CUDOWNE LATA#3

Page 1


Dystrybucja rzeczy wartych uwagi!

Trzeba coś robić, żeby dostarczać sobie realnych bodźców do podnoszenia szanownej dupy każdego następnego poranka. Coś swojego, dającego frajdę Tobie i innym przy okazji. Zajawka i działanie. ZATRUTA KREW to pomysł na miejsce, gdzie znaleźć można przede wszystkim fanty, które w naszym cudnym kraju z różnych powodów są trudno dostępne, albo też nie ma ich w ogóle. Czekają tu na Was także rodzime zinole. Kontakt w sprawie zamówień pod zatruta.krew@wp.pl. Jeśli boisz się Poczty Polskiej – od czasu do czasu wpadamy na koncerty, gdzie łatwiej i taniej będzie można dobić targu. Napisz – damy radę. Ważne – nie spijamy kolorowych drinków za Waszą forsę! Zysk ze sprzedaży (dla jasności: cena sprzedaży minus cena zakupu) każdego gadżetu zostanie przekazana na coś sensownego – na miejscowe schronisko dla zwierząt, tudzież inne lokalne aktywności. Kupując tutaj zapewniasz frajdę sobie i dodatkowo pomagasz innym.

http://zatrutakrew.wordpress.com


Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę składał tego zina w pośpiechu, ale z kolejnego na kolejny numer tego pośpiechu jest coraz więcej. No cóż, może to kwestia mojego niezorganizowania, może braku konkretnego planu a może właśnie zbyt ambitnego planu. Wymyśliłem sobie jakiś termin ostateczny i zacząłem dążyć do tego, aby we wcześniej zaplanowanym dniu wydać kolejny numer. Pisząc te słowa czeka mnie jeszcze kilka drobnych poprawek i korekta, a zegar tyka nieubłaganie. No cóż brak pośpiechu odkładam do następnego numeru a tymczasem napiszę kilka słów o tym, co znajdziecie w środku. Po pierwsze jest coś nowego, czyli kolumna nie mojego autorstwa, choć gdyby podpisać ją samymi inicjałami nikt pewnie by tego nie zauważył. No ale do rzeczy. Michał Matysiak, który tłumaczył mi różne rzeczy do angielskiej wersji poprzednich numerów spróbował sił w pisaniu i tak oto kilka stron dalej znajdziecie jego pogląd na kilka spraw. A że ten pogląd jest mi również bardzo bliski z przyjemnością postanowiłem go opublikować na łamach tego zina. Oprócz kolumny Michała znajdziesz również moje relacje z różnych koncertowych wyjazdów oraz tekst o tym, jakie mam podejście do palenia papierosów. Napisałem też tekst o tym, że warto w życiu koncentrować się na rzeczach pozytywnych. Oczywiście to jest moje podejście do tego tematu i ty możesz mieć zgoła odmienne zdanie. Postanowiłem jednak ten tekst opublikować. Ja lubię czytać różne opinie na różne tematy i nie zawsze są one najbliższe memu sercu. W kwestii wywiadów sprawa wygląda tak, że postanowiłem znów zrobić parę rozmów z kapelami mało znanymi a może wcale u nas nieznanymi. Przeprowadziłem też kilka wywiadów z osobami, których postawa bardzo mnie inspirowała i nadal inspiruje. Mam tu na myśli wywiad z Patrykiem Bugajskim i Jackiem Radomskim. Oprócz tego znajdziesz rozmowę z Michaelem Kirchnerem - współtwórcą EDGE THE MOVIE, praktycznie w całości poświęconą temu dokumentowi. Oprócz tego jest parę słów o zinach, które ukazały się w ostatnim czasie i to tyle. Tym razem zabrakło recenzji różnych płyt. Niestety nie starczyło mi na to czasu a obiecałem sobie, że tym razem nie będę ich pisał na kolanie podczas jazdy samochodem. Z tego miejsca przepraszam wszystkich, że recenzje ich wydawnictw się w tym numerze nie ukazały, ale z całą pewnością pojawią się w numerze kolejnym. No właśnie, numer kolejny będzie za jakiś czas. Jak łatwo można zauważyć ta gazeta ukazuje się co trzy, cztery miesiące i mam nadzieję, że na kolejny numer nie trzeba będzie długo czekać. Tym bardziej, że już kilka materiałów jest w drodze. Dziękuję tym wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tego numeru a tym leniuchom, którym nie chciało się odpisać na moje prośby życzymy, aby i im życie spłatało jakiegoś figla. Dziękuję wszystkim osobom, które pomogły mi w dystrybucji poprzednich numerów. Zarówno pierwszy jak i drugi numer jest już praktycznie całkowicie wyprzedany. Na swoim stanie mam dosłownie ostatnie pięć sztuk numeru drugiego, pierwszy rozszedł się całkowicie. Gdybyś chciał pomóc w dystrybucji tego numeru pisz śmiało. Nie interesuje mnie wymiana, nie daję też tego zina w komis, więc jeśli masz kilku znajomych, którzy mogliby chcieć poczytać w te mroźne zimowe wieczory wal śmiało na poniższy adres. Jeszcze raz dzięki za wsparcie, trzymajcie się ciepło i do zobaczenia na jakimś gigu. Kevin Arnold cudownelatazine@gmail.com Fotki w tym numerze pochodzą z następujących stron: www.kirek.pl, www.facetheshow.com, www.keepthismoment.com, www.lukinzine.se, www.davexphoto.com Pozostałe fotki pochodzą z różnych portali społecznościowych lub innych stron. Rysunki jak zwykle podesłał Janusz z GORE77 www.myspace.com/necro77 Okładka: FOREVER YOUNG foto: www.lukinzine.se

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 3

Foto: Magda M.


Trochę czasu od ostatniego numeru minęło i sporo rzeczy znów się wydarzyło. Zarówno ta dalsza, jak i ta bliższa mi rzeczywistość obfitowała w różne mniej lub bardziej przyjemne doświadczenia. Oczywiście fakt, że zarówno nakład pierwszego jak i drugiego numeru jest już całkiem wyprzedany dodaje mi tylko sił do tego, aby tworzyć kolejne numery. Nie chciałem robić nic na siłę i obiecałem sobie, że tym razem zrobię ten numer na spokojnie. Ale niestety tak się nie da, ponieważ znów wyznaczyłem sobie jakiś konkretny termin kiedy gazeta ma się ukazać. I tym oto sposobem piszę tę kolumnę. Tak jak już wspomniałem, zarówno w polityce jak i w pogodzie tuż po ukończeniu numeru drugiego zaczęło robić się gorąco. Wybory prezydenckie podniosły temperaturę, skala kłamstw, sztuczek i zabiegów marketingowych była wprost proporcjonalna do upałów, które na początku lipca panowały. Jednak nie o tym będę chciał pisać. Otóż dziwnym trafem ta sytuacja pozwoliła mi sobie uświadomić pewien fakt jacy ludzie potrafią być dziwni i jak im nigdy nic nie pasuje. Otórz jednym nie pasuje kto wygrał wybory, innym nie pasuje, że ktoś te wybory przegrał, jeszcze innym jest za gorąco, teraz kiedy piszę te słowa jest mnóstwo takich, którym jest za zimno. Na wiosnę padał deszcz i to też ludziom nie pasowało, wieje wiatr też nie pasuje, świeci słońce to też jest źle. Nie sądzę aby ludzka natura była aż tak dziwna, dziwni są po prostu ludzie w dzisiejszych czasach. Gdy byłem dzieciakiem i gdy świeciło słońce i był upał to była niesamowita radocha, bo był to świetny powód do tego, aby pojechać rowerem nad rzekę, wykąpać się w nie do końca czystej wodzie, napić się kompotu z rabarbaru i pograć w piłkę. Teraz nikt już nie pije kompotu z rabarbaru a i w piłkę się nie chce kopać – lepiej ponarzekać siedząc przed

monitorem jak to cholernie jest gorąco za oknem. Pamiętam też, że gdy była zima, to zamiast kłapać gębą, a dziś stukać w klawiaturę ubierałem ciepły szalik, czapkę i rękawiczki, brałem sanki i z kolegami szedłem powygłupiać się na śniegu. Teraz to nierealne, lepiej pograć w strzelankę i od czasu do czasu napisać sobie głupi tekścik na Facebooku o tym, jak to się nie lubi zimy. Owszem ja sam miałem dosyć trochę przy długiej zimy w ubiegłym roku, ale tej nie mogłem się już doczekać. Na samą myśl o tym, że niedługo będę mógł pojeździć na nartach dostaje wypieków i mało mnie obchodzi jak się na te narty dostanę. No bo oczywiście drogowców znów zaskoczyła zima. To kolejny temat do narzekania. A cóż Ci drogowcy mogą zrobić, gdy po pierwsze śnieg pada nieprzerwanie przez kilka dni i nawet gdy wyjedzie jakiś pług do odśnieżania to i tak zaraz za nim utworzy się gruba warstwa świeżego puchu. Dla mnie to taka syzyfowa praca. Przestanie padać to i drogowcy się uporają ze śniegiem na szosie. Śmieszą mnie Ci wszyscy kierowcy, którzy narzekają na to, co się na drogach dzieje, ale sami sobie są winni. Blokady miast, gigantyczne korki, paraliż komunikacyjny i winni są za to drogowcy. Dlaczego gdy pada deszcz i tworzą się korki nie wini się za to drogowców. Nie chcę tu bronić tych ostatnich. Ale to całe szczekanie naprawdę mnie śmieszy. Korki tworzą się nie dlatego, że drogowcy nie odśnieżyli drogi ale dlatego, że to kierowcy zamiast poczekać przed skrzyżowaniem wiedząc, że z niego nie zdążą zjechać z pełną premedytacją na nie wjeżdżają i o wypadek w takich sytuacjach nie trudno, bo nie jednemu puszczają nerwy. Piszę o tym bo tu również temat narzekania jest bardzo istotny. Generalnie lubimy narzekać na wszystkich i wszystko dookoła. Nie to żebym był święty i że nie narzekam, ale po ostatnim eksperymencie stwierdziłem, że szkoda na to moich nerwów, bo te są nierozłączną częścią narzekania. Jednego dnia postanowiłem być na maksa pozytywny, odbijać te wszystkie wzbudzające negatywne emocje rzeczy niczym piłkę tenisową. Powiem wam, że odrobina silnej woli i jest to zadanie jak najbardziej wykonalne. Przy bardzo luźnym nastawieniu do rzeczywistości nie denerwowali mnie wlekący się przede mną kierowcy, sąsiedzi jakby milsi a i nawet pani w okienku na poczcie przywdziała ludzką twarz. Można być zadowolonym? Można! Trzeba tylko tego chcieć i nie pozwalać się prowokować do negatywnych zachowań. Lepiej koncentrować się na rzeczach, które dostarczają nam CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 4

zadowolenie, niż wzbudzają odrazę i nerwy. Parafrazując jednego prezesa klubu sportowego „Tęcza” trzeba pamiętać, aby minusy nie przysłoniły nam plusów we wszystkim tym co nas otacza. Łatwiej jest pisać o tym co nas drażni, co nas wkurza, co nas denerwuje, ale ja postaram się wam napisać co mi sprawiało radość w ostatnim czasie. Cóż może poprawić lepiej humor niż dobry hardcoreowy koncert. Tych zaliczyłem kilkanaście, a kilka z nich było co najmniej wyjątkowych. Pierwszym z nich był koncert SNAPCASE, na który to wybrałem się do Berlina. Pamiętam jak dziś kiedy kupiłem płytę Lookinglasself od Tomka Shinga jakieś 12 lat temu i jak ta muzyka mnie totalnie powaliła. Kolejne wydawnictwa tego zespołu trzymały jeszcze większy poziom. Niestety nie załapałem się na ich koncerty w Polsce, gdy grali lata temu, ale wieść o tym, że znów mają zagrać w Europie nieco mnie zelektryzowała. Niestety jakieś wiedźmy z Islandii tak namieszały w kraterze jednego z tamtejszych wulkanów, że ten wypluł z siebie setki ton dziwnego pyłu, a ten pokrzyżował plany wielu ludziom. Pokrzyżował je też chłopakom z SNAPCASE, którzy to do Europy mieli przyjechać trochę wcześniej. Pył opadł i na początku lipca wszystkie zaplanowane koncerty odbyły się. Z racji tego, że mój kolega zagwarantował mi nocleg wybrałem koncert w Berlinie. To dziwne, że nigdy wcześniej nie byłem w tym mieście. Zawsze bliżej mi było do Monachium czy Kolonii, niż do oddalonego o sto kilometrów od polskiej granicy Berlina. Pierwszego dnia lepiej trafić nie mogłem i udałem się od razu na Kreutzberg – to, że ta dzielnica ma swój niepowtarzalny klimat chyba nikomu kto tam choć przez chwilę był nie muszę tłumaczyć. Czułem się tak, jak bym wylądował na jakiejś innej planecie, i czułem się tak jak bym przebywał na jakimś mega squacie. Mnóstwo ludzi, uśmiechniętych, idących a nie biegających i mnóstwo rowerów. No i rzecz najlepsza sklepy z płytami. Z jednej strony to świetna sprawa, ale z drugiej obawiam się, że gdyby w Warszawie było tyle, tak zaopatrzonych sklepów – moja pensja mogła by na to nie starczyć. Będąc na Kreutzbergu grzechem byłoby nie odwiedzić CoreTexu, w którym czekały na mnie najnowsze tytuły wielu ciekawych zespołów. Później jeszcze wypad do burgerowni Yellow Sunshine na fryty i wielkiego hambuksa oraz na przepyszny deser, wegański tort wiśniowy. Wisienką na torcie tego dnia miał być jednak koncert SNAPCASE i o mały włos tej wisienki bym nie skonsumował. Dlaczego? A no


dlatego, że na takie koncerty bilety są wcześniej wyprzedane i nie ma możliwości zakupić wejściówki na bramce. Jak słabo się czułem, gdy się o tym dowiedziałem możecie sobie tylko wyobrazić. Tysiąc dwieście kilometrów tylko po to, aby kupić sobie kilka płyt i zjeść super wegański deser – dosyć szalone, ale stawało się to coraz bardziej realne. Z pomocą przyszedł jakiś załogant, jak się później okazało Polak, który miał na sprzedaż jeden bilet – jakby specjalnie dla mnie. Z tego miejsca wielkie ukłony i podziękowania, bo ten bilet był przepustka do naprawdę zajebistego koncertu. Zagrały tylko dwa zespoły niemiecki WATERDOWN, który mnie jakoś szczególnie nie zachwycił i ci, na których do Berlina się pofatygowałem. Od pierwszego do ostatniego kawałka był totalny spontan i w powietrzu unosiła się jakaś magiczna energia. Widać było, że koledzy ze SNAPCASE nie przyjechali zarobić tu parę Eurosów, ale przyjechali zagrać kilka świetnych koncertów dla przyjemności, wkładając w nie mnóstwo siebie. Szczerość, spokój, uśmiechy na twarzach i mnóstwo pozytywnej energii, której szczyt osiągnęli, przynajmniej w moim odczuciu, podczas „Zombie prescription”.

Różnie się mówi o reunionach, ale o tym złego słowa powiedzieć nie mogę. Pamiętam, że całą drogę powrotną słuchałem „Progression Through Unlearning” i nie dlatego, że czułem jakiś niedosyt, tylko dlatego, że byłem maksymalnie zajarany. Czułem się tak świetnie, że po sześciu godzinach od wyjazdu z Berlina byłem już w domu, nie zwracałem uwagi na Tiry, korki przy bramkach na autostradzie, czy dziury w jezdni na drodze między Strykowem a Brzezinami. To się dla mnie nie liczyło – liczył się SNAPCASE! Kilka dni później w Piasecznie odbyła się kolejna edycja Open Hardcore Fest. Był upał to fakt, żar lał się z nieba i nie brakowało takich, którzy strasznie marudzili, że jest za gorąco. Mnie to zbytnio nie ruszało, ponieważ sprzedawałem zina i wysłuchiwałem różnych opinii na temat poprzedniego, debiutanckiego numeru. Myślę, że musiało by być z 60 stopni, abym w tym dniu mógł narzekać. Ilość pozytywnych recenzji usłyszanych bezpośrednio z ust odbiorców mojego zina mocno mnie podbudowała i dała takiego kopa, że tamtego dnia nic nie było w stanie zmazać uśmiechu z mojej twarzy. Sam festiwal jak co roku, mnóstwo świetnych ludzi,

mnóstwo bajerów w postaci płyt i zinów i sporo dobrego, wegańskiego jedzenia. Do tego porcja różnorodnej muzyki, która niczym ładowarka naładowała moje hardcoreowe baterie. Na tyle dobrze naładowała, żeby kolejne trzy dni spędzić na przygotowywaniu angielskiej wersji CUDOWNYCH LAT, którą to wersję miałem zabrać w kolejny weekend na następny super spęd. Jeśli chodzi o zespoły to dla mnie liczyły się raczej te polskie, zagranicznych raczej nie kojarzyłem i nie spodziewałem się po nich zbyt wiele – może poza wyjątkiem VITAMIN X, których lubię, ale z pierwszych singli. Polskie zespoły zagrały naprawdę dobre sety. Przy otwierającym stawkę DEATHROW bawiło się całkiem sporo ludzi, BURST IN zabrzmiał całkiem przyzwoicie jak na takie warunki. Zdecydowanie wolę takie zespoły oglądać w małym klubie ale i na deskach tej dużej sceny chłopaki radzili sobie. STONE HEART zagrał naprawdę świetnie i to tylko potwierdza fakt, że jeśli się czegoś naprawdę chce to można to osiągnąć. Dobre brzmienie, na tyle dobre, że kolegom z Brazylii podobał się ich występ. . Następnie przez scenę przetoczył się walec w postaci zespołu PANACEA. Nie jestem jakimś szczególnym fanem Berlin 2010 foto: Jarek Składanek

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 5


tego typu grania ale muzyka w tle wcale mi nie przeszkadzała – ucinałem sobie pogawędki raz z tym a raz z tamtym typem. Później moją uwagę przykuł punkowy kabaret ze Śląska, czyli CASTET i jego charyzmatyczny wokalista. Cóż za chamskie teksty leciały ze sceny, chamskie ale tak celne jak strzały mistrza biathlonu. Do tego całkiem głośna i szybka muzyka – jednym może się to podobać, inni to nienawidzą. Później zanotowałem jeszcze występ PAURY, z którymi dzieliłem stolik i przegadałem połowę festiwalu rozmawiając o piłce nożnej, powodziach i karnawale w Rio. Niestety w Świebodzinie nie wybudowali jeszcze największego na świecie pomnika Jezusa, więc tego tematu niestety nie poruszyłem. Co do występu gwiazdy wieczoru, to zagrali całkiem poprawnie, ale koncertu w klubie B65, który miałem okazje widzieć kilka lat temu ten występ nie przebił. Fajnie, że ta impreza się odbywa i mam nadzieję, że w przyszłym roku też się na niej pojawię, bo tu nie do końca o muzykę idzie, ale o spotkania z ludźmi, których czasem nie widziało się latami.

CRUEL HAND foto: www.facetheshow.com

Z podobnych powodów wybrałem się też na czeski Fluff Fest. Nie ma nic lepszego niż circle pit na świeżym powietrzu, wegańskie burgery oraz lody, mnóstwo płyt i masa znajomych i przyszłych znajomych oraz oczywiście jakieś hardcoreowe zespoły w jednym miejscu. A zapomniałem o basenie. Zapomniałem, ponieważ w tym roku pogoda pokrzyżowała nieco plany i przez 3 dni padał deszcz i nie było zbyt ciekawie, oczywiście od strony aury, ale atmosfera jak zwykle świetna. Droga do Rokycan minęła bardzo szybko, w dobrym towarzystwie i z „Age of Quarrel” i „Best Whishes” jako soundtrack, choć tuż przed Pragą i „Alpha Omega” wybrzmiała dla rozluźnienia:) Generalnie nie byłem jakoś zmęczony podróżą, więc czym prędzej zameldowałem się w moteliku u pani Ślepakowej i ruszyliśmy do pobliskich Rokycan. No i tu niespodzianka. Każdy samochód z inną niż lokalna rejestracją był zatrzymywany i spisywany, profilaktycznie, tak na wszelki wypadek jak się okazało. Na miejscu jak zwykle sporo znajomych gęb, których albo się dawno nie widziało albo się dopiero co poznało, stojąc w kolejce po bilet czy po wegańskie naleśniki. Trzeba przyznać, że kuchnia w tym roku była bardzo dobra, burgery, naleśniki, lody i inne wegańskie cuda. Niestety już około 17-tej pierwszego dnia zaczęło kropić a wczesnym wieczorem to kropienie przerodziło się w obfitą ulewę. Specjalnie wspomniałem o kwaterze u pani Ślepakowej,

UNRESTRAINED foto: www.facetheshow.com

UNRESTRAINED foto: www.facetheshow.com

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 6


bo kiedy ja kładłem się do ciepłego łóżka na poddaszu, całe pole namiotowe walczyło z powodzią. W sobotę rano ludzie byli przemięknięci ale mieli wesołe miny – w końcu wakacje, czas na przygodę. Ja zająłem się sprzedażą specjalnie na ten festiwal przygotowanej angielskiej wersji Cudownych Lat. Miło było usłyszeć kilka ciepłych słów od osób, które kupiły tego zina. Poznałem też kilka osób, z którymi robiłem mailowe wywiady i ogólnie czas zlatywał na tym, że więcej gadałem niż oglądałem to co na scenach się działo. Ale kilka udanych występów udało mi się zaliczyć. RIGHT IDEA, REARANGED, ANOTHER BREATH, UNRESTRAINED, PUNCH, YOUR FUCKING NIGHTMARE czy bardzo dobry występ NO TURNING BACK, z największym circle pitem jaki w swoim życiu widziałem. Zastanawiałem się czy takie duże festiwale w scenie hardcore są potrzebne i dochodzę do wniosku, że tak. Może nie spełniają one funkcji muzycznej tak do końca, bo umówmy się kto tam jedzie dla zespołów, ale funkcja integracyjna wypada naprawdę świetnie. Fajne jest też to, co powiedział mi Patryk, a co możecie przeczytać kilka stron dalej, że jest to też doskonałe miejsce na to, aby do sceny przyciągnąć jakieś nowe twarze. Pewnie w przyszłym roku też się tam wybiorę, traktując ten wyjazd bardziej jak urlop, niż czas do oglądania wszystkiego co się przewija przez sceny tego festiwalu. Tym bardziej, że ubiegłego lata zaliczyłem też koncert w Pradze, który był takimi „dożynkami” Fluff Festu. Powiem szczerze, że przez trzy dni festiwalu żaden zespół nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak każda z osobna kapela, która zagrała w tamten poniedziałek w klubie 007. Polskim akcentem był występ REGRES. Chłopaki trochę byli spięci i może brak reakcji publiczności nie wpłynął jakoś bardzo pozytywnie na odbiór ich występu, ale i tak mi się podobało. Później wystąpiły kolejne zespoły, które miałem okazję widzieć w weekend i powiem szczerze, że każdy wypadł o niebo lepiej niż na dużych scenach Fuff Festu. A koncert UNRESTRAINED i RIGHT IDEA to było mistrzostwo świata. Ci drudzy zabrzmieli tak mocarnie, że nawet dźwięk startującego odrzutowca wydawałby się cichym szeptem. UNRESTRAINED też miało niesamowitego kopa i świetne teksty między kawałkami. Nawet teraz jak piszę te słowa i minęło już pół roku od tamtego wydarzenia to i tak mam ciarki na plecach. Wracając do Fluff Festu to ma on też kolejna zaletę, że na nim można odkryć jakiś zespół, którego normalnie, w gąszczu myspaceowej pajęczyny nie dało by się złowić. W ubiegłym roku takim zespołem był

NO TURNING BACK foto: www.facetheshow.com

CRUEL HAND foto: www.facetheshow.com

MILES AWAY foto: www.facetheshow.com

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 7


OUTRAGE, w tym roku zdecydowanie był UNRESTRAINED. Jeśli miałbym jakoś podsumować ten wyjazd do Czech – to powiedziałbym, że to idealne wakacje. Choć trwały bardzo krótko, to były niesamowicie intensywne w doznania. Nawet leżenie plackiem na ciepłej plaży jednej z hiszpańskich wysp nie może się równać temu, co przez ten długi weekend zobaczyłem w Rokycanach i Pradze. No i oczywiście nie mogło podczas tej wycieczki zabraknąć wizyty w Country Life – co było tylko wspaniałym zwieńczeniem całej eskapady. Po powrocie z Czech zrobiłem sobie trochę wolnego od wyjazdów koncertowych no ale nie na długo, ponieważ będąc na służbowym wyjeździe w Poznaniu miałem okazję zobaczyć na żywo nową odsłonę SCHIZMY, debiutantów z Poznania czyli 10 FOLD oraz jakiś austriacki band, którego nazwy nie pamiętam oraz FIRST BLOOD z Kalifornii. Powiem tak, ten wieczór należał jednak do polskich zespołów – takie jest moje zdanie. Nie wiem czy to sentyment do SCHIZMY, czy może te zagraniczne kapele były po prostu nudne. Co prawda muzyka tamtego wieczoru nie była szczególnie mi bliska, ale to w jaki sposób wystartował 10 FOLD zasługuje na brawa. To był ich pierwszy koncert, a zabrzmieli tak, jakby zagrali ich już z 50. Ciężkie riffy, zwolnienia, mocny wokal i czuć ducha kapel spod znaku beat down. Może nie lubię słuchać takiej muzyki z płyt, ale na żywo było to bardzo przyjemne i jeśli ten zespół będzie grał w zasięgu moich możliwości, to na pewno pójdę zobaczyć ich jeszcze raz. SCHIZMA natomiast zagrała sporo nowych kawałków, które nie specjalnie do mnie trafiły, ponieważ jestem fanem płyt POD NACISKIEM I U2KC no i może trochę STATE OF MIND. Niestety niewiele kawałków które uwielbiam, ten zespół posiada w obecnym koncertowym repertuarze i może dlatego mój odbiór tego występu był trochę poniżej moich oczekiwań. Ale nie oznacza to, że SCHIZMA ma się słabo, bo ma się bardzo dobrze i może ich obecna twórczość niekoniecznie mi się podoba, to sposób w jaki grają te nowe kawałki jest świetny. Widać, że każdy w tym zespole doskonale wie co ma robić i robi to świetnie. Słyszałem kilka próbek nowych kawałków, które mają się ukazać na najnowszej płycie i muszę przyznać, że jest w nich coś, co mnie do nich przyciąga. Może się więc tak zdarzyć, że po kilkukrotnym przesłuchaniu tego nowego

albumu moje podejście do nowego „twórczego” oblicza SCHIZMY się zmieni. Kilka dni później miałem okazję zobaczyć STRENGTH FOR A REASON i NEXT STEP UP. Od razu powiem, że te zespoły to nie moja para kaloszy i nie słucham ich płyt zbyt często, ale będąc już w okolicy grzechem byłoby nie iść na ten koncert. Obydwa zespoły wypadły całkiem dobrze i nawet mi się podobało, zwłaszcza, że reakcja części publiki była nad wyraz wyjątkowa. Może łatwiej będziecie mogli sobie wyobrazić co się działo pod sceną jak napiszę, że większą część aktywnej publiczności stanowili chłopaki z RTL CREW:) Po tym koncercie znów chwila odpoczynku i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. 2 tygodnie urlopu rozleniwia, zwłaszcza gdy leży się plackiem na rozgrzanym piasku, lub kąpie w krystalicznie czystej wodzie i znów leży na piasku. Oczywiście popołudniowe spacery po klifach i widok latarni morskich to też niecodzienne doświadczenie, więc można się oderwać od rzeczywistości. No ale nic nie trwa wiecznie i zawsze trzeba wracać do tej rzeczywistości. Choć powiem szczerze, że będąc kilka tysięcy kilometrów od domu, już po tygodniu za nim tęsknie – taki ze mnie sentymentalny herbatnik. Trochę też tęskniłem za koncertami, dlatego pierwszą rzeczą jaką zrobiłem po powrocie, to udałem się na kolejną edycję THIS IS WARSAW, która tym razem organizowana była we współpracy z REBEL SNOWMAN. Fajnie, że doszło do splitu tych dwóch koncertów. Po co robić dwie oddzielne imprezy jak można zrobić jeden większy. Koncert rozpoczął się występem debiutującego, warszawskiego składu DEADLIFT. Średnia wieku poniżej 20 lat i to może odbiło się na umiejętnościach i zgraniu, ale nie oczekujmy wirtuozerii – na to zawsze przyjdzie czas, zwłaszcza, że chłopaki wydają się być zajaranymi tym co robią. Było wkurzenie, było głośno i do przodu. Mam nadzieje, że z tego ciasta wyrośnie niezły placek. Następni w kolejce byli „ratele” z LAST DAYZ. W poprzednim numerze pisałem o tym, jak byłem na ich jednym z pierwszych koncertów w Poznaniu. Pisałem też, że oprócz słowa „kurwa” nie usłyszałem zbyt wiele ze sceny – tym razem było inaczej. Nie żeby nie było „kurew” ale było kilka ciekawych tekstów i historyjka, która na pewno Fluff Fest 2010 foto. Kevin Arnold

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 8


przejdzie do klasyki opowiadań na koncertach. LAST DAYZ wydało też dobrą demówkę i mogłem sobie przeczytać teksty i dzięki temu przekonać się do tego zespołu. Mają swój styl i tego nie wolno im zaprzeczać, mają wokalistę, który nie boi się mówić o tym, co go wkurza. Choć czasem, niektórym załogantom może się to nie podobać. Ale najważniejsze jest to, że ten zespół jest na maksa szczery, tu nikt nie udaje, że jest kimś innym – i to mi się w nich spodobało. Druga rzecz, która przyciąga moją uwagę, to sposób w jaki ich ekipa wspiera to co robią. Myślę, że bez całej załogi RTL Crew ten zespół byłby zupełnie inny, a tak na każdym koncercie możesz zobaczyć niezłe pogo, co jest niezbyt częste w przypadku zespołu, który nie wydaje swoich płyt w Bridge 9 Records czy innym Deathwish Rec. Po chwili przerwy na scenie zamontował się THE FIGHT, który gra trochę nieco inną muzykę niż poprzednicy i do wielu spraw podchodzi zupełnie inaczej, więc dla mnie też było miło posłuchać jak się mają sprawy z trochę innej perspektywy. To co mnie zawsze do hardcore punka przyciągało to właśnie różnorodność, gdyby wszyscy byli tacy sami, mówili to samo i mieli taki sam pogląd na życie byłoby nudno i mało atrakcyjnie a tak jest ciekawie. Po THE FIGHT na scenę wkroczył punkowy zespół z Białorusi, który zupełnie odbiegał od moich zainteresowań, dlatego postanowiłem posiedzieć trochę przy stoliku z zinami, porozmawiać ze znajomymi i w przerwach posłuchać tego, co mówiono ze sceny. Północ tuż przed nami i na scenie pojawił się niemiecki JUST WENT BLACK. Nie ukrywam, że na ten koncert przyszedłem przede wszystkim ze względu na nich. Wcześniej nie miałem okazji zobaczyć ich na żywo. A z racji tego, że uwielbiam ich piosenki praktycznie z każdej płyty, to nawet pofatygowałem się tuż pod scenę. No i dostałem to co chciałem. Kawał dobrej, melodyjnej, momentami melancholijnej a czasami agresywnej muzyki. Może chłopaki nie rozmawiają zbyt wiele w przerwach między kawałkami, ale ich muzyka i przekaz bronią się same. Wystarczy poczytać ich teksty i wiadomo, że nie ma sensu nic więcej mówić. Ten zespół istnieje już ładnych parę lat i od tych kilku lat ciągle nagrywa bardzo dobre rzeczy. Może nie robi tego zbyt często i regularnie, ale to tylko lepiej dla nich, bo jak już coś wypuszczą, to ma to swój urok i smak. Tak jest w przypadku ich ostatniej

siedmiocalówki. Myślałem, że poziom jaki osiągnęli na ostatnim LP jest ich szczytową formą ale singiel pozbawił mnie tych złudzeń. Aż się boję co uda im się wysmażyć tym razem – niebawem wchodzą do studia, dlatego z niezmierną ciekawością czekam na ich kolejne wydawnictwo. I z tym optymistycznym niemieckim akcentem przechodzimy do kolejnego koncertu. Choć muszę przyznać, że kolejny to w tym przypadku niezbyt dobre słowo. YOUTH OF TODAY to zespół, od którego wiele spraw się zaczęło, który wiele zmienił w scenie hardcore, niesamowicie wiele też wniósł. I można by tu mnóstwo słów napisać jak dobre są płyty tego zespołu, jak ważne są ich teksty, jak ciekawą historię ma ten band. Daruję sobie to wszystko, bo pewnie każdy z was o tym wszystkim wie a jeśli nie, to niech jak najszybciej nadrobi zaległości z historii. Powiem tylko tyle, że o tym zespole napisano i powiedziano mnóstwo dobrego ale też mnóstwo gówna zostało na nich wylane. Mnie to drugie nie interesuje, tak samo jak nie interesowało mnie gadanie, że to nie ten sam zespół, że reuniony się nie liczą i że to odgrzewanie kotleta jest niesmaczne. Przyznam się szczerze, że miałem głęboko gdzieś takie gadanie i datę 23 września zarezerwowałem właśnie na koncert YOUTH OF TODAY zaraz po tym, jak się tylko dowiedziałem, że mają przyjechać do Europy. Po pierwsze nigdy nie widziałem ich na żywo a dla mnie filmiki na youtubie ze wspomnieniami zespołów, których nigdy nie widziałem na żywo jakoś szczególnie się nie liczą. Po drugie to fajnie zobaczyć takich ludzi jak Cappo, Porcell, Sammy czy Kenn Olden na żywo, bo właśnie w takim składzie wystąpił YOUTH OF TODAY. . Wszyscy oni grali w ważniejszych dla mnie zespołach, tak więc spotkanie z nimi było dla mnie osobiście jakimś tam przeżyciem, które pewnie na długo zapamiętam. Tym bardziej, że sam koncert był świetny pod każdym względem. I gdyby nie to, że Porcell miał trochę więcej zmarszczek na czole, Sammy stracił swoją czuprynę a Cappo miał parę kilo więcej to mógłbym się poczuć jak bym był na koncercie w 87 roku. Klimat był świetny, mnóstwo ludzi, pod sceną ścisk i tłok, pot krew i łzy. Nie było karate, nie było machania łapami, , było za to mnóstwo stage dive’ów, circle pitów i nawet head walkingów. Były fajne słowa ze sceny, był ciągły uśmiech na twarzy Fluff Fest 2010 foto. Kevin Arnold

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 9


YOUTH OF TODAY – Berlin 2010 foto. Kevin Arnold

Cappo, były roześmiane gęby wszystkich stojących i bawiących się pod sceną. Były trzy wzory koszulek i zero wrażenia, że ten koncert odbył się tylko dla kasy, co przed koncertem paru wesołków im zarzucało. Była joga na scenie w wykonaniu Cappo – w ogóle to miał on niezłe wejście, stając na głowie na środku sceny. Tak więc kto miał ochotę się tam wybrać a ostatecznie dał się namówić do tego, żeby zostać w domu i napisać parę głupot na Facebooku niech sobie pluje w brodę. Po koncercie usłyszałem od kilku osób, że był to jeden z najlepszych koncertów w ich życiu. Nie mogę się z nimi nie zgodzić, bo był to również dla mnie jeden z ważniejszych koncertów, tym bardziej, że wszystko to, co działo się w dniu tego koncertu było równie świetne, co wieczorny występ w klubie SO36. Tak jak pisałem wcześniej, Berlin to bardzo fajne miasto, a że pogoda tamtego wrześniowego dnia przypominała nieco lipiec, zarówno temperaturą jak i słońcem na niebie, to były to idealne warunki do spaceru po Oranienstrasse. Niektórzy robili sobie zdjęcia z Rayem, inni wertowali płyty w Core Texie, jeszcze inni poszli na hamburgery i frytki do Yellow Sunshine, a jeszcze inni robili te wszystkie rzeczy razem. Fajnie było spotkać sporo ludzi z Polski a z tych co tam byli uskładałby się niejeden reunion, niejednej polskiej kapeli z CYMEONEM X na czele. Jedyne co mnie zmartwiło to średnia wieku, która oscylowała gdzieś w okolicach trzydziestu kilku lat, trochę smutne, że młodzież nie interesuje się takimi zespołami, no ale cóż idealnie być nie może choć dla mnie idealnie było:) Zapomniałem dodać, że przed YOUTH OF TODAY zagrał niemiecki SPERMBIRDS, który towarzyszył im podczas niemal całej trasy. Nie rozpisywałem się na temat tego zespołu, bo po prostu go nie znam. Jakimś trafem ominąłem tę kapelę i w sumie pierwszy raz usłyszałem ich nagrania kilka godzin przed koncertem na kwaterze u Roberta Refuse. Występ się publice podobał – napiszę tylko tyle. I tak jak poprzednim razem, gdy wracałem z koncertu SNAPCASE słuchając ich nagrań, tak tym razem praktycznie do Poznania w kółko słuchałem „Break down the walls” na zmianę z „We’re not in this alone”. Wspaniały koncert, wspaniałe miejsce, wspaniałe chwile. Hmmmm rozmarzyłem się:)

Na kolejny koncert poszedłem kilka dni później. I może przez to, że ponad tydzień wcześniej byłem na tak świetnym gigu, ten akurat nie specjalnie przypadł mi do gustu. Ktoś później słusznie zauważył, że być może jestem za stary na takie kapele i takie granie. Choć z drugiej strony jedyne co mi się podobało, to występ angielskich smarkaczy z BROKEN TEETH no i nasi „królowie beatdownu” czyli NOTHING BETWEEN US. Tym razem Europa i lokalna scena wzięła górę i bardzo dobrze. SABERTOOTH ZOMBIE też uszedł by w tłumie, gdyby nie ich przy długi set, zbyt długi a co za tym idzie trochę nudny. Za to gwiazda wieczoru to zdecydowanie nie mój faworyt. Z epki, którą mam wydawało mi się, że mogę się spodziewać czegoś ciekawego, jednak po dziesięciu minutach ich występu wyszedłem. Nie ruszyło mnie wchodzenie na głośniki, śpiewanie do mikrofonu przez koszulkę czy włażenie pod scenę – może to i widowiskowe ale nie dla mnie. Niestety nie skumałem fenomenu tego zespołu i pewnie nie skumam no ale wszystko wszystkim nie musi się podobać i całe szczęście. Fajnie, że sporo dzieciaków szalało podczas ich występu – niech i dzieciakom i zespołowi pójdzie to na zdrowie. Ja następnego dnia byłem znów w Katowicach i znów miałem okazję pójść na koncert. Zagrać miał CALL ME ISMAEL, ŚWINIOPAS i grający dzień wcześniej w Warszawie BROKEN TEETH. Pierwszy wystąpił CALL ME ISMAEL i zagrał bardzo długi i nudny set, muzyka to taki metalcore do złudzenia przypominający mi dokonania kapel z NRD z początku tego dziesięciolecia. Nie ruszyło mnie to kompletnie, dlatego przegadałem prawie cały ich set z kolegami. Później na scenie zainstalował się kabaret o świetnie brzmiącej nazwie ŚWINIOPAS. No cóż, już sama nazwa przyprawia o szybsze bicie serca i do czegoś zobowiązuje:). Jednak jakoś nie przypadli mi do gustu a i skecze pomiędzy kawałkami były trochę słabe, zwłaszcza nabijanie się z kapel, które grają w stylu TRAPPED UNDER ICE, czy gadki o tym, jak kiepsko smakuje takie czy inne piwo. Nie skumałem tego przekazu, nie dlatego, że nie mam poczucia humoru a dlatego, że to nie był mój humor i moja rozrywka. Ludziom się jednak podobało i chwała im za to.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 10


Po dłuższej przerwie zainstalowali się trochę wystraszeni Anglicy i zagrali naprawdę świetny koncert, a krew na niektórych koszulkach świadczyła tylko o tym, co działo się na parkiecie w rytm ich kawałków. Po warszawskim koncercie sporo osób krytykowało ich za kopiowanie i brak własnego stylu i nachalne bycie kimś, kim się nie jest. Nie wiem, dla mnie zespół nie musi mieć jakiegoś swojego stylu aby mi się podobać. Gdyby każdy miał swój jedyny i niepowtarzalny charakter pewnie 90% hardcoreowych zespołów nie powinno istnieć. Pamiętam też czasy poszukiwaczy swojego własnego stylu i zazwyczaj kończyło się na tym, że zespół istniał 10 lat i nie nagrał ani jednego sensownego kawałka, albo grał takie gówno, którego nie dało się słuchać. Dla mnie ten koncert w Katowicach był na tyle fajny, że nawet uderzyłem w pogo, co mi się nieczęsto zdarza a nawet ci, do których porównuje się BROKEN TEETH na ostatnim koncercie nie ruszyli mnie do tego stopnia, żeby zrobić jeden krok do przodu. Nie znam tego zespołu na tyle, aby pisać o nich personalnie, jedyne co napiszę to, że zagrali bardzo dobry set i szykują kolejną epkę, która będzie kawałkiem niezłego muzycznego wygaru. Bądźcie czujni! Wróciłem do domu i znów nadarzyła się okazja pójść na koncert, tym razem do warszawskiej EUFEMII, małego klubiku dla spragnionych wrażeń studentów. Żartuje oczywiście, to skojarzenie ze studentami nasunęło mi się dlatego, że klub usytuowany jest na terenie uczelni, do której przez pięć lat uczęszczałem. Tym razem wystąpić miały tylko dwa zespoły, znów zupełnie mi nieznane. Pierwszy może trochę mniej, bo znam typów co go tworzą, więc mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać. O istnieniu drugiego dowiedziałem się z informacji zapowiadających ów koncert. A było tam napisane: „Mus dla tych, którzy patrząc na drugą osobę lubią się wstydzić, że też są ludźmi! To jest jakieś chore gówno!”. No nie sposób nie zobaczyć tak zapowiadanego zespołu:) Poszedłem i sprawdziłem! Debiutanci czyli DOUBLE VISION zagrali bardzo dobry set jak na pierwszy gig! Widać, że to nie pierwszy ich zespół, i że nie od wczoraj słuchają na przykład CHAIN OF STRENGTH. Z utęsknieniem czekam na demo i jestem pogrążony w żalu, że nie mogłem być na ich kolejnych dwóch koncertach – kolejnego nie pozwolę sobie odmówić! Co do drugiego zespołu, czyli BRUTAL KNIGHTS to aż takiego armagedonu, rozpusty i zgorszenia nie było. Nie wstydziłem się za ludzkość patrząc na to, co wyprawiają na scenie i pod nią – choć image wokalisty był dość oryginalny, wąsów nie wspominając:) Zagrali szybki, pełen zadziorności i wigoru set. Na uwagę zasługuje perkusista, który walił w gary jak opętany, bez przystanku, bez zwolnienia, bez chwili przerwy na peta! Szacun! Takie właśnie koncerty lubię, gdzie mogę odkryć coś zupełnie nowego, poznać jakiś zespół z totalnie przeciwnego końca moich zainteresowań. Może nie słucham ich płyt, może nie noszę ich koszulek, ale na pewno występ drwali z Kanady zapamiętam na długo. Jedyne co mnie rozwala, to gdy w miejscach takich jak Eufemia, czyli pomieszczenie wielkości dużego pokoju, jest pięćdziesiąt osób z czego ponad połowa pali papierosy. Nienawidzę takich sytuacji ale o tym w oddzielnym materiale. Kilka dni później miałem okazje pojechać do Rotterdamu, tak służbowo. Nie był bym sobą, gdybym nie sprawdził czy czasem podczas mojego pobytu w tym pięknym kraju nie odbywa się jakiś hardcore’owy koncert – no i oczywiście lepiej trafić nie mogłem, ponieważ w Arnhem odbywał się festiwal THI IS EUROPE. Dziesięć świetnych zespołów, świetna miejscówka no i miasto, kolejne do zwiedzenia. Stacjonowałem w Rotterdamie, więc do Arnhem miałem rzut beretem, niecała godzina spokojnej jazdy, w towarzystwie spokojnych holenderskich kierowców to coś niesamowitego dla mnie. W ogóle poruszanie się po holenderskich autostradach to trochę dziwne przeżycie.

Przyzwyczajony do ułańskiej fantazji naszych kierowców, którzy jak tylko zobaczą dwa pasy to wstępuje w nich Robert Kubica i chcą wyprzedzić wszystko co rusza się po drodze, nawet tych, którzy uważają dokładnie tak samo. Tam nie ma miejsca na takie rzeczy, wszyscy jadą dozwolona prędkością, nikt nie miga na ciebie światłami jak jedziesz lewym pasem, nikt nie wymachuje ci środkowym palcem jeśli mu z tego pasa nie ustąpisz – dla mnie szok! Dlatego poruszanie się tam samochodem to czysta przyjemność. Trochę gorzej sprawa się ma w mieście, gdzie czułem się trochę jak intruz w gąszczu ścieżek rowerowych i pośród tysięcy rowerzystów. Ale do tego też można się przyzwyczaić. Wczesnym sobotnim popołudniem wyruszyłem z Rotterdamu do Arnhem, pogoda była idealna więc czystą przyjemnością było oglądanie totalnie płaskich terenów za oknem samochodu, no i jeszcze rzut okiem na nawigację i okazało się, że byłem 2 metry poniżej poziomu morza – depreha! Skądże znowu. Arnhem przywitało mnie błogim spokojem, bez problemu znalazłem miejscówkę, w której odbywał się koncert. Jeszcze tylko zostawić samochód na parkingu i zaczęła się hardcore’owa uczta. Początkowo myślałem, że koncert zakończy się totalną obsuwą i zamiast planowanej 23 skończy się nad ranem. Nic z tych rzeczy. Klub był piętrowy, dwie sale i gdy na dole grał zespół, na górze do występu przygotowywał się kolejny i tak na zmianę. Sety maksymalnie po 25 minut. Przerwy pomiędzy kapelami krótkie i wszystko szło jak w dobrze naoliwionej maszynie. Początkowo ludzi niezbyt wiele ale koncert zaczął się tuż po siedemnastej, więc nie ma się co dziwić. Ale już około dziewiętnastej na dolnej sali nie było można ruszyć palcem w bucie – takie był ścisk. Głównie pojechałem zobaczyć tam DEAL WITH IT, ponieważ towarzystwo wydało zajebisty album i chciałem poznać jak to brzmi na żywo i muszę powiedzieć, że jest genialnie. Ten zespół, a przede wszystkim jego wokalista to totalny świr na scenie. Kilka upadków podczas szaleństwa na scenie, jeden z nich zakończony rozciętą głową, same hiciory w playliście i w dodatku cover STRIFE – Waiting. Czy może być coś lepszego? Ich set był najlepszy ale na uwagę również zasługuje CORNERED, który niebawem zjawi się na koncercie w Katowicach, więc jeśli lubisz NO TURNING BACK to nie może Cię w Katowicach zabraknąć. A jeśli chodzi o NO TURNING BACK to występ na tym festiwalu był ich drugim występem tamtego dnia – to tylko świadczy o nich jak wielkim są zespołem. Super set – jak zwykle zresztą, choć oczekiwałem, że zagrają coś z nadchodzącej płyty. Świetny koncert dał też niemiecki RITUAL. Chodzą plotki, że na wiosnę mają ruszyć na trasę razem z amerykańskim SOUL CONTROL, więc nie pogniewam się jak ktoś zrobi ten koncert w mojej okolicy. Na koncert DEATH IS NOT GLAMOURUS w Polsce się nie załapałem, więc nadrobiłem zaległości i na nowo po powrocie przesłuchałem ich single – zajebisty zespół i świetna muzyka. Fajnie też było popatrzeć na Niemiaszków z AYS – jeśli lubisz trochę cięższą i wolniejszą odmianę hardcore to kup sobie ich ostatni LP – jest całkiem dobry, tak jak dobry był ich występ na żywo. Największym zaskoczeniem był brak zespołu MORDAX, w którym to udziela się większość składu REACHING FORWARD. Nie popłakałem się z tego powodu ale byłem delikatnie rozczarowany. Jednak na brak dobrego humoru nie mogłem narzekać, gdy zobaczyłem Pima z SAID AND DONE i SOME WILL NEVER KNOW ZINE a raczej jego minę jak on zobaczył mnie. Przez chwilę stał zamurowany, zastanawiając się skąd ja się tam wziąłem:) No ale cóż ten Świat jest mały. Jeszcze krótka pogawędka z Filipem z Ritual, który udzielał mi wywiadu do poprzedniego numery i ruszyłem w drogę powrotną. Gdy dotarłem do hotelu kwadrans po północy byłem w szoku, że zobaczyłem tyle świetnych zespołów, przejechałem 80km i wróciłem tak wcześnie – pozazdrościć takiej organizacji. Po powrocie długo nie mogłem zasnąć – sporo wrażeń jak na jeden dzień. Kolejny raz dzięki mojej pracy miałem okazję przeżyć kilka niezapomnianych chwil. Następnego dnia z moimi

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 11


kolegami poszliśmy do jakiejś japońskiej restauracji, w której za 17 euro można było jeść aż osiem kolejek po 3 różne potrawy – wszystkie wegańskie. Fakt, że porcje były małe, ale podczas jednego obiadu posmakowałem tak wielu różnych rzeczy, że trudno mi było się stamtąd wytoczyć. No ale nadszedł czas powrotu i trzeba było się rozstać z tym pięknym miejscem – cóż jeśli będę miał okazje być w Rotterdamie na pewno nie omieszkam odwiedzić tego miejsca. I znów kilka dni po powrocie kolejna szansa zobaczyć hardcore’owy koncert. W Łodzi zagrał legendarny SICK OF IT ALL razem z MADBALL i jakimś zespołem z Niemiec, którego nazwy nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Od razu powiem, że był to jeden z najsmutniejszych koncertów na jakim byłem w ostatnim czasie. Pierwszy zespół był tak słaby, że nie dało się tego słuchać. Po nich na scenie pojawił się MADBALL, który czasy swojej świetności ma już dawno za sobą i teraz tylko odgrzewa tego kotleta, którego usmażył lata temu. Nuda! Wiem, że dla niektórych MADBALL to świętość, nie powiem dla mnie pierwsze płyty też są ważne, ale to co obecnie robi ten zespół jest bardzo, bardzo przeciętne. Pod względem muzycznym SICK OF IT ALL uratował ten koncert. Widać, że chciało im się zagrać ten koncert i poleciało sporo hitów z różnych płyt. W odróżnieniu od MADBALL ostatnia płyta SOIA daje tak samo radę jak kilka pierwszych. Niestety to co publiczność robiła na tym koncercie było chyba jeszcze bardziej smutne niż cały występ MADBALL i niemiecki support razem wzięte. Hektolitry rozlewanego piwa, szlugi, syf, smród przypominał mi tylko jedno: zlot studentów na koncercie Comy. Nie chcę tu nikogo pouczać ale warto się zastanowić czy picie browaru z plastikowego kubka w tłumie ludzi, którzy przyszli poskakać na koncercie to dobre rozwiązanie? Tym bardziej, że na dolnej sali jest specjalnie do tego stworzona strefa. Podobnie palenie szlugów w tłumie ludzi. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać co ja tam robię – nie byłem sam, bo jeszcze kilka innych osób myślało tak samo. Miałem wrażenie, że dla niektórych ten koncert to była taka pielgrzymka raz do roku. Przyjechał MADBALL to trzeba się ruszyć, napić tego i owego, porobić bydła wśród publiczności i wrócić do swojego zapyziałego życia. Myślałem, że hardcore’owy koncert to jakaś alternatywa dla rockowego spędu – w tym konkretnym przypadku myliłem się. Albo to nie był koncert hardcore?

Zniesmaczony poprzednim koncertem postanowiłem jednak wybrać się na HARDCORE 2010 FEST. Tu wiedziałem, że mogę spodziewać się czegoś trochę innego. Po pierwsze nie grał Madball a po drugie publiczność przyszła tu w trochę innym celu niż tym, żeby się nawalić i odstawiać trzodę. Kilka fajnych zespołów nie widziałem, bo stałem za dystrybucją w miłym towarzystwie kolegów z Radomia. Jednak udało mi się zobaczyć fragment występu GOVERNMENT FLU, STRAIGHTJACKET NATION i COKE BUST. I to co mi się od razu rzuciło w oczy, to perkusiści. W każdym z tych zespołów perkusista rządził a pałker COKE BUST to już istna maszyna. Na co dzień nie jaram się ostatnimi dwoma zespołami ale to co zrobili na żywo w CDQ było naprawdę fajne. Co ważne zamiast rozlewającego się wszędzie browaru można było zobaczyć wegańskie jedzenie od VEGAVANI – to zdecydowanie lepszy widok:) Muszę przyznać, że październik był chyba najbardziej obfitym w koncerty miesiącem tego roku. To miłe, że tyle się dzieje i pokazuje, że hardcore nie poszedł w odstawkę i jest grupa zapaleńców, która ciągle go wspiera. Trochę ponad tydzień później wybrałem się na ostatni koncert jaki zorganizowała warszawska ekipa spod znaku SHOW NO MERCY. Koncert, na którym wystąpiły gwiazdy amerykańskiej sceny hardcore z BANE na czele. Trudno o lepsze pożegnanie w tak doborowym towarzystwie. Organizatorzy zazwyczaj dbali o to, aby przed zagranicznymi kapelami grał jakiś polski suport. Tym razem padło na HARD TO BREATH i trochę się obawiałem jak chłopaki poradzą sobie na tak dużej scenie ale dali radę. Widać cały czas postęp w tym może nie najbardziej aktywnym zespole. Widać też swobodę z jaką obecnie chłopaki grają i to jest fajne. Po dłuższej przerwie na scenie pojawili się koledzy z ALPHA OMEGA – dosyć intensywnie promowanego obecnie zespołu. Chciałem zobaczyć ten zespół na żywo aby sprawdzić czy te wszystkie informacje o zajebistości tego bandu są prawdziwe. . No i powiem szczerze, że mój stosunek do nich sprzed koncertu niewiele się zmienił. Przesłuchałem ich płytę może dwa razy i to tyle. Aczkolwiek nie powiem, materiał na żywo był zagrany bardzo poprawnie ale w ich występie zabrakło mi tego czegoś, co sprawia, że po powrocie do domu, albo jeszcze w samochodzie chcesz słuchać ich nagrań. Podobnie sprawa ma się z TRAPPED UNDER ICE. Wiele osób traktuje ten zespół jak jakieś objawienie, owszem ich muzyka może się podobać i ja lubię

BANE – Warszawa 2010 foto. Megafon

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 12


czasem posłuchać ich demo a nawet ostatniego longa, ale żeby się jakoś przesadnie tym podniecać to nie. Tak jak wspomniałem, sporo ludzi ich uwielbia, dlatego też interakcja publiczności w połączeniu z żywiołowym wokalistą była dla mnie miłym obrazkiem, który pewnie na długo pozostanie w pamięci. To co było fajne to feauteringi z udziałem również chłopaków z DEADLIFT i NOTHING BETWEEN US. Nikt tu nikomu mikrofonu nie zabierał jak miało to miejsce na jednym koncercie w Łodzi. Po szaleństwie przy ciężkich dźwiękach przyszło szaleństwo przy dźwiękach BANE. Ten zespół udowadnia, że hardcore może być inspirujący przez wiele lat, że można się nim jarać dłużej niż przez wakacje pomiędzy gimnazjum a liceum, że hardcore to nie tylko świetna zabawa, wygłupy pod sceną ale, że to również słowa. A tych pomiędzy kawałkami kilka padło. I to jest to, za co lubię ten zespół. Za to, że pomimo wielu lat na scenie, pomimo setek zagranych koncertów nie stracił nic na swojej sile, nie rozmienił się na drobne. Koncert dobiegł końca a ja zacząłem się zastanawiać, czy aby zobaczyć takie zespoły jakie widziałem przed chwilą będę musiał teraz jeździć do innych miast, bo przecież był to ostatni koncert pod szyldem SHOW NO MERCY. Po cichu jednak liczę, że chłopaki za jakiś czas znów zaatakują z czymś nowym. Z tego miejsca chciałbym im podziękować, że stworzyli mi tyle ciekawych okazji do tego, aby zobaczyć na żywo zespoły, które znałem tylko z płyt, ewentualnie z you tube. Październik był obfity w ilość koncertów ale początek listopada zapowiadał się równie okazale. Otóż chłopaki z LAST DAYZ wypuścili się w kilkudniową trasę i postanowili zahaczyć między innymi o Warszawę, więc nie mogło mnie na tym koncercie zabraknąć, tym bardziej, że z koncertu na koncert coraz bardziej lubię tych szaleńców:) Koncert miał miejsce w pubie, więc ani miejsca zbyt wiele ani nagłośnienie dobre. Z miejscem w sumie było ok., ponieważ tłumów nie było na tym koncercie a szkoda, bo grały tu trzy lokalne ekipy warte wsparcia. Jako pierwsi zagrali DEATH ROW. Standardowa mieszanka nowojorskiego hardcore’a z warszawskim vibem czyli raczej wolno, do pogibania i do poskakania. Chłopaki nie grają zbyt wielu koncertów, dlatego zawsze miło popatrzeć na „rękawice mocy”, nieodłączny atrybut mistera Ćwiary:) Niestety problemy ze sprzętem skutecznie obniżyły zajebistość ich występu ale jak powiedział sam organizator, takie to dobrodziejstwo zespołów grających jako pierwsi, za co zresztą solidnie mu się dostało:) Po DEATH ROW szybka zmiana i już można było posłuchać młodzież z DEADLIFT. Widziałem ich trzy miesiące wcześniej i widać delikatny postęp, wokalista coraz bardziej daję radę, tylko na ciężar muzyki jaką grają, przydałoby się więcej pewności siebie. No ale miło obserwować, że chłopaki rozwijają skrzydła i zamiast nic nie robić robią zespół. Na koncercie można było kupić ich demo wydane na kasecie, jeśli jeszcze tego nie nabyłeś to napisz do nich, za dziesięć lat ta taśma będzie miała swoją wartość:) Następnie za instrumentami pojawili się punole z PORNOSKINS. Początkowo zastanawiałem się czy nie wyjść się przewietrzyć, ponieważ totalnie nie wiedziałem czego się spodziewać ale ostatecznie zostałem w środku i powiem szczerze, że przez cały ich występ siedziałem z uśmiechem na ustach. Miło popatrzeć na kapelę i posłuchać muzyki, której na żywo nie słyszałem z piętnaście lat:) No i usłyszeć „Białego misia” w punkowym wydaniu – bezcenne:) Chwila przerwy i zaczęło się totalne zoo, zwierzęta z RTL Crew opanowały parkiet i gdyby ściany były ciutkę lichsze to myślę, że rozsypałyby się w drobny pył. Na scenie LAST DAYZ a pod sceną też LAST DAYZ, bo tak jak już wcześniej wspomniałem, ten zespół to nie tylko czterech typów z kapeli, ten zespół to również cała załoga. Świetnie wypadły feauteringi – mi najbardziej przypadło do gustu wejście na mikrofon Marasa – mam nadzieję, ze zobaczę Cię w jakiejś kapeli. Kolejne numery niczym walec zmiatały

publikę od lewej do prawej i od prawej do lewej strony i na koniec cover SCHIZMY, chóralnie odśpiewany prawie przez wszystkich na sali. Miło było pojechać na ten gig i jednocześnie zrobić sobie zaprawę na kolejny dzień. Co było kolejnego dnia? Kolejna edycja MORE THAN MUSIC czyli koncertów organizowanych przez Łukasz z Kolby. Z racji tego, że obsada tegoż koncertu była bardziej niż wyśmienita, nie mogło mnie tam zabraknąć. Tylko polskie zespoły, tylko polskie dzieciaki a zabawa i klimat jakiego nie widziałem na niejednym koncercie gwiazd zza oceanu. Świetnie, że tyle ludzi przyszło, choć zawsze mogło być więcej. Jako pierwszy zagrał LAST DAYZ i zrobił powtórkę z dnia poprzedniego. Masywne pogo od pierwszego do ostatniego kawałka, rozgrzało początkowo trochę smutnawą atmosferę. Kolejnym punktem programu był debiutujący zespół z Lublina a mianowicie DESPERATE TIMES. Jeśli nie znasz jeszcze tej nazwy to zapisz ją sobie w swoim kajeciku i naucz się na pamięć. Jeśli każdy zespół debiutowałby w takim stylu, to chodziłbym na koncerty codziennie. Spodziewałem się więcej nowojorskiego grania ale styl clevlo wygrał. Nie żebym miał coś przeciwko, bo tak jak powiedziałem już parokrotnie moim kumplom – jaram się tym zespołem i trzymam za niego kciuki. Po DESPERATE TIMES przyszedł czas na kolejnych debiutantów, choć średnia wieku w zespole to cyfra w przedziale od 33-35. IRON TO GOLD to nowy projekt chłopaków znanych miedzy innymi z SUNRISE, dokładnie to te same gęby z innym perkusistą, skąd inąd znanym z REASON i BURST IN. Mocna ekipa można by rzec, „x” na rekach, dobry wokal, świetne teksty i duch JUDGE – czy może być coś lepszego niż koncert takiej ekipy w smutna listopadową noc? Oczywiście, że nie! Dlatego cieszyłem się jak dziecko, że mogłem tam być i widzieć to wszystko na własne oczy. Tak jak poprzednikami, tak i IRON TO GOLD jaram się na maksa i liczę, że będę miał jeszcze okazje zobaczyć ich na żywo. Niebawem w LAST WARNING RECORDS ma wyjść ich demo – nie przegap tej kasety, bardzo dobry kawałek muzyki z bardzo dobrymi tekstami. Właśnie tego wieczora każdy zespół miał coś do powiedzenia i nie były to teksty typu „tam znajdziesz stolik z naszym merchem”. Jeśli miałbym 15 lat i trafił na taki koncert – oszalał bym na punkcie hardcore’a. Mam ponad trzydzieści i też oszalałem:) A to nie koniec dobrego, najlepsze miało dopiero nadejść. PAIN RUNS DEEP coraz częściej koncertuje i to bardzo dobra wiadomość, bo tak jak dziesięć lat temu inspirowali wielu dzieciaków, tak teraz inspirują kolejne pokolenie i bardzo dobrze. Występ jak najbardziej na plus, dobre gadki Adama, świetnie zagrana muzyka, szaleństwo na scenie i pod sceną – hardcore w Polsce ciągle żyje i ma się bardzo dobrze. Wróciłem z tego koncertu i zacząłem robić kolejny numer tego zina. Zawsze potrzebowałem jakiegoś kopa do działania – ten był wyjątkowo solidny. Po powrocie z Rzeszowa odwiedziłem nowo powstałą, w pełni wegańską knajpę w Warszawie. Mam na myśli LOVING HUT. Jeśli jeszcze tam nie byłeś to sprawdź ich, naprawdę warto. Świetna alternatywa dla tradycyjnego „chińczyka” jak również dobra konkurencja dla pozostałych wegetariańskich knajp w Warszawie. Do tej pory próbowałem czterech różnych dań – wszystkie smakowały wyśmienicie. Jeśli nie jesteś z Warszawy, to będąc na jakimś koncercie nie zapomnij ich sprawdzić. I to tyle tym razem. Fajnie bywać na koncertach, fajnie poznawać nowe zespoły, miło jest oglądać te już trochę starsze. Cudownie poznawać nowych ludzi a jeszcze cudowniej widzieć ich roześmianych i radosnych na parkiecie. Dla takich chwil warto ruszyć się tu i tam – mam nadzieję, że w następnym numerze również będę miał o czym pisać – a jak patrzę na zapowiedzi koncertowe na początku 2011 roku, to śmiem twierdzić, że mogę spać spokojnie.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 13


Foto: www.kupson.fotolog.pl

… W drodze na koncert Last Dayz do Rzeszowa słuchaliśmy z Wydawcą Cudownych Lat i współpasażerami między innymi H2O. Jeśli H20 to oczywiście Fashion before passion. Piosenka jest prosta i dosyć chwytliwa, ale jakoś specjalnie nie zastanawiałem się nad trafnością jej tekstu i przesłania za nim idącego. W Polsce 101 zasad prawdziwego hardcore jest wyznaczane nie przez zespoły z USA (jak się niektórym wydaje), a przez jedyne forum, na którym udzielają się różni mędrcy, spece od wizażu. piaru, wizerunku i doktryn społeczno-politycznych. Dowiemy się, które tatuaże są spoko, jaka kurtka jest najlepsza na zimę, czy Air Max 1 góruje nad 360 i czy Broken Teeth to tania podróba Trapped Under Ice. W zalewie tych wszystkich informacji najwięcej jest tego jak przeciętny scenowiec powinien się ubierać i jakie marki nosić. Równocześnie w jednym z działów toczy się dyskusja nawiązująca nazwą do piosenki przytoczonej przeze mnie na początku – Fashion before passion. Czy hardcore zaprzedał duszę korporacjom, wyzbył się ideologii i skupił na modnych ciuchach? Czy posiadanie szesnastu par Air Maxów jest w zgodzie z etyką sceny? Czy białe paski są już na zawsze są passe? Te i tysiące podobnych dylematów są wałkowane na niezliczonej ilości stron. Nie bardzo interesują mnie te internetowe rozważania i argumenty, którymi zasypują się obydwie strony. Znacie taki film Green Street Hooligans? W Polsce pokazywany jako Chuligani. Pewnie znacie, a jeśli nie to w skrócie: pokazuje relacje i animozje kibiców londyńskich drużyn, mecze i ustawiane bójki po nich. Niedawno przypomniałem sobie jedną ze scen filmu, kiedy bohaterowie dowiadują się , że najbardziej znienawidzone drużyny w końcu staną przeciwko sobie na murawie. I w tym momencie uderzyło mnie jak każdy z nich wygląda: mechanik w drelichu, pilot w służbowym uniformie, nauczyciel wf w dresach. Każdy mający na sobie zupełnie inne ciuchy. Każdy mający w głowie to samo – pasję. Slogan Fashion before passion jest kompletnie bez sensu, szczególnie jeśli jest lansowany przez

osoby, które sądząc po teledysku również przykładają wagę do marek, które mają na sobie. Bardzo łatwo jest zmierzyć czyjąś garderobę i ogłosić wszem i wobec, że jest pozerem, bo nosi to i tamto. Ciężej dociec co ktoś ma w sercu i ile siebie wkłada w hardcore. Fashion zawsze będzie powiązany z passion. Air Maxy, Vansy, tenisówki z Deichmana to cała otoczka hardcore i śmieszne jest wierzyć, że to nieprawda. Kiedy ktoś pojmie już tę niezwykle prostą prawdę to może zacznie więcej czasu poświęcać na chodzenie na koncerty, pisanie zinów, czytanie zinów, granie w zespole, robienie wlepek niż pisanie na forum. Toby, Freddy i reszta może nie mają nic do udowadniania pod koniec dnia. A Ty? … Punkt wyjściowy tego tekstu miał być zupełnie inny niż będzie, czyli wszystko na opak. Założenie Michała było takie, że mam napisać o tym co hardcore mi dał, jakie wartości przekazał. W tym momencie większość osób pewnie napisałaby o tym, że hardcore dał im wspaniałych przyjaciół, których nie można znaleźć nigdzie indziej. Przez chwilę też miałem taki zamiar, ale po dłuższym namyśle doszedłem do wniosku, że wcale tak nie jest. Kilku wspaniałych przyjaciół dały mi studia, praca, osiedle, wyjazdy. Hardcore nie ma monopolu na ludzi wielkich i niezwykłych. Tak jak wszędzie, tak i tu, zdarzają się debile i ludzie nic nie warci, obok tych świetnych. Hardcore sam w sobie ostatnio mnie głównie zawodził. Mam 28 lat i kiedy wchodziłem w scenę to łykałem każdy zespół po kolei, bo każdy reprezentował ważne ideały i przy tym grał świetną muzykę. Teraz każdy kolejny zespół jest przeważnie nudniejszy od poprzedniego. Rzadko kiedy udaje mi się do końca przesłuchać pierwszą piosenkę z myspace, nie wspominając o wgłębieniu się w teksty, które z moim życiem nie mają nic wspólnego. Z życiem zespołu też przeważnie niewiele. W morzu stagnacji wyłowiłbym kilka perełek, ale na kolejną rewolucję to zdecydowanie za mało. Mój hardcore zawsze walczył o pewne wartości.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 14


Obecny lubi po cichu puszczać oczko w tym kierunku politycznym, z którym mi zupełnie nie po drodze. Pędząc za modą, ludzie na siłę próbują być konserwatywni i swoją głupotą zarazić innych. Nie wspierajmy tej sceny, to crust, nie hardcore. Nie idźmy na ten koncert, bo to prawdziwy hardcore, a nie punk. Mnie starsi koledzy uczyli, że scenę należy wspierać jako całość, a nie wyodrębniać z niej poszczególne kółka wzajemnych zainteresowań. Największym hardcore wydarzeniem w moim rodzinnym mieście był koncert 1125, gdzie bawili się wszyscy, niezależnie od fryzury i naszywki na bojówkach. I to chyba jedna z ostatnich tego typu okazji. Potem mój hardcore okazał się już nie globalny, a rozproszony na tysiące odłamów. No dobrze, ale wszystko powyżej to negacja. Negacja, tego co już nie wróci, czego nastoletni fan Internetu nigdy nie pojmie, bo myśli, że Kickback śpiewa o tym, żeby wszystkich zabijać i generalnie fuck you. Nie wiem co hardcore mi dał. Gdybym zaczął się nad tym zastanawiać to być może byłbym już w zupełnie innym miejscu. Wiem za to, czego hardcore mnie nauczył. Hardcore nauczył mnie, że muzykę i jej twórcę należy szanować i wspierać. Szacunek i wsparcie okazuje się poprzez kupowanie oryginalnych kaset, płyt, winyli. Mając album w rękach, muzykę chłonę całym sobą – czysty dźwięk uszami, a okładkę / teksty / zdjęcia wzrokiem. Jestem święcie przekonany, że właśnie tak należy postępować i dlatego zdarza mi się kupić kilka egzemplarzy płyt ulubionych kapel, które różnią się tylko szczegółami. Kupuję płyty, bo lubię je mieć na półce. Kupuję płyty, bo w ten sposób jest szansa, że kolejny zespół nie padnie, jeśli moje zainteresowanie nim przełoży się na fizyczny efekt sprzedaży. Kupuję płyty, bo to je warto zbierać, a nie koszulki. Niewiele rzeczy na tej scenie drażni mnie tak jak absolutna ignorancja, jeśli chodzi o kupowanie płyt. Kiedy wchodziłem w hardcore płyty cd były dosyć drogie w porównaniu do kaset. Zbierało się ekipą jedno zamówienie, żeby rozłożyć koszta przesyłki i na raz kupowało po kilkanaście kaset.

Potem kasety odeszły do lamusa, a płyty są w cenach zupełnie przeciętnych. Każdego na nie stać. Przynajmniej na jedną w miesiącu. I bez sensu jest wmawianie, że nie ma się pieniędzy. Na koncertach co bardziej wyhypowanych zespołów ustawiają się kolejki po merch, gdzie ludzie kupują po kilka koszulek, bo jest okazja. Na płytę skuszą się nieliczni. Mam szczęście, że moi przyjaciele, którzy są hardcore zaliczają się do tych nielicznych. Nie ma nic gorszego niż wymienianie się na forum linkami do blogów, gdzie można zassać wszystkie możliwe tytuły. Jeśli ktoś nie może robić zakupów za granicą, to na pewno znajdzie się jakiś kumpel, albo przyjazne distro, które sprowadzi nam dany tytuł. Blogi z aktualnymi albumami do ściągnięcia powinny umrzeć. Generacja mp3 jest żałosna. Zacznijcie kupować płyty. Zacznijcie kupować stare kasety. Wychwalanie na forum Warzone i posiadanie ich całej dyskografii w mp3 jest kompletnym zaprzeczeniem don’t forget the struggle, don’t forget the streets. Nie musisz mieć oryginalnych pressów wartych krocie, reedycja wystarczy w zupełności. Po prostu miej to na półce jeśli Twoje „jaram się” nie jest tylko na pokaz. To samo tyczy się jęczenia o tym, że koncerty są za daleko, za drogie, za hipsterskie, za punkowe, klub za duży/klub za mały, wolno palić/nie wolno palić. Koncerty, tak jak kupowanie płyt to integralna część hardcore. Hardcore bez koncertów nie istnieje. Modne stało się zapowiadanie na forum i Facebook’u swojej obecności, żeby potem tylko pytać jak było. Jedną z rzeczy, które cały czas trzymają mnie w hardcore są koncerty właśnie, szczególnie te wyjazdowe. Zarywanie godzin w pracy, tłuczenie się PKP, miejscówki, spanie u obcych ludzi, gadki do późnej nocy i wyczekany pół godzinny amok w trakcie występu ulubionej kapeli. Nie ma nic piękniejszego niż zaliczony koncert i przybijanie piątek z przyjaciółmi, z którymi widujesz się rzadziej, niż byś chciał. LAST DAYZ – Warszawa 2010 foto. www.keepthismoment.com

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 15


Na koncerty chodzi się i jeździ po to, żeby się bawić. Jeśli jesteś na koncercie w obcym mieście i stoisz pod ścianą, a potem płaczesz na forum, że mosh był za brutalny i ktoś wylał ci piwo to musisz poszukać sobie innego miejsca w życiu. Koncert ma być brutalny. Hardcore ma być brutalny. Tymi emocjami ma się rządzić. Hardcore nauczył mnie edukacji innych. W kółko ktoś pisze o tym jak to zlewa tysięczne pytanie spod znaku Dlaczego nie jesz mięsa? A co daje ta soja? Przecież ja nie zabiłem tej świni. A marchewka też płacze. Każde zignorowanie tematu, albo niegrzeczna odpowiedź prowadzi do tego, że następna osoba nie zainteresuje się wegetarianizmem / weganizmem. Uwielbiam wszystko negować i kwestionować. Grzecznie, ale konsekwentnie, szczególnie jeśli chodzi o jedzenie zwierząt i udowadnianie mi prawd absolutnych przez osoby jedzące mięso. Skoro osoba nie jedząca mięsa nie ma tu nic ciekawego, ani mądrego do powiedzenia to na pewno nie warto próbować. Warto. Warto próbować i warto edukować. Przez ostatni rok pomieszkiwałem u osoby jedzącej mięso. Kiedy podśmiewała się z tego, że jem kaczkę z glutenu, albo kotleta z ryżu, tłumaczyłem dlaczego i zachwalałem walory smakowe. Co jakiś czas podrzucałem na talerz część swojego jedzenia, pokazywałem, że zupę można ugotować bez kości, a żelki bez żelatyny też dają radę. Miesiąc temu ta osoba odstawiła mięso i ryby, a teraz robi pasztet ze słonecznika. Edukuj innych, a nie zrażaj. Hardcore jest zupełnie dobrym narzędziem do rozwoju osobistego, jeśli używamy go mądrze. Jeśli ogranicza się tylko do słuchania mp3 durnych kapel i pisania w Internecie to równie dobrze możesz chodzić na manieczki. Efekt będzie taki sam.

ARKANGEL foto. www.facetheshow.com

ARKANGEL foto. www.facetheshow.com

LAST DAYZ – Warszawa 2010 foto. www.keepthismoment.com

Ścieżka dźwiękowa: Length Of Time – wszystko, Arkangel – wszystko, Last Dayz – demo (CD) CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 16


YOUTH OF TODAY – Berlin 2010 foto. www.facetheshow.com

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 17


CORNERED to jedna z bardziej aktywnych i twórczych w ostatnim czasie ekip z Holandii. Nie mogę napisać, że są spadkobiercami NO TURNING BACK ani ich pogrobowcami, bo przecież oba zespoły działają i są w świetnej formie. CORNERED gra jednak trochę inaczej, choć stylistyka NTB jest im bardzo bliska. Miałem okazję widzieć ten zespół w akcji i muszę przyznać, że wigoru i energii na scenie im nie brakuje. Niebawem ruszają na trasę i będą grali jeden koncert w Polsce, więc nie przepuść tej okazji. To czego możesz się spodziewać na ich koncertach można opisać jednym słowem – dzikość. Ostatnio wydali nową płytę i materiał na tym longu słucha się znakomicie. Właśnie to sprawiło, że chciałem ich poznać trochę bliżej. Z tego też powodu wywiad ma charakter bardziej informacyjny, na bardziej głębokie przemyślenia pewnie przyjdzie jeszcze czas. Tymczasem zapraszam do lektury i do zobaczenia na parkiecie w Katowicach! Na pytania odpowiadał wokalista Niels Foto: www.facetheshow.com, zdjęcia nadesłane od zespołu, Tłumaczenie: Michał Matysiak

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 18


Kto wpadł na pomysł założenia Cornered? Znaliście się już wcześniej? Ja i Jonne (z New Moralisty) wymyśliliśmy nazwę, reszta grała w Straight A’s i Remain. W zasadzie to wszyscy znaliśmy się już wcześniej, bo jesteśmy jednymi z niewielu osób, które jeżdżą na koncerty poza swoje miasto. Co was inspiruje przy tworzeniu muzyki, jakie zespoły mają na was duży wpływ? Tak naprawdę to nie ma takiej konkretnej rzeczy, kochamy hardcore jako całość, nie upodabniamy się do nikogo. Nasze inspiracje to Sick of it all, One life crew, Right Brigade i Cro Mags. Twoje teksty są naprawdę wkurzone – co sprawia, że używasz tak mocnych słów? Zdaję sobie sprawę, że żyjemy w dziwnym świecie, ale może jest coś, co cię cieszy? Codziennie wkurza mnie mnóstwo zwyczajnych rzeczy, możesz to nawet nazwać frustracją. Po prostu całe mnóstwo spraw nie ma sensu. Niektórzy to olewają, ale ja nie umiem. Wściekam się i piszę. Z drugiej strony mnóstwo rzeczy mnie cieszy: palenie trawy, słuchanie Boy George’a i oglądanie pornosów. Z twoich tekstów wynika, że to człowiek jest sprawcą wszystkich problemów. Myślisz, że coś się może zmienić w tej kwestii? Co zrobić, żeby zmienić sytuację? Moglibyśmy zacząć od zauważania rzeczy, których inni nie widzą. Całe mnóstwo drobiazgów sprawia, że ten świat jest taki gówniany. Ufamy ludziom, na których głosujemy, a potem budzimy się z ręką w nocniku, bo oni myślą tylko o sobie. To chyba nie w porządku, że ktoś uważa cię za frajera, bo jesteś wegetarianinem. Czy jest ktoś kogo teksty wpłynęły na ciebie w jakiś szczególny sposób? Czy teksty mają jakąś ukrytą moc zmieniania ludzi?

Mnóstwo tekstów hardcore zmieniło moje życie. Wydaje mi się, że dzięki muzyce można dotrzeć do ludzi, którzy myślą podobnie. Ostatnio słucham Fahrenheit 451 i ich teksty naprawdę do mnie przemawiają. Kumple ze szkoły pewnie robią zupełnie inne rzeczy niż ty. Co sprawiło, że zainteresowałeś się hardcore i zaangażowałeś w scenę? To było nie tylko chodzenie na koncerty, to BYCIE CZĘŚCIĄ tych koncertów. Grałem mnóstwo koncertów, gdzie ludzie tylko stali i patrzyli. Pieprzyć ich. Pomylili miejsce. W hardcore chodzi o aktywne uczestnictwo, a nie bierną obserwację. To i energia podczas dobrych koncertów, sprawiło że zakochałem się w hardcore. Tu czuję się jak w domu. Kapele śpiewają o rzeczach, które mnie bezpośrednio dotyczą i to daje mi mnóstwo energii. Wasz pierwszy album wydało THE LIMIT RECORDS waszego gitarzysty. Czy DIY jest sprawdzoną metodą dla kapel hardcore? Mieliście dużą kontrolę nad pracą nad albumem? DIY to jedyna droga w hardcore. Tu nie ma miejsca dla gównianych gwiazd, albo wybujałego ego. Nie podoba mi się, kiedy to inni robią coś za mnie. Jeśli spieprzę coś osobiście to moja wina i sam wyciągnę z tego wnioski. Kiedy ktoś inny za mnie pracuje to znaczy, że jestem zbyt leniwy i nie staram się zbyt mocno. Mamy mnóstwo do powiedzenia w sprawie albumu i cały czas jest naszą własnością, haha. Jak ludzie oceniają “Living the lie” LP? Podoba się im, a tobie? Wyruszacie w pierwszą trasę po Europie – jakieś obawy, oczekiwania? Byliśmy już na trzech trasach europejskich i kilku weekendowych. Mam nadzieję, że nikt nas nie okradnie tak jak w Szwecji rok temu. Zamierzam

CORNERED foto. www.facetheshow.com Mnóstwo tekstów hardcore

zmieniło moje życie. Wydaje mi się, że dzięki muzyce można dotrzeć do ludzi, którzy myślą podobnie. Ostatnio słucham Fahrenheit 451 i ich teksty naprawdę do mnie przemawiają.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 19


moshować przy Downpresser każdego wieczora i poznać nowych ludzi. Byłem na THIS IS EUROPE FEST i wygląda na to, że macie wspaniałą scenę hardcore w Holandii, prawda? Jakie zespoły warto sprawdzić? THIS ROUTINE IS HELL, New Morality, Rush n Attack i oczywiście królowie hardcore - NO TURNING BACK. Oprócz wymienionych jest dużo nowych kapel jak Manu Armata. Scena nie ma się tak świetnie; w ostatni weekend graliśmy z Trash Talk i przyszło 50 osób gapiących się na nas jak stado owiec. Na feście graliście “Waiting” – dlaczego wybraliście ten kawałek i jakie znaczenie dziś ma dla was STRIFE? Czy to jedna z waszych ulubionych kapel, dlaczego go cenicie? Haha, stary mówisz o DEAL WITH IT, to oni grali ten kawałek. Zajebiście kocham STRIFE i słucham One Truth i In this Defiance przynajmniej raz dziennie. To jedna z moich ulubionych kapel, a cenię ją, ponieważ przy ich kawałkach mam ochotę zmiażdżyć kilka twarzy. Przepraszam za tę pomyłkę. Moja pamięć jest dobra ale krótka hehe. W takim razie powiedz które kawałki znanych zespołów lubicie grać? MY REPLY

CORNERED foto. www.facetheshow.com

Take a walk with me and I’ll show you around all the shit In my life that’s been bringing me down Feel the fingers grasping at your throat This is me lashing out at you for everything you ever wrote. You have let me down before It won’t happen again I’m sick of your fucking excuses Taking down on everything I’ve got What makes you think I’m just another loser I’m not LIVING THE LIE Hoping for change is for the weak You pray, ask yourself: can I stand another day? Will you survive while you sit on your ass waiting for the moment counting down to your last breath You seek shelter and acceptance to get by Face the truth, you’re living a lie You’re the only one you can count on in the end, so why be a fool and pretend to be content Because you know you can’t count on anyone People only give so they can take later on People seek shelter and acceptance to get by But how long will it take them to find out they’re living a lie FOOLS LIKE YOU You try and put us down Like a rat you stick around You try and break this thing we have inside but we’re still standing We’ve met fools like you before but still you come back for more You’ll run for shelter when you find out what the fuck we have in store for you This force inside of us can’t be stopped by fools like you INSTANT KARMA Instant karma is gonna get you Keep pushing me back while you got me cornered Keep kicking me when I’m already down This anger’s building up inside of me Don’t fucking push me around CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 20

Od jakiegoś czasu gramy „It’s the limit” CRO MAGS, graliśmy również kawałki SICK OF IT ALL, SLAPSHOT, ALONE IN A CROWD, NEGATIVE APPROACH i MADBALL. Lubię wszystkie te kawałki ale chyba moim faworytem jak dotąd jest “It’s the limit”, ponieważ w tym kawałku jest najlepszy breackdown jaki kiedykolwiek powstał. Byłem w Holandii i bardzo mi się podobało. Czy Holandia jest najlepszym miejscem do życia? Do tej pory to był zupełnie wolny kraj, ale od niedawna mnóstwo ludzi robi tu burdel. Nie wiem jak patrzą na nas inne państwa, ale dużo się zmieniło. Społeczeństwo trawi ignorancja, a duża partia prawicowa dostała ostatnio mnóstwo głosów. Żyjemy na tykającej bombie, która wkrótce wybuchnie. Mamy własną LIGĘ OBRONY, która składa się z tępych skurwieli, którzy nienawidzą innych ras i chcą utrzymać Holandię tylko dla Holendrów. Nie wiedzą tylko, że Holandia od lat była miksem różnych kultur. Mieliśmy jeden z największych rynków handlowych na świecie. Te betony myślą: „Hey, mojego kuzyna pobił jakiś marokański dzieciak, nienawidzę wszystkich Czarnych i imigrantów”, czysta ignorancja. Czego wam życzyć? Wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku. Powodzenia z apokalipsą i darmowego piwa dla wszystkich.


sobie wąchać smrodu, tak samo jak idąc do jakiegoś urzędu czy innej instytucji. Palenie fajek jest po prostu słabe i nic nie jest w stanie mnie przekonać, że jest inaczej. Kiedyś kolega Wołąg w jednym ze swoich zinów napisał kilka świetnych zdań o paleniu papierosów. Pozwolę sobie tu je zacytować, ponieważ doskonale oddają moje uczucia wobec tego nałogu:

Zastanawiałeś się ile razy byłeś wkurzony lub wkurzona, gdy po powrocie z jakiegoś hardcore’owego koncertu twoje włosy śmierdziały szlugami a ubranie nadawało się tylko do prania i to nie ze względu na to, że skoczyłeś ze sceny na spoconego miśka lub zaliczyłeś glebę, tylko dlatego, że cuchnęło fajkami. Rozumiem cię, że jesteś niewolnikiem swojego nałogu, ale dlaczego i ja mam być tego ofiarą. Nienawidzę wracać do domu z bólem głowy i szczypiącymi oczami a to normalne objawy po wielu różnych koncertach, na których miałem okazję być. I jeśli miałbym wskazać najsłabszą rzecz na hardcore’owych koncertach to bez wahania powiedziałbym, że są to papierosy. Najgorsze jest to, że jeśli zwrócisz komuś uwagę, kto pali peta w klubie wielkości dużego pokoju automatycznie stajesz się wrogiem i jesteś oskarżany o zamach na wolność palącego. A co z moją wolnością się pytam? Zakaz palenia w miejscach publicznych to dosyć gorący temat, bo właśnie w życie weszła nowa ustawa antynikotynowa. Oczywiście paradoksem jest to, że państwo które wprowadza różne zakazy dotyczące palenia, jednocześnie pobiera opłatę do skarbu państwa w postaci akcyzy z każdej zakupionej paczki papierosów. No ale nie będę się zagłębiał w ten temat. To co przykuło moją uwagę, to ta pożałowania godna postawa wielu dziennikarzy, którzy to nagle stali się obrońcami ciemiężonych palaczy. A kogo tu bronić? Ludzi, którzy nie mogą zapanować nad samym sobą, przy okazji trując innych dookoła. Robiło mi się słabo gdy oglądałem to, czy inne wydanie wiadomości czy innego programu publicystycznego i wszyscy gadali o tym, jaki to zrobiono zamach na wolność. Nie mam nic do palenia na świerzym powietrzu, ale gdy siedzę w restauracji i jem obiad to nie życzę

„Papierosy. Nie oszukujmy się – palenie papierosów jest po prostu głupie. Ludzka głupota jest chyba niezłym wytłumaczeniem tego fenomenu. Może to niepoprawne politycznie, może to mało delikatne, może to brzmi jakbyśmy kogoś oceniali, ale prawda jest taka, że palenie jest głupie. Powiedz to swoim kolegom i koleżankom, którzy palą, bo wydaje im się, że są dzięki temu starsi. Niestety – nie są starsi. Są głupi. Powiedz to wszystkim ludziom, którym się wydaje, że „dodają sobie powagi” jarając fajki. Są głupi. Powiedz to komukolwiek, kto zaczyna palić – bo jest głupi, jeśli chce wejść w coś takiego. Wszyscy wiedzą dziś choć trochę na temat dewastującego wpływu palenia tytoniu na zdrowie. Jak można ignorować informacje mówiące o tym, że ok. 1/3 palaczy umrze właśnie z powodu palenia? To trochę tak, jakby ktoś zaprosił cie do gry w rosyjską ruletkę i spytał, czy chcesz dla pewności spisać testament, a ty byś odpowiedział, że „nie – bo i tak wszystko będzie dobrze”. Jak można przejść do porządku dziennego nad faktem, że dym papierosowy zawiera kilkadziesiąt trujących substancji? Takich jak tlenek węgla, cyjanek, arszenik, albo np. polon 210 – jeśli spaliście na chemii, to jest to radioaktywny izotop. 11 składników wywołujących nowotwory? Jak do cholery można zignorować wiadomość w stylu „ 11 składników wywołujących nowotwory”? Trzeba być głupim. Wierzycie w zapewnienia firm tytoniowych mówiące o tym, że nie kierują reklamy swoich produktów do młodzieży? Ciekawe w takim razie dlaczego 80% osób zaczynających palić ma poniżej 18 roku życia. Albo oni zakładają, że wszyscy jesteśmy głupcami, albo tak jest naprawdę. Uzależnienie nie jest głupie. To jest choroba i jako taka musi być rozpatrywana. Nikt przecież nie twierdzi, że np. grypa jest głupia sama w sobie – choć to, jak się jej nabawiamy może być naprawdę głupie. Dodatkowo, palenie tytoniu jest nie tylko farmakologicznym uzależnieniem od nikotyny, ale również nawykiem behawioralnym, psychologicznym i społecznym. Większość palaczy chce rzucić papierosy – udaje się to tylko co 20 osobie. Statystyczna szansa na rzucenie palenia jest mniejsza niż szanse na wyjście z nałogu kokainowego. Liczby mówią za siebie i to jest sytuacja, w której wszystko jest przeciwko tobie. Ile znasz osób dookoła siebie, które nie mogą poprawnie funkcjonować bez palenia papierosów? Trzeba być głupim, by samemu chcieć dołączyć do tego kręgu.” No właśnie wszystko sprowadza się do głupoty i od głupoty to wszystko się zaczyna. Głupcem był dla mnie delikwent, który tłumaczył się tym, że pali, ponieważ wszyscy jego bohaterowie z dzieciństwa palili. Pomyślałem sobie, że faktycznie musi być głupcem, ponieważ nie przypominam sobie aby „Bolek i Lolek” czy „Reksio” palili szlugi. No chyba, że miał na myśli herosów amerykańskiego kina z Johnem Waynem na czele. Ale zaraz zaraz, świat poszedł trochę do przodu i to, że ktoś na dzikim zachodzie jarał szlugi nie oznacza, że w dzisiejszych czasach jest to godne naśladowania. Jest głupie, biorąc pod uwagę znajomość wszelkich skutków ubocznych. Lansowanie palenia i obrona palaczy jest głupstwem. Nie rodzimy się z petem w ustach, tylko przez własną głupotę sięgamy po to gówno. Nie widzę więc usprawiedliwienia, dlaczego to ja mam się tłumaczyć, dlaczego ja mam być winny, dlaczego ja musze ustępować. Jeśli jeszcze nie dotarło do ciebie, że palenie szlugów jest słabe, może kilka fragmentów poniższego artykułu pozwolą Ci dojrzeć tę prawdę.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 21


Uzależnienie od papierosów rodzi się niepostrzeżenie tak jak inne nałogi. Papieros to najgorszego rodzaju narkotyk, gorszy o wiele od marihuany, bo ta przynajmniej jest często w niektórych przypadkach lekarstwem. Ale co zrobić jak taka durna moda w Polsce - która staje się takim III światem Europy - panuje na to, aby zaszpanować, pokazać się, jakim to się jest "dorosłym" i jak się wiele może, jak już się "zajara". Najpierw pierwszy w życiu papieros (często pod presją starszych, doświadczonych już w nałogu kolegów czy też koleżanek), potem drugi, aż wreszcie cała paczka dziennie pęka nie wiedzieć kiedy. Nikt z tak zaczynających palenie nie jest świadom, że już najczęściej nie będzie się mógł od tego nałogu uwolnić! W miarę upływu czasu pojawia się postępujące przyzwyczajenie i biologiczne uzależnienie od tytoniu, a co za tym idzie z czasem – poważne kłopoty zdrowotne. Palenie papierosów to nałóg uzależniający na kilku poziomach: fizjologii (od nikotyny), nawyków (czynności rąk przy paleniu) i emocji (jak każda używka, sięganie po papierosy to rodzaj „podpórki” emocjonalnej). Dlatego tak trudno odzwyczaić się od palenia, mimo to, papierosy sprawiają wrażenie niewinnej rozrywki, bardziej akceptowanej społecznie niż alkohol. Zaciągnięcie się dymem z papierosa daje fałszywe poczucie rozluźnienia. Dlaczego złudne? Dlatego, że w rzeczywistości powoduje stres organizmu, przyspieszając akcję serca, wzrost ciśnienia. Świństwo, które tak śmierdzi i którym nas palacze raczą wbrew naszej woli, zawiera toksyczną nikotynę oraz substancje smoliste, które powodują raka. Bierne wdychanie dymu tytoniowego jest bardziej niebezpieczne niż samo palenie. Jest przyczyną choroby nowotworowej płuc i chorób krążenia czy układu oddechowego takich jak zapalenie oskrzeli czy astma. Bierni palacze(osoby niepalące mieszkające z palaczami pod jednym

dachem są narażone o 20-30% bardziej na zachorowanie na raka płuc, natomiast osoby zmuszane do wdychania papierosowego smrodu w miejscu pracy mają od 16-19% ryzyka zachorowań. Dla osób narażonych na działanie dymu tytoniowego w miejscu pracy ryzyko to wzrasta o 16-19%. Dym papierosowy jest szkodliwy zarówno dla tych osób które mają astmę jak i dla alergików (wywołuje typowe podrażnienie takie jak: katar, łzawiące oczy, kichanie, kaszel, przy czym znikają one w chwili, gdy narkotyzujący się nim palacz przestaje dymić i zatruwać nasze otoczenie. Badania naukowe pokazały, że użycie tytoniu w różnej formie podwyższa o 25-40% ryzyko zgonu z powodu chorób układu krążenia, o 30-40% z powodu nowotworów złośliwych oraz jest przyczyną około 70% zgonów na nienowotworowe choroby układu oddechowego. Bierne palenie tytoniu Badania dostarczyły naukowych dowodów, że bierne palenie tytoniu powoduje te same problemy jak palenie bezpośrednie, włączając raka płuc, choroby układu krążenia oraz schorzenia płuc takie jak przewlekła obturacyjna choroba płuc, zapalenie oskrzeli i astma. Metaanalizy danych pokazały, że dla osób niepalących mieszkających z partnerami, którzy palą w domu, ryzyko zachorowania na raka wzrosło o 20-30%, natomiast dla osób narażonych na dym tytoniowy w miejscu pracy wzrost ryzyka wynosił 16-19% Osoby wdychające smród dymu tytoniowego niezależnie od tego jak długo są na to narażone mogą zachorować na następujące schorzenia: rak płuc, choroby serca, a u kobiet w ciąży narażonych na wdychanie dymu papierosowego mogą wystąpić poronienia i wady wrodzone płodu, śmierć łóżeczkowa u malutkich dzieci, astma, problemy z psychiką, depresja, niepokój i niedojrzałe zachowanie, infekcje płucne, infekcje ucha, alergia i śmierć.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 22


Dym tytoniowy jest alergenem i u osób cierpiących na alergię może wywołać efekt zatkanego lub cieknącego nosa, jak i załzawione oczy, kichanie, kaszel, uczucie duszności, bólów głowy, nudności, senności oraz inne typowe objawy alergii. Rzucenie nałogu nie jest łatwe, ponieważ substancje uzależniające zawarte w dymie tytoniowym powodują chęć "zapalenia" nawet jeśli już osoba nie paliła dłuższy czas. Smród, który uzależnia jest zastanawiający, bo nie dość, że toto paskudztwo śmierdzi, to jeszcze smrodem tym przesiąkają włosy, skóra, sprzęty domowe i ubrania. Bierne palenie, czyli wdychanie dymu tytoniowego z papierosa palonego przez inną osobę w tym samym pomieszczeniu (np. męża, ojca, matkę) jest równie niebezpieczne. Boczny strumień dymu tytoniowego zawiera 35 razy więcej dwutlenku węgla i 4 razy więcej nikotyny niż dym wdychany przez aktywnych palaczy. Specjaliści odnotowują wiele przypadków zachorowań na choroby odtytoniowe wśród osób, które nigdy nie paliły tytoniu. Wdychanie dymu wydychanego przez palaczy, zwiększa ryzyko wystąpienia raka płuc i chorób serca (np. choroby niedokrwiennej serca) u osób niepalących., zawiera także wiele substancji alergizujących, powodujących łzawienie oczu, podrażnienie błony śluzowej nosa, kaszel, nawracające zakażenia układu oddechowego, a także uczulenia i w konsekwencji astmę. Bierne palenie niesie więc za sobą identyczne skutki zdrowotne, co aktywne palenie papierosów. Dlatego warto dbać o to by inni nie palili w otoczeniu niepalących i nie narażali ich zdrowia. Trochę statystyki Corocznie w Polsce na choroby spowodowane paleniem tytoniu umiera przedwcześnie około 100 tysięcy ludzi! Około 10.000.000 Polaków pali regularnie 15- 20 sztuk papierosów dziennie. Prawie 5.000.000 spośród tych osób pali dłużej niż 20 lat. W Polsce codziennie zaczyna palić około 500 nieletnich chłopców i dziewcząt, a rocznie próbuje palenia około 180.000 dzieci. Co 10 sekund na świecie umiera ktoś na chorobę wywołaną paleniem tytoniu. Papierosy są jedynym legalnie sprzedawanym środkiem rakotwórczym na świecie. Palenie tytoniu pozostaje olbrzymim problemem społecznym w Polsce, ale też w USA i innych krajach zachodnich. W 1992 Journal of the American Medical Association opublikował przegląd dostępnych dowodów z badań epidemiologicznych i innych prac naukowych dotyczących powiązania biernego palenia z chorobami serca i oszacowano, że bierne palenie było odpowiedzialne za 35.000 do 40.000 zgonów na rok w USA we wczesnych latach 1980 roku. Niektóre badania podają, że niepalący, którzy żyją z palaczami mają o 25% większe prawdopodobieństwo śmierci z powodu zawału serca oraz bardziej prawdopodobne, że będą mieć udar mózgu i rzadko rozwinie się u nich rak narządów płciowych. Niektóre badania, takie jak The Helena Study sugerują, że ryzyko niepalących mogą być nawet większe niż w tym oszacowaniu. The Helena Study podaje, że ekspozycja na dym tytoniowy od innej osoby zwiększa chorób serca u niepalących aż o 60%. Rodzice, którzy palą wydają się być czynnikiem ryzyka dla dzieci i niemowląt powiązanym z niską wagą urodzeniową, zespołem nagłej śmierci łóżeczkowej (SIDS), zapaleniem oskrzeli, płuc oraz ucha środkowego. Rzucić palenie nie jest wcale łatwo, bo to nałóg z którego trudno się samemu wyzwolić. Dobrze, jak nas bliscy wspierają w tym postanowieniu, a już na pewno osoby, które skutecznie rzuciły palenie. Korzyści wynikające z rzucenia palenia są ogromne, bo stawką jest nasze zdrowie i zdrowie naszych bliskich. Już w bardzo krótkim czasie można zauważyć poprawę kondycji fizycznej, zniknięcie kaszlu porannego i infekcje dróg oddechowych należą do rzadkości. Pozbywamy się też się wielu chorób, które są następstwem palenia tytoniu, a także można przybrać na wadze czym nie należy się martwić, bo dla organizmu jest to wielka korzyść jeśli zwalczymy nałóg. Nie warto palić, a jeśli już, to jak najszybciej powinno się zerwać z nałogiem ze względu na dobro i zdrowie własne i bliskich. Korzyści wynikające z rzucenia palenia tytoniu są niewątpliwe!

  

Po 20 minutach: tętno obniży się oraz ciśnienie tętnicze krwi powróci do normy

Po 2 tygodniach: stabilizuje się układ krążenia, poprawie ulega funkcja układu oddechowego nawet o 30%, podwyższa się poziom tolerancji wysiłku.

Po 6 miesiącach: poprawia się funkcja układu odpornościowego, organizm łatwiej zwalcza infekcje, ustępuje apetyt na słodkie potrawy, regenerują się rzęski w drogach oddechowych, cera ulega odświeżeniu.

Po 1 roku: obniża się ryzyko zawału mięśnia sercowego, znacznie zmniejsza się niebezpieczeństwo powrotu do nałogu.

Po 5 latach: ryzyko zachorowania na raka płuc, jamy ustnej, krtani i przełyku zmniejszy się o połowę, regeneracji ulegają zniszczone komórki, poprawia się funkcja samoregulacji płuc.

Po 10 latach: ryzyko zachorowania na nowotwór złośliwy jest takie samo, jak osób niepalących.*

Po 8 godzinach: poziom tlenu we krwi wzrośnie, a poziom tlenku węgla zmaleje. Po 1 dniu: ciśnienie krwi i tętno spada do normalnego poziomu, mogą wystąpić objawy abstynenckie (nadmierna nerwowość, bóle głowy, trudności z koncentracją), wzrasta apetyt.

Ciekawostką jest też to, że zazwyczaj nie uświadamiamy sobie, że paląc papierosy puszczamy z dymem różne fajne rzeczy. Licząc, że palimy jedną paczkę dziennie, która kosztuje nas około dziesięciu złotych pozbawiamy się możliwości nabycia np. tego zina:). Po czterech dniach jesteśmy biedniejsi o płytę naszego ulubionego zespołu, po tygodniu tracimy wyjście z dziewczyną do kina, po miesiącu palenia pozbawiamy się fajnego ubrania, po czterech miesiącach tracimy równowartość roweru górskiego, po pół roku „spalamy” np. telewizor, po roku pozbawiamy się możliwości spędzenia fajnych wakacji nad ciepłym morzem a przez czterdzieści lat palenia przepuszczamy drogi samochód. Jest jeszcze mnóstwo innych powodów, do tego aby z palenia zrezygnować, do czego oczywiście wszystkich namawiam, zwłaszcza tych, którzy przychodzą na te same koncerty, na których bywam również ja. I zapamiętaj jedno – nie chcę być ofiarą Twojego nałogu! *wykorzystałem fragmenty artykułu Marii Nowak pt. „Palenie zabija! Bierne palenie też!”

Bierne palenie również zabija! CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 23


FOREVER YOUNG foto. www.davexphoto.com

FOREVER YOUNG to już nie taka nowa kapela z legendarnego szwedzkiego miasta Umea. Ta nazwa to synonim jednych z lepszych hardcore’owych zespołów w Europie. Obecnie scena w tym mieście nie jest tak silna jak była w latach dziewięćdziesiątych ale zespoły takie jak FOREVER YOUNG są spadkobiercami spuścizny jaką pozostawiły po sobie takie znamienite kapele jak REFUSED, ABHINANDA, SHIELD czy PURUSAM. W tym zespole urzekło mnie nie tylko to, ale również konkretna postawa i konkretny przekaz. To fajnie, że pojawiają się co jakiś czas młode ekipy, które chcą śpiewać o ważniejszych tematach. Dla niektórych są zbyt wierni swoim ideałom, ale to tylko dobrze dla nich, fajnie gdyby wraz z wiekiem zajawka na te wszystkie rzeczy im nie minęła. Choć sama nazwa wskazuje, że są na zawsze młodzi, więc może i na zawsze pozostaną przy swoich ideałach – tego im życzę. Wydali płytę CD i singla dla MONUMENT RECORDS więc jeśli masz ochotę na trochę mocniejszego ale nie pozbawionego old schoolowej szybkości hardcore’a zakup sobie te krążki. Tymczasem zapraszam na wywiad z wokalistą Erikiem. Foto: www.davexphoto.com, www.lukinzine.se Tłumaczenie: Michał Matysiak

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 24


Zacznijmy, jak się masz Erik? Cześć Michał, u mnie wszystko w porządku. Aktualnie jestem bez pracy, więc mam mnóstwo czasu na inne rzeczy. W ostatni weekend mieliśmy w południowo-wschodniej Szwecji największą demonstrację w obronie praw zwierząt od lat, w tamtym regionie jest największe skupisko ferm norek. Zjechali się aktywiści ze Szwecji, Finlandii i Dani; wszyscy z tą samą myślą – żeby ten haniebny interes wymazać raz na zawsze z kart naszej historii. Resztę weekendu spędziłem gotując na pierwszym feministycznym festiwalu w Gothenburgu – świetnie spędzony czas, dobre jedzenie i filmy. Gdybym nie zapytał cię o krótką historię zespołu to ten zine nie byłby hardcore. Jak do tego wszystkiego doszło? Chciałem zrobić polityczny zespół hardcore i śpiewać o weganizmie i straight edge głównie dlatego, że w północnej Szwecji (gdzie wtedy mieszkałem) nie było takich kapel,

a coś takiego na pewno nie zaszkodziłoby szwedzkiej scenie. Trzy inne dzieciaki z mojego miasta miały podobną wizję i w 2008 zaczęliśmy pisać piosenki. Od tamtej pory skład się nie zmienił. Pochodzicie z Umea – “legendarnego” miasta dla lat 90ych. Czy zespoły z tamtych lat miały jakiś wpływ na ciebie i kierunek, który obrało Forever Young? Jasne, Umea hardcore odegrał w moim życiu ogromną rolę. Zacząłem chodzić na koncerty około 1995, scena była już wtedy dosyć mocna. Działy się dobre i złe rzeczy; cudowne było to, że jako dwunastolatek chodziłem na koncerty gdzie było 400-500 osób, każdy w innym wieku, każdy trzeźwy. Dzieciaki budowały scenę bez pieniędzy, własnymi rękami. W porównaniu z innymi scenami, Umea była bardzo polityczna, większość osób była w coś zaangażowana, było mnóstwo wegan i wegetarian. Z drugiej strony była to bardzo jednorodna grupa samych facetów. Dla dojrzewającego dwunastolatka

FOREVER YOUNG foto. www.lukinzine.se

z przedmieść, scena otwierała mnóstwo możliwości: prawa zwierząt i weganizm, feminizm, Zapatyści, antykonsumpcjonizm, antyglobalizacja, prawa pracownicze. Staram się zawsze mówić na koncertach o tym, czego nauczyła mnie scena w Umea, poza tym cały czas tam bywam. Nigdy nie byłem w Umea, ale wyobrażam sobie, że to świetne miejsce do grania hardcore. Myślę, że Szwecja w ogóle jest bardzo przyjaznym krajem, żeby grać hardcore. Podobno macie tam mnóstwo miejsc na koncerty i sal prób? To prawda, rząd funduje nam mnóstwo rzeczy ze względu na naszą historię społeczną i demokratyczną, która bardzo wspiera wszelkie inicjatywy kulturalne. Z drugiej strony jest to również taka forma kontroli i sprawia, że ludzie nie doceniają tego co mają i możliwości jakich daje dofinansowanie. Niezależnie od wszystkiego, te miejsca istnieją dzięki ludziom, którzy wkładają w nie swoją pracę i serca. Słyszałem też, że Szwecja bardzo dba o swoich obywateli. Jak sytuacja wygląda w czasach kryzysu? Kryzys finansowy jest konsekwencją systemów kapitalistycznych, które raz są, raz ich nie ma, tak to działa. W Szwecji sprowadziło się to do tego, że firmy pozwalniały mnóstwo ludzi, żeby utrzymać się na powierzchni. Kryzys miał się skończyć, a oni na nowo zatrudnią zwolnionych. Znamy doskonale ten scenariusz. W Szwecji od 4 lat mocno trzyma się prawica, która ucięła zasiłki dla bezrobotnych, podatki i wyprzedała firmy publiczne; mają w dupie naszych obywateli.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 25


tego, że firmy pozwalniały mnóstwo ludzi, żeby utrzymać się na powierzchni. Kryzys miał się skończyć, a oni na nowo zatrudnią zwolnionych. Znamy doskonale ten scenariusz. W Szwecji od 4 lat mocno trzyma się prawica, która ucięła zasiłki dla bezrobotnych, podatki i wyprzedała firmy publiczne; mają w dupie naszych obywateli. Jakie masz ulubione miejsca w Szwecji i co być polecił? Północ Szwecji jest świetna zimą, słonce wschodzi o 9 i zachodzi około 13-14. Jest mnóstwo śniegu i naprawdę zimno. Za to latem słońce nigdy nie zachodzi i jest chmara komarów. Musicie to sprawdzić! Wróćmy do Forever Young. Jesteście zespołem hardcore – dlaczego właśnie ta forma ekspresji? Zacząłem chodzić na koncerty w wieku 12, albo 13 lat, wtedy też założyłem swój pierwszy zespół i nic się od tego czasu nie zmieniło. Myślę, że mogę powiedzieć w imieniu całego zespołu – to nie ja wybrałem hardcore, to hardcore wybrał mnie. Hardcore punk jest poza tym bardzo pociągającą rzeczą dla nastolatka, z oczywistych powodów. Wasze przesłanie wali “prosto w ryj” – czy to najlepszy sposób dotarcia do słuchaczy? Czy oczekujecie, że ludzie zrobią coś po przeczytaniu waszych tekstów? Dziś hardcore jest taki jak wszystko inne co proponuje mainstream, trzeba walić prosto z mostu, żeby do kogoś dotrzeć i tacy właśnie jesteśmy. Niektórzy to lubią, inni uważają za banał. Mam nadzieję, że ludziom podobają się teksty i są dla nich inspiracją. Czasami mogą wydawać się proste, ale nie zawsze poważne tematy można podać w jakiś super przyjemny sposób. FOREVER YOUNG foto. www.lukinzine.se

Dla mnie scena jest nierozłącznie związana z wegetarianizmem/weganizmem, ale widzę, że ten temat jest ostatnio pomijany – co ty na to? Cieszę się, kiedy czytam takie teksty jak „No excuses” czy „Open them all”. Cieszę się, że ci się podobają. Jest trochę dzieciaków i zespołów poruszających te kwestie, łączy ich idea etyki przeciwko elitom rządzącym. My jako zespół wspieramy prawa zwierząt poprzez aktywny udział w kampaniach, demonstracjach, badaniach; co różni nas od tych, którzy o tym śpiewają i robią koszulki. W ostatni weekend graliśmy w Gothenburgu (gdzie mieszkam) i byliśmy tam na demonstracji przeciwko wprowadzeniu sprzedaży futer przez jedną z sieci sklepów sportowych w wyniku której porzucili ten pomysł. Potem zagraliśmy koncert na ulicy. Rzadko kiedy widzę inne zespoły, które robią coś na rzecz zwierząt poza koncertem w klubie. Ludzie powinni odbierać moją wypowiedź jako prośbę o więcej działania, a mniej gadania. Pamiętajmy jednak o tym, że nie wszystkie formy aktywizmu są widoczne gołym okiem. To nie jest tak, że nienawidzę wszystkich, którzy nie chodzą na demonstracje. Jaki jest najlepszy sposób na szerzenie wegetarianizmu/weganizmu? Czyny, nie słowa. “Open them all” jest chyba kawałkiem zadedykowanym walce o prawa zwierząt, tak? Jesteście w to jakoś specjalnie zaangażowani? Co ludzie po przeczytaniu wywiadu mogli by w tej kwestii zrobić? Zaangażuj się, czytaj specjalistyczną literaturę, dołącz do grupy obrońców praw zwierząt, lub załóż jakąś z kolegami. Jest mnóstwo rzeczy, które można robić, ale najważniejsze to zostań wegetarianinem/weganinem już dziś, działaj! Kiedy ty się w to wszystko zaangażowałeś? Zmieniłeś dietę kiedy odkryłeś hardcore czy może wcześniej? A może to jakiś kawałek hardcore otworzył ci oczy? Masz rację, scena w Umea i kawałki takich kapel jak Refused, Final Exit czy Earth Crisis otworzyły mi oczy.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 26


Jesteście zespołem straight edge – co to dla was znaczy? Dlaczego wybraliście tą ścieżkę? Mam wrażenie, że tak samo jak w przypadku wegetarianizmu/weganizmu to temat dosyć zapomniany przez scenę. Zawsze byłem straight edge bo nigdy nie pasowałem do kultury rozrywki promowanej przez mainstream. Jestem punkiem i kwestionuję normy i tradycje. Straight edge nie znaczy absolutnie nic dla większości dzisiejszych hardcore dzieciaków, od „jest ok nie pić” przeszliśmy do „zabij lokalnego dilera” – co za bzdura, to nic nie wnosi. Dla mnie straight edge to bycie wyrzutkiem, w opozycji do tradycji, norm, kapitalizmu i destrukcji. Widziałeś “EDGE THE MOVIE”, co o nim myślisz? Czy ten film może przyciągnąć ludzi, którzy nie wiedzą nic o straight edge? Wiem, że ktoś włożył w to kupę pracy, jest DIY i mi się w sumie podoba. Porusza tylko podstawowe kwestie dotyczące straight edge, ale może być dobrym początkiem do poważnej dyskusji. Pod koniec filmu pojawia się wasz kawałek. Jak do tego doszło? Chyba ogłosili jakiś konkurs i ktoś wysłał nasz kawałek "X on my hand" z płyty The Guarantee. Wybrali go i to cała historia. To naprawdę zajebiste być częścią tego projektu, nawet w tak małej części.

Kiedy ludzie odwracają się od swoich ideałów to przeważnie jest śmieszne, ale nie róbmy z tego wielkiej sprawy. Porozmawiajmy o waszej ostatniej 7” – gdzie ją nagraliście? Dlaczego wybraliście Monument Records i jaki jest jej odbiór? 7” nagraliśmy w studio Dead End w Umea u Ekena, który gra w Lersa. Pracowaliśmy z Monument już przy wydaniu CD i było fajnie, a Johan, który prowadzi wytwórnię jest bardzo solidnym gościem. Ludziom się chyba podoba, nam też! Dobra, ostatnie pytanie – czy do końca będziecie “na zawsze młodzi”? Stary, to tylko nazwa kapeli, ale mógłbym posłodzić nam śmietaną sojową, bo śpiewając intro naprawdę mam nadzieję, że zostaniemy młodzi sercem i zapamiętamy dlaczego to wszystko robimy. Coś na koniec? Dzięki za wywiad, przeczytajcie Straight edge and radical politics (Gabriel Kuhn) i porozmawiajcie o niej z przyjaciółmi. Bądźcie aktywni, popierajcie wolną Palestynę, kochajcie muzykę, nienawidźcie rasizmu i homofobii; wszystkie formy opresji są ze sobą powiązane – walczcie z nimi! Dziękuję za wywiad

Co myślisz o ludziach, którzy połamali swoje ostrza? Czy powinniśmy ich oceniać? Chyba Ray Cappo wypowiadał się na ten temat w filmie. Ray Cappo jest religijną osobą, nie mamy zbyt wiele wspólnego. SxE jest czymś wspaniałym dla mnie osobiście, ma pozytywny wspływ na moje życie i mam nadzieję, że dla innych również było dobrym doświadczaniem i pomogło im w życiu. FOREVER YOUNG foto. www.lukinzine.se

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 27


Ciesz się życiem… Kiedyś w radiu usłyszałem kawałek hip hopowego składu Fenomen pod tytułem „Rutyna” i w tekście do tego kawałka było powtarzające się zdanie „Ciesz się życiem ciesz, ciesz, bo jest tylko jedno”. Niby nic odkrywczego, niby nic dla mnie nieznacząca piosenka i taki sam tekst, a jednak te słowa od czasu do czasu do mnie wracają. Nie zastanawiałem się nad tym często, ale czy warto nie cieszyć się życiem? Ja się cieszę bo mam tylko jedno i wiem, że tego czasu będzie pewnie za mało żeby zrobić wszystkie rzeczy, które chciałbym zrobić – tym bardziej nie tracę czasu na mędzenie jaki kiepski jest ten świat, który mnie otacza. Nie wytykam nikomu, że jest złodziejem jednocześnie nie łapiąc nikogo za rękę. Nie zazdroszczę sąsiadowi nowego samochodu, nie życzę nikomu źle, no chyba że jakiemuś cwaniakowi na drodze, który właśnie zajechał mi drogę lub w inny sposób podniósł ciśnienie. Staram się dostrzegać te pozytywne strony wszystkiego, co spotykam na swojej drodze jednocześnie pomijając to co złe. Wielu znajomych popełnia ten błąd tracąc czas i energię na te negatywne rzeczy, a po co? Szkoda nerwów i swojego czasu, którego jak wspomniałem zawsze jest za mało. Owszem ludzie bez celu, bez ambicji, bez pasji bez czegoś co sprawia, że ich świat jest bardziej kolorowy zdolni są tylko do jednego – do narzekania. To niestety ohydna cecha wielu ludzi. Nie sądzę, aby w twoim otoczeniu nie było choć jednej osoby, która choć raz dziennie na coś nie będzie narzekać. Prosty przykład. Zima w tym roku zaatakowała bardzo szybko i gwałtownie, napadało śniegu, pojawił się mróz i już jest powód do ciągłego narzekania, że autobus się spóźnił, że droga jest śliska, że ktoś nie odśnieżył chodnika. Czasami rozmowy na ten temat urastają do rangi mega problemu. A co to zmieni, co zmieni narzekanie, pewnie nic a ten co narzeka straci tylko trochę zdrowia bo i wrzodom na żołądku i ogólnemu samopoczuciu to dobrze nie służy. Owszem jak nie być wkurzonym, gdy stoi się 2 godziny na mrozie w oczekiwaniu na autobus, ale z drugiej strony nic to nie zmieni, wiec po co tracić nerwy. Ja miałem kiedyś niesamowity problem ze staniem w korkach. Pamiętam, gdy zacząłem poruszać się samochodem po ulicach Warszawy czułem się jak zagubiona małpa po środku dzikiej dżungli, gdzie nie obowiązują żadne zasady. Teraz już wiem, że moich krzyków i tak nikt nie usłyszy a debil zawsze będzie debilem, nawet gdy ktoś grzecznie lub mniej grzecznie zwróci takiemu debilowi uwagę. Teraz jeżdżę bardziej spokojnie, staram się nie denerwować a i

YOUTH OF TODAY foto. b.d

YOUTH OF TODAY foto. Eric Blomquist

INSTED foto. Jeff Ladd

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 28


korki jakoś znoszę. Zawsze mogę posłuchać swojej ulubionej muzyki – czyż to nie dobre miejsce na to. Właśnie takie proste rzeczy i proste rozwiązania mogą być receptą na nasze nerwy. Kiedy masz czegoś dość staraj się odwrócić od tego uwagę, skoncentruj się na czymś pozytywnym, bo to że wyprodukujesz kilka brzydkich słów na pewno nic nie zmieni. Dlaczego o tym piszę? Bo myślę sobie, że ciągle tracimy za dużo czasu na głupie rzeczy, a za mało na coś wartościowego.

INSTED foto. Jeff Ladd

INSTED foto. Jeff Ladd

INSTED foto. Jeff Ladd

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 29

Kiedy byłem młodszy bardzo impulsywnie podchodziłem do wielu spraw. Wiadomo młodość rządzi się swoimi prawami i wiele rzeczy cię wkurza, ale teraz z perspektywy czasu wiem, że moja złość nie zdała się na nic. Z każdym kolejnym rokiem zdobywamy nowe doświadczenia, jesteśmy bogatsi w różne dziwne sytuacje i to doświadczenie albo wykorzystamy do tego, aby być bardziej pozytywnie nastawionym do świata, albo wręcz odwrotnie robi z nas skamieniałych malkontentów, dla których otaczający świat nie ma nic wartościowego do zaoferowania. Często jest też tak, że nasze monotonne życie, wykonywanie tych samych czynności nas przytłacza i również nie jesteśmy w stanie dostrzec w tym życiu nic sensownego. Ale to tylko od nas zależy jaką drogę obierzemy. Czy zrobimy coś ze swoim życiem, czy pójdziemy z nurtem tego co nas otacza. Dla wielu moich znajomym szczytem rozrywki jest sobotnie wyjście do klubu, przyjęcie sporej dawki różnych używek, niedzielny kac, później gadanie o tym w pracy do środy a od czwartku czeka się na kolejną szansę. Mi taki schemat nie imponuje, nie imponują mi opowieści o tym jaki zgon ktoś zaliczył, kto komu zarzygał nogawki spodni lub kto komu obił mordę. Od życia chcę zdecydowanie więcej. Nie chcę swojego czasu zmarnować, rozmienić na drobne i stwarzając iluzję wokół siebie, przelecieć przez życie właściwie nic z niego nie biorąc. Pewnie, że przytoczony przed chwilą przykład na to, jak może wyglądać czyjeś życie nie jest powszechnym, choć obserwuję, że coraz więcej ludzi trwoni w ten sposób swój moment na tej Ziemi. Owszem, nasze otoczenie też ma na to spory wpływ. Codziennie bombardowani jesteśmy tysiącem negatywnych komunikatów, na paskach programów informacyjnych nie mówi się prawie o tym, że ktoś zrobił coś dobrego, zazwyczaj podaje się szokujące informacje o tym, co najgorsze na tym świecie. Oglądając różnego rodzaju dzienniki praktycznie większość czasu poświęcona jest temu, co może nas tylko dołować. Podobnie ma się sprawa z reklamami, które wmawiają nam, że będziemy lepsi i bardziej szczęśliwi jeśli dokonamy takiego a nie innego wyboru i kupimy ten a nie inny produkt. I tu się pojawia pewien problem, bo ludzie w obecnych czasach nie myślą, nie mają na to czasu, biegną do przodu niczym stado dzikich krów, bez


zastanowienia, bez opamiętania. W tym pędzie zapominają o tym, że wokół nich są również ludzie. Zapominają o tym, że nie są na tym świecie sami. Wyścig o to co lepsze trwa i raczej nie jesteśmy tego w stanie zmienić, ale chwilami tak sobie myślę, że warto jednak czasem zwolnić, pomyśleć i wybrać trochę inną drogę, niż ogólnie akceptowalne. Czy nam się to opłaca, myślę, że w ostatecznym rozrachunku tak. Bo często takie małe, drobne i przyziemne sprawy mogą dać nam więcej radości, niż kolejne przedmioty, które nudzą się nam tuż po tym, jak przytargamy je do domu. One są tylko chwilowym wypełnieniem pustki, którą serwuje nam nowoczesne, szybkie życie. Niestety nie jest łatwo wybrać własną drogę, wystarczy wyjść na zatłoczoną ulicę i ona sama nas porwie, nie musimy się zbytnio starać a niepostrzeżenie idziemy tym samym tempem co wszyscy – i o to właśnie chodzi specom od reklamy i marketingu. Nie myśleć, nie dostrzegać pewnych spraw, nie dokonywać świadomych wyborów. Ale życie w imię takich zasad dla mnie jest nie do przyjęcia. Dlatego wolę wybierać tylko te rzeczy, które są wartościowe z mojego punktu widzenia i z którymi ja dobrze się czuję. Jeśli uświadomisz sobie, że żyjesz zgodnie z własnym ja – wtedy twoje życie nie będzie szablonowe, nudne i nieciekawe.

Mają poczucie, że zostali oszukani, ponieważ nie udało im się w życiu zbudować własnego imperium i dlatego mogą czuć się gorsi a to prowadzi do jednego, do niezadowolenia. No ale jeśli przez całe życie, najwyższym celem w życiu były imieniny szwagra lub inna zakrapiana alkoholem sobota, marzenia o apartamencie w centrum miasta, czy bycie obrzydliwie bogatym lub choć trochę bogatszym od swojego sąsiada to trudno się dziwić. Na pewno takich ludzi spotykasz codziennie, ja widzę ich za każdym razem kiedy idę ulicą, dlatego dbam o to, aby w ten sposób nie skończyć. Ktoś kiedyś powiedział, że możesz pracować całe życie, zarabiać pieniądze przez całe życie a i tak umrzesz biednym – wiec lepiej brać to co jest teraz i co sprawia nam radość. Warto mieć w życiu jakiś punkt zaczepienia i starać się realizować własne plany i marzenia, bo to one sprawiają, że dążymy do ich realizacji i jeśli czegoś naprawdę chcemy to z odrobiną szczęścia i własnej pracy jesteśmy w stanie to zrealizować. Grunt w tym, aby plany i marzenia były na miarę naszych możliwości. Dlatego warto robić te drobne małe rzeczy i cieszyć się z tego, że je w życiu mamy a nie smucić się, że coś nam się nie udało. Najgorsze co może być, to przelecieć przez własne życie ciągle narzekając – czego wam oczywiście nie życzę.

Uwielbiam ludzi, którzy mają w swoim życiu jakąś pasję. Mają w życiu jakiś cel i chcą się realizować. Ludzie, którzy tego nie mają są puści w środku i zazwyczaj po przekroczeniu jakiegoś wieku dołączają do armii rozczarowanych.

Podsumowując ten tekst powiem tylko jedno zdanie: myśl, realizuj swoje cele nie raniąc innych, bądź pozytywny i uśmiechaj się dużo – to zdecydowanie pomaga cieszyć się życiem, które mamy tylko jedno.

SEIZE LIFE So here we are today I’m glad to be alive There’s so many things to do I’m trying to do what’s right I’m going somewhere in life I’m living how I want Being what I am I’m finding for myself I’ll be satisfied in the end Life should be fun Not a constant race There’s a lot to learn And I’ll go at my own pace INSTED THINKING STRAIGHT Life’s filled with many paths Which one should I take? When the choice comes, I won’t run I’ll be thinking straight Life’s filled conflicts…we’ll face We’ll overcome them…thinking straight GORILLA BISCUITS 89’ foto. David Sine Experiment with your mind You see things I can’t see Well no thanks friend Because now it ends when you push that shit on me My mind is free to think and see Strong enough to resist temptation We’ve been strong for all these years Yes, life gets rough, so we’ll stand tough and confront All our fears

GORILLA BISCUITS foto. Ken Salerno

YOUTH OF TODAY

INSTED foto. Traci McMahon

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 30

YOUTH OF TODAY – Fenders 89’


Od chwili, gdy wydałem ostatni numer mojego zina upłynęło ponad cztery miesiące. Nie dużo, ale i nie mało czasu i dlatego zastanawiałem się czy będę miał o czym napisać w dziale z recenzjami zinów. Po sprawdzeniu wszystkich papierów, które leżą na mojej półce, a które nabyłem od czasu pojawienia się ostatniego numeru CUDOWNYCH LAT śmiem twierdzić, że w robieniu zinów nie jest tak źle, ale też zawsze mogłoby być lepiej. Tak jak już kiedyś powiedziałem, chciałbym doczekać takiego momentu, że cały nakład CUDOWNYCH LAT będę mógł wymienić za inne ziny w stosunku jeden do jednego. Wiem, że to nierealne, tym bardziej cieszą te tytuły, które się ukazują. I tak na pierwszy ogień idzie zin mojego kolegi Zośka z Radomia. Pamiętam, ze bardzo się ucieszyłem, gdy zaproponował mi napisanie kolumny do swojego nowego zina. Dosyć szybko ją napisałem, bo było to jeszcze przed powstaniem pierwszego numeru CL. Zin miał się ukazać w ubiegłym roku, ale ostatecznie ujrzał światło dzienne latem tego roku. Określenie DIY pasuje w przypadku tej gazety jak ulał, ponieważ Zośek sam złożył i wydrukował tego zina, drukował przy użyciu domowej drukarki. Mogę się tylko domyślać co się działo, gdy stertę różnych stron trzeba było zebrać do kupy – dlatego tym bardziej szacunek za pracę. Skład to typowe „wordowe” szaleństwo, ale jest czytelnie, przejrzyście i nie dostajesz oczopląsu podczas czytania tego papieru. W środku mnóstwo interesujących rzeczy, ciekawe kolumny, relacje i tylko trzy wywiady. Tu też brawo za treściwość tego periodyku. Warto jest czasem oderwać się od internetowej papki i w wygodnym fotelu poczytać coś konkretnego, nie koniecznie gapiąc się w ekran monitora. Jeśli nie do końca ciekawi Cię jak było na trasie, któregoś zespołu z B9, albo co słychać u Scotta Vogela sięgnij po tę gazetę. Mam nadzieję, że powstanie kolejny numer – za co standardowo trzymam kciuki. Następny pod nóż idzie KULT RUCHAWKI, małych gabarytów, bardzo dobrze wydrukowane, treściwe czytadełko. No właśnie w tej gazecie nie znajdziesz ani jednego wywiadu, są tylko same

konkretne teksty. Mnóstwo miejsca poświęca się tu tematyce weganizmu i możesz tu przeczytać wiele stron na temat tej zacnej idei. Ciekawe są również porady dotyczące szyfrowania maili, co w dzisiejszych czasach może przydać się każdemu. Najbardziej jednak zainteresował mnie tekst o wegealfonsach z organizacji PETA. Musze się przyznać, że ten artykuł nieźle zaburzył moje wyobrażenie na temat tego czym jest PETA. Lubię jak autorzy tego typu wydawnictw trochę prowokują – w tym konkretnym przypadku, strzał w dziesiątkę. Skoro tyle miejsca poświęcono tu tematyce bezmięsnego sposobu odżywiania, trudno aby nie znalazły się jakieś wegańskie przepisy. Mam nadzieję, że kolejny numer już się robi i tak jak debiut, również będzie miał w sobie mnóstwo treści. Kolejny zin, który wpadł niedawno w moje ręce to SYRINGE numer 7. I tak jak w przypadku poprzedniego numeru tak i tym razem okładka chwyta za jajka. Podobno powstała podczas jakiegoś nudnego wykładu podstarzałego profesorka. No cóż, jeśli ta okładka oddaje choć trochę klimat tamtego wykładu, to mogę sobie tylko wyobrazić jaki bardzo denny on musiał być:) Również tak jak poprzednio, tak i tym razem rozpoznałem tylko dwie nazwy zespołów, z którymi autor zina przeprowadził wywiady. Każda z tych rozmów jest całkiem ciekawie przeprowadzona i musze się powtórzyć, ale tak jak poprzednio czytałem to wszystko z wielką ciekawością. Co prawda przebrnąć przez gąszcz tych drobniutkich literek jest trudno, ale czyta się to wszystko bardzo ciekawie. Nie jest to jakaś opasła publikacja w stylu poniedziałkowej gazety wyborczej wliczając wszystkie dodatki, reklamy i ogłoszenia o pracę, dlatego nawet ten monotonny skład nie zniechęcił mnie do przeczytania całości. Jeśli choć trochę interesuje cię, co w metalowej scenie piszczy – śmiało atakuj tę gazetę. Kolega Kwiecio to sympatyczny typ i zawsze ma pod ręką kilka sztuk tej gazety – więc podbijaj śmiało. To, że Ściana Wschodnia to zin ukazujący się w miarę regularnie wie chyba każdy, kto choć trochę interesuje się gazetami wychodzącymi w hardcore punkowym światku.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 31


punkowym światku. Tym razem kolega Łukasz zaserwował nam split zina z ekipą SCENOWEGO DZIELNICOWEGO. A, że bardzo mi się podobał debiut tego drugiego, ochoczo sięgnąłem po lekturę tego cuda. Od strony ŚCIANY WSCHODNIEJ mamy wszystko to, co w punkowym zinie być powinno. Wywiady między innymi z warszawskimi kapelami HARD TO BREATH, DEATHROW jest też relacja z koncertów THE LINE oraz wiele wiele innych rozmów z różnej maści hardcore punkowymi załogantami. Jest kilka tekstów, recenzje ziniaczy (dziękuję za kilka ciepłych słów na temat CL) no i przymusowo wegetariańskie przepisy kulinarne. Kilka z nich nawet udało mi się wypróbować – żyję:) SCENOWY DZIELNICOWY wita nas jak zwykle dość ciekawą okładką, ale to co zobaczyłem na kolejnej stronie spowodowało, że splunąłem i zacząłem się zastanawiać czy Łukasz nie wcisnął mi jakiegoś bubla. Swastyki, gwiazdy Dawida i krzyże w różnych pozycjach a centralnie po środku wielka faja jakiegoś typa rodem z filmów porno. Przyznam się szczerze, że nie skumałem żartu. Jest po prostu słaby, chyba najsłabsza rzecz jaką kiedykolwiek w zinach widziałem. Powiem też, że nie brak mi poczucia humoru ale tu nie o humor idzie a bardziej o żenadę. No ale cóż SCENOWY DZIELNICOWY rządzi się swoimi prawami i można go uwielbiać albo nienawidzić – ja czuję i jedno i drugie jednocześnie:) Poza fanaberią w postaci rzeczonej grafiki jest tu cała masa interesujących rzeczy do czytania. Na tyle to wszystko jest wciągające, że pokonałem lekturę tego zina za jednym podejściem. Podoba mi się styl z jakim autorzy piszą swoje kolumny, podoba mi się sposób zadawania pytań – jedyne co mi się nie podoba to ten goły fajfus na trzeciej stronie. Jednym słowem piątka z minusem. O DEAD PRESS słyszałem od kilku znajomych, ale nigdy do końca nie przeczytałem poprzednich numerów. Inaczej było w przypadku numeru czwartego. Zina kupiłem głównie dlatego, że zobaczyłem w nim recenzję mojej gazety. Poprzednie numery jakoś nie zawierały takich rzeczy, które by mnie jakoś szczególnie interesowały i tajniki tychże chciałbym jakoś szczególnie zgłębiać. Ale po przeczytaniu tego numeru twierdzę, że najwyższa pora nadrobić zaległości i sięgnąć po poprzednie numery. To co się rzuca w oczy, to oczywiście jakość wydania tej gazety, śliski papier, profesjonalny skład, to może się podobać. Jednak jakoś nie mogłem się do tego przełamać, czułem się trochę tak, jakbym czytał „TYLKO ROCK” ale w wydaniu dla punków. Na szczęście merytoryczna część tego zina okazała się bardzo ciekawa i dzięki tej gazecie poznałem kilka nowych zespołów a o to właśnie

w zinach też chodzi. Żeby odkrywać jakieś nowe rzeczy, tych w DEAD PRESSIE było dla mnie sporo. Następny numer kupię bez wahania. Ostatni polskojęzyczny zin, o którym dziś napiszę to FERMENT z Nowego Targu. Mała, kieszonkowa można powiedzieć gazetka ze sporą dawką informacji na temat sceny w Nowym Targu. Jednak lwią część stanowią tu wywiady z kapelami, które w Nowym Targu gościły. Ciekawostką jest to, że cały zinek dotowany jest przez Burmistrza Nowego Targu. Niby nic wielkiego ale przed pójściem spać można poczytać parę ciekawych rzeczy. Aaaa jednak to nie był ostatni polskojęzyczny zin. Na ostatnich koncertach PAIN RUNS DEEP swoją premierę miał nowy zin twórcy CIRCLE OF TRUST i DUST TO DUST czyli INTERCEPTOR. Pierwsze co zrobiłem, gdy tylko wszedłem na koncert to pobiegłem go szukać. Nie spodziewałem się opasłej książki, bo zin był zapowiadany jako szybki skok w bok przed kolejnym numerem wymienionego wcześniej DTD. Na koncercie były inne fajne rzeczy do roboty, ale gdy tylko zawitałem na kwaterze od razu zabrałem się do lektury. Czytając te kilka słów miałem takie wrażenie jakby autor tego zina w jakiś magiczny sposób połączył się z moim umysłem i przelał na papier to, co gdzieś tam zawsze mnie nurtowało. Super zajawkowa rzecz, krótka, zwięzła i dająca do myślenia. Szkoda, że teksty autorstwa Wołąga ukazują się tak rzadko, ale z drugiej strony warto na nie czekać, bo to tylko potęguje doznania. Jestem fanem jego twórczości, stylu jakim się posługuje i trafności pisanych słów. Z utęsknieniem czekam na kolejne wieści z wysp. A zza wielkiej wody wpadło mi w ręce ciekawe wydawnictwo w pełni poświęcone zespołowi GO IT ALONE. Więc jeśli nie był to dla ciebie obojętny zespół, to koniecznie zakręć się koło tej bibuły. To, że Mark Palm jest poczciwcem nikogo zbytnio przekonywać nie trzeba. Grał w kilku zespołach, wydał solowa płytę pod szyldem DEVOTION a teraz zebrał do kupy masę zdjęć ze swoich wypraw z GO IT ALONE, dodał trochę swoich komentarzy i tak oto powstało to wydawnictwo zatytułowane GO IT ALONE – CLOSURE 2002-2007. Wszystko ładnie wydrukowane, miło trzyma się w ręku i niby to nic wielkiego a jednak oko cieszy. Pewnie u Roberta Refuse znajdziesz jakieś kopie – śpiesz się zanim ubiegną Cię inni. Drugi numer TRIBUTE FANZINE, kupiłem przede wszystkim dlatego, że dołączona była do niego demówka REMISSION wydana na 7” winylu. Gdyby nie było tego dodatku pewnie nie zainteresowałbym się tym zinem, bo wydany jest dość niechlujnie i nie usprawiedliwia go

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 32


nawet cut n paste style. Nie podoba mi się też wstęp do tego zina, gdzie autor wspomina, że najlepszą rzeczą jaka mu się ostatnio przytrafiła to, że kupił jakąś kultową płytę na kolorowym placku. Zbieranie płyt jest fajne ale dla mnie fajniejszy jest obiad w LOVING HUT i pewnie o tym bym napisał. Jest jedna rzecz, która w sumie mi się podoba – otóż na samym końcu jest całkiem spoko wywiad z Timem Mc Mahonem i to stanowi jedyny dobry punkt programu. A no i na okładce dobre jest jeszcze hasło „the edge rules!”. Dużo ciekawszym, a utrzymanym w podobnej stylistyce, jest holenderski IGNORANCE IS STRENGTH z rodzimym akcentem na okładce. Autorem tego zina jest Wouter Jansen, dosyć aktywny na holenderskiej scenie koleżka. Organizuje koncerty, wydaje zina, robi fotki. Zine ma jakiś swój klimat, pomimo „szarpanego składu” wszystko jest tu czytelne i wyraźne, możesz przeczytać całkiem spoko wywiady z GOLDUST, COLD SNAP, KEEP IT CLEAR, CORNERED czy FOUNDATION. Jednak najmocniejszą stroną tego zina i fajnym pomysłem jest to, że paru ludzi pisze o najbardziej inspirujących ich tekstach – fajna rzecz. Zin wydrukowany w drukarni – więc nie można się do tego przyczepić. Tak jak w przypadku bibuły o GIA tak i tu zapewne kilka sztuk w REFUSE RECORDS się znajdzie – zamawiaj. No i najlepsze zostawiłem sobie na koniec. Ile czekałem na te gazetę to tylko ja sam no i ewentualnie moja żona wie. Zasmucił mnie niestety fakt, że jest to drugi i zarazem ostatni papierowy numer tego świetnego zina. Mówię oczywiście o SOME WILL NEVER KNOW czyli zinie wokalisty SAID AND DONE. To co mnie urzekło w numerze pierwszym nadal jest kontynuowane, czyli świetne, osobiste rozmowy z ludźmi, których nie do końca musisz kojarzyć ale którzy mają na tyle ciekawe życiorysy, że chcesz poznać ich historie.

Skład, tak jak w przypadku pierwszego numeru, stoi na bardzo wysokim poziomie. W sumie trudno gdyby było inaczej, ponieważ Pim czyli autor tej gazety z zawodu jest grafikiem. Biorąc do ręki tego zina masz wrażenie, że trzymasz coś wyjątkowego, coś wartościowego, coś do czego wrócisz za kilka lat i to będzie ciągle takie samo. Nie ukrywam, że pierwszy numer był dla mnie natchnieniem i kopniakiem do tego, aby zrobić znów swoją własną gazetę. I choć skład CUDOWNYCH LAT różni się nieco od tego zina, to i tak stanowi on dla mnie wielką inspirację. Tym razem Pimowi udało się porozmawiać między innymi z Johanem Prengerem z REFLECTIONS RECORDS, Danielem Rosenem z BITTER END czy Josem Houtveenem z LARMU czy SEEIN RED. To oczywiście tylko mały fragment tego, co zawarte jest w tym zinie. Wymieniłem te osoby, bo w jakiś sposób je znam, ale jest tu też sporo wywiadów, bardzo dobrych wywiadów z ludźmi totalnie mi nieznanymi, ale gdy czytam ich wypowiedzi to są oni dla mnie bardzo bliscy. Mówią z sensem i w wielu sprawach myślą dokładnie tak samo jak ja. To fajne, że Pimowi znów udało się wyciągnąć z tylu ludzi, tak wiele ciekawych historii i nie są to żale na temat wysokości cen biletu na koncert, czy też wpływu pogody na samopoczucie. Miałem kilka sztuk tego zina u siebie w distro, sprzedały się na pniu – jeśli jednak jesteś nim zainteresowany to wal śmiało na mój adres – zaaranżujemy jakąś większą przesyłkę. Na gwiazdkowy prezent już za późno ale czy gwiazdka musi być pretekstem, aby sprawić sobie coś tak fajnego jak ten zin? Raczej nie! To tyle na dziś. Mam nadzieję, ze w następnym numerze znów będę miał o czym pisać. Jeśli cały czas zastanawiasz się czy zrobić swoją gazetę, to nie trać czasu i zabieraj się do roboty. Kupa zabawy i radości no i może szczypta wyrzeczeń, ale kogo one obchodzą.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 33


Od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem przeprowadzenia wywiadu z Jackiem. Zawsze inspirowało mnie to, co mówił na koncertach swojego zespołu, zawsze wydawał mi się być szczery aż do bólu, zawsze uśmiechnięty i zawsze pełen optymizmu. Taki jest do dziś i myślę, że w najbliższej przyszłości to się raczej nie zmieni. Koncert Złodziei Rowerów był jednym z pierwszych hardcore punkowych koncertów w moim życiu. Pamiętam gdy usłyszałem kawałek pod tytułem „Emo core” poczułem się tak, jak bym dostał czymś tępym w łeb. Z tą różnicą, że ten cios nie bolał a spowodował, że chciałem utożsamiać się z tekstem do tego kawałka. I to jest siłą tego zespołu, że ma świetne teksty, takie o życiu, o tym co możesz w nim zmienić, o tym że możesz być lepszym dla siebie i dla innych. Moi koledzy słuchali wówczas kawałków o tym jak to fajnie jest imprezować i budzić się z kacem a ja w głowie powtarzałem sobie ten tekst. I nawet pisząc te słowa nucę sobie tę piosenkę. Dziwnym też nie jest fakt, że do tego numeru napisałem tekst o tym, aby w życiu być bardziej pozytywnym. Pewnie gdzieś podświadomie te słowa były może nie bezpośrednią, ale na pewno pośrednią inspiracją Gdy dowiedziałem się o rozpadzie Złodziei Rowerów postanowiłem zapytać Jacka o kilka rzeczy. Nie to, żebym się obawiał, że już nigdy nie będę miał okazji z nim porozmawiać, bo ani on, ani ja nie zamierzamy wysiadać z tego pociągu zwanego sceną hardcore punk. Ale pomyślałem sobie, że fajnie byłoby wydać kolejny numer CUDOWNYCH LAT w dniu, kiedy zespół, który ma dla mnie bardzo duże znaczenie, gra swój ostatni koncert a w moim zinie jest wywiad z osobą która tworzyła ten zespół, jak i z całym zespołem. W tym miejscu chciałbym im podziękować za te siedemnaście lat bycia częścią mojego hardcore punkowego świata! Foto: Kirek (www.kirek.pl), fotki nadesłane przez zespół. CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 34


ZŁODZIEJE ROWERÓW – Warszawa/Elba foto. www.kirek.pl

EMO CORE W życiu nic nie jest czarne albo białe Nawet gdybym chciał by tak było Bardzo często ponoszą nas emocje Nierozważne słowo potrafi zabić przyjaźń Mówię każdy kij ma dwa końce I musimy o tym wciąż pamiętać Zanim powiesz słowo Pomyśl cztery razy Bardzo łatwo zranić Ale trudno to naprawić Każdy z nas ma swoje własne zdanie Mędrzec słucha a nie szydzi Sztuką jest dostrzec w innych dobro A głupota ulec swoim nerwom Panowanie nad słabością Chyba właśnie to czyni nas wielkimi Nawet jeśli tylko w swoich oczach To już dużo mówię ci, to już dużo

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 35


Cześć Jacek. Na początek powiedz jak przygotowania do pożegnalnego koncertu? Jakie to uczucie wiedzieć, że za kilka dni zagra się ostatni koncert z zespołem, który istniał przez prawie 20 lat? Witaj Michał. Przygotowania idą pełną parą. Właśnie (9.11.2010) wraz z Petrem z Underground Factory skończyliśmy zmagania z okładkami płyt, których premiera przewidziana jest na 18.12.2010. Trwają też próby do tego koncertu co by wypaść na nim przyzwoicie. Wraz z Robertem Refuse ustalamy ostatnie szczegóły dotyczące klubu, sceny, nagłośnienia, komfortu dla wszystkich, którzy chcą się na nim pojawić itp. Poza tym wszystko inne przebiega bez większych emocji, być może pojawią się później. Decyzja o rozwiązaniu zespołu nie była raptowna więc nikt z nas nie przeżywa jej jakoś szczególnie dramatycznie. Właśnie ten wieloletni bagaż doświadczeń, o którym wspominasz stał się powodem by zakończyć to teraz i w taki sposób. Dalsze przeciąganie tego projektu z wielu przyczyn byłoby nieuczciwe wobec ludzi, którzy nas cenią jak też samych siebie. Uważam, że osiągnęliśmy praktycznie wszystkie cele jakie sobie postawiliśmy. Kontynuowanie ZXRX w tej formie byłoby cofaniem się do tyłu. Przeżyliśmy ze sobą zajebiste 17 lat i nie chcemy tego psuć. Dzięki temu zespołowi wszyscy bardzo dojrzeliśmy. Zawdzięczamy mu wiele. Kończymy spełnieni i z uśmiechem jako szóstka jak sądzę dobrych przyjaciół. Inne refleksje odkładam sobie do emerytury.

„pierników i obarzanek” jakie spotkaliśmy na swej drodze, które to osoby zawsze ładowały nas pozytywnie swoją życzliwością. Jako ZŁODZIEJE ROWERÓW gracie kawał czasu, mieliście wcześniej takie chwile zwątpienia, że to już koniec, że wam się nie chce dalej pchać tego wózka? To rzadkość na naszej scenie, że zespół istnieje przez tyle lat? Oczywiście, że mieliśmy chwile zwątpienia nawet w jakiejś piosence jest o tym mały fragment. Zawsze jednak udawało nam się wybrnąć z tego z nową dawką determinacji i uporu. Jeśli ktoś w kapeli miał dołujące wątpliwości kilku innych stosownym kuksańcem bardzo sprawnie go z nich wydobywało. Tym razem niesprzyjające okoliczności nabrzmiały do tego stopnia, że stanęliśmy wobec najtrudniejszego pytania w swej historii: „ grać dalej – z nikłą nadzieją na regularne próby i nagranie płyty – co było by tworzeniem złudzeń dla siebie i innych czy przestać właśnie teraz w szczytowym momencie,

O waszej historii można by napisać książkę, ale możesz nam przypomnieć „kamienie milowe” w waszej działalności? Jakieś szczególne, przełomowe momenty, o których warto wspomnieć? Myślę, że każdy z nas ma własne momenty strategicznie ważne dla ZXRX. Dla mnie takimi istotnymi przełomami był: pierwszy publiczny koncert w Zambrowie, zaproszenie nas dalej niż własne miasto, związanie się z wówczas nieznaną nikomu wytwórnią REFUSE, trasy które nas integrowały i doświadczały zarazem, radość z debiutanckiej taśmy, Noc Walpurgii 1996, odejście Jarka (szkoda!), wycieczka na Białoruś, koncerty w Londynie, wizyta na SLOT art, koncert w siedleckim więzieniu, emigracja Thomsona, która podcięła nam skrzydła i pojawienie się „Kumana”, który nam te skrzydła na powrót przymocował, kolejna zmiana na etacie perkusisty, no i do tego dziesiątki sympatycznych ZŁODZIEJE ROWERÓW – Warszawa/Elba foto. www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 36

kiedy zespół nie ma na sumieniu nic czego miałby się wstydzić ?” Wybraliśmy to drugie. Uważam, że słusznie. Utwór „Rozproszenie” z Ep, który jest zarazem ostatnią piosenką jaką zostawiamy po sobie to takie „nasze słowo wyjaśnienia”. Swego rodzaju kropka nad „i” postawiona na końcu historii ZXRX. A z tą rzadkością bym nie przesadzał. Na szczęście jest jeszcze kilka przyzwoitych zespołów w tym kraju. Niektóre istnieją nawet dłużej niż my. A jak to się stało, że istniejecie tyle czasu w prawie niezmienionym składzie? Czy to kwestia odpowiedniego dopasowania, przyjaźni, zrozumienia czy po prostu tak wyszło? Przyjaźń i zrozumienie to podstawa bez tego ani rusz. Mieliśmy szczęście doświadczać ich obu. Skład zespołu zawsze był stabilny ale nie żelazny. Przez 17 lat mieliśmy 7 zmian personalnych, w tym cztery na stanowisku perkusisty(Orzeł,


Maciora, Mysza, Kris) jedną na basie ( Dżodżo za Piecię) no i „Kuman” który tak skutecznie zastąpił Thomsona, że został z nami na zawsze nawet w momencie kiedy Thomson wrócił do Polski. Była też pewna podmianka na początku po odejściu Borasa Jasiek z basu przekwalifikował się na gitarzystę. No i niechcący wymieniłem Tobie wszystkie roszady, których sam przez lata nie cierpiałem w opowieściach kapel. Ech jednak życie potrafi być przewrotne. Powyższe obala mit o niezmiennym składzie. Nie dziwię się jednak Twojemu wrażeniu bo wszystkie te zawirowania odbywały się bardzo powoli. Sprzyjało to utrwalaniu naszych gęb w pamięci ludzi. Było nie było patrzyło na nas co najmniej trzy pokoleniowe wymiany scenowej publiki. Zambrów to Wasze rodzinne miasto – ciągle tam mieszkacie. Zastanawialiście się kiedyś nad

tym, aby się gdzieś przeprowadzić, do większego miasta. Większe miasto to zazwyczaj większe możliwości. Powiedzcie mi co jest takiego magnetycznego w Zambrowie? Nie wszyscy mieszkamy w Zambrowie. Rozpraszająca się właśnie ekipa ZXRX kotwiczy również w Białymstoku, Ostrów Mazowieckiej, Ciechanowcu czy Warszawie. Jak tylko się da czerpiemy garściami z wszystkich tych miejsc. Wbrew pozorom Zambrów, z którym cała Polska nas kojarzy dał nam najmniej. Do dziś nie jestem pewien czy ktoś w tym miejscu w ogóle zauważył istnienie tego zespołu. My zresztą nigdy nie zabiegaliśmy o jakikolwiek splendor czy inne miejskie zaszczyty. Samo miasteczko jest czyste i zadbane. Nadaje się do życia w takim samym stopniu jak miliony innych miejsc na świecie. Wraz z Dżodżem jako jego mieszkańcy nie mamy szczególnych powodów by chwalić Zambrów, ale też absolutnie żadnych do wstydu z jego powodu. A jeśli jesteśmy przy rzeczach, które was gdzieś zatrzymują

to powiedz mi co jest dla Ciebie interesującego w scenie hardcore punk? Co sprawia, że ciągle jesteście wierni idei DIY? Trudno mi mówić o D.I.Y. nie popadając w górnolotny ton za co przepraszam. Dla mnie scena niezależna nie śmierdzi tak wyrachowaniem oraz zachłannością na pieniądz jak ma to miejsce w oficjalnym obiegu. Dzięki temu, że z założenia w dupie ma wielkie wytwórnie kierujące się swoimi interesami oraz posiadające swoją wewnętrzną politykę obliczoną na zysk – może pozwolić sobie na nieskrępowaną szczerość. Jej podstawowym atutem jest bezkompromisowość w komentowaniu świata. Relacje pomiędzy jej uczestnikami są w moim odczuciu w większości przypadków oparte o zdrową współpracę osób o podobnej krytycznej wizji rzeczywistości. Ludzi tych łączy pasja często też przyjaźń. Pokażcie mi inną scenę niż ta nasza, w której za pomocą kilku telefonów i maili można zorganizować trasę dla zespołu po Europie ? Jako ZXRX niejednokrotnie przyjmowani byliśmy jak bliska rodzina w obcych nam miastach przez nieznanych nam ludzi. Nie było znaczenia czy była to Polska, Łotwa czy inny kraj. To niesamowite. Mojego postrzegania tej idei nie zmienią żadne marginalne kwasy, które czasem się zdarzają. Jako niepoprawny idealista, który spędził w tym szmat czasu przyznam, że nadal znajduje w niej coś dla siebie. Nie nazwał bym tego wiernością – po prostu D.I.Y. hardcore punk oferuje dokładnie to co mi po ludzku pasuje . Nie jesteście jakoś szczególnie „płodnym” zespołem. Na przestrzeni tych 20 lat wydaliście tak naprawdę 3 materiały. Z jednej strony to dobrze bo to wyjątkowe wydawnictwa ale z drugiej strony pozostaje pewien niedosyt?

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 37


Od początku do końca byliśmy bandem czysto amatorskim, który mimo tego starał się podchodzić do gry i ludzi z sercem. Utwory powstawały na skutek wewnętrznych potrzeb z jednej strony z drugiej z zaś w okolicznościach, które na to pozwalały. Choć zespół stał wysoko w prywatnym rankingu każdego z nas to praca w akordzie ze stoperem w ręku nigdy nas nie interesowała. Stąd ten mizerny wynik płytowy. Pewien niedosyt może i jest ale górę radości, którą przyniosły nam te skromne ilościowo wydawnictwa nie sposób przecenić. Wyszło jak wyszło. Idealnie w życiu nie ma. No właśnie, nagraliście te materiały prawie własnym sumptem bez nie wiadomo jakich studiów nagraniowych? Powiedz czy przy nagrywaniu pierwszego materiału jak i przy nagrywaniu pożegnalnej epki towarzyszył jakiś szczególny klimat? W czasach kiedy zaczynaliśmy nie było zbyt wielu możliwości nagraniowych. Pierwszy materiał zarejestrowaliśmy za własne pieniądze w Salman Studio jakoś w tym samym czasie kiedy powstawało demo SANCTUS IUDA. Był to więc tzw. własny sumpt. Wszystkie inne to już wydatna pomoc Roberta i jego wytwórni. Partycypował w kosztach do ostatnich nagrań włącznie. Wspominając te nasze wizyty w studio przyznaje, że najwięcej pozytywnych emocji sprawiła mi praca nad pierwszym demo oraz ostatnią 7”Ep. Demo ze względu na dziewiczy charakter wszystkiego co się z tym wiązało. Emocje dotyczące nagrań pożegnalnego singla głównie z powodu oszołomienia profesjonalizmem Sławka i Wojtka ze studia Hertz. Kurcze niesamowicie jest mieć świadomość, że nad naszymi kawałkami pracuje ktoś, kto robił to samo z Behemotem czy innym Vader’em. Za ogromny komplement odebrałem ich słowa, że nie z każdym chcą pracować. Wyjątkowość sytuacji podkreślał fakt, iż ten pożegnalny singielek nagrywaliśmy już po rozpadzie zespołu. Po raz kolejny udowodniliśmy, sobie i niedowiarkom, że nawet w takiej sytuacji stanowimy szóstkę zgranych obrzępałów, potrafiących mobilizować siły w ważnych momentach. Czuje, że jeszcze raz złamaliśmy jakąś konwencję – członkowie nieistniejących zespołów raczej pielęgnują złość między sobą, obwiniając się nawzajem – my nagraliśmy singla w atmosferze radosnego pikniku w konsekwencji przemyślanej decyzji o rozwiązaniu orkiestry. Ostatnio w jakimś zinie przeczytałem, że do tej pory nie nagraliście takiego materiału, z którego byliście w 100% zadowoleni. Czy chodziło ci tylko o sam sposób nagrania i jakość CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 38


nagrania, bo moim zdaniem wszystkie te materiały to zbiór cholernie dobrych i szczerych piosenek. To miło, że tak to odbierasz. Co do mnie to każdy materiał dziś nagrał bym inaczej. Dotyczy to mego sposobu artykulacji, brzmienia oraz jakości dźwięków. Po latach ma się trochę szersze spojrzenie jak to wyglądać powinno stąd takie a nie inne odczucia. Te kawałki lepiej zrealizowane miałyby wiele większą moc rażenia. W ich obecnej formie stanowią jedynie pamiątkę. To jak brzmią wynikło z naszej niewiedzy oraz chęci zrobienia tego tanio bez wyszarpywania pieniędzy od wydawcy, który było nie było jest naszym przyjacielem. Wiele obecnych zespołów raczej nie ma takich skrupułów. My mieliśmy je zawsze. Coś za coś. Ostatnia Ep z lekka rekompensuje te bóle. Wydaje się być przyzwoita. Kiedy to piszę nie wiele osób ją słyszało - po cichu liczę, że się spodoba. Od lat wierni jesteście jednemu wydawcy czyli REFUSE RECORDS. Powiedz mi mieliście jakieś inne propozycje? Co sprawiło i co sprawia, że to Robert wyda wam również pożegnalną EP i wznowienie E’mo la? Jak byś opisał waszą współpracę? Zgadza się. Z Robertem i jego wytwórnią jesteśmy związani od samego początku. ZXRX i inicjatywa REFUSE to rówieśnicy. Co do propozycji było to tak. W trakcie nagrywania pierwszego demo dostaliśmy wydawnicze zaproszenie od Wojtka Kuczyńskiego (Sanctus Iuda), który prowadził wtedy label o nazwie DEMONSTRACJA. O ile pamiętam to chyba ja uznałem, że nie za bardzo pasujemy do profilu kapel preferowanych przez Wojtka i grzecznie podziękowaliśmy. Osobiście miałem wielkie parcie na jedyną liczącą się w tamtym czasie niezależną wytwórnie jakim było NIKT NIC NIE WIE. Wysłaliśmy taśmę, ale pech chciał, że trafiliśmy u nich na klęskę urodzaju. Uszaty zobligowany wieloma planami zmuszony był nam odmówić. Już wtedy znaliśmy Roberta a wiedząc, że startuje z wytwórnią postanowiliśmy zaufać piernikowi. On zaufał nam. I to był bardzo dobry krok. Robert trafił na rasowych wieśniaków co to dobre decyzje szanują jak chleb i tak udało się doturlać wspólnie do ostatniej epki. Dla nas bardzo wygodnie było funkcjonować ze świadomością, że każde wydawnictwo jakie gotowi jesteśmy popełnić, może być zmaterializowane. Zasady od początku do końca były jasne i uczciwe. Przez te wszystkie lata nie potrzebowaliśmy do tego najmniejszego skrawka umowy. Nie przypominam sobie żadnych kwasów, no może prócz taszczenia CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 39


tego jego całego cholernego stuffu podczas wyjazdów (a bierze tego zawsze od metra i ciut ciut). Myślę, że Robert traktowany był przez nas zawsze jako kolega a nie jakiś tam wydawca. Przez lata staliśmy się sobie bliscy a tego w naszych stronach z byle powodu się nie przekreśla. Przez te wszystkie lata zagraliście mnóstwo koncertów pod różnymi hasłami, powiedzcie mi jakie to były najczęściej hasła i czy pod wszystkimi z nich podpisalibyście się też dziś? Funkcjonowaliśmy w obrębie, konkretnej sceny więc naturalną rzeczy koleją nasze koncerty stanowiły wsparcie dla inicjatyw o charakterze wolnościowym, które na niej można spotkać. Hardcore to coś więcej niż tylko muzyka stąd od początku całą swoją działalność staraliśmy się kreować świadomie mając na uwadze również idee jakie przyświecały koncertom z naszym udziałem. Nie przypominam sobie sytuacji byśmy wzięli udział w czymś sprzecznym z tym co czujemy. Nigdy nie uczestniczyliśmy w jakimkolwiek konkursie czy innych eliminacjach, w których muzyka i treści traktowane były w kategoriach sportowych. Nigdy też nie prosiliśmy nikogo o gig. Graliśmy koncerty którym przyświecały hasła: pro wegetariańskie, antywojenne, anty homofoniczne, antyfaszystowskie, na rzecz równouprawnienia kobiet, w ramach kampanii ratowania koni i wiele innych. Był też ogrom benefitów. I gdyby nie fakt, że dla pewnych ludzi słowo benefit to wytrych do załatwienia sobie imprezy za pół darmo bez obowiązku wykazania na co pójdzie dochód z tej inicjatywy pewnie zagralibyśmy ich jeszcze więcej. Pod wszystkimi hasłami, pod jakimi przyszło nam grać oprócz oszukańczych benefitowców do teraz podpisuję się obydwoma rękami. Dla mnie koncerty to idealna szansa na poznanie zespołu. Kiedy wchodziłem w klimat tej sceny jedną z najważniejszych rzeczy był przekaz i to właśnie na koncercie można było poznać za czym obstaje dany zespół – teraz tego jakby trochę mniej? Czy wy cały czas do końca staraliście się mówić o tym

co was porusza i co jest istotą waszego przekazu? To wszystko o co pytasz dla mnie zawiera się w jednym słowie: reputacja. Jako grupa osób działająca pod szyldem ZXRX przez cały czas staraliśmy się pracować na nią. Reputacja ma wiele składników. W naszym przekonaniu nie tworzy jej ultra pozytywny przekaz jaki zespół wygenerowuje w każdym publicznym miejscu, nie tworzą go najbardziej nawet pozytywne teksty, nie tworzą jej także grupy klakierów na forum klaszczące do każdego nowego utworu na myspace. Reputację tworzą zachowania tego zespołu w sytuacjach mało publicznych, w kontaktach z ludźmi, innymi zespołami, w momentach trudnych kiedy łatwiej jest wypiąć dupę niż pomóc. To jest dla mnie i kolegów reputacja. To na jaką my sobie zapracowaliśmy nie nam oceniać. Do końca staraliśmy się trzymać poziom wyznaczony przez nas samych by patrząc w lustro nie wstydzić się siebie. Mieliście też kilka zagranicznych występów – powiedz mi jak wspominasz te wyjazdy? Jak byliście postrzegani i odbierani za granicą? Wszystkie te wyjazdy wspominam bardzo miło. Każdy z nich był doskonale zorganizowany przez bliskie nam osoby. Wszystkie dały morze radochy i ultra sympatycznych wspomnień. Dzięki nim udało nam się zobaczyć kilka mniej lub bardziej egzotycznych miejsc. Koncerty podczas tych turne miały zróżnicowany charakter od bardzo kameralnych na niemieckich squatach do wypełnionych po brzegi sal np. w Mińsku na Białorusi czy Londynie. Postrzegani byliśmy jako zespół z Polski w wielu miejscach zupełnie nie znany a w innych doskonale kojarzony. Podróże kształcą i brudzą. Odkąd pokupowaliśmy sobie pralki oleliśmy drugi człon tej ludowej mądrości. Najeździlim się busami, polatalim samolotami, poturlalim pociągami było morowo !!  A jak postrzegacie scenę hardcore punk wczoraj i dziś? Co się w niej dla was zmieniło? Czasami słyszę uwagi w stylu, że w tej scenie brakuje

ZŁODZIEJE ROWERÓW – Warszawa/Elba foto. www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 40


teraz idei, jednak ja ciągle odnajduje tu wartościowe rzeczy. Powiedzcie mi czy dla was jest tu ciągle coś wartościowego? Scena hardcore punk to żywy twór, który ciągle ma coś ciekawego do zaoferowania. Tak było wczoraj tak jest dziś i tak będzie jutro. Pomimo wielu spraw, które denerwują mnie gryząc się z moim postrzeganiem tejże sceny jestem optymistą. Jako prawie czterdziestolatek naturalną rzeczy koleją pewne rzeczy odbieram inaczej niż dwudziestoparolatek. Rozumując na swój sposób nie dziwię się, że to co stanowi dla mnie fundament dla kogoś młodszego tym fundamentem wcale być nie musi. Dla mnie nazwy takie jak Minor Threat, Fugazi, The Clash, Shelter, Life but How to Live It, Instigators, So Much Hate, Spermbirds czy Verbal Assault to swojego rodzaju świętości. Rozumiem ludzi, którzy swoje budują na zespołach typu Converge czy Terror. Tam są moje korzenie a tu zaczynają się ich. Nie rozumiem jednak gdy budowanie tych świętości kończy się na muzyce. Nie ma jednak obaw bo tego typu „kwiatki” to nie żadni scenersi – to melomani, ubrani w hardcore’owe tshirty którym bliżej do tępych metalowców niż do kogokolwiek innego. Można ich poznać po pierdołach jakie z siebie wypluwają. Ewidentnym pozytywem jest fakt, że w tym wszystkim nadal tkwi ogromna ilość rozsądnych osób jakie spotkałem na początku swojej punkowej drogi. Ludzi niezwykle wartościowych, których ze świecą szukać gdzie indziej. Wasze teksty to obraz otaczającej was rzeczywistości, ja odnalazłem w nich wiele cennych uwag i drogowskazów choćby w kawałku „Nerwy”. Czy pisząc teksty do waszych kawałków myślałeś o tym, że mogą one zmienić kogoś na lepsze? W ogóle brałeś pod uwagę to, że mogą one oddziaływać na waszych odbiorców, czy raczej pisałeś te teksty tylko dla siebie? Pisząc te teksty nigdy nie zastanawiałem się jak duży wpływ mają na innych. Wszystkie opisywane w nich sytuacje to efekt osobistych doznań i

i refleksji. W miarę moich skromnych możliwości starałem się oddać w nich wyłącznie własne wewnętrzne stany. Od zawsze starałem się uniknąć mentorskiego tonu bo bardzo źle znoszę rolę nauczyciela. Nigdy też nie uważałem się za rzecznika pokolenia czy kogoś w tym rodzaju. W tekstach próbowałem być rzecznikiem wyłącznie własnej osoby. Z tej perspektywy były więc pisane dla siebie. Za bardzo przygniata mnie odpowiedzialność za słowo, bym z kolei szafował tym słowem na prawo i lewo. Wiedząc, że wszystkie z tych tekstów nie mają charakteru wiersza do szuflady a wymiar publicznie dostępnej piosenki starałem się uważać co w nich się znajduje. Nie wiem jak wyjaśnić to inaczej. Przez wasze teksty przewijał się również temat polityki. Powiedz mi Jacku czy polityka obecnie ma dla Ciebie jakiekolwiek znaczenie? Jak oceniasz to co się obecnie u nas dzieje? Lubię historię i wszystkie społeczne nauki będące pochodną socjologii. Polityka znajduje się w jej kręgu. Choć jej nie cierpię to trudno mi uniknąć styczności z nią. Staram się orientować w tym co się dzieje dookoła a wyrabia się jakaś totalna paranoja. Z jednej strony histeria wygrywana na patriotyczno – martyrologicznych nutach przez PIS z drugiej pseudo nowocześni piewcy postępu z PO. Do tego postkomunistyczna opozycja SLD robiąca od zawsze najlepsze interesy w imię walki o ubogich. Ślamazarny i nijaki PSL. Jakieś populistyczne Palikoty, zwalczające się dwie kościelne frakcje, utarzani w sex aferach chamscy i prostaccy lepperowcy, fanatyczni krzyżowcy spod pałacu. Poplątanie z pomieszaniem, na którym dobrze wychodzą tylko sami politycy ich sztaby i rzesze aparatczyków jakim przydziela się stołki po kolejnych wyborach. Widać to bardzo wyraźnie właśnie teraz w czasie wyborczej głupawki do samorządów. No takie postacie ustawiają się w kolejce po chajs za bycie radnym, że ja dziękuję. Dzieje się to najczęściej w myśl zasady „Nic nie potrafisz pchaj się na afisz”. Szkoda na to wszystko słów – szkoda nerwów. Jeśli ktoś uważa,

ZŁODZIEJE ROWERÓW – Warszawa/Elba foto. www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 41


że wie co jest dobre dla większej grupy ludzi niż własna rodzina to wg mnie nie powinien nazywać się politykiem tylko od razu ogłosić się Chrystusem – by psychiatrzy mieli zajęcie. Polityka to jednostka chorobowa zaś polityk to nie zawód lecz stan skurwiałego umysłu. Jasno też podkreślaliście swoje stanowisko wobec narkotyków ale też nigdy nie określaliście się jako zespół straight edge. W kontekście ostatnich akcji z dopalaczami myślisz, że ciągle za mało się mówi o narkotykach i ich zgubnym wpływie na ludzi? Tak to prawda nasza postawa wobec narkotyków od początku do końca była i jest drastycznie negatywna. Straight Edge nie ma tu nic do rzeczy (sory Dżodżo, Kuman, Thomson). Wynika to z czysto ludzkiej chęci ochrony własnej przestrzeni przed świństwem, którego pełno dookoła. W naszym bojsbendzie narkotyki pieprzy zarówno frakcja krzyżowców jak i stonowanych alkoholików. Ja osobiście w tym względzie ewoluuje w kierunku bardzo radykalnym. O ile jak sądzę nie osiągnąłem jeszcze stadium osoby gotowej zabić kogoś za sprzedaż narkotyków to Bóg mi świadkiem, że w trosce o własne córki zdolny jestem skołatać komuś twarz choćby za próbę takiego procederu. O zgubnym wpływie tego syfu nigdy za wiele. Kłopot w tym, że w dzisiejszych czasach tego typu śmiecie próbuje się ubrać w opakowanie „pseudo niewinnych pobudzaczy” ułatwiających zabawę, naukę czy sport. Sprzedaje się to jak zabawki, lub słodycze w kolorowych opakowaniach w sklepach zalotnym okiem mrugając do klienta na pytanie o „artykuły kolekcjonerskie”. Kosztem debili - jak sam nazywa swoich klientów Dawid Bratko skundlony król dopalaczy - rosną fortuny jego i jemu podobnych. Szybki zysk za cenę zdrowia i życia. Ale zła karma prędzej czy później dopadnie i was bydlaki. Możesz mi opowiedzieć przyczyny powstania kawałka „zadredowani w sobie”? Myślisz, że pomimo przemijających i przetaczających się przez scenę mód ten kawałek jest ciągle aktualny?

Piosenka jest komentarzem na prawdziwą zaobserwowaną przez nas sytuację koncertową. Jej bohaterem był zespół wyglądający ultra zajebiście ( tatuaże, dredy, piękne t-shirty w mega zaangażowane wzorki), który przybywa na koncert i znudzony czekaniem na własną kolejkę do wejścia na scenę terroryzuje organizatora zabierając mu kasę za występ, jakiego nie zagrał i odjeżdża. Dla formalności dodam, że pieniądze zarekwirowane w ten drastyczny sposób w ich przypadku były większe niż te, jakie dostały inne zespoły, które nie bacząc na kolejki, późne pory zagrały swoje tak jak Sid przykazał. Taki właśnie szok – zrodził ten utwór. Trudno mi stwierdzić, czy jest on ciągle aktualny. Bo równie trudno mi stawiać się w roli nauczyciela jak sędziego. Bardzo chciałbym by nim nie był. Kawałek pod tytułem „EMO” też utkwił mi szczególnie w pamięci i pewien banalny fragment jego tekstu „zanim powiesz słowo pomyśl cztery razy”. Patrząc przez pryzmat tego co dzieje się na różnych portalach społecznościowych czy forach internetowych trudno dostrzec tę regułę. Myślisz, że to co wypisują tam ludzie to kwestia złej edukacji, czy po prostu braku dobrego wychowania? Sądzę, że jednego i drugiego. Do tego dodałbym błyskawiczną chęć zaistnienia za wszelką cenę wynikłą z kompleksów i poczucia permanentnego niespełnienia. Brak elementarnych zasad kultury to rak toczący całe społeczeństwo – widoczny szczególnie w dających poczucie anonimowości nośnikach elektronicznych. W czasach prehistorycznych, w jakich przyszło mi dorastać pętakom takim jak ja wpajano do zapamiętania trzy magiczne słowa „proszę, dziękuję, przepraszam”. Dziś wszystkie trzy funkcjonują resztką sił jak wymierające gatunki a skutki tego są namacalnie widoczne. Wszechobecny styl rywalizacji generuje poczucie wrogości do innych. Wzmaga nieopisane, niepodyktowane niczym zacietrzewienie i zapiekłość. Ludziom brakuje empatii i pokory w podejściu do innych. Takie mamy czasy. A jeśli przy Internecie – jesteś od niego

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 42


„uzależniony”?

doświadczeń. Dlatego dla mnie od zawsze hardcore to punk a punk to hardcore.

Owszem przed komputerem spędzam dużo czasu. Jest bardziej twórczy niż TV, która praktycznie może dla mnie nie istnieć. Odkąd wyleczyłem się z regularnego odwiedzania forum na hard-core.pl nie czuję się już uzależniony . Ba czuję się bez tego o niego lepiej. Mam pewien dyskomfort kiedy po tygodniu nieobecności przed komputerem nazbiera się góra maili do odpisania, ale idzie z tym żyć. Po za tym w sezonie letnim lubię spędzać czas na swojej działce to jest dopiero zajebiste. Pociąg do krzewów, strzyżenia trawy, przycinania żywopłotu marki liguster itp. happeningów odkryłem w sobie kilka lat temu i z roku na rok pochłania mnie to coraz bardziej. Mam też kilka innych pasji, równie wciągających jak gra w zespole, którym to sprawom poświęcam coraz więcej czasu. Na nudę nie narzekam. Internet traktuję jako pożyteczne narzędzie a nie złotego cielca. Tak to w skrócie wygląda. Czytając teksty z płyty „Ten moment” odnoszę wrażenie, że to takie bardzo gorzkie spojrzenie na rzeczywistość. Jednak chyba jest też coś dla czego warto żyć i ten świat nie jest malowany tylko smutnymi kolorami. Powiedz co sprawia Ci radość? Uśmiech mojej żony i dzieci oraz wszystko co potrafi go w nich z mojej strony wywołać. Powiedz mi Jacek czym jest dla Ciebie hardcore/punk? Czy nadal hardcore to punk a punk to hardcore? Hardcore punk to dla mnie wszystkie super fajne sprawy, idee, zdarzenia, ludzie, płyty, koncerty, ziny, inicjatywy, które na fundamencie muzyki budowały mój światopogląd na przestrzeni ostatnich 25 lat. Choć etymologicznie hardcore uznawany jest przez teoretyków gatunku za lekarstwo na nihilistyczny upadek punk rocka to bez ściemniania powiem, że mój punk nigdy nie miał negatywnego zabarwienia. Po prostu w życiu nie miałem z nim jakichś traumatycznie złych

Ze względu na to, że przeżyłeś już kilka lat i masz pewne życiowe doświadczenia powiedz mi jesteś zwolennikiem tego co było kiedyś, czy raczej wolisz żyć chwilą, tym co teraz, tym co przyniesie Ci przyszłość? Wydaję mi się, że dość trzeźwo stąpam po ziemi. Mając rodzinę, którą traktuje się poważnie nie sposób żyć chwilą. W miarę swoich możliwości staram się więc zapewniać jej wszystko co jest potrzebne do wyzbycia się strachu przed jutrem. Co do przeszłości to w wieku, który nie wiedzieć kiedy osiągnąłem zaczynam zauważać w sobie stadium sentymentalne. Objawia się to przyjemnością w odgrzebywaniu przeszłości. Nie wiem tylko czy jest to wynik tęsknoty za dawnymi czasami czy może za młodością, która wtedy była ich częścią ?  W grudniu zagracie ostatni koncert i co dalej? Macie jakieś pomysły czy coś będziecie dalej tworzyć, czy raczej dajecie sobie z tym spokój – choć to chyba będzie trudne? Czterech spośród nas już dziś jest zagospodarowanych muzycznie. Po grudniowym gigu bez zajęcia zostaje ja i Thomson. Co do mnie na razie nie mam żadnych planów na granie i tego typu akcje, choć zarzekać się nie będę. Kto wie może z Thomsonem stworzymy jakiś światowej sławy dbeatowy duet na harfę i cymbałki. Kończąc ten wywiad zapytam czy nie żałujesz swojego wysiłku, swojego czasu, poświęcenia i tego wszystkiego co włożyłeś wraz z kolegami w ten zespół? Teraz z perspektywy czasu możesz powiedzieć że było warto? Jasne, że warto !! Nie żałuję żadnego dnia, ani jednej chwili bo to było dobre życie, które jak mi się zdaję spędziliśmy bardzo pożytecznie. Ok. Dzięki za wywiad, za te wszystkie świetne koncerty na których byłem, za czas mi poświęcony, dzięki za szczerość, za skromność i po prostu za to, że byliście. Mam wrażenie, że nie zapytałem Cię o tysiąc różnych rzeczy, więc jeśli chciałbyś coś dodać to CUDOWNE LATA stoją na to otworem Dziękuję za zainteresowanie i trudne nieszablonowe pytania. Od momentu kiedy ogłosiliśmy swój „koniec” jesteś dosłownie drugą osobą (ukłony Goha), która tak po ludzku spytała o powody.  Trzymam kciuki za Twoje CUDOWNE LATA życząc tylko takich wszystkim wokoło z Tobą i sobą na czele. Thx !!!!

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 43


Poniżej znajdziecie wywiad, który pierwotnie miał się ukazać w fanzinie ÓSMY DZIEŃ TYGODNIA, którego to miałem robić na spółkę z moim kolegą. Niestety nigdy nie zdołaliśmy wydać tej gazety a wywiad postanowiłem wydrukować w DOLINIE LALEK – pierwszym moim zinie. Jednak do tego też nie doszło, ponieważ DOLINA LALEK również umarła i tak wywiad ten przeleżał trochę czasu w mojej szufladzie i ostatecznie znalazł się w trzecim numerze kolejnego mojego zina czyli SO EDGE!. Ze względu na to, że pewnie niewielka ilość osób miała okazje go czytać i też dzięki temu, że na pytania odpowiadali prawie wszyscy członkowie zespołu postanowiłem go jeszcze raz wydrukować. Cały materiał ma charakter bardziej historyczny ale jest tam wiele kwestii, które poruszone dziś zabrzmiały by pewnie tak samo. Powiedzcie coś o sobie, od ilu lat muzykujecie razem i co jest Waszym głównym celem? (Jarek): Gramy od około 7 lat. Jest nas pięciu. Interesuje nas wiele rzeczy i ciężko jest wskazać tę jedną najważniejszą. Wszyscy razem staramy się jednak robić wszystko by nie traktować muzyki jak towar, który można sprzedać. (Andrzej): Ja nie gram od początku w zespole. W zupełnie zaskakujący sposób znalazłem się w nim, a muzyka nie była głównym powodem, czy wyznacznikiem mego bytu. Traktowałem to wszystko po kumpelsku. Obecnie nadal mam wiele chęci by spotykać się, robić wspólnie coś co nas bardziej umacnia w graniu i poza nim. Myślę, że to nadal ma sens i znajduje w tej muzyce coraz więcej dla siebie i myślę, że nie zapominam o tym co mógłbym jeszcze zaoferować reszcie przyjaciół z zespołu. (Tomek): Jesteśmy porozrzucani po różnych miastach, dzielą nas spore odległości i to właśnie dzięki temu graniu mam możliwość spotkać się ze swoimi przyjaciółmi. Znamy się bardzo dobrze i każdy z nas wie jak wiele to dla niego znaczy. (Grzesiek): Osobiście jestem ledwo co zauważalną „kruszynką” w tym zespole, ginącą gdzieś pośród masywnych ciał innych

członków kapeli. Zacząłem grać z nimi od września 98 roku, ale dosyć szybko mogłem się zaklimatyzować, gdyż chłopaki dużo na mnie nie krzyczeli, a na próbach to mnie wcale mocno nie bili, no chyba że na to zasłużyłem. Jeśli chodzi o mój główny cel, to jest po prostu ŻYĆ! W taki sposób aby w miarę możliwości być ze swego życia zadowolonym. Tworzycie muzykę o potężnym ładunku emocji. Skąd wzięła się u was chęć grania takiej muzyki – instynkt, fascynacja czy coś innego? (Grzesiek): Według mnie każda muzyka ma jakiś ładunek emocji, z tym, że musi ona trafić na odpowiedniego słuchacza, aby się on w nim wyzwolił. To samo tyczy się ludzi tworzących muzykę. (Andrzej): Wydaje mi się, że obecna muzyka jaką tworzymy jest w pewnym punktem widzenia na świat – trudno jest mi jednoznacznie stwierdzić dlaczego wychodzi to w taki sposób. To co robimy wychodzi z nas samych nieświadomie bądź celowo pod wpływem fascynacji muzycznych, impulsów czy spraw, o których nie mamy żadnego pojęcia i nie sposób to wyjaśnić. Wydobywamy z siebie różne pokłady energii, co w oczywisty sposób oddziałuje na

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 44

odbiorców. I choć nie raz nie jest słodko czy miło razem to nadal coś pcha nas do wspólnego spędzania czasu. Wasze pierwsze kawałki porównywano do dokonań APATII. Czy wy jako ludzie tworzący muzykę widzicie jakieś zbieżności? (Tomek): Apatia jest zespołem nierozerwalnie związanym z moim punkowaniem i na pewno miała jakiś wpływ na to jak gram. Mogę tylko powiedzieć, że podobieństwo nie jest zamierzone. (Jacek): Zbieżność jest chyba taka, że zarówno dla nas jak i dla nich wszystko co kryje się pod pojęciem hardcore / punk nie jest obojętne. Poza tym Apatia idzie własną ciekawą drogą, którą cenię, ale jeśli za kolejne 6 lat ciągle będą nas porównywać to powoli zacznę się denerwować. Wasze teksty, zwłaszcza te traktujące o życiu, maja charakter osobisty i są zapisane w sposób dojrzały. Czy nie obawiacie się, że nie dotrą one do wszystkich słuchaczy? (Grzesiek): Pisanie tekstów to praktycznie działka Jacka, ale wiem, że wypływają one z jego własnych doświadczeń, przeżyć


oraz obserwacji świata i tego co się dzieje dookoła nas wszystkich. Wydaje mi się, że to raczej niemożliwe, aby trafiły one do wszystkich słuchaczy, gdyż nie każdego człowieka muszą one dotyczyć. Myślę jednak, że znajdzie się garstka ludzi, do których one dotrą i spowodują, że zawarte w nich przemyślenia wpłyną w jakiś sposób na słuchaczy, na ich życie. (Jacek): Nie mam takich obaw. Wydaje mi się, że z tym co robimy dotrzemy tylko do tych, którzy chcą tego słuchać. Tak jest zresztą z każdym zespołem. Pomimo naszej permanentnej nieobecności na jakimkolwiek nowym nośniki wiemy, że takich osób jest nadal bardzo sporo. Jakoś nie wydaje mi się, żeby szukanie słuchacza za wszelką cenę np. poprzez nachalna reklamę było tym, na czym nam zależy. Na pierwszej taśmie poruszyliście problem śmierci – wiadomo, że jest ona naturalną koleją rzeczy, ale czy samobójstwo to także coś naturalnego? Czy człowiek choćby najbardziej zdesperowany ma prawo do samobójstwa? (Grzesiek): Ja uważam, że samobójstwo nie jest niczym naturalnym. To jest po prostu krok zdesperowanego szaleńca, który nie widzi żadnego wyjścia z danej sytuacji. Podejrzewam, że w większości przypadków tą przysłowiową kropką nad „i” była nietrzeźwość umysłu danego człowieka spowodowana zażywaniem

narkotyków bądź stanem upojenia alkoholowego, bo przecież wszystko wtedy przychodzi tak łatwo… (Tomek): Na to pytanie nie można odpowiedzieć jednoznacznie. Moim zdaniem taki człowiek ma prawo popełnić samobójstwo, gdyż jest to jego życie i on będzie o nim decydował, ale trzeba pomyśleć o skutkach swego czynu o tym jak bardzo skrzywdzimy wszystkie osoby, które nas kochają. (Jacek): Samobójstwo nie jest na pewno czymś naturalnym. To, że ludzie decydują się na taki krok jest chyba jedną z niewielu rzeczy, która różni nas od zwierząt. Osobiście uważam, że zawsze, nawet w najczarniejszych chwilach trzeba szukać wyjścia, które gdzieś istnieje. Sęk w tym, że potencjalny samobójca nie myśli w takich momentach racjonalnie. Pomimo to, gdzieś tam głęboko czuję jakiś szacunek dla tych, którzy zdecydowali się wybrać ten właśnie śmiertelny scenariusz. Co sądzicie o legalizacji narkotyków? (Jacek): Legalizacja narkotyków na pewno złamałaby monopol państwa na używki. Rządy (korporacje) straciłyby za jednym zamachem fortuny. Z drugiej strony powstałby jakiś inny potentat skupiający w swych rękach handel narkotykami. To takie błędne koło, gdzie są ci co zarabiają i ci co płacą. W każdym tego rodzaju geszefcie ci co płacą przegrywają. Nie wydaje mi się by po zalegalizowaniu sprzedaży narkotyków zmieniłoby się wiele na ulicach. Problem wg mnie nie leży w ich legalizacji lecz w naszym do nich podejściu. Droga czystego umysłu może być znakomitym rozwiązaniem.

ZŁODZIEJE ROWERÓW – Warszawa/Elba foto. www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 45

(Andrzej): Myślę, że sprawa ma się podobnie jak z alkoholem czy papierosami, a mówiąc o legalizacji narkotyków miałbym na myśli tylko uzależnienie powszechnie za lekkie. Mógłbym posłużyć się przykładem z Holandii, gdzie nieźle niektóre narkotyki są legalne lecz większość polskiego społeczeństwa jest nieuświadomiona do końca jeśli chodzi o sprawy tych używek, a także niezbyt dojrzała i odpowiedzialna aby tutaj w kraju mogłyby funkcjonować te zasady, które istnieją w Holandii. Polacy nie są jeszcze przygotowani aby w tych sprawach móc wykazać się rozsądkiem. Co jest najważniejsza słabością człowieka? Jak myślicie czy przyznawanie się do własnych błędów, niepowodzeń stanowi oznakę osobistej dojrzałości? (Jacek): Nie wiem może zbyt łatwe poddawanie się, może uleganie nastrojom, może zupełnie coś innego. Sądzę, że każdy z nas powinien być świadomy tego, czego jemu brakuje, choćby po to postarać się to zmienić. Ale jak patrzę to najczęściej skupiamy się na wadach innych. Wiem o tym dobrze bo sam taki jestem i może to jest największą słabością. (Grzesiek): Obecnie u mnie jest to brak 100% konsekwencji w dążeniu do określonego celu. Myślę, że przyznanie się do własnych błędów czy niepowodzeń stanowi w jakimś stopniu oznakę osobistej dojrzałości, tym bardziej, że nie wszyscy byliby do tego gotowi.


ZŁODZIEJE ROWERÓW – Warszawa/Elba foto. www.kirek.pl

Jak to jest z tą drogą w waszym życiu? Czy już ją odnaleźliście, czy nadal jej poszukujecie? A może życie to ciągłe poszukiwanie pewnych prawd i wartości? (Grzesiek): Sens życia polega raczej na ciągłym poszukiwaniu jakiejś prawdy i wartości. Człowiek, który uważa, że znalazł już to czego szukał jest już wg mnie „żywym trupem”, gdyż się nie rozwija. A ten kto się nie rozwija cofa się. (Tomek): W tej chwili jestem na dobrej drodze. Nie jest to autostrada czteropasmowa ani droga ekspresowa, ale taka moja mała dróżka, po której stąpam z pewna bardzo mi bliską osobą i tak mi dobrze. (Jacek): W życiu to jest chyba tak, że często się nie wie nic na pewno. Prócz śmierci, o której była mowa już wcześniej. Co do mnie to znalazłem już wiele elementów tej drogi, ale czy już jestem na niej, czy to tylko drogowskazy cholerka wie. (Andrzej): Moje życie osobiste cały czas podzielone jest na etapy, które pokonuję z różnym skutkiem. Jakoś udaje mi się osiągnąć zadowolenie z życia. Są to tylko epizody, które staram się pielęgnować . Ciągle czegoś się uczę, szukam, nie raz błądzę w swych poszukiwaniach, poznaję sam siebie i ludzi mi przychylnych. Jak myślicie, czym należy kierować się podczas podejmowania decyzji – sumieniem czy też głosem, opinią innych? (Tomek): Jak mówisz w życiu jest wiele problemów i wiele razy stajemy w sytuacji wyboru i wydaje mi się , że wówczas większość ludzi kieruje się własnym głosem czy też sumieniem. Często jest tak, że rozum podpowiada co innego ludzie mówią jeszcze

co innego a my wybieramy własne rozwiązanie, to które podpowiada nasz wewnętrzny głos. Niekiedy zdarza się, że jest to zły wybór, a skutki tego wyboru odczuwamy sami na własnej skórze. Według mnie taka szkoła życiowa rozwija człowieka a wieczne postępowanie według opinii innych wręcz przeciwnie. (Jacek): Co byśmy o tym nie powiedzieli to i tak wszyscy będą kierować się tym co w danej chwili jest dla nich najlepsze, bez względu na to czy zdecydują się sami, czy im ktoś podpowie, jeśli chodzi o to sumienie to by wskazał na nie, ale co z nim zrobić, kiedy brak doświadczenia skazuje cię na pójście za głosem innych? W jednym z utworów śpiewacie „ Uważaj polityku co mówisz i co robisz. Jesteśmy młodzi i mamy pistolety.” Jak myślicie czy przemoc , bezpośredniość jest dobrym środkiem rozwiązywania problemów? (Grzesiek): Nie uważam, żeby przemoc była dobrym środkiem rozwiązywania problemów. Każdy problem da się rozwiązać w bardziej cywilizowany sposób, niż uciekanie się do przemocy, ale pod warunkiem, że obie strony zechcą to rozwiązać. (Jacek): Słowa te są wlepionym do naszego kawałka cytatem z Guerniki. Zdecydowałem się na nie, ponieważ często szlag mnie trafia jak słucham tych wszystkich politycznych zapewnień i omamień w TV czy w radiu i choć daleki jestem od wyrywania się do walki to czasem chciałbym zobaczyć strach w oczach pewnych ludzi. Po prostu pasują one doskonale do naszego kawałka i w dobitny sposób oddają to co czasami czuję. Dziękuję za wywiad, życzę realizacji tego co chcecie osiągnąć bez zbędnych ekscesów. Dodajcie coś na koniec. (Jacek): I ja dziękuję. Pytania były bardzo ciekawe i rzekłbym rzadko spotykane co się zdarza nieczęsto . (Grzesiek): Chciałbym pozdrowić wszystkich chłopaków z Grunwaldzkiej. (Andrzej): Dziękuję również i pozdrawiam swoich przyjaciół i znajomych.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 46



Michael jest współautorem filmu pod tytułem EDGE – PERSPECTIVES ON DRUG FREE CULTURE. Miałem okazje oglądać ten film podczas ubiegłorocznej projekcji w kinie Muranów i muszę przyznać, że może nie zrobił on na mnie powalającego wrażenia, nie wyszedłem z tego kina oszołomiony, ale na pewno parę rzeczy dało mi do myślenia. Przede wszystkim wypowiedzi Iana MacKaye czy Raya Cappo są fajne. Dobry jest też wywiad z Russem Rankinem, wokalistą GOOD RIDDANCE oraz Kentem McClardem z Ebullition Records. Rozmowy z tymi ludźmi mogą być inspirujące i to jest też jednym z celów tego dokumentu. Z racji tego, że miałem kilka pytań odnośnie tego filmu, a Michaela poznałem podczas ostatniego Fluff Festu, postanowiłem go o kilka spraw zapytać. Miłej lektury! Jeśli nie widziałeś tego filmu a choć trochę interesujesz się straight edge to koniecznie musisz zobaczyć ten film, zwłaszcza na DVD, ponieważ bonusy dodane do tego krążka są mocną stroną tego projektu! Foto: Facebook, Tłumaczenie: Michał Matysiak

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 48


Skąd wziął się pomysł i powód zrobienia filmu o Straight Edge? Hmm, w zasadzie to dosyć długa i mało zabawna historia, więc dlatego spróbuję ją trochę skrócić. Wszystko zaczęło się w 2007 kiedy rozmyślałem nad tematem swojej pracy dyplomowej z socjologii. Na początku zamierzałem poświęcić ją narkotykom i straight edge, ale mój promotor się na to nie zgodził, więc wybrałem inny temat. Nie zmienia to faktu, że cały czas chciałem zrobić coś o straight edge z socjologicznym podejściem i pewnego dnia, kiedy rozmawiałem o tym z moim dobrym przyjacielem Marciem, który akurat kręcił krótki film doszliśmy do wniosku, że połączymy siły i pomysły, realizując dokument o subkulturze, którą jest straight edge. Poza socjologią skończyłem też media i komunikację, więc robienie filmów to dla mnie żadna nowość. Zaczęła się burza mózgów i spisaliśmy wszystkie pomysły, w zasadzie bardzo podobne do mapy pamięci, której używamy w filmie. Nigdy nie zamierzaliśmy spędzić nad filmem ponad trzech lat, a po tym wszystkim byliśmy dosyć mocno zaskoczeni, że nasz film puszczają w Stanach, Kanadzie, na Filipinach, w Indonezji, Południowej Korei, Chinach, Malezji i w całej Europie. Innym powodem, dla którego postanowiliśmy nakręcić ten film, było to w jak bardzo negatywnym świetle straight edge jest pokazywane w mediach, szczególnie w Stanach. Gangi, przemoc i ignorancja. Jest to oczywiście jakiś problem w straight edge, ale cały ruch nie ogranicza się tylko do tego. W straight edge chodzi o rozwiązywanie problemów, pozytywne myślenie, radość, solidarność, DIY, politykę, a czasami rzeczywiście pomoc ludziom w przeżywaniu pełniejszego życia. W swoim filmie chcieliśmy pokazać bardzo zbalansowany obraz straight edge i różnych ludzi, którzy w nim uczestniczą, stąd tytuł “Perspectives on Drug Free Culture”. Jesteś zadowolony z ostatecznego efektu? Zrealizowałeś wszystkie plany?

Jasne, nawet bardzo, szczególnie jeśli weźmiesz pod uwagę to, że mieliśmy bardzo mały budżet (w zasadzie to za wszystko płaciliśmy sami) na podróże i sprzęt. Kamery kupiliśmy na eBay’u, a oświetlenie wzięliśmy z Home Depot. Podczas kręcenia zdjęć w Stanach podróżowaliśmy autobusem i zawsze spaliśmy u kogoś na podłodze. Świetna przygoda! Tego właśnie chcieliśmy, dokładnego i prawdziwego obrazu, a nie gładkiego dokumentu, jak wideoklip sklecony z tysiąca scen kręconych na niby. Dlaczego wybraliście właśnie takie postaci do przeprowadzenia wywiadów? Naszym zamysłem nie było zrobienie filmu o “scenie” i odpowiadanie na pytanie kto jest kim w straight edge. Byliśmy bardziej zainteresowani indywidualnym podejściem ludzi do tego, jak to jest być drug free. Po nakreśleniu mapy pamięci, zastanowiliśmy się nad doborem takich osób, które w interesujący sposób opowiedzą o różnych kwestiach. Podczas kręcenia trafiliśmy też na innych bardzo ciekawych ludzi, czego w sumie nie planowaliśmy. Główną postacią jest osoba szukająca informacji o straight edge. Dlaczego nie wspomnieliście nic o zinach? Według mnie jest to dobre źródło informacji na ten temat. To nie do końca prawda. Wybraliśmy Kenta McClard właśnie ze względu na jego bardzo wpływowego zina, Heartattack. W swojej części mówi dosyć dużo o zinach, chociaż więcej na ten temat znajdziesz na dodatkowym DVD. Co więcej, dziennikarz występujący w filmie swoje informacje również bierze z zinów. Na początku chcieliśmy, aby ziny były głównym tematem mapy pamięci, jak i mężczyźni/kobiety, ale ostatecznie mieliśmy ponad 40 godzin materiału i 3 godzinny film. Musieliśmy skrócić go do 80 minut, więc trzeba było zrezygnować z mnóstwa rzeczy. To smutne, ale nikt nie chciałby oglądać filmu, który trwa ponad dwie godziny.

Jasne, nawet bardzo, szczególnie jeśli weźmiesz pod uwagę to, że mieliśmy bardzo mały budżet (w zasadzie to za wszystko płaciliśmy sami) na podróże i sprzęt. Kamery kupiliśmy na eBay’u, a oświetlenie wzięliśmy z Home Depot. Podczas kręcenia zdjęć w Stanach podróżowaliśmy autobusem i zawsze spaliśmy u kogoś na podłodze. Świetna przygoda! Tego właśnie chcieliśmy, dokładnego i prawdziwego obrazu, a nie gładkiego dokumentu, jak wideoklip sklecony z tysiąca scen kręconych na niby.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 49


Podczas badań zauważyliśmy, że Internet w jakiś sposób zabija ziny, krok po kroku! Aby zrefundować film założyliśmy sklep internetowy – „EDGE Syndicate” – w którym sprzedajemy koszulki, książki, ziny i inne rzeczy związane ze straight edge. Dzięki temu zauważyliśmy, że dużo osób nie kupuje już książek, ani zinów. To smutne, ale prawdziwe! Z drugiej jednak strony bez Internetu nie dalibyśmy rady zrobić filmu. Internet pomógł nam w kontaktach z ludźmi, z którymi robiliśmy wywiady. W tej chwili próbujemy promować straight edge poprzez portale jak Facebook, Myspace czy Twitter. Film nie wspomina nic o europejskim straight edge – stąd też pojawiają się negatywne opinie. Co o tym myślisz? Mnóstwo ludzi nas o to pyta. Nasza intencja była bardzo prosta: oczywiście wszystko zaczęło się w latach osiemdziesiątych i dobrze jest dokopać się do głębi i zacząć od samego początku. Głównym powodem było to, że jeśli omówilibyśmy Europę to znowu pominęlibyśmy sceny w Południowo-wschodniej Azji, Rosji, Ameryce Południowej itd., gdzie dzieje się naprawdę bardzo dużo – być może nawet więcej niż w Europie i w Stanach. Byłby to bardzo zachodni, eurocentryczny i ignorancki punkt widzenia. Gdzie zacząć, a gdzie skończyć? Aby mieć globalną wizję zjawiska, musielibyśmy objechać cały świat, co oczywiście byłoby cudowne, ale nie mieliśmy na to czasu i pieniędzy. Co więcej, skończenie filmu zajęłoby nam jeszcze dłużej. Mądrą decyzją było skupienie się i naszkicowanie bardzo dokładnego obrazu sceny w Stanach. Dużo hardcore dzieciaków twierdzi, że film nie mówi nic nowego o straight edge. Czy to oni mieli być głównymi odbiorcami filmu, czy może ktoś inny? Jak już wspomnieliśmy to nie jest film tylko dla “sceny”. Chcieliśmy pokazać straight edge w takim świetle, żeby nawet ktoś kto nigdy nic na ten temat nie słyszał, mógł wszystko zrozumieć. Dla hardcore dzieciaków też chyba znajdzie się tam dużo interesujących rzeczy, a na pewno mnóstwo na dodatkowym DVD! Straight edge jest pokazane w filmie jako punkt centralny, a punk, hardcore, polityka, prawa zwierząt i ekologia, jako tematy dodatkowe. Wydaje mi się, że punk i hardcore były pierwsze, a straight edge wyrosło z hardcore właśnie. Co o tym sądzisz? CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 50


Myślę, że nie zrozumiałeś mapy pamięci. Straight edge jest punktem centralnym tylko dlatego, że to główny temat filmu. Oczywiście zaczęło się od punka, potem był hardcore, a z tych scen wyrosło straight edge na początku lat osiemdziesiątych. Wydaje mi się, że na początku filmu bardzo dobrze pokazujemy ewolucję straight edge.

EDGE wydaliśmy również dwie książki kucharskie i książkę o weganizmie. Niedługo ukażą się też książki na temat teorii politycznych, dokument o punk rocku i film o ALF. Jarajcie się!

Co myślisz o dzisiejszym straight edge? Jest dalej mocne? Czy myślisz, że młodzi ludzie mogą się jeszcze tym zainteresować w erze Facbook’a i Twitter’a?

Na studiach zrobiłem krótkometrażówkę o byciu samotnym podczas jazdy samochodem, animację przy użyciu Maya (bardzo skomplikowanego oprogramowania 3D), co nie było szczególnie fajne i trochę programów informacyjnych ze zmyślonymi newsami. Marc zrobił kilka filmów krótkometrażowych. EDGE jest oczywiście na zupełnie innym poziomie, ale wcześniejsze doświadczenie pomogło nam poradzić sobie z większością problemów podczas kręcenia i składania filmu.

Według Rossa Haneflera główne zainteresowanie przeniosło się do Azji, Południowej Ameryki i Rosji. Internet łączy ludzi, pozwala na wymianę poglądów i dziś jest naprawdę łatwo być jedynym straight edge w swojej zabitej dechami dziurze. Dzięki Internetowi mamy kontakt z kumplami i kapelami z innych części świata, których nigdy nie poznamy osobiście. Nie potrzeba jakiejś szczególnie aktywnej sceny lokalnej, żeby wejść w punk, hardcore, czy straight edge. Jeśli chodzi o sceny to wszystko zależy od lokalnych kapel. Jeśli Have Heart wydaje się w Bridge Nine to możesz być pewny, że w tych okolicach straight edge ma się dobrze. Tam gdzie nie ma żadnych zespołów, duża scena lokalna pewnie nigdy nie powstanie. Sam jesteś straight edge – żałujesz tego? Co straight edge daje Ci przez te wszystkie lata? Obydwaj z Marciem jesteśmy straight edge od jakichś dziesięciu lat i nigdy tego nie żałowałem. Oczywiście dużo przez ten czas zmieniłem. Kiedy odkryłem straight edge, chciałem żeby wszyscy o tym wiedzieli na koncercie. Teraz, mam prawie 32 lata, i nie chodzę na koncerty tak często jak kiedyś. Jest trochę innych ważniejszych rzeczy, których nie dostrzegałem kilka lat temu, na przykład rodzina. Straight edge cały czas pomaga mi być pozytywnym, rozwiązywać problemy i wciąż jest bardzo ważną częścią mojego życia. Tak naprawdę to jestem osobą bardzo podatną na używki i idę w ekstremum. Kiedy piłem alkohol to zawsze na umór i tak, żeby zatopić wszystkie swoje problemy. Powiedz coś więcej o Compassion Media. Compassion Media to DIY dystrybucja skupiająca się na bardzo różnych produktach. Chcemy sprzedawać różne, ważne dla nas i dla innych, rzeczy. Poza

EDGE nie jest twoim pierwszym filmem, opowiedz coś o wcześniejszych projektach.

W jaki sposób można starać się o projekcję filmu u siebie? Wszystko jest wyjaśnione na naszej stronie internetowej. Film puszczano na prawie wszystkich kontynentach – jakie są reakcje? Co z premierą w telewizji? Reakcje póki co są fantastyczne! Dostajemy mnóstwo próśb z całego świata o możliwość wyświetlenia filmu! Sami nie możemy oczywiście uczestniczyć we wszystkich projekcjach, ale jeśli ktoś chciałby puścić film u siebie niech wypełni kwestionariusz z naszej strony: edgethemovie.com. Póki co nie był puszczany w telewizji, może w przyszłości. Jakie macie plany na przyszłość? Może zrobicie film o europejskiej scenie straight edge? Zawsze żartujemy, że nakręcimy sequele: EDGE – Europa, EDGE – Południowo-wschodnia Azja, EDGE – Południowa Ameryka. Potrzebujemy jednak zupełnie innego i świeżego konceptu, bo nie możemy zrobić identycznego dokumentu tyle, że z innymi ludźmi. Nie byłoby to ciekawe ani dla nas, ani dla widzów. Pewnie nakręcimy jakiś inny film, ale niekoniecznie o straight edge. Chociaż kto wie?! Chciałbyś coś dodać? Działajcie, bądźcie pozytywni, bądźcie tolerancyjni i zawsze róbcie swoje, za wszelką cenę!

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 51


Słyszałeś już o tym zespole? Istnieje kawał czasu, ale ja miałem okazję go poznać stosunkowo niedawno dzięki temu, że nagrali swój materiał demo i wydali go własnym sumptem. Za to oczywiście należą się brawa. Fajnie, że jeszcze komuś zależy na tym, aby wydawać swoją muzykę na namacalnym nośniku. Zawsze można przecież wrzucić kilka plików na serwer i napisać kilka wiadomości tu i tam i sprawa załatwiona. Ja niestety jestem takim sentymentalnym gagatkiem i lubię oprócz słuchania muzyki pooglądać okładkę i przeczytać wkładkę z tekstami – jeśli masz podobnie, to napisz do zespołu po tę demówkę. Kosztuje grosze a przyjemności z tego dużo. Drugą rzeczą jaka skłoniła mnie do tego, aby zrobić z nimi wywiad było to, że są jedną z nielicznych kapel straight edge w naszym kraju, taki gatunek na wymarciu. A że zawsze przejmowałem się losem zagrożonych, to postanowiłem podlansować trochę ten temat. Jak zrobić to lepiej niż pogadać o tym, a rozmowę zamieścić w zinie. Po trzecie to uwielbiam region, z którego pochodzą Podhale rządzi!!! Na moje pytania odpowiadał Dawid, który jest etatowym wokalistą i Mateusz, który obsługuje gitarę. Fotki podesłał Dawid.

www.myspace.com/xallowedbylawx CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 52


Na początku standardowo przedstawcie swój zespół. Jak to się stało, że istniejecie od ponad dziesięciu lat a materiał demo wydaliście dopiero teraz? Dav. To pytanie raczej do starej wygi Matiego hehe. Ja stażem w tym projekcie jestem najmłodszy. Kiedy chłopaki poprosili mnie czy nie spróbowałbym z nimi coś odświeżyć z przekazem i ideą – bez wahania powiedziałem - jasne czemu nie. W krótkim czasie powstały nowe kawałki i zdecydowaliśmy się je zarejestrować żeby coś poszło w świat, coś pozostało. Mati. Czołem. Mam na imię Mateusz i gram w ABL na gitarze. Na samym wstępie bardzo Ci dziękuję w imieniu zespołu za zainteresowanie. Bardzo jest nam z tego powodu miło, że na łamach Cudowne Lata Zine możemy coś o sobie powiedzieć. Tak się złożyło, że już na końcu lat 90-tych chcieliśmy stworzyć zespół stricte straight edge. Udało się to ale niestety nie na długo. Od 1999 do 2001 roku uaktywniła się nasza ówczesna działalność, a skład zespołu (szczególnie wokaliści), ulegał zmianie. Pierwotnie zagraliśmy ok. 10 koncertów w Nowym Targu, Zakopanem, Nowym Sączu, Bielsku Białej. Nie udało się natomiast nagrać starego materiału w dobrej jakości. Pomimo tego jedynie istnieje nagranie kawałka „Więzienie dla zwierząt” z 1999 z próby, który znalazł się na składance wydanej z okazji obchodów 20-lecia niezależnej nowotarskiej sceny hc/punk przez TKA Ferment. Zespół w 2001 roku z przyczyn czysto naturalnych uległ zawieszeniu (brak czasu, inne priorytety). Koncepcja wspólnej gry na nowo powstała końcem 2009 roku i wynikła spontanicznie podczas spotkania na jednym z lokalnych koncertów hc, gdzie właściwie założyliśmy ten sam zespół tak jakby „na nowo”. Stary skład zasilił Dawid i tak wyklarował się nasz nowy/stary zespół i obecnie wygląda on tak: Michał (perkusja), Dawid (wokal), Marcin (bas), oraz ja (gitara). Nowy Targ to bardzo ciekawe miejsce – powiedzcie mi co u Was słychać? Pamiętam, że zawsze mieliście tam dobre zespoły, fajne koncerty – jak to wygląda dziś?

Mati. Nowy Targ to miasto gdzie "prawie" zawsze cos się działo w scenie hc/punk. Na przełomie ostatniego 20-lecia były okresy bardziej i mniej nasycone niezależnością i miały rożny charakter i nie zawsze były to działania które popierałem. Na koncerty zacząłem uczęszczać około roku 93-94, kiedy to apogeum przeżywała społeczność punkowa w NT. Jako młodemu niedoinformowanemu załogantowi ten lokalny punkrock zaczął kojarzyć się tylko z najebką i ignorancja do osób o innym podejściu do życia, co bezpodstawnie przedkładałem na ogół. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłem sobie ze punkrock to nie tylko puste (jak dla mnie wtedy) idee oraz bojówki z bandą kilku lokalnych łysych w tamtych czasach. Podchodząc do działalności starszego pokolenia i starszych kolegów z szacunku nie potrafiłem wyjawić, że promowane w tamtych czasach bandy nie trafiały do mnie ani tekstowo ani muzycznie a „irokezowy style” nie był mi zbytnio znajomy i zrozumiały. Tamten okres czasu dominował u mnie w zainteresowaniach związanych ściśle ze skateboardingiem i za tym podążały style muzyczne zaczerpnięte zza wielkiej wody od kalifornijskiego punk rocka aż po oldschool nyhc i tego klimatu właśnie mi brakowało w tych moich początkach u nas. Odmienne spojrzenie na niezależność można było dostrzec w NT dopiero po przejęciu przez nasze pokolenie pałeczki. Od 1997 w NT sami zaczęliśmy robić koncerty, które powoli zaczęły nabierać całkiem odmiennego charakteru. Wielu starszych kolegów odeszło od niezależności lub porostu ucichło i to my przejęliśmy inicjatywę nad rozwojem sceny hc w naszym mieście. W latach 19962000 zaczęły powstawać zespoły stricte hc jak offside, control, huge, end of silence, allowed by law, a później wiele wiele innych (patrz na mapę z publikacji wyd. z okazji 20-lecia sceny niezależnej w NT przez Tka Ferment w 2009 r. stworzonej przez Kubę Jagiełowicza z Rise). Obecnie w NT jest dużo dobrych zespołów o naprawdę mocnym potencjale. Na koncerty nadal chodzą ludzie i zadziwiająco duży udział procentowy tej frekwencji zasilają dziewczyny choć niestety nie jest to już tak samo duża liczba jak w latach

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 53


2002-2007. Uważam osobiście, że to był jak na razie najlepszy okres rozwoju dla sceny hc w Nowym Targu. Podsumowując: jak na 34-tysięczne miasto to niezależnych inicjatyw w naszym mieście nadal jest sporo. Akurat obecne imprezy i frekwencja pozostawia wiele do życzenia w stosunku do ubiegłych lat ale nie ma co w tej materii narzekać, bowiem okresy lepsze i gorsze zawsze były i będą – to naturalna kolej rzeczy. Dav. Szczerze niestety scena nie wygląda już jak dawniej. Oczywiście pozostały w niej osoby które x lat temu się udzielały i coś tworzyły. Teraźniejszość przyniosła jednak mały marazm w pewnych poczynaniach. Dorosłe życie, rodzina, praca pochłonęła już nie jednego. Nawiązując do nowego narybku – są młodzi, ale niestety nie widać w nich zapału takiego jak można było uświadczyć w dawnych latach u nas. Pewnie to za sprawą ogólnej dostępności wszystkiego i wygody. Jesteście raczej młodzieżą po „trzydziestce” – łatwo jest wam pogodzić codzienne życie z zespołem i ogólnie ze sceną hardcore ? Dav. Są pewne sytuacje w których należy iść na kompromis i z czegoś zrezygnować. Jak się ma ogromną wiarę w to co się robi i pragnienie, które trzeba zaspokoić – znajdzie się czas i pogodzi pewne sprawy, ułoży terminarz i jest spoko. Mati. Może to nie do końca dobrze zabrzmi ale to swoistego rodzaju przyzwyczajenie/codzienność. Dla mnie HC jest sposobem na życie a praca jedynie niezbędna koniecznością. Kiedyś ktoś mi powiedział, że hardcore to „taka zabawa dla małolatów i że z tego się wyrasta” – co Was tu ciągle trzyma? Mati. W hardcore trzeba umieć się odnaleźć. Jeśli w życiu coś pociąga Cię naprawdę od serca to nie zrezygnujesz z tego łatwo. Może to być jakiś sport, pasja do malowania, poglądy, czy cokolwiek innego. Czy z hc się wyrasta? Owszem znam takich co wyrośli. Ja w hc natomiast widzę przyjaźń, koncerty, muzykę, satysfakcję i zadowolenie.

Dav. A kto powiedział że ja nie jestem małolatem hehe. Nie czuję się staro – „I'm gonna stay young until I die!” Dla mnie osobiście trwanie w tym to jest część mnie, mojego jutra – to jest coś co robisz żeby egzystować – to jest jak oddychanie, musisz to robić bo inaczej koniec. To jest tak wrośnięte we mnie, że aż może to zabrzmi banalnie, ale to jest moje życie! Jesteście jednym z nielicznych zespołów straight edge w Polsce. Łatwo jest być straight edge – tym bardziej, że górale napojów wyskokowych raczej za koszulę nie wylewają. Dav. Na Podhalu jest jak jest i każdy to wie, ale moim zdaniem nie tędy droga aby można rzec, że bycie X jest trudne ze względu na przynależność do określonego regionu. Tak samo można powiedzieć czy nie ciężko jest być sxe w Bawarii, Toskanii, czy innym zakątku świata. Jeśli twoja wiara w czystość ciała i umysłu jest na tyle dominująca to pcha cię ona przez nurt codzienności z ostrzem w sercu. Nie wiem jak to postrzegają inni, ale ja nie zwracam uwagi na miejsce gdzie, co i jak. Ja jestem Straight Edge i to jest mój wybór, bez oglądania się na to co sądzą o mnie inni. XXX to jest mój styl życia. Mati. Tak to wspólna zespołowa idea choć każdy z nas interpretuje sxe trochę inaczej. Jeśli chodzi o mnie to nigdy nie ciągnęło mnie do alko, a za młodych czasów spróbowane trunki z odrobiną % nie przypadły mi do gustu. Jak się teraz zastanawiam to naprawdę ciekawym jest fakt, że znalazło się jeszcze innych kilku górali stroniących od alkoholu. Nie potrafiłbym zliczyć ile razy musiałem odmawiać i tłumaczyć dlaczego nie pije (uwierzcie nie jest to czasem łatwe) J. Generalnie zapytałeś o alko, choć sxe dla mnie wiąże się z szerszymi perspektywami. Oglądaliście może film EDGE The Movie – jeśli tak to co o nim sądzicie, jaka jest wasza o nim opinia? Dav. Jasne że tak! Fajnie, że ogólnie powstają

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 54


takie projekty. Oczywiście nie wszystko jest „mniam” w tym dokumencie. Można się przyczepić co do pewnych przerywników z YT, irytujących cytatów z W., ale zajefajną sprawą jest wysłuchać wywiadów z osobami które są i tworzyły ten ruch, pomijając tych co raczej ciężko było wyłapać to „coś” z ich przekazu. Dawniej aby dowiedzieć się czegoś na temat sxe czytało się ziny. Dziś tworzy się dokumenty telewizyjne, które emitują stacje takie jak BBC, Fox, National Geographic czy rodzimy TVN gdzie w porannym programie można było coś oglądnąć na temat sxe i zobaczyć wywiad z Robertem z Refuse czy Dawidem ze Spook Records. Inside Straight Edge, Straight Edge – TV Spot, Seeing Though Our Eyes: Straight Edge, The Edge Of Quarrel czy urywki American Hardcore – niektóre bardziej, niektóre mniej oddają sedno tego ruchu. Ważne, że o tym się mówi i ukazuje alternatywę. Mati. Ian jest moim mistrzem - czy on się nie starzeje ? Dobrze jest posłuchać osobistych opinii i odczuć przede wszystkim pionierów sxe. Pomimo odmienności wypowiedzi i przedstawianych refleksji całość stanowi duży dokument nt. ruchu straight edge.

skąd dany produkt pochodzi (nie chodzi tu tylko o produkty żywnościowe). To w końcu my konsumenci wydając nasze pieniądze, napędzamy ten czy inny przemysł. Dav. Nie wszyscy w zespole są wege. Jestem weganinem od prawie 10 lat i dla mnie jest to priorytetowy temat i szczerze, pytanie na osobny wywiad. Wystarczy zrozumieć, że osoba która zabija żywą istotę, która odczuwa ból, strach i cierpienie - to morderca. Osoba, która zabija zwierzę i osoba, która zabija człowieka – stoi w tym samym szeregu – to morderca. Jeśli nawet znajdujesz się na końcu tej spirali śmierci, jako „tylko” konsument, patrząc na swój talerz zamknij oczy i wyobraź sobie w jaki sposób, jaką drogę przeszedł ten „produkt”, który zjesz. Następnie zadaj sobie pytanie: Czy mogę to zmienić?. Sir Paul McCartney powiedział: „Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, każdy zostałby wegetarianinem.” polecam każdemu oglądnąć sobie dokument organizacji Peta, pt.: Glass Walls. Świat w którym żyjemy, światopogląd, który został podporządkowany tylko człowiekowi to nic innego jak faszyzm gatunkowy. Egzystujemy w „meatrixie”, wszystkiemu opartemu o wyzysk i śmierć istot w celu Stałym punktem programu w tym zinie jest pytanie o zaspokojenia ogromnej machiny przemysłu mięsnego i wegetarianizm – więc pytam jaki jest wasz stosunek pochodnych. Gatunkowizm na dzisiejszą skalę poraża do niego? Jeśli jesteście wege to jak byście swoim ogromem. Ludzkość dzięki swojej wzmożonej zachęcili tych, co nie są, aby zmienili swoją działalności, rozwojowi technicznemu od XIX w., dietę? poprzez zaledwie 200 lat uczyniła tyle złego podporządkowując sobie całe dobro planety – i nie Mati. Ubolewam nad tym że tylko ja i Dawid chodzi tylko o zasoby naturalne; tu chodzi o życie jesteśmy vege. Moje osobiste przeżycia i – nawet to najmniejsze, na których prowadzi się doświadczenia przełożyły się na fakt, że jestem bezsensowne badania. To my jesteśmy przypadłością, wegetarianinem już połowę swojego życia. Większość zarazą i wirusem tej Ziemi. Dlatego musimy coś szarych konsumentów manualnie i mechanicznie robi zmienić w swoich nawykach bo naprawdę już niedługo zakupy nie zastanawiając się nad tym jak dany może być za późno. Czas się zapytać czy jest się produkt został wytworzony, jakie składniki zawiera egoistą czy ekoistą. Aspektów przemawiających za itp. Uczęszczając do technikum technologii przejście na wege jest naprawdę wiele. Pomijając żywności prześledziłem etapy produkcji różnych walory zdrowotne osób, które w tym są, bycie V produktów żywnościowych i już wtedy szczególnie jest zdrowe dla planety, oszczędzając życie innych dużo dowiedziałem się o technologiach produkcji istot oszczędzasz swoje (nasza planeta to jest stosowanych w przemyśle mięsnym. Zachęcam do jedna wielka machina, uszkadzając jeden z trybów, zastanowienia nad tym co jemy i czego używamy, ogniw poprzez utratę pewnych gatunków spowodujemy oraz szczególnie do poznania wiarygodnego źródła utratę następnych – brakujące elementy wywołają skąd krach ekosystemu – OCALAJĄC ISTNIENIE ZWIERZĄT, OCALAJĄC PRZYRODĘ – OCALASZ SIEBIE CUDOWNE LATA NUMER 3 – stronaMogę 55 SAMEGO!). mówić: o fermach i fabrykach śmierci; o wielkich korporacjach; o skali


krach ekosystemu – OCALAJĄC ISTNIENIE ZWIERZĄT, OCALAJĄC PRZYRODĘ – OCALASZ SIEBIE SAMEGO!). Mogę mówić: o fermach i fabrykach śmierci; o wielkich korporacjach; o skali deforestacji pod uprawy na pasze, pastwiska; ile wody zużywa się w procesach produkcji, genetycznych modyfikacjach żywności – tematów jest taki ogrom, że to tylko zalążek góry lodowej o czym wspomniałem. Ludzkość posunęła się za daleko w swojej grabieży. Czas się opamiętać. Zasiądźcie miło w fotelu i odpalcie jeden z tytułów: Meet Yor Meat, Earthlings, Making the Connection, Sharkwater, The Cove, End Of The Line, A River Of Waste, Whale Wars,...po obejrzeniu któregokolwiek z nich, gwarantuję, że choć na chwilę przybliży wam to problem, o którym mowa. W sieci można odnaleźć prawdę – organizacje takie jak: Peta, Viva!, Empatia, Animal Equality, Sea Shepherd, i inne – walczą dosłownie o to, aby o tym się mówiło. Go Veg! Powiedzcie mi czy macie oprócz grania w zespole jakieś pomysły na to, aby zaszczepiać idee, które niesie ze sobą hardcore/punk u młodych, często zmanierowanych ludzi? Mati. Akurat w naszym regionie z zachętą do uczestnictwa dla młodych mniej zorientowanych nie było i nie ma większego problemu ze względu na fakt, że w mieście za dużo się nie dzieje więc to powoduje, że część osób niezorientowanych w temacie pojawia się na imprezach/koncertach hc. Mają przez to szansę zobaczyć jak takie przedsięwzięcie wygląda, mają możliwość posłuchać odmiennej dla nich muzyki, poznać osoby siedzące w klimacie, dowiedzieć się czegoś o hc . Wszystko jednak pozostaje po stronie słuchacza. Organizując koncert stwarzamy tą możliwość złapania bakcyla, lecz czy się tak stanie to już pozostaje po ich stronie. Dav. Dziś jest to proste, oprócz grania można pisać bloga, tworzyć grafiki, pstrykać zdjęcia i umieszczać je w necie, wypowiadać się na forach i portalach społecznościowych, prowadzić studio nagraniowe czy sklep ze zdrową żywnością i masę

innych zajęć. Cała tak zwana otoczka do ukazania swojego „ja” jest na wyciągnięcie ręki. Celowo napisałem otoczka bo łatwo się w tym zatracić i sedno, które chcemy przekazać może się rozmyć i rozejść. Ważne aby to co się robi przekazywać szczerze bez obłudy i szpanerstwa. Patrząc na drugą stronę, z punktu widzenia grajka: to wspieranie sceny, chodzenie na koncerty i dobra zabawa przy scenie, to także element tej idei. Tak jak wcześniej wspomniałem Nowy Targ to świetne miejsce. Czy położenie tego miasta, wśród jednych z najpiękniejszych terenów w Polsce, miało jakiś wpływ na Was, na Wasza osobowość? Często otoczenie kształtuje człowieka – jak to jest w Waszym przypadku? Dav. Wiesz spróbuję się bardziej odnieść tylko do położenia geograficznego bo nie chce mi się pisać na temat przynależności do tutejszej społeczności, gdyż mogę za wiele wad napisać hehe. Obcowanie z naturą jest czymś pięknym, co pozwala naprawdę poczuć wolność. Cenię życie tutaj. Miałem epizody w życiu gdzie mieszkałem w wielkich miastach z dala od namacalnej przyrody, tylko dzięki pędowi codzienności i braku czasu na oddech jakoś minął ten czas, ale na dłuższą metę nie wyobrażam sobie, że nie mógłbym się wybrać gdzieś na przechadzkę czy na rower dosłownie wychodząc z domu. Życie tutaj na pewno kształtuje charakter. W moim przypadku jest bardzo twardy, ale właśnie ze względu na „otoczenie”. Egoistyczne zapychanie własnych kieszeni dzięki wyzyskowi zwierząt i ich traktowaniu, dbanie o przyrodę, ale tylko na własnym podwórku; układy i zawiść to niestety prawdziwy obraz tego regionu. Nie wszystko jest jednak złe hehe jest tu dużo pięknych i malowniczych miejsc nie dotkniętych eskalacją ekspansji ludzi i jeszcze wolnych od śmieci; są tu jeszcze życzliwi ludzie – zapraszam oczywiście na wypoczynek w góry. Mati. W NT każdy z nas się wychował. Na pewno wpłynęło to na nas samych. Góralska krew, bezpośredniość, głośne wyrażanie emocji i „zaciąganie” to prawdziwe cechy Podhalan.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 56


Nowy Targ położony jest w kotlinie OrawskoNowotarskiej otoczonej z trzech stron górami: od wschodniej strony Pieninami, od strony północnej Gorcami a od południowo-zachodniej pasmem Tatr. Jest to bardzo malownicze miejsce, którego naprawdę można nam pozazdrościć. Oczywiście miasto nasze nie pozostaje bez wad. Będąc pracownikiem tut. magistratu znam jego problemy od podszewki i z przykrością stwierdzam, że mamy wiele niedociągnięć w sprawach ekologii i środowiska, a szczególnie w zakresie ochrony powietrza. Mam tutaj na myśli duży wpływ bardzo rozpowszechnionego lokalnego przemysłu kuśnierskofutrzarskiego oraz małej jeszcze świadomości ekologicznej mieszkańców. Nielegalne pozbywanie się odpadów, a szczególnie spalanie w piecach do tego nieprzeznaczonych bezpośrednio wpływa na jakość naszego środowiska i powietrza. Okres grzewczy w tym rejonie Polski jest wydłużony i trwa ponad 6 miesięcy co powoduje jeszcze większą emisję do powietrza atmosferycznego i zaleganie pyłów w naszej kotlinie. Uważam, że jest wiele do zrobienia i da się tą świadomość rozwijać. Jest też wiele tematów które można poruszyć w tekstach i na podstawie naszego miasta odnieść się do problemów ogółu. Bliskość gór powoduje, że macie trochę łatwiejszy dostęp do sportów zimowych – uprawiacie któryś z nich? A może to jest też wasza pasja? Dav. Mati pewnie szerzej się wypowie. U mnie snowboard od czasu do czasu. Teraz raczej będę wyłączony ze względu na prawdopodobną rekonstrukcję kolana, która mnie jeszcze czeka. Moja aktualna praca także przybliża mnie do zabawy na śniegu na skuterach śnieżnych czy quadach. Mati. Osobiście już od ponad 10 lat jeżdżę i interesuję się snowboardem oraz całą jego otoczką. Na własnej skórze przeżyłem ewolucję snowboardu i pamiętam nawet zmiany w budowie i kształtowaniu samej deski. Wraz z Marcinem (basistą) jestem instruktorem rekreacji ruchowej z zakresu snowboard, poza tym działam w Zarządzie Polskiego Związku Snowboardu. Tak jak napisałeś, nie jest to

dla mnie tylko hobby ale ogromna pasja. Czas wolny w okresie zimowym spędzam w większości na stoku. W zespole każdy z nas ma swoje pasje sportowe, lecz niekoniecznie są one związane z zimą. Michał wspina się zawodowo i wiele dni w roku jest poza Nowym Targiem gdzieś w Alpach, Himalajach, czy pobliskich Tatrach, co też ma bezpośredni wpływ na nasze granie i koncertowanie. Marcin jest także instruktorem sportu w pływaniu, a Dawid uprawia mega hardcore’owy downhill na rowerze. Zatrzymując się dłużej przy tym temacie muszę stwierdzić, że scena snowboardowa w PL jest zbyt mocno przesiąknięta hip-hopem. Z tego względu wiele imprez, snow i skate w naszym mieście staramy się łączyć stricte z HC (promocja niezależnych filmów snowboardowych i deskorolkowych, zawody snow/skate, cykl letnich imprez Jibtest). Jest to tez częściowo odpowiedź na wcześniej zadane pytanie odnośnie zaszczepiania przez nas idei hardcore u młodych. Wróćmy do zespołu – nie gracie zbyt wielu koncertów – chcielibyście to zmienić? Mati. Nasza przygoda koncertowa mam nadzieje dopiero się zacznie. Po reaktywacji na razie zagraliśmy tylko jeden koncert w naszym mieście. Akurat Michał (perkusista) jest w trakcie grubej wyprawy w Himalajach i wróci dopiero końcem tego roku, co pozbawiło nas niestety możliwości gry. Mamy nadzieję że po jego powrocie zagramy kilka koncertów. Chce tutaj bardzo serdecznie podziękować i przeprosić wszystkich którzy o nas pomyśleli w ramach gigów, a którym z przykrością musieliśmy z tego względu odmówić. Dav. Nasz czas estradowy jest uzależniony od Michała perkusisty i jego wyjazdów na wyprawy. Gościu się wspina zawodowo – robi to co kocha i kocha to co robi. Praktycznie nie ma go 7 miesięcy w roku. W tym można upatrywać naszą absencję. Nagraliście i wydaliście sobie materiał demo metodą DIY. Myślicie, że w hardcore nie potrzebne są duże wytwórnie, agencje koncertowe, promocja i reklama?

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 57


Dav. Nagraliśmy materiał dla siebie i żeby coś po sobie zostawić. Nie mieliśmy parcia, że mamy być zespołem full time na topie. Zdajemy sobie sprawę, że w naszym przypadku byłoby to bardzo trudne. Czasy się zmieniły. Cały marketing wokół modern hc to biznes. Kto powiedział, że nie można z tego się utrzymywać jeśli jest taka możliwość. Nie neguję tego. Teraźniejszość wymaga większego nacisku na te aspekty, które wpływają na większy zakres dostępności i dotarcia do większego grona odbiorców. W dobie wszechobecnego internetu promo i kontakt jest ułatwiony. Myślę, że spokojnie hc bez całego tego nowego „mainstreamu” dałby sobie też radę – są przecież młode kapele, grające mniejsze koncerty, które nie podpisały dużych kontraktów – wiadomo, że nie są tak sławne jak te z „major labelów”, ale w niczym nie są mniej wartościowe. Mati. Tak, nasze demo to produkcja czysto Do It Yourself. Dosłownie wyglądało to tak, że zrobiliśmy zespołową zrzutę, nagraliśmy za tą kasę demo, sami zrobiliśmy wkładki i okładkę. Ilość (czyt. nakład) jakość wykonania, a także reklama w jakiś sposób jest ograniczona i pozostawia wiele do życzenia w przypadku takich działań, ale co tam kiedy naprawdę satysfakcja z samego wykonania jest ogromna. W hardcore nie ulega wątpliwości, że wytwórnie są potrzebne, ale czy koniecznie duże? Bardziej skupiłbym się na sprawach przyziemnych. Ważniejsze w tym wszystkim jest by robić swoje i być w tym szczerym a z czasem zostanie to zauważone. Kiedy możemy spodziewać się jakiegoś nowego materiału, ponieważ przyznaję się, że demo „narobiło nie tylko mi sporo smaku” – czuję niedosyt. Mati. Miło to słyszeć – przyznaję że demko to tylko 9 krótkich kawałków - łącznie 15 minut muzy. Najkrótszy numer w końcu ma 8 sekund. Koncepcji na nowe szybkie, krótkie i oczywiście w 100% oldschoolowe kawałki mamy wiele, to kwestia czasu. 2011 rok powinien coś nowego w tej sprawie ujawnić. Popracujemy nad tym, jak tylko pałker wróci. Dav. Chciałbym aby xablx tworzyło i grało od czasu do czasu. Pomysły są, chęci też – gorzej z czasem u wszystkich. Bądźmy dobrej myśli. Czas pokaże. Powiedzcie coś o swoich fascynacjach muzycznych. Płyty jakich zespołów zrobiły na was największe wrażenie – czy obecnie są jakieś zespoły, które inspirują was tak samo, jak wtedy, gdy poznaliście hardcore/punk po raz pierwszy?

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 58


Dav. Mój wachlarz upodobań muzycznych jest bardzo szeroki. Od indie rock, pop, electro, hh po hc, metal etc. Ciężko było by mi wybrać płyty, które miałbym sklasyfikować w „top ten”. Jest tyle starych zespołów, które wywarły ogromne piętno kształtując mnie jako melomana. Black Flag, Judge, Minor Threat, GB, Negative Approach, DK, Warzone, Misfits, Black Sabbath, Slayer, Unbroken, Morning Again, Undying; czy z innej bajki: Sensefield, Jimmy Eat World, Juliana Theory, i wiele, wielu innych. Do tamtych czasów kiedy się w to wchodziło czuje się ogromny sentyment. Płyty, które zdobywało się z ogromnym trudem. Pierwsze koncerty. Dziś w dobie totalnej dostępności wszystkiego jest inaczej. Ale to my decydujemy co jest dla nas wartościowe. To my wybieramy spośród całego natłoku zespołów to co nas porywa do tego aby ich słuchać. Dziś: Integrity, Terror, Bane, Converge... itd. Zespoły, które bez spuścizny tych z przeszłości zapewne nie byłyby w tym miejscu co są teraz. Mati. Temat rzeka. Jest wiele takich zespołów z których warto wiecznie czerpać inspiracje do takiej muzy jaką obecnie gramy. Z odtwarzacza ostatnimi czasy nie schodzą GB, 4 Walls Falling, Lifetime, pierwsze dokonania Leeway, stary CroMags, Suicidal Tendencies czy wiecznie żywy Minor Threat ^^ Na zakończenie powiedzcie mi czy czytacie fanziny i czy waszym zdaniem warto je ciągle robić? Mati. Był okres czasu kiedy ziny czytałem na okrągło (nawet Mać Pariadkę czy jak to się tam pisało).

Teraz przyznaję, że czytam je dużo rzadziej niż kiedyś. Rozprowadzanie i tworzenie fanzinów, ulotek ekologicznych oraz o tematyce hc/punk, a także różnego rodzaju publikacji ciągle ma duży sens i znaczenie. Są one dużym poświęceniem i w większości kawałem dobrej roboty. Życzę Ci powodzenia w prowadzeniu i tworzeniu oraz udoskonalaniu tej formy. To dzięki takim inicjatywom mamy możliwość podzielenia się z innymi naszym doświadczeniem. Dav. Przyznam się, że rzadziej ale to ze względu na to, że jest ich niestety coraz mniej. Szkoda, bo dla mnie one mają wartość sentymentalną z okresu kiedy wsiąkałem w to. Zawsze ta metoda docierania do odbiorcy będzie taką perełką, która jest muśnięta niezależnością, punktem widzenia autora, czymś ciekawym i nietuzinkowym. Kończąc życzę Wam wszystkiego dobrego. Jeśli macie ochotę to napiszcie coś, co chcielibyście nam przekazać a o co was nie zapytałem. Dav. Dzięxxx Ci wielkie za wywiad. Te słowa teraz kieruję do osób, które teraz to czytają – bądźcie szczerzy w tym co robicie i co sobą reprezentujecie, nie zapominajcie o tym, że tworzycie monument pewnej postawy, stylu życia. Trwajcie w tym i cieszcie się tym jak najdłużej. Nie popadajcie w zapomnienie. Yo. Mati. Bardzo dziękuję za zainteresowanie oraz możliwość podzielenia się naszymi spostrzeżeniami i zdobytymi doświadczeniami na arenie lokalnej sceny hc. Bądźcie aktywni i wspierajcie niezależną scenę hardcore. Do zobaczenia na koncertach. Stay true xxx.

xxx WHEN IT’S ALL OVER SAID AND DONE I’LL BE STANDING SCREAMING THIS SONG. KNOW THIS X? A LIFESTYLE TO BE MORE FREE. I HAVE MADE MY CHOICE, THIS WORDS SHOW WHAT’S GOLD STRAIGHT EDGE STRAIGHT FUCKING EDGE X WOULD HAVE A PLACE IN MY HEART. TILL THE END, WITH EVERY MOVE I MAKE. THIS IS MY LIFE AND THIS IS MY PATH, NEVER FORGET WHO I AM I’M BRINGING STRAIGHT EDGE BACK. THIS TOWN NEVER BE THE SAME. STILL IN IT AND NEVER BROKEN. TOMORROW CHANGE THINGS I’M STILL STRAIGHT EDGE

xxx I CAN SEE IS COMING. CAN YOU FEEL IT IN THE AIR. IMAGINE THAT, I HEARD YOU SAY, WE’RE YOUNG, IT’S NOT OVER EVERY DAY...OLD THINGS CHANGE NOTHING EVER...EVER STAY SAME FIGHT BACK...IT’S NOT TOO LATE IN THE END...BELIEVE IN YOURSELF TOMORROW IS A GAMBLE. YOU’RE ALL THAT YOU HAVE. DON’T EVER CHANGE WHO YOU ARE. STAND UP – THIS IS YOUR LIFE.

xxx YOU CAN FLY BUT YOU CAN’T SEAT. EVERYWHERE ARE FIELDS AND YIELDS. YOU CAN RUN BUT YOU CAN’T HIDE. THERE’S NO FUCKING PLACE TO LIVE. DESTROYED NATURE, HIDEN RUINS. THAT THE PRICE OF PROGRESS. ECOLOGICAL COLLAPSE, DYING FORESTS. END OF THE EARTH IS NEAR. GLOBAL WARMING, TONS OF WASTE. THAT’S THE PROBLEM OF OUR AGE. STOLEN LIVES, HOW MANY KILLS? THERE’S NO PLANET B. NOW IS GULF OF MEXICO & OIL LEAK ILL, AND WHAT FUCKERS U WILL DRILL. MANY EXISTENCES DISAPPEAR. OUT OF BREATHE IN SUFFERING WELL.

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 59

Nowy Targ i Tatry foto. Robert Wójtowicz


CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 60


DAYMARES - Warszawa/Fonia foto. www.kirek.pl

Ten ogień ciągle za tobą kroczy a raczej za bohaterem poniższego wywiadu. Ciągle wegan, ciągle straight edge, ciągle mający coś do powiedzenia i ciągle aktywny, mniej lub bardziej, ale ciągle. Nie ukrywam, że teksty, które wyszły spod pióra tego typa trochę namieszały w moim osiemnastoletnim umyśle. Parę słów uświadomiło mi kilka spraw w życiu i pozwoliło wyrobić sobie własne zdanie na pewne tematy. To świetnie móc dziś, po tych paru latach widzieć, że gość, który miał na Ciebie jakiś wpływ ciągle stoi za tym, o czym pisał lata temu. Że nie znudził się tym, co jarało go w wieku dojrzewania, że nie olał swoich poglądów i przekonań a wręcz przeciwnie jest im jeszcze bardziej wierny. To świetne, że na scenie są tacy ludzie. Pewnie nie jeden raz słyszałeś jacy to poważni i zadufani w sobie są ci wszyscy weganie i abstynenci spod znaku straight edge. A właśnie ten typ łamie te wszystkie bzdurne mity, które przez lata jacyś idioci próbowali w scenie wylansować. Tak wyluzowanego, otwartego i pozytywnego gościa z mega dużym poczuciem humoru trudno znaleźć w dzisiejszych czasach, dlatego też postanowiłem zapytać go o parę rzeczy. Ten wywiad miałem przeprowadzić już dużo wcześniej ale zawsze brakowało okazji – teraz jej nie zabrakło. Jakiś czas temu zespół, w którym grał zakończył swoją działalność i zastanawiałem się co on będzie dalej robił – skoro miał dar do pisania świetnych tekstów, posiadał dobry wokal a do tego wszystkiego uwielbiał JUDGE. Długo nie trzeba było czekać i parę tygodni temu znów mogłem go spotkać krzyczącego do mikrofonu na scenie rzeszowskiego klubu „Od zmierzchu do świtu”. Mowa oczywiście o Patryku Bugajskim. Miłej lektury.

Foto: Kirek (www.kirek.pl), Roy, Laszlo Paprika, Maradi, Monika Chilmon Rozmowę przeprowadziliśmy podczas siesty po wybornym obiedzie w restauracji LOVING HUT, co oczywiście nie pozostaje bez znaczenia!

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 61


Gdy układałem sobie pytania na początek miałem zapytać Cię jak tam się żyje na „scenowym bezrobociu”, ale po ostatnim weekendzie w Rzeszowie widzę, że bezrobocia nie ma – więc jak się sprawy układają? Ten projekt nazywa się IRON TO GOLD i gra w nim trzech typów, z którymi grałem wcześniej czyli Zibu i Madziar na gitach, Kudłaty na basie oraz na perkusji Michał, który kiedyś grał w REASON (zespół działał w latach 90. i pamiętam ich z ich bardzo dobrego gigu na SXE Fescie w Podkowie) a teraz gra w BURST IN. Początkowo nie ja miałem śpiewać, napisałem tylko teksty, ale skończyło się tak, że mieliśmy razem ze trzy próby i dograłem wokale do demo, które Zibu jakiś czas temu nagrał z Damianem z PAIN RUNS DEEP, a kilka dni później zagraliśmy gig w Rzeszowie. Czyli IRON TO GOLD to raczej taki projekt a nie „pełnosprawny” zespół? Tak naprawdę to do końca nie wiem jaka jest różnica pomiędzy projektem a zespołem. Zagraliśmy jeden koncert i myślę, że zagramy kolejne, ale nie będzie to odbywało się zbyt często. Piotrek mieszka w Sztokholmie, a Michał mieszka w Białej Podlaskiej, więc siłą rzeczy tak będzie. Do tego reszta z nas jest też zajęta swoim codziennym życiem. Ale i tak nam pasuje, bo nie mamy ciśnienia na granie dużej liczby gigów. Raz na jakiś czas, jakiś przyjemny gig – tak jak ten w Rzeszowie. Dobre towarzystwo, dobry organizator, dobre zespoły, dobre jedzenie, dobry nocleg. Jak na pierwszy koncert, nawet jeśli to miałby być nasz ostatni – było idealnie. Demo, które nagraliśmy ukaże się na kasecie w LAST WARNING RECORDS, które prowadzi nasz kumpel Kajto (basista PAIN RUNS DEEP i DESPERATE TIMES) w limitowanym nakładzie 100 sztuk. Bardzo się cieszę, że to właśnie ten typ to wydaje. Wspomniałeś o koncercie w Rzeszowie. Ja miałem okazję tam być i patrząc na Was przypomniał mi się SUNRISE, ale nie dlatego, że gra tu tych samych czterech typów, ale dlatego, że oprócz fajnej muzyki ten zespół ma coś do powiedzenia i nie ma wszystkiego w dupie. Nie brakuje ci takich zespołów, które miałyby konkretny przekaz i mogłyby zainteresować nowych dzieciaków, którzy jeszcze nie za bardzo wiedzą o co w tym wszystkim chodzi? Nie bywam na tak wielu koncertach teraz, a na tych, na których już się pojawiam grają zespoły, które potrafią zrobić coś ze swoim czasem, który spędzają na scenie. Na wspomnianym koncercie w Rzeszowie każdy z zespołów, które tam grały miał coś do powiedzenia. Co najważniejsze – każdy robił to po swojemu i myślę, że nowe dzieciaki mogłyby się tym zajarać. Samym scenicznym performance Pain Runs Deep można się już wystarczająco zajarać, a Malik za każdym razem wie jak wykorzystać chwilę, gdy zwierzęta pod sceną łapią oddech. Słuchałem dwa razy tego, co do powiedzenia miał Miszczu z Last Dayz i podoba mi się, że ma swoje zdanie. Zwłaszcza w Rzeszowie udało mu się trafić w jeden temat, który akurat siedział mi w głowie, gdy powiedział o CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 62


tym, że pomimo swojej zajebistości hardcore ciągle jest tylko ucieczką od życia. Myślę, że to mądra i pełna dystansu refleksja, wypowiedziana w najlepszych ku temu warunkach. Lubię, gdy ludzie mówią od siebie i po swojemu. Nawet jeżeli się z nimi niekoniecznie zgadzam, ale gdy brzmi to świeżo, inspirująco, albo chociaż zabawnie. Po rozpadzie SUNRISE zająłeś się różnymi fajnymi rzeczami, jedną z nich było filmowanie koncertów i robienie wywiadów z różnymi ludźmi a później umieszczałeś te materiały na swoim blogu. Co Cię do tego zainspirowało? Oczywiście od Ciebie to ściągnąłem, hehe. Jak Cię pierwszy raz zobaczyłem na koncercie to byłeś z kamerą i mam w domu pewnie ze dwadzieścia płyt z koncertami, które mi nagrywałeś. Szacun. Gdy dowiedziałem się o istnieniu czegoś takiego jak hardcore, to najpierw oczywiście spodobała mi się muzyka, teksty i cała towarzysząca jej energia, ale wkrótce potem odkryłem, że to ci ludzie sami to wszystko sobie też prowadzą przy pomocy swojej prasy, wytwórni, sami robią swoje koszulki i koncerty. Zjawisko takie jak fanzine’y zrobiły na mnie ogromne wrażenie i jako, że w moim domu była maszyna do pisania, to pomyślałem sobie, że zrobię swój. Na moje szczęście nakład mojej pierwszej produkcji to 5 egzemplarzy, więc nie ma szans, żeby ktoś to zobaczył. Straszny to był syf. Może nawet najgorszy zine, który moglibyście zobaczyć. Potem przez lata albo wydawałem sam zine’y, albo pisałem do innych, zmuszając redaktorów do przesuwania deadline’ów (pozdro dla Janka CoT). Gdy zacząłem robić wywiady/relacje przy użyciu kamery, to właściwie zmieniłem tylko narzędzia. Cele i inspiracje miałem takie same jak przy tworzeniu zine’a, czy pisaniu tekstu w zespole. Wiedziałem, że jest wiele świetnych osób, które chciałem zapytać o konkretne rzeczy. Oglądanie kogoś na ekranie ma większą moc niż czytanie jego wypowiedzi – sposób w jaki mówi, mowa ciała, to jak wygląda – to działa bardziej niż wpatrywanie się w arial albo times new roman. A zine’y dalej rządzą, o czym świadczy kilka zaledwie stron tytułu „Interceptor”, który premierę miał na rzeczonym gigu w Rzeszowie. Powiedz z kim Ci się najlepiej rozmawiało podczas realizacji tych wywiadów? Pamiętasz kogoś szczególnego, rozmowę, która utkwiła Ci w głowie na dłużej? John Joseph zdecydowanie wygrywa. To była fajna przygoda. Toby Morse i Scott Vogel też spoko. Zabawa z kamerą to nie tylko wywiady i nie tylko blog, ale jesteś też autorem filmu dokumentalnego BEING A B GIRL – The attitude of Fearlessness. Przyznaję się, że nie widziałem tego filmu, możesz mi powiedzieć o czym on jest? Po tytule mogę się tylko domyślać, dlatego powiedz nam coś więcej. Zrobiłem ten dokument tak zupełnie przypadkiem. Byłem w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie i miałem ze sobą sprzęt. Ten film traktuje o całkowicie żeńskiej załodze z Bay Area, tańczącej breakdance. CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 63


Spotkałem je właściwie na ulicy. W miejscu, w którym mieszkają bohaterki tego filmu ta kultura B-boy, B-girl kwitnie, a one mają jedną z niewielu na świecie całkowicie żeńskich załóg, które tańczą breakdance. Wydały mi się ciekawymi pannami, autentycznie zajaranymi tym, co robią i zadowolonymi z życia. Gdyby ktoś chciał zrobić dokument o hardcore i przypadkiem spotkał Miśka i Osiołka na lodach u Giuseppe, to nie miałby lepszego materiału na film. Głupio było więc nie wykorzystać tej szansy, dlatego zrobiłem ten film. Spotkałem naprawdę fajne dziewczyny, a film w jakiś sposób to przybliża, pokazuje tą pakietę. Udało się wyświetlić ten film w Kinie Muranów i na kilku różnych festiwalach, w planach są kolejne projekcje i żyje sobie on swoim życiem. Gdy wychodziłem z domu odebrałem maila od mojego kolegi, który kazał się Ciebie spytać o to, jaki wpływ na Ciebie, twoją osobowość, miał serial „Twin Peaks”? „Twin Peaks” jest dla mnie najlepszą rzeczą w kinematografii jaką kiedykolwiek widziałem. Oglądam dużo seriali, ale dopiero „The Wire”, obejrzany 2 lata wywarł na mnie wrażenie nieco zbliżone do „Twin Peaks”. „Twin Peaks” pierwszy raz obejrzałem prawie dwadzieścia lat temu i jaram się nim do dzisiaj. Serial był jednocześnie przerażający, wzruszający, śmieszny i co najważniejsze – odnosił się do bardziej mistycznej i duchowej strony naszego życia, a bohaterowie, nie pozbawieni słabości wiedzieli gdzie jest dobro i gdzie zło. Zastępca szeryfa Hawk, Major Briggs czy Agent Cooper powiedzieli wiele rzeczy, które do mnie potem w życiu wracały w jakiejś formie. Cały ten klimat jest czymś czego często szukam wszędzie. Wszystko spowija mrok i w lasach czają się dziwne moce, ale nikt się nie poddaje. Na demo Iron To Gold, zanim jeszcze mam szansę otworzyć usta, najpierw swoją kwestię ma Albert Rosenfield. Oto jaki wpływ miał na mnie ten serial. Ok. Pozostajemy przy temacie filmów. Wiem, że

widziałeś EDGE THE MOVIE. Jedni się zachwycają tym filmem a inni twierdza, że jest totalnie słaby. Powiedz na projekcji tego filmu wynudziłeś się, czy raczej byłeś podekscytowany? Według mnie sam film jest słaby. Sposób narracji, czyli szukanie rzeczy w Internecie i rysowanie wykresów jest na dłuższą metę nudne. I jeśli ktoś nie wie nic o straight edge i o hardcore to ten film go raczej średnio zainteresuje. Ja co prawda jestem taką osobą, że choćby dziesięć osób powiedziało mi, że ten film jest do dupy to i tak bym go obejrzał z czystej ciekawości. Nigdy nie jest dla mnie stratą czasu oglądanie wypowiedzi Cappo i McKay’a. McKay – zero zblazowania, zdrowy rozsądek, dobry humor i zadowolony z życia Cappo, który pojawia się w zaawansowanej pozycji jogi. Poza tym fajnie, że w kinie Muranów tego dnia spotkało się tyle znajomych osób, z takiej właśnie okazji. To był dobry weekend, było sporo przyjezdnych osób, które zostały po koncercie H2O, chwilę przed filmem byliśmy w parku, a potem falafel. Ten film jest poświęcony STRAIGHT EDGE. Ty jesteś EDGE od ładnych paru lat, powiedz nie znudziło Ci się to? Miałeś czasami takie momenty, że chciałeś to zmienić? Nigdy. Inny styl życia nie jest po prostu dla mnie. Nie wyobrażam sobie funkcjonowania w codziennym życiu, gdy używam alkoholu, czy narkotyków w celach rozrywkowych. Interesują mnie inne rzeczy niż walka z kacem o poranku, przypominanie sobie co się działo poprzedniej nocy, albo śmierdzenie szlugami. Jedyne, co chcę zmienić to swoje życie na lepsze każdego dnia, a upijanie się, palenie czy łykanie jakichś syfów to rzeczy, którymi się nigdy specjalnie nie podniecałem i nie za bardzo widzę jakby mi to wszystko miało w tym pomóc. No właśnie my tu mówimy o wegetarianizmie, o straight edge o takich bardzo pozytywnych rzeczach, które wielu ludzi wyniosło ze sceny

Foto: Maradi

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 64


hardcore ale wydaje mi się, że tych istotnych rzeczy w hardcore jest jakby coraz mniej – co o tym sądzisz? Nie wydaje Ci się, że dla dzieciaków ważniejsze jest to, co na siebie założą, w jakie buty się ubiorą niż to co położą na swoim talerzu? Te rzeczy, którymi się zajarałem przez hardcore są uniwersalne. Kończy się rok 2010 i nigdy już nie będzie tak jak w roku 1995 albo 2005. I bardzo dobrze, bo trochę słabo myśleć, że wszystko, co najlepsze jest za nami i być wiecznym malkontentem, który opowiada o tym jak było „back in da daze”. Gdy ja wszedłem w hardcore, miałem trzynaście lat i czułem tak, jakbym dostał członkostwo w jakimś tajemnym klubie i miał dostęp do najbardziej zajebistych rzeczy świata. Gigi, kumple, wyjazdy, noclegi u ludzi, których spotkałeś na gigu, tony korespondencji, paczki, zine’y, przegrywanie kaset. Bardzo dobre wspomnienia, ale niezdrowo byłoby się w tym zawiesić. Fajnie, gdy hardcore inspiruje w prawdziwym życiu i gdy te teksty, które znasz na pamięć powodują, że lepiej sobie w nim radzisz. Wiesz, że nie jesteś sam i wiesz, że musisz dbać o to jak się prowadzisz, o to jak pomóc innym, gdy tego potrzebują. Fajnie, gdy właśnie to zostaje w ludziach na zawsze, bo to o wiele ważniejsze niż test press „Chung King Session” w Twojej kolekcji. Tym chyba można się zawsze zajarać. Chyba, że hardcore jest tym samym co imprezy dla studentów, tylko z inną muzyką i outfit’em. To wszystko zależy od tego, czego się szuka ogólnie w życiu. Ja znajduję swoją inspirację poza hardcore’em każdego dnia, ale i potrafię się ciągle zajarać kimś, kto jest o połowę ode mnie młodszy i widzę jak bardzo jest zajarany koncertem, namalował sobie pierwszy raz w życiu X’y albo sprzedaje na gigu pizzę i muffiny. Koncerty to w życiu każdego hardcore dzieciaka ważna sprawa. Ty miałeś taki okres w swoim życiu, że organizowałeś koncerty pod nazwą WARSAW MOSH DAY. Mówię o tym, ponieważ z perspektywy czasu odnoszę takie wrażenie, że wówczas kondycja warszawskiej sceny nie była zbyt dobra a ty

w jakiś sposób przyczyniłeś się do jej poprawy? Miło wspominasz tamten okres? Bardzo mi miło, że tak sądzisz. Ogólnie gdy koncert był udany, a większość taka była, to było bardzo przyjemnie. Wtedy też nie było tylu ekip, które robiły gigi ani w Warszawie, ani w Polsce. Dostawałem oferty od ludzi, którzy robili trasy po Europie, albo znajome zespoły chciały tutaj zagrać i często było tak, że wiedziałem, że nikt inny nie będzie zainteresowany zrobieniem tego gigu – wtedy robił gigi Robert Refuse i ekipy ze squatów i może ktoś jeszcze czasem. Do tego zawsze zapraszaliśmy zespół spoza Warszawy i jakiś lokalny. I zawsze było Vegavani. Klub Nemo to było świetne miejsce, chociaż przechodziło z rąk do rąk i bywało, że dzień przed gigiem okazywało się, że za salę trzeba było zabulić podwójnie. Lubiłem ten klub, nie miał zamulającej atmosfery i dobrą wielkość – przychodziło 100 osób i nie było żenady, przy 400 było świetnie. Coś się działo na tych gigach – niektóre kapele debiutowały, jakieś persony wypływały. Nie mam jakichś słabych wspomnień. Zawsze była okazja, że przyjeżdżało dużo znajomych, jeżeli to był weekend, to na drugi dzień często gdzieś jeszcze był hangout. Pamiętam, że wiele osób mi pomagało, dzięki temu to miało odpowiedni poziom – rysowało plakaty, robiło stronę, piekło ciasta, zmieniało mnie na bramce. Organizacja koncertów to jest zawsze strasznie dużo nerwów i zabiera to sporo czasu. Im większe koncerty, im więcej kasy się przez to wszystko przewija, im więcej ludzi na te koncerty przychodzi tym większa odpowiedzialność spoczywa na organizatorze. W końcu zrobiło się to wszystko za duże dla mnie i przestawało sprawiać przyjemność, więc się wymixowałem stopniowo. Równolegle, albo wkrótce po tym, gdy zakończyłem swoją przygodę z robieniem gigów, pojawiły się ekipy, które robiły wiele imprez, na które chętnie chodziłem. This Is Warsaw, Show No Mercy, Positive Kids, Rebel Snowman – robili bądź robią solidne koncerty. Wspomniałeś o VEGAVANI. Dla mnie to była super

Foto: Monika Chilmon

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 65


rzecz, że na hardcore’owym koncercie możesz kupić sobie smaczne wegańskie jedzenie. Czasem dla niektórych to był pierwszy kontakt z wegetarianizmem/weganizmem. Myślisz, że taka forma promocji wegetarianizmu jest lepsza niż np. ulotki? Myślę, że nic nie jest lepszą promocją wegetarianizmu niż dobry obiad. Wielu ludzi odżywia się teraz w skandaliczny sposób, nie tylko nie zdrowo, ale i nie smacznie. Nie wnikają za bardzo w cokolwiek. Dlatego też dla wielu ludzi temat rzeźni i podrzynania gardeł jest tak odległy, ponieważ człowiek od tego procesu jest tak odłączony jak nigdy dotąd. Idziesz do sklepu, coś tam kupujesz, później wyjmujesz to z lodówki, wrzucasz do mikrofalówki i po pięciu minutach masz obiad. I nawet jeżeli ludzie wiedzą, że jedzą odpady z rzeźni zmieszane z wodą i nazywa się to szynką, to i tak w to nie wnikają. I na nich ulotka nie zrobi wrażenia, bo ulotek to pod Metrem Centrum dostają tryliony. Gdy zjedzą coś smacznego, ten smak będą pamiętać i kojarzyć z czymś dobrym. Ja osobiście nigdy nikomu nie prawiłem morałów nt. jego diety. To zupełnie inaczej niż w drugą stronę – wiele lat pracowałem w miejscach pracy, gdzie byłem jedyną osobą, która nie je mięsa, a to dość szybko przykuwa uwagę. Myślę, że każdy się z tym zetknął – pytanie, ocenianie, zarzuty, dowcipy, których nie powstydziłby się Drozda. Często ktoś zagaduje po to, by samemu mieć okazję wygłoszenia swoich poglądów – tak naprawdę usprawiedliwienia się. Dochodzi do szybkiej kalkulacji: jeżeli ktoś nie je mięsa, bo nie chce zjadać zwierząt, to oznacza, że jeżeli ktoś inny je, jest to coś złego. I zanim spróbujesz odpowiedzieć (najczęściej neutralnie), ten ktoś odczuwa potrzebę wytłumaczenia się, a najlepiej zaatakowania – np. rośliny też czują etc. Jest też druga grupa osób – pytają Cię, bo są ciekawi: a co jesz, a czy to zdrowe, a łatwo to zrobić. I często po raz pierwszy mają do czynienia z kimś kto właśnie tak żyje i są duże szanse, że mogą się zajarać. Albo przynajmniej otworzyć oczy szerzej. Zaproście ich do domu na obiad, zróbcie grilla, idźcie razem do restauracji obiad i nagle okazuje się, że to wcale nie jest ani sekciarskie, ani trudne i na pewno nie polega na wyrzeczeniach, a dostarcza masę przyjemności. Znam masę wegetarian. Pewnie setki. I słyszałem masę historii o tym jak ludzie wkoło są nie do zniesienia i zadają te debilne pytania o to czy je się ryby. Ale słyszałem też te, w których ludzie się zmieniają, bo chcą poczuć się lepiej, bo się zajarali tym, że ktoś żyje fajnie. Dlatego warto czasem zrobić wdech i wydech i nie być bucem roku. Wychowałeś się w Ostrowcu Świętokrzyskim a teraz mieszkasz w Warszawie – to dwa różne światy? W Ostrowcu wychowałem się i spędziłem połowę życia, a mieszkam w Warszawie od piętnastu lat i teraz tutaj czuję się bardziej jak w domu. Zwłaszcza, że wszyscy moi przyjaciele mieszkają teraz w Warszawie albo jeszcze gdzieś dalej i nie bywam w Ostrowcu zbyt często. A powiedz mi jak się w tej Warszawie odnalazłeś, bo ludzie tutaj przyjeżdżają

Still Walking With The Fire Like the grains of Sand Spread across the land Five fingers of one hand Drop by drop in the hourglass The story goes by Pulled out of the unaware mass Believers who never die Still walking with the fire Burn the disbelief! Still walking with the fire Your presence brings me release At dawn I set the fire Till dusk I carry the torch Breaking down through the layers Which isolate me from the world Beyond the Beyond the The secret Never lose face

norm established time and space keeps us nourished heart, even if you lose

Still walking with the fire Burn the disbelief! Still walking with the fire Your presence brings me release Never lose heart Never lose heart Never lose heart DAYMARES - Warszawa/Fonia foto. www.kirek.pl

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 66


Global Concerns Stepping out of comfort zone To change what was set in stone Status uncool, but I can't fool Myself, even if dubbed exception to the rule Challenge all of your fears Face the greatest unknown The dream has never been more real You're the savior to this world Now I look in your son's eyes And I'm sure about the path I follow I hear your daughter's laugh More than ever - my concerns are global Challenge all of your fears Face the greatest unknown Your dream has never been more real The only savior to this world Save this world - Now Done Waging War Can wear a smile and run, can stay and make it through You pour your heart and soul in what’s killing you How can you choose so poorly, when you know what’s at stake Half man half lion or half man half snake Chords to live by, gold to die for Get done waging this war Up early fueled with hope, even if the soul’s sore From poison driven sleepless nights forever gone Can’t tune to the yesterday’s frequency anymore This is the hour you know you’ve won Done waging war

DAYMARES - Warszawa/Fonia foto. www.kirek.pl

i albo pokochają to miasto albo go nienawidzą. Jak to jest w Twoim przypadku? Jeżeli chodzi o Polskę, to nie mógłbym mieszkać w innym mieście niż Warszawa. Moje życie toczy się tutaj. Widzę, że to miasto zmienia się na lepsze. Oczywiście – zdarza się, że gdy pojadę gdzieś gdzie jest ciepło i ludzie są bardziej przyjaźnie nastawieni do świata, to trudno się odnaleźć na drugi dzień po powrocie, gdy tutaj tak bardzo działa się jeszcze na kurwie. Ale z drugiej strony to od Ciebie bardzo wiele zależy jak będzie wyglądał Twój dzień. Jeśli będziesz kolejnym chamem, nawet bez wąsów, który jest przekonany, że cały świat mu jest coś winien i dorzucisz jeszcze trochę swojego jadu – nie łudź się, że nagle będzie tutaj jak w tych miejscach, w których nie możesz wyjść z podziwu, że ludzie są tacy mili. Przed chwilą byliśmy w wegańskiej restauracji, dwóch typów, których poznałem na koncertach, gdy zacząłem tu mieszkać otworzyło jakieś pół roku temu kawiarnię w dzielni, w której mieszkam; zamawiam sobie ekologiczne uprawiane warzywa z lokalnych gospodarstw, spędzam dużo czasu w parku, nie muszę

mieć w tym mieście samochodu, żeby sprawnie się poruszać. Do tego mieszka tutaj naprawdę dużo spoko ludzi. Tak na koniec trochę o Fluff Fest – bo wiem, że jesteś jego fanem. Powiedz mi czy takie duże festiwale to dobre miejsce dla hardcore’a, czy raczej miejscem hardcore’a powinny być małe kluby? Hardcore najlepiej się sprawdza w małych klubach, gdy na sali jest 200 osób, które wiedzą po co tam przyszły. I gdy nie gra więcej niż 3 zespoły, każdy nie dłużej niż 30 minut. To jest koncert hardcore. Wiadomo. Takie festy jak Fluff Fest bronią się pod innymi względami – basen, jedzenie, herbaciarnia przy wejściu, język czeski i ciągle dobra atmosfera. Im więcej ludzi przyjeżdża, tym i kretynów więcej się może trafić, ale naprawdę – nie odczuwam tego specjalnie. Organizatorom od 10 lat udaje się utrzymać solidny poziom. Mam jeszcze jedno pytanie – CRO MAGS czy YOUTH OF TODAY?

spodziewałem. Dziękuję za wywiad i poświęcony mi czas. To ja dziękuję. Na koniec jeszcze Ci coś opowiem, bo myślę, że warto. Para moich przyjaciół zorganizowała zbiórkę kasy w ramach akcji Szlachetna Paczka. W skrócie: akcja polega na tym, że jest baza potrzebujących osób, których bieda jest niezawiniona. Mają oni konkretne potrzeby (np. ubrania, buty, konkretne rozmiary), wtedy dostają rzeczy, których rzeczywiście mogą użyć i dzięki którym jest im trochę lepiej. Kilkanaście osób wpłaciła kasę, za którą wspomniana para sama wybrała kurtki i buty na zimę, jedzenie, środki czystości, przybory szkolne i lodówkę dla jednej wybranej rodziny. Z relacji wolontariuszki, która ogarniała akcję – ludzie, którzy dostali paczki nie liczyli w ogóle, że ktoś im pomoże i byli bardzo sceptycznie nastawieni i gdy dostali stuff, nie wierzyli, że to dzieje się naprawdę. Dzisiaj jest poniedziałek i od przeczytania tego e-mail’a zacząłem swój dzień.

Judge. No i takiej odpowiedzi się CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 67

We’ll make the difference.


xCURRAHEEx to całkiem fajny zespół z Manchesteru. Na swoim koncie mają wydaną na winylowym singlu demówkę i debiutancką 7” wydaną w COMMITMENT RECORDS. Ta wytwórnia wydaje specyficzny rodzaj hardcore’a więc już wiesz czego możesz się spodziewać, przynajmniej w warstwie muzycznej. Mike, perkusista tego zespołu zwrócił się do mnie o to, aby napisać recenzję ich płyty. Zgodziłem się bez wahania ale później pomyślałem sobie, że dlaczego nie zrobimy wywiadu. I tak po kilku mailach wiem trochę więcej o tym zespole niż jeszcze pół roku temu. Jakiś czas temu mieli zagrać u nas koncert, niestety popsuł im się van i nie dojechali. Mam jednak nadzieję, że jeszcze im się uda zawitać do nas i będę miał okazję zobaczyć ich na żywo, bo grają fajną muzykę i są sympatycznymi poczciwcami. Póki co możecie przeczytać to, co do powiedzenia ma Mike. Tłumaczenie Michał Matysiak Foto: myspace.com

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 68


Mike, przedstaw nam XCURRAHEEX. Co sprawiło, że wybrałeś granie w zespole jako formę ekspresji? Wszyscy już wcześniej gdzieś graliśmy (oprócz Smita) i chcieliśmy grać koncerty, podróżować, poznawać nowych ludzi, a zespół to najlepszy sposób na to wszystko, to kupa zabawy. Nie jestesście zbyt aktywnym zespołem. Czy pomoc dużych agencji mogłaby zmienić tę sytuację? Co myślisz o MAD czy AVOCADO Booking? Jesteśmy aktywni tylko po prostu ostatnio mieliśmy trochę zmian w składzie, nowy gitarzysta i basista musieli nauczyć się naszych piosenek, a my sami musieliśmy z powrotem wpaść w wir bycia w zespole. Mam nadzieję, że w 2011 będziemy dużo koncertować. Duża agencja to więcej koncertów, ale my nie potrzebujemy takiej pomocy, zawsze wszystko robimy sami, również trasy po Europie. To pewnie dobre rozwiązanie dla dużych zespołów, które są zajęta graniem i pisaniem kawałków, no i same agencje mają dużo kontaktów. Ostatni album wydaliście w COMMITMENT Records, jak do tego doszło? Robert wydaje dość specyficzne zespoły – jesteście dumni z faktu bycia w Rodzinie COMMITMENT Records? Hmm, po prostu napisałem do Roberta czy podoba mu się nasza muzyka i czy nie byłby zainteresowany wydaniem nas, ale tak naprawdę nie liczyłem na odpowiedź. Byłem bardziej niż zaskoczony kiedy się odezwał i od razu zadzwoniłem do chłopaków, że wskakujemy na pokład. Lubię zespoły, które wydaje, więc to dla nas duże osiągnięcie. I tak, jestem z tego dumny. Jesteście zespołem Straight Edge – jakie to ma dla was znaczenie? Straight Edge nie jest teraz zbyt popularne, jak to jest w UK? Bycie zespołem straight edge jest dla nas bardzo ważne, to właśnie o tym śpiewamy i przekazujemy pozytywną wiadomość tym, którzy chcą nas słuchać. W UK straight edge również nie ma się najlepiej, wiele dzieciaków nie wytrzymuje nawet jednego roku i szybko odchodzą. Sytuacja poprawia się co 3, 4 lata, więc poczekamy jeszcze trochę, aż bycie straight edge zespołem ponownie będzie cool. Pochodzicie z Manchesteru, opisz go trochę. Czy to najlepsze miejsce do mieszkania? Mógłbyś mieszkać gdzieś indziej?

Naprawdę nie wiem jak go opisać; to zwykłe duże miasto z masą ludzi, korków i złą pogodą, heh. Kocham je i nie mogę sobie wyobrazić życia gdzie indziej. Fajnie jest odwiedzać inne miasta, ale zawsze dobrze wrócić do domu. Ciężko nie zadać tego pytania – jesteście fanami Manchester United? :) Czy generalnie interesujecie się sportem? Osobiście nie interesuję się sportem, ale są wśród nas fani Man Utd, mamy nawet koszulkę, która jest ich rip off’em, ale to tylko dlatego, że jesteśmy z Manchesteru. Macie jakieś pasje poza hardcore? Co robicie kiedy nie słuchacie muzyki? Hmm, kiedy nie jesteśmy na koncercie, albo nie gramy próby to przeważnie bujamy się razem, jemy na mieście, ale większość rzeczy obraca się wokół hardcore. Nawet kiedy jesteśmy na wakacjach to orientujemy się, czy w okolicy są jakieś miejsca do grania koncertów. Wróćmy do XCurraheeX. Na okładce swojego ostatniego EP napisaliście “przez ostatnie 3 lata ten zespół przeszedł przez wiele zmian i przezwyciężył wiele przeszkód”. Możesz powiedzieć coś więcej? To odnosi się głównie do zmian w składzie. Od 2006 mieliśmy 5 czy 6 gitarzystów i 2 basistów, więc kiedy mieliśmy kogoś nowego to musieliśmy się zżyć, a że wszyscy gitarzyści mają inny styl to jako perkusista musiałem się do nich dopasowywać. To wszystko stwarzało mnóstwo problemów i musieliśmy odwołać dwie europejskie trasy i jedną w Południowo Wschodniej Azji. To trochę dołujące, że wszystko szlag trafia z powodu gitarzysty, który nie może się poświęcić dla zespołu, ale już wychodzimy na prostą. Macie piosenkę o byciu pozytywnym, ale życie jest brutalne i często daje nam po dupie. Jaką macie receptę na bycie pozytywnym? Życie może być ciężkie, ale jeśli otaczasz się przyjaciółmi to nie ma nic lepszego, to zdecydowanie moi przyjaciele sprawiają, że jestem posi, heh. Możesz powiedzieć coś więcej o “Muscle and fitness gym”? co to za miejsce i co tam robicie? Hahah to zabawne, że o to pytasz, jakiś gość, który robił z nami wywiad nazwał nas koksami, zakładając, że godzinami siedzieliśmy w siłowni. Tak naprawdę to ojciec naszego starego gitarzysty był właścicielem siłowni, więc mieliśmy tam salę prób i nagraliśmy “why we fight”.

Forward is the only way Let’s Take our fucking time and see what we achieve Strength is our strong – point we just have to believe There is only one direction that’s on our minds So let’s get things moving forward till we reach those better times We can reach those better times It’s ambition that you seem to lack But with 100% commitment we have got your fucking back So we won’t fail to strive cos forwards the only way We’ll get our point across just by taking it day by day We’ll take things day by fuckin day We’re miles ahead cos forward is the only way We won’t fail to strive cos there’s nothing in our way

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 69


Hahah to zabawne, że o to pytasz, jakiś gość, który robił z nami wywiad nazwał nas koksami, zakładając, że godzinami siedzieliśmy w siłowni. Tak naprawdę to ojciec naszego starego gitarzysty był właścicielem siłowni, więc mieliśmy tam salę prób i nagraliśmy “why we fight”. Zaintrygował mnie tekst, w którym mówisz, że parcie naprzód to jedyna droga. Czasem warto zrobić jeden krok wstecz dla dwóch naprzód. Co o tym myślisz? Hmm, każdy patrzy na to inaczej. Jeśli zespół cofałby się o krok za każdym razem, kiedy ktoś od nas odszedł zamiast od razu znajdować kogoś nowego to stalibyśmy w miejscu, a tak cały czas uparcie brniemy naprzód. Wiem, że lubisz tatuaże. Ulubiony styl, studio, co się dla ciebie liczy w tatuażu? Preferuję oldschool: jaskółki, serca, kotwice, rzeczy tego typu. Lubię również styl japoński i mam taki rękaw, który jest chyba moim ulubionym tatuażem. Przedstawia wodospad spadający od ramienia aż po nadgarstek. Tatuaże, które mają dla mnie szczególne znaczenie to przeważnie te małe: „stay true” na klatce piersiowej – nie trzeba wyjaśniać, „never forget” na obojczyku, który zawsze będzie przypominał mi o tym czasie w moim życiu. Wszystkie tatuaże były robione przez różne osoby, w różnych studiach. Dziewczyna Smita też zajmuje się tatuowaniem, zrobiła xcurraheex na moich plecach, sprawdźcie ją na facebook’u: xi tattu.

Jak to się stało, że się w hardcore, ktoś nakierował? Pierwszy najbardziej wpływowy

znalazłeś cię koncert i zespół?

Hmm, kupiłem płytę Madball’a lata temu, ale to nie wprowadziło mnie jakoś szczególnie w hardcore. Wszedłem w hardcore jakoś rok po tym, kiedy jeden koleś grający w kapeli pop punk zabrał mnie na koncert i zaproponował założenie zespołu. Moim pierwszym koncertem było Striking Distance, a zespoły które mnie zainspirowały to Champion, Carry On, Chain Of Strength i od tamtej pory nie przestałem ich słuchać. Gracie posi old school – dlaczego? Ze względu na umiejętności czy to coś bardziej świadomego? Po prostu wszyscy słuchamy takich rzeczy i fajnie było założyć zespół grający muzykę, którą sami lubimy. W tej chwili nie ma zbyt dużo zespołów oldschool, szczególnie w UK, więc fajnie jest zrobić coś innego. Ten zine promuje wegetarianizm – co o tym myślisz? Co możemy zrobić, żeby wegetarian było więcej? Jakie jest twoje ulubione wegetariańskie danie?

B Positive Looking back and looking on It’s never died It’s never gone Be positive and be mighty strong And you will learn that you can do no wrong I can see it’s worth it I see it everyday and with A positive outlook we’ll have our fucking say On a positive outlook in a posi fuckin scene And we’re all in this together We’ll make the perfect team You have got to be positive You just got to be positive with dedication You have got to be positive Encouragement You’ve Got the fuckin vision And you’ve got the fuckin mind To avoid a mid-life standstill Feeling like your hands are tied So just keep your head up and both feet on the ground And sooner or later it’ll all come clear that encouragement can be found Keep your head up high and both your feet on the ground

CUDOWNE LATA NUMER 3 – strona 70

Ja jestem weganem, a Smit wegetarianinem, więc mocno się z tym identyfikujemy. Najlepszym pomysłem jest edukowanie ludzi o tym, że warto nie jeść mięsa pod każdym względem: zdrowotnym, moralnym, smakowym. Warto pokazywać ludziom różnorodność produktów i smaków. Moim ulubionym daniem jest zdecydowanie zielony groszek z brązowym ryżem, lub seczuańskie tofu z chińskim makaronem. Wiem, że był pomysł waszego koncertu w Polsce, ale nic z tego nie wyszło. Co się stało? Tak, była trasa xcurraheex/wound up/broken teeth, ale po drodze spieprzył nam się van i ominęły nas koncerty w Budapeszcie i Rumunii. Jestem pewien, że w końcu tam dotrzemy. Plany na przyszłość, ostatnie słowa. W tej chwili musimy przygotować nowego gitarzystę do koncertów, nagrać nową 7”, polecieć do Południowo Wschodniej Azji, a potem wrócić do Europy. Dużo pracy przed nami, ale damy radę ;)



cudownelatazine@gmail.com www.myspace.com/cudownelatazine


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.