwalamy sobie na nadmierną nerwowość i długotrwały stan napięcia, co może utrudniać prawidłowe funkcjonowanie układu odpornościowego. Dlatego warto nauczyć się radzić sobie z nadmiernym napięciem, np. stosując techniki medytacyjne lub ćwiczenia fizyczne. Po trzecie, spożywamy zbyt małą ilość płynów. Odpowiednia ilość wypijanych płynów pomaga rozrzedzić śluz i oczyścić zatoki. Niekoniecznie musi to być woda, można pić gorącą herbatę oraz jeść zupy. Szczególnie zalecane jest spożywanie rosołu, który ma udowodnione działanie hamujące stany zapalne i łagodzące objawowe infekcje górnych dróg oddechowych. Najważniejsze to dbać o siebie! (red.)

Sprawdź, czy tarczyca jest Twoją tarczą – Zbadaj ją! W styczniu 15% rabatu

Centrum Diagnostyki Medycznej | tel. 91 422 06 49 | www.hahs-lekarze.pl


#reklama

Wielu sukcesów, odważnych marzeń, mądrych decyzji, satysfakcji, spokoju i pomyślności na cały nadchodzący 2021 rok Przypominamy o zbliżającym się Dniu Świętego Walentego! Zapraszamy i do zobaczenia


#reklama


#reklama


#reklama


Turn static files into dynamic content formats.

Create a flipbook
Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.