teberia_nr3

Page 21

ŚWIAT

ŚWIAT

Nie ma takiego miejsca, gdzie konflikt pomiędzy starym kursem, a sprawnym przejściem do czystej energii nie byłby bardziej wyrazisty niż w Los Angeles. Los Angeles Department of Water and Power (Wydział

Wodociągów i Energetyki Los Angeles) to największe miejskie zakłady energetyczne w Stanach Zjednoczonych. Możecie je Państwo kojarzyć pod postacią zagadkowego łotra w filmie „Chinatown”, który zdobył Oskara w 1974 r., i który dramatycznie przedstawiał prawdziwą historię z lat 30. ubiegłego wieku o tym, jak woda została wypompowana z kalifornijskich pól uprawnych i trafiła w ręce prywatne. Cyniczny prywatny detektyw, grany przez Jacka Nicholsona, pyta makiawelicznego dyrektora, granego przez Johna Hustona, co chciałby kupić za wszystkie swoje pieniądze, a Huston odpowiada: „Przyszłość, panie Gittes! Przyszłość!” LADWP walczył z zieloną przyszłością przez ostatnie 10 lat (odmówił komentarza do tego artykułu.) W 1999 r., gdy pierwsze dopłaty na rzecz zielonej energetyki zostały uchwalone w mieście, LADWP po cichu dobiło targu z największymi 30 użytkownikami elektryczności w mieście, oferując im 5proc. rabaty na okres 10 lat w zamian za nie budowanie lokalnych elektrowni i nie instalowanie paneli słonecznych. Był to m.in. system szkół publicznych, największy klient zakładów w mieście, który wtedy startował z budową 100 nowych szkół, a które dziś mogłyby mieć panele słoneczne. W tym samym czasie zakłady energetyczne naliczyły dodatkową opłatę innym klientom, jak na przykład Los Angeles Community College District (Okręgowemu Zespołowi Szkół Policealnych), który zdecydował się produkować własną energię. Słoneczne Los Angeles wykorzystuje obecnie tylko 1 proc. energii słonecznej, lecz rośnie nacisk na to, by zwiększyć tę ilość; cel burmistrza Antonio Villaraigosa to 20 proc. energii ze źródeł odnawialnych już w przyszłym roku. W odpowiedzi, jesienią zeszłego roku, LADWP uruchomiło Plan B, wystąpiło z wnioskiem o głosowanie, wzywającym do zain40

TEBERIA

stalowania 400 megawatów dachowych paneli słonecznych na budynkach dużych centrów handlowych, przemysłowych i administracyjnych. Jak dotąd, wszystko się zgadza. Haczykiem było to, że cała ta instalacja miała być zamontowana, utrzymywana i pozostać własnością LADWP nawet na terenie prywatnym i kosztować w sumie 3,5 miliarda dolarów – do tego miała być pokryta z opłat poniesionych podatników poprzez szacowany 2-proc. do 4-proc. wzrost rachunków z zakładów energetycznych. Nie przewidywano żadnych korzyści dla właścicieli posesji, gdzie miały się znajdować elementy tej instalacji. Niezależna firma consultingowa, wynajęta przez miasto, zakwestionowała samą zdolność LADWP do obsługi logistyki takiego projektu. Pojawia się Ron Kaye. Kaye przybył do LA w 1980 r. jako... część świty indyjskiego guru i przez 23 lata był redaktorem w „Los Angeles Daily News”, drugiej co do wielkości gazety w mieście. W zeszłym roku, po tym, jak został posłany na zieloną trawkę przez nowych właścicieli gazety, przebranżowił się i został autorem bloga oraz pełnoetatowym podżegaczem. Występuje w amatorskim filmie wideo na swojej stronie internetowej, dopiekając historyjkami radzie miejskiej za jej uchybienia, atakując choćby osobę Waltera Matthau. Sposób, w jaki Plan B został wprowadzony pod głosowanie, wywołał zapalenie przez Kaye’a czerwonego światła i powołanie tymczasowej koalicji, która miała się temu przeciwstawić. Zwolennicy Planu B pozwali go i jego koalicję do sądu, lecz sprawa została oddalona; stronnictwo Kaye’a ostatecznie zostało pokonane w głosowaniu o niecały 1 proc. wydając na ten cel 75 000 dolarów w porównaniu z 1,6 miliona dolarów wydanych przez LADWP. Pomimo wyników głosowania, LADWP wciąż jest otwarcie i stanowczo zdeterminowane, aby utrzymać kontrolę wszelkich obiektów do wytwarzania energii ze źródeł odnawialnych w mieście. „Każdy dzień związany z tą sprawą był pouczającym doświadczeniem” mówi Kaye. „Cała ta sprawa wyjaśnia, dlaczego LA posiada najwięcej elektrowni węglowych w kraju, dlaczego jest uzależnione od paliw kopalnych i pozostaje w tyle za innymi zakładami energetycznymi w przejściu do pozyskiwania energii ze źródeł odnawialnych”. Problemem, jak mówi Kaye, jest to, że „LADWP uznaje za konieczność zmonopolizowanie zasobów”. Monopole elektryczne miały zniknąć dziesięć lat temu, lecz dzięki wpadce Enronu deregulacja jest jedynie na wpół ukończonym eksperymentem. Prawie nikt nie chce się pozbyć całkowicie zakładów energetycznych, lecz może już czas, aby poszły drogą swojej mniej więcej równolatki – kolei żelaznej. Pod koniec XIX wieku kompanie kolejowe stanowiły największą, najpoważniejszą, najbardziej dynamicznie i najmocniej inwestującą gałąź przemysłu w kraju; ich właściciele i finansiści zgromadzili prawdziwe hałdy pieniędzy, niczym w grze Monopoly, kładąc tory pomiędzy jednym wybrzeżem a drugim. Dziś sieć kolejowa ma ciągle zasadnicze znaczenie dla przewozu towarów i wśród osób dojeżdżających do pracy, lecz jest tylko jednym z elementów o wiele bardziej zróżnicowanego, szybszego i bardziej elastycznego systemu transportu. Wygląda jednak na to, że obywatele, ustawodawcy, a nawet działacze na rzecz ochrony środowiska zostali uwikłani w energetyczne status quo. „Chcemy się upewnić, że zakłady energetyczne nie będą postrzegały jako zagrożenia dla swoich dochodów tego, że klienci produkują swoją własną elektryczNr 1(3) STYCZEŃ 2010

ność”, powiedział mi Ashok Gupta, analityk energetyczny przy Radzie do spraw Ochrony Zasobów Naturalnych. Ale dlaczego nie? Jeśli jesteśmy w stanie wykorzystać publiczne pieniądze, aby dać prawo klientom zarówno do obniżenia zużycia energii, jak i produkowania swojej własnej zielonej energii, to dlaczego ktokolwiek, oprócz udziałowców, miałby się troszczyć o to, czy zakłady energetyczne zostaną zdegradowane do podrzędnej roli, czy nie?

W Massachusetts łatwiej niż gdziekolwiek indziej można sobie wyobrazić rozwój zakładów energetycznych. Tutaj, od momentu deregulacji, zakłady ener-

getyczne zostały prawnie wyłączone z produkcji – kupują energię od podwykonawców, co czyni je teoretycznie obojętnymi na to, czy prąd pochodzi od wielkich producentów, czy z małych lokalnych źródeł. Skromne lobby Wydziału do spraw Energetyki i Ochrony Środowiska (ten stan jako pierwszy połączył obydwa wydziały) chlubi się tablicą ogłoszeniową zapchaną wycinkami prasowymi wychwalającymi Uchwałę o Zielonych Wspólnotach (Green Communities Act), którą gubernator Deval Patrick podpisał zeszłego roku latem, jako jedną z najbardziej dalekowzrocznych strategii w kraju. Jak sugeruje nazwa tej uchwały, wsparcie dla lokalnych instalacji do produkcji energii ze źródeł odnawialnych, których właścicielami są miasta, firmy prywatne i mieszkańcy, od morskich elektrowni wiatrowych do dachowych paneli słonecznych, jest tu główną strategią. Sekretarz stanu ds. energetyki i ochrony środowiska, Ian Bowles, jest mózgiem Uchwały o Zielonych Wspólnotach. Wyraża się otwarcie i sarkastycznie jednocześnie, przyglądając się wszystkiemu, co się wokół niego dzieje dokładnie, co też pozwala przypuszczać, że niewiele uchodzi jego uwadze. Pracował nad Protokołem z Kyoto za prezydenta Clintona i uważa, że przemysł energetyczny aż nadto dojrzał do transformacji. „Można tu znaleźć tak wiele niewykorzystanych okazji”, mówi. „To trochę tak, jakbyśmy ciągle korzystali z tych samych starych telefonów z tarczą obrotową”. Stwierdza, że zakłady energetyczne są „historycznie opasłe, tępe i zadowolone z siebie, wciąż funkcjonują i zajęte są swoimi sprawami, odbijając sobie straty na swoich stawkach i dostarczając pokaźnych przychodów ich udziałowcom.” Ale sugeruje również, że może istnieć na tym właśnie rynku nowa nisza:

„To, czego brakowało, to, w przeciwieństwie do firmy Verizon na rynku telefonów komórkowych, poważna firma, która by nadała sprawie marketingowego wsparcia – w telewizji, z darmowym numerem kontaktowym, np.: Obniż zużycie energii w Twoim domu o połowę! Dzięki Home Depot”. Będzie to wymagało naprawdę dużej politycznej odwagi, aby stworzyć rynek dla mikrosieci energetycznej wystarczająco duży, by wciągnąć w to Wal-Mart czy Home Depot, lub nawet po to, by założyć firmę taką, jak firma Clean and Smart Jonaha DeColi lub dziesiątki innych, pojawiających się, jak Stany Zjednoczone długie i szerokie. Nawet w Massachusetts indywidualne instalacje są ograniczone do 2 megawatów (10 megawatów dla miast lub miasteczek) i to jedynie 1 proc. szczytowej wydajności w każdym okręgu, co – jak przyznaje Bowles – było politycznym kompromisem. Lecz wprowadzając odpowiednie rozwiązanie prawne można na tym rynku zarobić ogromne pieniądze – może nawet będąc innowacyjnymi zakładami energetycznymi, które przeszły modernizację i stały się wszechstronną firmą usługową w branży powiązanej z wydajnością i produkcją energii ze źródeł odnawialnych. Koniec końców wizjonerzy mikrosieci energetycznej mają jednak pewność, że z pomocą rozwijających się technologii i spadających cen niepowstrzymana siła amerykańskiego klienta zmiażdży ostatnią z niewzruszonych gałęzi przemysłu na swojej drodze. To mogłoby zdziałać więcej, niż tylko pomóc w ocaleniu naszej planety – dałoby niespotykaną dotąd elastyczność, kontrolę i przejrzystość przemysłowi, który bardziej niż inne definiuje nowoczesność.

„Jest nieuniknione, że klienci będą chcieli wykazać więcej zaangażowania w decyzje dotyczące energetyki” mówi Allan Schurr z IBM. „Nasze badania pokazują,

że jedynie 30 proc. klientów jest zadowolonych z roli biernego podatnika. Myślę, że klienci będą przekazywać swoje potrzeby dostawcom usług bezpośrednio oraz pośrednio poprzez działania polityczne i zlecenia na rzecz zakładów energetycznych. Nie wydaje mi się, by zakłady energetyczne mogły dokonać w tej dziedzinie jednostronnych wyborów. Nacisk jest bardzo silny.” A moc, jakby nie było, należy do społeczeństwa. Tłum. Tomasz Siobowicz © Fast Company Magazine 2009

Zamów roczną prenumeratę magazynu teberia

Nr 1(3) STYCZEŃ 2010

www.teberia.pl

ma uczciwe, choć jeszcze nie sfinalizowane rozliczenia na zasadzie netto. Podobna historia jest w Północnej Karolinie. „Ponieważ struktura opłat polega na stawkach, zakłady Duke Energy robiły wszystko, by być jak największą przeszkodą w tym stanie na drodze do szybkiego przyjęcia regulacji związanych z wydajnością i energią ze źródeł odnawialnych” mówi Ivan Urlaub, dyrektor naczelny North Caroline Sustainable Energy Association (Stowarzyszenia na rzecz Zrównoważonej Energetyki w Północnej Karolinie), który współpracował ściśle ze stanową komisją zakładów energetycznych i z zakładami Duke Energy przy projekcie uchwały. „Wyjaśnili nam, że rozliczanie na zasadach netto naraża ich na podwyższone ryzyko utraty wpływów”. Dyrektor generalny Duke Energy Jim Rogers powiedział, że jest zwolennikiem umieszczenia paneli słonecznych na dachach domów i firm jego klientów – jest tylko zdania, że zakłady Duke Energy powinny być ich właścicielem. „Wierzę, że koniec końców będziemy w stanie robić to taniej i lepiej niż ktokolwiek inny”. Lecz Urlaub mówi: „Wiemy, że to nieprawda”, zwracając uwagę na fakt, że zakłady Duke Energy niedawno złożyły jawną ofertę programu 20 megawatów dachowych paneli słonecznych i znalazły się w ocenie projektu niżej, niż kilka niezależnych firm działających w branży paneli słonecznych.

TEBERIA

41


Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.