Philogelos

Page 1

li

0

PHI1PGEL $®

albo ŚMIESZEK Ossolineum


>milcqelo$rยงi



PHILOGELOS albo ŚMIESZEK Z facecji Hieroklesa i Philagriosa Z greckiego na polski przełożył i posłowiem filologicznym opatrzył JERZY ŁANOWSKI Słowem o dowcipie poprzedził JAN TRZYNADLOWSKI Szatę graficzną nadał TOMASZ ŁOWICKI

Wrocław Warszawa Kraków Gdańsk Łódi Zakład Narodowy imienia Ossolińskich Wydawnictwo

1986


Redaktor Jerzy Waśkowski Redaktor techniczny Maciej Sztapka

Copyright by Zakład Narodowy im. Ossolińskich — Wydawnictwo, Wrocław 1986 Printed in Poland

ISBN 83-04-02333-4


SŁOWO O DOWCIPIE SPRZED WIEKÓW Kultura starożytna i w ogóle starożytność są stale żywe w naszej kulturze współczesnej. Antyk z całą swą różnorodnością i bogactwem żyje nie tylko w grubych książkach pisanych i czytanych przez specjalistów, ale, co szczególnie ważne dla nas w tej chwili, żyje w naszym języku i w naszej świa­ domości. Można się nie uczyć wiedzy o starożyt­ ności, by słyszeć coś o Homerze, Aleksandrze Macedońskim, Ciceronie czy Cezarze. A skoro i współczesny egzystencjalizm próbują wywodzić z Arystotelesa, widać jasno, jak głęboko tkwi w nas starożytność. I literatura tę starożytność przypomina, i teatr, i film, i telewizja. Antygona, Elektra i tyle innych postaci odżywają w dziesiątkach wersji filozoficz­ nych u dramaturgów współczesnych, niosąc z sobą nie wyczerpany przez wieki, bogaty ładu­ nek wiecznie pulsujących treści głęboko ludzkich, ciągle aktualnych społecznie. Trudno więc być nowoczesnym bez starożytności! Ale — jak ta starożytność wygląda „ogólnie" w świadomości niefachowca? Przede wszystkim bardzo poważnie. Przyzwyczai­ ły nas do tego podręczniki, w których co czytanka to złota myśl — jasny sens wykładająca trudnymi i ciemnymi zwrotami; gdzie roi się od filozofów i mówców, gdzie wszystko koturnowe i monumen-


6

talne, gdzie sami wodzowie i nauczyciele, po­ chody i galery, strzały i ołtarze. Wszyscy są tam bardzo serio, wszyscy są bardzo mądrzy i — nieu­ stannie prowadzą wojny. Czasami budzi się nawet refleksja: skoro są tacy mądrzy, dlaczego ciągle się biją? A gdy dojdą trudności językowe, to po­ niektóry upadły na duchu zadaje sobie pytanie: czy naprawdę można wypowiedzieć żywe treści przy pomocy tych martwych języków? I — czy ci starożytni umieli się śmiać? Czy umieli się śmiać? Co prawda, do samego śmiechu zbyt wielu słów nie potrzeba, a tu chodzi o to, czy ci ludzie w tym byli do nas podobni, że dostrzegali komizm w cudzym geście i decyzji, sposobie myślenia i w trybie postępowania... Co więcej — czy tak na użytek codzienny potrafili uchwycić kontrasty we wszelkich ich postaciach: małość w pozornej lub faktycznej „wielkości", zrę­ czność w wywikłaniu się z trudnej sytuacji, zdol­ ność osaczenia przeciwnika w nieoczekiwany dlań sposób, czy umieli odsłonić niekonsekwencję lo­ giczności lub też dokonać błyskawicznej kompro­ mitacji bliźniego, szczególnie wówczas, gdy ów bliźni wedle jakichś norm moralnych na tę kom­ promitację zasługiwał? Czy umieli „satyrycznie wartościować"? Wpraw­ dzie przekazała nam starożytność i komedie, i sa­ tyry, ale to inna sprawa. Komedia to wielka kon­ strukcja artystyczna, w której jest dość „miejsca" i „czasu", aby rozwinąć zdarzenie, zarysować kie­ runek działania postaci i przedstawić pewne ludz-


kie typy już z racji swego sposobu istnienia czy podobieństwa do żywych wzorów zdolne do wy­ woływania u widzów i słuchaczy jednoznacznej re­ akcji. Satyra zaś, osnuta wokół przeróżnych „bo­ haterów negatywnych", to w gruncie rzeczy cała filozofia, tyle że wyłożona językiem konkretnego opisu, adresowana do spostrzegawczych umy­ słów, do krytycznej wyobraźni. A w różnych for­ mach filozofowania starożytni celowali. Zresztą, co nie od rzeczy będzie zauważyć, najbar­ dziej chyba masowa „literatura teatralna" nie była zjawiskiem na co dzień, choć z codzienności wy­ bornie umiała korzystać. A nam chodzi właśnie o tę codzienność jak gdyby uwolnioną od stroju literackiego, o wejrzenie w ten interesujący nas błysk myśli zdolnej do natychmiastowej oceny człowieka i sytuacji, gdy spoza wszystkich pozo­ rów wygląda jedyna w tym momencie prawdziwa postać rzeczy — śmieszność. A na śmieszność, jeśli nas nie dotyczy, reagujemy śmiechem. To wszystko w różnorakim kształcie znajdujemy w antycznej anegdocie, w tych okruchach dow­ cipu przekazanego nam przez starożytność, w tej książce do czytania, zabawy, ale i do refleksji po­ danym Philogelosie. Do zabawy, bo dobry żart bawi, ale i do refleksji, gdyż w dobrym żarcie za­ wsze się znajdzie niemały ładunek trafnego spo­ strzeżenia, cennej myśli. I tak jest właśnie z Philogelosem. Na śmieszność reagujemy śmiechem? No tak, zasadniczo tak, o ile, jak pozwoliliśmy so-

7


8

bie zauważyć, śmieszność ta nas nie dotyczy. Dla­ czego? Bo śmieszność w jakimś tam stopniu poniża, bo śmieszność ośmiesza (a wtedy nie do śmiechu!), bo ośmieszenie — kompromituje. A z kolei kompromitacja... przestaje być śmieszna! Cóż więc, wplątaliśmy się w błędne koło? Bynaj­ mniej. Pokazaliśmy tylko, że różne mogą być stop­ nie śmieszności; jeden z nich to (wybaczcie okre­ ślenie) — śmieszność śmieszna, drugi zaś to śmieszność ośmieszająca, kompromitująca, ba, niszcząca! Właśnie dlatego tak bardzo skłonni je­ steśmy mniemać, że ze śmiesznostkami ogromnie do twarzy, wszakże nie nam, lecz naszym przyja­ ciołom! Otóż co uderza przy lekturze Philogelosal Przede wszystkim to właśnie, że przesycony jest on żar, tern satyrycznym, wyostrzonym, obliczonym na ośmieszenie i kompromitację. Ta konstrukcja kpiny jest w zasadzie bardzo pro­ sta, ale też i ogromnie celowa (mówiąc językiem „fachowym" — w pełni funkcjonalna). Opiera się ona mianowicie na zasadzie skontrastowanego ze­ stawienia pewnej sytuacji z nielogicznym wobec niej stosunkiem bohatera, który zawsze wybiera rozwiązanie sprzeczne z „normalnym" tokiem po­ stępowania. A wiadomo, że nieumiejętność znale­ zienia się w dowolnie zaistniałej sytuacji, niezdol­ ność do dostosowania się wynikającego ze zrozu­ mienia nowych warunków — nie dowodzi inteli­ gencji. Tak więc formą panującą żartu w Philogelosle jest ujawnienie głupoty, umysłowej płytkości,


tępoty postaci będącej ośrodkiem sytuacji przedstawionej w żarcie. „Mędrek miał pole w odległości wielu mil. Żeby je przybliżyć, przewrócił siedem kamieni milowych". Jawnie nielogiczne działanie, po prostu czynność nieskuteczna, odnosząca się nie do samej odle­ głości, lecz do sposobu jej mierzenia, dostatecz­ nie mocno i jednoznacznie określa dawcę pomy­ słu i wartość jego działania: nierozsądny pomysł, czynność jałowa. Rzecz znamienna: głupota jest zasadniczym moty­ wem kompromitacji i ośmieszenia. Nie przesa­ dzajmy jednak z wnioskiem: mądrzy Grecy ośmie­ szają przede wszystkim głupotę. Bo fakt to bardzo charakterystyczny i trwały po dziś dzień: homo sa­ piens najbardziej lęka się pomówienia o brak ro­ zumu czy rozsądku. I może właśnie dlatego tak ob­ ficie obdarza innych poniżającym mianem głupca, siebie samego uważając za posiadacza najbardziej błyszczącego rozumu. Co za złudzenie! Przepra­ szam... czy w tym miejscu sam piszący te słowa nie postąpił jak typowy pod tym względem homo sapiens? Trzeba zaznaczyć, że zazwyczaj w naszym zbiorku ujawnienie głupoty „mędrka" nie przebiega w spo­ sób uproszczony, tzn. „mędrek" nie postępuje nie­ rozsądnie tak sobie i basta. Konstrukcja kpiny, nie przestając być prostą w swym podstawowym ukła­ dzie, ulega pewnemu rozbudowaniu. Po pierwsze, nierozsądne działanie zyskuje aktywnych świad­ ków prowokujących głupka do działania, po wtóre

9


10

zaś — działanie nierozsądne posiada formalne po­ zory prawidłowości. Tym samym przeto kpina na­ biera ostrości, gdyż istnieją ci, którzy faktycznie dowiadują się o czyjejś głupocie, ponadto głupek niejako obiektywnie sprawdza swój nierozsądek, expressis verbis wyprowadzając fałszywy wniosek z danych sobie prawdziwych przesłanek. Przy tym wszystkim zaś sama konstrukcja tak opacznie ze­ stawionego sylogizmu musi bawić, gdyż przeczy ona oczywistości, naszej codziennej praktyce. W tych wypadkach mamy do czynienia ze zjawis­ kiem, które można by określić jako nierozpoznawanie oczywistości. Np. owa historia z zapieczęto­ wanym dzbanem wina, opróżnianym przez otwór zrobiony u dołu. Wniosek wyraźnie nieoczywisty z faktu oczywistego: nikt nie nabiera wina od dołu, skoro brak go od góry! Istnieje jednak jak gdyby pewien wariant tej kon­ strukcji, polegający na zabiegu (określmy go tak) „zracjonalizowania niemożliwości". W tym wy­ padku błąd polega nie na fałszywej ocenie sytuacji jako zestawienia zdarzeń, lecz na oczywiście nie­ skutecznym postępowaniu, na świadomym (lub częściej nieświadomym!) uznaniu rzeczy niemożli­ wej za możliwą, na niębraniu pod uwagę wyklucza­ jących się sposobów istnienia samej sytuacji i czynów mających sytuacji tej odpowiadać. Przy­ kładem tego rodzaju układu może być sytuacja, w której idący przodem pisze dla wlokącego się z tyłu „pośpiesz się", ten zaś na tymże kamieniu odpisuje: „A ty na mnie zaczekaj". Oba napisy


w pełni logiczne, tyle że napis drugi w swej obecnej postaci miałby pełny sens, gdyby był umiesz­ czony przed maszerującym z przodu. Po prostu absurd listu, który już w chwili pisania nie posiada warunków ni szans dotarcia do adresata. Ale — to wszystko wydaje się logiczne, tylko te nieszczę­ sne okoliczności działania... Wszystko wydaje się logiczne... I na tym zatrzy­ majmy się przez chwilę, bo rzecz to godna uwagi. Po prostu dlatego, że prowadzi nas do innej formy żartu, do ciekawej „logiki nielogicznej". Cóż to ta­ kiego? Sprawa dość jasna: „drogą logicznego ro­ zumowania doszliśmy do absurdu" — jak czasem (a może i często) zmuszeni jesteśmy powiedzieć. Kiedy mianowicie? A wtedy, gdy formalnie jedno z drugiego wynika, tyle że niezupełnie, tyle że cza­ sem się nam popłacze przesłanka mniejsza z więk­ szą, tyle że lekkomyślnie zidentyfikujemy takie ba­ gatelne słówka, jak „niektóry" i „każdy". Wówczas tak zwane błędne koło murowane! Mędrek chciał wiedzieć, jak wygląda, gdy śpi; sta­ nął więc przed zwierciadłem i zamknął oczy. Niby w porządku, a głupstwo. Bo gdy się śpi, ma się zamknięte oczy, ogląda się siebie tylko w zwiercia­ dle, więc... niby w porządku, ale by siebie oglą­ dać, trzeba mieć otwarte oczy, natomiast aby uda­ wać sen, trzeba oczy — zamknąć. Sprzeczność w błędnym kole i błędne koło w sprzeczności, ale właśnie dzięki temu żart doskonały. Zważmy jednak, że żart to poważny, bo zarówno dość często nas samych dotyczący przy różnora-

11


12

kich okazjach (gdzieś zasłyszane powiedzonko: Dlaczego on taki niezaradny? Bo bez grosza przy duszy! A dlaczego on bez grosza? Bo niezaradny) — a ponadto o perspektywach wprost filozoficz­ nych, gdyż w swoisty sposób mówi o „granicach poznania". Tu znowu dochodzimy do nowej, dalszej formy Philogelosowego żartu, mianowicie do filozoficz­ nego spojrzenia na rzeczywistość, niemal do „zło­ tej myśli" ukrytej w potocznej anegdotce. A w tym wypadku anegdota przybiera kształt jak gdyby bu­ dowli piętrowej, o dwu sensach i znaczeniach: bezpośrednim i ogólnym. Oto mówi ktoś do osoby spotkanej: „Słyszałem, żeś umarł". Tamten: „Prze­ cież widzisz, że żyję". A na to pierwszy: „A jednak ten, co mi to powiedział, o wiele bardziej zasługuje na wiarę niż ty". W sensie dosłownym oczywisty nonsens, ale w aspekcie niemal paradoksalnym — niezupełnie. Bo przecież o wiarygodności czło­ wieka nie musi świadczyć jedna przezeń podana informacja, ponadto zaś można podać jedną czy drugą informację prawdziwą, a przez to samo nie być wiarygodnym „w ogóle". O wyłącznej intencji tego żartu trudno wyrokować, faktem natomiast jest jej „filozoficzna" wieloznaczność. Zaczęliśmy od zjawiska ośmieszania, dającego się stwierdzić w bardzo dużej liczbie żartów satyrycz­ nych Philogelosa. Posiadają one m.in. i tę właści­ wość, że mimo zawartych w anegdotce „świadków głupoty" sama anegdota była jak gdyby otwarta. Znaczy to, że właściwy konflikt rozgrywał się mię-


dzy sytuacją a wybranym typem człowieka, przy czym sam fakt ośmieszenia był zasadniczym ła­ dunkiem obliczonym na przyjęcie przez odbiorców tej anegdoty. Inne postacie anegdoty umożliwiły lub ułatwiły owo ośmieszenie, same jednakże nie były w pełni zaangażowane. Ale już w ostatnio podanym przykładzie (o wiary­ godności informacji) spotykamy zamkniętą kon­ strukcję żartu—kpiny. Znaczy to, że właściwa ak­ cja rozgrywa się pomiędzy wprowadzonymi posta­ ciami i zasadniczo na nich się kończy. Żeby skon­ statować nonsens dwu napisów na jednym kamie­ niu („pośpiesz się" i „zaczekaj na mnie"), trzeba osoby trzeciej, kogoś z zewnątrz tej sytuacji. Ale gdy dwu ludzi bezpośrednio z sobą polemizuje do końca, świadków warunkujących sens czy bez­ sens sytuacji nie potrzeba, gdyż sami bohaterowie zajścia są równocześnie i aktorami, i widzami. (Po­ mijamy naturalnie „społeczny byt" anegdoty, za­ wsze obliczonej na odbiorców, bo to zupełnie inna sprawa, oczywista.) Bardzo liczne w Philogelosie anegdoty i żarty „zamknięte" mają znamienny charakter: skonstru­ owane są wedle zasady dowcipu i w przenośnym, i w dosłownym znaczeniu; ktoś może znaleźć dow­ cipne wyjście z sytuacji, wykazując przytomność umysłu, spryt, pomysłowość, chytrość, bardzo często ciętą złośliwość i bystrość. W takich wy­ padkach obie strony pokazane w sytuacji żartobli­ wej są aktywne, przy czym jedna strona, ów zasa­ dniczy bohater sytuacji, pognębia przeciwnika,

13


14

a odbiorcom — imponuje, bawiąc ich kosztem po­ konanego. W tych właśnie konstrukcjach zamknię­ tych odnajdujemy to, co można by określić jako antyczny humor. Bogata jest skala tej szermierki słów, myśli, reflek­ sji, refleksów, okoliczności i natężenia. Aie i pod pewnym względem w sposób swoisty ograniczo­ na. Sprawę tę dałoby się, z pewnym naturalnie uproszczeniem, tak ująć: różnorodne przejawy in­ teligencji i rozsądku skierowane są przeciw paru zasadniczym właściwościom uznanym za warte ośmieszenia, skompromitowania — przeciw głu­ pocie, tchórzostwu, fałszywym pozorom... Do tych trzech grzechów głównych dałoby się chyba sprowadzić kierunek natarcia wszystkich żartów mieszczących się w Philogelosie. I jakże bogata skala samych postaci, jak „społecz­ nie" zróżnicowana: panowie i niewolnicy, duży świat i półświatek, dostojnicy i ludzie z ulicy, rze­ mieślnicy i żołnierze, nauczyciele i lekarze (ci ostatni od wieków, naturalnie niesłusznie, dostar­ czają tematów do niewybrednych żartów), urzędni­ cy. . . Ciekawe i zrozumiałe. To też ciekawe, że czytając Philogelosa od czasu do czasu odnosimy wrażenie, iż to i owo jużeśmy gdzieś, kiedyś słyszeli. Sprawa to zawiła i obszerna, mianowicie, jakimi drogami wędrował przez wieki żart antyczny, jak się dostosowywał do nowych okoliczności oraz jakie konstrukcje żartobliwej, satyrycznej, kpiącej anegdoty mogły powstawać samorodnie, niezależnie od starożytnego wzoru.


Ogląd nasz nie byłby pełny, gdybyśmy na jeszcze jedno nie zwrócili uwagi; na coś, co jakoś mówi o psychice człowieka tamtych bardzo od nas odle­ głych czasów, o ówczesnej skali moralności, a w każdym razie o skali „tolerancji moralnej". Rzecz naturalnie i ważna, i trudna, i delikatna, choć po­ trzebna, gdy współcześni nam historycy coraz gło­ śniej wołają o konieczność badania „psychologii historycznej". O co w tej chwili chodzi? O okrucieństwo (z na­ szego punktu widzenia) pojawiające się od czasu do czasu. Prawda, nasza współczesność zna dow­ cipy „obrzydliwe", „makabryczne", „okropne", ale... Ale po pierwsze, owe określenia w jakiś do­ bitny sposób wyodrębniają te kategorie dowcipów od innych, zazwyczaj określanych tematycznie, ale nie wartościująco, po drugie zaś — owe cechy szczególne mają charakter czysto pretekstowy, są jak gdyby odsyłaczami do sytuacji zastanych, ale zazwyczaj nie konstruowanych w toku żartu czy anegdoty. I dalej, pewne tematyczne ujęcia wedle naszej świadomości i odczucia dość wyraźnie leżą poza obrębem sytuacji komicznej. Po prostu, po­ sługując się terminologią interpretacyjną tego typu zjawisk, widocznie inne było starożytne „po­ czucie indywidualnego bezpieczeństwa". W Philogelosie te dla nas „niedozwolone" czy „niedopuszczalne" ujęcia tematyczne w widoczny sposób nie mają charakteru pretekstowego, są na­ tomiast, przynajmniej w odczuciu piszącego te słowa, integralnym składnikiem sytuacji anegdo-

15


16

tycznej. Na tym polega ich swoistość psycholo­ giczna i — moralna, tak, moralna! Zabić dziecko niewolnicy (przy czym replikujący ojciec dziecka odpiera radę przy pomocy dość ograniczonego argumentu: nie „jakże tak zabijać", ale „tyś swoich nie zabił!"); śmierć i pogrzeb dzieci — tak lekko o tym się mówi! — „zabijmy nawzajem swych ojców..."; zaraz po ojcu spalić i matkę... Chyba wystarczy. Co prawda, dwie ostatnie sytuacje w pewnym sensie leżą na gra­ nicy anegdotycznej pretekstowości i są sygnalizo­ wane swoistością głównych aktorów tych aneg­ dot, ale i tak mają zupełnie nam obcy, wcale nieanegdotyczny (nieżartobliwy) klimat i nastrój. Kończmy jednak te uwagi akcentem pogodniej­ szy m(?); oto w Philogelosie znajdujemy odwie­ czną problematykę „małych niedoli pożycia mał­ żeńskiego", zrozumiałą bez komentarzy, gdyż zu­ pełnie podobne warianty tej tematyki przynosi i żart współczesny. Wprawdzie i tu graniczy ona z „czarnym" humorem, ale nie lękajmy się tego: to tylko pretekst do dowcipnego powiedzenia. Tak więc Philogelos i bawi, i uczy. Bawi jak każde krzywe zwierciadło nie w naszą skierowane stro­ nę, uczy, bo mimo zmienionych proporcji odbija w sobie najprawdziwsze życie. Jan Trzynadlowski


rffliloacLo$m



O MĘDRKACH Mędrek zamówił u złotnika srebrny kandelabr. Kiedy złotnik zaczął się dokładniej wypytywać o rozmiary świecznika, odpowiedział mu: — Tak na osiem osób!

Mędrek w kąpieli dał nurka i omal się nie utopił. Zarzekł się więc, że nie wejdzie do wody pierwej, nim się nauczy dobrze nurkować.

Do lekarza-mędrka przychodzi pacjent i mówi: — Doktorze, kiedy się budzę ze snu, przez pół godziny jestem oszołomiony i dopiero potem przy­ chodzę do siebie. Na to lekarz: — Budź się pół godziny później!


Mędrek sprzedawał konia. Ktoś go pyta: — A jest zwrotny? — Przewrotny — odpowiada. — Jak to? — pyta tamten. — A tak, przewrócił mnie i mojego ojca.


Ktoś spotyka mędrka i mówi: — Panie mędrku, śniło mi się, że cię spotka­ łem i pozdrowiłem. On na to: — Na bogów, wybacz, bardzo byłem zajęty i nie zauważyłem cię. Mędrek przechodził operację języczka i lekarz za­ kazał mu mówić. Kazał więc niewolnikowi odda­ wać za siebie pozdrowienia tym, którzy go witali. Po czym sam zwracał się do każdego ze słowami: — Nie myśl, że to moja zarozumiałość, iż mój niewolnik pozdrawia cię za mnie — ale lekarz za­ kazał mi mówić!

Mędrek chciał wystraszyć mysz, która mu zjadała książki. Zasiadł tedy po ciemku i zaczął gryźć mięso. Mędrek chciał swego osła oduczyć jedzenia i nie dawał mu paszy. Osioł zdechł z głodu. Mędrek po­ wiedział: — Jaka szkoda! Jak się już nauczył nie jeść, zdechł! Mędrek sprzedawał konia. Nabywca pyta go, czy koń niebojaźliwy.

21


22

Ten na to: — Nie, na zbawienie mego ojca! W stajni stał samiutki. Mędrek chciał zobaczyć, czy ładnie wygląda we śnie. Zamknął oczy i stanął przed lustrem. Mędrek wyjeżdżał, a przyjaciel prosił go: — Kup mi dwu chłopców piętnastolatków! On na to: — Jak nie znajdę akurat takich, kupię ci jed­ nego trzydziestolatka! Dwu mędrków uskarżało się przed sobą wzajem­ nie, że ich ojcowie tak długo żyją. Jeden powiada: — Wiesz co? Uduśmy ich, każdy swojego! — Uchowaj boże! — powiada drugi. — Jesz­ cze nas okrzyczą za ojcobójców. Za to, jeśli chcesz, ty wykończ mojego, a ja twojego. Mędrek kupił dom, a potem wychyliwszy się z okna pytał przechodniów, czy mu do twarzy z tym domem. Mędrkowi śniło się, że nastąpił na gwóźdź, więc obandażował stopę. Drugi pyta go o powód, a usłyszawszy mówi:


— Słusznie nazywają nas głupcami. Ale dlaczego śpisz bez butów?

Mędrek przez kilka dni szukał jakiejś książki i nie mógł jej znaleźć. Kiedyś później, gdy właśnie zaja­ dał sałatę, zwrócił się w jakiś kąt i zobaczył, że książka tam leży. Spotyka potem przyjaciela, który biada, że zagubił jakąś sztukę odzieży: — Nie denerwuj się — powiada — kup sałatę i jedząc ją obróć się do kąta, a znajdziesz.

Przyjaciel mędrka wyjechał, a po jakimś czasie na­ pisał do niego prosząc o kupienie książek. Ten tego nie załatwił i spotkawszy przyjaciela po po­ wrocie, mówi: — A tego twego listu w sprawie książek nie dostałem!

Ktoś spotyka mędrka i mówi: — Ten niewolnik, którego mi sprzedałeś, umarł! — Na bogów! — odpowiada — póki był u mnie, nigdy nic podobnego nie zrobił.

Mędrek zobaczył siedzącą na drzewie gromadkę wróbli. Rozpostarł podołek szaty i potrząsnął drze­ wem, żeby nałapać wróbli.

23


24

Dwu mędrków, odprowadzając się wzajemnie po uczcie,, z tego uszanowania w ogóle nie poszło spać.

Mędrek chciał spać I nie miał jaśka. Kazał niewol­ nikowi podłożyć sobie garnek. Ten mu mówi: — Alei to twarde! Kazał więc napchać do garnka pierza.

Mędrek spotyka znajomego i mówi: — Słyszałem, żeś umarł! — Przecież widzisz, że żyję — odpowiada tamten. A mędrek: — A jednak ten, co mi to powiedział, o wiele bardziej zasługuje na wiarę niż ty.

Mędrek kłócił się z ojcem i powiedział: — Och, ty podły niewolniku, czy nie widzisz, jakie mam z tobą skaranie? Gdybyś ty się nie uro­ dził, wziąłbym spadek po moim dziadku.

Mędrek płynął po morzu. Rozpętała się silna burza i niewolnicy jego zawodzili. — Nie płaczcie — powiada — wszystkich was w testamencie wyzwoliłem.


Mędrek dopytywał się, gdzie by sobie kupić grób, a kiedy mu pewne miejsce doradzono, powiedział: — No tak, ale to niezdrowa okolica!

Mędrek w chorobie obiecał lekarzowi honorarium, jeśli wyzdrowieje. A kiedy żona robiła mu wyrzuty, że pije wino w gorączce, powiedział: — A ty byś chciała, żebym wyzdrowiał i mu­ siał płacić lekarzowi honorarium.

Pies ukąsił mędrka w kciuk. A mędrek: — Gdyby złapał za himation, rozdarłby! Było dwu braci bliźniaków i jeden umarł. Mędrek spotyka drugiego i pyta: — Czyś to ty umarł, czy twój brat? Mędrek mając przeprawić się przez rzekę, wjechał konno na statek. Ktoś go pyta, czemu nie zsiada z konia. — Bardzo się spieszę — odpowiada.


26

Zaprosili mędrka na ucztę. Nie jadł. Ktoś z gości pyta: — Czemu nie jesz? — Żeby się nie zdawało, że tu przyszedłem dla jedzenia!

Synek mędrka bawił się piłkę. Piłka wpadła do stu­ dni, chłopiec nachylił się nad wodę i zobaczywszy własne odbicie prosił o oddanie piłki. Potem skarży się ojcu, że mu piłki nie oddają. Z kolei oj­ ciec nachylił się nad studnię, widzi własne odbicie i prosi: — Gospodarzu, oddajcie dziecku piłkę!

Mędrek odwiedził chorego przyjaciela i pytał o chorobę. Kiedy mu tamten nie odpowiadał, roz­ gniewał się i powiedział: — Mam nadzieję, że i ja się pochoruję i też ci nie odpowiem!

Mędrek kupił kradzione naczynia i żeby ich nie rozpoznano, zasmarował je smołą.

Mędrek głośno szacował płaszcze (himatia) spoty­ kanych ludzi. Ojciec jego usłyszał od znajomych o tym i robił mu wymówki.


— Ojcze, powiada, to zwykłe oszczerstwo i nikt tego nie mógł powiedzieć. Na to ojciec: — A to właśnie ten a ten mi powiedział. — I ty zwracasz uwagę na to, co mówi taki gość, który ma płaszcz niewart nawet pięćdziesię­ ciu drachm?

Mędrek sprzedawał konia. Kiedy przyszedł na­ bywca i sprawdzał zęby konia, powiedział do niego: — Cóż ty tak oglądasz jego zęby? Czy są­ dzisz, że tak samo jak gryzie, tak i chodzi?

Mędrek w czasie ciężkiej choroby swego starego ojca prosił przyjaciół, żeby nieśli wieńce na po­ grzebie. Na drugi dzień ojciec poczuł się lepiej. Przyjaciele oburzali się, a mędrek: — I mnie wstyd, żem wam przyczynił kłopotu. Jutro będziecie nieśli wieńce, bo go pochowam, wszystko jedno, jak się będzie czuł!

Mędrek stracił małego synka i widząc, jakie mnós­ two ludzi zeszło się na pogrzeb, bo był człowie­ kiem poważanym, powiada: — Wstyd mi takie małe dziecko chować przed tak wielkim tłumem.

27


28

Dwu mędrków idzie na przechadzkę. Jeden z nich widzi czarną kurę. — Braciszku — powiada — widać jej kogut umarł.


Mędrkowi powiedziano: — Już ci włosy wychodzą. Poleciał do drzwi popatrzeć. Drugi pyta go o przy­ czynę i dowiedziawszy się, mówi: — Słusznie nas mają za durniów! Skąd wiesz, czy nie wychodzą drugimi drzwiami?

Mędrek spał razem z ojcem. W nocy stawał na łóżku i zjadał wiszące nad łóżkiem kiście wino­ gron. Ojciec ukrył pod garnkiem lampkę, wstał i nagle odsłonił światło. Wtedy mędrek, stojąc wyprostowany na łóżku, zachrapał, udając, że śpi.

Mędrek wlazł w nocy na własną babkę. Kiedy brał za to baty od swego ojca, powiada: — Ty już tyle czasu wozisz się na mojej matce i nic ci za to nie zrobiłem, a teraz wściekasz się, żeś mnie raz zastał na twojej?

Mędrkowi doniósł jego rządca, że rzeka zabrała jego posiadłość. A ten wrzasnął: — To gwałt!

Mędrek wybrał się raz na wieś i patrzył na owce

29


30

wychodzące na pastwisko. Widzi, że beczą, i pyta, dlaczego. Rządca zażartował: — Pozdrawiają cię! — Na moje zbawienie — powiada mędrek — ze względu na mnie uwolń je od roboty i przez trzy dni nie wypędzaj na paszę!

Mędrek obuł nowe sandały. Zauważył, że skrzypią, i powiada: — Nie skrzypcie, jeśli płaczecie nad naszymi nogami.

Mędrek zobaczył na swoim polu głęboką stud­ nię i spytał, czy dobra tu woda. Chłopi odpowie­ dzieli: — Dobra. Przecież i twoi rodzice stąd pili. — A jakież oni musieli mieć długie szyje — powiada — jeśli mogli pić z takiej głębokości?

Mędrek wpadł do zbiornika i wrzeszczał bez przerwy o pomoc. Nikt go nie słyszał, a on mówi do siebie: — Durniem będę, jeżeli nie spiorę wszystkich, jak wyjdę, żeby mnie wreszcie usłyszeli i przynie­ śli drabinę. Mędrek jadł obiad razem z ojcem i kiedy posta-


wiono przed nimi wielką sałatę z wielu pięknymi liśćmi, powiedział: — Ty, ojcze, zjedz dzieci, a ja matkę.

Mędrek jechał razem ze ślepym na prawe oko namiestnikiem. Kiedy ten wsiadł na wózek i za­ chwycał się winnicami po lewej stronie drogi, mędrek: — Poczekaj — powiada — gdy będziemy wra­ cali, będą ci się podobać także te po drugiej stro­ nie.

Mędrek, łysy i golarz podróżowali razem i zatrzy­ mawszy się na pustkowiu umówili się, że będą czuwać kolejno po cztery godziny i pilnować wza­ jemnie swych rzeczy. Pierwsza kolej przyszła na golarza. Chcąc nabrać mędrka, ogolił mu we śnie głowę, a gdy przyszedł czas, obudził. Mędrek, przecierając głowę — jak to ze snu — i czując, że jest gładka, wrzasnął: — Cóż za zaraza z tego golarza! Pomyliło mu się i zamiast mnie obudził łyska.

Mędrek miał dziecko z niewolnicą. Ojciec jego ra­ dził mu zabić dziecko. A on: — Ty najpierw pochowaj własne dzieci, a po­ tem mi doradzaj, żebym zabił swoje!

31


Mędrek zobaczył księżyc i pytał swego ojca, czy i inne miasta mają takie księżyce.


Mędrek wszedł do łaźni, a łaziebny polał mu nogi gorącą wodą. Na to on: — Ty draniu! Zimnemu człowiekowi gorące nalewasz!

Ktoś powiedział mędrkowi, że zjadł na obiad świetną tuczoną kurę, która już dzień przeleżała. Więc mędrek idzie do tuczami i mówi: — Zabij mi taką kurę, co już dzień odleżała.

Mędrek miał pole w odległości wielu mil. Żeby je przybliżyć, przewrócił siedem kamieni milowych.

Mędrek bakałarz spojrzał nagle w kąt izby szkolnej i wrzasnął: — Dionizjusz tam, w kącie, źle się zachowuje! Ktoś mu na to, że Dionizjusza jeszcze nie ma. A on: — Ale kiedy przyjdzie!

Mędrek widzi siedzącego i płaczącego zawodnika, który przegrał w igrzyskach urządzanych w Rzy­ mie z okazji Tysiąclecia Miasta. Pociesza go: — Nie martw się, na igrzyskach drugiego Mil­ lennium na pewno ty zwyciężysz!


34

Mędrek pisał do ojca list z Aten i chcąc się po­ chwalić wynikami studiów dodał: — Modlę się, żebyś musiał stawać przed są­ dem zagrożony karą śmierci, to bym ci wtedy po­ kazał, jaki ze mnie mówca!

Mędrek kupił spodnie. Były ciasne i ledwie je mógł wciągnąć. Wyskubał więc sobie włosy na nogach.

Ojciec wysyłał syna-mędrka na wojnę, a on mu obiecywał wrócić z głową jednego z wrogów. Na to ojciec: — Będę się cieszył, nawet gdy zobaczę, że wracasz bez głowy.

Mędrek zobaczył na rzece barkę pełną zboża i mocno obciążoną ładunkiem. — Jeśli woda choć trochę przybierze — po­ wiedział — barka zatonie!

Mędrek wracając z dalekiej podróży spotyka swego teścia. Ten pyta go, jak się wiedzie jego to­ warzyszowi podróży. — Teraz świetnie — odpowiada — i jest w do­ skonałym humorze. Pochował swego teścia.


Mędrek pisał pismo sądowe dla kogoś i czytał pubticznie na głos. Kiedy klient zwrócił mu uwagę, że robi głupstwo wyjawiając sekrety skargi przeciw­ nikom, odpowiedział mu: — Ty zarazo, czyż nie mówię zasadniczych punktów?

Mędrek po śmierci swego kolegi odwiedził jego ro­ dziców. Ojciec jęczał i wołał: — Dziecko, unieszczęśliwiłeś mnie! Matka powtarzała: — Dziecko, oczy przez ciebie wypłakałam! Na to mędrek do towarzyszy: — Jeśli on coś takiego zrobił, to trzeba go było żywcem spalić!

Mędrek przyszedł odwiedzić chorego przyja­ ciela. Żona jego powiedziała mu, że tamtego już nie ma. — Powiedz mu, jak wróci, że byłem — powie­ dział.

Mędrek dostał wymiary długości i szerokości płótna na serwetę. Zaczął się dopytywać, co tu jest długością, a co szerokością.

35


36

Mędrek był zaproszony na wesele. Potem wycho­ dząc mówi: — Życzę wam, żebyście zawsze to tak szczę­ śliwie urządzali.

Mędrek chorował, potem miał apetyt i gdy donie­ siono mu, że jeszcze nie ma czwartej godziny, nie wierzył i kazał sobie przynieść z dworu zegar sło­ neczny.

Mędrek wchodzi do świątyni Sarapisa. Kapłan po­ daje mu różdżkę ze słowami: — Łaskaw dla ciebie twój Pan! — Pan może być łaskaw dla mojej świ­ ni — odpowiada — ja jestem człowiekiem wol­ nym.

Mędrek pochował synka. Spotyka jego nauczy­ ciela i mówi: — Wybacz, że mój syn nie przyszedł do szko­ ły, ale on umarł.

Mędrek wywoził z Koryntu posągi pokryte starymi malowidłami i ładując je na okręty, zagroził ich właścicielom: — Gdybyście je poniszczyli, zażądam, żebyś­ cie mi oddali nowe.


Podczaszy podał mędrkowi przelewający się kielich. A ten postawił go na stole i mówi: — Niech tylko tak postoi, aż przyjdzie twój nadzorca i zobaczy, że się przelewa!

Okręt, na którym płynął mędrek, znalazł się śród burzy morskiej. Pasażerowie wyrzucali swe baga­ że, aby statkowi ulżyć, i wzywali mędrka, aby po­ stąpił tak samo. On miał skrypt dłużny na 1 500 000 i skreślił 500 000. — Patrzcie — powiada — jak statkowi ulży­ łem!

Mędrek na okręcie w czasie burzy, kiedy towarzy­ sze podróży podnieśli płacz, powiedział: — Cóż wy jesteście tacy małostkowi? Ja da­ łem więcej niż 10 min attycki.ch, a płynę w takim samym niebezpieczeństwie jak sternik.

Mędrek w czasie bitwy wdrapywał się na mury i ktoś cisnął w niego garnkiem pełnym nieczys­ tości. Ten wrzasnął: — Ty nie chcesz czysto walczyć?

Mędrek, kiedy łódź na Renie, którą płynął, prze­ chyliła się, zszedł pod pokład, chcąc ją stamtąd wypchnąć ku górze.

37


Mędrek dowiedział się, że kruk żyje przeszło 200 lat, więc kupił kruka i chował na próbę.


Mędrek przeprowadził się do nowego domu i zamiótłszy placyk przed wejściem, umieścił napis: „Kto tutaj wysypie nieczystości, nie dostanie ich z powrotem".

Ojciec chciał zbić mędrka, który zgubił denara. Aten: — Nie gniewaj się, ja ci za własne pieniądze odkupię denara.

Mędrek przebrał się w domu za uzbrojonego gla­ diatora i bawił się. Nagle dał mu ktoś znać, że idzie ojciec. Zrzucił zbroję i ściągnął nagolennice. I kiedy ojciec nadszedł, zastał go, jak czytał książ­ kę ze spuszczoną przyłbicą.

Mędrek, kiedy powracał do miejsca, z którego zszedł, i podchodząc pod strome zbocze bardzo się dziwował. — Przedtem, kiedy szedłem tam, droga wio­ dła w dół — jak to się szybko zmieniło i teraz jest pod górę?

Pytał mędrek sternika statku w czasie podróży, która godzina. Kiedy tamten powiedział mu, że nie wie, spytał, od jak dawna już prowadzi statek. Ten mówi, że od trzech lat.

39


40

— To ja — mówi mędrek — kupiłem sześć miesięcy temu dom i kiedy słońce pada na dziedzi­ niec, odgaduję bezbłędnie czas, a ty nie możesz go odczytać ze statku, którym już tak dawno steru­ jesz?

Proszono mędrka-sofistę, żeby wygłosił mowy po­ grzebowe. Napisał taki epitafios na jednego jesz­ cze żyjącego. Ten go za to zaskarżył. A on: — No bo wy — powiada — nie zapowiadacie, kiedy macie umrzeć, bo chcecie, żebym ja się zbłaźnił, przemawiając bez przygotowania.

Mędrek zaprosił znajomych na ucztę. Bardzo chwalili głowiznę i zapowiedzieli, że nazajutrz znów będą u niego na obiedzie. Idzie do kucharza i powiada: — Daj mi drugą głowę tej samej świni, bo tamta wczoraj bardzo nam smakowała.

Mędrek pytał swego ojca: — Ile miar mieści pięciomiarowy dzban?

Mędrek usłyszawszy, że drabina ma dwadzieś­ cia szczebli do góry, pytał, czy także tyle samo w dół.


Rozmawiano w towarzystwie o niestrawności i mędrek powiedział, że nigdy jeszcze nie cierpiał na niestrawność. Spytano go, czy nie miał nigdy gorzkich lub nieprzyjemnych wymiotów. — A to — powiada — dzień w dzień!

Urodził się mędrkowi syn. Pytają go, jakie mu da imię. — Będzie miał moje imię — mówi — a ja tym­ czasem tak zostanę!

Z dwu tchórzliwych mędrków jeden schował się w studni, drugi w trzcinach. A kiedy żołnierze spu­ ścili do studni hełm, aby nabrać wody, pierwszy myśląc, że schodzi żołnierz, zaczął błagać o litość i został schwytany. Gdy żołnierze mówili, że gdyby siedział cicho, nie znaleźliby go, drugi schowany w trzcinach woła: — Więc mnie nie znajdźcie, przecież siedzę cicho!

Mędrek po śmierci żony kupował dla niej trumnę i targował się o cenę. Sprzedający przysiągł się, że nie da taniej jak za 50 000. A ten na to: — Jeśliś się związał przysięgą, masz tu swoje 50 000, ale na dokładkę daj mi małą trumienkę, że­ bym miał gotową, gdy mi będzie potrzebna dla dziecka.

41


42

Mędrka spotyka drugi mędrek. — Cieszę się z tobą — powiada — że ci się dziecko urodziło! A ten w odpowiedzi: — To wy, przyjaciele, tak robicie!

Ktoś powiada mędrkowi: — Pożycz mi zarzutkę do tego pola. A ten: — Do kostek — powiada — mam, ale do pola nie mam!

Mędrek widzi braci bliźniaków. Kiedy ludzie dzi­ wuję się, jak bardzo są do siebie podobni, mędrek powiada: — Ale jednak ten nie jest tak podobny do tamtego, jak tamten do tego.

Mówi ktoś do mędrka: — Demeasie, trzy dni temu widziałem cię we śnie. A on: — Bajesz — powiada — bo byłem na wsi!

Mędrek płynął okrętem w czasie burzy morskiej. Kiedy każdy z towarzyszy przywiązywał się do ja-


kiegoś sprzętu, aby się ocalić po rozbiciu, on przywiązał się do jednej z kotwic.

Mędrek pochował syna i spotkawszy jego nauczy­ ciela, powiedział: — Chłopak przyszedł do szkoły? A ten: — Nie! — Bo zresztą, profesorze, umarł!

Mędrek-nauczyciel usłyszawszy, że jeden z jego uczniów choruje, na drugi dzień, że gorączkuje, a później dowiedziawszy się od ojca, źe umarł, po­ wiedział: — Tak to pod różnymi pretekstami nie dajecie się dzieciom uczyć!

Mędrek kupił mięso i przyniósł je do domu. Ka­ nia urwała się z łańcuszka i porwała mu je z ręki. A on: — Niech się stanę tobą, jeśli i ja tego komuś nie zrobię!

Mędrek miał wino aminejskie i zapieczętował je. Niewolnik zrobił u spodu dzbana dziurę i ściągał

43


44

wino. Mędrek dziwi się, że pieczęcie nie naruszo­ ne, a wina coraz mniej. Ktoś drugi powiedział: — Patrz, czy z dołu nie podbierają. A on: — Głupcze skończony, brakuje nie z dołu, ale z góry!


O DOWCIPNISIACH Dowcipniś na studiach, nie mając na życie, sprzedawał swoje książki. A w liście do ojca na­ pisał: — Możesz się cieszyć razem ze mną, już mnie żywią książki!

Dowcipniś zobaczył nauczyciela czytania uczą­ cego głupstw. Podszedł i spytał, czemu nie uczy gry na kitarze. Ten mówi: — Nie umiem. A na to dowcipniś: — To jak uczysz czytania, kiedy też nie umiesz?

Spytano dowcipnego sternika, skąd wiatry. — Z grochówki i cebuli! — odpowiedział.

Dowcipniś chorował na oczy. Leczył go złodziej le­ karz, który pożyczył od niego na wieczne nieodda­ nie lampę. Pewnego dnia spytał go: — Jakże z twoimi oczami? A dowcipniś: — Od kiedy pożyczyłeś ode mnie lampę, nie widzę jej!


46

Ktoś mówi do dowcipnego lekarza: — Mam mnóstwo wąglików! A ten: — Jak kupisz kociołek, będzie ci zawsze cie­ pło!

Dowcipniś zobaczył powolnego biegacza i powie­ dział: — Wiem, czego temu poczciwcowi brak. Kierownik igrzysk spytał: — Czegóż to? — Konia mu brak — odparł — bo inaczej nie dogoni współzawodników.

Szynkarz dowcipniś zastał poborcę podatków

w łóżku swej żony. Powiedział: — Znalazłem, czego nie szukałem!

Dowcipniś skradł świnię i uciekł. Kiedy go zła­ pano, puszcza świnię na ziemię i wali ja. ze sło­ wami: — Tu sobie ryj, a nie pod moim domem!

Dowcipniś zobaczył kitarzystę, który fałszywie grał i śpiewał, i pozdrowił go:


— Witaj, kogucie! Ten go pyta, czemu go tak nazywa. Odparł: — Bo jak ty zapiejesz, wszyscy się budzą!

Gadatliwy golibroda spytał dowcipnisia: — Jak cię mam ostrzyc? — Milcząc!

Dowcipniś, znieważony przez kogoś w łaźni, po­ zwał na świadków łaziebnych. Przeciwnik w sądzie nie chciał się na nich zgodzić, jako niegodnych wiary. Na to dowcipniś: — Gdyby mnie obrażono we wnętrzu konia trojańskiego, powołałbym na świadków drużynę Menelaosa, Odyseusza i Diomedesa. Ale jeśli znie­ waga miała miejsce w łaźni, najlepiej muszą znać całą prawdę łaziebni.

Dowcipnisia w łaźni prosili o pożyczenie skro­ baczki dwaj ludzie, jeden nieznajomy, drugi, co prawda, znajomy, ale złodziej. Dowcipniś powie­ dział: — Ciebie znam, więc nie dam, a ciebie nie znam, więc nie dam!

47


48

Mocujący się dowcipniś upadł w błoto i żeby się nie wydawało, że jest niewyćwiczony w zapasach, wytarzał się w nim i całkowicie pokryty błotem powstał z pyszną miną.

Dowcipniś wyjechał w podróż i dostał przepukliny. Wraca, pytają go, co przywiózł. — Dla siebie nic, dla moich ud poduszeczkę.

Dowcipniś widzi, jak lekarz namaszcza ładną dzie­ wczynę, i mówi: — Żebyś tylko, kurując twarz, nie zepsuł w środku!

Ktoś lżył dowcipnisia: — Miałem za darmo twoją żonę! A ten: — Ja muszę wytrzymywać to zło. Ale co zmu­ sza ciebie?

Dowcipniś stawał przed sądem namiestnika. Kiedy tamten się zdrzemnął, zawołał: — Wywołuję! A on: — Kogo? — Ciebie, byś się obudził!


Dowcipniś zobaczył rajfura najmującego czarną kurewkę i powiedztał: — Ile liczysz za tę noc?


ra ra ra ra ra

e BI s & &

cJ

G

fe) c)

(a)

ra ra

BI BI

G"

ta toi


O ZGRYŹLIWCACH Ktoś przyszedł do zgryźliwego lekarza i powie­ dział: — Doktorze, nie mogę ani położyć się, ani ustać, ani usiedzieć. Na to lekarz: — Zostaje ci tylko powiesić się!

Ktoś mówi do zgryźliwego lekarza: — Co mam robić? Fajdam krwią i żółcią. A tamten do niego: — Choćbyś sobie wysrał wnętrzności, ja się nie gniewam!

Zgryźliwy lekarz, ślepy na jedno oko, pytał cho­ rego: — Jak się masz? Chory odpowiedział: — Jak widzisz! A lekarz: — Jeśli tak się masz, jak ja widzę, to już do połowy umarłeś!

Lekarz przyszedł do zgryźliwca i dotknąwszy go, powiedział: — Niedobrze gorączkujesz!


52

A ten odpowiedział: — Jeśli ty umiesz lepiej gorączkować, proszę, oto łóżko. Kładź się i gorączkuj!

Zgryźliwy astrolog stawiał horoskop chorowi­ temu dziecku. Zapowiedział matce, że będzie bar­ dzo długo żyło. Potem zażądał zapłaty. Matka mówi: — Przyjdź jutro, to ci zapłacę. — Jeszcze czego? A jak w nocy umrze, to stracę honorarium.

Do chorego zgryźliwca przyszedł lekarz i kazał mu jeść okruchy chleba z wróblem. A zgryżliwiec: — Jakże ja dam radę wleźć do klatki, żeby jeść z wróblem okruchy?

Grającemu w warcaby zgryźliwcowi jakiś bezczyn­ nie siedzący widz ciągle doradzał. Ten w złości pyta go: — Czym s •• trudnisz i dlaczego nie jesteś przy robocie? Tamten mówi: — Jestem i d t a c . m i nie mam roboty. Wtedy zgryźliwie rozdarł swój chiton i podał mu ze słowami: — Masz, b:.,z się do roboty i siedź cicho!


Ktoś spytał zgryźliwca: — Gdzie mieszkasz? A ten odparł: — Tam, skąd wychodzę.

Ktoś spotkał armatora zgryźliwca i powiedział mu: — Widziałem twoje przybicie na Rodos. A ten odpowiedział: — A ja twoje zasmucenie na Sycylii.

Ktoś przyszedł do domu zgryźliwca. Ten powie­ dział: — Nie ma mnie w d o m u ! Tamten się roześmiał i powiedział: — Kłamiesz, przecież słyszę twój głos. Zgryźliwiec odparł: — Gdyby ci to powiedział mój niewolnik, uwierzyłbyś mu. Czy ci się zdaje, że mniej od niego zasługuję na wiarę?

Zgryźliwiec schodził po schodach, pośliznął się i zleciał. Właściciel domu zawołał: — Kto tam jest? — Ja — powiada — we własnym mieszkaniu narobiłem hałasu. A co to ciebie obchodzi?

53


54

Zgryźliwiec kupił dzban miodu i kiedy ktoś go py­ tał, za ile kupił, obrócił dzban do góry dnem i po­ wiedział: — Niech mi tak krew spłynie jak ten miód, jeśli wam powiem!


O TĘPAKACH

Tępego nauczyciela spytano: — Jak nazywano matkę Priama? Nie znając imienia odparł: — My ją przez szacunek nazywamy panią!

Tępy golibroda naklejał plastry pokaleczonym przy goleniu klientom. Ktoś się na niego użalał, na co on: — Niewdzięczniku, nie masz o co się oburzać. Ogoliłeś się za denara, a plastrów dostałeś za cztery denary!

Głupawy uczeń golarza źle kogoś ostrzygł i obci­ nając paznokcie porobił mu zanokcice. Zmaltreto­ wany gość odepchnął go. Uczeń wrzasnął: — Szefie, czemu mi się nie dajesz uczyć?

Głupawemu uczniowi kazał mistrz uciąć paznokcie właścicielowi domu. Ten rozpłakał się. Kiedy gość spytał go o przyczynę, powiedział: — Strach mi, więc płaczę. Pokaleczę ciebie i porobię ci zanokcice, a mistrz mnie obije.


Spytano tępego nauczyciela: — Jak trzeba mówić, „dwu" czy „dwoma"? A on wyciągnął rękę i wystawił dwa palce.

Do głupiego wróżbity przybył ktoś z innego kraju i pytał, co się dzieje w jego domu. Ten mu mówi: — Wszyscy zdrowi i twój ojciec też! Na to tamten: — Ależ to już dziesięć lat, jak mój ojciec umarł! — Bo nie wiesz, kto jest naprawdę twoim oj­ cem — odpowiada wróżbita.

Głupawy astrolog stawiając dziecku horoskop po­ wiedział: — Będzie z niego mówca, potem prefekt, po­ tem namiestnik. Dziecko zmarło i matka przyszła zażądać zwrotu pieniędzy, ze słowami:


— Ten, o którym mówiłeś, że będzie mówcą i prefektem, i namiestnikiem, umarł. A astrolog: — Na pamięć tego dziecka, gdyby był wyżył, byłby tym wszystkim został! Ktoś przyszedł spytać głupiego wieszczka, czy wróg jego powróci z podróży. Odpowiedział, że nie wróci. Gdy w dzień później wieszczek dowiedział się, że tamten przyjechał, powiedział: — Ależ on już całkiem bezwstydny! Głupawy astrolog długo i szeroko rozprawiając powiedział komuś: — Nie sądzono ci mieć dzieci! Ten na to: — Mam siedmioro dzieci! A astrolog: — Więc się ich strzeż! Głupawy wieszczek, wpadłszy w ręce wrogów i oświadczywszy: „Wieszczkiem jestem", kiedy miało nastąpić starcie z nieprzyjacielem, rzekł: — Zwyciężycie w tej wojnie, jeśli oni nie ujrzą w szyku waszych włosów na tyle głowy! Pani domu miała zdecydowanie głupiego niewolni­ ka. Zobaczyła, że ma potężną „główkę", i zapalona

57


58

żądzą, przywdziawszy maskę na twarz, aby się nie dać poznać, igrała z nim. Tak igrając znaleźli się w jej pokoju. A niewolnik zobaczywszy pana uś­ miechając się, jak zwykle, powiedział: — Panie, panie, obłapiałem tancerza mimicz­ nego, a w środku była pani!


O TCHÓRZACH Tchórz zapytany, które ze statków są bezpieczniej­ sze, handlowe czy wojenne, powiedział: — Wyciągnięte na ląd!

Tchórzliwy myśliwy, którego wciąż męczyły sny, że go goni niedźwiedź, najął psy gończe i kładł się z nimi do łóżka.

Do tchórzliwego pięściarza ktoś mówi: — Z kim masz walczyć? Ten pokazał przeciwnika i powiedział: — Z tym oto moim panem!

Tchórzliwego pięściarza prał na kwaśne jabłko przeciwnik. Zaczął więc krzyczeć: — Błagam was! Nie wszyscy naraz!

Inny ze strachu napisał na czole: „Miejsce niebez­ pieczne dla życia". I kiedy go bili, mówił do biją­ cego: — Żebyś tylko był piśmienny i nie zabił mnie!


••

*

/


O LĘKLIWYCH I NIEŚMIAŁYCH Dwaj bojaźliwi spali razem. Do ich izby zakradł się złodziej i ściągnął z nich płaszcz. Gdy zauważył to jeden z nich, powiedział do drugiego: — Wstawaj i łap tego, co ukradł płaszcz! Tamten na t o : — Zostaw! Kiedy przyjdzie wynieść materac, złapiemy go obaj!

Nieśmiałemu synowi kazał ojciec pójść do sąsiada i pożyczyć siekiery. Syn mówi: — Nie daje. A kiedy ojciec dalej czekał, powiedział: — Ja jestem sąsiadem i nie mam siekiery.

Nieśmiały nieśmiałemu był winien denara. Spotkał go tamten i żąda zwrotu. Pierwszy m ó w i : — Wyciągnij rękę, rozwiąż mi sakiewkę i weź denara. Drugi na t o : — Ruszaj w drogę, już mi nic nie winieneś.



O ZAZDROŚNIKACH Zazdrośnik wszedł do farbiarni i nie chcąc oddać moczu potrzebnego folusznikom, umarł.

Zawistny pan domu zobaczywszy, ie niewolnicy są szczęśliwi, wypędził ich ze swego domu.



O GŁODOMORACH

Głodomór wydawał córkę za głodomora i pytany, co jej daje w posagu, odpowiedział: — Daję dom, którego okna wychodzą na pie­ karnię.

Trener głodomór zobaczył chleb na wysokiej półce i powiedział: — Zejdziesz, ty! Odpowiadasz? Albo ja po­ dejdę i nauczę cię!

Lekarz głodomór zobaczył chleb leżący w dziurze. Nałożył na nią plaster wyciągający.

Głodomór zobaczył chleb leżący nad drzwiami. Powiedział: — Boże, albo mnie wywyższ, albo jego poniż!

Głodomór przyszedł do sadownika i zapłacił cztery denary, żeby móc zjeść fig, ile zechce. Ten, lekko biorąc sprawę, powiedział:


66

— Zjedz z tych drzew, ile zdołasz! Głodomór podszedł do wielkich figowców i za­ czynając od wierzchołków, całe objadł. Po paru godzinach sadownik przypomniał sobie o nim i poszedł popatrzyć, co robi. Kiedy spostrzegł, jak w górze trzęsie gałęziami i zajada, powiedział ze złością: — A nie mogłeś stanąć na dole i jeść z nisko zwisających gałęzi? Ten odparł: — Tamte objem, gdy zejdę na dół!

Głodomór przyszedł do piekarza i prosił, żeby mu wolno było za dwa denary zjeść tyle chleba, ile ze­ chce. Piekarz myślał, ze wystarczy mu jeden chleb, wziął dwa denary, a tamten zaczął jeść. Rozpoczął od kosza i zjadł połowę na stojąco. Pie­ karz osłupiał i powiedział: — Siadaj i tak jedz! Odpowiedział mu: — Chleby z kosza chcę zjeść na stojąco, a siądę do tych na straganie.

Głodomór, aktor komiczny, prosił organizatora igrzysk (agonotetę), żeby mu dał śniadanie przed występem. Ten go pyta, czemu chce najpierw śniadanie. — Ażebym — powiada — nie krzywoprzysiągł mówiąc:


„Bo jam już na śniadanie, Klnę się na Artemis, Uczciwie podjadł..."

Namiestnik głodomór kazał, żeby jego trybuna była zwrócona frontem do piekarni.

67



O PIJAKACH Ktoś przystąpił do pijącego w szynku pijaka i po­ wiedział: — Twoja żona umarła! Na to pijak do szynkarza: — No to, gospodarzu, nalej ciemnego!

Ktoś wyrzucał pijakowi, że pije bez miary i roz­ sądku, a on, w zamroczeniu źle widząc, odparł: — To ja jestem pijany czy ty, co masz dwie gęby?

Pechowy pijak kupiwszy winnicę umarł w czasie winobrania.



O ŚMIERDZIGĘBACH Śmierdzigęba chcąc popełnić samobójstwo, okrył głowę płaszczem i chuchnął.

Śmierdzigęba spotkał głuchego i powiedział: — Chaire (witaj)! A tamten: — Fuj! Śmierdzigęba: — Co ja takiego powiedziałem? — Zebździłeś się! Śmierdzigęba zapytał żonę: — Pani, czemu mnie nienawidzisz? — Bo ty mnie całujesz! Śmierdzigęba spotyka lekarza i mówi: — Panie doktorze, popatrz, wrzód w ustach mi zeszedł! I rozdziawia usta. Lekarz odwrócił się ze słowami.— To nie wrzód ci zeszedł, tylko dupa pode­ szła! Śmierdzigęba pielęgnując dziecko, żuł jedzenie i podawał mu. Dziecko odwracało się, wołając: — Nie chcę, tato, kaku!


72

Śmierdzigęba smażył kiełbaskę i ciągle dmuchał na ogień. Kiedy już była gotowa, nie spostrzegł, bo ciągle pierdział.

Młodego aktora tragedii kochały dwie kobiety — jednej śmierdziało z ust, drugiej cuchnęło całe cia­ ło. I kiedy jedna mówiła: „Mój drogi, pocałuj mnie!" — a druga: „Mój drogi, obejmij mnie!" — zawołał: — „Biada, co czynić? Dwa mnie dręczą zła!"

Śmierdzigęba i człowiek, który się śmierdząco pocił, siedzieli w teatrze. Przypadkiem usiadł mię­ dzy nimi młody człowiek i kiedy poczuł, że coś cuchnie, obrócił się do pierwszego śmierdziela i spytał: — Kto tu pierdnął? Kiedy z ust sąsiada domyślił się przyczyny, obrócił się do drugiego, żeby mu szepnąć na ucho. Ale kiedy i od tego poczuł smród, zerwał się i uciekł.

Głupiec spał razem z głuchym i głośno pierdnął. Tamten poczuł smród i krzyknął. A głupiec: — A widzisz, słyszysz i tylko mnie nabie­ rałeś!


Śmierdzigęba modlił się ustawicznie z twarzą zwróconą ku niebu. Wychylił się doń Zeus i powia­ da: — Zrób mi tę jedyną przyjemność — przecież masz bogów także pod ziemią!

73


Kfilfi]BUSlGl(ยงllล lGlX

SI 3

3

a a KggggggggK


O WROGACH KOBIET

Wróg kobiet stał na agorze i wołał: — Sprzedaję moją żonę bez opłaty targowej! Pytają go: — Czemu to tak? Odparł: — Żeby mi ją skonfiskowano)

Wróg kobiet, kiedy mu żona umarła, był na pogrze­ bie w żałobie. Pyta go ktoś: — Któż to spoczął? Odpowiedział: — Ja, bo już jej nie mam!

Beznadziejnie chory wróg kobiet, kiedy żona jego mówiła: „Jak ci sią coś stanie, powieszą się!" — podniósł ku niej oczy i powiedział: — Zrób mi tą przyjemność za życia!

Wróg kobiet miał żoną pyskatą i kłótnicą. Kiedy umarła, grzebał ją na tarczy. Ktoś to zobaczył i spytał o przyczyną. Odparł: — Bojowa była!


76

Pytali młodego człowieka, czy rządzi nim żona, czy go słucha. — We wszystkim! — powiedział z przechwał­ ką. — Tak mnie się boi moja żona, że gdy dmu­ chnę, fajda!


O LUBIEŻNYCH KOBIETACH Młody człowiek zaprosił dwie jurne starsze kobiety i powiedział do sług domowych: — Jedną urżnijcie, a drugą, jeśli zechce, wyobracajcie! Na to kobiety: — My nie mamy pragnienia!


78

Młody człowiek powiedział do iony (a była lubież­ na): — Pani moja, co zrobimy? Czy będziemy jeść śniadanie, czy kochać się? A ona: — Jak chcesz! Ale w domu nie ma nic do je­ dzenia!


O ŻARŁOKU Żarłok zaproszony przez przyjaciela na zbiór owo­ ców, objadłszy się figami i winogronami, zasnął. Męczył go pełny żołądek i zdawało mu się, że widzi przyjaciela siedzącego na figowcu i zachęcają­ cego go, aby jadł figi. Kiedy wlazł tam (i najedli się), postanowili, że będą fajdać z góry z figowca. Więc, przyciśnięty, pofajdał posłanie. Kiedy się zbudził i spostrzegł to, uprał kobierce, znów się potwornie obżarł i zasnął. I znowu we śnie widzi, że przyjaciel siedzi na figowcu i woła go do siebie. Więc podnosi oczy do góry i mówi: — Znów mnie chcesz nabrać, żebym — kiedy mi się będzie zdawało, że fajdam z figowca — po­ brudził kobierce. Ale ja się już nie dam nabrać! Najpierw się wyfajdam, a potem wlezę na górę! I, przyciśnięty, znów zapaskudził kobierce.



O SKĄPCACH Skąpiec napisał testament i samego siebie ustano­ wił spadkobiercą.

Pytano skąpca, czemu nie je nic innego, tylko oliwki. Odpowiedział: — To, co z zewnątrz, mam zamiast mięsa, a pestki zamiast drew. A jak zjem i wytrę palce o twarz, już nie potrzebuję mycia.



O PYSZAŁKACH Żebraczyna oszukiwał stale swą przyjaciółkę, że jest wysokiego rodu i bogaty. Jedząc u sąsiadów, kiedy znienacka spostrzegł ją, obrócił się za siebie i zawołał: — A przyślij mi też ten płaszcz ze złotymi spinkami!

Inny, też bardzo się pyszniący, a zupełnie zuboża­ ły, kiedy raz zachorował, a przyjaciółka jego nagle nadeszła i zastała go leżącego na macie, obwiniał przed nią lekarzy: — Znakomici i uczeni lekarze miejscy kazali mi leżeć na macie!

Pyszałek zobaczył na agorze swego sługę, który dopiero wrócił ze wsi, i spytał: — Co porabiają moje owce? A ten odpowiedział: — Jedna śpi, druga wstała!


EPS5^

i&u

•.'.«'.».M."»SS»»>v

W'


O GŁUPCU Głupiec słyszał, że w Hadesie są sprawiedliwe sądy. Więc kiedy miał sprawę do sądu, powiesił się.



O ABDERYTACH

W Abderach miasto dzieliło się na dwie części: wschodnią i zachodnią. Kiedy nagle napadli na miasto wrogowie I powstał ogólny popłoch, mieszkańcy dzielnicy wschodniej mówili do sie­ bie: — My się nie dajmy nastraszyć! Przecież nie­ przyjaciele wchodzą do bram zachodnich!

W Abderach zabłąkany osioł wlazł do gymnazjon i wypił oliwę. Abderyci zbiegli się, posłali po wszy­ stkie osły w mieście, sprowadzili je na jedno miej­ sce i dla ostrzeżenia i przykładu sprali przed nimi batami tego osła.

Abderyta chciał się powiesić. Stryczek urwał się, a on rozbił sobie głowę. Wziął od lekarza pla­ ster, nałożył na ranę, po czym znów poszedł się powiesić.

Abderyta zobaczył eunucha z przepukliną wycho­ dzącego z kąpieli i powiedział: — Wylej to! Mówię do łaziebnego!


88

Abderyta zobaczył eunucha i spytał, ile ma dzieci. Tamten mówi mu, że nie ma jąder i nie może spło­ dzić dzieci, na co Abderyta od razu: — No to trzeba mieć wielu wnuków!

Abderyta zobaczył eunucha rozmawiającego z ko­ bietą. Spytał drugiego Abderytę, czy to żona eunu­ cha. Ten mu odpowiada, że eunuch nie może mieć żony. — Aha, więc to jego córka!

Abderyta spał razem z chorym na przepuklinę i wstawszy w nocy, w ciemności nastąpił mu nie­ chcący na przepuklinę. Kiedy tamten wrzasnął, po­ wiedział do niego: — Dlaczego śpisz z głową w nogach łóżka?

Abderyta zobaczył rozpiętego na krzyżu biegacza i powiedział: — Na bogów, on już nie biegnie, ale leci!

Abderyta zobaczył człowieka z przepukliną wycho­ dzącego z kąpieli i z trudnością idącego. Powie­ dział do niego: — Czemuś się tak ulał, gdy nie możesz wy­ trzymać?


Abderyta sprzedawał rynkę bez uch. Spytano, czemu odbił jej ucha. Odpowiedział: — Żeby nie uciekła, usłyszawszy, że ją sprze­ daję!

Abderyta na przechadzce zobaczył siusiającego człeka z przepukliną i powiedział: — No, ten się do wieczora nie wyszcza!

Abderyta słyszał, że pewien gatunek cebulek i ce­ bula powodują wiatry. W czasie żeglugi, kiedy na­ stała cisza morska, napełnił nimi worek i zawiesił u rufy statku.


90

Abderycie umarł ojciec. Spaliwszy wedle obyczaju zwłoki na stosie, pobiegł do domu do złożonej chorobą matki i powiedział: — Jeszcze trochę drew zostało. Jeśli chcesz i możesz, można by cię na nich spalić.

Śniło się Abderycie, że sprzedaje prosiaka i żąda sto denarów. Ktoś mu daje pięćdziesiąt, on się nie godzi. Tu się zbudził. Szybko zamknął oczy, wycią­ gnął rękę i powiedział: — No, niech będzie, dawaj pięćdziesiąt!

Abderycie zdechł wróbelek. Po jakimś czasie zo­ baczył strusia. Powiedział: — Gdyby mój wróbelek żył, już by był taki duży!

Abderyta przybywszy na Różę (Rodos), obwąchi­ wał tam mury, czy pachną zgodnie z nazwą.

Abderyta dłużny komuś osiołka, nie mogąc go od­ dać, prosił, aby zamiast niego przyjął dwa muły.


O SYDOŃCZYKACH Prefekt z Sydonu jechał na wozie. Kiedy umęczone muły nie mogły iść, woźnica wyprzągł je, aby się trochę popasły i odpoczęły. Kiedy je wyprzągł, uciekły. A prefekt do woźnicy: — Ty draniu — powiada — widzisz, że muły pędzą, a to wóz winien, bo nie może jechać!

Mówca z Sydonu podróżował z dwoma towarzy­ szami. Jeden z nich powiedział, że nie ma sensu zabijać owiec, bo przecież dają mleko i wełnę, dru­ gi, że i krowy nie godzi się zabijać, bo daje mleko i ciągnie pług przy orce. Na to nasz mówca, że i świni nie powinno się zabijać, bo przecież dosta­ rcza wątroby i wymion i nerek.

Sydoński mędrzec przyszedłszy do łaźni zaraz po jej otwarciu i nie zastawszy wewnątrz nikogo, mówi do swoich sług: — Jak widzę, łaźnia nieczynna!

Sydończyk odbywał w interesach drogę razem z drugim. Kiedy go przymusił żołądek, żeby trochę został z tyłu, zatrzymał się chwilę. Towarzysz pod­ róży zostawił go i napisał na słupie milowym: — Pośpiesz się, dogoń mnie!


92

A ten, kiedy to przeczytał, napisał pod spodem: — A ty na mnie zaczekaj!

Setnik sydoński powiedział do żołnierzy: — Dziś będziecie dużo odpoczywać, bo jutro macie kawał marszu!

Do sydońskiego farbiarza powiedział ktoś: — Masz, mój panie, oparzenia! A ten ze złością odparł: — Masz, mój panie, owrzodzenia!

W Sydonie gramatyk spytał nauczyciela: — Ile miar mieści dzban pięćdziesięciomia rowy? Na to tamten: — A wina czy oliwy?

Do kucharza sydońskiego powiedział ktoś: — Pożycz mi noża do Smyrny! A ten na to: — Nie mam noża, co by aż tam sięgnął! Setnik sydoński, kiedy zobaczył, że woźnica prze­ jeżdża wozem przez agorę, kazał go wychłostać. A kiedy tamten oświadczył: „Jestem obywatelem


rzymskim i wedle prawa nie wolno poddać mnie chłoście!" — setnik kazał wybatożyć woły.

Lekarz sydoński, otrzymawszy po śmierci pa­ cjenta legat tysiąca drachm, na pogrzebie wykrzy­ kiwał, jaki to mały legat mu nieboszczyk zostawił. A kiedy syn zmarłego zachorowawszy wezwał go, aby wyleczył go z choroby, lekarz powiedział: — Jeśli mi zostawisz legat z pięciu tysięcy drachm, tak cię będę leczył, jak twego ojca.

93



O KYMEJCZYKACH W Kyme grzebano jakiegoś znanego obywatela. Przechodzień spytał czuwających żałobników: — Kto to umarł? A jeden Kymejczyk obrócił się i pokazał: — O, ten, który leży na marach! Kymejczyk urządził wielkie klepisko, postawił po drugiej stronie swoją żonę i pytał, czy go wi­ dzi. Kiedy powiedziała, że go ledwie widzi, powie­ dział: — Ale ja na drugi raz zrobię takie klepisko, że ani ja ciebie, ani ty mnie nie zobaczysz! Kymejczyk szukał przyjaciela i wołał go po imieniu przed domem. Drugi powiada mu: — Wołaj głośniej, to usłyszy! Więc już nie powtarzając imienia wołał: — Głośniej! Kymejczyk zakradł się do domu lichwiarza i chcąc wykraść większe pożyczki wybierał cięższe doku­ menty. Kiedy Kymejczycy obwarowywali miasto, jeden z obywateli, imieniem Lollianos, własnym sump-


96

tern wybudował dwie kurtyny. A kiedy zbliżyli się wrogowie, oburzeni Kymejczycy uchwalili, żeby nikt, prócz samego Lollianosa, nie bronił jego murów.

Kymejczycy oczekiwali powrotu z obczyzny swego szanowanego przyjaciela i chcąc go uczcić w łaźni czystą wodą, a mając tylko jeden basen, wypełnili go czystą ciepłą wodą i przedzielili w środku balustradą z otworami, aby zachować połowę wody czystej dla oczekiwanego przyja­ ciela.

Kiedy Kymejczyk pływał, zaczął padać deszcz. Żeby się nie zamoczyć, dał nurka pod wodę.

Kymejczyk kupując ramy okien pytał, czy są po­ łudniowe.

Kymejczyk siedząc na ośle przejeżdżał koło sadu. Zobaczył gałąź figowca obciążoną dojrza­ łymi figami, więc się jej uczepił, a kiedy osioł spod niego uciekł, zawisł w powietrzu. Sadownik pyta go, co tam robi na drzewie, a on odpo­ wiada: — Spadłem z osła!


Kymejczyk sprzedawał dom i jako próbkę obnosił wyłamany z niego kamień.

97


98

Kymejczyk po wyjeździe ojca popadł pod ciężkie oskarżenia i został skazany na śmierć. Kiedy szedł na stracenie, błagał wszystkich, żeby się ojciec nie dowiedział, bo by go wtedy zbił na śmierć.

Ten sam, kiedy mu ktoś powiedział: „Obrabowałeś mnie"! — odparł: — Niechbym nie wrócił stamtąd, dokąd idę, jeślim obrabował!

Ktoś spytał Kymejczyka, gdzie jest mówca Drakontides. — Sam tu jestem — powiada — ale, z łaski swojej, popilnuj mego warsztatu, a ja pójdę i po­ każę ci!

Kymejczykowi umarł w Aleksandrii ojciec, oddał więc ciało do zabalsamowania. Po jakimś czasie chciał je odebrać. Balsamiarz miał i inne zwłoki i pyta, jakie znaki szczególne miał ojciec. Odpo­ wiedział: — Pokaszliwał.

Kymejczyk sprzedawał miód. Kiedy ktoś podszedł, skosztował i powiedział, że bardzo dobry, rzekł:


— Gdyby do niego mysz nie wpadła, nie sprzedawałbym go!

Kymejczyk chorował i lekarz powiedział, że już nie ma nadziei. Po wyzdrowieniu pacjent unikał leka­ rza. Kiedy go ten spytał o przyczynę, odparł: — Po tym, jak powiedziałeś „umiera", wstyd mi, że wyżyłem!

Lekarz kymejski, wpędziwszy chorego z febry tercjany w gorączkę powtarzającą się co półtora dnia, zażądał połowy honorarium.

Lekarz kymejski dał lewatywę beznadziejnie cho­ remu pacjentowi, bo chciał widzieć wydzieliny. Ktoś przynosi je do pokazania i mówi, że chory zmarł. Na to lekarz zaklął: — Gdyby nie dostał lewatywy, byłby pękł!

Lekarz z Kyme operował kogoś, kto strasznie cier­ piał i krzyczał. Wziął więc tępy nóż. Dwu Kymejczyków kupiło dwa dzbany suszonych fig. Jeden w tajemnicy przed drugim wyjadał figi nie z własnego dzbana, ale z tego drugiego. I kiedy tak nawzajem wyjedli figi, każdy zwróciwszy się do

99


100

własnego dzbana zobaczył, że jest pusty. Złapali się więc nawzajem i poprowadzili do archonta. Archont po rozeznaniu sprawy rozkazał im zamie­ nić się pustymi naczyniami i nawzajem wypłacić sobie grzywnę.

W Kyme demagog oskarżony na zgromadzeniu lu­ dowym: — Obywatele! — wstał — ci tutaj rzucają na mnie kłamliwe potwarze. Niechże tak będzie, że wy ich potępicie. A jeśli ja im coś zrobiłem, niech — jak tu wszyscy siedzicie — cały teatr zawali się na mnie jednego!

Kymejczycy spotkali się przy głosowaniu i ustalili, że brak wielu ludzi z innych miast, którzy nie przy­ byli z powodu ciężkich dróg. Powiedzieli: — Nie bądźmy głupcami! Gdybyśmy tak w przyszłości i my nie przyszli?

Kymejczyk operując ranę głowy, położył pacjenta na plecach i wlewał mu do ust wodę, aby zoba­ czyć, kiedy wypłynie przez cięcie.

Archont w Kyme kazał obwieścić następujące za­ rządzenia:


„Natychmiast po ofierze mają eforowie przynieść swoje skóry do kapłana". „Rajcy, wejdźcie do izby radzieckiej i nie rajcuj­ cie!" „Kucharze winni własne kości wyrzucać za mur". „Szewcy nie powinni mieć małych kopyt".

101


•ar


POSŁOWIE ALBO LIST DO CZYTELNIKA Mity Czytelniku! Ukończyłeś lekturę teoretycznego Wstępu do tej książeczki, przeczytałeś albo przejrzałeś ćwierć ty­ siąca dowcipów Philogelosa, możesz więc teraz wzruszyć ramionami, widząc jeszcze, zapowie­ dziane zresztą na stronicy tytułowej, filologiczne posłowie. Tomik tak skonstruowany przypomnieć Ci może te długie i nudne wydania klasyków z ko­ mentarzami, tak potrzebne nie tylko specjalistom, a tak bardzo nieraz wyśmiewane i przedrzeźniane — przypomnijmy pyszne kpiny Tuwima na temat: „Słowiczku mój, a leć, a piej". Może jednak zechcesz użyczyć chwili swego czasu i uwagi następującym kilku stroniczkom, na których spróbujemy i to posłowie usprawiedliwić. Ono z kolei ma usprawiedliwić tę książeczkę tak błahą na pierwsze wejrzenie, może zresztą nie tylko na pierwsze. Mimo wszystko coś trzeba po­ wiedzieć na jej obronę, przede wszystkim o niej samej, a jeśli już w liście, to i coś o stosunku do niej autora niniejszych słów. Jest Philogelos trzecim tomikiem nie nazwanej i samozwańczej serii ossolińskiej, która urodziła się z Aikifronowymi Listami heter w przekładzie Haliny Wiszniewskiej, przedłużyła żywot Antologią anegdoty antycznej, a całkiem nie myśli kończyć go Philogelosem, choć może i przyjemnie byłoby


104

umrzeć z uśmiechem. Seria wyrosła z wyraźnie już chyba widocznej dla Czytelnika tendencji, ażeby połączyć to, co się robi zawodowo, z tym, co się robi z przyjemnością, a właściwie nie tylko to (bo piszący te słowa robi na ogół z przyjemnością to, co robi zawodowo), lecz żeby robić pół serio i lekko to, co można by zrobić bardzo serio i cięż­ ko. Filologowie są od — lekko licząc — dwu i pół tysiąca lat zawodowymi propagandzistami własnej gałęzi studiów, wierzą głęboko, że to, co robią, to znaczy oglądanie kultury i zakochiwanie się w niej poprzez słowo pisane, jest jak najbardziej uzasad­ nione i słuszne. Nie zawsze wierzą im inni, nie z przekonania najczęściej, lecz z nieświadomości. Próbujemy ich nawracać wszystkimi sposobami. Chyba najlepszym, we wszystkich epokach skute­ cznie stosowanym, jest ukazanie aktualności sta­ rych treści. Tekst Philogelosa dowodzi chyba ja­ sno aktualności poczucia humoru, które jest w zwierciadle zbiorku równie nowożytne, jak anty­ czne. Nawet wielu filologów — sprawdzaliśmy to! — nie podejrzewało istnienia takiego ładunku ko­ mizmu w tym tekście. Jak to — spytasz, Miły Czytelniku albo Sympaty­ czna Czytelniczko — „nie podejrzewało?" Tak, bo to tekst bardzo mało znany, trochę dlatego, że późny, trochę, że mały, trochę, że błahy i nic o nim bliższego nie wiadomo poza tym, co sam przeka­ zuje. Monumentalna polska historia literatury gre­ ckiej Tadeusza Sinki poświęca mu ledwie dwa wiersze wzmianki na swych trzech tysiącach stro-


nic i może nawet ma rację, może miejsce Philogelosa nie w literaturze. Przekazywana przez pokole­ nia autorów z rąk do rąk wielka sztafetowa Literaturgeschlchte Christa-Schmida-Stahlina daje mu pół stronicy. Autorzy czy raczej zbieracze tych facecji, powołani w tytule Hierokles i Philagrios, są nie do zidentyfikowania. Czas, w którym powstał zbiorek, określa się płynnym terminem „po r. 268", bo wtedy właśnie odbyły się wspomniane w jednej z naszych historyjek igrzyska rzymskiego Tysiąc­ lecia Miasta. Spisano facecje greczyzną późną i niedbałą, datowaną równie płynnie na wieki od IV do X naszej ery, przekaz tekstów jest nieporządny i czasem beznadziejnie zepsuty. Ostatni wydawca, Alfred Eberhard, pisze przy jed­ nym z dowcipów ze zniecierpliwieniem: „Corriget qui intellexerit" („Poprawi [tekst] ten, kto zrozumie [kawał]"), i jeżeli gdzie brak nam czasem takich znaków pisarskich, jak postulowane niegdyś przez Boya „perskie oko", to w niektórych z tych histo­ ryjek, z których śmiano się w starożytności, nie wiemy już, dlaczego. Pewnie musiały być śmie­ szne i te, których już, a może tylko jeszcze, nie ro­ zumiemy. Tak to łatwy językowo tekst może być trudny do zrozumienia. Kilka beznadziejnie niezro­ zumiałych opuściliśmy w tłumaczeniu, podobnie jak kilka prawie dosłownie powtórzonych w róż­ nych partiach zbiorku. Może to Was znudzić, Czytelniczko i Czytelniku, ale nie można się oprzeć samolubnej chęci opo-

105


106

wiedzenia, jak na ten tekst trafiłem, a dokładniej, jak do niego doszedłem. To też mała przygoda po­ śród książek w trzech bardzo krótkich odsłonach przedzielonych bardzo długimi pauzami. I. Scena: klasa Gimnazjum III im. Batorego w cza­ sie przerwy. Przeglądam kolejny zeszycik „Filoma­ ty" — i dziś wychodzącego miesięcznika filologiczno-humanistycznego, założonego przez nieza­ pomnianej pamięci Ryszarda Gansińca dla mło­ dzieży szkolnej, pisma, któremu kultura humani­ styczna w Polsce zawdzięcza więcej, niż sami jej nosiciele podejrzewają. Trafiam na kilka szczerze uciesznych historyjek o scholastykach (w naszym przekładzie obecnym — mędrkach). Dziwnie za­ padł w pamięć ten moment. (Sprawdziłem po la­ tach — zgadza sięl W numerze 59 z roku 1934 w dziale rozrywkowym „Satura Lanx" Stefania Warszawska opublikowała osiem dowcipów „Z Philogelosa".) II. Kilka lat później. Scena: Zakład Kultury Antycz­ nej Uniwersytetu Jana Kazimierza, czyli „semina­ rium Ganszyńca". Jest klauzura, czyli piśmienny egzamin wstępny do proseminarium Profesora. Dumam nad najlepszym, jak się to mówi, „odda­ niem" listu Pliniuszowego o wybuchu Wezuwiusza i równocześnie obserwuję przechadzającego się pośród nas Profesora. Czyta trzymaną w ręku cienką książeczkę i coraz przez jego wyrazistą su­ chą twarz, nacechowaną jakąś naprężoną surowoś­ cią (pozorną zresztą), przelatuje grymas śmiechu, w ciemnych, żywych oczach błyska ubawienie. Nie


wytrzymuję, nieznacznie kładąc głowę prawie na stole, pochylam się i odczytuję tytuł trzymanej przez Profesora książeczki — Phllogelos. III. Scena: Instytut Filologii Klasycznej we Wrocła­ wiu, czas: może 1945, raczej 1946 rok. Główna część pracy naukowej nas, asystentów, polegała wówczas na przestawianiu, ustawianiu, porządko­ waniu książek, uzupełnianiu biblioteki. Phllogelos trafił mi wreszcie sam w ręce któregoś dnia i już nieprędko wrócił na półkę w sali greckiej, plątał się odtąd koło mnie z biurka na półeczkę, z półe­ czki do teczki, z teczki na biurko — aż wreszcie pe­ wnego dnia przyszedł pomysł: — A gdyby go tak przetłumaczyć? Może już dość tych liryczno-dramatycznych wspo­ mnień, tak niezgodnych z charakterem tej oszczę­ dnej w słowach i na pewno niesentymentalnej książeczki. Czas napisać o niej samej i o jej spra­ wach. Zgodziliśmy się już, prawie że zgodziliśmy, iż to nie literatura. Za to na pewno historia kultury i ja­ kieś odbicie literatury. Granica jest płynna, małe formy literackie nie od dziś są kłopotem dla bada­ czy, dowcip — twórczość anonimowa, wędrowna, pozaczasowa jest trudna w poważnym badaniu. Ciągle tu wyskakuje coś, co już skądeś znamy, co słyszeliśmy wczoraj na ulicy, w tramwaju, w ka­ wiarni, w wesołym towarzystwie. Tylko kostium hi­ storyczny zmieniony, ale i kostiumu nieraz nie ma. Z drugiej strony niektóre z tych historyjek to właś­ ciwie wyprane z imion anegdoty: mędrek, który

107


108

grozi majtkom, że jeśli uszkodzą przenoszone dzieła sztuki, będą musieli zrobić takie same — to przecież postać historyczna, łupieżca Koryntu, wódz rzymski Mummius; dowcipniś radzący nau­ czycielowi czytania, żeby uczył gry na cytrze, bo tego też nie umie — to cynik Diogenes; tchórz, który mówi, że najbezpieczniejsze okręty to te, które wyciągnięto na ląd — to wcale nie tchórz, ale zaliczany do Mędrców Anacharzys ze Scytii; po­ równajcie sami Antologię anegdoty antycznej. Nieuchwytni dla nas twórcy zbiorku usiłowali go jakoś uporządkować ze skutkiem dosyć mizernym według kategorii typowych bohaterów tych kawa­ łów. To nawet dobre, bo od razu wyróżnili to, co najbardziej charakterystyczne, i dlatego pozwoli­ liśmy sobie tylko przy pomocy nieznacznych prze­ sunięć i małych korektur połączyć grupy rozbite i złączyć w grupki historyjki podobne. Nie jest chyba przypadkowe, że największa, prze­ ważająca nad innymi grupa ma jeden typ „bohate­ ra". Nazwaliśmy go mędrkiem, ale to nie jest cał­ kiem dobre słowo. Scholastikós oryginału to taki, co się uczył, ale został głupkiem, produkt tej właś­ nie cywilizacji, która była wysoce oświecona, ale miała też swych głupców, o całą oświatę bardziej zarozumiałych. Scholastikosa-mędrka spotykamy w całej galerii typów od dziecka do starca, we wszystkich zawodach, na wszystkich stanowis­ kach społecznych, w najróżniejszych sytuacjach. On właśnie, a może oni wszyscy podsunęli pier-


wszą myśl szerszego obrazu, o którym przy końcu tego listu. Pozostałe typy występują w mniejszej ilości kawa­ łów, kilkudziesięciu, kilkunastu, kilku, ale od razu widać, że są zadomowieni w żarcie greckim, że to, co przedstawia Philogelos, to tylko cząstka jakiejś masy przepadłych już dla nas, a może i nie przepadłych, tylko jako greckie zapoznanych dowcipów. Więc dowcipniś (eutrapelos), jedyna „pozytywna" postać galerii o szybkim refleksie i ciętej odpowiedzi. Więc zgryźliwiec (dyskoloś) znany nam już i z bo­ gatej tradycji wielkiej literatury, choćby jako Ty­ mon Ateńczyk albo Knemon z odnalezionej kilka lat temu komedii Menandra Odludek, której jest główną figurą. Więc tępak (aphyśs) reprezentowany, co trochę charakterystyczne, w trzech zawodach: nauczycie­ la, golarza i przede wszystkim wróżbity-astrologa. Więc tchórz (deilós), w trzech wypadkach na pięć zawodowy bokser. Galerię tchórzy uzupełniamy chorobliwie nieśmiałymi (okneroi). Ledwie parę hi­ storii przyniósł zbiorek o zawistnikach {phthoneroi). I w dzisiejszych kawałach popularną postacią jest pijak (mśthysos), ale w zbiorku greckim za­ skakuje nas wyjątkowo duża galeria głodomorów (limóxeroi). Nas to mało bawi, ale i oni, i w naszym zbiorku raz, ale rubasznie podkreślający swą obe­ cność żarłok (leixouros), tłumaczą nam może z punktu widzenia historii kultury nazwę grzechu głównego: obżarstwo i pijaństwo.

109


110

Śmiejemy się i my czasem z pewnych cech fizycz­ nych czy w dobrodusznych kawałach o łysych, czy z mniej subtelnej „czarnej serii" o garbusach, ale żart grecki bywał o wiele bardziej bezlitosny. Odzóstomos, dla którego musimy nawet wprowa­ dzić nowy termin „śmierdzigęba", i jego przykrzej­ sza jeszcze odmiana odzóchrotos, „śmierdziskóra", to odbicie jakiegoś powszechniejszego zjawi­ ska i może by się można pokusić o medyczne zba­ danie tego społecznego zjawiska (perskie oko!). A nie występujący, co prawda, jako główny boha­ ter, ale jako postać i ofiara tylu z tych historyjek „człowiek z przepukliną" (keletes)? W podobnej roli ofiary przedstawiany eunuch ustąpił w dowci­ pach opowiadanych w naszych czasach impoten­ towi, bo niby przyczyny rożne, ale skutek po­ dobny. „Ponadczasowy" jest wróg kobiet {misogynaios) i kobieta lubieżna, i skąpiec (philargyros), i chwalipięta-pyszałek (aladzón), zadomowieni na dobre w komedii i stamtąd znajomi. Jest jeszcze trzecia odmiana głupca tej tak rozmnożonej kategorii, po prostu głupiec (morós). Na koniec zbiorku przesunęliśmy trzy grupy „re­ gionalne" — obywateli greckich Pacanowów albo Kozich Wólek, tyle że względnie większych. Znani ogólnie, nawet i poza kręgiem starożytników, są Abderyci. Obywatele miasta, gdzie się toczył słynny proces o cień osła, a które przecież dało Helladzie tak wybitnych myślicieli, jak sofista Pro-


tagoras i wielki filozof-materialista Demokryt. Mieszkańcy Abder, miasta na trackim wybrzeżu, za­ chowali mimo to tradycyjną opinię społeczności głupców. To oni przecież posąg Afrodyty, dłuta Praksytelesa, wysokości 5 stóp, ustawili na cokole wysokości 80 stóp! Drugim osławionym z powodu głupoty obywateli miastem była eolska Kyme na azjatyckim wybrze­ żu. Może najjadowitszym żartem zbiorku są paro­ die urzędowych ogłoszeń władz kymejskich. Z wielu lekarzy, którzy przewijają się na kartach zbiorku, kymejscy przedstawieni są tak charakte­ rystycznie, ie byli chyba bohaterami większej jeszcze porcji uciesznych facecji. W agonie o palmę głupoty trzecim współzawodni­ kiem jest, niegdyś fenicki, już za czasów perskich zhellenizowany, Sydon, wielka metropolia handlo­ wa, słynna z handlu purpurą i wyrobu szkła. Grecka geografia głupoty znana nam spoza Philogelosa jest dużo bogatsza, żeby wymienić tylko Teby w Beocji, głupie przysłowiowo, co prawda, może dlatego, że im urabiali opinię życzliwi ateń­ scy sąsiedzi. Ale nawet tebański poeta Pindar za­ płacił rozumnej i inteligentnej poetce Korynnie za jej krytyczną uwagę o jego twórczości epitetem: „Świnia beocka!" Trzymajmy się jednak kręgu Philogelosa. Aha! Winniśmy Wam jeszcze wyjaśnienie tytułu dziełka. Philogelos albo Śmieszek — odpowiednik polski nie jest udany, albo — jeśli chcemy uczonego żar­ gonu — adekwatny. Philogelos to taki, który się

111


112

chętnie, z przyjemnością śmieje (gelos to śmiech). Jak to powiedzieć po polsku? Śmieszek to niby to, ale wyraz już się zestarzał, sam jest śmieszny. Znam termin odpowiedni używany dziś, ale nie tyle w mowie potocznej, ile w rynsztokowej, zapa­ liłyby się od niego z rumieńca białe karty ossoliń­ skiej książeczki. Niech już zostanie Śmieszek. Przejdźmy nareszcie do zapowiedzianego obrazu końcowego, takiego, jaki nam niezależnie od swych dowcipów narzuca ta książeczka jako swego rodzaju wstęp do antyku na wesoło. Oder­ wijmy się od puent poszczególnych kawałów. Wy­ puśćmy z nich dopiero co przedstawioną galerię śmiesznych ludzików na szersze tło. Potraktujmy wszystko jak malarską panoramę, a zobaczymy coś dość oryginalnego, w czym skromna i nie bar­ dzo porządna książeczka poważnie dystansuje, naszym zdaniem, znane i uznane dzieła literatury. Utarło się przekonanie, że aby zobaczyć antyk w jego dniu powszednim, trzeba albo naczytać się masami literatury (to słuszne), troskliwie wychwy­ tując tak zwane realia, albo zająć się przede wszy­ stkim papirusami i inskrypcjami (to też słuszne), albo — tak się robi najczęściej — studiować go­ towe opracowania. Z literatury klasycznej pełniej­ szy obraz daje na przykład komedia arystofanejska, daliby może polskiemu czytelnikowi mówcy attyccy, gdyby ich tłumaczono i wydawano Geden świetny i bardzo dawno wyczerpany Demostenes Jerzego Kowalskiego nie załatwi tej sprawy, a dru­ kowane przed pierwszą wojną światową w spra-


wozdaniach gimnazjów przekłady nie mają zadnego oddziaływania). Tymczasem Philogelos zawiera realiów na cały po­ kaźny tomik komentarza (właśnie dlatego prawie nie dajemy komentarza!). Jest kłopot z chronolo­ gią, ale ten kłopot to może pomoc dla popularnej, „przybliżonej" syntezy. Jesteśmy już z Philogelosem w okresie cesarstwa, w tym greckim świecie, nad którym nie tyle ciąży, ile czuwa rzymskie im­ perium, przez teksty dowcipów przewijają się rzymscy urzędnicy i rzymskie urządzenia, mamy tu nawet nieczęste poza tym w grece zapożyczenia słowne z łaciny i dość zabawnie wyskakuje z grec­ kiego tekstu secutor, tj. rodzaj gladiatora (Grecy nie odczuwali może potrzeby własnego wyrazu dla tej instytucji), denarius — denar, co chyba nie wy­ maga wyjaśnienia, albo phiblatorion (fibulatorium), strojny płaszczyk zdobny sprzączkami (fibulae). Kariera przedwcześnie zmarłego dziecka sięgnęłaby może w marzeniach matki i obietnicach astrologa stanowiska namiestnika prowincji. Żyją już w tym świecie chrześcijanie, bo któż inny zakli­ nałby się na swoje zbawienie. Ale mikrokosmosem, właściwym tłem wszystkich tych historyjek, jest coś innego, dawniejszego, powszechniej­ szego — grecka społeczność miejska, polis, już co prawda nie miasto-państwo epoki klasycznej, ale samorządny organizm, który tak bardzo stanowi świat dla siebie, że pytanie mędrka: „Czy inne mia­ sta też mają swoje księżyce?" — jest prawie że uzasadnione.

113


114

Przypomnijmy sobie Bruegela Starszego Przysło­ wia albo Zabawy dziecinne, gdzie na wielkim ogól­ nym tle osiedla małe zamknięte grupki ilustrują ty­ tuł obrazu. Przypomnijmy niesamowite obrazy Boscha, których postaci to potworki na tle niezdeformowanej przyrody i architektury. Chciałoby się podobnie patrzeć na Phllogelosa jako na temat do wielkiego panneau greckiego „miasteczka na dło­ ni", którego mieszkańcy sę skarykaturowani, cza­ sem wręcz zdeformowani umysłowo i fizycznie, ale miasto istnieje, żyje, spełnia swe funkcje, ma wszystko to, co do istnienia społeczności po­ trzebne. Opasano je murami, częściowo nawet fundowa­ nymi przez zamożnych obywateli, co wzbudza za­ wiść współziomków. W centrum miasta leży jego serce, główny plac, agora, miejsce handlu („trzeba uiścić opłatę targował"), zgromadzeń, spotkań („wybacz, że mój niewolnik pozdrawia cię za mnie, ale lekarz zabronił mi mówić!"), sądów („namiest­ nik zdrzemnął się dziś w trybunale!"), zakazane dla ruchu kołowego. Zgromadzenia odbywają się zresztą także w teatrze, gdzie wystawiają tragedie i komedie, a najczęściej pewnie widowiska mi­ mów. Tu także odbywają się importowane ze sto­ licy imperium popisy gladiatorskie, stąd ucieka z ław teatralnych przerażony cuchnącym sąsiedz­ twem widz. Władze miejskie rezydują w buleuterion, niby ratu­ szu, i stąd wychodzą wydane przez nie, wypisy­ wane na kamiennych stelach lub wprost na mu-


rach domów obwieszczenia i zarządzenia. Polis ma różnego typu szkoły, hałaśliwe wstępne szkółki czytania i pisania, gymnazja i palestry, szkoły „muzyczne" mistrzów kitary. Jest — jak­ żeby nie — stadion dla igrzysk. To na nim „puch­ nie" nieudolny biegacz, tutaj występują tchórzliwi pięściarze, zapaśnik, który pośliznął się i upadł, udaje, że umyślnie tarza się w błocie, tutaj płacze pokonany i tu kręcą się trenerzy i organizatorzy igrzysk, praprzodkowie naszych „oficjeli". Są w mieście świątynie bóstw, wierni czczą Zeusa (do niego podnosi w modlitwie twarz i dłonie śmierdzigęba), Artemidę (na nią zaklina się wierszem aktor głodomór), Asklepiosa, patrona wszędobylskich lekarzy, Sarapisa grecko-egipskiego, jedno z naj­ popularniejszych bóstw późnego antyku. Na dalszym planie, wkoło miasta, krajobraz pól, sadów figowych, winnic, oliwników (oliwka i wino­ rośl to prawdziwe dawczynie żywota miasta), pa­ stwisk, na których beczą trzody owiec. Odmie­ rzoną kamieniami milowymi drogą ciągną zaprzę­ żone w woły lub muły wozy, ktoś jedzie wierzchem na ośle, rwąc owoce z ugiętych pod ich ciężarem gałęzi przydrożnego sadu, ubogie kompanie cią­ gną piechotą, nocując, gdzie popadnie. Z lasu sły­ chać krzyki polujących z psami myśliwych. W innej części obrazu port morski lub rzeczny, skąd wypływają lub dokąd przybijają ładowne to­ warem okręty albo ciężkie barki ze zbożem, wi­ nem, oliwą. Żeby nie zabrakło przestrogi, na bar­ dzo dalekim planie szaleje burza na morzu, pasa-

115


116

żerowie przywiązują się do sprzętów, jeden mę­ drek anuluje skrypty dłużne, inny wyzwala niewol­ ników, trzeci obwiązuje się sznurem kotwicy. Wróćmy jednak do grup bliższych. Jak nam poka­ zuje malarz, w mieście przebiega żywot miesz­ kańca od chwili, gdy się urodzi i ojciec nada mu imię, a troskliwa matka rozpyta astrologa o przy­ szłe losy dziecka, poprzez lata szkolne, kiedy nim będzie poniewierał głupawy bakałarz, lata wojacz­ ki. Tu będzie pracował w przeróżnych zawodach, ożeni się i przeżyje perypetie małżeńskie, wreszcie napisze testament i umrze. Pochowają go w zaku­ pionym zawczasu grobie albo spalą na stosie przy płaczu rodziny, wśród zbiegowiska ciekawych. Uliczki i place miasta aż kipią od pracy i interesów. Ileż tu się kupuje i sprzedaje! — domy, pola, nie­ wolników, konie („trzeba obejrzeć zęby!"), żyw­ ność, widzimy te masy wielkich i małych dzbanów z oliwą, miodem, winem. W chleb zaopatrzysz się w piekarni, owoce kupisz u sadownika na miejscu; jeśli zapraszasz gości, wynajmij kucharza, a on już zakupi mięso i drób. Wino jest — pamiętaj o wo­ dzie! Studnie i zbiornik w twoim ogrodzie są waż­ ne, tylko niech dziecko uważa przy zabawie z pił­ ką! Wprost na ulicy pracują rzemieślnicy: farbia­ rze, złotnicy, szewcy, latacze odzieży. W szynku znajdziesz pod dostatkiem i do wyboru win, w usłużnym domu publicznym inne przyjemności. Z ulicy sprowadzisz do domu astrologa albo wróż­ bitę, który wyłudzi od ciebie pieniądze. Cudze mie­ nie kusi — inni chwytają się bardziej bezpośred-


nich sposobów przywłaszczenia. Złodzieje kradną płaszcze albo garnki (głupek dla niepoznaki zasmaruje je smołą!), albo włamują się przez kruche ściany do spiżarni i wynoszą prowianty — i nie od­ strasza ich sąd ani prowadzenie na śmierć, ani wzniesiony na wyniosłym miejscu krzyż z przybi­ tym na nim skazańcem. Przy zajęciach dnia pozostaje jednak obywatelowi, przede wszystkim zamożnemu, wcale dużo wol­ nego czasu. Spędza go w gronie przyjaciół, na przechadzkach, jak ci dwaj, co się odprowadzają całą noc, nie mogąc się z grzeczności rozstać i po­ żegnać (ładna paralela antyczna do przechodzenia przez drzwi w Polsce!), może zagrać na placu w coś przypominającego warcaby. Mnóstwo czasu spędza się w łaźni — ileż tu łaźni w Philogelosie: z gorącą i zimną wodą, z basenami do pływania, z fachową obsługą i zabiegami toaletowymi! Mo­ żesz zastać mieszczucha w golami, w tym najstar­ szym z męskich klubów. Możesz zajrzeć do szkoły syna, usprawiedliwić jego nieobecność, bo choru­ je, i popatrzeć, jak haruje bakałarz, którego po­ waga tkwi w krzyku i trzcinie. Możesz odwiedzić chorych. Możesz zatroszczyć się o własne zdro­ wie, chociaż strzeż się lekarzy łapczywych na pie­ niądze i prezenty, i zapisy, często zgryźliwych. Przepiszą ci coś na gorączkę, opatrzą ranę albo skaleczenie, założą plastry, dadzą lewatywę. Do­ piero kiedyś, sam chory, poczujesz wartość czasu, ale nie każ sobie przynosić z dworu zegara sło­ necznego.

117


118

Poza tym w domu własnym spotkają cię nie tak często, bo żyjesz głównie na ulicy i pod słońcem, we wnętrzu własnego domu przebywasz jedynie w porach posiłków i snu, czasem w bibliotece albo przy pisaniu listów. Możesz wtedy obejrzeć sprzę­ ty, których dłużej byś musiał szukać w niektórych klasycznych dziełach literatury: okryte kobiercami łóżko, matę ze słomy, stół nakryty serwetę, naczy­ nia. Po drabinie wejdziesz na pięterko zobaczyć nieużytego lokatora, od sąsiada pożyczysz kocio­ łek albo siekierę. Nad łóżkiem wiszą kiście suszo­ nych winogron, pod garnkiem schowana lampka, uważaj więc, aby nowe sandały nie skrzypiały za­ nadto. Z różną elegancją noszą się obywatele tego mia­ sta, ale zabawa polegająca na głośnym szacowa­ niu himationów przechodniów jest już wstępem do chuligaństwa. Pośród strojów, które znasz z waz i posągów, uderzają noszone przez niektórych ob­ cisłe spodnie. W epoce klasycznej nosili je tylko niewolni policjanci scytyjscy w Atenach, teraz moda galicka upowszechniła się w krajach Impe­ rium. (Kiedy Cezar wprowadził do powiększonego przez siebie senatu senatorów z Galii Przedalpejskiej, noszących ten strój, starzy Rzymianie mó­ wili ze zgorszeniem: „Wpuścił do senatu ludzi w spodniach I" — co brzmiało tak, jak gdybyśmy dziś powiedzieli: „Wpuścił do senatu ludzi bez spodni!") Kiedy się nasz Philogelota Gęśli go można tak naz­ wać) trapi swoimi sprawami, całą cięższą robotę


robią niewolnicy, obecni wszędzie na tle, traktowani na ogół dobrze, wyzwalani w testamentach, choć tradycyjnie pomawiani o złodziejstwo. Raz tylko mamy mimochodem przenikliwe oświetlenie niewolniczego bytu i prawa w dowcipie, z którego śmiać się trochę trudno, kiedy ojciec radzi synowi zabić dziecko spłodzone z niewolnicę. W ogóle stosunki w tej patriarchalnej mieszczańskiej rodzi­ nie mają swoje ciemne tło, jak świadczę o tym dwaj synowie zastanawiający się nad zgładzeniem ojców. Można z tego miasta wyjechać — świat (olkumśne) jest szeroki. Igrzyska Tysiąclecia Miasta odby­ wają się w Rzymie, na studia najlepiej do Aten, w interesach i żeby poznać wielki świat, jedzie się do Aleksandrii, Smyrny, Koryntu, na Rodos albo i Sycylię. Dobrze jest wtedy mieć obywatelstwo rzymskie, które daje uprzywilejowaną pozycję — jakiś głupi urzędnik każe wtedy wychłostać twoje woły, a nie ciebie, choćbyś wjechał wozem na agorę. Jakby paralelę do niebezpieczeństw morskiej pod­ róży dał nasz malarz jeszcze w samym kecie malo­ widła obrazek wojny. Żołnierz nie zna prawa, więc kiedy nadchodzi wojsko, ukryj się w trzcinach albo w studni — może nie znajdą. Gorzej, gdyś sam żołnierzem, forsujesz mur obleganego miasta i do­ staniesz nagle po głowie garnkiem z nieczystoś­ ciami. Zatęsknisz wtedy do łaźni ojczystego mia­ sta, do jego ulic i tłumu, do powszedniego, nie nadto ciężkiego, dnia.

119


120

To pewnie nie byłby dobry malarsko obraz, ale może zgodzilibyśmy się go z przyjemnością obej­ rzeć, gdyby go namalował naiwny realista lubu­ jący się w szczególnej deformacji przedstawia­ nych postaci. Tekst Phttogelosa zawiesilibyśmy obok jako objaśnienie. A może takie objaśnienie z samym opisem obrazu zgodzisz się, Miły Czytel­ niku i Ty też, Miła Czytelniczko, przyjęć. Jerzy Łanowski Wrocław, Prima Aprilis MCMLXIV


KILKA NAJWAŻNIEJSZYCH OBJAŚNIEŃ S. 20 Mędrek sprzedawał konia... W oryg. gra słów: protobólos I deuterobólos. Protobólos to koń, który zrzucił (balio, stąd — bólos) pierwsze (pierwszy to prótos) zęby. Mędrek zmyśla sobie konia, który zrzuca (balio |w.) drugi (deuteros) raz jeźdźca. Dosłowne odda­ nie dowcipu jest oczywiście niemożliwe, chcieliśmy Jednak dać jakąś próbkę tej kategorii kawałów. s. 29(1) włosy wychodzę... w oryg. broda, ale to właśnie w przekładzie „nie wychodzi". s. 39(3) gladiatora... w oryg. secutorzob. Posłowie. s. 45(2) Znamy ten kawał Jako anegdotę o Diogenesie cyniku zob. Posłowie. s. 47(2) I to Jako anegdotę opowiadano o królu Archelaosie. s. 47(3) Przeróbka anegdoty o mówcy ateńskim Demadesie. s. 48(3) Jest taka powiastka o Filipie Macedońskim. s. 52(3) Wróbel to oczywiście dietetyczny „drób". a. 53(2) W oryg. dużo zabawniejsza gra słów: epfplun (przypłynięcie, biernik) jest homonimem wyrazu epfplun (otrzewnę). Zgryźllwiec odpowiada: „A ja widziałem twoją wątrobę (hśpar) na Sycylii!"


122

8.53(3) Tan dowcip opowiada Cycaron jako anegdotą o Scypionla I Ennluazu. a. 55<1) Jeśli kto ciekaw Imlanla matki Priama — Strymo (albo Rholo)? 0)c«m był Laomadon. a. 59(1) To powiedzonko Anacharzyaa Scyty zob. Poełowłe. 8.63(1) Farbiarze I folusznicy zbierali w kadziach mocz potrzebny przy pro­ dukcji. a. 65(4) To teł wygląda na dowcip chrześcijański nawiązujący do: „Kto ale. wywyższa, będzie poniżony". 8.87(1) Ostatnie słowa to oczywiście cytat z jakiejś nieznanej komedii. 8.72(2) Tu na odmianą cytat z zaginionej tragedii. 8.75(4) Pogrzeb na tarczy to oczywiści* pochówek heroiczny. 8.83(1) płaazcz za złotymi apinkami — phiMatorlonzoo. Posłowie. 8.90(3) W oryg. jeszcze gra slow: atruthfon — wróbel t atruthokanwloa — struś (co* jakby „wrobtowlelbtąd"). 8.90(4) To właśnie znaczy po grecku nazwa wyspy (por. nasz rododendron). Piękny kwiat róży widzimy na monetach Rodos.


». 90(5) Znów gra słów: osioł (ónos) I muł (hwnł-onos dosłowni* poł-ostoł). s.92(2) Setnik w oryg. kenturion, czyli łac. csnturio. s.M(1) kurtyny (tac eorOnse) — czese obwarowań, murtoczącyflankiba­ stionów. s.96(2) Przyjadą! (philos) to tuta) tytuł honorowy. s. 101 Drugie z ogłoszeń archonta zawiera grą słów o podobnym brzmieniu, s różnych dwuznacznych sensach (buleutaf, buleuterłon, buleusstha).

123


Przekład oparto na wydaniu: Phllogelos. Hleroclls et Phllagrll facetlae. Edldtt Alfred Eberhard. Berollnl 1869. Przełożono: O mędrkach 1—5, 7—22, 24—29, 31—38, 40, 39, 43—48, 51—53, 63, 56, 57, 49, 58—62, 54, 64—72, 75—83, 253, 85—99, 101, 102, 254—257, 263 < O dowcipnisiach 55,140—150,153, 259—262,151 • O zgryźllwcach 183—187, 189—194, 188 • O tepakach 197—200, 196, 201—205, 251 • O tchórzach 206—209, 217 • O lękliwych I nieśmiałych 211— —213 • O zazdrośnikach 214, 215 • O głodomorach 219—221, 223—226, 258 • O pijakach 227—229 • O śmierdzigebach 231, 233— —237, 239—242 • O wrogach kobiet 246—250 • O lubieżnych kobie­ tach 245, 244 • O żarłoku 243 • O skąpcach 104,105 « O pyszałkach 106—108 • O głupcu 109 > O Abderytach 110—115, 117, 121, 119, 122, 118, 120, 123—127 • O Sydończykach 128—130, 132, 134— —139 • O Kymejczykach 154, 159—166, 156, 168—171, 173—179, 181,182,180 • Opuszczono w przekładzie (najczęściej dowcipy po­ wtórzone w różnych kategoriach, np. mędrków i Kyme|czyków, nie­ przetłumaczalne gry słów, kilka nieuleczalnie popsutych I niezrozu­ miałych): 6, 23, 30, 41, 42, 44b, 50, 55, 73, 74, 84, 100, 103,116,131, 133, 152, 155, 157, 158, 167, 172, 175b, 195, 210, 218, 222, 264. Obecne, drugie, wydanie tej książeczki skontrolowano z tekstem naj­ nowsze] edycji oryginału: Phllogelos. Der Lachtreund von Hlerokles und Phllagrlos. Gnchlsch-deutsch mit Elnleltungen und Kommentar herausgegeben von Andreas Thierfelder, Munchen 1968 (w serii: Tusculum-BOcherel).


Słowo o dowcipie sprzed wieków (napisał Jan Trzynadlowski) 5 PHILOGELOS (przełożył Jerzy Łanowskł) 17 O mędrkach 19 O dowcipnisiach 45 O zgryźliwcach 51 O tępakach 55 O tchórzach 59 O lękliwych i nieśmiałych 61 O zazdrośnikach 63 O głodomorach 65 O pijakach 69 O śmierdzigębach 71 O wrogach kobiet 75 O lubieżnych kobietach 77 O żarłoku 79 O skąpcach 81 O pyszałkach 83 O głupcu 85 O Abderytach 87 O Sydończykach 91 O Kymejczykach 95 Posłowie albo list do Czytelnika (napisał Jerzy Łanowski) 103 Kilka najważniejszych objaśnień 121


Wydał Zakład Narodowy im. Oeaollnakich — Wydawnictwo w 1986 roku w nakładzie pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. Złoiyły królem HeWettea, wydrukowały na papierze otfaetowym ki. III, 80g loprawfly Wrocławskie Zakłady Graficzne. Ob).: ark. wyd. 3.5, ark. druk. 8, ark. A, 11. Zam. 1015/1100/86/1-7. Cena zł 180.—


Cena zł 180.—

Dowcipnisia w łaźni prosili o pożycze­ nie skrobaczki dwaj ludzie, jeden niezna­ jomy, drugi, co prawda, znajomy, ale zło­ dziej. Dowcipniś powiedział: — Ciebie znam, więc nie dam, a cie­ bie nie znam, więc nie dam! Wróg kobiet miał żonę pyskatą i kłótnicę. Kiedy umarła, grzebał ją na tarczy. Ktoś to zobaczył i spytał o przyczynę. Od­ parł: — Bojowa była!

ISBN 83-04-02333-4


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.